Category: Informacje

  • Matka Boża i Święci Pańscy – czerwiec 2023

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 czerwca

    Święty Justyn, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Inigo z Oña, opat
    ***
    Święty Justyn
    Justyn urodził się na początku II w. we Flavia Neapolis (dzisiejszy Nablus w Samarii), w pogańskiej rodzinie. Po upadku Jerozolimy w 70 r. miasto było jednym z ważniejszych centrów kultury greckiej i rzymskiej na terenie Palestyny. Od młodości pasjonował się filozofią i problemami ogólnoludzkimi. Przebadał systemy Platona, Arystotelesa, Pitagorasa, epikurejczyków i modnych wówczas stoików. Jeszcze bardziej nurtowały go problemy religijne. W ten sposób zainteresował się judaizmem i chrześcijaństwem. Czytał Pismo św. i przyglądał się życiu chrześcijan. Badał ich naukę, obserwował ich obyczaje. Około roku 130 przyjął chrzest w Efezie. Stał się gorliwym wyznawcą.
    Justyn to najważniejszy apologeta chrześcijaństwa w II wieku. Wykorzystując autorytet, jaki sobie zdobył prawością charakteru i posiadaną wiedzą, zgromadził koło siebie uczniów i chętnie prowadził z nimi dyskusje na tematy filozoficzne, etyczne i religijne. Sam przekonany o tym, że tylko w chrześcijaństwie jest pełna prawda, dążył do tego, by i jego uczniowie byli o tym przekonani. Jednym z jego uczniów był Tacjan, późniejszy apologeta. Chętnie też spotykał się z filozofami pogańskimi i żydowskimi, aby żarliwie z nimi dyskutować na wspomniane tematy. W roku 135 spotkał się w Efezie z pewnym rabinem żydowskim, Tryfonem, i odbył z nim wielogodzinną dyskusję. Pamiątką tej rozmowy jest dzieło św. Justyna pod tytułem Dialog z Żydem Tryfonem.
    W tym czasie Justyn wydał też dwie apologie. Pierwszą z nich skierował do Rzymian, drugą zaś – formalnie do senatu rzymskiego. Wykazywał w nich odważnie, jak mylne poglądy mieli poganie o chrześcijanach i obalał zarzuty, stawiane wyznawcom Chrystusa przez pogan. Była to niemała odwaga. Od 100 lat wiara w Chrystusa była na państwowym indeksie. Od czasów Nerona chrześcijanie byli uważani za głównego wroga cesarstwa; należało ich tępić wszelkimi dostępnymi środkami. Nie odwołano krwawych edyktów, wydanych przez Nerona (54-68) i Domicjana (81-96). Za czasów Justyna panował wprawdzie raczej łagodny cesarz Antoninus Pius (138-161), wszakże za panowania cesarza-filozofa, Marka Aureliusza, prześladowanie wybuchło ponownie (161-180). Ofiarą właśnie tego prześladowania padł Justyn.

    Święty Justyn
    Justyn kilkakrotnie toczył dysputy z filozofem Krescensem, zwalczając jego błędne teorie. Z tego powodu został oskarżony przez Krescensa wraz z sześcioma uczniami Charitonem, jego żoną Charytą, Euelpistem, Hieraksem, Peonem i Walerianem o wyznawanie chrześcijaństwa. Został aresztowany. Akta sądowe, które Rzymianie bardzo skrupulatnie prowadzili, zaginęły. Według podania wyrokiem sędziego Juniusza Rustyka został Justyn – jako obywatel rzymski – skazany na śmierć przez ścięcie głowy mieczem. Wyrok wykonano ok. 165 r. w Rzymie.
    Nie wiadomo, gdzie znajdują się relikwie Męczennika. Te, które są w Rzymie (w bazylice św. Wawrzyńca za Murami), w Kolonii oraz w Namur wydają się niepewne.
    Na Soborze Watykańskim I biskupi wnieśli prośbę, aby papież wprowadził Mszę świętą i teksty brewiarzowe na dzień święta św. Justyna, które obchodzono wówczas (do roku 1969) 14 kwietnia. Papież Pius IX przychylił się do ich prośby. Leon XIII w roku 1874 rozszerzył święto na cały Kościół. Kościół grecki obchodzi jego pamiątkę 1 czerwca. Tak jest i dzisiaj w Kościele łacińskim.
    W swoich pismach św. Justyn podjął pierwsze próby zbliżenia nauki chrześcijańskiej i filozofii greckiej. Justyn żył zaledwie ok. 100 lat po śmierci świętych Apostołów Piotra i Pawła, dlatego też jego dzieła są fundamentalnymi źródłami dla zapoznania się z ówczesną sytuacją Kościoła, jego organizacją i wewnętrzną strukturą, z obrzędami i liturgią. Warto podkreślić, że Justyn był człowiekiem świeckim, który wykorzystał swoją wiedzę dla obrony wiary chrześcijańskiej.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w chwili, gdy wręcza swoją “Apologię” cesarzowi Hadrianowi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Świecki apologeta

    Taką osobą był św. Justyn, który żył w II stuleciu i bronił chrześcijaństwa. 1 czerwca obchodzimy jego wspomnienie.

    Jego imię wywodzi się od łacińskiego przymiotnika iustus, czyli sprawiedliwy. Oddaje ono bardzo dobrze osobowość tego obrońcy wiary w Chrystusa. Musiał jej bowiem bronić zarówno przed przedstawicielami narodu wybranego, jak i przed poganami.

    Justyn z pochodzenia był prawdopodobnie Grekiem bądź Rzymianinem. Sam siebie nazywał Samarytaninem, ponieważ urodził się w Ziemi Świętej, w dzisiejszym Nablus w Samarii. Przyszedł na świat w pogańskiej rodzinie. Był osobą wszechstronnie wykształconą. Studiował dostępne mu dzieła filozoficzne i teologiczne. Zapoznał się z ideami epikurejskimi oraz stoickimi. Był filozofem, który miał swoich uczniów. Zaznajomił się również z przesłaniem religii Mojżeszowej, a potem rodzącego się chrześcijaństwa. Czytał Biblię. Poznawał wyznawców Pańskich i ich styl życia. Mając ok. 30 lat, przyjął chrzest św. w Efezie.

    Pozostawił po sobie teologiczne dzieła, z których najbardziej znane to Dialog z Żydem Tryfonem. Czytamy tam m.in.: „Ojciec niewysłowiony i Pan wszech rzeczy nigdzie nie przychodzi ani się nie przechadza, ani sypia, ani ze snu powstaje; nie, on trwa w swym miejscu, gdziekolwiek by ono było. Wzrok jego przenikliwy i słuch Jego bystry, a jednak nie widzi oczyma ani słyszy uszami, ale mocą niewysłowioną. Jest nieporuszony, a żadne miejsce, nawet świat cały objąć Go nie może, jako że był, zanim świat został stworzony”.

    Warto wiedzieć, że dzięki św. Justynowi zachowały się opisy pierwszych chrześcijańskich rytów liturgicznych, m.in. chrztu św. i Eucharystii. Ponadto można go uznać za protoplastę mariologii.

    Świętego Justyna uważa się też za pioniera w łączeniu filozofii świata hellenistycznego z chrześcijańską wizją rzeczywistości, gdzie Jezus z Nazaretu jest Panem dziejów. Dlatego też św. Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio (Wiara i rozum) napisał: „Jako pioniera konstruktywnego dialogu z myślą filozoficzną, nacechowanego co prawda ostrożnością i rozwagą, należy wymienić św. Justyna: chociaż zachował on wielkie uznanie dla filozofii greckiej nawet po nawróceniu, twierdził stanowczo i jednoznacznie, że znalazł w chrześcijaństwie «jedyną niezawodną i przydatną filozofię»”.

    Bez cienia wątpliwości odważnie wyznawał Chrystusa. W licznych dyskusjach demaskował błędy innowierców. Podczas prześladowań chrześcijan za cesarza Marka Aureliusza w połowie lat 60. II wieku w Rzymie poniósł śmierć za wiarę przez ścięcie mieczem.

    Św. Justyn, męczennik
    ur. ok. 100 r., zm. ok. 165 r.

    ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Krzeszowska
    Matka Łaski Bożej

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Marcelin i Piotr
      •  Błogosławiony Sadok i jego Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Feliks z Nikozji, zakonnik
    ***
    Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Krzeszowie

    W Krzeszowie na Dolnym Śląsku znajduje się kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zwany był Domus aurea (Złotym domem) ze względu na niesłychany przepych wnętrza. W jego powstawaniu uczestniczyli najwybitniejsi przedstawiciele sztuki śląskiej. Kościół zbudowano w latach 1728-1735. Jego wnętrze zdobi dekoracja malarska autorstwa Jerzego Wilhelma Neunhertza. Tworzy ona wielki cykl malowideł sklepiennych; ich tematyka została zaczerpnięta z biblijnych zapowiedzi proroka Izajasza, odnoszących się do Chrystusa. Wiele wątków na malowidłach odwołuje się także do wydarzeń z dziejów zakonu bernardynów, pierwszych opiekunów sanktuarium krzeszowskiego (1242-1292). Po nich opiekę nad opactwem krzeszowskim objęli cystersi.
    W głównym ołtarzu kościoła znajduje się obraz Piotra Brandla, przedstawiający Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Szczególnym kultem otoczony jest także znajdujący się w ołtarzu wizerunek Matki Bożej Łaskawej. Zaginął on podczas wojen husyckich w wieku XV, a odnaleziony został 18 grudnia 1622 r. To wówczas z wielką siłą odrodził się jego kult. Na pamiątkę tego wydarzenia każdego roku 18 grudnia obchodzone jest Święto Światła.

    Obraz Matki Bożej Łaskawej (Krzeszowskiej), Królowej Sudetów

    Obraz Matki Bożej Łaskawej, czczonej także jako Królowa Sudetów, znajduje się w Krzeszowie od XIII w. Ikona ta należy prawdopodobnie do najstarszych obrazów maryjnych w Europie. Według jednego z przekazów, pochodzi z Bizancjum. Mieli ją przywieźć rycerze uczestniczący w wyprawach krzyżowych. Najpierw trafiła do Rimini we Włoszech, następnie do Bawarii, w rodzinne strony św. Jadwigi. Przyszła żona Henryka Brodatego przywiozła ją na Dolny Śląsk w wianie ślubnym.
    Wizerunek Maryi namalowany jest farbami temperowymi na modrzewiowej desce o rozmiarach 60 x 37 centymetrów. Zamyślona Maryja, w purpurowym maforionie i zielonej sukni, lewą dłoń wspiera na piersi, a na prawej trzyma Jezusa okrytego zieloną szatką, spod której widać Jego bose stopy. Jezus podnosi prawą rączkę do góry w geście błogosławieństwa, w lewej trzyma zwinięty w rulon pergamin. Swą twarz kieruje w stronę Matki. Tło ikony jest złote. Ikonę otaczają piękne barokowe ramy wraz z napisem: Gratia Sanctae Mariae (Łaska Świętej Maryi). Ani twórca, ani dokładna data powstania obrazu nie są znane.
    Pomiędzy 25 marca 1996 r. a 10 września 1997 r. na terenie diecezji legnickiej miała miejsce peregrynacja kopii wizerunku Madonny Krzeszowskiej. Obraz nawiedził wówczas ponad 500 kościołów i kaplic zakonnych. 2 czerwca 1997 r. papież św. Jan Paweł II dokonał koronacji słynnego wizerunku krzeszowskiego złotymi koronami. Powiedział wtedy:Sanktuarium krzeszowskie ufundowała Anna, wdowa po Henryku Pobożnym, w rok po bitwie legnickiej. Już w wieku XIII przed obrazem Bogarodzicy gromadziły się rzesze pielgrzymów. I już wówczas nosiło ono nazwę Domus Gratiae Mariae. Rzeczywiście był to Dom Łaski hojnie rozdzielanej przez Bogurodzicę, do którego licznie przybywali pielgrzymi z różnych krajów, zwłaszcza Czesi, Niemcy, Serbołużyczanie i Polacy. Cieszymy się, że dziś także Boża Matka zgromadziła licznych pielgrzymów z tych po sąsiedzku żyjących narodów.
    Niech ten znak włożenia koron na głowę Maryi i Dzieciątka Jezus będzie wyrazem naszej wdzięczności za dobrodziejstwa Boże, których tak wiele otrzymywali i stale otrzymują czciciele Maryi, spieszący do krzeszowskiego Domu Łaski. Niech będzie również znakiem zaproszenia Jezusa i Maryi do królowania w naszych sercach i w życiu naszego narodu. Abyśmy wszyscy stawali się świątynią Boga i mężnymi świadkami Jego miłości do ludzi.
    Uroczysta intronizacja obrazu odbyła się w Krzeszowie 17 sierpnia 1997 r. Biskup legnicki ustanowił w Krzeszowie pierwsze sanktuarium na terenie diecezji, a w 1998 r. kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie został ogłoszony bazyliką mniejszą. Corocznie, 15 sierpnia, w dniu odpustu obraz jest wyjmowany z głównego ołtarza i niesiony w uroczystej procesji przez przedstawicieli kapłanów, ojców, matek, młodzieży męskiej i żeńskiej, górników i dzieci. Z kolei 2 czerwca obchodzi się uroczystość odpustową w rocznicę koronacji obrazu przez św. Jana Pawła II.Różnymi tytułami chrześcijańska pobożność wzywała w ciągu wieków Matkę Bożą. Należy do nich określenie “Matka Łaski Bożej” lub inaczej Matka Boża Łaskawa. Pierwsze sformułowanie zaczerpnięte jest z litanii loretańskiej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.
    Zarówno u boku pierwszego człowieka – Adama, jak i u boku Chrystusa pojawia się niewiasta: Ewa i Maryja. Jak Ewa współdziałała w grzechu pierworodnym, tak Maryja ma swój czynny udział w zbawczej działalności Syna; działalności, przez którą otrzymujemy “obfitość łaski i dar sprawiedliwości”.
    Ojcowie Soboru Watykańskiego II tak nas pouczają: “Maryja, córka Adama, zgadzając się na słowo Boże, stała się Matką Jezusa, i przyjmując zbawczą wolę Bożą całym sercem, nie powstrzymana żadnym grzechem, całkowicie poświęciła samą siebie, jako służebnicę Pańską, osobie i dziełu Syna swego, pod Jego zwierzchnictwem i wespół z Nim z łaski Boga wszechmogącego służąc tajemnicy odkupienia. Maryja… z wolną wiarą i posłuszeństwem czynnie współpracowała w dziele zbawienia ludzkiego” (Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium, nr 56).
    To włączenie się Maryi w dzieło zbawienia człowieka ma swoje określone następstwo. Stała się ona naszą Matką w porządku łaski: “To zaś macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wypełniła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi swojego Syna, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny” (Lumen gentium, nr 62).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 czerwca

    Święci Karol Lwanga
    i jego Towarzysze, męczennicy

    Zobacz także:
      •  Święta Klotylda
      •  Święty Jan Grande, zakonnik
    ***
    Święci Karol Lwanga i Towarzysze

    Do VIII wieku Afryka Północna wydała wielu świętych. Afryka Czarna – Środkowa i Południowa – zetknęła się z Kościołem dopiero wiele wieków później. Do Ugandy chrześcijaństwo dotarło w latach dziewięćdziesiątych XIX w. W 1879 r. przybyli tam Ojcowie Biali, którzy spotkali się z przychylnością mieszkańców. Jednak w kilka lat później razem z misjonarzami anglikańskimi zostali zmuszeni przez króla Mtera do opuszczenia kraju. Kiedy po jego śmierci na tron wstąpił Mwanga, rozpoczęło się krwawe prześladowanie chrześcijan. Pierwsze prześladowanie dotknęło misję anglikańską. W Natebe nieopodal stolicy kraju, Kampali, wbito na pale i żywcem spalono trzech uczniów szkockiego misjonarza Mackaya, który uczył Murzynów czytać, pisać i wierzyć. Z rozkazu króla zginął następnie pierwszy biskup anglikański, Hannigton.
    Wkrótce ofiarą nienawiści padli także neofici katoliccy – wśród nich dworzanie króla. Przez wiele dni na uwięzionych wywierano wszelkiego rodzaju naciski. Wśród męczenników było dwóch chłopców, liczących zaledwie 12 lat. Dnia 3 czerwca 1886 roku w Namugongo zapłonął stos. Zawiniętych w trzcinowe maty misjonarzy kolejno wrzucano w płomienie. Było to w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Męczenników było bardzo wielu. 6 czerwca 1920 roku beatyfikował ich Benedykt XV. Karol Lwanga został wyróżniony dlatego, że nie tylko z uśmiechem poniósł śmierć, ale zachęcał innych do wytrwania. Wraz z nim zginęło jednego dnia na tym samym miejscu 13 męczenników. Dlatego 3 czerwca papież wyznaczył na ich doroczne wspomnienie. 18 października 1964 roku (w niedzielę misyjną) Paweł VI wyniósł wspomnianych męczenników do chwały świętych.

    Święty Karol Lwanga

    Karol Lwanga był wodzem plemienia Nagweya i przełożonym królewskich paziów. W momencie śmierci miał 25 lat. Jego ciało palono wolno na ogniu, zaczynając od stóp. Zgodnie z decyzją Piusa XI z 1934 r. Karol Lwanga jest patronem młodzieży i Akcji Katolickiej w Afryce.
    Balikudembe, Józef Mukasa, był pierwszym ministrem króla. Dla Chrystusa zdołał pozyskać 150 pogan. Banabakintu był naczelnikiem kilku wiosek murzyńskich. Zginął, kiedy miał lat 35. Andrzej Kaggwa, lat 30, był kapelmistrzem królewskim. Został ścięty, potem porąbany w kawałki. Szczególne męki zastosowano wobec Macieja Kalemby, który był sędzią i namiestnikiem okręgu; zginął mając lat 50. Obcięto mu ręce i nogi, wycinano mu żywcem kawały ciała, palono go, a potem wrzucono w sitowie w nadziei, że się po tylu mękach załamie. Tam od ran skonał. Pozyskał dla Chrystusa ok. 200 współziomków. Mwaggali Noe był garncarzem i garbarzem. 31 maja 1886 roku powieszono go, przebito włócznią, a jego wnętrzności dano na pożarcie wygłodniałym psom.Krew męczeńska wylana w Ugandzie nie poszła na marne, ale użyźniła czarną glebę afrykańską. Zaraz po ustaniu prześladowania w roku 1890 w Ugandzie było już 2197 katolików i ok. 10 000 katechumenów, którzy przygotowywali się do przyjęcia chrztu. W roku 1906 ich liczba wzrosła do ok. 100 000 katolików i ok. 150 000 katechumenów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________-

    „KATONDA!”, CZYLI „MÓJ BOŻE!”

    Św. Karol Lwanga, Maciej Kalemba Mulumba i 20 towarzyszy

    (Wulman83, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)

    ***

    Było ich 22. Wielu z nich miało zaledwie kilkanaście lat. Zostali zamordowani w Ugandzie w latach 1886–1887. Wielu z nich zginęło, także dlatego, że jako chrześcijańscy neofici nie chcieli zgodzić się na niemoralne propozycje czynione im przez króla. Do uznania ich za świętych przyczyniły się uzdrowienia z… dżumy. Męczennicy z Ugandy wydają się zatem doskonałymi orędownikami w przypadku dwóch wielkich współczesnych plag – nadużyć seksualnych i seksualnej deprawacji oraz epidemii bakteryjnych lub wirusowych takich jak COVID-19.

    „Choroba nie objawiała się u nas tak jak na Wschodzie, gdzie zwykłym znamieniem niechybnej śmierci był upływ krwi z nosa. Zaczynała się ona równie u mężczyzn, jak u kobiet od tego, że w pachwinach i pod pachą pojawiały się nabrzmienia, przyjmujące kształt jabłka albo jajka i zwane przez lud szyszkami. Wkrótce te śmiertelne opuchliny pojawiały się i na innych częściach ciała; od tej chwili zmieniał się charakter choroby: na rękach, biodrach i indziej występowały czarne albo sine plamy; u jednych były one wielkie i rzadkie, u drugich skupione i drobne. Na chorobę tę nie miała środka sztuka medyczna; bezsilni byli też wszyscy lekarze”1 – pisał Giovanni Boccaccio. „Śmierci towarzyszyły niezwykłe objawy – kurcze, drgawki, zapadanie w letarg, maligna; występowały przy tym złowróżbne sińce i guzy, a śmierć przychodziła szybko, gwałtownie, czasem zupełnie nagle, nie poprzedzona żadnymi objawami choroby”2 – wtórował mu kilka wieków później Alessandro Manzoni.

    To były opisy jednej z najstraszniejszych chorób epidemicznych, jaką zna ludzkość – dżumy. Czy tak właśnie wyglądały zmiany, jakie 21 listopada 1941 roku pojawiły się na ciele – skarżącej się na problemy z płucami i inne dziwne grypopodobne niedomagania – siostry Filotei ze Zgromadzenia Córek Maryi (sióstr Munnabikira) z klasztoru Bannabikira w Ugandzie? Być może podobnie. Nie wiedząc pewnie jeszcze zbyt dobrze, co jej dolega, odesłano zakonnicę do jej brata Andrzeja Ziryawulamu z parafii Kisubi. Mężczyzna zabrał ją następnie do doktora Ahmeda, który był muzułmaninem. Doktor zdiagnozował… dżumę (w języku kisuahili zwaną kawumpuli). Siostra – skierowana na kwarantannę do klasztoru w Rubadze (archidiecezja Kampala) – walczyła przez dwa dni, ale nie udało się jej uratować, a analiza bakteriologiczna potwierdziła, że była to dżuma – i to ponoć dżuma dymienicza.

    Pochówkiem siostry Filotei zajęły się siostry Richilda Buck i Maria Alojza Aloisia Criblét ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki (siostry białe). Niedługo później zaczęły mieć takie same objawy co zmarła. Diagnoza przeprowadzona w Kampali potwierdziła najgorsze obawy: zaraziły się.

    Dwaj lekarze, muzułmanin doktor Ahmed i anglikanin doktor Reynolds, skierowali je na kwarantannę. Choć uważano wówczas, że na tę chorobę nie ma lekarstwa, podobno starali się je wyleczyć sulfonamidami. Tak jak się jednak spodziewano – leki nie skutkowały. Wydawało się, że prawie na pewno zakonnice podzielą los siostry Filotei.

    W tak krytycznej sytuacji w katedrze NMP w Rubadze zainicjowano nowennę ku czci błogosławionych męczenników ugandyjskich w intencji uzdrowienia zakonnic, a na ciałach umierających umieszczono ich relikwie. Modlili się biskup, proboszcz z Rubagi, zakonnice i wierni i… stało się. Trzy dni później, ku ogromnemu zaskoczeniu lekarzy, obie chore zostały nagle i całkowicie uzdrowione.

    Uzdrowienie dwóch sióstr białych zaproponowano jako cud do kanonizacji. Jak zawsze w takich przypadkach pod lupę wzięli je lekarze watykańscy, którzy przesłuchali medyków opiekujących się siostrami i przejrzeli zgromadzoną dokumentację. Długo debatowali, czy do wyleczenia mógł przyczynić się zastosowany wówczas lek, i doszli do wniosku, że po pierwsze: lek był sam w sobie nieskuteczny, a po drugie: nawet gdyby zadziałał, nie mógłby przynieść tak natychmiastowych rezultatów.

    Ugandyjskie prześladowania

    Pierwszymi chrześcijanami, którzy pojawili się w Ugandzie, byli misjonarze anglikańscy. Dwa lata później – w 1879 roku – do tego afrykańskiego kraju dotarli pierwsi katolicy – ojcowie biali. Przyjęto ich z należytymi honorami, ale król Mutesa, nie chcąc rezygnować z wielożeństwa, wolał pozostać przy tradycyjnych, miejscowych wierzeniach. Niedługo po osiedleniu się w Ugandzie chrześcijańscy misjonarze zostali zmuszeni do opuszczenia kraju. Pozostawili jednak garstkę gorliwych neofitów. Po śmierci króla Mutesy w 1884 roku tron objął jego – przychylny do tej pory chrześcijanom – syn Mwanga. Wyglądało na to, że dla wyznawców Chrystusa nastaną lepsze czasy, jednak chimeryczny władca w krótkim czasie stał się – tak jak jego poprzednicy – wielkim okrutnikiem. Wzorował się na swym ojcu, który – aby utrwalić swoją władzę – kazał zakopać żywcem swoich 60 (sic!) braci. Kilka miesięcy po wstąpieniu na tron Mwanga zainicjował zakrojone na szeroką skalę prześladowania chrześcijan, porównywalne z tymi, jakich dopuszczali się władcy starożytnego Rzymu. Zamordowano 40 anglikanów, a po nich – w dniach 22 maja 1886 do 27 stycznia 1887 roku – 22 neofitów katolickich.

    Ścinani, ćwiartowani, paleni żywcem

    Dlaczego musieli zginąć? Na pewno z nienawiści do wiary i z obawy króla przed rosnącymi wpływami białych, którzy mogli pozbawić go władzy. Choć część z nich także – tak jak 14-letni Kizito – dlatego, że oparli się zalotom Mwangi, że śmieli przeciwstawić się jego niemoralnym, sprzecznym z katolicką etyką, seksualnym propozycjom. Kiedy zgromadzeni na dworze Mwangi paziowie – wyznawcy katolicyzmu – zaczęli odrzucać jego niemoralne propozycje, wpadł we wściekłość.

    Pierwszą jego ofiarą spośród katolików był jednak marszałek dworu Józef Mukasa Balikuddembé – człowiek mający pod swą władzą 500 paziów. Na swoje nieszczęście Mukasa wstawił się także za anglikanami, których król polecił wymordować, a co więcej, zaciekle krytykował jego obyczaje – łupiestwo, wielożeństwo i rozpustę. Został ścięty 15 listopada 1885 roku. „Powiedz królowi, że umieram niewinny. Przebaczam mu z całego serca. Niech jednak żałuje za grzechy i niech się poprawi, gdyż spotkamy się przed trybunałem boskim” – powiedział tuż przed śmiercią do wykonującego wyrok kata. Został zasztyletowany, a jego ciało spalono na stosie.

    Kolejnymi ofiarami króla byli: 16-letni Dionizy Ssebbugwawo i rówieśnik króla, ok. 30-letni Andrzej Kaggwa. Za nauczanie katechizmu pierwszy z nich został przebity włócznią, a drugiemu odcięto rękę, a następnie go ścięto. Działo się to 26 maja 1886 roku.

    W międzyczasie król nakazał zgromadzić i uwięzić pozostałych chrześcijan. Karol Lwanga zajmował wśród nich miejsce szczególne. Miał 25 lat i był przełożonym i wychowawcą kilkusetosobowej grupy paziów. Pouczał ich, umacniał w wierze, a przede wszystkim bronił przed niemoralnymi amorami króla. W więzieniu ochrzcił proszącego go o to małego 14-letniego Kizito.

    Przed skazaniem chrześcijan na śmierć Mwanga kazał przyprowadzić wszystkich przed swoje oblicze i nakazał tym, którzy się modlą, odejść pod palisadę. Wśród tych, którzy odeszli, znajdowali się: Karol Lwanga, 14-letni Kizito i 16 innych paziów. „Więc wy wszyscy przyznajecie się do tego, że jesteście chrześcijanami?” – zapytał król. „Tak” – odrzekli zgodnie i potwierdzili, że mają zamiar wytrwać w wierze aż do śmierci. „Zatem idźcie na ucztę do waszego Ojca Niebieskiego! Zabić ich!” – rozkazał władca. Postanowiono jednocześnie, że wyrok zostanie wykonany w miejscowości Namugongo leżącej 60 kilometrów od stolicy Ugandy. Pognano ich tam.

    Podczas odpoczynku oraz noclegu śmierć ponieśli: znużony drogą i wycieńczony na skutek utraty krwi z przetartych powrozem ran na nogach Atanazy Bazzekuketta, niebędący w stanie wyruszyć w dalszą drogą 24-letni Gonzaga Gonza i niewidzący sensu dalszej wędrówki – najstarszy pośród męczenników – liczący ok. 50 lat Maciej Kalemba Mulumba. Pierwszego zakłuto włóczniami, poćwiartowano i porzucono na pastwę dzikich zwierząt, drugiemu ścięto głowę, trzeciemu odcięto ręce i nogi, a po to, by dłużej się męczył, podwiązano żyły i tętnice (Mulumba żył jeszcze przez wiele godzin).

    Po dwóch dniach pochód męczenników dotarł do Namugongo. Skazańców rozlokowano w oddzielnych chatach.

    3 czerwca 1886 roku, w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, przystąpiono do wykonania wyroku na tych, którzy jeszcze żyli. Chrześcijan zaprowadzono na przygotowany uprzednio stos, zdarto z nich odzież i zarzucono im na ramiona ubiory wykonane z kory drzewnej. Szczególnie okrutnie potraktowano Karola Lwangę. Palono go na wolnym ogniu, poczynając od stóp. „Wołajże teraz do swego Boga – drwił kat. – Niech cię ratuje!”. „Nie wiesz, co mówisz – odpowiedział męczennik – nie czuję bólu. Ale strzeż się, aby Bóg, którego obrażasz, nie wtrącił cię kiedyś w ogień nigdy niegasnący”. „Katonda! (Mój Boże!) – powiedział zanim skonał.

    Męczennikom podano przed śmiercią nieco wina bananowego. Obwiązano potem każdego z nich pękami suchej trzciny i ułożono na stosie. Wśród skazanych na śmierć paziów był też syn wykonującego wyrok kata. Odrzucił jednak prośbę ojca, by wyrzekł się wiary. Jedyne, co ojciec dla niego zrobił, to to, że zamiast spalić go żywcem, spalono go dopiero po śmierci, wcześniej roztrzaskując mu głowę maczugą. Oprócz Lwangi spłonęli: 17-letni Mbaga Tuzindé, ok. 30-letni Bruno Sérunkuma, ok. 30-letni Jakub Buzabaliawo, najmłodszy ok. 14-letni Kizito, 18-letni Ambroży Kibuka, 17-letni Mugagga, 17-letni Gyavira, 17-letni Achilles Kiwanuka, ok. 25-letni Adolf Mukasa Ludigo, ok. 25-letni Makasa Kiriwawanwu, 20-letni Anatol Kiriggwajjo, ok. 35-letni Łukasz Banabakintu. Oprawcy zamordowali również 38-letniego Poncjana Ngondwé (przebito go włócznią) i 35-letniego Noègo Mawaggali. Jako ostatni śmierć za wiarę poniósł ok. 33-letni Jan Maria Muzeyi. Został zamordowany 27 stycznia 1887 roku.

    Stanął na nogi

    Za cud wymodlony za przyczyną ugandyjskich męczenników uznaje się także inny przypadek (ale nie został on przytoczony jako cud kanonizacyjny w oficjalnych dokumentach watykańskich). Chodzi o nadzwyczajne uzdrowienie, jakiego doznał Sudańczyk Salongo Revocato Kalema. Chłopiec urodził się w 1959 roku z potwornie zdeformowanymi, pokrzywionymi nogami, które uniemożliwiały mu chodzenie. Kiedy miał roczek, był już sierotą. Początkowo zajęła się nim babcia, a potem trafił do klasztoru Sióstr Dobrego Samarytanina z Bwandy w Bigada. W tym właśnie czasie – w 1961 roku – modlono się o cud potrzebny do kanonizacji Ugandyjskich Męczenników. Proszono o to również przed ich relikwiami podczas nowenny odprawianej w Bigada. Siostry i dzieci z ich placówki modliły się o zdrowie dla umieszczonego przy ołtarzu Kalemy. I wymodliły. Jak w wygłaszanych publicznie świadectwach opowiadał Kalema – cud wydarzył się szóstego dnia nowenny. Tego dnia dziewczyna, która była odpowiedzialna za noszenie chłopca z kościoła do domu, nie zastała go w miejscu, gdzie go zostawiła. Zrobiła raban. Zguba znalazła się między ławkami. Chłopiec… stał i trzymając się ławek, stawiał pierwsze kroki. Stał się lokalną sensacją. Jego stopy – jak się okazało – wyprostowały się na tyle, że mogły już podtrzymywać całe ciało. Mógł chodzić! Później – w szpitalu – naprostowano mu nogi jeszcze bardziej i od tej pory mógł już chodzić bez problemów i prosto stać. I tak już zostało.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda/PCh24.pl

    4 czerwca

    Święty Piotr z Werony, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Franciszek Caracciolo, prezbiter
    ***
    Święty Piotr z Werony

    Piotr urodził się w Weronie pod koniec XII stulecia, w rodzinie dotkniętej wpływami katarów. Studiując w Bolonii, zetknął się z dominikanami. Postanowił do nich dołączyć; stało się to być może jeszcze za życia św. Dominika Guzmana. Jako dominikański kaznodzieja Piotr działał w Mediolanie (1232-1234), Vercelli (1238), Rzymie (1244) i Florencji (1245). W tej ostatniej kontaktował się z siedmioma założycielami serwitów. Konfraternie mariańskie z Mediolanu, Florencji i Perugii uważały go za swojego założyciela.
    Głosząc kazania przeciw innowiercom, Piotr działał następnie w Mantui, Pawii, Cesenie i Bergamo. W 1236 r. został przeorem w Como. Podobne urzędy piastował w Asti (1248-1249) i Piacenzie (1249-1250). Podczas pobytu w Asti zajął się założeniem klasztoru dominikanek w Mediolanie. W czerwcu 1251 r. papież Innocenty IV, przebywając w Lombardii, opowiedział Piotrowi, jak wielkie jest zagrożenie herezją. Mianował Piotra inkwizytorem dla okręgów Mediolanu i Como. Jako taki dominikanin nigdy nie uczestniczył w procesach. W Niedzielę Palmową 1252 r. obwieścił publicznie, że podejrzani o herezję mają w określonym czasie wyraźnie zadeklarować swe posłuszeństwo wobec Kościoła. W czasie, gdy powracał z Como do Mediolanu, został napadnięty na drodze przez dwóch heretyków i zamordowany przez jednego z nich. Nie mogąc mówić, w chwili śmierci wypisał swą krwią na ziemi pierwsze słowa symbolu wiary – Credo. Jego zabójca, Karino, nawrócił się, wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego i został bratem konwersem; umarł w opinii świętości.
    Innocenty IV ogłosił Piotra świętym już w rok po jego męczeńskiej śmierci. Jego ciało znajduje się w bazylice Santo Eustorgio w Mediolanie. Początkowo jego wspomnienie przypadało na 29 kwietnia; obecnie obchodzone jest 4 czerwca, w rocznicę przeniesienia jego relikwii (w 1340 r.). Piotr z Werony to pierwszy męczennik Zakonu Dominikańskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 czerwca


    Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk, dziewica


    Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk

    Małgorzata urodziła się w 1828 r. w głęboko religijnej rodzinie polskiej w Szepetówce na Wołyniu (obecnie Ukraina). Wcześnie osierocona, znalazła duchowe oparcie w Bogu i Matce Najświętszej. Mając 20 lat wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka i złożyła prywatne śluby rad ewangelicznych. Jako tercjarka odważnie świadczyła miłosierdzie w trudnym okresie niewoli narodowej. Około 1880 r. udała się do Zakroczymia, odprawiła rekolekcje pod kierunkiem bł. Honorata Koźmińskiego i powierzyła się jego kierownictwu duchowemu. Odtąd w wynajętym mieszkaniu zaczęła gromadzić opuszczone i chore staruszki, którymi opiekowała się z wielką miłością. Gdy przyłączyły się do niej pierwsze towarzyszki, z pomocą bł. Honorata założyła zgromadzenie, które z czasem przyjęło nazwę Córek Matki Bożej Bolesnej, znane jako siostry serafitki.
    W 1891 r. przeniosła się do Galicji. W Oświęcimiu wybudowała klasztor, który stał się domem macierzystym zgromadzenia, ukierunkowanego na służbę opuszczonym i chorym oraz religijne wychowanie dzieci w otwieranych sierocińcach i ochronkach. Była dla sióstr wzorem żywej wiary, bezgranicznego zaufania Bożej Opatrzności i szczególnej czci wobec Matki Bożej Bolesnej. Eucharystia stanowiła centrum i źródło jej zapału apostolskiego, gorliwości o chwałę Bożą i ofiarnej miłości.
    Zmarła w opinii świętości 5 czerwca 1905 roku. Została zaliczona w poczet błogosławionych dnia 9 czerwca 2013 r. w bazylice Bożego Miłosierdzia w Krakowie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________



    5 czerwca

    Święty Bonifacy, biskup i męczennik


    Święty Bonifacy

    Bonifacy urodził się około 673 r. w Dewonshire, w Anglii (Wessex). Na chrzcie otrzymał imię Winfryd. Jako młodzieniec, czując wezwanie do służby Bożej, został benedyktynem w opactwie Exeter, następnie w opactwie w Nursling. Przyjął imię Bonifacy. Święcenia kapłańskie otrzymał około 30. roku życia. Zaraz po święceniach opat wyznaczył mu funkcję kierownika szkoły w Nursling.
    Po pewnym czasie udał się na misje do Fryzji, dzisiejszych północnych Niemiec i Holandii. Szybko musiał jednak powrócić do swojego klasztoru. Wybuchła bowiem wojna między księciem Fryzów a Frankami. Po śmierci opata Winbrecha mnisi wybrali Bonifacego. Nie pozostał jednak długo na tym zaszczytnym stanowisku, gdyż w roku 718 wybrał się ponownie do Niemiec. Dla pozyskania poparcia misji udał się najpierw do Rzymu. Papież św. Grzegorz II dał mu listy polecające do króla Franków i do niektórych biskupów. 14 maja 719 roku Bonifacy opuścił Rzym i udał się do Niemiec. W drodze zatrzymał się w Pawii, gdzie odwiedził króla Longobardów. Stąd ruszył przez Bawarię, Turyngię i Hesję do Fryzji. Spotkał się ze św. Willibrordem. Pod kierunkiem tego doświadczonego misjonarza pracował około 3 lat. Trud misyjny Bonifacego wydawał niezwykłe owoce. W krótkim czasie miał ochrzcić kilka tysięcy germańskich pogan. Bonifacy udał się potem ponownie do Hesji, gdzie w roku 722 założył klasztor benedyktyński w Amoneburgu.
    W celu omówienia z papieżem organizacji stałej administracji kościelnej na terenie Niemiec, Bonifacy udał się ponownie do Rzymu. Wyjaśnił papieżowi stan misji i jej potrzeby. Grzegorz II udzielił Bonifacemu święceń biskupich i dał mu pełnomocnictwa, konieczne dla sprawniejszej akcji misyjnej. Wręczył mu również ponownie list polecający do króla Franków, Karola Martela. Ponieważ zapotrzebowanie na misjonarzy rosło, Bonifacy zwrócił się z apelem do klasztorów w Anglii o pomoc. Benedyktyni przysłali mu licznych i gorliwych misjonarzy. W roku 723 Bonifacy przybył na dwór Karola Martela. Ten dał biskupowi listy polecające do wszystkich urzędników frankońskich, by mu służyli wszelką dostępną pomocą. Korzystając z uprawnień metropolity misyjnego, Bonifacy mianował biskupów w Moguncji i w Würzburgu. Założył wiele placówek stałych, zależnych od tych biskupów, a także szereg klasztorów benedyktynów i benedyktynek.
    Uradowany tak pomyślnymi wynikami papież św. Grzegorz III wezwał Bonifacego do Rzymu i nałożył mu uroczyście paliusz metropolity-arcybiskupa z władzą mianowania i konsekrowania biskupów na terytorium Niemiec na wschód od Renu. Ponadto mianował go swoim legatem na Frankonię i Niemcy. Na mocy tak rozległej władzy Bonifacy zwołał do Bawarii synod, aby do administracji kościelnej wprowadzić ład, gdyż dotychczasowa akcja miała charakter okazjonalny i chaotyczny. Dzięki poparciu księcia Odilona zdołał przywrócić karność kościelną. Ustanowił biskupstwa w Passawie, Freising, Ratyzbonie (Regensburgu) i w Eichstätt. W Salzburgu mianował biskupem mnicha benedyktyńskiego, Jana. Posuwając się w głąb Niemiec, założył nadto biskupstwo w Fuldzie, które uznał za centrum i ośrodek swojej działalności misyjnej.
    W tym samym czasie we Francji nie zwoływano żadnych synodów. Wiele stolic biskupich było nieobsadzonych. Wśród duchowieństwa i wiernych upadek karności kościelnej był jaskrawo widoczny. Raport o tej sytuacji Bonifacy przesłał do Rzymu, do nowego papieża, św. Zachariasza. Otrzymał od niego polecenie, by jako legat papieski zabrał się do koniecznej reformy. Przeprowadził ją na synodzie generalnym w roku 743. Uchwały tam podjęte potwierdziły synody miejscowe. Nadto biskupi Galii wysłali do papieża list hołdowniczy i wspólne wyznanie wiary. Radując się z tak obiecującej reformy w Galii, Bonifacy chciał zaproponować podobną reformę w Anglii. W tej sprawie napisał do prymasa Anglii, Kutberta, który podobne reformy także przeprowadził. W roku 745 dzięki interwencji Bonifacego papież podniósł biskupstwo w Kolonii do godności metropolii. Podobnie uczynił z biskupstwem w Salzburgu i Moguncji (747).
    Mając 80 lat, po raz trzeci udał się na misje do Fryzji. Kiedy jednak dotarł do miasta Dokkum, został napadnięty przez pogan i wraz z 52 Towarzyszami 5 czerwca 754 roku zamordowany. Jego ciało przewieziono do Utrechtu, by je pochować w miejscowej katedrze. Jednak uczeń Bonifacego, św. Luli, zabrał je do Fuldy. Tam bowiem Bonifacy chciał być pogrzebany – i tam spoczywa do dziś. Co roku przy grobie św. Bonifacego zbiera się episkopat niemiecki na swoje narady. Ku czci św. Bonifacego wystawiono w Niemczech wiele kościołów. Jest on także bardzo czczony w Anglii. Już w roku 756 na synodzie plenarnym episkopat angielski ogłosił św. Bonifacego swoim patronem obok św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, i św. Augustyna z Canterbury, pierwszego prymasa Anglii.
    Św. Bonifacy jest patronem Niemiec, diecezji w Fuldzie, Erfurcie, Moguncji oraz diecezji łomżyńskiej i archidiecezji warmińskiej, a także kasjerów, krawców, księgarzy i piwowarów.

    W ikonografii św. Bonifacy jest przedstawiany w biskupim stroju – w ornacie, paliuszu, mitrze lub jako benedyktyński mnich. Jego atrybutami są: kruk, lis, krzyż z podwójnym ramieniem – symbolizujący legata papieskiego, księga Ewangelii przebita mieczem (taką bowiem znaleziono przy nim po męczeńskiej śmierci).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 czerwca
    Błogosławiona Maria Karłowska, zakonnica

    Zobacz także:

      •  Święty Norbert, biskup
      •  Święty Marcelin Józef Champagnat, prezbiter
      •  Święty Filip, diakon

    Błogosławiona Maria Karłowska
    Maria Karłowska urodziła się 4 września 1865 r. we Słupówce w Wielkopolsce jako jedenaste dziecko rodziny ziemiańskiej. Wychowywała się w atmosferze głębokiej pobożności, karności i szczerego patriotyzmu. Dzieciństwo i młodość spędziła w Poznaniu, gdzie w roku 1882, mając 17 lat, na ręce swego spowiednika złożyła ślub dozgonnej czystości. Po śmierci obojga rodziców w 1882 r. Maria odbyła kurs kroju i szycia w Berlinie i podjęła pracę w prowadzonej przez swą siostrę pracowni haftu i szycia jako instruktorka zatrudnionych tam dziewcząt. Oddawała się też z zapałem działalności dobroczynnej wśród chorych, ubogich i potrzebujących, wśród wielodzietnych rodzin i rozbitych małżeństw w najnędzniejszych dzielnicach miasta.

    Od 1892 r. poświęciła się opiece nad dziewczętami słabymi i zagubionymi moralnie. Miejscem ewangelizacji były dla niej bramy kamienic, cmentarz, ulica, dom publiczny, więzienie, oddział w szpitalu miejskim przeznaczony dla kobiet z chorobami wenerycznymi. Dzięki Bożej pomocy udało się jej otworzyć 9 ośrodków wychowawczych, wyposażonych w różnorodne warsztaty pracy, gdzie wychowanki miały możliwość rehabilitacji społecznej i religijnej.
    W roku 1894 Maria Karłowska założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej, którego zawołanie brzmi: “Szukać i zbawiać to, co zginęło”. Zmarła w opinii świętości 24 marca 1935 r. w Pniewitem na Pomorzu. Proces diecezjalny zmierzający do jej beatyfikacji rozpoczęto w Pelplinie w dniu 17 marca 1965 roku. 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Zakopanem ogłosił ją błogosławioną. Mówił wtedy:

    Maria Karłowska prowadziła prawdziwie samarytańską działalność pośród kobiet, które doznały wszelakiej nędzy materialnej i moralnej. Jej święta gorliwość szybko pociągnęła za sobą grono uczennic Chrystusa, z którymi założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej. Sobie i swym siostrom taki wyznaczała cel: “Mamy oznajmiać Serce Jezusa, to jest tak z Niego żyć i w Nim, i dla Niego, abyśmy się stawały do Niego podobne i aby w życiu naszym On był widoczniejszy, aniżeli my same”.
    Jej oddanie Najświętszemu Sercu Zbawiciela zaowocowało wielką miłością do ludzi. Odczuwała ciągle nienasycony głód miłości. Taka miłość, według błogosławionej Marii, nigdy nie powie dosyć, nigdy nie zatrzyma się na drodze. Unoszona jest bowiem prądem miłości Boskiego Parakleta. Przez tę miłość wielu duszom przywróciła światło Chrystusa i pomogła odzyskać utraconą godność.


      Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia
    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 czerwca
    Błogosławiona Maria Teresa de Soubiran, dziewica

    Zobacz także:

      •  Święty Robert z Newminster, opat
      •  Święty Antoni Maria Gianelli, biskup
      •  Błogosławiona Anna od św. Bartłomieja, dziewica

    Błogosławiona Maria Teresa de Soubiran

    Zofia Teresa Augustyna Maria de Soubiran La Louvière urodziła się 16 maja 1834 r. w Castelnaudary, w pobliżu Carcassonne, w rodzinie, z której pochodził papież Urban V. Wcześnie otrzymała dar modlitwy. Wcześnie też zamieszkała u sióstr, którymi kierował jej wuj, Ludwik de Soubiran. To on zapoznał ją z zasadami życia wewnętrznego i podsunął jej myśl, aby inspiracji do życia wspólnotowego i działalności charytatywnej poszukała u beginek. Zofia wyprawiła się więc do Gandawy, potem zaś w Castelnaudary założyła beginaż, którego głównym celem stała się opieka nad ubogimi dziećmi. Z tej wspólnoty wyłoniło się z czasem nowe zgromadzenie zakonne pod wezwaniem Maryi Wspomożycielki. Aprobatę otrzymało ono w roku 1869. Opiekę nad dziećmi siostry miały łączyć z nieustanną adoracją Najświętszego Sakramentu, wokół której miało koncentrować się ich całe życie wewnętrzne. Główny dom zgromadzenia otwarto w Tuluzie.
    W 1886 r. nastąpił kryzys rozwoju zgromadzenia. Pewna ambitna intrygantka oskarżyła założycielkę o to, że wyrządza zgromadzeniu szkody. Maria musiała ustąpić. Przez siedem miesięcy przebywała w szpitalu, potem przyjęły ją w Paryżu siostry ze zgromadzenia eudystek. Jednak również tam nie wszyscy obdarzali ją zaufaniem. Zmarła poza zgromadzeniem 7 czerwca 1889 r. W rok później w założonym przez nią zgromadzeniu nastąpiła radykalna zmiana. Dokonano rehabilitacji Marii; potwierdziła ją beatyfikacja, której w 1946 r. dokonał papież Pius XII.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wspomnienie liturgiczne błogosławionych ojców Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka

    7 czerwca obchodzimy wspomnienie liturgiczne błogosławionych ojców Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka, franciszkańskich misjonarzy męczenników z Peru. Zakonnicy zostali wyniesieni na ołtarze 5 grudnia 2015 roku.

     meczennicy.franciszkanie.pl

    ***

    7 czerwca jest dniem przyjęcia święceń przez misjonarzy-męczenników: Michała – diakonatu, a Zbigniewa – prezbiteratu.

    Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przychyliła się do prośby krakowskich franciszkanów i wyraziła zgodę na ten dzień w kalendarzu liturgicznym, ponieważ w dniu ich śmierci – 9 sierpnia – w Polsce obchodzone jest już święto Edyty Stein.

    Ranga celebracji to memoria ad libitum (wspomnienie dowolne). W miejscu ich śmierci i pochówku (Pariacoto w Peru) wspomnienie będzie obchodzone jako memoria (wspomnienie obowiązkowe). Jedynie w kościołach pod ich wezwaniem (za wyraźną zgodą Kongregacji) celebracja może mieć rangę festum (święta) – poinformował w marcu br. o. Angelo Paleri, postulator generalny franciszkanów.

    Zbigniew Strzałkowski urodził się w Tarnowie w 1958 r. Złożył pierwsze śluby w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych w 1980 r., a w 1986 przyjął święcenia kapłańskie. Po okresie pracy wychowawcy w niższym seminarium w Legnicy rozpoczął pracę misyjną w Peru.

    Michał Tomaszek urodził się w Łękawicy w 1960 r. Złożył pierwsze śluby w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych w 1981 r., a w 1987 przyjął święcenia kapłańskie. Był duszpasterzem w Pieńsku, następnie wyjechał na misję do Peru.

    W rozległej parafii Pariacoto (diecezja Chimbote), powierzonej Zakonowi, przebywali niemal dwa lata, starając się realizować wspólnotę franciszkańską i służyć ludowi, odwiedzając wioski andyjskie oraz oddając się ofiarnie posłudze pastoralnej i charytatywnej.

    O. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek 9 sierpnia 1991 r. w Pariacoto w Peru ponieśli śmierć męczeńską z rąk partyzantów organizacji komunistycznej „Świetlisty Szlak”. Po doraźnym “procesie” zostali zamordowani niedaleko wioski.

    Decyzją papieża Franciszka krakowscy franciszkanie zostali wyniesieni na ołtarze i ogłoszeni błogosławionymi.

    Do Peru

    Franciszkanie konwentualni z krakowskiej prowincji pw. św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię pracują w Peru od 1988 r.
    Pod koniec listopada tegoż roku ojcowie Zbigniew Strzałkowski i Jarosław Wysoczański przybyli na placówkę misyjną w Pariacoto. Po sześciu miesiącach, w lipcu następnego roku, dołączył do nich o. Michał Tomaszek.
    Pariacoto znajduje się w departamencie Ancash, w paśmie Cordillera Negra (Andy), ok. 600 km na północ od stolicy Peru – Limy. Misja obejmuje pięć parafii z siedemdziesięcioma wioskami, położonymi na wysokości od 600 do 4000 m n. p. m., rozsianymi na przestrzeni ponad tysiąca kilometrów kwadratowych. Do parafii należy ok. 10 tys. wiernych – potomków Inków. Indianie ci trudnią się rolnictwem. Poniżej 1400 m n. p. m., gdzie panuje klimat subtropikalny, uprawiają banany, mango i pomarańcze. Powyżej tej wysokości rozciąga się już górzysta pustynia z bardzo skomplikowanym systemem pozyskiwania pól i ich nawadniania, gdzie na dużych wysokościach wykorzystuje się wilgoć pochodzącą z chmur. Częste susze niszczą uprawy, pada bydło, a ludzie cierpią głód.
    Oprócz trudnych warunków klimatycznych mieszkańcy wiosek i misjonarze od 1980 r. byli narażeni na częste ataki ukrywających się w górach terrorystów wspomnianej maoistycznej organizacji założonej przez Abimaela Guzmana, doktora filozofii i wykładowcę uniwersyteckiego, fanatyka ideologii Marksa, Lenina i Mao, który kreując się na wysłannika inkaskiego bóstwa Inkarri, jako Czerwone Słońce w latach 80. pojawił się w peruwiańskich Andach i zapoczątkował siejącą terror krwawą rewolucję.
    Bojówkarze „Świetlistego Szlaku” zmuszali do współpracy w tym krwawym dziele andyjskich Indian. Uzbrojeni bandyci napadali na wioski, urządzali „sądy ludowe” nad upatrzonymi wcześniej ofiarami – „kontrrewolucjonistami”, rozprawiając się z nimi w niezwykle okrutny sposób przez rozstrzeliwanie, krzyżowanie, podpalanie czy zakopywanie żywcem w ziemi na oczach zastraszonych mieszkańców. W sumie wymordowali ponad 20 tys. Peruwiańczyków i obcokrajowców. Rok po śmierci polskich misjonarzy schwytano i osądzono Guzmana, a w następnych latach wojsko rozprawiło się z bandytami grasującymi w górach.

    W Pariacoto

    Misjonarze zastali w Pariacoto opuszczony mały kościół wraz z zabudowaniami. W pierwszej kolejności wykonali ich remont, aby stworzyć warunki do zamieszkania i prowadzenia pracy duszpasterskiej. Oprócz posługi religijnej angażowali się w niesienie pomocy materialnej i oświaty.
    Ojcowie Zbigniew i Michał do swoich wiernych docierali pieszo, na koniu lub osiołku, a później samochodami ofiarowanymi przez generała Zakonu. Wędrówki te trwały nieraz kilka dni i były niezmiernie uciążliwe, a i tak w ciągu roku nie byli w stanie odwiedzić wszystkich wiosek. W samym Pariacoto zbudowali instalacje wodne, kanalizację oraz uruchomili agregat prądotwórczy. Organizowali kursy z różnych dziedzin w celu poprawienia higieny życia, walki z zarazami, głodem i suszą. Pielęgniarki i lekarze angażowani przez misjonarzy uczyli miejscowych Indian profilaktyki związanej z dręczącymi ich chorobami. Organizowano brygady miejscowej ludności do naprawy dróg oraz budowy obiektów użyteczności publicznej itp.
    9 sierpnia 1991 r. ok. godz. 21.00, tuż po Mszy św., gdy w kościele odbywało się spotkanie z młodzieżą, w wiosce pojawili się zamaskowani bandyci z ugrupowania „Świetlisty Szlak”. 20 uzbrojonych terrorystów otoczyło i splądrowało klasztor. Po 40-minutowej dyskusji bandytów z zakonnikami na temat marksistowskiej dialektyki, podczas której terroryści chcieli udowodnić, że religia jest „opium dla ludu”, oskarżyli misjonarzy o prowadzenie działalności usypiającej świadomość rewolucyjną Indian przez Różaniec, kult świętych i Mszę św. oraz głoszenie pokoju, a przez rozdawanie żywności – o upokarzanie ich. Świadkiem tej rozmowy była s. Berta ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Serca Jezusa, której pozwolono odejść. Bandyci związali ojców Zbigniewa i Michała i wywieźli dwoma zabranymi z misji samochodami poza wioskę. W odległości ok. 10 minut drogi od wioski w Pueblo Viejo, w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się kaplica kolonialna pw. Chrystusa Wywyższonego na Krzyżu, zamordowali zakonników strzałami w tył głowy. Wraz z nimi zginęli dwaj alcade (wójtowie) z Pariacoto i Cochiabamba. Na zwłokach o. Zbigniewa terroryści zostawili kartkę z narysowanym sierpem i młotem i napisem: „Tak giną kapusie imperializmu” oraz podpisem: „Ludowe Związki Zbrojne” (najbardziej radykalny odłam „Świetlistego Szlaku”). Młodzież i mieszkańcy, usłyszawszy strzały, natychmiast pobiegli na miejsce zbrodni. Ciała misjonarzy zabrano i umieszczono w kościele w Pariacoto, a przebywający w misji postulanci do zakonu wraz z wiernymi rozpoczęli przy nich modlitwę i nocne czuwanie.
    Pogrzeb, który odbył się 12 sierpnia 1991 r., stał się manifestacją wiary, ogromnego przywiązania, szacunku i miłości Indian do misjonarzy. Zostali pochowani w kościele w Pariacoto, a ich groby stały się miejscem stałej modlitwy i kultu. Na miejscu zbrodni mieszkańcy postawili krzyż z napisem: „Zbigniew, Michał. Pokój i Dobro”. Dzisiaj w tym miejscu stoi niewielka kapliczka.
    Informacja o męczeństwie szybko dotarła do ojczyzny i obiegła świat. Jeszcze w tym samym miesiącu – w sierpniu 1991 r. – rząd Peru uhonorował pośmiertnie ojców Zbigniewa i Michała najwyższym odznaczeniem państwowym – Wielkim Oficerskim Orderem „El Sol del Peru” (Słońce Peru). W Peru ojców Michała i Zbigniewa, którzy ponieśli śmierć męczeńską w 50. rocznicę śmierci św. Maksymiliana Marii Kolbego i w przededniu 500. rocznicy ewangelizacji Ameryki Południowej, nazywa się „męczennikami miłości”.
    O. Zbigniew uważany jest za patrona chorych i cierpiących, a o. Michał za patrona dzieci i młodzieży. W pięć lat po ich męczeńskiej śmierci Episkopat Peru rozpoczął ich proces beatyfikacyjny.

    Pamięć

    Od 1994 r., czyli od powrotu franciszkanów na misję w Pariacoto, co roku, w rocznicę męczeńskiej śmierci polskich misjonarzy odprawiana jest uroczysta Eucharystia, a następnie ma miejsce Droga Krzyżowa do Pueblo Viejo. W uroczystościach uczestniczą biskupi oraz kapłani misjonarze z innych krajów Ameryki Południowej, dyplomaci, miejscowe władze i wierni. Szczególnie uroczyście obchodzono 10. rocznicę śmierci franciszkańskich misjonarzy. Wśród wielu gości w uroczystościach uczestniczyły rodziny zamordowanych. Mszy św. przewodniczył o. bp Stanisław Dowlaszewicz z diecezji Santa Cruz w Boliwii. W wygłoszonej homilii, nawiązując do męczeństwa Polaków, powiedział, że obecnie jest to już ich nie Wielki Piątek, ale raczej Wielka Sobota z nadzieją na Zmartwychwstanie.
    Pod koniec 2000 r. bp Bambarén odwiedził przebywającego w więzieniu Abimaela Guzmana, który przyznał, że wyrok na misjonarzy zapadł na najwyższym szczeblu organizacji, a ojcowie Zbigniew i Michał zginęli „za wiarę”, i prosił Kościół o przebaczenie. Zeznania Guzmana pozwoliły na zamknięcie procesu beatyfikacyjnego misjonarzy męczenników na szczeblu diecezjalnym i przekazanie dokumentacji do Rzymu.

    Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak możesz uciec od tych, których kochasz?

    Michał Tomaszek miał 31 lat, a Zbigniew Strzałkowski – 33 lata. Byli misjonarzami. Mówili o Bogu, sensie życia i o tym, że trzeba czynić dobro. Zostali brutalnie zamordowani w Pariacoto w Peru w 1991 r. Zastrzelili ich terroryści z ugrupowania „Świetlisty Szlak”.
    W 2015 r. ci polscy zakonnicy, franciszkanie konwentualni, zostali beatyfikowani. W sierpniu br. minęła kolejna, 27. rocznica ich śmierci. Dzisiaj powracamy do tych dramatycznych wydarzeń. O tym, co się działo po śmierci polskich kapłanów, w rozmowie z dziennikarzem TVP Krzysztofem Tadejem opowiadają o. Szymon Chapiński i o. Józef Cydejko. Obaj pracowali na misjach w Ameryce Południowej. Obecnie mieszkają w klasztorze franciszkańskim w Legnicy. 

    O. Michał Tomaszek OFMConv z młodzieżą w Peru

    Archiwum rodziny o. Michała Tomaszka

    O. Michał Tomaszek OFMConv z młodzieżą w Peru

    ***

    Krzysztof Tadej: – W jakich okolicznościach dowiedzieli się ojcowie o śmierci o. Michała i o. Zbigniewa?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Byłem proboszczem parafii w Limie. 10 sierpnia 1991 r. o godz. 3.40 zadzwoniła s. Berta, która na co dzień mieszkała w Pariacoto. Dziwny to był telefon. Zaczęła od słów: „Ojcze, jak się masz?”. Spytałem: „Chyba nie dzwonisz o 3.40 nad ranem po to, żeby spytać, jak się czuję?”. „Nie, ojcze, terroryści byli w wiosce” – odpowiedziała. Zdenerwowałem się: „No przecież nieraz pojawiali się w Pariacoto. To chyba nic nadzwyczajnego!”. Po chwili dodała: „Zabrali ojców”. Dalej musiałem wyciągać informacje. „Co z nimi?!” – pytam. „Nie żyją…”. Spytałem jeszcze: „Czy to pewne?”. Potwierdziła i dodała, że dzwoni z Casmy, czyli miasta odległego o 55 km od Pariacoto, i że zawiadomiła biskupa diecezji – Luisa Bambaréna. Zakończyliśmy rozmowę. Po tej wstrząsającej wiadomości obudziłem br. Grzegorza Brożynę, z którym razem mieszkaliśmy w parafii. Następnie zacząłem dzwonić do Kurii Generalnej naszego zakonu i prowincjała w Polsce, potem miałem jechać na pogrzeb. Ustaliliśmy z br. Grzegorzem, że zostanie w parafii. Wiedzieliśmy, że będzie dużo telefonów, pytań i że to na niego spadnie obowiązek przekazywania informacji. Byliśmy w Peru jedynymi Polakami z naszego zakonu.

    – Trudno się było Ojcu dodzwonić do Polski?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – To były zupełnie inne czasy. Rozmowy łączyły centrale telefoniczne. Telekomunikacja bardzo źle działała. Kilka dni wcześniej, gdy dzwoniłem do klasztoru w Krakowie, połączono mnie z mieszkaniem prywatnym w Szczecinie. W tym dniu wreszcie jakoś się dodzwoniłem, ale ktoś, kto odebrał telefon, powiedział, że jest zamieszanie, bo trwa pielgrzymka papieska, i nie wiadomo, gdzie jest prowincjał. Powiedziałem, żeby poprosił jakiegokolwiek zakonnika, który może zrozumieć bardzo ważną wiadomość. Po chwili odezwał się jeden z ojców. Przekazałem krótko informację o tym, że zostali zabici nasi zakonnicy. To było kilka zdań – kto został zamordowany, gdzie i kiedy.

    O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Byłem wtedy w Krakowie. Chodziłem na kurs języka hiszpańskiego. Razem z ojcami Markiem Wilkiem i Andrzejem Pasiukiem przygotowywaliśmy się do wyjazdu na misje do Peru. Mieliśmy wylecieć we wrześniu. 10 sierpnia, w przerwie między lekcjami, ktoś powiedział, że nasi ojcowie zostali zastrzeleni. Szokująca wiadomość, wszyscy byliśmy poruszeni. Przerwano zajęcia. Podczas obiadu w klasztorze nasz prowincjał – o. Zdzisław Gogola powiedział, że ta informacja nie jest jeszcze potwierdzona. „Daj Boże, żeby nie była prawdziwa” – dodał.

    – W tym czasie o. Szymon był już w drodze z Limy do Casma.

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Jechałem z dwoma moimi parafianami. Kiedy wsiadaliśmy do samochodu, oni zobaczyli, że jestem zdenerwowany. Don José zaproponował, że tym razem to on poprowadzi samochód. Za nami jechały siostry zakonne ze zgromadzenia, które pracowało w Pariacoto. Po kilku godzinach dojechaliśmy do Casmy. Ciała ojców Zbigniewa i Michała znajdowały się w prosektorium. Lekarze zakończyli już ich oględziny. Około godz. 15 razem z biskupem, w procesji, przenieśliśmy dwie trumny do miejscowego kościoła. Po krótkim czasie trafiły tam również trumny z ciałami zastrzelonego wójta Pariacoto i wójta miejscowości Cochabamba. Do kościoła przychodziło wiele osób, bo od rana media informowały o tym, co się stało. Kościół był otwarty całą noc, ludzie modlili się przy zmarłych. Na godz. 22 bp Bambarén zaprosił całe duchowieństwo diecezji i osoby zakonne na Msze św. za zamordowanych. Następnego dnia, w niedzielę 11 sierpnia rano, zorganizowano przewiezienie ciał zmarłych do Pariacoto, żeby ich tam pochować.

    – Kto zdecydował, że zostaną pochowani w Pariacoto w Peru, a nie np. w Polsce?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Bp Bambarén spytał: „Gdzie chowamy?”. Byłem tam jedynym Polakiem z zakonu, który mógł podjąć decyzję. Nie miałem możliwości prowadzenia konsultacji w tej sprawie z Polską, bo kontakt telefoniczny był utrudniony. Powiedziałem: „Nas, franciszkanów konwentualnych, chowa się tam, gdzie umieramy”. Dodałem, że mam wątpliwości, czy można ich pochować w Pariacoto, bo zwykle terroryści po dokonaniu zamachu próbowali opanowywać miejscowość i w niej rządzić. Rozważałem pogrzeb w sąsiedniej miejscowości Yautan, gdzie był posterunek policji, lub w Casmie. Biskup jednak wiedział, że policja w Pariacoto utworzy silny posterunek. Zapadła decyzja, że właśnie tam odbędzie się pogrzeb. Spytałem, czy możemy pochować ciała w kościele, i biskup się zgodził. W takich chwilach pojawia się wiele problemów do rozwiązania. Pytano, czy w kościele ojcowie mają być pochowani pod posadzką. Poszukaliśmy człowieka, który budował ten kościół. Okazało się, że został on wybudowany na rumowisku skalnym, dlatego budowniczy odradzał kopanie grobów w ziemi. Podjęliśmy decyzję, że sarkofagi będą umieszczone na posadzce kościoła.

    – W niedzielę o godz. 9 wyjechaliście z ciałami zakonników do Pariacoto.

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Policja zorganizowała ochronę konduktu. Trumny położono na jednej ciężarówce, a ja jechałem przed nią w innym samochodzie. W kabinie jechał ze mną szef policji. Jak ruszyliśmy, odbezpieczył broń. Obawiał się, że może nas spotkać coś złego.

    – Ale wydarzyło się coś zupełnie innego…

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Już w pierwszej mijanej miejscowości zatrzymali nas ludzie. Wyszli na ulicę z kwiatami i plakatami. Zobaczyłem napisy: „Ojcowie nie umarli, są z nami”, „Ojcowie dla nas żyją!”. To było bardzo wzruszające. Terroryści ze „Świetlistego Szlaku” tego nie przewidzieli. Do tych chwil ludzie żyli w strachu, nie wychylali się. Pogrzeby często były anonimowe, odbywały się w ciszy. Tym razem ludzie wyszli na ulice. Pokazywali, że to, co się wydarzyło, jest wielką niesprawiedliwością. W kilku miejscach droga była usłana kwiatami i wystawiono bramy powitalne.

    – Zatrzymali was ludzie i…

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – …poprosili, żebyśmy trumny przenieśli do kaplicy, bo chcą się pomodlić. Powtórzyło się to w Cachipampie i Yautan. W Cachipampie do konduktu dołączył asystent generała zakonu – Argentyńczyk o. Michael Lopez. Jak zobaczył, co się dzieje, to się rozpłakał.

    – A Ojciec?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Chwilami płakałem. Trasę z Casmy do Pariacoto pokonuje się normalnie w godzinę, ale w każdej kolejnej miejscowości sytuacja się powtarzała – ludzie wychodzili na ulicę i nas zatrzymywali. Śpiewali, modlili się. Mieliśmy być w Pariacoto o godz. 10, a dojechaliśmy dopiero o godz. 15.

    – Jaki widok ukazał się Ojcu w Pariacoto?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Ulice były wypełnione ludźmi. Pamiętam tłum dzieci. Byli też, oczywiście, dorośli, ale te dzieci zapamiętałem szczególnie. Pomyślałem, że to zasługa Michała. On troszczył się o dzieci i młodzież – wyświetlał im różne programy na ekranie, uczył je śpiewu, wyjeżdżał z nimi na wycieczki. Jak się zatrzymaliśmy, ludzie zaczęli śpiewać. I nagle zapadła cisza, głos im się załamał, z płaczu i ze wzruszenia. Zanim przeniesiono trumny do kościoła, poszedłem zobaczyć, czy wszystko już jest gotowe. Sarkofagi jeszcze wykańczano. Po wniesieniu trumien rozpoczęła się Msza św. pod przewodnictwem biskupa, a potem zaczęliśmy czuwanie modlitewne, które trwało do następnego dnia.

    – Ciche czuwanie modlitewne?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Modlitewne, ale nie ciche. W tamtejszej kulturze ludzie zjeżdżają się ze wszystkich stron i przy zmarłych śpiewają, modlą się, po chwili idą coś zjeść, nieraz piją, potem znowu śpiewają przy trumnach. Czuwanie trwało przez całą noc w wielkim skupieniu. Byłem zaskoczony, że wszystko jest doskonale zorganizowane. Kiedy się pojawiłem, od razu ktoś powiedział, gdzie mogę coś zjeść i się przespać. Wszystko zorganizowali postulanci i siostry zakonne z Pariacoto oraz katechiści. Pamiętam, jak ktoś zażartował: „Szybko zaczęli rządzić!”. Myślę, że ta sytuacja spowodowała, iż szybko dorośli i spisali się znakomicie. Pamiętam, że co chwila ktoś przyjeżdżał. W nocy chciałem się trochę przespać. Poszedłem do pokoju Zbyszka Strzałkowskiego i położyłem się w ubraniu na jego łóżku. Po kilku minutach ktoś mnie obudził. „Przyszli ewangelicy” – usłyszałem. „Co robią?” – pytam. „Modlą się” – odpowiedziano. Poszedłem ich przywitać i podziękować za to, że są z nami. W takich chwilach człowiek uświadamia sobie, jak bardzo nasi ojcowie byli szanowani przez innych.

    – Co w tym czasie działo się w Krakowie?

    O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Nie mieliśmy precyzyjnych informacji z Pariacoto. W dniu pogrzebu ojców dużo się modliliśmy. Był z nami o. Jarosław Wysoczański, proboszcz z Pariacoto, który w tym czasie przyjechał na urlop. Już po pogrzebie w naszej bazylice w Krakowie doszło do wzruszającego spotkania rodziny zamordowanych kapłanów i o. Jarka Wysoczańskiego z Janem Pawłem II. Dla mnie były to szczególne dni, ponieważ znałem Zbyszka i Michała. Zbyszka Strzałkowskiego spotkałem pierwszy raz w 1985 r., gdy byłem na spływie kajakowym. Drugi raz spotkaliśmy się, gdy zawiozłem dokumenty, aby wstąpić do zakonu, czyli odbyć pierwszy okres życia we wspólnocie zakonnej – tzw. nowicjat. Rektor – o. Roman Banasik zobowiązał Zbyszka, żeby odprowadził mnie na dworzec. A z Michałem byłem w seminarium. On uczył się na szóstym, a ja na pierwszym roku. Widziałem jego pobożność, skupienie. Zbyszek natomiast był człowiekiem bardzo praktycznym, myślał rzeczowo, logicznie i konkretnie.

    – W poniedziałek 12 sierpnia 1991 r. w Pariacoto odbył się pogrzeb.

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Przybyło bardzo dużo ludzi. Wiele osób schodziło z gór. Po pogrzebie niektórzy mieli do nas pretensje. Wszystko przez sabotaż.

    – Sabotaż?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Tak. Od momentu przyjazdu wszystkim mówiliśmy, że ojcowie zostaną pochowani w kościele w Pariacoto, ale w lokalnych rozgłośniach podawano informacje, że ciała zostaną wywiezione do Polski. Komuś zależało, żeby na pogrzebie było jak najmniej ludzi. Ale i tak przyszli. Mszę św. koncelebrowało dwóch biskupów: Luis Bambarén z Chimbote i José Gurruchaga z Huaraz. Na tych biskupów szczególnie byli „uczuleni” terroryści. Jednego chętnie wysłaliby na tamten świat, a na życie drugiego – bp. Bambaréna już wcześniej zorganizowali kilka nieskutecznych zamachów. Do Pariacoto przyjechało też ok. 50 kapłanów. To bardzo dużo, bo w całej diecezji Chimbote, do której należy Pariacoto, jest ich może 30. Ceremonia pogrzebowa była długa, piękna, wzruszająca. Po niej rozdzielono trumny. Zastrzelonych wójtów pochowano na cmentarzu w starej części miejscowości, a my wynieśliśmy trumny z ciałami Zbyszka i Michała i odbyła się procesja wokół kościoła. Potem złożono trumny w sarkofagach i je zamurowano.

    – I wydawało się, że misja polskich franciszkanów konwentualnych została definitywnie zakończona w tym miejscu świata.

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Nie miał kto tam zostać. Byłem przecież z br. Grzegorzem w Limie, a inni nasi zakonnicy jeszcze nie przyjechali. Umówiliśmy się z miejscowymi katechistami, że dalej będą prowadzili katechezy. Zadeklarowaliśmy, że będziemy systematycznie odwiedzali parafię. Po pogrzebie do Limy przyjechał jeden z niemieckich franciszkanów, który już wcześniej pracował w Ameryce Łacińskiej. Był świetnie przygotowany. Co jakiś czas ktoś dojeżdżał, żeby pomóc. Po roku zgodził się prowadzić parafię jeden z księży diecezjalnych. Po dwóch latach, w 1993 r., do parafii przyjechał nasz ojciec – Stanisław Olbrycht. I wtedy można powiedzieć, że wróciliśmy. O. Stanisław jest tam zresztą do dzisiaj.

    – O. Józef, gdy wyjechał na misje, zamiast do Peru trafił do Kolumbii.

    O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Przed wyjazdem na misje prowincjał pytał naszą trójkę zakonników: „Chcecie lecieć?”, „Nie boicie się?”, „Chcecie zostać w Polsce?”. Nikt się nie wycofał. Celem misjonarzy jest niesienie Ewangelii aż na krańce świata, nawet gdyby to dużo kosztowało, więc nie mogliśmy podjąć innej decyzji. W Ameryce Południowej przekonałem się zresztą, jak bardzo potrzebni są misjonarze. Tam wiara miejscowych często miesza się z przyjętymi zwyczajami pogańskimi. Dlatego praca kapłańska, katechizacja są niezbędne. Po dramacie w Pariacoto, żeby nas chronić przed terrorystami, zostaliśmy wysłani nie do Peru, ale do Kolumbii. Mieliśmy mieszkać w seminarium w najspokojniejszej dzielnicy Medellín. Muszę przyznać, że nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Przekonaliśmy się o tym kilka dni po przyjeździe. Pod seminarium podjechał samochód, z którego wyrzucono człowieka i po chwili go zastrzelono. Pierwszy raz poczuliśmy zapach prochu…

    – Ojciec trzykrotnie odwiedził Pariacoto.

    O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – 24 kwietnia 1992 r. pierwszy raz przyleciałem do Peru. Nie czułem jakiegoś wielkiego zagrożenia, choć ostrzegano mnie, żebym nikomu nie mówił, kiedy i jaką drogą będę szedł. 9 sierpnia, w pierwszą rocznicę zamordowania Zbyszka i Michała, pojechałem do Pariacoto. Nastrój był podniosły, przez całą noc trwały modlitwy. Ale nad ranem dowiedzieliśmy się, że w miejscu zabójstwa naszych zakonników terroryści ze „Świetlistego Szlaku” oddawali strzały i zostawili plakat swojej organizacji. Jak tam przyjeżdżałem, to zawsze widziałem ludzi modlących się przy grobach. Przy grobie o. Michała obecne były dzieci, a przy grobie o. Zbyszka – ludzie starsi i chorzy.

    – A u Ojca pozostał w sercu żal, że winni tej zbrodni nie zostali złapani i ukarani?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Z tym wiąże się kilka kwestii. Po pierwsze, strach ludzi. Nawet jak rozmawialiśmy z nimi przed złożeniem świadectw do procesu beatyfikacyjnego, to bali się wypowiadać niektóre nazwiska. Wśród porządnych mieszkańców Pariacoto byli również zwolennicy rewolucji i nauczyciele ideologii maoizmu. Dla wyznawców tej ideologii autorytetami byli Marks, Lenin i Mao, a celem – prowadzenie walki zbrojnej aż do zbudowania komunizmu na całym świecie. Wiedzieliśmy, że w Pariacoto było miejsce, gdzie śpiewano rewolucyjne pieśni, i że ludzie po prostu się boją. Po drugie, my, zakonnicy, nie prowadziliśmy jakiegoś osobnego śledztwa. Docierały do nas różne informacje – np. że osoba, która uczestniczyła w pogrzebie Zbyszka i Michała, została zidentyfikowana jako ta, która brała udział w zabójstwie. Potem zresztą ją osądzono. Pytaliśmy też gospodarza, który mieszkał przy miejscu zbrodni, czy coś widział. Mówił, że nic, co wydaje się nieprawdopodobne. Spotkałem też człowieka, który był bardzo przestraszony. Bał się mówić, ale anonimowo przekazał nam informacje o ostatnich chwilach ojców. Powiedział, że Michał przed śmiercią prosił terrorystów: „Nie róbcie tego!”. Zbyszek go uspokajał. Zastrzelili najpierw wójta, potem Michała, a na końcu Zbyszka… Potem terroryści wsiedli do jeepów i odjechali. Jeden z terrorystów został i ponownie strzelił do o. Zbigniewa. Prawdopodobnie to on zostawił na ciele o. Zbigniewa kartkę z rysunkiem sierpa i młota i napisem w j. hiszpańskim: „Tak umierają lizusy imperializmu”.

    – Kiedy dzisiaj myśli Ojciec o Zbigniewie Strzałkowskim i Michale Tomaszku, to…

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – …to myślę o ich normalności. Byli porządni, pobożni. Michał nieco inaczej się modlił. Nocami. Jeszcze jako mały chłopiec miał taki zwyczaj. Zbyszek był bardzo praktyczny. Planował, jak wybudować gdzieś kaplicę, kupił dwa konie, wierzchowce, żeby dojechać do najdalszych wiosek w górach. Bardzo szybko podejmował decyzje. Oni byli bardzo blisko ludzi. Jak jedzie się na misję, do jakiegokolwiek kraju, to trzeba właśnie tak postępować. Iść do ludzi, poznać ich problemy, które są takie same jak u nas. Ktoś jest stary, ktoś inny chory, ktoś ma problemy z wiarą lub chce zadać jakieś nurtujące go pytanie. Trzeba wtedy pomóc. Zbyszek Strzałkowski np. kiedyś zawiózł chorą do szpitala w Casmie. Gdy miał wyjeżdżać z Pariacoto, to 2-3 osoby, krewne chorej, zapytały, czy mogą mu towarzyszyć w podróży. Zgodził się. Potem w szpitalu wszystko opłacił i załatwił formalności. Gdy chciał wyjeżdżać, zabrane osoby spytały, czy mogą zostać przy chorej. „Oczywiście” – odpowiedział. Ale gdy się z nimi żegnał, to usłyszał: „Ojcze, chyba nas tu tak nie zostawisz. A co będziemy jedli? Nie mamy żadnych pieniędzy”. I dał im pieniądze. To są właśnie sytuacje życiowe, które spotykają misjonarza. Nieraz jestem pytany, dlaczego nie uciekli. Odpowiadam szczerze: byli wśród tych ludzi, żyli, pracowali, znali ich problemy, marzenia, radości. Bawili się z ich dziećmi, pocieszali osoby starsze. Jak możesz uciec od tych, których kochasz? Im to nawet do głowy nie przyszło! I to jest ta normalność i świętość zarazem.

    z o. Szymonem Chapińskim i o. Józefem Cydejko rozmawiał Krzysztof Tadej, dziennikarz TVP

    Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 czerwca

    Święta Jadwiga Królowa

    Zobacz także:
      •  Święty Medard, biskup
      •  Święty Wilhelm z Yorku, biskup
      •  Błogosławione Diana i Cecylia, dziewice
      •  Święty Jakub Berthieu, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Maria od Bożego Serca (Droste zu Vischering), dziewica
    ***
    Wspomnienie św. Jadwigi zostało przeniesione na 8 czerwca z dnia 17 lipca.

    Święta Jadwiga Królowa

    Jadwiga była trzecią i najmłodszą po Katarzynie (+ 1378) i Marii (+ 1395) córką króla Węgier i Polski, Ludwika Andegaweńskiego, i Elżbiety, księżniczki bośniackiej. Urodziła się prawdopodobnie 18 lutego 1374 roku. Rodzice planowali dla Jadwigi małżeństwo z Wilhelmem Habsburgiem. Dzieci połączono warunkowym ślubem (1378), by go dopełnić w ich wieku dojrzałym. W chwili zawarcia ślubu warunkowego Jadwiga miała zaledwie 4 lata. W nadziei na przyszły ślub wysłano Jadwigę do Wiednia. W tym jednak roku zmarła najstarsza córka Ludwika Węgierskiego, Katarzyna. W tej sytuacji odwołano Jadwigę na Węgry.
    Po śmierci Ludwika Węgierskiego (1382) Węgrzy ogłosili królową siostrę Jadwigi, Marię. Natomiast Polacy zaprosili na swój tron Jadwigę. W wieku 10 lat została koronowana 16 października 1384 r. W związku z zaistniałą sytuacją polityczną, a także wobec dalekosiężnych planów polskich rozważano możliwość unii Polski z Litwą. Stała się ona faktem dzięki małżeństwu królowej Jadwigi z Władysławem Jagiełłą, wielkim księciem Litwy. Ceremonia zaślubin, poprzedzona chrztem Jagiełły (15 lutego 1386 r.), odbyła się w katedrze królewskiej 18 lutego 1386 r. Tam również 4 marca odbyła się koronacja Jagiełły na króla polskiego. Jagiełło miał wówczas 35 lat, Jadwiga – 12.
    Wiosną tego samego roku para królewska udała się do Wielkopolski, gdzie król uspokoił tamtejszych panów, mianując na wojewodę wielkopolskiego ich kandydata, Bartosza z Odolanowa. Rok później panowie polscy zdołali przekonać Jadwigę, by stanęła na czele wojsk i na nowo przyłączyła Ruś do granic Polski. Starosta węgierski oddał Ruś bez oporu. 8 marca 1387 roku Jadwiga wjechała do Lwowa.
    Jan Długosz (+ 1480) oddaje Jadwidze najwyższe pochwały. Gdy była małoletnia, pozwoliła, by rządzili za nią wytrawni i całą duszą oddani polskiej racji stanu doradcy. Kiedy wraz z Jagiełłą została współrządczynią kraju, miała na celu jedynie dobro narodu polskiego. Z Krzyżakami wiodła ożywioną korespondencję: m.in. interpelowała w sprawie ich zbrojnych wypraw na Litwę, jak też w sprawie przywłaszczonych sobie dóbr Opolczyka w Ziemi Dobrzyńskiej i na Kujawach. We Włocławku spotkała się osobiście z wielkim mistrzem krzyżackim, Konradem von Jungingen, by omówić problemy, dotyczące obu stron (1397). Doprowadziła do zgody między Władysławem Jagiełłą a jego rywalem, Witoldem (1393). Odtąd wszelkie porachunki dynastyczno-polityczne książęta litewscy zobowiązali się załatwiać z udziałem Jadwigi. W 1392 roku udała się na Węgry, gdzie w spotkaniu ze swoją siostrą, Marią, omawiała w Lubowli i w Kezmarku sprawy obu państw. Nawiązała ścisły kontakt z papieżem Urbanem VI (+ 1392) i Bonifacym IX (+ 1404), skutecznie likwidując intrygi Krzyżaków, Opolczyka i Zygmunta Luksemburczyka.
    Serca poddanych pozyskała sobie jednak przede wszystkim niezwykłą dobrocią. Kiedy żołnierze królewscy spustoszyli wieśniakom pola, urządzając sobie na nich lekkomyślnie polowanie, zażądała od męża ukarania winnych i wynagrodzenia wyrządzonych szkód. Kiedy Jagiełło zapytał, czy jest już zadowolona, otrzymał odpowiedź: “A kto im łzy powróci?” Przy budowie kościoła Najświętszej Maryi Panny “na Piasku” w Krakowie, istniejącego do dziś, sama doglądała robót. Pewnego dnia jej czujne oko dojrzało kamieniarza, który był smutny. Kiedy zapytała, co mu jest, dowiedziała się, że ten ma w domu ciężko chorą żonę i boi się, że go zostawi samego z drobnymi dziećmi. Królowa, nie namyślając się, wyrwała ze swego bucika złotą klamerkę, obsadzoną drogimi kamieniami, i oddała ją robotnikowi, by opłacił lekarza. Nie zauważyła wówczas, że bosą stopę położyła na kamieniu oblanym wapnem. Odbity ślad wdzięczny kamieniarz obkuł dokoła i wraz z kamieniem wmurował w zewnętrzną ścianę świątyni. Do dzisiaj można ją oglądać. Bardzo wiele kościołów chlubi się, że je fundowała, odnawiała i uposażyła Jadwiga.

    Święta Jadwiga Królowa

    Do najpilniejszych trosk Jadwigi należało odnowienie Akademii Krakowskiej. Założył ją Kazimierz Wielki w 1364 roku, jednak za rządów Ludwika Węgierskiego Akademia podupadła. Jadwiga oddała wszystkie swoje klejnoty na jej odnowienie. Wystarała się także u Stolicy Apostolskiej o zezwolenie na jej dalsze prowadzenie i rozbudowę. Akademię otwarto po jej śmierci w 1400 roku.


    Jagiełło bardzo pragnął mieć potomka, który zapewniłby ciągłość jego rodu na tronie polskim. Kiedy więc Jadwiga została matką, na dworze królewskim zapanowała wielka radość. Niestety, trwała krótko, bo zakończyła się podwójną tragedią: śmiercią dziecka i matki. Dnia 22 marca 1399 roku Jadwiga urodziła córkę, której na chrzcie dano imię matki oraz (na cześć papieża) imiona: Elżbieta, Bonifacja. Jednak po trzech tygodniach dziewczynka zmarła, a niebawem zmarła też matka. Zasnęła w Panu 17 lipca 1399 roku, w wieku 25 lat, okrywając naród polski żałobą. Jako królowa rządziła Polską sama przez 2 lata (1384-1386), natomiast razem z Jagiełłą – przez 13 lat (1386-1399).

    Grobowiec św. Jadwigi

    Opłakiwaną przez wszystkich królowę pochowano w podziemiach katedry krakowskiej na Wawelu. W 1887 roku odnaleziono tam jej śmiertelne szczątki pod posadzką katedry. W 1949 roku jej grób otwarto ponownie i przeprowadzono badania naukowe. Zachowane kości pochowano w nowej trumnie, którą umieszczono w artystycznym sarkofagu z białego marmuru. Spoczywa w nim dotąd.
    Z pamiątek po św. Jadwidze warto wymienić krzyż, który znajduje się w katedrze wawelskiej, uważany za cudowny, nazywany także “krzyżem Jadwigi”, gdyż przed nim królowa miała się często modlić. Według podania z tego krzyża Chrystus miał do niej przemówić. Tu wreszcie miała zapaść decyzja Jadwigi o rezygnacji ze szczęścia osobistego (i małżeństwa z Wilhelmem) na rzecz pozyskania dla Chrystusa Litwy.
    Od razu po śmierci Jadwigę uważano za świętą, chociaż lud często mieszał ją ze św. Jadwigą Śląską (+ 1243). W 1426 roku arcybiskup gnieźnieński, Wojciech Jastrzębiec, rozpoczął formalny proces kanoniczny. W swoim dekrecie napisał m.in.: “Z doświadczenia wiemy, że spełniała przeróżne uczynki miłosierdzia, cierpliwości, postów, czuwań oraz innych niezliczonych dzieł pobożnych”. Arcybiskup polecił także zbierać fundusze na proces kanonizacyjny Jadwigi. Niestety, Kazimierz Jagiellończyk przeznaczył je na wojnę z Krzyżakami. Starania Jagiellonów o kanonizację św. Kazimierza, pochodzącego z ich rodu, ponownie odsunęły na dalszy plan kanonizację Jadwigi. Potem nastał czas nieustannych wojen i wewnętrznych zamieszek, wreszcie 150 lat trwająca niewola. Dopiero w XX w. starania o beatyfikację Jadwigi podjęli na nowo arcybiskup krakowski kardynał Adam Stefan Sapieha (+ 1951) i kardynał Karol Wojtyła.
    Z polecenia św. Jana Pawła II jego następca na stolicy arcybiskupów krakowskich, kardynał Franciszek Macharski, w roku 1979 przesłał do Rzymu formalną prośbę o beatyfikację, do której dołączył liczącą ponad 350 stron dokumentację nieprzerwanego kultu Jadwigi, trwającego po dzień dzisiejszy. Kongregacja do Spraw Kanonizacji na tej podstawie przygotowała relację o kulcie. Na polecenie papieża Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przygotowała teksty liturgiczne i wyznaczyła dzień 17 lipca na doroczne wspomnienie Jadwigi. Dokumenty tych kongregacji św. Jan Paweł II osobiście przywiózł do Polski i 8 czerwca 1979 r. na zamknięcie synodu archidiecezji krakowskiej odprawił Mszę świętą ku czci bł. Jadwigi.
    W 1996 roku został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Jadwigi, w którym napisano: “Kobietą dla Kościoła i dla Ojczyzny najbardziej zasłużoną była błogosławiona Jadwiga, królowa Polski, która sprawiedliwością i troskliwą miłością rządziła swoim narodem, popierała rozszerzanie wiary i kultury chrześcijańskiej i jak światło postawione na świeczniku świętością życia i dziełami ozdobiła wspólnotę kościelną i świecką. […] Wraz z mężem, który dochował obietnic złożonych przed zaślubinami, Jadwiga czynnie uczestniczyła w życiu Królestwa polsko-litewskiego; miała własny dwór i kancelarię, i podejmowała obowiązki administracyjne, popierając sprawiedliwość i pokój tak w sprawach wewnętrznych, jak i w załatwianiu spraw z innymi państwami. Prawo Boże było w jej życiu i działalności najwyższą wartością. […] Dla chorych założyła wiele szpitali i nie szczędziła pomocy biednym. Mimo młodego wieku zawsze działała z roztropnością, męstwem i łagodnością, mając na uwadze chwałę Boga, dobro Kościoła i swojego ludu. «Była zwierciadłem czystości, pokory i prostoty». Praktykowała umiarkowanie w używaniu dóbr ziemskich i post, unikała próżnej chwały i przepychu, swoją nadzieję złożyła w Bogu i pragnęła wiecznej nagrody”.
    Kanonizacji Jadwigi dokonał również św. Jan Paweł II – na krakowskich Błoniach, 8 czerwca 1997 r., w obecności ponad miliona ludzi, w 18. rocznicę pierwszej Mszy o bł. Jadwidze odprawionej w Krakowie. Z tej racji obchód ku czci św. Jadwigi przeniesiono z pierwotnego terminu (17 lipca, dies natalis Świętej) na dzień 8 czerwca. Była to pierwsza w dziejach kanonizacja na ziemi polskiej. W homilii Papież-Polak mówił m.in.: “Najgłębszym rysem jej krótkiego życia, a zarazem miarą jej wielkości, jest duch służby. Swoją pozycję społeczną, swoje talenty, całe swoje życie prywatne całkowicie oddała na służbę Chrystusa, a gdy przypadło jej w udziale zadanie królowania, oddała swe życie również na służbę powierzonego jej ludu”.
    W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest w stroju królewskim. Jej atrybutem są buciki.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________________


    MATKA CHRZESTNA LITWY

    Święta Jadwiga królowa

    obraz św. Jadwigi, królowej Piotra Stachiewicza

    ***

    Była królem Polski! Królem, nie królową. Żarliwie czcząc Najwyższego Pana, z poświęceniem służyła bliźnim i swojej ziemskiej ojczyźnie. Urodziła się na Węgrzech, ale serce oddała Polsce. Umarła w wieku zaledwie 25 lat i już wtedy uznawano ją za świętą, opowiadając o cudach i łaskach, jakie Bóg raczył zesłać na ludzi poprzez jej miłosierne dłonie.

    Józef Haller (1873–1960) był zasłużonym dla Polski generałem. Dowódca słynnej Błękitnej Armii był przy tym człowiekiem głębokiej i żarliwej wiary, a także wielkim czcicielem królowej Jadwigi (1374–1399). Generał wierzył w świętość królowej w czasach, kiedy nie nosiła ona jeszcze tytułu błogosławionej.

    To właśnie do niej uciekł się po pomoc w 1939 roku, kiedy jego ukochana matka Olga zachorowała i doznała paraliżu oraz zapalenia płuc. Prosząc o zdrowie dla chorej, generał wraz z żoną modlił się w swoim domu w Warszawie, a następnie pojechał do Krakowa. Po wizycie w klinice, w której leżała jego matka, generał udał się do katedry na Wawelu, gdzie znajdowały się doczesne szczątki królowej. Modlił się przy Czarnym Krzyżu, przy którym ona lubiła się modlić, uczestniczył w mszy świętej, przyjął Komunię, a także złożył kwiaty u stóp głównego ołtarza. Z całą rodziną błagał o łaskę dla matki słowami ułożonej przez siebie litanii: „Święta Królowo Jadwigo… Wierna córo Boża… Z Bogiem w modlitwie złączona… Wzorowa małżonko królewska… Dbająca o biednych poddanych… Fundująca kościoły i klasztory… Apostołko wiary Chrystusowej… itd”1. Po każdym takim wezwaniu – jak to w litanii – powtarzano, oczywiście, słowa „módl się za nami” i… wymodlono.

    Następnego dnia okazało się, że – ku zdziwieniu lekarza – zarówno paraliż, jak i towarzyszące mu zaflegmienie płuc całkowicie ustąpiły, a cudownie uzdrowiona matka generała jeszcze tego samego dnia mogła wrócić do domu w podkrakowskich Jurczycach.

    Czyń, co widzisz!

    Ukochana tak bardzo przez polskiego generała królowa Jadwiga przyszła na świat w Budzie na Węgrzech (Buda jest obecnie częścią Budapesztu). Jej rodzicami byli król Węgier i Polski Ludwik Andegaweński oraz bośniacka księżniczka Elżbieta. Była ich trzecią, najmłodszą córką.

    Jadwiga miała zaledwie 10 lat, kiedy przybyła do Krakowa – ówczesnej stolicy Polski – i została koronowana na króla Polski.

    Była bardzo pobożna, uczestniczyła w mszach świętych i innych nabożeństwach, czytała Biblię (upodobała sobie zwłaszcza Księgę Psalmów), oddawała się surowym postom, wiele czasu spędzała na modlitwie, zwłaszcza przed znajdującym się do dziś w katedrze na Wawelu obok królewskiego zamku, tzw. Czarnym Krzyżem zwanym dziś cudownym krucyfiksem królowej Jadwigi. Do drewnianego gotyckiego krzyża przychodziła w dzień i w nocy, powierzając Zbawicielowi swoje radości i troski i zawsze znajdowała tu ukojenie dla duszy. Legenda głosi, że Ukrzyżowany przemówił kiedyś do niej i, jak pisano w starych foliałach, „rękę do Jadwigi ściągał iakoby na błogosławieństwo, gdy się modliła przed nim”. Ponoć ukrzyżowany Chrystus radził wtedy 12-latce, by poślubiła starszego o 24 lata litewskiego księcia Jagiełłę, co umożliwiło chrystianizację Litwy i połączenie jej z Polską (Koroną) w jedno państwo. Fac quod vides – Czyń, co widzisz – miał powiedzieć.

    Mądra i dobra władczyni

    Uczynione dla dobra Polski i chrześcijaństwa oddanie ręki Jagielle było dla Jadwigi wielkim wyrzeczeniem (w dzieciństwie została bowiem zaręczona z Wilhelmem Habsburgiem – młodym i prawdopodobnie także kochanym przez nią księciem austriackim). Nastoletnia królowa dała się wtedy poznać jako prawdziwy mąż stanu przedkładający dobro naszego kraju nad własne interesy.

    Dzięki temu mariażowi Litwa przyjęła chrzest (o co bezskutecznie od ponad 100 lat zabiegali papież, królowie, Krzyżacy i prawosławni!), a Jagiełło stał się jednym z najwybitniejszych polskich władców, „księciem najbardziej chrześcijańskim” i słynnym pogromcą Krzyżaków – niemieckich zakonników, którzy pod płaszczykiem działalności misyjnej dopuszczali się przeróżnych niegodziwości.

    Jadwiga, choć bardzo młoda, aktywnie uczestniczyła w życiu politycznym. Była zdecydowaną zwolenniczką rozwiązań pokojowych. Przyczyniła się do umocnienia Polski i wzrostu jej znaczenia w Europie. To właśnie dzięki jej usilnym zabiegom papież Bonifacy IX zgodził się na utworzenie na Akademii Krakowskiej prestiżowego Wydziału Teologicznego. Dzięki Jadwidze i Jagielle odnowiono tę szacowną – jedną z najstarszych w Europie – akademię i dlatego nosi ona dziś nazwę Uniwersytetu Jagiellońskiego.

    Wykształcona i mądra, piękna i dobra, pokorna i łagodna królowa dbała o dobro Kościoła i wiernych, wsłuchiwała się w ludzkie problemy i z miłością oraz miłosierdziem je rozwiązywała. Opiekowała się szpitalami, troszczyła o biednych. Na jej polecenie w katedrze utworzono Kolegium Szesnastu Psałterzystów, którzy dniem i nocą śpiewali Bogu hymny. Popierała misjonarzy ewangelizujących Litwę i Ruś. Obdarzała Kościół hojnymi darami.

    Kolumna Kościoła, kotwica słabych

    Niestety, długie życie nie było jej dane. Zmarła 17 lipca 1399 roku kilka dni po urodzeniu i śmierci jedynej córki królewskiej pary – Elżbiety Bonifacji (drugie imię otrzymała na cześć papieża!). Przyczyną zgonu Jadwigi było najprawdopodobniej zakażenie połogowe.

    Żegnano Jadwigę jak świętą i przez wieki zawsze ją za taką uznawano. Jej życie, czyny, a nawet zdziałane za życia cuda (wskrzeszenie topielca) opiewano w licznych legendach i przekazach historycznych. Pisano, iż:. „Była ozdobą kleru, rosą dla biednego, kolumną Kościoła, łaskawością dla dostojników, czułą opiekunką obywateli, matką biednych, ucieczką nędzarzy, obrończynią sierot, kotwicą słabych, opiekunką wszystkich poddanych”, „zwierciadłem czystości, pokory i prostoty”.

    Choć starania o wyniesienie jej na ołtarze podejmowano już w 1426 roku, oficjalna beatyfikacja (a właściwie zatwierdzenie publicznego kultu) nastąpiła dopiero w 1979 roku. Dokonał jej inny wielki czciciel królowej – Jan Paweł II. Jadwiga została uznana za błogosławioną, ale żeby można było nazywać ją świętą, musiał wydarzyć się cud.

    Chore ucho

    W grudniu 1949 roku 26-letnia warszawianka Anna Rostafińska-Romiszowska przechodziła anginę, po której na skutek powikłań zaczęło ją boleć prawe ucho. Początkowo stosowano penicylinę w zastrzykach, ale nie przyniosła ona poprawy, wręcz przeciwnie.

    Pod koniec lipca następnego roku choroba się zaostrzyła. Wywiązało się ostre zapalenie prawego ucha środkowego. Chorobie towarzyszyły obrzęk i ból ucha, zawroty głowy połączone z utratą równowagi, nudności i złe samopoczucie, a także częściowa utrata słuchu. Po kilkumiesięcznej bezskutecznej próbie leczenia ucha w domu, a następnie w warszawskim szpitalu, i po owym dalszym pogorszeniu, podejrzewając przejście stanu chorobowego na ucho wewnętrzne (a trzeba się było także liczyć z procesem niszczenia tkanki kostnej), dziewczynę skierowano na leczenie operacyjne do renomowanej kliniki otolaryngologicznej w Krakowie.

    10 sierpnia 1950 roku Anna Romiszowska zgłosiła się do kliniki i została zbadana przez profesora Jana Miodońskiego, wybitnego specjalistę, konsultanta krajowego w zakresie otolaryngologii. Doktor uznał, że kobietę trzeba przyjąć na oddział, ale ze względu na brak miejsc musiała poczekać.

    Tak się złożyło, że 14 sierpnia pani Anna miała wziąć udział w odbywających się w Krakowie – m.in. w uniwersyteckiej kolegiacie św. Anny – uroczystych obchodach 100. rocznicy urodzin swojego dziadka, Jana Rostafińskiego, znanego profesora botaniki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po uroczystej mszy świętej ojciec pani Anny opowiedział o jej problemach księdzu prałatowi Rudolfowi van Royowi, ówczesnemu prepozytowi kolegiaty. Kapłan, który od 1934 roku był postulatorem w procesie beatyfikacyjnym królowej Jadwigi i szerzył jej kult, wręczył Panu Rostafińskiemu relikwię  – skrawek całunu, w który zawinięte były szczątki Jadwigi w czasie przenosin z sarkofagu do trumny w 1949 roku. Ksiądz Roy zalecił też, aby chora córka z wiarą przykładała relikwię do bolącego ucha. Jednocześnie zainicjowano nowennę o uzdrowienie dziewczyny.

    Relikwia Jadwigi z pewnością ucieszyła zarówno ojca, jak i córkę, bowiem w rodzinie od lat otaczano królową kultem. Pani Anna – tak jak jej matka – czytała książkę biskupa Władysława Bandurskiego Jadwiga, święta królowa na tronie polskim i czerpała z niej wzór postępowania (nazwała ją zresztą swoim „życiowym katechizmem”).

    W czasie modlitw i postępowania – zgodnie z zaleceniem kapłana – do chorego ucha, 16 sierpnia, pani Anna została przyjęta do szpitala. Już następnego dnia rano, w czwartym dniu nowenny i przykładania relikwii, po miesiącach bezskutecznego leczenia chora poczuła się o niebo lepiej. Ból ucha i miejsca za uchem minął jak ręką odjął, a co więcej, dobrze już słyszała. Powiedziała o tym lekarzowi.

    Przeprowadzone dokładne badania i zdjęcie rentgenowskie ujawniły wówczas, że… stan zapalny nie wykroczył poza granice ucha środkowego, a słuch powrócił już do normy. Od planowanej operacji odstąpiono, a dzień później panią Annę wypuszczono ze szpitala. Wypis brzmiał: „stan po przebytym ostrym zapaleniu ucha środkowego prawego”. Od tej pory kobieta już nigdy nie miała kłopotów z uchem i słuchem.

    Cudowne!

    Do tej niezwykłej historii powrócono 44 lata później, kiedy szukano cudownego uzdrowienia, które mogłoby przyczynić się do kanonizacji królowej Jadwigi. Cudem odnaleziono wtedy historię choroby pani Anny, poproszono też trzech niezależnych specjalistów o ponowne zbadanie tej sprawy. Był wśród nich także syn profesora Jana Miodońskiego, doktor habilitowany Adam Miodoński – wybitny neuroanatom i laryngolog, profesor Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

    „Jako lekarz mogę stwierdzić, że wyleczenie w podobnych przypadkach można uzyskać dzięki troskliwemu leczeniu miejscowemu, to jest dzięki częstemu oczyszczaniu przewodu słuchowego zewnętrznego z gromadzącej się w nim wydzieliny wraz z miejscem perforacji w błonie bębenkowej (o ile jest to tylko możliwe) z jednoczesnym stosowaniem leków przeciwbakteryjnych (…), przeciwzapalnych oraz przeciwobrzękowych, przy jednocześnie prowadzonej wnikliwej obserwacji chorego (…). Jednak, aby objawy ogólne i miejscowe cofnęły się zupełnie przy równoczesnym powrocie słuchu do granic normy, musi (!) upłynąć około kilku tygodni (…). Wobec tego tak nagłe wyzdrowienie pani Anny Romiszowskiej, jako wierzący, uważam za nadające się do ocenienia jako cudowne (!)”2 – mówił prof. Adam Miodoński w wywiadzie udzielonym krakowskiemu dziennikarzowi Zbigniewowi Święchowi. Co więcej, profesor dodał, że „jeśli dziś spotkalibyśmy się z przypadkiem choroby ucha środkowego, podobnego w swoim przebiegu do przypadku pani Anny Romiszowskiej, również i obecnie musiałoby upłynąć kilka tygodni, może dwa – trzy, aby uzyskać całkowite wyleczenie. Zatem i dziś nie jest możliwe wyleczenie natychmiastowe, nagłe, tak jak to miało miejsce w przypadku pani Anny Romiszowskiej”.

    Obiekcji nie mieli też inni specjaliści oraz eksperci watykańscy i cud zatwierdzono. 8 czerwca 1997 roku w Krakowie Jan Paweł II kanonizował królową Jadwigę.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    1  https://www.sodalicja.org/modlitwy/wezwania-generala-hallera/ (dostęp 30.09.2020)

    2  Ostatni cud Królowej Jadwigi. Z wybitnym neuroanatomem i laryngologiem, dr. hab. Adamem Miodońskim (…) rozmawia Zbigniew Święch, [w: ] „Alma Mater” – kwartalnik Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiosna 1997, Nr 4, s. 26.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 czerwca

    Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona), opat

    Zobacz także:
      •  Święty Efrem Syryjczyk, diakon i doktor Kościoła
      •  Błogosławiona Anna Maria Taigi, tercjarka
      •  Święty Józef de Anchieta, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj z Gesturi, zakonnik
    ***
    Prawdziwe imię Kolumby brzmi Columcille (irlandzkie imię – Colum Cille), czyli “gołąb Kościoła”. Na chrzcie otrzymał imię Crimthann (czyli “lis”). Znany jest przede wszystkim pod łacińską wersją swego imienia Columba. W wersji polskiej występuje jako Kolumba lub Kolumban. Nazwany został Starszym dla odróżnienia od Kolumbana Młodszego, także świętego (+ 615), wspominanego w liturgii 23 listopada. Z tego samego powodu bywa też określany mianem Kolumba opata z Hy (Iona). Analogicznie Kolumban Młodszy zwany jest wtedy Kolumbanem z Luxeuil/Bobbio.

    Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona)

    Urodził się około r. 521 w królewskiej rodzinie Conall Gulbana; kilku bliskich z jego rodziny należało do grona panujących. Sam został szybko mnichem. Wówczas właśnie otrzymał imię Kolumba, pod którym przeszedł do historii. Wykształcenie i zmysł zakonny zdobywał w kilku klasztorach: w Cill-Enna, w Clonard oraz Moville. Potem sam założył wiele ośrodków mniszych. W roku 563, już jako kapłan i opat, opuścił Irlandię – pro Christo peregrinari volens (pragnąc pielgrzymować dla Chrystusa), jak przekazał Adamnan. Osiadł na opustoszałej wysepce Iona i tam utworzył nowy ośrodek, który miał promieniować przez kolejne stulecia. Podjął też pracę ewangelizacyjną, prowadzoną wcześniej bez trwałych rezultatów przez św. Niniana. Działał również pośród Irlandczyków osiadłych na południe od terenów Piktów. Oni to utworzyli podstawę dla ukształtowania narodowości szkockiej.
    Na małej skalistej wysepce Kolumba spędził trzydzieści cztery lata. Bez ustanku napływali do niego uczniowie, dlatego ośrodek stał się początkiem kilku innych klasztorów, które utworzyły rodzaj konfederacji mniszej. Formowano w nich misjonarzy dla Piktów i Anglosasów. Sam Kolumba nawrócił króla Piktów, a w 574 roku namaścił na króla władcę Irlandczyków w południowej Szkocji. Biskupem nie był, mimo to posiadał pewną jurysdykcję nad klasztorami w Szkocji i Irlandii. Zmarł 8 lub 9 czerwca 597 r., wtedy gdy św. Augustyn z Canterbury, wysłany przez Grzegorza Wielkiego, stawiał stopę na ziemi angielskiej. Szczątki patriarchy przeniesiono w czasie napadów skandynawskich. Przetrwała dużo późniejsza legenda o tym, że złożono je razem z relikwiami św. Patryka i św. Brygidy.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutem jest: księga, zwój, model klasztoru, statek, gołąb.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 czerwca

    Błogosławiony Eustachy Kugler, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Bogumił-Piotr, biskup
      •  Błogosławiony Jan Dominici, biskup
    ***
    Błogosławiony Eustachy Kugler

    Józef urodził się 15 stycznia 1867 roku w Neu-Haus w Bawarii. Kiedy miał 7 lat, zmarł jego ojciec. Od wczesnego dzieciństwa Józef doświadczył biedy i niedostatku. Już jako trzynastoletni chłopiec uczył się ślusarstwa. Pracował ciężko po 12 godzin dziennie, będąc bitym przez majstra. Uległ poważnemu wypadkowi i choć podjęto leczenie szpitalne, pozostał inwalidą. Po wyjściu ze szpitala powrócił do domu rodzinnego. Wkrótce umarła mu matka.
    Rozpoczął pracę jako ślusarz w zakładzie szwagra w Reichenbachu. Tam często odwiedzał klasztor bonifratrów oraz szpital, który bracia prowadzili. W 1894 roku został przyjęty do zakonu i otrzymał imię Eustachy. Tak rozpoczęła się jego ofiarna, ponad 50-letnia służba Bogu. Pomimo swojego kalectwa pracował gorliwie wśród chorych i niepełnosprawnych: w szpitalach, sanatoriach oraz domach opieki. Pełnił także wielokrotnie funkcję przełożonego wspólnoty zakonnej. Ostatecznie został wybrany prowincjałem i urząd ten sprawował aż do śmierci, przez 21 lat. Jego posługa przypadła na ciężkie lata reżimu hitlerowskiego, który prowadził walkę z Kościołem. Brat Eustachy przeszedł 30 przesłuchań gestapo, jednak nie odstąpił od wiary. Zwyciężał przeciwników świętością i wielkością swego ducha. To, co najbardziej uderzało w jego postawie, to duch modlitwy i bezgranicznego zaufania Bogu. Bardzo głęboka była również jego relacja do Maryi, którą umiłował jak Matkę. Często w modlitwie różańcowej oddawał Jej swoje sprawy.
    Zmarł 10 czerwca 1946 roku w Ratyzbonie, w opinii świętości. Beatyfikowany został przez Benedykta XVI w dniu 4 października 2009 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 czerwca

    Święty Barnaba, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Paryzjusz, pustelnik
      •  Święta Paula Angela Maria Frassinetti, zakonnica
    ***
    Święty Barnaba Apostoł

    Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).
    O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).

    .Święci Apostołowie Barnaba i Paweł

    Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).
    Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.
    Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.
    Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.
    Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.
    W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Święty Barnaba, Apostoł – To on przygarnął św. Pawła po nawróceniu

    fot. via via Wikimedia Commons, domena publiczna

    ***

    Święty Barnaba, Apostoł – To on przygarnął św. Pawła po nawróceniu

    Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).

    O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).

    Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).

    Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.

    Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.

    Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.

    Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.

    W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła.

    mp/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 czerwca

    Błogosławionych 108 męczenników
    z czasów II wojny światowej

    Zobacz także:
      •  Święty Onufry Wielki, pustelnik
      •  Święty Leon III, papież
      •  Święty Kasper Bertoni, prezbiter
      •  Święty Benedykt Menni, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Kandyda od Eucharystii, zakonnica
      •  Błogosławiony Stefan Bandelli, prezbiter
    ***
    108 męczenników z czasów II wojny światowej

    13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.
    Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie.
    Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.
    Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.Listę wszystkich 108 męczenników można znaleźć tutaj.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    108 męczenników, którzy oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”

    108 męczenników, którzy oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    …spośród tych, którzy mieli jedno marzenie: przeżyć. Za wszelką cenę. Oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”.

    Na co patrzą? Na chłopaków kopiących piłkę? Na „chopów” pchających po ulicach Rudy Śląskiej wózki ze złomem? Na rozklekotany tramwaj? Oparte o miękkie poduszki, wkomponowane w jaskrawoczerwone okiennice, starsze kobiety w oknach. Zastygłe w bezruchu, godzinami patrzące w dal. Charakterystyczny obrazek Górnego Śląska.

    Po tych uliczkach chodził błogosławiony Józef Czempiel (1883–1942). Wikary rudzki nie siedział na probostwie. Krążył po familokach, rozmawiał z ludźmi. Doprowadził do tego, że skutecznie, bez żadnej poradni, wyleczył z alkoholizmu aż 400 osób! Wielu ludzi prowadzących meliny musiało zwinąć interes. Nieprawdopodobna statystyka.

    Gdy 13 kwietnia 1940 r. aresztowano tego charyzmatycznego duszpasterza trzeźwości, żegnał się z najbliższymi: „Zostańcie z Bogiem. Pozdrówcie moich parafian. Ja idę na śmierć, jeżeli jest taka wola Boża”. Współwięźniowie z obozu Mauthausen wspominali, że „w swej niezłomnej wierze heroicznie, z niezwykłą cierpliwością naśladował swojego Mistrza w niesieniu krzyża”. 19 czerwca 1942 roku wywieziono go na zagazowanie w tzw. transporcie inwalidzkim.

    A ks. Emil Szramek (1887–1942) – kanclerz katowickiej kurii biskupiej i proboszcz parafii mariackiej w samym sercu tętniących życiem Katowic? Człowiek wielkiej kultury, pasjonat historii Górnego Śląska, doskonale rozumiejący jego złożoność i wielobarwność. Pracował w Miechowicach i Tychach (gdzie ukończył pisanie doktoratu „Das Kollegiatstift zum heiligen Kreuz in Oppeln”), Zaborzu i Mikołowie. Wydawał „Głosy znad Odry”, broniąc prawa Ślązaków do używania języka polskiego. Od 1927 r. z polecenia bp. Arkadiusza Lisieckiego zajmował się organizacją budowy potężnej katowickiej katedry. Był jednym z inicjatorów założenia Biblioteki Śląskiej i przewodniczącym Rady Muzeum Śląskiego.

    Aresztowano go pięć dni wcześniej niż ks. Czempiela, a w obozach w Gusen, Mauthausen i Dachau doświadczył tego, jak może wyglądać piekło. Osadzono go z ludźmi, którzy mieli jedno marzenie: przeżyć. Za wszelką cenę. Starali się żyć do ostatniego oddechu, wyrywali sobie to życie z gardeł, marząc o kolejnej kromce chleba. W Dachau ks. Szramek stał się niekwestionowanym przywódcą księży. Podnosił więźniów na duchu, a na upokorzenia odpowiadał z ogromną godnością. Doprowadzało to jego oprawców do furii. Zginął wyczerpany 13 stycznia 1942 r., polewany w łaźni przez pielęgniarza strumieniami lodowatej wody.

    To jedynie dwóch ze 108 męczenników, którzy w czasie II wojny światowej oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”. Na ołtarze wyniósł ich 13 czerwca 1999 r. w Warszawie Jan Paweł II. Byli wśród nich księża (52 diecezjalnych i 26 zakonnych) oraz klerycy, którzy wykazali się niezwykłym heroizmem wiary, trzej biskupi, którzy woleli zginąć, niż zostawić swą owczarnię; zakonnicy i siostry zakonne ukrywające Żydów; mnich, którego wina polegała na tym, że nosił różaniec, i teściowa, która poświęciła życie za synową w ciąży.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________

    Wspominamy błogosławionych 108 męczenników z okresu II wojny światowej

    fot. via Pixabay

    ***

    Wspominamy błogosławionych 108 męczenników z okresu II wojny światowej

    13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.

    Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie.

    Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.

    Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.

    Lista wszystkich 108 męczenników:

    • o. Achilles Puchała OFMConv.
    • ks. Adam Bargielski
    • ks. Aleksy Sobaszek
    • o. Alfons Maria Mazurek OCD
    • s. Alicja Maria Jadwiga Kotowska CR
    • o. Alojzy Liguda SVD
    • o. Anastazy Jakub Pankiewicz OFM
    • o. Anicet Adalbert Kopliński OFMCap.
    • ks. Antoni Beszta-Borowski
    • abp Antoni Julian Nowowiejski
    • ks. Antoni Leszczewicz MIC
    • ks. Antoni Rewera
    • ks. Antoni Świadek
    • ks. Antoni Zawistowski
    • ks. Bolesław Strzelecki
    • ks. Bronisław Komorowski
    • al. Bronisław Kostkowski
    • br. Brunon Zembol OFM
    • Czesław Jóźwiak
    • ks. Dominik Jędrzejewski
    • ks. Edward Detkens
    • ks. Edward Grzymała
    • Edward Kaźmierski
    • Edward Klinik
    • ks. Emil Szramek
    • br. Fidelis Chojnacki OFMCap.
    • o. Florian Stępniak OFMCap.
    • ks. Franciszek Dachtera
    • ks. Franciszek Drzewiecki FDP
    • Franciszek Kęsy
    • ks. Franciszek Rogaczewski
    • ks. Franciszek Rosłaniec
    • Franciszek Stryjas
    • br. Grzegorz Frąckowiak SVD
    • ks. Henryk Hlebowicz
    • ks. Henryk Kaczorowski
    • o. Henryk Krzysztofik OFMCap.
    • o. Hilary Januszewski OCarm.
    • o. Jan Antonin Bajewski OFMConv.
    • ks. Jan Nepomucen Chrzan
    • Jarogniew Wojciechowski
    • ks. Jerzy Kaszyra MIC
    • ks. Józef Cebula OMI
    • ks. Józef Czempiel
    • ks. Józef Innocenty Guz
    • ks. Józef Jankowski SAC
    • ks. Józef Kowalski SDB
    • ks. Józef Kurzawa
    • ks. Józef Kut
    • ks. Józef Pawłowski
    • ks. Józef Stanek SAC
    • ks. Józef Straszewski
    • br. Józef Zapłata CFCI
    • s. Julia Rodzińska OP
    • o. Karol Herman Stępień OFMConv.
    • s. Katarzyna Celestyna Faron
    • ks. Kazimierz Gostyński
    • ks. Kazimierz Grelewski
    • ks. Kazimierz Sykulski
    • o. Krystyn Gondek OFM
    • ks. Leon Nowakowski
    • bp Leon Wetmański
    • o. Ludwik Mzyk SVD
    • o. Ludwik Pius Bartosik OFMConv.
    • ks. Ludwik Roch Gietyngier
    • ks. Maksymilian Binkiewicz
    • br. Marcin Oprządek OFM
    • s. Maria Antonina Kratochwil SSND
    • s. Maria Ewa od Opatrzności CSIC
    • s. Maria Klemensa Staszewska OSU
    • s. Maria Marta od Jezusa CSIC
    • ks. Marian Górecki
    • ks. Marian Konopiński
    • ks. Marian Skrzypczak
    • Marianna Biernacka
    • o. Michał Czartoryski OP
    • ks. Michał Oziębłowski
    • ks. Michał Piaszczyński
    • ks. Michał Woźniak
    • ks. Mieczysław Bohatkiewicz
    • s. Mieczysława Kowalska
    • ks. Narcyz Putz
    • o. Narcyz Turchan OFM
    • Natalia Tułasiewicz
    • br. Piotr Bonifacy Żukowski OFMConv.
    • ks. Piotr Edward Dańkowski
    • ks. Roman Archutowski
    • ks. Roman Sitko
    • o. Stanisław Kubista SVD
    • ks. Stanisław Kubski
    • ks. Stanisław Mysakowski
    • ks. Stanisław Pyrtek
    • Stanisław Kostka Starowieyski
    • br. Stanisław Tymoteusz Trojanowski OFMConv.
    • ks. Stefan Grelewski
    • br. Symforian Ducki OFMCap.
    • al. Tadeusz Dulny
    • ks. Wincenty Matuszewski
    • ks. Władysław Błądziński CSMA
    • ks. Władysław Demski
    • bp Władysław Goral
    • ks. Władysław Maćkowiak
    • ks. Władysław Mączkowski
    • ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń
    • ks. Włodzimierz Laskowski
    • ks. Wojciech Nierychlewski CSMA
    • ks. Zygmunt Pisarski
    • ks. Zygmunt Sajna

    -/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 czerwca

    Święty Antoni z Padwy,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Święty Antoni z Padwy

    Ferdynand Bulonne urodził się w Lizbonie w 1195 r. Pomiędzy 15. a 20. rokiem życia wstąpił do Kanoników Regularnych św. Augustyna, którzy mieli swój klasztor na przedmieściu Lizbony. Spędził tam dwa lata, po czym przeniósł się do klasztoru w Coimbrze, które to miasto, obok Lizbony, było drugim, najważniejszym ośrodkiem życia religijnego i kulturalnego kraju. Tam zdobył gruntowne wykształcenie teologiczne i w roku 1219 otrzymał święcenia kapłańskie.
    W rok potem Ferdynand był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Przy tej okazji po raz pierwszy usłyszał o duchowych synach św. Franciszka z Asyżu i natychmiast wstąpił do nich w Olivanez, gdzie osiedlili się przy kościółku św. Antoniego Pustelnika. Z tej okazji Ferdynand zmienił swoje imię na Antoni. Zapalony duchem męczeńskiej ofiary, postanowił udać się do Afryki, by tam oddać swoje życie dla Chrystusa. Jednak plany Boże były inne. Antoni zachorował śmiertelnie i musiał wracać do ojczyzny. Jednakże na Morzu Śródziemnym zastała go burza i zapędziła jego statek na Sycylię. W roku 1221 odbywała się w Asyżu kapituła generalna nowego zakonu. Antoni udał się tam i spotkał się ze św. Franciszkiem (+ 1226). Po skończonej kapitule oddał się pod władzę brata Gracjana, prowincjała Emilii i Romanii, który mu wyznaczył erem w Montepaolo w pobliżu Forli. Czas tam spędzony Antoni wykorzystał na pogłębienie życia wewnętrznego i dla swoich studiów. Ze szczególnym zamiłowaniem zagłębiał się w Pismo święte. Równocześnie udzielał pomocy duszpasterskiej i kaznodziejskiej. Sława jego kazań dotarła niebawem do brata Eliasza, następcy św. Franciszka. Ten ustanowił go generalnym kaznodzieją zakonu.
    Odtąd Antoni przemierzał miasta i wioski, nawołując do poprawy życia i pokuty. Dar wymowy, jego niezwykle obrazowy i plastyczny język, ascetyczna postawa, żar i towarzyszące mu cuda gromadziły przy nim tak wielkie tłumy, że musiał głosić kazania na placach, gdyż żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. W latach 1225-1227 udał się z kazaniami do południowej Francji, gdzie z całą mocą zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Kiedy powrócił do Italii, na kapitule generalnej został wybrany ministrem (prowincjałem) Emilii i Mediolanu. W tym czasie napisał Kazania niedzielne. W roku 1228 udał się do Rzymu, by załatwić pilne sprawy swojej prowincji. Z tej okazji papież Grzegorz IX zaprosił go z okolicznościowym kazaniem. Wywarło ono na papieżu tak silne wrażenie, że nazwał Antoniego “Arką Testamentu”. Papież polecił mu wówczas, by wygłaszał kazania do tłumów pielgrzymów, którzy przybywali do Rzymu. Na prośbę kardynała Ostii Antoni napisał Kazania na święta. Wygłosił tam także kazania wielkopostne.
    Po powrocie do swojej prowincji udał się do Werony, gdzie władcą był znany z okrucieństw i tyranii książę Ezelin III. Był on zwolennikiem cesarza i w sposób szczególnie okrutny mścił się na zwolennikach papieża. Do niego wtedy należała także Padwa. Antoni wiedział, że naraża własne życie, miał jednak odwagę powiedzieć władcy prawdę. Ku zdumieniu wszystkich tyran nie śmiał go tknąć i wypuścił cało.

    Święty Antoni z Padwy

    Antoni obdarzony był wieloma charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa. Wykładał filozofię na uniwersytecie w Bolonii. W roku 1230 na kapitule generalnej zrzekł się urzędu prowincjała (ministra) i udał się do Padwy. Był zupełnie wycieńczony, zachorował na wodną puchlinę. Opadając z sił, zatrzymał się w klasztorku w Arcella, gdzie przy śpiewie O gloriosa Virginum wieczorem w piątek, 13 czerwca 1231 roku, oddał Bogu ducha mając zaledwie 36 lat.
    Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Pochowano go w Padwie w kościółku Matki Bożej. W niecały rok później, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych. O tak rychłej kanonizacji zadecydowały rozliczne cuda i łaski, jakich wierni doznawali na grobie św. Antoniego. Komisja papieska stwierdziła w tak krótkim czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy, uzdrowienie 2 epileptyków i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła.
    Św. Antoni Padewski jest patronem zakonów: franciszkanów, antoninek oraz wielu bractw; Padwy, Lizbony, Padeborn, Splitu; dzieci, górników, małżeństw, narzeczonych, położnic, ubogich, podróżnych, ludzi i rzeczy zaginionych. Na miejscu grobu św. Antoniego – Il Santo – wznosi się potężna bazylika, jedno z najbardziej popularnych sanktuariów w Europie. Przeprowadzone w 1981 r. badania szczątków Świętego ustaliły, że miał 190 cm wzrostu, pociągłą twarz i ciemnobrązowe włosy. Na kolanach wykryto cienkie pęknięcia, spowodowane zapewne długim klęczeniem.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest w habicie franciszkańskim; nieraz głosi kazanie, czasami trzyma Dziecię Jezus, które mu się według legendy ukazało (podobnie jedynie legendą jest jego kazanie do ryb czy zniewolenie muła, żeby oddał cześć Najświętszemu Sakramentowi, by w ten sposób zawstydzić heretyka). Jego atrybutami są: księga, lilia, serce, ogień – symbol gorliwości, bochen chleba, osioł, ryba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Antoni z Padwy

    Figura św. Antoniego, w tle bazylika/Fot.: Bazylika św. Antoniego w Padwie


    Figura św. Antoniego, w tle bazylika/Fot.: Bazylika św. Antoniego w Padwie

    ***

    Katecheza podczas audiencji generalnej 10.02.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać św. Franciszka z Asyżu. Dziś chciałbym omówić postać innego świętego, który należy do pierwszego pokolenia braci mniejszych: Antoniego z Padwy lub — jak również jest nazywany — z Lizbony, bo w tym mieście się urodził. Jest to jeden z najbardziej popularnych świętych w całym Kościele katolickim, czczony nie tylko w Padwie, gdzie została wzniesiona wspaniała bazylika, w której są przechowywane jego śmiertelne szczątki, ale w całym świecie. Wierni otaczają miłością obrazy i figury przedstawiające go z lilią, symbolem czystości, albo z Dzieciątkiem Jezus na ręku — na pamiątkę cudownego objawienia, o którym mówią pewne źródła pisane.

    Antoni przyczynił się znacznie do rozwoju duchowości franciszkańskiej dzięki swojej wyjątkowej inteligencji, równowadze, gorliwości apostolskiej, a głównie mistycznej żarliwości.

    Urodził się w Lizbonie w rodzinie szlacheckiej ok. 1195 r. Na chrzcie otrzymał imię Fernando. Wstąpił do zakonu kanoników żyjących według reguły monastycznej św. Augustyna, przebywał najpierw w klasztorze św. Wincentego w Lizbonie, a następnie Świętego Krzyża w Coimbrze, słynnym portugalskim ośrodku kulturalnym. Z zainteresowaniem i zaangażowaniem oddawał się studiowaniu Biblii oraz ojców Kościoła, zdobywając wiedzę teologiczną, którą wykorzystał w nauczaniu i przepowiadaniu Słowa. W Coimbrze miało miejsce wydarzenie, które wywarło decydujący wpływ na jego życie: w 1220 r. wystawiono tam relikwie pierwszych pięciu misjonarzy franciszkańskich, którzy udali się do Maroka i ponieśli śmierć męczeńską. Na młodym Fernandzie fakt ten wywarł tak silne wrażenie, że zapragnął pójść w ich ślady na drodze doskonałości chrześcijańskiej. Poprosił wówczas o pozwolenie na opuszczenie kanoników augustiańskich, by wstąpić do braci mniejszych. Jego prośba została spełniona, przyjął imię Antoni i wyruszył w podróż do Maroka, ale Opatrzność Boża rozporządziła inaczej. Zachorował i musiał wrócić do Włoch. W 1221 r. uczestniczył w wielkiej «kapitule namiotów» w Asyżu, gdzie spotkał się także ze św. Franciszkiem. Następnie przez pewien czas przebywał w całkowitym ukryciu w klasztorze w pobliżu Forlě w północnych Włoszech, gdzie Pan powołał go do innej misji. Gdy zbiegiem okoliczności poproszono go o wygłoszenie kazania z okazji święceń kapłańskich, wykazał się taką wiedzą i elokwencją, że przełożeni polecili mu zająć się kaznodziejstwem. Działalność apostolska, jaką rozpoczął wówczas we Włoszech i Francji, była tak intensywna i skuteczna, że powróciło do Kościoła wiele osób, które od niego przedtem się oddaliły. Antoni był także jeśli nie pierwszym, to jednym z pierwszych nauczycieli teologii zakonu braci mniejszych. Zaczął nauczać w Bolonii z błogosławieństwem św. Franciszka, który w uznaniu cnót Antoniego wysłał mu krótki list, rozpoczynający się od słów: «Chcę, byś nauczał braci teologii». Antoni stworzył podstawy teologii franciszkańskiej, którą rozwijali następnie inni wybitni myśliciele, a osiągnęła ona najwyższe szczyty w św. Bonawenturze z Bagnoregio i bł. Dunsie Szkocie.

    Po wyborze na przełożonego prowincji braci mniejszych we Włoszech nadal pełnił posługę kaznodziei, łącząc ją ze sprawowaniem nowego urzędu. Po złożeniu urzędu prowincjała zamieszkał pod Padwą, którą znał z poprzednich pobytów. Niespełna rok później, 14 czerwca 1231 r., zmarł w pobliżu tego miasta. Padwa, która za życia przyjęła go serdecznie i z czcią, nadal otacza go miłością i nabożeństwem. Papież Grzegorz ix, który po wysłuchaniu jego kazania nazwał go «Arką Testamentu», kanonizował go w 1232 r., rok po śmierci, również dzięki licznym cudom, do jakich doszło za jego wstawiennictwem.

    W ostatnim okresie swego życia Antoni napisał dwa cykle «Kazań», zatytułowanych Kazania niedzielne (Sermones dominicales) oraz Kazania o Świętych (Sermones in solemnitatibus seu sanctorales), przeznaczone dla kaznodziejów oraz dla wykładowców studiów teologicznych zakonu franciszkańskiego. W Kazaniach tych komentuje fragmenty Pisma Świętego przedstawiane w liturgii, posługując się patrystyczno-średniowieczną interpretacją czterech znaczeń: literackiego bądź historycznego, alegorycznego bądź chrystologicznego, tropologicznego bądź moralnego oraz anagogicznego, które ukazuje (jako cel) życie wieczne. Dzisiaj odkrywamy na nowo, że owe znaczenia są wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego i że słuszna jest interpretacja Pisma Świętego poprzez badanie czterech wymiarów jego słowa. Kazania św. Antoniego są tekstami teologiczno-homiletycznymi, odzwierciedlającymi żywe przepowiadanie, w którym św. Antoni przedstawia autentyczną drogę życia chrześcijańskiego. Kazania zawierają takie bogactwo nauki duchowej, że czcigodny papież Pius xii w 1946 r. ogłosił Antoniego doktorem Kościoła, nadając mu tytuł doctor evangelicus, ponieważ pisma te ukazują świeżość i piękno Ewangelii; jeszcze dzisiaj możemy je czytać z wielkim pożytkiem duchowym.

    Kazaniach św. Antoni mówi o modlitwie jako związku miłosnym, w którym człowiek pragnie ze słodyczą rozmawiać z Panem, a to rodzi niewymowną radość, która łagodnie ogarnia modlącą się duszę. Antoni przypomina nam, że do modlitwy potrzebna jest cisza, której nie należy utożsamiać z odcięciem się od zewnętrznych hałasów, lecz stanowi wewnętrzne doświadczenie, w którym przez usunięcie tego, co rodzą troski duszy i co rozprasza, dąży się do uzyskania ciszy w samej duszy. Zgodnie z nauczaniem tego wybitnego doktora franciszkańskiego, na modlitwę składają się cztery nieodzowne postawy, które łacina Antoniego definiuje w następujący sposób: obsecratio, oratio, postulatio, gratiarum actio. Można by je przetłumaczyć następująco: ufne otwarcie serca przed Bogiem, to pierwszy krok — nie wystarczy po prostu pojąć Słowo, ale w modlitwie trzeba otworzyć serce na obecność Boga; następnie powinienem rozmawiać z Nim serdecznie, dostrzegając Jego obecność we mnie; a następnie — co jest rzeczą bardzo naturalną — należy przedstawić Mu nasze potrzeby; w końcu wielbić Go i Mu dziękować.

    W tej nauce św. Antoniego o modlitwie dostrzegamy jeden z charakterystycznych rysów teologii franciszkańskiej, której był twórcą: ważną rolę odgrywa w niej miłość Boża, która przenika sferę uczuć, woli, serca i jest również źródłem duchowego poznania, przewyższającego wszystkie inne. Miłując bowiem, poznajemy.

    Pisze Antoni: «Miłość jest duszą wiary, czyni ją żywą; bez miłości wiara umiera» (Sermones dominicales et festivi II, Messaggero, Padova 1979, s. 37).

    Jedynie dusza, która się modli, może czynić postępy w życiu duchowym: oto ulubiony temat kazań św. Antoniego. Zna on dobrze ułomności ludzkiej natury, naszą podatność na grzech, dlatego nieustannie nawołuje do walki ze skłonnościami do chciwości, pychy, nieczystości i do praktykowania cnót ubóstwa i ofiarności, pokory i posłuszeństwa oraz czystości. Na początku xiii w., gdy rozwijały się miasta i rozkwitał handel, wzrastała też liczba osób niewrażliwych na potrzeby bliźnich. Z tego powodu Antoni wielokrotnie napominał wiernych, by myśleli o prawdziwym bogactwie, bogactwie serca, które sprawiając, że człowiek staje się dobry i sprawiedliwy, pozwala gromadzić to, co jest skarbem w niebie. «O bogacze — wzywa — stańcie się przyjaciółmi (…) biednych, przyjmijcie ich do swoich domów: to oni, ubodzy, przyjmą was później do wiecznych mieszkań, gdzie panuje pokój ze swoim pięknem, ufność i bezpieczeństwo, obfitość i spokój wiecznej sytości» (tamże, s. 29).

    Drodzy przyjaciele, czyż nie jest to bardzo ważne nauczanie również dzisiaj, kiedy kryzys finansowy i głębokie nierówności ekonomiczne powodują zubożenie wielu osób, co prowadzi do nędzy? W mojej encyklice Caritas in veritate przypominam: «Ekonomia (…) potrzebuje etyki dla swego poprawnego funkcjonowania; nie jakiejkolwiek etyki, lecz etyki przyjaznej osobie» (n. 45).

    Dla Antoniego, ucznia Franciszka, w centrum życia i myśli, działalności i przepowiadania jest zawsze Chrystus. Jest to drugi typowy rys teologii franciszkańskiej — chrystocentryzm. Z zapałem kontempluje ona i zachęca do kontemplowania tajemnic człowieczeństwa Pana, Jezusa Człowieka, a szczególnie tajemnicy narodzenia, Boga, który stał się Dziecięciem, oddał się w nasze ręce: tajemnicy budzącej miłość do Boga i wdzięczność za Jego dobroć.

    Boże Narodzenie, główny moment w dziejach miłości Chrystusa do ludzkości, z jednej strony, ale także wizja Ukrzyżowanego budzą w Antonim wdzięczność wobec Boga oraz szacunek dla godności osoby ludzkiej, wszyscy bowiem, wierzący i niewierzący, mogą odnaleźć w Ukrzyżowanym i Jego obrazie sens, który wzbogaca życie. Pisze św. Antoni: «Chrystus, który jest twoim życiem, wisi przed tobą, byś patrzył w krzyż jak w zwierciadło. Tam możesz poznać, jak śmiertelne były twoje rany, których żadne lekarstwo nie mogło uleczyć, a tylko krew Syna Bożego. Jeśli popatrzysz dobrze, będziesz sobie mógł zdać sprawę, jak wielka jest twoja ludzka godność i wartość. (…) W żadnym innym miejscu człowiek nie może sobie lepiej zdać sprawy ze swojej wartości niż w zwierciadle krzyża» (Sermones dominicales et festivi III, Messaggero, Padova 1979, ss. 213-214).

    Rozważając te słowa, możemy lepiej zrozumieć, jak ważny jest obraz Ukrzyżowanego w naszej kulturze, w naszym humanizmie, zrodzonym z wiary chrześcijańskiej. Właśnie wtedy, gdy patrzymy na krzyż, widzimy — jak mówi św. Antoni — wielkość godności ludzkiej i wartości człowieka. W żaden inny sposób nie można zrozumieć, ile wart jest człowiek, ponieważ to właśnie Bóg sprawia, że jesteśmy tacy ważni, widzi, że jesteśmy tak ważni, że zasługujemy na Jego cierpienie. Tym samym cała godność ludzka widoczna jest w zwierciadle Ukrzyżowanego, a z patrzenia na Niego zawsze rodzi się uznanie ludzkiej godności.

    Drodzy przyjaciele, oby św. Antoni z Padwy, tak bardzo czczony przez wiernych, wstawiał się za całym Kościołem, a zwłaszcza za tymi, którzy oddają się kaznodziejstwu. Prośmy Pana, aby pomógł nam nauczyć się nieco tej sztuki od św. Antoniego. Niech kaznodzieje, natchnieni jego przykładem, starają się łączyć rzetelną i zdrową naukę, szczerą i żarliwą pobożność ze skutecznym przekazem. W tym Roku Kapłańskim módlmy się, aby kapłani i diakoni skrupulatnie pełnili tę posługę głoszenia i przybliżania Słowa Bożego wiernym, zwłaszcza poprzez homilie wygłaszane podczas liturgii. Niech skutecznie ukazują one odwieczne piękno Chrystusa, jak zaleca Antoni: «Jeśli głosisz Jezusa, On przemienia twarde serca; jeśli Go wzywasz, osładza gorzkie pokusy; jeśli o Nim myślisz, oświeca ci serce; jeśli Go czytasz, syci twój umysł» (Sermones dominicales et festivi III, s. 59).

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano/opoka.pl/opr. mg/mg

    _______________________________________________________________________________________

    Najpopularniejszy – św. Antoni z Padwy

    Najpopularniejszy - św. Antoni z Padwy

    Św. Antoni Padewski/Francisco de Zurbaràn(PD)

    ***

    Jest bardziej popularny we Włoszech niż Matka Boża i Jezus Chrystus – opowiadają księża z Italii. Skąd o tym wiadomo?

    Bo jego figury zasypane są mnóstwem listów. Często spod tej sterty korespondencji nie widać nawet uśmiechniętej twarzy Świętego. W Polsce zaszufladkowaliśmy go jako „patrona rzeczy zagubionych”. Jest skuteczny, to prawda. Do dziś pamiętam formułkę „Święty Antoni ratuj”, którą szeptała moja babcia, szukając jakiejś rzeczy, która jak na złość wsiąkła jak kamień w wodę. „Święty od znajdowania” pomagał. Kiedyś słowa babci brzmiały jak magiczne zaklęcie. Dziś widzę w nich raczej bezradny krzyk o pomoc.

    Urodził się w Lizbonie w 1195 r. Jako młodziutki chłopak wstąpił do Zakonu Kanoników Regularnych św. Augustyna. Pilnie studiował dzieła Ojców Kościoła. Nieźle się zapowiadał, wróżono mu wielką karierę. Wszystko zmieniło się, gdy młody mnich poznał pięciu braci mniejszych. Szli do Maroka, by… głosić Ewangelię muzułmanom. To było kompletne szaleństwo. Zdumiewało również to, że nie mieli przy sobie ani grosza. Ich prosty, pogodny styl życia zrobił na nim ogromne wrażenie. Gdy rok później do klasztoru dotarła wieść, że owi bracia zginęli śmiercią męczeńską, porwany ich przykładem Antoni wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Rozpoczął studiowanie myśli Biedaczyny z Asyżu. „Zaraził się” misją głoszenia Słowa wyznawcom islamu i ruszył do Maroka. Choroba przykuła go jednak do łóżka i był zmuszony zawrócić. Płynął Morzem Śródziemnym, gdy nagle jego plany pokrzyżowała burza. Okręt, ratując się przed sztormem, zawinął na Sycylię. Stąd Antoni ruszył do Asyżu na kapitułę generalną zakonu. Tu spotkał samego św. Franciszka.

    Ruszył w drogę. Jego płomienne kazania porywały tłumy. Żar, z jakim opowiadał o niebie, i liczne cuda, którymi Bóg potwierdzał te słowa, gromadziły przy nim ogromne tłumy. Musiał głosić kazania na placach, bo żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. Pracował w Lombardii, wykładał na uniwersytetach w Montpellier i Tuluzie. Zmarł 13 czerwca 1231 r. w Padwie. Już rok później został ogłoszony świętym. To był najszybszy proces kanonizacyjny w historii Kościoła! Nic dziwnego, skoro komisja papieska stwierdziła w tym czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Gdy po 30 latach otwarto trumnę Świętego, okazało się, że ciało uległo całkowitemu rozkładowi, ale język i struny głosowe ocalały.

    Franciszkański mnich na pewno nie chciałby wyprzedzać w rankingach Świętej Rodziny, zdumiewa go też pewnie traktowanie jego misji jako biura rzeczy znalezionych.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ***

    Św. Antoniego prośmy o pomoc nie tylko wtedy, gdy zgubi się nam portfel czy klucze, ale i wtedy, gdy gubią się nam „rzeczy” o wiele cenniejsze, takie jak wiara, sens, miłość, nadzieja… Na tych sprawach święci znają się najlepiej.

    Kiedy coś zgubimy, to kogo prosimy o pomoc? Oczywiście… św. Antoniego. Mówi się o nim Antoni z Padwy, choć urodził się w Lizbonie, a w Padwie spędził tylko ostatni rok życia. Żył zaledwie 36 lat. Zasłynął jako wybitny kaznodzieja. Stał się jednym z najbardziej popularnych świętych. Nie ma chyba kościoła w Polsce, w którym nie byłoby ołtarza, figury albo obrazu św. Antoniego. Przedstawiany jest najczęściej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. To echo legendy, która głosi, że pewnego dnia, gdy czytał Pismo Święte, pojawiło się na nim uśmiechnięte Dzieciątko Jezus. Pod figurami św. Antoniego można spotkać skarbonki z napisem „Chleb św. Antoniego”. To z kolei zwyczaj, który pojawił się po raz pierwszy w Tuluzie w 1886 roku. Jałmużnę dla ubogich zaczęto łączyć z prośbą do świętego lub podziękowaniem za uproszoną łaskę.

    Św. Antoni przychodzi na świat w 1195 roku w Lizbonie jako Ferdynand Bulonne. Pomiędzy 15 a 20 rokiem życia wstępuje do Kanoników Regularnych św. Augustyna. Studiuje teologię w Coimbrze i tam, w roku 1219, przyjmuje święcenia kapłańskie. Jest świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych w Maroku. W tym wydarzeniu odczytuje Boże wezwanie. Wstępuje do franciszkanów, przybierając imię Antoni. Chce udać się do Maroka, aby głosić Ewangelię poganom nawet za cenę utraty życia. Ciężka choroba krzyżuje jego plany. Wraca z Maroka, ale zamiast do ojczyzny trafia do Italii. Dociera do Asyżu, gdzie spotyka się ze św. Franciszkiem. Bracia, odkrywszy jego kaznodziejski talent, mianują go generalnym kaznodzieją zakonu. Antoni przemierza miasta i wioski, głosząc Ewangelię i nawołując do poprawy życia i pokuty.

    Głosi kazania we Francji, gdzie skutecznie przeciwdziała albigensom. Dar wymowy, świętość i nadzwyczajne dary (uzdrowienia, czytanie w sumieniach, bilokacja) gromadzą przy nim tak wielkie tłumy, że kazania głosi na placach, bo kościoły nie mieszczą słuchaczy. Pod wielkim wrażeniem kazań Antoniego jest sam papież Grzegorz IX, który słucha go w Rzymie. W roku 1230 Antoni zrzeka się wszelkich urzędów zakonnych i udaje się do Padwy. Jest już wtedy zupełnie wycieńczony pracą. Umiera 13 czerwca 1231 roku. Przy jego grobie w Padwie dzieją się cuda. W niecały rok po jego śmierci, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zalicza go w poczet świętych.

    W Padwie wyrasta ogromna bazylika, która do dziś gromadzi pielgrzymów wzywających jego wstawiennictwa. Trudno dociec, skąd wziął się zwyczaj proszenia św. Antoniego o pomoc w odnalezieniu cennej zguby. Może dlatego, że jako wytrawny kaznodzieja pomagał odnajdywać ludziom utracone duchowe wartości. W każdym razie słuszną rzeczą jest wzywać świętych na pomoc, pamiętając tylko, że źródłem każdej łaski jest zawsze sam Bóg. A św. Antoniego prośmy o pomoc nie tylko wtedy, gdy zgubi się nam portfel czy klucze, ale i wtedy, gdy gubią się nam „rzeczy” o wiele cenniejsze, takie jak wiara, sens, miłość, nadzieja… Na tych sprawach święci znają się najlepiej.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    _____________________________________________________________________________________
    Ten święty może pomóc Europie odnaleźć zagubioną wiarę. 6 rzeczy o św. Antonim Padewskim

    (flickr.com/ Lawrence OP)

    ***

    Św. Antoni Padewski jest jednym z najbardziej popularnych świętych w Kościele katolickim. Jego grób odwiedza rocznie około 5 milionów osób. Pomimo upływu wieków sława Antoniego nie maleje, a kolejne pokolenia wierzących, gdy coś zgubią, proszą „Święty Antoni jak twoje imię słynie, tak moja zguba niech nigdy nie zginie”. W Polsce jest aż 177 parafii pod wezwaniem św. Antoniego.  

    1.Nie od razu został Antonim

    Pochodził z zamożnej portugalskiej rodziny Bulonne. Jego imię chrzestne brzmiało Ferdynand. Już jako nastolatek zapragnął prowadzić życie zakonne. Wybrał zakon Kanoników Regularnych św. Augustyna, a dokładnie jego siedzibę w rodzinnej Lizbonie. Tam rozpoczął naukę od studiowania teologii, dzieł świętych ojców Kościoła oraz dzieł łacińskich klasyków.

    Miał jednak problem z rodzicami, rodzeństwem i krewnymi, którzy bardzo często go odwiedzali w zakonie. Mieli blisko, więc ciągle ktoś z bliskich Antoniego nawiedzał. Nie służyło to jednak jego rozwojowi duchowemu i intelektualnemu jako zakonnika. Dlatego też poprosił przełożonych, żeby go przenieśli do innego domu zakonnego.

    W ten sposób trafił do Opactwa Świętego Krzyża w mieście Coimbra, które wówczas było stolicą Portugalii. Dopiero tu mógł skupić się na nauce seminaryjnej i w roku 1219 przyjął upragnione święcenia kapłańskie. Niedługo potem opactwo, w którym mieszkał, gościło noclegiem i posiłkiem pięciu braci Franciszkanów. Podążali oni na misję do muzułmańskiego Maroka. Antoni zapoznał się z nimi i bardzo go ujął ich prosty, ubogi a jednocześnie radosny styl życia. Tak się złożyło, ze rok później brał udział w pogrzebie pięciu Franciszkanów, którzy w Maroko zginęli, z rąk muzułmanów, męczeńską śmiercią.

    Ta informacja tak mocno wstrząsnęła Antonim, iż postanowił on pójść w ślady franciszkańskich misjonarzy. W roku 1220 opuścił zakon Kanoników św. Augustyna i wstąpił w szeregi Franciszkanów. Dopiero tu przybrał zakonne imię Antoni. Chciał ewangelizować w Maroku, jednak najwyraźniej Bóg miał co do niego inne plany. Antoni zachorował. Ostatecznie trafił do Asyżu, gdzie poznał św. Franciszka.

    2.Jego płomienne kazania gromadziły tłumy

    W Asyżu okazało się, że Antoni jest doskonałym kaznodzieją. Jego kazania, również spisywane w księgi, stały się sławne. W pracy nad nimi posługiwał się tzw. „metodą konkordancji tematycznej” łącząc ze sobą cztery rodzaje tematyki: historię Starego Testamentu oraz trzy części Mszy św. – introit (pieśń na wejście), epistołę (czytanie z listów apostolskich) i Ewangelię. Miał niezwykły dar wymowy. Operował językiem bardzo obrazowym i plastycznym. Do tego żył jak prawdziwy asceta. To wszystko sprawiało, że gromadziły się przy nim tak wielkie tłumy, iż musiał głosić kazania na placach. Żaden kościół nie mógł pomieścić ogromu słuchaczy.

    Przełożeni doceniając talent kaznodziejski Antoniego, mianowali go generalnym kaznodzieją zakonu franciszkanów. Od tego czasu Antoni przemierzał rozległe rejony północnych Włoch głosząc kazania w miastach i wsiach. Najdłużej głosił w Rzymie, gdyż papież Grzegorz IX, będący pod wrażeniem kazań Antoniego, uprosił go, aby ten przemawiał do tłumów pielgrzymów, przybywających do Rzymu, a także pisał kazania papieskie. Antoni obdarzony był nie tylko darem wymowy, ale też wieloma innymi charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa.     

    3.Gdy heretycy nie chcieli słuchać, czyniły to… ryby

    W latach 1225-1227 Antoni głosił kazania w południowej Francji, gdzie z całą mocą i bardzo skutecznie zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Znana jest związana z tym opowieść, często przedstawiana na obrazach przez malarzy. Kiedy heretycy nie chcieli słuchać słów Antoniego, wówczas kaznodzieja przemówił do ryb. Ryby miały wychylić głowy z wody i uważnie słuchać kazania Antoniego. Poruszeni tym heretycy, również zaczęli słuchać kaznodziei, a wskutek tego nawrócili się.  

    4.Patron wielu kościołów i ołtarzy

    Święty Antoni Padewski (ważny jest przymiotnik Padewski, bo w Kościele czczonych jest aż 16 świętych o imieniu Antoni) przedstawiany jest na obrazach w franciszkańskim, zgrzebnym habicie, z białą lilią w dłoni (symbol czystości) i dzieciątkiem Jezus na ręku (doznał objawienia Dzieciątka Jezus podczas przebywania na pustelni). Taki wizerunek świętego Antoniego (obrazy lub rzeźby) znajdziemy praktycznie w każdym starym kościele. Przeważnie jest on patronem któregoś z bocznych ołtarzy. Bardzo wiele jest również świątyń noszących imię św. Antoniego Padewskiego – w Polsce jest aż 177 takich kościołów. Obecnie najbardziej znany to kolegiata św. Antoniego Padewskiego w Sokółce, gdzie w roku 2008 miał miejsce głośny na całym świecie Cud Eucharystyczny.

    5.Jak św. Antoni stał się patronem rzeczy zagubionych?

    Stało się to wskutek pewnego legendarnego zdarzenia, o którym oficjalne życiorysy Antoniego raczej nie informują. Otóż Antoni, jako duchowny gruntownie wykształcony,  pracował jako profesor teologii na kilku uniwersytetach. Do pełnienia roli wykładowcy rzetelnie się przygotowywał i za każdym razem spisywał swoje wykłady, by potem móc je wygłaszać przed studentami. Wedle dawnego zwyczaju każdemu profesorowi towarzyszył młody brat, który miał za zadanie pomagać w przygotowaniach do zajęć. Pewnego razu nowicjusz współpracujący ze świętym Antonim uległ złej pokusie i ukradł spisane na kartach wykłady Antoniego, z niecnym zamiarem opublikowania ich w formie książki pod swoim nazwiskiem. Antoni gorąco modlił się o odnalezienie utraconych wykładów, by móc dalej na ich podstawie uczyć. Wskutek tych modlitw jego pomocnik – złodziejaszek, poczuł tak silne wyrzuty sumienia, że oddał notatki swojemu mistrzowi i go przeprosił. I tak oto Antoni stał się patronem rzeczy zagubionych. 

    6.Santo Subito

    Antoni zmarł w wieku zaledwie 36 lat z powodu choroby zwanej wodną puchliną. Pochowano go w kościele pw. Matki Bożej w Padwie (stąd Antoni Padewski). W mieście tym przebywał przez ostatni rok życia, sprawując tam funkcję ministra prowincji Północnych Włoch zakonu franciszkańskiego. Zaraz po jego pogrzebie, pielgrzymi przybywający na grób Antoniego, doznawali cudownych uzdrowień. Z powodu dużej ich liczby papież ogłosił Antoniego, zaledwie niecały rok po śmierci, świętym Kościoła. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V papież Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła. Grób św. Antoniego w Padwie odwiedza 5 mln osób rocznie.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________

    Św. Antoni Padewski. Największy franciszkański cudotwórca

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Ferdynand Bulonne, czyli Święty Antoni z Padwy, zalicza się do największych cudotwórców w historii Kościoła. Liczba cudów, do jakich się przyczynił jest imponująca. „Jeśli cudów szukasz, idź do Antoniego! Wszelkich łask dowody odbierzesz od niego” – śpiewamy w pieśni będącej przeróbką średniowiecznego responsorium ku czci tego świętego. Nie ma na świecie katolika, który – poszukując zguby – chociażby raz się do niego nie zwrócił o pomoc.

    Nazywamy go powszechnie Antonim z Padwy, ale nie był wcale Włochem, lecz Portugalczykiem. Przyszedł na świat w Lizbonie i już w młodości wstąpił do Kanoników Regularnych Świętego Augustyna. Przebywał w Lizbonie, a następnie w Coimbrze. Został teologiem, a w 1219 roku przyjął święcenia kapłańskie. W 1220 roku był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Wstrząśnięty tym wydarzeniem wstąpił do franciszkanów i w misjonarskim zapale próbował udać się do Afryki. Bóg miał jednak wobec niego inne plany. Po spotkaniu ze Świętym Franciszkiem wiodący do tej pory pustelnicze życie Antoni został generalnym kaznodzieją zakonu (a potem także prowincjałem). Kazania Antoniego – głoszone w całych Włoszech, a także we Francji – zaczęły przyciągać tłumy słuchaczy. Mając niewątpliwy oratorski talent, a do tego fenomenalną pamięć, stał się rychło najznamienitszym kaznodzieją Kościoła, pokornym i charyzmatycznym misjonarzem, mającym dar docierania do ludzkich serc. I cudotwórcą…

    Zasłuchane ryby

    Na jego kazania spieszyli wszyscy. W Padwie gromadził ogromne, kilkudziesięciotysięczne tłumy. Wystarczyła wieść, że się pojawi i będzie je głosił, a nawykli do wygód rycerze i szlachcianki – jak pisał średniowieczny kronikarz – „wstawszy o północy, usiłowali ubiec się wzajemnie, i zapaliwszy pochodnie, z pośpiechem dążyli na miejsce, gdzie miał przemawiać”. Nie wszędzie jednak było tak różowo. Pewnego roku – jak głosi legenda – franciszkanin przybył do Rimini nad Adriatykiem. Rybackie miasto było centrum szerzącej się wówczas herezji katarów. Nie tylko nikt nie chciał tu słuchać jego kazań, ale – co więcej – szydzono z niego.

    Ludzie nie chcieli go słuchać, więc Antoni znalazł innych słuchaczy… Udał się na brzeg morza i zaczął mówić. „Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać” – zaczął i… nagle gładka tafla morza zaczęła się marszczyć i bulgotać. Z Adriatyku wyłoniło się mnóstwo rybich pyszczków. Rybki zastygły w bezruchu, chciwie łowiąc każde słowo wypowiadane przez złotoustego kaznodzieję. Odpłynęły dopiero wtedy, gdy ten skończył i je pobłogosławił. Katarzy – którzy to widzieli – nie mogli w to uwierzyć.

    Mulica uczciła swego Stwórcę

    Heretyccy katarzy i pokrewni im albigensi oprócz potępiania świata materialnego i ludzkiej płciowości odrzucali również sakramenty Kościoła. Szła za tym oczywiście niewiara w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. W Tuluzie jeden z butnych katarów (prawdopodobnie Bononillus) wyzwał Antoniego na swoisty „teologiczno-zoologiczny” pojedynek. Twierdził, że konsekrowana Hostia to zwykły chleb, a nie Ciało Chrystusa, i chciał dowieść franciszkaninowi, że niczym się ona nie różni od zwykłego pożywienia. Tę kwestię miała rozstrzygnąć mulica. „Jeśli wygłodniałe zwierzę pominie obrok, a pośpieszy oddać hołd swemu Bogu, to prawdziwie uwierzę wiarą katolicką” – oświadczył katar. Przez trzy dni zwierzę nie dostawało nic do jedzenia, by – jak sądził heretyk – tym łacniej i z większym apetytem rzucić się na podaną paszę, ignorując Najświętszy Sakrament. Antoni liczył jednak, że Bóg dopomoże mu wykazać, że tak się jednak nie stanie i nawet zwierzę uszanuje Ciało swego Pana i Stwórcy. Prosząc Boga o wsparcie, spędził ten czas na modlitwie i pokucie. Nadszedł dzień próby. Wygłodniałą mulicę wyprowadzono ze stajni i postawiono pomiędzy żłobem pełnym paszy a Antonim – trzymającym w dłoniach Ciało Chrystusa. „Mocą i imieniem Stworzyciela twojego, którego – mimo że jestem niegodny – trzymam w rękach, mówię ci, o istoto zwierzęca, i nakazuję, byś szybko pokornie przyszedłszy, oddała Mu należną cześć, ażeby z tego złość heretycka łatwo poznała, że wszelkie stworzenie podlega swemu stwórcy, którego godność kapłańska trzyma w rękach na ołtarzu” – przemówił do bydlęcia Antoni. I choć heretyk usilnie nakłaniał wygłodzone zwierzę do jedzenia obroku, mulica zignorowała jego zachęty, podeszła do Antoniego, spojrzała na Przenajświętszy Sakrament, skłoniła łeb i… uklękła. Zdziwiony takim obrotem sprawy heretyk uznał swoją porażkę i nawrócił się.

    Nie był to bynajmniej jedyny cud i znak zdziałany przez Antoniego wobec odstępców. Udało mu się nawrócić tak wielu z nich, że kronikarze nadali mu miano „młota na heretyków”.

    Krewki penitent

    Kazania głoszone przez Antoniego – jak to kazania – nie były zwykłymi popisami krasomówstwa. Nie to miały na celu. Ich zadaniem było prowadzenie ludzi do Boga – skłanianie ich do nawrócenia. I tak się działo. Antoni był w tym niedoścignionym mistrzem. Po każdym swoim wystąpieniu zbierał obfite żniwo w postaci spowiedzi. Radował się tym niezmiernie, ale radość ta okupiona była ogromnymi wyrzeczeniami. Bywało bowiem, że spędzał w konfesjonale całe dnie, nie jedząc i nie pijąc.

    A spowiednikiem był także nie lada – potrafił bowiem czytać w ludzkich sercach i prorokować. Bywało, że przemawiał do ludzkich sumień z taką siłą, że musiał później… uzdrawiać swoich penitentów. Pewnego razu spowiadał się u niego młody Leonard z Padwy. – Kopnąłem swoją matkę, a ta upadła na ziemię – wyznał. – Stopa, która uderza ojca lub matkę, zasługuje, by ją obcięto! – wykrzyknął oburzony franciszkanin. Porywczy Leonard wrócił do domu i w akcie pokuty… obciął sobie stopę. Antoniemu nie o to jednak chodziło. Nie chciał przecież okaleczać młodzieńca, ale wstrząsnąć jego sumieniem. Usłyszawszy o tym, co się stało, franciszkanin udał się do jego domu, przyłożył obciętą stopę do nogi, nakreślił na niej znak krzyża i stopa natychmiast przyrosła do kikuta. A pewnie i sam Antoni zrozumiał wtedy, że powinien nieco ostrożniej podchodzić do swoich penitentów.

    Mało tego. „Kiedy jeszcze święty żył na ziemi, niektórzy przychodzili do braci i twierdzili z całym przekonaniem, że także im śpiącym w swych łóżkach, w środku nocy ukazywał się błogosławiony ojciec, mówiąc: «Wstawaj, Marcinie! Wstawaj, Agnieszko! I idź do takiego a takiego brata lub kapłana i wyznaj mu ten a ten grzech, w takim czasie i w takim miejscu przez ciebie popełniony», którego nikt nie znał, tylko Bóg. I tak, tą drogą, wiele grzechów ukrytych zostało w sakramentalnej spowiedzi odpuszczonych”1 – czytamy w Benignitas– jednym z najstarszych żywotów świętego.

    Serce wśród monet

    Kościół tamtych czasów zdecydowanie potępiał ludzi żerujących na ludzkiej biedzie – zdzierców pożyczających na wysoki procent. Także Antoni zażarcie zwalczał wszelkiej maści lichwiarzy. „Bogactwa to kolce, które kłują i ranią do krwi; przebiegli lichwiarze to drapieżne bestie, które łupią i pożerają” – grzmiał w jednym z kazań. „Kiedy pewnego dnia święty wygłaszał kazanie, wśród ludności rozeszła się wieść o nagłej śmierci cieszącego się złą sławą lichwiarza. Antoni, widząc poruszenie tłumu i słysząc szepty, zapytał, co się stało. Dowiedziawszy się zaś, zadrżał i zawołał: spójrzcie, jak sprawdziło się słowo Boże, które ostrzega: gdzie jest twój skarb, tam jest i serce twoje. Otwórzcie jego skrzynie, a znajdziecie wśród pieniędzy jego serce! Otwarto zwłoki złoczyńcy, lecz na próżno, gdyż nie było w nich serca, które odnaleziono wśród ukochanych monet w jego kufrze”2 – napisał w biografii świętego Vergilio Gamboso. W taki to niezwykły sposób Pan Bóg „wizualizował” nauki swojego wiernego sługi.

    „On jest moim ojcem”

    Dokonując cudów, które można by nazwać… „cudami społecznymi”, padewski franciszkanin troszczył się także o dobro życia rodzinnego i społecznego. Pewien człowiek z Ferrary nie chciał uznać za swoje niemowlęcia, które niedawno urodziła jego żona. Podejrzewając żonę o niewierność, uważał, że maleństwo nie jest jego dzieckiem. W czasach, kiedy nie było jeszcze badań genetycznych, tylko cud mógł skłonić go do uznania, że się mylił. I taki cud się zdarzył. Wezwany na pomoc Antoni stanął przed niemowlęciem i… wezwał je do wyznania prawdy. „Poprzysięgam cię, w imię Jezusa Chrystusa, powiedz mi głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, kto jest twoim ojcem” – rozkazał. I niemowlę… przemówiło. „On jest moim ojcem” – powiedziało, spoglądając na zaskoczonego mężczyznę.

    Poskromienie tyrana

    Za podobny „cud społeczny” uznać możemy także odważne wystąpienie Antoniego przeciwko krwawemu tyranowi Werony Ezzelino da Romano. Ponoć niegodziwiec mający na sumieniu wiele ludzkich istnień „skarcony (…) słowami męża Bożego, zaniechał wszelkiej srogości, stał się bardzo łagodnym barankiem i zawiesiwszy sobie wnet sznur na szyję, rzuciwszy się na ziemię wobec męża Bożego, pokornie wyznał swoją winę, przyrzekając naprawić wszelkie zło wyrządzone, według jego życzenia”. Tyran opowiadał później, że widział „boski płomień” wychodzący z twarzy Antoniego, który tak bardzo go przeraził, że na jego straszny widok myślał, że zaraz spadnie w piekielne czeluści.

    Nieboszczyk przemówił

    Zdarzało się, że Antoni za pomocą cudów pomagał także własnej rodzinie, a konkretnie swojemu ojcu Marcinowi. Zdarzyło się bowiem pewnego dnia, że przed lizbońską katedrą zabito młodego arystokratę. Jego zwłoki znaleziono w ogrodzie Marcina. Podrzucił je tam morderca, ale – jak można się było spodziewać – o zabójstwo oskarżono Bogu ducha winnego właściciela posesji. Niewinnego Marcina osadzono w więzieniu. Antoni mieszkający wówczas w Padwie w cudowny sposób się o tym dowiedział. Natychmiast wyruszył na ratunek. Jak to franciszkanin, poszedł… pieszo. Miał do przebycia – bagatela! – ponad 2200 km (Google Maps wyliczyły, że piechur potrzebowałby na to… 463 godzin). Ale dla Boga – jeśli tylko chce komuś pomóc – nie ma rzeczy niemożliwych. Po przebyciu zaledwie kilku kilometrów Antoni nagle i ku własnemu zaskoczeniu – znalazł się… na rozprawie w Lizbonie. Stanąwszy przed wysokim sądem, oświadczył, że jego ojciec jest niewinny. No tak, ale takie oświadczenie to jednak tylko słowa. Antoni był wprawdzie duchownym, ale jako syn oskarżonego nie miał zbyt wielkiej siły przekonywania. Nie dowierzano mu. Potrzebne były mocne dowody, jakieś niezbite alibi. „Sam zamordowany zaświadczy o prawdzie moich słów!” – stwierdził franciszkanin. Dziwna to była mowa, no ale zakonnik cieszył się już wtedy opinią cudotwórcy, zaintrygowany sędzia – pewnie w licznym towarzystwie ciekawskich – udał się zatem na cmentarz. Grobowiec zamordowanego otwarto, a Antoni… wezwał nieboszczyka do złożenia zeznań. Możemy sobie wyobrazić ogromne zdziwienie obserwujących to ludzi, kiedy nagle trup uniósł się, usiadł i… zaświadczył o niewinności oskarżonego. Po złożeniu świadectwa zamordowany poprosił Antoniego o uwolnienie z ekskomuniki, którą został objęty, a kiedy takie ułaskawienie otrzymał, znów zapadł w wiekuisty sen. Zaskoczony sędzia – a może sędziowie – chcieli, żeby Antoni wyjawił im, kto był winien tej zbrodni. Byli przekonani, że dobrze to wie, i oczekiwali dalszych wyjaśnień. Spotkali się jednak ze zdecydowaną odmową. „Przyszedłem, żeby oczyścić niewinnego, a nie demaskować winnych” – miał powiedzieć zakonnik. Później okazało się coś jeszcze dziwniejszego. Ustalono, że Antoniego nie było w Padwie zaledwie przez dwie noce i jeden dzień. Zakonnicy nie mieli wątpliwości: w grę mogła wchodzić jedynie bilokacja – niezwykły dar, dzięki któremu człowiek może być jednocześnie w dwóch różnych miejscach.

    W dwóch miejscach naraz

    O tym, że Antoni otrzymał od Boga zdolność bilokacji, świadczył także inny cud. We francuskim mieście Montpellier Antoni wygłaszał właśnie kazanie, gdy nagle przypomniał sobie, że czegoś zaniedbał. Dokładnie o tej porze powinien być wśród swoich współbraci i śpiewać „Alleluja” na mszy świętej konwentualnej. Zmartwił się bardzo, bo nikomu nie zlecił zastępstwa. I wtedy – świadomie czy nie – przerwał na chwilę kazanie, nakrywszy głowę kapturem, schylił się nad pulpitem i… w jednej chwili znalazł się tam, gdzie być powinien. Zakonnicy widzieli go śpiewającego w chórze braci. Kiedy wypełnił swój obowiązek, podniósł głowę i jak gdyby nigdy nic dokończył wygłaszane kazanie.

    Uzdrowienia i wskrzeszenia

    Wśród wielu przypisywanych Antoniemu cudów było oczywiście wiele uzdrowień. Do najbardziej spektakularnych należało uzdrowienie cierpiącej na bezwład nóg i padaczkę trzy –, a może czteroletniej Padovany. Pewnego razu Antoni spotkał na swej drodze człowieka, który niósł ją na rękach. Ojciec dziecka – bo to właśnie on ją dźwigał – dobrze wiedział, z kim ma do czynienia. Ze łzami w oczach zaczął błagać franciszkanina, żeby pobłogosławił jego córeczkę. Widząc jego prostą, silną, pełną nadziei wiarę, Antoni spełnił jego prośbę. Mężczyzna wrócił z Padovaną do domu, postawił ją na ziemi, a ta… stanęła. Co więcej – od chwili spotkania z Antonim nie doznała już ani jednego ataku padaczki.

    Oprócz uzdrowień z cielesnych niedomagań, kalectwa i rozmaitych chorób Antoni – mocą Bożą – dokonywał również wskrzeszeń. Opisywano m.in., jak wskrzesił utopioną w beczce dziewczynkę, ożywił dziecko zmarłe podczas snu, uzdrowił chłopca paralityka.

    Z malutkim Jezuskiem

    Jeden z ostatnich cudów za sprawą padewskiego franciszkanina zdarzył się pod koniec jego życia, kiedy przebywał on w swojej celi na posesji hrabiego Tiso w Camposampiero pod Padwą. Pewnego dnia przechodzący obok celi hrabia zauważył wydobywającą się stamtąd dziwną jasność. Zajrzał do wnętrza i zobaczył niezwykłą scenę. Pogrążony w ekstatycznej kontemplacji zakonnik tulił w ramionach „dziecię niezrównanej piękności, przepełnione radością i szczęściem”. Dzieciątkiem tym był oczywiście maleńki Jezus. Antoni doszedłszy do siebie po ekstazie, zakazał hrabiemu mówić o tym wydarzeniu. Dopiero po jego śmierci arystokrata poczuł się zwolniony ze złożonej wtedy obietnicy. Motyw ten stał się potem bardzo popularny w sztuce.

    Cuda przy grobie

    Ogromna liczba zdziałanych przez Antoniego cudów może dziwić nas jeszcze z innego względu. Antoni żył bowiem zaledwie 36 lat. Faktem jest też, że po jego śmierci fala cudów jeszcze się wzmogła.

    Za pierwszy cud wyproszony przy grobie Antoniego uznaje się uzdrowienie Cunizzy. Od roku kobieta cierpiała na skutek guza, który wytworzył się jej na ramieniu. Na dodatek – przykurczona – mogła chodzić jedynie z pomocą kul. W dniu pogrzebu uklękła przy grobie zmarłego franciszkanina i zatopiła się w modlitwie. Po chwili poczuła, że guz zniknął. Mało tego – wstała i… wyprostowała się, a kule przestały już być jej potrzebne. Płacząc z radości, poszła do domu, dziękując Bogu i Antoniemu.

    Od tej pory upowszechniła się też praktyka pielgrzymowania do jego grobu. Wielu, dotykając grobowej płyty i żarliwie się modląc, odzyskało zdrowie. Już w kilka miesięcy po śmierci Antoniego zgłoszono papieżowi 53 cuda.

    Biorąc te wszystkie cuda pod uwagę, już 30 maja 1232 roku – niespełna rok po śmierci w Spoleto, papież Grzegorz IX kanonizował Antoniego. W 1263 roku uroczyście odkopano ciało świętego. Znaleziono wówczas jego nienaruszony język. Obecny przy tym późniejszy Święty Bonawentura kazał umieścić go w osobnym relikwiarzu, w którym znajduje się do dziś. W 1946 roku papież Pius XII ogłosił Antoniego Doktorem Kościoła z tytułem „doktora ewangelicznego”.

    Minęło już ponad 800 lat od chwili jego urodzin, a święty nadal nie przestaje nas wspierać i wysłuchiwać naszych próśb. Przed grobem „Il Santo” w bazylice w Padwie nadal modli się około 5 milionów osób rocznie. Wiele zostaje wysłuchanych.

    Wskrzeszony Parrisio

    Wśród licznych cudów zdarzały się także te największe: wskrzeszenia. Pewnego razu w Lizbonie mały Parrisio, nie mówiąc nic rodzicom, wybrał się z innymi chłopcami, by popływać łódką. Niestety, niedługo po wypłynięciu rozpętała się burza. Łódź przewróciła się. Starsi chłopcy zdołali dopłynąć do brzegu, Parrisio nie umiał jednak pływać i poszedł pod wodę. Wnet na brzeg przybiegła zaalarmowana matka. Zrozpaczona kobieta błagała rybaków, by pospieszyli na ratunek.

    Mężczyznom udało się wyłowić chłopca, ale, niestety, reanimacja na nic się zdała – był już martwy. Matka Parrisia nie dała jednak za wygraną – w tragicznej chwili zaczęła się modlić do Boga za wstawiennictwem Świętego Antoniego. Obiecała, że jeśli chłopiec ożyje, nakłoni go, by wstąpił do franciszkanów. Tak bardzo zaufała świętemu, że kiedy następnego dnia chciano pochować chłopca, nie pozwoliła tego uczynić. Dobrze zrobiła, bo trzeciego dnia nieustannej modlitwy chłopiec nagle i niespodziewanie powrócił do życia. Obudził się, jakby tylko spał. Kiedy dorósł – zgodnie z obietnicą matki – został franciszkaninem.

    Uczciwy znalazca

    Świętego Antoniego nazywa się dziś powszechnie „świętym od zgub”. Katolicy na całym świecie proszą go bowiem o pomoc, kiedy zgubią jakąś rzecz. Skąd wzięło się jednak przekonanie o nadzwyczajnych zdolnościach świętego w odnajdywaniu zagubionych przedmiotów? Opowiada się na ten temat dwie historie. Jedni wiążą to z cudem, który wydarzył się we francuskim Montpellier. Zdarzyło się bowiem pewnego dnia, że młody zakonnik uciekł z klasztoru, zabierając ze sobą księgę służącą Antoniemu do nauczania. Ponoć jakaś piekielna zjawa zastąpiła mu wówczas drogę i pokrzyżowała jego niecne plany. Skruszony franciszkanin powrócił do klasztoru i oddał książkę.

    Inni źródeł tej tradycji upatrują w cudzie, który wydarzył się w Portugalii już po śmierci świętego. Pewien strudzony pracą wielki czciciel Świętego Antoniego z miasteczka Alcácer do Sal zapragnął odświeżyć się w studni. Zanim jednak zanurzył dłonie w chłodnej wodzie, zdjął z palca złoty pierścień i położył go na ocembrowaniu. Kiedy po umyciu się chciał włożyć go z powrotem, cennego przedmiotu już tam nie było. Kiedy poszukiwania spełzły na niczym, mężczyzna zwrócił się w modlitwie do Świętego Antoniego, by pomógł mu odnaleźć zgubę. Kilka miesięcy później, kiedy we wspomnienie świętego mężczyzna modlił się w kościele, podszedł do niego jeden z jego służących i… podał mu zagubiony pierścień. Okazało się, że odnalazł go, kiedy wyciągał wiadro ze studni. Pierścień przyczepił się do kija, którego do tego celu używał.

    Chleb dla ubogich

    Antoni patronuje ubogim. Powszechną katolicką tradycją jest tzw. chleb Świętego Antoniego. Do niedawana nie było kościoła, w którym nie znajdowałaby się jego figura z nieodłączną skarbonką, do której wrzucano datki na ów „chleb” – będący niczym innym jak materialną pomocą dla ubogich. Legenda głosi, że ma to związek ze wskrzeszeniem małego chłopca – 20-miesięcznego Tommasina, który bawiąc się w kuchni, wpadł do wielkiego gara z wrzącą wodą. Wyłowiony z niego przez matkę nie dawał najmniejszych oznak życia. Zrozpaczona kobieta poprosiła wtedy o pomoc Świętego Antoniego. Obiecała, że jeśli przywróci jej synka do życia, ofiaruje mu tyle chleba (lub pszenicy), ile dziecko ważyło. Dziecko cudem ożyło, a matka spełniła swoją obietnicę. I tak właśnie narodziła się praktyka przekazywania ubogim chleba – a dziś ofiarowywania pieniędzy na pomoc dla nich – jako formy wdzięczności za łaski otrzymane za wstawiennictwem Świętego Antoniego.

    Święty od panien

    Antoni – podobnie jak Święty Mikołaj – ma pod swoją opieką również panny na wydaniu. Wiele z nich od wieków aż do dziś prosi go o pomoc w znalezieniu dobrego męża. Zdarzyło się kiedyś, że pewna wysoko urodzona, ale niezamożna włoska panienka nakłaniana była przez swoją matkę do znalezienia sobie majętnego kochanka, który pomógłby finansowo całej zubożałej rodzinie. Pobożnej dziewczynie nie w smak było jednak niemoralne – ale pewnie idące z duchem czasu – polecenie rodzicielki. Udała się pod figurkę czczonego przez siebie Świętego Antoniego, prosząc Boga, by za jego przyczyną pomógł jej wybrnąć z trudnej sytuacji. I nagle posąg Świętego Antoniego… ożył i wyciągając do dziewczęcia rękę, wręczył jej skrawek papieru z zapisanym na nim poleceniem: „Idź do najbogatszego kupca w miasteczku i powiedz mu, żeby dał ci tyle złota, ile waży ten papier”. Dziewczyna skwapliwie spełniła polecenie. Kupiec, śmiejąc się, zapewnił, że spełni tę prośbę. „No przecież ileż ważyć może taki karteluszek” – pomyślał pewnie. Położył kartkę na wadze i oniemiał. Papier okazał się ciężki jak ołów. Po zważaniu karteczki kupiec przypomniał sobie wtedy, że przecież dokładnie tyle złota obiecał Świętemu Antoniemu na pozłocenie jego ołtarza. Sęk w tym, że nigdy tej obietnicy nie spełnił. Zawstydzony bez wahania wręczył dziewczynie pokaźną ilość złota. W tak przedziwny sposób panna zyskała posag i mogła wyjść za mąż za tego, do kogo skłaniało się jej serce. A święty pewnie dobrze wiedział, co robi, bo wybranek okazał się nie tylko dobrym, lecz także niebiednym człowiekiem.

    Nie tylko Padwa

    Święty Antoni jest też znany z wielu objawień. Wiele sanktuariów na całym świecie powstało w miejscach, w których – w cudowny sposób – ukazywał się wiernym. Tak było między innymi w leżącej w Polsce niewielkiej miejscowości Radecznica koło Zamościa. „Jam jest Antoni Święty, mam to z woli Najwyższego Pana, abym tobie opowiedział, iż na tym miejscu Chwała Boga Najwyższego odprawiać się będzie – oświadczył tam ŚwiętyAntoni Szymonowi Tkaczowi 8 maja 1664 roku. I zapewnił, że przez niego „chorzy, ślepi, chromi i różnymi dolegliwościami utrapieni znajdować i otrzymywać będą pociechy swoje, chorzy zdrowie, ślepi widok, chromi chód, zgoła wszyscy uciekający się na to miejsce bez zysku łaski nie pójdą”. Podczas objawienia padewski święty pobłogosławił również wodę ze źródełka tryskającego na zboczu wzgórza. Ludzie wierzą do dziś, że woda ta ma cudowne właściwości. Niewielka Radecznica niemal natychmiast po objawieniach zasłynęła cudami i łaskami i słynie z nich do dziś.

    Wyprowadził mnie za druty…

    Właśnie z radecznickim sanktuarium związane jest świadectwo o tym, że Święty Antoni nigdy nie zostawia swoich czcicieli bez pomocy. Doświadczył tego w czasie II wojny światowej Polak Władysław Wypych, nieżyjący już mieszkaniec wsi Podborcze, leżącej niespełna pięć kilometrów od  Radecznicy.

    W uroczystość świętych Piotra i Pawła 23-letni Władysław poszedł do spowiedzi, a następnego dnia wybrał się w odwiedziny do ojca, który wraz z innymi pięcioma mężczyznami pracował przy obróbce drewna.

    Nagle zajęci pracą robotnicy spostrzegli nadlatujące nisko niemieckie samoloty. Za samolotami drogą nadciągało wojsko. Mężczyźni doszli do wniosku, że trzeba wziąć nogi za pas. – Najlepiej byłoby schować się w domu, baliśmy się jednak, że go podpalą3 – opowiadał pan Władysław. Ustalili, że trzeba iść w pole. – Uciekłem w zboże, ale mnie dostrzegli. Pognali za mną miedzami, strzelając z karabinów maszynowych. Kulki gwizdały mi nad głową, strącały kłosy zboża.

    Pan Władysław uciekł na pole lnu i właśnie tam go schwytano, a potem razem z czwórką innych nieszczęśników pognano do wsi – do Czarnego Stoku. – Eskortowało nas trzech żołnierzy, popychając karabinami – relacjonował po latach mężczyzna. – Przygnali nas na wygon, tam gdzie stoi remiza. Kazali stanąć w rowie. Podeszła do mnie wówczas moja ośmioletnia siostra. Nie odgonili jej. Podała mi różaniec. Wziąłem ten różaniec i zacząłem się modlić. „Moje życie się kończy” – pomyślałem.

    Od śmierci uratował ich pewien człowiek, który wytłumaczył Niemcom, że to nie bandyci, ale młodzi chłopcy zbierający tytoń, a uciekali, bo się bali.

    Baliśmy się, że pojedziemy do obozu koncentracyjnego na Majdanku, tymczasem pojechaliśmy do obozu w Zwierzyńcu.

    W Zwierzyńcu wpędzili aresztantów za druty, a potem do baraków.

    W domu wszyscy bardzo się o mnie niepokoili. Żona poszła do Radecznicy dać na mszę w mojej intencji. Tej nocy miałem kolejny sen. Śniłem, że przyszedł do mnie za druty Święty Antoni. Obudził mnie. „Wstawaj, ubierz się i chodź ze mną” – powiedział. Wyprowadził mnie za druty, przez bramę w las, kazał iść do domu i zniknął. Rano wstałem i pomodliłem się. Zacząłem rozmyślać nad tym swoim snem.

    Pan Władysław postanowił wtedy, że ucieknie i razem z drugim chłopakiem podszedł do bramy, przy której stał żołnierz. – Zobaczyliśmy, że furman wiezie beczkę, jadąc po wodę do rzeki. Uczepiliśmy się tej beczki. Kiedy wydostaliśmy się już za pierwsze druty, beczka pojechała w stronę rzeki, a my ruszyliśmy w prawo. Żołnierz poszedł za nami. W pewnym momencie na szosie rozległy się strzały. Żołnierz zszedł ze stanowiska obserwacyjnego i poszedł zobaczyć, co się dzieje. Szybko podszedłem do drutów. Skoczyłem przez druty i pobiegłem w las. Kolega za mną. Przebiegliśmy może ze 200 metrów i stanęliśmy. Byliśmy osłabieni i głodni, ale wolni.

    Myślę, że to Święty Antoni mnie wyprowadził, że pomógł mi poprzez ten sen. Święty Antoni był u mnie tamtej nocy. Mocno w to wierzę – podsumował.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    1 
    Cytaty z Benignitas w tłum. Cecyliana Niezgody OFMConv., za: Niezgoda, Cecylian, OFMConv, Cudotwórca z Padwy: Żywoty św. Antoniego „Assidua”, „Benignitas” i Raymundina”, Kraków, Bratni Zew, 1995 (s. 85–86, s. 93, s. 95), a cytaty z Żywota pierwszego św. Antoniego „Assidua” w tłum. Józefa Korpantego za: Nauczyciel Ewangelii. Św. Antoni z Padwy, wyd. Franciszkanie, Kraków–Asyż 1998.

    2 
    Gamboso, Virgilio, OFMConv, Życie świętego Antoniego, Wrocław, Wydawnictwo św. Antoniego, 1995, s. 110.

    3 
    Fragmenty opowieści p. Władysława Wypycha za: „Miesięcznik Rodzin Katolickich. Cuda i Łaski Boże” nr 6/2006, s. 12–14.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 czerwca

    Błogosławiony Michał Kozal, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Metody Wyznawca, patriarcha
      •  Błogosławiony Gerard z Clairvaux, mnich
      •  Elizeusz, prorok
    ***
    Błogosławiony Michał Kozal

    Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Był synem Jana, oficjalisty dworskiego, i Marianny z Płaczków. Po ukończeniu szkoły podstawowej, a później gimnazjum w Krotoszynie, wstąpił w 1914 roku do seminarium duchownego w Poznaniu, gdzie ukończył tzw. kurs teoretyczny. Ostatni rok studiów, zwany praktycznym, ukończył w Gnieźnie. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 23 lutego 1918 roku. Planował, że podejmie studia specjalistyczne, ale po nagłej śmierci ojca musiał zapewnić utrzymanie matce i siostrze. Był wikariuszem w różnych parafiach. Odznaczał się gorliwością w prowadzeniu katechizacji, wiele godzin spędzał w konfesjonale, z radością głosił Słowo Boże, dużo się modlił. Był wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych.
    W uznaniu dla jego gorliwej posługi kapłańskiej i wiedzy zdobytej dzięki samokształceniu, kardynał August Hlond mianował go w 1927 ojcem duchownym seminarium w Gnieźnie. Okazał się doskonałym przewodnikiem sumień przyszłych kapłanów. Alumni powszechnie uważali go za świętego męża. Dwa lata później został powołany na stanowisko rektora seminarium. Obowiązki pełnił do roku 1939, kiedy Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej i biskupem tytularnym Lappy (na Krecie). Konsekrację biskupią otrzymał 13 sierpnia 1939 roku z rąk księdza biskupa Karola Radońskiego w katedrze włocławskiej.
    We wrześniu 1939 roku nie opuścił swojej diecezji, którą zarządzał po wyjeździe z kraju biskupa diecezjalnego. Jego nieustraszona, pełna poświęcenia postawa stała się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Niemcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Najpierw wraz z alumnami seminarium i kapłanami został osadzony w więzieniu we Włocławku. Od stycznia 1940 r. do 3 kwietnia 1941 r. internowano go w klasztorze księży salezjanów w Lądzie nad Wartą. Po wywiezieniu z Lądu, więziony był w obozach w Inowrocławiu, Poznaniu, Berlinie, Halle, Weimarze i Norymberdze. Wszędzie ze względu na swoją niezłomną postawę, rozmodlenie i gorliwość kapłańską doznawał szczególnych upokorzeń i prześladowań.
    Od lipca 1941 roku był więźniem obozu w Dachau, gdzie tak jak inni kapłani pracował ponad siły. Doświadczał tu wyrafinowanych szykan, ciesząc się w duchu, że “stał się godnym cierpieć zelżywości dla imienia Jezusowego”. Chociaż sam był głodny i nieraz opuszczały go siły, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi od siebie, potrafił oddać ostatni kęs chleba klerykom. Odważnie niósł posługę duchową chorym i umierającym, a zwłaszcza kapłanom. W styczniu 1943 roku ciężko zachorował na tyfus; gdy był już zupełnie wycieńczony, przeniesiono go na osobny “rewir”.
    26 stycznia 1943 roku został uśmiercony zastrzykiem z fenolu. Umarł w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym. Mimo prób ocalenia jego ciała przez więźniów, zostało ono spalone w krematorium. Po bohaterskiej śmierci sława świętości biskupa Kozala utrwaliła się wśród duchowieństwa i wiernych, którzy prosili Boga o łaski za jego wstawiennictwem. Zaraz po wojnie zaczęto zabiegać o beatyfikację. Św. Jan Paweł II podczas uroczystej Mszy świętej 14 czerwca 1987 roku w Warszawie przed Pałacem Kultury i Nauki – zamykającej II Krajowy Kongres Eucharystyczny – dokonał beatyfikacji biskupa Michała Kozala. Papież powiedział w homilii: “Tę miłość, którą Chrystus mu objawił, biskup Kozal przyjął w całej pełni jej wymagań. Nie cofnął się nawet przed tym najtrudniejszym: «Miłujcie waszych nieprzyjaciół» (Mt 5, 44). Niech będzie jednym jeszcze patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który «do końca umiłował»”.
    W ikonografii bł. Michał przedstawiany jest w stroju biskupim lub w pasiaku więziennym. Jego atrybutami są: mitra, fioletowy trójkąt i numer obozowy 24544.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 czerwca

    Święty Bernard z Menthon, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Jolenta, księżna, zakonnica
      •  Święty Wit, męczennik
      •  Święta Maria Michalina od Najświętszego Sakramentu, dziewica
    ***
    Święty Bernard z Menthon

    Bernard (nazywany Bernardem z Menthon, z Aosty lub z Mont-Joux) urodził się około roku 996 w Menthon w Sabaudii (południowo-wschodnia Francja), w rodzinie szlacheckiej. Był krewnym burgundzkiej królowej Ermengardy. Po studiach w Paryżu, gdzie zgłębiał filozofię i prawo, przybył do doliny Aosty w diecezji Novara (Piemont w północno-zachodnich Włoszech). Był archidiakonem. Podejmował działalność charytatywną wśród górali oraz pielgrzymów. W Alpach założył dwa schroniska na przełęczach, zwane od jego imienia Wielkim i Małym Bernardem (około roku 1050). Schroniska w tych niebezpiecznych miejscach służyły przedostającym się przez Alpy w pobliżu Mont Joux podróżnym, wśród których było wielu pielgrzymów. Zakonnicy otoczyli wędrowców opieką. Pomagały im specjalnie szkolone psy, nazwane od opiekunów bernardynami.
    Wiosną 1081 r. Bernard udał się do Pawii, by podjąć się mediacji między cesarzem Henrykiem IV a papieżem Grzegorzem VII. W drodze powrotnej zmarł w Novara 15 czerwca 1081 r. Jego relikwie spoczywają w katedrze w Novara. Jest patronem alpinistów i górali alpejskich, turystów, narciarzy i ratowników górskich.
    Czczony był w Piemoncie już w XII w. Został ogłoszony świętym w 1123 r. przez biskupa Ryszarda z Novary. Oficjalnie do martyrologium rzymskiego wpisał go papież Innocenty XI w 1681 r. Pius XI w roku 1923 wydał list apostolski o kulcie św. Bernarda.
    W ikonografii przedstawia się św. Bernarda w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutami są: krzyż w kształcie laski, laska alpejska, pies bernardyński, narty, toporek, szatan w łańcuchach lub o czterech głowach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    św. BERNARD z MENTHON
    (ok. 923, Menthon – 1008, Novara)
    prezbiter i kaznodzieja

    patron: turystów

    wspomnienie: 15 czerwca

    Urodził się ok. 923 r. w Menthon nad jeziorem Annecy w Sabaudii w rodzinie szlacheckiej.

    Studiował w Paryżu filozofię i prawo. Odrzucił propozycję małżeństwa odpowiadającego jego stanowi, aranżowanego przez ojca, i poświęcił się służbie kościoła. Został wędrownym kaznodzieją w dolinie Aosty (niektóre źródła podają, że stamtąd też pochodził) i diecezji Novara. W 966 r. został archidiakonem diecezji Aosta, w praktyce nią, w imieniu biskupa, zarządzając.

    Dostrzegając idolatrię i ślady kultów pogańskich przez 42 lata duszpasterzował i ewangelizował wśród alpejskich górali, szerząc światło Chrystusa i doprowadzając do wielu konwersji i nawróceń.

    W 962 r. założył schronisko i hospicjum dla wędrowców, wśród których było wielu pielgrzymów, przechodzących niebezpiecznym szlakiem przez Alpy koło Mont Joux, między Wallis a doliną Aosty, na pokrytej śniegiem przez 7 miesięcy w roku, nawiedzanej śnieżycami i huraganowymi wiatrami, przełęczy – w najwyższym punkcie drogi – zwanej dziś jego imieniem: Wielkiej Przełęczy św. Bernarda (2473 m n.p.m.).

    Drugie schronisko założył na Małej Przełęczy (2188 m n.p.m.), również jego imienia.

    Opieką miejsc odpoczynku zajęli się, za zgodą Stolicy Apostolskiej, i zajmują do dnia dzisiejszego, mnisi augustiańscy.

    W regule klasztornej zapisano, że od połowy listopada do maja, zakonnicy mają wychodzić „na przeciw podróżnym w kierunku północnym i południowym”.

    W ten sposób Bernard stał się protoplastą górskiego ratownictwa.

    W 1008 r. w Pawii Bernard usiłował zapobiec konfliktowi lokalnych notabli. W drodze powrotnej zmarł w Novarze.

    Pochowany został w tamtejszym klasztorze św. Wawrzyńca. Dziś jego grób i relikwie znajdują się w tamtejszej katedrze.

    Acz już od XI w. uznawany za świętego oficjalnie do Martyrologium Rzymskiego został wpisany w 1681 r. przez Innocentego XI.

    Pius XI w 1923 r. ogłosił go patronem mieszkańców Alp i alpinistów, mówiąc: „Podczas oglądania nieskończoności i piękna co rusz otwierających się zaczarowanych widoków nasza dusza unosi się ku Bogu, Stwórcy i panu Natury”…

    Do dziś jest bardzo popularnym świętym w dolinie Aosty, w swej rodzinnej miejscowości Menthon nad jeziorem Annency w Sabaudii i wielu regionach najwyższych Alp.

    Imieniem Bernarda nazwano też rasę psów – bernardynów – szkolonych przez mnichów augustiańskich…

    ze strony: Rzymskokatolicka Parafia pod wezwaniem św. Zygmunta

    ________________________________________________________________________________________

    Św. Bernard z Aosty

    Góry pociągały ludzi od zawsze, ale o górskiej turystyce, czyli o rekreacyjnym zdobywaniu szczytów i przełęczy, możemy mówić dopiero od 200 lat

     

    Góry pociągały ludzi od zawsze, ale o górskiej turystyce, czyli o rekreacyjnym zdobywaniu szczytów i przełęczy, możemy mówić dopiero od 200 lat. A wcześniej co? Wcześniej góry stanowiły poważną przeszkodę na drodze z jednego miejsca do drugiego. Tak poważną, że choć w XI wieku nie było jeszcze mowy o turystach w górach, to za sprawą dzisiejszego patrona pojawiło się górskie ratownictwo. Św. Bernard z Aosty, krewny burgundzkiej królowej Ermengardy, najpierw musiał jednak skończyć naukę w Paryżu, by wraz z przybyciem do doliny Aosty w diecezji Novara przekonać się, że jego wierni są tam. Tam, czyli rozsiani po górskich dolinach, do których trudno się dostać. A ponieważ Alpy w tym miejscu bywają wyjątkowo wysokie i niezmiennie zbierały śmiertelne żniwo wśród podróżujących, św. Bernard postanowił na tamtejszych górskich przełęczach wybudować domy. W domach mieli mieszkać zakonnicy, ale nie miały być to klasztory, tylko schroniska. Miejsca, gdzie pielgrzymi i podróżni mogli znaleźć schronienie w obliczu potęg natury: wiatru, deszczu, śniegu, burzy z piorunami czy zapadającej nocy. A jeśli ktoś na czas tego schronienia nie znalazł, tego zakonnicy mieli obowiązek znaleźć z pomocą tresowanych w tym celu psów, które od inicjatora całego tego przedsięwzięcia nazwano – a jakże – bernardynami. Zresztą i przełęcze na których powstały te schroniska doczekały się stosownej nazwy: Wielka i Mała Przełęcz Świętego Bernarda z Aosty.

    Radio eM 107,6 FM

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Bernard z Menthon

    Z regionem najwyższych pasm alpejskich związana jest postać Św. Bernarda z Menthon, zwanego także Bernardem z Aosty. O jego życiu wiemy niewiele. Jak w przypadku wielu świętych z dawnych epok, fakty historyczne wiążą się z legendarnymi opowiadaniami. Pamięć o św. Bernardzie, żyje do dziś nie tylko na wyżynach i w dolinach alpejskich. Urodził się w XI wieku. Jedna tradycja mówi, iż było to w sabaudzkim Menthon. Inna, bardziej przekonująca, wskazuje na drugą stronę Alp – dolinę Aosty, w północnych Włoszech.

    Wiemy o nim, iż był archidiakonem w regionie Aosty. Rozwijał tam działalność duszpasterską, a zwłaszcza charytatywną. Wędrował po trudno dostępnych alpejskich miejscowościach i halach, niosąc Ewangelię zaniedbanym duchowo góralom. Opiekował się dość licznymi podróżnymi i pielgrzymami, których drogi wiodły w poprzek Alp. Zmarł w 1081 roku. Jego relikwie spoczywają w Novarze (płn.-wsch. Piemont), ale można je także znaleźć w innych miejscach np. katedrach w Aoście i Turynie.

    Podczas alpejskich wypraw warto udać się szlakami patrona wędrujących. Papież Pius XI (sam znakomity alpinista) w roku 1923 ogłosił go oficjalnie patronem górali alpejskich i alpinistów. Ale Bernard czczony jest także jako patron wszystkich turystów, narciarzy, szczególnie zaś górskich ratowników.

    Nad malowniczym jeziorem Annency we Francji leży miejscowość Menthon-Saint- Bernard. Można z tej okolicy podziwiać łańcuchy Alp. Powyżej miasteczka, na wzgórzu, wznosi się stary średniowieczny zamek, dziś starannie odrestaurowany, który według tradycji stanowił własność bogatej rycerskiej rodziny Bernarda. W centrum miasteczka znajduje się parafialny kościół poświęcony Świętemu. Zewnętrzna bryła przypomina średniowieczne romańskie bądź wczesnogotyckie budowle. Wnętrze, niezbyt interesujące architektonicznie, mieści główny ołtarz z przełomu ostatnich wieków, łączący rozmaite style, bogato złocony. W samym jego centrum góruje posąg św. Bernarda, ubranego w białą komżę kaznodziei, z zakonnym płaszczem na ramionach i laską – symbolem duszpasterza – w ręku. Po bokach w ozdobnych relikwiarzach umieszczono relikwie Świętego.

    Najbardziej jednak znana jest przełęcz Wielki Święty Bernard (2469 m), jedno z najwyżej położonych starych przejść łączących Północ z Południem. Miejsce zwano niegdyś Montjoux (Mons Jovis). Dziś pod przełęczą przebiega sześciokilometrowy drogowy tunel. Jednakże letnią porą można na nią wjechać bardzo krętą i przepaścistą szosą, gdzie przebiega granica włosko-szwajcarska. Tu na wysokiej morenie, powyżej połodowcowego jeziora, św. Bernard założył hospicjum dla podróżnych. Wędrowców i pielgrzymów nierzadko napadali rozbójnicy. Jeszcze częściej dotykały ich nagłe załamania pogody i górskie wypadki. Toteż Święty założył schronisko, które było miejscem opieki, odpoczynku i noclegu, a zarazem bazą dla ratowania zagubionych wędrowców. Tradycja przypisuje Bernardowi założenie drugiego hospicjum o podobnych celach na przełęczy Colonne-Joux (Columna Jovis), zwanej dziś Małym Świętym Bernardem (2189 m), dzielącej Francję i Włochy.

    Hospicjum na Wielkim Świętym Bernardzie opiekują się zakonnicy reguły św. Augustyna. Wcześniej było to częściowo świeckie bractwo, które przyjęło następnie reguły kanonickie, a w XVII wieku przyłączyło się do kanoników lateraneńskich. We wnętrzu hospicjum znajduje się kaplica, a w niej w głównym ołtarzu podobizna patrona. Św. Bernard trzyma w ręku laskę, a pod jego stopami usytuowany jest szatan spętany łańcuchem. Na niektórych przedstawieniach św. Bernarda można zobaczyć szatana w postaci smoka. Święty natomiast trzyma w ręku lampę na długim trzonku. To znak światła wiary niesionego ludziom. Można w lampie tej widzieć inny symbol. Otóż, zakonnicy na górskich przełęczach zapalali nocą światła wskazujące drogę bądź sami wychodzili naprzeciw zagubionym wędrowcom, nierzadko przecierając drogę w śniegu. Stąd św. Bernard jest dziś uważany za protoplastę górskiego ratownictwa. Tę tradycję potwierdza znajdujące się dziś obok hospicjum muzeum psów zwanych bernardynami. Na straganach z pamiątkami można kupić rozmaitej wielkości psie maskotki z beczułką sznapsa zawieszoną u szyi. Miały one ponoć same docierać do osłabionych podróżnych i poić ich rozgrzewającym napojem. Jest to jednak tradycja nie bardzo odpowiadająca rzeczywistości. Ta rasa psów, jak wskazuje doświadczenie, nie nadaje się do ratownictwa górskiego. Można niekiedy spotkać podobiznę św. Bernarda z psem pod stopami. Być może, co wydaje się bardziej prawdopodobne, interpretatorzy postaci bądź artyści mylili smoka z psem.

    Wracając do hospicyjnej kaplicy: polski pielgrzym jest mile zaskoczony obecnością w bocznym ołtarzu obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. W roku 1956 malarz Kosmoski podarował kopię dla kaplicy na znak przyjaźni z Polską, kojarząc najwyższy punkt Polski – tatrzańskie Rysy (2499 m) z wysokością przełęczy Wielkiego Świętego Bernarda.

    Już z daleka, po stronie włoskiej można dojrzeć dużych rozmiarów, wykonaną z brązu rzeźbę św. Bernarda, stojącą na wysokim kamiennym postumencie. Podobne rzeźby, choć znacznie mniejsze, stojące na wysokich słupach, znaczą obydwie strony przełęczy Mały Święty Bernard. Przypominają o żywym kulcie patrona towarzyszącego górskim wędrówkom. Na tej ostatniej przełęczy napotykamy wspomniane już drugie mniejsze hospicjum, które w swej zewnętrznej substancji okazuje się starsze, sięgające być może średnich wieków. Surowe alpejskie warunki i ząb czasu zaznaczyły swój ślad. Nieco poniżej, przy szosie biegnącej z doliny Izery, można zresztą napotkać ciekawy pomnik czterech wiatrów wiejących tu przecież z wielką silą. Przy dobrej pogodzie z przełęczy dobrze widać ośnieżony masyw Mont Blanc, który od tej strony wcale nie wygląda na „dach Europy”. Miejsce to polubił bł. Piotr Jerzy Frassati, który spędził w turystycznym gronie na Małym Świętym Bernardzie wiele dni, zarówno latem jak i zimą na nartach. Stąd chyba można mówić o jakimś duchowym pokrewieństwie obu Świętych – turystycznych patronów.

    Na zakończenie warto wspomnieć fakty z okolic nieco bliższych. Otóż, w czerwcu 1997 roku w górskiej kaplicy na Groniu Jana Pawła II, nieopodal Wadowic, w paśmie Beskidu Małego, ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR-u umieścili podobiznę swego patrona. Płaskorzeźba św. Bernarda wykonana przez rzeźbiarza z podkrakowskich Świątnik Górnych, Zdzisława Słoninę, naśladuje inne podobizny Świętego. Akcentem miejscowym jest parzenica z okolic Babiej Góry, tworząca tło dla wizerunku. Poniżej umieszczono znak GOPR-u. W następnym roku w tej samej kaplicy poświęcono wykonaną w podobnym stylu płaskorzeźbę bł. Piotra Jerzego Frasattiego. Górskie sanktuarium na Groniu Jana Pawła II, mieszczące obok innych pamiątek podobizny dwóch turystycznych patronów, jest świadkiem coraz liczniejszych pielgrzymek i zlotów.

    Św. Bernard z Menthon (z Aosty) jest czczony 16 maja lub 15 czerwca.

    ks. Maciej Ostrowski/Pallotyńskie Biuro Pielgrzymkowo-Turystyczne
    „PEREGRINUS”

    _____________________________________________________________________________

    Przepraw się przez Alpy ze św. Bernardem!

    ST BERNARD PASS

    Shutterstock

    ***

    Św. Bernarda pamiętamy z opieki, jaką otaczał podróżnych próbujących przeprawić się przez pokryte śniegiem Alpy. Obecność świętego żyjącego tysiąc lat temu nadal czuć w górach!
     

    Urodzony pod koniec X wieku święty Bernard poświęcił życie społecznościom alpejskim. Tworzył schroniska górskie, które pomogły niezliczonym podróżnikom w trudnej przeprawie przez Alpy. Zima to dla wielu z nas czas podziwiania górskich cudów. Wierzący narciarze, wędrowcy czy wielbiciele innych zimowych sportów mogą być szczęśliwi, wiedząc, że czuwa nad nimi św. Bernard.

    ST BERNARD OF MENTON
    Św. Bernard z Menthon, patron Alp, stworzył dwa najważniejsze schroniska w Alpach.

    Alexander Goetiers – University Library of Antwerp: Special Collections|Wikipedia|CC0

    ***

    Św. Bernard, patron Alp

    Św. Bernard z Menthon urodził się około 996 roku na terenie dzisiejszego hrabstwa Sabaudii. Miał wieść szlacheckie życie. Uważano go za dobrego partnera w najwyższych kręgach społecznych. Ale zdecydował się wstąpić do klasztoru. Przyjął go Piotr, archidiakon Aosty (północne Włochy), który udzielił mu święceń oraz mianował swoim następcą.

    Bernard latami głosił Ewangelię w górskich wspólnotach. Wkrótce został mianowany archidiakonem katedry w Aoście. Pracował pod kierunkiem biskupa.

    W swoim długim życiu (św. Bernard zmarł w 1081 r. w Novarze we Włoszech) dokonywał cudów. Zawdzięczano mu wiele nawróceń, pomagał też w rozwiązywaniu konfliktów między szlachtą.

    Schroniska dla podróżnych

    Ale przede wszystkim św. Bernarda pamiętamy z opieki, jaką otaczał podróżnych próbujących przeprawić się przez Alpy. Jedynym sposobem w tamtych czasach była piesza przeprawa w głębokich na kilka metry zaspach śniegu.

    Około 1050 r. św. Bernard założył schronisko w najwyższym punkcie alpejskiego przejścia między Wallis (Szwajcaria) a doliną Aosty koło Mont Joux. Dziś to przejście znane jest jako Wielka Przełęcz św. Bernarda.

    Kolejne schronisko powstało kilka lat później na przesmyku w Alpach Graickich, znanym dziś jako Mała Przełęcz św. Bernarda. Obydwoma schroniskami zarządzali kanonicy regularni, pod patronatem św. Mikołaja z Miry (patrona podróżników) i aprobowani przez papieża.

    GREAT ST BERNARD HOSPICE
    Schronisko na Wielkiej Przełęczy św. Bernarda/Shutterstock

    ***

    Bernardyny ratują ludzi

    Schroniska pomogły niezliczonym podróżnikom. Zapewniały schronienie, żywność i pomoc medyczną rannym podczas przeprawy przez Alpy. Kanonicy, których utrzymanie zależało od datków, pracowali u boku swoich wiernych pomocników, psów bernardynów.

    Te wielkie, specjalnie wyhodowane, by stawić czoła trudnym warunkom pogodowym w Alpach psy były doskonałą pomocą dla kanoników próbujących ratować wędrowników.Niektóre zwierzęta w ciągu swego życia uratowały spod lawin nawet 40 osób!

    Pierwsza wzmianka o bernardynach pochodzi z około 1690 roku. Można je zobaczyć na obrazie włoskiego malarza Salvatora Rosy. Dzisiejsze bernardyny wyglądają nieco inaczej niż te, które pomagały kanonikom setki lat temu. Rasa została „udoskonalona” przez skrzyżowanie jej z innymi rasami (np. typu Molosser).

    ST BERNARD DOG

    Public Domain

    ***

    Tunel św. Bernarda

    Dzisiaj schroniska św. Bernarda nie odgrywają już tak ogromnej roli jak w przeszłości. Osoby, które chcą dostać się z Włoch do Szwajcarii, mogą bezpiecznie przejechać przez długi na ponad 6,5 tys. metrów tunel św. Bernarda. To cud nowoczesnej inżynierii, wyposażony w ochronę lawinową zarówno przy wjeździe, jak i wyjeździe.

    Ale w Alpach nadal czuć silną obecność św. Bernarda. Po kanonizacji w 1681 r. został uznany przez Piusa XI patronem Alp (1923 r.) Dziś patronuje też narciarzom alpejskim, snowboardzistom i alpinistom. Małe kapliczki noszące jego imię można znaleźć w całych Alpach, od Francji po Włochy. Hospicjum św. Bernarda (Szwajcaria) pozostaje zarządzane przez około 35 kanoników. Jest jednym z najstarszych schronisk górskich w Europie!

    By odwiedzić Hospicjum św. Bernarda należy napisać pod adres hospice@gsbernard.net lub skontaktować się telefonicznie (+41 27 787 12 36). Więcej informacji można znaleźć tutaj.

    Vittoria Traverso /Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Bp Turzyński: przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej w Szwajcarii oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę i Polaków

    Udaliśmy się do obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Tam oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę całą i Polaków, gdziekolwiek mieszkają. To bardzo piękny i wzruszający moment – powiedział portalowi polskifr.fr delegat KEP ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej bp Piotr Turzyński, który w miniony weekend przewodniczył Ogólnoszwajcarskiej Pielgrzymce Polonii na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda.

    archiwum bp. Turzyńskiego

    ***

    Od 2008 r. Polacy mieszkający w Szwajcarii pielgrzymują na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda, która ma 2469 m n.p.m. Zlokalizowana jest na granicy szwajcarsko-włoskiej. „Jest tam kaplica i schronisko, hospicjum prowadzone przez Kanoników Regularnych św. Bernarda. W tym kościółku w kaplicy bocznej jest umieszczony obraz Matki Bożej Jasnogórskiej” – poinformował bp Turzyński.

    Ciekawa jest historia tego obrazu. Namalował go legionista, który walczył w Legionach Piłsudskiego – Edmund Ernest-Kosmowski. Obraz ten został umieszczony po wojnie na tej Przełęczy. Jak przypomniał delegat KEP, Przełęcz jest bardzo ważnym miejscem komunikacyjnym na trasie pielgrzymkowej z Canterbury do Rzymu. To jest tzw. Via Francigena czyli Droga Franków, którą wędrowali pielgrzymi z Europy do Rzymu, do Grobu Apostołów. „Pięknie, że Polacy mają tu swoje miejsce” – dodał bp Turzyński.

    archiwum bp. Turzyńskiego

    ***

    Pielgrzymka Polonii jest organizowana rokrocznie w ostatni weekend sierpnia, w okolicach uroczystości Matki Bożej Częstochowskiej.. „Polacy chcą oddać cześć Maryi i prosić o łaski. Słyszałem, że wielu pielgrzymów w tym miejscu otrzymało łaski od Matki Bożej. Ich modlitwy zostały wysłuchane. Podjęliśmy również i w tym roku tę piękną tradycję” – podkreślił delegat KEP ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej.

    W tegorocznej pielgrzymce uczestniczyło ponad 200 pielgrzymów. Część z nich wędrowała pieszo. Wśród pielgrzymujących byli także Wojownicy Maryi, którzy nieśli figurę Matki Bożej Fatimskiej. „To było dla nich wielkie wydarzenie. Przyjechali też tacy pielgrzymi, którzy nie mogli wędrować pod górę. Była także grupa sześciorga młodych ludzi, którzy przyjęli sakrament bierzmowania. Uroczystość była bardzo podniosła” – poinformował bp Turzyński.

    W kazaniu delegat KEP zwrócił uwagę na trzy kwestie. Maryja jest Królową Polski, która wybrała sobie Polaków. Polacy obrali ją na Królową w uroczystych Ślubach Jana Kazimierza. Maryja opiekuje się polskim narodem w ciągu jego niełatwych dziejów. Biskup mówił również, że chrześcijanin jest człowiekiem, który wie skąd wychodzi i dokąd zmierza. „Nie jesteśmy włóczęgami, ale wyszliśmy od Boga Stwórcy i zmierzamy do wieczności. Ważne jest, żebyśmy pamiętali o celu naszego życia” – mówił biskup. Delegat KEP przypomniał, że bierzmowanie jest potwierdzeniem tego, co otrzymaliśmy na chrzcie św. Ducha Święty umacnia bierzmowanych, aby odważnie świadczyli o wierze.

    Pielgrzymi po Mszy św. udali się do obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. „Tam oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę całą i Polaków, gdziekolwiek mieszkają. To bardzo piękny i wzruszający moment. Bierzmowani przynieśli Matce Bożej w imieniu nas wszystkich kosz biało-czerwonych róż. To był dar naszych serc. Zakończyliśmy apelem” – podsumował bp Turzyński.

    Po zakończonych uroczystościach odbył się piknik.

    Bp Turzyński zatrzymał się w Marly, niedaleko Fryburga, w Polskiej Misji Katolickiej założonej przez o. Józefa Marię Bocheńskiego, który wiele lat pracował na uniwersytecie we Fryburgu, gdzie był rektorem. On wykupił ziemię i wybudował miejsce dla Polaków – dom z kaplicą. Koordynatorem PMK w Szwajcarii jest ks. prof. Krzysztof Wojtkiewicz. Bp Piotr wyraził wdzięczność koordynatorowi szwajcarskiej PMK za gościnę i wzorową organizację.

    „W tym roku jak zawsze dopisała pogoda. Przybyło wiele osób, z czego bardzo się cieszymy. Szczególnym wydarzeniem było też udzielenie sakramentu bierzmowania przez ks. bp. Piotra Turzyńskiego. Myślę, że wszyscy byli zadowoleni. Pielgrzymka skończyła się piknikiem. Chcemy w przyszłym roku również wyruszyć na tę trasę” – powiedział ks. prof. Wojtkiewicz.

    „Bardzo się cieszę, że mogłem uczestniczyć w dorocznej pielgrzymce Polaków na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda. Byłem zaskoczony liczbą uczestników, którzy pieszo pokonali dystans przez góry, ale także wiarą w czasie tej pielgrzymki. Pielgrzymi nieśli wielką figurę Matki Bożej Fatimskiej. Z wieloma miałem okazję porozmawiać. Prawie cały czas spowiadałem. To było dla mnie także wielką radością. Oprócz pięknych duchowych uniesień nie zabrakło oczywiście niezapomnianych widoków; pogoda była wspaniała i przede wszystkim było to piękne doświadczenie: coś dla ciała, coś dla ducha.. Serdecznie polecam wszystkim, którzy może myślą o takiej pielgrzymce w przyszłości” – zachęcił ks. Kordian Broniarczyk, uczestnik pielgrzymki.

    „Dla nas Polaków mieszkających w Szwajcarii jest to miejsce szczególne, bardzo ważne, takie nasze. Znajduje się tam obraz naszej Matki Bożej Częstochowskiej. Pojechaliśmy tam z mężem, aby podziękować Matce Bożej za otrzymane łaski, za wsparcie, za łaskę zdrowia, ale też prosić o dalsze wsparcie, dalsze błogosławieństwo dla naszej rodziny. Byliśmy tam też po to, aby swoją modlitwą, swoją obecnością dać świadectwo łączności ze wspólnotą, z innymi Polakami, świadectwo wiary i miłości do Matki Bożej. Mocno zachęcam do pielgrzymowania fizycznego i duchowego. Z serca polecam naszą pielgrzymkę. Zapraszam serdecznie do Szwajcarii na Przełęcz w przyszłym roku” – powiedziała Ewa Lenart ze Szwajcarii.

    „Pochodzę z Radomia. Przyjechałem tu pierwszy raz, aby uczestniczyć w pielgrzymce do Wielkiej Przełęczy Świętego Bernarda do obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Jestem przeszczęśliwy, zbudowany postawą Polonii szwajcarskiej, która krzewi tu polskość i pokazuje, że jesteśmy jako naród katolikami. Pomimo wieku udało mi się przejść całą drogę pielgrzymki, bo miałem różne intencje. Dziękuję Panu Bogu, że tu jestem. Widziałem też prześliczne widoki. Poznałem wspaniałych Polaków tu mieszkających” – podkreślił inny z uczestników, Wojciech Danisz z Radomia.

    polskifr.fr/Family Service News/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 czerwca

    Święty Jan Franciszek Régis, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Benon, biskup
      •  Święta Lutgarda, dziewica
      •  Błogosławiona Florida Cevoli, dziewica
    ***
    Święty Jan Franciszek Régis

    Jan urodził się 31 stycznia 1597 r. we Fontcouvert, w dzisiejszym departamencie Aude (Francja). Kształcił się u jezuitów, do których w 1616 r. wstąpił. Po nowicjacie w Tuluzie przez trzy lata nauczał w Billom, a potem w Tournon studiował filozofię. Następnie znów odbywał praktykę pedagogiczną w Puy i w Auch. Teologię studiował w Tuluzie. W 1630 r. otrzymał wreszcie święcenia kapłańskie.
    Oddał się wówczas gorliwemu apostołowaniu, najpierw w Montpellier, potem w okręgu Vaunage. W 1634 r. biskup z Viviers zażądał pomocy przy wizytowaniu diecezji, zrujnowanej wojnami domowymi. Do tego zadania wyznaczono Jana Franciszka. Poirytowani jego gorliwością, niektórzy proboszczowie oskarżyli go wówczas o sianie niepokoju. Biskup, którego chwilowo udało im się zwieść tymi zarzutami, przekonał się ostatecznie o prawdzie i ponownie obdarzył Jana zaufaniem. Sam misjonarz kilkakrotnie zabiegał o wyjazd do Kanady, ale przełożeni niezmiennie odpowiadali, że jego Kanadą jest okręg Vivarais.
    Począwszy od roku 1636, w lecie Jan Franciszek głosił nauki katechizmowe w Puy; w zimie natomiast, gdy wieśniacy dysponowali wolnym czasem, przebiegał najodleglejsze górskie sioła. Na jego nauki ściągały rzesze, w górach podziwiano go i kochano za oddanie i rozmodlenie. Noce często spędzał przed tabernakulum. Wobec zarzucanego mu braku roztropności, w jego obronie stawał ówczesny generał jezuitów.
    Wieczorem 23 grudnia 1640 r., zdążając w czasie śnieżycy do małego górskiego sioła La Louvesc, Jan zgubił drogę. Noc spędził w kolebie, przez co nabawił się zapalenia płuc. Mimo to następnego dnia pracował do upadłego. Wyczerpany chorobą i trudami, zmarł około północy 31 grudnia. Klemens XI beatyfikował go w roku 1716. Kanonizowano go razem z Wincentym a Paulo w roku 1737.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 czerwca

    Święty Brat Albert Chmielowski, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święta Alina z Forest, męczennica
      •  Święty Grzegorz Barbarigo, biskup
    ***
    Święty Albert ChmielowskiA

    Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomii pod Krakowem. Sześć dni później na chrzcie św. z wody dano mu imiona Adam Bernard. W czasie uroczystego chrztu św. 17 czerwca 1847 roku w warszawskim kościele Matki Bożej na Nowym Mieście dodano jeszcze imię Hilary. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jako sześcioletni chłopiec został przez matkę poświęcony Bogu w czasie pielgrzymki do Mogiły. Kiedy miał 8 lat, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.
    Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a w latach 1861-1863 studiował w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy 18 lat.
    Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię w Gandawie, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał, wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie. Po ogłoszeniu amnestii w 1874 r. powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, czego wyrazem stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych.

    Obraz Ecce Homo autorstwa św. Brata Alberta Chmielowskiego

    Jeden z jego najlepszych obrazów Ecce Homo jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka (obraz ten znajduje się obecnie w ołtarzu sanktuarium Brata Alberta w Krakowie przy ulicy Woronicza 10). Religijne obrazy Adama Chmielowskiego przyniosły mu miano “polskiego Fra Angelico”. Bez wątpienia duże znaczenie w życiu duchowym Adama Chmielowskiego miały rekolekcje, które odbył u jezuitów w Tarnopolu.
    W 1880 r. nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie i mając 35 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych w Kulparkowie koło Lwowa. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej. Zafascynowała go duchowość św. Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą III zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola.
    W 1884 r. przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych. Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tzw. ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza. Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy nie tylko materialnej, ale i moralnej.
    25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce kard. Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie “albertynami”. Przejęło ono od zarządu miasta opiekę nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem “albertynek”.
    Formacja dla kandydatów i kandydatek do obu zgromadzeń organizowana była w domach pustelniczych; najbardziej znanym stała się tzw. samotnia na Kalatówkach pod Zakopanem. Nowicjat był surowy, aby zawczasu z życia w tych zgromadzeniach mogły wycofać się osoby słabsze. Do trudnej pracy potrzeba bowiem było ludzi wyjątkowo zahartowanych zarówno fizycznie, jak i moralnie. Przytuliska znajdujące się pod opieką albertynów i albertynek były otwarte dla wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość czy wyznanie, zapewniano pomoc materialną i moralną, stwarzano chętnym możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania.
    Albert był człowiekiem rozmodlonym, pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tzw. kuchnie ludowe. Za jego życia powstało 21 takich domów, gdzie potrzebujący otaczani byli opieką 40 braci i 120 sióstr. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być “dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem.
    Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim 28 grudnia 1916 roku stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Św. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 r. na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 r. w Watykanie. Jest patronem zakonów albertynek i albertynów, a w Polsce także artystów plastyków.
    Postacią brata Alberta, artysty, który porzucił sztukę dla służby Bogu, był zafascynowany Karol Wojtyła już w latach swojej młodości. Tej postaci poświęcił dramat “Brat naszego Boga”, napisany w latach 1944-1950. Sztukę zaczęto wystawiać w polskich teatrach zaraz po wyborze kard. Wojtyły na papieża. W 1997 r. na jej podstawie powstał film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego pod tym samym tytułem.
    W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w szarobrązowym płaszczu zakonnym. Ramieniem otacza ubogiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    św. Brat Albert:

    Od depresji do kanonizacji

    Św. Brat Albert: Od depresji do kanonizacji

    św. Brat Albert Chmielowski/Józef Wolny/GN

    ***

    Przyszły święty wylądował w szpitalu psychiatrycznym z depresją w stopniu głębokim i nerwicą natręctw na tle religijnym. Miał myśli potępieńcze – i to bardzo silne. Niektórzy zastanawiają się, czy nie szedł już w stronę schizofrenii. O sylwetce psychologicznej i duchowej Brata Alberta mówi ks. dr Krzysztof Matuszewski, teolog i psycholog, nowy rektor Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Katowicach.

    Jarosław Dudała: Jest Ksiądz psychologiem, psychoterapeutą. Wyobraźmy sobie, że jest rok 1880. Ma ksiądz przed sobą 37-letniego Adama Chmielowskiego – jeszcze nie świętego Brata Alberta, ale początkującego jezuitę, który niedawno doznał załamania psychicznego. Ma Ksiądz przed sobą jego dossier psychiatryczne. Jaka jest Księdza diagnoza?

    Ks. dr Krzysztof Matuszewski: Widzę znaczące życiowe straty oraz sporo czynników urazowych, które go obciążyły: śmierć ojca w 8. roku życia, śmierć matki w 14. roku życia. Jeszcze w 12. roku życia widzę chłopca w szkole kadetów w Petersburgu – za dnia pośród wojskowego drylu, a w nocy pogrążonego w smutku, płaczącego do poduszki, tęskniącego za matką. Potem widzę jego idealizm podsycony romantyzmem epoki, patriotycznymi nastrojami narodowowyzwoleńczymi, a po powstaniu styczniowym – wielki upadek wzniosłych romantycznych idei. Podczas walk powstańczych widzę rannego osiemnastolatka z amputowaną nogą, potem jego emigrację do Francji. Kolejno są jeszcze studia w Monachium, gdzie w zasadzie klepał biedę.

    Widać jednocześnie bogatą młodą osobowość – wrażliwą, z rozbudowaną wyobraźnią, skłonnością do idealistycznych rozmyślań, sumienność, wręcz perfekcjonizm. Warto pamiętać, że wówczas w sztuce w Monachium dominował akademizm – malowano w odwołaniu do określonego wzorca według ideałów i reguł sztuki antycznej renesansowej oraz naśladowano dzieła uznane za doskonałe. Adam miał problem, by trzymać się sztywnych ram akademizmu, potrafił bawić się kolorem, ale jego rysunek był słabszy. Dlatego malował i niszczył, malował i niszczył, poszukując obrazu idealnego. Jeden z przyjaciół-artystów mówił o nim, że wymagał od siebie więcej niż mu natura pozwalała. Do tego doszła kolejna strata przyjaciela – w zasadzie to na jego rękach umierał wzięty już artysta malarz – Maksymilian Gierymski.

    Jak się to wszystko pozbiera, to strat, obciążeń psychicznych oraz fizycznych jest naprawdę sporo.

    Do czego one doprowadziły?

    Wstąpił do jezuitów, co było nieco ucieczkowe – chciał wycofać się ze świata i sztuki świeckiej, obserwując, jak wyniszczające bywa poświęcenie się jej.  Złożył tam ślub, że nie będzie palił [tytoniu]. Nie udało się, znalazł gdzieś na ziemi tlący się niedopałek, zaciągnął się, poczuł wtedy, że złamał przyrzeczenie, co zadziałało jak naciśnięcie spustu. Ruszyła lawina skrupułów. Dziś nazywamy to dekompensacją w formie depresji i zaburzeń nerwicowych.

    Wylądował w szpitalu psychiatrycznym we Lwowie z depresją w stopniu głębokim i zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, inaczej nerwicą natręctw na tle religijnym. Miał myśli potępieńcze, silne poczucie winy, poczucie niegodności należenia do jezuitów. Niektórzy badacze jego historii zastanawiają się, czy to nie była już psychoza – schizofrenia. Prof. Brzezicki z Akademii Medycznej w Krakowie twierdził, że był schizofrenikiem. Inni z kolei profesorowie psychiatrii – A. Kępiński, Z. Ryn twierdzą, że nie.

    Po wyjściu ze szpitala, ciągle jeszcze w stanie depresyjnym, Chmielowski zamieszkał w zacisznych warunkach u brata na Podolu.
    W sierpniu 1882 r. miała miejsce słynna scena, w której jego brat rozmawiał z ks. Pogorzelskim…

    Rozmawiali celowo w taki sposób, żeby Adam to słyszał…

    Ta była rozmowa o Miłosierdziu Bożym. Ona spowodowała, że jeszcze tego samego dnia Adam wsiadł na konia i pojechał do spowiedzi. W jej trakcie doświadczył Boga czułego, bliskiego, pełnego miłosierdzia. W zasadzie z dnia na dzień puściły jego skrupuły, poprawił się nastrój.

    Pisał potem: “Ten święty prałat był tak dobry i łaskawy dla mnie, jak nikt więcej być nie może”.

    Rola tego spowiednika wydaje się nieoceniona. Poza tym samo doświadczenie miłosierdzia w spowiedzi, być może generalnej, było przemieniające. Z kolei warunki zewnętrzne do przyjęcia łaski były sprzyjające. Czas letni – sierpniowy, bezpieczne, wyrozumiałe i cierpliwe środowisko rodzinne. Chmielowski będzie tu widział przede wszystkim zrządzenie Bożej opatrzności, a zatem cud przemiany, coś nadprzyrodzonego.

    Cud?

    Tak, cud przemiany zdrowia psychicznego po doświadczeniu spotkania z Bogiem dobrym i bliskim w spowiedzi.

    Zdaję sobie sprawę, że ktoś, kto czyta tę słowa i ma podobne problemy, np. z depresją, może uznać, że skoro ta droga zadziałała u Brata Alberta, to może nie trzeba przy dolegliwościach psychicznych korzystać z pomocy lekarskiej, a sakrament leczy wszystko. Nie! Wiara w Boże działanie nadzwyczajne, jak w przypadku Chmielowskiego, nie oznacza pomijania zwyczajnych środków wsparcia, w tym medycznych i psychologicznych. Pomijanie tego drugiego, z założeniem, że Bóg jak zechce, to uzdrowi, jest błędem, niezgodnym z chrześcijańską tradycją właściwego rozumienia współpracy człowieka z łaską. Poza tym, to co jawi się nam jako zwykłe i naturalne, również jest włączone w Boże działanie, skoro On jest Panem czasu i historii. Późniejszy Brat Albert to rozumiał. Ufając głęboko w Boże prowadzenie, współpracował z lekarzami, w tym psychiatrami. Gdy miał problemy z jedną z albertynek zmagającą się m.in. z histerią, rozmawiał i korzystał z rad krakowskich psychiatrów.

    Pytałem o Księdza o diagnozę psychologiczną, bo – jak mówi zdrowa katolicka teologia – łaska buduje na naturze. Jeżeli natura Adama Chmielowskiego była tak silnie pokaleczona, to jak doszło do zbudowania na niej świętości – i to potwierdzonej oficjalną kanonizacją?

    Kiedy mówimy o świętości, jako owocu współpracy człowieka z łaską, to uchwytną dla nas jest ekspresja tej świętości – efekt pracy, który widzimy, np. w postawie i zachowania człowieka. 

    Tylko Bóg widzi w całości heroiczny wysiłek. Dlatego możemy o kimś negatywnie powiedzieć, że słaby u niego postęp w wierze i cnotach, nie widać dużych efektów – tyle zauważamy. A w rzeczywistości jest inaczej – mamy człowieka pełnego wewnętrznych ran, obciążeń życiowych, a ten zaobserwowany przez nas „mały” postęp to efekt ciężkiej, pełnej wyrzeczeń pracy nad sobą.

    U Brata Alberta dostrzegamy zarówno siłę obciążeń, jak i trud włożony w pracę nad sobą. Po ludzku, zgodnie z prognostyczną diagnozą, rokowania dotyczące jego zdrowia psychicznego były słabe. Tym bardziej zadziwia, że się udało. To skłania do stwierdzenia, że mamy do czynienia z pięknym dziełem łaski Bożej.

    A pytanie, czy schizofrenik może być kanonizowany, wymaga poważnej dyskusji teologicznej i indywidualnej oceny przypadku. Żeby mówić o heroizmie cnót, potrzeba poczytalności – świadomości i dobrowolności działania, a w aktywnej psychozie bywa to istotnie albo nawet całkowicie zaburzone. 

    Może, by nie wywoływać zamieszania, w biografiach Brata Alberta epizod psychiatryczny bywał dawniej pomijany albo od razu sprowadzany do zaawansowanego etapu życia duchowego – biernych oczyszczeń, w ramach mistycznej nocy ciemnej duszy, opisywanej przez św. Jana od Krzyża.

    Może rzeczywiście lwowscy psychiatrzy się pomylili? Może to nie była patologia? Może przyszły święty był zupełnie zdrowy psychicznie, ale jako mistyk przechodził przez bardzo silne cierpienia duchowe?

    Nie rozstrzygniemy tego jednoznacznie. Ja jednak bronię tezy, że doświadczenia par excellence mistyczne miały miejsce u Brata Alberta długo po wspomnianym kryzysie i duchowej przemianie w 1882 r. Wcześniej mało tu mistyki, więcej religijności skojarzonej z praktykami pobożnymi, tradycyjnymi, bez odczucia głębi.  Przykładem jest list z 1869 r. opisujący wigilię i święta Bożego Narodzenia, w którym Chmielowski zapisał: „Rano zjadłem opłatek com go od Pani dostał, a wieczór piliśmy w kilku wino i jedli orzechy i daktyle w dość nudny sposób. W niedziele jeszcze gorzej, malować nie można było dla wielkiego święta, z nudów poszliśmy do teatru, a znudzeni i źli na widowisko – spać do domów”. Raczej brak tu śladów radości z celebracji tajemnicy Wcielenia Syna Bożego.

    Czy po przełomie w 1882 r. nie było już śladów problemów psychicznych?

    Nic na to nie wskazuje. Pozostały szczególne cechy osobowości: wysoka wrażliwość, twórczość, wysoka sumienność wyrażona w wymagania wobec siebie – ale to nie było już ponad  możliwości natury. Jakiś ekscentryzm, charakterystyczny dla artysty, również pozostał. Brat Albert miał w sobie dużo wyrozumiałości wobec słabych, z kolei wymagał dużo od swoich współbraci. Jest na ten temat kilka anegdot i listów.

    Na przykład?

    Dwa przykłady zarówno wymagań wobec swoich, jak i ekscentryzmu: do jednego z braci albertynów pisał: „Złotych zębów nie wolno Braciom ani Siostrom nosić (…) Złote zęby noszą tylko bogaci ludzie, ale chodzić w nędznym samodziale, boso i opasywać się powrozem, a w gębie nosić złoto, to jest bezwstyd i brak wszelkiej delikatności albo jakaś bezgraniczna ciemnota i głupota”.
    Albo historia o tym, jak pewien woźnica rzucił się na Brata Alberta i zaczął okładać go batem. Na pomoc ruszył jego współbrat. Próbował wyrywać woźnicy bat i sam chciał go pobić. Chmielowski miał odpowiedzieć: „Daj spokój! Takiś prędki! Widać, że mało jeszcze bratu zimnej wody za kołnierz nalano”.

    Na przełomie 1869/1870 r. Adam Chmielowski pisał: “Sztuka na bardzo nudnych ludzi wykierowywa swoich adeptów. (…) Co tu dziwnego, że między malarzami tak dużo głupich ludzi, albo pijaków. (…) Ja myślę, że służyć sztuce, to zawsze wyjdzie na bałwochwalstwo”. Czy po duchowym przełomie zmienił zdanie? Docenił sztukę?

    Nie ma jego późniejszych wypowiedzi na ten temat. Widział, że sztuka może stać się bożkiem dla człowieka. Nie przestał jej cenić, ale umieścił ją zdecydowanie niżej w hierarchii wartości.

    Nie ma wypowiedzi werbalnych, ale może jest jakaś późniejsza twórczość? Wydaje mi się, że słynny obraz “Ecce homo” powstał już po tym duchowym przełomie.

    Ten obraz był rozpoczęty wcześniej, malowany przez lata i niedokończony, zwłaszcza dół obrazu. Generalnie Brat Albert porzucił już wtedy sztalugi. Ale wrażliwość na piękno w nim pozostała – zwłaszcza jako wrażliwość na ukryte piękno ludzi społecznie wykluczonych, zepchniętych na margines.

    Jak Ksiądz odczytuje “Ecce homo”? Chodzi o same słowa i obraz namalowany przez świętego. To synteza jego duchowości?

    Ten obraz jest niezwykłym świadkiem duchowej drogi Chmielowskiego. Możemy powiedzieć, że to rodzaj projekcji jego przeżyć. Brat Albert w scenie z pretorium najpierw zobaczył, a później pokochał Chrystusa uniżonego – to było jego centralne doświadczenie. Dalej w uniżonym Zbawicielu zobaczył samego siebie – zrozumiał siebie, swoją burzliwą i pełną ran drogę życiową. Można powiedzieć, że poprzez Jezusa znieważonego pokochał samego siebie. Na obrazie widać, że Chmielowski, malując Chrystusa, malował siebie – człowieka przeoranego przez cierpienie. To zaś doprowadziło go do kolejnego odkrycia – znieważone oblicze Jezusa zobaczył w ludziach zmarginalizowanych, zwłaszcza bezdomnych Krakowa, ale także w innych pogrążonych w ciemnościach psychicznych. Widzę to w kluczu Bóg-ja-bliźni. Od miłości Boga przez miłość siebie do miłości braci.

    Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________

    Artysta ‘dobry jak chleb’ – św. Brat Albert

    Artysta ‘dobry jak chleb’ – św. Brat Albert

    św. Brat Albert; obraz “Ecce Homo” – Unknown author; Albert Chmielowski / Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    17 czerwca wspominamy świętego, który był artystą, ale swój talent malarski wymienił na inny. Tworzenie obrazów przemienił w „tworzenie” ludzi. Święty Brat Albert (Adam Chmielowski), wybrał tych „najmniejszych” odrzuconych, ubogich, kalekich. Tych, którym świat zabrał godność, zepchnął gdzieś na margines. To oni stali się jego tworzywem. Jest jednym z ulubionych polskich świętych. Przemawia do wyobraźni i serca wielu.

    Urodził się w Igołomi pod Krakowem w sierpniu 1845 roku. Wywodził się ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jego rodzice szybko odeszli. Uczył się w Szkole Kadetów w Petersburgu, następnie była Warszawa, a ostatecznie Puławy. Oddalenie od stolicy – pobyt w Szkole Rolniczo – Leśniej miał go uchronić przed angażowaniem się w działalność konspiracyjną.

    Ale, jak się z czasem okazało, to właśnie z kolegami ze szkolnej ławy ruszył do powstania styczniowego. Ranny Adam dostał się do niewoli rosyjskiej. Miał zaledwie 18 lat, kiedy w prymitywnych warunkach, bez znieczulenia amputowano mu nogę.

    Aby uniknąć represji, powstaniec udał się do Paryża. Następnie była Gandawa, gdzie studiował inżynierię. Ostatecznie wracając do malarstwa, w zakresie którego zaczął się kształcić we Francji, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium.

    W kraju pojawił się w 1874 roku. I coraz ważniejsze było szukanie życiowej drogi. W obrazach częściej zaczęły pojawiać się treści religijne. W 1879 roku Chmielowski rozpoczął pracę nad słynnym wizerunkiem Chrystusa – dziełem zatytułowanym „Ecce Homo”.

    W roku 1880, 35 letni malarz trafił do Starej Wsi, do nowicjatu jezuitów, ale to nie była jeszcze ta właściwa droga. Przyszła depresja i Chmielowski trafił nawet na pewien czas do zakładu dla nerwowo chorych. Dopiero daleko od wielkiego świata, na Podolu, u brata, wrócił spokój. Tam też zafascynował się Biedaczyną z Asyżu. Zaznajomiony z regułą III Zakonu, zaczął działalność tercjarską.

    Tryptyk

    Tryptyk “Katastrofa” (Czarne chmury; Śmierć; Zaraza) – Albert Chmielowski / Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Z czasem wrócił do Krakowa, a kiedy nadszedł karnawał 1887 roku, wówczas jeszcze Adam Chmielowski prosto z balu w restauracji „Pod Baranami” trafi z kolegami do ogrzewalni na Kazimierzu. Oni wyszli, a on został z bezrobotnymi, kalekami, ubogimi. Został z nimi i dla nich już na zawsze.

    Nie porzucił sztuki zupełnie, bo obrazy można było sprzedać, a za uzyskane pieniądze wspomagać różnorodne dzieła miłosierdzia. Malował także dla siebie, ale zaczął patrzeć już inaczej. Zrozumiał, „że jest to tylko wymysł ludzkiej wyobraźni, a raczej straszne widmo, które nam rzeczywistego Boga zasłania. Sztuka to tylko wyraz i nic innego…

    Jeszcze w tym samym roku przywdział zgrzebny habit zakonu tercjarskiego, po pewnym czasie złożył ślub czystości. I tak właśnie pojawiło się Zgromadzenie Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, określanego popularnie “albertynami”. Później pojawiły się także siostry “albertynki”.

    Ich dzieła to przytuliska, sierocińce, domy starców, kuchnie ludowe, pomoc materialna i moralna, szukanie pracy, a wszystko wykonywane z myślą, że trzeba być „dobrym jak chleb” – jak mawiał brat Albert.

    Zmarł 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Odchodził w opinii świętości. Beatyfikował go, a następnie kanonizował w 1989 r. Jan Paweł II. Papież, dla którego postać i wybory życiowe Chmielowskiego były inspiracją, znakiem czego jest z pewnością dramat „Brat naszego Boga”.

    Święty brat Albert, ukazywany na obrazach w szarobrązowym płaszczu i otaczający ramieniem ubogiego, jest patronem m.in. artystów plastyków.

    o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 czerwca

    Błogosławiona Hosanna z Mantui, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta z Schönau, dziewica, zakonnica
    ***
    Błogosławiona Hosanna z Mantui

    Hosanna Andreasi urodziła się 17 stycznia 1449 r. w Mantui, w rodzinie Mikołaja Andreasi i jego żony Agnieszki z Gonzagów, którzy rządzili w tym czasie miastem. Mając piętnaście lat, wyrzekłszy się małżeństwa, przywdziała habit tercjarek dominikańskich. Nie przeszkodziło jej to w podtrzymywaniu kontaktów z dworem Gonzagów i w zabieraniu głosu w sprawach politycznych. Kontakty takie ułatwiały jej działalność charytatywną, a nie przeszkodziły w prowadzeniu życia umartwionego, bogatego w uczynki pokutne.
    Korzystała z roztropnego kierownictwa duchowego sławnego teologa Franciszka de Silvestri (z Ferrary), który został potem generałem zakonu dominikańskiego i spisał jej żywot. Świadectwem pobożnego i świątobliwego życia Hosanny są jej listy.
    Otrzymawszy niezwykłe łaski mistyczne (ekstazy, wizje, jasnowidzenie, stygmaty), zmarła 18 czerwca 1505 r. Hieronim z Mantui, oliwetanin i duchowy syn Osanny, napisał życiorys swej mistrzyni. Kult mistyczki w 1515 r. dla diecezji Mantui zaaprobował Leon X, a 27 listopada 1694 r. dla całego Kościoła zatwierdził Innocenty XII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 czerwca

    Święty Romuald z Camaldoli, opat

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Gerwazy i Protazy
      •  Błogosławiony Tomasz Woodhouse, męczennik
      •  Święta Juliana Falconieri, dziewica
    ***
    Święty Romuald z Camaldoli

    Romuald pochodził z Rawenny z możnej rodziny diuków Onesti. Urodził się ok. 951 r. Dla zadośćuczynienia za grzech ojca, który w pojedynku zabił swojego krewnego, miał według podania wstąpić do benedyktynów, którzy mieli swoje opactwo przy kościele św. Apolinarego. Jednak życie wspólne mu nie odpowiadało. Tęsknił za życiem samotnym. Dlatego po trzech latach opuścił ów klasztor. Spragniony doskonalszego skupienia, podjął życie pustelnicze. Wraz ze swym przyjacielem, Marynem, udał się na pogranicze Francji i Hiszpanii i wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Cuxa. Do nich przyłączyli się wkrótce patrycjusze weneccy: Jan Gradenigo i Jan Morosini. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły św. Benedykta, zakonnicy ci żyli w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się tylko na wspólny posiłek i pacierze. Po śmierci św. Piotra Orseolo (988) Romuald wraz z towarzyszami, Gradenigo i Marynem, opuścili gościnne opactwo w Cuxa i udali się na Monte Cassino. Stąd rozeszły się ich drogi: Maryno udał się do Apulii, gdzie wkrótce poniósł śmierć męczeńską z rąk Saracenów; Gradenigo założył własny klasztor w pobliżu Monte Cassino; Romuald natomiast wrócił do Rawenny, gdzie w pobliżu opactwa benedyktyńskiego założył sobie pustelnię.
    Wkrótce zaczął zakładać podobne pustelnie w całej Italii. Takich eremów-pustelni Romuald miał założyć kilkanaście. Uczniów i naśladowców nie brakowało. Zgłaszało się ich coraz więcej. Do największej sławy doszły opactwa w Pereum koło Rawenny oraz w Camaldoli (Campo di Maldoli) w Toskanii, od którego zakon otrzymał swoją popularną nazwę “kamedułów”. Godłem zakonu zostały dwa gołąbki, pijące z jednego kielicha – jako symbol połączenia życia wspólnotowego z pustelniczym, ducha anachoreckiego z monastycznym. Do najgłośniejszych uczniów św. Romualda należeli: św. Bruno z Kwerfurtu (Bonifacy), kapelan cesarza Ottona III, św. Benedykt z Benewentu i św. Jan z Wenecji, których św. Bruno zabrał ze sobą do Polski, gdzie też obaj ponieśli śmierć męczeńską (+ 1003), oraz św. Piotr Damiani (+ 1072).
    Romuald zmarł w klasztorze Val di Castro, niedaleko Ankony, 19 czerwca 1027 r., mając 75 lat. Jego relikwie były do roku 1480 własnością tegoż opactwa. Obecnie znajdują się w Fabriano w kościele św. Błażeja, który dotąd jest pod zarządem kamedułów. Eremy kamedulskie składają się z szeregu domków-cel, w których pojedynczo mieszkają mnisi, zbierając się tylko razem na wspólną modlitwę, a kilka razy w roku, w największe święta, na wspólny posiłek i rekreację. Kameduli zachowują prawie stałe milczenie i nie wolno im przyjmować potraw mięsnych. Święty Romuald jest patronem kamedułów.
    W ikonografii św. Romuald przedstawiany jest jako stary człowiek w białym, długim habicie kamedulskim, czasami w stroju opata. Często pokazuje się go, jak we śnie widzi tajemniczą drabinę, sięgającą nieba, po której białe postacie jego duchowych synów opuszczają ziemię. Jego atrybutami są: czaszka, otwarta księga, kij podróżny, laska. Wizerunek św. Romualda widnieje w herbie Suwałk (obok św. Rocha).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 czerwca

    Święta Wincenta Geroza, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Benigna, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Jan Gavan, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Wincenta Geroza

    Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się w Lovere (diecezja Brescia we Włoszech) 29 października 1784 roku. Była najstarszą spośród 3 sióstr i 3 braci. Jej rodzicami byli Jan Antoni Gerosa i Jakubowa Macario. Zajmowali się oni garbowaniem i sprzedażą skór, co było wówczas zajęciem większości tamtejszych mieszkańców. Rodzina cieszyła się powszechnym szacunkiem z racji swojej uczciwości, pobożności i miłosierdzia dla ubogich.
    Katarzyna jako najstarsza w rodzeństwie zajmowała się gospodarką domową. Kiedy zachorował jej ojciec, oddała się z całym poświęceniem posłudze względem niego. Na jej rękach ojciec pożegnał świat, niebawem zmarła także matka. Katarzyna miała wówczas 30 lat. Cały ciężar utrzymania domu i rodzeństwa spadł więc na jej barki (1814).
    W tym samym roku do Lombardii weszły wojska austriackie, grabiąc i pustosząc wszystko. Po ich odejściu nastała nędza, głód i epidemie. Tłumy nędzarzy nawiedzały również Lovere, błagając o kawałek chleba. Katarzyna chętnie dzieliła się z potrzebującymi czym tylko mogła. Umiała również zdobyć się na słowa ufności i nadziei w Bogu.
    Prawdziwą ręką Opatrzności Bożej dla potrzebujących był także w owym czasie miejscowy proboszcz, Rustycjan Barboglio. Wystawił on szpital dla chorych i opuszczonych. Do jego obsługi wybrał pobożne dziewczęta swojej parafii, z których utworzył nową rodzinę zakonną sióstr miłosierdzia z Lovere. Do współpracy zaprosił również Katarzynę. Oddała ona ojcowiznę rodzeństwu, a sama wstąpiła do zgromadzenia i tu złożyła śluby, przyjmując imię Wincenta ku czci św. Wincentego a Paulo. Przełożoną dzieła od kilku lat była św. Bartłomieja Capitanio. Oprócz szpitala siostry prowadziły także “oratorium” dla ubogich dziewcząt, wkrótce powstała także szkoła. Wincenta z całym zapałem pomagała współzałożycielce w tej pięknej pracy.
    26 lipca 1833 roku Bartłomieja zmarła w wieku zaledwie 26 lat. Wincenta miała wówczas 49 lat. Została wybrana przełożoną młodej rodziny zakonnej. Najpierw postarała się o ułożenie reguł i regulaminów (1835). Następnie musiała zatroszczyć się o zatwierdzenie tych reguł. Otrzymała je w stosunkowo krótkim czasie w Rzymie (1839) i w Wiedniu (1841), ponieważ Lombardia należała wówczas do Austrii. Za rządów Wincenty młode zgromadzenie otworzyło 23 nowe placówki, w tym 12 szpitali, dwa sierocińce i jeden ośrodek dla nawróconych ze złej drogi dziewcząt. Przyjęła do zgromadzenia 243 siostry.
    Kiedy w maju 1847 roku dotknęła ją ciężka choroba, była pewna, że zbliża się jej ostatni dzień. Z całą przytomnością umysłu wydała ostatnie rozporządzenia, mające na celu zapewnienie dziełu stabilizację i rozwój. Do ostatniej chwili dawała siostrom rady i życzliwe napomnienia. Zmarła 20 czerwca 1847 roku w wieku 63 lat. Jej beatyfikacji dokonał papież Pius XI w roku świętym 1933, a kanonizował ją wraz ze św. Bartłomieją Capitanio również w roku świętym 1950 papież Pius XII. Ciała obu Świętych spoczywają w kościele sióstr miłosierdzia w Lovero tuż przed prezbiterium, w kryształowych trumnach. Leżą zwrócone do siebie głowami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 czerwca

    Święty Alojzy Gonzaga, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Opolska
      •  Najświętsza Maryja Panna z Góry Iglicznej, Przyczyna naszej radości
      •  Święty Rajmund z Barbastro, biskup
    ***
    Święty Alojzy Gonzaga

    Alojzy urodził się 9 marca 1568 r. koło Mantui jako najstarszy z ośmiu synów margrabiego Ferdynanda di Castiglione. Ojciec pokładał w nim duże nadzieje. Chłopiec urodził się jednak bardzo wątły, a matce groziła przy porodzie śmierć. Rodzice uczynili więc ślub odbycia pielgrzymki do Loreto, jeśli matka i syn wyzdrowieją. Tak się też stało. Ojciec marzył o ostrogach rycerskich dla syna. W tym właśnie czasie flota chrześcijańska odniosła świetne zwycięstwo nad Turkami pod Lepanto (1571). Ojciec Alojzego brał udział w wyprawie. Dumny ze zwycięstwa ubrał swojego trzyletniego syna w strój rycerza i paradował z nim w fortecy nad rzeką Padem ku radości żołnierzy. Kiedy ojciec podążył na wyprawę wojenną do Tunisu (1573), pięcioletni Alojzy wrócił pod opiekę matki.
    Kiedy Alojzy miał 7 lat, przeżył swoje “nawrócenie”, jak sam twierdził. Poczuł nicość ponęt tego świata i wielką tęsknotę za Panem Bogiem. Odtąd duch modlitwy, otrzymany od matki, wzrósł w nim jeszcze silniej. Codziennie z budującą pobożnością odmawiał na klęczkach oprócz normalnych pacierzy rannych i wieczornych siedem psalmów pokutnych i oficjum do Matki Bożej. Ojciec był z tego niezadowolony. Po swoim powrocie z wyprawy wziął syna do Florencji na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by tam nabrał manier dworskich. Alojzy jednak najlepiej czuł się w słynnym sanktuarium, obsługiwanym we Florencji przez serwitów, w kościele Annuntiata. Tu też przed ołtarzem Bożej Matki złożył ślub dozgonnej czystości. Jak głoszą jego żywoty, w nagrodę miał otrzymać przywilej, że nie odczuwał pokus przeciw anielskiej cnocie czystości.
    W 1579 r. ojciec Alojzego został mianowany gubernatorem Monferrato w Piemoncie. Przenosząc się na tamtejszy zamek, zabrał ze sobą Alojzego. W następnym roku, z polecenia papieża Grzegorza XIII, wizytację kanoniczną diecezji Brescia odbywał św. Karol Boromeusz. Z tej okazji udzielił Alojzemu pierwszej Komunii świętej. Jesienią tegoż roku (Alojzy miał wówczas 12 lat) rodzice chłopca przenieśli się do Madrytu, gdzie na dworze królewskim spędzili wraz z Alojzym dwa lata. Alojzy nadal pogłębiał życie wewnętrzne przez odpowiednią lekturę. Rozczytywał się w dziełach św. Piotra Kanizego i w Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego z Loyoli. Modlitwę swoją przedłużał do pięciu godzin dziennie. Równocześnie kontynuował studia.Wreszcie zdecydował się na wstąpienie do zakonu jezuitów. Kiedy wyjawił swoje postanowienie ojcu, ten wpadł w gniew, ale stanowczy Alojzy nie ustąpił. Na korzyść swego brata, Rudolfa, zrzekł się prawa do dziedzictwa i udał się do Rzymu. W drodze zatrzymał się kilka dni w Loreto. 25 listopada 1585 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Jak sam wyznał, praktyki pokutne, które zastał w zakonie, były znacznie lżejsze od tych, jakie sam sobie nakładał. Cieszył się jednak bardzo, że miał okazję do ćwiczenia się w wielu innych cnotach, do jakich zakon dawał mu okazję.
    Jesienią 1585 r. Alojzy uczestniczył w publicznej dyspucie filozoficznej w słynnym Kolegium Rzymskim, gdzie olśnił wszystkich subtelnością i siłą argumentacji. Zaraz potem otrzymał święcenia niższe i został skierowany przez przełożonych na studia teologiczne. Był na trzecim roku studiów, kiedy we wrześniu 1589 roku przybył do Kolegium Rzymskiego św. Robert Bellarmin; wezwał on Alojzego, by powrócił do Castiglione i pojednał swojego brata Rudolfa z ojcem, który chciał wydziedziczyć syna tylko za to, że ten odważył się wejść w związek małżeński z osobą niższego stanu. Po załagodzeniu sporu Alojzy wrócił do Rzymu na czwarty rok studiów teologicznych, który miał zakończyć święceniami kapłańskimi (1590).
    Wyroki Boże były jednak inne. W latach 1590-1591 Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by zezwolili mu posługiwać zarażonym. Wraz z innymi klerykami udał się na ochotnika do szpitala św. Sykstusa oraz do szpitala Matki Bożej Pocieszenia. Wyczerpany studiami i umartwieniami organizm kleryka uległ zarazie. Alojzy zmarł jako kleryk, bez święceń kapłańskich, 21 czerwca 1591 r. w wieku zaledwie 23 lat.
    Sława świętego Alojzego była tak wielka, że już w roku 1605 papież Paweł V ogłosił go błogosławionym. Kanonizacja odbyła się jednak dopiero w roku 1726. Dokonał jej papież Benedykt XIII jednocześnie z kanonizacją św. Stanisława Kostki. Ten sam papież ogłosił w 1729 św. Alojzego patronem młodzieży, szczególnie młodzieży studiującej. W 1926 roku papież Pius XI ogłosił św. Alojzego patronem młodzieży katolickiej. Jego relikwie spoczywają w kościele św. Ignacego w Rzymie.
    Szczególnym nabożeństwem do świętych Stanisława Kostki i Alojzego Gonzagi wyróżniał się św. Robert Bellarmin. Miał on ich wizerunki w swoim pokoju. Niemniej serdecznym nabożeństwem do św. Alojzego wyróżniał się św. Jan Bosko. Ku jego czci obchodził nabożeństwo 6 niedziel, przygotowujących do dnia św. Alojzego, który obchodził bardzo uroczyście. Swoje drugie z kolei oratorium, w Turynie, nazwał właśnie jego imieniem.
    W ikonografii św. Alojzy przedstawiany jest w sutannie jezuickiej, w białej komży z szerokimi rękawami. Jego atrybutami są: czaszka, Dziecię Jezus w ramionach, mitra książęca u stóp, krzyż, lilia, czaszka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 czerwca

    Święci męczennicy
    Jan Fisher, biskup, i Tomasz More

    Zobacz także:
      •  Święty Paulin z Noli, biskup
      •  Błogosławiony Innocenty V, papież
    ***
    Święci Jan Fisher i Tomasz More

    Tomasz More (Morus) urodził się w Londynie 7 lutego 1478 r. jako syn poważanego mieszczanina. Kiedy miał lat 12, umieszczono go na dworze kardynała Mortona, który sprawował równocześnie urząd królewskiego kanclerza. Później zapisał się na studia na uniwersytecie w Oksfordzie. Jednak ojciec wolał mieć syna prawnika. To bowiem otwierało przed nim drogę do kariery urzędniczej. Dlatego szesnastoletni Tomasz został umieszczony w Inns of Law w Londynie. Kiedy w 1499 roku Erazm z Rotterdamu nawiedził po raz pierwszy Anglię, zaprzyjaźnił się serdecznie z młodszym od siebie o 11 lat Tomaszem. Po ukończeniu studiów Tomasz został biegłym i wziętym adwokatem.
    Wkrótce wybrano go posłem do parlamentu. Tutaj zaraz na początku naraził się królowi Henrykowi VIII tym, że przeforsował w parlamencie sprzeciw wobec wniosku króla postulującego nałożenie osobnego podatku na poddanych. Dla poznania świata wyjechał do Francji, gdzie zwiedził uniwersytety: w Paryżu i w Lowanium. Kiedy powrócił do Anglii, zrzekł się wszelkich stanowisk i wstąpił do kartuzów. Po czterech latach pobytu w klasztorze przekonał się, że to jednak nie jest jego droga. Ożenił się z siedemnastoletnią Jane Colt i zamieszkał z nią w wiejskim domku w Bucklersbury pod Londynem. Były to najszczęśliwsze lata w jego życiu. Sielanka trwała krótko. Ukochana żona zmarła niebawem, zostawiając Tomaszowi czworo drobnych dzieci. Był zmuszony ożenić się po raz drugi. Alicja Middleton była od niego o siedem lat starsza. Nie miał z nią potomstwa, ale wspólnie wychowywali dzieci Tomasza z pierwszego związku.
    W 1510 roku Tomasz objął urząd sędziego do spraw cywilnych. Jako specjalista został wysłany do Flandrii dla zawarcia traktatu pokojowego. W 1521 roku pełen sławy ze swojej pracy i dzieł został przez króla podniesiony do godności szlacheckiej. Król upodobał sobie w zręcznym urzędniku. W 1521 roku nobilitował Tomasza (nadal mu tytuł szlachecki), a także pasował go na rycerza. Następnie mianował go przewodniczącym sądu oraz tajnym radcą. Szybko zaczęły sypać się na Tomasza kolejne wyróżnienia i godności: zarządcy uniwersytetu oksfordzkiego i łowczego królewskiego, wreszcie godność najwyższa w Anglii (po królu) – kanclerza państwa (1529-1532).

    Święty Tomasz More

    Tomasz stanowić może doskonały wzór do naśladowania dla świata urzędniczego. Był w pracy swojej zdecydowanie sumienny. Powiedziano o nim, że gdyby pewnego dnia stawił się przed nim własny ojciec i diabeł, przyznałby rację szatanowi, jeśliby na nią zasługiwał. Kiedy otrzymał nominację na sędziego, zastał całe sterty zakurzonych teczek z aktami, które od lat czekały na rozpatrzenie. Rychło je załatwił, aby sprawy szły odtąd na bieżąco. Wszystkich traktował życzliwie. Przekupstwo czy kumoterstwo nie miały do niego przystępu. Nosił włosiennicę. Na modlitwę poświęcał dziennie po kilka godzin. Przy stole czytał Pismo święte i książki ascetyczne. Unikał pokut dawnych ascetów, wiedząc, że siły są mu potrzebne do wykonywania codziennych obowiązków. Rekompensował to cierpliwym znoszeniem kłopotów, rzetelnym wypełnianiem swoich zadań, zachowaniem przykazań Bożych i kościelnych. Nawet jako kanclerz państwa chętnie usługiwał do Mszy świętej i śpiewał w chórze kościelnym.
    Kiedy Henryk VIII w roku 1531 ogłosił się najwyższym zwierzchnikiem Kościoła katolickiego w Anglii, Tomasz na znak protestu zrzekł się urzędu kanclerza. Pomimo nalegań, nie wziął udziału ani w ślubie, ani też w koronacji kochanki króla, Anny Boleyn. Wreszcie nie podpisał aktu supremacji, ani też nie złożył królowi przysięgi jako głowie Kościoła w Anglii. Uznano to za zdradę stanu. 1 lipca 1535 roku nad aresztowanym odbył się sąd. Kiedy sędziowie zapytali Tomasza, czy ma jeszcze coś do powiedzenia, ten odparł żartobliwie: “Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy”. Tego dnia sąd najwyższy skazał Tomasza na śmierć. Egzekucję wykonano publicznie na jednym z pagórków, otaczających Londyn. Zanim Tomasz położył głowę pod topór kata, powiedział do otaczającego go w milczeniu tłumu: “Módlcie się, abym umarł wierny wierze katolickiej. Aby także król wierny tej wierze umarł”. Kiedy zaś kat zawiązywał mu oczy, prosił go, by swój obowiązek odważnie wypełnił.
    Egzekucja odbyła się 6 lipca 1535 roku. Podobnie jak św. Jana Fishera, tak i głowę św. Tomasza More’a wystawiono na widok publiczny, wbitą na pal na moście Tamizy. Sterczała tam miesiąc, aż ją potem wrzucono do morza. Jednak jego córka, Małgorzata, wydobyła ją i pochowała w krypcie kościoła św. Dunstana w Canterbury. Ciało zaginęło – straż więzienna zakopała je w nieznanym miejscu. Wieść o ohydnym mordzie, dokonanym na Tomaszu, obiegła lotem błyskawicy cały cywilizowany świat, wywołując powszechne oburzenie. Aby jednak nie drażnić Kościoła anglikańskiego, proces kanoniczny św. Tomasza odbył się późno. Do chwały błogosławionych wyniósł go bowiem dopiero papież Leon XIII w roku 1886. Uroczystej kanonizacji dokonał papież Pius XI w 1935 roku. 31 października 2000 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił św. Tomasza Morusa patronem mężów stanu i polityków.
    Tomasz pozostawił po sobie szereg pism. Wśród nich największą sławę zdobyła mu Utopia, w której usiłował nakreślić projekt idealnego państwa i systemu społecznego. Cenny jest jego Dialog o pociesze w ciężkiej próbie. Zostawił także poematy łacińskie i piękne listy, pozwalające wejść w głąb jego duszy i rzucające też światło na wypadki publiczne. Jest patronem prawników. O historii konfliktu z królem opowiada znany film “Oto jest głowa zdrajcy”, a także telewizyjny serial “Dynastia Tudorów”.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju lorda. Jego atrybuty to czaszka, krzyż, łańcuch.

    _________________________________________________________________



    Święty Jan Fisher

    Jan Fisher urodził się w 1469 r. w Beverley, w hrabstwie York. Po ukończeniu studiów teologiczno-filozoficznych w Cambridge przyjął święcenia kapłańskie. W Oksfordzie skończył studia prawnicze; tu poznał Małgorzatę Beaufort, matkę króla Henryka VII, i został jej spowiednikiem i kierownikiem duchowym. W 1503 r. objął ufundowaną przez nią katedrę teologii na uniwersytecie Cambridge i od 1504 r. do końca życia był kanclerzem tej uczelni.
    Jako biskup Rochester odznaczał się duchem pokuty oraz gorliwością w obronie wiary katolickiej. Prowadził życie w ubóstwie. Był uczniem Erazma z Rotterdamu. Napisał dzieła przeciwko ówczesnym błędom teologicznym, rozpowszechnianym przez Lutra i jego zwolenników. Stosunki Jana Fishera z królem Henrykiem VIII były początkowo dobre. Ich gwałtowne pogorszenie nastąpiło w 1529 r., kiedy biskup wystąpił w obronie ważności małżeństwa króla z Katarzyną Aragońską.
    Został uwięziony przez króla w 1534 r., gdy odmówił uznania zwierzchnictwa Henryka VIII nad Kościołem w Anglii. Aktywnie przeciwstawiał się małżeństwu króla z Anną Boleyn. Nie złożył wymaganej przez króla przysięgi wierności. W więzieniu został mianowany kardynałem przez papieża Pawła III. Ścięty został z rozkazu królewskiego i w obecności samego króla w dniu 22 czerwca 1535 r. Beatyfikował go w 1886 r. Leon XIII, a kanonizował Pius XI w 1935 r., w 400 lat po jego męczeńskiej śmierci. Jest patronem prawników.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Stracili głowy, zachowali twarze – święci męczennicy Jan Fisher i Tomasz More

    Stracili głowy, zachowali twarze - święci męczennicy Jan Fisher i Tomasz More

    św. Thomas More (L) i św. Jan Fisher (P)/Hans Holbein Młodszy/Wikimedia(PD)

    ***

    Jan Fisher i Tomasz More postawili wierność prawdzie ponad wiernością wobec swojego króla. Byli u szczytu kariery, ale nie utracili moralnej orientacji, pozostali posłuszni sumieniu. Rzecz rzadka i godna naśladowania.

    Tower, dziś turystyczna atrakcja Londynu, kiedyś budziła trwogę. Ta królewska twierdza zasłynęła jako więzienie oraz miejsce tortur i straceń tych, którzy popadli w niełaskę króla. Kto przekroczył tzw. bramę zdrajców, rzadko wychodził stamtąd żywy. W roku 1535 twierdza Tower stała się miejscem uwięzienia, a następnie egzekucji biskupa Jana Fishera i królewskiego kanclerza Tomasza More’a. Łączyło ich wiele. Obaj byli wszechstronnie wykształconymi humanistami, a jednocześnie ludźmi głębokiej wiary: pierwszy związany z Cambridge, drugi z Oksfordem.

    Obaj przyjaźnili się i korespondowali z Erazmem z Rotterdamu. Biskup Jan został spowiednikiem matki Henryka VII, a później wychowawcą młodego następcy tronu, przyszłego Henryka VIII. Tomasz More był najważniejszym królewskim urzędnikiem: lordem kanclerzem. Obaj wiernie służyli królowi… do czasu. Do chwili, gdy Henryk VIII zażądał od Kościoła rozwodu ze swoją prawowitą małżonką Katarzyną i zgody na małżeństwo z Anną Boleyn.

    Wtedy zarówno Jan, jak i Tomasz powiedzieli: nie. Wiedzieli, co im za to grozi. Bezpośrednim powodem ich skazania była odmowa podpisania tzw. aktu supremacji (1534), w którym król uznał siebie za jedynego zwierzchnika Kościoła w Anglii. Była to jedna z najbardziej brutalnych ingerencji świeckiej władzy w życie Kościoła na przestrzeni wieków. Doprowadziła do trwałego podziału – do oderwania Kościoła angielskiego od wspólnoty z Kościołem powszechnym. Anna Boleyn, druga żona Henryka VIII, parę lat później została także stracona w Tower, a jej miejsce zajmowały kolejne królewskie wybranki.

    Angielskich męczenników, którzy oddali życie za wierność Kościołowi za rządów Henryka VIII, a także później, było znacznie więcej. Król doprowadził do całkowitego zniszczenia życia zakonnego. Zakonników, którzy nie chcieli uznać nowego porządku mordował. Dobra klasztorne rozdawał swoim poplecznikom. Próba powrotu do jedności z Kościołem katolickim za czasów królowej Marii, córki Henryka VIII, zakończyła się fiaskiem. Trzeba wspomnieć, że Maria, niestety, także używała argumentów siły. Przez długie lata katolicy w królestwie brytyjskim mieli status zdrajców. Dopiero w 1829 r. przywrócono im pełne prawa obywatelskie.

    Jan Fisher i Tomasz More postawili wierność prawdzie ponad wiernością wobec swojego króla. Byli u szczytu kariery, a przecież nie utracili moralnej orientacji, pozostali posłuszni sumieniu. Rzecz rzadka i godna naśladowania! Stracili głowy na szafocie, ale uratowali twarze. Dziś także Kościół anglikański obchodzi ich święto. Może kiedyś wyproszą u Boga łaskę zjednoczenia podzielonego Kościoła.

    Patron polityków – św. Tomasz More

    Jego życie poucza nas, że rządzenie jest przede wszystkim praktykowaniem cnoty (Jan Paweł II)

    Nie możemy być przekonującymi świadkami Ewangelii, jeżeli nie mieszka w nas niewytłumaczalna odwaga. Strach może uczynić nas służalczymi, ale odwaga pozwala naszej wolności czynić to, co słuszne, mimo ryzyka – pisał o. Timothy Radcliffe, były generał dominikanów. Jego rodak, św. Tomasz More, kilka wieków wcześniej potwierdził te słowa swoim życiem. Miał odwagę słuchać bardziej swojego sumienia niż króla Henryka VIII – jednego z najokrutniejszych prześladowców wiary katolickiej, któremu jak na ironię papież przyznał wcześniej tytuł „Obrońcy wiary”. Nawiasem mówiąc, prawda o skali prześladowań angielskich katolików trwających do końca XVIII wieku jest dość skutecznie przemilczana.

    Święty Tomasz More stał się symbolem człowieka władzy, który w publicznej służbie kieruje się zasadami. Urodził się 7 marca 1478 r. w Londynie. Studiował prawo w Oksfordzie. Był humanistą i głęboko wierzącym katolikiem. Przyjaźnił się z Erazmem z Rotterdamu. Przez 4 lata przebywał w klasztorze kartuzów. Potem jednak ożenił się, miał czworo dzieci. Jako zdolny i sumienny prawnik zaczął robić karierę polityczną. Był posłem i królewskim urzędnikiem. Król Henryk VIII mianował go kanclerzem, czyli najwyższym królewskim dostojnikiem. Kiedy w roku 1531 Henryk VIII ogłosił się zwierzchnikiem Kościoła w Anglii, Tomasz zrzekł się urzędów i usunął się w cień. W 1534 r. odmówił podpisania aktu supremacji uznającego króla głową angielskiego Kościoła. Za to został osądzony, uwięziony i ścięty 6 lipca 1535 r. w londyńskiej twierdzy Tower. Głowę zdrajcy wystawiono na widok publiczny.

    Tomasza More’a cechował typowy angielski humor, nawet w obliczu śmierci. W więzieniu powiedział do strażnika: „Gdybym się uskarżał na mieszkanie i jedzenie, to mnie spokojnie stąd wyrzućcie”. Kata prosił, by nie uszkodził jego brody, bo przecież ona nie dopuściła się zdrady. Jan Paweł II ogłosił go patronem polityków i rządzących. W tym samym czasie co Tomasz, życie za wierność Kościołowi oddał biskup Rochester św. Jan Fisher i wielu innych. Ciała zamordowanych okrutnie kartuzów król kazał poćwiartować i porozsyłać do duchownych, którzy jeszcze wahali się między lojalnością wobec króla a posłuszeństwem papieżowi. Kościół beatyfikował 161, a kanonizował 41 angielskich męczenników.

    Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________

    Św. Tomasz Morus – męczennik sumienia

    Św. Tomasz Morus - męczennik sumienia

    Św. Tomasz Morus (1478-1535) (mal. H. Holbein, 1527)

    ***

    Tomasz Morus był uznanym w całej Europie wybitnym humanistą. Zaprzyjaźnił się z Erazmem z Rotterdamu, którego poglądy nie do końca podzielał. Zrobił bardzo szybką i błyskotliwą karierę. Przez trzy lata był kanclerzem, ale zrzekł się tego urzędu, gdy król Henryk VIII pojął za żonę swoją kochankę, Annę Boleyn. Pomimo gróźb ze strony króla Tomasz nie zgodził się na podpisanie tzw. aktu supremacji, co równałoby się z uznaniem króla za głowę Kościoła katolickiego w Anglii. Do końca pozostał wierny Bogu, uznając, że sprzeciwiłby się swojemu sumieniu, gdyby wbrew sobie podpisał dokument. Oskarżony o zdradę stanu został skazany na śmierć przez ścięcie. W październiku w 2000 roku Jan Paweł II napisał list apostolski, w którym ogłosił go “patronem mężów stanu i polityków”.

    Tomasz Morus urodził się w Londynie 7 lutego 1478 roku w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Choć interesowały go nauki humanistyczne, które studiował w Oksfordzie, ojciec skłonił go, by je przerwał i podjął studia prawnicze. Po ich ukończeniu przed Tomaszem stała otworem droga do najwyższych urzędów w państwie. Najpierw był biegłym i uznanym adwokatem, a następnie posłem do parlamentu.

    Po odwiedzeniu Francji przerwał swoją karierę urzędnika, wstępując na cztery lata do kartuzów. Odkrył jednak, że to nie jest jego droga i po opuszczeniu zakonu wkrótce założył rodzinę. Jego żona, Jane Colt, urodziła czwórkę dzieci, niestety wcześnie zmarła. Jego drugą żoną była Alicja Middleten.

    W roku 1521 król obdarzył Tomasza Morusa godnością szlachecką, powierzając mu kolejno szereg ważnych urzędów, włącznie z tym najwyższym, kiedy powołał go na urząd kanclerza. Jak już wspomniałem, Tomasz Morus zrzekł się tej funkcji, by wyrazić swoją dezaprobatę wobec poczynań króla. Był człowiekiem głęboko religijnym i dlatego nie mógł sprzeciwić się głosowi własnego sumienia. Pragnął do końca, pomimo zachęt i gróźb, pozostać wierny papieżowi, następcy św. Piotra, zachowując w ten sposób jedność wiary katolickiej. Uznał, że sprzeciwiłby się Bogu, gdyby uległ, jak to uczyniło wielu zalęknionych o swoją głowę poddanych bezwzględnego monarchy.

    Po aresztowaniu 1 lipca 1535 roku, został osądzony i uwięziony w Tower. Stamtąd pisał listy do swoich krewnych, zwłaszcza do córki Małgorzaty. Świadczą one o jego wielkim pokoju serca, który był darem Boga, a także o jego niezwykłym męstwie. Tuż przed wykonaniem wyroku, 6 lipca 1535 roku, wstępując na szafot, powiedział: “Kiedy obejmowałem urząd kanclerza, prosiłeś mnie królu, bym wpierw słuchał Boga, a potem Ciebie, a dziś ginę za to, że wpierw słuchałem Boga, a potem Ciebie…”.

    Tomasz Morus został kanonizowany przez papieża Piusa XI w 1935 roku, niedługo przed rozpoczęciem II wojny światowej, która dla całego świata była wielką próbą ludzkich sumień. Dzisiaj prawość życia świętego i wierność własnemu sumieniu, ukształtowanemu według Bożego Prawa, może być inspiracją dla współczesnych polityków i mężów stanu, dla których tak kusząca jest postawa “politycznej poprawności”, która nie liczy się z Głosem Boga rozbrzmiewającym w sercu każdego człowieka, polityka też.

    Oto fragment modlitwy napisanej przez Tomasza Morusa po ogłoszeniu wyroku śmierci:

    Wszechmogący Boże, zabierz ode mnie wszelkie pyszne myśli, wszelkie pragnienia mojej własnej chwały, wszelką zazdrość, wszelką chciwość, obżarstwo, lenistwo i lubieżność, wszelkie uczucia gniewu, wszelką żądzę zemsty, wszelkie pragnienie albo radość z nieszczęścia innych, wszelką przyjemność z doprowadzania ich do złości i gniewu, wszelkie zadowolenie z zarzutów lub ze znieważania kogokolwiek będącego w nieszczęściu i niedoli.

    A we wszystkich moich czynach i we wszystkich moich słowach, i we wszystkich moich myślach obdarz mnie, dobry Boże, sercem pokornym, skromnym, cichym, zgodnym, cierpliwym, miłosiernym, łaskawym, czułym i litościwym, tak abym zakosztował Ducha Świętego.

    Daj mi, dobry Boże, prawdziwą wiarę, mocną nadzieję i żarliwą miłość; taką miłość do Ciebie, dobry Boże, która przewyższałaby nieporównanie miłość siebie samego, abym nie kochał niczego co mogłoby Ci się nie podobać, lecz wszystko co kocham, abym kochał w Tobie.

    o. Marek Wójtowicz SJDeon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Modlitwa o dobry humor

    św. Tomasza Morusa

    Nysa OFM

    Panie, daj mi dobre trawienie i także coś do przetrawienia. Daj mi zdrowie ciała i pogodę ducha, bym mógł je zachować.
    Panie, daj mi prosty umysł, bym umiał gromadzić skarby ze wszystkiego, co dobre, i abym się nie przerażał na widok zła, ale raczej bym potrafił wszystko dobrze zrozumieć.
    Daj mi takiego ducha, który by nie znał znużenia, szemrania, wzdychania, skargi, i nie pozwól, bym się zbytnio zadręczał tą rzeczą tak zawadzającą, która się nazywa moim „ja”.
    Panie, daj mi poczucie humoru. Udziel mi łaski rozumienia żartów, abym potrafił odkryć w życiu odrobinę radości i mógł sprawiać radość innym.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 czerwca

    Święty Józef Cafasso, prezbiter

    Święty Józef Cafasso

    Józef Cafasso urodził się w Castelnuovo d’Asti w Piemoncie 15 stycznia 1811 r. Wychowany w duchu żywej wiary, po ukończeniu szkoły średniej w Chieri udał się do miejscowego niższego seminarium, a potem na studia teologiczne do Turynu. 22 września 1833 r. został wyświęcony na kapłana, mając wówczas zaledwie 22 lata. Nie piastował żadnych urzędów, był zawsze kapłanem cichym, a jednak miał wpływ na cały kler piemoncki. Zdrowie miał wątłe (cierpiał na chorobę kręgosłupa), ale w jego czarnych oczach bił żar apostolski.
    Józef wstąpił po święceniach do Instytutu Teologii Moralnej, niedawno powstałego w Turynie. Młodzi kapłani prowadzili w nim wspólne życie razem z profesorami. Równocześnie założyciel Instytutu, ks. Alojzy Guala, zaprawiał młodych kapłanów do działalności duszpasterskiej. Uczyli oni opuszczoną młodzież prawd wiary, chodzili do więzień dla nieletnich i dla dorosłych, nawiedzali szpitale, a także towarzyszyli skazanym na śmierć w ostatnich chwilach ich życia. Po śmierci założyciela Instytutu, Józef objął stanowisko rektora. W swojej pracy spotkał ludzi, w przyszłości wyniesionych na ołtarze. Był przewodnikiem duchowym św. ks. Jana Bosko i wspierał w powołaniu swojego siostrzeńca, bł. Józefa Allamano, założyciela Misjonarzy Consolata. W gorących czasach (rewolucja Garibaldiego, koronacja Wiktora Emanuela) Józef Cafasso nie dał się ponieść wirowi politycznemu. Zachęcał kapłanów, aby pilnowali swojego posłannictwa, a nie angażowali się w ruch rewolucyjny.
    Z własnej woli nawiedzał więzienia, które w tamtych czasach były miejscami strasznymi. Opowiadał więźniom o Bożej miłości i miłosierdziu. Przez ponad 20 lat towarzyszył skazańcom w drodze na szafot (egzekucje wykonywano publicznie), nazywając ich czule “szubienicznymi świętymi”, ponieważ byli wieszani bezpośrednio po spowiedzi. Mieszkańcy Turynu nadali mu przydomek kapelana szafotu.
    Po krótkiej chorobie Józef pożegnał ziemię 23 czerwca 1860 r. w wieku zaledwie 49 lat. Najlepiej scharakteryzował go Jan Bosko w jednym z przemówień po jego śmierci: “Był modelem życia kapłańskiego, nauczycielem kapłanów, ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiącym, pociechą konającym, dźwignią dla więźniów, zbawieniem dla skazanych, przyjacielem wszystkich, wielkim dobroczyńcą ludzkości”. Pius XI z okazji beatyfikacji w 1925 r. nazwał Józefa Cafasso “perłą kleru Italii”. Pius XII dokonał jego uroczystej kanonizacji w 1947 roku. W roku 1948 tenże papież ogłosił św. Józefa Cafasso patronem więzień i więźniów oraz współpatronem Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Bolesnej Pocieszenia (Consolata).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 czerwca

    Święty Jan Chrzciciel

    Święty Jan ChrzcicielI

    mię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36).
    Św. Łukasz przekazuje nam w Ewangelii następującą informację: “Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1, 80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumran swoją wspólnotę. Kiedy miał już lat 30, wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Podjął to dzieło nad Jordanem, nad brodem w pobliżu Jerycha. Czasem przenosił się do innych miejsc, np. Betanii (J 1, 28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (J 3, 23). Swoje nauczenie rozpoczął w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3, 1), czyli w 30 r. naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.

    Święty Jan Chrzciciel

    Jako herold Mesjasza Jan podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy przynależność do potomstwa Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał chrztu pokuty (Łk 3, 7-14; Mt 3, 7-10; Mk 1, 8). Garnęła się do niego “Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3, 5; Mk 1, 5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że “Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów” (Mt 3, 11). Na prośbę Chrystusa, który przybył nad Jordan, Jan udzielił Mu chrztu. Potem niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: “Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29. 36). Na skutek tego wyznania, przy Chrystusie Panu zjawili się dwaj pierwsi uczniowie – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1, 37-40).
    Na działalność Jana szybko zwrócili uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1, 19; Mt 3, 7). Osobą Jana zainteresował się także władca Galilei, Herod II Antypas (+ 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Można się domyślać, że Herod wezwał Jana do swojego zamku, Macherontu. Gorzko jednak pożałował swojej ciekawości. Jan bowiem skorzystał z tej okazji, aby rzucić mu prosto w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6, 18). Rozgniewany król, z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał Jana aresztować. W dniu swoich urodzin wydał ucztę, w czasie której, pijany, pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, czegokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14, 1-12). Jan miał wtedy trzydzieści kilka lat.

    Święty Jan Chrzciciel

    Jezus wystawił Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: “Coście wyszli oglądać na pustyni? (…) Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 7-11; Łk 7, 24-27).Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia.
    W Janie Chrzcicielu uderza jego świętość, życie pełne ascezy i pokuty, siła charakteru, bezkompromisowość. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele. Jemu dedykowana jest bazylika rzymska św. Jana na Lateranie, będąca katedrą papieża. Jan Chrzciciel jest patronem Austrii, Francji, Holandii, Malty, Niemiec, Prowansji, Węgier; Akwitanii, Aragonii; archidiecezji warszawskiej i wrocławskiej; Amiens, Awinionu, Bonn, Florencji, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Lipska, Lyonu, Neapolu, Norymbergi, Nysy, Wiednia, Wrocławia; jest patronem wielu zakonów, m. in. joannitów (Kawalerów Maltańskich), mnichów, dziewic, pasterzy i stad, kowali, krawców, kuśnierzy, rymarzy; abstynentów, niezamężnych matek, skazanych na śmierć. Jest orędownikiem podczas gradobicia i w epilepsji.

    Święty Jan Chrzciciel

    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako dziecko, młodzieniec lub mąż ascetyczny, ubrany w skórę zwierzęcą albo płaszcz z sierści wielbłąda. Jego atrybutami są: Baranek Boży, baranek na ramieniu, na księdze lub u stóp, baranek z kielichem, chłopiec bawiący się z barankiem, głowa na misie, krzyż. W tradycji wschodniej, zwłaszcza w ikonach, ukazywany jest jako zwiastun ze skrzydłami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Świętogórska
    z Gostynia

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Dorota z Mątowów, wdowa
      •  Błogosławiona Maria Lhuilier, dziewica i męczennica
      •  Święty Wilhelm z Vercelli, opat
    ***
    Najświętsza Maryja Panna Świętogórska z Gostynia

    Cudowny obraz Matki Bożej Świętogórskiej, Róży Duchownej, znajdujący się w sanktuarium w Gostyniu, jest dziełem nieznanego wielkopolskiego artysty. Namalowany został prawdopodobnie na cyprysowej desce (145×107 cm), pochodzi z 1540 r. i posiada dużą wartość artystyczną. Przedstawia Matkę Bożą piastującą Dzieciątko Jezus na lewym ramieniu. W prawej ręce Maryja trzyma kwiat białej róży. Matkę i Dzieciątko artysta umieścił jakby na balkonie, z którego roztacza się widok na dawniejszy kościółek na Świętej Górze i na miasteczko Gostyń z połowy XVI wieku. Suknia Matki Bożej i płaszcz są bogato pofałdowane i obszyte ozdobnymi złocistymi bortami. Około bioder widoczna jest ciemnozielona przepaska z napisem: “Witaj Boża Rodzicielko”. Twarz i szyję Maryi okala delikatna, biała materia, wychylająca się spod fałdy płaszcza. W obrazie zwraca uwagę korona na głowie Madonny i druga, uniesiona przez aniołów. Wyraz twarzy i oczu Maryi jest pełen troski i miłosiernego pytania. Dziecię Jezus, poważne i pełne majestatu, trzyma w lewej ręce księgę – symbol nauczycielskiego posłannictwa, drugą rękę opiera na kuli z krzyżem – symbolu władzy i panowania nad światem.
    Łaskami słynący obraz znajduje się obecnie w pięknej bazylice, zbudowanej według planów włoskiego architekta Baltazara Longhena, twórcy weneckiej świątyni Santa Maria della Salute w XVIII wieku. Duchem i racją bytu tej pięknej świątyni jest kult Najświętszej Maryi Panny, który istniał od niepamiętnych czasów. Prawdopodobnie dawniej była czczona tu gotycka, polichromowana pieta, znajdująca się do dziś w jednym z bocznych ołtarzy.
    W czasie potopu szwedzkiego obraz MB Świętogórskiej wywieziono na Śląsk. W okresie Kulturkampfu w roku 1876, z rozkazu władz pruskich, wypędzono z Gostynia księży filipinów, a kościół zamknięto. Po 12 latach kościół otwarto, zabroniono jednak przybywać pielgrzymkom. Zakaz trwał do odzyskania niepodległości, czyli do 1918 roku. W rok później powrócili filipini, a kult Matki Bożej tak się rozwijał, że 24 czerwca 1928 r. kardynał August Hlond dokonał uroczystej koronacji obrazu Matki Bożej.
    Dzisiaj Święta Góra jest istotnym ośrodkiem życia religijnego Wielkopolski. Odbywają się tu przez cały rok zamknięte rekolekcje stanowe, niedzielne dni skupienia, spotkania różnych grup pracujących aktywnie w Kościele. Święta Góra jest ośrodkiem walki o trzeźwość narodu. Księża filipini z wielką troską i odpowiedzialnością przyjmują też grupy pielgrzymkowe, zarówno wielotysięczne w dniach odpustowych , jak i małe, przybywające przez cały rok.
    Matka Boża, niezależnie od miejsca, w którym gromadzi swoje dzieci, jest zawsze ta sama. Niewątpliwie pragnie przedstawiać swojemu Synowi nasze prośby i dlatego możemy je zanosić w różnych sprawach i potrzebach. Ale nigdy nie wolno zapominać o tym, że jako nasza troskliwa Matka chce nam przede wszystkim wskazywać drogę do Syna. Ona, Stolica Mądrości, Matka Dobrej Rady, zawsze podpowiada nam to, co służy naszemu zbawieniu; mówi przeto ustawicznie: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam (Syn) powie” (J 2, 5). Co więcej, przykładem swego życia uczy nas praktycznie, jak w życiu codziennym mamy pełnić wolę Bożą. W całym swoim życiu występuje w roli pokornej służebnicy Pańskiej: “Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 czerwca

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Jan i Paweł
      •  Błogosławiony Andrzej Jacek Longhin, biskup
      •  Błogosławiony Jakub z Ghaziru, prezbiter
    ***
    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    Josemaría Escrivá urodził się w Barbastro (w Hiszpanii) 9 stycznia 1902 roku. Rodzice – pobożni i przykładni katolicy – ochrzcili go cztery dni po narodzinach. Był drugim z sześciorga rodzeństwa, radosnym, żywym i szczerym dzieckiem oraz dobrym, bystrym i inteligentnym uczniem. Bóg bardzo szybko zaczął hartować duszę Josemaríi w kuźni bólu: w latach 1910-1913 umierają trzy jego młodsze siostry, w 1914 r. rodzina zostaje zrujnowana ekonomicznie.
    Zimą, na przełomie 1917-1918 roku, zdarzyło się coś, co wpłynęło decydująco na przyszłe losy Josemaríi Escrivy: w czasie Bożego Narodzenia w miasteczku spadł śnieg. Niedługo potem Josemaría spostrzegł na nim ślady bosych stóp. Dostrzegłszy wielkie poświęcenie karmelity bosego, do którego należały te ślady, Josemaría postanowił zostać kapłanem, aby stać się bardziej dyspozycyjnym dla Boga. 27 listopada 1924 roku nagle umarł jego ojciec. 28 marca 1925 r. Josemaría został wyświęcony na kapłana. W kwietniu 1927 r. przeniósł się do Madrytu, aby tam doktoryzować się w prawie cywilnym. Tutaj, 2 października 1928 roku, podczas rekolekcji przeżywa wizję dzieła, do którego Bóg go powołuje. Ten dzień przyjmuje się za datę założenia Opus Dei (Dzieła Bożego), w którym świeccy mężczyźni i kobiety uczą się dążyć do świętości na drodze zwykłej codzienności i zajęć. Od tej chwili zaczyna pracować nad tym dziełem, a jednocześnie kontynuuje posługę kapłańską, zwłaszcza wśród ubogich i chorych. Ponadto studiuje w Madrycie i udziela lekcji, by utrzymać matkę i rodzeństwo.

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    W 1946 roku na stałe przenosi się do Rzymu, gdzie broni doktoratu z teologii. Tam też zostaje mianowany konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Ojca Świętego. Z Rzymu wyjeżdża do różnych krajów Europy, a w 1970 roku do Meksyku, by tam umacniać Opus Dei. Umiera w Rzymie na zawał serca 26 czerwca 1975 r.
    Napisany przez niego zbiór medytacji zatytułowany Droga zalicza się do klasyki duchowości. W chwili jego śmierci Opus Dei jest już obecne na pięciu kontynentach, liczy ponad 60 tysięcy wiernych z osiemdziesięciu narodowości. Obecnie liczy ponad 80 tys. członków: duchownych i świeckich na całym świecie. Ma wielkie zasługi dla ożywienia Kościoła i jego obecności w różnych środowiskach zawodowych na wszystkich kontynentach. Członkami Opus Dei są m.in. prymas Peru, kard. Juan Luis Cipriani Thorne z Limy i były rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls.Po śmierci Josemaríi Escrivy tysiące wiernych zwróciło się do papieża z prośbą o otwarcie procesu kanonizacyjnego. 17 maja 1992 r. w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych przybyłych z całego świata, św. Jan Paweł II wyniósł Josemaríę Escrivę na ołtarze. 21 września 2001 r. Zgromadzenie Zwyczajne Kardynałów i Biskupów, członków Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, jednogłośnie stwierdziło cudowny charakter uzdrowienia przypisywanego bł. Josemaríi. Dekret uznający cud odczytany został w obecności papieża 20 grudnia 2001 r. Kanonizacja odbyła się 6 października 2002 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    26 czerwca

    Święty Zygmunt Gorazdowski, prezbiter

    Święty Zygmunt Gorazdowski, «ksiądz dziadów»

    Zygmunt Karol Gorazdowski z Gorazdowa, herbu Prawdzic, urodził się w Sanoku 1 listopada 1845 r. Był drugim z siedmiorga dzieci Feliksa i Aleksandry z Łazowskich h. Łada. Pierwsze miesiące życia spędził w majątku swojej babki, cudem unikając śmierci w czasie rzezi galicyjskiej (powstanie chłopów zachodniej Galicji w lutym i marcu 1846 r. przeciwko ziemianom, sterowane przez austriackiego zaborcę). Przebywając w ukryciu, zachorował na gruźlicę, która towarzyszyła mu przez całe późniejsze życie. Szkołę elementarną i gimnazjum ukończył w Przemyślu, dokąd przeniosła się jego rodzina. W 1863 r. uciekł z gimnazjum, by wziąć udział w powstaniu styczniowym. Po jego klęsce wrócił do rodzinnego domu, by kontynuować naukę. Po ukończeniu gimnazjum podjął studia prawnicze na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie.
    W 1865 r. postanowił zostać kapłanem. Przerwał studia na drugim roku i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie. Po jego ukończeniu przez dwa lata leczył nawrót gruźlicy. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1871 r. w katedrze lwowskiej. Pracował jako wikariusz m.in. w Tartakowie, Wojniłowie, Bukaczowce, Gródku Jagiellońskim i Żydaczowie. W tym czasie dał się poznać jako autor pism i opracowań religijno-katechetycznych, adresowanych głównie do dzieci i młodzieży. Były one wysoko cenione przez przełożonych, a jego Katechizm dla szkół ludowych był zalecany w diecezji przemyskiej jako “najodpowiedniejszy podręcznik przy nauce religii”. Młody kapłan ujmował wszystkich otwartością i wrażliwością na potrzeby człowieka.
    W 1877 r. ks. Gorazdowski został przeniesiony do Lwowa, gdzie pracował w kilku parafiach i prowadził działalność charytatywną. Zakładał liczne towarzystwa miłosierdzia, a w 1882 r. sprowadził z Tarnopola Siostrzyczki Ubogich, które podjęły się prowadzenia “taniej kuchni ludowej”. Dały one początek założonemu w 1884 r. Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia św. Józefa, zwanemu popularnie józefitkami, prowadzącemu kolejne dzieła dobroczynne. Oprócz Domu Pracy i Zakładu dla Nieuleczalnie Chorych i Rekonwalescentów ks. Gorazdowski założył także internat dla studentów Seminarium Nauczycielskiego i Zakład Dzieciątka Jezus, w którym, jako pierwszym w kraju, opiekę znajdowały porzucone niemowlęta (do końca życia założyciela znalazło tam opiekę około 3 tysięcy dzieci). Stworzył również Towarzystwo Opieki nad Niemowlętami, które objęło opieką ubogie matki wychodzące z lwowskiego zakładu położniczego i ich dzieci. W Zakładzie Dzieciątka Jezus bezpłatny dach nad głową, wyżywienie oraz opiekę duchową, a czasem i pomoc w resocjalizacji znajdowały także kobiety z małymi dziećmi. Niemowlęta porzucone, po ukończeniu pierwszego roku życia były odsyłane na koszt zakładu do rodzin zastępczych mieszkających na wsi. Przebywały tam do szóstego roku życia, a jeśli było to możliwe, mogły pozostać w takiej rodzinie na stałe. W przeciwnym razie o ich dalszy los troszczyły się siostry, umieszczając je w zakładach wychowawczych. System ten mógł funkcjonować wyłącznie dzięki ks. Gorazdowskiemu, który nie ustawał w zjednywaniu dobroczyńców i zdobywaniu niezbędnych środków.
    Z jego inicjatywy powstał we Lwowie Związek Katolickich Towarzystw Dobroczynnych, którego został wiceprezesem. W miarę rozwoju zgromadzenia zakonnego ks. Gorazdowski uruchamiał kolejne jego placówki w różnych miastach Galicji, m.in. w Sokalu, Krośnie, Kaliszu, Czortkowie, Dolinie i Tarnowie. Jako proboszcz parafii św. Mikołaja we Lwowie prowadził też działalność charytatywną na własną rękę. Jego plebania zawsze była otwarta dla lwowskiej biedoty. Żebracy ściągali tu z całego miasta, bo wiedzieli, że “ksiądz dziadów”, jak go powszechnie nazywano, nie przegoni ich, mimo że sam żył ubogo. Jadał niezwykle skromnie. Chodził w starej, zniszczonej bieliźnie, sutannie i płaszczu. Józefitki starały się dbać o swojego założyciela, ale otrzymane od nich odzienie rozdawał ubogim.
    Jego konfesjonał był zawsze oblężony. Penitenci mogli się do niego zgłaszać o każdej porze, a i on odwiedzał w domach najbardziej zatwardziałych grzeszników, zachęcając ich do skorzystania z sakramentu pojednania. Ks. Gorazdowski założył także katolicką szkołę polsko-niemiecką i sprowadził do pracy w niej Braci Szkół Chrześcijańskich. Odpowiadając na wezwanie Ojca Świętego, by wydawać tanie dzienniki i pisma dla ludu, założył “Gazetę Codzienną”. Za obie te inicjatywy wiele wycierpiał od tych, którzy sprzeciwiali się takiej aktywności duchownych. Na szczęście miał wsparcie ze strony arcybiskupa lwowskiego, Józefa Bilczewskiego (który w przyszłości zostanie jednocześnie z ks. Gorazdowskim beatyfikowany i kanonizowany).
    Pod koniec życia ks. Gorazdowski cierpiał na niebezpieczną chorobę oczu, grożącą całkowitą utratą wzroku.
    Ks. Zygmunt Gorazdowski zmarł 1 stycznia 1920 r. we Lwowie, w domu generalnym zgromadzenia i został pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się w archidiecezji lwowskiej 29 czerwca 1989 r. 26 czerwca 2001 r. św. Jan Paweł II dokonał we Lwowie jego beatyfikacji. Dlatego w Polsce jego wspomnienie obchodzi się właśnie 26 czerwca (w innych krajach 1 stycznia, w rocznicę śmierci). 23 października 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI. Kanonizacja ta odbyła się na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., jako zwieńczenie Roku Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Nieustającej Pomocy

    Zobacz także:
      •  Święty Cyryl Aleksandryjski, biskup, patriarcha i doktor Kościoła
      •  Święta Emma z Gurk, wdowa
    ***
    Ikona NMP Nieustającej Pomocy

    Tytuł Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest na trwałe związany z dostojnym wizerunkiem Maryi, czczonym w Rzymie. Obraz namalowany na desce o wymiarach 54×41,5 cm, pochodzenia bizantyńskiego, przypomina niektóre stare ikony ruskie nazywane Strastnaja. Jego autorstwo jest przypisywane jednemu z najbardziej znanych malarzy prawosławnych wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro.
    Kiedy i w jakich okolicznościach obraz powstał, a potem dotarł do Rzymu – nie wiemy. Według niektórych źródeł został namalowany na Krecie w IX w.; inne dane mówią o wieku XII i pochodzeniu z Bizancjum lub z klasztoru na świętej Górze Athos. Według legendy, do Europy obraz został przywieziony przez bogatego kupca. Kiedy podczas podróży statkiem na morzu rozszalał się sztorm, kupiec ten pokazał obraz przerażonym współtowarzyszom. Ich wspólna modlitwa do Matki Bożej ocaliła statek. Po szczęśliwym przybyciu do Wiecznego Miasta ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, obsługiwanym przez augustianów. Z dokumentu z roku 1503 wynika, że w ostatnich latach XV w. wizerunek był już w Wiecznym Mieście czczony i uważany za łaskami słynący. Zwano go Madonna miracolosissima. Gdy w roku 1812 wojska francuskie zniszczyły kościół, mnisi wywędrowali do Irlandii. Po powrocie objęli kościół św. Euzebiusza. Kult cudownego obrazu uległ wówczas pewnemu zaniedbaniu, na co wielu się skarżyło.
    W grudniu 1866 r. Pius IX powierzył obraz redemptorystom, którzy umieścili go w głównym ołtarzu kościoła św. Alfonsa przy via Merulana. Od tego czasu datuje się niebywały rozkwit kultu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, propagowanego przez duchowych synów św. Alfonsa Marii Liguoriego. 23 czerwca 1867 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu. W roku 1876 powstało arcybractwo Maryi Nieustającej Pomocy i św. Alfonsa. Równocześnie mnożyły się kopie, które redemptoryści umieszczali w swoich kościołach w wielu krajach, w tym także na ziemiach polskich. Dla propagowania kultu ponad 100 autorów wydało rozmaite opracowania, powstały różnojęzyczne periodyki, poświęcone temu samemu celowi. Ogromne powodzenie miały także małe obrazki z odpowiednimi wezwaniami. Rozchodziły się one w wielomilionowych nakładach. W 1876 r. ustanowiono święto Maryi Nieustającej Pomocy na dzień 26 kwietnia, z czasem przeniesione na 27 czerwca.
    Sam obraz przedstawia cztery postacie: Maryję z Dzieciątkiem oraz świętych Archaniołów Michała (po lewej stronie obrazu) i Gabriela (po stronie prawej). Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice, granatowym płaszczu (zielonym po spodniej stronie) i w niebieskim nakryciu głowy, które przykrywa czoło i włosy. Na środkowej części welonu znajduje się złota gwiazda z ośmioma prostymi promieniami. Głowę Maryi otacza, charakterystyczny dla szkoły kreteńskiej, kolisty nimb. Oblicze Maryi jest lekko pochylone w stronę Dzieciątka Jezus trzymanego na lewej ręce. Prawą, dużą dłonią, o nieco dłuższych palcach, charakterystycznych dla obrazów typu Hodegetria (“wskazująca drogę”), Maryja obejmuje ręce Jezusa. Jej spojrzenie charakteryzuje czuły smutek, ale nie patrzy na swojego Syna, lecz wydaje się przemawiać do patrzącego na obraz. Miodowego koloru oczy i mocno podkreślone brwi dodają obliczu piękna i wyniosłości.
    Dzieciątko Jezus przedstawione jest w całości. Spoczywając na lewym ramieniu Matki, rączkami ujmuje mocno Jej prawą dłoń. Przyodziane jest w zieloną tunikę z czerwonym pasem i okryte czerwonym płaszczem. Opadający z nóżki prawy sandał pozwala dostrzec spód stopy, co może symbolizować prawdę, że będąc Bogiem, Jezus jest także prawdziwym człowiekiem. Ma kasztanowe włosy, a rysy Jego twarzy są bardzo dziecięce. Stopy i szyja Dzieciątka wyrażają jakby odruch nagłego lęku przed czymś, co ma niechybnie nadejść. Tym natomiast, co wydaje się przerażać małego Jezusa, jest wizja męki i cierpienia, wyrażona poprzez krzyż i gwoździe niesione przez Archanioła Gabriela. Po drugiej stronie obrazu Archanioł Michał ukazuje inne narzędzia męki krzyżowej: włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem.
    Maryja, pomimo że jest największą postacią obrazu, nie stanowi jego centralnego punktu. W geometrycznym środku ikony znajdują się połączone ręce Matki i Dziecięcia, przedstawione w taki sposób, że Maryja wskazuje na swojego Syna, Zbawiciela.Maryja jest Matką Kościoła, ludu Bożego, który Jej Syn nabył swoją najdroższą Krwią. Jest Matką każdego z nas. Niewątpliwie jest jeden nasz Pośrednik, według słów Apostoła: “Bo jeden jest Bóg; jeden też pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał samego siebie na okup za wszystkich” (1 Tm 2, 5-6). Nie przeszkadza to jednak bynajmniej, byśmy mogli mówić o macierzyńskiej roli Maryi w stosunku do wszystkich. Nie przyćmiewa ona żadną miarą i nie pomniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc: “Cały bowiem wpływ zbawienny Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego, i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusowych, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa całkowicie jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją. Nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia je” (KK, nr 60).
    “Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo zjednuje nam dary wiecznego zbawienia. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny. Dlatego to do Błogosławionej Dziewicy stosuje się w Kościele tytuły: Orędowniczki, Wspomożycielki, Pomocnicy, Pośredniczki. Rozumie się jednak te tytuły w taki sposób, że niczego nie ujmują one ani nie przydają godności i skuteczności działania Chrystusa jedynego Pośrednika… Kościół nie waha się jawnie wyznawać taką podporządkowaną rolę Maryi; ciągle jej doświadcza i zaleca ją sercu wiernych, aby oni wsparci tą macierzyńską opieką, jeszcze silniej przylgnęli do Pośrednika i Zbawiciela” (KK, nr 62).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 czerwca

    Święty Ireneusz, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Paweł I, papież
    ***
    Św. Ireneusz. Gorliwy obrońca czystości wiary
    fot. via Wikipedia, CC 0
    ***
    Ireneusz urodził się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir w Turcji) około 130 r. (chociaż podawane są też daty między 115 a 125 rokiem albo między rokiem 130 a 142). Był uczniem tamtejszego biskupa, św. Polikarpa – ucznia św. Jana Apostoła. W swoim dziele Przeciw herezjom Ireneusz pisze, że gdy był uczniem św. Polikarpa, ten był już starcem. Apostołował w Galii (teren dzisiejszej Francji). Stamtąd w 177 r. został wysłany przez chrześcijan do papieża Eleuteriusza z misją. Kiedy Ireneusz był w drodze do Rzymu, w mieście nastało krwawe prześladowanie, którego ofiarą padli św. Potyn, biskup Lyonu, i jego 47 towarzyszy. Kiedy Ireneusz powrócił do Lyonu (łac. Lugdunum), został powołany na biskupa tegoż miasta po św. Potynie. Jako wybitny teolog zwalczał w swoich pismach gnostyków, wykazując, że tylko Kościół przechował wiernie tradycję otrzymaną od Apostołów.
    Nie wiemy nic o działalności duszpasterskiej Ireneusza. Pozostawił jednak dzieło, które stanowi prawdziwy jego pomnik i wydaje najwymowniejsze świadectwo o wiedzy teologicznej autora, jak też o żarliwości apostolskiej o czystość wiary. Ireneusz używał greki. W swoim dziele Przeciw herezjom (które zachowało się w jednej z łacińskich kopii) przedstawił wszystkie błędy, jakie nękały pierwotne chrześcijaństwo. Jest to więc niezmiernie ważny dokument. Zbija on błędy i daje wykład autentycznej wiary. Zawiera nie tylko indeks herezji, ale także sumę tradycji apostolskiej i pierwszych Ojców Kościoła. Drugie dzieło, Dowód prawdziwości nauki apostolskiej, zachowało się w przekładzie na język ormiański. Ireneuszowi zawdzięczamy pojęcie Tradycji i sukcesji apostolskiej, a także spis papieży od św. Piotra do Eleuteriusza. Euzebiusz z Cezarei (pisarz i historyk Kościoła żyjący na przełomie III i IV w.) nie podaje, jaką śmiercią pożegnał życie doczesne w 202 r. Ireneusz, ale wyraźnie o jego męczeńskiej śmierci w czasach prześladowań Septymiusza Sewera piszą św. Hieronim (w. V) i św. Grzegorz z Tours (w. VI). Pochowany został w Lyonie, w kościele św. Jana, który później otrzymał jego imię. Relikwie zostały zniszczone przez hugenotów w 1562 r.

    Święty Ireneusz z Lyonu

    Kościół w Lyonie oddaje cześć św. Ireneuszowi jako doktorowi Kościoła i swemu głównemu patronowi. Dopiero jednak papież Benedykt XV w roku 1922 doroczną pamiątkę św. Ireneusza rozszerzył na cały Kościół.
    W ikonografii jest przedstawiany w stroju biskupa rytu rzymskiego z mitrą i pastorałem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 czerwca

    Święci Apostołowie Piotr i Paweł

    Święci Piotr i Paweł - książęta Kościoła

    Kościół umieszcza w jednym dniu uroczystość św. Pawła wraz ze św. Piotrem nie dlatego, aby równał go w prymacie z pierwszym zastępcą Chrystusa. Chodzi jedynie o podkreślenie, że obaj Apostołowie byli współzałożycielami gminy chrześcijańskiej w Rzymie, obaj w tym mieście oddali dla Chrystusa życie swoje oraz że w Rzymie są ich relikwie i sanktuaria. Najwięcej jednak zaważyła na połączeniu pamiątki obu Apostołów w jednym dniu opinia, dzisiaj uznawana za mylną, że obaj Apostołowie ponieśli śmierć męczeńską tego samego dnia. Już w roku 258 obchodzono święto obu Apostołów razem dnia 29 czerwca, tak na Zachodzie, jak też i na Wschodzie, co wskazywałoby na powszechne przekonanie, że był to dzień śmierci obu Apostołów. Taki bowiem był bardzo dawny zwyczaj, że święta liturgiczne obchodzono w dniu śmierci męczenników, a potem także (od w. IV) – wyznawców. Inna ze współczesnych teorii mówi, że 29 czerwca miało miejsce przeniesienie relikwii obu Apostołów do katakumb Kaliksta podczas prześladowań za cesarza Waleriana w celu schowania ich i uchronienia przed zniszczeniem.

    Święty Piotr Apostoł

    Właściwe imię Piotra to Szymon (Symeon). Pan Jezus zmienił mu imię na Piotr przy pierwszym spotkaniu, gdyż miało ono symbolizować jego przyszłe powołanie. Pochodził z Betsaidy, miejscowości położonej nad Jeziorem Genezaret (Galilejskim). Był bratem św. Andrzeja, Apostoła, który Szymona przyprowadził do Pana Jezusa niedługo po chrzcie w rzece Jordan, jaki Chrystus Pan otrzymał z rąk Jana Chrzciciela (Mt 10, 2; J 1, 41). To, że Chrystus Pan zetknął się z Andrzejem i Szymonem w pobliżu rzeki Jordan, wskazywałoby, że obaj bracia byli uczniami św. Jana (J 1, 40-42). Ojcem Szymona Piotra był Jona (lub Jan), rybak galilejski. Kiedy Chrystus Pan włączył Piotra do grona swoich uczniów, ten nie od razu przystał do Pana Jezusa, ale nadal trudnił się pracą rybaka. Dopiero po cudownym połowie ryb definitywnie został przy Chrystusie w charakterze Jego ucznia wraz ze swoim bratem, Andrzejem (por. Łk 5, 1-11).
    Kiedy Piotr przystąpił do grona uczniów Pana Jezusa, był już człowiekiem żonatym i mieszkał w Kafarnaum u teściowej, którą Pan Jezus uzdrowił (Mk 1, 29-31; Łk 4, 38-39). Tradycja wczesnochrześcijańska wydaje się potwierdzać, że miał dzieci, gdyż wymienia jako jego córkę św. Petronelę. Nie jest to jednak pewne.

    Święty Piotr Apostoł

    Jezus bardzo wyraźnie wyróżniał Piotra wśród Apostołów. Piotr był świadkiem – wraz z Janem i Jakubem – wskrzeszenia córki Jaira (Mt 9, 23-26; Mk 5, 35-43; Łk 8, 49-56), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1-13; Mk 9, 2-13; Łk 9, 28-36) i modlitwy w Getsemani (Mt 26, 37-46; Mk 14, 33-42; Łk 22, 41-46). Kiedy Jezus zapytał Apostołów, za kogo uważają Go ludzie, otrzymał na to różne odpowiedzi. Kiedy zaś rzucił im pytanie: “A wy za kogo Mnie uważacie?” – usłyszał z ust Piotra wyznanie: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Za to otrzymał w nagrodę obietnicę prymatu nad Kościołem Chrystusa: “Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).
    Można byłoby wymienić jeszcze inne historie związane z Piotrem. Jezus ratuje Piotra, kiedy tonął w Jeziorze Galilejskim (Mt 14, 28-31). Piotr płaci podatek za Jezusa i za siebie monetą, wydobytą z pyszczka ryby (Mt 17, 24-27); od Piotra Pan Jezus zaczyna mycie nóg Apostołom przy Ostatniej Wieczerzy (J 13, 6-11). Przed pojmaniem Mistrza Piotr zapewnia Go o swojej dla Niego wierności (Mt 26, 33). W Getsemani występuje w obronie Jezusa i ucina ucho słudze arcykapłana, Malchusowi (Mt 26, 51-54; Mk 14, 47; Łk 22, 49-50; J 18, 10-11). On jeden, wraz z Janem, idzie za Chrystusem aż na podwórze arcykapłana. Jednak tu, rozpoznany, trzykrotnie wyrzeka się ze strachu Jezusa, dwukrotnie potwierdzając to zaparcie się Chrystusa przysięgą. Kiedy zapiał kogut, przypomniał sobie przepowiednię Mistrza i gorzko zapłakał (Mt 26, 69-75; Mk 14, 66-72; Łk 22, 54-62; J 18, 15-27).

    Święty Piotr otrzymuje klucze Królestwa

    Przed odejściem do nieba Pan Jezus zlecił Piotrowi najwyższą władzę pasterzowania nad Jego Apostołami i pozostałymi wiernymi wyznawcami (J 21, 15-19). Apostołowie od początku podjęli te słowa i uznali w Piotrze pierwszego spośród siebie. We wszystkich wykazach apostolskich Piotr jest zawsze stawiany na pierwszym miejscu (Mt 10, 2; Mk 3, 16; Łk 6, 14; Dz 1, 13). Pisma Nowego Testamentu wymieniają go 150 razy. Piotr proponuje Apostołom przyłączenie do ich grona jeszcze jednego w miejsce Judasza (Dz 1, 15-26). Piotr pierwszy przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego i pozyskuje sporą liczbę pierwszych wyznawców (Dz 2, 14-36). Uzdrawia chromego od urodzenia i nawraca kilka tysięcy ludzi (Dz 3, 1-26). Zakłada pierwszą gminę chrześcijańską w Jerozolimie i sprawuje nad nią władzę sądowniczą (Dz 5, 1-11). To jego Chrystus poucza w tajemniczym widzeniu, że ma także przyjmować pogan i nakazuje mu udać się do domu oficera rzymskiego, Korneliusza (Dz 10, 1-48). Na Soborze apostolskim Piotr jako pierwszy przemawia i decyduje, że należy iść także do pogan, a od nawróconych z pogaństwa nie należy żądać wypełniania nakazów judaizmu, obowiązujących Żydów (Dz 15, 1-12). W myśl zasady postawionej przez Pana Jezusa: “Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada” (Mt 26, 31) – właśnie Piotr stał się głównym przedmiotem nienawiści i pierwszym obiektem prześladowań. Został nawet pojmany i miał być wydany przez króla Heroda Agryppę I Żydom na stracenie. Jednak anioł Pański wybawił go cudownie od niechybnej śmierci (Dz 12, 1-17).
    Niebawem po uwolnieniu Piotr udał się do Antiochii, gdzie założył swoją stolicę (Ga 2, 11-14). Stamtąd podążył do Małej Azji i Koryntu (2 P 1, 1), aby wreszcie osiąść na stałe w Rzymie. Tu także poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona ok. 64 roku, umierając na krzyżu, jak mu to zapowiedział Chrystus (J 21, 18-19). O pobycie Piotra w Rzymie i jego śmierci piszą między innymi: św. Klemens Rzymski (+ ok. 97), List do Koryntian, 5; św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 117), List do Rzymian 4, 3; św. Dionizy z Koryntu (+ 160); św. Ireneusz (+ 202); Euzebiusz – Historia Kościoła 2, 25, 8; św. Kajus Rzymski (+ 296) i wielu innych.

    Święty Piotr Apostoł

    Św. Piotr zostawił dwa listy, które należą do ksiąg Pisma świętego Nowego Testamentu. Dyktował je swojemu uczniowi Sylwanowi (1 P 5, 12). Wyróżniają się one niezwykłą plastyką i ekspresją. Jako zwierzchnik Kościoła Piotr ma odwagę przestrzec wiernych przed zbyt dowolnym tłumaczeniem pism Pawła Apostoła (2 P 3, 14-16). Pierwszy list Piotr pisał ok. 63 r., przed prześladowaniem wznieconym przez Nerona. Pisał go z Rzymu. Drugi list, pisany również z Rzymu, prawdopodobnie został zredagowany w więzieniu, gdyż Piotr pisze o swojej rychłej śmierci. Tak więc list powstał w 64 lub 67 roku (2 P 1, 14).
    O wielkiej popularności św. Piotra świadczą liczne apokryfy. Na pierwszym miejscu należy do nich Ewangelia Piotra, której fragment udało się przypadkowo odnaleźć w roku 1887 w Achmin w Górnym Egipcie. Mogła powstać już w latach 120-130 po Chrystusie. Kerygma Piotra – to rodzaj homilii. Powstała ona również ok. roku 130 i ma zabarwienie gnostyckie. Apokalipsa św. Piotra należała kiedyś do najbardziej znanych apokryfów. Pochodzi ona również z początków chrześcijaństwa, odnaleziona została w roku 1887 wraz z Ewangelią Piotra. Zawiera opis sądu i losu dusz po śmierci. Wreszcie apokryf już znacznie późniejszy, z V w., Dzieje Piotra i Pawła. Autor tak niepodzielnie łączy losy obu Apostołów, że oznacza datę ich śmierci nie tylko w jednym roku, ale nawet w jednym dniu. Nadto według autora obydwaj Apostołowie zostali pochowani w jednym miejscu. Wyznaczoną przez autora tego apokryfu datę śmierci przyjęło Martyrologium Rzymskie.

    Śmierć św. Piotra Apostoła

    Św. Piotr poniósł śmierć męczeńską według podania na wzgórzu watykańskim. Miał być ukrzyżowany według świadectwa Orygenesa głową w dół na własną prośbę, gdyż czuł się niegodnym umierać na krzyżu jak Chrystus. Cesarz Konstantyn Wielki wystawił ku czci św. Piotra nad jego grobem bazylikę. Obecna bazylika Św. Piotra w Rzymie pochodzi z wieku XVI-XVII, zbudowana została w latach 1506-1629. Teren wokół bazyliki należy do Państwa Watykańskiego, istniejącego w obecnym kształcie od roku 1929 jako pozostałość dawnego państwa papieży. Liczy ono 0,44 km2 powierzchni i zamieszkuje je ok. 1000 ludzi. Bazylika wystawiona na grobie św. Piotra jest symbolem całego Kościoła Chrystusa. Rocznie nawiedza ją kilkanaście milionów pielgrzymów i turystów z całego świata. W czasie prac archeologicznych przeprowadzonych w podziemiach bazyliki św. Piotra w latach 1940-1949 znaleziono pod konfesją (pod głównym ołtarzem bazyliki) grób św. Piotra.
    Oprócz tej najsłynniejszej świątyni, wystawionej ku czci św. Piotra Apostoła, w samym Rzymie istnieją ponadto: kościół św. Piotra na Górze Złotej (Montorio), czyli na Janikulum, zbudowany na miejscu, gdzie Apostoł miał ponieść śmierć męczeńską; kościół św. Piotra w Okowach, wystawiony na miejscu, gdzie św. Piotr miał być więziony; kościół świętych Piotra i Pawła; kościółek “Quo vadis” przy Via Appia, wystawiony na miejscu, gdzie Chrystus według podania miał zatrzymać Piotra, usiłującego opuścić Rzym.Św. Piotr, pierwszy papież, jest patronem m. in. diecezji w Rzymie, Berlinie, Lozannie; miast: Awinionu, Biecza, Duszników Zdroju, Frankfurtu nad Menem, Genewy, Hamburga, Nantes, Poznania, Rygi, Rzymu, Trzebnicy; a także blacharzy, budowniczych mostów, kowali, kamieniarzy, marynarzy, rybaków, zegarmistrzów. Wzywany jako orędownik podczas epilepsji, gorączki, febry, ukąszenia przez węże.W ikonografii św. Piotr ukazywany jest w stroju apostoła, jako biskup lub papież w pontyfikalnych szatach. Od IV w. (medalion z brązu – Watykan, mozaika w S. Clemente) ustalił się typ ikonograficzny św. Piotra – szerokie rysy twarzy, łysina lub lok nad czołem, krótka, gęsta broda. Od XII wieku przedstawiany jest jako siedzący na tronie. Atrybutami Księcia Apostołów są: anioł, kajdany, dwa klucze symbolizujące klucze Królestwa Bożego, kogut, odwrócony krzyż, księga, łódź, zwój, pastorał, ryba, sieci, skała – stanowiące aluzje do wydarzeń w jego życiu, tiara w rękach.

    Święty Paweł Apostoł

    Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji – Mała Azja (Dz 21, 39; 22, 3). Urodził się jako obywatel rzymski, co dawało mu pewne wyróżnienie i przywileje. W naglących wypadkach umiał z tego korzystać (Dz 16, 35-40; 25, 11). Nie wiemy, jaką drogą Paweł to obywatelstwo otrzymał: być może, że całe miasto rodzinne cieszyło się tym przywilejem; możliwe, że rodzina Apostoła nabyła lub po prostu kupiła sobie ten przywilej, bowiem i tą drogą także można było otrzymać obywatelstwo rzymskie w owych czasach (Dz 22, 28).
    Szaweł urodził się w Tarsie ok. 8 roku po narodzeniu Chrystusa (niektórzy badacze podają czas między 5 a 10 rokiem). Jego rodzina chlubiła się, że pochodziła z rodu Beniamina, co także i Paweł podkreślał z dumą (Rz 11, 1). Dlatego otrzymał imię Szaweł (spolszczona wersja hebrajskiego Saul) od pierwszego i jedynego króla Izraela z tego rodu (panował w wieku XI przed Chrystusem). Rodzina Szawła należała do faryzeuszów – najgorliwszych patriotów i wykonawców prawa mojżeszowego (Dz 23, 6). Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Po ukończeniu miejscowych szkół – a trzeba przyznać, że Paweł zdradza duże oczytanie (por. Tt 1, 12) – w wieku ok. 20 lat udał się Apostoł do Palestyny, aby w Jerozolimie “u stóp Gamaliela” pogłębiać swoją wiedzę skrypturystyczną i rabinistyczną (Dz 22, 3). Nie znał Jezusa. Wiedział jednak o chrześcijanach i szczerze ich nienawidził, uważając ich za odstępców i odszczepieńców. Dlatego z całą satysfakcją asystował przy męczeńskiej śmierci św. Szczepana (Dz 7, 58). Nie mając jednak pełnych lat 30, nie mógł wykonywać wyroku śmierci na diakonie. Pilnował więc szat oprawców i zapewne pilnie ich zachęcał, aby dokonali egzekucji (Dz 7, 58-60).

    Nawrócenie pod Damaszkiem

    Kiedy tylko Szaweł doszedł do wymaganej pełnoletności, udał się do najwyższych kapłanów i Sanhedrynu, aby otrzymać listy polecające do Damaszku. Dowiedział się bowiem, że uciekła tam spora liczba chrześcijan, chroniąc się przed prześladowaniem, jakie wybuchło w Jerozolimie (Dz 9, 1-3). Gdy Szaweł był blisko murów Damaszku, spotkał go Chrystus, powalił na ziemię, oślepił i w jednej chwili objawił mu, że jest w błędzie; że nauka, którą on tak zaciekle zwalczał, jest prawdziwą; że chrześcijaństwo jest wypełnieniem obietnic Starego Przymierza; że Chrystus nie jest bynajmniej zwodzicielem, ale właśnie tak długo oczekiwanym i zapowiadanym Mesjaszem. Było to w ok. 35 roku po narodzeniu Chrystusa, a więc drugim po Jego śmierci.
    Po swoim nawróceniu Szaweł został ochrzczony przez Ananiasza, któremu Chrystus polecił to w widzeniu (Dz 9, 10-18). Po chrzcie Szaweł rozpoczął nową erę życia: głoszenia Chrystusa. Najpierw udał się na pustkowie, gdzie przebywał prawdopodobnie kilka miesięcy. Tam Chrystus bezpośrednio wtajemniczył go w swoją naukę (Ga 1, 11-12). Paweł przestudiował i przeanalizował na nowo Stare Przymierze. Następnie, po powrocie do Damaszku, przez 3 lata nawracał jego mieszkańców. Zawiedzeni Żydzi postanowili zemścić się na renegacie i czyhali na jego zgubę. Zażądali więc od króla Damaszku Aretasa, by wydał im Szawła. Szaweł jednak uciekł w koszu spuszczonym z okna pewnej kamienicy przylegającej do muru miasta. Udał się następnie do Jerozolimy i przedstawił się Apostołom. Powitano go ze zrozumiałą rezerwą. Tylko dzięki interwencji Barnaby, który wśród Apostołów zażywał wielkiej powagi, udało się przychylnie nastawić Apostołów do Pawła. Ponieważ jednak także w Jerozolimie przygotowywano na Apostoła zasadzki, musiał chronić się ucieczką do rodzinnego Tarsu.

    Święty Paweł Apostoł

    Stamtąd wyprowadził Pawła na szerokie pola Barnaba. Razem udali się do Antiochii, gdzie chrześcijaństwo zapuściło już korzenie. Tamtejszej gminie nadali niezwykły rozwój przez to, że kiedy wzgardzili nimi Żydzi, oni udali się do pogan. Ci z radością przyjmowali Ewangelię tym chętniej, że Paweł i Barnaba zwalniali ich od obrzezania i prawa żydowskiego, a żądali jedynie wiary w Chrystusa i odpowiednich obyczajów. Zostali jednak oskarżeni przed Apostołami, że wprowadzają nowatorstwo. Doszło do konfliktu, gdyż obie strony i tendencje miały licznych zwolenników. Zachodziła obawa, że Apostołowie w Jerozolimie przychylą się raczej do zdania konserwatystów. Sami przecież pochodzili z narodu żydowskiego i skrupulatnie zachowywali prawo mojżeszowe.
    Na soborze apostolskim jednakże (49-50 r.) miał miejsce przełom. Apostołowie, dzięki stanowczej interwencji św. Piotra, orzekli, że należy pozyskiwać dla Chrystusa także pogan, że na nawróconych z pogaństwa nie należy nakładać ciężarów prawa mojżeszowego (Dz 15, 6-12). Było to wielkie zwycięstwo Pawła i Barnaby. Od tej pory Paweł rozpoczyna swoje cztery wielkie podróże. Wśród niesłychanych przeszkód tak natury fizycznej, jak i moralnej, prześladowany i męczony, przemierza obszary Syrii, Małej Azji, Grecji, Macedonii, Italii i prawdopodobnie Hiszpanii, zakładając wszędzie gminy chrześcijańskie i wyznaczając w nich swoich zastępców. Oblicza się, że w swoich czterech podróżach, wówczas tak bardzo wyczerpujących i niebezpiecznych, Paweł pokonał ok. 10 tys. km dróg morskich i lądowych. Pierwsza wyprawa miała miejsce w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; druga – w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecia – w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Aresztowany został w Jerozolimie w 60 r. Kiedy namiestnik zamierzał wydać Pawła Żydom, ten odwołał się do cesarza. Przebywał jednak w więzieniu w Cezarei Palestyńskiej ponad dwa lata, głosząc i tam Chrystusa. W drodze do Rzymu statek wiozący więźniów rozbił się u wybrzeży Malty. Na wyspie Paweł spędził trzy zimowe miesiące, w czasie których nawrócił mieszkańców. W Rzymie także jakiś czas spędził jako więzień, aż dla braku dowodów winy (Żydzi z Jerozolimy się nie stawili) został wypuszczony na wolność. Ze swojego więzienia w Rzymie Paweł wysłał szereg listów do poszczególnych gmin i osób. Po wypuszczeniu na wolność zapewne udał się do Hiszpanii (Rz 15, 24-25), a stamtąd powrócił do Achai. Nie wiemy, gdzie został ponownie aresztowany. Jednak sam fakt, że go tak pilnie poszukiwano, wskazuje, jak wielką powagą się cieszył.

    Święty Paweł Apostoł

    Ok. 67 (lub 66) roku Paweł poniósł śmierć męczeńską. Według bardzo starożytnego podania św. Paweł miał ponieść śmierć od miecza (jako obywatel rzymski). Nie jest znany dzień jego śmierci, za to dobrze zachowano w pamięci miejsce jego męczeństwa: Aquae Silviae za Bramą Ostyjską w Rzymie. Ciało Męczennika złożono najpierw w posiadłości św. Lucyny przy drodze Ostyjskiej. W roku 284 za czasów prześladowania, wznieconego przez cesarza Waleriana, przeniesiono relikwie Apostoła do katakumb, zwanych dzisiaj katakumbami św. Sebastiana przy drodze Apijskiej. Być może na krótki czas spoczęły tu także relikwie św. Piotra. Po edykcie cesarza Konstantyna Wielkiego (313) ciało św. Piotra przeniesiono do Watykanu, a ciało św. Pawła na miejsce jego męczeństwa, gdzie cesarz wystawił ku jego czci bazylikę pod wezwaniem św. Pawła.
    Z pism apokryficznych o św. Pawle można wymienić: Nauczanie Pawła o zabarwieniu gnostyckim. Dzieje Pawła w przekładzie koptyjskim odnalazł i opublikował C. Schmidt w roku 1905. Autor opisuje w nim wydarzenie znane z Dziejów Apostolskich, dołącza na pół fantastyczne dzieje św. Tekli oraz apokryficzną korespondencję św. Pawła z Koryntianami, wreszcie opis męczeństwa Apostoła. Według Tertuliana dzieje te napisał pewien kapłan z Małej Azji około roku 160-170. Autor za podszywanie się pod imię Apostoła został kanonicznie ukarany. Apokalipsa św. Pawła to opis podróży Pawła pod przewodnictwem anioła w zaświaty. Opisuje spotkanie w niebie z osobami, znanymi z Pisma świętego Starego i Nowego Przymierza, oraz w piekle – z osobami przewrotnymi. Dzieło to odnalazł Konstantyn Tischendorf w roku 1843 na Górze Synaj w tamtejszym klasztorze prawosławnym. Wreszcie dużą wrzawę wywołał kiedyś spór o Korespondencję św. Pawła z Seneką. Nawet św. Hieronim i św. Augustyn błędnie opowiedzieli się za autentycznością tego dzieła.

    Święty Paweł Apostoł

    Paweł jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.W czasie pontyfikatu papieża Benedykta XVI Kościół obchodził Rok św. Pawła w związku z jubileuszem 2000 lat od narodzin Apostoła Narodów (2008-2009).W ikonografii przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Uroczystość świętych apostołów Piotra i Pawła

    Uroczystość świętych apostołów Piotra i Pawła

    Św. Piotr i św. Paweł (fot. zatletic/depositphotos.com)

    ***

    Nie można sobie wyobrazić Kościoła bez tych dwóch gigantów wiary. Oni są na początku wspólnoty chrześcijańskiej w Rzymie. Choć różni wiekiem, statusem społecznym, to jednak oni wypełnili polecenie Chrystusa, aby zanieść Ewangelię aż po krańce ziemi. 29 czerwca Kościół we wspólnej uroczystości oddaje cześć świętym apostołom Piotrowi i Pawłowi.

    Szymon był rybakiem. Mieszkał z rodziną w Kafarnaum. W Ewangelii mamy wzmiankę o uzdrowieniu jego teściowej. Wczesnochrześcijańska tradycja podaje, że jego żoną była św. Perpetua, a córką św. Petronela.

    Imię Piotr, które Szymonowi nadał Jezus, oznacza jego misję. Usłyszał on bowiem: „Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).

    Jezus wyróżniał Piotra spośród innych apostołów. Jemu też powierzył specjalną misję utwierdzania braci w wierze i przewodzenia wspólnocie wierzących.

    Po Wniebowstąpieniu Jezusa i Zesłaniu Ducha Świętego Piotr faktycznie przewodzi wspólnocie Apostołów. Zakłada wspólnotę jerozolimską. Udaje się do Antiochii, którą obiera za swoją stolicę. Apostołuje w Azji Mniejszej i Grecji. Osiada w Rzymie, gdzie ponosi śmierć męczeńską w latach sześćdziesiątych pierwszego wieku.

    Św. Piotr jest autorem dwóch listów, które weszły do kanonu pism Nowego Testamentu. Badacze wskazują także na to, że Ewangelia św. Marka jest zapisem katechezy głoszonej przez Piotra.

    Jezus wyróżniał Piotra spośród innych apostołów. Jemu też powierzył specjalną misję utwierdzania braci w wierze i przewodzenia wspólnocie wierzących.

    Piotr poniósł śmierć męczeńską w Rzymie na wzgórzu watykańskim. Tam jest jego grób, na którym została zbudowana słynna bazylika jego imienia. Św. Piotr w ikonografii ukazywany jest w stroju apostoła lub w stroju pontyfikalnym. Jego atrybuty to między innymi anioł, kajdany, dwa klucze, kogut, sieci i skała, które są aluzją do wydarzeń z jego życia.

    Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji. Urodził się około roku 8 po Chrystusie. Był gorliwym faryzeuszem z pokolenia Beniamina. Był też obywatelem rzymskim. Zdobył solidne wykształcenie religijne.

    Nie spotkał Chrystusa w ziemskim życiu. W Jerozolimie pojawił się po Jego śmierci. Jako gorliwy faryzeusz uważał chrześcijan za odstępców od wiary i chciał ich zniszczyć. Po nawróceniu w słynnym spotkaniu z Jezusem pod Damaszkiem, przyjął chrzest i stał się apostołem nowej wiary.

    Paweł przemierzył ponad 10 tys. km po Morzu Śródziemnym i drogach lądowych ówczesnego cesarstwa rzymskiego. Był prześladowany, biczowany, kamieniowany. Głosił ewangelię w Syrii, w Małej Azji, w Grecji, Macedonii oraz Italii. Zakładał gminy chrześcijańskie i wyznaczał swoich zastępców.

    Został aresztowany w Jerozolimie około roku 60. Po odwołaniu się do wyroku cezara, został przewieziony do Rzymu. Tam poniósł śmierć męczeńską od miecza, jako obywatel rzymski, około roku 67.

    Paweł nie spotkał Chrystusa w ziemskim życiu. W Jerozolimie pojawił się po Jego śmierci. Jako gorliwy faryzeusz uważał chrześcijan za odstępców od wiary i chciał ich zniszczyć. Po nawróceniu w słynnym spotkaniu z Jezusem pod Damaszkiem, przyjął chrzest i stał się apostołem nowej wiary.

    Paweł jest autorem 13 pism Nowego Testamentu. W ikonografii ukazywany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybuty to koń, kość słoniowa i miecz.

    Już w połowie trzeciego wieku uroczystość obu Apostołów obchodzona była wspólnie. Piotr i Paweł są u początków chrześcijańskiej gminy w Rzymie. Tam zginęli śmiercią męczeńską, tam są ich groby i relikwie. Choć różni ich wiele, to jednak oni zanieśli Słowo Życia do centrum ówczesnego świata. Ich krew użyźniła glebę do wzrostu ziarna wiary. Dlatego Kościół czci w nich tradycję, sukcesję apostolską i charyzmat, prowadzenie przez Ducha Świętego, jako swoje fundamenty.

    o. Paweł Kosiński SJDEON.PL

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 czerwca

    Święci Pierwsi Męczennicy
    Świętego Kościoła Rzymskiego

    Zobacz także:
      •  Święty Władysław, król
      •  Błogosławiony Rajmund Lull, męczennik
      •  Błogosławiony January Maria Sarnelli, prezbiter
    ***
    Ostatnia modlitwa pierwszych chrześcijan

    Ze wszystkich miast, najwięcej męczenników poniosło śmierć i pochowano w Rzymie. Przez pierwszych 300 lat chrześcijaństwa to tu powstawały dekrety prześladowcze i tu je skwapliwie wykonywano. Kościoły i kaplice Rzymu kryją w swoim cieniu setki ich relikwii. Samych papieży, którzy za wiarę oddali swoje życie, jest około trzydziestu.
    Pierwsze prześladowanie, rozpętane przez cesarza Nerona w latach 64-67, było dużym zaskoczeniem – i nie ma żadnego rejestru osób, które oddały wtedy życie za Chrystusa. Liczba tych męczenników była ogromna, oblicza się ją na kilka tysięcy. Wyrafinowanymi mękami i torturami Neron chciał zrzucić na chrześcijan winę za podpalenie Rzymu, którego się dopuścił, aby na jego zgliszczach wystawić nowe, piękniejsze miasto. Przez masowe egzekucje chciał odwrócić od siebie całą nienawiść ludu rzymskiego. Dla oddania – tym po większej części bezimiennym – bohaterom wiary należnej czci w nowym kalendarzu liturgicznym zostało ustanowione w roku 1969 wspomnienie świętych Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Nawiązuje ono do uroczystości wczorajszej, kiedy to ofiarą tego właśnie prześladowania stali się książęta apostolscy, św. Piotr i św. Paweł. Najwybitniejszy historyk rzymski, Tacyt (+ 120), który uważał chrześcijan za sektę i jawnie okazywał wobec nich swoją niechęć i pogardę, pisał tak:”Zdarzyło się potem (rok 64) nieszczęście – nie wiadomo, czy z przypadku, czy przez złośliwość cezara (Nerona), bo obydwie wersje podają pisarze – ale cięższe i okropniejsze od wszystkich, jakie temu miastu gwałtowność pożarów wyrządziła. Ogień powstał w tej części cyrku, która przylegała do palatyńskiego i celijskiego wzgórza (…). I nikt nie śmiał pożarowi zapobiec wobec częstych pogróżek wielu, którzy gasić zabraniali, i ponieważ inni jawnie ciskali głownie, i głośno wołali, że są do tego upoważnieni – czy też chcąc swobodniej uprawiać grabież, czy też istotnie taki mieli rozkaz (…). Te zabiegi (zrzucenia ze siebie winy) chybiały celu, ponieważ rozeszła się pogłoska, że właśnie w chwili, gdy miasto stało w płomieniach, Neron wstąpił na scenę domowego teatru i opiewał zagładę Troi (…). Atoli ani pod wpływem zabiegów ludzkich, ani darowizn cezara (…) nie ustępowała hańbiąca pogłoska, lecz wierzono, że pożar był nakazany.
    Aby ją usunąć, podstawił Neron winowajców, najbardziej wyszukanymi kaźniami tych (…), których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza był na śmierć skazany przez prokuratora, Poncjusza Piłata; a przytłumiony na razie zabobon zgubny znowu wybuchnął nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy (…).
    Schwytano więc najpierw tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali (…). A śmierci im przydano urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów. Gdy zabrakło dnia, płonęli, służąc za nocne pochodnie” (…).Tacyt pisze także, że aresztowanych było “ogromne mnóstwo”, tak że “budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni” (Roczniki, XV, s. 38-45).Kościół pochyla się dzisiaj nad tymi, którzy w jego początkach, podczas prześladowań rzymskich, złożyli za wiarę ofiarę z życia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Pierwsze latorośle

    Kandyda, męczennica rzymska była żoną męczennika
Artemiusza, z którym miała córkę Paulinę, także
umęczoną za wiarę – jedna z pierwszych męczenniczek
chrześcijańskich w Rzymie

    Kandyda, męczennica rzymska była żoną męczennika Artemiusza, z którym miała córkę Paulinę, także umęczoną za wiarę – jedna z pierwszych męczenniczek chrześcijańskich w Rzymie

    ***

    30 czerwca Kościół wspomina Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Ich odwaga w wyznawaniu wiary była naprawdę imponująca. Wielu z tych zwykłych ludzi, najczęściej skazywanych na wymyślne męki, to bezimienni bohaterowie, o których nie znajdziemy nawet wzmianek w pokrytych kurzem aktach cesarskich

    W pierwszych wspólnotach chrześcijańskich w Rzymie męczennicy za wiarę cieszyli się ogromnym autorytetem, a nad ich symbolicznymi grobami czy miejscami pamięci wznoszono martyria, grobowce i bazyliki; tak było np. w przypadku Wawrzyńca, Sebastiana, Agnieszki i innych świętych.

    W naszych kościołach

    Pierwsi chrześcijanie z pietyzmem zabierali doczesne szczątki swoich współwyznawców składając je w katakumbach, a daty ich śmierci zapisywali w specjalnych katalogach jako dzień narodzin dla nieba. Za aprobatą papieży coraz częściej ciała męczenników przenoszono z należną im czcią ze zrujnowanych podziemnych katakumb do kościołów Rzymu i innych miast. Kiedy w VII wieku papież Bonifacy IV konsekrował rzymski Panteon zamieniając na kościół Matki Bożej od Męczenników, wszystkich zmarłych męczenników wspominano 13 maja.

    Relikwie pierwszych męczenników rozsyłano w darze lokalnym Kościołom „ku pokrzepienu serc”. Do dzisiaj zachowały się niektóre ich relikwiarze. W łańcuckiej farze znajdujemy umieszczone na ołtarzach bocznych nawy północnej szafkowe relikwiarze pochodzące z 1848 r., z czasów sprawowania opieki w parafii przez ojców jezuitów. Znajdują się w nich m.in. relikwie papieża Klemensa oraz Krescencjusza (chłopca, który nie chciał oddawać w Rzymie czci obcym bogom i dla postrachu został ścięty). W późnogotyckiej przeworskiej bazylice Ducha Świętego w głównym ołtarzu umieszczono relikwie świętych Marcina i Benedykta, Sewery i Lukundy, Maurycjusza i Prymitywy, św. Pawła. Pokaźną kolekcją relikwii świętych męczenników może poszczycić się bazylika kolegiacka w Brzozowie. W ołtarzu głównym znajdziemy relikwie ponad stu świętych. Ponad dwieście relikwii, w tym wielu z pierwszych wieków (m.in. męczennicy Kandydy oraz św. Marcelego) posiada ołtarz z bazyliki Ojców Dominikanów w Jarosławiu.

    Prześladowania cesarskie

    Pierwsze źródłowo potwierdzone prześladowania chrześcijan miały miejsce za panowania cesarza Nerona, który to oskarżyć ich miał o celowe podpalenie Rzymu. Wydaje się jednak, że rzeczywistym sprawcą podpalenia miasta był sam Neron, gdyż powodowany swoistą manią wielkości chciał wybudować nowe, wspaniałe miasto zostawiając po sobie pamiątkę „ku potomności”. W tym czasie zginęli dwaj apostołowie św. Piotr i św. Paweł. Kolejne wielkie prześladowania nastąpiły za cesarza Decjusza, który to w III stuleciu nakazał, aby wszyscy mieszkańcy Rzymu udowodnili wierność bogom rzymskim. Okrucieństwo stosował wobec duchownych, ekwitów i senatorów chrześcijańskich kolejny cesarz – Walerian. I wreszcie ostatnie tzw. Wielkie Prześladowanie miało miejsce za cesarza Dioklecjana, który na początku IV wieku kazał zburzyć chrześcijańskie domy spotkań, spalić święte księgi oraz odebrać chrześcijanom przywileje. Nakazywał także pod karą śmierci złożenie ofiar bogom rzymskim, sam oddając się pod protekcję Jowisza.

    Akta Męczenników

    Przesłuchania pierwszych chrześcijan prowadzone przed urzędnikami protokołowano, a ich wersje składane w archiwach posłużyły następnie pisarzom chrześcijańskim do stworzenia tzw. Akt Męczenników. Ale ta „literatura ku pokrzepieniu serc” pierwszych wspólnot chrześcijan była niebezpieczna dla rzymskich urzędników i władze zaczęły dokumenty niszczyć. Pisarze chrześcijańscy próbowali odtwarzać brakujące elementy nierzadko dopisując legendarne fakty. W XVII stuleciu badacze benedyktyńscy za kompletne uznali 120 opisy męczeńskich śmierci. W XX wieku za w pełni autentyczne uznano około 30 relacji z bezpośredniego męczeństwa. Pojawiały się też listy męczenników (tzw. Depositio martyrum) pisane przez sekretarza papieża Damazego I w IV stuleciu (zawarte w tzw. Chronografie rzymskim), a w V stuleciu pojawiło się pierwsze Martyrologium zawierające dane o każdym męczenniku pod danym dniem, przypisywane św. Hieronimowi. Udoskonaloną i uzupełnioną wersję Martyrologium Rzymskiego zatwierdził Sobór Trydencki w XVI stuleciu.

     Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – maj 2023

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 maja

    Święty Józef, Rzemieślnik

    Zobacz także:
      •  Święty August Schoeffler, męczennik
      •  Jeremiasz, prorok
    ***

    jozefrzemieslnik

    Święty Józef był mężem Maryi. Jego postać znamy z przekazów Ewangelii. Czcimy go dwukrotnie w ciągu roku: 19 marca – jako Oblubieńca Matki Bożej, a dzisiaj – jako wzór i patrona ludzi pracujących. 1 maja 1955 roku zwracając się do Katolickiego Stowarzyszenia Robotników Włoskich papież Pius XII proklamował ten dzień świętem Józefa rzemieślnika, nadając w ten sposób religijne znaczenie świeckiemu, obchodzonemu na całym świecie od 1892 r., świętu pracy. Odtąd tego dnia także Kościół akcentuje szczególną godność i znaczenie pracy. To wspomnienie jest wyrazem zrozumienia i poszanowania jej roli w duchowym rozwoju człowieka, a także okazją do złożenia hołdu tym jej wartościom, które pozwalają stosunki między ludźmi ją wykonującymi oprzeć na zasadach pokoju społecznego, dalekich od niezgody, gwałtu i nienawiści.
    Całe swoje życie św. Józef spędził jako rękodzielnik i wyrobnik w ciężkiej zarobkowej pracy. Ewangelie określają go mianem tektōn (łac. faber), przez co rozumiano wyrobnika – rzemieślnika od naprawy narzędzi rolniczych, przedmiotów drewnianych itp. Były to więc prace związane z budownictwem, z robotą w drewnie i w żelazie. Józef wykonywał je na zamówienie i w ten sposób utrzymywał Najświętszą Rodzinę. Ta właśnie praca stała się równocześnie dla niego źródłem uświęcenia. Był mistykiem nie przez kontemplację, przez uczynki pokutne czy przez dzieła miłosierdzia, ale właśnie przez codzienną pracę. Praca go uświęciła, gdyż wykonywał ją rzetelnie, wypełniał ją cicho i pokornie jako zleconą sobie od Boga misję na ziemi. Spełniał ją zapatrzony w Jezusa i Maryję. Dla nich żył, dla nich się trudził, dla nich był gotów do najwyższych ofiar. Taki powinien być styl pracy każdego chrześcijańskiego pracownika. Praca ma go uświęcać, ma być źródłem gromadzenia zasług dla nieba, podobnie jak to było w życiu św. Józefa.Pismo Święte nie tylko nie potępia pracy, ale ją zaleca i nakazuje, i to we wszelkich odmianach, także gdy chodzi o pracę fizyczną. Już pierwsi rodzice w raju pracowali: “Jahwe Bóg wziął człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2, 15). Księga Przysłów oddaje najwyższe pochwały kobiecie pracowitej i wylicza, jakie pożytki i dobrodziejstwa ma z tego mąż i cały dom (Prz 31, 10-31). Pismo święte natomiast gromi leniwych i ostrzega przed nimi: “Do mrówki udaj się, leniwcze, patrz na jej drogi… w lesie gromadzi swą żywność i zbiera swój pokarm za życia. Jak długo, leniwcze, chcesz leżeć? A kiedyż ze snu powstaniesz?” (Prz 6, 6-9). “Ręka leniwa sprowadza ubóstwo, ręka zaś pilnych wzbogaca” (Prz 10, 4). “Kto ziemię uprawia, nasyci się chlebem” (Prz 12, 11). “Lenistwo nie złowi zwierzyny, ludzka pilność cennym bogactwem” (Prz 12, 27). Św. Paweł wprost pisze: “Gdy byliśmy u was, nakazaliśmy wam tak: kto nie chce pracować, niech też nie je” (2 Tes 3, 10). Przypowieść Pana Jezusa o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-16) i o talentach (Mt 25, 14-30; Łk 19, 11-28) akcentuje, że człowiek za swoją pracę odpowiada nie tylko wobec społeczeństwa, ale także w sumieniu wobec Pana Boga.Praca wyzwala z człowieka najpełniej jego uzdolnienia, energię, inicjatywę. Jest szkołą wielu cnót osobistych i społecznych, takich jak na przykład wytrzymałość, solidarność, cierpliwość, męstwo, odwaga i ład, współpraca, współzawodnictwo. Praca bogaci i łączy ludzi. Wyrównuje także nierówność społeczną. Jeśli człowiek traktuje pracę jako swoje posłannictwo, jako zleconą sobie od Boga misję, staje się ona wówczas dla niego środkiem uświęcenia i gromadzenia zasług dla nieba. Kościół wyniósł na ołtarze nie tylko władców, biskupów, papieży i zakonników, ale także zapobiegliwych ojców, dzielne matki, rzemieślników, żołnierzy i rolników.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Święty Józef w Biblii i Tradycji Kościoła

    john-everett-millais-chrystus-w-domu-swoich-rodzicow-wikimedia.jpg

    Jeżeli chcemy odkryć osobę św. Józefa, musimy najpierw sięgnąć do Starego Testamentu. Warto na wstępie wyjaśnić etymologię jego imienia. W Biblii imię Józef nosiło sześciu mężczyzn. Pierwszy to syn Racheli i Jakuba (zob. Rdz. 30,24). Rachela, córka Labana, była ukochaną żoną Jakuba. Długo jednak pozostawała niepłodna. Kiedy po wielu modlitwach urodziła pierwszego syna, nadała mu imię Jōseph, co się tłumaczy: „Oby Pan dał mi jeszcze drugiego syna”. Imię Józef oznacza więc wdzięczność i pragnienie czegoś więcej.

    Kolejną osobą, która nosiła to imię w Piśmie Świętym, jest Józef z Nazaretu, mąż Maryi. Został on wspomniany w Nowym Testamencie 12 razy. Następny był Józef – krewny Jezusa (np. Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Mt 13,55). Dalej imię to nosił Józef z Arymatei, człowiek cieszący się powagą, uczeń Jezusa. Następna postać to Józef zwany Barsabas (syn Saby), noszący przydomek Justus (Postawiono dwóch: Józefa, zwanego Barsabą, z przydomkiem Justus, i Macieja Dz 1,23). Ostatni, który nosił to imię, to Józef lewita z Cypru, nazwany przez Apostołów Barsabas – Synem Pocieszenia.
    Widzimy jasno – cały kontekst biblijny wskazuje, że imię to nosili ludzie wierni Bogu, związani z Chrystusem, noszący znamię Bożego wybrania.

    W kilkunastu wierszach, które Ewangeliści poświęcili Józefowi z Nazaretu, pada jedno zasadnicze określenie jego osoby jako człowieka sprawiedliwego ( hebr. sdq; gr. dikaios). Pojawia się ono w kontekście relacji Józefa do Maryi: Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie (Mt 1,19). Przymiotnik ten nie był jednak przez Ewangelistę użyty przypadkowo, lecz – jak zauważył Jan Paweł II w Redemptoris Custos – określa głęboki rys duchowy postaci Józefa. Odniesienie tego atrybutu do osoby Józefa staje się wymownym znakiem uznania go za godnego powierzenia mu misji przyjęcia w pełni obietnic Boga, czyli przyjęcia Mesjasza.

    W długiej historii Kościoła Józef pozostawał jednak jakby w cieniu. Dopiero z czasem coraz częściej zaczęło się pojawiać, najpierw oddolnie, to wyjątkowe nabożeństwo, które w sposób dojrzały dostrzegało w nim męża Maryi, patrona osób konsekrowanych, wzór dla kapłanów itd. Można by wymienić wiele aspektów duchowości, które zostały odkryte w tym niezwykłym świętym, a które pociągnęły ludzi do pogłębienia wiary. Kościół z czasem zaczął coraz bardziej dostrzegać rolę Józefa w tej szczególnej misji uobecniania zbawienia, jaka została powierzona opiekunowi Jezusa.

    Wiara w opiekę św. Józefa także nad Kościołem istniała od samego początku we wspólnocie chrześcijan. Kult ten rozwijał się oddolnie, był obecny w prywatnej pobożności i nasilał się w pewnych okresach. Powoli powstawały różne ruchy i stowarzyszenia, jednak kult Józefa dość późno doczekał się oficjalnych deklaracji Kościoła.

    Wyjątkowe znaczenie św. Józefa zostało od początku dostrzeżone przez Ojców Kościoła. Jako wyjątkowego teologa i świadka nauczania Ojców Kościoła o św. Józefie przedstawia się Bedę Czcigodnego. Dla tego Doktora Kościoła Józef był „sumą łask”. Beda w swoich rozważaniach bardzo szybko przeszedł od Rodziny z Nazaretu do Kościoła. Wyjaśniał, że małżeństwo Maryi i Józefa jest symbolem związku Chrystusa z Kościołem. W widzialny sposób Kościół jest związany z papieżem, który jest jego głową. Beda ostrożnie sugerował ideę obecności Józefa w Kościele w osobie papieża, ale bez wahania określał ideę patronowania przez niego światu.

    Kolejnym świadkiem rozwoju teologii o św. Józefie był żyjący w IX w. Raban Maur. Ukazał on Józefa jako antytezę Szatana. Maur uważał, że na początku zagubienia świata potrzebne były 4 elementy: kobieta, mężczyzna, drzewo i wąż. Tak samo dzieło Odkupienia potrzebuje czterech elementów, którymi są: Maryja, Chrystus, Krzyż i Józef.

    Kolejnym teologiem, który mówił o naszym świętym, jest Bernard z Clairvaux. Podobnie jak Beda Czcigodny, dostrzegał on związek między Józefem i papieżem. Chrystus żyje w swoim Kościele; to Jego prześladują ci, którzy atakują Kościół. Kiedy król Francji splądrował ziemię arcybiskupa Senes, św. Bernard napisał do papieża, wskazując na Józefa jako obrońcę Maryi i Jezusa.

    Pierwsza formalna wypowiedź na temat Józefa jako patrona Kościoła miała miejsce na soborze w Konstancji w 1416 r. Jan Gerson wystosował wówczas mowę dotyczącą zatwierdzenia święta zaślubin Józefa z Maryją. Według niego to małżeństwo jest dla Józefa źródłem wszystkich przywilejów. Ten związek wymagał uprzedniego przygotowania przez Boga. Został wybrany przez Boga, aby m.in. być pomocą i ochraniać Maryję i Jezusa. Nie mógł więc być stary, ale był mężczyzną w sile wieku. W zachowaniu czystości o wiele bardziej skuteczna jest łaska Ducha Świętego niż sędziwy wiek. Następnie Józef otrzymał uprzywilejowane miejsce w niebie wraz z możliwością wstawiennictwa za cały Kościół.

    Po wspomnianym Gersonie warto zauważyć jeszcze Izydora z Isolani. Ten dominikanin w 1522 r. opracował krótki traktat teologiczny pod tytułem Summa de donis Sancti Joseph (Zarys nauki o św. Józefie). Opisuje w nim wyjątkowe zaszczyty, jakie powinny być przypisane Józefowi: „Dla czci swego Imienia wybrał Bóg św. Józefa jako głowę i szczególnego patrona Kościoła wojującego. Poprzez cześć, oddawaną temu Świętemu, Kościół otrzymał z niebios wielką moc. A kiedy Kościół odzyska pokój, będzie mógł rozlewać wody Chrztu św. na narody barbarzyńskie i głosić wszystkim imię Chrystusa”. Od tego okresu wyraźnie zarysował się wybór Józefa na obrońcę i pośrednika. Było to związane z daną epoką – naznaczoną kryzysem spowodowanym sporami, w której nastąpił rozłam protestantyzmu, ale także dokonano zamorskich odkryć otwierających potrzebę ewangelizacji.

    W kontekście obecności Józefa w tradycji Kościoła trzeba przywołać również św. Teresę z Avili. Ta mistyczka z XVI w. uczyniła bardzo wiele dla rozpowszechnienia kultu Józefa z Nazaretu. Warto przytoczyć chociażby jedną myśl tej świętej: „Innym świętym, rzec można, dał Bóg łaskę wspomagania nas w tej lub owej potrzebie, temu zaś chwalebnemu Świętemu, jak o tym wiem z własnego doświadczenia, dał władzę wspomagania nas we wszystkim”.

    Odkrywając obecność Józefa w tradycji Kościoła, nie sposób nie odnieść się do oficjalnych wypowiedzi Magisterium. Na pierwszym miejscu trzeba wymienić dekret Świętej Kongregacji Obrzędów Quemadmodum Deus z 8 grudnia 1870 r. Dekret ten pierwszy raz publicznie ogłosił Józefa patronem Kościoła powszechnego. Ten szczególny akt został potwierdzony jeszcze raz przez Piusa IX w Liście Apostolskim Inclytum Patriarcham z 7 lipca 1871 r.

    Kolejną wypowiedzią Kościoła była encyklika Quamquam pluries Leona XIII z 1889 r., a po niej List apostolski Jana XXIII O odnowieniu nabożeństwa do niebiańskiego Patrona Kościoła „Le voci”, powierzający Sobór Watykański II opiece św. Józefa.

    Warto sięgnąć również w tym miejscu do homilii i przemówień Pawła VI, które obfitują w cenne myśli na temat św. Józefa. Jedna z nich, z 19 marca 1969 r., bardzo jasno ujmuje rolę tego świętego wobec Kościoła: „Kościół pragnie mieć w nim swego orędownika, dzięki niezłomnej wierze w tego, któremu Chrystus zechciał powierzyć opiekę nad swym delikatnym ludzkim dzieciństwem, i który nadal będzie pragnął od nieba swej misji opiekuna, przewodnika i obrońcy mistycznego Ciała samego Chrystusa, zawsze słabego, zawsze prześladowanego, zawsze dramatycznie chwiejnego”.

    Ostatnim i najważniejszym dokumentem jest oczywiście adhortacja Jana Pawła II Redemptoris Custos. Cały jej ostatni, VI punkt jest poświęcony obecności Józefa w Kościele.

    Omawiając obecność Józefa w tradycji Kościoła, warto wspomnieć o niektórych próbach podejmowanych tak w historii, jak i dzisiaj, aby wprowadzić Józefa szerzej do modlitw liturgicznych. Dotyczy to zarówno konkretnych świąt roku liturgicznego, modlitw mszalnych, jak i zwykłych nabożeństw. Jedna z najważniejszych to wprowadzenie przez Jana XXIII imienia Józefa do kanonu rzymskiego. Wcześniej Pius X w 1909 r. zatwierdził Litanię do św. Józefa, podając ją do użytku publicznego, dając w ten sposób dowód szczególnego wyróżnienia Józefa. Pius umieścił tę litanię obok pięciu najważniejszych, którymi posługuje się Kościół. Od 1815 r. Stolica Apostolska otrzymywała wiele petycji, by przyznać św. Józefowi szczególne miejsce w liturgii. Dotyczyły one przede wszystkim Mszy św., a zwłaszcza następujących modlitw: Confiteor; Suscipe, Sancta Trinitas; Communicantes i Libero nos. O dokonanie zmiany proszono również w Litanii do Wszystkich Świętych, a także domagano się przyznania Józefowi kultu protodulie. Kościół wobec tych próśb i żądań, zamiast teologicznych oświadczeń, zaczął oddawać cześć Józefowi zaraz po Maryi, czego dowodem są wspomniane już dokumenty Piusa IX, Leona XIII i Jana XXIII.

    Ostateczną odpowiedzią na prośby był dekret Jana XXIII z 13 listopada 1962 r., który włączył imię Józefa do kanonu rzymskiego. Papież chciał to uczynić na dowód, że Sobór Watykański II tak właśnie uczcił swojego patrona. Papież powziął tę decyzję w imieniu Ojców soboru, ponieważ tego aktu pragnęło wielu. Dzisiaj możemy się cieszyć również tym, że osoba Józefa została włączona do pozostałych modlitw eucharystycznych.

    ks. dr Piotr Górski/Civitas Christiana

    (na podstawie: Święty Józef w dziele zbawczym Boga. Kalisz 2014

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 maja

    Święty Atanazy Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Zygmunt, król i męczennik
    ***
    Święty Atanazy Wielki

    Atanazy urodził się w 295 r. w Aleksandrii. Jak można wnosić z jego pism oraz z imienia jego brata, Piotra, który po nim zasiadł na stolicy aleksandryjskiej, Atanazy był z pochodzenia Grekiem. Posiadał wszechstronne wykształcenie. Jego młodość przypadła na krwawe prześladowanie Dioklecjana i Galeriusza. Miał dosyć okazji podziwiać męstwo męczenników oddających swoje życie za Chrystusa nieraz wśród najwyszukańszych tortur.
    W młodym wieku podjął życie w odosobnieniu na pustyni egipskiej, gdzie spotkał św. Antoniego Pustelnika, swego mistrza. Za rządów św. Aleksandra Atanazy w 319 r. został wyświęcony na diakona i pełnił przy biskupie urząd jego sekretarza. Jako autor listu św. Aleksandra do biskupów, w którym błędy Ariusza poddał szczegółowej analizie i krytyce, został zaproszony na Sobór Nicejski (325), na którym zajaśniał niezwykłą wymową i wiedzą teologiczną tak dalece, że można powiedzieć, iż przyczynił się w głównej mierze do potępienia przez ojców soboru Ariusza. Cesarz Konstantyn I Wielki skazał herezjarchę na wygnanie.
    Po śmierci biskupa Aleksandra jego następcą został wybrany Atanazy (328). Od samego początku jego pasterzowaniu towarzyszyły wielkie wyzwania. Cesarz Konstantyn odwołał bowiem z wygnania Ariusza i jawnie zaczął sprzyjać jego zwolennikom. Dla umocnienia wiernych swojej diecezji Atanazy rozpoczął uciążliwą wizytację od Assuanu po Tebaidę. W Tabennesi powitał go serdecznie św. Pachomiusz. W tym czasie przeciwnicy Atanazego oskarżyli go przed cesarzem, że objął stolicę aleksandryjską, nie mając jeszcze wieku kanonicznego, a ponadto że popiera przeciwników politycznych cesarza. Atanazy udał się więc do Nikomedii, gdzie wtedy urzędował cesarz, i zbił wszystkie zarzuty przeciwników. Cesarz żegnał go z wielkimi honorami (332).
    Przeciwnicy ponownie oskarżyli Atanazego, tym razem o to, że przyczynił się do potajemnego zamordowania ariańskiego biskupa Arseniusza. Kiedy Atanazy zażądał kategorycznie sądu, zorganizowano go na synodzie w Cezarei Palestyńskiej, gdzie została wykazana niewinność Atanazego. Z tej okazji cesarz Konstantyn wystosował nawet do Atanazego list pochwalny.
    Ariusz dzięki poparciu cesarza zdołał w tym czasie pozyskać bardzo wielu biskupów na Wschodzie. Sześćdziesięciu z nich zebrało się na synodzie w Tyrze (335). Atanazy omalże nie został na miejscu zabity. Ratował się ucieczką, ale cesarz skazał Atanazego na banicję do Trewiru w Galii. Daremnie w obronie Atanazego pisał do cesarza listy św. Antoni Pustelnik. Dopiero śmierć cesarza w 337 r. przywróciła udręczonemu obrońcy Kościoła wolność.
    Wrogowie ponownie wnieśli przeciwko Atanazemu skargę, tym razem do papieża, św. Juliusza I, o to, że nieprawnie objął stolicę biskupią. Atanazy zwołał wówczas synod do Aleksandrii, który wykazał jego niewinność. Przeciwnicy, korzystając z poparcia cesarza ariańskiego, Konstansa I (337-350), wymogli depozycję Atanazego; na jego miejsce wszedł biskup ariański, Grzegorz. Atanazy ponownie musiał ratować się ucieczką (338). Udał się wówczas do Rzymu. Papież św. Juliusz I zwołał dla rozpatrzenia sprawy synod do Rzymu. Wobec zebranych 50 biskupów została ponownie wykazana niewinność Atanazego. Papież wystosował list do biskupów Egiptu, Grzegorza obłożył klątwą i zdjął z urzędu (340). Cesarz poparł papieża i wydał zarządzenie namiestnikowi Egiptu, aby Atanazego przyjął z należnymi mu honorami. Kiedy ten powrócił na swoją stolicę, witały go takie tłumy, że – jak pisze św. Grzegorz z Nazjanzu – przypominało to wylew Nilu. Czterdziestu biskupów Egiptu złożyło mu homagium (346).
    Znów niestety Atanazy nie zaznał pokoju. Cesarz Konstancjusz II przeszedł jawnie na stronę arian. Zwołał synody w roku 353 do Arles (Francja), a w roku 355 do Mediolanu (Włochy), na którym potępiono uchwały Soboru Nicejskiego I z roku 325 i potępiono również Atanazego. Cesarz nalegał, by papież, św. Liberiusz I, uczynił to samo. Kiedy zaś ten wyraził stanowczy sprzeciw, także papieża skazał na wygnanie jako heretyka. Atanazy był właśnie wraz ze swoim klerem w katedrze, kiedy wszedł do niej wysłannik cesarski i ogłosił jego depozycję. Atanazy usunięty siłą przez 6 lat ukrywał się wśród znajomych i mnichów na pustyni. W miejsce Atanazego wybrano ariańskiego biskupa Jerzego. W czasie pobytu na pustkowiu wśród oddanych mu mnichów Atanazy napisał dwie apologie do cesarza Konstansa II: jedną w obronie Kościoła przeciwko arianom, drugą zaś w obronie własnej. Napisał także Historię arian.

    Święty Atanazy Wielki

    Po śmierci Konstancjusza II tron objął Julian Apostata. Na początku swoich rządów wydał dekret o uwolnieniu z więzień i banicji wszystkich prawowitych biskupów. Atanazy powrócił więc na swoją stolicę. Niebawem jednak cesarz zaczął jawnie sprzyjać poganom, a prześladować chrześcijan. Zachował się list Juliana Apostaty do namiestnika Egiptu, Egicjusza, z nakazem usunięcia Atanazego nie tylko ze stolicy biskupiej, ale i z Egiptu. Ponownie więc biskup musiał ratować się ucieczką. Cesarz jednak uwikłał się w wojnę z Persami. Przegrał ją i podczas niej zginął. Jego następca, Jan, był szczerze oddany katolikom. Atanazy po raz czwarty wrócił do Aleksandrii. Niestety, po roku umarł cesarz Jan. Po raz piąty Atanazy dekretem cesarskim został zmuszony opuścić swoją owczarnię. Tym razem jednak lud stanowczo opowiedział się za swoim pasterzem i zmusił cesarza do odwołania wyroku banicji. Cztery lata później, w nocy z 2 na 3 maja 373 r. Atanazy zmarł. Św. Grzegorz z Nazjanzu wygłosił ku jego czci wspaniałą mowę. Św. Bazyli nazwał go jedynym obrońcą Kościoła w czasach, kiedy szalał arianizm. Na Soborze Konstantynopolitańskim II (553) wobec papieża św. Wigiliusza zaliczono św. Atanazego do nauczycieli Kościoła. We wszystkich obrządkach obchodzi się jego doroczne święto, chociaż w różnych dniach. Atanazy pozostawił po sobie traktaty. W “Żywocie św. Antoniego” dał podwaliny pod koncepcje życia zakonnego.
    Św. German I (VII/VIII w.) przeniósł ciało św. Atanazego do kościoła Mądrości Bożej (Hagia Sofia) w Konstantynopolu w czasie najazdu Arabów. Król Baldwin w XII w. podarował ramię Świętego mnichom z Monte Cassino, a jego ciało przeniesiono do kościoła benedyktynek w Wenecji. Od 1806 roku relikwie Atanazego znajdują się w kościele św. Zachariasza. Jego czaszka znajduje się w opactwie benedyktynów w Valvanera, natomiast w rzymskim kościele pw. św. Atanazego znajduje się część jego ramienia.W ikonografii (zachodniej) św. Atanazy przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub ortodoksyjnego. Czasami jako kardynał albo mnich. Jego atrybutami są: łódka, rylec, zwój. Na Wschodzie przedstawiany jest w bizantyjskich szatach biskupich z dużymi krzyżami. W obu dłoniach trzyma Ewangelię. Ma szeroką, siwą brodę i łysinę czołową. Często towarzyszy mu św. Cyryl, arcybiskup aleksandryjski.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________________

    Św. Atanazy

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 20.06.2007

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Kontynuując przedstawianie wielkich nauczycieli starożytnego Kościoła, chcemy dziś poświęcić uwagę św. Atanazemu z Aleksandrii. Jest on w istocie jedną z najważniejszych postaci w tradycji chrześcijańskiej: zaledwie kilka lat po jego śmierci Grzegorz z Nazjanzu, wielki teolog i biskup Konstantynopola, nazwał go «filarem Kościoła» (Mowy, 21, 26), i zawsze, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, uznawano go za wzór prawowierności. Nie przypadkiem zatem w grupie czterech świętych doktorów Kościoła wschodniego i zachodniego, którzy we wspaniałej absydzie Bazyliki Watykańskiej otaczają katedrę św. Piotra, Gian Lorenzo Bernini obok Ambrożego, Jana Chryzostoma i Augustyna umieścił jego statuę.

    Atanazy był niewątpliwie jednym z najważniejszych i najbardziej czczonych Ojców starożytnego Kościoła. Lecz przede wszystkim ten wielki święty był zagorzałym teologiem wcielenia Logosu, Słowa Bożego, które — jak mówi prolog czwartej Ewangelii — «stało się ciałem i zamieszkało wśród nas» (J 1, 14). Właśnie z tego powodu Atanazy był również najważniejszym i najbardziej nieprzejednanym przeciwnikiem herezji ariańskiej, która zagrażała wówczas wierze w Chrystusa, umniejszając Go do poziomu stworzenia pośredniego między Bogiem i człowiekiem, zgodnie z pewną powracającą co pewien czas w historii tendencją, przejawiającą się na różne sposoby również dzisiaj. Atanazy urodził się prawdopodobnie w Aleksandrii w Egipcie około r. 300. Otrzymał solidne wykształcenie, a następnie został diakonem i sekretarzem biskupa egipskiej metropolii Aleksandra. Jako bliski współpracownik biskupa młody duchowny wziął wraz z nim udział w Soborze Nicejskim, pierwszym soborze powszechnym, zwołanym przez cesarza Konstantyna w maju 325 r., aby zapewnić Kościołowi jedność. Ojcowie Soboru Nicejskiego mogli zająć się wieloma różnymi sprawami, a przede wszystkim ważnym problemem, jaki powstał w związku z naukami głoszonymi przez aleksandryjskiego kapłana Ariusza.

    Jego teoria stanowiła zagrożenie dla prawdziwej wiary w Chrystusa, ponieważ twierdził on, że Logos nie był prawdziwym Bogiem, lecz Bogiem stworzonym, bytem «pośrednim» między Bogiem i człowiekiem, toteż prawdziwy Bóg pozostawał dla nas na zawsze niedostępny. Biskupi zgromadzeni w Nicei ustosunkowali się do tej teorii, uściślając i ustalając «Symbol wiary», który po późniejszym uzupełnieniu przez Sobór Konstantynopolitański pozostał w tradycji różnych wyznań chrześcijańskich oraz w liturgii jako nicejsko-konstantynopolitańskie wyznanie wiary. W tym bardzo ważnym tekście — który wyraża wiarę niepodzielonego Kościoła i który odmawiamy również dziś w każdą niedzielę podczas Mszy św. — użyto greckiego terminu homooúsios, po łacinie consubstantialis, aby wskazać, że Syn, Logos, jest «współistotny» Ojcu, jest Bogiem z Boga, jest Jego istotą. W ten sposób ukazano pełne Bóstwo Syna, które negowali arianie.

    Po śmierci biskupa Aleksandra w 328 r. Atanazy został jego następcą, biskupem Aleksandrii, i od razu dał się poznać jako stanowczy przeciwnik jakichkolwiek ustępstw na rzecz teorii ariańskich, potępionych przez Sobór Nicejski. Swą nieprzejednaną, stanowczą i niekiedy bardzo surową — nawet jeśli konieczną — postawą wobec tych, którzy sprzeciwili się jego wyborowi na biskupa, a przede wszystkim wobec przeciwników symbolu nicejskiego, przysporzył sobie zaciekłych wrogów wśród arianów i filoarianów. Pomimo jednoznacznego orzeczenia Soboru, który jasno potwierdził, że Syn jest współistotny Ojcu, błędne idee wkrótce znowu stały się popularne — tak dalece, że Ariusz został zrehabilitowany — i ze względów politycznych zyskały poparcie samego cesarza Konstantyna, a następnie jego syna Konstancjusza II. Cesarz zresztą, którego interesowała nie tyle prawda teologiczna, co jedność cesarstwa i jego problemy polityczne, chciał upolitycznić wiarę, czyniąc ją bardziej przystępną — w jego mniemaniu — dla wszystkich poddanych cesarstwa.

    Kryzys ariański, który w Nicei wydawał się przezwyciężony, trwał jeszcze przez kilkadziesiąt lat, a Kościół czekało wiele trudnych doświadczeń i bolesnych podziałów. W przeciągu 30 lat, od 336 do 366 r., aż pięć razy Atanazy był zmuszony opuścić swą diecezję, 17 lat spędził na wygnaniu i wiele wycierpiał dla wiary. Jednakże w okresie swego przymusowego oddalenia od Aleksandrii, biskup mógł umacniać i szerzyć na Zachodzie, najpierw w Trewirze, a następnie w Rzymie, wiarę nicejską oraz ideały życia monastycznego, które urzeczywistniał w Egipcie wielki eremita Antoni i które zawsze były Atanazemu bardzo bliskie. Św. Antoni, ze względu na swą duchową siłę, był najważniejszą postacią popierającą wiarę św. Atanazego. Powróciwszy na stałe do diecezji, biskup Aleksandrii mógł się poświęcić przywracaniu pokoju religijnego i reorganizacji wspólnot chrześcijańskich. Zmarł 2 maja 373 r. i tego właśnie dnia obchodzimy jego liturgiczne wspomnienie.

    Najbardziej znanym dziełem doktrynalnym św. biskupa Aleksandrii jest traktat O Wcieleniu Słowa Bożego, boskiego Logosu, który stawszy się ciałem, stał się do nas podobny dla naszego zbawienia. W tym dziele Atanazy zawarł słowa, które nieprzypadkowo stały się bardzo znane: Słowo Boże «stało się człowiekiem, abyśmy my stali się Bogiem; On stał się widzialny w ciele, abyśmy mieli wyobrażenie o Ojcu niewidzialnym, i zniósł od ludzi przemoc, abyśmy odziedziczyli niezniszczalność» (54, 3). Przez swe zmartwychwstanie Pan zniweczył bowiem śmierć, niczym «słomę w ogniu» (8, 4). Główną ideą, która przyświecała wszystkim teologicznym zmaganiom św. Atanazego było właśnie przekonanie, że Bóg jest dostępny. I to nie Bóg drugiej kategorii, ale Bóg prawdziwy. A my poprzez komunię z Chrystusem możemy rzeczywiście zjednoczyć się Bogiem. On rzeczywiście stał się «Bogiem z nami».

    Spośród innych dzieł tego wielkiego Ojca Kościoła — które w dużej mierze są związane z dziejami kryzysu ariańskiego — warto wspomnieć cztery listy napisane do jego przyjaciela Serapiona, biskupa Thmuis, o Bóstwie Ducha Świętego, które zostało przez niego wyraźnie potwierdzone, oraz trzydzieści listów «świątecznych», pisanych na początku każdego roku do Kościołów i klasztorów w Egipcie, aby je poinformować o dacie Wielkanocy, a przede wszystkim, by umocnić relacje między wiernymi, utwierdzić w nich wiarę i przygotować ich do tej wielkiej uroczystości.

    Atanazy jest też autorem medytacji o Psalmach, które zyskały z czasem wielki rozgłos, a przede wszystkim dzieła, które stało się swoistym bestsellerem starożytnej literatury chrześcijańskiej, a mianowicie Żywota Antoniego, czyli biografii św. Antoniego opata, napisanej tuż po śmierci świętego, kiedy biskup Aleksandrii przebywał wśród mnichów na pustyni w Egipcie na wygnaniu. Atanazy był przyjacielem wielkiego eremity, i to tak bliskim, że w spadku po nim otrzymał jedną z dwóch pozostawionych przez niego owczych skór oraz płaszcz, który sam mu niegdyś podarował. Dzieło to szybko stało się bardzo popularne, dwukrotnie zostało przetłumaczone na łacinę oraz na różne języki wschodnie. Ta wzorcowa biografia tej tak ważnej w tradycji chrześcijańskiej postaci przyczyniła się do rozwoju życia monastycznego na Wschodzie i na Zachodzie. To nie przypadek, że właśnie lektura tego tekstu w Trewirze jest głównym momentem pasjonującego opowiadania o nawróceniu dwóch urzędników cesarskich, które Augustyn zamieścił w Wyznaniach (VIII, 6, 15) jako wprowadzenie do opisu swego nawrócenia.

    Sam Atanazy jasno zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ na lud chrześcijański może mieć przykład św. Antoniego. W zakończeniu do tego dzieła napisał: «To, że wszędzie będzie znany, przez wszystkich podziwiany i upragniony, również przez tych, którzy nigdy go nie widzieli, będzie świadectwem jego cnoty i duszy zaprzyjaźnionej z Bogiem. Bowiem nie ze swych pism, mądrości ludzkiej czy jakichkolwiek innych umiejętności znany jest Antoni, lecz jedynie ze swej pobożności. I nikt nie będzie mógł zaprzeczyć, że jest to dar Boga. Czyż bowiem mówiłoby się w Hiszpanii, Galii, Rzymie i Afryce o tym człowieku, który żył w odosobnieniu pośród gór, gdyby Bóg sam nie sprawił, że wszędzie jest znany? Tak bowiem postępuje On z tymi, którzy do Niego należą i już na początku zapowiedział to Antoniemu. Bo choć ludzie tacy żyją w ukryciu i chcą pozostać nieznani, Pan ukazuje ich wszystkim niczym lampę, aby ci, którzy o nich usłyszą, wiedzieli, że można żyć według przykazań i nabrali odwagi do pójścia drogą cnoty» (Żywot Antoniego, 93, 5-6).

    Tak, bracia i siostry! Tak wiele zawdzięczamy św. Atanazemu! Jego życie, tak jak życie Antoniego i niezliczonej rzeszy świętych, ukazuje nam, że ten «kto zmierza ku Bogu, nie oddala się od ludzi, ale staje się im prawdziwie bliski» (Deus caritas est, 42).

    Opoka/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 maja

    Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski
    główna Patronka Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Cudotwórca, biskup
      •  Święty Teodozy Peczerski, opat
    ***


    Tytuł Matki Bożej jako Królowej narodu polskiego sięga drugiej połowy XVI wieku. Grzegorz z Sambora, renesansowy poeta, nazywa Maryję Królową Polski i Polaków. Teologiczne uzasadnienie tytułu “Królowej” pojawi się w XVII wieku po zwycięstwie odniesionym nad Szwedami i cudownej obronie Jasnej Góry, które przypisywano wstawiennictwu Maryi
    Wyrazicielem tego przekonania Polaków stał się król Jan Kazimierz, który 1 kwietnia 1656 roku w katedrze lwowskiej przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej obrał Maryję za Królową swoich państw, a Królestwo Polskie polecił jej szczególnej obronie. W czasie podniesienia król zszedł z tronu, złożył berło i koronę, i padł na kolana przed wielkim ołtarzem. Zaczynając swoją modlitwę od słów: “Wielka Boga-Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico”, ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Królestwa Polskiego. Przyrzekł szerzyć Jej cześć, ślubował wystarać się u Stolicy Apostolskiej o pozwolenie na obchodzenie Jej święta jako Królowej Korony Polskiej, zająć się losem ciemiężonych pańszczyzną chłopów i zaprowadzić w kraju sprawiedliwość społeczną. Po Mszy świętej, w czasie której król przyjął również Komunię świętą z rąk nuncjusza papieskiego, przy wystawionym Najświętszym Sakramencie odśpiewano Litanię do Najświętszej Maryi Panny, a przedstawiciel papieża odśpiewał trzykroć, entuzjastycznie powtórzone przez wszystkich obecnych nowe wezwanie: “Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”.
    Warto dodać, że Jan Kazimierz nie był pierwszym, który oddał swoje państwo w szczególną opiekę Bożej Matki. W roku 1512 gubernator hiszpański ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Florydy. W roku 1638 król francuski, Ludwik XIII, osobiście i uroczyście ogłosił Matkę Bożą Wniebowziętą Patronką Francji, a Jej święto 15 sierpnia ustanowił świętem narodowym.
    Choć ślubowanie Jana Kazimierza odbyło się przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie, to jednak szybko przyjęło się przekonanie, że najlepszym typem obrazu Królowej Polski jest obraz Pani Częstochowskiej. Koronacja obrazu papieskimi koronami 8 września 1717 roku ugruntowała przekonanie o królewskości Maryi. Była to pierwsza koronacja wizerunku Matki Bożej, która odbyła się poza Rzymem.
    Niestety śluby króla Jana Kazimierza nie zostały od razu spełnione. Dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. Episkopat Polski zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o wprowadzenie święta dla Polski pod wezwaniem “Królowej Polski”. Papież Benedykt XV chętnie przychylił się do tej prośby (1920). Biskupi umyślnie zaproponowali Ojcu świętemu dzień 3 maja, aby podkreślić nierozerwalną łączność tego święta z Sejmem Czteroletnim, a zwłaszcza z uchwaloną 3 maja 1791 roku pierwszą Konstytucją polską.
    Dnia 31 października 1943 roku papież Pius XII dokonał poświęcenia całej rodziny ludzkiej Niepokalanemu Sercu Maryi. Zachęcił równocześnie, aby aktu oddania się dopełniły wszystkie chrześcijańskie narody. Episkopat Polski uchwalił, że w niedzielę 7 lipca 1946 roku aktu poświęcenia dokonają wszystkie katolickie rodziny polskie; 15 sierpnia – wszystkie diecezje, a 8 września – cały naród polski. Na Jasnej Górze zebrało się ok. miliona pątników z całej Polski. W imieniu całego narodu i Episkopatu Polski akt ślubów odczytał uroczyście kardynał August Hlond.
    Wcześniej, zaraz po wojnie w roku 1945, Episkopat Polski pod przewodnictwem kardynała Augusta Hlonda odnowił na Jasnej Górze akt poświęcenia się i oddania Bożej Matce. Ponowił też złożone przez króla Jana Kazimierza śluby. W uroczystości tej brała udział milionowa rzesza wiernych. W przygotowaniu do tysięcznej rocznicy chrztu Polski (966-1966), w czasie uroczystej “Wielkiej Nowenny”, na apel prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego, cała Polska ponownie oddała się pod opiekę Najświętszej Maryi, Dziewicy-Wspomożycielki. 26 sierpnia 1956 roku Episkopat Polski dokonał aktu odnowienia ślubów jasnogórskich, które przed trzystu laty złożył król Jan Kazimierz. Prymas Polski był wtedy w więzieniu. Symbolizował go pusty tron i wiązanka biało-czerwonych kwiatów. Po sumie pontyfikalnej odczytano ułożony przez prymasa akt odnowienia ślubów narodu. W odróżnieniu od ślubowań międzywojennych, akt ślubowania dotykał bolączek narodu, które uznał za szczególnie niebezpieczne dla jego chrześcijańskiego życia. 5 maja 1957 r. wszystkie diecezje i parafie oddały się pod opiekę Maryi. Finałem Wielkiej Nowenny było oddanie się w święte niewolnictwo całego narodu polskiego, diecezji, parafii, rodzin i każdego z osobna (w roku 1965), tak aby Maryja mogła rozporządzać swoimi czcicielami dowolnie ku ich większemu uświęceniu, dla chwały Bożej i dla królestwa Chrystusowego na ziemi.
    Dnia 3 maja 1966 roku prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński, w obecności Episkopatu Polski i tysięcznych rzesz oddał w macierzyńską niewolę Maryi, za wolność Kościoła, rozpoczynające się nowe tysiąclecie Polski.
    W 1962 r. Jan XXIII ogłosił Maryję Królowę Polski główną patronką kraju i niebieską Opiekunką naszego narodu.Naród polski od wieków wyjątkowo czcił Maryję jako swoją Matkę i Królową. Bolesław Chrobry miał wystawić w Sandomierzu kościół pod wezwaniem Matki Bożej. Władysław Herman, uleczony cudownie, jak twierdził, przez Matkę Bożą, ku Jej czci wystawił okazałą świątynię w Krakowie “na Piasku”. Król Zygmunt I Stary przy katedrze krakowskiej wystawił ku czci Najświętszej Maryi Panny kaplicę (zwaną Zygmuntowską), która jest zaliczana do pereł architektury renesansu. Bolesław Wstydliwy wprowadził zwyczaj odprawiania Rorat w Adwencie. Jan Sobieski jako zawołanie do boju pod Wiedniem dał wojskom imię Maryi. Na tę pamiątkę papież bł. Innocenty XI ustanowił święto Imienia Maryi (obchodzone do dziś 12 września w rocznicę wiktorii wiedeńskiej). Maryja była także Patronką polskiego rycerstwa. Stefan Czarniecki przed każdą bitwą odmawiał Zdrowaś Maryja. Tadeusz Kościuszko swoją szablę poświęcił w kościele Matki Bożej Loretańskiej w Krakowie. Na palcu hetmana Stanisława Żółkiewskiego w czasie badania grobu znaleziono po wielu latach pierścień z napisem: Mancipium Mariae (własność Maryi).
    Bardzo często także mieszczanie zdobili swoje kamienice wizerunkami Matki Bożej, by mieć w Niej obronę. Figury i obrazy ustawiano na murach obronnych, jak to jeszcze dzisiaj można oglądać w Barbakanie Krakowskim. Pod figurą Matki Bożej Niepokalanej, która stała we Lwowie nad Bramą Krakowską, był napis: Haec praeside tutus (pod Jej opieką bezpieczny). Bardzo wiele przydrożnych kapliczek poświęcano Maryi. Święto Zwiastowania lud polski nazywał Matką Bożą Wiosenną; na nabożeństwach majowych wypełniał kościoły; Matkę Bożą Wniebowziętą nazywał Zielną, bo niósł wtedy do poświęcenia dożynkowe wieńce ziela; siewy rozpoczynał z Matką Bożą Siewną (Narodzenie Matki Bożej obchodzone 8 września). W wigilie, poprzedzające święta Matki Bożej – pościł. Na piersiach noszono szkaplerz lub medalik Matki Bożej. Pieśni religijnych ku czci Matki Bożej nie ma tyle żaden naród w świecie, co naród polski.
    Także polscy święci uznawali Maryję za swą szczególną Opiekunkę. Św. Wojciech uratowany jako dziecko z ciężkiej choroby za przyczyną Matki Bożej został ofiarowany na służbę Panu Bogu. Znana jest legenda o św. Jacku (+ 1257), jak wynosząc z Kijowa Najświętszy Sakrament przed Tatarami usłyszał głos z figury: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?”. Figurę tę pokazują dzisiaj w kościele dominikanów w Krakowie. Ze śpiewem na ustach Salve Regina zginęli z rąk Tatarów bł. Sadok i jego 48 towarzyszy (1260). Bł. Władysław z Gielniowa napisał Godzinki o Niepokalanym Poczęciu i kilka pieśni ku czci Matki Bożej. Św. Szymon z Lipnicy miał według podania umieścić w swojej celi napis: “Mieszkańcze tej celi, pamiętaj, byś zawsze był czcicielem Maryi”. W grobie św. Kazimierza znaleziono kartkę z własnoręcznie przez niego napisanym hymnem nieznanego autora Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję). Św. Stanisław Kostka, zapytany z nagła, czy kocha Matkę Bożą, zawołał: “Wszak to Matka moja!”. Chętnie o Niej mówił, Ona to zjawiła mu się w Wiedniu, dała mu na ręce Dziecię Boże i uzdrowiła go cudownie. Jego śmierć poznano po tym, że nie uśmiechnął się, kiedy wetknięto mu w ręce obrazek Matki Bożej. Uprosił sobie u Matki Bożej, że przeszedł do nieba z ziemi w samą Jej uroczystość (15 sierpnia 1568 r.), podobnie jak św. Jacek (15 sierpnia 1257 r.).
    Na terenie Polski znajduje się kilkadziesiąt dużych i znanych sanktuariów maryjnych. Bardzo często Maryi poświęcano utwory literackie. Jako pierwszy utwór w języku polskim podaje się hymn Bogarodzica, napisany według większej części krytyków w wieku XIII, a według niektórych wywodzący się nawet z czasów św. Wojciecha. Od wieku XIV pojawiają się także w muzyce polskiej tłumaczenia sekwencji, hymnów i innych utworów gregoriańskich, liturgicznych. Powstają pierwsze pieśni w języku polskim. Od wieku XV pojawia się w Polsce muzyka wielogłosowa (polifonia). Od tego też wieku znamy kompozytorów, którzy pisali utwory ku czci Matki Bożej. Najdawniejsze polskie wizerunki Matki Bożej spotykamy już od wieku XI (Ewangeliarz Emmeriański, Ewangeliarz Pułtuski i Sakramentarium Tynieckie; figury i płaskorzeźby w kościołach romańskich). Największym i szczytowym arcydziełem rzeźby poświęconym Maryi jest ołtarz Wita Stwosza z lat 1477-1489, wykonany dla głównego ołtarza kościoła Mariackiego w Krakowie, zatytułowany Zaśnięcie Matki Bożej. Jest to arcydzieło na miarę światową, należące do unikalnych. W wielu polskich miastach istnieją kościoły zwane mariackimi – a więc poświęcone w sposób szczególny Maryi.


    “Śluby Jana Kazimierza”, obraz Jana Matejki/Elżbieta Sobolewska-Farbotko (Radio BOBOLA)
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 maja

    Święty Florian, żołnierz, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Maria Rubio, prezbiter
    ***


    ***

    Według żywotu z VIII w., Florian z Lauriacum urodził się ok. 250 roku w Zeiselmauer (Dolna Austria). W młodym wieku został dowódcą wojsk rzymskich, stacjonujących w Mantem, w pobliżu Krems (obecnie w północno-wschodniej Austrii). Podczas prześladowania chrześcijan przez Dioklecjana został aresztowany wraz z 40 żołnierzami i przymuszony do złożenia ofiary bogom. Wobec stanowczej odmowy wychłostano go i poddano torturom. Przywiedziono go do obozu rzymskiego w Lorch koło Wiednia. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się groźbami i obietnicami zmusić oficera rzymskiego do odstępstwa od wiary. Kiedy jednak te zawiodły, kazał go biczować, potem szarpać jego ciało żelaznymi hakami, wreszcie uwiązano kamień u jego szyi i zatopiono go w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku. Jego ciało odnalazła Waleria i ze czcią je pochowała. Nad jego grobem wystawiono z czasem klasztor i kościół benedyktynów, objęty potem przez kanoników laterańskich. Do dnia dzisiejszego St. Florian jest ośrodkiem życia religijnego w Górnej Austrii. Św. Florian jest patronem archidiecezji wiedeńskiej.
    W roku 1184 na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego, syna Bolesława Krzywoustego, Kraków otrzymał znaczną część relikwii św. Floriana. W delegacji odbierającej relikwie miał się znajdować także bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski. Ku ich czci wystawiono w dzielnicy miasta, zwanej Kleparzem, okazałą świątynię. Kiedy w 1528 r. pożar strawił tę część Krakowa, ocalała jedynie ta świątynia. Odtąd zaczęto św. Floriana czcić w całej Polsce jako patrona podczas klęsk pożaru, powodzi i sztormów. Kraków jeszcze dzisiaj obchodzi pamiątkę św. Floriana jako święto. Florian jest patronem Austrii i Bolonii oraz Chorzowa; ponadto hutników, strażaków i kominiarzy, a także garncarzy i piekarzy. W Warszawie pod wezwaniem św. Floriana jest katedra warszawsko-praska.
    W ikonografii św. Florian przedstawiany jest jako gaszący pożar oficer rzymski z naczyniem. Czasami jako książę. Bywa, że w ręku trzyma chorągiew. Jego atrybutami są: kamień młyński u szyi, kolczuga, krzyż, czerwony i biały krzyż, miecz, palma męczeńska, płonący dom, orzeł, tarcza, zbroja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 maja

    Święty Stanisław Kazimierczyk, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Katarzyna Troiani, dziewica
      •  Św. Anioł, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Sulprycjusz Nuncjusz
    ***
    Święty Stanisław Kazimierczyk

    Stanisław Sołtys urodził się 27 września 1433 r. w Kazimierzu, wówczas miasteczku pod Krakowem. Jego ojciec, Maciej, był tkaczem, a zarazem rajcą miejskim. Stanisław ukończył teologię na Akademii Krakowskiej. W 1456 r. wstąpił do klasztoru Kanoników Regularnych Laterańskich przy kościele Bożego Ciała w Krakowie. Klasztor ów został założony na specjalne życzenie świętej królowej Jadwigi. Po przyjęciu święceń kapłańskich (prawdopodobnie ok. 1458 r., można też spotkać datę 1462/1463), przełożeni zlecili mu pełnienie urzędu oficjalnego kaznodziei i spowiednika, a w klasztorze – funkcji mistrza nowicjatu, lektora i zastępcy przełożonego. Powierzonym obowiązkom poświęcił się bez reszty. Był przy tym wierny regule i przepisom zakonnym. “Dla wielu był przewodnikiem na drogach życia duchowego” – powiedział o nim św. Jan Paweł II. Prowadził intensywne życie kontemplacyjne, a zarazem jako znakomity kaznodzieja skutecznie oddziaływał na swoich słuchaczy. Zbliżał ich do Pana Boga nie tylko słowami prawdy, ale również przykładem życia i miłosierdziem wobec bliźnich. Bardzo troszczył się o chorych i biednych, usługiwał im z miłością. Często oddawał część własnego pożywienia potrzebującym. Wiele czasu spędzał na modlitwie, żywił gorące nabożeństwo do Męki Pana Jezusa, czcił Matkę Najświętszą i uważał się za Jej “wybranego” syna. Szczególną pobożnością otaczał swojego patrona, pielgrzymował do jego grobu w katedrze wawelskiej raz w tygodniu.
    W klasztorze przeżył 33 lata. Zmarł 3 maja 1489 r. w opinii świętości. Pochowano go pod posadzką kościoła Bożego Ciała, zgodnie z jego pokorną prośbą, aby wszyscy go deptali. Już w rok po śmierci Stanisława sporządzono spis 176 nadzwyczajnych łask uzyskanych dzięki jego orędownictwu. Elewacja relikwii odbyła się w 1632 r. 18 kwietnia 1993 roku podczas uroczystej Mszy świętej beatyfikacyjnej na placu św. Piotra w Rzymie św. Jan Paweł II dokonał potwierdzenia kultu księdza Stanisława Kazimierczyka i zaliczył go do grona błogosławionych. Także w Rzymie 17 października 2010 r. papież Benedykt XVI wpisał go do katalogu świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 maja

    Święci Apostołowie Filip i Jakub

    Święty Filip Apostoł

    Filip pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim. Był uczniem Jana Chrzciciela. Powołany przez Jezusa, został jednym z dwunastu Jego uczniów:Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: “Pójdź za Mną”. Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: “Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu”. Rzekł do niego Natanael: “Czyż może być coś dobrego z Nazaretu?”. Odpowiedział mu Filip: “Chodź i zobacz” (J 1, 43-46).Wzmianka, że Filip pochodził z miasta Andrzeja i Piotra, wskazuje, że wszyscy trzej Apostołowie musieli się znać poprzednio, że znał go dobrze także św. Jan Apostoł, który te szczegóły przekazał. O powołaniu Filipa na Apostoła upewniają nas także katalogi, czyli trzy wykazy Apostołów, jakie nam pozostawiły Ewangelie (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14), gdzie Filip jest zawsze wymieniany na piątym miejscu.
    Filip jest czynnym świadkiem cudownego nakarmienia rzeszy przez Pana Jezusa:Potem Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. (…) Kiedy Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?”. A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział mu Filip: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać” (J 6, 1. 5-7).Filip musiał się cieszyć specjalnym zaufaniem Pana Jezusa, skoro poganie proszą go, aby im dopomógł w skontaktowaniu się z Chrystusem:A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: “Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi. A Jezus dał im taką odpowiedź: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy” (J 12, 20-23).W czasie ostatniej wieczerzy Filip prosi Pana Jezusa, aby pokazał Apostołom swojego niebieskiego Ojca:Rzekł do Niego Filip: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czyż nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec jest we Mnie?” (J 14, 8-10a).Postawione przez Filipa pytanie dało Jezusowi okazję wytłumaczenia Apostołom najintymniejszego związku, jaki w tajemnicy Trójcy Przenajświętszej istnieje pomiędzy Ojcem i Synem.Tyle informacji podaje Pismo święte. Za Klemensem Aleksandryjskim pierwszy historyk Kościoła, Euzebiusz, podaje, że św. Filip był w związku małżeńskim i miał dzieci. On też przytacza informację Polikratosa, biskupa Efezu, o córkach Filipa. Według tej relacji miał Apostoł zostawić trzy córki, które żyły bogobojnie w panieństwie. Euzebiusz pisze, że Filip miał cztery córki, które nazywa “prorokiniami”, a które miały zażywać wielkiej czci w Kościele pierwotnym. Papiasz, biskup Hierapolis, znał je osobiście. Wspomniane informacje o córkach św. Filipa Apostoła są wszakże tak fragmentaryczne, że niektórzy współcześni hagiografowie są skłonni przypuszczać, że w tym wypadku tradycja pomieszała dwie osoby: św. Filipa Apostoła i św. Filipa diakona z Dziejów Apostolskich (Dz 6, 1-6; 8, 4-40), który miał być żonaty i mieć cztery córki.
    Istnieją także dwa apokryfy: Dzieje Filipa i Ewangelia Filipa. Ze św. Filipem nie mają one żadnego związku, chociaż podszywają się pod jego autorstwo oraz świadków naocznych jego męki. Powstały one dopiero w wieku IV. Piszą one o wędrówkach apostolskich Filipa po krainie Partów i Helladzie oraz o różnych przygodach Apostoła, a wreszcie o jego męczeńskiej śmierci w Hierapolis. Opierały się one również na tym, co podawała pierwotna tradycja chrześcijańska, zatem mogą zawierać elementy prawdy. Ewangelia Filipa jest dziełem gnostyków, którzy pod imieniem Apostoła chcieli rozpowszechnić swoje heretyckie błędy.

    Filip miał apostołować również w Scytii – a więc w okolicach Donu i Dniepru. Byłby to więc pierwszy Apostoł Słowian. Potem miał przenieść się do Frygii (Mała Azja) i w jej stolicy, Hierapolis, ponieść męczeńską śmierć za panowania Domicjana (81-96) przez ukrzyżowanie, a potem ukamienowanie. Według świadectw greckich wraz ze św. Filipem miała być pochowana w Hierapolis również jego siostra Marianna i dwie córki Apostoła.
    Filip jest patronem Antwerpii oraz pilśniarzy i czapników.W ikonografii św. Filip przedstawiany jest z krzyżem, z pastorałem, ze zwojem. Czasami trzyma w ręku kamienie – znak męczeństwa. Towarzyszy
    mu anioł.

    El Greco: Święty Jakub Młodszy, olej na płótnie, 1602-1607

    Jakub, zwany Młodszym lub Mniejszym (dla odróżnienia od drugiego Apostoła Jakuba, zwanego także Starszym – przy czym starszeństwo oznacza tu kolejność włączenia do grona Apostołów), był synem Kleofasa i Marii (Mk 15, 40), rodzonym bratem św. Judy Tadeusza, krewnym Jezusa. W katalogach Apostołów jest wymieniany na jednym z ostatnich miejsc – co oznacza, że przyłączył się do grona Apostołów najpóźniej. Pochodził z Nazaretu. Jego matka miała na imię Maria (była spokrewniona ze św. Józefem), a jego ojcem był Alfeusz, zwany również Kleofasem (Mk 3, 18; Łk 6, 15; Mt 10, 3; J 19, 25). Jakub był rodzonym bratem św. Judy Tadeusza. Pisze o tym wyraźnie w swoim Liście i tym się chlubi: “Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba” (Jud 1). Także Łukasz nazywa Judę “Jakubowym”, czyli bratem Jakuba (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Jakub Młodszy i św. Juda mieli jeszcze jednego brata, Józefa. Pisze jasno o tym św. Marek: “Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa” (Mk 15, 40). Tak więc braćmi byli dla siebie: Jakub, Juda i Józef.
    Po zmartwychwstaniu Jezusa Jakub wyróżniał się wśród Apostołów jako przewodniczący gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie. Kiedy św. Piotr został cudownie uwolniony przez anioła z więzienia, każe o tym oznajmić Jakubowi (Dz 12, 17). Na soborze apostolskim św. Jakub zaraz po Piotrze zabrał głos i wpłynął na to, że św. Paweł mógł spokojnie pełnić swoją misję wśród pogan i nie narzucać im przepisów prawa Mojżeszowego (Dz 15, 13-21). Gdy św. Paweł po raz ostatni na Zielone Święta przybył do Jerozolimy (rok 57), św. Jakub przyjął go życzliwie (Dz 21, 17-26) i wyraził radość z jego sukcesów. Dla jego wszakże bezpieczeństwa proponuje św. Pawłowi, aby poddał się pewnym przepisom, które go obowiązywały jako Żyda.
    O tym, jak wielkiej powagi zażywał św. Jakub wśród Apostołów, świadczą Listy św. Pawła. Apostoł Narodów pisze w Liście do Koryntian, że Chrystus po swoim zmartwychwstaniu pokazał się również Jakubowi (1 Kor 15, 7). W Liście do Galatów szczyci się św. Paweł, że widział Jakuba, brata Pańskiego (Ga 1, 19). Jakub miał jednak żal do Pawła, że od nawróconych Żydów nie żądał zachowania obrzezania i innych nakazów prawa Mojżeszowego. Był bowiem przekonany, że ono nadal obowiązuje Żydów (Ga 2, 1-6). Także Paweł miał żal do Jakuba, że wpływał na Piotra, aby ten nadal przestrzegał Prawa Mojżeszowego (Ga 2, 11-14). Mimo tych różnic Paweł nie wahał się nazwać Jakuba filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jakub zostawił list do wiernych Kościoła narodowości żydowskiej. Napisał go w latach 45-49. List był pisany pięknym językiem greckim, co wskazuje, że św. Jakub go dyktował, a pisał doskonały stylista. Na wstępie Listu Apostoł przedstawia się i podaje tytuł, który go uprawnia do pisania, oraz podaje adresatów: “Jakub, sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa, śle pozdrowienie dwunastu pokoleniom w rozproszeniu” (Jk 1, 1-2). Na samym początku zachęca, aby wierni byli wobec pokus odważni. Pokusy rodzą się w samym człowieku. Z kolei jakby polemizował ze św. Pawłem, który w podkreśleniu konieczności wiary w Chrystusa mniej uwzględniał potrzebę dobrych uczynków. Jakub napomina, że wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2, 26). Podkreśla następnie, że wśród chrześcijan nie powinno się wyróżniać bogatych, a gardzić ubogimi, bo wszyscy są równi wobec Pana Boga. W bardzo obrazowym stylu akcentuje złość, jaką może wyrządzić język ludzki. Apostoł kończy swój list różnymi przestrogami i zachętą.
    O śmierci św. Jakuba Apostoła pisze Józef Flawiusz, współczesny mu historyk żydowski:Cesarz otrzymawszy wiadomość o śmierci Festusa, wysłał do Judei jako prokuratora Albinusa. Król (Agryppa II) natomiast pozbawił godności arcykapłańskiej Józefa i następcą jego na tym urzędzie mianował Ananosa (Annasza) o tym samym, co ojciec, imieniu. Młodszy Ananos… był z usposobienia człowiekiem hardym i niezwykle zuchwałym… Otóż Ananos… sądząc, że nadarzyła się dogodna sposobność, ponieważ umarł Festus, a Albinus był jeszcze w drodze, zwołał Sanhedryn i stawił przed sądem Jakuba, brata Jezusa, zwanego Chrystusem, oraz kilku innych. Oskarżył ich o naruszenie prawa i skazał na ukamienowanie (Dawne dzieje Izraela, 20, 9, 1).Panował wówczas cesarz Neron (54-68). Właśnie w Judei zmarł gubernator rzymski Porcjusz Festus (62). Tegoż więc roku 62 został ukamienowany św. Jakub Młodszy. Hegezyp, który żył w czasach po Apostołach ok. roku 160, pisał w swoich Pamiętnikach, że podczas kamienowania pewien folusznik (rzemieślnik produkujący tkaniny) doskoczył do Apostoła i uderzył Jakuba w głowę pałką. Euzebiusz dodaje, że przedtem strącono Jakuba ze szczytu świątyni.
    1 grudnia 351 r. na skutek objawienia, jakie miał mieć św. Epifaniusz, i poszukiwań zarządzonych przez św. Cyryla, patriarchę Jerozolimy, relikwie św. Jakuba Apostoła miały zostać znalezione razem z relikwiami Zachariasza i Symeona. Na tym miejscu wystawiono małą świątynię. Za czasów cesarza Justyna II (565-578) przeniesiono je do Konstantynopola, do kościoła wystawionego ku jego czci.
    Jakub już za życia doznawał wielkiej czci i to nie tylko wśród wyznawców Chrystusa, ale również wśród Żydów. Józef Flawiusz przytacza, że arcykapłan Annasz został po zaledwie 3 miesiącach sprawowania funkcji arcykapłana deponowany przez Heroda Agryppę właśnie za morderstwo, dokonane na Jakubie. I do Heroda, i do namiestnika doszły bowiem skargi, że Annasz nadużył swoich praw. Hegezyp, Klemens Aleksandryjski i Euzebiusz potwierdzają, że Jakub cieszył się wśród Żydów powagą ascety.
    Wśród apokryfów, czyli pism przypisywanych św. Jakubowi, chociaż autorem ich nie był, istnieje tak zwana Ewangelia Jakuba, zwana także Protoewangelią Jakuba. Apokryf pochodzi z wieku II. Zna go już Klemens Aleksandryjski, św. Justyn i Orygenes. Zawiera on wiele ciekawych szczegółów z życia Najświętszej Maryi Panny, które zapewne przekazała pierwotna tradycja chrześcijańska. Apokryf ten jest cenny i bardzo ciekawy.
    Św. Jakub jest patronem dekarzy.
    W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest w tunice i płaszczu, z mieczem oraz z księgą. Czasami jako biskup rytu wschodniego. Jego atrybutami są także: halabarda, kamienie, korona w rękach, torba podróżna, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Filip

    Święty Filip Apostoł

    Katecheza podczas audiencji generalnej, 6.09.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Kontynuując rozpoczętą przed kilkoma tygodniami prezentację postaci poszczególnych apostołów, dochodzimy dzisiaj do Filipa. W szeregu Dwunastu wymieniany jest on zawsze na piątym miejscu (tak jest np. u Mt, 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14; Dz 1, 13), a więc zasadniczo pośród pierwszych. Chociaż Filip był pochodzenia żydowskiego, nosił imię greckie, podobnie jak Andrzej, co stanowi przejaw pewnego otwarcia kulturowego, którego nie należy bagatelizować. Wiadomości o nim, jakimi dysponujemy, dostarcza Ewangelia św. Jana. Pochodził on z tego samego miejsca co Piotr i Andrzej, czyli z Betsaidy (por. J 1, 44), małego miasteczka należącego do tetrarchii jednego z synów Heroda Wielkiego, również noszącego imię Filip (por. Łk 3, 1).

    Czwarta Ewangelia opowiada, że po powołaniu go przez Jezusa Filip spotyka Natanaela i mówi mu: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy — Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu» (J 1, 45). Słysząc raczej sceptyczną odpowiedź Natanaela: «Czy może być co dobrego z Nazaretu?», Filip nie poddaje się i odpowiada zdecydowanie: «Chodź i zobacz» (J 1, 46). W tej odpowiedzi, lakonicznej, lecz jasnej, Filip ujawnia cechy prawdziwego świadka: nie zadowala się podaniem wiadomości jako teorii, lecz zwraca się wprost do rozmówcy, sugerując mu, by osobiście przekonał się o tym, co zostało mu przekazane. Tych samych dwóch słów używa Jezus, gdy dwaj uczniowie Jana Chrzciciela zbliżają się do Niego, by zapytać, gdzie mieszka. Jezus odpowiada: «Chodźcie, a zobaczycie» (por. J 1, 38-39).

    Możemy sądzić, że Filip zwraca się także do nas w tych dwóch słowach, zakładających osobiste zaangażowanie. Również i do nas mówi to, co powiedział Natanaelowi: «Chodź i zobacz». Apostoł mobilizuje nas, byśmy poznali Jezusa z bliska. Istotnie, przyjaźń, prawdziwe poznanie drugiego człowieka wymaga przebywania w bliskości, co więcej, po części z niego się rodzi. Zresztą, nie należy zapominać, że zgodnie z tym, co pisze Marek, Jezus wybiera Dwunastu przede wszystkim w tym celu, «aby Mu towarzyszyli» (Mk 3, 14), to znaczy dzielili z Nim życie i uczyli się bezpośrednio od Niego nie tylko stylu Jego postępowania, ale przede wszystkim tego, kim On jest naprawdę. Bowiem tylko w ten sposób, uczestnicząc w Jego życiu, mogli Go poznać i następnie głosić. Później św. Paweł w Liście do Efezjan napisze, że ważną rzeczą jest «nauczyć się Chrystusa» (por. 4, 20), a więc nie tylko i nie tyle słuchać Jego nauk, Jego słów, lecz coraz lepiej poznawać Go osobiście — czyli Jego człowieczeństwo i Boskość, Jego tajemnicę oraz Jego piękno. Jest On bowiem nie tylko Nauczycielem, ale Przyjacielem, a nawet Bratem. Jak moglibyśmy Go dobrze poznać, pozostając z dala od Niego? Bliskość, zażyłość i obcowanie z Nim pozwalają odkryć prawdziwą tożsamość Jezusa Chrystusa. O tym właśnie przypomina nam apostoł Filip. Zachęca nas, byśmy «przyszli» i «zobaczyli», czyli nawiązali relację poprzez słuchanie, dawanie odpowiedzi i komunię życia z Jezusem, dzień po dniu.

    Następnie, przy okazji rozmnożenia chlebów, Jezus zwraca się do niego z wyraźnym, choć zaskakującym pytaniem: mianowicie, gdzie można kupić chleba, by nakarmić tak wielki tłum, który szedł za Nim (por. J 6, 5). Filip odpowiedział wtedy z wielkim realizmem: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać» (J 6, 7). Dostrzegamy tu rzeczowość i realizm apostoła, który potrafi ocenić prawdziwe aspekty danej sytuacji. Wiemy, co nastąpiło później. Wiemy, że Jezus wziął chleby i po odmówieniu modlitwy rozdzielił je. Tak dokonało się rozmnożenie chleba. Interesujące jest jednak to, że Jezus zwrócił się właśnie do Filipa, by usłyszeć pierwszą wskazówkę co do tego, jak rozwiązać problem: jest to ewidentny znak, że należał on do ścisłej grupy z otoczenia Jezusa. Kiedy indziej, w chwili bardzo ważnej dla przyszłych dziejów, przed męką, niektórzy Grecy, przebywający w Jerozolimie w czasie Paschy, «przystąpili do Filipa, (…) i prosili go: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział o tym Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli to Jezusowi» (J 12, 20-22). Jeszcze raz znajdujemy potwierdzenie szczególnego prestiżu, jakim cieszył się w łonie kolegium apostolskiego. Zwłaszcza w tym wypadku występuje on jako pośrednik przekazujący Jezusowi prośbę niektórych Greków — prawdopodobnie mówił po grecku i mógł posłużyć za tłumacza. Choć występuje razem z Andrzejem, innym apostołem noszącym imię greckie, to jednak do niego zwracają się ci obcokrajowcy. Uczy nas to, że również i my powinniśmy być zawsze gotowi przyjmować pytania i prośby, niezależnie od tego, skąd pochodzą, i kierować je do Pana, który jako jedyny może w pełni na nie odpowiedzieć. Ważne jest bowiem, abyśmy wiedzieli, że to nie my jesteśmy ostatecznymi adresatami próśb ludzi, którzy do nas przychodzą, lecz Pan: to do Niego powinniśmy kierować wszystkich znajdujących się w potrzebie. Każdy z nas powinien być drogą prowadzącą do Niego!

    Filip występuje jeszcze przy innej, bardzo szczególnej okazji. Podczas Ostatniej Wieczerzy, po słowach Jezusa, że poznanie Jego oznacza również poznanie Ojca (por. J 14, 7), Filip niemal naiwnie prosi Go: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy» (J 14, 8). Jezus odpowiedział mu tonem dobrotliwej nagany: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: ‘Pokaż nam Ojca?’ Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? (…) Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie» (J 14, 9-11). Te słowa należą do najważniejszych słów w Janowej Ewangelii. Zawierają one prawdziwe objawienie. Na końcu Prologu swojej Ewangelii Jan stwierdza: «Boga nikt nigdy nie widział; ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył» (J 1, 18). Otóż to stwierdzenie, pochodzące od ewangelisty, pojawia się również i jest potwierdzone w słowach samego Jezusa. Ale zawiera pewien nowy aspekt. Podczas gdy Janowy Prolog mówi o pouczeniu Jezusa zawartym w słowach Jego nauczania, w odpowiedzi udzielonej Filipowi Jezus odsyła do swojej osoby, dając do zrozumienia, że można Go pojąć nie tylko na podstawie tego, co mówi, ale jeszcze bardziej na podstawie tego, kim po prostu jest. Chcąc wyrazić to w świetle paradoksu wcielenia, możemy powiedzieć, że Bóg przyjął ludzkie oblicze — oblicze Jezusa, dlatego też odtąd, jeżeli naprawdę chcemy poznać oblicze Boga, powinniśmy kontemplować oblicze Jezusa! W Jego obliczu widzimy rzeczywiście, kim jest Bóg i jaki jest Bóg!

    Ewangelista nie mówi nam, czy Filip pojął w pełni słowa Jezusa. Jest pewne, że poświęcił Mu całkowicie swoje życie. Według niektórych późniejszych opowiadań (Dzieje Filipa i inne), apostoł ten miał najpierw ewangelizować Grecję, a potem Frygię i tam, w Hierapolis, poniósł śmierć męczeńską, według jednych opisów przez ukrzyżowanie, według innych — przez ukamienowanie. Zakończę tę refleksję, przypominając, co powinno być celem naszego życia: spotkać Jezusa, tak jak Go spotkał Filip, starając się zobaczyć w Nim samego Boga, Ojca niebieskiego. Gdyby zabrakło tego dążenia, widzielibyśmy zawsze tylko samych siebie, niczym odbicie w zwierciadle, i bylibyśmy coraz bardziej samotni! Natomiast Filip uczy nas, że powinniśmy pozwolić, by Jezus nas zdobył, przebywać z Nim i zachęcać również innych, by przystali do tego nieodzownego towarzystwa. I byśmy, widząc i znajdując Boga, znajdowali prawdziwe życie.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Dzisiejsza katecheza poświęcona jest postaci apostoła Filipa. Jak czytamy w Ewangelii, Filip pochodził z Betsaidy. Tuż po powołaniu wykazał się apostolskim zapałem, gdy przyprowadził do Jezusa Natanaela, zachęciwszy go świadectwem: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy — Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu». Podczas cudownego rozmnożenia chleba dał się poznać jako ten, kto trzeźwo ocenia rzeczywistość: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać». Równocześnie jednak wykazywał zainteresowanie Bożymi tajemnicami: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy». Tą prośbą sprowokował Jezusa do objawienia prawdy o Jego jedności z Ojcem: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca». Według tradycji, po zesłaniu Ducha Świętego Filip apostołował w Grecji i Frygii, gdzie poniósł śmierć męczeńską.

    Słowo Ojca Świętego do Polaków:

    Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Apostoł Filip, który w Jezusie rozpoznał zapowiedzianego przez proroków Mesjasza, zaprasza i nas do spotkania z Nim. Mówi: «Chodź i zobacz!» (J 1, 46). Jest to wezwanie do naśladowania i kontemplacji, do poznawania Chrystusa i do odpowiadania na Jego miłość przez życie wierne miłości. Przyjmijmy to zaproszenie. Niech wam Bóg błogosławi.

    Papież Benedykt XVI

    Opoka.pl/opr. mg/mg

    __________________________________________________________________________________________

    Św. Jakub Młodszy

    Obok postaci Jakuba Starszego, syna Zebedeusza, o którym mówiliśmy w ubiegłą środę, w Ewangeliach pojawia się inny Jakub, nazywany Młodszym. Również jego widzimy na liście dwunastu Apostołów wybranych osobiście przez Jezusa.

    El Greco/pl.wikipedia.org

    ***

    Jakub wymieniany jest zawsze jako „syn Alfeusza” (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Często był utożsamiany z innym Jakubem, nazywanym Mniejszym (por. Mk 15, 40), synem Marii (por. tamże), którą mogła być „Maria, żona Kleofasa”, obecna, według czwartej Ewangelii, u stóp krzyża razem z Maryją, Matką Jezusa (por. J 19, 25). Również on pochodził z Nazaretu i prawdopodobnie był krewnym Jezusa (por. Mt 13, 55; Mk 6, 3), na sposób semicki nazywanym bratem (por. Mk 6, 3; Ga 1, 19).

    O tym ostatnim Jakubie księga Dziejów Apostolskich mówi, że odgrywał doniosłą rolę w Kościele w Jerozolimie. Podczas soboru apostolskiego zwołanego po śmierci Jakuba Starszego razem z innymi stwierdził, iż poganie mogą być przyjęci do Kościoła bez poddawania się wcześniej obrzezaniu (por. Dz 15, 13). Św. Paweł, który przypisuje mu szczególne ukazanie się Zmartwychwstałego (por. 1 Kor 15, 7), przy okazji swej podróży do Jerozolimy wymienia go nawet przed Kefasem – Piotrem, nazywając kolumną tego Kościoła, na równi z nim (por. Ga 2, 9). Później judeochrześcijanie uznawali go za swój główny punkt odniesienia. Jemu też został nawet przypisany list, który nosi imię Jakubowego, zawarty w nowotestamentalnym kanonie. Nie występuje on w nim jako „brat Pana”, ale jako „sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa” (Jk 1, 1).

    Wśród uczonych rozważa się kwestię identyfikacji tych dwóch osób o tym samym imieniu – Jakuba, „syna Alfeusza”, i Jakuba, „brata Pańskiego”. W tradycji ewangelicznej nie zachowała się żadna opowieść ani o jednym, ani o drugim w odniesieniu do ziemskiego życia Jezusa. Dzieje Apostolskie natomiast pokazują nam, że jeden Jakub odegrał doniosłą rolę, jak już wcześniej wspomnieliśmy, po zmartwychwstaniu Jezusa, będąc pośrodku Kościoła pierwotnego (por. Dz 12, 17; 15, 13-21; 21, 18). Najdonioślejszym aktem jego działalności była interwencja w kwestii trudnej relacji między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego: przyczynił się on, razem z Piotrem, do przezwyciężenia, albo lepiej – do zintegrowania oryginalnego wymiaru chrześcijaństwa z wymaganiami nienakładania na nawróconych pogan konieczności poddania się wszystkim normom Prawa Mojżeszowego.

    Księga Dziejów Apostolskich przechowała dla nas rozwiązanie kompromisowe, zaproponowane właśnie przez Jakuba i zaakceptowane przez wszystkich obecnych Apostołów, zgodnie z którym poganom, którzy uwierzą w Jezusa Chrystusa, stawia się jako warunek tylko powstrzymanie się od zwyczaju jedzenia mięsa zwierząt, które były ofiarowane bożkom, oraz od „nierządu”, który prawdopodobnie nawiązuje do niedozwolonego współżycia seksualnego. W praktyce chodziło o przylgnięcie tylko do nielicznych zakazów, które były uważane za bardzo ważne w prawodawstwie Mojżeszowym.

    W ten sposób otrzymano dwa znaczące i uzupełniające się rozwiązania, ważne do dzisiaj: z jednej strony uznaje się ścisły związek, jaki łączy chrześcijaństwo z religią żydowską, jako swym żywym i ważnym na zawsze źródłem; z drugiej zaś pozwala się chrześcijanom pochodzenia pogańskiego na zachowanie własnej identyczności socjologicznej, którą by utracili, gdyby zostali zmuszeni do zachowywania tzw. przykazań ceremonialnych Prawa Mojżeszowego. Nie muszą już one być uważane za obowiązujące dla nawróconych pogan. W ten sposób zapoczątkowano praktykę wzajemnego poszanowania i uznania, która – pomimo późniejszych różnych nieporozumień – ze swej natury dążyła do zachowania tego, co było charakterystyczne dla Żydów i pogan.

    Najstarsza informacja o śmierci tego Jakuba została nam przekazana przez historyka żydowskiego Józefa Flawiusza. W swoich Dawnych dziejach Izraela (20, 201n), zredagowanych w Rzymie pod koniec I wieku, mówi on, że śmierć Jakuba była przesądzona w sposób nielegalny przez najwyższego kapłana Ananiasza, syna Annasza, opisanego w Ewangeliach, który wykorzystał przerwę między obaleniem prokuratora rzymskiego Festusa a przybyciem jego następcy Albinusa, żeby zadekretować jego ukamienowanie w roku 62.

    Z imieniem tego Jakuba, oprócz apokryficznej Protoewangelii Jakuba, który wysławia świętość i dziewictwo Maryi, Matki Jezusa, jest w sposób szczególny związany list, który nosi jego imię. W kanonie Nowego Testamentu zajmuje on pierwsze miejsce wśród tzw. listów katolickich, czyli skierowanych nie tylko do konkretnego Kościoła, np. w Rzymie czy Efezie, ale do wielu Kościołów. Chodzi o list o szczególnej doniosłości, który bardzo mocno podkreśla konieczność nieograniczania własnej wiary do czystej deklaracji słownej czy abstrakcyjnej, ale o wyrażenie jej konkretnymi dobrymi czynami. Zachęca nas m.in. do wytrwałości w próbach radośnie przyjętych oraz do ufnej modlitwy, by otrzymać od Boga dar mądrości, dzięki któremu dojdziemy do zrozumienia, że prawdziwe wartości życia nie polegają na przemijających bogactwach, lecz na umiejętności podzielenia własnych zasobów z biednymi i potrzebującymi (por. Jk 1, 27).

    W ten sposób List św. Jakuba ukazuje nam chrześcijaństwo bardzo konkretne i praktyczne.

    Wiara musi realizować się w życiu, przede wszystkim w miłości bliźniego, szczególnie zaś w zaangażowaniu na rzecz ubogich. W tym kontekście trzeba czytać również słynne zdanie: „Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków” (Jk 2, 26). Czasem ta deklaracja Jakuba była stawiana jako przeciwieństwo stwierdzeń św. Pawła, według którego zostaliśmy usprawiedliwieni przez Boga nie na mocy naszych czynów, ale dzięki naszej wierze (por. Ga 2, 16; Rz 3, 28). Jednakże oba te zdania, pozornie przeciwstawne w swoich odmiennych perspektywach, w rzeczywistości, jeżeli są dobrze interpretowane, uzupełniają się wzajemnie. Św. Paweł sprzeciwia się pysze człowieka, który myśli, że nie potrzebuje miłości Boga, uprzedzającego nas; sprzeciwia się pysze ludzkiej wystarczalności, bez łaski danej i niezasłużonej. Św. Jakub natomiast mówi o dziełach jako naturalnym owocu wiary. „Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce” – mówi Pan (Mt 7, 17). Św. Jakub powtarza to i mówi to do nas.

    List św. Jakuba napomina nas, abyśmy zdali się na dłonie Boga we wszystkim, co czynimy, powtarzając zawsze słowa: „Jeżeli Pan zechce” (Jk 4, 15). Uczy nas w ten sposób, abyśmy nie ustawiali naszego życia w sposób automatyczny i interesowny, ale zostawili przestrzeń dla niepojętej woli Boga, który zna rzeczywiste dobro dla nas. W ten sposób św. Jakub pozostaje aktualnym na zawsze mistrzem życia dla każdego z nas.

    Papież Benedykt XVI/Audiencja generalna, 28 czerwca 2006 r.

    Z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 maja

    Najświętsza Maryja Panna, Matka Łaski Bożej

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Gizela, ksieni
    ***

    (Obraz Matki Bożej Łaskawej)
    ***

    Różne są tytuły, które chrześcijańska pobożność nadała w ciągu wieków Matce Najświętszej i pod którymi wzywamy Ją w różnych sytuacjach naszego życia, a także oddajemy cześć. Dziś wspominamy “Matkę Łaski Bożej” lub inaczej Matkę Bożą Łaskawą. Pierwsze sformułowanie jest dobrze znane z Litanii Loretańskiej do Matki Najświętszej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, Sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.W 1921 r. papież Benedykt XV, na prośbę kard. Dezyderego-Józefa Merciera, zezwolił na odprawianie w Belgii oficjum i Mszy o Najświętszej Maryi Pannie, Pośredniczce wszystkich łask, w dniu 31 maja. Stolica Apostolska pozwoliła odprawiać to oficjum i Mszę wielu innym diecezjom i rodzinom zakonnym zgodnie z ich prośbami. Dzięki temu wspomnienie o Najświętszej Maryi Pannie Pośredniczce stało się niemal powszechne.
    Sobór Watykański II w 1964 r. obszernie wyłożył rolę Maryi w misterium Chrystusa i Kościoła oraz dokładnie wyjaśnił sens i znaczenie pośrednictwa Najświętszej Dziewicy: “Macierzyńska rola Maryi w stosunku do ludzi żadną miarą nie przyćmiewa i nie umniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc. Cały bowiem zbawienny wpływ Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusa, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją; nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia ją” (KK 60).
    Wreszcie w roku 1971 Święta Kongregacja do spraw Kultu Bożego zatwierdziła Mszę pod tytułem “Najświętsza Maryja Panna, Matka i Pośredniczka łaski”. Ta Msza, zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II, równocześnie wspomina o roli macierzyńskiej i o funkcjach pośrednictwa Najświętszej Panny.Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, jest jedynym Pośrednikiem, który zawsze żyje, aby wstawiać się za nami. Błogosławiona Dziewica, Matka i Pośredniczka łaski, została przez Boga w przedziwnym zamyśle Jego miłości ustanowiona Matką i pomocnicą Odkupiciela. Jest Ona Matką łaski, ponieważ nosiła w swym czystym łonie prawdziwego Boga i człowieka, a potem wydała dla nas samego Twórcę łaski. Jest Pośredniczką łaski, ponieważ była pomocnicą Chrystusa w uzyskaniu dla nas największej łaski – odkupienia i zbawienia, życia Bożego i chwały bez końca.Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie i bardzo często jest związane z określonym miejscem, figurą, obrazem, doznającym szczególnej czci ze strony wiernych. W Polsce w wielu kościołach i sanktuariach znajdują się obrazy Matki Bożej Łaskawej. Do najbardziej znanych i otoczonych kultem należą wizerunki w bazylice katedralnej w Kielcach i w kościele jezuitów na Starym Mieście w Warszawie.

    NMP Łaskawa - Kielce

    Dawniejsza kolegiata (od 1171 r.), a obecnie bazylika katedralna w Kielcach, została wzniesiona pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Bożej, a szczególnej czci doznaje w niej obraz Matki Bożej Łaskawej. Znalazł się on tutaj z fundacji Wojciecha Piotrowskiego, audytora sądu biskupiego w 1602 r., umieszczony w południowej nawie kościoła, gdzie znajduje się do dziś. Wkrótce obraz zasłynął jako cudowny i ściągał wiernych z całej okolicy, głównie na uroczystość Matki Bożej Różańcowej. Obok ołtarza pojawiło się wiele widomych znaków wysłuchania próśb (wota). Ks. kan. Stanisław Panceriusz sprawił w 1636 r. srebrno-pozłacaną sukienkę z klejnotami, która skradziona została wraz z wotami. W jej miejsce umieszczono w 1872 r. metalową suknię ufundowaną przez Ignacego Smolenia, miejscowego kupca. Obraz Matki Bożej odnowił w 1858 r. ks. Antoni Brygierski. Bazylika katedralna stanowi centralne sanktuarium diecezji kieleckiej.

    NMP Łaskawa - Kielce

    Obraz Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy, znajduje się obecnie na Starym Mieście w kościele jezuitów. Do Polski przybył w 1651 roku jak dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, przywieziony do Warszawy przez nuncjusza apostolskiego arcybiskupa Jana de Torres. Początkowo był przechowywany w kościele pijarów przy ul. Długiej. Umieszczono go tutaj niezwykle uroczyście dnia 24 marca 1651 roku. Jego koronacji dokonał wspomniany nuncjusz papieski. Złota korona wysadzana perłami była darem Warszawy. Uroczystość odbyła się z udziałem pary królewskiej i licznie zgromadzonych mieszkańców stolicy.
    W 1664 roku magistrat miasta, wobec szerzącej się zarazy, zarządził szczególne modlitwy przebłagalne przed wizerunkiem Matki Bożej. Urządzono uroczystą procesję z obrazem, który niesiono do murów miasta i do bramy Nowomiejskiej, chcąc jakby zagrodzić zarazie wstęp do stolicy. Epidemia rzeczywiście ustała, obwołano więc Maryję Patronką Warszawy. Był to jednocześnie akt wdzięczności za opiekę Najświętszej Panny nad miastem w latach grozy wojennej i klęsk spowodowanych “potopem szwedzkim”.
    Udział pijarów wraz ze starszymi uczniami w powstaniu 1794 roku spowodował w stosunku do nich akcje odwetowe. Po upadku Warszawy gen. Suworow zajął sanktuarium na polową cerkiew prawosławną. Zaborcy zakazali tradycyjnych procesji majowych. W zamian za utracony kościół władze carskie przekazały pijarom w 1834 r. zrujnowany kościół pojezuicki przy ul. Świętojańskiej, w którym mieścił się magazyn wełny. Pijarzy dźwignęli kościół z ruin i do roku 1866 królowała w nim Matka Łaskawa. W ramach represji za udział w powstaniu styczniowym nastąpiła kasata pijarów. Kult Matki Bożej zachował charakter tylko lokalny. Po I wojnie światowej kościół przejęli jezuici. Oni to ukryli wizerunek Matki Bożej w czasie powstania warszawskiego w podziemiach kościoła, a po zakończeniu II wojny światowej odbudowali kościół i odnowili kult Łaskawej Patronki.
    W roku 1970 Paweł VI zatwierdził tytuł “Patronki Warszawy”. Dla ożywienia i upowszechnienia kultu postanowiono ponowić akt koronacji. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia dnia 7 października 1973 r., w obecności biskupów i tysięcy mieszkańców Warszawy. Dnia 2 czerwca 1979 r., w pierwszy dzień swej pielgrzymki, św. Jan Paweł II złożył hołd Patronce Warszawy. W bolesnym i trudnym dla polskiego Narodu grudniu 1981 r., prymas Polski arcybiskup Józef Glemp modlił się przed Jej cudownym obrazem z całym ludem Bożym Warszawy za udręczoną Ojczyznę. Św. Jan Paweł II nawiedził obraz Matki Bożej Łaskawej również podczas swojej drugiej pielgrzymki do Ojczyzny (16 czerwca 1983 r.).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 maja

    Święty Stanisław, biskup i męczennik
    główny patron Polski

    Zobacz także:
      •  Święta Magdalena z Canossy, dziewica
      •  Święty Bonifacy IV, papież
      •  Święty Benedykt II, papież
    ***
    Święty Stanisław ze Szczepanowa

    Najdawniejszym i pierwszym źródłem do żywotu św. Stanisława są roczniki, czyli notatki według kolejności lat o najdawniejszych wydarzeniach, które za czasów arcybiskupa Arona (+ 1059) zostały przywiezione do Krakowa i które dalej uzupełniano, oraz Katalog biskupów krakowskich. W obu tych dokumentach znajdują się daty rządów św. Stanisława i wiadomość o translacji (przeniesieniu) jego ciała. O św. Stanisławie pisze pierwszy historyk polski, Anonim, zwany potocznie Gallem (ok. 1112), i – obszernie – bł. Wincenty Kadłubek (+ 1223), który jako biskup krakowski mógł mieć szersze informacje o swoim poprzedniku. Pierwszy, właściwy żywot św. Stanisława napisał dominikanin, Wincenty z Kielc, ok. 1240 roku. Żywot ten posłużył jako podstawa do kanonizacji męczennika.Stanisław urodził się w Szczepanowie prawdopodobnie około 1030 r. Podawane imiona rodziców: Wielisław i Małgorzata lub Bogna nie są pewne. Stanisław miał pochodzić z rodu Turzynów, mieszkających we wsi Raba i Szczepanów koło Bochni w ziemi krakowskiej. Wioska Szczepanów miała być własnością jego rodziny. Swoje pierwsze studia Stanisław odbył zapewne w domu rodzinnym, potem być może w Tyńcu w klasztorze benedyktyńskim. Nie jest wykluczone, że dalsze studia odbywał zgodnie z ówczesnym zwyczajem za granicą. Wskazuje się najczęściej na słynną wówczas szkołę katedralną w Leodium (Liege w Belgii) lub Paryż. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. roku 1060.
    Biskup krakowski, Lambert Suła, mianował Stanisława kanonikiem katedry. Na zlecenie biskupa Stanisław założył, jak się przypuszcza, Rocznik krakowski, czyli rodzaj kroniki katedralnej, w której notował ważniejsze wydarzenia z życia diecezji. Po śmierci Lamberta (1070) Stanisław został wybrany jego następcą. Wybór ten zatwierdził papież Aleksander II. Konsekracja odbyła się jednak dopiero w roku 1072. Dwa lata przerwy wskazywałyby, że mogło chodzić w tym wypadku o jakieś przetargi, których okoliczności bliżej nie znamy.
    O samej działalności duszpasterskiej Stanisława wiemy niewiele. Dał się poznać jako pasterz gorliwy, ale i bezkompromisowy. Pewnym jest, że w swojej rodzinnej wiosce wystawił drewniany kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, który dotrwał do XVIII wieku. Dla biskupstwa nabył wieś Piotrawin na prawym brzegu Wisły. Jest bardzo prawdopodobne, że wygrał przed sądem książęcym spór o tę wieś ze spadkobiercami jej zmarłego właściciela. Opowieść o wskrzeszeniu Piotra jest legendą.
    Na pierwszym miejscu jednak największą zasługą Stanisława było to, że dzięki poparciu króla Bolesława Śmiałego, który go protegował na stolicę krakowską, udał się do papieża Grzegorza VII wyjednać wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej. W ten sposób raz na zawsze ustały automatycznie pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. Św. Grzegorz VII przysłał do Polski 25 kwietnia 1075 r. swoich legatów, którzy orzekli prawomocność erygowania metropolii gnieźnieńskiej z roku 999/1000 oraz jej praw. Prawdopodobnie ustanowili też oni na stolicy arcybiskupiej św. Wojciecha nowego metropolitę, którego jednak imienia nie znamy.
    W centrum zainteresowania kronikarzy znalazł się przede wszystkim fakt zatargu Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, który zadecydował o chwale pierwszego, a tragicznym końcu drugiego. Trzeba bowiem przyznać, że Bolesław Śmiały, zwany również Szczodrym, należał do postaci wybitnych. Popierał gorliwie reformy Grzegorza VII. Po zawierusze pogańskiej odbudował wiele kościołów i klasztorów. Sprowadzał chętnie nowych duchownych do kraju. Koronował się na króla i przywrócił Polsce suwerenną powagę.
    Gall Anonim tak opisuje morderstwo Stanisława: “Jak zaś król Bolesław został z Polski wyrzucony, długo byłoby opowiadać. Lecz to wolno powiedzieć, że nie powinien pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. Tym bowiem sobie wiele zaszkodził, że do grzechu grzech dodał; że za bunt skazał biskupa na obcięcie członków. Ani więc biskupa-buntownika nie uniewinniamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy”. Z tekstu wynika, że Gall sympatyzuje z królem, a biskupowi krakowskiemu przypisuje wyraźnie zdradę. Nie można się temu dziwić, skoro kronikarz żył z łaski książęcej. Pisał bowiem swoją historię na dworze Bolesława Krzywoustego, bratanka Bolesława Śmiałego.
    Mamy jeszcze jedną kronikę, napisaną przez bł. Wincentego Kadłubka, który był kolejnym biskupem krakowskim – a więc miał dostęp do źródeł bezpośrednich, których my dziś nie posiadamy. Według jego relacji sprawy miały przedstawiać się w sposób następujący: “Bolesław był prawie zawsze w kraju nieobecny, gdyż nieustannie brał udział w zbrojnych wyprawach. Historia to potwierdza faktycznie. I tak zaraz na początku swoich rządów (1058) udaje się do Czech, gdzie ponosi klęskę. Z kolei dwa razy wyrusza na Węgry, aby poprzeć króla Belę I przeciwko Niemcom (1060 i 1063). W roku 1069 wyruszył do Kijowa, aby tam poprzeć księcia Izasława, swojego krewnego, w zatargu z jego braćmi. W latach 1070-1072 widzimy znowu króla Bolesława w Czechach. Podobnie w latach 1075-1076. Po śmierci Beli I w roku 1077 Bolesław wprowadza na tron węgierski jego brata, św. Władysława. Wreszcie wyprawa druga do Kijowa (1077) przypieczętowała wszystko”. Wincenty Kadłubek pisze, że te wyprawy były powodem, że w kraju szerzył się rozbój i wiarołomstwo żon, a przez to rozbicie małżeństw i zamęt. Kiedy podczas ostatniej wyprawy na Ruś rycerze błagali króla, aby powracał do kraju, ten w najlepsze całymi tygodniami się bawił. Wtedy rycerze zaczęli go potajemnie opuszczać. Kiedy Bolesław wrócił do kraju, zaczął się okrutnie na nich mścić. Fakt targnięcia się na św. Stanisława w kościele, w czasie odprawiania Mszy świętej, świadczy najlepiej o tym, jak nieopanowany był jego tyrański charakter. Wincenty Kadłubek przytacza ponadto, że Bolesław nakazywał wiarołomnym żonom karmić piersiami swymi szczenięta.
    Kiedy król szalał, aby złamać opór, Stanisław jako jedyny – według kroniki Kadłubka – miał odwagę upomnieć króla. Kiedy zaś ten nic sobie z upomnienia nie czynił i dalej szalał, biskup rzucił na niego klątwę, czyli wyłączył króla ze społeczności Kościoła, a przez to samo zwolnił od posłuszeństwa poddanych. To zapewne Gall nazywa buntem i zdradą. Ze strony Stanisława był to akt niezwykłej odwagi pasterza, ujmującego się za swoją owczarnią, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą go za to spotkać. Autorytet Stanisława musiał być w Polsce ogromny, skoro według podania nawet najbliżsi stronnicy króla Bolesława nie śmieli targnąć się na jego życie. Król miał to uczynić sam. 11 kwietnia 1079 roku Bolesław udał się na Skałkę i w czasie Mszy świętej zarąbał biskupa uderzeniem w głowę. Potem kazał poćwiartować jego ciało. Ówczesnym zwyczajem bowiem ciało skazańca niszczono. Duchowni ze czcią pochowali je w kościele św. Michała na Skałce. Fakt ten jest dowodem czci, jakiej wtedy męczennik zażywał. Czaszka Stanisława posiada wszystkie zęby. To by świadczyło, że biskup zginął w pełni sił męskich. Mógł mieć ok. 40 lat. Na czaszce widać ślady 7 uderzeń ostrego żelaza, co potwierdza rodzaj śmierci, przekazany przez tradycję. Największe cięcie ma 45 mm długości i ok. 6 mm głębokości. Stanisław został uderzony z tyłu czaszki.
    Na wiadomość o dokonanym w tak ohydny sposób mordzie na biskupie, przy ołtarzu, w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary, cały naród stanął przeciwko królowi. Opuszczony przez wszystkich, musiał udać się na banicję. Bolesław Śmiały usiłował jeszcze szukać dla siebie poparcia na Węgrzech u św. Władysława. Ten mu jednak odmówił. Zmarł tamże zapewne w 1081 roku. Istnieje podanie, że dwa ostatnie lata król spędził na ostrej pokucie w klasztorze benedyktyńskim w Osjaku, gdzie też miał być pochowany.
    W 1088 roku dokonano przeniesienia relikwii św. Stanisława do katedry krakowskiej. Kadłubek przytacza legendę, że ciała strzegły orły, wspomina też o cudownym zrośnięciu się porąbanych części ciała.Pierwsze starania o kanonizację św. Stanisława podjął już św. Grzegorz VII. Sam jednak papież musiał wkrótce opuścić Rzym i iść na dobrowolną banicję. Potem Polska została podzielona na dzielnice (1138). Tak więc chociaż kult św. Stanisława istniał od dawna, to jego kanonizacją zajął się formalnie dopiero biskup krakowski Iwo Odrowąż w 1229 r. On to polecił dominikaninowi Wincentemu z Kielc, aby napisał żywot Stanisława. Tego bowiem przede wszystkim żądał Rzym do kanonizacji. Sam biskup, bawiąc w Rzymie, gdzie starał się o wznowienie metropolii krakowskiej, poczynił pierwsze starania w sprawie kanonizacji Stanisława.
    Nie mniej energicznie sprawą kanonizacji zajął się kolejny biskup krakowski, Prandota. Zaprowadzono wówczas księgę cudów. W roku 1250 papież Innocenty IV wyznaczył do przeprowadzenia procesu specjalną komisję. Wynikiem jej pracy był sporządzony protokół, z którym w roku 1251 zostali wysłani do Rzymu mistrz Jakub ze Skarszewa, doktor dekretów, i mistrz Gerard, w towarzystwie franciszkanów i dominikanów. Wyniki komisji nie zadowoliły papieża. Wysłał do Polski franciszkanina, Jakuba z Velletri, aby ponownie zbadał księgę cudów i sprawdził, czy Świętemu cześć była oddawana nieprzerwanie. Po dokonaniu rewizji procesu w roku 1253 wyruszyło do Rzymu nowe poselstwo, do którego dołączono świadków cudów, zdziałanych za przyczyną św. Stanisława. Z nieznanych nam bliżej przyczyn stanowczy opór stawił kardynał Rinaldo Conti, późniejszy papież Aleksander IV (1254-1261). Właśnie od procesu Stanisława wprowadzona została praktyka “adwokata diabła” (łac. advocatus diaboli), którego zadaniem było wyciąganie na jaw wszystkich niejasności i zarzutów przeciw kanonizacji.
    Opór kardynała ostatecznie przełamano i dnia 8 września 1253 roku w kościele św. Franciszka z Asyżu papież Innocenty IV dokonał kanonizacji. Na ręce dostojników Kościoła w Polsce papież wręczył bullę kanonizacyjną. Wracających z Italii posłów Kraków powitał uroczystą procesją ze wszystkich kościołów. Na następny rok biskup Prandota wyznaczył uroczystość podniesienia relikwii Stanisława i ogłoszenia jego kanonizacji w Polsce. Uroczystość odbyła się dnia 8 maja 1254 roku. Stąd liturgiczny obchód ku czci Stanisława w Polsce przypada właśnie na 8 maja (w Kościele powszechnym na 11 kwietnia – dzień męczeńskiej śmierci).
    Św. Stanisław jest głównym patronem Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Wojciecha, biskupa i męczennika); ponadto także archidiecezji gdańskiej, gnieźnieńskiej, krakowskiej, poznańskiej i warszawskiej oraz diecezji: lubelskiej, płockiej, sandomierskiej i tarnowskiej. Św. Jan Paweł II nazwał go “patronem chrześcijańskiego ładu moralnego”. W ciągu wieków przywoływano legendę o zrośnięciu się rozsieczonego ciała św. Stanisława. Kult Świętego odegrał w XIII i XIV wieku ważną rolę historyczną jako czynnik kształtowania się myśli o zjednoczeniu Polski. Wierzono, że w ten sam sposób – jak ciało św. Stanisława – połączy się i zjednoczy podzielone wówczas na księstwa dzielnicowe Królestwo Polskie.

    Relikwie św. Stanisława w Krakowie

    W ikonografii św. Stanisław przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są: miecz, palma męczeńska, u stóp wskrzeszony Piotrowin. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________



    Czcić tobie zacnej krainy patronie,
    Ziomku nas; święty, synu zacnej zielni!
    Gdy Kościół w smutku, a lud we łzach tonie,
    Módl się do Boga za ziomkami swymi.

    8. maja św. StanisławaPatron Królestwa Polskiego
    Żywot świętego Stanisława, biskupa i Męczennika
    św. Stanisław, biskupPatron Polski
    Cześć św. Stanisława Szczepanowskiego w Polsce
    Święty Stanisław biskup i męczennik, główny patron Polski
    Św. Stanisław Biskup i Męczennik
    Św. Stanisławie Biskupie!
    Czy Ty faktycznie chciałeś być sławny?
    Królewska zbrodnia
    Śmierć przy ołtarzu

    8 majaŻywot świętego Stanisława,biskupa i Męczennika (Żył około roku Pańskiego 1079)

    LEKCJA (z listu świętego Pawła do Żydów, rozdział 5, wiersz 1-6)
    Bracia! Każdy najwyższy kapłan z ludzi wzięty, dla ludzi postanowiony bywa w tym, co do Boga należy, aby ofiarował dary i ofiary za grzechy. I żeby umiał być wyrozumiałym dla nieświadomych i błądzących, ponieważ i on sam obłożony jest słabością. I dlatego, jak za lud, tak i za samego siebie powinien ofiarować za grzechy. A nikt sobie sam czci nie bierze, jeno ten, co wezwany jest przez Boga, jak Aaron. To też Chrystus nie sam siebie wywyższył, gdy stał się Najwyższym kapłanem, ale który doń powiedział: Synem Moim jesteś ty, Jam ciebie dziś urodził. Jak i na innym miejscu mówi: Ty jesteś kapłanem na wieki wedle porządku Melchizedeka.

    EWANGELIA (Jan rozdz. 10, wiersz 11-16)
    Onego czasu rzekł Jezus do faryzeuszów: Jam jest pasterz dobry: dobry pasterz duszę swą daje za owce swoje. Lecz najemnik, i ten, co nie jest pasterzem, którego owce nie są własne, widzi wilka przychodzącego i opuszcza owce i ucieka; a wilk porywa i rozprasza owce. A najemnik ucieka, bo jest najemnikiem i nie obchodzą go owce. Jam jest pasterz dobry i znam moje, i znają Mnie moje. Jak mnie zna Ojciec, tak i Ja znam Ojca, a duszę Moją kładę za owce Moje. I inne owce mam, które nie są z tej owczarni, i trzeba, abym je przyprowadził: i posłuchają głosu Mego, i stanie się jedna owczarnia i jeden pasterz.

    Wielki ten i szerokiej sławy Męczennik Chrystusa, patron nasz, pociągnąć powinien każdego rodaka przede wszystkim do rozpamiętywania jego żywota, bo jak na własnej, przyrodzonej ziemi osadzony szczep prędzej się krzewi, bujniej rośnie i cenniejszy owoc wydaje, tak ten żywot świętego Stanisława na tobie, Czytelniku, rodaku, prędzej i głębsze wywrzeć winien wrażenie.Bardzo często zdarza się bowiem, że królowie i książęta, obałamuceni podłym pochlebstwem, lub dumni ze swej potęgi, puszczają się na życie wyuzdane, wyrzekają się prawideł i zasad moralności i cnoty, uciskają poddanych i dają im najgorszy przykład życiem swoim. Atoli z drugiej strony Kościół święty wytwarza mężów, którzy nie bacząc na żadne względy światowe, tym potężnym władcom bez bojaźni mówią słowa prawdy.Takim mężem nieustraszonej odwagi był św. Stanisław, syn Wielisława i Bogny Szczepanowskich, szlachetnych w cnocie i bojaźni Bożej. Przyszedł, on na świat w roku 1030 we wsi Szczepanowie pod miastem Bochnią, o mil pięć od Krakowa odległej. Ojciec jego, człowiek wielkiego znaczenia i niemałych dostatków, ufundował w Szczepanowie kościół pod opieką świętej Magdaleny, do której małżonkowie szczególniejsze mieli nabożeństwo. Gdy długo byli bezdzietnymi, ofiarowali Bogu, że jeżeli im pozwoli doczekać się potomstwa, dziecko to poświęcą chwale Bożej. Pan Bóg wysłuchał ich modlitwy, albowiem Bogna po trzydziestoletnim pożyciu małżeńskim porodziła syna, któremu nadali imię Stanisław, jakby mówili: Stań się sława z niego Bogu i Kościołowi świętemu! Stanisław, od młodości skromny, wstydliwy, stateczny, do nauk i do nabożeństwa pochopny, iścił w sobie wszystko, czego rodzice po nim się spodziewali, nie mieli przeto żadnej potrzeby pobudzać go do cnót. Kiedy podrósł, oddali go do Gniezna, gdzie kwitnęły naówczas nauki, po czym posłali go na dalsze nauki do Francji. Tam, w Paryżu, przykładał się Stanisław pilnie do nauk, a szczególniej do prawa duchownego.Wróciwszy do Polski, wykształceniem i postępkami pełnymi cnót zwrócił na siebie powszechną uwagę. Biskup krakowski Lambert, poznawszy Stanisława, zaczął go namawiać do stanu kapłańskiego. Stanisław ociągał się zrazu, albowiem postanowił wstąpić do zakonu, ale potem uległ namowom biskupa i z jego rąk przyjął święcenia kapłańskie. Gdy biskup Lambert przeniósł się do wieczności, jego następcą zgodnie wybrano Stanisława. Pokorny kapłan długo się wahał przyjąć to dostojeństwo, wymawiając się nieudolnością, ale w końcu, jakkolwiek pełen bojaźni przed odpowiedzialnością, jaka go na tej godności czekała, przyjął rządy diecezji mając lat trzydzieści sześć. Wysoki stan, który wielu pychą nadyma, Stanisława skłaniał do tym większej pokory, bo widząc, że więcej przykładem własnym zdziała, niźli mową, całe życie swoje do tego zastosował. Przydał sobie postów, przywdział włosiennicę jako śmiertelną koszulę, umartwiał ciało i coraz pilniej modlitwy odmawiał. Pałał też miłością wielką ku zbawiennemu nawracaniu błądzących dusz do Boga. Okazywał wielkie miłosierdzie i politowanie nad nędzą bliźniego i nie mógł patrzeć suchym okiem ani z próżną ręką na cudzą nędzę, dopóki mu dochodów starczyło. Kwitnęły w nim wielkie cnoty i zdobiły skronie jego jakby korona z drogich kamieni zrobiona. Wiara mocna, pokora uprzejma, czystość anielska, łaskawość wdzięczna, sprawiedliwość nieodmienna, męstwo nieustraszone, karność baczna, wzgarda tego świata, wypełniały całe jego serce.Sam odwiedzał plebanie i doglądał służby Bożej dla pożytku dusz ludzkich, a zarazem gorliwie czuwał nad kapłanami, aby czyste i pobożne życie wiedli. Co mu czasu od prac kościelnych zbywało, to spędzał na modlitwie. Spisane miał wszystkie wdowy, ile ich miał w diecezji, i radził o ich potrzebach oraz o sieroctwie dziatek, i nic mu milsze nie było, jak wstawiać się za nimi i bronić ich przed niesprawiedliwością, jeżeli były godne tej obrony i wiodły życie podług przykazań Bożych. Dochodami kościelnymi ani domu swego, ani krewnych nie bogacił, ażeby chleba ubogim nie ujmować. Krzywdy swojej długo nie pamiętał i z serca ją bliźniemu odpuszczał.
    Te wysokie cnoty chrześcijańskie i kapłańskie Stanisława, przy których stał jak opoka twardy i nieustraszony, naraziły go na wielkie przykrości ze strony ówczesnego króla polskiego, Bolesława Śmiałego. Bolesław ów był czwartym z kolei następcą Bolesława Chrobrego. Wielki miłośnik ojczyzny, odznaczał się nie tylko cnotami żołnierza, lecz był kiedyś i nabożny, dbały o szerzenie chwały Bożej, atoli do cnót owych przymieszały się wady i grzechy bardzo szkodliwe. W karaniu był okrutny, w szczęściu hardy, w uporze niepohamowany, a co najgorsza nie znał miary w rozkoszach cielesnych i wielkie wywoływał zgorszenie.Widząc to święty Stanisław, udawał się do niego i słowami Boskimi zaklinał, przedstawiając mu gniew Boga, utratę zbawienia, hańbę majestatu królewskiego, zgorszenie poddanych i ze łzami go błagał, aby się upamiętał.Król pięknymi słowy za upomnienia dziękował, udawał wstyd za niecne postępki, ale w sercu był tym, czym dawniej.Pewnego razu, dowiedziawszy się o wielkiej urodzie Krystyny, żony Mścisława z Bużenina, nie mogąc jej darami skłonić do niewierności wobec męża, nasłał na jej dom żołnierzy, kazał ją porwać ku zgorszeniu wszystkich poddanych, uwięził u siebie i żył z nią, a potem i potomstwo z nią miał, ale Pan Bóg karał jego niemoralność, bo każde dziecko, które się rodziło, było słabe, szpetne i gdy dorastało, szalone.Jawne to cudzołóstwo oburzyło wszystkich w narodzie, nikt jednak nie śmiał otwarcie wystąpić. Oczy wszystkich zwrócone były na św. Stanisława, jego też uproszono, aby króla o to cudzołóstwo jawnie skarcił.Święty Stanisław nie wymówił się od tego obowiązku i upatrzywszy czas, pojechał do Wrocławia, gdzie Bolesław rad przemieszkiwał (cały Śląsk był podówczas nieoddzielną częścią państwa polskiego) i tam jawnie go upomniał przed dworzanami, mówiąc: “Królu, nie godzi się tobie mieć żony brata twego! Długoż jeszcze takie zgorszenie dawać będziesz twemu ludowi? Czemuż nie pomnisz na Boga, na duszę swoją, na majestat królestwa swego? Nie boisz się, królu, pomsty Bożej, która może spaść na ciebie, na potomstwo i królestwo twoje?” Król nie chciał słuchać tych upomnień, a potem, zniecierpliwiony, z gniewem odprawił biskupa i zaczął przemyśliwać, jak by go mógł zelżyć i skrzywdzić. Sposobność ku temu wkrótce się nadarzyła.Święty Stanisław kupił był dla Kościoła wieś Piotrowin nad Wisłą, w ziemi lubelskiej, od dziedzica Piotra. Ten wziął pieniądze, nie dał jednak biskupowi żadnego poświadczenia i wkrótce potem umarł. Skorzystał z tego król i namówił synowców zmarłego Piotra, Jakuba i Sulisława, aby się upomnieli o wieś, jako nieprawnie nabytą. Jakub i Sulisław zgodzili się na to i pozwali świętego Stanisława przed sąd królewski, który się odbywał pod niedaleką od Piotrowina wsią Solcem nad Wisłą.Święty Stanisław zawezwał wprawdzie świadków sprzedaży Piotrowina, ale żaden z nich z obawy przed królem świadczyć nie chciał. Świątobliwy biskup uciekł się wówczas do Pana Boga i po gorącej modlitwie oświadczył, że samego Piotra z grobu wydobędzie i stawi na świadka. Król i dworzanie śmiać się zaczęli i nazwali świętego Stanisława szalonym, on jednak, pełen ufności w Bogu, udał się w uroczystej procesji do Piotrowina, gdzie leżał zmarły dziedzic Piotr, kazał otworzyć grób i odkryć spróchniałe już ciało i pomodliwszy się, rzekł do umarłego: “Piotrze, w imię Trójcy świętej rozkazuję ci: wstań, pójdź do sądu i daj świadectwo prawdzie!” Piotr powstał z grobu i przybrał dawne ciało, a święty Stanisław zawiódł go przed króla i rzekł: “Oto masz królu samego Piotra, od którego wieś kupiłem! Przekonaj się, że to nie ułuda, ale ten sam człowiek, mocą Bożą z grobu wskrzeszony!”Król, dwór i lud wszystek oniemiał z podziwu nad tym cudem, Piotr zaś potwierdził wobec wszystkich kupno, a potem obróciwszy się do synowców, zgromił ich i nakłaniał do pokuty za niegodziwy postępek wobec biskupa.Król, skruszony, przysądził wieś świętemu Stanisławowi i Kościołowi, po czym Święty odprowadził Piotra do grobu, w którym wskrzeszony znowu w proch się obrócił.Ucichł teraz nieco gniew króla przeciw biskupowi, ale po niedługim czasie odnowił się z następujących powodów: W roku 1078 doszło do wojny między Polską a Rusią. Bolesław pokonał księcia ruskiego i zabrał Kijów, który go tak usidlał swoją świetnością, że zapomniał o wszystkim i oddał się próżnowaniu, zbytkom i rozkoszy, a tym czasem w kraju wszczął się nieład. Na domiar złego wiele niewiast zaparło się cnót domowych, a niektóre, mniemając, że ich małżonkowie poginęli na wojnie, wchodziły w nowe związki. Gdy wieść o tym doszła do Kijowa, zatrwożone rycerstwo porzuciło chorągwie królewskie i pospieszyło do kraju. Za nimi ze wzburzonym sercem ruszył król Bolesław.Teraz spadła na zbiegłe spod chorągwi rycerstwo straszliwa zemsta królewska. Król dał się porwać swemu pierwotnemu, gwałtownemu i dzikiemu charakterowi i nie dość, że w okrutny sposób zaczął karać samych zbiegów, ale i na ich żonach szukał srogiej zemsty. Przed biskupem Stanisławem otwierały się teraz dwie drogi: milczeć, albo wzorem prawdziwych sług Chrystusowych otwarcie stanąć w obronie prawa chrześcijańskiego i uciśnionych. Biskup wiedział, że wystąpienie przeciw szalejącemu z gniewu królowi grozi mu wielkim niebezpieczeństwem, mimo to jednak, wierny swoim ideałom, tym samym, które święty papież Grzegorz VII wyraził słowami: “Lepiej jest cielesną śmierć z rąk tyrańskiego władcy ponieść, niż milcząco przyzwolić na deptanie chrześcijańskiego prawa”, bez wahania kilkakrotnie go upominał, a gdy upomnienia nie odniosły żadnego skutku, rzucił na niego klątwę.Klątwa była dla panujących katastrofą, gdyż wykluczając ich ze społeczności kościelnej i zabraniając innym wszelkiego z nimi obcowania, wyrywała im poprostu władzę z rąk, choćby nawet Kościół nie połączył z nią dodatkowego obostrzenia w postaci zwolnienia poddanych od posłuszeństwa. Nie dziw więc, że i panujący i bezwzględni zwolennicy władzy państwowej uważali ją przez długi czas za zbrodnię, a biskupa, który kiedyś przysięgał władcy wierność, a później ośmielił się rzucić na niego klątwę, za zdrajcę, zasługującego na surową karę. Całkiem innym zasadom hołdowali reformatorzy kościelni XI wieku. Według nich opozycja przeciw niesłusznym żądaniom władzy lub niezgodnemu z prawami chrześcijańskimi postępowaniu nie była przeniewierstwem, lecz prostym obowiązkiem chrześcijańskim. “Jak zaś poddanie niewolników względem życzeń pana, – pisał w roku 1085 jeden z najszlachetniejszych i najwięcej stanowczych zwolenników Grzegorza VII, Bernard z Konstancji – jak posłuszeństwo dzieci względem rodziców, a żony względem męża tylko tak daleko sięgać winno, jak daleko z nim nie łączy się pogwałcenie praw bożych, tak samo wierność poddanych względem władcy nie jest bezwzględną. Gdyby się te granice zapoznawało i chciało okazywać posłuszeństwo nawet wtedy, gdy ono się staje nieposłuszeństwem względem Boga, tedy byłoby ono już nie wiernością, lecz przeniewierstwem i krzywoprzysięstwem. W takim bowiem wypadku nie może być mowy o tym, że się dba o istotne dobro władzy, co przecież przysięgający swym panom w pierwszej linii obiecują”.Stanisław wiedział, czym jest klątwa dla panującego, i wiedział, jakie skutki może ona wywołać, boć przecież właśnie w tym czasie szarpała cesarstwem rewolucyjna burza, którą wywołała klątwa rzucona przez Grzegorza VII na cesarza Henryka IV, jak również, znając charakter Bolesława, niewątpliwie przeczuwał, jakie gromy ściągnie na swą głowę, mimo to jednak, gotów bronić prawa bożego i kościelnego przeciw każdemu, kto ośmieliłby się je pogwałcić, nie cofnął się przed tą ostatecznością, i gdy nie pomogły ostrzeżenia, wyklął srożącego się władcę.Biskup, ujmujący się za pokrzywdzonymi, których król uważał za swoich wrogów, nawołujący króla do poprawy i pohamowania okrucieństwa, które zaczynało w kraju wywoływać bunt, musiał się wydać jemu i jego zwolennikom zdrajcą i wspólnikiem buntowników. I to wywołało katastrofę, która sprowadziła zgubę nie tylko na biskupa ale i na szukającego nierozumnej pomsty króla.



    Święty Stanisław
    ***

    Było to dnia 7 kwietnia roku 1079. Biskup Stanisław odprawiał właśnie mszę św. w kościele św. Michała na Skałce, gdy pod kościół przybył król Bolesław i kazał go swej drużynie porwać sprzed ołtarza. Być może, że chciał, aby wykonano na nim karę obcięcia członków, na tę bowiem karę skazał go jako rzekomego zdrajcę stosownie do ówczesnych zwyczajów. Spotkawszy się z oporem swych ludzi, którzy bali się zbezcześcić świętość kościoła i targnąć się na biskupa przy ołtarzu, porwany dzikim gniewem sam wpadł do świątyni i zabił go uderzeniem miecza w głowę, po czym kazał żołnierzom wynieść ciało i posiekać na drobne części. Tak przeleżały święte szczątki kilka dni, bo nikt nie miał odwagi zbliżyć się do nich z obawy przed zemstą królewską, gdyż mniemano, że wedle zwyczaju zostały oddane na pastwę dzikim zwierzętom, aż wreszcie kilku kanoników pochowało je pod gołym niebem przy wejściu do kościoła św. Michała.Straszliwa zbrodnia króla wywołała w całej Polsce głębokie oburzenie, pod wpływem którego wybuchł bunt, tak nagły i powszechny, że Bolesław niemal przez wszystkich opuszczony, musiał uchodzić wraz z żoną i synem na Węgry, gdzie wkrótce potem został zamordowany. Późniejsza legenda głosi, że schronił się do klasztoru benedyktynów w Osjaku w Karyntii i przez osiem lat spełniał z pokorą najniższe posługi w obrębie murów klasztornych; imię swoje wyjawił dopiero przed śmiercią, składając pierścień z królewską pieczęcią w ręce opata.Zwłoki św. Stanisława leżały w ziemi koło kościoła św. Michała do roku 1089, po czym zostały uroczyście przeniesione do kościoła katedralnego na Wawelu i pochowane w kamiennym grobowcu, na znak szczególnej czci wzniesionym nieco nad posadzkę. Wkrótce potem zaczęły się przy nim dziać rozliczne cuda, które utrwaliły powszechną opinię o świątobliwości Męczennika, mimo to jednak, wskutek zamieszek wewnętrznych, jakie wstrząsały Polską przez długie lata, starania o kanonizację podjęto dopiero z początkiem wieku XIII. Przyczynił się do tego przede wszystkim błogosławiony Wincenty Kadłubek, którego opis życia i męczeńskiej śmierci św. Stanisława oraz cudów wzbudził w społeczeństwie polskim pragnienie uzyskania narodowego świętego. Pierwszym też biskupem, który zaczął myśleć o kanonizacji Stanisława, był bezpośredni następca błogosławionego Wincentego na katedrze krakowskiej, Iwon Odrowąż, a doprowadził ją do skutku trzeci po nim biskup krakowski, Prandota z Białaczowa, przy gorącym poparciu błogosławionej Kingi, małżonki ówczesnego księcia krakowskiego i sandomierskiego, Bolesława Wstydliwego.Prandota podniósł z grobu zwłoki męczennika i kazał spisać cuda zdziałane za jego przyczyną, po czym zwrócił się do papieża Innocentego IV z prośbą o wyznaczenie komisji w celu ich sprawdzenia. Papież przychylił się do prośby i wyznaczył komisję w osobach arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki, biskupa wrocławskiego Tomasza i opata lubuskiego Henryka. Kronika błogosławionego Wincentego Kadłubka i w tym wypadku odegrała znakomitą rolę, bo jak wynika z brzmienia bulli kanonizacyjnej, komisja papieska dociekała właśnie prawdziwości jego opisu życia i cudów św. Stanisława. Gdy komisja ukończyła pracę i przysłała sprawozdanie, co nastąpiło w r. 1250, papież wysłał do Polski franciszkanina Jakuba z Velletri celem ostatecznego zbadania życia i cudów św. Stanisława, a gdy i jego orzeczenie wypadło pomyślnie, w roku 1253 wysłał Prandota na dwór papieski posłów, którzy mieli się starać o doprowadzenie sprawy do końca. Akt kanonizacji odbył się dnia 8 września roku 1253, w kościele św. Franciszka w Asyżu, w obecności tysięcznych tłumów wiernych. Wieść o zatwierdzeniu czci św. Stanisława przez Kościół napełniła całą Polskę niewypowiedzianą radością. W niecały rok później, w dniu 8 maja, odbyła się w Krakowie uroczystość podniesienia relikwii Świętego i wystawienia ich ku czci publicznej.Przybyło na nią oprócz arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki i legata apostolskiego Opizona pięciu biskupów polskich, wielu opatów, prałatów, kanoników i mnóstwo kleru niższego, z książąt – oprócz pana ziemi krakowskiej i sandomierskiej, Bolesława Wstydliwego – Przemysław wielkopolski, Kazimierz kujawski i łęczycki, Ziemowit mazowiecki i Władysław opolski w towarzystwie mnóstwa panów i szlachty, oraz ogromne tłumy ludu z wszystkich stron Polski. Za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej szczątki św. Stanisława wydobywała z trumny błogosławiona Kinga i obmywszy je w winie wkładała do relikwiarzy, z których największy, w kształcie trumienki, sprawiła własnym kosztem. Ten właśnie relikwiarz złożono na ołtarzu w pośrodku kościoła, tym samym, w którym od roku 1184 spoczywały relikwie św. Floriana; inne rozdano różnym kościołom polskim, a katedrze gnieźnieńskiej dostał się biskupi pierścień św. Stanisława.Kanonizacja św. Stanisława miała dla Polski niezmiernie doniosłe znaczenie, ponieważ nie tylko podniosła ducha religijnego w narodzie, ale także przypomniała wszystkim dawną jedność i potęgę polityczną Polski.Były to czasy zupełnego rozbicia politycznego Polski, spowodowanego podziałem, którego dokonał drugi z kolei następca Bolesława Śmiałego, Bolesław Krzywousty. Nie był to podział polityczny w właściwym znaczeniu tego słowa, gdyż Bolesław podzielił Polskę na pięć dzielnic, z których cztery miały być dziedziczne w rodach jego czterech synów, a piąta, mianowicie krakowska, miała być w rękach najstarszego członka rodu (seniora), jako pana zwierzchniego całej Polski – ale po jego śmierci synowie obalili jego rozporządzenie i zupełnie uniezależnili się od siebie, wskutek czego w miarę rozradzania się dynastii zaczęła się Polska rozpadać na coraz mniejsze cząstki. Za czasów kanonizacji św. Stanisława było tych dzielnicowych księstw już kilkanaście, zupełnie niezależnych od siebie i ustawicznie toczących z sobą wojny. I oto – jak pisze jeden z naszych uczonych – gdy u grobu św. Stanisława stanęła cała Polska, cały naród, “otrzymując patrona, poruszył się jednym uczuciem, w którym tkwił poważny kapitał poczucia jedności narodowej także pod względem politycznym, tym bardziej, że już opowieść o życiu Świętego uczyła, iż za jego czasów Polska była cała i niepodzielna pod jednym władcą. Otwarcie też dodawano do opisu cudów, które się działy przy śmierci św. Stanisława, że na podobieństwo jego posiekanych członków (które zrosły się cudownym sposobem) złączy się cała Polska, rozbita na dzielnice”. I to był skutek kanonizacji św. Stanisława równie ważny, jak jej skutek kościelno-religijny.Św. Stanisław był wyjątkową postacią w ówczesnym polskim episkopacie – nie cudzoziemiec, lecz potomek jednego z swojskich rodów, pierwszy Polak, którego Kościół zaliczył w poczet świętych, przedmiot czci siedmiu wieków i u nas i u obcych. Na przestrzeni siedmiu stuleci, od początków kultu św. Stanisława aż do czasów dzisiejszych, pośmiertne dzieje biskupa męczennika są wiernym odbiciem nastrojów polskiej duszy na tle poszczególnych epok. Ostatniemu królowi Polski, który na chrzcie otrzymał imię Stanisława, zabrakło męstwa i mocy charakteru, zato polscy biskupi szli do więzienia i na wygnanie z modlitwą o dar męstwa na wzór świętego patrona Polski, a grób męczennika, ściągając bez przerwy liczne pielgrzymki z Górnego Śląska, przez sześć stuleci podtrzymywał na Górnym Śląsku Iskrę polskości. Przy grobie św. Stanisława jest o czym pomyśleć!Cześć św. Stanisława w narodzie polskim utrzymywała się przez wieki bez żadnego uszczerbku. Pod jego wezwaniem zbudowano w Polsce około 300 kościołów, młodzież polska udająca się na naukę za granicę brała go sobie za patrona, a królowie polscy w wigilię koronacji udawali się w uroczystym pochodzie na Skałkę, aby polecić się jego opiece. Modlitwy ich nie były daremne, doznawali jej bowiem – zarówno jak cały naród – w chwilach nieszczęść i niebezpieczeństw, których moc ludzka nie byłaby zdołała odwrócić. Tak było np. w roku 1410, podczas bitwy pod Grunwaldem, gdy wojskom polsko-litewskim, zmagającym się z Krzyżakami, ukazał się św. Stanisław, błogosławiąc im, i w roku 1605 pod Kircholmem, gdy hetman Karol Chodkiewicz z garstką wojska stawił czoło potężnej armii szwedzkiej.Cudowna opieka, którą święty Stanisław Szczepanowski stale otaczał Polskę i Polaków, sprawiła, że mijały wieki, czyny wielkich i maluczkich ginęły w zapomnieniu, a postać tego wielkiego męczennika trwała w pamięci narodu tak żywa i niczym niezatarta, jakby świadkiem jego świątobliwego żywota było każde żyjące pokolenie. Przed srebrną trumną w katedrze wawelskiej, kryjącą jego relikwie, modlą się dziś wierni tak samo żarliwie, jak przed wiekami ich przodkowie, zanosząc przez niego prośby i dziękczynienia do Stwórcy wszechrzeczy.Nauka moralnaIleż to złego przynosi nieposkromiona namiętność! Gdyby król Bolesław Śmiały był czuwał nad poskromieniem swoich namiętności, gdyby był przynajmniej pokornie przyjął napomnienia świętego Stanisława, nie byłby się naraził na tyle zbrodni, które później straszną karę z Nieba na cały kraj sprowadziły.Podziwiając w św. Stanisławie nieustraszoną odwagę, z jaką gromił otwarcie króla i wytykał mu jego błędy, widzimy zarazem, jak występek i niemoralność prowadzi człowieka do coraz większego rozbratu z Bogiem. Człowiek, który się poddał namiętnościom, głuchy jest na upomnienia i na wszelkie wskazówki, jak ma wrócić na drogę cnoty. Stan tego obałamucenia trwa przez pewien czas, ale w końcu nastaje przebudzenie. Jakże jest okropne, jeśli już za późno żałować za grzechy! Przeto unikajmy występku, a szczególnie strzeżmy się pierwszego kroku na tej śliskiej drodze, abyśmy nie wpadli w głębinę wiodącą do zupełnego potępienia, z której już bardzo trudno się wydostać.ModlitwaBoże, za cześć którego święty biskup Stanisław poległ z ręki bezbożników, spraw, prosimy, aby wszyscy jego pośrednictwa wzywający, próśb swoich zbawiennego dostąpili skutku. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    św. Stanisław, biskup i Męczennik
    urodzony dla świata 1030 roku,
    urodzony dla nieba 8.05.1079 roku,
    kanonizowany 8.09.1253 roku (lub 17 września ???)
    wspomnienie 8 maja

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Stanisław - natchnienie polskiej ziemi

    fot. Stanisław Samostrzelnik via: Wikipedia (domena publiczna)/Pixabay – joaoaugustof

    ***

    Św. Stanisław – natchnienie polskiej ziemi

    List Jana Pawła II z okazji 750-lecia kanonizacji św. Stanisława Biskupa

    Do Archidiecezji Krakowskiej i Kościoła w Polsce

    «Beatum Stanislaum episcopum digne Sanctorum Catalogo duximus ascribendum». «Uznaliśmy za godne onego błogosławionego biskupa Stanisława wpisać do Katalogu Świętych» — tymi słowami, 17 września 1253 roku, mój czcigodny poprzednik, papież Innocenty IV potwierdzał akt kanonizacji krakowskiego Męczennika, nakazując równocześnie, aby jego pamięć była czczona każdego roku w dniu 8 maja. Kościół w Polsce z niegasnącą radością i pobożnością wypełniał ten nakaz, oddając cześć świętemu Patronowi całego Narodu. W tym roku, w którym przypada 750-lecie jego kanonizacji, czyni to w sposób szczególnie uroczysty. Z całego serca pragnę zatem przyłączyć się do obchodów tego jubileuszu i dać wyraz mojej jedności z duchowieństwem i wiernymi Kościoła w Krakowie i w całej Polsce, którzy gromadzą się u grobu św. Stanisława, aby wielbić Boga za wszelkie łaski, jakich na przestrzeni wieków zaznawał Naród polski za jego przyczyną.

    Pamięć pasterzowania św. Stanisława na stolicy krakowskiej, które trwało zaledwie siedem lat, a zwłaszcza pamięć jego śmierci, nieustannie towarzyszyła w ciągu wieków dziejom Narodu i Kościoła w Polsce. A w tej zbiorowej pamięci święty Biskup Krakowa pozostawał jako patron ładu moralnego i ładu społecznego w naszej Ojczyźnie.

    Jako Biskup i Pasterz głosił naszym praojcom wiarę w Boga, zaszczepiał w nich zbawczą moc Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa przez Chrzest święty, Bierzmowanie, Pokutę i Eucharystię. Uczył ładu moralnego w rodzinie opartej na sakramentalnym małżeństwie. Uczył ładu moralnego w Państwie, przypominając nawet królowi, że w swym postępowaniu musi się liczyć z niezmiennym Prawem Boga samego. Bronił wolności, która jest podstawowym prawem każdego człowieka i którego bez przyczyny żadna władza nie może nikomu odbierać bez pogwałcenia porządku ustanowionego przez samego Boga. U początku naszych dziejów Bóg, Ojciec ludów i narodów, ukazał nam przez tego świętego Patrona, że ład moralny, poszanowanie Bożego Prawa oraz słusznych praw każdego człowieka, jest podstawowym warunkiem bytu i rozwoju każdego społeczeństwa.

    Historia uczyniła św. Stanisława również patronem narodowej jedności. Kiedy w 1253 roku Polacy doczekali się kanonizacji pierwszego syna swojej ziemi, Polska boleśnie doświadczała podziału dzielnicowego. I właśnie ta kanonizacja wzbudziła w książętach z pozostającego u władzy rodu Piastów potrzebę zgromadzenia się w Krakowie, aby przy grobie św. Stanisława i w miejscu jego męczeństwa dzielić wspólną radość z wyniesienia Rodaka na ołtarze Kościoła powszechnego. Wszyscy widzieli w nim swego patrona i pośrednika przed Bogiem. Wiązali z nim nadzieje na lepszą przyszłość Ojczyzny. Z legendy, która głosiła, że posiekane podczas zabójstwa ciało Stanisława miało się na nowo zrosnąć, rodziła się nadzieja, że Polska piastowska przezwycięży dynastyczne rozbicie i wróci jako państwo do trwałej jedności. W tej nadziei od czasu kanonizacji obrano świętego Biskupa Krakowa na głównego Patrona Polski i Ojca Ojczyzny.

    Jego relikwie złożone w katedrze wawelskiej doznawały religijnej czci ze strony całego Narodu. Cześć ta nabrała nowego znaczenia w czasach rozbiorów, kiedy spoza kordonów, zwłaszcza ze Śląska, przybywali tutaj Polacy, aby zbliżyć się do tych relikwii, które przypominały o chrześcijańskiej przeszłości niepodległej Polski. Jego męczeństwo stało się świadectwem duchowej dojrzałości naszych praojców i nabrało szczególnej wymowy w dziejach Narodu. Jego postać była symbolem jedności budowanej już nie w oparciu o terytorium niepodległego państwa, ale o nieprzemijalne wartości i duchową tradycję stanowiącą fundament narodowej tożsamości.

    Patronował św. Stanisław również zmaganiom między życiem a śmiercią Ojczyzny w czasie II wojny światowej, której koniec na naszej ziemi łączy się z jego majowym świętem. Z wyżyn nieba uczestniczył w doświadczeniach Narodu, w jego cierpieniach i nadziei. W trudnych czasach powojennej odbudowy Kraju i ucisku ze strony wrogich ideologii Naród, wsparty jego wstawiennictwem, odnosił zwycięstwa i podejmował wysiłki w kierunku społecznej, kulturalnej i politycznej odnowy. Św. Stanisław od wieków był uznawany za rzecznika prawdziwej wolności i nauczyciela twórczego łączenia lojalności w stosunku do Ojczyzny ziemskiej i wierności Bogu i Jego Prawu — tej syntezy, jaka dokonuje się w duszy każdego wierzącego.

    W liście na 700-lecie kanonizacji Papież Pius XII napisał o nim: «Ludowi waszemu został dany Pasterz, który oddał życie za owce, broniąc chrześcijańskiej wiary i obyczajów, a w ten sposób posiane ziarna Ewangelii przez swoją krew uczynił jeszcze bardziej urodzajnymi. Tym wyróżnił się Biskup Krakowski, że oddając się Boskiej Opatrzności, ukazał świetlany przykład chrześcijańskiej mocy. Św. Stanisław, odznaczający się głęboką pobożnością względem Boga i miłością względem bliźniego, nie miał nic słodszego nad sprawowanie troski o powierzoną sobie owczarnię i niczego bardziej nie pragnął do końca swego żywota, jak tego, by jak najdoskonalej odtworzyć w sobie obraz Boskiego Pasterza». Przytaczam te słowa, aby wskazać dzisiejszym Pasterzom — Biskupom i Kapłanom — wzór do naśladowania. I dziś bowiem potrzeba odwagi w przekazywaniu i obronie świętego depozytu wiary, a równocześnie tej miłości Boga, która objawia się w nieustannej trosce o człowieka, o każde dziecko Boże narażone na przeciwności, które zdają się gasić światło nadziei na zwycięstwo prawdy, dobra i piękna, na lepszą przyszłość w doczesnej rzeczywistości i na wieczne szczęście w Bożym królestwie. Niech przykład ofiarnej miłości św. Stanisława zawsze przyświeca Pasterzom Kościoła w Polsce.

    Stanisław ze Szczepanowa stał się natchnieniem dla wielu świętych i błogosławionych na naszej polskiej ziemi. Istnieje głęboka więź duchowa pomiędzy postacią tego wielkiego Patrona Polski i tyloma świętymi i błogosławionymi, którzy tak wiele dobra i świętości wnieśli w dzieje naszej Ojczyzny. Znakiem tej więzi jest zwyczaj niesienia relikwii polskich świętych podczas procesji na Skałkę. W krakowskim Biskupie odnajdywali oni przykład heroizmu wiary, nadziei i miłości, który jest realizowany na co dzień i przybiera kształt heroizmu dnia powszedniego. Ten łańcuch świętości, którego pierwszym ogniwem na polskiej ziemi jest św. Stanisław, nie może zostać przerwany. Trzeba, abyśmy wszyscy, synowie polskiej ziemi, poczuli się odpowiedzialni za jego przedłużanie i byśmy przekazali go przyszłym pokoleniom jako najcenniejszy skarb. Oto wyzwanie, jakie dziś stawia św. Stanisław wszystkim wiernym: wzrastajcie w świętości! Budujcie dom własnego życia w oparciu o skałę łaski Bożej, nie szczędząc wysiłków, aby jego trwałość zasadzała się na wierności Bogu i Jego przykazaniom.

    Św. Stanisław świadczy wymownie, że w Jezusie Chrystusie człowiek powołany jest do zwycięstwa. Niech to zwycięstwo dobra nad złem, miłości nad nienawiścią, jedności nad podziałami stanie się udziałem wszystkich Polaków. Modlę się, aby duchowni i wierni świeccy w Polsce coraz bardziej stawali się świętymi i by przekazywali dziedzictwo świętości nowym pokoleniom w trzecim tysiącleciu.

    Cały ten rok Kościół w Polsce pragnie przeżywać jako rok św. Stanisława. Dlatego też postanowiłem, aby jubileusz 750-lecia jego kanonizacji związać z możliwością uzyskania łaski odpustu zupełnego na zwyczajnych warunkach podczas nawiedzenia jego grobu w katedrze na Wawelu oraz miejsca śmierci w kościele na Skałce.

    Tym, którzy z tego daru zechcą skorzystać i wszystkim czcicielom św. Stanisława w Polsce i na świecie z serca udzielam mojego Apostolskiego Błogosławieństwa.

    Watykan, 8 maja 2003 r.

    ____________________________________________________________________________________

    „Zdrada” św. Stanisława, czyli jak się tworzy antykatolickie mity

    (Zabójstwo św. Stanisława, I połowa XVI wieku, malarz nieznany. Repr. FoKa/Forum)

    ***

    Dramat jaki wydarzył się w Krakowie w 1079 r. na długo zaważył na losach Polski. Stała się rzecz bezprecedensowa w historii naszego kraju. Z rozkazu króla Bolesława Szczodrego zginął hierarcha Kościoła, biskup krakowski Stanisław. Niedługo potem polski władca udał się na wygnanie, a jego kraj podupadł.

    W następnych stuleciach postać św. Stanisława Szczepanowskiego, Patrona Polski, długo nie wzbudzała żadnych kontrowersji. Dynamicznie szerzył się jego kult, źródła kościelne dokumentowały liczne przypadki cudów dokonanych za jego wstawiennictwem, w 1253 r. miała miejsce kanonizacja. Osobę i czyny męczennika opiewała sztuka, pod jego opiekę uciekało się polskie rycerstwo wyruszające do boju (prawdopodobnie jako pierwsi uczynili tak synowie Bolesława Krzywoustego w 1146 r. – ponad sto lat przed kanonizacją!).

    Dopiero na początku XIX w. nastąpił pierwszy niemiły zgrzyt. W 1803 r. Tadeusz Czacki (m.in. członek Komisji Edukacji Narodowej, współzałożyciel Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie, współtwórca Konstytucji 3 Maja) oskarżył św. Stanisława o zdradę. Czacki powołał się na Kronikę Galla Anonima, który rzekomo „(…) wyraźnie mówi,  że Stanisław biskup miał zmowy z Czechami”. Trudno dociec po ponad dwóch wiekach, czym kierował się Czacki – czy zełgał z premedytacją, czy jedynie powtórzył czyjąś opinię nie sprawdziwszy sensacyjnego „niusa” u źródła? Pewne jest tylko jedno – że Gall nic takiego nie napisał!

    Kolejne ataki na pamięć świętego przypuścili: Aleksander Skorski (1873), Franciszek Stefczyk (1885) i Maksymilian Gumplowicz (1898). Rozpisywali się oni o zdradzie biskupa rzekomo wysługującego się Czechom i Niemcom. Gumplowicz dołożył do tego wymyśloną przez siebie historyjkę sporu o… celibat księży (jakoby św. Stanisław miał być przeciwnikiem celibatu, co z kolei wzburzyło króla). Poziom tych dywagacji sprawiał, że nikt nie traktował poważnie antystanisławowskich pamflecistów.

    Prawdziwy wstrząs wywołały dopiero Szkice historyczne XI wieku Tadeusza Wojciechowskiego (1904), znanego historyka galicyjskiego. Przedstawił on rozbudowaną hipotezę o spisku możnowładców przeciw królowi. Przywódcami tajnego sprzysiężenia mieli być: biskup Stanisław, brat króla Władysław Herman oraz wielmoża Sieciech. Spiskowcy pozostawali rzekomo w ścisłych kontaktach z cesarzem Henrykiem IV i księciem czeskim Wratysławem. Hipoteza wzbudziła uznanie w kręgach liberalnej, antyklerykalnej inteligencji, gdzie z czasem zyskała rangę dogmatu. Po latach natrętnie nawiązywali do niej komuniści, demaskujący „wrogie knowania Kościoła przeciw Polsce”.

    „Zdrajca” czy „buntownik”?

    Oskarżyciele biskupa Stanisława domagali się oparcia w trakcie badań wyłącznie na Kronice polskiej Galla Anonima, przy równoczesnym odrzuceniu późniejszej Kroniki bł. Wincentego Kadłubka oraz tradycji kościelnej. Tak też uczynię w niniejszym tekście. Jak sądzę, pozwoli to dobitniej pokazać kruchość „aktu oskarżenia”. 

    Jakie są więc dowody „agenturalnej” zdrady biskupa Stanisława? Co właściwie napisał Gall, na którego powołują się jak jeden mąż anystanisławowscy linczownicy?

    Kroniki nie dowiadujemy się wiele o przebiegu konfliktu. Gall, szeroko i bardzo życzliwie opisujący panowanie króla, z zapałem referujący jego dokonania, tutaj nagle staje się dziwnie lakoniczny. Poświęca całemu zdarzeniu zaledwie trzy zdania: „Jakim zaś sposobem król Bolesław został z Polski wypędzony, długo byłoby opowiadać, lecz to powiedzieć wolno, że pomazaniec na pomazańcu nie powinien cieleśnie mścić się za jakikolwiek grzech. To bowiem bardzo mu zaszkodziło, gdy do grzechu dodał grzech, gdy za bunt wydał biskupa na obcięcie członków. Ani bowiem buntownika biskupa nie uniewinniamy, ani też króla mszczącego się tak haniebnie, nie pochwalamy, lecz tu w środku pozostawmy i wyłóżmy, jak na Węgrzech został przyjęty” (przekł. T. Grudziński).

    I… to wszystko. Gall nie podaje, jaką formę przybrał „bunt” ani jaki był jego powód. Nie poznajemy nawet przyczyny śmierci biskupa Stanisława (kara „obcięcia członków” polegała raczej na okaleczeniu skazańca – na ogół amputacji stopy i dłoni).

    Cały „akt oskarżenia” autorstwa Wojciechowskiego i jemu podobnych opiera się na interpretacji dwóch słów użytych przez Gallatraditio (w tym kontekście: bunt) oraz traditor (buntownik), które samozwańczy prokuratorzy tłumaczą jako: „zdrada” i „zdrajca”.

    To prawda, że są to słowa wieloznaczne. W Kronice Galla zostały użyte ogółem 13 razy, z tego tylko w 3 przypadkach na określenie zdrady polegającej na konszachtach z wrogiem zewnętrznym, w 6 przypadkach na określenie buntu, w 2 na niedotrzymanie umów między państwami, 2 przypadki są niejasne.

    Jeśli nawet ktoś zakwestionowałby zacytowany tu przekład prof. Grudzińskiego, to pozadyskusyjna wieloznaczność słów traditio i traditor, jak również prosty rachunek prawdopodobieństwa (3 przypadki na 13) nakazywałyby uczciwym badaczom ogromną ostrożność w formułowaniu oskarżeń.

    Oto jest głowa zdrajcy!

    Prawdę mówiąc nawet nazwanie św. Stanisława „zdrajcą” przez kronikarza nadwornego nie wyjaśniłoby wiele bez przedstawienia okoliczności zdarzenia. W owym czasie (i nie tylko wtedy!) mianem „buntu” czy „zdrady” etykietkowano jakikolwiek sprzeciw wobec władcy.

    Trzy lata przed zamordowaniem biskupa krakowskiego, stronnicy cesarza  Henryka IV okrzyknęli „zdrajcą” i „buntownikiem” papieża Grzegorza VII (którego Bolesław Szczodry chwalebnie poparł w tym sporze). W 1170 r. wasale króla Anglii Henryka II wdarli się do katedry  w Canterbury i wrzeszcząc „Śmierć zdrajcy!” zarąbali przy ołtarzu prymasa Anglii, arcybiskupa św. Tomasza Becketa. Trzy i pół wieku potem, podczas schizmy Henryka VIII, parlament angielski uchwalił prawo, na mocy którego każdy, kto nie uznawał nowej pozycji króla jako głowy Kościoła anglikańskiego, winien był „zdrady stanu”. W następnych latach zginęła z tego powodu ogromna liczba męczenników. Po egzekucji św. Tomasza More’a (1535) kat uniósł jego odrąbaną głowę, by oznajmić donośnie widzom: „Oto jest głowa zdrajcy!”.

    Również współcześnie męczennicy katoliccy, w tym hierarchowie, ginęli oskarżani „zdradę”, o „podżeganie do buntu”, o „szpiegostwo”„dywersję”, „agenturalność” itp., jak np. biskupi ormiańscy straceni przez władze tureckie w 1915 r. pod fałszywym zarzutem „zdrady stanu”; jak biskupi oskarżani o „szpiegostwo” podczas podbojów japońskich w Azji; jak niezliczone ofiary terroru komunistycznego i inni Świadkowie Wiary.

    Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy epigoni Wojciechowskiego zaczną opisywać dzieje Kościoła w okresie PRL na podstawie sentencji wyroków sądów komunistycznych i roczników „Trybuny Ludu”…

    Znacząca powściągliwość

    Zastanawiające, że Gall stale wynoszący pod niebiosa „wieloraką zacność” króla Bolesława, wcale nie próbuje bronić go ani usprawiedliwiać sposobu rozprawienia się z biskupem krakowskim. Przeciwnie, surowo gani władcę, przeciwstawiając „grzechowi” nieposłusznego hierarchy „grzech” Bolesława „mszczącego się tak haniebnie”.

    Widać, że postępek monarchy wzburzył kronikarza. Skąd jednak ta nagła lakoniczność, tak znacząca w tych okolicznościach? Czego obawiał się powiedzieć Gall? Komu nie chciał się narazić?

    Trzeba pamiętać, że Gall był nadwornym kronikarzem księcia Bolesława Krzywoustego (bratanka Bolesława Szczodrego). Pisał swą Kronikę pod okiem kanclerza Michała Awdańca (Awdańcy zdobyli znaczenie właśnie w czasach Szczodrego, tworząc wówczas jego zaplecze polityczne). Czyżby tutaj leżało wytłumaczenie powściągliwości nadwornego skryby?

    Wypada powiedzieć uczciwie – to tylko przypuszczenie. Natomiast zdumiewa fakt, że choć z gallowej Kroniki wyzierają tak skąpe informacje o konflikcie, współczesne antystanisławowskie mowy oskarżycielskie roją się od barwnych szczegółów, podawanych jako pewniki, które po analizie okazują się być wymysłami (czy jak kto woli niepotwierdzonymi hipotezami) XIX- i XX-wiecznych autorów.

    Fakty i mity

    Opisanie mitów, jakimi obrosła sprawa „zdrady” świętego, zajęłoby opasłą księgę.

    Ostatecznie nie potwierdziła się teza Czackiego i Wojciechowskiego o ówczesnej czeskiej interwencji w Polsce. Historycy nie znaleźli o niej najmniejszej wzmianki w źródłach.

    Wymysłem jest również ówczesna interwencja niemiecka. Cesarz Henryk IV zaangażowany był wtedy w zaciekłą walkę z niemieckim antykrólem Rudolfem Szwabskim i ani mu było w głowie otwierać „drugi front” w Polsce.

    Nie ma żadnych dowodów na udział w spisku (o ile takowy miał miejsce) Władysława Hermana. Ten schorowany człowiek wcale nie kwapił się do objęcia władzy, potem nie uczynił nic, aby pozbawić brata korony, sprawował rządy jako regent, zaś jego syn otrzymał imię po stryju – Bolesław.

    Nie odpowiada rzeczywistości sugestia Wojciechowskiego, że św. Stanisław mógł zostać pojmany w czasie bitwy, walcząc przeciw królowi, być może dowodząc wojskiem rebeliantów. XI-wieczny biskup polski jeszcze nie dysponował siłą militarną i był całkowicie uzależniony materialnie od monarchy (inaczej było wówczas w Niemczech, a i w Polsce owe realia uległy zmianie, tyle że dopiero w następnym stuleciu).

    Nieprawdziwe są opisy armii rebelianckiej szturmującej Kraków wraz z Czechami i Niemcami. Nie znaleziono śladów wojny domowej. Okoliczności usunięcia króla z tronu są zagadkowe. Możemy jedynie „gdybać”, czy opuszczony przez stronników władca ratował się ucieczką do granicy, czy został wypędzony, czy też… sam zrezygnował z tronu w akcie pokuty.

    W arsenale antybiskupich oskarżeń, poza powyższymi „nadinterpretacjami”, nie brak również ewidentnych kłamstw, jak wspomniane wyżej powoływanie się na Kronikę Galla, rzekomo „wyraźnie mówiącego o zmowach Stanisława biskupa z Czechami” (czego u Galla próżno szukać).

    Natomiast sprawą drugorzędną jest, czy biskup zginął z wyroku sądu królewskiego, czy też król wziął „sprawiedliwość” we własne ręce (bądź zlecił egzekucję dworzanom). Do XIV w. władca Polski miał prawo karania poddanych bez sądu. Niewiele wnosi też do sprawy hipoteza o skazaniu Stanisława przez sąd arcybiskupi (jeżeli pamiętać, że wcześniej sam papież Grzegorz VII potępiony był jako „buntownik” i „zdrajca” przez stronników cesarza, w tym również przez 26 biskupów posłusznych cesarzowi).

    „Dowód pośredni”

    Kiedy nie staje twardych dowodów, oskarżyciele św. Stanisława imają się poszlak. Najważniejszy „dowód pośredni” brzmi: Stanisław „musiał być” zdrajcą, albowiem… król Bolesław był władcą wybitnym i prowadził politykę korzystną dla kraju. Wszak pod rządami Bolesława Polska stała się lokalnym mocarstwem; po jego odejściu szybko popadła w zależność od cesarstwa…

    Ten iście bizantyjski styl rozumowania (władza ma zawsze rację, jeżeli tylko jest skuteczna) jako żywo przypomina dzisiejsze deklaracje komunistów postsowieckich, którzy głoszą wszem i wobec, że ludzie represjonowani pod rządami Józefa Stalina „musieli być” prawdziwymi zdrajcami, skoro Związek Sowiecki stanowił wtedy potęgę, z którą liczył się cały świat…

    Zostawiając na boku Stalina (jako przykład może zbyt skrajny), nie sposób nie zauważyć, że władcom i wodzom bez wątpienia wybitnym również przytrafiały się błędy, grzechy, a nawet zbrodnie. Trudno przecenić zasługi Bolesława Chrobrego, ale nikt nie pochwala przecież gwałtu dokonanego przezeń na księżniczce kijowskiej. Król Kazimierz Wielki w pełni zasłużył na swój przydomek, a mimo to nie można usprawiedliwić zleconego przez niego mordu na osobie księdza Marcina Baryczki. Hetman Jan Tarnowski, zwycięzca spod Obertyna, był wspaniałym wodzem, wszakże nikogo nie zachwycają dokonane z jego rozkazu rzezie jeńców mołdawskich pod Gwoźdźcem oraz moskiewskich w Starodubie…

    Pewnik czy tylko „tak być mogło”?

    Oczywiście każdy ma prawo do tworzenia własnych hipotez oraz do ich obrony. Jednak czym innym jest przyjęcie wymyślonej tezy jako hipotetycznego scenariusza („tak być mogło”), jednego z wielu możliwych – a czym innym bezpodstawne reklamowanie jej jako dowiedzionego pewnika.

    Po przeanalizowaniu antystanisławowskiego „aktu oskarżenia” okazuje się, że jedynym namacalnym „dowodem” pozostaje niejasny i pobieżny opis sporu w Kronice Galla. Nawet po dopasowaniu znaczenia słów „traditio” i „traditor” do z góry założonej tezy o zdradzie, pozyskaną informację należałoby potwierdzić z innych źródeł. Tymczasem w innych dokumentach nie znaleziono jakiejkolwiek wzmianki uwiarygodniającej zdradę św. Stanisława.

    Prof. Tadeusz Grudziński, podsumowując w latach 80. XX wieku aktualny stan wiedzy na temat konfliktu między św. Stanisławem a Bolesławem Szczodrym, stwierdził: „(…) kto zechce wysunąć twierdzenie, iż biskup był zdrajcą, który w powiązaniu z wrogami zewnętrznymi spiskował przeciw królowi, ten musi je udowodnić w oparciu o inne źródła niż Kronika Anonima, i przy pomocy innych przesłanek. Tadeusz Wojciechowski takiej tezy nie zdołał udowodnić i dziwić się można, że jego konstrukcja zyskała na kilka dziesiątków lat takie szerokie uznanie w nauce”.

    Lęk niegodziwej władzy

    Deklarowane zdziwienie prof. Grudzińskiego podszyte było ironią – dla nikogo nie stanowiło tajemnicy, że popularność oskarżeń biskupa Stanisława o zdradę nie miała wiele wspólnego z rzeczywistymi ustaleniami naukowców; że spór o tę postać został zideologizowany przez środowiska antykościelne, wpierw liberalne, potem marksistowskie.

    Przed laty ks. Władysław Bielatowcz, długoletni proboszcz parafii w Szczepanowie i kustosz tamtejszego Sanktuarium św. Stanisława, stwierdził w rozmowie ze mną: „Trzeba pamiętać o klimacie politycznym, w jakim Wojciechowski ogłaszał swe tezy. Koniec XIX wieku to czasy ostrej walki z religią, czas ofensywy liberalizmu. W niektórych kręgach towarzyskich, tak jak dzisiaj, do dobrego tonu należało atakowanie Kościoła, wyśmiewanie religii katolickiej. Już wtedy można mówić o modzie na antykatolicyzm, zwany antyklerykalizmem.”

    Odnosząc się do sytuacji pod rządami komunistów ks. Bielatowicz oświadczył: „Komuniści dążyli do ujarzmienia narodu i zniszczenia Kościoła. Ich ataki propagandowe na pamięć Patrona Ojczyzny były więc elementem tej strategii. Dodatkowo nasz święty, a ściślej jego odważny, bezkompromisowy znak sprzeciwu wobec niesprawiedliwości rządzących, musiał budzić oczywiste skojarzenia – być źródłem lęku dla każdej niegodziwej władzy.”.

    Andrzej Solak/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________________


    Święty Stanisław – patron Polski na trudne czasy

    św. Stanisław ze Szczepanowa, mal. Stanisław Samostrzelnik

    ***

    Jeden z głównych Patronów Polski obok świętego Wojciecha i samej Królowej Wszystkich Świętych, jest postacią tak znaczącą dla naszej historii, że nie sposób przecenić jego roli – zarówno jako orędownika w niebie jak i hierarchy zasłużonego za życia i po śmierci dla polskiej jedności i niepodległości.

    Stanisław ze Szczepanowa, jak każdy prawdziwy naśladowca Jezusa Chrystusa ceniący prawdę ponad względy ziemskie, równocześnie wzbudził przeciwko sobie wrogość tych, którym z różnych powodów chrześcijański porządek broniony przez świętego biskupa był nie na rękę. W ogniu tej walki powstały dwie tradycje dotyczące okoliczności męczeńskiej śmierci polskiego Patrona. Jedna dworska – przedstawiająca Stanisława jako buntownika, druga związana ze środowiskiem kapituły krakowskiej – akcentująca moralny charakter biskupiego sprzeciwu wobec poczynań Bolesława Szczodrego odpowiedzialnego za jego zabójstwo.

    Stanisław przyszedł na świat w rodzinie posiadającej włości w Szczepanowie niedaleko Bochni. Odebrał katolickie wychowanie w domu, a następnie edukację w kraju i zagranicą. Jeszcze jako świecki kanonik kapituły katedralnej w Krakowie pełnił obowiązki sekretarza biskupa Lamberta Suły. Hierarcha nakłonił go do przyjęcia święceń kapłańskich, co też uczynił Stanisław około trzydziestego roku życia. Biskup Lambert wytypował go na swego następcę. Za zgodą księcia Bolesława ksiądz Stanisław ze Szczepanowa zasiadł na stolicy krakowskiej diecezji w roku 1072.

    Pierwszym wielkim i ważnym dla Polski dokonaniem Świętego było wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej, która została obalona i spustoszona podczas powstania pogańskich żywiołów w latach trzydziestych. Krok ten stanowił kontynuację programu pierwszych Piastów, którego patronem był święty Wojciech. Kiedy bowiem zabrakło niezależnej archidiecezji, arcybiskupstwo magdeburskie wznowiło roszczenia podporządkowania piastowskiego państwa jurysdykcji Kościoła w Niemczech. Zabiegi, jakie biskup Stanisław podjął w Stolicy Świętej doprowadziły do odebrania ważnego atutu w rękach ekspansyjnej polityki cesarstwa.

    Od początku swych rządów zasłynął Stanisław jako pasterz pełen miłosierdzia i sprawiedliwości, niosący pomoc ubogim, a możnych nieprzyjaciół zjednujący skromnością i wielkoduszną miłością, wszystkich zaś na równi gromiący z powodu grzechów zabijających dusze zarówno małych jak i wielkich. Znał i osobiście zabiegał o pomoc dla każdej wdowy i sieroty w okolicy, a przy wizytacjach parafii nie wysługiwał się swym duchowieństwem, lecz osobiście pilnował porządku i duchowego dobra wśród powierzonej mu owczarni.

    Pewnego razu Biskup udał się do niejakiego Jana Brzeźnickiego, aby poświęcić wystawiony przezeń kościół w Brzeźnicy. Pan rozgniewał się o coś na hierarchę i przepędził go, poturbowawszy jego służbę. Pasterz nie bacząc nawet na godność biskupiego stroju, a pragnąc jedynie dobra duszy tego człowieka, całą noc spędził na łące pod gołym niebem modląc się za porywczego wielmoża – gdy zaś ten opamiętał się nazajutrz i przyszedł do Stanisława, Święty wybaczył mu od razu i poszedł konsekrować dom Boży.

    Początkowo współpraca Biskupa krakowskiego i panującego księcia Bolesława układała się nader pomyślnie. Hierarcha zabiegał w Rzymie o koronację dla władcy, ten zaś łożył środki na rozwój życia kościelnego. W pewnym momencie miał jednak zaistnieć spór, który wpłynął na dzieje młodego państwa, a którego okoliczności pozostają niewyjaśnione. Wiadomo jedynie, że niezgoda między biskupem i królem doprowadziła do ekskomuniki rzuconej na władcę i doraźnego wyroku skazującego świętego Stanisława na karę obcięcia członków (truncatio membrorum). Istnieją różne hipotezy na temat tła tego sporu, wszystkie są natomiast zgodne, iż biskup krakowski strofował publicznie króla (z powodu rozpusty bądź złego traktowania poddanych), ten zaś nie mogąc pohamować gniewu nakazał zabić bądź sam zabił świętego biskupa. U Wincentego Kadłubka znajdziemy wersję, iż miało to miejsce po wyprawie kijowskiej Bolesława, który tak długo trzymał swych żołnierzy na kampaniach wojenny, że ich żony dopuściły się wiarołomstwa. Król miał wówczas tak bezlitośnie i w zapamiętaniu karać niewierne małżonki, że sprowadził na siebie gniew i klątwę krakowskiego hierarchy.

    Jedynym źródłem pisanym pobieżnie wspominającym o tych wydarzeniach jest kronika Anonimowego Benedyktyna (zwanego Gallem), piszącego w ponad trzydzieści lat później i nie będącego naocznym świadkiem. Winę umieszcza on po obu stronach, biskupa jednak nazywa zdrajcą (traditor). To jedno słowo występujące w kronice dało początek nie kończącemu się pasmu pomówień oskarżających Świętego o konszachty ze spiskowcami w kraju i wrogami zagranicą. Tymczasem słowo to występuje w dziele Anonimowego Benedyktyna kilkanaście razy i bynajmniej nie zachowuje jednakowego znaczenia odnoszącego się do tak rozumianej zdrady. Prawdopodobnie owe traditio oznacza po prostu odstąpienie od obowiązków feudalnych, którymi związany był biskup Stanisław jako poddany króla. Nie od wczoraj jednakże wiadomo było, że władca nie jest ponad Kościołem, ale w Kościele (tak pouczał święty Ambroży cesarza Teodozjusza), chociaż w praktyce panujący nie chcieli uznawać tej zależności. Święty papież Grzegorz VII, gdy ekskomunikował Henryka IV został okrzyknięty zdrajcą cesarstwa (traditor Imperii). Stanisława oskarżono zaś o przyłączenie się do spisku przeciwko panowania Bolesława Szczodrego, którego przywódcą był prawdopodobnie palatyn Władysława Hermana Sieciech.

    Żadnemu historykowi nie udało się jak dotąd znaleźć faktograficznych podstaw tego zarzutu, jego powtarzanie należy zatem przypisać niewiedzy bądź chęci nadszarpnięcia sławy świętego sługi Kościoła. Pomimo tylu niejasności wiadomo, iż mord dokonany na świętym Stanisławie niemało przyczynił się do powstania zamętu w kraju, król bowiem był zmuszony uchodzić i trudno nawet stwierdzić, gdzie złożył swe doczesne szczątki, zaś państwo Piastów utraciło na długie lata wypracowaną przez kilka pokoleń koronę.

    Przy okazji procesu kanonizacyjnego rozpoczętego oficjalnie przez Innocentego IV w 1250 udowodniono, że kult Męczennika trwał nieprzerwanie od jego chwalebnej śmierci. Stwierdzono też cuda za wstawiennictwem Świętego. Dla historii Polski ważna jest pośmiertna rola, jaką odegrał on w stronnictwie dążącym do zjednoczenia piastowskich ziem w czasie rozbicia dzielnicowego. Powstała głośna metafora, że tak jak obcięte członki Męczennika zrosły się w sposób cudowny, tak za jego wstawiennictwem zjednoczą się ziemie dzielone wciąż małostkową niezgodą książąt. Ideał świętego Stanisława podjął i propagował chociażby arcybiskup Jakub Świnka, duchowy przywódca obozu zjednoczeniowego, który koronował w 1295 roku Przemysła II na króla Polski. Na inny ważny aspekt męczeństwa świętego Stanisława zwraca uwagę krakowski historyk konserwatywny Walerian Kalinka. Otóż święty biskup miał według niego swoją niezłomną postawą nie tylko bronić chrześcijańskiego ładu w państwie, ale również złamać na swej piersi absolutną władzę dzierżoną przez pierwszych Piastów i pośrednio przyczynić się do rozwinięcia ducha obywatelskiego wśród tworzącego się narodu politycznego.

    Kościół świętego Michała Archanioła na Skałce w Krakowie, gdzie zamordowano Świętego stał się miejscem pielgrzymek. To tam większość królów polskich odbywała nabożeństwo ekspiacyjne przed koronacją i tam od setek lat aż po dziś dzień wyrusza uroczysta procesja z katedry wawelskiej. Ósmy maja 1254 roku, kiedy ogłoszono w Polsce kanonizację Biskupa krakowskiego był symbolicznym dniem chwilowego pojednania zwaśnionych książąt, którzy zjechali się na uroczystości do Krakowa. Orędownictwo w niebie świętego Stanisława towarzyszy odtąd dziejom polskim – choćby przy okazji bitwy pod Grunwaldem, kiedy miano widzieć jego postać nad polskimi hufcami, a sam Władysław Jagiełło twierdził, iż zawdzięcza zwycięstwo właśnie temu Świętemu.

    Filip Obara/PCh24.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Patron moralnego i społecznego ładu

    św. Stanisław ze Szczepanowa

    (PCh24TV)

    ***

    Zamordowany przez króla polski biskup Stanisław ze Szczepanowa (ok. 1040–1079) jest dziś uznawany za patrona moralnego i społecznego ładu. Jest pierwszym kanonizowanym Polakiem i patronem Polski. Jego grób w królewskiej katedrze na Wawelu w Krakowie – obok obrazu Madonny z Jasnej Góry – jest jedną z największych polskich „świętości”. Na wielu obrazach święty ukazywany jest w towarzystwie wychodzącego z grobu wychudzonego nieboszczyka. Czy wiesz dlaczego?

    Wspomnianym nieboszczykiem jest rycerz Piotr Strzemieńczyk z Janiszewa zwany Piotrowinem. Legenda o spektakularnym cudzie, którego był bohaterem zaczyna się od tego, że biskup Stanisław nabył od niego wieś. Tak po przyjacielsku, bez żadnych formalności, „na gębę”. Zapłacił srebrem. Kiedy Piotr niespodziewanie umarł, przyjaciele zmarłego zażądali jednak od biskupa zwrotu nieruchomości. Twierdzili, że Piotr nie otrzymał za nią żadnych pieniędzy. Sprawą trafiła przed – zebrany na spornej ziemi – królewski trybunał. Na nieszczęście biskup nie był w stanie dowieść swojej racji – nie miał ani kwitów potwierdzenia ani świadków. I z pewnością przegrałby sprawę, gdyby nie powierzył jej samemu Bogu. Udał się do grobu rycerza Piotra i przez trzy dni poszcząc, wraz z innymi duchownymi i wiernymi prosił Boga o… wskrzeszenie zmarłego, by ten osobiście mógł zaświadczyć o prawdziwości jego słów. Choć od śmierci Piotra minęło już kilka lat (ponoć trzy albo nawet cztery), ufny w Bożą pomoc hierarcha nakazał swoim sługom, by wydobyli jego zwłoki z grobu. Wielu ludzi zbiegło się, by to obserwować. Kiedy grób otwarto, biskup stanął nad zwłokami, tknął je pastorałem a następnie podał im rękę. „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Pietrze wstań, a rzecz sprawiedliwą zeznaj” – rzekł. Ku przerażeniu i zdziwieniu gawiedzi, z grobu wyszedł przywrócony do życia zmarły rycerz. Przywiedziono go przed królewski sąd, gdzie zeznał, że biskup mówił prawdę! „Tamże karał przed królem przyjaciele słowy, iż się upominają tego, do czego im nic: a iż też temu świętemu mężowi trudności zadawają niewinne” – czytamy w kronikach.

    Słysząc te zeznania król wydał korzystny dla Stanisława wyrok, a Piotr… Rycerz z Janiszewa mógł jeszcze pożyć, ale – na własną prośbę – powrócił do grobu, by dopełnić – czego spodziewał się niebawem – czyśćcowej pokuty i odejść do wieczności.

    I nawet jeśli byłaby to tylko legenda, to kryjące się za nią przesłanie o mocy modlitwy i sile wiary, o zwycięstwie sprawiedliwości nad niesprawiedliwością z całą pewnością jest prawdą.

    Miejsce tego cudu znane jest zresztą do dziś. Znajduje się ono w Piotrawinie na Lubelszczyźnie. W 1440 r. wzniesiono tu kościół ku czci św. Stanisława, który w 2001 r. ogłoszono jego Sanktuarium.

    Kult św. Stanisława trwa tutaj nieprzerwanie przez stuleci, a dzięki jego wstawiennictwu wierni doznają wielu łask. Ich świadectwem są liczne obrazki wotywne, które można oglądać w miejscowym muzeum.

    Ze Szczepanowa na biskupi tron

    Według zebranych przez kronikarzy i historyków informacji, Stanisław przyszedł na świat w rodzinie rycerza ze Szczepanowa k. Brzeska. Był prawdopodobnie ich jedynym, wymodlonym dzieckiem, poczętym, kiedy żona rycerza była już starszą kobietą. Być może – jako wotum za wysłuchanie modlitw – rodzice ofiarowali go wtedy na służbę Bożą. Stanisław uczył się prawdopodobnie w Krakowie a następnie w jednej ze szkół w zachodniej Europie (niewykluczone, że w Leodium czyli Liege – jednym z najznamienitszych ośrodków naukowych ówczesnego świata). Po powrocie do Krakowa został kanonikiem a następnie – w 1072 r. – biskupem rozległej diecezji krakowskiej zostając bliskim współpracownikiem księcia Bolesława Śmiałego, wspierając go w jego – uwieńczonych sukcesem – staraniach o królewską koronę.

    Pamiętne męczeństwo

    Bywa jednak, że kto z królem się przyjaźni, z ręki króla… ginie. Często bowiem ambicje i duma władców nie znosi napomnień i ograniczeń. Tak też było i w tym przypadku.

    W 1079 r. doszło do słynnego zatargu biskupa Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym – jednego z najbardziej znamiennych wydarzeń w historii Polski. O co poszło? Historycy do dziś się o to spierają, ale główną przyczyną sporu było najprawdopdobniej niechrześcijańskie postępowanie króla z poddanymi. Waleczny, ale i porywczy król Bolesław Śmiały – przybywszy do kraju po długotrwałej i nieudanej wyprawie na Ruś – zastał Polskę w nieładzie. Bunty chłopstwa, dezercja i samowola rycerzy, złe prowadzenie się ich żon sprawiły, że wpadł we wściekłość. Pałając żądzą zemsty karał wszystkich bez umiaru i miłosierdzia. Zdecydowanie przesadził.

    Biskup Stanisław wziął wtedy ludzi w obronę, napomniał króla a może nawet obłożył go ekskomuniką. Rozzłoszczony władca nie mógł mu tego darować. Potraktował to jako zdradę i przestępstwo, wrogi akt przeciwko jego władzy. 11 kwietnia 1079 r. wysłannicy króla (a może – jak głosi stara tradycja – on sam osobiście) wtargnęli do kościoła na krakowskiej Skałce i zamordowali odprawiającego Mszę Świętą biskupa.

    Biskup Stanisław – po niezwykle skrupulatnym procesie – został kanonizowany w 1253 r. Kiedy w XX w. zbadano jego doczesne szczątki odkryto na czaszce wyraźny ślad po cięciu mieczem.

    Zrośnięte ciało

    Legenda głosi, że z rozkazu nie znającego litości króla, martwe ciało św. Stanisława poćwiartowano i pozostawiono nie pochowane. Na Skałkę przylecieć miały wówczas cztery potężne orły. Ptaki pilnowały szczątków i nie dopuściły żadnych innych zwierząt mogących je zbezcześcić. Mało tego, z fragmentów ciała wydobywały się ponoć promienie. Po trzech dniach kapłani i wierni złamali jednak królewski zakaz i przybyli na Skałkę, by pochować hierarchę. Podeszli i… oniemieli. Okazało się, że poćwiartowane zwłoki w cudowny sposób się zrosły i nie było też na nich żadnych śladów ran. Brakowało jedynie jednego – palca wskazującego prawej ręki. Podczas ćwiartowania palec ów wpadł ponoć do pobliskiego stawu. Ale koniec końców odnaleziono go i odzyskano, bowiem ryba, która go połknęła zaczęła świecić niezwykłym blaskiem. Po umieszczeniu palca przy ciele zrósł się z on z całą resztą. W legendzie tej dopatrywano się proroctw dla rozbitej na dzielnice a wiele wieków później – rozgrabionej przez zaborców Polski. Tak jak ciało św. Stanisława zrosło się w jeden organizm tak podzielona, Polska miała ponownie zrosnąć się kiedyś w jedno państwo.

    Znajdujący się przed krakowskim kościołem na Skałce staw istnieje do dziś. Otoczony kamiennym obramowaniem nosi wielce znamienną nazwę “Chrzcielnicy Narodu”. Istnieje również szereg świadectw, że dzięki zaczerpniętej z niego wodzie, używanej z wiarą, popartą żarliwą modlitwą do Boga za wstawiennictwem św. Stanisława, wielu ludzi uleczonych zostało z różnorakich chorób (zwłaszcza z niedomagań dotyczących oczu i skóry).

    Powrócił zdrów

    Jedno ze świadectw przekazała do Archiwum na Skałce polska hrabianka, właścicielka licznych dóbr, filantropka i działaczka społeczna Anna z Działyńskich Potocka, żona hrabiego Stanisława Potockiego. Czytamy w nim: „Na chwałę Bogu i cześć św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Opisuję tu rzecz, której byłam świadkiem; pisząc to spełniam wolę i prośbę cudownie wyleczonego na Skałce Alexandra Frączka z Rymanowa w ziemi sanockiej.

    Roku pańskiego tysiąc dziewięćsetnego po wystawie lekarskiej we Lwowie, na którą zjechali się lekarze ze wszystkich stron Polski, dwudziestu pięciu doktorów ruszyło na wycieczkę po zdrojowiskach. Przyjechali więc i do Rymanowa, gdzie jako ówczesna właścicielka ich przyjmowałam. Po obiedzie, na którym było też około dwadzieścia osób gości kąpielowych, wprowadziłam Alexandra Frączka, obywatela miasta Rymanowa, uznanego jako nieuleczalnie chorego na wadę serca. Razem z nim weszła młodziutka jego żona, której łzy serdeczne każdego mogły rozrzewnić. Prosiłam tych zgromadzonych lekarzy, aby pozostawili po sobie pamiątkę w Rymanowie, obmyślając ratunek dla tego nieszczęśliwego. Jak było tych panów doktorów 25, tak każdy z nich przyłożył ucho do tego biednego, chorego serca.

    Gdy pacjent wyszedł, zbliżył się do mnie jeden ze starszych lekarzy, powiedział, że mu niezmiernie przykro, że mi zawód uczynić muszą, jednakże stan chorego jest taki, że życie jego liczyć można już tylko na tygodnie, a najwyżej na miesiące i ostatnie słowa tej przemowy były: »Gdyby nas tu było jeszcze drugich trzydziestu pięciu, nic byśmy tu poradzić nie mogli!«. Gdy wyszłam do chorego, z uśmiechem, którego nigdy nie zapomnę powiedział mi: »Ja zgaduję, co lekarze powiedzieli! Ale niech się Pani nie martwi. Jutro pojadę do Krakowa na Skałkę, wykąpię się w sadzawce, w której leżało ciało Świętego Męczennika Stanisława Biskupa i zobaczy Pani, że powrócę zdrów!«. Nie umiałam wznieść się na wyżyny tak silnej wiary i z niepokojem czekałam powrotu biedaka!

    Powrócił do Rymanowa zdrów i żył tam jeszcze lat osiemnaście! Pięcioro zdrowych dzieci wychował z własnego zarobku. Na tydzień przed śmiercią zdrów będąc, kazał mi obiecać sobie, że opiszę to całe zdarzenie do Archiwum na Skałce. Prowadził życie wzorowe i świętobliwe, a i śmierć była niezwykła i opisu godna. Nastał w Rymanowie nowy proboszcz ks. Józef Wolski. Frączek jeden z pierwszych poszedł do niego do spowiedzi. Gdy do domu wrócił, powiedział do żony: »Wiesz co, spowiedź odprawiłem z całego życia i tak się czuję po tej spowiedzi szczęśliwy, że nie żal by mi było dziś umrzeć po tej spowiedzi!«.

    Istotnie, gdy żona jego poszła na chwilę do miasta, powróciwszy zastała go już nieżywego!”

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 maja

    Święty Jerzy Preca, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Pachomiusz Starszy, pustelnik
      •  Święta Katarzyna Mammolini, dziewica
      •  Błogosławiony Alojzy Rabata, prezbiter
      •  Błogosławiony Jeremiasz z Wołoszczyzny, zakonnik
    ***
    Święty Jerzy Preca

    Jerzy Preca urodził się w roku 1880 w Valletcie na Malcie w wielodzietnej rodzinie. W 1888 r. jego rodzina przeniosła się do Hamrun, handlowego miasta położonego niedaleko Valletty. Tam w kościele parafialnym Jerzy Preca przyjął I komunię św. i sakrament bierzmowania. Po skończeniu liceum humanistycznego zaczął studiować na uniwersytecie teologię, aby zostać kapłanem. Już jako kleryk (w latach 1905-1906) organizował spotkania formacyjne dla młodzieży. W rok po święceniach kapłańskich w 1907 r. założył Towarzystwo Nauki Chrześcijańskiej dla młodych ludzi świeckich, którym po odpowiedniej formacji ascetyczno-teologicznej powierzał prowadzenie katechezy dzieci i dorosłych. Poza Maltą jest dziś ono obecne w Australii, Anglii, Albanii, Kenii, Sudanie i Peru. Organizację tę z czasem zaczęto nazywać “museum”. Do tej nazwy ks. Preca ułożył łaciński akrostych, który stał się hasłem Towarzystwa: Magister utinam sequatur Evangelium universus mundus – “Panie, spraw, aby cały świat podążał za Ewangelią”. W 1910 r. powstała żeńska gałąź Towarzystwa. Życie jego członków, którzy na co dzień pracowali zawodowo, znamionowała wielka dyscyplina; ubierali się skromnie, co kwadrans odmawiali krótką modlitwę, godzinę dziennie poświęcali na katechizowanie dzieci i dorosłych, a drugą godzinę na własną formację. Po przezwyciężeniu początkowych przeszkód i trudności, 12 kwietnia 1932 r. Towarzystwo zostało erygowane kanonicznie.
    Ks. Preca szerzył znajomość Pisma Świętego w przekładzie na język maltański. Był znanym kaznodzieją i spowiednikiem oraz wielkim czcicielem i apostołem miłości Boga objawionej w tajemnicy Wcielenia. Propagował różne formy pogłębionej pobożności. Trudne sprawy swego posługiwania zawierzał opiece Najświętszej Maryi Panny. 21 lipca 1918 r. wstąpił do Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego i przyjął imię Franciszek. Zachęcał także wszystkich członków i podopiecznych M.U.S.E.U.M. do noszenia szkaplerza karmelitańskiego. Wielkim nabożeństwem otaczał Matkę Bożą Dobrej Rady.
    W roku 1957 członkom założonego przez siebie Towarzystwa zaproponował do prywatnego odmawiania 5 nowych tajemnic różańcowych, które nazwał “tajemnicami światła”. W 2002 r. tę nazwę i niemal niezmienione tematy tajemnic przejął św. Jan Paweł II, wprowadzając je w całym Kościele listem apostolskim Rosarium Virginis Mariae.
    Ks. Preca zmarł w opinii świętości w Santa Venera na Malcie 26 lipca 1962 r., mając 82 lata. Św. Jan Paweł II wyniósł go do chwały ołtarzy w roku 2001, przebywając na Malcie podczas swej podróży apostolskiej. 3 czerwca 2007 r. jego kanonizacji dokonał w Rzymie papież Benedykt XVI. Jerzy Preca jest pierwszym kanonizowanym Maltańczykiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Żeglarz ocalił chłopca, ten został księdzem (oraz świętym) i odwdzięczył się żeglarzowi w najlepszy sposób

    Święty Jerzy Preca z Malty

    fot. tristan tan, Martin Mecnarowski | Shutterstock

    *****

    Chłopiec został świętym, wielkim orędownikiem Matki Bożej z Góry Karmel, która – jak uważał – dała mu życie i obdarzyła powołaniem kapłańskim.

    Jerzy Preca, żeglarz i Matka Boża z Góry Karmel

    Najświętsza Maryja Panna z Góry Karmel jest czczona w całej Europie, jednak nabożeństwo do Niej jest od wieków szczególnie popularne na Malcie. Istnieje bardzo znana historia dotycząca sanktuarium Matki Bożej z Góry Karmel w Valletcie na Malcie i pochodzącego z tej wyspy świętego: był nim Jerzy Preca.

    16 lipca, w dniu święta Matki Bożej z Góry Karmel, kiedy Jerzy był chłopcem, podczas spaceru brzegiem morza przypadkowo wpadł do wody. Najprawdopodobniej utonąłby, gdyby nie żeglarz, który płynął wówczas w pobliżu z grupą muzyków mających wziąć udział w uroczystościach odbywających się ku czci Matki Bożej w kościele oo. karmelitów.

    Żeglarz wskoczył do wody i uratował chłopca. Po latach, gdy Jerzy był młodym księdzem, przechodząc obok domu opieki usłyszał od zakonnicy, że umiera jeden z pensjonariuszy i potrzebny jest ksiądz do udzielenia namaszczenia chorych.

    Tym umierającym mieszkańcem domu był nie kto inny jak żeglarz, który uratował małego Jerzego wiele lat wcześniej…

    Jerzy Preca został tercjarzem karmelitańskim i wielkim propagatorem szkaplerza. Ciekawostką jest fakt, że zainspirował św. Jana Pawła II do stworzenia różańcowych tajemnic światła, ponieważ kilkadziesiąt lat wcześniej promował pięć niemal identycznych tajemnic różańcowych.

    Kathleen N. Hattrup/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Święty, który wymyślił

    różańcowe tajemnice światła

    The Blessed Virgin Mary and San Ġorġ Preca

    Courtesy of the Archdiocese of Malta

    *****

    To jego pomysłem zainspirował się św. Jan Paweł II i wprowadził je 45 lat później Listem apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” w całym Kościele.

    Ks. Jerzy Preca – pierwszy święty pochodzący z Malty, kapłan i wielki czciciel Matki Bożej Dobrej Rady. Autor ponad 150 książek i tłumacz Biblii na język maltański. Człowiek, który w 1957 r. zaproponował pięć dodatkowych tajemnic modlitwy różańcowej, nazywając je tajemnicami światła.

    Modlitwa różańcowa: kontemplacja życia Jezusa

    W 1957 r. robotnikom w Valletcie, członkom założonego przez siebie Stowarzyszenia, zaproponował, do prywatnego odmawiania, pięć nowych tajemnic różańcowych, które nazwał tajemnicami światła.

    Modlitwa różańcowa była dla niego prawdziwą kontemplacją życia Jezusa, omawianiem etapów tego życia z Maryją. To dlatego uznał za zasadne rozszerzenie różańcowej medytacji – po tajemnicach radosnych – o kolejne fakty z życiorysu Zbawiciela. Śmiało praktykował tę metodę i proponował ją duchowym podopiecznym. Treść tajemnic rozpisana przez św. Jerzego brzmiała tak:

    1. Jezus po chrzcie w Jordanie zostaje wyprowadzony na pustynię.
    2. Jezus objawia się słowami i cudami jako prawdziwy Bóg.
    3. Jezus wygłasza błogosławieństwa na górze.
    4. Jezus przemienia się na górze.
    5. Jezus na ostatniej wieczerzy z Apostołami.

    Św. Jerzy w skarbcu Kościoła

    To podejście do modlitwy różańcowej spodobało się papieżowi. Rok po beatyfikacji Jerzego Precy, w 2002 r. nazwę i niemal niezmienione tematy tajemnic Jan Paweł II przejął i wprowadził w całym Kościele ogłaszając list Rosarium Virginis Mariae.

    „Przechodząc od dzieciństwa i życia w Nazarecie do życia publicznego Jezusa kontemplacja prowadzi nas do tych tajemnic, które ze specjalnego tytułu nazwać można tajemnicami światła. W rzeczywistości całe misterium Chrystusa jest światłem. On jest «światłością świata» (J 8,12). Jednak ten wymiar wyłania się szczególnie w latach życia publicznego, kiedy głosi On Ewangelię Królestwa.

    Pragnąc wskazać wspólnocie chrześcijańskiej pięć znamiennych momentów – tajemnic pełnych światłości – tej fazy życia Chrystusa, uważam, że słusznie można by za nie uznać: 1. Jego chrzest w Jordanie; 2. Objawienie siebie na weselu w Kanie; 3. Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia; 4. Przemienienie na górze Tabor; 5. Ustanowienie Eucharystii, będącej sakramentalnym wyrazem misterium paschalnego” – pisał w liście apostolskim papież, zalecając włączenie nowych pięciu tajemnic do modlitwy i odmawianie ich po tajemnicach radosnych, tak, jak praktykował święty z Malty.

    Worek Ewangelii

    Ksiądz Jerzy, choć nie był zakonnikiem, odważnie czerpał z duchowości zakonnych i wzorców pozostawionych przez katolickich świętych. Szczególną atencją darzył duchowość karmelitańską. Był wielkim propagatorem przyjmowania szkaplerza. Sam otrzymał go jako kilkuletnie dziecko i zachęcał do tego kroku duchownych i świeckich.

    21 lipca 1918 r. wstąpił do trzeciego zakonu karmelitańskiego i przyjął imię Franciszek. Wzorowanie się na świętych i czerpanie z ich doświadczeń opisywał krótko: „Chleb robię z mąki, którą biorę z worka innych, ale w końcu wszyscy musimy czerpać z jednego worka: Ewangelii”.

    Dziedzic św. Pawła

    Jednak osobą, która wywarła na niego największy wpływ był św. Paweł Apostoł, patron Malty. Przez wiele lat rozważał jego słowa z listu do Tymoteusza: „Co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2,2).

    Wziął je na serio i w 1907 r. założył Stowarzyszenie Doktryny Chrześcijańskiej, które na Malcie nazywane jest skrótem: MUSEUM. Nazwa ta powstała w pierwszych latach istnienia Stowarzyszenia. Młody chłopak zaproponował, aby ich działalność nazwać muzeum, czyli miejscem, w którym przechowuje się skarby. Pomysł przypadł do gustu ks. Jerzemu, a kilka lat później spróbował każdą z liter rozwinąć w niosące znaczenie słowo tak, aby razem były przesłaniem.

    I tak hasło MUSEUM rozwinęło się w łacińskie: Magister utinam sequatur Evangelium universus mundus, czyli Nauczycielu, oby cały świat podążył za EwangeliąStowarzyszenie działa do dziś, przekroczyło granice Malty. Należą do niego świeccy mężczyźni i kobiety w wielu miastach świata. Ci, którzy należą do stowarzyszenia, decydują się, z pełnym zaangażowaniem, głosić Ewangelię modlitwą, pracą i wzorowym życiem. MUSEUM jest też sukcesem posługi ks. Jerzego, uznawanego za pioniera w przyznaniu ważnej roli ludziom świeckim.

    Św. Jan Paweł II twierdził nawet, że maltański kapłan wyprzedził w swych działaniach Sobór Watykański II. „Ks. Jerzy odegrał pionierską rolę w dziedzinie katechezy, a także popierał udział laikatu w apostolstwie, którego znaczenie tak bardzo podkreślił Sobór. Stał się dla Malty jak gdyby drugim ojcem w wierze” – mówił papież.

    Ks. Jerzy Preca zmarł 26 lipca 1962 r. w wieku 82 lat, w Santa Venera na Malcie, gdzie spędzał ostatnie miesiące życia.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Kto wymyślił różańcowe tajemnice światła?

    Trop wiedzie na Maltę

    web3-goerge-preca-rosary-saint-vectorfusionart-shutterstock

    Kiedy Jan Paweł II dodał do różańca tajemnice światła, prawdopodobnie zainspirował się rozważaniami, które pół wieku wcześniej ułożył święty ksiądz z Malty.

    Propozycje poszerzenia różańca padały wcześniej z ust różnych osób, np. w Polsce wspominał o tym dominikanin o. prof. Jacek Salij OP. Mówiono, że skoro na różańcu modlimy się razem z Maryją do Boga, to warto by go uzupełnić o wydarzenia z publicznej działalności Jezusa.

    „Tak naprawdę tylko św. Jan Paweł II wie, co go zainspirowało do ogłoszenia tajemnic światła” – mówi Anton Grima, Maltańczyk, który należy do założonego przez ks. Precę Stowarzyszenia Doktryny Chrześcijańskiej i od sześciu lat mieszka w Poznaniu. Jednak przyznaje, że ks. Jerzy (malt. Ġorġ) Preca w 1957 r. wydał dla członków stowarzyszenia broszurę z rozważaniami różańcowymi do prywatnego odmawiania, w której dodał do tej modlitwy nową część i nazwał ją właśnie tajemnicami światła.

    W 2002 r. papież Jan Paweł II w liście apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” zaproponował to samo całemu Kościołowi w niemal niezmienionej formie i pod identyczną nazwą. Pośrednikiem był zapewne Maltańczyk ks. Charles Scicluna, ówczesny pracownik Kongregacji Nauki Wiary i postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Preki, a obecnie arcybiskup Malty.

    Tajemnice światła według św. Jerzego Preki:

    1. Jezus po chrzcie w Jordanie zostaje wyprowadzony na pustynię.
    2. Jezus objawia się słowami i cudami jako prawdziwy Bóg.
    3. Jezus wygłasza błogosławieństwa na górze.
    4. Jezus przemienia się na górze.
    5. Jezus na ostatniej wieczerzy z Apostołami.

    Tajemnice światła według św. Jana Pawła II:

    1. Chrzest Jezusa w Jordanie.
    2. Objawienie siebie na weselu w Kanie.
    3. Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia.
    4. Przemienienie na górze Tabor.
    5. Ustanowienie Eucharystii.

    Ks. Jerzy Preca (1880-1962) to bardzo ciekawa postać, praktycznie nieznana w Polsce. 9 maja przypada jego wspomnienie liturgiczne. Uważał, że świeccy, których życie jest wypełnione pracą i obowiązkami domowymi, też mogą być bezkompromisowo oddani Bogu. I że potrzebują nie tylko liturgii, sakramentów i osobistej modlitwy, ale także konkretnej wiedzy religijnej.

    Jeszcze jako kleryk zaczął gromadzić wokół siebie młodych ludzi (na początku byli to głównie pracownicy stoczni), którym mówił o Bogu i zachęcał ich, żeby formowali swoich znajomych. Ponieważ większość osób świeckich nie ma czasu na długie modlitwy, zaproponował swoim duchowym dzieciom praktykę pobożną, którą nazwał zegarkiem – krótkie modlitwy co 15 minut. „Chodzi o to, żeby sobie przypominać o Bogu, bo to pomaga żyć w Jego obecności i pamiętać o tym, że jesteśmy w Nim zanurzeni tak jak ryby w wodzie” – tłumaczy Anton Grima.

    To głównie dzięki ks. Prece i jego współpracownikom maleńka Malta (nieco ponad 400 tys. mieszkańców) dużo lepiej oparła się laicyzacji niż inne kraje europejskie. 95% maltańskiego społeczeństwa deklaruje się jako katolicy. Do 2011 r. prawo nie przewidywało rozwodów, a do dzisiaj chroni życie wszystkich nienarodzonych dzieci.

    Stowarzyszenie Doktryny Chrześcijańskiej, znane na Malcie głównie pod nazwą MUSEUM (łac. Magister Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, niech cały świat pójdzie za Dobrą Nowiną), działa w każdej parafii w tym kraju. Przygotowuje dzieci i młodzież do przyjęcia sakramentów i organizuje dla nich codziennie zajęcia pozaszkolne. Dla dorosłych organizuje co kilka lat bardzo solidne misje parafialne.

    Do stowarzyszenia należy kilkuset celibatariuszy – mężczyzn i kobiet. Ma ono placówki w kilku krajach, m.in. w Australii, Anglii, Kenii, Albanii, Peru i na Kubie. W 2010 roku pojawiło się również w Polsce, w Poznaniu.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ____________________________________________________________________________________

    św. Jerzy Preca

    Biografia Jerzego Precy (1880-1962) – beatyfikacja 9.05.2001 na Malcie – oraz informacje na temat założonego przez niego Stowarzyszenia Nauki Chrześcijańskiej

    Sługa Boży Jerzy Preca (na Malcie znany pod zdrobniałym imieniem “Dun Gorg”) urodził się w Vallettcie na Malcie 12.02.1880 jako siódme z dziewięciorga dzieci w głęboko chrześcijańskiej rodzinie. W dzieciństwie był chorowity, uczył się w liceum, następnie w seminarium. Niestety kilka tygodni przed święceniami zachorował poważnie, tak że utracono wszelką nadzieję poprawy. Okazało się jednak, że ozdrowiał, został więc wyświęcony 22.12.1906. Swoje uzdrowienie przypisywał później wstawiennictwu św. Józefa.

    Jeszcze przed święceniami odczuwał, że Bóg daje mu szczególne powołanie do pracy nad kształceniem ludu Bożego, któremu bardzo brakowało nauki katolickiej. Ok. 1906 Preca zaczął pisać po łacinie regułę, którą miał zamiar przesłać papieżowi Piusowi X, z prośbą o ustanowienie stowarzyszenia diakonów stałych, którzy mieliby się zajmować wspieraniem biskupów w formacji chrześcijańskiej wiernych.

    Niedługo potem zmodyfikował swoje plany, zakładając grupę młodych ludzi, którzy przygotowywali się do kształcenia innych. Szczególnie dbał o pewnego młodego robotnika portowego, Sługę Bożego Eugenio Borga, który został potem przełożonym generalnym Stowarzyszenia. Początki Societas Doctrinae Christianae (Stowarzyszenie Nauki Chrześcijańskiej lub Towarzystwo Nauczania Chrześcijańskiego) datują się na pierwsze miesiące 1907 r. – mottem stowarzyszenia było M.U.S.E.U.M. (Magister, Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, oby cały świat postępował za Ewangelią).

    Nie wszyscy podzielali wizję Precy – studiowanie Biblii i teologii razem z robotnikami i świeckimi było w tym czasie czymś zupełnie nowym. Jeszcze bardziej śmiała wydawała się idea formacji świeckich mężczyzn i kobiet, w celu wysyłania ich do głoszenia słowa Bożego wszystkim ludziom. Dopiero 12.04.1932, 25 lat po założeniu Stowarzyszenia zatwierdził je biskup Malty, Dom Maurus Caruana OSB.

    W czasie, gdy szkół rządowych było niewiele, a uczęszczanie do nich nieobowiązkowe, centra kształcenia katolickiego prowadzone przez Stowarzyszenie zaczęły pojawiać się w licznych parafiach. Chrześcijańskie nauczanie ludu było potrzebą chwili, gdyż poza przystępowaniem do sakramentów i aktami ludowej pobożności, świadomość chrześcijańska była bardzo słaba. Oprócz kształcenia typowo religijnego, katechiści zajmowali się także działalnością wychowawczą, organizując m.in. wspólne zabawy i wycieczki dla dzieci i młodzieży.

    Od początku ks. Preca chciał kształcić zarówno młodzież, jak i dorosłych, osobiście jednak na pierwszym miejscu dbał o formację swoich katechistów (żyjących w celibacie). Po pracy mieli oni zawsze poświęcać godzinę na wspólną formację w każdym z centrów Stowarzyszenia.

    Ks. Preca zajmował się także nauczaniem za pośrednictwem słowa drukowanego – omijając ścierające się wówczas tendencje do posługiwania się językiem włoskim lub angielskim, pisał w prostym języku maltańskim, tak by każdy mógł go zrozumieć. W sumie na jego dorobek pisarski składa się około 150 publikacji.

    Liczne zachowane modlitwy wskazują na mistyczną więź z Bogiem, którego starał się odnaleźć we wszystkich sferach życia. Ks. Preca był też cenionym spowiednikiem. Znane są ponadto przypadki skutecznej modlitwy Sługi Bożego o uzdrowienie.

    Charyzmat ks. Precy podtrzymywany jest dziś w dalszym ciągu przez Stowarzyszenie. Już w latach 50-tych ks. Preca osobiście wysłał 6 członków do pracy ewangelizacyjnej w Australii. Obecnie centra Stowarzyszenia znajdują się także w Sudanie, Kenii, Peru, Wielkiej Brytanii i Albanii. Członkowie Stowarzyszenia to kobiety i mężczyzni żyjący w celibacie, ich podstawowym zadaniem jest formacja dzieci i młodzieży.

    Ks. Jerzy Preca zmarł w St Venera 26.07.1962. Jego doczesne szczątki znajdują się przy domu macierzystym Stowarzyszenia w Blata l-Bajda. Proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1975 r. W czerwcu 1999 Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zezwoliła na określanie go mianem Czcigodny Sługa Boży. 27.01.2000 papież potwierdził także dekret o cudzie dokonanym za pośrednictwem Sługi Bożego. Jerzy Preca ma zostać beatyfikowany przez Jana Pawła II podczas jego wizyty na Malcie 9.05.2001.

    Opracował M.G. na podstawie oficjalnych danych archidiecezji Maltańskiej.

    Opoka.pl/opr. mg/mg

    ________________________________________________________________________________________

    A life for the Gospel

    “You have heard everything that I teach in public; hand it on to reliable people so that they in turn will be able to teach others” (2 Tim 2, 2).
    This sentence, written by the apostle Paul to his disciple Timothy, inspired Fr George Preca

    Fr Preca meant such a life solely for lay people. Lay people do not live in monasteries, convents or exclusive residences meant for prayer, study or manual work, but rather in what Jesus termed “the world” (Jn 17, 16). This entails living among other people who may not only be indifferent to the Gospel, but also in opposition to it. Fr Preca meant such a life for people who work in highly diverse workplaces, be it factory, office, shipyard, business or anywhere else. Fr Preca wanted the members of the Society to live in the world, without belonging to it. He wanted their mind and heart to be committed to the Lord.

    Fr Preca wanted these people to be “reliable”, as Paul described them in his letter to Timothy. Their reliability is essential because their mission is to pass on a significant and divine message to the world, a message dependant not only on the way of its expression but also on their way of living it. If possible, they have to be outstanding messengers of God’s Word which has to be both announced and lived.

    How did Fr Preca envisage ‘his’ lay people to be outstanding messengers? First of all, he meant them to take the Gospel seriously keeping as their sole model for life Jesus in his hour of glory – Christ Crucified, whom he used to refer to as “The Great Book of Wisdom”. Fr Preca asked his followers to live in the presence of God, on the example of Jesus.

    Such a life means that the people who want to endorse it must live the Gospel values of meekness, humility, love, mercy, poverty in spirit and purity of heart. Fr Preca wanted the Members of his Society to daily promise to live according to these qualities, although he especially emphasised the virtues of meekness and humility since they are the sentiments which Jesus invited us to imitate and learn from him.

    Such a life must be sustained by prayer, for a life meant for God cannot be devoid of God. Fr Preca knew that in their daily busy and hectic routine, an SDC Member cannot have the luxury of long stretches of time in prayer. Thus he designated for them short prayers which can be recited at short regular intervals wherever they may be. He helped them turn their workplaces, homes and wherever they were into places of worship. This life of prayer can help one to grow into a regular and unceasing contemplator of God and his Word.

    The Members of the Society founded by Fr Preca regularly meet in the Society’s centre. These centres serve a two-fold mission. Here the Members educate children, young people and adults in faith, they offer time for sports and recreation and then they themselves spend time together where they can study theological instruction and prayer. Such instruction is delivered by the members themselves.

    So our centres are of extreme importance for the on-going formation of the Members. They provide the space where Members daily spend some hours as a community. Fr Preca meant for these communities to evoke true Christian charity.
    The SDC have centres for men and centres for women. Most of our centres are in the Maltese Islands where the society began in 1907. Today the Society is also present in Australia, and a centre in each of the countries of Kenya, England, Albania and Peru.

    Życie Ewangelią

    “To, co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy też będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2, 2).

    To zdanie napisane przez apostoła Pawła do jego ucznia Tymoteusza natchnęło ojca Jerzego Preca, który przedstawił Kościołowi ewangeliczny i apostolski sposób życia dla ludzi świeckich. Ewangeliczny, ponieważ ma motywować ludzi, by stać się jak Chrystus i natchnąć ich do życia Ewangelią w sposób bezkompromisowy. Apostolski, ponieważ sposób ten ma przekształcać ludzi w apostołów, czyli ludzi posłanych, by głosić Dobrą Nowinę zarówno przykładem, jak i słowem wszędzie tam, gdzie się znajdą.

    Ojciec Jerzy Preca wyznaczył takie życie właśnie ludziom świeckim. Tacy ludzie nie żyją w klasztorach, zakonach, czy miejscach odosobnionych, gdzie czas wypełniony jest wyłącznie modlitwa, nauką lub ręczną pracą. Oni żyją w “świecie”, który Jezus określił (J 17, 16) jako miejsce miedzy innymi ludźmi, często nie tylko obojętnymi względem Ewangelii, ale nawet tymi, którzy się jej sprzeciwiają. Ojciec Jerzy Preca wyznaczył takie życie ludziom świeckim żyjącym samotnie lub z rodzinami we własnych domach, którzy pracują w różnych miejscach, np. fabryce, biurze, stoczni, firmie… Ojciec Preca zamierzał, aby ci ludzie żyli w świecie, ale on nigdy nie oczekiwał, aby do tego świata należeli. Chciał, aby ich umysły i serca były całkowicie oddane Panu.

    Ojciec Preca pragnął, aby ludzie świeccy byli “godni zaufania”, tak jak opisał to Paweł w swoim liście do Tymoteusza. Oni muszą być godni zaufania, ponieważ ich misją jest przekazywanie ważnych, boskich treści światu. Treści, których sposób przekazania jest ważny, ale również ważne jest życie z nimi na co dzień. Jeżeli to możliwe ci ludzie powinni być wspaniałymi posłańcami Słowa Bożego, które ma być zarówno głoszone, jak i przeżywane.

    Jak Ojciec Preca wyobrażał sobie “swoich” świeckich ludzi jako tych wspaniałych posłańców? Przede wszystkim chciał, aby traktowali Ewangelie poważnie stawiając sobie na wzór Jezusa w Jego godzinie chwały, czyli Chrystusa Ukrzyżowanego, którego zwykł nazywać Wielką Księgą Mądrości. Ojciec Preca prosił swych zwolenników, żeby żyli całkowicie dla Boga, wspierając się przykładem Jezusa. Właśnie dlatego chciał, aby żyli w celibacie dla Królestwa Niebieskiego. Celibat jest znakiem całkowitego zaangażowania osoby dla Boga i misji otrzymanej od Niego.

    Ludzie, którzy chcą podążać taką drogą muszą żyć wartościami Ewangelii: łagodnością, pokorą, miłością, ubóstwem ducha i czystością serca. Ojciec Preca chciał, by członkowie jego stowarzyszenia obiecali codziennie żyć zgodnie z tymi wartościami, ale w szczególności położył nacisk na cichość i pokorę, ponieważ do nich najbardziej zachęcał nas sam Jezus.

    Takie życie musi być wspierane modlitwą, ponieważ życie dla Boga nie może być Jego pozbawione. Ojciec Preca wiedział, że w ich codziennym, zajętym życiu, nie ma możliwości poświęcać wiele czasu na długie modlitwy, więc wyznaczył im krótkie modlitwy, które mogą recytować w regularnych odstępach czasu, gdziekolwiek się znajdują. W ten sposób ich miejsca pracy i domy mogą przemieniać się w miejsca uwielbienia. Takie życie modlitwą może pomóc im stać się regularnymi i nieustającymi wyznawcami Boga i Jego Słowa.

    Członkowie Stowarzyszenia założonego przez ojca Jerzego Preca spotykają się codziennie w jednym z ośrodków, do którego każdy z nich jest przypisany. Te ośrodki mają podwójną misję. Tutaj członkowie kształcą dzieci, młodych ludzi i dorosłych w wierze. Następnie sami spędzają godzinę dziennie na studiowaniu teologicznej nauki i modlitwie. Taka nauka jest przekazywana przez członków Stowarzyszenia. Tutaj sami są wspierani we własnej formacji, aby nabrać siły to formowania innych.

    W taki oto sposób nasze ośrodki mają wielkie znaczenie dla trwającej formacji i kształcenia jej członków. W tych miejscach spędzają oni kilka godzin dziennie jako wspólnota. Ojciec Preca pragnął, aby te wspólnoty doświadczały prawdziwego chrześcijańskiego dobra i w ten sposób tworzyły atmosferę, gdzie wszyscy jej uczestnicy byliby wspierani i zachęcani do życia zgodnego z wartościami Ewangelii całkowicie dla Boga.

    SDC prowadzi ośrodki dla mężczyzn oraz kobiet. Większość naszych ośrodków znajduje się na wyspach maltańskich, gdzie Stowarzyszenie rozpoczęło się w 1907. Dzisiaj stowarzyszenie ma ośrodki również w Australii, Kenii, Anglii, Albanii i Peru.

    Malta u św. Łukasza po raz drugi

    ***

    W listopadzie w naszej parafii zamieszkali Anton Grima i Ivan Grixti, członkowie Stowarzyszenia SDC z Malty. Gości z Malty przyjmowaliśmy już wcześniej – latem 2009 roku – tym razem przyjechali jednak na dłużej. W „Ewangeliście” piszą o swoim kraju, Stowarzyszeniu SDC, przyjeździe do Polski oraz planach.

    „Bądźcie więc dobrej myśli, bo ufam Bogu, że będzie tak, jak mi powiedziano. Musimy przecież dopłynąć do jakiejś wyspy” (Dz 27,25-26)

    Są to słowa św. Pawła, zapisane przez św. Łukasza w Dziejach Apostolskich. Św. Paweł był transportowany jako wiezień i płynął wraz z 275 innymi pasażerami statkiem do Rzymu. W drodze złapał ich sztorm – po 14 dniach potężnej burzy, „kiedy przez wiele dni ani słońce się nie pokazało, ani gwiazdy” (Dz 27,20), wszyscy stracili nadzieję na ocalenie. Jednak anioł wysłany przez Boga napełnił Pawła odwaga i nadzieją mówiąc mu, że wszyscy ocaleją, docierając na ląd, gdyż okręt musi rozbić się u brzegów wyspy. Tak też się stało: „Po ocaleniu dowiedzieliśmy się, że wyspa nazywa się Malta” (Dz 28,1).

    Wyspa na Morzu Śródziemnym

    Malta jest niewielką wyspą na Morzu Śródziemnym, położoną 100 km na południe od Sycylii i 300 km na północ od wybrzeży Libii; ma 44 km długości i 14 km szerokości, mieszka na niej ok. 400 000 osób. Od 1964 Malta jest niepodległym krajem, a od 1 maja 2004 r. członkiem Unii Europejskiej. Językiem jest język maltański, należący do języków semickich, z naleciałościami łacińskimi i anglosaksońskimi; drugim oficjalnym językiem jest angielski. Religią od czasów św. Pawła, czyli od roku 60, jest katolicyzm.

    Św. Jerzy Preca

    Mimo tak długiej tradycji katolickiej, sięgającej czasów apostolskich, pierwszego świętego Malta doczekała się dopiero w 2007 r. Św. Jerzy Preca (1880-1962), katolicki duchowny i założyciel Stowarzyszenia Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej (Society of Christian Doctrine), został beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II 9 maja 2001 r. na Malcie i kanonizowany przez papieża Benedykta XVI w dniu 3 czerwca 2007 r. w Rzymie.

    Zainspirowany słowami św. Pawła napisanymi do Tymoteusza: „co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2,2), ks. Preca założył w 1907 r. Stowarzyszenie Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej (SDC) – jako Stowarzyszenie dla świeckich mężczyzn i kobiet, pragnących żyć wartościami Ewangelii i włączać się w apostolstwo.

    Apostolstwo i ewangelizacja

    Jednym z priorytetów Stowarzyszenia jest praca katechetyczna w parafiach. Każdego wieczoru w centrach Stowarzyszenie odbywają się katechezy i spotkania formacyjne dla dzieci i młodzieży oraz spotkania dla dorosłych. Członkowie Stowarzyszenia prowadzą te zajęcia po zakończeniu swojego normalnego dnia pracy. Oprócz prowadzenia zajęć katechetycznych członkowie Stowarzyszenia biorą też codziennie udział we własnych, godzinnych spotkaniach formacyjnych, studiując nauki teologiczne, historię Kościoła, pedagogikę, filozofię i psychologię oraz wspólnie się modląc. Spotkania te odbywają się codziennie, przez cały tydzień, także w soboty i niedziele. W każdą środę jako element stalej formacji członków SDC na Malcie odbywa się spotkanie w Domu Generalnym.

    Stowarzyszenie organizuje też regularnie różne zajęcia sportowe i kulturalne dla dzieci i młodzieży. Prowadzi również specjalistyczne kursy duchowe dla rodziców oraz ogólniejsze, skierowane do szerokiej publiczności, zarówno na szczeblu lokalnym, jak i krajowym.

    Życie w Stowarzyszeniu

    Członkowie Stowarzyszenia zobowiązani są do zachowania celibatu oraz prowadzenia chrześcijańskiego życia poprzez modlitwę i częste przyjmowanie sakramentów. Oprócz uczestnictwa we Mszy św. i przyjmowania Komunii św. od członków wymagane jest codzienne odmawianie modlitw zebranych w modlitewniku spisanym przez ks. Prece, zatytułowanym „The Watch” (Zegarek). Zawiera on krótkie formuły przeznaczone do recytacji w ciagu całego dnia, jeśli to możliwe, w regularnych odstępach czasu co 15 minut.

    Osoby należące do SDC utrzymują się z własnej pracy, prowadząc życie świeckie. Choć początkowo większość członków stanowili pracownicy fizyczni, robotnicy i rzemieślnicy, to dziś członkowie Stowarzyszenia reprezentują bardzo różne zawody. Każdego dnia po pracy udają się do Centrum Stowarzyszenia, do którego są przypisani, by tam uczestniczyć w prowadzonym przez Stowarzyszenie apostolstwie.

    SDC M.U.S.E.U.M.

    Stowarzyszenie Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej to oficjalna nazwa nadana mu w lokalnym Kościele na Malcie w momencie zatwierdzenia Stowarzyszenia w 1932 r. Powszechnie znane jest też jako M.U.S.E.U.M. Ta nazwa powstała w początkowych latach istnienia Stowarzyszenia, kiedy to młody jego członek, Saviour Muscat, zaproponował, by Stowarzyszenie nazwać MUSEUM. W każdym bowiem kraju najcenniejsze skarby przechowuje się w muzeach, a Stowarzyszenie przechowuje dwa najcenniejsze skarby wiary: Biblie i nauczanie. Ks. Preca dodał pózniej nową wykładnie tej nazwy, interpretując każdą jej literę i rozwijając je w łacinskie: Magister Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, niech cały świat pójdzie za Twoją Dobrą Nowiną.

    Na Malcie SDC posiada 46 centrów dla mężczyzn, po 1 w prawie każdej parafii. Sekcja żeńska ma 43 centrów. Na pobliskiej wyspie Gozo jest 9 centrów męskich i 7 żeńskich. Świadom misyjnego wymiaru charyzmatu Stowarzyszenia, ks. Preca w 1956 r. wysłał pierwszych jego członków do Australii – dziś istnieje tam 9 centrów SDC w pięciu różnych stanach. W ostatnich 25 latach SDC założyło centra także w innych częściach świata – w Anglii, Albanii, Kenii i Peru. W listopadzie 2010 r. Stowarzyszenie przysłało nas, Antona Grime i Ivana Grixti, do Polski, a w marcu tego roku 3 członków SDC wyrusza na Kubę, by również tam uruchomić centrum.

    SDC w Polsce

    Kontakty Stowarzyszenia z Polską trwają od około dwudziestu lat, a rozpoczęły się od znajomosci, która należący do SDC Philip Agius, pochodzący z Malty, nawiązał z dwójką Polaków, Ewa i Maciejem, podczas spotkania Taize we Wrocławiu w 1990 r. Ewa i Maciej kilkakrotnie odwiedzali Maltę i poprzez Philipa zapoznali się z SDC. Bardzo ich zainteresował charyzmat i działalność SDC. W ten sposób zrodził się pomysł, by Stowarzyszenie zaoferowało swą służbę polskiemu Kościołowi, pragnąc także tu dzielić się swą duchowością.

    Oficjalne kontakty z Archidiecezją Poznańską rozpoczeły się w 2008 r. Jego Ekscelencja Arcybiskup Metropolita Poznański Stanisław Gądecki przychylny temu, aby w archidiecezji pojawiły się osoby żyjące nowym charyzmatem i duchowością, zaaprobował inicjatywę Stowarzyszenia, a opiekę nad jego działalnością powierzył bp. Grzegorzowi Balcerkowi. Bp Balcerek wskazał kilka poznańskich parafii, w których SDC mogłoby być pomocne. Śród nich Stowarzyszenie wybraŁo parafiĘ pw. św. Łukasza Ewangelisty na oś. Rusa.

    Na oś. Rusa

    W ten oto sposób jesteśmy dwoma pierwszymi osobami z SDC w Polsce. Na Malcie obaj ukończyliśmy studia pedagogiczne na Uniwersytecie Maltańskim i byliśmy nauczycielami w szkole średniej. Anton uczył chemii i biologii, Ivan prowadził zajęcia plastyczne i z techniki. Obecnie mieszkamy na oś. Rusa w domu parafialnym, poznając parafie, miasto, a także ucząc się języka polskiego w Studium Języka i Kultury Polskiej dla Studentów Zagranicznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Zamierzamy pozostać w Polsce na dłużej, a SDC myśli o przysłaniu w najbliższych latach kolejnych dwóch osób z Malty, by móc lepiej wypełniać i realizować w parafii swe powołanie i charyzmat, dzieląc się swą duchowością z tymi, którzy pragną się o niej więcej dowiedzieć.

    Zgodnie z tradycją św. Łukasz towarzyszył św. Pawłowi podczas pobytu na Malcie. W swej relacji z lądowania rozbitków na wyspie stwierdził, że „miejscowi okazywali nam niespotykaną życzliwość” (Dz 28,2). To samo my możemy stwierdzić tutaj, w parafii św. Łukasza Ewangelisty na oś. Rusa: ks. Proboszcz, ks. wikariusz oraz ludzie, których spotykamy okazują nam niezwykłą życzliwość. To budzi w nas wdzięczność Bogu, że nas tu skierował i pogłębia nasze przekonanie, że my także musimy tu być.

    Wiecej informacji o SDC można znaleźć na stronie Stowarzyszenia: www.sdcmuseum.org;

    Informacje w języku polskim znajdują się w zakładce: Where are we (Gdzie jesteśmy), w odnośniku: Countries – Poland (Kraje – Polska)

    poznan@sdcmuseum.org

    Anton Grima, Ivan Grixti/z ang. tlum. Malgorzata Piechorowska

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 maja

    Błogosławiony Iwan Merz

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Beatrycze d’Este, mniszka
      •  Święty Antonin z Florencji, biskup
      •  Święty Jan z Avili, prezbiter i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławiony Iwan Merz

    Iwan przyszedł na świat w Banja Luce w dniu 16 grudnia 1896 roku. W rodzinie panował duch liberalizmu z przełomu wieków, nacechowany dystansem do religii i Kościoła. Szkołę średnią Iwan ukończył w rodzinnym mieście w 1914 roku. Po maturze przez trzy miesiące studiował na Akademii Wojskowej, a potem na uniwersytecie w Wiedniu. W marcu 1916 roku został wcielony do armii, a następnie wysłany na front włoski w trakcie I wojny światowej.
    Doświadczenia wojenne bardzo wyraźnie wpłynęły na jego życie. W dniu 5 lutego 1918 roku w swoim dzienniku notował: “Nigdy nie zapomnę o Bogu. Pragnę zawsze być z Nim zjednoczony. To byłoby straszne, gdyby ta wojna niczego mnie nie nauczyła. Muszę rozpocząć życie odnowione w duchu pogłębionego katolicyzmu. Oby tylko Pan zechciał mi pomóc, ponieważ człowiek nic nie może uczynić o własnych siłach”. Dokonał się przełom w jego życiu wewnętrznym; Iwan oddał się całkowicie na służbę Chrystusowi, składając ślub dozgonnej czystości.
    Po zakończeniu wojny kontynuował studia, najpierw w Wiedniu, a następnie w Paryżu. W 1922 roku został nauczycielem języka i literatury francuskiej w arcybiskupim gimnazjum klasycznym w Zagrzebiu. W 1923 roku uzyskał stopień doktora na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Zagrzebskiego.

    Błogosławiony Iwan Merz

    Swój wolny czas Iwan całkowicie poświęcał wychowaniu młodzieży. Założył Związek Orła Chorwackiego, organizację, której przyświecała dewiza: Ofiara – Eucharystia – Apostolstwo. Był jednym z pionierów ruchu liturgicznego w Chorwacji. Z głębokim zaangażowaniem wprowadzał w swej ojczyźnie Akcję Katolicką. Wielu uważało go za jeden z filarów chorwackiego Kościoła. Zamierzał stworzyć świecki instytut, który poświęciłby się pogłębianiu wiary wśród prostych ludzi, ale tego planu nie udało mu się zrealizować. Z uczestnictwa we Mszy świętej czerpał zapał do prowadzenia apostolatu wśród młodzieży. Jego życie było ewangelicznym “biegiem ku świętości”.
    Cichy, pracowity apostoł codziennej służby zmarł 10 maja 1928 roku w Zagrzebiu. Ofiarował swoje życie za młodzież. Św. Jan Paweł II wprowadzając go do grona błogosławionych, podczas podróży apostolskiej do Bośni i Hercegowiny, powiedział w Banja Luce w dniu 22 czerwca 2003 roku: “Błyskotliwy młodzieniec potrafił pomnożyć bogate talenty naturalne, którymi był obdarzony, i odniósł liczne sukcesy ludzkie. O jego życiu można powiedzieć, że było udane. Jednak nie to jest powodem, dla którego zostaje on dziś wpisany w poczet błogosławionych. Tym, co go łączy z innymi błogosławionymi, jest jego sukces w oczach Boga. Wielkim pragnieniem całego jego życia było bowiem «nigdy nie zapominać o Bogu, zawsze pragnąć z Nim się zjednoczyć». W każdym swoim działaniu dążył do doskonałego poznania Jezusa Chrystusa i Jemu pozwalał się zdobyć”. Był człowiekiem żywej wiary, modlitwy i Eucharystii. Pozostawił cenny testament duchowy oraz bogatą spuściznę dzienników, artykułów i rozważań. Jest jednym z najwybitniejszych przedstawicieli Kościoła chorwackiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 maja

    Święty Franciszek de Hieronimo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Mamert, biskup
      •  Święty Ignacy z Laconi, zakonnik
      •  Święci Odon, Majol, Odylon i Hugon oraz błogosławiony Piotr, opaci kluniaccy
    ***
    Święty Franciszek de Hieronimo

    Franciszek de Hieronimo urodził się w Grottaglie, w diecezji Taranto, 17 grudnia 1642 roku. Był najstarszym z dwunastu synów, z których trzech poświęciło się służbie ołtarza. Przez pierwszych 17 lat życia Franciszek przebywał w domu rodzinnym, pomagając rodzicom w utrzymaniu domu. Naukę pobierał w miejscowej szkole, którą prowadzili zakonnicy, oddani nauczaniu chrześcijańskiemu. Studia wyższe odbywał w miejscowym kolegium jezuickim, gdzie uczył się retoryki i filozofii. W roku 1664 został wyświęcony na subdiakona, a w roku 1665 jako diakon zaczął studiować na uniwersytecie w Neapolu prawo cywilne i kanoniczne oraz teologię. Studia te zakończył w roku 1668. Dwa lata wcześniej przyjął święcenia kapłańskie (1666). Po ukończeniu studiów wstąpił do jezuitów.
    Przełożeni, znając jego gorliwość, wysłali go na misje ludowe do diecezji Lecce w Apulii. Nie zawiedli się na nim. Jego praca wydała piękne owoce w licznych nawróceniach. Wobec tego przełożeni zlecili mu tę samą pracę, ale już w samym Neapolu i w jego okolicy. Równocześnie polecili mu kontynuowanie studiów. W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi 8 grudnia 1682 roku Franciszek złożył uroczystą profesję.
    Jego kazania wywierały ogromny wpływ na słuchaczy. Mimo że Neapol posiada obszerne kościoły, Franciszek musiał często głosić kazania na placach, gdyż kościoły nie mogły pomieścić tłumów. By zachęcić wiernych do częstej Komunii świętej (zwyczaj wówczas nader rzadki), wprowadził generalną Komunię świętą w każdą trzecią niedzielę miesiąca. Poprzedzała ją nauka oraz Msza święta. Spowiednicy spowiadali w najbliższym kościele i na pobliskich placach.
    Czas wolny od pracy apostolskiej Franciszek poświęcał odwiedzaniu ubogich i chorych. Szedł z pomocą wszędzie tam, gdzie była nędza materialna czy moralna. Zdobył sobie również zaszczytny tytuł “apostoła Neapolu” i “ojca ubogich”. Miał także szczególny dar nawracania kobiet upadłych. Zdobywał je dla Chrystusa nie tylko żarliwym, kruszącym serca słowem i pomocą, ale przede wszystkim własną pokutą.
    W owych latach trwała wojna pomiędzy Austrią a Hiszpanią o Neapol i cały obszar południowych Włoch. Franciszek dokładał wszelkich wysiłków, by pojednać w Italii zwaśnione strony i zapobiec bratobójczej wojnie. Nie tylko interweniował u obu stron, ale wspierał najbardziej dotkniętych wojną, jak tylko mógł, by ulżyć ich doli. Miał szczególne nabożeństwo do św. Syrusa, lekarza i męczennika. Cuda, jakie sam czynił, osłaniał wstawiennictwem tego właśnie Świętego, którego relikwie zawsze ze sobą nosił.
    Zmarł w Neapolu 11 maja 1716 roku. Beatyfikował go papież Pius VII w roku 1806, kanonizował zaś go papież Grzegorz XVI w 1839 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 maja

    Święty Leopold Mandić z Hercegnovi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci Nereusz i Achilles, męczennicy
      •  Święty Pankracy, męczennik
      •  Błogosławiona Juta z Bielczyn
      •  Święty German, patriarcha Konstantynopola
      •  Błogosławiona Imelda Lambertini, dziewica
    ***
    Święty Leopold Mandić

    Bogdan Mandić urodził się 12 maja 1866 r. w Herceg Novi (Castelnuovo) w Dalmacji (obecnie Czarnogóra nieopodal granicy z Chorwacją). Był ostatnim z dwanaściorga dzieci w ubogiej chorwackiej rodzinie Piotra i Karoliny z domu Zarević. Wychował się w dużej biedzie materialnej, ale w atmosferze głębokiej miłości i pobożności. W 1884 roku wstąpił do kapucynów, przyjmując imię Leopold. Cztery lata później złożył śluby wieczyste. 20 września 1890 roku w Wenecji został wyświęcony na kapłana.
    Był bardzo niewielkiego wzrostu – liczył zaledwie 135 centymetrów, utykał. Mówił na tyle niewyraźnie, że przełożeni odsuwali go od głoszenia kazań. Leopold pragnął wrócić do swojej ojczyzny, aby tam propagować jedność między chrześcijanami różnych Kościołów oraz prowadzić dialog z muzułmanami i żydami. Przełożeni powierzyli mu jednak inne zadanie. Uznali, że jego “terenem misyjnym” będzie konfesjonał. Przebywając w ciasnej celi zakonnej, Leopold był po kilkanaście godzin dziennie do dyspozycji wiernych. Służył wszystkim, którzy prosili o pojednanie z Bogiem. Nie tylko udzielał rad i służył jako spowiednik, ale za penitentów ofiarował także swoje cierpienia. Posiadał charyzmat czytania w sumieniach tych, którzy przychodzili do niego po radę i pojednanie z Bogiem.

    Święty Leopold Mandić

    W 1906 r. został skierowany do pracy w klasztorze Świętego Krzyża w Padwie. W trakcie I wojny światowej trafił do więzienia, bo nie chciał się wyrzec chorwackiego obywatelstwa. Zakładał sierocińce, opiekował się ubogimi. Przez całe życie zmagał się ze słabościami i chorobami. Zmarł w wieku 76 lat 30 lipca 1942 r. w Padwie z powodu choroby nowotworowej.
    Jego beatyfikacja nastąpiła 2 maja 1976 r. i dokonał jej papież Paweł VI; św. Jan Paweł II rozciągnął jego kult na cały Kościół i wpisał go do katalogu świętych w siedem lat później, w piątą rocznicę inauguracji swego pontyfikatu – 16 października 1983 r. Nazwał go “Apostołem sakramentu pojednania”, ustanawiając go orędownikiem zarówno penitentów, jak i spowiedników. Obecnie jego wspomnienie przypada w rocznicę jego narodzin dla ziemi (12 maja).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Ojciec Pio ze wschodu. Św. Leopold Mandić

    W jednej epoce żyło dwóch spowiedników, a obaj należeli do tego samego zakonu – byli kapucynami. Klasztory, w których mieszkali, znajdowały się w tym samym kraju. Jeden zakonnik był ostry jak skalpel przecinający wrzody, drugi – łagodny jak balsam wylewany na rany. Ten ostatni odprawiał ciężkie pokuty za swych penitentów i skarżył się, że nie jest tak miłosierny, jak powinien być uczeń Jezusa.

    Leopold Mandić

    św. Leopold Mandić/en.wikipedia.org

    ***

    Gdy pierwszy umiał odprawić od konfesjonału i odmówić rozgrzeszenia, a nawet krzyczeć na penitentów, drugi był zdolny tylko do jednego – do okazywania miłosierdzia. Jednym z nich jest Ojciec Pio, drugim – Leopold Mandić. Obaj mieli ten sam charyzmat rozpoznawania dusz, to samo powołanie do wprowadzania ludzi na ścieżkę nawrócenia, ale ich metody były zupełnie inne. Jakby Jezus, w imieniu którego obaj udzielali rozgrzeszenia, był różny. Zbawiciel bez cienia litości traktował faryzeuszów i potrafił biczem uczynionym ze sznurów bić handlarzy rozstawiających stragany w świątyni jerozolimskiej. Jednocześnie bezwarunkowo przebaczył celnikowi Mateuszowi, zapomniał też grzechy Marii Magdalenie, wprowadził do nieba łotra, który razem z Nim konał w męczarniach na krzyżu. Dwie Jezusowe drogi. Bywało, że pierwszą szedł znany nam Francesco Forgione z San Giovanni Rotondo. Drugi – Leopold Mandić z Padwy – nigdy nie postawił na niej swej stopy.

    Może byli różni… Ale stygmatyk z Pietrelciny niezwykle wysoko cenił swego padewskiego współbrata. Do tego stopnia, że pytał przybywających do niego pielgrzymów z północnych Włoch: „Po co przyjeżdżacie do mnie? Przecież macie u siebie świętego spowiednika”.

    WSCHODNIA MISJA

    Przychodzi na świat 12 maja 1866 roku. W maryjnym kalendarzu pod tą datą widnieje wspomnienie Matki Bożej Cudownej. Może to nie przypadek. Przyszły święty jest dowodem, że to, co maryjne, ma być chrześcijańskie, ma stać się cechą każdego ucznia Jezusa. Bo Mandić będzie „cudowny”, a jego życie będzie pełne obecności Boga i Jego znaków. Jednak nie tych spektakularnych, widocznych dla oczu, lecz tych najważniejszych i najpiękniejszych, bo dziejących się w sferze ducha. Mandić nie jest „jawnym cudotwórcą”, cały jest ukryty. Jest cudowny w ten sam sposób, co ukryta przed światem Matka Najświętsza. Na chrzcie otrzymuje imiona Bogdan Iwan, ale niebawem ukryją się one pod nowym imieniem, które przyjmie w 1884 roku. Nałożywszy habit franciszkański, stanie się Leopoldem – a słowo to znaczy „dzielny lud”. Całe życie będzie śnić o powrocie na wschód, do swojego „dzielnego ludu”. I będzie Leopoldem dzielnie realizującym swoją misję.

    Skąd takie marzenie? Jest 12. dzieckiem Karoliny Zarević i Piotra Mandicia. Ich ubogi dom znajduje się w Hercegu Novim (dziś Czarnogóra). W tamtym czasie rodzinne miasto, pozostające od 1797 roku we władaniu Habsburgów, nosi włoską nazwę Castelnuovo. Dużo tam włoskiego? Raczej nie. To położone w Dalmacji miasto jest wewnętrznie rozdarte: żyją w nim skłóceni ze sobą katoliccy Chorwaci i prawosławni Serbowie. Ludzie są wobec siebie nieufni, uprzedzeni. Nawet wiara chrześcijańska jest dla nich narzędziem do wzbudzania waśni. W oczach katolików prawosławni to heretycy, w oczach prawosławnych katolicy to zdrajcy Chrystusa. Ten obraz wniknie głęboko w serce przyszłego świętego. Znak podziału rodzinnego miasta stanie się dla niego „głosem”. Młody Mandić zrozumie, że Bóg powołuje go do zaprowadzania jedności między wschodem i zachodem.

    KIERUNEK: ZAKON

    Musiał wcześnie słyszeć jakiś wewnętrzny głos (którego nie uznał jednak za objawienie), skoro – rozeznawszy w ten sposób swe powołanie – wyrusza jako 16-latek z rodzinnych stron na zachód. Przejdzie 800 kilometrów, by zapukać do seminarium ojców kapucynów w Udine. Chce zostać kapucynem właśnie po to, by w zakonie przygotować się do podjęcia swej misji. Być może pewność, że takie jest właśnie jego powołanie, to owoc nieznanego nam nadprzyrodzonego objawienia. A może to tylko duchowa pewność, którą Mandić zawsze będzie uważał za równoznaczną z głosem Pana?

    Bo sam wspomina, że głos Boga po raz pierwszy usłyszał (dopiero) 18 czerwca 1887 roku i że wówczas Pan mówił mu o powrocie odłączonego Kościoła wschodniego do katolickiej jedności. Podana data okazuje się późniejsza niż decyzja o wstąpieniu do kapucynów. A przecież wiemy, że jego powołanie zakonne zrodziło się z ogromnego pragnienia apostolatu na wschodzie. Czyli dopiero w 1887 roku sam Bóg potwierdzi tę misję.

    RODZI SIĘ LEOPOLD

    Młody Mandić wyjeżdża, aby powrócić do „swojego dzielnego ludu” jako misjonarz. Jest pewny, że niebawem znowu zawita w swe ojczyste strony. Na razie pilnie przygotowuje się do swej misji. Uczy się języków i niebawem poza chorwackim zna serbski, słoweński, włoski, łacinę i grekę. Studiuje też okres historii niepodzielonego jeszcze Kościoła i jego teologię. To również ma mu pomóc przywrócić chrześcijańską jedność, utraconą w 1053 roku.

    Kiedy 20 września 1890 roku otrzymuje święcenia kapłańskie, jest przekonany, iż jego marzenie jest bliskie spełnienia. Od razu prosi przełożonych, aby wysłali go jako misjonarza do krajów Orientu. Odpowiedź jest negatywna. Władze zakonne uważają, że Mandić nie nadaje do wypełnienia swego życiowego powołania! 24-letni kapłan jest wątłej postury, niskiego wzrostu (135 cm), jest chorowity, do tego ma wyraźną wadę wymowy. I choć Leopold – pewny, że prosi o możliwość wypełnienia woli Bożej – nie poddaje się i jeszcze kilkakrotnie próbuje uzgodnić wolę władz zakonnych z wolą nieba, zgody nigdy nie otrzyma.

    Przyjmuje ten wyrok posłusznie i zgodnie z wolą przełożonych osiada w Italii. W 1906 roku trafi do klasztoru Świętego Krzyża w Padwie i pozostanie w nim już do śmierci. Ma wadę wymowy i nie jest wybitnym kaznodzieją, przełożeni wyznaczają mu więc pracę w konfesjonale. Posługa spowiednika staje się jego nowym powołaniem: powołaniem, będącym narzędziem do realizowania jego największego – misyjnego – powołania. Leopold odkrywa głębszy wymiar swej misji: „Całym sensem mojego życia – pisze – winien być Boży plan, to znaczy abym i ja na swój sposób uczynił coś, by pewnego dnia zgodnie z Bożą Mądrością, która decyduje o wszystkim z mocą i łagodnością, oddzieleni ze wschodu powrócili do katolickiej jedności. Muszę być zawsze gotowy pracować. Urodziliśmy się do trudu, a odpoczniemy w raju. Zostałem powołany dla zbawienia mojego narodu, to znaczy narodu Słowian, a zarazem zostałem powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania”. Mandić wspomina już o dwóch powołaniach. Jego misja na wschodzie będzie realizowała się przez posługę w konfesjonale.

    OBJAWIENIE UDZIELONE PENITENTOWI

    Serce ojca Leopolda pozostaje na wschodzie. Z tego powodu nigdy nie przyjmie włoskiego obywatelstwa. Nie zrobi tego nawet wtedy, gdy podczas pierwszej wojny światowej będzie się to wiązać z koniecznością przenoszenia się z klasztoru do klasztoru po całych południowych Włoszech. W końcu jest obywatelem imperium habsburskiego pozostającego z Włochami w stanie wojny. Przez rok przebywa nawet w więzieniu za odmowę zrzeczenia się swojej przynależności narodowej. Mówi, że jest ze wschodu, wróci na wschód.

    Nie opuszcza go głęboka pewność, że jego powołaniem jest misja pojednania rozbitego Kościoła. Czy się myli? Spoglądając na fakty, można sądzić, że nie rozeznał dobrze woli Bożej. On jest jednak innego zdania. Wie, że musi spojrzeć na wszystko z większej perspektywy. Przecież powołanie, jakie otrzymał od Boga, i zadania, jakie dają mu przełożeni, muszą mieć wspólny mianownik. Jaki? Odpowiedzi udziela mu sam Jezus. „Miałem sposobność spotkać pewną świętą duszę i dać jej Komunię – wspomina Leopold. – Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: »Ojcze, Pan Jezus kazał mi powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi, jest twoim wschodem«”.

    Otrzymuje łaskę pośredniego objawienia: Jezus objawia się komuś, prosząc o przekazanie swoich słów Leopoldowi. I Mandić już wie, że jego misja wschodnia ma być realizowana w konfesjonale! Wówczas w swych notatkach zapisze: „Każda dusza, która będzie potrzebowała mojej posługi, stanie się dla mnie wschodem”.

    Rozumie już, że został „powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania” i że właśnie realizacja tego zadania jest środkiem pozwalającym mu wypełniać jego pierwsze powołanie. Każda spowiedź, każda chwila poświęcona dla przychodzących do niego ludzi, jest narzędziem jednania podzielonego Kościoła.

    To zupełnie inne narzędzie, niż się spodziewał. Nie daje ono przywileju naocznego oglądania owoców. Ale dla Mandicia najważniejsze jest to, że odnajduje harmonię woli Bożej i woli przełożonych. Te wole są takie same. Są one tylko pozornie różne: przecież jedna mówi o celu, a druga o środku.

    „SALONIK GOŚCINNOŚCI”

    Mandić zaczyna swoją posługę spowiednika nie w kościelnym konfesjonale, lecz w niewielkiej przyklasztornej celi. Sam nazywa ją „salonikiem gościnności”. To pomieszczenie liczące zaledwie sześć metrów kwadratowych, z maleńkim oknem wychodzącym na niewielki, duszny dziedziniec. Tu słucha spowiedzi, a każda z nich jest jego „ukrytym działaniem na wschodzie”. Spowiada nawet po kilkanaście godzin dziennie, dzień w dzień przez niemal 40 lat. Do jego drzwi pukają najróżniejsi ludzie, każda spowiedź jest inna. Jest nawet taka, podczas której spowiednik i penitent zamieniają się rolami. Gdy bowiem do „saloniku gościnności” wchodzi niejaki Giovanni Chivato, który przez lata omijał konfesjonały szerokim łukiem, jest pewien, że ma usiąść na miejscu spowiednika. Wówczas Leopold klęka przy konfesjonale i na kolanach wysłuchuje spowiedzi.

    „Każdego traktował tak, jakby od jego nawrócenia zależało zbawienie ludzkości” – opowiadają jego współbracia. Po wyczerpujących godzinach spędzonych w konfesjonale zawsze kieruje swe kroki do kaplicy. „Penitentom daję lekkie pokuty, dlatego sam muszę za nich resztę pokuty odprawić” – tłumaczy. „Proszę być spokojnym – mówi im – proszę złożyć wszystko na moje barki, a ja się tym zajmę”. I nakładał na siebie pokuty, modlitwy, nocne czuwania, posty i biczowanie do krwi.

    ZŁOŻENIE W OFIERZE

    Nie jest ulubieńcem innych spowiedników. Księża oskarżają go, że ma „zbyt szeroki rękaw” – jest ich zdaniem zbyt łagodny i skory do rozgrzeszenia.

    To dlatego – twierdzą – do jego pokoiku ustawiają się tak długie kolejki. Na zarzuty Leopold ma zawsze tę samą odpowiedź: „Ja łagodny? Przecież nie umarłem za grzechy jak Jezus. Czy można być bardziej łagodnym niż On dla łotra? Jeśli Ukrzyżowany wypomniałby mi »szeroki rękaw«, powiedziałbym Mu: »Taki przykład, Panie, dałeś mi Ty, a ja jeszcze nie doszedłem do szaleństwa umierania za dusze!«”.

    JEZUS OBJAWIA LOSY PADWY

    Może miał jakieś objawienie we wczesnej młodości, może spotykał się z Jezusem w latach swego kapłaństwa. Nic nie wiemy na pewno. Ale na pewno miał widzenie Jezusa w dniu 18 czerwca 1887 roku. I jeszcze pół wieku później – 23 marca 1932 roku. Skąd wiemy o drugim objawieniu? Po otrzymanej wizji jest przejmująco smutny. Współbracia, którzy znają go jako zawsze radosnego zakonnika, pytają go o przyczynę jego głębokiego zatroskania. W odpowiedzi słyszą: „Pan otworzył mi oczy i zobaczyłem Włochy w morzu ognia i krwi”. Kiedy dopytują, czy i Padwa będzie zbombardowana, ojciec Leopold odpowiada: „Tak. I to bardzo. Również ten kościół i klasztor ucierpią, lecz nie ta cela. W niej bowiem okazał Bóg duszom ludzkim tak wiele miłosierdzia, że pozostanie nietknięta, jako widomy znak Jego dobroci”. Słowa Jezusa spełniły się w dniu 14 maja 1944 roku podczas nalotu bombowego. Na klasztor spada pięć bomb, jednak „salonik gościnności” pozostaje nienaruszony.

    ŚMIERĆ

    Mijają lata, coraz bardziej schorowany Mandić wie, że zbliża się jego kres. Ale pracuje tak samo jak zawsze – nie ma nic ważniejszego niż Eucharystia i konfesjonał. Jeszcze w ostatnim dniu swego czynnego życia wyspowiada niemal 50 grzeszników. Rankiem 30 lipca 1942 roku, podczas przygotowania do odprawienia mszy, pada zemdlony. Zostaje przeniesiony do łóżka, przyjmuje sakrament chorych i zaczyna się modlić. Umiera w chwili, gdy kończy odmawiać Witaj Królowo. Odchodzi ze wzniesionymi rękami, jakby szedł na upragnione spotkanie. W procesie kanonizacyjnym ojciec Benjamin, jego ówczesny przełożony, zeznaje: „Ja, który towarzyszyłem mu w jego ostatnich chwilach, jestem przekonany, że w jego przejściu do wieczności towarzyszyła mu Matka Boża. Umarł, powtarzając modlitwę Salve Regina. Kiedy doszedł do słów: O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!, podniósł się i z radością wyciągając ręce ku górze, jakby chciał dotknąć czegoś przedziwnego, odszedł”. Czy zgodnie z prośbą zanoszoną w tej antyfonie Maryja ukazała mu Jezusa, błogosławiony owoc swojego żywota? Byłoby to ostatnie i najpiękniejsze objawienie, jakie stało się jego udziałem.

    DEFINICJA ŚWIĘTOŚCI

    Jan Paweł II – podczas kanonizacji 16 października 1983 roku – mówi: „Życie jego upłynęło bez wielkich wydarzeń: kilkakrotnie, zwyczajem kapucynów, był przenoszony z klasztoru do klasztoru, i nic poza tym. Ostatni przydział otrzymał do klasztoru w Padwie, gdzie pozostał aż do śmierci. A przecież właśnie w to ubogie, na zewnątrz niepozorne życie zstąpił Duch Święty i wzniecił nową wielkość, heroiczną wierność Chrystusowi, franciszkańskim ideałom, kapłańskiej służbie braciom. Święty Leopold nie pozostawił dzieł teologicznych czy literackich, nie był erudytą czy twórcą dzieł społecznych. Dla tych wszystkich, którzy go znali, był tylko ubogim bratem zakonnym, niepozornym i chorowitym. O jego wielkości stanowi co innego: poświęcenie się, oddanie siebie samego, dzień po dniu, przez cały okres kapłańskiego życia, to znaczy przez 52 lata spędzone w ciszy, w ukryciu, w ubóstwie maleńkiej celi konfesjonału. Był tam zawsze: gotów służyć, uśmiechnięty, ostrożny i skromny, dyskretny powiernik i wierny ojciec dusz, pełen szacunku mistrz i doradca duchowy, wyrozumiały i cierpliwy. Jedyną rzeczą, którą umiał, było spowiadanie. I w tym leży jego wielkość”.

    “Świat objawień Jezusa”, Wincenty Łaszewski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 maja

    Najświętsza Maryja Panna Fatimska

    Zobacz także:
      •  Święty Serwacy, biskup
      •  Święta Maria Dominika Mazzarello, dziewica
    ***
    Trójka dzieci z Fatimy: Hiacynta, Franciszek i Łucja
    W 1916 r. w niewielkiej portugalskiej miejscowości o nazwie Fatima trójce pobożnych dzieci: sześcioletniej Hiacyncie, jej o dwa lata starszemu bratu Franciszkowi oraz ich ciotecznej siostrze, dziewięcioletniej Łucji, ukazał się Anioł Pokoju. Miał on przygotować dzieci na przyjście Maryi.
    Pierwsze objawienie Matki Najświętszej dokonało się 13 maja 1917 r. Cudowna Pani powiedziała dzieciom: “Nie bójcie się, nic złego wam nie zrobię. Jestem z Nieba. Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie różaniec, aby wyprosić pokój dla świata”. Podczas drugiego objawienia, 13 czerwca, Maryja obiecała zabrać wkrótce do nieba Franciszka i Hiacyntę. Łucji powiedziała, że Pan Jezus pragnie posłużyć się jej osobą, by Maryja była bardziej znana i kochana, by ustanowić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca. Dusze, które ofiarują się Niepokalanemu Sercu Maryi, otrzymają ratunek, a Bóg obdarzy je szczególną łaską. Trzecie objawienie z 13 lipca przedstawiało wizję piekła i zawierało prośbę o odmawianie różańca.
    Następnego objawienia 13 sierpnia nie było z powodu aresztowania dzieci. Piąte objawienie 13 września było ponowieniem prośby o odmawianie różańca. Ostatnie, szóste objawienie dokonało się 13 października. Mimo deszczu i zimna w dolinie zgromadziło się 70 tys. ludzi oczekujących na cud. Cudem słońca Matka Boża potwierdziła prawdziwość swoich objawień. Podczas tego objawienia powiedziała: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniała życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają różaniec i pokutują za grzechy”.

    Św. Jan Paweł II przed figurą Matki Bożej Fatimskiej

    Chociaż objawienia Matki Bożej z Fatimy, jak wszystkie objawienia prywatne, nie należą do depozytu wiary, są przez wielu wierzących otaczane szczególnym szacunkiem. Zostały one uznane przez Kościół za zgodne z Objawieniem. Dlatego możemy, chociaż nie musimy, czerpać ze wskazówek i zachęt przekazanych nam przez Maryję.
    Z objawieniami w Fatimie wiążą się tzw. trzy tajemnice fatimskie. Pierwsze dwie ujawniono już kilkadziesiąt lat temu; ostatnią, trzecią tajemnicę, wokół której narosło wiele kontrowersji i legend, św. Jan Paweł II przedstawił światu dopiero podczas swojej wizyty w Fatimie w maju 2000 r. Sam Ojciec Święty wielokrotnie podkreślał, że opiece Matki Bożej z Fatimy zawdzięcza uratowanie podczas zamachu dokonanego na jego życie właśnie 13 maja 1981 r. na Placu Świętego Piotra w Rzymie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________-

    Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia i przemiany życia

    Homilia podczas Mszy św. i beatyfikacji Franciszka i Hiacynty Marto – pielgrzymka do Fatimy

    12-13.05.2000


    Jan Paweł II

    Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia i przemiany życia

    13 maja — Fatima. Msza św. i beatyfikacja Franciszka i Hiacynty

    W sobotę 13 maja, w 83. rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie, Jan Paweł II na rozległym placu przed sanktuarium przewodniczył Mszy św., podczas której wyniósł do chwały ołtarzy dwoje dzieci — Franciszka i Hiacyntę — świadków wydarzeń z 1917 r. W homilii podziękował Matce Bożej za orędzie fatimskie oraz za opiekę, jaką otoczyła go 13 maja 1981 r., w dniu zamachu na jego życie na placu św. Piotra. Ojciec Święty wyraził również życzenie, aby orędzie przekazane światu przez nowych błogosławionych oświecało drogi ludzkości.

    1. «Wysławiam Cię, Ojcze, (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom» (Mt 11, 25).

    Drodzy Bracia i Siostry, tymi słowami Jezus wysławia zamysły niebieskiego Ojca; wie, że nikt nie może przyjść do Niego, jeśli go nie pociągnie Ojciec (por. J 6, 44), i dlatego wielbi Go za ten zamysł i po synowsku go przyjmuje: «Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie» (Mt 11, 26). Zechciałeś otworzyć królestwo maluczkim.

    Na mocy Bożego zamysłu zstąpiła z nieba na ziemię, poszukując maluczkich wybranych przez Ojca, «Niewiasta obleczona w słońce» (Ap 12, 1). Przemawia do nich matczynym głosem i sercem: wzywa ich, aby złożyli samych siebie w ofierze zadośćuczynienia, sama zaś obiecuje doprowadzić ich bezpiecznie do Boga. Z Jej macierzyńskich dłoni promieniuje światłość, która przenika ich do głębi, tak że czują się zanurzeni w Bogu, niczym człowiek, który — jak sami powiedzą — przegląda się w lustrze.

    Franciszek, jeden z trojga wybranych, opowiadał później: «Płonęliśmy w tej światłości, którą jest Bóg, ale nie spalaliśmy się. Jaki jest Bóg? Nie można tego powiedzieć. Tego naprawdę ludzie nigdy nie mogą powiedzieć». Bóg: światłość, która płonie, ale nie spala. Tego samego doświadczył Mojżesz, gdy ujrzał Boga w krzewie gorejącym; Bóg powiedział mu wtedy, że boleje nad zniewoleniem swojego ludu i postanowił go wyzwolić za pośrednictwem Mojżesza: «Ja będę z tobą» (por. Wj 3, 2-12). Ci, którzy przyjmują tę obecność, stają się przybytkiem, a w konsekwencji «krzewem gorejącym» Najwyższego.

    2. Tym, co najbardziej zdumiewało bł. Franciszka i co pochłaniało jego uwagę, był Bóg, ukryty w owej niezmiernej światłości, która przeniknęła do głębi ich troje. Ale tylko jemu Bóg objawił się «bardzo smutny», jak opowiadał sam Franciszek. Którejś nocy jego ojciec usłyszał szloch chłopca i zapytał go, dlaczego płacze. Syn odpowiedział: «Myślałem o Jezusie, który jest bardzo smutny z powodu grzechów popełnianych przeciw Niemu». Ożywiało go jedno pragnienie, bardzo znamienne dla dziecięcego sposobu myślenia: chciał «pocieszyć i rozweselić Jezusa».

    W jegu życiu dokonuje się przemiana, którą moglibyśmy nazwać radykalną; przemiana z pewnością niezwykła u dziecka w jego wieku. Franciszek podejmuje głębokie życie duchowe, które wyraża się w wytrwałej i żarliwej modlitwie, osiągającej szczyt prawdziwego zjednoczenia mistycznego z Bogiem. To ona też prowadzi go do stopniowego oczyszczenia duchowego poprzez wyrzekanie się przyjemności, a nawet niewinnych zabaw dziecięcych.

    Zniósł bez jednej skargi dotkliwe cierpienia spowodowane przez chorobę, która doprowadziła go do śmierci. Zdawało mu się, że to wszystko za mało, aby pocieszyć Jezusa; umarł z uśmiechem na ustach. W małym Franciszku wielkie było pragnienie wynagrodzenia za winy grzeszników, dlatego starał się być dobry i ofiarowywał swoje wyrzeczenia i modlitwy. Również jego siostra Hiacynta, prawie dwa lata młodsza od niego, żywiła takie same pragnienia.

    3. «I inny znak się ukazał na niebie: (…) wielki Smok» (Ap 12, 3).

    Te słowa z pierwszego czytania mszalnego przywodzą nam na myśl wielki bój, jaki toczy się między dobrem a złem, a jednocześnie uświadamiają, że spychając Boga na ubocze, człowiek nie może osiągnąć szczęścia, ale przeciwnie — zmierza do samozniszczenia.

    Ileż ofiar przyniósł ostatni wiek drugiego tysiąclecia! Przychodzą na myśl okropności obydwu wojen światowych i innych konfliktów w wielu częściach świata, obozy koncentracyjne i obozy zagłady, gułagi, czystki etniczne i prześladowania, terroryzm, uprowadzenia osób, narkomania, zamachy na życie nie narodzonych i na rodzinę.

    Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia, ostrzega ludzkość, aby nie stawała po stronie smoka, który «ogonem zmiata trzecią część gwiazd niebieskich i rzuca je na ziemię» (por. Ap 12, 4). Ostatecznym celem człowieka jest niebo, jego prawdziwy dom, gdzie Ojciec niebieski oczekuje wszystkich z miłosierną miłością.

    Bóg nie chce, aby ktokolwiek zaginął; dlatego dwa tysiące lat temu posłał na ziemię swojego Syna, aby «szukał i zbawił to, co zginęło» (por. Łk 19, 10). On zbawił nas przez swoją śmierć na krzyżu. Niech nikt nie udaremnia tego krzyża! Jezus umarł i zmartwychwstał, aby być «pierworodnym między wielu braćmi» (Rz 8, 29).

    Powodowana macierzyńską troską, Najświętsza Panna przybyła tutaj, do Fatimy, ażeby zażądać od ludzi, by «nie znieważali więcej Boga, naszego Pana, który dosyć już został znieważony». Przemawia, bo jako Matka boleje, kiedy zagrożony jest los Jej dzieci. Dlatego wzywa pastuszków: «Módlcie się, wiele się módlcie i umartwiajcie się w intencji grzeszników; wiele dusz idzie do piekła, bo nikt nie modli się za nie ani nie umartwia».

    4. Mała Hiacynta głęboko odczuwała i przeżywała tę boleść Matki Bożej, heroicznie składając samą siebie w ofierze za grzeszników. Pewnego dnia, kiedy zapadła już razem z Franciszkiem na chorobę, która przykuła ich do łóżka, Maryja Panna odwiedziła ich w domu, jak opowiada sama Hiacynta: «Matka Boża przyszła nas odwiedzić i powiedziała, że już wkrótce wróci, aby zabrać Franciszka do nieba. Mnie zaś zapytała, czy chcę nawrócić jeszcze więcej grzeszników. Odpowiedziałam, że tak». A gdy zbliżała się chwila odejścia Franciszka, Hiacynta poleca mu: «Pozdrów ode mnie serdecznie Naszego Pana i Naszą Panią i powiedz im, że będę cierpiała tyle, ile zechcą, aby nawrócić grzeszników». Hiacynta była tak głęboko poruszona wizją piekła, jaką ujrzała podczas objawienia 13 lipca, że żadne umartwienie ani pokuta nie wydawały się jej zbyt wysoką ceną za zbawienie grzeszników.

    Słusznie mogła wołać razem ze św. Pawłem: «Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół» (Kol 1, 24).

    W ubiegłą niedzielę przy rzymskim Koloseum sprawowaliśmy ekumeniczne wspomnienie licznych świadków wiary XX w., wspominając prześladowania, jakich zaznali, o których mówią pozostawione przez nich przejmujące świadectwa. Niezliczona rzesza mężnych świadków wiary przekazała nam cenne dziedzictwo, które musi pozostać żywe w trzecim tysiącleciu. Tutaj, w Fatimie, gdzie Maryja zapowiedziała nadejście tych czasów próby, prosząc o modlitwę i pokutę, aby je skrócić, pragnę dziś złożyć dzięki Niebu za moc świadectwa, jaka objawiła się w życiu ich wszystkich. Raz jeszcze pragnę też uwielbić Boga za dobroć, jaką okazał mi 13 maja 1981 r., gdy zostałem poważnie raniony, ale ocalony od śmierci. Wyrażam wdzięczność także bł. Hiacyncie za umartwienia i modlitwy w intencji Ojca Świętego, którego wielkie cierpienie widziała.

    5. «Wysławiam Cię, Ojcze, że objawiłeś te rzeczy prostaczkom». Wysławianie Jezusa przybiera dziś uroczystą formę beatyfikacji dwojga pastuszków — Franciszka i Hiacynty. Przez ten obrzęd Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju. Niech rozjaśniają one drogę tej niezmierzonej rzeszy pielgrzymów i wszystkich, którzy towarzyszą nam za pośrednictwem radia i telewizji. Niech tych dwoje będzie przyjaznym światłem, oświetlającym całą Portugalię, a w szczególny sposób tutejszą diecezję Leiria-Fatima.

    Dziękuję bpowi Serafimowi, ordynariuszowi tego czcigodnego Kościoła partykularnego, za słowa powitania, i z wielką radością pozdrawiam wszystkich biskupów Portugalii i ich wspólnoty, które darzę wielką miłością i zachęcam, aby naśladowały swoich świętych. Braterskie pozdrowienie kieruję do obecnych tu kardynałów i biskupów, wspominając w szczególny sposób pasterzy wspólnot w krajach języka portugalskiego: Maryja Panna niech wyjedna pojednanie narodowi angolańskiemu; niech pocieszy ofiary powodzi w Mozambiku; niech czuwa nad losem Timoru Lorosae [Wschodniego], Gwinei Bissau, Republiki Zielonego Przylądka i Wysp św. Tomasza i Książęcej; niech zachowa w jedności wiary swoich synów i córki w Brazylii.

    Pozdrawiam z szacunkiem pana prezydenta Republiki i innych przedstawicieli władz, którzy zechcieli uczestniczyć w tej liturgii. Korzystam ze sposobności, aby za jego pośrednictwem wyrazić wszystkim wdzięczność za współpracę, dzięki której moja obecna pielgrzymka stała się możliwa. Serdeczne pozdrowienie i szczególne błogosławieństwo przekazuję parafii i miastu Fatimie, która raduje się z wyniesienia swoich dzieci do chwały ołtarzy.

    6. Ostatnie słowo kieruję do dzieci. Drodzy chłopcy i dziewczęta, widzę, że wielu z was ma na sobie podobne stroje jak Franciszek i Hiacynta. Bardzo ładnie w nich wyglądacie! Ale już dzisiaj albo jutro zdejmiecie je i pastuszkowie nagle znikną. Czy nie sądzicie, że nie powinni zniknąć? Matka Boża bardzo was potrzebuje, aby pocieszać Jezusa, który jest smutny z powodu wyrządzanych Mu zniewag; potrzebuje waszych modlitw i ofiar za grzeszników.

    Poproście swoich rodziców i wychowawców, aby oddali was do «szkoły» Matki Bożej, aby nauczyła was być takimi, jak pastuszkowie, którzy starali się czynić wszystko, czego Ona od nich żądała. Zapewniam was, że «większy czyni się postęp przez krótki czas posłuszeństwa i uległości wobec Maryi, niż przez całe lata osobistych wysiłków, podejmowanych wyłącznie własnymi siłami» (św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, n. 155). Właśnie w taki sposób pastuszkowie rychło stali się świętymi. Pewna kobieta, która gościła Hiacyntę w Lizbonie, słysząc dobre i roztropne rady, jakich udzielała jej dziewczynka, zapytała, kto ją tego nauczył. «Matka Boża» — odparła Hiacynta. Poddając się wielkodusznie kierownictwu tak dobrej Nauczycielki, Hiacynta i Franciszek rychło osiągnęli szczyty doskonałości.

    7. «Wysławiam Cię, Ojcze, (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom».

    Wysławiam Cię, Ojcze, za wszystkich twoich maluczkich, poczynając od Maryi Panny, Twojej pokornej Służebnicy, aż po pastuszków Franciszka i Hiacyntę.

    Niech orędzie ich życia pozostanie na zawsze żywe, aby oświecać drogę ludzkości!

    L’Osservatore Romano/opoka/opr. mg/mg

    _____________________________________________________________________________________

    Prorocka misja Fatimy dla zbawienia świata

    Homilia podczas Mszy św. przed sanktuarium w Fatimie 13.05.2010 – podróż apostolska Benedykta XVI do Portugalii 11-14.05.2010


    Benedykt XVI

    Prorocka misja Fatimy dla zbawienia świata

    Msza św. na placu przed sanktuarium maryjnym 13 maja 2010 — Fatima

    Drodzy pielgrzymi!

    «Plemię ich będzie znane wśród narodów (…) oni są błogosławionym szczepem Pana» (Iz 61, 9). Tak zaczyna się pierwsze czytanie tej Eucharystii, a jego słowa w zadziwiający sposób urzeczywistniają się w tym pobożnym zgromadzeniu wiernych u stóp Matki Boskiej Fatimskiej. Wielce umiłowani bracia i siostry, ja też przybyłem jako pielgrzym do Fatimy, do tego «domu», który Maryja wybrała, aby do nas przemówić we współczesnych czasach. Przybyłem do Fatimy, by radować się obecnością Maryi i Jej macierzyńską opieką. Przybyłem do Fatimy, bo do niej zdąża dzisiaj Kościół pielgrzymujący, który z woli Jej Syna jest narzędziem ewangelizacji i sakramentem zbawienia. Przybyłem do Fatimy, żeby się modlić z Maryją i tak licznymi pielgrzymami za współczesną ludzkość, udręczoną nędzą i cierpieniami. I wreszcie, przybyłem do Fatimy z tymi samymi uczuciami, jakie żywili błogosławieni Franciszek i Hiacynta oraz służebnica Boża Łucja, by z głębi serca wyznać Matce Bożej, że «miłuję», że Kościół i kapłani «miłują» Jezusa i w Niego pragną się wpatrywać, gdy dobiega końca ten Rok Kapłański, a także aby polecić macierzyńskiej opiece Maryi kapłanów, osoby konsekrowane, misjonarzy i wszystkich czyniących dobro, dzięki którym Dom Boży staje się gościnny i dobroczynny.

    Oni są błogosławionym szczepem Pana… Błogosławionym szczepem Pana jesteś ty, umiłowana diecezjo Leirii-Fatimy, z twoim pasterzem biskupem Antoniem Marto, któremu dziękuję za pozdrowienia skierowane do mnie na początku i za wszelką opiekę, jaką mnie otoczył, także za pośrednictwem swoich współpracowników w tym sanktuarium. Witam pana prezydenta Republiki i innych przedstawicieli władz, służących temu chlubnemu narodowi. Myślą obejmuję wszystkie diecezje Portugalii, reprezentowane tutaj przez swoich biskupów, i polecam niebiosom wszystkie ludy i narody ziemi. W Bogu przygarniam do serca wszystkich Jego synów i córki, zwłaszcza tych, którzy cierpią lub żyją w opuszczeniu; pragnę przekazać im tę wielką nadzieję, która płonie w moim sercu, a którą tutaj, w Fatimie odczuwa się w sposób bardziej wyraźny. Niech nasza wielka nadzieja zapuści korzenie w życiu każdego z was, umiłowani pielgrzymi tutaj obecni, oraz wszystkich, którzy łączą się z nami za pośrednictwem środków społecznego przekazu.

    Tak! Pan, nasza wielka nadzieja, jest z nami; w swej miłosiernej miłości obdarza swój lud przyszłością, przyszłością w jedności z Nim. Lud Boży, doświadczywszy miłosierdzia i pociechy od Boga, który nie opuścił go podczas uciążliwego powrotu z wygnania w Babilonii, woła: «Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim» (Iz 61, 10). Najznamienitszą córką tego ludu jest Dziewica Matka z Nazaretu, która napełniona łaską i mile zaskoczona poczęciem Boga, które dokonało się w Jej łonie — również wyraża tę swoją radość i nadzieję w hymnie Magnificat: «Raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy». Jednocześnie nie uważa się za uprzywilejowaną wśród bezpłodnego ludu, a wręcz przepowiada mu słodkie radości cudownego macierzyństwa Bożego, albowiem «miłosierdzie Jego z pokoleń na pokolenia dla tych, co się Go boją» (Łk 1, 47. 50).

    Dowodem tego jest to błogosławione miejsce. Za siedem lat wrócicie tutaj, żeby świętować setną rocznicę pierwszych odwiedzin Pani «przybyłej z nieba» jako Nauczycielka, która wdraża małych widzących do głębokiego poznania Miłości trynitarnej i prowadzi ich do zakosztowania samego Boga — jako tego, co najpiękniejsze w życiu ludzkim. To doświadczenie łaski sprawiło, że w Jezusie zakochali się w Bogu tak bardzo, że Hiacynta zawołała: «Tak bardzo chcę powiedzieć Jezusowi, że Go kocham. Kiedy Mu to mówię wiele razy, czuję ogień w piersi, ale mnie nie pali». Franciszek zaś mówił: «Najbardziej mnie ucieszyło zobaczenie Naszego Pana w tym świetle, które mamy w piersi, bo dała nam je Nasza Pani. Tak bardzo kocham Boga!» (Wspomnienia siostry Łucji, I, 40 i 127).

    Bracia, słuchając tych szczerych i głębokich mistycznych wyznań pastuszków, ktoś mógłby trochę pozazdrościć im ich wizji albo poczuć rozczarowanie i rezygnację, że nie było mu to dane, a bardzo pragnął zobaczyć. Takim osobom Papież mówi słowami Jezusa: «Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej?» (Mk 12, 24). Pismo Święte zachęca nas do wiary: «Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli» (J 20, 29), ale Bóg, bliższy mi niż ja sam sobie jestem (por. św. Augustyn, Wyznania, III, 6, 11), ma możliwość dotarcia do nas, zwłaszcza poprzez wewnętrzne odczucia, tak że dusza odczuwa łagodny dotyk czegoś rzeczywistego, co jest poza zasięgiem zmysłów, i dzięki temu staje się zdolna do postrzegania tego, co niewyczuwalne, niewidoczne dla zmysłów. Do tego potrzebna jest wewnętrzna czujność serca, której zwykle brakuje, bo zbyt silna jest presja zewnętrznej rzeczywistości, obrazów i trosk wypełniających duszę (por. kard. Joseph Ratzinger, Komentarz teologiczny do Orędzia fatimskiego, 2000 r.). Tak! Bóg może do nas dotrzeć, dając się nam w naszym wewnętrznym widzeniu.

    Co więcej, owo światło w sercach pastuszków, pochodzące z Bożej przyszłości, jest tym samym, które objawiło się w pełni czasów i przyszło do wszystkich: to jest Syn Boga, który stał się człowiekiem. To, że może On rozpalać najzimniejsze i najsmutniejsze serca, widzimy na przykładzie uczniów z Emaus (por. Łk 24, 32). Dlatego nasza nadzieja ma realne podstawy, opiera się na wydarzeniu, które umiejscowione jest w historii, a jednocześnie wykracza poza nią — to Jezus z Nazaretu. Entuzjazm, jaki budziła Jego mądrość i zbawcza moc w ówczesnych ludziach, był tak wielki, że — jak słyszeliśmy w Ewangelii — pewna kobieta z tłumu zawołała do Niego: «Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś». Jednakże Jezus powiedział na to: «Tak, błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i [go] przestrzegają» (Łk 11, 27, 28). Ale kto ma czas, żeby słuchać Jego słów, kto może pozwolić się porwać Jego miłości? Kto czuwa w noc zwątpienia i niepewności z sercem rozbudzonym w modlitwie? Kto czeka na świt nowego dnia z zapalonym płomieniem wiary? Wiara w Boga otwiera przed człowiekiem horyzont pewnej nadziei, która nie zawodzi; wskazuje trwały fundament, na którym można bez obaw oprzeć własne życie; wymaga ufnego oddania się w ręce Miłości, która podtrzymuje świat.

    «Plemię ich będzie znane wśród narodów (…) oni są błogosławionym szczepem Pana» (Iz 61, 9), dzięki niezachwianej nadziei, która wydaje owoce w postaci miłości poświęcającej się dla innych, ale nie poświęcającej innych; przeciwnie — jak słyszeliśmy w drugim czytaniu — ta miłość «wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma» (1 Kor 13, 7). Przykładem tego i zachętą są pastuszkowie, którzy swoje życie ofiarowali Bogu i dzielili się nim z innymi z miłości do Boga. Matka Boża pomogła im otworzyć serca na uniwersalność miłości. Szczególnie bł. Hiacynta okazała się niestrudzona w dzieleniu się z ubogimi i ofiarowywaniu za nawrócenie grzeszników. Tylko dzięki takiej braterskiej i wielkodusznej miłości zbudujemy cywilizację miłości i pokoju.

    Łudzi się ten, kto sądzi, że prorocka misja Fatimy się zakończyła. Tutaj odżywa plan Boga, który zadaje ludzkości od zarania jej dziejów pytanie: «Gdzie jest brat twój, Abel? (…) Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!» (Rdz 4, 9). Człowiek potrafił zapoczątkować cykl śmierci i terroru, ale nie jest w stanie go przerwać… W Piśmie Świętym Bóg często jest opisywany jako Ten, który poszukuje sprawiedliwych, by ocalić miasto ludzkie, i to samo czyni tutaj, w Fatimie, kiedy Matka Boża pyta: «Czy chcecie ofiarować się Bogu i znosić wszelkie cierpienia, jakie zechce na was zesłać, w akcie wynagrodzenia za grzechy, które Go obrażają, i jako przebłaganie za nawrócenie grzeszników? (Wspomnienia siostry Łucji, I, 162).

    Do rodziny ludzkiej, gotowej poświęcić swoje najświętsze więzi na ołtarzu małostkowych egoizmów narodowych, rasowych, ideologicznych, grupowych i jednostkowych, przybyła z niebios nasza błogosławiona Matka, proponując, że zaszczepi w sercach tych, którzy Jej się zawierzą, miłość Bożą, płonącą w Jej sercu. Wtedy było ich tylko troje, ale przykład ich życia promieniował na całą ziemię i szerzył się, zwłaszcza w wyniku peregrynacji Pielgrzymującej Pani Fatimskiej, w niezliczonych grupach, poświęcających się sprawie braterskiej solidarności. Oby te siedem lat, które dzielą nas od setnej rocznicy objawień, przyspieszyło zapowiedziany triumf Niepokalanego Serca Maryi na chwałę Najświętszej Trójcy.


    Pozdrowienia skierowane do pielgrzymów po Mszy św.

    po francusku:

    Drodzy pielgrzymi francuskojęzyczni, którzy przybyliście tutaj, do Fatimy, by tutaj, blisko serca Maryi, Matki Jezusa, szukać dodatkowej nadziei, która będzie dla was i dla waszego otoczenia źródłem pociechy i pokrzepienia na drogach świata: niech Matka Boża opiekuje się wami i wstawia się za tymi, których kochacie! Niech będzie z wami moje błogosławieństwo!

    po angielsku:

    Witam pielgrzymów angielskojęzycznych, którzy tu przybyli z bliska i z daleka. Zachęcam was, byście modląc się tutaj gorąco do Matki Bożej Fatimskiej, prosili Ją o wstawianie się za Kościołem i jego potrzebami na całym świecie. Z całego serca proszę Boga, by błogosławił wam, a szczególnie młodzieży i chorym.

    po niemiecku:

    Z całego serca pozdrawiam pielgrzymów niemieckojęzycznych. Dziś również tu, w Fatimie, Matka Boża wzywa nas do modlitwy o nawrócenie grzeszników i o pokój na świecie. Was i wasze rodziny zawierzam Jej Niepokalanemu Sercu. Niech Maryja prowadzi was do swego Syna, Jezusa Chrystusa.

    po hiszpańsku:

    Drodzy pielgrzymi hiszpańskojęzyczni, którzy z entuzjazmem wzięliście udział w tym spotkaniu przed obliczem Dziewicy z Fatimy, by dzielić się z innymi wiernymi zaufaniem i nabożeństwem do naszej niebieskiej Matki, Najświętszej Maryi Panny, niech Ona was prowadzi z miłością i pewną ręką do Chrystusa, swojego Syna, i będzie źródłem radosnej nadziei i wytrwałej wiary. Dziękuję.

    po włosku:

    Z gorącymi uczuciami zwracam się teraz do pielgrzymów włoskich i do osób, które we Włoszech duchowo łączą się z nami. Drodzy bracia i siostry, w Fatimie, gdzie Dziewica Maryja pozostawiła niezatarty znak swojej macierzyńskiej miłości, proszę Ją o opiekę nad wami, nad waszymi rodzinami, a zwłaszcza nad tymi, którzy przechodzą trudne próby. Z serca was błogosławię!

    po polsku:

    Pozdrawiam polskich pielgrzymów. Gromadzi nas tu Niepokalana Matka Boga, która w tym miejscu zechciała pozostawić ludzkości przesłanie pokoju. Wiąże się ono z wezwaniem do zawierzenia i pełnej nadziei modlitwy, abyśmy mogli przyjąć łaskę miłosierdzia, którą Ona nieustannie wyprasza u swego Syna dla kolejnych pokoleń. W tym duchu polecam Jej opiece was, wasze rodziny i wspólnoty i z serca wam błogosławię.

    po portugalsku:

    Drodzy pielgrzymi portugalskojęzyczni, pod macierzyńskim spojrzeniem Matki Bożej z Fatimy pozdrawiam was wszystkich, przybyłych tutaj w poszukiwaniu pokrzepienia i nadziei z różnych krajów, gdzie mówi się po portugalsku. Maryja dała nam Jezusa, jest więc dla nas prawdziwym źródłem nadziei. Jej was zawierzam i niech z wami będzie moje błogosławieństwo.

    L’Osservatore Romano /opoka/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 maja

    Święty Maciej, Apostoł

    Święty Maciej, Apostoł. Ile o nim wiemy?
    Święty Maciej, Apostoł. Ile o nim wiemy?/fot. via Wikipedia.org, domena publiczna
    ***

    Z Dziejów Apostolskich wynika, że Maciej był jednym z pierwszych uczniów Jezusa. Wybrany został przez Apostołów do ich grona na miejsce Judasza, po jego zdradzie i samobójstwie (Dz 1, 15-26). Maciejowi udzielono święceń biskupich i władzy apostolskiej przez nałożenie rąk.
    Piotr był przekonany, że tak jak Stary Testament opierał się na 12 synach Jakuba patriarchy, tak i Nowy Testament miał się opierać na 12 Apostołach. Skoro zaś liczba ta została zdekompletowana, należało ją uzupełnić. Tego samego zdania byli także inni Apostołowie. Rozstrzyganie spornych spraw przez losowanie było wówczas zwyczajem powszechnie przyjętym. Nie decydowała tu jednak przypadkowość czy jakiś inny wzgląd, ale głęboka wiara w nadprzyrodzoną interwencję Ducha Świętego. Wyraźnie wskazują na to słowa Księcia Apostołów: “Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś” (Dz 1, 24).
    Poza opisem powołania nie ma o nim pewnych informacji. Według Euzebiusza z Cezarei, św. Maciej był jednym z 72 uczniów Pana Jezusa. Był pochodzenia żydowskiego, jak na to wskazuje pochodzenie wszystkich Apostołów, a także uczniów Chrystusa. Także hebrajskie imię teoforyczne Mattatyah (greckie Theodoros lub łacińskie Adeodatus – dar Jahwe) wskazuje na żydowskie pochodzenie Apostoła.
    O pracy apostolskiej św. Macieja nie możemy wiele powiedzieć, chociaż w starożytności chrześcijańskiej krążyło wiele legend na jej temat. Według nich miał on głosić najpierw Ewangelię w Judei, potem w Etiopii, wreszcie w Kolchidzie, a więc na rubieżach Słowian. Miał jednak ponieść śmierć męczeńską w Jerozolimie, ukamienowany jako wróg narodu żydowskiego i jego zdrajca. Natomiast Klemens Aleksandryjski (+ 215), najbliższy czasom św. Macieja, wyraża opinię, że Maciej zmarł śmiercią naturalną ok. roku 50 (inni podają rok 80). Wśród pism apokryficznych o św. Macieju zachowały się jedynie fragmenty tak zwanej Ewangelii św. Macieja oraz fragmenty Dziejów św. Macieja. Oba pisma powstały w wieku III i mają wyraźnie zabarwienie gnostyckie. Po prostu imieniem Apostoła chcieli posłużyć się jako szyldem heretycy, aby swoim błędom dać większą powagę i pozory prawdy.
    Relikwie św. Macieja miała odnaleźć według podania św. Helena, cesarzowa, matka Konstantyna Wielkiego. W czasach późniejszych miały zostać rozdzielone dla wielu kościołów. Są one obecnie w Rzymie w bazylice Matki Bożej Większej, w Trewirze w Niemczech i w kościele św. Justyny w Padwie. W Trewirze kult św. Macieja był kiedyś bardzo rozwinięty. Św. Maciej jest patronem Hanoweru oraz m.in. budowniczych, kowali, cieśli, stolarzy, cukierników i rzeźników oraz alkoholików i chorych na ospę. Wzywają go niepłodne małżeństwa oraz chłopcy rozpoczynający szkołę.

    W ikonografii przedstawiany jest św. Maciej w długiej, przepasanej tunice i w płaszczu. Jego atrybuty: halabarda, księga, krzyż; kamienie, miecz, topór, włócznia – którymi miał być dobity.

    mp/Brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Judasz Iskariota i Maciej

    Katecheza podczas audiencji generalnej, 18.10.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W galerii portretów apostołów, powołanych bezpośrednio przez Jezusa w czasie Jego ziemskiego życia, których przedstawianie kończymy dzisiaj, nie możemy pominąć tego, który wymieniany jest zawsze na ostatnim miejscu pośród Dwunastu. Chodzi o Judasza Iskariotę. Wraz z nim chcemy ukazać tego, który został wybrany, aby go zastąpić — Macieja.

    Już samo imię Judasz wywołuje u chrześcijan instynktowną reakcję nagany i potępienia. Istnieją różne opinie co do znaczenia przydomku «Iskariota». Najwięcej zwolenników ma tłumaczenie go jako «człowiek z Keriot», nawiązujące do wioski, z której pochodził, położonej w pobliżu Hebronu i dwukrotnie wspominanej w Piśmie Świętym (Joz 15, 25; Am 2, 2). Inni interpretują go jako odmianę słowa sicarius, wskazującego na wojownika uzbrojonego w sztylet, zwany po łacinie sica. Jeszcze inni dopatrują się w tym przydomku zwykłej transkrypcji hebrajsko-aramejskiego rdzenia, oznaczającego: «ten, który miał Go wydać». To określenie występuje dwukrotnie w czwartej Ewangelii — po wyznaniu wiary przez Piotra (por. J 6, 71), a następnie podczas namaszczenia w Betanii (por. J 12, 4). Inne fragmenty mówią o mającej dokonać się zdradzie: «ten, który Go zdradzał». Na przykład, podczas Ostatniej Wieczerzy, po zapowiedzi zdrady (por. Mt 26, 25), a potem w chwili pojmania Jezusa (por. Mt 26, 46. 48; J 18, 2. 5). Natomiast przy wymienianiu Dwunastu mowa jest o zdradzie jako fakcie dokonanym: «Judasz Iskariota, który właśnie Go wydał» — tak mówi Marek (por. 3, 19); Mateusz (10, 4) i Łukasz (6, 16) posługują się podobnymi określeniami. Zdrada jako taka dokonała się w dwóch etapach: przede wszystkim w fazie przygotowania planu, kiedy to Judasz uzgadnia z nieprzyjaciółmi Jezusa cenę — trzydzieści srebrników (por. Mt 26, 14-16), a następnie podczas jego realizacji — pocałowanie Mistrza w Getsemani (por. Mt 26, 46- -50). W każdym razie Ewangeliści podkreślają wyraźnie, że Judaszowi przysługiwał w pełni tytuł apostoła: wielokrotnie jest o nim mowa jako o «jednym z Dwunastu» (Mt 26, 14. 47; Mk 14, 10. 20; Łk 22, 3; J 6, 71). Co więcej, Jezus zwracając się do apostołów i mówiąc właśnie o nim, dwa razy wyraża się «jeden z was» (Mt 26, 21; Mk 14, 18; J 6, 70; 13, 21). A Piotr powie o Judaszu: «zaliczał się do nas i miał udział w naszym posługiwaniu» (Dz 1, 17).

    Chodzi więc o postać należącą do grupy tych, których Jezus wybrał sobie jako najbliższych towarzyszy i współpracowników. Rodzi to dwa pytania, gdy próbuje się wyjaśnić, co się wydarzyło. Po pierwsze, pytamy się, jak Jezus mógł wybrać tego człowieka i obdarzyć go zaufaniem. W istocie, pomijając wszystko inne, chociaż Judasz był faktycznie skarbnikiem grupy (por. J 12, 6 b; 13, 29 a), w rzeczywistości nazwany jest również «złodziejem» (J 12, 6 a). Wybór pozostaje tajemnicą, tym bardziej że Jezus wypowiada odnośnie do niego bardzo surowy sąd: «biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany» (Mt 26, 24). Tajemnica staje się jeszcze bardziej nieprzenikniona co do jego wiecznego przeznaczenia, bo wiemy, że Judasz «opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: ‘Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną’» (Mt 27, 3-4). I chociaż później oddalił się, poszedł i się powiesił (por. Mt 27, 5), nie do nas należy ocena jego czynu, ale do Boga nieskończenie miłosiernego i sprawiedliwego.

    Drugie pytanie dotyczy przyczyny takiego postępowania Judasza: dlaczego zdradził Jezusa? Istnieją w tej kwestii różne hipotezy. Niektórzy uważają za przyczynę jego zachłanność na pieniądze. Inni opowiadają się za wyjaśnieniami o charakterze mesjańskim: Judasz rozczarował się widząc, że Jezus nie włączał do swojego programu wyzwolenia politycznego i zbrojnego swego kraju. W rzeczywistości teksty ewangeliczne zwracają uwagę na inny aspekt: Jan mówi wyraźnie, że «diabeł (…) nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydał» (13, 2). Podobnie pisze Łukasz: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3). W ten sposób wykracza się poza uzasadnienia historyczne i za podstawę wyjaśnień przyjmuje się osobistą odpowiedzialność Judasza, który nieszczęśliwie uległ pokusie Złego. W każdym razie zdrada Judasza pozostaje tajemnicą. Jezus traktował go jako przyjaciela (por. Mt 26, 50), jednak zachęcając, by szedł za Nim drogą błogosławieństw, nie naruszał jego woli, nie chronił przed pokusami szatańskimi, szanując ludzką wolność.

    Naprawdę wiele jest niegodziwości ludzkiego serca. Jedyny sposób zapobieżenia im polega na tym, by nie patrzeć na rzeczywistość w sposób tylko indywidualistyczny, autonomiczny, ale przeciwnie — by wciąż na nowo opowiadać się po stronie Jezusa, przyjmując Jego punkt widzenia. Powinniśmy się starać dzień po dniu żyć w pełnej komunii z Nim. Przypomnijmy sobie, że również Piotr chciał się Mu sprzeciwić, i temu, co Go czekało w Jerozolimie, ale otrzymał za to surową naganę: «nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku» (por. Mk 8, 32-33). Po swoim upadku Piotr wyraził skruchę i uzyskał przebaczenie oraz łaskę. Również Judasz żałował, ale jego żal przerodził się w rozpacz, i tak doszło do samounicestwienia. Jest to dla nas zachęta, by mieć zawsze na uwadze to, co mówi św. Benedykt na końcu zasadniczego, V rozdziału swojej Reguły: «Nigdy nie wątpić w Boże miłosierdzie». W rzeczywistości Bóg «jest większy niż nasze serca», jak mówi św. Jan (1 J 3, 20). Pamiętajmy więc o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Jezus szanuje naszą wolność. Po drugie: Jezus oczekuje naszej gotowości do skruchy i nawrócenia. Jest pełen miłosierdzia i przebaczenia. Zresztą, gdy zastanawiamy się nad negatywną rolą, jaką odegrał Judasz, musimy postrzegać ją w szerszym kontekście wydarzeń, którymi kieruje Bóg. Zdrada Judasza doprowadziła do śmierci Jezusa, który przemienił straszliwą mękę w przestrzeń zbawczej miłości i ofiary złożonej z siebie Ojcu (por. Ga 2, 20; Ef 5, 2. 25). Słowo «zdradzić» jest odpowiednikiem greckiego słowa, które znaczy «wydać». Czasem jego podmiotem jest wręcz sam Bóg: to On z miłości «wydał» Jezusa za nas wszystkich (por. Rz 8, 32). W swym tajemniczym planie zbawczym Bóg traktuje niewybaczalny czyn Judasza jako okazję do całkowitego daru z Syna dla odkupienia świata.

    Kończąc pragniemy wspomnieć również tego, który po Passze został wybrany w miejsce zdrajcy. W Kościele jerozolimskim było dwóch kandydatów, zaproponowanych przez wspólnotę, z których miano wybrać przez losowanie: «Józef, zwany Barsabą, z przydomkiem Justus, i Maciej» (por. Dz 1, 23). Właśnie ten ostatni został wybrany i «został dołączony do jedenastu Apostołów» (Dz 1, 26). O nim wiemy tylko tyle, że był świadkiem całej ziemskiej działalności Jezusa (por. Dz 1, 21-22), dochowując Mu wierności do końca. Do tej wielkiej wierności dołączyło się później Boże powołanie, by zajął miejsce Judasza, jakby dla zrekompensowania jego zdrady. Wyciągamy stąd ostatnią naukę: nawet jeśli w Kościele nie brakuje chrześcijan niegodnych i zdrajców, każdy z nas musi być przeciwwagą dla popełnianego przez nich zła przez składanie przejrzystego świadectwa Jezusowi Chrystusowi, naszemu Panu i Zbawicielowi.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Wspominamy dzisiaj postaci apostołów Judasza Iskarioty i Macieja. Judasz to ten, który zdradził Chrystusa. Za trzydzieści srebrników pocałunkiem w Getsemani wskazał Go arcykapłanom i starszym. Przez Chrystusa i pozostałych apostołów był zawsze traktowany jako jeden z ich grona. Chrystus powie wyraźnie: «jeden z was Mnie wyda» (Mt 26, 21). Rodzą się pytania: Dlaczego Pan Jezus, wiedząc o tym, wybrał tego człowieka i mu zaufał? Dlaczego Judasz zdradził swego Mistrza? Jedni odpowiadają, że był chciwy na pieniądze, inni, że był rozczarowany brakiem działań polityczno-militarnych ze strony Chrystusa na rzecz wyzwolenia ojczyzny. Św. Jan napisał, że było to działanie zła: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza (…), który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3).

    Romano Guardini stwierdza, że Chrystus, cierpiąc na krzyżu, uczynił zdradę Judasza przestrzenią zbawczej miłości i oddania siebie Ojcu. Po zmartwychwstaniu Pana Jezusa na miejsce Judasza, poprzez losowanie, do grona apostołów włączono św. Macieja. Niewiele o nim wiemy oprócz tego, co mówią Dzieje Apostolskie, że był jednym z tych, którzy przez cały czas towarzyszyli Jezusowi w okresie Jego publicznej działalności. Niech doświadczenie apostołów, o których dzisiaj mówimy, uwrażliwia nas na potrzebę świadczenia o Chrystusie w świecie, w którym także współcześnie zdarzają się zdrady i niegodziwe czyny chrześcijan.

    Benedykt XVI

    Opoka/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 maja

    Święta Zofia, wdowa, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Izydor Oracz
      •  Święta Małgorzata z Kortony
      •  Błogosławiona Zofia Maciejowska Czeska, zakonnica
    ***
    Święta Zofia z trzema córkami

    Greckie imię Zofia znaczy tyle, co “mądrość”. W IV w. Konstantyn I Wielki wystawił w Konstantynopolu bazylikę ku czci “Mądrości Bożej”, którą w wieku VI cesarz Justynian (+ 565) rozbudował i upiększył tak dalece, iż należała do najwspanialszych świątyń chrześcijaństwa. Być może, że właśnie ta świątynia Hagia Sophia (Świętej Mądrości Bożej) spopularyzowała imię Zofii.
    Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo jej kult był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne (wiek VII i VIII) i podają tak nieraz sprzeczne informacje, że trudno z nich coś pewnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki: Pistis, Elpis i Agape (Wiarę, Nadzieję i Miłość). Dziewczynki miały mieć odpowiednio 12, 10 i 9 lat. Namiestnik Antioch wezwał Świętą, by złożyła ofiarę kadzidła na ołtarzu bogini Diany. Kiedy Zofia stanowczo odmówiła, wyprowadzono jej nieletnie dzieci i poddano na oczach matki wyszukanym torturom. Nie załamało to wszakże bohaterskiej matki. Owszem, zdobyła się na to, że zachęcała swoje dzieci do wytrwania. Namiestnik, zdumiony takim męstwem, miał pozostawić Zofię przy życiu. Ta jednak zmarła z boleści za córkami na ich grobie.
    Inna wersja wspomina, że Zofia miała pochodzić z Mediolanu. Tam też miała ponieść wraz z córkami męczeńską śmierć. Papież Paweł I (756-767) sprowadził jej relikwie do kościoła S. Silvestro in Capite w Rzymie. Ze wszystkich opisów jedno wydaje się pewne: że taka Święta żyła, miała trzy córki i została umęczona za wiarę. Utwierdza nas w tym kult Zofii, bardzo wczesny i powszechny zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dalszy rozwój jej kultu miał miejsce w połowie VII w. z chwilą sprowadzenia jej relikwii do alzackiego klasztoru w Eschau oraz za pontyfikatu papieża Sylwestra II. Obecnie relikwie wszystkich męczennic znajdują się w krypcie kościoła św. Pankracego w Rzymie. Zofia jest patronką matek, wdów, wzywana bywa w niedoli i w przypadku szkód wyrządzonych przez przymrozki.
    W ikonografii św. Zofia przedstawiana jest w otoczeniu trzech córek: Wiary, Nadziei i Miłości, trzymających w dłoniach krzyże. Mają często korony na głowach, a także miecze w dłoniach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Święta Zofia i jej trzy córki-męczennice: Wiara, Nadzieja i Miłość

    fot. via Wikipedia, CC 0 [https://commons.wikimedia.org/wiki/Category:Icon

    ***

    Święta Zofia i jej trzy córki-męczennice:

    Wiara, Nadzieja i Miłość

    Greckie imię Zofia znaczy tyle, co “mądrość”. W IV w. Konstantyn I Wielki wystawił w Konstantynopolu bazylikę ku czci “Mądrości Bożej”, którą w wieku VI cesarz Justynian (+ 565) rozbudował i upiększył tak dalece, iż należała do najwspanialszych świątyń chrześcijaństwa. Być może, że właśnie ta świątynia Hagia Sophia (Świętej Mądrości Bożej) spopularyzowała imię Zofii.

    Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo jej kult był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne (wiek VII i VIII) i podają tak nieraz sprzeczne informacje, że trudno z nich coś pewnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki: Pistis, Elpis i Agape (Wiarę, Nadzieję i Miłość). Dziewczynki miały mieć odpowiednio 12, 10 i 9 lat. Namiestnik Antioch wezwał Świętą, by złożyła ofiarę kadzidła na ołtarzu bogini Diany. Kiedy Zofia stanowczo odmówiła, wyprowadzono jej nieletnie dzieci i poddano na oczach matki wyszukanym torturom. Nie załamało to wszakże bohaterskiej matki. Owszem, zdobyła się na to, że zachęcała swoje dzieci do wytrwania. Namiestnik, zdumiony takim męstwem, miał pozostawić Zofię przy życiu. Ta jednak zmarła z boleści za córkami na ich grobie.

    Inna wersja wspomina, że Zofia miała pochodzić z Mediolanu. Tam też miała ponieść wraz z córkami męczeńską śmierć. Papież Paweł I (756-767) sprowadził jej relikwie do kościoła S. Silvestro in Capite w Rzymie. Ze wszystkich opisów jedno wydaje się pewne: że taka Święta żyła, miała trzy córki i została umęczona za wiarę. Utwierdza nas w tym kult Zofii, bardzo wczesny i powszechny zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dalszy rozwój jej kultu miał miejsce w połowie VII w. z chwilą sprowadzenia jej relikwii do alzackiego klasztoru w Eschau oraz za pontyfikatu papieża Sylwestra II. Obecnie relikwie wszystkich męczennic znajdują się w krypcie kościoła św. Pankracego w Rzymie. Zofia jest patronką matek, wdów, wzywana bywa w niedoli i w przypadku szkód wyrządzonych przez przymrozki.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________

    15 maja

    Żywot św. Zofii, Wdowy,
    i trzech jej córek
    Wiary, Nadziei i Miłości,
    Męczenniczek

    (Żyły około roku Pańskiego 122)

    Święta Zofia, żyjąca pod koniec pierwszego wieku, była jedną ze znakomitszych pań rzymskich. Mając trzy córki, nadała im na chrzcie świętym imiona cnót chrześcijańskich: Wiary, Nadziei i Miłości, i wychowywała je jak najpobożniej. Tak matka jak i córki odznaczały się pięknością ciała i duszy, i w całym Rzymie były znane pomiędzy wiernymi z wielkiej świątobliwości.

    Panował podówczas cesarz Hadrian, zapamiętały obrońca zabobonów pogańskich, a srogi prześladowca wyznawców Chrystusa, których coraz więcej przybywało. Gdy już wielką ich liczbę w najsroższych mękach pomordował, przyszła kolej i na Zofię z jej trzema córkami. Wielkorządca rzymski nazwiskiem Antioch posłał z rozkazu Hadriana po Zofię, aby wraz z dziećmi niezwłocznie stawiła się przed nim, gdyż została oskarżona, że wbrew woli cesarza wyznaje wiarę chrześcijańską. Usłyszawszy ten rozkaz, pobożna matka i córki upadły na kolana i pomodliły się, po czym opatrzyły się znakiem Krzyża świętego i udały się do wielkorządcy z mężnym sercem, gotowe znieść wszelkie męki, a wiary św. się nie zaprzeć.

    Antioch zaczął od zwykłego pytania o nazwisko, ojczyznę i wiarę. “Jestem sługą Chrystusa – odpowiedziała Święta – wychowaną w wierze chrześcijańskiej. Temu Bogu mojemu poświęciłam nawet ten oto owoc żywota mojego, te trzy córki, chcąc z nimi aż do śmierci pozostać wierną Jezusowi, a potem obiecanych dóbr niebieskich dostąpić”. Wielkorządca zdziwiony śmiałą odpowiedzią, przypuszczał, że nagle zawezwana Zofia nie wie co ją czeka, jeżeli będzie trwać w wierze świętej, odesłał ją przeto wraz z córkami do pewnej zacnej pani nazwiskiem Paladia, aby po trzech dniach trzymania ich tam pod strażą, powtórnie wezwać je przed siebie.

    Czasu tego użyła Zofia na utwierdzanie córek swoich w wierze świętej i przygotowanie ich na ciężką próbę, jaka je niechybnie czekała. “Pomnijcie, najmilsze dzieci moje – mówiła do nich – żem was nie tylko w ciężkich boleściach na świat wydała, ale także uczyłam was bojaźni Bożej i wszystkiego, co się naszej świętej wiary tyczy. Teraz nadchodzi chwila, W której okaże się, czy moja praca około waszych dusz przyniosła pożądane owoce. Pamiętajcie, abyście ani groźbą, ani ułudną obietnicą, ani mękami od Chrystusa odwieść się nie dały. Widząc, jak jeszcze młode jesteście (najstarsza z nich miała lat dwanaście), niewiele bym na was liczyć powinna; lecz ufna w pomoc, jakiej wam udzieli Chrystus, który będzie z wami, niczego się nie obawiam. On da wam moc niezwyciężoną; stańcie się przeto najwyższą pociechą waszej matki, a sobie wysłużcie niewiędnący wieniec nieśmiertelności i radości wiekuistej, których dostąpicie po śmierci i których nikt nie będzie wam mógł nigdy odjąć. Bądźcie mądrymi dziewicami (Mat. 25,4), nie przekładajcie chwilowej doczesnej korzyści nad dobra wiekuiste. Wielkie to szczęście i nie każdemu dane, za trochę krwi dostąpić Królestwa niebieskiego!” Słowa Zofii trafiły do serc jej córek, które od kolebki w takim duchu wychowywała. Święte dzieweczki upadły do nóg matce i dziękując jej za święte upomnienie, prosiły ją o błogosławieństwo, i polecały się jej modlitwom, po czym rzekły: “Nasz niebieski Oblubieniec Jezus ziści na nas obietnicę swoją, przez którą przyrzekł wspierać dusze ufające w Nim, i okaże moc swoją, żebyśmy nie uległy bezbożności pogańskiej i trwając przy wierze mogły otrzymać zwycięstwo”.

    Święta Zofia i jej córki

    ***

    Gdy minęły trzy dni, wielkorządca ponownie wezwał oskarżone przed siebie i zwrócił się nie do Zofii, lecz do jej córek, próbując je sobie ująć łagodnymi słowy: “Patrząc na wasze młode lata i na waszą urodę, ojcowskim was sercem upominam, abyście oddały pokłon bogom cesarskim, bo inaczej i matkę waszą na męki wydacie i same poginiecie w wieku, w którym dopiero zaczynacie używać uciech i rozkoszy tego świata”. Spotkał go zawód, gdyż święte dzieweczki odpowiedziały: “My, miłując dobra wieczne i Oblubieńca nieśmiertelnego, za nic sobie poczytujemy wszystko, co byśmy tu na ziemi stracić mogły i co byśmy wycierpieć miały. Matce naszej ani nam samym nie wyrządzisz żadnej krzywdy, gdy nas będziesz mordować, bo nic dla nas milsze być nie może jak cierpieć za Tego, który nas stworzył i który nam za to sowitą po śmierci nagrodę przyrzekł! Nie możemy lepiej użyć naszej młodości, jak na to właśnie, aby krótką boleścią zdobyć sobie wieczną i niewysłowioną radość”. Zdumiony tą odpowiedzią Antioch, spytał Zofię o imiona jej córek i o ich lata. Święta odrzekła, że starsza ma imię Wiara i lat dwanaście, druga po niej Nadzieja lat dziesięć, a najmłodsza Miłość zaczęła rok dziewiąty. Wtedy sędzia, zwracając się do Wiary, zażądał, aby złożyła ofiarę bogini Dianie. Gdy tego uczynić nie chciała, kazał ją osmagać rózgami, a widząc, że to nie osłabiło jej męstwa, kazał jej odciąć piersi, a potem rzucić ją na rozpalone węgle; ale jak on wymyślał katusze, tak Pan Bóg przymnażał świętej dzieweczce swej cudownej pomocy, tak iż żadnego bólu od ognia nie czuła, a gdy ją potem wrzucono w kocioł wrzącego oleju ze smołą, głośno wzywała Chrystusa i wyszła z tej męki bez szkody. Wywarło to wielkie wrażenie na zgromadzonych, wskutek czego wielkorządca skazał ją na ścięcie. Święta, uradowana, że korona męczeńska ją nie minie, poprosiła matki, aby się do końca modliła za nią o łaskę wytrwania, a do sióstr rzekła: “Wiecie, żeśmy się Jezusowi poślubiły; wiecie, żeśmy idąc tu uzbroiły się znakiem Krzyża św., wytrwajmy więc do końca. Jedna nas matka zrodziła, jedna w wierze świętej wychowała, jedną też wolę i jeden koniec miejmy, jak na rodzone siostry przystało. Ja wam za wzór się podam, abyście obie za mną poszły”. Zofia, słysząc to, nie tylko nie smuciła się, że jedno dziecię zaraz utraci, a drugie ten sam las czeka, lecz troszcząc się jedynie o to, aby wszystkie wytrwały w wierze św. i dostały się do Nieba, rzekła do Wiary: “Ja, rodząc cię i wychowując, córko moja, wiele cierpiałam, lecz teraz wynagrodzisz mi to wszystko. Aczkolwiek dzieci rodzicom nigdy dostatecznie z tego, co im winne, wypłacić się nie mogą, ja jednak poczytam, żeś mi się zupełnie wywdzięczyła, gdy mężnie wylejesz krew za Chrystusa, do którego cię posyłam, najmilsze dziecię moje. Idź do Niego, a krwią męczeńską oblana, okaż się Mu piękną i przybraną najmilej dla twego Oblubieńca niebieskiego”. Po tych słowach matki Wiara spokojnie poszła na śmierć i przez ścięcie zyskała koronę męczeńską.

    Wielkorządca, widząc się zwyciężonym przez najstarszą z świętych dzieweczek, chciał przynajmniej na młodszych dokazać swego, zaczął więc Nadziei obiecywać najświetniejsze nagrody, byle się Dianie pokłoniła. Dzieweczka odpowiedziała: “Mniemasz, że ja nie jestem siostrą tej, którąś zabił!? Nie sądź, abym inaczej od niej postąpiła!” Wtedy kazał ją tyran srodze biczować, a widząc jej przedziwną cierpliwość wśród tej katuszy, kazał ją wrzucić w piec ognisty, jednakże Nadzieja, jak owi trzej pacholęta w Babilonii, o których wspomina Pismo święte, nic nie ucierpiała i głośno opiewała chwałę Chrystusową. Potem zawieszono ją w powietrzu i szarpano żelaznymi hakami, a ona mówiła: “Nieszczęsny krwi ludzkiej żarłoku, chociażem tak młoda i słaba, śmieję się z twojej niemocy, a ufam Bogu mojemu”. Rozgniewany tym jeszcze więcej Antioch kazał ją zanurzyć w kotle wrzącego tłuszczu, lecz Pan Bóg i tu wielki cud okazać raczył. Święta bowiem nie doznała żadnej szkody, a wrzący tłuszcz, wypryskując z kotła, wielu pogan poparzył. Antioch, ślepy na tyle dowodów mocy Boga chrześcijańskiego, kazał Nadzieję ściąć. Święta dzieweczka, odebrawszy ostatnie upomnienie i błogosławieństwo od matki, z radością podała głowę pod miecz katowski.

    Wielkorządca miał jeszcze nadzieję, że przynajmniej najmłodszą z tych świętych dziewic, prawie dziecko, nakłoni do oddania czci bożkom, ale i od tej usłyszał godną jej sióstr odpowiedź: “Na próżno tracisz czas, namawiając mnie do odstępstwa od wiary. Nie będę wyrodną siostrą tych, któreś pomordował, o czym zaraz się przekonasz”. Wtedy tyran kazał ją tak okrutnie katować, że kości powychodziły jej ze stawów, a kiedy ujrzał, że najmniejszej nawet boleści nie okazała, kazał rozniecić wielki ogień i zawołał: “Powiedz: “Diana jest wielka”, a puszczę cię wolno, w przeciwnym razie zostaniesz wrzucona w ten ogień”. I tym razem jednak spotkało go upokorzenie, gdyż dzieweczka odrzekła: “Nie daj Boże, abym to uczynić miała” – i nie czekając aż ją w ogień wrzucą, sama weń wskoczyła, ale nie poniosła żadnej szkody. Wtedy i ją wielkorządca skazał na ścięcie.

    Trzeciego dnia po ich przejściu do Nieba, Zofia poszła na grób swoich córek, i uklęknąwszy na nim zaczęła się modlić: “Najmilsze dzieci moje, o drogie Bogu ofiary, przyjmijcie też i matkę waszą do tych przybytków niebieskich, w których mieszkacie!” Wymówiwszy to, zaraz zasnęła w Panu, po czym pobożne niewiasty złożyły jej ciało w grobie córek.

    Nauka moralna

    Szczęśliwi rodzice, którzy podobnie jak święta Zofia w dziatkach swoich zaszczepiają zasady naszej świętej wiary tak silnie, aby wystawione na różne pokusy, jakich ten świat jest pełny, umiały za łaską Bożą oprzeć się im i odnieść nad nimi zwycięstwo. Niech rodzice pamiętają, że zwykle ten tylko jest dobrym chrześcijaninem, kogo od dzieciństwa do tego wdrożono. Jakże szczęśliwymi czuły się owe święte panienki, że mogły młodość swoją złożyć w ofierze Chrystusowi Panu, a jakże godna pożałowania jest owa młodzież, która najpiękniejsze lata życia swego spędza na próżności, na służbie świata, obiecując sobie, że na starość zabierze się do służby Bożej i szczerej pobożności. Tym czasem od początku świata sprawdza się to, że czym skorupa nasiąknie za młodu, tym trąci na starość. Kto się za młodu nie nauczył gardzić marnościami świata, ten się i w starości tego nie nauczy. Namiętności, które w młodości poskromione i umorzone nie zostały, rosną z latami i nie dadzą się w starości ujarzmić.

    Modlitwa

    Boże, któryś świętą Zofię przedziwnym męstwem matki chrześcijanki obdarzył, a święte jej córki Wiarę, Nadzieję i Miłość cnotami, których imiona nosiły, w najwyższym stopniu wzbogacił, daj nam za ich wstawieniem się nie z imienia tylko, lecz z uczynków i z wiernej Tobie służby być chrześcijanami. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 maja

    Święty Andrzej Bobola, prezbiter i męczennik
    patron Polski

    Święty Andrzej Bobola
    Andrzej urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka. Pochodził ze szlacheckiej rodziny, bardzo przywiązanej do religii katolickiej. Nauki humanistyczne wstępne i średnie wraz z retoryką Andrzej pobierał w jednej ze szkół jezuickich, prawdopodobnie w Wilnie, w latach 1606-1611. Tu zdobył sztukę wymowy i doskonałą znajomość języka greckiego, co ułatwiło mu w przyszłości rozczytywanie się w greckich ojcach Kościoła i dyskusje z teologami prawosławnymi.
    31 lipca 1611 r., w wieku 20 lat, wstąpił do jezuitów w Wilnie. Po dwóch latach nowicjatu złożył w 1613 r. śluby proste. W latach 1613-1616 studiował filozofię na Akademii Wileńskiej, kończąc studia z wynikiem dobrym. Ówczesnym zwyczajem jako kleryk został przeznaczony do jednego z kolegiów do pracy pedagogicznej. Po dwóch latach nauczania młodzieży (1616-1618), najpierw w Brunsberdze (Braniewie), w stolicy Warmii, a potem w Pułtusku, wrócił na Akademię Wileńską na dalsze studia teologiczne (1618-1622), które ukończył święceniami kapłańskimi (12 marca 1622 r.). Rok później dopuszczony został do tak zwanej “trzeciej probacji” w Nieświeżu.
    W latach 1623-1624 był rektorem kościoła, kaznodzieją, spowiednikiem, misjonarzem ludowym i prefektem bursy dla ubogiej młodzieży w Nieświeżu. Jako misjonarz, Andrzej obchodził zaniedbane wioski, chrzcił, łączył sakramentem pary małżeńskie, wielu grzeszników skłonił do spowiedzi, nawracał prawosławnych. W latach 1624-1630 kierował Sodalicją Mariańską mieszczan, prowadził konferencje z Pisma świętego i dogmatyki. Wreszcie został mianowany rektorem kościoła w Wilnie. W latach 1630-1633 był przełożonym nowo założonego domu zakonnego w Bobrujsku. Następnie przebywał w Połocku w charakterze moderatora Sodalicji Mariańskiej wśród młodzieży tamtejszego kolegium (1633-1635). W roku 1636 był kaznodzieją w Warszawie. W roku 1637 pracował ponownie w Połocku jako kaznodzieja i dyrektor studiów młodzieży. W latach 1638-1642 pełnił w Łomży urząd kaznodziei i dyrektora w szkole kolegiackiej. W latach 1642-1643 ponownie w Wilnie pełnił funkcję moderatora Sodalicji Mariańskiej i kaznodziei. Podobne obowiązki spełniał w Pińsku (1643-1646), a potem ponownie w Wilnie (1646-1652). Od roku 1652 pełnił w Pińsku urząd kaznodziei w kościele św. Stanisława. W tym czasie oddawał się pracy misyjnej nad ludem w okolicach Pińska.
    Z relacji mu współczesnych wynika, że Andrzej był skłonny do gniewu i zapalczywości, do uporu we własnym zdaniu, niecierpliwy. Jednak zostawione na piśmie świadectwa przełożonych podkreślają, że o. Andrzej pracował nad sobą, że miał wybitne zdolności, był dobrym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi. Dowodem tego były usilne starania ówczesnego prowincjała zakonu w Polsce u generalnego przełożonego, aby o. Andrzeja dopuścić do “profesji uroczystej”, co było przywilejem tylko jezuitów najzdolniejszych i moralnie stojących najwyżej. Wytrwałą pracą nad sobą o. Andrzej doszedł do takiego stopnia doskonałości chrześcijańskiej i zakonnej, że pod koniec życia powszechnie nazywano go świętym. Dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu.
    Andrzej wyróżniał się żarliwością o zbawienie dusz. Dlatego był niezmordowany w głoszeniu kazań i w spowiadaniu. Mieszkańcy Polesia żyli w wielkim zaniedbaniu religijnym. Szerzyła się ciemnota, zabobony, pijaństwo. Andrzej chodził po wioskach od domu do domu i nauczał. Nazwano go apostołem Pińszczyzny i Polesia. Pod wpływem jego kazań wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jego gorliwość, którą określa nadany mu przydomek “łowca dusz – duszochwat”, była powodem wrogości ortodoksów. W czasie wojen kozackich przerodziła się w nienawiść i miała tragiczny finał.
    Pińsk jako miasto pogranicza Rusi i prawosławia był w tamtym okresie często miejscem walk i zatargów. Zniszczony w roku 1648, odbity przez wojska polskie, w roku 1655 zostaje ponownie zajęty przez wojska carskie, które wśród ludności miejscowej urządziły rzeź. W roku 1657 Pińsk jest w rękach polskich i jezuici mogą wrócić tu do normalnej pracy. Ale jeszcze w tym samym roku Kozacy ponownie najeżdżają Polskę. W maju roku 1657 Pińsk zajmuje oddział kozacki pod dowództwem Jana Lichego. Najbardziej zagrożeni jezuici: Maffon i Bobola opuszczają miasto i chronią się ucieczką. Muszą kryć się po okolicznych wioskach. Dnia 15 maja o. Maffon zostaje ujęty w Horodcu przez oddział Zielenieckiego i Popeńki i na miejscu ponosi śmierć męczeńską.
    Andrzej Bobola schronił się do Janowa, odległego od Pińska około 30 kilometrów. Stamtąd udał się do wsi Peredił. 16 maja do Janowa wpadły oddziały i zaczęły mordować Polaków i Żydów. Wypytywano, gdzie jest o. Andrzej. Na wiadomość, że jest w Peredilu, wzięli ze sobą jako przewodnika Jakuba Czetwerynkę. Andrzej na prośbę mieszkańców wsi, którzy dowiedzieli się, że jest poszukiwany, chciał użyczonym wozem ratować się ucieczką. Kiedy dojeżdżali do wsi Mogilno, napotkali oddział żołnierzy.
    Z Andrzeja zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano go do słupa i zaczęto bić nahajami. Kiedy ani namowy, ani krwawe bicie nie złamało kapłana, aby się wyrzekł wiary, oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z niej koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę tak, aby jednak nie pękła czaszka. Zaczęto go policzkować, aż wybito mu zęby, wyrywano mu paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Odwiązali go wreszcie oprawcy i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc. W Janowie przyprowadzono go przed dowódcę. Ten zapytał: “Jesteś ty ksiądz?”. “Tak”, padła odpowiedź, “moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”. Na te słowa dowódca zamierzył się szablą i byłby zabił Andrzeja, gdyby ten nie zasłonił się ręką, która została zraniona.
    Kapłana zawleczono więc do rzeźni miejskiej, rozłożono go na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało do kości na głowie, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypywano sieczką, odcięto mu nos, wargi, wykłuto mu jedno oko. Kiedy z bólu i jęku wzywał stale imienia Jezus, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język u nasady. Potem powieszono go twarzą do dołu. Uderzeniem szabli w głowę dowódca zakończył nieludzkie męczarnie Andrzeja Boboli dnia 16 maja 1657 roku.
    Kozacy wkrótce wycofali się do miasta. Ciało Męczennika przeniesiono do miejscowego kościoła. Jezuici przenieśli je potem do Pińska i pochowali w podziemiach kościoła klasztornego. Po latach o miejscu pochowania Andrzeja zapomniano. Dnia 16 kwietnia 1702 roku Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego i wskazał, gdzie w krypcie kościoła pod ołtarzem głównym znajduje się jego grób. Ciało znaleziono nietknięte, mimo że spoczywało w wilgotnej ziemi. Było nawet giętkie, jakby niedawno zmarłego człowieka. Zaczęły się mnożyć łaski i cuda. Od roku 1712 podjęto starania o beatyfikację. Niestety, kasata jezuitów i wojny, a potem rozbiory przerwały te starania. Ponownie Andrzej miał ukazać się w Wilnie w 1819 r. dominikaninowi, o. Korzenieckiemu, któremu przepowiedział wskrzeszenie Polski (będącej wówczas pod zaborami) i to, że zostanie jej patronem. Ku wielkiej radości Polaków beatyfikacja miała miejsce dnia 30 października 1853 roku.
    W roku 1820 jezuici zostali usunięci z Rosji, a opiekę nad ciałem Świętego objęli pijarzy (1820-1830). Relikwie przeniesiono potem do kościoła dominikanów. Wreszcie po wydaleniu dominikanów (1864) przejęli straż nad kościołem i relikwiami kapłani diecezjalni. W roku 1917 przy udziale metropolity mohylewskiego Edwarda von Roppa dokonano przełożenia relikwii. W roku 1922, po wybuchu rewolucji, ciało zostało przeniesione do Moskwy do muzeum medycznego. W roku 1923 rząd rewolucyjny na prośbę Stolicy Apostolskiej zwrócił śmiertelne szczątki bł. Andrzeja. Przewieziono je do Watykanu do kaplicy św. Matyldy, a w roku 1924 do kościoła jezuitów w Rzymie Il Gesu. 17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, Pius XI dokonał uroczystej kanonizacji bł. Andrzeja (wraz z bł. Janem Leonardim i bł. Salvatorem de Horta). W roku 1938 relikwie św. Andrzeja zostały uroczyście przewiezione do kraju. Przejazd relikwii specjalnym pociągiem przez Lublianę, Budapeszt do Polski, a następnie przez wiele polskich miast (w tym Kraków, Poznań, Łódź aż do Warszawy) był wielkim wydarzeniem. W każdym mieście na trasie organizowano uroczystości z oddaniem czci świętemu Męczennikowi. W Warszawie, po powitaniu w katedrze, relikwie spoczęły w srebrno-kryształowej trumnie-relikwiarzu w kaplicy jezuitów przy ul. Rakowieckiej. W roku 1939 relikwie zostały przeniesione do kościoła jezuitów na Starym Mieście. Podczas pożaru tego kościoła trumnę przeniesiono do dominikańskiego kościoła św. Jacka, by w roku 1945 przenieść ją ponownie do kaplicy przy ul. Rakowieckiej. Tam do dziś szczątki doznają czci w nowo wybudowanym kościele św. Andrzeja Boboli, podniesionym do rangi narodowego sanktuarium. Warto jeszcze dodać, że z okazji 300-letniej rocznicy śmierci św. Andrzeja papież Pius XII wydał osobną encyklikę (16 V 1957), wychwalając wielkiego Męczennika.
    W kwietniu 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przychylając się do prośby Prymasa Polski kard. Józefa Glempa, nadała św. Andrzejowi Boboli tytuł drugorzędnego patrona Polski. Od tej pory obchód ku jego czci podniesiony został w całym kraju do rangi święta. Uroczystego ogłoszenia św. Andrzeja Boboli patronem Polski dokonał kard. Józef Glemp w Warszawie podczas Mszy świętej w sanktuarium ojców jezuitów, w którym są przechowywanie relikwie Świętego, 16 maja 2002 r. Święty jest ponadto patronem metropolii warszawskiej, archidiecezji białostockiej i warmińskiej, diecezji drohiczyńskiej, łomżyńskiej, pińskiej i płockiej. Jest czczony także jako patron kolejarzy.W ikonografii św. Andrzej Bobola przedstawiany jest w stroju jezuity z szablami wbitymi w jego kark i prawą rękę lub jako wędrowiec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Katowany wciąż próbował nawracać.

    7 rzeczy warte zapamiętania o św. Andrzeju Boboli

    Śmierć nie zdołała zatrzymać świętego Andrzeja Bobolę w dziele nawracania grzeszników i niesienia pomocy Polsce. To za jego przyczyną uratowany został kościół w Pińsku, pokonaliśmy bolszewików, a wielu Polaków doznało cudów uzdrowienia fizycznego i duchowego. Kiedy w ciągu wieków o nim zapominano, niejednokrotnie przychodził, aby się rodakom przypomnieć. Dziś także ma dla nas ważne orędzie.

    1. Andrzej za młodu nie był święty

    Andrzej Bobola jak każdy człowiek posiadał zalety, ale i słabości. Był typowym szlachcicem z połowy XVII wieku z jego wadami. W młodym wieku miał porywczy charakter, był skłonny do gniewu, uparty i niecierpliwy. Kiedy wstąpił do nowicjatu Jezuitów w Wilnie, jego przełożeni stwierdzili, że z powodu porywczego usposobienia Andrzej nie będzie mógł w przyszłości prowadzić zajęć dydaktycznych z młodzieżą. Na szczęście ich przywidywania się nie sprawdziły. Ksiądz Andrzej w dojrzałym wieku doskonale spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Kiedy jednak studiował na Akademii Wileńskiej, którą założyli Jezuici, nie przykładał się zbytnio do nauki, dlatego zawalił najważniejszy egzamin. To sprawiło, że nie zrobił kariery naukowej, ani kaznodziejskiej na dworze królewskim. Nieustannie jednak pracował nad sobą, co w końcu doprowadziło go do osiągnięcia najwyższego stopnia doskonałości chrześcijańskiej. Dzięki temu już za życia nazywano go świętym.

    2. Szaleńcza odwaga

    Ksiądz Andrzej Bobola prowadził intensywną działalność misyjną na Polesiu. Kiedy to się działo, trwała wojna Rzeczypospolitej z Kozakami i Rosją. Rosja zajęła Wilno i Lwów. Car siłą przymuszał mieszkańców tych ziem do przechodzenia na prawosławie. Rosja skierowała oddziały Kozaków na północno – wschodnie obszary Rzeczypospolitej. Ksiądz Andrzej Bobola podejmując się, można powiedzieć szaleńczej, misji na Polesiu, gdzie grasowali Kozacy, miał świadomość wielkiego niebezpieczeństwa jakie mu z ich strony grozi. Nie przeląkł się jednak i ewangelizował. Siła z jaką przemawiał ksiądz Andrzej Bobola była tak duża, że do Kościoła wracali wierni, wcześniej przymuszeni do zmiany wyznania. Nawet prawosławni przyjmowali wiarę katolicką. To wzburzyło władze cerkiewne i Kozaków, którzy 16 maja 1657 roku w Janowie Poleskim pojmali księdza Andrzeja Bobolę i okrutnie zamęczyli. Ksiądz Andrzej pomimo zadawanych mu katuszy, nie wyrzekł się swojej wiary i aż do ostatniego tchu prowadził misję. Na pytanie dowódcy Kozaków „Jesteś Ty ksiądz?” odpowiedział: „Tak, moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”.

    3. Przed bohaterską śmiercią było piękne życie

    Ksiądz Andrzej Bobola zawsze starał się dbać o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Będąc w Braniewie opiekował się biednymi, mieszkając z nimi. W czasach, w których żył święty, wielu było opuszczonych chrześcijan, którzy byli jak owce nie mające pasterza. Ksiądz Andrzej do nich wychodził. Współbracia Boboli podkreślali jego codzienną troskę o modlitwę, dobroć i pogodę ducha. Z uwagi na swój dar nawracania grzeszników i skłaniania ich do spowiedzi, w konfesjonale spędzał wiele godzin. Dlatego też mówiono o nim „łowca dusz”. Był niesamowicie skutecznym kaznodzieją. Jego przepowiadanie Ewangelii pociągało rzesze ludzi.

    4. Po śmierci nie dał o sobie zapomnieć – przychodził jako duch

    Świętego Andrzeja Bobolę czcimy dziś także dlatego, że po śmierci nie pozwolił zapomnieć o sobie i swojej misji – bycia patronem Polski. Trumnę z ciałem męczennika złożono w podziemiach kościoła jezuitów w Pińsku. Po latach jednak zapomniano o miejscu pochówku księdza Andrzeja Boboli. 45 lat później – 16 kwietnia 1702 roku, ks. Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego wskazując, w którym miejscu w krypcie kościoła jest jego grób. Po znalezieniu owego miejsca okazało się, iż ciało świętego zostało w niezwykły sposób zachowane, przez co można było poznać jak okrutną śmiercią męczeńską zginął. Później osoby, które modliły się za jego wstawiennictwem doznawały cudownych łask, dlatego ks. Andrzej Bobola został beatyfikowany, a potem kanonizowany.

    W 1819 r. miała miejsce kolejna interwencja z nieba – o. Bobola ukazał się dominikaninowi o. Alojzemu Korzeniewskiemu w Wilnie i zapowiedział mu, że Polska odzyska wolność, a on zostanie ogłoszony jej patronem. Pamięć o Boboli, wówczas przygasła, znowu się odrodziła. Po latach znów jednak o nim zapomniano, głównie po wojnie za sprawą komunistów, dlatego od roku 1983, zaczął się objawiać księdzu Józefowi Niżnikowi, proboszczowi parafii w Strachocinie, miejscu urodzenia i chrztu Andrzeja Boboli. Święty Andrzej Bobola, który przedstawił się z imienia i nazwiska, poprosił księdza Niżnika, o budowę sanktuarium i aby ten czynił zabiegi o ogłoszenie św. Andrzeja Boboli patronem Polski. Tak się stało, w Strachocinie zbudowano Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, a w roku 2002 św. Andrzeja Bobolę ogłoszono patronem Polski. Obecnie w miejsce kultu św. Andrzeja, czyli do jego sanktuarium w Strachocinie, przybywają liczne pielgrzymki, a świadectwa uzdrowień, wyproszonych łask zdrowia, nawrócenia i wielu innych, potwierdzają jedynie jak wielkim i skutecznym orędownikiem jest św. Andrzej Bobola. W sanktuarium odbywają się spotkania modlitewne ze św. Andrzejem Bobolą 16 dnia każdego miesiąca.

    5. Obrońca Warszawy

    Kiedy w sierpniu 1920 roku wojska bolszewickie zbliżały się do Warszawy, mieszkańcy stolicy sprowadzili do miasta cząstkę relikwii błogosławionego Andrzeja Boboli. Tłumy modliły się w obliczu tej relikwii o ratunek dla stolicy i całej Polski. Andrzej Bobola nie zawiódł. Tak skutecznie wstawiał się za swoimi rodakami do Boga i Maryi, że Sowieci zostali całkowicie pobici. Ówczesny nuncjusz apostolski Achille Ratti, później papież Pius XI, wspominał po latach, że Józef Piłsudski, był tak wdzięczny błogosławionemu Boboli, że rozważał nawet zbrojny rajd na zajęty przez bolszewików Połock, żeby odzyskać znajdującą się tam trumnę z ciałem męczennika.

    6. Wyrwał się z sowieckiej niewoli

    Po rozbiorach Rzeczypospolitej Pińsk, a więc i kościół, w którym spoczywały szczątki księdza Andrzeja Boboli, znalazły się w zaborze rosyjskim. Kościół zajęli prawosławni, a trumnę z ciałem męczennika przewieźli do Połocka. Sowieccy barbarzyńcy, chcąc pokazać ludności, że ich wiara w cudowne zachowanie szczątek Andrzeja Boboli jest nieprawdziwa, wyrzucili je z trumny na posadzkę kościoła, sądząc że się rozsypią. Jednak cudownie zachowane ciało Andrzeja Boboli pozostało w całości. Cały ten bolszewicki „eksperyment”  wzmocnił tylko wiarę mieszkańców Połocka, dlatego komuniści przewieźli trumnę z ciałem Boboli do Moskwy i umieścili na wystawie higienicznej w Ludowym Komisariacie Zdrowia, gdzie miały być eksponatem ilustrującym religijny fanatyzm. Pracownicy muzeum zauważyli jednak, że zwiedzający modlą się przy relikwiach, więc schowali je magazynu.

    Władze Polski i Kościół nie zapomnieli o błogosławionym Andrzeju Boboli i jego pomocy w roku 1920 do Moskwy skierowano dwóch ojców jezuitów. Po prowadzonych przez nich długich negocjacjach z Sowietami, trumnę z ciałem męczennika udało się odzyskać. Bolszewicy jednak, zgadzając się na to, zastrzegli, że nie może ona trafić do Polski. Dotrzymano tego warunku umowy i doczesne szczątki męczennika trafiły do Rzymu. Dopiero po kanonizacji księdza Andrzeja Boboli w roku 1938, jego ciało, w sposób bardzo uroczysty, przewieziono do Warszawy, gdzie do dziś spoczywa ono w Sanktuarium św. Andrzeja Boboli przy ulicy Rakowieckiej na Mokotowie.  

    7. Co obecnie ma nam do powiedzenia św. Andrzej Bobola

    Ksiądz Józef Niżnik, kustosz Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, mówi że podczas ostatniej wizyty u niego patron Polski przekazał mu ważne przesłania. Mówił o wielkiej roli jaką w życiu Polski ma Matka Boża – Królowa Polski „Żaden święty dla narodu polskiego nie może być ważniejszy nad Maryję. Ona z woli Boga jest Królową narodu. Zajmuje najważniejsze miejsce w tym narodzie. Ona jest najważniejsza i nikt od Niej ważniejszy być nie może. Ten tytuł zapewnia Jej w narodzie cześć i szacunek, miłość i wdzięczność. Ona nie jest Patronką narodu, ale Królową i Panią. Nikt nie ma takiej godności, jak Maryja. Ja jestem tylko Jej sługą” – zaznaczył św. Andrzej Bobola.

    Drugie orędzie jest przestrogą, a jednocześnie zapewnieniem o czuwaniu św. Andrzeja nad Polską: „Powiedz ludziom, że grożą im straszne rzeczy za to, że zaniedbują sprawy wewnętrznego życia. Możesz mnie zawsze prosić, a wysłucham cię. Będą wam pomagał” – przekazał księdzu Józefowi w maju 2020 roku polski patron.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić

    Sposób w jaki Andrzej Bobola upomniał się o swoją cześć, powinien stanowić mocne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zechcą dokonywać politycznie poprawnych i wpisujących się w określoną „mądrość etapu” manipulacji postacią oraz życiorysem świętego.

    Usłyszałem pukanie, a później poczułem mocne uderzenie w prawe ramie. Zobaczyłem nad sobą zwalistą postać w czarnej sutannie. Była druga w nocy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to napad na plebanii – tak wspomina swoje pierwsze „spotkanie” z Andrzejem Bobolą ks. Stanisław Niźnik. Trudno się dziwić, że znany z porywczego charakteru święty w ten nietuzinkowy sposób postanowił przypomnieć o sobie pracującemu w Strachocinie księdzu proboszczowi. Czego można było się spodziewać po jezuicie, którego jeden z przełożonych uznał, ze względu na gwałtowność charakteru, za „za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego”?

    Pojawienie się w Strachocinie to nie był pierwszy przypadek, gdy święty Andrzej „interweniował” w swojej sprawie. Dopominał się bowiem o należną mu cześć wielokrotnie i w sposób bardzo intensywny.

    Odnajdźcie moje ciało!

    Już 40 lat po swojej męczeńskiej śmierci, kiedy niemal zupełnie o nim zapomniano, święty ukazał się rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku. Kiedy 16 kwietnia 1702 roku ksiądz ks. Marcin Godebski modlił się o pomyślność dla przeżywającej trudności szkoły ukazał mu się nieznany jezuita, przedstawił jako Andrzej Bobola, i zapewnił, iż będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało zostanie odnalezione  i otoczone odpowiednią czcią. Aby ułatwić spełnienie tego żądania zakonnik dwukrotnie wskazał miejsce swojego spoczynku. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumny z łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Jak wielkie musiało być zaskoczenie kiedy po otwarciu trumny ujrzano zwłoki, zachowujące świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. A należy pamiętać, że męki jakim poddano Andrzeja Bobolę należały do szczególnie okrutnych. Dla schizmatyckich kozaków jezuita był bowiem wrogiem najgorszego sortu – jako znany „duszochwat” przywracający ruską ludność na łono Kościoła Świętego.

    Bicie nahajami, kopanie i wielokilometrowy bieg z rękami przywiązanymi do pary koni stanowiły jedynie preludium do okrutnej kaźni, która miała czekać jezuitę. Jej najokrutniejsza część rozegrała się w miejskiej rzeźni w Janowie Poleskim. Rządni krwi oprawcy wcisnęli męczonemu duchownemu na głowę uplecioną z gałązek dębowych koronę. Policzkowanie szybko przerodziło się w zadawanie brutalnych, wybijających zęby uderzeń pięścią. Udręczone ciało wylądowało na stole, na którym przypalano je żywym ogniem. Na miejscu tonsury kozacy wycięli mu ciało do kości, zaś z pleców zdjęli skórę wykrajając na nich krwawy „ornat”. Rany posypali sieczką, a następnie odcięli męczonemu nos, uszy i wargi, a pod paznokcie wbili drzazgi. Nie mogąc już dłużej znieść niezłomnej postawy męczonego kapłana, który mimo straszliwego bólu nieustannie trwał przy świętej wierze, powtarzając „jestem księdzem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje” okrutni oprawcy wyrwali Andrzejowi Boboli język wycinając w karku otwór. Ciało szarpane drgawkami powieszono głową w dół. Po dwóch godzinach dalszych tortur odcięto je, a dowódca oddziału około godziny trzeciej po południu, uderzeniem szabli zakończył te nieludzkie męczarnie dobijając zakonnika.

    Odnalezione dzięki nadprzyrodzonej interwencji udręczone ciało, owinięto w nowe prześcieradło, okryto sutanną, czarnym ornatem i prze­łożono do nowej trumny, którą umieszczono na rusztowaniu w środku krypty. Wieść o cudzie szybko rozeszła się po Polesiu. Ludność chcąca oddać hołd Andrzejowi Boboli przypominała sobie opowieści snute przez ojców o  heroizmie jezuickiego kapłana. Niezłomny kapłan potrafił także odwdzięczyć się współbraciom za spełnienie jego prośby. Szwedzi grabiący Rzeczpospolitą nie zniszczyli Pińska, a epidemia, która pochłonęła w tym czasie wiele tysięcy istnień ludzkich ominęła tę ziemię.

    Zostanę w Królestwie Polskim za głównego patrona

    Interwencja Andrzeja Boboli zakończona odnalezieniem jego ciała nie była ostatnia. Po stu latach trwania lokalnego kultu zamordowanego przez kozaków kapłana, jezuita ponownie przypomniał się Polakom.

    W 1819 objawił się dominikaninowi Alojzemu Korzeniewskiemu. Zakonnik po dłuższych modlitwach zanoszonych w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości ujrzał postać, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Ojciec Korzeniewski otrzymał polecenie spojrzenia przez okno, wówczas jego oczom ukazała się – zamiast znajomego widoku wirydarza wileńskiego klasztoru – rozległa równina. Widok ten miał przedstawiać, jak powiedział Andrzej Bobola, ziemię pińską, gdzie dostąpił „chwały cierpień męczeństwa za wiarę Chrystusową”. Wkrótce widok uległ gwałtownej zmianie – równinę pokryło walczące zaciekle wojsko. „Gdy skończy się wojna, którą widzisz, wtedy, królestwo Polski zostanie przywrócone przez miłosierdzie Boże, a ja zostanę w nim uznany jako główny patron” – usłyszał o. Korzeniewski.

    Zadanie uczynienia z Andrzeja Boboli patrona do najłatwiejszych nie należało, nie był on bowiem wówczas nawet beatyfikowany. Do zakończenia przedłużającego się m. in. z powodu kasaty Jezuitów i rozbiorów Polski procesu doszło dopiero 24 czerwca 1853 r.

    Sprawa patronatu nad Polską powracała wielokrotnie podczas dramatycznych wydarzeń, których nie brakowało w historii naszej Ojczyzny. Pojawiła się m.in. po sierpniowym Cudzie nas Wisłą w 1920 roku. Ponownie zaistniała po kanonizacji, która miała miejsce w Rzymie 17 kwietnia 1938 roku. 

    O potrzebie uznania świętego za Patrona Polski przypomniano również po ogłoszeniu w 1957 r. przez papieża Piusa XII w „trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli” encykliki Invicti athletae Christi (Niezwyciężony Atleta Chrystusa). W papieskim dokumencie zawarto m. in. odezwę do narodu polskiego z wezwaniem do nieugiętego trwania przy religii i Kościele:

    Niechże więc idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, […] jako świadek czasów, światło prawdy […] i nauczycielka życia”, że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków z najwyższą wiernością i gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

    Starania biskupów polskich przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Ognik nadziei na szczęśliwe doprowadzenie sprawy do końca tlił się przez niemal cały okres komunistycznego zniewolenia jakiemu po 1945 roku uległa Polska. Trzeba było jednak czekać, aż do 2002 roku kiedy to święty Andrzej został drugorzędnym Patronem Polski (oznacza to m. in. iż w kościelnej liturgii nie przysługuje mu „uroczystość”, a „święto”).

    Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie

    Choć do kanonizacji pochodzącego z niedużej wsi koło Sanoka Andrzeja Boboli doszło w 1938 roku, to do lat osiemdziesiątych XX wieku w jego rodzinnej Strachocinie mało, lub z goła nikt nie upominał się o należyte upamiętnienie świętego. I znów święty Andrzej musiał wziąć sprawy w swoje ręce.

    Przez lata kolejni lokatorzy starchocińskiej plebanii byli świadkami niepokojących zdarzeń. Wspominali o nich m. in. Wiesław Kielar, siostrzeniec ks. Władysława Barcikowskiego, proboszcza w Strachocinie w latach 1912-1942, oraz ks. Ryszard Mucha, proboszcz w latach 1970-1984. Ten ostatni szczególnie dotkliwie przeżył potkania z „nieznanym przybyszem zza światów”.

    Jak relacjonował – obejmujący w niecodziennych okolicznościach probostwo – ks. Stanisław Niźnik „przyjmuje się, że to z powodu wydarzeń na plebanii, ks. Ryszard podupadł na zdrowiu. Pojawiająca się i znikająca postać nigdy nie czyniła krzywdy ks. Ryszardowi. Jedynie przypominała, że czegoś oczekuje. Problem  sprowadzał się do odkrycia prawdy, o nieznanej postaci, której strój sugerował, że jest kapłanem. Długa czarna sukmana, ciemna broda i smukła sylwetka – oto charakterystyczne cechy pojawiającej się osoby. To wszystko wiemy z przekazów ks. Ryszarda. Ludzie nie bardzo wierzyli w to, co przeżywał proboszcz, a odwiedzający go koledzy, nie zawsze z uwagą słuchali jego opowiadań. Stan zdrowia kapłana ulegał pogorszeniu, aż przyszła poważna choroba i ks. Ryszard znalazł się w szpitalu”.

    Także i księdzu Józefowi święty Andrzej nie zamierzał dać spokoju. Opisane na początku gwałtowne interwencje powtarzały się przez następne cztery lata. W nocy 16 na 17 maja 1987, zjawiająca się postać na jego pytanie duchownego: „kim jesteś? i czego chcesz?” – odpowiedziała: „Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Kiedy ksiądz Niżnik podjął się realizacji tego wezwania nękające go wizje ustąpiły. Relikwie świętego Andrzeja Boboli trafiły do Strachociny 16 maja 1988 roku.

    Opisana historia ukazuje trudną do zaakceptowania dla wielu prawdę, że Niebiosa ingerują w naszą rzeczywistość. „Upartość” świętego Andrzeja Boboli w dążeniu do objęcia jego osoby należytą czcią powinna być wyraźnym ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby – jak niestety stało się z wieloma wielkimi postaciami Kościoła, ze św. Franciszkiem na czele – zafałszować jego prawdziwą tożsamość. Można domniemywać, że jest to ostrzeżenie skuteczne. Andrzej Bobola wciąż pozostaje bowiem świętym bardzo niewygodnym. Trudno się dziwić – jego radykalizm i zapał w niesieniu wszystkim bez wyjątku Świętej Wiary Katolickiej kłócą się z tak silnie promowaną dziś dialogicznością i sztuką zawierania kompromisów.

    A przecież Andrzej Bobola został bestialsko zamordowany właśnie dlatego, że na żadną ugodę iść nie chciał, a dialog uznawał za słuszny jedynie wtedy, gdy mógł w jego ramach bez skrępowania głosić prawdy Wiary. Dlaczego więc wciąż nie doczekał się spełnienia prośby i nie dołączył do grona głównych patronów naszej ojczyzny, ale nadal mówimy o nim jako o „drugorzędnym patronie”? Czy znów będzie się musiał o to upomnieć osobiście?

    Łukasz Karpiel/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________

    Niesamowita postać i porażająca historia.

    Cała prawda o św. Andrzeju Boboli.

    (Raport PCh24)

    Rozgrzane głowy władców i dowódców, płonąca Rzeczypospolita i jeszcze gorętsza wiara w sercu Andrzeja Boboli. Powiedzieć, że polskiemu jezuicie herbu Leliwa przyszło żyć w niespokojnych czasach, to nic nie powiedzieć. Podobnie z jego męczeńską śmiercią – stwierdzenie, że przed śmiercią wiele wycierpiał, nie mówi niczego o jego losach.

    Św. Andrzej Bobola (1591 – 16 maja 1657)

    Zasługi świętego Andrzeja Boboli można ująć w postaci trzech filarów na planie walki człowieka z nieprzyjaciółmi zbawienia – własną grzeszną naturą, światem i szatanem. Po pierwsze z zeznań jego przełożonych zakonnych dowiadujemy się, iż był on obdarzony cholerycznym i porywczym charakterem, tutaj więc pojawia się pierwsze pole walki Świętego – o ujarzmienie miłości własnej i swoich wad. Po drugie przez całe życie przykładał się on najgorliwiej do rozszerzenia wiary świętej na terenach ogarniętych schizmą, a jak wiadomo spór religijny między Kościołem katolickim a schizmą wschodnią dotyczył w znacznej mierze również politycznej przynależności do Moskwy bądź Rzeczypospolitej. Po trzecie polski Męczennik występuje jako szermierz wiary w zmaganiu z iście diabelskim prześladowaniem Chrystusowej religii, jakie miało miejsce w czasie rebelii kozackiej w połowie XVII stulecia.

    Andrzej Bobola herbu Leliwa przyszedł na świat w Strachocinie koło Sanoka. Jego rodzina była bardzo przywiązana do religii ojców, co jest szczególnie ważne, jeśli przypomnimy, iż był to czas szerzenia się w Rzeczypospolitej herezji protestanckiej w najróżniejszych odmianach, której hersztami zostawali najmożniejsi magnaci na Litwie, sąsiedzi dóbr państwa Bobolów. Nauki pobierał w szkole księży jezuitów w Wilnie. Zdobył tam biegłą znajomość greki, dzięki czemu mógł czytać w oryginale pisma wschodnich Ojców Kościoła, co dostarczyło mu wielu argumentów w późniejszych potyczkach ze schizmą. W 1611 roku wstąpił do nowicjatu Societatis Iesu w Wilnie i rozpoczął gruntowną formację według zasad świętego Ignacego. W roku 1622 został dopuszczony do święceń kapłańskich pomimo niezdania egzaminu z teologii, z którym kilkukrotnie nie mógł sobie poradzić… Przełożeni jednak widząc jego wybitne zdolności kaznodziejskie i niebywały zapał do zdobywania dusz dla Chrystusa Pana zezwolili na namaszczenie diakona świętymi olejami.

    Przez ponad trzydzieści lat swej posługi kapłańskiej pracował jako kaznodzieja i misjonarz ludowy, najprzód jako rektor kościoła w Nieświeżu i w Wilnie, następnie w różnych miejscowościach Litwy i Korony (Bobrujsk, Płock, Warszawa, Łomża). Miejscem zaś, w którym spędził z przerwami dziesięć lat i z którym szczególnie kojarzony jest jako misjonarz stał się Pińsk na Polesiu. Andrzej Bobola wsławił się też jako gorliwy czciciel Niepokalanej Dziewicy Maryi, będąc kierownikiem Sodalicji Mariańskiej i wpływając wraz z Albrechtem Stanisławem Radziwiłłem na decyzję króla Jana Kazimierza, który ogłosił Matkę Bożą Królową Korony Polskiej.

    Akurat, gdy Święty stacjonował ponownie w Pińsku jako misjonarz ludowy, głosząc Ewangelię, nawracając i szafując święte sakramenty w pobliskich miejscowościach, dotarła i tam pożoga buntu kozactwa i ruskiego chłopstwa powstającego pod przewodem zdrajcy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Bohdana Chmielnickiego. Ksiądz Bobola przebywał akurat w Pieredile, gdy oddział kozacki dotarł do Janowa Poleskiego. Nie chciał ruszać się z miejsca, jednak nakłoniony przez ludność zatroskaną o życie świętego kapłana postanowił uchodzić. Kozactwo nie zaspokoiło się bowiem krwią świeckich katolików, lecz postanowiło znaleźć ujście swej nienawiści do katolicyzmu i polskości w pojmaniu słynnego misjonarza, który całe wsie i rzesze ludności odrywał od schizmy i przyprowadzał na łono Chrystusowego Kościoła. Ruszyli w pogoń i dopadli Świętego we wsi Mogilno. Wcześniej zmusili Rusina niejakiego Czetwerynkę, aby został ich przewodnikiem. Był on też świadkiem męczeństwa świętego Andrzeja Boboli i jemu właśnie zawdzięczamy szereg szczegółów, o jakich zaświadczył pod przysięgą w obliczu zwołanej później komisji kościelnej.

    Pierwszym pytaniem, jakie kozacy zadali Świętemu było, czy jest kapłanem łacińskim. Odpowiedź była naturalnie twierdząca. Następnie zaczęli oni, z początku pokojowo, przekonywać go do porzucenia wiary prawdziwej i przystania do schizmy. Wówczas sługa Boży odpowiedział: „raczej wy nawróćcie się, bo w tych błędach waszych nie zbawicie się; czyńcie pokutę”. Słowa te, powtórzone później parokrotnie, rozsierdziły  kozackich bandytów i natychmiast przystąpili oni do wykonania „wyroku” wydanego samowolnie na katolickiego kapłana. Rozpoczęła się kilkugodzinna męka Świętego, podczas której dzicz kozacka pokazała całe niepojęte dla cywilizowanego człowieka okrucieństwo ruskiej natury.

    Na początku przywiązano pojmanego apostoła Pińszczyzny do słupa i tam zadawano mu razy kułakami i lżono. Następnie oprawcy, nie wiedząc jak wiele zasług w wieczności ich fanatyczna fantazja zaskarbi wiernemu wyznawcy Chrystusa, przystąpili do parodiowania Męki Pańskiej. Ze świeżych i poprzycinanych gałązek dębowych upletli koronę na wzór korony cierniowej i wtłoczyli ją na jego głowę, zaciskając niemiłosiernie. Tak teraz, jak i do końca tego posępnego przedstawienia dbali, by zadać jak najwięcej cierpienia swej ofierze, ale nie zabić przedwcześnie. Tam też wyrwano Świętemu paznokcie u rąk i zerwano część skóry na rękach, czego dokończono w „drugiej odsłonie” męczeństwa świętego Boboli. Kiedy okazało się, że jezuita pozostaje nieugięty, kozacy postanowili przekazać zakonnika swej starszyźnie stacjonującej w Janowie. Powlekli go więc boso, ociekającego krwią, do miasteczka, gdzie miał ostatecznie zdobyć palmę męczeństwa.

    Postawiony przed dowódcą rebeliantów Święty ponownie usłyszał pogardliwy głos zapytujący, czy jest kapłanem rzymskokatolickim. Według zeznań świadków miał wówczas odpowiedzieć: „Jestem kapłanem katolickim, urodziłem się w tej wierze i chcę w tej wierze umierać. Moja wiara jest prawdziwą i dobrą wiarą; jest tą, która prowadzi do zbawienia, nie mogę zaprzeć się mojej świętej wiary. Raczej wy się nawróćcie i czyńcie pokutę, bo nie zbawicie się w waszych błędach… Jeżeli wytrwale będziecie gardzić waszymi błędami schizmatyckimi i przyjmiecie tę samą wiarę, którą ja wyznaję, rozpoczniecie poznawać Boga i zbawicie swe dusze”. Po takim responsie Bobola nie musiał długo czekać na wybuch kozaczego gniewu i dokończenie krwawego dzieła unicestwienia prawego sługi Bożego.

    Dalsza „akcja” przeniosła się do miejscowej rzeźni. Zawleczono tam świętego wyznawcę i rzucono na stół rzeźniczy. Cały czas towarzyszył im Rusin Czetwertynka, który przez okno mógł przyglądać się okrucieństwom swych pobratymców, choć sam był tam wbrew własnej woli. Dołączyło też kilku innych świadków, którzy później zeznawali przed komisją. Schizmatycy zaczęli naprzód przypalać rozżarzonymi węglami ciało Męczennika i nakłaniać go znów do porzucenia „wiary Lachów”. On ponownie wezwał ich do opamiętania i pokuty. Usłyszał wtenczas złowieszcze słowa jednego z oprawców: „Zaraz ci wytłumaczymy, co ty robisz w rzymskim kościele”. Dobył on noża i w tym momencie rozpoczęła się najpotworniejsza część katorgi dokonanej na świętym Andrzeju Boboli. Dzikie, fanatyczne i niepohamowane okrucieństwo – żywioł kozackiej czerni – osiągnęło wówczas szczyt barbarzyństwa i profanacji… Po kolei ściągano żywcem skórę z tych miejsc na ciele Świętego, które związane były z jego urzędem kapłańskim, a więc z pleców, na których przy odprawianiu Mszy Świętej spoczywa ornat, z rąk dokonujących cudu Przeistoczenia i z głowy, na której zakonnik miał wygoloną tonsurę. Otwarte rany zasypywano plewą z orkiszu.

    Ojciec Bobola znosił te męki z heroizmem godnym najbardziej bohaterskich męczenników Pańskich. Przez cały czas wśród jęków boleści wzywał imion Pana Jezusa i Maryi oraz składał wyznania wiary, nadziei i miłości – jedno z nich miało brzmieć następująco: „Wierzę i wyznaję, że jest jeden Bóg prawdziwy, tak jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów, za nią tak jak Apostołowie i wielu Męczenników, także ja chętnie cierpię i umieram”. Niedługo zaś przed śmiercią Święty miał się odezwać do swych oprawców następującymi słowami: „Moje drogie dzieci, co wy robicie? Oby Pan Bóg był z wami i z waszej złości dał wam wejść w samych siebie! Jezus! Maryja! bądźcie przy mnie! Oświećcie tych ciemnych Waszym światłem!… Jezus! Maryja! Panie, w ręce Twoje oddaję duszę moją!”. Do śmierci zachował, jak widać, nie tylko wierność Synowi Bożemu i Jego Kościołowi, ale także prawdziwą miłość Chrystusową, która nakazuje miłować nawet nieprzyjaciół.

    W takich okolicznościach ojciec Andrzej Bobola narodził się dla wiekuistej chwały i szczęśliwości niebieskiej dnia 16 maja 1657 roku, poświadczając własną krwią i wytrwałością do końca prawdziwość głoszonych przez siebie nauk o ukrzyżowanym Odkupicieli i jedynej Arce Zbawienia, którą jest święty Kościół katolicki.

    |
    Osobną historię można by spisać na temat pośmiertnych losów świętego apostoła. Dość wspomnieć, że samo odnalezienie jego szczątek odbyło się w nadprzyrodzonych okolicznościach. Zostały one bowiem złożone w kościele kolegium jezuitów w Pińsku i zapomniane na czterdzieści lat. Dopiero w roku 1702 przełożony ojciec Marcin Godebski, zafrasowany podupadłym stanem kolegium, szukał sposobów na jego podźwignięcie. Pewnej nocy ukazał mu się jakiś jezuita, który obiecał, że weźmie instytucję w swą opiekę, jeśli ojciec Godebski odnajdzie jego ciało i uczci należycie. Przedstawił się jako Andrzej Bobola. Po trzech dniach bezowocnych poszukiwań Święty ukazał się ponownie i powiedział, że jego doczesne szczątki spoczywają pod głównym ołtarzem obok paru innych zakonników.

    Po odnalezieniu ciało zostało poddane badaniom komisji duchownej i przysięgłych lekarzy. Okazało się, że pozostaje w stanie nienaruszonym. Wówczas rozpoczęto starania o kanonizację polskiego Męczennika. Czekała go jednak długa droga na ołtarze. Przygotowania do procesu beatyfikacyjnego podjął w połowie XVIII wieku Benedykt XIV. Wznowił go Leon XII w roku 1820, po przywróceniu zlikwidowanego na jakiś czas Towarzystwa Jezusowego. Sama kanonizacja ma zaś związek z osobą Piusa XI, który przez jakiś czas pracował jako nuncjusz apostolski w II Rzeczypospolitej (Achilles Ratti), a także z odparciem barbarzyńskiego naporu rewolucji bolszewickiej w 1920 roku. Podczas bitwy warszawskiej kardynał Kakowski nakazał obnosić po Warszawie relikwie błogosławionego Boboli i zanosić modły do niebieskiego orędownika Polaków.

    W roku 1922 bolszewicy ukradli z Połocka cudownie zachowane ciało Męczennika i umieścili w… moskiewskim Muzeum Higieny jako osobliwość. Natomiast już rok później zadeklarowali papieżowi jego zwrócenie w zamian za wcześniejszą zapomogę żywnościową dla rosyjskiej ludności – ale pod warunkiem, że nie trafi ono do Polski.

    Bezcenne relikwie pińskiego apostoła przebywały w Watykanie aż do roku 1938, w którym Pius XI uroczyście zaliczył go w poczet świętych. W tym samym roku odbył się tryumfalny pośmiertny wjazd świętego Andrzeja Boboli do stolicy wolnej jeszcze Rzeczypospolitej Polskiej. Został on  ogłoszony drugorzędnym patronem Polski obok świętego Stanisława Kostki. Zaś od roku 1945  ciało Świętego można uczcić w kościele pod jego wezwaniem na ulicy Rakowieckiej. W roku 2002 polscy biskupi za zgodą Watykanu ogłosili Andrzeja Bobolę patronem ewangelizacji w trudnych czasach.

    Kościół wspomina św. Andrzeja Bobolę 16 maja.

    Św. Andrzej Bobola – niezłomny obrońca Kościoła

    16 maja Kościół Katolicki wspomina św. Andrzeja Bobolę, męczennika za wiarę, mężnego żołnierza Chrystusa, który nieustannie walczył pod Sztandarem Krzyża.

    Andrzej Bobola urodził się w 1591 r. w Strachocinie, nieopodal Sanoka. Jego ród jest jednym z najstarszych w Polsce. Już w XIII w. Bobolowie pieczętowali się herbem Leliwa. Od XV w. ród przyszłego świętego za swe rodzinne strony uważał ziemię sandomierską. Nauki humanistyczne i retorykę młody Bobola zgłębiał w Wilnie. To właśnie tutaj 31 lipca 1611 r. mając 20 lat, wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. W 1613 r. po okresie nowicjatu przyjął śluby proste. Następnie studiował filozofię na Akademii Wileńskiej. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1622 r. Początkowo pracował w Nieświeżu. Później często był przenoszony w różne strony kraju. Swą kapłańską posługą służył w Wilnie, Bobrujsku, Warszawie, Łomży, Płocku i Pińsku.

    Już w 1625 r. odznaczył się niezwykłą odwagą i poświęceniem. Gdy w czerwcu Wilno nawiedziła epidemia, wielu mieszkańców w obawie przed śmiercią zbiegło z miasta. Proponowano to również Boboli, lecz ten niewzruszony, pospieszył z pomocą chorym. Dzięki jego pomocy wysłuchano około 8 tysięcy spowiedzi oraz nawrócono 26 innowierców.

    W 1630 r., po złożeniu uroczystej profesji zakonnej, został przełożonym nowopowstałego domu w Bobrujsku. Prowincjał Mikołaj Łęczycki jego trzyletni okres pracy ocenił słowami: „U Boboli widać zdrowy rozsądek, dobre wykształcenie, łatwość obcowania z ludźmi oraz wywieranie dodatniego wpływu na otoczenie” Po wielu podróżach, wpisanych w trud życia misjonarza, w 1652 r. o. Andrzej Bobola osiadł w Pińsku, gdzie głosił kazania w kościele św. Stanisława. Okres misjonarski na Pińszczyźnie jest szczególny. Warunki, w jakich żyli mieszkańcy, ich poziom intelektualny, brak obycia i trudna sytuacja polityczna Polesia powodowały, iż praca duszpasterska na tych terenach była arcytrudna. Kozacy, nazwani przez króla Zygmunta III Wazę „szumowinami ludzkimi zebranymi z łotrów rozmaitych narodowości”, nieustannie zagrażali mieszkańcom Pińska i okolic.

    Bobola apostołował chodząc „od domu do domu”. Otrzymał przydomek „łowcy dusz – duchochwata”, gdyż pod jego wpływem wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jednym z jego największych sukcesów było przyjęcie na łono Kościoła Katolickiego dwóch wiosek: Udrożyn oraz Balandycze. Uwielbiał cytować św. Pawła: „W życiu i w śmierci należę do Pana”. Ogień Bożej miłości, który palił się w jego sercu, promieniował i zapalał innych.

    W 1657 r. nadszedł kres jego działalności apostolskiej na ziemi. W maju tegoż roku Pińsk został zajęty przez oddziały Kozaków pod dowództwem Jana Lichego. Andrzej Bobola przebywał wówczas na jednej ze swych apostolskich misji. Dowiadując się o grożącym mu niebezpieczeństwie wsiadł do wozu powożonego przez prawosławnego – Jana Domanowskiego. Liczył na dotarcie do leśnej kryjówki, którą przygotowali dla niego przyjaciele, jednakże w pobliżu folwarku Predyła, wóz napotkał Kozaków. Woźnica zbiegł, lecz sam jezuita nie skorzystał z szansy ucieczki i został pojmany.

    Kozacy podjęli próbę „nawrócenia” polskiego misjonarza zadając mu okropne tortury. Przywiązawszy do drzewa, bili po twarzy wybijając zęby, wyrywali paznokcie i przypalali ogniem. Gdy namowy i bolesne tortury nie przyniosły efektu w postaci zaparcia się wiary katolickiej, Kozacy przystąpili do najgorszego. Na jego skórze wycięto ornat, a rękę odarto ze skóry. Rany pozasypywano odpadkami z orkiszu. Odcięto mu nos i wargi. Gdy przyszły święty pomimo nieludzkich cierpień, powiedział do oprawców: „Moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”, natychmiast odcięto mu język i powieszono głową w dół. Wybito mu również oko. Po dwóch godzinach konania, gdy o. Andrzej nadal wzywał imienia Jezus, jeden z katów uderzył dwukrotnie szablą w jego głowę i zakończył nieludzkie męczarnie. Był 16 maja 1657r.

    Po latach, w roztargnieniu zapomniano gdzie dokładnie złożono ciało o. Andrzeja, ale wielki misjonarz przypomniał o sobie w objawieniu, którego dostąpił rektor jezuickiego kolegium – Marcin Godebski. Bobola prosił o odnalezienie swego ciała, a w zamian obiecał szczególną opiekę nad całym kolegium. Rektor po odnalezieniu trumny, stwierdził, że pomimo upływu wielu lat, ciało męczennika jest w stanie nienaruszonym. Już w 1712 r. podjęto starania o beatyfikację zamordowanego jezuity, lecz ówczesne problemy polityczne i kasata zakonu nie pozwoliły na to. Kościół mając na względzie zasługi o. Boboli cały czas gromadził świadectwa o świętości niezłomnego apostoła. Poza tym, Andrzej Bobola nie pozwolił o sobie tak łatwo zapomnieć. W 1819 r. ukazał się dominikaninowi, o. Korzenieckiemu. Zapowiedział, że Polska zostanie wskrzeszona, a on sam zostanie jej patronem.

    Do chwały ołtarzy wyniósł go w 1853 r. papież Pius IX. W dokumencie beatyfikacyjnym napisał: „Pragnąc, aby w tak ciężkich czasach: wobec wielkiej liczby nieprzyjaciół wierni Chrystusa otrzymali nowy wzór, który wzmógłby ich odwagę w walce, pozwalamy sługę bożego Andrzeja Bobolę, kapłana profesora Towarzystwa Jezusowego, który za wiarę katolicką i dusz zbawienie poniósł męczeństwo, nazywać odtąd mianem błogosławionego”.

    Po odzyskaniu niepodległości, Episkopat Polski podjął starania mające na celu kanonizację bł. Andrzeja. Ogrom otrzymanych łask i cudów, które miały miejsce za przyczyną polskiego „łowcy dusz” spowodował, że w 1938 r. papież Pius XII kanonizował go w uroczystość Zmartwychwstania. Dzięki niezwykłej pracy Watykanu udało się odzyskać relikwie św. Andrzeja i sprowadzić je do Polski. Natychmiast zostały otoczone wielką czcią. Tryumfalny powrót do Polski odbił się szerokim echem. Apostoł po bardzo długiej i męczącej tułaczce w końcu wrócił do Ojczyzny i spoczął w Warszawie. Dziś trumna ze szczątkami znajduje się w Sanktuarium nazwanym jego imieniem.

    W 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów ustanowiła św. Andrzeja Bobolę, drugorzędnym patronem Polski. Niech święty męczennik, który nigdy nie zaparł się Chrystusa, wyprasza nam łaskę żywej wiary w moc Zmartwychwstałego Pana.

    Paweł Ozdoba

    ____________________________________________________________________________________________

    Św. Andrzej Bobola

    męczennik za wierność Rzymowi

    (Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

     Gdy z bólu powtarzał wciąż Imię Jezus, w karku zrobiono mu otwór i wycięto język nożem. Wreszcie powieszono go nogami do góry i cięciem szabli skrócono straszne męczarnie – mówi dla portalu PCh24.pl o. dr Marek Wójtowicz SJ.

    Jak wyglądała kapłańska posługa św. Andrzeja?

    Apostołował w Wilnie, Pułtusku, Nieświeżu, Płocku, Warszawie, Łomży, a następnie przez wiele lat w Pińsku. Spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Głównym motywem jego niezwykłej gorliwości była miłość do Chrystusa oraz „troska o dusze”, do której zachęcał w Konstytucjach zakonu św. Ignacy. Zawsze starał się dbać o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Będąc w Braniewie opiekował się biednymi. Naśladował Pana Jezusa litującego się nad prostym ludem. W tych odległych czasach wielu było opuszczonych jak owce nie mające pasterza! Ci, którzy mieszkali pod jednym dachem ze św. Andrzejem, podkreślali jego głęboką modlitwę, dobroć i pogodę ducha. Nasz święty na co dzień doświadczał trudów misjonarskiego znoju. W ostatnim okresie swojego życia był zawsze w drodze. Spieszył się, jakby świadomy rychłej śmierci. Cały pochłonięty był misją głoszenia Ewangelii. Trwał w Chrystusie jak latorośl w winnym krzewie. Codziennie odprawiał Eucharystię uczestnicząc w tajemnicy Jezusowego Krzyża. Już w nowicjacie, podczas rekolekcji prosił Pana, aby go przyłączył pod sztandar Krzyża. Dla Jezusa pragnął być ubogim, dla Niego chciał znosić chętnie zniewagi i prześladowania.

    Niekiedy zarzuca się, że św. Andrzej Bobola jest jak na współczesne czasy „zbyt mało ekumeniczny”.

    Tak, pojawiają się takie opinie. Jednak nic bardziej błędnego. On jest świadkiem całej Ewangelii. Dlatego przypominał, że Pan założył jeden Kościół na Skale, na Piotrze. Ta miłość do papieża sprawiła, że relikwie naszego męczennika po wiekach dotarły do dalekiego Rzymu, tak bardzo bliskiemu sercu świętego Andrzeja. Andrzej Bobola to po prostu święty niewygodny. Trud nawrócenia polega na codziennym poznawaniu Chrystusa w Jego Słowie i Eucharystii. Jesteśmy zaproszeni, by od Niego uczyć się miłości nieprzyjaciół. Św. Andrzej straszliwie męczony, modlił się o dar wewnętrznej przemiany dla swoich dręczycieli. Oto najlepsza metoda dialogu ekumenicznego: modlitwa i nawrócenie serca.

    16 maja 1657 r. doszło do męczeństwa Andrzeja Boboli. Jaki był przebieg wydarzeń?

    Kozacy po schwytaniu św. Andrzeja zdarli z niego kapłańskie szaty i bili go nahajkami. Był potem okrutnie męczony: wybito mu zęby, wyrywano paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Następnie okręcono go sznurem, który przywiązali do koni. I tak męczennika wleczono drogą do Janowa. Zmuszano go potem, by wyparł się katolickiej wiary, a gdy tego nie uczynił, zaprowadzono go do miejskiej rzeźni. Tam Kozacy podpalali go ogniem, wycięli skórę na plecach w formie ornatu, zaś rany posypywali sieczką. Następnie odcięto mu nos i wargi, potem wykłuto jedno oko. Gdy z bólu powtarzał wciąż Imię Jezus, w karku zrobiono mu otwór i wycięto język nożem. Wreszcie powieszono go nogami do góry i cięciem szabli skrócono straszne męczarnie.

    Jakie były losy relikwii dzisiejszego Patrona?

    Zmaltretowane ciało św. Andrzeja jezuici zabrali do Pińska i pochowali w podziemiach ich kościoła i pamięć o nim zaginęła. Dopiero gdy 16 kwietnia 1702 roku św. Andrzej przyśnił się Rektorowi kolegium pińskiego i zachęcił go, by do niego zwracano się o pomoc w różnych trudnych sprawach, pamięć o dzisiejszym Patronie odżyła. Odnaleziono ciało męczennika całkowicie zachowane, pomimo że miejsce było wilgotne. A gdy zaczęły się cuda uzdrowień, jezuici zaczęli starania o beatyfikację Andrzeja Boboli. Kasata zakonu w 1773 r. bardzo opóźniła proces. Dopiero w 1853 r. beatyfikował Andrzeja Bobolę papież Pius IX. Potem, w 1808 r., relikwie przeniesiono do Połocka. Zaś w 1922 r. relikwie św. Andrzeja przekazane zostały do muzeum medycznego w Moskwie. Przekazano je następnie Stolicy Świętej w 1923 r. Zostały umieszczone w kościele Del Gesù w Rzymie. Dnia 17 kwietnia 1938 r. Pius XI dokonał kanonizacji męczennika, a jego relikwie uroczyście zostały przewiezione do kościoła jezuitów w Warszawie, gdzie pozostają do dzisiaj.

    Jak może Ojciec scharakteryzować postać św. Andrzeja Boboli?

    Św. Andrzej był świadkiem Zmartwychwstałego Pana. Jemu ufał powierzając każdy kolejny dzień życia wypełniony głoszeniem Słowa i udzielaniem sakramentów. Troszczył się o wychowanie młodzieży, pocieszał strapionych, niósł ulgę chorym. Zmartwychwstały Pan był jego mocą i źródłem nadziei. Dlatego nie zniechęcał się trudnościami podejmując coraz to bardziej odważne misje, nie bacząc na czekające go niebezpieczeństwa i przeciwności. Pozostał „duszochwatem” pomimo zacieśniającego się wokół niego kręgu nieprzyjaciół i wciąż narastającego zagrożenia dla życia. Wiele modlił się, a wtedy Pan Jezus zapewniał go o swojej łasce przypominając, że miłość silniejsza jest od zła, mocniejsza jest od śmierci. Dlatego za świętym Pawłem, pełen ufności, powtarzał: i w życiu i w śmierci należę do Pana! Święty Andrzej był rozpalony ogniem miłości, od którego zapalali się inni, aż spłonął całkowicie oddany Bogu w ofiarnej żertwie.

    Czy człowiek XXI wieku może choć trochę dorównać św. Andrzejowi Boboli w apostolskim zapale?

    Jeśli my sami, ludzie XXI wieku, nie spotykamy się ze sprzeciwem ze strony „świata”, znaczy to, że nasza wiara stygnie, a my stajemy się coraz bardziej obojętni, duchowo bierni! Dlatego potrzebni są znowu świeci, ci kanonizowani i ci żyjący w ukryciu. Ukryci święci to matki i ojcowie wychowujący swoje dzieci w duchu wiary, to osoby opiekujące się ciężko chorymi, to młodzi pięknie przeżywający swoją miłość. To wreszcie kapłani bez reszty oddani Chrystusowi i Jego Owczarni. Spotkanie ze świętym męczennikiem przemienia! Powinno nas ono wyrywać z postawy ospałości i zniechęcenia. Także dzisiaj św. Andrzej Bobola powtarza za św. Pawłem słowa: „Obudź się ty, który śpisz, a zajaśnieje ci Chrystus!”. On, pewna Droga do wiecznej radości, Prawda, która wyzwala i Życie napełniające nas radością.

    Jakie zadanie przed Polakami stawia św. Andrzej Bobola?

    Benedykt XVI podczas swojej pielgrzymki do naszej Ojczyzny w 2006 roku zachęcał nas, by Polska stawała się krajem „odpowiedzialnego chrześcijańskiego świadectwa” w zlaicyzowanej Europie, która zapomina o Bogu, odrzuca Jego przykazania i sprawia wrażenie „milczącej apostazji”. To właśnie dlatego głoszenie Ewangelii jest przynaglającym obowiązkiem wynikającym z miłości. Nie mogę mieć Jezusa tylko dla siebie. Jeśli Go naprawdę spotkałem, poznałem i pokochałem, to zapragnę dzielić się radością ze spotkania z Nim także z moimi bliskimi, w rodzinie, w miejscu pracy czy w szkole.

    Chciałbym zaproponować, by Czytelnicy portalu PCh24.pl zwrócili się w ufnej modlitwie do św. Andrzeja Boboli: Święty Andrzeju, mężny żołnierzu Pana, któryś niestrudzenie walczył pod Sztandarem Krzyża, uproś nam łaskę wiernego pod nim trwania, razem z Maryją, Matką Kościoła. Wypraszaj nam także łaskę żywej wiary w moc Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana, byśmy naśladowali Twoją gorliwość i z większym niż dotąd zapałem głosili Ewangelię. Pragniemy jak Ty, święty męczenniku, być wiarygodnymi świadkami Jezusa na początku XXI wieku. Amen.

    Bóg zapłać za rozmowę!

    Rozmawiał Kajetan Rajski

    _______________________________________________________________________________________

    Męczeństwo świętego Andrzeja Boboli

    (Piotr Mecik/FORUM )

    ***

    Ojciec Andrzej mógł łatwo uratować życie. Gdy znalazł się w rękach oprawców, po wielokroć dawano mu szansę ocalenia. Jednak on uznał proponowaną mu cenę za zbyt wysoką.

    Misja

    Andrzej Bobola herbu Leliwa przyszedł na świat w podsanockiej Strachocinie 30 listopada 1591 roku.

     W wieku niespełna 20 lat wstąpił w szeregi jezuitów, by dwa lata później złożyć śluby zakonne, a po kolejnych 9 latach przyjąć święcenia kapłańskie. Pełnił m.in. godność rektora kościoła w Nieświeżu oraz kościoła św. Kazimierza w Wilnie, przełożonego domu zakonnego w Bobrujsku. Sprawował posługę kapłańską w Płocku, Warszawie, Łomży, wreszcie w Pińsku. Przeszedł do historii jako autor tesktu Ślubów lwowskich złożonych 1 kwietnia 1656 roku przez króla Jana Kazimierza. Polski monarcha oddał wówczas Rzeczpospolitą pod opiekę Matki Bożej, którą ogłosił Królową Korony Polskiej.

    Ojciec Andrzej zrazu nie był osobą łatwą w obcowaniu. Przełożeni mocno krytykowali go za zapalczywość, za brak cierpliwości i upór. Jednakże przyszły święty wytrwale pracował nad swym charakterem. Rzesza wiernych, którą los postawił na drodze jezuity, wspominała jego pokorę i anielską dobroć. Zapewne żadnemu z nich nie przyszło na myśl, że zdolność tego kapłana do przyjaznej współpracy z ludźmi niegdyś bywała poddawana w wątpliwość.

    Bobola zdobył zasłużoną sławę Apostoła Pińszczyzny i Apostoła Polesia. Niestrudzenie przemierzał tamtejsze bezdroża, wstępował do zapomnianych chutorów, w których dawno nie widziano kapłana. Nawracał kogo mógł. Katolików utwierdzał w wierze, a jego kaznodziejskie przewagi uznawali również lutrowie, kalwini i szczególnie prawosławni. Wśród ludności rusińskiej stał się głośny jako duszochwat – łowca dusz. Wielu wielbiło go za nieugiętą wierność Kościołowi. Inni – z tego samego powodu – darzyli go szczerą nienawiścią.

    Pościg

    Ojciec Andrzej śmiało zaglądał śmierci w oczy.

    Kiedy w roku 1628 Wilno nawiedziła zaraza, gdy wokół masowo umierali ludzie, on wraz z innymi zakonnikami niósł pomoc potrzebującym, nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Epidemia zabiła ośmiu jego zakonnych braci, on przeżył. Bóg wciąż go potrzebował.

    W następnych dekadach na jego ojczyznę przyszły ciężkie terminy. W roku 1648 i późniejszych rebelia kozacka Bohdana Chmielnickiego rozdarła kraj i podpaliła województwa wschodnie. Rebelianci ze szczególną zaciekłością mordowali duchowieństwo katolickie. Krew lała się coraz większym strumieniem, do buntów kozackich doszły obce najazdy – moskiewski, szwedzki i siedmiogrodzki.

    W roku 1657 oddział Kozaków zajął Pińsk. Przebywający w mieście jezuici Andrzej Bobola i Szymon Maffon znaleźli schronienie w okolicznych wioskach. 15 maja w Horodku o. Maffon wpadł w ręce wroga.  Oprawcy przybili go gwoździami do ławy i ściskali mu głowę powrozami, zdzierali zeń skórę, polewali wrzątkiem, wreszcie zarąbali szablami.

    O. Bobola schronił się w Janowie Poleskim, potem we wsi Pieredił. Nie marnował tam czasu. Głosił kazania, udzielał spowiedzi, przygotowując wiernych do uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego. Znaleźli się judasze, którzy wskazali miejsce jego ukrycia wrogowi. Ostrzeżony przez dobrych ludzi, udał się chłopskim wozem do Mohilna. Jego śladami pomknął kozacki pościg.

    Uciekinierów dopędzono przed Mohilnem. Woźnica salwował się ucieczką. Ojciec Andrzej, wbrew namowom, pozostał na miejscu. Postanowił wydać nieprzyjacielowi otwartą bitwę.

    Credo

    Kozacy pochwycili zakonnika. Z okolicznych pól nadbiegli włościanie, pilnie obserwując dramat.

    Ponoć wpierw zwracano się do jeńca przyjaźnie. Kiedy nie okazał zainteresowania propozycją przejścia na prawosławie, oprawcy pokazali swe prawdziwe oblicze.

    Ojca Andrzeja odarto z szat kapłańskich, zawleczono do pobliskiego płotu, przywiązano doń, a następnie biczowano nahajami. Kułaki rezunów grzmociły więźnia po twarzy, wybijając część uzębienia. Wyrwano mu część paznokci,  zdarto nożem skórę z ramienia. Z pobliskiego dębu ucięto gałęzie, które skręcano na skroniach jezuity, tworząc prawdziwą męczeńską koronę.

    Któryś z Kozaków przypomniał, że mają rozkaz odstawienia „Lacha” żywego przed oblicze starszyzny. Obwiązano go więc sznurami przytroczonymi do końskich kulbak i pognano w stronę Janowa. 66-letni zakonnik biegł dobre cztery kilometry, przynaglany ukłuciami spis i szabel. Gdy stanął przed oczami starszyzny kozackiej, był cały pokryty krwią. To nie wzbudziło jednak litości. Ataman zwrócił się doń szyderczo:

    – Toś ty jest księdzem łacińskim?

    Zakonnik wiedział, co go czeka, jednak nie zawahał się ani chwili:

    – Jestem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć.

    Wokół kłębił się tłum. Oprócz Kozaków i ich zwolenników na głównym placu Janowa stłoczyli się również sterroryzowani mieszkańcy – katolicy, prawosławni, żydzi. Ojciec Andrzej zapewne postanowił wlać otuchę w serca uciśnionym, gdy zwrócił się do zbrojnej gromady tymczasowych panów miasteczka:

    – Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze wasze.

    Rozwścieczony wódz rebeliantów porwał za szablę i ciął na oślep. Andrzej odruchowo zasłonił się prawą ręką, ostrze pokiereszowało mu palce. Kozak uderzył ponownie, tym razem mierząc w lewą stopę kapłana. Żelazo zazgrzytało o kość, męczennik runął na ziemię. Gdy leżał, ujrzał nad sobą ostrza i wykrzywione nienawiścią twarze ich właścicieli. Wiedział, że śmierć jest blisko, złożył więc głośno wyznanie wiary. Świadkowie zapamiętali je następująco:

    – Wierzę i wyznaję, że jest jeden Bóg prawdziwy, tak jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów. Za nią tak, jak apostołowie i wielu męczenników, także ja chętnie cierpię i umieram.

    Wedle świadków wypowiadał te słowa „łagodnie”„z dobrocią serca”. Odpowiedź ze strony oprawców przyszła szybko. Jeden dźgnął go szablą w twarz, ostrzem wydłubując prawe oko. Tłuszcza ryknęła z aprobatą.

    Światło

    Porwali go za pokaleczone nogi i powlekli do miejskiej rzeźni – niewielkiej drewnianej szopy, stojącej w centrum Janowa. Tam cisnęli go na stół służący do ćwiartowania zwierząt.

    W ciągu dwóch najbliższych godzin rezuni wykazywali się inwencją. Liczna publika oglądała widowisko przez okna i szpary w ścianach rzeźni.

    Znów poszły w ruch nahaje. Głowę kapłana ściskano młodymi gałęziami dębowymi. Przypalano go żywym ogniem. Wbijano drzazgi pod paznokcie, zdzierano skórę z piersi i z rąk.  Oskalpowano mu głowę, wycinając na czaszce krwawą „tonsurę”. Skórę zdarto mu też z pleców, tworząc ociekający posoką „ornat”. Noże katów odcinały palce, nos, uszy i wargi. Rany przypalano i wcierano w nie sieczkę. Co jakiś czas ponawiano propozycję przerwania mąk, w zamian za akt apostazji.

    Zaś on modlił się nieustannie, wołał do Boga, wzywał imion Jezusa, Maryi i świętych. Błagał o łaskę nawrócenia dla swych katów. W końcu zniecierpliwiony dręczyciel wydrążył dziurę w karku Andrzeja, wyciął u podstawy język.

    Potem jezuitę powieszono głową w dół. Towarzyszył temu radosny okrzyk gawiedzi:

    – Patrzcie, jak Lach tańczy!

    Wiszącemu ktoś wbił grube szydło w lewy bok.

    Była już trzecia po południu, gdy kozacki dowódca uznał, że pora zakończyć kaźń. Więźnia odcięto, a on runął w kałużę krwi. Jeden z rezunów dobył szabli, przystąpił do zmasakrowanego, drgającego w konwulsjach  ciała. A jednak życie wciąż tliło się w kapłanie, bo na widok nadchodzącej śmierci wzniósł ręce. Nie, nie zasłaniał się przed oprawcą. W ostatniej chwili ziemskiego żywota ojciec Andrzej wyciągnął okaleczone dłonie ku niebu.

    Ostrze opadło na szyję. Trysnęła krew, jednakże kozacka szabla nie zdołała odrąbać głowy. Zabójca uderzył ponownie, z podobnym rezultatem. Mordercy dali za wygraną, odeszli pozostawiając za sobą znieruchomiałe zwłoki.

    Świadkowie zeznali, że po zgonie Andrzeja Boboli ukazało się na niebie jakoweś dziwne światło. Był 16 maja 1657 roku, wigilia Wniebowstąpienia Pańskiego.

    Znaki

    Ojciec Andrzej Bobola był osiemdziesiątym czwartym polskim jezuitą, który dostąpił zaszczytu męczeńskiej śmierci. Tylko w latach 1648-1667 z rąk samych tylko rebeliantów kozackich zginęła setka kapłanów katolickich, w tej liczbie 40 jezuitów.

    Mogło się wydawać, że pamięć o męczeństwie ojca Andrzeja rychło zaniknie. Wszak takie i podobne okrucieństwa były niemal codziennością w Rzeczypospolitej przez ogromną część XVII stulecia.  Istotnie, po jakimś czasie w ludzkich sercach zatarło się nawet wspomnienie o dokładnym miejscu pochówku zakonnika. O męczenniku przypomniano sobie w okolicznościach, które trudno uznać za typowe. Ściślej, przypomniał on o sobie sam.

    16 kwietnia 1702 roku rektor kolegium pińskiego o. Marcin Godebski kończył wieczorne modlitwy. Miasto spowijał już mrok. Nagle przed obliczem rektora pojawiła się na chwilę nieznana postać. Przybysz przedstawił się jako Andrzej Bobola. Zażądał odnalezienia swej trumny, podając wskazówki co do jej lokalizacji.

    Całkowicie zrozumiały wstrząs u ojca rektora jeszcze się pogłębił, gdy dwa dni później zgłosił się doń zakrystianin  Prokop Łukaszewicz, by zeznać pod przysięgą o podobnym widzeniu. Wszczęto poszukiwania wedle pouczeń zostawionych przez niecodziennego gościa. W krypcie kościoła, pod ołtarzem, wśród wielu innych trumien odkryto tę właściwą, opatrzoną łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity.” Po otwarciu wieka obecni stwierdzili ze zdumieniem, że mimo upływu czasu i panującej w piwnicy wilgoci zwłoki męczennika nie wykazywały oznak rozkładu. Krew pokrywająca rany wyglądała na ledwie co zakrzepłą.

    Wieść o znalezisku zaczęła obiegać bliższą i dalszą okolicę. Rychło pojawiły się doniesienia o cudach, w tym o uzdrowieniach niewytłumaczalnych z medycznego punktu widzenia. Straszliwa epidemia z lat 1709-1710 zabrała z tego świata tysiące dusz, jednak osobliwym trafem ominęła Pińszczyznę.

    Rychło podjęto starania o kanonizację ojca Andrzeja. Nie sprzyjała temu sytuacja polityczna – kasata zakonu jezuitów, rozbiory, wojny. A wieści o nadnaturalnych zdarzeniach z udziałem męczennika mnożyły się. W roku 1819 w Wilnie widzenie miał uznany fizyk, a przy tym gorący patriota, dominikanin o. Alojzy Korzeniewski. Św. Andrzej miał ukazać mu ogromną równinę pokrytą walczącymi żołnierzami różnych narodowości i zapowiedzieć, że Polska zmartwychwstanie po wielkiej powszechnej wojnie. Informację o wizji przedrukowała zagraniczna prasa, zapewne wywołując drwiące uśmieszki niedowiarków. Kiedy sto lat po tym objawieniu traktat wersalski uprawomocnił istnienie niepodległej Rzeczypospolitej, wówczas nie śmiał się już nikt.

    Z Pińska do Rzymu

    30 października 1853 roku papież Pius IX dokonał beatyfikacji Andrzeja Boboli.

    O owocach pracy duszochwata zaświadczało i to, że cieszył się kultem także wśród ludności prawosławnej. Dowódcy wojsk rosyjskich stacjonujących wokół Pińska chronili glejtami katolickie kolegium. Oczywiście owa sytuacja nie wywoływała entuzjazmu zwierzchników Cerkwi Prawosławnej.

    Kiedy kościół w Pińsku przekazano prawosławnym bazylianom, trumna ze zwłokami męczennika powędrowała do Połocka (1808). W roku 1866 władze rosyjskie przysłały tam komisję, która miała zbadać zasięg kultu błogosławionego. Ledwie urzędnicy przekroczyli próg połockiego kościoła, gdy spod sklepienia oderwała się cegła, by grzmotnąć w głowę jednego z inspektorów. Pokiereszowany kontroler pospiesznie opuścił świątynię, a pozostali zaraz poszli w jego ślady. Komisja szybko wyniosła się z Połocka. Carska władza wolała nie zadzierać z duszochwatem.

    Nie czuli tego respektu bolszewicy, którzy po roku 1917 podjęli w całej Rosji walkę z „religijnym zabobonem”. W 1922 roku czerwoni barbarzyńcy usiłowali demonstracyjnie zniszczyć ciało ojca Andrzeja. Choć od jego śmierci upłynęło już 265 lat, zwłoki wciąż znajdowały się w dobrym stanie. Wydarto je z trumny i ciśnięto nimi o posadzkę kościoła. Ku powszechnemu zdumieniu, nie rozsypały się. Przetransportowano je do Moskwy jako „osobliwość”, skąd po wielu staraniach watykańskiej dyplomacji udało się je wydostać i przewieźć do Rzymu. Tymczasem w ojczyźnie Boboli jego kult stale potężniał.

    Patron

    Latem 1920 roku na Warszawę szły armie bolszewickie. Bój toczył się również na płaszczyźnie duchowej.

    28 lipca biskupi polscy zwrócili się do papieża Benedykta XV z prośbą o kanonizację ojca Andrzeja. Kardynał Aleksander Kakowski zalecił odprawienie nowenny na terenie archidiecezji warszawskiej. 8 sierpnia, gdy na horyzoncie grzmiały działa, ulicami stolicy ruszyła olbrzymia, stutysięczna procesja wiernych. Niesiono relikwie błogosławionych Andrzeja Boboli i Władysława z Gielniowa, wznosząc modły o odparcie bolszewickich hord. Tydzień później, w dniu święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny natarcie wroga został powstrzymane, Polacy odzyskali utracony wcześniej Radzymin. Nazajutrz Wojsko Polskie przeszło do kontrofensywy.

    Wiele lat później, 17 kwietnia 1938 roku, w Święto Zmartwychwstania Pańskiego, Andrzej Bobola został uroczyście zaliczony w poczet świętych Kościoła. Kanonizacji dokonał papież Pius XI, który latem 1920 roku, jako nuncjusz apostolski, modlił się w oblężonej Warszawie o sukces polskiego oręża.

    16 maja 2002 roku św. Andrzej został ogłoszony patronem Polski. Dziś, gdy obowiązek nawracania na wiarę Chrystusową bywa zastępowany gładkim i niezobowiązującym „dialogowaniem” z innowiercami, opieka duszochwata i pamięć o jego niezłomnym świadectwie są nam potrzebne bardziej niż kiedykolwiek.

    Andrzej Solak

    _______________________________________________________________________________

    Andrzej Bobola: szkoła cierpienia

    (Relikwie św. Andrzeja Boboli. fot.Filip Blazejowski/Gazeta Polska/FORUM)

    ***

    Bóg uczy Polaków cierpienia. Od wielu pokoleń szkoli nas w tej trudnej sztuce. Nie powinniśmy się przeciw temu buntować, ani naszym zwątpieniem obrażać Bożej Mądrości. Albowiem posiadłszy umiejętność cierpienia doskonałego – będziemy niezwyciężeni.

    Świętemu Andrzejowi Boboli wyrwano język przez otwór wycięty w karku. Jego oprawców irytowało wzywanie przezeń Jezusa i Maryi, gdy mu wybijali zęby i wyrywali paznokcie, gdy mu na kształt tonsury i ornatu zdzierali skórę z głowy i pleców, gdy mu wybijali oko, odcinali nos i uszy, gdy go przypalali żywym ogniem. A przecież z ich szyj zwisały krzyże – drewniane, srebrne, nawet złote, zdejmowane ze szlacheckich karków razem z głowami – kołysały się nad umęczoną twarzą, gdy pochylali się nad nim, by szydzić z jego poniżenia. I zdarzało się, że rzeźbiony Zbawiciel musnął rozedrgane ciało, a on czuł wówczas nie chłodny dotyk metalu, lecz ciepło przyjaznej dłoni niosące pokrzepienie:

    – Wytrzymaj, już niedługo. Wiem, co mówię. Znam to.

    Wtedy bezgłośnie powtarzał za Mistrzem, którego wszak nade wszystko i we wszystkim pragnął naśladować:

    – Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią.

    Zaiste, nie wiedzieli Kozacy, co czynią, kiedy dziewięć lat wcześniej wnieśli w granice Rzeczypospolitej ogień i miecz. Jaki dur ich opętał, że wespół z poganami zaczęli szerzyć w spokojnych krainach krzywdę i gwałt, zniszczenie i śmierć? Skąd wzięli się 16 maja 1657 roku w Janowie Poleskim – tysiąc bez mała kilometrów od Zaporoża? „Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”.

    A przecież zaledwie trzy i pół dekady wcześniej, pod Chocimiem, gdy „husaria pod Lubomirskim szła do ataku na janczarów, to mołojcy w swoim okopie rzucali czapki w górę i krzyczeli do Sahajdacznego aż ziemia drżała: „Puskaj bat’ku z Lachami umiraty!” Cóż to jest trzydzieści sześć lat? W gronie katów Andrzeja Boboli mogli znaleźć się uczestnicy tamtych wydarzeń…

    Lepiej wierzyć, że ich tam nie było. Że polegli w szlachetniejszych bojach: czy to własnymi piersiami zastawiając islamowi drogę do cywilizowanego świata, czy na poły bandycko świecąc pożogą pod murami Carogrodu, czy choćby nawet na beresteckim polu. A Janów Poleski najechała dzika banda, jakich wiele generuje długotrwała wojna. Samozwańczy obrońcy prawosławia przynieśli prawosławiu tylko wstyd i hańbę.

    „Cóż to za rany masz na twoim ciele? (…) Tak mnie pobito w domu moich najmilszych” (Za 13, 6). Choć przyszedł na świat w odległej Strachocinie, nieopodal Sanoka, pokochał ziemię pińską, jak swoją, tym bardziej więc rozpalało go pragnienie, by zamieszkujący ją lud przywieść do jedności ze świętym, apostolskim Kościołem katolickim. Za każdą cenę – gdy przyszło płacić, nie targował się…

    Aż trzech z pięciorga patronów Polski było męczennikami. To daje do myślenia. Święty patron bowiem – jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego – „jest wzorem miłości i zapewnia wstawiennictwo u Boga” (KKK 2156). Za jego przykładem mamy podążać śladami Chrystusa, a jego charyzmat ma nam pomagać w uświęceniu. Czyżby więc nasza ojczyzna miała z Bożego nadania kroczyć drogą męczeństwa? Miałżeby to być plan Opatrzności dla narodu polskiego? A przecież nie tego zgoła sobie życzymy. Stanowczo wolelibyśmy, aby nas „otaczał blaskiem potęgi i chwały”. A Rzeczpospolitą „ochraniał tarczą swej opieki od nieszczęść, które pognębić ją miały”. Czy nie dość się nacierpieliśmy? Od dwóch i pół stulecia nic innego nie robimy…

    A jednak Pan tak właśnie traktuje swoich przyjaciół – co osobiście wyjaśnił świętej Teresie z Avili, przez całe życie dręczonej rozlicznymi dolegliwościami. Krewka Hiszpanka nie powstrzymała się wówczas od ciętej riposty:

    – Teraz rozumiem, dlaczego masz ich tak niewielu!

    Zaiste nieliczne jest grono przyjaciół Pańskich – zawsze zresztą takie było. Bo przyjaźń Jezusowa, choć darmo dana, nie jest bezwarunkowa. „Jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję” (J 15, 14).

    „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9, 23-24).

    A jeżeli jesteśmy ostatnimi z przyjaciół Pana? Czy poskąpimy mu przyjaźni?

    Jerzy Wolak

    _______________________________________________________________________________

    Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić

    Sposób w jaki Andrzej Bobola upomniał się o swoją cześć, powinien stanowić mocne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zechcą dokonywać politycznie poprawnych i wpisujących się w określoną „mądrość etapu” manipulacji postacią oraz życiorysem świętego.

    Usłyszałem pukanie, a później poczułem mocne uderzenie w prawe ramie. Zobaczyłem nad sobą zwalistą postać w czarnej sutannie. Była druga w nocy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to napad na plebanii – tak wspomina swoje pierwsze „spotkanie” z Andrzejem Bobolą ks. Stanisław Niźnik. Trudno się dziwić, że znany z porywczego charakteru święty w ten nietuzinkowy sposób postanowił przypomnieć o sobie pracującemu w Strachocinie księdzu proboszczowi. Czego można było się spodziewać po jezuicie, którego jeden z przełożonych uznał, ze względu na gwałtowność charakteru, za „za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego”?

    Pojawienie się w Strachocinie to nie był pierwszy przypadek, gdy święty Andrzej „interweniował” w swojej sprawie. Dopominał się bowiem o należną mu cześć wielokrotnie i w sposób bardzo intensywny.

    Odnajdźcie moje ciało!

    Już 40 lat po swojej męczeńskiej śmierci, kiedy niemal zupełnie o nim zapomniano, święty ukazał się rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku. Kiedy 16 kwietnia 1702 roku ksiądz ks. Marcin Godebski modlił się o pomyślność dla przeżywającej trudności szkoły ukazał mu się nieznany jezuita, przedstawił jako Andrzej Bobola, i zapewnił, iż będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało zostanie odnalezione  i otoczone odpowiednią czcią. Aby ułatwić spełnienie tego żądania zakonnik dwukrotnie wskazał miejsce swojego spoczynku. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumny z łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Jak wielkie musiało być zaskoczenie kiedy po otwarciu trumny ujrzano zwłoki, zachowujące świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. A należy pamiętać, że męki jakim poddano Andrzeja Bobolę należały do szczególnie okrutnych. Dla schizmatyckich kozaków jezuita był bowiem wrogiem najgorszego sortu – jako znany „duszochwat” przywracający ruską ludność na łono Kościoła Świętego.

    Bicie nahajami, kopanie i wielokilometrowy bieg z rękami przywiązanymi do pary koni stanowiły jedynie preludium do okrutnej kaźni, która miała czekać jezuitę. Jej najokrutniejsza część rozegrała się w miejskiej rzeźni w Janowie Poleskim. Rządni krwi oprawcy wcisnęli męczonemu duchownemu na głowę uplecioną z gałązek dębowych koronę. Policzkowanie szybko przerodziło się w zadawanie brutalnych, wybijających zęby uderzeń pięścią. Udręczone ciało wylądowało na stole, na którym przypalano je żywym ogniem. Na miejscu tonsury kozacy wycięli mu ciało do kości, zaś z pleców zdjęli skórę wykrajając na nich krwawy „ornat”. Rany posypali sieczką, a następnie odcięli męczonemu nos, uszy i wargi, a pod paznokcie wbili drzazgi. Nie mogąc już dłużej znieść niezłomnej postawy męczonego kapłana, który mimo straszliwego bólu nieustannie trwał przy świętej wierze, powtarzając „jestem księdzem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje” okrutni oprawcy wyrwali Andrzejowi Boboli język wycinając w karku otwór. Ciało szarpane drgawkami powieszono głową w dół. Po dwóch godzinach dalszych tortur odcięto je, a dowódca oddziału około godziny trzeciej po południu, uderzeniem szabli zakończył te nieludzkie męczarnie dobijając zakonnika.

    Odnalezione dzięki nadprzyrodzonej interwencji udręczone ciało, owinięto w nowe prześcieradło, okryto sutanną, czarnym ornatem i prze­łożono do nowej trumny, którą umieszczono na rusztowaniu w środku krypty. Wieść o cudzie szybko rozeszła się po Polesiu. Ludność chcąca oddać hołd Andrzejowi Boboli przypominała sobie opowieści snute przez ojców o  heroizmie jezuickiego kapłana. Niezłomny kapłan potrafił także odwdzięczyć się współbraciom za spełnienie jego prośby. Szwedzi grabiący Rzeczpospolitą nie zniszczyli Pińska, a epidemia, która pochłonęła w tym czasie wiele tysięcy istnień ludzkich ominęła tę ziemię.

    Zostanę w Królestwie Polskim za głównego patrona

    Interwencja Andrzeja Boboli zakończona odnalezieniem jego ciała nie była ostatnia. Po stu latach trwania lokalnego kultu zamordowanego przez kozaków kapłana, jezuita ponownie przypomniał się Polakom.

    W 1819 objawił się dominikaninowi Alojzemu Korzeniewskiemu. Zakonnik po dłuższych modlitwach zanoszonych w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości ujrzał postać, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Ojciec Korzeniewski otrzymał polecenie spojrzenia przez okno, wówczas jego oczom ukazała się – zamiast znajomego widoku wirydarza wileńskiego klasztoru – rozległa równina. Widok ten miał przedstawiać, jak powiedział Andrzej Bobola, ziemię pińską, gdzie dostąpił „chwały cierpień męczeństwa za wiarę Chrystusową”. Wkrótce widok uległ gwałtownej zmianie – równinę pokryło walczące zaciekle wojsko. „Gdy skończy się wojna, którą widzisz, wtedy, królestwo Polski zostanie przywrócone przez miłosierdzie Boże, a ja zostanę w nim uznany jako główny patron” – usłyszał o. Korzeniewski.

    Zadanie uczynienia z Andrzeja Boboli patrona do najłatwiejszych nie należało, nie był on bowiem wówczas nawet beatyfikowany. Do zakończenia przedłużającego się m. in. z powodu kasaty Jezuitów i rozbiorów Polski procesu doszło dopiero 24 czerwca 1853 r.

    Sprawa patronatu nad Polską powracała wielokrotnie podczas dramatycznych wydarzeń, których nie brakowało w historii naszej Ojczyzny. Pojawiła się m.in. po sierpniowym Cudzie nas Wisłą w 1920 roku. Ponownie zaistniała po kanonizacji, która miała miejsce w Rzymie 17 kwietnia 1938 roku. 

    O potrzebie uznania świętego za Patrona Polski przypomniano również po ogłoszeniu w 1957 r. przez papieża Piusa XII w „trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli” encykliki Invicti athletae Christi (Niezwyciężony Atleta Chrystusa). W papieskim dokumencie zawarto m. in. odezwę do narodu polskiego z wezwaniem do nieugiętego trwania przy religii i Kościele:

    Niechże więc idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, […] jako świadek czasów, światło prawdy […] i nauczycielka życia”, że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków z najwyższą wiernością i gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

    Starania biskupów polskich przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Ognik nadziei na szczęśliwe doprowadzenie sprawy do końca tlił się przez niemal cały okres komunistycznego zniewolenia jakiemu po 1945 roku uległa Polska. Trzeba było jednak czekać, aż do 2002 roku kiedy to święty Andrzej został drugorzędnym Patronem Polski (oznacza to m. in. iż w kościelnej liturgii nie przysługuje mu „uroczystość”, a „święto”).

    Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie

    Choć do kanonizacji pochodzącego z niedużej wsi koło Sanoka Andrzeja Boboli doszło w 1938 roku, to do lat osiemdziesiątych XX wieku w jego rodzinnej Strachocinie mało, lub z goła nikt nie upominał się o należyte upamiętnienie świętego. I znów święty Andrzej musiał wziąć sprawy w swoje ręce.

    Przez lata kolejni lokatorzy starchocińskiej plebanii byli świadkami niepokojących zdarzeń. Wspominali o nich m. in. Wiesław Kielar, siostrzeniec ks. Władysława Barcikowskiego, proboszcza w Strachocinie w latach 1912-1942, oraz ks. Ryszard Mucha, proboszcz w latach 1970-1984. Ten ostatni szczególnie dotkliwie przeżył potkania z „nieznanym przybyszem zza światów”.

    Jak relacjonował – obejmujący w niecodziennych okolicznościach probostwo – ks. Stanisław Niźnik „przyjmuje się, że to z powodu wydarzeń na plebanii, ks. Ryszard podupadł na zdrowiu. Pojawiająca się i znikająca postać nigdy nie czyniła krzywdy ks. Ryszardowi. Jedynie przypominała, że czegoś oczekuje. Problem  sprowadzał się do odkrycia prawdy, o nieznanej postaci, której strój sugerował, że jest kapłanem. Długa czarna sukmana, ciemna broda i smukła sylwetka – oto charakterystyczne cechy pojawiającej się osoby. To wszystko wiemy z przekazów ks. Ryszarda. Ludzie nie bardzo wierzyli w to, co przeżywał proboszcz, a odwiedzający go koledzy, nie zawsze z uwagą słuchali jego opowiadań. Stan zdrowia kapłana ulegał pogorszeniu, aż przyszła poważna choroba i ks. Ryszard znalazł się w szpitalu”.

    Także i księdzu Józefowi święty Andrzej nie zamierzał dać spokoju. Opisane na początku gwałtowne interwencje powtarzały się przez następne cztery lata. W nocy 16 na 17 maja 1987, zjawiająca się postać na jego pytanie duchownego: „kim jesteś? i czego chcesz?” – odpowiedziała: „Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Kiedy ksiądz Niżnik podjął się realizacji tego wezwania nękające go wizje ustąpiły. Relikwie świętego Andrzeja Boboli trafiły do Strachociny 16 maja 1988 roku.

    Opisana historia ukazuje trudną do zaakceptowania dla wielu prawdę, że Niebiosa ingerują w naszą rzeczywistość. „Upartość” świętego Andrzeja Boboli w dążeniu do objęcia jego osoby należytą czcią powinna być wyraźnym ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby – jak niestety stało się z wieloma wielkimi postaciami Kościoła, ze św. Franciszkiem na czele – zafałszować jego prawdziwą tożsamość. Można domniemywać, że jest to ostrzeżenie skuteczne. Andrzej Bobola wciąż pozostaje bowiem świętym bardzo niewygodnym. Trudno się dziwić – jego radykalizm i zapał w niesieniu wszystkim bez wyjątku Świętej Wiary Katolickiej kłócą się z tak silnie promowaną dziś dialogicznością i sztuką zawierania kompromisów.

    A przecież Andrzej Bobola został bestialsko zamordowany właśnie dlatego, że na żadną ugodę iść nie chciał, a dialog uznawał za słuszny jedynie wtedy, gdy mógł w jego ramach bez skrępowania głosić prawdy Wiary. Dlaczego więc wciąż nie doczekał się spełnienia prośby i nie dołączył do grona głównych patronów naszej ojczyzny, ale nadal mówimy o nim jako o „drugorzędnym patronie”? Czy znów będzie się musiał o to upomnieć osobiście?

    Łukasz Karpiel

    ________________________________________________________________________________

    Odnaleziono relikwie św. Andrzeja Boboli, które zaginęły przed II wojną światową

    (Piotr Mecik/FORUM)

    ***

    W piwnicy jednego z domów w Ostrowie Wielkopolskim odnaleziono relikwie św. Andrzeja Boboli. To niezwykła historia, ponieważ relikwiarz zawierający fragment kości Patrona Polski odnalazł się po 80 latach.

    O sprawie informuje „Kurier Ostrowski”, który dotarł do znalazcy cennych relikwii. Jak się okazało, w jednej z piwnic domu zlokalizowanego przy ul. Wrocławskiej w Ostrowie Wielkopolskim, odnaleziono autentyczne relikwie św. Andrzeja Boboli, które zostały przekazane miejscowej parafii w 1938 roku. Miały one następnie zostać przeniesione do kościoła budowanego na terenie wojskowych koszar. Niestety ze względu na wybuch II wojny światowej, kościół nigdy nie powstał, a los relikwii pozostawał nieznany przez ponad 80 lat.

    Relikwie zidentyfikował Jerzy Sówka, lokalny kolekcjoner i regionalista, który jak podkreśla, w przeszłości miewał do czynienia ze starymi relikwiarzami. Dlatego teraz nie miał problemu z rozpoznaniem zawartości metalowego przedmiotu, który w momencie odnalezienia miał przypominać „zbitkę metalu”. „To była zbitka metalu, z której wystawało okienko z kością. Wiedziałem, że to relikwie, bo już niejednokrotnie miałem okazję relikwie oglądać” – powiedział.

    „Ktoś poodłamywał części relikwiarza myśląc, że jest to metal szlachetny. Chciał na tym zarobić, ale nie zarobił, bo to nie było wcale srebro. Na szczęście nie uszkodził centralnej części z kością. Z tyłu została natomiast mosiężna pasyjka. Może ktoś zorientował się po czasie i obawiając się konsekwencji ukrył całość na piwnicznej półce, głęboko za słoikami. Właśnie podczas porządkowania starej piwnicy w budynku przy ulicy Wrocławskiej relikwiarz został znaleziony przez osobę, która dostarczyła go w moje ręce. Rozmawiałem już z długoletnim przełożonym kaliskiej wspólnoty jezuitów ojcem Aleksandrem Jacyniakiem. Stwierdził, że na 99 procent są to właśnie zaginione relikwie św. Andrzeja Boboli” – tłumaczy w rozmowie z „Kurierem Ostrowskim” Jerzy Sówka.

    Cenne relikwie Patrona Polski zostały zabezpieczone i tymczasowo przekazane do kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej w Ostrowie Wielkopolskim. Teraz poczekają na przeniesienie do nowego relikwiarza, który zastąpi dotychczasowy, zniszczony przez zawirowania historyczne.  

    źródło: kurierostowski.pl, tvp.info/WMa

    _____________________________________________________________________________________

    Invictus Athletae Christi

    (Męczeństwo św. Andrzeja Boboli)

    ***

    W dniu, w którym Kościół wspomina św. Andrzeja Bobolę, przypominamy encyklikę wydaną przez Ojca Świętego Piusa XII w 300-letnią rocznicę męczeńskiej śmierci polskiego jezuity.

    Czcigodnym Braciom, Patriarchom, Prymasom, Arcybiskupom, Biskupom i innym Zwierzchnikom Diecezji żyjącym ze Stolicą Apostolska w pokoju i jedności. Pius Papież XII przesyła pozdrowienie i błogosławieństwo Apostolskie.

    Jest naszym gorącym pragnieniem, żeby wszyscy po całym świecie uczestnicy chlubnego miana katolików, a zwłaszcza ci synowie ukochanej przez nas polskiej ziemi, dla których Niezwyciężony Bohater Chrystusowy Andrzej Bobola jest chlubą i wspaniałym wzorem chrześcijańskiego męstwa w trzechsetletnią rocznicę jego zgonu, pobożnym sercem i umysłem rozważyli jego męczeństwo i jego świętość.

    Nie chcemy więc pominąć tej pamiętnej chwili, która złotymi zgłoskami zapisana jest w rocznikach Kościoła, żeby nie powiedzieć czegoś o jego życiu i cnocie i żeby, tak Wam, Czcigodni Bracia, jak wiernym waszej pasterskiej pieczy zwierzonym przez to okólne pismo nie wskazać w nim przykładu, który by każdy wedle swojego stanu i zawodu mógł obrać za przedmiot naśladowania.

    Wśród innych chlubnych przymiotów przede wszystkim błyszczy w Andrzeju Boboli cnota wiary, której moc, zasilana łaską Bożą, z biegiem lat tak w jego duszy zakorzeniła się i rozrosła, że nadała życiu jego osobliwą cechę i dodała mu odwagi do mężnego podjęcia męczeństwa.

    W życiu jego całkiem osobliwie święci ta prawda, którą Apostoł narodów ujął w słowa: „Sprawiedliwy z wiary żyje” (Żyd. 10, 38). Cokolwiek bowiem, czy to do wierzenia czy do pełnienia uczynkiem podaje Katolicki Kościół, on całą siłą brał sobie do serca i jak najochotniej starał się wykonać. Dlatego to od samego początku usiłował poskromić i do ładu doprowadzić te nieporządne skłonności, które po smutnym upadku pierwszego rodzica zwykły mącić naszą naturę i do złego ją pociągać a obok tego pracował nad tym z niesłabnącym nigdy zapałem, żeby duszę swoją przyozdobić we wszystkie chrześcijańskie cnoty.


    I

    Urodził się w roku 1591 w Sandomierskiej ziemi z rodziców wybitnych szlachetnością rodu, ale, znamienitszych jeszcze cnotą i stałością katolickiej wiary. Obdarzony bystrym i skłonnym do dobrego umysłem odebrawszy już w domu od najwcześniejszego dzieciństwa zacne i chrześcijańskie wychowanie, oddany został do szkół Towarzystwa Jezusowego, gdzie wnet zabłysnął niewinnością i serdeczną pobożnością.

    Że dla blasków i próżności światowych miał w sercu tylko pogardę, zapragnął gorąco „lepszych darów” (1 Kor. 12, 31) i niezadługo, jako dziewiętnastoletni młodzieniec, wstąpił jak najochotniej w Wilnie do nowicjatu Towarzystwa, by móc bezpieczniej postępować drogą doskonałości ewangelicznej.

    Mając w pamięci to tak ważne upomnienie Chrystusowe: „Kto chce iść za mną, niech zaprze samego siebie i biorąc krzyż swój na każdy dzień, niech naśladuje mnie” (Łuk. 9, 23) zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę. Przez tę walkę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory, przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości chrześcijańskiej. Nosił bowiem w sercu to przemądre zdanie św. Bernarda, że „budowa duchowna nie może dźwignąć się inaczej, jak na mocnym fundamencie pokory” (Kaz. 36 o Pieśni np. nr 5; ML 183, 969-D). Ponadto płonął najgorętsza miłością Boga i bliźnich, toteż nie było dla niego większej rozkoszy, jak spędzać, o ile tylko mógł, długie godziny przed Najśw. Sakramentem i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwym przychodzić z pomocą. Boga a nie siebie miłował nade wszystko i w myśl ustaw Założyciela swego zakonu, starał się wszystko wyłącznie kierować do Jego chwały. Pojął on więc gorąco i w życie wprowadził zalecenie wspomnianego wyżej świętego Doktora: „Tego tylko pragnijmy, który sam jeden pragnienia zaspokaja” (Na pośw. kość. kaz. IV nr 4; ML 183, 528-D).

    Nic więc dziwnego, że ten szermierz Chrystusowy, tylu darami niebieskimi ubogacony tak wielkie położył zasługi na polu apostolskiej pracy i tak obfite a zbawienne zbierał z niej owoce. A ponieważ wysiłki jego zmierzały przede wszystkim do utrzymania, wzmocnienia i zabezpieczenia katolickiej wiary, już jako wychowawca młodzieży w Wilnie i potem w innych miastach oddawał się cały nauczaniu podstaw wiary, przy czym rozbudzał w młodych sercach kult Eucharystii i gorące nabożeństwo do Najśw. Panny.

    Kiedy zaś po kilku latach, w dzień uroczystej kanonizacji świętego Ignacego i Franciszka Ksawerego, otrzymał godność kapłańską, to sobie przede wszystkim wziął do serca, żeby nie szczędząc żadnych trudów, przez kazania i misyjne wyprawy wszędzie szerzyć katolicką wiarę, i to wiarę żywą, w dobre uczynki bogatą.

    A że we wschodnich zwłaszcza częściach kraju, zagrażało wierze wielkie niebezpieczeństwo od odszczepieńców, którzy usiłowali na wszelki sposób oderwać wiernych od jedności Kościoła i swoimi błędami ich zarazić, na rozkaz swoich przełożonych, udał się Andrzej w te właśnie strony i tam po miastach, miasteczkach i wioskach, już to przez kazania, już to przez prywatne rozmowy, a zwłaszcza przez urok swej świętości i przez płomienny zapał apostolski zachwianą u wielu katolików wiarę od błędnych naleciałości oczyścił, na mocnych podstawach oparł i na powrót doprowadził do jedynej Chrystusowej owczarni. A nie poprzestając na samym podźwignięciu i umocnieniu słabnącej lub upadłej wiary, wszędzie gdzie tylko mógł rozbudzał żal za grzechy, łagodził niezgody i rozterki, wprowadzał na powrót dobre obyczaje tak, że miejsca, przez które, wzorem Boskiego Mistrza „czyniąc dobrze” przechodził, zaczynały jakby pod tchnieniem wiosny niebiańskiej wydawać śliczne kwiaty i owoce cnoty. Dlatego też, jak to przechowało się w pamięć, zarówno wierni, jak i schizmatycy nadali mu charakterystyczną nazwę „duszochwata”, czyli łowcy dusz nieśmiertelnych.

    Jak więc ten niestrudzony apostoł Chrystusowy sam żył wiarą i jak najgorliwiej szerzeniu wiary się oddawał, tak nie zawahał się dla obrony tej wiary ojczystej życie swoje oddać.

    Wśród niezliczonych prześladowań, z jakimi spotykała się zawsze katolicka wiara, na szczególne wspomnienie zasługuje ten gwałtowny a nieludzki ucisk prawdziwego Kościoła, jaki zapanował koło połowy XVII wieku we wschodnich stronach kraju nawiedzonych najazdem kozackim. Cała wściekłość najeźdźców zwróciła, się głównie na katolików i ich pasterzy oraz na misyjnych pracowników, tak dalece, że w całym kraju można było widzieć rozwalone kościoły, popalone klasztory, ciała pomordowanych kapłanów i wiernych, ogólną ruiną i rozbicie wszystkiego co święte.

    Andrzej Bobola, który mógł przyznać się śmiało do tego wyznania św. Bernarda: „Nic mi nie jest obce z tego, co jest Boże” (List 20 do Kard. Haimer; ML 182, 123 – B), nie lękając się ani śmierci ani katuszy, zapalony miłością Bożą i bliźnich wszedł dobrowolnie w te groźne stosunki, aby na wszelki sposób ratować przed wyrzeczeniem się wiary tych, których odszczepieńcy błędami swoimi starali się usidlić, oraz by niezmordowanie umacniać wszystkich w wyznaniu Chrystusowej prawdy. Stało się jednak, że 16 maja 1657 roku, w samo święto Wniebowstąpienia Pańskiego, został pochwycony w okolicy Janowa przez wrogów katolickiego imienia. Pojmanie to, jak domyślać się można, nie wywołało w nim trwogi, ale raczej niebiańską radość, wiemy bowiem, że zawsze męczeństwa pragnął i nigdy nie tracił z pamięci tych słów Boskiego Zbawiciela: „Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamiąc, dla mnie. Radujcie się i weselcie się, bo zapłata wasza obfita w niebiesiech, boć tak prześladowali proroków, którzy byli przed wami (Mat. 5, 11 n.).

    Wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał. „Po obiciu kijami i dotkliwych policzkach, przywiązany sznurem do konia, ciągniony był przez jeźdźca na powrozie męczącą i krwawa drogą aż do Janowa, gdzie czekała go ostatnia katusza”. W tej męce dorówna Męczennik polski najchlubniejszym zwycięzcom, jakich czci katolicki Kościół. Zapytany, czy jest łacińskim księdzem, odparł Andrzej: „jestem katolickim kapłanem; w tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi: wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze wasze” (z listu Piusa XI Ex aperto Christi latere; AAS 30 (1938) 359).

    Te słowa nie tylko nie pobudziły zbrodniarzy do litości, ale wprawiły ich w taką wściekłość, że z niesłychanym okrucieństwem zaczęli stosować do żołnierza Chrystusowego najsroższe męki. „Powtórnie obity biczami, na wzór Chrystusa uwieńczony został dotkliwym spowiciem głowy, policzkami straszliwie sponiewierany i zakrzywioną szablą zraniony, upadł. Niebawem wyrwano mu prawe oko, w różnych miejscach zdarto mu skórę, okrutnie przypiekając rany ogniem i nacierając je szorstką plecionką, I na tym nie koniec: obcięto mu uszy, nos i wargi, a język wyrwano przez otwór zrobiony w karku, ostrym szydłem ugodzono go w serce. Aż nareszcie niezłomny bohater około godziny trzeciej po południu, dobity cięciem miecza doszedł do palmy męczeńskiej, zostawiając wspaniały obraz chrześcijańskiego męstwa” (Homilia Piusa XI, miana przy kanonizacji św. Andrzeja w r. 1938; AAS 30, 1938, 152 – 153).

    Jak niezwyciężony Męczennik w purpurze krwi własnej z wielkim triumfem przyjęty został w niebie, tak i na ziemi podany został przez Kościół do czci i naśladowania wszystkim wiernym, tak dla osobistego blasku jego świętości, jak dla zadziwiających znaków, którym Bóg tę świętość zaświadczał i stwierdzał. W roku bowiem 1853 czcigodnej pamięci Poprzednik Nasz Pius IX zaliczył go w poczet Błogosławionych, a w roku 1938 bezpośredni Nasz Poprzednik Pius XI uroczyście pomiędzy Świętych go wprowadził.


    II

    Uważaliśmy za wskazane krótko i treściwie przedstawić w tej encyklice główne zarysy świętości Andrzeja Boboli, by wszystkie po całym świecie dzieci Kościoła, nie tylko spoglądały na niego z podziwem, ale z podobną wiernością starały się naśladować czystość jego nauki katolickiej, niezłomną jego wiarę i to męstwo, z jakim aż do męczeńskiego końca walczył o cześć i chwałę Chrystusową. Niech wszyscy wedle waszych Czcigodni Bracia, poleceń i wskazówek, wśród tych zwłaszcza obchodów z trójwiekowa rocznicą męczeństwa związanych, rozważają głęboko wzniosie jego cnoty i budzą w sobie poczucie obowiązku wstępowania w jego święte ślady.

    Dziś, co jest dla Nas powodem wielkiego bólu, w niejednym kraju wiara katolicka już to omdlewa i podupada, już to prawie zupełnie wygasa. Nauka Ewangelii niemałej liczbie ludzi jest nieznana, u innych zaś, co gorsza, spotyka się z zupełnym odrzuceniem, pod pozorem, że jest całkowicie obca tym, którzy idąc z postępem czasu, urabiają sobie przekonanie, że na ziemi, bez Boga tj. przez własny rozum i przez własne siły wszystko, czym żyją i przez co działają posiąść mogą, swoją mocą podbijając pod swoją wolą i władzę, dla pożytku i rozwoju ludzkości, wszystkie pierwiastki i żywioły tej ziemi. Inni znów do tego dążą, żeby z dusz ludzi prostych i nieuczonych, albo też takich, którzy już dotknięci są zarazą błędów, wyrwać do ostatka tę wiarą chrześcijańską, która dla rozmaitych biedaków jest w tym śmiertelnym życiu jedyną pociechą i w tym celu zwodzą ich obietnicami jakiegoś nadzwyczajnego szczęścia, które w tym ziemskim wygnaniu jest dla nas zupełnie niedostępne. Dokądkolwiek bowiem oczy obróci i dążyć zaczyna ludzka społeczność, jeżeli od Boga odchodzi, nie tylko nie osiąga upragnionego spokoju i zgody, ale wpada w taką rozterkę i niepokój, jak człowiek trawiony gorączką; oddając się pogoni za bogactwem, za wygodnym i przyjemnym życiem, które wyłącznie sobie ceni, chce pochwycić coś, co przed nią ciągle ucieka i buduje na tym, co się zapada. Albowiem bez uznania Najwyższego Boga i Jego świętego prawa nie może istnieć wśród ludzi żaden ład ani żadne prawdziwe szczęście, brakuje bowiem podstawy zarówno do prywatnego, jak i do należycie prowadzonego społecznego życia. A ponadto, jak Wam dobrze wiadomo Czcigodni Bracia, tylko niebieskie wiekuiste a nie znikome i przemijające dobra tej ziemi mogą duszy przynieść pełne nasycenie.

    I tego też twierdzić nie można, co wielu zuchwale i lekkomyślnie rozpowiada, że nauka chrześcijańska przygasza światło naturalnego ludzkiego rozumu, kiedy przeciwnie dodaje mu blasku i siły, bo go od pozorów prawdy odwraca a kieruje na pole szerszych i wyższych rozumień. Nie można więc mieć Boskiej ewangelii, tj. nauki Chrystusowej, którą Kościół Katolicki z powołania i obowiązku swego wykłada, za coś wstecznego i pokonanego dzisiejszym postępem, ale za coś żywego i żywotnego, co samo jedno może wskazać ludziom pewną i prostą drogę do sprawiedliwości, do prawdy i do wszelkiej cnoty oraz zabezpieczyć ich spokój i zgodę wzajemną, dając ich prawom i instytucjom społecznym silne i nienaruszalne podpory.

    Kto to wszystko roztropnie rozważy, łatwo zda sobie sprawę, czemu Andrzej Bobola chętnie i mężnie podjął tyle prac, tyle cierpień, żeby wśród swoich ziomków zachować nienaruszoną wiarę a obyczaje ich na takie pokusy i niebezpieczeństwa narażone, od zgubnych podstępów obronić i niezmordowanie według zasad chrześcijańskiej cnoty urobić.

    Skoro zaś, jak powiedzieliśmy już Czcigodni Bracia, wiara katolicka i dzisiaj w wielu stronach wystawiona jest na poważne niebezpieczeństwa, należy ją wszelkimi siłami bronić, wykładać i szerzyć. W tej wielkiej i tak doniosłej pracy powinni Wam być pomocą nie tylko słudzy ołtarza, którzy to z obowiązku usilnie czynić mają, ale i świeccy katolicy, na tyle szlachetni i ofiarni, żeby nie lękali się stanąć do pokojowej walki o Boża chwałę. Im zuchwałej ludzie nienawidzący Boga i nauki chrześcijańskiej występują przeciw Chrystusowi i założonemu przezeń Kościołowi, tym gorliwiej powinni nie tylko kapłan ale wszyscy katolicy i żywym słowem i przez pisma rozrzucane wśród ludu a najbardziej, przez świetlany przykład życia swego im się przeciwstawiać, zachowując zawsze poszanowanie dla osób, ale stając mężnie w obronie prawdy. A choćby w tej pracy spotkać ich miały różne przeciwności, oraz utrata czasu i mienia, niech nigdy nie cofają się wstecz, chowając zawsze w pamięci to słowo: mężne działanie i znoszenie cierpienia jest dziełem tej cnoty chrześcijańskiej, której sam Bóg najwyższą zapłatę, tj. wiekuiste szczęście obiecuje. A pamiętać trzeba, że w tej cnocie, jeśli rzeczywiście chcemy ją coraz to bardziej ku doskonałości kierować, zawsze znajdzie się odrobina męczeństwa. Nie tylko bowiem krwi rozlewem wydajemy Bogu świadectwo naszej wiary, ale i mężnym a wytrwałym opieraniem się pokusom, oraz wielkoduszna ofiarą ze siebie i ze wszystkiego co mamy, złożona Temu, który tu jest naszym Stwórcą i Odkupicielem, a w niebie będzie kiedyś nie kończącą się radością.

    Niechże więc wszyscy jako we wzór wpatrują się w męstwo świętego Męczennika Andrzeja Boboli, niech nieugiętą jego wiarę i sami zachowują i na wszelki sposób bronią, niech tak naśladują jego apostolską gorliwość, żeby starali się najusilniej stosownie do swego stanu Królestwo Chrystusowe na ziemi umacniać i we wszystkich kierunkach rozszerzać.

    Jeżeli zaś te ojcowskie Nasze zlecenia i pragnienia kierujemy do wszystkich Pasterzy świętego Kościoła i do ich owczarni, najbardziej zwraca się myśl nasza do tych, co w polskich stronach życie pędzą. Skoro bowiem Andrzej Bobola z ich narodu wyszedł i ich ziemię nie tylko blaskiem rozlicznych cnót, ale i krwią męczeńską uświetnił, jest on dla nich wspaniałą ozdobą i chlubą. Niechże wiec idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę, swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną; żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, jako świadek czasów, światło prawdy i nauczycielka życia” (Cic. De Or. 2, 9, 36), że Bóg te właśnie role narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech podnoszą oczy w górę ku tej nagrodzie, jaka Bóg obiecuje tym wszystkim, co z zupełną wiernością, z ochotnym sercem, z gorącą miłością żyją, działając i walcząc dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

    Przy tej sposobności nie możemy sobie tego odmówić, żeby przez to okólne pismo zwrócić się wprost do wszystkich, bardzo nam drogich synów Polski, zwłaszcza do tych Zwierzchników diecezji, którzy dla imienia Jezusa Chrystusa cierpienia i utrapienia ponieśli. Postępujcie nadal mężnie, ale z tą odwagą chrześcijańska, która idzie w parze z roztropnością i z tą mądrością, która umie bystro patrzeć i przewidywać. Wiarę katolicką i jedność zachowujcie. Wiara niech będzie „przepasaniem biódr waszych” (por. Iz. 11,5); niech ona głoszona będzie po całym świecie (por. Rzym. 1,8), niech wam będzie tym „zwycięstwem, które zwycięża świat” (1. Jan. 4,4). A czyńcie to wszystko patrząc na Jezusa, przodka i kończyciela wiary, który mając przed sobą wesele, podjął krzyż, wzgardziwszy sromotą i siedzi na prawicy Stolicy Bożej” (Żyd. 12,2).

    Tak postępując i to osiągniecie, żeby wszyscy Święci, osobliwie ci, co z waszego rodu wyszli, z tego wiekuistego szczęścia jakim się obecnie cieszą, wraz z Królową Polski, Bożą Rodzicielką Maryją, na was i na ukochaną Ojczyznę waszą łaskawie spoglądali, by opiekować się nią i jej bronić.

    Żeby się to szczęśliwie ziściło, pragniemy gorąco. Czcigodni Bracia, byście wszyscy ze wszystkimi wiernymi całego świata, zwłaszcza w czasie obchodu tej wiekowej rocznicy, gorące do Boga zanosili prośby, by raczył łaskawie obfitsze dary i pociechy osobliwie tym zsyłać, którzy w większych niebezpieczeństwach żyć muszą i cięższych na drodze Bożej doznają trudności.

    Przez te same jednomyślne prośby starajmy się i to u miłosierdzia Bożego wybłagać, żeby wreszcie zapanował wśród wszystkich narodów upragniony pokój i żeby święte prawa oraz zadania Kościoła, które też prawdziwemu dobru ludzkiego społeczeństwa jak najbardziej służą, znalazły u wszystkich należne uznanie i na prawnej drodze wszędzie a szczęśliwie weszły w życie.

    By do tego wszystkiego jak najrychlej doszło, z waszymi modłami łączymy nasze najgorętsze prośby i udzielamy Wam, Czcigodni Bracia oraz całemu chrześcijańskiemu ludowi, na zadatek łask Bożych i na znak życzliwości Ojcowskiej, płynącego z głębi serca Apostolskiego błogosławieństwa.

    Dan w Rzymie, u św. Piotra 16 maja – tj. w rocznicę tego dnia, w którym przed trzema wiekami św. Andrzej Bobola palmę męczeństwa otrzymał – w roku 1957 a Pontyfikatu Naszego dziewiętnastym.

    PIUS PP. XII

    źródło: opoka.org.pl

    _______________________________________________________________________________

    Obdarty ze skóry na rzeźnickim stole

    „Wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał” – pisał o męczeńskiej śmierci św. Andrzeja Boboli, papież Pius XII w encyklice „Invictus Athleta Christi”. O wynikach śledztwa w sprawie zabójstwa patrona Polski i jego politycznych kulisach rozmawiamy z Gabrielem Maciejewskim, pisarzem i blogerem.

    Co jeszcze nowego można powiedzieć o śmierci św. Andrzeja, literatura poświęcona świętemu wydaje się być dość obszerna?

    Tak naprawdę to nic nie zostało powiedziane. Św. Andrzej Bobola to postać, której się odmawia istnienia w życiu publicznym. Jeśli przyjrzymy się popularnym publikacjom, takim jak książki Pawła Jasienicy, do których ciągle wracamy, to przekonamy się, że święty jest tam nieobecny. Książki wydawane przez środowiska katolickie nie grzeszą z kolei zbytnią świeżością spojrzenia, są to zazwyczaj hagiografie należne osobom tej klasy co św. Andrzej, jednak niewiele wyjaśniające. Skupiają się one głównie na straszliwym końcu życia świętego i zadanej mu w sposób okrutny śmierci, której okoliczności pozostają wciąż niejasne. Sprowadza się je do intrygującej afery kryminalnej. Czyni tak Jan Dobraczyński w „Mocarzu” i Feliks Koneczny. Wygląda to mniej więcej tak: oto na rubieżach Rzeczpospolitej bardzo źli ludzie mordują wspaniałego człowieka. Nie ma tam analizy i prób wyjaśnienia przyczyn tej bardzo złożonej historii, jaką jest śmierć św. Andrzeja.

    A może mamy do czynienia z tragicznym, ale jednak przypadkiem?

    Okrutny sposób zadania śmierci ewidentnie wskazuje, że nie. Pamiętajmy także, że święty pochodził z rodziny o dużym znaczeniu politycznym, jego stryj był doradcą króla Zygmunta III. Boboli przypisuje się autorstwo ślubów lwowskich, o czym się rzadko wspomina. Widać, że ta postać była znacząca nie tylko przez swoją drogę pobożności osobistej, ale także ze względu na polityczne zaangażowanie rodziny. Zdarza się, że autorzy piszący o św. Andrzeju skupiają się na analizie cech jego charakteru św. Andrzeja, takich czy innych jego wadach i zaletach. Nie przybliża nas to do wyjaśnienia okoliczności śmierci św. Andrzeja Boboli.

    Jak postać św. Andrzeja wygląda na tle otaczającej go historii i polityki?

    Wątpliwe jest, że wysyłający świętego w teren Jezuici nie zdawali sobie sprawy z tego co się dzieje i grożącego rozpadu państwa. Pytanie, czy znali plany polityczne jakie wobec terenów, na których zakon prowadził swoje misje miały europejskie mocarstwa.

    Znali je?

    Tego nie wiemy, ja przypuszczam, że raczej tak. Śmierć Boboli łączy się z wydarzeniami bardzo odległymi. Kozacy, którzy zamordowali św. Andrzeja nie wzięli się znikąd, przyszli z armią Rakoczego, księcia Siedmiogrodzkiego.

    Czyli za śmiercią świętego kryje się polityka i to na wielką skalę?

    Zdecydowanie tak. Dowodem na to jest także fakt, że współczesna historia „nie widzi” św. Andrzeja. Dzieje się tak właśnie dlatego, że wyjaśnienie jego losów odkrywałoby prawdziwe karty i faktyczny obraz tamtych czasów. Zdecydowanie Bobola został zlikwidowany w imię intrygi politycznej.

    Wiemy czyjej?

    Uświadommy sobie, że istniał układ między Bohdanem Chmielnickim a księciem Rakoczym ze Szwecją w tle, na mocy którego książę miał się ogłosić w Krakowie królem Polski. Tereny, na których przebywali ojcowie jezuici i działał św. Andrzej, miały być księstwem przekazanym synowi Bohdana Chmielnickiego, Jerzemu we władanie dziedziczne. Jeśli więc wyznacza się granice i przyznaje księstwo władcy prawosławnemu, to  musi on brutalnie rzecz ujmując „oczyścić”. W przeciwnym razie czekają go kłopoty. Te postanowienia zostają natychmiast wprowadzone w życie. W styczniu 1657 roku armia Rakoczego przekracza granicę polską. Zwróćmy uwagę, że książę nie liczy się  zupełnie z otaczającymi warunkami atmosferycznymi, jest bowiem środek zimy. Armia siedmiogrodzka maszeruje mimo zasypanych i zawianych przełęczy, nie ma mowy by się zatrzymała.

    Wygląda to na czyste szaleństwo

    Tak. Jednak to zdecydowanie nie jest szaleństwo. Ta wyprawa jest doskonale przygotowana przede wszystkim dlatego, że ktoś ją finansuje. Samuel Pufendorf pisze, że wozy taborowe księcia były osłaniane przez oddział składający się z dwóch i pół tysiąca Kozaków. Z pewnością nie wieziono na tych wozach jedynie rzeczy osobistych księcia. Postanowienie o wyprawie nie było z pewnością przejawem obłędu księcia siedmiogrodzkiego wyruszającego do kraju ogarniętego wojną domową. Bez wątpienia ta armia dostała na tę eskapadę militarną pieniądze. Z odziałem Rakoczego, osłanianym przez Kozaków poruszają się niewielkie grupy Szwedów. Ten „potwór” podtacza się pod Brześć, który w niewyjaśnianych do końća okolicznościach zostaje zdobyty. Najprawdopodobniej zaś po prostu kupiony. Plan polityczny jest realizowany, jego elementem jest „pokazowa” śmierć św. Andrzeja. Jego zabójcy są zwykłymi gangsterami realizującymi wytyczne od przełożonych.

    Kto  miał się wystraszyć tej pokazowej śmierci?

    Ojcowie Jezuici. Moi zdaniem sprawa wygląda tak. Polska jak każde państwo istnieje dzięki administracji królewskiej, dzięki różnym organizacjom i budżetom rozmieszczonym w kluczowych miejscach: Wilnie, Krakowie, Warszawie, na dworach magnackich, biskupich i w klasztorach. Organizacja kościelna spajają bowiem obszar naszego kraju bardzo silnie. Zatem nie ma mowy o trwałym podziale terytorium póki ta organizacja istnieje i działa. Największy kłopot dla planujących podział stanowią wchodzące w skład instytucji kościelnych zgromadzenia zakonne. Po pierwsze zakonnicy mogą się nie przestraszyć wojny, mogą nie chcieć uciekać. Co więcej Jezuici są doskonałymi dyplomatami, co „grozi” próbą dogadania się i rozpoczęcia nowych negocjacji i targów oraz wplątania w nie poważnych graczy z zagranicy, którzy mogą uznać lokalne ustalenia Rakoczego z Chmielnickim za nieważne, szkodliwe czy po prostu niekorzystne dla nich. Szczególnie, że sytuacja międzynarodowa w roku 1657 zaczęła się rozwijać bardzo dynamicznie.  Pamiętajmy też, że Jezuici byli zgromadzeniem wpływowym, mającym kontakty na całym świecie. A tego planujący podział zdecydowanie nie chcieli.

    Czy Rakoczy i Chmielnicki byli na tyle silni, by takie dalekosiężne plany snuć? Czy stało za nimi poważne zaplecze polityczne?

    Teoretycznie stanowił je król Szwecji. Był on jednak marionetką realizującą politykę Paryża, a pewnie i nie tylko. By to zrozumieć musimy wrócić do bardzo znamiennego początku. Cały ten kryzys środkowo-europejski, który się zaczął wyrzucenie posłów cesarskich z okna zamku na Hradczanach, a zakończył buntem Lubomirskiego i bitwą pod Mątwami ma swoje źródło w chęci umieszczenia przez Londyn swojego człowieka na tronie w Pradze. Bankierzy Londynu chcą ożenić palatyna reńskiego Fryderyka z córką króla Anglii Jakuba I, Elżbietą Stuart. Co ciekawe Jakub I był temu przeciwny, jednak nie miało to większego znaczenia, gdyż jego głos został zupełnie zignorowany. Do małżeństwa dochodzi, panowanie córki Jakuba I trwa krótko, po czym cesarscy przepędzają Fryderyka z żona z Pragi i tak rozpoczyna się wojna trzydziestoletnia. Przez długi czas, po niesławnej ucieczce z Pragi, trwają podchody wokół dzieci Elżbiety i Fryderyka. Ta progenitura daję bowiem możliwość zgłaszania pretensji do brytyjskiego tronu, a Londynowi pozwala na mieszanie się w politykę innych dworów. Powstaje plan ożenienia księcia Siedmiogrodu Zygmunta z jedną z córek Elżbiety Stuart. Łączy się on z planem osadzenia tegoż księcia będącego protestantem na tronie polskim. W przypadku braku zgody szlachty na tego władcę, awaryjny plan stanowiła ewentualność rozczłonkowania terytorium Rzeczypospolitej. Ślub zostaje zawarty, małżeństwo skonsumowane, ale dwa miesiące po ceremonii oboje małżonkowie umierają w okolicznościach niejasnych. Myślę, że zostali po prostu otruci z polecenia Habsburgów. Kolejnym po Zygmuncie protestanckim kandydatem do korony polskiej jest Jerzy Rakoczy.

    Protestant na tronie katolickiej Polski?

    Taki był plan. I właśnie ten czynnik religijny odegrał przemożną rolę. Pamiętajmy, że cała ta koncepcja stanowiła próbę rozbicia cesarstwa i tym samym pozbawienia Rzymu zaplecza politycznego. Polska stała na drodze realizacji tego konceptu. Choć w samej Rzeczypospolitej są magnaci i szlachta wyznania protestanckiego domagający się „kalwina na tronie”, to istnieje także bardzo silny Kościół katolicki, są wpływowi biskupi oraz katolicka szlachta. Tu dochodzimy do sprawy bardzo istotnej, o której literatura nieomal milczy. Po śmierci Władysława IV do korony polskiej pretendują Jan Kazimierz oraz jego brat Karol Ferdynand, biskup i książę Wrocławia. Był on człowiekiem niezwykle dynamicznym i co ważne majętnym, cieszący się poparciem księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Kandydaturze Ferdynanda przeciwstawiają się Radziwiłłowie – kalwini, grożący zerwaniem unii polsko-litewskiej, jest jej wysoce nieprzychylny także Bohdan Chmielnicki. To on właśnie, ten buntownik przyczynił się do utrącenia tej kandydatury do korony. To jest coś niesamowitego i wręcz niemożliwego do wyobrażenia! Podkreślę jeszcze raz, iż wybór między Janem Kazimierzem a Karolem Ferdynandem, był w rzeczywistości wyborem między księciem Rakoczym-protestantem, a biskupem Karolem Ferdynandem.

    Czyli albo Rzym albo protestantyzacja całego kraju?

    Tak, trwanie przy katolicyzmie lub jego odrzucenie. Wybrano „trzecią drogę”, drogę zgniłego kompromisu. Na tronie zasiadł Jan Kazimierz. Na tym wyborze skorzystali, z resztą sami do niego doprowadzając Francuzi. Osoba, na której skroniach spoczęła polska korona zupełnie się do tej roli nie nadawała. Mało tego Jana Kazimierza zmuszono do ślubu z wdową po swoim bracie. Sama postać wdowy, czyli Marii Ludwiki Gonzagi jest także warta uwagi. Ma ona doskonałe dossier w polskiej historiografii na skutek jej zdecydowanego oporu przeciwko Szwedom, co wpisywało się  – nie przypadkowo rzecz jasna – w politykę Paryża. Była ona realizowana w Polsce już to orężem szwedzkim już to intrygami królowej Szwedom nieprzychylnej, ale zawsze była to ta sama polityka.

    Co się stało z niedoszłym królem Polski, księciem Karolem Ferdynandem?

    Dość szybko umarł, w 1655 roku już nie żył.

    Przypadek?

    To trudna sprawa, poważnej i wyczerpującej biografii księcia nie ma. Istniejąca praca napisana w latach pięćdziesiątych a wydana dopiero w 2010 roku to raczej zbiór luźnych refleksji na temat okoliczności w jakich przyszło żyć i rządzić królewiczowi na Śląsku. Ta postać wciąż czeka na swojego biografa.

    Wróćmy do św. Andrzeja. Czy Jezuici wysyłający go w tak niebezpieczne tereny nie zdają sobie sprawy jaki los może spotkać ich brata?

    Myślę, że tak. Ważna jest odpowiedź na inne pytanie: po co św. Andrzej tam szedł? Być może wyszedł z Pińska do Brześcia, by sprawdzić z kim się można porozumieć. Być może ojcowie Jezuici stwierdzili, że skoro jest możliwość negocjacji z siłami Rakoczego to warto ich spróbować. W tym momencie często pojawia się zarzut kierowany wobec zakonu Jezuitów o dość powszechne „trzymanie z władzą”. Jednak warto sobie uzmysłowić, że takie podejście do władzy, umożliwiało im prowadzenie  misji i realizowanie założonych celów.

    Ludzie zbyt często zapominają, że jeśli ktoś występuje przeciwko władzy panującej na danym terenie, to głównie dlatego, że za plecami ma inną władzę, chętną do przejęcia schedy po rządzących obecnie. Oczywiście może być też wariatem. Tertrium non datur. Skoro ojcowie wysyłają najlepszego z pośród siebie po to by szedł, czasem jechał w kierunku Brześcia, to nie może być to przypadkowe. Jednak okazało się, że nie ma żadnych możliwości negocjacji, których spodziewali się Jezuici. Zdobycie tej wiadomości św. Andrzej przypłacił życiem.

    Rozmawiał Łukasz Karpiel

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 maja

    Święty Szymon Stock, zakonnik

    Święty Szymon otrzymuje od Maryi szkaplerz
    Szymon urodził się w 1175 r. w hrabstwie Kentu, w Anglii. Jako młodzieniec opuścił dom rodzinny i udał się na pustkowie, by tam poświęcić się wyłącznie życiu bogomyślnemu. Celę urządził sobie w pniu starego dębu. Stąd jego drugie imię: Szymon Pień (ang. stock – pień). Kiedy Turcy zmusili karmelitów do opuszczenia Ziemi Świętej, ci przybyli do Anglii (1237). Szymon wkrótce wstąpił do tego kontemplacyjnego zakonu, a w roku 1245 na kapitule w Aylesford wybrano go jego generałem. Podczas jego kadencji karmelici stali się popularnym zakonem w całej Europie. Mieszkając dotychczas zazwyczaj na pustkowiu w eremach, swoje obowiązki duszpasterskie podjęli teraz (po zmianach w regule wprowadzonych przez Szymona Stocka) także w miastach.
    Szymon jest jednak znany przede wszystkim w związku z nabożeństwem szkaplerza. W roku 1251 miał wizję, podczas której Maryja miała mu wręczyć szkaplerz i zapewnić, że wszyscy, którzy będą go nosić, cieszyć się będą szczególnym błogosławieństwem, a po śmierci unikną wiecznej kary. Szkaplerz – to długi, rozcięty po bokach płaszcz bez rękawów. Noszą go zakonnicy. Ma różne kolory, w zależności od zakonu: biały, czarny, brązowy. Szkaplerz karmelitański przybrał okrojoną formę dwóch płócienek zawieszonych na szyi lub medalika, na którym jest przedstawiony.
    Szymon Stock zmarł 16 maja 1265 r. w Bordeaux podczas wizytacji jednego z francuskich klasztorów. Oprócz nabożeństwa szkaplerznego pozostawił po sobie kilka pism, m.in. O pokucie chrześcijańskiej, kilka homilii, kilka listów oraz dwie antyfony ku czci Najświętszej Maryi Panny.
    W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako mnich w habicie karmelitów, czasami w scenach z Matką Bożą, która wręcza mu szkaplerz lub wraz ze Świętym wyprowadza z czyśćca cierpiących. Jego atrybutem jest pies przynoszący chleb.
    nternetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Szymon Stock – sama Maryja miała podać mu szkaplerz

    Święty Szymon Stock – sama Maryja miała podać mu szkaplerz

    WIKIPEDIA

    ***

    Gdy śpiewał ułożony przez siebie hymn: „Kwiecie Karmelu/ Płodna winnico/ Ozdobo niebios”, sama Maryja miała podarować mu szkaplerz.

    Ojciec Joachim Badeni mawiał: „Lepiej trzymać się pewników, płaszcza Matki Bożej. My, dominikanie, mamy opowieść, że ktoś poszedł do nieba i nie znalazł tam ani jednego dominikanina. Okazało się, że wszyscy schowani byli pod płaszczem Matki Bożej, nawet bardzo gruby św. Tomasz, do którego Matka Boża powiedziała: »Tomaszu, mówiłam ci: nie jedz tyle spaghetti«. Trzymać się płaszcza Matki – to najpewniejsza droga do nieba!”.

    Czy to nie obrazowa opowieść o szkaplerzu, który jest materialnym potwierdzeniem słów: „Pod Twój płaszcz się uciekamy”? Słowo scaphulae oznacza nie tylko „wierzchnią szatę”, ale i „skrzydła, pióra”. Oba te znaczenia są trafne i wiele mówią o szkaplerzu. Nie działa on jak talizman i nie jest żadnym karmelitańskim amuletem. Katechizm wyjaśnia: „Sakramentalia to znaki święte, które z pewnym podobieństwem do sakramentów oznaczają skutki, przede wszystkim duchowe, a osiągają je przez modlitwę Kościoła”. Działają ex opera operantis, to znaczy, że łaska jest zawsze, ale możemy z niej nie skorzystać. Ich moc wypływa z wiary osoby, która je nosi.

    Mówimy: szkaplerz, myślimy: Karmel. Ta monastyczna rodzina narodziła się na górze Karmel na przełomie XII i XIII wieku. Gdy opuszczający Ziemię Świętą karmelici dotarli w 1215 roku do zachodniej Europy (najpierw na Sycylię, a później do Francji i Anglii), na Soborze Laterańskim IV wydano dekret zabraniający zakładania nowych zakonów. Nie uznawał on również istnienia tych zgromadzeń, które nie były oparte na jednej z klasycznych, oficjalnie zaaprobowanych przez Kościół reguł. Co teraz? Karmelici mieli twardy orzech do zgryzienia.

    Święty Szymon Stock (przyszedł na świat w 1175 r. w hrabstwie Kent, w Anglii) już jako młodzieniec został eremitą i zamieszkał w pniu ogromnego dębu (ang. stock – pień). Gdy Turcy zmusili karmelitów do opuszczenia Ziemi Świętej, ci przybyli do Anglii (1237 r.), a Szymon wstąpił do tego zakonu. Po ośmiu latach na kapitule w Aylesford wybrano go na jego generała. Wedle tradycji, gdy w nocy z 15 na 16 lipca 1251 roku śpiewał ułożoną przez siebie modlitwę: „Kwiecie Karmelu/ Płodna winnico/ Ozdobo niebios/ Matko Dziewico/ O Najwybrańsza/ Czysta i wierna/ Dzieciom Karmelu/ Bądź miłosierna/ O Gwiazdo morza”, miał widzenie Maryi, która podała mu szkaplerz, zapowiadając: „Przyjmij, najmilszy synu, szkaplerz twego zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”. Interwencja okazała się skuteczna. Szymon zaopatrzony w listy polecające papieża mógł bez przeszkód zakładać nowe klasztory: w Brukseli, w Liege, w Malines, w Gandawie, w Utrechcie, w Szkocji i Irlandii. Zmarł 16 maja 1265 r. w Bordeaux podczas wizytacji jednego z klasztorów.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny 19.2023/tytuł w tygodniku:Pod Twój płaszcz się uciekamy

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 maja

    Błogosławiona Antonia Mesina, męczennica

    Błogosławiona Antonia Mesina

    Antonia przyszła na świat 21 czerwca 1919 roku w Orgosolo, w pobliżu Nuoro, na Sardynii. Była drugim z dziesięciorga dzieci skromnego pracownika lokalnej administracji. Jej dzieciństwo wypełnione było pokorną służbą, ubóstwem i modlitwą. Bóg już w pierwszych latach jej życia przygotowywał dziewczynkę na przyjęcie łaski męczeństwa. Swym dziecięcym sercem gorąco służyła rodzicom i Bogu.
    Nie znamy zbyt wielu faktów z jej życia. W latach szkolnych zaangażowała się w działalność Akcji Katolickiej. Już wtedy bezgranicznie chciała służyć potrzebującym i ubogim. Jej życie rozpoczęło się zaraz po wielkiej burzy I wojny światowej. Pozostało po nim świadectwo dziewiczej miłości do Boga i Matki Przenajświętszej. W ciszy radości, na uboczu, przyszła na świat. W ciszy cierpienia, na uboczu, odeszła do nieba. Był dzień 17 maja 1935 roku w Orgosolo. Zakończyła życie ziemskie w wieku 16 lat, gdy podczas zbierania chrustu, w lesie, została zamordowana przez chcącego ją zgwałcić młodzieńca. Umarła, wybaczając swemu prześladowcy. Uroczysty pogrzeb Antonii stał się pierwszym aktem czci, oddanej jej przez wszystkich mieszkańców parafii.
    Do grona błogosławionych wprowadził ją papież św. Jan Paweł II w dniu 4 października 1987 roku.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    17 maja

    Św. Paschalis Baylon. Zakonnik, który czytał w ludzkich sercach

    fot. wikipedia domena publiczna

    ***

    Św. Paschalis Baylon

    Zakonnik, który czytał w ludzkich sercach

    Paschalis Baylon Yubero (znany także jako Pascal Bailon, nazywany niekiedy Serafinem Eucharystii) urodził się w Torre Hermoza w Aragonii (północna Hiszpania) 16 maja 1540 r. Jego rodzice, Marcin Baylon i Elżbieta Yubero, byli pobożnymi, drobnymi rolnikami. Nie stać ich było na kształcenie dzieci. Paschalis jako pasterz, najpierw trzody rodzinnej, a potem u obcych, miał wiele czasu na czytanie żywotów Świętych i innych pobożnych książek (sztuki czytania podobno nauczył się sam, prosząc o pomoc przygodnych podróżnych). Nie obserwowany przez nikogo, oddawał się modlitwie i praktykom pokutnym, aż do krwawych biczowań.

    Kiedy miał 24 lata, wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych (alkantarzystów, franciszkanów ściślejszej obserwancji), którzy mieli swój konwent w Montfort w pobliżu Walencji. Z powodu zaniedbanego wyglądu nie chciano go przyjąć do klasztoru. Jednak wkrótce po przyjęciu przełożeni przekonali się o jego zaletach i chcieli doprowadzić go do kapłaństwa. Paschalis jednak błagał, by mógł pozostać bratem zakonnym – i tak też się stało. Uświęcenie swoje widział w zjednoczeniu z Bogiem i w sumiennym wypełnianiu najniższych obowiązków w klasztorze. Najbardziej cenił sobie zajęcie furtiana. Dawało mu to bowiem wiele okazji do znoszenia przykrości, do upokorzeń, a równocześnie do pełnienia posługi wobec potrzebujących. Jego dewizą życiową były słowa: “Dla Boga i Zbawiciela potrzeba mieć serce dziecka, dla bliźniego serce matki, dla siebie – serce sędziego”.
    Paschalis miał szczególną cześć dla Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. W zamian za bezgraniczne oddanie Pan Bóg obdarzył go darem kontemplacji, czytania w sercach i sumieniach ludzkich oraz charyzmatem proroczym. Te właśnie nadprzyrodzone dary i zalety były przyczyną wezwania brata Paschalisa przez przełożonego generalnego do klasztoru w Paryżu. Długą drogę z Walencji do Paryża Paschalis odbył pieszo. We Francji panoszyli się wtedy hugenoci-kalwini. Zakonnik często prowadził z nimi dyskusje i odpowiadał na ich zarzuty. Ze szczególnym żarem bronił prawdy o realnej obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. To ściągało na niego gniew jego przeciwników tak dalece, że pewnego dnia w pobliżu Orleanu rozjuszony tłum omalże go nie ukamienował (1576).

    Po nieco dłuższym pobycie w klasztorze paryskim, gdzie budował wszystkich obserwancją zakonną, Paschalis został ponownie przeniesiony do klasztoru w okolice Walencji, w Hiszpanii. Tam ciężko zachorował. Zmarł 17 maja 1592 roku, w dniu, który sam przepowiedział. Dzień śmierci, tak jak i dzień jego urodzin, były uroczystością Zesłania Ducha Świętego. Legenda głosi, że w czasie Mszy świętej pogrzebowej, odprawianej za spokój jego duszy, Paschalis miał dwa razy otworzyć oczy: w czasie podniesienia Hostii i kielicha, by po raz ostatni uczcić ukochanego Zbawiciela pod postaciami chleba i wina. Miała to być nagroda za to, że tak często i żarliwie przy każdej okazji uczestniczył w ofierze Mszy świętej i że często nawiedzał Pana Jezusa w mijanych kościołach.

    Paschalis pozostawił po sobie około 20 niewielkich traktatów dogmatycznych i ascetycznych. Ich treść wskazuje, że napisał je nie prosty brat zakonny, prawie analfabeta, ale wytrawny teolog.
    Tak liczne cuda działy się za wstawiennictwem sługi Bożego, że już w kilkanaście lat po śmierci doczekał się wyniesienia do chwały ołtarzy: 29 października 1618 r. Paweł V beatyfikował go, a Aleksander VIII wpisał go uroczyście do katalogu świętych 16 października 1690 r. W nagrodę za szczególne nabożeństwo do Eucharystii Leon XIII (tercjarz franciszkański) ogłosił w roku 1897 prostego brata zakonnego patronem stowarzyszeń i kongresów eucharystycznych. Patronuje też kucharzom i pasterzom oraz kobietom poszukującym męża (które proszą, zwłaszcza w Hiszpanii i we Włoszech, żeby był tak dobry i przystojny jak św. Paschalis).

    Grób Paschalisa w Villareal (prowincja Castellón w Hiszpanii) został zbezczeszczony w czasie hiszpańskiej wojny domowej 1936-1939; relikwie spalono.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 maja

    Święty Stanisław Papczyński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Jan I, papież i męczennik
      •  Święty Eryk IX Jedvardsson, król
      •  Święty Feliks z Cantalice, zakonnik
    ***
    Święty Stanisław Papczyński

    Stanisław Papczyński urodził się 18 maja 1631 r. w Podegrodziu. Był synem Tomasza Papki, kowala, i Zofii z domu Tacikowskiej. Ochrzczony został imieniem Jan, które później zmienił. Już jako dziecko bawił się inaczej niż inne dzieci. Sporządzał małe “ołtarzyki”, organizował procesje podobne do kościelnych. Od wczesnej młodości wyróżniał się wielkim nabożeństwem do Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Maryi Panny, był też gorącym orędownikiem modlitwy za dusze czyśćcowe. Naukę zaczął w szkole parafialnej w rodzinnym Podegrodziu, kontynuował ją natomiast w Nowym Sączu. Kształcił się też krótko w kolegium jezuickim w Jarosławiu, potem udał się do kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie jednak nie został przyjęty. Przez pewien czas był korepetytorem, ale zapadł na ciężką chorobę i cudownie uleczony w 1649 r., wrócił do Podegrodzia. Dalszą naukę podjął kolejno w kolegium pijarów w Podolińcu i w kolegium jezuitów we Lwowie; musiał to miasto opuścić z powodu wojny; trafił także do kolegium jezuitów w Rawie Mazowieckiej.
    Po ukończeniu nauki zdecydował się wstąpić do zakonu pijarów z powodu maryjnego charakteru tego zgromadzenia. W 1656 r. złożył śluby zakonne, a 12 marca 1661 r. przyjął w Brzozowie k. Rzeszowa święcenia kapłańskie z rąk biskupa przemyskiego Stanisława Tarnowskiego. Pracował jako kaznodzieja, moderator bractwa Matki Bożej Łaskawej, prefekt w kolegium, dwukrotnie był czasowym zastępcą rektora w domu zakonnym w Warszawie. Był też cenionym spowiednikiem. Wiadomo, że spowiadał m.in. nuncjusza papieskiego w Polsce Antonio Pignatellego (przebywającego w Polsce w latach 1660-1668), który później został papieżem Innocentym XII.
    27 września 1667 r. wyjechał do Rzymu na wezwanie przełożonego generalnego. W 1668 r. został wysłany przez generała do Nikolsburga (Mikulov, Czechy), a rok później we wrześniu przyjechał do rezydencji pijarów na Kazimierzu w Krakowie. W styczniu 1670 r. został uwięziony, najpierw w domu zakonnym w Podolińcu, a później w Prievidzy (Słowacja). Po 3 miesiącach został zwolniony i wrócił na Kazimierz i oddał się pod opiekę biskupa. Zrażony panującą wśród pijarów tendencją do łagodzenia reguły, w 1670 r. poprosił o zwolnienie ze ślubów i przystąpił do zakładania nowego dzieła apostolskiego. 11 grudnia tego roku z rąk wiceprowincjała M. Krausa otrzymał dyspensę papieską i jednocześnie w obecności tych samych osób dokonał aktu oblatio z zamiarem założenia Zakonu Marianów od Niepokalanego Poczęcia NMP.
    Od 1671 r. przez dwa lata był kapelanem u Karskich w Luboczy, tu przyjął biały habit na cześć Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. 30 września 1673 r. za radą o. Franciszka Wilgi, kameduły, i za zgodą biskupa Stefana Wierzbowskiego, o. Papczyński przybył do Puszczy Korabiewskiej (zwanej potem Maryjańską, obecnie – Mariańską), gdzie został przełożonym wspólnoty pustelników. Biskup Jacek Święcicki, archidiakon i oficjał warszawski, podczas wizytacji 24 października 1673 r. zatwierdził dekretem pierwszy klasztor zakonu marianów. Ten moment uważa się za początek historii Zgromadzenia Księży Marianów. W 1677 r. fundacja instytutu Księży Eremitów Marianów w Puszczy Korabiewskiej została zaaprobowana przez Sejm Rzeczypospolitej. W tym samym roku biskup poznański Stefan Wierzbowski zaprosił marianów do tworzonej właśnie Nowej Jerozolimy (obecnie Góra Kalwaria). Stanisław Papczyński wraz ze swoją wspólnotą roztoczył tam opiekę duszpasterską nad pielgrzymami.
    W czerwcu 1684 r. Założyciel zwołał w Puszczy Korabiewskiej pierwszą kapitułę generalną, a sześć lat później pojechał do Rzymu, by uzyskać aprobatę papieską dla mariańskiego instytutu. Jednak choroba pokrzyżowała jego plany i musiał wrócić, nie osiągnąwszy celu. Jesienią 1698 r. wysłał do Rzymu w tej samej sprawie o. Joachima Kozłowskiego. 21 września 1699 r. zakon marianów uzyskał aprobatę od Stolicy Apostolskiej; po przyjęciu “Reguły Dziesięciu Cnót Najświętszej Maryi Panny” i agregacji do zakonu Braci Mniejszych zakon marianów stał się zakonem o ślubach uroczystych. 15 października tego roku powstała trzecia fundacja w Goźlinie.
    6 czerwca 1701 r. o. Stanisław Papczyński złożył w Warszawie uroczyste śluby na ręce nuncjusza apostolskiego Franciszka Pignatellego (w Polsce w latach 1700-1703). Miesiąc później przyjął profesję zakonną swoich współbraci. Przez ostatnie lata założyciel marianów stopniowo zapadał na zdrowiu i 17 września 1701 r. umarł w Górze Kalwarii, gdzie też w kościele Wieczerzy Pańskiej został pochowany. Do dziś jego doczesne szczątki doznają czci w tym maleńkim kościele na Mariankach w Górze Kalwarii.
    Beatyfikacji o. Stanisława dokonał 16 września 2007 r. w Licheniu kard. Tarcisio Bertone, legat papieski. Wspomnienie liturgiczne obchodzone jest 18 maja – w dniu urodzin.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________


    Ratownik dusz czyśćcowych i nienarodzonych dzieci.

    Ojciec Stanisław od Jezusa i Maryi – Św. Stanisław Papczyński

    (oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Polak Stanisław Papczyński (1631–1701) był wielkim kaznodzieją, doradcą duchowym, żarliwym czcicielem Niepokalanej i orędownikiem dusz w czyśćcu cierpiących. Spowiadał króla i przyszłego papieża. Założył istniejące do dziś zgromadzenie Marianów, a z uwagi na cud, jakiego sam doświadczył, i cudowne uzdrowienie, dzięki któremu został beatyfikowany, uznawany jest dziś za szczególnego patrona dzieci nienarodzonych – rodziców mających problemy z poczęciem lub donoszeniem ciąży.

    Mało brakowało, a w ogóle nie ujrzałby Bożego świata. Był jeszcze w łonie swojej mamy Zofii, kiedy przyszło jej przeprawić się wodą przez wezbrany Dunajec – rzekę płynącą przez rodzinne Podegrodzie na Sądecczyźnie. Kiedy łódź, którą płynęła, znalazła się na środku rzeki, nagle zerwała się mocniejszy, burzowy wiatr i kobieta wpadła do wody. Cudem ocalała. Najprawdopodobniej to właśnie wtedy ofiarowała swoje nienarodzone jeszcze dziecko Matce Bożej.

    Od pijarów do marianów

    Jan Papka – bo tak się wtedy nazywał – urodził się w wielodzietnej włościańskiej rodzinie. Jego ojciec Tomasz był kowalem, sołtysem wsi i zarządcą dóbr parafialnych. Jako dziecko Jan był chorowity i często zmieniał szkoły. Uczył się m.in. u jezuitów i pijarów.

    W 1654 roku wstąpił do zakonu pijarów a w 1661 roku otrzymał w tym zakonie święcenia kapłańskie. Został wybitnym retorem, kaznodzieją, cenionym spowiednikiem (spowiadali się u niego król Jan III Sobieski i nuncjusz apostolski Antonio Pignatelli, późniejszy papież Innocenty XII) i autorem kilku wybitnych dzieł z dziedziny chrześcijańskiej duchowości. Tęskniąc jednak za surowszą regułą zakonną, założył – nie bez konieczności pokonania ogromnych problemów – nowe zgromadzenie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, zwane popularnie marianami, którego najważniejszymi zadaniami – oprócz duszpasterstwa – stało się szerzenie kultu Niepokalanej i pomoc zmarłym cierpiącym w czyśćcu. Ta ostatnia posługa – w czasach licznych w XVI wieku wojen i epidemii – była szczególnie potrzebna.

    Był wielkim czcicielem Matki Bożej. Jej cudownej opiece przypisywał kilkukrotne uratowanie od utonięcia, cudowne zagojenie się ran po oblaniu wrzącym rosołem, uniknięcie śmierci z ręki szwedzkiego żołnierza, przeżycie ciężkiej epidemii i wielu trapiących go chorób, przezwyciężenie trudności z nauką. Dwa wieki przed ustanowieniem stosownego dogmatu stał się niestrudzonym krzewicielem kultu Niepokalanego Poczęcia NMP. Ze szczególnym oddaniem szerzył również m.in. kult Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, a także św. Michała Archanioła i Aniołów Stróżów. Dostrzegając zgubne skutki nadużywania alkoholu, był również zagorzałym apostołem trzeźwości.

    Pełen cudownych darów

    Ojciec Papczyński – uznawany za świętego jeszcze za życia, zasłynął wieloma uzdrowieniami i cudami – jego orędownictwu przypisuje się np. wskrzeszenie zmarłego dziecka, uwolnienia spod władzy szatana. Doświadczał przeżyć mistycznych (m.in. otrzymał dar poznania tajemnicy Trójcy Świętej), miał dar przewidywania przyszłości (przewidział m.in. zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Chocimiem), zatopiony w modlitwie unosił się nad ziemią. W swoich ekstazach i mistycznych wizjach ukazywali mu się zmarli, widział cierpienia ludzi w czyśćcu i bywał tam „porywany”.

    Odszedł do Pana w opinii świętości w założonym przez siebie klasztorze w Nowej Jerozolimie (obecnie Góra Kalwaria). Już wtedy zaczęto spisywać łaski otrzymywane przez wiernych za jego wstawiennictwem i starać się o wyniesienie go na ołtarze. Niestety, na przeszkodzie zakończenia procesu stanęły wówczas uwarunkowania historyczne.

    Ożywione w matczynym łonie

    „Uznaje się cud, dokonany przez Boga za wstawiennictwem Czcigodnego Sługi Bożego Stanisława od Jezusa i Maryi (w świecie Jana Papczyńskiego) (…), mianowicie nieoczekiwane ożywienie (w oryginale napisano: „ripresa inaspettata”) ciąży (…) w 7–8 jej tygodniu, po samoistnym jej przerwaniu przez «poronienie wewnętrzne» udokumentowane ultrasonograficznie, z postępującym jej rozwojem aż do prawidłowego zakończenia porodem, bez negatywnych następstw dla płodu, który urodził się żywy i zdrowy 17 października 2001 roku”.
    Tak brzmi kluczowa sentencja dekretu o cudzie podpisanego 16 grudnia 2006 roku przez Ojca Świętego Benedykta XVI. Cud ten wydarzył się w Polsce, w Ełku, i chociaż w dokumencie watykańskim użyto sformułowania „nieoczekiwane ożywienie”, dawniej – to, co się wydarzyło – nie wahano by się nazwać wskrzeszeniem (więcej szczegółów na temat tego cudu we wkładce „Cudowni wskrzesiciele”).

    Wiara, która zrodziła nadzieję

    Kolejny cud wydarzył się w 2008 roku, w tej samej parafii co poprzedni i niedługo po beatyfikacji o. Papczyńskiego. Był luty 2008 roku kiedy Barbara Rudzik – młoda, dwudziestoletnia kobieta źle się poczuła. Początkowo wyglądało to na zwykłe przeziębienie i taką diagnozę postawił lekarz rodzinny, ale kiedy trzy dni później doszły duszności i ból w klatce piersiowej, narzeczony odwiózł ją do szpitala. Stan kobiety w błyskawicznym tempie zaczął się jednak pogarszać, aż w końcu był bardzo zły. Już następnego dnia dwudziestolatkę umieszczono na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii, zaintubowano i podpięto do aparatury podtrzymującej życie. Nietypowe obustronne zapalenie płuc doprowadziło do kompletnego „zniszczenia” tego narządu (na zdjęciach RTG widoczne były rozległe zacienienia – a potem zagęszczenia miąższowe – najprawdopodobniej zwłóknienia – ponad trzech czwartych powierzchni obu płuc), a niebawem do ostrej niewydolności oddechowej doszła niewydolność innych narządów wewnętrznych – serca, nerek oraz ostra sepsa. Towarzyszyła temu wysoka gorączka.

    Po niemal czterech tygodniach leczenia w śpiączce, stosowania kilku różnych antybiotyków i wielu dodatkowych leków lekarze uznali, że wyczerpali już wszystkie możliwości leczenia, że chora jest już w stanie agonalnym, a zgon nastąpi w ciągu kilku godzin. Poinformowano rodzinę i ówczesnego chłopaka, że muszą przygotować się na najgorsze i… pozostała już tylko modlitwa. „Módlcie się o cud” – usłyszała matka chorej. Była środa Wielkiego Tygodnia – 19 marca 2008 roku. Zrozpaczona i rozżalona matka dziewczyny poszła tego dnia do kościoła. Ze łzami w oczach i nikłą nadzieją w sercu modliła się do Boga o cud. Od organistki otrzymała wtedy książeczkę z nowenną za wstawiennictwem błogosławionego ojca Papczyńskiego. Zachęcona przez nią do modlitwy mama dwudziestolatki niezwłocznie rozpoczęła nowennę, w którą włączył się także jej mąż i pozostali członkowie rodziny. O zdrowie dla dziewczyny modlono się też w parafii. I wtedy zaczęły dziać się bardzo dziwne rzeczy. 22 marca nastąpiła nieznaczna poprawa. Następnego dnia dziewczyna była już wydolna krążeniowo, a jej stan… z godziny na godzinę, z minuty na minutę – ku ogromnemu zdziwieniu lekarzy – zaczął się poprawiać. Dziewiątego dnia nowenny stan dwudziestolatki był już rewelacyjny. To był prawdziwy szok. Ekstubowano ją i odłączono od respiratora, a jej płuca… podjęły pracę. Mało tego – ostatnie z całej serii prześwietleń RTG  płuc wykazało, że na narządzie tym nie ma już najmniejszych śladów po chorobie, ba! – są czyściutkie i zdrowe jak u dziecka. To było coś niesamowitego, bowiem, zdaniem lekarzy zwłóknienie płuc jest uszkodzeniem nieodwracalnym, nie wychodzi się z niego, ba! doprowadza ono do śmierci. Lekarze spodziewali się też, że – jeśli w ogóle dziewczyna przezwycięży chorobę (a na to początkowo w ogóle się nie zanosiło) – będzie miała poważnie uszkodzony jeden lub kilka narządów – w grę wchodziły przede wszystkim płuca, mózg, serce, a nic takiego nie nastąpiło! Po zakończeniu intensywnej terapii pani Barbara była w nadzwyczaj dobrym stanie psychofizycznym, kilka dni później podjęto rehabilitację i pod koniec kwietnia młoda kobieta – kompletnie zdrowa, bez żadnych zaburzeń! – została wypisana ze szpitala, wkrótce wyszła za mąż (i trzeba wspomnieć, że przez cały czas trwania choroby jej chłopak troskliwie się nią opiekował, codziennie dowiadywał się o jej zdrowie) i urodziła dwoje dzieci. „To po prostu było cudowne uzdrowienie, bo medycyną nie można tego wytłumaczyć” – stwierdziła lekarka wypowiadająca się w – opisującym ten
    przypadek – filmie Święty ojciec Stanisław Papczyński przyszedł z pomocą!, zamieszczonym na portalu marianów papczynski.pl oraz na YouTube (producent: Marianum Media 2016). Takiego samego zdania był ordynator. W 2015 roku po dogłębnym rozpatrzeniu sprawy przez lekarzy i teologów powołanych przez Watykan uzdrowienie to uznano za cud za wstawiennictwem błogosławionego Stanisława.

    Niezwykłe w tej historii było jeszcze coś. Czytania na niedzielę 5 czerwca 2016 roku kiedy celebrowano Mszę Świętą kanonizacyjną (błogosławionego Stanisława wyniesiono do świętości wraz z błogosławioną Marią Elżbietą Hesselblad) dotyczyły… zmarłych przywróconych przez Boga do życia (1 Król 17:17–24 i Łukasza 7:11–17). Wiele osób odczytało to jako kolejny niezwykły znak – świadectwo Bożej Opatrzności.

    Uratowane życie

    Jeszcze przed beatyfikacją marianie opublikowali dwie książki pełne nadzwyczajnych łask uzyskanych za wstawiennictwem wtedy jeszcze Czcigodnego Sługi Bożego o. Stanisława Papczyńskiego. Wiele z nich dotyczyło nadzwyczajnej pomocy w poczęciu dziecka, w utrzymaniu ciąży, w porodzie lub połogu. „Jestem matką czworga dzieci. Ostatnie tygodnie ciąży leżałam w szpitalu i wtedy moja mama przyniosła mi książeczkę Owoce modlitwy – pisała pani Renata, która w trudnych chwilach czytała pierwszą z tych publikacji. Natychmiast zaczęłam odmawiać nowennę do Matki Bożej Niepokalanej za przyczyną Czcigodnego Sługi Bożego Ojca Stanisława Papczyńskiego. Nastąpił poród i ogromne komplikacje spowodowały, że moje szanse na przeżycie były żadne. Istniała groźba śmierci mojej i moich nienarodzonych synów bliźniaków. Ale wszystko skończyło się dobrze… Lekarz przeprowadzający cięcie cesarskie stwierdził, że to nie zasługa lekarzy, ale cud Boży. Jestem przekonana, że to moja wiara w Matkę Boską i opieka Ojca Stanisława Papczyńskiego uratowała nam życie”1.

    Świadectwo parlamentarzysty

    W zakonnych archiwach znajduje się też list, jaki jeszcze przed II wojną światową – w 1937 roku – przesłał do marianów wielki czciciel ojca Stanisława – Jan Potoczek, poseł na Sejm II Rzeczypospolitej z ziemi sądeckiej (rodzinnej ziemi o. Papczyńskiego). Poseł opisał w nim dwa przypadki uzdrowień dzieci, których był świadkiem, a które zostały wyproszone „przy pomocy chwalebnego Stanisława Papczyńskiego”.

    Obydwa uzdrowienia wydarzyły się we wsi Świniarsko (powiat Nowy Sącz) – w miejscu zamieszkania posła. Pierwszy z nich dotyczył dziewięcioletniej dziewczynki, która zachorowała na zapalenie mózgu. Dziecko zawieziono do szpitala w Nowym Sączu. Choroba była bardzo poważna – zwłaszcza że – jak wiemy – działo się to niemal 100 lat temu. Rodzice dziewczynki zamówili Mszę Świętą przed cudownym obrazem Przemienienia Pańskiego w kościele farnym w Nowym Sączu. „Ja dałem im obrazek chwalebnego Stanisława Papczyńskiego i poleciłem modlić się do niego o zdrowie dziewczyny. Obrazek przyłożono na głowę dziewczyny, który złożył się w ten sposób. Następnie przyłożono obrazek chwalebnego Stanisława na drugą stronę głowy, lecz i teraz obrazek zwinął się jak poprzednio. Dziewczyna cierpiała jeszcze, ale na drugi dzień czuła się już zdrowa, mogła chodzić, zaś na trzeci dzień już pracowała. Lekarz dr Amaizen (Żyd), który ją badał z początku, powiedział, że to uzdrowienie tylko Pan Bóg mógł zrobić, bo choroba była ciężka”2 – opisywał poseł Potoczek.

    Kolejne uzdrowienie dotyczyło chłopca – syna sąsiada posła – który zachorował na zapalenie mózgu. Dziecko bardzo cierpiało, a żadne lekarstwa nie pomagały. „Wieczorem przyłożono temu dziecku ten sam obrazek chwalebnego Stanisława Papczyńskiego do głowy, zaś rodzice modlili się gorąco do chwalebnego Stanisława Papczyńskiego o zdrowie dziecka. Obrazek zgiął się znowu.

    Nad ranem około godz. 4 dziecko roześmiało się do matki, a rano już było zdrowe, tak że ojciec mógł odjechać do pracy. Od tego czasu dziecko jest zupełnie zdrowe” – czytamy w świadectwie  Jana Potoczka.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. Publikacja za zgodą Wydawnictwa Fronda

    1 Świadectwo pani Renaty za: Owoce modlitwy, cz. 2, Świadectwa o doznanych łaskach za przyczyną Ojca Stanisława Papczyńskiego, (pdf) na http://www.stanislawpapczynski.org/

    2 Świadectwo Jana Potoczka z: archiwum ojców marianów (wersja rozszerzona artykułu zamieszczonego w MRK Cuda i łaski Boże 9/2007, s. 11, oprac. Małgorzata Pabis).

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Oto WZÓR Polaka - i wzór mężczyzny. Ojciec Stanisław Papczyński

    fot. Macpach1234 via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Oto wzór Polaka – i wzór mężczyzny.

    Ojciec Stanisław Papczyński

    Stanisław Papczyński urodził się 18 maja 1631 r. w Podegrodziu. Był synem Tomasza Papki, kowala, i Zofii z domu Tacikowskiej. Ochrzczony został imieniem Jan, które później zmienił. Już jako dziecko bawił się inaczej niż inne dzieci. Sporządzał małe “ołtarzyki”, organizował procesje podobne do kościelnych. Od wczesnej młodości wyróżniał się wielkim nabożeństwem do Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Maryi Panny, był też gorącym orędownikiem modlitwy za dusze czyśćcowe. Naukę zaczął w szkole parafialnej w rodzinnym Podegrodziu, kontynuował ją natomiast w Nowym Sączu. Kształcił się też krótko w kolegium jezuickim w Jarosławiu, potem udał się do kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie jednak nie został przyjęty. Przez pewien czas był korepetytorem, ale zapadł na ciężką chorobę i cudownie uleczony w 1649 r., wrócił do Podegrodzia. Dalszą naukę podjął kolejno w kolegium pijarów w Podolińcu i w kolegium jezuitów we Lwowie; musiał to miasto opuścić z powodu wojny; trafił także do kolegium jezuitów w Rawie Mazowieckiej.

    Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie Ojczyźnie Polaków, nie pachołków, to jest dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do brania udziału w naradach. Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się Ojczyzna.(Ojciec Stanisław Papczyński) 

    Kryzys męskości to jeden z problemów współczesności oraz wyzwanie dla Kościoła. Słabość, kosmopolityzm, brak zaangażowania, odwagi i wiary w podejmowane działania dotyczą wielu mężczyzn. Apele o męskość pozostają wciąż aktualne. Wczoraj i dziś. W popularnej piosence i dziele teologicznym Świętego Kościoła. Słowa Jana Pietrzaka Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, orły, sokoły, herosy? Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów? Gdzie te chłopy?! brawurowo zaśpiewała w 1974 roku Danuta Rinn. Trzysta lat temu wybitny teolog i kaznodzieja Ojciec Stanisław Papczyński wołał: Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych.

    Prawdziwa męskość wypływa z miłości Boga, człowieka i ojczyzny. Święty Stanisław Papczyński z XVII wieku w licznych dziełach porusza problemy aktualne we współczesnej rzeczywistości. Kreśli dla każdego z nas wzór postępowania do naśladowania w życiu społecznym, religijnym i politycznym. Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie Ojczyźnie Polaków, nie pachołków, to jest dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do brania udziału w naradach. Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się Ojczyzna. (Ojciec Stanisław Papczyński, Zwiastun Królowej sztuk)

    Myślenie wspólnotowe i odpowiedzialność za siebie, innych oraz Ojczyznę świadczy o dojrzałości człowieka. Prawdziwego mężczyznę cechuje roztropność, odpowiedzialność za ludzi i Ojczyznę. A więc zaangażowanie społeczne, odwaga do walki o lepsze jutro, wbrew zobojętnieniu, poczuciu braku wpływu na otaczającą rzeczywistość. Nie samowola, a wolność wewnętrzna i prawdziwa… Oparta na wypełnianiu woli Boga, a nie ludzkich pragnień. Prawdziwa wolność polega na przestrzeganiu praw, i to bardziej praw Boskich niż ludzkich. Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla Ojczyzny. (Ojciec Stanisław Papczyński). Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla ojczyzny. Nie jest obywatelem państwa ten, kto żyje tylko dla siebie, chociaż z trudem da się powiedzieć o kimś, że żyje dla siebie, jeśli nie żyje dla nikogo innego. Czymś hańbiącym jest nie wyrosnąć przez tyle lat z kołyski, zawsze się na nią oglądać, zawsze się w niej układać do snu. (…) Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się ojczyzna. Takim zaczyna się cieszyć. Idź dalej śladem, którego się trzymasz, i bierz na siebie coraz większe obowiązki, a osiągniesz jeszcze większą nagrodę chwały i godności. (Zwiastun Królowej sztuk, Mowa (elocutio) pkt. 14 oraz 18).

    Narastający konsumpcjonizm, walka o wyższą pozycję społeczną i powszechność dóbr są spowodowane brakiem panowania nad wewnętrznym światem potrzeb wedle Ojca Stanisława. Trudno jest rozpoznać u siebie chciwość, a jeszcze trudniej powściągnąć ją, kiedy brak sił do tego. W jaki zatem sposób mogę okiełznać swój umysł, kiedy – moim zdaniem – w sposób całkiem usprawiedliwiony pragnie zdobywać liczne zaszczyty, sławę, tytuły, stanowiska, obce kraje. Ty, który chcesz zapanować nad całym światem, musisz przyznać, że nad samym sobą panować nie potrafisz! Czy jeszcze nie dopuszczasz myśli, jeszcze się nie domyślasz, że ty w ogóle nie odczuwasz potrzeby utrzymywania w ryzach swego umysłu, i jeszcze narzekasz na brak sił, by to osiągnąć.

    Konferencja Episkopatu Polski skierowała do wiernych List pasterski przed kanonizacją Ojca Stanisława Papczyńskiego odczytany w kościołach w niedzielę 29 maja 2016 roku. Treść została opracowana podczas 372. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski w Gnieźnie i Poznaniu w dniu 15 kwietnia 2016 r. Punkt czwarty Listu pasterskiego pt. Ojciec Stanisław Papczyński − orędownik godności i świętości życiapoświęcony został umiłowaniu człowieka i Ojczyzny: Ojciec Papczyński powtarzał, że pragnąc Bożego miłosierdzia, mamy je świadczyć wobec drugiego człowieka. Pisał: Miłość jest duszą, światłem, życiem zakonów oraz każdej ludzkiej społeczności. Sam nie pozwolił żadnemu potrzebującemu odejść bez wsparcia. Troszczył się o ubogich, chorych i umierających, wspierał przytułki i szpitale, pocieszał strapionych, upominał się o odrzuconych i traktowanych niesprawiedliwie. Świadom rosnącej wówczas plagi alkoholizmu, słowem i własnym przykładem uczył trzeźwości i wskazywał drogę do wewnętrznej wolności. Wszelkie dzieła miłosierdzia podejmował z miłości do Boga i człowieka, ale też z miłości do Ojczyzny. Pisał, że przez Rzeczpospolitą należy rozumieć coś, czemu warto całkowicie się oddać i poświęcić. Jego miłość do Polski była na tyle znana, że Sejm Koronacyjny Rzeczypospolitej z1764 r. zwrócił się do Stolicy Apostolskiej z prośbą o beatyfikację cudami słynącego Polaka Stanisława Papczyńskiego. Senat Rzeczypospolitej Polskiej w 2011 r. uznał go za godny naśladowania wzór Polaka oddanego sprawom Ojczyzny.

    Anna Kryszczuk

    * Wszystkie cytaty pochodzą ze Zwiastuna Królowej Sztuk Ojca Stanisława Papczyńskiego

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 maja

    Święty Piotr Celestyn, papież i pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święty Iwo Helory, prezbiter
      •  Święty Kryspin z Viterbo, zakonnik
    ***
    Święty Piotr Celestyn

    Piotr, urodzony około roku 1215 jako przedostatni z dwunastki rodzeństwa, od najmłodszych lat kosztował chleba ubóstwa. Jego rodzicom, ubogim rolnikom w Abruzzach, trudno było utrzymać tak liczną rodzinę na skrawku jałowej ziemi. Jednak ubóstwo wynagradzali sobie religijnym wychowaniem i przywiązaniem do wiary.
    Kiedy Piotr miał 20 lat, wstąpił do pobliskiego klasztoru. Opuścił go jednak niebawem i udał się na pustkowie, by tam wieść samotne życie. W grocie na górze Pelleno założył pustelnię. Aby jednak móc oddziaływać duszpastersko na okolicznych mieszkańców, udał się do Rzymu i przyjął święcenia kapłańskie. Po powrocie (1238) na górze Murrone (Morrone), w pobliżu Sulmony, założył erem. Kiedy sława pustelnika zaczęła gromadzić przy nim coraz więcej uczniów, założył w okolicy kilka podobnych eremów. W roku 1263 nowy zakon zatwierdził papież Urban IV w oparciu o regułę św. Benedykta. W roku 1274 Piotr uczestniczył w Soborze Lyońskim II, aby dla swojego zakonu otrzymać przywileje. Papież Grzegorz X raz jeszcze uroczyście bullą Religiosam vitam zatwierdził nową rodzinę zakonną (1275). Rozwijała się ona tak pięknie, że jeszcze za życia Piotra liczyła około 600 członków i 40 eremów.
    Zatroskanie o tak wiele fundacji nakazało Świętemu zrzec się przełożeństwa. Powierzył więc opiekę nad nimi wybranemu przez siebie następcy (1286), sam zaś usunął się na pustkowie, by poświęcić czas własnemu uświęceniu.
    Tymczasem po śmierci papieża Mikołaja IV (+ 1292) kardynałowie przez dwa lata nie mogli uzgodnić kandydata na Stolicę Apostolską. W tej sytuacji zebrani na konklawe w Perugii zgodzili się na wybór Piotra, pustelnika, którego sława świętości znana była wszystkim. W taki to sposób Piotr, jako niezaangażowany po żadnej stronie, 5 lipca 1294 roku został powołany na Stolicę Apostolską. Jako 190. z kolei papież obrał sobie imię Celestyn V. Kardynałowie znaleźli go w pustelni. Naglony przez nich, przyjął wreszcie ofiarowaną sobie godność. W Rzymie zjawił się na osiołku w swoim codziennym, wytartym odzieniu. Jednakże wybór 80-letniego starca, zupełnie nie obeznanego ze sprawami rządów Kościołem, okazał się niepomyślny. Liczono na to, że zakonodawca wykaże więcej zmysłu organizacyjnego. Tymczasem nowy papież zawiódł wszelkie nadzieje. Po tak skromnym ingresie do Rzymu i po dokonanej intronizacji więcej nie pojawił się w Wiecznym Mieście. Rządził Kościołem z klasztoru w Collemaggio koło Aquila. Zadbał jedynie o swój zakon i wzbogacił go w przywileje. Poparł również reformę zakonu franciszkańskiego. Dał się uwikłać królowi Neapolu, Karolowi d’Anjou, i na dwunastu nowych kreowanych przez siebie kardynałów wybrał aż sześciu Francuzów. Przeniósł się nawet do Castelnuovo w Kampanii, gdzie władcą był Karol. Nie znając sytuacji, dawał łatwo posłuch ludziom przebiegłym przy obsadzaniu urzędów kościelnych.

    Święty Piotr Celestyn

    Celestyn V był jednak na tyle krytyczny wobec siebie, że rychło spostrzegł się, że do rządów Kościołem Chrystusa się nie nadaje. Czując więc ogrom odpowiedzialności, jeszcze tego samego roku, dnia 13 grudnia 1294 roku, zrzekł się urzędu. Złożył przed kardynałami insygnia papieskie i udał się na pustelnię na górę Murrone.
    Następca Celestyna V, papież Bonifacy VIII (1294-1303), jeden z najwybitniejszych na stolicy Piotrowej, kazał przenieść siłą swojego poprzednika na zameczek w Castello di Fumone i pilnie go strzec w obawie, aby Karol nie wykorzystał sytuacji i nie chciał na starca wywierać dalszej presji. Tam też Celestyn V zmarł 19 maja 1296 roku. Pomimo błędów, jakie poczynił, potomność uznała heroiczny akt jego zrzeczenia się urzędu papieskiego. Uznała także jego osobistą świętość, którą wyróżniał się od najmłodszych lat. Dlatego zaraz po śmierci zaczęto oddawać mu cześć. Dnia 5 maja 1313 roku papież Klemens V uroczyście zaliczył Celestyna V do katalogu świętych. Papież Klemens IX w roku 1668 jego doroczną pamiątkę, wyznaczoną na 19 maja, rozszerzył na cały Kościół.
    Relikwie Świętego przechodziły różne koleje. W roku 1972 papież Paweł VI poświęcił nową, kryształową urnę ze szczątkami Świętego, które umieszczono w Collemaggio. Wcześniej, w roku 1966, odwiedził klasztor we Fumone, gdzie św. Celestyn spędził ostatnie dwa lata swojego życia. Można tam zobaczyć celę Świętego i kaplicę, a w niej drewniany krzyż, przed którym się modlił. Jego skromny tron papieski znajduje się w krypcie katedry w Sulmonie. Zakon celestynów dzisiaj nie istnieje. Miał do niego należeć także papież Eugeniusz IV (+ 1447).
    Św. Celestyn V zostawił po sobie kilka pism: O cudach, O występkach, O marności ludzkiej, O wyjętych (zakonach), Zdania Ojców i Autobiografię. Utwory te napisane są językiem wytwornym, literackim.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Święty Urban I. Papież i męczennik, którego ścięto za nawrócenie tysięcy Rzymian

    fot. Leszko20 via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Święty Urban I. Papież i męczennik, którego ścięto za nawrócenie tysięcy Rzymian

    Urban był synem Rzymianina Poncjana. Został wybrany po męczeńskiej śmierci św. Kaliksta I. Był siedemnastym papieżem. Jego pontyfikat przypadał na lata 222-230, czyli okres schizmy, kiedy antypapieżem był Hipolit.

    Urban miał być dobrym kaznodzieją, jego naukom przypisywano nawrócenie 400 legionistów rzymskich. Hagiografowie przypisują mu udział w nawróceniu męczenników: św. Cecylii, jej męża św. Waleriana oraz jego brata św. Tyburcjusza. Według podania to Urban wydał instrukcję, aby kler do Mszy św. używał kielicha i pateny ze złota lub srebra. W dniu 23 maja 230 roku papież Urban zginął śmiercią męczeńską przez ścięcie, oskarżony o nawrócenie 5 tysięcy Rzymian. 25 maja został pochowany w katakumbach św. Kaliksta przy Via Appia, co potwierdza znaleziona tam tablica nagrobna w języku greckim.

    W średniowieczu był jednym z najbardziej popularnych świętych. Wymienia go Dante w “Boskiej Komedii” (Raj, Pieśń XXVII). W jego dzień błogosławiono pola. Patron właścicieli winnic, winnej latorośli, ogrodników, rolników i dobrych urodzajów. Święty Urban jest wzywany w czasie błyskawic i burz. Jest także patronem Maastricht, Toledo, Troyes, Walencji, a w Polsce – Zielonej Góry, Gogolina, Wodzisławia Śląskiego, Raciborza i Pszczyny, a także gminy Kobiór oraz wsi Cieszowa.

    W ikonografii ukazuje się Świętego w pontyfikalnych szatach i w tiarze. Jego atrybutami są: kielich, krucyfiks, księga, miecz, winne grono, winne grono na księdze.

    Brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 maja

    Święty Bernardyn ze Sieny, prezbiter

    Święty Bernardyn ze Sieny

    Bernardyn urodził się w rodzinie szlacheckiej 8 września 1380 r. w Massa Marittima (nieopodal Sieny w Toskanii), kilka miesięcy po śmierci najsłynniejszej sienenki, św. Katarzyny, tercjarki dominikańskiej. Kiedy miał zaledwie 3 lata, stracił matkę, trzy lata później został osierocony także przez ojca, który był gubernatorem miasteczka. Na wychowanie wziął go do siebie zamożny stryj, zamieszkały w Sienie, który opłacił mu naukę. W szkole parafialnej ukończył nauki podstawowe, a w latach 1396-1399 studiował prawo na uniwersytecie w Sienie. Równocześnie studiował Pismo święte i teologię. Po otrzymaniu licencjatu z prawa kanonicznego zapisał się do Konfraterni Najświętszej Maryi. Celem tego bractwa było wewnętrzne doskonalenie się oraz posługiwanie chorym w czasie zarazy. W czasie epidemii dżumy Bernardyn, wspomagając innych, sam się zaraził i cudem wyszedł z choroby. Później opiekował się swoją niewidomą 90-letnią stryjenką.
    W 1402 r. wstąpił do franciszkanów w Sienie. W rok potem (8 września) złożył śluby zakonne, a po kolejnym roku (8 września 1404 r.) otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni przeznaczyli go do małego klasztoru, położonego na wzgórzu w pobliżu Sieny, w Capiola. Tu spędził 12 lat. Korzystając z wolnego czasu, pilnie studiował Pismo święte i ojców Kościoła oraz dzieła teologiczne, zwłaszcza św. Bonawentury. Równocześnie dał się poznać jako dobry kaznodzieja, dlatego chętnie go zapraszano z kazaniami do okolicznych kościołów. Te właśnie kazania wyrobiły mu tak wielką sławę, że w roku 1417 mianowano go kaznodzieją na całą Italię.
    Bernardyn przemierzał Włochy, nawołując do pokuty i zmiany życia. Więcej jednak od słów działały na słuchaczy i widzów jego cnoty: duch zaparcia, pokuty i modlitwy. Sławę jego imienia roznosiły nadto działane przez niego cuda. Według świadectw naocznych świadków na jego kazania garnęły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić. Musiał głosić słowo Boże na placach. Kapłani wręcz omdlewali od długich godzin spowiadania, tysiącami rozdawano Komunię świętą. Bernardyn nawracał, godził skłócone małżeństwa, wzbudzał powołania kapłańskie i zakonne. W Piemoncie spotkał się ze św. Wincentym Ferreriuszem. Wielki dominikanin udzielił mu swego błogosławieństwa i zachęcił go do dalszej apostolskiej pracy dla zbawienia dusz.
    Bernardyn wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Imienia Jezus. Nosił je wypisane barwnie na tabliczce, aby było z dala widoczne. Każde kazanie rozpoczynał od wezwania tego najsłodszego Imienia. Raz po raz przerywał przemówienie i podnosił tabliczkę w górę, a wszyscy padając na kolana oddawali hołd Imieniu Jezusa. W tym jednak nowym nabożeństwie niektórzy zaczęli dopatrywać się herezji. Oskarżono więc go przed papieżem Marcinem V (1426), a potem także przed papieżem Eugeniuszem IV (1431) i przed ojcami soboru w Bazylei (1438). Bernardyn jednak odniósł wszędzie zwycięstwo nad swoimi przeciwnikami. Papieże darzyli go tak wielkim zaufaniem, że proponowali mu nawet trzykrotnie biskupstwo: w Sienie, w Ferrarze i w Urbino. Zakonnik jednak w swojej pokorze zdołał zawsze od tego zaszczytu się wymówić. Bernardyn w latach 1438-1442 pełnił urząd wikariusza generalnego zakonu. Brał udział w Soborze Florenckim (1439), gdzie działał na rzecz zjednoczenia greckiego Kościoła ortodoksyjnego z katolickim.
    W swoim życiu zakonnym Bernardyn bardzo bolał nad tym, że bracia mniejsi tak daleko odeszli od pierwotnej reguły św. Franciszka. Postanowił za wszelką cenę dokonać w swoim zakonie reformy. Zaczął zakładać nowe konwenty w duchu zaplanowanej przez siebie obserwy – stąd jego duchowych synów nazwano obserwantami (Ordo Fratrum Minorum Regularis Observantiae, OFMRegObs). W tej pracy pozyskał sobie uczniów, którzy rozpowszechniali jego ideę. Należeli do nich m.in.: św. Jan Kapistran (+ 1456), św. Jakub z Marchii (+ 1476), bł. Mateusz z Agrigento (+ 1450), bł. Bernardyn z Feltre (+ 1494) i bł. Bernardyn z Fossa (+ 1503). Wkrótce liczba obserwantów przewyższała liczbę franciszkanów konwentualnych.
    Zmarł w Aquili (środkowe Włochy) 20 maja 1444 r. i tam go pochowano. W 6 lat po śmierci Bernardyna, 24 maja 1450 roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, papież Mikołaj V wobec niezliczonych tłumów dokonał jego kanonizacji. W uroczystości tej wzięło udział około 4000 obserwantów. Bernardyn jest twórcą cennych dzieł teologicznych. Jest patronem bernardynów, Sieny, rodzinnej miejscowości Massa Marittima oraz tkaczy, a także orędownikiem cierpiących na choroby płuc i gardła oraz cierpiących na krwotoki. Wśród bernardynów, sprowadzonych do Polski w 1452 r. przez św. Jana Kapistrana, są także polscy błogosławieni i święci: Szymon z Lipnicy (+ 1482), Jan z Dukli (+ 1481) i Władysław z Gielniowa (+ 1505). Wywarli oni poważny wpływ na życie religijne w Polsce.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie bernardyńskim; czasem jako kaznodzieja. Jego atrybutami są: u nóg trzy infuły, których odmówił; otwarta księga; krzyż z monogramem IHS; w ręku monogram IHS w promieniach.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 maja

    Święty Jan Nepomucen, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci Krzysztof Magallanes, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Eugeniusz de Mazenod, biskup
      •  Błogosławiony Jacek Cormier, zakonnik
      •  Święty Iwo z Chartres, biskup
    ***
    Święty Jan Nepomucen
    Jan urodził się w 1348 r. w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi. Pierwsza pewna i ścisła wiadomość o jego życiu pochodzi z roku 1370. Wówczas, będąc jeszcze klerykiem, Jan figurował w dokumentach kurii biskupiej w Pradze w charakterze notariusza. W roku 1380 został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Galla (Gawła) w Pradze. Równocześnie pełnił obowiązki notariusza przy arcybiskupie Janie Jenzensteinie. W roku 1381 studiował prawo na uniwersytecie w Pradze. W latach 1382-1387 studiował także w Padwie. W roku 1387 jako doktor prawa powrócił do Pragi. Został mianowany kanonikiem przy kolegiacie św. Idziego, a w dwa lata potem również kanonikiem przy kościele świętych Piotra i Pawła w Wyszehradzie. W roku 1390 został archidiakonem i proboszczem w Zatoc (Saaz). Stąd jednak rychło arcybiskup Pragi powołał Jana na swojego wikariusza generalnego. Był to wielki zaszczyt, bowiem urząd ten dawał Janowi pierwsze miejsce po metropolicie w diecezji.
    Podczas trwającego sporu między Wacławem IV Luksemburczykiem a arcybiskupem Pragi Jan, będąc mediatorem, został uwięziony przez porywczego króla (razem z dwoma prałatami) 20 marca 1393 r. i poddany torturom. Według relacji brał w nich udział sam król. Potem na pół żywego Jana zrzucono w nocy z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy, która przepływa przez Pragę. Ludowa legenda dodała do żywotu, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się; że niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi; że król, widząc poruszenie ludu, odbył pokutę i tym podobne opowieści. Według “Kroniki” Tomasza Ebendorfera z Haselbach z 1450 r. Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi małżonki królewskiej – królowej Zofii. Uważany jest za pierwszego męczennika tajemnicy spowiedzi. Ciało Męczennika znaleziono dopiero po pewnym czasie (17 kwietnia) i pochowano w kościele Świętego Krzyża, położonym blisko rzeki. Z czasem przeniesiono je do grobowca pod katedrą z napisem: Johannes de Pomuk.
    Po śmierci Wacława IV (+ 1419) kult Męczennika zaczął się szerzyć spontanicznie. Szybko pojawiły się jego pierwsze życiorysy, a nawet była mu oddawana liturgiczna cześć. W wieku XVII jest już nazywany “błogosławionym” i wymieniany wśród patronów Pragi i Czech. Oficjalny proces rozpoczęto jednak dopiero w roku 1710 z polecenia cesarza Józefa I. Innocenty XIII w 1720 roku potwierdził tytuł błogosławionego. Ten sam papież zatwierdził tekst Mszy świętej i Liturgii Godzin ku czci Błogosławionego na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. Dnia 19 marca 1729 roku papież Benedykt XII ogłosił go formalnie świętym. Podobnie jak język św. Antoniego w Padwie, tak też język św. Jana Nepomucena jest zachowany cało w artystycznym, osobnym relikwiarzu katedry praskiej.
    Święty Jan jest patronem zakonu jezuitów, Pragi, spowiedników, szczerej spowiedzi, dobrej sławy i tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów. Śladami niegdyś bardzo żywego kultu św. Jana Nepomucena są liczne figury stawiane zazwyczaj na rozstajach dróg i w okolicy przepraw rzecznych. Wiele takich figur można spotkać w całej Polsce. Jest także popularnym patronem kościołów i parafii.W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju kapłańskim, w sutannie, rokiecie, birecie. W ręku palma męczeńska. Niekiedy trzyma palec na ustach (symbol zachowanej tajemnicy). Jego atrybutami są: klucz, książka, kłódka, krzyż w ręce, zapieczętowany list, most, z którego został zrzucony, pieczęć, wieniec z pięciu gwiazd, wieniec z gwiazd – w środku napis TACUI – “milczałem”; woda, zamek.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Święty Jan Nepomucen

    Św. Jan Nepomucen z kościoła w Lutczy

    św. Jan Nepomucen z kościoła w Lutczy/fot.  Arkadiusz Bednarczyk

    ***

    Św. Jan Nepomucen urodził się w Pomuku (Nepomuku) koło Pragi. Jako młody człowiek odznaczał się wielką pobożnością i religijnością. Pierwsze zapiski o drodze powołania kapłańskiego Jana pochodzą z roku 1370, w których figuruje jako kleryk, zatrudniony na stanowisku notariusza w kurii biskupiej w Pradze. W 1380 r. z rąk abp. Jana Jenzensteina otrzymał święcenia kapłańskie i probostwo przy kościele św. Galla w Pradze. Z biegiem lat św. Jan wspinał się po stopniach i godnościach kościelnych, aż w 1390 r. został mianowany wikariuszem generalnym przy arcybiskupie Janie. Lata życia kapłańskiego św. Jana przypadły na burzliwy okres panowania w Czechach Wacława IV Luksemburczyka. Król Wacław słynął z hulaszczego stylu życia i jawnej niechęci do Rzymu. Pragnieniem króla było zawładnąć dobrami kościelnymi i mianować nowego biskupa. Na drodze jednak stanęła mu lojalność i posłuszeństwo św. Jana Nepomucena.

    Pod koniec swego życia pełnił funkcję spowiednika królowej Zofii na dworze czeskim. Zazdrosny król bezskutecznie usiłował wydobyć od Świętego szczegóły jej spowiedzi. Zachowującego milczenie kapłana ukarał śmiercią. Zginął on śmiercią męczeńską z rąk króla Wacława IV Luksemburczyka w 1393 r. Po bestialskich torturach, w których król osobiście brał udział, na pół żywego męczennika zrzucono z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy. Ciało znaleziono dopiero po kilku dniach i pochowano w kościele w pobliżu rzeki. Spoczywa ono w katedrze św. Wita w bardzo bogatym grobowcu po prawej stronie ołtarza głównego. Kulisy i motyw śmierci Świętego przez wiele lat nie był znany, jednak historyk Tomasz Ebendorfer około 1450 r. pisze, że bezpośrednią przyczyną śmierci było dochowanie przez Jana tajemnicy spowiedzi. Dzień jego święta obchodzono zawsze 16 maja. Tylko w Polsce, w diecezji katowickiej i opolskiej obowiązuje wspomnienie 21 maja, gdyż 16 maja przypada św. Andrzeja Boboli. Jest bardzo ciekawą kwestią to, że kult św. Jana Nepomucena bardzo szybko rozprzestrzenił się na całą praktycznie Europę.

    W wieku XVII kult jego rozpowszechnił się daleko poza granice Pragi i Czech. Oficjalny jednak proces rozpoczęto dopiero z polecenia cesarza Józefa II w roku 1710. Papież Innocenty XII potwierdził oddawany mu powszechnie tytuł błogosławionego. Zatwierdził także teksty liturgiczne do Mszału i Brewiarza: na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. W kilka lat potem w roku 1729 papież Benedykt XIII zaliczył go uroczyście w poczet świętych.

    Postać św. Jana Nepomucena jest w Polsce dobrze znana. Kult tego Świętego należy do najpospolitszych. Znajduje się w naszej Ojczyźnie ponad kilkaset jego figur, które można spotkać na polnych drogach, we wsiach i miastach. Często jest ukazywany w sutannie, komży, czasem w pelerynie z gronostajowego futra i birecie na głowie. Najczęściej spotykanym atrybutem św. Jana Nepomucena jest krzyż odpustowy na godzinę śmierci, przyciskany do piersi jedną ręką, podczas gdy druga trzyma gałązkę palmową lub książkę, niekiedy zamkniętą na kłódkę. Ikonografia przedstawia go zawsze w stroju kapłańskim, z palmą męczeńską w ręku i z palcem na ustach na znak milczenia. Również w licznych kościołach znajdują się obrazy św. Jana przedstawiające go w podobnych ujęciach. Jest on patronem spowiedników i powodzian, opiekunem ludzi biednych, strażnikiem tajemnicy pocztowej.

    W Polsce kult św. Jana Nepomucena należy do najpospolitszych. Ponad kilkaset jego figur można spotkać na drogach polnych. Są one pamiątkami po dziś dzień, dawniej bardzo żywego, dziś już jednak zanikającego kultu św. Jana Nepomucena.

    Nie ma kościoła ani dawnej kaplicy, by Święty nie miał swojego ołtarza, figury, obrazu, feretronu, sztandaru. Był czczony też jako patron mostów i orędownik chroniący od powodzi. W Polsce jest on popularny jako męczennik sakramentu pokuty, jako patron dobrej sławy i szczerej spowiedzi.

    Diakon Krzysztof Dobrogowski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 maja

    Święta Rita z Cascia, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Joachima de Vedruna, zakonnica
    ***
    Święta Rita z Cascia

    Rita należy do najbardziej popularnych świętych na świecie. Urodziła się około 1380 r. w rodzinie ubogich górali w Rocca Porena, niedaleko Cascii (Umbria) jako jedyne dziecko. Według podania miała być dzieckiem wymodlonym przez pobożnych rodziców. Na chrzcie otrzymała imię Małgorzata (Rita jest jego zdrobnieniem). Na życzenie rodziców wyszła za mąż. Związek ten był jednak bardzo nieudany. Porywczy, brutalny mąż był powodem wielu jej dramatów. Rita znosiła swój los z anielską cierpliwością. Mąż Rity zginął zabity w porachunkach zwaśnionych rodów.
    Rita była matką dwóch synów, z którymi miała kłopoty wychowawcze. Bojąc się, by nie kontynuowali wendety, prosiła Boga, aby raczej zabrał ich ze świata niż mieliby stać się zabójcami. Bóg wysłuchał tej prośby. Obaj młodzieńcy, którzy planowali pomścić ojca, zmarli podczas epidemii. Rita jako trzydziestokilkuletnia wdowa wstąpiła do zakonu augustianek, które miały swój klasztor w Cascii. Ponieważ była analfabetką, została przyjęta do sióstr “konwersek”, które były przeznaczone do codziennej posługi w klasztorze. Z całą radością, z miłości dla Oblubieńca, spełniała najniższe posługi w klasztorze. Często w ciągu dnia i nocy całowała z miłością obrączkę zakonną, która symbolizowała jej mistyczne zaślubiny z Jezusem.
    Miała szczególne nabożeństwo do Bożej męki. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami. Kiedy pewnego dnia kaznodzieja miał kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by dał jej zakosztować męki chociaż jednego ciernia, który ranił Jego przenajświętszą głowę. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle w głowie silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rita odznaczała się posłuszeństwem, duchem modlitwy i cierpliwości. Będąc prostą i niewykształconą osobą, osiągnęła szczyty kontemplacji.
    Zmarła na gruźlicę 22 maja 1457 r. w Cascii. Tam jej nienaruszone ciało spoczywa do dziś. Sanktuarium Świętej, obejmujące jej rodzinny dom w Rocca Porena oraz klasztor i kościół w Cascii, w którym została pochowana, jest miejscem tłumnych pielgrzymek. Sława świętości zaczęła ściągać do Cascii wielu pielgrzymów. Przy grobie Rity działy się nadzwyczajne rzeczy, które napełniły sławą tamtejszy klasztor. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do służebnicy Bożej. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 r. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę “drogocenną perłą Umbrii”.
    Św. Rita jest patronką w sprawach trudnych i beznadziejnych. Jest opiekunką wielu dzieł charytatywnych i bractw. W Polsce kult św. Rity jest bardzo żywy. Szczególnym jego miejscem jest klasztor sióstr augustianek w Krakowie, gdzie w kościele św. Katarzyny przechowywane są relikwie św. Rity.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju zakonnym – w czarnym habicie i w białym welonie, z cierniem na czole. Jej atrybutami są: dwoje dzieci, krucyfiks, cierń, figa, pszczoły, róża.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________-

    Św. Rita z Cascia

    Figura św. Rity z kościoła 
św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie


    Figura św. Rity z kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie
/

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Rita fascynuje tym, że zrealizowała wszystkie powołania, stojące przed kobietą. Była żoną i matką, wdową, siostrą zakonną, mistyczką.

    Jan Paweł II nazwał ją „perłą Umbri”, odnosząc się nie tylko do jej niewysokiego wzrostu i szczupłej budowy, ale do tego, kim jest dla Kościoła. Św. Rita z Cascia, niczym perła, drogocenna i wspaniała, w dalszym ciągu pozostaje kimś nieznanym, ukrytym.

    Rita fascynuje tym, że zrealizowała wszystkie powołania, stojące przed kobietą. Była żoną i matką, wdową, siostrą zakonną, mistyczką. Angażowała się w życie swej wspólnoty, wspierała ubogich i chorych, a jednocześnie mistrzowsko opanowała trudną sztukę modlitwy oraz kontemplacji. Sława, która ją otaczała za życia, nie zrobiła z niej „gwiazdy”, nie pozbawiła też krytycznego i pełnego realizmu podejścia do siebie i życia. Żyła nie tylko długo, ale barwnie, ciekawie, wielowątkowo. Pomimo upływu lat jej postać nie blaknie, a zdaje się, że jest wręcz odwrotnie: powraca z orędziem, które wielu współczesnym pomaga odnaleźć wewnętrzny pokój, a w nim Boga.

    Także w Polsce św. Rita staje się coraz bardziej znana. Przybywa jej figur, obrazów, kościołów i kaplic. Ukazuje się coraz więcej książek i modlitewników. Jej kult rozwija się spontanicznie. Nie trzeba go nakazywać, organizować, „wspierać”. Rita łatwo dociera do ludzkich serc. Wystarczy tylko poznać jej życie. Wniknąć w głębinę miłości, którą ofiarowała Chrystusowi Ukrzyżowanemu.

    Nazywana jest „świętą od rzeczy niemożliwych”, „beznadziejnych”. Bóg uczynił ją patronką cierpiących aż do granic wytrzymałości, tych, których życie zdaje się być przegrane, stracone. Pomaga w kryzysach rodzinnych, godzi skłóconych. Do niej uciekają się coraz częściej chorzy na raka i inne poważne choroby. Pomaga.

    Miłość do Ukrzyżowanego

    W swoim życiu Rita wiele przecierpiała. Najpierw cierpienie pochodziło od innych. Została wbrew swej woli wydana za mąż, za człowieka, który chociaż był w głębi duszy dobry, to jednak nieokrzesany i gwałtowny. Zanim zmieniła go swą miłością, trzeba było kilku lat, wielu modlitw, łez i pokut. Gdy udało się jej ustawić życie małżeńskie i rodzinne na właściwe tory, gdy mogła cieszyć się miłością męża i dwoma wspaniałymi synami, znów przyszło cierpienie.

    Mąż został okrutnie zasztyletowany przez dawnych swych kompanów. Rita najprawdopodobniej znała ich nazwiska. Wiedziała, kim są, ale nie chciała ich wyjawić rodzinie, która domagała się zemsty. W tym samym roku doszło jeszcze drugie doświadczenie krzyża. Rita modliła się, aby Bóg prędzej zabrał jej synów z tego świata, aniżeli mieliby stać się zabójcami, mścicielami swego ojca. I wkrótce Rita – wdowa opłakiwała śmierć swoich nastoletnich dzieci. Przyszła zaraza, chłopcy umarli. Serce Rity wypełnione zostało cierpieniem, które jeszcze zwiększały natrętne i uporczywe żądania rodziny męża, by wyjawiła nazwiska jego zabójców i umożliwiła zemstę. Rita przez trzy lata pokutowała i modliła się samotnie, najchętniej na szczycie wysokiego wzgórza – Scoglio, nieopodal rodzinnej wioski. Prosiła Boga o cud pojednania rodzin i o to, by mogła zrealizować marzenie swego dzieciństwa: wstąpić do klasztoru.

    Tak też się stało. Doczekała dnia, w którym rodzina męża przebaczyła publicznie zabójcom i to zamknęło sprawę morderstwa. Wydawać by się mogło, że teraz będzie jej łatwiej. Siostry augustianki w Cascia przyjęły ją do klasztoru, gdzie w ciszy konwentu może przebywać w bliskości Chrystusa, którego ukochała ponad wszystko. Rzeczywiście: Rita w zakonie była szczęśliwa. Mogła oddać się modlitwie, wręcz kontemplacji najświętszych Bożych tajemnic. Ponadto wiele czasu poświęcała ubogim i chorym. Znali ją wszyscy biedacy w okolicznych miasteczkach i wioskach. Przynosiła nie tylko chleb i zioła, ale dobre słowo i radość, którą bezwiednie promieniowała.

    Upragnione cierpienie

    Św. Ricie nieobce stało się cierpienie zadawane przez innych. Było go dużo. Bolało mocno. Ale więcej w jej życiu było cierpienia chcianego przez nią i upragnionego. Rita, rozkochana w tajemnicy krzyża, wielkodusznie pragnęła zjednoczyć się z Ukrzyżowanym. Dlatego prosiła Chrystusa, by mogła cierpieć jak On i w ten sposób pomagać Mu w zbawianiu świata. Chciała być ofiarą, dopełniać udręki Chrystusa, jak powiedział św. Paweł, by wypraszać światu pokój i pojednanie. Chrystus wysłuchał jej gorących próśb. Otrzymała dar niezwykły: stygmat ciernia z Jego korony. Na czole powstała głęboka rana w kształcie ciernia, która powodowała ogromny ból. Siostry musiały, z powodu przykrego zapachu wydzielanego przez ranę, izolować Ritę. Zamknięta w swej celi, odizolowana od innych, cierpiała i modliła się, pościła i umartwiała się.

    Św. Rita nie pragnęła cierpienia dla niego samego. Chciała zjednoczyć się z Chrystusem Ukrzyżowanym pociągana Jego miłością i gorącym pragnieniem uczestnictwa w dziele zbawiania dusz. To cierpienie Rity miało sens ofiarniczy. Chciała go nie dla siebie, ale dla innych. Znamienne jest to, że Rita nie pragnęła niczego dla siebie. Nawet w życiu duchowym nie chciała darów i dóbr duchowych dla siebie. Zachwycił ją Chrystus, który „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać Sługi”, obdarty z szat, wyszydzany, ukrzyżowany. Chrystus, który na ołtarzu krzyża siebie samego złożył w ofierze Ojcu. Rita chciała z Nim współpracować. Pomagać Mu. Dołożyć swą cząstkę, by w ten sposób odpowiedzieć na Jego miłość.

    Pamiętajmy o Ricie

    Dzisiaj Cascia jest niewielkim miasteczkiem, tętniącym życiem zwłaszcza wiosną i latem. Przybywają tu pielgrzymi z całego świata, pragnący zobaczyć świętą i pomodlić się w swoich najtrudniejszych sprawach. Ciało świętej Rity spoczywa w kryształowej urnie w bazylice. Przetrwało do dzisiaj nietknięte upływem czasu. Wokół urny siostry umieściły wota. Jest ich wiele. Przeważają złote strzykawki, zostawione przez młodych narkomanów wdzięcznych patronce za pomoc w wyjściu z nałogu. Są tutaj zdjęcia zniszczonych samochodów i osób ocalałych w wypadkach drogowych. Jest też mnóstwo zdjęć małych dzieci, niemowląt lub starszych. Siostry opowiadają, że od momentu śmierci św. Rity do dzisiaj, zawsze, gdy dokonują się cuda za jej przyczyną, nawet daleko od Cascia, ciało świętej wydaje przyjemną, intensywną woń, jakby zapach róż. Wtedy siostry wiedzą: Rita znów pomogła.

    Wśród uzdrowionych i wysłuchanych przez św. Ritę są także Polacy. Sanktuarium w Cascia jest coraz częściej odwiedzane przez pielgrzymów udających się do Rzymu. Po drodze blisko jest przecież do Asyżu. A same okolice Cascia są doprawdy przepiękne. Nic dziwnego, że te okolice zrodziły tak wielu świętych i poetów.

    Postać św. Rity nie traci na blasku także dlatego, że przypomina o jednym z największych pragnień naszego serca: o pokoju. Rita jest patronką zwaśnionych. Godzi małżonków i rodziny. Do niej modlą się ludzie, których serca przepełnione są żalem z powodu doznanej krzywdy. Ci, którzy chcą, a nie mają siły, by przebaczyć. Rita pomaga w szczerym wypowiedzeniu słów: „Odpuść nam nasze winy, jako my odpuszczamy naszym winowajcom”. Orędzie, jakie wybrzmiewa w Cascia, jest przywołaniem serc niespokojnych, skłóconych wewnętrznie, rozdartych, obolałych z powodu doznanych krzywd, do pokonywania zła dobrem.

    ks. Zbigniew Sobolewski/Opoka.pl

    _________________________________________


    Pragnęła przyjąć mękę choćby od jednego ciernia. Rita – święta od zadań specjalnych

    Święta Rita jest dziś jedną z najbardziej znanych świętych Kościoła katolickiego. W poświęconych jej sanktuariach tłumy wiernych proszą ją o wstawiennictwo w trudnych sprawach bezdzietności, chorób, kłótni w małżeństwach, rodzinach, czy pracy. Święta Rita nigdy swojej pomocy nikomu nie odmawia. Wie co to znaczy cierpienie, bo choć na obrazach przedstawia się ją z naręczem róż, jej życie nie było usłane różami. 

    1.Rita pochowała męża i dwóch synów

    W czasach kiedy żyła Rita (a urodziła się około roku 1380) dziewczęta wydawane były za mąż przez rodziców. Choć Rita już młodzieńczym wieku pragnęła służyć Bogu jako mniszka, jej rodzice postanowili ją wydać za sporo od niej starszego mężczyznę – Fernanda Maciniego. Pierwsze lata ich małżeństwa były bardzo trudne z powodu porywczego charakteru męża. Złych nawyków nabawił się on w wojsku. Był skory do bójek, miał napady agresji. W domu też urządzał awantury. Uspokoił się na czas, kiedy na świat przychodzili jego dwaj synowie. Lecz później znów zaczął szaleć. Rita nie jedną noc płakała i modliła się za męża. Wskutek tych modlitw Fernando zaczął się nawracać.

    Czasy były wówczas niespokojne. Cascia, prowincja w której mieszkała Rita z rodziną, szykowała się do wojny. Odżyły dawne zatargi rodowe. Fernando chciał ostrzec swojego dawnego dowódcę i kuzyna, że szykuje się na niego zamach. Ruszył w drogę, jednak nie dotarł na miejsce, gdyż został zasztyletowany. Przed śmiercią Fernando prosił, aby przekazano jego żonie, iż wybaczył swoim mordercom. Pomimo to dwaj młodociani synowie Rity postanowili pomścić ojca. W tamtych czasach praktykowano krwawą wendettę czyli zemstę rodową. Rita była tym przerażona, gdyż wiedziała, że jedna zbrodnia ciągnie następną, a za morderstwo grozi synom kara piekła. Prosiła więc Boga, żeby ratował synów przed wiecznym potępieniem. Tajemniczym zrządzeniem losu w Casci (włoski region Umbria) wybuchła zaraza i zachorowali obaj synowie Rity. Przed śmiercią przebaczyli mordercom ojca, wyspowiadali się i odeszli do Boga w stanie łaski uświęcającej.   

    2.Bóg spełnił jej pragnienie bycia mniszką

    Po stracie męża i synów Rita postanowiła wstąpić do zakonu augustianek eremitek im. św. Marii Magdaleny w Cascii. Chciała to zrobić kiedyś, zanim rodzice kazali jej wyjść za mąż. Teraz jej dziewczęce marzenie o przywdzianiu zakonnej sukni stało się możliwe. Zanim jednak do tego doszło, minęło 6 długich lat starań, aby Ritę do augustianek przyjęto.

    Przełożona domu zakonnego wielokrotnie odmawiała przyjęcia Rity, gdyż obawiała się, że wendetta zwyczajowo nadal obowiązująca pomiędzy rodziną Rity, a rodziną zabójców jej męża, zakłóci zakonne życie. Dopiero kiedy Rita nawiązała relacje z rodzina zabójców jej małżonka Ferdynanda, przebaczyła im, a obie rodziny podpisały pojednawcze pismo, które anulowało wendettę.

    Rita mogła nareszcie przekroczyć próg klasztoru. Rita do końca życia, przez 40 lat, była mniszką, za co nieraz dziękowała Bogu. W zakonie nie pełniła kierowniczych funkcji. Jako, że pochodziła z rodziny chłopskiej, przydzielono jej fizyczne prace w ogrodzie, co zresztą bardzo jej pasowało. Znów mogła uprawiać swoje ukochane róże. Było to życie ciche i ukryte, życie modlitwy i pokuty, pełne uczynków miłosierdzia wobec bliźnich, zwłaszcza ubogich, chorych i cierpiących, którym z miłością służyła. Ponieważ matka nauczyła Ritę jak opiekować się chorymi i rannymi, mieszkańcy Cascii chętnie korzystali z pomocy tej czułej i pracowitej zakonnicy.  

    3.Otrzyała stygmat kolca cierniowej korony

    Rita miała szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami, płacząc z powodu cierpień zadawanych Chrystusowi przez ludzkie grzechy. Kiedy pewnego dnia klasztorny kaznodzieja głosił kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by pozwolił je przyjąć mękę chociaż jednego ciernia, który ranił przenajświętszą głowę Jezusa. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle na czole silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rana zniknęła tylko na krótki czas, gdy Rita pragnęła wraz z innymi siostrami wziąć udział w uroczystościach kanonizacyjnych św. Mikołaja z Tolentino.

    Rita miała szczególne nabożeństwo do św. Mikołaja, był on jednym z jej patronów, których wstawiennictwu przypisywała przyjęcie do klasztoru. Cztery lata przed śmiercią Rita leżała, obłożnie chora na gruźlicę. Wszystkie cierpienia związane z chorobą przyjmowała z pogodą ducha. Wówczas rana na czole zadana cierniem była widoczna.

    4.Jej ciało nie uległo zniszczeniu

    Kiedy Rita wydała ostatni oddech ziemskiego życia, rana w cudowny sposób momentalnie zagoiła się, a całą zakonną celę wypełnił wspaniały zapach róż. Ciało Rity przybrało młodzieńczą postać i cudownie zachowane jest do dziś. Wkrótce po pochówku, przy grobie Rity zaczęły dziać się nadzwyczajne uzdrowienia, które napełniły sławą klasztor w Cascii. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do Służebnicy Bożej Rity. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 roku. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę „drogocenną perłą Umbrii”.   

    5.Dlaczego świętą Ritę  przedstawia się z różami?

    Czerwone Róże były ulubionymi kwiatami Rity. Już jako panna uprawiła te szlachetne kwiaty na zboczu jednej z gór, których w jej rodzinnej wsi Roccaporena niedaleko Cascii nie brakowało. Podczas jej małżeństwa, które trwało 18 lat, do tragicznej śmierci męża, w rodzinnym ogrodzie, letnią porą zawsze można było podziwiać róże Rity, które były najpiękniejsze w całej Cascii. Tak się złożyło, że również żyjąc życiem mniszki, jednym z jej głównych zadań była praca w klasztornym ogrodzie, gdzie oczywiście nie mogło zabraknąć róż.

    Czerwona róża była towarzyszką ostatnich ziemskich chwil Rity. Kronikarze odnotowali to wydarzenie jako cudowne. Bowiem Rita na kilka miesięcy przed śmiercią, nie mając już siły wstawać łóżka, poprosiła swoją przyjaciółkę, aby ta przyniosła jej różę z ogródka, znajdującego się koło jej dawnego rodzinnego domu. Było to dziwne życzenie z tego względu, że działo się to w lutym. Przyjaciółka nie chcąc sprawiać przykrości chorej, pomimo że była zima, poszła do tego ogródka i o dziwo – znalazła w śniegu jedną, piękną czerwoną różę. Dziś istnieje tradycja, że idąc do św. Rity, czyli do świątyń gdzie jest czczona, kupuje się jej w prezencie jedną różę.

    6.Tak pomaga św. Rita

    Święta Rita jest dziś jedną z najbardziej znanych świętych. Uważa się ją za patronkę od spraw trudnych. O pomoc proszą ją m.in. małżeństwa zagrożone rozpadem. Najbardziej znane sanktuarium św. Rity znajduje się w miejscowości Cascia, w którym święta jest pochowana. Jej ciało od chwili śmierci w roku 1457 zachowane jest w idealnym stanie. Kościół ten nosi tytuł bazyliki. Obok niej zbudowano szkołę, hospicjum i dom dla sierot. We Włoszech św. Rita jest jeszcze czczona m.in. w sanktuarium w Turynie. Najważniejszym miejscem kultu św. Rity we Francji jest Kaplica Zwiastowania w Nicei, gdzie siedzibę ma również „Fundacja świętej Rity”. Zakonnica odbiera też cześć na północy Francji, w Vendeville, w Curgis. Wszystkie sanktuaria św. Rity, rozsiane po całym świecie, są bardzo licznie odwiedzane przez pielgrzymów.

    W Polsce kult świętej Rity rozwija się przede wszystkim na południu Polski, a głównym jego ośrodkiem jest kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej na krakowskim Kazimierzu, gdzie znajdują się relikwie świętej Rity. To właśnie w tej świątyni na początku XX wieku augustianki zaczęły krzewić nabożeństwo ku jej czci. Obecnie każdego 22 dnia miesiąca odbywa się tutaj Msza św. i nabożeństwo ku czci św. Rity. Gromadzą one tłumy wiernych. Według relacji krakowskich augustianek ostatnie lata najbardziej obfitują w modlitwy młodych małżonków, o dar rodzicielstwa oraz młodych rodziców, o uzdrowienie dla ich dziecka.

    7.Św. Rita i media społecznościowe

    Święta Rita jest „na czasie”, ma nawet swój profil na Facebooku. Na profilu tym możemy znaleźć różne modlitwy i nabożeństwa do świętej. Są tam też umieszczane prośby do niej skierowane. „Św. Rito proszę módl się za mną i moimi bliskimi. Proszę uproś dla nas u Pana Naszego Jezusa Chrystusa łaskę zdrowia. Proszę czuwaj nad nami i chroń przed wszelkim złem i chorobami. Amen” – napisała jedna z czcicielek św. Rity. Inna czcicielka zachęca wszystkich gorąco:  – „Ludzie kochani, jeżeli macie jakiś wielki problem, módlcie się do Świętej Rity. Ona zawsze pomoże, naprawdę!”   

    Adam Białous/PCh24.pl

    __________________________________________________________________________________

    Święta Rita

    Święta Rita

    św. Rita z Cascii. Figura wykonana przez Wojciecha Maciejowskiego w 1942 r. znajduje się w parafii św. Katarzyny w Krakowie/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Historia pachnąca miłością. Ale dopiero na końcu.

    W filmie „Jasminum” mnisi pachną czeremchą, wiśnią i śliwą. A w Cascia? Siostry zatykały nosy.

    Przeorysza miała problem. Papież ogłosił rok 1450 rokiem jubileuszowym i augustianki z Cascia wybierały się do Rzymu. – Jadę z wami – zawołała jedna z nich. Hmm, przeorysza chętnie wysłałaby i Ritę, gdyby nie jedna delikatna rzecz: stygmat. Pojawił się przed siedmiu laty, w czasie wielkopiątkowych rekolekcji. Rita błagała Pana, by mogła odczuć ból choć jednego z cierni Jego korony, gdy nagle jeden z gipsowych kolców krucyfiksu odłamał się i uderzył ją w sam środek czoła. Ból był potworny. Mniszka straciła przytomność.

    Nazajutrz rana zaczęła ropieć i wydzielać odrażającą woń. W filmie „Jasminum” mnisi pachną czeremchą, wiśnią i śliwą. A w Cascia? Siostry zatykały nosy. Samotna stygmatyczka zamieszkała na końcu korytarza.

    I co począć z wyjazdem do Rzymu? – przeorysza podrapała się po głowie. – Rita była uparta: pojadę, Bóg zainterweniuje. Przełożona bała się jej sprzeciwić. Zbyt dużo już widziała. Pamiętała świetnie, jak Rita zapukała tu po raz pierwszy. Odeszła z kwitkiem. Nie chciano jej w klasztorze. Odsyłano jeszcze wiele razy, aż nagle zaskoczone siostry znalazły ją… w środku klasztornej kaplicy. – Przyprowadzili mnie tu święci Jan Chrzciciel, Augustyn i Mikołaj – powiedziała. Zdumione mniszki nie wiedziały, co odpowiedzieć.

    Albo ta historia z kawałkiem suchego jak wiór drewna. Przeorysza, chcąc upokorzyć nową mniszkę, kazała jej podlewać go rano i wieczorem. Rita była posłuszna. Siostry do dziś pamiętają zdumienie i wstyd, jaki przeżyły, widząc, że kawałek drewna wypuścił pączki, zakwitł i wydał wspaniałe winogrona. A teraz ten Rzym… Mniszki już zbierały się do drogi, gdy nagle zdarzył się cud (który? – przestały już liczyć). Stygmat zniknął. Pozostał tylko ból, ale ten nie sprawiał przecież siostrom kłopotu. Przeorysza umieściła Ritę na czele delegacji. A ta, gdy zakonnice martwiły się, czy starczy im pieniędzy na drogę, dziwiąc się ich brakowi wiary, wyrzuciła wszystkie pieniądze do potoku. Wprawdzie po drodze niczego im nie zabrakło, ale powiedzcie szczerze: jak tu wytrzymać z taką siostrą?

    Po powrocie rana odnowiła się. Siostra pielęgniarka bała się wejść do jej celi. Odpychała ją straszna woń. Gdy stygmatyczkę odwiedziła kiedyś kuzynka, Rita poprosiła: Przynieś mi z ogrodu różę. – Teraz? W środku grudnia? Kuzynko, ty majaczysz – przeraziła się kobieta. Po chwili jednak wyszła do zasypanego śniegiem ogrodu. Wróciła, ściskając w ręku pachnący kwiat. Gdy 22 maja 1457 roku Rita zmarła (o dacie śmierci powiedział jej Jezus), jej cela, omijana dotąd na odległość, napełniła się cudownym zapachem. To, co było dla wielu przekleństwem, stało się prawdziwą perłą! Do dziś ciało świętej zachowało się w doskonałym stanie.

    Kilka razy w życiu spotkałem ludzi, którzy kompletnie zaufali Opatrzności. Pamiętam opowieści członków Wspólnoty Błogosławieństw: siadali przy pustym stole (w domu nie było akurat ani grosza) i zaczynali szaloną modlitwę… błogosławieństwa przed posiłkiem. I niespodziewanie rozlegał się dzwonek u drzwi, a nieznajoma kobieta wręczała im ciepłą pizzę. Pan prosił, bym ją tu dostarczyła – mówiła. Zawsze podczas takich opowieści czułem się jak niewierzący. Jak wyglądałbym przy świętej stygmatyczce? Beznadziejnie. Rito, módl się za mną.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ___________________________________________________________________________________


    Święta Rita – kobieta o silnym charakterze

    „Trzonem modelu świętości Rity były oczywiście wiara i zaufanie Bogu, i równocześnie naturalna wiara i zaufanie sobie w to, że zrealizuje swoje cele. Można powiedzieć w skrócie – parafrazując słynne zdanie św. Ignacego: Rita robiła co w jej mocy, Bóg organizował okoliczności”, mówi Dorota Niedźwiecka, autorka książki pt. „Święta Rita. Wspomożycielka w sprawach trudnych i beznadziejnych”.

    Święta Rita to kobieta, która w swoim życiu wycierpiała naprawdę wiele, jednak nigdy się temu cierpieniu nie poddała i nigdy nie dała mu się złamać. Jak to się stało, że była tak „silną” i potrafiła się przeciwstawić męczarniom, jakie zgotowało jej życie?

    Tak, św. Rita w swoim życiu doświadczyła wielu trudnych, dramatycznych sytuacji. I obserwując jej reakcje – w aspekcie psychicznym, duchowym, i pod kątem modeli, jakie stosowała – myślę, że możemy się od niej wiele nauczyć. Rita, mimo bolesnych doświadczeń, nigdy nie stała się cierpiętnicą. To, co trudne wykorzystywała, by efektywne zrealizować swój życiowy cel: świętość.

    Rozumiem, że podobnie jak św. Maksymilian czy św. Teresa od Dzieciątka Jezus jasno powiedziała sobie, po co chce żyć?

    Dokładnie tak. Już jako dziecko zdecydowała, że wszystko w Jej życiu ma prowadzić do jednego celu: świętości. Ten cel mógł brzmieć mniej więcej tak: „Jestem  Świętą – czyli po śmierci żyję wiecznie z Chrystusem”.

    W jaki sposób go realizowała?

    Po pierwsze: pozostawała w dobrej relacji z Bogiem – poprzez modlitwę, sakramenty i inne środki, dane nam przez Kościół. Po drugie: w każdej sytuacji, na ile umiała, „promieniowała” miłością, czyli: patrzyła na ludzi z miłością i robiła rzeczy z postawą miłości. Po trzecie: w pełni realizowała swoje człowieczeństwo, czyli rozwijała talenty i kształtowała cnoty.

    Co fascynujące: Rita nie poddawała się problemom – lecz wychodziła naprzeciw nim. Traktowała je jako  wyzwania, podejmowała je, znajdowała jak najskuteczniejsze i najlepsze moralnie rozwiązania.

    Życie duchowe rozpoczęła już jako dziecko.

    Tak, wiemy z przekazów ustnych, że w dzieciństwie dużo czasu spędzała na modlitwie. Dbała o głębię życia duchowego, korzystając z kierownictwa duchowego i rozmów z siostrami z klasztorów Cascii.

    Mimo to Bóg nie uchronił jej przed trudnościami…

    Myślę, że rolą Boga jest nie tylko chronienie nas. I że często to przecież nie Bóg – lecz my sami urządzamy naszym bliźnim z życia piekło. A Pan Bóg niekiedy pozwala na takie sytuacje – po to, byśmy jako ludzie brali coraz większą odpowiedzialność za organizowanie świata. Byśmy żyli z coraz większy zrozumieniem tego co dzieje się w nas i wokół nas, coraz większą mądrością i coraz bardziej kształtując swój charakter tak – by każdy z nas pomnażał na świecie dobro.

    Wróćmy do życia świętej i jej cierpienia.

    Rita od dziecka marzyła o tym, że wstąpi do klasztoru. Rodzice nie zgodzili się na to. Nakazali jej wyjść za mąż. To według tamtejszych realiów była najlepsza decyzja: w czasach gdy nie było świadczeń socjalnych ani zwyczaju, by zaopiekować się rodzicami na starość w klasztorze, w ten sposób zabezpieczali sobie schyłek życia, a Ricie zapewniali bezpieczeństwo i opiekę po ich śmierci. Bez względu na zasadność racji, dla Rity to musiało być bardzo trudne. Oznaczało, że nie zrealizuje decyzji dotyczącej bardzo głębokiej, duchowej sfery i którą rozeznała za najlepszą drogę dla swojego życia.

    Co wówczas zrobiła św. Rita?

    W tym, co robi potem bardzo wyraźnie widać jakie stanowisko zajmuje wobec problemu. Traktuje je jako zadanie. W głowie ma nadal jasno wyznaczony cel: świętość, zmienił się tylko środek do jej realizowania. Rita postanawia realizować ją poprzez bycie dobrą żoną i czyni to konsekwentnie. Na poziomie duchowym realizuje ją przez modlitwę, sakramenty, posty.

    Kolejny problem: mąż okazuje się gwałtowny.

    Tak: Paolo należał do jednego ze stronnictw politycznych – gibelinów, które walcząc z gwelfami posuwało się do rozbojów, brutalnego znęcania się nad ofiarami, morderstw. Układy pomiędzy tamtejszymi stronnictwami i rodzinami przypominały dzisiejsze układy we włoskiej mafii: mordowano więc skrycie, by uniknąć kary, i chroniono się nawzajem. Ten, kto odmówiłby współpracy byłby automatycznie wykluczony z rodziny.

    W tym kontekście pragnienie Rity, by Paolo się nawrócił można by śmiało uznać za nierealne. Gdyby nie to, ze ta dzielna kobieta modlitwą i czynami do niego doprowadziła.

    Niestety nie trwało to długo…

    Gdy już wydaje się, że małżonkowie mogą wieść szczęśliwe życie – Paolo zostaje zabity, a dwaj synowie umierają. Trudno opisać ból kobiety, która nagle traci wszystkich bliskich. Trudno pewnie wejść we współodczuwanie, i to sobie wyobrazić.

    Rita, po okresie żałoby, powraca do życia. Na poziomie duchowym odnajduje rozwiązanie w przebaczeniu. Na poziomie naturalnym szuka nowego sensu. I to, co nie zależało od niej zaczyna postrzegać w nowy sposób – jako szansę, by zrealizować dawno porzucone pragnienie wstąpienia do zakonu. Znów nie pada pod ciosami cierpienia – lecz znajduje rozwiązania.

    A gdy przeorysza odmawia przyjęcia, obawiając się zemsty ze strony morderców i niepokojów w klasztorze, w którym zakonnicami były kobiety z obu walczących ze sobą rodów: dokonuje rzeczy niemożliwej: doprowadza do pojednania obu stron.

    To chyba najtrudniejsze zadanie w życiu Rity?

    Myślę, że tak. Chodziło już nie tylko o zmianę siebie samej czy przekonanie jednej czy kilka najbliższych osób, ale o przekonanie kilkunastu osób z obu zwaśnionych stron. W dodatku takich, które ukrywają swój czyn – czyli de facto chodziło o to, by najpierw skłoniła morderców do ujawnienia się wobec świadków. Nakłonić ich do podpisania dokumentu – przysięgą pokoju, który – gdyby został złamany – ich nazwiska zostałyby ujawnione a oni w społeczności ogłoszeni zdrajcami.

    Rita miała więc za zadanie przekonać kilkanaście osób o różnym charakterze, w różny sposób usprawiedliwiający swój czyn, uciekających od przyznania się i odpowiedzialności. Trudno powiedzieć ile razy musiała ich odwiedzać, ile rozmawiać, jakich umiejętności negocjacyjnych (jej ojciec był negocjatorem) użyć. I  z jakim zaufaniem się modlić.

    Jej działanie we współdziałaniu z Bogiem który zorganizował okoliczności, przyniosło efekt św. Rita została zakonnicą.

    Czy działalność świętej Rity stanowi „model klasycznej duchowości”?

    Na pewno możemy potraktować go jako jeden z wielu modeli, dostępnych nam jako inspiracja w Kościele katolickim.  Każdy Święty proponuje swój model, a my korzystając z inspiracji, i na bazie naszych specyficznych cech i doświadczeń, jesteśmy powołani do kształtowania właściwy dla mnie modelu świętości. Trzonem „modelu” świętości Rity były oczywiście wiara i zaufanie Bogu, i równocześnie naturalna wiara i zaufanie sobie w to, że zrealizuje swoje cele. Można powiedzieć w skrócie – parafrazując słynne zdanie św. Ignacego: Rita robiła co w jej mocy, Bóg organizował okoliczności.

    Czy można zatem powiedzieć, że święta Rita wyszła na przeciw średniowiecznemu „wzorowi świętego”, nie dążąc do zbawienie przez cierpienie, tylko pomimo cierpienia?

    Na pewno w modelu zakonnym podejścia do świętości, realizowała to, jak teologia średniowiecza postrzegała cierpienie. Natomiast doskonale także rozumiała, że świeccy mają inne zadania i inaczej realizują świętość niż osoby duchowne. Uważam, że Rita w mądry sposób realizowała „świecką świętość”: jak Hiob nie generowała cierpienia, nie zamykała się, w cierpiętnictwie, nie brała na ramiona krzyża – którego niesienie nie należało do niej. Natomiast podejmowała te trudności – które spotykała na drodze swojego życia i których uniknąć się nie dało. Podejmowała jak Hiob z wiarą i zaufaniem – że Bóg wie, co robi i że te wydarzenia czemuś dobremu służą. A z czasem – świadomie odkrywając jaki może być ich pozytywny cel.

    Który cud uzyskany za wstawiennictwem świętej Rity uważa Pani za najpiękniejszy?

    Może odpowiem bardziej na pytanie: który mi osobiście jest najbliższy. Opowiem o cudzie, którego dwa lata temu doświadczyli moi dobrzy znajomi: Kasia i Piotr. Kasia była w połowie ciąży (4,5 mies.), gdy lekarz powiedział jej, że mięsień macicy w miejscu, gdzie miała robione cesarki rozchodzi się. Tam, gdzie tkanka powinna mieć kilka cm, on podczas USG zmierzył, że ma zaledwie 1 mm. „Może być tak, że macica nie wytrzyma ciśnienia i pęknie. Wtedy będzie potrzebna jest jak najszybsza interwencja: żeby ratować życie matki. Dziecka prawie na pewno nie da się uratować” – taki był najgorszy scenariusz. Kasia mogła osierocić pozostałą trójkę dzieci…

    Wspomina, że gdy tylko po tej wizycie wsiadła do samochodu, na myśl przyszło jej, aby modlić się do św. Rity. Do dziś zastanawia się, dlaczego nie do św. Judy Tadeusza, którego znała bardziej ani do żadnego innego świętego. „Jestem przekonana – chociaż trudno to wyjaśnić racjonalnie – że to była inicjatywa św. Rity” – mówi.

    Kasia donosiła ciążę do terminu. Urodziła na początku listopada 2015 roku. Na początku grudnia ochrzcili dziewczynkę – dając jej imię Rita.

    Dziękuję za rozmowę.

    Rozmawiał Tomasz Kolanek/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 maja

    Święty Jan Chrzciciel de Rossi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Leoncjusz z Rostowa, biskup i męczennik
      •  Święta Joanna-Antyda Thouret, dziewica
    ***
    Święty Jan Chrzciciel de Rossi

    Jan Chrzciciel de Rossi urodził się w Voltaggio koło Genui (Włochy) 22 lutego 1698 roku. Kiedy miał 13 lat, pod swoją opiekę w Rzymie wziął go krewny, który pełnił obowiązki proboszcza przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Ksiądz kanonik Wawrzyniec de Rossi pomógł swojemu bratankowi w studiach, a potem wysłał go na studia filozoficzne do słynnego Kolegium Rzymskiego. Młodzieniec po uwieńczeniu tych studiów doktoratem poszedł za przykładem stryja i wstąpił do seminarium duchownego. W trosce o swoje uświęcenie oddał się tak intensywnie modlitwie i praktykom pokutnym, że zapadł poważnie na zdrowiu i musiał przerwać studia. W tym okresie wystąpiły u niego pierwsze objawy epilepsji, które miały go już nigdy nie opuścić. Ta choroba stanie się też bezpośrednią przyczyną jego śmierci.
    Po roku przerwy Jan de Rossi rozpoczął studia teologiczne na akademii papieskiej, prowadzonej przez dominikanów w Rzymie. Równocześnie wolny czas poświęcał młodym studentom, którzy gromadzili się przy poszczególnych kościołach w tak zwanych “oratoriach” dla swojego religijnego dokształcenia i postępu w cnotach.
    Dnia 8 marca 1721 roku Jan de Rossi otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwszą Mszę świętą odprawił w kościele jezuitów św. Ignacego przy ołtarzu św. Alojzego, którego obrał sobie za szczególnego patrona. Pokrzepiał się widokiem tysięcy pielgrzymów, nawiedzających miejsca święte w Rzymie. Ze smutkiem jednak patrzył, jak pielgrzymi ci byli zdani na własny los i jak nikt nie troszczył się o opiekę duchową nad nimi. Postanowił oddać się bez reszty posłudze wobec nich. Służył im dobrą radą, często pomocą także materialną, a najwięcej – pomocą duchową w konfesjonale. Pan Bóg nagrodził gorliwego kapłana, bo do jego konfesjonału garnęli się grzesznicy, by pojednać się z Bogiem. Po śmierci stryja ksiądz Jan de Rossi został na jego miejsce przyjęty do grona kanoników przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Z powodu choroby oczu został zwolniony z obowiązku wspólnego czytania brewiarza, dzięki temu mógł dłużej spowiadać. Zmęczony, robił wypady na pobliskie place, zbierał dzieci i ludzi przygodnych, by pouczać ich o prawdach wiary. W wolnych chwilach, jeśli się zdarzyły, odwiedzał ubogich i chorych w przytułkach, pocieszał ich, pouczał i zaopatrywał darami sakramentalnymi. Żył tak bardzo ubogo, że nie posiadał nawet najniezbędniejszych rzeczy, dzieląc się nimi z uboższymi od siebie.
    Tak wyczerpująca praca nie tylko wyniszczała jego siły i zdrowie, ale przyczyniła się do różnych dolegliwości głowy i żołądka, które znosił z heroiczną cierpliwością. Pomimo to dożył 66 lat. Pożegnał ziemię dla nieba 23 maja 1764 roku. Jego beatyfikacji dokonał papież Pius IX (+ 1878), a do chwały świętych wyniósł go papież Leon XIII dnia 8 grudnia 1881 roku. Wtedy też jego relikwie przeniesiono z kościoła Matki Bożej in Cosmedin do kościoła Świętej Trójcy i złożono je u stóp ołtarza, poświęconego jego czci. Ku czci Świętego również we wspomnianym kościele Matki Bożej, gdzie spędził niemal całe swoje kapłańskie życie, poświęcono mu piękną kaplicę. Wreszcie w roku 1940 pod jego imieniem wystawiono w Rzymie nowy kościół i założono nową parafię pod jego patronatem. Tam też przeniesiono jego śmiertelne szczątki w 1965 roku.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 maja

    Najświętsza Maryja Panna
    Wspomożycielka Wiernych

    Zobacz także:
      •  Święci Donacjan i Rogacjan, męczennicy
      •  Rocznica przeniesienia relikwii św. Dominika
    ***
    Turyński wizerunek Maryi Wspomożycielki Wiernych

    Nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki sięga początków chrześcijaństwa. Gdy tylko zaczął rozwijać się wśród wiernych kult Matki Zbawiciela, równocześnie ufność w Jej przemożną przyczynę u Syna nakazywała uciekać się do Niej we wszystkich potrzebach. Tytuł Wspomożycielki Wiernych zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół wyrażał Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci.
    Pierwszym, który w historii Kościoła użył słowa “Wspomożycielka”, jest św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski, doktor Kościoła (+ 373). Pisze on wprost, że “Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych”. W tym samym czasie Wspomożycielką rodzaju ludzkiego nazywa Maryję św. Grzegorz z Nazjanzu, patriarcha Konstantynopola, doktor Kościoła (+ ok. 390), kiedy pisze, że jest Ona “nieustanną i potężną Wspomożycielką”. Z treści pism doktorów Kościoła wynika, że przez słowo “Wspomożycielka” rozumieli oni wszelkie formy pomocy, jakich Matka Boża nam udziela i udzielić może.
    Miejscem najżywiej rozwiniętego kiedyś kultu Wspomożycielki była Bawaria. Pierwszy kościół pod wezwaniem Wspomożycielki w Bawarii stanął w Pasawie w roku 1624. Zasłynęła w nim rychło figura Matki Bożej, kopia obrazu Cranacha – pątnicy witają Ją okrzykiem: Maria hilf! (Maryjo, wspomagaj).7 października 1571 r. oręż chrześcijański odniósł decydujące zwycięstwo nad flotą turecką, która zagrażała bezpośrednio desantem Italii. Na pamiątkę tego zwycięstwa papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie “Wspomożenie wiernych, módl się za nami”.12 września 1683 r. król Jan III Sobieski rozgromił pod Wiedniem Turków. Jako podziękowanie Matce Bożej za to zwycięstwo papież bł. Innocenty XI w roku 1684 zatwierdził w Monachium, przy kościele św. Piotra, bractwo Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, rychło podniesione do rangi arcybractwa.W roku 1816 tytuł Matki Bożej Wspomożenia Wiernych wszedł do liturgii Kościoła, gdy papież Pius VII ustanowił święto Matki Bożej pod tym wezwaniem na dzień 24 maja jako podziękowanie Matce Bożej za to, że właśnie tego dnia, uwolniony z niewoli Napoleona, mógł szczęśliwie powrócić na osieroconą przez szereg lat stolicę rzymską.Wielu świętych miało szczególne nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Jej słynny wizerunek w Turynie został namalowany na zamówienie św. Jana Bosko, który oprócz salezjanów założył także zgromadzenie sióstr Córek Matki Bożej Wspomożenia Wiernych.
    Wielkim czcicielem Matki Bożej Wspomożycielki był salezjanin, prymas Polski, kardynał August Hlond. Nie mniej żarliwym apostołem Maryi Wspomożycielki był jego następca, kardynał Stefan Wyszyński. 5 września 1958 roku dzięki jego staraniom Episkopat Polski wniósł do Stolicy Apostolskiej prośbę o wprowadzenie święta Maryi Wspomożycielki Wiernych w liturgicznym kalendarzu polskim. Episkopat Polski chciał w ten sposób podkreślić, że naród polski nie tylko wyróżniał się wśród innych narodów wielkim nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny, ale że może wymienić wiele dat, kiedy doznał Jej szczególniejszej opieki. Polskie sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych zostało ustanowione w 2013 r. w salezjańskiej parafii w Rumii na Kaszubach.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Kto zaufa Maryi, pozna co to cuda.

    Poznaj 6 faktów o Wspomożycielce Wiernych

    źródło: Facebook/ Basílica de María Auxiliadora y San Carlos

    ******

    Tytuł Matki Bożej – Wspomożenie Wiernych został włączony do Litanii Loretańskiej jako dziękczynienie za wielką wiktorię chrześcijańskiego oręża w bitwie pod Lepanto. Do liturgii Kościoła wprowadził go papież wyrwany przez Maryję z niewoli Napoleona. Matka Boża Wspomożycielka jest szczególną patronką Kościoła w Chinach. Ten Jej piękny tytuł  zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół wyraża Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci.

    1.To św. Efrem po raz pierwszy określił Matkę Bożą przymiotem „Wspomożycielka”

    Pierwszym, który w historii Kościoła, mówiąc o Matce Bożej, użył słowa „Wspomożycielka”, był żyjący w IV wieku św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski, doktor Kościoła. W swoich pismach zaznaczył, że „Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych”. Podobnie nazywał Maryję inny starożytny doktor Kościoła – Grzegorz z Nazjanzu. Pisał on „Jest Ona nieustanną i potężną Wspomożycielką”. Z treści pism doktorów Kościoła wynika, że przez słowo „Wspomożycielka” rozumieli oni wszelkie formy pomocy, jakich nam Matka Boża udziela. Tak więc pierwotne nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny jako do Wspomożycielki zawierało w sobie przekonanie wiernych o wszechpośrednictwie łaski, to znaczy, że Maryja jest Szafarką Bożych łask.

    2.Najsłynniejszy kościół pw. Matki Bożej Wspomożycielki znajduje się w Pasawie

    Od czasów pierwszych wieków chrześcijaństwa powstało w Europie wiele świątyń pod wezwaniem Wspomożycielki. Jednak najsłynniejszą jest barokowy kościół pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożycielki w Bawarii w Pasawie. Konsekrowano go w roku 1624. W tym kościele znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. Jest to kopia dzieła, jednego z najwybitniejszych niemieckich malarzy, Łukasza Cranacha starszego, tworzącego w wieku XVI. Pielgrzymi licznie przybywający do świątyni w Pasawie, którą wzniesiono na wzgórzu nad rzeką Inn, mają zwyczaj, przed obrazem mówić „Maria hilf”, co znaczy „Maryjo wspomóż”. Od tego pozdrowienia imieniem Mariahilf nazwano górę i stojące na niej sanktuarium w Pasawie. W roku 1627 papież Urban VIII zatwierdził przy sanktuarium arcybractwa Matki Bożej Wspomożycielki. Sanktuarium, po dziś dzień, opiekują się ojcowie kapucyni. Sanktuarium Mariahilf stało się istotną częścią kwitnącego kultu maryjnego okresu baroku. W całej Europie, na jego wzór, powstały setki siostrzanych sanktuariów m.in. w Innsbrucku, Wiedniu czy Monachium.

    3.Lepanto – tak wezwanie Wspomożenie Wiernych trafiło do Litanii Loretańskiej

    Historia ta związana jest ściśle z bitwą morską pod Lepanto, która rozegrała się 7 października 1571 roku. Jak doszło do tej batalii – pięknie opisuje to papież Leon XIII „Gdy olbrzymie zastępy Turków usiłowały narzucić prawie całej Europie jarzmo przesądu i barbarzyństwa, wtedy to Najświętszy Pasterz św. Pius V, pozyskawszy chrześcijańskich władców do wspólnej obrony, jak najusilniej starał się przede wszystkim, by najpełniejsza mocy Matka Boża, zjednana modlitwą różańcową, przybyła łaskawie z pomocą imieniu chrześcijańskiemu”.  

    W niedzielę 7 października 1571 r., nad ranem, w Zatoce Korynckiej, nieopodal miasta Lepanto, dwie ogromne floty szykowały się do stoczenia największej w dziejach bitwy morskiej. Okręty Ligi Świętej – połączone siły Państwa Kościelnego, Królestwa Hiszpanii, Republik Wenecji i Genuy, Księstwa Sabaudii oraz Zakonu Kawalerów Maltańskich, dowodzone przez zaledwie 24-letniego księcia Juana de Austria, miały naprzeciw siebie turecką armadę pod wodzą Alego Paszy, wiernego sługi sułtana Selima II. W tym samym czasie w Rzymie, w kościele Santa Maria Sopra Minerwa, grupa mężczyzn trwała zatopiona w modlitwie. Ojciec Święty Pius V, głowa Kościoła katolickiego, otoczony przez licznych księży i zakonników, błagał Maryję Różańcową o pomoc w powstrzymaniu muzułmańskiej nawały. W tej modlitwie zjednoczył się niemal cały chrześcijański świat. Maryja pomogła i zwyciężyli chrześcijanie. Na pamiątkę tej wspaniałej wiktorii papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie „Wspomożenie wiernych, módl się za nami”.

    4.NMP Wspomożenie Wiernych ma swoje święto

    Święto Matki Bożej Wspomożenia Wiernych ustanowił w roku 1816 papież Pius VII. Zrobił to jako podziękowanie za uwolnienie z niewoli. Trafił do niej w roku 1809 za sprawą Napoleona, cesarza Francji. Kiedy Napoleon zajął Rzym i zażądał od papieża, aby ten oddał pod jego władanie Watykan, ojciec święty nie zgodził się na to świętokradztwo, odpowiadając cesarzowi „My nie możemy oddać nic, co do nas nie należy. Władza nad państwem kościelnym należy do Kościoła rzymskiego, a my tylko jesteśmy jego zarządcami”. Wówczas z nakazu Napoleona uprowadzono papieża i osadzono go w więzieniu w Savonie.    Napoleon, dziecko rewolucji francuskiej, nie pozwolił dopuszczać do papieża nawet spowiednika. Ojcu świętemu odebrano wszystkie książki, nawet brewiarz i morzono go głodem. Napoleon zmiękł dopiero wtedy, gdy zaczął przegrywać na bitewnych polach. Najpierw zlecił przewiezienie papieża do Paryża, a w roku 1814 uwolnił go zupełnie. Papież Pius VII po powrocie do Watykanu, po prawie pięciu latach uwięzienia, uznał że jest wolny dzięki wstawiennictwu Matki Bożej. Na pamiątkę swego powrotu do Rzymu ustanowił święto Najświętszej Maryi Panny Wspomożenia Wiernych. Wezwanie „Wspomożenie wiernych” upowszechniło się w Kościele w nieco zmienionej wersji jako Matka Boża Nieustającej Pomocy. 

    5.Św. Jan Bosko i inni wielcy czciciele Maryi Wspomożycielki Wiernych

    Wielkim czcicielem Maryi Wspomożycielki Wiernych był św. Jan Bosko. To według jego wskazówek włoski artysta Lorenzone namalował słynny obraz Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Ksiądz Bosko tak oto instruował malarza w jednym z listów do niego skierowanym “Na górze znajduje się Najświętsza Maryja pośród anielskich chórów, następnie – chóry proroków, dziewic, wyznawców. Na dole, na ziemi: emblematy wielkich zwycięstw Maryi oraz narody świata wznoszące do Niej swoje ręce, błagające Ją o pomoc”. Tworzenie obrazu, wielkich rozmiarów, zajęło artyście 3 lata. Został on umieszczony w kościele pw. Matki Bożej Wspomożycielki w Turynie. Według pomysłu księdza Bosko powstał też medalik Matki Bożej Wspomożycielki. Święty chętnie go rozdawał, mówiąc przy tym  „Zaufaj Maryi Wspomożycielce, a zobaczysz, co to są cuda!”

    Znanymi polskimi czcicielami Matki Bożej Wspomożycielki byli kardynał August Hlond, a po nim kardynał Stefan Wyszyński. Episkopat Polski wiedząc, jak wiele dobra naród Polski doświadczył przez orędownictwo Maryi, w 1958 roku zwrócił się do Stolicy Apostolskiej, aby wprowadzić do polskiego kalendarza liturgicznego święto Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych.

    6.Matka Boża Wspomożycielka jest patronką Chin
    Maryja Wspomożycielka jest także czczona jako patronka Chin, szczególnie w sanktuarium w Sheshan, niedaleko Szanghaju. Na miejscu, gdzie dziś znajduje się Bazylika Matki Bożej, czczono niegdyś, jak podają źródła historyczne, m.in. buddyjską boginię miłosierdzia Guanyin. Znajdował się tu również klasztor buddyjski oraz tradycyjne chińskie groby. W raportach misjonarze stwierdzają, że poganie uważali górę She za świętą. W połowie XX wieku ten teren powierzono duszpasterskiej opiece ojców Jezuitów, w okolicach góry Sheshan podjęto regularną ewangelizację. 24 maja 1863 roku, we wspomnienie Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, poświęcono nowo wybudowaną kaplicę ku Jej czci. Czczono w niej wizerunek Maryi namalowany w 1864 roku przez chińskiego brata zakonnego. Tak rozpoczął się kult Madonny z Sheshan. Ponieważ pielgrzymów było coraz więcej, w 1871 podjęto budowę kościoła pw. Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, który nosi dziś tytuł bazyliki. Z powodu, ciągle trwającego, wielkiego ruchu pielgrzymkowego do tego maryjnego sanktuarium  Benedykt XVI w „Liście do chińskich katolików” z 2007 roku, ustanowił 24 maja Dniem Modlitw za Kościół w Chinach.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 maja

    Święta Maria Magdalena de Pazzi, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Beda Czcigodny, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Święty Grzegorz VII, papież
      •  Święta Magdalena Zofia Barat, dziewica
    ***
    Święta Maria Magdalena de Pazzi

    Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się 2 kwietnia 1566 r. w możnej patrycjuszowskiej rodzinie Pazzi we Florencji. Wykształcenie i wychowanie otrzymała od sióstr, które miały we Florencji szkołę i pensjonat dla dziewcząt z lepszych rodzin. W dziesiątym roku życia przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przystępowała do niej w każdą niedzielę i w święta, co w owych czasach wywoływało zdziwienie, a nawet zastrzeżenia. W tym samym roku, w uroczystość św. Józefa, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jako dziecko wyróżniała się pobożnością, tak że już w wieku 12 lat miała szczęście rozmawiać z Matką Bożą. Odtąd podobne objawienia zdarzały się w jej życiu częściej. Kiedy miała 16 lat, wstąpiła do klasztoru karmelitańskiego Matki Bożej Anielskiej (1582 r.). Klasztor ten stoi do dzisiaj na wzgórzu na przedmieściu Florencji. Tu otrzymała imię zakonne Marii Magdaleny.
    W rok później podczas choroby złożyła śluby. Pełniła obowiązki kolejno zakrystianki, furtianki, mistrzyni nowicjatu i przełożonej domu. Wiodła życie pełne umartwień i przeniknięte modlitwą. Wyróżniała się wiernością w zachowaniu reguły, bardzo przecież surowej. Doświadczała wielu cierpień. Od niebieskiego Oblubieńca otrzymała koronę cierniową, która powodowała bardzo silne bóle głowy. 25 marca 1585 roku otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia na swoim ciele ran Pana Jezusa; stygmaty te były na zewnątrz niewidoczne. W kilka dni potem otrzymała od Chrystusa mistyczną obrączkę jako znak duchowych zaślubin. 17 maja 1585 roku wpadła w ekstazę, która trwała bez przerwy 40 godzin. W czasie jej trwania otrzymała polecenie od Pana Jezusa, by odtąd codziennie przyjmowała tylko chleb i wodę, a jedynie w dni świąteczne – trochę pokarmu postnego. Otrzymała również polecenie, by sypiała odtąd tylko pięć godzin i to na wiązce siana, by w ten sposób wynagrodzić Panu Bogu za grzechy rodzaju ludzkiego. 8 czerwca 1585 roku rozpoczęła się nowa seria ekstaz, która trwała z krótkimi przerwami osiem dni.
    Chrystus doświadczył Marię Magdalenę także falą długotrwałych i uporczywych oschłości oraz duchowego opuszczenia. Objaśnił jej, że ta męka była konieczna dla dobra Kościoła, a także dla odnowienia ducha zakonnego w klasztorach. Kiedy w roku 1587 zmarł jej brat, Alamanno, Maria Magdalena ujrzała jego duszę w płomieniach czyśćcowych. Kiedy w roku 1590 przeszła do wieczności jej matka, ujrzała również jej duszę w czyśćcu. Otrzymała równocześnie obietnicę, że czyściec matki będzie krótki – ze względu na wiele uczynków miłosierdzia, które wyświadczyła w swoim życiu.
    W ostatnich latach życia s. Maria Magdalena przechodziła wielkie cierpienia fizyczne i duchowe. Do tego dołączyły się prześladowania z zewnątrz od postronnych osób, do których wysyłała w imieniu Chrystusa listy z napomnieniami. Odpowiedzią z ich strony były szykany, a nawet groźby. W swoich wizjach otrzymała m.in. zrozumienie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej i Wcielenia Jezusa. Pozostawiła po sobie pisma ukazujące głębokie doświadczenia duchowości chrześcijańskiej.
    Zmarła 25 maja 1607 r. W 19 lat po śmierci, w 1626 roku papież Urban VIII dokonał jej beatyfikacji. Papież Klemens IX zaliczył ją uroczyście w poczet świętych w 1669 r. Jest patronką Florencji i Neapolu.
    W ikonografii św. Maria Magdalena ukazywana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, dyscyplina, gołębica, korona cierniowa, krzyż, lilia, serce trzymane w prawej dłoni, stygmaty.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    25 maja

    Święty Beda Czcigodny,
    prezbiter i doktor Kościoła




    Beda urodził się w 673 r. w Anglii, w hrabstwie Northumbria. Kiedy miał 7 lat, powierzono jego wychowanie i wykształcenie opactwu benedyktyńskiemu św. Piotra w Weartmouth. Był bowiem wówczas zwyczaj, że rodzice chętnie posyłali swoje dzieci do klasztoru na naukę i na wychowanie w charakterze oblatów, czyli przyszłych kandydatów. Dwa lata później Beda przeniósł się do nowo powstałego opactwa św. Pawła w Jarrow. Z biegiem lat oba opactwa zasłynęły nie tylko w Anglii, ale nawet daleko poza jej granicami jako niezwykle ważne ośrodki życia kulturalnego i religijnego. O założeniu tych dwóch opactw Beda napisał osobną historię, w której przekazał garść wiadomości również o sobie. W Jarrow Beda wstąpił do klasztoru i jako mnich spędził tu ponad 50 lat.
    W wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie (703). Odtąd swoje życie dzielił między modlitwę i studia. Znał język łaciński, grecki i hebrajski, co ułatwiało mu studia nad Pismem świętym i dziełami ojców Kościoła. Słusznie nazwano go najbardziej uczonym wśród świętych i najświętszym wśród uczonych Kościoła w Anglii, co kiedyś powtórzą o św. Tomaszu z Akwinu w skali całego Kościoła. Beda zostawił po sobie wiele pism. Wśród nich na pierwszym miejscu stawia się napisaną przez niego historię Anglii. Zostawił także żywot św. Kutberta (+ 678), św. Feliksa z Noli (+ ok. 260) i św. Atanazego (+ 373). Dziełem wyjątkowej wagi jest Martyrologium Bedy, które posłużyło później do przygotowania wykazów świętych Kościoła.
    Zdumiewają wszechstronne zainteresowania Bedy. Pisał bowiem również o poezji, o gramatyce, ortografii, o naturze rzeczy, o czasie itp. Swoje dzieła i rozprawy ilustrował często odpowiednimi rysunkami. Był także uzdolnionym poetą. Zostawił hymny i pieśni poetyckie. Komentarze do ksiąg Starego i Nowego Testamentu czynią św. Bedę największym egzegetą średniowiecza. Ciekawe są jego homilie, których ocalało 50, i bardzo obfita korespondencja, która rzuca światło nie tylko na osobisty charakter Świętego, ale także na stosunki polityczne i religijne, jakie za jego czasów panowały w Anglii.
    Zmarł 26 maja 735 r. Jego ciało złożono w Jarrow, w kościele opackim. W roku 1030 przeniesiono je jednak wraz z relikwiami św. Kutberta do katedry w Durham. W roku 1155 wydzielono je i relikwie św. Bedy złożono w nowym relikwiarzu wysadzanym drogimi kamieniami, a w roku 1373, w 700-lecie jego urodzin, wystawiono mu wspaniały grobowiec w katedrze w Durham. W czasie odstępstwa od wiary króla Henryka VIII sprofanowano śmiertelne szczątki św. Bedy i rozsypano je. Udało się jednak ich część uratować.
    “Zachód mądrością swoją oświecił” – powiedział o nim św. Robert Bellarmin. U współczesnych i potomnych Beda zażywał takiej sławy, że porównywano go do świętych Ambrożego, Augustyna, Hieronima i Izydora z Sewilii. Synod w Akwizgranie (836) nadał mu przydomek Venerabilis – Czcigodny. Leon XIII ogłosił go w 1899 roku doktorem Kościoła. Jest patronem lektorów, angielskich pisarzy i historyków oraz miasta Jarrow.
    Warto wiedzieć, że papież Franciszek po wyborze zachował swoje biskupie zawołanie Miserando atque eligendo, które zaczerpnął z 21. Homilii św. Bedy Czcigodnego o powołaniu celnika Mateusza.
    W ikonografii św. Beda występuje rzadko. Jest przedstawiany w benedyktyńskim habicie. Atrybutami Świętego są: księga, pióro, zwój pergaminu.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Beda Czcigodny

    (Katecheza podczas audiencji generalnej 18.02.2009)

    Święty Beda Czcigodny

    św. Beda Czcigodny/JAMES DOYLE PENROSE (PD)

    ***

    (…) Charakterystyczne rysy Kościoła, które Beda podkreśla, to (…) katolickość jako wierność tradycji i zarazem otwarcie na historyczny rozwój i jako poszukiwanie jedności w wielości, w różnorodności dziejów i kultur, zgodnie ze wskazaniami, jakich papież Grzegorz Wielki udzielił apostołowi Anglii, Augustynowi z Canterbury (…)

    Drodzy bracia i siostry!

    Święty, którego postać dzisiaj sobie przybliżymy, nazywa się Beda i urodził się w północno-wschodniej Anglii, dokładnie w Northumbrii, w 672/673 r. On sam pisze, że kiedy miał siedem lat, rodzice powierzyli jego wychowanie opatowi pobliskiego klasztoru benedyktyńskiego. «Odtąd wszystek czas życia swego spędziłem mieszkając w tymże klasztorze — wspomina — z wielką pilnością oddawałem się rozmyślaniom nad Pismem Świętym, a przy zachowaniu dyscypliny zakonnej i przy pilnym śpiewaniu codziennie w kościele, uważałem sobie za przyjemność zawsze się uczyć albo nauczać, albo pisać» (Historia ecclesiastica gentis Anglorum, v, 24). Rzeczywiście, Beda stał się jednym z największych erudytów wczesnego średniowiecza dzięki temu, że miał dostęp do wielu cennych manuskryptów, które przywozili mu opaci wracający z częstych podróży na kontynent oraz do Rzymu. Nauczanie oraz sława, jaką cieszyły się jego pisma, zjednały mu przyjaźń wielu wybitnych ludzi epoki, którzy zachęcali go do kontynuowania pracy, z której tak licznie korzystali. Gdy zachorował, nie przestał pracować, a wewnętrzna radość, wyrażająca się w modlitwie i śpiewie, nigdy go nie opuściła. Swoje najważniejsze dzieło — Historia ecclesiastica gentis Anglorum — zakończył następującym wezwaniem: «Proszę Cię, o dobry Jezu, który łaskawie zezwoliłeś mi czerpać słodkie słowa z Twej mądrości, pozwól mi w swej łaskawości pewnego dnia dotrzeć do Ciebie — źródła wszelkiej mądrości — i stać zawsze przed Twoim obliczem». Zmarł 26 maja 735 r. w dniu Wniebowstąpienia.

    Pismo Święte było stałym źródłem refleksji teologicznej Bedy. Po wnikliwym studium krytycznym tekstu (zachowała się kopia monumentalnego Codex Amiatinus Wulgaty, na którym Beda się opierał) komentuje Biblię, interpretując ją w ujęciu chrystologicznym, czyli łączy dwie rzeczy: z jednej strony słucha, co dokładnie mówi tekst, chce rzeczywiście słuchać, zrozumieć sam tekst, a z drugiej strony jest przekonany, że kluczem do zrozumienia Pisma Świętego jako jedynego Słowa Bożego jest Chrystus i że z Chrystusem, w Jego świetle, Stary i Nowy Testament stają się zrozumiałe jako «jedno» Pismo Święte. Wydarzenia Starego i Nowego Testamentu łączą się ze sobą, stanowią drogę do Chrystusa, chociaż wyrażają je odmienne znaki i struktury (nazywa on to concordia sacramentorum). Na przykład, namiot przymierza postawiony przez Mojżesza na pustyni oraz pierwsza i druga świątynia jerozolimska są obrazami Kościoła, nowej świątyni zbudowanej na Chrystusie i na apostołach z żywych kamieni, zespolonych miłością Ducha. I tak jak w budowaniu starożytnej świątyni uczestniczyły również narody pogańskie, dostarczając cennych materiałów oraz służąc umiejętnościami technicznymi swoich mistrzów, podobnie w budowę Kościoła wnieśli wkład apostołowie i nauczyciele pochodzący nie tylko ze starożytnych plemion żydowskich, greckich oraz łacińskich, ale także z nowych ludów, spośród których Beda wymienia z upodobaniem Iroceltów oraz Anglosasów. Św. Beda widzi, jak wzrasta uniwersalność Kościoła, który nie ogranicza się do jednej określonej kultury, ale gromadzi wszystkie kultury świata, które powinny się otworzyć na Chrystusa i do Niego dążyć.

    Innym tematem, który interesuje Bedę, jest historia Kościoła. Najpierw zajął się epoką opisaną w Dziejach Apostolskich, a potem dokonał przeglądu historii Ojców oraz Soborów, w przekonaniu, że dzieło Ducha Świętego nadal trwa w historii. W Chronica Maiora Beda sporządza spis chronologiczny, który stanie się podstawą kalendarza powszechnego ab incarnatione Domini. Już w tamtej epoce liczono czas od założenia miasta Rzymu. Widząc, że prawdziwym punktem odniesienia, ośrodkiem dziejów jest narodzenie Chrystusa, Beda podarował nam kalendarz, w którym punktem wyjścia interpretacji dziejów jest Wcielenie Pana. Opisuje sześć pierwszych soborów powszechnych oraz ich przebieg, przedstawiając wiernie doktrynę chrystologiczną, mariologiczną i soteriologiczną oraz piętnując herezje monofizycką i monoteletycką, ikonoklastyczną i neopelagiańską. W końcu redaguje opartą na dokumentach i napisaną językiem literackim Historia ecclesiastica gentis Anglorum, dzięki której zasłużył sobie na miano «ojca historiografii angielskiej». Charakterystycznymi rysami Kościoła, na które Beda często zwraca uwagę, są: a) katolickość jako wierność tradycji i jednocześnie otwarcie na zmiany historyczne oraz jako poszukiwanie jedności w wielości, w różnorodności dziejów i kultur, zgodnie z wytycznymi, jakie otrzymał od papieża Grzegorza Wielkiego apostoł Anglii Augustyn z Canterbury; b) apostolskość i rzymskość: w związku z tym uważa, że należy koniecznie przekonać Kościoły iroceltyckie oraz Piktów, by Wielkanoc obchodzili wspólnie według kalendarza rzymskiego. Opracowany przez niego metodą naukową sposób obliczania czasu, pozwalający ustalić dokładną datę obchodów świąt wielkanocnych, a więc całego cyklu roku liturgicznego, stał się podstawowym punktem odniesienia dla całego Kościoła katolickiego.

    Beda był również wybitnym mistrzem teologii liturgicznej. W homiliach opartych na ewangeliach niedzielnych i świątecznych zawiera prawdziwą mistagogię, wychowując wiernych do radosnego celebrowania tajemnic wiary i do konsekwentnego wcielania ich w życie, w oczekiwaniu na ich pełne objawienie, gdy Chrystus przyjdzie ponownie i z naszymi ciałami wyniesionymi do chwały w ofiarnej procesji weźmiemy udział w wieczystej liturgii Bożej w niebie. Nawiązując do «realizmu» katechez Cyryla, Ambrożego i Augustyna, Beda naucza, że sakramenty inicjacji chrześcijańskiej czynią z każdego wiernego «nie tylko chrześcijanina, lecz Chrystusa». Ilekroć bowiem wierna dusza przyjmuje i z miłością zachowuje Słowo Boże, na wzór Maryi poczyna i rodzi na nowo Chrystusa. I za każdym razem, kiedy grupa neofitów przyjmuje sakramenty paschalne, Kościół «sam rodzi siebie» albo — używając jeszcze śmielszego wyrażenia — Kościół staje się «matką Boga», uczestnicząc za sprawą Ducha Świętego w rodzeniu Jego dzieci.

    Ta jego metoda uprawiania teologii, w której przeplata Biblię, liturgię i historię, pozwala Bedzie formułować odpowiednie przesłania do różnych «stanów życia»: a) uczonym (doctores ac doctrices) przypomina o dwóch zasadniczych zadaniach: zgłębiania wspaniałości Słowa Bożego, by ukazywać je w atrakcyjnej formie wiernym; wykładania prawd dogmatycznych, unikając heretyckich powikłań i dążąc do «katolickiej prostoty», poprzez przyjmowanie postawy maluczkich i pokornych, którym Bóg chętnie objawia tajemnice Królestwa; b) duszpasterze powinni dawać pierwszeństwo przepowiadaniu, nie tylko słowem lub poprzez hagiografię, ale wykorzystując także wizerunki, procesje i pielgrzymki. Beda zaleca im, by posługiwali się językiem ludu, tak jak on sam, gdy objaśnia w języku Northumbrii «Ojcze nasz», Credo oraz komentuje w tymże języku Ewangelię św. Jana do ostatniego dnia swego życia; c) osobom konsekrowanym, które odprawiają Liturgię Godzin, czerpiąc radość z życia we wspólnocie braterskiej i czyniąc postępy w życiu duchowym dzięki ascezie i kontemplacji, Beda zaleca troskę o apostolat — nikt nie ma Ewangelii tylko dla siebie, ale musi być świadomy, że jest ona również darem dla innych — zarówno poprzez współpracę z biskupami w różnego rodzaju działalności duszpasterskiej dla dobra młodych wspólnot chrześcijańskich, jak i poprzez gotowość do podjęcia misji ewangelizacyjnej wśród pogan, poza granicami własnego kraju, jako peregrini pro amore Dei.

    W tej perspektywie Beda w komentarzu do Pieśni nad pieśniami przedstawia Synagogę i Kościół we współpracy w szerzeniu Słowa Bożego. Chrystus Oblubieniec pragnie, by Kościół był skrzętny, «czarny od trudów ewangelizacji» — widzimy tu wyraźne odniesienie do słów Pieśni nad pieśniami (1, 5), gdzie oblubienica mówi: Nigra sum sed formosa («Czarna jestem, lecz piękna») — gotowy uprawiać inne pola lub winnice oraz wznosić wśród nowych ludów «nie tymczasową chatę, lecz stałe mieszkanie», to znaczy przepajać Ewangelią tkankę społeczną oraz ośrodki kulturalne. W tej perspektywie święty Doktor zachęca wiernych świeckich, by pilnie zdobywali wiedzę religijną, naśladując «nienasycone rzesze ewangeliczne, które tak oblegały apostołów, że nawet na posiłek nie mieli czasu». Uczy ich, jak stale się modlić, «wprowadzając w życie to, co dokonuje się w liturgii», składając ze wszystkich działań duchową ofiarę w jedności z Chrystusem. Rodzicom wyjaśnia, że również w małym środowisku, jakim jest dom, mogą sprawować «kapłański urząd pasterzy i przewodników», wychowując po chrześcijańsku dzieci, i twierdzi, że zna wielu wiernych (mężczyzn i kobiet, żyjących w małżeństwie lub nie) «zdolnych do postępowania w sposób nienaganny, którzy — pod odpowiednim kierownictwem — mogliby przystępować codziennie do komunii eucharystycznej» (Epist. ad Ecgberctum, wyd. Plummer, s. 419).

    Sława świętości i mądrości, jaką Beda cieszył się za życia, sprawiła, że nadano mu tytuł «Czcigodnego». Nazywa go tak również papież Sergiusz I, gdy w 701 r. pisze do jego opata z prośbą o przysłanie go na jakiś czas do Rzymu, aby mógł zasięgnąć u niego konsultacji w sprawach powszechnej wagi. Po śmierci Bedy jego pisma szeroko się rozpowszechniły w ojczyźnie i na kontynencie europejskim. Wielki misjonarz Niemiec, biskup św. Bonifacy (zm. 754 r.), wielokrotnie prosił arcybiskupa Yorku oraz opata z Wearmouth, by zlecili przepisanie niektórych jego dzieł i mu je wysłali, by razem ze swymi towarzyszami mógł czerpać z nich duchowe światło. Sto lat później Notker Balbulus, opat z Sankt Gallen (zm. 912 r.), uznając nadzwyczajny wpływ Bedy, przyrównał go do nowego słońca, któremu Bóg pozwolił wzejść nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie, aby oświecić świat. Mówiąc bez retorycznej emfazy, jest faktem, że swoimi dziełami Beda skutecznie przyczynił się do budowy chrześcijańskiej Europy, w której z wymieszania różnych ludów i kultur, inspirowanych wiarą chrześcijańską, powstało jej jednolite oblicze. Módlmy się, aby również dzisiaj nie zabrakło osobowości tej miary, co Beda, by można było utrzymać w jedności cały kontynent. Módlmy się, abyśmy wszyscy byli gotowi na nowo odkrywać nasze wspólne korzenie, by być budowniczymi Europy głęboko ludzkiej i prawdziwie chrześcijańskiej.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano/Opoka.pl

    ________________________________________________________________________________


    Święty Beda Czcigodny – wykształcony mnich

    Święty Beda Czcigodny - wykształcony mnich

    święty Beda Czcigodny (673-735) (mal. J. D. Penrose, 1902 r.)

    ***

    Święty Beda należy do najbardziej znanych angielskich świętych. Był świadkiem bujnie rozwijającego się chrześcijaństwa na Wyspach Brytyjskich na przełomie VII i VIII w. Przez 56 lat benedyktyńskiego życia tylko dwa razy opuścił swój klasztor. Za to inni chętnie go odwiedzali szukając rady i wsparcia. Znał dobrze języki łaciński, hebrajski i grecki , dlatego należy do grona największych egzegetów wczesnego średniowiecza. Jego rozważania o Piśmie Świętym znajdujemy w brewiarzu. Tchną one świeżością i oryginalnością myśli nasyconej wiarą i wielką prostotą. Zrealizował w swoim życiu benedyktyński ideał: ora et labora, modlitwy i pracy.

    Beda urodził się w 673 r. w Northumbrii. W wieku 7 lat został oddany na wychowanie do klasztoru benedyktynów w Weartmouth, by otrzymać solidne wykształcenie. Po dwóch latach znalazł się w klasztorze św. Pawła w Jarrow. „Od tamtej pory – wspomina – zawsze mieszkałem w tym klasztorze, oddając się intensywnym studiom nad Pismem, a przestrzegając dyscypliny Reguły i codziennego obowiązku śpiewania w kościele, zawsze przyjemność sprawiało mi uczenie się albo nauczanie, albo pisanie”. Zawsze, także w chorobie, starał się zachowywać wewnętrzną radość. Bardzo lubił śpiewać.

    W wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie. Całe jego życie wypełnione było modlitwą i studium. To, co było owocem modlitwy, przekazywał w formie mówionej i pisanej dla swojej wspólnoty. Zachowało się po nim ok. 50 homilii. Jego teologia szybko przekroczyła mury zakonne w Anglii stając się własnością Kościoła powszechnego.  Był prawdziwym mistrzem, jeśli chodzi o chrystologię, mariologię i soteriologię.  

    Bogata twórczość filozoficzna i teologiczna Bedy Czcigodnego może być dla nas przykładem dialogu wiary z kulturą, jaki trzeba prowadzić dzisiaj. Dzięki znajomości greki i łaciny Beda miał dostęp do pism Ojców Kościoła. On sam pozostawił po sobie wiele dzieł, m.in. historię Anglii i Martyrologium poświęcone męczennikom i świętym. Na końcu dzieła „Historia ecclesiastica gentis Anglorum” zamieścił modlitwę: „Proszę Cię, dobry Jezu, który łaskawie pozwoliłeś mi zaczerpnąć słodkie słowa z Twej mądrości, dotrzeć któregoś dnia do Ciebie, źródła wszelkiej mądrości i stać zawsze przed Twoim obliczem”. Beda był też utalentowanym poetą, zgłębiał gramatykę i ortografię, pisał rozprawy filozoficzne na temat czasu i natury rzeczy. Jego hymny i pieśni tchną duchem, są piękne. Benedyktyn napisał też wiele komentarzy do Ksiąg Starego i Nowego Testamentu.

    Beda pozostawił po sobie bogatą korespondencję świadczącą o żywym zainteresowaniu się ważnymi wydarzeniami religijnymi i politycznymi Anglii i całej Europy. Beda zmarł 26 maja 735 r. w Jarrow, gdzie go pochowano. Następnie jego ciało przeniesiono do katedry w Durham, gdzie jego szczątki zostały sprofanowane w czasie schizmy dokonanej przez Henryka VIII, króla Anglii. Tylko część relikwii udało się wtedy uratować.

    Papież Benedykt XVI wspominał go podczas audiencji środowej 18 lutego 2009 r. Powiedział wtedy o tym wielkim doktorze Kościoła: „W Chronica Maiora Beda kreśli chronologię, która stanie się podstawą powszechnego kalendarza ab incarnatione Domini. Dotychczas liczono czas od założenia miasta Rzymu. Beda, widząc, że prawdziwym punktem odniesienia, centrum historii są narodziny Chrystusa, obdarzył nas tym kalendarzem, który odczytuje historię, poczynając od Wcielenia Pana. Ojciec święty podkreśla, że: „Idąc za „realizmem” katechez Cyryla, Ambrożego i Augustyna, Beda naucza, że sakramenty inicjacji chrześcijańskiej czynią z każdego wiernego „nie tylko chrześcijanina, ale Chrystusa”. Za każdym bowiem razem, gdy wierna dusza przyjmuje i strzeże z miłością Słowa Bożego, na wzór Maryi poczyna się i rodzi na nowo Chrystus. I za każdym razem, gdy grupa neofitów otrzymuje sakramenty paschalne, Kościół się „ samo-odradza” lub – używając jeszcze śmielszego wyrażenia – Kościół staje się „matką Boga”, uczestnicząc w rodzeniu swoich dzieci za sprawą Ducha Świętego”.

    Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    O czasach Antychrysta – Św. Beda Czcigodny, Doktor Kościoła

    Sława świętości i mądrości, jaką Beda cieszył się za życia, sprawiła, że nadano mu tytuł «Czcigodnego». Nazywa go tak również papież Sergiusz I, gdy w 701 r. pisze do jego opata z prośbą o przysłanie go na jakiś czas do Rzymu, aby mógł zasięgnąć u niego konsultacji w sprawach powszechnej wagi. Po śmierci Bedy jego pisma szeroko się rozpowszechniły w ojczyźnie i na kontynencie europejskim. Wielki misjonarz Niemiec, biskup św. Bonifacy (zm. 754 r.), wielokrotnie prosił arcybiskupa Yorku oraz opata z Wearmouth, by zlecili przepisanie niektórych jego dzieł i mu je wysłali, by razem ze swymi towarzyszami mógł czerpać z nich duchowe światło. Sto lat później Notker Balbulus, opat z Sankt Gallen (zm. 912 r.), uznając nadzwyczajny wpływ Bedy, przyrównał go do nowego słońca, któremu Bóg pozwolił wzejść nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie, aby oświecić świat. Mówiąc bez retorycznej emfazy, jest faktem, że swoimi dziełami Beda skutecznie przyczynił się do budowy chrześcijańskiej Europy, w której z wymieszania różnych ludów i kultur, inspirowanych wiarą chrześcijańską, powstało jej jednolite oblicze. Módlmy się, aby również dzisiaj nie zabrakło osobowości tej miary, co Beda, by można było utrzymać w jedności cały kontynent. Módlmy się, abyśmy wszyscy byli gotowi na nowo odkrywać nasze wspólne korzenie, by być budowniczymi Europy głęboko ludzkiej i prawdziwie chrześcijańskiej.

    Benedykt XVI, Audiencja generalna 18 lutego 2009

     

    O rachowaniu czasu Rozdział 69, O czasach antychrysta

    Dwie rzeczywiście mamy najpewniejsze wskazówki, co do jeszcze nie bliskiego  dnia sądu, to znaczy wiarę narodu izraelskiego, oraz panowanie i prześladowanie Antychrysta, które to prześladowanie wiara Kościoła uważa oczywiście za trwające w przyszłości trzy i pół roku. Lecz, aby to nadchodząc niespodziewanie, nie pochłonęło wszędzie wszystkich, których znajdzie nieprzygotowanych, przed początkiem tego przybędą na świat najwięksi prorocy i nauczyciele, Enoch i Eliasz, którzy to nawrócą lud izrael­ski i podczas ucisku tak wielkich tłumów, przywrócą nie­zwyciężoną część wybranych do łaski wiary. Którzy, sami najpierw głosiliby trzy i pół roku, i jak przepowiedział jednym z nich – Eliaszu, prorok Malachiasz: nawracali­by serca ojców do synów (Ml 3, 24), to znaczy zasadzili­by wiarę przodków i umiłowanie świętych w tych, którzy wówczas mieliby zwyciężyć kłamstwo. Wtedy zapewne owo straszne prześladowanie i ich samych pierwszych ukoronuje cnotą męczenników. Następnie pozostałych wiernych porwie i uczyni albo najchwalebniejszymi mę­czennikami Chrystusa, albo potępionymi odstępcami. Co zdaje się wskazywać Jan Apostoł, tak pisząc w Apo­kalipsie: Dziedziniec zaś, który jest na zewnątrz świątyni, odrzuć poza i nie mierz go, ponieważ został dany poganom, będą deptali Miasto Święte 42 miesiące (Ap 11, 2), to znaczy tych, którzy noszone imię wiernych miłują jedynie zewnętrznie, ukazuje (jako) oddzielonych od dziedzictwa wybranych, gdyż i sami (ci fałszywi wierni) zwrócą się do prześladowania Kościoła (w czasie) owego przyszłego prześladowania (trwającego) trzy i pół roku.

    I dam — mówi — dwóch Moich świadków, i będą proro­kowali 1260 dni, obleczeni w wory (Ap 11, 3), to znaczy będą przepowiadali przepasani (tj. uzbrojeni) w najostrzejszą czystość i w uciski trudów. I trochę dalej: A gdy dokończą — mówi — swego świadectwa, bestia, która wychodzi z otchłani, uczyni przeciw nim wojnę, zwycięży ich, i zabije (Ap 11, 7).

    A słudzy tejże bestii, to znaczy Antychrysta, cieszący się z zabicia tych dwóch świadków, czyli męczenni­ków, tych samych także (już) umarłych będą znieważali. Wspomina także ten sam (św. Jan Apostoł) w innym miejscu: I zobaczyłem — mówi – wychodzącą z morza bestię, a smok dał jej swą moc i wielką władzę (Ap 13, 1-3), to znaczy zobaczyłem najwścieklejszego człowieka, zrodzonego z niespokojnego rodu bezbożnych przodków, którego zrodzonego i wyuczonego w sztukach magicznych przez najgorszych nauczycieli, pozyska sobie diabeł, i pomoże (mu ten) nieodłączny towarzysz całą mocą swej potęgi, przez którą (Antychryst) dokona czarów większych od wszystkich pozostałych (jego poprzedników).

    I została jej (tj. bestii) dana — mówi — moc przetrwania czterdziestu dwu miesięcy (Ap 13, 5), to znaczy trzy i pół roku. Po zabiciu zaś owego syna zatracenia, czy to przez samego Pana, czy też przez Michała Archanioła, jak niektórzy nauczają, i potępieniu (go) karą wieczną, nie będzie natychmiast, jak się wierzy, następował dzień sądu. Inaczej mogliby poznać ludzie ten okres czasu sądu, jeżeli po trzech i pół roku prześladowań Antychrysta, natychmiast byłby następujący jego początek. To zaś, że ten dzień sądu nie nadejdzie przed dokonaniem (najpierw) czasu prześladowań, wolno wiedzieć wszystkim. Po jakim zaś czasie po dokonanych jego prześladowaniach nadszedłby, nikt zupełnie wiedzieć nie jest zdolny. Nawet prorok Daniel, które panowanie Antychrysta będzie ustalał na przyszłe 1290 dni, tak kończy: Błogosławiony, który wytrwa i doczeka do 1335 dni (Dn 12,12). Co Hieronim tak wykłada: Błogosławiony – mówi – kto po zabiciu Antychrysta i po 1290 dniach, to znaczy trzech i pół roku, doczeka 45 dni, w których Pan i Zbawiciel nadejdzie w Swoim Majestacie. Dlatego tez po zabiciu Antychrysta zostałoby 45 dni spokoju, to jest Domena Bożej Wiedzy, niemniej jako możliwe mówimy: opóźnienie panowania świętych jest próba cierpliwości.”

    wobroniewiaryitradycji

    ______________________________________________________________________


    ŚW. BEDA CZCIGODNY NA MOZAICE/fot. YouTube.com

    ***

    Justyna Sprutta: celtycki historiograf 

    Na rodzimym gruncie święty Beda Czcigodny jest dopiero „odkrywany”. Ten żyjący w VII-VIII wieku mnich benedyktyn zasłynął, dzięki swoim dziełom historycznym, jako „ojciec” angielskiej historiografii. 

    Nie wiadomo, kiedy dokładnie urodził się święty Beda Czcigodny. Przyszedł na świat w 673 lub 678 roku w Wearmouth, w pobliżu Durham, lub w Jarrow (Northumbria).  

    Praeceptor Angliae 

    Gdy miał siedem lat, oddano go na wychowanie do benedyktyńskiego opactwa świętego Piotra w Wearmouth, pod opiekę Benedykta Biscopa, opata w Wearmouth i Jarrow. Po trzech latach pobytu w Wearmouth święty Beda Czcigodny wyruszył wraz z Ceolfrydem, założycielem opactwa w Jarrow, właśnie do Jarrow, gdzie pozostał do swej śmierci. W Jarrow zapoznał się z grecką kulturą. Uczył go między innymi Jan z Beverley, biskup Yorku oraz uczeń Teodora z Tarsu, pochodzącego z Bizancjum i kształconego w Atenach biskupa Canterbury. W Jarrow święty Beda Czcigodny zawarł przyjaźnie z nauczycielami i uczniami, wśród których znaleźli się: Vertbert, Kutbert, Nothelm (późniejszy biskup Canterbury), Albinus (opat w Jarrow) i Akkon (biskup w Hexham), którzy sprezentowali mu przydatne w jego pracy naukowej liczne manuskrypty. Ich czytanie nie sprawiało świętemu trudności, gdyż biegle władał językiem łacińskim, greckim i hebrajskim. W 734 roku święty Beda Czcigodny udał się do Egberta, biskupa Yorku, by pod jego pieczą, mimo choroby, pracować nad przekładem Ewangelii według świętego Jana i fragmentów dzieł świętego Izydora z Sewilli. Tej pracy święty jednak nie ukończył: zmarł w dniu 25 lub 26 marca 735 roku w Jarrow. Spoczął w katedrze w Durham. Przydomkiem – Czcigodny – obdarzono świętego (z powodu jego zasług i autorytetu) oficjalnie na synodzie obradującym w 836 roku w Akwizgranie, choć nazywano go tak jeszcze za życia lub wkrótce po jego śmierci. Legenda natomiast mówi (nieznane jest bowiem pochodzenie tego pomysłu), że kiedy rzeźbiarz pracujący nad sarkofagiem świętego zbyt długo rozmyślał nad wyborem odpowiedniej inskrypcji na nagrobną płytę, zamiast niego anioł umieścił, pod nieobecność artysty, przydomek Venerabilis (Czcigodny) przy imieniu zmarłego.       

    Wdzięczne wieki 

    Wpływ myśli świętego Bedy Czcigodnego sięgał poza granice Brytanii. Najdobitniej ową myśl reprezentowała, dzięki Alkuinowi, szkoła z Yorku, przeszczepiwszy anglosaską naukę na grunt karoliński i dalej na grunt całej cywilizacji zachodnioeuropejskiej. 

    Szereg znaczących dzieł zawdzięcza świat świętemu Bedzie Czcigodnemu. Należą do nich na przykład De temporibus liber i De temporum ratione, w których między innymi objaśnił on duchowe i religijne znaczenie Wielkanocy oraz przybliżył metody obliczania czasu. Dzięki De natura rerum święty dał się poznać jako współtwórca zachodniej, średniowiecznej kosmologii chrześcijańskiej. W traktacie tym omówił chociażby zaćmienie Słońca, Księżyc, Drogę Mleczną, komety i planety, trzęsienia ziemi, błyskawice i grzmoty, Morze Czerwone i Nil. Traktatem De arte metrica lub jeszcze inaczej: De metrica ratione zapoczątkował cytowanie poetów chrześcijańskich zamiast pogańskich, w traktacie De ortographia zawarł naukę poprawności języka łacińskiego i greckie odpowiedniki łacińskich słów, a w trakcie De schematibus et tropis Sacrae Scripturae wykorzystał gramatykę do studium Pisma Świętego. Z komentarzy świętego Bedy Czcigodnego do Biblii wymienić można między innymi De tabernaculo, w którym mowa jest o historycznym, alegorycznym i typologicznym znaczeniu przybytku, kapłańskich szat i naczyń. W De locis sanctisi święty Beda Czcigodny zajął się geografią nowotestamentową.

    Był on również autorem Księgi hymnów i Księgi o Epigramach. Jednak najbardziej zasłynął dzięki składającej się z pięciu ksiąg Historia ecclesiastica gentis Anglorum, stanowiącej i dzisiaj fundamentalne źródło do poznania wczesnych dziejów Wielkiej Brytanii i pierwszą próbę ich całościowego ujęcia. Ową kronikę rozpoczął od podboju wyspy przez Juliusza Cezara, a zakończył na 731 roku. Zastosował w niej liczenie lat według ery Chrystusowej, przybliżył misję między innymi świętego Patryka i świętego Kolumbana, a także wspomniał Caedmona, pierwszego angielskiego, znanego z imienia poetę, autora hymnu ku czci Boga Stwórcy. Napisał również Historia abbatum, dzieło o benedyktyńskich opatach z Wearmouth i Jarrow. To tylko niektóre z pism świętego Bedy Czcigodnego. Kilka z nich ukazało się w języku polskim, mianowicie: Dzieje Kościoła Anglów i Komentarz do Apokalipsy świętego Jana.          

    Czczonego od IX wieku świętego Bedę Czcigodnego wyniesiono na ołtarze dopiero w 1899 roku. Dokonał tego aktu papież Leon XIII, który ogłosił go także Doktorem Kościoła. 

    Misyjne Drogi.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 maja

    Święty Filip Nereusz, prezbiter

    Święty Filip Nereusz

    Filip urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. jako syn Franciszka i Lukrecji Mosciano. Na chrzcie otrzymał imiona Filip Romulus. Był bardzo pociągający w swojej zewnętrznej postaci, jak też w obejściu. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem jednania sobie ludzi. Początkowo nauki pobierał we florenckiej szkole S. Giorgio. Duchowo kształtowali go dominikanie z konwentu San Marco (przez cale życie był wielbicielem Girolamo Savonaroli). Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do swojego bezdzietnego stryja w San Germano (dziś miasto Cassino) pod Monte Cassino, by wyręczyć go w zawodzie kupca i odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas 17 lat. W czasie pobytu u stryja odwiedzał często opactwo benedyktynów, a jego kierownikiem duchowym był Euzebiusz z Eboli. Przyjął wówczas za swoją dewizę benedyktynów: Nihil amori Christi praeponere (Nic nie przedkładać ponad miłość do Chrystusa).
    Wkrótce Filip zrezygnował z pomyślnej dla siebie okazji zdobycia zawodu i majątku i udał się do Gaety. Po krótkim pobycie w tym mieście skierował swoje kroki do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc przez ponad 60 lat (1534-1595).
    Tam rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego florentczyka, dzięki czemu miał zapewniony byt. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. Kiedy w roku 1544 w Zielone Święta znalazł się w katakumbach św. Sebastiana, które były ulubionym miejscem jego wypraw, wpadł w ekstatyczny zachwyt: poczuł, jak tajemnicza ręka wyciąga mu z boku dwa żebra, a jego serce, podobne do ognistej kuli, groziło rozsadzeniem piersi. W tym czasie Filip założył towarzystwo religijne pod nazwą “Bractwa Trójcy Świętej” do obsługi pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano “Apostoła Rzymu”.
    Momentem przełomowym w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy 36 lat. Jako kapłan musiał być jednak przydzielony do jakiegoś kościoła. Zamieszkał więc w konwikcie św. Hieronima della Carità w centrum Rzymu. Tu właśnie dojrzało wielkie dzieło jego apostolskiego serca, Oratorium. Zrodziło się ono z troski Filipa o poziom wiedzy religijnej penitentów, który w owych czasach był bardzo niski. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy konwiktu, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy osobiste, spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na aktualne tematy, rekolekcje – to program tych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli. Filip organizował także koncerty muzyczne oraz nabożeństwa, w czasie których śpiewane były pieśni pochwalne w formie dialogów. Ta forma muzyczna (wokalno-instrumentalna) przyjęła nazwę od miejsca pierwszych wykonań i do dziś znana jest jako oratorium (szczególnym rodzajem oratorium jest pasja).

    Święty Filip Nereusz

    Z czasem zebrała się pewna liczba uczniów, którzy chcieli być bliżej Chrystusa. Filip zaprawiał ich więc do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. Tu właśnie rodziły się plany reform. Do grona przyjaciół Filipa należeli m.in.: św. Kamil de Lellis, św. Feliks z Cantalice, św. Jan Leonardi, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola i wielu innych.
    W roku 1564 florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół pw. św. Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani potem oratorianami czy też filipinami. Prowadzili życie wspólne, nie związani wszakże żadnymi ślubami. Ta swoboda pozostała do dzisiaj cechą charakterystyczną oratorianów. Filip umiał swych duchowych synów zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W jego domu odbywały się więc koncerty muzyczne, prelekcje o sztuce, archeologii i historii. Za datę założenia oratorianów przyjmuje się rok 1565. Zatwierdził ich papież Grzegorz XIII już w roku 1575. Regułę dla nowego zgromadzenia Filip napisał jednak dopiero w roku 1583, na podstawie wielu lat doświadczenia i praktyki. Nadawała ona poszczególnym kapłanom dużo swobody. Każdy dom jest do dziś niezależny. Dopiero od roku 1942 Stolica Apostolska połączyła wszystkie placówki w jeden, wspólny, ale bardzo luźny organizm.
    Wkrótce pojawili się przeciwnicy poczynań Filipa. Oskarżyli oni go o to, że sprzyja “nowinkom” niebezpiecznym dla wiary. Doszło do tego, że surowy papież Paweł IV (+ 1559) zakazał mu na czas pewien działalności. Kuria Rzymska odebrała mu nawet prawo do spowiadania, co równało się z karą kościelnej suspensy. Kolejni papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali ten zakaz.
    Filip Neri był doradcą papieży i kierownikiem duchowym wielu dostojników. Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. w noc święta Bożego Ciała. Miał wcześniej podać godzinę swojej śmierci. Pochowany został w kościele Santa Maria Chiesa Nuova w Rzymie. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że chociaż w owych czasach zaczęto wprowadzać do procesów kanonizacyjnych coraz surowsze wymagania, beatyfikacja sługi Bożego odbyła się już w 15 lat po jego śmierci. Dokonał jej 11 maja 1610 r. papież Paweł V. W dwanaście lat później papież Grzegorz XV dokonał jego kanonizacji (12 marca 1622 r.).
    W ikonografii św. Filip przedstawiany jest jako mężczyzna w średnim wieku, z krótką brodą, w sutannie i birecie. Jego atrybutem jest lilia, serce i księga.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________


    Św. Filip Neri

    Święty Filippo Neri, Apostoł Wiecznego Miasta, zapisał się w pamięci mieszkańców Rzymu jako człowiek rozjaśniający ulice i domostwa swym niegasnącym uśmiechem, pokonujący wszelką siłę grzechu i przeciwności radosnym przekonaniem o niewyczerpanym miłosierdziu dobrego Boga. Sposób bycia wesołego apostoła był tak ujmujący, że nawet najbardziej zatwardziali wieloletni grzesznicy i wyniośli władcy tego świata nie zdołali mu się oprzeć. Sprawiał wrażenie człowieka bezwzględnie szczęśliwego niezależnie od okoliczności, w najcięższych doświadczeniach można było być pewnym, iż nie zabraknie w jego sercu iskierki pocieszenia wykrzesanej z pełnym dystansu poczuciem humoru. Jego życie było właściwie niepozorne, a jednak był postacią powszechnie rozpoznawaną w mieście, w którym spełniał swój apostolat. Po części sprawiła to jego barwna i pełna uroku osobowość, ale tajemnica jego sławy i świętości tkwi znacznie głębiej – w życiu ukrytym, jakie pędził jedynie w obliczu najświętszego Boga – był to bowiem sługa Pański, o którym można powiedzieć, iż miał duszę na ramieniu, lecz serce całkowicie zanurzone w ofiarnym ogniu Bożej miłości.

    Przyszedł na świat w dobrej, szlacheckiej rodzinie zamieszkałej w sercu Italii – we Florencji. Narodził się na styku dwóch epok – hołdującego Boskiemu porządkowi średniowiecza i humanizmu, w ramach którego pojawiły się postulaty „wyzwolenia” człowieka spod panowania Króla królów i Pana panów. Filippo został osierocony przez matkę i z powodu słabej kondycji finansowej ojca w wieku osiemnastu lat udał się do majątku swego wuja w San Germano nieopodal Monte Cassino, który zlecił mu wykonywanie pewnych prac. Po śmierci zamożnego krewnego młodzieniec został jedynym spadkobiercą jego dóbr. Zdawałoby się, iż perspektywa dostatniego życia i ożenku z panną z dobrego domu jest w zasięgu ręki dziedzica majętności w San Germano. On jednak nie poprzestał na tym prostym szczęściu, dostrzegł bowiem na innych drogach światło swego powołania. Nie zwlekając oddał wszystko, co posiadał, na rzecz ubogich i uwolniwszy się od ziemskich przywiązań, wyruszył do Rzymu.

    Znalazł dach nad głową u bogatego szlachcica Gaetano Caccia, który powierzył nowemu domownikowi naukę swych dzieci. Równocześnie Filippo rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne. Ulubionym miejscem, w którym Święty szukał wytchnienia dla spokojnej, intymnej rozmowy z Bogiem stały się katakumby Świętego Sebastiana. Odnalazł tam ciszę, w której Pan Bóg najwyraźniej przemawiał do niego wewnętrznymi natchnieniami, tam też przeżył swe pierwsze mistyczne doświadczenia miłości Bożej tak silnej, że aż wypalającej wnętrzności i stawiającej człowieka u progu cierpienia, jakie może znosić serce, nim połączy się z Bogiem w wieczności.

    Po kilku latach guwerner i student dochodzi do wniosku, iż modlitwa, której ustawicznie oddawał się z niezrównaną gorliwością, a do tego dzieła miłosierdzia, do których czuł się wezwany, są polem, na którym może lepiej służyć Bogu, niż kontynuując edukację. Przerywa zatem studia i rozpoczyna apostolat wśród ludzi ogołoconych z dóbr duchowych, moralnych i materialnych. W roku 1548 zakłada Bractwo Przenajświętszej Trójcy dla Pielgrzymów i Ozdrowieńców. Chodzi po szpitalach i przytułkach, a w napotkanych żebrakach i w ludziach dotkniętych przez nędzę i grzech zawsze dostrzega wołanie o pomoc samego Pana Jezusa. Poddając się we wszystkim woli Bożej, stara się przede wszystkim spełniać wszelkie powierzane mu przez Opatrzność posługi. W końcu w roku 1551 za poradą kierownika duchowego decyduje się przyjąć święcenia kapłańskie.

    Filip Nereusz był przede wszystkim człowiekiem modlitwy i głębokiego zjednoczenia z Bogiem. Często przeżywał stany mistyczne, widziano też jak unosił się w powietrzu podczas modlitwy, gdy wpadał w zachwycenie, a na jego twarzy widniał błogi uśmiech duszy, która na chwilę spoczęła w zaciszu Jezusowego Serca. Don Filippo był człowiekiem niezwykle czułego serca – podczas odprawiania Mszy Świętej, gdy przychodziło do ofertorium i nalewał on do kielicha wino, które zaraz miało przemienić się w Najdroższą Krew Pańską, ręce tak mu drżały ze wzruszenia, iż musiał zapierać się łokciami o ołtarz, by ukończyć ofiarowanie. Miłość Trójcy Przenajświętszej napełniała go ogniem w sposób tak dosłowny, iż pewnego razu podczas zachwycenia poczuł jak serce powiększa mu się tak bardzo, że aż rozpycha kości klatki piersiowej, zadając przy tym niewypowiedziane boleści duchowe i fizyczne. Nadnaturalne powiększenie serca potwierdziła później komisja lekarska powołana do zbadania ciała Świętego.

    Był prawdziwą kometą niosącą Boże zmiłowanie i dobrą radę we wszystkich środowiskach XVI-wiecznego Rzymu i okolic. Pojawiał się na dworach książąt, których odrywał od przywiązań do złudnych dóbr tego świata, doradzał samym papieżom, ale tak naprawdę najbardziej umiłował swą codzienną prostą pracę z ludźmi różnych klas, którzy gromadzili się w towarzystwie radosnego nauczyciela. Był wszędzie, gdzie tylko jakaś dusza potrzebowała ożywienia w sakramencie pokuty, a znękane serce szukało pocieszenia. Jeszcze za życia dokonywał cudów, do sprawienia których jego prawdziwie chrześcijańska litość nad cierpiącymi skłaniała wszechmogącego Boga (na przykład wskrzeszając córkę rodziców, którym zmarło po porodzie już trzecie dziecko). Bawił się z dziećmi na ulicach, potem zaś prowadził je do salki przy kościele i przekazywał nauki wiary.

    Osobliwością jak na surowe zapatrywania tamtych czasów było to, że don Filippo pozwalał wszystkim, świeckim i duchownym, dobrze urodzonym i bez rodowodu, mówić o Bogu, rozważać, dyskutować, polemizować, a wszystko w atmosferze, w której łączył pożytek duchowy z dobrą zabawą. Bywał on z tego powodu nieraz oskarżany o bycie hersztem jakiejś niezdyscyplinowanej sekty, na jakiś czas miał nawet zakaz spowiadania, ale na szczęście potrafił na posłuchaniu u samej Głowy Kościoła obronić swą dobrą sławę, szarganą przez zawistnych lub nierozumiejących jego szczególnego charyzmatu.

    W roku 1551 Święty powołał do życia nieformalną kongregację zwaną oratorium (późniejszy zakon filipinów czy oratorian – Congregatio Oratorii Sancti Philippi Neri) działającą przy kościele Świętego Hieronima della Carità. Kontynuowano tam naukę wiary i chwalono Pana Zastępów pobożną i wesołą pieśnią. Przez oratorium przewinęły się różne znakomite osobistości ówczesnego Rzymu, między innymi znany kardynał Baroniusz. Panowało tam wzajemne poszanowanie, a jednocześnie osobliwa równość wobec Boga, dzięki której każdy, prostaczek obok pana czy artysty, miał prawo wypowiadać się w dyskusji o sprawach Bożych.

    Słysząc o sukcesach misyjnych ojców jezuitów w Indiach, gdzie pracował między innymi znajomy księdza Filipa święty Franciszek Salezy, postanowił dołączyć do misjonarzy w odległym kraju. Widać nie rozumiał jeszcze wówczas, do jakiego zadania Pan Bóg powołał go w mieście, w którym miał spędzić wszystkie dni swej apostolskiej działalności. Opatrzność Boża posłużyła się w tym wypadku pewnym cysterskim mnichem dla oznajmienia swej woli Filipowi – gdy radził się ojca Agostina Ghettiniego, czy powinien opuścić stolicę chrześcijaństwa i udać się na posługę do Indii, usłyszał w odpowiedzi jedno zdanie, które określiło jego dalszą ścieżkę: „Twoimi Indiami jest Rzym!” – rzekł po prostu cysters. Został więc posłusznie i kontynuował swoje codzienne obowiązki.

    Wśród takich zatrudnień i zmagań święty Filip spędził resztę swych dni. Pod koniec życia przeniósł się do kościoła Santa Maria Chiesa Nuova, gdzie mieściła się nowa siedziba oratorium. Tam też zmarł otoczony gronem wiernych uczniów. Do samej śmierci zachował poczucie humoru i dystans, a ludzie, którzy mieli szczęście się z nim zetknąć, z jednej strony smucili się z odejścia ukochanego Apostoła, z drugiej zaś, pojąwszy dobrze ducha głoszonych przez niego nauk, rozumieli, iż odszedł on do lepszej rzeczywistości, do której tęskniło jego serce przez całe ziemskie życie. Apostoł Rzymu został beatyfikowany w roku 1615, kanonizowany zaś w roku 1622 razem z czwórką hiszpańskich świętych – Ignacym z Loyoli, Franciszkiem Ksawerym, Izydorem oraczem i Teresą z Ávila.

    Co było istotną przyczyną wyjątkowości świętego Filipa Nereusza? Całą tę tajemnicę można wyrazić słowami świętego Pawła z pierwszego listu do Koryntian: „Albowiem będąc wolnym od wszystkich, uczyniłem się niewolnikiem wszystkich, abym ich więcej pozyskał” (IX, 19). Wszystko stanie się jasne, gdy zwrócimy szczególną uwagę na pierwszy człon zdania Apostoła Narodów – „będąc wolnym od wszystkich” („nie zależąc od nikogo” – w nowym tłumaczeniu), co oznacza wolność od ziemskich zależności, dającą prawdziwą podstawę świętości, duchowego ubóstwa i szczęścia z posiadania Boga przez łaskę już tu, na ziemi. Taką też postawę zachowywał Święty każdego dnia, zjednując serca swoim nieodpartym urokiem, ale jednocześnie pozostając nieugiętym w głoszeniu autentyczności Boskiego objawienia i nie ustając w nawracaniu zbłąkanych dusz do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego, poza którym nie ma zbawienia.

    Kościół wspomina św. Filipa Neri 26 maja.

    FO/PCh24.pl

    __________________________________________________________________________________

    Święty nienadęty

     Święty nienadęty

    św. Filip Nereusz/Guido Reni(PD)

    ***

    Świętość Filipa Nereusza to lekcja duszpasterskiej pasji, uzdrawiającego humoru, dystansu do siebie i miłości do ludzi, którym się służy.

    Życie św. Filipa Neri (1515–1595) jest zaprzeczeniem smutnych, poważnych, urzędowych hagiografii. Już za życia uważano go za świętego, czym nie był zachwycony. Na przekór udawał nieraz kogoś… mniej świętego. Na przykład przebierał się w dziwne stroje albo golił sobie tylko jedną stronę twarzy, i tak chodził po mieście. Uwielbiał anegdoty. „Bóg jest pełen radości, dlatego diabeł ucieka przed prawdziwą radością” – mawiał.

    Czasem dawał komuś szturchańca i szeptał: „To nie dla ciebie, ale dla Złego, którego chcę z ciebie wypędzić”. Łączył w sobie ogromną radość i miłość do ludzi z mistyczną pobożnością. Jedna z jego ulubionych modlitw brzmiała: „Panie, nie ufaj Filipowi”. Kochali go papieże i prosty lud. Urodzony we Florencji, 60 lat spędził w Rzymie, stając się najsłynniejszym duszpasterzem Wiecznego Miasta.

    Przyjechał do Rzymu, aby studiować filozofię i teologię. Ulubionym miejscem jego wypraw stały się Katakumby św. Sebastiana. Tam właśnie doznał ekstatycznego przeżycia, które jego biografowie porównywali do poszerzenia serca przez Ducha Świętego. Filip widział, że wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej i materialnej. Aby zaradzić tej biedzie, założył Bractwo Trójcy Świętej dla Opieki nad Pielgrzymami. Za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał wtedy 36 lat.

    Duszpasterzował przy kościele św. Hieronima w centrum Rzymu. Wokół niego zaczęli gromadzić się ludzie szukający żywej wiary: kapłani, zakonnicy, mieszczanie, kupcy, artyści, dzieci. Filip modlił się z nimi, rozmawiał, głosił katechezy połączone ze śpiewem pieśni. Początkowo wszystko to działo się w jego pokoju, potem w specjalnej kaplicy, którą nazwał oratorium. Spotkania w oratorium przyciągały tłumy dochodzące do kilkunastu tysięcy. Filip zorganizował grupę stałych współpracowników świeckich i duchownych. Ta wspólnota dała początek zgromadzeniu oratorianów.

    Filip wprowadził Kościół w zaułki miasta, łączył religijność z dniem powszednim w myśl zasady „do tańca i do różańca”. Jednakowo przyjmował kardynała i żebraka. Nie potępiał, w grzechu widział raczej nieszczęście grzesznika. To był zupełnie nowy styl duszpasterstwa. Pokazał pogodne oblicze Kościoła pełnego radości, modlitwy, żywej wspólnoty. Do grona przyjaciół Filipa należeli św. Karol Boromeusz, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola. Doradzał papieżom, był kierownikiem duchowym wielu dostojników.

    Każde dobre dzieło napotyka przeszkody. Św. Filipa oskarżono, że sprzyja nowinkom niebezpiecznym dla wiary. Papież Paweł IV zakazał mu na jakiś czas działalności. Na szczęście nie trwało to długo. Kolejny papież, Grzegorz XIV, próbował zrobić go kardynałem, ale Filip wybronił się od tego zaszczytu.

    Żywot rzymskiego Sokratesa (tak go nazywano) to wciąż aktualny podręcznik odważnego, żywego duszpasterstwa, które wychodzi do ludzi, a nie tylko na nich czeka. To także lekarstwo przeciwko nadętej celebracji własnej osoby, do której niestety my, duchowni, mamy skłonności.

    Diabeł ucieka przed prawdziwą radością- mówił św. Filip Nereusz. Bardzo lubię tego świętego. Był istnym wulkanem duszpasterskich pomysłów. Ewangelizował na wszelkie sposoby: ucząc na placach katechizmu, śpiewając pieśni religijne, organizując koncerty, teatr, pielgrzymki, ćwiczenia duchowe… Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Pochodził z Florencji, ale całe swoje dorosłe życie przeżył w Rzymie. W tym świętym mieście zawsze było sporo duchownych, ale brakowało duszpasterzy.

    Filip Nereusz (1515–1595) już za życia uchodził za świętego. Nie był tym zachwycony, dlatego czasem na przekór udawał kogoś mniej świętego. Przebierał się w dziwne stroje albo golił sobie pół twarzy i tak chodził po mieście. Uwielbiał anegdoty. „Bóg jest pełen radości, dlatego diabeł ucieka przed prawdziwą radością” – mawiał. „Panie, nie ufaj Filipowi” – taką modlitwę powtarzał. Przy czym jego pobożność miała znamiona mistyczne. Przyjechał do Rzymu, aby studiować filozofię i teologię. Kiedy zobaczył, że wielkie rzesze pątników potrzebują pomocy duchowej i materialnej, skoncentrował się na nich.

    Założył Bractwo Trójcy Świętej dla Opieki nad Pielgrzymami. Za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Wkrótce wokół niego zaczęli gromadzić się ludzie szukający żywej wiary: kapłani, zakonnicy, mieszczanie, kupcy, artyści, dzieci. Filip modlił się z nimi, rozmawiał, głosił katechezy połączone ze śpiewem pieśni. Z biegiem lat spotkania w jego słynnym oratorium przyciągały kilkunastotysięczne tłumy. Filip zorganizował grupę stałych współpracowników świeckich i duchownych. Ta wspólnota dała początek zgromadzeniu oratorianów.

    Nereusz łączył religijność z dniem powszednim w myśl zasady „do tańca i do różańca”. Jednakowo przyjmował kardynała i żebraka. Pokazywał pogodne oblicze Kościoła – pełne radości, modlitwy, żywej wspólnoty. Do grona jego przyjaciół należeli św. Karol Boromeusz, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola. Doradzał papieżom, był kierownikiem duchowym wielu dostojników. I jego, jak prawie każdego świętego, spotkało niezrozumienie. Surowy papież Paweł IV zakazał mu działalności. Ale już kolejny papież, Grzegorz XIV, próbował bezskutecznie zrobić go kardynałem. Nazywano Filipa rzymskim Sokratesem. Jego życie to niezwykła lekcja żywego, pogodnego duszpasterstwa i cudownego dystansu do siebie samego.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    __________________________________________________________________________________

    Filip Nereusz (św.):

    Zamieszkany przez Ducha Świętego

    Filip Nereusz przeżył w oderwaniu od ziemskich więzów,  po tym jak  opuścił wszystko ze względu na Jezusa, jedenaście lat. Pomimo upływu tak długiego czasu, wciąż jeszcze nie wydawało się, żeby doprowadziło go to do jakiegoś konkretnego czy znaczącego celu. Ktoś mniej miłujący, czy mniej niż on umarły dla siebie samego, mógłby z tego powodu doznawać pokusy zwątpienia: „Czy nie pomyliłem się i nie rozeznałem błędnie woli Bożej?”. Nie stanowi najmniejszego zarzutu względem Filipa przypuszczenie, że ta długa zwłoka była dla niego próbą.

    W końcu jednak, po jedenastu długich latach cierpliwej nadziei i oczekiwań, otrzymał swoją nagrodę. Przez całe swoje życie Filip żywił szczególne nabożeństwo do Trzeciej Osoby Trójcy Przenajświętszej. Jako osoba świecka modlił się codziennie o dary i łaski Ducha Świętego. W roku 1544, krótko przed Uroczystością Zesłania Ducha Świętego – jak miał to w zwyczaju — przebywał w katakumbach. Z wyjątkową żarliwością prosił o napełnienie Duchem Świętym. Wtem ukazała się mu świetlista sfera, niczym kula ognia, która wchodząc przez usta przeszła do piersi Filipa. W tym samym momencie odczuł w sobie płomień gwałtownej miłości. Wydawała się żarzyć niczym materialny ogień i to do tego stopnia, że, nie będąc w stanie znieść trawiącego go gorąca, Filip rzucił się na ziemię i rozdarł swoje ubranie. Po jakimś czasie gorąco zaczęło ustępować. Gdy Filip podniósł się z ziemi nadzwyczajna radość uniosła jego duszę, a całe ciało zostało wstrząśnięte jakimś niepojętym drżeniem. Kiedy położył swoją rękę na boku, na wysokości serca, zauważył, że miejsce to było nabrzmiałe, nie powodując przy tym jednak najmniejszego nawet bólu.

    Przez pozostałą część życia powtarzały się  u Filipa palpitacje serca, a na jego piersi widoczny był guz. Najlepsi rzymscy lekarze próbowali go leczyć, jednak bezskutecznie. Ostatecznie doszli oni do wniosku, że owe palpitacje miały ponadnaturalne pochodzenie. Po śmierci Filipa odkryto również powód opuchlizny na klatce piersiowej – okazało się, że dwa jego żebra były złamane i uniesione, tworząc tym sposobem dodatkową, otwartą przestrzeń dla serca świętego.

    Owe palpitacje nadprzyrodzonego pochodzenia nie trwały nieustannie – miały one miejsce wtedy, kiedy Filip był zaangażowany w czynności duchowe, takie jak odprawianie Mszy św., udzielanie rozgrzeszenia lub Komunii, modlitwa czy rozmowy o Bogu. Były one przy tym tak gwałtowne, iż mogło się wydawać, że jego serce za chwilę wyskoczy z piersi; wstrząsało krzesłem na którym siedział lub łóżkiem na którym leżał a nawet stopniami ołtarza na którym odprawiał Mszę św.; czasem nawet cały pokój w którym przebywał wibrował tak, jak ma to na ogół miejsce podczas trzęsienia ziemi. Niektórzy z jego penitentów zaświadczyli, że gdy przyciskał ich do piersi, jak to miał w zwyczaju, odczuwali bicie jego serca jakby uderzenia młota, w tym samym czasie doświadczając wielkiej duchowej pociechy.

    Palpitacjom tym towarzyszyło tak wielkie odczucie gorąca, że nawet nocą, w najchłodniejsze dni, Filip był zmuszony otwierać okna swojego pokoju i używać każdego dostępnego środka aby się ochłodzić. Zazwyczaj nosił habit odpięty aż do pasa, a kiedy zimą przyjaciele wymawiali mu  taką nieroztropność, odpowiadał, że nie może postępować inaczej, gdyż bardzo cierpi z gorąca.

    Pewnego razu, gdy był już bardzo posunięty w latach, zdarzyło się, że spacerował po Rzymie z kilkoma swoimi młodymi penitentami. Na około panowała śnieżyca. Gdy on, jak zazwyczaj, paradował radośnie z rozpiętym habitem, jego towarzysze z ledwością znosili dotkliwe zimno. Nagle zaczął się z nich śmiać mówiąc: —„Wstyd! wstyd! że tak młodzi ludzie kulą się z zimna gdy starzec tak dzielnie je znosi”.

    Papież Grzegorz XIII wydał w tym czasie zarządzenie, aby spowiednicy udający się do konfesjonału zakładali na siebie komże. Filip poszedł więc na audiencję do jego Świątobliwości, oczywiście z rozpiętym habitem; gdy Papież wyraził swoje zdziwienie faktem pojawienia się u niego Filipa w takim stroju, święty odpowiedział: —„Nie mogę nawet zapiąć mego habitu, a wasza Świątobliwość nakazuje mi nakładać dodatkowo komżę”. —„Nie, nie – odpowiedział Papież – to zarządzenie jest przeznaczone dla innych, nie dla ciebie”. Tym sposobem uzyskał sobie Nereusz specjalną dyspensę od tego przepisu.

    Najbardziej niezwykłymi okolicznościami, związanymi z jego palpitacjami, było to, że nie sprawiały mu one żadnego bólu i że był w stanie je kontrolować. Na krótko przed śmiercią powiedział do kard. Fryderyka Boromeusza, bratanka św. Karola: —„Nie myśl, że to sprawia mi jakiś ból, czy kiedykolwiek sprawiło – zawsze byłem tak wolny od bólu związanego z tym jak jestem teraz. Co więcej, mogę zahamować to kiedy chcę. Nigdy jednak nie robię tego w czasie gdy się modlę, ponieważ nie chcę żeby takie myśli mnie rozpraszały”.

    Po tym jak otrzymał Ducha Świętego w widzialnej postaci, Filip doświadczył wielkiego pomnożenia odczuwalnej pobożności. Jego gorliwość często zwiększała się do takiego stopnia, że, nie mogąc znieść ognia miłości wewnątrz siebie, rzucał się na ziemię i tarzając się po niej wykrzykiwał: —„Dość już, Panie, dość!”. Wreszcie któregoś dnia, będąc owładniętym tym sposobem, rzucił się na ziemię, a wielka potrzeba zadośćuczynienia doprowadziła do tego, że zawołał: —„Mój Boże, nie mogę tyle znieść; mój Panie, nie mogę tego znieść. Przestań, Panie, albo umrę!” Jego modlitwa została najpewniej wysłuchana, gdyż od tego czasu odczucie pobożności zaczęło stopniowo w nim zanikać, tak że będąc już starcem zwykł mawiać: „Będąc młodym byłem bardziej duchowy niż jestem teraz”.

    Nie ma w tym nic dziwnego, że będąc tak wypełnionym Bogiem, często mawiał: „Dla tego, kto prawdziwie kocha Boga, nie ma nic bardziej dokuczliwego niż życie”, czy: „Prawdziwi słudzy Boga spoglądają na życie z cierpliwością i pragną śmierci”.

    Filip nigdy nie zatrzymywał się na tym nadprzyrodzonym darze i ze zwykłą sobie pokorą czynił wszystko co mógł, aby go ukryć. Mówił o palpitacji jako o naturalnej chorobie lub złym nawyku, którego nabawił się w młodości. Nosił też na piersi chustkę w celu ukrycia guza nad sercem.

    ze strony: Skarby Kościoła

    _________________________________________________________________________________

    Radość świętych

    Św. Filip Nereusz

    Święty Filip Nereusz
    Czyżby ta wymalowana powaga była zemstą potomnych?

    ***

    Paradoks: nazywany jest najradośniejszym świętym, a na obrazach przedstawiany jest jako człowiek wielkiej powagi. Jego humor urósł do rangi powtarzanych anegdot, a niemalże wszystkie teksty o nim są “nabuzowane” powagą. Jednak przy odrobinie wysiłku udało się znaleźć w Sieci kilka cytatów i anegdot, z których wyłania się człowiek tryskający autentycznym humorem. 

    Cytaty:

    Diabeł ucieka przed prawdziwą radością.

    Radość umacnia serca i pomaga wytrwać w dobru. Jest drogą do doskonałości – najkrótszą i najpewniejszą. (…) Im więcej w nas radości, tym bliżej nam do świętości.

    Humor jest rzeczą zbyt ważną, by go traktować niepoważnie.

    Anegdoty:

    Mimo, iż był kapłanem, bardzo lubił przebierać się publicznie w przedziwne, śmieszne stroje, aby siebie ośmieszać. Mimo, iż wielu oburzało to jako “gorszenie” innych. W podobny sposób Święty ćwiczył też swoich uczniów, każąc im wykonywać różne dziwne i często bardzo zabawne rzeczy. W każdym razie nigdy nie bał się “zgorszenia”, a najzacieklej walczył z miłością własną. Jedna z anegdot o świętym podaje: “Te osobliwe sposoby przyjmowania przez Filipa gości [np. w starej kurtce z czerwoną mycką na głowie i białych pantoflach na nogach] nie mogły z pewnością podobać się jego uczniom, którzy obawiali się, iż utraci poważanie, jakim wszyscy Świętego darzyli. Jeden z nich ośmielił się powiedzieć mu:

    – Ojcze, byłoby dobrze, gdyby Ojciec wobec niektórych szacownych osób przyjmował poważniejszą postawę, ponieważ ktoś, kto Ojca nie zna, mógłby się przecież zgorszyć!

    A on, poderwawszy się, odpowiedział:

    – Chciałbyś, aby inni mówili, że jestem człowiekiem, który potrafi wypowiadać piękne słowa, co! Nie widzisz, naiwniaku, że wtedy mówiliby: Filip jest świętym? – Niech tylko przyjdą do mnie szlachcice i arystokraci – dodał – niech tylko przyjdą, a ja postąpię jeszcze gorzej!

    W tym momencie nieroztropny doradca oberwał głośne uderzenie w tył głowy, które nauczyło go nie wtrącać się w sprawy, które go nie dotyczą.

    Kiedyś przechadzał się ów Święty ze swym gościem, pewnym dostojnym kapłanem. Wtedy przeleciał mały ptaszek i potraktował tego kapłana jako “WC”. Kapłan nieco się oburzył (plama na sutannie). Na to odezwał się św. Filip: “Niech ksiądz się cieszy, że krowy nie latają”.
     
    Pewnego razu, gdy odwiedził więzienie, szedł od celi do celi i pytał po kolei wszystkich więźniów za co jest skazany i dlaczego się tutaj znajduje. Wszyscy po kolei mówili, że są niewinni. Gdy doszedł do ostatniej celi i spytał więźnia dlaczego się tutaj znajduje, ów odpowiedział mu, że popełnił wiele złych czynów i słusznie się tu znajduje, bo zasłużył na karę. Zwrócił się wtedy do strażników – “tego tutaj proszę wypuścić bo zepsuje tych pozostałych niewinnych”.

    Krążyła plotka, że pewna zakonnica dokonuje niewiarogodnych cudów. Papież zlecił zbadanie tej sprawy św. Filipowi Neri. Po długiej podróży Święty dotarł wreszcie do odległego klasztoru i poprosił o widzenie z zakonnicą. Kiedy weszła do izby, ściągnął swe zabłocone buty i poprosił by je wyczyściła. Zakonnica fuknęła wyniośle i obróciła się na pięcie. Św. Filip założył buty i wrócił zdać sprawę papieżowi.
    – Niech Wasza Świątobliwość nie wierzy tym plotkom – powiedział. – Gdzie nie ma pokory nie może być cudów.

    Św. Filip Nereusz pewnej hrabinie, która nie mogła sobie poradzić z grzechami języka, kazał za pokutę rozrzucić na wietrze worek pierza. Po jakimś czasie dama przyszła znowu z tym samym wyznaniem. Święty zadał jej wtedy odwrotną pokutę: zebrać rozrzucone pióra.

    Podobno gdy kardynałowie zastanawiali się, czy taki niepoważny człowiek może zostać ogłoszony świętym, miał ożyć na obrazie i zagrać na nosie.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________

    Św. Filip Neri

    Filip urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. jako syn Franciszka i Lukrecji Mosciano. Na chrzcie otrzymał imiona Filip Romulus. Zgodnie z najstarszymi zapiskami od dziecka miał niezwykły talent do zjednywania sobie ludzi – nazywano go Pippo buono – dobrym Filipkiem. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem do żartów.

    Początkowo nauki pobierał we florenckiej szkole S. Giorgio. Duchowo kształtowany był pod okiem wspólnoty dominikańskiej z rodzinnego miasta z konwentu San Marco. Przez cale życie był wielbicielem Girolamo Savonaroli – nazywanego prorokiem z Ferrary – dominikańskiego kaznodziei spalonego na stosie pod zarzutem herezji. Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do swojego bezdzietnego stryja w San Germano (dziś miasto Cassino) pod Monte Cassino, by uczyć się zawodu kupca i odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas 17 lat.

    Początkowo wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, jednakże bardziej od handlu interesowało go wręcz pustelnicze życie; często udawał się stąd do klasztoru benedyktynów, od których prawdopodobnie przejął wiele cech swej przyszłej wspólnoty – stałość miejsca czy umiłowanie liturgii. To właśnie tutaj, pod okiem kierownika duchowego Euzebiusza z Eboli, dokonywała się w Filipie wewnętrzna przemiana i to tu postanowił poświęcić swe życie Bogu. W czasie pobytu w San Germano Filip udawał się także do portowego miasteczka nad morzem Tyrreńskim – Gaety, gdzie spędzał czas na medytacji w kaplicy Świętej Trójcy położonej na Monte Spaccata – potężnej, rozłamanej na dwie części skale, gdzie w jednej ze szczelin utknął ogromny głaz, na którym wzniesiono później kaplicę, do której dostać się można było wyłącznie po drabinie. Samotność, cisza i natura – bliskość Boga – to te cechy wypracował w sobie Filip spędzając tu czas, wpatrzony w bezkresne morze. Po zaledwie roku nauki w domu wuja Filip zrezygnował z pomyślnej dla siebie okazji zdobycia zawodu i majątku i skierował swoje kroki do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc przez ponad 60 lat (1534-1595).

    W „wiecznym mieście” rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego florentczyka, dzięki czemu miał zapewniony byt. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. Kiedy w roku 1544 w przeddzień Święta Zesłania Ducha Świętego znalazł się w katakumbach św. Sebastiana, które były ulubionym miejscem jego modlitwy, wpadł w ekstatyczny zachwyt: ujrzał ognistą kulę wnikającą do serca, która wyłamała dwa żebra i na zawsze pozostawiła ślad w postaci nienaturalnego wybrzuszenia. To był moment przełomowy, o którym Filip niechętnie mówił. Wstydził się ognia Ducha Świętego i swego apostolskiego stygmatu. W tym czasie zakłada towarzystwo religijne pod nazwą „Bractwa Trójcy Świętej” do posługi wśród rzesz pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie grupy pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano „Apostoła Rzymu”.

    Kolejnym niezwykłym momentem w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika – Persiano Rosy – przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy 36 lat Zamieszkał w konwikcie św. Hieronima della Carità w centrum Rzymu. Tu właśnie dojrzewało wielkie dzieło jego apostolskiego serca – Oratorium. Zrodziło się ono z troski Filipa o poziom wiedzy religijnej penitentów, który w owych czasach był bardzo niski. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy, a później na placach miasta, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy, spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na aktualne tematy – to program stałych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli.

    Filip pragnął ukazać ludziom, że wiara może być oparta na różnych płaszczyznach i żyć nią może każdy. Dlatego też organizował koncerty muzyczne oraz nabożeństwa, w czasie których śpiewane były pieśni pochwalne w formie dialogów. Ta forma muzyczna (wokalno-instrumentalna) przyjęła nazwę od miejsca pierwszych wykonań i do dziś znana jest jako oratorium.

    Z czasem zebrała się wokół Filipa pewna liczba uczniów, którzy chcieli być bliżej Chrystusa. Filip zaprawiał ich więc do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. Tu właśnie rodziły się plany reform. Do grona przyjaciół Filipa należeli m.in.: św. Karol Boromeusz, św. Kamil de Lellis, św. Feliks z Cantalice, św. Jan Leonardi, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola i wielu innych.

    W roku 1564 florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół pw. św. Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani od jego imienia filipinami czy też oratorianami. Prowadzili życie wspólne, nie związani jednak żadnymi ślubami. Filip umiał swych duchowych synów zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W nowym kościele kontynuowano i rozwijano idee Oratorium – regularnie odbywały się koncerty, prelekcje o sztuce i historii, a kultura stała się narzędziem działalności nowej wspólnoty.

    Za datę założenia Kongregacji Oratorium przyjmuje się rok 1565. Zatwierdził ich papież Grzegorz XIII już w roku 1575. Regułę dla swej wspólnoty Filip pisał do końca swego życia… na podstawie wielu lat doświadczeń i praktyki.

    Jak to zwykle bywa, gdzie dzieje się dużo dobra, zło zawsze będzie próbowało ingerować i niszczyć. Tak było i w przypadku Filipa. Wielokrotnie pojawiali się przeciwnicy Jego poczynań. Oskarżali oni go o to, że sprzyja „nowinkom” niebezpiecznym dla wiary, że spowiada na niepoświęconej ziemi, że pozwala świeckim mówić o Piśmie Świętym. Doszło do tego, że papież Paweł IV
    (+ 1559) zakazał mu na czas pewien działalności. Kuria Rzymska odbierała mu nawet prawo do spowiadania i głoszenia słowa. Kolejni papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali zakazy. Doceniali go do tego stopnia, że kilkakrotnie przyznawali Filipowi kapelusz kardynalski, którego jednak nie przyjął, argumentując, że nie jest go godny. Po latach walki o swoje racje Filip Neri stał się doradcą i kierownikiem duchowym wielu dostojników Kościoła. Nawet kolejni papieże zasięgali u niego porad.

    Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Uważał, że tylko poprzez uśmiech można dotrzeć do drugiego człowieka. Mawiał, że „smutny święty to żaden święty”. Znany był ze swych często żartobliwych pokut-zadań nakładanych przy spowiedziach, ze swych żartów, a nawet z ubierania się w stroje, które nie przystawały do kapłana – wszystko po to by nie mówiono o nim jako o świętym.

    Znane są przypadki licznych uzdrowień, których dokonał za swego życia oraz przypadki wskrzeszeń zmarłych. Zapiski i kroniki mówią także o darze bilokacji, lewitacji w czasie modlitwy i celebrowania Eucharystii, a także o darze wnikania w dusze penitentów.

    Filip Neri zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. w noc święta Bożego Ciała. Na łożu śmierci ukazała mu się Matka Boża, która zabrała go do wieczności. Pochowany został w kościele Chiesa Nuova – Santa Maria in Vallicella w Rzymie (zdj. po prawej). Przekonanie o Jego świętości było tak powszechne, że beatyfikacja sługi Bożego odbyła się już w 15 lat po jego śmierci. Dokonał jej 11 maja 1610 r. papież Paweł V, a dwanaście lat później papież Grzegorz XV dokonał jego kanonizacji (12 marca 1622 r.). Ojciec Święty w czasie jednej uroczystości wyniósł na ołtarze aż 5 wielkich świętych: Ignacego Loyole, Teresę z Avila, Franciszka Ksawerego i Izydora Oracza.

    Mieszkańcy Rzymu powtarzali między sobą wtedy takie ironiczne zdanie:

    Papież kanonizował dzisiaj 4 Hiszpanów i TYLKO JEDNEGO ŚWIĘTEGO!!!


    Stygmat Ducha Świętego

    STYGMAT – określenie znane i stosowane do określenia ran będących symbolem szczególnego związku człowieka z Bogiem. Rany na ciele stygmatyka odpowiadają ranom Chrystusa, jakie zadane mu zostały podczas męki krzyżowej i występują na dłoniach, stopach i boku, czasami także na czole.

    Rany takie mogą cały czas krwawić, nie goją się, ale także nie jątrzą się, mimo braku sterylności, a po śmierci stygmatyka często znikają. Stygmatykami byli między innymi św. Franciszek z Asyżu (rycina obok) oraz św. Pio z Pietrelciny.

    Co ciekawe większość stygmatyków w historii Kościoła (około 80%) stanowiły kobiety.

    Niekiedy mówi się także o innym rodzaju stygmatów, które nie objawiają się w  sposób widoczny na ciele. W tym wypadku mamy do czynienia z działaniem  Ducha Świętego, który wyciska znamię duchowe.

    Zgodnie z przekazem Dziejów Apostolskich zostali tak naznaczeni uczniowie  Chrystusa w dniu Pięćdziesiątnicy. Stygmat objawiał się m.in. umiejętnością  komunikacji różnych językach czy darem przebywania w wielu miejscach jednocześnie. Znak ten najczęściej bywa przedstawiany jako język ognia ponad głową naznaczonego lub w formie rozpalonego serca.

    Właśnie taki znak duchowy stał się udziałem św. Filipa Neri w 1544 roku.

    Stygmat miał otrzymać w przeddzień uroczystości Zesłania Ducha św., modląc się w katakumbach św. Sebastiana w Rzymie.

    Według świadectwa przyjaciela, Piotra Consoliniego, miał ujrzeć wnikającą do ust ognistą kulę i poczuć, że rozszerza się wskutek tego klatka piersiowa po stronie serca.   Odczucie palącego ognia miało być tak silne, że Filip rzucił się na ziemię i wołał: Dosyć Panie, dosyć, nie mogę  znieść więcej!

    Po jego śmierci stwierdzono złamanie i uniesienie żeber w okolicy serca. Przez całe życie Filip mówił o gwałtownym biciu swego serca, zwłaszcza w czasie sprawowania Eucharystii. Mówiło  się także o permanentnie podwyższonej temperaturze jego ciała i uderzeniach gorąca, do tego stopnia, że nawet zimą chodził w rozpiętej sutannie, i spał przy otwartych na oścież oknach.

    Stąd na większości wizerunków przedstawiany jest z płonącym sercem lub z płomieniem na piersi.


    Kalendarium życia św. Filipa

    21 lipca 1515 – we Florencji przychodzi na świat mały Filip Romulus Neri – syn Lukrecji i notariusza Franciszka Neri.

    Prócz Filipa państwo Neri mieli jeszcze jednego syna – Antoniego, który zmarł w dzieciństwie i dwie córki – Katarzynę i Elżbietę.

    Teresa z Avilla ma wówczas cztery miesiące a późniejszy przyjaciel Ignacy Loyola 24 lata. Za dwa lata Marcin Luter przybije na drzwiach katedry w Wittemberdze swoje tezy, rozpoczynając tym samym reformację.

    1533 – w początkach roku Filip opuszcza rodzinny dom i udaje się do stryjecznego brata swego ojca, Romola Neri, bogatego kupca z San Germano, nieopodal Monte Casino, by wspomóc go w interesach a kiedyś przejąć majątek.

    1534 – w końcu roku, Filip Neri, zdecydowawszy się na poświęcenie służbie Bożej, opuszcza stryja i udaje się do Rzymu. Mieszka w domu bogatego florenckiego szlachcica, Gaetano Caccia nieopodal Panteonu. Podejmuje studia filozofii i teologii, ale po kilku latach je porzuca i sprzedaje podręczniki a pieniądze rozdaje ubogim.

    Od początku pobytu w Rzymie wiele czasu – niemalże każdą noc spędza w katakumbach św. Sebastiana, gdzie oddaje się modlitwie.

    ok. 1538 – Filip zaczyna pracę wśród ludu rzymskiego: nawiedza szpitale opiekując się chorymi i pielgrzymami, głosi słowo Boże w miejscach publicznych, bardzo szybko zdobywając szacunek i popularność.

    Rozpoczyna praktykę nawiedzania siedmiu kościołów rzymskich rozpoczynając od bazyliki św. Piotra, następnie idąc do św. Pawła za Murami, stamtąd do św. Sebastiana, dalej do św. Jana na Lateranie, do kościoła Krzyża Jerozolimskiego by skończyć nawiedzeniem św. Wawrzyńca i bazyliki Santa Maria Maggiore. Nie zaprzestaje modlitw w katakumbach.

    1544 – tuż przed uroczystością Zesłania Ducha św., modląc się tradycyjnie w katakumbach św. Sebastiana, Filip doznaje niezwykłego doświadczenia bliskości Ducha Świętego: według świadectwa najbliższego mu przed śmiercią przyjaciela, Piotra Consoliniego, miał on ujrzeć wnikającą do swoich ust ognistą kulę i poczuć, że rozszerza się wskutek tego klatka piersiowa. Odczuwanie wewnętrznego ognia miało być tak silne, że Filip rzucił się na ziemię i wołał: „Dosyć Panie, dosyć, nie mogę znieść więcej!”.

    Już po jego śmierci stwierdzono złamanie i uniesienie żeber w okolicy serca; przez całe życie nękało Filipa gwałtowne bicie serca, także stan permanentnego podwyższenia temperatury, tak że nawet zimą chadzał z rozpiętą sutanną, i spał przy otwartych na oścież oknach.

    16 sierpnia 1548 – wraz ze swym spowiednikiem Persiano Rosą, Filip zakłada „Bractwo Przenajświętszej Trójcy dla Pielgrzymów i Ozdrowieńców”, opiekujące się rzeszami pielgrzymów przybywających do Rzymu.

    23 maja 1551 – w wieku 36 lat Filip przyjmuje święcenia kapłańskie i zamieszkuje przy kościele San Girolamo (św. Hieronima), który staje się centrum jego apostolstwa. W jego mieszkaniu co dzień po południu gromadzi się grupa młodych ludzi praktykujących „dyskusję nad Księgą”, najczęściej nad tekstami z Pisma św. Z czasem z powodu tłoku Filip musi kierować dyskusją siedząc na łóżku.

    Coraz więcej czasu zabiera mu słuchanie spowiedzi, zwykle spowiada w swoim pokoju. Przyjmuje dziennie po kilkudziesięciu penitentów, by im ułatwić dostęp do siebie w dzień i w nocy ma zwyczaj pozostawiać klucze pod drzwiami swego pokoju, by penitenci mogli wejść swobodnie kiedy zechcą: jest jednym z największych spowiedników tamtego czasu.

    1557 – pod wpływem sukcesów misyjnych jezuitów Filip chce opuścić Rzym i udać się na misje. Udawszy się po radę do zaufanego mnicha usłyszał odpowiedź: „Twoimi Indiami jest Rzym!”

    1558 – Filip ze swoją wspólnotą urządza większe pomieszczenie na miejsce spotkań, nazywane odtąd oratorium. Rozbudowuje się program codziennych spotkań, wielcy kompozytorzy Giovanni Animuccia i Giovanni Pierluigi da Palestrina komponują muzykę do śpiewanych w czasie spotkań pieśni.

    Tradycją staje się pielgrzymowanie do siedmiu kościołów, w czym bierze udział niekiedy nawet kilka tysięcy osób.

    1559 – Filip, który rozczytuje się w pismach spalonego we Florencji Savonaroli i nie waha się utrzymywać kontaktów z oskarżonymi o herezję, wzbudza podejrzenia władz kościelnych. Śledztwo przeciw Filipowi przynosi całkowite uwolnienie go z jakichkolwiek zarzutów. Filip wzbudza kontrowersje także i dlatego, że daleki jest od wytwornego i wyniosłego życia ówczesnego kleru, a znany jest z wesołości, opowiadania dowcipów itp., zgodnie z zasadą „Duch wesoły łatwiej dojdzie do doskonałości, niż melancholijny”. Stąd czasami gorszy to przybywających do niego gości oczekujących, że będzie „wyglądał na świętego”.

    1564 – na prośbę mieszkających w Rzymie florentczyków Filip obejmuje pieczę  duszpasterską nad ich wspólnotą skupioną przy kościele San Giovanni. Ponieważ sam nie chce opuścić San Girolamo, wysyła tam kilku swoich uczniów, m.in. Cezarego Baroniusza. Ta kilkuosobowa wspólnota związanych z Filipem księży staje się prototypem późniejszej kongregacji.

    1569 – ponowne wszczęcie inkwizycyjnego śledztwa przeciw Filipowi i jego wspólnocie: dwaj dominikanie wysłani dla wysłuchania kazań Filipa tak się nimi zachwycili, że stali się stałymi bywalcami spotkań oratoryjnych.

    15 lipca 1575 – papież Grzegorz XIII przekazuje Filipowi mały walący się kościółek Santa Maria in Valicella (w dolinie). Jednocześnie swą bullą powołuje do życia „Kongregację kapłanów świeckich i kleryków pod nazwą Oratorium”.

    Rozpoczyna się budowa nowego kościoła (Chiesa Nuova), mająca trwać ponad dwadzieścia lat.

    1577 – z wyjątkiem Filipa… członkowie Kongregacji zamieszkują wspólnie w nowym domu przy Chiesa Nuova. Filip jednak, pozostaje przy San Girolamo. Wspólnota staje się miejscem licznie odwiedzanym przez kardynałów i samego papieża.

    1583 – na wyraźne polecenie Ojca Świętego Filip przenosi się do Chiesa Nuova i stąd kieruje Oratorium.

    26 maja  1595 – nad ranem, w obecności wspólnoty Filip umiera, błogosławiąc przed śmiercią swych uczniów. Ciało ojca Filipa zostało pochowane w kościele na Valicelli, gdzie znajduje się w przeszklonej trumnie do dziś.

    1615 – Filip Neri zostaje beatyfikowany.

    1622 – błogosławiony Filip Neri zostaje kanonizowany razem z czterema Hiszpanami: Izydorem Oraczem, Ignacym z Loyoli, Franciszkiem Ksawerym i Teresą z Avilla. Rzymianie, znani z niechęci do wszystkiego co hiszpańskie, komentowali ten fakt w słowach: „Kanonizowano czterech Hiszpanów I JEDNEGO ŚWIĘTEGO„.

    Kongregacja Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu

    ___________________________________________________________________________

    Pomódl się dziś do św. Filipa Neri o radość w życiu

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Pomódl się do św. Filipa Neri o radość w życiu

    Św. Filipie, pełen chwały Orędowniku mój – który zawsze według wskazań i przykładu św. Pawła Apostoła radowałeś się, wyjednaj mi łaskę doskonałego poddania się woli Bożej, obojętność wobec spraw tego świata i spoglądania ku niebu, abym nigdy nie wątpił w Opatrzność Bożą, nigdy nie rozpaczał, nigdy nie był smutny, ani niecierpliwy, aby oblicze moje zawsze było radosne, a moje słowa życzliwe i uprzejme. Chociaż bowiem losy życia układają się różnie, przystoi nam, którzy mamy największe ze wszystkich dóbr, łaskę Bożą i obietnicę wiekuistego szczęścia, aby promieniować radością. Amen

    źródło: Grupa modlitewna Jezus naszym Panem

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 maja

    Święty Augustyn z Canterbury, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Fryderyk, biskup
    ***
    Święty Augustyn z Canterbury
    Augustyn, nazywany apostołem Anglii, żył w VI w. Będąc opatem benedyktyńskiego klasztoru św. Andrzeja w Rzymie, został wysłany przez Grzegorza Wielkiego wraz z 40 mnichami do Brytanii (596). Sakrę biskupią Augustyn otrzymał za zezwoleniem papieża z rąk biskupa Arles w Galii, prawdopodobnie jeszcze w drodze do Anglii. Król Kentu, św. Etelbert, wraz z małżonką Bertą (córką chrześcijańskiego władcy Paryża), przyjął ich życzliwie w Wielkanoc 597 r. Dzięki pomocy króla w jego stolicy, Canterbury, zaistniało biskupstwo i opactwo benedyktyńskie pw. świętych Piotra i Pawła. Wraz z królem i jego dworem chrzest przyjęło w Anglii około 10 tys. Sasów.Praca ewangelizacyjna postępowała tak szybko, że już w roku 601 papież przysłał na pomoc nową grupę zakonników. Równocześnie ustanowił 2 metropolie i 24 sufraganie. Jako pierwszy prymas Anglii i metropolita Canterbury Augustyn otrzymał od papieża paliusz arcybiskupi. Druga metropolia na ziemiach angielskich powstała w Yorku dopiero po śmierci Augustyna. W 602 r. Augustyn ufundował pierwszą w Anglii katedrę w Canterbury, która obecnie znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.Augustyn zmarł 26 maja 604 lub 605 r. Został pochowany obok św. Etelberta w ufundowanym przez siebie opactwie benedyktyńskim w Canterbury. W roku 1091 jego relikwie zostały przeniesione do rozbudowanej świątyni opactwa. Miały wtedy miejsce liczne cuda, podobnie jak za życia biskupa. Wspomnienie przeniesienia relikwii obchodzone jest w Anglii 6 września. Na miejscu, gdzie św. Augustyn miał, wraz ze swoimi towarzyszami, po raz pierwszy stanąć na ziemi angielskiej w Ebbsfleet, wystawiono na pamiątkę oryginalny, do dziś stojący obelisk-krzyż. Canterbury było stolicą katolickich prymasów przez prawie 1000 lat – do czasu, kiedy król Henryk VIII wprowadził anglikanizm. Odtąd katedra w Canterbury jest stolicą tego właśnie Kościoła (od roku 1534), a katedra prymasów katolickich przeniosła się do Londynu (w wieku XIX).
    W ikonografii Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim lub jako benedyktyn.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________________

    Apostoł Anglii

    Apostoł Anglii

    św. Augustyn z Canterbury głosi nauki królowi Etelbertowi z Kentu (również świętemu)

    JAMES WILLIAM EDMUND DOYLE (PD)

    ***

    Nie wiemy, kiedy się urodził św. Augustyn z Canterbury. Gdy papież Grzegorz Wielki w roku 596 zdecydował się wysłać wyprawę misyjną do Anglosasów, był najprawdopodobniej przeorem w benedyktyńskim klasztorze na Monte Celio w Rzymie.

    Na polecenie Ojca Świętego Augustyn wyruszył na czele dziesięcioosobowej grupy w drogę. Podczas podróży otrzymał sakrę biskupią. Został bardzo życzliwie przyjęty przez króla Kentu Etelberta, który z jego rąk przyjął chrzest. Wprowadził go do swej stolicy Canterbury i ofiarował mu teren pod budowę opactwa świętych Piotra i Pawła.

    Praca misjonarzy, którym przewodził św. Augustyn, okazała się skuteczna. Święty założył stolicę arcybiskupią w Canterbury i dwa biskupstwa – w Londynie i w Yorku.

    Zadowolony papież Grzegorz Wielki tak pisał do św. Augustyna: “Ktoż zdoła opowiedzieć, jak wielka tutaj radość zrodziła się w sercach wiernych, kiedy lud Anglów, dzięki łasce wszechmogącego Boga i twoim, Czcigodny Bracie, wysiłkom, porzuciwszy mroki błędów oświecony został światłem wiary świętej. Z odnowionym umysłem wielbi teraz Boga czystym sercem i depcze bożków, przed którymi korzył się niegdyś w niedorzecznym lęku. Zasady świętego przepowiadania chronią go przed upadkiem, serce swe nakłania do przykazań, a umysł do ich rozumienia; w modlitwie uniża się aż do ziemi, aby duchem nie tkwić na ziemi…

    Wiem dobrze, iż dzięki twej gorliwości Bóg wszechmogący okazał wielkie rzeczy wśród ludzi, których postanowił wybrać. Dlatego trzeba, abyś owym darem niebieskim cieszył się z bojaźnią i lękał z radością. Abyś się cieszył, albowiem zewnętrzne znaki pociągnęły dusze Anglów do wewnętrznej łaski…”.

    Święty Augustyn zmarł w roku 605 lub 606. Jego wspomnienie w kalendarzu liturgicznym przypada 27 maja.

    wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn z Canterbury

    św. Augustyn podczas misji wśród Brytów

    ***

    Święty Augustyn był prawdopodobnie opatem benedyktyńskiego klasztoru na Monte Celio w Rzymie, gdy Najwyższy Pasterz chrześcijaństwa, wybitny papież święty Grzegorz Wielki przedsięwziął akcję ożywienia wiary apostolskiej na Wyspach Brytyjskich. Od jakiegoś czasu nie docierali tam misjonarze, a pozostałe struktury kościelne były oderwane od Stolicy Apostolskiej, co spowodowało liczne wypaczenia praktyki wiary i rozpanoszenie żywiołów pogańskich, które wypierały wyznawców chrześcijaństwa. Pierwsza wyprawa wyruszyła w roku 596, w tym też roku ojciec Augustyn otrzymał sakrę biskupią. Zastęp duchowych wojowników złożony z czterdziestu zakonników i biskupa nie od razu dotarł do celu, ponieważ wśród biskupów galijskich spotkał się ze złym przyjęciem, a do tego powstrzymały misjonarzy wieści o agresywnym zachowaniu Brytów w stosunku do chrześcijan. Wówczas Ojciec Święty zapewnił ich o przychylnym przyjęciu w Brytanii, ponieważ żona króla Kentu (późniejszego świętego Ethelberta) Berta była chrześcijanką.

    Ostatecznie wyprawa wyruszyła w zimę na przełomie 596 i 597 roku, a misjonarze zostali przyjęci ze wszystkimi honorami na dworze królewskim. Augustyn i jego towarzysze nawrócili wielu spośród ludności miejskiej, ale na wsi sytuacja okazała trudniejsza. Prosty lud był bardziej przywiązany do pogańskich wierzeń, świąt i symboli. Rozumiał to zarówno święty papież, jak i jego wysłannik biskup Augustyn. Dlatego podczas drugiej wyprawy w roku 601 głosiciele Ewangelii zachowywali pełne roztropności poszanowanie dla miejscowych zwyczajów, wsparci w tym koncepcją propagowaną przez Grzegorza Wielkiego, wedle której należy nawracać własnym przykładem świętości, a nie siłą, tak jak często czyniły to wyprawy wysyłane przez władców świeckich. Ustanawiano więc wspomnienia świętych patronów w dni dawniej przeznaczone na pogańskie obchody, a dawne świątynie rodzimych kultów konsekrowano i aranżowano pod odprawianie Najświętszej Ofiary.

    Święty Grzegorz I miał ambitne plany związane z apostolską działalnością na ziemiach Brytów. Zamierzał stworzyć organizację kościelną na wzór tej z czasów rzymskich, z dwiema stolicami metropolitalnymi (w Canterbury i Yorku) i podległymi im biskupstwami. W ostatnich czasach nastąpiły jednak zmiany administracyjne, a światło prawdziwej wiary znacznie zagasło wśród miejscowej ludności, przez co nie udało się zrealizować tych zamierzeń. Niemniej jednak święty Augustyn został pierwszym arcybiskupem Canterbury i szczególnie pod koniec życia jego ożywiona działalność zaczęła przynosić owoce w postaci kolejnych klasztorów i kościołów. Przez cały czas zadziwiał on zarówno chrześcijan, jak i pogan stałością swych cnót i sławą cudów czynionych na dowód prawdziwości rzymskiej Wiary.

    Jednym z możnych tej ziemi nawróconych za sprawą Augustyna był król Ethelbert. Jemu to Święty zawdzięcza pomoc w skutecznym i szerokim krzewieniu wiary w ostatnich latach swego życia. Jego wyprawa była ważna również ze względu na ugruntowanie pozycji Stolicy Świętej jako głównego ośrodka misyjnego. Święty zmarł w stolicy swej metropolii i został pochowany w ufundowanej przez siebie katedrze świętych Piotra i Pawła w Canterbury.

    Kościół wspomina św. Augustyna z Canterbury 27 maja.

    FO/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 maja

    Święta Maria Anna
    od Pana Jezusa z Paredes, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty German z Paryża, biskup
      •  Błogosławiony Lanfranck, biskup
    ***
    Święta Maria Anna od Pana Jezusa z Paredes

    Maria urodziła się 31 października 1618 r. w Quito, w dzisiejszym Ekwadorze. Była ósmym dzieckiem Hieronima, hiszpańskiego oficera, i kreolki Anny. Bardzo wcześnie straciła rodziców. Zabrała ją wówczas do siebie jej starsza siostra Hieronima, która miała już córkę Joannę, rówieśnicę Marii. W wieku lat siedmiu dopuszczono ją do pierwszej Komunii św. Było to wówczas czymś wyjątkowym. Wyjątkową jednak była też jej wczesna i bardzo intensywnie rozwijająca się pobożność. Patrząc na nią, bliscy nalegali, aby wstąpiła do zakonu. Na miejscu do wyboru miała dominikanki i franciszkanki. Skłaniała się ku franciszkankom, ale w ostatniej chwili cofnęła się przed decyzją i pozostała u siostry. W jej domu urządziła sobie małą celę i w niej wiodła odtąd życie na modłę klasztorną. Dużo się modliła, surowo pościła, usługiwała rodzinie, zajmowała się nieszczęśliwymi, leczyła chorych, godziła małżeństwa, pocieszała biedotę indiańską. Niektóre z jej uczynków miłosierdzia miały charakter cudów.
    Nie ominęły jej cierpienia, które zapewne po części wypływały ze stosowanych przez nią umartwień. Gdy w 1645 r. Quito nawiedziło najpierw trzęsienie ziemi, a potem epidemia, ofiarowała się za jego mieszkańców. Zmarła w dwa miesiące później, w dniu 26 maja 1647 r. Już wówczas nazwano ją “lilią Quito”. Pius IX beatyfikował ją w 1850 r., a sto lat później kanonizował ją Pius XII.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 maja

    Święta Urszula Ledóchowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Józef Kowalski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Eliasza od św. Klemensa, dziewica
      •  Święty Paweł VI, papież
    ***
    Święta Urszula Ledóchowska

    Julia Maria urodziła się w wielodzietnej rodzinie hrabiowskiej 17 kwietnia 1865 r. w Loosdorf koło Wiednia. Była rodzoną siostrą bł. Marii Teresy Ledóchowskiej, powszechnie nazywanej matką czarnej Afryki, założycielki sióstr klawerianek, beatyfikowanej przez Pawła VI w 1975 roku. W latach 1874-1883 Julia Maria kształciła się w Instytucie Najświętszej Maryi Panny prowadzonym przez Panie Angielskie w austriackim Sankt Polten. W roku ukończenia nauki przybyła wraz z rodziną do nabytego przez ojca majątku w Lipnicy Murowanej koło Bochni.
    Jako 21-letnia dziewczyna wstąpiła do klasztoru urszulanek w Krakowie i w dniu obłóczyn, 17 kwietnia 1887 r., przyjęła zakonne imię Maria Urszula. Wyróżniała się gorliwością w modlitwie i umartwieniach. Pierwszą profesję zakonną złożyła 28 kwietnia 1889 roku. Następnie pracowała w krakowskim internacie sióstr. W 1904 roku jako przełożona domu kierowała internatem. Dwa lata później założyła pierwszy na ziemiach polskich internat dla studentek szkół wyższych. Swoje powołanie do wychowania młodzieży i opieki nad nią odkryła jeszcze w nowicjacie.
    W 1907 r., mając błogosławieństwo papieża Piusa X, z dwiema siostrami wyjechała w świeckim stroju do pracy dydaktycznej w Petersburgu. Objęła tam kierownictwo zaniedbanego polskiego internatu i liceum św. Katarzyny. Już w rok później została erygowana w Petersburgu autonomiczna placówka urszulańska. Następnie s. Urszula przeniosła się do Finlandii, gdzie otworzyła gimnazjum dla dziewcząt. Podczas I wojny światowej apostołowała w krajach skandynawskich, wygłaszając odczyty o Polsce, organizowała pomoc dla osieroconych polskich dzieci. Jednocześnie nie zaniedbywała swego zgromadzenia – rozrastał się nowicjat i dom zakonny w Szwecji. Pod koniec wojny przeniosła go do Danii, gdzie założyła również szkołę i dom opieki dla dzieci polskich.
    W roku 1920 Urszula wróciła do Polski. Osiedliła się w Pniewach koło Poznania, gdzie – z myślą o pracy apostolskiej w nowych warunkach – założyła zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwane urszulankami szarymi. Kiedy poprosiła papieża Benedykta XV o zatwierdzenie nowego zgromadzenia, otrzymała je od razu, w dniu 7 czerwca 1920 r. Włodzimierz Ledóchowski – rodzony brat Urszuli, ówczesny generał jezuitów – był rzecznikiem dzieła swojej siostry wobec Stolicy Apostolskiej. Całe życie s. Urszuli było ofiarną służbą Bogu, ludziom, Kościołowi i ojczyźnie. Wiele podróżowała, wizytowała poszczególne domy, kształtowała w siostrach ducha ewangelicznej radosnej służby. “Naszą polityką jest miłość. I dla tej polityki jesteśmy gotowe poświęcić nasze siły, nasz czas i nasze życie” – powtarzała często.
    Umarła 29 maja 1939 r. w Rzymie. Tam też została pochowana w domu generalnym mieszczącym się przy via del Casaletto. Beatyfikowana została przez św. Jana Pawła II 20 czerwca 1983 roku w Poznaniu. W 1989 r. jej zachowane od zniszczenia ciało zostało przewiezione z Rzymu do Pniew i złożone w kaplicy domu macierzystego. 18 maja 2003 roku, w dniu swoich 83. urodzin, św. Jan Paweł II ogłosił ją w Rzymie świętą.
    Założone przez św. Urszulę Ledóchowską zgromadzenie Urszulanek Serca Jezusa Konającego realizuje swe zadania apostolskie przede wszystkim w dziedzinie wychowania i nauczania dzieci i młodzieży oraz służąc potrzebującym i pokrzywdzonym. Siostry prowadzą kilkadziesiąt dzieł w Polsce, kilkanaście we Włoszech i pojedyncze w 12 innych krajach.
    Ze zgromadzeniem zaprzyjaźniony był św. Jan Paweł II, który jako biskup krakowski spędzał nieliczne wolne chwile w gościnnym domu sióstr na Jaszczurówce w Zakopanem. Także będąc w Warszawie nocował często w domu zgromadzenia na Wiślanej. Tam spędził swoją ostatnią noc przed wylotem do Rzymu na konklawe w październiku 1978 r. Już jako papież odwiedzał domy urszulanek w Rzymie (1986 r.), w Zakopanem (1997 r.) i w Warszawie (1999 r.).
    W ikonografii św. Urszula przedstawiana jest w szarym zakonnym habicie.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 maja

    Święty Jan Sarkander, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Zdzisława Czeska
      •  Święta Joanna d’Arc, dziewica
      •  Święty Ferdynand III, król
      •  Błogosławiona Marta Wiecka, dziewica
    ***
    Święty Jan Sarkander

    Jan urodził się 20 grudnia 1576 r. w Skoczowie nad Wisłą (na Śląsku Cieszyńskim), skąd pochodził jego ojciec, Grzegorz Maciej Sarkander. Matka natomiast, Helena z Góreckich, była szlachcianką, która po śmierci pierwszego męża przybyła z Moraw. Jan miał czterech braci: przyrodniego Mateusza oraz rodzonych Wacława, Pawła i Mikołaja. Był z nich najmłodszy. Ochrzczony został w Skoczowie. Kiedy miał 12 lat, stracił ojca (1589) i cały trud utrzymania rodziny spadł na matkę. Rodzina przeniosła się do Przybora na Morawach, gdzie mieszkał Mateusz Welczowski, syn matki Jana z pierwszego małżeństwa. Jan uczęszczał tam do katolickiej szkoły parafialnej, skąd udał się do jezuickiego kolegium w Ołomuńcu (1593). Następnie na akademii w Ołomuńcu rozpoczął studia filozoficzne, by kontynuować je na uniwersytecie w Pradze. Studia uniwersyteckie uwieńczył stopniem doktora (1603). W latach 1604-1608 odbył studia teologiczne w Grazu, już z wyraźnym zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Ukończył je również zdobyciem stopnia doktora. Prawdopodobnie decyzję o wstąpieniu do stanu duchownego podjął po śmierci narzeczonej, Anny Płaheckiej. W roku 1607 przyjął niższe święcenia kapłańskie, a w roku 1609 otrzymał święcenia prezbiteratu. Miał wówczas 33 lata.
    Biskup przeznaczył młodego kapłana na wikariusza do Jaktaru koło Orawy. Następnie powierzono mu podobne stanowisko w Uszczowie, gdzie został aresztowany pod zarzutem udzielania bratu, Mikołajowi, pomocy w ucieczce z więzienia. W więzieniu w Kromieryżu Jan spędził 8 miesięcy. Po uwolnieniu wędrował po różnych parafiach jako wikariusz, wreszcie w roku 1616 został mianowany proboszczem w Holeszowie, oddalonym 10 km od Ołomuńca. Wielkorządca Moraw odebrał właśnie kościół parafialny husytom i jako katolik oddał go jezuitom. Ci zaproponowali na proboszcza Jana Sarkandra. Znany był on już bowiem wtedy jako niezłomny obrońca wiary. Gorliwy proboszcz z pomocą nie mniej gorliwych jezuitów zabrał się do odzyskania utraconych owieczek. W ciągu jednego roku zdołał przywrócić Kościołowi katolickiemu 250 odstępców. To ściągnęło na niego prześladowania ze strony husytów i protestantów. Doszło do tego, że urządzano na niego zamachy. Przez pewien czas nie mógł nawet odprawiać Mszy świętej, musiał się ukrywać.
    Kiedy w 1618 r. wybuchła wojna trzydziestoletnia, przynaglony przez swoich parafian opuścił Holeszów. Jako pielgrzym udał się do Częstochowy. Spędził tam miesiąc. Kiedy wracał, w Rybniku dowiedział się, że luteranie zajęli kościół w Holeszowie. Udał się przeto do Krakowa, gdzie zamieszkał w jednym z klasztorów. Ponieważ nie przyjęto jego rezygnacji z urzędu proboszcza, wrócił na swoją placówkę.
    W 1620 r. uchronił miasto przed grabieżą i spaleniem, wychodząc procesjonalnie naprzeciw nadciągającym wojskom lisowczyków (była to lekka jazda polska, która nie otrzymywała żołdu, a utrzymywała się z łupów wojennych). Posądzony przez protestantów o ich sprowadzenie, 13 lutego 1620 r. został aresztowany i uwięziony; był okrutnie torturowany. Wśród obelżywych słów usiłowano wymusić na proboszczu przyznanie się do zdrady stanu i narodu przez sprowadzenie najeźdźców. Chciano w ten sposób ukuć powód do powszechnego prześladowania katolików. Kiedy zaś kapłan nie chciał się przyznać do winy, której nie popełnił, zastosowano wobec niego tortury. Wyciągnięto go “na skrzypcach”, tak że pękały na nim ścięgna, a kości wychodziły ze stawów. Potem zaczęto mu palić piersi zapalonymi pochodniami. Po czwartym przesłuchaniu (17 lutego) zarzucono mu wprost, że spowiadał się u niego wielkorządca Moraw, dlatego Jan powinien powiedzieć, jakie tajemnice mu on zawierzył. Ponieważ męczennik stanowczo odmówił, ponownie zaczęto rozciągać jego ciało, przypalać ogniem, głowę ściskać żelazną obręczą, do nóg przywiązywać kamień, by mięśnie i ścięgna naciągnąć aż do zerwania. Co pewien czas zdejmowano ofiarę i grożono nowymi katuszami, byle zmusić ją do obciążających zeznań. Tortury te trwały 3 godziny. Kiedy odniesiono kapłana do więzienia, był już tylko na pół żywy. Miał jednak zdumiewająco odporny organizm. W więzieniu męczył się jeszcze miesiąc; oddał Bogu ducha 17 marca 1620 roku wskutek odniesionych obrażeń.
    Dopiero po 7 dniach udało się katolikom wydobyć ciało Męczennika z więzienia. Ubrano je w szaty liturgiczne i urządzono pogrzeb. Protestanci jednak rozbili pochód. Po długich zabiegach udało się uzyskać zezwolenie na pochowanie Jana Sarkandra w kościele Najświętszej Maryi Panny w Ołomuńcu, w kaplicy św. Wawrzyńca. Do grobu zaczęły napływać pielgrzymki. Po upływie 100 lat kardynał Wolfgang Schrattenbach rozpoczął proces kanoniczny ks. Jana. Jego ciało znaleziono wówczas w takim samym stanie, w jakim zostało pochowane. Grób Męczennika nawiedzili m.in.: król Jan III Sobieski, cesarz Karol VI i Franciszek I oraz cesarzowa Maria Teresa. Z chwilą rozpoczęcia procesu kościelnego przy jego grobie było już ok. 1200 złożonych darów wotywnych. Był czczony jako patron dobrej spowiedzi i tajemnicy spowiedzi. Papież Pius IX zaliczył Jana Sarkandra w poczet błogosławionych 6 maja 1859 r. Św. Jan Paweł II kanonizował go 21 maja 1995 r. w Ołomuńcu w Czechach – mieście męczeńskiej śmierci Jana. Następnego dnia papież odprawił Mszę dziękczynną za kanonizację w Skoczowie, miejscu urodzenia Świętego.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 maja

    Nawiedzenie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Święta Kamila Baptysta Varano, dziewica i zakonnica
    ***

    fot.radio Niepokalanów
    ***
    Święto Nawiedzenia wywodzi się z religijności chrześcijańskiego Wschodu. Uroczystość tę wprowadził do zakonu franciszkańskiego św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, święto to rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei (1441) to święto zatwierdził.
    Święto Nawiedzenia obchodzimy w okresie między uroczystościami Zwiastowania Pańskiego i narodzenia św. Jana Chrzciciela. W ten sposób wspominamy przede wszystkim spotkanie Mesjasza ze swoim poprzednikiem – Janem Chrzcicielem. Jest to także spotkanie dwóch matek. Dokładny opis Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii (Łk 1, 39-56). Według tradycji miało ono miejsce w Ain Karim, około 7 km na zachód od Jerozolimy, gdzie dwa kościoły upamiętniają dwa wydarzenia – radosne spotkanie matek (kościół nawiedzenia św. Elżbiety, położony na zboczu wzgórza za miastem) i narodzenie Jana Chrzciciela (kościół położony w samym mieście). Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim – czy jak chcą niektórzy bibliści może nawet do Hebronu – pieszo. Być może przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Pragnęła podzielić się ze swoją krewną wiadomością o Zwiastowaniu, jednocześnie gratulując jej tak długo oczekiwanego potomstwa.
    Maryja po przybyciu dowiaduje się ze zdziwieniem, że Elżbieta już wszystko wie – tak dalece, że nawet zwraca się do niej słowami anioła: “Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Elżbieta wyraża równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Zadziwiająca jest pokora Maryi. Przychodzi z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy ta będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: “A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”
    Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym. Poruszenie św. Jana często zestawia się z tańcem radości króla Dawida, idącego przed Arką.
    Słowa Elżbiety przywołujemy zawsze, ilekroć odmawiamy Pozdrowienie Anielskie. Krewna Maryi powtórzyła część pozdrowienia Gabriela: “Błogosławiona jesteś między niewiastami”, wyraźnie czyniąc aluzję, że za sprawą Ducha Świętego została we wszystko wtajemniczona. Zaraz potem dodała własne słowa: “i błogosławiony jest owoc Twojego łona”. Wydarzenie to rozważamy jako jedną z radosnych tajemnic różańca.
    Istnieją zakony żeńskie, które za główną patronkę obrały sobie Matkę Bożą w tej tajemnicy, co więcej, od tej tajemnicy otrzymały nawet swoją nazwę. Chodzi głównie o zakon wizytek, czyli sióstr nawiedzenia. Założył je w roku 1610 – wspólnie ze św. Joanną de Chantal – św. Franciszek Salezy.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Święto Nawiedzenia NMP

    Święto Nawiedzenia NMP

    Andrzej Macuraw – Ein Kerem po dwóch tysiącach lat o spotkaniu dwóch Matek przypomina nowoczesna rzeźba…

    ***

    Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy może nawet do Hebronu, zapewne pieszo.

    Historia tego święta

    Uroczystość Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny wprowadził do swojego zakonu św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, wtedy to święto rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei to święto zatwierdził, a papież Pius IX podniósł je do rzędu świąt drugiej klasy (w roku 1850). Dotąd święto Nawiedzenia obowiązywało dnia 2 lipca. Obecnie (1969) zostało przeniesione na dzień ostatniego maja. Tak więc, jak święto Matki Bożej Królowej Polski rozpoczyna miesiąc maj, poświęcony Królowej nieba i ziemi, tak święto Nawiedzenia Matki Bożej zamyka jakby złotą klamrą ten najpiękniejszy w roku miesiąc maryjny. W Kościele Wschodnim święto to obchodzono wcześniej również dnia 2 lipca.

    Opis wydarzenia

    Dokładny opis wydarzenia Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii: „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w (pokoleniu) Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydala ona okrzyk i powiedziała: «Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana».

    Wtedy Maryja rzekła: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej. Oto błogosławić mnie będę wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił Mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię — a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia (zachowuje) dla tych, co się Go boją. On przejawia moc ramienia swego, rozprasza (ludzi) pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia. Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na miłosierdzie swoje — jak przyobiecał naszym ojcom — na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki».

    Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy; potem powróciła do domu”.

    Tradycja wskazuje, że całe to wydarzenie miało miejsce w Ain Karim, w osadzie odległej na zachód od Jerozolimy ok. 7 kilometrów. Miejsce położone w kotlinie jest pełne zieleni, tak iż wśród pustkowia gór stanowi prawdziwą oazę. Są tu dzisiaj dwa sanktuaria: nawiedzenia św. Elżbiety i narodzenia św. Jana Chrzciciela. Pierwsze znajduje się na zboczu wzgórza za miastem i ma kształt krypty, która była kiedyś zapewne częścią większego sanktuarium. Obok są ruiny kościoła z czasów krzyżowców. Kościół narodzenia św. Jana jest w samym mieście i pochodzi z wieku XIII. Jednak był tu poprzednio inny kościół z wieku V, po którym został napis mozaikowy: „Bądźcie pozdrowieni męczennicy Boga”. W pobliżu Ain Karim jest nadto grota — kaplica na pamiątkę pobytu św. Jana na pustyni, kiedy opuścił dom rodzinny. W roku 1924 Franciszkanie zbudowali tu mały klasztor.

    Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy jak chcą niektórzy bibliści, może nawet do Hebronu, zapewne pieszo. Omijać musiała Samarię. Być może, że przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Spieszy Maryja, aby podzielić się z Elżbietą, swoją krewną, wiadomością, otrzymaną od anioła w chwili zwiastowania, że została wybraną na matkę Zbawiciela świata. Chciała także pogratulować Elżbiecie, że poczęła w starości swojej tak długo oczekiwanego syna. Zachariasz był jeszcze niemową.

    I oto dowiaduje się, że Elżbieta wie wszystko tak dalece, że nawet powtarza do niej część słów anioła: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Wyraża Elżbieta równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Wyraźna to aluzja do niewiary, jaką okazał obietnicy anioła Zachariasz, i jak został za to ukarany.

    Zadziwia nas pokora, jaką Maryja się wyróżnia. Przychodzi bowiem równocześnie z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”.

    Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym.

    Zastanawia hymn, który na poczekaniu Maryja Bogu wypowiedziała: „Magnificat — Wielbi dusza moja Pana”. Kościół nakazuje go swoim kapłanom codziennie odmawiać. Hymnu tego nie należy rozumieć jako stenogramu wiernego wypowiedzi Maryi. Zapewne św. Łukasz oddał jedynie główne myśli, które mu Maryja po latach przekazała podobnie jak wiele innych szczegółów z lat dziecięcych Chrystusa Pana. W literaturze biblijnej spotykamy niejeden przykład kantyków, wypowiedzianych przez niewiasty w uniesieniu serca. Podobny kantyk wygłasza np. Maria (Miriam), siostra Mojżesza, prorokini Debora, Anna, matka Samuela, czy też Judyta. Kantyk Maryi zawiera wiele reminiscencji biblijnych i bardzo przypomina nawet całe frazy z kantyku Anny oraz Psalmów Dawida. Wskazywałoby to najwyraźniej, że Maryja była z Pismem świętym dobrze obeznana, a przynajmniej z Psalmami i hymnami, które śpiewano wówczas. Kantyk Maryi jest wierszowany. Strofy bowiem utworów poetyckich czy też pieśni hebrajskich polegały na paralelizmie członów, na układzie strof wzajemnie się uzupełniających albo sobie przeciwstawnych. Nadto jest to utwór wybitnie proroczy. Maryja zdaje sobie doskonale sprawę z niezwykłej i jedynej w swoim rodzaju godności, do której została wyniesioną. Mówi o tym wyraźnie: „Oto błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. A jednak wyznaje Maryja, że wszystko zawdzięcza Panu Bogu, że ona jest jedynie Jego służebnicą: „Wielbi dusza moja Pana… bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy… gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Tak więc kantyk Maryi to równocześnie odsłonięcie nam rąbka tajemnicy wnętrza Maryi, Jej myśli i uczuć, skarbów Jej serca; wynurzenie tego, co tkwiło w głębiach Jej duszy.

    Na temat „Magnificat” napisano wiele. Z całą pewnością hymn ten należy do najpiękniejszych strof ksiąg Nowego Testamentu. A. Nicolas upatruje w nim „całą głębię natchnienia, potężny oddech wieszczy i poetycki Dawidowych Psalmów, ale pogłębiony i spotęgowany świadomością posiadania przedmiotu swej wizji”.

    Nawiedzenie św. Elżbiety należy do najradośniejszych scen z życia Maryi. Dlatego słusznie Kościół to wydarzenie przypomina co roku w osobnym święcie. Na ponad 305 zgromadzeń zakonnych żeńskich pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny kilka obrało sobie właśnie tytuł Nawiedzenia.

    Powiedzieli o Nawiedzeniu

    Św. Ambroży: „Rozważ, że wyżsi z pomocą przychodzą do niższych — Maryja do Elżbiety, Chrystus do Jana, w swoim zaś czasie dla uświęcenia chrztu Jana Pan sam przyjmie chrzest. Wyjaśnijmy pokrótce, jakie to dobrodziejstwa sprowadziło Nawiedzenie Maryi i przyjście Boże. Rozważ znaczenie poszczególnych słów. Najpierw odezwała się Elżbieta, ale Jan przed nią wyczuł łaskę. Ta z natury rzeczy słyszy, on zaś uradował się ze względu na tajemnicę. Ta Maryi, on zaś Jezusa wyczuł przyjście… Matki z podwójnego tytułu cudu prorokują w duchu. Uradowało się niemowlę, napełniona została łaską matka. I nie wcześniej ona została napełniona Duchem Świętym, zanim nie został Duchem Świętym napełniony syn, i on to, gdy został napełniony Duchem Świętym, napełnił również Nim swoją matkę… Namaszczony został (Jan) i w łonie matki przygotowany jak atleta do swojej misji proroka. Dla jego przyszłej misji daną mu została większa łaska”.

    Św. Jan Złotousty: „Zanim do was przyszedł Zbawiciel rodzaju ludzkiego, nawiedziła (Maryja) najpierw swojego przyjaciela, Jana gdy ten jeszcze był w łonie matki. Skoro zaś z łona (matki) ujrzał go Jan w łonie (Maryi), przekraczając prawa natury, zawołał: «Widzę Pana, który naturze nałożył granice, i nie czekam na Jego narodzenie. Nie potrzebne mi są dziewięć miesięcy, jest bowiem już we mnie Nieśmiertelny. Skoro tylko wyjdę z tego ciemnego mieszkania, będę głosił te dziwy niepojęte. Znakiem jestem, gdyż zwiastuję przyjście Chrystusa. Trąbą jestem, która zwiastuje przyjście w ciele Syna Bożego… Widzisz ukochany? Jak nowe to i przedziwne misterium (tajemnica): jeszcze się nie narodził, a już poruszeniem (w łonie matki) przemawia; jeszcze się nie ukazał, a już daje o sobie znać… sam jeszcze nie ujrzał światła, a wskazuje na Światłość; jeszcze się nie narodził, a już się przygotowuje do swojej misji… przychodzi Słowo, a ja będę obojętny? Wyjdę, ubiegnę Go i będę zwiastował wszystkim: «Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata».

    Św. Alfons Liguori: „Odwiedziny osoby należącej do dworu królewskiego uważa się za wielkie szczęście. Jakże szczęśliwą czuła się Elżbieta z takich odwiedzin. Szczęśliwy był Obededon, kiedy w dom jego wstąpiła Arka Przymierza: “Błogosławił Bóg domowi jego…». «Pierwociny Odkupienia przeszły przez ręce Maryi: Jan otrzymuje uświęcenie w żywocie matki… Duch Święty schodzi na Elżbietę, dar proroctwa na Zachariasza”).

    Piotr Skarga: „O dziwne cuda, które czynisz, Chryste, przez głos swojej Matki. Nawiedźcie też nas dzisiaj i czasu śmierci naszej, miła Matko i Gospodo nasza! Niech głos Twój zabrzmi w uszach naszych, byśmy się z ciemności tych pokwapili do światłości i służby Syna Twego, którego nosisz, którego rodzisz, który w żywocie Twoim spoczywa. Szczęśliwi jesteśmy, że Cię mamy w domu Kościoła świętego powszechnego, któregoś Ty, przeczysta, jest wszystką okrasą! Szczęśliwe nasze Jeruzalem, które się w takiej Królowej weseli. Córki syjońskie, patrząc na Cię, błogosławią Ciebie i wszystkie królowe Ciebie sławią. Lecz szczęśliwsi będziemy, gdy słowa Pańskie przenikną aż do wnętrzności naszych a dusze nasze umarłe zbudzą łaską Tego, którego nosisz, abyśmy się z tej ciemnicy świata wyrwali… i Ciebie w królestwie Syna Twego w chwale Trójcy świętej oglądali…”.

    wiara.pl

    _________________________________________________________________________________

    Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny

    Witraż Nawiedzenie NMP

    „Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”(Łk 2,19).

    ***

    Historia i dzień dzisiejszy święta Nawiedzenia NMP

    Obchodzi się je obecnie w Kościele 31 maja, tzn. między uroczystościami: Zwiastowania Pańskiego (25 III) i Narodzenia św. Jana Chrzciciela (24 VI). Święto Nawiedzenia NMP powstało w zakonie franciszkańskim z inspiracji św. Bonawentury w roku 1263 i wyznaczono wówczas termin 2 lipca, czyli w dzień po zakończeniu oktawy Narodzenia św. Jana i tak było do roku 1969. Papież Bonifacy IX polecił nowe święto obchodzić w całym Kościele katolickim od roku 1389, a Sobór w Bazylei to potwierdził w 1441 r.

    Święto powstało z rozważań pięknej tajemnicy życia Maryi, mianowicie Jej spotkania ze św. Elżbietą przed narodzeniem św. Jana Chrzciciela. Teksty liturgiczne przybliżają nam to zbawcze wydarzenie. W kolekcie mszalnej wspomina się, że za natchnieniem Ducha Świętego Maryja w swoim łonienosiła Bożego Syna i nawiedziła św. Elżbietę. Prosimy, abyśmy posłuszni Duchowi Świętemu zawsze wraz z Maryją mogli wielbić Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Tekst modlitwy nad darami wyraża prośbę, aby nasza ofiara została przyjęta przez Pana i dała nam zbawienie, jak miła była Bogu posługa miłości Maryi wobec św. Elżbiety. Modlitwa po Komunii jest wyrazem uwielbienia Boga wypowiadanego przez Kościół. Prosimy, abyśmy odczuwali zawsze obecność Pana Jezusa w Eucharystii, jak niegdyś dane to było św. Janowi, gdy do jego Matki przyszła Maryja, niosąc pod swoim sercem Zbawiciela. Specjalna prefacja o Nawiedzeniu przypomina, że sam Bóg przez prorocze słowa św. Elżbiety, wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego, ukazuje nam wielkość Maryi, ponieważ Ona uwierzyła w obiecane zbawienie. Matka św. Jana nazwała Maryję błogosławioną i Matką Pana, Matką Bożą, która przybyła do domu Zachariasza, aby pełnić posługę miłości. Pierwsze czytanie mszalne jest fragmentem proroctwa Sofoniasza (3, 14-18) i wzywa do radości oraz nadziei, ponieważ Pan naprawdę jest pośród swojego ludu, pośród nas. Św. Łukasz (1, 39-56) w Ewangelii opisuje scenę spotkania Maryi z Elżbietą, następnie podaje hymn Uwielbiaj duszo moja Pana, w którym Maryja wysławia Boga za wielkie Jego miłosierdzie i za wybranie Jej do wielkich rzeczy w dziele zbawienia. Ewangelista przy końcu swojej relacji informuje, że Maryja około trzech miesięcy pozostała u św. Elżbiety, pomagając jej, jak można przypuszczać, w domowych zajęciach. Piękne są także teksty brewiarzowe na święto Nawiedzenia NMP. Cenny jest fragment homilii św.Bedy Czcigodnego, kapłana, benedyktyna (+735) poświęcony rozważaniu treści Magnificat. Autor zachęca nas do częstego wypowiadania tego świętego tekstu: “(…) piękny zaprawdę i wielce użyteczny powstał w Kościele zwyczaj śpiewania przez wszystkich hymnu Maryi każdego dnia w wieczornej modlitwie chwały, by częstym wspominaniem Wcielenia Pańskiego umysły do pobożności zapalić oraz utwierdzić je w cnotach wielokrotnym rozważaniem przykładu życia Bożej Rodzicielki. I bardzo dobrze jest odmawiać ten hymn wieczorem, albowiem utrudzona całym dniem i pochłonięta jego kłopotami dusza potrzebuje wraz z nadchodzącym czasem spoczynku wewnętrznego w sobie skupienia” (Liturgia Godzin, t. II). W archidiecezji białostockiej jeden tylko kościół parafialny nosi tytuł Nawiedzenia NMP, mianowicie w Giełczynie.

    Lud polski w swojej ludowej religijności nazywał Maryję w tajemnicy Nawiedzenia Matką Bożą Jagodną. W tym bowiem czasie (2 VII) znajdowały się w naszych lasach jagody. Według legendy Maryja szła sama do Elżbiety odludnymi ścieżkami. Na rozgrzanych słońcem skałach można było spotkać jaszczurki, a jadowite skorpiony nieraz wychodziły na drogę, po której wędrowała Matka Boża. Nic nie mogły jednak złego uczynić Maryi, gdyż potraciły wzrok. Matka Boża zatrzymywała się w drodze, aby pożywić się rosnącymi tam jagodami. Tradycja ludowa zakazywała w dniu 2 lipca zrywania jagód i innych owoców. Nie wolno było więc jeść wiśni, czereśni, malin, poziomek, jeżyn, porzeczek, agrestu, jagód ani żadnych innych leśnych owoców. Powinno być tego dnia dużo jagód, którymi żywiła się Najświętsza Maryja. Ten kto złamie to ludowe prawo, nie uczci Maryi, ale też może narazić siebie na bolesne ukąszenie żmii lub innych gadów (E. Ferenc).

    Niech to piękne święto skłoni nas do uwielbienia Boga za dar Maryi i Jej Syna, naszego Zbawiciela. Dziękujmy też za łaskę wiary i prośmy o jej umocnienie. Za przykładem Maryi spieszmy z pomocą potrzebującym, szczególnie w okresie nasilających się prac polowych. Będąc częściej wśród pięknej naszej polskiej przyrody, umiejmy w niej dostrzec ślady dobrego Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Zanośmy też do Pana nasze gorące prośby:

    "(...) Ty, coś do domu Elżbiety
    Przyniosła radość bezmierną. 
    Przyjdź, opiekunko ludzkości, 
    I obmyj z brudu sumienia (...)
    Ukaż nam drogę właściwą
    I życiem obdarz niewinnym."
    (LG, t. II)

    Tadeusz Kasabuła/Czas Miłosierdzia/opoka.pl

    fot. cathopic

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – kwiecień 2023

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 kwietnia

    Święta Maria Egipcjanka, pustelnica

    Zobacz także:
      •  Święty Noniusz Alwarez Pereira, zakonnik
      •  Święty Hugo, biskup
    ***
    Święta Maria Egipcjanka

    Imię Marii Egipcjanki było niegdyś głośne na Wschodzie. Pisali o niej św. Cyryl Aleksandryjski (+ 444), św. Zozym (w. VI) i św. Sofroniusz (+ 638). Niestety, opisując jej życie pokutne, nie podali bliższych danych biograficznych.
    Kiedy miała zaledwie 12 lat, uciekła z domu rodzinnego i udała się do Aleksandrii, aby tam wieść życie rozpustne. Przez 17 lat uwodziła mężczyzn, nie dla zarobku, ale dla zaspokojenia swojej żądzy. Pewnego dnia udała się wraz z pielgrzymami egipskimi do Jerozolimy. Kiedy statek przywiózł pątników do Ziemi Świętej, Maria i tam kontynuowała swoje grzeszne życie. Przyszła jednak godzina opamiętania. W uroczystość Znalezienia Krzyża Świętego udała się do Jerozolimy, by przypatrzeć się obrzędom kościelnym. Kiedy zamierzała wejść do bazyliki Grobu Pańskiego, została jakąś niewytłumaczalną siłą odepchnięta. Miało się to powtórzyć kilka razy. Przerażona, ujrzała nad wejściem do bazyliki wizerunek Matki Bożej. Wtedy zawołała: “Matko miłosierdzia! Skoro odrzuca mnie Twój Syn, Ty mnie nie odrzucaj! Pozwól mi ujrzeć drzewo, na którym dokonało się także moje zbawienie”.
    Usłyszała wtedy wewnętrzny nakaz, by iść na pustynię, nad rzekę Jordan i tam spędzić na pokucie resztę swojego życia. Przyrzekła to uczynić – i odtąd bez żadnej przeszkody mogła wejść do bazyliki, by uczestniczyć w nabożeństwie.
    Żywoty Świętej nie podają, ile lat Maria Egipcjanka spędziła na pokucie nad Jordanem. Miał ją przypadkowo odnaleźć kapłan, św. Zozym, który przyniósł jej po odbytej spowiedzi Komunię świętą. Zawołała wówczas słowami starca Symeona: “Teraz, o Władco, pozwól odejść służebnicy Twojej w pokoju według słowa Twego, bo oczy moje ujrzały Twoje zbawienie” (por. Łk 2, 29-30). Kiedy Zozym przyszedł do niej na drugi rok, by pokrzepić ją Ciałem Pańskim, Maria już nie żyła. Legenda głosi, że podobnie jak ciało św. Pawła Pustelnika pochowały w ziemi lwy, tak i Marii miały tę przysługę wyświadczyć.
    Ikonografia upodobała sobie naszą Świętą. Jej wizerunki utrwalili na płótnie artyści tej klasy, co: Tintoretto, Ribera, Hans Memling i inni. Św. Maria Egipcjanka jest patronką nawróconych jawnogrzesznic i rozpustnic.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    2 kwietnia

    Święty Franciszek z Paoli, pustelnik

    Święty Franciszek z Paoli

    Franciszek urodził się 27 marca 1416 r. w Paoli (Kalabria we Włoszech). Pochodził z ubogiej, ale głęboko religijnej rodziny. Rodzice wyprosili sobie syna żarliwą modlitwą do św. Franciszka z Asyżu. W podzięce dali więc synowi imię Franciszek. Spełniając uczyniony ślub, oddali go do klasztoru franciszkanów, kiedy Franciszek miał zaledwie 12 lat.
    Nie wiadomo, dlaczego Franciszek już po roku opuścił klasztor w S. Marco Argentano i wrócił do domu. Gdy miał 13 lat, odbył ze swymi rodzicami pielgrzymkę po najsławniejszych wówczas sanktuariach Włoch: Asyżu, Monte Cassino, Loreto, Monte Luco koło Spoleto i Rzymie. W Wiecznym Mieście pełen smutku patrzył na przepych duchowieństwa. Kiedy pewnego dnia ujrzał przejeżdżającego we wspaniałej karocy w otoczeniu licznej służby kard. Juliana Cezarini, zawołał na głos oburzony, że nie ma w tym ani śladu ewangelicznego ubóstwa. Wtedy kardynał zatrzymał się i odpowiedział chłopcu, że nie czyni tego z pychy, ale że taki jest powszechny zwyczaj, iż dygnitarze świeccy i kościelni jadą w odpowiedniej dla ich godności oprawie.
    Po powrocie do Paoli Franciszek założył w pobliżu miasta pustelnię i oddał się w niej bardzo surowemu życiu. Powoli zaczęli do niego dołączać uczniowie i tak powstała nowa rodzina zakonna braci “najmniejszych” – “minimitów” (Ordo Fratrum Minimorum – OM). Do trzech ślubów zakonnych dołączył Franciszek ślub czwarty: zachowania przez całe życie postu od mięsa i nabiału. Obecnie do rodziny zakonnej eremitów św. Franciszka należą minimici, minimitki oraz tercjarze minimiccy.
    Pan Bóg obdarzył Franciszka darem czynienia cudów. Miał m.in. wskrzesić Mikołaja, syna swojej siostry Brygidy. Podanie głosi, że kiedy statek nie chciał zabrać go na Sycylię, gdzie miał założyć nowy klasztor, przepłynął z Italii na tę wyspę na swoim płaszczu. W ikonografii, związanej z Franciszkiem, legenda ta ma silne odbicie. Dzięki sławie świętości życia i cudów mnożyły się także fundacje nowych klasztorów w Europie. O wielkim mężu dowiedział się także król francuski, Ludwik XI, kiedy był ciężko chory, i zaprosił go do siebie w nadziei, że Franciszek go uzdrowi. Na żądanie papieża Sykstusa IV Franciszek udał się do Paryża. Nie uzdrowił wprawdzie króla, ale przysposobił go do chrześcijańskiej śmierci, tak że na jego ręku spokojnie oddał ducha Bogu (1483). Z tej okazji skorzystał Franciszek i także na ziemi francuskiej założył kilka klasztorów swojego zakonu. Regułę, którą ułożył, w roku 1493 zatwierdził papież Aleksander VI. Franciszek został doradcą Karola VIII. Jako asceta wzorował się na doświadczeniach ojców pustyni.
    Zmarł 2 kwietnia 1507 r. w Plessis-les-Tours we Francji. Tam też został pochowany. Jego beatyfikacji dokonał w roku 1513 papież Leon X. Ten sam papież w sześć lat później wyniósł go również do chwały świętych (1519). Wiele miast ogłosiło św. Franciszka z Paoli za swojego patrona i orędownika, między innymi Tours, Frejus, Turyn, Genua i Neapol. Królestwo Neapolu, Sycylii i Kalabrii ogłosiło go jako swojego głównego patrona. W 1943 roku papież Pius XII proklamował św. Franciszka z Paoli patronem marynarzy włoskich. Uważany jest także za patrona grzeszników powracających do Pana Boga, skazanych na śmierć i umierających. Dzień jego dorocznej pamiątki bywa bardzo uroczyście obchodzony w południowej Italii. Na pamiątkę tego, że na płaszczu miał przedostać się z Włoch na Sycylię, urządza się nad morzem barwną procesję z figurą Świętego.
    W ikonografii św. Franciszek z Paoli przedstawiany jest w mniszych szatach; częstym motywem jest legenda o przebyciu morza na płaszczu. Przedstawiany jest na obrazach wielu słynnych malarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 kwietnia

    Święty Ryszard de Wyche, biskup

    Święty Ryszard de Wyche
    Ryszard urodził się w 1197 r. w Wych (obecnie Droitwich w pobliżu Worcester w Anglii). Jako młodzieniec musiał zająć się administracją majątku rodzinnego. Odrzucił propozycje małżeńskie i po uporządkowaniu stanu majątkowego rodziny udał się na studia uniwersyteckie do Oxfordu. Po ukończeniu studiów swoją wiedzę pogłębiał na uniwersytetach w Paryżu i Bolonii. Miał 38 lat, kiedy wybrano go rektorem uniwersytetu w Oksfordzie. Wkrótce potem, w 1237 r., został mianowany kanclerzem prymasa Anglii, św. Edmunda.
    Na stanowisku rektora Ryszard zasłużył się pracą nad podniesieniem poziomu uniwersytetu w Oxfordzie tak, że wśród wszystkich uniwersytetów Europy zajmował on odtąd czołowe miejsce. Jako prawa ręka prymasa Anglii przyczynił się natomiast do przeprowadzenia koniecznych reform. Bronił także odważnie praw Kościoła wobec króla, Henryka III. Towarzyszył swemu ukochanemu pasterzowi w podróży do Pontigny, we Francji, gdzie też św. Edmund na jego rękach umarł. Przed śmiercią nakłonił jednak Ryszarda do przyjęcia święceń kapłańskich. Podarował mu także na pamiątkę drogocenny kielich. Po powrocie do Anglii Ryszard porzucił dotychczasowe stanowiska i objął skromne probostwo w Charing, a potem w Deal. Jednakże nowy prymas Anglii, Bonifacy, powołał Ryszarda ponownie na swojego kanclerza.
    W 1244 r. został wybrany biskupem Chichester. Król Henryk III, znając nieustępliwość biskupa w obronie praw Kościoła, na wybór Ryszarda nie zgodził się. Mimo tego prymas potwierdził wybór. Wtedy Henryk III zajął dobra biskupie. Ryszard był zmuszony udać się do Rzymu, by papież rozstrzygnął sprawę. Papież Innocenty IV potwierdził w Lyonie wybór Ryszarda, a nawet osobiście udzielił mu sakry biskupiej. Na wiadomość o tym król z zemsty zagarnął biskupowi wszystkie dobra, nawet jego własne mieszkanie. Biskup zamieszkał więc po powrocie u jednego z proboszczów, w Tarring. By jednak nie być gospodarzowi ciężarem, w wolnej chwili pomagał mu przy uprawie roli. Trwało to dwa pełne lata, aż król, zagrożony klątwą papieską, oddał biskupowi dom i dobra biskupie.
    Zarządzenia, jakie pozostawił Ryszard, świadczą o jego gorliwości pasterskiej. Nakazał udzielać sakramentów bezpłatnie. Kapłanów zobowiązał do zachowania celibatu i do przebywania na miejscu, aby byli zawsze do dyspozycji swoich wiernych. Wymagał także, aby nosili strój kościelny. Wiernych zobowiązywał do uczęszczania na Mszę świętą w niedziele i w święta. Szczególnie troskliwą opieką otaczał św. Ryszard kapłanów steranych wiekiem i chorobą. Starał się zapewnić im możliwie najlepszą pomoc.
    Umarł niespodziewanie podczas wizytacji pasterskiej budującego się kościoła pw. św. Edmunda w Dover 3 kwietnia 1253 r. Kanonizacji dokonał papież Urban IV w 1262 roku. 16 czerwca 1276 roku w obecności króla Anglii, Edwarda I, wielu biskupów i dygnitarzy państwa, odbyło się uroczyste przeniesienie śmiertelnych szczątków Ryszarda do katedry w Chichester. Umieszczono je w bogatym sarkofagu pod głównym ołtarzem. W średniowieczu grób św. Ryszarda należał do najliczniej uczęszczanych miejsc pielgrzymkowych w Anglii. Niestety, Henryk VIII nakazał zniszczyć grobowiec św. Ryszarda jako bojownika o niezależność Kościoła od władzy świeckiej.
    Ikonografia przedstawia Świętego w stroju biskupim. Trzyma w dłoni kielich – przypominający pewne wydarzenie z jego życia. Według starej opowieści, kiedy św. Ryszard odprawiał Mszę świętą, wypadł mu z ręki kielich, ale cudownie Krew Chrystusa nie wylała się z niego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 kwietnia

    Święty Izydor z Sewilli,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Izydor z Sewilli

    Izydor urodził się około 560 r. w Nowej Kartaginie, w prowincji Murcji. Pochodził z rodziny, która dała Kościołowi dzieci wyniesione do chwały ołtarzy – św. Leonarda i św. Fulgencjusza, braci św. Izydora, oraz św. Florentynę – ich siostrę. Legenda głosi, że przy jego narodzinach rój pszczół osiadł mu na ustach i zostawił na nich słodki miód. Miała to być zapowiedź daru niezwykłej wymowy, jaką szczycił się Izydor. Po rychłej śmierci rodziców wychowaniem młodszego rodzeństwa zajął się najstarszy brat, św. Leonard, który był wówczas arcybiskupem w Sewilli. Przy boku brata Izydor miał okazję przypatrzeć się z bliska burzliwym wydarzeniom, jakie przeżywała wtedy Hiszpania. Po jego śmierci Izydor objął biskupstwo i podjął wysiłek odnowy Kościoła.
    Zwołał i kierował synodami w Sewilli (619) i w Toledo (633), które m.in. ułożyły symbol wiary odmawiany w Hiszpanii, oraz ujednolicił liturgię. Fundator kościołów, klasztorów, szkół i bibliotek. Zabiegał o podniesienie poziomu intelektualnego i duchowego kleru. Zapamiętano go jako człowieka wyjątkowego miłosierdzia. Był znakomitym pisarzem. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Św. Braulion, jego uczeń i sekretarz, wymienia ponad 20 zostawionych przez Izydora dzieł. Zwalczał w nich arianizm, zostawił wykład prawd wiary i moralności, pisał o dziejach Gotów i Wandali, którzy opanowali jego kraj. Święty zadziwia rozległością tematyki i podejmowanych problemów. Jego największym dziełem jest dwudziestotomowy Codex etimologiarum – pierwsza próba naukowej encyklopedii, syntezy wiedzy, jaką posiadano za jego czasów.
    Wyjątkowa była jego śmierć. Kazał zanieść się do katedry i w obecności biskupów pomocniczych, kapłanów i ludu zdjął swoje szaty biskupie, a wdział pokutny wór, głowę posypał popiołem i zalany łzami odbył spowiedź publiczną. Błagał, by mu odpuszczono jego przewiny i zaniedbania, i by się za niego modlono. Potem przyjął Komunię świętą pod dwoma postaciami i pożegnał się ze wszystkimi pocałunkiem pokoju. Zaniesiony do swojej ubogiej izby po 4 dniach oddał Bogu ducha 4 kwietnia 636 roku, gdy miał 82 lata. Pochowano go obok św. Leonarda i św. Florentyny. W roku 1063 jego śmiertelne szczątki przeniesiono do Lyonu, gdzie spoczywają dotąd. Formalna kanonizacja Izydora odbyła się dopiero w 1598 roku. Papież Innocenty XIII ogłosił św. Izydora doktorem Kościoła (1722). Jest patronem Hiszpanii i Sewilli.
    W ikonografii św. Izydor przedstawiany jest w stroju biskupim. Ma paliusz. Czasami ukazywany jako jeździec na koniu. Jego atrybutem jest miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 kwietnia

    Święty Wincenty Ferreriusz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Krescencja Höss, dziewica
      •  Święta Katarzyna Thomas, dziewica
      •  Błogosławiona Julianna z Mont Cornillon, pustelnica
    ***
    Święty Wincenty Ferreriusz

    Wincenty urodził się ok. 1350 r. w Walencji (Hiszpania) w rodzinie notariusza. W roku 1367 wstąpił do dominikanów. W rok potem złożył śluby zakonne. Studiował filozofię, teologię i logikę w Walencji, Barcelonie i Leridzie, gdzie zdobył tytuł doktora. Otrzymał święcenia kapłańskie w wieku 25 lat. Podjął surową dyscyplinę życia duchowego, którego piękne świadectwo pozostawił w traktacie De vita spirituali. Oddał się najpierw nauczaniu filozofii i teologii, zajmując się również (w latach 1380-1390) wieloma sprawami państwowymi i kościelnymi na polecenie kardynała legata Piotra de Luna oraz Jana I, króla Aragonii. W tym czasie oddawał się także kaznodziejstwu, najpierw na dworze papieża w Awinionie, a później w południowej Francji i we Włoszech. Posługę tę pełnił aż do roku 1399. Wtedy nastąpił nagły zwrot w życiu Wincentego. W czasie choroby, która wydawała się beznadziejna, miał wizję św. Dominika i św. Franciszka, którzy uzdrowili go i polecili głosić Ewangelię na całym świecie. Napisał natychmiast list do Benedykta XIII z prośbą o upoważnienia konieczne do nowej misji.
    Po ich otrzymaniu oddał się wyłącznie kaznodziejstwu wędrownemu. Podjął w ten sposób wielką misję, przemierzając Europę i wzywając do pokuty. Obdarzony darami Ducha Świętego oraz zaopatrzony w apostolskie pełnomocnictwa, przemawiał na placach, bo żadne kościoły nie mogły pomieścić gromadzących się tłumów. Swoją charyzmą budził zachwyt, ale i sprzeciw. Pracował na rzecz jedności podzielonego przez schizmę Kościoła. Szła za nim sława wielkich cudów. Obok rzesz wielbicieli miał Wincenty także swoich zawziętych wrogów. Zarzucano mu demagogię, ogłupianie ludu, wprost nawet opętanie. Zarzuty przeciwko wielkiemu kaznodziei wysuwano nawet na tzw. “soborze” w Pizie (1409) i na soborze w Konstancji (1415).

    Święty Wincenty Ferreriusz

    Wincenty był również spowiednikiem antypapieża Benedykta XIII, ale opuścił go, kiedy nie udało mu się nakłonić go do rezygnacji. Zmarł w Wielką Środę, 5 kwietnia 1419 r. w Vannes we Francji, wracając z misji podjętej w Anglii, gdzie przebywał na zaproszenie króla. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Przez trzy dni jego ciało było wystawione w katedrze, zanim je złożono między chórem a głównym ołtarzem. Niebawem też odbył się proces kanoniczny sługi Bożego. Komisja papieska przebadała 873 cuda. Papież Kalikst III 29 czerwca 1455 zezwolił na jego kult, a papież Pius II w trzy lata potem dokonał jego formalnej kanonizacji (1458). Jego relikwie zostały w czasie rewolucji francuskiej (1789-1794) sprofanowane, ale nie zniszczone. Znajdują się w katedrze w Vannes, a część również w Walencji.
    Wincenty Ferreriusz zostawił po sobie kilka drobnych pism, m.in. Traktat przeciwko schizmie, Traktat przeciwko Żydom, Traktat dla tych, którzy cierpią pokusy przeciwko wierze. Jest patronem Walencji, Vannes, dobrego małżeństwa, dobrej śmierci, ceglarzy, budowniczych, murarzy, hydraulików, przetwórców ołowiu, producentów dachówek i kafli. Wzywany bywa także w obronie przed epilepsją, bólami głowy i gorączką, w bezpłodności.
    W zakonie dominikańskim w imię św. Wincentego udzielało się specjalnego błogosławieństwa chorym i poświęcało się dla nich wodę. Ku czci Świętego odprawiano przed jego świętem nabożeństwo siedmiu piątków, podczas których należało przyjąć Komunię św.
    W ikonografii św. Wincenty bywa przedstawiany w habicie dominikańskim, jako anioł Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Jego atrybutami są koń, błyskawice, chrzcielnica, infuła, kapelusz kardynalski u stóp, osioł, krzyż, sztandar, skrzydła, turban turecki lub muzułmanin u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________

    Św. Wincenty Ferreriusz. Przemierzał Europę wzywając do pokuty

    fot. XIIIfromTOKYO via Wikipedia, CC BY-SA 3.0

    ***

    Św. Wincenty Ferreriusz. Przemierzał Europę wzywając do pokuty

    Wincenty urodził się ok. 1350 r. w Walencji (Hiszpania) w rodzinie notariusza. W roku 1367 wstąpił do dominikanów. W rok potem złożył śluby zakonne. Studiował filozofię, teologię i logikę w Walencji, Barcelonie i Leridzie, gdzie zdobył tytuł doktora.

    Otrzymał święcenia kapłańskie w wieku 25 lat. Podjął surową dyscyplinę życia duchowego, którego piękne świadectwo pozostawił w traktacie De vita spirituali. Oddał się najpierw nauczaniu filozofii i teologii, zajmując się również (w latach 1380-1390) wieloma sprawami państwowymi i kościelnymi na polecenie kardynała legata Piotra de Luna oraz Jana I, króla Aragonii. W tym czasie oddawał się także kaznodziejstwu, najpierw na dworze papieża w Awinionie, a później w południowej Francji i we Włoszech. Posługę tę pełnił aż do roku 1399. Wtedy nastąpił nagły zwrot w życiu Wincentego. W czasie choroby, która wydawała się beznadziejna, miał wizję św. Dominika i św. Franciszka, którzy uzdrowili go i polecili głosić Ewangelię na całym świecie. Napisał natychmiast list do Benedykta XIII z prośbą o upoważnienia konieczne do nowej misji.

    Po ich otrzymaniu oddał się wyłącznie kaznodziejstwu wędrownemu. Podjął w ten sposób wielką misję, przemierzając Europę i wzywając do pokuty. Obdarzony darami Ducha Świętego oraz zaopatrzony w apostolskie pełnomocnictwa, przemawiał na placach, bo żadne kościoły nie mogły pomieścić gromadzących się tłumów. Swoją charyzmą budził zachwyt, ale i sprzeciw. Pracował na rzecz jedności podzielonego przez schizmę Kościoła. Szła za nim sława wielkich cudów. Obok rzesz wielbicieli miał Wincenty także swoich zawziętych wrogów. Zarzucano mu demagogię, ogłupianie ludu, wprost nawet opętanie. Zarzuty przeciwko wielkiemu kaznodziei wysuwano nawet na tzw. “soborze” w Pizie (1409) i na soborze w Konstancji (1415).

    Wincenty był również spowiednikiem antypapieża Benedykta XIII, ale opuścił go, kiedy nie udało mu się nakłonić go do rezygnacji. Zmarł w Wielką Środę, 5 kwietnia 1419 r. w Vannes we Francji, wracając z misji podjętej w Anglii, gdzie przebywał na zaproszenie króla. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Przez trzy dni jego ciało było wystawione w katedrze, zanim je złożono między chórem a głównym ołtarzem. Niebawem też odbył się proces kanoniczny sługi Bożego. Komisja papieska przebadała 873 cuda. Papież Kalikst III 29 czerwca 1455 zezwolił na jego kult, a papież Pius II w trzy lata potem dokonał jego formalnej kanonizacji (1458). Jego relikwie zostały w czasie rewolucji francuskiej (1789-1794) sprofanowane, ale nie zniszczone. Znajdują się w katedrze w Vannes, a część również w Walencji.

    Wincenty Ferreriusz zostawił po sobie kilka drobnych pism, m.in. Traktat przeciwko schizmie, Traktat przeciwko Żydom, Traktat dla tych, którzy cierpią pokusy przeciwko wierze. Jest patronem Walencji, Vannes, dobrego małżeństwa, dobrej śmierci, ceglarzy, budowniczych, murarzy, hydraulików, przetwórców ołowiu, producentów dachówek i kafli. Wzywany bywa także w obronie przed epilepsją, bólami głowy i gorączką, w bezpłodności.

    W zakonie dominikańskim w imię św. Wincentego udzielało się specjalnego błogosławieństwa chorym i poświęcało się dla nich wodę. Ku czci Świętego odprawiano przed jego świętem nabożeństwo siedmiu piątków, podczas których należało przyjąć Komunię św.

    W ikonografii św. Wincenty bywa przedstawiany w habicie dominikańskim, jako anioł Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Jego atrybutami są koń, błyskawice, chrzcielnica, infuła, kapelusz kardynalski u stóp, osioł, krzyż, sztandar, skrzydła, turban turecki lub muzułmanin u stóp.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 kwietnia

    Błogosławiona Pierina Morosini,
    dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Paryża, opat
      •  Święty Prudencjusz, biskup
    ***
    Błogosławiona Pierina Morosini

    Pierina przyszła na świat w dniu 7 stycznia 1931 roku w Fiobbio koło Albino, w Lombardii. Nazajutrz po urodzeniu rodzice zanieśli ją do chrztu. Jej ojciec, Rocco Morosini, był nocnym stróżem w jednej z miejscowych fabryk, a matka, Sara Noris, zajmowała się rodziną liczącą dziewięcioro dzieci. Pierina była pierworodną córką. Rodzina była pełna modlitwy, której dzieci nauczyły się od bardzo religijnych rodziców. Często modliły się o łaskę, by raczej umrzeć niż obrazić Pana Boga.
    Pierina, gdy ukończyła 6 lat, codziennie chodziła do kościoła, choć dopiero po roku przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Wstawała codziennie rano, około godz. 5.00, i ścieżką dla mułów, wijącą się w górach, poprzez las kasztanowy, około pół godziny szła do kościółka parafialnego, by uczestniczyć we Mszy świętej. Wówczas celebrowano ją o 6.00 rano. Wracała do domu na śniadanie, a potem znowu szła do wioski, by od 9.00 brać udział w zajęciach szkolnych.
    W miarę jak dzieci podrosły, mama zabierała wszystkie dzieci rano do kościoła. Trzeba było mieć wiele odwagi, aby to uczynić w tamtym czasie. Pierina, podobnie jak św. Maria Goretti, na której przez większość życia będzie się wzorować, stała się dla sióstr i braci drugą mamą. Brała udział w pracach domowych, pomagała w kuchni, szyła lub robiła na drutach ubranka dla rodzeństwa. Jej mama opowiadała później, że nie pamięta, by Pierina była kiedykolwiek nieposłuszna lub żeby krytykowała otrzymane polecenie. Mawiała o niej: “Mieć taką córkę – to łaska od Pana!”
    Pierina była także najlepszą uczennicą w klasie, nie tylko na lekcjach religii, lecz we wszystkich innych przedmiotach. Miała wyjątkowe uzdolnienia. Bardzo chciała się uczyć, będąc jednak najstarszym dzieckiem w rodzinie wielodzietnej i z powodu ubóstwa zrezygnowała z tego marzenia. To poświęcenie wiele ją kosztowało. Kiedy miała 11 lat, mama wysłała ją na naukę do krawcowej w sąsiedztwie. Bardzo szybko nauczyła się tego fachu.
    W wieku 15 lat Pierina zaczęła zarabiać na życie. Pomagała rodzicom utrzymać rodzinę. Wkrótce ojciec, z powodu słabego zdrowia, musiał zrezygnować z pracy. Pierina podjęła pracę w przędzalni bawełny w Albino, w odległości kilku kilometrów od Fiobbio. Pracowała na dwie zmiany – jeden tydzień od 6.00 do 14.00, a następny od 14.00 do 22.00. Droga do domu zajmowała jej około godziny pieszo. Wstawała około 4.00, żeby uczestniczyć choćby w części Mszy świętej, bo tylko gdy rozpoczynała pracę o 14.00, mogła uczestniczyć w całej Eucharystii. Gdy ktoś jej radził, by zrezygnowała z takiego trybu życia, odpowiadała, że “nie może żyć bez Mszy świętej”.
    Nieliczne wolne chwile poświęcała na czytanie pobożnych lektur i żywotów świętych. Najczęściej czytała o życiu Marii Goretti. Jej dzieje znała na pamięć. W parafii była podporą miejscowej Akcji Katolickiej. Udzielała lekcji katechizmu, zajmowała się dziełem powołań i zbierała ofiary na seminarium duchowne. W niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej, popołudniowych Nieszporach i wykładach z religii. Znajdowała jeszcze czas na odwiedzenie chorych. Z umiłowania pokuty i ubóstwa wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Poświęciła się też całkowicie Panu, składając trzy śluby: dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Śluby te odnawiała dwukrotnie w ciągu roku: w święto Niepokalanego Poczęcia oraz w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
    Jedną z wielkich radości jej życia była pielgrzymka do Rzymu w 1947 roku, na beatyfikację małej męczennicy z Nettuno. Pierina miała wtedy 16 lat. Po usłyszeniu słów papieża Piusa XII powiedziała do swoich przyjaciółek: “Jaka by to była radość dla mnie umrzeć jak Maria Goretti!”
    Potrafiła cierpieć i przyjmowała każde cierpienie jako dar od Boga. Raz zraniła się w nogę przy warsztacie tkackim. Kiedy rana uległa zakażeniu, cierpiała ogromnie, musząc pozostać w szpitalu przez miesiąc. Nie skarżyła się. Innym razem zraniła rękę, przecinając ścięgno kciuka. Z tego powodu cierpiała aż do śmierci, ale i z tej przyczyny nigdy się nie żaliła. Pewnego wieczora wracała do domu w czasie gołoledzi. Jej matka powiedziała, że z powodu uciążliwej pogody musiałaby pójść jeszcze raz na zakupy do wioski. Mimo zmęczenia Pierina zaraz wyszła, by zrobić zakupy.
    Nadszedł dzień 4 kwietnia 1957 roku. Pierina pracowała wtedy od 6.00 do 14.00. Jak co dnia rano przyjęła Komunię świętą i uczestniczyła w części Mszy świętej. Zatrzymała się w wiosce zaledwie na chwilę, by zrobić zakupy, potem wyszła na drogę prowadzącą do domu. Zazwyczaj przychodziła do domu między 15.00 a 15.10. Kiedy minęła godzina 15.30, a jej jeszcze nie było w domu, jej brat Santo zaczął się niepokoić. Poszedł w stronę wioski. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok. Znalazł siostrę leżącą na środku ścieżki.
    Nie było świadków tego zdarzenia. Zbrodnię odtworzono stopniowo. Niektóre szczegóły podał zabójca, zatrzymany 20 dni później. Był nim dwudziestoletni chłopak. Przyznał, że od roku obserwował Pierinę. Ponieważ tego dnia podążał za nią z tak wielką natarczywością, że nie pozostawiała ona wątpliwości co do natury jego zamiarów, dziewczyna podniosła kamień, by się bronić. On odebrał jej kamień i uderzył ją w głowę. Dziewczyna zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym upadła na ziemię. W tym stanie znalazł ją brat. Wydawała się rozumieć, co do niej mówił, lecz aż do śmierci nie potrafiła już wypowiedzieć ani słowa. Wezwany natychmiast proboszcz, przekonawszy się, że Pierina była przytomna, udzielił jej sakramentów. Potem zawieziono ją do szpitala w Benewencie. Rany głowy były tak poważne, że nie udało się jej uratować. Młoda męczennica odeszła na spotkanie ze swą świętą przyjaciółką, Marią Goretti, w dniu 6 kwietnia 1957 roku.
    Trzy dni później pochowano ją w obecności wielu okolicznych mieszkańców. Już wtedy uważano ją za świętą. Jeden z duchownych powiedział wtedy: “Niech śmiały przykład Pieriny Morosini natchnie naszych młodych chłopców i nasze dziewczęta. Niech wybierają roztropnie jako ideał swego życia życie promieniujące pięknem, radością i czystością dla czci naszych rodzin, Kościoła i ojczyzny”. W dniu 9 kwietnia 1983 roku przeniesiono ciało Pieriny z cmentarza do kościoła parafialnego. Przy tej okazji stwierdzono, że jej ciało zachowało się w doskonałym stanie. W dniu 4 października 1987 roku, w 30 lat po dniu narodzin na nieba, papież św. Jan Paweł II ogłosił Pierinę Morosini błogosławioną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 kwietnia

    Święty Jan Chrzciciel de la Salle, prezbiter

    Święty Jan de la Salle

    Jan urodził się w Reims 30 kwietnia 1651 r. w podupadłej rodzinie książęcej jako najstarszy z jedenaściorga rodzeństwa. Straciwszy rodziców, przerwał studia na paryskim uniwersytecie i w seminarium, aby zająć się najbliższą rodziną. Po pewnym czasie kontynuował naukę. W wieku 27 lat przyjął święcenia kapłańskie. W trzy lata potem na uniwersytecie w Reims zdobył doktorat z teologii (1680). Zaraz po święceniach otrzymał probostwo. Powierzono mu także kierownictwo duchowe nad szkołą i sierocińcem, prowadzonym przez Siostry od Dzieciątka Jezus (terezjanki). Jan postarał się w Rzymie o zatwierdzenie zgromadzenia zakonnego tych sióstr. Bardzo bolał na widok setek sierot, pozbawionych zupełnie pomocy materialnej i duchowej. Gromadził ich na swej plebanii, której część zamienił na internat. Następnie na użytek biednych dzieci oddał swój rodzinny pałac.
    Ponieważ sam był zajęty duszpasterstwem, dlatego musiał szukać ochotników, by mu w tej pracy dopomogli. Oni to, pod kierunkiem Jana, zajmowali się wychowaniem i kształceniem dziatwy. Pobożne panie zajmowały się ich żywieniem. Kiedy ani plebania, ani dom rodzinny nie mogły pomieścić przygarniętych, ks. Jan za pieniądze parafialne i otrzymane od pewnej zamożnej kobiety zakupił osobny obszerny dom. Napisał też regulamin, by praca mogła iść sprawnie.
    Z tych ofiarnych pomocników wyłoniło się z czasem zgromadzenie zakonne pod nazwą Braci Szkół Chrześcijańskich (braci szkolnych). Za jego początek przyjmuje się dzień 24 czerwca 1684 roku. Jan miał wówczas zaledwie 31 lat. Stworzył wiele typów szkół – podstawowe, wieczorowe, niedzielne, zawodowe, średnie, seminaria nauczycielskie. Nauka w nich była bezpłatna. Na polu pedagogiki Jan zajmuje więc poczesne miejsce. W swoich szkołach wprowadził na pierwszym miejscu język ojczysty, podczas gdy dotychczas powszechnie uczono w języku łacińskim. Zniósł kary fizyczne, tak często stosowane w szkołach w tamtych czasach, a kary moralne ograniczył do minimum. Pierwszeństwo dał wychowaniu religijnemu, które oparł na chrześcijańskiej miłości i poszanowaniu godności człowieka, także dziecka.
    W roku 1681 powstała pierwsza szkoła założona przez Jana w Reims (1681), kolejna powstała w Paryżu (1688), potem także m.in. w Lyonie i w Rouen. W sto lat potem cała Francja była pokryta szkołami lasaleńskimi. Do rewolucji francuskiej (1789) w samej Francji zgromadzenie posiadało 126 szkół i ponad 1000 członków. Dzisiaj Bracia Szkolni mają swe szkoły w prawie 90 krajach.
    Jan de la Salle zostawił po sobie bezcenne pisma. Najwybitniejsze z nich to Zasady dobrego wychowania, które doczekało się ponad 200 wydań; nadto Rozmyślania, Wskazania, jak prowadzić szkoły i Obowiązki chrześcijanina. Bezcenne dla poznania ducha lasaleńskiego są także jego listy.
    Jan zmarł po krótkiej chorobie 7 kwietnia 1719 r. Pozostawił po sobie pisma, które przez długi okres należały do kanonu dydaktyki. Beatyfikował go Leon XIII w 1888 roku. On też wyniósł go uroczyście do chwały świętych w roku 1900. Pius XII ogłosił św. Jana de La Salle patronem nauczycieli katolickich (1950). Ciało św. Jana, zbezczeszczone w czasie rewolucji francuskiej w roku 1793, dla bezpieczeństwa przeniesiono do Belgii, a w roku 1937 złożono przy domu generalnym zakonu w Rzymie. Można tu również zobaczyć katedrę, z której wykładał Święty, jego strój, paramenty liturgiczne, przedmioty pokutnicze i rzeczy codziennego użytku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 kwietnia

    Święty Dionizy, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Walter z S. Martino di Pontoise, opat
    ***
     
    kul.pl
    ***
    Dionizy był w II w. biskupem w Koryncie. Informacje o nim czerpiemy z pism św. Hieronima i Euzebiusza z Cezarei. Ten ostatni wychwala wielką gorliwość pasterską św. Dionizego. Według niego Dionizy miał zostawić 8 cennych listów do różnych biskupów. W Liście do Rzymian wysławia papieża, św. Sotera: “Rzymianie utrzymują zwyczaje ojców: wasz błogosławiony biskup Soter je nie tylko utrzymał, ale i poszerzył, dzieląc się z braćmi [ze wszystkich stron] dostatkiem, którym sam był obdarzony, i błogosławiąc słowem tych, którzy się do niego zwracają, jak ojciec do dzieci…”. W pozostałych listach zwraca się m.in. do Lacedemończyków, Ateńczyków, Nikomedyjczyków, Rzymian, mieszkańców Krety. Są one źródłem wiedzy o zasadach wiary i moralności wczesnego chrześcijaństwa.
    Na Wschodzie Dionizy odbiera cześć jako męczennik. Krzyżowcy za czasów Innocentego IV (+ 1254) przewieźli ciało św. Dionizego do Rzymu i oddali pod opiekę klasztoru pod wezwaniem Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 kwietnia

    Święta Maria, żona Kleofasa

    Zobacz także:
      •  Święty Gaucheriusz, prezbiter
    ***
    Święta Maria Kleofasowa

    Maria należała do rodziny Maryi. Być może była rodzoną siostrą św. Józefa. Św. Hegezyp (+ ok. 180), który żył w początkach chrześcijaństwa i któremu była dobrze znana tradycja apostolska, nazywa Kleofasa (Klopasa, zwanego także Alfeuszem) – bratem św. Józefa, Oblubieńca Maryi. Synami Marii Kleofasowej byli: św. Jakub Młodszy, Józef i Juda Tadeusz (Mt 27, 55-56; Łk 24, 10; Mk 15, 40-41), których Ewangelie nazywają “braćmi”, czyli krewnymi Jezusa.
    Maria należała do najbliższego grona Pana Jezusa. Towarzyszyła Mu podczas wędrówek apostolskich i razem z innymi pobożnymi niewiastami troszczyła się o doczesne potrzeby Pana Jezusa, takie jak pożywienie, pranie, a nawet dach nad głową. Trwała przy Nim aż do śmierci. “Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra matki Jego, Maria, żona Kleofasa” – potwierdza w swojej Ewangelii bezpośredni świadek, św. Jan Apostoł (J 19, 25). Kiedy udała się razem z Marią Magdaleną i Joanną w poranek wielkanocny do grobu Pana Jezusa, aby namaścić Jego ciało olejkami, pierwsza ujrzała anioła – świadka zmartwychwstania – i rozmawiała z nim (Mt 28, 1-8; Mk 16, 1-8). Jej też pojawił się w powrotnej drodze Pan Jezus Zmartwychwstały (Mt 28, 9-10). O dalszych losach św. Marii Kleofasowej nic nie wiemy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 kwietnia

    Święty Fulbert z Chartres, biskup




    Fulbert urodził się w 960 r. w ubogiej rodzinie. Przypuszcza się, że pochodził z Poitiers. Uczył się w szkole katedralnej w Reims. Jego mistrzem był Gerbert, późniejszy papież Sylwester II. Około 990 r. Fulbert przybył do Chartres, by podjąć pracę nauczyciela w szkole katedralnej, którą wkrótce uczynił ośrodkiem kulturalnym Francji. Został mianowany kanonikiem i kanclerzem tamtejszej kurii biskupiej. Po śmierci biskupa Raula wybrano Fulberta jego następcą (1006).
    Był aktywny w wielu dziedzinach życia publicznego, kulturalnego i kościelnego. Swoją wiedzą, gorliwością, a przede wszystkim umiejętnością obcowania z ludźmi rychło pozyskał sobie serca wiernych i duchowieństwa. Król francuski, Robert II Pobożny, nieraz zasięgał jego rady. Fulbert dbał o administrację kościelną i wyróżniał się jako doskonały gospodarz diecezji. Był wnikliwym teologiem, łączył mądrość ze świętością. Po pożarze, jaki nawiedził katedrę, odnowił ją tak okazale, że dzisiaj należy do podziwianych arcydzieł budownictwa sakralnego.
    Dbał także o podniesienie poziomu szkolnictwa, z którego na pierwszym miejscu korzystali przyszli kandydaci do stanu duchownego. Odnowił w tym celu szkołę katedralną i postawił ją na tak wysokim poziomie, że przewyższała sławą nawet szkołę w Reims. Zwalczał symonię (handel godnościami kościelnymi i dobrami duchowymi) oraz inne nadużycia, jakie od lat występowały w Kościele. Wyróżniał się szczególnym darem jednania zwaśnionych. Dlatego często w różnych sporach brano go za rozjemcę. Miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, która przywróciła mu zdrowie w ciężkiej chorobie.
    Fulbert zostawił po sobie także szereg cennych pism. Wśród nich wyróżniają się kazania i traktaty teologiczne. Był również uzdolnionym poetą łacińskim, autorem pięknych hymnów. Najcenniejsze jednak są listy, które pozwalają poznać głębiej jego osobowość, ideały i działanie. Równocześnie dają nam wgląd w ówczesną, ciekawą epokę.
    Fulbert zmarł 10 kwietnia 1028 r. w wieku ok. 68 lat.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 kwietnia

    Święta Gemma Galgani, dziewica

    Święta Gemma Galgani

    Gemma przyszła na świat 12 marca 1878 roku w Lucce (Włochy) jako piąte z ośmiorga dzieci aptekarza Henryka Galgani i Aurelii z domu Landi. Chrzest otrzymała następnego dnia po urodzeniu wraz z imionami: Gemma Humberta Pia. Jeszcze jako dziecko została oddana do szkoły sióstr Oblatek Ducha Świętego. Przełożoną tej szkoły była bł. Helena Guerra (+ 1914), założycielka tego zgromadzenia. W ósmym roku życia dziewczynka została dopuszczona do I Komunii świętej i do sakramentu Bierzmowania. W wigilię przyjęcia Pana Jezusa napisała w swoim dzienniczku: “Postaram się, aby każdą spowiedź odprawiać i Komunię świętą przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona”.
    Bóg nie oszczędzał jej cierpień. Mając 8 lat straciła matkę. Potem na gruźlicę zachorował jej ukochany brat. Gemma opuściła szkołę i internat sióstr, by oddać się pielęgnacji brata-kleryka, Eugeniusza, czuwając przy nim dzień i noc. Wyczerpana, zupełnie tak osłabła, że odchorowała to przez trzy miesiące. Do pełnego zdrowia nigdy już nie mogła powrócić. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg. W czasie operacji, nader bolesnej, ściskała w rękach krzyż. To był dopiero początek doświadczeń. Wkrótce nadeszła śmierć ojca, zupełny krach majątkowy, gruźlica kręgosłupa, zapalenie nerek. Cały rok Gemma przeleżała w łóżku, unieruchomiona gipsowym gorsetem. Wreszcie musiała opuścić własny dom, gdyż było w nim zbyt ciasno. Na prośbę spowiednika przyjęła ją do siebie pewna pobożna niewiasta z rodziny Gianninich. Był moment, że jej stan był już beznadziejny. Poddała się ponownie operacji. Wpatrzona w wizerunek Chrystusa Pana na krzyżu, zniosła ją bez słowa skargi i jęku.
    8 czerwca 1899 r., w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia ran Pana Jezusa. Sama tak o tym napisała: “Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: «Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?» Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”. Odtąd stygmaty odnawiały się u Gemmy regularnie, co tydzień. Rany krwawiły od wieczoru w czwartek, kiedy przeżywała mękę Zbawiciela, aż do godz. 15 w piątek. Wtedy przestawały krwawić i natychmiast zasklepiały się. Dwa lata później Gemma została naznaczona kolejnymi stygmatami: korony cierniowej i śladów biczowania.
    W roku 1902, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, Gemma zachorowała śmiertelnie. Po chwilowym polepszeniu się zdrowia, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Wezwany spowiednik udzielił jej ostatnich sakramentów. Agonia miała jednak trwać jeszcze przez szereg długich miesięcy, bo aż do 11 kwietnia 1903 roku. W Wielką Środę Gemma przyjęła wiatyk, a w Wielką Sobotę koło południa, mając zaledwie 25 lat, zmarła. Na kilka lat przed śmiercią Gemma zapoznała się z zakonem pasjonistów, któremu założyciel, św. Paweł od Krzyża, wyznaczył jako pierwszy cel słodkie rozważanie męki Pana Jezusa i rozpowszechnianie tego nabożeństwa wśród wiernych Kościoła. Spowiednikami i kierownikami duchowymi św. Gemmy byli pasjoniści. Na ręce jednego z nich złożyła także cztery śluby, właściwe zakonowi.
    Papież Pius XI zaliczył Gemmę do chwały błogosławionych w 1933 roku, a papież Pius XII w roku 1940 dokonał jej kanonizacji. Powodem uznania jej świętości stało się świadome, milczące przyjęcie cierpienia. Atrybutem świętej jest lilia. Jest patronką studentów i aptekarzy. W Lucca, w klasztorze pasjonistów, można oglądać skromne sprzęty, których używała św. Gemma, oraz narzędzia pokuty, lekturę, fotografie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani. „Kto się karmi Jezusem, będzie żył Jego życiem”

    św. Gemma Galgani/Vox Domini

    *****

    „Będziesz córką mojej męki” – zapowiedział jej pod słońcem Toskanii Jezus.

    Jej imię można przetłumaczyć jako klejnot, drogocenny kamień, perła,

    Urodziła się 12 marca 1878 roku w Borgonuovo, nieopodal prześlicznej toskańskiej Lukki. Już jako dziecko zafascynowała się Pasją. Przylgnęła do krzyża, godzinami rozważała mękę Chrystusa. „Kto się karmi Jezusem, będzie żył Jego życiem” – mawiała. W piątek 17 czerwca 1887 roku, w święto Najświętszego Serca Pana Jezusa, dziewięciolatka miała doświadczyć mistycznego spotkania z Oblubieńcem. „Rozkosze nieba nie są takie jak te ziemskie. Ogarnęło mnie pragnienie ustawicznego trwania w zjednoczeniu z moim Bogiem. Czułam się coraz bardziej oderwana od świata i coraz bardziej gotowa do skupienia” – wspominała.

    Ogromnie przeżyła śmierć brata. Osiemnastolatek Gino, który miał niebawem przyjąć święcenia kapłańskie, zmarł na gruźlicę 11 września 1894 roku.

    Sama toskańska mistyczka, którą po latach okrzyknięto Oblubienicą Króla Ukrzyżowanego, wspominała: „Czułam, jak wzrasta we mnie ogromne pragnienie umiłowania Jezusa, a zarazem wielka chęć cierpienia i wspierania Go w Jego bólu”. Dziewczyna ślubowała czystość i odrzuciła dwie propozycje małżeństwa. „Chcę być cała dla Boga” – wyjaśniała. Ciężko chorowała. Straciła władzę w nogach, a u progu 1899 roku do paraliżu doszedł „nieznośny ból głowy spowodowany ropnym zapaleniem ucha środkowego”. Gdy schorowana otrzymała Wiatyk, usłyszała rozmowę lekarzy, pewnych tego, że nie przeżyje do północy. „Jestem owocem męki Jezusa, młodym pędem Jego ran” – pisała. „Chciałabym, by moje serce biło, żyło, wzdychało jedynie dla Jezusa. Chciałabym, by mój język umiał wypowiadać jedynie imię Jezusa, a moje oczy patrzyły tylko na Niego. Jezu, pozwól mi czerpać z Twojej męki aż do ostatniej kropli”.

    Wielokrotnie operowana, ściskała w ręku krzyż. O przełomowym w jej życiu dniu 8 czerwca 1899 roku pisała: „Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie dla mego zbawienia poniósł Pan Jezus. Ukazał mi się. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczę na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, ​​zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią”.

    O nieprzypadkowych datach śmierci osób wyniesionych na ołtarze można napisać książkę. Gdy odchodziła Matka Teresa – „święta od ciemności” – w Kalkucie wysiadł prąd i miasto pogrążyło się mroku. Ksiądz Sopoćko zmarł w imieniny Faustyny, a do Łucji z Fatimy przylgnęła „trzynastka”. Jan Paweł II, który kanonizował Faustynę i ustanowił w 2000 roku święto Miłosierdzia Bożego, zmarł, gdy Kościół rozpoczynał celebrację tego święta. A Gemma? Odeszła w rozpalonej słońcem Lukce w Wielką Sobotę, 11 kwietnia 1903 roku.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________________

    GEMMA GALGANI

    Ukochana Święta Ojca Pio

    https://www.niedziela.pl/gifs/portaln/624x400/1507023786.jpg

    To do niej św. Ojciec Pio modlił się każdego dnia. Historia młodej dziewczyny, która swoje życie oddała Jezusowi, zadziwia do dzisiaj.

    San Giovanni Rotondo, Ojciec Pio właśnie zakończył odprawianie Mszy św. Nagle pada jak rażony piorunem. Leży tak dłuższą chwilę nieruchomo przed ołtarzem. Widzi to przerażony brat zakrystian i biegnie po proboszcza. „Zakonnik nie żyje” – niemal krzyczy, trzęsąc się z emocji. Proboszcz jednak uspokaja go. „Spokojnie. Zostaw klucze, by ojciec mógł zamknąć kościół, gdy skończy się modlić” – mówi.

    Scena z leżącym u stóp ołtarza Ojcem Pio powtarzała się wielokrotnie. Zakonnik, po zakończeniu Eucharystii, zatapiał się w ten sposób w krwawym misterium męki Pańskiej, Chrystus pozwolił mu bowiem zbliżyć się do tajemnicy swojej śmierci, obdarzył Ojca Pio stygmatami. Pogrążony w modlitwie zakonnik przyjmował w ten sposób Boży dar, by poświęcić siebie w intencji odkupienia kolejnych dusz.

    Wzór św. Gemmy

    Cierpienie Ojca Pio dla wielu było zagadką. Nie w pełni pojmowały je nawet osoby z jego otoczenia. Kapłan z Pietrelciny przyjął stygmaty – bolesny dar od Chrystusa. W dodatku Bóg dopuszczał w jego przypadku również udręki duchowe, jak chociażby spotkania z osobowym złem, nieznośne pokusy, a czasem wręcz fizyczne walki z szatanem.

    Jednym ze wzorów życia dla Ojca Pio była Gemma Galgani – włoska mistyczka, która jako młoda dziewczyna oddała swoje życie Jezusowi. Bóg powołał ją do cierpienia. Była stygmatyczką, a jej krótkie życie naznaczone było wieloma smutkami i trudami.

    Gemma urodziła się 12 marca 1878 r. w miejscowości Borgonuovo di Camigliano we włoskiej Toskanii. Od dziecka odznaczała się wyjątkową religijnością. Poznawała brewiarz, wiele czasu poświęcała modlitwie. Matka – Aurelia, dostrzegłszy niezwykle pobożną postawę córki, postanowiła pomóc jej w rozwijaniu duchowości. Objaśniała jej brzydotę grzechu oraz poświęcała wiele czasu na kształtowanie jej charakteru. Mówiła także o wielkim szczęściu płynącym z przynależności do Boga. Silna więź Gemmy z matką została zerwana, gdy przyszła święta miała 8 lat – Aurelia zmarła na gruźlicę.

    Poznać Chrystusa Ukrzyżowanego

    Gemma uchodziła za niezwykle wrażliwą dziewczynkę, a cierpienie Chrystusa od dziecka wywierało na niej nieprzeciętne wrażenie. Gdy po raz pierwszy usłyszała od sióstr zakonnych całą opowieść o Pasji, rozchorowała się na kilka dni.

    Cierpienie Chrystusa stało się od tej chwili bardzo bliskie małej Gemmie. To zainteresowanie pogłębiało się tym bardziej, im bardziej cierpiała ona sama i jej bliscy. Gdy miała 18 lat, zmarł jej ukochany brat Gino. Wydarzenie to wstrząsnęło nią tak bardzo, że niemal otarła się o śmierć. Zapewne żarliwa modlitwa ojca sprawiła, że Gemma odzyskała zdrowie.

    Od tego momentu jednak nie tylko coraz bardziej wnikała w misterium męki Chrystusa, ale także coraz bardziej pragnęła nieba. To pragnienie wzmagało się, gdy – podobnie jak w przyszłości św. Ojciec Pio – przeżywała wewnętrzne lokucje. Po przyjęciu Komunii św. słyszała głos Chrystusa. Objawiał się jej także Anioł Stróż, który udzielał jej wskazówek duchowych. Wreszcie, w wieku 18 lat, Gemma zapragnęła cierpieć jak Chrystus. Na wzór św. Pawła chciała poznać Jezusa Ukrzyżowanego. Pewnego dnia, gdy klęczała przed krzyżem, osunęła się ebie. Była to jednak zapowiedź jej cierpienia. Chrystus spełnił jej prośbę: dopuścił ją do tajemnicy swojej męki.

    Słodkie cierpienie

    Niedługo po tym wydarzeniu okazało się, że Gemma choruje na raka kości. Jej stan wymagał szybkiej operacji. Należało jak najszybciej pozbyć się nowotworu, w przeciwnym razie groziła jej amputacja. Zabieg przebiegał w okrutnych, ale typowych dla tamtych czasów warunkach. Chirurdzy bez znieczulenia zeskrobywali z kości stopy Gemmy guza. Świadkowie tego zdarzenia wspominają, że dziewczyna cierpiała z nadzwyczajną wręcz wytrwałością. Niemal nie krzyczała, tylko płakała i cicho pojękiwała. Jak sama napisała w swojej autobiografii, cierpienie oddała Jezusowi.

    Jej cierpienie było potworne. Nie była w stanie sama wykonać żadnego ruchu. By zmienić choćby położenie ręki, musiała prosić o pomoc członków rodziny. W chwilach, gdy była bliska załamania, Jezus przypominał jej o sobie. Pewnego wieczoru, gdy Gemma podupadała na duchu, ukazał jej się Anioł Stróż. „Jeżeli Jezus umartwia twoje ciało, to zawsze po to, żeby oczyścić duszę. Bądź posłuszna”.

    Wkrótce Gemma przeżyła kolejny bolesny zabieg – na kręgosłupie. Przy okazji lekarze wykryli u niej raka mózgu. Dziewczyna nie ustawała jednak w modlitwie. Odmawiała intensywnie m.in. nowennę do błogosławionej Marii Małgorzaty Alacoque. Wreszcie przyszedł do niej sam Pan Jezus. Zapytał wprost: „Gemmo, czy chcesz wyzdrowieć?”. Ostatniego dnia nowenny dziewczyna po prostu… wstała z łóżka, ku zdumieniu wszystkich.

    Dla św. Ojca Pio Gemma Galgani była wzorem oddania Bogu oraz pracy nad sobą, dziewczyna bowiem dążyła do ascezy, okiełznania swojego nie zawsze łatwego charakteru. Ćwiczyła się w posłuszeństwie, odrzucała zbytki tego świata, np. troskę o ładny wygląd. W jej życiu liczył się tylko Chrystus, Jego męka oraz pragnienie nieba.

    BĄDŹ DOMEM ULGI W CIERPIENIU/ Grupa Modlitwy Ojca Pio w Polsce

    Modlitwy ułożone przez Świętą Gemmę

    Oto ja, u Twych najświętszych stóp, drogi Jezu, trwam, aby w każdej chwili okazywać Ci moją wdzięczność za wszystkie znaki łaskawości, których mi udzieliłeś i których jeszcze chcesz mi udzielać. Ile razy Cię wzywałam,
    o Jezu, zawsze mnie pocieszałeś, ilekroć uciekałam się do Ciebie, zawsze doznawałam pokrzepienia. Jak mam Ci dziękować, drogi Jezu? Dziękuję Ci, lecz pragnę jeszcze innej łaski. O mój Boże, jeśli taka Twoja wola… (wymienić prośbę). Gdybyś nie był wszechmogący, nie zwracałabym się do Ciebie z tym błaganiem. O Jezu, zmiłuj się nade mną! Niech we wszystkim spełni się Twoja najświętsza wola. Amen.

    Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    O mój Boże ukrzyżowany, oto ja trwam u Twych stóp, nie odrzucaj mnie teraz, bo przyznaję, że jestem grzeszna. W przeszłości bardzo Cię obrażałam, mój Jezu, ale obiecuję nie czynić tego więcej. Przed Tobą, mój Boże, wyznaję wszystkie moje winy… wiem, że nie zasługują na odpuszczenie, ale proszę… miej wzgląd na Twoje cierpienia i spójrz, jak wielką wartość ma ta krew, która wypłynęła z Twoich żył.


    Mój Boże, zamknij oczy na moje występki i otwórz je na Twoje nieskończone zasługi, a skoro chciałeś umrzeć za moje grzechy, przebacz mi je wszystkie, abym nigdy więcej nie czuła ich ciężaru, którego nie dam rady dźwigać. Pomóż mi, mój Jezu, bo pragnę za wszelką cenę stać się dobrą: zgładź, wyniszcz, zniwecz wszystko, co jest we mnie niezgodne z Twoją wolą. Proszę Cię, abyś mnie oświecił, bym mogła żyć w Twoim świętym świetle.

    Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    ________________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani. 5 rzeczy, których nauczył się od niej ojciec Pio

    GEMMA GALGANI, OJCIEC PIO

    Domena publiczna

    *****

    Ojciec Pio codziennie modlił się o wstawiennictwo niezwykłej świętej Gemmy Galgani. Jej życie głęboko go poruszało, a na wielu etapach swojej drogi duchowej odkrywał w jej biografii bezcenną naukę.

    Włoska święta Gemma Galgani jest jedną z najbardziej niezwykłych postaci Kościoła. Obrazki z jej wizerunkiem miało na biurkach wielu herosów duchowych, jak ojciec Pio czy Dolindo Ruotolo. O jej wstawiennictwo modlił się także Maksymilian M. Kolbe. Jednak największą czcią otaczał ją właśnie święty z Pietrelciny. Czego się od niej uczył?

    1. Pokora

    Gemma nigdy nie była zmuszana do życia w pokorze. Wręcz przeciwnie – jej ojciec Enrico był stosunkowo zamożnym człowiekiem i nie w pełni akceptował fascynacje duchowe ukochanej córki. Nie podobało mu się, że Gemma każdego dnia udaje się do kościoła, wiele godzin poświęcając na modlitwę. Uważał, że powinna korzystać z życia. I choć sam był wierzącym człowiekiem, autentycznie martwił się o córkę. Dziewczyna tymczasem sama wybrała drogę absolutnego poświęcenia Bogu. Złożyła śluby czystości i starała się wstąpić na drogę zakonną.

    Ojciec Pio niewątpliwie nauczył się od Gemmy odrzucania licznych pokus materialnych. Gemma marzyła o życiu zakonnym i podporządkowała mu bardzo wiele. Z kolei święty z Pietrelciny został zakonnikiem, jednak przez lata wystawiany był na ciężką próbę. Badany przez Święte Oficjum, wielokrotnie był karany. Musiał wówczas bardzo cierpieć, jednak pokora wobec decyzji Kościoła okazała się ostatecznie nie do przełamania.

    2. Walka o zbawienie człowieka.

    Święta Gemma, mimo kruchego zdrowia i młodego wieku, była prawdziwą wojowniczką. Liczne cierpienia przyjmowała w pokorze, ofiarowując je za zbawienie dusz i nawrócenie trwających w grzechu.

    Słynęła przy tym z niezwykle zawziętego temperamentu. Niejednokrotnie wręcz targowała się z Panem Jezusem! Pewnego razu postanowiła ofiarować wyjątkowo bolesne cierpienie fizyczne w intencji nawrócenia jednej ze znanych jej osób. Żarliwie modliła się, błagając Boga o cud. Doświadczyła wówczas lokucji wewnętrznej, podczas której Jezus wyznał ze smutkiem, iż niemal nie dostrzega nadziei dla tego człowieka. Ten bowiem lekceważył dotąd wiele znaków oraz napomnień.

    Usłyszawszy te słowa od samego Jezusa, Gemma jeszcze mocniej się zawzięła. Zaczęła żarliwiej modlić się o wstawiennictwo Matki Bożej, wiedząc, iż Jezus nie odmówi prośbom swojej Matki. W pewnej chwili do drzwi jej izby zapukał ów grzesznik. Otworzyła mu, zaś on ze łzami w oczach zawołał: „Muszę się wyspowiadać. Pomóż mi”.

    Święty Ojciec Pio toczył równie zawzięte boje o każdego grzesznika. Nie tylko tego zatwardziałego, ale o każdą duszę, która zdawała się być daleko od Boga. Słynne są historie o świętym z Pietrelciny ciskającym gromy na penitentów w konfesjonale, napominającym, by nie zatajali grzechów.

    Uchodził na niezwykle surowego spowiednika, ale nie zmieniało to faktu, że do jego konfesjonału zawsze ustawiały się tłumy ludzi. On zaś spędzał w nim długie godziny. Zapytany kiedyś przez jednego ze współbraci, dlaczego jest taki surowy dla spowiadających się, odparł z rozbrajającą szczerością: „Wiem, że lepiej być zganionym przez człowieka, tu, na ziemi, niż przez Pana Boga po śmierci”.

    3. Modlitwa

    Włoska święta od dziecka uchodziła za bardzo pobożną dziewczynę. Pragnęła zgłębiać teologię, Pismo Święte, niezwykle rezolutnie potrafiła odpowiadać na wiele trudnych pytań dotyczących wiary. Uwielbiała się modlić. Każdego dnia odczuwała głęboki głód Boga. Głód – dodajmy – fizyczny.

    Dlatego przystępowała regularnie do Komunii Świętej. Odmawiała często różaniec. Jej relacja z Panem Jezusem była głęboka do tego stopnia, że wielokrotnie prowadziła dialogi z Panem Jezusem, Matką Bożą czy Aniołem Stróżem.

    Święty ojciec Pio również uchodził za niezwykle rozmodlonego kapłana. Po mszy świętej potrafił przez wiele godzin leżeć krzyżem i modlić się. Jeden z nowych współbraci świętego zakonnika zobaczywszy tę scenę, pobiegł do przełożonego ile sił w nogach, wołając o pomoc dla Pio, który – jego zdaniem – zasłabł, ponieważ leżał nieruchomo przed ołtarzem. Starszy zakonnik wysłuchał młodego ze stoickim spokojem, po czym wyciągnął pęk kluczy i wręczając mu je powiedział: „Bracie, zostaw klucze w zakrystii. Gdy Ojciec Pio skończy się modlić, zamknie kościół”.

    4. Sens cierpienia

    To chyba najtrudniejsze zagadnienie, które dręczy wielu, w tym wierzących. Gemma przez większość swojego niedługiego życia zgłębiała sens cierpienia. Rozważała pasję Chrystusa, przeżywając ją niezwykle intensywnie. Gdy po raz pierwszy, jako dziecko, usłyszała o cierpieniu Jezusa, zobaczyła tamte wydarzenia na własne oczy, po czym zemdlała.

    Modliła się przed Ukrzyżowanym Chrystusem, by Ten dopuścił ją do udziału w Jego cierpieniu jako zadośćuczynienie za grzechy świata. Nosiła stygmaty, głęboko przeżywała – także fizycznie – Triduum Paschalne. Umierając, wyznała, że wszystko, co miała oddała Bogu. Całe życie Gemmy stanowiło usilną próbę zrozumienia istoty cierpienia człowieka.

    Ojciec Pio również cierpiał – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Bolała go zatwardziałość penitentów, którzy zatajali grzechy, doświadczał także bólu związanego z krwawiącymi stygmatami. Obrazek Gemmy przypominał mu o oddaniu się Bogu tej pięknej i młodej dziewczyny, pragnącej mieć swój udział w Chrystusowej pasji.

    5. Gra Miłości

    Jest to jedna z największych tajemnic relacji człowieka z Bogiem. Poczucie opuszczenia przez Boga. Nie chodzi o tzw. ciemną noc, gdy wierzącym targają wątpliwości, obawa przed duchową pustką. To znacznie bardziej zaawansowane duchowo doświadczenie, gdy w bliskiej relacji z Jezusem człowiek odczuwa w pewnym momencie brak Boga.

    W Ewangelii Chrystus doświadczył tego na krzyżu, gdy toczyła się ostateczna rozgrywka między dobrem a złem. Gemma, która przeszła z Chrystusem w fizycznym cierpieniu niemal całą drogę krzyżową, poczucie braku obecności Boga określiła, jako najstraszniejsze cierpienie.

    A trzeba pamiętać, że przez wiele miesięcy była unieruchomiona przez chorobę, operowana bez znieczulenia, przeżyła także śmierć wyjątkowo bliskiej jej matki. Gdy ponownie odczuła obecność Boga – nie posiadała się ze szczęścia.

    Ojciec Pio stan uczucia braku Boga nazywał właśnie „grą Miłości”. Niewątpliwie doświadczenie Gemmy wzmacniało go w takich sytuacjach. Zdawał sobie sprawę, iż jest to rodzaj duchowego treningu, mającego pomóc człowiekowi silniej związać się z Bogiem. „Usuwam się po to jedynie, aby następnie silniej cię objąć” – mówił Jezus do Gemmy w trakcie wewnętrznych lokucji, gdy po długich chwilach pustki poczuła jego obecność.

    *Tekst powstał w oparciu o książkę ks. Bernarda Galizzi „Gemma Galgani. Święta, do której modlił się ojciec Pio”, Esprit, Kraków 2017

    Krzysztof Gędłek/Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Żywa ikona Ukrzyżowanego. Św. Gemma Galgani

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Włoska mistyczka z toskańskiej Lukki, uznawana za najbardziej urodziwą spośród świętych, przemknęła przez ten świat jak meteor. Odeszła do Pana, mając zaledwie 25 lat. Otrzymała od Boga dar stygmatów oraz prorokowania, miewała mistyczne ekstazy, co tydzień – doświadczając ogromnych cierpień – przeżywała Mękę Pańską, rozmawiała z Aniołem Stróżem i ze świętymi, bardzo często była dręczona przez szatana. Nazywano ją najpiękniejszą reprodukcją Ecce Homo, córką Bożej boleści, kwiatem Męki Pańskiej i żywą ikoną Ukrzyżowanego.

    Gemma, czyli klejnot, była piątym z ośmiorga dzieci Henryka Galganiego, aptekarza z Borgonuovo, oraz jego żony Aurelii. Matka i pierwsze nauczycielki – oblatki Ducha Świętego – wszczepiły w serce dziewczynki żarliwą pobożność, głęboką miłość do Jezusa i Maryi, umiłowanie krzyża, pragnienie dogłębnego poznania Męki Pańskiej oraz nieba.

    Kiedy Gemma miała siedem lat, podczas mszy świętej przemówił do niej Pan Jezus prosząc,  by oddała Mu swoją chorą mamę. Wkrótce po tej wizji 39-letnia, chora na gruźlicę Aurelia, zmarła. Potem nastąpiła cała seria dramatów: choroba i śmierć ojca, utrata przez rodzinę całego majątku, śmierć ukochanego brata, a także tułaczka po domach – na szczęście bardzo życzliwie  do niej usposobionych – krewnych i obcych ludzi.

    Od dzieciństwa Gemma często chorowała. Przeszła m.in. zapalenie opon mózgowych, paraliż rąk i nóg, gruźlicę, miała skrzywienie kręgosłupa, doznała całkowitej głuchoty. Z czasem stała się prawdziwą mistrzynią cierpienia. Ofiarowywała je Bogu jako zadośćuczynienie za wyrządzane mu przykrości, za grzeszników (wielu dzięki niej się nawróciło) i dusze czyśćcowe.

    Od młodości czuła powołanie zakonne. Odrzucając dwie propozycje matrymonialne, próbowała wstąpić do różnych zakonów, ale nigdzie jej nie przyjęto z uwagi na słabe zdrowie. Postanowiła wtedy żyć jak zakonnica w świecie, składając prywatne śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa. Bóg obdarował ją licznymi mistycznymi darami: doznawała licznych ekstaz, podczas których widziała i rozmawiała z Panem Jezusem i Matką Bożą, miała dar przepowiadania, objawiali się jej święci oraz Anioł Stróż, który stał się jej najlepszym przyjacielem, listonoszem i posłańcem. Często dręczył ją szatan.

    Na przełomie lat 1898 i 1899 zapadła na zapalenie kręgów odcinka lędźwiowego kręgosłupa oraz ropień w pachwinach (dzisiaj rozpoznano by pewnie gruźlicę kostno-stawową, czyli chorobę Potta). W wymodleniu powrotu do zdrowia dopomógł jej wówczas objawiający się jej święty – a wtedy jeszcze Sługa Boży, pasjonista Gabriel od Matki Bożej Bolesnej (Francesco Possenti) (więcej o tym uzdrowieniu w tekście poświęconym Świętemu Gabrielowi).

    8 czerwca 1899 roku, w wieku 21 lat, doznała ekstazy, a na jej ciele pojawiły się stygmaty.  Od tej pory – przez rok – stygmaty (także korony cierniowej, rany po biczowaniu) powracały w każdy czwartkowy wieczór, kiedy wchodziła w stan ekstazy, by przeżywać Mękę Pańską. Po wielkich cierpieniach Gemma odeszła do Pana w Wielką Sobotę 1903 roku.

    Chore nogi

    Za przyczyną zmarłej w opinii świętości Gemmy wyproszono u Boga bardzo wiele mniejszych lub większych łask.

    Maria Menicucci z Vitorchiano (prowincja Viterbo) od wielu lat cierpiała z powodu silnego bólu prawego kolana. Robiła sobie okłady, smarowała kolano różnymi maściami,  jeździła do włoskich uzdrowisk, by moczyć je w leczniczych wodach. Na próżno. Lekarze stwierdzili, że przyczyną bólu jest reumatyczne lub artretyczne zapalenie błony maziowej. Długotrwałe zapalenie może pociągać  za sobą zwyrodnienie całego stawu. I tak było najprawdopodobniej w tym przypadku. Maria borykała się bowiem z tym problemem przez 19 lat, aż lekarze orzekli, że zapalnie nie jest reumatyczne, ale pourazowe (a może powodem był – jak pisał postulator ojciec Germano Ruoppolo – wysięk gruźliczy). Tak czy inaczej orzekli, że schorzenie było w zasadzie nieuleczalne, a jeśli już udałoby się je uleczyć, to po bardzo długiej kuracji. Lekarz z Pistoi  – gdzie w 1907 roku Maria przebywała u krewnych – radził poddać się operacji.

    Chora zwróciła się wtedy o pomoc do Służebnicy Bożej Gemmy Galgani. „Czy ta nowa służebnica Boża nie mogłaby wyjednać mi cudu?” – pytała samą siebie. Prośbę o zdrowie zawarła w odmawianej do niej nowennie. Wystarała się też o relikwię, którą przykładała do chorego miejsca. Dziewiątego dnia kobieta poczuła, że z kolanem jest już dobrze, a ona bez problemu może wchodzić po schodach i z nich schodzić. Wymodlone, niezwykłe i natychmiastowe wyleczenie, które wydarzyło się w 1909 roku, potwierdziło dwóch lekarzy osobiście zajmujących się leczeniem chorej, jak również trzech innych, którzy badali ten przypadek z ramienia Świętej Kongregacji.

    Problemy z nogami – ale innej natury – miał także 75-letni ksiądz Ufyxes (Ulises) Fabrizi. Kapłan miał problemy z żylakami. Doszło do tego, że w chorych miejscach schodziła mu skóra, powstały owrzodzenia, które były oporne na podejmowane leczenie. Z czasem było coraz gorzej, rana zaczęła się zaogniać, bardzo boleć i zaczęto mieć obawy, że schorzenie – spore owrzodzenie żylaków o wymiarach dwanaście na siedem centymetrów, umiejscowione na prawej piszczeli – może zagrozić życiu kapłana. Skierowano go do Rzymu, gdzie miały zostać  podjąć bardziej radykalne środki. Ksiądz był tym zaniepokojony. Po południu 26 listopada  1919 roku rana nadal wyglądała bardzo źle, coraz gorsze były także rokowania co do możliwości jej wyleczenia. „Moja Gemmo, ulecz tę ranę; przed śmiercią chciałbym zobaczyć cię na ołtarzach, a potem umrę szczęśliwy” – wyszeptał zatrwożony kapłan. Noc minęła mu spokojnie, jak nigdy dotąd, a rano następnego dnia zauważono, że rana zniknęła. Miejsce, w którym się wcześniej znajdowała, pokryte było nieuszkodzoną cienką skórą, a jedynym po niej śladem było lekkie zaczerwienienie. Ksiądz Fabrizi był pewien, że stało się tak za sprawą Gemmy, odmówił dziękczynne Te Deum i poszedł odprawić mszę świętą, Medyczni eksperci jednogłośnie  orzekli później, że to był cud.

    Dzięki uznaniu tych dwóch uzdrowień za cuda, jeszcze w tym samym roku Gemma Galgani została uznana za błogosławioną. Na wpisanie w poczet świętych nie czekała zbyt długo.

    Uzdrowiona z wilka

    Dwa konieczne do kanonizacji cuda zatwierdzone zostały w 1939 roku. Wydarzyły się one w tej samej miejscowości – w kalabryjskim Lappano (diecezja Cosenza), a dostąpiły ich  dwie osoby o tym samym nazwisku. Co ciekawe, ludzie ci nie byli ze sobą spokrewnieni.

    Wilk – tak właśnie tłumaczy się łaciński  termin lupus vulgaris – chorobę, na którą  we wrześniu 1932 roku zapadła Elisa Scarpelli. Schorzenie to – znane już od średniowiecza – wiązano z gruźlicą i określano również mianem gruźlicy skóry lub gruźlicy toczniowej skóry  (dziś lupusem, a konkretnie systemic lupus erythematosus, SLE, określa się najczęściej nie mający podłoża gruźliczego i atakujący nie tylko skórę toczeń rumieniowaty układowy). Cierpiący na wilka chorzy mieli ciężkie, niegojące się, wrzodziejące zmiany skórne. Takie zmiany – guzy, owrzodzenia i przetoki – dziesięcioletnia Elisa miała na twarzy i szyi. Od lewego policzka rozciągały się one aż do szyi, obejmując jej górną część. Liczni lekarze dwoili się i troili, żeby pomóc zeszpeconej przez chorobę dziewczynce, ale nic nie wskórali. Na nic się zdało stosowanie łagodząco-ściągających okładów, maści;  nie powiodła się także chirurgiczna próba zlikwidowania wrzodów.

    Wszystko to – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – zmieniło się  14 maja 1933 roku – w dniu, kiedy Gemma została błogosławioną. Rano zmiany wciąż były obecne, ale około godziny 11.00 Elisa zdjęła bandaże i przyłożyła do twarzy wizerunek Gemmy. „Gemmo, spójrz na mnie i ulituj się nade mną. Wylecz mnie, proszę” – powiedziała zdesperowana, ale równocześnie pełna wiary i nadziei. Mówią, że wiara góry przenosi. W tym przypadku stało się coś równie spektakularnego – w jednej chwili rany się zagoiły, guzy i owrzodzenia zniknęły. Elisa dotknęła twarzy, spojrzała do lustra i aż krzyknęła z wrażenia. Zaniepokojona jej krzykiem, przybiegła matka. Oniemiała! To było coś niewiarygodnego! A jednak to była prawda. Cudowne, natychmiastowe uzdrowienie z choroby, z którą nie poradzili sobie lekarze, przypisano samemu Bogu, który dokonał tego za wstawiennictwem nowej błogosławionej.

    Wyleczy także ciebie!

    Uzdrowienie, jakiego doznała Eliza, wywarło wielkie wrażenie na mieszkańcach Lappano i okolic. „Ojcze, poprośmy o pomoc bł. Gemmę. Wyleczyła naszą sąsiadkę Elisę, dlaczego miałaby nie wyleczyć także ciebie?” – tymi właśnie słowami – dwa lata później – do swojego ojca Natale Scarpellego zwróciła się jego pobożna jedyna córka Maria. Obydwie rodziny Scarpellich, choć nosiły to samo nazwisko, nie były ze sobą spokrewnione.

    Natale Scarpelli był rolnikiem i już od 1918 roku miał problemy zdrowotne. Podobnie jak cudownie uzdrowionemu księdzu Fabriziemu, doskwierały mu żylaki w nogach. W końcu zoperowano je z sukcesem i rolnikowi nie sprawiały już większych problemów. Sytuacja uległa zmianie 3 kwietnia 1935 roku, kiedy w wypadku zranił się w lewą nogę. Noga pokryła się sinymi, bolesnymi, ropiejącymi ranami i wrzodami. Nie mogąc wytrzymać z powodu bólu, który z dnia na dzień narastał, 18 maja  1935 roku rolnik udał się do lekarza. Lekarz zaordynował przyjmowanie lekarstw,  które – niestety – nie pomogły. Mało tego,  rana i owrzodzenie zaczęły się rozprzestrzeniać (w efekcie zajęły powierzchnię około  9 centymetrów kwadratowych).

    Rodzina znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, bo Natale – jedyny ich żywiciel – nie mogąc chodzić i pracować, zaległ w łóżku. To właśnie wtedy Maria Scarpelli uznała, że najwyższy czas poprosić o pomoc bł. Gemmę. Scarpelli postarali się o jej relikwię i zaczęli modlić się za jej wstawiennictwem o uzdrowienie chorego. W trakcie tych modłów Maria 30 maja wzięła relikwię do ręki i uczyniła nią znak krzyża nad zabandażowanymi owrzodzeniami. Jej ojciec poczuł wtedy zmęczenie i zapadł w sen. Następnego dnia rano okazało się, że noga mężczyzny jest już zdrowa. Ból ustał, a po zdjęciu suchych – niepokrytych ropą ani krwią – bandaży, na miejscu rozległych owrzodzeń była nowa, różowawa skóra. Co ciekawe – nogi mężczyzny nadal pokrywała sieć żylaków, ale nie przysparzały mu już one dotkliwszych cierpień. Jak się można było spodziewać, rozradowany rolnik natychmiast wstał z łóżka. Od tej pory mógł już normalnie chodzić i wrócić do pracy.

    Kanonizacji Gemmy dokonał Pius XII 2 maja 1940 roku.

    Nawrócił się  i oddał Bogu duszę

    Wśród cudów i łask, jakie doznawane są za przyczyną Świętej Gemmy, znajdujemy także przemiany duchowe. Święta jest bowiem niezwykle skuteczną specjalistką w doprowadzaniu do Boga zatwardziałych grzeszników. Choć często są to cuda większe niż uzdrowienia, jako naukowo niemierzalne nie są brane pod uwagę podczas procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych.

    Oto jeden ze szczególnych przypadków nawrócenia, który wywarł wielkie wrażenie na samym papieżu – Świętym Piusie X. Opisała go w wydanej jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w książce Św. Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej siostra Gesualda. Oto jej opis: „W roku 1907, w szpitalu w Lucca, znajdował się chory, który nie tylko był wielkim grzesznikiem, lecz człowiekiem zupełnie pozbawionym wiary i usposobionym wrogo do religii.

    Siostry szpitalne i ojcowie kapucyni próbowali wszelkich sposobów, aby poruszyć jego serce,  ale na próżno; wreszcie, aby uniknąć zgorszenia, zaprzestali dalszych usiłowań. Nie mogli jednak pogodzić się z myślą, że ta dusza miałaby być zgubioną. Jednemu z nich przyszło na myśl wezwać proboszcza do chorego. Był to bardzo zacny kapłan, ksiądz Benassini. Świadkowie  brutalnego zachowania się chorego wobec sióstr i kapucynów radzili kapłanowi,  by się nie narażał; on jednak nie cofnął się  i śmiało przemówił. To jeszcze bardziej rozjątrzyło chorego.

    – Ja tam nigdy nie wierzyłem w te bajdy i pogróżki – rzekł ze złością – a o tym waszym Chrystusie nie wiem, kto to taki! Co za gadanie o jakiejś tam duszy, o niebie, o piekle! Proszę mi dać spokój i niech mnie tu nikt więcej nie nudzi tymi śmiesznymi gadaniami!

    To mówiąc, chciał plunąć w twarz kapłanowi, który usunął się zasmucony. Gdy powrócił do domu, wzrok jego padł na Żywot Gemmy, którego czytanie niedawno rozpoczął. Ten widok ożywił na nowo jego nadzieję; ukląkł i ze łzami w oczach wzywał pomocy Służebnicy Bożej.

    Potem wezwał swego kapelana i polecił mu udać się do szpitala z pewną kobietą, znajomą chorego. Działo się to około godziny 23.00 wieczorem; (o tej porze dostanie się do szpitala jest bardzo utrudnione; uzyskali jednak pozwolenie).Kobieta weszła, ksiądz zaś został przed szpitalem. Ksiądz Benassini zaś w swoim domu modlił się gorąco przez cały czas.

    To, co teraz nastąpiło, było dziełem jednej chwili. Gdy tylko grzesznik ujrzał swoją znajomą, począł prosić, aby mu przyprowadziła księdza. Wyspowiadał się z najgłębszą skruchą; z oczu kapłana płynęły łzy wzruszenia, gdy podniósł rękę, by skruszonego rozgrzeszyć i oddać Jezusowi. Następnie pospieszył po wiatyk i oleje święte. Gdy chory przyjął te dwa sakramenty, rozpoczęła się agonia i około 4.00 nad ranem nawrócony grzesznik oddał Bogu swą duszę”1.

    Warto nadmienić, że wielu chorych nawróciło się po tym, jak pod ich poduszką umieszczono wizerunek Święty Gemmy.

    (tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda)

    1  S. Gesualda, Święta Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej, Wyd. Zgromadzenie Świętego Pawła; Rzym – Częstochowa – Paryż 1938, s. 181–182.

    PCh24.pl

    _____________________________________________________________________________

    Święta Miss – Gemma Galgani

     wikipedia.org

    Na Papieskim Instytucie “Teresianum” w Rzymie studenci przeprowadzili niedawno głosowanie i wybrali najpiękniejszą spośród świętych niewiast. Została nią 25-letnia włoska dziewczyna – św. Gemma Galgani (zm. w 1903 r.)
    Gemma w tłumaczeniu na język polski oznacza klejnot. I rzeczywiście, w gronie świętych jaśnieje ona jak drogocenny klejnot. Obdarzona niezwykłą inteligencją, już w pierwszych latach nauki w szkole otrzymywała odznaczenia jako najzdolniejsza uczennica. Świetnie zdawała wszystkie egzaminy, ale najdoskonalej zdała ten najtrudniejszy – egzamin z życia. Życie to było ciężkie, bardzo ciężkie. Nazwano ją “córką boleści”. Wcześnie osierociła ją matka, a gdy zmarł ojciec, tak przeżyła jego odejście, że z bólu zemdlała. Potem przyszły choroby: gruźlica, próchnica kości, skrzywienie kręgosłupa, zapalenie ucha, paraliż i całkowita głuchota. Bolesne operacje czyszczenia kości znosiła bez znieczulenia z heroiczną cierpliwością, wpatrując się w stojący przy niej wizerunek Jezusa Ukrzyżowanego.
    Gemma nie uciekała przed cierpieniem, a przez otrzymanie stygmatów upodobniła się do Chrystusa Ukrzyżowanego. Stało się to 8 czerwca 1899 r. Na polecenie kierownika duszy – o. Germana, pasjonisty, opisała to zdarzenie: “Był wieczór. Ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jak nigdy dotąd uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Najświętszej Matki. Po Jej prawej ręce stał mój Anioł Stróż. Kochająca Matka poleciła mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie: «Córko, w imię Jezusa zapewniam cię, że grzechy masz odpuszczone. Mój Syn Jezus bardzo cię umiłował i pragnie obdarzyć cię szczególną łaską. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja będę ci Matką, a ty czy okażesz się prawdziwą moją córką?». Następnie rozchyliła swój płaszcz i mnie okryła. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Wszystkie Jego Rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie, które natychmiast dotknęły mych dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby Matka Boża nie podtrzymywała mnie, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból, a miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawiły. Okryłam je jak mogłam i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka. Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”. Odtąd stygmaty odnawiały się u Gemmy w każdy piątek.
    Gdy Jezus dopuszcza kogoś do szczególnego udziału w swoich cierpieniach, czyni to nie tylko na użytek tej jednej osoby, lecz dla dobra wielu dusz. Serce Gemmy było pełne litości dla biednych grzeszników. Oto dla ilustracji jeden fakt. Kiedy o. German po raz pierwszy odwiedził dom, w którym mieszkała Gemma, był świadkiem niezwykłego zdarzenia, które zostało opublikowane.
    W pewnym momencie Gemma oddaliła się od stołu, przy którym znajdowała się wraz z rodziną i o. Germanem. Domownicy domyślili się, że stanie się coś niezwykłego, więc wraz z kapłanem dyskretnie zbliżyli się do otwartych drzwi i byli świadkami istnej walki, jaką Święta toczyła z Jezusem o zbawienie pewnego grzesznika. Zwrócona ku miejscu, w którym ukazał się jej Zbawiciel, mówiła spokojnym, lecz stanowczym głosem: “Jezu, skoro tu jesteś, ponownie błagam Cię o nawrócenie mojego grzesznika” (tu wymieniła jego nazwisko). Jezus zdawał się odrzucać jej prośbę, ale nie ustępowała: “Zbaw go, o Jezu! Nie mów, że tego nie uczynisz, przecież jesteś samym Miłosierdziem, za niego przelałeś Swoją Krew tak samo jak za mnie! On się poprawi i nie będzie już grzeszył. Za niego ja siebie ofiaruję”. W tym momencie Zbawiciel począł wyliczać jego bardzo ciężkie grzechy. Westchnęło biedne dziewczę przejęte grozą i zdawało się, że już traci nadzieję. Nagle olśniła ją nowa myśl i zawołała: “Jezu, Twoja Matka wstawia się za nim, czy możesz Jej odmówić?”. Chrystus natychmiast ustąpił i Gemma w uniesieniu radości zawołała: “O Jezu, uratowałeś go! Będzie zbawiony!”.
    Po tym wydarzeniu Gemma powróciła do zwykłego stanu. Wśród domowników będących pod wrażeniem tego, co się zdarzyło, zapanowało chwilowe milczenie. Później o. German zaczął przygotowywać się do wyjazdu. Wtem niespodzianie otworzyły się drzwi i wszedł ten, o którego zbawienie walczyła Gemma z Jezusem. Padł na kolana przed kapłanem i ze łzami błagał o wysłuchanie spowiedzi. Kapłan znał jego grzechy, więc pomógł mu, przypominając zapomniane. Pojednany z Bogiem grzesznik wyraził zgodę na ujawnienie tego zdarzenia.
    W 1902 r., wkrótce po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, Gemma ciężko zachorowała. Bardzo cierpiała, wychudła. Zawiadomiono o. Germana, który przybył i udzielił jej sakramentów świętych. Cierpienia trwały do kwietnia 1903 r. W Wielką Środę przyjęła Wiatyk, a w Wielką Sobotę – kiedy dzwony zaczęły obwieszczać tryumf Chrystusa Zmartwychwstałego – Gemma kończyła życie. Zwróciła się do Maryi ze słowami: “Mamo moja, Tobie powierzam moją duszę. Powiedz Jezusowi, aby mi okazał miłosierdzie”. Ucałowała krzyżyk, położyła go na sercu i już go nie wypuściła z rąk. Tak połączyła się z Chrystusem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej pięknej twarzy.
    Za życia Gemma pragnęła wstąpić do Zgromadzenia Sióstr Pasjonistek, ale nie została przyjęta. Siostry przyjęły ją po śmierci. Spoczywa w ich kościele pod wielkim ołtarzem, a pasjoniści zajęli się jej procesem kanonizacyjnym. Pius XI w 1933 r. ogłosił ją błogosławioną, a Pius XII w 1940 r. kanonizował tę dziewczynę, uznaną za najpiękniejszą spośród świętych niewiast.
    Św. Gemma Galgani – stygmatyczka XX wieku – należy do najbardziej czczonych świętych. Jej życiorys przetłumaczono na wszystkie główne języki. W języku polskim jej biografia ukazała się jeszcze przed beatyfikacją – w 1925 r. pt. Córka Boleści, następnie, w 1934 r., wydana została książka pt. Dziewica z Lukki – bł. Gemma Galgani, w 1938 r. ukazała się pozycja pt. Św. Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej i w 1988 r. – książka pt. Święta Gemma Galgani. Krótki życiorys Świętej zamieszczono też w Echu Ojca Bernarda (nr 25/2001), które można zamówić pod adresem: Ojcowie Pasjoniści, Sadowie-Golgota, 63-400 Ostrów Wlkp.

    o. Dominik Buszta CP/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________

    Pamiętniki św. Gemmy Galgani. Mistyczka opisuje spotkania z Jezusem, Maryją i „nieprzyjacielem”

    ŚWIĘTA GEMMA GALGANI

    EAST NEWS

    *****

    Zapiski włoskiej stygmatyczki zawarte w „Autobiografii” i „Dzienniku” to pasjonująca lektura duchowa. Święta opisuje tam na przykład, jak przeżywała tzw. „mistyczne porwanie serca”.

    „Autobiografia” i „Dziennik” św. Gemmy Galgani to opisy jej życia i zachęta do przeżywania codzienności w komunii z Bogiem. Działanie zgodne z nauką Jezusa jest trudne i wymaga wyrzeczeń. Nie jest jednak niemożliwe. Jak czytamy w przedmowie do jej dzieła: „Tylko przez krzyż można dojść do światła”.

    Spisane świadectwo św. Gemmy Galgani

    Św. Gemma Galgani budzi współcześnie coraz większe zainteresowanie. Wiele napisano już o jej życiu. Świętą poznajemy z szerszej perspektywy jej zapisków. Pokazują one, jak silna więź łączyła ją z Jezusem i w jak piękny sposób ją wyrażała.

    Książkę rozpoczyna „Autobiografia”. Spisana jest w formie listu, spowiedzi generalnej. Zainspirowała ją do tego rozmowa z jej kierownikiem duchowym – ojcem Germano Ruopollo z Rzymu. „Autobiografia” powstała później niż „Dziennik” (inicjatywa bp. Volpiego, biskupa pomocniczego Lukki, u którego Gemma odbyła pierwszą spowiedź).

    Dzięki tym tekstom możemy ją bliżej poznać i zobaczyć jej postawę wobec Jezusa, Maryi, ale i drugiego człowieka. Widać w nich niezwykłą pokorę i ufność. Gemma wspomina m.in. swoją mamę, przyjęcie Pierwszej Komunii Świętej, sakramentu bierzmowania, poszukiwanie swojego powołania i rozpoczęcie nowego życia, które powierzyła Jezusowi i Jego świętej woli.

    W oryginale pewne części zapisków miały być podobno okopcone i nadpalone przez demona.

    Łaska stygmatów

    Z woli Jezusa Ukrzyżowanego Gemma Galgani 8 czerwca 1899 roku otrzymała stygmaty. Każde cierpienie przyjmowała z wdzięcznością i dziękowała za nie: ból nogi, operacje itp. Trzymała wówczas w ręku krzyż.

    Gdy w czerwcu 1899 roku uczestniczyła w misjach odbywających się w katedrze lukkijskiej, ukazywał się jej sługa Boży Gabriel od Matki Bożej Bolesnej. Był odziany w strój zakonny: czarny habit, skórzany pas, na którym wisiał różaniec oraz symbol pasjonistów – serce, z którego wychodzi krzyż, a w sercu napis: Jesu Christi Passio (Męka Jezusa Chrystusa).

    Spotkania z Jezusem i cierpienie Gemmy

    Święta miała dar widzenia Jezusa Ukrzyżowanego, mogła ujrzeć Jego oblicze pokryte krwią. Wówczas pragnęła więcej cierpieć, by zadośćuczynić męce Zbawiciela.

    Jezus był dla niej powiernikiem, mistrzem. Utwierdzał ją w jej postawie: „Naucz się najpierw cierpieć. Cierpienie uczy kochać” – uspokajał ją.

    Cierpienia jej nie opuszczały: śmierć mamy, śmierć ojca, choroby, utrata dóbr materialnych. W 1901 roku otrzymała kolejne stygmaty: korony cierniowej i biczowania. Na jej ciele widać było pręgi identyczne jak u Jezusa. Świadkowie potwierdzali, że nie były to złudzenia.

    Cierpienia nasilały się w piątek, wówczas czuła w głowie ciernie. Pisze: „Ciernie wbijają się w mózg, a kropelki krwi spływają na czoło”. Na każdy czwartek, gdy rozpoczynały się stygmaty męki, Gemma starannie się przygotowywała. Były to spotkania z Oblubieńcem. W „Dzienniku”liczącym 104 stronyczęsto pojawia się graficzny znak krzyża, zazwyczaj na początku zapisków lub na ich końcu.

    Ataki szatana

    Podczas modlitwy wielokrotnie nawiedzał ją „nieprzyjaciel”. W taki sposób określany jest diabeł. Przyjmował postaci karła, potwora, czarnego psa, a nawet anioła stróża. Św. Gemma opisuje, że zadawał jej dotkliwe ciosy w plecy i bił.

    Wtedy też Gemma wzywała pomocy swojego anioła stróża. Diabeł powalał ją na ziemię: „Bardzo mnie poturbował. Tak mocno wykręcił mi ramię, że runęłam na ziemię z wielkiego bólu, wyrwał mi wtedy kość ze stawu, ale zaraz wróciła na swoje miejsce, bo Jezus dotknął jej i wszystko naprawił” („Dziennik”, 22.07.1900 r.).

    Szatan próbował ją wpędzić w stan rozpaczy i opuszczenia przez Boga.

    Spotkania z Maryją i duszami czyścowymi

    Soboty to był czas na spotkania z Matką Bożą Bolesną. Gemma nazywa ją ciepło i serdecznie „mamą”. Święta znosiła także cierpienia za dusze w czyśćcu. Namawiał ją do tego także jej anioł stróż: „Każde, nawet najmniejsze cierpienie jest dla nich pociechą”.

    Opisuje, że przeżywała także tzw. „mistyczne porwanie serca”. Jezus je wyjmował z piersi, po czym po spowiedzi powracało na swoje miejsce.

    Papież Benedykt XIV określił tę wymianę serca największą próbą miłości. I taką, pełną miłości młodą kobietą była św. Gemma Galgani. Rozważając Mękę Jezusa, robiła to z radością w sercu. Czułość i Boża obecność w jej życiu są namacalne, szczególnie zaś widać to po lekturze „Autobiografii” i „Dziennika”.

    Św. Gemma Galgani, „Autobiografia. Dziennik”. Warszawa 2017

    Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 kwietnia

    Święty Juliusz I, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Zenon z Werony, biskup
    ***
    Święty Juliusz I

    Juliusz pochodził z Rzymu, był synem Rustyka (Rustykusa). Wstąpił na tron Piotrowy 6 lutego 337 r. po czterech miesiącach sediswakancji (poprzedni papież, św. Marek, zmarł 7 października 336 r.). Podczas jego pontyfikatu zmarł cesarz Konstantyn I Wielki, co zakończyło jedność cesarstwa i jedność polityki wobec papieża. Nastąpił podział cesarstwa i podział Kościoła na wschodni i zachodni. Kościół zachodni popierał nicejskie wyznanie wiary, a Kościół wschodni – wyznanie ariańskie. Między innymi na tym tle doszło do zatargu między biskupami. Juliusz I wystosował wówczas list do biskupów Wschodu, w którym przypomniał o autorytecie i prymacie stolicy rzymskiej, do której należało się zwracać o rozstrzygnięcie sporów. W ten sposób pragnął załagodzić narastające konflikty.
    W 343 r. zwołał synod ekumeniczny w Sadyce (dzisiejsza Sofia). Synod ten ogłosił szereg praw odnoszących się do zwierzchniej władzy biskupa rzymskiego i stworzył możliwość złożonemu z urzędu biskupowi odwołania się do biskupa rzymskiego, który miał potwierdzić wyrok lub zarządzić nowe dochodzenie. W przypadku ponownego odwołania się pokrzywdzonego biskupa zagwarantowano papieżowi głos ostateczny. Juliuszowi I przypisuje się także wydanie dekretów o archiwum i kancelarii w Kościele rzymskim, na wzór ówczesnego cesarstwa, co zapoczątkowało Archiwum Watykańskie. Po raz pierwszy za pontyfikatu Juliusza I wspomina się o urzędzie primicerius notariorum, czyli starszego notariusza Kościoła.
    Papież Juliusz I zbudował dwa kościoły: bazylikę Dwunastu Apostołów (jeden z kościołów stacyjnych Rzymu) i bazylikę Santa Maria in Trastevere (Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu – kościół tytularny trzech polskich kardynałów: w XVI w. Stanisława Hozjusza, który jest w nim pochowany, a w czasach współczesnych Stefana Wyszyńskiego i Józefa Glempa), jak również salę przyjęć w pałacu laterańskim. Zmarł w Rzymie 12 kwietnia 352 r. i został pochowany na cmentarzu Kalepodiusza przy Via Aurelia. W 790 roku papież Hadrian I przeniósł doczesne szczątki św. Juliusza I, razem z relikwiami św. Kaliksta I, do bazyliki Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu.
    W ikonografii św. Juliusz I jest ukazywany z kościołem lub rulonem pergaminu w dłoni. Jego atrybutami są: paliusz, mitra, katedra, zwój, księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 kwietnia

    Święty Marcin I, papież i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Hermenegild, królewicz i męczennik
    ***
    Święty Marcin I
    Marcin pochodził z włoskiego miasta Todi (w Umbrii). Był synem kapłana Fabrycjusza. Od młodości przebywał w Rzymie i należał do jego hierarchii duchownej. Wyświęcony na diakona, pełnił przez pewien czas funkcję apokryzariusza, czyli jakby nuncjusza papieskiego na dworze cesarza wschodnio-rzymskiego w Konstantynopolu. Po śmierci Teodora I w 649 r. został wybrany papieżem i konsekrowany bez zatwierdzenia cesarza. Otrzymał wówczas święcenia kapłańskie i sakrę biskupią. Konstanty II, dotknięty takim obrotem spraw, odmówił uznania Marcina I za prawowitego papieża.
    Marcin I pragnął wyraźnie określić stanowisko Kościoła rzymskiego wobec monoteletów, którzy utrzymywali, że Pan Jezus posiadał tylko jedną wolę – Bożą, a nie miał woli ludzkiej. Zwołał więc – znów bez pytania cesarza – synod w kościele Zbawiciela na Lateranie, w którym wzięło udział 105 biskupów łacińskich i 30 wschodnich z terenów, które zajęli Arabowie. W 20 anatemach potępiono tam uroczyście błędy monoteletów. Wydano równocześnie pismo wyjaśniające, jaka jest prawdziwa nauka katolicka. Dokumenty synodu zostały rozesłane do wszystkich biskupów i całego duchowieństwa chrześcijańskiego, a także do cesarza Konstantyna II.
    Cesarz poczytał to jako osobisty atak papieża na jego autorytet i zareagował bardzo gwałtownie. W 650 r. wysłał swojego przedstawiciela, Olimpiusza, egzarchę Rawenny, do Rzymu, by aresztował papieża, a biskupów zmusił do odwołania dekretów synodu. Olimpiusz widząc jednak poparcie, jakim cieszył się papież, zbuntował się przeciw cesarzowi i ratował się ucieczką na Sycylię. Podanie głosi, że gdy Olimpiusz zamierzał w czasie Mszy świętej osobiście dokonać na św. Marcinie porwania, nagle oślepł. Konstantyn II wysłał wówczas z wojskiem drugiego apokryzariusza w osobie Teodora Kalliopy. Aresztował on papieża Marcina 17 czerwca 653 r. i w bardzo ciężkiej i upokarzającej podróży zawiódł go na Naksos, gdzie chory papież spędził w nędzy cały rok. Następnie Marcin został wywieziony do Konstantynopola, gdzie stanął przed sądem senatu. Został oskarżony nie o obronę ortodoksyjności i potępienie Typos (edykt Konstansa II zakazujący dyskusji na temat liczby woli Chrystusa), ale o podżeganie do buntu egzarchy Olimpiusza, wzniecenie rozruchów i bezprawne ogłoszenie się papieżem.
    Sąd cesarski skazał papieża na “degradację” ze wszystkich święceń duchownych i funkcji. Skazany na śmierć, został publicznie odarty z szat pontyfikalnych, zakuty w kajdany i poprowadzony przez miasto na miejsce kaźni. Za wstawiennictwem patriarchy Konstantynopola Pawła II karę śmierci zamieniono Marcinowi na dożywotnie zesłanie do Chersonezu na Krym. Zdołał on stamtąd napisać list, w którym skarży się, że nie ma nawet kawałka chleba, ale modli się, by na Stolicy Apostolskiej nie znalazł się heretyk-monoteleta, narzucony przez cesarza. Z powodu nieludzkich warunków papież zmarł z biedy i udręczenia 13 kwietnia 655 r. Pochowano go w miejscowym kościele pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Jego grób stał się nawet celem pielgrzymek. Marcin I był ostatnim, którego Kościół wpisał do katalogu świętych papieży i męczenników.
    W ikonografii św. Marcin ukazywany jest w papieskim stroju pontyfikalnym z księgą w dłoni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 kwietnia

    Święta Ludwina, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Walerian, męczennik
    ***
    Święta Ludwina

    Ludwina (Ludmiła) urodziła się w Holandii w miasteczku Schiedam koło Rotterdamu 18 marca 1380 roku. Jej rodzice, Piotr i Petronela, pochodzili ze zubożałej szlachty. Ludwina była dziewiątym dzieckiem. Należała do najurodziwszych dziewcząt miasta. O jej rękę ubiegało się wielu. Chrystus chciał ją jednak mieć wyłącznie dla siebie. Kiedy dziecko miało zaledwie 7 lat, złożyło ślub dozgonnej czystości. Kiedy miała 15 lat, w czasie zabawy na lodzie, upadła tak nieszczęśliwie, że uszkodziła sobie kość pacierzową. To był początek jej Golgoty, trwającej długich 38 lat. Przez tak długi czas Ludwina nie opuszczała łóżka, a życie jej było jednym, powolnym konaniem. Od leżenia powstały bolesne odleżyny. Ciało pokryło się jedną raną. Gnijąca i cuchnąca flegma, wydobywająca się z ran, odstraszyła od chorej nawet najodważniejszych. Lekarze nie mogli rozeznać się w chorobie. Stosowali eksperymentalne zabiegi, które nie tylko nie pomagały i nie przynosiły żadnej ulgi, ale wręcz przeciwnie – zaostrzały sytuację.
    Początkowo nieszczęśliwa Ludwina usiłowała jeszcze chodzić, czołgając się na rękach i kolanach po ziemi. Potem i na to zabrakło sił. Paraliż tak ją obezwładnił, że poruszała tylko głową i lewą ręką. Zgangrenowane wnętrzności wydawały ustami, uszami i nosem cuchnącą ropę z krwią. W ranach zalęgło się robactwo. Na domiar złego nie było komu koło chorej chodzić, a przecież potrzebowała stałej opieki. Najęto wreszcie do posługi kobietę, która nie tylko nie była pomocą dla Ludwiny, ale często lżyła ją, pluła na jej twarz, a nawet posuwała się do rękoczynów.
    To morze cierpienia fizycznego i duchowego początkowo doprowadzało Ludwinę do rozpaczy. Buntowała się, narzekała na swój los, pragnęła śmierci jako wybawienia. Dopiero gdy pewnego dnia odwiedził ją spowiednik i przypomniał mękę i śmierć Pana Jezusa, otworzył jej oczy na wartość i sens cierpienia. Odtąd cicho i bohatersko zaczęła znosić swój los. W swoim cierpieniu jednoczyła się z męką Pana Jezusa tak, że powoli nawet pokochała swoje cierpienia. Uznała w nich szczególny rodzaj swojego apostolstwa. Już nie błagała ani o zdrowie, ani o śmierć, ale by cierpieniem mogła nawrócić jak najwięcej grzeszników, przynieść ulgę duszom w czyśćcu cierpiącym, być ofiarną żertwą dla umęczonego Oblubieńca.
    W tej długiej agonii Bóg nawiedzał ją duchowymi pociechami, wizjami, a nawet ekstazą. W ostatnich latach żyła podobnie jak św. Mikołaj z Flüe – wyłącznie Komunią świętą. Rychło też sława jej świętości obiegła okolicę. Przychodzono do niej tłumnie, polecano się jej modlitwie, proszono o rady. Dary, jakie jej składano, oddawała ubogim. Tomasz a Kempis pisze w jej żywocie, że na wiadomość o pewnej ubogiej wdowie posłała jej przez znajomą osobę 8 franków. Okazało się jednak, że te franki mimo robionych wydatków zawsze pozostawały nieuszczuplone. Dzięki temu wdowa mogła zaopatrzyć swój dom i spłacić wszystkie długi. Na pamiątkę przechowywano ten woreczek, zwany “sakiewką Bożą”. Ludwina miała także dar przepowiadania. Tuż przed śmiercią zjawił się jej Pan Jezus z piękną koroną, w której jednak brakowało kilka klejnotów. Rzekł do niej: “Córko, potrzeba je jeszcze dopełnić”. W kilka dni potem na Ludwinę napadli bandyci, ograbili ją doszczętnie i pobili.
    14 kwietnia 1433 roku, po 53 latach życia, Ludwina przeniosła się do szczęśliwej wieczności. Gdy ubierano ją do trumny, zauważono na jej ciele zamiast koszuli ostrą włosiennicę. Papież Leon XIII w roku 1890 zatwierdził jej kult.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 kwietnia

    Błogosławiony Cezary Bus, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święte Anastazja i Bazylissa, męczennice
    ***
    Błogosławiony Cezary Bus

    Cezary Bus urodził się w Cavaillon, we Francji, w roku 1544. Pochodził z rodziny włoskiej, która przed stu laty osiedliła się we Francji. Jako młodzieniec poszedł w ślady starszego brata, kapitana gwardii króla Karola IX, i wstąpił do wojska. Prowadził życie światowe, jak jego towarzysze.
    Zapadł jednak na ciężką chorobę. To zbliżyło go do Pana Boga. Zaczął myśleć poważniej o życiu i jego celu. Opatrzność pomogła mu w tym również przez prostych, ale szlachetnych i głęboko religijnych ludzi. Należeli do nich: krawiec Ludwik Guyot, który został potem zakrystianem katedry w Cavaillon, oraz cicha, oddana dobroczynności niewiasta, Antonina Reveillade. Ta ostatnia była analfabetką, dlatego prosiła często Busa, by czytał jej żywoty Świętych. W miarę rozczytywania się w nich, Bus odkrywał nowy świat. Reszty dokonał jego spowiednik, jezuita Piotr Peguet.
    Dzięki nim Bus rozpoczął studia teologiczne i został kapłanem. Był to rok 1582. Cezar wtedy miał 42 lata. Gorliwy kapłan przekonał się na sobie, że główną przyczyną obojętności religijnej wśród wielu katolików jest ignorancja religijna, posunięta zbyt często do religijnego analfabetyzmu. Postanowił więc oddać się cały na służbę nauczania prawd wiary zarówno dzieci, jak i młodzieży i starszych. Za zezwoleniem biskupów Aix i Awinionu chodził od wioski do wioski, przemierzał ulice miast, uczył z ambon i podczas długich godzin spowiadania.
    Z czasem przyłączyli się do niego współpracownicy. Założył z nimi nową rodzinę zakonną pod nazwą “Kapłanów Nauki Chrześcijańskiej”. Zwano ich powszechnie doktrynariuszami. Niestety, Cezary przeżył bolesny rozłam w tej nowej rodzinie. Jego towarzysz, Romillon, nie był za składaniem ślubów, chciał, by była to wspólnota bardziej luźna. Przeciągnął na swoją stronę pewną liczbę zwolenników. W ten sposób powstały dwa odłamy: jeden z główną siedzibą w Awinionie (Bus), drugi w Aix (Romillon).
    Powstało równocześnie zgromadzenie sióstr dla nauczania prawd wiary kobiet i dziewcząt. Przybrały nazwę “Sióstr Nauki Chrześcijańskiej”. Instytut istnieje do dziś, liczy kilkadziesiąt sióstr.
    Cezary zmarł 15 kwietnia 1607 roku w wieku 63 lat. W Awinionie jest jego grób. Dnia 27 kwietnia 1975 roku papież Paweł VI ogłosił uroczyście go błogosławionym. W uroczystości wziął udział episkopat francuski, przedstawiciele rządu, przełożeni wyżsi zakonu i dalsi krewni sługi Bożego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 kwietnia

    Święta Maria Bernadetta Soubirous,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Benedykt Józef Labre, wyznawca
    ***



    Maria Bernadetta urodziła się 7 stycznia 1844 r. w Lourdes jako najstarsza z rodzeństwa. Była córką ubogiego młynarza. W dwa dni po urodzeniu otrzymała chrzest. Kiedy miała 11 lat, przyjęła ją do siebie krewna, u której pasała owce. Po trzech latach wróciła do rodzinnego Lourdes, aby przygotować się do I Komunii Świętej. I wtedy – 11 lutego 1858 r. – po raz pierwszy Bernadecie objawiła się Matka Boża nad rzeką Gave, w pobliżu groty Massabielle. Wezwała ją do modlitwy różańcowej oraz do czynów pokutnych w intencji nawrócenia grzeszników. W ciągu pół roku Matka Boża objawiła się Świętej 18 razy. Wizje te dały początek słynnemu sanktuarium w Lourdes. W roku 1862 biskup diecezji Tarbes, Laurence, do której należało Lourdes, ogłosił dekret o prawdziwości objawień.
    W tym samym roku Bernadetta zapadła na obustronne zapalenie płuc. Wyzdrowiała, ale postanowiła wstąpić do zakonu. Chciała się po prostu ukryć, by ujść oczu ciekawych. Dzięki pośrednictwu biskupa z Nevers, Forcade, wstąpiła tamże do sióstr “od miłości i nauczania chrześcijańskiego”. Pożegnała się więc z rodziną i z ukochaną grotą massabielską. Schorowanej, powierzono funkcję infirmerki i zakrystianki. Dopiero 22 września 1878 roku złożyła śluby wieczyste. Zmarła 16 kwietnia 1879 r., mając 35 lat.
    Kościół nie wyniósł Bernadetty na ołtarze ze względu na głośne objawienia Maryi, ale ze względu na osobistą świętość Bernadetty. Wiele cierpiała z powodu astmy. Doświadczały ją bardzo siostry, gdyż znacznie różniła się od nich wykształceniem i prostymi obyczajami. Sławna w świecie – w klasztorze chciała być ostatnia i cieszyła się z wszelkich upokorzeń. Zwykła powtarzać: “O Jezu, daj mi swój krzyż… Skoro nie mogę przelać swojej krwi za grzeszników, chciałabym cierpieć dla ich zbawienia”. Na najwyższą pochwałę zasługuje to, że podczas gdy Lourdes i jej imię było na ustach całego świata, kiedy tysięczne tłumy codziennie nawiedzały to święte miejsce, sama Bernadetta żyła w ukryciu, nie dawała żadnych wywiadów, uważając po prostu, że jej misja się skończyła, a rozpoczęła swoją misję Matka Boża.
    W czasie procesu kanonizacyjnego (1919) stwierdzono, że ciało Bernadetty mimo upływu czasu pozostało nienaruszone. W 1925 roku (rok święty) papież Pius XI ogłosił Marię Bernadettę błogosławioną w obecności ostatniego z jej braci, a w roku 1933 zaliczył ją uroczyście w poczet świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    „Głupia prostaczka”, której objawiła się Maryja. Poruszająca historia Bernadety Soubirous

    ŚWIĘTA BERNADETTA SOUBIROUS

    Bernadeta wciąż trwała przy danej jej przez Maryję słodko-gorzkiej obietnicy: „Obiecuję ci szczęście, ale nie na tej ziemi” i to pewnie z niej czerpała siły do przyjmowania z dziękczynieniem cierpienia i upokorzeń.

    Od pierwszego objawienia w Lourdes w lutym 1858 roku ludzie traktowali małą wizjonerkę jak dzikie zwierzątko. Zresztą, po pewnym czasie Bernadeta sama czuła się zaszczuta. Ciągle ktoś chciał z nią rozmawiać, dyskutować albo przynajmniej na nią popatrzeć.

    Bernadeta Soubirous schowała się w… klasztorze

    Nie chciała sobą przesłaniać treści samych objawień – była świadoma, że teraz przyszedł czas działania Maryi. Rozwiązanie wkrótce przyszło samo: niewiele po ostatniej wizji zachorowała na zapalenie płuc. Leczyła się w szpitaliku Sióstr Miłosierdzia z Nevers i musiało to być dobre doświadczenie, bo postanowiła wstąpić do tego zgromadzenia i tak uciec przed ciekawskimi.

    Nie miała wykształcenia i była prosta w obejściu, więc nadawała się tylko do tzw. drugiego chóru, czyli sióstr pracujących fizycznie. Jednak równocześnie była chora na astmę i ogólnie słabego zdrowia, co wykluczało ciężkie prace. Przyjęto ją dzięki protekcji biskupa miejsca. Próg klasztoru przekroczyła 7 lipca 1866 roku wraz z dwiema innymi aspirantkami, mając 22 lata.

    Na drugi dzień przełożone zebrały całą wspólnotę (trzysta sióstr) w głównej sali i Bernadeta po raz pierwszy i ostatni opowiedziała im historię objawień. Od tego momentu miała być jedną z sióstr, a do tematu wizji nie wolno było wracać. Przynajmniej w gronie sióstr, bo do furty wciąż pukali dziennikarze (ci byli odsyłani) i osoby duchowne, w tym historycy, którzy „przesłuchiwali” s. Marię Bernardę. Cierpliwie odpowiadała na wciąż te same pytania i opowiadała wciąż i wciąż swoją historię.

    Dlaczego Maryja nie objawiła się komuś wykształconemu?

    Jednocześnie była w formacji. Jej bezpośrednią przełożoną była siostra ze szlacheckiej rodziny. Nie potrafiła zrozumieć, czemu Maryja objawiła się właśnie takiej „głupiej prostaczce”, a nie komuś z wysokiego rodu lub przynajmniej dobrze wykształconemu. Prawie do końca życia odrzucała prawdziwość tych wizji, a samą wizjonerkę uważała za małą spryciarkę, która chciała zwrócić na siebie uwagę i coś zyskać na twierdzeniu, że widziała Matkę Boga.

    Dlatego wyłapywała jej najmniejsze potknięcia, nie dawała zwolnień od obowiązków i do granic nerwicy natręctw pilnowała, czy Bernadeta wypełnia regułę. Wizjonerka przyjmowała to w pokorze, nawet fakt, że wciąż odkładano jej śluby wieczyste. Złożyła je prawie cudem – ponieważ przy kolejnym ataku choroby obawiano się, że umrze, dano jej zezwolenie na nie. Bernadeta tym razem jeszcze nie zmarła, ale śluby były już ważne.

    Praca św. Bernadety w szpitalu

    Wcześniej jednak było kilkanaście lat pracy w szpitalu, najpierw jako pomoc pielęgniarki, a potem jako siostra odpowiedzialna za szpital. Sama schorowana – do astmy wkrótce dołączył nowotwór kolana i gruźlica – doskonale rozumiała słabość innych. Chorzy byli zachwyceni jej delikatnością i wyczuciem. Miała w sobie wiele naturalnej radości i przyjazny sposób bycia. Siostry do niej lgnęły, szczególnie aspirantki i postulantki.

    Uważała się za ograniczoną i mało zdolną intelektualnie. Nie szukała wielkości. Świadczy o tym choćby następująca historia: ktoś przyniósł do klasztoru w Nevers informację, że w Lourdes można kupić zdjęcia Bernadety. Opłata za ich nabycie była śmiesznie mała. Wizjonerka skwitowała to słowami: „Widocznie tyle jestem warta”.

    Modlitwa – najważniejsze zadanie Bernadety

    Jednocześnie wciąż trwała przy danej jej przez Maryję słodko-gorzkiej obietnicy: „Obiecuję ci szczęście, ale nie na tej ziemi” i to pewnie z niej czerpała siły do przyjmowania w pokoju i z dziękczynieniem cierpienia fizycznego i upokorzeń.

    Jednym z ostatnich była chwila przydzielania nowym profeskom wieczystym ich miejsca w zgromadzeniu. Była wtedy wśród nich i s. Soubirous, jednak przełożone jakby o niej zapomniały. Dopiero biskup zwrócił uwagę, że jej nie dano żadnego miejsca. Zapytał więc, co umie. Odparła, że nic, tylko się modlić. Więc ordynariusz wyznaczył jej jako zadanie w zakonie modlitwę.

    Zmarła 16 kwietnia 1879 roku w wieku zaledwie 33 lat. Został po niej malutki notatnik duchowy, a w nim piękny duchowy „testament” – spisany niewiele przed śmiercią hymn dziękczynienia. Za wszystko.

    Testament Bernadety Soubirous*

    Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałam pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie… dziękuje Ci, Jezu.

    Za dni, w który przychodziłaś, Maryjo, i za te, w które nie przyszłaś – nie będę Ci się umiała odwdzięczyć, jak tylko w raju. Ale i za otrzymany policzek, za drwiny, za obelgi, za tych, co mnie mieli za pomyloną, za tych, co mnie posądzali o oszustwo, za tych, co mnie posądzali o robienie interesu… dziękuje Ci, Matko.

    Za ortografię, której nie umiałam nigdy, za to, że pamięci nigdy nie miałam, za moją ignorancję i za moją głupotę, dziękuję Ci.

    Dziękuję Ci, ponieważ gdyby było na ziemi dziecko o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś je wybrała…

    Za to, że moja mama umarła daleko, za ból, który odczuwałam, kiedy mój ojciec, zamiast uścisnąć swoją małą Bernadetę, nazwał mnie „siostro Mario Bernardo” … dziękuję Ci, Jezu. Dziękuję Ci za to serce, które mi dałeś, tak delikatne i wrażliwe, a które przepełniłeś goryczą…

    Za to, że matka Józefa obwieściła, że się nie nadaję do niczego, dziękuję…, za sarkazmy matki mistrzyni, jej głos twardy, jej niesprawiedliwości, jej ironię i za chleb upokorzenia… dziękuję.

    Dziękuję za to, że byłam tą uprzywilejowaną w wytykaniu mi wad, tak że inne siostry mówiły: „Jak to dobrze, że nie jestem Bernadetą”.

    Dziękuję, za to, że byłam Bernadetą, której grożono więzieniem, ponieważ widziałam Ciebie, Matko… tą Bernadetą tak nędzną i marną, że widząc ją, mówili sobie: „To ta ma być Bernadeta, którą ludzie oglądali jak rzadkie zwierzę?”.

    Za to ciało, które mi dałeś, godne politowania, gnijące…, za tę chorobę, piekącą jak ogień i dym, za moje spróchniałe kości, za pocenie się i gorączkę, za tępe ostre bóle… dziękuję Ci, mój Boże.

    I za tę duszę, którą mi dałeś, za pustynię wewnętrznej oschłości, za Twoje noce i Twoje błyskawice, za Twoje milczenie i Twe pioruny, za wszystko. Za Ciebie – i gdy byłeś obecny, i gdy Cię brakowało… dziękuje Ci, Jezu.

    Elżbieta Wiater/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 kwietnia

    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Baptysta Spagnoli, prezbiter
    ***
    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Katarzyna Tekakwitha, zwana także “Genowefą Nowej Francji”, urodziła się na początku kwietnia 1656 r. w osadzie wiejskiej Osserneon (obecnie Auresville w stanie Nowy Jork), należącej do jednego z najbardziej wojowniczych plemion irokeskich. Tekakwitha jest imieniem, które Katarzyna otrzymała od swojego ludu, gdy się urodziła. W języków Mohawków oznacza ono: “ona porządkuje sprawy” albo “ta, która wszystko czyni w należytym ładzie”. Ojciec Katarzyny był naczelnikiem osady, poganinem. Matka pochodziła z plemienia Algonkinów znad Zatoki św. Wawrzyńca i była chrześcijanką. Została porwana przez Irokezów i uratowana od losu branki przez ojca Tekakwithy, któremu później również urodziła syna. Swe praktyki religijne spełniała potajemnie, ale dzieciom opowiadała o Bogu.
    Gdy Katarzyna miała cztery lata, jej rodzice i brat zachorowali na ospę i zmarli. Po mamie został jej różaniec. Ona co prawda przeżyła tę chorobę, ale pozostały jej blizny na twarzy i poważnie uszkodzony wzrok. Sierotę adoptowała ciotka Karitha i jej mąż Jowanero, który został wodzem Żółwi. W 1666 r. pięć plemion irokeskich zawarło pokój z Francuzami. Mohawkowie do układów nie przystąpili, dlatego dowódca wojsk kolonialnych, hrabia de Tracy, zorganizował przeciw nim ekspedycję karną. Plemię ukryło się w puszczy.
    W roku 1667 misjonarze z zakonu jezuitów – Bruyas, Fremin i Pierron – dotarli do plemienia z misją pokojową. To właśnie dzięki nim Katarzyna zetknęła się po raz pierwszy z chrześcijaństwem i przyjęła jego prawdy z wielkim entuzjazmem. Usiłowano ją wydać za mąż. Dzielnie opierała się tym próbom, a w końcu wyznała, że pragnie przyjąć chrzest.
    Kiedy ukończyła 18 lat, poprosiła o to o. Jacquesa de Lamberville, chociaż żyła wśród ludzi wrogo nastawionych do wiary chrześcijańskiej. Mimo protestów opiekunów, przyjęła chrzest w dniu 5 kwietnia 1667 r., biorąc za patronkę Katarzynę ze Sieny. Odtąd nazywano ją Kateri. Indiańska dziewczyna stała się nieustraszoną chrześcijanką, chociaż była obiektem narastającej pogardy i kpin niechrześcijańskiej ludności ze swojej wioski. Szydzono z jej nawrócenia, odmowy pracy w niedziele i niechęci do zawarcia małżeństwa. Ale to nie osłabiło jej wiary. Pewnego dnia młody wojownik postanowił przestraszyć Katarzynę i nakłonić ją do porzucenia nowej wiary. Ozdobiony barwami wojennymi, podniósł maczugę i zamachnął się, tak jakby chciał ją zabić. Dziewczyna myślała, że wkrótce umrze, ale zamknęła oczy i nie poruszyła się z miejsca. Jej odwaga spowodowała, że młody wojownik opuścił maczugę i odszedł.
    Katarzyna mieszkała w zajeździe swojego wuja tak długo, jak było to bezpieczne. W październiku 1677 r. została zmuszona do ucieczki do Kahnawake (dziś La-Prairie-de-la-Madelaine) nad rzeką św. Wawrzyńca na południe od Montrealu. Mieszkała tam z Anastazją Tegonhatsihonga, chrześcijan
    ką pochodzenia indiańskiego. W 1677 w Boże Narodzenie przyjęła pierwszą Komunię Świętą, a w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w 1679 r. złożyła ślub czystości.

    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Lubiła strugać drewniane krzyżyki, których wystrugała tysiące, by w ten sposób Jezus stał się bardziej znany wśród Indian. Rozdawała je potem ludziom, wieszała na drzewach, zostawiała przy jeziorach i na polach. Podczas zimowego sezonu łowieckiego, gdy wraz z mieszkańcami wioski znalazła się z dala od niej, zrobiła na drzewie małą, drewnianą kapliczkę z wyrzeźbionym krzyżem i tam spędzała czas na modlitwie, klęcząc na śniegu. Katarzyna kochała różaniec i zawsze nosiła go na szyi. Nazywana była lilią plemienia Mohawków.
    Indianie, Francuzi i misjonarze podziwiali jej wyjątkową pobożność. Zajmowała się uczeniem dzieci modlitwy i religii, opieką nad chorymi i starcami, aż do momentu, gdy sama śmiertelnie zachorowała.
    Zmarła mając zaledwie 24 lata w Kahnawake, 17 kwietnia 1680 r. Była to Wielka Środa. “Jesos konoronkwa”, czyli “Kocham Cię, Jezu” – to były jej ostatnie słowa. Piętnaście minut po jej śmierci – na oczach dwóch jezuitów i tubylców, zgromadzonych w jej pokoju – blizny z jej twarzy zniknęły bez śladu.
    Zaczęto modlić się za jej wstawiennictwem tuż po jej śmierci. W 1884 r. w Kahnawake wybudowano pomnik dla uczczenia jej pamięci. 3 stycznia 1943 roku papież Pius XII ogłosił, że córkę wodza Mohawków można nazywać sługą Bożą. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 22 czerwca 1980 roku. Papież Benedykt XVI kanonizował Katarzynę na początku Roku Wiary dnia 21 października 2012 r. w Rzymie.
    Do dziś wielu pielgrzymów odwiedza jej grób w kościele pw. św. Franciszka Ksawerego w Kahnawake (w pobliżu Montrealu w Kanadzie) i oddaje cześć jej relikwiom. Patronuje ekologom, działaczom ochrony środowiska, wygnańcom, ludziom, którzy utracili rodziców, ludziom mieszkającym na obczyźnie i ludziom wyśmiewanym z powodu pobożności. W 2002 r. patronowała także Światowym Dniom Młodzieży odbywającym się w Toronto w Kanadzie.
    W ikonografii jest przedstawiana z lilią w ręku – symbolem czystości, z krzyżem jako wyrazem jej miłości do Chrystusa, i żółwiem, symbolem jej klanu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna Tekakwitha. Indianie nazywali ją lilią

    Św. Katarzyna Tekakwitha. Indianie nazywali ją lilią

    Wizerunek św. Katarzyny przed katedrą w Santa Fe./autor / CC-SA 4.0

    ***

    Gdy jeden z wojowników, chcąc nastraszyć chrześcijankę, podniósł na nią dłoń z maczugą, Katarzyna, choć była pewna, że to jej ostatnie chwile, nie ruszyła się z miejsca.

    Żyjemy w czasach podniesionej do granic absurdu poprawności politycznej. Znajomy, który niedawno wrócił z Kanady, opowiadał, że w przestrzeni publicznej nie wolno już używać słowa „Indianin”, ale należy do języka wprowadzać formę „rdzenny mieszkaniec Ameryki”. Czy niebawem z życiorysów świętej, zwanej „lilią plemienia Mohawków”, zniknie określenie Indianka?

    Słowem, które najpiękniej wyraża jej życie, jest prostota. Tak bardzo chciała, by inni Indianie (przepraszam, „rdzenni mieszkańcy Ameryki”) odkryli w Jezusie kogoś najbliższego z najbliższych, że własnoręcznie wykonała tysiące malutkich drewnianych krzyżyków. Jej imię – Tekakwitha ­– w języku Mohawków znaczy: „ta, która porządkuje sprawy” lub „…wszystko czyni w należytym ładzie”. Sami Indianie nazywali ją lilią.

    Katarzyna Tekakwitha przyszła na świat w kwietniu 1656 r. w Osserneon (dziś Aures­ville). Osada należała do jednego z najbardziej wojowniczych plemion irokeskich. Jej ojciec nie był chrześcijaninem, a należąca do Algonkinów (plemię zamieszkujące tereny nad rzeką Ottawą) matka, uprowadzona przez Irokezów, wyznawała wiarę w Jezusa potajemnie. To ona pierwsza opowiedziała córce o Jezusie. Czy Katarzyna to pamiętała? Prawdopodobnie nie, bo jej rodzice zmarli, gdy miała zaledwie cztery latka. O ospie, która zabiła jej najbliższych, przypominały blizny, które pozostały na jej twarzy.

    Gdy w 1666 r. wybuchły walki między Mohawkami a wojskami kolonialnymi, plemię ukryło się w puszczy. Po roku dotarli tu trzej ­jezuici. ­Ojcowie Bruyas, Fremin i Pierron przyszli z misją pokojową, a ich pokorna i odważna postawa oraz opowieść o Zmartwychwstałym do tego stopnia zachwyciły Indiankę, że nie zważając na ostre, nieprzychylne komentarze współplemieńców, postanowiła przyjąć chrzest.

    Uczyniła to 5 kwietnia 1667 r., za patronkę obierając Katarzynę ze skąpanej w słońcu Sieny. Jej decyzję otoczenie przyjęło z nieukrywaną pogardą i odtąd Kateri (tak zaczęto ją nazywać) stała się obiektem kpin. Nie podcięło jej to skrzydeł. Co więcej: choć pod adresem neofitki padały kąśliwe i szydercze słowa, jej wiara wzrastała. Gdy jeden z naznaczonych barwami wojennymi wojowników, chcąc nastraszyć chrześcijankę, podniósł na nią dłoń z maczugą, Kateri, choć była pewna, że to jej ostatnie chwile, nie poruszyła się z miejsca. O jej odwadze zaczęto szeptać w całej osadzie.

    W październiku 1677 r. zmuszono ją do ucieczki do Kahnawake, gdzie zamieszkała z inną chrześcijanką indiańskiego pochodzenia – Anastazją Tegonhatsihonga. Tego roku w Boże Narodzenie przyjęła Pierwszą Komunię Świętą, a w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w 1679 r. złożyła ślub czystości. Zmarła 17 kwietnia 1680 roku z szeptem „Jesos konoronkwa” („Jezu, kocham Cię”) na ustach. Była pierwszą Indianką wyniesioną na ołtarze. Beatyfikował ją 22 czerwca 1980 r. Jan Paweł II, a po 32 latach Benedykt XVI ogłosił świętą. Miejsce jej spoczynku jest celem wielu pielgrzymek.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 kwietnia

    Święty Ryszard Pampuri, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria od Wcielenia, zakonnica
      •  Święty Galdin, biskup
    ***
    Święty Ryszard Pampuri

    Hieronim Filip urodził się 2 sierpnia 1897 r. w Trivolzio niedaleko Pawii. Był dziesiątym z jedenaściorga dzieci Angeli Campari i Innocenta Pampuriego. Osierocony jako dziecko, był wychowywany przez krewnych – rodzinę wiejskiego lekarza. W czasie studiów medycznych odbył służbę wojskową w armii włoskiej. Był to okres I wojny światowej. Przerażał go bezsens działań wojennych. Pisał wtedy: “Co za marnowanie ludzkiego życia. Tylu rannych, tylu połamanych…”. Z wielkim poświęceniem pielęgnował rannych. Za tę służbę został odznaczony brązowym medalem odwagi. W okresie pobytu w wojsku poważnie chorował. Po ukończeniu studiów i stażu podjął pracę jako lekarz. Jego jedynym marzeniem było służyć Chrystusowi, pomagając chorym i cierpiącym. Do misjonarki w Egipcie pisał: “Módl się, aby pycha, egoizm lub jakakolwiek zła namiętność nie zdołała mnie powstrzymać przed tym, aby widzieć zawsze w moich chorych cierpiącego Jezusa, Jego pielęgnować i Jego pocieszać. Dopóty ta myśl we mnie żyje, jakże piękna i owocna będzie dla mnie praktyka mojego zawodu”.
    Jeszcze w czasie studiów został tercjarzem franciszkańskim, jednak do I zakonu nie został przyjęty z powodu problemów zdrowotnych. Odmówili mu także jezuici. W stanie świeckim żył radami ewangelicznymi. Aktywnie udzielał się w swojej parafii, opiekując się młodzieżą i organizując rekolekcje. Przez chorych był bardzo ceniony. Wielu pacjentom pomagał też materialnie. Siły czerpał z codziennej Eucharystii i częstej adoracji. W wieku 30 lat, odpowiadając na wewnętrzne przynaglenie, wstąpił do zakonu braci św. Jana Bożego – bonifratrów. Przyjął imię Ryszard, z wdzięczności dla kapłana, którym Pan Bóg posłużył się dla wskazania mu tej drogi, ks. Riccardo Beretty. Mediolańskie gazety odnotowały, że pacjenci żałowali bardzo porzucenia praktyki przez “świętego doktora”, jak go nazywano.
    Ryszard jednak również jako zakonnik kontynuował pełną miłosierdzia i cierpliwości posługę lekarską. W 1930 r., mając zaledwie 33 lata, zmarł na gruźlicę. W roku 1951 w związku z procesem beatyfikacyjnym doczesne szczątki Ryszarda zostały przeniesione do kościoła parafialnego w rodzinnej miejscowości Trivolzio, gdzie spoczywają do dziś. Św. Jan Paweł II beatyfikował go w 1981 r., a kanonizował osiem lat później. Jest patronem lekarzy.
    Pod wezwaniem św. Ryszarda Pampuri jest warszawski klasztor bonifratrów. Imię Świętego nosi też znajdująca się przy klasztorze jadłodajnia dla ubogich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 kwietnia

    Święty Leon IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Ekspedyt, męczennik
    ***
    Święty Leon IX

    Bruno, hrabia Egisheim-Dagsburg, urodził się w Egisheim (Alzacja) 21 czerwca 1002 r. Był krewnym cesarza Konrada II i cesarza Henryka III. Miał zaledwie 5 lat, gdy matka oddała go do szkoły i na wychowanie biskupowi z Toul, Bertoldowi. Tu ukończył chlubnie trivium i quadrivium – a więc wszystko, co szkoła katedralna mogła mu dać. W osiemnastym roku życia został mianowany kanonikiem w Saint-Etienne. Taki bowiem był wtedy zwyczaj. W kilka lat potem otrzymał święcenia kapłańskie. Pełnił obowiązki kapelana cesarskiego na dworze Konrada II. Mając 24 lata został biskupem w Toul. Od razu zabrał się do reformy kleru diecezjalnego i zakonnego. Nie była to sprawa łatwa. Przełożeni byli wtedy mianowani przez cesarzy i panów świeckich, którzy nie zawsze liczyli się z przydatnością kandydatów, dbając o to, by mieć na tych stanowiskach ludzi sobie oddanych. Bruno swoim taktem i zabiegami umiał jednak tak pokierować sprawami, by urzędy duchowne były obsadzane ludźmi godnymi. Zwoływał synody, na których dokonywał zbawiennych reform. Zagrabione przez księcia Vaucouleurs dobra biskupie, kiedy zawiodły wszystkie inne środki, odebrał siłą. W roku 1046 interweniował u cesarza Henryka III za biskupem Lyonu, kiedy ten wpadł w zatarg z cesarzem.
    Po śmierci papieża Damazego II w 1048 r. wysłano z Rzymu poselstwo do cesarza Henryka III, by wyraził zgodę na wybór Halinarda, arcybiskupa Lyonu, na papieża. Halinard jednak odmówił przyjęcia godności. W tej sytuacji Bruno w obecności legatów rzymskich został desygnowany na papieża przez Henryka III w grudniu 1048 r. Bruno oświadczył, że przyjmie urząd papieski, jeśli rzymianie i duchowieństwo jednogłośnie zaakceptują jego wybór. Podkreślił tym samym konieczność wyboru, a nie mianowania. Przybył do Rzymu w stroju pątnika, zdjął sandały i boso udał się do grobu św. Piotra, a rzymianie i duchowieństwo jednogłośnie – przez aklamację – wybrali go na papieża. Jako biskup Rzymu zatrzymał równocześnie urząd biskupa Toul. Przyjął imię Leon IX i został koronowany w bazylice św. Piotra.
    Jego pontyfikat trwał zaledwie 5 lat. Były to jednak lata prawdziwie błogosławione. W tym czasie zreformował życie duchownych oraz kurię rzymską i papieską. Zapoczątkował trwałe reformy, które miały uniezależnić Kościół od cesarzy niemieckich, a także usunąć symonię (handel godnościami) i nikolaityzm (małżeństwa i konkubinaty kleru). Na duchownych, którzy otrzymali urzędy drogą przekupstwa lub symonii, nałożono wysokie kary. Biskupów symoniackich złożono z urzędu. Takie reformistyczne synody przeprowadził papież w Rzymie, Pawii, w Liege, w Trewirze, w Toul, w Reims, uczestnicząc w nich osobiście. W latach 1050-1051 uczestniczył w synodach m.in. w Moguncji, w Vercelli, w Salerno i w Benevento. Łącznie odbył 12 synodów: w Italii, we Francji i w Niemczech. Przez swoje podróże poza granice Italii manifestował uniwersalny charakter papiestwa i uświadomił, że papież jest zwierzchnikiem wszystkich Kościołów.
    Leon IX utworzył także kolegium kardynalskie i wyznaczył mu zadanie – wspomaganie biskupa Rzymu w jego posłudze Kościołowi. Uważał, że papież powinien osobiście głosić wiarę Kościoła i brać udział w uroczystościach kościelnych.
    Synod w Rzymie (9-15 kwietnia 1049 r.) zaostrzył kary nakładane na kapłanów nie zachowujących celibatu, a wiernym odradzał korzystania z posług żonatych księży. Na synodzie w Reims (3-4 października 1049 r.) dla papieża zastrzeżono tytuł universalis Ecclesiae primas apostolicus. Na synodzie w Siponto w 1050 r. Leon IX wydał szereg dokumentów skierowanych przeciwko zwyczajom Kościoła wschodniego. Zamiast trójporozumienia między papiestwem, Bizancjum i Niemcami, wymierzonemu przeciwko Normanom, doszło do rozłamu między Kościołem wschodnim a zachodnim (wielka schizma wschodnia w roku 1054 dokonała się ostatecznie tuż po śmierci tego papieża). Obawa przed Normanami skłoniła Leona IX do tego, by z częścią wojsk niemieckich, italskich i wspierających go powstańców apulijskich, słabo uzbrojonych i niedostatecznie wyćwiczonych, wyruszyć przeciwko Normanom. Leon IX, dowodząc osobiście wojskami, przegrał bitwę z Normanami pod Civitate i dostał się do niewoli. Po kilkumiesięcznej niewoli ciężko chory papież powrócił do Rzymu. Zmarł niedługo później, 19 kwietnia 1054 r.
    Papież Wiktor III w roku 1087 nakazał relikwie św. Leona IX umieścić w podziemiach bazyliki św. Piotra, w osobnej kaplicy. Kiedy zaś w wieku XVI została wystawiona nowa, obecna bazylika, relikwie św. Leona IX umieszczono pod ołtarzem świętych męczenników Marcjalisa i Waleriusza.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 kwietnia

    Święta Agnieszka z Montepulciano,
    dziewica i zakonnica

    Święta Agnieszka z Montepulciano

    Agnieszka urodziła się w 1268 r. w toskańskim Gracciano Vecchio, leżącym w pobliżu Montepulciano. Pochodziła ze szlacheckiej rodziny Lorenza i Marii Segni. Legenda głosi, że jej narodziny poprzedziła niezwykła światłość. Miała być bardzo pobożnym dzieckiem; od najwcześniejszych lat pragnęła wstąpić do klasztoru, czemu rodzice byli przeciwni. Dopiero niezwykłe wydarzenie skłoniło ich do oddania 9-letniej córki do szkoły klasztornej. Tym wydarzeniem był atak kruków, które nadleciały do dziewczynki znad domu schadzek w Montepulciano. Agnieszka miała wtedy zapowiedzieć, że w tym miejscu powstanie kiedyś klasztor. Szkołę klasztorną, do której oddano Agnieszkę, prowadziły franciszkanki zwane del Sacco – od workowatych habitów. Jako czternastoletnia dziewczyna Agnieszka postanowiła zostać zakonnicą.
    Za zezwoleniem Stolicy Świętej w wieku lat 15 stanęła na czele grupy zakonnic i założyła z nimi nowy klasztor w Procero (Viterbo). Wybrana wbrew własnej woli na przełożoną tego klasztoru, wsławiła go swoją mądrością, pobożnością i darami nadprzyrodzonymi. Pod kierownictwo duchowe przeoryszy, młodej wiekiem, ale dojrzałej doskonałością chrześcijańską, zaczęły zgłaszać się licznie nowe kandydatki.
    Na wiadomość o tym mieszkańcy Montepulciano zaprosili ją do siebie. Powróciła więc i stała się matką nowej gałęzi dominikańskiej. Magistrat miasta z wdzięczności ofiarował siostrom w 1306 r. nowy lokal i uposażenie. Nowy klasztor Santa Maria Novella stanął w tym samym miejscu, gdzie niegdyś istniał dom schadzek. Matka Agnieszka nadała mu regułę św. Augustyna, a później przyłączyła klasztor do rodziny dominikańskiej. Pan Bóg obdarzył ksienię darem wizji, proroctw i ekstaz. Św. Katarzyna ze Sieny będzie widziała w niej dla siebie wzór do naśladowania. Kiedy w roku 1377 przybyła do jej relikwii z pielgrzymką, zawołała: “Matko nasza, Agnieszko, chwalebna!” Wielkim uczuciem miłości Agnieszka otaczała Dzieciątko Jezus oraz Dziewicę Maryję. Umocniona darami Ducha Świętego, stała się jasną lampą modlitwy i miłości, a dzięki swojemu męstwu oraz autorytetowi podtrzymywała ducha obywateli w dążeniu do jedności i pokoju.
    Zmarła w rodzinnym mieście 20 kwietnia 1317 r., otoczona współsiostrami. Papież Klemens VII wyniósł ją do chwały błogosławionych w roku 1532, a papież Benedykt XIII 10 grudnia 1726 r. zaliczył ją uroczyście w poczet świętych. Jej nienaruszone ciało w 1435 r. zostało sprowadzone do kościoła dominikańskiego w Orvieto, gdzie przechowywane jest do dnia dzisiejszego. Przez ponad 300 lat pozostawało ono nienaruszone. Później umieszczono jej doczesne szczątki w woskowej figurze, pozostawiając na widoku tylko jej ręce i stopy, z których wypływał pachnący olejek.
    Pierwszą i najwcześniejszą biografię św. Agnieszki (Legenda s. Agnetis) napisał po pięćdziesięciu latach od jej śmierci bł. Rajmund z Kapui, generał dominikanów, kierownik duchowy św. Katarzyny ze Sieny, a wcześniej spowiednik sióstr w Montepulciano.
    Ikonografia przedstawia św. Agnieszkę najczęściej z lilią w ręku prawym, a w lewej ręce trzymającą założony przez siebie klasztor. Bywa także przedstawiana w towarzystwie św. Katarzyny ze Sieny i św. Róży z Limy – dwóch innych wielkich dominikanek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 kwietnia

    Święty Konrad z Parzham, zakonnik

    Święty Konrad z Parzham
    Jan Birndorfer urodził się 12 grudnia 1818 r. w Parzham w Bawarii (diecezja passawska) w wielodzietnej rodzinie rolniczej. Od najmłodszych lat ujawniała się jego przyszła świętość, głównie poprzez skromność i umiłowanie samotności. Mimo dużej odległości do kościoła, często się do niego udawał, nawet w niesprzyjającą pogodę. Codziennie odmawiał różaniec; miał głębokie nabożeństwo do Matki Bożej. W święta odbywał często krótkie pielgrzymki do różnych Jej sanktuariów. Zawsze szedł boso, a dopóki nie wrócił do domu – pościł.
    Swoją młodość spędził w gospodarstwie, w którym się urodził. W wieku 31 lat postanowił opuścić życie świeckie. Po rozdzieleniu odziedziczonego majątku, otrzymał zgodę na wstąpienie jako brat do kapucynów. Po profesji przyjął imię Konrad.
    Wkrótce został wysłany do klasztoru św. Anny w Altötting. Miejsce to jest znane jako sanktuarium Matki Miłosierdzia, Królowej Bawarii. Konradowi powierzono funkcję furtiana, którą pełnił przez resztę życia. Z racji dużej liczby przybywających do tego klasztoru osób, posługa ta była dość wyczerpująca. Konrad jednak dał się poznać jako człowiek bardzo sumienny, oszczędny w słowach, hojny dla ubogich, chętny do pomocy i przyjmowania nieznajomych. Przez ponad 40 lat towarzyszył mieszkańcom miasta i odpowiadał na ich potrzeby materialne i duchowe. Od czasu, kiedy zachorował zakrystian, przejął dodatkowo jego obowiązki. Otwierał kościół o godz. 3.30 nad ranem i do rozpoczęcia pracy na furcie o 6.00 służył do dwóch Mszy św. Pracę kończył o 21.00, ale po niej zostawał jeszcze na modlitwę.
    Konrad umiłował milczenie. W wolnych chwilach w ciągu dnia lubił udawać się do kącika przy drzwiach, gdzie mógł widzieć i adorować Najświętszy Sakrament. Często w ciągu nocy poświęcał kilka godzin na modlitwę w kaplicy braci albo w kościele.
    Zmarł 21 kwietnia 1894 r. Heroiczność jego cnót i cuda, które dokonały się za jego wstawiennictwem, wysłużyły mu w 1930 r. tytuł błogosławionego, przyznany mu przez Piusa XI. Ten sam papież 4 lata później, po potwierdzeniu kolejnych cudów, zaliczył go do grona świętych.
    Jest patronem diecezji pasawskiej, prowincji kapucynów w Środkowej Ameryce, odźwiernych, furtianów i portierów.
    W ikonografii przedstawiany w habicie kapucyńskim, czasami otoczony dziećmi lub biednymi. Jego atrybutem jest: krzyż, różaniec, bochen chleba.Benedykt XVI, pochodzący z Marktl am Inn (kilka kilometrów od Altötting), tak pisał o św. Konradzie: “Może jest on znakiem, że jasne rozumienie tego, co istotne, również dzisiaj, powierzane jest (…) małym, obdarzonym spojrzeniem, którego często brakuje mądrym i inteligentnym. Myślę, że właśnie ci mali święci są wielkim znakiem naszych czasów…” (kard. Joseph Ratzinger, “Moje życie”).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    21 kwietnia

    ,,Ojciec scholastyki''. Wspominamy św. Anzelma z Canterbury

    fot. via Wikipedia.org, domena publiczna

    ***

    ,,Ojciec scholastyki”. Wspominamy św. Anzelma z Canterbury

    Anzelm urodził się w możnej rodzinie w miasteczku Aosta (Piemont) w 1033 r. Zatroskana o duszę dziecka głęboko religijna matka oddała Anzelma do klasztoru benedyktynów w tym samym mieście. Kiedy chłopiec miał 15 lat, tak dalece zasmakował w życiu mnichów, że postanowił z nimi pozostać do końca życia. Opat jednak chłopca nie przyjął, by nie narazić się ojcu, który miał wobec syna zupełnie inne zamiary. Po śmierci matki Anzelm poszedł śladami ojca. Miał przecież dopiero 20 lat i życie mu się uśmiechało. Opuścił więc dom rodzinny i przez trzy lata wędrował po świecie, żądny przygód.

    Odczuł całą gorycz, jak też zwodniczość przyjemności tego świata. Tęsknota za życiem zakonnym zaczęła brać stopniowo górę nad chęcią użycia. Kiedy więc miał już 27 lat, w roku 1060 wstąpił do benedyktynów w Le Bec, w północnej Francji, gdzie opatem był słynny uczony, bł. Lanfrank. Kiedy w roku 1063 Lanfrank został opatem w Caen, jego następca, Herluin, mianował Anzelma przeorem w Le Bec. Młody przełożony rychło pozyskał sobie serca współbraci troską o ich potrzeby materialne i duchowe, a także przykładem zakonnego życia. Nie wynosił się nad współbraci, chciał być raczej ich sługą. Szczególny entuzjazm wzbudził wykładami wśród młodzieży zakonnej oraz niezwykłą wiedzą, erudycją, nowoczesnym ujmowaniem problemów, traktowaniem uczniów. Toteż po śmierci Herluina (1078) wszyscy na jego następcę wybrali Anzelma. Ten zgodził się, ale sprawy administracyjne oddał komuś innemu, by mieć wolny czas dla współbraci i na studia. Tak więc rządził szczęśliwie klasztorem przez 14 lat jako przeor, a przez lat 15 jako opat. W tym czasie w Le Bec powstały jego dzieła: Monolog, Wprowadzenie, O dziewictwie, O wolnej woli, O gramatyce i O przypadku diabła. Jako opat nawiązał kontakty z najwybitniejszymi osobistościami – świeckimi i duchownymi: składał wizyty, udzielał rad, brał żywy udział w zjazdach i synodach. To zjednywało mu powszechny szacunek.

    Dlatego po śmierci arcybiskupa Canterbury, kiedy Lanfrank w 1070 r. został prymasem Anglii, zaprosił Anzelma na Wyspy. Przedstawił mu sytuację Anglii po niedawnych najazdach pogańskich Normanów. W 1093 r. bł. Lanfrank umarł. Przed śmiercią na swego następcę zaproponował właśnie Anzelma. Król Anglii, Wilhelm II, wyraził na to zgodę. Opór stawiali mnisi opactwa w Le Bec. W końcu jednak musieli ustąpić. Anzelm opuścił gościnną Francję i udał się do Anglii.

    Królowie angielscy, Wilhelm I Zdobywca (+ 1087) i Wilhelm II Rudy (+ 1100), byli przyzwyczajeni do sprawowania wyłącznej opieki nad Kościołem w Anglii. Jakąkolwiek ingerencję z zewnątrz, nawet z Rzymu, traktowali zazdrośnie, uważając, że godzi w ich suwerenność. Lanfrank miał tak ogromny autorytet, że trudno było z nim walczyć, ale po jego śmierci król chciał utracone wpływy nad Kościołem na nowo odzyskać. Dlatego usiłował uzależnić Anzelma od siebie. Prymas musiał wyjechać na kontynent. Prosił Urbana II, aby zwolnił go z urzędu arcybiskupa, ale bezskutecznie. Przez pewien czas wiódł życie tułacze.

    Kiedy po śmierci Wilhelma II na tron wstąpił Henryk I, na jego zaproszenie prymas Anzelm powrócił do Anglii. Realizując wytyczne papieskie dotyczące inwestytury, wszedł w ponowny konflikt z władcą. Został skazany na wygnanie. Porozumienie między Rzymem i królem, który zrzekł się władzy mianowania biskupów i obsadzania urzędów kościelnych, umożliwiło Anzelmowi powrót do Canterbury. Witany radośnie przez kler i lud, powrócił na swoją stolicę. W ostatnich latach rządów musiał zwalczać pretensje metropolity Yorku do tytułu prymasa Anglii. Nawiązał serdeczne stosunki z hierarchią Szkocji i Irlandii. Zajął się także reformą klasztorów i popierał ich rozwój. Powstały wtedy jego dzieła teologiczne i filozoficzne, m.in. List o wcieleniu Słowa, O pochodzeniu Ducha Świętego, Dlaczego Bóg stał się człowiekiem, O dziewiczym poczęciu, O grzechu pierworodnym. Dzieła te utorowały drogę do syntezy scholastycznej – stąd nazywany jest “ojcem scholastyki”. Stworzył podstawę do rozważań wzajemnego stosunku wiary i rozumu, które nie wykluczają się, ale uzupełniają. Według biskupa Anzelma wiara uprzedza rozum, a ten wyjaśnia jej tajemnice. Anzelm daje pierwszeństwo wierze. Głośne stało się jego zdanie: “Nie pragnę wiedzieć, aby móc wierzyć, ale wierzę, aby móc rozumieć”.

    Zmarł w roku 1109 i został pochowany w katedrze w Canterbury. O jego kanonizację zabiegał jeden z kolejnych prymasów Anglii, św. Tomasz Becket (+ 1170), ale dopiero papież Aleksander VI w roku 1492 zezwolił na jego kult, a papież Aleksander VIII w roku 1690 wpisał go uroczyście do katalogu świętych. W roku 1720 Klemens XI ogłosił go doktorem Kościoła. Relikwie św. Anzelma do dziś spoczywają w katedrze w Canterbury, mimo że jest ona obecnie w ręku prymasów anglikańskich.

    mp/brewiarz.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Przekonywał niedowiarków

    Przeszedł do historii jako ojciec scholastyki. Jego argument rozumowy, dowodzący istnienia Boga, wielu ludziom otworzył oczy na prawdę. Dzisiaj również przybliża on wątpiących do wiary.

    Św. Anzelm z Canterbury

    Święty Anzelm nie miał łatwej młodości. Choć urodził się w zamożnej i szanowanej rodzinie, to jego oschły ojciec nie potrafił otoczyć go troską i miłością. Podczas gdy trwonił on majątek i używał życia, matka Anzelma wzięła na siebie ciężar moralnej i religijnej formacji chłopca. By zapewnić mu należyte wykształcenie, oddała go na nauki do klasztoru Benedyktynów w Aoście. Anzelmowi już wtedy spodobało się mnisze życie, jednak sprzeciw ojca uniemożliwił mu wstąpienie do zakonu. Śmierć matki i nieporozumienia z rozrzutnym ojcem sprawiły, że 20-letni Anzelm opuścił rodzinną Aostę. Wędrował po świecie i przeżywał najróżniejsze przygody. Mimo to stale pociągało go życie zakonne. W wieku 27 lat wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru w Le Bec.

    Opactwo w Le Bec dzięki działalności jego opata Lanfranka, wielkiego uczonego, było ważnym centrum życia naukowego i kulturalnego. Anzelm pod jego kierownictwem wzrastał intelektualnie i duchowo; ujawnił wówczas całą głębię swojego umysłu. Okazał się wytrawnym naukowcem, gorliwym mnichem i sprawnym zarządcą, dlatego zaledwie po 3 latach został przeorem, a w 1078 r. jednogłośnie wybrano go na opata w Le Bec.

    W 1070 r. Lanfrank został arcybiskupem Canterbury. Stanął przed trudnym zadaniem odbudowania Kościoła w Anglii po najeździe Normanów. Dla realizacji tego celu sprowadzał na wyspy mnichów z Le Bec. Na jego zaproszenie odpowiedział także Anzelm. Szybko zaskarbił sobie szacunek i sympatię tamtejszego duchowieństwa oraz laikatu. Po śmierci Lanfranka został nowym arcybiskupem Canterbury i prymasem Anglii. W tej roli musiał się zmierzyć z zakusami angielskich monarchów, którzy rościli sobie prawo do obsadzania stanowisk kościelnych. Dwukrotnie przebywał na wygnaniu. Zdołał jednak wygasić spór, wypracowując kompromis z władzą świecką.

    Anzelm zasłynął jako wielki uczony. Właściwie jako pierwszy postawił problem wzajemnego stosunku wiary i rozumu. Mawiał: „Nie zamierzam bowiem pojąć, by wierzyć, ale wierzę, by zrozumieć”. Ten wybitny teolog i filozof pozostawił po sobie spuściznę intelektualną, do której odnosiły się kolejne pokolenia. Jego argumenty rozumowe na istnienie Boga pobudzały wyobraźnię myślicieli, którzy z czasem nazwali je dowodem ontologicznym lub anzelmiańskim. To jego pisma wpłynęły na filozofię i teologię katolicką. Święty Anzelm modlił się i pracował dla Kościoła. Jego roli nie da się przecenić. Trafnie wyraził ją Benedykt XVI: „Miłość do prawdy i nieustanne pragnienie Boga, które naznaczyły całe życie św. Anzelma, niech będą dla każdego chrześcijanina bodźcem do niezmordowanego poszukiwania coraz głębszej jedności z Chrystusem”.

    Ireneusz Korpyś/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 kwietnia

    Błogosławiony Idzi z Asyżu, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Agapit I, papież
      •  Święty Kajus, papież
    ***
    Błogosławiony Idzi z Asyżu

    Idzi (Egidiusz) urodził się w Asyżu. O jego młodych latach nie wiadomo niczego pewnego. 23 kwietnia 1208 r., poruszony przykładem pierwszych towarzyszy św. Franciszka z Asyżu, poprosił go o przyjęcie do grona jego uczniów. Wkrótce potem wyruszył z Franciszkiem na głoszenie Ewangelii. Razem z nim udał się także do Rzymu, gdzie papież Innocenty III ustnie zatwierdził pierwszą Regułę Franciszka. Prawdopodobnie też wtedy Idzi otrzymał tonsurę. Około 1212 r. udał się z pielgrzymką do Santiago de Compostella. Po powrocie do Asyżu wyruszył do Ziemi Świętej. Odwiedził po drodze sanktuarium św. Michała Archanioła na Monte Gargano i św. Mikołaja w Bari. Zatrzymał się także w Tunezji, by nawracać tamtejszych Saracenów. Podczas pielgrzymek zawsze zarabiał na swoje wyżywienie i nocleg własną pracą, np. pomagając w noszeniu wody i grzebaniu zmarłych, zbieraniu orzechów, rąbaniu drwa.
    Jako uważny obserwator, zdobył wiele cennych doświadczeń i informacji, które umiał potem skutecznie wykorzystać. Nie przegapił żadnej okazji do głoszenia Ewangelii. Jego kazania zawsze były krótkie, ale pełne serdecznej mądrości. Był analfabetą, ale zyskał przydomek “nieuczonego teologa”. Niektóre jego wypowiedzi zostały spisane i zebrane jako tzw. Dicta aura, stanowiąc cenne świadectwo wczesnej mistyki franciszkańskiej. Po kilku latach Idzi został skierowany przez Franciszka do pustelni w Fabriano, gdzie oddał się kontemplacji. Doświadczał też ekstaz.
    Zmarł w Perugii w 1262 r., po 52 latach życia franciszkańskiego. Jego niewątpliwy kult jako świętego potwierdził Pius VI w roku 1777, wyznaczając na dzień liturgicznego obchodu ku jego czci 23 kwietnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 kwietnia

    Święty Wojciech, biskup i męczennik
    główny patron Polski

    Święty Wojciech

    Wojciech urodził się ok. 956 roku w możnej rodzinie Sławnikowiców w Lubicach (Czechy). Jego ojciec, Sławnik, był głową możnego rodu, spokrewnionego z dynastią saską, panującą wówczas w Niemczech. Matka Wojciecha, Strzeżysława, również pochodziła ze znakomitej rodziny, być może z Przemyślidów, którzy rządzili wówczas państwem czeskim. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów Sławnika. W najstarszym rękopisie jego imię brzmi Wojetech. Wedle pierwotnych planów ojca Wojciech miał zostać rycerzem. Ostatecznie o jego przeznaczeniu do stanu duchownego według biografów zdecydowała choroba. Rodzice złożyli ślub, że gdy syn wyzdrowieje, będzie oddany Bogu na służbę. Nie można tego wykluczyć. Wydaje się jednak, że przyczyna była inna: taki był po prostu zwyczaj w owych czasach, że gdy można rodzina miała więcej synów czy córek, przeznaczała ich do stanu duchownego na opatów, ksienie czy biskupów.
    W 968 roku papież Jan XIII, dzięki inicjatywie cesarza Ottona I, ustanowił w Magdeburgu metropolię jako biskupstwo misyjne dla nawracania zachodnich Słowian. Pierwszym arcybiskupem tego miasta został św. Adalbert (+ 981), który poprzednio był opatem benedyktyńskim w Weissenburgu (Alzacja). Pod jego opiekę Wojciech został wysłany jako 16-letni młodzieniec w 972 roku. Na dworze metropolity kształcił się w szkole katedralnej, pod czujnym okiem znanego uczonego, Otryka. Tu także przygotowywał się przez prawie 10 lat (972-981) do swoich przyszłych duchownych obowiązków. Z wdzięczności dla metropolity przybrał sobie jego imię i jako Adalbert figuruje we wszystkich późniejszych dokumentach. Pod tym imieniem jest znany i czczony w Europie.

    Święty Wojciech

    Biografie wspominają, że do Wojciecha dołączył się również później jego młodszy, przyrodni brat, Radzim. Mieli do dyspozycji własną służbę. Ojciec hojnie zaradzał wszystkim potrzebom synów.
    Po śmierci metropolity Adalberta 25-letni Wojciech wrócił do Pragi. Zastał tam pierwszego biskupa łacińskiego Pragi i Czech, Dytmara, który od roku 973 rządził diecezją. Był Niemcem i zależał od metropolii w Moguncji. Wojciech był już wtedy subdiakonem. W Pradze przyjął pozostałe święcenia (981).
    W styczniu 982 r. biskup Dytmar zmarł. Wojciech był świadkiem jego śmierci i kajania się, że był pasterzem złym, chociaż kronikarze piszą, że był pobożny i gorliwy. Zjazd w Lewym Hradcu pod przewodnictwem księcia Bolesława wytypował na następcę Dytmara Wojciecha. Nominację jednak musiał zatwierdzić cesarz. Otton II był zajęty właśnie wyprawą wojenną na południe Italii. Dopiero w roku 983 zwołał sejm Rzeszy do Werony i tam zatwierdził Wojciecha. W tym samym roku dnia 29 czerwca odbyła się także konsekracja Wojciecha na biskupa, której dokonał metropolita Moguncji, św. Willigis (+ 1011). Tak więc Wojciech był pierwszym biskupem narodowości czeskiej w Czechach.
    Wojciech wszedł do swojej biskupiej stolicy, Pragi, boso. Miał wtedy zaledwie 27 lat. Jego hagiografowie są zgodni, że jego dobra biskupie nie były zbyt wielkie. Przeznaczał je na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na potrzeby kleru katedralnego i diecezjalnego, na potrzeby własne, które były w tych wydatkach najmniejsze, i na ubogich. Zaopatrywał ich potrzeby i sam ich odwiedzał, słuchał pilnie ich skarg i potrzeb, odwiedzał więzienia, a przede wszystkim targi niewolników. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód. Handlem ludźmi zajmowali się Żydzi, dostarczając krajom mahometańskim niewolników. Biograf pisze, że Wojciech miał mieć pewnej nocy sen, w którym usłyszał skargę Chrystusa: “Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”. Scenę tę przedstawia jeden z obrazów drzwi gnieźnieńskich, które powstały ok. 1127 r.

    Święty Wojciech

    Sytuacja Kościoła w Czechach w owym czasie nie była łatwa. Był on uzależniony od kaprysu możnych i władcy. Nie mniejsze kłopoty miał Wojciech z duchownymi. Wprowadzenie zasad życia wspólnego szło opornie wśród duchowieństwa katedralnego. Św. Bruno z Kwerfurtu stwierdza, że “duchowni żenili się jawnie”. Możnych zraził sobie Wojciech przypomnieniem zakazu wielożeństwa, gromieniem za wiarołomność oraz za związki małżeńskie z krewnymi. Nie liczono się ze świętami, łamano posty. Kiedy Wojciech zobaczył, że jego napomnienia są daremne, a złe obyczaje dalej się szerzą, po pięciu latach rządów (983-988) postanowił opuścić swą stolicę. Najpierw udał się do Moguncji, po poradę do metropolity Willigisa. Następnie skierował swoje kroki, za jego zgodą, do Rzymu, aby u papieża szukać rady i prosić o zwolnienie z obowiązków. Od cesarzowej Konstantynopola Wojciech otrzymał znaczny zasiłek w srebrze, by po zrzeczeniu się biskupstwa mieć środki na swoje utrzymanie. Wojciech rozdał jednak srebro między ubogich, a orszak biskupi odprawił do Czech.
    Papież Jan XV przyjął z miłością udręczonego biskupa Pragi. Nie zwolnił go wprawdzie z obowiązków, ale pozwolił mu na pewien czas oddalić się od nich. Wojciech postanowił więc udać się pieszo z bratem Radzimem do Ziemi Świętej jako pielgrzym. Kiedy po drodze znalazł się na Monte Cassino, tamtejsi mnisi chcieli go zatrzymać u siebie, aby wyświęcał ich kościoły i mnichów na kapłanów. Byli bowiem wtedy w zatargu z miejscowym biskupem. Wojciech jednak nie zgodził się na to. Udał się dalej na południe do Gaety. W pobliżu miasta zatrzymał się i spotkał się ze słynnym mnichem bazyliańskim, św. Nilem. Ten poradził mu, aby wstąpił do benedyktynów w Rzymie. Tak też św. Wojciech uczynił. Przyjął go w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego na Awentynie jego przełożony, Leon. Wraz ze swoim bratem, bł. Radzimem, w Wielką Sobotę w roku 990 Wojciech złożył profesję zakonną. Jego żywoty podają, że z wielką pokorą wypełniał wszystkie obowiązki zakonne, jakby od dawna był jednym z mnichów. W tym czasie w rządach diecezją praską zastępował go biskup Miśni, Falkold. W charakterze mnicha Wojciech przebywał w Rzymie w latach 989-992 (w wieku 33-36 lat).

    Święty Wojciech

    W 992 r. zmarł Falkold. Czesi udali się do metropolity w Moguncji, aby zmusić Wojciecha do powrotu. Ten natychmiast przez posłów wysłał dwa listy: do Wojciecha i do papieża. Papież zwołał synod i po naradzie nakazał Wojciechowi wracać do Pragi. Po trzech i pół roku Wojciech opuścił klasztor, zabrał ze sobą kilkunastu zakonników z opactwa i założył nowy klasztor w Brzewnowie pod Pragą. Potem zabrał się do budowy kościołów tam, gdzie były osady ludzkie. Dotąd bowiem kościoły były w zasadzie jedynie przy grodach możnych panów. W porozumieniu z księciem wprowadzono dziesięciny, aby Kościołowi w Czechach zapewnić stałe dochody. Wojciech wysłał misjonarzy na Węgry. Sam też tam się udał. Stąd powstała opowieść, że udzielił chrztu (według innych źródeł – bierzmowania) św. Stefanowi, przyszłemu władcy Węgier.
    Te obiecujące poczynania zakończyły się jednak niebawem zupełną klęską. Zaważył na tym bezpośrednio następujący wypadek: na dworze książęcym w Pradze pochwycono na cudzołóstwie kobietę z możnego rodu Werszowców. Urażony śmiertelnie mąż zamierzał ją zabić. Ta jednak schroniła się do Wojciecha. Biskup udzielił jej azylu w klasztorze benedyktynek, który stał w pobliżu zamku przy kościele św. Jerzego. Wpadli tam siepacze, wywlekli ofiarę i zamordowali ją na miejscu. Wojciech rzucił na nich klątwę. W akcie zemsty Werszowcowie napadli na rodzinny gród Wojciecha. Gród spalono, ludność zapędzono w niewolę, wymordowano także czterech braci Wojciecha wraz z ich żonami i dziećmi. Działo się to 28 września 995 roku. Ocalał tylko najstarszy brat Wojciecha, Sobiebór, który w tym czasie był poza granicami Czech. Sytuacja była tak gorąca, że Wojciech nie był pewny nawet swojego życia. Złamany tymi wydarzeniami, po zaledwie niecałych trzech latach udał się potajemnie ponownie do Rzymu. Na Awentynie przyjęto go serdecznie. Papież również okazał mu dużo życzliwości.
    Niestety, w 996 r. Jan XV umarł. W maju 996 r. odbył się w Rzymie synod, na którym metropolita Moguncji, św. Willigis, oskarżył Wojciecha, że ten bezprawnie opuścił swoją stolicę. Synod nakazał Wojciechowi pod groźbą klątwy powrót. Wojciech udał się więc do Moguncji, czekając na decyzję cesarza, gdyż tylko on mógł siłą wprowadzić Wojciecha do Pragi, zbuntowanej przeciwko swojemu pasterzowi. Ponieważ cesarz zwlekał jednak z wyprawą orężną, czekając, aż Czesi sami uznają swoją winę, Wojciech skorzystał z okazji i odwiedził Francję, a w niej – jako pielgrzym – nawiedził grób św. Marcina w Tours, św. Benedykta we Fleury i św. Dionizego w Saint-Denis pod Paryżem. Kiedy zaś nadal powrót św. Wojciecha był niemożliwy, biskup udał się do Polski z postanowieniem oddania się pracy misyjnej wśród pogan. Było to późną jesienią 996 roku. Otton III wyraził na to zgodę, gdy Czesi przysłali Wojciechowi ostateczną odpowiedź, że nie godzą się na jego powrót.
    Bolesław Chrobry bardzo ucieszył się na wiadomość, że do Polski ma przybyć biskup Wojciech. Słyszał o nim wiele od jego rodzonego brata, Sobiebora, któremu wcześniej udzielił schronienia. Król chciał zatrzymać Wojciecha u siebie jako pośrednika w misjach dyplomatycznych. Kiedy jednak Wojciech stanowczo odmówił i wyraził chęć pracy wśród pogan, powstała myśl nawrócenia Wieletów na zachodzie. Z powodu jednak trwającej tam wówczas wojny ostatecznie urządzono wyprawę misyjną do Prus. Bolesław Chrobry dał Wojciechowi do osłony 30 wojów. Biskupowi towarzyszył tylko jego brat, bł. Radzim, i subdiakon Benedykt Bogusza, który znał język pruski i mógł służyć za tłumacza. Działo się to wczesną wiosną 997 roku. Wojciechowi przypisuje się ufundowanie pierwszych klasztorów benedyktyńskich na ziemiach polskich. Za swojego fundatora uważają Wojciecha opactwa w Międzyrzeczu, Trzemesznie i w Łęczycy (Tum).
    Wisłą udał się Wojciech do Gdańska, gdzie przez kilka dni głosił Ewangelię tamtejszym Pomorzanom. Stąd udał się w dalszą drogę. Aby nie nadawać swojej misji charakteru wyprawy wojennej, Wojciech oddalił żołnierzy. Niedługo potem dziki tłum otoczył misjonarzy i zaczął im złorzeczyć. Jeden z pogan uderzył biskupa wiosłem w plecy, aż mu brewiarz wypadł z rąk. Kiedy Wojciech zorientował się, że Prusy nie chcą nawrócenia, postanowił zakończyć misję powrotem do Polski. Prusowie poszli za nim. Miejsca męczeńskiej śmierci nie udało się uczonym dotąd zidentyfikować. Mogło to być w okolicy Elbląga lub Tękit (Tenkitten). 23 kwietnia 997 roku w piątek o świcie zbrojny tłum Prusów otoczył trzech misjonarzy: św. Wojciecha, bł. Radzima i subdiakona Benedykta Boguszę. Ledwie skończyła się odprawiana przez biskupa Wojciecha Msza św., rzucono się na nich i związano ich. Zaczęto bić Wojciecha, ubranego jeszcze w szaty liturgiczne, i zawleczono go na pobliski pagórek. Tam pogański kapłan zadał mu pierwszy śmiertelny cios. Potem 6 włóczni przebiło mu ciało. Odcięto mu głowę i wbito ją na żerdź. Przy martwym ciele pozostawiono straż. W chwili zgonu Wojciech miał 41 lat.

    Wykupienie ciała św. Wojciecha

    Po pewnym czasie wypuszczono na wolność bł. Radzima i kapłana Benedykta ze skierowaną do króla Polski propozycją oddania ciała św. Wojciecha za odpowiednim okupem. Król Polski sprowadził je najpierw do Trzemeszna, a potem uroczyście do Gniezna. Cesarz Otto III na wiadomość o śmierci męczeńskiej przyjaciela natychmiast zawiadomił o niej papieża z prośbą o kanonizację. Była to pierwsza w dziejach Kościoła kanonizacja, ogłoszona przez papieża, gdyż dotąd ogłaszali ją biskupi miejscowi. Na żądanie papieża sporządzono najpierw żywot Wojciecha na podstawie zeznań naocznych świadków: bł. Radzima i Benedykta. W oparciu o ten żywot papież Sylwester II jeszcze przed rokiem 999 dokonał uroczystego ogłoszenia Wojciecha świętym. Dzień święta wyznaczył papież zgodnie ze zwyczajem na dzień jego śmierci, czyli na 23 kwietnia. Wtedy także zapadła decyzja utworzenia w Polsce nowej, niezależnej metropolii w Gnieźnie, której patronem został ogłoszony św. Wojciech.
    W marcu roku 1000 Otto III odbył pielgrzymkę do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. Wtedy – podczas spotkania z Bolesławem Chrobrym – została uroczyście proklamowana metropolia gnieźnieńska z podległymi jej diecezjami w Krakowie, Kołobrzegu i Wrocławiu. Otto III opuścił Polskę obdarowany relikwią ramienia św. Wojciecha. Jej część umieścił w Akwizgranie, a część na wysepce Tybru w Rzymie, w obu miejscach fundując kościoły pod wezwaniem św. Wojciecha.

    Grób św. Wojciecha w katedrze w Gnieźnie

    Św. Wojciech stał się patronem Kościoła w Polsce. Jego kult szybko ogarnął Węgry, Czechy oraz kolejne kraje Europy. Wojciech jest jednym z trzech głównych patronów Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Stanisława ze Szczepanowa, biskupa i męczennika). Jest też patronem archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej, warmińskiej i diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej oraz miast, m.in. Gniezna, Trzemeszna, Serocka. Ku czci św. Wojciecha zostały zrobione słynne drzwi gnieźnieńskie, na których w 18 obrazach-płaskorzeźbach, wykonanych w brązie, są przedstawione sceny z życia św. Wojciecha. Św. Bruno Bonifacy z Kwerfurtu, również benedyktyn, biskup i przyszły męczennik, napisał około 1004 r. zachowany do dzisiaj “Żywot św. Wojciecha”.
    W ikonografii Święty występuje w stroju biskupim, w paliuszu, z pastorałem. Jego atrybuty to także orzeł, wiosło oraz włócznie, od których zginął.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 kwietnia

    Nawrócenie św. Augustyna,
    biskupa i doktora Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Jerzy, męczennik
      •  Święty Fidelis z Sigmaringen, prezbiter i męczennik
      •  Święta Franka, dziewica
      •  Błogosławiona Teresa Maria od Krzyża (Manetti), dziewica
    ***
    Nawrócenie św. Augustyna

    Augustyn z Hippony, dorastając, wybrał hedonistyczny styl życia. Związał się z sektą manicheistyczną i zaczął wierzyć w naukę przez nią głoszoną. Jego matka, św. Monika, nie zrażając się trudnościami, modliła się o nawrócenie syna. Obawiając się o niego, jeździła za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Pewien biskup prorokował: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”.
    W wyzwoleniu z wiary w astrologię pomogła Augustynowi rozmowa w 386 r. z Firminusem, jednym z jego przyjaciół. Ponieważ czytał dużo dzieł filozoficznych platońskich i neoplatońskich, przełożonych z greki na łacinę przez Gajusza Mariusza Wiktoryna, sławnego retora i filozofa, który nawrócił się w 355 r., Augustyn zaczął studiować Pismo Święte, przede wszystkim listy św. Pawła. Pod koniec sierpnia 386 r. odwiedził go Pontycjan, wysoki urzędnik cesarski z Afryki – głęboko wierzący katolik. Opowiedział mu o swoich dwóch współtowarzyszach, którzy w Trewirze wstąpili do zakonu założonego przez św. Antoniego Wielkiego. Augustyna opanowało silne pragnienie, by uczynić na wzór owych nieuczonych ludzi: “To, co oni mogą, czyż nie powinieneś móc także i ty?” Augustyn na dobre postanowił porzucić dotychczasowe zajęcie, wypełnił ostatnie obowiązki profesora retoryki i wyjechał na podalpejską wieś, aby nabrać sił i przygotować się do przyjęcia chrztu.
    Na wsi zaczął pisać Soliloquia i inne dialogi o duszy. Ostatecznym powodem do całkowitej przemiany było pewne wydarzenie. Pewnego dnia, płacząc pod wpływem wewnętrznego wzburzenia, wybiegł do ogrodu, by w odległym kącie położyć się pod drzewem i się modlić. Wtedy usłyszał z sąsiedniego ogrodu śpiew dziecka, które powtarzało słowa: “Tolle, lege! – Weź, czytaj!” Augustyn odniósł te słowa do siebie, odczytując je jako znak Opatrzności Bożej. Powrócił do domu, sięgnął do Listu do Rzymian. Jego oczy trafiły na przypadkowe słowa: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości, ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14). Doznał przy tym wyzwolenia z przywiązania do seksu, a w jego sercu zrodziła się chęć zachowania celibatu. Przeżycie to na trwałe zmieniło jego życie. Wkrótce powiedział o tym swojej matce, która tak długo modliła się o jego nawrócenie. Na początku marca 387 r. wrócił do Mediolanu, gdzie w Wigilię Wielkanocy przyjął chrzest z rąk biskupa Ambrożego wraz z synem Adeodatem i przyjacielem Alipiuszem. Rodzina i przyjaciele postanowili wrócić do ojczystej Afryki. Jednakże po przybyciu do portowej Ostii św. Monika ciężko zachorowała na febrę i zmarła.
    Augustyn zawsze uważał swoje nawrócenie za niezasłużony dar Boży. W “Wyznaniach” ustosunkował się do błędów swej młodości i opisał doświadczenia, które były powodem całkowitej odmiany jego życia. Zamierzeniem tego dzieła było uwielbienie Boga i podziękowanie Mu za prowadzenie go przez życie. Święto nawrócenia św. Augustyna powinno być dniem radości i dziękczynienia za to, że Bóg potrafi dla każdego w mrokach ciemności niewiary i zagubienia zapalić jasne światło wiary, nadziei i miłości.
    Więcej informacji o św. Augustynie – pod datą 28 sierpnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 kwietnia

    Święty Marek, Ewangelista

    Święty Marek Ewangelista

    Marek w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan. Dzieje Apostolskie (Dz 12, 12) wspominają go jako “Jana zwanego Markiem”. Pochodził z Palestyny. Imienia jego ojca nie znamy. Zapewne w czasach publicznej działalności Pana Jezusa jego matka, Maria, była wdową; pochodziła z Cypru. Jest bardzo prawdopodobne, że była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami ostatnią wieczerzę. “Człowiek niosący dzban wody” (Mk 14, 13) – to prawdopodobnie Marek. Jest również bardzo możliwe, że matka Marka była właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Marek bowiem w swojej Ewangelii podaje ciekawy szczegół, o którym żaden z Ewangelistów nie wspomina: że w czasie modlitwy Pana Jezusa w Ogrójcu znalazł się w nim (zapewne w budce czy też w małym domku, jaki się tam znajdował) pewien młodzieniec. Kiedy usłyszał krzyki zgrai żydowskiej, obudził się i owinięty jedynie prześcieradłem, wybiegł na zewnątrz. Kiedy zobaczył, że Jezusa zabierają oprawcy, zaczął krzyczeć. Wtedy ktoś ze służby świątyni podbiegł do niego, aby go pochwycić, ale on uciekł, zostawiając prześcieradło w rękach pachołka (Mk 14, 15).
    Marek był uczniem św. Piotra. Prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotr udzielił Markowi chrztu, dlatego nazywa go swoim synem (1 P 5, 13). Wieczernik służył Apostołom za dom schronienia po śmierci Chrystusa Pana. Tam właśnie udał się książę Apostołów zaraz po swoim cudownym uwolnieniu przez anioła z więzienia (Dz 12, 11-17).
    Kiedy w roku 44 św. Paweł i św. Barnaba przybyli do św. Piotra z jałmużną dla Kościoła w Jerozolimie, znaleźli św. Piotra i św. Jakuba w Wieczerniku. Barnaba był krewnym Marka. Marek towarzyszył Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Kiedy zaś Paweł chciał iść w głąb Małej Azji przez wysokie góry Tauru, Marek się sprzeciwił, co bardzo rozgniewało Apostoła narodów. Marek nie czuł się zdolny ponosić trudów tak uciążliwej pieszej wyprawy i dlatego w roku 49 w Perge zawrócił (Dz 12, 25; 13, 13).
    Kiedy Paweł wybierał się z Barnabą w swą drugą podróż apostolską, Barnaba chciał zabrać ze sobą Marka, ale Apostoł narodów nie zgodził się na to. Wtedy Barnaba opuścił Pawła. Razem z Markiem udali się wówczas razem na Cypr. Była to wyspa rodzinna Barnaby, a może także i Marka (Dz 15, 35-40). W kilkanaście lat potem, w roku 61, widzimy ponownie Marka przy Pawle w Rzymie. Pisze o tym sam Apostoł w Liście do Kolosan i do Filemona (Kol 4, 10; Flm 24). Możliwe, że Marek wybierał się wtedy, wysłany przez św. Pawła, do wspomnianych adresatów, gdyż Apostoł narodów żąda dla niego gościnnego przyjęcia.
    W Liście do Tymoteusza, który pisze z więzienia, Paweł prosi, aby przybył do niego także Marek, jest mu bowiem “przydatny do posługiwania” (2 Tm 4, 1).
    Na tym urywają się wszelkie historyczne wiadomości o św. Marku. Nie wiemy nic pewnego o jego dalszych losach. Według tradycji miał być założycielem gminy chrześcijańskiej w Aleksandrii i jej pierwszym biskupem. Tam również miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona. Inni przesuwają datę jego śmierci do czasów cesarza Trajana (98-117). Odnośnie męczeństwa św. Marka nie mamy żadnych danych. Zastanawia to, że o męczeńskiej śmierci Marka nic nie wie św. Hieronim. Tym większe zastrzeżenie budzi legenda, według której Marek miał głosić Ewangelię w Akwilei, a nawet w Lorch (Austria).Największą zasługą św. Marka jest to, że zostawił nam napisany zwięzły opis życia i nauki Pana Jezusa. Jego Ewangelia miała być wiernym echem katechezy św. Piotra. Marek napisał ją przed rokiem 62, w którym ukazała się Ewangelia według św. Łukasza. Tekst Markowy mógł więc powstać w latach 50-60. Autor zaczyna swoją relację od chrztu Pana Jezusa i powołania Piotra na Apostoła. Podaje on jako charakterystyczny szczegół pobyt Pana Jezusa w domu św. Piotra i uzdrowienie jego teściowej (Mk 1, 29-31).
    Święty Marek znał doskonale język aramejski i grecki. Ewangelię swoją pisał nie dla Żydów, gdyż często tłumaczy słowa aramejskie na język grecki (Mk 5, 4; 14, 36; 15, 22). Tłumaczy również zwyczaje żydowskie (Mk 7, 1-23; 14, 12). Ewangelię swoją pisał zapewne w Rzymie, gdyż przypomina znanych w Rzymie gminie chrześcijańskiej: Aleksandra i Rufusa (Mk 15, 21) jako pośrednich świadków męki Pańskiej.
    Święty Marek jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy i szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody.

    Święty Marek

    W ikonografii św. Marek ukazywany jest w stroju arcybiskupa, w paliuszu albo jako biskup wschodniego rytu. Trzyma w dłoni zamkniętą lub otwartą księgę. Symbolizuje go m.in. lew ze skrzydłami – jedno z ewangelicznych zwierząt, lew u stóp, drzewo figowe, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Śladami świętego Marka

    25 kwietnia Kościół wspomina św. Marka Ewangelistę. Marek jest nam znany przede wszystkim ze swojej Ewangelii, którą ułożyć miał na podstawie świadectw św. Piotra Apostoła, z którym przebywał w Rzymie.

    Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

    Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

    ****

    Ewangelia wg św. Marka to najwcześniej spisana Ewangelia – pochodzi z ok. 70 r. n.e. Powstała w Rzymie i przeznaczona była dla nawróconych na chrześcijaństwo Greków i Rzymian. Szczególnie dużo jest w niej scen z udziałem Piotra Apostoła; zwłaszcza scen niekorzystnych. Dlaczego? Egzegeci uważają, że Piotrowa skromność oddziaływała na stworzenie tej Ewangelii, a on sam świadomie pomijał swoje zasługi. Ale też w tej Ewangelii dużo jest opisów, które mówią o nastrojach Jezusa – to przykład, że przekazywał to człowiek szczególnie blisko związany z osobą Zbawiciela; kimś takim mógł być jedynie Piotr Apostoł. Biskup Lyonu św. Ireneusz, który spotkał biskupa Polikarpa ze Smyrny (ob. Izmir w Turcji), który z kolei słuchał nauk św. Jana Apostoła, również przekazuje nam, że to św. Marek był sekretarzem św. Piotra, a po jego śmierci przekazał nam „Piotrowe świadectwo”.

    Być może to Marek był obecny podczas pojmania Jezusa, uciekając potem w obawie przed schwytaniem. Matka Marka była właścicielką domu, w którym odbyła się doskonale znana wszystkim chrześcijanom Ostatnia Wieczerza. Z czasem Marek został zwierzchnikiem gminy w Aleksandrii (Egipt), tam też zginął śmiercią męczeńską ok. 67 r.: napadnięto go przy ołtarzu, wokół szyi zaciągnięto powróz i wleczono końmi, aż do utraty życia.

    Św. Marek jest orędownikiem w cierpieniach, w czasie śmierci, sprzyja dobrej pogodzie, dobrym żniwom, chroni także przed burzą. Jest patronem notariuszy, pisarzy, robotników budowlanych, murarzy, szklarzy. W średniowieczu w dzień św. Marka obchodzono w procesjach pola, by wyprosić pomyślność dla rolników. Symbolem św. Marka w ikonografii chrześcijańskiej jest lew: zaczyna on bowiem swoją wersję Ewangelii od św. Jana Chrzciciela na pustyni, a lew kojarzył się w dawnych czasach z pustynią. Lew symbolizuje także boską moc i królewskość Chrystusa oraz Jego zwycięstwo nad śmiercią. Podobiznę św. Marka znajdziemy np. w kościele w Tyczynie. Obraz namalował szkocki malarz Augustyn Mirys. Od 1750 r. pracował na dworze Jana Klemensa Branickiego – jednego z najbogatszych magnatów polskich, kandydata do korony polskiej. Na dworze Branickiego powstały obrazy przeznaczone dla kościoła w Tyczynie, w tym portrety czterech ewangelistów. Mirys pieczętował się herbem, który przywiózł ze sobą ze Szkocji (trzy snopy zboża, a nad nimi trzy gwiazdy). W 1770 r. nobilitowano go w Polsce, a nawet nadano tytuł barona. Mówiono, że Augustyn był wiecznym malkontentem i wszystko postrzegał w czarnych barwach.

    Na portrecie w kościele w Tyczynie św. Marek opiera się na głowie lwa, zaś w drugiej ręce trzyma otwartą księgę – fragment Ewangelii swojego autorstwa. Artysta przedstawił go zamyślonego nad słowami Ewangelii, którą właśnie ukończył…

    Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 kwietnia

    Najświętsza Maryja Panna, Matka Dobrej Rady

    Zobacz także:
      •  Święty Klet, papież
      •  Święty Piotr Betancur, zakonnik
      •  Błogosławeni Bonifacy i Emeryk, biskupi
      •  Święty Marcelin, papież i męczennik
    ***
    Maryja, Matka Dobrej Rady

    Kiedy Jezus został ukrzyżowany, mimo niepokoju, jaki zapanował w przyrodzie, w sercach tych, którzy ufali Jezusowi, zapanował pokój. Wielki wewnętrzny pokój, napełniający Maryję, udzielał się Jej najbliższemu otoczeniu. Ona wiedziała, że ta Ofiara była potrzebna. Maryja z pełną ufnością poddała się woli Ojca i Syna.
    Kult Matki Bożej Dobrej Rady związany jest nierozerwalnie z obrazem Maryi pod tym samym tytułem, który znajduje się w kościele augustianów w Genazzano w Umbrii we Włoszech. Pochodzi on z pierwszej połowy XV wieku. Związana jest z nim pewna opowieść. Kiedy w Genazzano kończono budowę kościoła dla Matki Bożej, na jednej z jego ścian pojawił się wizerunek Maryi z Dzieciątkiem. Wiadomość o tym szybko się rozeszła. Gdy któregoś dnia przyszli do Genazzano dwaj pielgrzymi z Albanii, rozpoznali w obrazie wizerunek Matki Bożej Dobrej Rady ze Szkodry, miejscowości leżącej w ich ojczyźnie.
    Już w XV i XVI wieku obraz zasłynął wieloma łaskami, dlatego w 1682 r. za zgodą papieża Innocentego XI został ukoronowany.
    Do rozszerzenia kultu Matki Bożej Dobrej Rady przyczynił się augustianin o. Andrzej Bacci. Podczas ciężkiej choroby złożył on ślub, że jeżeli Maryja uzdrowi go, zajmie się rozpowszechnianiem kopii tego obrazu. Wypełnił swój ślub, dzięki czemu prawie 70 000 kopii tego obrazu zostało rozwiezionych po całym świecie. W XVIII w. kapituła generalna Zakonu Augustianów podjęła uchwałę, aby kult Matki Bożej Dobrej Rady jeszcze bardziej rozszerzać.
    Matkę Dobrej Rady można prosić o orędownictwo, zwłaszcza wtedy, gdy stajemy na rozstaju dróg, gdy musimy podjąć ważne życiowe decyzje. Czcząc Maryję pod tym wezwaniem uznajemy, że może Ona wyprosić nam dar dobrej rady u Ducha Świętego. W chwilach zagubienia i w chwilach ważnych decyzji może nam pomóc. “W wątpliwościach myśl o Maryi, wzywaj Maryi! Jeżeli bowiem o niej myślisz, nigdy nie zejdziesz na manowce” – powtarzał św. Bernard z Clairvaux (XII w.). Do Maryi można odnieść słowa proroka Izajasza: “I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej” (Iz 11, 2). To samo powiedział do Maryi Archanioł Gabriel: “Duch Święty zstąpi na Ciebie” (Łk 1, 35).
    W innych miejscach Biblia wspomina: “Moja jest rada i stałość, moja – rozwaga” (Prz 8, 14); “Rada jej rozlewać się będzie jak żywe źródło” (Syr 21, 13); “Słuchaj, synu, przyjmij me zasady, a rady mojej nie odrzucaj” (Syr 6, 23).
    Wśród wielu tytułów, jakimi Kościół obdarza Matkę Bożą, ten jest szczególny. Dlatego doczekał się osobnego wspomnienia, a w zakonach augustiańskich nawet święta.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 kwietnia

    Święty Józef Moscati

    Zobacz także:
      •  Święta Zyta, dziewica
      •  Błogosławiony Aszard, biskup
    ***
    Święty Józef Moscati

    Józef urodził się w Benevento (Włochy) 25 lipca 1880 roku. Jego ojciec, Franciszek, był urzędnikiem miejskim, a matka, Róża de Luca, pochodziła z markizów di Rosato. Chrzest otrzymał 31 lipca w kościele parafialnym św. Marka. Przyjął wówczas imiona Józef, Maria, Karol, Alfons. Kiedy chłopiec miał zaledwie rok, ojciec został przeniesiony do Ankony. Tam więc Józef spędził swoje dzieciństwo (1881-1888). Następnie ojciec przeniósł się do Neapolu. Tu jego syn, Józef, przyjął pierwszą Komunię świętą w kaplicy Służebnic Świętego Serca.
    Młodzieniec okazywał niezwykłe zdolności i rzetelność w studiowaniu. Wszystkie stopnie szkół przeszedł celująco. Po śmierci ojca (1897) zapisał się na uniwersytet w Neapolu, na wydział medycyny. Wykładali wtedy na nim profesorowie, cieszący się światową sławą, ale deklarujący się jako ateiści: Vogt, Moleschott, Büchner i Feuerbach. Nie zdołali oni jednak osłabić wiary w młodzieńcu; wręcz przeciwnie: ich wystąpienia antykościelne skłaniały go do pogłębiania wiedzy religijnej.
    Studia uniwersyteckie Józef ukończył celująco w roku 1903 i przyjął posadę w jednym ze szpitali miasta. Od roku 1904 przeniósł się do szpitala S. Maria del Popolo, przeznaczonego dla nieuleczalnie chorych. W roku 1911 został prymariuszem tego szpitala po zdaniu bardzo trudnego egzaminu. Równocześnie prowadził wykłady na uniwersytecie neapolitańskim, gdzie uczył chemii fizjologicznej. Z tej dziedziny wydał 32 prace. Brał także czynny udział w międzynarodowych kongresach lekarskich: w Budapeszcie (1911) i w Edynburgu (1923).
    Chociaż jako specjalista cieszył się zasłużoną sławą, życie wewnętrzne wśród swoich rozlicznych zajęć stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Codziennie przystępował do Komunii świętej. Zawód lekarski traktował jako powierzoną sobie od Pana Boga specjalną misję. Dlatego udzielał pomocy lekarskiej darmo, zadowalając się pensją, jaką otrzymywał miesięcznie. Chorych zachęcał do ufności w Bogu, a błądzących – do powrotu do Boga. Kiedy sławny profesor L. Bianchi doznał nagle w czasie wykładu ataku serca, Moscati zbliżył się do umierającego i pomógł mu wzbudzić żal doskonały za grzechy, zanim przybył kapłan.
    Bywało, że wolnomyślni koledzy pokpiwali sobie z profesora, nazywając go bigotem i fanatykiem. Kiedy radzono profesorowi, by się bronił, odpowiadał: “Dajcie spokój! Jesteśmy przecież chrześcijanami! Pozwólmy działać Panu Bogu”.
    Gdy 4 kwietnia 1906 roku Neapol przeżywał grozę wybuchu Wezuwiusza, profesor z narażeniem życia wynosił chorych z pobliskiego szpitala w bezpieczne miejsce. Kiedy w roku 1911 wybuchła epidemia cholery, niestrudzenie pielęgnował chorych z narażeniem własnego życia.
    Dla wiedzy medycznej przysłużył się redagowaniem pisma Riforma medica, w którym publikował najnowsze osiągnięcia z dziedziny medycyny. Zostawił także osobisty dziennik duchowy, który pozwala wejść w jego życie wewnętrzne. Oto kilka jego refleksji: “Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa. Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my, lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje miłować, jak siebie samego”. Zapewne dla tej idei: całkowitego poświęcenia się służbie bliźnim, profesor nie założył własnej rodziny, żył sam.
    Zmarł 12 kwietnia 1927 r. Jak każdego dnia, rano uczestniczył w Mszy świętej i przystąpił do Komunii; później pracował w szpitalu. Po powrocie do domu i posiłku przyjmował pacjentów. Po południu źle się poczuł i zmarł w fotelu w swoim gabinecie. Jego śmierć poruszyła wiele osób, w sposób szczególny najuboższych pacjentów, którzy wielokrotnie doświadczyli jego troskliwości. Został pochowany na cmentarzu Poggio Reale, ale trzy lata później jego szczątki zostały ekshumowane i spoczęły w kościele Gesù Nuovo.
    W czasie uroczystości beatyfikacyjnych w 1975 r. papież Paweł VI powiedział: “Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich. Ten człowiek uczynił ze swego życia dzieło ewangeliczne. Był profesorem uniwersytetu. Zostawił wśród swoich uczniów pamięć niezwykłej wiedzy, ale przede wszystkim prawości moralnej, czystości wewnętrznej i ducha ofiary”. Jego kanonizacji dokonał 25 października 1987 r. papież św. Jan Paweł II. Do gabinetu “świętego lekarza” i do jego grobu w kościele dominikanów udają się nieustannie pielgrzymi w nadziei, że skoro za życia Józef służył w potrzebach ciała i duszy, tym skuteczniej czynić to może przed tronem Boga po śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 kwietnia

    Święty
    Ludwik Maria Grignon de Montfort, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Chanel, prezbiter i męczennik
      •  Święta Joanna Beretta Molla
      •  Błogosławieni Luchezjusz i Buonadonna z Poggibonsi
      •  Błogosławiona Hanna Chrzanowska
    ***
    Święty Ludwik Grignon de Montfort

    Ludwik pochodził ze starego francuskiego rodu. Urodził się 31 stycznia 1673 r. w Montfort-la-Cane (obecnie Montfort-sur-Meu w Bretanii, Francja) jako drugi z osiemnaściorga dzieci adwokata Jana Chrzciciela Grignon i Joanny Robert, córki urzędnika miejskiego. Rodzina była bardzo pobożna. Jego dwóch braci zostało kapłanami, jeden dominikaninem, a dwie siostry wstąpiły do klasztoru. Po ukończeniu miejscowej szkoły Ludwik pobierał naukę w kolegium jezuitów w Rennes (1685-1693). Potem udał się do Paryża, gdzie u sulpicjanów studiował teologię (1693-1700). W liście do swojego przełożonego nakreślił taki program swojego działania: “Odczuwam wielkie pragnienie umiłowania Pana naszego i Jego świętej Matki. Chciałbym jako prosty i ubogi kapłan uczyć biednych wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”.
    Po przyjęciu święceń kapłańskich (5 czerwca 1700 r.) pracował jako kapelan szpitala w Poitiers (1701-1703). W listopadzie 1700 r. wstąpił do tercjarzy dominikańskich, prosząc o zgodę nie tylko na naukę odmawiania różańca, ale i na zakładanie bractw różańcowych. Założył z Marią Ludwiką Trichet zgromadzenie żeńskie pod wezwaniem Bożej Mądrości dla pielęgnowania chorych. Następnie z woli przełożonych został misjonarzem. Wędrował od wioski do wioski, od miasteczka do miasteczka i głosił Boże słowo. Natrafił jednak niespodziewanie na opór miejscowych duszpasterzy, którzy widzieli w misjonarzu intruza, który wchodzi w ich kompetencje. Udał się więc do Rzymu i u papieża Klemensa XI wyprosił sobie przywilej głoszenia kazań w całej Francji. Zwalczał szczególnie szerzący się jansenizm, w którym widział głównego wroga pobożności chrześcijańskiej (przedstawiciele tego ruchu zaprzeczali wolnej woli uważając, że bez specjalnej łaski Bożej człowiek nie jest w stanie zachować przykazań; ograniczali też możliwość przystępowania do Komunii św.). W czasie swoich wędrówek Ludwik wygłosił około 200 rekolekcji i misji. Każda misja trwała do 5 tygodni: uczył religijnych śpiewów, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół krzyża. Aby swojemu słowu nadać skuteczność, podejmował w intencji nawrócenia grzeszników wiele pokut, co tym więcej wzruszało i kruszyło serca.
    Ludwik miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. Oddał się Jej w “niewolę miłości” i na wyłączną własność. W Jej ręce złożył nawet wszystkie swoje zasługi, modlitwy, posty, uczynki pokutne, prace apostolskie, całą swoją osobę. Napisał Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Matki Najświętszej, w którym szeroko rozwinął i uzasadnił korzyści, jakie daje to całkowite oddanie się Maryi. Zostawił także regulaminy wspomnianych wcześniej bractw, które zakładał, oraz teksty pobożnych pieśni, które ułożył. Zostawił wreszcie kilka traktatów teologicznych i ascetycznych, z których najciekawszy to traktat Miłość Jezusa – odwieczna Mądrość.
    Zbyt intensywna apostolska praca wyczerpała siły Świętego. Pożegnał ziemię dla nieba 28 kwietnia 1716 roku, mając zaledwie 43 lata. Pozostawił po sobie dwa zakony: “Towarzystwo Maryi” i “Zgromadzenie Córek Mądrości (Bożej)”. Jako cel wyznaczył swoim synom i córkom duchowym nauczanie ubogiej młodzieży, nawiedzanie i doglądanie chorych w szpitalach, przytułkach i domach prywatnych, oraz służenie pomocą wszystkim, którzy się do nich o nią zwrócą. Akt oddania siebie Maryi podejmowali później papieże, teologowie, m.in. św. Pius X, Benedykt XV i Pius XI, Stefan kardynał Wyszyński oraz św. Jan Paweł II, który w swoim herbie umieścił zawierzenie Bogurodzicy: “Totus Tuus” – “Cały Twój”. On też w uroczystym akcie powierzył NMP Kościół i świat.
    Ludwika beatyfikował w roku 1888 papież Leon XIII, a kanonizował w roku 1947 papież Pius XII. Relikwie św. Ludwika znajdują się w kościele w St. Lament-sur-Serve, gdzie zmarł.
    Dzieła św. Ludwika Marii Grignon de Montfort zostały początkowo zapomniane, ale odkryte na nowo w XIX w. – do dziś są wydawane.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Ludwik Maria Grignon de Montfort. Oddał się w „niewolę miłości" Matce Bożej

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Ludwik Maria Grignon de Montfort. Oddał się w „niewolę miłości” Matce Bożej

    Ludwik pochodził ze starego francuskiego rodu. Urodził się 31 stycznia 1673 r. w Montfort-la-Cane (obecnie Montfort-sur-Meu w Bretanii, Francja) jako drugi z osiemnaściorga dzieci adwokata Jana Chrzciciela Grignon i Joanny Robert, córki urzędnika miejskiego. Rodzina była bardzo pobożna. Jego dwóch braci zostało kapłanami, jeden dominikaninem, a dwie siostry wstąpiły do klasztoru. Po ukończeniu miejscowej szkoły Ludwik pobierał naukę w kolegium jezuitów w Rennes (1685-1693). Potem udał się do Paryża, gdzie u sulpicjanów studiował teologię (1693-1700). W liście do swojego przełożonego nakreślił taki program swojego działania: “Odczuwam wielkie pragnienie umiłowania Pana naszego i Jego świętej Matki. Chciałbym jako prosty i ubogi kapłan uczyć biednych wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”.

    Po przyjęciu święceń kapłańskich (5 czerwca 1700 r.) pracował jako kapelan szpitala w Poitiers (1701-1703). W listopadzie 1700 r. wstąpił do tercjarzy dominikańskich, prosząc o zgodę nie tylko na naukę odmawiania różańca, ale i na zakładanie bractw różańcowych. Założył z Marią Ludwiką Trichet zgromadzenie żeńskie pod wezwaniem Bożej Mądrości dla pielęgnowania chorych. Następnie z woli przełożonych został misjonarzem. Wędrował od wioski do wioski, od miasteczka do miasteczka i głosił Boże słowo. Natrafił jednak niespodziewanie na opór miejscowych duszpasterzy, którzy widzieli w misjonarzu intruza, który wchodzi w ich kompetencje. Udał się więc do Rzymu i u papieża Klemensa XI wyprosił sobie przywilej głoszenia kazań w całej Francji. Zwalczał szczególnie szerzący się jansenizm, w którym widział głównego wroga pobożności chrześcijańskiej (przedstawiciele tego ruchu zaprzeczali wolnej woli uważając, że bez specjalnej łaski Bożej człowiek nie jest w stanie zachować przykazań; ograniczali też możliwość przystępowania do Komunii św.). W czasie swoich wędrówek Ludwik wygłosił około 200 rekolekcji i misji. Każda misja trwała do 5 tygodni: uczył religijnych śpiewów, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół krzyża. Aby swojemu słowu nadać skuteczność, podejmował w intencji nawrócenia grzeszników wiele pokut, co tym więcej wzruszało i kruszyło serca.

    Ludwik miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. Oddał się Jej w “niewolę miłości” i na wyłączną własność. W Jej ręce złożył nawet wszystkie swoje zasługi, modlitwy, posty, uczynki pokutne, prace apostolskie, całą swoją osobę. Napisał Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Matki Najświętszej, w którym szeroko rozwinął i uzasadnił korzyści, jakie daje to całkowite oddanie się Maryi. Zostawił także regulaminy wspomnianych wcześniej bractw, które zakładał, oraz teksty pobożnych pieśni, które ułożył. Zostawił wreszcie kilka traktatów teologicznych i ascetycznych, z których najciekawszy to traktat Miłość Jezusa – odwieczna Mądrość.

    Zbyt intensywna apostolska praca wyczerpała siły Świętego. Pożegnał ziemię dla nieba 28 kwietnia 1716 roku, mając zaledwie 43 lata. Pozostawił po sobie dwa zakony: “Towarzystwo Maryi” i “Zgromadzenie Córek Mądrości (Bożej)”. Jako cel wyznaczył swoim synom i córkom duchowym nauczanie ubogiej młodzieży, nawiedzanie i doglądanie chorych w szpitalach, przytułkach i domach prywatnych, oraz służenie pomocą wszystkim, którzy się do nich o nią zwrócą. Akt oddania siebie Maryi podejmowali później papieże, teologowie, m.in. św. Pius X, Benedykt XV i Pius XI, Stefan kardynał Wyszyński oraz św. Jan Paweł II, który w swoim herbie umieścił zawierzenie Bogurodzicy: “Totus Tuus” – “Cały Twój”. On też w uroczystym akcie powierzył NMP Kościół i świat.

    Ludwika beatyfikował w roku 1888 papież Leon XIII, a kanonizował w roku 1947 papież Pius XII. Relikwie św. Ludwika znajdują się w kościele w St. Lament-sur-Serve, gdzie zmarł.

    Dzieła św. Ludwika Marii Grignon de Montfort zostały początkowo zapomniane, ale odkryte na nowo w XIX w. – do dziś są wydawane.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________


    Czciciel Maryi, przyjaciel Krzyża.

    Św. Ludwik Grignion de Montfort

    (Wikimedia Commons)

    ***

    Francuz Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort (1673–1716) – autor Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny – był jednym z największych czcicieli Maryi w historii Kościoła. Wyniesienie go na ołtarze umożliwiły cudowne uzdrowienia pięciu zakonnic z założonego przezeń Zgromadzenia Córek Mądrości. Szóstym potrzebnym do tego cudem był nagły i niewytłumaczalny powrót do zdrowia ich dziesięcioletniej uczennicy.

    Obydwa cuda kanonizacyjne związane były z bardzo ciężkimi powikłaniami gruźliczymi. Jedno z nich dotyczyło siostry Gerardy od Kalwarii z klasztoru Córek Mądrości w angielskiej miejscowości Romsey. Zakonnica cierpiała na ciężką gruźlicę wrzodowo- -serowaciejącą. Choroba objęła otrzewną w okolicach miednicy, wytworzyła dwie przetoki, z których sączyła się ropa, a także zaatakowała obydwa płuca (gravissima tuberculosi ulcero- -caseosa pelviperitonaeali cum duabus fistulis sanie manantibus nec non pulmonari bilaterali fuit attacta). Stan chorej był bardzo ciężki, a lekarze nie mieli pomysłu, jak ją z tego wyleczyć. Siostra Gerarda przyjęła namaszczenie chorych i czekała na śmierć. W trudnej sytuacji ona sama i zapewne także jej współsiostry wezwały na pomoc swojego duchowego ojca i założyciela – bł. Grigniona de Montfort. Lekarz badający chorą rankiem 8 kwietnia 1927 roku stwierdził, że jest umierająca. Wieczorem stało się jednak coś niebywałego – chora nagle wyzdrowiała, a dwa dni później mogła wrócić do zakonnych zajęć. Ba! Czuła się ponoć nawet lepiej niż… przed zachorowaniem. Badający ją trzy lata później lekarze, będący nie tylko katolikami, potwierdzili, że była już całkiem zdrowa.

    Nie było już nadziei

    W czerwcu 1934 roku zachorowała inna siostra z tego zgromadzenia – Maria Teresa od Nawiedzenia z klasztoru w Saint Laurent-sur-‑Sevre (Francja). Zapadła na ciężkie gruźlicze zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. To choroba, która nieleczona, w każdym przypadku kończy się śmiercią, a leczona często pozostawia po sobie paskudne pamiątki. Pacjentka była obciążona genetycznie, bowiem z gruźlicą zmagała się już od wczesnego dzieciństwa. To, że choroba zaatakowała jej układ nerwowy, potwierdziło trzech lekarzy. Wszyscy byli też jednomyślni – siostry nie da się już uratować. Nie dawali absolutnie żadnej nadziei. I tym razem siostry wzięły sprawy w swoje ręce. Padły na kolana, by prosić Boga za przyczyną bł. Ludwika Marii o uzdrowienie cierpiącej. Cud wydarzył się wieczorem 24 czerwca – siostra Maria Teresa nagle dołączyła do modlących się – przemówiła normalnym, mocnym głosem, a dolegliwości zaczęły znikać. Dwa dni później siostra Maria Teresa czuła się już całkowicie zdrowa.

    Dzięki tym właśnie cudownym uzdrowieniom możliwa była kanonizacja bł. Ludwika Grigniona de Montfort, której (choć cuda zatwierdzono już w 1939 roku) dopiero po II wojnie światowej, w 1947 roku, dokonał Pius XII.

    Cztery cuda do beatyfikacji

    Wcześniej – w przypadku procesu, który zakończył się w 1888 roku beatyfikacją francuskiego kapłana przez Leona XIII – wzięto pod uwagę cztery inne cuda. W 1845 roku siostra Emmanuela została uzdrowiona z paraliżu kręgosłupa; w lipcu 1869 roku – siostra Saint-Lin z przewlekłej choroby szpiku kostnego; w marcu 1870 roku Reine Mallé, dziesięcioletnia uczennica Córek Mądrości – z gruźliczego zapalenia stawów biodrowych, którego efektem było zwichnięcie prawej nogi, a w kwietniu 1873 roku, siostra St-Gabriel, która miała zniszczone płuca, torbielowaty guz w brzuchu, a na dodatek chore serce.

    Wielki cudotwórca

    W tym, że pod uwagę wzięto cuda, jakich doświadczyły zakonnice i wychowanka zgromadzenia, nie ma bynajmniej żadnego kruczka. Najprawdopodobniej powodem było po prostu to, że – w tych trudnych dla francuskiego Kościoła czasach – w klasztorach znacznie łatwiej je było udokumentować i zweryfikować. Wertując biografie Świętego Grigniona de Montfort, napotykamy zresztą całe mnóstwo opisów innych nadzwyczajnych łask i uzdrowień doznawanych w większości przypadków przez ludzi świeckich. Niektórych uzdrowień doznano jeszcze za życia maryjnego apostoła (co w sposób oczywisty wykluczało je jako cuda brane pod uwagę w procesach beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym), a wielu innych niedługo po jego śmierci, a przed rewolucją francuską, która zatarła wiele śladów i uniemożliwiła dokładniejsze ich zbadanie. Tak było pewnie między innymi z niewidomym, który odzyskał wzrok po tym, jak kapłan – wzorem samego Chrystusa – przetarł mu oczy poślinionym palcem, i dzieckiem uzdrowionym po nałożeniu przezeń rąk.

    W XVIII i XIX wieku Grignion de Montfort uznawany był bowiem za wielkiego cudotwórcę, a wyproszone za jego przyczyną uzdrowienia obejmowały całą gamę schorzeń. Niewidomi odzyskiwali wzrok, głusi słuch, niemi mowę. Sensacją było odzyskanie zdolności mówienia przez dziesięcioletnią Marie Greslard z Bretanii, której język zniszczyła ospa. Stało się to, po odprawieniu nowenny, w 1763 roku. Równie spektakularne było uzdrowienie Madaleine Langlois z diecezji Angers z trwającej osiem lat ciężkiej i bolesnej choroby skóry, które wydarzyło się 25 marca 1806 roku, kiedy wraz z rodzicami dziewczyna modliła się, a potem dotknęła grobowca księdza Ludwika Marii. Licznych uzdrowień doznawali paralitycy, epileptycy, chorzy psychicznie i opętani.

    Sutanna, drzazga, but

    Wypraszając łaski za wstawiennictwem Grigniona de Montfort, posługiwano się często najrozmaitszymi należącymi do niego i mającymi z nim styczność przedmiotami, m.in. kawałkiem sutanny, fragmentem jego… buta, drzazgami z trumny, mlekiem, w którym moczono… pył zebrany z grobowca, wodą, w której trzymano jego… ząb. Jedna z łask wydarzyła się, kiedy w czasie odmawiania nowenny ubrano dziecko w koszulkę, którą dotknięto grobu księdza Grigniona, inna po użyciu wody, w której wymoczono należącą do kapłana bieliznę. Dobrze ukazuje to obecną w tamtych czasach wielką wiarę w moc relikwii, które stosowano jednak prawie zawsze w połączeniu z żarliwymi modlitwami.

    Mało tego, opisywano także cuda niezwiązane z uzdrowieniami. Było wśród nich także – dokonane jeszcze za życia Grigniona pomnożenie mąki. Przytaczano również dowody na to, że francuski czciciel Maryi był obdarowany wieloma nadzwyczajnymi charyzmatami: ekstazami, darem przewidywania przyszłości, wiedzą o rzeczach ukrytych i tajemnicach ludzkich serc.

    Narodzony, by sławić Maryję

    „Przez Najświętszą Maryję Pannę przyszedł Chrystus na świat, przez Nią też chce On panować w świecie” – pisał Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort we wstępie do swego słynnego, ukrytego – jak twierdzi wielu – przez samego szatana na długie lata i odkrytego dopiero w 1842 roku, Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny. A kilka zdań później dodawał: „Zaprawdę musimy zawołać ze świętymi: De Maria nunquam satis! Maryję nie dość sławiono, nie dość wychwalano, czczono, kochano. Nie dość Jej służymy. Należy się Jej więcej chwały, czci, miłości i nabożeństwa”.

    Autor tych słów – jeden z największych mariologów i czcicieli Maryi, oddany Jej w niewolę miłości, urodził się w Montfort we francuskiej Bretanii. Był drugim z 18 (!) dzieci adwokata. Po zakończeniu podstawowej edukacji 12-letni chłopiec podjął naukę u jezuitów w Rennes, a następnie studiował teologię w słynnym seminarium Saint-Sulpice w Paryżu.

    Pragnął uczyć wieśniaków

    Wyprawiając go do Paryża, rodzice chcieli ofiarować mu konia, żeby odbył na nim tę podróż. Odmówił. Matka dała mu wówczas nowe ubranie, a ojciec sporą sumę pieniędzy. Młody człowiek wykorzystał jednak pierwszą nadarzającą się sposobność, żeby pozbyć się tego balastu – rozdał pieniądze potrzebującym i wymienił się z pewnym nędzarzem posiadaną odzieżą.

    Już wtedy pałał wielką miłością do Chrystusa – a zwłaszcza do jego Najświętszej Matki Maryi. Chciał się jej poświęcić, by – jak pisał w liście do przełożonego – „jako prosty kapłan uczyć wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”. Mając 27 lat – w cudowny sposób uzdrowiony z chorób, na które cierpiał – został kapłanem i kapelanem szpitala-przytułku w Poitiers. Kierowany jednak przemożnym pragnieniem uczenia wieśniaków katechizmu, wierząc, że jest to szczególna misja, którą powierzył mu sam Bóg, przezwyciężając przeciwności i kłody rzucane mu pod nogi przez wielu biskupów, za papieską aprobatą został misjonarzem ludowym przemierzającym północno-zachodnie diecezje Francji (okolice Poitiers, Bretanię, okolice Nantes, Wandeę). Podczas misji głosił budujące kazania, zwalczał jansenizm, nawoływał do odnawiania przyrzeczeń chrzcielnych, do uczestnictwa w procesjach i liturgii, wznosił kalwarie, a także zapisywał chętnych do założonych przez siebie pobożnych bractw (Bractwa Różańca Świętego, Milicji Świętego Michała, Przyjaciół Krzyża, 44 Dziewic oraz Bractwa Pokutników). Wspomagał biednych i nawracał. Dawał również wiernym dobry przykład ascetycznym stylem życia i podejmowanymi surowymi pokutami w intencji nawrócenia grzeszników. Zwano go „dobrym ojcem z Montfort”.

    Wiele lat później święty nazwany został także „ojcem wojennej Wandei”. Wywarł bowiem ogromny wpływ na mieszkańców tej francuskiej prowincji, którzy niezwykle bohatersko bronili swej wiary przed barbarzyńskimi antykatolickimi poplecznikami rewolucji francuskiej.

    Montfortianie i Córki Mądrości

    Święty Ludwik był założycielem misjonarskiego zgromadzenia montfortianów, czyli Towarzystwa Maryi (Societas Mariana Montfortiana) i – w 1703 roku wraz z Marią Ludwiką Trichet, później siostrą Marią Ludwiką od Jezusa – Córek Mądrości (według planów siostry miały się opiekować chorymi oraz nauczać na poziomie szkolnym, zwłaszcza  osoby ubogie).

    Przez Maryję do Jezusa

    Święty Ludwik Maria był nie tylko wielkim propagatorem nabożeństw do Najświętszej Maryi Panny (m.in. modlitwy różańcowej), lecz także do Najświętszego Serca Jezusa. Pragnął, aby wszyscy „oddawali się Jezusowi Chrystusowi, wcielonej Mądrości, przez ręce Maryi”.

    Nawoływał ludzi, by stawali się prawdziwymi chrześcijanami – „przyjaciółmi Krzyża”, których można rozpoznać po czterech znakach – właściwościach chrześcijańskiej doskonałości: mocnej woli stania się świętym, wyrzeczeniu („niech zaprze się samego siebie”), cierpieniu („niech weźmie swój krzyż”) i działaniu („…i naśladuje mnie”).

    Maryjny apostoł zmarł wyczerpany intensywną działalnością apostolską i dręczącymi go chorobami. W chwili śmierci miał zaledwie 43 lata.

    Inspirował papieży

    Duchowość Świętego Ludwika Marii Grigniona de Montfort, a szczególnie nauka zawarta w jego Traktacie… wywarła wielki wpływ na wielu papieży, m.in. Leona XIII (zainspirowany nią napisał 12 encyklik o różańcu) i Jana Pawła II. Podobnie jak żyjący ponad 400 lat wcześniej francuski święty, Karol Wojtyła zawsze podkreślał wielką rolę Maryi w Bożym planie zbawienia świata. Słynne Totuus Tuus (Cały Twój) Montforta stało się jego biskupim i papieskim mottem. W encyklice Redemptoris Mater Ojciec Święty wspomniał Świętego Ludwika Marię Grigniona de Montfort, „który zachęca chrześcijan do poświęcenia się Chrystusowi przez Maryję, widząc w nim skuteczny sposób wiernego realizowania w życiu zobowiązań chrztu świętego”.

    Święty Ludwik Maria został kanonizowany w 1947 roku przez Piusa XII, ale dopiero w 1996 roku wpisano go do powszechnego kalendarza Kościoła. Obecnie podejmowane są starania o ogłoszenie go Doktorem Kościoła. Relikwie Świętego Grigniona de Montfort znajdują się obecnie w miejscu jego śmierci – w kościele w Saint-Laurent-sur-Serve.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.

    PCh24.pl

    _____________________________________________________________________________

    Św. Ludwik od Totus Tuus

    Św. Ludwik od Totus Tuus

    św. Ludwik Maria Grignion de Montfort/WIKIPEDIA

    ***

    Spotkał na ulicy trędowatego i zaniósł do klasztoru, w którym wtedy mieszkał. Gdy drzwi były zamknięte, do skutku wołał: “Otwórzcie drzwi Jezusowi Chrystusowi!”.

    Najsłynniejsze dzieło św. Ludwika Marii Grignion de Montfort (1673–1716) „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, było nieznane przez ponad sto lat. Manuskrypt odkryto dopiero w roku 1842. Po opublikowaniu w 1843 r., traktat okazał się dziełem niezwykle popularnym. To z tej książeczki Jan Paweł II zaczerpnął swoją dewizę Totus Tuus (Cały Twój). W „Darze i tajemnicy” wyznaje: „Był taki moment, kiedy poniekąd zakwestionowałem swoją pobożność maryjną uważając, że posiada ona w sposób przesadny pierwszeństwo przed nabożeństwem do samego Chrystusa. Muszę przyznać, że wówczas z pomocą przyszła mi książeczka św. Ludwika (…). W niej znalazłem poniekąd gotową odpowiedź na moje pytania. Tak, Maryja prowadzi nas, przybliża do Jezusa, prowadzi nas do Niego, ale pod warunkiem, że przeżyjemy Jej tajemnicę w Chrystusie”.

    Kim był św. Ludwik? Przede wszystkim gorliwym duszpasterzem francuskiej biedoty. Sam pochodził z ubogiej bretońskiej rodziny, liczącej 18 dzieci. Kształcił się u jezuitów w Rennes. Skończył seminarium duchowne w Paryżu. Przez 16 lat wędrował jako misjonarz w zachodniej Francji. Zmarł z wycieńczenia w 43. roku życia.

    Słynął z ewangelicznego radykalizmu. Miał coś z gwałtowności Savonaroli. Jego pasją było ratowanie dusz z niewoli grzechu. Nie rozstawał się z różańcem, gdy mówił do tłumów, podnosił ponad głową wielki krucyfiks. Gromił grzech, słuchaczy pobudzał do płaczu nad Jezusem ukrzyżowanym i nad własnymi nędzami. Wdarł się nawet siłą do spelunki, w której błagał grzeszników, by się nawrócili i ratowali swe dusze. Podróżował pieszo, wygłosił około 200 rekolekcji i misji. Swoim radykalizmem ściągnął na siebie niechęć niektórych biskupów. Pewnego dnia spotkał na ulicy trędowatego biedaka, wziął go na ramiona i zaniósł do klasztoru, w którym wtedy mieszkał. Gdy drzwi były zamknięte, do skutku wołał: „Otwórzcie drzwi Jezusowi Chrystusowi!”. Czyżby słowa Jana Pawła II z inauguracji pontyfikatu: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi” były także nawiązaniem do tego Bożego szaleńca?

    Św. Ludwik dzięki swoim żarliwym pismom maryjnym stał się klasykiem maryjnej pobożności. W całym świecie można usłyszeć: „Poświęciłem się Maryi, tak jak nauczał św. Ludwik z Montfortu”. Sławnymi uczniami św. Ludwika byli m.in. św. Maksymilian Kolbe i Prymas Tysiąclecia. To z jego pism zaczerpnęli ideę niewolnictwa z miłości i oddania Maryi. Jan Paweł II zwracał uwagę, że „naukę montfortiańską należy dziś odczytywać i interpretować w świetle nauczania Soboru, przez co nie traci ona bynajmniej swej istotnej wartości”. W pismach św. Ludwika pojawia się nieraz pobożna przesada. Można chwilami odnieść wrażenie, że Maryja przesłania Chrystusa. A jednak sam św. Ludwik zapewnia: „Gdyby nabożeństwo do Najświętszej Panny oddalało nas od Chrystusa Pana, należałoby je odrzucić jako poduszczenie diabelskie. (…) Nabożeństwo to jest nam tylko i wyłącznie po to potrzebne, abyśmy mogli Chrystusa tym doskonalej znaleźć, tym czulej ukochać i tym wierniej Mu służyć”.

    ks. Tomasz Jaklewicz /Gość Niedzielny

    __________________________________________________________________________________

    Boży szaleniec, który uczy nas, jak zawierzyć się Maryi

    Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort jako człowiek oddany Duchowi Świętemu wzrastał w osobistej świętości, „od dobrego ku lepszemu”. Wiemy jednakże, że do tej przygody zaprasza każdego.

     

     

    wikipedia.org

    ***

    Oto o jakich misjonarzy prosi Pana w ekstatycznej Modlitwie płomiennej: „o kapłanów wolnych Twoją wolnością, oderwanych od wszystkiego, bez ojca i matki, bez braci i sióstr, bez krewnych według ciała, przyjaciół według świata, dóbr doczesnych, bez więzów i trosk, a nawet własnej woli. (…), o niewolników Twojej miłości i Twojej woli, o ludzi według Serca Twego, którzy oderwani od własnej woli, która ich zagłusza i hamuje, aby spełniali wyłącznie Twoją wolę i pokonali wszystkich Twoich nieprzyjaciół, jako nowi Dawidowie z laską Krzyża i procą Różańca świętego w rękach (…), o ludzi podobnych do obłoków wzniesionych ponad ziemię, nasyconych niebiańską rosą, którzy bez przeszkód będą pędzić na wszystkie strony świata przynagleni tchnieniem Ducha Świętego.

    O takich ludzi proszę wraz z Prorokami Twoimi (…), o ludzi zawsze gotowych do Twojej dyspozycji, gotowych służyć Ci na głos swoich przełożonych, za przykładem Samuela mówiącego: Oto jestem (1 Sm 3,16). Zawsze gotowych iść i wszystko wycierpieć z Tobą i dla Ciebie, tak jak Apostołowie mówiący: Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć (J 11,16) (…), o prawdziwe dzieci Maryi, Twojej Świętej Matki, z Jej miłości poczęte i zrodzone, w Jej łonie noszone, Jej piersią karmione, Jej matczynym staraniem wychowane, Jej ramieniem podtrzymywane i łaskami Jej ubogacone (…), o prawdziwe sługi Najświętszej Maryi Panny, którzy by na podobieństwo św. Dominika szli wszędzie, niosąc w ustach gorejącą pochodnię Ewangelii, a w ręce Różaniec święty”.

    W tej modlitwie Ludwik zaznacza wyraźnie, że to Duch Święty wraz z Maryją ukształtują przyszłe sługi Boże – ludzi wolnych wewnętrznie (także od ludzkich względów czy zabezpieczeń finansowych), gotowych pójść za Słowem Pana, dokądkolwiek On ich pośle, bez zastrzeżeń. Co więcej, uzdolni On ich do głoszenia Słowa z mocą i do miłości heroicznej: „Ci naśladowcy Apostołów będą głosili virtute multa (por. Mt 24,30; Mk 13,16), virtute magna (por. Ag 4,33; Bar 2,11), z tak wielką mocą i czystością, tak wzniośle i wspaniale, że w miejscach, gdzie będą przemawiać, poruszą umysły i serca wszystkich. Im to, Panie, dasz Twoje słowo, Twoje usta, a nawet Twoją mądrość, której nie będą mogli oprzeć się wasi nieprzyjaciele (Łk 21,15) (…). Ich całkowite zdanie się na Twoją Opatrzność i nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny uskrzydli ich srebrnymi pióry gołębicy, czyli czystością nauki i obyczajów; uczyni ich grzbiet pozłacanym, czyli ozdobi doskonałą miłością bliźniego zdolną znosić jego wady i napełnić ich wielkim umiłowaniem Chrystusa Pana, dającym moc niesienia swego krzyża”.

    Zadanie apostolstwa nie należy tylko do kapłanów. Pisząc w Traktacie o apostołach czasów ostatecznych, Ludwik nie ogranicza zadania głoszenia Dobrej Nowiny tylko dla osób duchownych (zresztą sam przez lata współpracował ze świeckimi).

    Ich zadaniem ma być posłuszeństwo Duchowi Świętemu i głoszenie Królestwa Bożego za pomocą znaków, cudów, ale i miłości wzajemnej: „Będą to prawdziwi apostołowie czasów ostatecznych, którym Pan Zastępów da słowo i moc, aby czynili cuda i odnosili wspaniałe zwycięstwa nad Jego nieprzyjaciółmi; spoczywać będą bez złota i srebra i, co więcej, bez opieki, pośród innych kapłanów, duchownych i uczonych (Ps 67,14), a jednak będą mieli posrebrzane skrzydła gołębicy, aby z czystą intencją chwały Bożej i zbawienia dusz iść tam, gdzie ich wezwie Duch Święty, a w miejscach głoszenia słowa zostawią po sobie tylko złoto miłości, będącej wypełnieniem całego prawa”.

    Podobnie Ludwik zaznacza w Tajemnicy Maryi: przyszli święci będą mocni dzięki Duchowi Świętemu oraz macierzyńskiej opiece Matki Bożej.

    Poddając się Im, wprowadzą Boże królestwo: „Trzeba wierzyć także, że na końcu czasów, a może wcześniej niż myślimy, Bóg wzbudzi ludzi wielkich, pełnych Ducha Świętego i ducha Maryi, przez których ta Najświętsza Władczyni dokona wielkich cudów w świecie, by zniszczyć grzech i nad królestwem zepsutego świata ustanowić królestwo swojego Syna Jezusa Chrystusa (…). Przez to nabożeństwo (…) ci święci ludzie osiągną wszystko”.

    Przyjmijmy te ostatnie słowa jako życzenia świętego Ludwika Marii Grignion de Montforta dla każdego z nas.

     “Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort. Boży szaleniec, który uczy nas, jak zawierzyć się Maryi” 

    Renata Czerwińska/e-SPe/Tygodnik Niedziela

     

    ___________________________________________________________________________

    Wizja św Ludwika de Montfort: Apostołowie czasów ostatecznych

    fot. Kevin Rhese via Flickr, CC BY 2.0

    ***

    Wizja św Ludwika de Montfort:

    Apostołowie czasów ostatecznych

    Lecz któż to będę owi słudzy, niewolnicy i dzieci Maryi? To będą kapłani Pańscy, co jak ogień gorejący rozpalać będę wszędzie żar miłości Bożej. 14 Będą „jako strzały w ręku mocarnej” [Ps 127,4] Maryi, by przebić Jej nieprzyjaciół. Będę jako synowie pokolenia Lewi, którzy dobrze oczyszczeni ogniem wielkich utrapień, a ściśle zjednoczeni z Bogiem, nosić będą złoto miłości w sercu, kadzidło modlitwy w duchu i mirrę umartwienia w ciele. Dla biednych i maluczkich będą oni wszędzie dobrą wonią Chrystusową [2 Kor 2,15]; dla „wielkich” zaś tego świata, dla bogaczy i pysznych, będę wonią śmierci.

    Apostołowie czasów ostatecznych

    Lecz któż to będę owi słudzy, niewolnicy i dzieci Maryi? To będą kapłani Pańscy, co jak ogień gorejący rozpalać będę wszędzie żar miłości Bożej. Będą „jako strzały w ręku mocarnej” [Ps 127,4] Maryi, by przebić Jej nieprzyjaciół. Będę jako synowie pokolenia Lewi, którzy dobrze oczyszczeni ogniem wielkich utrapień, a ściśle zjednoczeni z Bogiem, nosić będą złoto miłości w sercu, kadzidło modlitwy w duchu i mirrę umartwienia w ciele. Dla biednych i maluczkich będą oni wszędzie dobrą wonią Chrystusową [2 Kor 2,15]; dla „wielkich” zaś tego świata, dla bogaczy i pysznych, będę wonią śmierci.

     Będą jakoby chmury gromonośne, które za najmniejszym powiewem Ducha Św. polecą hen, by rozsiewać słowo Boże i nieść życie wieczne, nie przywiązując się do niczego, nie dziwiąc się niczemu, nie smucąc się niczym. Grzmieć będą przeciw grzechowi, huczeć przeciwko światu, uderzą na diabła i jego wspólników i przeszyją obosiecznym mieczem słowa Bożego [Ef 6,17] na życie lub śmierć wszystkich, do których Najwyższy ich pośle. Będą to prawdziwi apostołowie czasów ostatecznych, którym Pan Zastępów da słowo i siłę działania cudów i odnoszenia świetnych zwycięstw nad Jego nieprzyjaciółmi. Będą spoczywali bez złota i srebra, a co ważniejsza, bez troski pośród innych kapłanów i duchownych, „inter medios cleros” [Ps 68,14, a jednak będą mieli „srebrzące się skrzydła gołębicy”, by z czystą intencją chwały Bożej i zbawienia dusz pójść wszędy, dokąd Duch Św. zawoła. A wszędzie, gdzie głosić będą słowo Boże, pozostawią po sobie tylko złoto miłości, będącej dopełnieniem wszelakiego prawa [Rz 13,10]. Wiemy wreszcie, że będą to prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa, idący śladami Jego ubóstwa, pokory, wzgardy dla świata, a pełni miłości bliźniego.

     Będą nauczali jak iść wąską drogą do Boga, w świetle czystej prawdy, tj. wedle Ewangelii, a nie według zasad świata, bez względu na osobę, nie oszczędzając nikogo, bez obawy przed kimkolwiek ze śmiertelnych choćby najpotężniejszym. Będą mieli w ustach obosieczny miecz słowa Bożego; na ramionach nieść będą zakrwawiony proporzec krzyża, w prawej ręce krucyfiks, różaniec w lewej, święte imiona Jezusa i Maryi na sercu, a skromność i umartwienie Jezusa Chrystusa zajaśnieje w całym ich postępowaniu. Takimi oto będą owi wielcy mężowie, którzy się pojawią a których Maryja ukształtuje i wyposaży na rozkaz Najwyższego, by Królestwo Jego rozprzestrzeniali nad krainą bezbożnych, bałwochwalców i mahometan. Kiedy i jak to się stanie?… Bogu to Jedynemu wiadomo. Co do nas, milczmy, módlmy się, prośmy, wyczekujmy; „Exspectans exspectavi: Z upragnieniem wyglądałem” [Ps 40,2]

    Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny louisgrignion.pl

    oprac.MP/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 kwietnia

    Święta Katarzyna ze Sieny,
    dziewica i doktor Kościoła
    patronka Europy

    Święta Katarzyna ze Sieny

    Katarzyna Benincasa urodziła się 25 marca 1347 r. w Sienie (Włochy). Była przedostatnim z dwudziestu pięciu dzieci mieszczańskiej rodziny Jakuba Benincasy i Lapy Piangenti – córki poety Nuccio Piangenti. Przyszła na świat jako bliźniaczka, ale jej siostra, Janina, zaraz po urodzeniu zmarła. Rodzina nie cierpiała biedy, skoro stać ją było na to, by przyjąć do swego grona sierotę po starszym bracie, Tomasza Fonte, który, po wstąpieniu do dominikanów, był pierwszym spowiednikiem Katarzyny.
    Katarzyna już jako kilkuletnia dziewczynka była przeniknięta duchem pobożności. Wspierana Bożą łaską w wieku 7 lat (w 1354 r.) złożyła Bogu w ofierze swoje dziewictwo. Kiedy miała 12 lat, doszło po raz pierwszy do konfrontacji z matką, która chciała, by Katarzyna wiodła życie jak wszystkie jej koleżanki, by korzystała z przyjemności, jakich dostarcza młodość. Katarzyna jednak już od wczesnej młodości marzyła o całkowitym oddaniu się Panu Bogu. Dlatego wbrew woli rodziców obcięła sobie włosy i zaczęła prowadzić życie pokutne. Zamierzała najpierw we własnym domu uczynić sobie pustelnię. Kiedy jednak okazało się to niemożliwe, własne serce zamieniła na zakonną celę. Tu była jej Betania, w której spotykała się na słodkiej rozmowie z Boskim Oblubieńcem. Z miłości dla Chrystusa pracowała nad swoim charakterem, okazując się dla wszystkich życzliwą i łagodną, skłonną do usług. W woli rodziców zaczęła upatrywać wolę ukochanego Zbawcy.
    Pomimo wielu trudności ze strony rodziny, w 1363 roku wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika (tercjarek dominikańskich) w Sienie i prowadziła tam surowe życie. Modlitwa, pokuta i posługiwanie trędowatym wypełniały jej dni. Jadła skąpo, spała bardzo mało, gdyż żal jej było godzin nie spędzonych na modlitwie. Często biczowała się do krwi. W wieku 20 lat była już osobą w pełni ukształtowaną, wielką mistyczką. Pan Jezus często ją nawiedzał sam lub ze swoją Matką. Pod koniec karnawału 1367 roku, gdy Katarzyna spędzała czas na nocnej modlitwie, Chrystus Pan dokonał z nią mistycznych zaślubin, zostawiając jej jako trwały znak obrączkę. Odtąd Katarzyna stała się posłanką Chrystusa. Przemawiała odtąd i pisała listy w imieniu Chrystusa do najznakomitszych osób ówczesnej Europy, tak duchownych, jak i świeckich. Skupiła ponadto przy sobie spore grono uczniów – elitę Sieny – dla których była duchową mistrzynią i przewodniczką. Wspierana nadzwyczajnymi darami Ducha Świętego i posłuszna Jego natchnieniom, łączyła w swoim życiu głęboką kontemplację tajemnic Bożych w “celi swojego serca” z różnorodną działalnością apostolską. Z jej przemyśleń i duchowych przeżyć zrodziło się zaangażowanie w sprawy Kościoła i świata.
    Katarzyna miała wielu wrogów. Uważano za rzecz niespotykaną, by kobieta mogła tak odważnie przemawiać do kapłanów, biskupów, a nawet do papieży w imieniu Chrystusa, ogłaszać się publicznie Jego posłanką. Pod naciskiem opinii wezwano więc przed trybunał inkwizycji do Florencji. Kościelny przewód sądowy odbył się w klasztorze dominikanów przy kościele S. Maria Novella. Było to w samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 21 maja 1374 roku. Katarzyna miała jednak przy sobie nie tylko oskarżycieli, ale również obrońców. Sąd inkwizycyjny nie dopatrzył się żadnej herezji ani błędu, tak w jej wypowiedziach, jak też w jej pismach.
    Zaledwie Katarzyna wróciła do Sieny, miasto nawiedziła dżuma. Katarzyna oddała się posłudze zarażonym z heroicznym oddaniem. W nagrodę za to 1 kwietnia 1375 roku otrzymała od Chrystusa stygmaty (jednak nie w postaci ran, lecz krwawych promieni).
    Podczas licznych konfliktów na terenie Italii i w samym Kościele była orędowniczką pokoju i mediatorem. Domagała się od kolejnych papieży (najpierw od bł. Urbana V, a potem od Grzegorza XI) powrotu z Awinionu do Rzymu. Wobec nieskuteczności wysyłanych listów udała się do Awinionu, by skłonić Grzegorza XI do zamieszkania w Wiecznym Mieście. Kiedy papież zdecydował się powrócić, jej pośrednictwu przypisywano to ważne wydarzenie. Po śmierci papieża Grzegorza XI kardynałowie wybrali arcybiskupa z Bari, który przyjął imię Urbana VI (1378-1389). Ten jednak swoją surowością zraził sobie kardynałów, dlatego część z nich zbuntowała się i wybrała antypapieża w osobie Klemensa VII (1378-1394). Kościół został podzielony. Kilka lat później, w 1409 r., miał pojawić się jeszcze drugi antypapież, co wywołało prawdziwy chaos. Rozłam trwał 39 lat. Kiedy wysiłki Katarzyny nie dały rezultatu, gdyż antypapież nie chciał ustąpić, Katarzyna robiła wszystko, by jak najwięcej zwolenników skupić koło osoby prawowitego papieża. Nawoływała do modlitw w jego intencji. Popierała też usilnie reformy, jakie Urban VI wprowadził. Na jego życzenie udała się do Rzymu, by tam pracować dla dobra Kościoła. Wielu mężczyznom i kobietom, pochodzącym z różnych warstw społecznych, pomogła wejść na drogę cnoty lub osiągnąć pokój.
    Umarła z wyczerpania 29 kwietnia 1380 r. w Rzymie w wieku 33 lat. Pozostawiła po sobie trzy dzieła, które zawierają jej naukę: “Dialog o Bożej Opatrzności”, “Listy” oraz “Modlitwy”. Jej kult rozpoczął się zaraz po jej śmierci. Nikt już nie wątpił, że była wybranką Bożą i niewiastą opatrznościową dla Kościoła. Pan Bóg wsławił też jej grób wielu cudami. Już w roku 1383 bł. Rajmund z Kapui, ówczesny generał dominikanów, za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej przeniósł jej ciało do kaplicy kościoła dominikanów S. Maria della Minerva w Rzymie i wybudował dla niej okazały grobowiec. Jemu zawdzięczamy obszerny “Żywot świętej Katarzyny ze Sieny”, wydany również po polsku. Bł. Rajmund napisał go na podstawie osobistych kontaktów ze św. Katarzyną (był jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym) oraz korzystając ze świadectwa innych bliskich jej osób, z którymi przeprowadził wiele rozmów. Pius II 26 czerwca 1461 roku w bazylice św. Piotra dokonał uroczystej kanonizacji sługi Bożej. W nagrodę za poniesione trudy w obronie Kościoła Pius IX w roku 1866 ogłosił św. Katarzynę drugą, po św. Piotrze, patronką Rzymu. W roku 1939 papież Pius XII proklamował św. Katarzynę ze Sieny drugą, obok św. Franciszka z Asyżu, patronką Italii, a Paweł VI w 1970 roku ogłosił ją doktorem Kościoła. Papież św. Jan Paweł II ogłosił ją w 1999 roku współpatronką Europy. Jest także patronką Sieny oraz pielęgniarek, strażników, strażaków.W ikonografii Święta przedstawiana jest w habicie dominikanki, w koronie cierniowej, z krzyżem w dłoniach, z różańcem. Niekiedy trzyma tiarę. Ukazywana jest także z Dzieciątkiem Jezus, które podaje jej pierścień – znak mistycznych zaślubin, których dostąpiła. Jej atrybutami są także: czaszka, diabeł u stóp, krucyfiks, lilia, serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Święta Katarzyna ze Sieny

    Bądź tym, kim Bóg chce żebyś był, a rozpalisz cały świat

    (List do Stefano di Corrado Maconi)

    Święta Katarzyna ze Sieny i jej biograf, Rajmund z Kapui

    “Powiedziałam ci, drogi bracie, że jesteśmy zobowiązani do miłowania Boga, a teraz ci mówię, że ten, kto kocha, musi być użyteczny temu, kogo kocha, i musi mu służyć. Widzę jednak, że nie możemy uczynić nic pożytecznego dla Boga, gdyż nie przysłużymy się Mu naszym dobrem, ani też nie zaszkodzimy Mu naszym złem. Co powinniśmy zatem robić? Powinniśmy oddawać cześć i uwielbienie Jego Imieniu oraz prowadzić bardzo cnotliwe życie, powinniśmy ofiarować naszemu bliźniemu owoc i trud, to znaczy – uczynić coś pożytecznego dla niego oraz służyć mu w sposób miły Bogu, a jego wady znosić i dźwigać z prawdziwą, uporządkowaną miłością.(…)

    Pamiętasz, bracie, jak Chrystus pytał świętego Piotra: – „Piotrze, czy Mnie miłujesz?”. A Piotr odpowiedział Chrystusowi, że przecież On wie, że Go miłuje. Gdy tak odpowiedział trzy razy, Chrystus powiedział: – „Skoro Mnie kochasz, paś owce moje” (por. J 21,15-17). To tak jakby powiedział:  „Po tym, jak będziesz pasł moje owce, poznam, czy mnie miłujesz. Skoro bowiem nie możesz nic zrobić dla Mnie, pomagaj bliźniemu twemu, ofiarując mu trud oraz karmiąc go świętą i prawdziwą nauką”.

    Powinniśmy wspierać bliźniego według naszych możliwości, a więc jeden – nauką, inny

    Święta Katarzyna ze Sieny 

    – modlitwą, a jeszcze inny – materialną pomocą. Kto zaś nie może udzielić bliźniemu materialnej pomocy, niechaj go wspiera przyjaźnią. Powinniśmy zawsze okazywać miłość bliźniemu, czyniąc coś pożytecznego i dobrego temu, kogo Bóg postawił na naszej drodze. Bracie mój jeszcze raz cię proszę i wzywam cię do życia w łasce i do miłosiernych czynów. Przypominam ci słowa Chrystusa w taki oto sposób: „Piotrze, czy miłujesz swego Stwórcę i mnie? Służ mi zatem, pomagając bliźniemu twemu, który jest w potrzebie. Służ mu według twoich sił i możliwości, mając zawsze na względzie chwałę, a nie obrazę Boga”.

    List do Piotra Tolomei, św. Katarzyna ze Sieny

    Sanctus.pl

    _________________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna ze Sieny

    “Katarzyna była zaskakująco czuła i tolerancyjna w stosunku do innych… Lubiła się śmiać, znajdowała przyjemność w śpiewie i kochała rozmawiać… Miała dar zjednywania sobie ludzi… Katarzyna akceptowała wszystkich takimi, jakimi byli…” (Don Brophy).

    “Miłość i pokora są to dwa skrzydła, konieczne do lotu w krainę życia wiecznego!”

    ***

    REKOLEKCJE ZE ŚW. KATARZYNĄ

    Zuchwała prośba w dniu łaski 

    Katarzyna urodziła się w święto Zwiastowaia, 25 marca 1347 roku. Jej życie jest jakby kształtowane przez wielką tajemnicę Zwiastowania Pańskiego. Tak jak Maryję, zachowując wszelkie proporcje, Bóg pociągnął ją do Siebie szczególną miłością i uniżył się, by wejść w jej wnętrze. W ślad za Maryją, Katarzyna stała się rzecznikiem Słowa, niosącą ogień, rozdawczynią pokoju, urodzajną glebą i świątynią Trójcy Świętej. 25 marca 1379 roku jej bliscy zapisali jej modlitwę, która jest czymś w rodzaju jej Magnificat za dzieło zbawienia. Było to na rok przed jej odejściem pełnego życia w Bogu, gdzie nadal wstawia się za nami.

    Katarzyna zuchwale błaga Maryję, pomimo — albo z powodu — swej niegodności i jej grzesznej natury. „Dzisiaj Boga” jest ważniejsze od przeszłości. Czyż nie dzisiaj, Maryjo, w Twojej urodzajnej ziemi zakiełkowało dla nas ziarno, z którego wyrośnie Zbawiciel? Proszę Cię (o to) zuchwale: jest to dzień wielkich łask.

    W Maryi wszystko jest przygotowane na przyjęcie: Świątynio Trójcy Świętej, ziemio urodzajna, naczynie pokory, jesteś tabliczką, na której jest napisane… I wszystko jest przygotowane na dawanie. Nosicielko ognia, Szafarko miłosierdzia, w Tobie dojrzewa owoc; Szafarko pokoju, ognisty Wozie, niosłaś ukryty ogień, dałaś nam chleb z Twojej mąki. Wszystkie te wyrażenia mają znaczenie służebne, aktywne, dynamiczne.

    Maryja, świątynia Trójcy Świętej

    Patrzymy na Maryję nie dla niej samej. Kontemplujemy Ją w relacji do Trójcy Świętej i do całej ludzkości. W świetle nauki Soboru Watykańskiego II. Maryja nie jest centrum modlitwy. Nie jest słońcem. Ona otrzymuje światło od Słońca. Jest na swoim ulubionym miejscu: służebnicy Pana. Katarzyna widzi Ją jako antenę satelitarną, skierowaną na Boga i na ludzi: najważniejsze, to zamiar Trójcy Świętej… i niezwykła godność istoty ludzkiej.

    Ta modlitwa prowadzi nas prosto do serca Boga. W Bogu nie brak niczego, a jednak: Wiekuista Trójco, miłość zmusiła Cię do tego, by z Twego łona wydobyć człowieka.

    Katarzyna zachwyca się transcendencją człowieka wydobytego z łona Trójcy Świętej i łaskawością Boga, który ukształtował ciało Słowa w łonie swojego stworzenia.

    Oczarowanie sobą

    W oczach Boga Maryja ma w sobie urok nieodparty. Katarzyna nie mówi tak, jak św. Łukasz: Znalazłaś łaskę u Boga. Pan z Tobą. Co odpowiada językowi powołania i misji. Ona mówi’. Bóg Cię porwał… Twoja pokora i Twoja miłość przyciągnęły Boga i skłoniły Go do tego, by wejść w Ciebie. Dlatego właśnie kończy: Wiem, że Tobie Bóg nic nie odmówi. W tej grze wzajemnego przyciągania, Bóg rozkochał się w swoim stworzeniu. I, można powiedzieć, „został schwytany ten, który myślał, że złapał”. Bowiem, przyciągając ku sobie swoje stworzenie — pociągnął Ją samą tylko miłością — Bóg sam został pociągnięty przez Nią. Lepiej: zmuszony do tego, by wejść w Nią. Rzeczywiście, ma do Niej słabość…

    Zażyłość ponownie zawiązana

    Zażyłość Boga z człowiekiem, rozbita przez grzech, jest ponownie zawiązana w Maryi. W Niej, Słowo wcielone otrzymało mąkę na chleb, aby natura boska została zmieszana i wygnieciona razem z naturą ludzką, tak by nic, ani śmierć, ani nasza niewdzięczność nie mogła rozbić jedności… Wstydź się, moja duszo, widząc to wspaniałe pokrewieństwo, bo dzisiaj zostały za¬wiązane więzy pokrewieństwa z Bogiem, które odtąd pozostaną nierozerwalne na wieki.

    Maryja przyjęła Słowo bez cienia wątpliwości w to, że dla Boga wszystko jest możliwe. Była zachwycona jego wielką dobrocią. Katarzyna również się zachwyca i podziwia w Maryi „podpis” zadziwiającej godności człowieka: Jesteś księgą, Maryjo… Dzisiaj w Tobie została zapisana mądrość Ojca Przedwiecznego. Tak, objawiła się godność człowieka, bo gdy rozmyślam o Tobie, to widzę, że ręka Ducha Świętego wpisała w nią Trójcę Świętą. Kiedy rozważam Twój wielki zamysł, Wiekuista Trójco, wówczas pojmuję, że w Twojej Światłości widziałaś godność i szlachetność rodzaju ludzkiego, i jak wielka miłość zmusiła Cię do tego, by wydobyć człowieka z Twego łona, ta sama miłość, która zmusiła Cię jeszcze do tego, by go odkupić, kiedy zaginął.

    Uczestnictwo Maryi i… delikatność Boga

    Maryjo, Odkupicielko, w pewnym sensie, rodzaju ludzkiego. Oczywiście, jedynie Chrystus jest Odkupicielem, ale współpraca z Maryją pojawia się w kluczowych momentach historii zbawienia: Zwiastowanie, Wcielenie i Odkupienie ludzi przez Chrystusa. Chrystus był Odkupicielem przez Swą Mękę; Ty — przez boleść ciała i duszy.

    Święty Łukasz mówi wyraźnie, że Bóg nie dokonał niczego bez przyzwolenia Dziewicy. Katarzyna zachwyca się delikatnością Wszechmogącego wobec tajemnicy naszej wolności: Pukał do drzwi Twojej woli, Maryjo, Ojciec Przedwieczny, i gdybyś nie zechciała otworzyć, nie wcieliłby się w Ciebie. Przyzwolenie, zwłaszcza w trudnych chwilach, jest ogólnie widziane jako objaw słabości. I rzeczywiście tak jest, kiedy uginamy się pod presją mocniejszego. Ale jakąż ma moc, kiedy otwiera drzwi z autentyczną wewnętrzną wolnością?

    Przyzwolenie Dziewicy wyraża współpracę wolności skończonej stworzenia z wolnością nieskończoną swego Stwórcy: W tych oto znakach objawia się godność człowieka… W Tobie, Maryjo, objawia się dzisiaj jego moc i wolność. Bowiem… Bóg schodzi do Ciebie tylko wtedy, jeśli Ty wyrażasz dobrowolnie zgodę; [anioł] czeka u drzwi Twojej woli aż zechcesz otworzyć Temu, który pragnie wejść do Ciebie. W tym jest dobitny dowód mocy i wolności ludzkiej, której nic nie może zmusić ani do dobra ani do zła bez jego przyzwolenia.

    „Tak” wypowiedziane dobrowolnie

    Czyżby Maryja była bierna w dziele zbawienia? Absolutnie nie: [Słowo] nie weszłoby wcale, gdybyś Mu nie otworzyła drzwi Twoją odpowiedzią. Klucze ma Maryja! Ta, która na obrazach pokazywana jest jako „Brama Nieba . Katarzyna patrzy na Nią jak na bramę ludzkości, przed którą stoi Bóg. Bóg puka do drzwi swojej służebnicy! „Tak” wypowiedziane przy Zwiastowaniu bierze swój początek w „Tak” Chrystusa na pra¬gnienie Ojca. A pragnieniem Ojca jest okazanie nam miłosierdzia.

    Do Ciebie się uciekam, Maryjo, i proszę za miłą Oblubienicę Twego umiłowanego Syna i za Jego namiestnika na ziemi, „za tych, ku którym rozpaliłaś moją szczególną miłość” i „za tych, których mi dałaś”.

    Maryjo, Nosicielko ognia…, Wozie ognisty…, Rozpal ich serca, uczyń z nich rozżarzone węgle płonące ogniem Twojej miłości do Boga i do bliźnich.

    ze strony o św. Katarzynie ze Sieny – Listy, modlitwy i teksty o Świętej

    źródło: Chantal van der Plancke, André Knockaert, Rekolekcje z … Święta Katarzyna ze Sieny, Wydawnictwo M, Kraków 1997

    ______________________________________________________________________________________________________________

    o. Jacek Salij OP

    Legendy dominikańskie – św. Katarzyna

    * Boskie pochodzenie jej mądrości

    * Zaślubiny Katarzyny z Boskim Ukochanym

    * Jej upodobnienie do Ukrzyżowanego

    * Tłumy nawracających się za sprawą świętej dziewicy

    Są ludzie i wydarzenia, w których istnienie trudno uwierzyć. Tak bardzo wyrastają nie tylko ponad przeciętność, ale nawet ponad tę niezwykłość, którą skłonni jesteśmy jeszcze uznać. Któż na przykład, czytając dzieje wyzwolenia Francji przez św. Joannę d’Arc, nie odnosi wrażenia jakiegoś nieprawdopodobieństwa? A jednak tak było naprawdę.

    Podobnie trudno uwierzyć w prawdziwość dokonań św. Katarzyny ze Sieny. Ta prosta dominikanka, znana ze swoich przeżyć mistycznych i obdarzona stygmatami, całe godziny spędzała na modlitwie, ale drugie tyle poświęcała dziełom miłosierdzia. To oczywiście jeszcze mieści się w granicach naszej wyobraźni. Ale ona przecież ponadto przyciągała do siebie jak magnes całe tłumy grzeszników i miała dar tworzenia duchowej atmosfery, w której nawet najzatwardzialsi jednali się z Bogiem. Mało tego, fascynowała swoją osobowością wielkich tego świata, począwszy od kolejnych papieży, a skończywszy na książętach i patrycjuszach. Wypełniała misje pokojowe, starała się o powrót papieża z Awinionu do Rzymu, próbowała jednoczyć skłóconą Europę przeciw Turkom, aktywnie popierała prawowitego papieża w związku z wybuchem wielkiej schizmy. Jej obszerne epistolarium zawiera listy do największych tego świata. Ta na pół analfabetka jest zarazem autorką klasycznych dzieł mistycznych, tak znakomitych, że Paweł VI uznał za stosowne ogłosić ją w roku 1970 Doktorem Kościoła. A przecież żyła zaledwie 33 lata.

    Każdego, kto czyta jej listy, jakie rozsyłała po całym świecie do chrześcijan różnych stanów i zajmujących różne stanowiska, ogarnia zdumienie wobec głębi stylu, dojrzałości myśli oraz nadzwyczajnej ich użyteczności dla zbawienia dusz. Choć pisała w swoim ludowym języku – nie miała bowiem wykształcenia — moc Pańska obdarzyła ją taką głębią, że to, co pisała, przypominało pióro raczej Pawła niż Katarzyny, raczej któregoś z Apostołów niż jakiejś tam dziewczyny.

    Boskie pochodzenie jej mądrości

    Listy zaś swoje dyktowała tak szybko i bez śladu nawet zastanawiania się, jak gdyby czytała je z jakiejś książki. Sam widziałem wielokrotnie, jak dwom skrybom dyktowała równocześnie dwa różne listy, adresowane do różnych osób i dotyczące różnych spraw. Żaden ze skrybów nie siedział bezczynnie ani chwili, a ona nie myliła się w dyktowaniu. Kiedy się temu dziwiłem, wielu z tych, którzy ją znali dłużej ode mnie, odpowiadało mi, że niekiedy dyktowała równocześnie trzem i czterem skrybom, równocześnie szybko i nie plącząc poszczególnych wątków. Nie sądzę, aby natura mogła w jakikolwiek sposób uzdolnić do tego kobiece ciało, tak wyniszczone czuwaniem i postem. Był to raczej cud i dar z nieba.

    Zaślubiny Katarzyny z Boskim Ukochanym

    Zbliżał się Wielki Post. Wierni w tych dniach odprawiali niemądre święta jakby ku czci brzucha. Święta dziewica skupiała się w swojej pustelni, w modlitwach i postach szukała oblicza Ukochanego, modlitwę zaś wzmacniała ogromną żarliwością. Wówczas Pan tak do niej przemówił: “Ponieważ dla Mnie odrzucasz wszelką próżność i nie masz upodobania w rozkoszach ciała, ale całą swą rozkosz we Mnie złożyłaś, postanowiłem odbyć z tobą uroczyste zaślubiny — w tym czasie, kiedy twoi bliscy cieszą się w ucztowaniu i wyprawiają święta cielesne”.

    Pan jeszcze to mówił, kiedy ukazała się Najświętsza Dziewica, Jego Matka, błogosławiony Jan Ewangelista, chwalebny Apostoł Paweł oraz św. Dominik, ojciec jej zakonu, a wraz z nimi prorok Dawid, trzymający harfę w ręku. Dziewica Boża Rodzicielka, przy niewyobrażalnie słodkich dźwiękach muzyki Dawida, ujęła swą najświętszą dłonią prawicę dziewicy i wyciągnęła ją do Syna, prosząc, aby raczył ją sobie poślubić w wierze. Jednorodzony Bóg łaskawie wyraził zgodę i podał Katarzynie złoty pierścień, ozdobiony wokół czterema perłami, zaś na samym środku pierścienia błyszczał przepiękny diament. Wkładając pierścień na serdeczny palec dziewicy, Pan powiada: “Oto Ja, twój Stwórca i Zbawiciel, poślubiam cię w wierze. Zachowaj ją nieskażoną aż do czasu, kiedy w niebie będziesz ze mną święciła zaślubiny wiekuiste. Bądź odtąd dzielna, córko; bez ociągania się spełniaj wszystko, co zleci ci moja Opatrzność. Zostałaś uzbrojona w moc wiary, dlatego zwyciężysz wszystkich wrogów”.

    Widzenie zniknęło, ale pierścień na jej palcu pozostał już na zawsze. Jednak inni go nie widzieli, sama tylko dziewica go widziała. Wyznała mi, zresztą z zażenowaniem, że zawsze widzi go na swym palcu i że nigdy nie zdarza się, aby go nie widziała.

    Jej upodobnienie do Ukrzyżowanego

    Modliła się kiedyś żarliwie wraz z Prorokiem: “Stwórz we mnie, Boże, serce czyste i odnów w moim wnętrzu ducha prawości” (Ps 51, 12). Szczególnie prosiła Pana o to, aby zabrał jej własne serce i jej wolę.

    Wówczas Pan pocieszył ją takim oto widzeniem. Mianowicie jej Boski Ukochany tak jak zwykle przyszedł do niej, otworzył w niej lewy bok, wyjął stamtąd serce i odszedł. Ona zaś pozostała zupełnie bez własnego serca.

    Żeby dopełnić tego opisu, muszę ci, czytelniku, opowiedzieć wydarzenie znacznie późniejsze, które miało miejsce w Pizie. W jedną z niedziel odprawiłem tam na jej prośbę mszę i udzieliłem jej Komunii. Jak jej się to zwykle po przyjęciu Komunii zdarzało, przez dłuższy czas trwała bez zmysłów. Nagle zauważyliśmy, że się nieco podniosła (dotychczas bowiem leżała krzyżem na ziemi), uklękła i rozłożyła ramiona i ręce, twarz zaś jej jaśniała. Ciało jej było zupełnie zesztywniałe, oczy zaś przymknięte. W pewnym momencie zostało jakby śmiertelnie zranione, widzieliśmy, jak zachwiało się, wreszcie po chwili dusza wróciła do cielesnych zmysłów.

    Niedługo potem poprosiła mnie do siebie i powiedziała w tajemnicy: “Ojcze, z miłosierdzia Pana Jezusa noszę na swoim ciele Jego znaki”. Zapytałem ją, jak Pan to uczynił. Odpowiedziała: “Zobaczyłam Pana przybitego do krzyża, jak schodził do mnie otoczony wielkim światłem. Dusza, pragnąca wyjść naprzeciw swojemu Stwórcy, sprawiła, że ciało się podniosło. Wówczas zobaczyłam, że z najświętszych Jego ran spływa na mnie pięć krwawych promieni i kieruje się do moich rąk, nóg i serca. Zrozumiawszy, o co chodzi w tej tajemnicy, od razu zawołałam: Błagam Cię, Panie Boże mój, aby rany te nie były w moim ciele widoczne! Jeszcze to mówiłam, jak promienie te, nim jeszcze do mnie doszły, zmieniły barwę krwawą na świetlistą i w postaci czystego światła weszły w pięć miejsc mojego ciała, mianowicie w ręce, nogi i serce…”.

    Zapytałem ją: “Czy w miejscach tych odczuwasz ból?” Ona głęboko westchnęła i powiedziała: “Odczuwam tak wielki ból we wszystkich pięciu miejscach, a zwłaszcza w okolicach serca, że bez szczególnego cudu nie ostałabym się prawdopodobnie przy życiu”.

    Tłumy nawracających się za sprawą świętej dziewicy

    Sam niejednokrotnie byłem świadkiem, jak tłum tysiąca i więcej ludzi, zwołany przez jakąś niewidzialną trąbę, zbiegał się z gór i innych okolic Sieny, aby zobaczyć Katarzynę i jej słuchać. Nawet jej słów nie potrzeba było, sam jej widok wystarczał, aby ludzie kruszyli się ze swoich zbrodni. Płakali i żałowali za swoje grzechy, i biegli do spowiedników (wśród których i ja byłem). Spowiadali się zaś z taką skruchą, że nie było wątpliwości, iż wielka obfitość łaski została wylana z góry w ich serca. Zdarzało się to nie jeden czy dwa razy, ale bardzo często.

    Z tego względu świętej pamięci papież Grzegorz XI, uradowany i szczęśliwy z takiego pożytku dusz, upoważnił mnie oraz dwóch moich towarzyszy do odpuszczania takich grzechów, które rozwiązać mogą tylko biskupi. Ten, co jest Prawdą, która nie oszukuje i nie da się oszukać, wie, jak wielu zbrodniarzy i obciążonych wielkimi grzechami przychodziło wówczas do nas. Przychodzili tacy, którzy nigdy jeszcze się nie spowiadali, oraz tacy, którzy nigdy jeszcze ważnie nie przyjęli sakramentu pokuty. Często na czczo staliśmy aż do samego wieczora i nie byliśmy w stanie wysłuchać wszystkich, którzy chcieli się spowiadać.

    Żeby zaś wyznać własną niedoskonałość oraz płodność tej świętej dziewicy, tak się cisnęli ludzie do spowiedzi, że wielokrotnie byłem zmęczony i prawie nieprzytomny od tej pracy ponad siłę. Ona zaś nieustannie się modliła i jak zwyciężczyni zagarniając łup, tym bardziej radowała się w Panu. Pozostałym zaś synom i córkom nakazywała, aby usługiwali nam, pracującym przy sieciach, które ona zarzuciła.

    ze strony o św. Katarzynie ze Sieny – Listy, modlitwy i teksty o Świętej

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna ze Sieny

    Św. Katarzyna ze Sieny
    Autor tego XVIII-wiecznego obrazu: Giovanni Battista Tiepolo
    / Museum Wien

    ***

    Moją naturą jest ogień

    Młoda kobieta doradzająca papieżowi? Żeby to była chociaż zakonnica albo mężatka – ale nie! W dodatku dziś czcimy ją jako współpatronkę Europy.

    Późne lato w Awinionie. Szczupła kobieta o delikatnych rysach, ubrana w białą suknię, siedzi naprzeciw papieża. Grzegorzem XI targają wątpliwości. Już 67 lat kolejni następcy św. Piotra rezydują we francuskim mieście. Zerwać wreszcie sieć uzależnień od Paryża i wrócić do Rzymu? Grzegorz jest chwiejny, ale ma przed sobą Katarzynę ze Sieny, które stanowczości nigdy nie brakuje. W pewnej chwili papież pyta wprost: “Mam wracać czy nie?”. Zapada długa chwila milczenia. Kobieta modli się. Wreszcie podnosi głowę i mówi: “Kto zna lepiej wolę Boga niż Wasza Świątobliwość, który na początku panowania uczynił ślub, że powróci do Rzymu?”. Skutek jest piorunujący. Papież złożył ślub w tajemnicy, nikt o tym nie wiedział!

    Decyzja zapada. 3 września 1376 roku kawalkada pojazdów opuszcza Awinion, kierując się do portu, a stamtąd drogą morską do Wiecznego Miasta.

    Chcę żyć, jak mi się podoba

    Katarzyna od dzieciństwa wiedziała, czego chce. Jako dwudzieste trzecie dziecko (!) sieneńskiego farbiarza Jacopo de Benincasy i jego żony Monny Lapy, była szczególnie ukochaną córkę swojej matki. Monna chciała zabezpieczyć jej los, więc gdy Katarzyna miała 12 lat, próbowała wydać ją za mąż. Nie wiedziała, że już w wieku 7 lat córka ślubowała Bogu życie w dziewictwie. Stało się to po tym, jak pewnego dnia Katarzyna ujrzała Jezusa. Od tamtej pory nie potrafiła myśleć o niczym innym. Dużo modliła się i pościła. I oczywiście sprzeciwiała się planom matrymonialnym matki. Gdy ta nie dawała za wygraną, Katarzyna… ścięła swoje długie blond włosy i ogoliła się na łyso.

    To był niebywały skandal. Monna Lapa była wściekła, córka jednak nie ustąpiła. “Pozwólcie mi żyć tak, jak mi się podoba” – zażądała twardo. Dopięła swego. Gdy miała 16 lat, związała się ze świeckim ruchem dominikańskim tzw. mantellatek (od “mantella”, długiego czarnego płaszcza noszonego na białej lnianej sukni). Tercjarki, będąc pod duchową opieką dominikanów, mieszkały w swoich domach, ale spotykały się na modlitwach.

    Katarzyna zaszyła się w swoim pokoju. Żyła ascetycznie, biczując się i poszcząc. Zbyt ascetycznie. Wyniszczyła swój organizm, co przyznała przed śmiercią. Ale już wtedy dawała się zauważyć jej szczególna relacja z Bogiem. Miała uniesienia i stany mistyczne. Każdego rana wychodziła na Mszę do Kościoła, gdzie przyjmowała Komunię. To wyjątkowy przywilej – nie zdarzało się wtedy, a i długo później, żeby ktoś codziennie  przyjmował Ciało Pańskie. “Moją naturą jest ogień” – wyszeptała kiedyś, trwając w żarliwej kontemplacji Chrystusa w Eucharystii.

    I co wam po wiedzy?

    Gdy miała 20 lat, ujrzała Chrystusa, który wręczył jej pierścień. “Ponieważ pogardziłaś próżnymi przyjemnościami, oddając całe serce Mnie, twemu Stwórcy i Zbawicielowi, poślubiam cię w wierze. Bądź mężna. Mocą twej wiary zwyciężysz!” – usłyszała. Trzy lata później Jezus nakazał jej poświęcić się pracy apostolskiej. Zapewnił ją, że zajmowanie się braćmi nie oddali jej od Niego, lecz jeszcze ściślej ją z Nim zjednoczy.

    Katarzyna więc zaczęła pojawiać się w mieście. Zajmowała się pielęgnowaniem chorych i umierających z powodu panującej zarazy. Czasem spotykała się z niewdzięcznością, ale nie zniechęcało jej to – działała przecież ze względu na Jezusa. Z tego samego powodu znosiła spokojnie oszczerstwa zawistników, którzy opowiadali, że jej związki z dominikanami są nie tylko duchowe.

    Wokół Katarzyny zaczęli się gromadzić uczniowie i naśladowcy. Byli w tym gronie duchowni i świeccy, ludzie prości, patrycjusze i artyści, kobiety i mężczyźni. Wszyscy oni nazywali ją swoją… mamą. I to pomimo tego, że była spośród nich najmłodsza!

    Ta zdumiewająca sytuacja przykuła uwagę Inkwizycji. Pewnego dnia Katarzynę odwiedził, wraz z innym zakonnikiem, Gabriel de Volterra, franciszkanin, były wielki inkwizytor. Zamierzał udowodnić jej herezję. Gdyby mu się udało, dziewczyna mogłaby trafić na stos. Uczony zakonnik rozpoczął przesłuchanie, lecz Katarzyna na żadne z zarzutów i pytań nie odpowiedziała. Gdy wreszcie duchowni się zmęczyli, spojrzała na nich bez lęku. “I co wam po wiedzy, z którą się tak obnosicie, skoro nie czyni was ona ani lepszymi, ani mądrzejszymi? W czach Boga fałszywa wiedza jest głupotą! – wypaliła. Świadkowie tej sceny oniemieli. Jeszcze większe było zdumienie, gdy mistrz Gabriel… pokornie przyznał jej rację. Nie poprzestał na słowach – tego samego dnia rozdał swoje majętności i powrócił do właściwego franciszkaninowi ubóstwa.

    Zobacz, jaka brudna

    Gorliwość Katarzyny raziła bezdusznych oficjeli kościelnych. A tych było wielu. Nepotyzm powodował, że najwyższe urzędy kościelne obejmowali ludzie niegodni. Normą była symonia, czyli proceder kupowania godności, z którymi wiązały się wielkie dochody z przypisanych im beneficjów.

    “Spójrz i zobacz, jak oblubienica moja zabrudziła sobie twarz, jak zarażona jest trądem nieczystości i miłości własnej, jak nadęta jest pychą i chciwością. Ciało powszechne, to jest religia chrześcijańska, i nawet ciało mistyczne świętego Kościoła, to jest słudzy moi, tuczą się jej grzechem” – żalił się Jezus Katarzynie w jednej z wizji.

    Już wtedy zalęgła się w Kościele skandaliczna praktyka sprzedaży odpustów, która półtora wieku później zaowocowała wybuchem reformacji i kolejnym podziałem chrześcijaństwa. Do tego doszły klęski żywiołowe, a nade wszystko zarazy. Czarna śmierć dziesiątkowała Europę, a lud, obserwując te rzeczy, zaczął oskarżać papiestwo o ściągnięcie gniewu Bożego.

    W Katarzynie narastała determinacja w walce o Kościół. Zjednoczenie z Bogiem wzmocniło jej wolę tak bardzo, że jej “chcę” nikt nie ośmielał się sprzeciwić. “Musisz uczynić wszystko, co w twej mocy, aby wyrzucić z Kościoła tych pasterzy, którzy stali się wilkami i wcielonymi diabłami, dbającymi tylko o dobre jedzenie, piękne pałace i dorodne konie. O Boże mój, co za hańba! To, co Chrystus zdobył na drzewie Krzyża, trwoni się teraz z metresami” – pisała do nuncjusza apostolskiego we Włoszech. Tego samego domagała się od papieża. W jednym z listów wypominała mu chwiejność w sprawie reformy Kościoła. Pisała, że kocha on tylko samego siebie i dlatego wszystko chce załatwić ugodowo. “Ja zaś mówię, że to jest największe okrucieństwo. Jeżeli bowiem nie wypali się rany rozpalonym żelazem, kiedy trzeba (…), lecz posmaruje maścią, to nie tylko rana się nie zagoi, ale zanieczyści cały organizm, często powodując śmierć” – przekonywała. Na płynące z Awinionu ostrzeżenia, że Rzymianie otrują papieża, gdy tam wróci, odpowiadała stwierdzeniem, że apteki Awinionu także pełne są trucizn. “Prawdziwą trucizną dla Kościoła jest rada fałszywych doradców” – odpowiadała.

    Oj, głupcy, głupcy!

    Mimo tak ostrych sformułowań miała wielki szacunek do papieża. W listach do innych osób nazywała go “dobrotliwym i łagodnym ojcem, Chrystusem na ziemi”.

    Równie bezpośrednio zwracała się do Urbana VI, który nastał po Grzegorzu XI. Ten, w odróżnieniu od poprzednika, był aż nazbyt stanowczy. Zapowiedział natychmiastowe oczyszczenie Kościoła, ale zrobił to w takim stylu, że zraził do siebie część kardynałów. Ci wybrali antypapieża, co wpędziło Kościół w jeszcze większy chaos, nazwany później schizmą zachodnią. Katarzyna wpadła w gniew. “Oj głupcy, głupcy, po tysiąckroć zasłużyliście sobie na śmierć! Jak ślepcy nie widzicie własnego zła. Przez was zapanowało wielkie zamieszanie, a w dodatku sami z siebie robicie oszustów i bałwochwalców” – burzyła się w liście do trzech włoskich kardynałów, którzy najpierw wybrali Urbana, a potem jego konkurenta.

    Papieża Urbana zachęcała do wytrwania, choć jednocześnie doradzała mu pracę nad zbyt porywczym charakterem. W 1380 roku przyjechała do Rzymu, aby go umocnić. Wysyłała do władców chrześcijańskich listy z naleganiem o uznanie go za prawowitego następcę św. Piotra.

    Życie Katarzyny się wypalało. W “Dialogu o Bożej Opatrzności”, który podyktowała przed śmiercią, zawarła przejmujące napomnienia skierowane do kapłanów. “Gdyby zastanowili się nad stanem swoim, nie popadliby w takie nieszczęścia; byliby tym, czym winni być i czym nie są” – mówiła, zauważając, że duchowni swoimi grzechami wywołują u świeckich pogardę i nieposłuszeństwo Kościołowi. Zaraz jednak dodała, że “pogarda ta i to nieposłuszeństwo jest rzeczą godną potępienia i grzech kapłanów nie usprawiedliwia błędu ludzi świeckich”.

    Na łożu śmierci powiedziała: “Zachowajcie przekonanie, że oddałam życia dla świętego Kościoła”. Zmarła 29 kwietnia 1380 roku. Miała 33 lata. Tuż po śmierci ukazały się na jej ciele stygmaty, które wcześniej odczuwała w sposób duchowy.

    Patronka Europy

    Przypadek Katarzyny ze Sieny dowodzi jednego: kto wiernie słucha Boga, nie hamuje zaufania do Niego lękliwymi kalkulacjami, zadziwi świat. Katarzyna wciąż zadziwia, czego świadectwem są jej kolejne “patronaty” i tytuły. Została kanonizowana w 1461 roku, cztery wieki później ogłoszono ją patronką Rzymu – obok św. Piotra. W 1939 roku została patronką Italii, a w roku 1970 Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła. Wreszcie Jan Paweł II u progu roku 2000 włączył św. Katarzynę Sieneńską, wraz ze św. Brygidę Szwedzką i św. Teresą Benedyktą od Krzyża, do grona patronów Europy. Te “trzy wielkie święte (…) wyróżniły się czynną miłością do Kościoła Chrystusowego i świadectwem o Jego Krzyżu” – napisał w liście apostolskim.

    Papież podkreślił dążenie Katarzyny do zachowania jedności w Kościele i rozwiązywania konfliktów między państwami. “Ukazując zwaśnionym stronom “Chrystusa ukrzyżowanego i słodką Maryję”, Katarzyna dowodziła, że w społeczeństwie kierującym się wartościami chrześcijańskimi żaden przedmiot sporu nie jest na tyle poważny, aby wolno było stawiać prawo siły ponad racjami rozumu” – napisał Jana Paweł II.

    źródło: Franciszek Kucharczak, Moją naturą jest ogień, w: Gość Niedzielny nr 17/2020, s. 28-30.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 kwietnia

    Święty Pius V, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Benedykt Cottolengo, prezbiter
      •  Święta Maria od Wcielenia Guyard-Martin, zakonnica
      •  Święty Gualfard
      •  Święty Aldobrand, biskup
      •  Święty Józef Marello, biskup
    ***
    Święty Pius V

    Antonio Ghislieri (znany także jako Aleksandrinus) urodził się 17 stycznia 1504 r. w Bosco Marengo, w Piemoncie (Włochy). Drogowskazem jego całego życia była najdoskonalsza pobożność chrześcijańska. Rodziców nie było stać na kształcenie syna. Dlatego Antonio zajmował się wypasem owiec. W wieku 14 lat dzięki pomocy jednego z sąsiadów dostał się na studia do konwentu dominikanów. Mając zaledwie piętnaście lat, w 1520 r., przywdział habit dominikański. Otrzymał zakonne imię Michał. W 1521 r. złożył śluby. W zakonie stał się wzorem doskonałości religijnej. Studia teologiczne odbywał kolejno w Bolonii i w Genui. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1528 roku, gdy miał 24 lata. Po uzyskaniu tytułu lektora teologii wykładał w klasztorach w Vigevano, w Soncino i w Alba. Praca ta zajęła mu szesnaście lat; prócz tego pełnił w zakonie inne ważne funkcje. Wielokrotnie wybierano go na przeora, ponieważ wyróżniał się szlachetnymi obyczajami i prowadził surowe życie.
    Dla zażegnania szerzących się herezji papież Paweł III w roku 1542 wyznaczył w każdej diecezji inkwizytorów rzymskich. Ojciec Michał musiał wyróżniać się niezwykłą gorliwością, skoro został wyznaczony na wikariusza inkwizytora papieskiego na Padwę. Niedługo potem został mianowany inkwizytorem Pawii, a w roku 1546 – na diecezję Como i Bergamo. Wreszcie na propozycję kardynała Piotra Carafy papież mianował o. Michała inkwizytorem na okręg rzymski (1551). W roku 1555 na tron papieski wstąpił kard. Piotr Carafa pod imieniem Pawła IV. Jako zwolennik generalnych reform w Kościele w roku 1556 zaprosił o. Michała do Rzymu dla przeprowadzenia reform w kurii rzymskiej. W tymże roku Paweł IV mianował o. Michała biskupem Nepi i Sutri. W roku zaś 1557 wyniósł go do godności kardynała. Wreszcie w roku 1558 powierzył mu urząd naczelnego inkwizytora na cały Kościół powszechny.
    Pomimo tylu tak zaszczytnych godności kardynał Michał Ghislieri wyróżniał się nadal niezwykłą prostotą i stylem życia. Po pewnym czasie jednak naraził się papieżowi. Paweł IV był bowiem zwolennikiem rządów twardych i na punkcie prawowierności był nieubłagany. Polecił inkwizytorom, by wobec podejrzanych o sprzyjanie nowinkom byli bezwzględni. Nie można się temu dziwić, gdyż głoszone błędy znajdowały wielu zwolenników także wśród hierarchii kościelnej. Kardynał Ghislieri był natomiast zwolennikiem taktyki przekonywania, upominania i jak najłagodniejszych kar. Dzięki temu uwolnił od podejrzenia o herezję kardynała Morone i uwolnił z więzienia arcybiskupa Toledo, Bartłomieja Carranza, podejrzanego również o sprzyjanie herezji. Na wiadomość o tym surowy papież wypominał kard. Ghislieri, że przez swą zbytnią łagodność rozzuchwala błędnowierców. Doszło do tego, że wyrzucał mu wprost, że jest niegodnym kardynalskiej purpury, groził mu nawet uwięzieniem w Zamku Anioła (1559).
    Następca Pawła IV, Pius IV zwolnił kard. Ghislieri z urzędu naczelnego inkwizytora i przeniósł go z Rzymu na biskupstwo Mondovi w Piemoncie (1560). Okazało się, że także do jego diecezji dotarły “nowinki” heretyckie. Gorliwy biskup starał się wszelkimi sposobami pozyskać odpadłych od Kościoła. Unikał przy tym środków represyjnych.
    9 grudnia 1565 roku zmarł papież Pius IV. Kardynałowie, na wniosek św. Karola Boromeusza, 7 stycznia 1566 roku wybrali jego następcą kardynała Ghislieri. Nowy papież przybrał sobie imię Piusa V. Koronacja odbyła się 17 stycznia, w sam dzień urodzin papieża. Miał on wtedy 62 lata.
    Pius V od razu przystąpił do wprowadzania w życie uchwał zakończonego 3 lata wcześniej Soboru Trydenckiego. Zwracał baczną uwagę, by do urzędów kościelnych dopuszczać tylko najgodniejszych. Odrzucał stanowczo względy rodzinne, dyplomatyczne czy też polityczne. Przeprowadził do końca reformę w kurii rzymskiej: w Datarii, Sygnaturze, w Kamerze i w Kancelarii Papieskiej. Zaprowadził także ład w poszczególnych kongregacjach rzymskich i wprowadził kongregacje nowe, jak na przykład kongregację interpretacji uchwał Soboru Trydenckiego i kongregację indeksu. Wprowadził zakaz opuszczania na dłuższy czas przez biskupów diecezji i parafii przez proboszczów. Nakazał biskupom odbywanie regularnych wizytacji parafii. Dla podniesienia studiów i poziomu moralnego kleru państwa watykańskiego nakazał, by klerycy odbywali studia w Kolegium Rzymskim, które zostało powierzone jezuitom. Nalegał niemniej stanowczo, by każda diecezja miała seminarium dla swoich kleryków. Wyznaczył wizytatorów apostolskich, którzy mieli dopilnować, aby uchwały Soboru były przeprowadzone we wszystkich krajach. Jednym z pierwszych posunięć nowego papieża było uzupełnienie kolegium kardynalskiego o ludzi prawych i całkowicie oddanych sprawie Kościoła.
    W swoich wysiłkach dla przeprowadzenia reformy nie pominął papież także zakonów. Kiedy humiliaci nie chcieli poddać się zarządzeniom papieskim, zostali zniesieni dekretem w 1571 roku.
    Dla pozyskania prawosławnych Greków Pius V wyniósł do godności doktorów Kościoła czterech przedstawicieli Kościoła wschodniego: św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanu, św. Grzegorza z Nyssy i św. Jana Złotoustego. Wprowadził też ich imiona do liturgii łacińskiej na wzór czterech wielkich doktorów w Kościele zachodnim, którymi byli: św. Ambroży, św. Hieronim, św. Augustyn i św. Grzegorz I Wielki. Do grona doktorów, czyli nauczycieli Kościoła, dołączył w 1567 r. także swojego współbrata zakonnego, św. Tomasza z Akwinu (z tytułem Doktora Anielskiego) i zarządził wydanie drukiem jego dzieł, a także wprowadził je do programów seminaryjnych.
    Katechezie katolickiej przysłużył się przez zainicjowanie i ogłoszenie Katechizmu Rzymskiego (1566), który miał być dla proboszczów podstawą do wykładu wiary. Zasługą Piusa V była także reforma brewiarza (1568) i mszału (1570). Dla ujednolicenia liturgii łacińskiej papież zniósł zbyt daleko idące na tym polu przywileje liturgii partykularnych kościołów czy też zakonów. Inkwizytorom nakazał stosować wielką roztropność i umiar. Wystąpił stanowczo przeciwko inkwizycji hiszpańskiej, która nie miała nic wspólnego z obroną wiary, a służyła wyłącznie celom politycznym króla Filipa II.
    Tak wszechstronnie zaplanowana i konsekwentnie przeprowadzona reforma Kościoła zaczęła bardzo szybko wydawać błogosławione owoce religijnego odrodzenia.

    Święty Pius V

    Papież starał się zaprowadzić ład także w państwie kościelnym. Raz w miesiącu osobiście przyjmował zażalenia na wyroki sądów i urzędników papieskich i rozstrzygał je na korzyść poszkodowanych. Dwa razy w tygodniu przyjmował skargi ubogich. W owym czasie rozwinął się bardzo w państwie kościelnym bandytyzm. Pius V ścigał przestępców z całą surowością, aż zaprowadził wreszcie upragniony spokój. Wystawił wiele szkół, szpitali i przytułków. Uzdrowił administrację w państwie kościelnym i rozkładał sprawiedliwie podatki. Cenił bardzo modlitwę różańcową i propagował ją wśród duchowieństwa i ludu. W 1569 r. specjalnym dokumentem nadał różańcowi formę, która przetrwała aż do naszych czasów.
    Za jego pontyfikatu książę Juan de Austria, nieślubny syn cesarza Karola V, wystąpił przeciwko Turkom podczas jednej z najkrwawszych bitew morskich pod Lepanto. Zjednoczona flota chrześcijańska odniosła 7 października 1571 roku wspaniałe zwycięstwo. Z 250 galer tureckich 60 zostało zatopionych lub dostało się do niewoli. Z armii tureckiej, liczącej 75 tys. doborowego żołnierza 27 tys. zatonęło, a 5 tys. dostało się do niewoli. Straty chrześcijańskie wyniosły: 12 zatopionych galer i 8 tys. zabitych. Na wieść o zbliżającej się wojnie papież, dominikanin i wielki czciciel Matki Bożej, rozpoczął żarliwe odmawianie modlitwy różańcowej w intencji powstrzymania islamizacji Starego Kontynentu. Po zwycięstwie przypisał je wstawiennictwu Najświętszej Marii Panny Różańcowej i ustanowił w tym dniu jej święto (początkowo obchodzone tylko w kościołach, przy których były Bractwa Różańcowe).
    W rok po tym zwycięstwie ciężko zachorował na nerki. Zaopatrzony ostatnimi sakramentami świętymi, ubrany w habit dominikański modlił się: “Panie, powiększaj moje cierpienia, ale z nimi powiększaj cierpliwość”. Zmarł 1 maja 1572 roku w wieku 68 lat. Zaraz po śmierci otoczyła go cześć ludu. Na ołtarze wyniósł go w chwale błogosławionych dopiero papież Klemens X w roku 1672. Kanonizował go zaś papież Klemens XI 22 maja 1712 r. Jego ciało spoczywa w Rzymie, w bazylice Santa Maria Maggiore. Jest patronem Kongregacji Nauki Wiary. Pontyfikat Piusa V to początek białej sutanny papieży. Zaczerpnięty z dominikańskiego habitu kolor sutanny do dziś używany jest przez biskupów Rzymu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – marzec 2023

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 marca

    Święty Albin, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Feliks III, papież
    ***
    Uzdrowił paralityka, wskrzesił dziecko. Święty Albin
    fot. Bibar via Wikipedia, CC BY-SA 3.0

    ***

    Uzdrowił paralityka, wskrzesił dziecko. Święty Albin

    Albin urodził się w 469 roku w okolicy Vannes, we Francji. Pochodził ze znakomitej rodziny. Miał zapewnioną dostatnią przyszłość. Odrzucił jednak wszelkie ponęty świata i wstąpił do klasztoru o regule św. Augustyna w Tincillac (Cincillac), gdzie potem został opatem (504). Przez 25 lat sprawował ten zaszczytny urząd z wielką korzyścią i zbudowaniem braci. Wyróżniał się dokładnością w zachowaniu reguły, umartwionym życiem i wielką miłością dla podwładnych. Tak ich traktował, jakby oni byli jego panami, a on ich sługą. Umiał jednak być stanowczy w sprawach ważnych.

    W roku 529 zmarł biskup miasta Angers. Ówczesnym zwyczajem zgromadzeni przy metropolicie biskupi, kapłani i wierni na następcę upatrzyli Albina. Wybór okazał się dla diecezji nader szczęśliwy. Albin oddał się z całą żarliwością swojej diecezji. Przewodniczył synodom, które miały za cel przywrócić pierwotną karność kościelną (w latach 538 i 541). Piętnował małżeństwa kazirodcze, które w owym czasie we Francji stały się zwyczajem wśród rodzin arystokratycznych. Jego gorliwość zyskała mu wielu wielbicieli. Należał do nich św. Cezary, biskup Arles. Nie brakowało jednak i wrogów. Doszło do tego, że na Albina urządzano nawet zasadzki i zamachy na jego życie.

    Pan Bóg dał mu dar czynienia cudów. Albin uzdrowił pewnego paralityka, wskrzesił dziecko rodzicom, kilku niewidomym przywrócił wzrok. Jednało mu to wśród ludu powszechną cześć i miłość.

    Po 21 latach utrudzonego pasterzowania zmarł 1 marca 550 roku. Jego śmiertelne szczątki pochowano ze czcią w kościele św. Piotra w Angers. Już w roku 556 ku jego czci wystawiono nowy kościół i tam przeniesiono jego relikwie. Przy tym kościele z biegiem lat powstało opactwo.

    Brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 marca

    Święta Agnieszka z Pragi, ksieni

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Karol, męczennik
    ***
    Święta Agnieszka z Pragi

    Agnieszka urodziła się w 1205 r. w Pradze jako córka króla Czech, Przemysława Ottokara I. Przez matkę Konstancję spokrewniona była z rodem Arpadów (z którego wywodziło się wielu świętych). Gdy miała trzy lata, postanowiono wydać ją za mąż za jednego z synów Henryka Brodatego, dlatego w 1216 r. wyjechała razem ze starszą siostrą Anną na dwór polski. Przebywała głównie w Trzebnicy, gdzie najprawdopodobniej powierzona była opiece św. Jadwigi, której zawdzięczała solidne podstawy życia religijnego. Kiedy dwóch synów króla umarło bardzo młodo, a trzeci poślubił jej siostrę – Annę, Agnieszka powróciła do ojczyzny. Jednak wkrótce znów została wyprawiona z domu, gdyż obiecano jej rękę synowi cesarza Fryderyka II. To małżeństwo również nie doszło do skutku. Agnieszka stanowczo postanowiła być wierną złożonemu przez siebie ślubowi czystości. Po interwencji u papieża Grzegorza IX uzyskała swobodę decyzji. Wówczas całkowicie poświęciła się działalności charytatywnej i pobożnym praktykom.
    Zatroszczyła się o dokończenie fundacji swego brata Wacława I dla franciszkanów. Kiedy dowiedziała się od przybyłych do Pragi braci mniejszych o duchowych przeżyciach Klary z Asyżu, zapragnęła gorąco iść za jej przykładem, praktykując franciszkańskie ubóstwo.
    Około 1233 roku ufundowała w Pradze szpital oraz klasztor klarysek, zwany czeskim Asyżem, do którego rok później wstąpiła. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 1234 roku złożyła śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Jej decyzja była głośna w ówczesnej Europie. Klasztor przez nią ufundowany stał się ośrodkiem odnowy religijnej, promieniującym na całą Europę Środkową. Utrzymywała stały kontakt listowny ze św. Klarą z Asyżu i z ówczesnym papieżem. Święta Klara nie szczędziła jej słów zachęty do wytrwania na raz wybranej drodze. Tak zrodziła się ich duchowa przyjaźń trwająca przez blisko dwadzieścia lat – chociaż obie święte nigdy nie spotkały się osobiście. Agnieszka Czeska angażowała się w różne akcje mediacyjne. Przypisywano jej także dar proroctwa i umiejętność czytania w ludzkich sercach.
    W swoim dosyć długim życiu, naznaczonym chorobami i cierpieniami, Agnieszka z miłości do Boga i z ogromnym poświęceniem wypełniała posługi miłosierne wobec wszystkich potrzebujących – bez względu na ich przekonania, pochodzenie i sposób myślenia. Jednocześnie służyła duchową pomocą młodym ludziom, którzy pragnęli poświęcić się Bogu poprzez życie zakonne. Prowadziła życie pełne wyrzeczenia i dzieł miłosierdzia.
    Zmarła w opinii świętości jako ksieni klarysek 2 lub 6 marca 1282 r. Św. Jan Paweł II kanonizował ją razem z Albertem Chmielowskim 12 listopada 1989 roku w Rzymie.
    W ikonografii św. Agnieszka z Pragi (zwana też Agnieszką Przemyślidką) przedstawiana jest w habicie franciszkańskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 marca

    Święta Maria Katarzyna Drexel, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Kunegunda, zakonnica
    ***
    Święta Maria Katarzyna Drexel

    Katarzyna przyszła na świat w Filadelfii (Stany Zjednoczone) w dniu 26 listopada 1858 roku jako druga córka Franciszka Antoniego Drexela i Hannah Langstroth, należącej do protestanckiej wspólnoty kwakrów. Dwa miesiące później zmarła jej matka. Jej tata po upływie dwóch lat ożenił się z Emmą M. Bouvier, katoliczką, która otoczyła pasierbicę macierzyńską miłością.
    Ojciec był bankierem, współwłaścicielem międzynarodowego imperium bankowego, ale i filantropem. Rodzice uczyli córki, na czym polega prawdziwa wartość bogactwa, i wpajali im przekonanie, że należy je dzielić z innymi ludźmi. Nad jej wykształceniem czuwali najlepsi nauczyciele. Każdego dnia cała rodzina uczestniczyła w Mszy świętej. Gdy Katarzyna ukończyła 11 lat, przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Za namową mamy poprowadziła wraz siostrą niedzielną szkółkę dla dzieci osób zatrudnionych na farmie. Wielkim wydarzeniem w jej życiu była choroba i śmierć ukochanej macochy w 1882 roku. Katarzyna uświadomiła sobie wówczas, że nawet cały rodzinny majątek nie mógł ulżyć mamie, ani tym bardziej uchronić jej przed śmiercią. Coraz częściej zaczęła się zastanawiać nad sensem życia. Wahała się jeszcze co do swojej przyszłości. Każdego roku składała ślub czystości i wciąż modliła się o dar odczytania swego powołania.
    Tymczasem minęły dwa lata od śmierci matki, gdy Pan Bóg wezwał do siebie ojca Katarzyny. W testamencie jedną dziesiątą swego majątku przeznaczył on na natychmiastowe rozdanie ubogim, a resztę podzielił między swoje trzy córki. Gdyby one zmarły nie pozostawiwszy potomstwa, reszta majątku miała być przekazana na cele charytatywne.
    Po kilku latach, w 1886 roku, ze względu na chorobę i za radą lekarzy, Katarzyna udała się do Europy. Po odzyskaniu sił z całego serca werbowała, wraz siostrami, europejskich kapłanów i zakonnice do pracy wśród Indian. Udała się także do Rzymu i podczas audiencji poprosiła papieża Leona XIII o przysłanie misjonarzy do jednej z placówek, którą wspierała materialnie. W odpowiedzi papież zasugerował jej, by sama została misjonarką. Po rozważeniu tej rady razem ze swoim kierownikiem duchowym, biskupem Jamesem O’Connorem, postanowiła poświęcić się służbie Bogu i założyć zgromadzenie zakonne. Pod koniec 1887 roku siostra Drexel, na zaproszenie misjonarza ojca Stephena, udała się w podróż na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Zetknęła się wtedy po raz pierwszy z Indianami. Ogromne wrażenie wywarło na niej ich ubóstwo oraz uwłaczające ludzkiej godności warunki, w jakich zmuszeni byli żyć. Zapragnęła wówczas zrobić coś więcej, by zmienić ich sytuację. Od tej chwili poświęcała wszystkie swoje siły i majątek na wspieranie misji i misjonarzy w ojczyźnie.
    W ciągu trzynastu lat wybudowała szkoły misyjne w obu Dakotach, Montanie, Wyoming, Kalifornii, Oregonie i Nowym Meksyku. W 1889 roku ostatecznie postanowiła oddać się na służbę Bogu. Rozpoczęła nowicjat u szarytek w Pittsburgu. Gazety amerykańskie zareagowały w przewidywany sposób, nagłówki donosiły: “Panna Drexel wstępuje do klasztoru katolickiego odrzucając siedem milionów!” Dwa lata później, dnia 12 lutego 1891 roku, złożyła śluby zakonne jako pierwsza siostra Zgromadzeniu Najświętszego Sakramentu od Indian i Ludności Kolorowej, które poświęciło się głoszeniu Ewangelii Indianom i Afroamerykanom. Potem ufundowała pierwszy klasztor w Cornwells Heights koło Filadelfii. Następnie założyła szkołę dla ubogich dzieci. Kolejnym dziełem była szkoła dla Indian pod wezwaniem św. Katarzyny w Santa Fe (Nowy Meksyk). Jej dwie siostry, które wyszły za mąż, pomagały Katarzynie w tych działaniach. Otwierała szkoły i internaty dla dzieci. Gdy spotykała na swej drodze ludzi uprzedzonych rasowo, potrafiła pokornie znosić wszelkie upokorzenia i niesprawiedliwe osądy. Jej dzieło rozwijało się coraz bardziej. W 1907 roku papież św. Pius X wstępnie zatwierdził regułę nowego zgromadzenia.
    Katarzyna była kobietą modlitwy. Z niej i z Eucharystii czerpała inspirację do działania na rzecz ubogich i pokrzywdzonych. Walczyła z uprzedzeniami społecznymi i rozpowszechnioną wówczas w Ameryce dyskryminacją rasową. Troszczyła się także o formację nauczycieli. Jej wielkim osiągnięciem było powstanie w 1925 roku Xavier University w Luizjanie, pierwszej w Stanach Zjednoczonych wyższej uczelni przeznaczonej głównie dla katolików należących do mniejszości rasowych.
    Ciężka choroba tyfusu, jakiego się nabawiła podczas wizytacji misji w Nowym Meksyku, spowodowała, że przez ostatnie 18 lat swego życia pozostała przykuta do łóżka (w 1937 roku z powodu choroby zrezygnowała z urzędu przełożonej generalnej). Lata te poświęciła modlitwie i kontemplacji. Odeszła do Domu Ojca w dniu 3 marca 1955 roku w Cornwells Heights.
    Ukoronowaniem jej ofiarnego życia było włączenie jej do grona błogosławionych przez papieża św. Jana Pawła II, w dniu 20 listopada 1988 roku, a następnie ogłoszenie jej świętą w dniu 1 października 2000 roku na placu św. Piotra.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 marca

    Święty Kazimierz, królewicz

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Antoni Farina, biskup
    ***
    Święty Kazimierz

    Kazimierz urodził się 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu. Był drugim z kolei spośród sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Pod jej opieką Kazimierz pozostawał do dziewiątego roku życia. W 1467 r. król powołał na pierwszego wychowawcę i nauczyciela swoich synów księdza Jana Długosza, kanonika krakowskiego, który aż do XIX w. był najwybitniejszym historykiem Polski. “Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu” – zapisał Długosz o Kazimierzu. W 1475 r. do grona nauczycieli synów królewskich dołączył znany humanista, Kallimach (Filip Buonacorsi). Król bowiem chciał, by jego synowie otrzymali wszechstronne wykształcenie. Ochmistrz królewski zaprawiał ich również w sztuce wojennej.
    W 1471 r. brat Kazimierza, Władysław, został koronowany na króla czeskiego. W tym samym czasie na Węgrzech wybuchł bunt przeciwko tamtejszemu królowi Marcinowi Korwinowi. Na tron zaproszono Kazimierza. Jego ojciec chętnie przystał na tę propozycję. Kazimierz wyruszył razem z 12 tysiącami wojska, by poprzeć zbuntowanych magnatów. Ci jednak ostatecznie wycofali swe poparcie i Kazimierz wrócił do Polski bez korony węgierskiej. Ten zawód dał mu wiele do myślenia.
    Po powrocie do kraju królewicz nie przestał interesować się sprawami publicznymi, wręcz przeciwnie, został prawą ręką ojca, który upatrywał w nim swego następcę i wciągał go powoli do współrządzenia. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Obowiązki państwowe umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Wezwany przez ojca w 1483 r. do Wilna, umarł w drodze z powodu trapiącej go gruźlicy. Na wieść o pogorszeniu się zdrowia Kazimierza, król przybył do Grodna. Właśnie tam, “opowiedziawszy dzień śmierci swej tym, którzy mu w niemocy służyli […], ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26” – napisał ks. Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, która od tej pory stała się miejscem pielgrzymek. W 1518 król Zygmunt I Stary, rodzony brat Kazimierza, wysłał przez prymasa do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza. Leon X na początku 1520 r. wysłał w tej sprawie do Polski swojego legata. Ten, ujęty kultem, jaki tu zastał, sam ułożył ku czci Kazimierza łaciński hymn i napisał jego żywot. Na podstawie zeznań legata Leon X w 1521 r. wydał bullę kanonizacyjną i wręczył ją przebywającemu wówczas w Rzymie biskupowi płockiemu, Erazmowi Ciołkowi. Ten jednak zmarł jeszcze we Włoszech i wszystkie jego dokumenty w 1522 r. zaginęły. Król Zygmunt III wznowił więc starania, uwieńczone nową bullą wydaną przez Klemensa VIII 7 listopada 1602 r. w oparciu o poprzedni dokument Leona X, którego kopia zachowała się w watykańskim archiwum.

    Święty Kazimierz

    Kiedy w 1602 r. z okazji kanonizacji otwarto grób Kazimierza, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariæ (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (+ 1153). Wydaje się prawdopodobne, że Kazimierz złożył ślub dozgonnej czystości. Miał też odrzucić proponowane mu zaszczytne małżeństwo z córką cesarza niemieckiego, Fryderyka III.
    Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej. W 1636 r. przeniesiono uroczyście relikwie Kazimierza do nowej kaplicy, ufundowanej przez Zygmunta III i Władysława IV. W 1953 r. przeniesiono je z katedry wileńskiej do kościoła świętych Piotra i Pawła. Obecnie czczony jest ponownie w katedrze.
    Św. Kazimierz jest jednym z najbardziej popularnych polskich świętych. Jest także głównym patronem Litwy. W diecezji wileńskiej do dziś zachował się zwyczaj, że w dniu św. Kazimierza sprzedaje się obwarzanki, pierniki i palmy; niegdyś sprzedawano także lecznicze zioła (odpustowy jarmark zwany Kaziukami). W 1948 r. w Rzymie powstało Kolegium Litewskie pod wezwaniem św. Kazimierza. W tym samym roku Pius XII ogłosił św. Kazimierza głównym patronem młodzieży litewskiej. W 1960 r. Kawalerowie Maltańscy obrali św. Kazimierza za swojego głównego patrona; otrzymali wówczas część relikwii Świętego.

    Święty Kazimierz

    W ikonografii atrybutem Świętego jest mitra książęca. Przedstawiany także ze zwojem w dłoni, na którym są słowa łacińskiego hymnu Omni die dic Mariæ – ku czci Matki Bożej, do której św. Kazimierz miał wielkie nabożeństwo. Często przedstawia się go w stroju książęcym z lilią w ręku lub klęczącego nocą przed drzwiami katedry – dla podkreślenia jego gorącego nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Święty Kazimierz Królewicz

    „Młodzieniec rzadkich zdolności”

    Święty Kazimierz Królewicz. „Młodzieniec rzadkich zdolności”
    Jan Długosz świadkiem modlitwy Kazimierza. Obraz Floriana Cynka./Wikipedia

    ***

    Był dowodem na to, że władza nie musi deprawować. Nieprzypadkowo Wyczółkowski namalował go przed wileńską katedrą.

    Wspinam się na przypominającą górę ognia Rossę. Falujący cmentarz leży na czterech wzniesieniach. Przystaję przy nagrobku Władysława Syrokomli. Związany z Wilnem poeta tak pisał o Kazimierzu Królewiczu: „Dostojny patronie Litwy, pokrewny z ciała i ducha! Przygarnij nasze modlitwy, niech je Pan niebios wysłucha/ Módl się za nami do Boga, niech grunt nie chybia swych plonów, niech głód, pomór i pożoga nie dotknie ziem Palemonów”.

    Leon Wyczółkowski, malując patrona Rzeczypospolitej Obojga Narodów, umieścił go przed katedrą wileńską, w której Kazimierz często się modlił. Tu też w 1484 roku został pochowany i tu 120 lat później odbyła się jego kanonizacja.

    Podobno dworzanom zdarzało się znaleźć królewicza drzemiącego przed wejściem do świątyni. Wstawał bladym świtem i nie mógł się doczekać otwarcia kościoła. Czy to jedynie pobożna metafora? Być może. Pokazuje ona jednak najważniejszą cechę Kazimierza: jego wierność i determinację.

    Urodził się 3 października 1458 roku na Wawelu. Był drugim z sześciu synów króla Kazimierza Jagiellończyka, najmłodszego syna Jagiełły. Jego matką była Elżbieta, córka niemieckiego cesarza Albrechta II. Powszechnie znano jego pobożność, a cały dwór szeptał o postach i ascetycznych praktykach, jakim się oddawał. Jego nauczycielem i wychowawcą był kanonik krakowski Jan Długosz, a później urodzony wśród wież San Gimignano włoski humanista, poeta i prozaik Filip Kallimach. Twórca słynnej kroniki Królestwa Polskiego o swym wychowanku pisał, że „był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu”.

    W 1471 r. brat Kazimierza został królem Czech, a jego samego przymierzano do tronu węgierskiego. Ponieważ jednak tamtejsi magnaci w ostatniej chwili wycofali swe poparcie, królewicz wrócił nad Wisłę. Kontynuował naukę i był powoli wprowadzany przez ojca w arkana władzy. Podczas dwuletniego pobytu Kazimierza Jagiellończyka na Litwie jako namiestnik rządził w Koronie, rezydując w Radomiu. Wezwany przez ojca ruszył w 1483 roku do Wilna. Nie dotarł jednak na miejsce, bo zmarł w drodze, cierpiąc na gruźlicę. Król przybył do Grodna, a Kazimierz, „ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26” – pisał Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej. Już w 1518 roku jego brat Zygmunt I Stary wysłał do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza, a legat Leona X, który trafił znad Tybru do Wilna, był pod ogromnym wrażeniem kultu, jakim obdarzano kandydata na ołtarze. Sam ułożył ku czci Kazimierza hymn.

    Tuż przed uroczystą kanonizacją, gdy w 1602 r. ekshumowano ciało, przy głowie królewicza znaleziono pergamin z wypisanym jego ukochanym hymnem: „Omni die dic Mariae, mea laudes anima” („Dnia każdego sław Maryję”).

    Kazimierz jest głównym patronem Litwy, a w dniu jego śmierci, 4 marca, organizowane są słynne Kaziuki, czyli jarmark, na którym tłum zajada smaczne obwarzanki i piernikowe serca.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________

    Maryjny królewicz

    „Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu” – napisał o Kazimierzu królewiczu ks. Jan Długosz. Kazimierz odznaczał się kultem maryjnym, należał do konfraterni paulińskiej.

    Wikipedia.org

    ***

    Był synem Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Jednym z jego wychowawców i nauczycieli był ks. Jan Długosz, kanonik krakowski. Na wychowanie królewicza mieli też wpływ dwaj późniejsi święci: profesor filozofii i teologii Jan z Kęt, który przygotowywał młodzieńca do sakramentu bierzmowania, oraz Szymon z Lipnicy, bernardyn, spowiednik przyszłego świętego Jagiellona.

    Ojciec upatrywał w Kazimierzu swego następcę. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Jednak trudne, państwowe obowiązki umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Od wczesnej młodości królewicz był gorliwym wyznawcą maryjnego kultu. Jego ulubioną modlitwą był hymn ku czci Maryi Omni die dic Mariae (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (zm. 1153).

    Kiedy w 1602 r. otwarto grób Kazimierza w katedrze wileńskiej św. Stanisława, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariae.

    Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej.

    Pochodząca z Wilna tradycja podkreśla, że królewicz zdobył miłość przez obronę ubogich i hojne jałmużny. Odznaczał się żarliwą pobożnością. Podania mówią o modłach królewicza przed świtem – klęczał przed zamkniętymi drzwiami wileńskiego kościoła, co mieli widywać strażnicy zamkowi.

    Dom Jagiellonów miał znaczące związki z Jasną Górą. Przystąpienie domu królewskiego w 1472 r. do konfraterni paulińskiej było aktem znacznej wagi.

    „Kolejne pokolenia rozpoznawały w Kazimierzu sprawiedliwego władcę, odznaczającego się takimi cnotami jak: sprawiedliwość, umiłowanie Ojczyzny i poddanego ludu, mądrość, długomyślność i duch służby. Dlatego chętnie stawiały go za wzór dla piastujących rządy w państwie, a ci brali go sobie za patrona. Właśnie przez wzgląd na tę miłość do swego narodu dostrzegały w nim również wielkiego opiekuna, także tych, którzy podlegają władzy. Dziś, na początku XXI wieku, mimo że tak bardzo zmieniły się społeczne realia, ten wzór i ten patronat nie tracą swej aktualności. Dałby Bóg, aby sprawujący władzę byli wpatrzeni na wzór św. Kazimierza, a wierni szukali w nim oparcia!” – powiedział o nim w 2002 r. św. Jan Paweł II.

    Św. Kazimierz
    ur. 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu, zm. 4 marca 1484 r. w Grodnie

    ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 marca

    Święty Jan Józef od Krzyża, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Wirgiliusz z Arles, biskup
    ***
    Święty Jan Józef od Krzyża

    Karol Kajetan (Carlo Gaetano) urodził się 15 sierpnia 1654 r. na wyspie Ischia koło Neapolu, w szlacheckiej rodzinie, jako trzeci syn Giuseppe (Józefa) i Laury Gargiulo. Uczył się w szkole augustianów. W 1669 r., mając 15 lat, wstąpił do zakonu franciszkańskiego o najsurowszej regule (alkantarzyści – franciszkanie bosi zreformowani przez św. Piotra z Alkantary). Przyjął wówczas imię Jan Józef od Krzyża. Prowadził szalenie ascetyczny tryb życia: nieustannie pościł, nie pił wina, spał trzy godziny na dobę. Już w okresie formacji był wysoko oceniany przez przełożonych. Chociaż pragnął pozostać skromnym bratem zakonnym, w duchu posłuszeństwa 18 września 1677 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Na polecenie władz zakonnych zajął się zakładaniem nowych fundacji. Przyczynił się do powstania klasztorów w Hiszpanii i we Włoszech. Był reformatorem zakonu, mistrzem nowicjatu, a następnie prowincjałem. Człowiek wielkiej pokory, umartwienia i roztropności, obdarzony darem kontemplacji, prorokowania i bilokacji. Był kierownikiem duchowym i spowiednikiem wielu znanych ludzi, także świętych. Z jego rad korzystali kardynałowie, biskupi i osoby świeckie, często zajmujące wysokie stanowiska.
    Zmarł w Neapolu 5 marca 1734 roku w klasztorze św. Łucji (Santa Lucia al Monte); tam do dziś znajduje się jego grób. Kanonizowany został przez papieża Grzegorza XVI 26 maja 1839 r. Jest patronem wyspy Ischia. Doroczne obchody ku jego czci odbywają się na początku września i trwają przez 4 dni. Jedną z celebracji jest uroczysta procesja z relikwiami św. Jana Józefa od Krzyża wzdłuż portowych nabrzeży.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 marca

    Święta Róża z Viterbo,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Olegariusz, biskup
    ***
    Święta Róża z Viterbo

    Róża urodziła się w 1233 r. Jej rodzice zajmowali się rolnictwem. Legenda głosi, że dlatego nadano dziecku takie imię, gdyż było tak piękne, iż miało twarz podobną do róży. Mając 12 lat Róża wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Już wtedy musiała być bardzo dojrzała w wierze.
    Datą przełomową w jej życiu był rok 1250. Zachorowała wtedy śmiertelnie. Spokojna o swoje losy, modliła się żarliwie o powodzenie wyprawy krzyżowej w obronie Ziemi Świętej, na której czele stał św. Ludwik IX, król francuski (również tercjarz franciszkański). Kiedy cudownie wyzdrowiała, postanowiła całkowicie poświęcić się nawracaniu dusz do Boga. Przywdziała habit zakonny, zaczęła oddawać się surowym praktykom pokutnym w intencji nawrócenia grzeszników, a potem z krzyżem w ręku przebiegała ulice miasta, nawołując do pokuty. Swymi wystąpieniami wzbudziła gniew mieszkających w Viterbo patarynów i katarów (ruchy religijne, których idee w znacznej części zostały uznane za heretyckie), którzy zmusili ją i jej rodzinę do opuszczenia miasta. Już po opuszczeniu Viterbo, przebywając w Soriano, Róża otrzymała dar wizji, z której dowiedziała się o rychłym zakończeniu prześladowań Kościoła, wraz ze śmiercią cesarza Fryderyka II. Po jego śmierci, kiedy miasto zajęły wojska papieskie, Róża rzeczywiście mogła powrócić do rodzinnego domu, który przetrwał do dziś.
    Pod koniec życia Święta prosiła, by przyjęto ją do klasztoru klarysek w Viterbo. Odmówiono jej ze względu na stan zdrowia. Za radą spowiednika zamieniła swoje mieszkanie na osobisty “klasztor”, gdzie wraz z kilkorgiem przyjaciół poświęcała się modlitwie o uświęcenie ludzkich dusz. Wyczerpana pokutą i apostolstwem, zmarła w wieku niespełna 20 lat, 6 marca 1252 roku. Jej śmierć napełniła bólem mieszkańców całego miasta.
    Pan Bóg wsławił Różę za życia i po śmierci tak licznymi cudami, że jej grób stał się miejscem masowych pielgrzymek. Już w roku 1257 w obecności papieża Aleksandra IV odbyło się uroczyste przeniesienie relikwii Świętej do kościoła klarysek, gdzie do dzisiaj przechowywane są w szklanej trumnie. Mimo upływu czasu pozostały one w nienaruszonym stanie. Na wiadomość o cudownym uzdrowieniu jednego z kardynałów papież Kalikst III (+ 1458) przysłał na grób Świętej złotą różę. Równocześnie wyznaczył kanoniczną komisję dla zbadania jej życia i cudów. On też wpisał św. Różę do katalogu świętych (1458). Do dziś zachował się zwyczaj, że co roku w nocy z 3 na 4 września, w rocznicę przeniesienia jej szczątków (zachowanych w stanie nienaruszonym) z cmentarza do kościoła, przychodzi do jej grobu całe miasto i turyści, by wziąć udział w procesji z relikwiami, niesionymi w wysokiej wieży-relikwiarzu (tzw. macchina di Santa Rosa, niesiona przez 100 mężczyzn nazywanych facchini di Santa Rosa). Kiedyś starano się, by “wieża św. Róży” była jak najwyższa i jak najpiękniejsza. Dziś można oglądać wystawę tych wież-relikwiarzy. Benedykt XV ogłosił św. Różę patronką młodzieży żeńskiej Akcji Katolickiej. Patronuje ona także Viterbo, andaluzyjskiej Alcolei, kolumbijskiemu Santa Rosa de Viterbo, tercjarkom i emigrantom.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w sukni tercjarskiej, opasanej sznurem, najczęściej z krzyżem w dłoni lub z Matką Bożą z Dzieciątkiem. Jej atrybutem są róże, korona z róż, dyscyplina.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 marca

    Święte męczennice Perpetua i Felicyta


     pl.wikipedia.org
    Najświętsza Maria Panna z Dzieciątkiem oraz święte Felicyta i Perpetua

    Maria z Dzieciątkiem oraz święte Felicyta i Perpetua

    Perpetua i Felicyta żyły w II w. w starożytnym Thuburbo Minus, mieście położonym około 30 km od Kartaginy (dziś Teburbo w Tunisie). Perpetua w tajemnicy przed ojcem poganinem przyjęła wiarę chrześcijańską i zaczęła do niej przekonywać swych bliskich: brata Saturusa oraz niewolników – Felicytę, Rewokatusa, Sekundulusa i Saturninusa. Obie z Felicytą były młodymi mężatkami. Mąż Felicyty prawdopodobnie zginął razem z nią. Natomiast o mężu Perpetuy informacje są sprzeczne: raz czytamy, że był chrześcijaninem, w innych źródłach, że tak jak jej ojciec – poganinem.
    Oskarżone o bycie chrześcijankami, zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Perpetua miała malutkiego synka, w wieku niemowlęcym, którego przynoszono jej do karmienia. W tym samym czasie, będąca w ósmym miesiącu ciąży Felicyta, po ciężkim porodzie, przy wtórze grubiańskich uwag więziennego strażnika, powiła dziewczynkę, którą zaadoptował jeden z chrześcijan. Zgodnie bowiem z prawem rzymskim, matka, mająca w swoim łonie dziecię, nie mogła być stracona przed jego urodzeniem. Zachowały się autentyczne dokumenty, opisujące powyższe wydarzenia – pamiętnik pisany w więzieniu przez św. Perpetuę oraz relacja naocznego świadka. Mimo próśb ojca, który odwiedzał Perpetuę w więzieniu, kobieta nie wyrzekła się swojej wiary.

    Święte Perpetua i Felicyta
    Po krótkim procesie wszystkich więźniów skazano na rozszarpanie przez zwierzęta. Chwili triumfalnego wejścia na arenę nie dożył jedynie Sekundulus, który zmarł w więzieniu. Tuż przed męczeństwem Perpetua i Felicyta otrzymały chrzest, bowiem w czasie aresztowania były jeszcze katechumenkami. Męczennicy wymienili między sobą pocałunek pokoju. Na arenie wypuszczono na nie dzikie zwierzęta, które nie okazały się zbyt drapieżne. Jedynie dotkliwie poraniły kobiety. Gladiatorzy dobili je więc mieczami.
    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Do dzisiaj liturgia przypomina imiona świętych “bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w Kanonie Rzymskim (pierwszej Modlitwie Eucharystycznej), który jako jedyny był stosowany w każdej Mszy św. aż do 1969 r. (obecnie jest kilka modlitw eucharystycznych do wyboru). Imiona obu męczennic wymieniane są także w Litanii do Wszystkich Świętych. Późniejsza legenda uczyniła ze św. Felicyty matkę siedmiu synów, z którymi miała ponieść męczeństwo. Legenda ta wyraźnie nawiązuje do śmierci siedmiu braci machabejskich i ich bohaterskiej matki. Męczeńska śmierć miała miejsce 7 marca 202 lub 203 r.
    Perpetua i Felicyta są patronkami bezpłodnych kobiet.
    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________

    Niesłychane męstwo kobiet

    Niesłychane męstwo kobiet
    Ołtarz świętych i Felicyty w bazylice Niepokalanego Poczęcia w Waszyngtonie/fot. David Shane/CC 2.0

    ***

    Patronkami dnia są dziś święte Perpetua i Felicyta, męczennice.

    Obie były młodymi mężatkami. Oskarżone jako chrześcijanki zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Święta Perpetua miała malutkiego synka, a św. Felicyta była w 8. miesiącu ciąży. 

    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Liturgia przypominała imiona świętych „bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w każdej Mszy św. aż do reformy liturgicznej w 1969 roku. 

    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.

    o. Stanisław Tasiemski, dominikanin/Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 marca

    Święty Jan Boży, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan z Obazine, opat
      •  Święta Beata, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Jan Boży

    Jan Cidade urodził się w Portugalii w roku 1495. Ojciec Jana, Andrzej Ciudad, miał swój dom i mały warsztat rzemieślniczy. W pracy pomagała mu małżonka, Teresa Duarte. Gdy Jan miał 8 lat, zjawił się w jego domu jakiś pielgrzym wędrujący do Hiszpanii, prosząc o nocleg. Przy wieczerzy gość opowiadał o krajach, które zwiedził. Kiedy następnego dnia opuścił dom, zauważył przy sobie chłopca, który postanowił towarzyszyć kapłanowi w drodze. Uczynił to potajemnie przed rodzicami. Ci, pełni smutku, daremnie poszukiwali go po całej okolicy. Matka niebawem zmarła ze smutku, a ojciec wstąpił do franciszkanów. Nie wiemy, dlaczego kapłan nie odesłał chłopca do domu. Może myślał, że jest mu w domu bardzo źle, a może chłopiec nie chciał wrócić. Po 20 dniach forsownej drogi chłopiec nie mógł już iść dalej. Kapłan więc zostawił chłopca w mieście Oropesa u niejakiego Franciszka Mayorala, zarządcy owczarni pewnego hrabiego. Ten przyjął Jana jak syna i nazwał małego chłopca “Janem otrzymanym od Boga – a Deo“.
    Chłopiec przeżył w domu opiekuna kilkanaście lat. Przybrani rodzice tak pokochali młodzieńca, że chcieli go uczynić spadkobiercą swojego majątku i zamierzali mu oddać za żonę swoją jedyną córkę. Mając dwadzieścia kilka lat Jan opuścił dom opiekunów. Zaciągnął się do wojska. Zaczęło się typowe życie najemnego żołnierza: włóczęga, zawadiactwo, kieliszek, dziewczęta. Jan był zbyt uczciwy i religijny, by pozwalać sobie na wszystkie wybryki. Niemniej życie jego było w tym okresie bardzo dalekie od doskonałości chrześcijańskiej.
    Pewnego dnia Jan został posłany przez oficera z misją zaopatrzenia oddziału w konieczne wiktuały. Pobliski dwór zajmowali jednak Francuzi. Jan postanowił zaskoczyć ich brawurową szarżą. Koń zrzucił go jednak z siodła, tak iż cudem tylko uszedł niechybnej śmierci. Był to pierwszy głos napomnienia z nieba. Innym razem dowódca powierzył Janowi kasę oddziału. Niestety, w nocy Jana ktoś okradł. Podejrzenie padło na Jana. Został skazany na rozstrzelanie. Już zabierano się do egzekucji, kiedy nadjechał dowódca pułku i po zapoznaniu się z całą sprawą nakazał Jana uwolnić, ale wydalił go z wojska. Do końca życia Jan nie mógł sobie wytłumaczyć, jak się to stało, że tak cudownie został uwolniony, dosłownie w ostatnim momencie. W planach Opatrzności miał jeszcze żyć.

    Święty Jan Boży

    Jan powrócił do Oropesy. Opiekun przyjął go serdecznie, ale i teraz Jan nie zagrzał tu długo miejsca. Wybuchła wojna na wschodzie Europy. Jan ponownie zgłosił się do wojska. Po zawarciu pokoju przez obie strony Jan powrócił, jednak już nie do swojego opiekuna, ale w rodzinne strony. Tu dowiedział się o losie swoich rodziców. Uczyniło to na nim ogromne wrażenie. Z wielką skruchą odbył spowiedź z całego życia i udał się z pielgrzymką do Compostelli, do grobu św. Jakuba Apostoła. Pchany żarliwością o zbawienie duszy i chęcią poniesienia męczeńskiej śmierci udał się do Afryki, gdzie naprzeciw Gibraltaru była portugalska twierdza Ceuta. Przez kilka lat pracował tu ciężko przy fortyfikacji Ceuty, wspierając równocześnie pewnego szlachcica, skazanego przez króla na banicję w te strony wraz z rodziną (1533-1535). Okazji jednak do męczeństwa nie było. Arabowie nie byli też skłonni do przyjęcia wiary Chrystusa. Jan wrócił więc do Hiszpanii i przez krótki czas pracował w Gibraltarze. Za zaoszczędzone pieniądze kupił pobożne książki i założył małą księgarnię, by w ten sposób propagować dobrą prasę (1535-1536). Stąd udał się do Grenady. Założył tu księgarnię książek i obrazów religijnych (1538).
    20 stycznia 1538 r. odbywał się w Grenadzie odpust ku czci św. Sebastiana. Przybyło mnóstwo ludzi. Kazanie głosił słynny kaznodzieja, św. Jan z Avili. Kazanie wywarło na Janie wrażenie piorunujące. Ogarnął go ból za stracone dla wieczności lata. Wydał głośny jęk, rzucił się na ziemię, zaczął targać włosy i ubranie na sobie. Drapał sobie twarz, wołając: “Boże! Miłosierdzia!”. W takim też stanie wybiegł na ulicę. Otoczenie myślało, że postradał zmysły. Kilkunastu ludzi pobiegło za nim i rzuciło się na niego jako na szaleńca; związano go, wychłostano dotkliwie i zamknięto w domu dla obłąkanych. Dla Jana zaczęły się dni straszliwej katorgi fizycznej i duchowej. Metoda ówczesnego leczenia tego rodzaju zaburzeń psychicznych polegała bowiem na zamknięciu pacjenta w wilgotnym i zimnym lochu. Przykutego do ściany łańcuchem, bito do utraty przytomności i sił. Tak obchodzono się z Janem przez 40 dni. Jednak ku zdumieniu oprawców Jan nie tylko się nie bronił, ale zachęcał ich jeszcze: “Bijcie, bijcie to przeniewiercze ciało! Niech ponosi karę za swoje winy!” Stawał jednocześnie bardzo stanowczo w obronie swoich towarzyszy. Kiedy więc wypuszczono go na wolność, zaczął usługiwać nieszczęśliwym, by chociaż w części złagodzić ich dolę.Szybko Jan przekonał się, że sam niewiele zdziała. Za użebrane pieniądze zakupił własny dom, w którym mógł postawić 47 łóżek. W miarę napływu ofiar powiększał szpital i lepiej go zaopatrywał, by chorzy mieli jak największe wygody. Szczególną troską otaczał psychicznie chorych, których traktował z wielką łagodnością i dla których przeznaczył wydzieloną część szpitala. Sam każdego dnia odwiedzał swoich podopiecznych, chorych i ubogich, przewiązywał ich rany, pocieszał, leczył. Nie mniejszą troskliwość okazywał o potrzeby duchowe swoich podopiecznych, zapraszając kapłanów w każdą niedzielę ze Mszą świętą i kazaniem, a nawet z codzienną Komunią świętą. W ciągu dnia przewidział czas na wspólne modlitwy – poranne i wieczorne. Dla uniknięcia zarazy podzielił swój szpital na sektory. Za poradą św. Jana z Avili w szpitalu leczyli się wyłącznie mężczyźni. Na parterze były miejsca przeznaczone dla bezdomnych i ubogich wędrowców.
    Troska o leki, bieliznę, bandaże, łóżka, opłata służby i wyżywienie całej załogi wymagało od Świętego heroicznego poświęcenia. Codziennie udawał się na miasto i na umówionym placu zbierał żywność i ofiary pieniężne. Najczęściej one nie wystarczały. Wtedy udawał się do domów możnych, błagając o pomoc tymi znamiennymi słowy: “Pomóżcie sobie, wspomagając ubogich i chorych, bowiem błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Kiedy wyczerpał już wszystkie środki i zadłużył się, udał się do miasta Valladolid, gdzie był wtedy dwór królewski. Nie zawiódł się, dostał szczodry zasiłek od najprzedniejszych pań i panów dworu.
    W swojej żarliwości apostolskiej nie zapomniał o kobietach. Zajął się losem kobiet upadłych. Nawiedzał je osobiście i błagał o zmianę życia. Starał się o uczciwe zabezpieczenie ich losu, by nie musiały utrzymywać się z nierządu. Staruszki i samotne wdowy polecał poszczególnym rodzinom pod opiekę. Niemniej czuły był na los sierot, których wówczas nie brakowało, powierzając je rodzinom, które zapewniały im bezpieczny los. Wszyscy, którzy pomagali Janowi, zarówno kapłani, jak i świeccy (także lekarze), za swoją posługę nie żądali zapłaty.
    Jan wiedział jednak, że ciężaru, który na siebie nałożył, sam nie udźwignie. Nadto trapiła go troska o przyszłość dzieła. Zebrał więc koło siebie gromadkę podobnych szaleńców Bożych i tak założył nową rodzinę zakonną dla obsługi chorych i opuszczonych. Tak powstał zakon Braci Miłosierdzia, zwany u nas bonifratrami. Założycielowi zaś nadał miejscowy arcybiskup przydomek “Jana Bożego” i takim go znamy.

    Święty Jan Boży

    Zmarł na klęczkach 8 marca 1550 r. w wieku 55 lat. W poczet błogosławionych zaliczył Jana papież Urban VIII w 1630 roku, a papież Aleksander VIII wpisał jego imię do katalogu świętych (1690). Papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego wraz ze św. Kamilem de Lellis patronem szpitali i chorych (1886). Papież Pius XI wyznaczył go na patrona pielęgniarzy i służby zdrowia. Relikwie Świętego znajdują się w kościele zakonu w Grenadzie. Jest ponadto patronem Grenady i księgarzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w prostym habicie bonifratra. W ręku trzyma przekrojony owoc granatu, z którego wyrasta krzyż. Jego atrybutami są: cierniowa korona, żebrak na plecach, żebrak u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Święty Jan Boży. Swoje życie poświęcił opiece nad chorymi

    Święty Jan Boży. Swoje życie poświęcił opiece nad chorymi
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Jan Ciudad, urodzony 8 marca 1495 roku, syn Andrzeja Ciudad i Teresy Duarte, bogobojnej rodziny rzemieślniczej z Montemor o Novo w Portugalii, mając lat dziesięć uciekł z domu, wiedziony żądzą poznania szerokiego świata i jego dziwów, o których opowiadał przygodny wędrowiec, przygarnięty na nocleg. W hiszpańskim miasteczku Oropeza wyczerpanym i chorym chłopcem zajął się zacny obywatel Mayoral. Tu znalazł św. Jan jakby drugi dom rodzicielski.

    Ukończył naukę w szkole parafialnej, pomagał w pracy, pasał owce, został wreszcie zarządcą dóbr hrabiego Feruz y Navas. Szczera pobożność, uczciwość i roztropność jednały mu serca opiekunów i przełożonych.

    Przyszedł jednak w jego życiu okres próby. Cichy, oddany młodzieniec ni stąd ni zowąd zgłosił się do wojska. Uczestniczył w kampanii francuskiej, pełnej przygód i niebezpieczeństw, potem w wojnie tureckiej na ziemi węgierskiej, wreszcie zniechęcony do awanturniczego życia powrócił do rodzinnego Montenor, ale rodziców nie zastał już przy życiu. Matka umarła ze zgryzoty wkrótce po jego ucieczce, ojciec w kilka lat później zgasł świątobliwie jako brat zakonny.

    Jan został teraz wędrownym księgarzem: sprzedawał książki religijne, niosąc towar na plecach od wsi do wsi. Z tego czasu datuje się widzenie, które wskazało mu drogę życia i nadało nowe imię. Gdy znużony wędrówką, zniechęcony i przygnębiony upadł na ziemię, ujrzał Dziecię Jezus i usłyszał głos: “Janie Boży, w Granadzie będzie twój krzyż”. Przybył więc do Granady, sprzedawał dalej swój towar, a równocześnie publicznie, na ulicach oddawał tak niezwykłym uczynkom pokutnym, że poczytano go za wariata i zamknięto w więzieniu. Tu poznał św. Jan, w jak strasznym położeniu znajdowali się umysłowo chorzy, których trzymano w lochach podziemnych i krwawo biczowano w mniemaniu, że ich w ten sposób się uleczy.

    Uwolniony po kilku miesiącach katuszy, postanowił resztę życia poświęcić chorym. Za radą spowiednika, błogosławionego Jana z Avilla, założył szpital w Granadzie i z heroicznym poświęceniem opiekował się chorymi. Znalazł współpracowników. Z nimi obsługiwał chorych w szpitalu, nawiedzał ubogich po zaułkach, żywił wdowy i sieroty, przyprowadzał zbłąkanych do pojednania z Bogiem.

    8 marca 1550 roku przeszedł do wieczności, w dniu swych urodzin, przeżywszy lat 55, z których 42 upłynęły mu w poszukiwaniu drogi Bożej, ostatnie 13 – w twardej, pełnej całkowitego oddania służbie miłości i nieszczęśliwych bliźnich.

    Gromadka jego synów duchowych dopiero w 1586 roku otrzymała konstytucję i zatwierdzenie Stolicy Apostolskiej jako zakon braci miłosierdzia (bonifratrzy). Kanonizowano go w 1690 roku; papież Leon XII ogłosił go patronem szpitali i chorych i polecił wzywać go w litanii za konających. W dziejach szpitalnictwa polskiego zapisali nasi bonifratrzy piękne karty; przybyli do Polski już w 1609 roku.

    W ikonografii przedstawiany jest w prostym habicie bonifratra. W ręku trzyma przekrojony owoc granatu, z którego wyrasta krzyż. Jego atrybutami są: cierniowa korona, żebrak na plecach, żebrak u stóp.

    adonai.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 marca

    Święta Franciszka Rzymianka

    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż

    Franciszka urodziła się w patrycjuszowskiej rodzinie w Perrione koło Rzymu w 1384 r. W bardzo młodym wieku wydano ją za Wawrzyńca di Ponziani. Z domu rodzicielskiego przeniosła się więc Franciszka do domu męża, na Zatybrze, w pobliże bazyliki św. Cecylii. Pan Bóg dał małżonkom troje dzieci, których wychowaniem zajęła się Franciszka osobiście, nie wyręczając się kobietami obcymi, jak to było wówczas zwyczajem w rodzinach magnackich. Dbała o dom i o służbę, zabiegając nie tylko o ich potrzeby doczesne, ale także wieczne. Troskliwa i zapobiegliwa żona i matka miała jeszcze czas, aby pomyśleć o ubogich w mieście. Zasłynęła z dobroczynności. Zaopatrywała także sąsiednie kościoły w szaty i naczynia liturgiczne. Zadziwiała również dobrocią, życzliwością i pomocą sąsiedzką. Zagoniona w ciągu całego dnia, umiała niejedną godzinę nocy poświęcić na słodką rozmowę z Bogiem.
    Z trojga dzieci Franciszki syn, Ewangelista, odszedł z tej ziemi w siódmym roku życia; jej jedyna córka, Agnieszka, zmarła w szóstym roku życia. Podczas wojny króla Neapolu z papieżem pałac Franciszki zrabowano, ponieważ wspomagała papieża, przez co straciła środki do życia i pozostała sama – męża i syna skazano na wygnanie. W czasie epidemii, jaka nawiedziła Rzym w latach 1413-1414, z narażeniem własnego życia usługiwała zarażonym. Po powrocie męża i syna z wygnania zachęciła Wawrzyńca do złożenia ślubu czystości. Odtąd Franciszka oddała się jeszcze gorliwiej modlitwie i posłudze ubogim. Rychło znalazły się szlachetne panie, które zapragnęły wieść podobny tryb życia. W taki sposób powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej, które wzięło sobie za cel uświęcenie członkiń przez modlitwę, uczynki pokutne i miłosierdzie. Franciszka osiadła z nimi przy kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum i Colosseum.

    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż

    Po śmierci ostatniego syna, a następnie męża, Franciszka przyjęła habit i zamieszkała przy tym kościele. W nim ją pochowano; zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie Pan Bóg nawiedził Franciszkę wizjami i darem ekstaz, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Największym jednak przywilejem, jakim miała się cieszyć Franciszka, w hagiografii nader rzadkim, to częste oglądanie przy sobie Anioła Stróża. Do katalogu świętych wpisał ją uroczyście Paweł V w 1609 roku.
    W ikonografii św. Franciszka przedstawiana jest w czarnej sukni i białym welonie, towarzyszy jej anioł. Na niektórych obrazach jej atrybutem jest osioł – symbol pracowitości, wytrwałości, cierpliwości, zdrowego rozsądku – oraz otwarta księga.
    nternetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Święta Franciszka Rzymianka: Kawa z Aniołem Stróżem

    Święta Franciszka Rzymianka: Kawa z Aniołem Stróżem
    św. Franciszka Rzymianka/Orazio Gentileschi

    ***

    Ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych.

    U ludzi to niemożliwe, u Boga na wszystko jest czas, zaświaty przyszły na świat i kręcą się wokół nas. I piją z nami herbatę, i sadzą cynie po wsiach – z głośników sączy się piosenka Budzyńskiego. Hmm.

    Jak uwierzyć, że zaświaty są na wyciągnięcie ręki? Jak zaprzyjaźnić się ze swoim aniołem? Wyjść poza dziecinną rymowankę: „Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój” i rozmawiać z nim jak z konkretną, pełną ognia istotą? Franciszka Rzymianka miała ten niezwykły dar. Często rozmawiała ze swoim Aniołem Stróżem. W jej życiu było wiele cudowności, ale ona, jak to zazwyczaj bywa, wcale ich nie szukała. Modliła się, a znaki i cuda były tylko potwierdzeniem trafności wyboru jej drogi.

    Urodziła się w 1384 roku w arystokratycznej rodzinie. Młodo wydano ją za mąż za Wawrzyńca di Ponziani. Miała z nim troje dzieci. I choć sąsiedzkie patrycjuszowskie rodziny zatrudniały do wychowania obce kobiety, Franciszka sama wychowywała swe pociechy. Mimo że od rana do wieczora miała ręce pełne roboty, jej dom na rzymskim Zatybrzu słynął z dobroczynności. Zaopatrywała kościoły w szaty i naczynia liturgiczne, karmiła i ubierała biedaków. Modliła się nocami, gdy jej dzieci już słodko spały. Dwoje z nich, siedmioletni synek Ewangelista i sześcioletnia córka Agnieszka, wcześnie zmarło.

    Gdy wybuchła wojna króla Neapolu z papieżem, pałac Franciszki obrabowano, a jej męża i syna skazano na wygnanie. Została sama, bez środków do życia. Większość na jej miejscu rozpaczałaby, ona była jednak pełna ufności. Gdy w Wiecznym Mieście wybuchła epidemia, na rzymskich placach często widziano ją, jak z narażeniem życia usługiwała zarażonym. Zamieniła swój pałac w szpital. „Zabierała zużyte łachmany i zabrudzoną odzież biedaków. Po oczyszczeniu i dokładnym naprawieniu, składała starannie, skrapiając wonnościami, jak gdyby miały służyć samemu Panu” – pisali świadkowie.

    Gdy mąż wrócił z wygnania, zachęciła go do złożenia ślubu czystości. Pełna życia Franciszka zarażała ufnością wszystkich dookoła. Nic dziwnego, że niebawem znalazły się kobiety, które zapragnęły żyć jak ona. Powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej. Siostry osiadły przy kościele tuż przy Koloseum. Po śmierci syna i męża Franciszka ubrała habit. Zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat.

    Jeszcze za jej życia ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych. Największym jednak przywilejem było częste widzenie Anioła Stróża. Jego obecność była dla niej tak naturalna jak rozmowa z najbliższymi. Teraz, gdy piszę te słowa, stoi przy mnie anioł. Panie, wierzę, ale proszę, zaradź memu niedowiarstwu. Franciszko z Rzymu, módl się za nami.

    Ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych.

    Żona, matka, zakonnica

    Żona, matka i zakonnica. Połączenie tych powołań wydaje się niemożliwe. A jednak św. Franciszce Rzymskiej to się udało. Przez czterdzieści lat łączyła życie małżeńskie z życiem ascezy, modlitwy i służby ubogim. Najoryginalniejszym z licznych mistycznych darów, było widzenie z własnym Aniołem Stróżem.

    Franciszka urodziła się w 1384 r. Jako 11-letnia dziewczynka postanowiła wstąpić do zakonu. Jednak posłuszna swoim zamożnym rodzicom wyszła z mąż za rzymskiego patrycjusza Wawrzyńca di Ponziani.

    Żyła w zgodnym związku, ponoć nigdy nie pokłóciła się z mężem. Wydała na świat trójkę dzieci, z których dwoje zmarło w dzieciństwie. Zajęta prowadzeniem domu znajdowała czas na modlitwę i pomaganie nędzarzom i chorym. Kiedy tylko ktoś z domowników potrzebował jej pomocy, przerywała modlitwę. Mówiła: „Mężatka musi, jeśli wzywają ją rodzinne obowiązki, zostawić Boga przed ołtarzem i znaleźć Go w domowej krzątaninie”. Legenda mówi, że kiedyś cztery razy przerywano jej modlitwę przy tym samym wersie psalmu, który odmawiała. Kiedy za piątym razem powróciła do modlitwy, znalazła ten wers zapisany złotymi literami. Mieszkała w pałacu na Zatybrzu.

    Gdy wybuchła wojna króla Neapolu z papieżem, pałac obrabowano, a jej męża i syna skazano na wygnanie. Franciszka została bez środków do życia, ale nie straciła ufności i doczekała się ich powrotu. Kiedy miasto ogarnęła epidemia dżumy, na ulicach rozdawała żywność i ubrania. Wokół niej gromadziły się kobiety, które tak jak ona chciały podjąć życie ascetyczne i działalność charytatywną. W 1425 roku Franciszka utworzyła kongregację oblatek benedyktyńskich. Sama przyjęła habit i zamieszkała w klasztorze dopiero po śmierci syna i męża. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi: wizjami, ekstazami, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Pochowano ją w kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum. Świętą ogłosił ją Paweł V w 1609 roku.

    Św. Franciszka chciała być zakonnicą, a prawie całe życie była żoną i matką, zakonnicą jedynie „półetatową”. Jej życie pokazuje, że nie każde pobożne pragnienie musi być koniecznie wolą Boga. Cała rzecz w tym, aby umieć to mądrze rozróżniać. Pomocą może być dobra rozmowa, a aniołem stróżem może okazać się mąż, żona, brat, siostra, przyjaciel czy spowiednik.

    Myśl: Nie każde pobożne pragnienie musi być koniecznie wolą Boga.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 marca

    Święty Dominik Savio


    Dominik urodził się w wiosce Riva di Chieri w Piemoncie w 1842 r. Jego ojciec był rzemieślnikiem, a matka krawcową. Rodzice wychowywali dzieci w głębokim poszanowaniu religii. Dominik już jako pięcioletni chłopiec służył do Mszy św., co wymagało od niego dużego samozaparcia, bo Eucharystię sprawowano wówczas tylko rano. Podobno, nie mając zegarka, wiele razy przychodził za wcześnie i modlił się klęcząc przed zamkniętymi drzwiami kościoła. Po Mszy uczył się w szkole prowadzonej przez proboszcza. Gdy zakończył w niej edukację, przeniósł się do kolejnej szkoły, do której musiał codziennie chodzić 8 km pieszo. Mawiał, że w drodze towarzyszą mu Jezus, Maryja i Anioł Stróż.
    Dnia 8 kwietnia 1849 roku, w Wielkanoc, przyjął pierwszą Komunię świętą. Ze strony księdza proboszcza był to akt wielkiej odwagi, gdyż w owych czasach panowało przekonanie, że do sakramentów należy dopuszczać w wieku znacznie późniejszym. O dojrzałości duchowej Dominika świadczą postanowienia, jakie napisał z okazji tej uroczystości w swojej książeczce do nabożeństwa:1) będę często spowiadał się i komunikował, ilekroć mi na to zezwoli mój spowiednik,
    2) będę święcił dzień święty,
    3) moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja,
    4) raczej umrę aniżeli zgrzeszę.Mając 12 lat, Dominik spotkał św. Jana Bosko, który przyjął go do swego oratorium w Turynie. Nawiązała się między nimi szczególna duchowa więź.Pewnego dnia Jan Bosko miał do chłopców kazanie, w którym rozwinął trzy myśli:1) jest wolą Bożą, byśmy się stali świętymi;
    2) łatwo to można osiągnąć;
    3) w niebie czeka wielka nagroda dla tego, kto zostanie świętym.Dominik zwrócił się wtedy do księdza Bosko z tymi słowami: “Czuję potrzebę i pragnienie, aby zostać świętym. Nie myślałem nigdy, że jest to takie łatwe. Muszę zostać świętym. Niech mi ksiądz w tym dopomoże”. Na to wielki pedagog dał chłopcu taką odpowiedź: “Bądź zawsze wesoły, spełniaj dobrze swoje obowiązki i pomagaj kolegom”.
    Dominik swoją postawą dawał przykład innym chłopcom. Podejmował wiele inicjatyw, żeby pomagać tym, którzy gorzej uczyli się i robili mniejsze postępy na drodze duchowej. Był “prawą ręką” ks. Bosko. W bardzo młodym wieku otrzymał dar kontemplacji, ekstazy i inne nadprzyrodzone dary. Pewnego dnia zapukał do pokoju Jana Bosko błagając go, by natychmiast szedł z nim. Zaprowadził go do mieszkania umierającego protestanta, który pragnął pojednać się z Bogiem. Odległość od oratorium była znaczna. Dla św. Jana Bosko pozostało na zawsze zagadką, skąd Dominik dowiedział się o tym protestancie i o miejscu jego zamieszkania, skoro tu nigdy nie bywał. Nie wypadało zaś chłopca o to pytać. Kiedy indziej Dominik stanął przed bramą jednego domu i zadzwonił. Gdy mu otwarto, zapytał, kto tu umiera. Zaprzeczono, a gdy na jego naleganie zaczęto wypytywać po mieszkaniach, znaleziono samotną, umierającą staruszkę.
    Późną jesienią roku 1856 r. Dominik zaczął odczuwać wysoką gorączkę, gnębił go silny, uporczywy kaszel. Jan Bosko wezwał lekarza. Ten orzekł chorobę płuc, bardzo już zaawansowaną, i polecił, by chłopca natychmiast odesłać do rodzinnych stron. Kiedy Dominik żegnał św. Jana Bosko i kolegów, ze łzami w oczach powiedział: “Ja już tu nie wrócę”.
    Dominik zmarł 9 marca 1857 roku, w wieku zaledwie 15 lat, zaopatrzony sakramentami świętymi. W chwili śmierci miał powiedzieć do swojego ojca, który modlił się z nim, że widzi “piękne rzeczy”. Jego relikwie są w Turynie, w bazylice Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych w pobliżu relikwii św. Jana Bosko. Śmierć nie rozłączyła duchowego ojca i syna.
    Mimo bardzo młodego wieku, pośród zwyczajnych obowiązków codzienności, przebywając między rówieśnikami, Dominik Savio osiągnął świętość. Jej rozumienie zawarł w liście do przyjaciela: “Tu, na ziemi, świętość polega na tym, aby stale być rados
    nym i wiernie wypełniać nasze obowiązki”. Pius XI powiedział o nim: “Mały święty, ale gigant ducha”. Beatyfikowany w 1950 roku, kanonizowany w 1954. Dominik Savio to najmłodszy wyznawca, jakiego kanonizował Kościół. Jest patronem ministrantów i młodzieży.Ikonografia ukazuje Świętego z lilią lub z krzyżem w dłoni. Czasami stoi przed statuą Matki Bożej. Bywa przedstawiany z aniołem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Św. Dominik Savio – mały wielki gigant

    Św. Dominik Savio – mały wielki gigant
    Istockphoto

    ***

    Gdy zapukał do turyńskiego Oratoriom, z miejsca poprosił Jana Bosko: „Pomóż mi stać się świętym”.

    Zbyt młodzi na świętość – słyszę czasem. Naprawdę? – drapię się po głowie, zerkając na biografie najmłodszych świętych i błogosławionych Kościoła. Są wśród nich: trzynastoletnia Laura Vicuña, José Sanchez del Río, piętnastoletni Meksykanin, który 10 lutego 1928 roku oddał życie za wiarę, mały Faustino, zagorzały kibic CF Valencia (nie przepuszczał żadnego meczu!), który chorował na chorobę Hodgkina i któregoś dnia napisał: „Będę mówił »tak« wszystkiemu, co dobre”. Z Jezusem rozmawiał o wszystkim. 17.10.1960 roku zanotował: „Odmówiłem Różaniec. Odpowiadałem z biologii, poszło dobrze. Rozmawiałem dziesięć minut z Chrystusem, również o remisowym meczu Saragossa–Walencja, jak i o misjach…”. Papież Pius XII, gdy kanonizował w 1954 r. czternastoletniego Dominika Savio, powiedział: „Nie należy wierzyć w to, że młody wiek jest przeszkodą w drodze do świętości. Jest zapewne wielu świętych wśród dzieci, jak stwierdził mój poprzednik – Pius X”. A Pius X to ten papież, który w 1910 roku dopuścił do Komunii siedmiolatków.

    Dominik Savio urodził się 2 kwietnia 1842 roku w San Giovanni di Riva w piętrowym ceglanym domu rzemieślnika i krawcowej w wiosce oddalonej o 25 kilometrów od Turynu. Od wczesnego dzieciństwa zadziwiał rodzinę pobożnością. Już jako siedmiolatek, przed przyjęciem po raz pierwszy Komunii Świętej, nakreślił plan na życie: „Będę często przystępował do spowiedzi i tak często, jak mi mój spowiednik pozwoli, również do Komunii Świętej. Pragnę uczynić świętymi każdą niedzielę i uroczystości. Moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja. Raczej umrzeć, niż zgrzeszyć”.

    W stolicy Piemontu dwunastolatek spotkał księdza, który nie tylko spacerował po linie, wdrapywał się na drzewa i miewał prorocze sny, ale stworzył nowy model wychowania, dotąd opartego przede wszystkim na systemie surowych kar. Jan Bosko zakazał wszelkiego rodzaju kar cielesnych i wprowadził rewolucyjną zasadę, że wychowawca ma być przyjacielem młodych. To on przyjął Dominika do swego Oratorium. Jaki był nastolatek? Uprzejmy, chętny do pomocy, radosny, łagodny, koleżeński, spokojny, obowiązkowy. Opiekował się chorymi i rozdzielał wojujących kolegów. Jeden z nich usłyszał od niego: „W tym miejscu produkujemy świętość. Głównym składnikiem jest codzienna radość”.

    Gdy 8 grudnia 1854 roku Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, nastolatek oddał się całkowicie Maryi, a po dwóch latach, na rok przed śmiercią, z ekipą chłopaków stworzył Towarzystwo Niepokalanej.

    „Widzę go zawsze rozmodlonego. Nawet kiedy wszyscy opuszczą kaplicę, on pozostaje na osobistej modlitwie. Codziennie idzie podczas rekreacji na nawiedzenie Najświętszego Sakramentu” – opowiadali ci, którzy odwiedzali Oratorium.

    Zmarł 9 marca 1857 roku, a jego szczątki złożono w turyńskiej bazylice Maryi Wspomożycielki Wiernych. Nieprzypadkowo Pius XI nazwał go „małym, a raczej wielkim duchowym gigantem”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 marca

    Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty

    Zobacz także:
      •  Święty Symplicjusz I, papież
      •  Święty Makary, biskup
    ***
    Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty

    Do najsilniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego w dawnej Armenii należała Sebasta. Dlatego też po wybuchu prześladowania Dioklecjana (+ 313) miasto to musiało złożyć szczególnie krwawe ofiary. Sam Dioklecjan był synem niewolnika w Dalmacji. Jednak dzięki wybitnym zdolnościom uzyskał wolność, w karierze wojskowej pokonywał kolejne stopnie aż został komendantem gwardii cesarskiej, a wreszcie cesarzem rzymskim. W roku 286 przybrał sobie do pomocy i do współrządów jako współcesarza Maksymiliana Herkulesa, a potem jeszcze dwóch innych – Galeriusza (305-311) i Konstancjusza Chlora. Maksymian i Galeriusz wykazywali szczególne okrucieństwo w stosunku do wyznawców Chrystusa. Ten sam kurs kontynuował na Wschodzie następca, cesarz Licyniusz (306-323).
    Właśnie za jego czasów poniosło śmierć męczeńską 40 Męczenników z Sebasty. Legion rzymski, do którego należeli, nosił zaszczytny przydomek Fulminatus, czyli Błyskawica. Namiestnik cesarza nakazał legionistom tego garnizonu złożyć ofiarę kadzidła na ołtarzu rzymskiego bożka. Żołnierze chrześcijańscy w liczbie 40 stanowczo odmówili. Jeden z nich, Cyrion, tak się odezwał do namiestnika, Agrykolanusa, gdy wychwalał męstwo tego legionu i jego zasługi: “Jeśli tak mężnie, jak mówisz, walczyliśmy za cesarza ziemskiego, jakże możesz przypuszczać, że postąpimy inaczej wobec naszego najwyższego Pana, jakim jest Bóg?” Aresztowano wszystkich, zaprowadzono do Sebasty, tam w więzieniu bito ich tak, aż powybijano im zęby, a w końcu skazano ich na zamrożenie.
    Bohaterscy żołnierze uczynili wówczas wspólny testament, w którym pożegnali się ze swoimi rodzinami i prosili, aby byli pochowani wszyscy razem. Tradycja chrześcijańska zachowała imiona owych 40 żołnierzy. Dnia 4 maja 320 roku zaprowadzono ich do Sebasty (dzisiaj Siwas), kazano im się rozebrać i tak nagich wystawiono na całą noc na trzaskający mróz. Zima wtedy była długa i mroźna. Męczennicy błagali Pana Boga tylko o jedno: aby wszyscy, tak jak czterdziestu ich rozpoczęło mękę, tak zdołali ją razem szczęśliwie zakończyć. Oprawcy mieli dla siebie przygotowane ciepłe miejsce. Równocześnie zachęcali skazanych, by ratowali swoje życie przez poddanie się woli cesarza. Podanie głosi, że jeden z legionistów faktycznie się załamał i złożył nakazaną ofiarę. Ale w jego miejsce poniósł męczeństwo jeden ze strażników, zachęcony koronami chwały, jakie ujrzał nad głowami męczenników. Tak więc wszyscy 40 ponieśli śmierć dla Chrystusa.
    Późniejsza wersja głosi, że męczennicy ponieśli śmierć przez zanurzenie każdego w przerębli jeziora. Kiedy wynoszono martwe już ciała, matka jednego z nich, Melitona, zauważyła, że on jeszcze żyje. Wówczas żołnierze odsunęli go na bok. Jednak bohaterska matka w obawie, by nie załamał się, sama wzięła syna na ręce i rzuciła na wóz, gdzie były ciała męczenników.
    Życzenie bohaterskich żołnierzy spełniono tylko częściowo. Pochowano bowiem ich ciała razem, ale niebawem rozdzielono ich relikwie i rozdano po wielu kościołach tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Męczeństwo legionistów wychwalali: św. Bazyli (+ 379), św. Grzegorz z Nyssy (+ 394), św. Efrem (+ 373), św. Gaudencjusz z Brescii (+ 410), św. Grzegorz z Tours (+ 594) i wielu innych. Miejsce ich wspólnego grobu nosi dzisiaj jeszcze turecką nazwę Kyrklar, co oznacza “Czterdzieści”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 marca

    Święty Konstantyn, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Sofroniusz, biskup
    ***
    Święty Konstantyn

    Konstantyn był królem Szkocji (inne źródla podają, że Kornwalii). Urodzony około 520 r., wstąpił na tron w 537 r., prawdopodobnie po śmierci swojego ojca. Prowadził życie występne. Jednak opamiętał się i rozpoczął żarliwą pokutę. W roku 587 abdykował. Wstąpił do klasztoru irlandzkiego w Offaly. Po otrzymaniu święceń kapłańskich udał się do rodzinnego kraju, aby nieść Ewangelię. Poniósł śmierć męczeńską w 598 r.
    Święty Konstantyn jest czczony w dniu 9 marca w Walii i Kornwalii, 11 marca w Szkocji i 18 marca w Irlandii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 marca

    Święty Alojzy Orione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Maksymilian, męczennik
    ***
    Święty Alojzy Orione

    Alojzy urodził się 23 czerwca 1872 r. jako syn kamieniarza w Pontecurone, w pobliżu Tortony (Włochy). Był najmłodszym z czterech braci. Imię Alojzy otrzymał na chrzcie dla upamiętnienia przedwcześnie zmarłego brata. Matka chciała chłopcu dać w św. Alojzym najpiękniejszy wzór do naśladowania. Orione otrzymał jeszcze jedno imię, Jan, gdyż właśnie 24 czerwca odbył się jego chrzest. W wieku 6 lat Alojzy rozpoczął naukę w szkole prywatnej w stopniu podstawowym. W wolnych godzinach pomagał w domu. W trzynastym roku życia zgłosił się do franciszkanów. Pozostał tam jednak niecały rok – musiał wracać do domu, gdyż rozchorował się na zapalenie płuc. Po powrocie do zdrowia pomagał ojcu w brukowaniu ulic i dróg.
    Miejscowy proboszcz poznał się na niezwykłych zaletach chłopca – zarówno moralnych, jak i duchowych. Dlatego umieścił go w internacie, który założył i prowadził św. Jan Bosko w Turynie (wrzesień 1886 r.). Orione miał wówczas 14 lat. Ponieważ należał do najlepszych uczniów, przełożeni mieli nadzieję, że młodzieniec zgłosi się do nowicjatu, by w szeregach salezjanów pracować dalej. Orione jednak po wewnętrznej walce uznał, że jego droga jest gdzie indziej. Wstąpił do diecezjalnego seminarium duchownego w Tortonie (październik 1889 roku). Miał wówczas 17 lat. Ponieważ rodziców nie było stać na opłacanie kosztów nauki w seminarium, mieszkał wraz z klerykami-kolegami w małej przybudówce, należącej do katedry, i usługiwał do Mszy świętej kanonikom. Równocześnie był stróżem katedry. 13 kwietnia 1895 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 23 lata.
    Jako kleryk seminarium biskupiego Alojzy zbierał w swojej izdebce ubogich chłopców i uczył ich prawd wiary. Wspierał ich także materialnie, o ile tylko pozwalały na to jego skromne możliwości. Biskup, widząc wcześniej u Alojzego jako kleryka tę pracę apostolską, przeznaczył go już jako neoprezbitera do konwentu św. Klary, powierzając mu duchowe kierownictwo wobec tamtejszej młodzieży. Równocześnie młody kapłan udzielał się chętnie z kazaniami i rekolekcjami w okolicznych parafiach. Nawiedzał szpitale, więzienia, domy ubogich, by nieść pomoc duchową.
    Alojzy zdawał sobie wszakże sprawę z tego, że zadanie jest ponad siły i że należy zapewnić trwałość rozwiniętemu dziełu. Dlatego, podobnie jak św. Jan Bosko, zaczął sobie dobierać wśród wychowanków przyszłych kapłanów i wychowawców. Tak powstała w roku 1903 nowa rodzina zakonna pod nazwą Synów Bożej Opatrzności, zwana popularnie orionistami. Z czasem powstała także gałąź żeńska. Następnie Alojzy założył zakon kontemplacyjny, który miał stanowić duchowe i modlitewne zaplecze dla podejmowanej działalności.
    Alojzy zakładał szkoły, uczył w nich rzemiosła, przygotowywał do pracy na roli, tworzył internaty. Pełen troskliwości o zbawienie dusz nie zapomniał Don Orione także o misjach zagranicznych, zakładając placówki m.in. w Argentynie, Brazylii, Chile i Urugwaju, by nieść pomoc włoskim emigrantom.

    Święty Alojzy Orione

    Don Orione łączył aktywność z kontemplacją. Przeprowadził akcje ratunkowe po trzęsieniu ziemi w okolicach Mesyny oraz Reggio di Calabria w 1908 r. Na własnych rękach wynosił rannych, dostarczał żywność głodnym, starał się o dach nad głową dla bezdomnych, przygarniał do swoich domów sieroty. W rejonie klęski pozostał trzy lata, mobilizując wszelkie dostępne sobie środki do niesienia pomocy. Podobną pomoc niósł w mieście Marsica (Marsi) w Abruzzach, nawiedzonych trzęsieniem ziemi w roku 1915.
    Szczególnie ciepły stosunek żywił Alojzy do Polski. Mimo że nigdy w niej nie był, ukochał ją za jej szczególną wierność Bogu, za jej umiłowanie wolności i za szczególne nabożeństwo polskiego narodu do Najświętszej Maryi Panny. Zwykł był mawiać, że gdyby nie był Włochem, chciałby być Polakiem. Gdy 1 września 1939 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, kazał odprawić w intencji naszej Ojczyzny nabożeństwo błagalne o ratunek dla niej. Przy ołtarzu kazał umieścić biało-czerwoną flagę. Orioniści rozpoczęli pracę w Polsce jeszcze za życia Założyciela, w 1923 r.
    Alojzy Orione zmarł na zawał serca 12 marca 1940 r. w San Remo, powtarzając szeptem: “Jezu! Jezu! Idę!”. Jego ciało spoczywa w Tortonie, w założonym przez niego w 1931 r. sanktuarium Madonna della Guardia (Matki Bożej Czuwającej), najważniejszym kościele orionistów. Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 1980 r. Jego kanonizacji dokonał 16 maja 2004 r. w Rzymie.
    Dziś Małe Dzieło Opatrzności Bożej to duża rodzina zakonna, do której należą księża i bracia – Synowie Bożej Opatrzności, Pustelnicy Bożej Opatrzności (zajmujący się ewangelizacją wsi), czynne Małe Siostry Misjonarki Miłosierdzia, siostry Sakramentki Niewidome, Siostry Kontemplatywne od Jezusa Ukrzyżowanego, Orioński Instytut Świecki oraz Ruch Świecki. Ich szczególnym charyzmatem jest praca wychowawcza wśród dzieci, młodzieży i dorosłych, ubogich i odtrąconych przez społeczeństwo. Pracę tę prowadzą orioniści na 4 kontynentach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 marca

    Święta Krystyna, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Patrycja z Nikomedii, męczennica
      •  Święty Nicefor, biskup
    ***
    Święta Krystyna
    Krystyna urodziła się w Persji. Kiedy pogański król perski, Chozroes I, rozpoczął krwawe prześladowanie, św. Krystyna miała należeć do pierwszych osób, które padły jego ofiarą. Jej męczeńska śmierć miała nastąpić 13 marca 559 roku. Z dekretem prześladowczym Chozroesa łączył się pogrom, jaki poganie urządzili ludności chrześcijańskiej w Persji. Św. Krystyna musiała należeć do znakomitszych wśród nich, skoro tak prędko padła ofiarą prześladowania. Perskie imię Świętej miało brzmieć Jazdin. Święta ma nadto jeszcze imiona: Sira i Sirin.
    W ikonografii św. Krystyna przedstawiana jest w szacie matrony z palmą męczeńską w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 marca

    Święta Matylda

    Święta Matylda, patronka fałszywie oskarżonych

    Święta Matylda, patronka fałszywie oskarżonych
    fot. G.Freihalter via Wikipedia, CC BY-SA 3.0
    ***
    św. Matylda von Ringelheim (Matylda Westfalska) urodziła się w 895 r. w Westfalii. Była córką księcia saskiego Teodoryka (Dietricha) i Reinhildy – pochodzącej z duńskiego rodu królewskiego. Matylda kształciła się i młode lata spędziła w klasztorze benedyktynek w Herford pod okiem babki ze strony ojca, także Matyldy – ksieni klasztoru. Lata tu spędzone będzie zawsze zaliczać do najpiękniejszych w życiu. Tu także zasmakowała w modlitwie i w służbie Bożej.
    Mając 14 lat, w 909 r., poślubiła Henryka Ptasznika, który w trzy lata potem został księciem Saksonii, a w roku 919 królem Niemiec. Znany jest w historii pod imieniem Henryka I (919-936). Życie królowej upływało w spokoju. Mąż dał jej zupełnie wolną rękę w czynieniu dobra. Dla Bożej chwały i dla dobra ubogich nie żałowała pieniędzy. Św. Matylda dała Henrykowi I pięcioro dzieci: Jadwigę, przyszłą żonę księcia Paryża Hugona Wielkiego, matkę Hugona Kapeta; następcę tronu Ottona, późniejszego cesarza Niemiec (Otton I Wielki, 962-973); Gerbergę, która wyszła za księcia Lotaryngii, a potem za króla Francji, Ludwika IV; Henryka I, późniejszego księcia Bawarii oraz św. Brunona I, od roku 953 arcybiskupa Kolonii.
    Z mężem swoim Matylda przeżyła jako wzorowa małżonka 25 lat. Po śmierci męża (2 lipca 936 r.) musiała patrzeć na wojnę domową, jaka wybuchła o tron królewski pomiędzy jej synami: Ottonem i Henrykiem. Zwycięzcą został Otton, a Henryk jako rekompensatę otrzymał księstwo bawarskie. Nowy władca wiele przykrości wyrządził matce, oskarżając ją o to, że jest zbyt rozrzutna na cele religijne. Sam jednak szafował państwowym majątkiem bez miary, gdyż prowadził stale wojny: najpierw ze swoim bratem, Henrykiem, potem z papieżem, z królem Czech i ze Słowianami na Wschodzie.
    Matylda cierpiała nad tym wszystkim. Popierała jednak syna w założeniu metropolii w Magdeburgu w roku 960 i zależnych od niej biskupstw: w Braniborze (Brandenburg), w Hobolinie (Hawelbergu) i w Oldenburgu, które były położone między Łabą a Odrą na terenach słowiańskich. Cesarzowi przyświecała myśl polityczna, by po prostu biskupstwa te były ośrodkami germanizacji. Królowej natomiast przyświecała myśl pozyskania Słowian dla wiary.
    W 955 r. królowa Matylda przeżyła śmierć swojego najstarszego syna, Henryka, a dziesięć lat później – najmłodszego, św. Brunona, arcybiskupa. Pod koniec życia dotknęło ją jeszcze jedno bolesne przeżycie – śmierć wnuka, biskupa Wilhelma z Moguncji, którą sama przewidziała.
    W ostatnich latach życia Matylda oddała się wyłącznie modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Codziennie przy swoim stole gościła ubogich, widząc w nich samego Pana Jezusa. Hojnie wspomagała kościoły i klasztory ze swoich osobistych majętności. Wystawiła dwa duże opactwa: benedyktynów w Northausen i benedyktynek w Kwedlinburgu. Dlatego ikonografia często przedstawia Świętą z kościołem i klasztorem w ręce. W opactwie w Kwedlinburgu spędziła końcowe lata życia. Tam też przeszła do wieczności 14 marca 968 roku w wieku 73 lat. Pochowano ją obok męża w Kwedlinburgu w kaplicy zamkowej. Od roku 1539 kościół ten jest w ręku protestantów. W roku 1858 katolicy wystawili ku czci św. Matyldy nowy kościół. Pierwszy życiorys królowej ukazał się już w wieku X – a więc tuż po śmierci Świętej. Drugi życiorys polecił napisać św. Henryk II, cesarz niemiecki. Jest patronką fałszywie oskarżonych, wdów, dużych rodzin, rodziców, którym zmarły dzieci.
    W ikonografii przedstawiana w stroju królowej. Jej atrybutami są: korona, budynek klasztoru, jałmużniczka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Święta Matylda – matka cesarza

    Święta Matylda - matka cesarza
    św. Matylda z Ringelheim/autor nieznany(PD)

    ***

    Źródła podają, że święta Matylda, znana także, jako Matylda von Ringelheim urodziła się w roku 895 w Engler, w Westfalii. Była córką księcia Teodoryka oraz Reihildy, wywodzącej się z duńskiej rodziny królewskiej.

    Młodość spędziła w klasztorze w Herford, nieopodal dzisiejszego miasta Bielefeld. W 909 roku wyszła za mąż za Henryka Ptasznika, króla Niemiec, zwanego także Henrykiem I. Spośród pięciorga ich dzieci, najbardziej znani są nam dziś późniejszy cesarz, Otton I oraz święty Brunon. Po śmierci Henryka doszło do sporu między synami o to, który z nich ma zostać następcą tronu, w wyniku czego, rozpętała się między nimi wojna domowa.

    Ówczesna napięta atmosfera oraz narastające konflikty, uderzyły także w samą Matyldę, którą doradcy Ottona mieli oskarżyć o defraudację dóbr z królewskiego skarbca, które ta przeznaczyła na cele charytatywne. Wygnano ją nawet w związku z tym z dworu, ale dzięki staraniom synowej Edyty, wkrótce na niego powróciła.

    Matylda ufundowała między innymi kapitułę w Kwedlinburgu, czy też klasztory w Duderstadt, Pöhlde, Grone i Nordhausen – dlatego też w ikonografii często ukazuje się ja z modelem kościoła. Codziennie miała też przy swym stole gościć osoby ubogie, dopatrując się w nich Chrystusa, stąd też przedstawia się ją również, jako królową rozdającą biednym jałmużnę, lub w towarzystwie świętego Brunona, w chwili, gdy dochodzi między nimi do pojednania z Ottonem I, z którym to, w 962 roku udała się nawet do Rzymu, gdzie otrzymał on cesarską koronę.

    Zmarła w Kwedlinburgu 14 marca 968 roku, gdzie pochowano ją w zamkowej kaplicy u boku męża. Szczególnym kultem otaczana jest w Bawarii i Saksonii.

    Najwięcej dowiadujemy się o niej z dzieła „Res Gestae Saxonicae” Widukinda z Korbei, benedyktyńskiego mnicha i kronikarza. Ów przebywający wówczas w klasztorze nieopodal miasta Höxter nad Wezerą zakonnik, jest autorem jednego z najważniejszych dokumentów historycznych traktujących o dziejach Europy w X wieku. Opisywał w nim m. in. walki Sasów z Frankami, ale też jako pierwszy wspomniał o państwie Mieszka I.

    Piotr Drzyzga/wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Żywot świętej Matyldy, cesarzowej

    (Żyła około roku Pańskiego 968)

    Rzadko wielkość świecka tak szczerze jednoczy się z pokorną służbą Bożą, jak tego dała nam przykład święta Matylda. Była ona córką hrabiego Teodoryka w Westfalii, a wychowanie odebrała w klasztorze w Herfordzie, gdzie jej babka była przełożoną. W klasztorze nie tylko nauczyła się modlić, ale i wszelkich robót ręcznych, albowiem w owych czasach nawet córki wielkich domów musiały się zajmować ręczną pracą.

    Doszedłszy wieku panieńskiego, oddała rękę księciu saskiemu Henrykowi, który później wstąpił na tron jako cesarz, im więcej jednakże postępowała w świeckiej godności, tym więcej uniżała się przed Bogiem. Królewski swój pałac zamieniła na klasztor, w którym podwładnych swych ćwiczyła w pobożności. Uważała się za matkę strapionych i zasmuconych. Jałmużny dawała obfite, ale nigdy bez obroku duchownego; słowa zaś jej wywierały wielki wpływ, tak że niejeden nędzarz poprawiwszy się, bogobojne odtąd prowadził życie. Większą część nocy spędzała na modlitwie, rano zaś budowała wszystkich nabożnym słuchaniem Mszy świętej, po czym własnoręcznie rozdawała biednym jałmużny. Prawie codziennie zanosiła chorym pomoc tak cielesną, jak i duchowną, odwiedzała zbrodniarzy w ciemnych więzieniach często wstawieniem się swoim wyjednywała im ułaskawienie.

    Cesarz, będąc sam pobożnym, nie sprzeciwiał się małżonce we wykonywaniu dobrych uczynków, owszem zachęcał do nich. Henryk był z urodzenia popędliwy, żyli jednak w miłej zgodzie, albowiem Matylda anielską łagodnością umiała sobie pozyskać małżonka. Póki był rozgniewany, nic z nim nie mówiła, dopiero, gdy gniew ochłonął, rozpoczynała rozmowę i sprawy swoje przedkładała.

    Małżeństwo to pobłogosławił Bóg trzema synami i dwiema córkami. Najstarszy syn Otto został cesarzem, średni – ulubieniec Matyldy, – księciem bawarskim, a najmłodszy Bruno, który później w poczet Świętych został zaliczony, arcybiskupem kolońskim.

    Po dwudziestu trzech latach szczęśliwego pożycia Henryk wpadł w śmiertelną chorobę i przeznaczył Ottona na swego następcę. Żegnając żonę, rzekł: “Zaiste nikt nie miał żony wierniejszej i troskliwszej o wszystko dobre, niż ja. Dziękuję ci, żeś mnie hamowała w popędliwości, niejednokrotnie wspierała radą, odwracała od złego i zachęcała do sprawiedliwości i litości dla uciśnionych. Wszechmogącemu Bogu i przyczynie Świętych Pańskich polecam ciebie, dzieci i duszę moją”. Słowa umierającego cesarza wprawiły Matyldę w głęboki żal i smutek, więc natychmiast pospieszyła do kościoła, by się modlić za duszę umierającego małżonka.

    Król umarł w samo południe, a że jeden z kapłanów był jeszcze na czczo, przeto królowa dala odprawić za zmarłego Mszę św., po czym wziąwszy synów, zaprowadziła ich do włok i rzekła: “Zaklinam was, bójcie się Boga i służcie Mu jako najwyższemu królowi całego świata. Bądźcie zgodni i nie sprzeczajcie się o marne honory. Spojrzyjcie na ojca i uczcie się, jaki koniec bierze wszelka wielkość ziemska. Szczęśliwy, kto się sam poniża, a szuka tylko dóbr wiecznych. Nie troszczcie się o to, kto z was odbierze światową lub duchowną drogę, Pamiętajcie zawsze na słowa mądrości Bożej, że kto się poniża, będzie wywyższon, a kto się wywyższa, będzie poniżon”.

    Potem pochowała męża w Kwedlinburgu z królewską wspaniałością i ustanowiła zakład, w którym niewiasty obowiązane były modlić się za zmarłego cesarza. Wszystko, co Matylda mówiła jako matka swym dzieciom, to sama chciała wykonywać. Niebawem złożyła z siebie złociste szaty i zamknęła się w swoich pokojach, by się modlić i pokutować w samotności. Często w nocy wstawała z łoża, budziła sługę i udawała się z nią do kościoła, gdzie klęcząc przed Przenajświętszym Sakramentem przebywała na gorącej modlitwie aż do rana, po czym tajemnie wracała do komnaty.

    św. Matylda

    ***

    Zebrała się wreszcie rada panów krajowych celem wybrania nowego cesarza. Jedni głosowali za Ottonem jako pierworodnym, drudzy, na których wpływała Matylda, chcieli Henryka, z tej racji, że zmarły był ojcem Ottona nie jako król, lecz jako książę, Henryk zaś był pierwszym królewiczem. To wywołało zaciętą wojnę między braćmi, która skończyła się klęską Henryka.

    Matylda nie była bez winy w tej sprawie, za co ciężko musiała odpokutować, bo bracia, chociaż się wzajemnie nienawidzili, wspólnie zaczęli matkę prześladować. Pod pozorem, że przez jałmużny trwoni skarb państwa, odebrali jej wszelkie dochody, chcąc ją zmusić do wstąpienia do klasztoru. Matylda, wyzuta w ten sposób z własności, udała się do Westfalii, gdzie z pokorą znosiła ubóstwo.

    Tym czasem biskupi i panowie, których ta niezgoda braci i niesprawiedliwość wyrządzona matce wielce niepokoiły, zaczęli nalegać, aby położyli koniec temu zgorszeniu. Pierwszy upamiętał się Otto. Wyprawił po matkę świetne poselstwo i wezwał ją do siebie, wyjechał naprzeciw niej i padłszy przed nią na kolana, ze łzami błagał o przebaczenie. Matylda uściskała go i ucałowała, mówiąc: “Bądź spokojny, mój synu. Gdybym na to grzechami mymi nie zasłużyła, nie byłoby mnie to spotkało”. Niedługo też i Henryk przeprosił matkę, po czym obaj zwrócili jej dochody, dzięki czemu znowu mogła wspierać kościoły i ubogich.

    Pan Bóg objawił jej godzinę śmierci, na którą się też pilnie gotowała. Zwiedziła założone przez siebie klasztory, ubogich i chorych karmiła u swego stołu, zwiedzała domy nędzarzy, pielęgnowała chorych, nie omieszkując napominać ich do cnotliwego życia i pokuty. Budowała domy dla chorych, kazała opalać izby, gdzie by się nędzarze mogli ogrzać. Potem udała się do Kwedlinburga do klasztoru, gdzie spoczywał jej mąż. Tu chciała umrzeć, aby spocząć obok niego. Wkrótce potem przybył do Kwedlinburga arcybiskup koloński, jej krewniak, by ją wyspowiadać. Po spowiedzi chciała mu Matylda dać coś na pamiątkę, zapytała więc przełożonej, co by jeszcze miała własnego. “Nic – odpowiedziała przełożona – jak tylko kilka śmiertelnych prześcieradeł do owinięcia własnego ciała”. “Dać mu te prześcieradła – rzekła Matylda – on ich prędzej będzie potrzebował niż ja”.

    Przepowiednia ta sprawdziła się, gdyż arcybiskup w drodze powrotnej nagle zachorował i umarł, a Matylda dopiero w dwanaście dni później. W dniu śmierci kazała się położyć na włosiennicy, a głowę posypać popiołem. “Tak się godzi – rzekła – aby chrześcijanin umierał w włosiennicy i popiele!” Przeżegnawszy się, oddała Bogu ducha 14 marca 968 roku, tej samej godziny, w której zwykle rozdzielała jałmużny.

    Nauka moralna

    Wielu mniema, że żyjąc w świecie nie można się zastosować do ostrych przepisów ewangelicznych, jako też nie można dojść do doskonałości, a tym bardziej zostać Świętym. Rozumowanie to jest niedorzeczne, w każdym bowiem stanie, czy wysokim, czy niskim można dojść do możliwej dla śmiertelnych doskonałości. Mamy Świętych z najuboższych chatek i z warsztatów rzemieślniczych; są Święci, którzy nosili tiary papieskie, mitry biskupie lub korony królewskie i cesarskie, jak święta Matylda. Są Święci wojskowi, jak św. Sebastian i Czterdziestu Męczenników, lub delikatne niewiasty. Mamy więc Świętych każdego stanu, każdego wieku i każdej płci. Nie sądźmy również, aby liczba Świętych ograniczała się tylko do tych, których imiona znamy i których cześć publiczna przez Kościół święty jest zalecona; przeciwnie, jest ich o wiele, wiele więcej. Przeznaczeniem bowiem każdego człowieka jest osiągnięcie Nieba czyli zostania Świętym; gdyby to dla wszystkich ludzi nie było możliwe, Pan Bóg nie wymagałby tego, gdyż nie pozwoliłaby na to Jego dobroć i mądrość. Łaska Boska każdemu dopomaga, trzeba tylko z nią pracować, korzystać z środków, jakie podaje Kościół święty, a mianowicie pamiętać na słowa Zbawiciela: “Czuwajcie, a módlcie się, abyście nie weszli w pokusę” (Mat, 26,41).

    Modlitwa

    Boże, któryś serce świętej Matyldy cesarzowej, od zamiłowania marności tego świata odwracając, udarować raczył miłością Twoją i wielką nad biednymi litością; spraw miłościwie za jej pośrednictwem, prosimy, abyśmy serca nasze od znikomych dóbr ziemskich odwracając, a wedle możności naszej wspierając cierpiących bliźnich, dostąpili przyobiecanych przez Ciebie owoców najobfitszego miłosierdzia Twego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    św. Matylda, cesarzowa
    urodzona dla nieba 14.03.968 roku,
    wspomnienie 14 marca

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 marca

    Błogosławiony Artemides Zatti, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Klemens Maria Hofbauer, prezbiter
      •  Święta Ludwika de Marillac, zakonnica
    ***
    Błogosławiony Artemides Zatti

    Artemides urodził się w Boretto, w prowincji Reggio Emilia, we Włoszech, w dniu 12 października 1880 roku. Już jako dziewięcioletni chłopiec podjął pracę zarobkową, aby ulżyć rodzinie w ubóstwie. Pracował na gospodarstwie. Wstawał codziennie około godz. 3 w nocy i ruszał na pole. W końcu bieda przemogła i gdy miał 17 lat, cała rodzina wyemigrowała do Bahia Blanca w Argentynie, do wujka obiecującego pomoc w znalezieniu pracy.
    Artemides podejmował się różnych prac, by zarobić na chleb. Pomagał też swemu proboszczowi, ks. Carlo Cayallemu, salezjaninowi, w pracach duszpasterskich, zwłaszcza zaś w opiece nad chorymi. Od niego otrzymał książkę o życiu św. Jana Bosko. Po jej przeczytaniu obudziło się w nim pragnienie zostania salezjaninem. Edukację zakonną rozpoczął w Bernal, koło Buenos Aires. Tam też przybył pewnego dnia młody salezjanin chory na gruźlicę. Artemides zgłosił się do jego pielęgnacji. W niedługim czasie zakonnik zmarł, ale przebywanie przy łóżku chorego pozostawiło swoje ślady.
    Artemides zachorował i musiał przerwać studia. Lekarz poradził, aby wysłać chorego do domu leżącego wysoko w górach. Udał się na leczenie do domu salezjańskiego w Viedma (Rio Negro), gdzie Matce Bożej Nieustającej Pomocy złożył obietnicę, że całe swe życie poświęci trosce o chorych. Mieścił się tam szpital dla biedaków i bezdomnych. Wkrótce też za Jej wstawiennictwem odzyskał zdrowie i wstąpił do nowicjatu salezjanów. Złożył śluby czasowe brata zakonnego w dniu 11 stycznia 1908 roku, a trzy lata później śluby wieczyste.
    Przez 40 lat pracował z heroiczną gorliwością. Był kierownikiem szpitala św. Józefa, jednego z pierwszych w Patagonii, aptekarzem, asystentem na sali operacyjnej, pielęgniarzem, administratorem. Uważano go za prawdziwego “dobrego samarytanina”. Jego działalność nie ograniczała się do szpitala. Nie szczędząc trudu pomagał także z wielkim poświęceniem ubogim. Gdy potrzebował pomocy, zwracał się do znajomych mówiąc: “Nie chcielibyście pożyczyć Panu Bogu jakiegoś ubrania?” A innym razem: “Nie moglibyście pożyczyć Panu Bogu pieniędzy na szpital?” A gdy przybył ubogi Indianin, Artemides wołał: “Siostro, proszę przygotować łóżko Panu Bogu!” Jego prostota i ufność Bogu przełamywały wszelkie ludzkie trudności.
    Odznaczał się ewangeliczną miłością, będącą świadectwem niezwykłej stałości w wierze, a także cierpliwością i ofiarnością. Był bezwzględnie posłuszny przełożonym, choć niekiedy dostosowanie się do ich woli kosztowało go wiele wyrzeczeń. Gdy powierzono mu budowę kurii biskupiej, w wolnych chwilach zajmował się chorymi i ubogimi. Nazywano go “krewnym wszystkich biedaków”. W jego życiu przedziwnie przenikały się i uzupełniały życie czynne i kontemplacja, miłość bliźnich i dar z siebie, służba Kościołowi i własnemu zgromadzeniu.
    Zmarł po długim, oddanym służbie Bogu i bliźnim życiu, w dniu 15 marca 1951 roku w Viedmie. W uznaniu jego wielkich zasług tamtejsi mieszkańcy nazwali jego imieniem szpital i główną ulicę swego miasta oraz postawili ku jego czci pomnik. Do grona błogosławionych zaliczył go św. Jan Paweł II w dniu 14 kwietnia 2002 roku. Jak mówił podczas uroczystej homilii, “salezjański brat zakonny wraz ze swą rodziną opuścił diecezję Reggio Emilia, aby szukać lepszych warunków życia w Argentynie, kraju, o którym marzył ks. Bosko. Tam odkrył swe powołanie i wstąpił do zgromadzenia salezjanów, w którym oddał się gorliwej, profesjonalnej i pełnej miłości posłudze chorym. Prawie pięćdziesiąt lat przeżytych przez niego w Viedmie to historia wzorowego zakonnika, sumiennie wypełniającego swe obowiązki względem wspólnoty i bez reszty oddanego służbie potrzebującym”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________________________________


    16 marca

    Święty Gabriel Lalemant,
    zakonnik i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Renat Goupil, prezbiter i męczennik
    ***
    Gabriel Lalemant był jednym z francuskich misjonarzy jezuickich, pracujących w latach 1642-1649 wśród Indian Huronów i Irokezów w Ameryce Północnej, przede wszystkim w Kanadzie. Pracował i zginął razem z Janem de Brebeuf, który razem z Towarzyszami jest wspominany 19 października.

    Święty Gabriel Lalemant

    Gabriel urodził się w 1610 roku w Paryżu. Był synem adwokata. Mając 20 lat wstąpił do jezuitów. Studiował teologię w Bourges. Przyjąwszy świecenia kapłańskie w 1638 r., uczył w La Feche, Moulins i Bourges. W 1646 roku przybył do Quebecu, gdzie prowadził działalność ewangelizacyjną. W 1648 roku razem z Janem de Brebeuf podjął pracę misyjną wśród Indian w Kanadzie.
    Wielkie zasługi jako misjonarze w Kanadzie położyli jezuici, sulpicjanie i urszulanki (tzw. czarne). Największą przeszkodę dla ich pracy stanowiły odległości – olbrzymie, puste przestrzenie oraz dzikie szczepy Indian. Traktowali oni misjonarzy jako białych kolonizatorów, którzy przybyli tu jedynie w tym celu, by wydrzeć im ojczystą ziemię. Okrucieństwa, jakich dopuszczali się Europejczycy na Indianach, jeszcze bardziej zwiększały ich wrogość.
    Jednak praca misyjna powoli przynosiła owoce. W 1649 r. było już 7 tys. ochrzczonych Indian. Niestety, dzieło misjonarzy zostało zniszczone przez dzikich Irokezów. 16 marca 1649 r. napadli oni na wioski Huronów i wymordowali większość mieszkańców. Ze szczególną zawziętością dręczyli misjonarzy. Zachował się opis okrutnego męczeństwa o. Jana de Brebeuf. Prawdopodobnie w taki sam sposób zginął także o. Gabriel Lalemant. Razem z innymi jezuickimi męczennikami został beatyfikowany przez Piusa XI w 1925 roku, a kanonizowany w 1930 r.
    Następcy męczenników kontynuowali dzieło ewangelizacyjne. W 1674 r. udało się założyć pierwszą diecezję kanadyjską w Quebecu. Biskup Laval założył w tym mieście pierwsze seminarium duchowne, które dało początek francuskojęzycznemu uniwersytetowi, istniejącemu do dzisiaj pod nazwą Uniwersytet Laval.
    Od 1926 r. w Midland (w prowincji Ontario), w miejscu, gdzie odkryto grób Jana de Brebeuf i Gabriela Lalementa, istnieje sanktuarium Jezuickich Męczenników Kanadyjskich. Modlą się tam miejscowi Indianie oraz liczni przedstawiciele kanadyjskich imigrantów. Do tego miejsca od ponad 50 lat na uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej pielgrzymuje kanadyjska Polonia (od ok. 30 lat również w pieszej pielgrzymce, której towarzyszą co roku polscy biskupi).
    Sanktuarium to nawiedził w 1984 r. papież św. Jan Paweł II, który powiedział wówczas: “Przywołajmy na chwilę tych heroicznych świętych, których w tym miejscu czcimy, a którzy zostawili nam tak wspaniałe dziedzictwo”, a później dodał: “To sanktuarium męczenników jest miejscem pielgrzymek i modlitw, monumentem Bożego błogosławieństwa dla przeszłości, inspiracją dla nas, spoglądających w przyszłość”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 marca

    Święty Patryk, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Gertruda, ksieni
    ***
    Święty Patryk

    Patryk urodził się w Brytanii w 385 roku, w rodzinie chrześcijańskiej. Nosił celtyckie imię Sucat. Kiedy miał 16 lat, korsarze porwali go do Irlandii. Przez 6 lat był tam pasterzem owiec. W tym czasie nauczył się języka irlandzkiego. Na przypadkowym statku udało mu się zbiec do północnej Francji. Tam kształcił się w dwóch najgłośniejszych wówczas szkołach misyjnych: w Erinsi i w Auxerre. Podjął studium przygotowujące go do pracy na misjach. Był uczniem św. Germana z Auxerre. Przez jakiś czas przebywał w Italii i w koloniach mniszych na wyspach Morza Tyrreńskiego.
    W tym czasie zmarł w Irlandii, wysłany tam na misje przez papieża św. Celestyna I, biskup św. Palladiusz. Postanowiono na jego miejsce wysłać Patryka. Na biskupa wyświęcił go papież w roku 432 i wysłał go do Irlandii. Patryk zastał tam małe grupy chrześcijan, ale stanowiły one wyspy w morzu pogaństwa. Krajem rządzili naczelnicy szczepów i znakomitych rodzin. Kapłani pogańscy zażywali wielkiej powagi. Patryk swoim umiarem i podarkami zdołał większość z nich pozyskać dla wiary. Obchodził poszczególne rejony Zielonej Wyspy, wstępując najpierw do ich władców i prosząc o zezwolenie na głoszenie Ewangelii. W Armagh założył swoją stolicę, skąd czynił wypady na cały kraj.
    Nie jeden raz przeszkadzano mu w jego misji; zdarzały się zamachy na jego życie. Na ogół jednak praca jego miała ton spokojny. Spotykał się z życzliwością tak poszczególnych władców, jak i miejscowej ludności. Aby sobie nie zrażać władców niektórych grup etnicznych, dla poszczególnych szczepów ustanawiał biskupów. Kapłanów, których zadaniem było niesienie im pomocy, podobnie jak to uczynił św. Augustyn i św. German, zobowiązał do życia wspólnego na wzór klasztorów. Do liturgii wprowadził obrządek, jaki wówczas był powszechnie przyjęty w Galii (we Francji).
    Do nawrócenia całej wyspy św. Patryk potrzebował wielu ludzi. Misjonarze na jego apele zgłaszali się tłumnie. Największą wszakże pomocą byli dla niego mnisi. Z nich to tworzył ośrodki duszpasterskie. Tak więc w Irlandii powstał jedyny w swoim rodzaju zwyczaj, że opaci byli biskupami, a mnisi w klasztorach – ich wikariuszami. W tej pracy okazał się dla Patryka mężem opatrznościowym św. Kieran. Według podania Patryk miał wręczyć Kieranowi dzwon, którym tenże zwoływał mnichów i wiernych na wspólne pacierze liturgiczne. To było także osobliwością Irlandii. Zwyczaj dzwonienia rozpowszechnili mnisi irlandzcy po całej Europie. Patryk upowszechnił także zwyczaj usznej spowiedzi.
    Ostatnie dni swojego życia spędził Patryk w zaciszu klasztornym, oddany modlitwie i ascezie. Utrudzony pracą apostolską, oddał duszę Panu 17 marca 461 w Armagh (dziś Ulster, Północna Irlandia), które to miasto stało się odtąd stolicą prymasów irlandzkich. Patryk przeżył ok. 76 lat, w tym ok. 40 lat w Irlandii, która czci go jako swojego apostoła, ojca i patrona. Jest on również patronem Nigerii (nawróconej przez irlandzkich misjonarzy) oraz Montserrat, archidiecezji nowojorskiej, bostońskiej, Ottawy, Armagh, Cape Town, Adelajdy i Melbourne, a także inżynierów, fryzjerów, kowali, górników, upadłych na duchu oraz dusz w czyśćcu cierpiących. Czczony także jako opiekun wiosennych siewów i zwierząt domowych. Zwracają się do niego lękający się węży i ukąszeni przez nie.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w biskupim stroju. Jego atrybutem jest liść koniczyny – dla podkreślenia, że Patryk rozpoczynał ewangelizowanie od wykładania prawdy o Trójcy Przenajświętszej, a także wąż. Inne atrybuty to mitra, pastorał, krzyż, księga, chrzcielnica, węże, harfa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wspomnienie św. Patryka –

    wielkiego Europejczyka i patrona Irlandii

    17 marca Kościół powszechny wspomina w liturgii św. Patryka, niewolnika piratów, pasterza owiec, mnicha i biskupa, apostoła i patrona Irlandii. Dzień św. Patryka jest w Irlandii i wszędzie, gdzie żyją Irlandczycy wielkim świętem religijnym i narodowym. Wierni przypinają sobie tego dnia trójlistną koniczynę, symbol Trójcy Świętej, o której św. Patryk miał mówić na początku każdej swojej misji. Koniczynka jest też wyrazem nadziei na zjednoczenie Irlandii.

    św. Patryk/www,wikipedia.org

    ***

    Św. Patryk urodził się w rzymskiej Brytanii ok. 385 r. Był synem podoficera i diakona. Rodzina była chrześcijańska, ale odebrał świeckie wychowanie. Gdy miał 16 lat został uprowadzony przez irlandzkich piratów i przez sześć lat w niewoli pasł owce. W tym czasie nastąpił jego powrót do chrześcijaństwa. Na przypadkowym statku udało mu się uciec do Francji, gdzie kształcił się później w najsłynniejszych szkołach w Erinsi i w Auxerre.

    Gdy w Irlandii zmarł wysłannik papieski św. Palladiusz, papież Celestyn I wyświęcił Patryka w 432 r. na biskupa. Święty zastał tam tylko małe wspólnoty chrześcijan, otoczone i nękane przez pogańskie szczepy irlandzkie. Potrafił jednak zdobyć przychylność lokalnych władców, dla wybranych plemion ustanowił biskupów, którym dodał grono pomocników, żyjących wspólnie na sposób klasztorny. W ten sposób opaci klasztorów byli zarazem biskupami. Właśnie od św. Patryka wywodzi się rozpowszechniony później w całym świecie zwyczaj zwoływania na modlitwę za pomocą dzwonu. Według tradycji św. Patryk wręczył dzwon swojemu najbliższemu pomocnikowi, św. Kieranowi, który zwoływał na modlitwy mnichów i wiernych.

    Prawdopodobnie w 444 r. Patryk zbudował swój kościół biskupi w Armagh (Ulster, Północna Irlandia) a miasto to stało się stolicą prymasów Irlandii. Św. Patryk spędził w Irlandii 40 lat na intensywnym głoszeniu Ewangelii, modlitwie i ascezie. Do dziś miejscem kultu św. Patryka jest Croah Patrick, góra na której często spędzał on Wielki Post. Pod koniec życia św. Patryk z przerażeniem obserwował podbój Irlandii przez pogan, którzy wzięli do niewoli ogromne rzesze chrześcijan. Wydawało się, że efekt jego kilkudziesięcioletniej pracy ewangelizacyjnej zostanie zniszczony. Okazało się jednak, że chrześcijaństwo zapuściło wśród Irlandczyków bardzo głębokie korzenie i ocalało. Wielu mnichów irlandzkich było później misjonarzami kontynentu europejskiego.

    Apostoł Irlandii pozostawił po sobie kilka dzieł, z których najbardziej znane są „Wyznania” oraz „List do chrześcijańskich poddanych tyrana Korotyna”, który jest zachętą do wytrwania w wierze dla chrześcijan uwięzionych przez wojska pogańskiego władcy. Zmarł prawdopodobnie 17 marca 461 r. w Armagh.

    Saint Patrick’s Day (Dzień św. Patryka) jest jednym z największych świąt w katolickiej Irlandii. Tego dnia auta, domy, a nawet całe ciągi ulic udekorowane są w narodowe barwy zielono-biało-pomarańczowe. Tradycyjnie też Irlandczycy starają się tego dnia ubrać w zielone stroje, do których przypinają trójlistną koniczynkę, narodowy symbol Irlandii. Dzień św. Patryka obchodzony jest też uroczyście w USA I Australii, przeniesiony tam przez irlandzkich migrantów.

    Legenda mówi, że przy pomocy trójlistnej koniczyny Patryk starał się tłumaczyć pogańskim Irlandczykom tajemnicę Trójcy Świętej. W ikonografii jest często przedstawiany w szacie biskupiej z listkiem koniczyny w ręce i wężem u stóp. Legenda mówi, że swoim pastorałem wypędził węże z Irlandii. Patryk jest patronem ludzi gór, kowali, bednarzy, fryzjerów i pasterzy.

    W 2017 r. św. Patryk został wpisany do kalendarza liturgicznego Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego.

    Kai/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Stróż Zielonej Wyspy, Patryk

    Fragment książki “Współtwórcy Europy”

    AUTOR/ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA COMMONS, SICARR, LICENCJA: 0

    ***

    Mirewicz Jerzy SJ

    WSPÓŁTWÓRCY EUROPY

    Wydawnictwo WAM 2003


    Stróż Zielonej Wyspy

    Patryk

    ur. ok. 389, zm. 461

    Święty Patryk nie urodził się w Irlandii. Przywieźli go tam i sprzedali jako niewolnika Irowie po jednym z pirackich napadów na Brytanię. Miał wówczas lat szesnaście. Było to jego jedyne bogactwo. Chociaż bowiem pochodził z chrześcijańskiej, rzymsko-brytyjskiej rodziny, klerykalnej nawet, ponieważ jego ojciec był diakonem a dziadek kapłanem, to jednak jego uświadomienie religijne obejmowało zaledwie niejasne pojęcie Boga prawdziwego, a wykształcenie ogólne ograniczało się do początków języka łacińskiego. Zdobywał — zwłaszcza to pierwsze — własnym trudem myśli i serca przez sześć długich i samotnych lat, gdy na zielonych pastwiskach przymusowej ojczyzny pasł bydło swego pana. Pasterska służba, samotność i absolutna zależność od drugiego człowieka wiele go nauczyły. Wprawdzie sam będzie się później oskarżał o „wiejskość” swojej teologii oraz metody katechetycznej, a inni zarzucą mu wprost niedouczenie w tych dziedzinach, ale to właśnie on potrafił schrystianizować Irlandię, dla której mieszkańców był najpierw tylko niewolnikiem.

    W tym niewolniku jednak rosło pragnienie apostolstwa i wizja królestwa Bożego o tak szerokich horyzontach, że widział się w nim dalej sługą, ale już dobra duchowego swych panów. By zrealizować tę wizję, ucieka z Irlandii do Galii. Jak był ciekawy wszelkich informacji z zakresu życia duchowego w obcym kraju i jak je umiał zbierać, świadczy fakt, że trafia do świeżo założonej wspólnoty zakonnej w Lérins (Południowa Francja), a później do Auxerre, gdzie przyjął kapłaństwo i przez prawie dziesięć lat odbywał studia. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, w jak odmiennym świecie dotąd się wychowywał i dojrzewał psychicznie — w świecie odciętym od krystalizującej się cywilizacji europejskiej. Irlandia, podobnie jak Szkocja, nie zaznała okupacji rzymskiej z jej ujemnymi i dodatnimi skutkami. Zamknięta w swojej kulturze celtyckiej, oddzielona wodami oceanu od innych ośrodków myśli i działania, broniąca się przed obcymi wpływami oryginalnym kultem religijnym, w którym druidzi odgrywali ważną rolę, pozostawała na uboczu, podczas gdy przez dawne posiadłości Rzymu przeciągało nowe życie z całym bogactwem spraw i problemów. Żeby w Irlandii zaszczepić chrześcijaństwo, należało uwzględnić podstawowe cechy jej kultury oraz zapoznać się z duchem religii jej mieszkańców, nazywanych wówczas także Szkotami. Do nich to wysyła papież Celestyn I biskupa Palladiusza w 431 roku, by zorganizował tam rozproszonych chrześcijan w prawną jednostkę kościelną. Podając ten fakt, Prosper z Akwitanii używa określenia: ad Scottos in Christum credentes. Musiał więc ktoś przed 431 rokiem głosić w Hibernii naukę chrześcijańską, przyjmowaną jednak z wielkimi oporami, co może nam wytłumaczyć i niepowodzenie misji Palladiusza. Irlandia czekała jeszcze na prawdziwego apostoła.

    Honor ten i trud przypadły Patrykowi, który — jak sam wyznaje — we śnie usłyszał wzywający go głos Irów. Władze kościelne bez entuzjazmu potraktowały ofiarowanie się Patryka na pójście za tym głosem. Główną przeszkodą były braki w jego wykształceniu. Dobrze to świadczy o ludziach, od których zależał Patryk, że tak dbali, by misjonarze prawdziwej wiary byli wszechstronnie przygotowani do spełnienia swego obowiązku. W wypadku byłego niewolnika odgrywało rolę jeszcze i to, że posiadał bardzo nikłą znajomość języka łacińskiego — oficjalnego wówczas języka Kościoła. Do końca życia władał nim nieporadnie. Bano się więc, że nawet jego ceniona już wtedy gorliwość nie wystarczy, by przeważyć wpływ druidów na zwartą społeczność celtycką. Pisał o niej ówczesny kronikarz, że jest loricata — opancerzona przeciwko prawdzie i nie kruchym słowem, lecz taranem rozbijać ją trzeba.

    W bardzo kruche słowo uzbrojony, wybrał się jednak z otrzymanym od władz pozwoleniem i błogosławieństwem Patryk jako biskup do ziemi swojej niewoli. Może nie zdawali sobie sprawy jego zwierzchnicy z tego, z jaką mocą miał na tej ziemi stanąć i podbić ją Chrystusowi. A było nią zbierane doświadczeniem osobistym rozpoznanie charakteru ludu irlandzkiego połączone z wielką ku niemu miłością. Prawda zawsze jest najlepiej przekazywana w otoczce miłości. Tę tajemnicę odkrył „niedouczony” biskup i posłużył się nią jak kluczem. Nie był mu potrzebny taran.

    Był to prawdopodobnie rok 432, gdy Patryk rozpoczął pracę apostolską w Irlandii, przede wszystkim na jej zachodnich i północnych krańcach. Zdobył sobie uznanie i przyjaźń króla Loegaira, który wraz z innymi potentatami otoczył opieką jego duszpasterskie wysiłki. Najtrudniejsze — jak można się było spodziewać — miał przeprawy z druidami, nosicielami tradycji religijnej i kulturalnej Celtów. Korzystali ze swojego wpływu na jednolite pod względem kultu i wiary masy, by nawet władcom podsuwać rozwiązania w dziedzinie polityki. „Człowiek ze złotym sierpem” był symbolem siły ponadziemskiej, hierarchicznie zorganizowanej i nieubłaganie łamiącej wszelkie przeszkody. Przeciwstawił jej Patryk krzyż i słowo prawdy.

    Nie posiadamy szczegółowej i pewnej kroniki jego działalności. Pozostawił nam wprawdzie coś w rodzaju autobiografii Confessio (Wyznanie), ale ona nie daje pełnego obrazu przekształcania Irlandii z wyspy pogańskiej w wyspę świętych i uczonych. Tak bowiem (Insula sanctorumInsula doctorum) mówiono o niej w średniowieczu. Dla Patryka była ona najpierw wyspą trudu i niebezpieczeństw. A może trochę i rozczarowań, gdy jego styl apostołowania spotkał się z krytyką.

    Wprowadził bowiem w Irlandii odmienną od kontynentalnej, a nawet brytyjskiej, strukturę administracji kościelnej. Nie mógł jej oprzeć, jak w reszcie Europy, na ośrodkach miejskich, w których rezydowałby biskup, Pater et defensor civitatis. Miast w znaczeniu grecko-rzymskim tam nie było. Korzystając więc z tego, że wielu neofitów z najprzedniejszych również rodów pragnęło całkowicie poświęcić się doskonałości chrześcijańskiej, zakładał klasztory, naokoło których powstawały osiedla, zalążki przyszłych miast. Przełożony klasztoru, obdarzony zwykle sakrą i władzą biskupią, był odpowiedzialny nie tylko za swoją społeczność zakonną, ale i za wszystkich mieszkających w zasięgu jego misjonarskiej działalności. Mnisi irlandzcy odznaczali się od początku wielkim dynamizmem apostolskim i jednocześnie doskonałą taktyką zdobywania zwolenników dla nowej wiary. Przedstawiali bowiem chrystianizm jako naukę i system życia przyjęty przez wszystkie ówczesne cywilizowane narody, do których grona warto należeć, nie tracąc jednak nic z własnej kultury. Chrześcijanie Zielonej Wyspy, przyjmując w administracji kościelnej, studiach i liturgii język łaciński, wiedzieli, że łączą się nim z całością Kościoła jak mostem, a nie jak w krajach podległych kiedyś władzy rzymskiej — kajdanami. Ta ich postawa pewnej niezależności sprawiała, że potrafili walczyć o niektóre formy zewnętrzne rodzimego pochodzenia w praktykach religijnych (specjalny kształt tonsury kleryckiej, odmienny system obliczania daty Świąt Wielkanocnych itp.). Chrześcijaństwo zostało tutaj wszczepione w dobre drzewo celtyckiej kultury.

    Irlandczycy uważają to za dzieło Patryka. Dzieło tym cenniejsze, że dokonane przez „obcego człowieka”, człowieka z kręgu kultury Brytów, przybysza ze Wschodu, który mógł słusznie kierować się osobistymi pretensjami do narodu swoich krzywdzicieli. A tymczasem właśnie on występuje w ich obronie i to przeciwko swym pobratymcom z Brytanii, którzy pod wodzą plemiennych władców najeżdżali Irlandię, grabiąc, mordując i uprowadzając ludność w niewolę. Takim władcą był Korotyk, chrześcijanin, „niegodny tego imienia”, źródło cierpień wielu niewinnych Irów. Zaklinał go Patryk i błagał o pozostawienie w spokoju ludzi, którzy niedawno przyjęli wiarę w Chrystusa, a oto teraz prześladowani są przez Jego wyznawców. Gdy to nie pomogło, pisze list otwarty do żołnierzy Korotyka (Epistula ad Milites Corotici), przeważnie chrześcijan, ostro ich napominając, by nie brali udziału w grzesznych czynach tyrana. Chyba nie łatwo mu było zwracać się do nich w ten sposób: „Ułożyłem i własnoręcznie napisałem te słowa do przekazania i rozszerzenia wśród żołnierzy Korotyka, już nie moich współobywateli ani współobywateli świętych Rzymu, lecz obywateli miejsca zatracenia”. Ponad związki krwi, kultury i języka cenił on sobie bardziej wspólnotę wiary — jak przystało na prawdziwego apostoła — ale to nie pozbawiało go świadomości, że Irlandia nie jest jego domem rodzinnym, a jej mieszkańcy powołują się na inne drzewo genealogiczne. Przypomina nawet w tym liście krzywdy wyrządzone jemu oraz jego rodzinie przez Irów, którym on teraz, ze względu na Chrystusa, służy i służyć pragnie do końca swego życia. W takim bolesnym konkrecie stosunków międzynarodowych krystalizowało się pojęcie „rzeczpospolitej chrześcijaństwa”. Imponowało to prawdopodobnie podopiecznym Patryka. A pociągnięci przezeń i wychowani mnisi naśladowali jego szlachetny gest nakładania na wszelkie granice prawdy Chrystusowej.

    Stał się ten gest cechą charakterystyczną mnichów celtyckich. Peregrinari pro Christo, peregrinari pro amore Dei (pielgrzymować dla sprawy Chrystusowej i Bożej) było motywem wielkiej wędrówki irlandzkich zakonników, którzy uważali za jedną z zasad ascetycznych oderwanie się od najbliższych, od własnego kraju, by w środowisku obcym, często nieprzyjaznym głosić Ewangelię. Powoływali się na przykład Abrahama, o którym czytali w Księdze Rodzaju: „Jahwe rzekł do Abrahama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę… Abraham udał się w drogę, jak mu Jahwe rozkazał”. Ta mistyka dalekich dróg i odległych krajów wychowywała ludzi o szerokim spojrzeniu na sprawy całego świata, ludzi ofiarnych, ludzi rozkochanych w wielkich przygodach duchowych własnych i cudzych. Szukając tej przygody po mało wówczas znanych ziemiach Europy, scalali je przez wierność Kościołowi w jeden organizm. Tutaj więc również działał duch świętego Patryka. Ożywiony nim Kolumban (540—615) opuszcza Irlandię, udaje się do Francji, gdzie w Wogezach zakłada klasztor Luxeuil, stamtąd wyrusza do Nadrenii, by wreszcie po bardzo urozmaiconym życiu misjonarskim osiąść w Bobbio (północne Włochy), ostatnim etapie swojej wędrówki. Europa — jak każde ważne dzieło w historii — rosła ofiarami jednostek, które formującemu się jej organizmowi nadają duchową treść.

    Jednym z elementów tej treści jest świadomość własnych win i konieczności ich odpokutowania. Patryk wspominając swoją młodość, nazywa się peccator rusticissimus (grzeszny nieuk lub nieokrzesany grzesznik), by tym usprawiedliwić podejmowane przez siebie praktyki pokutne. Podpatrzyli dobrze tę postawę mnisi irlandzcy. Można powiedzieć, że w znacznej mierze oni nauczyli Europejczyków spowiadać się i zdobywać się na jasno określony gest zadośćuczynienia. Służyły do tego „katalogi grzechów z odpowiednimi za nie pokutami”, układane przez surowych, ale sprawiedliwych zakonników, odgrywających wówczas rolę sumienia społeczności wiernych. Kultura jednostkowa i zbiorowa otwarta na pojęcia winy, odpowiedzialności, kary i wyrównania rachunków jest kulturą zdrową. Wychowuje bowiem człowieka, który mówiąc o sobie: jestem grzesznikiem i szukam zmiłowania Pańskiego — zdaje sobie równocześnie sprawę z tego, że do źródła miłosierdzia prowadzi trudna droga naznaczona zawsze jakąś ofiarą i przypomnieniem o cenie ładu. Bohaterem średniowiecza był człowiek „o sercu skruszonym”. Istnieli oczywiście wówczas publiczni grzesznicy, wielcy zbrodniarze, którzy jednak, tknięci łaską i przyjmujący ją, przekształcali się w publicznych również pokutników. Biegła więc poprzez wszystkie klasy społeczne wyraźna linia podziału postaw i czynów ludzkich na złe i dobre. Przy tej granicy czuwali mnisi, którzy — jak ich wzór: Patryk — swoje sądy etyczne formowali przy najważniejszej i świętej relacji: stworzenie i Stwórca. Stosunek do Boga na pierwszym miejscu decydował o wartości moralnej czynów jednostki, wszystkie inne stosunki musiały mu być podporządkowane. Zakonnik miał obowiązek całą duszą przylgnąć do prawd Bożych przede wszystkim i światłem z nich czerpanym posługiwać się w rozwiązywaniu własnych i cudzych problemów. Z tych właśnie czasów pochodzi powiedzenie: Monachus canem agit in fide custodiens bona Domini (mnich w sprawach wiary czuwa jak pies przy dobrach Pana). Potrzebni byli tacy ludzie dbający o to, by w różnych miejscach i odmiennych kulturach chrześcijaństwo wrastało prawidłowo w każdą rzeczywistość, przekształcaną w dobrą naturalną pożywkę dla nadprzyrodzonych cnót. Nic dziwnego, że w tych czasach serca przepełnione radością i nadzieją przypadały do słów Psalmu 23: „Pan jest moim pasterzem; nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, orzeźwia mą duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”.

    Dla świętego Patryka „zielonym pastwiskiem” stała się cała Irlandia. Sam Bóg oprowadzał go po niej, każąc mu głosić prawdę jej mieszkańcom, by z nich znowu wielu wyruszyło na rozległe pastwiska Europy w poszukiwaniu zagubionych w pogaństwie lub herezji dusz. Obraz ten używany bardzo często w ówczesnym słownictwie ascetycznym i duszpasterskim doskonale charakteryzuje epokę nabrzmiałą dynamizmem apostolskim. Pięknie odwdzięczyła się Zielona Wyspa swemu Pasterzowi, rozgłaszając jego chwałę, a jeszcze bardziej sprawdzając trafność jego metody polegającej na indywidualnym działaniu wędrownych mnichów iroszkockich. Ilu ich było, trudno dociec. Pamięć o nich, nie związana z żadnym stałym miejscem pobytu, szybko wygasła. Zapisani w kronice macierzystego klasztoru jako pielgrzymi sprawy Chrystusowej, więcej już na jej karty nie wracali, chyba tylko jakąś legendą lub wyolbrzymioną przekazywaniem z ust do ust pogłoską o ich sukcesach apostolskich w krajach bez nazw, bez historii i bez określonego rzekami czy górami miejsca. Niektórzy badacze początków chrześcijaństwa w Polsce chcą ją widzieć w rzędzie tych krajów objętych działalnością pionierską misjonarzy irlandzkich na długo przed chrztem Mieszka. Hipotezy te odrzuca Aleksander Brückner w Dziejach kultury polskiej dwoma zdaniami: „Mnichom iryjskim przypisywano walny udział w tej mniemanej misji. Że jeden i drugi mnich iryjski między r. 966 a 1066 i do Polski trafił, nie myślimy przeczyć; są po nekrologach najdawniejszych klasztorów dwa, trzy najwyżej nazwiska iryjskie, ależ nic nas nie upoważnia odnachodzić tych misjonarzy i przed r. 966”. Nie tutaj miejsce na rozstrzyganie sporu między historykami. Wolno nam jednak przypuszczać, że gorliwa praca tych bezimiennych misjonarzy docierała przynajmniej pośrednio falami rozszerzającego się chrześcijaństwa do brzegów naszej prehistorii. Działało tutaj również prawo osmozy. Zasięg wpływów chociażby anonimowego apostoła prawdy Chrystusowej jest zawsze szerszy i trwalszy od tych, które się łączy z wielkimi imionami wodzów, filozofów, uczonych i artystów. Dlatego też i Polskę można w pewnej mierze uważać za dłużniczkę świętego Patryka. Przypominają to nam nawet dzwony, które zwołują z wież polskich kościołów na służbę Bożą wierzących, a niewierzącym i walczącym z Bogiem głoszą Jego miłosierną i sprawiedliwą obecność. Patryk bowiem rozpowszechnił zwyczaj posługiwania się dzwonami wzywającymi do uczczenia tajemnic zbawienia, miłosierdzia i sprawiedliwości.

    Takim również dzwonem — oczywiście w przenośni — była jego autobiografia zatytułowana Confessio (Wyznanie). Przerasta ona nawet intencje autora, który prawdopodobnie zamierzał objawić wobec Boga i ludzi swoją postawę wewnętrzną — źródło i wytłumaczenie misjonarskiego gestu. Ale dla uważnego czytelnika będzie zawsze głosem prawdy o człowieku wszystkich czasów, ponieważ mówi o zasadniczych relacjach stworzenia do Stwórcy — jest w niej bowiem wyznanie winy, wyznanie wiary i wyznanie chwały. Cały człowiek w sakralnej perspektywie. Pisał ją Patryk pod koniec życia, spiesząc się, by zdążyć opowiedzieć siebie Bogu i ludziom przed śmiercią. Et haec est confessio mea anteguam moriar — oto moje wyznanie zanim umrę.

    Nie ma w tym wyznaniu głębokiej filozofii ani subtelnych dociekań teologicznych. Treść jego nie została skojarzona z elegancją stylu. Autor używał łaciny ubogiej, od której Cycero, Hieronim i Augustyn odwróciliby się z zażenowaniem i z żalem, że z wykwintnych cesarskich pałaców klasyczny język przeprowadzono do stajenki. Widzieliby w tym upokorzenie pięknej mowy powstałej z natchnienia poetów, trudu prawników i sztuki retorów. Patryk nie zamierzał niczego i nikogo upokarzać poza sobą. Miał świadomość swojej nieporadności w posługiwaniu się łaciną, ale nie to było jego głównym zmartwieniem. Dopiero gdy zestawił grzechy swojej młodości z dobrocią i miłosierdziem Bożym, poczuł lęk a jednocześnie wdzięczność, że oto on, „prostak”, wciągnięty w wielkie sprawy królestwa Chrystusowego, ma swój udział w dziele zbawienia świata. Mógł więc śmiało nazwać się „kamieniem, który tkwił głęboko w błotnistej drodze, aż przyszedł potężny Pan i w miłosierdziu swoim podniósł go i umieścił na szczycie ściany domu swego”. W tym zdaniu jest cały Patryk, pokorny, ale zarazem rozradowany, że ma swoje miejsce w szeregu sług Bożych, tak jak on myślących o uczciwym spełnianiu obowiązku wobec Stwórcy i ludzkości.

    Przewidywał, jak bardzo będzie potrzebna cnota pokory nadchodzącej epoce. Oto bowiem chrześcijaństwu zaczęli się kłaniać królowie. Według świętego Augustyna tkwi w tym niebezpieczeństwo dla jego wyznawców. Zbyt łatwo przywyknąć by mogli do przypisywania sobie owoców łaski i mocy Bożej oraz cierpień i pracy tych męczenników i wyznawców, których dziedzictwo przejęli. Triumfalizm jest zwykle dzieckiem łatwizny. Patryk przyjmował wszystko na kolanach, z wdzięcznością i zdumiewaniem się, że aż tak wiele od Chrystusa, Kościoła i ludzi otrzymał. Zwraca się więc do swoich czytelników ze słowami: „Bądźcie przekonani i wierzcie niezachwianie, że to wszystko było darem Bożym”.

    Średniowiecze dało się przekonać Patrykowi i tym, którzy podobnie określali stosunek Stwórcy do stworzeń. Rozpoczynało swoje dzieje na kolanach, upatrując we wszystkim dar Boży. Była to mądra epoka. Sprawiedliwie oceniała człowieka z jego cnotami i wadami, ponieważ stawiała go zawsze przed trybunałem jedynego Sędziego i powoływała się stale na prawo najwyższe. Była to też epoka uczulona na obecność Boga jako Pana wszechrzeczy, od którego wszystko pochodzi i do którego wszystko wrócić musi. Tylko takiemu Panu służyć całą myślą i każdym czynem warto i trzeba, żeby w sobie ukształtować prawdziwą godność stworzenia rozumnego i wolnego.

    A gdy zbliżał się już zmierzch średniowiecza, człowiek, który łączył w sobie wszystkie jego dobre cechy — Joanna d’Arc — żegnał je, żegnając równocześnie swoje życie, wyznaniem: „Pan Bóg musi być pierwszy obsłużony”. Bóg pierwszy obsłużony to obsłużony też pięknie człowiek i kosmos. Z takiego bowiem gestu służby wyrosła sztuka, filozofia, literatura religijna i świecka średniowiecza. Wszystkie objawy życia zawierały w sobie dostojność i powagę liturgiczną, a liturgia znowu wypełniona była po brzegi żywą oraz głośno wyznawaną prawdą o wierzącym człowieku — o człowieku zachowującym jedność wewnętrzną dzięki zapatrzeniu się w blask królestwa Chrystusowego. Użyte wyżej określenia miały wówczas pełną wartość. Nie zamykano ich tylko w dziełkach ascetycznych i komentarzach Ewangelii. Zrośnięte nawet z szarą codziennością, potrafiły ją tak rozjaśniać, jak złoto-błękitne i purpurowe iluminacje ozdabiające karty ówczesnych manuskryptów opromieniały monotonne szeregi słów i zdań tekstu.

    Używając porównania dziejów chrześcijaństwa w Irlandii do sporządzonego pracowicie manuskryptu, możemy śmiało nazywać Patryka wspaniałym inicjałem, który te dzieje rozpoczyna. Inicjałem bogatym w treść wewnętrzną, w świętość, przy równoczesnej prostocie i nawet ubóstwie opowieści o zewnętrznych losach apostoła Irlandii. Wszystko, co o nim wiemy, znajduje się w jego autobiografii, bardzo oszczędnej, jeśli chodzi o zapis przygód życiowych. Może dlatego zbiegły się do jego postaci legendy, by dodać jej koloru i tak ją wprowadzić w wyobraźnię rodzącej się Europy chrześcijańskiej na równi z innymi bohaterami wiary, myśli i czynu. Widzimy więc w tych legendach Patryka wyrzucającego węże z Zielonej Wyspy albo trzymającego delikatnie w palcach trójlistną koniczynkę jako symbol tajemnicy Trójcy Świętej, albo jeszcze chroniącego przed burzą miejsce wspólnych modlitw. Legendy dorzucane do życia świętych są zwykle znakiem wdzięczności za ich ofiarowanie się na przewodników po trudnych drogach doskonałości chrześcijańskiej. Prawda jednak o nich będzie zawsze piękniejsza od najpiękniejszej legendy.

    Prawda o świętości Patryka da się streścić jego własnymi słowami, że „wszystko jest darem Bożym”. A więc i on jest darem, który czyni historię ludzkości milszą w oczach naszych, bardziej zrozumiałą i bliższą Chrystusa.

    opoka.pl/opr. ab/ab

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 marca

    Święty Cyryl Jerozolimski,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Edward, męczennik
    ***
    Święty Cyryl JerozolimskiCyryl urodził się około 315 roku w Jerozolimie. Pochodził z rodziny chrześcijańskiej, bardzo przywiązanej do wiary. Zwyczajem pobożnych rodzin od młodości zaprawiał się w ascezie chrześcijańskiej w jednym z klasztorów Palestyny. Z rąk biskupa Jerozolimy, św. Makarego, przyjął święcenia diakonatu (334), a z rąk jego następcy, św. Maksyma, otrzymał święcenia kapłańskie (344).
    Po śmierci Maksyma na stolicę jerozolimską został wybrany właśnie Cyryl. Ze względu na rangę pierwszej w świecie stolicy biskupiej wybór musiał zatwierdzić synod w Konstantynopolu, cesarz i papież. Cyryl z takim zapałem zabrał się do pasterzowania, że współczesny mu św. Bazyli Wielki (+ 379) nie szczędził mu najwyższych pochwał.
    Trzykrotnie był zsyłany na wygnanie z powodu zdecydowanej postawy wobec arian. Najpierw wystąpił przeciwko niemu ariański metropolita Cezarei Palestyńskiej, Akacjusz. Skłonił on ariańskiego cesarza Konstancjusza, żeby ten skazał Cyryla jako “heretyka” na wygnanie (351). Święty został zesłany do Tarsu, rodzinnego miasta św. Pawła Apostoła. Tamtejszy biskup przyjął go z wielką czcią. Synod w Seleucji potępił arianizm, Akacjusza skazał na wygnanie, a Cyryla odwołał z banicji. Po 9 latach Cyryl mógł wreszcie powrócić do swojej owczarni.
    Akacjusz jednak nie myślał bynajmniej ustąpić. Korzystając z ponownej życzliwości cesarza wymógł na nim, by na synodzie w Konstantynopolu Cyryl został ponownie potępiony i skazany na wygnanie. Tym razem tułaczka biskupa nie trwała długo, bo w kilka miesięcy potem kolejny cesarz, Julian Apostata, pozwolił mu powrócić.
    Żył spokojnie przez 19 lat. W tym czasie rozwinął pełną działalność, aby przywrócić jedność Kościołowi w Jerozolimie. Wtedy powstała większość jego katechez, czyli mów, w których wyjaśnił całokształt prawd wiary Chrystusowej.
    Po rychłej śmierci Juliana Apostaty panowanie objął znowu cesarz ariański, Walens (364-378). Cyryl musiał po raz trzeci opuścić swoją owczarnię. Pozostał na banicji przez 8 lat, aż do swojej śmierci, bowiem następca cesarza Walensa, Walentynian, także arianin, nie pozwolił mu wrócić.
    Cyryl pożegnał ziemię dla nieba daleko od diecezji 18 marca 386 roku, gdy miał ok. 71 lat życia, w tym 38 lat pasterzowania za sobą.
    Brał udział w Soborze Konstantynopolitańskim I w roku 381, który biskupom Konstantynopola przyznał pierwsze miejsce po Rzymie. W swojej spuściźnie literackiej zostawił dwie serie katechez: dla katechumenów i dla ochrzczonych. Jest to bodajże pierwszy systematyczny wykład nauki katolickiej i jeden z pierwszych traktatów o Najświętszym Sakramencie. Dzieje Chrystusa Pana św. Cyryl przedstawia jako dzieje zbawienia rodzaju ludzkiego. Tak też pojmuje historię biblijną. Od nawróconych żąda odmiany życia. Do najcenniejszych katechez zalicza się pięć katechez mistagogicznych, w których wykłada naukę Kościoła o chrzcie świętym, bierzmowaniu i Eucharystii. W katechezie o Najświętszym Sakramencie Cyryl wyraża głęboką wiarę w realną obecność Pana Jezusa, a Komunię świętą nazywa “wcieleniem z Chrystusem”.
    Leon XIII ogłosił w 1882 r. św. Cyryla Jerozolimskiego doktorem Kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 marca

    Święty Józef
    Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Marceli Callo, męczennik
    ***
    Święty Józef zaślubia Maryję

    W sprawie szczegółów życia św. Józefa musimy polegać na tym, co przekazały o nim Ewangelie. Poświęcają mu one łącznie 26 wierszy, a jego imię wymieniają 14 razy. Osobą św. Józefa zajmują się wprawdzie bardzo żywo także apokryfy: Protoewangelia Jakuba (z w. II), Ewangelia Pseudo-Mateusza (w. VI), Ewangelia Narodzenia Maryi (w. IX), Ewangelia Tomasza (w. II) i Historia Józefa Cieśli (w. IV), opowiadając o rodzinie Józefa, jego małżeństwie, pracy i śmierci; zbyt wiele w nich jednak legend, by można je było traktować poważnie. Niewiele mówią one także o latach dzieciństwa i wczesnej młodości Józefa.
    Józef pochodził z rodu króla Dawida. Wykazuje to św. Mateusz w genealogii przodków św. Józefa. Genealogię przytacza również św. Łukasz. Ta jednak różni się zasadniczo od tej, którą nam przekazuje św. Mateusz. Już Julian Afrykański (w. III) wyraża zdanie, że jest to genealogia Najświętszej Maryi Panny. Św. Łukasz, który podał nam tak wiele szczegółów z Jej życia, mógł nam przekazać i Jej rodowód. Na mocy prawa lewiratu św. Józef mógł być synem Jakuba, a równocześnie adoptowanym synem Helego, noszącego także w tradycji chrześcijańskiej imię Joachima, który był ojcem Najświętszej Panny. Tak więc genealogia przytoczona przez św. Łukasza wyliczałaby przodków Maryi rzeczywistych, a odnośnie do Józefa – jego przodków zalegalizowanych. Taka jest dzisiaj opinia przyjęta przez wielu biblistów.
    Mimo wysokiego pochodzenia Józef nie posiadał żadnego majątku. Na życie zarabiał stolarstwem i pracą jako cieśla. Zdaniem św. Justyna (ok. 100 – ok. 166), który żył bardzo blisko czasów Apostołów, Józef wykonywał sochy drewniane i jarzma na woły. Przygotowywał więc narzędzia gospodarcze i rolnicze. Autor Pseudoewangelii Filipa (w. III) nazywa Józefa stolarzem.
    Zaręczony z Maryją, Józef stanął przed tajemnicą cudownego poczęcia. Nie był według ciała ojcem Chrystusa. Był nim jednak według prawa żydowskiego jako prawomocny małżonek Maryi. Chociaż więc Maryja porodziła Pana Jezusa dziewiczo, to jednak wobec prawa żydowskiego i otoczenia Józef był uważany za ojca Pana Jezusa. Tak go też nazywają Ewangelie. W takiej sytuacji trzeba było wykazać, że Józef pochodził w prostej linii od króla Dawida, jak to zapowiadali prorocy.

    Święty Józef, oblubieniec Maryi

    Kiedy Józef dowiedział się, że Maryja oczekuje dziecka, wiedząc, że nie jest to jego potomek, postanowił dyskretnie usunąć się z życia Maryi, by nie narazić Jej na zhańbienie i obmowy. Wprowadzony jednak przez anioła w tajemnicę, wziął Maryję do siebie, do domu (Mt 1-2; 13, 55; Łk 1-2). Podporządkowując się dekretowi o spisie ludności, udał się z Nią do Betlejem, gdzie urodził się Jezus. Po nadaniu Dziecku imienia i przedstawieniu Go w świątyni, w obliczu prześladowania, ucieka z Matką i Dzieckiem do Egiptu. Po śmierci Heroda udaje się do Nazaretu. Po raz ostatni Józef pojawia się na kartach Pisma Świętego podczas pielgrzymki z dwunastoletnim Jezusem do Jerozolimy. Przy wystąpieniu Jezusa w roli Nauczyciela nie ma już żadnej wzmianki o Józefie. Prawdopodobnie wtedy już nie żył. Miał najpiękniejszą śmierć i pogrzeb, jaki sobie można na ziemi wyobrazić, gdyż byli przy św. Józefie w ostatnich chwilach jego życia: Jezus i Maryja. Oni też urządzili mu pogrzeb. Może dlatego tradycja nazwała go patronem dobrej śmierci.
    Ikonografia zwykła przedstawiać Józefa jako starca. W rzeczywistości był on młodzieńcem w pełni męskiej urody i sił. Sztuka chrześcijańska zostawiła wiele tysięcy wizerunków Józefa w rzeźbie i w malarstwie.Ojcowie i pisarze Kościoła podkreślają, że do tak bliskiego życia z Jezusem i Maryją Opatrzność wybrała męża o niezwykłej cnocie. Dlatego Kościół słusznie stawia św. Józefa na czele wszystkich świętych i daje mu tak wyróżnione miejsce w hagiografii. O św. Józefie pierwszy pisał Orygenes, chwaląc go jako “męża sprawiedliwego”. Św. Jan Złotousty wspomina jego łzy i radości; św. Augustyn pisze o legalności jego małżeństwa z Maryją i o jego prawach ojcowskich; św. Grzegorz z Nazjanzu wynosi godność Józefa ponad wszystkich świętych; św. Hieronim wychwala jego dziewictwo. Z pisarzy późniejszych, piszących o Józefie, wypada wymienić: św. Damiana, św. Alberta Wielkiego, św. Tomasza z Akwinu, św. Bonawenturę, bł. Jana Dunsa Szkota i innych. Pierwszy specjalny Traktat o 12 wyróżnieniach św. Józefa zostawił słynny kanclerz Sorbony paryskiej, Jan Gerson (1416). Izydor z Isolani napisał o św. Józefie pierwszą Summę (ok. 1528). Godność św. Józefa wysławiali w kazaniach św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), bł. Bernardyn z Faltre (+ 1494), bł. Bernardyn z Busto (+ 1500). Św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) wprost wyrażał przekonanie, że Józef osobnym przywilejem Bożym, jak Matka Najświętsza, został wskrzeszony i z ciałem wzięty do nieba oraz że w łonie matki został oczyszczony z grzechu pierworodnego. Podobną opinię wyraża św. Franciszek Salezy. O dozgonnej dziewiczości św. Józefa piszą: św. Hieronim, Teodoret, św. Augustyn, św. Beda, św. Rupert, św. Piotr Damiani, Piotr Lombard, św. Albert Wielki, św. Tomasz z Akwinu i wielu innych. Największą jednak czcią do św. Józefa wyróżniała się św. Teresa z Avila, wielka reformatorka Karmelu (+ 1582). Twierdziła ona wprost, że o cokolwiek prosiła Pana Boga za jego przyczyną, zawsze otrzymała i nie była nigdy zawiedziona. Wszystkie swoje klasztory fundowała pod jego imieniem. Jego też obrała za głównego patrona swoich dzieł. Doroczną uroczystość św. Józefa obchodziła bardzo bogato, zapraszając najwybitniejszych kaznodziejów, orkiestrę i chóry, dekorując świątynię, wystawiając najbogatsze paramenty liturgiczne. Podobnie św. Wincenty a Paulo ustanowił św. Józefa patronem swojej kongregacji misyjnej, przed nim zaś uczynił to św. Franciszek Salezy.
    Do szczególnych czcicieli św. Józefa zaliczał się również św. Jan Bosko. Stawiał on Józefa za wzór swojej młodzieży rzemieślniczej. W roku 1859 do modlitewnika, który ułożył dla swoich synów duchowych i chłopców, dodał nabożeństwo do 7 boleści i do 7 radości św. Józefa; dodał również modlitwę do św. Józefa o łaskę cnoty czystości i dobrej śmierci; wreszcie dołączył pieśń do św. Józefa. Propagował nabożeństwo 7 niedzieli do uroczystości św. Józefa. W tym samym roku Jan Bosko założył wśród swojej młodzieży Stowarzyszenie pod wezwaniem św. Józefa. W roku 1868 wydał drukiem czytanki o św. Józefie. Miesiąc marzec co roku obchodził jako miesiąc św. Józefa, czcząc Go osobnym, codziennym nabożeństwem i specjalnymi czytankami. Św. Leonard Murialdo, przyjaciel św. Jana Bosko, założył zgromadzenie zakonne pod wezwaniem św. Józefa (józefici).
    Jan XXIII (Józef Roncalli) wpisał imię św. Józefa do Kanonu Rzymskiego (Pierwsza Modlitwa Eucharystyczna). Wydał także osobny list apostolski o odnowieniu nabożeństwa do niebiańskiego Patrona (1961). Św. Józefa uczynił patronem II Soboru Watykańskiego (1962-1965). Decyzją Benedykta XVI, ogłoszoną już za pontyfikatu papieża Franciszka, w 2013 r. imię św. Józefa włączono także do pozostałych modlitw eucharystycznych.Na Wschodzie po raz pierwszy spotykamy się ze wspomnieniem liturgicznym św. Józefa już w IV wieku w klasztorze św. Saby pod Jerozolimą. Na Zachodzie spotykamy się ze świętem znacznie później, bo dopiero w wieku VIII. W pewnym manuskrypcie z VIII wieku, znalezionym w Centralnej Bibliotece Zurichu, znajduje się wzmianka o pamiątce św. Józefa obchodzonej 20 marca. W martyrologiach z wieku X: z Fuldy, Ratisbony, Stavelot, Werden nad Ruhrą, w Raichenau i w Weronie jest wzmianka o święcie św. Józefa dnia 19 marca. Pierwsze pełne oficjum kanoniczne spotykamy w wieku XIII w klasztorze benedyktyńskim: w Liege i w Austrii w klasztorze św. Floriana (w. XIII). Z tego samego wieku również pochodzi pełny tekst Mszy świętej. Serwici na kapitule generalnej ustanowili w 1324 roku, że co roku będą obchodzić pamiątkę św. Józefa. Podobnie uchwalili franciszkanie (1399) i karmelici (koniec w. XIV). O święcie tym wspomina Jan Gerson w 1416 roku na soborze w Konstancji. Do brewiarza i mszału rzymskiego wprowadził to święto papież Sykstus IV w 1479 roku. Papież Grzegorz XV w 1621 roku rozszerzył je na cały Kościół. Potwierdził je papież Urban VIII w 1642 roku. W wieku XIX przełożeni generalni 43 zakonów wystosowali prośbę do papieża i ojców soboru o ogłoszenie św. Józefa patronem Kościoła. Papież Pius IX przychylił się do prośby i dekretem Quaemadmodum Deus z dnia 10 września 1847 roku wprowadził odrębne święto liturgiczne Opieki świętego Józefa. Wysłał też list do biskupów świata z wyjaśnieniem i uzasadnieniem, jakie pobudki skłoniły go do ustanowienia tego święta.

    Święty Józef, Opiekun Zbawiciela

    Papież wyznaczył to nowe święto na III Niedzielę Wielkanocy. To święto obchodzili już przedtem karmelici (od roku 1680), augustianie (od 1700), a potem dominikanie z oktawą (1721). Papież Pius X przeniósł to święto na drugą środę po Wielkanocy i podniósł ją do rangi pierwszej klasy. Zmienił jednocześnie nazwę święta na: świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny, Wyznawcy, Patrona Kościoła Powszechnego. Na dzień uroczystości wyznaczył tenże papież środę po drugiej niedzieli Wielkanocy. Papież Pius XII zniósł to święto, ale w jego miejsce w roku 1956 wprowadził nowe święto tej samej klasy: św. Józefa Pracownika (1 maja). Tak pozostało dotąd, z tym jednak, że ranga tego drugiego święta została obniżona do wspomnienia (1969). Tytuł zaś Patrona Kościoła Świętego Pius XII dołączył do święta 19 marca.
    Papież Benedykt XIII w roku 1726 włączył imię św. Józefa do litanii do Wszystkich Świętych. Benedykt XV włączył również wezwanie o św. Józefie do modlitw zaczynających się od słów: “Niech będzie Bóg uwielbiony” oraz włączył do Mszału osobną prefację o św. Józefie (1919). Papież Leon XIII wydał pierwszą w dziejach Kościoła encyklikę o św. Józefie: Quamquam pluries. Papież św. Pius X zatwierdził litanię do św. Józefa do publicznego odmawiania i dodał do niej wezwanie: “Święty Józefie, Opiekunie Kościoła Świętego”. Papież Leon XIII wprowadził do modlitw po Mszy świętej osobną modlitwę do św. Józefa (1884). Do dziś lokalnie bywa także obchodzone (w niektórych zakonach i miejscach) święto Zaślubin Maryi ze św. Józefem (23 stycznia).
    Apokryfy i pisma Ojców Kościoła wysławiają jego cnoty i niewysłowione powołanie – oblubieńca Maryi, żywiciela i wychowawcy Jezusa. Jest patronem Kościoła powszechnego, licznych zakonów, krajów, m.in. Austrii, Czech, Filipin, Hiszpanii, Kanady, Portugalii, Peru, wielu diecezji i miast oraz patronem małżonków i rodzin chrześcijańskich, ojców, sierot, a także cieśli, drwali, rękodzielników, robotników, rzemieślników, wszystkich pracujących i uciekinierów. Wzywany jest także jako patron dobrej śmierci.
    W ikonografii św. Józef przedstawiany jest z Dziecięciem Jezus na ręku, z lilią w dłoni. Jego atrybutami są m. in. narzędzia ciesielskie: piła, siekiera, warsztat stolarski; bukłak na wodę, kij wędrowca, kwitnąca różdżka (Jessego), miska z kaszą, lampa, winorośl.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Cudowna ikona św. Józefa!

    Karmelitanki z Islandii zachęcają do medytacji

    KARMELITANKI BOSE ISLANDIA, YOUTUBE.COM

    ***

    Karmelitanki z Islandii zapraszają do modlitewnego spotkania z ikoną św. Józefa, która została napisana przez s. Miriam. „Ukazana na ikonie rzeczywistość materialna i duchowa mówi, kim św. Józef jest dla nas i kim może stać się dla każdego, kto zapragnie obrać go sobie za szczególnego patrona” – piszą siostry.

    „Św. Józef, mąż sprawiedliwy, człowiek prześwietlony Jezusem… Zapraszamy do otwarcia drzwi i serc św. Józefowi, który pragnie spotkać się z każdym z Was poprzez medytację Jego oddanego Jezusowi i Maryi życia ukazanego w ikonie napisanej w naszym klasztorze” – piszą siostry karmelitanki bose z Islandii.

    Siostry przygotowały niespodziankę. 19 marca 2021 roku nagrały medytację ikony św. Józefa. Ikona została napisana w klasztorze sióstr w 2009 roku przez s. Miriam. Poprzez tę ikonę siostry zapragnęły uczcić św. Józefa, jak również podziękować mu za jego nieustanną opiekę w ciągu dziejów klasztoru. Dlatego św. Józef z ikony nosi tytuł Patrona Karmelu w Hafnarfjordur na Islandii i Potężnego Wspomożyciela w każdej potrzebie.

    „Ukazana na ikonie rzeczywistość materialna i duchowa mówi, kim św. Józef jest dla nas i kim może stać się dla każdego, kto zapragnie obrać go sobie za szczególnego patrona i opiekuna. Jemu powierzamy intencje każdego z Was” – piszą siostry z Islandii.

    opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „O, jakże go kocham!”

    Święci, którym objawił się św. Józef

    Papież ogłasza "Rok św. Józefa"
    fot. Vatican News

    ***

    Opiekun Jezusa i oblubieniec Maryi ma swoje niekwestionowane miejsce w teologii i życiu Kościoła już od początków wspólnoty. Najwyraźniej nie zakończył swojej misji niecałe dwa tysiące lat temu, bo wciąż się objawia, w tym innym świętym.

    Poniżej kilka przykładów jego wizyt.

    Średniowieczne mistyczki

    Miejsca św. Józefa wśród niebian dotyczy wizja, którą miała trzynastowieczna cysterka, św. Gertruda z Helfty. W uroczystość Zwiastowania Pańskiego, podczas jutrzni, ujrzała ona Matkę Bożą tronującą w niebie, otoczoną świętymi.

    Kiedy chór mniszek śpiewał kolejne antyfony do psalmów, Gertruda widziała niebiańską liturgię. Jak zapisuje w Zwiastunie Bożej miłości: „Kiedy wymieniano imię św. Józefa, któremu była poślubiona dziewicza Matka, wszyscy święci z szacunkiem pochylali głowy, aby go uczcić, i spoglądali ku niemu życzliwie i przyjaźnie, wraz z nim radując się jego godnością”.

    Obraz ten podkreśla szczególne miejsce nazaretańskiego cieśli w niebie. Pośrednio też wskazuje na to, jak mocnym jest wstawiennikiem.

    O tym, jak dobrze i z jakim oddaniem opiekował się swoją rodziną, mogła zaświadczyć bł. Małgorzata z Citta di Castello. Mimo że urodziła się niewidoma, Pan udzielił jej tej łaski, że miała wizje Świętej Rodziny. Opowiadała o nich bliskim sobie osobom i z tych opowieści wiemy, iż widziała w nich także rolę, jaką odgrywał św. Józef: opiekuńczy, obecny, służący z miłością swoim Najbliższym. Obraz tego świętego mocno wrył się w duchowość Małgorzaty. Kiedy po śmierci otworzono podczas balsamowania jej serce, okazało się, że są w nim trzy klejnoty z wyrytymi na nich trzema „ikonami”: Dzieciątka, Maryi i właśnie św. Józefa.

    Techniczne wsparcie reformatorki

    Opiekun Jezusa był ukochanym świętym Teresy z Avili, a w jej pismach znajdziemy radosne wyznanie: „A dobry św. Józef? O, jakże go kocham!”. Ten zachwyt miał zresztą świetne podstawy. Nie bez powodu właśnie ta święta upowszechniła w Europie Zachodniej kult cieśli z Nazaretu.

    Wielka karmelitanka miała okazję poznać go osobiście, kiedy objawił się jej w towarzystwie Matki Bożej. Oboje nałożyli na nią świetlistą, białą szatę, w której zakonnica rozpoznała cnotę czystości. Następnie Maryja włożyła dłonie świętej w ręce swojego oblubieńca, zapowiadając, że będzie on jej szczególnym opiekunem.

    Święty Józef przyszedł do Teresy także podczas zmagań z jedną z fundacji. Nie było na nią pieniędzy i wydawało się, że nie będzie. Kiedy fundatorka mierzyła się z decyzją o rezygnacji, objawił się jej św. Józef i polecił, żeby bez obaw podjęła się tego dzieła, a środki się znajdą. Jak przyznaje sama wizjonerka, tak się stało, a pieniądze oraz pomoc przychodziła zawsze na czas, bywało, że z najbardziej zaskakujących stron.

    Fatimscy pastuszkowie

    Jednym z najbardziej znanych wydarzeń związanych z objawieniami w Fatimie jest cud słońca. Nasza gwiazda dzienna na oczach tysięcy zgromadzonych ludzi zadrżała i czym prędzej zaczęła wirować wokół swojej osi, po czym wydawało się, ze spada na ziemię.

    Kiedy słońce zaczęło powoli wracać na nieboskłon, trójka wizjonerów doświadczyła dodatkowej wizji. Zobaczyli w niej, obok słońca, Maryję i św. Józefa z Dzieciątkiem na ręku. Obaj wykonali nad przerażonym tłumem w geście błogosławieństwa znak krzyża. Po chwili widzenie się zmieniło – Józef znikł, a zamiast Dzieciątka pojawił się dorosły Pan, który powtórzył to błogosławieństwo. 

    W literaturze jest to interpretowane jako znak tego, jak ważną rolę w rodzinie odgrywa ojciec – mimo że Józef nie był ani wcielonym Bogiem, ani nie urodził się jako niepokalanie poczęty, to z racji swojej roli w rodzinie po ludzku był tym, który był jej głową. Był odbiciem Bożego ojcostwa.

    Opiekun sekretarki miłosierdzia

    Opis wizji św. Józefa znajdziemy także w Dzienniczku św. Faustyny Kowalskiej. W punkcie 1203 opisuje ona, że święty polecił jej, by nieustannie zachowywała do niego żywe nabożeństwo. Wskazał nawet właściwą formę – otóż każdego dnia miała odmówić Ojcze naszZdrowaś, MarioChwała Ojcu oraz Pomnij, o najczystszy Oblubieńcze. Następnie spojrzał na wizjonerkę z wielką czułością, dając w ten sposób poznać, jak bardzo wspiera powierzone jej dzieło miłosierdzia. Zapewnił też, że będzie się nią szczególnie opiekował i pomagał w potrzebie.

    Dalej św. Faustyna zapisuje, że odmawiała wskazane modlitwy, a te nigdy nie pozostały bezowocne – św. Józef był przy niej i służył swoim wsparciem.

    Modlitwa wskazana świętej przez św. Józefa

    Pomnij, o najczystszy Oblubieńcze Błogosławionej Dziewicy Maryi, mój najmilszy Opiekunie, święty Józefie, że nigdy nie słyszano, aby ktokolwiek, kto ucieka się pod Twoją opiekę i błaga o Twą pomoc, pozostał bez pociechy. Tą ufnością ożywiony przychodzę do Ciebie i z całą gorącością ducha Tobie się polecam. Nie odrzucaj mojej modlitwy, przybrany Ojcze Odkupiciela, ale racz ją przyjąć łaskawie i wysłuchać. Amen.

    Elżbieta Wiater /Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Musimy na nowo odkryć osobę św. Józefa:

    Paweł Ozdoba

    (fot. Lawrence OP/Flickr)

    ***

    Św. Józef może stać na straży naszego życia duchowego, na straży nas samych, wspierać naszą drogę do zbawienia, umacniać nas, być faktycznym opiekunem i wychowawcą. My powinniśmy wpatrywać się w św. Józefa i kroczyć jego śladami. To droga do świętości – mówi prezes Centrum Życia i Rodziny, Paweł Ozdoba. 

    PCh24.pl: Jan XXIII włączył św. Józefa do Kanonu Rzymskiego, Benedykt XVI do wszystkich modlitw eucharystycznych. Można powiedzieć, że obserwujemy pewien pozorny zbieg okoliczności: z jednej strony obserwujemy od lat 60. Bezprecedensowy kryzys rodziny, z drugiej Kościół właśnie w tym czasie „podaje” nam św. Józefa.

    Paweł Ozdoba: Kult św. Józefa w ostatnich latach nieustannie się rozwija. Myślę też, że rozkwit wielu męskich wspólnot jest zasługą orędownictwa św. Józefa. Nie jest to przypadek: od dawna narzekamy na szeroko pojmowaną abdykację mężczyzn z ról społecznych i rodzinnych, kryzys męskości jest ewidentny. Wstawiennictwo św. Józefa sprawia, że odbudowujemy swoje męstwo. Stąd, jak sądzę, Kościół w swojej mądrości zachęca wiernych, żeby poświęcali się św. Józefowi, poznawali jego świętość i cechy, niezwykle potrzebne współczesnym mężczyznom.

    W Polsce istnieje jedno z najstarszych na świecie sanktuariów św. Józefa – Narodowe Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Jaki jest „status” tego miejsca w polskim krajobrazie religijnym?

    Narodowe sanktuarium pozostaje wciąż nie do końca odkryte. Owszem, wiele osób je zna, odwiedziło je, pielgrzymowało do tego miejsca – przecież regularnie odbywają się pielgrzymki z całej Polski. Mimo wszystko można wciąż mówić o potrzebie dalszego informowania o tym miejscu – jak i w ogóle o św. Józefie. Wciąż zbyt mało osób zna św. Józefa w takim wymiarze, w jakim powinniśmy znać go jako wierni Kościoła. Samo sanktuarium może zaoferować każdemu pielgrzymowi wielkie dobra duchowe. Znajduje się tam cudowny obraz Świętej Rodziny. Modlitwa przed nim to wielka łaska dla każdego mężczyzny, męża, ojca – czy po prostu dla całej rodziny.

    Wśród wielu cnót św. Józefa na szczególne miejsce wybija się zwłaszcza w naszych czasach cnota czystości. O niej współczesne społeczeństwo w ogóle nie chce pamiętać…

    Rzeczywiście, św. Józef posiadał wiele cnót i wspaniałych cech, którymi powinien móc pochwalić się każdy mężczyzna. W dzisiejszym świecie pełnym rozwiązłości i nieczystości, świat może czerpać od św. Józefa, naśladować go, aby móc się oczyszczać z grzechu nieczystości, który jest tak powszechny i który – jak mówiła Matka Boża – tak mocno ciągnie ludzi do piekła.

    Polskim czcicielom św. Józefa dobrze znana jest historia ocalenia księży z niemieckiego obozu w Dachau. To właśnie dzięki wstawiennictwu św. Józefa wielu z nich uniknęło śmierci, przewidzianej dla nich przez oprawców zaledwie na kilka godzin po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów. Także dzisiaj wielu Polaków ucieka się do św. Józefa ze swoimi prośbami w różnych trudnych sytuacjach życiowych.

    Polska jest krajem maryjnym i to właśnie kult Najświętszej Maryi Panny jest szczególnie rozbudowany. To bardzo dobrze. Myślę jednak, że również Jej opiekun, mąż, ziemski towarzyszy – również on może stać na straży naszego życia duchowego, na straży nas samych, wspierać naszą drogę do zbawienia, umacniać nas, być faktycznym opiekunem i wychowawcą. Choćby rozwój duchowy w zakresie odpowiedzialności mężczyzn może postępować zwłaszcza wówczas, gdy będziemy iść do Józefa, wpatrywać się w jego postać, we wszystkie sceny ewangeliczne. Nigdy nie słyszymy jego głosu w Piśmie Świętym, ale jednocześnie możemy obserwować jego zachowanie. Przecież już w początkach dziejów Świętej Rodziny znalazł się św. Józef w bardzo trudnej sytuacji; potrafił jednak się w niej odnaleźć, opanować ją, co pozwoliło bezpiecznie narodzić się naszemu Zbawicielowi. Współczesny świat może wpatrywać się w św. Józefa i kroczyć jego śladami; to droga do świętości.

    Centrum Życia i Rodziny pragnie przenieść na uroczystość św. Józefa w dniu 19 marca Dzień Ojca. Podpisy pod petycją w tej sprawie zostały już złożone w Sejmie. Jak wygląda obecnie ta sprawa?

    Zakończyliśmy pewien etap kampanii „Dzień Ojca na nowo”. Łącznie pod inicjatywą ustanowienia Dnia Ojca na 19 marca, na uroczystość św. Józefa, podpisało się ponad 74 tys. osób. Podpisy trafiły do Pani Marszałek Sejmu Elżbiety Witek. Oczekujemy teraz na wiadomości z sejmowej komisji petycji, bo tam trafiła nasza petycja. Jeżeli komisja zaopiniuje ją pozytywnie, to w kolejnym kroku petycja trafi pod obrady sejmu. Mamy nadzieję, że wówczas uchwała zostanie przegłosowana i Dzień Ojca zostanie ustanowiony na 19 marca. Wielu polityków wyrażało się pozytywnie o tej kampanii stąd mamy nadzieję, że tak się rzeczywiście stanie.

    Not. Pach/PCh.24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 marca

    Święta Aleksandra, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Maurycy Csak, zakonnik
      •  Święty Herbert, pustelnik
      •  Święty Wolfram, biskup
    ***
    Święta Aleksandra

    Aleksandra pochodziła z Ancyry w Galacji (dzisiejsza Ankara). Miała odmówić udziału w procesji z posążkami Artemidy i Ateny. Podczas wyznania wiary w Chrystusa została skazana na śmierć. Utopiono ją w bagnach, w pobliżu rodzinnego miasta, ok. 300 lub 310 r. wraz z sześcioma innymi kobietami, które wcześniej ślubowały dziewictwo i żyły poszcząc i pełniąc dobre uczynki. Były to: Klaudia, Eufrazja, Matrona, Julianna, Eutymia oraz najstarsza z nich, Teodozja. Przed utopieniem miały być wydane młodym mężczyznom na pohańbienie. Jednak ci uciekli, kiedy Teodozja pokazała im swoje siwe włosy. Wtedy wszystkie zostały w okrutny sposób torturowane: obnażono je, bito pałkami, obcinano piersi, ich ciała strugano ostrymi narzędziami aż do kości. Żadna z nich nie wyparła się Chrystusa.
    Ciała męczennic miał wydobyć z grzęzawisk, by je po chrześcijańsku pochować, Teodat (Teodot), siostrzeniec Teodozji (Tekusy), który od dawna pomagał chrześcijanom: odwiedzał ich w więzieniach, podnosił na duchu, ofiarował swój hotel na miejsce sprawowania liturgii. Po pochowaniu ciotki z Towarzyszkami został zdradzony przez sąsiadów i poniósł karę śmierci przez ścięcie. Jego ciało wraz z wydobytymi z grobu ciałami 7 męczennic spalono.
    Według innych hagiografów Aleksandra z Towarzyszkami po mękach została spalona żywcem w rozpalonym piecu.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest zawsze w towarzystwie innych męczennic, z którymi poniosła śmierć. Między sobą różnią się praktycznie tylko kolorem szat. Aleksandra ma czerwony płaszcz i białą chustę na głowie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 marca

    Święty Mikołaj z Flüe, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święta Benedykta od Bożej Opatrzności Cambiagio Frassinello
    ***
    Święty Mikołaj z Flüe

    Mikołaj (znany również jako brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche) urodził się w 1417 r. w Flüe, w pobliżu Sachseln (w kantonie Unterwalden w Szwajcarii), nad Jeziorem Czterech Kantonów. Jego ojciec, Henryk, był skromnym i prostym góralem, ale miał taki autorytet, że piastował różne stanowiska, tak w sądownictwie, jak i w zarządzie i sejmiku lokalnym.
    Mikołaj początkowo zamierzał poświęcić się wyłącznie służbie Bogu. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg. Ostatecznie jednak wrócił do świata, a nawet za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Z Dorotą Wyss miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Najmłodszy syn po zdobyciu stopnia akademickiego został proboszczem w Sachseln. Mieszkańcy kantonu mieli tak wielkie zaufanie do Mikołaja, że wybrali go na radcę i kantonalnego sędziego oraz deputowanego do federacji kantonów szwajcarskich. W latach 1433-1460 Mikołaj pełnił służbę wojskową w randze oficera. Wyróżniał się łagodnością w traktowaniu jeńców, opieką nad kościołami i nad ubogimi. To wszystko zyskiwało mu powszechny szacunek i miłość.
    Po kampanii wojennej, za zezwoleniem małżonki i zabezpieczywszy odpowiednio rodzinę, ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów nazywających się “Przyjaciółmi Boga” (1467); miał już wtedy 50 lat. We śnie otrzymał jednak napomnienie, że wolą Bożą jest, aby w rodzinnych stronach jako pustelnik budował i zachęcał do bogobojnego życia swoich współziomków. Dlatego założył w Ranft w pobliżu Flüe mały domek i kapliczkę, gdzie modlitwę łączył z uczynkami pokutnymi. Sława pustelnika zaczęła ściągać do niego ciekawych i pobożnych. Korzystał z każdej okazji, by mówić o Panu Bogu i o konieczności zbawienia swojej duszy. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka, gdzie księdzem był jego syn.
    Kiedy w roku 1473 nieomal ponownie nie doszło do wojny z Austrią, Mikołaj podjął się trudu, by załagodzić zaogniony spór. W roku 1481 wybuchła wojna domowa między kantonami Szwajcarii. Wówczas Mikołaj uratował jedność Szwajcarii. Przez proboszcza Stans, Heimo am Grund, który przybył do niego po radę, przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw. Dzięki temu podpisano tzw. “umowy ze Stans” i utworzono Związek Szwajcarski. Wdzięczni mieszkańcy tego kraju nadali mu tytuł “Ojca Ojczyzny”. Popularnie zaś zwano go z niemiecka “Bratem Klausem” (Bruder Klaus).

    Święty Mikołaj z Flüe

    Był jednym z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków u schyłku średniowiecza. Obdarowany został niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia. Fakt ten został potwierdzony kanonicznym procesem. Uciekano się do niego we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę. Nawrócił wiele zbłąkanych dusz.
    Zmarł 21 marca 1487 roku po krótkiej, ale bolesnej chorobie (spotyka się też datę 18 marca tego roku). Pan Bóg wsławił jego grób licznymi cudami, które zostały spisane w osobnej księdze. W roku 1501 powstał jego pierwszy żywot.
    Proces kanoniczny mógł się jednak rozpocząć dopiero w roku 1587, ze względu na okres wojen religijno-politycznych w Szwajcarii. 8 marca 1669 r. papież Klemens IX beatyfikował Mikołaja i zezwolił na jego kult, a papież Klemens X rozszerzył ten kult na całą Szwajcarię, a przede wszystkim na diecezję w Konstancji, na której terenie znajduje się Flüe i Sachseln. 15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jego ciało doznaje czci w kościele parafialnym w Sachseln, najbliższym miejsca urodzenia. Jest ponadto patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w długiej pokutnej szacie, boso. Jego atrybutami są: kij wędrowca, wieniec z róż, krzak cierniowy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Mikołaj z Flüe

    Święty pustelnik i mistyk (1417-1487).

    Znany również pod imieniem: brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche.

    Kaplica grobowa w Sachseln

    Urodził się 21 marca 1417 roku w rodzinie zamożnego chłopstwa – Henryka z Flüe
    i Emmy Ruobert, w kantonie Unterwalden. Jego rodzice byli bardzo pobożnymi ludźmi, którzy starali się dać swemu synowi jak najlepsze wykształcenie, jednocześnie pilnie dbając o naukę wiary. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg, ale nie zdecydował się zostać mnichem i powrócił do rodzinnej miejscowości. W wieku trzydziestu lat Mikołaj ożenił się z Dorotą Wyss, spełniając wolę rodziców, mimo swoich skłonności do życia kontemplacyjnego i pełnego umartwień. Mieli dziesięcioro dzieci: pięciu synów i pięć córek. Był sędzią grodzkim i radcą. Miał zwyczaj budzić się każdej nocy i czytać Psałterz Najświętszej Maryi Panny.

    Dom we Flueli-Ranft w którym mieszkał św. Mikołaj

    Gdy miał pięćdziesiąt lat, św. Mikołaj miał wizję konia pożerającego lilię i zrozumiał, że była to alegoria zakłócania jego modlitw przez ziemskie troski. Długo rozważał to co usłyszał, aż w końcu za zgodą żony, zabezpieczywszy rodzinę, opuścił swój dom w habicie uszytym przez żonę, zabierając ze sobą jedynie różaniec i kij. Udał się do doliny Ranft, tam wybudował małą chatę i kapliczkę, gdzie żył modlitwą, postami i umartwieniami, sypiał na podłodze, nie miał nawet stołu.

    Kaplica i cela św. Mikołaja w Ranft

    Pewnej nocy niezwykłe światło przeniknęło celę św. Mikołaja, od tego momentu nie czuł głodu ani zimna, a przez następne dziewiętnaście lat przyjmował Komunię Świętą, która była jego jedynym pokarmem. Lokalne władze chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście św. Mikołaj nie je ani nie pije, przez miesiąc blokowali możliwość kontaktowania się z pustelnikiem. Swego lekarza wysłał arcyksiążę Zygmunt, w pustelni zjawili się również wysłannicy cesarza Fryderyka III. Wszyscy stwierdzili, że Święty rzeczywiście przestrzega postu i odeszli pod wielkim wrażeniem jego pobożności i skromności. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka.

    Ludzie pielgrzymowali do niego z odległych stron, aby prosić go o modlitwę i radę.  Św. Mikołaj korzystał z każdej okazji, aby mówić o Panu Bogu i konieczności zbawienia swojej duszy. Wielu nawróciło się dzięki niemu.

    Proboszcz Heimo prosi św. Mikołaja o radę

    “Kroniki luzerneńskie”, Diebold Schilling, 1513r.

    Uznawany za ojca duchowego Szwajcarii i starej konstytucji (obowiązującej aż do rewolucji francuskiej). Gdy w 1481 roku Szwajcarii zagroziła wojna domowa między kantonami, proboszcz Stans, Heimo am Grund, udał się do św. Mikołaja i poprosił o radę. Ten przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw, pozwoliło to na podpisanie umowy ze Stans i utworzenie Związku Szwajcarskiego.

    Zmarł 21 marca 1487 roku, po bolesnej chorobie, która go zaatakowała krótko przed śmiercią. Został pochowany w Sachseln, niedaleko miejscowości gdzie się urodził.

    Do lat siedemdziesiątych XX wieku bogato zdobiony relikwiarz znajdował się w ołtarzu głównym, został zastąpiony prostym sarkofagiem umieszczonym pod stołem ołtarzowym.

    Płyta nagrobna św. Mikołaja w Sachseln

    Dnia 1 lutego 1648 roku papież Innocenty X zatwierdził kult św. Mikołaja,
    8 marca 1669 roku został beatyfikowany przez papieża Klemensa IX, a 15 maja 1947 roku został kanonizowany przez papieża Piusa XII i ogłoszony głównym patronem Szwajcarii.

    Patron:
    Szwajcarii, papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.

    Ikonografia:
    Przedstawiany jako bosy pustelnik z Jezusem Chrystusem, lub aniołem podającym mu Komunię, czasami z diabłem. Jego atrybutami są: krzak cierniowy, laska, kij, różaniec.

    Varia:
    Najmłodszy syn Doroty i św. Mikołaja został księdzem i doktorem teologii, wśród ich potomków było ponad trzydziestu kapłanów, a wnuk Świętego – Konrad Scheuber – został pustelnikiem, tak jak on.

    Lektura:
    Jacek Okoń “Pustelnik z Unterwalden. Święty Mikołaj z Flue”

    ze strony: Święci Pańscy

    ______________________________________________________________________

    Św. Mikołaj z Flue - przez 19 lat odżywiał się tylko Eucharystią
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Mikołaj z Flue – przez 19 lat odżywiał się tylko Eucharystią

    Mikołaj (znany również jako brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche) urodził się w 1417 r. w Flüe, w pobliżu Sachseln (w kantonie Unterwalden w Szwajcarii), nad Jeziorem Czterech Kantonów. Jego ojciec, Henryk, był skromnym i prostym góralem, ale miał taki autorytet, że piastował różne stanowiska, tak w sądownictwie, jak i w zarządzie i sejmiku lokalnym.

    Mikołaj początkowo zamierzał poświęcić się wyłącznie służbie Bogu. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg. Ostatecznie jednak wrócił do świata, a nawet za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Z Dorotą Wyss miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Najmłodszy syn po zdobyciu stopnia akademickiego został proboszczem w Sachseln. Mieszkańcy kantonu mieli tak wielkie zaufanie do Mikołaja, że wybrali go na radcę i kantonalnego sędziego oraz deputowanego do federacji kantonów szwajcarskich. W latach 1433-1460 Mikołaj pełnił służbę wojskową w randze oficera. Wyróżniał się łagodnością w traktowaniu jeńców, opieką nad kościołami i nad ubogimi. To wszystko zyskiwało mu powszechny szacunek i miłość.

    Po kampanii wojennej, za zezwoleniem małżonki i zabezpieczywszy odpowiednio rodzinę, ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów nazywających się “Przyjaciółmi Boga” (1467); miał już wtedy 50 lat. We śnie otrzymał jednak napomnienie, że wolą Bożą jest, aby w rodzinnych stronach jako pustelnik budował i zachęcał do bogobojnego życia swoich współziomków. Dlatego założył w Ranft w pobliżu Flüe mały domek i kapliczkę, gdzie modlitwę łączył z uczynkami pokutnymi. Sława pustelnika zaczęła ściągać do niego ciekawych i pobożnych. Korzystał z każdej okazji, by mówić o Panu Bogu i o konieczności zbawienia swojej duszy. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka, gdzie księdzem był jego syn.

    Kiedy w roku 1473 nieomal ponownie nie doszło do wojny z Austrią, Mikołaj podjął się trudu, by załagodzić zaogniony spór. W roku 1481 wybuchła wojna domowa między kantonami Szwajcarii. Wówczas Mikołaj uratował jedność Szwajcarii. Przez proboszcza Stans, Heimo am Grund, który przybył do niego po radę, przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw. Dzięki temu podpisano tzw. “umowy ze Stans” i utworzono Związek Szwajcarski. Wdzięczni mieszkańcy tego kraju nadali mu tytuł “Ojca Ojczyzny”. Popularnie zaś zwano go z niemiecka “Bratem Klausem” (Bruder Klaus).

    Był jednym z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków u schyłku średniowiecza. Obdarowany został niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia. Fakt ten został potwierdzony kanonicznym procesem. Uciekano się do niego we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę. Nawrócił wiele zbłąkanych dusz.

    Zmarł 21 marca 1487 roku po krótkiej, ale bolesnej chorobie (spotyka się też datę 18 marca tego roku). Pan Bóg wsławił jego grób licznymi cudami, które zostały spisane w osobnej księdze. W roku 1501 powstał jego pierwszy żywot.

    Proces kanoniczny mógł się jednak rozpocząć dopiero w roku 1587, ze względu na okres wojen religijno-politycznych w Szwajcarii. 8 marca 1669 r. papież Klemens IX beatyfikował Mikołaja i zezwolił na jego kult, a papież Klemens X rozszerzył ten kult na całą Szwajcarię, a przede wszystkim na diecezję w Konstancji, na której terenie znajduje się Flüe i Sachseln. 15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jego ciało doznaje czci w kościele parafialnym w Sachseln, najbliższym miejsca urodzenia. Jest ponadto patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.

    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w długiej pokutnej szacie, boso. Jego atrybutami są: kij wędrowca, wieniec z róż, krzak cierniowy.

    Brewiarz.pl

    ___________________________________________________________________________

    Mikołaj z Flüe – niezwykły święty na czas wojny

    Mikołaj z Flüe - niezwykły święty na czas wojny

    ***

    Kiedy docierają do nas przerażające doniesieniami z Ukrainy, trudno oprzeć się przekonaniu, że dziś jedynie baterie rakiet HIMARS i eskadry F-16 mogą odeprzeć barbarzyńskich najeźdźców lub udaremnić potencjalne konflikty w przyszłości. Ale czy potrafimy jeszcze uwierzyć, że autentyczna świętość może zapobiegać krwawym konfliktom? A przecież tak bywało w historii. Dziś, 21 marca, przypada wspomnienie św. Mikołaja z Flüe – Szwajcara, który wybrał zaskakującą drogę uświęcenia, a jego kluczowy udział w zażegnaniu bratobójczego konfliktu został dobrze udokumentowany.

    Cofnijmy się do jesieni średniowiecza. Jest początek XV w. – między Anglią a Francją toczy się wojna stuletnia, trwa Sobór w Konstancji, kończy się też Wielka Schizma Zachodnia, a papieżem zostaje Marcin V. Arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Trąba otrzymuje dla siebie i swych następców tytuł Prymasa Polski. W małej osadzie, zagubionej gdzieś wśród alpejskich hal kantonu Unterwalden, w dolinie potoku Melchaa, 21 marca 1417 r. przychodzi na świat syn zamożnych gospodarzy – Heiniego i Emmy von Flüe. Na chrzcie w kościele Krens nadano mu imię Mikołaj, prawdopodobnie po dziadku ze strony matki.

    Różaniec i halabarda

    Szwajcaria w tamtych czasach jest młodą, bo założoną w 1291 r. , konfederacją nielicznych jeszcze kantonów. Trzon społeczeństwa stanowią wolni chłopi, żyjący najczęściej z wypasu bydła na górskich połoninach. Ludzie zahartowani przez surową alpejską naturę, mocno stąpający po ziemi – są pracowici, wytrwali i waleczni. Wielu z nich bierze udział w walkach o interesy młodej i niewielkiej jeszcze ojczyzny, ale też w celach zarobkowych najmuje się do obcych armii. Oddziały szwajcarskich górali zbrojnych w halabardy lub długie piki o drzewcu z górskiej jodły sieją postrach na polach bitew XV – wiecznej Europy.

    Młodość Mikołaja upływała wśród rówieśników tak samo jak on przyswajających sobie pasterskie umiejętności – doglądanie bydła, dojenie krów, warzenie serów, ale też pracę w lesie. Chłopcy w wolnych chwilach wprawiali się w żołnierskim rzemiośle i brali udział w świętach strzeleckich. Młody Szwajcar zapewne wędrował też niekiedy ze stadami bydła na sprzedaż i to nie tylko do pobliskich miast, ale również za granicę, co wiązało się z przekraczaniem wielkich alpejskich przełęczy. Prawie na pewno Mikołaj nie uczęszczał do szkół i do końca życia pozostał niepiśmiennym.

    Z ustnych relacji przyjaciół, spisanych już po jego śmierci, dowiadujemy się, że Klaus często w odosobnieniu oddawał się modlitwie, od samego początku towarzyszyły mu też wizje mistyczne. Wizji gwiazdy jaśniejszej niż wszystkie inne miał doświadczyć już w łonie matki. Pełne symboli, nieraz malownicze obrazy, które widzi tylko przyszły święty, potwierdzają jego głęboko duchowe życie – biała wieża wyrastająca na alpejskiej łące, koń zjadający lilię, a później wizje niczym z obrazów Hieronima Boscha: ludzkie mrowie na otwartej przestrzeni zajęte budową ogrodzeń i mostów, pobierające przy tym myto, nie zwraca uwagi na strumienie oliwy, wina oraz miodu wypływające po dziesięciu stopniach ze wspaniałego pałacu.

    Pasterz z Unterwalden zaczyna też pościć o chlebie, wodzie i paru suszonych gruszkach, najpierw w piątki, a potem już cztery razy w tygodniu.

    Skomplikowana polityka młodej Konfederacji Szwajcarskiej wkracza w życie młodego Mikołaja – w spór pomiędzy Zurychem a Tyrolem włączają się też obywatele kantonu Unterwalden. Młody Klaus wyrusza na swoją pierwszą wojnę. Przyszło mu walczyć z brutalnymi najemnikami, przysłanymi przez króla francuskiego, zwanych Armagnacami. Syn gospodarzy von Flüe wykazuje się walecznością i odwagą, awansuje do stopnia kapitana. Z drugiej strony, według relacji towarzyszy broni, jak też jego biografów, wykazuje zdumiewającą w tamtych czasach łagodność, napominając żołnierzy: Przyjaciele, jeśli z Bożą pomocą pokonaliście nieprzyjaciela, oszczędźcie go i uhonorujcie swoje zwycięstwo wstrzemięźliwością i wielkością ducha.

    Mąż, ojciec, gospodarz i obywatel

    Mikołaj z Flüe wraca po wojnie do domu i przez chwilę myśli o przywdzianiu benedyktyńskiego habitu w najbliższym mu klasztorze, w Engelberg. Jednak za namową rodziców, po zasięgnięciu rady u miejscowego proboszcza i przemodleniu powołania decyduje się na małżeństwo – poślubia młodszą od siebie o 14 lat Dorotę Wyss.

    Odtąd prowadzi żywot przykładnego obywatela, gospodarza, męża i ojca dziesięciorga dzieci. Pan Bóg błogosławi jego sprawom, na farmie panuje dostatek. Do dziś we Flüeli-Ranft można podziwiać okazałe domostwo, które zaradny gospodarz wybudował dla swojej rodziny.

    Gospodarz na Flüeli-Ranft cieszył się zasłużonym mirem w okolicy – pobożny, zamożny, znany ze swojej mądrości. Nic dziwnego, że społeczność lokalna obdarzyła go zaufaniem, powierzając mu funkcję pełnomocnika w sporze o tzw. mokrą dziesięcinę (z jabłek i gruszek) z… miejscowym proboszczem, u którego niegdyś Mikołaj radził się w sprawie powołania. Kilka lat później przyszły święty został delegatem mieszkańców Obwalden w procesie z klasztorem w Engelberg. Głęboka pobożność nie przeszkadzała mu wejść w spór z duchownymi, gdy w grę wchodziły sprawy świeckie, a proces toczył się zgodnie z literą prawa. Wkrótce też mieszkańcy gminy powierzają mu urząd sędziego.

    Lecz oto już 40-letni, szanowany gospodarz z Flüeli-Ranft, znów rusza na wyprawę wojenną, której celem jest odbicie miasta Thurgau z rąk austriackiego księcia Zygmunta. Podczas tamtej wyprawy, Mikołaj wsławia się ocaleniem klasztoru św. Katarzyny w Diessenhofen. Kapitan von Flüe najpierw modli się żarliwie pod krzyżem nieopodal opactwa. Kiedy zyskuje pokój w sercu, nie pomny, że po ludzku ryzykuje swoją reputację oficera, a może i głowę, wyprasza u dowódców wyprawy, by nie puszczać z dymem murów konwentu, w których bronią się niedobitki wroga. Po uzyskaniu zgody w dowództwie, w ostaniej chwili wyrywa z rąk żołnierzy płonące żagwie. Wkrótce też zwolennicy księcia Zygmunta poddają się i opuszczają mury klasztoru, a wieść o chwalebnym czynie Mikołaja roznosi się w szeregach wojsk, wśród okolicznej ludności i zaskarbia mu wdzięczność Kościoła.

    Niedługo po powrocie z wyprawy wojennej wydaje się, że Unterwaldczyk osiąga szczyt swojego ziemskiego życia. Miejscowi postanawiają powierzyć mu godność landammanna – najwyższe stanowisko w kantonie. Lecz Mikołaj rezygnuje z propozycji zaszczytnego tytułu, a kiedy na jaw wychodzą korupcyjne praktyki wśród otaczających go radnych – o czym przekonuje go kolejna wizja mistyczna – rezygnuje również z funkcji sędziego.

    Święta decyzja

    W tym czasie rodzi się pragnienie jeszcze większego przylgnięcia do Boga. Coraz silniej dociera do Mikołaja przekonanie, że sumienna praca i służba na rzecz rodziny oraz społeczności lokalnej nie jest wystarczającą drogą do świętości. Pogrąża się w rozterkach, bezradnej modlitwie, atakują go pokusy. W Kerns probostwo obejmuje ks. Heimo am Grund, któremu Mikołaj powierza trudności duchowe, a ten zachęca go do codziennego rozważania Męki Pańskiej. To przynosi Szwajcarowi pokój ducha ale też pewność, żeby obrać drogę pustelnika Macieja Hattingera, którego poznał jeszcze w dzieciństwie. Wzmagają się wizje, stają się wręcz namacalne, kiedy np. spotyka trzy tajemnicze osoby, co do złudzenia przypomina nawiedzenie Abrahama pod dębami Mamre.

    W pięćdziesiątym roku życia Mikołaj z Flüe, podejmuje decyzję, która nawet w tamtych czasach wydaje się drastyczna. Po wielu błaganiach, uprosiwszy żonę, zostawia rodzinę i gospodarstwo. Po krótkim epizodzie wędrówki do Alzacji, wraca w rodzinne strony i zakłada pustelnię niedaleko rodzinnego domu. Odtąd przez kolejne 20 lat prowadzi żywot ascety – nic już nie odrywa go od głębokiej modlitwy i praktyk pokutnych.

    Godzinami medytuje też tajemniczy święty obraz, składający się z siedmiu medalionów. Miejscowi nazywają go odtąd Bratem Klausem. Potwierdzeniem właściwie wybranej przezeń drogi jest gruntownie udokumentowany (i sprawdzony przez biskupa Konstancji!) fakt, że pustelnik obywa się bez jedzenia i picia żyjąc tylko Eucharystią. Nie długo przyszło mu też cieszyć się odosobnieniem. Z całej Europy przybywają doń zarówno prostaczkowie jak i wielmoże, a przed jego pustelnią koczują nieraz tłumy. Brat Mikołaj ma bowiem charyzmat uzdrawiania i jasnowidzenia – za jego przyczyną dzieją się cuda. Eremita okazuje się też doskonałym rozjemcą w nawet najbardziej zapiekłych sporach. Pod koniec swojego pustelniczego życia charyzmatyk dokonuje cudu na skalę państwową.

    Ojciec Ojczyzny

    W latach 70. XV w. Konfederacja Szwajcarska składała się z ośmiu kantonów – Schwyz, Uri, Unterwalden, Luzern, do których dołączyły też Zug, Glurns oraz miasta Berno i Zurych z przyległymi ziemiami. Interesy i styl życia zamożnych miast coraz bardziej odróżniają się od życia w kantonach wiejskich. Lucerna zaś, otoczona murami z wieloma basztami, coraz mniej czuła związek z „leśnymi” kantonami, a coraz bardziej trzymała stronę miast.

    Kiedy Brat Klaus wiódł pustelnicze życie Szwajcaria prowadziła wojny z potężnym w owych czasach księstwem Burgundii. Dzielna piechota szwajcarska znów pokazała co potrafi rozbijając wojska Burgundów pod Murten i Nancy. Jednak podczas wojny kantony miejskie poprosiły o pomoc frankofońskie miasta Solura i Fryburg, nie będące wówczas w Konfederacji.

    To wszystko spowodowało poważne napięcie między kantonami wiejskimi a miejskimi. Osią sporu były: status Lucerny, „Związek w Związku wychodzący poza Związek” z miastami Solura i Fryburg oraz podział łupów wojennych.

    W lutym 1481 r. zwołano w mieście Stans zjazd przedstawicieli kantonów. Obrady trwały niemal rok. W grudniu wydawało się, że osiągnięto zgodę, wystarczyło tylko podpisać dokumenty. Lecz nagle, tuż przed świętami Bożego Narodzenia pojawiło się nieporozumienie, które urosło do niebotycznych rozmiarów, stawiając obradujące strony w stan jawnej wrogości – wszyscy mieli świadomość, że oznacza to krwawą i bratobójczą wojnę, a w efekcie rozpad Konfederacji!

    Obradom przysłuchiwał się miejscowy proboszcz z Kerns – Heimo am Grund. Widząc, że posłowie w bojowych nastrojach zbierają się do wyjazdu, ruszył z misją ostatniej szansy. Nie zważając na mróz i głęboki śnieg dotarł do oddalonej o kilkanaście kilometrów pustelni Mikołaja z Flüe. W nocy asceta podyktował duchownemu list do skonfliktowanych posłów. Po nieprzespanej nocy ksiądz ruszył w drogę powrotną.

    Było już po obiedzie, a przedstawiciel kantonów siodłali już konie. Niemal ze łzami w oczach proboszcz wybłagał u posłów ostatnie posiedzenie.

    List został odczytany. I nagle… cud! Już po chwili strony wróciły do rozmów i osiągnięto porozumienie – Das Verkommnis. Nikt już nie myślał o wojnie, Szwajcaria została ocalona! Z pewnością zadziałała tu sława, charyzma i opinia świętości otaczające pustelnika z Unterwalden. Lecz tylko Bóg wie, jak żarliwa była modlitwa Mikołaja i jak ciężka ofiara złożona z życia pełnego umartwień.

    Mikołaj z Flüe odchodzi w bolesnej agonii dokładnie w 70. roku życia, 21 marca 1487 r. Cuda za jego przyczyną nie ustają.

    W 1671 r. papież Klemens X zatwierdza kult błogosławionego na całą Szwajcarię.

    W 1947 r. papież Pius XII kanonizuje Brata Klausa.

    Kai/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 marca

    Święty Zachariasz, papież

    Święty Zachariasz

    Zachariasz był synem Polychroniusza z Kalabrii. Był Grekiem, ale urodzonym we Włoszech. Nie znamy szczegółów z jego lat młodzieńczych. Możliwe, że współpracował ze św. Grzegorzem III i był diakonem, którego podpis figuruje na synodzie rzymskim w roku 732.
    3 grudnia 741 roku został wybrany na stolicę Piotrową. Wybór Zachariasza na papieża nie wymagał już cesarskiego zatwierdzenia, niemniej jednak Zachariasz natychmiast po wyborze wysłał legatów do cesarza Konstantyna V Kopronyma (719-775), zawiadamiając go o wstąpieniu na tron św. Piotra i prosząc o przywrócenie kultu obrazów. Zachariasz był ostatnim z papieży tzw. wschodnich, który zwrócił się do cesarza o zatwierdzenie swojego wyboru.
    Łagodnością i życzliwością zjednał sobie lud Italii, cesarza i sąsiadów. Utrzymywał dobre stosunki z Konstantynopolem. Zawarł pokój z Longobardami, odzyskując część ziem i jeńców. Kiedy zaprzyjaźniony król Ratchis utracił tron, przyjął go do siebie. Zawarł sojusz z Frankami oraz udzielił poparcia Pepinowi Małemu. Zachariasz odrestaurował i upiększył wiele kościołów. Przeniósł swoją siedzibę z Palatynu do Lateranu i powiększył tamtejszy pałac.
    Zmarł w Rzymie po 11 latach pontyfikatu 15 marca 752 roku. Został pochowany w bazylice św. Piotra. Wszedł do literatury chrześcijańskiej jako tłumacz na język grecki łacińskich Dialogów św. Grzegorza Wielkiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 marca

    Święta Rafka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Turybiusz z Mongrovejo, biskup
      •  Święty Józef Oriol, prezbiter
      •  Błogosławiony Metody Dominik Trćka, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Rafka
    Pietra Choboq Ar-Rayes przyszła na świat w dniu 29 czerwca 1832 roku w Himlaya, w libańskim regionie Metn. Wychowała się w rodzinie katolickiej. Na chrzcie otrzymała imię Boutroussyeh (Pietra). Jej rodzina po śmierci matki w 1839 roku znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Dlatego w 1843 roku jej ojciec wysłał córkę do pracy, jako służącą w domu zamożnego Libańczyka w Damaszku. Kiedy po czterech latach wróciła do domu, okazało się, że ojciec ożenił się po raz drugi. Zarówno macocha, jak jedna z ciotek chciały wydać ją za mąż, ale Boutroussyeh postanowiła swe życie poświęcić Bogu.
    Wstąpiła do Zgromadzenia Córek Maryi w Bikfaya. Rodzice próbowali przekonać ją do zmiany zdania, ale ona pozostała niewzruszona w swym postanowieniu. Po zakończeniu nowicjatu, w dniu 10 lutego 1856 roku, złożyła śluby zakonne. Dwa lata później skierowano ją do pracy w seminarium w Ghazir, które prowadzili jezuici. Pracowała w kuchni, uczyła się ortografii i arytmetyki, a w wolnym czasie pogłębiała znajomość języka arabskiego.
    Od 1860 roku była nauczycielką katechizmu i wychowawczynią w szkołach swojego zgromadzenia. Cztery lata później przeniesiono ją do Maad, gdzie razem z inną zakonnicą założyła szkołę dla dziewcząt. W tym okresie jej macierzyste zgromadzenie przechodziło poważny wewnętrzny kryzys. Siostra Boutroussyeh modliła się żarliwie, prosząc Boga o pomoc w podjęciu decyzji zgodnej z Jego wolą. Pewnego dnia w śnie ukazali się jej św. Jerzy, św. Szymon Słupnik i św. Antoni Pustelnik, który powiedział do niej: “Wstąp do Zakonu Libańskich Mniszek Maronickich”. Tak też uczyniła.
    Jeden z dobroczyńców Zgromadzenia Córek Maryi pomógł jej dostać się do klasztoru św. Szymona al-Qarn w Ad’tou. Rozpoczęła w nim nowicjat w dniu 12 lipca 1871 roku, a już w dniu 25 sierpnia następnego roku złożyła uroczyste śluby zakonne i przyjęła imię Rafka, na pamiątkę swojej matki. Przeżyła w tym klasztorze 26 lat, dając przykład posłuszeństwa, gorliwości w modlitwie, ascezy, poświęcenia i pracowitości.
    W październiku 1885 roku podczas modlitwy prosiła Boga, by dał jej udział w zbawczej męce Chrystusa. Kierowana łaską Bożą, cierpiała z powodu wielu dolegliwości, znosząc je z cierpliwością i pokorą. Jej modlitwy zostały wysłuchane. Z każdym rokiem Chrystus otaczał ją swym cierpieniem. W 1899 roku Rafka całkowicie straciła wzrok, a wkrótce także została sparaliżowana. Nieustannie dziękowała Bogu za wszystko, szczególnie za dar cierpienia. Zmarła w dniu 23 marca 1914 roku.
    Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w dniu 17 listopada 1985 roku, a w dniu 10 czerwca 2001 roku włączył ją do grona świętych. Był to dzień uroczystości Trójcy Przenajświętszej. Do Watykanu przybyło kilkadziesiąt tysięcy rzymian i pielgrzymów z Włoch oraz z innych krajów i kontynentów, wśród nich m.in. 12 tysięcy Libańczyków. Papież powiedział wówczas: “Na Bliskim Wschodzie, tak ciężko doświadczonym przez liczne krwawe konflikty i tyle niezawinionych cierpień, świadectwo tej libańskiej zakonnicy pozostaje źródłem ufności dla wszystkich skrzywdzonych. Żyła ona zawsze w ścisłej więzi z Chrystusem i tak jak On nigdy nie zwątpiła w człowieka. Dlatego właśnie jej przykład jest wiarygodnym znakiem, ukazującym, że tajemnica paschalna Chrystusa wciąż przemienia świat, aby zakiełkowała w nim nadzieja nowego życia, ofiarowana wszystkim ludziom dobrej woli”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 marca

    Święty Oskar Romero, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Szwedzka, zakonnica
    ***
    Święty Oskar Romero

    Oskar Arnulf Romero Galdámez urodził się 15 sierpnia 1917 w Ciudad Barrios (departament San Miguel w południowo-wschodnim Salwadorze). Po studiach teologicznych w San Salvadorze i Rzymie przyjął 4 kwietnia 1942 r. w stolicy Włoch święcenia kapłańskie, po czym pracował duszpastersko do 1967 r. w parafiach diecezji San Miguel oraz jako wykładowca w seminarium duchownym i na uniwersytecie w stolicy kraju.
    W latach 1967-1974 był sekretarzem generalnym episkopatu Salwadoru, od 1970 do 1974 r. – biskupem pomocniczym stołecznej archidiecezji, w latach 1974-1977 biskupem Santiago de Maria, a w lutym 1977 został arcybiskupem metropolitą San Salvadoru. Zdobył szybko popularność wśród szerokich rzesz ludzi dzięki swemu zaangażowaniu społecznemu i kazaniom, które głosił w stołecznej katedrze. Arcybiskup walczył o prawa człowieka w ojczystym Salwadorze, odważnie krytykował przejawy niesprawiedliwości, potępiał akty przemocy obu stron rozdzierającej kraj wojny domowej. W latach 1978 i 1979 był dwukrotnie zgłaszany do Pokojowej Nagrody Nobla. W styczniu 1979 r. i w styczniu 1980 r. dwukrotnie spotkał się z Janem Pawłem II.

    Święty Oskar Romero i święty Jan Paweł II

    Jego zaangażowanie społeczne ściągnęło na niego niezadowolenie wojskowych, rządzących wtedy krajem. Zginął zastrzelony w dniu 24 marca 1980 r. podczas odprawiania Mszy św. w kaplicy stołecznego szpitala Opatrzności Bożej. O zlecenie tej zbrodni są podejrzani wysokiej rangi wojskowi, jednakże jej okoliczności nie zostały dotychczas wyjaśnione. Pogrzeb arcybiskupa stał się manifestacją ogromnej sympatii do niego, a jednocześnie stał się wyrazem protestu przeciw krwawym zbrodniom rządzącej krajem junty wojskowej.
    Jan Paweł II na wieść o śmierci arcybiskupa Romero nazwał go “gorliwym pasterzem” i dwukrotnie modlił się przy jego grobie w katedrze w San Salvadorze: w latach 1983 i 1990.3 lutego 2015 r. papież Franciszek zgodził się na promulgowanie dekretu o uznaniu męczeństwa arcybiskupa. Uroczysta beatyfikacja abp. Oscara Romero odbyła się 23 maja 2015 r. w San Salvadorze; ceremonii w imieniu papieża Franciszka przewodniczył kard. Angelo Amato SDB.
    W październiku 2016 r. Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie zostały zgłoszone trzy cuda przez wstawiennictwo bł. Oscara Romero, jednak każdy z nich po szczegółowym zbadaniu został odrzucony. 31 stycznia 2017 r. został przyjęty do rozpatrzenia czwarty cud uzdrowienia kobiety w ciąży Cecilii Maribel Flores w procesie diecezjalnym w San Salvadorze. Po uważnym zbadaniu sprawy 6 lutego 2018 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zatwierdziła to uzdrowienie jako cud. Miesiąc później papież Franciszek podpisał dekret uznający cud za wstawiennictwem bł. Oscara Romero, co otworzyło drogę do jego kanonizacji, której papież dokonał 14 października 2018 r. w Rzymie podczas trwającego wtedy Synodu Biskupów na temat młodzieży.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 marca

    Zwiastowanie Pańskie

    Zobacz także:
      •  Święty Prokop, prezbiter
      •  Błogosławiona Jozafata Michalina Hordaszewska, dziewica
    ***
    Zwiastowanie - Albani

    Dzisiejsza uroczystość przypomina nam o tym wielkim zdarzeniu, od którego rozpoczęła się nowa era w dziejach ludzkości. Archanioł Gabriel przyszedł do Maryi, niewiasty z Nazaretu, by zwiastować Jej, że to na Niej spełnią się obietnice proroków, a Jej Syn, którego pocznie w cudowny i dziewiczy sposób za sprawą Ducha Świętego, będzie Synem samego Boga. Fakt, że uroczystość ta przypada często w trakcie Wielkiego Postu uzmysławia nam, że tajemnica Wcielenia jest nierozerwalnie związana z tajemnicą śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.Początki tej uroczystości są nadal przedmiotem dociekań. Najprawdopodobniej nie została ona wprowadzona jakimś formalnym dekretem władzy kościelnej, ale wyrosła z refleksji nad wydarzeniem tak szczegółowo przedstawionym na kartach Ewangelii.
    Uroczystość Zwiastowania zaczął najpierw wprowadzać Kościół Wschodni już od wieku V. Na Zachodzie przyjęło się to święto od czasów papieża św. Grzegorza Wielkiego (+ 604). Najstarszym świadectwem tego święta na Wschodzie jest homilia Abrahama z Efezu, wygłoszona najprawdopodobniej w Konstantynopolu między 530 a 550 r. Święto w Konstantynopolu potwierdzone jest w VI w., w Antiochii pod koniec VI w., w Jerozolimie w I połowie VII w. Na Zachodzie natomiast potwierdzenie znajdujemy w VII w. (Rzym i Hiszpania). W swoich początkach uroczystość ta miała wysoką rangę, gdyż była uważana za święto Pańskie. Akcentowano nie tyle moment zwiastowania, co wcielenia się Chrystusa Pana, czyli pierwszy akt Jego przyjścia na ziemię i rozpoczęcia dzieła naszego zbawienia. Tak jest i dotąd. Z czasem lud nadał temu świętu charakter maryjny, pierwszą osobą czyniąc Maryję jako “błogosławioną między niewiastami”, wybraną w planach Boga na Matkę Zbawiciela rodzaju ludzkiego. Liber Pontificalis papieża św. Sergiusza I (687-701) poleca, aby w święto Zwiastowania, podobnie jak w święto Ofiarowania Pana Jezusa, Narodzenia i Zaśnięcia Maryi wychodziła procesja z litanią z kościoła św. Hadriana do bazyliki Matki Bożej Większej. O święcie Zwiastowania wspominają synody w Toledo (656) i w Trullo (692). We Francji na ten dzień była przeznaczona osobna, bardzo piękna procesja.
    Wiadomo także, że już w IV wieku w Nazarecie powstała bazylika Zwiastowania. Wystawił ją bogacz żydowski, Józef z Tyberiady, który przeszedł na chrześcijaństwo. Wybudował on kościół na miejscu, gdzie według podania miał stać domek Świętej Rodziny. W roku 570 nawiedza tę bazylikę i opisuje pielgrzym, Antoni z Piacenzy. Przetrwała ona do wieku XI. Krzyżowcy na jej miejscu wystawili o wiele większą i bardziej okazałą. Ta z kolei przetrwała aż do roku 1955, kiedy to franciszkanie wystawili nową, obecnie istniejącą świątynię. W odległości ok. 200 metrów od niej znajduje się kościół św. Józefa. W wieku VI stał na tym miejscu kościół Matki Bożej Karmiącej. W pobliżu niego znajduje się także synagoga, zbudowana na miejscu tej, w której Chrystus często przebywał i nauczał. Pamiątką najpewniejszą z czasów Maryi jest jej studnia, jedyna zresztą w Nazarecie. Na tym miejscu stał kiedyś kościół poświęcony świętemu archaniołowi Gabrielowi.

    Zwiastowanie - Fra Angelico

    Nie mamy także pewności, dlaczego na obchód tajemnicy Zwiastowania wybrano właśnie dzisiejszy dzień. Najczęściej podaje się wyjaśnienie wiążące 25 marca z dniem, w którym celebrujemy Narodzenie Pańskie – 25 grudnia, a zatem datami, które dzieli dokładnie 9 miesięcy. Współcześni badacze genezy święta Zwiastowania wykluczają jednak ten element. Chrześcijanie pierwszych wieków przywiązywali wielką wagę do ostatnich dni marca i początku kwietnia. Związane to było z datą 14 Nizan w Starym Testamencie – ze świętem Paschy. Prawdopodobnie dlatego właśnie w ostatnich dniach marca wspominano moment Zwiastowania – początku Życia, które przez mękę, śmierć i z martwych powstanie odnowiło wszechświat.
    Powszechnie posługujemy się dwiema modlitwami, które upamiętniają moment Zwiastowania. Są to “Zdrowaś Maryjo” i “Anioł Pański”.Pozdrowienie Anielskie. Modlitwa ta składa się z pozdrowienia archanioła, z radosnego okrzyku św. Elżbiety i z modlitwy Kościoła. Na słowach pozdrowienia Gabriela – “łaski pełna” – Kościół oparł wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi. Skoro bowiem Maryja była pełna łaski, to nie mogła jej nigdy być pozbawiona. Słowa św. Elżbiety: “Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego” zawierają część pozdrowienia anioła (Błogosławionaś Ty między niewiastami). W ten sposób św. Elżbieta jakby chciała podkreślić, że znana jest jej tajemnica Zwiastowania, że w imieniu wszystkich niewiast świata winszuje Maryi tak wielkiej godności.
    Do wieku XVI odmawiano w Kościele tylko słowa anioła i Elżbiety. Papież św. Pius V oficjalnie wprowadził resztę słów, które do dnia dzisiejszego odmawiamy. Modlitwę Pozdrowienia Anielskiego odmawiały miliony wiernych i wielu świętych wielekroć na dzień. Do jej rozpowszechnienia przyczyniło się również “nabożeństwo trzech Zdrowaś”. Propagowało je wielu świętych, jak np. św. Leonard z Porto Maurizio (+ 1751), św. Alfons Liguori (+ 1787) i św. Jan Bosko (+ 1888). Jedni rozpowszechniali to nabożeństwo dla uproszenia sobie trzech cnót: wiary, nadziei i miłości; inni dla zachowania potrójnej czystości – niewinności, czystości, celibatu; inni wreszcie dla uproszenia sobie łaski dobrej śmierci i zbawienia duszy.
    Do liturgii Pozdrowienie Anielskie zostało wprowadzone w formie antyfony do Mszy świętej w IV Niedzielę Adwentu w wieku XII. Najwięcej jednak do rozpowszechnienia Zdrowaś Maryjo przyczyniła się praktyka odmawiania różańca świętego, gdzie tę modlitwę powtarza się obecnie aż 200 razy.Anioł Pański. Historia tej modlitwy sięga wieków średnich, kiedy to biciem dzwonów wyznaczano trzy pory dnia: rano, południe i wieczór. Z powodu braku zegarów był to zwyczaj bardzo praktyczny. Przez pobożne odmawianie tej modlitwy przypominamy sobie scenę Zwiastowania i to, co się w niej dokonało.
    Paweł VI w Adhortacji apostolskiej Marialis cultus tak zachęca do odmawiania tej modlitwy: “Gdy chodzi o modlitwę Anioł Pański, to chcemy jedynie powtórzyć naszą zachętę, prostą, lecz gorącą, aby zwyczajowe odmawianie tej modlitwy zostało zachowane. Mimo bowiem upływu wieków zachowuje ono swoją siłę i blask. Jest to modlitwa prosta, zaczerpnięta z Pisma świętego”. Papież sam tę modlitwę codziennie odmawia, często spotykając się przy tej okazji z wiernymi gromadzącymi się na placu św. Piotra, którym po modlitwie udziela błogosławieństwa.Scena Zwiastowania to jeden z ulubionych tematów malarstwa religijnego. Najdawniejszy wizerunek Maryi – z II w. – zachował się w katakumbach świętej Pryscylli. Maryja siedzi na krześle, przed Nią zaś stoi anioł w postaci młodzieńca, bez skrzydeł, za to w tunice i w paliuszu, który gestem ręki wyraża rozmowę. Podobne malowidło spotykamy z wieku III w katakumbach św. Piotra i Marcelina. Od wieku IV spotykamy Gabriela ze skrzydłami. Ma on w ręku laskę podróżną albo lilię. Na łuku tęczowym w bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie wśród dziewięciu obrazów – barwnych mozaik – jest również scena Zwiastowania (z wieku IV). Maryja jest ubrana w bogate szaty i siedzi na tronie w świątyni jerozolimskiej w chwili, kiedy haftuje purpurową zasłonę dla świątyni. Na głowie ma królewski diadem. Nad Maryją unosi się Duch Święty w postaci gołębicy. W pobliżu jest archanioł Gabriel. Podobne ujęcie Zwiastowania w mozaice spotykamy w Parenze (w. IV).
    W jednym z kościołów Rawenny spotykamy mozaikę z wieku VI, na której Maryja jest przedstawiona, jak siedzi przed swoim domem i w ręku trzyma wrzeciono. Anioł stoi przed Nią z berłem. Podobną mozaikę spotkamy w bazylice świętych Nereusza i Achillesa w Rzymie (w. IX). Na Ewangeliarzu cesarza Ottona I (w. X) i w Sakramentarzu św. Grzegorza (w. X) spotykamy pięknie namalowane barwne sceny Zwiastowania. Podobnie piękne sceny Zwiastowania spotykamy w wieku XII w Ewangeliarzu z Gegenbach, z Hardhausen, św. Hildegardy i w rzeźbie w katedrze w Chartres. Tam również widzimy tę scenę na witrażu. Z wieku XIII pochodzi wspaniała mozaika w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu w Rzymie. Scenę Zwiastowania unieśmiertelnili ponadto m.in.: Giotto, Szymon Marcin ze Sieny, Fra Angelico, Simone Martini, Taddeo Bartoli, Masaccio.
    Pierwsze wizerunki przedstawiają Maryję na tronie (do w. XII). Sztuka romańska (od w. XII) wprowadza ruch i usiłuje nawet oddać uczucia Maryi. Od wieku XIV Maryja otrzymuje często gałązkę oliwną. Anioł zaś trzyma prawie zawsze laskę podróżną, lilię, berło lub gałązkę oliwną. Maryja bywa przedstawiana w czasie modlitwy (klęcznik), z przędziwem, w domu lub koło domu, rzadko przy studni czy świątyni.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 marca

    Święty Dobry Łotr

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Tomasz z Costacciaro
      •  Święty Ludger, biskup
      •  Święty Braulion, biskup
    ***
    Święty Dobry Łotr
    Święty Dyzmas (w prawosławiu Rach) to jeden z dwóch łotrów, powieszonych na krzyżu obok Jezusa. Informację o nim przekazuje św. Łukasz w swojej Ewangelii. Kiedy drugi z ukrzyżowanych z Jezusem łotrów urągał Mu, Dyzmas skarcił go mówiąc, że oni umierają słusznie, za swe zbrodnie, ale Jezus nic złego nie uczynił. Zwrócił się do Jezusa, prosząc, żeby wspomniał na niego, kiedy już przyjdzie do swego królestwa. A Jezus obiecał Dobremu Łotrowi – bo tak go od tego czasu nazywamy – że jeszcze dziś będzie z Nim w raju. Był to pierwszy swoisty akt kanonizacji, którego jeszcze na Krzyżu dokonał Chrystus.O Dobrym Łotrze pisało wielu Ojców Kościoła i świętych. Jego imię – Dyzmas – pochodzi z pism apokryficznych. Kościół wschodni czci go nawet jako męczennika. W Bolonii, w kościele św. Witalisa i w bazylice św. Stefana, oddawano cześć częściom krzyża, na którym Dobry Łotr miał ponieść śmierć. Pielgrzymi, udający się do Ziemi Świętej, chętnie nawiedzali miejscowość Latrum w pobliżu Emaus, która im przypominała postać Dobrego Łotra.Dobry Łotr jest symbolem Bożego Miłosierdzia; pokazuje, że nawet w ostatniej chwili życia można jeszcze powrócić do Boga. Św. Dyzmas jest patronem Gallipoli (Apulii), skruszonych złodziejów, więźniów, umierających, skazanych na śmierć i dobrej śmierci oraz kapelanów więziennych, pokutujących i nawróconych grzeszników. Stanowi wzór doskonałego żalu za grzechy.W ikonografii przedstawiany jest jako młodzieniec, również w wieku dojrzałym, a nieraz też jako starzec. Jego strojem jest opaska na biodrach lub krótka tunika. Atrybutami św. Dyzmy są krzyż, łańcuch, maczuga, miecz lub nóż.Warto wiedzieć, że dolna (trzecia) ukośna belka prawosławnego krzyża symbolizuje skazańców ukrzyżowanych z Chrystusem. Jej prawy kraniec, uniesiony do góry, wskazuje niebo, do którego poszedł Dobry Łotr. Lewy kraniec wskazuje piekło, do którego trafił ten, który nie wyraził skruchy.Episkopat Polski zdecydował w 2009 r, że dzień wspomnienia św. Dobrego Łotra obchodzony jest w Polsce jako Dzień Modlitw za Więźniów.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 marca

    Święty Rupert, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Ernest, opat i męczennik
    ***
    Święty Rupert

    Rupert był pierwszym biskupem Salzburga. Należał do możnej rodziny franko-niemieckiej Robertynów, spokrewnionej z Karolingami. O pierwszych latach jego życia wiemy niewiele. Kształcił się w Niemczech, w klasztorze irlandzkim. Od roku 700 jako biskup misyjny przechodził obszary Bawarii, po Regensburg (Ratysbonę) i Lorch. Cieszył się sympatią księcia Bawarii, który udzielał mu pomocy koniecznej do jego pracy apostolskiej. Na ruinach rzymskiego miasta Juvanum (Salzburg) założył opactwo benedyktyńskie i wystawił pierwszy w Austrii kościół pod wezwaniem św. Piotra. Jako opat i biskup rządził nowo powstałą diecezją salzburską. Dla swojej krewnej, Erentrudy, Rupert wystawił benedyktyńskie opactwo żeńskie w Nonenberg, gdzie wkrótce Erentruda została opatką. Te dwa opactwa stały się prawdziwym błogosławieństwem dla Austrii.
    Rupert głosił niezmordowanie słowo Boże, gromadził koło siebie kapłanów i obsadzał nimi ważniejsze miejsca dla głoszenia Ewangelii i dla potrzeb duszpasterstwa. Słusznie też zasłużył sobie na tytuł apostoła Bawarii i Austrii.
    Data jego śmierci nie jest pewna. Przyjmuje się 27 marca ok. 720 roku. Został pochowany w założonym przez siebie opactwie w Salzburgu, w kościele św. Piotra. Św. Wigiliusz, jeden z uczniów Ruperta, przeniósł ciało Świętego do katedry (774). Równało się to z pozwoleniem na oddawanie czci publicznej. Zanim bowiem papieże nie zarezerwowali dla siebie prawa kanonizacji, czynił to miejscowy metropolita z biskupami, duchowieństwem i ludem. Św. Wigiliusz został także biskupem Salzburga, podniesionego niebawem do godności metropolii. O popularności Ruperta w Europie środkowej świadczy to, że ku jego czci wystawiono aż 125 kościołów.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 marca

    Błogosławiona Joanna Maria de Maille, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święty Guntram, król
    ***
    Błogosławiona Joanna Maria de Maille

    Joanna urodziła się w 1331 r. w szlacheckiej rodzinie na zamku La Roche, niedaleko Tours, we Francji. W młodym wieku wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka z Asyżu. W 1347 r. poślubiła młodego barona Roberta de Silly. Wkrótce po zawarciu małżeństwa oboje złożyli dozgonny ślub czystości. Małżonkowie pełnili dzieła miłosierdzia – wspierali ubogich, opiekowali się chorymi w czasie epidemii dżumy. W czasie wojny francusko-angielskiej baron de Silly dostał się do niewoli. Po wykupieniu wrócił do żony, ale wkrótce zmarł z trudów i wyczerpania.
    Joanna została zmuszona do opuszczenia posiadłości rodziny zmarłego małżonka i osiadła w Tours, w skromnym mieszkaniu przylegającym do klasztoru franciszkanów. Przed biskupem ponowiła ślub czystości. Wiodła życie pełne umartwienia, modlitwy i poświęcenia. Przez pewien czas przebywała w pustelni w Planche de Vaux, oddając się kontemplacji. Umartwiając się, włożyła na głowę koronę cierniową. Wróciła później do Tours i pracowała jako posługaczka w miejscowym szpitalu. Przypisuje się jej dar czynienia cudów.
    Umarła mając 82 lata w dniu 28 marca 1414 r. Została pochowana w habicie klarysek. Papież Pius IX (franciszkański tercjarz) beatyfikował ją w 1871 r. Jest patronką wdów, wygnańców, emigrantów, ludzi, którzy stracili rodziców, ofiar przemocy, ludzi wyśmiewanych dla ich pobożności i osób mających problemy rodzinne.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 marca

    Święty Stefan IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm Temperiusz, biskup
      •  Święty Bertold, prezbiter
    ***
    Święty Stefan IX

    Stefan był synem Gozelona, diuka Lotaryngii, wnukiem ostatniego króla Italii. Wykształcenie uzyskał w Liège, w kościele św. Lamberta. W latach 1041-1048 był biskupem Liège. Papież Leon IX (jego kuzyn) zabrał go ze sobą do Rzymu, kiedy wracał z pielgrzymki do Niemiec i Francji. Piastował stanowisko kanclerza i bibliotekarza Kościoła rzymskiego. W tej roli towarzyszył papieżowi w jego wędrówkach po Europie. Pod koniec życia Leon IX wysłał go z poselstwem do Konstantynopola, ale misja nie przyniosła owoców; odwrotnie, przypieczętowała podział Kościoła.
    Po śmierci papieża Stefan udał się na Monte Cassino. Tam został 36. opatem. Wkrótce następca Leona IX, papież Wiktor II, mianował go kardynałem, prezbiterem kościoła św. Chryzogonusa. W roku 1057 wybrano go na stolicę Piotrową. Znany jest jako Stefan IX albo Stefan X – ze względu na błąd w numeracji, który sprostowano dopiero na Soborze Watykańskim II. Jako papież kontynuował reformy i zmiany zainicjowane przez św. Leona IX. Podjął wewnętrzną reformę Kościoła. Zwołał kilka synodów, na których potępiono symonię i małżeństwa kleru. Kapłani, którzy żyli w konkubinacie, mieli być usuwani z urzędu.
    Nie zdążył zrealizować planowanego wznowienia rozmów z Kościołem bizantyjskim, by zakończyć schizmę. Uniemożliwiła mu to choroba, z którą zmagał się niemal od wyboru na Stolicę Piotrową. Jego pontyfikat trwał niecały rok. Zmarł w 1058 r. we Florencji. Pochowany został w kościele św. Reparaty (na którego miejscu wznosi się dziś katedra Santa Maria del Fiore).
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 marca

    Święty Leonard Murialdo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Amadeusz IX Sabaudzki, książę
    ***
    Święty Leonard Murialdo

    Leonard urodził się w Turynie i tam też dokonał swojego żywota. Pochodził z rodziny szlacheckiej, która kiedyś założyła osadę pod Turynem, Murialdo. Do dziś zachowały się ruiny zamku w Murialdo, siedziba pierwotnych właścicieli okolicy. Leonard przyszedł na świat 26 października 1828 roku. W następnym dniu został ochrzczony w kościele parafialnym S. Dalmazzo i otrzymał imiona Leonard Jan Chrzciciel Donat i Maria. Miał jednego brata i siedem sióstr.
    Kiedy miał 8 lat, rodzice oddali go do prywatnej szkoły, prowadzonej przez pijarów w Savonie. Po powrocie do Turynu studiował filozofię w kolegium św. Franciszka z Pauli, akredytowanym do tamtejszego uniwersytetu. Rozpoczął studia teologiczne, wieńcząc je doktoratem (1850). W rok potem otrzymał święcenia kapłańskie. Za zezwoleniem biskupa oddał się pracy duszpasterskiej na peryferiach Turynu, bardzo wówczas religijnie i materialnie zaniedbanych. Głosił słowo Boże, spowiadał, nawiedzał domy ubogich, szpitale, domy poprawcze i więzienia. W pracy tej zetknął się bezpośrednio ze św. Józefem Cafasso i ze św. Janem Bosko. Zakładał komitety do budowy nowych kościołów, których brak dawał się dotkliwie wtedy odczuwać w mieście. Popierał także konferencje św. Wincentego a Paulo, których celem było niesienie pomocy ubogim i opuszczonym. W latach 1857-1865 objął kierownictwo oratorium św. Alojzego, które założył św. Jan Bosko. Prowadził tam równocześnie szkołę świąteczną i codzienną wieczorową dla młodzieży pracującej; zorganizował także chór i orkiestrę. W roku 1858 miał szczęście towarzyszyć św. Janowi Bosko i bł. Michałowi Rua w pielgrzymce do Rzymu i brać udział w ich prywatnej audiencji u papieża Piusa IX. Należał bowiem do ich najbliższych współpracowników.
    W roku 1861 dołączył do szeroko wówczas zakrojonej wśród katolików akcji “uświęconej niedzieli”. W tym samym roku zorganizował akcję “świętopietrza”, by przyjść papieżowi z pomocą materialną, gdyż ten był w trudnej sytuacji. Wojska Garibaldiego zajmowały coraz to nowe obszary Państwa Kościelnego dla nowo rodzącego się państwa włoskiego. W tym czasie powstał w Europie wielki ruch, usiłujący skupić w swoich szeregach robotników katolickich i wywalczyć dla nich należne prawa. Na czele tego ruchu stanęli najwybitniejsi społecznicy katoliccy Niemiec, Francji i Anglii. Leonard udał się do tych krajów, by zetknąć się u samych źródeł z tym ruchem i przeszczepić go na ziemię włoską. Po dwóch latach (1865-1866) wrócił do Turynu i objął prowadzenie “Kolegium Rzemiosł”, które ufundował ks. Jan Cocchi. Przy tym kolegium pozostał już do śmierci, rozwijając stąd wszechstronną działalność społeczną i charytatywną przez 34 lata.Dla utrwalenia rozpoczętych dzieł założył nową rodzinę zakonną pod wezwaniem św. Józefa (józefitów). Był to rok 1867. Swoich synów duchowych zobowiązywał osobnym ślubem do obrony nieomylności papieża aż do gotowości przelania za tę prawdę krwi. Prawda o papieskiej nieomylności została zdefiniowana jako dogmat na Soborze Watykańskim I w 1869 roku. W roku 1870 założył “Stowarzyszenie Młodzieży św. Józefa” o nastawieniu wybitnie apostolskim, a w roku następnym (1871) “Stowarzyszenie Promotorów Katolickich w Turynie”. Za nimi poszły inne inicjatywy: “Związek Promotorów Katolickiego Laikatu”, “Dzieło Bibliotek Czytanek Katolickich”, “Unia Robotników Katolickich” itp. Jak bardzo na czasie było jego zgromadzenie, dowodzi tego fakt, że po zaledwie 3 latach liczyło ono już w Italii ok. 30 placówek.
    W roku 1872 Leonard wybrał się ponownie w podróż do Francji, gdzie uczestniczył w Kongresie Robotników Katolickich. Dnia 19 marca 1873 r. doszło do ostatecznego powstania józefitów. Stolica Apostolska zatwierdziła zgromadzenie w latach 1890 i 1897. Tak wielkim autorytetem cieszył się Leonard wśród rzeszy robotniczej, że został zaproszony do Rady Związków Robotników Katolickich w Turynie oraz jako członek Komisji od Spraw Kongresów i Zjazdów Katolickich.
    Umęczony tak różnorodną apostolską pracą, zmarł w wieku 72 lat na rękach współbraci i wychowanków w dniu 30 marca 1900 roku. Jego beatyfikacji w 1963 r. dokonał Paweł VI; on też ogłosił go świętym w 1970 r.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________


    31 marca

    Święta Balbina, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Beniamin, diakon i męczennik
    ***
    Święta Balbina

    Posiadamy dwa dokumenty, które opisują życie i męczeństwo Balbiny. Niestety, pochodzą one z wieku VI i zawierają wiele legend, w których tak bardzo rozmiłowało się średniowiecze. Jeden z tych dokumentów to opis męczeńskiej śmierci papieża, św. Aleksandra, a drugi to opis męczeńskiej śmierci św. Balbiny i św. Hermeta.
    Balbina miała być córką św. Kwiryna, który na dworze cesarza Hadriana (117-138) piastował wysoki urząd trybuna wojskowego. Sam cesarz nie był początkowo nastawiony wrogo do chrześcijan, jak przed nim Neron i Domicjan. Pod wpływem apologii, jaką skierowali do niego w obronie chrześcijaństwa św. Arystydes i św. Kwadratus, zakazał on samosądów na chrześcijanach. Niestety, wydał dekret zezwalający na skazywanie na śmierć tych chrześcijan, którzy zostaną oskarżeni o wyznawanie wiary w Chrystusa i w sądzie nie wyrzekną się jej. Tak więc właśnie za panowania cesarza Hadriana ponieśli śmierć męczeńską papieże: św. Sykstus I (+ 125) i św. Telesfor (+ 136). Być może w tym czasie zginęli także św. Kwiryn, ojciec Balbiny, wraz z córką i wielu innych. Nie jest jednak pewne, czy św. Kwiryn i jego córka ponieśli śmierć męczeńską za cesarza Hadriana, czy też później, za panowania cesarza Marka Aureliusza (161-180), jak przypuszczają niektórzy hagiografowie. Jeżeli tak, dane o ich męczeństwie trzeba by przenieść na czas nieco późniejszy.
    Balbina miała przyjąć chrzest wraz ze swoim ojcem i z całą rodziną z rąk św. Aleksandra I, papieża (+ ok. 115). Przyczyną nawrócenia się całej rodziny miało być nagłe, cudowne uzdrowienie Balbiny, którą umierającą zaniesiono przed św. Aleksandra. Według podanych źródeł wielu młodzieńców z najszlachetniejszych rodzin rzymskich ubiegało się o rękę Balbiny. Jej ojciec zajmował wszak wysokie stanowisko i posiadał spory majątek. Balbina odrzuciła kategorycznie wszystkie oferty. To właśnie miało stać się przyczyną jej śmierci, gdyż zawiedzeni pogańscy konkurenci o jej rękę oskarżyli ją przed cesarzem, że jest chrześcijanką. Wraz z ojcem wtrącono ją do więzienia. Kiedy zaś nie załamała się na widok tortur, zadawanych jej ojcu, została ścięta mieczem.
    O kulcie św. Balbiny świadczy wystawiony w Rzymie w wieku VI kościół ku jej czci. W ołtarzu głównym znajduje się duży sarkofag, widoczny pod mensą, zawierający jej relikwie. Istniał także w Wiecznym Mieście cmentarz św. Balbiny.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________

  • MATKA BOŻA I ŚWIĘCI PAŃSCY – luty 2023

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI


    1 lutego

    Święta Brygida z Kildare, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Rajmund z Fitero, opat
      •  Święta Weridiana
    ***
    Święta Brygida z Kildare

    Brygida z Kildare (nazywana także Irlandzką) urodziła się między rokiem 452 a 456 w Irlandii (w okolicach dzisiejszego Kildare albo Faughart w hrabstwie Louth). Była pogodna i hojna, energiczna i przedsiębiorcza, dobra i sprawiedliwa. Już od dzieciństwa tęskniła za życiem poświęconym Bogu. Od nieznanego z imienia biskupa otrzymała welon, symbol dozgonnego dziewictwa. Zaczęła gromadzić przy sobie dziewice o podobnych ideałach. Założyła dla nich w Kildare, na zachód od Dublina, pierwszy klasztor w Irlandii (nazwa Kildare pochodzi od iryjskiego Cill dara – kościół dębu). Klasztor ten niebawem zasłynął i dał początek wielu innym. Brygida niosła pomoc cierpiącym i ubogim, przemierzając wzdłuż i wszerz Zieloną Wyspę. Stale była w podróży.
    Zmarła w Kildare 1 lutego 523 lub 524 r. i została pochowana w istniejącej do dziś katedrze. Jednak w IX wieku, w okresie najazdu wojsk duńskich, relikwie ukryto. Zostały one odnalezione dopiero w XI w., a w roku 1185 biskup św. Malachiasz przeniósł je razem z relikwiami św. Patryka i św. Kolumbana do katedry w Downpatric. Niestety, król Henryk VIII kazał je zniszczyć. Część udało się uratować. Obecnie doznają czci w pięknym, kamiennym sarkofagu w Kildare (dzisiaj Cell Dara). Natomiast inna cząstka (prawdopodobnie relikwie głowy) znajdują się w kaplicy kościoła p.w. św. Jana Chrzciciela w Lumiar, niedaleko Lizbony.
    Święta Brygida z Kildare jest uważana za współapostołkę i patronkę Irlandii (obok św. Patryka i św. Kolumbana Starszego) oraz za matkę życia zakonnego na tej wyspie. Czczona jest jako opiekunka pracujących na roli. Jej kult szybko rozpowszechnił się w Irlandii, Anglii i krajach skandynawskich. Podobno już w średniowieczu dotarł nawet do Polski.
    Z VII w. zachował się staroirlandzki hymn ku czci św. Brygidy – najstarszy pomnik rodzimej literatury hagiograficznej Irlandii. Do dzisiaj żywa jest w Irlandii tradycja plecenia na 1 lutego wiklinowych krzyży świętej Brygidy, które mają chronić domy, a zwłaszcza zawartość spiżarni. Kultywowane są dawne zwyczaje nakazujące w wigilię św. Brygidy wysprzątać dom, upiec ciasto, przyjąć gości, w żadnym wypadku nie odmawiać potrzebującym. Domy i drzewa przy nich ozdabiane są wstążkami, które – według podań – dotyka Patronka wędrująca tego dnia po Irlandii.
    W ikonografii – św. Brygida przedstawiana jest w stroju opatki, w białym habicie i czarnym welonie, z pastorałem w ręku i księgą reguły zakonnej. Czasami rozdaje osełki masła. Jej atrybutami są: otwarta księga, u jej stóp krowa, pastorał ksieni, płomień nad głową, świeca w dłoni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lutego

    Ofiarowanie Pańskie

    Fra Angelico: Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

    Nazwa obchodzonego 2 lutego święta wywodzi się od dwóch terminów greckich: Hypapante oraz Heorte tou Katharismou, co oznacza święto spotkania i oczyszczenia. Oba te święta były głęboko zakorzenione w tradycji Starego Testamentu.
    Na pamiątkę ocalenia pierworodnych synów Izraela podczas niewoli egipskiej każdy pierworodny syn u Żydów był uważany za własność Boga. Dlatego czterdziestego dnia po jego urodzeniu należało zanieść syna do świątyni w Jerozolimie, złożyć go w ręce kapłana, a następnie wykupić za symboliczną opłatą 5 syklów. Równało się to zarobkowi 20 dni (1 sykl albo szekel to 4 denary lub drachmy, czyli zapłata za 4 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego). Równocześnie z obrzędem ofiarowania i wykupu pierworodnego syna łączyła się ceremonia oczyszczenia matki dziecka. Z tej okazji matka była zobowiązana złożyć ofiarę z baranka, a jeśli jej na to nie pozwalało zbyt wielkie ubóstwo – przynajmniej ofiarę z dwóch synogarlic lub gołębi. Fakt, że Maryja i Józef złożyli synogarlicę, świadczy, że byli bardzo ubodzy.Święto Ofiarowania Pańskiego przypada czterdziestego dnia po Bożym Narodzeniu. Jest to pamiątka ofiarowania Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej i dokonania przez Matkę Bożą obrzędu oczyszczenia.
    Kościół wszystkim ważniejszym wydarzeniom z życia Chrystusa daje w liturgii szczególnie uroczysty charakter. Święto Ofiarowania Pana Jezusa należy do najdawniejszych, gdyż było obchodzone w Jerozolimie już w IV w., a więc zaraz po ustaniu prześladowań. Dwa wieki później pojawiło się również w Kościele zachodnim.
    Tradycyjnie dzisiejszy dzień nazywa się dniem Matki Bożej Gromnicznej. W ten sposób uwypukla się fakt przyniesienia przez Maryję małego Jezusa do świątyni. Obchodom towarzyszyła procesja ze świecami. W czasie Ofiarowania starzec Symeon wziął na ręce swoje Pana Jezusa i wypowiedział prorocze słowa: “Światłość na oświecenie pogan i na chwałę Izraela” (Łk 2, 32). Według podania procesja z zapalonymi świecami była znana w Rzymie już w czasach papieża św. Gelazego w 492 r. Od X w. upowszechnił się obrzęd poświęcania świec, których płomień symbolizuje Jezusa – Światłość świata, Chrystusa, który uciszał burze, był, jest i na zawsze pozostanie Panem wszystkich praw natury. Momentem najuroczystszym apoteozy Chrystusa jako światła, który oświeca narody, jest podniosły obrzęd Wigilii Paschalnej – poświęcenie paschału i przepiękny hymn Exultet.
    W Kościele Wschodnim dzisiejsze święto (należące do 12 najważniejszych świąt) nazywane jest Spotkaniem Pańskim (Hypapante), co uwypukla jego wybitnie chrystologiczny charakter. Prawosławie zachowało również, przejęty z religii mojżeszowej, zwyczaj oczyszczenia matki po urodzeniu dziecka – po upływie 40 dni od porodu (czyli po okresie połogu) matka po raz pierwszy przychodzi do cerkwi, by w pełni uczestniczyć w Eucharystii. Ślad tej tradycji był kultywowany w Kościele przedsoborowym – matka przychodziła “do wywodu” i otrzymywała specjalne błogosławieństwo; było to praktykowane zazwyczaj w dniu chrztu dziecka i – tak jak wówczas także chrzest – poza Mszą św. Zwyczaj ten opisał Reymont w “Chłopach”.
    W Polsce święto Ofiarowania Pana Jezusa ma nadal charakter wybitnie maryjny (do czasów posoborowej reformy Mszału w 1969 r. święto to nosiło nazwę “Oczyszczenia Maryi Panny” – “In purificatione Beatae Mariae Virginis”). Polacy widzą w Maryi Tę, która sprowadziła na ziemię niebiańskie Światło i która nas tym Światłem broni i osłania od wszelkiego zła. Dlatego często brano do ręki gromnice, zwłaszcza w niebezpieczeństwach wielkich klęsk i grożącej śmierci. Niegdyś wielkim wrogiem domów w Polsce były burze, a zwłaszcza pioruny, które zapalały i niszczyły domostwa, przeważnie wówczas drewniane. Właśnie od nich miała strzec domy świeca poświęcona w święto Ofiarowania Chrystusa. Zwykle była ona pięknie przystrajana i malowana. W czasie burzy zapalano ją i stawiano w oknach, by prosić Maryję o ochronę. Gromnicę wręczano również konającym, aby ochronić ich przed napaścią złych duchów.
    Ze świętem Matki Bożej Gromnicznej kończy się w Polsce okres śpiewania kolęd, trzymania żłóbków i choinek – kończy się tradycyjny (a nie liturgiczny – ten skończył się świętem Chrztu Pańskiego) okres Bożego Narodzenia. Dzisiejsze święto zamyka więc cykl uroczystości związanych z objawieniem się światu Słowa Wcielonego. Liturgia po raz ostatni w tym roku ukazuje nam Chrystusa-Dziecię.

    Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

    Od 1997 r. 2 lutego Kościół powszechny obchodzi ustanowiony przez św. Jana Pawła II Dzień Życia Konsekrowanego, poświęcony modlitwie za osoby, które oddały swoje życie na służbę Bogu i ludziom w niezliczonych zakonach, zgromadzeniach zakonnych, stowarzyszeniach życia apostolskiego i instytutach świeckich. Pamiętajmy o nich w podczas naszej dzisiejszej modlitwy na Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 lutego

    Święty Błażej, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Oskar, biskup
      •  Święta Maria Klaudyna od św. Ignacego Thevenet, dziewica
    ***
    Święty Błażej

    Błażej pochodził z Cezarei Kapadockiej, ojczyzny św. Bazylego Wielkiego, św. Grzegorza z Nazjanzu, św. Grzegorza z Nyssy, św. Piotra z Sebasty, św. Cezarego i wielu innych. Był to niegdyś jeden z najbujniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego. Błażej studiował filozofię, został jednak lekarzem. Po pewnym czasie porzucił swój zawód i podjął życie na pustyni. Stamtąd wezwano go na stolicę biskupią w położonej nieopodal Sebaście (wcześniej w Armenii, dziś Sivas w Turcji). Podczas prześladowań za cesarza Licyniusza uciekł do jednej z pieczar górskich, skąd nadal rządził swoją diecezją. Ktoś jednak doniósł o miejscu jego pobytu. Został aresztowany i uwięziony. W lochu więziennym umacniał swój lud w wierności Chrystusowi. Tam właśnie miał cudownie uleczyć syna pewnej kobiety, któremu gardło przebiła ość, uniemożliwiając oddychanie. Chłopcu groziło uduszenie. Dla upamiętnienia tego wydarzenia Kościół do dziś w dniu św. Błażeja błogosławi gardła. W niektórych stronach Polski na dzień św. Błażeja robiono małe świece, zwane “błażejkami”, które niesiono do poświęcenia i dotykano nimi gardła. W innych stronach poświęcano jabłka i dawano je do spożycia cierpiącym na ból gardła.
    Kiedy daremne okazały się wobec niezłomnego biskupa namowy i groźby, zastosowano wobec niego najokrutniejsze tortury, by zmusić go do odstępstwa od wiary, a za jego przykładem skłonić do apostazji innych. Ścięto go mieczem prawdopodobnie w 316 roku. Jest patronem m.in. kamieniarzy i gręplarzy, mówców, śpiewaków oraz wszystkich innych osób, które muszą dbać o swoje gardło i struny głosowe; jest także patronem chorwackiego miasta Dubrownik. Jego kult był znany na całym Wschodzie i Zachodzie. Przyzywany podczas chorób gardła, opiekun zwierząt, jeden z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Błażej przedstawiany jest jako biskup, który błogosławi. Atrybutami jego są: jeleń, pastorał, ptaki z pożywieniem w dziobie, dwie skrzyżowane świece, zgrzebło – narzędzie tortur.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Błażej – na ból gardła

    Św. Błażej - na ból gardła
    św. Błażej z Sebasty/ autor nieznany (PD)

    ***

    Raz w roku podczas Eucharystii ma miejsce jeden z ciekawszych obrzędów. Po końcowej modlitwie kapłan zapala dwie specjalne świece. Następnie przygotowuje wiernych do udziału w specjalnym błogosławieństwie przemawiając: Prośmy Boga, który jest źródłem życia, o zdrowie gardła i o właściwe korzystanie z daru mowy, abyśmy go umieli używać na chwałę Bożą i pożytek ludzi.

    Św. Błażej, biskup Sebasty – miasta położonego na terenie dzisiejszej Turcji – umarł około 316 roku. Kościół wspomina tego męczennika 3 lutego. Tradycja sięgająca wczesnego średniowiecza przekazała pamięć o nim jako orędowniku i opiekunie wiernych, zwłaszcza w chorobach gardła. Za jego wstawiennictwem prosimy Boga o zdrowie gardła i o łaskę dobrego korzystania z daru mowy. Pod koniec Mszy świętej wierni otrzymują błogosławieństwo połączone z prośbą o zachowanie od chorób gardła i języka.

    Po błogosławieństwo wierni najczęściej podchodzą do stopni ołtarza. Kapłan nie tylko wypowiada stosowne słowa, ale i dotyka gardeł dwiema świecami. Warto sobie w tym dniu szczególnie uświadomić moc wiary. To ona decyduje o skuteczności sakramentaliów, do których Kościół zalicza błogosławienie gardeł. Są to znaki umacniające w nas łaski otrzymane w sakramentach i lepiej przygotowujące do ich przyjęcia. Tak więc nie ma żadnej magii w tym obrzędzie, bo nie dotyk ma moc uzdrawiania. Jest on jedynie zewnętrznym znakiem naszej wewnętrznej ufności we wstawiennictwo św. Błażeja.

    Modlitwa błogosławieństwa świec i wiernych:

    Wszechmogący, wieczny Boże, Ty stworzyłeś cały świat. Z miłości zesłałeś nam swojego Syna, Jezusa Chrystusa, narodzonego z Maryi Dziewicy, aby leczył nasze choroby duszy i ciała. Dając świadectwo wiary, święty Błażej, chwalebny biskup, zdobył palmę męczeństwa. Ty, Panie, udzieliłeś mu łaski leczenia chorób gardła. Prosimy Cię, pobłogosław te świece i spraw, aby wszyscy wierzący za wstawiennictwem świętego Błażeja zostali uwolnieni od chorób gardła i wszelkiego innego niebezpieczeństwa i zawsze mogli Tobie składać dziękczynienie. Przez Chrystusa, Pana naszego.

    Kapłan kropi wodą święconą zgromadzonych oraz świece. Następnie wierni proszący o błogosławieństwo podchodzą do celebransa, który – posługując się świecami zgodnie z miejscowym zwyczajem – błogosławi ich mówiąc:

    Za wstawiennictwem świętego Błażeja, biskupa i męczennika, niech Bóg zachowa cię od choroby gardła i wszelkiej innej dolegliwości. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 lutego

    Święta Maria de Mattias, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna de Valois
      •  Święta Weronika
      •  Święta Katarzyna Ricci, dziewica
      •  Święty Jan de Brito, prezbiter i męczennik
      •  Święty Gilbert z Sempringham, prezbiter
      •  Święty Józef z Leonissy, prezbiter
    ***
    Święta Maria de Mattias

    Maria de Mattias urodziła się 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa (Włochy), na pograniczu Państwa Kościelnego, w zamożnej i głęboko religijnej rodzinie. Jej dzieciństwo było szczęśliwe, pełne radości i beztroskie. Zgodnie ze zwyczajem epoki, nie chodziła do żadnej szkoły. Podczas częstych i długich rozmów ojciec zaszczepiał w niej miłość do Boga i podziw dla dzieła stworzenia. Niezatarte wspomnienia pozostawił w niej tragiczny okres walk bratobójczych, które w latach 1810-1825 toczyły się w okolicach jej rodzinnej miejscowości.
    Głębsze zainteresowanie religią i życiem duchowym zrodziło się w niej w 1822 r. pod wpływem misji ludowych głoszonych przez św. Kaspra Del Bufalo, wielkiego krzewiciela kultu Najświętszej Krwi Jezusa. Maria stała się poniekąd spadkobierczynią jego przesłania i kontynuatorką jego dzieła. Mając zaledwie 29 lat, za radą swego kierownika duchowego ks. Giovanniego Merliniego założyła w Acuto, niedaleko Rzymu, Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Nowa wspólnota zakonna rozpoczęła swą działalność w szkole, która została jej powierzona przez administratora apostolskiego diecezji Anagni.
    Maria, która sama nauczyła się czytać i pisać, nie ograniczała się do pracy w szkole, ale po lekcjach zbierała dziewczęta i kobiety, by uczyć je miłości do Jezusa i zasad życia chrześcijańskiego. Jej katechezy przyciągały wielu ludzi, a mężczyźni – głównie pasterze, którym ówczesna obyczajowość nie pozwalała uczestniczyć w organizowanych przez nią spotkaniach – słuchali jej w ukryciu. Z czasem stała się wielką i znaną kaznodziejką, cenioną przez dzieci i dorosłych, ludzi prostych i wykształconych. Niestrudzenie szerzyła kult Najświętszej Krwi, głosiła miłosierdzie i zabiegała o pokój i jedność między ludźmi. Nowe zgromadzenie rozwijało się bardzo szybko. Dzięki swej charyzmatycznej osobowości Maria założyła niemal 70 placówek we Włoszech, w Anglii i Niemczech.
    Beatyfikował ją papież Pius XII 1 października 1950 r., a kanonizował św. Jan Paweł II w Rzymie 18 maja 2003 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 lutego

    Święta Agata, dziewica i męczennica

    Święta Agata

    Agata (etymologicznie: “dobra”) zwana Sycylijską jest jedną z najbardziej czczonych w chrześcijaństwie świętych. Wiadomości o niej mamy przede wszystkim w aktach jej męczeństwa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa istniał bowiem zwyczaj, że sporządzano akta męczenników; większość z nich nie doczekała do naszych czasów. Akta męczeństwa Agaty pochodzą dopiero z V wieku.
    Według opisu męczeństwa Agata urodziła się w Katanii na Sycylii ok. 235 r. Po przyjęciu chrztu postanowiła poświęcić się Chrystusowi i żyć w dziewictwie. Jej wyjątkowa uroda zwróciła uwagę Kwincjana, namiestnika Sycylii. Zaproponował jej małżeństwo. Agata odmówiła, wzbudzając w odrzuconym senatorze nienawiść i pragnienie zemsty. Trwały wówczas prześladowania chrześcijan, zarządzone przez cesarza Decjusza. Kwincjan aresztował Agatę. Próbował ją zniesławić przez pozbawienie jej dziewiczej niewinności, dlatego oddał ją pod opiekę pewnej rozpustnej kobiety, imieniem Afrodyssa. Kiedy te zabiegi spełzły na niczym, namiestnik skazał Agatę na tortury, podczas których odcięto jej piersi. W tym czasie miasto nawiedziło trzęsienie ziemi, w którym zginęło wielu pogan. Przerażony namiestnik nakazał zaprzestać mąk, gdyż dostrzegł w tym karę Bożą. Ostatecznie Agata poniosła śmierć, rzucona na rozżarzone węgle, 5 lutego 251 r.
    Jej ciało chrześcijanie złożyli w bezpiecznym miejscu poza miastem. Papież Symmachus (+ 514) wystawił ku jej czci w Rzymie przy Via Aurelia okazałą bazylikę. Kolejną świątynię w Rzymie poświęcił jej św. Grzegorz Wielki w roku 593. Wreszcie papież Grzegorz II (+ 731) przy bazylice św. Chryzogona na Zatybrzu wystawił ku jej czci trzeci rzymski kościół. Dowodzi to wielkiej czci, jaką otaczano ją w owych czasach. Obecnie ciało Agaty znajduje się w katedrze w Katanii. Wielkiej czci doznają jej relikwie, m.in. welon, dzięki któremu, jak niesie podanie, Katania niejeden raz miała doznać ocalenia.
    W dzień św. Agaty w niektórych okolicach poświęca się pieczywo, sól i wodę, które mają chronić ludność od pożarów i piorunów. Poświęcone kawałki chleba wrzucano do ognia, by wiatr odwrócił pożar w kierunku przeciwnym. W dniu jej pamięci karmiono bydło poświęconą solą i chlebem, by je uchronić od zarazy. Św. Agata jest patronką Sycylii, miasta Katanii oraz ludwisarzy. Wzywana przez kobiety karmiące oraz w chorobach piersi.
    W ikonografii św. Agata przedstawiana jest w długiej sukni, z kleszczami, którymi ją szarpano. Atrybutami są: chleb, dom w płomieniach, korona w rękach, kość słoniowa – symbol czystości i niewinności oraz siły moralnej, palma męczeńska, obcięte piersi na misie, pochodnia, płonąca świeca – symbol Chrystusa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 lutego

    Święci męczennicy
    Paweł Miki i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Dorota, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Paweł Miki i Towarzysze
    Na początku XVI wieku chrześcijaństwo w Japonii rozwijało się bardzo dynamicznie. Pierwszym misjonarzem w tym kraju był św. Franciszek Ksawery w latach 1549-1551. Niestety, pięknie zapowiadające się dzieło zostało prędko zatrzymane przez fanatyzm władców. Wybuchło nagłe, bardzo krwawe prześladowanie. Na te właśnie czasy przypada bohaterska śmierć św. Pawła Miki i jego 25 Towarzyszy. Wśród tych męczenników było 3 jezuitów, 6 franciszkanów i 17 tercjarzy franciszkańskich.
    Paweł Miki urodził się koło Kioto w zamożnej rodzinie w roku 1565. Miał zaledwie 5 lat, kiedy otrzymał chrzest – w Japonii w XVI w. zdarzało się to niezwykle rzadko. Kształcił się u jezuitów, do których w wieku 22 lat wstąpił. Będąc klerykiem, pomagał misjonarzom jako katechista. Po nowicjacie i studiach przemierzył niemal całą Japonię, głosząc naukę Chrystusa. Kiedy miał już otrzymać święcenia kapłańskie, w 1597 r. wybuchło prześladowanie. Aresztowano go i poddano torturom, aby wyrzekł się wiary. W więzieniu spotkał się z 23 Towarzyszami. Po torturach obwożono ich po mieście z wypisanym wyrokiem śmierci. Paweł wykorzystał okazję, by zebranym tłumom głosić Chrystusa. Więźniów umieszczono w więzieniu w pobliżu miasta Nagasaki. Dołączono do nich jeszcze dwóch chrześcijan, których aresztowano za to, że usiłowali nieść pomoc więźniom. Na naleganie prowincjała władze zgodziły się dopuścić do skazanych kapłana z sakramentami. Tę okazję wykorzystali dwaj nowicjusze, by na jego ręce złożyć śluby zakonne.
    Poza miastem ustawiono 26 krzyży, na których zawieszono aresztowanych chrześcijan. Paweł Miki jeszcze z krzyża głosił zebranym poganom Chrystusa, dając wyraz swojej radości z tego, że ginie tak zaszczytną dla siebie śmiercią. Zachęcał do wytrwania także swoich Towarzyszy. Męczennicy przeszyci lancami żołnierzy dopełnili swej ofiary 5 lutego 1597 r. Są to pierwsi męczennicy Dalekiego Wschodu. Do chwały błogosławionych wyniósł ich Urban VIII w roku 1627, a do chwały świętych – Pius IX w roku 1862. Ten sam papież doprowadził ponadto do beatyfikacji kolejnych 205 męczenników japońskich, którzy ponieśli śmierć w wieku XVII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 lutego

    Błogosławiony Pius IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Ryszard, król
      •  Święty Teodor, żołnierz, męczennik
      •  Święta Koleta z Corbie, dziewica
      •  Święty Gwaryn, biskup
      •  Święty Jan z Triory, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Pius IX

    Jan Maria Mastai Ferretti przyszedł na świat w dniu 13 maja 1792 roku w Senigalii, we Włoszech, w rodzinie hrabiowskiej jako drugie dziecko Hieronima i Katarzyny Sollazi. Matka troszczyła się o religijne wychowanie i wrażliwość na potrzeby bliźnich. Rodzina głęboko przeżyła śmierć papieża Piusa VI, który umarł na wygnaniu w Walencji. Katolicy obawiali się o przyszłość Kościoła. Kościoły zamykano, mordowano biskupów, księży i świeckich wiernych Chrystusowi. Ale Opatrzność Boża czuwała nad Kościołem. Nowym papieżem został Pius VII.
    Tymczasem Jana Marię oddano na naukę do kolegium w Volterra w Toskanii. W młodości cierpiał na chorobę (prawdopodobnie epilepsję), z której został uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Loretańskiej. Wciąż głęboko przeżywał prześladowania Kościoła i jego pasterzy. Jego wujek, biskup Pesaro, został porwany i uwięziony za wierność nowemu papieżowi. Stryj, kanonik u Św. Piotra, za to samo został wypędzony z Rzymu. W końcu podniesiono rękę na papieża – uwięziono Piusa VII: najpierw w Sawonie, potem w Fontainebleau. Wydawało się, że władza doczesna papieży upadła pod ciężką ręką cesarza Napoleona I Bonaparte. Przyszłość przyniosła odmianę losu.
    W 1819 r. Jan Maria przyjął święcenia kapłańskie. Został wkrótce mianowany rektorem instytutu wychowawczego “Tata Giovanni”. W latach 1823-1825 towarzyszył nuncjuszowi apostolskiemu w Chile. Pełnił potem funkcję dyrektora rzymskiego hospicjum św. Michała.
    W 1827 roku, mając 35 lat, został biskupem Spoleto, a po pięciu latach – Imoli. Jako ordynariusz wyróżniał się wielką troską o dobro wiernych, otaczał opieką duchowieństwo i seminarzystów, popierał przedsięwzięcia wychowawcze i oświatowe. Przy tak wielu obowiązkach potrafił prowadzić głębokie życie duchowe. Wiele czasu poświęcał na modlitwę i kontemplację, ożywiany żarliwą pobożnością maryjną i kultem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Godność kardynalską otrzymał w 1840 roku. Sześć lat później, w dniu 1 czerwca 1846 roku, zmarł papież Grzegorz XVI. Świat katolicki czekał na wybór Ojca świętego.
    Nadeszła noc 14 czerwca 1846 roku. Dochodziła północ, kiedy za kilkudziesięcioma kardynałami zamknęła się brama konklawe. Zaczęło się pełne niepokoju oczekiwanie. Wszyscy zadawali sobie pytanie, kto przejmie stery Kościoła w obliczu nadchodzących politycznych zmian. Państwo Kościelne, od tysiąca lat przypisane następcom świętego Piotra, zaczynało chylić się ku upadkowi. Świecka władza papieży stawała się nieznośnym obciążeniem dla nich samych, jak i dla ich poddanych. Wiecznym Miastem coraz częściej wstrząsały bunty niezadowolonej ludności.
    Dwa dni później, w dniu 16 czerwca 1846 roku, Jan Mastai został wybrany na papieża. Przyjął imię Piusa IX – z wdzięczności dla Piusa VII, który wiele lat wcześniej zezwolił na udzielenie mu święceń. Tamta dyspensa była konieczna, w młodości bowiem Jan cierpiał na epilepsję, co w zwykłych warunkach zamykało drogę do kapłaństwa. Z tej samej zresztą przyczyny nie został wcześniej przyjęty do gwardii papieskiej. Po święceniach już nigdy ataki nie powtórzyły się. Teraz miał 54 lata.
    Pius IX był wielkim papieżem na trudne czasy. Jego uwagę pochłaniały w dużej mierze sprawy Państwa Kościelnego, którego integralność starał się zachować, zarazem reformując je od wewnątrz. Zreorganizował administrację, dopuścił do udziału w rządzie centralnym przedstawicieli prowincji, a wreszcie ogłosił konstytucję. Były to jednak półśrodki, które zadowalały tylko na krótki czas. Ponieważ droga do zjednoczenia Włoch wiodła przez uwolnienie się od zwierzchnictwa Austrii, większość Włochów spodziewała się, że wojska papieskie razem z nimi zaatakują Austrię. Pius IX, mimo wielkiej sympatii do ruchu narodowego, stanowczo odmówił.

    Błogosławiony Pius IX

    W listopadzie 1848 roku mianowany przez niego nowy premier, Pellegrino Rossi, został zamordowany. To był cios i dla papieża. Uznał, że nie może dłużej pozostać w Rzymie, bo to oznaczałoby zgodę na rewolucyjne zmiany. W jesienny poranek, w czarnej sutannie i w ciemnych okularach, wyjechał potajemnie z miasta. Udał się do Gaety, a potem do Neapolu. W tym czasie Rzym ogłosił się republiką i pozbawił papieża jego świeckiej władzy. Prawie nikt z ludzi Kościoła nie wyobrażał sobie wtedy, żeby papiestwo mogło skutecznie funkcjonować bez własnego państwa. Dlatego też Pius IX zdecydował się poprosić o zbrojną interwencję Francję, Austrię, Hiszpanię i Neapol.
    Udręczony sytuacją Pius IX, po powrocie do stolicy, całą administracją i polityką państwa obarczył konserwatywnego kardynała Antonellego. Sam chciał być przede wszystkim pasterzem Kościoła. Nie było to jednak do końca możliwe. Jego konserwatywne przekonania i wrogość do tendencji rewolucyjnych siłą rzeczy odbijały się na polityce państwa. To powodowało niepokoje społeczne i w efekcie trzeba było angażować coraz więcej sił policyjnych. Mimo wszystko udało się względnie ustabilizować gospodarkę. Wiele zostało też zrobione w dziedzinie architektury i sztuki: restaurowano zabytki, prowadzono wykopaliska, otwarto liczne zakłady dobroczynne. Wszystkie te zmiany mogły jednak tylko opóźnić nadejście nieuchronnego końca. Lecz dla papieża i wielu katolików ta nieuchronność była niemożliwa do przyjęcia.
    W 1860 roku wojsko Zjednoczonego Królestwa Włoskiego opanowało większość terytorium Państwa Kościelnego. Pius IX nie ustępował. Odrzucił propozycję rezygnacji z państwa za cenę suwerenności Rzymu. Sądził, że uderzy to w Kościół i uważał za swój obowiązek sprzeciwianie się temu bez względu na koszty. Osobom ze swego otoczenia powtarzał: “W ludzkich sprawach trzeba robić tyle, ile można, i tym się zadowolić, a resztę zawierzyć Opatrzności, która uleczy wady i niedostatki człowieka”. W 1864 roku ogłosił encyklikę Quanta cum, w której potępił między innymi racjonalizm, socjalizm, wolność prasy, równość kultów wobec prawa i nieskrępowaną wolność sumienia. Do encykliki dołączono Syllabus – wykaz 80 błędów nauk epoki, wśród których znalazły się socjalizm i komunizm, wolnomularstwo, nowoczesny liberalizm i odrzucanie władzy papieskiej.
    Nadchodził rok 1869. Od dłuższego czasu dojrzewała myśl zwołania soboru. Pius IX liczył, że dzięki niemu możliwe będzie przeciwstawienie się racjonalizmowi i wszystkiemu, co on ze sobą niesie. W grudniu zgromadzenie biskupów zostało otwarte. Ojcowie soboru pracowali z pośpiechem. Im też udzieliło się napięcie, które ogarnęło Europę. W powietrzu wisiała wojna Francji z Prusami, co musiało się odbić na losach Państwa Kościelnego. Rankiem dnia 18 lipca nad Rzymem przeszła ciężka burza, jakby zwiastując zbliżające się wydarzenia. Zebrani w auli soborowej biskupi, w blasku błyskawic i huku przewalających się nad miastem gromów, głosowali właśnie nad przyjęciem konstytucji Pastor aeternus, która formułowała dogmat o nieomylności papieskiej. Miażdżąca większość biskupów oddała głosy na “tak”.
    “Ten dogmat przyszedł w momencie, kiedy był najbardziej potrzebny” – mówiono później. Rzeczywiście, wzmacniał on autorytet następcy świętego Piotra właśnie wtedy, gdy bezpowrotnie tracił on oparcie w strukturach doczesnych. Po miesiącu, w związku z wybuchem wojny, Rzym opuścił korpus francuski. W dniu 15 września kilkutysięczny oddział papieski bez walki złożył broń przed nadchodzącymi wojskami włoskimi. Obszar świeckiej władzy papieża ograniczył się już tylko do murów Wiecznego Miasta. Pius IX kazał ich bronić, aż powstanie w nich wyłom. Działa oblegających dokonały tego wkrótce. W dniu 15 września, o godzinie dziesiątej, do Rzymu wkroczył generał wojsk włoskich Cadorna. Tak zakończył się tysiącletni etap dziejów Państwa Kościelnego.
    Ostatnie lata życia papież spędził w murach pałacu papieskiego, nie opuszczając ich ani razu. Na znak protestu ogłosił się “więźniem Watykanu”. Ten swoisty tytuł na ponad pół wieku miał przylgnąć do papieży, aż do czasu, kiedy państwo włoskie pojednało się z papiestwem i potwierdziło suwerenność państwa Watykan (w 1929 roku, gdy papież Pius XI podpisał traktaty laterańskie). Szczerze oddany Chrystusowi, uważał, że dla dobra Kościoła musi działać nawet wbrew swoim naturalnym cechom. Był bowiem człowiekiem o niezwykłym uroku osobistym, pełnym prostoty i zarazem wewnętrznej godności. Każdy, kto znał go bliżej, stawał się jego przyjacielem. Pod wrażeniem jego osobowości byli nawet niekatolicy. Kiedy jednak w grę wchodziły sprawy wiary, stawał się nieustępliwy.
    Papież odnowił hierarchię kościelną w Anglii i Holandii, popierał rozwój katolicyzmu w Ameryce Północnej, zawarł konkordaty z kilkunastoma krajami, czynnie występował w obronie praw Kościoła w Niemczech w okresie Kulturkampfu. Miało to szczególne znaczenie na terenach zaboru pruskiego, w Polsce, gdzie walka władz niemieckich z Kościołem katolickim zmierzała do osłabienia tożsamości religijno-narodowej polskiego narodu. Uwięzionego wówczas arcybiskupa gnieźnieńskiego Mieczysława Ledóchowskiego Pius IX mianował kardynałem. Występował w obronie unitów na Podlasiu, siłą zmuszanych przez carat do przejścia na prawosławie. Beatyfikował Andrzeja Bobolę i kanonizował Jozafata Kuncewicza. Przeciwstawiał się rusyfikacji nabożeństw na ziemiach polskich, poparł utworzenie w Rzymie przez zmartwychwstańców Kolegium Polskiego, w czasie powstania styczniowego apelował do Austrii i Francji, by pospieszyły Polsce z pomocą, a cara wzywał do zaprzestania represji.
    W 1854 r. Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP.
    Pius IX był jednym z tych papieży, którzy wytrwale pracowali nad podniesieniem do chwały ołtarzy wiernych synów i córki Kościoła. Podjął i daleko posunął wielką liczbę procesów kanonizacyjnych. Franciszka Salezego i Alfonsa Liguoriego, po skrupulatnym zbadaniu ich dzieł, ogłosił doktorami Kościoła.
    Zmarł w dniu 7 lutego 1878 roku w wieku 86 lat. Pozostawił po sobie dobrą pamięć i szczery żal katolików na całym świecie. Pontyfikat tego papieża, tercjarza franciszkańskiego, był – po św. Piotrze Apostole – najdłuższym w dziejach Kościoła katolickiego. Trwał 32 lata.
    Św. Jan Paweł II wprowadził go do grona błogosławionych w dniu 3 września 2000 roku. Jak mówił, Pius IX “pośród burzliwych wydarzeń swojej epoki był wzorem bezwarunkowej wierności wobec niezmiennego depozytu prawd objawionych. Wypełniając w każdych okolicznościach powinności swojej posługi, potrafił przyznać absolutne pierwszeństwo Bogu i wartościom duchowym (…) Był otoczony miłością wielu, ale także nienawidzony i oczerniany. Postawa Piusa IX (…) i podejmowane przezeń doraźne decyzje były wówczas i pozostają do dziś przedmiotem polemik, ale beatyfikując któregoś ze swoich synów, Kościół nie wyraża przez to uznania dla dokonanych przezeń wyborów historycznych, ale wskazuje go jako godnego naśladowania i czci ze względu na jego cnoty, ku chwale łaski Bożej, która w nich jaśnieje”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________


    7 lutego

    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna, dziewica

    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna

    Ludwika Szczęsna urodziła się 18 lipca 1863 r. w Cieszkach w ubogiej rodzinie. Została ochrzczona w kościele parafialnym w Lubowidzu. Była szóstym z siedmiorga dzieci Antoniego i Franciszki z domu Skorupskiej. W dzieciństwie nie otrzymała żadnego wykształcenia. Jako dwunastolatka straciła matkę, której zawdzięczała wychowanie religijne oraz przygotowanie do życia. To doświadczenie zbliżyło ją do Boga, przyspieszając proces jej duchowego dojrzewania. Przez kolejnych 5 lat mieszkała z ojcem i rodzeństwem oraz drugą żoną ojca. Ojciec usilnie namawiał ją do wyjścia za mąż, dlatego w 1880 r. Ludwika zdecydowała się na ucieczkę z rodzinnego domu, pragnąc swoje życie poświęcić Panu Bogu. Wyjechała do Mławy, gdzie przez pięć lat utrzymywała się z krawiectwa.
    Trafiła pod duchową opieką bł. o. Honorata Koźmińskiego. Dzięki jego prowadzeniu w 1885 r. wstąpiła do ukrytego Zgromadzenia Sług Jezusa, w którym m.in. apostołowała wśród służących. W Lublinie prowadziła pracownię krawiecką i pełniła funkcję przełożonej wspólnoty sióstr. Na prośbę ks. kan. Józefa Sebastiana Pelczara, profesora i rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Zgromadzenie Sług Jezusa wysłało s. Ludwikę do Krakowa, gdzie prowadziła przytulisko dla służących. Rok później s. Ludwika podjęła trudną decyzję opuszczenia zgromadzenia i – po głębokim rozeznaniu – w dniu 15 kwietnia 1894 r. wraz z bł. Józefem Pelczarem założyła nowe zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
    W zgromadzeniu, w którym przyjęła imię Klara, została wybrana jego pierwszą przełożoną generalną. Współpracując z ks. Józefem Sebastianem, późniejszym biskupem przemyskim, wraz z nim otworzyła ok. 30 domów zakonnych, posyłając siostry do pracy wśród chorych i wśród dziewcząt, dla których tworzyła przytuliska i szkoły praktyczne na terenie Galicji i Alzacji.

    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna

    Siostra Klara odznaczała się duchem ubóstwa, pokory oraz szacunkiem i miłością do drugiego człowieka. Cechowała ją miłość do Serca Bożego oraz szczególne nabożeństwo do Matki Bożej i św. Józefa. Dla sióstr była kochającą i wymagającą matką, uczyła umiłowania Serca Jezusowego nade wszystko i ofiarnej miłości bliźniego. Na drodze duchowego rozwoju miała w swoim życiu wspaniałych przewodników, m.in.: św. Józefa Sebastiana Pelczara, bł. Honorata Koźmińskiego oraz ks. Antoniego Nojszewskiego (rektora seminarium w Lublinie). Dewizą życia Klary Szczęsnej były słowa: “Wszystko dla Serca Jezusowego!”Matka Klara Szczęsna zmarła w Krakowie w opinii świętości w dniu 7 lutego 1916 r., w wieku 53 lat. Przez 22 lata, aż do śmierci, była przełożoną zgromadzenia, które w 1916 r. liczyło już ponad 120 sióstr i było zatwierdzone przez Stolicę Apostolską.W dniu 25 marca 1994 r. kard. Franciszek Macharski otworzył w Krakowie proces beatyfikacyjny Matki Klary. 20 grudnia 2012 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret heroiczności jej cnót, a 5 czerwca 2015 r. papież Franciszek promulgował dekret o cudzie przypisywanym jej wstawiennictwu. Jej beatyfikacja odbyła się w sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie 27 września 2015 r. Przewodniczył jej ówczesny prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, kard. Angelo Amato.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 lutego

    Święta Józefina Bakhita, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Hieronim Emiliani
      •  Święty Idzi Maria od św. Józefa, zakonnik
    ***


    Józefina Bakhita urodziła się w 1868 r. w Sudanie. W wieku około 10 lat została porwana i stała się niewolnicą. Wielokrotnie sprzedawana kolejnym właścicielom, doświadczyła niemal wszystkich fizycznych i duchowych cierpień wynikających z niewolnictwa. Gdy ostatecznie znalazła się w rękach Callisto Legnani’ego, włoskiego konsula, odzyskała wolność. Wraz z nim udała się do Włoch, by zajmować się jego rodziną. Tam zetknęła się ze zgromadzeniem Córek Miłosierdzia, które podjęło trud jej religijnego wykształcenia. Po kilku miesiącach przygotowań Bakhita przyjęła chrzest i bierzmowanie. Otrzymała wówczas imię Józefina – jako znak nowego życia. Kilka lat później wstąpiła do zgromadzenia Córek Miłosierdzia w Wenecji. Przez następnych 50 lat służyła Bogu i współsiostrom, podejmując najprostsze prace: gotowanie, sprzątanie, szycie. Jej przyjemny wygląd i ciepły głos pomagał wielu biednym i opuszczonym, którzy przychodzili do klasztoru, w którym mieszkała. Po długotrwałej chorobie zmarła w 1947 r.
    W 1992 r. beatyfikował ją św. Jan Paweł II. W następnym roku, podczas swej podróży apostolskiej do Afryki, mówił: “Ciesz się, Afryko! Bakhita wróciła do ciebie: córka Sudanu, sprzedana w niewolę, cieszy się już wolnością – wolnością wiekuistą, wolnością świętych!” W październiku 2000 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefinę Bakhitę. Benedykt XVI w encyklice Spe salvi przytoczył natomiast jej życiorys jako przykład nierozerwalnej i determinującej relacji wiary i nadziei w życiu chrześcijan.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________

    Łzy św. Józefiny Bakhita

    1 października 2000 r., w strugach deszczu, na Placu św. Piotra w Rzymie Jan Paweł II kanonizował sudańską dziewczynę.

    flickr.com

    ***

    Była niewolnicą. Zabrano jej wszystko. Cały dziecięcy świat. Zapomniała nawet swojego imienia, bo przeżycia związane z niewolą były silniejsze niż pamięć o sobie. “Bakhitą”, tzn. “Szczęśliwą”, nazwali ją łowcy niewolników. Aż do śmierci pamiętała ciężar łańcuchów na nogach. Dlaczego została nazwana “Szczęśliwą”? Może szczęściem okazało się dla niej to, że żyła w dobie, gdy kończył się czas czarnego niewolnictwa?

    Przechodziła jak towar z rąk do rąk. Sprzedawano ją, licząc wartość jej ciała i sił do pracy. Kiedy pod koniec XX wieku Papież-Słowianin (slavus znaczy “niewolnik”) uczyni z niej wzór świętości, dostrzeże w niej chwałę dziewictwa. Jakby chciał przez to powiedzieć światu: nie ma takiej niewoli, w której nie można pozostać człowiekiem. Godności nie traci się wraz z zewnętrzną wolnością. Bakhita nie znała filozoficznych dystynkcji. Niebo otworzyło się nad nią, gdy pewnego dnia znalazła się jako pomoc domowa u włoskiego konsula. Wraz z nim wyjechała do Włoch, gdzie ostatecznie trafiła pod opiekę sióstr kanosjanek w Wenecji.

    Zbliżał się koniec XIX wieku. Europa oczekiwała przełomu stuleci: secesyjnie, arystokratycznie, balowo i bogato. Bakhita w tym czasie zagospodarowywała swoją wolność. Od lat nosiła w sercu pokorne uwielbienie dla nieznanego z imienia Stwórcy nieba i ziemi – także jej sudańskiego świata i świata, którego się uczyła we Włoszech. Tu Go poznała. Nie wahała się oddać Mu w niewolę. W 1890 r. przyjęła chrzest i ciągle potem wracała do tego wydarzenia. Całując chrzcielnicę, wyznawała: “Tu stałam się dzieckiem Bożym”. Tak samo wiek później czcił swoją chrzcielnicę Papież z Wadowic.

    Sześć lat po chrzcie Bakhita wypowiedziała Chrystusowi słowa zakonnych ślubów. Nazwała Go swoim Panem. Tota Tua. Jak to blisko papieskiego Totus Tuus.

    W zgromadzeniu przybrała imię Józefiny, by jak Opiekun Jezusa żyć w Jego cieniu i służyć Mu całą sobą. Czy wszystkie siostry pracujące jak Bakhita – w kuchni, pralni, jako krawcowe czy furtianki świadomie tkają z prozaicznych czynności szatę świętości? O czym wiedziała, co czuła ta sudańska niewolnica, gdy w zakonnym posłuszeństwie odkrywała przestrzeń wolności, czyli swą autentyczną świętość?

    W dniu kanonizacji Bakhity rzymskie niebo, zwykle słoneczne, zasnuło się ciężkimi od deszczu chmurami. Płakało. Równie przepełnione łzami były oczy św. Józefiny na kanonizacyjnym portrecie zwisającym z Bazyliki św. Piotra. W tych łzach i tych oczach zastygło doświadczenie ciężkiego życia. Mówią, że w chwili śmierci widzi się całe życie. Ona na łożu śmierci błagała: “Poluzujcie mi kajdany. Ciążą”. A potem z radością wołała: “Maryjo, Maryjo” – i przeszła na stronę Światłości.

    Na Placu św. Piotra sudańska młodzież tańczyła podczas procesji z darami. Jak w buszu na wioskowym placu. To był taniec radości i wyzwolenia za cenę świętego życia Bakhity. To był taniec zapoczątkowany w Adwencie, gdy podczas otwarcia Drzwi Świętych zabrzmiały afrykańskie trombity. Nadchodzi wiek zbratania na gruzach rzymskiego cyrku Nerona niewolników z Afryki, Europy, Azji, w domu świętych niewolników Chrystusa. “Nie ma już niewolnika… wszyscy jesteśmy jedno w Chrystusie”.

    Zagrały trombity Czarnego Lądu, czarna Święta spogląda na wielojęzyczny tłum u stóp najważniejszej Bazyliki Kościoła. Jaki będzie następny krok?

    Św. Bakhito – naucz nas odkrywać naszą drogę przez łzy i zniewolenia XXI wieku.

    Karol Klauza/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 lutego

    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Apolonia, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Marian Szkot, opat
      •  Błogosławiona Euzebia Palomina Yenes, dziewica
      •  Błogosławiony Leopold z Alpandeire, zakonnik
    ***
    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich

    Anna przyszła na świat w dniu 8 września 1774 roku w Flamschen, w Westfalii. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako dziecko razem z rodzeństwem (było ich dziewięcioro) wiele pracowała w domu i na gospodarstwie. Do szkoły chodziła tylko przez 4 miesiące. Nauczyła się jednak szyć i zarabiała na utrzymanie jako krawcowa. W dzieciństwie wyróżniała ją wielka i szczera pobożność. Już wtedy miała pierwsze wizje. Nie uważała ich za coś nadzwyczajnego. Była przekonana, że podobne wizje mają również inne dzieci. Wielokrotnie chciała wstąpić do klasztoru, ale było to trudne, bo nie miała posagu. Była zbyt uboga.
    Klaryski z Münster obiecały, że przyjmą ją, jeśli nauczy się grać na organach. W tym celu Anna Katarzyna zamieszkała u organisty Söntgena w Coesfeld. Nie znalazła jednak czasu na naukę, ponieważ opiekowała się jego liczną i biedną rodziną. Pomagała im we wszystkim, a w końcu oddała im nawet swoje oszczędności.
    Gdy miała 24 lata, ujrzała Chrystusa niosącego jej dwa wieńce – jeden z kwiatów, drugi cierniowy. Wtedy na jej głowie pojawiły się bolesne, krwawe rany. Od tego dnia, niczego nie wyjaśniając, zaczęła nosić na głowie opaskę. Potem, po wielu trudach, w 1802 roku, przyjęły ją augustianki w Agnetenbergu. Rok później złożyła śluby zakonne.
    Wszystkie swoje obowiązki wypełniała z wielką gorliwością. Dobrowolnie podejmowała się najcięższych i upokarzających zajęć. Jej gorliwość w przestrzeganiu reguły budziła podejrzliwość innych sióstr, które posądzały ją o hipokryzję. W klasztorze bardzo wiele wycierpiała, zarówno ze względu na otaczającą ją wrogość, jak i z powodu słabego zdrowia.

    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich

    W okresie wojen napoleońskich, w 1811 roku, klasztor został zamknięty. Przeprowadzano wtedy przymusową laicyzację. Anna Katarzyna znalazła schronienie w Dülmen, w domu francuskiego kapłana J.M. Lamberta, który uciekł z Francji w czasach rewolucyjnych prześladowań Kościoła. Wkrótce po opuszczeniu klasztoru bardzo poważnie zachorowała i do końca życia nie podniosła się już z łóżka. W tym czasie otrzymała stygmaty – widzialny znak cierpień, które jednoczyły ją z ukrzyżowanym Chrystusem.
    Od tej pory zaczęło ją odwiedzać wielu ludzi i zyskała szczerych przyjaciół, takich jak jej lekarz doktor Franz Wesener czy Klemens Brentano, niemiecki poeta i prozaik, który przez 5 lat, począwszy od 1818 roku, codziennie spisywał jej mistyczne wizje, dotyczące szczegółów z życia Jezusa i Maryi. Zostały one opublikowane już po jej śmierci, w 1833 roku.
    Anna Katarzyna swoje cierpienia ofiarowywała za nawrócenie grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące, które często prosiły ją o modlitwę. Była przy tym kobietą całkiem naturalną, nawet wesołą, ale mającą w sobie coś nieokreślonego. “Ona jakby widziała człowieka od środka” – mówili ci, którzy z nią rozmawiali. Miała dar rozpoznawania stanu ducha ludzkiego. Przez lata nie przyjmowała żadnych pokarmów, z wyjątkiem Komunii świętej.
    Zmarła w Dülmen w dniu 9 lutego 1824 roku.
    Od 2005 roku możemy w Polsce oglądać film “Pasja”, wybitnego reżysera i aktora Mela Gibsona. Obrazy tam przedstawione wiernie oddają wizje Błogosławionej. Są w swym wyrazie mocne, ale prawdziwe. Jest to pierwszy w historii film tak uczciwie i rzetelnie ukazujący wielkość cierpienia i ofiary Chrystusa.
    Podczas beatyfikacji Anny Katarzyny Emmerich, w dniu 3 października 2004 roku, św. Jan Paweł II powiedział: “Kontemplowała bolesną Mękę naszego Pana Jezusa Chrystusa i doświadczała jej w swoim ciele. Dziełem Bożej łaski jest to, że córka ubogich rolników, żarliwie szukająca bliskości Boga, stała się znaną mistyczką z landu Münster. Jej ubóstwo materialne stanowi kontrast z bogactwem życia wewnętrznego. Zdumiewa nas cierpliwość, z jaką znosiła dolegliwości fizyczne, a także wywiera na nas wrażenie siła charakteru nowej błogosławionej oraz jej wytrwałość w wierze. Siłę czerpała z Najświętszej Eucharystii. Jej przykład sprawił, że serca ubogich i bogatych, ludzi prostych i wykształconych otwierały się i z całą miłością oddawały Jezusowi Chrystusowi. Do dziś głosi wszystkim zbawcze orędzie: dzięki Chrystusowym ranom zostaliśmy uzdrowieni”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 lutego

    Święta Scholastyka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Alojzy Wiktor Stepinac, biskup
    ***
    Święta Scholastyka i jej rodzony brat, św. Benedykt z Nursji
    Scholastyka pochodziła z Nursji (w środkowych Włoszech) i była siostrą bliźniaczką św. Benedykta. Na miejscu ich urodzenia stoi skromny kościół pw. św. Benedykta. W podziemiach kościoła pokazują część muru, który stanowił dom rodzinny Scholastyki i Benedykta.
    Scholastyka była niewątpliwie od dziecka pod urokiem św. Benedykta. Towarzyszyła też mu w jego podróżach i naśladowała jego tryb życia, poświęcony Panu Bogu. Kiedy Benedykt założył pierwszy klasztor w Subiaco, ona założyła podobny klasztor dla niewiast. Do dnia dzisiejszego istnieją tam dwa klasztory na pobliskich wzgórzach: w Subiaco męski klasztor św. Benedykta, a w Plombariola – żeński klasztor św. Scholastyki. Można także oglądać grotę, gdzie się spotykali na świętych rozmowach. Podobnie działo się na Monte Cassino.
    Kiedy spotkali się po raz ostatni na tej ziemi, ich rozmowa przedłużyła się do nocy. Benedykt chciał już odejść wraz ze swymi towarzyszami, ale siostra błagała go, by jeszcze pozostał. Kiedy ten jednak stanowczo się temu oparł i już zamierzał odejść, na prośbę Scholastyki zaczął padać tak silny deszcz, że zmusił go do pozostania całą noc. Święty brat uczynił swojej siostrze łagodną wymówkę: “Coś uczyniła, siostro moja? Nie mogę wrócić do braci, którzy dziwić się będą, że tak długo nie wracam”. Na to Święta: “Prosiłam cię, a ty mnie nie chciałeś wysłuchać. Zwróciłam się przeto do Boga i zostałam wysłuchana”. A potem ze słodką przekorą dodała: “Jeśli ci tak spieszno, to idź teraz”. Wypowiadała te słowa w czasie, kiedy ulewa szalała na zewnątrz.
    Scholastyka umarła trzy dni później, 10 lutego 547 r. Według relacji św. Grzegorza Wielkiego, zapisanej w jego “Dialogach”, trzeciego dnia po ostatnim spotkaniu, kiedy św. Benedykt patrzył ze swojej celi na świat i na klasztor, w którym żyła św. Scholastyka, ujrzał jej duszę w postaci białej gołąbki, unoszącej się do nieba. Posłał natychmiast braci po jej ciało i złożył je w grobie, który w kościele swego klasztoru przygotował dla siebie. Jej relikwie znajdowały się we Fleury, dokąd zostały przeniesione po najeździe Longobardów na klasztor na Monte Cassino i zniszczeniu go w roku 587. Obecnie są w Le Mans. Ich część otrzymało Monte Cassino.
    Scholastyka uważana jest za matkę duchową rodzin wszystkich benedyktynek. Czczona jest także jako patronka Le Mans i Subiaco.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest z gołębiem. Sztuka religijna ukazuje św. Scholastykę w habicie benedyktyńskim. Jej atrybutami są: krzyż, księga, pastorał ksieni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________

    Bardziej umiłowała

    To siostra bliźniaczka św. Benedykta z Nursji i matka duchowa wszystkich benedyktynek.


    św. Scholastyka z Nursji /Adobe.Stock.pl

    ***

    Życie Scholastyki nierozerwanie splotło się z życiem jej brata. Rodzeństwo przyszło na świat w rodzinie zamożnych i pobożnych patrycjuszy. Rodzice przewidzieli dla dzieci odmienne drogi życiowe, lecz wbrew ich planom przed rodzeństwem stała wspólna przyszłość. Scholastyka od najmłodszych lat pragnęła poświęcić się wyłącznie życiu dla Boga, co przed nią uczynił św. Benedykt. Podziwiała brata za jego żarliwą wiarę, determinację oraz troskę o dobro duchowe mnichów, którymi się opiekował.

    Po tym, jak św. Benedykt, wbrew oczekiwaniom rodziców, udał się na pustelnię, cały majątek, który miał odziedziczyć, przypadł Scholastyce. Jej jednak nie zależało na rzeczach materialnych, więc gdy umarli rodzice rodzeństwa, podążyła śladami brata. Gdy Benedykt założył męski klasztor w Subiaco, ona w pobliskim Plombariola powołała podobny klasztor dla kobiet i stała się matką duchową benedyktynek. Towarzyszyła bratu w podróżach, za nim podążyła na Monte Cassino.

    Pomimo silnej więzi Benedykt i Scholastyka widywali się tylko raz w roku, a ten czas spędzali na rozmowach o tym, co najbardziej ich fascynowało: o religii i Bogu. Ostatnią z takich rozmów opisał św. Grzegorz Wielki – papież nazwał ją tą, „która bardziej umiłowała”. Po tym spotkaniu Scholastyka zmarła; wkrótce Benedykt dołączył do niej w domu Pana.

    Św. Scholastyka ur. ok. 480 r. w Nursji zm. 10 lutego 542 r. lub 547 r. na Monte Cassino

     Ireneusz Korpyś/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________

    Uczona siostra

    Dziś pomódl się do św. Scholastyki
    fot. Own work, Wolfgang Sauber, 2011-06-04 via Wikipedia, CC 3.0

    ***

    Dlaczego? Ponieważ imię św. Scholastyki wywodzi się z łacińskiego słowa scholasticus, które oznacza osobę uczoną, studenta bądź nauczyciela. Ponadto Scholastyka była bliźniaczą siostrą św. Benedykta z Nursji, jednej z bardziej znanych kościelnych postaci.
    Św. Scholastyka z Nursji ur. 2 marca 480 r. zm. 10 lutego 543 r.

    Scholastyka żyła na przełomie V i VI stulecia w Italii, a konkretnie w Umbrii. Wzorując się na bracie Benedykcie, który założył pierwszy męski klasztor, uczyniła podobnie wobec kobiet. Tak powstały zakony benedyktynów i benedyktynek, a najbardziej znane związane z nimi miejsce to Monte Cassino.

    Święta Scholastyka odbiera szczególną cześć we francuskim Le Mans i włoskim Subiaco. W sztuce przedstawiana jest z gołębiem, ponieważ św. Benedykt miał ujrzeć jej duszę zaraz po jej śmierci w postaci białej gołębicy, która unosiła się do nieba. W ikonografii zobaczymy ją w habicie benedyktyńskim, a jej wyróżnikami są: krzyż, księga czy pastorał ksieni.

    Święta Scholastyka uchodziła za niezwykle skromną osobę. Można powiedzieć, że żyła w cieniu swego mądrego brata. Innymi słowy, medialna sława nie była jej do niczego potrzebna. Dlatego też może stanowić wzór cichego i pobożnego życia, zawsze w zgodzie z Bożą wolą.

    ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________

    Żywot świętej Scholastyki, dziewicy

    (żyła około roku Pańskiego 540)

    W połowie piątego wieku żyła we Włoszech uczciwa, szlachetna rodzina. Długi czas małżeństwo było bezdzietni aż wreszcie Pan Bóg pobłogosławił im i urodziło się im dwoje dzieci – bliźnięta, które w Kościele świętym położyły fundament pod gmachy zakonne. Byli to święci Benedykt i Scholastyka. Święty Benedykt jest patriarchą zakonników na Zachodzie, a siostra jego matką zakonów żeńskich reguły św. Benedykta czyli Benedyktynek. Św. Benedykt, w młodym wieku udając się na pustynię, zrzekł się majątku na rzecz siostry, ale ta po śmierci rodziców również zapragnęła służyć tylko Bogu. Wówczas miał już święty Benedykt klasztor na górze zwanej Monte Cassino. Scholastyka udała się do brata po radę, a ten zbudował jej mieszkanie o 4 mile drogi od Monte Cassino i przepisał jej prawie taką samą regułę, jaką nadał swoim zakonnikom. Scholastyka ściśle zastosowała się do tych przepisów. Niezadługo przyłączyło się do niej kilka pobożnych panien i tak powstał pierwszy klasztor żeński, który później stał się kolebką przeszło 14.000 klasztorów. Czym święty Benedykt był dla klasztorów męskich, tym Scholastyka dla klasztorów żeńskich, to jest wzorem cnoty i pobożności. Przykładem swym prowadziła zakonnice do coraz większej doskonałości; wszystkie widziały w niej swą matkę, jak ona w nich swe córki duchowne.

    święta Scholastyka

    Żywot świętej Scholastyki upłynął w takim odosobnieniu od świata, że mało co doszło o nim do potomności. O jednym szczególe wspomina święty Grzegorz. Otóż święty Benedykt i święta Scholastyka widywali się raz do roku w pewnym miejscu u stóp góry Monte Cassino, spędzając czas na pobożnych rozmowach. Wieczorem dopiero posilali się skromną wieczerzą i wracali do swych klasztorów. Jednego razu – a było to ostatnie ich spotkanie – prosiła św. Scholastyka brata, aby z nią czuwał aż do rana. Benedykt odpowiedział, że reguła klasztorna nie pozwala nocować poza obrębem klasztoru, i że on, jako przełożony klasztoru, tym bardziej powinien jej przestrzegać. Św. Scholastyka nic na to nie odpowiedziała, lecz zaczęła się po cichu modlić. Nagle zachmurzyło się pogodne dotąd niebo, rozległ się grzmot straszliwy i zaczął padać tak gwałtowny deszcz, że w krótkiej chwili wszystkie drogi i ścieżki zostały zupełnie zalane wodą. Św. Benedykt rzekł z łagodnym wyrzutem: “Siostro, siostro, coś mi uczyniła! Niech ci to Bóg przebaczy!” Scholastyka odpowiedziała na to z uśmiechem: “Tyś mnie nie chciał wysłuchać, a oto Bóg zaraz mnie wysłuchał. Jeśli możesz, wracaj teraz do swego klasztoru!” I tak św. Benedykt musiał całą noc przebyć przy siostrze, której już żywej nie miał oglądać. W trzy dni później widział jej duszę wzlatującą do Nieba w postaci białej gołębicy. Ciało jej kazał sprowadzić na Monte Cassino i umieścić w grobie dla siebie przygotowanym. Śmierć świętej Scholastyki przypada na rok 542. Relikwie znajdują się w Le Mons we Francji.

    Nauka moralna

    Między przepisami, jakie święty Benedykt nadał świętej Scholastyce, znajdują się także następujące: “Miłuj Boga z całego serca twego, z całej duszy twojej i ze wszystkich sił twoich, a bliźniego twego, jak siebie samego. Nie czyń drugiemu tego, czego byś nie chciała, aby tobie uczyniono. Zaprzyj się sama siebie, a naśladuj Chrystusa. Poskramiaj namiętności ciała. Bądź przyjaciółką postu. Wykonuj uczynki miłosierdzia. Wystrzegaj się zwodniczego świata, a pamiętaj zawsze o sądzie ostatecznym”. – Nie są to reguły tylko dla samych zakonników i zakonnic, gdyż Zbawiciel nadał je wszystkim ludziom. Każdy chrześcijanin nie tylko może, ale powinien stosować się do tych przepisów. Żyjąc w czystości serca i duszy, miłując Boga nadewszystko, a bliźniego swego jak siebie samego, będziemy się podobać Bogu i możemy być pewni wiecznej szczęśliwości. “Błogosławieni niepokalani w drodze, którzy chodzą w zakonie Pańskim” (Ps. 118,1).

    Modlitwa

    Boże, któryś duszę świętej dziewicy Twojej, Scholastyki, dla okazania niewinności jej życia, w kształcie gołębicy do Nieba uniósł, daj nam za jej zasługami i wstawieniem się żyć tak niewinnie, ażebyśmy do wiecznej radości dojść zasłużyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa.

    św. Scholastyka
    urodzona dla świata 480 roku,
    urodzona dla nieba 542 roku,
    wspomnienie 10 lutego

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

    .

    Więcej osiągnęła, albowiem więcej umiłowała

    Zakładki: 1.2.3.4.

    Scholastyka, siostra świętego Benedykta, od samego dzieciństwa poświęcona wszechmogącemu Bogu, miała zwyczaj raz w roku odwiedzać swojego brata. Mąż Boży przyjmował ją niedaleko poza bramą, w pomieszczeniu należącym do klasztoru.

    Pewnego dnia przybyła według zwyczaju, a czcigodny brat wyszedł ku niej ze swymi uczniami. Cały dzień spędzili na modlitwie i świętych rozmowach, a kiedy zapadł zmrok, spożyli wspólnie posiłek.

    Ponieważ do późnych godzin przeciągnęły się ich święte rozmowy, Scholastyka zwróciła się do brata ze słowami: “Proszę cię, nie odchodź ode mnie tej nocy. Aż do świtu rozmawiajmy o radościach nieba”. On jednak odparł: “Siostro, o czym ty mówisz? Żadną miarą nie mogę przebywać poza klasztorem”.

    Świątobliwa niewiasta, skoro usłyszała odmowę brata, oparła na stole złożone ręce i modląc się do wszechmogącego Boga pochyliła głowę. Kiedy zaś uniosła ją znad stołu, rozszalała się tak wielka burza z grzmotami i błyskawicami, zerwała się tak gwałtowna ulewa, iż ani Benedykt, ani towarzyszący mu bracia nawet na krok nie mogli odejść z miejsca, w którym przebywali.

    Wtedy to zmartwiony mąż Boży zaczął narzekać: “Niech Bóg wszechmogący wybaczy ci twój czyn, Siostro”. Lecz ona odpowiedziała: “Oto prosiłam cię, a nie chciałeś mnie wysłuchać. Poprosiłam więc Boga mego, i zostałam wysłuchana. Teraz więc odejdź, jeśli zdołasz. Pozostaw mnie i wracaj do klasztoru”.

    Tak więc ten, który nie chciał pozostać dobrowolnie, pozostał wbrew swojej woli. Cały czas czuwali przeto razem, znajdując pokrzepienie we wzajemnej wymianie świętych myśli.

    A nic w tym dziwnego, iż owej godziny Scholastyka przemogła brata. Albowiem zgodnie ze słowami świętego Jana: “Bóg jest miłością” było rzeczą zupełnie słuszną, aby więcej potrafiła ta, która więcej umiłowała.

    A kiedy w trzy dni później mąż Boży, znajdując się w swojej celi, podniósł oczy ku niebu, zobaczył, jak dusza jego siostry, opuściwszy ciało, ulatuje pod postacią gołębicy ku wyżynom nieba. Ciesząc się tak wielką jej chwałą, złożył Bogu dzięki hymnami i modlitwami. Posłał też braci, aby przynieśli jej ciało do klasztoru i złożyli w grobie, który przygotował dla siebie.

    Tak się stało, iż nawet grób nie rozdzielił tych, których umysły zawsze były zjednoczone w Bogu.

    Módlmy się. Obchodząc wspomnienie świętej Scholastyki, dziewicy, prosimy Cię, Boże, + abyśmy za jej przykładem służyli Tobie z wierną miłością * i osiągnęli szczęście przebywania z Tobą. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, + który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.

    Z Dialogów św. Grzegorza Wielkiego, papieża (księga 2,33)

    źródło: https://brewiarz.pl/ii_20/1002p/godzczyt.php3

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 lutego

    Najświętsza Maryja Panna z Lourdes

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz II, papież
      •  Święty Benedykt z Anianu, opat
      •  Święta Teodora II, cesarzowa
    ***
    Maryja Niepokalana objawia się św. Bernardecie w Lourdes
    W 1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św. Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego – 16 lipca) Maryja wzywała do modlitwy i pokuty.
    11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.
    Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice strofowali Bernadettę, że rozpowiada plotki; zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że dziecko gaśnie na ich oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za radą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: “Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.
    18 lutego Bernadetta udała się w pobliże groty z dwiema znajomymi rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Pani odpowiedziała: “Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne”. Matka Boża poleciła dziewczynce, aby przychodziła przez kolejnych 15 dni. Wiadomość o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku Matka Boża zachęcała Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tego dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji i poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego dziewczynka udała się do szkoły, uczące ją siostry zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami.
    23 lutego Matka Boża ponownie zjawiła się i poleciła Bernadecie, aby udała się do miejscowego proboszcza i poprosiła go, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: “Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani, w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć”. Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: “Pokuty, pokuty, pokuty”.
    25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta usłyszała polecenie: “A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”. Dziewczę skierowało swoje kroki do pobliskiej rzeki, ale usłyszało wtedy głos: “Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu”. Na kolanach Bernadetta podążyła więc ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach śledzącego wszystko uważnie tłumu ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Następnego dnia posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. Natychmiast odzyskał wzrok. Cud ten zapoczątkował cały szereg innych – tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich.
    27 lutego Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleciła Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 2 marca Matka Boża wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiedział, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa. 4 marca na oczach ok. 20 tysięcy ludzi został cudownie uleczony przy źródle miejscowy restaurator, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę w wodzie bijącej ze źródła i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez ropiejącej narośli. Poprzedniego dnia pewna matka doznała łaski nagłego uzdrowienia swojego dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone.
    Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero 25 marca, w uroczystość Zwiastowania, Bernadetta ponownie ujrzała Matkę Bożą. Kiedy zapytała Ją o imię, otrzymała odpowiedź: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Były to bardzo ważne słowa, ponieważ mijały zaledwie 4 lata od ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, który budził pewne kontrowersje. Warto zauważyć, że pojęcie to dla wiejskiej dziewczynki nie było ani zrozumiałe, ani nawet jej znane.
    Po dłuższej przerwie 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, Matka Boża ponownie objawiła się Bernadecie. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszczała tam nadal i klękając opodal modliła się. 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, Matka Boża pojawiła się po raz ostatni.
    18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Targes po wielu badaniach ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystąpił do budowy świątyni. W roku 1875 poświęcił ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział: 35 arcybiskupów i biskupów, 3 tys. kapłanów i 100 tys. wiernych. W roku 1891 Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X w 1907 r. rozciągnął na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.
    Bernadetta wstąpiła w 1866 roku do klasztoru Notre Dame de Nevers i tam zmarła na gruźlicę w 1879 r. w wieku 35 lat. Pius XI w roku 1925 uroczyście ją beatyfikował, a w roku 1933 – kanonizował. Jej wspomnienie obchodzone jest 16 kwietnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    W tym roku mija 165. rocznica

    objawień Matki Bożej w Lourdes

    W tym roku mija 165. rocznica objawień Matki Bożej w Lourdes. Za pośrednictwem czternastoletniej Bernadetty Soubirous Maryja prosiła o modlitwę za grzeszników, wzywała do pokuty oraz chciała, aby wybudowano na miejscu objawień kaplicę. Obecnie stoi tam sanktuarium gromadzące rokrocznie miliony pielgrzymów z całego świata.

    Adobe.stock.pl

    ***

    Uznane przez Kościół katolicki objawienia Matki Bożej w Lourdes we francuskich Pirenejach miały miejsce między 11 lutego a 16 lipca 1858 r. Zgodnie z nimi Maryja 18 razy ukazała się ubogiej czternastoletniej dziewczynie Bernadecie Soubirous, która nie umiała czytać ani pisać i mówiła tylko miejscowym dialektem.

    18 lutego “Biała Pani” powiedziała Bernadecie: “Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie, ale w przyszłym”. W czasie ósmego objawienia poprosiła o modlitwę różańcową i pokutę za grzeszników mówiąc: “Pokutujcie i módlcie się do Boga o nawrócenie grzeszników”. Następnego dnia, 25 lutego Maryja wskazała dziewczynie miejsce na ziemi w grocie i kazała jej “napić się z tego zdroju, a potem się w nim obmyć”. Wkrótce z tego miejsca zaczął płynąć wartki strumień krystalicznej wody.

    Woda ze źródła w grocie Massabielle stała się znakiem Bożego działania. W pobliżu pobudowano specjalne baseny, w których każdego roku, po modlitwie, zanurza się setki tysięcy chorych. Kościół uznał oficjalnie 70 cudów i ok. 7 tys. uzdrowień, które nie dają się wyjaśnić naukowo. Siedem pierwszych cudów odegrało ważną rolę w uznaniu objawień za prawdziwe.

    27 lutego 1858 r. Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu Jej objawień powstała kaplica. Następnie 2 marca tego samego roku wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje.

    W święto Zwiastowania Pańskiego, 25 marca, podczas szesnastego objawienia, “Piękna Pani” wyznała Bernadecie swoje imię mówiąc: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Sytuacja miała miejsce cztery lata po ogłoszeniu przez papieża bł. Piusa IX, 8 grudnia 1854 r. dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Podając dziewczynie swoje imię, Maryja odpowiedziała na żądanie miejscowego proboszcza, dla którego miał to być znak potwierdzający prawdziwość prośby o wybudowanie w miejscu objawień kaplicy.

    Po raz ostatni Maryja ukazała się w Lourdes 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej. Bernadetta wstąpiła w 1866 r. do zakonu Sióstr Miłosierdzia z Nevers, w którym w 1879 r. w wieku 35 lat zmarła na gruźlicę.

    Po wielu badaniach komisja biskupa z Targes 18 stycznia 1862 r. ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. “Uważamy za pewne, że Maryja Niepokalana, Matka Boża, rzeczywiście ukazała się Bernadecie Soubirous 11 lutego 1858 r. i w dniach następnych osiemnaście razy w Grocie Massabielskiej, na peryferiach Lourdes, i że wszystkie te objawienia były prawdziwe. Wierni zatem mogą w nie wierzyć” – czytamy w dekrecie biskupa.

    W pobliżu groty Massabielskiej 1871 r. wzniesiono bazylikę pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Jednak, ze względu na stale powiększający się ruch pielgrzymkowy, wybudowano także bazylikę pw. Matki Bożej Różańcowej, którą poświęcono w 1887 r. Natomiast z okazji setnej rocznicy objawień, wybudowano trzecią bazylikę pw. Piusa X, zdolną pomieścić 25 tys. wiernych.

    W 1891 r. papież Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które papież św. Pius X w 1907 r. rozciągnął je na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.

    Od 1908 r. w Lourdes odbywają się procesje ze świecami z modlitwą w kilku językach, w których uczestniczą chorzy na wózkach. Ludzie idą od groty, w której Bernadecie objawiła się Piękna Pani, wzdłuż rzeki Gave na plac Różańcowy.

    Papież Pius XI w 1925 r. beatyfikował Bernadette Soubirous, a w roku 1933 odbyła się jej kanonizacja.

    Przed pandemią Covid-19 liczące 16 tys. mieszkańców miasto Lourdes co roku przyjmowało około 3,5 mln pielgrzymów i turystów rocznie.

    Papież Jan Paweł II do sanktuarium w Lourdes pielgrzymował dwukrotnie. Pierwszy raz był w dniach 14-15 sierpnia 1983 r., kiedy przypadała 125. rocznica objawień i 50. rocznica kanonizacji Bernadety. Po raz drugi przybył do Lourdes 14 sierpnia 2004 r. na dwudniową pielgrzymkę, w 150. rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu NMP. Była to jego ostatnia podróż zagraniczna.

    Modląc się 14 sierpnia 2004 r. przed Grotą Massabielską Jan Paweł II wyznał, że przeżywa “okres życia naznaczony cierpieniem fizycznym, jednak nie mniej owocny w przedziwnym zamyśle Boga”. Jak zaznaczył, “w swojej posłudze apostolskiej zawsze pokładałem wielką ufność w ofierze, modlitwie i poświęceniu osób cierpiących”.

    “Kiedy klękam tu przy Grocie Massabielskiej, ze wzruszeniem odczuwam, że dotarłem do kresu mojej pielgrzymki. Ta grota, w której objawiła się Maryja, jest sercem Lourdes” – powiedział w czasie przemówienia do chorych podczas procesji różańcowej.

    Papież Benedykt XVI podczas pielgrzymki w Lourdes, 13 września 2008 r. zwrócił uwagę, że w czasie objawień Bernadetta odmawiała różaniec w obecności Maryi, która dołącza się do jej modlitwy na doksologię, czyli modlitwę “Chwiała Ojcu i Synowi…”.

    “Ten zdumiewający w pierwszej chwili fakt w rzeczywistości potwierdza głęboko teocentryczny charakter modlitwy różańcowej. Kiedy odmawiamy różaniec, Maryja niejako użycza nam swojego serca i spojrzenia, byśmy kontemplowali życie Jej Syna, Jezusa Chrystusa” – wskazał Benedykt XVI.

    Papież zwrócił uwagę, że procesja z zapalonymi świecami ukazuje “cielesnym tajemnicę modlitwy – we wspólnocie Kościoła, która łączy wybranych w niebie i pielgrzymujących po ziem. (…) Intencje, z którymi przychodzimy, wskazują na naszą głęboką jedność ze wszystkimi ludźmi cierpiącymi”.

    Z tarasu bazyliki Matki Bożej Różańcowej Benedykt XVI powiedział, że każdy wezwany jest do “odkrycia prostoty naszego powołania: wystarczy kochać”.

    W czerwcu 2019 r. papież Franciszek mianował delegata “ad nutum Sactae Sedis” ds. sanktuarium w Lourdes (podległego bezpośrednio Stolicy Apostolskiej). Został nim biskup pomocniczy w Lille, Antoine Hérouard. W liście do biskupa wyjaśnił, że jest to wyraz troski o duszpasterstwo pielgrzymów.

    18 stycznia 2022 r. minęła 160. rocznica uznania przez Kościół objawień Matki Bożej w Lourdes. W związku z tym, na lata 2022-2024 przygotowano program duszpasterski pod hasłem “Idź powiedzieć księżom, aby zbudowano tu kaplicę i niech tu przychodzą w procesji”. Zaczerpnięto je ze słów Maryi, wypowiedzianych do św. Bernadety 2 marca 1858 r. Podzielono je na trzy części. W roku 2022: “Idź powiedzieć księżom”; w roku 2023: “aby zbudowano tu kaplicę”, a w roku 2024 “Niech tu przychodzą w procesji”.

    Tygodnik Niedziela/PAP

    _________________________________________________________________________________

    "Pokuty, pokuty, pokuty". Objawienia Matki Bożej w Lourdes

    “Pokuty, pokuty, pokuty”

    Objawienia Matki Bożej w Lourdes

    11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku.

    W 1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św. Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego – 16 lipca) Maryja wzywała do modlitwy i pokuty.

    11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.

    Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice strofowali Bernadettę, że rozpowiada plotki; zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że dziecko gaśnie na ich oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za radą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: “Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.

    18 lutego Bernadetta udała się w pobliże groty z dwiema znajomymi rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Pani odpowiedziała: “Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne”. Matka Boża poleciła dziewczynce, aby przychodziła przez kolejnych 15 dni. Wiadomość o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku Matka Boża zachęcała Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tego dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji i poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego dziewczynka udała się do szkoły, uczące ją siostry zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami.

    23 lutego Matka Boża ponownie zjawiła się i poleciła Bernadecie, aby udała się do miejscowego proboszcza i poprosiła go, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: “Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani, w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć”. Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: “Pokuty, pokuty, pokuty”.

    25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta usłyszała polecenie: “A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”. Dziewczę skierowało swoje kroki do pobliskiej rzeki, ale usłyszało wtedy głos: “Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu”. Na kolanach Bernadetta podążyła więc ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach śledzącego wszystko uważnie tłumu ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Następnego dnia posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. Natychmiast odzyskał wzrok. Cud ten zapoczątkował cały szereg innych – tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich.

    27 lutego Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleciła Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 2 marca Matka Boża wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiedział, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa. 4 marca na oczach ok. 20 tysięcy ludzi został cudownie uleczony przy źródle miejscowy restaurator, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę w wodzie bijącej ze źródła i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez ropiejącej narośli. Poprzedniego dnia pewna matka doznała łaski nagłego uzdrowienia swojego dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone.

    Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero 25 marca, w uroczystość Zwiastowania, Bernadetta ponownie ujrzała Matkę Bożą. Kiedy zapytała Ją o imię, otrzymała odpowiedź: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Były to bardzo ważne słowa, ponieważ mijały zaledwie 4 lata od ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, który budził pewne kontrowersje. Warto zauważyć, że pojęcie to dla wiejskiej dziewczynki nie było ani zrozumiałe, ani nawet jej znane.

    Po dłuższej przerwie 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, Matka Boża ponownie objawiła się Bernadecie. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszczała tam nadal i klękając opodal modliła się. 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, Matka Boża pojawiła się po raz ostatni.

    18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Targes po wielu badaniach ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystąpił do budowy świątyni. W roku 1875 poświęcił ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział: 35 arcybiskupów i biskupów, 3 tys. kapłanów i 100 tys. wiernych. W roku 1891 Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X w 1907 r. rozciągnął na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.

    Bernadetta wstąpiła w 1866 roku do klasztoru Notre Dame de Nevers i tam zmarła na gruźlicę w 1879 r. w wieku 35 lat. Pius XI w roku 1925 uroczyście ją beatyfikował, a w roku 1933 – kanonizował. Jej wspomnienie obchodzone jest 16 kwietnia.

    za brewiarz.pl/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 lutego

    Błogosławiony Józef Eulalio Valdés, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Reginald z Orleanu, prezbiter
      •  Błogosławiona Humbelina, mniszka
      •  Święty Melecjusz, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Józef Eulalio Valdés

    Józef urodził się 12 lutego 1820 roku na Kubie. Miesiąc później został oddany do sierocińca. Wychowany w surowych warunkach, zachował pogodę ducha i serdeczność dla innych. Jako bardzo młody chłopiec oddawał się opiece nad chorymi, ofiarami epidemii cholery, która miała miejsce w 1835 roku.
    Odczytawszy w głębi swojego serca głos powołania, wstąpił do Zakonu Szpitalnego – bonifratrów. Przez kolejne 54 lata życia, aż do chwili śmierci, posługiwał w szpitalu jako usłużny i życzliwy pielęgniarz, później jako lekarz-chirurg. Zawsze z oddaniem wykonywał swoją pracę. Zajmował się biednymi i osobami z marginesu, troszcząc się o ich stan zdrowia, zapewniając wsparcie i pomoc materialną oraz duchową.
    Brat Józef Eulalio udowodnił swoje wielkie oddanie chorym, kiedy kubańscy przywódcy wydali dekrety delegalizujące działalność zakonów w całym kraju. Pomimo tych wydarzeń pozostał wierny swoim przekonaniom i głosowi powołania, nie pozostawiając szpitala i nie opuszczając chorych, których nazywał swoimi braćmi i siostrami. Posiadał szczególny dar rozwiązywania problemów i sporów rodzinnych.
    Zmarł 7 marca 1889 roku w Camaguey. Beatyfikowany został na Kubie w Camaguey przez kard. José Saraiva Martinsa w dniu 29 listopada 2008 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 lutego

    Błogosławiony Jordan z Saksonii
    zakonnik, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Eulogiusz, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Jordan z Saksonii

    Jordan urodził się pod koniec XII w. w Borberge koło Paderborn (Westfalia w Niemczech). Studiował w Paryżu. Kiedy do stolicy Francji przybył św. Dominik Guzman, wywarł na Jordanie tak silne wrażenie, że ten odbył przed nim spowiedź z całego życia i 12 lutego 1220 r. przyjął z rąk bł. Reginalda z Orleanu habit zakonny. W dwa miesiące później jako jeden z czterech braci z klasztoru paryskiego uczestniczył w kapitule w Bolonii. Rok później, po kolejnej kapitule, został prowincjałem Lombardii. Natychmiast udał się do Bolonii, by stamtąd kierować powierzonymi sobie konwentami prowincji. W rok potem pożegnał ziemię św. Dominik (1221) i kapituła generalna w 1222 r. wybrała Jordana przełożonym generalnym całego zakonu. W rządzeniu zakonem był zatem pierwszym następcą św. Dominika, z którym łączyły go serdeczne stosunki.
    Przez 15 lat służył braciom i siostrom słowem, przykładem, listami i częstymi wizytacjami. W całej pełni ukazał się talent organizacyjny Jordana. Domy, a nawet całe prowincje szybko się mnożyły. Jordan niestrudzenie podróżował, wizytował placówki, odbywał kapituły generalne i prowincjalne, otwierał nowe domy. W ciągu 15 lat swoich rządów z 30 konwentów pomnożył liczbę domów zakonnych do 300, a liczbę współbraci z 300 powiększył do 4000! W samym Paryżu nałożył suknię zakonną 70 studentom tamtejszego uniwersytetu. Podobnie działo się na uniwersytetach w Bolonii, Kolonii i w Oksfordzie. Jednym z obłóczonych przez Jordana był św. Albert Wielki.
    Zredagował i opublikował konstytucje zakonne. Papież Grzegorz IX miał tak wielkie zaufanie do zakonu, że z jego właśnie szeregów mianował pierwszych inkwizytorów dla krajów i państw Europy celem obrony wiary. Bł. Jordan pozostawił pierwszy żywot św. Dominika Guzmana. Libellus de principiis Ordinis Praedicatorum (wydany po polsku jako Książeczka o początkach Zakonu Kaznodziejów) jest niezwykłym źródłem wiedzy o powstaniu i pierwszych latach Zakonu Kaznodziejskiego oraz o jego Założycielu.
    Jordan kierował zakonem z wielką łagodnością, a dzięki świętości swojego życia i szczególnemu darowi słowa, ogromnie go rozszerzył. Troszczył się także o wykształcenie zakonników. Był świetnym kaznodzieją. Miał poważny udział w misji dominikanów do Maroka i do Pieczyngów.
    Podczas podróży z wizytacji klasztorów w Prowincji Ziemi Świętej okręt, którym płynął, rozbił się na wybrzeżu syryjskim, w zatoce Pamfilii w Małej Azji. Jordan utonął 12/13 (?) lutego 1237 roku. Papież Leon XII zatwierdził kult, oddawany mu od dawna w Zakonie Kaznodziejskim (1826). Jego śmiertelne szczątki zdołano odnaleźć i pochowano je w konwencie św. Jana w Akce (Izrael).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    „O Diano, Ty smucisz się i cierpisz. Ja ginę z niepokoju”.

    Listy bł. Jordana do bł. Diany

    JORDAN Z SAKSONII
    Fr Lawrence Lew OP/Flickr

    ***

    W rok po wstąpieniu do zakonu kaznodziejskiego został prowincjałem. Po dwóch latach generałem. W czasie jego posługi liczba klasztorów wzrosła dziesięciokrotnie, a braci ponad trzynastokrotnie. Następca św. Dominika ujmuje swoją wrażliwością, kiedy zwraca się do kobiety. Poznajcie bł. Jordana z Saksonii.

    „Umiłowanej córce, najdroższej w Chrystusie siostrze”

    Średniowieczne historie o miłości to nie tylko rycerskie romanse, ale także apokryfy i epistolografie świętych. Znana jest przyjaźń między św. Klarą i św. Franciszkiem. Podobna relacja opisana jest na kartach listów bł. Jordana do bł. Diany, mniszki z Bolonii. Sama historia kilkunastoletniej dziewczyny, która ucieka z domu, zostaje siłą wyciągnięta z klasztoru przez swojego ojca, co przypłaca załamanym żebrem, aby po kilku latach ufundować klasztor dominikańskich mniszek zasługuje na uwagę. Błogosławieni spotykają się, kiedy Jordan sprawuje urząd prowincjała Lombardii. Z jego rąk Diana przyjmuje dominikański habit. Jordan staje się duchowym ojcem wspólnoty mniszek z Bolonii. Pisze do nich listy, dzięki którym poznajemy także niezwykłą relację z samą Dianą.

    O Diano, jakże nieszczęsny jest los nasz, który teraz znosimy: iż nie możemy obdarzać się wzajem miłością bez bólu i lęku. Ty smucisz się i cierpisz, bo nie dane Ci jest widzieć mnie bezustannie. Ja ginę z niepokoju, gdyż nieczęsto zdarza mi się mieć Cię przy sobie.

    Po listach generała do klasztoru mniszek moglibyśmy spodziewać się formalizmu. Nie znajdziemy go w tej osobistej korespondencji, pełnej słów zatroskania, wyrażających tęsknotę i zapewniających o dobrym stanie zdrowia nadawcy. Adresowane do „umiłowanej córki”, „najdroższej w Chrystusie siostry” listy ukazują relację ojcowską, gdy czytamy pouczenia odnośnie do modlitwy czy reguł życia zakonnego, ale także braterską, gdzie równie ważne są pytania o skręconą kostkę.

    Czy to jest przyjaźń czy to jest…?

    Przez piętnaście lat swojej pracy nieustannie był w podróży, odwiedzając osobiście klasztory i zakładając nowe fundacje w Niemczech, Szwajcarii i Danii. Odwiedzał Bolonię, kiedy tylko nadarzała się okazja. Jednak często jego plany były pokrzyżowane. Mimo ogromnej chęci spotkania z przyjaciółką, bł. Jordan zostawił świadectwo dojrzałego przyjmowania takich sytuacji:

    Jeśli zaś taka jest wola Boża, to nam nie pozostaje nic innego, jak tylko skłonić przed nią naszą własną wolę.

    Znajdujemy za to napomnienia kierowane do Diany, której gwałtownych uczuć możemy się domyślić:

    To, czego brakuje Ci z powodu naszej rozłąki, staraj się odszukać i pozyskać u najlepszego Twojego Przyjaciela, Jezusa Chrystusa.

    Relacja bł. Jordana i bł. Diany to przykład zakochanych ludzi, którzy pozostali wierni swojemu powołaniu. Ta niezwykła przyjaźń zaowocowała życiem, które w Kościele zostało potwierdzone jako święte, nadając Dianie i Jordanowi miano błogosławionych.

    Razem w niebie

    Życie Jordana zakończyło się nagle podczas powrotu z wizytacji klasztoru w Ziemi Świętej, kiedy jego statek rozbił się na Morzu Śródziemnym 12 lub 13 lutego 1237 r. Odnalezione ciało Błogosławionego zostało złożone w klasztorze w Akce. Niestety wraz ze statkiem na dno poszły także listy Diany do Jordana. Nie wiemy, czy bł. Jordan wiedział już wtedy o śmierci swojej przyjaciółki, która odeszła ponad pół roku wcześniej. W każdym liście błogosławiony zachęcał Dianę do coraz większego pragnienia nieba. Ich życie zakończyło się w podobnym czasie i razem stanęli przed tronem Boga:

    Miłujmy się w Chrystusie (…). Biegnijmy ku sobie, przynaglani miłością Jezusa, który jako Prawda prowadzi nas po tej drodze. Biegnijmy, abyśmy doszli do Tego, który, gdy życie nasze przemija, żyje i króluje w pełni życia w królestwie chwały.

    Dorota Szumotalska/Aleteial.pl

    Cytaty pochodzą z książki Najdroższej Dianie, bł. Jordan z Saksonii, wydawnictwo „W drodze”, Poznań 1998

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 lutego

    Święci Cyryl, mnich, i Metody, biskup
    patroni Europy

    Zobacz także:
      •  Święty Walenty, biskup i męczennik
    ***
    Święci Cyryl i Metody

    Cyryl urodził się w Tesalonikach w 826 r. jako siódme dziecko w rodzinie Leona, który był wyższym oficerem miejscowego garnizonu. Jego właściwe imię to Konstanty, imię Cyryl przyjął pod koniec życia, wstępując do zakonu. Po studiach w Konstantynopolu został bibliotekarzem przy kościele Hagia Sophia. Później usunął się na ubocze. Z czasem podjął w szkole cesarskiej wykłady z filozofii. Wkrótce potem, w 855 r. udał się na górę Olimp do klasztoru w Bitynii, gdzie przebywał już jego starszy brat – św. Metody.
    Na żądanie cesarza Michała III obaj wyruszyli do kraju Chazarów na Krym, aby rozwiązać spory religijne między chrześcijanami, Żydami i Saracenami. Cyryl przygotował się do tej misji bardzo starannie – nauczył się języka hebrajskiego (by dyskutować z Żydami) i syryjskiego (by prowadzić dialog z Arabami, przybyłymi z okolic Syrii). Po udanej misji został wysłany z bratem przez patriarchę św. Ignacego, aby nieść chrześcijaństwo Bułgarom. Pośród nich pracowali pięć lat. Następnie, na prośbę księcia Rościsława udali się z podobną misją na Morawy, gdzie wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). Potem jeden z uczniów św. Metodego wprowadził do tego pisma majuskuły (duże litery) alfabetu greckiego. Pismo to nazwano cyrylicą. Cyryl przetłumaczył Pismo Święte na język starocerkiewno-słowiański. Inkulturacja chrześcijaństwa stała się przyczyną ich cierpień, a nawet prześladowań.
    Z Panonii (Węgier) bracia udali się do Wenecji, by tam dla swoich uczniów uzyskać święcenia kapłańskie. Jednak duchowieństwo tamtejsze przyjęło ich wrogo. Daremnie Cyryl przekonywał swoich przeciwników, że język nie powinien odgrywać warunku istotnego dla przyjęcia chrześcijaństwa. Bracia zostali oskarżeni w Rzymie przed papieżem św. Mikołajem I niemal o herezję. Posłuszni wezwaniu namiestnika Chrystusowego na ziemi, udali się do Rzymu. W tym jednak czasie zmarł papież św. Mikołaj I (+ 867), a po nim został wybrany Hadrian II. Ku radości misjonarzy nowy papież przyjął ich bardzo serdecznie, kazał wyświęcić ich uczniów na kapłanów, a ich słowiańskie księgi liturgiczne kazał uroczyście złożyć na ołtarzu w kościele Matki Bożej, zwanym Fatne.
    Wkrótce potem Cyryl wstąpił do jednego z greckich klasztorów, gdzie zmarł na rękach swego brata 14 lutego 869 r. Papież Hadrian (Adrian) urządził Cyrylowi uroczysty pogrzeb.Metody (jego imię chrzcielne – Michał) urodził się między 815 a 820 r. Ponieważ posiadał uzdolnienia wybitnie prawnicze, wstąpił na drogę kariery urzędniczej. W młodym wieku został archontem – zarządcą cesarskim w jednej ze słowiańskich prowincji. Zrezygnował z urzędu, wstępując do klasztoru w Bitynii, gdzie został przełożonym. Tam też przyjął imię Metody. Około 855 roku dołączył do niego jego młodszy brat, św. Cyryl. Odtąd bracia dzielą razem swój los w ziemi Chazarów, Bułgarów i na Morawach.
    Po śmierci Cyryla (w 869 r.) Hadrian II konsekrował Metodego na arcybiskupa Moraw i Panonii (Węgier) oraz dał mu uprawnienia legata. Jako biskup, Metody kontynuował rozpoczęte dzieło. Z powodu wprowadzenia obrządku słowiańskiego, mimo aprobaty Rzymu, był atakowany przez arcybiskupa Salzburga, który podczas synodu w Ratyzbonie uwięził go w jednym z bawarskich klasztorów. Spędził tam dwa lata (870-872). Interwencja papieża Jana VII przyniosła Metodemu utraconą wolność.
    Nękany przez kler niemiecki, Metody udał się ponownie do Rzymu. Papież Jan VIII przyjął go bardzo życzliwie i potwierdził wszystkie nadane mu przywileje. Aby jednak uspokoić kler niemiecki, dał Metodemu za sufragana biskupa Wickinga, który miał urzędować w Nitrze. W tym czasie doszło do pojednania Rzymu z Konstantynopolem. Metody udał się więc do patriarchy Focjusza, by mu zdać sprawę ze swojej działalności (881 lub 882). Został przyjęty uroczyście przez cesarza. Kiedy powracał, przyprowadził ze sobą liczny zastęp kapłanów. Powróciwszy na Morawy, umarł w Welehradzie 6 kwietnia 885 r.W roku 907 rozpadło się państwo wielkomorawskie, a z jego rozpadem został usunięty obrządek słowiański na rzecz łacińskiego. Mimo tego dzieło św. Cyryla i św. Metodego nie upadło. Ich językiem w liturgii nadal posługuje się kilkadziesiąt milionów prawosławnych i kilka milionów grekokatolików. Obaj święci (nazywani Braćmi Sołuńskimi – od Sołunia, czyli obecnych Salonik w Grecji) są uważani za apostołów Słowian. W roku 1980 papież św. Jan Paweł II ogłosił ich – obok św. Benedykta – współpatronami Europy, tym samym podnosząc dotychczas obowiązujące wspomnienie do rangi święta.
    W ikonografii Bracia Sołuńscy przedstawiani są w stroju pontyfikalnym jako biskupi greccy lub łacińscy. Czasami trzymają w rękach model kościoła. Św. Cyryl ukazywany jest w todze profesora, w ręce ma księgę pisaną cyrylicą. Ich atrybutami są: krzyż, księga i kielich, rozwinięty zwój z alfabetem słowiańskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________

    Do Słowian!

    Do Słowian!
    Cyryl i Metody na płótnie Jana Matejki

    ***

    Głosili Ewangelię wśród usianych winnicami, ociekających moszczem morawskich wzgórz nieprzypadkowo okrzykniętych „Toskanią północy”.

    Państwo Wielkomorawskie powstało wcześniej od czeskiego! – powiedzą przy kieliszku słodkawej palavy Morawianie. Pielęgnują swe korzenie, tradycję i wiarę. To prawda, że Republika Czeska jest jednym z najbardziej ateistycznych krajów Europy (mniej religijni są jedynie Estończycy i Niemcy z byłej NRD), ale same Morawy są wyjątkiem. Przed laty w regionie trwała wielka akcja przepisywania Biblii, która była przypomnieniem misji ewangelizacyjnej wśród Słowian. „To do nas trafili w 863 r. sprowadzeni przez księcia Rościsława greccy misjonarze Cyryl i Metody – opowiadali Morawianie – a swą misję rozpoczęli w Velehradzie”. Nic dziwnego, że miasto to jest kolebką słowiańskiego chrześcijaństwa. Ogłoszeni patronami Europy Święci Cyryl i Metody czczeni są przez chrześcijan Wschodu i Zachodu, a Morawy mają naturalne predyspozycje do tego, by stać się mostem łączącym duchowe imperia.

    Cyryl (imię to przyjął pod koniec życia, wstępując do zakonu) urodził się w Tesalonice w 826 r. jako siódme dziecko w rodzinie wyższego oficera miejscowego garnizonu. W szkole cesarskiej wykładał filozofię. W 855 r. w klasztorze w Bitynii na górze Olimp dołączył do starszego brata – Metodego.

    Cesarz Michał III wysłał braci do kraju Chazarów na Krym, gdzie mieli być rozjemcami w sporze między chrześcijanami, Żydami i Saracenami. Potem ruszyli, by głosić Dobrą Nowinę Bułgarom, a po pięciu latach, na prośbę księcia Rościsława, udali się na Morawy. Wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). – W pierwszych pokoleniach wszyscy, i rzymscy, i zachodni chrześcijanie, modlili się po grecku i w tym języku uprawiali teologię, jak choćby Ireneusz, biskup Lyonu – wyjaśnia abp Grzegorz Ryś. – Po dramacie wędrówki ludów w VII, VIII, a nawet IX stuleciu Rzym wydawał się bardziej wschodni niż zachodni. W latach 650–750 na siedemnastu papieży tylko pięciu było Rzymianami, jeden pochodził z Italii, pozostałych jedenastu związanych było z grecką tradycją kościelną (pięciu Syryjczyków, trzech Sycylijczyków i trzech Greków). A przecież to ciągle był czas, kiedy biskupa Rzymu wybierali sobie kler i lud miasta! Kiedy 14 lutego 869 r. w Rzymie umarł Cyryl, papież „rozkazał wszystkim Grekom, którzy byli Rzymie, a także i Rzymianom, zejść się ze świecami w ręku i śpiewać nad nim, i pogrzeb mu odprawić, jakby się odprawiało dla samego papieża”. A przecież grzebano greckiego mnicha, który w sam środek Europy przeszczepił wschodnią liturgię, tłumacząc greckie księgi na język słowiański! Gdy Cyryl i Metody przyszli do środkowej Europy z Konstantynopola, biskupi niemieccy leczyli ich ze wschodniej pobożności w ten sposób, że Metodego wsadzili do więzienia i prali od świtu do nocy, tak że sam papież musiał go z tego więzienia wyciągać i ratować najpierw jego życie, a potem misję na Morawach. Niemieckim biskupom wydawało się, że jeśli Kościół nie będzie łaciński, to nie będzie chrześcijański.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________

    św. Cyryl i św. Metody

    święci Apostołowie Słowian, trwają bardzo mocno w pamięci Kościoła

    Budowali Europę Chrystusa

    pl.wikipedia
    ***

    Urodzili się w bogobojnej rodzinie w Tesalonikach (Słowianie znali to miasto pod nazwą Sołuń) leżących na pograniczu Słowiańszczyzny, ważnym ośrodku handlu i polityki Cesarstwa Bizantyjskiego. Wydarzeniem, które zmieniło ich życie, była prośba księcia Moraw o wysłanie misji ewangelizacyjnej dla jego ludu. Misja Cyryla i Metodego szybko przyniosła ogromny sukces, m.in. za sprawą przekładu liturgii na język słowiański, którego dokonali. Na prośbę księcia Rościsława wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). Potem jeden z uczniów św. Metodego wprowadził do tego pisma majuskuły (duże litery) alfabetu greckiego. Pismo to nazwano cyrylicą. Ponadto Cyryl przetłumaczył Pismo Święte na język staro-cerkiewno-słowiański.

    Misja św. Metodego i św. Cyryla jest prototypem inkulturacji, jest wcieleniem Ewangelii w rodzime kultury, a także wprowadzeniem tych kultur w życie Kościoła. Wszystkie kultury narodów słowiańskich zawdzięczają swój rozwój dziełu Braci Sołuńskich, o czym przypominał w swojej encyklice Slavorum apostoli św. Jan Paweł II. Święci Apostołowie Słowian, tworząc oryginalny alfabet języka słowiańskiego, „wnieśli zasadniczy wkład w kulturę i literaturę wszystkich narodów słowiańskich” (n. 21).

    Św. Cyryl ur. w 826 r. zm. 14 lutego 869 r. Św. Metody ur. między 815 a 820 r. zm. 6 kwietnia 885 r.

    ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________

    Rzesza słowiańska zgaszona przed świtaniem. Dzieje Cyryla i Metodego

    ***

    Od roku 1985 z rozporządzenia papieża Jana Pawła II kontynentowi europejskiemu patronują w Niebie święci Cyryl i Metody, którzy – jak czytamy w poświęconej im encyklice „Slavorum apostoli” tegoż papieża – „trwają w pamięci Kościoła razem z wielkim dziełem ewangelizacji, jakiego dokonali”. Ciśnie się na usta uwaga, iż dzieło to byłoby bez porównania większe i owocniejsze, gdyby nie stanęła mu na przeszkodzie zakompleksiona germańska buta.

    Przykro patrzeć, jak giną narody. Niemiło nawet wspominać te, które zmiotły z powierzchni ziemi bezlitosne wichry historii. Smutkiem napawa na przykład myśl o licznym ludzie słowiańskim żyjącym w wieku IX na wielkim obszarze od Donu po granice Jutlandii i od Jeziora Ładoga aż po wybrzeże Dalmacji, któremu nie dane było rozwinąć się z luźnej rodziny pokrewnych plemion w jeden naród. Choć posiadali większość cech definiujących narody, jak wspólny język, spójne terytorium i zbliżone modele życia społeczno-gospodarczego, zabrakło im jednego – świadomości narodowej. Zabrakło im spoiwa kulturowego, które może się skutecznie rozwinąć jedynie na bazie religii.

    We wczesnym średniowieczu pomiędzy chrześcijańskim od dawna Wschodem a chrześcijańskim od niedawna Zachodem rozlewało się ogromne morze pogaństwa etni słowiańskiej. Była to duchowa próżnia, gotowa na wypełnienie duchem nie tylko Chrystusowym, ale też islamskim (wszak Arabowie czaili się u wschodnich wybrzeży Morza Czarnego), a nawet judaistycznym (z Chazarami przecież żyła Słowiańszczyzna po sąsiedzku). Kościół nie mógł sobie pozwolić na pozostawienie tego pola misyjnego w stanie nieobsianym ziarnem prawdziwej wiary.

    Toteż z wolna przenikali na owe tereny misjonarze zarówno z Konstantynopola, jak i z Akwizgranu. Słowianie rychło nauczyli się bać tych przychodzących z Zachodu. Sasi bowiem zanadto przejęli się zewnętrznym podobieństwem, jakie łączy krzyż z mieczem. Zasadniczo trudno się temu dziwić – sami zostali ochrzczeni żelazną pięścią Karola Wielkiego i wychowani na prostym kodeksie śmierci za wszystko: ofiarę złożoną bożkom, morderstwo, niedotrzymanie postu…

    „Augustyński ideał państwa Bożego został przekształcony drogą prymitywnego uproszczenia w coś, co niebezpiecznie przypominało chrześcijańską wersję islamu z Karolem jako wodzem wiernych. Było to takie samo utożsamienie religii i polityki, taka sama próba narzucenia moralności drogą prawa i rozszerzania wiary przy pomocy wojny” – zauważa wybitny historyk katolicki Christopher Dawson.

    Ewentualny zarzut o anachroniczność powyższej obserwacji obalają świadectwa współczesnych Karolowi, którzy już wówczas podnosili krytykę jego metod chrystianizacyjnych. Nawet Alkuin – twórca podstaw cezaropapizmu zachodniego – z przerażeniem i odrazą komentował poczynania Franków w Saksonii: „Według świętego Augustyna, wiara przychodzi z woli, nie z przymusu. Jak można zmusić człowieka do wiary, skoro nie wierzy? Można go przymusić do chrztu, nigdy do wiary”.

    „Okrutny naród saski przyjął wiarę w prawdziwego Boga” – triumfalnie donosił Karol Wielki w liście do papieża Hadriana. Ale też dobrze przyswoił sobie lekcję chociażby z Verden, gdzie jednego dnia frankijscy woje ścięli lekką ręką – bagatela – cztery i pół tysiąca saskich jeńców. Sam przymuszony do chrztu przez przedstawicieli wyższej cywilizacji, nauczył się, że na tym właśnie ma polegać niesienie wiary poganom.

    Apostołowie Słowian

    Władca słowiańskiego państwa wielkomorawskiego, książę Rościsław, wyniesiony na tron przez króla wschodniofrankijskiego Ludwika Niemca w roku 846, cztery lata później postanowił uniezależnić się od swego protektora. W celu osłabienia frankijskich wpływów na swym terytorium wygnał zeń łacińskich księży, przybyłych głównie z Ratyznony, Passawy i Regensburga. Pragnąc jednak zachować chrześcijański charakter państwa poprosił papieża o przysłanie w ich miejsce innych księży, którzy poprowadzą dalej dzieło chrystianizacji. Wobec braku odpowiedzi ze Stolicy Apostolskiej Rościsław skierował taką samą prośbę do Konstantynopola: „Dla ludzi naszych, którzy wyrzekli się pogaństwa i trzymają się zakonu chrześcijańskiego, nie mamy nauczyciela takiego, który by w naszym własnym języku prawdziwą wiarę chrześcijańską wykładał. Poślij więc nam biskupa i nauczyciela takiego”.

    Patriarcha Konstantynopola wybrał do tego zadania profesora uniwersytetu konstantynopolskiego Konstantyna (powszechniej znanego pod imieniem Cyryl, przybranym po wstąpieniu do zakonu na krótko przed śmiercią). Ten zaś wraz ze swym starszym bratem Metodym, który miał mu towarzyszyć w wyprawie, z miejsca zabrał się za jej przygotowanie. Podchodząc do sprawy z pełnym profesjonalizmem, zaczął od przetłumaczenia na język Słowian, którym się biegle posługiwał, niezbędnych do pracy misyjnej tekstów ewangelicznych. W tym celu stworzył alfabet oddający cechy charakterystyczne mowy słowiańskiej, który nazwał gałgolicą (od słowiańskiego słowa głagol, czyli „słowo” lub „litera”). Warto zwrócić uwagę na fakt, iż alfabet oparty na fonetyce dialektu sołuńskiego, czyli używanego w okolicach Tesaloniki (nazywanej przez Słowian Sołuniem), skąd pochodzili Konstantyn i Metody, zostanie bez trudu zrozumiany na Morawach i w Panonii, co dowodzi, iż cała Słowiańszczyzna mówiła wówczas jednym językiem.

    W roku 863 Konstantyn-Cyryl i Metody wyruszyli do Wielkich Moraw, gdzie książę Rościsław przyjął ich z wielką radością i szacunkiem. Nie przeszkodziło im to jednak dostrzec, że chrześcijaństwo nie zawsze bywa mile widziane przez miejscową ludność. Przyczynę tego stanowiło zachowanie misjonarzy niemieckich, którzy – jak czytamy w „Żywocie Metodego” – „nie sprzyjali jej, ale podstępy knuli”. Niebagatelną rolę w rozdźwięku słowiańsko-germańskim odgrywała wzajemna obcość kulturowa, na której szczególnie cierpiało głoszenie kerygmatu. A przecież Słowo Boże musi dotrzeć do każdego w sposób dlań zrozumiały – i nie ma na świecie języka szczególnie predestynowanego do tego zadania. Bracia sołuńscy poszli więc „za ciosem” i przełożyli na słowiański liturgię kościelną.

    Ułatwiło to niepomiernie pracę misyjną – odbiór Dobrej Nowiny znacząco się poprawił. Jednakowoż – jak wskazuje „Żywot Konstantyna” – „gdy rozrastała się nauka Boża, od początku zazdrosny, przeklęty diabeł, nie mógł znieść tego dobra, ale wszedłszy w naczynia swoje zaczął podburzać wielu.” Przeciwko poczynaniom Cyryla i Metodego bowiem ostro zaprotestowali misjonarze niemieccy, zdaniem których w trzech tylko językach: łacinie, grece i hebrajskim wypada w piśmie chwalić Pana Boga. Oskarżyli więc braci o herezję.

    – Samiście heretycy! – grzmiał na to Konstantyn-Cyryl, który górował nad swymi adwersarzami wiedzą i szerokością horyzontów myślowych. – Toż to czysty pilacjanizm! Czyż to nie Piłat tak „wywyższył” te trzy języki umieszczając je na tabliczce przybitej do Chrystusowego krzyża?!

    „Czyż deszcz od Boga nie pada na wszystkich równo? A słońce czyż nie tak samo na wszystkich świeci? Czyż nie oddychamy wszyscy powietrzem jednakowo? Jakżeż więc nie wstydzicie się uznawać tylko trzy języki, a wszystkim innym ludom i językom kazać być ślepymi i głuchymi? Powiedzcie mi, czy Boga uważacie za tak słabego, że tego dać nie może, czy za tak zawistnego, że nie chce? My przecież znamy wiele ludów, które znają pismo i Bogu chwałę oddają, każdy w swoim własnym języku; wiadomo, że są to Ormianie, Persowie, Abazgowie, Iberowie, Sugdowie, Gotowie, Awarowie, Tursowie, Chazarowie, Arabowie, Egipcjanie, Syryjczycy i wiele innych” (czytamy w „Żywocie Konstantyna”).

    Nur für Deutsche

    Miał rację Konstantyn-Cyryl – łacina (która notabene weszła do oficjalnego kultu Kościoła dopiero w III wieku po Chrystusie i w której ani jedna jota, ani jedna kreska nie została napisana w oryginalnym tekście Pisma Świętego), ani też greka nie były jedynymi językami uznanymi przez Kościół w jego liturgii. Ówczesny Kościół katolicki pełnił przecież służbę Bożą w języku syryjskim, koptyjskim, ormiańskim, etiopskim, celtyckim, a nawet germańskim. Dlaczego nie mogłaby do tego grona dołączyć mowa Słowian, skoro święty Paweł w liście do Filipian wyraźnie naucza, „aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 11)? Wszelki, a zatem i słowiański. Tak rozumował równie uczony co świątobliwy apostoł z Tesaloniki.

    Niestety racjonalne rozumowanie Konstantyna zderzyło się z niedouczeniem jego germańskich adwersarzy. Niedouczeniem – dodajmy – wzmocnionym charakterystyczną dla przedstawicieli tego ludu butą, która nie pozwalała im pogodzić się z faktem, iż z ówczesnej Tesaloniki widać było nieporównanie szerszy horyzont niż z ówczesnego Frankfurtu. Za pozorną żarliwością niemieckiego duchowieństwa kryły się najzwyklejsze kompleksy marnych neofitów. Niemcy bowiem, przekonani do chrześcijaństwa bardziej młotkiem niż Słowem, ani w ząb nie rozumieli uniwersalizmu katolickiego, za to doskonale dostrzegli możliwość wprzęgnięcia struktur Kościoła we własne ekspansywne plany. Zresztą historia wkrótce wykaże dowodnie ich wszystkie próby tworzenia świata nur für Deutsche.

    Objawi się to chociażby w niechęci do ich własnego cesarza Ottona III, który będąc bardziej Grekiem niż Niemcem daleko wykraczał mentalnie poza ich ciasny nacjonalizm i zamyślił sobie – Gott bewahre! – w swój imperialny projekt włączyć na równych prawach słowiańskich podludzi. Z ulgą więc wrócą po jego przedwczesnej śmierci (czy aby na pewno naturalnej…?) do swego ulubionego Drang nach Osten. Po czym zawłaszczą cesarstwo, nazywając go – prawem kaduka – Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego, i skalają ideały zakonów rycerskich, formując szeregi Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego. A to wszystko w rozkwicie średniowiecza, któremu przekonanie, że naród jest najwyższą wartością i najważniejszą formą uspołecznienia, było krańcowo obce! Później zresztą wcale nie będzie lepiej: od luterańskiej rewolty po deklarację, iż nie są filią Rzymu…

    Triumf sołuńskich braci

    Ale wróćmy do braci sołuńskich, na których tymczasem spadła prawdziwa lawina oskarżeń i intryg ze strony duchowieństwa frankońskiego, wobec czego postanowili oni odwołać się do papieża. Cyryl i Metody bowiem, choć pochodzili z Bizancjum, nie żywili najmniejszej wątpliwości, gdzie bije serce Kościoła i gdzie pracuje jego głowa. Zabrawszy więc ze sobą grupę uczniów ruszyli do Rzymu. Po drodze jednak zatrzymali się w Panonii, w Księstwie Błatneńskim rządzonym przez księcia Kocela, który przyjął ich tak życzliwie, iż postanowili zatrzymać się tam na pół roku, podczas którego to okresu zdołali zdziałać na polu ewangelizacyjnym jeszcze więcej niż podczas swego trzyletniego pobytu w państwie wielkomorawskim.

    Misja chrystianizacyjna Słowian nabierała przyspieszenia, gdy bracia sołuńscy zawitali do Stolicy Świętej. Oddali słowiańskie księgi liturgiczne w ręce papieża Hadriana II, który poświęcił je i złożył w bazylice Matki Bożej Większej, gdzie odśpiewano nad nimi liturgię świętą. „Potem zaś kazał papież dwu biskupom, Formozjuszowi i Gondrychowi, wyświęcić uczniów słowiańskich. Jakoż zostali wyświęceni i zaraz odprawili liturgię w kościele świętego apostoła Piotra w języku słowiańskim, a na drugi dzień w kościele świętej Petroneli, na trzeci w kościele świętego Andrzeja, a następnie w kościele wielkiego nauczyciela całego świata, apostoła Pawła, gdzie całą noc śpiewali sławiąc Boga po słowiańsku” („Żywot Konstantyna”).

    Rzym udzielił Cyrylowi i Metodemu pełnej aprobaty. „Ten jeden zwyczaj zachowujcie” – zastrzegł Ojciec Święty – „aby przy Mszy Świętej czytać najpierw lekcję i Ewangelię po łacinie, a potem po słowiańsku, aby się spełniło słowo Pana, że chwalić będą Pana wszystkie narody, a w innym miejscu, że wszyscy głosić będą różnymi językami wielkie dzieła Boże” („Żywot Konstantyna”).

    Z rzymskiej perspektywy widać było najszerzej. Widać było chociażby zbierającą się na wschodnim horyzoncie chrześcijaństwa burzę w postaci schizmy Focjusza. W takiej sytuacji jakże potrzebny był pewny sojusznik na Wschodzie, który by skutecznie przeciwdziałał rozłamowym poczynaniom zarozumiałych Bizantyjczyków patrzących z rosnącą niechęcią na Kościół rzymski. Rolę owego sojusznika, równoważącego wpływ Bizancjum na całość Christianitas mógłby z powodzeniem odegrać „trzeci świat” słowiański. Tym bardziej że ryt słowiański powstał w znacznej mierze na bazie liturgii zachodniej, a jego twórcy, choć wywodzili się z greckiego kręgu kulturowego, wyraźnie ciążyli ku Rzymowi.

    Teutońska furia

    Papież Hadrian II zatem powołał do życia nową prowincję kościelną z liturgią słowiańską poprzez wyłączenie Wielkich Moraw i Panonii spod jurysdykcji frankońskiej i wyświęcenie Metodego na arcybiskupa tych ziem z siedzibą w Sirmium (Konstantyn bowiem podczas pobytu w Rzymie nagle zachorował i wkrótce zmarł). Diecezja sirmeńska została nie tyle utworzona ex nihilo, co odtworzona – stanowiła bowiem, do chwili zdobycia Sirmium przez Awarów w roku 582, część wikariatu Ilirii bezpośrednio podległego papieżowi. A jej nowy włodarz – starszy brat sołuński, do tej pory pozostający jakby w cieniu młodszego – wkrótce dał się poznać jako człowiek nie mniej wielkiego ducha i nieustępliwej woli. Z wykształcenia prawnik, przed wstąpieniem do klasztoru, skąd go na wyprawę misyjną zabrał młodszy brat, zarządca jednej ze słowiańskich prowincji Imperium Romanum, w klasztorze opat, nie bał się stanąć do otwartej konfrontacji z knującymi przeciw niemu biskupami bawarskimi. Wściekle przez nich zaatakowany na synodzie w Ratyzbonie, że bezprawnie naucza na podległym im terenie, odparował śmiało:

    – Gdyby to był wasz teren, to bym go z daleka omijał, ale ta ziemia należy do świętego Piotra! To wy powodowani pychą i chciwością wychodzicie poza swoje granice wbrew prawu kościelnemu! 

    Nie mieli na to kontrargumentów, więc odwołali się do niezawodnego ultimae rationis – trybunał biskupów skazał Metodego na uwięzienie. Przesiedział na wyspie Reichenau na Jeziorze Bodeńskim sprawie trzy lata, zanim z wielkim trudem udało się papieżowi Janowi VIII (następcy Hadriana II) uwolnić go stamtąd.

    „Zuchwalstwo twoje przewyższa srogość i dzikość każdego tyrana” – pisał Ojciec Święty w liście do biskupa salzburskiego Adalwina. „Dręcząc naszego współbrata Metodego kaźnią więzienia, znęcając się nad nim przez to, iżeś go trzymał pod gołym niebem wystawionego na ostrość dokuczliwej zimy i słoty, odrywając go od rządzenia Kościołem jemu powierzonym, posunąłeś się do tego szaleństwa, że go kazałeś zawlec przed sąd biskupów i chłostać nawet chciałeś biczem, gdyby cię inni nie byli od tego odciągnęli. Czyż to, na Boga, są uczynki godne biskupa?!”

    Podobnie rugał papież biskupa fryzyjskiego Annona: „Na brata twego, Metodego, z ramienia Stolicy Apostolskiej pełniącego u pogan funkcję arcybiskupa wydałeś pseudowyrok i wtrąciłeś go do więzienia, odciągając go od pełnienia służby Bożej. Nadto, nie tylko nie doniosłeś o prześladowaniu i uwięzieniu twego brata w biskupstwie, lecz w Rzymie, gdy byłeś o niego przez naszych pytany, kłamliwie powiedziałeś, że los jego jest ci nieznany, chociaż wszystkich zadanych mu przez was udręczeń tyś był podżegaczem”.

    Ale ani stanowcze papieskie nakazy, ani suspensy spadające na niemieckich hierarchów nie skłoniły ich do uwolnienia Metodego. Doprowadziła do tego dopiero osobista interwencja wysłanego w tym celu do Niemiec legata papieskiego Pawła z Ankony.

    Zmaganie i klęska

    Metody powrócił więc na Morawy, gdzie zastał niekorzystny klimat polityczny. Książę Świętopełk, który obalił Rościsława, sprzyjał duchowieństwu niemieckiemu, nie rozumiejąc, że uniezależnienie się od niemieckiego protektoratu na niewiele się w dłuższej perspektywie zda, jeżeli Kościół w jego państwie pozostanie niemiecki. Duchowieństwo niemieckie z miejsca zaczęło intrygować przeciwko arcybiskupowi Sirmium. Mnożyły się oskarżenia, donosy, fałszywe listy, oszczerstwa, nawet usiłowania fizycznych ataków. Starszy brat sołuński nie dawał się jednak zastraszyć i niestrudzenie kontynuował dzieło misyjne wśród Słowian, dodatkowo pokrzepiony bullą Jana VIII, potwierdzającą wszystkie postanowienia Hadriana II. Czytamy w niej, iż „nie jest na pewno przeciwne wierze lub nauce Kościoła śpiewać Mszę w języku słowiańskim albo czytać Ewangelię i lekcję z Nowego i Starego Testamentu dokładnie przełożone i wyjaśnione oraz śpiewać oficjum, ponieważ Ten, kto jest Stwórcą trzech głównych języków: hebrajskiego, greckiego i łacińskiego, stworzył też wszystkie inne języki dla czci i chwały”.

    Nieustanne zmagania wyczerpywały jednak z wolna siły apostoła, który spodziewając się rychłej śmierci mianował swoim następcą jednego ze swych najdawniejszych uczniów imieniem Gorazd. Kiedy zmarł (w roku 885), odprawiono nad nim nabożeństwo żałobne w trzech językach: łacińskim, greckim i słowiańskim, i – jak napisał wybitny polski slawista Tadeusz Lehr-Spławiński – „był to ostatni bodaj moment, kiedy te trzy języki rozbrzmiewały w kościele morawskim jako równouprawnione. Śmierć Metodego rozpętała bowiem burzę, która zmiotła w krótkim czasie liturgię słowiańską z obszaru państwa wielkomorawskiego. Niemiecko-łacińskie duchowieństwo pod przewodem Wichinga [narzuconego Metodemu przez Niemców biskupa pomocniczego – przyp. JW.] podniosło zaraz głowę i rzuciło się do zajadłej walki przeciwko idei Metodego. Gorazd nie zdołał wcale objąć tronu arcybiskupiego”.

    Zabrakło wiernego sojusznika i opiekuna Słowian w osobie papieża Jana VIII, który umarł trzy lata wcześniej, otruty i dobity młotem przez swego krewniaka. Zaczynało się „ciemne stulecie” i wiek pornokracji w Kościele. Dla Kościoła słowiańskiego czas był szczególnie ciemny. Papież Stefan V, który zasiadł na Stolicy Apostolskiej niespełna pół roku po śmierci Metodego, potępił liturgię słowiańską i zakazał jej sprawowania pod karą ekskomuniki. W konsekwencji tego aktu uczniowie Cyryla i Metodego opuścili Wielkie Morawy i powędrowali do Bułgarii, gdzie za ich sprawą doszło wkrótce do wielkiego rozkwitu życia zakonnego i ostatecznej chrystianizacji państwa bułgarskiego. Niestety jednak pozbawiony wsparcia papieskiego Kościół słowiański wkrótce rozpłynie się tam w morzu prawosławia, i w roku 1054 wskutek wielkiej schizmy wschodniej na zawsze oderwie się od Kościoła katolickiego. Na Zachodzie zaś ulegnie latynizacji, czyli de facto germanizacji.

    Co by było, gdyby…?

    Warto sobie dobrze uświadomić, jakie owoce mogłaby przynieść misja Cyryla i Metodego, kontynuowana niestrudzenie przez ich uczniów, gdyby nie została stłamszona w zarodku? Bezkresny obszar Słowiańszczyzny od morza Czarnego i Adriatyku po Bałtyk i Morze Północne wyznający wiarę Chrystusową pod przewodnictwem Rzymu. „Gdyby zwyciężyła polityka Mikołaja I i jego następców Hadriana i Jana VIII – zauważa Christopher Dawson – „powstałaby zapewne na Bałkanach i w krajach naddunajskich nowa słowiańska prowincja chrześcijańska, niezależna od państwowych Kościołów cesarstwa bizantyjskiego i cesarstwa karolińskiego”. Prowincja jakże potrzebna papiestwu jako siła, na której mogłoby się ono oprzeć w narastającym konflikcie z coraz bardziej schizmatyckim Konstantynopolem, jak również w przyszłym zmaganiu o prymat z zachodnim cesarstwem. Kościół Zachodu przyjąłby oblicze nie germańskie lecz romańsko-słowiańskie. Tymczasem – jak pisze czeski bizantynolog, ksiądz František Dvorník – „dzieło Metodego stworzone na terenie patriarchatu rzymskiego, które miało być środkiem związania Słowian ze Stolicą Apostolską, przysłużyło się Kościołowi bizantyjskiemu i związało Słowian nie z Rzymem ale z Bizancjum”. Taki był skutek poczynań niemieckich biskupów, którzy uważali się za bardziej rzymskich niż sam papież.

    Ale nie skupiajmy się wyłącznie na Wschodzie. Pomyślmy również o zachodnich rubieżach Słowiańszczyzny – o zamieszkujących je Połabianach, którzy uporczywie trwali w pogaństwie praktycznie aż do XII wieku, z nieprzejednaną wrogością odnosząc się do wiary Chrystusowej, która w ich doświadczeniu przybierała twarz Henryka Lwa czy Albrechta Niedźwiedzia. O ileż łatwiej byłoby ich ochrzcić i przekonać do Ewangelii, gdyby nieśli ją im pobratymcy mówiący tym samym językiem, a nie bezduszni zdobywcy zainteresowani nie ich dobrem duchowym, lecz możliwością ich zniewolenia. Można beztrosko zawyrokować, że sami sobie winni, iż nie pojęli na czas (jak nasz Mieszko I), że dla chrześcijaństwa nie ma w Europie alternatywy, że czas pogaństwa definitywnie się skończył, że w ostateczności kto nie posłucha Słowa Bożego, ten posłucha miecza, ale nie będzie to sąd sprawiedliwy, bo obraz chrześcijaństwa, jaki im nieśli niemieccy margrafowie, zraziłby najżarliwszego entuzjastę.

    Gdyby więc przetrwał Kościół słowiański, jego misjonarze prędzej czy później (w rzeczy samej raczej prędzej niż później) dotarliby nad Łabę i Hawelę, a wówczas sprawy najprawdopodobniej potoczyłyby się analogicznie jak na Morawach, w Panonii czy w Bułgarii i wkrótce od Warny aż po Hamburg rozciągałaby się Wielka Rzesza Słowiańska. I to ona rozdawałaby karty w tym regionie starego kontynentu. A może i szerzej.

    Jerzy Wolak/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 lutego

    Błogosławiony Michał Sopoćko, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Klaudiusz de la Colombiere, prezbiter
      •  Święty Zygfryd, biskup
    ***
    Błogosławiony Michał Sopoćko

    Michał Sopoćko urodził się 1 listopada 1888 roku w Juszewszczyźnie (zwanej też Nowosadami) w powiecie oszmiańskim na Wileńszczyźnie w ubogiej rodzinie szlacheckiej, pielęgnującej tradycje patriotyczne. Mimo problemów materialnych rodzice zadbali o podstawowe wykształcenie dzieci. Wybór drogi życiowej i wczesne odczytanie powołania Michał zawdzięcza moralnej postawie rodziców, ich głębokiej pobożności i miłości rodzicielskiej. Rodzina wspólnie modliła się i razem regularnie dojeżdżała wozem konnym na nabożeństwa do odległego o 18 km kościoła parafialnego.
    Po ukończeniu szkoły miejskiej w Oszmianie, w 1910 r. Sopoćko rozpoczął czteroletnie studia w seminarium duchownym w Wilnie. Naukę mógł kontynuować dzięki zapomodze przyznanej mu przez rektora. Święcenia kapłańskie otrzymał 15 czerwca 1914 r. Kapłańską posługę rozpoczął jako wikariusz w parafii Taboryszki koło Wilna.
    W 1918 r. otrzymał pozwolenie na wyjazd do Warszawy, na studia na Wydziale Teologicznym UW. Jednak choroba, a później działania wojenne uniemożliwiły mu podjęcie studiów. Zgłosił się na ochotnika do duszpasterstwa wojskowego. Prowadził działalność duszpasterską w szpitalu polowym i wśród walczących na froncie żołnierzy. Starał się wykonywać swoją posługę jak najlepiej mimo kolejnych kłopotów zdrowotnych. W 1919 r. Uniwersytet Warszawski wznowił działalność i ks. Sopoćko zapisał się na sekcję teologii moralnej oraz na wykłady z prawa i filozofii, które ukończył magisterium w 1923 r.; trzy lata później uzyskał tam tytuł doktora teologii. W latach 1922-1924 studiował także w Wyższym Instytucie Pedagogicznym. W czasie studiów był nadal kapelanem wojskowym (aż do roku 1929).
    W 1924 roku powrócił do rodzimej diecezji; w 1927 roku został mianowany ojcem duchownym, a rok potem – wykładowcą w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.
    Po 1932 r. poświęcił się głównie pracy naukowej. Podjął naukę języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego, których znajomość ułatwiła mu studiowanie. Habilitował się w 1934 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Pracy dydaktyczno-naukowej oddawał się aż do II wojny światowej. Pozostawił po sobie liczne publikacje z tego okresu.
    Od 1932 r. był spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Tam spotkał siostrę Faustynę Kowalską, która od maja 1933 r. została jego penitentką. Spotkanie to okazało się ważne dla obojga. Ona znalazła w nim mądrego spowiednika, który był inspiratorem powstania jej Dzienniczka Duchowego, a on za jej przyczyną stał się czcicielem Miłosierdzia Bożego i stworzył podstawy teologiczne tego kultu. W Dzienniczku siostra Faustyna zapisała obietnicę Pana Jezusa, dotyczącą jej spowiednika, ks. Michała Sopoćki, który pomagał jej przekazać prawdę o Miłosierdziu Bożym:Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to.
    Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam (Dzienniczek, 90).W czasie okupacji niemieckiej, aby uniknąć aresztowania, musiał ukrywać się w okolicach Wilna. Był założycielem zgromadzenia zakonnego Sióstr Jezusa Miłosiernego (1941). Od 1944 r., gdy Seminarium Duchowne w Wilnie wznowiło działalność, wykładał w nim aż do jego zamknięcia przez władze radzieckie. Ponieważ groziło mu aresztowanie, wyjechał w 1947 roku do Białegostoku, gdzie w seminarium wykładał pedagogikę, katechetykę, homiletykę, teologię pastoralną i ascetyczną. Uczył też języków łacińskiego i rosyjskiego.
    Jeszcze przed wojną zaczął prowadzić intensywną akcję trzeźwościową w ramach Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. W latach 50. zorganizował szereg kursów katechetycznych dla zakonnic i osób świeckich, a także wykłady otwarte o tematyce religijnej przy parafii farnej w Białymstoku. W 1962 r. przeszedł na emeryturę, ale do końca swych dni uczestniczył aktywnie w życiu diecezji, pracował naukowo i publikował. Zmarł w domu Sióstr Misjonarek przy ul. Poleskiej 15 lutego 1975 r., w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona siostry Faustyny Kowalskiej. Został pochowany na cmentarzu w Białymstoku.
    30 listopada 1988 r. dokonano ekshumacji jego doczesnych szczątków w celu przeniesienia ich do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. 28 września 2008 r. w tym właśnie sanktuarium miała miejsce uroczysta beatyfikacja ks. Michała.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Nigdy się nie skarżył

    O nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego, wielkiej pokorze i cierpieniu ks. Michała Sopoćki opowiada s. Bogdana Łasocha, misjonarka Świętej Rodziny.

    Ks. Michał Sopoćko był kapłanem rozmodlonym, ale mocno stąpającym po ziemi
     Archiwum Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego/faustyna.pl

    Ks. Michał Sopoćko był kapłanem rozmodlonym, ale mocno stąpającym po ziemi

    ***

    O. Sebastian Wiśniewski, oblat Maryi Niepokalanej: Towarzyszyła Siostra bł. Michałowi Sopoćce, spowiednikowi św. Siostry Faustyny, w jego ostatnim roku życia. Jak Siostra wspomina ks. Sopoćkę?

    S. Bogdana Łasocha: W 1974 r. zostałam skierowana przez matkę generalną do domu zakonnego przy ul. Poleskiej w Białymstoku. Miałam opiekować się ks. Michałem Sopoćką, który był wtedy kapelanem naszej kaplicy i mieszkał w naszym domu. Miał już 86 lat i był bardzo schorowany. Warunki były u nas bardzo skromne. Przełożona oddała swój pokój księdzu kapelanowi i mieszkała razem ze mną w pokoju obok. Miała ze mną jedno wielkie utrapienie, bo ciągle ćwiczyłam grę na pianinie. Ksiądz Sopoćko też na pewno mnie słyszał, bo mieszkał za ścianą. Musiałam w tym czasie ćwiczyć i zdawać kolejne egzaminy w Warszawie, a poza tym miałam opiekować się ks. Sopoćką.

    Czy ks. Sopoćko dał się Siostrze poznać jako szczególny czciciel Miłosierdzia Bożego?

    Przypominam sobie, że zawsze podczas kazań ks. Sopoćko nawiązywał do Miłosierdzia Bożego. Pamiętam, że w niedzielę po Wielkanocy – która według Dzienniczka św. Siostry Faustyny miała być Niedzielą Miłosierdzia, a kult Bożego Miłosierdzia był ciągle wstrzymywany – ks. Sopoćko, mówiąc o Miłosierdziu Bożym podczas Mszy św. rozpłakał się. Nie dokończył tego kazania… Pamiętam też, że kiedy, jako uczennica Studium Muzycznego, wyjeżdżałam na zajęcia czy egzaminy, prosiłam go o modlitwę. Błogosławił mnie i mówił, żebym się modliła do Miłosierdzia Bożego, a kiedy wracałam, to zawsze pytał mnie, jak było, jak mi poszło…

    W 1959 r. kult Miłosierdzia Bożego został wstrzymany przez Stolicę Apostolską. To musiało być wyjątkowo trudne dla ks. Sopoćki…

    Prymas Stefan Wyszyński wrócił z Rzymu i chciał przekazać decyzję Kongregacji Świętego Oficjum ks. Sopoćce, który przyjął ją bardzo spokojnie. Później jednemu z zaprzyjaźnionych księży opowiedział: „Upokorzyłem się przed księdzem prymasem i powiedziałem: «Księże prymasie, proszę mi zadać pokutę za tyle zamieszania przeze mnie»”. Był bardzo pokorny… Kiedy rozmowa się kończyła, to prymas dodał mu otuchy i powiedział: „Życzę zwycięstwa, jeśli to będzie wolą Bożą, żeby wypłynęło to nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego”. Gdy wrócił od prymasa, to szybko pozbierał wszystkie obrazki z modlitwą do Miłosierdzia Bożego z kaplicy, przyniósł je do pokoju i powiedział: „Jest to dla mnie ból, ale jestem posłuszny Kościołowi”, a następnie włożył je do biurka.

    Wiemy, że stanowisko Rzymu w tej sprawie zmieniło się dopiero 3 lata po śmierci ks. Sopoćki. On jednak – chociaż sam był przekonany co do teologicznych podstaw kultu – przyjął ostrożność Stolicy Apostolskiej, jak Siostra wspomniała, ze spokojem. Czy wobec tego można powiedzieć, że ks. Sopoćko bardzo dużo od siebie wymagał? Czy był bardzo zasadniczy?

    To był naprawdę konkretny człowiek, wykształcony, jako jedyny w Białymstoku miał habilitację. W seminarium wykładał homiletykę i katechetykę. Był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi. Poza tym to był bardzo rozmodlony kapłan. U niego było: „Tak, tak; nie, nie”. Nie było w ogóle niepotrzebnych słów. Kiedy go poznałam, był już bardzo zbolały i wychudzony. Myślę, że bolało go wszystko, przyjmował dużo lekarstw, ale nigdy się nie skarżył. Nigdy nie słyszałam, żeby się nad sobą użalał, heroicznie znosił cierpienie. Był bardzo umartwiony, taki człowiek dawnej ascezy. Ograniczał swoje potrzeby do minimum. Gdy kupiłyśmy mu buty, to on je komuś oddał, a sam chodził w starych kamaszach. W tych butach został też pochowany. Żył bardzo ubogo. Jeśli miał jakieś oszczędności, to oddawał je na założone przez siebie Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego. Siostry budowały wtedy dom generalny i on wszystko im oddawał. W swoim pokoju nie miał nawet nic do jedzenia. Wystarczały mu posiłki, które dostawał od sióstr. Czasami proponowałam mu herbatę, bo przyjmował tyle lekarstw, ale on za wszystko dziękował. Nie chciał niczego więcej. To był naprawdę zapracowany człowiek. Codziennie wstawał o czwartej rano. Przed Mszą św. spowiadał, a po niej zostawał jeszcze długo na dziękczynieniu. Po śniadaniu pisał na maszynie i dużo czytał, a miał już 86 lat.

    Siostra towarzyszyła ks. Sopoćce również w ostatnich jego godzinach…

    Tak. Pamiętam, że 11 lutego 1975 r. ks. Sopoćko, idąc na Mszę św., zasłabł. Zaprowadzono go do pokoju, a siostry wezwały lekarza, który powiedział, że to już jest początek agonii. Powiadomiłyśmy Kurię Diecezjalną i wtedy przyszło dwóch księży, którzy udzielili ks. Sopoćce sakramentu namaszczenia. Ksiądz Sopoćko bardzo cierpiał. Czuwałyśmy przy nim przez 3 czy 4 dni i noce. W pokoju u księdza była na szafie walizka. Ksiądz Sopoćko spojrzał na mnie i po chwili na tę walizkę. Zapytałam, czy ją podać. Odpowiedział, że tak, więc chwyciłam tę walizkę i ją otworzyłam, a tam była alba i fioletowy ornat. Przygotował sobie wcześniej na pogrzeb… W ostatnich dniach życia ks. Sopoćko wyraźnie przeżywał walkę duchową. On – zazwyczaj delikatny, spokojny, bardzo taktowny – sprawiał wrażenie, jakby walczył z jakimś niewidzialnym wrogiem. Jeden z kapłanów udzielił mu absolucji i odprawił Mszę św. o szczęśliwą śmierć, a my klęczałyśmy przy ks. Sopoćce i odmawiałyśmy chwalebną część Różańca. Gdy skończyłyśmy ostatnią tajemnicę – była to godz. 19.55 – ks. Sopoćko oddał ducha Panu. Był to dzień 15 lutego 1975 r.

    S. Bogdana Łasocha
    należy do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Opiekowała się schorowanym bł. ks. Michałem Sopoćką do jego śmierci w 1975 r. Obecnie mieszka w klasztorze przy sanktuarium bł. Bolesławy Lament w Białymstoku.

    Świadectwo Rafała Dudzińskiego – męża i ojca czworga dzieci, członka Wspólnoty Bożego Ojcostwa, wojownika Maryi:
    Rok 2001 był przełomowy w moim życiu duchowym. Otrzymałem łaskę „nawrócenia”, wszystko nabrało nowego sensu i znaczenia. Pamiętam jak dziś rozmowę z siostrą zakonną, której tłumaczyłem, że księża powinni „to i tamto” zmienić w swoim życiu. Była to bardzo mądra osoba, która nie tłumaczyła mi wiele, tylko powiedziała: „Rafał, to nie ten kierunek, ty potrzebujesz rekolekcji, czyli spotkania z Bogiem Miłosiernym”. Zaproponowała mi rekolekcje u salwatorianów w Krakowie. Zanim jednak na nie dotarłem, zawitałem do Łagiewnik, ponieważ jako pokutę podczas spowiedzi dostałem do odmówienia Koronkę do Miłosierdzia Bożego. To miejsce, ta modlitwa, tak prosta i tak głęboka, poruszyły moje serce. Pamiętam do dziś prośbę, a raczej modlitwę, którą wówczas napisałem: „Dziękuję za wszystko i proszę o wszystko”. W dzieciństwie nie miałem kochającej się rodziny, ale podziękowałem za wszystko, jakby to, co złe, nie mogło przysłonić dobra, którego tak wiele doświadczyłem w moim życiu. Było to dla mnie jak nowe życie, wróciłem inny. Nie osądzałem księży, wybaczyłem rodzicom, odnowiłem relacje ze znajomymi, miałem inne serce, zagościło w nim miłosierdzie. W czasie rekolekcji wyspowiadałem się ze wszystkiego, dosłownie ze wszystkiego. W sercu miałem przekonanie, że Bóg o tym wszystkim wiedział, o całym moim życiu po ciemnej stronie i jednocześnie poczułem Jego ogromną miłość, która jest większa niż mój grzech. Zrozumiałem, że skoro jestem kochany, to też chcę się nauczyć kochać. Od tamtego momentu minęło 20 lat, w moim życiu wiele się zmieniło. Mam szczęśliwą rodzinę, czworo dzieci, mamy dom, który wyremontowaliśmy, byłem na Światowych Letnich Igrzyskach Olimpiad Specjalnych w Los Angeles jako trener Reprezentacji Polski w Bowlingu, ponieważ na co dzień pracuję z dziećmi i młodzieżą z niepełnosprawnością intelektualną. A to, co najważniejsze, mam do dziś – doświadczenie bezwarunkowej miłości Boga Ojca i wolne serce. Serce bez uzależnień, które zabijały we mnie radość życia i poczucie mojej wartości.

    Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Błogosławiony ks. Sopoćko – spowiednik św. Faustyny Kowalskiej

    Błogosławiony ks. Sopoćko - spowiednik Św. Faustyny Kowalskiej
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Na potwierdzenie tego zdania można przywołać zdarzenie opisane w Dzienniczku, kiedy to pewna starsza zakonnica zwierzyła się siostrze Faustynie, że od paru lat cierpi wewnętrznie, ponieważ zdaje się jej, że wszystkie spowiedzi źle odprawiła, i ma wątpliwości, czy Pan Jezus jej przebaczył. Nie wierzyła też spowiednikowi, który był pewien ważności sakramentu pojednania.

    „Płacząc gorzko, nie chciała mnie puścić – relacjonuje apostołka miłosierdzia – i mówi mi:

    »Ja wiem, że Pan Jezus do siostry mówi«.

    A nie mogąc się od niej wyrwać, bo mnie chwyciła za ręce, więc przyrzekłam jej, że się za nią pomodlę. Wieczorem w czasie benedykcji usłyszałam w duszy te słowa:

    »Powiedz jej, że więcej rani moje serce jej niedowierzanie, aniżeli grzechy, które popełniła«

    Kiedy jej o tym powiedziałam, rozpłakała się jak dziecko i radość wielka wstąpiła w jej duszę. Zrozumiałam, że Bóg pragnął tę duszę pocieszyć przeze mnie, a więc chociaż mnie to wiele kosztowało, spełniłam życzenie Boże” (Dz. 628).

    UFNOŚĆ POMIMO GRZECHU

    Ksiądz Sopoćko przestrzegał, ażeby widzenie własnych braków i słabości nie zniechęcało nikogo do ufności. Wręcz przeciwnie: świadomość popełnianych grzechów powinna mobilizować do opierania się na Jezusie w ich usuwaniu, a więc do oddania ich w „trybunale miłosierdzia”, jakim jest konfesjonał.

    ADVERTISEMENT

    Osobom, które przygniecione są ciężarem popełnionych grzechów, trudno jest nieraz zaufać. A tymczasem – jak powtarzał wielokrotnie Pan Jezus św. Faustynie – te dusze mają szczególny dostęp do Jego serca.

    W Dzienniczku znajdziemy przejmującą rozmowę miłosiernego Boga z duszą w rozpaczy:

    „– Dusza […]: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? – pyta pełna trwogi.

    – Jezus: Właśnie ty, dziecię moje, masz wyłączne prawo do mojego miłosierdzia. Pozwól mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie. […]

    – Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie…

    – Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy, i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły w okamgnieniu, miłości żar zniszczył je.

    – Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba. […] Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w moje serce pełne dobroci i przejmij się moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako Ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze” (Dz. 1486).

    Niezależnie od tego, na jakim etapie drogi życia jesteśmy, troszczmy się o wzrost zażyłości z Panem Bogiem, szczególnie w sakramencie pojednania i Eucharystii. A kiedy przyjdą na nas ciężkie dni i niecodzienne wyzwania, nie zapominajmy o radzie bł. ks. Michała Sopoćki:

    „Gdy tedy mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrowa (por. Mk 5,25-34)”.

    źródła: ks. Michał Sopoćko, Jezus Król Miłosierdzia. Artykuły z lat 1936-1975, Warszawa 2005; tenże: Dar Miłosierdzia. Listy z Czarnego Boru, Częstochowa 2008.

    ____________________________________________________________________________

    Bł. ks. Michał Sopoćko: Jak zwalczać diabelskie pokusy

    Bł. ks. Michał Sopoćko: Jak zwalczać diabelskie pokusy
    fot. via Pixabay

    ***

    “Jeśli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę na doświadczenia”(Syr 2,1)

    Ktokolwiek chce być prawym chrześcijaninem i nabyć prawdziwą cnotę, winien się przygotować na różnorakie pokusy, od których nawet Chrystus nie był wolny. (…) Wszyscy na ziemi pozostajemy jakby między dwoma biegunami: nad nami Bóg Miłosierny i najrozkoszniejsze niebo, a pod nami szatan złośliwy i piekło. Bóg nas wzywa ku sobie, zaszczepiając w nas wiarę, nadzieję i miłość, a szatan ciągnie ku sobie przez “pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pychę tego życia”(1J 2,16). Winniśmy zrobić wybór i przechylić się ku jednemu lub drugiemu biegunowi; neutralność tu jest niemożliwa: albo ulegniemy wezwaniu Miłosierdzia i cnoty, albo damy się porwać powabom występku. (…)

     Pokusy często powstają z naszej winy, z braku umartwienia i czuwania, z powodu niestałości umysłu i braku ufności w Miłosierdzie Boże. Jak łodzią bez steru rzucają bałwany, tak człowiek niestały i wylany na zewnątrz bywa miotany różnymi pokusami. Czasami pokusy przychodzą bez naszej winy i wówczas nie należy się niepokoić. Walka bowiem z pokusami nie jest wprawdzie przyjemną, ale nader pożyteczną. Dlatego Bóg pokusy dopuszcza i posługuje się nimi jak nieraz lekarz trucizną dla większego dobra duszy.

    Pokusa uczy pokory. Wielu ludzi żyje w złudzeniu, ukrywając przed sobą swą nędzę, jaką odkrywa pokusa, by nauczyć nas pogardzać sobą, a ufać Bogu. Piotr w wieczerniku był zuchwały mówiąc, że nigdy nie zdradzi Mistrza, a po upadku stał się nad wyraz pokorny i na pytanie Mistrza, czy miłuje Go, odpowiada, że “Ty wiesz, że Cię kocham”(J 21,17). Jak okręt winien być nieco zanurzony w wodzie, by się nie przewrócił, tak Bóg dopuszcza nam zanurzyć się w nędzy pokusy, by nas utrzymać w pokorze.

     Pokusa oczyszcza duszę i wyrywa ją ze złudnego niedbalstwa, czyniąc ją czujną i ostrożną. Jak morze wyrzuca męty i brudy, tak dusza miotana pokusą uwalnia się od złudzeń co do swej doskonałości. (…)

     Pokusa utwierdza duszę w cnotach i ułatwia postęp w doskonałościach. Bez walki nie ma zwycięstwa, a bez zwycięstwa nie ma cnoty, która się nabywa przez ustawiczne ćwiczenie. Jak drzewo narażone na wichry zapuszcza głęboko korzenie, tak dusza miotana pokusami umacnia się w cnocie. (…)

     Godność istoty rozumnej wykwita przede wszystkim z wolnej woli. Zasługą i chwałą istoty wolnej jest opór stawiany złym popędom, jaki się uwalnia przy zwalczaniu pokusy. Bóg pozostawił nas wolnymi, byśmy przy jego łasce samorzutnie czynili wybór. Dlatego dzierżymy w swym ręku wagę życia i śmierci, zła i dobra. Celem naszym ma być zjednoczenie z Bogiem, które możemy osiągnąć tylko aktami wolnymi. W ten sposób przez pokusy pomnażają się nasze zasługi i nagroda. “Błogosławiony mąż, który oprze się pokusie”(Jk 1,12).

    Wreszcie pokusa przyczynia się do pomnożenia chwały Boga i naszej. Po każdym naszym zwycięstwie nad szatanem Bóg jest uwielbiony, bo Jego żołnierz odniósł tryumf nad wrogiem orężem łaski. (…)

     Nie smućmy się, gdy na nas uderzają pokusy, bo Ten pozwala nas kusić, który chce nas udekorować koroną i nie pozwoli kusić nas nad to, co możemy. “Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać”(1Kor 10,13). (…)

     Aby odnieść pożytek z pokus, należy im zapobiegać, zwalczać je energicznie i po odniesionym zwycięstwie dziękować Bogu za pomoc. Znana jest zasada, że lepiej chorobie zapobiec, niż z niej się leczyć. (…) Tym bardziej doradza to nam chrześcijańska przezorność. Nie trzeba pokus się lękać, ale należy im raczej zapobiegać. Gdy zaś pokusa naciera, nie dowierzajmy sobie, a raczej ufnie prośmy Boga o pomoc i unikajmy okazji. (…)

     Modlitwa ufna stawia nas obok Boga i czyni nas niezwyciężonymi. Mamy się modlić z wielką ufnością w Miłosierdzie Boże, które nigdy nas nie zawiedzie. Módlmy się ustnie i myślą, prywatnie i publicznie, w chwilach spokoju, by się uzbroić przed atakiem przyszłych pokus, a gdy one nadejdą wzbudzajmy krótkie akty strzeliste, np. “Okaż mi, Panie, Miłosierdzie swoje”, “Jezu, ufam Tobie!”, “Zmiłuj się nade mną, Panie!” itp. (…)

     Fronda.pl/sł. B. ks. M. Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O pokusach, AAB, T. LVII, mps, s. 288-293

    ____________________________________________________________________________

    Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie
    bł. ks. Michał Sopoćko/fot. F. Czarnowski, CC BY SA 3.0, Wikimedia Commons

    ***

    Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie

    POTRZEBA UFNOŚCI

    Istnieje legenda, że wszystkie cnoty, na czele ze sprawiedliwością, postanowiły opuścić ziemię, splamioną tylu występkami, a odejść do ojczyzny swojej, skąd przyszły – do nieba. Zebrały się wszystkie razem i ruszyły do bram niebieskich. Bramy jednak były zamknięte i odźwierny nie chciał ich do przybytku szczerości wpuścić, zapytując, dlaczego tak szybko z ziemi wracają. “Nie można już dłużej na ziemi wytrzymać – odrzekły – każda cnota jest tam poniewierana i prześladowana, a grzechy jak powódź świat zalewają”. “Wejdźcie – odrzekł odźwierny – tylko ty, ufność, wracaj na ziemię, by biedny człowiek nie popadł w rozpacz wśród tylu pokus i cierpień”. Na te słowa ufność wróciła, a z nią powróciły potem i wszystkie inne cnoty.

    W tej starej legendzie zawiera się głęboka myśl, że kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie, choćby wpadł w największe grzechy, albowiem z ufnością mogą wrócić do niego i inne cnoty. Dlatego ufność przyrównują do gołębicy Noego, która, wypuszczona z arki w czasie potopu, przyniosła mu gałązkę zieloną na znak, że wody opadły. Tak ufność zwiastuje, że Bóg jest miłosiernym Ojcem. Przyrównują ją również do latarni morskiej, która wskazuje rozbitkowi, że brzeg jest blisko, i że może do niego przy wysiłku dopłynąć. Tak ufność przyświeca ziemskiemu wędrowcowi w jego nieraz trudnej drodze życia, a błogie jej światło pociesza go, ożywia i wskazuje drogę do celu. (…) Ufność – jako spodziewanie się pomocy obiecanej – jest koniecznym warunkiem cnoty teologicznej nadziei, którą można przyrównać do kotwicy. Jak bowiem kotwica utrzymuje okręt na morzu i chroni go w czasie burzy od rozbicia się o skały ukryte, tak nadzieja w żegludze życia ludzkiego – niby kotwica o dwóch zębach – podtrzymuje w nas pragnienie [aby] posiąść w całej pełni dobro najwyższe – Boga i Jego dary, i ufa, czyli się spodziewa obiecanej w tym celu i wysłużonej przez Jezusa Chrystusa pomocy, czyli łaski potrzebnej.

    A jak konieczną jest ta łaska do zbawienia, tak konieczną rzeczą jest spodziewanie się jej, albo ufność, że Najmiłosierniejszy Zbawiciel tej łaski nie poskąpi, a udzieli jej hojnie. Przedmiotem nadziei jest sam Bóg, a przedmiotem ufności jest obietnica Boga, że udzieli nam potrzebnej pomocy. Najmiłosierniejszy Zbawiciel wielokrotnie obiecał nam swoją pomoc, gdy np. powiedział: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”(Mt 11,28). (…) To jest niedwuznaczna obietnica, uczyniona przez Tego, który nigdy nikogo nie zawiódł. Bóg w raju obiecał prarodzicom Mesjasza i zesłał Go wreszcie jako Syna swojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa. Ten zaś Jezus z jednej strony powiada, że “beze Mnie nic nie możecie uczynić”(J 15,5), czyli żąda uznania naszej słabości, niemocy i nieudolności w sprawie naszego zbawienia. Z drugiej zaś strony zapewnia: “Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie”(Mk 11,24), – wierzcie to znaczy ufajcie, jak wynika z kontekstu. Do tej ufności nawołuje Apostoł: “Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili”(Hbr 4,16).

    Czyli, że ufność jest koniecznym warunkiem Miłosierdzia Bożego. (…) Ufność przebija niebiosa i wraca stamtąd z błogosławieństwem, podczas gdy brak ufności powoduje oziębłość i przekształca się w zarozumiałość, a nawet ściąga karę.(…) Zdarzyć się może, że człowiek wśród burz tego życia straci wszystko, co stanowiło jego piękno i wartość: wiarę swą nadwyręży, porwie liny miłości, zbruka swe sumienie różnymi ciężkimi grzechami, ale jeżeli ma jeszcze kotwicę nadziei, której koniecznym warunkiem jest ufność, zaczepi się o dno Miłosierdzia Bożego i uniknie zupełnej zguby. (…) Ufność w Miłosierdzie Boże jest składową częścią żalu za grzechy, dlatego tylko ufający może się spodziewać odpuszczenia grzechów swoich w sakramencie pokuty. Toteż przygotowując się do spowiedzi (…)wzbudzajmy często akt ufności i patrząc na obraz Najmiłosierniejszego Zbawiciela, który Go nam przedstawia w momencie ustanowienia sakramentu pokuty, powtarzajmy często ten akt strzelisty, którego nauczył nas Zbawiciel: “Jezu, ufam Tobie!”.

    SKUTKI UFNOŚCI

    “A ja zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem”(Ps 13,6)

    Ufność w Miłosierdzie Boże jest uznaniem wszechmocy, dobroci i litości Stwórcy. Przez takie uznanie składamy Bogu hołd najwyższy, który otwiera bramy nieba i sprowadza na duszę liczne łaski Boże. Dlatego Psalmista powiada: “łaska ogarnia ufających Panu”(Ps 32,10). Kto zaś ufa nie Bogu, lecz sobie, swemu rozumowi, bogactwom, stosunkom, ten stawia tamę Miłosierdziu Bożemu.(…) Ufność daje męstwo i siłę do wytrwania w najtrudniejszych okolicznościach życia. Dlatego św. Jan Chryzostom nazywa ufność hełmem, który zasłania duszę przed pociskami nieprzyjaciół. Dowodem tego jest Dawid, który bez broni wystąpił przeciwko uzbrojonemu Goliatowi i w imię Boga Najwyższego zwyciężył.

    Ufność w Miłosierdzie Boże chroni nas przed atakami piekła. Wszystkie pokusy najłatwiej zwyciężamy przez krótki akt strzelisty, skierowany do Najmiłosierniejszego Chrystusa: “Jezu, ufam Tobie!”(…). Ufność usuwa smutek i przygnębienie, a wlewa do duszy nadprzyrodzoną pociechę i radość. (…) Radość jest jedną z największych potrzeb życia. Czym światło dla rośliny, powietrze dla zwierząt, a woda dla ryby, tym jest radość dla człowieka. (…) Otóż ufność w Miłosierdzie Boże jest źródłem takiej radości, albowiem podnosi duszę znękaną, a krzyż życia czyni lżejszym i milszym. Dlatego św. Paweł raduje się wśród trudów apostolskich: “Raduję się w cierpieniach za was”(Kol 1,24). (…) Ufność czyni cuda, bo ma na usługi wszechmoc Boga i nieskończone Jego Miłosierdzie. (…) Mojżesz z ufnością uderza laską o skałę, a ze skały wytryska potok. Piotr i Jan z ufnością mówią do spotkanego kaleki: wstań i chodź, a ten natychmiast odzyskuje władzę w nogach (por. Dz 3,7). Gdy więc mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do Miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrową.

    Ufność w Miłosierdzie Serca Jezusowego daje pokój wewnętrzny, jak to mówi Psalmista: “Gdy się położę zasypiam spokojnie, bo tylko Ty, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie”(Ps 4,9). Jak dziecię spokojnie zasypia na ręku matki, nie obawiając się niczego, tak dusza ufająca Miłosierdziu Bożemu pozostaje zawsze zrównoważona, niczego się nie obawia, przed niczym się nie trwoży, bo wie, iż prędzej matka zapomni o dziecięciu swoim, niż Bóg o tych, którzy Mu zaufali. Dlatego Chrystus Pan ukazując się Apostołom po Zmartwychwstaniu pozdrawiał ich słowami: “Pokój wam”, albowiem Mu bardzo ufali. Znany obraz Miłosierdzia Bożego przedstawia nam Jezusa w tym właśnie momencie ukazania się Apostołom w Wieczerniku w dniu Zmartwychwstania wieczorem, a kto będzie czcić ten obraz i ufać Zbawicielowi, dozna niezamąconego pokoju. Ufność wreszcie zapewnia świetną nagrodę po śmierci, jak tego dowodzą liczne przykłady Świętych Pańskich.

    Oto św. Szczepan ufa Chrystusowi w dysputach z faryzeuszami, a gdy ci zaczęli na niego rzucać kamienie, on woła padając na ziemię: “Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga”(Dz 7,56), – i dla tej ufności nie lęka się pocisków. (…) Przypominajmy często umierającym ufność w Miłosierdzie Boże, co uchroni ich od trwogi i rozpaczy, a sprowadzi na ich łoże śmiertelne Anioła pokoju. Wobec tak błogich skutków ufności, każdy z nas winien ją w sobie często wzbudzać, szczególnie w czasie pokusy, w niepowodzeniach i nieszczęściach, w samotności i opuszczeniu przez ludzi, w cierpieniach i chorobach, a nawet i wówczas, gdy się nam będzie wydawać, że nawet Bóg nas opuścił. Tym bardziej wówczas garnijmy się do Najmiłosierniejszego Serca Zbawiciela, gdy nam odmawia swych pociech i nie wysłuchuje próśb naszych, gdy przygniata nas ciężkim krzyżem doświadczeń, jakich doznawali wszyscy święci. (…)

    W JAKI SPOSÓB UTWIERDZIĆ SIĘ W STAŁEJ UFNOŚCI BOGU?

    Pan Jezus w najrzewniejszych słowach i obrazach wzywa człowieka, by szedł za Nim drogą dziecięcej ufności i prostoty. “Ja jestem dobrym pasterzem”(J 10,11) – mówi, a ten jeden tytuł winien wzbudzać w sercu każdego chrześcijanina bezgraniczne zaufanie. W stosunku do Ojca Zbawiciel podaje siebie za Baranka, złożonego na całopalenie za grzechy całego świata, a w stosunku do nas jest to Pasterz dobry: On zna i miłuje swe owce, karmi je swą nauka i łaską, a nawet oddaje Ciało i Krew swoją na pokarm. (…) Dlaczego Bóg tak zaleca ufność? Dlatego, że ona jest hołdem złożonym Miłosierdziu Bożemu. Ufność to odpoczynek naszego umysłu, pogrążonego w stałej myśli o obecności Wszechmocnego i Miłosiernego Boga, pojmowanego raczej jako Ojca i Zbawiciela niż jako Pana.

    Ufność to zachęta i otucha zawsze dająca się pogodzić ze wszystkimi klęskami i próbami życia. Jakkolwiek głęboka w sercu byłaby boleść, jest jeszcze coś głębszego w nas samych: To Bóg obecny w duszy z całą swą potęgą, dobrocią i miłosierdziem. A ta zachęta w duszy chrześcijańskiej rośnie w miarę, jak się wzmagają cierpienia. Im bardziej dusza czuje się przytłoczoną i niemocną, tym więcej pojmuje, że ma liczyć tylko na pomoc Boga. (…) W jaki sposób utwierdzić się w stałej ufności Bogu? Trzeba przede wszystkim chcieć służyć Bogu, a chcieć szczerze, żyjąc prawdziwie po chrześcijańsku. Dusza nasza ma jedną słabą stronę, a jest nią główna namiętność. Bóg wymaga od nas tej jednej ofiary, a której od dawna Mu odmawiamy, albo przynajmniej złożenie jej odkładamy. Wobec ostatecznych naszych przeznaczeń, musimy w gorącej modlitwie Bogu przyrzec, że chcemy ofiarować Mu wszystko, czego od nas wymaga dla uświęcenia naszego.

    Taka stanowcza wola wytworzy w duszy pokój i ufność. Wszelkie wahanie przytłumia ufność, dlatego trzeba raz stanowczo się zdecydować. Po co te płonne wysiłki, by pogodzić wymagania Ewangelii z żądaniami świata? To się nigdy nie uda, bo kto się przywiązuje do świata, ogłasza się przeciwnikiem Jezusa. Cóż zyskamy stawiając opór łasce? Niepokój. Bóg jest naszą ostoją i naszym Wodzem w bojach naszych. On potrafi zawsze obrócić wszystko na dobro: nasze pokusy, przykrości, boleści, choroby, oschłości itp. tak, że nie ma dnia, godziny, chwili, w której nie moglibyśmy mówić z Prorokiem: “Oto Bóg jest zbawieniem moim! Będę miał ufność i nie ulęknę się, bo mocą moją i pieśnią moją jest Pan. On stał się dla mnie zbawieniem!”(Iz 12,2). (…) Ufność to klucz do Miłosierdzia Bożego, to naczynie, jakim czerpiemy ze skarbca litości Bożej.. “Jezu, ufam Tobie!”. (…) Jeszcze są dwie rady, jakie podaje Pismo św. dla utwierdzenia się w ufności – “Miej ufność w Panu i postępuj dobrze”(Ps 37,3), mówi Psalmista, byśmy nie roztrząsali, czy Bóg jest z nas zadowolony, ale raczej przypuszczali, że tak jest. Weźmy to za punkt wyjścia i czyńmy dobrze, pokładając w Bogu całą ufność.

    Drugą radę podaje Apostoł: “Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!(…) Pan jest blisko”(Flp 4,4). Radość ma być tak silna i serdeczna, by nic nie mogło jej nadwyrężyć i zmienić. Niech to uczucie będzie nieodmienne, jak jego pobudka – Bóg. Wszystko niech się zmienia, prócz naszego względem Boga usposobienia.. (…) Bóg nam towarzyszy wszędzie, uśmierza burze, dodaje odwagi, leczy ułomności. Ręka Jego jest zawsze blisko nas, możemy ją chwycić ufną modlitwą. Nie traćmy odwagi, gdy wbrew naszym oczekiwaniom dotkną nas cierpienia, które wyleczą nas z wad ukrytych, jakie może przyniosłyby nam zgubę. Jak garncarz trzyma w piecu glinę, dopóki się nie stanie dobrą, tak Bóg każe nam pozostawać w piecu doświadczeń, dopóki nie wyćwiczymy się w cnocie. (…) Wreszcie ufność ma być połączona z tęsknotą, czyli pragnienie oglądania obietnic Bożych. (…) Tęsknota za Bogiem ma zagrzewać nas do ustawicznej pracy i zupełnego ofiarowania się Jemu. (…) Nie możemy dosyć ufać Bogu, ale nie wolno nam kusić Go, gdyż ufność prawdziwa nie jest ani zarozumiałością, ani bezwładnością.

    “Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich”(1Kor 15,10), mówi św. Paweł, czyli że jest dział dla łaski i dział dla naszej działalności. Nie jesteśmy zdolni do wszystkiego, więc i nie wymagajmy od siebie wszystkiego. Możemy mało, toteż i Bóg od nas nie żąda dużo, ale domaga się, byśmy z Jego łaską współpracowali. Jeżeli chcemy, chciejmy szczerze i czyńmy, co możemy, a modlitwa dopełni czynu, jak łaską dopełni naturę.

    bł. ks. Michał Sopoćko/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 lutego

    Święta Juliana, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Daniel, męczennik
      •  Błogosławiony Piotr z Castelnau, mnich i męczennik
    ***
    Święta Juliana

    Juliana żyła w III w. w Nikomedii. Była jedyną chrześcijanką w rodzinie. Ojciec, zaciekły poganin, zamierzał wydać córkę za prefekta miasta, Eleuzjusza. Dziewczyna jednak stanowczo oświadczyła, że za poganina za żadną cenę nie wyjdzie. Wobec odmowy ojciec kazał przyprowadzić ją przed sąd, któremu przewodniczył. Kiedy zachęty i groźby nie odnosiły skutku – nie mogąc pojąć, jak może odrzucać zaszczytną dla siebie ofertę małżeńską – poddał ją torturom, które sam jej wymierzył, a następnie skazał na śmierć przez ścięcie mieczem w 305 r.
    Śmiertelne szczątki męczennicy z Nikomedii przeniesiono do Pozzuoli we Włoszech, w czasie najazdu Longobardów wywieziono je do Kumy pod Neapolem (ok. 567), by w roku 1207 umieścić je w jednym z kościołów Neapolu. Tak wielka troska o relikwie Świętej świadczy, jak dużą czcią cieszyła się zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Niebawem relikwie św. Juliany, męczennicy, rozdzielono pomiędzy wiele kościołów Włoch, Hiszpanii i Holandii.
    W ikonografii św. Juliana przedstawiana jest w długiej szacie. Jej atrybutami są: u stóp diabeł w łańcuchach, korona, księga, krzyż, lilia, miecz, palma męczeńska.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 lutego

    Siedmiu Świętych Założycieli
    Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny

    Święci Założyciele Zakonu Serwitów NMP

    Do grona czczonych dziś Założycieli należeli: Aleksy Falconieri, Bartłomiej Amidei, Benedykt Antella, Buonfiglio Monaldi, Gerardino Sostegni, Hugo Lippi-Uguccioni oraz Jan Buonagiunta Monetti.
    Najbardziej znanym z nich jest św. Aleksy Falconieri. Był kupcem i mieszkał we Florencji w czasach, kiedy kraj przeżywał rozdarcie i bratobójcze walki. W 1215 roku w samą Wielkanoc przy Ponte Vecchio we Florencji miała pojawić się Matka Boża cała we łzach, opłakująca to, że Jej dzieci są między sobą rozdarte nienawiścią i wojną. Dnia 15 sierpnia 1233 roku Matka Boża miała pojawić się po raz drugi, okryta żałobą, pełna boleści. Reakcją na te objawienia było to, że wraz z sześcioma rówieśnikami, również florenckimi kupcami, Aleksy porzucił zajęcia i usunął się na ubocze, gdzie żył w ubóstwie i pokucie. Założył z nimi pobożną konfraternię, która podejmowała zadośćuczynienie za życie i grzechy współziomków. Z czasem przeniosła się ona na Monte Senario, gdzie powstał skromny dom i kaplica Matki Bożej. Członkowie konfraterni rozważali Mękę Pańską i mieli żywą cześć do Matki Bożej Bolesnej. Tak powstał nowy zakon, tzw. serwitów, czyli sług Maryi. Wspólnota przyjęła regułę św. Augustyna, a część konstytucji przejęła od dominikanów.
    Jako wędrowni kaznodzieje serwici przemierzyli Italię, Francję, Niemcy i Węgry. Dotarli nawet do Polski. W 1304 r. Stolica Apostolska zatwierdziła ich Zakon. Istnieje on do dzisiaj. Największą sławą okrył zakon św. Filip Benicjusz (+ 1285), który stał się prawodawcą tej rodziny zakonnej i najbardziej przyczynił się do jej rozpowszechnienia. Innym znanym serwitą był św. Peregryn Laziosi (+ 1345), patron chorych na raka. Niebawem powstał także zakon żeński, serwitek, którego założycielką była św. Juliana Falconieri (1270-1341), bratanica Aleksego.
    Aleksy zmarł 17 lutego 1310 r., dożywszy 100 lat. Papież Benedykt XIII wszystkich siedmiu pierwszych serwitów wyniósł do chwały ołtarzy w latach 1717-1725, a papież Leon XIII zaliczył ich w poczet świętych 15 stycznia 1888 roku jako Siedmiu Świętych Założycieli Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny (nazywanych także Braćmi z Monte Senario). Ich relikwie przechowywane są w sanktuarium na Monte Senario.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 lutego

    Błogosławiony Jan z Fiesole
    – Fra Angelico, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Teotoniusz, zakonnik
      •  Święta Konstancja
      •  Święty Flawian, patriarcha
    ***
    Fra Angelico: Noli me tangere

    Guido (lub Guidolino) da Pietro urodził się około 1400 roku w Castello Vecchio w Mugello (Toskania). W młodym wieku uczył się malarstwa we Florencji. Kiedy mając 20 lat odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego, wstąpił do zreformowanego konwentu dominikanów w Fiesole, który niedawno wybudował bł. Jan Dominici. Około 1420 roku otrzymał od niego habit oraz to samo imię. Śluby złożył około 1425 roku.
    Po otrzymaniu święceń kapłańskich był dwa razy wikariuszem swojego konwentu, a następnie jego przeorem. Wiernie wypełniał swoje obowiązki zakonne, a w swoich dziełach malarskich przekazywał braciom i wiernym Boże tajemnice, które kontemplował na modlitwie i w czasie studium świętej prawdy. Wezwany do Rzymu przez papieża Eugeniusza IV, wymalował dwie kaplice w kościele św. Piotra i w Pałacu Watykańskim. Na polecenie papieża Mikołaja V przyozdobił jego prywatną kaplicę i prywatny apartament (1445-1449). Pracował także w Kortonie, w konwencie św. Dominika (1438 r.) i w katedrze w Orvieto (1447 r.). Najbardziej znane są freski w konwencie San Marco we Florencji (dziś część klasztoru wydzielona jako Muzeum św. Marka).

    Fra Angelico: Św. Dominik adorujący Krzyż

    Gdy zwolniło się biskupstwo florenckie, Eugeniusz IV zaproponował jego objęcie Janowi. Brat Jan błagał papieża, aby nie musiał przyjmować tego obowiązku. “Był nie mniej znakomitym malarzem, jak i miniaturzystą, i niezwykle przykładnym mnichem” – zapisał Giorgio Vasari. Głównym źródłem jego natchnienia było Pismo Święte. Był człowiekiem prostym i uczciwym, ubogim i pokornym. Także jego malarstwo jest pełne kontemplacji Bożego piękna, a zarazem proste. Ze względu na to, że umiał połączyć cnotliwe życie ze sztuką, otrzymał przydomek Beato Angelico – anielski. Najczęściej jest nazywany Fra Angelico (Braciszek Anielski). Szeroko rozeszła się sława jego świętości i talentu.
    Zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 roku, w konwencie Santa Maria sopra Minerva, gdzie do dzisiaj nad posadzką bazyliki znajduje się jego grób z marmurową podobizną. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1982 roku listem apostolskim motu proprio Qui res Christi gerit. W Polsce jest patronem historyków sztuki.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 lutego

    Święty Konrad z Piacenzy, pustelnik

    Święty Konrad z Piacenzy
    Konrad Confalonieri urodził się około roku 1290 w zamożnej, włoskiej rodzinie. Za młodu obrał sobie zawód rycerski. W roku 1313 w czasie polowania rozpalił ognisko dla wypłoszenia zwierzyny i wywołał pożar. Nie zdawał sobie sprawy, jaką klęskę żywiołową wywoła tym czynem. Namiestnik Piacenzy, Galeazzo Visconti, skazał na śmierć przypadkowo przyłapanego w lesie człowieka, podejrzanego o umyślny pożar lasu. Gdy Konrad się o tym dowiedział, natychmiast zgłosił się do namiestnika i wyznał swoją winę. Wynagrodził też pieniężnie wyrządzoną miastu szkodę. Oddał na ten cel cały swój majątek. Wydarzenie to stało się przełomem religijnym w życiu jego i małżonki, która wstąpiła do klasztoru klarysek w Piacenzy.
    Konrad natomiast zaczął prowadzić żywot wędrownego ascety. Wstąpił w 1315 r. do III zakonu św. Franciszka. Jako pielgrzym pokutny nawiedził wiele sanktuariów Italii. Osiadł w 1343 r. jako pustelnik w dolinie Noto koło Syrakuz na Sycylii, gdzie wiódł życie pełne wyrzeczenia. Miał dar prorokowania.
    Zmarł 19 lutego 1351 r. Pochowano go w Noto, w kościele św. Mikołaja. W roku 1485 jego śmiertelne szczątki umieszczono w srebrnej trumnie. Papież Urban VIII jego kult zatwierdzony dla diecezji syrakuskiej w roku 1515, potem rozszerzony na całą Sycylię (1544), rozciągnął także na zakony franciszkańskie (1625). Jest patronem osób cierpiących z powodu przepukliny.
    W ikonografii przedstawiany jako franciszkański pustelnik lub starzec z jeleniami i innymi zwierzętami. Jego atrybutami są: krzyż, dyscyplina, czaszka i księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lutego

    Święci Franciszek i Hiacynta Marto, dzieci fatimskie

    Zobacz także:
      •  Święty Zenobiusz, prezbiter i męczennik
      •  Święty Eleuteriusz, biskup
    ***
    Franciszek i Hiacynta Marto, kanonizowani przez papieża Franciszka w Fatimie 13 maja 2017 r., to pierwsze wyniesione na ołtarze dzieci, które nie są męczennikami.

    Święty Franciszek Marto

    Franciszek Marto urodził się 11 czerwca 1908 r. w Aljustrel w parafii Fatima, należącej do diecezji Leiria-Fatima, jako szóste z siedmiorga dzieci ubogiego małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olímpii de Jesus. 20 czerwca został ochrzczony w parafialnym kościele w Fatimie.
    Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. W wieku 8 lat rozpoczął pracę jako pastuszek, wypasając – wraz ze swoją siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos – owce należące do rodziców. W 1916 roku był świadkiem trzech objawień Anioła Pokoju, który poprosił dzieci o modlitwę do Trójcy Przenajświętszej, Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Wiosną i jesienią Anioł ukazał mu się na wzgórzu Cabeço, a latem – w pobliżu studni zwanej Arneiro.
    W 1917 r. Franciszek wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją, byli świadkami sześciu objawień maryjnych, które miały miejsce 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Podczas objawień, Franciszek widział postać Anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów.
    Wkrótce po objawieniu z 13 lipca, kiedy Maryja powierzyła dzieciom tajemnice, rodzeństwo zostało aresztowane przez władze gminy Vila Nova de Ourém, lecz pomimo dwudniowego przetrzymywania w więzieniu i zastraszania dzieci nie wyjawiły treści orędzia przekazanego im przez Matkę Bożą.
    W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę “hiszpankę”, której epidemia panowała wówczas na Półwyspie Iberyjskim. Jego choroba trwała do wiosny 1919 r. 2 kwietnia Franciszek przystąpił do pierwszej spowiedzi, a następnego dnia przyjął Pierwszą Komunię Świętą, będącą zarazem wiatykiem. Zmarł 4 kwietnia 1919 r. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie. 17 lutego 1952 r. nastąpiła ekshumacja jego ciała, które 13 marca przeniesiono do bazyliki fatimskiej.

    Święta Hiacynta Marto

    Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie.
    W 1916 r. wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją dos Santos zaczęła wypasać owce należące do rodziców i wraz rodzeństwem była świadkiem trzech objawień Anioła: wiosną i jesienią na wzgórzu Cabeço, a latem w pobliżu studni Arneiro.
    W 1917 r. wraz z bratem i kuzynką doświadczyła także sześciu objawień Matki Bożej. W przeciwieństwie do Franciszka, Hiacynta słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, choć rozmawiała z Nią jedynie Łucja.
    W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą “hiszpanką”, której powikłania doprowadziły do śmierci dziewczynki. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki w Lizbonie, a stamtąd do szpitala. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber, która przyniosła bolesne komplikacje. 16 lutego 1920 r. po raz siódmy objawiła jej się Matka Boża. Po tym widzeniu Hiacynta przestała cierpieć.
    Zmarła wieczorem 20 lutego 1920 r., a przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Cztery dni później została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i złożono obok ciała Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki.

    Święta Hiacynta Marto

    Jak pisała w swoich “Wspomnieniach” s. Łucja dos Santos, Franciszek i Hiacynta po objawieniach, pomimo dziecięcego wieku, skoncentrowali swoje życie na Bogu, modlitwie i podejmowaniu różnorodnych ofiar i cierpień w intencji grzeszników. Oprócz modlitwy i wyrzeczeń, odwiedzali i pocieszali potrzebujących, a niekiedy udzielali im także rad. O ich duchowej dojrzałości świadczy także postawa wobec własnej śmierci, przed którą dzieci pocieszały bliskich i o której mówiły, że jest przejściem do nieba i spotkaniem z Bogiem. Podczas objawień Matka Boża zapowiedziała dwójce rodzeństwa, że wkrótce zabierze ich do nieba.Proces beatyfikacyjny rodzeństwa Marto toczył się w latach 1952-1979 i zakończył się promulgacją dekretu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o heroiczności ich cnót. W 1999 r. została uznana autentyczność pierwszego z cudów za ich przyczyną, dotyczącego uzdrowienia franciszkańskiej tercjarki Marii Emilii Santos, która przez 20 lat pozostawała unieruchomiona z powodu choroby kości. Jan Paweł II beatyfikował Franciszka i Hiacyntę Marto 13 maja 2000 r. w Fatimie podczas swojej wizyty w Jubileuszowym Roku 2000.
    Następny cud uznany w procesie kanonizacyjnym dotyczył uzdrowienia brazylijskiego chłopca, do którego doszło w 2007 r. Wówczas, w trzy dni po tragicznym wypadku, podczas którego chłopiec wypadł z okna i doznał poważnych uszkodzeń mózgu, które groziły utratą życia lub głęboką niepełnosprawnością, dziecko w niewytłumaczalny sposób odzyskało zdrowie i sprawność. W marcu 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret uznający ten cud. Kanonizacji Franciszka i Hiacynty dokonał w Fatimie w 100. rocznicę objawień maryjnych papież Franciszek.
    Obecnie trwa proces beatyfikacyjny trzeciej uczestniczki objawień maryjnych, s. Łucji Dos Santos (1907-2005)
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Dzień, który zmienił ich życie

    Dzieci fatimskie, którym objawiła się Matka Boża – Hiacynta, Łucja i Franciszek
    Archiwum sanktuarium w Fatimie
    Dzieci fatimskie, którym objawiła się Matka Boża – Hiacynta, Łucja i Franciszek

    ***

    Mówi s. Maria dos Anjos – siostrzenica s. Łucji, kuzynka Franciszka i Hiacynty. Każdego dnia na krzesełku przed rodzinnym domem s. Łucji w Aljustrel, w parafii Fatima, siada kobieta w czarnej chustce na głowie. Jej ubiór tak bardzo oddaje styl mieszkańców Fatimy z okresu objawień fatimskich, że spoglądając na nią, trudno uwierzyć, iż od pamiętnego 13 maja 1917 r. dzieli nas stulecie… Kobieta siedząca na krzesełku to Maria dos Anjos – siostrzenica s. Łucji dos Santos i kuzynka Franciszka i Hiacynty Marto. – Moja ciocia Łucja opowiadała, że Matka Boża była przepiękna. Miała kasztanowe włosy, Jej postać iskrzyła niby słońce; do tego stopnia, że w świetle tym trudno było odróżnić jej kontury. Ciotka na ziemi nigdy nie widziała tak pięknej kobiety – powtarza Maria dos Anjos dziennikarzom i pielgrzymom. – Pewnego dnia deszcz padał jak z cebra – opowiada. – W południe Łucja poprosiła, aby zwinąć wszystkie parasole, ponieważ Matka Boża się zbliża. Natychmiast się przejaśniło, zniknęły chmury. W tym samym momencie słońce zaczęło się obracać i przybierać tysiąc kolorów. Ludzie bali się, że zaraz na nich spadnie. Wielu więc na ten widok uklękło i zaczęło się modlić, myśląc, że to koniec świata…

    Tamtego dnia na wzgórzu Cova da Iria, co oznacza: Dolina Pokoju, trojgu dzieciom, portugalskim pastuszkom niepotrafiącym czytać ani pisać, zostały powierzone tajemnice i przesłanie cenne dla Kościoła. Łucja dos Santos miała wówczas 10 lat. Jej kuzyni: 9-letni Franciszek i 7-letnia Hiacynta Marto są dzisiaj najmłodszymi w historii Kościoła dziećmi niemęczennikami beatyfikowanymi, a wkrótce kanonizowanymi. Ale w 1917 r. nikt nie wierzył w widzenia pastuszków. Więzione przez lokalne władze dzieci zanosiły do Maryi modły o znak dla świata…

    Podczas objawień Franciszek Matkę Bożą tylko widział, Hiacynta Ją także słyszała, a jedynie Łucja z Nią rozmawiała.

    João Marto – brat Franciszka i Hiacynty miał wówczas 11 lat. Gdy stał przy swoim rodzeństwie, któremu objawiała się Matka Boża, nie widział Jej, ale zauważał, że kępka zarośli – zielone liście dębu – na których miała stać Maryja, po zakończeniu objawienia była wygnieciona…

    Majowy dzień zupełnie zmienił życie pastuszków. W objawieniach Matka Boża przepowiedziała im także przyszłość ich samych. Hiacynta i Franciszek mieli umrzeć bardzo szybko. Łucja dożyła 98 lat i to jej powierzone zostało niezwykłe zadanie… Któż nie zna fatimskiego przesłania i orędzia zostawionego przez „Panią jaśniejszą niż słońce”.

    W chwili swojej śmierci s. Łucja miała wypowiedzieć słowa: „Z Franciszkiem, Hiacyntą i Ojcem Świętym idziemy, idziemy, idziemy”… Być może w chwili śmierci dostąpiła ostatniego objawienia.

    Franciszek urodził się 11 czerwca 1908 r., Hiacynta – 11 marca 1910 r. Byli dziećmi Manuela i Olimpii. Od najmłodszych lat pomagali rodzicom w gospodarstwie, pasąc owce. Byli dziećmi rozumnymi i pobożnymi, a objawienia wpłynęły szczególnie na ich życie duchowe. Zmarli z powodu wirusa hiszpańskiej grypy, bardzo groźnego w tamtych czasach. U Franciszka spowodował on zapalenie płuc, przez co 4 kwietnia 1919 r. chłopczyk zmarł, Hiacynta natomiast zmarła po zapaleniu opłucnej 20 lutego 1920 r., niespełna rok po śmierci brata. Dzieci umierały w opinii świętości, ofiarowując swoje cierpienie za grzeszników, Hiacynta dodatkowo za papieża. Groby rodzeństwa znajdują się w bazylice Matki Bożej Różańcowej w Fatimie; w 2006 r. spoczęła przy nich s. Łucja. Proces beatyfikacyjny Hiacynty i Franciszka rozpoczął się w 1946 r. Uzdrowienie Marii Emilii dos Santos cierpiącej na gruźlicę kości, sparaliżowanej przez 22 lata, zostało rozpoznane jako trwałe i naukowo niewytłumaczalne za sprawą dzieci, które widziały Matkę Bożą. 13 maja 2000 r. w Fatimie Jan Paweł II dokonał ich beatyfikacji. 23 marca br., 17 lat później, papież Franciszek zatwierdził kolejny cud dokonany za sprawą fatimskich pastuszków.

    Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej jest jednym z najważniejszych miejsc pielgrzymowania, a objawienia fatimskie nie odnoszą się tylko do przeszłości. Wezwanie do nawrócenia, zmiany życia, pokuty i modlitwy nie traci na aktualności. Kanonizacja dwojga dzieci niesie ze sobą potwierdzenie wiarygodności objawień fatimskich przez Kościół.

    Aleksandra Zapotoczny/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________

    Zakochane dzieci

    Zakochane dzieci
    Paulo Cunha/EPA/PAP

    ***

    Kanonizacja 10-letniej Hiacynty i 11-letniego Franciszka to najlepszy prezent papieża i Kościoła na Dzień Dziecka. Czego mogą nas nauczyć mali mistycy?

    Lubię to słynne zdjęcie, z którego trójka pastuszków spogląda z powagą i skupieniem. Franciszek – z lekko rozmarzonym wzrokiem, a najmłodsza Hiacynta – z jedną ręką pod bokiem – patrząca tak, jakby chciała powiedzieć światu: „Sprawa jest poważna, ale damy radę”. Zostali świętymi nie dlatego, że widzieli Maryję, ale dlatego, że z tak wielką gorliwością odpowiedzieli na wezwanie z nieba – podkreślano w procesie. Znamy sporo szczegółów z ich krótkiego, ale mocnego życia dzięki fenomenalnej pamięci kuzynki Łucji.

    Najmłodsi wyznawcy

    Na czym polegała ich świętość? Benedykt XVI akcentował, że Maryja przybyła do małych wizjonerów jak nauczycielka, która wprowadziła ich w dogłębne poznanie miłości Bożej, zapraszając „do zakosztowania samego Boga jako najpiękniejszej rzeczy ludzkiego istnienia”. Tak, święci to ludzie, którzy odkryli, że nie ma sprawy ważniejszej, cenniejszej, piękniejszej niż ta – poznać Boga, zasmakować w Jego miłości, zanurzyć się w Nim. Fatimskie dzieci, choć doświadczyły tak niezwykłej łaski, pozostały zwyczajnymi dziećmi. Lubiły się bawić, jak to dzieci. „Co mogliśmy innego robić, jeśli nie właśnie to?” – pytała Łucja. „Powinniśmy znieruchomieć jak nasza Założycielka (zgromadzenia, do którego wstąpiła) na ołtarzu?”. Zwyczajne dzieci, a jednak nadzwyczajne. Franciszek w chwili objawień miał 9 lat, Hiacynta – 7. Chłopak zmarł, gdy miał niecałe 11 lat, jego siostra – 10 lat. Nigdy Kościół nie kanonizował dzieci w tak młodym wieku. Wyjątkiem byli męczennicy. Święci młodziankowie zabici przez Heroda mieli mniej niż dwa lata.

    Benedykt XVI podkreślał w Fatimie w 2010 roku, że doświadczenie łaski uczyniło fatimskie dzieci „zakochanymi w Bogu, w Jezusie”. Papież zacytował słowa Hiacynty: „Tak się cieszę, że mogę powiedzieć Jezusowi, że Go kocham! Kiedy Mu to mówię wiele razy, wydaje się, że mam ogień w piersi, który mnie jednak nie pali”. Mały Franciszek mówił podobnie: „To, co mi się najbardziej podobało, to było widzenie Naszego Pana w tym świetle, które Nasza Pani umieściła nam na piersi. Tak bardzo kocham Boga”. Benedykt XVI stwierdził, że są to „niewinne i głębokie wyznania mistyczne”. Przekonywał też tych, którzy chcieliby zazdrościć pastuszkom ich wizji, że Bóg mieszka w każdym z nas głębiej, niż my sami żyjemy. Dlatego dusza każdego z nas może „poczuć dotyk Boga”. Potrzebna jest tylko „wewnętrzna czujność serca”, której niestety nam brakuje. Każdy z nas jest potencjalnym mistykiem, nie trzeba mieć prywatnego objawienia, aby doświadczyć ognia Bożej miłości – podpowiada nam papież senior.

    Chcę pocieszać Jezusa

    Franciszek i Hiacynta byli najmłodszymi dziećmi małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olimpii de Jesus Dos Santos, prostych rolników z wioski Aljustrel należącej do parafii Fatima.

    Franciszek był chłopakiem spokojnym, delikatnym, mniej żywym niż jego młodsza siostra. „Zawsze uśmiechnięty, zawsze uprzejmy i ustępliwy. Bawił się ze wszystkimi dziećmi. Nigdy nie zwracał nikomu uwagi. Nieraz wycofywał się, gdy coś nie grało” – relacjonuje Łucja, którą początkowo irytował spokojny charakter kuzyna. Grywał często na piszczałce, którą zawsze przy sobie nosił. Lubił podziwiać gwiazdy, wschód Księżyca na niebie czy zachody Słońca. Kochał ptaki, często im się przyglądał i wołał na nie. Miał poetyczną duszę, ale był odważny i pomocny. Nie bał się nocy, bawił się z jaszczurkami i wężami, które znosił często do domu. Kiedy wraz z siostrą i kuzynką 13 sierpnia został zatrzymany przez starostę, przesłuchiwany i zamknięty w więzieniu, dodawał siostrzyczce odwagi. „Kiedyśmy odmawiali Różaniec w więzieniu – wspomina Łucja – zauważył, że jeden z więźniów klęczy w berecie na głowie. Podszedł do niego i powiedział mu: »Jeśli pan chce się modlić, to proszę zdjąć beret«. Ten biedny człowiek oddał mu go bez sprzeciwu, a Franciszek położył go na ławce. Podczas gdy badano Hiacyntę, Franciszek powiedział do mnie z największym spokojem i radością: »Jeśli nas naprawdę zabiją, będziemy niedługo w niebie! Wspaniale! Mnie nie zależy na niczym innym«”.

    Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. Od 1916 r. wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos chodził paść owce należące do rodziców. W tym właśnie roku dzieci były świadkami trzech objawień anioła. W 1917 r. natomiast sześć razy ukazała się Piękna Pani: 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Franciszek widział postać anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów.

    Te niezwykłe spotkania pogłębiły we Franciszku naturalne zamiłowanie do modlitwy, wręcz do kontemplacji. Chłopak nieraz oddalał się od siostry i kuzynki, aby modlić się w samotności. Lubił modlić się przed Najświętszym Sakramentem. Kiedy Łucja pytała go, dlaczego nie zawołał jej ani Hiacynty, aby razem się pomodlić, odpowiadał: „Wolę modlić się sam, aby rozmyślać i pocieszać Pana Jezusa, który jest taki smutny”. To zdanie stało się czymś w rodzaju motta Franciszka – chciał przede wszystkim pocieszać Jezusa, pocieszać Boga. „Ja bym chciał pocieszyć Pana Jezusa, a potem nawracać grzeszników, żeby Go już nie obrażali”. Ta koncentracja na Bogu, poczucie, że trzeba i można swoją modlitwą nieść Mu pociechę. To jest niezwykła lekcja. Zwykle bowiem raczej sami szukamy pociechy u Boga. I słusznie. Ale Franciszek uczy nas innej wrażliwości, wskazuje, że w Bogu jest ból odtrąconej miłości. To daje do myślenia, a jeszcze więcej – do nawrócenia.

    Dzieci w związku z objawieniami nie miały łatwego życia. Wciąż były pytane przez ludzi (w dobrej i złej wierze) o tajemnice przekazane przez Maryję. Ani Franciszek, ani Łucja nie doczekali uznania autentyczności objawień, więc żyli w ciągłym stanie podejrzenia o konfabulację. To było cierpienie. Dzieci znosiły to dzielnie, co więcej, same szukały umartwień dla siebie, aby pokutować za grzeszników. Nieraz odmawiały sobie jedzenia, które sprawiało im przyjemność (np. owoców, a czasem i wody w upalne dni). Kiedy znalazły kawałek sznura na drodze, podzieliły go na trzy części i obwiązały sobie wokół bioder.

    W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę hiszpankę, której epidemia zabiła kilkadziesiąt milionów ludzi na świecie. Chłopak miał wciąż w głowie zapowiedź Maryi z 13 maja, że pójdzie szybko do nieba, ale „musi jeszcze odmówić wiele Różańców”. Gdy był już bardzo chory, nie uskarżał się na ból, tylko na to, że nie ma już dość siły, by dokończyć modlitwę. „Franciszku, czy bardzo cierpisz?” – zapytała go kiedyś Łucja. Odpowiedział: „Tak, ale znoszę wszystko z miłości do Pana Jezusa i Matki Boskiej”. A innym razem: „Dosyć, ale nic nie szkodzi. Cierpię, żeby pocieszać Naszego Pana. Już niedługo pójdę do nieba!”. Franciszek chciał bardzo przyjąć Pierwszą Komunię, ale nie miał jeszcze 12 lat (wymaganego wówczas w Kościele wieku). Kiedy stan zdrowia bardzo się pogorszył, 2 kwietnia 1919 r. ksiądz przyszedł i wysłuchał jego pierwszej spowiedzi, następnego dnia przyniósł mu Pierwszą Komunię Świętą, która okazała się także jego ostatnią. Po przyjęciu Komunii św. Franek wyszeptał do Hiacynty: „Dzisiaj jestem szczęśliwszy od ciebie, dlatego, że mam w moim sercu Jezusa ukrytego. Idę do nieba, ale tam będę bardzo prosił Pana Jezusa i Naszą Panią, żeby was także zabrali niedługo do siebie”.

    Zmarł 4 kwietnia 1919 r. około 22.00. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie.

    Kocham tak bardzo

    Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie. Jej kuzynka Łucja wspomina, że mała Hiacynta lubiła bawić się z nią na podwórku: „Jej ulubioną grą była prawie zawsze zabawa w kamyczki lub guziki”. Inną jej ulubioną grą była zabawa w fanty: „Ten, który wygrywa, każe coś zrobić temu, który przegrał”. Uwielbiała tańczyć. Mała pasterka „bardzo chętnie brała białe baranki na kolana i siadała z nimi, ściskała je i całowała, a wieczorem przynosiła je na rękach do domu, aby się nie męczyły”. Była szczera, delikatna, bardzo wrażliwa. „Słysząc o cierpieniu Pana Jezusa, mała Hiacynta wzruszyła się i rozpłakała. Później wiele razy prosiła, aby jej powtórzyć historię męki Pańskiej. Płakała ze współczucia i mówiła: »Biedny Pan Jezus! Ja nigdy nie popełnię żadnego grzechu, bo nie chcę, aby Pan Jezus cierpiał jeszcze więcej«”. Bardzo chciała przyjąć Pierwszą Komunię Świętą. Hiacynta miała też drobne wady. Łucja wspomina, że miała drażliwy charakter, szybko się obrażała, gdy coś poszło nie po jej myśli, i siadała w kącie nadąsana. Lubiła wygrywać i przywiązywała się do rzeczy, np. do guzików wygranych w zabawie. Jako najmłodsze dziecko była nieco rozpieszczona przez rodziców. Dzieci bardzo lubiły jej towarzystwo.

    Hiacynta wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją była świadkiem trzech objawień anioła w 1916 r., a w następnym roku sześciu objawień Matki Bożej. Słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, ale rozmawiała z Nią jedynie Łucja.

    Łucja wspomina, że Hiacynta po tych przeżyciach zwracała uwagę dzieciom i dorosłym, jeśli zrobili coś nieodpowiedniego. Mówiła: „Nie róbcie tego, obrażacie Boga, Pana naszego, który i tak jest już bardzo obrażany!”. Szła się bawić z dziećmi, jeśli obiecały jej, że będą grzeczne. „Pewnego dnia spotkała nas biedna kobieta, która uklękła przed Hiacyntą z płaczem i prosiła nas, abyśmy wstawili się do Matki Bożej o uleczenie z ciężkiej choroby. Hiacynta widząc przed sobą kobietę, zasmuciła się i wzięła ja za drżące ręce, aby jej pomóc wstać. Kiedy zauważyła, że nie potrafi, uklęknęła również i zmówiła z tą kobietą jedno „Zdrowaś”. Poprosiła kobietę, aby wstała, i powiedziała jej, że Matka Boża ją wyleczy. Hiacynta nie przestawała się modlić codziennie za tę kobietę, aż po jakimś czasie ta kobieta przyszła podziękować Matce Bożej za wyleczenie”. Łucja przytacza kilka innych przykładów łask, które przypisuje wstawiennictwu Hiacynty jeszcze za jej życia.

    Cała trójka szukała okazji do umartwień. Hiacynta pewnego dnia zerwała przypadkiem kilka pokrzyw. „Czując ból, ścisnęła je jeszcze bardziej w rękach i powiedziała do nas: »Patrzcie! Znowu coś, aby czynić pokutę!«. Od tej pory przyzwyczajaliśmy się do tego, by chłostać się czasem po nogach pokrzywami, aby Bogu jeszcze jedną złożyć ofiarę” – wspomina Łucja.

    W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą hiszpanką. Pamiętała o obietnicy Maryi z czerwca 1917 r., że zostanie zabrana do nieba, dlatego ze spokojem przyjęła początki choroby. Bardzo pragnęła przyjąć Komunię Świętą. To pragnienie nasilało się podczas choroby. Spytała kiedyś Łucję: „Czy w niebie też przyjmuje się Komunię św.? Jeśli tam się dostaje Komunię św., to ja będę ją przyjmować codziennie. Gdyby tak anioł przyszedł do szpitala, aby mi przynieść Komunię św.! Jakbym się cieszyła!”. Wiele wyznań wiary i miłości śmiertelnie chorej Hiacynty wyciska łzy z oczu: „Tak bardzo kocham Pana Jezusa i Matkę Bożą, że mi się nigdy nie sprzykrzy powtarzać Im, że ich kocham”. Tuż przed pójściem do szpitala powiedziała do Łucji: „Już niedługo pójdę do nieba. Ty tu zostaniesz, aby ludziom powiedzieć, że Bóg chce wprowadzić nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. Kiedy nadejdzie czas, aby o tym mówić, nie kryj się. (…) Ach, gdybym mogła włożyć w serca wszystkich ludzi ogień, który płonie w głębi mojego serca i który sprawia, że kocham tak bardzo Serce Jezusa i Serce Maryi!”.

    Cierpiała bardzo, ale nie chciała mówić o tym rodzicom. Każdy ból chciała zamieniać w modlitwę zgodnie z poleceniem anioła z 1916 r.: „Ze wszystkiego, co możecie, składajcie Bogu ofiary jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, oraz za nawrócenie grzeszników”. Kiedy Hiacyncie trochę się polepszyło, siadała obok łóżka chorego Franciszka. Bardzo przeżyła jego śmierć. W chorobie miała kilka wizji Matki Bożej. Podczas jednej z nich Maryja dała jej wybór: albo szybko pójdzie do nieba, albo choroba potrwa dłużej, tak, by mogła ofiarować swoje cierpienia za innych. Hiacynta zgodziła się na tę dłuższą, bardziej wymagającą drogę. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém, ale jej stan zdrowia nie uległ poprawie. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki Matki Bożej Cudownej w Lizbonie, a stamtąd do szpitala Dona Estefania. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber. Zabieg, zamiast poprawy, przyniósł bolesne komplikacje. Dodatkowym cierpieniem psychicznym była dla niej niemożność zobaczenia się z Łucją. Cztery dni przed śmiercią ujrzała Maryję, która zapowiedziała kres jej cierpień. Tuż przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Proboszcz obiecał, że następnego dnia udzieli jej Komunii Świętej. Nie zdążył. Dziewczynka zmarła samotnie, z dala od rodziców, wieczorem 20 lutego 1920 r. w szpitalu w Lizbonie. Jej ciało ubrano w komunijną sukienkę i złożono do trumny. Została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i pochowano obok grobu Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki.

    Kanonizacja Franciszka i Hiacynty uczy tego, że świętość nie zależy od wieku. Ich gorliwość w modlitwie, miłość do Boga, Jezusa i Jego Matki, ich poczucie odpowiedzialności za innych, zwłaszcza pogrążonych w grzechach, mogą nas zawstydzać. Ale, jak kiedyś powiedział św. Jan Paweł II, święci są także po to, by nas zawstydzać. Ku naszemu nawróceniu.

    Święci Pastuszkowie z Fatimy, módlcie się za nami! Upraszajcie nam, letnim, choć trochę tego ognia, który płonął w was! 

    ks.Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny nr 21/2017

    ___________________________________________________________________________________

    Świece w godzinie mroku.

    Św. Franciszek i św. Hiacynta Marto

    oprac. GS/PCh24.pl

    ***

    Nie licząc tzw. świętych młodzianków, z chwilą kiedy papież dokonał ich kanonizacji, dzieci z Fatimy stały się najmłodszymi świętymi Kościoła. Oboje zasnęły w Panu, nie będąc jeszcze nastolatkami. „Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju” – mówił Jan Paweł II 13 maja 2000 roku, dokonując ich beatyfikacji. Uzdrowioną osobą, dzięki której rodzeństwo oficjalnie uznane zostało za święte, był mały chłopiec – tylko trochę mniejszy od nich…

    Dziecko wiszące nad przepaścią, próbujące sforsować parapet okna lub barierkę balkonu – skąd my to znamy? Jeśli macie dzieci, być może też tego kiedyś doświadczyliście albo śni wam się to w nocnych koszmarach. Taki właśnie przypadek wydarzył się brazylijskim małżonkom João Batiście i Lucilii Yurie. Około 20 wieczorem 3 marca 2013 roku ich mały pięcioletni synek Lucas bawił się z młodszą siostrą Eduardą w domu swojego dziadka w mieście Juranda, leżącym w północno- -wschodniej Brazylii.

    Co mu strzeliło do głowy, żeby zbyt niebezpiecznie zbliżyć się do okna? Nie wiadomo. W jego przypadku zabawy przy oknie zakończyły się jednak najgorzej, jak tylko mogły – wypadł. Niestety, okno znajdowało się wysoko – sześć i pół metra nad ziemią, a właściwie nad betonem. Uderzywszy z impetem o twarde podłoże, malec pogruchotał sobie czaszkę, a część tkanki mózgowej wypłynęła na zewnątrz. Nieprzytomnego chłopca zabrała karetka. Jego stan był krytyczny, zapadł w śpiączkę. Z placówki w Jurandzie wysłano dziecko w niemal godzinną drogę do szpitala w Campo Mourao. Po drodze jego serce dwa razy przestawało bić. Dawano mu niewielkie szanse na przeżycie – minimalne, prawie żadne.

    Lekarze walczyli jednak dzielnie o życie chłopca, zoperowali go w trybie pilnym i przewieźli na intensywną terapię. Zapowiedzieli jednak rodzicom, że nawet jeśli Lukas przeżyje, czeka go długa i żmudna rehabilitacja, być może do końca życia zostanie „roślinką”, a w najlepszym razie będzie miał poważne zaburzenia. Możemy sobie tylko wyobrażać, jak taka informacja musiała wstrzasnąć jego rodzicami. Jeszcze tak niedawno ich synek był kompletnie zdrowy, a teraz… Dramat!

    Jako osoby wierzące João i Lucilia upadli na kolana i wznieśli ręce do Jezusa i Matki Bożej Fatimskiej. Wiedzieli, że tylko cud może uratować ich synka. Poprosili też o modlitewną pomoc siostry z klasztoru sióstr karmelitanek bosych w Campo Mourao. Przejęte ich prośbą zakonnice rozpoczęły modlitewny szturm przed relikwiami fatimskich pastuszków. Wkrótce o pomoc pastuszków zaczęła modlić się cała rodzina – nie tylko rodzice, lecz także inni krewni i bliscy dziecka.

    Po operacji stan dziecka jednak pogarszał się i rozważano przeniesienie go do jeszcze bardziej specjalistycznej placówki.

    9 marca – sześć dni po wypadku, a dwa po rozpoczęciu modlitwy do Boga za przyczyną pastuszków – wydarzyło się jednak coś niesamowitego. Chłopiec nagle wybudził się ze śpiączki i… jakby nigdy nic mu się nie stało, nawiązał kontakt z otoczeniem! Mało tego – normalnie mówił, był sprawny psychicznie, umysłowo i fizycznie i nie wykazywał żadnych oznak jakiejkolwiek niepełnosprawności. Lekarze byli zszokowani, rodzice wniebowzięci. W ciągu kolejnych dni malca badano jeszcze wielokrotnie, obserwowano, by w końcu 15 marca – kompletnie zdrowego – wypuścić do domu. Cud był ewidentny. Chłopiec nie tylko przeżył i zachował pełną sprawność, lecz także utracony fragment jego mózgu dosłownie… odrósł.

    Niemal dokładnie cztery lata później – 23 marca 2017 roku – uzdrowienie małego Lukasa zostało oficjalnie zatwierdzone przez papieża Franciszka jako cud do kanonizacji błogosławionych Franciszka i Hiacynty Marto. W stulecie słynnych objawień maryjnych – 13 maja tego samego roku – w Fatimie papież kanonizował rodzeństwo Marto. Na uroczystości nie mogło zabraknąć uzdrowionego chłopca i jego rodziców, którzy nie kryjąc łez, opowiedzieli o tym, co ich spotkało podczas zorganizowanej w sanktuarium konferencji prasowej.

    Wyznali wówczas, że karmelitanki nie od razu zaczęły modlić się o uzdrowienie ich dziecka. Kiedy następnego dnia po wypadku zadzwonili do klasztoru, siostra, która odebrała telefon, nie przekazała wiadomości wspólnocie. Karmelitanki miały właśnie godzinę skupienia, a zakonnica ze słów dzwoniącego wywnioskowała, że dziecko i tak umrze, i postanowiła modlić się nie za chłopca, ale za rodzinę. Wspólnotową modlitwę przed relikwiami błogosławionych Franciszka i Hiacynty w intencji zdrowia dziecka siostry rozpoczęły dopiero po kolejnym telefonie – 7 marca. Zainicjowała ją jedna z karmelitanek, która usłyszawszy o rodzinnym dramacie, pobiegła przed stojące przy tabernakulum relikwie. „Pastuszkowie, ocalcie to dziecko, które jest dzieckiem takim jak wy” – pomodliła się, ulegając nagłemu natchnieniu. I pomogli.

    Wynagradzali za grzechy i zniewagi

    Franciszek i Hiacynta Marto byly zwykłymi dziećmi, pastuszkami owiec, z biednej pasterskiej, wielodzietnej, pobożnej rodziny. Lubiły się bawić, śpiewać i tańczyć. Kochały Jezusa i Maryję, z wypiekami na twarzy i przestrachem słuchały opowieści o Męce Zbawiciela.

    Franciszek (1908–1919) był spokojnym, poważnym chłopcem, uprzejmym i ustępliwym, cechowało go to, że nigdy niczym się nie przejmował. Jeśli chodzi o charakter, jego siostra Hiacynta (1910–1920) była jego przeciwieństwem. Żywa, uparta, swawolna i kapryśna dziewczynka często bywała nadąsana. Mówiono o niej wtedy, że „udaje osiołka”. Oboje wzdragali się jednak przed kłamstwem, a ich grzechy i grzeszki ograniczały się zasadniczo do nieposłuszeństwa rodzicom i drobnych dziecięcych „łobuzerstw”.

    Wydarzeniem ich życia były spotkania z Matką Bożą – objawienia doznawane w Fatimie w latach 1916 i 1917 roku. Towarzyszyła im wtedy kuzynka Łucja dos Santos. Objawienia zupełnie ich odmieniły. Zachęcone przez anioła i Matkę Bożą zaczęły się niezwykle gorliwie modlić i ponosić ofiary. Zmieniły się. Hiacynta stała się poważna, skromna i miła, a Frankowi w końcu zaczęło na czymś zależeć. Dziewczynka napominała inne dzieci, żeby nie obrażały Boga grzechami. Chłopiec często krył się w kościele, by adorować eucharystycznego Jezusa. Jego „specjalnością” stało się pocieszanie i rozweselanie Pana Jezusa za zniewagi, jakich doświadczał od ludzi, wynagradzanie mu za grzechy świata. Gotów był ponieść dla Niego każdą ofiarę. Hiacynta przejęła się zwłaszcza wizją piekła – losem zaślepionych grzeszników, którzy tłumnie idą na wieczne potępienie, bo nikt nie modli się za nich ani nie umartwia. Modliła się zatem i niestrudzona w wymyślaniu mniejszych i większych ofiar pokutowała „ile się tylko da”, aby ich nawrócić i wybawić od piekła; pragnęła wynagradzać za zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi i cierpieć za Ojca Świętego.

    Cała trójka wizjonerów cierpiała na skutek oskarżeń o kłamstwo. Nie szczędziły im ich świeckie władze, ich właśni rodzice, a nawet proboszcz ich parafii. Dzieci nie ugięły się jednak. To, co widzieli i opowiadali, było prawdą i – mimo próśb i gróźb – nie mieli najmniejszego zamiaru przyznać, że było inaczej. Przecież właśnie wtedy skłamałyby. Maryja powierzyła im także tajemnicę, której nie wolno im było zdradzić i chociaż na różne sposoby próbowano nakłonić dzieci do jej wyjawienia, nie pisnęły ani słówka.

    Franciszek i Hiacynta nie pożyli zbyt długo. Dobrowolnie zgadzając się na przyjęcie cierpień zesłanych nań przez Boga, niemal w tym samym czasie zachorowali na pogrypowe powikłania – zapalenie płuc (Franciszek) i opłucnej (Hiacynta). Wtedy też, podczas jednego z objawień Matka Boża powiedziała im, że wkrótce umrą i pójdą do nieba. I tak się stało.

    Jeszcze za ich życia wielu ludzi dzięki ich gorącej modlitwie doświadczyło nadzwyczajnych łask. Nie inaczej było po śmierci fatimskich dzieci.

    Usiądź! Możesz!

    Przypadek, który wzięto pod lupę przy beatyfikacji dzieci z Fatimy, dotyczył Marii Emilii Santos z Leirii (Portugalia). W 1946 roku 16-letnia Maria Emilia trafiła do szpitala z powodu wysokiej gorączki. Sądzono początkowo, że to grypa, a w końcu stwierdzono, że chodzi raczej o gorączkę reumatyczną. Dziewczynę wypisano wprawdzie ze szpitala, ale nadal źle się czuła.

    Dwa lata później doszły silne bóle nóg, przestała chodzić. W szpitalu i sanatorium spędziła kolejne długie lata – niemal cztery! Podejrzewano stan zapalny kręgów i rdzenia kręgowego, prawdopodobnie o podłożu gruźliczym. Zoperowano kręgosłup i kolana. Na próżno. Wypisano ją w końcu o domu, ale z powodu dotkliwych bólów dziewczyna nadal nie była w stanie chodzić. Nie było żadnej poprawy.

    Dziesięć lat później Maria Emilia nie mogła już nawet się czołgać. Ból, który odczuwała, był nieznośny. Obejrzał ją kolejny ortopeda i chciał ją nawet leczyć w Coimbrze lub Lizbonie, ale kobieta – czemu doprawdy trudno się dziwić – miała już dość lekarzy. Niestety, osiem dni po tej wizycie znów musiała się z nimi spotkać. Jej stan się pogorszył, wymagała kolejnej hospitalizacji. Trafiła do Szpitala Uniwersyteckiego w Coimbrze, gdzie przeszła drugą operację kręgosłupa. Z fatalnym skutkiem! Została paraplegiczką. Twierdząc, że na jej chorobę nie ma żadnego lekarstwa, odesłano ją do domu.

    8 stycznia 1978 roku na skutek gorączki kobieta po raz kolejny znalazła się w szpitalu w Leirii. Tym razem spędziła w nim kolejnych sześć lat! Po tym czasie przeniesiono ją do domu opieki pw. Świętego Franciszka. „Od tej pory do 1987 roku nie skonsultowała się z żadnym lekarzem, nie brała żadnych specjalnych leków, tylko środki przeciwbólowe, gdy ból był bardzo silny. Zawsze leżała na boku na łóżku, całkowicie zdrętwiała od pasa w dół. Mogła tylko poruszać rękami i głową. Modliła się, śpiewała i płakała, ale zniechęcenie, cierpienia i wielka trudność z zaakceptowaniem swojej sytuacji doprowadziły ją, jak sama przyznaje, do irytacji i protestów wobec tych, którzy jej służyli i chcieli tylko czynić jej dobro” – opisywał jej stan ojciec Fabrice Delestre.

    Pewnego dnia sanitarką przetransportowano kobietę do Fatimy. Właśnie od tego czasu Maria Emilia Santos zaczęła szczególną czcią otaczać Franciszka i Hiacyntę. Z nadzieją na polepszenie stanu zdrowia zaczęła odmawiać nowenny – jedną za drugą.

    Nadszedł 25 marca 1987 roku – uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Maria Emilia była w swoim pokoju. Odmówiła różaniec i zaczynając kolejny dzień nowenny, westchnęła z wyrzutem: „Hiacynto, został tylko jeden dzień, aby skończyć kolejną nowennę i wciąż nic…?”. I właśnie wtedy spostrzegła, że z jej stopami dzieje się coś dziwnego. Poczuła silne ciepło i mrowienie. Przestraszyła się. Objawy narastały. „Usiądź! Możesz!” – mówił jakiś dziecięcy głosik. Kiedy usłyszała te słowa po raz trzeci, zdobyła się wreszcie na odwagę – odrzuciła kołdrę i… usiadła na łóżku. Usiadła! Mogła!

    Zadzwoniła zaraz potem po kogoś z personelu domu opieki, a gdy wreszcie przyszedł, poprosiła o zapalenie światła. Kiedy rozbłysło, pielęgniarka przeraziła się i zaczęła krzyczeć. Przestraszyła się siedzącej na łóżku kobiety. Wezwano dyrektorkę domu i resztę pracowników i mieszkańców. Nie mogli wyjść ze zdziwienia. Przecież dopiero co podczas mycia wyła z bólu. Od tej pory Maria Emilia zaczęła jeździć na wózku inwalidzkim. Na siedząco.

    Ale to nie był koniec tej historii. Kobieta modliła się nadal, tym razem prosząc pastuszków, by pomogli jej wstać.

    20 lutego 1989 roku przypadała 69. rocznica śmierci Hiacynty. „Jeśli zmusisz mnie dzisiaj do chodzenia, czy będę najszczęśliwszą kobietą na świecie?” – zapytała podczas modlitwy. A potem… wstała z wózka. Spróbowała zgiąć kolana i… nie poczuła bólu. Postawiła pierwsze kroki, a chwilę później, podpierając się laską… zaczęła chodzić. Po ponad 20 latach! Kiedy 10 lat później rozpatrywano to uzdrowienie w Watykanie, Maria Emilia poruszała się bez trudności.

    Także konsultorzy Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych uznali to za cud i w sposób oczywisty przypisali go wstawiennictwu Franciszka i Hiacynty. Na tej podstawie 13 maja 2000 roku Jan Paweł II beatyfikował Hiacyntę i Franciszka w Fatimie. Fatimscy pastuszkowie stali się tym samym najmłodszymi błogosławionymi w historii Kościoła, dystansując Dominika Savio, który zmarł na krótko przed swoimi 15. urodzinami.

    Wspólne cuda

    Ciekawostką jest, że w przypadku rodzeństwa Marto zastosowano nowe rozwiązanie proceduralne. Jan Paweł II zdecydował bowiem, że Hiacynta i Franciszek, z uwagi na to, że najważniejsze wydarzenia z ich życia – objawienia, cierpienia, jakich doświadczyli od władz, młody wiek, w którym zostali zabrani do nieba, dotyczyły ich obojga – nie potrzebują do swojej beatyfikacji i kanonizacji cudów zdziałanych osobno, ale wspólnie. Warunkiem było tylko to, by wyproszono je, przyzywając rodzeństwo. Swoją drogą – do tego, żeby tak małe dzieci zostały uznane za świętych, też potrzebne było specjalne papieskie zezwolenie.

    PCh24.pl./tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 lutego

    Święty Piotr Damiani, biskup i doktor Kościoła

    Święty Piotr Damian

    Piotr urodził się w 1007 roku w Rawennie, w licznej i niezamożnej rodzinie. Matka, zniechęcona licznym potomstwem, porzuciła niemowlę. Ledwie żywe odnalazła je służąca i oddała rodzinie. Po przedwczesnej śmierci rodziców Piotr znalazł drugą, lepszą matkę, w ukochanej siostrze, Rozelinie. Zaopiekował się nim starszy brat, Damian, od którego przyjął przydomek Damiani (czyli “od Damiana”). Początkowo brat obchodził się z Piotrem surowo. Święty musiał paść u niego świnie. Kiedy jednak Damian poznał się na niezwykłych zdolnościach brata, za radą siostry oddał go na studia do Rawenny, a następnie do Faenzy i Parmy.
    Po przyjęciu święceń kapłańskich Piotr został wykładowcą w jednej ze szkół parafialnych. Po pewnym czasie zrezygnował z czynnego życia. Udał się na pustkowie, a potem do klasztoru benedyktynów-eremitów. Został mnichem, a następnie w 1043 r. opatem eremu kamedulskiego w Fonte Avellana. Odnowił życie zakonne. Stał się doradcą wielu klasztorów i kierownikiem duchowym wielu uczniów, którzy garnęli się do niego. Ponieważ opactwo, w którym przebywał, nie było zdolne ich wszystkich pomieścić, założył dwa inne i ułożył dla nich osobną regułę. Z biegiem lat powstały dalsze ośrodki pustelnicze: w Marchii, Umbrii, Romanii i w Abruzzach. Piotr Damiani był przyjacielem kolejnych cesarzy: Henryka III i Henryka IV, doradcą papieży: Klemensa II, Damazego II, Leona IX i Stefana II. Ten ostatni mianował go w 1057 r. biskupem Ostii i kardynałem.
    Piotr Damiani pracował nad wewnętrzną odnową Kościoła. Bolał bardzo nad Kościołem Chrystusowym, dręczonym wówczas chorobą symonii i inwestytury. Władcy i możni panowie świeccy pod pozorem zasług, jakie położyli dla Kościołów lokalnych, żądali dla siebie w zamian przywilejów mianowania duchownych na stanowiska proboszczów, przełożonych klasztorów, rektorów świątyń, a nawet biskupów. Panowie ci ponadto, jako fundatorzy i opiekunowie kościołów, rezerwowali sobie także kontrolę nad majątkami, które do tych kościołów przydzielili, i mieszali się w wewnętrzne sprawy Kościoła. Piotr Damiani szeregiem pism zwalczał te nadużycia.
    Wielokrotnie bywał legatem papieskim na synodach i często pełnił funkcję mediatora. Mikołaj II wysłał go do Mediolanu, by w diecezji tamtejszej zaprowadził konieczne reformy. Papież Aleksander II trzymał Piotra stale przy sobie jako doradcę. W roku 1062 zlecił mu misję we Francji, by załagodził spór między biskupem Macon a słynnym opactwem benedyktyńskim w Cluny. Z tej okazji Piotr załatwił także sporne sprawy wśród biskupów: Reims, Sens, Tours, Bourges i Bordeaux. Po drodze odbył pielgrzymkę do grobów św. Majola i św. Odylona w Souvigny.
    Przez cały czas tęsknił za życiem mniszym. W 1067 r. otrzymał pozwolenie na powrót do Fonte Avellana i zrzekł się diecezji Ostii. Jednak nadal w razie konieczności służył papieżowi pomocą. W roku 1069 udał się do Frankfurtu nad Menem, gdzie zdołał przekonać cesarza Henryka IV, by nie opuszczał swojej prawowitej małżonki, Berty. W roku 1071 jako legat papieski współuczestniczył w konsekracji kościoła benedyktynów na Monte Cassino, a w roku następnym przybył do Rawenny, by tamtejszego biskupa, Henryka, pojednać ze Stolicą Apostolską.
    W drodze powrotnej zachorował i w nocy z 22 na 23 lutego 1072 r. zmarł niespodziewanie w klasztorze benedyktynów w Faenzy i w ich kościele został pochowany. W roku 1354 jego relikwie przeniesiono do wspaniałego grobowca, wystawionego ku jego czci w tymże kościele. Od roku 1898 jego śmiertelne szczątki spoczywają w katedrze, w osobnej kaplicy.
    Piotr Damiani był wielkim znawcą Biblii i Ojców Kościoła oraz znakomitym prawnikiem kanonistą. Należał także do najpłodniejszych pisarzy swoich czasów. Zostawił po sobie ok. 240 utworów poetyckich, 170 listów, 53 kazania, 7 życiorysów i kilka innych tekstów. Pisał rozprawy o stanie Kościoła i jego naprawie. Piętnował w nich zakorzenione nadużycia, symonię i nieobyczajność kleru. Zachował się wśród jego licznej korespondencji także list do antypapieża, Honoriusza, z pogróżkami kar Bożych. Napisał osobną rozprawę w obronie praw papieża i jego absolutnej niezawisłości od cesarza w sprawach kościelnych. Z dzieł ascetycznych wymienić należy piękną rozprawę o życiu pustelniczym. Święty przedstawił je w tak ponętnych barwach, że pociągnął nim bardzo wielu ludzi do zakonu kamedułów, któremu on właśnie zapewnił największy rozwój. Jedyny to w obecnych czasach istniejący jeszcze zakon pustelników. Papież Leon XII zatwierdził w roku 1821 kult św. Piotra Damiani i ogłosił go doktorem Kościoła. Jest wzywany przy bólach głowy.
    W ikonografii św. Piotr przedstawiany jest jako biskup w mitrze, jako kardynał w cappa magna lub jako mnich w habicie. Atrybuty: anioł trzymający kapelusz kardynalski, cappa magna, czaszka, krucyfiks.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 lutego

    Katedry świętego Piotra, Apostoła



    Ilustracja
    św. Piotr, obraz Petera Rubensa
    ***

    Do roku 1969 Kościół łaciński obchodził dwa święta związane ze Stolicą Piotrową: Katedry św. Piotra w Rzymie (18 I) i Katedry św. Piotra w Antiochii (22 II). Po reformie liturgii oba te święta zostały połączone w jedno pod wspólną nazwą: Katedry św. Piotra.
    Od IV w. chrześcijanie rzymscy znali i obchodzili święto Katedry świętego Piotra, wspominając, że Apostoł był biskupem tego miasta. W ten sposób składali hołd św. Piotrowi za to, że właśnie w Rzymie założył gminę chrześcijańską i miasto to obrał za stolicę chrześcijaństwa. Ponieważ jednak święto wypadało dawniej często podczas postu, dlatego w wielu stronach, np. w Galii, zaczęto je obchodzić 18 stycznia. Z biegiem lat ustaliły się zwyczajowo dwa święta: 18 stycznia Katedry św. Piotra w Rzymie, a 22 lutego Katedry św. Piotra w Antiochii. Według bowiem bardzo dawnej tradycji św. Piotr miał najpierw założyć swoją stolicę prymasa Kościoła Chrystusowego w Antiochii, gdzie przebywał kilka lat, zanim udał się ok. 42 roku do Rzymu i tam poniósł śmierć męczeńską. W 1558 roku papież Paweł IV ustalił ostatecznie 18 stycznia jako pamiątkę wstąpienia na tron rzymski św. Piotra, a 22 lutego na obchód święta objęcia stolicy w Antiochii. Oba święta obchodzone początkowo w Rzymie Paweł IV rozszerzył obowiązkowo na cały Kościół łaciński.
    W bazylice św. Piotra w Rzymie za głównym ołtarzem, w absydzie, jest tron (katedra), na którym miał zasiadać św. Piotr. Do V w. znajdował się on w baptysterium bazyliki św. Piotra. Drogocenna relikwia składa się jedynie z wielu kawałków drewna, spojonych od dawna bogato zdobionymi płytami z kości słoniowej. Słynny budowniczy bazyliki św. Piotra, Jan Wawrzyniec Bernini (+ 1680), zamknął ów tron w potężnej, marmurowej budowli. Ta właśnie katedra stała się symbolem władzy zwierzchniej w Kościele Chrystusa tak w osobie świętego Piotra, jak również jego następców. Święto to jest więc z jednej strony aktem wdzięczności Rzymian za to, że św. Piotr tak bardzo wyróżnił ich miasto, z drugiej zaś strony – jest okazją dla wiernych Kościoła okazania następcom św. Piotra wyrazu czci. Tron, na którym zasiadał św. Piotr, obecny stale w kościele, gdzie papież odprawia nabożeństwa i sprawuje liturgię dnia, jest nieustannym świadectwem, że biskupi rzymscy mają tę samą władzę nad Kościołem Chrystusa, jaką miał Piotr; że następcami Piotra mogą być tylko biskupi rzymscy.Teksty ewangeliczne podają nam wiele przykładów, że Chrystus Pan spomiędzy wszystkich Apostołów wyróżniał w sposób szczególniejszy św. Piotra. Warto przypomnieć w tym miejscu dwa: obietnicę prymatu i jej wypełnienie:”[…] I ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).Wspomniany tekst znajduje się we wszystkich starożytnych kodeksach i przekładach. W jego autentyczność nie można więc naukowo wątpić. Słowa obietnicy są skierowane jasno i wyraźnie tylko do św. Piotra. Skierował zaś je Pan Jezus publicznie, wobec wszystkich Apostołów. Obrazy: opoka, klucze, władza związywania i rozwiązywania – to wszystko są znane powszechnie symbole władzy.
    Pan Jezus faktycznie oddał św. Piotrowi najwyższą władzę w swoim Kościele:”Gdy spożywali śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: «Szymonie, synu Jana, czy Mnie miłujesz więcej aniżeli ci?» Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje». I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?» Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje». Powiedział mu po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?» Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz Mnie?» I rzekł do Niego: «Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje».” (J 21, 15-17)Chrystus w przekazaniu władzy posłużył się znanym powszechnie symbolem owczarni i pasterza. W słowach jednoznacznych, wobec świadków – Apostołów, uczynił Piotra pasterzem swojej owczarni. Ojcowie Kościoła przez termin “baranki” rozumieją wiernych, a przez wyraz “owce” – matki tychże baranków, czyli biskupów i kapłanów Kościoła.
    Piotr faktycznie sprawował najwyższą władzę w Kościele po wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Mamy na to wiele dowodów, które nam przekazał św. Łukasz w Dziejach Apostolskich. To Piotr proponuje w miejsce Judasza wybór następcy (Dz 1, 15-26). Jego propozycja zostaje przyjęta. Piotr przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego (Dz 2, 5-38) i do najwyższej Rady żydowskiej (Dz 4, 5-12). Piotr został aresztowany przez Heroda jako głowa Kościoła (Dz 12, 1-19). To w końcu Piotr rozstrzyga na soborze apostolskim, żeby ewangelizację rozszerzyć także na pogan i że neofitów nawróconych z pogaństwa należy zwolnić z nakazów judaizmu (Dz 15, 1-12).
    O pobycie św. Piotra w Rzymie piszą Ojcowie apostolscy. Św. Klemens I Rzymski (koniec wieku I) pisze o męczeńskiej śmierci św. Piotra i Pawła w Rzymie. Św. Ignacy (+ 107) mówi w Liście do Rzymian: “Nie jak Piotr i Paweł rozkazuję wam”. Św. Papiasz (I-II w.) podaje, że Marek napisał Ewangelię wtedy, gdy Piotr był w Rzymie (Euzebiusz, Historia Kościoła, III, 39). Św. Ireneusz (+ 202) relacjonuje: “Mateusz wydał między Żydami w ich języku Ewangelię wtedy, gdy Piotr i Paweł w Rzymie głosili Ewangelię i zakładali Kościół” (Adversus haereses, III 1, c. 1). Tertulian (+ ok. 240) zapisał: “Jeśli przybędziesz do Italii, masz Rzym… O, jak szczęśliwy to Kościół, któremu całą naukę wraz ze swoją krwią przekazali Apostołowie, gdzie Piotr rodzajem męki zrównany z męką Pańską, gdzie Paweł ukoronowany śmiercią Jana” (De praescripto, c. 36). Wreszcie świadectwo św. Kajusa, kapłana rzymskiego (ok. 210): “Mogę pokazać ci groby Apostołów Piotra i Pawła. Bo gdy pójdziesz do Watykanu albo w kierunku Ostii, znajdziesz groby tych, którzy ten Kościół założyli” (Euzebiusz, Historia Kościoła, II, 25).
    Dowodem najwymowniejszym, że św. Piotr był w Rzymie i że tam poniósł śmierć męczeńską, jest jego grób. Według podania miał on znajdować się w bazylice św. Piotra pod konfesją. Badania przeprowadzone przed rokiem 1950 potwierdziły głos tradycji. Znaleziono tam śmiertelne szczątki Apostoła.Współcześnie wśród chrześcijan istnieją jednak spory dotyczące zakresu władzy papieża. Z tego powodu Sobór Watykański I (1870) wydał następujące orzeczenie dogmatyczne: “Nauczamy przeto i orzekamy, według świadectw Ewangelii, że Chrystus Pan bezpośrednio i wprost św. Piotrowi Apostołowi obiecał i powierzył prymat władzy nad całym Kościołem Bożym… Jeśliby tedy kto powiedział, że św. Piotr Apostoł nie jest przez Chrystusa Pana ustanowiony księciem wszystkich Apostołów i głową widzialną całego Kościoła walczącego, albo że otrzymał on od tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa wprost i bezpośrednio tylko honorowy a nie prawdziwy prymat władzy, niech będzie wyklęty”.Biskupi rzymscy zawsze uważali się i byli uważani za bezpośrednich następców św. Piotra Apostoła. Warto podać przynajmniej kilka przykładów:
    W latach 93-96 wybuchł w Koryncie spór gwałtowny pomiędzy wiernymi a tamtejszą hierarchią. Pomimo że żył jeszcze w Efezie św. Jan Apostoł, hierarchia Koryntu odwołuje się do biskupa Rzymu, którym był wówczas św. Klemens I. Ten wystosował do chrześcijan w Koryncie bardzo autorytatywny list.
    Św. Wiktor I ok. 190 roku wysyła do wszystkich biskupów list, wzywający ich, aby zwołali synody i rozpatrzyli sprawę daty Wielkanocy. Kiedy synod w Efezie uchwalił datę przeciwną tej, jaką wprowadził papież, św. Wiktor rzucił na tamtejszych biskupów klątwę.
    Św. Stefan I (+ 267) pod groźbą klątwy nakazał biskupom Afryki ze św. Cyprianem na czele uznać chrzest udzielony przez heretyków za ważny. Mimo oporu jednostek wszyscy biskupi opowiedzieli się wówczas za papieżem.
    Św. Juliusz I (+ 352) w liście do biskupów Afryki użala się, że bez jego wiedzy złożono ze stolicy biskupiej św. Atanazego, patriarchę Aleksandrii, a przecież powinni wiedzieć, “że jest zwyczajem naprzód pisać do nas, aby stąd według sprawiedliwości wszystko było rozstrzygnięte”. Tak więc papieże rozciągali władzę nawet nad patriarchami.
    Św. Syrycjusz (+ 399) uzasadnia troskę o czystość wiary tym, że “nosi ją w nas Apostoł Piotr, który nas, dziedziców swych, strzeże”.
    Na Soborze Efeskim (431) legat papieski zasiadał na honorowym miejscu zaraz obok cesarza. A oto fragment jego przemówienia: “Nikomu to nie jest wątpliwym, owszem wszystkim wiekom jest znane, że św. Piotr, Książę i Głowa Apostołów, kolumna wiary i fundament katolickiego Kościoła, otrzymał od Pana naszego Jezusa Chrystusa… klucze królestwa niebieskiego. Dana mu została władza związywania i rozwiązywania, który aż do tego czasu i zawsze w swych następcach żyje i sądzi. Tegoż tedy według kolejności następca, najświątobliwszy Ojciec nasz, biskup Celestyn, nas, zastępców swoich, na ten synod posłał”. Na ponad 200 biskupów tam zebranych nikt nie zaprotestował.
    Podobnie nikt nie wyraził sprzeciwu, kiedy na Soborze Chalcedońskim (451) przemówił legat papieski, nazywając papieża wprost “Głową wszystkich Kościołów”, chociaż było wówczas zgromadzonych ok. 600 biskupów. Kiedy odczytano na tymże soborze list papieża św. Leona, potępiający błędy Eutychesa, zgromadzeni ojcowie zawołali: “Piotr przez Leona przemówił!”.
    Stąd też Sobór Watykański I miał prawo orzec: “Nauczamy przeto i oświadczamy, że Kościół Rzymski z ustanowienia Pana posiada naczelną władzę nad wszystkimi Kościołami. Władza ta Kościołowi Rzymskiemu przysługuje na mocy zwykłego porządku rzeczy. Tę władzę biskup rzymski otrzymał bez niczyjego pośrednictwa… Względem niej mają też obowiązek hierarchicznej uległości i posłuszeństwa pasterze każdego obrządku i każdego stopnia godności oraz wierni, tak każdy z osobna, jako też wszyscy razem wzięci, nie tylko w sprawach wiary i obyczajów, ale również w tych, które należą do karności i rządów Kościoła na całym świecie… Jeśliby więc kto mówił, że papież ma tylko obowiązek nadzorowania lub kierowania, a nie najwyższą i pełną władzę rządzenia całym Kościołem… niech będzie wyklęty”.Dzisiejsze święto przypomina, że Stolica Piotrowa jest podstawą jedności Kościoła. Kościół modli się, aby “pośród zamętu świata nasza wiara pozostała nienaruszona”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 lutego

    Święty Polikarp, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Izabela Francuska, dziewica
      •  Błogosławiony Stefan Wincenty Frelichowski, prezbiter i męczennik
    ***
    Polikarp należy do Ojców Apostolskich. Mianem tym od XVII w. określa się świętych pisarzy kościelnych, którzy żyli jeszcze w czasach apostolskich i przekazali nam pewne treści pochodzące od Apostołów. Ojcowie ci są bezpośrednim łącznikiem pomiędzy uczniami Chrystusa a chrześcijaństwem lat późniejszych. Do Ojców tych zwykło się zaliczać wśród innych: św. Klemensa I Rzymskiego, papieża (+ 97), św. Ignacego z Antiochii (+ 110-117), św. Papiasza (w. II) i św. Polikarpa (+ ok. 156). Od Ojców Apostolskich należy odróżnić Ojców Kościoła, czyli tych świętych, którzy żyli w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, a swoją wiedzą i pismami przyczynili się do wyjaśnienia wiary i jej obrony przeciwko błędom. Jako datę graniczną dla Ojców Kościoła na Zachodzie zwykło się podawać rok 636, czyli śmierć św. Izydora z Sewilli, a na Wschodzie rok ok. 749, czyli śmierć św. Jana Damasceńskiego. Od Ojców Kościoła odróżniamy wreszcie doktorów Kościoła, którzy żyli w różnych czasach, a wyróżniali się niezwykłą wiedzą i obroną wiary.

    Święty Polikarp

    Według św. Ireneusza (+ 202), Polikarp był uczniem św. Jana Ewangelisty. Tertulian i św. Hieronim przekazali nam informację, że św. Jan Apostoł ustanowił swojego ucznia, Polikarpa, biskupem w Smyrnie (dzisiejszy Izmir), w Małej Azji. Około roku 107 św. Ignacy z Antiochii napisał piękny list do Polikarpa, kiedy był wieziony okrętem do Rzymu, by tam ponieść śmierć męczeńską, i zatrzymał się w Troadzie. W liście tym Ignacy oddaje Polikarpowi najwyższe pochwały, kiedy go nazywa dobrym pasterzem, niezłomnym w wierze i mężnym atletą Chrystusa. Takim przedstawiają go wszystkie świadectwa. Wiemy, że ok. 155 r. Polikarp przybył do Rzymu, by z papieżem Anicetem prowadzić rozmowy ustalające termin obchodzenia Wielkanocy. Świadczy to o wysokiej pozycji biskupa Smyrny.
    Według relacji pierwszego historyka Kościoła, Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej, Polikarp miał rządzić Kościołem w Smyrnie przez około 60 lat i ukoronować życie śmiercią męczeńską. Miał ponad 86 lat, kiedy oskarżono go o lekceważenie pogańskiej religii i jej obrzędów, jak też zwyczajów. Oskarżono go przed namiestnikiem (prokonsulem) rzymskim, Stacjuszem Kodratosem. Na oskarżenia Polikarp odpowiedział: “Osiemdziesiąt sześć lat służę Chrystusowi, nigdy nie wyrządził mi krzywdy, jakżebym mógł bluźnić memu Królowi i Zbawcy?” Kiedy zaś sędzia groził Świętemu, że go każe spalić żywcem, Polikarp odparł: “Ogniem grozisz, który płonie przez chwilę i wkrótce zgaśnie, bo nie znasz ognia sądu, który przyjdzie, i kary wiecznej”. Stacjusz skazał Polikarpa na śmierć przez spalenie na stosie. Gdy zaś płomienie nie chciały się imać męczennika, zginął od pchnięcia puginałem. Działo się to na stadionie w Smyrnie 22 lutego, najprawdopodobniej w 156 r., choć podaje się okres pomiędzy rokiem 155 a 169. Polikarp pozostawił po sobie cenny list do Filipian – świadectwo tradycji apostolskiej. Innym ważnym pomnikiem literatury starochrześcijańskiej jest opis jego męki (Martyrium Policarpi).W ikonografii św. Polikarp przedstawiany jest jako męczennik lub jako biskup. Wzywany do obrony przed czerwonką i bólem ucha.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________________-

    23 lutego

    Błogosławiony
    Stefan Wincenty Frelichowski,
    prezbiter i męczennik

    Błogosławiony Stefan Wincenty Frelichowski

    Wincenty przyszedł na świat 22 stycznia 1913 roku w Chełmży. Wzrastał w rodzinie, w której panowała atmosfera wzajemnej życzliwości, wzajemnego wspierania, sumiennej pracowitości. Panowały tam staropolskie zwyczaje, szczera i niezakłamana miłość, duch wyważonej pobożności, głęboki patriotyzm. Siedmioletni Wicek był świadkiem wkroczenia do Chełmży wojska polskiego, które 20 stycznia 1920 roku przyniosło miastu i jego mieszkańcom wolność. Od tego momentu rozpoczął się nowy etap jego życia.
    W cieniu dawnej katedry Wicek, jak go wszyscy nazywali, spędził swoją młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami, odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi, działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: “Taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba”.
    Będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej. W 1930 roku został jej prezesem. Decyzja wstąpienia na drogę kapłaństwa nie przyszła mu łatwo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. Chciał oddać się na służbę Bogu. “Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie”. Jako diakon został kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. W dniu 14 marca 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie.
    Rok później został wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Był gorliwym apostołem dzieci i chorych, pełniąc funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej ZHP i redaktora “Wiadomości Kościelnych”. Wciąż były w nim żywe młodzieńcze ideały.
    Gdy 7 września 1939 r. oddziały niemieckiego Wermachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. W dniu 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII, realizował nadal swoje ideały harcerskie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ksiądz sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych. Odtąd realizował powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych, w kolejnych niemieckich obozach koncentracyjnych w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau. Organizował wspólne modlitwy, wyszukiwał najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Jeden z nich, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak go wspominał: “Nikt nie zapomni owego Wielkiego Czwartku 1940 roku, gdyśmy mogli dzięki jego staraniom i zapobiegliwości – wprawdzie w sposób katakumbowy – odprawić pierwszą, od chwili aresztowania, Mszę świętą. W Sachsenhausen pełni dalej obowiązki kapelana nie tylko naszego, lecz również i rodaków. Wspomnę choćby słuchanie wychodzących z obozu transportów spowiedzi, które on organizował”.
    W Dachau Wincenty opiekował się chorymi na tyfus, przekradał się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ksiądz Wincenty już wcześniej zaraził się tyfusem – zmarł w opinii świętości w dniu 23 lutego 1945 roku, na około dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet hitlerowcy, pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami. Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium.
    Św. Jan Paweł II ogłosił ks. Frelichowskiego błogosławionym 7 czerwca 1999 roku w Toruniu podczas pielgrzymki do Ojczyzny. 22 lutego 2003 roku bł. Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 lutego

    Święty Etelbert, król

    Zobacz także:
      •  Święty Marek Marconi, zakonnik
    ***
    [St+Ethelbert+2.jpg]
    Kościół p.w. św. Etelberta w Berkshire
    ***
    Etelbert I rozpoczął panowanie w Anglii jako ośmioletnie dziecko po śmierci ojca (560). W rządach wyręczała go początkowo przyboczna rada królewska. Długoletnie, bo trwające przez 50 lat rządy Etelberta, były dla Anglii wprost opatrznościowe. Nie tylko bowiem roztropnie rządził własnym małym królestwem, ale przyczynił się do zjednoczenia prawie wszystkich królestw Anglii, dotąd ze sobą skłóconych i będących w stanie nieustannej wojny. Udało mu się utworzyć coś w rodzaju konfederacji, unii królów angielskich.
    Był poganinem przez pierwszych 36 lat życia. Około 588 udał się do Paryża, gdzie za małżonkę pojął Bertę – córkę króla Merowingów frankońskich, Chariberta. Postawiono wszak warunek, że Etelbert zostawi całkowitą swobodę Bercie i jej kapelanowi, Letardowi, biskupowi z Senlis. Pobożna królowa tak wpłynęła na męża, że zgodził się nawiązać kontakt z Rzymem. Co więcej, nakłonił papieża św. Grzegorza I Wielkiego, aby ten przysłał misjonarzy do jego królestwa w Anglii. Na czele wyprawy stanął św. Augustyn z Canterbury. Przywiódł on ze sobą 40 mnichów-kapłanów benedyktyńskich. Przybyli oni do Kentu w samą Wielkanoc 597 roku. Król wyszedł św. Augustynowi i jego misjonarzom na spotkanie i zezwolił im swobodnie głosić nową wiarę.
    Sam też po kilku latach przyjął chrzest. Zachował się list św. Grzegorza do Etelberta i jego małżonki, w którym papież czyni wyrzut, że król tak późno zdecydował się na przyjęcie wiary. Etelbert jednak wolał tak ważny krok uczynić po poważnym namyśle i dokładnym zapoznaniu się z całokształtem wiary i moralności chrześcijańskiej. Był zresztą pierwszym władcą Anglii, który się na to zdobył. Z czasem i inni królowie poszli w jego ślady. Wśród nich niedługo wprowadził do siebie katolickich misjonarzy siostrzeniec Etelberta, Sebert, król Sussexu, który też przyjął chrzest. Córka Etelberta, św. Etelburda, wydana za króla Northumbrii (środkowowschodnia część Anglii), pozyskała go również dla Kościoła katolickiego.
    Etelbert ze wszystkich sił dopomagał misjonarzom w szerzeniu wiary. Dzięki jego pomocy i hojności wystawiono świątynie, zamienione niebawem na katedry: w Canterbury, Londynie i Rochester. Kiedy zaś utworzona została metropolia w Canterbury, przydzielono do niej biskupstwa w Rochester, w Londynie i w innych miastach, które król szczodrze uposażył.
    Etelbert nie tylko poszerzył granice swojego królestwa i zabezpieczył je od napaści wrogów, ale wyróżniał się jako doskonały administrator i prawodawca. Do naszych czasów zachował się szczęśliwie zbiór praw, które wydał. Zdradzają one pokrewieństwo z prawem salickim, skodyfikowanym przez króla Francji, Chlodwika. Świadczy to o żywym kontakcie między Galią a Anglią.
    Po około 64 latach życia i 56 latach rządów Etelbert zmarł 24 lutego 616 roku. Jego śmiertelne szczątki złożono w kościele świętych Piotra i Pawła w Canterbury przy jego małżonce, Bercie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Etelbert, król Kentu

    W 601 roku przybyła do Stolicy Apostolskiej grupa mnichów-misjonarzy z Wysp Brytyjskich, ogłaszając radosną wiadomość. Oto władca jednego z walczących ze sobą państewek pod wpływem swej świątobliwej małżonki i kapłana Augustyna pochylił głowę pod zbawienny strumień wody chrztu świętego i stał się członkiem Chrystusowego Kościoła. Nie od razu wszakże król Etelbert sprawił tę radość Namiestnikowi Chrystusa – miał za sobą prawie pięćdziesiąt lat rządów, zanim skosztował ze Zdroju Życia.

    Ówczesne tereny angielskie były podzielone na mnóstwo różnych władztw, które walczyły ze sobą o hegemonię, a ich liczba zmieniała się w zależności od wyników tych walk. Na południowym wschodzie znajdowało się państwo (obecnie hrabstwo) Kentu, którym rządził Etelbert. Pierwszym historycznym faktem jego biografii, jakiego jesteśmy pewni, jest ślub z córką króla Franków Childeberta – Bertą. Miało to miejsce około roku 588.

    Był to pierwszy wyraźny ruch, jaki Opatrzność Boża wykonała w ramach chrystianizacji królestwa – Childebert bowiem postawił warunek: wyda córkę za Etelberta, ale ona przyjedzie na jego dwór wraz ze swoim kapelanem. Tak pierwszy głosiciel Królestwa Bożego znalazł się w królestwie Kentu.

    Następnym krokiem było przysłanie przez papieża św. Grzegorza Wielkiego misjonarza św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury). Przykład jego na wskroś chrześcijańskiego życia uwieńczył dzieło, które rozpoczęła pobożna Berta. Władca przyjął chrzest i szczerze przejął się misją rozszerzenia chrześcijaństwa na podległych mu ziemiach. Wkrótce za jego przykładem poszli inni władcy brytyjscy i tak prawdziwa religia ponownie zapuściła korzenie na terenach późniejszej zjednoczonej Anglii.

    Etelbert prowadził odtąd działalność fundacyjną, budując świątynie w Canterbury, Londynie i Rochester, które zostały wkrótce podniesione do godności katedralnej. Już w 598 roku praca misjonarzy przynosiła duże, odnotowane w korespondencji ze Stolicą Świętą owoce, wszelako po nawróceniu władcy stała się niezmiernie skuteczniejsza. Mądry monarcha, który sam poznał dogłębnie świętą wiarę, zanim przyjął chrzest, był świadom, że powinno być to aktem wolnej woli. Dlatego nakłaniał, a nie zmuszał poddanych, a mimo to liczbę nawróconych można liczyć w dziesiątkach tysięcy.

    Ojciec Święty Grzegorz I, wielki animator działalności misyjnej i niezłomny sternik łodzi Piotrowej, zachęcał władcę do zachowania i krzewienia wiary: „Chwalebny Synu, pilnie strzeż łaski, jaką otrzymałeś od Boga; staraj się w poddanych ci narodach szerzyć wiarę chrześcijańską” i zwracał się słowami świadczącymi o prawdziwym uznaniu dla króla Kentu: „Ten bowiem, którego czci szukacie i w narodach ją zachowujecie, rozsławi również imię Waszej Chwalebności nawet u przyszłych pokoleń. Bo tak niegdyś najpobożniejszy cesarz Konstantyn, odwodząc rzeczpospolitą rzymską od przewrotnych kultów bałwochwalczych, poddał ją i siebie Bogu wszechmocnemu, Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, i sam z podległymi narodami całą duszą nawrócił się do niego. Skutek tego był taki, że mąż ów przyćmił swą chwałą imię władców starożytnych i tak w opinii, jak i dobrym działaniu przewyższył swych poprzedników. Niechże więc i teraz Wasza Chwalebność stara się wpoić królom i narodom jej poddanym znajomość jednego Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego.”

    Św. Beda Czcigodny odnotował, iż Etelbert sprawował rządy przez pięćdziesiąt sześć lat. Po tak długich rządach, odznaczywszy się nie tylko gorliwością religijną, ale także działalnością administracyjną i prawodawczą (jest autorem pierwszego zachowanego anglo-saskiego kodeksu prawnego), po wielu latach szczęśliwego pożycia z królową Bertą, oddał ducha Panu Bogu i został pochowany u boku ukochanej małżonki w kościele św. Marcina w Canterbury.

    Kościół wspomina św. Etelberta króla Kentu 24 lutego.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 lutego

    Święci męczennicy
    Alojzy Versiglia, biskup, i Kalikst Caravario, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Cezary z Nazjanzu, pustelnik
      •  Błogosławiony Dominik Lentini, prezbiter
      •  Święty Tarazjusz, patriarcha
    ***
    Święty Alojzy Versiglia

    Alojzy Versiglia urodził się 5 czerwca 1873 r. w Olivia Gessi koło Turynu. Wzrastał w pobożnej atmosferze domu rodzinnego. W wieku 12 lat rozpoczął naukę w turyńskim oratorium salezjańskim. Z czasem uległ wpływowi ks. Bosko i klimatowi niezwykłej pobożności oratorium. Wstąpił więc do bardzo młodego jeszcze zgromadzenia w roku śmierci jego Założyciela. Ukończył nowicjat w Foglizzo, a 11 października 1889 r. złożył uroczyste śluby zakonne. Widząc jego wielką gorliwość, wyznaczano mu coraz trudniejsze zadania. Po ukończeniu filozofii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, zaczął uczyć kleryków w Foglizzo.
    Święcenia kapłańskie przyjął 21 grudnia 1895 r. Przez kolejnych 9 lat był dyrektorem nowo utworzonego nowicjatu w Genzano, niedaleko Rzymu. Ze swoich obowiązków wywiązywał się doskonale, wyróżniał się pracowitością i dobrocią. Żywił głębokie nabożeństwo do Maryi.
    W roku 1906 powierzono mu misje w Makao. Salezjanie mieli tam objąć portugalski sierociniec. Alojzy był kierownikiem pierwszej wyprawy do Chin, aby zapoczątkować tam dzieło ks. Bosko. Obowiązki przełożonego wspólnoty chrześcijańskiej wypełniał z wrodzoną gorliwością i zapałem. Prace budowlane, sprawy organizacyjne, niezliczone podróże apostolskie do misji porozrzucanych na wielkim obszarze – to wszystko kosztowało go wiele wysiłku, osłabiając siły już uszczuplone latami ascezy.
    W 1920 r. został mianowany wikariuszem apostolskim okręgu Schiu Chow, a rok później – biskupem tytularnym Cariste. Jego dzieło misyjne rozwijało się mimo politycznych zamieszek i nienawiści do obcokrajowców. Podczas podróży wizytacyjnej do Lin Chow, którą odbywał wraz z młodszym współbratem, ks. Kalikstem Caravario, który pracował na tutejszej placówce, zostali obydwaj napadnięci przez uzbrojonych żołdaków. Sprzeciwili się uprowadzeniu dziewcząt chińskich, które wraz z nimi podróżowały wynajętą barką do Lin Chow. To rozwścieczyło napastników, którzy żywili wielką nienawiść do wyznawców obcej im wiary.
    Biskup Versiglia był duchowo przygotowany do męczeństwa; uważał nawet, że jest ono potrzebne dla owocnego rozwoju misji. Przed śmiercią prosił tylko napastników, aby darowali życie młodemu ks. Caravario, którego sam niegdyś zachęcił do wyjazdu na misje. Jego prośba nie została wysłuchana: obaj salezjanie zostali zamordowani bestialsko 25 lutego 1930 r. Szczątki ciała biskupa Alojzego umieszczono w krypcie prokatedry w Schiu Chow.

    Święty Kalikst Caravario

    Kalikst Jakub Caravario urodził się w Courgne koło Turynu 8 czerwca 1903 r. Gdy miał pięć lat, jego rodzice przenieśli się do Turynu, gdzie zaczął uczęszczać do salezjańskiego oratorium św. Józefa. Kontynuował naukę w kolegium św. Jana. Wyróżniał się posłuszeństwem, pobożnością i działaniami apostolskimi podejmowanymi wśród kolegów. Mając 15 lat, postanowił wstąpić do salezjanów.
    19 września 1919 r. złożył śluby zakonne w Foglizzo i wyraził chęć podjęcia pracy misyjnej. Trzy lata później spotkał się z biskupem Alojzym Versiglia, który przyjechał, by wziąć udział w obradach kapituły generalnej. Zachęcony jego opowiadaniami o misjach, Kalikst poprosił przełożonych o zgodę na wyjazd do Chin.
    W kilka tygodni po złożeniu ślubów wieczystych (24 września 1924 r.) opuścił Włochy i ruszył na Daleki Wschód. Jego pierwszą placówką stał się sierociniec w Szanghaju: opiekował się tu chłopcami, ucząc się jednocześnie języka i studiując teologię. Gdy w 1927 r. miasto zostało zdobyte przez wojska Chang Kai Sheka, wyjechał najpierw do Makao, a potem przez dwa lata przebywał na wyspie Timor u brzegów Australii, gdzie wypędzeni z Chin salezjanie otrzymali parafię.
    Po powrocie do Chin znalazł się w Schiu Chow. Tutaj 18 maja 1929 r. przyjął z rąk biskupa Alojzego święcenia kapłańskie. Mimo młodego wieku był już wówczas skutecznym misjonarzem. Doskonale znał język, wykazywał się odwagą i zapałem w działaniach i pracy. W 1930 r., objeżdżając stacje misyjne, gorliwie przygotowywał wiernych do zapowiedzianej wizytacji biskupa. W drodze na miejsce zginął męczeńsko razem z biskupem Alojzym Versiglia w dniu 25 lutego 1930 r., stając w obronie niewinnych dziewcząt.

    Święci Alojzy i Kalikst

    Pogrzeb męczenników przekształcił się w wielką manifestację religijną. Powszechna cześć dla nich sprawiła, że już 6 lat po pogrzebie rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji obu salezjańskich męczenników w dniu 15 maja 1983 r. na placu św. Piotra w Rzymie. 1 października 2000 r. kanonizował 120 męczenników chińskich, a wśród nich biskupa Versiglia i ks. Caravario. Tym samym dzieło salezjańskie w Chinach zyskało patronów i orędowników w niebie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 lutego

    Święta Paula Montal, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksander, biskup
    ***
    Święta Paula Montal

    Paula Montal Fornés urodziła się 11 października 1799 r. niedaleko Barcelony w Hiszpanii. Otrzymała staranne i głębokie wychowanie religijne. W wieku 10 lat straciła ojca. Aby pomóc w utrzymaniu rodziny, zaczęła pracować jako hafciarka. Pomagała w swojej parafii w katechizacji dzieci i młodzieży. Przez to doświadczenie zobaczyła, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie intelektualne i zawodowe młodych kobiet.
    W 1829 r., pokonując rozliczne trudności, udała się do Figueras i założyła tam pierwszą szkołę dla dziewcząt. Dbała w niej o formację chrześcijańską i ogólnoludzką. Wkrótce zaczęły powstawać kolejne szkoły. W 1847 r. założyła Zgromadzenie Córek Maryi Sióstr Szkół Pobożnych (pijarki). Od 1859 r. aż do śmierci przebywała w Olesa de Montserrat. Poprzez trud wychowawczy, a także przez ufną modlitwę uczestniczyła w przeżywaniu losów nowego zgromadzenia. W chwili jej śmierci liczyło ono 19 domów, w których mieszkało ponad 300 sióstr.
    Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego zmarła 26 lutego 1889 r. w Olesa de Montserrat. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w kwietniu 1983 r.; w listopadzie 2001 r. włączył ją do grona świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 lutego

    Święty Gabriel od Matki Bożej Bolesnej, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Leander, biskup
    ***
    Święty Gabriel od Matki Bożej Bolesnej

    Franciszek Possenti urodził się w Asyżu 1 marca 1838 r. Gdy miał 4 lata, zmarła jego matka. Jego ojciec piastował urząd gubernatora tego miasta i okolic z ramienia Stolicy Apostolskiej, gdyż obszar ten należał wówczas do Państwa Kościelnego.
    Pierwsze lata swojego życia Franciszek spędził w różnych miejscach, a to dlatego, że jego ojciec nie zdecydował się jeszcze, gdzie obrać sobie stałą rezydencję. W roku 1856 osiadł na stałe w Spoleto.
    Franciszek odbywał studia najpierw u Braci Szkół Chrześcijańskich, którzy pogłębili w nim zasady religijne, wyniesione już z domu. Od roku 1850 uczęszczał do kolegium jezuitów. Należał do najlepszych uczniów. Miał wówczas 12 lat. Sakrament bierzmowania przyjął z rąk arcybiskupa Jana Sabbioni. Dbał aż do przesady o swój wygląd zewnętrzny, lubił grę w karty, tańce, imprezy artystyczne, wieczorki towarzyskie, polowania.
    Po krótkim okresie zbyt swobodnej młodości 22 sierpnia 1856 r. wstąpił do klasztoru pasjonistów w Morovalle, gdzie przyjął imię zakonne Gabriel. Ojciec, który myślał o ożenieniu go z pewną panienką z dobrej rodziny, był stanowczo przeciwny, by jego syn szedł do zakonu – i to jednego z wówczas najsurowszych. Franciszek zdołał jednak przełamać opór ojca; jako 18-letni młodzieniec pożegnał bliskich i zapukał do bram nowicjatu. Obrał sobie zakon, którego celem było pogłębianie w sobie i szerzenie wśród otoczenia nabożeństwa do męki Pańskiej i do Matki Bożej Bolesnej. Te dwa nabożeństwa szczególnie przypadły mu bowiem do serca. One też uświęciły go tak dalece, że po niewielu latach wzniósł się aż na stopień heroiczny doskonałości chrześcijańskiej. Zachował się jego notatnik, w którym zapisywał postanowienia podejmowania coraz to nowych ofiar w duchu pokuty. Był gotów przyjąć wszystkie, choćby największe męki, byle tylko pocieszyć Serce Boże i Jego Matki.
    Zmarł na gruźlicę 27 lutego 1862 r., mając 24 lata, nie doczekawszy święceń kapłańskich. Włosi nazywają św. Gabriela Santo del sorriso – “Świętym uśmiechu”. Jest patronem kleryków i młodych zakonników. Papież św. Pius X ogłosił Gabriela błogosławionym (1908), a papież Benedykt XV wpisał go do katalogu świętych (1920). Papież Pius XI obrał św. Gabriela za patrona młodzieży włoskiej Akcji Katolickiej (1926). W roku 1953 papież Pius XII wyznaczył św. Gabriela na patrona diecezji Teramo i Atri na równi ze św. Bernardynem i św. Reparatą. Jego relikwie znajdują się w Sanktuarium św. Gabriela w Isola del Gran Sasso. Jest patronem studentów, działaczy Akcji Katolickiej oraz księży.
    Ksiądz Jan Twardowski napisał o nim krótki wiersz:

    O Gabrielu bledziutki,
    z bolesnym w ręku obrazkiem;
    jesteś mi cały – gdy kocham –
    Szczęśliwym wynalazkiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 lutego

    Święty Hilary I, papież



    Obrońca Trójcy Świętej i pierwszy ekumenista – św. Hilary z Poitiers
    Witraż: w centrum św. Hilary, po lewej św. Mikołaj, po prawej św. Piotr – Rodhullandemu,
    CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons
    ***

    Hilary pochodził z Sardynii. Był w Rzymie archidiakonem za czasów papieża Leona Wielkiego. Jako legat papieski uczestniczył w synodzie w Efezie (449). W aktach synodalnych zapisano, że zaprotestował przeciwko usunięciu patriarchy Konstantynopola, Flawiana, sprzeciwiającego się herezji monofizytów. Patriarcha bowiem został w okrutny sposób pobity i wtrącony do więzienia, w którym zmarł; synod ten nazywano później “zbójeckim”.
    Po śmierci Leona Wielkiego Hilary został wybrany na stolicę Piotrową 19 listopada 461 roku. Próbował uporządkować Kościół od strony administracyjnej, zwłaszcza na terenie Galii. W Rzymie wybudował m.in. klasztor i bazylikę św. Wawrzyńca za Murami, w której został pochowany. Był wielkim czcicielem św. Jana Ewangelisty, którego uczcił budując kaplicę przy baptysterium na Lateranie. Zbudował także kaplicę św. Jana Chrzciciela. Zmarł 29 lutego 468 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • MATKA BOŻA i ŚWIĘCI PAŃSCY – styczeń 2023

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    ojciec święty Benedykt XVI



    1 stycznia

    Święta Boża Rodzicielka Maryja

    Bogarodzica Maryja
    Pierwszy dzień Nowego Roku to ósmy dzień od Narodzenia Jezusa. Według prawa żydowskiego każdy chłopiec miał być tego dnia obrzezany. W oktawę Bożego Narodzenia, dziękując Bogu za przyjście na świat Chrystusa, Kościół obchodzi uroczystość Maryi jako Matki Bożej, przez którą spełniły się obietnice dane całej ludzkości, związane z tajemnicą Odkupienia. Tego dnia z wszystkich przymiotów Maryi czcimy szczególnie Jej macierzyństwo. Dziękujemy Jej także za to, że swą macierzyńską opieką otacza cały Lud Boży.Poświęcenie Maryi pierwszego dnia rozpoczynającego się roku ma także inne znaczenie. Matka Jezusa zostaje ukazana ludziom jako najdoskonalsze stworzenie, a zarazem jako pierwsza z tych, którzy skorzystali z darów Chrystusa. Pragnienie zaakcentowania specjalnego wspomnienia Matki Bożej zrodziło się już w starożytności chrześcijańskiej. Kościół zachodni już w VII wieku wyznaczył w tym celu dzień 1 stycznia.Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi to najstarsze maryjne święto. Do liturgii Kościoła wprowadził je dość późno papież Pius XI w roku 1931 na pamiątkę 1500. rocznicy soboru w Efezie (431). Pius XI wyznaczył na coroczną pamiątkę tego święta dzień 11 października. Reforma liturgiczna w roku 1969 nie zniosła tego święta, ale podniosła je do rangi uroczystości nakazanych i przeniosła na 1 stycznia.
    W Starym Testamencie jest wiele szczegółowych proroctw, zapowiadających Zbawiciela świata. Pośrednio dotyczą one także osoby Jego Matki. Niektóre z nich są nawet wyraźną aluzją do Rodzicielki Zbawiciela, np. zapowiedź dotycząca Niewiasty, która zetrze głowę węża-szatana (Rdz 3, 15). Jeszcze wyraźniej o Matce Mesjasza wspomina prorok Micheasz (Mi 5, 1-2). Jako proroctwo dotyczące Maryi traktuje się także zapowiedź Izajasza:Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel (Iz 7, 14).Poza tymi tekstami tradycja chrześcijańska uznaje wiele innych w znaczeniu typicznym (stanowiącym wzór, pra-obraz), jak np. królowa stojąca po prawicy króla (Ps 45, 10), oblubienica z Pieśni nad Pieśniami, zwycięska Judyta czy ratująca swój naród od niechybnej zguby bohaterska Estera.Maryja była córką świętych Joachima i Anny (tak przekazuje nam apokryf Protoewangelia Jakuba, pochodzący z roku ok. 150). To oni oddali ją do Świątyni (to także przekaz apokryficzny – wspomnienie tego wydarzenia obchodzimy w liturgii 21 listopada). Przez Boga została wybrana na Matkę Jezusa Chrystusa. Jej postać jest obecna na kartach Nowego Testamentu od chwili Zwiastowania po Zesłanie Ducha Świętego.
    Anioł Gabriel zwiastuje Jej narodzenie Syna, który będzie “Synem Najwyższego” (Łk 1, 26-38). Od tej chwili Maryja całkowicie oddaje się Bogu. Za wskazaniem anioła odwiedza swoją krewną, św. Elżbietę, matkę Jana Chrzciciela (Łk 1, 39-56). Wraz ze swym oblubieńcem, św. Józefem, w związku ze spisem ludności udaje się do Betlejem, miasta, z którego wywodzi się Jej ród (a także ród Józefa, Jej męża). Tutaj przychodzi na świat Jezus (Łk 2, 1-20). Zgodnie z żydowskim obyczajem ofiarowuje Syna w świątyni (Łk 2, 21-38). Wobec zagrożenia ze strony Heroda ucieka z Jezusem i św. Józefem do Egiptu (Mt 2, 13-18). Po śmierci króla wraca do Nazaretu (Mt 2, 19-23). Podczas pobytu w Jerozolimie przeżywa niepokój z powodu zagubienia swego Syna (Łk 2, 41-49). Na godach weselnych w Kanie poprzez Jej wstawiennictwo Jezus czyni swój pierwszy cud (J 2, 1-11).
    Synoptycy (św. Mateusz, św. Łukasz i św. Marek) wspominają, że Maryja towarzyszyła Panu Jezusowi w Jego wędrówkach apostolskich (Mt 12, 46-50; Mk 3, 31-35; Łk 8, 19-21). Maryja jest także świadkiem śmierci Chrystusa. Stoi pod krzyżem Jezusa, gdy Ten powierza Ją opiece swego umiłowanego ucznia Jana (J 19, 25-27). Pod krzyżem zostaje Matką Kościoła i ludzkości. Po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu pozostaje wśród Apostołów w Jerozolimie.
    Maryja niewątpliwie jest osobą najbliższą Jezusowi ze względu na szczególną rolę w dziele zbawienia. Jej niezwykłe posłannictwo i miejsce w chrześcijaństwie odsłania tekst Apokalipsy.
    Według tradycji po wniebowstąpieniu Jezusa żyła jeszcze 12 lat. Niektóre dokumenty mówią, że mieszkała ze św. Janem w Efezie, inne – że nie opuszczała Jerozolimy. Pusty grób Maryi znajduje się obok Ogrodu Oliwnego w dolinie Cedron. Fakty z Jej życia, tytuły i wezwania modlitewne oraz cudowne wydarzenia, które miały miejsce za Jej przyczyną, Kościół rozważa w ciągu wielu świąt podczas całego roku liturgicznego.Spośród szczególnych przywilejów Maryi na pierwszym miejscu trzeba wymienić Jej Boskie macierzyństwo, które w dzisiejszej uroczystości czcimy. Kiedy Nestoriusz, patriarcha Konstantynopola, odważył się odróżniać w Jezusie Chrystusie dwie natury i dwie osoby, wtedy Maryję zaczął nazywać Matką Chrystusa-Człowieka i odmówił Jej przywileju Boskiego macierzyństwa. Jednak biskupi zebrani na soborze w Efezie (431) stanowczo odrzucili i potępili naukę Nestoriusza, wykazując, że Jezus miał tylko jedną osobę, której własnością były dwie natury: Boska i ludzka. Dlatego Maryja była Matką Osoby Jezusa Chrystusa w Jego ludzkiej naturze – była więc Matką Bożą. Prawda ta została ogłoszona jako dogmat. Zebrani na tym soborze biskupi Kościoła pod przewodnictwem legatów papieskich orzekli jednogłośnie, że nie tylko można, ale należy Maryję nazywać Matką Bożą, Bogurodzicą (greckie Theotokos). Maryja nie zrodziła Bóstwa, nie dała Panu Jezusowi natury Boskiej, którą On już posiadał odwiecznie od Ojca. Dała Chrystusowi Panu w czasie naturę ludzką – ciało ludzkie. Ale dała je Boskiej Osobie Pana Jezusa. Jest więc Matką Syna Bożego według ciała i w czasie, jak według natury Bożej i odwiecznie Pan Jezus jest Synem Bożym. Ta godność i ten przywilej wynosi Maryję ponad wszystkie stworzenia i jest źródłem wszystkich innych Jej przywilejów.
    Prawdę o Boskim macierzyństwie Maryi potwierdzono na soborach w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553 i 680), w konstytucji Pawła IV przeciwko arianom (socynianom) w roku 1555, w wyznaniu wiary Benedykta XIV (1743) oraz w encyklice Piusa XI Lux veritatis w 1931 roku.
    Kościół właściwie przez cały rok wysławia ten wielki przywilej Maryi. W codziennej Komplecie w antyfonie końcowej spotykamy słowa: “Witaj, Matko Zbawiciela!”, “Witaj, Królowo nieba, Pani aniołów!”, “Witaj korzeniu i bramo święta, z której Światło zeszło na ziemię!”, “Królowo nieba, wesel się, alleluja, albowiem, którego zasłużyłaś nosić, zmartwychwstał, jak przepowiedział, alleluja!”, “Witaj, Królowo… a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż”.Macierzyństwo Maryi wobec Jezusa jest wyjątkowe, ponieważ jest dziewicze. Maryja była Dziewicą zawsze: przed porodzeniem Jezusa i po Jego urodzeniu, aż do śmierci. Kościół nie ustanowił osobnego święta dla podkreślenia tego tytułu. Łączy go jednak bezpośrednio z Boskim macierzyństwem. Prawdę o dziewiczym macierzyństwie ogłosił jako dogmat na Soborze Laterańskim I w roku 649. Jednak wiarę w tę prawdę Kościół wyraził również na soborach poprzednich, np. w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553). Nadto prawdę tę akcentuje w wyznaniach wiary, w orzeczeniach papieży, w pismach Ojców Kościoła i w liturgii.Pan Bóg godnością przewyższa wszystko, co tylko istnieje. Dlatego kult najwyższy, tak prywatny, jak i publiczny, należy się Panu Bogu. Maryja jest tylko stworzeniem, ale wśród stworzeń wyróżniona została najwyższą godnością. Dlatego Kościół oddaje Jej cześć szczególną, większą niż innym Świętym, co w liturgii nazywa się kultem hyperduliae – czcią wyjątkową. Kult Świętych jest zawsze względny i pośredni. Czcimy ich bowiem, ponieważ są przyjaciółmi Boga, a całą swoją godność i chwałę zawdzięczają Panu Bogu. To samo odnosi się również do Matki Bożej.
    W swoich początkach chrześcijaństwo na pierwszy plan wysuwało kult Pana Jezusa jako Wcielonego Słowa i Zbawiciela świata. W miarę jednak, jak nauka Chrystusa ogarniała coraz to nowe obszary, powiększało się też zainteresowanie osobą Matki Zbawiciela. Dlatego wspomnienie o Niej spotykamy u pierwszych Ojców Kościoła oraz w apokryfach. Kiedy zaczął rozwijać się kult męczenników, a zaraz potem wyznawców, kult Matki Bożej zyskiwał na znaczeniu. Od wieku IV można już mówić o powszechnym kulcie Maryi w Kościele. Wzrósł on po Soborze Efeskim (431), kiedy zaczęto stawiać ku czci Matki Bożej kościoły, otaczać kultem Jej obrazy, układać modlitwy, wygłaszać homilie i obchodzić Jej święta. Dzisiaj kult Matki Bożej w Kościele katolickim jest tak powszechny i żywy, że stanowi jedną z jego cech charakterystycznych. Do jego najważniejszych elementów należą:
    Dni i święta Maryi. W roku liturgicznym mamy kilkanaście obchodów maryjnych, co jest sytuacją wyjątkową – nikt inny nie jest tak często w liturgii wspominany. Niektórym z tych obchodów Kościół nadaje rangę najwyższą – uroczystości: Boskiego macierzyństwa Maryi (1 stycznia), Jej Wniebowzięcia (15 sierpnia) i Niepokalanego Poczęcia (8 grudnia). Dwa miesiące: maj i październik są miesiącami Maryi, w których Maryja odbiera szczególną cześć u wiernych. Są także święta lokalne, np. w Polsce – Królowej Polski (3 maja) czy Matki Bożej Częstochowskiej (26 sierpnia). Także poszczególne miejscowości czy zakony mają swoje święta. Sobota każdego tygodnia już od wczesnego średniowiecza była obchodzona jako dzień Maryi. W Okresie Zwykłym Kościół dozwala na odprawianie w soboty Mszy św. według specjalnego formularza o Matce Bożej.
    Świątynie pod wezwaniem Matki Bożej. Zaczęto je stawiać już od wieku IV. Dzisiaj są ich tysiące na całym świecie. Najdostojnieszą z nich jest bazylika Matki Bożej Większej w Rzymie.
    Obrazy i rzeźby Matki Bożej. Ikonografia w tej dziedzinie jest niezmiernie bogata. Obejmuje setki tysięcy obrazów i rzeźb. Pierwsze wizerunki Maryi spotykamy już w katakumbach w II w. – w katakumbach Pryscylli w Rzymie umieszczono literę M z krzyżem. Nadto na suficie jednej z krypt tych katakumb widzimy Maryję siedzącą na wysokim krześle niby na tronie albo na katedrze biskupiej. Jest ubrana w białą tunikę i ma welon dziewiczy na głowie. Na kolanach trzyma Dziecię Jezus. Powstały całe szkoły ikonografii maryjnej. Wiele obrazów i figur zasłynęło niezwykłymi łaskami, tak że zostały uznane za cudowne (jest ich ok. 3000, w tym kilkaset koronowano koronami papieskimi). Do sanktuariów maryjnych podążają milionowe rzesze pielgrzymów.
    Figury Maryi, stawiane na placach. W samym Awinionie we Francji jest ich 158. Wiele z nich przedstawia wysoką wartość artystyczną. W Rzymie znana jest kolumna Matki Bożej Niepokalanej na Placu Hiszpańskim, przed którą papież co roku zwyczajowo w każde święto Niepokalanej (8 grudnia) składa wiązankę kwiatów.
    Pisma teologów. Nie było pisarza kościelnego, który by nie podejmował tematyki maryjnej. Rocznie wychodzi kilkaset prac na temat Matki Bożej. Istnieją specjalne biblioteki, czasopisma i encyklopedie mariologiczne.
    Kongresy mariologiczne: miejscowe, diecezjalne, prowincjalne, krajowe, międzynarodowe. Rocznie przypada ich w różnych krajach kilka do dziesięciu, z okazji specjalnych – więcej. Pierwszy międzynarodowy kongres mariologiczny odbył się w Lyonie w dniach 5-8 września 1900 roku.Rozmaite nabożeństwa. Wystarczy wymienić najgłośniejsze: nabożeństwo 3 Zdrowaś Maryjo, koronki, różaniec, szkaplerze, medaliki, małe oficjum brewiarzowe (czyli Godzinki), nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, nowenny, pielgrzymki, peregrynacje obrazów i figur Matki Bożej, prywatne i publiczne akty poświęcenia się Matce Bożej, Święte Niewolnictwo, Dzieło Pomocników Maryi.Maryja jest patronką Kościoła powszechnego, wielu diecezji, zakonów, krajów, miast oraz asysty kościelnej, lotników, matek, motocyklistów, panien, piekarzy, prządek, studentów i szkół katolickich.

    Maryja - Święta Boża Rodzicielka
    W ikonografii Najświętsza Maryja Panna jest – obok Jezusa – najczęściej występującą postacią. Sztuka chrześcijańska rozwinęła szereg typów Madonny: z Dzieciątkiem, Matki Bożej tkliwej, majestatycznej (w sztuce bizantyjskiej), tronującej, opiekuńczej, orędującej, dziewczęcej, surowej władczyni, królowej, mieszczki, wieśniaczki, wytwornej damy. Ukazywana jest jako Bogurodzica, Niepokalana, Bolesna, Wniebowzięta, Niewiasta z Apokalipsy, Różańcowa, Wspomożycielka, Królowa, Matka Kościoła.
    Jej atrybutami są m.in.: gołąb – symbol Ducha Świętego, siedem gołębi – oznaczających siedem darów Ducha Świętego, jagnię, jaskółka, jednorożec; ciała niebieskie: gwiazdy, księżyc, półksiężyc, słońce i gwiazdy; kwiaty: anemon, fiołek, irys, lilia, lilia w ręku – symbol Niepokalanej, róża, różany szpaler; drzewa: cedr, dąb, drzewo figowe; owoce: cytryna – znak cierpienia, goździk, jabłko – symbol Odkupienia, truskawka, winorośl, winogrono jako symbol Jezusa zrodzonego ze szlachetnego winnego szczepu; ciernie, łza, mały krzyż, krucyfiks, miecz, miecz w piersi, siedem mieczów, narzędzia męki w dłoniach anioła; Boskie Miasto, kielich, kielich z hostią, korona, księga, otwarta księga, naszyjnik, naszyjnik z korali, perła, różaniec, smok u stóp, studnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 stycznia

    Święty Bazyli Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz z Nazjanzu, biskup i doktor Kościoła
    ***
    Święty Bazyli Wielki
    Bazyli urodził się w rodzinie zamożnej i głęboko religijnej w Cezarei Kapadockiej (obecnie Kayseri w środkowej Turcji) w 329 r. Wszyscy członkowie jego rodziny dostąpili chwały ołtarzy: św. Makryna – jego babka, św. Bazyli i Emelia (Emilia) – rodzice, jego bracia – św. Grzegorz z Nyssy i św. Piotr z Sebasty, oraz siostra – św. Makryna Młodsza. Jest to wyjątkowy fakt w dziejach Kościoła.
    Ojciec Bazylego był retorem. Jako taki miał prawo prowadzić własną szkołę. Młody Bazyli uczęszczał do tej szkoły, a następnie udał się na dalsze studia do Konstantynopola i Aten. Tu spotkał się ze św. Grzegorzem z Nazjanzu, z którym odtąd pozostawał w dozgonnej przyjaźni. W ławie szkolnej zasiadał z nimi także Julian, późniejszy cesarz rzymski (panował w latach 361-363, przez potomnych nazwany Apostatą ze względu na powrót do kultów pogańskich). W 356 r. Bazyli objął katedrę retoryki w Cezarei po swoim zmarłym ojcu. Tu przyjął chrzest w roku 358, mając 29 lat. Taki bowiem był wówczas zwyczaj, że chrzest przyjmowano w wieku dorosłym, w pełni rozeznania obowiązków chrześcijańskich.
    Przeżycia po śmierci brata poważnie wpłynęły na jego życie. W latach 357-359 odbył wielką podróż po ośrodkach życia pustelniczego i mniszego na Wschodzie: Egipcie, Palestynie, Syrii i Mezopotamii. Po powrocie postanowił poświęcić się życiu zakonnemu: rozdał swoją majętność ubogim i założył pustelnię w Neocezarei (obecnie Niksar w Turcji) nad brzegami rzeki Iris. Niebawem przyłączył się do niego św. Grzegorz z Nazjanzu. Razem sporządzili wówczas zestaw najcenniejszych fragmentów pism Orygenesa (Filokalia). Tam również Bazyli zaczął pisać swoje Moralia i zarys Asceticon, czyli przyszłej reguły bazyliańskiej, która miała ogromne znaczenie dla rozwoju wspólnotowej formy życia zakonnego na Wschodzie.
    Bazyli jest jednym z głównych kodyfikatorów życia zakonnego zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie chrześcijaństwa (miał ogromny wpływ na św. Benedykta z Nursji). Ideałem życia monastycznego Bazylego była braterska wspólnota, która poświęca się ascezie, medytacji oraz służy Kościołowi zarówno poprzez naukę wiary (poznawanie tajemnic Objawienia i obronę przeciw herezjom), jak i w działalności duszpasterskiej i charytatywnej.

    Święty Bazyli Wielki
    W 360 roku Bazyli wziął udział w synodzie, który odbył się w Konstantynopolu, a w dwa lata potem był świadkiem śmierci metropolity Cezarei Kapadockiej, Dioniusa. Jego następca, Euzebiusz, udzielił mu w 364 r. święceń kapłańskich. Po śmierci tegoż metropolity Bazyli został wybrany jego następcą (370). Jako arcybiskup Cezarei wykazał talent męża stanu, wyróżniał się także jako doskonały administrator i duszpasterz, dbały o dobro swojej owczarni. Bronił jej też niezmordowanie żywym słowem i pismem przed skażeniem herezji ariańskiej. Rozwinął w swojej diecezji szeroką działalność dobroczynną, budując na przedmieściach Cezarei kompleks budynków na potrzeby biednych i podróżujących (tzw. Bazyliada). Był człowiekiem szerokiej wiedzy, znakomitym mówcą, pracowitym i miłosiernym pasterzem.Zmarł 1 stycznia 379 r. Jego relikwie przeniesiono wkrótce do Konstantynopola wraz z relikwiami św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Jana Chryzostoma. Obecnie znajdują się one w Brugii (Belgia), przewiezione tam przez Roberta II Jerozolimskiego (1065-1111), hrabiego Flandrii, uczestnika wypraw krzyżowych. Część relikwii znajduje się we Włoszech: głowa w Amalfi koło Neapolu, a ramię w kościele S. Giorgio dei Greci w Wenecji.
    Św. Bazyli razem z pozostałymi ojcami kapadockimi (Grzegorzem z Nazjanzu i Grzegorzem z Nyssy) gorliwie zwalczał herezję ariańską i ustalił treść dogmatu o Trójcy Świętej (“jedna natura, trzy hipostazy” – jeden Bóg w trzech Osobach). Pozostawił bogatą spuściznę literacką: szereg pism dogmatyczno-ascetycznych, homilii i 350 listów. Poprzez swój Asceticon stał się ojcem i prawodawcą monastycyzmu wschodniego. Jest twórcą liturgii wschodniej (tzw. bizantyńskiej). W Kościele Wschodnim doznaje czci jako jeden z czterech wielkich Ojców Kościoła. Na 1600-lecie śmierci św. Bazylego w dniu 2 stycznia 1980 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił list apostolski Patres Ecclesiae. Bazyli jest patronem bazylianów i sióstr św. Krzyża.
    W ikonografii św. Bazyli przedstawiany jest jako biskup w pontyfikalnych szatach rytu łacińskiego, a także ortodoksyjnego, jako mnich w benedyktyńskiej kukulli, eremita. Ma krótkie, czarne, przyprószone siwizną włosy, długą, szpiczastą brodę, wysokie czoło i garbaty nos. W lewej ręce trzyma Ewangelię, prawą błogosławi lub przytrzymuje Świętą Księgę. Jego atrybutami są: czaszka, gołąb nad głową, księga, model kościoła, paliusz, rylec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 stycznia

    Najświętsze Imię Jezus

    Zobacz także:
      •  Święta Genowefa, dziewica
      •  Błogosławiony Alan de Solminihac, biskup
      •  Święty Józef Maria Tomasi, kardynał
    ***
    Jezus Chrystus
    Istnieje wiele imion, którymi określano Syna Bożego. Już prorok Izajasz wymienia ich cały szereg: Emmanuel (Iz 7, 14), Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju (Iz 9, 6). Prorocy: Daniel i Ezechiel nazywają Mesjasza “Synem człowieczym” (Dn 7, 13), a Zachariasz powie o Nim: “a imię Jego Odrośl” (Za 6, 12). W Nowym Testamencie św. Jan Apostoł nazwie Syna Bożego “Słowem” (J 1, 1). Sam Jezus Chrystus da sobie nazwy: Syn człowieczy (Mt 24, 27. 30. 37. 39. 44), Światłość świata (J 8, 12), Droga, Prawda i Życie, Dobry Pasterz (J 10, 11; 14, 6) itp. Jednak imieniem własnym Wcielonego Słowa jest Imię Jezus. Ono bowiem zostało nadane Mu przez samego niebieskiego Ojca jako imię własne:W szóstym miesiącu (od zwiastowania Zachariaszowi narodzenia św. Jana Chrzciciela) posłał Bóg anioła Gabriela do miasta zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef (…). Anioł rzekł do Niej: “Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna i nadasz Mu imię Jezus” (Łk 1, 26-31).Św. Mateusz przypomina, że to samo polecenie otrzymał również św. Józef:Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: “Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów” (Mt 1, 20-21).Pod tym też imieniem Słowo Wcielone odbiera największą cześć. Etymologicznie hebrajskie imię Jezus znaczy tyle, co “Jahwe zbawia”. Tak więc imię było synonimem posłannictwa, celu, dla którego Syn Boży przyszedł na ziemię. Imię to nadano Synowi Bożemu w ósmym dniu po narodzeniu, który liturgicznie przypada dnia 1 stycznia. Św. Łukasz tak nam krótko opisuje to wydarzenie:Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie (Matki) (Łk 2, 21).

    Jezus Chrystus
    Sam Jezus powiedział o swoim Imieniu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 23-24).Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego pili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (Mk 16, 17-18).Apostołowie zawierzyli Chrystusowej obietnicy i spełniła się ona na nich w całej pełni. W imię Chrystusa czynili cuda. Św. Piotr do napotkanego kaleki od urodzenia mówi:Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź! (Dz 3, 6).Do zdumionego tym cudem tłumu Apostoł mówi:Przez wiarę w Jego Imię temu człowiekowi, którego widzicie i którego znacie, Imię to przywróciło siły (Dz 3, 16).To samo wyznanie powtórzy także przed najwyższą Radą żydowską:Jeżeli przesłuchujecie nas w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka – którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych – że przez Niego ten człowiek stanął zdrowy… I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 10-12).Św. Paweł Imieniu Jezusa oddaje najwyższe pochwały:Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezus zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych (Flp 1, 8-10).Wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko (czyńcie) w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego (Kol 3, 17).Jako cel swojej całej niezmordowanej działalności apostolskiej św. Paweł wskazuje:Aby w was zostało uwielbione imię Pana naszego Jezusa Chrystusa (Dz 16, 18).Także św. Paweł w imię Jezusa czynił cuda. Do szatana, który opętał pewną dziewczynę, woła:Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, abyś z niej wyszedł! (Dz 3, 6-7).Kult Imienia Jezus ma więc głębokie uzasadnienie w Piśmie Świętym. Tekstów to potwierdzających można by przytoczyć znacznie więcej (J 14, 13-14; Dz 5, 40-41; 9, 15-16; Hbr 1, 4; Rz 10, 13; 2 Kor 5, 20; Ap 7, 1-11). Św. Paweł tak się rozmiłował w tym Najświętszym Imieniu, że w swoich pismach wymienia je aż 254 razy.Kult Imienia Jezus jest żywy także w tradycji Kościoła. Św. Efrem, ilekroć napotkał to imię wypisane czy wyryte, całował je ze czcią. Orygenes o tym Imieniu pisze: “Imię Jezus – to imię Wszechmocnego… To imię Pańskie niech będzie błogosławione na wieki”. Św. Jan Złotousty mówi: “Imię Jezusa Chrystusa, gdy je uważnie rozważymy, oznajmia nam całe jego dobrodziejstwo. Nie bez przyczyny bowiem zostało nam dane. Jest ono skarbcem tysiąca dóbr”.
    Przepiękny hymn ku czci Imienia Jezus ułożył św. Bernard z Clairvaux: “Wszystkie Boże przymioty dają się słyszeć uszom moim na dźwięk Imienia Jezus. Czczym jest wszelki pokarm, gdy tym olejem nie jest namaszczony… Gdy piszesz, nie rozumiem, gdy tam nie czytam Jezusa. Gdy dyskusję wiedziesz i rozmawiasz, nie pojmuję, gdy nie dźwięczy w niej Imię Jezus… Jezus jest miodem w ustach moich, słodką melodią w uszach, radosną uciechą w sercu… Smuci się kto z was? Niech tylko Jezus przyjdzie do jego serca, niech wypłynie na jego usta – a oto wobec światłości Jego Imienia pierzchnie każda chmura i powróci wesele” (Sermo 15 super Cantica).
    Św. Bernardyn ze Sieny nosił ze sobą tablicę, na której złotymi głoskami był wypisany monogram Pana Jezusa; w każdym kazaniu Bernardyn adorował to Imię: “O Imię Jezusa, wyniesione ponad wszelkie imię! O Imię zwycięskie! Radości aniołów, szczęście sprawiedliwych, przerażenie potępionych… Umysł się miesza, język drętwieje, wargi niezdolne są wyrzec słowo, gdy się ma sławić Najświętsze Imię Jezusa”.
    Syn duchowy św. Bernardyna, bł. Władysław z Gielniowa, każde swoje kazanie rozpoczynał od Imienia Jezusa. W znanym wierszu o Męce Pańskiej każdą nową strofę rozpoczyna tym Najświętszym Imieniem. Kiedy w Wielki Piątek 1505 r. wymawiał Imię Jezus, wpadł w zachwyt i został porwany na oczach słuchaczy nad ambonę.
    Św. Wawrzyniec Justynian pisze: “W przeciwnościach, w niebezpieczeństwach, w lęku – w domu, na drodze, na pustkowiu, na falach – gdziekolwiek się znajdziesz, wszędzie wzywaj Imienia Zbawiciela”.
    Św. Redegunda, bł. Henryk Suzo i św. Joanna de Chantal na swoich piersiach wyryli Imię Jezusa. Św. Ignacy Loyola umieścił w herbie założonego przez siebie zakonu jezuitów monogram imienia Jezus.
    W wieku XV powstała litania do Imienia Jezus, co dowodzi powszechności kultu tegoż Imienia. Zwyczajem powszechnym we wszystkich niemal językach świata stało się pozdrowienie chrześcijańskie: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.Pan Jezus ma jeszcze imię drugie, nadane Mu przez proroków i Jego wiernych wyznawców. Jest nim greckie imię Chrystus (hebrajskie – Mesjasz). Oznacza ono tyle, co “namaszczony” lub “Pomazaniec Pański”. Namaszczano w Starym Testamencie królów i arcykapłanów, a Duchem Świętym byli namaszczeni prorocy. Chrystus Pan jest Królem; jest Kapłanem (por. Hbr 4, 14 – 12, 2); jest także Prorokiem – On bowiem był celem wszystkich proroctw. On również wiele rzeczy przepowiedział: o sobie, jak też odnośnie losów ludzkości i świata. Od imienia Chrystusa otrzymali także imię Jego wyznawcy, najpierw w Antiochii, potem niedługo w całym świecie:W Antiochii po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami (Dz 11, 26).Ojcowie Kościoła i święci wiele razy podkreślali wagę tego Imienia. Tertulian pisze: “Chrześcijanin – to drugi Chrystus”. Św. Pacjanowi przypisuje się piękne wyznanie: “Imię moje – chrześcijanin, nazwisko – katolik”. Św. Grzegorz z Nyssy napomina: “Jesteś chrześcijaninem, naśladuj Chrystusa… Nie noś tego Imienia na próżno”. Podobnie pisze św. Leon I Wielki: “Poznaj, chrześcijaninie, godność twoją… Pamiętaj, jakiego Ciała jesteś członkiem”. A św. Bernard przypomina: “Od Chrystusa nazywamy się chrześcijanami… Czyż przeto nie tą drogą, którą podążał Chrystus, i my powinniśmy podążać? Chrześcijanie otrzymali imię od Chrystusa. To zaś zobowiązuje do czynu chrześcijańskiego – byśmy, będąc spadkobiercami imienia, byli również spadkobiercami Jego cnót”.Do pierwszych i najpowszechniej spotykanych jeszcze dzisiaj symboli Jezusa Chrystusa należą Jego monogramy. W sztuce starożytnej były one wyrazem osoby. Najdawniejsze pochodzą już z wieku III. Do najdawniejszych należą: I X, co oznacza Jezus Chrystus; X P, co znaczy Chrystus; wreszcie najczęściej spotykane monogramy IHS lub grecką literę X (chi) i wpisaną w nią grecką literę P (ro) – są to dwie pierwsze litery od greckiego słowa XPISTOS, czyli Pomazaniec, Mesjasz. Ostatni symbol ma o tyle jeszcze wymowę, że wyraźnie określa, iż Chrystus stał się naszym Zbawicielem przez ofiarę krzyża. Symbol przedostatni natomiast wywodzi się od czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego, kiedy to ów władca kazał na sztandarach swoich wojsk umieścić ten symbol (po roku 313). Najwięcej rozpowszechnił się też on w świecie. Często do tego symbolu dodawano inne, wieniec laurowy jako znak zwycięstwa, litery alfa i omega, co oznacza wieczność i bóstwo Jezusa Chrystusa itp.
    Od wieku XV bardzo popularny stał się monogram Pana Jezusa, złożony z trzech liter: IHS. Jest to “zlatynizowany” skrót grecki trzech pierwszych liter greckich od imienia Jezus (wielkimi literami: IHSOYS). Wreszcie symbolem Pana Jezusa najdawniejszym, bo sięgającym wieku II, jest słowo greckie Ichthys (“ryba”). Był to umowny znak rozpoznawczy dla chrześcijan w czasie prześladowań. W literach tego słowa chrześcijanie odczytywali skrót greckich słów: Jesous Christos Theou Yios Soter, co znaczy: Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel.W Starym Testamencie tak wielką czcią otaczano imię Boga, że nie wolno go było wymawiać nawet kapłanom. Przy czytaniu publicznym zamieniano imię Jahwe na określenia zastępcze: Pan, Władca itp. Cześć Imienia Bożego wymaga, aby i dziś nie wymawiać go bez potrzeby. Drugie przykazanie Dekalogu mówi wyraźnie: “Nie będziesz brał Imienia Pana Boga twego nadaremnie”.Papież Klemens XII (+ 1534) pozwolił na osobne oficjum i Mszę świętą o Imieniu Jezus. Papież Innocenty XIII rozciągnął to święto na cały Kościół (1721), a papież św. Pius X wyznaczył je na niedzielę po Nowym Roku lub – gdy tej zabraknie – na 2 stycznia. Najnowsze, trzecie wydanie Mszału Rzymskiego, przypisało je jako wspomnienie dowolne na dzień 3 stycznia.Warto dodać, że chrześcijanie Wschodu praktykują Modlitwę Jezusową, polegającą na wielokrotnym powtarzaniu imienia Jezus, znaną od pierwszych wieków.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 stycznia

    Święta Elżbieta Seton, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela z Foligno, zakonnica
      •  Święty Cyriak Eliasz Chavara, prezbiter
      •  Święta Genowefa Torres Morales, dziewica
    ***
    Święta Elżbieta Seton
    Elżbieta urodziła się w Nowym Jorku 28 sierpnia 1774 roku. Stany Zjednoczone stawały się wówczas na skutek walk niepodległościowych (1773-1783) z kolonii angielskiej – nowym, niepodległym państwem. Elżbieta była córką protestanckich rodziców. Miała zaledwie trzy lata, kiedy zmarła jej matka. Wtedy ojciec dziecka, Ryszard Bayley, dyrektor nowojorskiego szpitala, wszedł po raz drugi w związek małżeński. Jednak ciągłe konflikty córki z macochą doprowadziły do tego, że Elżbieta została zmuszona opuścić dom w wieku 16 lat. W dwudziestym roku życia wyszła za nowojorskiego kupca, Wiliama Magee Setona (1794), z którym miała pięcioro dzieci. Niestety, mąż zbyt ryzykował w swoich transakcjach kupieckich. Niebawem doprowadził swoje przedsiębiorstwo do bankructwa. Dopóki żył zamożny ojciec Elżbiety, wspierał młodych małżonków finansowo. Jednak po jego śmierci musieli borykać się z biedą. Na domiar złego mąż zachorował na gruźlicę. Dla ratowania go oboje wybrali się do Włoch, do Livorno, w nadziei, że klimat przywróci zdrowie ukochanemu mężowi. Stało się jednak inaczej. Wiliam zmarł niebawem w tamtejszym szpitalu (1803).
    Po śmierci męża Elżbieta zatrzymała się jeszcze jakiś czas u przyjaciół. Atmosfera głęboko religijna i bezinteresowna miłość, jaką otoczono młodą wdowę, sprawiły, że Elżbieta zainteresowała się bliżej Kościołem katolickim. Odbyła pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej w Montenero. To tam, w czasie Mszy świętej, powzięła stanowcze postanowienie przejścia na katolicyzm. Formalnie uczyniła to po swoim powrocie do Stanów Zjednoczonych 14 marca 1805 roku. Naraziło to ją na nowe trudności, gdyż traktowano ją jako “zdrajczynię” swojej wiary i całkowicie odsunięto się od niej. Elżbieta nie tylko się tym nie załamała, ale doprowadziła nawet do tego, że i jej dzieci przeszły na katolicyzm.
    W Baltimore sulpicjanie zaproponowali jej kierowanie szkołą parafialną. W roku 1809 Elżbieta przeniosła się jednak do Emmitsburga, gdzie powstało centrum jej dzieł. Założyła zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Józefa. Regułę nowej rodziny zakonnej oparła na ustawach, jakie napisał św. Wincenty a Paulo dla swoich duchowych córek. Wprowadziła jedynie te zmiany, które okazały się konieczne dla jej czasów i w jej kraju.
    Elżbieta zakończyła swoje ziemskie życie wcześnie, bo w 47. roku życia, 4 stycznia 1821 r. Do grona błogosławionych włączył ją papież Jan XXIII 17 marca 1963 roku, a do chwały świętych wyniósł ją Paweł VI 14 września 1975 roku. W jej kanonizacji jako pierwszej obywatelki Stanów Zjednoczonych wzięło udział ok. 15 tys. pielgrzymów z USA wraz z przedstawicielami episkopatu i rządu. Jej relikwie znajdują się w kościele domu macierzystego w Emmitsburgu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 stycznia

    Święty Jan Nepomucen Neumann, biskup

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Dydak Józef z Kadyksu, prezbiter
      •  Święty Edward Wyznawca, król
      •  Święty Szymon Słupnik
      •  Święty Karol Houben, prezbiter
    ***
    Święty Jan Nepomucen Neumann
    Jan Nepomucen Neumann urodził się 28 marca 1811 r. w Prochatyczach w ówczesnym Cesarstwie Austriackim (obecnie Czechy). Uczęszczał do szkoły prowadzonej przez pijarów w Budziejowicach. W 1831 r. wstąpił do seminarium duchownego, a dwa lata później podjął studia teologiczne w Pradze. Oprócz teologii, interesowały go także botanika i astronomia. Po ukończeniu studiów miał przyjąć święcenia kapłańskie. Miejscowy ordynariusz odmówił jednak udzielenia mu tego sakramentu ze względu na zbyt dużą ilość kapłanów w diecezji. Jan, za radą biskupa Federica Baragi, zwrócił się do biskupów w Ameryce, aby przyjęli go i wyświęcili na kapłana. Było to o tyle łatwiejsze, że już wówczas Jan znał osiem języków obcych.
    Tak też się stało. W 1836 r. przybył do USA z niewielką kwotą pieniędzy. Święceń udzielił mu biskup Nowego Jorku. Jan Nepomucen podjął pracę duszpasterską wśród niemieckich imigrantów zamieszkujących okolice Nowego Jorku. Odwiedzał chorych, uczył katechizmu, kształcił przyszłych nauczycieli i katechetów. Po czterech latach takiej pracy poczuł potrzebę życia bardziej wspólnego. Wstąpił więc do redemptorystów w Pitsburgu. W styczniu 1842 r. złożył pierwsze śluby i tym samym został pierwszym redemptorystą w Ameryce. Pracował w Ohio, Pensylwanii i Marylandzie.
    Po sześciu latach wytężonej, ale bardzo owocnej pracy, został mianowany wizytatorem, czyli przełożonym zakonu w Stanach Zjednoczonych. 10 lutego 1848 r. otrzymał obywatelstwo amerykańskie.
    Jego pracowitość i zaangażowanie zostały dostrzeżone. W marcu 1852 r. Jan Nepomucen Neumann otrzymał w Baltimore sakrę biskupią. Został ordynariuszem Filadelfii. Zorganizował system oświaty w diecezji, zwiększając liczbę szkół katolickich z jednej do dwustu. Dbał o poprawę warunków w parafiach. Wprowadził też – co było nowością w całym kraju – nabożeństwo czterdziestogodzinne. Pisał artykuły do wielu gazet i czasopism katolickich, opublikował także dwa katechizmy.
    Zmarł w wyniku udaru mózgu podczas spaceru jedną z ulic Filadelfii 5 stycznia 1860 roku. Został beatyfikowany w 1963 r. – podczas trwania II Soboru Watykańskiego – przez Pawła VI. Czternaście lat później, 19 czerwca 1977 r., ten sam papież ogłosił go świętym. W ten sposób Jan Neumann stał się pierwszym kanonizowanym Stanów Zjednoczonych. Jego relikwie spoczywają w narodowym sanktuarium w parafii św. Piotra Apostoła w Filadelfii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    5 stycznia

    Błogosławiona
    Marcelina Darowska, zakonnica

    Błogosławiona Marcelina Darowska
    Marcelina urodziła się 16 stycznia 1827 r. w Szulakach, w rodzinie ziemiańskiej. W młodości pracowała w majątku, a także uczyła wiejskie dzieci. Często też odwiedzała chorych. Od dzieciństwa myślała o życiu zakonnym; jednak zgodnie z wolą ojca w wieku 22 lat wyszła za mąż za Karola Darowskiego. Wkrótce urodziła syna i córkę. Obowiązki żony i matki wypełniała wzorowo, nie pamiętając o sobie. Po trzech latach małżeństwa jej mąż zmarł nagle na tyfus, w rok później zmarł ich maleńki synek.
    W celach leczniczych wyjechała za granicę. W Rzymie w czasie modlitwy zrozumiała, że jest wezwana do stworzenia zgromadzenia o charakterze wychowawczym. Jej ojcem duchowym był o. Hieronim Kajsiewicz. To on zapoznał ją z Józefą Karską, która także myślała o założeniu nowego zgromadzenia. Niestety, choroba córki Marceliny zmusiła ją do powrotu na Podole. Podjęła tu pracę społeczno-oświatową, pomagała chłopom w usamodzielnieniu się po uwłaszczeniu.
    Mając 27 lat związała się w Rzymie prywatnymi ślubami ze zgromadzeniem tworzącym się wokół o. Hieronima i Józefy Karskiej. W 1863 r., po śmierci Józefy, została przełożoną nowej wspólnoty. Pius IX, błogosławiąc temu dziełu, powiedział: “To zgromadzenie jest dla Polski”.
    W tym samym roku matka Marcelina przeniosła Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (niepokalanek) do Jazłowca (obecnie Ukraina). Otworzyła tam zakład naukowo-wychowawczy dla dziewcząt, który wkrótce stał się ośrodkiem polskości na terenie zaborów. Sercem pracy Zgromadzenia miało być wychowywanie dzieci i młodzieży. Wprowadziła nowatorską wówczas zasadę indywidualizacji w nauczaniu. Starała się nie tylko uczyć, ale przede wszystkim kształtować młode dziewczęta, aby mogły potem stać się dojrzałymi kobietami, żonami i matkami, zaangażowanymi w sprawy narodu i Kościoła.
    Po kilku latach otwarto kolejny zakład, w Jarosławiu. Z czasem powstały też placówki w Niżnowie, Nowym Sączu i Słonimie. W 1907 r. Marcelina wysłała siostry do nowego zakładu w Szymanowie, niedaleko Warszawy. Uzyskanie od rządu carskiego pozwolenia na otwartą pracę u wrót stolicy graniczyło z cudem. Zgoda jednak nadeszła. Obecnie w Szymanowie znajduje się dom generalny zgromadzenia.
    Marcelina zmarła 5 stycznia 1911 r. w Jazłowcu. Pozostawiła po sobie 144 tomy maszynopisów; stworzyła polską terminologię mistyczno-ascetyczną o zabarwieniu romantycznym. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w Rzymie 6 października 1996 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 stycznia

    Objawienie Pańskie – Trzej Królowie

    Pokłon Trzech Króli

    Pokłon Mędrców ze Wschodu złożony Dziecięciu Jezus, opisywany w Ewangelii przez św. Mateusza (Mt 2, 1-12), symbolizuje pokłon świata pogan, wszystkich ludzi, którzy klękają przed Bogiem Wcielonym. To jedno z najstarszych świąt w Kościele.Trzej królowie być może byli astrologami, którzy ujrzeli gwiazdę – znak narodzin Króla. Jednak pozostanie tajemnicą, w jaki sposób stała się ona dla nich czytelnym znakiem, który wyprowadził ich w daleką i niebezpieczną podróż do Jerozolimy. Herod, podejmując ich, dowiaduje się o celu podróży. Podejrzewa, że narodził się rywal. Na podstawie proroctwa w księdze Micheasza (Mi 5, 1) kapłani jako miejsce narodzenia Mesjasza wymieniają Betlejem. Tam wyruszają Mędrcy. Odnajdując Dziecię Jezus, ofiarowują Mu swe dary. Otrzymawszy we śnie wskazówkę, aby nie wracali do Heroda, udają się do swoich krajów inną drogą.Uroczystość Objawienia Pańskiego należy do pierwszych, które uświęcił Kościół. Na Wschodzie pierwsze jej ślady spotykamy już w III w. Tego właśnie dnia obchodził Kościół grecki święto Bożego Narodzenia, ale w treści znacznie poszerzonej: jako uroczystość Epifanii, czyli zjawienia się Boga na ziemi w tajemnicy wcielenia. Na Zachodzie uroczystość Objawienia Pańskiego datuje się od końca IV w. (oddzielnie od Bożego Narodzenia).
    W Trzech Magach pierwotny Kościół widzi siebie, świat pogański, całą rodzinę ludzką, wśród której zjawił się Chrystus, a która w swoich przedstawicielach przychodzi z krańców świata złożyć Mu pokłon. Uniwersalność zbawienia akcentują także: sama nazwa święta, jego wysoka ranga i wszystkie teksty liturgii dzisiejszego dnia.

    Pokłon Trzech Króli

    Ewangelista nie pisze o królach, ale o Magach. Ze słowem tym dość często spotykamy się w Starym Testamencie (Kpł 19, 21; 20, 6; 2 Krn 33, 6; Dn 1, 20; 2, 2. 10. 27; 4, 4; 5, 7. 11). Oznaczano tym wyrażeniem astrologów. Herodot, historyk grecki, przez Magów rozumie szczep irański. Ksantos, Kermodoros i Arystoteles przez Magów rozumieją uczniów Zaratustry.
    Św. Mateusz krainę Magów nazywa ogólnym mianem Wschód. Za czasów Chrystusa Pana przez Wschód rozumiano cały obszar na wschód od rzeki Jordanu – a więc Arabię, Babilonię, Persję. Legenda, że jeden z Magów pochodził z murzyńskiej Afryki, wywodzi się zapewne z proroctwa Psalmu 71: “Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary. Królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie… Przeto będzie żył i dadzą Mu złoto z Saby”. Przez królestwo Szeby rozumiano Abisynię (dawna nazwa Etiopii). Na podstawie tego tekstu powstała także tradycja, że Magowie byli królami. Tak ich też powszechnie przedstawia ikonografia.
    Prorok Izajasz nie pisze wprost o królach, którzy mają przybyć do Mesjasza, ale przytacza dary, jakie Mu mają złożyć: “Zaleje cię mnogość wielbłądów, dromadery z Madianu i Efy. Wszyscy oni przybędą ze Saby, ofiarują złoto i kadzidło” (Iz 60, 6). Kadzidło i mirra były wówczas na wagę złota. Należały bowiem do najkosztowniejszych darów.
    Św. Mateusz nie podaje także liczby Magów. Malowidła w katakumbach rzymskich z wieku II i III pokazują ich dwóch, czterech lub sześciu. U Syryjczyków i Ormian występuje ich nawet dwunastu. Przeważa jednak w tradycji Kościoła stanowczo liczba trzy ze względu na opis, że złożyli trzy dary. Tę liczbę np. spotykamy we wspaniałej mozaice w bazylice św. Apolinarego w Rawennie z wieku VI. Także Orygenes podaje tę liczbę jako pierwszy wśród pisarzy chrześcijańskich. Dopiero od wieku VIII pojawiają się imiona Trzech Magów: Kacper, Melchior i Baltazar. Są one zupełnie dowolne, nie potwierdzone niczym.Kepler usiłował wytłumaczyć gwiazdę betlejemską przez zbliżenie Jowisza i Saturna, jakie zdarzyło się w 7 roku przed narodzeniem Chrystusa (trzeba w tym miejscu przypomnieć, że liczenie lat od urodzenia Jezusa wprowadził dopiero w VI w. Dionizy Exiguus; przy obliczeniach pomylił się jednak o 7 lat – Jezus faktycznie urodził się w 7 roku przed naszą erą). Inni przypuszczają, że była to kometa Halleya, która także w owym czasie się ukazała. Jednak z całego opisu Ewangelii wynika, że była to gwiazda cudowna. Ona bowiem zawiodła Magów aż do Jerozolimy, potem do Betlejem. Stanęła też nad miejscem, w którym mieszkała Święta Rodzina. Św. Mateusz nie tłumaczy nam, czy tę gwiazdę widzieli także inni ludzie.
    Żydzi przebywali na Wschodzie, w Babilonii i Persji, przez wiele lat w niewoli (606-538 przed Chr.). Znane więc mogło być Magom proroctwo Balaama: “Wschodzi gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło” (Lb 24, 17). U ludów Wschodu panowało wówczas powszechne przekonanie, że każdy człowiek ma swoją gwiazdę.

    Pokłon Trzech Króli

    Kiedy Magowie przybyli do Syna Bożego? Z całą pewnością po ofiarowaniu Go w świątyni. Według relacji Ewangelisty, że Herod kazał wymordować dzieci do dwóch lat, wynika, iż Magowie przybyli do Betlejem, kiedy Chrystus miał co najmniej kilka miesięcy, a może nawet ponad rok. Magowie nie zastali Jezusa w stajni; św. Mateusz pisze wyraźnie, że gwiazda stanęła nad “domem” (Mt 2, 11). Było w nim jednak bardzo ubogo. A jednak Mędrcy “upadli przed Nim na twarz i oddali Mu pokłon”. Padano na twarz w owych czasach tylko przed władcami albo w świątyni przed bóstwami. Magowie byli przekonani, że Dziecię jest przyszłym królem Izraela.
    Według podania, które jednak trudno potwierdzić historycznie, Magowie mieli powrócić do swojej krainy, a kiedy jeden z Apostołów głosił tam Ewangelię, mieli przyjąć chrzest. Legenda głosi, że nawet zostali wyświęceni na biskupów i mieli ponieść śmierć męczeńską. Pobożność średniowieczna, która chciała posiadać relikwie po świętych i pilnie je zbierała, głosi, że ciała Trzech Magów miały znajdować się w mieście Savah (Seuva). Marco Polo w podróży na Daleki Wschód (wiek XIII) pisze w swym pamiętniku: “Jest w Persji miasto Savah, z którego wyszli trzej Magowie, kiedy udali się, aby pokłon złożyć Jezusowi Chrystusowi. W mieście tym znajdują się trzy wspaniałe i potężne grobowce, w których zostali złożeni Trzej Magowie. Ciała ich są aż dotąd pięknie zachowane cało tak, że nawet można oglądać ich włosy i brody”.
    Identyczny opis zostawił także bł. Oderyk z Pordenone w roku 1320. Jednak legenda z wieku XII głosi, że w wieku VI relikwie Trzech Magów miał otrzymać od cesarza z Konstantynopola biskup Mediolanu, św. Eustorgiusz. Do Konstantynopola zaś miała je przewieźć św. Helena cesarzowa. W roku 1164 Fryderyk I Barbarossa po zajęciu Mediolanu za poradą biskupa Rajnolda z Daszel zabrał je z Mediolanu do Kolonii, gdzie umieścił je w kościele św. Piotra. Do dziś w katedrze kolońskiej za głównym ołtarzem znajduje się relikwiarz Trzech Króli, arcydzieło sztuki złotniczej.

    Pokłon Trzech Króli

    Od XV/XVI w. w kościołach poświęca się dziś kadzidło i kredę. Kredą oznaczamy drzwi na znak, że w naszym mieszkaniu przyjęliśmy Wcielonego Syna Bożego. Piszemy na drzwiach litery K+M+B, które mają oznaczać imiona Mędrców lub też mogą być pierwszymi literami łacińskiego zdania:
    (Niech) Chrystus mieszkanie błogosławi – po łacinie:
    Christus mansionem benedicat. Zwykle dodajemy jeszcze aktualny rok. Król Jan Kazimierz miał zwyczaj, że w uroczystość Objawienia Pańskiego składał na ołtarzu jako ofiarę wszystkie monety bite w roku ubiegłym. Święconym złotem dotykano całej szyi, by uchronić ją od choroby. Kadzidłem okadzano domy i obory, a w nich chore zwierzęta. Przy każdym kościele stały od świtu stragany, na których sprzedawano kadzidło i kredę. Zwyczaj okadzania ołtarzy spotykamy u wielu narodów starożytnych, także wśród Żydów (Wj 30, 1. 7-9; Łk 1). W Biblii jest mowa o kadzidle i mirze 22 razy. Mirra to żywica drzewa Commiphore, a kadzidło – to żywica z różnych drzew, z domieszką aromatów wszystkich ziół. Drzew wonnych, balsamów jest ponad 10 gatunków. Rosną głównie w Afryce (Somalia i Etiopia) i w Arabii Saudyjskiej.
    W dawnej Polsce w domach pod koniec obiadu świątecznego roznoszono ciasto. Kto otrzymał ciasto z migdałem, był królem migdałowym. Dzieci chodziły po domach z gwiazdą i śpiewem kolęd, otrzymując od gospodyni “szczodraki”, czyli rogale. Śpiewało się kolędy o Trzech Królach. Czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli uważano tak dalece za święty, że nie wykonywano w nim żadnych ciężkich prac, jak np.: młocki, mielenia ziarna na żarnach, kobiety przerywały przędzenie.
    W ikonografii od czasów wczesnochrześcijańskich Trzej Królowie są przedstawiani jako ludzie Wschodu w barwnych, częstokroć perskich szatach. W X wieku otrzymują korony. Z czasem w malarstwie i rzeźbie rozwijają się różne typy ikonograficzne Mędrców.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 stycznia

    Święty Rajmund z Peñafort, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Lucjan, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Rajmund z Peñafort

    Rajmund, urodzony między 1170 a 1175 r. w Villafranca del Panades w pobliżu Barcelony (Hiszpania), w starej szlacheckiej rodzinie katalońskiej Peñafort, był spokrewniony z królem Aragonii. W szkole katedralnej ukończył trivium i quadrivium. Już jako dwudziestoletni młodzieniec wykładał filozofię w Barcelonie, nie otrzymując za swoją pracę wynagrodzenia. W tym też czasie wydał swoje pierwsze monumentalne dzieło: Summę prawa, podręcznik dla studentów prawa.
    U swoich uczniów starał się formować zarówno serce, jak i intelekt. Obdarzony głęboką wiedzą i osobistą kulturą, odznaczał się gorliwością w formowaniu przyszłych kapłanów, dla których napisał Summę nauki, pełną duszpasterskiej mądrości. W trzydziestym roku życia wyjechał do Bolonii, aby kontynuować studia nad prawem kanonicznym i cywilnym, tam też uzyskał stopień doktora. W 1218 roku biskup Barcelony, Berengariusz IV z Palou, zakładając wyższą szkołę dla kształcenia kleru swojej diecezji, zaprosił do współpracy Rajmunda jako wykładowcę. Po powrocie do Barcelony w roku 1219 Rajmund został mianowany kanonikiem, archidiakonem i wikariuszem generalnym. Berengariusz równocześnie zaprosił dominikanów, których w 1220 roku przysłał św. Dominik. Rajmund rychło zaprzyjaźnił się z nimi tak dalece, że wstąpił do nich w 1222 roku. Było to osiem miesięcy po śmierci świętego założyciela tego Zakonu.

    Święty Rajmund z Peñafort

    Rajmund pracował żarliwie nad nawróceniem Maurów i Żydów, a równocześnie opracowywał dzieło zawierające wskazówki dla spowiedników. Papież Grzegorz IX w 1230 r. wezwał go do Rzymu i mianował kapelanem pałacu apostolskiego, penitencjariuszem i swoim osobistym spowiednikiem. Jako doradca papieski Rajmund rozwinął szeroką i owocną działalność. To, co uznawał, że sprawie Bożej wyjdzie na lepsze, podsuwał Ojcu świętemu. Na dworze papieskim zapoznał się z najznakomitszymi osobistościami Kościoła owych czasów. Miał więc okazję również za ich pośrednictwem rozwijać działalność apostolską.
    W tym czasie napisał pracę z prawa kanonicznego, znaną jako “Pięć dekretów”. Była ona zbiorem dekretów biskupów rzymskich. W ciągu wieków nagromadziło się tak wiele zarządzeń i ustaw papieskich, także soborowych, że trudno było nawet znawcom rozeznać się w ich gąszczu. Papież Grzegorz IX bullą Rex Pacificus promulgował opracowany przez Rajmunda zestaw obowiązujących odtąd praw kanonicznych pod nazwą Decretales Gregorii IX.

    Święty Rajmund z Peñafort

    W 1236 r. Rajmund wrócił do Hiszpanii. Dwa lata później, w 1238 r., został na kapitule generalnej w Barcelonie wybrany generałem zakonu dominikanów, obejmując ten urząd po bł. Jordanie z Saksonii, który był bezpośrednim następcą św. Dominika. Miał wówczas ok. 60 lat. Natychmiast z właściwą sobie energią zabrał się najpierw – jako wytrawny jurysta – do przeredagowania konstytucji zakonnych. Zatwierdzono je na kapitułach w latach 1239-1241. Okazał się wspaniałym administratorem i organizatorem zakonu, który rozszerzał się po Europie błyskawicznie, ale któremu groziło rozluźnienie. Po dwóch latach zrezygnował z funkcji i ponownie poświęcił się apostolatowi.Napisał dzieła prawnicze: Summę pastoralną i Traktat o małżeństwie. Był spowiednikiem i doradcą króla Aragonii, Jakuba I, a także wielu mężów stanu. Pomimo bardzo czynnego życia i praktyk pokutnych, którymi trapił swoje ciało, dożył 100 lat. Umarł w Barcelonie 6 stycznia 1275 r. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją. Wziął w nim udział sam król ze swoim dworem. Jego wspomnienie doroczne przypadało zawsze 23 stycznia; obecnie przeniesiono je na 7 stycznia, gdyż dzień ten jest najbliższy dnia jego zgonu. Relikwie jego spoczywają w Barcelonie, w katedrze św. Eulalii, w jednej z bocznych kaplic. 29 kwietnia 1601 roku został zaliczony do grona świętych przez papieża Klemensa VIII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 stycznia

    Święty Daniel Comboni, biskup

    Święty Daniel Comboni
    Daniel Comboni urodził się 15 marca 1831 r. w Limone nad jeziorem Garda (północne Włochy). Jego rodzice byli prostymi rolnikami, mieli ośmioro dzieci, ale wszystkie – oprócz Daniela – zmarły w dzieciństwie lub młodości. Daniel już w latach szkolnych wykazywał talenty organizacyjne i przywódcze. Chętnie spotykał się z kolegami na wspólne odrabianie lekcji i modlitwę. Wysłano go do szkoły dla zdolnych, ale ubogich dzieci w Weronie. Szkoła miała charakter misyjny; co pewien czas przybywali do niej na odpoczynek misjonarze z Afryki.
    Daniel chętnie słuchał opowieści z dalekich krajów. To zrodziło w nim powołanie misyjne. Zorganizował Koło Przyjaciół Misji Afrykańskich. Wraz z czterema towarzyszami, po przyjęciu święceń kapłańskich, wyjechał do Afryki. Wcześniej jednak przeżywał poważny dylemat – jego wyjazd oznaczał pozostawienie bez opieki starych rodziców. Ostatecznie jednak podjął decyzję i opuścił kraj, podejmując pracę głównie wśród niewolników.
    Walczył gorliwie o to, by mieszkańcy Afryki mogli cieszyć się szacunkiem dla ich ludzkiej i chrześcijańskiej godności. 15 września 1864 roku, klęcząc u grobu świętego Piotra, Daniel otrzymał natchnienie Planu Odnowienia Afryki. Plan został zaaprobowany i poparty przez papieża Piusa IX. W 1867 r. ks. Comboni założył w Weronie Instytut Misyjny dla Afryki (w roku 1885, cztery lata po śmierci Daniela, Instytut przekształcono w zgromadzenie misjonarzy kombonianów) i koło przyjaciół “Dzieło Dobrego Pasterza” (dziś Dzieło Zbawiciela), a w 1872 r. – zgromadzenie sióstr dla misji w Afryce. W 1877 r. został wikariuszem apostolskim Afryki Środkowej i konsekrowany na jej pierwszego biskupa z siedzibą w Chartumie.
    Daniel zmarł 10 października 1881 r. w Chartumie w wieku tylko 50 lat. Zaledwie kilka dni przed śmiercią napisał w jednym z listów: “Naprawdę obchodzi mnie tylko, czy Nigeria się nawróci i czy Bóg mi da i zachowa te pomocne narzędzia, które mi dał i jeszcze zechce mi dać”. Został pochowany obok swojego polskiego poprzednika, o. Maksymiliana Ryłły. Proces beatyfikacyjny Daniela Comboniego rozpoczęto w Weronie w 1928 r. Do grona błogosławionych biskupa Daniela zaliczył św. Jan Paweł II 17 marca 1996 roku; on też ogłosił go świętym w dniu 5 października 2003 roku.Dziś w Afryce działa ponad 150 wspólnot komboniańskich. W wielu krajach tego kontynentu panuje wojna – praca misjonarzy polega tam na codziennym towarzyszeniu ludziom. W innych miejscach z kolei kombonianie starają się dotrzeć do najuboższych, np. na przedmieściach wielkich miast, w szpitalach i leprozoriach. Działają także poza Czarnym Lądem – m.in. w Brazylii, Peru, Meksyku czy na Filipinach. Do Polski kombonianie przybyli w 1986 toku, zakładając w Warszawie dom formacyjny i centrum duszpasterstwa powołaniowego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 stycznia

    Błogosławiona Eurozja Barban

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Tomasz, biskup
      •  Święty Wawrzyniec Iustiniani, biskup
      •  Święty Seweryn z Noricum
    ***
    Błogosławiona Eurozja Barban

    Eurozja urodziła się w 1866 roku w Quinto Vicentino, w rodzinie Luigi i Marii Fabris. Gdy miała 4 lata, cała rodzina przeniosła się do Maroli koło Torri di Quartesolo, gdzie Eurozja spędziła resztę swego życia. Tylko przez dwa lata mogła chodzić do szkoły podstawowej; potem musiała przerwać naukę, by pomagać rodzicom w gospodarstwie. W wolnych chwilach chętnie czytała Pismo święte, katechizm, Filoteę św. Franciszka Salezego i Duchowe wskazówki św. Alfonsa Marii Liguoriego. W wieku 12 lat przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Od tej chwili codziennie przyjmowała Chrystusa w Komunii świętej; to sytuacja wyjątkowa, bo dopiero w 1905 roku Pius X zalecił oficjalnie w całym Kościele praktykowanie codziennej Komunii świętej.
    Eurozja wstąpiła do Stowarzyszenia Córek Maryi, które działało w jej rodzinnej parafii. Tam mogła służyć potrzebującym, ofiarować swe modlitwy osobom wymagającym opieki.
    5 maja 1886 roku wyszła za mąż za wdowca Carlo Barbana, ojca dwóch malutkich córeczek (trzecia zmarła krótko po urodzeniu). Jedna miała dwa miesiące, a druga około półtora roku. W małżeństwie tym przyszło na świat jeszcze dziewięcioro dzieci. Rodzina zaadoptowała też kolejnych czworo dzieci. Eurozja zdołała swą cierpliwością i łagodnością powoli zmienić konfliktowy charakter męża. W 1916 r. wstąpiła do tercjarzy franciszkańskich. Częsta modlitwa indywidualna i we wspólnocie, cierpliwe wykonywanie swych obowiązków, nieustanna troska o najbliższych – stały się jej całym życiem. Powszechnie nazywana była “Mamą Różą” (Mamma Rosa). Pomagała swym dzieciom odnaleźć Boże powołanie. Trzech synów przyjęło święcenia kapłańskie, w tym jeden – w zakonie franciszkańskim. Najmłodszy wstąpił do niższego seminarium w Vicenzy, lecz zmarł w 14. roku życia. Jedna z córek obrała życie konsekrowane w zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia, zaś jeden z adoptowanych synów wstąpił do zakonu franciszkańskiego.
    W 1930 r. Eurozja została wdową; przyjęła to z pokorą, poddając się woli Bożej. Zmarła 8 stycznia 1932 roku. Święty Jan Calabria, który znał Eurozję, tak w 1947 roku pisał do jednego z jej synów: “Przykład świętej matki byłby dziś bardzo skuteczny i opatrznościowy. W obecnych czasach powszechnego zagubienia trzeba jak nigdy przedtem takich przykładów, żeby powstrzymać szerzące się zepsucie i ocalić rodzinę, stanowiącą jedyny środek na uzdrowienie tak bardzo dziś chorego społeczeństwa”.
    Beatyfikacji Eurozji dokonał 6 listopada 2005 roku w Vincenzy, w imieniu Benedykta XVI, prefekt Kongregacji Sprawa Kanonizacyjnych, kardynał Jose Saraiva Martins.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 stycznia

    Święty Adrian z Canterbury, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Julian z Antiochii, męczennik
      •  Święty Andrzej Corsini, biskup
      •  Błogosławiona Alicja le Clerc, dziewica
    ***
    Święty Adrian

    Adrian (znany także jako Hadrian) urodził się w VII w. w północnej Afryce. W wieku ok. 10 lat przybył z rodziną do Neapolu, uciekając przed arabską inwazją. Wstąpił do klasztoru benedyktynów niedaleko Monte Cassino. Został z czasem opatem Niridanum, klasztoru na wyspie Nisida w Zatoce Neapolitańskiej. Papież św. Witalian (pontyfikat 657-672) nominował go dwukrotnie na arcybiskupa Canterbury. Adrian odmówił przyjęcia tego zaszczytu, gdyż uważał się za niegodnego. Na to miejsce zaproponował św. Teodora z Tarsu. Witalian zgodził się, ale mianował Adriana asystentem nowego arcybiskupa Canterbury. Obaj przez Francję wyruszyli w 668 r. do Brytanii.
    Podczas podróży Adrian został uwięziony przez Ebroina, burmistrza Neustrii we Francji, który podejrzewał, że Święty udaje się do angielskich królów z tajną misją od cesarza Konstansa II. Teodor musiał pojechać dalej sam. Kiedy Adrian został uwolniony, pojechał do Brytanii i tam został mianowany opatem w klasztorze świętych Piotra i Pawła w Canterbury (późniejsze opactwo św. Augustyna z Canterbury). Adrian wspierał biskupa Teodora w umacnianiu rzymskiego Kościoła w Anglii. Jemu przypisuje się zasługę utrwalenia chorału gregoriańskiego w angielskich kościołach.
    Opat Adrian przekształcił szkołę klasztorną w Canterbury w prężny ośrodek naukowy, w którym wiedzę pobierało wielu studentów, także z zagranicy. Oprócz prowadzenia studiów biblijnych, nauczał tam greki i łaciny, matematyki, poezji i astronomii. Tłumaczył też na staroangielski.
    Zmarł 9 stycznia 710 roku i został pochowany w klasztornym kościele. Jego grób stał się miejscem licznych pielgrzymek za sprawą cudów. Kiedy nastąpiło otwarcie grobu w roku 1091, ciało znaleziono w nienaruszonym stanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 stycznia

    Święty Grzegorz z Nyssy, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Bourges, biskup
    Święty Grzegorz z Nyssy

    Grzegorz urodził się w 335 r. w Cezarei Kapadockiej. Jego ojciec był retorem w szkole wymowy. Był młodszym bratem św. Bazylego, którego przypominał wyglądem zewnętrznym. Chrzest przyjął jako młodzieniec. Po ojcu obrał sobie zawód retora i wstąpił w związek małżeński.
    Po śmierci małżonki poświęcił się ascezie. Za namową św. Bazylego przyjął święcenia kapłańskie i wstąpił do założonego przez niego klasztoru położonego nad Morzem Czarnym. Stamtąd powołano go w roku 371 na biskupa Nyssy (obecnie Nevsehir w Turcji). W 380 roku został wybrany metropolitą Sebasty (współcześnie Sivas).
    Grzegorz znany był jako żarliwy kaznodzieja i interpretator Słowa Bożego. Uczestniczył w Soborze w Konstantynopolu (381 r.), gdzie był głównym autorem słów uzupełniających Nicejski Symbol Wiary, dotyczących nauki o Duchu Świętym. Sobór ten nazwał Grzegorza “filarem Kościoła”. Dla potomnych pozostał w pamięci jako człowiek otwarty i miłujący pokój, współczujący biednym i chorym. Był jednym z najwybitniejszych teologów Kościoła Wschodniego. Jego pisma wyróżniają się subtelnością filozoficzną. Od Orygenesa zapożyczył alegoryczną metodę w interpretacji Pisma świętego. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę pism religijnych, m.in. ascetycznych i mistycznych, oraz komentarzy biblijnych. Papież św. Pius V (+ 1572) zaliczał go do doktorów Kościoła wschodniego, choć na żadnej oficjalnej liście doktorów Kościoła Grzegorz nie figuruje. Św. Grzegorz z Nyssy razem z bratem św. Bazylim i przyjacielem św. Grzegorzem z Nazjanzu nazywani są ojcami kapadockimi.
    Zmarł w wieku ok. 60 lat w dniu 10 stycznia ok. 395 roku.
    W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako grecki biskup. Trzyma ewangeliarz w lewej ręce, a prawą ma wyciągniętą w geście błogosławieństwa. Zazwyczaj jest przedstawiany ze św. Bazylim, od którego ma krótszą brodę i bardziej siwe włosy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 stycznia

    Święty Teodozy, opat

    Zobacz także:
      •  Święta Honorata, dziewica
    ***
    Święty Teodozy

    Teodozy urodził się ok. roku 424 w Mogariassos, w Małej Azji, w Kapadocji (obecna Turcja). Po św. Bazylim, św. Grzegorzu z Nazjanzu i św. Grzegorzu z Nyssy to już kolejny Święty, który pochodził z Kapadocji, gdzie kiedyś Kościół był w stanie swego najpełniejszego rozwoju.
    Tęskniąc za życiem bogobojnym, Teodozy opuścił rodzinne strony i udał się w podróż do Syrii, gdzie spotkał się ze św. Symeonem Słupnikiem. Nawiedził też w Ziemi Świętej miejsca uświęcone działalnością i męką Chrystusa. Osiadł tam jako pustelnik w jaskini położonej na szlaku z Jerozolimy do Betlejem. Niedługo zaczęli gromadzić się przy nim uczniowie. Mnisi zaadoptowali na swoje mieszkania okoliczne pieczary skalne. Święty wystawił w pobliżu nich domy dla pielgrzymów oraz warsztaty, by mnisi mieli zajęcie. Tak powstało miasteczko mnichów. Z czasem Teodozy miał tak wielu uczniów, że musiał wystawić oddzielne pawilony dla pielgrzymów o różnych narodowościach: Palestyńczyków, Greków, Syryjczyków, Ormian. W roku 494 patriarcha Jerozolimy, Salustiusz, powierzył Teodozemu (Teodozjuszowi) opiekę nad wszystkimi eremami Ziemi Świętej. Nad pustelnikami Palestyny powierzył zaś pieczę św. Sabie. Obaj święci żyli ze sobą w wielkiej przyjaźni.
    W owym czasie wybuchła herezja monofizytów, którzy twierdzili, że Pan Jezus miał tylko jedną naturę, Boską, nie posiadał natomiast, jak to głosi Kościół, oddzielnej natury ludzkiej. Sobór powszechny, zwołany przez papieża św. Leona I Wielkiego do Chalcedonu w 451 roku, potępił błędy monofizytów. Ci mieli jednak potężnego sprzymierzeńca w cesarzu Anastazym, który rozpoczął prześladowanie wyznawców prawowiernej wiary. Ofiarą prześladowań padł także ówczesny patriarcha Konstantynopola, Eliasz. Cesarz chciał dla nowej herezji pozyskać klasztory palestyńskie, licząc się z ich liczbą i znaczeniem. Przeciwstawił się temu jednak stanowczo Teodozy. Jako już 90-letni starzec osobiście obchodził wszystkie klasztory, by przestrzec je przed herezją i zachęcić do wierności orzeczeniom soboru. Cesarz skazał go za to na wygnanie. Po śmierci cesarza Teodozy powrócił jednak do swoich synów duchownych. Zmarł w wieku 105 lat.
    Jego ciało pochowano ze czcią w grocie Trzech Króli, gdzie według podania Święta Rodzina miała przyjąć Magów. Arabowie do dziś nazywają to miejsce Deir Dosi, czyli “Klasztorem św. Teodozego”. Klasztor przetrwał szczęśliwie do wieku XV. W stanie ruiny przejął go od beduinów w roku 1900 prawosławny patriarcha Jerozolimy i osadził tam mnichów prawosławnych.
    Teodozy otrzymał zaszczytny tytuł i przydomek Cenobiarchy, czyli “ojca wielu klasztorów”. Jego żywot zostawił potomnym jego uczeń, Teodor, biskup miasta Petra.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 stycznia

    Święta Tacjana, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Elred z Rievaulx, opat
      •  Święty Bernard z Corleone, zakonnik
      •  Święty Marcin z León, prezbiter
      •  Święty Arkadiusz, męczennik
      •  Święty Antoni Maria Pucci, prezbiter
      •  Święta Małgorzata Bourgeoys, dziewica
    ***
    Święta Tacjana
    Martyrologium Rzymskie podaje, że Tacjana (Tatiana) była rzymianką i poniosła śmierć za cesarza Aleksandra. Martyrologium poszło za późnym pismem (VII w.), które zostało niemal w całości skopiowane z pasji męczennicy Martyny oraz z pasji Pryski. Zresztą wspomniane pasje także nie wzbudzają jakiegokolwiek zaufania i trudno byłoby je uznać za historyczne źródło. Trudno także na podstawie tych literackich pokrewieństw utożsamiać wspomniane męczennice, chociaż tak chcieli niektórzy badacze.
    Nie do odrzucenia jest natomiast hipoteza wybitnego znawcy Franchiego de’Cavalieri, który przypuszcza, że Tacjana rzymska jest identyczna z Tacjaną z Amasei, którą Breviarium Syriacum wspomina pod dniem 18 sierpnia. Tę ostatnią wymienia się wśród innych męczennic: Filancji, Eliany i Marcjany. Są to niemal pura nomina, imiona, które być może zostały przypadkowo zgrupowane w jedno, a wcześniej sygnalizowały wspomnienia odrębne, może nawet inaczej lokalizowane.
    Stosunkowo wczesny kult Tacjany w Rzymie jest dobrze zaświadczony.Tacjana urodziła się w rzymskiej rodzinie. Jej ojciec, chrześcijanin, wychowywał ją w miłości do Boga i Kościoła. Służyła w świątyni jako diakonisa.
    Według legendy, za panowania cesarza Aleksandra Sewera (+ 235), podczas jednego z chrześcijańskich nabożeństw Tatianę wraz z ojcem pojmano i zaprowadzono do świątyni Apolla. Tacjana miała tam zostać złożona w ofierze bożkowi. Gdy Tacjana pomodliła się za swych oprawców, nastąpiło trzęsienie ziemi i posąg bożka rozpadł się na części. Tacjanę poddano więc torturom: bito ją, wyłupiono jej oczy, ale jej rany bardzo szybko goiły się. Lew, mający rozszarpać Tacjanę, nie zrobił jej krzywdy, a ogień, do którego była wrzucana, nie spowodował oparzeń ani śmierci.
    Około roku 225-228 została ścięta mieczem. Jej ojciec również został skazany na śmierć, gdyż nie chciał porzucić wyznawanej przez siebie wiary.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 stycznia

    Błogosławiona Weronika Nagroni, mniszka

    Zobacz także:
      •  Święty Hilary z Poitiers, biskup i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławiona Weronika Nagroni

    Weronika urodziła się w 1445 r. w Binasco (Lombardia we Włoszech). Pochodziła z bardzo ubogiej, wieśniaczej rodziny. W 1466 r. jako 22-letnia dziewczyna wstąpiła do surowego klasztoru sióstr augustianek św. Marty w Mediolanie, gdzie pozostała do śmierci. W tym klasztorze nauczyła się czytać i pisać, a przede wszystkim poznawać i kochać Boga. Była mistyczką. W kontemplacji była tak zaawansowana, że otrzymała dar łez, a nawet ekstaz. Duch Święty obdarzył ją szczególnymi darami i Bożą mądrością. Radzono się jej nawet w bardzo trudnych i zawiłych sprawach. Otrzymała dar proroctwa i czytania w sercach ludzkich. Naglona natchnieniem Bożym, udała się do Rzymu, aby błagać o zmianę postępowania papieża Aleksandra VI, który złym przykładem swojego prywatnego życia wiele zła wyrządził Kościołowi Chrystusowemu.
    Weronika zmarła w klasztorze 13 stycznia 1497 r. w wieku 52 lat. Pochowano ją w kościele zakonnym, a kiedy klasztor został zlikwidowany, relikwie przeniesiono do jej rodzinnej wioski – Binasco. Papież Leon X zezwolił na jej kult (1518), a potwierdził go papież Aleksander VIII w 1690 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 stycznia

    Błogosławiony Piotr Donders, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Odoryk z Pordenone, prezbiter
      •  Święty Feliks z Noli, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Piotr Donders
    Piotr Donders (po niderlandzku: Peerke Norbertus Donders) urodził się 27 października 1809 roku w Tilburgu w Holandii w rodzinie Arnolda Denis Dondersa i Petronili von den Brekel. Ze względu na trudną sytuację materialną, nie mógł chodzić do szkoły – musiał pracować w fabryce. Jednak dzięki pomocy duchownych z parafii, Piotr w wieku 20 lat mógł rozpocząć naukę w seminarium. 5 czerwca 1841 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Przełożeni skierowali go do pracy na misjach w holenderskiej kolonii w Surinamie (Ameryka Południowa). Piotr przybył tam we wrześniu 1842 r. i niezwłocznie podjął pracę duszpasterską. Jego praca polegała na docieraniu do pracowników plantacji położonych wzdłuż rzek, głoszeniu im Ewangelii i sprawowaniu sakramentów. W swoich listach wielokrotnie dawał wyraz oburzeniu z powodu brutalnego traktowania ludności afrykańskiej, zmuszanej do niewolniczej pracy. W ciągu ośmiu lat ochrzcił około 1200 osób.
    Podczas epidemii w 1851 r., angażując się w pomoc cierpiącym, sam padł ofiarą choroby. Zanim wrócił do zdrowia, podjął na nowo wysiłki duszpasterskie. W 1856 r. został przeniesiony do Batavi, gdzie mieszkało około 600 trędowatych. Z krótkimi przerwami pracował wśród nich do końca życia. Sam próbował ich leczyć, nie mogąc liczyć na pomoc ze strony władz. Dzięki nieustannym wysiłkom udało mu się poprawić warunki życia swoich podopiecznych. Kiedy w 1866 r. do Surinamu przybyli na misje redemptoryści, Piotr Donders poprosił o przyjęcie do Zgromadzenia.
    Rok później złożył pierwsze śluby zakonne. Swą uwagę skierował odtąd w stronę Indian Surinamu. Nauczył się ich języków, a potem zaczął przekazywać im prawdy wiary. W roku 1883 wikariusz apostolski, chcąc mu ulżyć w ciężkich obowiązkach, przeniósł go do Paramirabo, a następnie do Coronie. Jednak dwa lata później Piotr wrócił do Batavi. W grudniu 1886 r. zaczął chorować.
    Zmarł 14 stycznia 1887 r. w Batavi (obecnie Dżakarta) w Indonezji. Został pochowany w katedrze świętych Piotra i Pawła w Paramaribo (stolica Republiki Surinamu w Ameryce Południowej, dawniej Gujany Holenderskiej). Kiedy sława jego świętości rozeszła się poza granice Surinamu i rodzinnej Holandii, rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Do grona błogosławionych włączył go św. Jan Paweł II 23 maja 1982 r. Obecnie trwa proces kanonizacyjny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 stycznia

    Błogosławiony Alojzy Variara, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Paweł z Teb, pustelnik
      •  Święci Maur i Placyd, uczniowie św. Benedykta
      •  Święty Arnold Janssen, prezbiter
      •  Święci Franciszek de Capillas, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy chińscy
    ***
    Błogosławiony Alojzy Variara

    Alojzy urodził się 15 stycznia 1875 roku w Viarigi w Piemoncie. Dzięki swemu tacie poznał oratorium na Valdocco, kierowane przez św. Jana Bosko. Przebywanie w tym środowisku wzbudziło w nim pragnienie zostania salezjaninem. Mając 12 lat, zamieszkał w macierzystym domu salezjanów w Turynie, jeszcze za życia św. Jana Bosko. Tu ostatecznie narodziło się i ugruntowało jego powołanie kapłańskie.
    Po ukończeniu nowicjatu w Foglizzo, w Turynie, 2 października 1892 roku złożył pierwsze śluby zakonne. Na kursie filozofii w Valsalice zetknął się z salezjaninem Michelem Unią, który odwiedził tamtejszą wspólnotę i opowiadał o swojej działalności wśród trędowatych w Kolumbii. Alojzy zapragnął udać się na misje. Został wybrany przez księdza Unię jako jedyny spośród 188 kandydatów. Do Kolumbii wyjechał jeszcze jako kleryk w 1894 roku. Salezjanie prowadzili szpital w Agua de Dios. Żyło tam 620 trędowatych i mniej więcej tyle samo zdrowych członków ich rodzin.
    Podczas studiów teologicznych Alojzy poświęcał wolny czas chorym. Bardzo szybko spostrzegł, że w leprozoriach nie ma dobrowolnych mieszkańców. Wszystkich sprowadzono tam siłą. Przybywali tam jak na zesłanie. Wcześniej pijaństwo i samobójstwa były rzeczą powszechną. Salezjanie wprowadzili porządek i przede wszystkim podchodzili do tych ludzi z miłością chrześcijańską. Aby ulżyć ich ciężkiej doli, Alojzy zorganizował najpierw grupę grajków, a potem założył dla nich szkołę muzyczną, teatr i stowarzyszenia religijne. Arcybiskup Bogoty Herrera y Restrepo, który udzielił mu święceń kapłańskich w dniu 17 kwietnia 1898 roku, był pełen podziwu dla jego zaangażowania apostolskiego. Wszyscy byli zdumieni, że wciąż był zdrowy. Trędowaci tak o nim mówili: “Jest wzorem cnoty, aniołem, człowiekiem niezwykłym, godnym podziwu i szacunku u wszystkich”.
    Już jako kapłan Alojzy zajął się przede wszystkim młodymi ludźmi. Wybudował dla nich w Agua de Dios schronisko nazwane na cześć Apostoła trędowatych “Michele Unia”. Założył także Zgromadzenie Córek Najświętszych Serc Jezusa i Maryi, które miało na celu opiekę nad młodzieżą. Reguła zgromadzenia przewidywała przyjmowanie do nowicjatu także dziewcząt trędowatych. Alojzy zachęcał siostry, “by uczynić ze swojej choroby rodzaj apostolstwa, oddać własne życie Bogu do dyspozycji”. Jednak nad nowym zgromadzeniem zebrały się ciemne chmury. Działalność ks. Alojzego spotkała się z niezrozumieniem i oporami ze strony miejscowych przełożonych, którzy uważali, że ten rodzaj pracy odbiega zbytnio od charyzmatu salezjańskiego. W związku z tym władze zgromadzenia wyznaczyły mu inne zadania. Został m.in. mistrzem nowicjuszy w Mosquerze, następnie kierownikiem oratorium w Bogocie, duszpasterzem w Baranquilli i Taribie.
    Cechował go nadzwyczajny zapał apostolski i heroizm w posłudze trędowatym. Odznaczał się wielką pokorą i posłuszeństwem wobec przełożonych. Poświęcił się Bogu jako ofiara miłości i wynagrodzenia Najświętszemu Sercu Jezusa. Duchem tej wynagradzającej ofiary przepoił założone przez siebie zgromadzenie. Potrafił rozpoznać żywą obecność Pana w Kościele. Przybliżał swym życiem Jezusa chorym, ubogim i potrzebującym. Zgromadzenie przez niego założone otrzymało prawa papieskie dopiero w 1964 roku. Liczyło wówczas setki członkiń, posługujących chorym i cierpiącym na całym świecie.
    Zmarł dnia 1 lutego 1923 roku w Cucucie. Św. Jan Paweł II podczas jego beatyfikacji w dniu 14 kwietnia 2002 roku w Rzymie mówił: “Z Włoch (…) przybył do Kolumbii salezjanin, wierny naśladowca Jezusa miłosiernego i opiekun udręczonych. Od pierwszych chwil pobytu w tym kraju swe młode siły i liczne talenty poświęcił służbie trędowatym. Pierwszy salezjanin wyświęcony na kapłana w Kolumbii, zdołał skupić wokół siebie grupę konsekrowanych niewiast, a wśród nich trędowate albo córki trędowatych, które z powodu choroby nie zostały przyjęte do zgromadzeń zakonnych”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 stycznia

    Święty Marceli I, papież i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna z Balneo, dziewica
      •  Święci Berard i Towarzysze, pierwsi męczennicy franciszkańscy
      •  Święty Honorat, biskup
    ***
    Święty Marceli I
    Marceli był synem Benedykta. Jako archiprezbiter odgrywał kluczową rolę w Kościele po śmierci papieża Marcelina, kiedy to przez trzy i pół roku na skutek prześladowań chrześcijan nie wybierano nowego biskupa Rzymu. Pontyfikat Marcelego I trwał krótko – od maja 306 roku do 16 stycznia 307 roku. Korzystając z chwilowej przerwy w dręczeniu Kościoła, związanej ze zmianą rządów w cesarstwie rzymskim, zreorganizował rozbitą w wyniku prześladowań administrację kościelną. Dużo przykrości doznał ze strony tzw. lapsi – chrześcijan, którzy w czasie prześladowań wyrzekli się wiary, a potem powracając do Kościoła nie chcieli poddać się wymaganym warunkom pokuty.
    Większość wspólnoty Kościoła rzymskiego wypowiedziała posłuszeństwo Marcelemu I z powodu rozbieżności w kwestii prawa do cofania lub przedłużania pokuty. Doszło do przelewu krwi i cesarz Maksencjusz (ok. 279-312) oskarżył papieża Marcelego I o wywołanie publicznych niepokojów. Obito go rózgami, a następnie zesłano na wygnanie. Zmuszono go, by został pasterzem bydła. Po wielu udrękach zakończył swoje życie w nędzy.
    Marceli jest patronem Raciborza oraz stajennych. Według panującej opowieści, w dzień Świętego – 16 stycznia 1241 roku – Tatarzy oblegli miasto Racibórz. Wówczas pojawił się na obłokach św. Marceli. Oddziały przelękły się tego niezwykłego widoku i odstąpiły od miasta. Wdzięczni mieszkańcy ufundowali figurę świętego papieża w kaplicy i na miejskim placu. Aż do roku 1871 dzień 16 stycznia obchodziło miasto jako swoją patronalną uroczystość z procesją po ulicach miasta. Obecnie, od 2010 r., w czasie obchodzonych w czerwcu Dni Raciborza, na Placu Dominikańskim odbywa się Jarmark św. Marcelego.
    W ikonografii św. Marceli przedstawiany jest w stroju papieskim. Jego atrybutami są: dyscyplina, konie przy żłobie, osioł.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 stycznia

    Święty Antoni, opat

    Święty Antoni i św. Paweł z Teb

    Antoni (zwany później Wielkim) urodził się w Środkowym Egipcie w 251 r. Miał zamożnych i religijnych rodziców, których jednak wcześnie stracił (w wieku 20 lat). Po ich śmierci, kierując się wskazaniem Ewangelii, sprzedał ojcowiznę, a pieniądze rozdał ubogim. Młodszą siostrę oddał pod opiekę szlachetnym paniom, zabezpieczając jej byt materialny. Sam zaś udał się na pustynię w pobliżu rodzinnego miasta. Tam oddał się pracy fizycznej, modlitwie i uczynkom pokutnym. Podjął życie pełne umartwienia i milczenia. Nagła zmiana trybu życia kosztowała go wiele wyrzeczeń, a nawet trudu. Jego żywot, spisany przez św. Atanazego, głosi, że Antoni musiał znosić wiele jawnych ataków ze strony szatana, który go nękał, jawiąc mu się w różnych postaciach. Doznawał wtedy umacniających go wizji nadprzyrodzonych.
    Początkowo Antoni mieszkał w grocie. Około 275 r. przeniósł się na Pustynię Libijską. Dziesięć lat później osiadł w ruinach opuszczonej fortecy Pispir na prawym brzegu Nilu. Miał dar widzenia rzeczy przyszłych. Słynął ze świętości i mądrości. Walki wewnętrzne, jakie ze sobą stoczył, stały się później ulubionym tematem malarzy (H. Bosch, M. Grünewald) i pisarzy (G. Flaubert, A. France).

    Święty Antoni Pustelnik

    Jego postawa znalazła wielu naśladowców. Sława i cuda sprawiły, że zaczęli ściągać uczniowie, pragnący poddać się jego duchowemu kierownictwu. Po wielu sprzeciwach zdecydował się ich przyjąć i odtąd oaza Faium na pustyni zaczęła zapełniać się rozrzuconymi wokół celami eremitów (miało ich być około 6000). Owe wspólnoty pustelników nazwano laurami. Wśród pierwszych uczniów Antoniego znalazł się św. Hilarion.
    W 311 r. Antoni gościł w Aleksandrii, wspierając duchowo prześladowanych przez cesarza Maksymiana chrześcijan. Spotkał się wówczas ze św. Aleksandrem, biskupem tego miasta i męczennikiem. Następnie, ok. 312 roku, udał się do Tebaidy, gdzie w grocie w okolicy Celzum, w górach odległych ok. 30 km od Nilu, spędził ostatnie lata życia. Stąd właśnie wybrał się do Teb, gdzie odwiedził św. Pawła Pustelnika. W latach 334-335 ponownie udał się do Aleksandrii. W roku 318 wystąpił tam bowiem z błędną nauką kapłan Ariusz. Znalazł on wielu zwolenników. Zatroskany o czystość wiary, żyjący jeszcze św. Aleksander zwołał synod, na którym około stu biskupów potępiło naukę Ariusza. Znalazł on jednak potężnych protektorów, nawet w samym cesarzu Konstantynie Wielkim, a przede wszystkim w jego następcy – Konstancjuszu, który rozpoczął bezwzględną walkę z przeciwnikami arianizmu. Dla ustalenia, po czyjej stronie jest prawda, Antoni udał się do Aleksandrii, gdzie biskupem był wówczas św. Atanazy. Po rozmowach z nim stał się żarliwym obrońcą czystości wiary wśród swoich uczniów.
    Cieszył się wielkim poważaniem. Korespondował m.in. z cesarzem Konstantynem Wielkim i jego synami. Zachowane listy Antoniego do mnichów zawierają głównie nauki moralne – szczególny nacisk kładzie w nich na poszukiwanie indywidualnej drogi do doskonałości, wsparte lekturą Pisma św.

    Święty Antoni Pustelnik

    Według podania św. Antoni zmarł 17 stycznia 356 roku w wieku 105 lat. Życie św. Antoniego było przykładem dla wielu nie tylko w Egipcie, ale i w innych stronach chrześcijańskiego świata. Jego kult rychło rozprzestrzenił się na całym Wschodzie. W roku 561 cesarz Justynian I przeniósł uroczyście jego relikwie do Aleksandrii. W roku 635 przeniesiono je do Konstantynopola. W wieku XII krzyżowcy zabrali je stamtąd do Francji do Monte-Saint-Didier, a w roku 1491 do Saint Julien koło Arles. Antoni jest patronem zakonu antoninów (powstałego w XII w. dla obsługi pielgrzymów przybywających do grobu św. Antoniego), dzwonników, chorych, hodowców trzody chlewnej (według legendy uzdrowił niewidome prosię), koszykarzy, rzeźników, szczotkarzy i ubogich. Orędownik w czasie pożarów. W ciągu wieków wzywano go podczas epidemii oraz chorób skórnych. Ku czci św. Antoniego Pustelnika wyrabiano krzyżyki w formie tau. Ku jego czci poświęcano również ogień, by chronił bydło od zarazy zwanej “ogniem”.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest jako pustelnik, czasami w długiej szacie mnicha. Szczególne zainteresowanie artystów budził temat kuszenia św. Antoniego. Jego atrybutami są: jeden, dwa lub trzy diabły, diabeł z pucharem, dzwonek, dzwonek i laska, krzyż egipski w kształcie litery tau, księga reguły monastycznej, lampa, lampka oliwna, laska, lew kopiący grób, pochodnia, świnia, pod postacią której kusił go szatan, źródło.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Antoni Wielki. Stawił opór legionom demonów

    The Torment of Saint Anthony /Wikimedia Commons

    ***

    Żyjący ponad sto lat – od połowy III do połowy IV wieku – pustelnik Antoni, nazywany Wielkim, Pustelnikiem albo Opatem, był jednym z bliskowschodnich Ojców Pustyni i uważany jest za twórcę anachoretyzmu. Anachoretami nazywano pustelników, którzy w samotnym życiu poszukiwali drogi zbawiennej – inaczej niż cenobici, którzy żyli we wspólnotach klasztornych. Abba Antoni jest postacią dość popularną, co znalazło swój wyraz chociażby w dużej ilości dzieł sztuki przedstawiających sceny z jego życia (takich jak kuszenie św. Antoniego).

    Rodem Egipcjanin, przyszedł na świat w miejscowości Keman w środkowej części kraju nad Nilem. Wywodził się z koptyjskiej rodziny, a więc był wychowany w wierze chrześcijańskiej. Od najmłodszych lat z wielką skwapliwością poszukiwał towarzystwa ludzi żyjących Wiarą, o czym pięknie pisze ks. Skarga w żywocie Świętego: „O kimkolwiek pobożnym, i świątobliwość jaką żywota prowadzącym, usłyszał, tam bieżał, jako pszczoła, miód cnót rozmaitych z każdego kwiecia zbierając”.

    W wieku dwudziestu lat został osierocony wraz z młodszą siostrą przez zamożnych rodziców. Pozostał jedynym opiekunem dziewczynki i zarządcą majątku. Sytuacja ta przysparzała mu niemałego zmartwienia, gdyż od jakiegoś czasu zamyślał o obraniu drogi pustelniczego żywota. Pewnego razu, gdy przyszedł na Mszę, był akurat odczytywany fragment Ewangelii o bogatym młodzieńcu poszukującym drogi doskonałości. Zrozumiał ten znak Boży. Dla swej siostry odnalazł opiekunów odpowiedniejszych niż młody samotny człowiek, jakim był, uposażył ją, a resztę majętności rozdał ubogim.

    Przeciwko legionom demonów

    Antoni ukrył się przed światem w ruinach nieopodal rodzinnej miejscowości. Wkrótce zgromadziło się wokół niego mnóstwo uczniów, on jednak uciekł przed sławą na Pustynię Libijską, gdzie ćwiczył się w bogomyślności i zaparciu samego siebie. Gdy tak postępował w dobrym, diabeł począł dręczyć go licznymi pokusami, chcąc koniecznie odwieść od kroczenia tą drogą. Naprzód próbował omamić go tym, co pozostawił w życiu świeckim, a więc majątkiem, wspomnieniem małej siostrzyczki i dostatkiem smakowitych pokarmów, a gdy to nie odniosło skutku, nieprzyjaciel ludzkiego zbawienia uderzył w punkt najczulszy męskiej natury, podsuwając nasilone pokusy przeciwko czystości. Poradził sobie Święty sposobami, jakie Kościół zalecał zawsze w podobnych przypadkach, mianowicie umartwieniem i rozważaniem rzeczywistości piekła oraz kar, jakie czekają tych chrześcijan, którzy ulegają grzechowi i nie chcą pokutować.

    Wciąż deptany przez dzielnego chrześcijanina przebiegły wąż zdecydował się przystąpić do otwartej walki, podobnie jak czynił to wiele wieków później z opierającym się jego zakusom świętym ojcem Pio. Napadł na młodzieńca z legionem demonów i tak dotkliwie pobił go, iż Antoni utracił przytomność. Na człowieku, który nosił mu regularnie jedzenie zrobił wrażenie umarłego. Ów dobry przybysz zaniósł go do miasta i już myślał o pogrzebie, gdy eremita przebudził się i poprosił o zaniesienie go z powrotem na pustynię. W żadnym wypadku nie chciał bowiem dezerterować z pola walki o wieczność i honor sługi Bożego.

    Wówczas szatan podjął ostatnią próbę złamania mężnego wyznawcy Chrystusowego. Zebrał „wojsko” ze wszystkich dzikich zwierząt, jakie zamieszkiwały tamte strony i przyprowadził je pod szałas Antoniego. Okryty ranami, pozbawiony możliwości ruchu Święty usłyszał złowrogie ryki wygłodniałych bestii. W tej chwili odczuł dobitnie, iż jedyną bronią, jaką posiada jest moc ducha ożywionego wiarą. Wykrzyczał pod adresem księcia ciemności i jego wysłanników, iż bez woli Bożej nic się nie dzieje i zakończył słowami: „Próżno się kusicie, znak krzyża świętego, a wiara w Pana naszego Jezusa Chrystusa mocnym mi a niezdobytym przeciw wam murem jest”. Trzykrotnie pokonany diabeł musiał ustąpić, co we właściwym sobie poetycznym stylu opisuje Skarga: „Zatem jako ćma od słońca i proch od wiatru nieprzyjaciele się rozproszyli i uciekli, a światłość go wielka z nieba nawiedziła”.

    Światło Wiary ze Wschodu

    W wielokilometrowym oddaleniu od wszelkich osad ludzkich św. Antoni odnosił tak spektakularne zwycięstwa nad mocami ciemności. Pan Bóg jednakże zechciał powołać go także do zewnętrznych czynności. Heroiczne cnoty egipskiego anachorety stawały się bronią w walce z pogaństwem i herezją – po dwakroć bowiem udawał się on do Aleksandrii, po raz pierwszy jeszcze w roku 311, gdy trwały ostatnie przed tak zwanym edyktem mediolańskim prześladowania, za drugim razem zaś w roku 335, aby wesprzeć św. Atanazego Wielkiego przeciwko błędom Ariusza. Po niesprawiedliwym wygnaniu świętego patriarchy z Aleksandrii obaj mężowie udali się wspólnie na pustynię, a Atanazy został na jakiś czas uczniem Antoniego. Jemu właśnie zawdzięczamy pierwszy i zawierający najpewniejsze informacje żywot słynnego anachorety.

    Ze swej lepianki na pustkowiu Święty wyruszał do pobliskich miast i wsi, aby nieść sprawiedliwość i pokrzepienie pokrzywdzonym. Prowadził także korespondencję z Konstantynem Wielkim i z jego synami, ułatwiając tym samym dostęp łaski Bożej do cesarskiego dworu, którego wrota otworzył dla prawdziwej religii właśnie Konstantyn. Wkład egipskiego świętego w życie Kościoła jest nie do przecenienia, kiedy bowiem ustały prześladowania wydające wspaniałe owoce męczeństwa, chrześcijaństwo potrzebowało nowych dróg świętości. Jedną z nich stało się właśnie radykalne zaprzeczenie własnych potrzeb w imię miłości Bożej, którego wzorem stał się św. Antoni.

    W obecnym miejscu odosobnienia również odnalazły go rzesze naśladowców, których tym razem przyjął za uczniów. Anachoreta z Pustyni Libijskiej nazywany jest opatem, choć nigdy formalnie tej funkcji nie pełnił, ale patronował tak wielkiej liczbie uciekinierów z duchowej pustyni świata (podobno było ich około sześciu tysięcy), że miano to wydaje się odpowiednie. Liczne rady duchowe kierował w listach do swych współbraci. Na podstawie jego nauk i stylu życia sporządzono regułę, która przekroczyła granice Bliskiego Wschodu, docierając nawet do Rzymu.

    Abba Antoni zmarł w wieku ponad stu lat i od razu został otoczony gorącym kultem. W VI wieku z polecenia cesarza Justyniana dokonano translacji jego relikwii do Aleksandrii, skąd w VII wieku trafiły do Konstantynopola podczas najazdu Arabów na Egipt. W XII wieku Krzyżowcy przenieśli je do Monte-Saint-Didier, w końcu zaś spoczęły w Saint Julien koło Arles.

    Kościół wspomina św. Antoniego Wielkiego 17 stycznia.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 stycznia

    Święta Małgorzata Węgierska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Regina Protmann, dziewica
    ***
    Święta Małgorzata Węgierska

    Małgorzata urodziła się 27 stycznia 1242 r. w twierdzy Klis. Była ósmym dzieckiem króla Węgier Beli IV i Marii Laskaris. Pochodziła z rodziny Arpadów, z której wywodzili się także: św. Stefan (+ 1038), jego syn św. Emeryk (+ 1031) i św. Władysław (+ 1095). Jej rodzonymi siostrami były: św. Kinga (+ 1292) i bł. Jolenta (+ 1298), a ciotkami – św. Elżbieta z Turyngii (+ 1231) i bł. Salomea (+ 1268). Jej dziadek po kądzieli był cesarzem bizantyjskim.
    Jeszcze przed swoim narodzeniem (w 1242 r.) została przez rodziców ofiarowana Bogu za ocalenie ojczyzny od najazdu Tatarów. W wieku około czterech lat powierzona została opiece mniszek Zakonu Kaznodziejskiego (dominikanek) w Veszprem (czyt.: Vesprem). Gdy chciano ją później zwolnić ze zobowiązań, aby mogła wyjść za mąż, odmówiła. Rodzina usiłowała ją bowiem za wszelką cenę wydobyć z zakonu i wydać za księcia kaliskiego, Bolesława Pobożnego, następnie za Ottokara II, króla czeskiego, wreszcie za króla Neapolu, Karola Andegaweńskiego. Wszystkie te ponętne propozycje stanowczo odrzuciła. Co więcej, w obecności prymasa Węgier i innych dostojników państwa uroczyście potwierdziła stanowczą wolę pozostania w zakonie, korony ziemskie oddając za koronę niebieską.
    Kiedy miała 10 lat, przeniosła się do klasztoru dominikanek na wyspie Lepri na Dunaju jako internistka, a niebawem jako zakonnica. Chociaż pochodziła z tak znakomitej rodziny, Małgorzata nie wstydziła się prac fizycznych, służebnych. Budowała wszystkich umiłowaniem ubóstwa, rezygnując chętnie nawet z rzeczy najpotrzebniejszych, czyniąc to z miłości do Chrystusa. Pan Bóg wyróżnił ją darem kontemplacji, wizji i charyzmatem proroczym. W wieku dwunastu lat, w Budzie, w klasztorze zbudowanym dla niej przez króla, złożyła śluby zakonne na ręce generała Zakonu Dominikańskiego, bł. Humberta z Romans. Doszła do godnej podziwu gorliwości i bez reszty odda się Chrystusowi Ukrzyżowanemu. Prowadziła życie surowe.

    Święta Małgorzata Węgierska

    Trwając w ascezie monastycznej i pełnieniu dzieł miłosierdzia, potrafiła połączyć ze sobą gorliwe starania o przywrócenie pokoju i niezwykłe męstwo w znoszeniu niesprawiedliwych podejrzeń z wielką miłością w stosunku do sióstr, dla których pragnęła spełniać najniższe posługi. Pełniła oficjum infirmerki – z wielkim oddaniem opiekowała się chorymi. Płonęła ogromną miłością do tajemnicy Eucharystii oraz męki Odkupiciela. Wyróżniała się również nabożeństwem do Ducha Świętego i Najświętszej Maryi Panny.
    Zmarła 18 stycznia 1270 roku w wieku 28 lat. Wyspę Lepri nazwano wyspą św. Małgorzaty i tak do dzisiaj się ona nazywa. Do grobu Małgorzaty spieszyły tłumy Węgrów. Obecnie grób ten jest zachowany, ale pusty, ponieważ szczątki Małgorzaty przeniesiono w 1782 r. do klasztoru klarysek w Pozsony (obecnie Bratysława), po kasacie klasztoru w Budapeszcie. Relikwie częściowo zniszczono w 1789 roku, a ocalałe części znajdują się w Esztergomie (Ostrzyhomiu), Gyor i Pannonhalmie.
    Proces beatyfikacyjny wymienia ok. 300 niezwykłych łask, otrzymanych za wstawiennictwem Małgorzaty. 28 lipca 1789 papież Pius VI zaliczył ją w poczet błogosławionych, a w poczet świętych włączył ją Pius XII 19 listopada 1943 roku.
    W ikonografii przedstawia się św. Małgorzatę w habicie dominikańskim, z królewską koroną złożoną u jej stóp, z lilią i księgą w ręce. Atrybutem jej są także stygmaty.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 stycznia

    Święty Józef Sebastian Pelczar, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk z Uppsali, biskup i męczennik
      •  Święty Mariusz, męczennik
      •  Błogosławieni Jakub Sales, Wilhelm Saltemouche i inni, męczennicy jezuiccy
      •  Święty Makary Wielki, opat
      •  Święty Kanut Leward, król i męczennik
    ***
    Święty Józef Sebastian Pelczar

    Józef urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie koło Krosna, w rodzinie Wojciecha i Marianny, średniozamożnych rolników. Jeszcze przed urodzeniem został ofiarowany Najświętszej Maryi Pannie przez swoją pobożną matkę. Ochrzczony został w dwa dni po urodzeniu. Wzrastał w głęboko religijnej atmosferze. Od szóstego roku życia był ministrantem w kościele parafialnym. Po ukończeniu szkoły w Korczynie kontynuował naukę w Rzeszowie. Zdał egzamin dojrzałości w 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu. 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Podjął pracę jako wikariusz w Samborze. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. Oddawał się w tym czasie głębokiemu życiu wewnętrznemu i zgłębiał dzieła ascetyków. Zaowocowało to jego pracą zatytułowaną Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska. Przez dziesiątki lat służyła ona zarówno kapłanom, jak i osobom świeckim.
    Po powrocie do kraju w październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obok zajęć uniwersyteckich był również znakomitym kaznodzieją, zajmował się też działalnością kościelno-społeczną. Odznaczał się gorliwością i szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, do Serca Bożego i Najświętszej Maryi Panny, czemu dawał wyraz w swej bogatej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. Podczas pobytu w Krakowie blisko związany był z franciszkanami konwentualnymi, mieszkał przez siedem lat w klasztorze przy ul. Franciszkańskiej. Wówczas wstąpił do III Zakonu św. Franciszka, a profesję zakonną złożył w Asyżu, przy grobie Biedaczyny.
    W trosce o najbardziej potrzebujących oraz o rozszerzenie Królestwa Serca Bożego w świecie założył w Krakowie w 1894 r. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
    W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Jako gorliwy arcypasterz dbał o świętość diecezji. Był mężem modlitwy, z której czerpał natchnienie i moc do pracy apostolskiej. Ubodzy i chorzy byli zawsze przedmiotem jego szczególnej troski. Jego rządy były czasem wielkiej troski o podniesienie poziomu wiedzy duchowieństwa i wiernych. W tym celu często gromadził księży na zebrania i konferencje oraz pisał wiele listów pasterskich. Popierał bractwa i sodalicję mariańską. Przeprowadził także reformę nauczania religii w szkołach podstawowych. Z jego inicjatywy powstał w diecezji Związek Katolicko-Społeczny. Zwiększył o 57 liczbę placówek duszpasterskich. Dzięki pomocy biskupa sufragana Karola Fischera dokonywał często wizytacji kanonicznych w parafiach.
    W 1901 roku powołał do życia redakcję miesięcznika Kronika Diecezji Przemyskiej. W 1902 roku urządził bibliotekę i muzeum diecezjalne, założył Małe Seminarium i odnowił katedrę przemyską. Jako jedyny biskup w tamtych czasach, pomimo zaborów, odważył się w 1902 roku zwołać synod diecezjalny po 179 latach przerwy, aby oprzeć działalność duszpasterską na mocnym fundamencie prawa kościelnego. Wśród tych wszechstronnych zajęć przez cały czas prowadził także działalność pisarską. Posiadał rzadką umiejętność doskonałego wykorzystywania czasu. Każdą chwilę umiał poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Był ogromnie pracowity, systematyczny i roztropny w podejmowaniu ważnych przedsięwzięć, miał doskonałą pamięć. Oszczędny dla siebie, hojnie wspierał wszelkie dobre i potrzebne inicjatywy.
    Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. Beatyfikowany został w Rzeszowie 2 czerwca 1991 roku przez św. Jana Pawła II. Papież podczas homilii mówił wtedy m.in.: Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie – tacy jak każdy z nas – którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31, 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach. Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana.

    18 maja 2003 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefa Sebastiana Pelczara razem z bł. Urszulą Ledóchowską. Powiedział wtedy:

    Święty Józef Sebastian Pelczar - obraz kanonizacyjny

    Dewizą życia biskupa Pelczara było zawołanie: “Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez niepokalane ręce Najświętszej Maryi Panny”. To ono kształtowało jego duchową sylwetkę, której charakterystycznym rysem jest zawierzenie siebie, całego życia i posługi Chrystusowi przez Maryję.
    Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. “Zdumienie – mówił – musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament”. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która “w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła”; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się Ciałem, w pewnym sensie była “tabernakulum” – pierwszym “tabernakulum” w historii (por. encyklika Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: “Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza Jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża, i wiodła ich do Serca Boskiego”.
    Relikwie św. Józefa Sebastiana Pelczara znajdują się w przemyskiej katedrze. W szczególny sposób święty biskup jest czczony w krakowskim kościele sercanek, gdzie znajduje się poświęcona mu kaplica.
    W ikonografii św. Józef Pelczar przedstawiany jest w stroju biskupim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 stycznia

    Święty Sebastian, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Fabian, papież i męczennik
      •  Święta Eustachia Calafato, dziewica
      •  Błogosławiony Euzebiusz z Ostrzyhomia, prezbiter
      •  Błogosławiony Angelo Paoli, prezbiter
    ***
    Święty Sebastian

    Informacji o Sebastianie dostarcza nam Opis męczeństwa nieznanego autora z roku 354 oraz komentarz św. Ambrożego do Psalmu 118. Według tych dokumentów ojciec Sebastiana miał pochodzić ze znakomitej rodziny urzędniczej w Narbonne (Galia), matka zaś miała pochodzić z Mediolanu. Staranne wychowanie i stanowisko ojca miało synowi utorować drogę na dwór cesarski. Miał być przywódcą gwardii cesarza Marka Aurelego Probusa (276-282).
    Według św. Ambrożego Sebastian był dowódcą przybocznej straży samego Dioklecjana. Za to, że mu wypomniał okrucieństwo wobec niewinnych chrześcijan, miał zostać przeszyty strzałami. “Dioklecjan kazał żołnierzom przywiązać go na środku pola do drzewa i zabić strzałami z łuków. Tyle strzał tedy utkwiło w nim, że podobny był do jeża, a żołnierze przypuszczając, że już nie żyje, odeszli” – zapisał bł. Jakub de Voragine OP w swojej średniowiecznej “Złotej legendzie”.
    Na pół umarłego odnalazła go pewna niewiasta, Irena, i swoją opieką przywróciła mu zdrowie. Sebastian, gdy tylko powrócił do sił, miał ponownie udać się do cesarza i zwrócić mu uwagę na krzywdę, jaką wyrządzał niewinnym wyznawcom Chrystusa. Wtedy Dioklecjan kazał go zatłuc pałkami, a jego ciało wrzucić do Cloaca Maxima. Wydobyła je stamtąd i pochowała ze czcią w rzymskich katakumbach niewiasta Lucyna. Był to prawdopodobnie rok 287 lub 288.
    Św. Sebastian cieszył się tak wielką czcią w całym Kościele, że należał do najbardziej znanych świętych. Rzym uczynił go jednym ze swoich głównych patronów. Papież Eugeniusz II (824-827) podarował znaczną część relikwii św. Sebastiana św. Medardowi do Soissons (biskupowi z terenów obecnej Francji). Relikwię głowy Świętego papież Leon IV (+ 855) podarował dla bazyliki w Rzymie pod wezwaniem “Czterech Koronatów”, która znajduje się w pobliżu Koloseum. Św. Sebastiana zaliczano do grona Czternastu Wspomożycieli. Nad grobem męczennika wybudowano kościół pod jego wezwaniem – to obecna bazylika św. Sebastiana za Murami (San Sebastiano fuori le Mura), gdzie spoczywają jego relikwie. W miejscu męczeństwa powstał drugi kościół, bazylika św. Sebastiana na Palatynie (San Sebastiano al Palatino). W bazylice św. Piotra w Watykanie znajduje się kaplica św. Sebastiana, która obecnie jest miejscem spoczynku św. Jana Pawła II.
    Sebastian jest patronem Niemiec, inwalidów wojennych, chorych na choroby zakaźne, kamieniarzy, łuczników, myśliwych, ogrodników, rusznikarzy, strażników, strzelców, rannych i żołnierzy. Poświęcono mu liczne i wspaniale dzieła. Jego męczeństwo natchnęło wielu artystów – malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy i muzyków tej miary, co Messina, Rubens, Veronese, Ribera, Guido Reni, Giorgetti, Debussy.
    W ikonografii przedstawiany jest w białej tunice lub jako piękny obnażony młodzieniec, przywiązany do słupa albo drzewa, przeszyty strzałami. Czasami u jego nóg leży zbroja. Na starochrześcijańskiej mozaice w kościele św. Piotra w Okowach w Rzymie ukazany jest jako człowiek stary z białą brodą, w uroczystym dworskim stroju. Atrybuty Świętego: krucyfiks, palma męczeństwa, włócznia, miecz, tarcza, dwie strzały w dłoniach, przybity wyrok śmierci nad głową.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lutego

    Święci Franciszek i Hiacynta Marto, dzieci fatimskie

    Zobacz także:
      •  Święty Zenobiusz, prezbiter i męczennik
      •  Święty Eleuteriusz, biskup
    ***
    Franciszek i Hiacynta Marto, kanonizowani przez papieża Franciszka w Fatimie 13 maja 2017 r., to pierwsze wyniesione na ołtarze dzieci, które nie są męczennikami.

    Święty Franciszek Marto

    Franciszek Marto urodził się 11 czerwca 1908 r. w Aljustrel w parafii Fatima, należącej do diecezji Leiria-Fatima, jako szóste z siedmiorga dzieci ubogiego małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olímpii de Jesus. 20 czerwca został ochrzczony w parafialnym kościele w Fatimie.
    Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. W wieku 8 lat rozpoczął pracę jako pastuszek, wypasając – wraz ze swoją siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos – owce należące do rodziców. W 1916 roku był świadkiem trzech objawień Anioła Pokoju, który poprosił dzieci o modlitwę do Trójcy Przenajświętszej, Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Wiosną i jesienią Anioł ukazał mu się na wzgórzu Cabeço, a latem – w pobliżu studni zwanej Arneiro.
    W 1917 r. Franciszek wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją, byli świadkami sześciu objawień maryjnych, które miały miejsce 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Podczas objawień, Franciszek widział postać Anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów.
    Wkrótce po objawieniu z 13 lipca, kiedy Maryja powierzyła dzieciom tajemnice, rodzeństwo zostało aresztowane przez władze gminy Vila Nova de Ourém, lecz pomimo dwudniowego przetrzymywania w więzieniu i zastraszania dzieci nie wyjawiły treści orędzia przekazanego im przez Matkę Bożą.
    W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę “hiszpankę”, której epidemia panowała wówczas na Półwyspie Iberyjskim. Jego choroba trwała do wiosny 1919 r. 2 kwietnia Franciszek przystąpił do pierwszej spowiedzi, a następnego dnia przyjął Pierwszą Komunię Świętą, będącą zarazem wiatykiem. Zmarł 4 kwietnia 1919 r. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie. 17 lutego 1952 r. nastąpiła ekshumacja jego ciała, które 13 marca przeniesiono do bazyliki fatimskiej.

    Święta Hiacynta Marto

    Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie.
    W 1916 r. wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją dos Santos zaczęła wypasać owce należące do rodziców i wraz rodzeństwem była świadkiem trzech objawień Anioła: wiosną i jesienią na wzgórzu Cabeço, a latem w pobliżu studni Arneiro.
    W 1917 r. wraz z bratem i kuzynką doświadczyła także sześciu objawień Matki Bożej. W przeciwieństwie do Franciszka, Hiacynta słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, choć rozmawiała z Nią jedynie Łucja.
    W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą “hiszpanką”, której powikłania doprowadziły do śmierci dziewczynki. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki w Lizbonie, a stamtąd do szpitala. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber, która przyniosła bolesne komplikacje. 16 lutego 1920 r. po raz siódmy objawiła jej się Matka Boża. Po tym widzeniu Hiacynta przestała cierpieć.
    Zmarła wieczorem 20 lutego 1920 r., a przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Cztery dni później została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i złożono obok ciała Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki.

    Święta Hiacynta Marto

    Jak pisała w swoich “Wspomnieniach” s. Łucja dos Santos, Franciszek i Hiacynta po objawieniach, pomimo dziecięcego wieku, skoncentrowali swoje życie na Bogu, modlitwie i podejmowaniu różnorodnych ofiar i cierpień w intencji grzeszników. Oprócz modlitwy i wyrzeczeń, odwiedzali i pocieszali potrzebujących, a niekiedy udzielali im także rad. O ich duchowej dojrzałości świadczy także postawa wobec własnej śmierci, przed którą dzieci pocieszały bliskich i o której mówiły, że jest przejściem do nieba i spotkaniem z Bogiem. Podczas objawień Matka Boża zapowiedziała dwójce rodzeństwa, że wkrótce zabierze ich do nieba.Proces beatyfikacyjny rodzeństwa Marto toczył się w latach 1952-1979 i zakończył się promulgacją dekretu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o heroiczności ich cnót. W 1999 r. została uznana autentyczność pierwszego z cudów za ich przyczyną, dotyczącego uzdrowienia franciszkańskiej tercjarki Marii Emilii Santos, która przez 20 lat pozostawała unieruchomiona z powodu choroby kości. Jan Paweł II beatyfikował Franciszka i Hiacyntę Marto 13 maja 2000 r. w Fatimie podczas swojej wizyty w Jubileuszowym Roku 2000.
    Następny cud uznany w procesie kanonizacyjnym dotyczył uzdrowienia brazylijskiego chłopca, do którego doszło w 2007 r. Wówczas, w trzy dni po tragicznym wypadku, podczas którego chłopiec wypadł z okna i doznał poważnych uszkodzeń mózgu, które groziły utratą życia lub głęboką niepełnosprawnością, dziecko w niewytłumaczalny sposób odzyskało zdrowie i sprawność. W marcu 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret uznający ten cud. Kanonizacji Franciszka i Hiacynty dokonał w Fatimie w 100. rocznicę objawień maryjnych papież Franciszek.Obecnie trwa proces beatyfikacyjny trzeciej uczestniczki objawień maryjnych, s. Łucji Dos Santos (1907-2005).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lutego

    Św. Agnieszka. Piękność nieskalana
    fot. Screenshot YouTube (Duszpasterstwo Niesłyszących Sandomierz)

    ***

    Św. Agnieszka. Piękność nieskalana

    Agnieszka była w starożytności jedną z najbardziej popularnych świętych. Piszą o niej św. Ambroży, św. Hieronim, papież św. Damazy, papież św. Grzegorz I Wielki i wielu innych. Jako 12-letnia dziewczynka, pochodząca ze starego rodu, miała ponieść męczeńską śmierć na stadionie Domicjana około 305 roku.

    Na miejscu “świadectwa krwi” dzisiaj jest Piazza Navona – jedno z najpiękniejszych i najbardziej uczęszczanych miejsc Rzymu. Tuż obok, nad grobem męczennicy, wzniesiono bazylikę pod jej wezwaniem, w której 21 stycznia – zgodnie ze starym zwyczajem – poświęca się dwa białe baranki.

    Według przekazów o rękę Agnieszki, która złożyć miała wcześniej ślub czystości, rywalizowało wielu zalotników, a wśród nich pewien młody rzymski szlachcic oczarowany jej urodą. Ona jednak odrzuciła wszystkich, mówiąc, że wybrała Małżonka, którego nie potrafią zobaczyć oczy śmiertelnika. Zalotnicy, chcąc złamać jej upór, oskarżyli ją, że jest chrześcijanką. Doprowadzona przed sędziego nie uległa ani łagodnym namowom, ani groźbom. Rozniecono ogień, przyniesiono narzędzia tortur, ale ona przyglądała się temu z niewzruszonym spokojem.

    Wobec tego odesłano ją do domu publicznego, ale jej postać budziła taki szacunek, że żaden z grzesznych młodzieńców odwiedzających to miejsce nie śmiał się zbliżyć do niej. Jeden, odważniejszy niż inni, został nagle porażony ślepotą i upadł w konwulsjach. Młoda Agnieszka wyszła z domu rozpusty niepokalana i nadal była czystą małżonką Chrystusa.

    Zalotnicy znów zaczęli podburzać sędziego. Bohaterska dziewica została wtedy rzucona w ogień, ale kiedy wyszła z niego nietknięta, skazano ją na ścięcie. “Udała się na miejsce kaźni – mówi św. Ambroży – szczęśliwsza niż inne, które szły na swój ślub”. Wśród powszechnego płaczu ścięto jej głowę. Poszła na spotkanie Nieśmiertelnego małżonka, którego ukochała bardziej niż życie.

    Agnieszka jest patronką dzieci, panien i ogrodników. Według legendy św. Agnieszka, całkowicie obnażona na stadionie, została rzucona na pastwę spojrzeń tłumu. Za sprawą cudu okryła się płaszczem włosów. Imię Agnieszki jest wymieniane w I Modlitwie Eucharystycznej – Kanonie rzymskim. Artyści przedstawiają Agnieszkę z barankiem, gdyż łacińskie imię Agnes wywodzi się zapewne od łacińskiego wyrazu agnus – baranek. Dlatego powstał zwyczaj, że w dzień św. Agnieszki poświęca się baranki hodowane przez trapistów w rzymskim opactwie Tre Fontane (znajdującym się w miejscu ścięcia św. Pawła), a następnie przekazuje się je siostrom benedyktynkom z klasztoru przy kościele św. Cecylii na Zatybrzu. Z ich wełny zakonnice wyrabiają paliusze, które papież nakłada co roku 29 czerwca (w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła) świeżo mianowanym metropolitom Kościoła katolickiego.

    W ikonografii św. Agnieszkę przedstawia się z barankiem mającym nimb lub z dwiema koronami – dziewictwa i męczeństwa. Nieraz obok płonie stos, na którym próbowano ją spalić. Jej atrybutami są ponadto: gałązka palmowa, kość słoniowa, lampka oliwna, lilia, miecz, zwój. W sztuce wschodniej św. Agnieszka przedstawiana jest w szatach żółtych (a nie czerwonych, jak męczennicy) i z krzyżem męczeńskim w ręce.

    za brewiarz.pl/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 stycznia

    Święty Wincenty Pallotti, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wincenty, diakon i męczennik
      •  Błogosławiona Laura Vicuña, dziewica
      •  Błogosławiony Wilhelm Józef Chaminade, prezbiter
    ***
    Święty Wincenty Pallotti

    Wincenty Pallotti urodził się 21 kwietnia 1795 r. i pracował przez całe życie w Rzymie. Matka Wincentego, Magdalena de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, a ojciec, Piotr Pallotti – zamożnym kupcem i żarliwym miłośnikiem różańca; po latach Wincenty dziękował Bogu za “świętych rodziców”. Został ochrzczony następnego dnia po narodzeniu. Otrzymał wówczas imiona: Wincenty, Alojzy, Franciszek. Był trzecim z dziesięciorga dzieci. Po ukończeniu szkoły podstawowej i gimnazjalnej Wincenty zapisał się na studia filozoficzne, a potem teologiczne na papieskim uniwersytecie “Sapienza”, które uwieńczył podwójnym doktoratem. W czasie studiów zapoznał się ze św. Kasprem del Bufalo (+ 1837). Święcenia kapłańskie otrzymał w Rzymie 16 maja 1818 roku. Jako doktor filozofii i teologii, a także magister filologii greckiej, w latach 1819-1829 wykładał na uniwersytecie. W latach 1827-1840 był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim. Przez pewien czas pełnił funkcję duszpasterza wojskowego w państwie kościelnym (1842). Tworzył szkoły wieczorowe, stowarzyszenia cechowe dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt.
    4 kwietnia 1835 roku założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, charakteryzujące się nowatorskim programem duszpasterskim, który opiera się na współpracy świeckich i duchownych. Na czele Zjednoczenia miała stać nowa rodzina zakonna, Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego (SAC), która miała spełniać zadanie animatora wszystkich dzieł katolickiego apostolatu. Nową rodzinę zakonną związał jedynie przyrzeczeniem i profesją. Do dziś centralną część tego dzieła stanowią księża i bracia pallotyni oraz siostry pallotynki. Pallotyni zatwierdzeni zostali przez Stolicę Apostolską w roku 1904. Na ziemiach polskich pallotyni pojawili się w 1907 roku, już trzy lata po zatwierdzeniu Stowarzyszenia.
    Jeszcze za swojego życia Wincenty Pallotti otrzymał zaszczytny tytuł “apostoła Rzymu” i “drugiego św. Filipa Nereusza”. Nazywa się go również prekursorem Akcji Katolickiej, która swoje apogeum osiągnęła za rządów papieża Piusa XI (1922-1939). Święty może być uważany także za ojca współczesnego ruchu ekumenicznego – zapoczątkował Oktawę Modlitw o jedność po uroczystości Objawienia Pańskiego (obecnie jest ona obchodzona w dniach 18-25 stycznia). Pozostawił po sobie wiele pism.
    Zmarł 22 stycznia 1850 r. z powodu choroby, której nabawił się spowiadając w zimnym kościele, oddawszy swój płaszcz żebrakowi. Chociaż jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się bardzo wcześnie, bo w dwa lata po jego śmierci, trwał długo właśnie z powodu rozległej działalności, jaką sługa Boży prowadził. Błogosławionym ogłosił Wincentego papież Pius XII 22 stycznia 1950 r. (dokładnie w setną rocznicę śmierci Wincentego), a do chwały świętych wyniósł go 20 stycznia 1963 r. Jan XXIII. Jest patronem hodowców winorośli.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 stycznia

    Błogosławieni
    Wincenty Lewoniuk i Towarzysze,
    męczennicy z Pratulina

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Henryk Suzo, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj Gross, męczennik
      •  Święty Ildefons, biskup
    ***
    Męczennicy z Pratulina

    Męczennicy z Pratulina byli prostymi chłopami z Podlasia. Zasłynęli niezwykłym męstwem i przywiązaniem do swej wiary podczas prześladowań Kościoła katolickiego, które miało miejsce na terenie zaboru rosyjskiego.
    Kościół unicki, będący w jedności z Rzymem, powstał na mocy Unii Brzeskiej z 1596 roku. Doprowadziła ona do zjednoczenia Kościoła prawosławnego na terenach Rzeczpospolitej z Kościołem katolickim i papieżem. Wyznawcy tego Kościoła, po zjednoczeniu, nazywani są powszechnie unitami.
    Prześladowania rosyjskie były wyjątkowo krwawe i dobrze zorganizowane. Carowie zaczynali likwidację Kościoła katolickiego od zniszczenia właśnie Kościoła unickiego. Czynili to planowo i systematycznie. W roku 1794 caryca Katarzyna II zlikwidowała Kościół unicki na podległych sobie ziemiach. W roku 1839 car Mikołaj I dokonał urzędowej likwidacji Kościoła unickiego na Białorusi i Litwie. W drugiej połowie XIX w. na terenach zajętych przez Rosję Kościół unicki istniał już tylko w diecezji chełmskiej, w Królestwie Polskim. Administracja carska zaplanowała likwidację także tego Kościoła. Car Aleksander II zaaprobował program prześladowań.
    Na styczeń 1874 roku zaplanowano wprowadzenie obrzędów prawosławnych do liturgii unickiej. Następnie mieli to zaakceptować wierni, a rząd rosyjski oficjalnie potwierdzał przystąpienie danej parafii do Kościoła prawosławnego. Wcześniej usunięto biskupa i kapłanów, którzy nie zgadzali się na reformy prowadzące do zerwania jedności z papieżem. Za swoją wierność zapłacili oni zsyłkami na Sybir, więzieniem lub usunięciem z parafii. Wierni świeccy, pozbawieni pasterzy, sami ofiarnie bronili swojego Kościoła, jego liturgii i jedności z papieżem, często nawet za cenę życia.
    W Pratulinie doszło do starcia z Kutaninem, carskim naczelnikiem powiatu. Żądał on, aby miejscowi parafianie oddali kościół nowemu duszpasterzowi. Ludność nie zgodziła się na oddanie świątyni. Mieszkańcy otrzymali kilka dni do namysłu. Kutanin powrócił do Pratulina w dniu 24 stycznia 1874 roku, ale nie sam, lecz z kozakami. Żołnierzami dowodził pułkownik Stein. Na wieść o tym przy cerkwi zebrała się niemal cała parafia. Naczelnik zażądał kluczy cerkiewnych. Straszył zgromadzonych wojskiem. Otoczył kościół, zajmując pozycje za parkanem przykościelnym.
    Unici wiedzieli, że obrona świątyni może ich kosztować utratę życia. Szli do kościoła, aby bronić wiary i byli gotowi na wszystko. Żegnali się z bliskimi w rodzinach, ubierali się odświętnie, ponieważ, jak mówili, szło o najświętsze sprawy. Nie mogąc nakłonić unitów do rozejścia się ani groźbami, ani obietnicami łask carskich, dowódca dał rozkaz strzelania do zebranych. Widząc, że wojsko ma nakaz zabijania stawiających opór, wierni uniccy uklękli na cmentarzu świątynnym i śpiewem przygotowywali się do złożenia życia w ofierze. Umierali pełni pokoju, z modlitwą na ustach, śpiewając “Święty Boże” i “Kto się w opiekę”. Nie złorzeczyli prześladowcom, gdyż jak mówili: “słodko jest umierać za wiarę”.
    Pułkownik Stein wydał rozkaz, aby żołnierze się przegrupowali, a następnie ustawili bagnety na karabinach i przygotowali do odebrania cerkwi przemocą. Wśród obrońców byli dawni żołnierze carskiej armii, którzy znali zasady wojskowego rzemiosła. Wiedzieli, że żołnierze nie mogą postępować brutalnie wobec ludności cywilnej. Wojsko przekroczyło parkan i bijąc ludzi kolbami karabinów i kłując bagnetami, torowało sobie drogę do cerkwi.Przy świątyni w Pratulinie w dniu 24 stycznia 1874 roku poniosło śmierć za wiarę i jedność Kościoła 13 unitów. Byli to:
    Wincenty Lewoniuk, lat 25, żonaty, pochodził z Woroblina. Był człowiekiem pobożnym i cieszył się uznaniem u ludzi. Jako pierwszy oddał życie w obronie świątyni.
    Daniel Karmasz, lat 48, żonaty, pochodził z Lęgów. Jego syn mówił, że ojciec był człowiekiem religijnym. Jako przewodniczący bractwa podczas obrony kościoła stanął na czele z krzyżem, który do dzisiaj jest przechowywany w Pratulinie.
    Łukasz Bojko, lat 22, kawaler, pochodził z Lęgów. Brat zaświadczył, że Łukasz był człowiekiem szlachetnym, religijnym i cieszył się dobrą opinią wśród ludzi. W czasie obrony świątyni bił w dzwony.
    Konstanty Bojko, lat 49, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był ubogim rolnikiem i sprawiedliwym człowiekiem.
    Konstanty Łukaszuk, lat 45, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był sprawiedliwym i uczciwym człowiekiem, szanowanym przez ludzi. W wyniku otrzymanych ran zmarł następnego dnia, zostawiając żonę i siedmioro dzieci.
    Bartłomiej Osypiuk, lat 30, pochodził z Bohukal. Był żonaty z Natalią i miał dwoje dzieci. Cieszył się szacunkiem mieszkańców. Był uczciwy, roztropny i pobożny. Śmiertelnie ranionego przewieziono go do domu, gdzie zmarł modląc się za prześladowców.
    Anicet Hryciuk, lat 19, kawaler, pochodził z Zaczopek. Był młodzieńcem dobrym, pobożnym i kochającym Kościół. Idąc do Pratulina z żywnością dla obrońców, powiedział do matki: “Może i ja będę godny, że mnie zabiją za wiarę”. Zginął przy świątyni 24 stycznia w godzinach popołudniowych.
    Filip Kiryluk, lat 44, żonaty, pochodził z Zaczopek. Wnuk zaświadczył, że miał opinię troskliwego ojca, dobrego i pobożnego człowieka. Zachęcał innych do wytrwania przy świątyni i sam oddał życie za wiarę.
    Ignacy Frańczuk, lat 50, pochodził z Derła. Był żonaty z Heleną. Miał siedmioro dzieci. Syn mówił, że ojciec starał się wychowywać dzieci w bojaźni Bożej. Wierność Bogu przedkładał nad wszystko. Idąc do Pratulina założył odświętne ubranie i ze wszystkimi się pożegnał, przeczuwając, że już nie wróci. Po śmierci Daniela podniósł krzyż i stanął na czele broniących świątyni.
    Jan Andrzejuk, lat 26, pochodził z Derła. Był żonaty z Mariną, miał dwóch synów. Uważany był za człowieka bardzo dobrego i roztropnego. Pełnił funkcję kantora w parafii. Odchodząc do Pratulina żegnał się ze wszystkimi, jakby to miało być ostatnie pożegnanie. Ciężko ranny przy kościele, został przewieziony do domu, gdzie niebawem zasnął w Panu.
    Maksym Gawryluk, lat 34, pochodził z Derła. Był żonaty z Dominiką. Cieszył się opinią dobrego i uczciwego człowieka. Ciężko ranny przy świątyni, umarł w domu dnia następnego.Onufry Wasyluk, lat 21, pochodził z Zaczopek. Był praktykującym katolikiem, uczciwym i szanowanym w miejscowości człowiekiem.
    Michał Wawryszuk, lat 21, pochodził z Derła. Pracował w majątku Pawła Pikuły w Derle. Cieszył się dobrą opinią. Ciężko ranny przy kościele, zmarł następnego dnia w domu.
    Męczeństwo w Pratulinie nie było faktem odosobnionym. Szczególnie od stycznia 1874 roku każda parafia unicka na Podlasiu pisała swoje męczeńskie dzieje. Car oficjalnie zlikwidował unicką diecezję chełmską w 1875 roku, a unitów zapisał wbrew ich woli do Kościoła prawosławnego. Wierni tego nie przyjęli i za swoją wierność Kościołowi katolickiemu płacili wielokrotnie śmiercią, zsyłkami na Sybir, więzieniem, karami. Pozostawionym bez pasterzy unitom z tajną posługą kapłańską śpieszyli księża katoliccy z Podlasia oraz misjonarze z Galicji i regionu poznańskiego. Mocna wiara unitów i solidarna pomoc Kościoła katolickiego pozwoliły przetrwać czas prześladowań i doczekać dekretu o wolności religijnej cara Mikołaja II z kwietnia 1905 roku. W tym właśnie roku większość unitów z Podlasia i lubelszczyzny przepisała się do parafii rzymskokatolickich, gdyż struktury Kościoła unickiego jeszcze wtedy nie istniały.
    Ponieważ o męczeństwie unitów z Pratulina zachowało się najwięcej dokumentów, biskup podlaski Henryk Przeździecki wybrał ich jako kandydatów na ołtarze i przedstawicieli wszystkich męczenników, którzy na Podlasiu oddawali życie za wiarę i jedność Kościoła.
    Unici z Pratulina i innych parafii zostali od samego początku uznani za męczenników przez swoje rodziny, przez parafian, przez lud na Podlasiu, a także przez Kościół powszechny. Hołd dla męczeńskiej śmierci unitów złożyli papieże Pius IX, Leon XIII i Pius XII. Ich ofiara pomogła mieszkańcom Podlasia zachować wiarę i tożsamość narodową w ciężkich czasach panowania ateistycznego komunizmu.
    Błogosławiony Wincenty Lewoniuk i 12 Towarzyszy byli mężczyznami w wieku od 19 do 50 lat. Z zeznań świadków i dokumentów historycznych wynika, że byli ludźmi dojrzałej wiary. Masakra przy kościele zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia żołnierza przez innego kozaka. Przerwano więc ogień i żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które otworzyli siekierą. Do świątyni wprowadzono rządowego proboszcza. Rozproszony lud zbierał swoich rannych, których było około 180 osób. Ciała zabitych leżały na cmentarzu kościelnym przez całą dobę. Potem pogrzebano je bezładnie, wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównano z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce. Zostali pogrzebani przez wojsko rosyjskie bez szacunku i bez udziału najbliższej rodziny. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku grób męczenników został należycie upamiętniony. 18 maja 1990 roku szczątki Męczenników zostały przewiezione z grobu do świątyni parafialnej.
    Obrona świątyni otoczonej uzbrojonym wojskiem nie była skutkiem chwilowego przypływu gorliwości, ale konsekwencją głębokiej wiary mieszkańców Pratulina. Męczennicy uniccy pod wieloma względami są podobni do męczenników z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy to prości wierni ginęli za odważne wyznawanie wiary w Chrystusa.
    Do grona błogosławionych męczennicy pratulińscy zostali wprowadzeni przez św. Jana Pawła II w dniu 6 października 1996 roku, w rocznicę 400-lecia zawarcia Unii Brzeskiej. Trzy lata później, w czerwcu 1999 r. w homilii podczas Mszy św. odprawianej w Siedlcach papież mówił m.in.:
    Męczennicy z Pratulina bronili Kościoła, który jest winnicą Pana. Oni tej winnicy pozostali wierni aż do końca i nie ulegli naciskom ówczesnego świata, który ich za to znienawidził. W ich życiu i śmierci wypełniła się prośba Chrystusa z modlitwy arcykapłańskiej: “Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził (…). Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. (…) Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 14-15. 17-19). Dali świadectwo swej wierności Chrystusowi w Jego świętym Kościele. W świecie, w którym żyli, z odwagą starali się prawdą i dobrem zwyciężać szerzące się zło, a miłością chcieli pokonywać szalejącą nienawiść. Tak jak Chrystus, który za nich w ofierze oddał samego siebie, by byli uświęceni w prawdzie – tak też oni za wierność prawdzie Chrystusowej i w obronie jedności Kościoła złożyli swoje życie. Ci prości ludzie, ojcowie rodzin, w krytycznym momencie woleli ponieść śmierć, aniżeli ulec naciskom niezgodnym z ich sumieniem. “Jak słodko jest umierać za wiarę” – były to ostatnie ich słowa.

    MĘCZENNICY Z PRATULINA
    Walery Eljasz-Radzikowski/Wikipedia | Domena publiczna
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 stycznia

    Święty Franciszek Salezy,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Paula Gambara Costa, tercjarka
    ***
    Św. Franciszek Salezy

    Franciszek urodził się pod Thorens (w Alpach Wysokich) 21 sierpnia 1567 r. Jego ojciec, także Franciszek, był kasztelanem w Nouvelles i miał tytuł pana di Boisy. Matka, Franciszka, pochodziła również ze znakomitego rodu Sionnaz. Spośród licznego rodzeństwa Franciszek był najstarszy.
    W domu otrzymał wychowanie głęboko katolickie. Duży wpływ na jego późniejsze życie wywarła mamka Puthod i kapelan Deage. Jednak wpływ decydujący na wychowanie syna miała matka. Wyszła za pana di Boisy, gdy miała zaledwie 15 lat. On miał wówczas 45 lat, mógł być zatem dla niej raczej ojcem niż mężem. Wychowała 13 dzieci. Jej opiece było zlecone ponadto całe gospodarstwo i służba. Franciszka umiała znaleźć czas na wszystko, była bardzo pracowita, systematyczna, spokojna i zapobiegliwa. Właśnie przykład matki będzie dla Franciszka wzorem, jaki poleci osobom żyjącym w świecie, by nawet wśród najliczniejszych zajęć umiały jednoczyć się z Panem Bogiem.
    W roku 1573 jako sześcioletni chłopiec Franciszek rozpoczął regularną naukę w kolegium w La Roche-sur-Foron. W dwa lata później został przeniesiony do kolegium w Annecy, gdzie przebywał trzy lata. W tym też czasie przyjął pierwszą Komunię świętą i sakrament bierzmowania (1577). Kiedy miał 11 lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu duchownego. Kiedy miał zaledwie 15 lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym uniwersytecie. Ponadto w kolegium jezuitów studiował klasykę. W czasie tych studiów owładnęły nim wątpliwości, czy się zbawi, czy nie jest przeznaczony na potępienie. Właśnie wtedy wystąpił we Francji Kalwin ze swoją nauką o przeznaczeniu. Franciszek odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy oddał się w niepodzielną opiekę Matki Bożej w kościele św. Stefana des Gres. Franciszek studiował ponadto na Sorbonie teologię i zagadnienia biblijne. Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się dodatkowo przez naukę języka hebrajskiego i greckiego.
    Posłuszny woli ojca, który chciał, by syn rozpoczął studia prawnicze, które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej, Franciszek udał się z Sorbony do Padwy. Studia na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem. Wybrał się następnie do Loreto, gdzie złożył ślub dozgonnej czystości (1591). Potem odbył pielgrzymkę do Rzymu (1592). Kiedy syn powrócił do domu, ojciec miał już gotowy plan: zamierzał go wprowadzić jako adwokata i prawnika do senatu w Chambery i czynił starania, by go ożenić z bogatą dziedziczką, Franciszką Suchet de Mirabel. Franciszek jednak ku wielkiemu niezadowoleniu ojca obie propozycje stanowczo odrzucił. Natomiast zgłosił się do swojego biskupa, by ten go przyjął w poczet swoich duchownych. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1593 przy niechętnej zgodzie rodziców. Jednocześnie został prepozytem kolegiaty św. Piotra, co uczyniło go drugą osobą po miejscowym biskupie.

    Święty Franciszek Salezy

    W rok potem (1594) za zezwoleniem biskupa Franciszek udał się w charakterze misjonarza do okręgu Chablais, by umocnić w wierze katolików i aby próbować odzyskać dla Chrystusa tych, którzy odpadli od wiary i przeszli na kalwinizm. Właśnie ten rejon Szwajcarii został wówczas przyłączony do Sabaudii (1593). Wśród niesłychanych trudów Franciszek musiał przełęczami pokonywać wysokości Alp, dochodzące w owych stronach do ponad 4000 m. Odwiedzał wioski i poszczególne zagrody wieśniaków. Miał dar nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi, umiał ich przekonywać, swoje spotkania okraszał złotym humorem. Na murach i parkanach rozlepiał ulotki – zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Może dlatego właśnie Kościół ogłosił św. Franciszka Salezego patronem katolickich dziennikarzy. Wśród jego cnót na pierwszy plan wybijała się niezwykła łagodność. Był z natury popędliwy i skory do wybuchów. Jednakże długoletnią pracą nad sobą potrafił zdobyć się na tyle słodyczy i dobroci, że przyrównywano go do samego Chrystusa.
    W epoce fanatyzmu i zaciekłych sporów Franciszek objawiał wprost wyjątkowy umiar i łagodność. Jego ujmująca uprzejmość i takt spowodowały, iż nazwano go “światowcem pośród świętych”. W kontaktach między ludźmi wyznawał zasadę: “Więcej much się złapie na kroplę miodu aniżeli na całą beczkę octu”. Według podania miał on w ten sposób odzyskać dla Kościoła kilkadziesiąt tysięcy kalwinów. W swojej żarliwości apostolskiej Franciszek posunął się do tego, że w przebraniu udał się do Genewy i złożył wizytę głowie Kościoła kalwińskiego, Teodorowi Beze, usiłując nakłonić go do powrotu na łono Kościoła katolickiego. Wizytę ponowił Franciszek aż trzy razy, chociaż nie dała ona konkretnych wyników.
    Misja w Chablais trwała 4 lata. W roku 1599 papież Klemens VIII mianował Franciszka biskupem pomocniczym. Po otrzymaniu sakry biskupiej Franciszek udał się ponownie do Chablais, by dokończyć tam swoją misję (1601).
    W 1602 r. został biskupem Genewy po śmierci biskupa Graniera. Z właściwą sobie żarliwością zabrał się natychmiast do dzieła. Rozpoczął od wizytacji 450 parafii swojej diecezji, położonej po większej części w Alpach. Niestrudzenie przemawiał, spowiadał, udzielał sakramentów świętych, rozmawiał z księżmi, nawiązywał bezpośrednie kontakty z wiernymi. Wizytował także klasztory. Zreformował kapitułę katedralną. Zdając sobie sprawę, jak wielkie spustoszenia może sprawić ignorancja religijna, popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Za podstawę nauczania wiary służył katechizm, ułożony niedawno przez kardynała św. Roberta Bellarmina. Sam także cały wolny czas poświęcał nauczaniu. Stworzył nowy ideał pobożności – wydobył z ukrycia życie duchowe, wewnętrzne, praktykowane w klasztorach, aby “wskazywało drogę tym, którzy żyją wśród świata”. W roku 1604 zapoznał się Franciszek ze św. Joanną Franciszką de Chantal i przy jej współpracy założył nową rodzinę zakonną sióstr Nawiedzenia NMP (wizytek). Uzyskała ona zatwierdzenie papieskie w 1618 r. W 1654 r. przybyły one do Polski i zamieszkały w Warszawie. Zaproszony do Paryża w celu odbycia konferencji (1618-1619), Franciszek zapoznał się tu ze św. Wincentym a Paulo.
    Zmarł nagle w Lyonie, w drodze powrotnej ze spotkania z królem Francji, w dniu 28 grudnia 1622 r. Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele macierzystym Sióstr Nawiedzenia. Jego serce zatrzymały jednak wizytki w Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a kanonizacja już w roku 1665. Papież Pius IX ogłosił św. Franciszka Salezego doktorem Kościoła (1877), a papież Pius XI patronem dziennikarzy i katolickiej prasy (1923). Ponadto czczony jest jako patron wizytek, salezjanów i salezjanek (Towarzystwa św. Franciszka Salezego, założonego przez św. Jana Bosko); Annecy, Chabery i Genewy.
    Jego pisma wyróżniają się tak pięknym językiem i stylem, że do dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej. Do najbardziej znanych należą: Kontrowersje, Filotea, czyli wprowadzenie do życia pobożnego (1608) i Teotym, czyli traktat o miłości Bożej (1616). Zostało także sporo jego listów (ok. 1000).
    Co roku w dzień wspomnienia św. Franciszka Salezego papież ogłasza orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. W Polsce ten dzień obchodzony jest w III niedzielę września.
    Ikonografia przedstawia św. Franciszka Salezego w stroju biskupim – w rokiecie i mantolecie lub w stroju pontyfikalnym z mitrą na głowie. Jego atrybutami są: gorejąca kula ośmiopłomienna, księga, pióro, serce przeszyte strzałą i otoczone cierniową koroną trzymane w dłoni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Św. Franciszek Salezy

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 2.03.2011

    foto: Fr Lawrence Lew OP/Flickr

    ***

    Drodzy bracia i siostry!

    «Dieu est le Dieu du coeur humain» — «Bóg jest Bogiem ludzkiego serca» (Traktat o miłości Bożej, I, XV): w tych pozornie prostych słowach odzwierciedla się duchowość św. Franciszka Salezego, wielkiego mistrza, biskupa i doktora Kościoła, o którym chciałbym wam dzisiaj mówić. Urodził się w 1567 r. w przygranicznym regionie Francji. Był synem hrabiego Boisy, ze starej szlacheckiej rodziny sabaudzkiej. Żył na przełomie XVI i XVII w., toteż przyswoił sobie najlepsze elementy nauki i zdobycze kultury kończącego się stulecia, łącząc z dziedzictwem humanizmu charakterystyczne dla prądów mistycznych otwarcie na absolut. Staranne wykształcenie otrzymał w szkole średniej w Paryżu, gdzie studiował również teologię, a potem w Padwie spełnił pragnienie swego ojca i ukończył celująco studia prawnicze, uzyskując doktorat in utroque iure — w zakresie prawa kanonicznego oraz prawa cywilnego. Gdy w pogodnym okresie młodości zaczął zastanawiać się nad myślą św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu, wpadł w głęboki kryzys i zaczął zadawać sobie pytania o swoje zbawienie wieczne i o to, co mu przeznaczy Bóg, a główne kwestie teologiczne swojej epoki przeżywał jako prawdziwy dramat duchowy. Modlił się gorąco, ale dręczyły go tak głębokie wątpliwości, że przez kilka tygodni nie mógł prawie nic jeść ani spać. W najtrudniejszym momencie próby udał się do kościoła dominikanów w Paryżu, otworzył serce i tak się modlił: «Cokolwiek się zdarzy, Panie, który masz wszystko w swoim ręku, i którego drogami są sprawiedliwość i prawda, cokolwiek rozporządziłeś w stosunku do mnie (…); Ty, który jesteś zawsze sprawiedliwym Sędzią i miłosiernym Ojcem, będę Cię miłował, Panie (…), będę Cię miłował tutaj, o mój Boże, i będę zawsze pokładał nadzieję w Twoim miłosierdziu, i zawsze będę Cię na nowo wielbił (…). O Panie Jezu, Ty będziesz zawsze moją nadzieją i moim zbawieniem w krainie żyjących» (I Proc. Canon., vol. I, art. IV). Dwudziestoletni Franciszek odnalazł pokój w radykalnej i wyzwalającej miłości Boga, która pozwala miłować Go nie prosząc o nic w zamian i ufać w miłość Bożą; nie pytać więcej, co Bóg ze mną pocznie: miłuję Go po prostu, niezależnie od tego, jak wiele mi daje lub nie daje. W ten sposób znalazł pokój, a problem predestynacji — który był przedmiotem dyskusji w tamtych czasach — rozwiązał się, ponieważ nie szukał niczego więcej niż to, co mógł mieć od Boga: po prostu Go miłował, zdawał się na Jego dobroć. Na tym polegał będzie sekret jego życia, który znalazł wyraz w jego głównym dziele, zatytułowanym: Traktat o miłości Bożej.

    Pokonując opór ojca, Franciszek poszedł za głosem Bożego powołania i 18 grudnia 1593 r. przyjął święcenia kapłańskie. W 1602 r. został biskupem Genewy, która była tak silnym ośrodkiem kalwinizmu, że siedziba biskupa znalazła się «na wygnaniu» w Annecy. Jako pasterz ubogiej i niespokojnej diecezji, znający zarówno surowość, jak i jej piękno, pisze: «Spotkałem Go [Boga] pełnego słodyczy i łagodności, pośród naszych wysokich i niedostępnych gór, gdzie wiele prostych dusz miłowało Go i adorowało prawdziwie i szczerze; a sarny i kozice biegały wśród groźnych lodów, by głosić Jego chwałę» (List do Matki de Chantal, październik 1606, w: Oeuvres, éd. Mackey, t. XIII, s.223). Oddziaływanie jego życia i nauczania na Europę tamtej epoki i w następnych stuleciach było jednakże ogromne. Był apostołem, kaznodzieją, pisarzem, człowiekiem czynu i modlitwy, z zaangażowaniem wprowadzał w życie ideały Soboru Trydenckiego; był uczestnikiem sporu i dialogu z protestantami, doświadczając coraz bardziej, że choć teologiczna dyskusja jest konieczna, to bardzo skuteczne są osobiste stosunki i miłość. Były mu powierzane misje dyplomatyczne na szczeblu europejskim, a także społeczne misje mediacyjne i pojednawcze. Św. Franciszek był jednak przede wszystkim przewodnikiem dusz: spotkanie z młodą kobietą, panią Charmoisy, natchnęło go do napisania jednej z najbardziej poczytnych książek epoki nowożytnej: Filotea, czyli droga do życia pobożnego; z jego głębokiej komunii duchowej z obdarzoną nadzwyczajną osobowością św. Joanną Franciszką de Chantal zrodziła się nowa rodzina zakonna, Zakon Nawiedzenia, nacechowany — tak jak pragnął tego Święty — przez całkowite poświęcenie się Bogu w prostocie i pokorze, w czynieniu nadzwyczajnie dobrych rzeczy zwyczajnych: «pragnę, by jedynym ideałem moich córek — pisze — było wielbienie [Naszego Pana] swoją pokorą» (List do Mgr de Marquemond, czerwiec 1615). W 1622 r., w wieku 55 lat, zakończył wypełnione apostolskimi trudami w ciężkich czasach życie.

    Franciszek Salezy żył stosunkowo krótko, ale bardzo intensywnie. Życie tego świętego jest wyrazem rzadko spotykanej pełni, przejawiającej się w spokojnych poszukiwaniach intelektualnych, ale także w bogactwie jego uczuć, w «słodyczy» jego nauczania, które wywarło wielki wpływ na świadomość chrześcijańską. W jego postępowaniu widoczne były różne aspekty, jakie pojęcie humanitas może przyjmować tak dzisiaj, jak w przeszłości: kultura i uprzejmość, wolność i delikatność, szlachetność i solidarność. W jego wyglądzie było coś z majestatu środowiska, w którym żył, z całą prostotą i naturalnością. Dawne słowa i obrazy, którymi się posługiwał, nieoczekiwanie mają w uszach dzisiejszego człowieka brzmienie ojczystego i swojskiego języka.

    Do Filotei, idealnego odbiorcy swojej Drogi do życia pobożnego (1607 r.), Franciszek Salezy kieruje wezwanie, które w tamtych czasach mogło sprawiać wrażenie rewolucyjnego. Jest to zachęta, by całkowicie oddać się Bogu, w pełni żyjąc w świecie oraz wykonując zadania związane z własnym stanem. «Moim zamiarem jest pouczyć tych, którzy żyją w mieście, w stanie małżeńskim, na dworze» (Wstępdo Drogi do życia pobożnego). Dokument, którym papież Pius IX ponad dwieście lat później ogłosi go doktorem Kościoła, kładzie nacisk na to rozszerzenie powołania do doskonałości, do świętości. Czytamy w nim: «[prawdziwa pobożność] dotarła aż do tronu królów, do namiotu dowódców wojsk, do sali, w której zasiadają sędziowie, do urzędów, sklepów, a nawet do szałasów pasterzy» (brewe Dives in misericordia, 16 listopada 1877 r.). Tak rodziło się dowartościowanie roli świeckich, troska o poświęcenie rzeczy doczesnych i uświęcenie spraw codziennych, na które położy nacisk Sobór Watykański II oraz duchowość naszych czasów. Powstawał ideał człowieczeństwa pojednanego, łączącego harmonijnie działalność w świecie i modlitwę, stan świecki i szukanie doskonałości, z pomocą łaski Bożej, która przenika człowieka i oczyszcza go, nie niszcząc, a wynosząc na Boże wyżyny. Teotymowi, dorosłemu chrześcijaninowi, dojrzałemu duchowo, dla którego kilka lat później przeznacza Traktat o miłości Bożej (1616 r.), św.Franciszek Salezy daje bardziej złożoną lekcję. Zakłada ona, na początku, precyzyjną wizję człowieka, pewną antropologię: «rozum» człowieka, co więcej — «dusza rozumna» przedstawiona w niej jest jako harmonijna budowla, świątynia, składająca się z wielu pomieszczeń rozmieszczonych wokół centrum, nazywana przez niego — i wielkich mistyków — «szczytem», «wyżyną» ducha lub «głębią» duszy. To punkt, w którym rozum, pokonawszy wszystkie stopnie, «zamyka oczy», a poznanie i miłość stają się jednym (por. księga I, rozdz. XII). W słynnym zdaniu św.Franciszek zawarł prawdę, że w swoim wymiarze teologalnym, Bożym, miłość stanowi rację istnienia wszystkich rzeczy, we wznoszeniu się ku górze bez pęknięć i przepaści: «Człowiek jest doskonałością wszechświata; duch jest doskonałością człowieka; miłość jest doskonałością ducha, a miłość chrześcijańska jest doskonałością miłości» (tamże, księga X, rozdz. I).

    W okresie bujnego rozwoju mistyki Traktat o miłości Bożej stanowi prawdziwą summę i jednocześnie fascynujące dzieło literackie. Jego opis drogi do Boga zaczyna się od tego, że uznaje on «naturalną skłonność» (tamże, księga I, rozdz. XVI), wpisaną w serce człowieka, choć jest on grzesznikiem, do umiłowania Boga ponad wszystko. Posługując się Pismem Świętym jako wzorcem, św.Franciszek Salezy mówi o zjednoczeniu Boga z człowiekiem, poprzez całą serię obrazów przedstawiających relację międzyosobową. Jego Bóg jest ojcem i panem, oblubieńcem i przyjacielem, ma cechy matki i karmicielki, jest słońcem, którego tajemniczym objawieniem jest nawet noc. Taki Bóg przyciąga do siebie człowieka więzią miłości, czyli prawdziwej wolności: «w miłości nie ma skazanych na ciężkie roboty ani niewolników, lecz wszystko sobie podporządkowuje w posłuszeństwie z tak rozkoszną siłą, że choć nic nie jest równie mocne jak miłość, to nic nie jest równie miłe jak jej siła» (tamże, księga I, rozdz. VI). W traktacie omawianego przez nas świętego znajdujemy głęboką medytację o ludzkiej woli oraz opis tego, jak ona się rodzi, przemija, umiera, aby żyć (por. tamże, księga IX, rozdz. XIII), całkowicie zdając się nie tylko na wolę Boga, ale na to, co Jemu się podoba, Jego bon plaisir — Jego upodobanie (por. tamże, księga IX, rozdz. I). W szczytowym punkcie zjednoczenia z Bogiem, oprócz porywów ekstazy kontemplacyjnej są też konkretne przejawy miłości, która staje się wrażliwa na wszystkie potrzeby innych i którą on nazywa «ekstazą życia i uczynków» (tamże, księga VII, rozdz. VI).

    Lektura książki o miłości Bożej, a zwłaszcza licznych listów, związanych z kierownictwem i przyjaźnią duchową, pozwala zauważyć, jak wielkim znawcą ludzkiego serca był św. Franciszek Salezy. Pisze w liście do św. Joanny de Chantal: «Oto reguła naszego posłuszeństwa, którą piszę wam wielkimi literami: Należy czynić wszystko z miłości, nic na siłę — bardziej kochać posłuszeństwo niż lękać się nieposłuszeństwa. Zostawiam wam ducha wolności, ale nie tego, który wyklucza posłuszeństwo, bo taka jest wolność świata, ale tego, który wyklucza przemoc, pochopność i nadmierne skrupuły» (List z 14 października 1604 r.). Nieprzypadkowo u źródeł wielu nurtów w pedagogice i duchowości naszych czasów odnajdujemy ślady tego właśnie mistrza, bez którego nie byłoby św. Jana Bosko ani heroicznej «małej drogi» św.Teresy z Lisieux.

    Drodzy bracia i siostry, w naszych czasach, gdy szukamy wolności, również w sposób burzliwy i pełen niepokoju, nie powinna nam umknąć aktualność tego wielkiego mistrza duchowości i pokoju, wpajającego swoim uczniom «ducha wolności», prawdziwej wolności, który jest uwieńczeniem fascynującego i wyczerpującego nauczania o tym, czym jest miłość. Św. Franciszek Salezy jest wzorem świadka chrześcijańskiego humanizmu; właściwym sobie stylem w często poetyckich przypowieściach przypomina, że we wnętrze człowieka wpisana jest głęboko tęsknota za Bogiem i że tylko w Nim znajduje on prawdziwą radość i najpełniejszą samorealizację.

    po polsku:

    Witam serdecznie obecnych tu Polaków. Św.Franciszek Salezy nauczał, że każdy człowiek odczuwa w swojej duszy tęsknotę za Bogiem. Tylko w Nim może znaleźć prawdziwą radość i spełnienie samego siebie. Zachęcał wszystkich, by jednoczyli się z Bogiem, trwali na modlitwie nawet wśród najbardziej licznych obowiązków. Niech ta zachęta będzie i dla nas ważnym przypomnieniem. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    L’Osservatore Romano/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 stycznia

    Nawrócenie św. Pawła, Apostoła

    Nawrócenie św. Pawła

    Szaweł urodził się w Tarsie w Cylicji (obecnie Turcja) około 5-10 roku po Chrystusie. Pochodził z żydowskiej rodziny silnie przywiązanej do tradycji. Byli niewolnikami, którzy zostali wyzwoleni. Szaweł odziedziczył po nich obywatelstwo rzymskie. Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Później przybył do Jerozolimy, aby studiować Torę. Był uczniem Gamaliela (Dz 22, 3). Gorliwość w strzeżeniu tradycji religijnej sprawiła, że mając około 25 lat stał się zdecydowanym przeciwnikiem i prześladowcą Kościoła. Uczestniczył jako świadek w kamienowaniu św. Szczepana. Około 35 roku z własnej woli udał się z listami polecającymi do Damaszku (Dz 9, 1n; Ga 1, 15-16), aby tam ścigać chrześcijan. Jak podają Dzieje Apostolskie, u bram miasta “olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» – «Kto jesteś, Panie?» – powiedział. A On: «Jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić» (Dz 9, 3-6).
    Po tym nagłym, niespodziewanym i cudownym nawróceniu przyjął chrzest i zmienił imię na Paweł.
    Po trzech latach pobytu w Damaszku oraz krótkim pobycie w Jerozolimie odbył trzy misyjne podróże: pierwszą – w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; drugą w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecią w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Św. Paweł, nazywany Apostołem Narodów, jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu.
    W Palestynie Paweł został aresztowany i był przesłuchiwany przez prokuratorów Feliksa i Festusa. Dwa lata przebywał w więzieniu w Cezarei. Gdy odwołał się do cesarza, został deportowany drogą morską do Rzymu. Dwa lata przebywał w więzieniu o dość łagodnym regulaminie. Uwolniony, udał się do Efezu, Hiszpanii (prawdopodobnie; jak podaje Klemens, “dotarł do kresu Zachodu”, a tak określano tereny Półwyspu Iberyjskiego) i na Kretę. W Efezie albo w Troadzie aresztowano go po raz drugi (64 r.). W Rzymie oczekiwał na zakończenie procesu oraz wyrok.
    Zginął śmiercią męczeńską przez ścięcie mieczem w tym samym roku co św. Piotr Apostoł (67 r.). W Rzymie w IV wieku szczątki Pawła Apostoła złożono w grobowcu, nad którym wybudowano bazylikę św. Pawła za Murami. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.W ikonografii św. Paweł przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Tylko w spotkaniu z Chrystusem rozum otwiera się naprawdę

    Saint Paul
    Bartolomeo Montagna | Public Domain

    ***

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej (Temat: Nawrócenie św. Pawła) 3.09.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Dzisiejsza katecheza będzie poświęcona temu, co przeżył św. Paweł na drodze do Damaszku i co powszechnie nazywa się jego nawróceniem. Właśnie na drodze prowadzącej do Damaszku, na początku trzeciej dekady I w., po okresie, w którym Paweł prześladował Kościół, nastąpił decydujący moment w jego życiu. Sporo o tym pisano i, oczywiście, z różnych punktów widzenia. Pewne jest, że tam dokonał się przełom, całkowite odwrócenie perspektywy. Nieoczekiwanie zaczął on uważać za «stratę» i «śmieci» to wszystko, co wcześniej stanowiło dla niego najwyższy ideał, niemal rację jego istnienia (por. Flp 3, 7-8). Cóż się wydarzyło?

    Mówią o tym dwa rodzaje źródeł. Pierwsze, najbardziej znane, to opowiadania spisane przez Łukasza, który trzykrotnie opisuje to wydarzenie w Dziejach Apostolskich (por. 9, 1-19; 22, 3-21; 26, 4-23). Przeciętny czytelnik, być może, ma skłonność do zbytniego koncentrowania uwagi na niektórych szczegółach, jak światłość z nieba, upadek na ziemię, rozlegający się głos, nieoczekiwana ślepota, uzdrowienie jakby łuski spadły z oczu oraz post. Jednak wszystkie te szczegóły odnoszą się do tego, co najważniejsze w tym wydarzeniu: zmartwychwstały Chrystus ukazuje się jako wspaniała światłość i przemawia do Szawła, zmienia jego sposób myślenia i samo jego życie. Blask zmartwychwstałego oślepia go: w ten sposób również na zewnątrz ujawnia się to, co stanowiło jego wewnętrzną rzeczywistość — jego ślepota na prawdę, na światło, którym jest Chrystus. A potem jego definitywne «tak», powiedziane Chrystusowi podczas chrztu, na nowo otwiera mu oczy, sprawia, że rzeczywiście widzi.

    W starożytnym Kościele chrzest nazywano także «oświeceniem», ponieważ sakrament ten daje światło, pozwala naprawdę widzieć. To, o czym mówi teologia, w przypadku Pawła dokonuje się również fizycznie: po uzdrowieniu z wewnętrznej ślepoty naprawdę widzi. Tak więc św. Paweł został przemieniony nie przez jakąś ideę, lecz przez wydarzenie, przez przemożną obecność Zmartwychwstałego, w którą nigdy nie będzie już mógł powątpiewać, bo tak bardzo owo wydarzenie, spotkanie było oczywiste. Zmieniło ono w sposób zasadniczy życie Pawła. W tym sensie można i trzeba mówić o nawróceniu. Spotkanie to zajmuje centralne miejsce w relacji św. Łukasza. Mógł on wykorzystać opowiadanie, które narodziło się prawdopodobnie we wspólnocie w Damaszku. Wskazuje na to koloryt lokalny — obecność Ananiasza oraz nazwa ulicy i imię właściciela domu, gdzie Paweł się zatrzymał (por. Dz 9, 11).

    Drugim źródłem wiadomości o nawróceniu są Listy św. Pawła. On sam nie mówił nigdy szczegółowo o tym wydarzeniu. Zakładał bowiem, jak sądzę, iż wszyscy znali to, co istotne z tej jego historii. Wszyscy wiedzieli, że z prześladowcy stał się gorliwym apostołem Chrystusa. A stało się to nie dzięki własnym przemyśleniom, lecz w wyniku doniosłego wydarzenia, spotkania ze Zmartwychwstałym. Chociaż Paweł nie mówi o szczegółach, wielokrotnie wspomina o tym bardzo ważnym fakcie, a mianowicie, o tym, że także on jest świadkiem zmartwychwstania Jezusa, które zostało mu objawione bezpośrednio przez Jezusa, który jednocześnie powierzył mu misję apostolską. Najwyraźniej jest to ukazane w jego opowiadaniu o tym, co stanowi wydarzenie centralne historii zbawienia: o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa oraz ukazywaniu się świadkom (por. 1 Kor 15). Posługując się słowami najstarszej tradycji, którą również on przejął od Kościoła jerozolimskiego, mówi, że Jezus, ukrzyżowany, pogrzebany i zmartwychwstały, ukazał się po swoim zmartwychwstaniu najpierw Kefasowi, czyli Piotrowi, potem Dwunastu, następnie pięciuset braciom, którzy w większości żyli jeszcze w tamtym czasie, po czym Jakubowi, a jeszcze później wszystkim apostołom. Do tego opowiadania, przejętego z tradycji, dodaje: «W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie» (1 Kor 15, 8). W ten sposób daje do zrozumienia, że to stanowi fundament jego apostolstwa i nowego życia. Mamy również inne teksty, które mówią o tym samym: «Przez Jezusa Chrystusa otrzymaliśmy łaskę apostolstwa» (por. Rz 1, 5); a także: «Czyż nie widziałem Jezusa, Pana naszego?» (1 Kor 9, 1). W tych słowach nawiązuje do czegoś, o czym wszyscy wiedzą. I wreszcie w Liście do Galatów czytamy najbardziej popularny fragment (1, 15-17): «Gdy jednak spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie, bym Ewangelię o Nim głosił poganom, natychmiast, nie radząc się ciała i krwi ani nie udając się do Jerozolimy, do tych, którzy apostołami stali się pierwej niż ja, skierowałem się do Arabii, a później znowu wróciłem do Damaszku». W tej «autoapologii» zdecydowanie podkreśla, że również on jest prawdziwym świadkiem Zmartwychwstałego, ma swoje posłannictwo, powierzone mu bezpośrednio przez Zmartwychwstałego.

    I tak możemy dostrzec, że obydwa źródła, Dzieje Apostolskie i Listy św. Pawła, są zbieżne i zgodne w podstawowym punkcie: Zmartwychwstały przemówił do Pawła, powołał go do apostolstwa, uczynił z niego prawdziwego apostoła, świadka zmartwychwstania, powierzył mu specyficzne zadanie głoszenia Ewangelii poganom, światu grecko-rzymskiemu. Jednocześnie Paweł pojął, że pomimo swej bezpośredniej relacji ze Zmartwychwstałym musi włączyć się we wspólnotę Kościoła, musi dać się ochrzcić, musi żyć w harmonii z innymi apostołami. Jedynie w tej wspólnocie ze wszystkimi będzie mógł być prawdziwym apostołem, jak pisze wyraźnie w Pierwszym Liście do Koryntian: «Tak więc czy to ja, czy inni, tak nauczamy i tak uwierzyliście» (15, 11). Istnieje tylko jedno głoszenie Zmartwychwstałego, ponieważ Chrystus jest jeden.

    Jak widać, w tych wszystkich tekstach Paweł nie interpretuje nigdy tego momentu jako nawrócenia. Dlaczego? Istnieje wiele hipotez, ale dla mnie powód jest oczywisty. Ten zwrot w jego życiu, ta przemiana całego jego istnienia nie była owocem procesu psychologicznego, dojrzewania albo intelektualnej i moralnej ewolucji, ale pochodzi z zewnątrz: nie była owocem jego myśli, lecz spotkania z Jezusem Chrystusem. W tym sensie nie było to po prostu nawrócenie, dojrzewanie jego «ja», lecz była to dla niego samego śmierć i zmartwychwstanie: obumarło jedno jego życie, a narodziło się z niego inne, nowe, z Chrystusem zmartwychwstałym. W żaden inny sposób nie można wytłumaczyć tej Pawłowej odnowy. Żadna analiza psychologiczna nie może wyjaśnić i rozwiązać tego problemu. Samo wydarzenie, decydujące spotkanie z Chrystusem stanowi klucz do zrozumienia tego, co się stało: śmierć i zmartwychwstanie, dokonane przez Tego, który się ukazał i rozmawiał z nim. W takim, głębszym sensie możemy i powinniśmy mówić o nawróceniu. To spotkanie stanowi rzeczywistą odnowę, która zmieniła wszystkie jego kryteria. Teraz może powiedzieć, że to, co wcześniej było dla niego istotne i zasadnicze, stało się dla niego «śmieciami»; nie jest już «zyskiem», lecz stratą, ponieważ teraz liczy się tylko życie w Chrystusie.

    Nie powinniśmy jednak myśleć, że było to dla Pawła wydarzenie odizolowane. Prawdą jest coś przeciwnego, ponieważ zmartwychwstały Chrystus jest światłem prawdy, światłem Boga samego. Poszerzyło to jego serce, uczyniło je otwartym na wszystkich. W tym momencie nie stracił nic z tego, co było dobre i prawdziwe w jego życiu, w jego dziedzictwie, ale pojął na nowo mądrość, prawdę, głębię prawa i proroków, przyswoił je w nowy sposób. Jednocześnie jego umysł otworzył się na mądrość pogan. Gdy całym sercem otworzył się na Chrystusa, zyskał zdolność do prowadzenia szerokiego dialogu ze wszystkimi, mógł stać się wszystkim dla wszystkich. Dzięki temu mógł rzeczywiście być apostołem pogan.

    A teraz zastanówmy się, co to oznacza dla nas? Znaczy to, że również dla nas chrześcijaństwo nie stanowi jakiejś nowej filozofii albo nowej moralności. Jesteśmy chrześcijanami tylko wówczas, gdy spotykamy Chrystusa. Oczywiście nie ukazuje się On nam w sposób tak przemożny, świetlany, jak Pawłowi, któremu ukazał się, by uczynić go apostołem wszystkich narodów. Ale również my możemy spotkać Chrystusa, czytając Pismo Święte, na modlitwie, w życiu liturgicznym Kościoła. Możemy dotknąć serca Chrystusa i poczuć, że On dotyka naszego. Jedynie dzięki osobistej relacji z Chrystusem, jedynie dzięki spotkaniu ze Zmartwychwstałym stajemy się naprawdę chrześcijanami. W ten sposób otwiera się nasz umysł, otwiera się cała mądrość Chrystusa i całe bogactwo prawdy. Tak więc prośmy Pana, by nas oświecił, by pozwolił nam w naszym świecie doświadczyć Jego obecności, i by w ten sposób obdarzył nas żywą wiarą, otwartym sercem, wielką miłością do wszystkich, miłością zdolną odnowić świat.

    Do Polaków:

    Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Św. Paweł u bram Damaszku przeżył spotkanie z Chrystusem. To doświadczenie dało początek jego apostolskiej misji. Za jego wstawiennictwem proszę Boga, abyśmy wszyscy umieli dostrzegać Chrystusa obecnego w naszym życiu i byśmy byli Jego świadkami. Niech Bóg wam błogosławi.

    L’Osservatore Romano/opoka.pl/ opr. mg/mg

    ___________________________________________________________________________________

    Nawrócenie jest drogą do jedności chrześcijan

    ze strony Księży Marianów

    ***

    Rozważanie papieża Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 25.01.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    W Ewangelii dzisiejszej niedzieli rozbrzmiewają słowa, którymi Jezus rozpoczął głoszenie nauki w Galilei: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15). I właśnie dziś, 25 stycznia, obchodzimy Wspomnienie Nawrócenia św. Pawła. Ten korzystny zbieg okoliczności — zwłaszcza w obecnym Roku św. Pawła — pozwala nam zrozumieć prawdziwe znaczenie ewangelicznego nawrócenia — metànoia — na podstawie doświadczenia Apostoła. Prawdę mówiąc w przypadku Pawła niektórzy wolą nie używać tego określenia, ponieważ — jak twierdzą — on już był wierzącym, wręcz gorliwym żydem, nie przeszedł zatem drogi od niewiary do wiary, od bożków do Boga, ani nie musiał porzucić wiary żydowskiej, by przylgnąć do Chrystusa. W rzeczywistości doświadczenie Apostoła może być wzorem każdego autentycznego nawrócenia chrześcijańskiego.

    Nawrócenie Pawła zrodziło się ze spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem; to spotkanie radykalnie zmieniło jego życie. Na drodze do Damaszku Szaweł przeżył to, do czego wzywa Jezus w dzisiejszej Ewangelii: nawrócił się, ponieważ dzięki Bożemu światłu «uwierzył w Ewangelię». Jego i nasze nawrócenie polega na tym, by uwierzyć w umarłego i zmartwychwstałego Jezusa i otworzyć się na światło Jego Bożej łaski. Szaweł zrozumiał wówczas, że jego zbawienie nie było uzależnione od dobrych uczynków, których spełnienie nakazywało prawo, ale od tego, że Jezus umarł również za niego — prześladowcę — i zmartwychwstał. Ta prawda, która dzięki chrztowi oświeca egzystencję każdego chrześcijanina, zmienia kompletnie sposób, w jaki żyjemy. Nawrócić się znaczy, również dla każdego z nas, uwierzyć, że Jezus «wydał za mnie samego siebie», umierając na krzyżu (por. Ga 2, 20), zmartwychwstał i żyje ze mną i we mnie. Zawierzając mocy Jego przebaczenia, pozwalając, by On wziął mnie za rękę, mogę wydostać się z ruchomych piasków pychy i grzechu, kłamstwa i smutku, egoizmu i wszelkich fałszywych pewników, by poznać bogactwo Jego miłości i nim żyć.

    Drodzy przyjaciele, wezwanie do nawrócenia, wzmocnione przez świadectwo św. Pawła, dziś, gdy kończy się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, ma szczególną wymowę, także w sensie ekumenicznym. Apostoł wskazuje nam, jaka powinna być nasza duchowa postawa, abyśmy mogli robić postępy na drodze do jedności. «Nie [mówię], że już [to] osiągnąłem i już się stałem doskonały, lecz pędzę, abym też [to] zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa» (Flp 3, 12). Naturalnie my, chrześcijanie, nie osiągnęliśmy jeszcze pełnej jedności, która jest naszym celem, lecz jeśli pozwolimy Panu Jezusowi, by nas nieustannie nawracał, z pewnością nam się to uda. Niech Błogosławiona Dziewica Maryja, Matka jednego i świętego Kościoła, wyprosi dla nas dar prawdziwego nawrócenia, aby jak najszybciej urzeczywistniło się pragnienie Chrystusa: ut unum sint. Jej zawierzmy modlitewne spotkanie, któremu będę przewodniczył dziś po południu w bazylice św. Pawła za Murami i w którym wezmą udział jak co roku przedstawiciele Kościołów i Wspólnot kościelnych, istniejących w Rzymie.

    Światowy Dzień Chorych na Trąd

    Dziś przypada Światowy Dzień Chorych na Trąd, wprowadzony 55 lat temu przez Raoula Follereau. Kościół, naśladując Jezusa, otaczał zawsze szczególną troską osoby dotknięte tą chorobą, o czym świadczy również przesłanie, rozpowszechnione kilka dni temu przez Papieską Radę ds. Duszpasterstwa Chorych i Służby Zdrowia. Cieszę się, że Organizacja Narodów Zjednoczonych poprzez niedawno ogłoszoną deklarację Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka wezwała państwa do opieki nad chorymi na trąd i ich krewnymi. Ze swej strony zapewniam ich o modlitwie i jeszcze raz zachęcam do dalszej pracy wszystkich, którzy wraz z nimi walczą o pełne odzyskanie zdrowia i udaną integrację społeczną.

    Nowy rok księżycowy

    W różnych krajach Azji Wschodniej trwają przygotowania do obchodów nowego roku księżycowego. Życzę ich mieszkańcom, by świętowali w radości. Radość jest wyrazem życia w harmonii z samym sobą, a można to osiągnąć tylko poprzez życie w harmonii z Bogiem i Jego stworzeniem. Oby żywa radość panowała zawsze w sercach wszystkich obywateli tych drogich mi krajów i promieniowała na świat!

    «Karawana Pokoju»

    A teraz bardzo serdecznie pozdrawiam dzieci z rzymskiej Akcji Katolickiej oraz kilku rzymskich parafii i szkół, które zorganizowały tradycyjną «Karawanę Pokoju». Pozdrawiam Kardynała Wikariusza, który im towarzyszy. Drogie dzieci, dziękuję wam za wierność, z jaką angażujecie się na rzecz pokoju, co wyraża się nie tylko w słowach, ale poprzez wybory i przedsięwzięcia, o czym opowie wasza przedstawicielka — Mariam, która pochodzi z Erytrei, ale teraz jest rzymianką i będzie do was mówić. Oddaję jej teraz głos.

    po polsku:

    Serdeczne pozdrowienie kieruję do Polaków. Obchodzimy dziś wspomnienie Nawrócenia św. Pawła Apostoła. W tym dniu szczególnie przemawia do nas wezwanie Chrystusa: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15). Na drodze realizacji tego wezwania niech towarzyszy wszystkim Boża łaska i błogosławieństwo.

    L’Osservatore Romano/opoka.pl opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 stycznia

    Święci biskupi Tymoteusz i Tytus

    Zobacz także:
      •  Święci Robert, Alberyk i Stefan, opaci
      •  Święta Paula, wdowa
    ***
    TIMOTHY
    Lawrence OP CC
    ***
    Tymoteusz był wiernym i oddanym uczniem oraz współpracownikiem św. Pawła. Św. Paweł nazywa go “najdroższym synem” (1 Kor 4, 17), “bratem” (1 Tes 3, 2), “pomocnikiem” (Rz 16, 21), którego wspomina ze łzami w oczach (2 Tm 1, 4).
    Kiedy Apostoł Narodów zatrzymał się w czasie swojej drugiej podróży w miasteczku Listra, nawrócił dwie Żydówki: kobietę imieniem Lois i jej córkę, Eunikę. Synem tejże Euniki, a wnukiem Lois był św. Tymoteusz. Jego ojcem był zamożny Grek, poganin, który jednak pozwolił babce i matce wychować Tymoteusza w wierze mojżeszowej. Tymoteusz był młodzieńcem wykształconym. Znał Pismo święte i często się w nim rozczytywał. Wyróżniał się dobrymi obyczajami. Chrzest przyjął z rąk św. Pawła. Dlatego słusznie Apostoł nazywał go swoim synem. Dla ułatwienia Tymoteuszowi pracy wśród rodaków św. Paweł poddał go obrzezaniu.
    Św. Paweł często wysyłał Tymoteusza w trudnych i poufnych sprawach do poszczególnych gmin, które założył, m.in. do Koryntu, Filippi i Tesalonik. Jego też wyznaczył na biskupa Efezu, ówczesnej metropolii Małej Azji i stolicy rzymskiej prowincji. W czasie swoich podróży po Małej Azji, Achai (Grecji) i do Jerozolimy św. Paweł zabierał ze sobą Tymoteusza do pomocy w posłudze apostolskiej. Święty uczeń dzielił także ze swoim mistrzem więzienie w Rzymie (Flp 2, 19-23). Dwa Pawłowe listy do Tymoteusza znajdują się w kanonie ksiąg Nowego Testamentu. Paweł wydaje mu najpiękniejsze świadectwo i daje pouczenia, jak ma rządzić Kościołem w Efezie.
    Według podania, kiedy św. Jan Apostoł przybył do Efezu, Tymoteusz oddał się do jego dyspozycji. Kiedy zaś Apostoł został skazany na banicję na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana, Tymoteusz miał na nowo objąć biskupstwo w tym mieście.
    Tradycja głosi, że Tymoteusz miał ponieść śmierć męczeńską za Trajana z rąk rozjuszonego tłumu pogańskiego, kiedy miał odwagę publicznie zaprotestować przeciwko krwawym igrzyskom. Tłum miał rzucić się na starca i tak go pobić, że ten niebawem wyzionął ducha. Martyrologium Rzymskie podaje jeszcze inną wersję, że biskup miał występować przeciwko czci pogańskiej bogini Diany, która w Efezie miała swoje centralne sanktuarium. Możliwe, że obie przyczyny były powodem jego śmierci około roku 97. Dlatego do roku 1969 św. Tymoteusz odbierał chwałę jako męczennik. Ostatnia reforma liturgii czci go jednak jako wyznawcę w przekonaniu, że ostatnie chwile życia Tymoteusz spędził nie jako męczennik, mimo że w latach swojego pasterzowania wiele musiał wycierpieć dla sprawy Chrystusa.
    Jego relikwie przeniesiono z Efezu do Konstantynopola (356 r.) i umieszczono w bazylice Dwunastu Apostołów. W XII w. krzyżowcy wywieźli je do włoskiego miasta Termoli. Zamurowane, zostały odnalezione przypadkiem 7 maja 1945 roku.
    W ikonografii św. Tymoteusz przedstawiany jest w tunice lub jako biskup w liturgicznych szatach. U jego stóp leżą kamienie.

    Tytus znany jest wyłącznie z listów św. Pawła. Pochodził z rodziny grecko-rzymskiej, zamieszkałej w okolicy Antiochii Syryjskiej. Stamtąd bowiem Apostoł zabrał go do Jerozolimy. Został ochrzczony przez św. Pawła przed soborem apostolskim w 49 r. Obok Tymoteusza i św. Łukasza Ewangelisty Tytus należał do najbliższych i najbardziej zaufanych uczniów św. Pawła Apostoła. Towarzyszył mu w podróżach i na soborze apostolskim w Jerozolimie. Dowodem wyjątkowego zaufania, jakim młodego człowieka darzył św. Paweł, były delikatne misje, jakie mu powierzał. Jego to właśnie wysłał do Koryntu. Nie pozwolił go też obrzezać w przekonaniu, że jego praca apostolska będzie rozwijać się nie wśród Żydów, ale wśród pogan. W swoich Listach Apostoł Narodów oddaje Tytusowi najwyższe pochwały. Jeden list skierował wyłącznie do niego – tekst ten został włączony do kanonu Nowego Testamentu. Około roku 63 Paweł ustanowił Tytusa biskupem gminy chrześcijańskiej na Krecie.
    Tytus zmarł mając 94 lata. Według podania miał ponieść śmierć męczeńską w mieście Gortyna na Krecie za panowania cesarza Domicjana (81-96). Od roku 1969 Kościół zachodni, rzymski, oddaje mu cześć jako wyznawcy. Jego śmiertelne szczątki złożono w miejscu jego śmierci. Św. Andrzej z Jerozolimy, metropolita Krety (712-740), wygłosił ku czci św. Tytusa płomienne kazanie, nazywając go fundatorem Kościoła na Krecie, jego pierwszym pasterzem, kolumną, bramą obronną i ojcem wyspy. Po najeździe Saracenów na Kretę odnaleziono tylko relikwię jego głowy i umieszczono ją w relikwiarzu (823). W roku 1662 Wenecjanie zabrali ją do swego miasta i umieścili w bazylice św. Marka. Paweł VI w ramach ducha ekumenicznego zbliżenia nakazał tę relikwię zwrócić Kościołowi prawosławnemu. Wśród wielkich uroczystości została przewieziona na Kretę (12 maja 1966 roku) i umieszczona w mieście Heraklion (Iraklion).
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutem jest księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Tymoteusz i Tytus – najbliżsi współpracownicy Pawła

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 13.12.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Po obszernym omówieniu postaci wielkiego apostoła św. Pawła dziś przyglądniemy się jego dwóm najbliższym współpracownikom: Tymoteuszowi i Tytusowi. Są oni adresatami trzech listów, które tradycja przypisuje Pawłowi — dwa z nich skierowane są do Tymoteusza, a jeden do Tytusa.

    Tymoteusz to imię greckie, oznacza ono: «ten, który czci Boga». Łukasz wymienia go sześć razy w Dziejach Apostolskich, natomiast Paweł w swoich listach aż siedemnaście (ponadto raz występuje w Liście do Hebrajczyków). Stąd wniosek, iż cieszył się on wielkim poważaniem św. Pawła, chociaż Łukasz nie uważa za konieczne opowiedzenie o wszystkim, co go dotyczy. Apostoł w istocie powierzał mu ważne misje i widział w nim niemal swoje alter ego, jak wynika z jego wielkiej pochwały tego współpracownika, zawartej w Liście do Filipian: «Nie mam bowiem nikogo równego mu duchem (isópsychon), kto by się szczerze zatroszczył o wasze sprawy» (2, 20).

    Tymoteusz urodził się w Listrze (ok. 200 km na północny zachód od Tarsu), jego matka była Żydówką, a ojciec poganinem (por. Dz 16, 1). Fakt, że matka żyła w mieszanym małżeństwie i syn nie został obrzezany, pozwala nam przypuszczać, że Tymoteusz wzrastał w rodzinie nie bardzo praktykującej, choć napisane jest, że od dzieciństwa znał Pisma (por. 2 Tm 3, 14). Znamy imię jego matki — Eunice, a także jego babki — Lois (2 Tm 1, 5). Gdy Paweł nawiedził Listrę na początku drugiej podróży misyjnej, wybrał Tymoteusza na towarzysza, ponieważ «bracia z Listry i Ikonium dawali o nim dobre świadectwo» (Dz 16, 2), lecz obrzezał go «ze względu na Żydów, którzy mieszkali w tamtejszych stronach» (Dz 16, 3). Wraz z Pawłem i Sylasem Tymoteusz przemierzył Azję Mniejszą aż do Troady, skąd udał się do Macedonii. Wiemy również, że w Filippi, gdzie Paweł i Sylas zostali oskarżeni o zakłócanie porządku publicznego i uwięzieni za to, że sprzeciwili się wykorzystywaniu młodej dziewczyny jako wieszczki przez pewne osoby pozbawione skrupułów (por. Dz 16, 16-40), Tymoteusz został oszczędzony. Kiedy następnie Paweł był zmuszony udać się aż do Aten, Tymoteusz dołączył do niego w tym mieście i stamtąd został posłany do młodego Kościoła w Tesalonice, aby uzyskał wiadomości i umocnił go w wierze (por. 1 Tes 3, 1-2). Spotkał się znów z Apostołem w Koryncie, gdzie przyniósł mu dobre wieści o Tesaloniczanach, i współpracował z nim w ewangelizowaniu tego miasta (por. 2 Kor 1, 19).

    Spotykamy na nowo Tymoteusza w Efezie podczas trzeciej podróży misyjnej Pawła. Prawdopodobnie stamtąd Apostoł pisał do Filemona oraz do Filipian, i w obydwu listach Tymoteusz występuje jako jeden z nadawców (por. Flm 1; Flp 1, 1). Z Efezu Paweł wysłał go do Macedonii wraz z niejakim Erastem (por. Dz 19, 22), a potem również do Koryntu z zadaniem zawiezienia tam listu, w którym polecił Koryntianom, by go dobrze przyjęli (por. 1 Kor 4, 17; 16, 10-11). Występuje również w Drugim Liście do Koryntian jako jeden z nadawców, a kiedy Paweł pisze z Koryntu List do Rzymian, załącza w nim — obok pozdrowień od innych, również od Tymoteusza (por. Rz 16, 21). Z Koryntu uczeń wyruszył do Troady, położonej na azjatyckim wybrzeżu Morza Egejskiego, i tam czekał na Apostoła zdążającego do Jerozolimy pod koniec trzeciej wyprawy misyjnej (por. Dz 20, 4). Od tego momentu starożytne źródła zamieszczają tylko jedną wzmiankę o życiu Tymoteusza w Liście do Hebrajczyków. Czytamy: «Wiedzcie, że brat nasz, Tymoteusz, został zwolniony. Jeśli tylko wnet przybędzie, z nim razem zobaczę was» (13, 23). Konkludując, możemy powiedzieć, że Tymoteusz jawi się jako pasterz wielkiego formatu. Według późniejszej Historii kościelnej Euzebiusza, Tymoteusz był pierwszym biskupem Efezu (por. 3, 4). Część jego relikwii od r. 1239 znajduje się we Włoszech w katedrze w Termoli, w regionie Molise, dokąd dotarły z Konstantynopola.

    Jeżeli chodzi o postać Tytusa, którego imię pochodzi z łaciny, wiemy, że z urodzenia był Grekiem, czyli poganinem (por. Ga 2, 3). Paweł zabrał go ze sobą do Jerozolimy na tak zwany sobór apostolski, na którym zostało uroczyście zaakceptowane głoszenie poganom Ewangelii wolnej od uwarunkowań prawa Mojżeszowego. W skierowanym do niego liście Apostoł wychwala go, nazywając «dzieckiem swym prawdziwym we wspólnej wierze» (por. Tt 1, 4). Po wyjeździe Tymoteusza z Koryntu Paweł wysłał tam Tytusa, powierzając mu zadanie nakłonienia tej krnąbrnej wspólnoty do posłuszeństwa. Tytus przywrócił pokój między Kościołem Koryntu i Apostołem, który napisał do tej wspólnoty następujące słowa: «Pocieszyciel pokornych, Bóg, podniósł i nas na duchu przybyciem Tytusa. Nie tylko zresztą jego przybyciem, ale i pociechą, jakiej doznał wśród was, gdy nam opowiadał o waszej tęsknocie, o waszych łzach, o waszym zabieganiu o mnie (…). Tak więc doznaliśmy pociechy. A radość nasza spotęgowała się jeszcze bardziej przez tę radość, jakiej doznał Tytus, przez was wszystkich podniesiony na duchu» (2 Kor 7, 6-7. 13). Tytus został później jeszcze raz posłany do Koryntu przez Pawła — który pisze o nim: «jest moim towarzyszem i trudzi się ze mną dla was» (2 Kor 8, 23) — aby zorganizował tam zbiórkę na rzecz chrześcijan w Jerozolimie (por. 2 Kor 8, 6). Dalsze wiadomości pochodzące z listów pasterskich podają, że był biskupem Krety (por. Tt 1, 5), skąd na zaproszenie Pawła dołączył do Apostoła w Nikopolis w Epirze (por. Tt 3, 12). Następnie udał się do Dalmacji (por. 2 Tm 4, 10). Nie posiadamy innych informacji o późniejszych podróżach Tytusa i o jego śmierci.

    Konkludując, jeśli rozpatrujemy łącznie te dwie postaci, Tymoteusza i Tytusa, uświadamiamy sobie pewne bardzo znaczące fakty. Najważniejszym jest ten, że Paweł miał współpracowników w wypełnianiu swoich misji. Niewątpliwie pozostaje on Apostołem przez antonomazję, założycielem i pasterzem wielu Kościołów. Widać jednak jasno, że nie czynił wszystkiego sam, ale opierał się na zaufanych osobach, dzielących jego trudy i odpowiedzialne zadania. Następna uwaga dotyczy dyspozycyjności tych współpracowników. Źródła dotyczące Tymoteusza i Tytusa wyraźnie ukazują ich gotowość do podejmowania różnych zadań, polegających często na reprezentowaniu Pawła, także w niełatwych sytuacjach. Jednym słowem, uczą nas oni służyć ofiarnie Ewangelii, ze świadomością, że oznacza to również służbę samemu Kościołowi. Na koniec przyjmijmy polecenie Apostoła Pawła, przeznaczone dla Tytusa w skierowanym do niego liście: «chcę, abyś z całą stanowczością o tym mówił, że ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o pełnienie dobrych czynów» (Tt 3, 8). Przez nasze konkretne zaangażowanie powinniśmy i możemy odkryć prawdę tych słów i właśnie w tym czasie Adwentu spełniać wiele dobrych uczynków, by w ten sposób otworzyć bramy świata Chrystusowi, naszemu Zbawicielowi.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Święci Tymoteusz i Tytus, których dzisiaj wspominamy, to dwaj najbliżsi współpracownicy św. Pawła, towarzysze jego podróży misyjnych. Tymoteusz urodził się w Listrze w Azji Mniejszej. Jego ojciec był poganinem, matka Eunice — Żydówką. Przy boku św. Pawła pełnił posługę misyjną w Troadzie, Macedonii, Atenach, Tesalonice, Koryncie. Był pierwszym biskupem Efezu. Cieszył się wielkim autorytetem. Jego relikwie znajdują się w katedrze w Termoli.

    Św. Tytus był chrześcijaninem nawróconym z pogaństwa. Szczególnie umiłowany przez św. Pawła, towarzyszył mu na Soborze Jerozolimskim. Współpracował z Apostołem Narodów w Efezie i Macedonii. Został przez niego posłany do niepokornej wspólnoty Kościoła w Koryncie, a także był jego następcą w pierwszej gminie chrześcijańskiej na Krecie. Obydwaj święci, Tymoteusz i Tytus, są dla nas przykładem odpowiedzialności apostolskiej, poświęcenia w posłudze Ewangelii i oddania Kościołowi.

    Słowo Benedykta XVI do Polaków:

    Witam i pozdrawiam serdecznie Polaków. Św. Paweł w Liście do Tytusa zachęca: «ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o pełnienie dobrych czynów. Jest to dobre i pożyteczne dla ludzi» (Tt 3, 8). Miejmy to na uwadze szczególnie teraz, w Adwencie, gdy myślimy o ostatecznym przyjściu Chrystusa. Niech w tym czasie nie zabraknie naszych dobrych czynów. Z serca wam błogosławię.

    L’Osservatore Romano/opoka.pl/ opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 stycznia

    Błogosławiony Jerzy Matulewicz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk de Ossó y Cervelló, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jerzy Matulewicz
    Jerzy urodził się 13 kwietnia 1871 roku w wielodzietnej rodzinie litewskiej, we wsi Lugine koło Mariampola na Litwie. Oboje rodzice umarli, gdy był małym dzieckiem. Był wychowywany przez swojego starszego brata Jana, niezwykle surowego i wymagającego człowieka. Pomimo kłopotów zdrowotnych i materialnych – często nie miał za co kupić podręczników – uczył się dobrze dzięki swojej niezwykłej pilności i pracowitości. Po kilku latach nauki na prawach eksternisty w gimnazjum (od 1883 r.) zachorował na gruźlicę kości. Musiał posługiwać się kulami. Choroba ta gnębiła go do końca życia. Już w gimnazjum pragnął zostać kapłanem. Jednakże dopiero w 1891 roku, jako dwudziestoletni młodzieniec, wstąpił do seminarium duchownego w Kielcach. Wówczas też zmienił swoje nazwisko z Matulaitis na Matulewicz. Zapamiętano go jako kleryka pełnego spokoju, wewnętrznej równowagi, otwartego i pracowitego. Gdy władze carskie zamknęły seminarium, kontynuował naukę w Warszawie, a następnie w Petersburgu. Tu przyjął święcenia kapłańskie 31 grudnia 1898 roku. W następnym roku ukończył Akademię Petersburską jako magister teologii. Doktorat uzyskał na uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim.
    Powrócił do Kielc, gdzie podjął zajęcia jako profesor seminarium (do 1904 r.). Postępująca gruźlica kości spowodowała, że musiał poddać się ciężkiej operacji w jednym z warszawskich szpitali. Po kuracji rozwinął działalność społeczną w Warszawie, zakładając m.in. Stowarzyszenie Robotników Katolickich oraz gimnazjum na Bielanach. W 1907 roku objął katedrę socjologii w Akademii Duchownej w Petersburgu. Dojrzał w nim wówczas zamiar odnowienia i zreformowania zakonu marianów, skazanego przez władze carskie na wymarcie. 29 sierpnia 1909 roku, w kaplicy biskupiej w Warszawie, złożył śluby zakonne na ręce ostatniego żyjącego marianina ojca Wincentego Senkusa. Rok później ułożył nowe konstytucje dla marianów, którzy odtąd mieli być zgromadzeniem ukrytym. Jeszcze w tym samym roku Pius X potwierdził regułę. Pierwszy nowicjat odnowionej wspólnoty złożony z 2 profesorów i jednego ucznia został utworzony w Petersburgu. W 1911 r. we Fryburgu Szwajcarskim powstał drugi nowicjat, następnie powstał dom zakonny w Chicago, a podczas I wojny światowej dom na Bielanach pod Warszawą. W 1911 roku Jerzy Matulewicz został generałem zakonu, którym kierował do śmierci.
    Po zakończeniu działań wojennych ojciec Jerzy powołał Zgromadzenie Sióstr Ubogich Niepokalanego Poczęcia NMP, które szybko rozprzestrzeniło się na Litwie i w Ameryce. Założył również Zgromadzenie Sióstr Służebnic Jezusa w Eucharystii oraz wspierał zgromadzenia założone przez bł. o. Honorata Koźmińskiego. W 1918 roku Benedykt XV mianował go biskupem wileńskim. Udało mu się umocnić katolicyzm w diecezji. Na własną prośbę został zwolniony z obowiązków biskupa w sierpniu 1925 roku. Pragnął poświęcić się całkowicie kierowaniu zgromadzeniem marianów, lecz już w grudniu tego samego roku został mianowany wizytatorem apostolskim na Litwie. W ciągu dwóch następnych lat nieludzkimi wprost wysiłkami udało mu się zorganizować życie katolickie w tym kraju i naprawić stosunki ze Stolicą Apostolską.
    W trakcie prac nad zatwierdzeniem konkordatu, ojciec Jerzy umarł nagle po nieudanej operacji 27 stycznia 1927 r. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1987 roku podczas uroczystości z okazji 600-lecia Chrztu Litwy. Jego relikwie spoczywają w kościele w Mariampolu. Jest jednym z patronów Litwy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 stycznia

    Święty Tomasz z Akwinu,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Święty Tomasz z Akwinu
    Tomasz urodził się na zamku Roccasecca niedaleko Akwinu (Włochy) w 1225 r. Jego ojciec, rycerz Landulf, był z pochodzenia Lombardczykiem, matka zaś była Normandką. Kiedy chłopiec miał 5 lat, rodzice oddali go w charakterze oblata do opactwa na Monte Cassino. Jednak Opatrzność miała inne zamiary wobec młodzieńca. Z niewyjaśnionych przyczyn opuścił on klasztor i udał się do Neapolu, gdzie studiował na tamtejszym uniwersytecie. Tam zapoznał się z niedawno założonym przez św. Dominika (+ 1221) Zakonem Kaznodziejskim. Rok wstąpienia do tego zakonu nie jest bliżej znany. Święty miał wtedy ok. 20 lat. Spotkało się to z dezaprobatą rodziny. Wszelkimi sposobami, włącznie z dwuletnim aresztem domowym, próbowano zmienić jego decyzję; bezskutecznie. Wysłano nawet jego własną siostrę, Marottę, by mu dominikanów “wybiła z głowy”. Tomasz jednak umiał tak do niej przemówić, że sama wstąpiła do benedyktynek.
    Przełożeni wysłali go na studia do Rzymu, a stamtąd około roku 1248 do Kolonii, gdzie wykładał na tamtejszym uniwersytecie głośny uczony dominikański, św. Albert Wielki (+ 1260), który miał wypowiedzieć prorocze słowa o Tomaszu: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”. W Kolonii Tomasz przyjął święcenia kapłańskie. Po chlubnym ukończeniu studiów przełożeni wysłali go do Paryża, by na tamtejszej Sorbonie wykładał teologię. Był najpierw bakałarzem nauk biblijnych (1252-1253), z kolei wykładał Sentencje Piotra Lombarda (1253-1255). Zadziwiał wszystkich jasnością wykładów, wymową i głębią. Stworzył własną metodę, w której najpierw wysuwał trudności i argumenty przeciw danej prawdzie, a potem je kolejno zbijał i dawał pełny wykład.
    Na skutek intryg, jakie przeciwnicy dominikanów rozbudzili na Sorbonie, Tomasz po siedmiu latach powrócił do Włoch. Na kapitule generalnej został mianowany kaznodzieją (1260). Przez pewien czas prowadził także wykłady na dworze papieskim Urbana IV (1261-1265). W latach 1265-1267 przebywał ponownie w domu generalnym Zakonu – w klasztorze św. Sabiny w Rzymie. W latach 1267-1268 przebywał w Viterbo jako kaznodzieja papieski.
    Kiedy ucichła burza w Paryżu, przełożeni ponownie wysłali swojego czołowego teologa do Paryża (1269-1272). Po trzech latach wrócił do Włoch i wykładał na uniwersytecie w Neapolu (1272-1274). W tym samym czasie kapituła generalna zobowiązała go, aby zorganizował teologiczne studium generale dla Zakonu. Tomasz upatrzył sobie na miejsce tychże studiów Neapol.
    W roku 1274 papież bł. Grzegorz X zwołał do Lyonu sobór powszechny. Zaprosił także Tomasza z Akwinu. Tomasz jednak, mając 48 lat, po krótkiej chorobie zmarł w drodze na sobór w opactwie cystersów w Fossanuova dnia 7 marca 1274 roku. Z tego właśnie powodu do roku 1969 doroczną pamiątkę św. Tomasza Kościół obchodził właśnie 7 marca, w dzień śmierci. Ten dzień przypada jednak prawie zawsze w Wielkim Poście. Dlatego reforma liturgiczna doroczne wspomnienie świętego przesunęła wyjątkowo na 28 stycznia – a więc na dzień przeniesienia jego relikwii do Tuluzy w 1369 r.Akwinata wsławił się szczególnie niewinnością życia oraz wiernością w zachowywaniu obserwancji zakonnych. Właściwe Zakonowi zadanie, jakim jest służba Słowu Bożemu w dobrowolnym ubóstwie, znalazło u niego wyraz w długoletniej pracy teologicznej: w gorliwym poszukiwaniu prawdy, którą należy nieustannie kontemplować i przekazywać innym. Dlatego wszystkie swoje zdolności oddał wyłącznie na służbę prawdy. Sam starał się ją posiąść, skądkolwiek by pochodziła, i ogromnie pragnął dzielić się nią z innymi. Odznaczał się pokorą oraz szlachetnym sposobem bycia.
    Kaznodzieja, poeta, ale przede wszystkim wielki myśliciel, człowiek niezwykłej wiedzy, którą umiał połączyć z niemniej wielką świętością. Powiedziano o nim, że “między uczonymi był największym świętym, a między świętymi największym uczonym”. W swej skromności kilkakrotnie odmawiał propozycji zostania biskupem.Stworzył zwarty system nauki filozoficznej i teologii katolickiej, zwany tomizmem. Wywarł głęboki wpływ na ukierunkowanie zachodniej myśli chrześcijańskiej. Spuścizna literacka św. Tomasza z Akwinu jest olbrzymia. Wprost wierzyć się nie chce, jak wśród tak wielu zajęć mógł napisać dziesiątki tomów. Wyróżniał się umysłem nie tylko analitycznym, ale także syntetycznym. On jedyny odważył się dać panoramę całej nauki filozofii i teologii katolickiej w systemie zdumiewająco zwartym. Do najważniejszych jego dzieł należą: Summa contra gentiles, czyli apologia wiary przeciwko poganom, Kwestie dysputowane, Komentarz do “Sentencji” Piotra LombardaSumma teologiczna i komentarze do niektórych ksiąg Pisma świętego. Szczególną czcią Tomasz otaczał Chrystusa Zbawiciela, zwłaszcza na krzyżu i w tajemnicy Eucharystii, co wyraził w tekstach liturgicznych do brewiarza i mszału na uroczystość Bożego Ciała, m.in. znany hymn Zbliżam się w pokorze. Płonął synowską miłością do Najświętszej Maryi Panny.
    Jest patronem dominikanów, księgarni, studentów i teologów; opiekun podczas sztormów. Papież Jan XXII zaliczył go do grona świętych 18 lipca 1323 roku. Papież św. Pius V ogłosił go 11 kwietnia 1567 roku piątym doktorem Kościoła zachodniego. Papież Leon XIII ustanowił go 4 sierpnia 1880 roku patronem wszystkich uniwersytetów i szkół katolickich.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w białym habicie dominikańskim, w czarnej kapie i białym szkaplerzu. Jego atrybutami są: anioł, gołąb; infuła u nóg, której nie przyjął; kielich, kielich z Hostią, księga, laska, model kościoła, monogram IHS, monstrancja, pióro pisarskie, różaniec, słońce na piersiach, które symbolizuje jego Boską inspirację. Jego znakiem jest także Chrystus w aureoli.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (I)

    Św. Tomasz z Akwinu i paulini

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 2.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Po kilku katechezach poświęconych kapłaństwu i moim ostatnim podróżom powracamy dziś do naszego zasadniczego tematu, czyli do rozważań o niektórych wielkich myślicielach średniowiecza. Ostatnio zajmowaliśmy się wielką postacią św. Bonawentury, franciszkanina, a dziś chciałbym mówić o św. Tomaszu z Akwinu, którego Kościół nazywa Doctor communis. Mój czcigodny poprzednik, Papież Jan Paweł II, w swojej encyklice Fides et ratio przypomniał, że «Kościół słusznie przedstawiał zawsze św. Tomasza jako mistrza sztuki myślenia i wzór właściwego uprawiania teologii» (n. 43). Nie dziwi zatem, że w Katechizmie Kościoła Katolickiego św. Tomasz jest po św. Augustynie najczęściej cytowanym pisarzem kościelnym: aż 61 razy! Nazwano go również Doctor Angelicus, prawdopodobnie ze względu na jego cnoty, w szczególności ze względu na wzniosłość myśli i czystość życia.

    Św. Tomasz urodził się w 1224 lub 1225 r. w zamku, który jego szlachecka i zamożna rodzina posiadała w miejscowości Roccasecca, w pobliżu Aquino, nieopodal słynnego opactwa Monte Cassino, do którego posłali go rodzice, by tam otrzymał podstawowe wykształcenie. Kilka lat później przeniósł się do Neapolu, stolicy Królestwa Sycylii, gdzie Fryderyk II założył prestiżowy uniwersytet. Wykładano tam — bez ograniczeń, jakie obowiązywały na innych uczelniach — myśl greckiego filozofa Arystotelesa, z którą młody Tomasz zaczął się zapoznawać i od razu uchwycił jej wielką wartość. A przede wszystkim w tych latach spędzonych w Neapolu zrodziło się jego powołanie dominikańskie. Tomasza pociągnęły bowiem ideały zakonu, założonego kilka lat wcześniej przez św. Dominika. Jednak gdy przywdział dominikański habit, rodzina wyraziła swój sprzeciw wobec tego wyboru i Tomasz musiał opuścić klasztor i powrócić na jakiś czas do rodzinnego domu.

    W 1245 r., gdy był już pełnoletni, mógł wrócić na drogę, która była odpowiedzią na Boże powołanie. Został wysłany do Paryża, gdzie studiował teologię pod kierunkiem innego świętego, Alberta Wielkiego, o którym niedawno mówiłem. Między Albertem a Tomaszem nawiązała się prawdziwa i głęboka przyjaźń, a nauczyli się wzajemnie szanować i troszczyć o siebie do tego stopnia, że Albert chciał, by jego uczeń udał się z nim również do Kolonii, gdzie posłali go przełożeni zakonu, by założył studium teologiczne. Wtedy właśnie Tomasz zapoznał się ze wszystkimi dziełami Arystotelesa i jego arabskich komentatorów, które przedstawiał i wyjaśniał Albert.

    W tamtym okresie głęboki wpływ na kulturę świata łacińskiego wywarły dzieła Arystotelesa, które przez długi czas pozostawały nieznane. Były to pisma dotyczące natury poznania, nauk przyrodniczych, metafizyki, duszy i etyki, obfitujące w wiadomości i hipotezy, które wydawały się słuszne i przekonujące. Dawały kompletną wizję świata, która została wypracowana przez sam rozum, bez Chrystusa i przed Chrystusem, i która wydawała się narzucać rozumowi jako «właściwa» interpretacja; dlatego też zetknięcie się z tą filozofią i poznanie jej niezwykle fascynowało młodych ludzi. Wielu przyjęło entuzjastycznie, wręcz bezkrytycznie to ogromne dziedzictwo wiedzy starożytnej, która — jak się wydawało — mogła korzystnie odświeżyć kulturę, całkowicie otworzyć nowe horyzonty. Jednakże inni obawiali się, że pogańska myśl Arystotelesa stoi w sprzeczności z wiarą chrześcijańską, i nie chcieli jej studiować. Doszło do spotkania dwóch kultur: przedchrześcijańskiej kultury Arystotelesa, z jej radykalną racjonalnością, i klasycznej kultury chrześcijańskiej. Niektóre środowiska odrzucały Arystotelesa, m.in. ze względu na sposób, w jaki przedstawiali go komentatorzy arabscy — Awicenna i Awerroes. To oni właśnie przekazali światu łacińskiemu filozofię arystotelesowską. Dla przykładu, komentatorzy ci nauczali, że ludzie nie posiadają własnego intelektu, lecz istnieje jeden rozum uniwersalny, wspólna wszystkim duchowa substancja, która działa we wszystkich jako «jedyna», co stanowi odpersonalizowanie człowieka. Inną dyskusyjną tezą, rozpowszechnianą przez komentatorów arabskich, było twierdzenie, że świat jest wieczny jak Bóg. Nic dziwnego zatem, że w świecie uniwersyteckim, a także kościelnym rozgorzały niekończące się dyskusje. Filozofia Arystotelesa zdobywała popularność nawet wśród prostych ludzi.

    Jako uczeń Alberta Wielkiego Tomasz z Akwinu dokonał rzeczy o zasadniczym znaczeniu dla historii filozofii i teologii, powiedziałbym — dla historii kultury: przestudiował dogłębnie Arystotelesa i jego komentatorów oraz postarał się o nowe przekłady łacińskie oryginalnych tekstów greckich. Dzięki temu nie opierał się już jedynie na komentatorach arabskich, lecz mógł sam czytać teksty oryginalne. Skomentował większość dzieł Arystotelesa, oddzielając w nich to, co było wartościowe, od tego, co budziło wątpliwości lub należało w całości odrzucić, wykazując zbieżności z faktami chrześcijańskiego Objawienia oraz wykorzystując myśl arystotelesowską szeroko i trafnie we własnych pismach teologicznych. Ostatecznie Tomasz z Akwinu pokazał, że między wiarą chrześcijańską a rozumem istnieje naturalna zgodność. Wielkim dokonaniem Tomasza było to, że w tym momencie zetknięcia się dwóch kultur — w chwili, kiedy wydawało się, że wiara powinna ustąpić miejsca rozumowi — pokazał on, że są one sobie potrzebne, bowiem to, co jawiło się jako rozumne, ale niezgodne z wiarą, w rzeczywistości nie jest rozumne, a to, co jawiło się jako wiara sprzeczna z prawdziwą racjonalnością, w rzeczywistości nie jest wiarą; i tak powstała nowa synteza, która ukształtowała kulturę następnych stuleci.

    Ze względu na niezwykłe przymioty umysłu Tomasz został wezwany do Paryża, by wykładał w dominikańskiej katedrze teologii. Tam rozpoczął także swoją fenomenalną twórczość pisarską, którą uprawiał aż do śmierci: komentarze do Pisma Świętego, ponieważ jako profesor teologii przede wszystkim je wykładał, komentarze do pism Arystotelesa, monumentalne dzieła systematyczne, a wśród nich znakomita Summa Theologiae, traktaty i dysputy na różne tematy. Przy redagowaniu pism pomagało mu kilku sekretarzy, m.in. współbrat Reginald z Piperno, który wiernie mu towarzyszył i z którym łączyła go szczera i braterska przyjaźń, oparta na zażyłości i ogromnym zaufaniu. Świętych cechuje właśnie to, że pielęgnują przyjaźń, gdyż jest ona jednym z najszlachetniejszych odruchów ludzkiego serca i ma w sobie coś boskiego, jak sam Tomasz wyjaśniał w niektórych quaestiones Summa Theologiae, pisząc: «Miłość jest zasadniczo przyjaźnią człowieka z Bogiem, a także z bytami, które do Niego należą» (ii-ii, q. 23, a. 1).

    W Paryżu przebywał na stałe niedługo. W 1259 r. uczestniczył w Kapitule Generalnej Dominikanów w Valenciennes, będąc członkiem komisji, która ułożyła program studiów w Zakonie. Następnie, w latach 1261-1265 Tomasz przebywał w Orvieto. Papież Urban IV, który darzył go wielkim szacunkiem, zlecił mu opracowanie tekstów liturgicznych na święto Bożego Ciała — które jutro będziemy obchodzić — ustanowione po cudzie eucharystycznym w Bolsenie. Tomasz miał duszę wybitnie eucharystyczną. Przepiękne hymny, które śpiewa liturgia Kościoła, sławiące tajemnicę rzeczywistej obecności Ciała i Krwi Pańskiej w Eucharystii, przypisywane są jego wierze i jego mądrości teologicznej. W latach 1265-1268 Tomasz przebywał w Rzymie, gdzie prawdopodobnie prowadził Studium, czyli zakonny dom studiów, i gdzie zaczął pisać swoją Summa Theologiae (por. Jean- -Pierre Torrell, Tommaso d’Aquino. L’uomo e il teologo, Casale Monf., 1994, ss. 118- -184). W 1269 r. został ponownie wezwany do Paryża na drugi cykl wykładów. Studenci, co zrozumiałe, byli jego wykładami zachwyceni. Jeden z jego byłych uczniów oświadczył, że rzesze studentów uczęszczających na wykłady Tomasza były tak wielkie, że sale wykładowe ledwo mogły ich pomieścić. Dodał jeszcze, że «słuchanie Tomasza było dla niego osobiście wielkim szczęściem». Interpretacja Arystotelesa, jaką proponował Tomasz, nie była akceptowana przez wszystkich, ale nawet jego przeciwnicy w świecie akademickim, tacy jak np. Goffredo di Fontaines, przyznawali, że użytecznością i wartością nauka brata Tomasza przewyższała inne i służyła za punkt odniesienia dla nauczania wszystkich pozostałych uczonych. Być może również po to, by oderwać go od toczących się wówczas żywiołowych dysput, przełożeni wysłali Tomasza ponownie do Neapolu, aby był do dyspozycji króla Karola i, który pragnął zreorganizować studia uniwersyteckie.

    Tomasz poświęcał się nie tylko pracy badawczej i nauczaniu, ale także głosił kazania ludowi. Prości ludzie słuchali go chętnie. Powiedziałbym, że to naprawdę wielka łaska, kiedy teolog umie mówić do wiernych z żarem i prostotą. Z drugiej strony, posługa głoszenia zapewnia uczonym teologom zdrowy duszpasterski realizm i dostarcza żywotnych bodźców ich naukowym poszukiwaniom.

    Ostatnie miesiące ziemskiego życia Tomasza spowija szczególna, powiedziałbym tajemnicza atmosfera. W grudniu 1273 r. przywołał on do siebie swojego przyjaciela i sekretarza Reginalda, żeby mu powiedzieć, że postanowił przerwać wszelkie prace, ponieważ w trakcie odprawiania Mszy św. zrozumiał, dzięki nadprzyrodzonemu objawieniu, że wszystko, co do tej pory napisał, to tylko «sterta słomy». Owo tajemnicze wydarzenie pomaga nam dostrzec nie tylko osobistą pokorę Tomasza, ale również to, że wszystko, co jesteśmy w stanie pomyśleć i powiedzieć na temat wiary, choćby było najwznioślejsze i najszlachetniejsze, jest niczym wobec wielkości i piękna Boga, które zostaną nam w pełni objawione w raju. Kilka miesięcy później Tomasz, pogrążony w głębokiej medytacji, umiera podczas podróży do Lyonu, dokąd udawał się na Sobór Ekumeniczny, zwołany przez papieża Grzegorza X. Zmarł w opactwie cystersów w Fossanova, przyjąwszy z wielką pobożnością wiatyk.

    Całe życie i nauczanie św. Tomasza z Akwinu można zilustrować pewnym wydarzeniem, przekazanym przez dawnych biografów. Kiedy święty, jak to było w jego zwyczaju, wczesnym rankiem trwał na modlitwie przed Ukrzyżowanym w kaplicy św. Mikołaja w Neapolu, Domenico da Caserta, zakrystian, usłyszał toczący się tam dialog. Tomasz pytał z niepokojem, czy to, co napisał o tajemnicach wiary chrześcijańskiej, było słuszne. Ukrzyżowany odpowiedział: «Dobrze o Mnie napisałeś, Tomaszu. Czego pragnąłbyś w nagrodę?». A odpowiedź Tomasza, którą i my, przyjaciele i uczniowie Jezusa, chcielibyśmy zawsze Mu dawać, brzmiała: «Nic prócz tylko Ciebie samego, Panie!» (tamże, s. 320).

    Tragiczne zajścia w pobliżu Strefy Gazy

    Z głębokim niepokojem śledzę tragiczne zajścia w pobliżu Strefy Gazy. Pragnę wyrazić głębokie współczucie, jakim napełnił mnie los ofiar tych bolesnych wydarzeń, napawających niepokojem wszystkich, którym leży na sercu pokój w tym regionie. Jeszcze raz powtarzam z sercem przepełnionym smutkiem, że przemoc nie rozwiązuje sporów, lecz pogłębia ich dramatyczne skutki i rodzi nową przemoc. Apeluję do osób odpowiedzialnych za politykę lokalną i międzynarodową, aby nieprzerwanie poszukiwały właściwych rozwiązań, na drodze dialogu, aby mieszkańcom tych ziem zapewnić warunki sprzyjające życiu w zgodzie i spokoju. Zachęcam was, byście przyłączyli się do mnie w modlitwie za ofiary, ich rodziny i wszystkich cierpiących. Niech Pan wspiera wysiłki tych, którzy niestrudzenie działają na rzecz pojednania i pokoju.

    do Polaków:

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Moi drodzy, rozpoczęliśmy czerwiec — miesiąc poświęcony szczególnej czci Najświętszego Serca Pana Jezusa. W tym kontekście niebawem zakończymy Rok Kapłański. Proszę was, abyście zawsze otaczali waszych duszpasterzy modlitwą. Niech napełnia ich ta miłość, której znakiem jest otwarte Serce Jezusa. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    ___________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (II)

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 16.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Chciałbym dziś kontynuować omawianie postaci św. Tomasza z Akwinu, który był tak wielkim teologiem, że studiowanie jego myśli zostało wyraźnie zalecone przez Sobór Watykański ii w dwóch dokumentach, w dekrecie Optatam totius o formacji kapłańskiej i w deklaracji Gravissimum educationis, poświęconej wychowaniu chrześcijańskiemu. Zresztą już w 1880 r. papież Leon XIII, jego wielki czciciel, który pobudził rozwój studiów tomistycznych, ogłosił św. Tomasza patronem szkół i uniwersytetów katolickich.

    Podstawowym powodem, dla którego jest on tak wysoko ceniony, jest nie tylko treść jego nauczania, ale także zastosowana przez niego metoda, zwłaszcza nowa synteza filozofii i teologii i rozróżnienie pomiędzy nimi. Ojcowie Kościoła mieli do czynienia z różnymi filozofiami o charakterze platońskim, które przedstawiały kompletną wizję świata i życia, a zatem obejmowały również kwestię Boga i religii. W konfrontacji z tymi filozofiami wypracowali oni całościową wizję rzeczywistości, wychodząc od wiary i korzystając z elementów platonizmu, by odpowiedzieć na zasadnicze pytania ludzi. Wizję tę, opartą na objawieniu biblijnym i opracowaną przy pomocy platonizmu poprawionego w świetle wiary, nazwali oni «naszą filozofią». Słowo «filozofia» nie odnosiło się zatem do systemu czysto rozumowego, i jako takiego odrębnego od wiary, lecz do kompleksowej wizji rzeczywistości, wypracowanej w świetle wiary, przyswojonej jednakże i pomyślanej przez rozum; wizji, która oczywiście przekraczała zdolności samego rozumu, ale która również dla niego była zadowalająca. Dla św. Tomasza spotkanie z przedchrześcijańską filozofią Arystotelesa (zmarłego ok. 322 p.n.e.) oznaczało otwarcie nowej perspektywy. Filozofia arystotelesowska była oczywiście filozofią wypracowaną bez znajomości Starego i Nowego Testamentu, była wyjaśnieniem świata bez Objawienia, odwołującym się wyłącznie do rozumu. I ta jej konsekwentna racjonalność była przekonująca. Stara forma «naszej filozofii» ojców straciła zatem rację bytu. Należało na nowo przemyśleć relację zachodzącą między filozofią i teologią, wiarą i rozumem. Pojawiła się bowiem «filozofia» kompletna i sama z siebie przekonująca, racjonalność uprzednia wobec wiary, a następnie obok niej była «teologia», czyli myślenie z wiarą i w wierze. Pytanie, które się narzucało, było następujące: czy świat racjonalności, filozofii pomyślanej bez Chrystusa i świat wiary są do pogodzenia? Czy też się wykluczają? Wiele elementów przemawiało za nieprzystawalnością tych dwóch światów, ale św. Tomasz był głęboko przekonany, że są one do pogodzenia — a nawet, że filozofia wypracowana bez znajomości Chrystusa niejako czekała na światło Jezusa, które ją mogło dopełnić. To była właśnie ta wielka «przygoda», jaka spotkała św. Tomasza i określiła jego drogę jako myśliciela. Wykazanie odrębności filozofii i teologii, a zarazem ich wzajemnych powiązań było historyczną misją wielkiego mistrza. Jest zatem zrozumiałe, że w XIX w., kiedy stanowczo twierdzono, że nowoczesny rozum i wiara są nie do pogodzenia, papież Leon XIII wskazał na św. Tomasza jako przewodnika w dialogu między nimi. W swojej pracy teologicznej św. Tomasz założył i opisał ich wzajemne relacje. Wiara konsoliduje, integruje i oświeca dziedzictwo prawdy, przyswojone przez ludzki rozum. Ufność, jaką pokłada św. Tomasz w tych dwóch narzędziach poznania — wierze i rozumie — można przypisać przekonaniu, że jedno i drugie wywodzą się z tego jedynego źródła wszelkiej prawdy, jakim jest Boski Logos, który przejawia się zarówno w dziele stworzenia, jak i odkupienia.

    Wraz z uznaniem przystawalności rozumu i wiary trzeba z drugiej strony przyznać, że posługują się one różnymi metodami poznawczymi. Rozum przyjmuje prawdę na mocy jej wewnętrznej oczywistości, pośredniej bądź bezpośredniej; wiara natomiast przyjmuje prawdę ze względu na autorytet Słowa Bożego, które się objawia. Pisze św. Tomasz na początku swojej Summa Theologiae: «Są dwa rodzaje wiedzy: pierwszy opiera się o zasady poznawane przyrodzonym światłem rozumu; np. arytmetyka, geometria itp. Drugi opiera się o zasady poznane światłem nadrzędnej wiedzy; tak to np. optyka opiera się o zasady podane przez geometrię, a muzyka o zasady zaczerpnięte z arytmetyki; i w ten to właśnie drugi sposób nauka święta jest wiedzą; wszak opiera się o zasady poznane światłem nadrzędnej wiedzy, jaką jest wiedza Boga i świętych» (I, q. 1, a. 2; tł. Pius Bełch op).

    To rozróżnienie zapewnia autonomię zarówno naukom opartym na poszukiwaniach rozumu, jak i naukom teologicznym. Nie wskazuje jednakże na niezgodności, lecz zakłada raczej wzajemną i korzystną współpracę. Wiara bowiem chroni rozum przed utratą zaufania do własnych możliwości, pobudza go do otwierania się na coraz szersze horyzonty, zachęca do szukania fundamentów, a kiedy rozum zgłębia nadprzyrodzoną sferę więzi Boga i człowieka, wzbogaca jego dzieło. Na przykład, według św. Tomasza, rozum ludzki może na pewno stwierdzić istnienie jednego Boga, ale tylko wiara, która przyjmuje Boże Objawienie, może zetknąć się z tajemnicą Miłości Boga trójjedynego.

    Z drugiej strony, to nie tylko wiara pomaga rozumowi. Również rozum, posługujący się swoimi środkami, może w czymś ważnym przysłużyć się wierze, oddając jej trojaką przysługę, którą św. Tomasz podsumował we wstępie do swojego komentarza do De Trinitate Boecjusza: «dowodzenie tych prawd, które stanowią wstęp do wiary, (…); ujawnianie dzięki pewnym podobieństwom tego, co właściwe wierze (…) za pomocą porównań prawd wiary; odpieranie zarzutów tych, którzy występują przeciwko wierze» (q. 2, a. 2; Św. Tomasz z Akwinu, O poznaniu Boga, wydanie łacińsko-polskie, tł. Piotr Lichacz op, Mateusz Przanowski op, Mikołaj Olszewski, Kraków, 2005, s. 131). Cała historia teologii to w gruncie rzeczy dzieje tych wysiłków intelektu, który wykazuje inteligibilność wiary, możność wyrażania jej oraz jej wewnętrzną harmonię, jej sensowność i zdolność promowania dobra człowieka. Poprawność teologicznego rozumowania i jego rzeczywiste znaczenie poznawcze opierają się na wartości języka teologicznego, który według św. Tomasza, jest przede wszystkim językiem analogicznym. Dystans między Bogiem, Stworzycielem, i bytem Jego stworzeń jest nieskończony: niepodobieństwo jest zawsze większe od podobieństwa (por. ds, 806). Jednak pomimo tego, przy całej różnicy między Stwórcą i stworzeniem, istnieje analogia pomiędzy bytem stworzonym i bytem Stworzyciela, która pozwala nam mówić ludzkimi słowami o Bogu.

    Św. Tomasz oparł naukę o analogii nie tylko na argumentach czysto filozoficznych, ale również na fakcie, że sam Bóg przemówił do nas w Objawieniu, a zatem upoważnił nas do mówienia o Nim. Uważam, że ważne jest przypomnienie tej nauki. Pomaga nam ona bowiem odeprzeć niektóre zarzuty, wysuwane przez współczesny ateizm, odmawiający językowi religijnemu obiektywnego znaczenia i utrzymujący, że ma on jedynie wartość subiektywną lub po prostu emocjonalną. Zarzut ten rodzi się z faktu, że umysł pozytywistyczny jest przekonany, że człowiek nie poznaje bytu, a jedynie doświadczalne funkcje rzeczywistości. Wraz ze św. Tomaszem i wielką tradycją filozoficzną jesteśmy przekonani, że w rzeczywistości człowiek nie poznaje jedynie funkcji będących przedmiotem nauk przyrodniczych, lecz poznaje coś z samego bytu — poznaje na przykład osobę, «ty» drugiego człowieka, a nie tylko fizyczny i biologiczny aspekt jego bytu.

    W świetle tego nauczania św. Tomasza teologia twierdzi, że choć język religijny jest ograniczony, to ma on sens — dotyczy bowiem bytu — niby strzała kierująca się w stronę rzeczywistości, którą oznacza. Tę podstawową zgodność rozumu ludzkiego i wiary chrześcijańskiej widzimy w innej fundamentalnej zasadzie, na której opiera się myśl Akwinaty: łaska Boża nie unicestwia, ale zakłada i udoskonala naturę ludzką. Ta ostatnia nawet po grzechu nie jest całkowicie zdeprawowana, lecz zraniona i osłabiona. Łaska, udzielona przez Boga i przekazana poprzez tajemnicę Słowa Wcielonego, jest darem danym absolutnie darmo, dzięki któremu natura zdrowieje, otrzymuje umocnienie i pomoc w dążeniu do zaspokojenia wpisanego w serce każdego człowieka pragnienia, którym jest szczęście. Wszystkie władze istoty ludzkiej zostają oczyszczone, przemienione i wywyższone przez łaskę Bożą. Ważne zastosownie tej zasady dotyczącej natury i łaski widzimy w teologii moralnej św. Tomasza z Akwinu, co nadaje jej aktualność. W centrum nauczania w tej dziedzinie stawia on prawo nowe, które jest prawem Ducha Świętego. W optyce głęboko ewangelicznej z naciskiem podkreśla on, że prawo to jest łaską Ducha Świętego, daną tym wszystkim, którzy wierzą w Chrystusa. Z tą łaską łączą się nauczanie przekazane pisemnie i ustnie przez Kościół o prawdach doktrynalnych i moralnych. Św. Tomasz, podkreślając podstawową rolę w życiu moralnym działania Ducha Świętego, łaski, z której rodzą się cnoty teologalne i moralne, pozwala zrozumieć, że każdy chrześcijanin może wznieść się na wyżyny wskazane przez Kazanie na Górze, jeśli żyje w autentycznej więzi z Chrystusem, jeśli otwiera się na działanie Jego Ducha Świętego. Jednakże — dodaje Akwinata — «wprawdzie łaska jest skuteczniejsza niż natura, to jednak natura jest bardziej istotna dla człowieka» (Summa Theologiae, I-II, q. 94, a. 6 ad 2), i dlatego w perspektywie moralności chrześcijańskiej jest też miejsce dla rozumu, który zdolny jest rozeznać naturalne prawo moralne. Rozum może je rozpoznać rozważając, co należy czynić i czego należy unikać, by osiągnąć szczęście, którego każdy w swoim sercu pragnie, z czym wiąże się również odpowiedzialność za innych, a zatem dążenie do wspólnego dobra. Innymi słowy, cnoty człowieka, teologalne i moralne, są zakorzenione w naturze ludzkiej. Łaska Boża towarzyszy zaangażowaniu etycznemu, wspiera je i pobudza, ale — według św. Tomasza — wszyscy ludzie, wierzący i niewierzący, są wezwani do uznania wymogów natury ludzkiej, wyrażonych w prawie naturalnym, i do czerpania z niego światła przy formułowaniu praw stanowionych, a zatem tych, które władze obywatelskie i polityczne wydają w celu regulowania ludzkiego współżycia.

    Negowanie prawa naturalnego i odpowiedzialności, która się z nim wiąże, w dramatyczny sposób otwiera drogę do relatywizmu etycznego na płaszczyźnie indywidualnej i do totalitaryzmu państwa na płaszczyźnie politycznej. Obrona powszechnych praw człowieka i afirmacja absolutnej wartości godności osoby zakładają istnienie fundamentu. Czyż tym fundamentem nie jest prawo naturalne wraz z niezbywalnymi wartościami, które wskazuje? Sługa Boży Jan Paweł ii w swojej encyklice Evangelium vitae napisał słowa, którą są wciąż bardzo aktualne: «trzeba pilnie odkryć na nowo istnienie wartości ludzkich i moralnych, należących do samej istoty i natury człowieka, które wynikają z prawdy o człowieku oraz wyrażają i chronią godność osoby: wartości zatem, których żadna jednostka, żadna większość ani żadne państwo nie mogą tworzyć, zmieniać ani niszczyć, ale które winny uznać, szanować i umacniać» (n. 71).

    A zatem, na zakończenie Tomasz przedstawia nam koncepcję rozumu szeroką i budzącą zaufanie: szeroką, bo nie ogranicza się ona do tzw. rozumu empiryczno-naukowego, ale jest otwarta na pełnię bytu, a więc również na podstawowe i niezbywalne kwestie ludzkiego życia; budzącą zaufanie, bo rozum ludzki, zwłaszcza jeśli przyjmuje natchnienia płynące z wiary chrześcijańskiej, propaguje cywilizację uznającą godność osoby, nienaruszalność jej praw i wiążący charakter jej obowiązków. Nie dziwi więc, że nauka o godności osoby, mająca podstawowe znaczenie dla uznania niepodważalności praw człowieka, powstała w środowiskach intelektualnych, które przejęły spuściznę św. Tomasza z Akwinu, gdyż miał on o ludzkim stworzeniu najwyższe pojęcie. Swoim ściśle filozoficznym językiem zdefiniował osobę jako «coś najdoskonalszego w całej naturze, mianowicie to, co bytuje samoistnie w rozumnej naturze» (Summa Theologiae, I a, q. 29, a. 3).

    Głębia myśli św. Tomasza z Akwinu rodzi się — nigdy o tym nie zapominajmy — z jego żywej wiary i żarliwej pobożności, wyrażanej w natchnionych modlitwach, takich jak ta, w której prosi Boga: «Panie, mój Boże, udziel mi rozumu, abym mógł Cię poznać, pilności, abym Cię szukał, mądrości, abym Cię znajdował, postępowania, abym Ci się podobał, wytrwałości, abym Cię wiernie oczekiwał, i ufności, abym w końcu mógł Cię objąć» (Modlitwy i myśli, wybrał i przełożył o. Mirosław Wylęgała op, Warszawa, 2005, s. 19).

    do Polaków:

    Drodzy pielgrzymi polscy, jutro przypada wspomnienie św. Alberta Chmielowskiego. Pamiętając o jego poświęceniu na rzecz biednych, bezdomnych, nieuleczalnie chorych, jak on, otwórzmy serca na potrzeby naszych braci najbardziej potrzebujących pomocy. Uczmy się od niego, że «trzeba być dobrym jak chleb». Naśladujmy go w dążeniu do świętości. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    _________________________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (III)

    Najstarszy fresk przedstawiający św. Tomasza w bazylice Santa Maria Novella we Florencji.

    Najstarszy fresk przedstawiający św. Tomasza w bazylice Santa Maria Novella we Florencji

    *** 

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 23.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dzisiejszą, trzecią częścią rozważań nad św. Tomaszem z Akwinu pragnę zakończyć katechezy poświęcone tej postaci. Również po upływie ponad 700 lat od jego śmierci możemy się od niego wiele nauczyć. Wspomniał o tym także mój poprzednik papież Paweł VI, który w przemówieniu wygłoszonym 14 września 1974 r. w Fossanovie zapytał: «Mistrzu Tomaszu, czego możesz nas nauczyć?» Po czym odpowiedział: «Ufności w prawdę katolickiej myśli religijnej, która przez niego była broniona, wyłożona i otwarta przed zdolnością poznawczą ludzkiego umysłu» (Insegnamenti di Paolo VI, XII [1974], ss. 833-834). W tym samym dniu w Akwinie, mówiąc wciąż o św. Tomaszu, stwierdził: «My wszyscy, którzy jesteśmy wiernymi synami Kościoła, możemy i musimy, przynajmniej w pewnej mierze, być jego uczniami!» (tamże, s. 836).

    Skorzystajmy więc z lekcji św. Tomasza i z jego arcydzieła, którym jest Summa Theologiae. Jest to dzieło niedokończone, a mimo to monumentalne: zawiera 512 kwestii i 2669 artykułów. W ścisłym wywodzie, w którym w jasny i głęboki sposób ludzki umysł przygląda się tajemnicom wiary, św. Tomasz, przeplatając pytania i odpowiedzi, pogłębił nauczanie pochodzące z Piśma Świętego i ojców Kościoła, zwłaszcza św. Augustyna. W tej refleksji, w zetknięciu z prawdziwymi pytaniami swojej epoki, które często są również naszymi pytaniami, św. Tomasz, wykorzystując także metody i myśl filozofów starożytności, a szczególnie Arystotelesa, w sposób dokładny, przejrzysty i trafny formułuje prawdy wiary, w których prawda jest darem wiary, jaśnieje i staje się dostępna dla nas, dla naszej refleksji. Jednakże ten wysiłek ludzkiego umysłu — przypomina Akwinata swoim życiem — zawsze będzie oświecany przez modlitwę, przez światło, które pochodzi z Góry. Tylko ten, kto żyje z Bogiem i tajemnicami, może również zrozumieć, co one mówią. W Summa Theologiae św. Tomasz wychodzi od faktu, że są trzy różne sposoby bytu i istoty Boga: Bóg istnieje sam w sobie, jest początkiem i końcem wszystkich rzeczy, dlatego wszystkie stworzenia pochodzą od Niego i od Niego zależą; następnie Bóg jest obecny poprzez swoją łaskę w życiu i w działaniu chrześcijanina, świętych; i w końcu, Bóg jest obecny w szczególny sposób w Osobie Chrystusa, zjednoczonego realnie z człowiekiem Jezusem, i działa w sakramentach, które wypływają z Jego zbawczego dzieła. Dlatego to monumentalne dzieło (por. Jean-Pierre Torrell, La «Summa» di San Tommaso, Milano 2003, ss. 29-75), poszukiwanie «okiem teologicznym» pełni Boga (por. Summa Theologiae I, q. 1, a. 7) składa się z trzech części i jest opatrzone przez samego Doctor Communis — św. Tomasza — następującym komentarzem: «Głównym zagadnieniem nauki świętej jest podawanie wiadomości o Bogu, i to nie tylko o Bogu samym w sobie, ale także jako o początku i celu rzeczy, a zwłaszcza stworzenia rozumnego. Mając to na uwadze, będziemy mówić: pierwsze, o Bogu; drugie, o dążeniu stworzenia rozumnego do Boga; trzecie, o Chrystusie, który jako człowiek — w naszym dążeniu do Boga — jest dla nas drogą» (tamże, i, q. 2). Jest to swoiste koło: Bóg sam w sobie, który wychodzi z siebie i bierze nas za rękę, tak że z Chrystusem wracamy do Boga, jesteśmy zjednoczeni z Bogiem, i Bóg będzie wszystkim we wszystkich.

    Pierwsza część Summa Theologiae zgłębia zatem Boga samego w sobie, tajemnicę Trójcy Świętej i stwórczą działalność Boga. W tej części znajdujemy również głęboką refleksję nad autentyczną rzeczywistością istoty ludzkiej jako dzieła stwórczych rąk Boga, owocu Jego miłości. Z jednej strony, jesteśmy bytem stworzonym, zależnym, nie pochodzimy od samych siebie; ale z drugiej strony, mamy prawdziwą autonomię, toteż nie jesteśmy tylko czymś pozornym — jak mówią niektórzy filozofowie platońscy — ale rzeczywistością chcianą przez Boga jako taka, będącą wartością samą w sobie. W drugiej części św. Tomasz zastanawia się nad człowiekiem, działającym pod wpływem łaski, w jego dążeniu do poznania i kochania Boga, by być szczęśliwy w doczesności i w wieczności. Najpierw autor przedstawia teologiczne zasady działania moralnego, dociekając, w jaki sposób w wolnym wyborze człowieka czyniącego dobro łączą się rozum, wola i uczucia, do których dochodzi siła Bożej łaski, dawana za pośrednictwem cnót i darów Ducha Świętego, a także pomoc, której udziela także prawo moralne. Istota ludzka jest zatem bytem dynamicznym, który szuka samego siebie, usiłuje stać się samym sobą i w tym sensie usiłuje dokonywać czynów, które go kształtują, sprawiają, że naprawdę staje się człowiekiem; i tu dochodzą do głosu prawo moralne, łaska i własny rozum, wola i uczucia. Na tym fundamencie św. Tomasz zarysowuje fizjonomię człowieka, który żyje mocą Ducha i tym samym staje się ikoną Boga. Następnie Akwinata omawia trzy cnoty teologalne: wiarę, nadzieję i miłość, a potem przenikliwie analizuje ponad pięćdziesiąt cnót moralnych, zgrupowanych wokół czterech cnót kardynalnych — roztropności, sprawiedliwości, umiarkowania i męstwa. Na koniec rozważa różne powołania w Kościele.

    W trzeciej części Summy św. Tomasz zgłębia tajemnicę Chrystusa — drogi i prawdy — za którego pośrednictwem możemy na nowo połączyć się z Bogiem Ojcem. W tej części w niedościgły niemal sposób pisze o tajemnicy wcielenia i męki Jezusa, dodając do tego rozległy wykład o siedmiu sakramentach, ponieważ w nich wcielone Słowo Boże kieruje dobrodziejstwa płynące z wcielenia ku naszemu zbawieniu, ku naszej pielgrzymce wiary ku Bogu i ku życiu wiecznemu, pozostając materialnie niemal obecne w rzeczywistości stworzenia, dotykając naszego wnętrza. Omawiając sakramenty, św. Tomasz szczególną uwagę poświęca tajemnicy Eucharystii, którą otaczał tak wielkim nabożeństwem, że jak piszą jego dawni biografowie, miał zwyczaj przystawiać głowę do tabernakulum, tak jakby chciał usłyszeć bicie Bożego i ludzkiego Serca Jezusa. W jednym ze swych komentarzy do Pisma Świętego św. Tomasz pomaga nam pojąć doskonałość sakramentu Eucharystii, gdy pisze, że «skoro ten sakrament jest sakramentem męki Pańskiej, to zawiera w sobie Chrystusa cierpiącego. Dlatego wszelki skutek męki Pańskiej w całości jest także skutkiem tego sakramentu. Sakrament ten bowiem nie jest niczym innym jak aplikacją do nas męki Pańskiej» (In Ioannem, c. 6, lect. 6, n. 963; Komentarz do Ewangelii Jana, tł. Tadeusz Bartoś op, Kęty, 2002, s. 450). Rozumiemy zatem, dlaczego św. Tomasz i inni święci odprawiali Mszę św., płacząc z litości nad Panem, który składa z siebie ofiarę za nas, roniąc łzy radości i wdzięczności.

    Drodzy bracia i siostry, ucząc się od świętych, rozmiłujmy się w tym sakramencie! Uczestniczmy w Mszy św. ze skupieniem, aby uzyskać duchowe owoce, pożywiajmy się Ciałem i Krwią Pana, by nieustannie karmiła nas Boża łaska! Często i chętnie rozmawiajmy sam na sam z Najświętszym Sakramentem!

    To co św. Tomasz z naukową ścisłością wyłożył w swoich największych dziełach teologicznych, takich jak właśnie Summa Theologiae, a także Summa contra Gentiles, wyraził on również w swoich kazaniach, głoszonych dla studentów i wiernych. W r. 1273, rok przed śmiercią, przez cały Wielki Post głosił kazania w kościele San Domenico Maggiore w Neapolu. Kazania te zostały zebrane i zachowane: są to Opuscula, w których wyjaśnia on Skład Apostolski, tłumaczy modlitwę Ojcze nasz, omawia Dekalog i komentuje Zdrowaś Maryjo. Treść kazań Doktora Anielskiego odpowiada niemal całkowicie strukturze Katechizmu Kościoła Katolickiego. I rzeczywiście, w czasach takich jak nasze, gdy ponownie podejmuje się dzieło ewangelizacji, nigdy nie powinno zabraknąć w katechezie i kaznodziejstwie tych podstawowych tematów: tego, w co wierzymy, a zatem Symbolu wiary; tego, o co się modlimy, a zatem Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo; oraz tego, czym żyjemy, jak nas poucza Objawienie biblijne, a zatem prawa miłości Boga i bliźniego oraz Dziesięciu przykazań, w których wyjaśnione jest owo przykazanie miłości.

    Chciałbym przytoczyć kilka przykładów tego prostego, zasadniczego i przekonującego nauczania św. Tomasza. W swoim Wykładzie Składu Apostolskiego wyjaśnia on wartość wiary. Za jej pośrednictwem — mówi — dusza jednoczy się z Bogiem i powstaje zalążek życia wiecznego; życie zostaje ukierunkowane w sposób pewny, a my z łatwością zwalczamy pokusy. Temu, kto wysuwa zarzut, że wiara jest głupotą, bo każe wierzyć w coś, czego nie da się doświadczyć zmysłami, św. Tomasz daje bardzo rozbudowaną odpowiedź i wskazuje, że jest to wątpliwość bezpodstawna, bo umysł ludzki jest ograniczony i nie może poznać wszystkiego. Gdybyśmy mogli doskonale poznać wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne, tylko wówczas byłoby autentyczną głupotą akceptowanie prawd czystą wiarą. Ponadto nie można żyć, zauważa św. Tomasz, nie ufając doświadczeniu innych ludzi w tym, czego sami nie wiemy. Jest zatem rzeczą rozsądną dawanie wiary Bogu, który się objawia, oraz świadectwu apostołów: byli oni nieliczni, prości i ubodzy, przygnębieni po ukrzyżowaniu swojego Mistrza; jednakże w krótkim czasie nawróciło się wiele osób mądrych, szlachetnych i bogatych, które słuchały ich przepowiadania. Jest to rzeczywiście niezwykłe zjawisko historyczne, któremu trudno dać inne rozsądne wytłumaczenie niż to, że apostołowie spotkali się ze zmartwychwstałym Panem.

    Komentując artykuł Symbolu, mówiący o wcieleniu Słowa Bożego, św. Tomasz czyni kilka uwag. Stwierdza, że rozważanie tajemnicy wcielenia umacnia wiarę chrześcijańską; nadzieja staje się bardziej ufna dzięki myśli, że Syn Boży przyszedł do nas, jako jeden z nas, aby udzielić ludziom swojej boskości; miłość ożywia się, bo nie ma bardziej oczywistego znaku miłości Boga do nas niż widok Stworzyciela wszechświata, który sam staje się stworzeniem, jednym z nas. Na koniec, gdy rozważamy tajemnicę wcielenia Boga, czujemy, jak rozpala się w nas pragnienie, by złączyć się z Chrystusem w chwale. Posługując się prostym i trafnym porównaniem, św. Tomasz zauważa: «Gdyby ktoś miał brata, posiadającego któlewską godność, to będąc od niego daleko, szukałby możliwości, by się z nim spotkać i u niego pozostać. Tak i my, mając w Chrystusie brata, chcemy z Nim się połączyć i u Niego przebywać» (Wykład Pacierza, Poznań, 2005, Wykład Składu Apostolskiego, czyli Wierzę w Boga, tł. Kalikst Suszyło op, a. 4, 50, s. 50).

    Wprowadzając do modlitwy Ojcze nasz, św. Tomasz wykazuje, że jest ona sama w sobie doskonała, ma bowiem wszystkie pięć cech, którymi powinna się odznaczać dobrze skonstruowana modlitwa. Są nimi: ufne i spokojne zawierzenie; stosowna treść, bo — zauważa św. Tomasz — «Jest (…) rzeczą bardo trudną wiedzieć, czego trzeba pragnąć. Tylko bowiem rzeczy, o które godzi się prosić w modlitwie, możemy godziwie pożądać» (tamże, Wykład Modlitwy Pańskiej, czyli Ojcze nasz, tł. Marek Starowiejski, 3); a następnie właściwy porządek próśb, żarliwa miłość i szczerość pokory.

    Św. Tomasz, jak wszyscy święci, otaczał wielkim nabożeństwem Matkę Bożą. Nadał Jej piękne imię: Triclinium totius Trinitas, co znaczy miejsce, gdzie Trójca znajduje swój spoczynek, bowiem ze względu na wcielenie w Niej, tak jak w żadnym innym stworzeniu, trzy Boskie Osoby mieszkają i zaznają przyjemności i radości z życia w Jej duszy pełnej łaski. Za Jej wstawiennictwem możemy otrzymać wszelką pomoc.

    Słowami modlitwy, która tradycyjnie przypisywana jest św. Tomaszowi, a która w każdym razie odzwierciedla elementy jego głębokiej pobożności maryjnej, my też mówimy: «O najświętsza i najsłodsza Dziewico Maryjo, Matko Boga (…). W objęciach Twojej miłości powierzam Ci dziś (…) całe moje życie (…). Wyproś mi także, o najsłodsza Pani, prawdziwą miłość, którą z całego serca kochałbym Twojego najświętszego Syna, a po Nim nade wszystko Ciebie i bliźniego w Bogu i (…) ze względu na Boga» (Modlitwy i Myśli, tł. Mirosław Wylęgała op, Warszawa, 2005, s. 25- -29).

    do Polaków:

    Serdecznie witam polskich pielgrzymów. W sposób szczególny zwracam się do diakonów z krakowskiego seminarium duchownego. Za waszym pośrednictwem przesyłam moje pozdrowienie i błogosławieństwo wszystkim klerykom w Polsce. Bądźcie wdzięczni Bogu za dar powołania, pielęgnujcie je i przykładnym życiem dodawajcie odwagi innym, których Pan wzywa, aby nie wahali się odpowiadać: «Oto ja, poślij mnie» (Iz 6, 8). Niech Bóg błogosławi wszystkim tu obecnym!

    L’Osservatore Romano/opoka.pl/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 stycznia

    Błogosławiona Bolesława Lament, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela Merici, dziewica
      •  Święty Józef Freinademetz, prezbiter
      •  Błogosławiona Archaniela Girlani, dziewica
      •  Święty Walery, biskup
      •  Święty Sulpicjusz Sewer, biskup
    ***

    MARIA LAMENT


    Bolesława urodziła się 3 lipca 1862 roku w Łowiczu. Jej ojciec był rzemieślnikiem. Po niej w rodzinie przyszło na świat jeszcze siedmioro dzieci. Atmosfera domu, w którym się wychowała, przepojona była głęboką i prawdziwą religijnością, a Bolesława od dziecka kochała Boga i miała dar modlitwy.
    W 1880 roku ukończyła ze złotym medalem gimnazjum w Łowiczu. Tam też miała okazję poznać problemy religijne, narodowe i społeczne swojej epoki, co miało duże znaczenie dla jej duchowej formacji. Przez dwa lata uczyła się w Warszawie zawodu krawcowej, po czym otworzyła w Łowiczu własny zakład krawiecki, wykazując dużo inicjatywy, przedsiębiorczości i talentu organizacyjnego.
    Wkrótce zlikwidowała swoją pracownię i mając 22 lata razem z siostrą Stanisławą wstąpiła do zgromadzenia sióstr Rodziny Maryi w Warszawie. Jako postulantka wyróżniała się darem modlitwy, skupienia oraz wiernością obowiązkom. Po złożeniu pierwszej profesji była wychowawczynią dziewcząt w internatach zgromadzenia i instruktorką krawiectwa; uczyła także w szkołach podstawowych. Ujawnił się wtedy jej talent organizacyjny. Nie będąc pewna swego powołania, nie złożyła profesji wieczystej. W 1893 roku opuściła zgromadzenie. Rok później nagła śmierć ojca postawiła przed nią zadanie zapewnienia bytu matce i młodszemu rodzeństwu. Cała rodzina zamieszkała w Warszawie. Tu Bolesława odznaczyła się szczególną wrażliwością na ludzką biedę, rozwinęła działalność charytatywną wśród ubogich i bezdomnych, prowadząc dom noclegowy na Pradze.
    Ojciec Honorat Koźmiński – jej duchowy przewodnik polecił, aby objęła stanowisko przełożonej świeckiego III zakonu św. Franciszka przy jednej z warszawskich parafii. Przeżywając boleśnie rozdarcie jedności Kościoła przez podziały chrześcijan, dostrzegła w sobie powołanie do pracy nad zjednoczeniem Kościoła przez troskę o braci odłączonych. W 1903 roku poszła za radą ojca Honorata i wyjechała razem z dwiema ochotniczkami do Mohylewa nad Dnieprem (Białoruś), aby zająć się tam katolickim wychowaniem młodzieży.
    W 1905 roku wszystkie trzy rozpoczęły nowicjat zakonny. Z pomocą jezuity, ojca Józefa Wiercińskiego, Bolesława Lament napisała konstytucje nowego zgromadzenia zakonnego Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, którego celem było wspieranie zjednoczenia chrześcijan na Wschodzie z Kościołem katolickim i umocnienie wiary. Służyła gorliwie tej sprawie, przyczyniając się do wzajemnego zbliżenia katolików i prawosławnych. W 1906 roku wraz ze swymi dwoma towarzyszkami Bolesława Lament złożyła pierwsze śluby zakonne, a w rok później siostry przeniosły się do Petersburga, gdzie rozwinęły działalność wychowawczą wśród dzieci i młodzieży. W 1913 roku wszystkie trzy złożyły wieczyste śluby. W tym samym roku założyła internat dla młodzieży żeńskiej w Wyborgu, poszerzając działalność zgromadzenia na Finlandię.
    Stawiając siostrom i sobie wzór Świętej Rodziny, Bolesława naśladowała Ją w ubóstwie, umiłowaniu pracy, wytrwałości i delikatności. W jej duchowości uderza wierność woli Bożej, postawa wstawiennicza i wynagradzająca.
    Po wybuchu rewolucji październikowej zgromadzenie nie mogło prowadzić swojej działalności. Za naukę religii więziono siostry, jedna z nich została wywieziona na Syberię. Mężnie znosiły prześladowania i głód. Pozbawione domu i środków do życia, w 1921 r. wróciły do Polski. W 1922 roku w Chełmnie na Pomorzu siostry otoczyły opieką młode repatriantki z Rosji. Po raz pierwszy włożyły wówczas habity. W 1925 roku siostra Bolesława zorganizowała nowicjat w Piątnicy pod Łomżą, a w rok później przeniosła dom generalny do Ratowa w diecezji płockiej. W 1935 r. zrzekła się urzędu przełożonej generalnej zgromadzenia.
    Decyzją nowej przełożonej generalnej wysłana do Białegostoku, zorganizowała tam przedszkole, kursy kroju i szycia oraz gimnazjum. Z jej inicjatywy siostry podjęły pracę w dwóch internatach, domu noclegowym i stołówce dla bezrobotnej inteligencji. Otaczały też opieką więźniów. Jeden z domów zgromadzenia przeznaczyła na ośrodek opiekuńczy dla bezdomnych dzieci, utrzymując je ze skromnych zasobów zakonnych. Zorganizowała też, formalnie jako kursy do Pierwszej Komunii św., tajną szkołę, gdzie dzieci uczyły się przedmiotów zakazanych przez okupantów. Od 1941 r. Bolesława znosiła cierpliwie paraliż, zamieniając swe czynne apostolstwo na apostolstwo cierpienia i modlitwy. Przez całe życie była człowiekiem głębokiej modlitwy, umiała modlić się w każdej sytuacji, jednocząc się z Bogiem. Dała przykład życia ofiarnego i pełnego ufności do Boga.
    Zmarła 29 stycznia 1946 roku w Białymstoku w opinii świętości. Jej ciało przeniesiono do klasztoru w Ratowie i złożono w krypcie pod kościołem św. Antoniego. Beatyfikował ją w Białymstoku w 1991 roku św. Jan Paweł II. Mówił wtedy o niej:
    W głębokim poczuciu odpowiedzialności za cały Kościół, boleśnie przeżywała Bolesława rozdarcie jedności Kościoła. Sama doświadczyła wielorakich podziałów, a nawet nienawiści narodowych i wyznaniowych, pogłębionych jeszcze bardziej przez ówczesne stosunki polityczne. Dlatego też głównym celem jej życia oraz założonego przez nią zgromadzenia stała się jedność Kościoła, ta jedność, o którą modlił się w Wielki Czwartek w Wieczerniku Chrystus: “Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim Imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno” (J 17, 11). Służyła matka Lament sprawie zjednoczenia tam zwłaszcza, gdzie podział zaznaczał się ze szczególną ostrością. Nie szczędziła niczego, byleby umacniać wiarę i rozpalać miłość do Boga, byle tylko przyczynić się do wzajemnego zbliżenia katolików i prawosławnych: “Żebyśmy wszyscy – jak mówiła – miłowali się i stanowili jedno”. Pracę na rzecz jedności Kościoła, zwłaszcza na terenach wschodnich, uważała za szczególną łaskę Bożej Opatrzności. Długo przed Soborem Watykańskim II stała się inspiratorką ekumenizmu w życiu codziennym przez miłość.W ikonografii bł. Bolesława przedstawiana jest w habicie zgromadzenia. W dłoniach trzyma otwartą księgę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 stycznia

    Błogosławiony Bronisław Markiewicz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Hiacynta, dziewica
      •  Święty Teofil, męczennik
    ***
    Błogosławiony Bronisław Markiewicz

    Bronisław Markiewicz urodził się 13 lipca 1842 r. w Pruchniku koło Jarosławia. Otrzymał staranną formację religijną; nie uchroniło go to jednak przed pewnym załamaniem wiary podczas nauki w gimnazjum przemyskim. W 1863 r. wstąpił do seminarium duchownego. We wrześniu 1867 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do pracy duszpasterskiej w Harcie i w katedrze przemyskiej. Pragnął poświęcić się pracy z młodzieżą, dlatego podjął dodatkowe studia z pedagogiki, filozofii i historii na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie i na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1875 r. został proboszczem parafii Gać, a dwa lata później – w Błażowej. Od 1882 r. wykładał teologię pastoralną w seminarium duchownym w Przemyślu.
    Z czasem ks. Bronisław odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego. W listopadzie 1885 r. wyjechał do Włoch i tam wstąpił do salezjanów. W marcu 1887 r. złożył śluby na ręce św. Jana Bosko. Z oddaniem i gorliwością wypełniał powierzane mu zadania. Z powodu surowego trybu życia zachorował na gruźlicę; uważano go za bliskiego śmierci. Udało mu się jednak odzyskać zdrowie. W marcu 1892 r., za pozwoleniem przełożonych, powrócił do Polski i został proboszczem w Miejscu Piastowym (koło Krosna).
    Oddał się tutaj pracy z młodzieżą, głównie z ubogimi i sierotami. Otworzył Instytut Wychowawczy, przez który troszczył się o materialną i zawodową przyszłość podopiecznych. W 1897 r. założył dwa nowe zgromadzenia zakonne pod opieką św. Michała Archanioła, oparte na duchowości św. Jana Bosko. Zostały one zatwierdzone dopiero po śmierci założyciela – gałąź męska w 1921 r., a żeńska – siedem lat później.
    W Miejscu Piastowym w 1892 r. ksiądz Markiewicz stworzył dom, w którym wychowały się setki chłopców. Obecnie jest tam sanktuarium św. Michała Archanioła i bł. Bronisława, dom generalny michalitów z muzeum Założyciela, dom centralny michalitek z muzeum misyjnym oraz duży zespół szkół dla młodzieży. W 1903 r. powstała też nowa placówka w Pawlikowicach koło Krakowa.
    Bronisław Markiewicz, wyczerpany pracą, zmarł 29 stycznia 1912 r. W 1958 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Zakończył się on uroczystą beatyfikacją, dokonaną w Warszawie przez delegata papieskiego, kard. Józefa Glempa, w dniu 19 czerwca 2005 r.
    Obecnie michalici pracują w 15 krajach na całym świecie; podobnie michalitki, które mają kilkanaście domów w Polsce i 8 zagranicznych. Oba zgromadzenia należą do Rodziny Salezjańskiej. Znanym michalitą był tragicznie zmarły w 2001 r. bp Jan Chrapek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 stycznia

    Święty Jan Bosko, prezbiter

    Święty Jan Bosko - zdjęcie z 16 marca 1886 r.

    Jan Bosko urodził się 16 sierpnia 1815 r. w Becchi (ok. 40 km od Turynu). Był synem piemonckich wieśniaków. Gdy miał 2 lata, zmarł jego ojciec. Jego matka musiała zająć się utrzymaniem trzech synów. Młode lata spędził w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę zarobkową. Kiedy miał 9 lat, Pan Bóg w tajemniczym widzeniu sennym objawił mu jego przyszłą misję. Zaczął ją na swój sposób rozumieć i pełnić. Widząc, jak wielkim powodzeniem cieszą się przygodni kuglarze i cyrkowcy, za pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami, i zaczynał ich naśladować. W ten sposób zbierał mieszkańców swojego osiedla i zabawiał ich w niedziele i świąteczne popołudnia, przeplatając swoje popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i “kazaniem”, które wygłaszał. Było to zwykle kazanie, które tego dnia na porannej Mszy świętej zasłyszał w kościele parafialnym.
    Pierwszą Komunię świętą przyjął w wieku 11 lat (1826). Gdy miał lat 14, rozpoczął naukę u pewnego kapłana-emeryta. Musiał ją jednak po roku przerwać po jego nagłej śmierci. W latach 1831-1835 ukończył szkołę podstawową i średnią. Nie mając funduszów na naukę, Jan musiał pracować dodatkowo w różnych zawodach, by zdobyć konieczne podręczniki i opłacić nauczycieli. Musiał także pomyśleć o własnym utrzymaniu, mieszkając na stancji. Dorabiał nadto dawaniem korepetycji.

    Święty Jan Bosko

    Po ukończeniu szkół średnich Jan został przyjęty do wyższego seminarium duchownego w Turynie. Tutaj pod kierunkiem św. Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej (1835-1841). 5 czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Za poradą św. Józefa Jan wstąpił do Konwiktu Kościelnego dla pogłębienia swojej wiedzy religijnej i życia wewnętrznego.
    8 grudnia 1841 roku napotkał przypadkowo 15-letniego młodzieńca-sierotę, zupełnie opuszczonego materialnie i moralnie. Od tego dnia zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ją prawd wiary, szukać dla niej pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś dawał okazję do wysłuchania Mszy świętej i do przyjmowania sakramentów świętych, a później zajmował młodzież rozrywką. Ponieważ wielu z nich było bezdomnych, starał się dla nich o dach nad głową. Tak powstały szkoły elementarne, zawodowe i internaty, które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie. “Zaniósł wiarę, światło i pokój tam, gdzie samotność rodziła nędzę” (z hymnu Liturgii Godzin).
    Ten apostoł młodzieży uważany jest za jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła. Zdawał sobie wszakże sprawę, że sam jeden tak wielkiemu dziełu nie podoła. Aby zapewnić stałą pieczę nad młodzieżą, założył dwie rodziny zakonne: Pobożne Towarzystwo św. Franciszka Salezego dla młodzieży męskiej – salezjanów (1859) oraz zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt (1872). Będąc tak aktywnym, Jan potrafił odnajdywać czas na modlitwę i głębokie życie wewnętrzne. Obdarzony niezwykłymi charyzmatycznymi przymiotami, pozostawał człowiekiem pokornym i skromnym. Uważał siebie za liche narzędzie Boga.
    Rozwinął szeroko działalność misyjną, posyłając najlepszych swoich synów duchowych i córki do Ameryki Południowej. Dzisiaj członkowie Rodziny Salezjańskiej pracują na polu misyjnym na wszystkich kontynentach świata, zajmując jedno z pierwszych miejsc. W dziedzinie wychowania chrześcijańskiego św. Jan Bosko wyróżnił się nie tylko jako jeden z największych w dziejach Kościoła pedagogów, ale zostawił po sobie kierunek-szkołę pod nazwą “systemu uprzedzającego” (zachowawczego), który wprowadził prawdziwy przewrót w dotychczasowym wychowaniu. Ta metoda wychowawcza nie jest oparta na stosowaniu przymusu, lecz odwołuje się do potencjału dobra i rozumu, jakie wychowanek nosi w swoim wnętrzu. Wychowawca, w pełni szanując wolną wolę młodego człowieka, staje się mu bliski i towarzyszy mu na drodze autentycznego wzrastania. System zapobiegawczy polega na uprzedzaniu czynów podopiecznego tak, aby nie doprowadzić do zrobienia przez niego czegoś niewłaściwego.

    Święty Jan Bosko

    Nie mniejsze zasługi położył św. Jan Bosko na polu ascezy katolickiej, którą uwspółcześnił, uczynił dostępną dla najszerszych warstw wiernych Kościoła: uświęcenie się przez sumienne wypełnianie obowiązków stanu, doskonalenie się przez uświęconą pracę. Najświętsza Maryja Panna i św. Józef nie poszli w swoim życiu codziennym drogą nadzwyczajnych pokut czy też wielu godzin modlitwy. Wszystko jednak czynili dla wypełnienia woli Bożej, dla Jezusa. W ten sposób wszystkie ich czynności były aktem czci i miłości Bożej. Ta właśnie tak prosta i wszystkim dostępna asceza salezjańska wyniosła na ołtarze Jana Bosko, Michała Rua, jego następcę, Dominika Savio – jego wychowanka, Alojzego Orione – założyciela Małego Dzieła Boskiej Opatrzności (orionistów) oraz Marię Dominikę Mazzarello – współzałożycielkę Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, a także Alojzego Versiglia, biskupa, i Kaliksta Caravario, misjonarzy i męczenników w Chinach (+ 25 lutego 1930 r.).
    Cały wolny czas Jan poświęcał na pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek. Początkowo wydawał je w drukarniach turyńskich. Od roku 1861 posiadał już własną drukarnię. Rozpoczął od wydawania żywotów świątobliwych młodzieńców, by swoim chłopcom dać konkretne żywe przykłady i wzory do naśladowania. Od roku 1877 dla wszystkich przyjaciół swoich dzieł zaczął wydawać jako miesięcznik, do dziś istniejący, Biuletyn Salezjański. Wszystkie jego pisma wydane drukiem to 37 tomów. Ponadto pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję.
    W czasie kanonicznego procesu naoczni świadkowie w detalach opisywali wypadki uzdrowienia ślepych, głuchych, chromych, sparaliżowanych, nieuleczalnie chorych. Wiemy o wskrzeszeniu co najmniej jednego umarłego. Jan Bosko posiadał nader rzadki nawet wśród świętych dar bilokacji, rozmnażania orzechów czy kasztanów jadalnych. Zanotowano także przypadek rozmnożenia przez Jana Bosko konsekrowanych komunikantów. Najwięcej rozgłosu przyniosły mu jednak dar czytania w sumieniach ludzkich, którym posługiwał się niemal na co dzień, oraz dar przepowiadania przyszłości jednostek, swojego zgromadzenia, dziejów Italii i Kościoła.
    Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 r. Pius XI beatyfikował ks. Bosko 2 czerwca 1929 r., a kanonizował 1 kwietnia 1934 r., w Wielkanoc. Jest patronem młodzieży, młodych robotników i rzemieślników.W chwili śmierci Założyciela zgromadzenie salezjanów miało 58 domów i liczyło 1049 członków. Obecnie ponad 16 000 salezjanów prowadzi 1830 placówek w 128 krajach świata. Rodzina Salezjańska, do której należą zakonnicy i świeccy żyjący duchowością ks. Bosko, liczy ponad 400 000 członków.
    Duchowi synowie św. Jana Bosko, zwani najczęściej salezjanami, przybyli do Polski w 1898 roku. Córki Maryi Wspomożycielki przybyły do Polski w roku 1922. Ze zgromadzenia salezjańskiego wyszli m.in. prymas Polski, kardynał August Hlond (1881-1948) i metropolita poznański Antoni Baraniak (1904-1977). Salezjaninem był bł. Bronisław Markiewicz (+ 1912), który założył na ziemiach polskich zgromadzenie św. Michała Archanioła (michalitów). Z grona polskich salezjanów wywodzi się także bł. August Czartoryski, beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 25 kwietnia 2004 r.
    W ikonografii św. Jan Bosko przedstawiany jest jako kapłan w sutannie zakonnej. Najczęściej ukazywany jest w otoczeniu młodzieży, której poświęcił swoje życie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – grudzień

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    ojciec święty Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 grudnia

    Święta Katarzyna Laboure,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Sylwester I, papież
    ***
    Święta Katarzyna Laboure

    Katarzyna urodziła się 2 maja 1806 r. w burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers, w licznej rodzinie chłopskiej (była dziewiąta z jedenaściorga rodzeństwa). Kiedy miała 9 lat, zmarła jej matka. Nigdy nie uczęszczała do szkoły. Po pogrzebie matki Katarzynę zabrała ciotka Małgorzata. W tym czasie starsza siostra Katarzyny wstąpiła do Sióstr Miłosierdzia (szarytek). Kiedy rodzeństwo rozeszło się, ojciec wezwał Katarzynę, by pomogła mu w prowadzeniu gospodarstwa. Miała wówczas zaledwie 12 lat. Z całą energią zabrała się do nowych obowiązków, zajmując się ponadto wychowaniem najmłodszego brata i siostry.
    Kiedy miała 20 lat i przekonała się, że w domu jej pomoc nie jest już nagląco potrzebna, wyznała ojcu, że pragnie wstąpić do szarytek. Ojciec stanowczo jednak odmówił i wysłał córkę do Paryża, do jej brata, Karola, żeby mu pomagała prowadzić tam skromną restaurację. Nie czuła się tam jednak dobrze i dlatego też, na własną rękę, przeniosła się do bratowej, by pomagać jej w prowadzeniu pensjonatu. Równocześnie nawiązała kontakt z siostrami miłosierdzia. Wstąpiła do nich w 24. roku życia. Po odbyciu postulatu i trzech miesięcy próby odbyła nowicjat w domu macierzystym zakonu w Paryżu. W domu na rue du Bac w Paryżu doznała mistycznych łask. Rzadki to wypadek, by już w nowicjacie, a więc na progu życia zakonnego, Pan Bóg obdarzał swoich wybrańców darem wysokiej kontemplacji aż do ekstaz i objawień. Katarzyna należała do tych szczęśliwych wybranek. Najgłośniejszym echem odbijały się po świecie objawienia dotyczące “cudownego medalika”. Było ich w sumie pięć. Najbardziej znane są dwa.
    W nocy z 18 na 19 lipca 1830 roku, kiedy Francja przeżywała rewolucję lipcową, w której został obalony król Karol X, podczas snu ukazał się Katarzynie anioł, zbudził ją i zaprowadził do kaplicy nowicjackiej. Tam zjawiła się jej Matka Boża, która skarżyła się na publiczne łamanie przykazań, zapowiedziała kary, jakie spadną na Francję i zachęciła Katarzynę do modlitwy i uczynków pokutnych.
    Kilka miesięcy później, w nocy z 26 na 27 listopada 1830 roku, ten sam anioł w podobny sposób obudził Katarzynę i zaprowadził ją do kaplicy. Szarytka ujrzała Najświętszą Maryję Pannę stojącą na kuli ziemskiej, depczącą stopą łeb piekielnego węża. W rękach trzymała kulę ziemską, jakby chciała ją ofiarować Panu Bogu. Równocześnie Katarzyna usłyszała głos: “Kula, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę z osobna”. Niebawem obraz zmienił się. Matka Boża miała ręce szeroko rozwarte i spuszczone do dołu, a z Jej dłoni tryskały strumienie promieni. Usłyszała ponownie głos: “Te promienie są symbolem łask, jakie zlewam na osoby, które Mnie o nie proszą”. Święta ujrzała następnie literę M z wystającym z niej krzyżem, dokoła 12 gwiazd, a pod literą M dwa Serca: Jezusa i Maryi. Dokoła postaci Maryi z rękami rozpostartymi ujrzała napis: “O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Pod koniec tego objawienia Katarzyna otrzymała polecenie: “Postaraj się, by wybito medale według tego wzoru”.
    Katarzyna o swoim objawieniu oraz o otrzymanym poleceniu zawiadomiła spowiednika, o. Aladela. Ten nie chciał sam decydować, ale poradził się arcybiskupa Paryża. Arcybiskup po wstępnym zbadaniu sprawy orzekł, że nie widzi w tym nic, co sprzeciwiałoby się nauce katolickiej. 30 czerwca 1832 roku wybito 1500 pierwszych medalików. Dla bardzo wielu łask zyskały one sobie tak wielką sławę, że zaczęto je szybko określać mianem “cudownego medalika”. W ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito w różnych wielkościach ponad 60 milionów jego egzemplarzy. W roku 1836 arcybiskup Paryża zarządził kanoniczne zbadanie objawień oraz łask, jakie wierni otrzymali przez cudowny medalik. Raport komisji stwierdził wiarygodność tak objawień, jak i cudów. Wtedy biskup wydał oficjalną aprobatę.
    Cudowny Medalik Niepokalanej nie był pierwszą w dziejach Kościoła katolickiego tego rodzaju formą czci Matki Bożej. Znaleziono już z wieku IV dwa medaliony z wizerunkiem Matki Bożej. Papieże w wiekach średnich podobne medale błogosławili i rozdzielali pomiędzy wiernych. Papież św. Pius V w 1566 roku udzielił nawet odpustu zupełnego dla tych, którzy będą go nosić. Z czasem jednak przestano je nosić. Cudowny medalik przywrócił ten chwalebny zwyczaj, a ponieważ współczesne medaliki są małe i bardzo lekkie, dlatego wiele osób bardzo chętnie je nosi. Nazwę “cudowny medalik” zatwierdziła Stolica Święta, a papież Leon XIII dekretem z dnia 23 lipca 1894 roku zezwolił na coroczne obchodzenie święta Objawienia Cudownego Medalika (dnia 27 listopada).

    Cudowny Medalik

    Mimo sławy objawień Katarzyna pozostała cicha i nieznana. Nie uczyniła bowiem ze swego objawienia sprawy publicznej – powiedziała o nim jedynie swojemu spowiednikowi. W 1831 r. Katarzyna znalazła się w hospicjum przy ulicy Picpus i tam, w ukryciu, dokończyła swego skromnego życia, wypełnionego uciążliwymi posługami około starców. Zmarła 31 grudnia 1876 r. Ciało Świętej spoczywa w kaplicy nowicjatu w domu macierzystym sióstr w Paryżu. W 24 lata po objawieniu medalika Niepokalanej papież Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi (1854), a w 4 lata potem Matka Boża objawiła się jako Niepokalane Poczęcie św. Bernadetcie Soubirous (1858). Beatyfikacji Katarzyny dokonał papież Pius XI 28 maja 1933 roku, a do chwały świętych wyniósł ją papież Pius XII w 1947 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 grudnia

    Święty Egwin, biskup

    Święty Egwin

    Egwin urodził się w VII w. Kształcił się u benedyktynów w Worcester. Tam został mnichem, a potem kapłanem. W 693 r. powołano go na biskupstwo w rodzinnym mieście. Stał się reformatorem życia kościelnego. Bronił świętości małżeństwa, stawał w obronie sierot i wdów. Był doradcą Eldera, króla Mercji, jego syna Kenreda oraz Offy I, króla wschodnich Sasów. Podczas pobytu w Rzymie otrzymał od papieża zgodę na rezygnację z biskupstwa. W ostatnich latach życia pełnił obowiązki opata w założonym przez siebie opactwie w Evesham. Osiedlenie się tam było poprzedzone objawieniem Maryi, która powiedziała Egwinowi, gdzie chce mieć swój klasztor.
    Zmarł 30 grudnia 717 r. Po śmierci dokonał wielu cudów: przywracał wzrok i słuch, uzdrawiał chorych. Jego relikwie były otaczane tak wielkim kultem, że w 1077 roku trzeba było przebudować opactwo w Evesham, by mogło pomieścić napływ pielgrzymów.
    W ikonografii św. Egwin przedstawiany jest w stroju biskupim, w ręku ma rybę, która w pyszczku trzyma klucz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 grudnia

    Święty Tomasz Becket, biskup i męczennik

    Święty Tomasz Becket

    Tomasz urodził się w 1118 r. w Londynie. Jego ojciec był zamożnym kupcem normandzkim w tym właśnie mieście. Również jego matka była Normandką.
    Pierwsze nauki Tomasz pobierał u kanoników regularnych w Merton, a na studia wyższe przeniósł się do Paryża. Po powrocie do Londynu pomagał ojcu w jego handlowych interesach, a równocześnie pełnił funkcję w skarbowym urzędzie miejskim. Udał się na dwór prymasa Anglii, Teobalda, do Canterbury. Prymas przyjął go do swojego kleru i wysłał na dalsze studia prawnicze do Bolonii i Auxerre; kiedy zaś po ich ukończeniu Tomasz powrócił, mianował go archidiakonem Canterbury (1154). W roku następnym (1155) król Henryk II obrał go swoim lordem kanclerzem, a po śmierci prymasa, 7 lat później, wybrał go jego następcą. Tomasz zmienił wtedy radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dotychczasowy dworak, ambitny karierowicz, nagle nawrócił się i stał się mężem Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jako prymas zrezygnował natychmiast z urzędu kanclerza królewskiego, chociaż godność ta dawała mu majątek i duże wpływy w państwie. Po przyjęciu święceń kapłańskich i sakry biskupiej przywdział włosiennicę, zaczął wieść życie ascetyczne, oddawać się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Stał się także nieustraszonym obrońcą praw Kościoła. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów.
    Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem sądów kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem. W roku 1164 król ogłosił tzw. Konstytucje Klarendońskie, ograniczające znacznie prawa Kościoła na rzecz króla. Prymas swojej pieczęci ani podpisu na znak zgody pod nimi nie położył. Gdy zaś papież Aleksander III potępił te regulacje, to samo uczynił i prymas Anglii. Król wezwał wówczas Tomasza przed swój sąd w Northampton. Zamierzał go aresztować, uwięzić i urządzić proces. Prymas odwołał się do papieża i wezwał biskupów, by nie brali w nim udziału. Sam zaś potajemnie, w przebraniu, opuścił Anglię i udał się do Francji, do Pontigny, a potem do Sens (1164). Po 6 latach, w 1170 r., dzięki interwencji papieża i króla Francji, Henryk II zgodził się na powrót Tomasza do kraju. Traktował go jednak jako niewdzięcznika i głowę opozycji.
    Spokój trwał niezbyt długo. Kiedy król przebywał w Normandii, usłużni dworacy donosili mu, co dzieje się w Anglii. Pewnego dnia Henryk II miał zawołać: “Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu”. Czterej rycerze z otoczenia króla za zezwoleniem monarchy jeszcze tej samej nocy udali się do Anglii i wpadli do Canterbury, do pałacu prymasa. Nie zastali go tam, gdyż właśnie w katedrze odprawiał Nieszpory. Dobiegli do ołtarza i z okrzykiem “Śmierć zdrajcy!” zarąbali go na śmierć. Ranili również kapelana arcybiskupa, który usiłował prymasa bronić. Działo się to 29 grudnia 1170 roku.
    Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu znaleziono na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady od biczowania się. Zbrodnia wywołała oburzenie w całej Anglii i w świecie. W zaledwie trzy lata po męczeńskiej śmierci papież Aleksander III ogłosił Tomasza świętym i męczennikiem Kościoła. Król dla uwolnienia się od kar kościelnych, które groziły mu nawet utratą tronu (jako wyklęty z Kościoła według średniowiecznego prawa nie mógł być królem wyznawców Chrystusa) rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu św. Tomasza i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, ale zamieniono mu ją na obowiązek wystawienia trzech kościołów (1174). Grób św. Tomasza stał się celem licznych pielgrzymek. Kazał go zniszczyć dopiero król Henryk VIII w 1538 roku.
    Św. Tomasz Becket jest obok św. Jerzego drugim patronem Anglii; jest także patronem duchownych.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są: model kościoła, krzyż, miecz, palma męczeńska.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 grudnia

    Święci Młodziankowie, męczennicy

    Rzeź świętych Młodzianków

    Dwuletnim, a nawet młodszym chłopcom zamordowanym w Betlejem i okolicy na rozkaz króla Heroda św. Ireneusz, św. Cyprian, św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła nadali tytuł męczenników. Ich kult datuje się od I wieku po narodzinach Chrystusa. W Kościele zachodnim Msza za świętych Młodzianków jest celebrowana – tak jak Msze święte Wielkiego Postu – bez radosnych śpiewów; kolor liturgiczny – czerwony.
    Wśród Ewangelistów jedynie św. Mateusz przekazał nam informację o tym wydarzeniu (Mt 2, 1-16). Dekret śmierci dla niemowląt wydał Herod Wielki, król żydowski, kiedy dowiedział się od mędrców, że narodził się Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski. W obawie, by Jezus nie odebrał jemu i jego potomkom panowania, chciał w podstępny sposób pozbyć się Pana Jezusa.
    Za czasów Heroda panowało przekonanie, że wszystko w państwie jest własnością władcy, także ludzie, nad którymi władca ma prawo życia i śmierci. Jeśli mu stoją na przeszkodzie, zagrażają jego życiu lub panowaniu, może bez skrupułów w sposób gwałtowny się ich pozbyć. Historia potwierdza, że Herod był wyjątkowo ambitny, żądny władzy i podejrzliwy. Sam bowiem doszedł do tronu po trupach i tylko dzięki terrorowi utrzymywał się u władzy. Był synem Antypatra, wodza Idumei. Za cel postawił sobie panowanie. Dlatego oddał się w całkowitą służbę Rzymianom. Dzięki nim jako poganin otrzymał panowanie nad Ziemią Świętą i narodem żydowskim z tytułem króla. Wymordował żydowską rodzinę królewską, która panowała nad narodem przed nim: Hirkana II, swojego teścia; Józefa, swojego szwagra; Mariam, swoją żonę; ponadto trzech swoich synów – Aleksandra, Arystobula i Antypatra; arcykapłana Arystobula; Aleksandrę, matkę Mariamme i wielu innych, jak to szczegółowo opisuje żyjący ok. 70 lat po nim historyk żydowski, Józef Flawiusz (Dawne dzieje Izraela). Jeszcze przed samą swoją śmiercią, by nie dać Żydom powodu do radości, ale by wycisnąć łzy z ich oczu i w ten sposób “upamiętnić” swój zgon, rozkazał dowódcy wojska zebrać na stadionie sportowym w Jerychu najprzedniejszych obywateli żydowskich i na wiadomość o jego śmierci wszystkich zgładzić. Na szczęście nie wykonano tego polecenia. Te i wiele innych faktów wskazuje, kim był Herod i czym było dla takiego okrutnika pozbawienie życia kilkudziesięciu niemowląt.
    Bibliści zastanawiają się nad tym, ile mogło być tych niemowląt? Betlejem w owych czasach mogło liczyć ok. 1000 mieszkańców. Niemowląt do dwóch lat w takiej sytuacji mogło być najwyżej ok. 100; chłopców zatem ok. 50. Jest to liczba raczej maksymalna i trzeba ją prawdopodobnie zaniżyć. Szczegół, że Herod oznaczył wiek niemowląt skazanych na śmierć, jest dla nas o tyle cenny, że pozwala nam w przybliżeniu określić czas narodzenia Pana Jezusa. Pan Jezus mógł mieć już ok. roku. Herod wolał dla “swego bezpieczeństwa” wiek ofiar zawyżyć.
    Czczeni jako flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, Młodziankowie nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, ale niewątpliwie oddali je z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana.
    Ikonografia podejmowała często ten tak dramatyczny temat dający wiele możliwości artystom. Dlatego wśród malarzy i rzeźbiarzy, którzy wykonali obrazy przedstawiające “Rzeź Niewiniątek”, figurują m.in.: Giovanni Francesco Baroto, Mikołaj Poussin, Guido Reni, Dürer, Romanino, Piotr Brueghel, Bartolomeo Schedoni, Rubens i wielu innych. W Padwie, w bazylice św. Justyny, a także w kilkunastu innych kościołach, można oglądać “relikwie” Młodzianków. Są one oczywiście nieprawdziwe, ale dowodzą, jak wielki w historii Kościoła był kult Świętych Młodzianków.
    Święci Młodziankowie są uważani za patronów chórów kościelnych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Święci Młodziankowie. Pierwiosnki męczeństwa skąpane we krwi

    Święto obchodzone 28 grudnia poświęcone zostało ofiarom rzezi niewiniątek (Mt 2,16), dokonanej na rozkaz namiestnika Galilei Heroda (73–4 r. p. n. e.). Św. Ireneusz i św. Cyprian  w swoich pismach otwarcie przyznawali im tytuł męczenników. Zgodnie z tradycją, ofiary Heroda otrzymały chrzest krwi, traktowani byli jako pierwiosnki męczeństwa. Chrześcijanie widzieli także w tym wydarzeniu spełnienie proroctwa Jeremiasza, który napisał: „Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich nie ma”.

    Święty Augustyn poświęcił małym męczennikom osobną homilię, w której tłumaczył: „Niech się raduje Kościół, płodna matka tylu bojowników niebieskich i tak wspaniałych dziwów. Oto ów wróg bezbożny nigdy nie byłby zdolny przez najtkliwszą życzliwość tyle pożytku przynieść tym błogosławionym Młodziankom, ile im przysporzył przez swoją nienawiść. Dzisiejsze święto nas poucza, że w jakiej mierze na błogosławione Niemowlęta rzuciło się zło, w takiej też obfitości spłynęło na nich błogosławieństwo”. Betlejem przyniosło Chrystusowi „zastęp niewinnych i nieletnich dzieci”. Z tego też powodu dzieci, „które bezbożność Heroda oderwała od piersi matek, słusznie są nazywane kwiatami męczenników. Są to pierwsze pąki Kościoła rozwinięte wśród niewiary, a przedwcześnie zwarzone mroźną zawiścią prześladowania”.

    Wśród Ewangelistów tylko św. Mateusz podał informację o rzezi dzieci mającej na celu zgładzenie Mesjasza. Jak szacowali bibliści, w Betlejem zamieszkanym wówczas przez około 1000 mieszkańców żyło wówczas najpewniej ok. 100 dzieci obojga płci poniżej drugiego roku życia. Liczba zgładzonych chłopców szacowana była na ok. 30-40.

    Sam Herod, co potwierdzają ówcześni historiografowie, słynął z okrucieństwa. Do władzy doszedł dzięki serii mordów, jego ofiarami padli m.in. poprzednia rodzina królewska, teść, szwagier, żona i trzech synów i wielu, wielu innych. Chcąc uczynić z końca własnej władzy powód smutku dla poddanych, rozkazał zgromadzić najznamienitszych spośród królestwa Judei i zgładzić ich wszystkich w chwili własnej śmierci. Panujący wówczas cesarz August miał stwierdzić, że „lepiej jest być wieprzem u Heroda niż jego synem”. Żydzi, pamiętając jego rządy, zniszczyli miejsce pochówku tyrana w trakcie powstania przeciwko Rzymianom.

    Cześć oddawaną świętym młodziankom potwierdzają już źródła z III wieku, kult rozpoczął się prawdopodobnie w wieku II . Do kalendarza liturgicznego ich święto wprowadzono w V wieku. Ku ich czci wznoszono liczne kaplice i świątynie, są uważani za patronów kościelnych chórów.

    oprac. mat/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 grudnia

    Święty Jan, Apostoł i Ewangelista

    Święty Jan Ewangelista

    Jan był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego (Mt 4, 21). Jeśli chodzi o zestaw tekstów ewangelicznych, w których jest mowa o św. Janie, to ich liczba stawia go zaraz po św. Piotrze na drugim miejscu. Łącznie we wszystkich Ewangeliach o św. Piotrze jest wzmianka aż na 68 miejscach (193 wiersze), a o św. Janie na 31 miejscach (90 wierszy).
    Początkowo Jan był uczniem Jana Chrzciciela, ale potem razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem (J 1, 35-40). Musiał należeć do najbardziej zaufanych uczniów, skoro św. Jan Chrzciciel z nimi tylko i ze św. Andrzejem przebywał właśnie wtedy nad rzeką Jordanem. Jan w Ewangelii nie podaje swojego imienia. Jednak jako naoczny świadek wymienia nawet dokładnie godzinę, kiedy ten wypadek miał miejsce. Rzymska godzina dziesiąta – to nasza godzina szesnasta. Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Panu Jezusie. Jaki był tego powód – nie wiemy. Być może musiał załatwić przedtem swoje sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11).
    Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy to, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu mógłby wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor (Mk 9, 2), przy wskrzeszeniu córki Jaira (Mk 5, 37) oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym (Mk 14, 33).
    Kiedy Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi złe duchy w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i Jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38).
    Pewnego dnia do Pana Jezusa przybyła matka Jana i Jakuba z prośbą, aby jej synowie zasiadali w Jego królestwie na pierwszych miejscach, po Jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, że matka nie uczyniła tego sama z siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Kiedy zaś ci odpowiedzieli: “Możemy”, otrzymali odpowiedź: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował” (Mt 20, 21-28; Mk 10, 41-52).
    Szczegół ten zdradza to, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze Jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by w tym królestwie mieć wpływowy urząd, być jednym z pierwszych ministrów u Jego boku. Samemu jednak wstydząc się o to prosić, wezwał interwencji swojej matki. Potem zrozumie, że chodzi o królestwo Boże, duchowe, o zbawienie ludzi – i odda się tej wielkiej sprawie aż do ostatniej godziny życia. Warto tu tylko uzupełnić, że według relacji Marka to oni sami: Jan i Jakub zwrócili się do Chrystusa z tą dziwną prośbą, nie wyręczając się przy tym matką.
    Chrystus nadał Janowi i Jakubowi, jego bratu, drugie imię – “Synowie gromu” (Łk 9, 51-56). Jan zostaje wyznaczony razem ze św. Piotrem, aby przygotowali Paschę wielkanocną. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jan spoczywał na piersi Zbawiciela. Tylko on pozostał do końca wierny Panu Jezusowi – wytrwał pod krzyżem. Dlatego Chrystus z krzyża powierza mu swoją Matkę, a Jej – Jana jako przybranego syna (J 19, 26-27).
    Po zmartwychwstaniu Chrystusa Jan przybywa razem ze św. Piotrem do grobu, gdzie “ujrzał i uwierzył” (J 20, 8), że Chrystus żyje. W Dziejach Apostolskich Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1 – 4, 21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów dla udzielenia Ducha Świętego w Samarii (Dz 8, 14-17). We dwóch przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4, 1-24). O Janie Apostole wspomina także św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie (Ga 2, 9), potem prawdopodobnie w Samarii, a następnie w Efezie. To tam napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea.
    Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się nawet, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam zaczerpnięte z tradycji niektóre wiadomości. Także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Jana okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą Chrystus powierzył mu opiekę. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Małej Azji, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku).
    W wieku II lub III powstał w Małej Azji apokryf Dzieje Jana. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Według tego pisma Domicjan wezwał najpierw Jana do Rzymu. Nie miał jednak odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego zesłał go na wygnanie na wyspę Patmos, by na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Główną treścią apokryfu są cuda, jakie Jan miał zdziałać w Rzymie i w Efezie. W opisach znajduje się tak wiele legendarnych motywów, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do roku 1909) 6 maja było nawet obchodzone osobne święto ku czci św. Jana w Oleju.
    Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. Euzebiusz z Cezarei pisze, że Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, a w Efezie miał wskrzesić zmarłego.
    Swoją Ewangelię napisał Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych nie powtarza tego, co już napisano, uzupełnia wypadki szczegółami bliższymi i faktami przez synoptyków opuszczonymi. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: “I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1, 14), zaś w swoim pierwszym liście napisze jeszcze dobitniej: “To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1, 1). Ewangelię św. Jana zna św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 107) i cytuje ją w swoich listach. Zna ją również św. Justyn (+ ok. 165), a Fragment Muratoriego (160-180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii.
    Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie z Małej Azji. Znali oni dobrze Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach rozpowszechniały się pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, a raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. Tradycja za symbol słusznie nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów.
    Według podania, cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Jako więc jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną. Dlatego podczas dzisiejszej liturgii celebrans nosi szaty białe, a nie – jak w przypadku wszystkich pozostałych Apostołów – czerwone. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie ok. 191 roku podaje w liście do papieża św. Wiktora Polikrates, biskup Efezu. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców soboru efeskiego z 8 maja 431 roku winszuje im, że mogą czcić relikwie św. Jana Apostoła. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się przy tym grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, jaką niegdyś był Efez, pozostały jedynie ruiny, a na nich powstała mała wioska turecka.

    Święty Jan Ewangelista

    Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej; ponadto aptekarzy, bednarzy, dziewic, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem: introligatorów, kopistów, kreślarzy, litografów, papierników, pisarzy oraz owczarzy, płatnerzy, skrybów, ślusarzy, teologów, uprawiających winorośl oraz wdów. Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Zbawiciela – matką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż jako pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+ 335) i dotąd jest katedrą papieską. Nadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (ante Portam Latinam), gdzie Apostoł miał być męczony w rozpalonym oleju. Do Jana Apostoła szczególne nabożeństwo miały św. Gertruda i św. Małgorzata Maria Alacoque. Właśnie w dniu dzisiejszym, w dniu jego święta miały objawienia dotyczące nabożeństw do Serca Pana Jezusa. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci.
    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak. Najczęściej występuje w scenach będących ilustracjami tekstów Pisma św.: jest jedną z centralnych postaci podczas Ostatniej Wieczerzy, Jan pod krzyżem obok Maryi, Jan podczas Zaśnięcia NMP, Jan na Patmos, Jan i jego wizje apokaliptyczne. Bywa – błędnie – przedstawiany w scenie męczeństwa, zanurzony w kotle z wrzącą oliwą. Czasem na obrazach towarzyszy mu diakon Prochor, któremu dyktuje tekst. Jego atrybutami są: gołębica, kielich z Hostią, kielich zatrutego wina z wężem (wąż jest symbolem zawartej w kielichu trucizny-jadu; na tę pamiątkę podaje się dzisiaj w wielu kościołach wiernym poświęcone wino do picia, by nie szkodziła im żadna trucizna), kocioł z oliwą, księga, orzeł w locie, na księdze lub u jego stóp, siedem apokaliptycznych plag, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    27 grudnia – wspomnienie św. Jana, Apostoła i Ewangelisty

    Dziś, 27 grudnia, Kościół obchodzi wspomnienie św. Jana, Apostoła i Ewangelisty. W tym dniu święci się wino, które podaje się wiernym do picia. Jest to bardzo stara tradycja Kościoła, sięgająca czasów średniowiecza.

     Adobe Stock

    ***

    Jan był prorokiem, teologiem i mistykiem. Był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego. Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy fakt, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu być może mógł wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor, przy wskrzeszeniu córki Jaira oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym.

    W Dziejach Apostolskich św. Jan występuje jako nieodłączny towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka.

    Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie, potem w Samarii, następnie w Efezie. Tam też napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy natomiast dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea.

    W dniu św. Jana święci się wino, które podaje się wiernym do picia. Jest to bardzo stara tradycja Kościoła, sięgająca czasów średniowiecza. Związana jest z pewną legendą, według której św. Jan miał pobłogosławić kielich zatrutego wina. Wersje tego przekazu są różne. Jedna mówi, że to cesarz Domicjan, który wezwał apostoła do Rzymu, by tam go zgładzić, podał mu kielich zatrutego wina. Św. Jan pobłogosławił go, a kielich się rozpadł.

    Dziś ta tradycja ma inną wymowę. Głównym przesłaniem Ewangelii według św. Jana jest miłość. Dlatego, gdy podaje się owo wino, mówi się „pij miłość św. Jana”. Bo wino – sięgając do biblijnych korzeni – oznacza szczęście, radość, ale również cierpienie i miłość. Czerwony, a taki był najczęstszy jego kolor, to barwa miłości.

    Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej, a także aptekarzy, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem.

    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak.

    brewiarz.pl/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 grudnia

    Święty Szczepan, diakon
    pierwszy męczennik

    Ukamienowanie świętego Szczepana

    Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co “wieniec” i jest tłumaczone na język polski jako Stefan lub Szczepan. Nie wiemy, ani kiedy, ani gdzie św. Szczepan się urodził. Jego greckie imię wskazywałoby na to, że był nawróconym hellenistą – Żydem z diaspory, zhellenizowanym, czyli posługującym się na co dzień językiem greckim. Nie są nam znane szczegóły jego wcześniejszego życia. Jego dzieje rozpoczynają się od czasu wybrania go na diakona Kościoła. Apostołowie w odpowiedzi na propozycję św. Piotra wybrali siedmiu diakonów dla posługi ubogim, aby w ten sposób odciążyć uczniów Chrystusa oraz dać im więcej czasu na głoszenie Ewangelii. W gronie tych siedmiu znalazł się Szczepan. Nie ograniczył się on jednak wyłącznie do posługi ubogim. Według Dziejów Apostolskich, “pełen łaski i mocy Ducha Świętego” głosił Ewangelię z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić.
    Został oskarżony przez Sanhedryn, że występuje przeciw Prawu i Świątyni. W mowie obrończej Szczepan ukazał dzieje Izraela z perspektywy chrześcijańskiej, konkludując, że naród ten stale lekceważył wolę Boga (Dz 6, 8 – 7, 53). Publicznie wyznał Chrystusa, za co został ukamienowany (Dz 7, 54-60). Jest określany mianem Protomartyr – pierwszy męczennik.
    Oskarżycielami Szczepana przed Sanhedrynem żydowskim byli inni zhelenizowani Żydzi, z wymienionych w tekście Dziejów Apostolskich synagog. Wynika stąd, że Szczepan zaczął od nawracania swoich rodaków, do których mógł przemawiać w ich własnym języku, czyli po grecku. Zadziwia znajomością dziejów narodu żydowskiego i wskazuje, że powołaniem narodu wybranego było przygotowanie świata na przyjście Zbawiciela. Żydzi nie tylko sprzeniewierzyli się temu wielkiemu posłannictwu, ale nawet zamordowali Chrystusa. Stąd oburzenie, jakie wyrywa się z ust Szczepana.
    Był to rok 36, a więc od śmierci Chrystusa Pana upłynęły zaledwie 3 lata. Prozelici musieli praktykować i wypełniać, podobnie jak Apostołowie i uczniowie Chrystusa, także prawo judaizmu z przyjęciem obrzezania, pogłębione jedynie o nakazy Ewangelii. Dopiero sobór w Jerozolimie w roku 49/50 zdecydował, że poganie nawróceni na chrześcijaństwo nie są zobowiązani do zachowania prawa mojżeszowego. Same niemal imiona greckie wskazują, jak wielkie były wpływy helleńskie w czasach apostolskich w narodzie żydowskim. Nadto wynika z tekstu, że pieczę nad ubogimi zlecono głównie nawróconym hellenistom, aby nie mieli żalu, że są krzywdzeni przez wiernych pochodzenia żydowskiego.
    Autor Dziejów Apostolskich podkreśla, że przy śmierci Szczepana był obecny Szaweł, późniejszy Apostoł Narodów, którego św. Łukasz stanie się potem uczniem. Pilnował szat oprawców. Był oficjalnym świadkiem kamienowania – reprezentował Sanhedryn.
    Bibliści zastanawiają się, jak mogło dojść do jawnego samosądu oraz morderstwa, skoro każdy wyrok śmierci był uzależniony od podpisu rzymskiego namiestnika, jak to widzimy przy śmierci Pana Jezusa. Właśnie wtedy, w 36 roku Piłat został odwołany ze swojego stanowiska, a nowy namiestnik jeszcze nie przybył. Żydzi wykorzystali ten moment, by dokonać samosądu na Szczepanie, co więcej, rozpoczęli na szeroką skalę akcję niszczenia chrześcijaństwa: “Wybuchło wówczas wielkie prześladowanie w Kościele jerozolimskim” (Dz 8, 1).
    Kult Szczepana rozwinął się natychmiast. Jednakże na skutek zawieruch, jakie nawiedzały Ziemię Świętą, w tym także Jerozolimę, zapomniano o jego grobie. Odkryto go dopiero w 415 roku. Skoro udało się go rozpoznać, to znaczy, że św. Szczepan musiał mieć grób wyróżniający się i z odpowiednim napisem. O znalezieniu tego grobu pisze kapłan Lucjan. Miał mu się zjawić pewnej nocy Gamaliel, nauczyciel św. Pawła, i wskazać grób swój i św. Szczepana w pobliżu Jerozolimy (Kfar Gamla, czyli Beit Jamal). Chrześcijanie, uciekając przed oblężeniem Jerozolimy i w obawie przed jej zburzeniem przez cesarza Hadriana, zabrali ze sobą śmiertelne szczątki tych dwóch czcigodnych mężów i we wspomnianej wiosce je pochowali. Gamaliel bowiem miał zakończyć życie jako chrześcijanin. Na miejscu odnalezienia ciał biskup Jerozolimy, Jan, wystawił murowaną bazylikę; drugą zbudował w miejscu, gdzie według podania Szczepan miał być ukamienowany. Bazylikę tę upiększyli św. Cyryl Jerozolimski (439) i cesarzowa św. Eudoksja (460).
    Imię Szczepana włączono do Kanonu rzymskiego. Jest patronem diecezji wiedeńskiej; kamieniarzy, kucharzy i tkaczy.
    Z dniem św. Szczepana łączono w Polsce wiele zwyczajów. Podczas gdy pierwszy dzień Świąt spędzano w zaciszu domowym, wśród najbliższej rodziny, w drugi dzień obchodzono z życzeniami świątecznymi sąsiadów, dalszą rodzinę i znajomych. W czasie Mszy świętej rzucano w kościele zboże na pamiątkę kamienowania Świętego. Wieczór 26 grudnia nazywano “szczodrym”, gdyż służba dworska składała panom życzenia i otrzymywała poczęstunek, a nawet prezenty. Po przyjęciu smarowano miodem pułap i rzucano ziarno. Jeśli zboże przylgnęło, było to dobrą wróżbą pomyślnych zbiorów.
    Zaskoczenie może budzić fakt, że Kościół w drugim dniu oktawy Świąt Bożego Narodzenia umieścił święto św. Szczepana. Być może stało się tak po to, byśmy zapatrzeni w żłóbek Chrystusa nie zapomnieli, że ofiara ze strony Boga dla człowieka pociąga konieczność także ofiary ze strony człowieka dla Boga, chociażby ona wymagała nawet krwi męczeństwa.

    Święty Szczepan

    W ikonografii św. Szczepan występuje jako młody diakon w białej tunice lub w bogato tkanej dalmatyce. Jego atrybutami są: księga Ewangelii, kamienie na księdze lub w jego rękach, gałązka palmowa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    O. Placyd Koń dla Frondy: Czy śmierć Szczepana zmieniła Szawła?
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    O. Placyd Koń dla Frondy: Czy śmierć Szczepana zmieniła Szawła?

    O. Placyd Koń dla Frondy: Czy śmierć Szczepana zmieniła Szawła?

    Tomasz Wandas, Fronda: Ukamienowanie św. Szczepana. Jaki jest związek pomiędzy zamordowaniem św. Szczepana, a tym, kim stał się później św. Paweł? Czy może nie ma takiego związku? Co na ten temat mówi Pismo? 

    o. Placyd Koń OFM: Jestem przekonany, że taki związek pomiędzy śmiercią diakona Szczepana, a przyszłym nawróceniem Szawła istnieje, ale w Piśmie św. nie mamy jego wyraźnego potwierdzenia. Tertulian sformułował sławne zdanie: „Krew męczenników nasieniem nowych chrześcijan”. Ten starożytny pisarz wyraził pewną ogólną zasadę uznawaną przez Kościół, natomiast św. Augustyn pójdzie jeszcze dalej, i w mowie na cześć pierwszego męczennika powie już bardzo konkretnie na temat interesującego nas związku: „Jeśli św. Szczepan nie modliłby się w ten sposób, Kościół nie miałby Pawła”. Chodzi tu oczywiście o jego modlitwę za jego morderców (Dz 7, 60).

    Zauważmy, że o ile Tertulian wskazuje na krew męczenników czyli ich ofiarę z życia, która rodzi chrześcijan, Doktor Kościoła podkreśla modlitwę Szczepana, jako istotny i decydujący element w śmierci męczeńskiej pierwszego męczennika. Czyżby chciał przez to powiedzieć, że modlitwa jest ważniejsza niż sama śmierć męczeńska? Nie, chodzi o coś innego. Cierpienie, choćby największe, a nawet śmierć, nie ma przed Bogiem znaczenia, jeśli cierpiący czy umierający nie ma w sobie Bożej miłości. Dopiero miłość, która jest owocem i znakiem obecności Ducha Świętego w człowieku, nadaje wartość ludzkiemu cierpieniu i śmierci; to ona sprawia, że „drogocenna jest w oczach Pana śmierć Jego czcicieli” (Ps 116, 15 BT).

    Jak wielka była miłość św. Szczepana?

    Miłość obecna w Szczepanie i wyrażona w jego modlitwie za prześladowców czyni go podobnym do jego Mistrza. Na to podobieństwo w śmierci pierwszego męczennika do Króla męczenników wskazuje św. Łukasz. Św. diakon w czasie kamienowania, na krótko przed śmiercią, woła: „Panie, nie licz im tego grzechu!” (Dz 7, 60 BT). Szczepan umierając modli się za swoich oprawców, podobnie jak Pan na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią“ (Łk 23, 34). Tych podobieństw jest więcej. Zarówno Pan, jak i Jego uczeń ponoszą śmierć poza miastem. Pan Jezus umierając powierza swego ducha w ręce Ojca (Łk 23, 46); św. Szczepan powierza swego ducha w ręce Jezusa: „Panie Jezu, przyjmij ducha mego!” (Dz 7, 59). W obu tych zdaniach św. Łukasz, autor trzeciej Ewangelii i Dziejów Apostolskich, używa tego samego wyrażenia: „donośnym głosem”. To dodatkowy element wskazujący na podobieństwo w śmierci św. Szczepana do boskiego Zbawiciela (jednak niezauważalny w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia, ponieważ grecki zwrot fone megale został przetłumaczony w Łk 23, 46: „donośnym głosem”, a w Dz 7, 59: „głośno”).

    Bezpośrednio przed rozpoczęciem kamienowania i po jego zakończeniu św. Łukasz wspomina Szawła. Pilnuje on szat tych, którzy rzucają kamienie (7, 58) i „zgadza się na zabicie go” (8, 1). Czy to ma jakieś znaczenie? Tak, jestem skłonny zobaczyć w tym delikatną aluzję natchnionego autora wskazującą na związek pomiędzy zachowaniem Szawła, a śmiercią Szczepana, oraz pomiędzy modlitwą pierwszego męczennika, a nawróceniem przyszłego Apostoła Narodów.

    Wśród tych wymienionych podobieństw jest też jedna różnica, jak się wydaje, zamierzona przez autora. Chodzi o przestawioną kolejność cytowanych powyżej zdań. O ile Pan Jezus najpierw modli się o przebaczenie dla swoich prześladowców, a dopiero później powierza swego ducha w ręce Ojca, co jest następstwem jak najbardziej zrozumiałym, czy wręcz naturalnym, Szczepan czyni dokładnie odwrotnie: najpierw wypowiada słowa o powierzeniu swego ducha Jezusowi, a następnie modli się za godzących na jego życie.

    Czy śmierć św. Szczepana wpłynęła bezpośrednio na nawrócenie Szawła?

    Trzeba tu zauważyć, że śmierć św. Szczepana nie przyniosła natychmiastowego nawrócenia Szawła. Wręcz przeciwnie, stała się początkiem prześladowań młodego Kościoła w Jerozolimie (Dz 8, 1). Urodzony w Tarsie, ale zdobywający wykształcenie w Jerozolimie uczeń Gamaliela bierze w nich aktywny udział: „A Szaweł niszczył Kościół, wchodząc do domów, porywał mężczyzn i kobiety i wtrącał do więzienia” (Dz 8, 3). Kiedy w Jerozolimie nie widział już pola do działania, udał się do arcykapłana z prośbą o „listy do synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jeruzalem mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł” (Dz 9, 2). I właśnie w czasie podróży do Damaszku zmartwychwstały Pan ukazuje się prześladowcy: „’Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?’ Kto jesteś, Panie?’ – powiedział. A On: ‘Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz’” (Dz 9, 4-5). Te słowa zapisał św. Łukasz. Natomiast św. Augustyn wkłada w usta Pana jeszcze inne: „Dlaczego powstałeś przeciwko Mnie dla swojej własnej zguby, zamiast upokorzyć się dla twojego dobra? Szawle, Szawle, co mam z tobą zrobić? Za tak wiele zła, które popełniłeś przeciwko Mnie, powinienem był cię skazać na zatracenie, ale Mój Szczepan modlił się za ciebie”.

    O czym to świadczy? 

    Tu widać kolejny element wskazujący na związek, a przynajmniej pewne podobieństwo pomiędzy męczeństwem pierwszego męczennika, a nawróceniem Szawła: obydwaj w tych decydujących momentach otrzymują widzenie Jezusa. Szczepan mówi o tym głośno: „Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga” (Dz 7, 56). Jego słowa zostały uznane przez żydów za bluźnierstwo i stały się bezpośrednim powodem ukamienowania diakona. Podobnie Szaweł na drodze do Damaszku widzi Pana (zob. Dz 26, 16. 19) i słyszy Jego głos, co staje się dla niego początkiem nowego życia. Dotąd w Jego uczniach prześladował Pana; teraz będzie cierpiał dla Jego imienia. Aż do tej pory usiłował zniszczyć Kościół; po spotkaniu z Panem z taką samą gorliwością będzie starał się zanieść Ewangelię o zbawieniu w Jezusie Chrystusie wszystkim narodom. Na drodze prowadzącej do Damaszku dokonuje się nawrócenie Szawła: prześladowca Jezusa staje się Jego apostołem. Jest to wydarzenie tak ważne dla historii zbawienia, że w Dziejach Apostolskich zostało zapisane aż trzykrotnie (9, 1-19; 22, 3-21; 26, 12-19).

    Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 grudnia

    Święty Piotr Nolasco, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Anastazja, męczennica
    ***
    Święty Piotr Nolasco

    Piotr Nolasco urodził się w Barcelonie; prawdopodobnie pochodził z rodziny irlandzkiej, która w XI wieku osiedliła się w Hiszpanii. W wieku 15 lat stracił ojca, a pięć lat później – także matkę. Przedwczesne sieroctwo uwrażliwiło go na ludzką niedolę. Jego żywoty głoszą, że po śmierci rodziców rozdał majątek pomiędzy biednych, a sam przystał do krucjaty przeciwko albigensom pod wodzą Szymona Montforta. Po odniesionym w 1209 r. zwycięstwie nad albigensami udał się do Nolasco, do sanktuarium Maryi w Montserrat, gdzie oddał się Jej pod szczególną opiekę.
    W tym czasie dowiedział się o wielkim ucisku, jakiego doznają chrześcijanie w niewoli muzułmańskich Arabów w południowej Hiszpanii. Udał się tam osobiście, by na miejscu zbadać sprawę. Wzruszony do głębi ich niedolą, postanowił zaapelować do rodaków, dobrać sobie towarzyszy i wykupywać z niewoli chrześcijan. Pierwsza akcja, jaką zorganizował, miała skutek nadzwyczajny. Zdołał wykupić 300 niewolników chrześcijańskich. Istniał wprawdzie w tym samym prawie czasie założony zakon trynitarzy, ale ci działali głównie na terenie Francji i Włoch, a ich głównym celem był wykup niewolników chrześcijańskich z północnej Afryki, dzisiejszego Maroka, Algieru i Tunisu.

    Matka Boża ukazuje się św. Piotrowi Nolasco

    W nocy z 1 na 2 sierpnia 1218 roku Piotrowi Nolasco objawiła się Matka Boża i poleciła mu założenie zakonu od wykupu niewolników. Król Aragonii, Jakub I, poparł inicjatywę i obiecał pomoc pieniężną. Św. Rajmund z Peñafort, wówczas jeszcze kanonik katedry w Barcelonie, przyrzekł napisać dla nowej rodziny zakonnej regułę. 10 sierpnia 1218 r. biskup Barcelony, Beranger, obłóczył w katedrze Piotra wraz z jego 12 towarzyszami w białe habity, by podkreślić, że właściwą założycielką nowej rodziny zakonnej jest sama Najświętsza Maryja Panna. Król darował zakonnikom szpital św. Eulalii w Barcelonie. Obok zakonu NMP od Wykupu Niewolników (mercedariuszy) powstał zakon rycerski, który osobnym ślubem zobowiązywał stowarzyszonych do walki z Maurami aż do uwolnienia z ich ręki całej Hiszpanii. Natomiast mercedariusze składali czwarty ślub: oddania się w razie konieczności w niewolę Arabów dla uwolnienia chrześcijan.
    Zakon zatwierdził papież Grzegorz IX bullą wydaną w 1235 roku. Na Soborze Lyońskim w 1245 roku papież Innocenty IV zakon potwierdził i ubogacił przywilejami. Dekret podpisało 12 kardynałów obecnych na soborze. W następnym roku papież wydał drugą bullę, w której powiększył przywileje. Przyczyniły się one znacznie do spopularyzowania i rozszerzenia zakonu. Krucjata podjęta przez króla Jakuba I powiodła się tak dalece, że Maurom odebrano Walencję i całą okolicę. Wówczas król przeznaczył jeden z meczetów arabskich w Walencji na kościół dla mercedariuszy. Założono tam również ich klasztor, aby łatwiej im było zajmować się niewolnikami chrześcijańskimi, będącymi jeszcze pod okupacją Maurów. Piotr wraz ze swoimi towarzyszami wykupił w ten sposób kilka tysięcy chrześcijan. Jako starzec towarzyszył jeszcze królowi św. Ferdynandowi III w zbrojnym zajęciu Sewilli w 1249 r. W tym samym roku wziął udział w kapitule generalnej swojego zakonu w Barcelonie.
    O ostatnich latach działalności Piotra wiemy mało. Jedni autorzy podają jako datę jego śmierci rok 1249, inni aż rok 1258. Pewny jest dzień jego zgonu – był to 25 grudnia. Relikwie św. Piotra z Nolasco, złożone w kościele zakonu, w ciągu burzliwych wieków zaginęły. Cześć oddawaną mu od dawna po starannym procesie kanonicznym zatwierdził papież Urban VIII w 1628 roku, w roku 1664 papież Aleksander VII rozciągnął ją na cały Kościół.
    Obecnie zakon mercedariuszy w swoich dwóch gałęziach liczy ponad 1000 zakonników i ponad 150 domów. W Hiszpanii, Ameryce Południowej i Środkowej znane są sanktuaria Matki Bożej de Mercedes, czyli od Wykupu Niewolników. Istnieją także siostry mercedariuszki, także w dwóch gałęziach. Razem jest ich ok. 300. Mają łącznie kilkanaście klasztorów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 grudnia

    Święci Adam i Ewa, pierwsi rodzice

    Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami. W Martyrologium Rzymskim nie ma o nich wzmianki. Jednakże Bibliotheca Sanctorum nazywa ich wprost świętymi. Nie ma też ani jednego wśród pisarzy kościelnych, który by miał odwagę umieszczać rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych.

    Święci Adam i Ewa

    Adam był pierwszym człowiekiem, praojcem ludzkości. Imię “Adam” wywodzi się od słowa hebrajskiego Adamah, co znaczy tyle, co ziemia, aby podkreślić myśl natchnionego autora, że ciało pierwszego człowieka powstało z materii i do niej powróci (Rdz 3, 19). Nie jest wykluczone, że wyraz “Adam” wywodzi się od słowa sumeryjskiego ada-mu, czyli “mój ojciec” – dla podkreślenia tego, że cały rodzaj ludzki wywodzi się ze wspólnego pnia. Według relacji biblijnej o stworzeniu, Bóg ulepił Adama “z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7), czyli ducha, czyniąc go zdolnym do samodzielnej egzystencji fizycznej i religijno-moralnej. Ukształtował go na swój “obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 26; 5, 1). Z Ewą, swą niewiastą, Adam cieszył się rajem – pełnią szczęścia. Po grzechu pierworodnym stracił szczególną i wyjątkową więź z Bogiem. Musiał pracować i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni. Był pierwszym rolnikiem.
    Będąc ojcem ziemskim, jest figurą Chrystusa, od którego pochodzimy według ducha (Rz 5, 12-21; Kol 1, 15; 3, 9-10; 1 Tm 2, 13-14).

    Święci Adam i Ewa

    Ewa to pierwsza kobieta, pramatka, małżonka Adama (Rdz 3, 20; 4, 1; Tb 8, 6; 2 Kor 11, 3; 1 Tm 2, 13). Jej imię oznacza “życie”, jak to tłumaczy Pismo święte: “bo stała się matką wszystkich żyjących” (ludzi) (Rdz 3, 20). Opis stworzenia jej “z żebra Adama” podkreśla tożsamość człowieczeństwa kobiety i mężczyzny. Zwiedziona przez szatana, popełniła grzech, powodując nieszczęście duchowe i egzystencjalne. Grzech i kara nie przekreśliły zawartego w błogosławieństwie Bożym daru przekazywania życia, choć sprowadziły cierpienia i trudy. Ewa urodziła Kaina, Abla, Seta i innych.
    Ewa jest figurą Maryi, przez którą przyszło na świat zbawienie.Z opisów biblijnych wynika, że pierwsi ludzie po stworzeniu byli święci. Ich ciała miały nie podlegać cierpieniom ani śmierci. Ich rozum był światły, a wola skłonna do dobrego. Byli szczęśliwi. Ich stan, jak też miejsce przebywania, Biblia nazywa “ogrodem”. Aby jednak te wszystkie dary nie były bez żadnej zasługi ze strony człowieka, Pan Bóg wystawił go na bliżej nam nieznaną próbę, którą Biblia w sposób obrazowy przedstawia jako zakaz spożywania owocu z drzewa zakazanego. Pierwsi rodzice, za namową szatana, nie wypełnili polecenia Bożego, dlatego utracili wszystkie przywileje otrzymane w raju. Pan Bóg w swoim miłosierdziu zapowiedział jednak Zbawiciela świata, który wyjdzie z rodzaju ludzkiego i pokona szatana: przywróci zakłócony przez grzech pierworodny ład – ludziom da zbawienie, a Panu Bogu pełne wynagrodzenie.
    Jak żywe było zainteresowanie losami pierwszych ludzi w pierwotnym chrześcijaństwie, świadczy apokryf z I wieku zatytułowany Życie Adama i Ewy. Do naszych czasów dochował się w kilku językach. W języku greckim ma on tytuł Apokalipsa Mojżesza. Według niego, losy naszych pierwszych rodziców miały być objawione Mojżeszowi na Górze Synaj, kiedy Pan Bóg przekazał mu Dekalog i rozmawiał z nim przez 40 dni. Po wypędzeniu z Edenu pierwsi rodzice postanowili pokutować, aby Pana Boga przebłagać za swój grzech. Ewa zanurzyła się w wodach Tygrysu na 37 dni, a Adam w Jordanie na dni 40. Po 18 dniach zjawił im się szatan i zwiastował im w postaci anioła, że ich pokuta jest już niepotrzebna, gdyż Pan Bóg przebaczył im grzech. Adam poznał wszakże złego ducha, który był sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkich, i uczynił mu z tego powodu gorzkie wyrzuty. Wtedy diabeł przyznał się, że skusił pierwszych rodziców z zazdrości i z nienawiści do rodzaju ludzkiego. Jedna z legend głosi, że Adam miał być pochowany w okolicach Hebronu, inna zaś podaje, że na Kalwarii, gdzie krople Krwi umierającego Chrystusa padły poprzez szczeliny spękanej trzęsieniem ziemi na czaszkę Adama.
    Powszechne jest przekonanie, że Adam i Ewa pokutą zadośćuczynili Bogu w tej mierze, w jakiej byli zdolni to uczynić. Zbawiciel zaś, Syn Boży, tak obficie zadośćuczynił za winę naszych prarodziców i tak wiele nam przyniósł dobra, że Kościół ma odwagę śpiewać w liturgii Wigilii Paschalnej: O szczęśliwa wino Adama!
    Autor Księgi Mądrości wychwala mądrość Bożą, że “ustrzegła Prarodzica (…) i wyprowadziła go z jego upadku” (Mdr 10, 1). Św. Augustyn w jednym ze swoich listów pisze o bogobojnym życiu Adama i Ewy. W Kościele wschodnim natrafiamy na ślady formalnego kultu Adama i Ewy. Pierwszą niedzielę Adwentu poświęca się przodkom Pana Jezusa. W kanonie na ten dzień kapłani modlą się słowami: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem, zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.
    Ikony greckie oraz obrazy łacińskie, kiedy przedstawiają tajemnicę zstąpienia Chrystusa do otchłani, niemal z reguły na pierwszym miejscu przedstawiają Adama i Ewę, wyprowadzanych przez Chrystusa z piekieł i prowadzonych do nieba. W niektórych ikonach wschodnich Chrystus wprost trzyma za ręce naszych prarodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. Apokryf grecki z V w. O zstąpieniu (Chrystusa) do otchłani wśród dusz oczekujących Zbawiciela Adamowi oddaje szczególne pochwały.
    W ikonografii ukazuje się Adama i Ewę w scenach biblijnych: stworzenie Ewy obok Adama leżącego na ziemi; scena w raju: Adam w przepasce z liści figowych stoi pod drzewem wraz z Ewą, która podaje mu owoc zerwany z drzewa (czasami winogrona); Adam i Ewa wypędzani z raju przez anioła. Atrybutami naszych prarodziców są: baranek, kłos i łopata – symbol troski o pożywienie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Święci prarodzice

    Adam i Ewa
    ADAM I EWA. WYGNANIE Z RAJU. SCENA Z DRZWI BAZYLIKI ŚW. PIOTRA W RZYMIE. fot. Henryk Przondziono

    ***

    Wieczorna Wigilia rozpoczynająca Boże Narodzenie nie jest jedynym powodem do świętowania w dniu 24 grudnia. Tego dnia wspominamy także Adama i Ewę – prarodziców wszystkich ludzi.

    Adam jest pierwszym człowiekiem stworzonym przez Boga. Kobieta, później dowiadujemy się o jej imieniu Ewa, jest towarzyszką życia Adama – mężczyzny. Oboje pochodzą od Boga, są zatem równi godnością, przewyższającą inne istoty żywe. Wedle biblijnego opisu pierwsi rodzice byli obdarzeni darem nieśmiertelności i szczególnej bliskości z Bogiem. Jednak w wyniku nieposłuszeństwa stan pierwotnej harmonii został zburzony. Adam i Ewa zaczęli podlegać cierpieniu i innym niedoskonałościom ludzkiej natury, zniekształconej przez grzech. Mieli 3 synów: Kaina, Abla i Seta. Adam miał żyć 930 lat.

    Kim byli Adam i Ewa i czy istnieli naprawdę? Pierwsze rozdziały księgi Rodzaju, a zarazem całego Pisma Świętego, przedstawiają prawdy dotyczące stworzenia świata i człowieka przez Boga. Pismo Święte nie jest traktatem przyrodniczym, lecz księgą religijną, przekazującą prawdę potrzebną do poznania Boga i osiągnięcia zbawienia. Biblijny opis nie zajmuje się prawdami przyrodniczymi o kolejności powstania różnych form materii oraz istot żywych, nie jest też zapisem kronikarskim. W tekście księgi Rodzaju odnajdziemy dwa opisy stworzenia. Nie jest to sprzeczność czy pomyłka redakcyjna. Oba w swej różnorodnej formie literackiej przekazują komplementarne prawdy o Bożym dziele.

    Pochodzenie słowa “Adam” z hebrajskiego sugeruje pewien związek z ziemią. W innych językach starożytnych Bliskiego Wschodu wyraża ojca czy narodzenie. Najpopularniejsze znaczenie tego słowa wskazuje na pierwszego człowieka, stworzonego przez Boga. Jednak “adamah” ma także znaczenie zbiorowe – oznacza rodzaj ludzki. Dlatego też można interpretować biblijny opis jako przedstawienie najważniejszych prawd o wszystkich ludziach, których “pierwowzorem” indywidualnym lub grupowym jest Adam.

    W związku z powstaniem hipotezy ewolucji niesłusznie zaczęto podważać opisy Księgi Rodzaju. Jednocześnie podejmowana jest uproszczona obrona dosłownej, literalnej interpretacji tych rozdziałów Biblii. Obecnie teologowie określają opis stworzenia jako mit o początkach. Nie oznacza to jednak zrównania przekazu natchnionego z bajką. Mit w tym przypadku jest rozumiany jako sposób przekazu objawionej prawdy za pomocą języka symbolicznego i alegorycznego. Hipoteza naturalnej ewolucji nie musi być interpretowana jako sprzeczna ze szczególną Bożą interwencją w dzieje stworzonego świata.

    Szóstego dnia, jako ukoronowanie dzieła stworzenia, Bóg powołał do istnienia człowieka: mężczyznę i kobietę. Obdarzył ich płodnością i powierzył im opiekę nad pozostałymi stworzeniami. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, obdarzony darem życia (podobnie jak inne żywe organizmy) i dodatkowym tchnieniem Bożym (często określanym jako dusza). Godność człowieka płynie też z tego, że Stwórca ulepił go (z gliny, mułu czy ziemi) własnymi rękoma. Ciało ludzkie utworzone z materii jest świętym dziełem Bożym.

    W swej godności Adam i Ewa są sobie równi. Małżeństwo kobiety i mężczyzny jest zgodne z Bożym planem i obdarzone błogosławieństwem Stwórcy. Można je nazwać pierwszym, “naturalnym” sakramentem.

    Imię Ewa najprawdopodobniej jest związane z życiem. Biblijna Ewa jest matką rodzaju ludzkiego. Upadek pierwszych rodziców – grzech, spowodował jednak konieczność odnowienia ludzkości. Powiązanie dnia 24 grudnia z pierwszymi rodzicami wskazuje równocześnie na odnowienie dzieła stworzenia, które dokonało się przez Wcielenie Syna Bożego. Maryja, Boża Rodzicielka, jest nazywana Nową Ewą, świętą i doskonałą. Jezus Chrystus jest Nowym Adamem, z którego odradza się skażona grzechem natura ludzka, obdarowana przez Niego zbawieniem.

    Różnice w opisie stworzenia mężczyzny i kobiety są źródłem licznych poważnych i humorystycznych komentarzy. Talmud, żydowski komentarz do Biblii, wyjaśnia rolę biblijnego żebra m.in. w ten sposób. Kobieta nie została utworzona ze nogi mężczyzny, aby mu nie służyła. Nie została stworzona z jego głowy, aby nim nie rządziła. Została utworzona z jego żebra, aby była bliska jego sercu.

    Niektórzy tłumaczą, że mężczyzna utworzony z mułu był skazany na przemijanie i powrót do ziemi. Dzięki kobiecie ludzkość może przekazywać dar życia kolejnym pokoleniom. Pięknie w staropolskiej formie grę hebrajskich słów “isz” – mężczyzna, “iszszah” – wzięta, utworzona z mężczyzny, oddał ks. Jakub Wujek, pisząc o: mężu i mężynie.

    Czy Adam i Ewa zostali potępieni i słusznie mogą być oskarżani o sprowadzenie grzechu na całą ludzkość? Pismo Święte odbiega od oskarżeń pierwszych rodziców. Należy im się szacunek. Rodowód Jezusa wedle św. Łukasza rozpoczyna się od “Adama, syna Bożego” (3, 38). Św. Paweł pisze co prawda, że przez Adama wszyscy zgrzeszyli, ale jednocześnie ukazuje, że przez Nowego Adama, Chrystusa, wszyscy dostępują usprawiedliwienia.

    W liturgii Wielkiej Soboty jedno z czytań opisuje wejście Chrystusa do Otchłani, w której ogłasza zbawienie czekającemu nań Adamowi. Adam i Ewa uczą, że w każdym z ludzi, stworzonych na obraz i podobieństwo Boga, a więc dobrych w głębi swej natury, tkwi także jakaś niepojęta skłonność do zła. Każdy dotknięty jest słabością i może ulegać namowom do grzechu.

    Wschodnie ikony, przedstawiające zstąpienie Zbawiciela do Otchłani, ukazują jak Chrystus wyprowadza stamtąd pierwszych rodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. W liturgii wschodniej słyszymy modlitwę: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.

    Według tradycji żydowskiej, grób Adama miał się znajdować na Kalwarii, Legenda starochrześcijańska głosi, że Krew Pana Jezusa na krzyżu spływała na czaszkę Adama. Dlatego dość często malowano u stóp krzyża czaszkę. Później widziano w tym symbol tajemnicy Odkupienia: Krew Chrystusa zmyła przede wszystkim grzech pierworodny, a z nim i nasze grzechy. Ufamy, że dzięki Chrystusowi dramat, który rozegrał się u początku czasów ma szczęśliwe wypełnienie.

    Nikt z pisarzy kościelnych nie odważył się umieścić rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych. Co prawda w Martyrologium Rzymskim brak wzmianki o Adamie i Ewie. Jednak w przygotowywanej nowej wersji przewidziano dla nich miejsce, a niektóre katalogi od dawna umieszczają ich wśród świętych. 

    wiara.pl/kai

    _____________________________________________________________________________

    Adam i Ewa

    Adam i Ewa - Adam et Eve, 1988
    Adam i Ewa/1988
    Jan LEBENSTEIN (1930-1999)

    ***

    Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia człowieka pochodzące z różnych tradycji. Zestawione one zostały obok siebie przez ostatniego redaktora tej Księgi.

    Bóg stworzył człowieka z miłości, bo chciał go kochać. Ale Księga Rodzaju mówi, że tak został stworzony tylko mężczyzna. Kobieta została stworzona „dla Adama”, żeby nie czuł się samotny. Czy Ewa jest tylko dodatkiem do mężczyzny? – zapytuje czytelnik ‘Gościa Niedzielnego’.
    Otóż Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia człowieka pochodzące z różnych tradycji. Zestawione one zostały obok siebie przez ostatniego redaktora tej księgi. Trzeba je czytać równolegle, ponieważ uzupełniają się nawzajem. Każdy z nich zwraca uwagę na inny aspekt tajemnicy stworzenia. W opisie pierwszym czytamy: „Stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). Jednym tchem wymienieni tutaj są i mężczyzna, i kobieta. Obydwoje stworzeni na obraz Boży, czyli – jak można wnioskować – tak samo kochani przez Boga, tak samo chciani przez Niego, obdarzeni równą godnością człowieczeństwa.

    Opis drugi (Rdz 2,4–25) opowiadający o stworzeniu Ewy z żebra Adama jest tak naprawdę próbą wyjaśnienia, skąd się wzięło małżeństwo. To nie jest przecież opis „jak było”, ale jest to mowa symboliczna. Proszę zwrócić uwagę na puentę tego fragmentu: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz, 2,24). To, że Ewa powstała z żebra Adama oznacza, że jest tej samej co on natury, podkreśla ich jednakową godność i uzasadnia, dlaczego, mówiąc prosto, mają się ku sobie. Adam i Ewa są nazwani w oryginale isz oraz iszsza.

    Mamy tu ten sam rdzeń (śladem tego jest w np. w języku angielskim: man i woman). To wymowny dowód na wzajemną równość. Tak więc proszę się nie obawiać: Bóg na pewno kocha kobiety tak samo mocno jak mężczyzn. A to, że kobieta ma być „pomocą” dla mężczyzny, czyli jego małżonką, to chyba nic poniżającego, no, chyba, że dla smutnych feministek.

    Inny z czytelników “Gościa” dzieli się następującą wątpliwością: “Wobec ludzi zastosowano zasadę zbiorowej odpowiedzialności, mam na myśli „naznaczenie” ludzi grzechem pierworodnym. To przeczy regułom sprawiedliwości”.

    Odpowiadam więc: prawda o grzechu pierworodnym ulega zbanalizowaniu, kiedy traktujemy ją tak: Adam zgrzeszył, Pan Bóg się pogniewał i wszystkich ukarał. Grzech pierworodny mówi o działaniu zła (grzechu), a nie o działaniu Boga. Zło ma to do siebie, że szkodzi innym. Skutki każdego grzechu nie ograniczają się osoby, która go popełniła. To nie Bóg naznaczył ludzi „grzechem pierworodnym”, ale to owoc grzechu człowieka.

    To jest jakaś tajemnica solidarności w złu, misterium nieprawości. Patrząc na historię ludzkości, widać jak grzech jednego człowieka zatruwa życie innym, nieraz na zawsze. Zgadza się, to niesprawiedliwość, ale nie Boga, ale człowieka, który popełnia zło. Na szczęście grzech ostatecznie nie ma przyszłości i historia dzięki Chrystusowi to nie tylko historia grzechu, ale także historia zbawienia.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ___________________________________________________________________________________________

    Stworzenie Adama

    Stworzenie Adama
    “Stworzenie Adama”, 1510, fresk/Kaplica Sykstyńska/Michelangelo (Michał Anioł)

    ***

    Twórca renesansowy
    Michał Anioł jest uważany za największego, obok Leonarda da Vinci, artystę w historii. Był architektem, rzeźbiarzem, rysownikiem i malarzem. We wszystkich tych dziedzinach stworzył wspaniałe arcydzieła. Pisał także wiersze.
    Jego twórczość łączy cechy dojrzałego renesansu z zapowiedziami nowego stylu: baroku. Odchodził on bowiem od spokoju kompozycji swych poprzedników. Jego dzieła są pełne dynamiki i dramatyzmu.
    Jego malarstwo uważa się za “rzeźbiarskie”. Artysta skupia się bowiem głównie na kompozycji, zagadnieniu formy w przestrzeni, nie przywiązując wagi do koloru i światłocienia. W jego obrazach dominuje bogactwo ekspresji i intensywność psychologiczna.
    Był uczniem malarza Domenico Ghirlandaio i rzeźbiarza Bertolda di Giovanni. Jego działalność artystyczna jest związana z Bolonią (1494-1495), Florencją (1501-1505, 1517-1534), a przede wszystkim z Rzymem (1496-1501, 1505-1517, 1534-1564), gdzie twórczość artysty objęta została mecenatem papieskim.
    Michał Anioł to polskie tłumaczenie imienia artysty: Michelangelo.

    Rzeźbiarz z pędzlem
    Najwspanialszym dziełem malarskim Michała Anioła są freski w watykańskiej Kaplicy Sykstyńskiej, wykonane w latach 1508-1512 na zamówienie papieża Juliusza II.
    Artysta długo nie chciał się podjąć tego zadania, twierdząc, że nie jest malarzem, lecz architektem i rzeźbiarzem. Nigdy wcześniej nie malował fresków. Praca specjalistów, których sprowadził do pomocy, nie zadowalała go jednak. Odprawił więc wszystkich i pracował sam, stopniowo poznając tajniki tej trudnej techniki. Sam nawet mieszał farbę.
    Pokrycie 800 metrów kwadratowych sklepienia zajęło mu cztery lata. Powstało jedno z najwybitniejszych dzieł w historii. Specjaliści uważają je za “syntezę wszystkich sztuk plastycznych”. Gładkie, spłaszczone sklepienie (tzw. zwierciadlane) Kaplicy artysta podzielił bogatym szkieletem malowanej “architektury” z ram i gzymsów, ożywionej “rzeźbiarskimi” (również malowanymi) figurami. W wyodrębnionych w ten sposób polach umieścił malowidła. Całość tworzy niezwykle spójną kompozycję.

    Prehistoria Odkupienia
    Tematem fresków jest zaczerpnięta z Księgi Rodzaju prehistoria Odkupienia ludzkości, od stworzenia świata, poprzez grzech pierworodny, aż po historię Noego. Cykl jest ideowym uzupełnieniem malowideł pokrywających ściany Kaplicy, przedstawiających historię Zbawienia, ukończonych wcześniej przez malarzy florenckich i umbryjskich.

    Akt stworzenia
    Stworzenie Adama jest najsławniejszym z fresków namalowanych przez Michała Anioła. Przedstawia chwilę, w której Bóg Ojciec daje życie pierwszemu człowiekowi.
    Z lewej strony widzimy Adama, leżącego na ziemi. Jego bezwładnie uniesiona ręka niemal styka się z pełną energii ręką Boga, niesionego przez aniołów z prawej strony. Dar życia w tym właśnie momencie “spływa” na Adama. Ciało Adama unosi się, jakby przyciągane przez Stwórcę. Z postaci Boga emanuje siła, Adam łagodnie poddaje się Jego woli.

    Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz…
    Fresk jest także ilustracją zdania z Księgi Rodzaju: “Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz” (Rdz 1,27).
    Postaci Boga i Adama są do siebie podobne. Aby podkreślić to wrażenie, artysta namalował obie sylwetki tak, że ułożone są niemal identycznie. Zapewnia to przy okazji symetrię całej kompozycji.

    Dzieło Michała Anioła jest tak sugestywne, że gesty stykających się rąk Boga i człowieka stały się od tego czasu alegorią aktu stworzenia.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 grudnia

    Święta Maria Małgorzata d’Youville

    Zobacz także:
      •  Święty Serwulus
    ***
    Święta Maria Małgorzata d'Youville

    Maria Małgorzata przyszła na świat w dniu 15 października 1701 roku w Varennes, w prowincji Quebec w Kanadzie. Była najstarszą spośród sześciorga dzieci Cristoforo Dufrost de Lajemmerais i Marii Renee Gaultier. Kiedy miała zaledwie siedem lat, umarł jej ojciec. Rodzina żyłaby w skrajnej nędzy, gdyby nie pomoc pradziadka, Pierre’a Voucher. To on sfinansował jej wyjazd do szkoły urszulanek w Quebec. Po powrocie do domu Małgorzata była nieocenioną pomocą dla matki, zajęła się też edukacją braci i sióstr. Wyrosła na piękną, młodą, wykształconą pannę i wszystko wskazywało na to, że dobrze wyjdzie za mąż.
    Tymczasem wszystko się skomplikowało, kiedy jej matka wyszła za mąż za irlandzkiego lekarza, którego społeczność małego Varennes nie zaakceptowała. Rodzina Małgorzaty przeniosła się do Montrealu, gdzie 21-letnia Małgorzata spotkała Francois’a d’Youville. Wkrótce, bo już w dniu 12 sierpnia 1722 roku, wyszła za niego za mąż. Niedługo po ślubie mąż przestał interesować się rodziną i coraz częściej znikał z domu. Okazało się, że zajmował się nielegalnym handlem alkoholem wśród Indian. Ta wiadomość stała się dla Małgorzaty wielkim ciężarem. Tymczasem po ośmiu latach małżeństwa, kiedy kolejne, szóste już dziecko miało przyjść na świat, mąż zachorował i zmarł, mając zaledwie 30 lat. Małgorzata została sama z dwojgiem dzieci (czworo zmarło w niemowlęctwie). Mimo tych tragedii Małgorzata nie załamała się. Jej wiara jeszcze bardziej się umocniła. Żeby spłacić ogromne długi, jakie zaciągnął mąż, i zarobić na utrzymanie siebie i synów, otworzyła niewielki sklepik. Choć jej samej nie było lekko, pomagała każdemu, kto potrzebował pomocy, wszystkim się dzieliła z biedniejszymi od siebie. Pewnego razu wzięła do domu biedną, bezdomną i niewidomą kobietę, żeby się nią opiekować. Wierzyła mocno, że to sam Bóg działa w jej życiu. Jej postawa wzbudzała podziw i pociągała innych do naśladowania. Jej dwaj synowie zostali kapłanami.
    Przykład jej zaufania do Boga i poświęcenia się dla ubogich spodobał się trzem młodym kobietom, które postanowiły jej pomóc. Początek 1737 roku był decydującym czasem dla Małgorzaty. Złożyła przysięgę Bogu, że w jego imię poświęci się ubogim. Zawsze walczyła o prawa biednych i pokrzywdzonych, narażając się na złośliwości i krytykę swoich krewnych i sąsiadów; teraz jeszcze bardziej oddała się tej posłudze. Robiła to mimo wielu przeszkód – nawet gdy była chora i jedna z jej towarzyszek umarła, a jej dom zniszczył pożar. Te przeciwności tylko ją wzmocniły.
    Dnia 2 lutego 1745 roku Małgorzata i jej dwie towarzyszki odnowiły przysięgę poświęcenia się całkowicie pomocy biednym i opuszczonym. Stało się to początkiem zgromadzenia szarych sióstr. Dwa lata później Małgorzacie – “Matce ubogich”, jak ją już zaczęto nazywać, zaproponowano objęcie kierownictwa szpitala Charon Brothers w Montrealu, któremu groziło zamknięcie. Małgorzata z siostrami odbudowała szpital i została jego dyrektorką. Z pomocą sióstr i świeckich współpracowników założyła fundację dla biednych i chorych. Pan Bóg wciąż doświadczał swą apostołkę. W 1765 roku pożar zniszczył doszczętnie szpital. Choć po ludzku rzecz biorąc wszystko runęło, wiara i męstwo Małgorzaty pozostały niewzruszone. W tym tragicznym zdarzeniu dostrzegła obecność Boga. Mając 64 lata podjęła się heroicznej pracy odbudowy budynku, z przeznaczeniem na dom opieki dla najuboższych. Otworzyła pierwszy w Ameryce Północnej dom dla porzuconych dzieci.
    Wyczerpana pracą na rzecz biednych, zmarła w dniu 23 grudnia 1771 roku. Jej ofiarność i miłość ubogich nie została zapomniana. 3 maja 1959 roku papież bł. Jan XXIII beatyfikował Małgorzatę, nazywając ją matką powszechnego miłosierdzia. W dniu 9 grudnia 1990 roku została ona uroczyście wprowadzona do grona świętych przez papieża św. Jana Pawła II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 grudnia

    Święta Franciszka Ksawera Cabrini,
    dziewica i zakonnica

    Święta Franciszka Cabrini

    Franciszka urodziła się jako ostatnia z trzynaściorga dzieci w dniu 15 lipca 1850 r. w Lombardii. Jej rodzicami byli Augustyn Cabrini i Stella Oldini. O religijności rodziny świadczy fakt, że wszyscy uczestniczyli codziennie we Mszy świętej, a pracę traktowali jako swojego rodzaju posłannictwo na ziemi. Wieczorami w domu czytano katolickie pisma.
    Kiedy Franciszka miała 20 lat, w jednym roku utraciła oboje rodziców. Po studiach nauczycielskich pracowała przez dwa lata w szkole. Próbowała poświęcić się na wyłączną służbę Bożą, ale z powodu słabego zdrowia nie przyjęto jej ani u sercanek, ani u kanonizjanek. Wstąpiła przeto do Sióstr Opatrzności (opatrznościanek), u których przebywała 6 lat (1874-1880). Zakon został założony do opieki nad sierotami. Po złożeniu ślubów została przez założyciela, biskupa Lodi, mianowana przełożoną zakonu. Miała wówczas 27 lat. Wtedy to obrała sobie imię Franciszki Ksawery, marzyła bowiem od dziecka, by zostać misjonarką.
    14 listopada 1880 r. założyła z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego celem była praca zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Napisała również regułę dla nowej rodziny zakonnej. Za cel postawiła zakonowi pracę wśród wiernych i niewiernych dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. W 1888 roku udała się do Rzymu, gdzie założyła dom zgromadzenia. Tu przy ołtarzu św. Franciszka Ksawerego złożyła ze swoimi towarzyszkami ślub pracy na Wschodzie.
    Potem zetknęła się z biskupem Placencji, Scalabrinim, a ten wskazał jej inne pole działania. Mówił o losie włoskich emigrantów za oceanem. Leon XIII zachęcił ją, by tam podjęła pracę ze swoimi siostrami. Papież zwolnił Franciszkę od ślubu pracy na Wschodzie. Siostry udały się więc do Stanów Zjednoczonych. Pracowały w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, posługiwały chorym. Za oceanem powstało wiele nowych domów, samo zaś zgromadzenie uzyskało w 1907 r. aprobatę Stolicy Apostolskiej. Franciszka przekazała mu duchowość ignacjańską, równocześnie wyryła jednak na nim rysy swej własnej osobowości, przenikniętej duchem wiary i gotowością misjonarską. Wkrótce powstały nowe domy w Chinach i Afryce.
    Franciszka Ksawera zmarła cicho, bez cierpień i agonii w Chicago 22 grudnia 1917 roku, w 67. roku życia. Zostawiła 66 placówek i 1300 sióstr. Za dyspensą papieża Piusa XI proces kanoniczny odbył się w trybie przyspieszonym, tak że już w roku 1938 tenże papież dokonał beatyfikacji Sługi Bożej, a w 8 lat potem papież Pius XII wyniósł ją uroczyście do chwały świętych. Franciszka jest patronką emigrantów.
    W ikonografii św. Franciszka Ksawera przedstawiana jest w stroju zakonnym, zgodnie z fotografią z 1914 r. Jej atrybutem jest Boże Serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 grudnia

    Święty Piotr Kanizjusz,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Piotr Friedhofen, zakonnik
    ***
    Święty Piotr Kanizjusz
    Piotr Kanizjusz urodził się 8 maja 1521 r. w Nijmegen (Holandia) jako syn Jakuba Kanijs, który pełnił w tym mieście urząd burmistrza. Młody Piotr już w dzieciństwie zdradzał oznaki swojego powołania, gdyż lubił służyć podczas nabożeństw liturgicznych i “odprawiać msze” – jak mawiał. Ojciec chciał skierować go na studia prawnicze, ale Piotr udał się do Kolonii na wydział teologii. Tutaj spędził 10 lat (1536-1546) z wyjątkiem jednego roku, kiedy to zatrzymał się na uniwersytecie w Lowanium (1539-1540). Już w czasie studiów nastawiał się Kanizy na apologetykę. Dlatego też ze szczególną pilnością studiował prawdy atakowane przez protestantów. W roku 1540 zdobył tytuł magistra nauk wyzwolonych.
    W 1543 r. wstąpił do jezuitów, których św. Ignacy Loyola założył zaledwie przed 9 laty, w 1534 r. Piotr szybko zaczął cieszyć się tak wielkim autorytetem, że nie będąc jeszcze kapłanem, trzykrotnie został wysłany do cesarza Karola V, wówczas władcy Hiszpanii, Niemiec i Niderlandów (Holandii i Belgii), aby ten usunął arcybiskupa Kolonii, elektora Hermana, jawnie sprzyjającego protestantyzmowi. W roku 1546 Piotr przyjął święcenia kapłańskie. Jako znakomity teolog został wezwany przez biskupa Augsburga, kardynała Ottona Truchsess, by mu towarzyszył na soborze w Trydencie w charakterze teologa-konsultora (1547). Na uniwersytecie w Bolonii uzyskał tytuł doktora teologii. Skierowano go do krajów germańskich, aby powstrzymał napór protestantyzmu.
    Przez 30 lat Piotr Kanizjusz niezmordowanie pracował, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez kapłana-apostatę, Marcina Lutra. Brał czynny udział we wszelkich zjazdach i obradach dotyczących tej sprawy. Prowadził misje dyplomatyczne między cesarzem, panami niemieckimi a papieżem. Ułatwiał nuncjuszom papieskim oraz legatom ich zadania. W wykładach na uniwersytecie w Ingolstadcie wyjaśniał ze szczególną troską zaatakowane prawdy, wykazywał błędy nowej wiary. Był wszędzie, gdzie uważał, że jego obecność jest potrzebna dla Kościoła. Jego misji sprzyjało to, że cesarzem był wówczas Ferdynand I (1566-1569), wychowanek jezuitów, któremu sprawa katolicka leżała bardzo na sercu.
    W 1556 roku św. Ignacy mianował Piotra pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji niemieckiej, która liczyła wówczas zaledwie 3 domy: w Ingolstadcie, w Wiedniu i w Pradze. Pod rządami Kanizego w latach 1566-1569 powstało 5 kolejnych konwentów: w Monachium, w Innsbrucku, w Dillingen, w Trynau i w Hali (Tyrol). Nadto powstała w północnych Niemczech druga prowincja. W 1558 r. Piotr odbył krótką podróż do Polski (Kraków, Łowicz, Piotrków Trybunalski), towarzysząc nuncjuszowi Kamilowi Mentuati. Cieszył się przyjaźnią kardynała Hozjusza.
    Największą wszakże sławę Piotr Kanizy zyskał sobie pismami. Do najcenniejszych należą te, które wyszły z jego praktycznego, apologetycznego nauczania. Są to Katechizm Mały, Katechizm Średni i Katechizm Wielki, przeznaczone dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania umysłowego. Katechizmy Piotra w ciągu 150 lat doczekały się ok. 400 wydań drukiem. Nie mniej wielkim wzięciem i popytem cieszyło się potężne dzieło św. Kanizego Summa nauki katolickiej, na którą złożyły się jego wykłady, dyskusje i kazania. Dzieło to stało się podstawą do wykładów teologii na katolickich uniwersytetach i do kazań.
    Ostatnie lata życia spędził Piotr Kanizy we Fryburgu Szwajcarskim (1580-1597). Zmarł tam 21 grudnia 1597 roku. Zaraz po jego śmierci Niemcy, Austria i Szwajcaria rozpoczęły starania o jego kanonizację. Jeszcze za jego życia ukazał się jego pierwszy żywot, napisany przez o. Jakuba Kellera. Aktu beatyfikacji dokonał dopiero w 1864 roku papież Pius IX, a do katalogu świętych i doktorów Kościoła wpisał go uroczyście papież Pius XI w 1925 roku. Relikwie św. Piotra Kanizego spoczywają w kościele jezuitów we Fryburgu szwajcarskim.
    Zachowały się szczęśliwie dwa portrety św. Piotra, wykonane jeszcze za jego życia. Jest nazywany “apostołem Niemiec”. Patronuje diecezji Brixen, czczą go także Innsbruck oraz szkolne organizacje katolickie w Niemczech.
    W ikonografii przedstawia się św. Piotra Kanizego w sutannie jezuity. Jego atrybutami są: katechizm, krucyfiks, młotek, pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 grudnia

    Święci Makary i Eugeniusz, prezbiterzy

    Zobacz także:
      •  Święty Dominik z Silos, opat
    ***
    Święty Makary

    Makary i Eugeniusz byli kapłanami w Antiochii. Publicznie wystąpili przeciw decyzjom i zachowaniu Juliana Odstępcy. Pochwycono ich i torturowano, a następnie zesłano do Mauretanii. Trudno ustalić, gdzie wówczas przebywali: w miejscowości o nazwie Gildona (Gildoba) czy też w oazie na pograniczu dzisiejszego Egiptu i Libii. Tam prowadzili działalność misyjną. Nie ma jednoznacznych dokumentów na temat ich męczeńskiej śmierci. Męczeństwo przypisuje się im zapewne w znaczeniu szerszym, obejmującym śmierć na wygnaniu. Pamięć o nich utrwaliło kilka utworów hagiograficznych, przy czym niektóre zlokalizowały wygnanie Makarego i Eugeniusza w Arabii. Wspominano ich w różnych dniach: Grecy 20 grudnia, Martyrologium Hieronimiańskie 23 stycznia, a grecka Passio 22 lutego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 grudnia

    Błogosławiony Urban V, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Anastazy I, papież
    Błogosławiony Urban V
    Wilhelm urodził się w 1310 roku w Grisac, we Francji (Langwedocja), jako syn Wilhelma Grimoarda, pana tejże miejscowości, oraz Anfelisy, hrabiny Montferrand. Jako chłopiec wstąpił do benedyktynów w Chirac. Po otrzymaniu na uniwersytecie doktoratu z obojga praw, wykładał jako profesor na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Następnie piastował urząd opata Saint-Germain w Auxerre i w opactwie św. Wiktora w Marsylii. Jako doskonały znawca prawa i dyplomata był nieraz wysyłany z różnymi misjami przez papieży awiniońskich.
    Wybrany został papieżem po śmierci Innocentego VI w dniu 28 września 1362 roku. Przyjął imię Urbana V. Koronacja odbyła się 6 listopada tegoż roku. Kierował Kościołem przez 8 lat. Od początku założył sobie dwa cele: krucjatę przeciwko Turkom i unię z Kościołem wschodnim. Pierwszy z nich skończył się niepowodzeniem. Państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko. Tylko Piotr z Lusignano poszedł za wołaniem papieża, zdobył nawet na krótko Aleksandrię egipską, ale – osamotniony – musiał się wycofać w 1363 r.
    Sprawa unii zapowiadała się pomyślniej. Drogą wielu zabiegów oraz dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, aby przybył osobiście do Rzymu i w obecności delegatów papieskich oraz kardynałów pojednał się z Kościołem łacińskim (1369). Cesarz wszakże zażądał w zamian za pojednanie pomocy politycznej przeciwko Turkom, którzy już bezpośrednio zaczęli zagrażać Konstantynopolowi. Sułtani Osman (1289-1362) i Orchan (1326-1359) zajęli już prawie całą Azję Mniejszą. W 1346 roku Turcy Osmańscy przeszli do Europy przez Dardanele. Po klęsce pod Nikopolis (Bułgaria) w 1396 roku, syn Jana V Paleologa, Manuel II (1391-1425), usiłował jeszcze na własną rękę werbować ochotników europejskich, jednak z nikłym powodzeniem. Wysłał również delegatów na sobór do Konstancji w 1417 r., ale sam się już na nim nie zjawił. Ostatecznie więc i ten cel nie został przez Urbana V urzeczywistniony. Wprawdzie na soborze we Florencji (5 lipca 1439 r.) doszło do pojednania, ale dość szybko unia rozpadła się.
    W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Wiele czasu poświęcał modlitwie. Sam wysoko wykształcony, popierał uniwersytety i pomagał w studiach ubogiej młodzieży. Nie mogąc wypełnić planów krucjaty i unii, zwrócił szczególną uwagę na karność kościelną, na rozbudzenie gorliwości u kapłanów.
    Urban V zapisał się w historii tym, że uniezależnił się od królów francuskich i, mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów francuskich, opuścił Awinion i powrócił do Rzymu. Do tego powrotu nagliły papieża św. Katarzyna Sieneńska (+ 1380) i św. Brygida (+ 1373), która papieżowi groziła w imieniu Chrystusa rychłą śmiercią, jeżeli do Rzymu nie powróci. Trzeba było zorganizować prawdziwą flotę, by przewieźć całą kurię papieską i jej dobra. Miało to miejsce 16 października 1367 roku. Niestety, papież nie pozostał w Rzymie długo. Po 58 latach nieobecności papieża w Rzymie możnowładcy rządzili się jak u siebie. Przyjazd papieża zapowiadał koniec ich panowania. Na tle powstałych zamieszek papież został zmuszony do powrotu do Awinionu w 1370 r. Dopiero następca Urbana V mógł już na stałe powrócić do Rzymu w 1377 r. W ten sposób zakończyła się tzw. “niewola awiniońska”, trwająca 68 lat (1309-1377).
    Przeżyte trudy i niepokoje wyczerpały siły papieża do tego stopnia, że zaraz po swoim powrocie do Awinionu rozchorował się ciężko i 19 grudnia 1370 roku przeniósł się do wieczności. Po śmierci Urbana jego ciało zabrał z Awinionu jego brat, kardynał Anioł Grimoard, i przewiózł je do Marsylii, do kościoła opactwa św. Wiktora. Grób papieża był licznie nawiedzany przez wiernych. Pius IX w 1870 roku zaliczył Urbana V w poczet błogosławionych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 grudnia

    Święci męczennicy
    Paweł Mi, Piotr Doung-Lac i Piotr Truat

    Zobacz także:
      •  Święty Auksencjusz, biskup
    ***
    Święci męczennicy wietnamscy

    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.Wspominani dziś trzej bracia: Paweł Mi, Piotr Doung-Lac oraz Piotr Truat byli katechumenami. Gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan w Wietnamie, aresztowano ich, wtrącono do więzienia i poddano torturom. Zamęczono ich przez uduszenie. Beatyfikowani zostali w 1900 r., a kanonizowani w 1988 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 grudnia

    Święty Łazarz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan z Mathy, prezbiter
      •  Święty Józef Manyanet y Vives, prezbiter
    ***
    Święty Łazarz

    Łazarz był bratem Marii i Marty. Mieszkali razem w Betanii, na wschodnim zboczu Góry Oliwnej. Chrystus darzył ich swoją przyjaźnią i bywał w ich domu. Kiedy Łazarz zmarł i został pochowany, Jezus przybył do Betanii i wskrzesił go (J 11, 1-44). Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11).
    Według starej tradycji wschodniej Łazarz po Zesłaniu Ducha Świętego udał się na Cypr i był tam biskupem. Średniowieczna legenda opowiada o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 grudnia

    Błogosławiony Sebastian Maggi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Adelajda, cesarzowa
      •  Błogosławiona Maria od Aniołów, dziewica
    ***
    Błogosławiony Sebastian Maggi

    Urodził się około 1414 r. w starym szlacheckim rodzie gwelfów – zwolenników władzy papieża. Mając piętnaście lat wstąpił w swym rodzinnym mieście do dominikanów i przyjął imię Sebastian. Wyróżniał się przywiązaniem do reguł życia zakonnego, gorliwością religijną i czystością życia. Studia ukończył w Padwie.
    Był jednym z największych dominikańskich kaznodziejów swoich czasów. Wygłaszał nauki w Weronie, Padwie, Brescii, Bolonii i Piacenzie. Wiele czasu i energii poświęcił też zreformowaniu lombardzkich klasztorów w Mantui, Brixen i Bolonii. Doprowadził do przeniesienia i przebudowy klasztoru w Mediolanie. W latach 1480-1483 oraz 1495-1496 był generalnym wikariuszem prowincji lombardzkiej. Wtedy to papież Aleksander VI polecił, by Sebastian wystąpił przeciwko reformatorskim działaniom Hieronima Savonaroli, skierowanym przeciwko kurii rzymskiej. Zadanie to było trudne dla Sebastiana, bo był spowiednikiem Hieronima. Stąd też zawsze świadczył na korzyść Savonaroli, gdy ktoś zaatakował go jako człowieka.
    Sebastian Maggi był dobrym przełożonym: surowym wobec siebie, a łagodnym i cierpliwym wobec innych. W drodze na wizytację do jednego z klasztorów zachorował i zmarł w Genui 16 grudnia 1496 r. Sława świętości i cudów przy jego grobie sprawiły, że proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1753 r., a siedem lat później, 15 kwietnia 1760 r., beatyfikował go papież Klemens XIII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 grudnia

    Święta Maria Crocifissa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Karol Steeb, prezbiter
    ***
    Święta Maria Crocifissa

    Paula di Rosa urodziła się 6 listopada 1813 roku w Brescii (Włochy) jako córka Klemensa i księżnej Kamili Albani z Bergamo. Rodzice dali jej wszechstronne wykształcenie oraz religijne wychowanie. Kiedy miała 11 lat, zapadła na ciężką chorobę, którą przeszła szczęśliwie. Wcześnie straciła matkę. Jako sierota obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. Oddana do szkoły i na wychowanie sióstr wizytek, uczyniła duże postępy w nauce i w cnotach chrześcijańskich. W wieku 17 lat wróciła do domu. Kiedy ojciec zaproponował jej małżeństwo, odmówiła i w 19. roku życia złożyła ślub dozgonnej czystości.
    Równocześnie podjęła się kierownictwa nad 70 pracownicami w przędzalni ojca w Acquafreddzie, rozwijając wśród nich prawdziwie misyjną i apostolską pracę w latach 1831-1836. Podobną chrześcijańską pracę rozwijała, ilekroć przebywała w wiejskiej, letniej posiadłości rodzinnej w Capriano (Brescia), zajmując się ze szczególną troskliwością biednymi i chorymi, dopomagając miejscowym kapłanom w pracy nad młodzieżą żeńską, w misjach, w rekolekcjach lub w różnych inicjatywach kościelno-społecznych. Jej bohaterstwo zabłysło w czasie epidemii cholery, kiedy to z całym poświęceniem usługiwała zarażonym. W latach 1836-1839 podjęła się pracy w dwóch szkołach dla głuchoniemych oraz w instytucjach przeznaczonych dla opuszczonych kobiet i dziewcząt narażonych na utratę niewinności.
    Pod kierownictwem wytrawnego kierownika duchowego, ks. Faustyna Pinzoni, postanowiła założyć stowarzyszenie pielęgniarek dla posługi chorym. Po otrzymaniu zezwolenia od władz państwowych w 1840 Paula zebrała 32 dziewczęta, przeszkoliła je i udała się z nimi do szpitala kobiecego w Brescii. Przekonała się bowiem, że oprócz pomocy lekarskiej chorzy potrzebują stałej opieki. Tak powstało zgromadzenie Służebnic Miłości. W rok potem Paula otworzyła drugi podobny szpital w Cremonie. Świątobliwy ojciec z radością wspierał te wszystkie wysiłki i inicjatywy swojej córki. Na dom centralny dla powstającej nowej rodziny zakonnej przeznaczył zakupiony pałac w Brescii. Starał się ponadto o poparcie władz. W 1844 roku Rzym wydał dekret pochwalny, a w roku 1847 papież Pius IX zatwierdził warunkowo na czas próby konstytucje, napisane przez ks. Pinzoni. W roku 1852 Paula w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego złożyła śluby i przybrała imię zakonne Maria Crocifissa (Maria od Chrystusa Ukrzyżowanego). Wraz ze swoją przełożoną przyjęło habit 18 sióstr.
    Siostry dały o sobie znać przede wszystkim w czasie zarazy, jaka kilkakrotnie nawiedziła północne Włochy. Ich bohaterskie poświęcenie zyskało im powszechne uznanie. Maria patrzyła z radością, jak mnożyły się nowe fundacje. W roku 1855 było ich już siedem. Pewna, że dzieło ma zapewnione trwanie, mogła spokojnie odejść. W czasie ćwiczeń duchowych w Mantui zasłabła (26 listopada), ukończyła je wszakże i udała się do macierzystego domu w Brescii, gdzie 15 grudnia 1855 roku oddała Bogu ducha w wieku zaledwie 42 lat. Jej ciało, pochowane początkowo w grobowcu rodzinnym, zostało umieszczone w kościele domu macierzystego w Brescii. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius XII w 1940 roku, a do chwały świętych – ten sam papież w roku 1954.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 grudnia

    Święty Jan od Krzyża,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Wenancjusz Fortunat, biskup
    ***
    Święty Jan od Krzyża

    Jan de Yepes był trzecim z kolei dzieckiem Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez. Przyszedł na świat w 1542 roku w Fontiveros, w pobliżu miasta Avila (Hiszpania). Miał dwóch braci: Ludwika i Franciszka, ale pierwszy z nich zmarł niedługo po urodzeniu. Warunki w domu były bardzo ciężkie, gdyż rodzina wyrzekła się Gonzaleza za to, że będąc szlachcicem śmiał wziąć za żonę dziewczynę z ludu. Jeszcze cięższe warunki nastały, kiedy zmarł ojciec. Jan miał wówczas dwa i pół roku. Matka przeniosła się z dziećmi do Arevalo (1548), a potem do Medina del Campo (1551). Jan został oddany do przytułku. Potem pracował w szpitalu, by następnie próbować różnych zawodów u kolejnych majstrów: w tkactwie, krawiectwie, snycerstwie, jako malarz, jako zakrystian, wreszcie jako pielęgniarz. Za zebrane z trudem pieniądze uczył się w kolegium jezuickim w Medinie (1559-1563), jednocześnie pracując na swoje utrzymanie. W roku 1563, mając 21 lat, wstąpił do karmelitów i wtedy obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał na znaczne rozluźnienie. Dlatego gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance, w 25. roku życia otrzymał święcenia kapłańskie (1567).
    W dniu swojej Mszy prymicyjnej spotkał św. Teresę z Avila, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. Te dwie bratnie dusze zrozumiały się i postanowiły wytężyć wszystkie siły dla reformy obu rodzin karmelitańskich. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których pozyskał dla reformy. 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jana od Krzyża. Postanowił pozostać wierny reformie, choćby “miał to przypłacić życiem”. Wkrótce okazało się, że będzie miał okazję dać dowód tej wierności. W latach 1569-1571 został wybrany na mistrza nowicjatu. W roku 1570 musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W roku 1571 został rektorem pierwszego klasztoru karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Avila (1572-1577).
    W postępowaniu Jana przełożeni dopatrzyli się niesubordynacji. Obawiali się rozkładu zakonu. Posypały się napomnienia i nakazy. Gdy Jan okazywał się na nie głuchy, został aresztowany w Avila w nocy z dnia 2 na 3 grudnia 1577 roku i siłą zabrany do Toledo. Wtrącony do więzienia klasztornego, był nie tylko pozbawiony wolności, ale skazany na głód i częstą chłostę. Nie załamał się jednak. Jak sam pisał, w “paszczy wieloryba” przebył 9 miesięcy. Pan Bóg w tych miesiącach udręki zalewał go potokami pociech mistycznych. “Noce ciemne” długiego więzienia wykorzystał dla doświadczenia nie mniej bolesnego stanu, kiedy Pan Bóg pozornie opuszcza swoich wybranych, by ich zupełnie oczyścić i ogołocić z niepożądanych pragnień, uczuć i przywiązań.
    15 sierpnia 1578 roku udało mu się uciec z zakonnego więzienia w Toledo po długich i żmudnych do tego przygotowaniach. Bracia z własnego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany przełożonym konwentu w Jaen, w Andaluzji. W roku następnym (1579) otworzył nowy dom reformy, w Baeza, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. W roku 1581 z domów zreformowanych karmelitów utworzona została osobna prowincja. Zezwolił na to papież Grzegorz XIII specjalnym breve z 22 lipca 1580 roku.
    Cierpienia Jana podjęte dla reformy zaczęły owocować. Gorliwi zakonnicy widzieli w nim męczennika sprawy i zaczęli przekonywać się do reformy. Mnożyły się także nowe fundacje dzięki hojności panów duchownych i świeckich. W roku 1582 Jan został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a trzy lata później kapituła wybrała go wikariuszem prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie.
    Kiedy liczba zreformowanych klasztorów zaczęła rosnąć i powstawały nowe prowincje, papież Sykstus V zezwolił na wybór osobnego wikariusza generalnego dla prowincji zreformowanych, ale generał miał być jeszcze wspólny dla obu rodzin karmelu. Papież miał bowiem nadzieję, że niebawem cały zakon przyjmie reformę. W roku 1588 odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych.
    Jednak stronnictwo złagodzonej reguły wzięło górę. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów i jako zwykły zakonnik zakończył niebawem życie w klasztorze w Ubedzie 14 grudnia 1591 roku w wieku zaledwie 49 lat. Umierał zupełnie osamotniony, bowiem św. Teresa z Avila dawno już nie żyła – przeszła do nieba 4 października 1582 roku.
    Najbardziej sławny stał się Jan od Krzyża dzięki swoim pismom. Było ich znacznie więcej, ale spalono je zaraz po śmierci w obawie, by nie dostały się do rąk wrogów zakonu jako materiał przeciwko złagodzonej regule. Pozostały 22 dzieła, w tym kilkanaście utworów poetyckich, które dla mistyki chrześcijańskiej mają wprost bezcenną wartość. Najważniejsze są dwa z nich: Noc ciemna i Pieśń duchowa. Są one perłą w światowej literaturze mistyki. Oba dzieła początek swój wywodzą z więzienia w Toledo. One też przysporzyły Janowi tytuł doktora Kościoła; dzięki nim zwany jest on także doktorem mistycznym. Dzisiaj jego dzieła są przełożone na wszystkie znane języki świata i należą do klasyki dzieł mistycznych.
    Nie mniejszym powodzeniem cieszą się dotąd Droga na Górę Karmel i Żywy płomień. Nikt dotąd nie poddał stanów mistyki tak subtelnej analizie, jak właśnie Jan od Krzyża. Św. Teresa z Avila zostawiła wprawdzie także poważne dzieła z zakresu mistyki chrześcijańskiej, ale podeszła ona do problemu raczej od strony praktycznej, podczas gdy Jan wskazał na podstawy teologiczne mistyki. Miał także wybitne zdolności plastyczne. Umiał rysunkiem, poglądowo, przedstawić nawet bardzo skomplikowane drogi mistyki (np. szkic Góra doskonałości). Chyba to jedyny wypadek w dziejach mistyki katolickiej. Najsłynniejszym rysunkiem, zachowanym do dziś (i przechowywanym jako relikwia) jest szkic Ukrzyżowanego Chrystusa, utrwalona na kartce wizja z objawienia w Avila (1572-1577). Rysunek ten stał się inspiracją dla współczesnych twórców (m.in. Salvadore Dali namalował obraz zatytułowany Chrystus św. Jana od Krzyża).
    Relikwie Doktora Mistycznego znajdują się w kościele karmelitów w Segovii. Beatyfikowany został przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany w 1726 r. przez Benedykta XIII. Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła w 1926 r. Jest patronem karmelitów bosych.
    W ikonografii św. Jan od Krzyża przedstawiany jest w habicie karmelitańskim. Jego atrybutami są: otwarta księga, krucyfiks, lilia, orzeł u jego stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    „Noc ciemna”.

    Czy św. Jan od Krzyża miał depresję?

    św. Jan od Krzyża. Źródło: wikimedia.org/ Francisco de Zurbarán / ze zbiorów Muzeum Archidiecezjalne w Katowicach

    ***

    Specyfika nocy ciemnej, którą opisuje św. Jan od Krzyża, oraz refleksja nad stanem nazywanym przez specjalistyczną literaturę psychologiczną depresją, skłania do szukania w tych dwóch fenomenach podobieństw. W oparciu o wiedzę i praktykę terapeutów, a także pracę kierowników duchowych, można wysnuć wniosek, iż zarówno noc wiary, jak i depresja są stanami, które przejawią się w podobny sposób. Przy założeniu, że oba fenomeny są dwiema odrębnymi rzeczywistościami, nie sposób nie zapytać, czy jest możliwe, aby się wzajemnie przenikały. Innymi słowy, czy jest możliwe, by komponentem duchowej nocy była choroba?

    Wysoko rozwinięte społeczeństwa określić można mianem społeczeństw depresyjnych ze względu na dotykający je problem depresji, która stała się chorobą społeczną. Zdaniem wielu filozofów, żyjemy w cywilizacji smutku. Coraz więcej ludzi nosi w sobie ból chaosu, do istoty którego należy wewnętrzna sprzeczność, rozbicie, zatracie granic, nieład. Najprostsze rzeczy stają się trudnymi. Człowiek w depresji przedstawia się niemal jako bezradne dziecko. W cięższych stanach bywa nawet niczym niemowlę, delikatne, nadwrażliwe, kompletnie zdane na pomoc innych.

    Smutek towarzyszący tej chorobie ogarnia cierpiącego na nią w ten sposób, iż każdy, nawet błahy, problem jawi się prawie jako nierozwiązywalny. Człowiek gubi się, nie wie, co wybrać, w którą stronę pójść. Wobec otaczającej rzeczywistości chory odczuwa bezsilność. Porusza się w niej z trudem, w spowolnionym tempie, czasem tkwi w jednej pozycji przez długi czas. Bywa, że nie może nawet płakać, choć chęć uzewnętrznienia się przez łzy jest wielkim jego pragnieniem. Świat traci kolory, gaśnie słońce codzienności, dominuje ciemność.

    Stan osoby chorej na depresję przypomina do pewnego stopnia położenie człowieka poddanego specyficznemu cierpieniu, o którym pisał św. Jan od Krzyża. Nazywane „nocą ciemną” doświadczenie hiszpańskiego karmelity to niezgłębione misterium ludzkiego cierpienia, a więc choroby, kruchość istnienia, brak sensu życia, samotność, bolesne doświadczenie grzechu, zanik żywotnych sił, odczucie pozornej nieobecności Boga, jakich doświadcza człowiek, gdy pragnie się z Nim zjednoczyć. Symbolika nocy nie jest tu przypadkowa. Wpisana w tę część doby ciemność przenika do wnętrza osoby, pochłaniając rzeczy widoczne w świetle dnia. Dostrzegalne dotychczas kształty zdają się ujawniać nieznane zarysy. Milknie gwar, ustaje pośpiech, dają się słyszeć dźwięki rozproszone w rytmie dnia.

    Realistyczne odniesienia nocy kosmicznej do doświadczenia ciemności duchowej jest bardziej zrozumiałe, gdy wnikliwiej wczyta się w dzieło mistyka. W tak zwanej biernej nocy zmysłów Bóg zaciemnia duszę do tego stopnia, że nie wie ona, w jaki sposób zwrócić się do Stwórcy. Odczuwanie w tym stanie cierpienie zdaje się być prawdziwym krzyżowaniem. Po nocy zmysłów przychodzi bierna noc ducha, która uśmierca człowieka zmysłowego. Ciemności są wówczas tak wielkie, że następuje oczyszczenie władz pamięci, rozumu i woli. W tym czasie możliwa jest kontemplacja, dzięki której dusza otrzymuje nowe poznanie. Umysł ludzki oślepiony jest Boskim światłem, które utrzymuje duszę w ciemności, dopóki nie zniszczony zostanie dawny, przyrodzony sposób poznania. Tak rozpalony Bożym światłem człowiek gotowy jest na przyjęcie darów Ducha Świętego, które pozwalają mu bezpiecznie zjednoczyć się z Bogiem.   

    To zjednoczenie jest możliwe dzięki gwałtownemu oczyszczeniu z wszelkiej niedoskonałości. Wiąże się to jednak z cierpieniem, w tym także z cierpieniem psychicznym, tak charakterystycznym dla depresji. Stąd rodzi się pytanie: czy noc ducha należy odczytywać jako przenikanie się stanów chorobowych i nadprzyrodzonych? Niewątpliwie procesu przyspieszonego rozwoju duchowego, jakiemu podlega osoba doświadczająca nocy ciemnej, nie można ujmować wyłącznie z perspektywy teologicznej. Człowieka należałoby postrzegać jako całość, stąd nie powinien nikogo nawet dziwić wpływ działania Ducha Bożego na zdrowie psychiczne i fizyczne ludzi. W świetle analiz znawców tematu nocy ciemnej w powiązaniu z depresją, zawartość treściowa, formalna i grafologiczna rękopisów Doktora Karmelu wskazuje na występujące u niego oznaki osobowości depresyjnej. Stosowana w opisie początkowych stanów mistycznych terminologia pozwala dostrzec stany, które sam mistyk nazywa melancholią. Z tego powodu decyduje się na wprowadzenie pewnych kryteriów, które określałyby podobieństwa i różnice pomiędzy chorobą a działaniem Boga. Hiszpański święty nie wyklucza współistnienia także obu tych rzeczywistości. Wprawdzie, według karmelity, noc ciemna jest stanem cięższym niż sama melancholia, to chory na nią dramatyczniej doświadcza duchowych ciemności ze względu na intensyfikację symptomów chorobowych, jakie wówczas występują. Tak więc, prowadzącego do zjednoczenia z Bogiem procesu duchowego wzrastania nie można utożsamiać z jednostką chorobową, mimo że choroba może stanowić jeden z jej aspektów.

    Do takich wniosków doszli badający problem nocy ciemnej niektórzy psychiatrzy. Przykładowo, Laigner-Levastine i Mardon-Robinsona opowiadają się za uznaniem depresji jako komponent doświadczenia, o którym pisze św. Jan od Krzyża. W kontekście zaburzeń natury psychicznej przejawem duchowej nocy może być: apatyczny nastrój, poczucie beznadziejności, spowolnienie ruchowe, rozmyślanie o śmierci, brak poczucia własnej wartości, samopotępienie. Stanowi temu towarzyszy głęboki smutek. Jednak zarówno depresja, jak i noc ciemna mogą się stać drogą z ciemności do światła, ze śmierci do życia. Wszystko zależy od postawy wobec doświadczanego cierpienia. Człowiek obdarzony łaską wiary w przeżywanych wydarzeniach widzi obecność miłującej ręki Opatrzności. Zatem wszystkie cierpienia, również te, które składają się na noc ciemną czy depresję, nie stanowią dla niego przekleństwa, ale są okazją, by przeżywać je na sposób Boży.

    Taką postawę zdaje się prezentować św. Matka Teresa z Kalkuty, której przeżycia sprawiają jednak badaczom problematyki nocy ciemnej niemały problem. Poczucie „straszliwej samotności” i odrzucenia przez Boga, jakich doświadczała, rodzą wątpliwości odnośnie jej mistycznej drogi. Zmagania świętej z ciemnością i samotnością wprowadzają inne niż u św. Jana od Krzyża odcienie doznania duchowej nocy. Mimo ewidentnych różnic, doświadczenie albańskiej zakonnicy jej kierownik duchowy, ojciec Joseph Nauner, identyfikuje z drogą hiszpańskiego karmelity. Jak pisał, Była to po prostu noc ciemna, którą znają wszyscy mistrzowie życia duchowego, choć nigdy nie zetknąłem się z tym, by była ona tak głęboka i by trwała przez tak wiele lat, jak to było u niej. Można to przetrwać jedynie w pewności ukrytej Bożej obecności i zjednoczenia z Jezusem. Sama założycielka zgromadzenia Misjonarek Miłości dobrze znała dzieła św. Jana od Krzyża. Świadczy o tym jej korespondencja, w której z uznaniem odnosiła się do twórczości mistyka. Właśnie czytam jego dzieła – wspomina. Jak cudownie pisze on o Bogudzieła św. Jana od Krzyża zdają się książkami, które jestem w stanie trochę zrozumieć, i czasami przynoszą mi radość – jego pisma wzbudzają we mnie głód Boga…

    Niezależnie od trudności w jednoznacznym wskazaniu charakteru przeżyć laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, warto zauważyć, iż optyka wiary pozwala dostrzec, że zarówno noc ciemna, jak i depresja poddane są Bożej logice działania i w dalszej perspektywie mogą służyć osiągnięciu celu, jakim jest Zjednoczenie z Bogiem. Takie podejście znakomicie oddają słowa Pauliny Hornik zawarte w artykule pt. „Mistyka czy depresja? Noc ciemna św. Jana od Krzyża a noc psyche”: Wiara daje człowiekowi przekonanie, że Bóg jest obecny w każdej chwili jego życia. Gdyby bowiem Ten, który podtrzymuje wszystko w istnieniu, opuścił jakiś moment ludzkiej egzystencji, wówczas tej chwili by nie było. Jeśli zatem Bóg jest obecny, to znaczy, że każda sekunda ludzkiego życia niesie w sobie boski sens. Boża miłość jest także blisko ludzi pogrążanych w depresji. Ten, który nie nadłamie trzciny ani nie zgasi tlącego się knotka świecy (por. Iz 42,3), nie opuszcza ludzi tak głęboko zranionych. A więc, dzięki Bożej obecności, również to wszystko, co dzieje w depresji, naznaczone jest sensem[1].

    Przywołana myśl wpisuje się w spostrzeżenie włoskiego duchownego, abp. Brunona Forte, który był zdania, że teologia może zaoferować psychologii ostateczną perspektywę sensu mającą swe źródło w Bogu. Ale by wypełnić to zadanie, teologia musi pozostać wierna swej najgłębszej tożsamości. Jedynie taka teologia, która będzie ściśle i rygorystycznie „teologiczna” – pisał – a zatem będzie miała na sercu Wiekuistego i będzie mówić o Bogu jako o wyłącznym Przedmiocie swego zainteresowania, uznając w nim zarazem żywy Podmiot, przemawiający do niej poprzez słowo i milczenie, na które usiłuje odpowiedzieć, będzie mogła nawiązać autentyczny i znaczący dialog z psychologią opierającą się na wizji człowieka otwartej na Tajemnicę.

    Wydaje się, że dzieło XVI-wiecznego mistyka pt. „Noc ciemna” stanowi szczególnie nośny obszar dialogu teologii z psychologią. 

    Anna Nowogrodzka – Patryarcha/PCh24.pl

    [1] Hornik Paulina. (2015). Mistyka czy depresja? „Noc ciemna” św. Jana od Krzyża a noc „psyche”. „Poznańskie Studia Teologiczne” (2015), T. 29, s. 265-282.

    opinie:

    • „Droga na górę Karmel”, „Noc ciemna”, „Pieśń duchowa”, „Żywy płomień miłości”, tworzą jedną całość. Nie można omawiać jedynie „Nocy ciemnej”, bez odniesienia się do pozostałych dzieł. Nie wystarczy tylko przeczytać (nawet kilka razy, tak jak ja), żeby dokładnie zrozumieć o czym pisze doktor Kościoła. Do tego potrzebny jest szczególny dar Ducha świętego i osobiste przeżycie tego fenomenu wiary.
    • Moim zdaniem to nieporozumienie. Człowiek cierpiący na depresję nie ma motywacji do niczego. W biografii św. Jana od Krzyża, znakomitej z resztą moim zdaniem, o. Jose Vincente Rodrigueza widać, ze przez cały czas św. Jan mimo tragicznych okoliczności uwięzienia w klasztorze Toledo, ogromnych cierpień fizycznych i psychicznych, codziennie mimo znikomej ilości światła odmawiał Brewiarz. Konia z rzędem temu, kto znajdzie przypadek podobnej determinacji u osoby chorej na depresję. Już sama karkołomna ucieczka z klasztoru sugeruje, że nie miał depresji, bo człowiek z depresją poddałby się losowi i nie zamierzałby wykonywać takiego wysiłku dla ratowania swojego, w jego mniemaniu, bezsensownego życia.
    • Kolejnym dowodem na brak depresji jest żywa miłość do Boga. Człowieka w depresji generalnie przestaje obchodzić cokolwiek, najczęściej towarzyszy temu utrata wiary. W przypadku św. Jana było wręcz przeciwnie, jego wiara był tym silniejsza im bardziej cierpiał. Podobna sytuacja ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus. W depresji człowiek jest skupiony na sobie i swoim cierpieniu, nic innego go nie obchodzi. W nocy duchowej wszystko odnosi się do Boga, a o sobie pamięta się tylko w kontekście grzechów i obrazy Boskiej. Głębie duszy pozostają nienaruszone, choć ciało i psychika doznaje cierpień, a nawet dusza trapiona wyrzutami wyjątkowo uwrażliwionego sumienia za swoje grzechy. Ale w głębi jest pokój.
    • Warto to też porównać z przeżyciami św. o. Pio. Jak to możliwe, żeby człowiek z depresją był osoba tak pogodną i ciepłą na zewnątrz tak jak o. Pio? Każdy psychiatra wie, że nie ma takiego przypadku. Depresja mocno się uzewnętrznia i tych cierpień nie da się ukryć, nie mówiąc już o tym, żeby to maskować serdecznym uśmiechem. A przecież jego cierpienia były ogromne, o czym świadczą jego listy do kierownika duchowego.
    • Mam wrażenie, że to pomieszanie pojęciowe wynika stąd, że dla człowieka czasów współczesnych tajniki wyższych stanów życia duchowego są zupełnie obce, bo nigdy nie doświadczone i dlatego psychiatrzy próbują ściągać je do poziomu czysto naturalnych doświadczeń. Moim zdaniem różnica jakościowa jest ogromna, choć z pozoru cierpienia nam laikom mogą się wydawać podobne.

    ______________________________________________________________________________

    5 rzeczy, których możesz się nauczyć od św. Jana od Krzyża

    © Ralph Hammann – Wikimedia Commons, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Święty Jan od Krzyża to jedna z wielkich postaci Kościoła, był człowiekiem kontemplacji i czynu, mistrzem życia duchowego i reformatorem życia zakonnego. Jego życie i pozostawione przez niego pisma duchowe wskazuje nam na Boga i drogę, jaką każdy z nas musi pokonać. Każdy z nas może wstąpić do szkoły św. Jana od Krzyża, skorzystać z jego Bożej mądrości, rad i doświadczeń.

    Nasze życie jest drogą ku Bogu, jej początkiem jest Chrzest, czyniący nas nowym stworzeniem, nowym człowiekiem. Pismo Święte i Tradycja Kościoła wskazują nam, jak powinniśmy na tej drodze postępować, pamiętając że – jak wskazuje „Didache” – „dwie są drogi, jedna życia i jedna śmierci. Przedział zaś wielki między dwiema tymi drogami”. Nic dziwnego więc w tym, że już w odległej przeszłości święci i pisarze chrześcijańscy analizowali reguły rządzące życiem wewnętrznym, badali etapy „drogi życia”, wewnętrzne poruszenia służące dążeniu do Boga i od Niego oddalające. Święty Augustyn wskazywał na postęp w miłości, święty Klemens Aleksandryjski rozróżniał wiarę świadomą, infantylną i nie w pełni świadomą, uczył o dojrzałości życia wewnętrznego polegającej na służbie Bogu w imię bezinteresownego umiłowania Boga, święty Bonawentura opisywał drogę duszy do Boga, święta Teresa z Lisieux pozostawiła nam swą małą drogę.

    Święty Jan od Krzyża pozostawił nam swoisty przewodnik dla tych, którzy kroczą drogą życia w szkole Karmelu, ofiarował nam wskazówki pozwalające określić, w jakim znajdujemy się miejscu, co powinniśmy czynić, czego unikać, z czym walczyć. Na tym polega bogactwo Kościoła: Chrystus uświęca i oświeca, Jego święci pozostawiają nam przeróżne pomoce, napomnienia i myśli, byśmy mogli z nich korzystać na drogach naszego postępowania, to „duchowy ekwipunek” pozostawiony nam przez wielkich minionych wieków, ekwipunek, z którego powinniśmy korzystać zgodnie z poleceniem „co szlachetne – zachowujcie!” (1 Tes 5, 21).

    Ktoś mógłby sądzić, że karmienie się dziełami mistyków jest rzeczą właściwą tylko i wyłącznie dla szczególnie wybranych – nic bardziej mylnego. Konieczne jest jedynie właściwe nastawienie, chęć szukania Boga, praktykowanie Bożych nakazów i… pokora. Musimy starać się rozumieć zalecenia tak, jak rozumiał je Autor – tu z pomocą przychodzi nam wielka tradycja Karmelu, łatwo możemy zaopatrzyć się w pomoce udzielające odpowiedzi na pytania, jak należy rozumieć poszczególne punkty tej nauki duchowej. Musimy zdać się na Boga, pozwolić Mu działać: niech On nas prowadzi i oczyszcza. Święty Paweł pozostawił każdemu z nas bardzo jasne wezwanie: „Weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa!” (2 Tm 2, 3). Święty Jan od Krzyża może nauczyć nas wielu rzeczy, a to jedynie kilka z nich:

    1.Naszym celem jest sam Bóg, to ku Niemu podążamy, On sam jest celem naszego życia, „naszych” postępów. Droga ta nie jest jednostajna, zmienia się towarzyszący jej krajobraz, zmieniają się trudności i doświadczenia; zmieniamy się także i my. Jej logika jest prosta, wyrażają ją słowa św. Jana Chrzciciela: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30), tak abyśmy u kresu naszej podróży mogli powiedzieć „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Celem drogi jest nasze zjednoczenie się z Bogiem, postęp polega na oczyszczaniu się ze wszystkiego, co Bogu niemiłe i upodabnianiu się do Boga. Postęp nie jest naszą zdobyczą, musimy pozwolić prowadzić się Bogu „drogą pewną i prostą”, zaangażować naszą wolę. Mamy oczyścić się ze wszystkiego, co Bogu niemiłe, zaprowadzić właściwy porządek tak w wymiarze cielesnym (zmysłowych relacji ze światem, działaniu naszych zmysłów wewnętrznych, wyobraźni i fantazji), jak i duchowym (pamięci, rozumu i woli…). Łatwo więc pojąć, że jest to rzeczą obcą duchowi tego świata, głupstwem w oczach pogan. A jednak: to nie tylko droga ku Bogu, to także droga… odzyskania samego siebie.

    2.Każdy posiada swą własną drogę do Boga, wiemy jednak w ogólności, co na tej drodze napotkamy, jakie są jej etapy i ich charakterystyczne cechy. Wiemy, że mamy dążyć do doskonałego pragnienie Boga, doskonałej miłości, ogołocenia się ze wszystkiego, co Bogu przeczy, ale także i tego… co nie jest Bogiem. To droga odrzucenia wszystkiego, co nie ma wartości, umartwienia zmysłów, wyrzeczenia się siebie, „ciemnych nocy” zmysłów i ducha, w trakcie których Bóg przekształca duszę. A równocześnie, to droga dziecka, o które troszczy się sam Bóg, zapewniając to, czego w danym momencie potrzebujemy.

    3.W życiu duchowym, w ruszeniu z miejsca, w którym właśnie się znajdujemy, natrafiamy na określone przeszkody. Lekarstwo może przynieść efekt tylko wówczas, gdy zostanie wybrane w sposób odpowiadający chorobie. Przeszkadzać nam mogą rzeczy doczesne, nawet te godziwe – kiedy zaczynają zajmować nienależne im miejsce, stają się zbyt ważne, przysłaniają ważniejsze, a w końcu i samego Boga. Jak o ludziach popadających w to nieszczęście uczył św. Jan, „pożądania ich raczej wzrastają ustawicznie w miarę, jak oddalają się od źródła, które jedno mogłoby ugasić ich pragnienie. Tym źródłem jest Bóg”. Inna przeszkoda wiązać się może z doznaniami zmysłowymi, przeszkodą może być także samo zawężenie naszej perspektywy, skupienie się na dobrach moralnych: dobre uczynki mogą prowadzić także i do pychy, przekonania o własnej doskonałości czy wyjątkowości – a czynić je powinniśmy wyłącznie dla Boga.

    4.Przeszkodą na naszej drodze ku Bogu może być także zbytnie poszukiwanie… dóbr nadprzyrodzonych. „Należą do nich dar mądrości i wiedzy, jakiego Bóg udzielił Salomonowi, jak również łaski, które wymienia św. Paweł (7 Kor 12, 9-11): wiara, łaska uzdrawiania, czynienie cudów, dar proroctwa, dar rozpoznawania duchów, tłumaczenie mów i rozmaitość języków” („Droga na Górę Karmel” III, 30, 1). Dlaczego? „Według zdrowej nauki teologicznej można by to wyrazić tak: weselcie się, jeśli wasze imiona zapisane są w księdze żywota. Jest więc jasne, że człowiek może się radować jedynie z postępowania drogą wiodącą do życia wiecznego, a tą drogą są czyny spełniane w miłości. Na co bowiem się przyda i jaką ma wartość wobec Boga to, co nie jest miłością Bożą?” („Droga na Górę Karmel” III, 30, 5). Postępowi ku Bogu przeszkadza nieuporządkowane poszukiwanie sensacji, darów proroctwa czy języków – wszystko powinno mieć miejsce w Bogu, dla Boga i dla dobra bliźnich. To wielka szkoła duchowego realizmu: święty Jan uczy nas że takie nieuporządkowana dążność do dóbr nadprzyrodzonych przynosi wielkie szkody: rodzi naiwność, tendencję oszukiwania samego siebie i podatność na bycie oszukiwanym przez innych, pomniejsza wiarę odciągając od Boga, rozbudza namiętność uniemożliwiającą traktowanie rzeczy takimi, jakimi są w Bożym świetle, a w końcu, prowadzi do wykorzystywania takich darów w sposób naganny. Wszystko u Boga ma swoją miarę i właściwe miejsce – to miara, którą i my powinniśmy posiąść.

    5.Bóg daje nam to, co potrzebujemy – daje nam to także i w czasie, kiedy tego potrzebujemy. A równocześnie, chce abyśmy ostatecznie byli od wszystkiego wolni, tak by pozostał sam Bóg i Jego miłość.

    Dziś, kiedy wspominamy wielkiego świętego Jana od Krzyża, Doktora Kościoła, sięgnijmy po pomoc, którą nam pozostawił, po jego pisma – duchowy ekwipunek na drogę chrześcijańskiego życia. Pisma te odnaleźć można w Internecie, warto je nabyć i prowadzić regularną lekturę duchową, pozwalając, by przemawiały one do nas stopniowo, na przestrzeni czasu. Każdy z nas został wezwany przez Boga do tego, by przebyć drogę na Górę Doskonałości, każdemu z nas Bóg ofiarowuje swoją łaską i pomoc.

    msf/PCh.pl

    ______________________________________________________________________________________________


    Doktryna św. Jana od Krzyża.

    Przepiękny traktat – skarb literatury duchowej

    „Jest dziesięć stopni miłości. Dusza pokonując kolejne stopnie, łączy się z Bogiem przez zjednoczenie miłości. Pierwszy stopień miłości sprawia, że dusza zaczyna chorować na swoją wielką korzyść. Jej choroba to  g o r ą c z k a   m i ł o ś c i, która sprawia, że traci smak i przywiązanie do wszystkich rzeczy ziemskich. Tak jak chory traci smak wobec wszelkiego pożywienia i napoju, tak dusza uderzona tą chorobą miłości traci smak wobec wszelkich rzeczy zmysłowych”.

    Portal PCh24.pl oraz pismo Polonia Christiana objęły patronat medialny nad polską edycją Doktryny św. Jana od Krzyża, autorstwa jezuity Scaramellego. Ten przepiękny trzyczęściowy traktat jest skarbem ukrytym w dziedzinie literatury duchowej.

    Ojciec Scaramelli SJ (1687–1752) w czasach świetności katolicyzmu we Włoszech był autorem powszechnie znanym i szanowanym. Swoją popularność zawdzięczał niezwykłej klarowności myśli, solidnej kulturze teologicznej i przede wszystkim – głębokiej duchowości.

    Kto kiedykolwiek czytał św. Jana od Krzyża, zapewne spotkał się z pewną trudnością odbioru myśli Doktora Mistycznego. W niniejszej książce Scaramelli dokonał wielkiego dzieła systematyzacji i syntezy nauczania Mistyka oraz przedstawienia go na sposób praktyczny.

    Zatem książka ta jest podręcznikiem życia duchowego. Cel ostateczny życia człowieczego może być tylko jeden, a jest nim: zjednoczenie z Bogiem. Zjednoczenie to zachodzi na dwa sposoby: pierwszym jest zjednoczenie upodobnienia; drugie jest mistycznym zjednoczeniem miłości. Na czym polegają te zjednoczenia, to już opowie sam Autor, wyjaśniając swoją intencję.

    Rozdział IX

    Przedstawia dziesięć stopni drabiny Boskiej miłości według nauczania św. Bernarda, św. Tomasza oraz św. Jana od Krzyża

                   Jest dziesięć stopni miłości. Dusza pokonując kolejne stopnie, łączy się z Bogiem przez zjednoczenie miłości.

                    Pierwszy stopień miłości sprawia, że dusza zaczyna chorować na swoją wielką korzyść. Jej choroba to  g o r ą c z k a   m i ł o ś c i, która sprawia, że traci smak i przywiązanie do wszystkich rzeczy ziemskich. Tak jak chory traci smak wobec wszelkiego pożywienia i napoju, tak dusza uderzona tą chorobą miłości traci smak wobec wszelkich rzeczy zmysłowych. Ta święta gorączka nie rozpali się we władzach duszy, jeżeli nie zejdzie ogień z wysoka: z wysoka spuścił ogień na kości moje[1]. Na tym pierwszym stopniu miłości dusza wstępuje natychmiast w oczyszczenie ducha, ponieważ – jak powiedzieliśmy – nie znajduje już przyjemności, smaku ani punktu oparcia w żadnej rzeczy stworzonej.

                    Kiedy już oderwie się od wszystkiego, wstępuje na drugi stopień, gdzie  s z u k a   s i ę  jedynego  B o g a. Szuka się Go intensywnie, bez ustanku czy odpoczynku, jak święta oblubienica: Wstanę… szukać będę tego, którego miłuje dusza moja[2]. Na tym stopniu cała dusza w utrapieniu i niepokoju wyrusza szukać swojego Ukochanego. Szuka Go w każdym miejscu i w każdym czasie. Kiedy mówi, kiedy rozmawia, kiedy milczy, kiedy pracuje – szuka swojego Oblubieńca. Kiedy śpi, kiedy czuwa, kiedy je – myśli cały czas, rozmyśla o Nim. Wszystkie myśli i pragnienia kieruje ku Niemu. Te są owymi utrapieniami miłości, które omówiliśmy w ostatnim oczyszczeniu.

                    Z tej miłosnej udręki i niepokoju na drugim stopniu zdobywa siłę miłości i przechodzi na trzeci stopień – czynienia  w i e l k i c h   r z e c z y  dla Boga bez zmęczenia i ustanku. Byłoby tu wielkim pocieszeniem dla duszy wyniszczyć się tysiące razy dla służby Bożej, jak widzieliśmy zapał w takich dusza w procesie ich oczyszczenia. W tym miejscu wielkie czyny duszy wydają się małe, a wiele prac – odrobiną. Mnóstwo czasu poświęcane na służbę Pańską wydaje się chwilą. Wszystko to dzieje się za sprawą wielkiego płomienia miłości, który wznieca pożądanie rzeczy nieporównywalnie większych.

                    Teraz dusza żyje w wielkim cierpieniu, ponieważ wszystko, co czyni dla Boga, wydaje się jej niczym, i sądzi, że jest leniwa. Dusza uważa się za gorszą od wszystkich innych, ponieważ z jednej strony widzi doskonale, na co zasługuje Bóg, z drugiej – widzi jak jej pobożność jest mała i niedoskonała. Dlatego nie może nic innego czynić, jak jedynie gardzić sobą i uważać się za mniejszą od wszystkich.

                    Z żarliwości uczynkowej tego trzeciego stopnia dusza przechodzi do silniejszej żarliwości –  c i e r p i e n i a   n i e u s t a n n e g o  dla Boga, bez męczenia się i bez nasycenia, na czym polega czwarty stopień. Na tym stopniu dusza nie szuka własnego pocieszenia ani przyjemności w żadnej rzeczy – ani w Bogu, ani poza Bogiem. Szuka jedynie upodobania Bożego za wszelką cenę. A ponieważ wie, że to polega na cierpieniu, dlatego rozpalony duch w tym silnym płomieniu miłości trzyma ciało w takim poddaństwie, że w ogóle nie zwraca na nie uwagi oraz szanuje je mniej niż drzewo swój liść. A to wszystko czyni nie ze względu na oczekiwaną zapłatę, lecz jedynie ze względu na to, że Bóg na to zasługuje, oraz na wynagrodzenie za to, co od Niego otrzymała. Pan Bóg jednak nie mogąc oglądać umiłowanej duszy w długich boleściach, często ją odwiedza z ogromną słodyczą.

                    W żarliwym pożądaniu cierpienia na tym piątym stopniu dusza rozpala się coraz bardziej i rozpala w sobie niecierpliwe  p r a g n i e n i e   z j e d n o c z e n i a   s i ę  z Bogiem. Każde miejsce zamieszkania sprawia jej cierpienie, wydaje się jej ciężkie i długie. Wciąż już wydaje jej się, że znalazła swoje Dobro i objęła je, lecz widząc, że to płonne nadzieje, popada w wielką boleść. Tutaj dusza musi otrzymać Tego, którego kocha, albo umrze, jak powiedziałem – zdarza się to takim duszom w procesie ich oczyszczenia.

                    W miłości niecierpliwej tego piątego stopnia dusza  z d o b y w a   ł a t w o ś ć  w biegu i locie w stronę Boga bez zmęczenia, na czym polega szósty stopień.

                    Jak tęskni jeleń do źródeł wód, tak tęskni dusza moja do ciebie, Boże[3]. Dusza na tym stopniu miłości jest prawie całkowicie oczyszczona. Przez to powiększa i potęguje się jej miłość, która sprawia, że z łatwością szybuje w stronę Boga. Na tym stopniu częste są duchowe uniesienia, w których dusza coraz bardziej przybliża się do Boga, często pociągając za sobą nawet ciało[4].

                    Lekkość w miłości na tym szóstym stopniu sprawia, że dusza staje się  m ę ż n a  i  w a l e c z n a  w przybliżaniu się do Boga w gwałtownej miłości, na czym polega siódmy stopień. Teraz dusza nie pozwala prowadzić się osądowi, aby spocząć. Żadna rada jej nie cofnie ani też żaden wstyd jej nie zatrzyma, ponieważ gorliwość, którą Bóg wewnątrz niej sprawił, czyni ją waleczną i zapalczywą. To jest miłość oblubienicy mówiącej: Niech mię pocałuje pocałunkiem ust swoich[5].

                    Tu należy przestrzec, aby dusza nie była zapalczywa z Bogiem, jeżeli nie odczuwa wewnętrznej łaski Boga, która ją ku temu pchnie, aby jej zapalczywość nie zmieniła się z cnotliwej w wadliwą i aby nie spadła ze stopnia miłości, na który wstąpiła. Królowa Estera nie może przystępować do Boga z gwałtownością, jeżeli wcześniej nie odczuwa łaski buławy Króla skłonionej ku niej.

                    Gorliwość oraz pomocna ręka, którą Bóg wyciąga do duszy, powodują, że dusza postanawia zaryzykować i rzucić się w Jego stronę w gorliwej miłości. W końcu obejmuje Go i jednoczy się z Nim w zjednoczeniu miłości, co jest ósmym stopniem, a przy tym mówi wraz z oblubienicą: Znalazłam tego, którego miłuje dusza moja. Pojmałam go i nie puszczę[6].

                    Tutaj dusza znajduje się na szczycie swojego szczęścia, lecz nie trwa w nim nieustannie. Inaczej cieszyłaby się rodzajem chwały[7] już na tym świecie. Wraca moment rozdzielenia się jedności miłości i krótkie są te okresy czasu, w których pozwala się na bycie oblubienicy przy Oblubieńcu. Zostało to nazwane stanem  n a r z e c z e ń s t w a   d u c h o w e g o, gdyż umiłowani muszą oddalać się od siebie.

                    Na dziewiątym stopniu dusza słodko gorzeje w Bogu. Jest to stopień  d o s k o n a ł y c h, którzy słodko płoną w Bogu. Ten płomień jest wynikiem działania Ducha Świętego w tym zjednoczeniu, które mają trwale z Bogiem. Pozostają oni zawsze zjednoczeni z Bogiem – albo aktualnie, albo habitualnie[8]. Dobra tego stanu, który nazywa się stanem  m a ł ż e ń s t w a   z   B o g i e m, są niezliczone i niewyrażalne. Jest to najwyższy stan, jaki można osiągnąć na tym świecie. W innym miejscu coś o nim jeszcze powiemy.

                    Dziesiąty i ostatni stopień w tej drabinie miłości jest to  z j e d n o c z e n i e  w świętej miłości, która powoduje upodobnienie duszy do Boga. Jest ona całkowicie uszczęśliwiona w chwale niebieskiej, do której wstępują ci nieliczni, którzy przeszli przez inne stopnie miłości w obecnym życiu i przez nie zostali doskonale oczyszczeni.

    +++

    Premiera: 25 marca 2022

    Liczba stron: 252

    Format: 140 x 208

    Sztywna oprawa, wstążka, złote tłoczenia

    [1] De excelso misit ignem in ossibus meis (Lm 1,13).

    [2] Surgam… et quaeram quem diligit anima mea (Pnp 3,2).

    [3] Quemadmodum desiderat cervus ad fontes aquarum ita desiderato anima mea ad te, Deus (Ps 41,2).

    [4] Myślę, że autor ma na myśli duchowe lewitacje spowodowane ogromną miłością. Występowały one np. u św. Józefa z Kupertynu, gdy słyszał imię Maryi, u św. Ignacego z Loyoli, gdy odmawiał brewiarz, czy u św. Wawrzyńca z Brindisi podczas Mszy świętej [przyp. tłum.].

    [5] Osculetur me osculo oris sui (Pnp 1,1).

    [6] Inveni quem diligit anima mea: tenui eum nec dimittam (Pnp 3,4).

    [7] Chwała – światło, które otrzymują błogosławieni w niebie, a które jest źródłem ich szczęścia [przyp. tłum.].

    [8] Wł. abituale [przyp. tłum.].

    __________________________________________________________________________________

    To jest coś bardziej subtelnego

    To jest coś bardziej subtelnego
    Słynny rysunek Chrystusa na krzyżu autorstwa św. Jana od Krzyża/fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny

    ***

    Wieczory uwielbienia czy różaniec są dobre, ale… istnieje droga prowadząca dalej. O. Serafin Maria Tyszko OCD mówi o jej opisie u św. Jana od Krzyża. Dziś jego liturgiczne wspomnienie.

    Jarosław Dudała: Załóżmy, że prowadzę jakieś życie wewnętrzne. Słyszałem, że św. Jan od Krzyża był wielkim mistrzem duchowości. Skąd mam wiedzieć, czy jego pisma to coś dla mnie?

    O. Serafin Tyszko OCD: Ścieżek na drodze, którą jest Jezus, jest wiele. Ale jeżeli coś we mnie iskrzy, jeśli budzą się jakieś pragnienia na wspomnienie o św. Janie, to dlaczego nie miałbym uważać, że Duch Pański mnie do tego zaprasza?

    Może dlatego, że św. Jan jest trudny? Nawet św. Teresa Wielka mówiła, że nie do końca go rozumie.

    To, o czym o pisze Jan (o przeobrażającym zjednoczeniu), a także Teresa – przynajmniej do piątych mieszkań “Zamku wewnętrznego” włącznie – jest absolutnie dla wszystkich chrześcijan! A że Teresa nie do końca rozumiała Jana, to nic dziwnego. Nie ma co tego dramatyzować. Każdy z nas idzie własną ścieżką i druga osoba nigdy nie staje się mną.

    Czyli nie trzeba być mnichem, mniszką czy zakonnikiem, żeby osiągać szczyty kontemplacji?

    Gdyby to ode mnie zależało, to spokojnie beatyfikowałbym brata św. Teresy od Jezusa (miał na imię Lorenzo), brata św. Jana od Krzyża (Francisco) czy siostrę św. Elżbiety od Trójcy Świętej – Małgorzatę. Małgorzata, mama 9 dzieci (jedno wcześnie zmarło), która w wieku 42 lat została wdową, osiągnęła szczyty życia kontemplacyjnego w życiu małżeńsko-rodzinnym. Wzrastała przy tym w życiu kontemplacji i miłości bez szczególnego nauczania ze strony innych, poza podpowiedziami jej klauzurowej siostry.

    Albo taka babcia Hala, która spotkałem w 1990 r. w Ukrainie. Dziś ma 91 lat. Przy niewielkim moim udziale poddała się pewnym Bożym działaniom, w tym intensywnej nocy ciemnej. Jestem przekonany, że prowadzi głębokie życie kontemplacyjne w ramach swojego świeckiego życia.

    Kwestią jest tylko to, czy dana osoba zgodzi się na prowadzenie Boże, czerpiąc z doświadczenia Jana czy Teresy.

    Zapytam więc przewrotnie: dla kogo nie jest św. Jan? Czego nie można u niego znaleźć?

    Początków życia duchowego. Sam zresztą pisał, że jest szereg dobrych książek o początkach medytacji, dlatego on nie będzie się tym zajmował. – Chcę pisać o punktach stycznych, kiedy Duch Pański przeprowadza duszę z jednego poziomu na drugi, czyli o nocach ciemnych – deklarował Jan. (Teresa w ramach tzw. próby miłości w trzecim mieszkaniu “Zamku wewnętrznego” mówi, że chce pisać o tym, jakie przeobrażenia i jakie oczyszczenia są potrzebne.) I wreszcie – w różnych momentach – Jan pisze o szczytach: w “Pieśni duchowej” czy “Żywym płomieniu miłości”.

    Jeżeli ktoś chce czerpać z Jana początki życia duchowego, to trochę u niego znajdzie, ale niewiele.

    Jeżeli ktoś chce pytać, na czym polega medytacja chrześcijańska, to też nie.

    Wątku ewangelizacyjnego – kerygmatycznego, pierwszej metanoi  – tam się nie znajdzie.

    Trochę można znaleźć w życiorysie św. Teresy, ale nie jest to opracowane w sposób systematyczny.

    Pisał Ojciec w książce “Geniusz św. Jana od Krzyża”, że droga, którą proponuje św. Jan, to droga bez atrakcji. I że jeżeli nie wyciszy się w sobie pewnego rodzaju pobożności, to w ogóle nie można wejść na tę drogę.

    Może tak być, może tak być…

    Pisałem to w 1988-1989 roku. Dziś bym tak tego nie nazwał. Nie mówiłbym o “braku atrakcji”. Ale tym kluczu układ podstawowy jest prosty: czy dana osoba szuka zjednoczenia ze sobą Ojca, Syna i Ducha Świętego przez wcielone Słowo Boga żywego, jakim jest Jezus, czy szuka Jego Osoby i zjednoczenia z Nim, czy raczej szuka wrażeń.

    Dziś napisałbym, że Jan nie zachęca do zatrzymywania się na wrażeniach – ale to też trzeba dobrze rozumieć. Jan mówił: – Proszę bardzo: jeśli interesują cię dary, przeżycia, doznania i jest ci to potrzebne, to ja nie będę dyskutować z Duchem Świętym. Ale podpowiadam ci: jeśli nie pójdziesz w ubóstwo ducha, nie oderwiesz się od tego, to to, co na pewnym etapie w życiu duchowym ci służyło, na innym etapie będzie ci przeszkadzać.

    Chce Ojciec powiedzieć, że aby pójść głębiej za św. Janem, trzeba przestać chodzić na wieczory uwielbienia, przestać odmawiać różaniec?

    Nie, to zła interpretacja.

    Główny problem jest taki: czy dana osoba chce zostać: niewolnikiem religijnym, strachliwym wobec Boga, czy chce – i to jest częstsze – zostać najemnikiem Boga, czyli osobą, która mówi o opłacalności (“co ja będę z tego miał, że będę odmawiał różaniec?”, “co ja będę z tego miał, że będę prowadził życie liturgiczne?” itd., itd.) Jeżeli dana osoba się na tym zatrzyma, to nie pójdzie dalej.

    To nierzadkie zjawisko. Mam kontakt z wieloma dawnymi znajomymi z ruchu oazowego czy odnowy charyzmatycznej, którzy z różnych powodów tak się przyzwyczaili do doznań, przeżyć czy nawet głębszych doświadczeń, tak się przyzwyczaili do modlitw ustnych w pewnym kluczu, że dalej nie mogą pójść. Bo nie chcą wejść w większą pustkę, świętą pustkę, noc ciemną, to, co Jan nazywa próżnią – czyli głębokie ubóstwo duchowe, które sprawia, że moja przestrzeń duchowa jest otwarta na dalsze działanie. Zatrzymują się na tym poziomie. I wtedy to przeszkadza.

    Natomiast to, co się dzieje po drodze, jest dobre, jeśli ta osoba daje się prowadzić dalej. Jeśli  nie prowadzi modlitw ustnych na kilometry i tony, paplając i próbując zakląć Boga, żeby jej coś dał – ze zbawieniem włącznie.

    Jak zaczniesz chodzić na modlitwę dla Niego, żeby to On “więcej z tego miał”, to dokonuje się jakieś pogłębienie. I wówczas rewidujesz swoje dotychczasowe zaangażowanie modlitewne – nie musisz go odrzucać. Stanowisko typu: “To ja już w ogóle nie będę uwielbiał” byłoby dziwaczne.

    A że mogę się na tej atrakcji, przeżyciu, wrażeniu zatrzymać – to zupełnie inna kwestia. To się zdarza: dana osoba nie chce wejść w świętą, pierwszą, błogosławioną, będącą darem Bożym noc ciemną – czyli przejście z poziomu sentido (poziomu płytko-emocjonalnego, płytko-racjonalistycznego, podstawowo-wyobrażeniowego, fantazyjnego, doznaniowego) na poziom espiritu. Wówczas rzeczy, o których pan wspomniał – które na pewnym etapie były potrzebne, bo wyprowadziły tę osobę ze śmierci duchowej albo z bylejakości czy przeciętności kościelnej –  te rzeczy zostają przywłaszczone i zaczynają przeszkadzać. To myślenie typu: “To ma być, a jak mi Pan Bóg tego nie da, to mogę się na Niego obrazić”. I  zaczyna się latanie po miejscach, w których “to” dają… A Bóg mówi: “Wcale nie musisz tam latać. Ja jestem w tobie, tylko na inny sposób. Czy jesteś gotów przejść przez błogosławioną ciemną noc? Czy jesteś gotów zostawić to, co było, na rzecz ubóstwa duchowego, czyli poddania się Duchowi Bożemu, w którym wchodzisz w darmowość, bezinteresowność, a nie atrakcyjność, wrażeniowość, doznaniowość itd.?”

    Wiele osób, które przyjeżdżają do nas na rekolekcje, wywodzi się z tego nurtu doznaniowego. Problem pojawia się, gdy proponuje im się coś idącego dalej. Wtedy zdarza się, że pojawia się lekkie przerażenie, bo człowiek do czegoś się przyzwyczaił, zna to, to jest jego. A kiedy wchodzi w noc ciemną, duchowe podpórki i częściowo ziemia trzęsą się, jakby nie było oparcia. Jan od Krzyża pisze o kimś takim: “oparty, a bez oparcia”. Bo nie odczuwa tego, ale jest oparty na samym Bogu. Do tej pory mógł być oparty na darach, doznaniach, wrażeniach, na przeżyciach, a Osoba była na drugim miejscu. Pytanie brzmi: czy pragnę za wszelką cenę Osoby i Jej prowadzenia, czy bardziej pragnę mieć coś dla siebie, np. doznania religijno-charyzmatyczne czy jakiekolwiek inne. I tutaj problem mają absolutnie wszyscy: czy są z różańca, czy z modlitwy ustnej, tzw. charyzmatycznej czy jakiejkolwiek innej.

    A wcześniej czy później każda taka osoba stanie przed propozycją nocy ciemnej. Zgodzi się – pójdzie dalej. Nie zgodzi się – będzie krążyć na jakimś poziomie. Bóg to będzie tolerował przez jakiś czas: “Dobrze, jeśli tak sobie życzysz, wrócę za jakiś czas i znów zaproponuję ci coś dalej”. To jest niezmiernie dyskretna historia!

    Załóżmy, że zgodzę się pójść dalej. Co będzie dalej?

    Dalej będzie większa prostota i głębsze zjednoczenie, ale bardziej z Osobą aniżeli z działaniami Osób Boskich, bynajmniej Ich nie odrzucając. Będzie głębsze doświadczenie, ale już niekoniecznie doznaniowe, przeżyciowe. Wtedy dokonuje się paschalne “odkręcenie się” od samego siebie, a kręcenie się wokół Niego. Silniejsze stają się wiara, nadzieja i miłość jako najistotniejsze elementy życia Bożego we mnie. I zaczynam bardziej prowadzić życie w Duchu Świętym (u Teresy to jest w czwartym mieszkaniu “Zamku wewnętrznego”) aniżeli religijno-pobożnościowe, religijno-moralne. Jestem gotów na dobre paschalne cierpienia. Jestem gotów na bardziej ofiarną, ale roztropną służbę. Jestem bardziej gotowy na całkowite wydanie się Jemu: “zdobądź mnie, przejmij mnie, ja nie chcę już należeć do siebie, chce należeć do Ciebie”. Jan mówi, że jeśli taka osoba pozwoli żeby ją przekroczyć, Bóg – żeby jej nie zniechęcić – przeważnie daje jej pewne doświadczenia, których nie można już nazwać odczuciami, wrażeniami, atrakcjami. To jest coś bardziej subtelnego. Opisuje to zarówno w “Pieśni duchowej”, jak i w “Żywym płomieniu miłości”. To jest nieporównywalne do tego, co się działo na poziomie sentido. On tamtego poziomu nie neguje, mówi tylko: “Idź na skróty. Dlaczego idziesz drogą zmysłowo-wyobrażeniową, zamiast iść drogą duchową?”

    Św. Paweł o tym samym pisze do Koryntian: nie neguję, stwierdzam, że macie wszystkie dary łaski”. Ale – mówi dalej – duchowi nie jesteście. Nie jesteście pneumatikoi. Podpowiedzieć wam, dlaczego nie jesteście pneumatikoi? Jesteście sarkikoi, czyli ludźmi starego człowieka, tyle że już z pierwszymi darami, pierwocinami Ducha. Ale duchowymi w sensie ścisłym (pneumatikoi ), poddanymi Duchowi jeszcze nie jesteście. Jesteście sarkikoi (my to tłumaczymy jako “cieleśni”, ale to nie jest do końca prawidłowe), bo zdarzają się u was takie a takie rzeczy. Ale nie neguję, że nie brak wam żadnych darów łaski.

    I dokonuje się wreszcie w niektórych przypadkach – nie we wszystkich – przeobrażające, oblubieńcze, zaślubiające zjednoczenie z Bogiem, gdy ta osoba jest do głębi wolna, jest uwolniona od opinii ludzkiej i uwolniona od przywłaszczania sobie rzeczy duchowych. Jest głęboko uboga i nic jej nie brakuje. Jest miłosierna wobec braci – nie potrafi osądzać. Jest służebna, ale mądrze – ponieważ łączy w sobie miłość miłosierną z prawdą i sprawiedliwością w rozumieniu biblijnym. Może mieć pewne doświadczenia duchowe i może ich nie mieć. Może być w głębokiej oschłości przez resztę życia, ale jest cała zjednoczona i nie odchodzi od Boga.

    Przeważnie ludziom towarzyszą przy tym pewne doświadczenia – niekoniecznie ekstatyczne, jak u Teresy; u Jana było tego prawdopodobnie mniej, przynajmniej nic o tym nie pisze.

    Taki człowiek jest przeobrażająco zjednoczony z Bogiem. Jest u celu tego, co może się wydarzyć po tej stronie.

    Potem jeszcze Jan opisuje rzeczy zupełnie niezwykłe: taka osoba jest na tyle poddana Duchowi Świętemu, że sama tchnie Ducha Świętego.

    Ponieważ w jej duszy jest niebo (już teraz, nie gdzieś daleko), ponieważ ma życie wieczne w Chrystusie, Duch Święty czasem podwiewa zasłonę i ta osoba jakby zaczyna widzieć Boga, chociaż nie w sensie absolutnym – nie tak, jak po drugiej stronie. Ma też prawdziwe owoce Ducha Świętego: miłość (agape), radość, pokój…

    Niektórzy są w tym kluczu widoczni, niektórzy bardzo ukryci. Taka babcia Hala… Niewiele osób odkryło, że to jest osoba prawdopodobnie głęboko zjednoczona z Bogiem. Jest uboga, prosta. Nie jest przeznaczona na świecznik.

    To są piękne rzeczy! Ale bez nocy ciemnej to jest niemożliwe.

    ***

    o. Serafin Maria Tyszko (ur. 1953) jest karmelitą bosym. Pochodzi ze Słupska. W Karmelu od 1979 r., kapłanem jest od roku 1985. Ponad 3 lata pracował w Ukrainie, 18 lat spędził w karmelitańskim eremickim domu modlitwy w Drzewinie koło Pruszcza Gdańskiego, obecnie (od 7 lat) w będącym w budowie klasztorze rekolekcyjnym na Zwoli koło Poznania.

    Gość Niedzielny

    _______________________________________________________________________________

    Mistyk i reformator

    Św. Jan od Krzyża
    św. Jan od Krzyża/wikipedia.org

    ***

    Święty Jan od Krzyża – Doktor Mistyczny, w świecie Jan de Yepes, urodził się w rodzinie Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez w 1542 r. w Fontiveros, w pobliżu miasta Ávila (Hiszpania). W 1563 r. wstąpił do karmelitów i obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał znaczne rozluźnienie. Gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance w 1567 r. – w 25. roku życia – otrzymał święcenia kapłańskie.

    W dniu swojej Mszy św. prymicyjnej spotkał św. Teresę z Ávili, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których dla tego celu pozyskał, i 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jan od Krzyża. W latach 1569-71 sprawował funkcję mistrza nowicjatu. W 1570 r. musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W 1571 r. został rektorem pierwszego klasztoru Karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Ávili (1572-77).

    Przełożeni Jana dopatrzyli się jednak jego niesubordynacji. Posypały się na niego napomnienia i nakazy. Gdy Jan na nie nie zareagował, został aresztowany w Ávili w nocy z 2 na 3 grudnia 1577 r. i siłą zabrany do Toledo, do zakonnego więzienia, gdzie przeżył „noc ciemną”. 15 sierpnia 1578 r. udało mu się uciec z Toledo. Bracia z jego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany na przełożonego konwentu w Jaen, w Andaluzji. W 1579 r. otworzył nowy dom reformy w Baezie, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. Następnie został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a 3 lata później kapituła wybrała go na wikariusza prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się jednak tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie.

    Przełomowy był rok 1588 – wówczas odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych. Podczas obrad kapituły górę wzięło stronnictwo złagodzonej reguły. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów, a niebawem – 14 grudnia 1591 r., w wieku zaledwie 49 lat, jako zwykły zakonnik zakończył życie w klasztorze w Úbedzie.

    Święty Jan od Krzyża zostawił po sobie ważne pisma z zakresu duchowości i mistyki, m.in. „Noc ciemna”, „Pieśń duchowa”, „Droga na Górę Karmel” i „Żywy płomień miłości”. Został beatyfikowany przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany przez Benedykta XIII w 1726 r. Pius XI w 1926 r. ogłosił go doktorem Kościoła.

    Pisma św. Jana od Krzyża miały wpływ m.in. na duchowość św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein) – to jemu poświęciła swoją ostatnią przed męczeńską śmiercią książkę pt. „Wiedza Krzyża”. Z doktryną mistyczną św. Jana od Krzyża jeszcze w czasie II wojny światowej zapoznał się Karol Wojtyła. Teologię mistyczną tego świętego późniejszy papież Jan Paweł II zgłębiał w czasie studiów seminaryjnych, a podczas studiów w Rzymie napisał pracę doktorską nt. „Zagadnienie wiary w dziełach św. Jana od Krzyża”.

    Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________________________________

    Czym jest doświadczenie „nocy ciemnej” w życiu duchowym?

    – Dogłębne wewnętrzne nawrócenie to proces, a zarazem jedno z ważniejszych zadań „nocy ciemnej”. Wymaga on gotowości do poświęcenia, zaparcia się samego siebie, ofiary. Jaka jest różnica pomiędzy duchową „ciemną nocą” – która jest okazją do wzrostu, a depresją, wymagającą specjalistycznego leczenia.

    fot. Karol Porwich/Niedziela

    ***

    A oto tekst rozmowy:

    – Kogo dotyczy „noc ciemna” w życiu duchowym?

    Piotr Słabek: Dotyczy wszystkich, którzy zakochali się w Bogu i chcą się z nim jak najściślej zjednoczyć. „Noc ciemna” pomoże im w oderwaniu się od rzeczy tego świata, które rozpraszają i oddalają od Stwórcy.

    Bo przecież noc ułatwia zwrócenie wzroku jedynie w kierunku Boga. Paradoksalnie to bliskość i intensywność światłości sprawia, że nic nie widzimy i postrzegamy nieskończoną jasność jako nieprzeniknioną ciemność.

    Natomiast każde szczere pragnienie bliskości Boga, wcześniej czy później nieodłącznie wiąże się z oczyszczeniem, odsunięciem od siebie wewnętrznych i zewnętrznych rzeczy, spraw, które rozpraszają i oddalają od Boga.

    Oczyszczanie jest głównie skierowane przeciw korzeniom namiętności, pożądań. Według Ewagriusza z Pontu są nim egoizm i miłość własna. Doświadczenie „nocy” pomaga pokonywać egoizm, lenistwo, niecierpliwość, zazdrość, osądzanie bliźnich, obmowę, szukanie siebie we wszelkich praktykach pobożnych. W procesie tym dokonuje się oczyszczenie z uzależnień, wyzwolenie się z ciasnych schematów myślowych oraz różnorakich przywiązań, przyzwyczajeń, uprzedzeń.

    – Czy w życiu codziennym można przeżywać „noc ciemną”?

    – W jakimś stopniu ”noc ciemna” wpisuje się w życie każdego chrześcijanina, a szczególnie w życie codzienne. Dlaczego tak jest? Przede wszystkim z tego powodu, że podczas nocy sam Bóg oczyszcza nas i przemienia na głębokim poziomie naszego serca. To poziom, do którego sami nie jesteśmy w stanie dotrzeć.

    To zasadnicza różnica między tzw. oczyszczeniem czynnym, (tym którego dokonujemy naszymi siłami) a biernym (którego dokonuje Bóg). Oczyszczenie bierne dotyczy głębi serca, podświadomości.

    W najskrytszych zakamarkach naszego serca – jak wyjaśniał św. Jan od Krzyża – jest „tron”. A na nim wygodnie siedzi nasze „ja” i nie zamierza nikomu ustąpić miejsca. Jeśli zaprosimy tam Boga, to doświadczenie Jego miłości zintegruje nas wewnętrznie i stopniowo pozwoli zdetronizować nasze „ja”. Jeśli Bóg jest na swoim miejscu tzn. na tronie naszego serca i życia, to wszystko inne jest również na swoim miejscu.

    Trzeba więc pozwolić „dać się przemieniać” przez Boga na Jego obraz. I to jest trudne bo nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Człowiek podświadomie nie chce oddać inicjatywy Bogu. Nie chce, by Bóg działał w jego wnętrzu i przemieniał go. Nasze “ja” chce wyznaczyć kierunek naszemu życiu, chce zawsze mieć inicjatywę.

    Dogłębne wewnętrzne nawrócenie to proces, a zarazem jedno z ważniejszych zadań „nocy ciemnej”. Wymaga on gotowości do poświęcenia, zaparcia się samego siebie, ofiary.

    – W jaki sposób możemy kroczyć poprzez „noc ciemną”? Kto jest naszym przewodnikiem na tej drodze?

    – Przewodnikami jest pragnienie, tęsknota za Bogiem i przede wszystkich wiara, ciągle oczyszczana w „nocy ciemnej”.

    Droga pozornej ciemności, pustki i nicości jest w istocie drogą poznania Boga. Jest to droga przebóstwienia dokonującego się w życiu codziennym – tu i teraz.

    Paradoksalnie noc ciemna jest jakąś formą kontemplacji Boga, można by powiedzieć „kontemplacji ciemnej”. Rozwinięta szczególnie w tradycji wschodniej teologia negatywna tzw. teologia apofatyczna, ciągle wskazuje na to, że Bóg jest nieskończoną tajemnicą, jest nieskończenie inny od nas i od tego co nas otacza. O wiele więcej o Nim nie wiemy niż wiemy. Na drogę modlitwy kontemplacyjnej wkraczamy przez zachwyt i zauroczenie się Bogiem.

    – Jak rozeznać czym jest „noc ciemna” a czym nie jest?

    – Doświadczeniu „nocy” towarzyszy oschłość, bezradność, brak pewności, pokusy, załamania. By przetrwać ten rodzaj biernego oczyszczenia, konieczna jest stałość, ufność, zawierzenie Bogu, cierpliwość, wytrwałość, pokorna nadzieja.

    Każdy człowiek przeżywa swój rodzaj nocy. Jest ona wcześniej czy później doświadczeniem każdego, kto pragnie pójść za Bogiem i prowadzić głębokie życie duchowe. Kto szuka bliskich relacji z Bogiem i tęskni za Nim, ten jej doświadczy.

    Człowieka wtedy otacza niezmierzona światłość, którą odbiera się jako nieprzenikniętą ciemność. Jest to czas, gdy trudno odczuć obecność Boga, która naznaczona jest przede wszystkim milczeniem. Mamy wówczas doświadczenie nieobecności Boga.

    – Czy istnieją różnice miedzy doświadczaniem „nocy ciemnej” a doświadczeniem depresji?

    – Zarówno w depresji jak i w „ciemnej nocy” ludzie doświadczają własnej bezsilności, bezbronności, samotności, opuszczenia i wyobcowania. Czują się bezwartościowi, wewnętrznie odwróceni, winni i grzeszni. Przeżycie to jest przesycone lękiem, beznadziejnością i bezsensownością. Na tym jednak kończą się podobieństwa.

    Lekką depresję można często pomylić z „acedią” (duchową depresją), nie z „nocą ciemną”. Istnieje zasadnicza różnica między depresją zwłaszcza głęboką, a „nocą ciemną”.

    „Noc ciemna” jest poprzedzona duchowym doświadczeniem. Jest to przede wszystkim religijne doświadczenie ludzi pragnących Boga, którzy idą w Jego kierunku. Ból i cierpienie jest spowodowane brakiem odczuwalnego doświadczenia Bożej obecności. Tam gdzie jest autentyczna „noc ciemna”, tam jest prawdziwe doświadczenia duchowe. W sytuacji tej, mimo bólu, cierpienia, człowiek stawia czoła swojemu codziennemu życiu, nie zaniedbuje swoich obowiązków. Głęboka depresja, często ze względu na swój przebieg jest w stanie tak osłabić cały organizm człowieka, że jakakolwiek aktywność zawodowa czy rodzinna jest w zasadzie wykluczona.

    Doświadczenie „nocy ciemnej” może osłabiać naszą aktywność zawodową, ale jej zupełnie nie wyklucza, jest to bowiem doświadczenie duchowe, a nie choroba łącząca objawy psychiczne z fizjologicznymi.

    Przykładem tego zjawiska było długotrwałe przeżywanie „nocy ciemnej” św. Matki Teresy, przy jednoczesnym, mocnym zaangażowaniu w pomoc potrzebującym i niezwykłą aktywność dotyczącą akcji charytatywnych jak i kierowania zgromadzeniem zakonnym.

    Duchowe doświadczenie ma psychologiczne podstawy. Depresja wpływa na ludzką psychikę, podobnie jak szereg innych chorób np. cukrzyca, niedoczynność tarczycy itp. Nie ma jednak powodu by przeakcentować jej wymiar duchowy. Na depresję mogą cierpieć osoby religijne, podobnie jak chorują na inne różne choroby w tym i choroby psychiczne.

    Depresję trzeba leczyć farmakologicznie i psychoterapeutycznie, bo prowadzi do zrujnowania psychiki i ciała, wyniszcza cały organizm, uniemożliwia radzenie sobie z codziennością.

    Natomiast „Noc ciemna” poddaje w wątpliwość obraz własnej osoby, obraz Boga. Oczyszcza duchowo z różnych iluzji religijnych, jednak nie eliminuje z życia codziennego i nie prowadzi do długiej hospitalizacji.

    Jednym z elementów, pozwalających odróżnić czy ktoś cierpi na depresję, czy przeżywa noc ciemną jest wewnętrzna wolność. Ciężkiej depresji towarzyszy apatia i wyczerpanie organizmu, pacjent opada z sił, czuje się wewnętrznie przymuszony czy zniewolony swym psychicznym stanem do smutku i beznadziei. Najbardziej niebezpieczny moment jest przy leczeniu farmakologicznym wtedy, gdy pacjent nabiera więcej sił fizycznych – pozostawiony bez opieki może zrealizować często występujące w tej chorobie myśli samobójcze.

    W „nocy ciemnej” cierpienie wiąże się z wewnętrzną pustką i brakiem doświadczenia Boga. Jest to noc próby wiary czy nawet jej okresowej utraty. Nie czuje się, że Bóg w ogóle istnieje. Z braku doświadczania Boga wynika doświadczenie małości, grzeszności i słabości. Ma ono jednak inny wymiar niż postawy depresyjne, gdzie człowiek całkowicie widzi wszystko w czarnych kolorach, jest odcięty od siebie i od obecności drugiego człowieka, pełen rozpaczy.

    Nawet pośrodku ciemnej nocy, można się czuć mimo wszystko wolnym. Pragnienie i tęsknota Boga są jednocześnie powodem olbrzymiego cierpienia jak i większej miłości.

    Tygodnik Niedziela/Kai

    _________________________________________________________________________________________

    Św. Jan od Krzyża narysował ten szkic po mistycznej wizji Ukrzyżowanego. Zobacz!

    Cristo_San_Juan_de_la_Cruz,_detalle_detalle
    Aleteia

    ***

    Niezwykły rysunek, będący esencją duchowości św. Jana od Krzyża, stał się inspiracją dla jednego z dzieł Salvadora Dalego.

    Lektura pism św. Jana od Krzyża, jednego z największych mistyków w dziejach, przybliżyła do Boga rzesze wiernych. Niewielu jednak zna przedstawienie ukrzyżowanego Chrystusa, które święty narysował po jednej ze swoich mistycznych wizji.

    Św. Jan od Krzyża wykonał ten mały szkic (o wymiarach zaledwie 6 x 5 cm) w trakcie pobytu w Avili. Przebywał tam na zaproszenie św. Teresy od Jezusa jako spowiednik karmelitanek w klasztorze pw. Wcielenia w latach 1572-1577.

    Św. Jan od Krzyża i jego rysunek

    Jak donosiły współczesne świętemu kroniki, św. Jan miał wizję ukrzyżowanego Chrystusa, którą przedstawił następnie na skrawku papieru. Święty podarował później rysunek jednej z miejscowych sióstr karmelitanek. Szkic ten przechowywany jest obecnie w tym samym klasztorze w prostym relikwiarzu z pozłacanego drewna i mogą go podziwiać odwiedzający klasztorne muzeum.

    Cristo_San_Juan_de_la_Cruz,_detalle_detalle

    Mistyczna wizja świętego

    Genialne dzieło ukazuje martwego Chrystusa w momencie, w którym oddał ducha na krzyżu. Choć szkic jest bardzo małych rozmiarów, nieodmiennie wywołuje w patrzącym wielkie wzruszenie. Porusza zwłaszcza widok rąk, rozdartych w miejscach wbitych w nie gwoździ oraz ramion, wyrwanych ze stawów pod ciężarem zwisającego z krzyża ciała.

    Olbrzymie wrażenie robi też obraz ciężko opadłej na pierś głowy Chrystusa, przez co niewidoczna staje się twarz Zbawiciela. Nogi, nie mogąc stanowić żadnego oparcia dla ciała, uginają się i zapadają pod jego ciężarem.

    Ukrzyżowany Jezus ukazany jest z prawej strony, z góry, jakby z perspektywy Boga Ojca, wzruszonego największą z możliwych ofiarą – z samego siebie – jaką złożył Jego własny Syn na odkupienie za grzechy całej ludzkości.

    Artyzm rysunku św. Jana od Krzyża

    Rysunek pomaga lepiej zrozumieć jeden z tekstów tego Doktora Kościoła pt. Droga na Górę Karmel. Autor opisuje w nim ścieżkę pokonywaną przez duszę do mistycznego zjednoczenia się z Bogiem.

    W tekście odnaleźć można słowa przypisywane Bogu, kierowane do kogoś poszukującego prywatnych objawień. Bóg Ojciec wyjaśnia: „Wszystko już powiedziałem przez Słowo, będące moim Synem i nie mam już innego słowa; czyż mogę ci więcej odpowiedzieć albo objawić coś więcej ponad to?” (2Dg 22, 5.7).

    „Patrz dobrze, a w Chrystusie odkryjesz spełnione i urzeczywistnione swoje pragnienia, a nadto jeszcze wiele więcej… Jeżeli szukasz u mnie słowa pociechy, spojrzyj na mego Syna, posłusznego z miłości ku mnie i uciśnionego, a znajdziesz prawdziwą pociechę” (2Dg 22, 5-6).

    Mistycyzm i artyzm rysunku św. Jana od Krzyża tak bardzo urzekły Salvadora Dalego, że ten w 1951 roku namalował swoje słynne dzieło pt. „Chrystus św. Jana od Krzyża”.

    Cristo_de_San_Juan_de_la_Cruz,_Dalí

    Jesús Colina/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 grudnia

    Święta Łucja, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Odylia (Otylia), opatka
    ***
     
    Wikipedia
    ***
    Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii. Najstarszy żywot św. Łucji pochodzi z V wieku. Według niego Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla pewnego młodzieńca z niemniej szlachetnej rodziny. Kiedy udała się z pielgrzymką na grób św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać sama św. Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską. Doradziła jej też, by przygotowała się na czekającą ją ofiarę. Kiedy więc Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła wolę wyjścia za mąż i rozdała majętność ubogim; złożyła także ślub dozgonnej czystości. Gdy wkrótce wybuchło prześladowanie chrześcijan, kandydat do jej ręki zadenuncjował ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury nie załamały bohaterskiej dziewicy, została ścięta mieczem. Działo się to 13 grudnia ok. 304 roku. Święta miała 23 lata (lub 28, bo w życiorysach można spotkać rok 286 jako datę urodzenia).
    Legenda ozdobiła heroiczną śmierć św. Łucji pewnymi szczegółami, których autentyczność trudno sprawdzić. Święta miała być m.in. wiedziona na pohańbienie do domu publicznego, ale żadną siłą nie mogli oprawcy ruszyć jej z miejsca, nawet parą wołów. Kiedy sędzia nakazał spalić ją na stosie, ogień jej nie tknął. Sędzia wtedy w obawie rokoszu skazał ją na ścięcie. Jednak i to przeżyła. Przyniesiona do domu, poprosiła jeszcze o Komunię świętą i dopiero po jej przyjęciu zmarła. Autor opisu jej męczeńskiej śmierci zostawił nadto przepiękny dialog Świętej z sędzią, swego rodzaju arcydzieło nauki moralnej ku zachęcie chrześcijan i ich podbudowaniu.
    Posiadamy tak mało informacji o św. Łucji, że niektórzy historycy byli skłonni wykreślić ją z Martyrologium Rzymskiego. W roku 1894 znaleziono jednak w Syrakuzach na cmentarzu św. Jana starożytny napis w języku greckim, który orzeka, że grób ten wystawiła swojej pani Łucji niejaka Euschia.
    Relikwie św. Łucji były między rokiem 1204 a 2004 przechowywane w Wenecji, która po 800 latach zdecydowała się je “wypożyczyć” Syrakuzom. Imię Łucji od czasów św. Grzegorza Wielkiego wymienia się w Kanonie rzymskim. Jest patronką Szwecji oraz Toledo; ponadto także krawców, ociemniałych, rolników, szwaczek, tkaczy; orędowniczką w chorobach oczu.
    W Skandynawii otoczona jest wielkim kultem. Jej wspomnienie jest świętem światła, kiedy to dzieci zgodnie z tradycja idą w pochodzie prowadzonym przez dziewczynę w wieńcu z zapalonymi świecami na głowie. Tradycja wróżb w dzień św. Łucji spotykana jest także w innych krajach, choćby u słowackich górali. Polscy górale także pamiętają o św. Łucji – od tego dnia przepowiadają pogodę na cały kolejny rok. Jest to również tradycyjny dzień rozpoczęcia przygotowań do Godów.

    W ikonografii przedstawia się św. Łucję w stroju rzymskiej niewiasty z palmą męczeństwa w ręce i z tacą, na której leży para oczu. Według bowiem dawnej legendy miała mieć tak duże i piękne oczy, że ściągała nimi na siebie powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała sobie oczy wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy “oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka od chorób oczu, że nawet Dante modlił się do niej, kiedy zaczął chorować na oczy (Raj, Pieśń 32, 136). Atrybutami św. Łucji są: lampa, miecz, palma męczeństwa, płomień u stóp; na tacy oczy, które jej wyłupiono; sztylet.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    fot. wikipedia.org

    ***

    Łucja z Syrakuz. Święta o pięknych oczach

    Miała tak piękne oczy, że zachwycali się nimi nawet jej oprawcy. Dlatego przez wieki chrześcijanie prosili ją o modlitwę w chorobach oczu. Dziś w liturgii wspominamy św. Łucję z Syrakuz, dziewicę i męczennicę.

    Syrakuzy – miasto kilkunastu świętych

    Życie i śmierć dziewicy i męczennicy, św. Łucji, związane są z Syrakuzami – miastem założonym w 734 r. przed narodzeniem Chrystusa. Syrakuzy były niegdyś najbogatszym i najludniejszym miastem na Sycylii, stolicą niezależnego państwa. W 212 r. przed Chrystusem zdobyli je Rzymianie. Zginął wtedy w obronie miasta największy w starożytności matematyk i fizyk świata, Archimedes. Miasto wydało kilkunastu świętych, ale wśród nich pierwsze miejsce zajmuje św. Łucja, która żyła na początku III wieku (być może w latach 286-304, jak piszą niektórzy jej hagiografowie).

    Oskarżona przez męża

    Według najstarszego przekazu datowanego na V w., święta pochodziła ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla równie zamożnego młodzieńca. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką do grobu św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić o zdrowie dla matki, miała jej się ukazać ta święta i przepowiedzieć męczeńską śmierć; radziła też przygotować się na czekającą ją ofiarę.

    Kiedy Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła obietnicę zamążpójścia, rozdała swoje majętności i złożyła ślub dozgonnej czystości. Niebawem wybuchło prześladowanie chrześcijan, najkrwawsze w dziejach chrześcijaństwa. Wtedy niedoszły małżonek oskarżył Łucję, że jest chrześcijanką i 13 grudnia ok. 304 r. została ścięta mieczem; miała 23 lata.

    Nieugięta chrześcijanka

    Została pochowana we wczesnochrześcijańskich katakumbach, nad którymi już w VI wieku, jak wspomina papież św. Grzegorz I Wielki, wznosił się kościół i klasztor jej imienia, w obecnych Nowych Syrakuzach. Tenże papież wprowadził imię św. Łucji do kanonu Mszy św.

    Początkowo czczono Łucję jako nieugiętą chrześcijankę, która została wpisana w poczet świętych za trwałość w wierze.

    Mieszkańcy jej rodzinnych Syrakuz, potomkowie cywilizacji greckiej, a nie bizantyjskiej czy arabskiej, są powściągliwi i mają wyczucie dobrego smaku, a obchody świętej Łucji nie mają tam w sobie nic z ludowego festynu. Wokół kultu „ich” świętej nie powstał żaden przemysł pamiątek czy dewocjonaliów.

    Santa Lucia

    W Rzymie pierwszy kościół ku czci świętej męczennicy wystawił papież Honoriusz I (625-638). Na mozaice bazyliki św. Apolinarego (Nuovo) w Rawennie znajduje się wizerunek świętej pochodzący z VI w. Kiedy w 718 r. z polecenia cesarza Leona III zaczęto niszczyć wizerunki świętych, relikwie św. Łucji przeniesiono do Corfino w Abruzzach, potem wróciły do Syrakuz. W 1204 r. krzyżowcy zabrali je do Wenecji, gdzie w 1313 r. wystawiono ku czci świętej osobny kościół i tam złożono jej doczesne szczątki.

    W 1860 r., ze względu na budowę dróg, kościół został rozebrany, a relikwie św. Łucji przeniesiono do kościoła św. Jeremiasza, gdzie przebywały do 7 października 1981 r., kiedy to zostały wykradzione. Obecny kościół pochodzi z XVIII w. Relikwie umieszczono w kaplicy nad jednym z kanałów weneckich, na której zewnętrznym szczycie wyświetla się widoczna z daleka postać św. Łucji, otaczana czcią przez weneckich gondolierów. Na całym świecie, również i w Polsce znana jest i chętnie śpiewana włoska piosenka „Santa Lucia”.

    W grudniu 2004 r., po dziesięciu stuleciach doczesne szczątki św. Łucji wróciły do rodzinnych Syrakuz. Wenecjanie zastrzegli, że „to tylko pożyczka”, obawiając się, by wierni Syrakuz nie potraktowali tego jako ostatecznego zwrotu.

    Patronka chorób oczu

    Św. Łucja ma trzy sanktuaria: w kościele św. Jeremiasza w Wenecji, w Syrakuzach oraz w kościele klaretynów w Rzymie. Według legendy, św. Łucja miała piękne, wielkie oczy, które przyciągały powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała je sobie wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy „oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka chorób oczu, że modlił się do niej m.in. Dante, gdy tracił wzrok.

    Aż do czasu wprowadzenia przez papieża Grzegorza XII reformy kalendarza w 1582 r. wspomnienie św. Łucji przypadało 25 grudnia, gdy była najciemniejsza i najdłuższa noc w roku. Z tą nocą wiązały się legendy o demonach pochodzące jeszcze z czasów przedchrześcijańskich. Tradycja ta „przeszła” na św. Łucję, którą straszono leniwe służące i niegrzeczne dzieci. Straszono też każdego, kto po odmówieniu wieczornej modlitwy „Anioł Pański” wychodził na dwór. Tego też dnia nie wolno było piec chleba, tkać ani szyć, a kto się odważył to robić, narażał się na gniew Łucji.

    Z czasem jednak zapomniano o tamtych zwyczajach i pojawiły się przyjemniejsze, np. nagradzanie drobnymi upominkami za dobre uczynki. Z czasów przedchrześcijańskich pozostało jedynie „powitanie światła”, a więc – pielęgnowane w wielu miejscach, zwłaszcza w regionie alpejskim i w Skandynawii – pochody ze światłami.

    Noc świętej Łucji

    Od kilku wieków znany jest zwyczaj wróżenia przyszłości: w dniu św. Łucji dziewczęta nacinają kawałek kory na gałązce wierzbowej i opasują to miejsce. Odkrywają je ponownie w Nowy Rok, szukając znaków, z których – podobnie jak z wosku lanego w andrzejki – przepowiadają sobie przyszłość. Szczególnie odważne dziewczęta wychodzą w noc św. Łucji na dwór, żeby zobaczyć cień świętej, który też wróży przyszłość.

    W austriackim Burgenlandzie sieje się 13 grudnia pszenicę w doniczkach. Jeśli ziarna wykiełkują do Bożego Narodzenia, zapowiada to dobre żniwa w nadchodzącym roku. Są też regiony, gdzie w dzień św. Łucji, podobnie jak w dzień św. Barbary, ścina się wiśniowe „gałązki św. Łucji”, które zakwitną na Boże Narodzenie. W dzień św. Łucji w niektórych regionach sprawiano prezenty małym dziewczynkom.

    Dzień, w którym obchodzone jest wspomnienie św. Łucji, jest także dniem astronomicznego „zatrzymania się Słońca”, po czym kilkanaście dni później – w Boże Narodzenie – następuje przełom czasu i zaczyna przybywać dnia. Nawiązuje do tego polskie przysłowie: „Święta Łuca dnia przyrzuca”.

    Stacja 7pl/KAI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Zobacz także:
      •  Święty Finian, opat
      •  Błogosławiony Hartmann, biskup
    ***
    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Jak głosi przekaz, 12 grudnia 1531 roku Matka Boża ukazała się Indianinowi, św. Juanowi Diego. Mówiła w jego ojczystym języku nahuatl. Ubrana była we wspaniały strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Zwróciła się ona do Juana Diego: “Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”.
    Początkowo biskup Meksyku Juan de Zumárraga nie dał wiary Indianinowi. Ten poprosił więc Maryję o jakiś znak, którym mógłby przekonać biskupa. W czasie kolejnego spotkania Maryja kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza. Chociaż w Meksyku w grudniu kwiaty nie kwitną, rosły tam przepiękne róże. Madonna poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan szybko spełnił to polecenie, a Maryja sama starannie poukładała zebrane kwiaty. Juan natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego płaszcza. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i wszyscy obecni uklękli w zachwycie. Na rozwiniętym płaszczu zobaczyli przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą o ciemnej karnacji, ubraną w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami, spod którego widać było starannie zaczesane włosy z przedziałkiem pośrodku. Maryja miała złożone ręce, a pod stopami półksiężyc oraz głowę serafina. Za Jej postacią widoczna była owalna tarcza promieni.
    Właśnie ów płaszcz Juana Diego, wiszący do dziś w sanktuarium wybudowanym w miejscu objawień, jest słynnym wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. Na obrazie nie ma znanych barwników ani śladów pędzla. Na materiale nie znać upływu czasu, kolory nie wypłowiały, nie ma na nim śladów po przypadkowym oblaniu żrącym kwasem. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. W źrenicy Madonny dostrzeżono niezwykle precyzyjny obraz dwunastu postaci.
    Płaszcz z wizerunkiem Maryi w dniu 24 grudnia 1531 r. w uroczystej procesji biskup przeniósł ze swojej rezydencji do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając tym samym życzenie Maryi. Obecnie jest to największe sanktuarium maryjne świata, gdzie przybywa co roku około 12 milionów pielgrzymów.

    Matka Boża z Guadalupe - Opiekunka nienarodzonych

    Największym cudem Maryi była pokojowa chrystianizacja meksykańskich Indian. Czas Jej objawień był bardzo trudnym okresem ewangelizacji tych terenów. Do czasu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci pierzastego węża. Wierzyli, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Według relacji Maryja miała poprosić Juana Diego w jego ojczystym języku nahuatl, aby nazwać Jej wizerunek “święta Maryja z Guadalupe”. Przypuszcza się, że “Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem “Coatlallope”, które w náhuatl znaczy “Ta, która depcze głowę węża”.
    Gdy rozeszła się wieść o objawieniach, o niezwykłym obrazie i o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Indianie zrozumieli, że pokonała Ona straszliwego boga Quetzalcoatla. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata. Pod wpływem objawień oraz wymowy obrazu Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. W ciągu zaledwie sześciu lat po objawieniach aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej.
    3 maja 1953 roku kardynał Miranda y Gomez, ówczesny prymas Meksyku, na prośbę polskiego Episkopatu oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Do dziś kopia obrazu z meksykańskiego sanktuarium znalazła się w ponad stu kościołach w Polsce. Polacy czczą Madonnę z Guadalupe jako Patronkę życia poczętego, ponieważ przedstawiona jest na obrazie w stanie błogosławionym.Opracowano na podstawie materiałów “Godziny Różańcowej” z 16.12.2001
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Guadalupe: Matka Indian

    Guadalupe: Matka Indian
    Matka Boża z Guadelupe/CUDOWNY WIZERUNEK (PD)

    ***

    Objawienia prywatne miały czasami ogromne konsekwencje dla życia całych społeczności. Powodowały nawrócenia i wzrost religijności. Największe konsekwencje miało chyba objawienie, do którego doszło 9 grudnia 1531 r. na wzgórzu Tepeyac w Meksyku. Indianin Juan Diego ujrzał wówczas Matkę Bożą. Okazało się to punktem zwrotnym w ewangelizacji Ameryki, dało początek masowym nawróceniom Indian.

    Wbrew temu co się często sądzi nawracanie rdzennych mieszkańców Ameryki w XVI wieku nie odbywało się pod przymusem. Indianie dobrowolnie przyjmowali nową wiarę. Jak trwałe i silne były te nawrócenia niech świadczy ogromna religijność panująca obecnie w Ameryce Łacińskiej. Katolicy stanowią we wszystkich krajach tego kontynentu przygniatającą większość. Jest ich procentowo znacznie więcej niż katolików w byłych europejskich koloniach azjatyckich i afrykańskich. A przecież misjonarze pracowali wszędzie z jednakowym zaangażowaniem!

    Jak dziś twierdzą uczeni, religia katolicka padła w Ameryce na podatny grunt. Choćby dlatego, że w ważniejszych miejscowych wierzeniach kluczowe było składanie bogom ofiar z ludzi. W miejscach kultowych ginęły co roku tysiące osób. Hiszpańscy misjonarze relacjonowali w XVI wieku jak wielkie wrażenie robiły na Indianach opowieści o Bogu, który nie tylko, że nie wymagał ofiar z ludzi, ale wręcz sam złożył siebie w ofierze. A do tego Bóg ten był tak potężny, że choć był jeden, to “pokonał” wszystkich bogów miejscowych.

    W poszukiwaniu pocieszenia

    W ciężkich dla pokonanych Indian czasach, gdy cały ich dotychczasowy świat zawalił się w gruzy i utracili wiarę w “starych” bogów, zaczęli więc szukać pocieszenia u “nowego” Boga, który był nie tylko potężny, ale także dobry. Przeszkadzało im jednak, że był to Bóg obcych najeźdźców, którzy zamienili ich w niewolników i dopuszczali się zbrodni. Jak więc mogli pokochać Boga białych ludzi?

    I wtedy w podbitej przez Hiszpanów Ameryce rozeszła się wieść, że Matka Syna Bożego, który oddał życie za ludzi, ukazała się Indianinowi, przygarnęła go i nazwała swym synem. Obiecała opiekować się nie tylko nim, ale wszystkimi Indianami, pocieszać ich i ocierać ich łzy.

    Św. Juan Diego Cuauhtlatoatzin

    W dodatku była nie tylko dobra, ale też święta, taka jaką wszyscy chcą widzieć matkę. Był to rok 1531. Europejczycy podbijali Amerykę już od prawie 40 lat. Wielu Indian nie miało rodzin. Mnóstwo było sierot, a także dzieci poczętych podczas gwałtów. I oto pojawia się Matka, której można zaufać i powierzyć swe troski. Indianie zawierzyli jej masowo. Doszło do nawróceń na skalę nie spotykaną nigdy wcześniej ani potem. Podbity lud odnalazł swoją matkę, która nie wahała się przygarnąć prostego indiańskiego rolnika, Juana Diego.

    Miliony prosiły o chrzest

    Franciszkański zakonnik Toribio de Benavente, który przybył do Meksyku w roku 1524 i zwany był przez Indian “Motolinia”, co znaczy “biedny i pokorny”, pisał, że: “bardzo liczni przychodzą się ochrzcić, nie tylko w niedziele i dni do tego naznaczone, ale każdego zwykłego dnia, dzieci i dorośli, zdrowi i chorzy, ze wszystkich powiatów; kiedy bracia odwiedzają ich osady, Indianie wychodzą na drogę z dziećmi w ramionach, dźwigają na plecach cierpiących i wyprowadzają nawet zgrzybiałych starców aby ich ochrzczono… Kiedy podchodzą do chrztu, czasem się modlą, choć niekiedy zachowują niewłaściwie; jedni proszą na kolanach albo wznoszą wyciągnięte ręce, kuląc się przy tym i jęcząc, drudzy przyjmują go wśród płaczu i westchnień”.

    Do końca lat trzydziestych XVI wieku ochrzczono ok. 8 milionów ludzi. Prawie wszyscy mieszkańcy Meksyku stali się chrześcijanami. Kościół uzyskał w Nowym Świecie dwa razy więcej wiernych niż stracił w Europie w wyniku Reformacji.

    wiara.pl

    _______________________________________________________________________________

    Matka Boża z Guadalupe i tajemnicze 23,5 stopnia nachylenia. Jej spojrzenie obejmuje całą ludzkość

    OUR LADY OF GUADALUPE

    Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia. Taki sam jest kąt nachylenia głowy Matki Bożej na wizerunku Matki Bożej z Guadalupe!

    Święto Matki Bożej z Guadalupe

    „Oczywiście. Pomodlę się za ciebie” – powiedziałem mojemu przyjacielowi, prawnikowi, który późno poczuł powołanie i został klerykiem, a następnego dnia czekał go egzamin. Miał problemy z metafizyką i ucząc się do egzaminu z tego przedmiotu, był kłębkiem nerwów.

    Następnego dnia było święto Matki Bożej z Guadalupe. Jadąc do pracy tego ranka, rutynowo robiłem w myślach mój plan dnia. Wtedy przypomniałem sobie, że obiecałem pomodlić się za mojego przyjaciela.

    Mógłbym zmówić krótką modlitwę właśnie tu, w samochodzie, pomyślałem, albo mógłbym pojechać w specjalne miejsce…

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w Des Plaines, w stanie Illinois, znajduje się tylko sześć mil od mojego biura, ale nigdy dotąd tam nie byłem. Postanowiłem więc pojechać tam podczas przerwy obiadowej i ofiarować Matce Najświętszej mojego przyjaciela kleryka.

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe

    Okazało się, że tego przedpołudnia w pracy miałem więcej do zrobienia niż się spodziewałem. Moja praca obejmuje różne obowiązki związane z programami nauczania dla szkół w Park Ridge w stanie Illinois.

    Jednym z nich jest zarządzanie programem nauczania przedmiotów ścisłych. Są wśród nich zajęcia z podstaw astronomii. Wspominam o tym tylko po to, żeby wyjaśnić to, co miało nastąpić w trakcie mojej wizyty w sanktuarium.

    Gdy tam dojechałem, było już za piętnaście pierwsza. Był lekki mróz, a niebo było jasne i intensywnie błękitne. Poprosiłem przechodnia, żeby wskazał mi drogę do sanktuarium. Wkrótce znalazłem się wśród kilku tysięcy pielgrzymów, którzy przybyli tam na obchody święta.

    Skąpane w słońcu sanktuarium pławiło się w świetle, a powietrze nagle zrobiło się ciepłe. Pielgrzymi przekazywali kolorowe bukiety pracownikom, którzy układali kwiaty wokół kapliczki z repliką tilmy.

    Modlitwa przed Maryją

    Miejsce wypełniała cisza i absolutny spokój. I nagle przypomniałem sobie, dlaczego się tam znalazłem. Spojrzałem w górę, na tilmę i złapałem się na tym, że otwieram swoje serce przed Maryją.

    Jak dziecko opowiedziałem jej o moim przyjacielu kleryku i jego niepokoju związanym z egzaminami. Potem mówiłem o innych sprawach, osobno wspominając moich bliskich.

    Kiedy skończyłem, rozejrzałem się. Tysiące pielgrzymów robiło to samo: otwierało swe serca przed jedną i tą samą Matką. Wszyscy byliśmy jej dziećmi i wszyscy przyszliśmy, by być tam z nią.

    Nachylenie głowy Matki Bożej

    Spojrzałem jeszcze raz na pelerynę. W szybie kapliczki, dokładnie tam gdzie zobaczyłbym głowę Maryi, odbijała się tarcza słońca. Zamiast jej lekko przechylonej na bok twarzy, widziałem tylko odbicie blasku słońca.

    Zauważyłem, że rozbłysk światła promieniującego ze szczytu odbitej tarczy słonecznej miał takie samo nachylenie jak głowa na tilmie. Zrobiłem zdjęcie tego, co widziałem, przypominając sobie podstawowy fakt astrofizyki. Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia.

    Wracając na parking, spojrzałem w stronę Słońca. Zobaczyłem ten sam pionowy blask nachylony w kierunku Ziemi. Zrobiłem kolejne zdjęcie. O ile stopni przechyla głowę Matka Boża na tilmie? –  zastanawiałem się.

    Zaproszenie dla wszystkich

    Następnego dnia postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej. Używając cyfrowej wersji obrazu Matki Bożej, jaki widać na oryginalnej tilmie, narysowałem jedną prostą, pionową linię, zaczynając od czubka Jej głowy.

    Potem pociągnąłem drugą linię, która szła pod kątem, pod którym pochylona jest głowa. Umieściłem kątomierz w punkcie, gdzie przecięły się te dwie linie. 23,5 stopnia!

    Mój rysunek był prosty, a moja znajomość astronomii zaledwie podstawowa. Nie wiedziałem wtedy, że ktoś inny, dr Juan Hernández Illescas, już dokonał tego odkrycia w 1981 roku. Ale z dziecięcą fascynacją zastanawiałem się, co to odkrycie może oznaczać.

    Wcześniej słyszałem spekulacje rozmaitych komentatorów, że pochylenie głowy Maryi oznacza jej pokorę. To bardzo możliwe. Ale teraz mam nowe spojrzenie na tę kwestię. Ze swojego miejsca w niebie, odziana w słońce, Matka Boża z Guadalupe kieruje swój wzrok pod kątem 23,5 stopnia, by objąć spojrzeniem całą ludzkość. Ludzkość, która odsunęła się od Boga.

    Widząc teraz wyraźnie wszystkie swoje dzieci, woła do każdego z nich: chrześcijanina i muzułmanina, protestanta i katolika, ateisty i deisty, wyznawcy new age, hindusa, buddysty i żyda. Ona zaprasza nas wszystkich, byśmy otworzyli przed Nią nasze serca.

    Przesłanie Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe

    Jeśli Najświętsza Maria Panna z Guadalupe ma dla nas jakieś zasadnicze przesłanie, to jest nim wieść, że cały świat ma matkę. A jeśli to prawda, to Dziecko, które Ona ma urodzić – jak to przedstawiono na tilmie – przychodzi do nas w tym czasie jako Zbawiciel całego świata. Wcielenie. Bóg staje się człowiekiem. Czy może być myśl bardziej pocieszająca?

    Jeśli o mnie chodzi, od tej pory będę zawsze pamiętać święto Matki Bożej z Guadalupe jako moje 23,5 stopnia pocieszenia.

    A.J. Clishem/Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Płaszcz św. Juana Diego i 4 tajemnice wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    GUADALUPE
    Public Domain

    ***

    „Ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś.

    Św. Juan Diego po raz pierwszy zobaczył tajemniczą postać Matki Bożej 9 grudnia 1531 roku. Przedstawiła mu się tak: „Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje”.

    Pamiątkę owego (najwcześniej zaakceptowanego przez Kościół) objawienia maryjnego stanowi dziś nie tylko wspomnienie liturgiczne Matki Bożej z Guadalupe (12 grudnia), lecz także coś innego. A mianowicie niezwykły wizerunek Maryi utrwalony na płaszczu Juana Diego. Wizerunek ów kryje liczne tajemnice. Przedstawimy tu 4 z nich.

    1. Tajemnica trwałości płaszcza

    Zacznijmy od tego, że płaszcz Juana Diego, na którym znajduje się podobizna Maryi, utkany jest z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa rosnącego w obu Amerykach). Jest to materiał bardzo nietrwały – maksymalnie może przetrwać 30 lat.

    Dodajmy, że w 1787 r. dr Jose Ignacio Bartolache namalował dwa obrazy omawianego wizerunku, właśnie na materiale identycznym, jak materiał płaszcza świętego. Jeden z nich zawiesił w kościele Matki Bożej z Guadalupe, drugi w pobliskim budynku nazwanym El Pocito. Oba obrazy rozpadły się z powodu wilgotnego miejscowego powietrza, jeszcze przed upływem 10 lat.

    Natomiast „ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś. Przyczyną może być to, że materiał „ayate” w tajemniczy sposób odpycha od siebie insekty, bakterie, grzyby i kurz.

    2. Tajemnica trwałości wizerunku

    Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.

    Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.

    3. Tajemnica odporności na uszkodzenia

    Kolejną tajemnicą jest odporność wizerunku z Guadalupe na uszkodzenia różnego pochodzenia. Odporności tej dowodzi historia.

    Najpierw, w 1795 r. niechcący oblano lewą stronę wizerunku kwasem azotowym, używanym do czyszczenia ramy, w którą był oprawiony. Kwas nie zniszczył obrazu, a powinien. Pojawiła się jedynie plama, która po jakimś czasie po prostu zniknęła (według innych źródeł mała plama jednak przetrwała).

    W 1921 r. miał miejsce drugi atak, tym razem zamierzony. Wtedy bowiem w bazylice podczas odprawiania mszy świętej wybuchła bomba zegarowa. Do wazonu na kwiaty, stojącego tuż przy podobiźnie Madonny, włożył ją urzędnik prywatnego sekretariatu antykatolickiego prezydenta Meksyku Alvara Obregona, któremu to urzędnikowi towarzyszyli ubrani po cywilnemu żołnierze. Wizerunek Maryi, mimo bliskości silnego ładunku wybuchowego, nie doznał żadnego uszkodzenia.

    4. Tajemnica braku farb

    Już w 1936 r. laureat nagrody Nobla Richard Kuhn stwierdził na „ayate” Juana Diego brak jakichkolwiek farb. Włókna płaszcza są więc prawie samą celulozą, z którą nie wiążą się żadne – właściwe farbom – składniki: pigmenty mineralne lub barwniki pochodzenia zwierzęcego albo roślinnego. Oczywiście nie ma też barwników syntetycznych.

    Z punktu widzenia chemii podobizna Maryi po prostu… nie istnieje! A wywieszony w meksykańskiej bazylice materiał jest zwykłym płaszczem.

    Wyjaśniły to trochę amerykańskie badania z 1979 r. Według nich kolorystyka Madonny z Guadalupe ma cechy ubarwienia ptaków i owadów. Nie jest – w związku z tym – do osiągnięcia sztuką malarską.

    Prześwietlenie podczerwienią wykazało zresztą, że powierzchnia pod badanym wizerunkiem nie była przygotowana do malowania farbami, czyli zagruntowana. Bez gruntowania zaś nie da się nic namalować na materiale z agawy. To samo prześwietlenie wskazało też na nieobecność szkicu ewentualnego obrazu oraz na brak werniksu – lakieru chroniącego dzieło przed kurzem i zmianą barw.

    Eryk Łażewski /Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Guadalupe: wszędzie tu są obrazy „Jezu ufam Tobie” i wizerunki św. Jana Pawła II

    OUR LADY OF GUADALUPE,SAINT JOHN PAUL
    Giancarlo Giuliani | CPP

    ***

    To taka Częstochowa razy dziesięć. Maryja przyszła tu do Azteków, bo byli biedni, najbiedniejsi, pozbawieni władzy. Nie do jezuitów ani nie do kolonizatorów.

    Z dr Annąmarią Orla-Bukowską, antropologiem społecznym i adiunktem w Instytucie Socjologii UJ, o jej wizycie w Guadalupe rozmawia Małgorzata Bilska.

    Małgorzata Bilska: Dużo podróżujesz. Niedawno w ramach wymiany uczelnianej byłaś w Meksyku i odwiedziłaś sanktuarium Maryjne w Guadalupe. Coś cię tam zaskoczyło?

    Annamaria Orla-Bukowska: Przystanek metra o nazwie Guadalupe, który jest przy sanktuarium. Znajduje się ono w mieście Meksyk, stolicy kraju, która ma 20 mln mieszkańców. Tyle, ile Nowy Jork.

    Guadalupe to największe sanktuarium katolickie świata. W Krakowie mamy przystanek Łagiewniki-Sanktuarium. Tyle, że tramwajowy. (śmiech)

    To prawda. Wykładałam gościnnie na UNAM, Universidad Nacional Autónoma de México. Dziekan, prof. badań historycznych Jorge Traslosheros, bardzo chciał oprowadzić mnie osobiście po Guadalupe. Jest ateistą, ale w swoim gabinecie ma na ścianie obrazek Matki Bożej z Guadalupe (prezent od byłej studentki), a na biurku obok komputera – Jej figurkę (kupił ją sam).

    Cały czas mówił mi o Janie Pawle II. Chwalił go, że jak zaczął pielgrzymować dookoła świata, to najpierw przyjechał do Meksyku. Polska była drugim krajem. Sprawdziłam i rzeczywiście – w styczniu 1979 r. Jan Paweł II był na Dominikanie i w Meksyku.

    Pierwsza pielgrzymka była do Ameryki Południowej, skąd pochodzi papież Franciszek. Symbolicznie. Prof. Traslosheros jego także podziwia?

    Ma mieszane uczucia, ponieważ Franciszek jest jezuitą…

    No tak, jezuici przybyli z konkwistadorami. Nawracać Indian.

    Tak. Sanktuarium to ogromny ośrodek, taka Częstochowa razy dziesięć. Zajechaliśmy na wielki, podziemny parking. Do klasztoru prowadzi szeroki bulwar. Mnóstwo ludzi. Jakaś kobieta poruszała się na klęczkach w stronę nowej bazyliki.

    Są dwie. Pierwotny kościół (barok meksykański) jest stary, chyli się do ziemi. Można go zwiedzać i byliśmy tam, ale z roku na rok przyjeżdża coraz więcej osób i nie byłoby to bezpieczne. W latach siedemdziesiątych XX w. postawiono nowy kościół i przeniesiono do niego ikonę. Jest okrągły, wielki i współczesny.

    Sanktuarium to cały kompleks budynków. Z prawej strony jest jeszcze kolejna kapliczka, nad bazyliką stoi następny kościół. Jest nawet kapliczka dla ludzi z ruchu Anonimowych Alkoholików. W każdej kapliczce i kościele znajduje się replika obrazu Matki Bożej z Guadalupe.

    Ale też – co mnie uderzyło – figura czy obraz Jana Pawła II. I wszędzie wisi obraz Jezusa Miłosiernego z napisem „Jesús, en Ti confio”. Na jednym znalazłam „Jezu ufam Tobie” po polsku, było to bardzo wzruszające! Widziałam osoby, które klęczały i modliły się przed tymi obrazami, więc kult Bożego Miłosierdzia jest tam żywy.

    Obraz Maryi nie został namalowany ludzką ręką, a płótno, na którym widnieje wizerunek, dawno powinno się rozpaść. Maryja przyszła do rdzennych mieszkańców Ameryki i przybrała postać podobną do nich. Ma indiańskie rysy twarzy i karnację. To najstarsze (1531), uznane objawienie Maryjne.

    Moment, w którym Matka Boża objawia się Indianinowi Juanowi Diego jest w sztuce ludowej przedstawiany w różny sposób. W jednym regionie robi się „drzewa życia”. Wyglądają tak, jak drzewo z Edenu, ale z mnóstwem figurek: Adama, Ewy, węża itd. Prawie zawsze jest też na drzewkach Matka Boska z Guadalupe i Juan Diego.

    Obraz natomiast jest cudowny. Mój przewodnik (niewierzący) opowiadał, że ktoś kiedyś podłożył bombę koło ikony. W gablocie, w nowej świątyni, jest krucyfiks z metalu – cały pogięty w wyniku wybuchu. Tak silny był ładunek, tak wysoka temperatura. Krzyż był blisko ikony i ona powinna była się spalić. Nic jej się nie stało.

    Obraz wisi bardzo wysoko, a między nim a ołtarzem jest otwarta przestrzeń. Jeżeli ktoś chce zrobić ikonie zdjęcie, musi zejść poniżej poziomu, gdzie odprawiają msze. I wejść na jeden z trzech równoległych, ruchomych chodników, którymi podjeżdża się równolegle do ściany z obrazem.

    Rodzaj taśmociągu?

    Z jednej strony to jest dobre, bo nie trzeba przepychać się łokciami. Wszyscy jadą razem, trzymając aparaty i telefony, co jest bardzo śmieszne. Ale i bardzo praktyczne. Moja mama narzekała, że na Jasnej Górze grupa zawsze przechodziła przed obrazem tak szybko, a wszyscy tak się pchali, że w ogóle nie mogła się skupić na obrazie.

    A ty miałaś czas, żeby pogawędzić z Maryją?

    Kiedy weszliśmy, trwała msza. Co najmniej 40 minut byłam z Maryją, siedziałam przed nią… Potem weszłam na ruchomy chodnik i zrobiłam zdjęcie. Czułam, że jestem przed „naszą” Matką Boską.

    Jezus wcielił się w konkretne ciało i naród, jednak nie ma w Nim Żyda ani poganina, kobiety ani mężczyzny itd. Wcielił się w człowieka. Maryja również jest wzorem człowieka. Może najbardziej to widać na obrazie w Guadalupe, który leczy nas z wyobrażeń o jej słowiańskiej urodzie. W Maryi nie ma Meksykanki, Polki, Amerykanki, Niemki, Japonki, Libanki czy Kenijki.

    Wydała mi się nasza w sensie „moja” – nas wszystkich. Nie – nasza polska. Maryja przyszła do Azteków, bo byli biedni, najbiedniejsi, pozbawieni władzy. Nie do jezuitów. Nie do kolonizatorów. Nie do Hiszpanów. Nie do inkwizytorów.

    Tak samo jak w Fatimie wybrała dzieci nie z bogatego domu, tylko ze wsi. Kiedyś Bóg wysłał do zwyczajnej dziewczyny Archanioła Gabriela. Ona też była uboga.

    Małgorzata Bilska/Aleteia.pl.

    ___________________________________________________________________________________

    Niech kontynent nadziei będzie także kontynentem życia

    Homilia w bazylice Matki Bożej z Guadalupe podczas podróży do Meksyku i Stanów Zjednoczonych (23.01.1999)


    św. Jan Paweł II

    ***

    Msza św. w bazylice Matki Bożej z Guadalupe. 23 stycznia 1999 – Meksyk

    Ponad 500 kardynałów, arcybiskupów i biskupów oraz ok. 5 tys. kapłanów, przybyłych z Meksyku i innych krajów Ameryki, sprawowało Eucharystię z Janem Pawłem II w środę 23 stycznia w bazylice Matki Bożej w Guadalupe. Uroczysta liturgia stanowiła uwieńczenie prac Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Ameryce, które obradowało w Watykanie na przełomie listopada i grudnia 1997 r. «Było to doświadczenie bratniego spotkania ze zmartwychwstałym Panem — powiedział w homilii Ojciec Święty — droga do nawrócenia, komunii i solidarności w Ameryce». Papież ogłosił, że święto Matki Bożej z Guadalupe, obchodzone w Meksyku 12 grudnia, będzie odtąd celebrowane we wszystkich Kościołach lokalnych całego kontynentu, a przedstawicielom tych Kościołów wręczył przed końcowym błogosławieństwem egzemplarze adhortacji apostolskiej «Ecclesia in America», zawierającej postulaty i sugestie duszpasterskie niedawnego Synodu.

    Drodzy Bracia w biskupstwie i w kapłaństwie, drodzy Bracia i Siostry w Panu!

    1. «Gdy (…) nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty» (Ga 4, 4). Czym jest pełnia czasów? Od strony ludzkiej historii pełnia czasu jest określoną datą: jest tą nocą betlejemską, w której przychodzi na świat Syn Boży, zgodnie z zapowiedziami proroków — jak dzisiaj słyszeliśmy w pierwszym czytaniu: «Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie go imieniem Emmanuel» (Iz 7, 14). Te słowa, wypowiedziane wiele wieków wcześniej, wypełniły się tej nocy, kiedy poczęty za sprawą Ducha Świętego w łonie Dziewicy Maryi Syn przyszedł na świat.

    Narodzenie Chrystusa poprzedzone zostało zwiastowaniem Gabriela. Później Maryja udała się z posługą do domu swojej krewnej Elżbiety. Przypomina o tym dzisiejsze czytanie z Ewangelii św. Łukasza, przytaczając niezwykłe i prorocze pozdrowienie Elżbiety i wspaniałą odpowiedź Maryi: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy» (Łk 1, 46-47). Liturgia dzisiejsza przypomina nam te wydarzenia.

    2. Czytanie z Listu do Galatów ukazuje nam z kolei Boży wymiar tej pełni czasu. Słowa apostoła Pawła zawierają syntezę całej teologii narodzin Jezusa, a wraz z tym odpowiedź na pytanie, czym jest pełnia czasu. Jest to fakt niezwykły: Bóg wszedł w dzieje człowieka. Bóg, który jest sam w sobie niezgłębioną tajemnicą życia; Bóg, który jest Ojcem i wyraża siebie przedwiecznie we współistotnym Synu, przez którego wszystko się stało (por. J 1, 1. 3); Bóg, który jest jednością Ojca i Syna, zespoloną tchnieniem przedwiecznej miłości, którą jest Duch Święty.

    Chociaż nasze ludzkie słowa są zbyt słabe, ażeby mówić o niezgłębionej tajemnicy Trójcy, prawdą jest, że człowiek ze swej doczesnej kondycji został powołany do udziału w tym Bożym życiu. Syn Boży narodził się z Maryi Dziewicy, ażeby podnieść nas do godności Bożego synostwa. Ojciec wysłał do serc naszych Ducha swego Syna, w którym wołamy: «Abba, Ojcze!» (por. Ga 4, 6). Oto więc jest pełnia czasu, która spełnia wszelkie oczekiwania historii i ludzkości: objawienie Bożej tajemnicy, udzielonej ludziom przez dar przybrania za synów.

    3. Pełnia czasu, o której mówi Apostoł, związana jest z dziejami człowieka. Stając się człowiekiem, Bóg przyjął jakby nasz ludzki czas, przeniknął dzieje człowieka historią zbawienia. Historia ta ogarnia poniekąd całe dzieje świata i ludzkości, od stworzenia do spełnienia, rozwija się jednak poprzez ważne daty i wydarzenia. Taką datą jest również zbliżający się rok 2000 od narodzenia Chrystusa, rok Wielkiego Jubileuszu, do którego Kościół przygotowuje się także poprzez nadzwyczajne zgromadzenia Synodów, poświęcone poszczególnym kontynentom. Jedno z tych zgromadzeń obradowało pod koniec 1997 r. w Watykanie.

    4. Dzisiaj w bazylice w Guadalupe, maryjnym sercu Ameryki, dziękujemy Bogu za Specjalne Zgromadzenie Synodu Biskupów poświęcone Ameryce, które stało się prawdziwym wieczernikiem eklezjalnej komunii i kolegialnej miłości pasterzy Kościoła z północy, centrum i południa kontynentu — komunii przeżywanej wraz z Biskupem Rzymu. Było to doświadczenie bratniego spotkania ze zmartwychwstałym Panem — droga do nawrócenia, komunii i solidarności w Ameryce.

    Dzisiaj, w rok po obradach tego zgromadzenia synodalnego, a zarazem w stulecie Synodu Plenarnego Ameryki Łacińskiej, który odbył się w Rzymie, przybywam tutaj, aby u stóp metyskiej Matki Bożej z Tepeyac, Gwiazdy Nowego Świata, złożyć adhortację apostolską Ecclesia in America, zawierającą postulaty i sugestie duszpasterskie niedawnego Synodu, oraz zawierzyć Matce i Królowej tego kontynentu przyszłość jego ewangelizacji.

    5. Pragnę wyrazić wdzięczność wszystkim, którzy swoją pracą i modlitwą sprawili, że zgromadzenie synodalne mogło się stać świadectwem żywotności wiary katolickiej w Ameryce. Dziękuję także archidiecezji prymasowskiej Meksyku i jej arcybiskupowi, kard. Norberto Rivera Carrera, za gościnne przyjęcie i ofiarną pomoc. Pozdrawiam serdecznie liczną grupę kardynałów i biskupów, przybyłych z wszystkich części kontynentu, obecnych tu kapłanów i seminarzystów, których wielka liczba napełnia serce Papieża radością i nadzieją. Moje pozdrowienie sięga poza mury tej bazyliki i ogarnia wszystkich, którzy pozostając na zewnątrz, uczestniczą w tej liturgii, a także wszystkich ludzi różnych kultur, grup etnicznych i narodowości, którzy tworzą bogatą i wielokształtną rzeczywistość Ameryki.

    6. «Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana» (Łk 1, 45). Te słowa, które Elżbieta kieruje do Maryi, noszącej w łonie Chrystusa, można zastosować także do Kościoła na tym kontynencie. Błogosławiony jesteś, Kościele w Ameryce, który przyjmując Dobrą Nowinę zrodziłeś do wiary wiele narodów. Błogosławiony jesteś, bo uwierzyłeś, błogosławiony jesteś, bo zachowałeś nadzieję, błogosławiony jesteś, bo umiłowałeś, gdyż obietnica Boża spełni się! Heroiczne wysiłki misjonarzy i godne podziwu dzieła ewangelizacyjne minionych pięciu stuleci nie okazały się daremne. Dzisiaj możemy powiedzieć, że dzięki temu Kościół w Ameryce jest Kościołem nadziei. Wystarczy wspomnieć o wielkiej żywotności bardzo licznej młodzieży, o wyjątkowym znaczeniu, jakie przypisuje się rodzinie, o rozkwicie powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego, a nade wszystko o głębokiej religijności ludu. Nie zapominajmy, że w przyszłym tysiącleciu, które rozpocznie się niebawem, Ameryka będzie kontynentem o największej liczbie katolików.

    7. Jak jednak podkreślili Ojcowie Synodalni, Kościół w Ameryce, choć ma powody do radości, musi też stawiać czoło poważnym problemom i trudnym wyzwaniom. Ale czyż to powinno nas zniechęcać? W żadnym wypadku, ponieważ «Jezus Chrystus jest PANEM» (Flp 2, 11). On zwyciężył świat i posłał swojego Ducha, aby wszystko uczynił nowe. Czy zatem zbyt śmiała jest nadzieja, że po tym zgromadzeniu synodalnym — pierwszym Synodzie amerykańskim w dziejach — na tym kontynencie w większości chrześcijańskim ukształtuje się bardziej ewangeliczny styl życia i dzielenia się dobrami? Istnieje wiele dziedzin, w których chrześcijańskie wspólnoty z północy, centrum i południa Ameryki mogą dawać świadectwo braterskich więzi, jakie je łączą, okazywać czynną solidarność i brać udział we wspólnych programach duszpasterskich, wnosząc w nie własne bogactwo duchowe i materialne.

    8. Apostoł Paweł uczy nas, że gdy nadeszła pełnia czasu, Bóg zesłał swojego Syna zrodzonego z niewiasty, aby odkupił nas od grzechu i uczynił nas Jego synami i córkami. Dlatego nie jesteśmy już sługami, ale dziećmi i dziedzicami Boga (por. Ga 4, 4-7). Kościół musi zatem głosić Ewangelię życia i z proroczą mocą występować otwarcie przeciw kulturze śmierci. Niech kontynent nadziei będzie także kontynentem życia! Tego się domagamy: życia i godności dla wszystkich! Dla wszystkich istot poczętych w łonach matek, dla dzieci ulicy, dla ludów indiańskich i dla Afroamerykanów, dla imigrantów i uchodźców, dla młodych pozbawionych perspektyw na przyszłość, dla ludzi starszych, dla tych, którzy doświadczają wszelkich form ubóstwa czy dyskryminacji.

    Drodzy bracia i siostry, nadszedł czas, aby na waszym kontynencie raz na zawsze położyć kres wszelkim atakom na życie. Nigdy więcej przemocy, terroryzmu i handlu narkotykami! Nigdy więcej tortur i innych form przemocy! Trzeba położyć kres nieuzasadnionemu stosowaniu kary śmierci! Nigdy więcej wyzysku słabszych, dyskryminacji rasowej i izolacji ubogich! Nigdy więcej! Nie można tolerować wszystkich tych przejawów zła, które wołają o sprawiedliwość do nieba, a dla chrześcijan są wezwaniem do zmiany stylu postępowania i do udziału w życiu społecznym bardziej zgodnego z ich wiarą. Musimy budzić sumienia ludzi Ewangelią, aby uświadomić im w pełni ich wzniosłe powołanie dzieci Bożych. Ta świadomość nakłoni ich do budowania lepszej Ameryki. Trzeba koniecznie przybliżyć nową wiosnę świętości na tym kontynencie, tak aby działanie szło w parze z kontemplacją.

    9. Pragnę zawierzyć i ofiarować przyszłość kontynentu Najświętszej Maryi Pannie, Matce Chrystusa i Kościoła. Dlatego z radością ogłaszam dziś, że postanowiłem, aby dzień 12 grudnia był obchodzony w całej Ameryce jako liturgiczne święto Matki Bożej z Guadalupe.

    O Matko, Ty znasz drogi, którymi podążali pierwsi głosiciele Ewangelii w Nowym Świecie, od wysp Guanahani i Espańola aż po puszcze Amazonii i szczyty Andów, docierając do Ziemi Ognistej na południu oraz do wielkich jezior i gór północy. Wspomagaj Kościół, który prowadzi swoje dzieło w krajach Ameryki, aby pozostał na zawsze Kościołem ewangelizującym i odnowił w sobie ducha misyjnego. Dodaj otuchy wszystkim, którzy poświęcają życie dla Jezusa i dla rozszerzenia Jego Królestwa.

    O słodka Pani z Tepeyac, Matko z Guadalupe! Przedstawiamy Ci tę niezliczoną rzeszę wiernych, którzy w Ameryce modlą się do Boga. Ty, która zamieszkałaś w ich sercach, nawiedzaj i umacniaj rodziny, parafie i diecezje całego kontynentu. Spraw, aby chrześcijańskie rodziny przykładnie wychowywały swoje dzieci w wierze Kościoła i w miłości do Ewangelii, tak aby były zasiewem powołań apostolskich. Wejrzyj dzisiaj na młodych i dodaj im sił, aby szli za Jezusem Chrystusem.

    O Pani i Matko Ameryki! Utwierdź wiarę naszych świeckich braci i sióstr, aby we wszystkich dziedzinach życia społecznego, zawodowego, kulturalnego i politycznego działali zgodnie z prawdą i nowym prawem, które Jezus przyniósł ludzkości. Spojrzyj litościwie na udrękę tych, którym dokucza głód, samotność, odrzucenie i brak wykształcenia. Spraw, abyśmy umieli dostrzec w nich Twoje umiłowane dzieci, i rozpal w nas miłość, abyśmy spieszyli im z pomocą w potrzebie.

    Święta Dziewico z Guadalupe, Królowo pokoju! Wybaw kraje i narody kontynentu. Spraw, aby wszyscy, rządzący i obywatele, nauczyli się żyć w prawdziwej wolności, działając zgodnie z wymogami sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka, tak aby pokój mógł zapanować na zawsze.

    Ku Tobie, Pani z Guadalupe, Matko Jezusa i Matko nasza, wszyscy Twoi synowie i córki w Ameryce zwracają się z miłością i czcią, chwaląc Cię nieustannie.

    Przed końcowym błogosławieństwem Ojciec Święty powiedział:

    Dziękuję za ten wspaniały dar, który stąd zabiorę. Raz jeszcze mogłem z radością sprawować liturgię w tej bazylice, umiłowanej przez wszystkich Meksykanów, wszystkich Amerykanów, synów pokoju. Dziękuję wam za modlitwy, które codziennie zanosicie za mnie i w intencji mojej posługi Piotrowej. Wiem, że będziecie dalej się modlić. Bardzo dziękuję.

    L’Osservatore Romano 4/99/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 grudnia

    Święta Maria Maravillas od Jezusa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Damazy I, papież
      •  Błogosławiony Dawid, mnich
      •  Święty Wicelin, biskup
    ***
    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Maria Maravillas Pidal y Chico de Guzmán urodziła się 4 listopada 1891 r. w Madrycie. Pochodziła z najwyższych sfer arystokracji hiszpańskiej. Była nawet spokrewniona z rodami królewskimi. Ojciec jej był działaczem Partii Konserwatywnej i z jej ramienia piastował wysokie stanowiska w administracji państwowej. Był ministrem robót publicznych, przewodniczącym Rady Państwa, a nawet ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Na miejsce urodzenia swojego trzeciego dziecka, Marii, rodzice wybrali Madryt, choć mieszkali wówczas w Rzymie.
    Dziewczynka początkowo był wychowywana przez babcię, która była równocześnie jej matką chrzestną. Na życzenie matki, pochodzącej z Cohedin, córeczka otrzymała imię Maria de las Maravillas (Maria od Cudów) na cześć patronki tej miejscowości.
    Nauką Marii zajmowali się prywatni nauczyciele zatrudnieni przez jej rodziców. Uczyła się języków francuskiego i angielskiego oraz gry na fortepianie. Babcia podsuwała jej do czytania żywoty świętych, a ona dużo i chętnie czytała. To, co w nich wyczytała, starała się praktykować w swoim życiu, np. modliła się z rozkrzyżowanymi rękami, narzucała sobie różnego rodzaju praktyki pokutne. Podczas wakacji w San Sebastian mała markiza namówiła brata i siostrę do zabawy w ubogich. Dzieci przebrały się za żebraków i na ulicach prosiły o jałmużnę, którą potem przekazywały naprawdę biednym.
    Gdy Maria zaczęła dorastać, jej opiekunem duchowym został o. López, jezuita. Od dziecka była bardzo gorliwą katoliczką. Codziennie rano uczestniczyła we Mszy św. Nie chciała też korzystać z przywilejów jej klasy. Za to z siostrą szarytką odwiedzała i udzielała pomocy materialnej ubogim rodzinom w dzielnicy nędzarzy, zwanej Las Injurias (krzywdy). Tam chętnie ubierała, karmiła i uczyła katechizmu zaniedbane dzieci.
    Z jej zachowania otoczenie szybko wywnioskowało, że myśli o pójściu do zakonu. Jej surowy ojciec był temu przeciwny, chociaż sam był postrzegany jako apostoł, bo chętnie pomagał zakonom i był człowiekiem głęboko wierzącym. Mimo to musiała poczekać. Gdy chorował przed śmiercią, która nastąpiła w grudniu 1913 r., przez kilka miesięcy Maria była jego pielęgniarką. Opiekowała się nim z oddaniem dniem i nocą.
    Po śmierci ojca nic nie stało już na przeszkodzie w realizacji powołania Marii. Dzięki lekturze dzieł św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa oraz osobistym kontaktom z karmelitankami postanowiła, że właśnie wśród nich jest jej miejsce. Wybrała karmelitański klasztor El Escorial w Madrycie. Uzyskała zgodę matki i kierownika duchowego, chociaż nie bez trudności.
    Do klasztoru wstąpiła 12 października 1919 r., a 21 kwietnia 1920 r. otrzymała habit zakonny. Jako nowicjuszka, ucząc się życia zakonnego, wiele godzin dziennie poświęcała modlitwie, ale też spełniała zwykle prace codzienne, jak karmienie drobiu, sprzątanie, szycie szkaplerzy. Pierwsze śluby zakonne złożyła 7 maja 1921 r. Wkrótce za swój spadek po ojcu postanowiła ufundować klasztor w Cerro de los Angeles (przedmieścia Madrytu) obok ogromnego pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Śluby wieczyste złożyła 30 maja 1924 r. w Getafe, gdzie zamieszkała w prowizorycznym klasztorze z kilkoma innymi siostrami w oczekiwaniu na dokończenie budowy. Otwarcie klasztoru nastąpiło 26 października 1926 r. w uroczystość Chrystusa Króla. Wyżej wspomniany pomnik stał w geograficznym centrum Hiszpanii. Przed nim 30 maja 1919 r. król Alfons XIII poświęcił naród hiszpański Sercu Jezusa, a ciągła modlitwa karmelitanek miała być przedłużeniem i potwierdzeniem tego aktu.

    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Zaledwie półtora roku po profesji Maria Maravillas została mistrzynią nowicjuszek, a w czerwcu 1926 r., z nominacji biskupa, również przeoryszą. Przeoryszą różnych klasztorów była już do końca życia, a obowiązki mistrzyni nowicjuszek pełniła do 1967 r. Maria Maravillas była niewątpliwie najaktywniejszą karmelitanką bosą XX w., porównywaną niekiedy do św. Teresy z Avila, wielkiej reformatorki Karmelu z XVI w. Była zwolenniczką powrotu do źródeł reformy terezjańskiej.
    Gdy wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w lipcu 1936 roku karmelitanki z Cerro de los Angeles musiały opuścić klasztor. Przez pewien czas mieszkały u urszulanek w Getafe, a potem w prywatnym domu w Madrycie. Dzięki zdolnościom dyplomatycznym matki Marii (być może odziedziczonym po jej ojcu), zgromadzenie uzyskało zgodę na wyjazd do Francji. Wkrótce jednak siostry powróciły do opanowanej przez reżim generała Franco Hiszpanii i zamieszkały w Las Batuecas. Były tam ruiny pierwszego klasztoru eremickiego karmelitów bosych, założonego przez o. Tomasza od Jezusa w 1602 r. W 1939 r. matka Maravillas z częścią zgromadzenia wróciła do zdewastowanego klasztoru w Cerro de los Angeles.
    Ponieważ klasztor w Cerro był przepełniony z powodu napływu nowych sióstr, przyciąganych sławą świętości Marii Maravillas, postanowiła ona założyć nowy klasztor w Mancera de Abajo. Sama kierowała budową klasztoru, dojeżdżając do niego pociągiem z Cerro. Kilka lat zajęły jej starania o zakupienie ruin klasztoru w Duruelo, gdzie jej mistrz, św. Jan od Krzyża, rozpoczynał życie zakonne według ducha św. Teresy od Jezusa. Początkowo żądania finansowe właściciela okazały się zbyt wygórowane; nawet ona, mimo że miała możliwość pozyskania bogatych dobrodziejów, nie mogła tyle zapłacić. W końcu przyszedł jednak czas na osiedlenie się karmelitanek w Duruelo, które to miejsce św. Teresa od Jezusa nazywała “stajenką betlejemską”. Ku radości matki Maravillas siostry wiodły tu bardzo ubogie życie.
    Przyszła święta rozumiała potrzeby robotników, budowała mieszkania dla bezdomnych, troszczyła się o opuszczone dzieci, a dla zakonnic klauzurowych, które źle czuły się w szpitalach ogólnodostępnych, otworzyła hospicjum, gdzie mogły korzystać z opieki lekarskiej.
    Od roku 1961 mieszkała w założonym przez siebie klasztorze w Aldehuela. Często chorowała na zapalenie płuc, zdarzały się jej też ataki serca; surowy tryb życia wyczerpywał jej siły fizyczne. Mimo to nie ustawała w działaniach, zwłaszcza że był to okres głębokich przemian w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Matka Maria troszczyła się bardzo, aby założone przez nią klasztory pozostałe wierne idei reformy św. Teresy, dlatego utworzyła z nich Stowarzyszenie św. Teresy, zatwierdzone w 1973 roku przez Stolicę Apostolską. W roku następnym została wybrana przewodniczącą Stowarzyszenia.
    Nigdy nie narzekała, lecz gdy jej córki pytały, jak się czuje, odpowiadała: “Córki, ja nigdy dobrze się nie czułam” – i aby umniejszyć znaczenie tych słów, dodawała: “W moim wieku to normalne”. Tak było aż do 5 grudnia 1974 r., gdy obudziła się z gorączką. 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanej, przyjęła Wiatyk i namaszczenie chorych. Powoli gasła. W nocy 9 grudnia matka Dolores od Jezusa, podprzeorysza z La Aldehuela, powiedziała do niej czułym głosem: “Odchodzisz do nieba, moja matko”, a ona, ze spojrzeniem promieniującym szczęściem, odpowiedziała: “Co za radość! Dlaczego nie powiedziała mi matka o tym wcześniej?”
    W czasie tych dni powtarzała łamiącym się głosem: “My naprawdę jesteśmy szczęśliwe. Jakie to szczęście umierać karmelitanką!” W środę, 11 grudnia, o godzinie 16.20, otoczona przez swą wspólnotę z La Aldehuela odeszła do domu Pana. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 10 maja 1998 r. w Rzymie, a kanonizował 4 maja 2003 r. w Madrycie. W uroczystościach kanonizacyjnych udział wzięło kilkuset kardynałów, arcybiskupów i biskupów hiszpańskich oraz wielu innych, przybyłych z całego świata, a także ponad 2 000 kapłanów. Ze strony Zakonu uczestniczył w nich przełożony generalny karmelitów bosych o. Luis Aróstegui. Obecna była również hiszpańska rodzina królewska i wielu przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Wzięła w nich udział spokrewniona z Marią Maravillas królowa Belgii Fabiola.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna Loretańska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz III, papież
    ***
    Figura Matki Bożej Loretańskiej z Dzieciątkiem

    Kult Matki Bożej Loretańskiej wywodzi się z sanktuarium domu Najświętszej Maryi Panny w Loreto. Jak podaje tradycja, jest to dom z Nazaretu, w którym Archanioł Gabriel pozdrowił przyszłą Matkę Boga i gdzie Słowo stało się Ciałem. Sanktuarium w Loreto koło Ankony (we Włoszech) jest pierwszym maryjnym sanktuarium o charakterze międzynarodowym i stało się miejscem modlitw wiernych. Wewnątrz Domku nad ołtarzem umieszczono figurę Matki Bożej Loretańskiej, przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem na lewej ręce. Rzeźba posiada dwie charakterystyczne cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie postacie, a twarze Matki Bożej i Dzieciątka mają ciemne oblicza. Pośród kaplic znajdujących się w bazylice warto wspomnieć Kaplicę Polską, ozdobioną freskami w latach 1920-1946, przedstawiającymi dwa wydarzenia z historii Polski: zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem oraz cud nad Wisłą.2000 lat temu w ciepłym klimacie Palestyny ludzie znajdowali schronienie w grotach wykuwanych w skałach. Czasem dobudowywano dodatkowe pomieszczenia. I tak pewnie postąpili Joachim i Anna, bo ich dom znajdował się obok groty, zbyt małej dla powiększającej się rodziny. Już pierwsi chrześcijanie otaczali to skromne domostwo opieką i szacunkiem. Między innymi cesarzowa Helena w IV w. zwiedziła je, pielgrzymując po Ziemi Świętej, i poleciła wznieść nad nim świątynię. Obudowany w ten sposób Święty Domek przetrwał do XIII w., chociaż chroniący go kościół był parokrotnie burzony i odbudowywany.
    Gdy muzułmanie zburzyli bazylikę chroniącą Święty Domek, sam Domek przetrwał, o czym świadczą wspomnienia pielgrzymów odwiedzających w tym czasie Nazaret. Jednak po 1291 r. brakuje już świadectw mówiących o murach tego Domku. Kilka lat później domek Maryi “pojawił się” we włoskim Loreto. Dało to pole do powstania legendy o cudownym przeniesieniu Świętego Domku przez anioły.
    Okazało się, że legenda ta wcale nie jest taka daleka od prawdy. W archiwach watykańskich znaleziono dokumenty świadczące o tym, że budynek z Nazaretu został przetransportowany drogą morską przez włoską rodzinę noszącą nazwisko Angeli, co po włosku znaczy aniołowie. Cała operacja przeprowadzona była w sekrecie ze względu na niespokojne czasy i strach o to, by cenny ładunek nie wpadł w niepowołane ręce. Była to na tyle skomplikowana akcja, że bez udziału Opatrzności i wojska anielskiego wydaje się, że była nie do przeprowadzenia. Nie od razu przewieziony budynek znalazł się w Loreto. Trafił najpierw do dzisiejszej Chorwacji, a dopiero po trzech latach pieczołowicie złożono go w całość w lesie laurowym, stąd późniejsza nazwa Loreto. Nie ulega też wątpliwości, że to ten sam Domek. W XIX w. prowadzono szczegółowe badania naukowe, które w pełni potwierdziły autentyczność tego bezcennego zabytku.
    Do Loreto przybywali sławni święci, m.in. Katarzyna ze Sieny, Franciszek z Pauli, Ignacy Loyola, Franciszek Ksawery, Franciszek Borgiasz, Ludwik Gonzaga, Karol Boromeusz, Benedykt Labre i Teresa Martin.
    Jest to miejsce szczególnych uzdrowień i nawróceń. Papież Leon X w swojej bulli wysławiał chwałę tego sanktuarium i proklamował wielkie, niezliczone i nieustające cuda, które za wstawiennictwem Maryi Bóg czyni w tym kościele.
    Ciekawa jest także historia papieża Piusa IX i jego uzdrowienia, które zawdzięcza właśnie Matce Bożej z Loreto. Według historyków, młody hrabia Giovanni Maria Mastai-Ferretti już od wczesnego dzieciństwa poświęcony był Dziewicy Maryi. Jego rodzice wraz z dziećmi każdego roku jeździli do Świętego Domu. Początkowo ich syn miał być żołnierzem broniącym Stolicy Apostolskiej. Zachorował jednak na epilepsję. Lekarze przepowiadali bliski koniec. Jednak za namową papieża Piusa VIII postanowił poświęcić się całkowicie służbie Bożej. Odbył pielgrzymkę do Loreto, aby błagać o uzdrowienie. Ślubował tam, że jeśli otrzyma tę łaskę, wstąpi w stan kapłański. Gdy Święta Dziewica wysłuchała go, po powrocie do Rzymu został księdzem, mając 21 lat.
    To właśnie papież Pius IX ogłosił światu dogmat o Niepokalanym Poczęciu. “Oprócz tego, że został mi przywrócony wzrok, to jeszcze ogarnęło mnie ogromne pragnienie modlitwy. To było największe wydarzenie w moim życiu, bo właśnie w tym miejscu narodziłem się z łaski i Maryja odrodziła mnie w Bogu, gdzie Ona poczęła Jezusa Chrystusa”.Warto pamietać, że rejon Marchii Ankońskiej, gdzie leży Loreto, był w lipcu 1944 r. wyzwolony spod władzy hitlerowców przez 2. Korpus Polski pod dowództwem gen. Andersa. Bitwa o Loreto i później bitwa o Ankonę to wielki sukces militarny Polaków w ramach tzw. Kampanii Adriatyckiej. Włosi byli wdzięczni Polakom za uchronienie najcenniejszych zabytków, w tym Domku Loretańskiego. W Loreto, u stóp bazyliki, znajduje się polski cmentarz wojenny, gdzie pochowanych jest ponad 1080 podkomendnych gen. Władysława Andersa. Natomiast wewnątrz bazyliki jest polska kaplica. W jej ołtarzu widać portrety polskich świętych: św. Jacka Odrowąża, św. Andrzeja Boboli i św. Kingi.Z Loreto związana jest też Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny, która rozbrzmiewa również w polskich kościołach i kapliczkach każdego roku, zwłaszcza podczas nabożeństw majowych. Mimo że w historii powstało wiele litanii maryjnych, to powszechnie i na stałe przyjęła się właśnie ta, którą odmawiano w Loreto. Została ona oficjalnie zatwierdzona przez papieża Sykstusa V w 1587 r.

    Wnętrze kościoła w polskim Loretto

    Święty Domek w Loreto stał się wzorem do urządzania podobnych miejsc kultu w całym chrześcijańskim świecie. Również w Polsce wybudowano kilka Domków Loretańskich (znane miejsca to Gołąb, Głogówek, Warszawa-Praga, Kraków, Piotrkowice, Bydgoszcz).
    Bardzo znane jest sanktuarium maryjne w Loretto niedaleko Wyszkowa. Jego początki sięgają 1928 roku. Wówczas bł. Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek i ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie, zakupił od dziedzica Ziatkowskiego duży majątek – Zenówkę nad Liwcem w pobliżu Warszawy. 27 marca 1929 roku zmieniono urzędową nazwę miejscowości na Loretto, nawiązując w ten sposób bezpośrednio do Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto.
    Na początku była tu tylko skromna kapliczka w lesie. Z uwagi na wzrastającą liczbę wiernych przychodzących na nabożeństwa, konieczne było wybudowanie dużej kaplicy poświęconej Matce Bożej Loretańskiej. Mimo utrudnień ze strony PRL-owskich władz, prace rozpoczęto w 1952 roku. Pierwsza Msza św. została odprawiona 19 marca 1960 roku. Prace nad wykończeniem kaplicy trwały przez wiele lat.
    Ostateczny wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19 lutego 1984 r. ks. bp Jerzy Modzelewski. Początkowo kaplica była pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej. W 1981 roku sprowadzono z Włoch wierną kopię figury Matki Bożej Loretańskiej. Od tej pory kaplica znana jest pod wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej. Obecnie w polskim Loretto mieści się klasztor sióstr loretanek i dom nowicjatu, dom dla osób starszych pod nazwą “Dzieło Miłości im. ks. Ignacego Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne, wypoczynkowe i kolonijne. Sanktuarium to jest celem pielgrzymek nie tylko z okolicznych dekanatów i parafii. Odpust w Loretto odbywa się w niedzielę po święcie Narodzenia Matki Bożej, czyli po 8 września. Wierni modlą się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej i przy grobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Loreto – sanktuarium Świętego Domku

    Loreto – sanktuarium Świętego Domku
    Sanktuarium w Loreto/MACERATESI OLIVIER (PD)

    ***

    Kyrie elejson, Chryste elejson – wciąż wpatrzony w prześliczną figurę Czarnej Madonny rozpoczynam litanię loretańską, która wypływa z głębi mojego serca.

    Matko Zbawiciela…, Matko dziewicza…, Bramo Niebieska…, Wspomożenie Wiernych…, Gwiazdo Zaranna…, Królowo Aniołów… Jakże piękna to modlitwa i zarazem jaka prosta. I jak pięknie brzmi w tym miejscu, w Świętym Domku, gdzie modlitwa zdaje się unosić do nieba z dymem świec zapalonych przez cudowną figurą. Święta Boża Rodzicielko… – wysłuchaj próśb naszych, okaż się Matką i pomóż nam stać się takimi, jak Ty. 

    W ujęciu chrześcijańskim ludzkie ciało nie jest postrzegane jako więzienie udręczonej duszy, nie jest też czymś złym, ani żadną rzeczą. Jest kimś, jest konkretną osobą. Należy jednak tutaj wspomnieć, że jednostka ludzka nie ogranicza się tylko do ciała, gdyż posiada również nieśmiertelną duszę. Sfera ducha i ciała są nierozłączne u każdego człowieka. Dusza aktywuje, ożywia ciało. Ciało zaś wyraża duszę. Tak więc człowiek nie zamieszkuje swojego ciała, on nim po prostu jest. Gdyby każdy z nas nie był ciałem, nie potrzebowałby ciała swoich rodziców, aby zaistnieć na świecie. Każdy człowiek jest niepowtarzalny, jest unikatowy. Każdy z nas posiada cechy tylko sobie charakterystyczne oraz zdolności i charyzmaty, którymi obdarzył nas Bóg. Wśród wszystkich istot ludzkich żyjących na naszej planecie, nie znajdzie się żadna taka druga osoba, która miałaby taką samą twarz jak my, taką samą strukturę kodu genetycznego czy nawet taką samą barwę głosu lub układ linii papilarnych.

    Każdy z nas jest prawdziwym arcydziełem, który wyszedł spod ręki Boga dzięki miłości naszych rodziców. Stwórca powołał nas do istnienia na długo przed tym, zanim zaczęliśmy istnieć w realiach naszego świata. Każdy z nas wezwany jest do poszanowania własnego ciała i ciała drugiego człowieka. Jednak przesadna troska o ciało oraz przedmiotowe traktowanie swojego ciała lub ciała drugiego człowieka zakłócają porządek ducha. We współczesnym świecie sfera ducha coraz częściej spychana jest na drugi plan, albo co gorsze zapomina się o niej w ogóle. Tam gdzie nie ma potrzeby wiary w Boga, sfera ducha już dawno została zapomniana. Wszystko co proponuje nam dzisiejszy świat jest ukierunkowane na wygodę ciała. Począwszy od reklam, którymi każdy z nas jest bombardowany i z których dowiadujemy się, że taki czy inny produkt zapewni nam fizyczne piękno, witalność i obdarzy nas szczęściem, wmawia się współczesnemu człowiekowi, że raj na ziemi może zagwarantować odpowiednie konto w banku, odpowiedni wygląd czy posiadanie rzeczy, dzięki którym będzie się w pełni realizował.

    Szkoda tylko, że wśród ludzi zamożnych coraz więcej jest takich, którzy odczuwają wewnętrzną frustrację, pustkę a nawet i brak samorealizacji, mimo iż posiadają więcej niż inni, mimo iż posiadają „cudowne” produkty i najlepsze rzeczy, którymi dzisiejszy rynek może się poszczycić. Czy aby na pewno świat może podarować człowiekowi nieprzemijające szczęście? Czy aby na pewno wystarczy zaspakajać tylko potrzeby ciała, aby odczuwać szczęście?

    Człowiek jest istotą religijną, posiada również sferę ducha. Nic i nikt nie jest w stanie zaspokoić jego duchowych potrzeb, jak tylko sam Bóg. Żaden magiczny produkt, żadne cudo technologiczne nie mogą zaspokoić łaknącego ducha. Biedni są ci, którzy postawili wszystko na zaspokojenie potrzeb ciała, a zapomnieli o Bogu. Ludzie, w których nie ma Bożego światła, są chodzącymi trupami. Ludzkie ciało, jak mówi święty Paweł (1 Kor 6, 19-20), jest świątynią Ducha Świętego, który w nas zamieszkuje i dlatego trzeba nam chwalić Boga w naszym ciele. Świat, w którym nie respektuje się potrzeb duchowym, jest światem konsumpcyjnym, pozbawionym często moralnych norm.

    Jak to jest możliwe, że we współczesnej Europie, która bierze przecież swojej korzenie z chrześcijaństwa, trzeba zamykać kościoły, bo nie ma wiernych, którzy mogliby się nimi opiekować. Nie ma wiernych, którzy gromadziliby się w kościołach i dlatego w Holandii czy w Niemczech kościoły są sprzedawane i zamieniane na różnego typu hale targowe, sklepy czy miejsca, w których organizuje się pokazy mody. Coraz częściej zapominamy, że jesteśmy ciałem i duszą i że jesteśmy wezwani do troski zarówno o sferę ciała, jak i ducha. Jezus Chrystus, poprzez Swoje przyjście na świat w ludzkim ciele, w sposób nadzwyczajny uświęcił naturę każdego człowieka. To uświęcenie można odnieść również i do ciała, w którym mamy siebie zbawiać, gdyż nie zostało ono nam dane, aby je bezcześcić, poddawać rządzom czy rozpuście. Jezus, którego ponowną pamiątkę narodzin będziemy wkrótce przeżywać, wskazuje na świętość naszych ciał, które kiedyś – już jako uwielbione – na zawsze połączą się z naszą duszą. O prawdzie o Bożym Wcieleniu świadczymy za każdym razem, kiedy składamy wyznanie wiary, mówiąc: „(…) i przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”.

    Prawda o Bożym Wcieleniu od wieków głoszona jest również w jednym z największych sanktuariów maryjnych świata – w Loreto. Tutaj właśnie znajduje się Święty Domek (z włoskiego Santa Casa), w którym – według tradycji – Jezus, Wcielone Słowo, wychowywał się i dorastał podczas Swego życia w Nazarecie u boku Maryi i Józefa. Tutaj też nastąpiło spotkanie Maryi z Archaniołem Gabrielem. Stara tradycja głosi, a współczesne odkrycia historyczno – archeologiczne  potwierdzają, że w Loreto przechowuje się dom nazaretański Niepokalanej. Dziś wiemy, że ziemskie mieszkanie Maryi składało się z dwóch pomieszczeń: groty wykutej w skale, którą czci się po dzień dzisiejszy w Nazarecie oraz części dobudowanej z kamienia, przylegającej do skalnej ściany. Według tradycji, w XIII wieku, kiedy krzyżowcy zostali ostatecznie wyparci z Palestyny, domurowana część domu Maryi została przeniesiona do Loreto. Badania naukowe wykazały, że kamienie wykorzystane do budowy Świętego Domku zostały obrobione w sposób popularny w Galilei za czasów Chrystusa.

    Kiedy Jan XXIII przybył do Loreto jako pielgrzym 4 października 1962 roku, tak powiedział: „Wcielenie Słowa Bożego jest właściwym uzasadnieniem modlitwy Anioł Pański, którą wierni rozsiani po całym świecie z pobożnością odmawiają. Zagłębienie się w tę prawdę stwarza jakby rodzinną atmosferę, wprowadza ludzi w zachwyt rozważania tego powiązania nieba z ziemią jakie zaistniało przez Wcielenie i Odkupienie. Jest więc rzeczą uzasadnioną i jak najbardziej właściwą, by w Świętym Domku odmawiano Anioł Pański rozważając tajemnicę Zwiastowania i Wcielenia Bożego Słowa.”   

    Santa Casa

    Loreto, obok Fatimy i Lourdes, jest dzisiaj jednym z najbardziej znanych sanktuariów maryjnych Europy i świata. Leży ono nad Adriatykiem, w regionie Marche i jest oddalone od stolicy tego regionu, Ancony, ok. 27 km.. Wierni odwiedzają to niezwykłe miejsce od siedmiuset lat. Sanktuarium stało się sławne dzięki obecności figury Czarnej Madonny i Świętego Domku. Każdego roku ok. czterech milionów pielgrzymów nawiedza to święte miejsce. Wśród wielu pątników, którzy przybywali do tego sanktuarium na przestrzeni wieków, byli i papieże, wraz z Janem Pawłem II i Benedyktem XVI na czele, który spotkał się tutaj z młodymi na początku września tego roku. Sercem tego miejsca jest Święty Domek, który stoi w centralnej części bazyliki. Jego rozmiary nie są imponujące (9,5 na 4 metry) w stosunku do majestatycznej świątyni. Wnętrze Świętego Domku jest pełne prostoty, a jego kamienne ściany są surowe. Tylko gdzieniegdzie widać resztki starych fresków. Z pojawieniem się tej niezwykłej relikwii na włoskiej ziemi związana jest pewna legenda. Otóż, kiedy Turcy zajęli Ziemię Świętą, zamożna rodzina De Angelis (Aniołowie) postanowiła uratować z Nazarety domek, w którym mieszkała św. Rodzina. Dzięki ich staraniom przywieziono go w częściach na statku do Loreto. Nazwisko tej rodziny – Aniołowie – przyczyniło się do stworzenia legendy, która opowiada, że Santa Casa została przeniesiona przez anioły z nieba nad łąkami i morzami w bezpieczne miejsce, do Loreto. Od końca XV wieku nad Świętym Domkiem wznosi się późnogotycka – renesansowa bazylika  na planie krzyża łacińskiego, przed którą wznosi się 75 metrowa dzwonnica, skrywająca w swoim wnętrzu 9 dzwonów wygrywających melodię na cześć Czarnej Madonny.

    Od zewnątrz Święty Domek pokryty jest ścianami z marmuru według projektu Andrei Sansovino, na których przedstawiono sceny z życia Maryi i proroków. Na szczególną uwagę zasługuje scena przedstawiająca Narodzenie Maryi, Zwiastowanie i Narodzenie Jezusa.

    Loretańska Madonna

    Cudowna figura Matki Bożej z Loreto, która znajduje się w głównym ołtarzu Świętego Domku, została wykonana z drzewa cedrowego rosnącego w ogrodach watykańskich. Jest twórcą był artysta Celleni, który w roku 1922 wyrzeźbił nową figurę Matki Bożej, wzorując się na modelu Quattriniego. Współczesna figura jest kopią XIV – wiecznej figury, która uległa zniszczeniu na skutek pożaru w 1921 roku. Papież Jan XXIII podczas swej pielgrzymki do Loreto ukoronował figurę Madonny z Dzieciątkiem na lewym ramieniu. To właśnie tutaj modlił się o powodzenie rozpoczynającego się Soboru Watykańskiego II (1962-1965), którego był inicjatorem.

    Dzieciątko Jezus oprócz korony ma również inne insygnia królewskie: w lewej ręce trzyma jabłko: symbol władzy nad światem. Jego prawa ręka wskazuje na złoty krzyż umieszczony na czubku królewskiego jabłka. Cudowna figura ubierana jest w długą, zdobioną suknię, która nazywa się dalmatyką. Pierwotna figura Matki Bożej była niemal cała czarna od świec i lamp oliwnych palących się przed nią. Nowej figurze również nadano ciemną barwę. Kult Madonny z Loreto sięga XIV wieku. W 1387 roku małe sanktuarium zostało po raz pierwszy obdarzone przywilejem odpustowym. Stąd też pochodzi znana na całym świecie litania loretańska, którą w Loreto odmawiano już w okresie średniowiecza, a która dopiero w 1587 roku została oficjalnie zatwierdzona przez papieża Sykstusa VI.

    Kult Madonny z Loreto rozwijał się błyskawicznie. Właściwie od końca XV wieku, kiedy nad Świętym Domkiem wybudowano piękną bazylikę, ukształtowała się tradycja budowy podobnych domków w innych kościołach na całym świecie. Jednym  z najsłynniejszych Domków Loretańskich jest ten, który znajduje się w Pradze i jest potocznie nazywany praskim Loreto. Na terenie Europy najwięcej Domków Loretańskich znajduje się właśnie na terenie Czech. Jest ich aż 48. Matka Boża Loretańska w sposób szczególny została wybrana i ukochana przez lotników. Jest ich patronką.

    Polskie pamiątki w Loreto

    W bocznych nawach bazyliki loretańskiej znajduje się 25 kaplic. Jedną z nich jest kaplica polska, usytuowana tuż obok amerykańskiej i niemieckiej. W jej centralnej części znajduje się ołtarz Serca Jezusowego. Prace dekoratorskie w jej wnętrzu wykonał włoski artysta Arturo Gatti. Nad ołtarzem znajduje się witraż przedstawiający żołnierzy generała Andersa gaszących pożar, jaki ogarnął kopułę bazyliki w nocy z 5 na 6 lipca 1944 roku. W kaplicy znajduje się również tablica ufundowana w 1979 roku przez żołnierzy II Korpusu, na której można przeczytać: „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami” oraz „Na chwałę poległych z Pułku Ułanów Karpackich: Tobruk, Monte Cassino, Loreto, Ancona, Bolonia, 1940 – 1945”

    Natomiast na ścianach polskiej kaplicy znajdują się freski przedstawiające hołd, jaki różne stany składają Królowej Polski, scena Jana III Sobieskiego w zwycięskiej pozie na koniu po odsieczy wiedeńskiej oraz Cud nad Wisłą ukazujący bitwę wojsk polskich dowodzonych przez marszałka Józefa Piłsudskiego. Polacy, którzy tak tłumnie nawiedzają loretańskie sanktuarium, kierują swoje kroki również i na cmentarz, gdzie znajduje się aż 1080 grobów polskich żołnierzy, którzy brali udział w walkach na adriatyckiej linii frontu. To niezwykłe miejsce zostało poświęcone 6 maja 1946 roku.

    Przesłanie z Loreto

    Loreto jest jednym z najpiękniejszych sanktuariów, które kiedykolwiek było mi dane nawiedzić. Śmiało mogę powiedzieć, że „naraził” mnie nim mój przyjaciel. Atmosfera Świętego Domku i widok Czarnej Madonny jest czymś nadzwyczajnym. Pielgrzymi, którzy razem ze mną nawiedzali to miejsce, zawsze zachwycali się pięknem bazyliki i widokiem Czarnej Madonny. To miejsce nie przestaje przypominać, że Bóg z miłości ku nam przyjął ciało małego, słabego dziecka a Maryja Loretańska, nie przestaje ukazywać Go każdemu, kto na Nią spogląda. Jan Paweł II, który podczas swojego pontyfikatu nawiedził to miejsce aż 4 razy i zostawił tu również złotą różę,  tak mówił: „W Loreto tajemnica rzeczywistości Bożego Narodzenia i Świętej Rodziny staje się w pewnym sensie dotykalna, staje się doświadczeniem osobistym, wzruszającym i przemieniającym. Myśl o skromnym domku, w którym Słowo Wcielone żyło przez lata, przekonuje pielgrzyma, że Bóg naprawdę kocha człowieka takiego, jakim jest, że wzywa go, prowadzi, oświeca, przebacza mu i go zbawia.”    

    Loreto nieustannie przypomina, że święta Bożego Narodzenia nie mogą się tylko ograniczać do porządków domowych, robienia zakupów, pieczenia ciast czy strojenia choinki. Te święta mają bowiem głębokie przesłanie: Jezus stąpił na ziemię, aby podzielić się Swoją miłością z każdym człowiekiem, może i ty też dla tej prawdy porozmawiasz z kimś, z kim dawno już nie rozmawiałeś, nie rozmawiałaś, bo złość wtargnęła w twoje serce? Jezus przychodzi, by podźwignąć nas z naszych upadków i dać nam zbawienie. On przychodzi do nas podobnie jak do tego człowieka, co wpadł do studni, z której nie mógł się wydostać. Jakaś osoba o dobrym sercu, która przechodziła tamtędy powiedziała: „Bardzo mi przykro z twego powodu. Uczestniczę w twoim nieszczęściu.” Pewien polityk, zaangażowany w sprawy społeczne, przechodząc obok studni powiedział: „To logiczne, prędzej czy później ktoś musiał tam wpaść.” Człowiek pobożny powiedział: „Jedynie źli ludzie wpadają do studni.” Uczony zastanawiał się, w jaki sposób człowiek znalazł się w studni. Polityk opozycyjny postanowił złożyć oświadczenie przeciwko rządowi. Dziennikarz przyrzekł napisać artykuł polemiczny w gazecie w następną niedzielę. Smutna osoba stwierdziła: „Moja studnia jest gorsza.” Humorysta zaśmiał się: „Wypij kawę, to cię podniesie na duchu.” Optymista zaś powiedział: „Mógłbyś czuć się gorzej.” Pesymista dorzucił: „Osuniesz się jeszcze niżej.” A Jezus? Co zrobił? Jezus, widząc człowieka, podał mu rękę i wyciągnął ze studni.

    Wojciech Solosz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 grudnia

    Święty Juan Diego

    Zobacz także:
      •  Święta Leokadia, dziewica i męczennica
      •  Święty Piotr Fourier, prezbiter
    ***
    Święty Juan Diego

    Juan Diego urodził się w 1474 r. w wiosce Tlayacac, odległej o ok. 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy “Mówiący Orzeł”. Należał do najbiedniejszej, a zarazem najliczniejszej klasy społeczności Azteków. Ciężko pracował na roli i zajmował się wyrabianiem mat w zamieszkanym przez plemię Nahua mieście Cuautitlan, zdobytym przez Azteków w 1467 r. Gdy państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów (1519-1521), Juan Diego wraz z żoną Malitzin (Maria Łucja) przyjęli w 1524 r. chrzest, prawdopodobnie z rąk hiszpańskiego misjonarza, franciszkanina o. Torbio de Benavente. Otrzymał imię Juan Diego. Byli jednymi z pierwszych nawróconych Azteków. W kilka lat później, w 1529 roku, Maria Łucja zmarła, nie pozostawiając potomstwa. Po jej śmierci Juan Diego przeniósł się do swego wuja do Tolpetlac.
    Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo kilkanaście mil ze swojej wioski do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć we Mszy św. i katechizacji. Podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 r., na wzgórzu Tepeyac objawiła mu się Matka Boża. Zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu wkrótce wybudowano kaplicę, w której umieszczono Jej cudowny wizerunek odbity na płaszczu Indianina. Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac.
    6 maja 1990 r. św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 r., podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Juana Diego

    web-saint-dec-09-juan-diego-public-domain

    Św. Juan Diego Cuauhtlatoatzin – urodził się ok. 1474 r. w mieście Cuauhtitlán, należącym do Królestwa Texcoco (Meksyk). Jego pierwotne imię Cuauhtlatoatzin w języku Cziczimeków znaczyło: «Mówiący orzeł» lub «Ten, kto mówi jak orzeł». Był człowiekiem świeckim i ojcem rodziny. Został ochrzczony przez pierwszych misjonarzy franciszkańskich prawdopodobnie w 1524 r., gdy miał ok. 48 lat. W 1529 r. zmarła mu żona María Lucía.

    Życie Juana było proste i uczciwe. Był dobrym i bogobojnym chrześcijaninem. Pokorny, posłuszny i cierpliwy, postępował zgodnie z sumieniem i dawał przykład innym.

    Źródła historyczne podają, że po raz pierwszy Matka Boża ukazała mu się w sobotę 9 grudnia 1531 r., kiedy szedł wczesnym rankiem do Tlatelolco na Mszę św. i katechezę prowadzoną przez franciszkanów. Ujrzał wtedy piękną postać kobiecą, odzianą w różową tunikę i błękitny płaszcz, która przedstawiła mu się jako «Święta Maryja zawsze Dziewica, Matka prawdziwego Boga» i poprosiła, by na tym miejscu została zbudowana świątynia, w której będzie czczony Jej Syn. Poleciła Juanowi przekazać to życzenie władzom Kościoła w Meksyku.

    Początkowo misjonarze franciszkańscy, a także biskup Juan de Zumárraga odnieśli się do Juana Diego nieufnie. Maryja podczas następnych objawień — które trwały do 12 grudnia 1531 r. — nalegała, by Jej polecenie rychło zostało spełnione. Juan Diego poprosił Ją wówczas o znak, który pomógłby przekonać biskupa. Matka Boża powiedziała mu, by udał się na szczyt wzgórza Tepeyac i nazbierał dla Niej kwiatów. Choć było to miejsce jałowe i w dodatku pokryte lodem, Juan Diego rzeczywiście znalazł tam piękne, wielobarwne kwiaty, które zebrał i okrył swoim płaszczem.

    Gdy bp Zumárraga rozwinął płaszcz, zebrani zobaczyli na nim wizerunek Maryi. Wkrótce na wzgórzu Tepeyac powstał mały kościółek, który stał się celem licznych pielgrzymek Indian, Metysów i Hiszpanów. Szczególną czcią wiernych został otoczony wizerunek Matki Bożej — który w cudowny sposób pojawił się na płaszczu Juana Diego i zachował się do dziś — oraz Jej przesłanie pełne miłości i miłosierdzia skierowane nie tylko do ludności Meksyku, ale całego świata.

    Za zgodą biskupa Juan Diego zamieszkał w pobliżu kościoła i służył w nim Panu oraz Jego Matce. Zostawił wszystko, co miał, by poświęcić resztę życia modlitwie i głoszeniu Ewangelii. Zmarł w 1548 r. i został pochowany w kościele, przy którym pracował.

    Kult Juana Diego zaczął się szerzyć w Meksyku zaraz po jego śmierci. Jednym ze świadectw tego kultu jest świątynia, którą wzniesiono w Cuauhtitlán, miejscu urodzenia Juana Diego, a którą poświęcono Matce Bożej.

    6 maja 1990 r. Ojciec Święty wyniósł go do chwały ołtarzy podczas uroczystej Mszy św. sprawowanej w bazylice pw. Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe w stolicy Meksyku.

    z serwisu: Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    św. Juan Diego, (Cuanhtlatohua)

    (1474-1548r.)

    Meksyk

    Pierwszy czciciel Pani z Guadalupe

    ks. Lucjan Kamieński SDB

    Juan Diego, któremu objawiła się Matka Boża z Guadalupe


    Ojciec Święty Jan Paweł II
    podczas swej wizyty w Meksyku
    31 lipca 2002r. wyniósł Juana Diego do chwały ołtarzy.
    Został on pierwszym świętym Indianinem.

    Tereny dzisiejszego Meksyku od dawna zamieszkiwały różne plemiona, w tym również Majowie, którzy wówczas tworzyli silne państwo i charakteryzowali się wysoką kulturą. W XI stuleciu imperium Majów podbili Aztekowie, którzy przywędrowali z północy kontynentu i osiedlili się na tym terenie. Aztekowie stopniowo podporządkowywali sobie tubylcze plemiona oraz niweczyli kulturę Majów. Konkwista hiszpańska (1519-21r.) pod wodzą Hernána Cortésa położyła kres imperium Azteków.

    Ewangelizacja
    “Nowej Hiszpanii”, czyli Meksyku

    Kilka lat po konkwiście na tych terenach rozpoczęła się ewangelizacja. Dokładnie 12 czerwca 1524 r. w porcie Veracruz wysiadło na brzeg 12 franciszkanów i rozpoczęło swoją misję. Wśród pierwszych nawróconych był Indianin “Cuauhtlatohua”, znany później jako Juan Diego. Jego indiańskie imię znaczy “ten, który mówi jak orzeł”. Niewiele możemy powiedzieć o życiu nawróconego Indianina przed przyjęciem go na łono Kościoła. Wiemy tylko, że urodził się w 1474r. w indiańskiej wiosce w pobliżu dzisiejszej stolicy Meksyku. Wraz z żoną ciężko pracował na roli, a ponadto zajmował się wyrobem mat. Oboje z żoną w 1524r. zostali ochrzczeni, przyjmując imiona chrześcijańskie: Juan Diego i Maria Lucia.

    Objawienia “Ślicznej Pani”

    W sobotę 9 grudnia 1531r. Juan Diego szedł do kościoła na Mszę św., kiedy – przechodząc obok wzgórza Tepeyac – usłyszał przepiękny śpiew ptaków. Wiedziony ciekawością, wdrapał się na szczyt góry, ale wtedy śpiew ptaków zmienił się w słodki głos kobiecy. Juan Diego obok dawnej pogańskiej świątyni ujrzał niewiastę o rysach i w stroju kobiety meksykańskiej. Tajemnicza “Śliczna Pani”, jak ją nazywał Juan Diego, oznajmiła mu, że jest “Maryją Dziewicą Matką Boga”. Poleciła mu, aby udał się do bp. Juana de Zumárragi i przekazał mu Jej przesłanie, że pragnieniem Matki Bożej jest, aby na wzgórzu Tepeyac zbudować świątynię ku Jej czci.

    Spotkania z bp. Zumárragą

    Podczas spotkania w pałacu bp Zumárraga nie potraktował Juana Diego poważnie. Sądził bowiem, że to tylko urojenia pobożnego Indianina. Juan Diego znalazł się więc w sytuacji niezwykle trudnej: z jednej strony było życzenie Matki Bożej związane z budową świątyni, a z drugiej – sceptycyzm władz kościelnych. Podczas następnego spotkania z bp. Zumárragą w niedzielę 10 grudnia biskup zażądał od Juana Diego dowodu, że te objawienia są prawdziwe. Poniedziałek 11 grudnia Juan Diego spędził przy łożu ciężko chorego wuja Juana Bernardina. W ten sposób chciał niejako zapomnieć o zleceniu “Ślicznej Pani” oraz o żądaniu bp. Zumárragi.

    12 grudnia 1531r.

    Wczesnym rankiem 12 grudnia Juan Diego szedł do kościoła, aby sprowadzić księdza do umierającego wuja. Mimo że zmienił trasę, aby uniknąć ponownego spotkania ze “Śliczną Panią”, Matka Boża sama wyszła mu na spotkanie, polecając, aby wszedł na wzgórze i nazrywał świeżych kwiatów, które zaniesie do pałacu biskupiego jako dowód na prawdziwość objawień.

    Juan Diego, któremu objawiła się Matka Boża z Guadalupe

    ***

    Trzy dowody prawdziwości objawień

    Maryja zapewniła Juana Diego, że jego wuj powróci do zdrowia, i tak się stało. To był pierwszy znak.

    Kwiaty, w tym dorodne róże kastylijskie, które Indianin zebrał na wzgórzu Tepeyac, były drugim cudownym znakiem Maryi – na tym skalistym terenie, a na dodatek w porze zimowej, nie było mowy o jakiejkolwiek wegetacji, a tym bardziej o występowaniu tu dorodnych róż kiedykolwiek.

    Gdy Juan Diego w pałacu biskupim wysypał z indiańskiego płaszcza, (zwanego tilma), róże, obecni ujrzeli na suknie wizerunek Niewiasty o rysach Meksykanki, ubranej w płaszcz koloru turkusowego, którą okalały złociste promienie. Niewiasta – Matka Boża z Guadalupe wyglądała dokładnie tak, jak opisywał Ją Juan Diego. Był to trzeci dowód na prawdziwość objawień Matki Bożej.

    Podobizna Matki Bożej z Guadalupe, odbita na płaszczu Indianina, 26 grudnia 1531r. procesjonalnie została przeniesiona do prowizorycznej kaplicy na wzgórze Tepeyac. Kaplica była potem przebudowywana, aż w 1895r. wzniesiono na tym miejscu okazałą bazylikę, którą w 1976 r. zastąpiono nowoczesną budowlą sakralną.

    Tygodnik “niedziela” Nr 50 – 10 grudnia 2006r.

    * * *

    12 grudnia

    Najświętszej Matyi Panny z Guadalupe

    Objawiła się w 1531r. azteckiemu Indianinowi św. Juanowi Diego na wzgórzu Tepeyac, w okolicach dzisiejszego miasta Meksyk.

    Jest to najstarsze objawienie maryjne oficjalnie uznane przez Kościół katolicki. Juan Diego urodzony około 1474r. Przed chrztem, który przyjął w wieku lat 50, nosił azteckie imię Cuanhtlatohua co znaczy: “ten, który mówi jak orzeł”.

    Matka Boża ukazała się mu kilka razy. W ostatnim dniu objawień, 12 grudnia, w niewyjaśniony do dziś sposób na okryciu Indianina pojawił się obraz Matki Bożej. Obraz ten został następnie umieszczony w kaplicy wybudowanej na miejscu objawień.

    A obok kaplicy, w ofiarowanym przez biskupa domku, mieszkał przez 17 lat Juan Diego. Zmarł w 1548 r.

    Bazylika Matki Bożej z Guadalupe jest obecnie największym sanktuarium maryjnym na świecie – rocznie przybywa do Meksyku 12 min pielgrzymów.

    Kolejnymi co do wielkości ruchu pielgrzymkowego sanktuariami są:
    Lourdes – 6 min,
    Fatima – 5 min,
    Jasna Góra w Częstochowie – 4 min pielgrzymów rocznie.

    Tygodnik “niedziela” Nr 50 – 10 grudnia 2006r.

     góra

    * * *

    .

    Podróż apostolska Papieża Jana Pawła II
    do Gwatemali i Meksyku, 29.07 – 2.08.2002r.

    Msza św. i kanonizacja bł. Juana Diego. 31 lipca 2002r.

    Homilia Jana Paweła II

    Niech będzie waszym wzorem,
    niech wskazuje drogę do Maryi

    Zakładki: 1.2.3.4.5.6.

    1. {{Wysławiam Cię, Ojcze (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie}} (Mt 11,25).

    Drodzy bracia i siostry, te słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii są dla nas szczególną zachętą, byśmy wysławiali Boga i dziękowali Mu za dar pierwszego świętego wywodzącego się z rdzennej ludności kontynentu amerykańskiego.

    Z wielką radością przybyłem w pielgrzymce do tej bazyliki Matki Bożej z Guadalupe, serca kultu maryjnego Meksyku i Ameryki, aby ogłosić świętym Juana Diego Cuauhtlatoatzina, prostego i pokornego Indianina, który kontemplował słodkie i pogodne oblicze Dziewicy z Tepeyac, tak drogie mieszkańcom Meksyku.

    2. Dziękuję za miłe słowa, jakie skierował do mnie kard. Norberto Rivera Carrera, arcybiskup Meksyku, jak również za gorące przyjęcie przez wiernych z tej prymasowskiej archidiecezji; wszystkich serdecznie pozdrawiam. Z serca pozdrawiam także kard. Ernesto Corripio Ahumadę, emerytowanego arcybiskupa Meksyku, oraz pozostałych kardynałów, biskupów meksykańskich, z Ameryki, Filipin i innych miejsc świata. Dziękuję w szczególności panu prezydentowi i przedstawicielom władz cywilnych za obecność na tej uroczystości.

    Bardzo gorąco witam dziś ludność tubylczą, licznie przybyłą z różnych regionów kraju, reprezentującą rozmaite grupy etniczne i kultury, które tworzą bogatą i zróżnicowaną rzeczywistość Meksyku. Papież zapewnia was o swej bliskości, głębokim szacunku i podziwie i przyjmuje was po bratersku w imię Pana.

    3. Jaki był Juan Diego? Dlaczego Bóg zwrócił na niego uwagę? Księga Eklezjastyka, jak słyszeliśmy, poucza nas, że tylko Bóg {{jest potężny i przez pokornych bywa chwalony}} (por. 3,20). Podobnie słowa św. Pawła, odczytane podczas tej Liturgii, rzucają światło na ten Boży sposób dokonania zbawienia: {{Bóg wybrał (…) to, co nieszlachetnie urodzone według świata oraz wzgardzone (…), tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga}} (1Kor 1,27-29).

    Ze wzruszeniem czyta się relacje guadalupskie, napisane w sposób delikatny i z wielkim uczuciem. Według nich, Dziewica Maryja, Służebnica {{wielbiąca Pana}} (por. Łk 1,46), objawia się Juanowi Diego jako Matka prawdziwego Boga. Daje mu Ona jako znak wspaniałe róże, a gdy on pokazuje je biskupowi, odkrywa na swym płaszczu święty wizerunek Matki Bożej.
    {{Guadalupe – jak napisali biskupi Meksyku – naznaczyło początek ewangelizacji, której dynamika przeszła wszelkie oczekiwania. Orędzie Chrystusa, przekazane przez Jego Matkę, przenikało główne elementy kultury miejscowej, oczyszczało je i nadawało im ostateczny sens zbawczy}} (14 maja 2002, n. 8). Tak więc Guadalupe i Juan Diego mają głębokie znaczenie dla Kościoła oraz misji i stanowią wzór ewangelizacji doskonale osadzonej w kulturze.

    4. {{Pan patrzy z nieba, widzi wszystkich synów ludzkich}} (Ps 33[32],13) – powtarzaliśmy za psalmistą, raz jeszcze ponawiając wyznanie naszej wiary w Boga, który nie zważa na różnice rasy czy kultury. Juan Diego, przyjąwszy chrześcijańskie orędzie bez rezygnowania ze swej rdzennej tożsamości, odkrył głęboką prawdę o nowej ludzkości, w której wszyscy są powołani, by być dziećmi Bożymi w Chrystusie. Umożliwił tym samym owocne spotkanie dwóch światów i stał się protagonistą nowej tożsamości narodu meksykańskiego, głęboko związanego z Dziewicą z Guadalupe. Jej metyskie oblicze wyraża duchowe macierzyństwo, obejmujące wszystkich Meksykanów. Dlatego świadectwo jego życia winno nadal zachęcać do kształtowania narodu meksykańskiego, szerzenia braterstwa między jego synami i w coraz większym stopniu sprzyjać powrotowi Meksyku do jego źródeł, wartości i tradycji.

    To szlachetne zadanie budowania lepszego Meksyku, bardziej sprawiedliwego i solidarnego, wymaga współpracy wszystkich. W szczególności konieczne jest dziś popieranie słusznych dążeń rdzennej ludności, poszanowanie i obrona autentycznych wartości każdej grupy etnicznej. Meksyk potrzebuje swoich Indian, a Indianie potrzebują Meksyku!

    Umiłowani bracia i siostry ze wszystkich grup etnicznych Meksyku i Ameryki, wynosząc dziś do chwały ołtarzy Indianina Juana Diego, pragnę wam okazać, że Kościół i Papież są z wami wszystkimi, otaczają was miłością i zachęcają do stawiania czoła z nadzieją trudnym sytuacjom, w jakich żyjecie.

    5. W tym decydującym momencie historii Meksyku, już po przekroczeniu progu nowego tysiąclecia, polecam możnemu wstawiennictwu św. Juana Diego radości i nadzieje, obawy i troski umiłowanego narodu meksykańskiego, który jest tak bliski mojemu sercu.

    Bł. Juanie Diego, dobry Indianinie i chrześcijaninie, którego prosty lud zawsze uważał za świętego męża! Prosimy cię, towarzysz Kościołowi meksykańskiemu w jego pielgrzymowaniu, aby z każdym dniem stawał się coraz bardziej misyjny i coraz lepiej ewangelizował. Dodawaj otuchy biskupom, wspieraj kapłanów, wzbudzaj nowe i święte powołania, wspomagaj wszystkich, którzy swe życie oddają sprawie Chrystusa i szerzenia Jego królestwa.

    Bł. Juanie Diego, mężu prawy i wiarygodny! Polecamy ci naszych wiernych braci i siostry świeckich, aby czując się powołani do świętości, wnosili ducha Ewangelii we wszystkie środowiska życia społecznego. Błogosław rodziny, umacniaj małżonków w ich życiu małżeńskim, wspieraj wysiłki rodziców wychowujących po chrześcijańsku swe dzieci. Wejrzyj życzliwie na udrękę tych, którzy cierpią fizycznie i duchowo, których dotyka ubóstwo, samotność, którzy doświadczają zepchnięcia na margines społeczeństwa czy przykrych skutków ignorancji. Niech wszyscy – rządzący i podwładni – postępują zawsze zgodnie z wymogami sprawiedliwości i poszanowania godności każdego człowieka, przyczyniając się w ten sposób do utrwalania pokoju.

    Umiłowany Juanie Diego Cuauhtlatoatzin! Wskazuj nam drogę prowadzącą do Czarnej Madonny z Tepeyac, aby nas przyjęła do swego Serca, gdyż Ona jest Matką kochającą i litościwą, która prowadzi do prawdziwego Boga. Amen.

    Przed udzieleniem końcowego
    błogosławieństwa Papież powiedział:

    Na zakończenie uroczystości kanonizacyjnej Juana Diego pragnę jeszcze raz pozdrowić was wszystkich, którzy w niej uczestniczyliście – wielu w tej bazylice, inni na zewnątrz, a jeszcze inni za pośrednictwem radia i telewizji. Serdecznie dziękuję za uczucia, jakie okazywali mi ludzie spotykani na ulicach podczas mojego przejazdu. W osobie nowego świętego macie wspaniały przykład człowieka prawego, o nienagannych obyczajach, lojalnego syna Kościoła, posłusznego pasterzom, kochającego Maryję Dziewicę, dobrego ucznia Jezusa. Niech będzie on wzorem dla was, którzy tak go kochacie, i niech oręduje za Meksykiem, aby zawsze pozostał wierny. Zanieście wszystkim przesłanie tej uroczystości oraz pozdrowienie i wyrazy miłości Papieża dla wszystkich Meksykanów.

    opr. mg/mg

    Copyright C by L’Osservatore Romano (10-11/2002) and Polish Bishops Conference

    źródło http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/
    homilie/kanonizacja_jdiego_31072002.html

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 grudnia

    Niepokalane Poczęcie
    Najświętszej Maryi Panny

    Bartolome Esteban Murillo: Niepokalana Maryja

    Prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi jest dogmatem wiary. Ogłosił go uroczyście 8 grudnia 1854 r. bullą Ineffabilis Deus papież Pius IX w bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności 54 kardynałów i 140 arcybiskupów i biskupów. Papież pisał tak:Ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmocnego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć.Tym samym kto by tej prawdzie zaprzeczał, sam wyłączyłby się ze społeczności Kościoła, stałby się odstępcą i winnym herezji.Maryja od momentu swojego poczęcia została zachowana nie tylko od wszelkiego grzechu, którego mogłaby się dopuścić, ale również od dziedziczonego przez nas wszystkich grzechu pierworodnego. Stało się tak, chociaż jeszcze nie była wtedy Matką Boga. Bóg jednak, ze względu na przyszłe zbawcze wydarzenie Zwiastowania, uchronił Maryję przed grzesznością. Maryja była więc poczęta w łasce uświęcającej, wolna od wszelkich konsekwencji wynikających z grzechu pierworodnego (np. śmierci – stąd w Kościele obchodzimy uroczystość Jej Wniebowzięcia, a nie śmierci). Przywilej ten nie miał tylko charakteru negatywnego – braku grzechu pierworodnego; posiadał również charakter pozytywny, który wyrażał się pełnią łaski w życiu Maryi.Historia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu jest bardzo długa. Już od pierwszych wieków chrześcijaństwa liczni teologowie i pisarze wskazywali na szczególną rolę i szczególne wybranie Maryi spośród wszystkich ludzi. Ojcowie Kościoła nieraz nazywali Ją czystą, bez skazy, niewinną. W VII wieku w Kościele greckim, a w VIII w. w Kościele łacińskim ustanowiono święto Poczęcia Maryi. Późniejsi teologowie, szczególnie św. Bernard i św. Tomasz z Akwinu zakwestionowali wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi, ponieważ – według nich – przeczyłoby to dwóm innym dogmatom: powszechności grzechu pierworodnego oraz konieczności powszechnego odkupienia wszystkich ludzi, a więc także i Maryi. Ten problem rozwikłał w XIII w. Jan Duns Szkot, który wskazał, że uchronienie Bożej Rodzicielki od grzechu pierworodnego dokonało się już mocą odkupieńczego zwycięstwa Chrystusa. W 1477 papież Sykstus IV ustanowił w Rzymie święto Poczęcia Niepokalanej, które od czasów Piusa V (+ 1572 r.) zaczęto obchodzić w całym Kościele.
    W czasie objawień w Lourdes w 1858 r. Maryja potwierdziła ogłoszony zaledwie cztery lata wcześniej dogmat. Bernardecie Soubirous przedstawiła się mówiąc: “Jestem Niepokalane Poczęcie”.Kościół na Wschodzie nigdy prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi nie ogłaszał, gdyż była ona tam powszechnie wyznawana i praktycznie nie miała przeciwników.
    Warto zwrócić uwagę, że teologia rozróżnia niepokalane poczęcie i dziewicze poczęcie. Niepokalane poczęcie dotyczy ustrzeżenia Maryi od chwili Jej poczęcia od grzechu pierworodnego (przywilej, cud w porządku moralnym). Dziewicze poczęcie polega natomiast na tym, że Maryja poczęła w sposób dziewiczy “za sprawą Ducha Świętego” Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa (przywilej, cud w porządku natury).Kościół Wschodni ustalił tylko jeden typ ikonograficzny w X w. Obraz przedstawia spotkanie św. Joachima ze św. Anną przy Złotej Bramie w Jerozolimie. W tym bowiem momencie według tradycji wschodniej miał nastąpić moment poczęcia Maryi. Ikonografia zachodnia jest bogatsza i bardziej różnorodna. Do najdawniejszych typów Niepokalanej (XV w.) należy Niewiasta z Apokalipsy, “obleczona w słońce”. Od czasów Lourdes powstał nowy typ. Ostatnio bardzo często spotyka się także Niepokalaną z Fatimy. Dokoła obrazu Niepokalanej często umieszczano symbole biblijne: zamknięty ogród, lilię, zwierciadło bez skazy, cedr, arkę Noego.

    Niepokalana Maryja

    Zgodnie z kanonem 1246 Kodeksu Prawa Kanonicznego w dniu dzisiejszym mamy obowiązek uczestniczyć w Eucharystii. Jednakże na mocy dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 4 marca 2003 r. Polacy są zwolnieni z tego obowiązku (ze względu na fakt, że nie jest to dzień ustawowo wolny od pracy). Nie jesteśmy zatem zobowiązani do udziału we Mszy św. i powstrzymania się od prac niekoniecznych. Jeśli jednak mamy taką możliwość – powinniśmy wziąć udział w Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Niepokalane poczęcie

    Poznawać i czcić Niepokalaną jak św. Maksymilian Kolbe

    Dziś Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
    CEA. / CC 2.0

    ***

    Przed 150 laty, 8 grudnia 1854 r., bł. Pius IX ogłosił uroczyście dogmat Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
    Ta maryjna prawda stała się od początku dominantą życia św. Maksymiliana Kolbego, który poświęcił się służbie Niepokalanej, wcielaniu w życie dogmatu Niepokalanego Poczęcia.
    Nasz Święty może nas nadal uczyć poznawać i czcić Niepokalaną Matkę Chrystusa.
    Przywołajmy zatem jego świadectwo.

    Poznać Niepokalaną

    Św. Maksymilian często podkreślał, że po ogłoszeniu dogmatu Niepokalanego Poczęcia nie możemy się już zadowolić wiedzą, jaką o Niepokalanej miały poprzednie pokolenia. Naszemu Świętemu chodziło o odpowiedź na fundamentalne pytanie, które jak refren powracało w jego myślach: kim jesteś, o Niepokalana?; kim jesteś, o Pani?; kim jesteś, o Niepokalane Poczęcie? Na kształt tej odpowiedzi niewątpliwy wpływ wywarła tradycja franciszkańska. „Nasz zakon – pisał o. Kolbe – od początku swego istnienia przez siedem wieków nieustannie rozwijał złotą nić sprawy Niepokalanego Poczęcia – Najświętszej Maryi Panny”. Św. Maksymilian przy różnych okazjach będzie się odwoływał do tej franciszkańskiej tradycji na czele z nauczaniem bł. Jana Dunsa Szkota. Z drugiej strony – na ukształtowanie się myśli św. Maksymiliana w kwestii Niepokalanego Poczęcia wywarły wpływ objawienia maryjne w Lourdes, które miały miejsce cztery lata po ogłoszeniu dogmatu przez bł. Piusa IX. Św. Maksymilian będzie często nawiązywał do słów, jakie w Lourdes usłyszała Bernadetta: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”. O. Kolbe zestawi tę odpowiedź Pani z Groty Massabielskiej z odpowiedzią, jaką Bóg dał Mojżeszowi na Górze Horeb. W jednej ze swoich konferencji stwierdzi: „Pan Bóg, objawiając się Mojżeszowi, powiedział o sobie: «Jam jest, który jest» (Wj 3, 14) – to znaczy, że jest istnieniem samym. Matka Najświętsza zapytana przez Bernadettę, jak się nazywa, odpowiedziała: «Jam jest Niepokalane Poczęcie» – oto definicja Niepokalanej”. Dziewica Maryja różni się zatem zasadniczo od Boga, gdyż On istnieje od wieków, jest wieczny, a Ona zaczęła istnieć w czasie – jest poczęciem, jest stworzeniem. Jej poczęcie jest jednak poczęciem nieskalanym, bez zmazy, co odróżnia Maryję od pozostałych stworzeń. O. Kolbe stwierdza: „Niepokalana mówi o sobie: «Jam poczęcie», ale w przeciwieństwie do wszystkich innych ludzi «poczęcie niepokalane»”. Tak więc dla św. Maksymiliana słowa „poczęcie” i „niepokalane” stanowią niejako definicję Maryi.
    Na tym jednak nie kończy się refleksja naszego Świętego o Niepokalanej. Istotny i oryginalny wkład w tę refleksję wnoszą jego rozważania na temat relacji między Niepokalaną a Duchem Świętym.
    O. Kolbe nazywa Ducha Świętego – jako owoc miłości Ojca i Syna – poczęciem niestworzonym, wiecznym. Jest to poczęcie nieskończenie święte, niepokalane. Zauważa przy tym, że istnieje szczególna analogia, więź pomiędzy poczęciem Maryi i poczęciem Ducha Świętego. Podkreśla w tym kontekście, że Niepokalana to „najdoskonalsze podobieństwo Istoty Bożej w stworzeniu czysto ludzkim”. Swoje rozważania św. Maksymilian podsumowuje wnioskiem, że imię Maryi – Niepokalane Poczęcie jest w istocie imieniem Ducha Świętego, co stanowi oczywistą konsekwencję oblubieńczej więzi Ducha Świętego i Maryi. To Duch Święty dał własne imię Maryi. „Jeżeli w stworzeniach – czytamy w pismach św. Maksymiliana – oblubienica otrzymuje nazwę oblubieńca dlatego, że do niego należy, z nim się jednoczy, do niego się upodabnia i staje się w zjednoczeniu z nim czynnikiem twórczym życia, o ile bardziej nazwa Ducha Przenajświętszego – Poczęcie Niepokalane jest nazwą Tej, w której On żyje miłością płodną w całym porządku nadprzyrodzonym”.
    Można zatem przyjąć, że w swojej odpowiedzi na pytanie: „kim jesteś, Niepokalana?” św. Maksymilian poszedł dalej niż bł. Pius IX. Mówiąc o „zachowaniu Maryi od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego”, Papież ukazał bowiem niepokalane poczęcie od strony negatywnej, podczas gdy o. Kolbe ujmuje je bardziej od strony pozytywnej. Niepokalane poczęcie Maryi jest dla naszego Świętego nie tylko Jej wolnością od grzechu pierworodnego, ale także, i przede wszystkim, Jej doskonałością, Jej świętością. Z tego też względu św. Maksymiliana można nazwać prekursorem nauczania Soboru Watykańskiego II, a także nauczania Jana Pawła II. W dokumentach ostatniego Soboru czytamy, „że przyjął się u świętych Ojców zwyczaj nazywania Bogarodzicy całą świętą i wolną od wszelkiej zmazy grzechowej, jakby utworzoną przez Ducha Świętego i ukształtowaną jako nowe stworzenie” (KK 56). A z kolei Jan Paweł II podkreśla, że Anioł zwiastowania pozdrawiając Maryję słowami „pełna łaski” nazywa Ją tym samym jakby „nowym imieniem” (por. RM 8). Można w tym dostrzec, wyrażoną językiem Objawienia, analogię do rozważań św. Maksymiliana o Niepokalanym Poczęciu jako „definicji” czy też właśnie „imieniu” Maryi, odsłaniającym istotową prawdę Jej osoby.

    Żyć duchem oddania Niepokalanej

    Refleksja teologiczna św. Maksymiliana była ukierunkowana na działanie. Chodziło mu zaś ostatecznie o wcielenie w życie ludzi tego ideału, jaki stanowi Niepokalana. Jak wiadomo, o. Kolbe często powtarzał: „Niepokalana – oto nasz ideał”. Ona sama osiągnęła bowiem taki stopień identyfikacji z Bożym ideałem, że nie da się Jej oddzielić od Boga – jest zatem doskonałym wzorcem, ku któremu powinny być skierowane wszystkie ludzkie dążenia. Wszyscy – jak podkreślał nasz
    Święty – powinni tak kształtować swoją osobowość, aby jak najprędzej do Niej się upodobnili i niejako w Nią się zamienili. Tajemnica Niepokalanej jako ideału i wzorca tkwi w Jej doskonałym posłuszeństwie Bogu. Św. Maksymilian świadomy tego stwierdza: „Trzeba by więc powiedzieć duszom, co i jak Niepokalana w konkretnych okolicznościach by myślała, mówiła, czyniła, żeby najdoskonalsza miłość Niepokalanej ku Bożemu Sercu rozpłomieniała na ziemi (…) chodzi o bezgraniczne, coraz intensywniejsze potęgowanie miłości stworzenia ku Stwórcy”.
    Podstawowym warunkiem osiągnięcia jak najgłębszej identyfikacji z Niepokalaną jest zjednoczenie naszej woli z Jej wolą, a przez to z wolą Bożą. Maryja bowiem, jak wiadomo, w idealny sposób dostosowała swoją wolę do woli Boga, mówiąc w chwili zwiastowania: „niech mi się stanie” (por. Łk 1, 38). Stąd też o. Kolbe zachęcał do używania takich zwrotów, jak: „wola Niepokalanej”, „niech się dzieje wola Niepokalanej”, „Niepokalana tak zrządziła”. W owym „zbliżaniu się woli” – naszej i Niepokalanej – dochodzi z jednej strony do głosu prawda o naszym naśladowaniu Maryi, a z drugiej chodzi tutaj o rzeczywistość Jej pośrednictwa. „Bóg dał nam tę drabinę białą – pisał św. Maksymilian – i chce, byśmy po Niej do Niego aż doszli, a raczej, by Ona, przytuliwszy nas do swej matczynej piersi, aż do Boga nas przyniosła. Ale to są tylko różne obrazy, podobieństwa, analogie – dodawał nasz Święty. – Rzeczywistość jest bez porównania piękniejsza, wznioślejsza…”.
    Żeby wyrazić swoją zależność od Niepokalanej – podkreślał o. Kolbe – używano wielu różnorodnych określeń, jak np. „sługa Maryi”, „sługa Niepokalanej”, „dziecko Maryi”, a także „rzecz i własność Maryi”. „Wszystkie te nazwy i wszystkie inne w rzeczy samej jedno i to samo oznaczają, i wszyscy ci, co ich używają, pragną całkowitego oddania się Matce Bożej”. Jedną miarą tego oddania, jaką widzi o. Kolbe, jest to, by była „Niepokalana twoja – a ty Jej”. Mówiąc o owocach oddania się Niepokalanej, św. Maksymilian zauważa: „Jeśli my Jej, to i nasze wszystko jest Jej, i Pan Jezus przyjmuje wszystko od nas jak od Niej, jak rzeczy Jej. I Ona nie może wtedy pozostawić tych czynności niedoskonałych, ale czyni je godnymi siebie, to jest niepokalanymi bez najmniejszej zmazy (…). Tak więc dusza oddana Niepokalanej powinna swobodnie iść za natchnieniem serca i o wiele śmielej zbliżać się i do Tabernakulum, i do Krzyża, i do Trójcy Przenajświętszej, bo to już nie ona sama się zbliża, ale z Matką Niebieską, Niepokalaną…”.
    Przez takie bezgraniczne oddanie się Maryi, wyrastające i opierające się na dogmacie Niepokalanego Poczęcia, wzrasta poczucie odpowiedzialności za innych ludzi. Można powiedzieć, że oddanie proponowane przez naszego Świętego wprost ze swej istoty prowadzi do apostolstwa. Apostolstwo jest prostym i koniecznym następstwem oddania się Niepokalanej. Świadczy o tym przede wszystkim całe życie św. Maksymiliana. Podkreślał on, że oddani Niepokalanej mają działać „pod Jej opieką, to jest jako narzędzia w Jej niepokalanych rękach, i za Jej pośrednictwem, to jest używając środków przez Nią podanych”. Ojcu Maksymilianowi zależało bardzo na tym, by stać się „użytecznym narzędziem” w rękach Niepokalanej. Wymagał on od tych, którzy oddali się Matce Bożej, aby ciągle doskonalili się, okazując Jej całkowite posłuszeństwo. W tym miejscu można dostrzec swego rodzaju kontynuację ducha apostolatu maryjnego św. Maksymiliana, opartego na akcie oddania Matce Bożej, w papieskim nauczaniu Jana Pawła II. Ojciec Święty, zwłaszcza w swoich ostatnich dokumentach: liście Rosarium Virginis Mariae i encyklice Ecclesia de Eucharistia, zaprasza nas do „szkoły Maryi”, by w niej „uczyć się Chrystusa”, by móc Go skutecznie „głosić”. Zaprasza, by w kontekście celebracji Eucharystii „przyjmować” ciągle na nowo Chrystusowy dar Matki, wyrażając zgodę na to, „aby Ona nam towarzyszyła”.
    Św. Maksymilian Kolbe może być zatem i dzisiaj naszym mistrzem i przewodnikiem w poznawaniu i czci oddawanej Niepokalanej. Wsłuchajmy się raz jeszcze w jego słowa: „Niepokalana – oto nasz ideał. Samemu do Niej się zbliżyć, do Niej się upodobnić, pozwolić, by Ona opanowała nasze serce i całą naszą istotę, by Ona żyła i działała w nas i przez nas, by Ona miłowała Boga naszym sercem, byśmy do Niej należeli bezgranicznie – oto nasz ideał. Promieniować na otoczenie, zdobywać dla Niej dusze, by przed Nią także serca bliźnich się otwarły, by zakrólowała Ona w sercach wszystkich – oto nasz ideał”.

    ks. Teofil Siudy/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wąż pod stopami Niepokalanej. Dwa serca, obietnice, cuda i tajemnica Niepokalanego Poczęcia

    cudowny medalik z wizerunkiem Maryi
    Deloche Lissac | Godong

    ***

    Ojciec Kolbe próbował nawrócić młodego człowieka, nazywającego siebie dumnie heretykiem. „Wszelkie argumenty zawiodły, z grzeczności jednak przyjął Cudowny Medalik. Potem proponowałem mu spowiedź. – Nie jestem przygotowany, żadną miarą – brzmiała odpowiedź. Lecz w tym samym momencie padł na kolana…”.

    „Maryja dała Cudowny Medalik, więc to nasza kulka, by trafić w serca” – mówił św. Maksymilian Kolbe, który dla założonego w 1917 r. Rycerstwa Niepokalanej wybrał Cudowny Medalik jako znak rozpoznawczy. W medalu Niepokalanej widział symbol trwającej walki szatana z Kościołem, w której Kościół zawsze zwycięża, a także znak osobistej więzi, która rodzi się między Maryją a tym, kto go nosi.

    Ojciec Kolbe rozdawał Cudowne Medaliki do końca życia. Dbał, by bracia z Niepokalanowa też je rozdawali. Nosił w habicie specjalny, skórzany futeralik pełen medali Niepokalanej. Ile zawiesił ich na szyjach przygodnie spotkanych ludzi? To wie tylko Bóg.

    Dlaczego św. Maksymilian wybrał Cudowny Medalik?

    Rajmund Kolbe urodził się w 1894 r., a więc sześćdziesiąt cztery lata po objawieniu, w którym w paryskiej kaplicy św. Katarzyna Labouré zobaczyła Maryję i usłyszała od niej zapewnienie, że „wszyscy, którzy będą nosili medalik, dostąpią wielkich łask, szczególnie jeśli go będą nosili na szyi, a tych, którzy Jej ufają, obdarzy wieloma łaskami”.

    Kolbe po raz pierwszy usłyszał o Cudownym Medaliku Niepokalanej 20 stycznia 1917 r., w Rzymie. Przełożony franciszkańskiego domu opowiedział historię spektakularnego nawrócenia żyda Alfonsa Ratisbonne’a, które dokonało się, w sposób cudowny, za przyczyną Niepokalanej, 75 lat wcześniej.

    Ratisbonne aktywnie zwalczał katolicyzm, wywołując tym przede wszystkim lęk w sercach swoich przyjaciół. Jeden z nich, Teodor de Bussières, 16 stycznia 1842 r. ofiarował Alfonsowi Cudowny Medalik i zawiesił go na jego szyi. Sprawy potoczyły się błyskawicznie.

    Cztery dni później Ratisbonne brał udział w przygotowaniach do pogrzebu w rzymskim kościele Sant’Andrea delle Fratte. Nagle, w ekstatycznej i niespodziewanej wizji, zobaczył Maryję.

    „Ujrzałem stojącą na ołtarzu, żywą, dużą, majestatyczną, przepiękną i miłosierną Przenajświętszą Maryję Pannę, podobną w postawie i strukturze wizerunkowi z Cudownego Medalika Niepokalanej. Jakaś nieodparta siła popchnęła mnie ku Niej. Zdawała się mówić: «Tak jest dobrze». W obecności Przenajświętszej Maryi Panny, chociaż nie wyrzekła ani słowa, zrozumiałem ohydę stanu, w jakim tkwiłem, brzydotę grzechu, piękno religii katolickiej. Jednym słowem – zrozumiałem wszystko…” – wyznał później w świadectwie o swym nawróceniu.

    Nawrócenie Alfonsa Ratisbonne’a przyczyniło się do oficjalnego uznania medalika przez Stolicę Apostolską, a młody ojciec Maksymilian, porwany tą historią, bardzo często odwiedzał kościół Sant’Andrea delle Fratte. Zapragnął też odprawić swoją pierwszą mszę po przyjęciu święceń kapłańskich właśnie przy ołtarzu, gdzie nawrócił się Alfons. 16 października 1917 r., gdy założył Rycerstwo Niepokalanej, wybrał Cudowny Medalik jako jego emblemat i tarczę.

    Kaplica Cudownej Madonny w bazylice mniejszej św. Andrzeja della Fratte
    Kaplica Cudownej Madonny w bazylice św. Andrzeja della Fratte w Rzymie, gdzie Matka Boża ukazała się Alfonsowi Ratisbonne’owi

    fot.Marek Bazak/East News

    ***

    Uwierzył Niepokalanej w ciemno

    „Jej medalik rozdawać, gdzie tylko się da: dzieciom, by zawsze go na szyi nosiły, i starszym, i młodzieży zwłaszcza, by pod Jej opieką miała dosyć sił do odparcia tylu pokus i zasadzek czyhających na nią w naszych czasach. A już tym, co do kościoła nie zaglądają, do spowiedzi boją się przyjść, z praktyk religijnych szydzą, z prawd wiary się śmieją, zagrzęźli w błoto moralne, albo poza Kościołem w herezji przebywają – o, tym to już koniecznie medalik Niepokalanej ofiarować i prosić, by zechcieli go nosić, a tymczasem gorąco Niepokalaną błagać o ich nawrócenie.

    Wielu nawet wtedy radę znajduje, gdy kto nie chce w żaden sposób przyjąć medalika. Ot, po prostu wszywają go po kryjomu do ubrania i modlą się, a Niepokalana prędzej czy później okazuje, co potrafi” – radził ojciec Maksymilian.

    W ten sposób kontynuował zapoczątkowaną w Paryżu tradycję. Od 1832 r., gdy dwa lata po objawieniach medalik został wybity, niemal natychmiast zaczęli się po niego zgłaszać różni ludzie, nie tylko katolicy. Przychodzili protestanci, żydzi, niewierzący i żyjący jawnie w grzechu.

    Święta Katarzyna czasem pytała: „– Nie macie wiary, na co się wam medalik przyda? – To prawda, siostro, ale medalik ochronił tylu innych, to i nas ochroni” – padała odpowiedź. Siostry Miłosierdzia nikomu więc nie odmawiały daru. Powołano nawet specjalny urząd, który dbał o wybijanie i rozpowszechnianie medalu Niepokalanej.

    Jean Guitton, badacz objawień, pisał, że medalik objawiony przez Niepokalaną „mogą nosić mądrzy i szaleńcy, mądrzy i ignoranci, wierzący i niewierzący”. I co najważniejsze – to nie Ona nazwała go cudownym, ale ludzie, którzy przyjęli go z wiarą i zaczęli doświadczać cudów w swoim życiu.

    Obraz o. Maksymiliana Kolbego, który namalował br. Felicissimus Sztyk OFMConv.
    Obraz o. Maksymiliana Kolbego, który namalował br. Felicissimus Sztyk OFMConv.

    fot. Archiwum franciszkanów w Niepokalanowie

    ***

    Dar Maryi

    Ojciec Maksymilian często opowiadał o Cudownym Medaliku i niezwykłych wydarzeniach, w jakich brał udział, a które były z nim bezpośrednio związane. Jedną z nich jest historia z Zakopanego, gdy o. Kolbe próbował nawrócić młodego człowieka, nazywającego siebie dumnie heretykiem.

    „Wszelkie argumenty zawiodły, z grzeczności jednak przyjął Cudowny Medalik. Potem proponowałem mu spowiedź. – Nie jestem przygotowany, żadną miarą – brzmiała odpowiedź. Lecz w tym samym momencie padł na kolana, jakby wyższą siłą zmuszony. Spowiedź się zaczęła, młody człowiek płakał jak dziecko. Niepokalana zwyciężyła” – opowiadał.

    „Najświętsza Panna dała ludzkości Cudowny Medalik, który niezliczonymi cudami uzdrowień i szczególnie nawróceń potwierdził niebieskie swe pochodzenie. Sama Niepokalana objawiając go obiecała wszystkim, co go nosić będą, wiele łask; ponieważ zaś nawrócenie i uświęcenie jest Bożą łaską, Medalik Cudowny będzie najlepszym środkiem do osiągnięcia naszego celu. Dlatego też stanowi on pierwszorzędną broń Rycerstwa. Jest to kulka, którą godzi wierny Rycerz nieprzyjaciela, tj. zło, ratując tym sposobem złych” – mówił św. Maksymilian.

    Katecheza Cudownego Medalika

    „Wielu ludzi uciska zło moralne, którego symbolem jest wąż. Na Medaliku wąż jest pod stopami Niepokalanej, zgodnie z zapowiedzią Bożą, że Ona zetrze jego głowę. Obraz ten budzi u grzeszników ufność do najświętszej Panny, stąd modlą się: „O Maryjo bez grzechu poczęta…”, a Ona rozsiewa promienie łask, które oświecają umysły i rozpalają serca. Tą drogą następuje nawrócenie i uświęcenie.

    Druga strona medalika przedstawia dwa serca: Jezusa i Maryi, przypominając oddanym Niepokalanej, że głównym motywem ich działalności jest miłość Serca Jezusowego, która chcą też wszystkich zapalić przez Niepokalaną, przez kochające Ją serca” – mówił św. Maksymilian.

    O Cudownym Medaliku wypowiedział się Kościół oficjalnie w Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii. Uznał w nim natchnione streszczenie teologii maryjnej. Ze względu na jego bogatą symbolikę bywa nazywany „mikrokosmosem maryjnym”.

    Cudowne medaliki używane przez o. Maksymiliana Kolbego
    Cudowne medaliki używane przez o. Maksymiliana Kolbego

    fot. Archiwum franciszkanów w Niepokalanowie

    ***

    Wielka tajemnica Niepokalanego Poczęcia

    Wielki Rycerz Niepokalanej, św. Maksymilian, wyróżnił trzy aspekty mariologiczne wywodzące się z paryskich objawień i przesłania medalika: przywilej Niepokalanego Poczęcia, pośrednictwo i rozdawnictwo łask oraz zwycięstwo Maryi i Jej królowanie w duszach tych, którzy uwierzą w Jej orędownictwo.

    W medaliku, którego niebiańskie pochodzenie potwierdziła niezliczona ilość cudów i nawróceń, widział potężne narzędzie – również apostolskie i duszpasterskie – którym można wspomagać ludzi w dążeniu do dobra, nawrócenia i świętości.

    Według św. Maksymiliana objawienie medalika miało za zadanie przede wszystkim skierować nas nie tyle na same dary, ale na wielką tajemnicę Niepokalanego Poczęcia, którym sam Bóg, w Maryi, wywyższył człowieka przygotowując miejsce na akt wcielenia.

    Po co to wszystko? Aby przybliżyć każdego z nas do Serca Jezusa, które pod Jej Niepokalanym Sercem nabierało ludzkich kształtów. Niepokalane Poczęcie oznacza też możliwość i zdolność Maryi do pośredniczenia w rozdawaniu łask. Dlatego tytuły Pośredniczka, Szafarka, Rozdawczyni to nic innego, jak inne imiona Maryi.

    Medalik – znak miłości

    „Cudowny Medalik wyraża to, że motywem naszego działania jest miłość do Najświętszego Serca Jezusowego, to znaczy miłość Boga. Na tym polega doskonałość i uświęcenie, do których chcemy pociągnąć wszystkich teraz i w przyszłości za pośrednictwem Niepokalanej i Jej kochającego Serca (jak na medaliku), ponieważ imię Maryi ściśle złączone jest z krzyżem Jezusa” – uczył św. Maksymilian.

    Złoty, srebrny, albo tłoczony na cienkiej blaszce. Nie musi przedstawiać żadnej materialnej wartości. Nie jest amuletem, przedmiotem przynoszącym szczęście. Medalik jest tylko znakiem. Komunikuje o wierze w rzeczywistość niematerialną, nadprzyrodzoną, należącą do wymiaru ducha i objawienia.

    Dlaczego jest cudowny? Bo Maryja, w czasie objawienia w 1830 r. złożyła obietnicę, dała swoje słowo, że ci, którzy będą go nosić, doświadczą Jej pomocy. Ci, którzy będą to robić z ufnością, nigdy się nie zawiodą. I te rzesze potwierdziły, że mówiła prawdę – doświadczyli cudów.

    Źródła:

    Winowska M., „Szaleniec Niepokalanej: święty Maksymilian Maria Kolbe”.
    Katarzyna Labouré a Cudowny Medalik. Dokumenty autentyczne 1830-1876.
    Kolbe M. OFMConv, Pisma, cz.1, Niepokalanów 2007.
    J. Guitton, Odczytanie orędzia z Rue du Bac dla naszych dni.
    S.C. Napiórkowski, Niepokalana Wszechpośredniczka. Idea maryjna św. Maksymiliana.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cudowny medalik i związane z nim łaski. Jak wyglądała wizja św. Katarzyny Labouré?

    KAPLICA CUDOWNEGO MEDALIKA
    fot. REPORTER

    ***

    “W dniu 27 listopada 1830 r., który wypadł w sobotę przed pierwszą niedzielą Adwentu, o wpół do szóstej wieczorem, usłyszałam dźwięk, jakby szelest jedwabnej sukni. Odwróciłam się w tym kierunku i zobaczyłam Najświętszą Maryję Pannę na wysokości obrazu św. Józefa”.

    W1830 roku 24-letnia Zoe Labouré doznała niezwykłego objawienia. Odbywała wtedy nowicjat u sióstr szarytek, założonych przez św. Wincentego a Paulo. Doświadczyła ona już wcześniej objawień tego świętego, a innym razem zobaczyła (i nawet dotykała) samą Maryję.

    Matka Boża zapowiedziała wtedy powierzenie Katarzynie (to zakonne imię Zoe) niezwykłej misji, „która będzie ją kosztowała wiele trudu”. Słowa te spełniły się niebawem. Zacytujmy tu samą „widzącą”.

    Wizja św. Katarzyny Labouré

    W dniu 27 listopada 1830 r., który wypadł w sobotę przed pierwszą niedzielą Adwentu, o wpół do szóstej wieczorem, w czasie głębokiego milczenia po przeczytaniu tematu do medytacji, usłyszałam dźwięk, jakby szelest jedwabnej sukni, z balkonu koło obrazu św. Józefa.

    Odwróciłam się w tym kierunku i zobaczyłam Najświętszą Maryję Pannę na wysokości obrazu św. Józefa. Najświętsza Dziewica stała. Była wzrostu średniego, cała ubrana na biało. Biel jej sukni była bielą jutrzenki… takie sukienki nosiły zwykle panny. Zakrywały one szyję i miały proste rękawy. Jej głowę okrywał biały welon, który spadał po obu stronach aż do stóp. Pod welonem jej włosy skręcone były opaską ozdobioną koronką, która wystawała w górę na trzy centymetry, czyli na szerokość dwóch palców, bez fałd, lekko opierając się o włosy…

    Jej stopy spoczywały na białej kuli, a właściwie półkuli – w każdym razie ja widziałam tylko półkulę… Ręce miała lekko wzniesione i trzymała w nich bardzo swobodnie złotą kulę, jak gdyby ofiarowując ją Bogu. Na szczycie kuli znajdował się mały złoty krzyżyk. Kula ta przedstawiała kulę ziemską. Oczy Najświętszej Maryi Panny były teraz wzniesione ku niebu, a nie opuszczone. Twarz była tak piękna, że nie potrafię tego opisać…

    Nagle na Jej palcach zobaczyłam pierścienie, po trzy na każdym palcu. U nasady palców były największe, w środku średnie, a na końcach palców najmniejsze. Każdy pierścień był wysadzany drogimi kamieniami… Większe kamienie rzucały większe promienie, a mniejsze – mniejsze promienie. Promienie wychodzące ze wszystkich stron zalewały cały spód, tak że już nie widziałam stóp Najświętszej Maryi Panny.

    W chwili, kiedy się Jej przyglądałam Najświętsza Maryja Panna spuściła oczy i spojrzała na mnie. Usłyszałam głos mówiący te słowa: „Ta kula, którą tu widzisz, przedstawia cały świat, a szczególnie Francję, i każdego człowieka z osobna”. Chodziło oczywiście o złotą kulę z krzyżem, wspomnianą powyżej. Głos też powiedział: „Blask promieni jest symbolem łask, które Maryja wylewa na wszystkich, którzy Ją o nie proszą”.

    Polecenie wybicia cudownego medalika

    Objawienie trwało nadal. Blask promieni się wzmagał. Nagle, jak zapisała Katarzyna:

    Wokół Najświętszej Maryi Panny utworzyła się rama w kształcie nieco owalnym. Wewnątrz ramy widniał napis ze złotych liter: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”.

    Napis ten w kształcie półkola zaczynał się na wysokości prawej dłoni, przechodził ponad głową i kończył się na wysokości lewej dłoni. Złota kula znikła w potokach jasnego światła płynącego ze wszystkich stron. Dłonie odwróciły się, a ramiona ugięły w dół pod ciężarem bogactwa otrzymanych łask.

    Dodajmy, że zamiast białego półokręgu, pod stopami Maryi była wtedy kula ziemska z wężem.

    Widząc to wszystko, nowicjuszka usłyszała polecenie, aby starała się o wybicie medalika według wzoru, który stanowiła widziana przez nią postać Matki Bożej.

    Zobacz nasze wideo o cudownym medaliku:

    Obietnica związana z medalikiem

    Do nakazu dodana była obietnica wielkich łask dla noszących medalik „z ufnością”. Po tych słowach obraz zaczął się odwracać i wizjonerka ujrzała drugą stronę medalika:

    Duże M z poprzeczką i krzyżem. Pod literą M znajdowały się Serca Jezusa i Maryi – jedno z koroną cierniową, a drugie przebite mieczem.

    Spowiednik wizjonerki ks. Aladel na początku lekceważył jej doznania. W końcu jednak porozmawiał na ich temat z arcybiskupem Paryża. Ten okazał przychylność i nie miał nic przeciwko wybiciu pierwszych medalików.

    W latach 1832-1836 wybito ich w sumie około miliona. Przyniosły tak wielkie dary, że zaczęto je nazywać „cudownymi”. A nazwę „cudowny medalik” Stolica Apostolska zatwierdziła w 1838 r.

    Cytaty pochodzą z książek: E. Hanter, „Dar Niepokalanej. Cudowny Medalik”; W. Łaszewski, „Cudowny Medalik. Klucz do skarbnicy łask”.

    Eryk Łażewski/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 grudnia

    Święty Ambroży, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Józefa Rossello, dziewica
    ***

    web-saint-dec-07-ambrose-public-domain

    św. Ambroży i cesarz Teodozjusz
    Obraz Antoona van Dycka z XVII wieku
    /
    WIKIPEDIA (PD)
    ***

    Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.
    Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.
    Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dziś: Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
    Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.
    Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.
    Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.
    Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.

    Św. Ambroży
    fot.opoka.pl
    ***
    Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.
    W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.
    Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.
    W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.
    Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Św. Ambroży,  biskup i doktor Kościoła. Dzięki jego kazaniom nawrócił się św. Augustyn
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Ambroży, biskup i doktor Kościoła. Dzięki jego kazaniom nawrócił się św. Augustyn

    Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.

    Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.

    Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dzisiejsze Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).

    Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.

    Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.

    Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.

    Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.

    Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.

    W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.

    Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.

    W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.

    Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.

    W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.

    dam/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 grudnia

    Święty Mikołaj, biskup


    fot. Basphoto/radio Bobola
    ***
    Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie.
    Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej).
    Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II.
    Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg.
    O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy. Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu.
    W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach.



    Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Mikołaj jako biskup historia

    Pierwsze dary św. Mikołaja

    Opowiadanie pochodzi z książki “Szaleńcy Boży”.

    Dom ubogiego Symforiona kamieniarza stał przy głównym placu Myry, górującym wysoko nad piaskowzgórzem licyjskim. W oddali błękitniało morze. Białe żagle, podobne motylom, skupiały się wokoło błyszczących w słońcu portowych ramion Andriaku. Plac był duży, nieustannie wypełniony tłumem ruchliwym i gwarnym, wieczną radość dla oczu dziecięcych stanowiącym, przeto Prakseda, Sekundus i Ab-don, nędzne potomstwo ubogiego Symforiona, przesiadywali całe dnie przed domem, sycąc oczy, by oszukać głód żołądka. Nagie ich ciałka wystalizną kości jaskrawo wyrażały zadawnioną biedę. Zapadłe głęboko oczy wpierały się pożądliwie w nieosiągnięty nigdy przedmiot marzeń: gorące placki miodne, maczane w oliwie, grubego handlarza Gorgona, sąsiada. Gdy na cienkim trójzębie żelaznym rozdawał placki szczęśliwcom, mogącym zapłacić za nie ćwierć obola, oliwa kapała na gorącą blachę, przypalając się z sykiem, i rozkoszna woń dochodziła aż ku dzieciom, powodując łaskotanie w krzyżu i napływ śliny do wyschniętej grdyki.
    Tuż za Gorgonem stara jednooka Tryscylla sprzedawała gołębie. Powiązane za nóżki parami, podlatywały wkoło niej, trzepocąc. Prócz gołębi handlowała też dziewczętami, długie chwile trawiąc na szeptach z bogatą młodzieżą myreńską, do której szczerzyła bezzębne, krzywe usta. Wróżbiarz Thalesus zapraszał ręką przechodniów do wnętrza zasnutej oponą izby, w której smrodliwych ciemnościach ukazywał w wiadrze wody przyszłe losy. Rój much brzęczał opodal nad rozłożonym mięsiwem przed kramem rzeźnika. Psy bezpańskie płowe wałęsały się między nogami przechodniów. Środkiem placu przelewał się ruchliwy tłum, pstro i barwnie przyodziany. Filozofowie w białych tunikach szli poważnie, rozmyślnie nie widząc przechodniów. Za nimi śpieszyli skryby. Nieraz zdarzało się, że na jednym końcu placu stawał na kamiennym podwyższeniu retor, na przeciwnym zaś sofista, do zupełnego schrypnięcia głosu starając się przekrzyczeć wzajemnie i przyciągnąć tłum do siebie. Podjudzani przez rozbawionych słuchaczy, kończyli nieraz dysputę pięściami. W dnie świąteczne przesuwały się wśród modłów procesje diakonów i pobożnych diakonis w długich zasłonach na twarzach. Czasem wstrząsał miastem żelazny krok legij, dążących z Północy na Południe albo ze Wschodu na Zachód. Rzemienne skórznie zrudziałe były od śniegów lub popękane od gorących piasków. Drgały mocą stalowe golenie, kolana. Szczękały tarcze, władne wznieść Cezara, olśniewały w słońcu miecze, zdolne powalić wybrańca. Przed zwartym ich wężem rozstępował się z dala tłum i gród zalegała cisza. Oni zaś szli mimo, nie spoglądając na boki, zapatrzeni w daleką swą drogę, we własną rzymską nieodpartą moc. Gdy wieczór zapadał, do wygłodniałych dzieci powracał równie jak one wychudły ojciec Symforion, cały dzień pracujący w kopalniach marmuru, w twardym trudzie zdobywający prawo do nędznego życia. Przynosił dzieciom garść fig i suchy placek jęczmienny, po czym układali się na spoczynek przed drzwiami niskiego domostwa. Plac zalegała cisza. Czerwone latarnie błyskały u drzwi winiarni. Gdy i one zgasły, maleńkie samotne światło ponad bazyliką jak baczne oko czuwało nad uśpionym miastem. Każdy z mieszkańców spojrzawszy w tę stronę wiedział, że to płonie lampka zatlona ku czci Matki Bożej, przed której obrazem sędziwy biskup Myry, świątobliwy Epiphanes, trawi dnie i noce na nieustannej modlitwie. Z dawna pacierzami jeno dzielił sobie czas, niewidomym od lat będąc.
    Wiekowy był biskup, z łoża z trudem dźwigający się przy pomocy pilnych diakonów. Rozluźnione więzy starczego ciała z trudem przytrzymywały duszę, która lada dzień uleci. Uleciałaby już pewno, gdyby nie troska, do ziemi wiążąca. Podziela ją całe miasto: Nie masz biskupa następcy! Słusznie przypuszczają ludzie, że działają tu złe czary. Bo raz po raz diakom i Rada przywodzą przed starca kapłanów co najprzedniejszych, najświątobliwszych, uczonych, prosząc by ręce na którego z nich położył, następcą swoim mianując — na próżno, bo bezsilnie opadają starcze dłonie. Do zmartwiałego ucha Głosy tajemne, nieodparte, szepcą: Nie tego naznaczysz!… I próżno wypatruje starzec ślepe oczy, czekając na godniejszego. Stawali już przed nim z całej Licji ludzie godni wielkiego zaszczytu i urażeni odeszli. Wrócił do swojej pustelni, uśmiechając się wyrozumiale nad starczym dziwactwem biskupa, świątobliwy anachoreta Hierofanus. Odszedł uczony teolog Baladon. Lud szemrał niezadowolony. Lada dzień biskup zemrze i trza będzie chyba do dalekiej Aleksandrii słać, do tamtejszego kościoła. Skołatany, serdecznie bolejący nad tym stanem rzeczy Epiphanes czuwał nocami, w modlitewnym wysiłku daremnie starając się rozeznać, od kogo pochodził więżący dłoń jego Głos. Był to głos Boga? Nie byłże to — o udręko! — głos demona?! Wspierając utrudzone, rozeschłe ciało o klęcznik, modlił się starzec bezsenny.
    Z pięknego swego domu, na przeciwnym końcu placu tuż przy domku kamieniarza stojącego, patrzył uparcie w światełko migocące w komnatce biskupa — Mikołaj, syn Euzebiuszowy. Młody był, brzydki i nieśmiały. Dziwaczna nieśmiałość pętała go od dziecka niby sieć. Stronił od ludzi, których lękał się w cichym swym sercu. Bezpieczny byłby i wolny gdzieś na dalekiej pustyni, los zaś uczynił go dziedzicem wielkiego majątku, z którym nie wiedział, co począć. Noce jego były bezsenne i nużące ciężką troską. Nie chciał bogactwa, a jak by je rozdać, nie wiedział. Nieśmiałość kleiła mu wargi, gdy pragnął rozważnej porady starszyzny. Zawezwać ubogich, niech biorą? Ścierpnął i skulił się w sobie na myśl, że ogłoszono by go dobroczyńcą i wyniesiono w triumfie na plac. Zbierała ochota rzucić wszystko i nocą ujść z domu, lecz wstrzymywała myśl o chciwym krewniaku, który przyjdzie, dom opuszczony zajmie i twardą dłonią zacięży nad niewolnikami. Udarował ich wolnością — oni przedsię padli mu do nóg, błagając, by im pozostać pozwolił… I plątał się bezradnie wśród swych bezużytecznych dostatków, których podjąć i dobroczynnym potokiem między ludzkość skierować nie umiał.
    Świt błysnął, różowiąc góry. Ranny wiew odświeżył skołataną głowę. Stroskany młody bogacz spojrzał z ganku w dół, gdzie kamieniarz Symforion ziewał, powstając do pracy. Dzieci spały, nagie, skulone pod chłodem nocy, podobne do sinych trupków. Nagły ból ścisnął serce Mikołaja.
    Zaprawdę — pomyślał — wszystko na świecie jest lżejsze i do zniesienia łatwiejsze niż niedola małych dzieci. Współczującym okiem ogarnąć można każdy ból i pójść swoją drogą spokojnie, jeno nie cierpienie dziecka. Człek dojrzały zna przyczynę i powody swego bólu. Człek dojrzały zapaśnikiem jest świadomym — dzisiaj leży powalony, kto wie zaś, czyli sam nie tłoczył przeciwnika wczoraj? Któż odgadnie, jaki odwet gotuje mu jutro? Lecz krzywda dziecka cięższa jest niż świat. Niewinne oczy, zachodzące łzami z bolesnym zdziwieniem nad złem, palące są i niezapomniane jak wyrzut Boga samego. Niewinność Chrystusowa mieszka w drobnym ciałku nie znającym grzechu ni jego przyczyny. Kto miłuje Chrystusa, miłować musi ponad wszystko inne — dzieci. Przez nie dojdzie ku Niemu najłacniej. Biada życiu, które krzywdzi małych! Szczęśliwy, kto krzywdę dziecinną nagrodzi…
    Stukot oddalających się spiesznie sandałów obudził w nocy Praksedę córkę Symforiona. Ciemna postać w naciągniętym głęboko kapturze mignęła w zdziwionych oczach dziewczynki. Odwróciła się na drugi bok, by zasnąć ponownie, gdy zapach bliski, nęcący poderwał ją na nogi. Instynktem głodnego zwierzęcia wyczuła jadło w pobliżu. Sięgnęła ręką — znalazła. Ze zdławionym piskiem zdziwienia kopnęła w chude żebra braci. Na wpół przytomni ze snu, rzucili się na nią, na zdobycz. Nie mówili nic. W mroku nocnym węchem i dotykiem raczej niż oczami rozpoznawali, zachłystując się spazmem rozkoszy, z widzenia jeno znajome mięsiwo pieczone w szafranie, węgorze tłuste w oliwie i placki lepkie od miodu, wonne od korzeni. Jedli żarłocznie, pomrukując z rozkoszy, jak to czynią zwierzęta, aż gdy szczęki im ustały, a kałdunki po raz pierwszy w życiu stały się pełne i ciężkie, przebudzili śpiącego opodal ojca. Ubogi kamieniarz, ostrożnym człowiekiem będąc, nie zadowolił się samym faktem radosnym. Nasyciwszy głód, zapragnął wiedzieć, skąd spadły dary nieznane. Lecz Prakseda nie umiała nic powiedzieć. Obudziła się, bo nieznajomy człowiek biegł przez plac. Poczuła placki, bo leżały tuż obok… Zatliwszy olejny kaganek, Symforion podjął ostrożnie resztę zapasów, by skryć je w izbie przed okiem zawistnych sąsiadów — i radość odjęła mu mowę: oto jeszcze lniana szatka, w sam raz dla Praksedy, i opończe ciepłe, wielbłądzie dla chłopców, i woreczek dzwoniący, a w nim… Ach! ach! a!… Przyciskając go oburącz do piersi, nędzarz dygotał jak liść. Nie będą już nigdy głodni! Ukląkł, bijąc pokłony Stwórcy, a także i bogom, nie wiedział bowiem, kto mu ten dar zesłał. Dziękował więc we łzach Jezusowi i Jowiszowi zarazem. Najświętszej Pannie i Afrodycie. Naraz pomyślał, że niechybnie okradziono kogoś w mieście, i złodziej, spłoszony, zdobycz swą przy nich podrzucił. Wszakże dziewczyna uciekającego słyszała. Zgarnął oburącz skarb, przenosząc go w głąb ciemnej nory, zwanej domem, przykazując srogo dzieciom nic nikomu o zdarzeniu nie opowiadać, natomiast pilnie słuchać, gdy obwoływacz stratę ogłosi. Lecz obwoływacz nie ukazał się wcale na placu, na którym dwóch retorów potykało się na słowa od straży rannej do schyłku dnia — aż słuchacze, zakładający się o to, który przetrzyma, wodę im z winem podawali dla pokrzepienia.
    Ubogi dotychczas kamieniarz nie wiedział, co o tym myśleć. Nie wiedział również, że następnej zaraz nocy dzieci uboższego jeszcze niż on Nazariusza takiż sam skarb przy ubogim swoim posłaniu znalazły i że równie jak on ostrożny Nazariusz zalecił dzieciom milczenie. Z kolei bogatymi się zbudziły i małe córki starej Darii, wdowy niemocą ruszonej, potem Rustykus i Klemens, sieroty po Tymoteuszu tragarzu. Wtedy przestano się już ukrywać i wieść huknęła wśród ludzi, że dobroczynny demon nawiedza miasto w nocy, rozdaje królewskie dary. Zapewne obdzieli z kolei wszystkich mieszkańców?
    Z radosnym wzruszeniem myśleli bogaci kupcy, jakie skarby tajemniczy gość musi zachowywać dla nich, skoro tak hojnie obdziela nędzarzy, niewartych spojrzenia. Kimże był? Aniołem? Demonem dobrym? Gdy nie kwapił się iść z darami pomiędzy bogaczy, gotowi go byli ogłosić duchem piekieł, czartem, i dary na ogień skazać. Że znajdowały się jednak między nimi misternie z drzewa lub kamienia rzeźbione wyobrażenia Baranka albo Gołębicy, musiano uznać niebiańskie pochodzenie dobroczyńcy. Tymczasem nie mijała noc, by ktoś z ubogich, dzieci mających, obdarowany nie został. W mieście nie mówiono już o niczym innym, z grozą, zawiścią, uniesieniem i błogosławieństwem lub oczekiwaniem. Bądź co bądź podnosiło to ogromnie znaczenie grodu. Myra dotychczas szczyciła się, że wylądował w niej kiedyś Paweł z Tarsu, Apostoł narodów, a przejeżdżał cesarz Hadrian, obwożący po całym świecie frasobliwą, niespokojną duszę. Do tych odwiedzin przybywały nowe, nierównie wszakże znaczniejsze.

    Nikt dotąd nie widział tajemniczego przybysza. Zjawiał się, gdzie się go nie spodziewano, i rzuciwszy do wnętrza domu lub przed progiem tłumok z darami, znikał bez śladu. Niektórzy zaręczali, że widzieli świetlisty rąbek mknącej szaty i rozpoznawali Archanioła Gabriela. Inni stwierdzali, że pojawieniu się Geniusza towarzyszył nagły wicher, a wraz czar schodził na głowy mieszkańców, klejąc im oczy nieprzepartym snem. Więc grube przekupki, omijane dotychczas przez Ducha, kiwały frasobliwie głowami, zapewniając, że nieczyste to muszą być moce.
    Wśród ogólnego zaciekawienia prawie niepostrzeżenie przechodziła inna sprawa, zaszczytu miastu nie przynosząca, nie ogadana ani roztrząśnięta jak by należało przez gawiedź rynkową. Oto Mikołaj syn Euzebiuszowy, po którym słusznie spodziewać się było można statku i pobożnej obyczajności, zostawszy dziedzicem nie byle majątku, zamknął się przed ludźmi, by wieść życie gorszące i haniebne. Co dzień wieczorem (opowiadali z żalem niewolnicy) młody pan wymykał się z domu, by wrócić dopiero o świcie. Przepadał bez wieści i darmo próbowano go śledzić.
    Pozornie niezręczny, nabierał chytrości węża, gdy chodziło o zmylenie śladów. Raz wyzwoleńcowi imieniem Jonas udało się go dostrzec:
    w ciemnej opończy i kapturze szczelnie nasuniętym na głowę wałęsał się po najgorszej, odległej dzielnicy miasta. Czego tam szukał?… Co więcej, starszy wyzwoleniec Theobaldus, zaufany nieboszczyka Mikołajowego ojca, zajrzał kiedyś ukradkiem do skarbca domowego i z przerażeniem zauważył w nim znaczny ubytek. Mikołaj trwonił fortunę z trudem zbieraną przez pobożnego a zapobiegliwego Euzebiusza! Niewątpliwie hołdował grzesznym miłostkom greckim, przez Kościół najsurowiej potępionym.
    Starsi mężowie starali się nakłonić świątobliwego Epiphanesa, by grzesznika do siebie zawezwał i powagą biskupią poprawę życia nakazał, lecz starzec obojętny był na te namowy.
    — Zali kto go na grzechu zdybał? — zapytywał.
    Darmo było zdziecinniałemu ślepcowi tłumaczyć, iż niepotrzebny jest widok grzechu samego, tam gdzie ogólne, niezbite o winie trwa przekonanie. Na koniec więc dawni przyjaciele i towarzysze nieboszczyka Euzebiusza, Markus Ancilla, najbogatszy kupiec w mieście, zapalczywy Chrystofor, żeglarz i łagodny Lucjus, trzymający gospodę w Andriaku, zeszli się, by synowi przyjaciela sumienie roztrząsać. Dość długo stukali kołatką u wrót, zanim niewolnik otworzył i dostojników do atrium wprowadził. Markus trącił znacząco Chrystofora w bok i obaj smutnie pokiwali głowami, rozglądając się dokoła.
    Wykwintne niegdyś mieszkanie wiało opuszczeniem. Na zapylonym marmurze tabliczek nie zapisał się od dawien dawna żaden gość. Jedynie przed obrazem Najświętszej Dziewicy, umieszczonym w miejscu, gdzie pogańskimi czasy stał ołtarzyk bóstw domowych, płonęła lampka oliwna jak dawniej.
    Na odgłos kroków odwrócili głowy. Mikołaj stał przed nimi, schylając się w kornym ukłonie. Nieśmiała jego twarz wyrażała najwyższe zakłopotanie, szerokie usta uśmiechały się niepewnie, a z całej postawy bił lęk nieczystego sumienia. Obrzucili go surowo badawczym wejrzeniem, siadając wygodnie na ławie.
    — Mikołaju, synu Euzebiuszowy! — zagaił rzecz Markus Ancilla z powagą. — Jako przyjaciele ojca twego pobożnej pamięci przyszliśmy cię spytać, co czynisz…
    — Zgorszenie miastu dajesz, którego ścierpieć nie możemy! — przerwał porywczo Chrystofor.
    — Zbawienie duszy narażając — westchnął Lucjus, składając ręce na wydatnym brzuchu.
    — Noce poza domem spędzasz — podjął surowo Ancilla — majątek nikczemnie marnujesz. Nie po to ojciec twój zapobiegliwie go gromadził…
    — Hańbisz się! Tajnej rozpuście oddajesz!
    — Powiadają już, żeś wiary świętej odstąpił, do pogańskich praktyk bezecnych należąc… Mikołaj potrząsnął głową przecząco.
    — Oby tak nie było!… Dokąd zatem chodzisz nocami?
    — Gadaj zaraz, a szczerze!
    — W imieniu gminy żądamy!
    A gdy oskarżony milczał uparcie, mnąc kraj sukni w drżących palcach, w sercu poważnych mężów wezbrał słuszny gniew.
    — Biada ci, nieszczęśniku, który w szpony szatanów popadłeś! — zagrzmiał Chrystofor. — Biada ci! Ratować będziem twą duszę, z wolą czy bez woli, obaczysz!
    Wyszli wzburzeni, otrzepując na progu starannie sandały. Mikołaj stał bez ruchu. Wyzwoleniec odprowadził ich do drzwi.
    — Nie tak nas tu niegdyś przyjmowano — sapnął doń gniewnie Chrystofor. — Na taki żar nawet kropli wina nie podałeś, Symforionie!
    — Nie mamy wina w domu, dostojny panie! — szepnął wyzwoleniec.
    — Nie ma wina?! Cóż podajecie do stołu?
    — Mleko kozie — westchnął sługa. — Młody pan przaśnymi plackami, figami i mlekiem żyje, a my z nim — dokończył żałośnie.
    — Słyszeliście, szlachetni przyjaciele? — zagadnął za wrotami do towarzyszy Markus Ancilla. — W nocy fortunę trwoni na rozpustę, w domu zasię służbę głodzi…
    — Czary to pogańskie! Czary! Tesalijskie jędze go zmamiły. Widziały praczki onegdaj podle gaju, któren ku wybrzeżu schodzi, korowód owych czarownic, przy miesiącu tańce swoje sprawujących…
    — Uchowaj Boże! — wzdrygnął się z lękiem Lucjus.
    — Na świętego Walentego męczennika! W gaju?! Toż tam Mikołaja, rzekomo wracającego z Andriaku, widziano!
    — Baczycie?!
    — Nie tylko dla pamięci cnotliwego Euzebiusza, lecz dla spokoju całego miasta, które za sprawą jednego apostaty nawiedzone przez demony być może, należy swawolę Mikołaja grzesznika ukrócić — stwierdził uroczyście Chrystofor.
    Weszli do winiarni, gdzie znajomi zwartym kołem otaczali Serwiliusza owocarza. Geniusz dobroczynny nawiedził jego dom tej nocy. Mała Lucylla zdążyła zobaczyć, gdy znikał, długi szmat barwnej materii. Dziecko, jak to dziecko, upierało się, że była to sakwa z kwiecistego bławatu zeszyta, z której Geniusz wytrząsnął swe dary, niewątpliwie zaś musiał to być kraj szaty lub skrzydła.
    Lecz trzej mężowie słuchali tego obojętnie. Co tam Geniusz! Dotąd nie był u nich i u innych, co najprzedniejszych. Nierównie więcej pochłania ich uwagę sprawa Mikołaja. Obiecali sobie roztoczyć baczny nadzór nad grzesznikiem.
    Jakoż w parę dni później już go wykryli, przemykającego się nocą pod ścianami.
    — Mikołaju! Mikołaju! Stój!
    Słysząc wołanie porwał się uciekać. Skoczyli za nim. Wnet przyłączyli się do nich sąsiedzi, zwabieni hałasem. Mikołaj pędził jak jeleń, daremnie starając się zmylić pogoń w zawiłej plątaninie uliczek. Tłum, krzycząc i grożąc, biegł za nim. Gorliwsi kamieniami sięgali. Zbudziło się całe miasto.
    Nieczuły z dawna na gwary zewnętrzne, w rozmyślaniach dusznych zatopiony, sędziwy biskup Epiphanes roztworzył szeroko w ciemność niewidome oczy. Wrzawa rozbudzonego miasta biła w okna, nie dochodząc doń. Daleki o całe światy od wrzaskliwych ludzi z dołu, uniósł się, zasłuchany w Głosy tajemne, Boskie, zza krawędzi świata dochodzące, których dźwięk tak jest odległy, iż czterdzieści lat ciszy straszliwej pustyni zaledwie nieraz wystarczy, aby je uchem pochwycić. Nakaz, tyle lat oczekiwany, przyszedł nareszcie i bił weń rozkazująco, mocno, nieodparcie. Przyłożył dłonie do czoła, by uciszyć szum, wypełniający suchą czaszkę niby morską konchę, i treść nakazu rozeznać. Zapragnął wstać i pójść, choć nie wiedział jeszcze, dokąd. Nie było nikogo w pobliżu. Diakoni zbiegli na dół, zwabieni krzykiem na placu, przeto sam dźwignął z wysiłkiem zniedołężniałe ciało. Drżącymi rękoma zmacał biskupie swe szaty. Włożył na głowę infułę. Podpierając się laską-krzywulą, schodził po schodach, wiedziony czuciem nieomylnym.
    Głosy śpiewały wokoło i w nim. Rozeznawał je teraz wyraźnie: ptaszęcym chórem dzwoniły:
    Naznacz go! Naznacz go! Naznacz go i spocznij rad…
    Szedł ciemną nawą kościoła, szczęśliwy, wyciągając w ciemności ramiona ku temu, kogo głos zwiastował… Nareszcie będzie mógł spocząć!… Czuł już wieczną wiosnę duszy, ku której wyzwolić się osiągnie prawo. Odrzuci larwę cielesną starości jak łachman przykry, zetlały.
    Zachwiał się nagle, bo człowiek uciekający upadł mu do nóg bezwładnie. Rozświegotały się Głosy, rozjaśniła się twarz starca. Niezbicie czując, iż trzyma w ramionach następcę, nie pytał, kim był ów człowiek ani skąd się wziął. Nie wiedział, że równocześnie wtargnął do kościoła groźny i wzburzony tłum. Blask pochodni rozświecał głęboką noc bazyliki. W tym świetle ujrzano starca, jak radosnymi rękami zdejmował z głowy infułę, tyle lat na głowie ciążącą, i wciskał na głowę zbiega. Z szyi krzyż, z ręki laskę pasterza krzywulę. W gorączce szczęśliwej zsuwał z sękatego palca pierścień, drżącą ręką szukał dłoni, na którą ametyst nasunie. A ustroiwszy, odwrócił go twarzą ku wyjściu i wzniósł wysoko błogosławiące dłonie nad głową wybrańca. Nie słyszał gniewnego szemrania. Tłum, zaskoczony, nie chciał ustąpić bynajmniej. Omyłka świątobliwego ślepca była zbyt widoczna i gorsząca. Szacunek wstrzymywał, rozsądek nakazywał przeciwdziałać rychło. Ruszono naprzód stanowczo. A w tejże chwili, wpółprzytomny ze wstydu i przerażenia, Mikołaj upuścił zawiniątko, kurczowo dotąd przy piersi trzymane. Upadło z szelestem na ziemię. Okrągłe placuszki z miodu, radość dzieci, potoczyły się po stopniach aż pod nogi tłumu.
    — Sakwa Geniusza! — wykrzyknęła ze zdumieniem mała Lucylla, córka owocarza.

    ZOFIA KOSSAK-SZCZUCKA/wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Święty Mikołaj - biskup, nie ,,krasnal'' z reklamy Coca Coli!
    fot. Ilja Repin, Aleksa Pietrow, domena publiczna, Wikimedia Commons, edytowane

    ***

    Święty Mikołaj – biskup, nie ,,krasnal” z reklamy Coca Coli!

    6 grudnia to doskonała okazja, aby przypomnieć, że prawdziwy święty Mikołaj nie ma za wiele wspólnego z postacią w czerwonym szlafroku, która pojawiła się w kulturze masowej za sprawą reklamy Coca Coli. Dziś wspominamy Świętego Mikołaja- biskupa.

    Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie.

    Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej).
    Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II.

    Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg.

    O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy. Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu.
    W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach.

    Święty Mikołaj Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.

    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.

    brewiarz.pl, Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 grudnia

    Błogosławiony Narcyz Putz,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Saba Jerozolimski, prezbiter
      •  Błogosławiony Filip Rinaldi, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Narcyz Putz w seminarium

    Narcyz Putz urodził się 28 października 1877 r. w Sierakowie, w Wielkopolsce. Chrzest przyjął 25 listopada 1877 r. w sierakowskim kościele parafialnym pw. Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Uczęszczał do gimnazjum św. Marii Magdaleny (zwanego też “Marynką”) w Poznaniu, gdzie w 1898 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Następnie studiował filozofię i teologię w seminarium duchownym w Poznaniu.
    Święcenia kapłańskie przyjął w 1902 r. w Gnieźnie z rąk Prymasa Polski, arcybiskupa Floriana Stablewskiego. Został administratorem parafii św. Andrzeja Apostoła w Boruszynie; potem pracował także w Obrzycku, Szamotułach i Wronkach. Narcyz nie tylko wykonywał posługę kapłańską, ale udzielał się także w różnych polskich stowarzyszeniach działających w zaborze pruskim. Uczestniczył w ruchu spółdzielczym w Szamotułach. Pracował społecznie w bankach ludowych i instytucjach charytatywnych.
    Najbardziej zapamiętano jego odczyty z historii Polski. Występował przeciwko wywłaszczaniu polskiej ziemi, pomagał przy zakładaniu organizacji skupiającej polskich rolników. W jednym z przedwojennych czasopism pisano o nim: “Jako młody wikary pracuje przez szereg lat w parafii szamotulskiej i stacza sławne boje z początkującą naówczas w Wielkopolsce Polską Partią Socjalistyczną. Poza gorliwą pracą w kościele pracuje w organizacjach parafialnych, narodowych i oświatowych, jak również w ruchu spółdzielczym”.
    Tuż przed wybuchem I wojny światowej został proboszczem w parafii św. Jadwigi Śląskiej we wsi Mądre, w powiecie średzkim. W czasie wojny wspomagał stowarzyszenia i związki Polaków żyjących i pracujących w głębi ówczesnych Niemczech, zwłaszcza w Saksonii, gdzie corocznie bywał. Był też prezesem Towarzystwa Czytelni Ludowych na powiat średzki oraz prezesem Banku Ludowego w pobliskim Zaniemyślu.
    Cztery lata później, w 1918 r., tuż przed końcem wojny i odrodzeniem Rzeczpospolitej, został komendarzem (pełniącym obowiązki proboszcza) w parafii pw. św. Mikołaja w Ludzisku. Organizował powstańców, z którymi pośpieszył na pomoc w oswobodzeniu przez nich Inowrocławia w 1919 roku. Od 1920 r. był administratorem okręgu duszpasterskiego przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. W 1924 r. kościół ten stał się sercem nowo erygowanej bydgoskiej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jej pierwszym proboszczem został ks. Narcyz.

    Błogosławiony Narcyz Putz

    Był skutecznym polonizatorem okręgu i parafii, w owych latach zamieszkałych w dużej mierze przez Niemców – dopiero po 1920 r. zaczęła przybywać na te tereny ludność polska. Zapoczątkował odwiedzanie parafian w ich domach, organizował polskie duszpasterstwo. Gdy proporcja Polaków do Niemców na to pozwoliła, zlikwidował kazania po niemiecku (Niemców na Mszę św. przychodziło bowiem niewielu). Pomimo skarg mniejszości niemieckiej nie uległ ich presji.
    Szczególną uwagę przywiązywał do duszpasterstwa dzieci. Był współorganizatorem i jednym z najaktywniejszych członków Komitetu Kolonii Feryjnych, dla którego zakupił gospodarstwa w Jastrzębcu pod Bydgoszczą. W 1924 r. z wyjazdów wakacyjnych skorzystało ok. 200 dzieci. Oprócz spełniania rozlicznych obowiązków duszpasterskich, aktywnie uczestniczył w życiu społecznym miasta. Od 1920 r. zasiadał w radzie miejskiej. Wchodził w skład kilku deputacji: bibliotecznej, teatralnej, szkolnej oraz komisji gospodarczej.
    W 1925 r. otrzymał instytucję kanoniczną na beneficjum dużej parafii i kościoła pw. św. Wojciecha w Poznaniu. Jako proboszcz kontynuował prace restauratorskie i upiększające w świątyni. W 1930 r. został mianowany przez kard. Augusta Hlonda honorowym radcą duchownym, a w 1937 r. kanonikiem honorowym Kapituły Metropolitalnej w Poznaniu. Pełnił funkcję inspektora duchownego nauki religii. Podobnie jak w Bydgoszczy, i tu zajmował się dziećmi.
    Jednym z charakterystycznych rysów jego pasterzowania była umiejętność budowania kościołów i tworzenia wokół nich nowych parafii. W Poznaniu stało się tak w przypadku kościoła pw. św. Stanisława Kostki na Winiarach, kościoła pw. św. Jana Vianneya na Sołaczu i kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Naramowicach. Nie zaniedbywał biednych, z myślą o nich prowadził tanie kuchnie.
    Miał opinię dobrego kaznodziei i spowiednika. Bardzo aktywnie uczestniczył w pracach nad tworzeniem i rozwojem katolickich czasopism religijnych w Poznaniu. W końcu lat 20-tych i w latach 30-tych ubiegłego wieku był redaktorem wielu poznańskich pism parafialnych o treści wychowawczo-pastoralnej. Również w Poznaniu aktywnie uczestniczył w życiu politycznym i społecznym.
    Wybuch II wojny światowej zastał go w Warszawie. 4 października 1939 r. został aresztowany przez niemieckie gestapo i uwięziony na Pawiaku. Zwolniono go po dwóch tygodniach. Powrócił do Poznania, ale już 9 listopada 1939 r. Niemcy ponownie go aresztowali i tym razem już nie wypuścili. Osadzili go w osławionym Forcie VII, poznańskim obozie koncentracyjnym, gdzie przeszedł prawdziwą gehennę. Pijani niemieccy SS-mani nawet w nocy nie dawali mu spokoju, bili go i grozili bronią, pastwili się nad nim. Mimo różnego rodzaju szykan i tortur, zachowywał cierpliwość i wspierał współcierpiących nieszczęśników. Zachował pogodę ducha. W grypsie do siostry z 27 grudnia 1939 r. pisał: “Wilja była trochę smutna, ale Bóg pomoże. Zdrów jestem. Wspaniałą miałem brodę, ale ją we wilję zgoliłem […] Uściski. Z Bogiem. N.”.
    24 kwietnia 1940 r. przewieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Dachau. Był to pierwszy transport więźniów polskich do tego miejsca kaźni. 6 czerwca 1940 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym KL Mauthausen. Pracował tam niewolniczo w kamieniołomach i przy budowie obozu. Cierpiał na dławicę piersiową, nie miał jednej nerki, a mimo tego przetrwał skrajnie trudne warunki egzystencji obozowej. Nie tylko przetrwał – dalej sprawował, na ile warunki pozwalały, posługę kapłańską, po kryjomu organizując modlitwy i nabożeństwa oraz podnosząc współwięźniów na duchu.
    Po pół roku, 8 grudnia 1940 r., przewieziono go z powrotem do KL Dachau, gdzie otrzymał numer obozowy 22064. Tam pracował najpierw na plantacjach, a później w pończoszarni. Słynne były inicjowane przez niego Godzinki i Gorzkie Żale. Nazywano go “hetmanem duchowym”, który pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich polskich więźniów.
    Wyczerpany ciężkimi warunkami i zapaleniem płuc, zmarł 5 grudnia 1942 r. w baraku dla niezdolnych do pracy w Dachau. Świadek zeznał, że ostatnim zabiegiem w tym niemieckim “szpitalu” był dany ks. Narcyzowi zastrzyk benzyny. Jego ciało spalono w obozowym krematorium.
    13 czerwca 1999 r. ks. Narcyz Putz został beatyfikowany w Warszawie przez św. Jana Pawła II w gronie 108 męczenników, ofiar II wojny światowej. Dwa lata wcześniej, 3 czerwca 1997 r., w czasie Mszy św. w Poznaniu, papież przypominał czasy życia i posługi ks. Narcyza: “Ileż to razy wiara i nadzieja narodu polskiego była wystawiana na próbę, na bardzo ciężkie próby w tym XX wieku, który się kończy! Wystarczy przypomnieć pierwszą wojnę światową i związaną z nią determinację tych wszystkich, którzy podjęli zdecydowaną walkę o odzyskanie niepodległości. Wystarczy przypomnieć międzywojenne dwudziestolecie, w czasie którego trzeba było wszystko budować właściwie od początku. A potem przyszła druga wojna światowa i straszliwa okupacja w wyniku układu między Niemcami hitlerowskimi a Rosją sowiecką, który przesądził o wymazaniu Polski jako państwa z mapy Europy. Jakże radykalnym wyzwaniem był ten okres dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków! Rzeczywiście, pokolenie drugiej wojny światowej spalało się poniekąd na wielkim ołtarzu walki o utrzymanie i zapewnienie wolności Ojczyzny”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 grudnia

    Święta Barbara, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Damasceński, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Błogosławiony Archanioł Canetoli, prezbiter
      •  Błogosławiony Piotr ze Sieny, tercjarz
      •  Błogosławiony Adolf Kolping, prezbiter
      •  Święty Jan Calabria, prezbiter
    ***
    Święta Barbara

    Nie wiemy dokładnie ani kiedy, ani w jakich okolicznościach św. Barbara z Nikomedii poniosła śmierć. Przypuszcza się, że zapewne ok. roku 305, kiedy nasilenie prześladowań za panowania cesarza Maksymiana Galeriusza (305-311) było największe. Nie znamy również miejscowości, w której Święta żyła i oddała życie za Chrystusa. Późniejszy jej żywot jest utkany legendą.
    Według niej była piękną córką bogatego poganina Dioskura z Heliopolis w Bitynii (Azja Mniejsza). Ojciec wysłał ją na naukę do Nikomedii. Tam zetknęła się z chrześcijaństwem. Prowadziła korespondencję z wielkim filozofem i pisarzem Orygenesem z Aleksandrii. Pod jego wpływem przyjęła chrzest i złożyła ślub czystości. Ojciec dowiedziawszy się o tym, pragnąc wydać ją za mąż i złamać opór dziewczyny, uwięził ją w wieży. Jej zdecydowana postawa wywołała w nim wielki gniew. Przez pewien czas Barbara była głodzona i straszona, żeby wyrzec się wiary. Kiedy to nie poskutkowało, ojciec zaprowadził ją do sędziego i oskarżył. Sędzia rozkazał najpierw Barbarę ubiczować, jednak chłosta wydała się jej jakby muskaniem pawich piór. W nocy miał ją odwiedzić anioł, zaleczyć jej rany i udzielić Komunii św. Potem sędzia kazał Barbarę bić maczugami, przypalać pochodniami, a wreszcie obciąć jej piersi. Chciał ją w takim stanie pognać ulicami miasta, ale wtedy zjawił się anioł i okrył jej ciało białą szatą. Wreszcie sędzia zrozumiał, że torturami niczego nie osiągnie. Wydał więc wyrok, by ściąć Barbarę mieczem. Wykonawcą tego wyroku miał się stać ojciec Barbary, Dioskur. Podobno ledwie odłożył miecz, zginął rażony piorunem. Barbara poniosła męczeńską śmierć w Nikomedii (lub Heliopolis) ok. 305 roku.
    Być może tak nietypowa śmierć, zadana ręką własnego ojca, rozsławiła cześć św. Barbary na Wschodzie i na Zachodzie. Żywoty jej ukazały się w języku greckim, syryjskim, koptyjskim, ormiańskim, chaldejskim, a w wiekach średnich we wszystkich językach europejskich. W wieku VI cesarz Justynian sprowadził relikwie św. Barbary do Konstantynopola. Stąd zabrali je Wenecjanie w 1202 roku do swojego miasta, by przekazać je z kolei pobliskiemu Torcello, gdzie znajdują się w kościele św. Jana Ewangelisty.
    Również w Polsce kult św. Barbary był zawsze bardzo żywy. Już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II (XI w.), wspominana jest pod datą 4 grudnia. Pierwszy kościół ku jej czci wystawiono w 1262 r. w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. Poza Polską św. Barbara jest darzona wielką czcią także w Czechach, Saksonii, Lotaryngii, południowym Tyrolu, a także w Zagłębiu Ruhry. W Nadrenii uważana jest za towarzyszkę św. Mikołaja – warto wiedzieć, że w wielu miejscach to właśnie ona obdarowuje dzieci prezentami.

    Święta Barbara

    Jako patronkę dobrej śmierci czcili św. Barbarę przede wszystkim ci, którzy na śmierć nagłą i niespodziewaną są najbardziej narażeni: górnicy, hutnicy, marynarze, rybacy, żołnierze, kamieniarze, więźniowie itp. Polecali się jej wszyscy, którzy chcieli sobie uprosić u Pana Boga śmierć szczęśliwą. W Polsce istniało nawet bractwo św. Barbary, patronki dobrej śmierci. Należał do niego św. Stanisław Kostka. Nie zawiódł się. Kiedy znalazł się w śmiertelnej chorobie na łożu boleści, a właściciel wynajętego przez Kostków domu nie chciał jako zaciekły luteranin wpuścić kapłana z Wiatykiem, wtedy zjawiła mu się św. Barbara i przyniosła Komunię świętą. Barbara jest ponadto patronką archidiecezji katowickiej, Edessy, Kairu; architektów, cieśli, dzwonników, kowali, ludwisarzy, murarzy, szczotkarzy, tkaczy, wytwórców sztucznych ogni, żołnierzy (szczególnie artylerzystów i załóg twierdz). Jest jedną z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Barbara przedstawiana jest w długiej, pofałdowanej tunice i w płaszczu, z koroną na głowie, niekiedy w czepku. W ręku trzyma kielich i Hostię. Według legendy tuż przed śmiercią anioł przyniósł jej Komunię św. Czasami ukazywana jest z wieżą, w której była więziona (wieża ma zwykle 3 okienka, które miały przypominać Barbarze prawdę o Trójcy Świętej), oraz z mieczem, od którego zginęła. Atrybuty: anioł z gałązką palmową, dwa miecze u jej stóp, gałązka palmowa, kielich, księga, lew u stóp, miecz, monstrancja, pawie lub strusie pióro, wieża.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 grudnia

    Święty Franciszek Ksawery, prezbiter

    Święty Franciszek Ksawery

    Franciszek urodził się 7 kwietnia 1506 r. na zamku Xavier w kraju Basków (Hiszpania). Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii, prezydentem Rady Królewskiej Navarry. W 1525 r. Franciszek podjął studia teologiczne w Paryżu. Po uzyskaniu stopnia magistra przez jakiś czas wykładał w College Domans-Beauvais, gdzie zapoznał się z św. Piotrem Faberem (1526), zaś w kilka lat potem (1529) ze św. Ignacym Loyolą. Niebawem zamieszkali w jednej celi. Mieli więc dosyć okazji, by się poznać, by przedstawić swoje zamiary i ideały. Równocześnie Franciszek rozpoczął na Sorbonie studia teologiczne z zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Duszą całej trójki i duchowym wodzem był św. Ignacy. Razem też obmyślili utworzyć pod sztandarem Chrystusa nową rodzinę zakonną, oddaną bez reszty w służbę Kościoła Chrystusowego. Potrzeba nagliła, gdyż właśnie w tym czasie Marcin Luter rozwinął kampanię przeciwko Kościołowi, a obietnicą zagarnięcia majątków kościelnych pozyskał sporą część magnatów niemieckich i z innych krajów Europy.
    Dnia 15 sierpnia 1534 roku na Montmartre w kaplicy Męczenników wszyscy trzej przyjaciele oraz czterej inni towarzysze złożyli śluby zakonne, poprzedzone ćwiczeniami duchowymi pod kierunkiem św. Ignacego. W dwa lata potem wszyscy udali się do Wenecji, by drogą morską jechać do Ziemi Świętej. W oczekiwaniu na statek usługiwali w przytułkach i szpitalach miasta. Kiedy jednak nadzieja rychłego wyjazdu zbyt się wydłużała, gdyż Turcja spotęgowała wtedy swoją ekspansję na kraje Europy, a w jej ręku była ziemia Chrystusa, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego udali się do Rzymu. Tam Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie 24 czerwca 1537 roku; miał już 31 lat. W latach 1537-1538 Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej. Dnia 3 września 1540 r. papież Paweł III zatwierdził ustnie Towarzystwo Jezusowe, a 27 września tego samego roku osobną bullą dał ostateczną aprobatę nowemu dziełu, które niebawem miało zadziwić świat, a Kościołowi Bożemu przynieść tak wiele wsparcia.
    W tym samym czasie przychodziły do św. Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, Jana III, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Św. Ignacy wybrał grupę kapłanów z Szymonem Rodriguezem na czele. Ten jednak zachorował i musiał zrezygnować z tak dalekiej i męczącej podróży. Wówczas na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Oferta została przez św. Ignacego przyjęta i Franciszek z małą grupą oddanych sobie towarzyszy opuścił Rzym 15 marca 1540 roku, by go już więcej nie zobaczyć. Udał się zaraz do Lizbony, stolicy Portugalii, aby załatwić wszelkie formalności. Wolny czas w oczekiwaniu na okręt poświęcał posłudze wobec więźniów i chorych oraz głoszeniu słowa Bożego.

    Święty Franciszek Ksawery

    7 kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw (omalże nie wylądowali na brzegach Brazylii), przybyli do Mozambiku w Afryce, gdzie musieli czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorych. W czasie zaś długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Wszakże trudy podróży i zabójczy klimat rychło dały o sobie znać. Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony. Kiedy dotarli do wyspy Sokotry, leżącej na południe od Półwyspu Arabskiego, okręt musiał ponownie się zatrzymać. Tu Franciszek znalazł grupkę chrześcijan zupełnie pozbawioną opieki duszpasterskiej. Zajął się nimi, a na odjezdnym przyrzekł o nich pamiętać. Wreszcie po 13 miesiącach podróży 6 maja 1542 roku statek przybył do Goa, politycznej i religijnej wówczas stolicy portugalskiej kolonii w Indiach. Spora liczba Portugalczyków żyła dotąd bez stałej opieki kapłanów. Święty zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Następnie zostawił kapłana-towarzysza w Goa, a sam udał się na tak zwane “Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło około dwadzieścia tysięcy tubylców-rybaków, pozyskanych dla wiary świętej, lecz bez duchowej opieki. Pracował wśród nich gorliwie dwa lata (1543-1545).
    W 1547 roku Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Za płatnego tłumacza służył mu Japończyk Andziro, który znał język portugalski. Był on już ochrzczony i bardzo pragnął, aby także do jego ojczyzny zanieść światło wiary. Franciszek mógł jednak udać się do Japonii dopiero w dwa lata potem, gdy Ignacy przysłał mu więcej kapłanów do pomocy. Dzięki nim założył nawet dwa kolegia jezuickie w Indiach: w Kochin i w Bassein. W kwietniu 1549 roku z portu Goa Franciszek wyruszył do Japonii. Po 4 miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Tamtejszy książę wyspy przyjął go przychylnie, ale bonzowie stawili tak zaciekły opór, że musiał wyspę opuścić. Udał się na wyspę Miyako, wprost do cesarza – w nadziei, że gdy uzyska jego zezwolenie, będzie mógł na szeroką skalę rozwinąć działalność misyjną. Okazało się jednak, że cesarz był wtedy na wojnie z książętami, którzy chcieli pozbawić go tronu. Udał się więc na wyspę Yamaguchi, ubrał się w bogaty strój japoński i ofiarował tamtejszemu władcy bogate dary. Władca Ouchi-Yshitaka przyjął Franciszka z darami chętnie i dał mu zupełną swobodę w apostołowaniu. Wtedy udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pomyślnie pokierował akcją misyjną. Łącznie pozyskał dla wiary około 1000 Japończyków. Zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam powrócił do Indii (1551). Uporządkował sprawy diecezji i parafii, utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów.
    Postanowił także trafić do Chin. Daremnie jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy bowiem byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu właściciel statku odmówił posłowi i Franciszkowi dalszej żeglugi, przelękniony wiadomościami, że może zostać aresztowany. Wtedy Franciszek wynajął dżonkę i dojechał nią aż do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał płynąć dalej w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie czekały za przekroczenie granic Chin.
    Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku oddał Bogu ducha zaledwie w 46. roku życia. Ciało pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów i wilgoci panującej na wyspie. Przewieziono je potem do Goa, do kościoła jezuitów. Tam spoczywa do dnia dzisiejszego w pięknym mauzoleum – ołtarzu. Relikwię ramienia Świętego przesłano do Rzymu, gdzie znajduje się w jezuickim kościele Il Gesu we wspaniałym ołtarzu św. Franciszka Ksawerego.
    Z pism św. Franciszka pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem jego życia wewnętrznego, żaru apostolskiego, bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz. Już w roku 1545 ukazały się drukiem w języku francuskim, a w roku 1552 w języku niemieckim.
    Do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka Ksawerego papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata potem, w 1622 r., kanonizował go papież Grzegorz XV wraz z Ignacym Loyolą, Filipem Nereuszem, Teresą z Avila i Izydorem Oraczem. W roku 1910 papież św. Pius X ogłosił św. Franciszka Ksawerego patronem Dzieła Rozkrzewiania Wiary, a w roku 1927 papież Pius XI ogłosił go wraz ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus głównym patronem misji katolickich. Jest patronem Indii i Japonii oraz marynarzy. Orędownik w czasie zarazy i burz.
    W ikonografii św. Franciszek Ksawery przedstawiany jest w sukni jezuickiej obszytej muszlami lub w komży i stule. Niekiedy otoczony jest gronem tubylców. Jego atrybutami są: gorejące serce, krab, krzyż, laska pielgrzyma, stuła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    3 grudnia

    Żywot świętego
    Franciszka Ksawerego, jezuity

    (żył około roku Pańskiego 1552)

    Na akademii paryskiej zasłynął około roku 1533 jako profesor filozofii młody szlachcic Franciszek, rodem ze zamku Ksawier pod Pampeluną w Hiszpanii. Równocześnie z nim chodził do akademii szlachcic hiszpański Ignacy, którego serce dążyło do wyższego celu. Młody Ignacy odgadł w uczonym Franciszku Ksawerym narzędzie wybrane i nie szczędził starań i zabiegów, aby go pozyskać dla Chrystusa. Nie przestawał przypominać mu pamiętnych słów Zbawiciela: “Co pomoże człowiekowi, choćby cały świat zyskał, a szkodę by poniósł na duszy?” W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny ślubował Franciszek wraz z Ignacym i pięciu innymi poświęcić życie nawracaniu niewiernych i zbawieniu duszy, a ustąpiwszy z katedry profesorskiej, zajął się nauką teologii.

    Gdy w jakiś czas potem król portugalski Jan III zwrócił się do Ignacego z prośbą o kilku zakonników, którzy by mieli chęć udać się na misje do Indii Wschodnich, Ignacy wyznaczył na ten cel Franciszka Ksawerego i jeszcze drugiego kapłana.

    Otrzymawszy błogosławieństwo papieża Pawła III odbył Franciszek pielgrzymkę do obrazu Matki Boskiej w Lorecie, do której miał osobliwsze nabożeństwo, a potem wybrał się przez Alpy do Lizbony. W podróży przechodził około rodzinnego zamku, w którym żyła jeszcze ukochana matka, ale z tęsknoty oglądania jej uczynił ofiarę Bogu i kazał ją tylko przez drugich pożegnać tymi słowy: “Spodziewam się wkrótce i na wieki oglądać cię w Niebie”. W stolicy Portugalii mieszkał przed wybraniem się w drogę nie w pałacu królewskim, lecz w szpitalu, poświęcając cały czas pielęgnowaniu chorych. Podróż do Indii trwała trzynaście miesięcy. Po wylądowaniu w Goa poprosił o ciasną komórkę w szpitalu i torował sobie drogę do serc pogan w ten sposób, że nasamprzód starał się usunąć zgorszenia między tamtejszymi chrześcijanami. Rano pierwszym jego zajęciem było krzepienie ciała i duszy więźniów i chorych. Potem przechodził wszystkie place i ulice miasta z dzwonkiem w ręku i zapraszał dzieci i doroślejszych do kościoła na nauki katechizmowe. Za pośrednictwem dzieci zjednywał sobie zaufanie i wdzięczność rodziców. Wielka była ilość grzeszników, którzy wskutek jego zabiegów szczerze się nawrócili, i pogan, którzy prosili o chrzest święty. Założył także seminarium w celu wychowywania i kształcenia młodych współpracowników. Później udał się do szczepu Parawasów, którzy już dawniej byli przyjęli chrzest, ale dla braku nauki i kapłanów popadli znowu w pogaństwo. Po przybyciu zdziałał wiele cudów przy chorych i zmarłych, co na krajowcach uczyniło niesłychane wrażenie. Uprzejmością i gorliwością w nauczaniu pozyskał sobie wszystkich, a ziarno przez niego rzucone wydało tysiąckrotny plon. Aby ten plon nie zniszczał, budował Franciszek kościoły, uregulował nabożeństwo, a najzdatniejszych nowonawróconych mianował nauczycielami. Następnie udał się do Trawankoru, gdzie za widoczną przyczyną niewyczerpanej łaski Bożej zaraz w pierwszym miesiącu ochrzcił dziesięć tysięcy pogan i w krótkim czasie poświęcił 45 kościołów. Sława św. cudotwórcy rozeszła się po całych Indiach. Zewsząd go zapraszano, wszędzie z radością witano. Błogie skutki działalności spowodowały go do napisania prośby do świętego Ignacego, aby mu przysłał jeszcze więcej misjonarzy.

    Gdy na wyspie Terrate założył liczną parafię, doszła go wiadomość, że mieszkańcy Mory, nienawidzący Portugalczyków, zamordowali przyjaciela jego Simona, który ich nawrócił do chrześcijaństwa, i popadli znowu w bałwochwalstwo. Franciszek bez namysłu wybrał się do nich w drogę. Odradzano mu tę podróż, gdyż klimat tych stron był niezdrowy, mieszkańcy byli osławieni jako rozbójnicy, a skwary tamtejsze były dla cudzoziemców nieznośne. Na te przestrogi tak odpowiedział: “Gdyby to były kopalnie złota, srebra i drogich kamieni, gdyby tam można liczyć na obfity połów pereł, każdy by tam poszedł, nie pytając o niebezpieczeństwa. Czyż by kupiec miał okazywać więcej odwagi w nadziei obfitego zysku i zbogacenia, aniżeli misjonarz chrześcijański, któremu wiadomo, że może tam pozyskać dla Nieba dusze nieśmiertelne? Choćby mi się udało ocalić tylko jedną duszę, nie powinienem się ulęknąć nawet największego niebezpieczeństwa”.

    Pojechał więc, zdobył dla Chrystusa dwa największe miasta i zbawiennie wpłynął na poprawę obyczajów ich mieszkańców. Potem udał się do miasta Goa, powitał przybyłych z Europy misjonarzy i każdemu z nich wyznaczył teren działania.

    Zamiast wypocząć po mozolnej pracy, wsiadł na statek pogańskiego rozbójnika morskiego i puścił się do Japonii, leżącej na wschodnim krańcu Azji. Wylądował na brzegu wyspy bez broni, bez funduszów, bez znajomości języka krajowego, bez pomocy obcej, polegając jedynie na Bogu i nadziei, że Wszechmocny udzieli mu daru porozumienia się z rozmaitymi szczepami osiadłymi na wyspach, tworzących cesarstwo japońskie. Głoszenie Ewangelii było tu niesłychanie trudne, a nawet niebezpieczne, gdyż kapłani we wszystkim stawiali mu nieprzezwyciężone przeszkody, mimo to jednak zdołał w ciągu półtrzecia roku zasiać tyle ziarna Boskiego, że posiew ten w chwili jego odjazdu bujnie się rozkrzewił, bo po trzydziestu latach było w Japonii już około czterysta tysięcy chrześcijan.

    święty Franciszek Ksawery

    ***

    Ksawery przyszedł do przekonania, że nawrócenie Japonii pójdzie szybszym krokiem, jeśli przedtem przyjmą wiarę Chrystusową Chińczycy, którzy mieli u Japończyków wielkie znaczenie, pospieszył przeto do Goa, ażeby się przysposobić na tę ważną misję. Sprzysięgli się przeciw niemu ludzie i żywioły, aby zniweczyć jego usiłowania, ale mimo to dotarł aż do wyspy Sancian, skąd miał już niedaleko do Chin, celu swej tęsknoty. Wtem zapadł na ciężką febrę; leżąc w nędznej, słomianej chacie, pozbawiony pomocy, z cierpliwością znosił boleści przedśmiertne i skonał z obliczem niebieską radością rozjaśnionym dnia 2 grudnia 1552, licząc lat czterdzieści sześć. Święte jego zwłoki spuszczono do grobu w kościele jezuitów w Goa. Paweł V ogłosił go w roku 1619 Błogosławionym, a Grzegorz XV zaliczył w roku 1622 w poczet Świętych Pańskich; święte “Stowarzyszenie rozszerzania wiary” czci w nim swego patrona.

    Nauka moralna

    Podajemy na tym miejscu zdarzenie z życia świętego Franciszka, które jeszcze lepiej da nam poznać ducha, jaki ożywiał tego świętego apostoła.

    Będąc w Indiach zadał sobie Ksawery dużo pracy, aby nawrócić pewnego portugalskiego szlachcica, który chlubił się ze swego niedowiarstwa i bezbożności. Wesołą gawędką udało mu się pozyskać jego zaufanie i przychylność, po czym starał się przemówić mu do serca i wykazać konieczność pokuty i pojednania się z Bogiem. Szlachcic odpowiedział na napomnienia i przestrogi drwinkami i szyderczym uśmiechem. Nie zwątpił jednak Ksawery i nie poprzestał na tym, lecz przy każdej sposobności ponawiał prośby i przestrogi. Wszystkie usiłowania były nadaremne. Pewnego dnia wyszli razem na przechadzkę do pobliskiego zagajnika. Ksawery wznowił rozmowę o miłosierdziu i sprawiedliwości Bożej. Naraz ukląkł, obnażył plecy, wydobył spod habitu dyscyplinę i tak się nią osmagał, że krew zaczęła spływać mu po ciele, przy czym w te słowa odezwał się do szlachcica: “Czynię to dla twej duszy, a uczyniłbym daleko więcej, byle by ją uratować! Ale cóż by znaczyła ta drobnostka wobec tego, co Jezus Chrystus dla ciebie uczynił? Czyż by męka Jego i okrutna śmierć nie miały wzruszyć twego serca?” Po czym wzniósłszy oczy w Niebo westchnął: “O Jezu, nie patrz na to, czym ja biedny grzesznik chciałbym Cię przebłagać, lecz na własną Przenajświętszą Krew, i racz się nad nami zmiłować”. – Szlachcic stanął jakby w ziemię wryty. Nie mogąc pojąć ogromu takiej miłości bliźniego, ukląkł obok Ksawerego, prosząc, aby przestał się katować, obiecał poprawę i wiernie dotrzymał słowa.

    Modlitwa

    Boże, któryś ludy Indii chciał przez nauki i cuda świętego Franciszka Ksawerego wcielić do Twego Kościoła, spraw łaskawie, abyśmy naśladowali przykłady cnót jego, jak i wielbili jego wspaniałe cnoty. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r

    ***.

    św. Franciszek Ksawery
    urodzony dla świata 7.04.1506 roku
    urodzony dla nieba 2.12.1552 roku
    beatyfikowany 1619 roku
    kanonizowany 1622 roku
    wspomnienie 3 grudnia

    _________________________________________________________________________________

    Marzyciele

    tekst Sebastian Musioł

    W epoce powolnych statków żaglowych św. Franciszek Ksawery przemierzył pół świata w poszukiwaniu pogan, których chciał zdobyć dla Chrystusa. Spieszył się. W XVI wieku chrześcijańska pozostawała tylko Europa. Choć umierał, nie spełniwszy marzenia, jego duchowi uczniowie dokonali misyjnej rewolucji.

    Siódmego kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, Franciszek Ksawery wyrusza na misje do Indii. Jezuita, żołnierz Chrystusa, pragnie zdobywać dla Niego świat.

    Urodził się 34 lata wcześniej, 7 kwietnia 1506 roku, na zamku Xavier w Hiszpanii. Zdolny, ambitny i wysportowany młodzieniec studiuje filozofię w Paryżu. Dzieli pokój z Ignacym Loyolą. Kiedy powstaje Towarzystwo Jezusowe, przyłącza się do niego bez wahania.

    W poszukiwaniu “typowych pogan”

    Po 13 miesiącach podróży i męczących postojów, 6 maja 1542 roku, do Goa przybija statek z Franciszkiem Ksawerym na pokładzie. Goa to stolica portugalskiej kolonii w Indiach. Portugalczycy od pół wieku starają się zaszczepić tu własne obyczaje. Burzą świątynie hinduskie, a uczonych hinduistów zmuszają do niszczenia własnych ksiąg religijnych.

    Misyjny szlak św. Franciszka Ksawerego

    ***

    Franciszek Ksawery natychmiast zadziwia gorliwością ewangelizatora. Początkowo jego metody nie różnią się od kolonialnych. Dość szybko jednak zauważa, jak marne dają one efekty.

    Obraz B. E. Muriilo: “Franciszek Ksawery rozpoczyna swoją działalność misyjną”, olej na płótnie, muzeum w Hartford (USA)

    ***

    Przemyślawszy sprawę, Ksawery uznaje, że najważniejsze jest udzielanie chrztu. Po stosunkowo krótkiej katechezie włącza więc do Kościoła całe rzesze nawróconych. Podobno pewnego razu ochrzcił kilka tysięcy osób naraz. Aż do jego czasów nie znano działań misyjnych na tak wielką skalę.

    Szukając “typowych pogan”, którzy jeszcze nie słyszeli o Chrystusie, z wypiekami słucha opowieści o Japonii i Chinach-dopiero odkrywanych dla Europy. W 1549r. ląduje w Kraju Kwitnącej Wiśni. Władze japońskie zrazu nie stawiają mu przeszkód. Oporni są jednak bonzowie buddyjscy, ludzie są nieufni. Nie rozumieją, dlaczego mają słuchać ubogiego mnicha z obcego świata. Tu szacunek budzi człowiek o pewnym znaczeniu społecznym. Dlatego Ksawery wymaga, by jezuici nie ukrywali swej wiedzy i już samym dostojnym strojem zwracali na siebie uwagę, jako ludzie mający coś do przekazania. Kiedy stanie przed władcą, przywdzieje bogaty strój japoński i ofiaruje mu bogate dary.

    Dotrzeć do Państwa Środka

    Misja w Japonii powoli się rozwija, a Ksawery marzy o Chinach – najpotężniejszym państwie Dalekiego Wschodu. Zamkniętym i niezbadanym, o wspaniałej kulturze i historii. Daremnie jednak szuka kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Niespożyty Franciszek wsiada mimo to na okręt z posłem wicekróla Indii do cesarza Chin. Przybywa do Malakki, ale tu właściciel statku odmawia posłowi i Franciszkowi dalszej jazdy. Wtedy wynajmuje dżonkę, na której dociera aż do wyspy Sancian. Niemal widać wybrzeże Kraju Środka. Utrudzony podróżą i zabójczym klimatem choruje. Umiera w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku, w zaledwie 46. roku życia.

    Powyżej Matteo Ricci przygotowywał dla Chińczyków mapy z objaśnieniami w ich języku.

    ***

    Marzenie Ksawerego jednak nie umiera. W tym samym roku, kiedy umiera Franciszek, we włoskiej miejscowości Macerata przychodzi na świat Matteo Ricci. 31 lat później stanie na chińskiej ziemi, a nawet zaprzyjaźni się z cesarzem Chin. Ten gruntownie wykształcony w zakresie prawa, filozofii, fizyki, astronomii i matematyki jezuita dokonał prawdziwej rewolucji w dziele misyjnym. Metoda Ricciego, znana jako inkulturacja, nie od razu zyskała uznanie. Narodziła się zaś pod wpływem porażek, do jakich nieuchronnie prowadziły próby przeszczepiania mentalności europejskiej w krajach Wschodu.

    Portret Matteo Ricciego, namalowany w 1610r. przez chińskiego Jezuitę Yu Wen-hui

    ***

    Matteo Ricci zamierza postępować zgodnie z metodą apostołów, czyli “stać się Chińczykiem dla Chińczyków”. Dlatego początkowo ubiera się jak mnisi buddyjscy. Przyjmuje nazwisko Li Ma-tou. Nie spieszy się, by chrzcić i nie uznaje chrztów masowych. W pierwszym roku swego pobytu w Chinach sakramentu chrztu udziela tylko jednemu choremu biedakowi. I znowu okazuje się, że w kraju uczonych mandarynów w największej cenie jest wykształcenie. Ricci upodobnia się więc do mandarynów z brodami i długimi włosami. Poznaje niuanse prowadzenia dysputy, uczy się rytu picia herbaty. Opanowuje skomplikowany ceremoniał grzeczności i uprzejmości. A przy tym doskonale mówi w dialekcie mandaryńskim, kreśli precyzyjne mapy i zdumiewa fotograficzną pamięcią.

    Choć Mszę świętą odprawia tylko po domach i nie głosi kazań, wielu urzędników i uczonych zbliża się do Chrystusa. Matteo Ricci uważa, że nowi chińscy chrześcijanie nie powinni w żadnym wypadku rezygnować z lojalności wobec swego kraju; a po wtóre – chrześcijańskie objawienie tajemnicy Boga nie niszczy niczego, co piękne, dobre, prawdziwe i święte w starożytnej tradycji chińskiej; przeciwnie, dowartościowuje ją i udoskonala. Taka działalność misyjna nie jest nastawiona na szybkie sukcesy. Żniwo zostanie zebrane później.

    Guru z Włoch

    W Indiach misyjne dzieło św. Franciszka Ksawerego kontynuuje tymczasem Roberto de Nobili. W 1605 r. przybywa do Goa, gdzie obserwuje bezradność Portugalczyków. De Nobili nie rozumie, dlaczego misjonarze uzależniają udzielenie chrztu od wyrzeczenia się przynależności do kast, na które było podzielone społeczeństwo indyjskie. Przecież żaden Hindus z wyższej kasty nie pozwoli się ochrzcić europejskiemu księdzu, który obcował z niższymi kastami!

    Roberto de Nobili ubierał się i żył jak hinduski asceta. Wiedział, że tylko w ten sposób może pozyskiwać Hindusów dla Chrystusa

    ***

    De Nobili udaje się na południe kraju, do Maduraj, ponad-tysiącletniego ośrodka kultury hinduskiej. Zgodnie ze swym pochodzeniem ogłasza, że należy do kasty wojowników. Ubiera się i żyje jak hinduski asceta. Zamiast sutanny – widomego znaku obcości kulturowej – przywdziewa strój hinduskiego nauczyciela – guru. Goli głowę, nosi kij bambusowy w jednej ręce, a naczynie z wodą w drugiej, a także znak z pasty sandałowej na czole i święty sznur owinięty wokół szyi. Próbuje akomodacji, czyli dopasowania Dobrej Nowiny do zwyczajów i kultury indyjskiej. Włada sanskrytem, a święte księgi wedyjskie interpretuje w świetle Ewangelii.

    Braminów, członków najwyższej kasty w społeczności indyjskiej, nie zwalcza, ale pozyskuje dla Chrystusa. Nowo ochrzczonym pozwala zachowywać ich dotychczasowe zwyczaje: rytualną kąpiel poranną, używanie pasty sandałowej, noszenie świętego sznura i pęku włosów z tyłu głowy. Nie muszą nawet zmieniać imion.

    Kiedy umiera w 1656 roku, w misji madurajskiej żyje 40 tys. katolików należących do różnych kast.

    Ojciec Narodu

    Nowoczesne metody stosowane przez jezuitów w XVI wieku nie wszystkim się podobały. Zostały one nawet zakazane przez papieża Benedykta XIV. Dopiero Sobór Watykański II zaaprobował inkulturację i akomodację misyjną.

    Dzisiaj misjonarz starannie przygotowuje się do wyjazdu. Poznaje obyczaje, dzieje i kulturę ludu, któremu pojedzie głosić Ewangelię. Mówi o Jezusie w języku zrozumiałym dla słuchaczy. Misjonarz okazuje się często Ojcem Narodu. Bywa, że po raz pierwszy spisuje przysłowia, podania i opowieści. Tworzy słowniki i… tłumaczy Pismo Święte.

    POMOC DLA MISJONARZY
    Dzieło Pomocy “Ad Gentes” 12 marca rozpoczyna swoją działalność. Jego celem jest gromadzenie pomocy dla misjonarzy. Do jego powstania przyczyni! się apel Benedykta XVI do polskich biskupów: “…proszę Was, abyście zachęcali Waszych prezbiterów do podejmowania posługi misyjnej czy też pracy duszpasterskiej w krajach, w których brak duchowieństwa. Wydaje się, że jest to dziś szczególne zadanie, a nawet w pewnym sensie obowiązek Kościoła w Polsce. Posyłając jednak kapłanów za granicę, zwłaszcza na misje, pamiętajcie, aby zapewnić im oparcie duchowe i wystarczającą pomoc materialną”. Komisja Episkopatu ds. Misji przypomina też słowa Jana Pawła Wielkiego: “Dla każdego wierzącego, tak jak i dla całego Kościoła, sprawa misji winna być na pierwszym miejscu, ponieważ dotyczy wiecznego przeznaczenia ludzi i odpowiada miłosiernemu planowi Bożemu”.

    Tygodnik “Gość Niedzielny” Nr 11 – 12 marca 2006r.

    ***

    św. Franciszek Ksawery

    kapłan

    (3 grudnia, wspomnienie)

    KARTKA Z KALENDARZA

    św. Franciszek KsaweryMisje chrześcijańskie w ostatnim pięćsetleciu nie są do pomyślenia bez Franciszka Ksawerego. Urodził się 7 kwietnia 1506r., poznał Ignacego Loyolę i wspierał go przy zakładaniu Zakonu Jezuitów. W 1541 r. wyruszył do Indii, gdzie w Goa rozpoczął działalność misyjną w zupełnie nowym duchu. Dostosowywał się do zwyczajów i rytów miejscowej ludności, uczył się jej języka i poznawał jej religię. W ten sposób stał się “prekursorem nowożytnych misji”. Następnie udał się do Japonii i starał się dotrzeć do Chin. Zanim jednak spełniło się to jego życzenie, zmarł 10 listopada 1552r.
    Tygodnik PARAFIANIN nr 42(133) 30 listopada 2003r.

    ___________________________________________________________________________

    Człowiek ignacjański

    Człowiek ignacjański
    św. Franciszek Ksaweryportret ARCHIWUM JEZUITÓW / STUDIO GRAFICZNE GN

    ***

    Misjonarz wszech czasów św. Franciszek Ksawery był tak skuteczny w ewangelizacji, bo był wręcz modelowym przykładem człowieka ignacjańskiego – mówi jezuita o. Bartłomiej Hućko. Dziś wspomnienie liturgiczne św. Franciszka Ksawerego.

    Jarosław Dudała: Ludzie z czołówek portali internetowych ogłaszają swe apostazje, a proboszczowie martwią się, czy ktoś przyjdzie na roraty czy różaniec. Tymczasem św. Franciszek Ksawery w ciągu jednego dnia ochrzcił 200 osób, a w ciągu miesiąca – 10 tysięcy! Naturalnie rodzi się pytanie: jak on to zrobił?

    O. Bartłomiej Hućko SJ: Hm! Taki problem rodzi się wtedy, gdy nie zajmujemy się życiem duchowym, tylko życiem rytualno-pobożnościowym. Życie rytualno-pobożnościowe tak naprawdę nie wymaga relacji z Chrystusem. Tymczasem to, że działanie Franciszka Ksawerego miało taki rozmach i takie owoce, wynikało nie z tego, że pracował dla Jezusa, Kościoła i Ewangelii spektakularnie i na masową skalę, ale z tego, że było to w najgłębszym stopniu rozeznane wewnętrznie, pogłębione i zanurzone w szczerej relacji z Chrystusem. Dla niego Chrystus to była żywa osoba. A relacji z Nią, nauczył się od Ignacego z Loyoli.

    Franciszek, syn prezydenta Rady Królewskiej króla Nawarry, przestał marzyć o kościelnych zaszczytach w Pampelunie, po odbyciu ćwiczeń duchowych pod kierunkiem św. Ignacego.
    Tak! Stało się to w Paryżu. I nietypowo, bo… na raty. Ignacy potrafił wydobyć z Franciszka jego potencjał, ale był w tym bardzo cierpliwy. Franciszek jako jedyny z pierwszych jezuitów, którzy złożyli śluby zakonne na paryskim Montmartre, zrobił to, choć nie odbył  pełnego cyklu Ćwiczeń duchowych. Najpierw przeszedł z Ignacym jedynie ich część, odpowiadającą rekolekcjom nazywanym dziś “Fundamentem”. Ignacy czekał na ten moment ponad dwa i pół roku. Dopiero po tym rozciągniętym w czasie spotkaniu z człowiekiem, który jest wiarygodny, który żyje z Bogiem na co dzień, Franciszek osobiście zdecydował się na doświadczenie Ćwiczeń i to nie w całości. Dokończył je po złożeniu ślubów zakonnych. To ewenement, który pokazuje delikatność, łagodność i cierpliwość Ignacego. Zawsze bowiem dopasowywał metodę do osoby, jaką Pan stawiał mu na drodze. A ludzie mają o nim nieraz zupełnie inne wyobrażenie…

    Franciszek Ksawery też z początku nie lubił Ignacego. Może dlatego, że obaj byli Baskami, twardymi góralami?
    Obaj pochodzili z tego samego regionu, ale ich rodziny stawały po przeciwnych stronach ówczesnych konfliktów politycznych i społecznych. To przynajmniej na początku budowało pewną niechęć czy dystans. Ignacy potrafił jednak wydobyć z Franciszka jego potencjał, używając do tego świetnego narzędzia, jakim są Ćwiczenia duchowe.

    Czym one właściwie są?
    Pokażę to na osobie samego Franciszka Ksawerego. Bo on jest wręcz modelem człowieka ignacjańskiego. To jest model człowieka ćwiczeń duchowych. Wiemy to z akt jego procesu kanonizacyjnego. (A był kanonizowany razem ze św. Ignacym Loyolą i św. Teresą Wielką.) Z akt tych wynika, że Ignacy ukochał Franciszka, choć początki były trudne, bo zobaczył, jak wielkiej przemiany dokonały we Franciszku relacje z Ignacym oraz pojedyncze ćwiczenia duchowe.

    Jak to się dokonało?
    Franciszek stał się człowiekiem, który myśli po ignacjańsku, to znaczy: i globalnie, i lokalnie. Myśli całościowo o życiu, o Bogu, o relacji człowieka z Panem, o Kościele, a zarazem myśli bardzo punktowo: chrzcimy konkretne osoby, działamy w konkretnym kontekście, potrzebujemy konkretnych postaw. To jest myślenie niesamowicie ignacjańskie. Próbujemy ująć całość, a zarazem szukamy skutecznych sposobów jak zadziałać w detalach, żeby to było najskuteczniejsze, najwyższej jakości, a także skierowane na największą chwałę Bożą. Czyli, wymiar duchowy ma się łączyć z bardzo kompetentną działalnością praktyczną.
    Podkreślam, kompetentną i na wysokim poziomie świadomości sytuacyjnej! Franciszek Ksawery i Ignacy Loyola nie przez przypadek studiowali w Paryżu na Sorbonie. Bo to była najlepsza uczelnia w tamtym świecie, w tamtym czasie.

    Czyli: nie wystarczy być pobożnym.
    Dla własnego zbawienia – wystarczy. Dla pracy dla Kościoła, dla stania się narzędziem w ręku Pana Boga – to niekoniecznie wystarczy. Trzeba być jeszcze człowiekiem uformowanym, pogłębionym intelektualnie i duchowo.

    Jaka pamięć o Franciszku Ksawerym przetrwała w waszym zakonie?
    Najlepsza. To pamięć o człowieku, który jest modelem tego, do czego mogą doprowadzić dobrze odprawione Ćwiczenia duchowe.

    Mówi o tym Ojciec po raz kolejny. Co konkretnie zawiera w sobie ten model?
    Model ten zawiera – po pierwsze – nieprawdopodobne doświadczenie bycia ukochanym przez Boga. To ono sprawia, że nic innego nie ma już znaczenia. Znaczenie ma tylko człowiek i jego relacja z Panem Bogiem. Mówi się, że Franciszek pracował supra vires, czyli ponad zwykłe ludzkie siły i możliwości. A to było zbudowane właśnie na podstawie Fundamentu ignacjańskiego, w którym odkrył on magis, czyli “bardziej”, “więcej” – ale nie w sensie ilości, a większej miłości. W duchowości ignacjańskiej chodzi nie o robienie dużo, ale o kochanie bardzo.
    Kolejny element: kiedy Ignacy wysyłał Franciszka na misję życia na Dalekim Wschodzie, widział, że Franciszek zajmie się tam… wszystkim. Tak też się stało. Franciszek już na miejscu, w Azji zobaczył, jakie są tam istotne punkty odniesienia. Zobaczył, że państwem kluczowym dla regionu – uwaga, to jest XVI wiek! – są Chiny, a nie – jak wszyscy myśleli – Indie. Dlatego robił wszystko, by dostać się do Chin i od nich zacząć ewangelizację Azji. Początkowo pracował w Indiach, ale popłynął do Japonii, bo rozpoznawał, że kraj ten pozostawał w tamtym czasie, pod dużym wpływem kultury chińskiej. Na terenie misyjnym tworzył najpierw struktury – budował szpitale, seminaria, tworzył prowincje jezuickie, budował komunikację dla Europejczyków i ewangelizatorów pomiędzy tym regionami. To jest myślenie człowieka ignacjańskiego, który zajmuje się – właśnie – wszystkim.

    Jak to możliwe, że człowiek wychowany w chrześcijańskiej Europie był w stanie tak dobrze komunikować się ze starymi kulturami Indii czy Japonii, które są tak różne od jego własnej?
    Pomagała w tym zawarta w książeczce “Ćwiczenia duchowe” zasada praesupponendum (punkt 22). To jest tak naprawdę zasada komunikacji in genere. Mówi ona, że w spotkaniu z „innym” mamy wydobywać z niego to, co jest w nim najpiękniejsze, najlepsze – i na tym bazować, na tym pracować, to doceniać, ocalając tę inność. Jezuici odnosili tak wielkie sukcesy ewangelizacyjne i misjonarskie dlatego, że wchodzili w lokalną mentalność i kulturę.
    Poza tym, Franciszek Ksawery był człowiekiem wybitnej inteligencji. Nauczył się języka tamilskiego i malajskiego. Uczył się też języka japońskiego, choć w porównaniu z innymi językami regionu jest on bardzo trudny. Swoich współpracowników misjonarzy jezuitów uczył natomiast, by spisywali gramatyki poznawanych języków i uczyli się je formalizować, bo to posłuży do głębokiej penetracji środowisk i kultur, w które wchodzą.
    Franciszek był także naukowcem. Zajmował się m.in. kartografią, lingwistyką, prawem, naukami biblijnymi.
    To wszystko, co opisaliśmy powyżej, oznacza, że był osobą najgłębiej duchową – bo taka osoba najgłębiej wchodzi w realia, w których się porusza.
    Nie ma głębszego i bardziej syntetycznego zanurzenia w realia życia niż doświadczenie duchowe. Tego Franciszek nauczył się od Ignacego Loyoli.

    Znów wraca Ojciec do Ćwiczeń duchowych. Więc raz jeszcze spytam: o co chodzi w tych ćwiczeniach?
    Najkrócej mówiąc, chodzi o odnalezienie siebie w relacji do Pana Boga i nauczenie się rozeznawania duchowego. To jest klucz do rozumienia skuteczności i rozmachu Franciszka Ksawerego: on działał na wszystkich poziomach na zasadzie rozeznawania duchowego. Czyli: badał okoliczności, odnosił się do nich zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą i doświadczeniem, przedstawiał to wszystko Panu Bogu i dopiero potem podejmował działania. Tak rozpoznawał, w co najlepiej lokować swój potencjał i siły, żeby to wywarło skutek – jak mówił Ignacy – największy, powszechny i na chwałę Bożą.

    Czym to rozeznanie różni się od zwykłego, rozsądnego myślenia i planowania?
    Tym, że bazuje na doświadczeniu bycia absolutnie przyjętym przez Pana Boga. Na partnerstwie w relacjach z Panem Bogiem. I nie na szukaniu mojego – sukcesu, egoizmu, tego, co mnie się wydaje, tylko na szukaniu prawdziwego dobra, które pochodzi od Boga. Tu wszystko opiera się na wierze, że On jest głównym Podmiotem podtrzymującym i prowadzącym świat, a nie nasze chęci, pomysły, nasze nawet najciekawsze programy.

    Dziś też mamy całe – mentalne, cyfrowe – kontynenty, których języków trzeba się nauczyć.
    Ludzie o mentalności zbudowanej na Ćwiczeniach duchowych nie boją się świata, ale towarzyszą światu. Widzą w nim potencjał i szanse. Bo podobnie, jak sami zostali ukochani i przyjęci przez Boga, mogą kochać i przyjmować innych – nie rzadko ludzi o totalnie innej wrażliwości, innej antropologii, totalnie innej filozofii życia i totalnie innym doświadczeniu religijnym.

    Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 grudnia

    Błogosławiony Rafał Chyliński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Rusbroch, prezbiter
      •  Święta Blanka Kastylijska
      •  Błogosławiona Maria Aniela Astorch, dziewica
    ***
    Błogosławiony Rafał Chyliński

    Melchior Chyliński urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka (woj. poznańskie) w rodzinie szlacheckiej. Jego rodzice Arnold Jan i Marianna Kierska wychowali go w wierze chrześcijańskiej. Do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich, młody Melchior poznał trudny los ludzi ubogich. Ukończył szkołę parafialną w Buku, a następnie kolegium humanistyczne jezuitów w Poznaniu, założone przez ks. Jakuba Wujka, autora polskiego przekładu Biblii. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem).
    Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu “Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. 4 kwietnia 1715 r. został obłóczony i otrzymał imię zakonne Rafał. Śluby wieczyste złożył już 26 kwietnia następnego roku, a w czerwcu 1717 r. przyjął święcenia kapłańskie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Przebywał w klasztorach w Radziejowie, Poznaniu, Warszawie, Kaliszu, Gnieźnie i Warce nad Pilicą. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik. Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: “Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości.
    Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów.

    Grób bł. Rafała Chylińskiego

    Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie. Kult o. Rafała, podtrzymywany cudami, które dokumentowali współbracia, przetrwał 250 lat. Proces beatyfikacyjny, przerwany przez rozbiory Polski, został wznowiony w naszych czasach.
    Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: “To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce. Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”.
    W ikonografii bł. Rafał przedstawiany jest w habicie franciszkańskim i ze stułą. Jego atrybutami są: księga na stole, dyscyplina, krzyż. Wiele oddziałów Caritas przyjęło go za swojego patrona.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Bł. Rafał Chyliński – święty stąd

    Kiedyś opiekun ubogich, dziś orędownik w uleczeniu z choroby alkoholowej i nowotworowej. – Widać na te biedy teraz jest potrzebny – mówi o. Krzysztof Świderek, gwardian i proboszcz sanktuarium św. Antoniego i bł. Rafała Chylińskiego w Łodzi-Łagiewnikach.

    Grób bł. Rafała Chylińskiego
    Grób bł. Rafała Chylińskiego/Maria Niedziela

    ***

    Ojciec gwardian pokazuje księgi podziękowań i próśb kierowanych do bł. Rafała. Pisane na karteczkach, są od jakiegoś czasu kserowane i drukowane. Niektóre pisane drżącą ręką matki, żony, dzieci proszących o zdrowie rodzica, o wydobycie z nałogu… Na innych pewnie pozostały ślady łez, strach, ból ale też wielka nadzieja. Że on pomoże.

    – Niektóre są powielane, przynoszone kolejny raz, z taką ogromną determinacją – wyjaśnia o. Krzysztof. I z wiarą… Czasem w cud.

    Jego ślady

    To jedyne miejsce w naszej archidiecezji, gdzie pochowany jest błogosławiony. Święty stąd. Ten, który posłany był właśnie do tych ludzi. Czy jego ślady nadal tu są? W kaplicy stoi drewniana, prosta trumna, w której spoczywają jego doczesne szczątki. To już wielka łaska dla tego miejsca. Wiedzą o tym ci, którzy przychodzą, by się tu pomodlić. Czy ci, którzy w każdy czwartek uczestniczą w nabożeństwie do o. Rafała Chylińskiego.

    – Wiele osób przychodzi do niego w niedziele, zostaje po Mszach św. albo na dziękczynienie udaje się do jego kaplicy – tłumaczą franciszkanie. Ale idąc do łagiewnickiego sanktuarium, można spotkać go po drodze. Jest jadłodajnia jego imienia. Przypomina o posłudze, jaką pełnił „dziadowski biskup”. W XVIII wieku wszystko oddawał potrzebującym, ubogim, nieszczęśliwym i chorym. Prawie 300 lat później tu, ci ludzie, otrzymują pomoc – paczki, ciepłą zupę, dobre słowo.

    Pomoc

    Jest też płaskorzeźba na klasztornym murze – przedstawiająca Chrystusa na krzyżu. Zniszczona, czeka na renowację. To znak – stała tu kiedyś tzw. przybudówka, w której przyszły święty mieszkał razem ze swoją mamą. Dla tych, co wiedzą, jest więc i tu promyk świętości Rafała.

    Przy klasztorze działa, niedawno założona, fundacja bł. Rafała Chylińskiego. Ma to być wsparcie ubogich, rodzin, zwłaszcza tych z dysfunkcjami, ale też w planach jest działalność na polu edukacyjnym. Słyszę też o rondzie im. bł. Rafała – niedaleko od klasztoru, o patronowaniu zgierskiemu MOPS-owi czy dziecięcemu szpitalowi w Łagiewnikach. Pełno go tutaj, a przecież nie każdy o nim wie.

    – W środowisku łódzkiej pomocy jest dosyć znany – zauważa o. Krzysztof i mówi o relikwiach franciszkanina, jakie trafiły do kaplicy największego DPS-u w Łodzi. Przypomina też o relikwiach wydawanych parafiom – w ciągu 2,5 roku było ich ponad pięćdziesiąt – to relikwie I stopnia z kości. I potwierdza, że bł. Rafał na tyle, ile może, zaznacza się. – On ściąga tu ludzi i broni się na swoim lokalnym terenie – uważa gwardian. Nawet Franciszkański Zakon Świeckich w naszym regionie ma go za swojego patrona.

    Wymagający i serdeczny

    W biografiach można wiele o nim przeczytać. O jego działalności, o cudach, które działy się po śmierci. O tym, że był nie tylko oddany ubogim, ale że dał się poznać jako żarliwy spowiednik czy egzorcysta. Z namalowanych obrazów wyłania się postać zakonnika pewnie pełnego pokory i zaufania.

    Ale jak się dowiedzieć, jaki był? Teraz, po tych set latach? Pytam więc ojca gwardiana, jakim człowiekiem był bł. Rafał. – Z jednej strony to prosty, skromny kapłan. Z drugiej dosyć surowy, wymagający, dlatego też niezrozumiały w swoim środowisku – mówi o swoich odczuciach o. Krzysztof. – Był odsuwany na bok, niewygodny dla wspólnoty, ale ktoś, kto znał go blisko, widział jego wielką serdeczność do drugiego człowieka. Bardzo identyfikuję się z jego osobą i posługą – dodaje.

    I tłumaczy, jak kult o. Rafała żywy jest wśród kleryków franciszkańskiego seminarium. – Widzę ich często modlących się przy trumnie, jak tylko mają czas, to przychodzą tu do niego – mówi. I zaznacza, że jego postawa jest wzorem – bycia blisko ludzi, kierownictwa duchowego, pomocy drugiemu. A spuścizna, którą zostawił, choćby w postaci stałego konfesjonału – ciągle żyje. W sanktuarium można bowiem skorzystać z sakramentu pokuty każdego dnia.

    Pomaga i uzdrawia

    Idąc śladem o. Rafała, nie sposób nie pójść też do usytuowanych w lesie kapliczek. Także tej, którą Niemcy spalili – św. Walentego. To tu, według przekazywanych z pokolenia na pokolenie informacji, jest pochowana mama bł. Rafała, którą z taką miłością do końca się opiekował. Bł. Rafał jest też pewnie w uroku tego miejsca, jego ślady odciśnięte są na klasztornej posadzce, jego dłonie na skradzionym i odzyskanym kielichu, jego duch w świętości tego sanktuarium… Pomaga, uzdrawia, prowadzi.

    – Może to jego rola? – zastanawiają się osoby modlące się przy jego grobie. I czekają na jego formalną świętość. Choć przecież dla nich to prawdziwy wielki święty. Dlatego niektórzy ze wzruszeniem dotykają jego trumny.

    Anna Skopińska/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 grudnia

    święty Karol de Foucauld, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy jezuiccy Edmund Campion, prezbiter, i Towarzysze
      •  Święty Eligiusz, biskup
    ***
    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Karol de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. Dwa dni później przyjął sakrament chrztu świętego. 13 marca 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. 28 kwietnia 1872 r. przyszły błogosławiony przyjął pierwszą Komunię świętą.
    W sierpniu 1874 roku zdał maturę, a w październiku tego roku wstąpił do szkoły jezuitów w Paryżu na ulicy des Postes. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów.
    3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony. Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny.
    Owocem jego podróży była książki Reconnaissance au Maroc, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie.
    Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: “Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci.
    Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric).
    W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii.

    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie.

    Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku.
    W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję.
    W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1910 r. wysłał gotowe statuty do Rzymu, lecz odpowiedzi nigdy nie otrzymał. W czerwcu 1915 roku skończył po jedenastu latach prace nad słownikami.
    W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset. Gdy wieczorem 1 grudnia 1916 r. grupa uzbrojonych jeźdźców otoczyła fort, prawdopodobnie pilnujący go uzbrojony szesnastolatek wystrzelił ze strachu i przypadkowo zabił Karola. Pustelnia została splądrowana, a Najświętszy Sakrament wyrzucono w piasek pustyni. Gdy przybyli tam francuscy oficerowie, zobaczyli leżące obok Karola Ciało Jezusa. Jeden z nich ukląkł, podniósł Hostię i przyjął Komunię. Ciało brata Karola de Foucauld od 1929 r. złożone jest w El Goléa.
    Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym został zamknięty 4 marca 2003 roku w Mediolanie. Beatyfikacja odbyła się 13 listopada 2005 roku w Rzymie a
    kanonizacja 14 maja 2022.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Ostatni z ostatnich

    Wizerunek świętego przy wejściu do katedry w Viviers.
    Wizerunek świętego przy wejściu do katedry w Viviers.
    fot. Józef Wolny

    ***

    Czy w byciu niepotrzebnym można odnaleźć sposób na życie? To paradoks, ale tak. Na tym przecież polega życie każdego porządnego mnicha. Na tym też polegało życie Karola de Foucauld.

    Wysokie słońce i wysoka temperatura w porze poobiedniej drzemki nie motywują do pracy. Ale z okien diecezjalnego domu pielgrzymkowego machają dwie roześmiane Włoszki – siostra Silvia i siostra Francesca. Wołają głośno, żeby iść w kierunku bramy. A na równie głośne pytanie, czy to aby dobra pora i czy nie powinny właśnie mieć sjesty, odpowiadają ze śmiechem, że z tą sjestą to ściema i że we Włoszech tylko mężczyźni mają sjestę. To zapewne żart. Tym bardziej że nie jesteśmy we Włoszech, ale we Francji.

    Szczęśliwy człowiek

    Viviers. Niewielka miejscowość (160. miejsce w regionie Rodan-Alpy!), jakieś trzy i pół tysiąca mieszkańców, ale za to siedziba diecezji. W katedrze z ogromnego nagrobnego pomnika patrzy w pustą przestrzeń biskup o trzech imionach: Józef Michał Fryderyk Bonnet. Doskonale wyrzeźbione, grube fałdy szat przygniatają go niemal w całości, prawie jak dręczące go problemy z psychiką. Na nagrobku nie ma śladu tej fobii na punkcie tłumu zebranego w jednej przestrzeni, która sprawiła, że do wyświęcenia Karola de Foucauld potrzebował wsparcia w postaci biskupa seniora. Było to 9 czerwca 1901 roku. Dużo czasu musiało upłynąć, zanim po nawróceniu, pobycie w klasztorze trapistów i u sióstr klarysek w Nazarecie przyszły święty zrozumiał, że pragnienie absolutnego zjednoczenia z ofiarą Jezusa Chrystusa może realizować doskonalej, pomimo poczucia niegodności, jako kapłan.

    Silvia i Francesca mieszkają nieopodal katedry. Nieobecna akurat Christina to trzecia z bezhabitowych zakonnic, Uczennic Ewangelii. Jest ich około 50 – we Włoszech, w Albanii, we Francji i w Algierii. Ewidentnie zainspirowane duchowością Karola de Foucauld, kładą nacisk przede wszystkim na ewangelizację sposobem… nazaretańskim. Ukryte życie Jezusa, tłumaczą, to podstawa ich charyzmatu. Do tego słowo Boże i accoglienza – dość trudna do oddania w języku polskim postawa, bo oznaczająca zarówno gościnność, jak i przyjmowanie kogoś w sensie otwartości na niego, a to przecież znacznie więcej. Karol de Foucauld był w tej dziedzinie praktykiem. Czy był szczęśliwy, skoro całe życie jakby poszukiwał właściwego miejsca na ziemi? – Był – odpowiada zdecydowanie Francesca i dodaje, że jego poszukiwania okazały się właściwie poszukiwaniami Boga, a skoro tylko Go znalazł, doświadczył szczęścia. Silvia kiwa głową, przynosząc książkę, w której natychmiast odnajduje odpowiedź na zadane pytanie, z którym kolejni rozmówcy – opat klasztoru trapistów i biskup Viviers – będą mieli problem. Czyta fragment medytacji nad psalmami autorstwa Karola: „Tak więc ja, Boże, mimo tylu błędów, mimo nędzy, w jakiej jestem pogrążony, tylko dlatego, że moje serce nie jednoczy się z niezbożnymi, że nie trwam dobrowolnie w grzechu, a moja wola jest złączona z Twoim Prawem i rozważam je, by je wypełniać… jedynie dlatego, w Twojej nieskończonej dobroci (…) mówisz mi, że będę szczęśliwy, szczęśliwy szczęściem prawdziwym, szczęśliwy w dniu ostatecznym (…). Ty raczysz mnie pocieszać: przyniesiesz owoc w swoim czasie, mówisz mi” (polski przekład Aleksandry Frej, Warszawa 2007). Szczęśliwy, bo wierzący w obiecane szczęście przyniesionego owocu? Zapewne, a najlepsze owoce wydał po śmierci.

    Święty z fotografii

    Prowadząc do znajdującego się w tym samym budynku archiwum Karola de Foucauld, Silvia pokazuje tabliczki z nazwami poszczególnych pokojów, którymi są nazwy miejscowości związanych z kolejnymi etapami jego życia. Potrafi opowiadać o Karolu godzinami, z żarem w oczach i głosie, z doskonałą znajomością szczegółów i emocjami zdradzającymi autentyczną fascynację. Trudno ogarnąć to wszystko, co wraz z Danielem Gay, archiwistą diecezjalnym, przynosi i pokazuje. Dziesiątki listów, pamiątek, fotografii. – Lubił się fotografować – mówi o Karolu de Foucauld z uśmiechem Silvia. Nie do końca wiadomo, czy żartuje, czy nie. Do fotografii, znalezionej ostatnio przez blisko osiemdziesięcioletniego brata Xaviera Gufflet, dołączony jest jednak krótki opis: „Sfotografowano mnie, o czym nie wiedziałem, gdy błogosławiłem budowę kaplicy”. Opublikowano ją w najnowszym specjalnym wydaniu „Le Figaro”, w całości poświęconym nowemu świętemu. Na jego okładce Karol jak żywy patrzy przejmującym i jednocześnie łagodnym wzrokiem prosto w twarz czytelnika. Okładka jakby trochę w stylu glamour, błyszcząca, prześliczna, z pewnością by mu się nie spodobała. Za jego plecami sypie się złoty piasek i choć wielki tytuł uzupełnia całość obrazka komentarzem, że Karol to „głos na pustyni”, można odnieść wrażenie, że graficy prezentują tę pustynię w złocistej poświacie, w ramach niezwykłej przygody życia jakiegoś Indiany Jonesa, celebryty, który stara się podobać. A przecież wiele lat upłynęło od momentu, gdy Karol usłyszawszy kazanie swojego nowego duchowego przewodnika, księdza Huvelina, postanowił wygrać z Bogiem grę o ostatnie miejsce. „Tak bardzo ostatnie zajął miejsce, że nikt nie mógł Mu go odebrać…” – ksiądz Huvelin, który w kazaniu powiedział tak o Jezusie, miał prawdopodobnie ogromny dar oddawania prostymi słowami spraw najpoważniejszych. Te słowa tak bardzo trafiły do młodego Karola de Foucauld, że nie potrafił w życiu znaleźć miejsca, które byłoby wystarczająco „ostatnie”. Bracia w syryjskim klasztorze dodawali tłuszcz do zupy, a sałatę polewali oliwą. To znaczyło dla niego, że żyli „na bogato”. Za bogato. Siostry z Nazaretu, u których mieszkał w komórce jako robotnik, do dzisiaj opowiadają, że jedynym posiłkiem, który przyjmował, był kawałek suchego chleba i trochę wody. Ten kawałek łamał potem na tyle części, ile biednych nazaretańskich dzieciaków czekało na niego przed drzwiami.

    Zarówno w archiwum, jak i w kaplicy seminaryjnej, w której przyjmował święcenia kapłańskie, wiszą malowidła na płótnie, których autorem był Karol, a które w „Le Figaro” określono jako rodzaj malarstwa prymitywnego. Słusznie zresztą, bo to postaci Maryi i Jezusa czy ilustracje tajemnic różańcowych namalowane bardzo prostą kreską. – To kopie – wyjaśnia siostra, ale w pewnym momencie w sali, w której znajduje się wystawa o Karolu, pokazuje schowane w szufladach oryginały. Nietrwały materiał, na którym malował, sprawia, że farba blaknie. Trudno o lepszy symbol powolnego znikania w Bogu własnego „ja” człowieka, który za młodu bohatersko walczył, nieprzyzwoicie się prowadził i odważnie podejmował wyzwania egzotycznych podróży.

    Gotowy na wszystko

    „Ojcze, powierzam się Tobie…” – to najbardziej znana z modlitw Karola. Rozpoczął ją od słów: Je m’abandonne à Toi, co można by przetłumaczyć: „powierzam się”, „oddaję się Tobie” albo symbolicznie: „opuszczam siebie w Tobie”. Tego samego słowa użył we francuskim przekładzie Pisma Świętego Jezus na krzyżu, wołając: „Dlaczegoś Mnie opuścił?”. „Opuszczam siebie w Tobie” po polsku nie brzmi dobrze. A szkoda, bo faktycznie taka jest wymowa całej modlitwy. De Foucauld napisał dalej: „Uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko…”. Wszystkiego też spróbował, by w końcu zrozumieć, że opuścić siebie oznacza zrobić z siebie nikogo.

    Droga do klasztoru trapistów w Notre Dame des Neiges, do którego wstąpił Karol, jest, oględnie rzecz ujmując, dość wymagająca. Zwłaszcza dla tych, którym na ostrych zakrętach wąskiego pasa drogi, za którym znajduje się przepaść, robi się niedobrze. Ryzyko jest spore, a oczy trzeba mieć naokoło głowy i patrzeć zawsze we właściwym kierunku. Zupełnie jak w życiu mnicha, można by pomyśleć, a skojarzenie to jest całkiem właściwe, bo któż bardziej niż trapista podejmuje ryzyko życia… zmarnowanego? Czy komfort naszego życia zależy od tego, na ile czujemy się potrzebni? Zapewne, skoro tak sądzą psychologowie, a w miejscach, w których silne więzi społeczne powodują, że nawet bardzo podeszli wiekiem członkowie rodzin wciąż w jakiś sposób im się przysługują, żyje się dłużej. Czy w byciu niepotrzebnym można odnaleźć sposób na życie? A na tym przecież polega życie porządnego mnicha.

    Trochę ponad pół wieku dzieli śmierć dwóch podobnych pod tym względem zakonników. Pierwszy z nich zmarł w 1916 roku, 1 grudnia, trafiony kulą raczej przypadkowo wystrzeloną przez nastolatka. Drugi, w 1968 roku w Bangkoku, dokładnie 27 lat po tym, jak wstąpił do trapistów, zmarł porażony łazienkowym wentylatorem, zapewne równie przypadkowo popsutym. Karol de Foucauld i Tomasz Merton – szalenie popularni obecnie, a pierwszy z nich dodatkowo otoczony nimbem świętości, wynoszony właśnie na ołtarze. Merton podobno pod koniec życia uporczywie głosił „monastyczny niepokój” i – jak napisał Marcin Cielecki – było to sięgnięcie do samego rdzenia doświadczenia monastycyzmu, z „jego pierwotnym oddechem egipskich pustyń”. Mnich w takim ujęciu to człowiek „zbędny”, niekonieczny.

    Fundament Kościoła

    Opat trapistów Notre Dame des Neiges, ojciec Hugues, na strapionego nie wygląda, wręcz przeciwnie – tryska energią i humorem. Trapista z czterdziestoletnim stażem, od dwudziestego roku życia w klasztorze, jest – jak podkreśla – szczęśliwy. Choć moment to trudny, bo rozmowa toczy się w dniach, w których do klasztoru ściągają liczni dziennikarze, by udokumentować ostatnie dni trapistów w tym miejscu. Zostało ich pięciu, w tym dwóch chorych, więc postanowili je opuścić.

    Na pytanie, dlaczego akurat ten klasztor wybrał Karol de Foucauld, opat odpowiada bez namysłu: – Bo był najbiedniejszy, położony w górach i życie tutaj było bardzo trudne. – A czy był, zdaniem ojca, szczęśliwy, skoro wiecznie poszukiwał swojego miejsca? W tym klasztorze też za długo nie pobył… Opat kiwa głową, bo nikt go dotąd o to nie pytał. – To dobre pytanie – odpowiada. – Myślę, że w La Trappe był bardzo szczęśliwy i bardzo kochany – wszyscy bracia go lubili. Zależało mu na tym, żeby naśladować Jezusa jak najbardziej radykalnie, szukając ostatniego miejsca, i to dało się w klasztorze odczuć. Myślę, że wciąż poszukiwał najlepszego sposobu naśladowania Go – dodaje.

    Mała grupka mnichów w klasztornym kościele śpiewa psalmy, którym przysłuchuje się kilkoro ludzi. Pomiędzy opatem a młodym trapistą z Korei stoi prosty pastorał, obaj mnisi zwróceni są w kierunku krzyża. Z pewnością nie jest to ten sam krucyfiks, pod którym klękał Karol de Foucauld. Wśród klasztornych pamiątek znajdują się jego kapłański kielich i patena. Ojciec Hugues, wskazując na nie, opowiada o Karolu, a zapytany o to, co właściwie w jego współbracie powinno najbardziej przemówić do ludzi XXI wieku, w którym mówi się o kryzysie Kościoła, odpowiada: – Naśladowanie Chrystusa. Zorientowanie całego życia na Niego. To przecież jest jedyny fundament Kościoła.•

    KAROL DE FOUCAULD

    KALENDARIUM 15 września 1858 r. – przychodzi na świat w Strasburgu (Francja) 1864 r. – umierają jego rodzice 1876 r. – wstępuje do szkoły oficerskiej Saint-Cyr styczeń 1882 r. – opuszcza wojsko 1883–1884 – podróżuje po Maroku październik 1886 r. – przeżywa nawrócenie 16 stycznia 1890 r. – wstępuje do klasztoru Matki Bożej Śnieżnej (trapiści) w Masywie Centralnym 9 czerwca 1901 r. – przyjmuje święcenia kapłańskie 28 października 1901 r. – przybywa do Beni-Abbes w Algierii 1904 r. – przenosi się do Tamanrasset 1 grudnia 1916 r. – zostaje zastrzelony przez nastoletniego chłopca 13 listopada 2005 r. – beatyfikowany przez Benedykta XVI 15 maja 2022 r. – kanonizacja.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny 19/2022

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Sample

    Karol de Foucauld:

    Nasz brat jest niesprawiedliwy: pozwólmy mu dopełnić tej niesprawiedliwości

    “Trzeba być miłosiernym, nachylać swoje serce ku każdej nędzy, zarówno cielesnej, jak i przede wszystkim duchowej. Choroby duszy są bowiem nieskończenie poważniejsze niż choroby ciała, ponieważ zagrażają odkupionemu przez Chrystusa wiecznemu życiu i szczęściu człowieka, i to nie na kilka lat, ale na całą wieczność” – pisał Bł. Karol de Foucauld.

    /

    Dzięki uprzejmości Redakcji “Życia Duchowego”, przedstawiamy Państwu tekst Bł. Karola de Foucauld.

    Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje.

    (Mt 10, 40)

    Przyjąć bliźniego to przyjąć cząstkę Jezusa, cząstkę Jezusowego ciała; Jezus słucha tego, co mówimy do bliźniego, i przyjmuje to, co czynimy naszym braciom; do Niego mówimy i Jemu czynimy…

    Z jakąż więc miłością, szacunkiem i radością winniśmy pragnąć czynić jak najwięcej dobra dla duszy czy ciała tych, których spotykamy na swojej drodze, zgodnie z ich i naszymi możliwościami; z jakąż czułością winniśmy przyjąć każdą ludzką istotę, kimkolwiek by ona była!… Ubogiego, który nieśmiało puka do drzwi, przełożonego, który w imię Kościoła i Stolicy Apostolskiej przychodzi odwiedzić nas wszystkich, wszystkich, wszystkich; ubogiego i biskupa, wszystkich, wszystkich, bo przyjmując ich, przyjmujemy Jezusa!

    To na tym fundamencie sprawiedliwy, który “żyje w wierze”, buduje swoje zachowania, swoje związki z bliźnim, nie widząc w nich niczego innego jak tylko cząstkę ciała Jezusa.

    Byłem głodny, a daliście Mi jeść.

    (Mt 25, 35)

    Nasz Pan daje nam tu prawdziwy motyw jałmużny, najpotężniejszy ze wszystkich, choć są jeszcze inne motywy: trzeba dawać jałmużnę z posłuszeństwa dla nakazu, tylekroć przez Boga powtarzanego; trzeba być posłusznym, by Go naśladować, Jego, który tak hojnie nas obdarza, naśladować Jezusa, który tyle dał; trzeba dawać, ponieważ miłość Boga zobowiązuje nas do przenoszenia miłości, jaką mamy dla Niego, na ludzi – Jego ukochane dzieci; trzeba dawać przez dobroć, aby praktykować, kultywować tę cnotę, którą należy kochać dla niej samej, ponieważ jest ona jednym z atrybutów Boga, Jego piękna, doskonałości i, w rezultacie, samym Bogiem; wszelako choć każdy z motywów dawania jałmużny jest w zupełności wystarczający, to najbardziej porywające ze wszystkich jest to, że cokolwiek czynimy dla bliźniego, czynimy dla samego Jezusa; i tu właśnie znajdujemy kryterium, według którego winniśmy zmieniać i reformować nasze życie, kierować naszymi działaniami, słowami i myślami… Wszystko, co czynimy dla bliźniego, czynimy dla Jezusa…

    Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: “Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.

    (Mt 9, 13)

    Trzeba być miłosiernym, nachylać swoje serce ku każdej nędzy, zarówno cielesnej, jak i przede wszystkim duchowej. Choroby duszy są bowiem nieskończenie poważniejsze niż choroby ciała, ponieważ zagrażają odkupionemu przez Chrystusa wiecznemu życiu i szczęściu człowieka, i to nie na kilka lat, ale na całą wieczność… Troszczyć się nie tylko o owce łagodne i zadbane, pozostawiając “czarne owce” ich nieszczęsnemu losowi, lecz kochać należy wszystkich ze względu na Boga, Ojca i Zbawiciela, otaczając szczególną troską chorych i grzeszników, ponieważ oni tego najbardziej potrzebują.

    Jezus daje nam całe swoje ciało do kochania; wszystkie Jego członki zasługują z naszej strony na jednakową miłość, bo wszystkie do Niego należą: jedne są zdrowe, inne chore: jeśli wszystkie powinny być równo kochane, to chore członki wymagają szczególnej troski, tysiąc razy większej niż pozostałe: zanim będziemy skrapiać inne perfumami, zadbajmy o te zranione, posiniaczone, chore, to znaczy o tych wszystkich, którzy mają potrzeby ciała i duszy, a szczególnie o tych ostatnich, czyli grzeszników… Możemy czynić dobrze wszystkim ludziom za pomocą modlitwy, pokuty czy własnego uświęcenia.

    Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku?

    (Łk 6, 41)

    Miłość nie zważa na wady tego, którego kocha, lecz usiłuje je sobie wytłumaczyć, jeśli nie może ich nie widzieć, modli się, żeby znikły; gdy nie może ich usprawiedliwić, odwraca od nich oczy, by myśleć o pięknie i zaletach miłowanej osoby oraz o własnych brakach wyrażając w ten sposób swoją pokorę… Gdy się kocha, jest się tak małym, tak pokornym przed tym, którego się kocha, widzi się samego siebie tak nędznego i tak biednego, a tego, kogo się kocha, doskonałego i pięknego. Jeśli naszego bliźniego uważamy za pełnego wad, a siebie samych za dobrych, to zapłaczmy nad sobą, ponieważ upadliśmy bardzo nisko, jesteśmy pozbawieni miłości, zarozumiali i ślepi, nie ma w nas także ani pokory, ani prawdy: jesteśmy daleko od Boga, który jest miłością, od Boga, który jest prawdą, od Jezusa pokornego Serca; płaczmy, płaczmy nad sobą, módlmy się, prośmy w modlitwach, błagajmy Boga, byśmy się mogli nawrócić, błagajmy świętych, aniołów, ludzi, żeby nam wyprosili nawrócenie, i pracujmy ze wszystkich sił, by się poprawić, bo tkwimy w bardzo głębokiej przepaści.

    Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj.

    (Mt 5, 23-24)

    Zachowujmy pokój ze wszystkimi ludźmi i usiłujmy go przywracać, kiedy został zakłócony: wychodźmy zawsze naprzód, czyniąc pierwsze kroki przez miłość dla tych, którzy są naszymi braćmi w Bogu; gdy nie mamy racji, róbmy to z tym większym pośpiechem, bo zobowiązuje nas do tego sprawiedliwość; gdy racji nie ma nasz brat, róbmy to z zapałem, przez troskę o dobro jego duszy, dla jego nawrócenia; w każdym wypadku róbmy to śpiesznie i z całego serca, żeby między dziećmi Boga panowały miłość, pokój i jedność.

    Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą.

    (Łk 6, 27)

    Kochajmy nieprzyjaciół, kochajmy z całego serca te chore członki ciała Jezusa, tych obciążonych winą braci, którzy pozostają naszymi braćmi i mogą się w każdej chwili nawrócić, te istoty, za które Jezus przelał swoją krew i które wciąż woła do siebie, te dusze uczynione na obraz Boga, stworzone dla nieba, w którym będą królować być może w lepszym miejscu niż nasze… Czyńmy dobrze tym, którzy nas nienawidzą, wyświadczajmy wszelkie możliwe dobro ich duszom i ciałom, módlmy się za nich, ofiarujmy w ich intencji naszą pokutę (ponieważ Pismo Święte ukazuje nam wszędzie pokutę jako nieodłączną towarzyszkę modlitwy), wyświadczajmy im wszelkie dobro, na które nam pozwala Bóg i posłuszeństwo wobec Niego, okazujmy im dobrą wolę, usłużność, życzliwość, obdarzajmy ich jałmużną, jeśli są ubodzy, opieką, jeśli są chorzy, i wszystkim, co jest dla nich dobre; czyńmy to z posłuszeństwa słowu Jezusa i z chęci naśladowania Go, by wyświadczać wszelkie dobro Jego chorym członkom, by zyskiwać te dusze dla Boga, “gromadząc rozżarzone węgle miłości nad ich głowami” i zło dobrem zwyciężając, a ich nienawiść naszymi dobrymi uczynkami.

    Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty.

    (Łk 6, 29)

    Jakiż dobry jesteś, mój Boże!… Jak czuły Ojciec, pragnący trwałej miłości między wszystkimi swoimi dziećmi, który chce, by dla zachowania pokoju znosiły łagodnie, z cierpliwością i bez sprzeciwu jedne drugich, znosiły wszelki gwałt, zniewagi, a nawet śmierć, woląc raczej umrzeć niż zranić swego brata; tym bardziej chcesz, by między Twoimi dziećmi nie było nawet cienia kłótni o dobra materialne i żeby nigdy nie został między nimi zmącony pokój przez przywiązanie do dóbr doczesnych i przez słowa: “moje” i “twoje”…

    Uczysz także, byśmy raczej pozwolili sobie odebrać przez niesprawiedliwych braci wszystkie dobra, nawet te niezbędne, jak szaty okrywające ciało, niż przez stawianie oporu i protesty zburzyli miłość i pokój, które powinny panować w rodzinie. O Boże miłości, o dobry Ojcze, jakże chciałbyś widzieć między nami, Twoimi dziećmi, miłość, pokój i zgodę!

    /

    Pozwólmy się bez sprzeciwu ogołocić, okraść, obedrzeć ze wszystkiego, co mamy, chociaż zgoda na spoliczkowanie i wyrządzanie sobie krzywdy jest szczególnie przeciwna naszej zepsutej naturze i pogańskim ideom tego świata; nie ma jednak nic w tym dziwnego, że myśli Boże są różne od myśli ludzkich. One bowiem, jak mówi Bóg, są od siebie tak odległe jak wschód od zachodu. Nic zatem dziwnego, że natchnienia łaski są tak przeciwne podszeptom zepsutej natury. Pozwólmy więc sobie raczej zabierać, wyrywać nawet największe dobra i najbardziej potrzebne przedmioty, niż przez kłótnie i protesty, walki i potyczki zburzyć braterską miłość…

    Nasz brat jest niesprawiedliwy: pozwólmy mu dopełnić tej niesprawiedliwości, modląc się za niego, pozwólmy się ogołocić, odstąpmy wszystko, nie “sprzeciwiajmy się złu”, ograniczmy się do braterskiego napomnienia, jeśli zechce nas słuchać, i usiłujmy go nawrócić braterskim zwróceniem uwagi, tak jak uczy nas tego Jezus. Zresztą cóż my odstępujemy? Czymże są największe dobra, jeśli nie odrobiną błota. A to wszystko, co nam się zdaje, że posiadamy, jak długo będziemy mieć? Nasze życie tu, na ziemi, to tylko dwie chwile. Jeśli spojrzymy na przemijające dobra w świetle wieczności, zrozumiemy bez trudu to, o czym mówi Bóg, żebyśmy porzucili wszystko bez oporu, jakkolwiek wydawałoby się ważne i nieodzowne, gdyż wszystko, co ziemskie, jest nieskończenie małe, a niezbędna jest nam jedynie cnota…

    W tym świetle widać wyraźnie, że najmniejszy wzrost miłości między ludźmi, w rodzinie dzieci Bożych, ma tysiąc razy większą wartość i tysiące razy większe znaczenie niż wszystkie dobra materialne świata.

    “Kościół zwycięża, gdy zwycięża miłość”. “Bóg zwycięża, gdy zwycięża miłość”… Jeśli więc nasz brat, choćby najbardziej obciążony winami, niegodziwiec, łotr, chce zabrać naszą własność, cokolwiek by to było, wielki majątek czy noszona przez nas szata, strzeżmy się, by go nie wymyślać: obejmijmy go i dajmy mu, czego chce: jesteś moim bratem, to, co moje, jest i twoje; trochę marności nie odłączy mnie od mego brata; kocham cię, bierz wszystko, co chcesz, jeśli chcesz, bierz więcej, bierz wszystko, bo wszystko, co mam, jest twoje, umiłowany bracie, kocham cię, wszystko, co posiadam, jest twoje… To jest przykazanie Jezusa, to również przykład, jaki nam daje, pozwalając się ogołocić ze wszystkiego, umierając na krzyżu bez stawiania oporu i modląc się za tych, którzy Go ogołocili i przyprawili o śmierć.

    Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi.

    (Łk 6, 29)

    Jakiż dobry jesteś, Boże mój! W swojej miłości, jaką masz dla wszystkich ludzi, chcesz, by się zachowywali między sobą tak, jak czuły ojciec chce, by jego własne dzieci postępowały jedne z drugimi… Chcesz widzieć panujący między nimi pokój, taką uległość, taką wyrozumiałość, takiego ducha delikatności i czułości, że gdy jeden dopuści się jakiejś niesprawiedliwości, inni mu natychmiast ustępują, by nie zakłócać owego pokoju i jedności, bo uważają, że cokolwiek by się zdarzyło, zawsze zwyciężą, gdy tylko zwycięża miłość… Oto trwały pokój i wypróbowana miłość braterska, których pragniesz wśród swoich dzieci, i dlatego dajesz nam to przykazanie: Jeśli cię ktoś uderzy… i wiele innych.

    Jeśli nas ktoś uderzy w policzek, nadstawmy mu drugi, dosłownie i w przenośni: jeśli nas ktoś obraża, nie oddajmy mu zniewagą, jeśli nas uderzy, nie bijmy agresora, nadstawmy policzek albo grzbiet, czyniąc znak krzyża; jeśli nas kto zrani, nie brońmy się, nadstawmy szyję jak baranek, by nie sprowokować walki ze swoim bratem, ale go raczej zwyciężyć łagodnością, naśladując Bożego Baranka, który bez stawiania oporu pozwolił, by Go policzkowano, opluto, bito pięściami, zelżono, zasłonięto Mu oczy, biczowano, ukoronowano cierniem, obarczono krzyżem, poraniono i zabito, gdy jednym słowem, jednym aktem woli mógł powalić do swoich stóp wszystkich napastników i każdego z nich unicestwić.

    Znośmy więc wszystkie obelgi, krzywdy, drwiny, przemoc, ciosy, rany, więzy, śmierć, modląc się za tych, którzy nienawidzą… “Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Dziękując Bogu za to, że raczył pozwolić, byśmy my, tak niegodni, upodobnili się do naszego Pana, ofiarujmy Mu z miłością to wszystko, co musimy znosić… Jezus daje nam tu wyraziste świadectwo i nie mniej wyrazisty przykład. Idźmy krok w krok za naszym Umiłowanym, za wonią Jego pachnideł.

    bł. Karol de Foucauld, Miłość bliźniego, tłum. B. Dyduła SJ, “Życie Duchowe”, 53/2008, s. 93-96

    Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    O człowieku, któremu nic się nie udało

    Gapie na placu Broglie w Strasburgu zadzierają głowy do góry. Na ogromnym gmachu wiszą dwie solidne tablice. Napis na pierwszej głosi: “Tu wznosił się dom, gdzie 15 września 1858 roku narodził się Ojciec de Foucauld, dawny oficer kawalerii, badacz Maroka, zdradziecko zamordowany przez Senussów 1 grudnia 1916”. Na drugiej napisano: “W tym domu po raz pierwszy rozbrzmiał hymn Marsylianka ułożony dla armii przez Rougeta de Lisle w 1792 roku”. Hymn Francji? To jest coś! Kto by się przejmował jakimś badaczem Maroka…

    Karol de Foucauld przegrywa konkurencję już na starcie. I tak właściwie ułożyło się całe jego życie. Patrząc po ludzku: niczego nie osiągnął. Nic mu się nie udawało. Marzył o założeniu wspólnoty, zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: “Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Wkrótce zostanie ogłoszony błogosławionym.

    Planował, skrupulatnie rozrysowywał, przelewał marzenia na papier. Nie widział owoców swej pracy. Bóg wysłuchał jego gorących modlitw i zrealizował marzenia, ale uczynił to dopiero po jego śmierci. Jak grzyby po deszczu powstają malutkie wspólnoty zafascynowane drogą, którą szczegółowo opisał. Mali Bracia i Małe Siostry Jezusa adorują Boga na całym świecie, odnajdując Jego blask w najbłahszych sytuacjach dnia. Ich pustelniami są często wysokie mieszkalne bloki, na adorację jeżdżą windami, a zamiast podmuchu pustynnego wiatru ich twarze muskają spaliny samochodów. Nie zmieniło się tylko jedno: jak Karol de Foucauld szeptają: “Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko”.

    Bardziej świnia niż człowiek

    “Komu jeszcze pasztecik z gęsich wątróbek z truflami? A kto chce kawioru?” – Karol ogarnął wzrokiem rozbawione towarzystwo. Lgnęli do niego: miał suto zastawiony stół, świetne trunki, najlepsze cygara. “Szczęściarz! Dostać taki spadek, po dziadku!” – szeptali z zazdrością. Głośno zaś wołali: “Dolej nam jeszcze tego czerwonego wina, jest wyborne!”.

    “Liczą się jedynie przyjemności” – wyznaje młodzieniec. Jak wielu dokoła zafascynowany jest wiedzą i techniką. “A Bóg? Ani Go zmierzyć, ani zważyć…” – zniechęca się. Pogrąża się z dnia na dzień. W swych listach opowiada o tamtym czasie dosadnie: “Straciłem wiarę. Nigdy nie byłem w tak opłakanym stanie ducha. Byłem cały egoizmem, bezbożnością, pragnieniem zła. Byłem jak oszalały. Byłem bardziej świnią niż człowiekiem”. Miał być żołnierzem, porzuca jednak szybko karierę wojskową. Jest podekscytowany: wyrusza na niebezpieczną wyprawę badawczą do Maroka. Ryzyko jest ogromne, Afryka wrze.

    Dla jego rodaków sprawa jest jasna: muzułmanin to wróg. Myślący w podobny sposób młodziutki podróżnik przeciera oczy ze zdumienia: jest poruszony ogromną gościnnością marokańskich muzułmanów. Widząc, z jaką czcią padają na kolana, by na kolorowych dywanikach oddać cześć Bogu, nieśmiało pyta: “Czyżby On istniał?”. Później napisze nawet: “Myślałem o tym, by zostać muzułmaninem”. Zaczyna z pasją uczyć się arabskiego, czyta Koran. Widząc opłakane skutki niewolnictwa, pisze oburzony: “Biada wam obłudnicy, którzy na znaczkach umieszczacie »wolność, równość, braterstwo«, a zaciskacie kajdany niewolnikom. Karzecie kradzież kurczaka, a pozwalacie na kradzież człowieka”.

    Poruszony wraca do Francji. Jest czule przyjęty przez swą głęboko chrześcijańską rodzinę. Niczego nie narzucają, od czasu do czasu dyskretnie podrzucając jedynie książki o duchowości. Karol pochłania je, ale czuje się pusty. Coraz więcej czasu spędza jednak w kościele. Jest rozdarty: z jednej strony nie widzi w nim żadnych znaków Żyjącego, z drugiej nie może obok niego przejść obojętnie. Świątynia przyciąga go jak magnes. “Zacząłem chodzić do kościoła bez wiary, ale tylko tam czułem się dobrze i spędzałem długie godziny, powtarzając dziwną modlitwę »Mój Boże, jeśli istniejesz, daj się poznać!«” – opowiada po latach. W październiku 1886 roku długo rozmawia z poznanym w Paryżu ks. Huvelin: “Poprosiłem o lekcje religii, a on mi kazał uklęknąć i wyspowiadać się i natychmiast posłał mnie do Komunii”. Karol wychodzi z kościoła jako wierzący chrześcijanin. W twarz uderza go chłodny wiatr znad Sekwany. Jest październik 1886 r. Świeżo upieczony chrześcijanin ma 28 lat. Nic już nie będzie takie samo jak dawniej…

    Kamień pod głową łachmaniarza

    Nowa religia pochłania wszystkie jego zmysły. Pielgrzymuje konno przez Ziemię Świętą. “Oczy Jezusa spoczywały na tych samych wzgórzach, winnicach i horyzontach!” – gorączkuje się, patrząc na rosłą Górę Błogosławieństw. Pochyla się, dotyka ziemi Nazaretu. A więc tu żył w ukryciu Mesjasz? W głowie neofity rodzi się szalony pomysł: będzie żył jak On. Schowany, ukryty przed wzrokiem ciekawskich, służąc najbardziej odrzuconym. “Nie chcę przejechać przez moje życie w pierwszej klasie, podczas gdy Ten, którego kocham przebył je w ostatniej” – pisze. Nieustannie coś notuje. Jego drobniutkie pismo pokrywa zeszyty, karteczki, białe koperty.

    Chowa się w malutkim klasztorze w Syrii. Dwudziestu mnichów żyje w krytych słomą domkach z desek i gliny. Sześć godzin dziennie modlą się, sześć pracują. “Karol zawsze buduje, często cieszy, ale czasami przeraża” – szeptają o nim bracia. Jest radykalny, bardzo wymagający wobec siebie, surowy. Za wszelką cenę pragnie naśladować ubóstwo Mesjasza. Po kilku latach podejmuje karkołomną decyzję: zamieszka samotnie na pustyni. Jego lapidarna notatka zapowiada smak nowego wyzwania. Pisze: “A teraz nieznane”.

    Początkowo mieszka w Nazarecie. Przebiera się w proste robocze ubranie, podaje się za służącego. Siostry zakonne dyskretnie obserwują dziwaka: przychodzi i cały dzień spędza na modlitwie w małej kapliczce klasztoru. Domyślająca się jego przeszłości przeorysza podejmuje ryzyko: zatrudnia go jako ogrodnika. Karol śpi na deskach, pod głowę podkłada kamień. Mimo to pisze, że czuje się jak “pączek w maśle”. Wraca na krótko do Francji, ale w jego głowie już na dobre gości myśl: resztę życia spędzi na pustyni. Pod przeraźliwie prażącym słońcem, przy pięćdziesięciu stopniach w cieniu, będzie wiódł ukryte życie Mistrza z Nazaretu. Nie będzie Go głosił słowami, lecz życiem. Otoczony rozpalonym piachem i kamieniami.

    Małe jest piękne

    Odtąd całe jego życie związane jest z Saharą. Wyświęcony na kapłana w 1901 r. wyjeżdża najpierw do Beni-Abees, potem do Tamanrasset, gdzie próbuje być po prostu bratem Tuaregów – pustynnych koczowników. Uczy się ich języka, godzinami tłumaczy poezje, opowiadania, przysłowia. Jest konsekwentny: codziennie poświęca na to aż dziesięć godzin. Kocha ten prosty naród ze wzajemnością. “To okropne myśleć, że taki dobry człowiek pójdzie po śmierci do piekła, bo nie jest muzułmaninem” – załamują ręce proste wieśniaczki. Mimo wszystko uważają go za świętego. Karol nie stara się ich nawracać.

    Wobec islamu jest cichym świadkiem Jezusa. “Boże mój, polecam Ci z całej duszy ich nawrócenie. Ofiaruję Ci za nich moje życie, za nawrócenie Maroka, za ludy Sahary, za wszystkich niewiernych” – modli się na palącym stopy piasku pustyni. Jego słowa: “Odrzuć ducha podboju, który jest bardzo daleki od sposobu działania i mówienia Jezusa. Duch walczący jest w tych, co nie są chrześcijanami lub są złymi chrześcijanami i tylko widzą nieprzyjaciół, których należy zwalczać” – powinni wziąć sobie do serca katolicy między Odrą a Bugiem. “Chcę prowadzić w krajach niechrześcijańskich ciche życie Jezusa w Nazarecie” – zdradza pustelnik.

    Przebiega setki kilometrów pustyni, jada dziennie trzy daktyle popijane mlekiem, mieszka w trzcinowych szałasach. Marzy, by skupić wokół siebie braci, którzy porwani ideałem ubóstwa zamieszkają z nim na pustyni, siedząc w ciszy przed Panem. Narzuca sobie jednak tak surową dyscyplinę, że nikt nie ma odwagi przyłączyć się do niego. Nieśmiałe próby zwerbowania zakonników kończą się ucieczką niedoszłych pustelników. Karol pozostaje sam jak palec. Palec, który nieustannie wskazuje na niebo.

    Żyje blisko Pana, przez ostatnie lata śpi nawet tuż przy Najświętszym Sakramencie, a jednocześnie boleśnie doświadcza rozdarcia. Ucieka przed światem, a przez cały dzień przybiegają do niego miejscowi. Chcą pogadać, proszą o pomoc. Czarnoskórzy chłopcy zaglądają do ubogiej izdebki, w której ślęczy nad tłumaczeniami. Ma precyzyjny plan zorganizowania Sahary, nikt jednak nie chce go zrealizować. Patrząc po ludzku, przegrywa dzień po dniu.

    Ginie 1 grudnia 1916 r. zamordowany w czasie rozruchów w Hoggarze. Chce do końca pozostać wśród swoich czarnoskórych przyjaciół, ale dla wrogo nastawionego plemienia Senussów jest przede wszystkim “niewiernym” Francuzem. Piętnastoletni chłopak, który pilnuje pustelnika, zdezorientowany pociąga za spust. Pada strzał, a wychudzony mnich w przykrótkim białym habicie, opasany solidnym różańcem, w sandałach własnej roboty, osuwa się na ziemię. Na jego piersi wyhaftowane serce z napisem “Jesus – Caritas” wypełnia się prawdziwą krwią. Kilka kropel spada na rozrzucone na ziemi karteczki.

    Na jednej z nich zapisał kiedyś swe największe pragnienie: “O czym marzę w sekrecie, to coś bardzo prostego, małego liczebnie, przypominającego pierwsze wspólnoty pierwotnego Kościoła. Mała rodzina, małe ognisko monastyczne, maleńkie i bardzo proste”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________

    „Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko” – szeptał. I tak żył.

    Mnich jest człowiekiem nieużytecznym – pisał o. Michał Zioło, trapista. Wiśta wio, łatwo powiedzieć… Ilekroć odwiedzałem zakony kontemplacyjne i rzucałem to hasło, słyszałem: „Ależ nie! Nie jesteśmy nieużyteczne! A kto ugotuje, kto posprząta?”. Nawet u benedyktynek ukrytych przed światem w watykańskich ogrodach usłyszałem: „Robimy pyszną marmoladę morelową dla Ojca Świętego!”.

    „Nikt nie chce być nieużyteczny. Bo to jest śmierć dla człowieka” – wyjaśniał o. Zioło. „Ale jeśli się wybiera nieużyteczność, to w tym wyborze tkwi pytanie, które święty Benedykt kazał powtarzać kapłanom wchodzącym do wspólnoty: »Przyjacielu, po coś przyszedł?«. To bardzo oczyszcza intencje. Nieużyteczność to jest niezadowalanie się tym, co już mamy, ale pewna otwartość, bo może coś nowego się wydarzy”.

    „Przyjacielu, po coś przyszedł?” To pytanie musiał zadawać sobie Wielki Nieudacznik, samotny jak palec, zdesperowany Karol de Foucauld, wołający: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Choć ruszył na pustynię, by nawracać muzułmanów, pozostał na niej, by… żyć jako ich brat. „Boże mój, polecam Ci z całej duszy ich nawrócenie. Ofiaruję Ci za nich moje życie, za nawrócenie Maroka, za ludy Sahary, za wszystkich niewiernych” – pisał. „Oby każdy mógł powiedzieć w godzinie śmierci: »Płakałem z tymi, którzy płaczą«”.

    To przedziwne w chrześcijaństwie: będąc w miejscu ukrytym, wywieramy ogromny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Nie musimy stać na podium, w świetle reflektorów, na scenie. „Imponują nam zazwyczaj rzeczy okazałe i widowiskowe. Tymczasem życie święte ukryte jest w głębinach” – notował Abraham Joshua ­Heschel.

    Karol był człowiekiem paradoksów. Umierał samotnie. Nie domyślał się, że tysiące małych braci i sióstr ruszy jego pustynnym śladem.

    Nawrócił się dzięki muzułmanom, oddał im całe serce, a zastrzelił go jeden z nich. Na jego pogrzebie licznie zgromadzeni wyznawcy islamu płakali, że jako katolik nie trafi do nieba…

    Gdy przed laty w jednym z komentarzy zacytowałem jego zdanie: „Jestem bardziej świnią niż człowiekiem”, w sieci zawrzało. Rozpętała się gorąca dyskusja. „Jak można mieć tak niską samoocenę?” – pytali internauci. A sam de Foucauld w tak dosadny sposób opisywał styl hulaszczego życia hedonisty, jakie prowadził za młodu. „Liczą się jedynie przyjemności” – opowiadał bez zbędnego owijania w bawełnę. „Straciłem wiarę. Nigdy nie byłem w tak opłakanym stanie ducha. Byłem cały egoizmem, bezbożnością, pragnieniem zła. Byłem jak oszalały”.

    Pytanie o Boga spędzało mu sen z powiek. Godzinami przesiadywał w kościołach („Chodziłem tam bez wiary, powtarzając dziwną modlitwę: »Mój Boże, jeśli istniejesz, daj się poznać!«”). Duchowe poszukiwania doprowadziły go do odkrycia, że Jezus aż przez 30 lat żył w ukryciu Nazaretu, a publicznie działał „jedynie” przez 3 lata. Francuz podjął decyzję: chcę być jak On – mały, pokorny, niezauważony.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – listopad

    ______________________________________________________________________________________________________________

    This image has an empty alt attribute; its file name is Duccio_di_Buoninsegna_-_Maest%C3%A0_Madonna_with_Angels_and_Saints_-_WGA06742.jpg

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    ojciec święty Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 listopada

    Święty Andrzej, Apostoł

    Peter Paul Rubens "Męczeństwo św. Andrzeja" olej na płótnie, 1638–1639 kaplica Fundacji Carlos de Amberes, Madryt
    Peter Paul Rubens “Męczeństwo św. Andrzeja” olej na płótnie, 1638–1639 kaplica Fundacji Carlos de Amberes, Madryt
    Święty Andrzej

    Andrzej pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim (por. J 1, 44), ale mieszkał ze św. Piotrem, swoim starszym bratem i jego teściową w Kafarnaum (por. Mk 1, 21. 29-30). Był – jak Piotr – rybakiem. Początkowo był uczniem Jana Chrzciciela. Pod jego wpływem poszedł za Chrystusem, gdy Ten przyjmował chrzest w Jordanie. Andrzej nie tylko sam przystąpił do Chrystusa; to on przyprowadził do Niego Piotra: “Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1, 35-41). Andrzej był pierwszym uczniem powołanym przez Jezusa na Apostoła.
    Apostołowie Andrzej, Jan i Piotr nie od razu na stałe dołączyli do tłumów chodzących z Panem Jezusem. Po pierwszym spotkaniu w pobliżu Jordanu wrócili do Galilei do swoich zajęć. Byli zamożnymi rybakami, skoro mieli własne łodzie i sieci. Właśnie przy pracy Chrystus po raz drugi ich wezwał; odtąd pozostaną z nim aż do Jego śmierci i wniebowstąpienia. Spotkanie nad Jeziorem Genezaret i powtórne wezwanie przekazał nam św. Mateusz: “Gdy (Jezus) przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro: byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za nim” (Mt 4, 18-20). Św. Łukasz dorzuca szczegół, że powołanie to łączyło się z cudownym połowem ryb (Łk 5, 1-11). Pan Jezus chciał w ten sposób umocnić w swoich pierwszych uczniach wiarę w to, że prawdziwie jest Tym, za Kogo się podaje.
    W Ewangeliach św. Andrzej występuje jeszcze dwa razy. Kiedy Pan Jezus przed cudownym rozmnożeniem chleba zapytał Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” – Andrzej rzekł do Niego: “Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 5. 8-9). I jeszcze raz występuje św. Andrzej, kiedy pośredniczy w przekazaniu prośby, aby poganie także mogli ujrzeć Chrystusa i zetknąć się z Nim bezpośrednio: “A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy, i prosili go mówiąc: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (J 12, 20-22). Chodziło w tym wypadku o prozelitów, czyli pogan, którzy przyjęli religię judaistyczną.
    W spisie Apostołów wymieniany jest na drugim (Mt i Łk) lub czwartym (Mk) miejscu. Przez cały okres publicznej działalności Pana Jezusa należał do Jego najbliższego otoczenia. W domu Andrzeja i Piotra w Kafarnaum Chrystus niejednokrotnie się zatrzymywał. Andrzej był świadkiem cudu w Kanie (J 2, 1-12) i cudownego rozmnożenia chleba (J 6, 8-15).W tradycji usiłowano wybadać ślady jego apostolskiej działalności po Zesłaniu Ducha Świętego. Orygenes (+ 254) wyraża opinię, że św. Andrzej pracował w Scytii, w kraju leżącym pomiędzy Dunajem a Donem. Byłby to zatem Apostoł Słowian, których tu właśnie miały być pierwotne siedziby. Według św. Hieronima (+ 421) św. Andrzej miał także pracować w Poncie, w Kapadocji i w Bitynii, skąd udał się do Achai. Ten sam pogląd podziela Teodoret (+ 458), który twierdzi, że św. Andrzej przeszedł ze Scytii do Tracji i Epiru, aby zakończyć życie śmiercią męczeńską w Achai. Wszystkie źródła są zgodne, że św. Andrzej zakończył swoje apostolskie życie śmiercią męczeńską w Patras w Achai, na drzewie krzyża. Patras leży na Peloponezie przy ujściu Zatoki Korynckiej.
    Niemniejsze zainteresowanie osobą i działalnością, a zwłaszcza śmiercią św. Andrzeja, okazują apokryfy: Dzieje Andrzeja z wieku II-III oraz Męka św. Andrzeja z wieku IV. Są to dokumenty bardzo dawne, sięgające niemal czasów poapostolskich. Zwłaszcza Dzieje Andrzeja cieszyły się kiedyś wielkim powodzeniem. Według tych źródeł, po Zesłaniu Ducha Świętego Andrzej miał nauczać i dokonać wielu cudów (nawet wskrzeszania zmarłych) w miejscach, do których dotarł: w Poncie i Bitynii (dzisiaj zachodnia Turcja) oraz w Tracji (Bułgaria), Scytii (dolny bieg Dunaju) i Grecji. Tam też, w Patras, 30 listopada 65 lub 70 roku (w tradycji wschodniej – w 62), przeżegnawszy zebranych wyznawców, został ukrzyżowany głową w dół na krzyżu w kształcie litery X. Wyrok ten przyjął z wielką radością – cieszył się, że umrze na krzyżu, jak Jezus. Litera X jest pierwszą literą imienia Chrystusa w języku greckim (od Christos, czyli Pomazaniec). Prawosławni uważają, że św. Andrzej umierał aż trzy dni, bo do krzyża został przywiązany, a nie przybity – w ten sposób chciano wydłużyć jego cierpienie. Przez cały ten czas w obecności tłumu wyznawał wiarę w Chrystusa, pouczał zebranych, jak należy wierzyć i jak cierpieć za wiarę.
    Kult św. Andrzeja był zawsze w Kościele bardzo żywy. Liturgia bizantyjska określa św. Andrzeja przydomkiem Protokleros, to znaczy “pierwszy powołany”, gdyż obok św. Jana jako pierwszy został przez Chrystusa wezwany na Apostoła. Achaja chlubi się przekonaniem, że jej pierwszym metropolitą był św. Andrzej. Dla prawosławnych św. Andrzej jest jednym z najważniejszych świętych, nazywają go Apostołem Słowian. Według ich tradycji św. Andrzej dotarł nad Dniepr i Don i jest założycielem Kijowa. W 356 roku relikwie św. Andrzeja przewieziono z Patras do Konstantynopola i umieszczono je w kościele Apostołów. Krzyżowcy, którzy w czasie czwartej wyprawy krzyżowej w 1202 r. zdobyli Konstantynopol, zabrali relikwie i umieścili w Amalfi w pobliżu Neapolu. Głowę św. Andrzeja papież Pius II w XV w. kazał przewieźć do Rzymu, do bazyliki św. Piotra – uważając, że skoro wspólna chwała połączyła obu braci, ta sama chwała powinna połączyć także ich ciała.
    25 września 1964 r. papież Paweł VI zwrócił głowę św. Andrzeja kościołowi w Patras. Najpierw 23 września złożyli hołd relikwii wszyscy ojcowie Soboru Watykańskiego II, zebrani na trzeciej sesji wraz z papieżem, który w procesji przeniósł relikwię z kaplicy Najświętszego Sakramentu na ołtarz auli soborowej. Mszę świętą odprawił przy tej okazji kardynał Marcella, archiprezbiter bazyliki św. Piotra, a kazanie wygłosił kardynał Koenig z Wiednia, kończąc homilię modlitwą o zjednoczenie Kościołów. Po południu przewieziono relikwie do kościoła św. Andrzeja della Valle, gdzie były wystawione do publicznej czci. Dnia 25 września do Rzymu przybyła delegacja greckiego Kościoła prawosławnego. Paweł VI przyjął ją na osobnej audiencji i przy tej okazji wręczył święte relikwie. Jeszcze tego samego dnia zostały one przewiezione samolotem do Patras. Kościół grecki posiada też relikwie krzyża, na którym umarł św. Andrzej. Natomiast relikwia prawej ręka Apostoła znajduje się w moskiewskim Soborze Bogojawleńskim. Od 2003 r. cząstka relikwii św. Andrzeja jest także w Polsce, w warszawskim kościele środowisk twórczych przy Pl. Teatralnym.
    Kult św. Andrzeja był i nadal jest żywy w różnych krajach. Święty Grzegorz I Wielki założył ku jego czci klasztor i kościół w Rzymie. Otrzymał także relikwie Apostoła z Konstantynopola (+ 604). Wiele narodów i państw ogłosiło św. Andrzeja za swojego szczególnego patrona. Tak uczyniły: Neapol, Niderlandy, Szkocja, Hiszpania, arcybiskupstwo Brunszwiku, księstwo Burgundii, Limburg, Luksemburg, Mantua i Szlezwig, a z innych krajów – Bitynia, Grecja, Holandia, Niemcy, Pont, Prusy, Rosja i Sycylia. Także bardzo wiele miast chlubi się patronatem św. Andrzeja: Agde, Aranches, Baeza, Bordeaux, Brescia, Bruggia, Hanower, Neapol, Orange, Pesaro, Rawenna, Rochester. Jest także patronem małżeństw, podróżujących, rybaków, rycerzy, woziwodów, rzeźników. Ten orędownik zakochanych wspomaga w sprawach matrymonialnych i wypraszaniu potomstwa.
    Dużą czcią cieszył się św. Andrzej również w Polsce. Istniał u nas zwyczaj wróżb andrzejkowych. W wigilię św. Andrzeja dziewczęta lały roztopiony wosk przez ucho klucza na wodę i zgadywały z figur, jakie się tworzą, która z nich jako pierwsza będzie miała wesele i jak będzie wyglądał wybranek.

    Święty Andrzej

    W ikonografii św. Andrzej Apostoł przedstawiany jest jako starszy mężczyzna o gęstych, siwych włosach i krzaczastej, krótkiej brodzie. Jako apostoł nosi długi płaszcz. Czasami ukazywany jako rybak w krótkiej tunice. Powracającą sceną w sztuce religijnej jest chwila jego ukrzyżowania. Atrybutami Świętego są: “krzyż św. Andrzeja” w kształcie litery X, księga, ryba, sieć. Formę krzyża św. Andrzeja mają znaki drogowe ustawiane przy przejazdach kolejowych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 listopada

    Błogosławiona Maria Klementyna
    Anuarita Nengapeta, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni męczennicy Dionizy i Redempt
      •  Święty Saturnin, biskup
    ***
    Błogosławiona Maria Klementyna

    Anuarita urodziła się 29 grudnia 1939 roku w Wamba w Prowincji Wschodniej Konga jako córka Amisi Badjulu i Isude Julienne. Pochodziła z plemienia Babudu, z rodziny mającej sześcioro dzieci. Jej rodzice rozwiedli się. Na chrzcie świętym, który przyjęła w wieku sześciu lat razem ze swoją matką, przyjęła imię Alphonsine. Całe swoje wychowanie religijne zdobyła w pierwszej misji chrześcijańskiej na terenach Zairu – w Bafwabaka.
    W wieku 16 lat zdecydowała się wstąpić do zgromadzenia Najświętszej Rodziny. W 1959 roku złożyła śluby zakonne i przyjęła imiona Maria Klementyna. Ukończyła szkołę i pracowała jako nauczycielka, otaczając swoich uczniów serdeczną troską. Z wielką życzliwością odnosiła się także do współsióstr. W zakonnej wspólnocie pełniła obowiązki zakrystianki i pracowała w kuchni. Jej życiową dewizą było “służyć i sprawiać radość”.
    Zginęła 1 grudnia 1964 r., w okresie wojny domowej w Kongo, broniąc swej czystości. Siostry zostały porwane i wywiezione przez żołnierzy. Dowódca upatrzył sobie Anuaritę i chciał ją zmusić do uległości. Wobec zdecydowanego oporu kazał ją zabić. Siostra Anuarita, zdając sobie sprawę, że za chwilę zginie, powiedziała do oprawców: “Przebaczam wam, bo nie wiecie, co czynicie”. Została zasztyletowana, a odtrącony dowódca dobił ją strzałem. Świadkami jej męczeństwa były siostry uprowadzone razem z nią, które w chwili jej konania odśpiewały Magnificat.
    Początkowo została pochowana we wspólnym grobie, ale po zakończeniu rebelii jej ciało przeniesiono do katedry w Isiro. Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w Kinszasie 15 sierpnia 1985 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 listopada

    Święty Jakub z Marchii, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan Młodszy, męczennik
      •  Błogosławiony Jacek Thomson, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jakub z Marchii

    Jakub Gangala urodził się w 1394 r. w Monteprandone (Ascoli Piceno), w Marchii Ankońskiej – rejonie Włoch położonym nad Adriatykiem. W dzieciństwie musiał ciężko pracować, bo jego rodzina była bardzo uboga. Był osiemnastym z dziewiętnaściorga dzieci swoich rodziców. Zajmował się wypasaniem bydła i świń. Po śmierci ojca, Jakubem zaopiekował się wuj-kapłan i to dzięki niemu chłopak zdobył wykształcenie. Studiował na kilku włoskich uniwersytetach i ukończył studia prawnicze.
    Gdy miał 22 lata, wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Ukończył studia filozoficzno-teologiczne i w 1420 r. przyjął święcenia kapłańskie. Szybko zaczął się wyróżniać swoją wiedzą teologiczną, pięknem i logiką wypowiedzi oraz pokorą i świętością życia. Dzięki temu z polecenia św. Bernardyna ze Sieny został mianowany kaznodzieją zakonu, co było dużym wyróżnieniem. Chociaż poświęcił się przede wszystkim tej posłudze, znalazł czas, by współpracować ze św. Janem Kapistranem i św. Bernardynem przy reformowaniu zakonu. Przyczynił się do zakładania klasztorów o surowszej regule. Godny podziwu był jego dar przyswajania nowych języków oraz doskonała pamięć.
    Jako misjonarz przewędrował prawie całe Włochy. Dotarł także do wielu państw europejskich. Swoje kazania głosił na terenie Bośni, Dalmacji, Albanii, Czech, Polski, Rusi, Norwegii, Danii, Węgier, Prus i Austrii. Mówi się, że w ciągu 40 lat swojej pracy nawrócił 50 tysięcy heretyków oraz niezliczone rzesze grzeszników.
    Wszędzie krzewił kult Najświętszego Imienia Jezus. Z poczucia wagi pełnionej misji ani na chwilę nie ustawał w swojej posłudze. Jego starania zostały docenione przez trzech papieży. Był legatem Eugeniusza IV, Mikołaja V i Kaliksta III. Darząc Jakuba szacunkiem i podziwem, powierzali mu kolejne, ważne zadania misyjne oraz funkcję inkwizytora.
    W czasie swoich podróży Jakub nie tylko ewangelizował. Zauważał różne potrzeby społeczne, był często mediatorem między skłóconymi miastami włoskimi. Troszczył się też o warunki życia najuboższych. W wielu miejscach zakładał montes pietatis, czyli banki pobożne. Były to lombardy, w których biedni mogli zaciągnąć kredyt na niski procent. Po jego śmierci zostały one rozpowszechnione przez bł. Bernardyna z Feltre.
    Z pokory Jakub nie przyjął proponowanej mu godności biskupa Mediolanu.Zmarł w Neapolu 28 listopada 1476 roku. Pozostawił po sobie kilka rozpraw ascetycznych i wiele listów. Beatyfikował go papież Urban VIII w 1624 roku, kanonizował Benedykt XIII w 1726 roku. Ciało zostało w minionym stuleciu przeniesione z Neapolu do rodzinnego Monteprandone. Przechowywane jest w oszklonym sarkofagu w kościele franciszkanów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 listopada

    Błogosławiona Małgorzata Sabaudzka, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Wirgiliusz z Irlandii, biskup
      •  Święty Franciszek Antoni Fasani, prezbiter
      •  Błogosławiony Bernardyn z Fossa, prezbiter
    ***
    Błogosławiona Małgorzata Sabaudzka

    Małgorzata urodziła się w 1382 r. (według innych źródeł – w 1390 r.) w Pignerolo jako najstarsze z czworga dzieci księcia Piemontu i tytularnego księcia Achai, Ludwika Sabaudzkiego, i Katarzyny, córki księcia Amadeusza III z Genewy; była siostrzenicą papieża Klemensa VII. Rodzice umarli, gdy była jeszcze dzieckiem, dlatego została oddana wraz z jedną z trzech sióstr, Matyldą, pod opiekę wuja, który w 1403 r. wydał ją za mąż za owdowiałego Teodora, markiza Montferrat, pochodzącego ze skłóconych z jej rodem potomków bizantyjskich cesarzy – rodziny Paleologów. Mariaż ten miał zakończyć trwający od lat konflikt.
    Małżeństwo Małgorzaty i Teodora było udane, ale kochający się małżonkowie byli bezdzietni. Gdy w 1418 r. markiz Montferrat zmarł, wdowa stała się świetną partią; Małgorzata jednak nie zamierzała wychodzić ponownie za mąż. Bardzo cierpiała po śmierci męża, do którego była przywiązana. Ponadto od dzieciństwa była bardzo pobożna, jej wiara pogłębiła się jeszcze w czasie wizyty w ich włościach św. Wincentego Ferreriusza, wędrownego kaznodziei. Jej decyzja o przyjęciu habitu dominikańskiego nie była więc zaskakująca. Pozostawiając zarządzanie marchią Montferrat Janowi-Jakubowi – synowi męża z pierwszego małżeństwa, wstąpiła do Trzeciego Zakonu św. Dominika i dobrowolnie złożyła ślub czystości.
    Wprawdzie książę Mediolanu, Filip Maria Visconti starał się o jej rękę, prosząc papieża Marcina V o zwolnienie Małgorzaty ze ślubów zakonnych i taką zgodę otrzymał, ale Małgorzata nie chciała wychodzić za mąż. W poszukiwaniu odpowiedniego miejsca dla siebie trafiła na popadający w ruinę klasztor w Albie, w którym mieszkało kilka sióstr żyjących bardzo ubogo. W 1426 r. Małgorzata kupiła go, zamieniła w klauzurowy i przyjęła regułę drugiego zakonu dominikańskiego, zatwierdzoną przez papieża Eugeniusza IV w 1445 r. Na patronkę klasztoru wybrała św. Marię Magdalenę. Do końca życia była tu ksienią. Jej życie wypełniały modlitwy, kontemplacja i pokuta.
    Jak wynika z zachowanych listów, przyczyniła się do rezygnacji z urzędu przez jej kuzyna, Amadeusza VIII Sabaudzkiego, który został wybrany na antypapieża (jako Feliks V) podczas schizmatycznego soboru w Bazylei. Pod jej wpływem Amadeusz ukorzył się przed papieżem ze stolicy Piotrowej, a później został nawet kardynałem i umarł w opinii świętości.
    Miewała liczne objawienia Matki Bożej i Pana Jezusa. W jednym z nich Chrystus zapytał ją, jaki rodzaj cierpienia wybiera: znoszenie oszczerstw, choroby czy prześladowań. Wybrała wszystkie trzy i potem pokornie te cierpienia znosiła. Jej niedoszły małżonek, książę Visconti, zarzucał jej popieranie herezji. Małgorzata często i długo chorowała, oskarżano ją też o tyranię w klasztorze.
    Pewnego dnia niemłodą już Małgorzatę odwiedził syn jednego z jej pasierbów, który polując w pobliżu ustrzelił łanię. Okazało się, że pozostał po niej jelonek i właśnie jego przyniósł do klasztoru młodzieniec. Malutkie zwierzątko potrzebowało troskliwej opieki i znalazło ją u sióstr. Miało pełny dostęp do ich cel i innych pomieszczeń klasztornych. Niestety kapelan klasztoru wyraził dezaprobatę i Małgorzata ze smutkiem zaprowadziła jelonka do lasu, wyjaśniając mu przy tym, dlaczego musi to zrobić. Jelonek odszedł, ale wrócił, gdy Małgorzata umierała i był przy niej do chwili jej odejścia do Pana.
    Z klasztorem Małgorzaty związana jest jeszcze jedna ciekawa historia. W 2000 r. siostry z Albie opublikowały po raz pierwszy trzy dokumenty, zapieczętowane w XV w., dotyczące wizji, jakie w 1454 r. miała na łożu śmierci w obecności Małgorzaty jedna z sióstr zgromadzenia – Filipina. Pochodziła ona również z rodu sabaudzkiego, w ekstazie opisywała spotkania z Matką Bożą i innymi świętymi, m.in. z Katarzyną ze Sieny. W jednej z wizji Najświętsza Panna mówiła jej o “potworze, który powstanie na wschodzie, i który przysporzy wielkiego cierpienia wiernym, ale który zostanie zniszczony przez Maryję, w różańcu z Fatimy, jeżeli zostanie Ona z pokorą wezwana”. Było to ponad 450 lat przed objawieniami w Fatimie.
    Dwa dni przed śmiercią Małgorzata poprosiła o położenie jej pod krucyfiksem w jej celi, w której nagle, gdy znalazła się u stóp Jezusa – zrobiło się jasno. Siostry usłyszały jakby chóry anielskie oznajmujące przybycie Pana. Powtórzyło się to następnego dnia, w święto św. Cecylii. W dniu śmierci, po przyjęciu sakramentu namaszczenia chorych, w celi Małgorzaty widziano nieznaną zakonnicę, która przypominała św. Katarzynę ze Sieny, do której umierająca miała szczególne nabożeństwo i której listy kazała sobie kopiować. Małgorzata zmarła w Albie 23 listopada 1464 r. w opinii świętości.
    Początkowo jej ciało złożono w skromnym grobowcu, a w 1481 r. przeniesiono je do znacznie większego i bogatszego nagrobka, wystawionego w klasztorze, który założyła. Tam w nienaruszonym stanie, w srebrnej trumnie, spoczywa do dnia dzisiejszego. Beatyfikował ją w 1669 r. papież Klemens IX. Jest jedną z trzech wyniesionych na ołtarze księżniczek Zakonu Dominikańskiego i patronką wdów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 listopada

    Błogosławiony Jakub Alberione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Leonard z Porto Maurizio, prezbiter
      •  Święty Sylwester Gozzolini, opat
      •  Święty Jan Berchmans, zakonnik
      •  Błogosławiony Poncjusz, opat
      •  Święty Konrad z Konstancji, biskup
    ***
    Błogosławiony Jakub Alberione

    Jakub Alberione urodził się 4 kwietnia 1884 roku w San Lorenzo di Fossano, na północy Włoch. Wychował się w rodzinie głęboko chrześcijańskiej. W wieku 16 lat wstąpił do seminarium w Albie. W nocy 31 grudnia 1900 roku, która rozdzielała dwa wieki, trwał przez cztery godziny na adoracji przed Najświętszym Sakramentem, uroczyście wystawionym w katedrze w Albie. Doznał wtedy mocy szczególnego Światła, które wychodziło z Hostii. Usłyszał w swym sercu słowa Jezusa: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy”. Zrozumiał wówczas, że od Jezusa płynie wszystko, że u Niego obecnego w tabernakulum jest wszelkie światło i pomoc. Od tej pory czuł się głęboko zobowiązany do służby Kościołowi i ludziom nowego wieku.
    W 1907 roku przyjął święcenia kapłańskie. Jako jeden z pierwszych ludzi w Kościele zaczął na szeroką skalę wykorzystywać druk do głoszenia Ewangelii. Już w 1914 roku założył szkołę drukarską, a z zespołu wychowawców i nauczycieli stworzył wspólnotę zakonną – Towarzystwo św. Pawła, którego członkowie (zwani powszechnie paulistami) poświęcają się pracy ewangelizacyjnej poprzez środki społecznego przekazu. Rok później Jakub zorganizował żeńską Kongregację Uczennic Matki Bożej, a w 1924 roku – Córek św. Pawła. W następnych latach powstały liczne instytuty prowadzące pracę apostolską za pośrednictwem radia, telewizji, filmu, płyt, książek i prasy.
    Pierwszym zadaniem, jakie Jakub pozostawił swym następcom, było rozpowszechnianie Pisma świętego. Sam nie tylko świetnie znał Biblię, ale był w niej “zanurzony”. Nigdy się z nią nie rozstawał. Jak sam powtarzał, “Biblię odróżnia od innych książek duch, który ją przenika i ożywia. Na jej stronach płonie Boży ogień Ducha Świętego, tak jak pod postaciami sakramentów żyje boska osoba Jezusa Chrystusa. Tak jak święta Hostia jest dla człowieka boskim pokarmem o potężnej mocy, tak słowa Biblii rozpalają w jego duszy Boży ogień o wyjątkowej aktywności, który przenika ją i odnawia duchowo”.

    Błogosławiony Jakub Alberione

    Wydawał liczne broszury, gazety, czasopisma, książki, płyty z muzyką i filmy fabularne. Wszystkie te dzieła miały pomóc ludziom poznać słowo Boże. Podkreślał wyjątkowość pedagogii stosowanej przez Jezusa: swoje słowa poprzedził On przykładem i dopełnił oddaniem życia za uczniów, których wezwał do naśladowania Jego czynów.
    Jakub zmarł 26 listopada 1971 roku w Rzymie po długim życiu, oddanym bez reszty Jezusowi i Jego Kościołowi.27 kwietnia 2003 roku, w święto Miłosierdzia Bożego, papież św. Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy sześcioro sług Bożych, wśród nich Jakuba Alberione. Papież mówił podczas beatyfikacji: “Jakub zrozumiał, że ludziom naszych czasów trzeba umożliwić poznanie Jezusa Chrystusa – Drogi, Prawdy i Życia, za pomocą środków właściwych dla naszych czasów, jak zwykł mówić. Brał przykład z Apostoła Pawła, którego nazywał «teologiem i architektem Kościoła», i pozostawał zawsze posłuszny i wierny nauczaniu Następcy Piotra, «latarni» prawdy w świecie, często pozbawionym trwałych ideowych punktów odniesienia. «Do posługiwania się tymi narzędziami potrzeba grupy ludzi świętych» – powtarzał ten apostoł nowych czasów. Jakże wspaniałe dziedzictwo pozostawił on swej rodzinie zakonnej!”
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 listopada

    Błogosławiona
    Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Aleksandryjska, dziewica i męczennica
      •  Błogosławieni małżonkowie Alojzy Quattrocchi i Maria Corsini
      •  Błogosławiona Elżbieta zwana Dobrą, dziewica
    ***
    Błogosławiona Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza

    Franciszka Siedliska urodziła się 12 listopada 1842 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej, w Roszkowej Woli koło Rawy Mazowieckiej. Na chrzcie otrzymała imiona Franciszka Józefa. Jej rodzice – Adolf i Cecylia z Morawskich – zadbali o wszechstronne wykształcenie swojej córki: oprócz guwernantek miała także nauczycielki muzyki i tańca. Nie troszczyli się natomiast wcale o sprawy wiary i życia wewnętrznego – byli bowiem obojętni religijnie. Franciszka i jej brat Adam żyli w dostatku i wygodzie, “w domu, gdzie Bóg nie był Panem” – jak sama napisała po latach.
    Lata jej dzieciństwa naznaczyła ciężka choroba kręgosłupa. Wyjeżdżała na leczenie do najsłynniejszych miejscowości uzdrowiskowych Austrii, Niemiec, Francji i Szwajcarii. Pomimo tego ciągle odczuwała silne bóle, które w miarę upływu czasu przerodziły się w chorobę chroniczną. Nieśmiała, łagodna, ciągle cierpiąca, już w wieku 8 lat pragnęła wstąpić do klasztoru, jednak sprzeciw ojca, który marzył dla niej o karierze artystycznej, opóźnił tę decyzję.
    Do sakramentów I Komunii świętej i bierzmowania przygotowywał ją kapucyn, o. Leander Lendzian. Ten sam kapłan pozostawał jej kierownikiem duchowym od 1854 r. do 1879 r. On rozpoznał jej powołanie i utwierdzał wolę założenia nowej rodziny zakonnej.
    W 1864 w Cannes Franciszka złożyła prywatny ślub czystości i zdecydowanie sprzeciwiła się planom matrymonialnym snutym przez ojca. Jej zamiarem było całkowite poświęcenie się Bogu. Przyrzekła jednak ojcu, że pozostanie z rodziną, dopóki on będzie żył. Adolf Siedliski powrócił przed śmiercią do zaniedbanych praktyk religijnych i umarł pojednany z Bogiem w 1870 r.
    Franciszka została zakonnicą w tym samym roku. Najpierw była tercjarką franciszkańską, potem utworzyła i zorganizowała nowe zgromadzenie zakonne Najświętszej Rodziny z Nazaretu – nazaretanki. W 1873 r. przybyła do Rzymu i przedstawiwszy Piusowi IX projekt swego dzieła, otrzymała jego błogosławieństwo. Ponieważ w kraju po kasacie zakonów oficjalna działalność nie była możliwa, pierwszy dom zakonny nowego zgromadzenia powstał w 1875 roku w Rzymie. Założycielka przybrała imię Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza. Od tego czasu pochłonięta organizowaniem zgromadzenia, kształtowaniem jego duchowości, wytyczaniem celów i zadań apostolskich – ku zdumieniu wielu osób – odzyskała zdrowie i siły. W pracach organizacyjnych wspomagali ją ojciec jezuita Lanrencot i zmartwychwstaniec ojciec Semenenko, który ułożył pierwszy projekt reguły Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. W 1881 r. powstał dom zakonny w Krakowie, gdzie siostry otaczały opieką pracujące dziewczęta. Zgromadzenie podjęło pracę w szkołach, sierocińcach, ochronkach, internatach. Służyło moralności i religijnemu odrodzeniu rodziny. Wychodziło też naprzeciw każdej ludzkiej biedzie moralnej i materialnej. Siostry otaczały swą opieką ludzi biednych, chorych, samotnych oraz niepełnosprawnych. Troszczyły się o wychowanie, zwłaszcza o wychowanie religijne, dzieci zaniedbanych. Zajmowały się samotnymi matkami i broniły życia nienarodzonych.
    W 1885 roku kierownik Misji Polskiej w Ameryce poprosił Marię, aby zaopiekowała się przebywającymi tam Polakami. Chociaż Zgromadzenie miało wówczas jedynie 22 siostry, Założycielka zabrała połowę z nich na drugi kontynent. Nowe placówki powstały też wkrótce we Francji i Anglii. Siostry pomagały emigrantom w prowadzeniu życia religijnego, zapewniały opiekę chorym w szpitalach, dzieciom w tworzonych przez siebie ochronkach, stały na straży ducha narodowego i ojczystego języka. Obejmowały swą serdeczną troską nie tylko Polonię, ale wszystkich potrzebujących pomocy.
    Maria zmarła 21 listopada 1902 r. w Rzymie. Pozostawiła po sobie “Dziennik duchowy”. 23 kwietnia 1989 r. w Rzymie beatyfikował ją św. Jan Paweł II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 listopada

    Święci męczennicy wietnamscy
    Andrzej Dung-Lac, prezbiter, i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Protazy, biskup
      •  Święte dziewice i męczennice Flora i Maria z Kordoby
      •  Błogosławiona Maria Anna Sala, dziewica
    ***
    Święci męczennicy Wietnamu

    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i 10 Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.Andrzej Dung-Lac, który reprezentuje wietnamskich męczenników, urodził się jako Dung An Tran około 1795 r. w biednej, pogańskiej rodzinie na północy Wietnamu. W wieku 12 lat wraz z rodzicami, którzy poszukiwali pracy, przeniósł się do Hanoi. Tam spotkał katechetę, który zapewnił mu jedzenie i schronienie. Przez trzy lata uczył się od niego chrześcijańskiej wiary. Wkrótce przyjął chrzest i imię Andrzej. Nauczywszy się chińskiego i łaciny, sam został katechetą. Został wysłany na studia teologiczne. 15 marca 1823 r. przyjął święcenia kapłańskie. Jako kapłan w parafii Ke-Dam nieustannie głosił słowo Boże. Często pościł, wiele czasu poświęcał na modlitwę. Dzięki jego przykładowi wielu tamtejszych mieszkańców przyjęło chrzest. W 1835 r. Andrzej Dung został aresztowany po raz pierwszy. Dzięki pieniądzom zebranym przez jego parafian został uwolniony. Żeby uniknąć prześladowań, zmienił swoje imię na Andrzej Lac i przeniósł się do innej prefektury, by tam kontynuować swą pracę misyjną. 10 listopada 1839 r. ponownie go aresztowano, tym razem wspólne z innym kapłanem, Piotrem Thi, którego odwiedził, by się u niego wyspowiadać. Obaj zostali zwolnieni z aresztu po wpłaceniu odpowiedniej kwoty. Okres wolności nie potrwał jednak długo. Po raz trzeci aresztowano ich po zaledwie kilkunastu dniach; trafili do Hanoi. Tam przeszli niezwykłe tortury. Obaj zostali ścięci mieczem 21 grudnia 1839 r. Andrzej był w pierwszej grupie męczenników wietnamskich beatyfikowanych w 1900 r.Tomasz Tran Van-Thieu urodził się w 1820 roku w Trung-Quang w rodzinie chrześcijańskiej. Był seminarzystą wietnamskim. Po aresztowaniu proponowano mu uwolnienie, gdyby poślubił córkę mandaryna, co oczywiście wymagałoby zmiany wiary. Zniósł mężnie okrutne przymuszanie do odstępstwa od wiary i straszne tortury. Zginął uduszony 21 września 1838 roku.Emanuel le Van-Phung (ur. 1796 r.) był mężnym katechetą wietnamskim, który odważył się dać schronienie katolickiemu kapłanowi ks. Piotrowi Doan Cong Qui. Odkryto to i obu zgładzono w Chan-doc 31 lipca 1859 r.Agnieszka (Agnes) Le Thi Thanh, znana również jako Agnieszka Ðê (wiet. Anê Lê Thi Thành) jest jedyną kobietą z grona 117 kanonizowanych w 1988 r. męczenników wietnamskich. Urodzona ok. 1781 r. w rodzinie chrześcijańskiej, była mężatką i matką sześciorga dzieci, które wychowywała po katolicku. W okresie prześladowania chrześcijan udzielała pomocy misjonarzom. Została aresztowana w marcu 1841 r. razem z księdzem, którego ukrywała w swoim domu. Żołnierze splądrowali dom i rozkradli dobytek rodziny. Była torturowana, ale nie wyrzekła się wiary. Oprawcy nie zdążyli wykonać na niej wyroku, ponieważ w więzieniu zaraziła się czerwonką i zmarła 12 lipca 1841 r.Biskup Ignacy Delgado OP (właściwie Clemente Ignacio Delgado y Cebrián) urodził się w Hiszpanii 23 listopada 1761 r. W 19. roku życia wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego w Catalayud w prowincji Saragossa, gdzie rozpoczął studia teologiczne. Pod koniec nauki został wysłany na misje do Manili (stolicy Filipin), gdzie przyjął święcenia kapłańskie w 1787 r. Od 1790 r. przebywał na misjach w Wietnamie. Szybko nauczył się języka i rozpoczął pracę w seminarium duchownym. W wieku zaledwie 33 lat został mianowany biskupem koadiutorem Wschodniego Tonkinu (konsekracja biskupia miała miejsce prawie dwa lata po decyzji papieża Piusa VI, dnia 20 listopada 1795 r.). Wielką troską otaczał seminarium i kapłanów pracujących w rozległej diecezji. Odwiedził niemal wszystkie placówki, docierając do nich wszelkimi środkami komunikacji, często pieszo. Podczas kolejnej fali prześladowań, w maju 1833 r. został aresztowany i przez 3 miesiące przetrzymywany był w małej klatce. Został ścięty 12 lipca 1833 r.Ojciec Wincenty Pham Hiêu Liêm OP urodził się na północy Wietnamu w szlacheckiej, pobożnej rodzinie. Naukę w seminarium rozpoczął w 12. roku życia. Dominikanie pomogli mu wyjechać na Filipiny, gdzie od 1738 r. działała legalna uczelnia teologiczna. W 1753 roku Wincenty wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1758 r. przyjął święcenia kapłańskie. Po święceniach wrócił do Wietnamu, gdzie najpierw wykładał w seminarium, a potem poświęcił się ewangelizacji mieszkańców. Działalność ta uznawana była przez władze za nielegalną. 3 października 1773 r. został aresztowany ze swoimi dwoma świeckimi pomocnikami. Strasznie bity, był na noc zamykany w klatce. Potem przenoszono go do kolejnych więzień. Został ścięty 7 listopada 1773 r. razem ze spotkanym w jednym z więzień o. Casteñedą.Ojciec Hiacynt Casteñeda Puchasons OP urodził się 13 listopada 1743 r. w Walencji. Wstąpił do dominikanów w Hiszpanii i został wysłany na misje. Początkowo był w Chinach, gdzie został uwięziony i skazany na wydalenie. Powrócił do Makau (europejska kolonia na terenie Chin), skąd został wysłany do Wietnamu w 1770 r. Na terenie nowej misji od początku musiał ewangelizować w ukryciu. W końcu, 12 lipca 1773 r. został aresztowany i uwięziony w nieludzkich warunkach. W jednym z więzień spotkał współbrata o. Liêm, z którym został ścięty 7 listopada 1773 r.Dominik Pham Trong Kham urodził się ok. 1780 r. w Wietnamie w katolickiej, zamożnej rodzinie urzędniczej. Zdobył wykształcenie i został sędzią. Miał żonę i dzieci. Był tercjarzem dominikańskim. W okresie prześladowań udzielał schronienia misjonarzom (m.in. biskupowi Sampedro). W ramach represji jego dom zniszczono, a jego samego aresztowano. Został ścięty 13 stycznia 1859 r. razem z jednym ze swoich synów, Łukaszem Pham Trong Thìn.Łukasz Pham Trong Thìn urodził się ok. 1819 r. w katolickiej rodzinie. Tak jak ojciec był sędzią, a także dominikańskim tercjarzem. Został aresztowany w 1858 r., w czasie prześladowania chrześcijan. Mimo tortur nie dał się zmusić do podeptania krzyża. Został stracony tego samego dnia co jego ojciec, 13 stycznia 1859 r.Biskup Józef Melchór García-Sampedro Suárez OP, urodzony 26 kwietnia 1821 r. w północnej Hiszpanii, od dzieciństwa chciał zostać księdzem. W 1845 r. wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1847 r. w Madrycie przyjął święcenia kapłańskie. W następnym roku wyruszył przez Filipiny do Wietnamu. Dotarł tam w lutym 1849 r. i rozpoczął pracę misyjną. W 1855 r. został mianowany biskupem koadiutorem i tytularnym biskupem Tricomia. 8 lipca 1858 r. został aresztowany i w klatce przewieziono go do stolicy. Został stracony w Hanoi 28 lipca 1858 r.Biskup Walenty Berrio-Ochoa OP urodził się w Hiszpanii 14 lutego 1827 r. w ubogiej, pobożnej rodzinie. Od dzieciństwa bywał u dominikanów, ponieważ jego ojciec, który był stolarzem, robił meble dla klasztoru. Walenty był ministrantem i już jako 12-latek deklarował, że chce wstąpić do Zakonu Kaznodziejskiego i jechać na misje do Wietnamu. Chłopięce marzenia spełniły się, choć nie od razu. Najpierw ukończył diecezjalne seminarium duchowne, 14 czerwca 1851 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez dwa lata pracował w tym seminarium. Dopiero w 1853 r. wstąpił do dominikanów i wyjechał na misje na Filipiny. W marcu 1858 r. przybył do Wietnamu i z powodu prześladowań od początku musiał się ukrywać. Biskup Józef Sampedro, sam zagrożony, mianował go swoim zastępcą (korzystając ze specjalnego przywileju). Msza św. z tej okazji była celebrowana potajemnie w nocy z 13 na 14 czerwca 1858 r. Mitra dla nowego biskupa została zrobiona z grubego papieru, a pastorał – z bambusa z końcem owiniętym słomą i okręconym papierem pomalowanym na złoto. Po trzech latach pracy misyjnej biskup Walenty został aresztowany 25 października 1861 r., a tydzień później, 1 listopada, stracony jednocześnie z biskupem Hieronimem Hermosillą OP i o. Piotrem Almato OP.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 listopada

    Święty Kolumban Młodszy, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Klemens I, papież i męczennik
      •  Błogosławiony Michał Augustyn Pro, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Kolumban Młodszy

    Kolumban zwany Młodszym (dla odróżnienia od św. Kolumbana Starszego z Hy – albo z Iony – również opata, żyjącego w Irlandii w latach 521-597, wspominanego 9 czerwca) był jednym z licznych misjonarzy irlandzkich, którzy pracowali na kontynencie europejskim. Urodził się pomiędzy 540 a 543 rokiem w Leinster w Irlandii, w rodzinie o niskiej pozycji społecznej. Legenda głosi, że przed urodzeniem syna matka miała sen, że z jej łona wychodzi słońce, które miało oświecić całą ziemię.
    Już w młodym wieku pragnął poświęcić się ascezie, ale trudno było mu zapomnieć o pięknych dziewczętach i młodych kobietach, z którymi miał okazję się wielokrotnie stykać. Próbował więc zająć się gramatyką, retoryką i geometrią. Poradził się także pewnej starszej kobiety, która od wielu lat żyła samotnie. Kobieta ta radziła mu zmienić otoczenie i udać się do kraju, w którym kobiety nie są tak piękne i uwodzicielskie, jak w Irlandii. Kolumban postanowił tak właśnie uczynić. Matka próbowała go odwieść od tego pomysłu. By uniemożliwić mu wyjazd, położyła się pod drzwiami ich domu. Kolumban przeszedł nad nią i odjechał. Nie wyjechał z Irlandii, tylko skierował się do klasztoru. Oddał się pod opiekę św. Sinella z Cleenish (jednego z dwunastu apostołów Irlandii). Pod jego kierownictwem i z jego pomocą napisał komentarz do Psalmów.
    Później przeniósł się do założonego przez św. Komgalla klasztoru w Bangor, w którym przyjął święcenia kapłańskie. Klasztor ten słynął na całą Irlandię z surowości oraz z obserwancji. I właśnie tę reformę Kolumban postanowił przeszczepić także na inne obszary. Słowa skierowane przez Boga do Abrahama, nakazujące mu opuszczenie swojego kraju i udanie się do ziemi, którą mu wskaże, odczytywał jako swoje. Dlatego, będąc już opatem tego klasztoru, wyznaczył na miejscu swojego godnego następcę, a sam wziął ze sobą 12 mnichów i udał się z nimi do Galii (590). Wiara chrześcijańska dotarła już na te tereny, ale jej wyznawcom daleko było do chrześcijańskiej moralności. Kolumban więc wraz ze swoimi towarzyszami przemierzał cały kraj, głosząc Ewangelię i dając przykład niezwykłej pokory i miłosierdzia. Misjonarze wszystko mieli wspólne, wzajemnie utwierdzali się w wierze i przekazywali ją innym.
    Pozyskawszy życzliwość króla Burgundii, św. Guntrama, założył tu trzy klasztory: w Annegray, w Fontaines i – najgłośniejszy z nich – w Luxeuil. Dowiedziawszy się o słynnym opactwie w Lerins, założonym przez św. Honorata (ok. roku 410), udał się tam, by przypatrzeć się życiu tamtejszych mnichów. Na podstawie reformy w Bangor, reguły w Lerins i własnego doświadczenia ułożył własną regułę w 10 rozdziałach (Regula monachorum jest jedyną zachowaną do naszych czasów staroirlandzką regułą monastyczną). Nakazy jej dotyczyły codziennej pracy, czytania świętych tekstów, modlitwy i pokuty. Reguła ta była uzupełniona przez swoisty kodeks karny – Księgę pokutniczą (Regula coenobialis), dopuszczającą także karę chłosty. Kolumban wymienił w niej wszystkie możliwe winy zakonników oraz określił za nie kary. Dla przykładu: kapłan, który przystępował do ołtarza nieogolony albo z nieobciętymi paznokciami, powinien otrzymać 6 uderzeń, a furtian zaniedbujący swoje obowiązki winien otrzymać 50 uderzeń. Surowa reguła św. Kolumbana Młodszego była popularna w Europie, jednak nie przetrwała wielu lat. Rychło bowiem została zastąpiona przez o wiele łagodniejszą regułę św. Benedykta z Nursji.
    W okresie pobytu w Galii Kolumban napisał jeszcze jedno dzieło: De poenitentiarum misura taxanda, w którym zalecał osobistą i częstą spowiedź oraz określał wielkość pokuty (dziś można byłoby to nazwać swoistym “taryfikatorem” pokutnym). Opat Kolumban sam żył w ogromnej ascezie i od swoich współbraci wiele wymagał. Uważał, że także życie innych duchownych, nie wyłączając biskupów, powinno być podporządkowane surowym regułom. Napominał świeckich, a zwłaszcza władców; był nieustępliwy w sprawach moralności. Jak można przypuszczać, był bardzo apodyktyczny w tej walce o dusze, co nie zjednywało mu przyjaciół. W królestwie św. Guntrama działał przez 20 lat i przyczynił się znacznie do ożywienia życia religijnego w Burgundii.
    Na tle sporów o jurysdykcję wpadł w zatarg z miejscowymi biskupami. Spierał się z nimi o datę świętowania Wielkanocy (chciał ją obchodzić zgodnie z tradycją wschodnią). Zamiast osobiście stawić się na synodzie, uznał za wystarczające wysłanie listu ze swoją opinią. W tym samym mniej więcej czasie popadł w konflikt z konkubiną króla Teodoryka, Brunhildą, której wypominał cudzołóstwo. Skazano go więc na banicję.
    Kolumban udał się początkowo do Szwajcarii, gdzie zostawił swojego ucznia, św. Galla, który później przyczynił się do założenia słynnego opactwa St. Gallen; sam zaś podążył do Włoch, gdzie w odległości 30 km od miasta Piacenza, w Bobbio, założył nowe opactwo św. Piotra. Rozrosło się ono dość szybko; w wieku VII liczyło już 150 mnichów. Przez długi czas promieniowało na całą Italię Północną, jak Monte Cassino na Italię Południową. Tu, w Bobbio, Kolumban zmarł 23 listopada 615 roku w wieku ok. 75 lat. Bobbio czci go dotąd jako swojego głównego patrona. Jego relikwie znajdują się w pięknym sarkofagu, w krypcie bazyliki jemu poświęconej. Relikwia głowy jest przechowywana w srebrnym relikwiarzu w miejscowym muzeum. Tam też przez wiele lat można było oglądać drewniany talerz i nóż, którym kroił chleb. Jest patronem Irlandii, piwowarów i osób chorych psychicznie; wzywany jest w przypadku powodzi.
    W ikonografii przedstawia się św. Kolumbana jako opata z pastorałem, jako brodatego mnicha z księgą albo jako eremitę z niedźwiedziem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________________

    Św. Kolumban

    Kolumban, witraż w krypcie opactwa w Bobbio
    św. Kolumban, witraż w krypcie opactwa w Bobbio/wikipedia.org

     ***

    Katecheza papieża BENEDYKTA XVI (audiencja generalna 11.06.2008)

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym mówić o świętym opacie Kolumbanie, najbardziej znanym Irlandczyku wczesnego średniowiecza. Słusznie może być on nazwany świętym «europejskim», ponieważ jako mnich, misjonarz i pisarz pracował w różnych krajach zachodniej Europy. Podobnie jak Irlandczycy jego epoki był świadomy jedności kulturowej Europy. W jednym z jego listów, napisanym ok. r. 600 i skierowanym do papieża Grzegorza Wielkiego, po raz pierwszy pojawia się wyrażenie totius Europae — «całej Europy», w odniesieniu do obecności Kościoła na kontynencie (por. Epistula I, 1).

    Kolumban urodził się ok. 543 r. w prowincji Leinster, w południowo-wschodniej Irlandii. Pobierał nauki w domu pod kierunkiem znakomitych nauczycieli, którzy wprowadzili go do studiowania sztuk wyzwolonych. Następnie powierzył się kierownictwu opata Sinella ze wspólnoty Cluain-Inis, gdzie pogłębiał studia nad Pismem Świętym. Mniej więcej w wieku 20 lat wstąpił do klasztoru w Bangor w północno-wschodniej części wyspy, gdzie opatem był Comgall, mnich bardzo znany ze swych cnót i surowej ascezy. W pełni jednomyślny ze swym opatem, Kolumban z gorliwością przestrzegał surowej dyscypliny klasztornej, oddając się modlitwie, ascezie i studiom. Tam przyjął święcenia kapłańskie. Życie w Bangor oraz przykład opata miały wpływ na koncepcję monastycyzmu, jaką Kolumban wypracował, a następnie krzewił przez całe swoje życie.

    W wieku ok. 50 lat, zgodnie z typowo irlandzkim ideałem ascetycznym peregrinatio pro Christo, czyli pielgrzymowania z miłości do Chrystusa, Kolumban opuścił wyspę, by z dwunastoma towarzyszami podjąć działalność misyjną na kontynencie europejskim. Musimy pamiętać o tym, że migracja ludów z północy i wschodu spowodowała nawrót do pogaństwa całych schrystianizowanych już regionów. Około r. 590 ta mała grupa misjonarzy dotarła do wybrzeża bretońskiego. Zostali życzliwie przyjęci przez króla Franków w Austrazji (dzisiejsza Francja) i poprosili jedynie o skrawek nieuprawianej ziemi. Otrzymali starożytną twierdzę rzymską w Annegray, całkowicie zrujnowaną i opuszczoną, zarośniętą lasem. Przyzwyczajeni do skrajnych warunków życia, mnisi w ciągu kilku miesięcy zdołali zbudować na ruinach pierwszy erem. I tak prowadzoną przez nich reewangelizację rozpoczęło przede wszystkim dawanie świadectwa życiem. Uprawa ziemi szła w parze z «uprawą» dusz. Sława tych zakonników obcokrajowców, prowadzących życie modlitwy i wielkiej surowości, budujących domy i uprawiających ziemię, rozeszła się szybko, przyciągając pielgrzymów i penitentów. Zwłaszcza wielu ludzi młodych prosiło, by przyjąć ich do wspólnoty monastycznej, pragnęli bowiem tak jak oni, prowadzić przykładne życie, które sprzyjało przywracaniu urodzajności ziemi i odnowie dusz. Wkrótce okazało się konieczne założenie drugiego klasztoru. Został zbudowany w odległości kilku kilometrów, na ruinach starożytnego miasta termalnego Luxeuil. Klasztor ten stał się później ośrodkiem irlandzkiej tradycji życia monastycznego i misyjnego na kontynencie europejskim. Trzeci klasztor wzniesiono w Fontaine, o godzinę drogi na północ.

    W Luxeuil Kolumban żył przez niemal dwadzieścia lat. Tutaj święty napisał dla swoich zwolenników regułę — Regula monachorum — przez pewien czas bardziej rozpowszechnioną w Europie od Reguły św. Benedykta, kreśląc w niej idealny obraz mnicha. Jest to jedyna zachowana do dziś starożytna irlandzka reguła monastyczna. Jako uzupełnienie opracował on Regula coenobialis, swego rodzaju kodeks karny dotyczący wykroczeń mnichów, przewidujący kary dość zaskakujące dla współczesnego sposobu postrzegania, zrozumiałe jedynie w świetle mentalności epoki i środowiska. Przez inne sławne dzieło, zatytułowane De poenitentiarum misura taxanda, napisane również w Luxeuil, Kolumban wprowadził na kontynencie osobistą i częstą spowiedź i pokutę, była to tzw. pokuta «taryfowa», ze względu na ustalenie proporcji między ciężarem grzechu i rodzajem nałożonej przez spowiednika pokuty. Nowości te wzbudziły wśród biskupów regionu podejrzenia, które zamieniły się we wrogość, gdy Kolumban ośmielił się otwarcie napomnieć niektórych z nich z powodu ich obyczajów. Konflikt ujawnił się przy okazji dyskusji na temat daty Wielkanocy: Irlandia kierowała się bowiem tradycją wschodnią, różniącą się od tradycji rzymskiej. Mnich irlandzki został wezwany w 603 r. do Chalon-sur-Saôn, by wytłumaczył się przed synodem ze swoich zwyczajów odnoszących się do pokuty oraz Wielkanocy. Zamiast stawić się na synodzie, wysłał list, w którym minimalizował kwestię, zachęcając Ojców synodalnych do przedyskutowania nie tylko problemu daty Wielkanocy, który według niego był drobnym problemem, «ale także wszystkich koniecznych norm kanonicznych, które przez wielu — i to jest sprawa poważniejsza — nie są przestrzegane» (por. Epistula II, 1). Jednocześnie napisał do papieża Bonifacego IV — podobnie jak kilka lat wcześniej zwrócił się do papieża Grzegorza Wielkiego (por. Epistula I) — broniąc tradycji irlandzkiej (por. Epistula III).

    Kolumban, nieustępliwy we wszystkich kwestiach moralnych, popadł następnie w konflikt również z domem królewskim, ponieważ zganił surowo króla Teodoryka za jego cudzołóstwo. Doprowadziło to do powstania sieci intryg i działań na poziomie osobistym, religijnym i politycznym, co w r. 610 zaowocowało dekretem o wydaleniu z Luxeuil Kolumbana i wszystkich mnichów pochodzenia irlandzkiego i skazaniu ich na definitywne wygnanie. Pod eskortą zostali odprowadzeni na brzeg morza i na koszt dworu odpłynęli statkiem do Irlandii. Jednak okręt osiadł na mieliźnie w niewielkiej odległości od plaży i kapitan — upatrując w tym znaku z nieba — zrezygnował z wyprawy, a obawiając się przekleństwa Boga, odwiózł mnichów na stały ląd. Oni natomiast, zamiast wrócić do Luxeuil, postanowili rozpocząć nowe dzieło ewangelizacji. Wsiedli na statek na Renie i popłynęli w górę rzeki. Pierwszym etapem było Tuggen w pobliżu Jeziora Zuryjskiego, po czym udali się do Bregencji nad Jeziorem Bodeńskim, by ewangelizować Alemanów.

    Jednak wkrótce, z powodu wydarzeń politycznych niezbyt sprzyjających jego dziełu, Kolumban postanowił przekroczyć Alpy z większością swoich uczniów. Pozostał tylko jeden mnich imieniem Gallus. Z jego eremu rozwinęło się znane opactwo Sankt Gallen w Szwajcarii. Przybywszy do Italii, Kolumban spotkał się z życzliwym przyjęciem na królewskim dworze longobardzkim, ale zaraz przyszło mu zmagać się ze znacznymi trudnościami: Kościół był podzielony przez herezję ariańską, która nadal dominowała wśród Longobardów, oraz przez schizmę, która zerwała jedność większości Kościołów północnej Italii z Biskupem Rzymu. Kolumban w sposób autorytatywny zareagował na tę sytuację, pisząc pamflet przeciw arianizmowi oraz list do Bonifacego IV, aby przekonać go do podjęcia zdecydowanych kroków, mających doprowadzić do przywrócenia jedności (por. Epistula V). Gdy w 612 lub 613 r. król Longobardów przydzielił mu teren w Bobbio, w dolinie Trebbii, Kolumban założył nowy klasztor, który stał się ośrodkiem porównywalnym do sławnego klasztoru na Monte Cassino. Tutaj dożył swoich dni. Zmarł 23 listopada 615 r. i w tym dniu wspominamy go w obrządku rzymskim do dzisiaj.

    Przesłanie św. Kolumbana skupia się na zdecydowanym nawoływaniu do nawrócenia i do oderwania się od dóbr ziemskich ze względu na dobra wieczne. Swoim ascetycznym życiem oraz bezkompromisową postawą wobec zepsucia możnych przywołuje on na pamięć surową postać św. Jana Chrzciciela. Jednakże jego surowość nie jest nigdy celem samym w sobie, lecz jest jedynie środkiem służącym temu, by dobrowolnie otworzyć się na miłość Boga i odpowiedzieć całym sobą na otrzymane od Niego dary, odtwarzając w sobie obraz Boży i jednocześnie użyźniając ziemię i odnawiając ludzkie społeczeństwo. Przytaczam słowa z jego Instructiones: «Jeśli człowiek będzie się posługiwał prawidłowo uzdolnieniami, które Bóg dał jego duszy, będzie podobny do Boga. Pamiętajmy o tym, że powinniśmy Mu zwrócić wszystkie dary, które złożył w nas, kiedy byliśmy w stanie pierwotnym. Swoimi przykazaniami pouczał nas, jak to osiągnąć. Pierwsze z nich to miłować Pana całym sercem, ponieważ On pierwszy nas umiłował od początku czasów, zanim jeszcze przyszliśmy na ten świat» (por. Instr. XI). Słowa te irlandzki święty rzeczywiście wprowadził w czyn w swoim życiu. Będąc człowiekiem wielkiej kultury — napisał również poezje po łacinie oraz podręcznik gramatyki — był obficie obdarzony darami łaski. Był niezmordowanym budowniczym klasztorów, jak również bezkompromisowym kaznodzieją pokutnym, angażującym wszystkie siły, by zasilać chrześcijańskie korzenie rodzącej się Europy. Dzięki swojej sile duchowej, swojej wierze oraz swojej miłości Boga i bliźniego stał się rzeczywiście jednym z Ojców Europy. Również nam żyjącym dzisiaj pokazuje on, gdzie tkwią korzenie, z których może się odrodzić nasza Europa.

    L’Osservatore Romano 7-8/2008/opoka.pl/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 listopada

    Święta Cecylia, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni męczennicy ormiańscy Salwator Lilli, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Święta Cecylia

    Cecylia jest jedną z najsłynniejszych męczennic Kościoła Rzymskiego. Niestety, o świętej tak bardzo popularnej i czczonej w Kościele mamy bardzo mało informacji historycznych. Nie wiemy nawet, kiedy żyła i kiedy poniosła śmierć męczeńską. W pierwszych wiekach nie przywiązywano wagi ani do chronologii, ani do ścisłych danych biograficznych. Dlatego dziś trudno nam odróżnić w opisie jej męczeństwa fakty historyczne od legendy.
    Zasadniczym dokumentem, którym dysponujemy, jest pochodzący z V w. opis jej męczeńskiej śmierci. Według niego Cecylia była dobrze urodzoną Rzymianką. Przyszła na świat na początku III w. Była ponoć olśniewająco piękna. Według starej tradycji z miłości do Chrystusa złożyła ślub czystości, chociaż rodzice obiecali już jej rękę również dobrze urodzonemu poganinowi Walerianowi. W przeddzień ślubu Cecylia opowiedziała narzeczonemu o swym postanowieniu i o wierze chrześcijańskiej. Gdy Walerian chciał ujrzeć anioła, który miał stać na straży czystości Cecylii, ta odpowiedziała: “Ty nie znasz prawego Boga; dopóki nie przyjmiesz chrztu, nie będziesz go mógł ujrzeć”. W ten sposób pozyskała Waleriana dla Chrystusa. Zaprowadziła go w tajemnicy do papieża św. Urbana I. Ten pouczył Waleriana o prawdach wiary i udzielił mu chrztu. Gdy wrócił do domu Cecylii, ujrzał ją zatopioną w modlitwie, a przy niej stojącego w jasności anioła w postaci młodzieńca, który trzymał w ręku dwa wieńce – z róż i lilii. Anioł włożył je na głowę Waleriana i Cecylii, mówiąc: “Te wieńce przez zachowanie czystości zachowajcie nietknięte, bom je wam od Boga przyniósł”.
    Walerian przyprowadził do papieża także swego brata, Tyburcjusza. On również przyjął chrzest. Gdy wszedł do mieszkania Waleriana, uderzyła go przedziwna woń róż i lilii. Walerian wyjawił mu znaczenie tego zapachu.
    Wkrótce potem wybuchło prześladowanie. Skazano na śmierć Waleriana i Tyburcjusza. Kiedy namiestnik-sędzia, Almachiusz, dowiedział się, że Cecylia jest chrześcijanką i że zarówno własny majątek, jak i majątek Waleriana rozdała ubogim, kazał ją aresztować. Żołnierze, oczarowani jej pięknością, błagali ją, by nie narażała swego młodego życia i wyrzekła się wiary. Cecylia odpowiedziała jednak: “Nie lękajcie się spełnić nakazu, bowiem moją młodość doczesną zamienicie na wieczną młodość u mego oblubieńca, Chrystusa”. Pod wpływem jej odpowiedzi miało nawrócić się 400 żołnierzy, których przyprowadziła do św. Urbana, by udzielił im chrztu.
    Sędzia, urzeczony jej urodą, błagał ją również, by miała wzgląd na swoją młodość. Gdy Cecylia nie ustępowała, próbował zmusić ją do wyparcia się wiary stosując męki. Kazał zawiesić ją nad ogniem w łaźni i dusić ją parą. Cecylia zaś cudem Bożym zamiast duszącego dymu czuła orzeźwiający ją powiew wiatru. Rozgniewany namiestnik kazał ją wtedy ściąć mieczem. Kat wszakże na widok tak pięknej i młodej osoby nie miał odwagi jej zabić. Trzy razy ją uderzył, ale nie zdołał pozbawić jej życia. Płynącą z jej szyi krew zebrali ze czcią chrześcijanie jako najcenniejszą relikwię. Po trzech dniach konania Cecylia oddała Bogu ducha.
    Ciało św. Cecylii, w nienaruszonym stanie, w pozycji leżącej, lekko pochylone ku ziemi odkryto dopiero w 824 r. w katakumbach św. Kaliksta, a następnie na polecenie papieża św. Paschalisa I złożono w bazylice jej poświęconej na Zatybrzu. Bazylika ta stoi na miejscu, w którym Cecylia zamieszkała niegdyś ze swym mężem. Wybudowano ją w IV w.
    Imię św. Cecylii wymieniane jest w Kanonie Rzymskim. Jest patronką chórzystów, lutników, muzyków, organistów, zespołów wokalno-muzycznych. Legenda bowiem głosi, że grała na organach. Organy wodne były znane wówczas w Rzymie, ale były bardzo wielką rzadkością (otrzymał je np. cesarz Neron w darze ze Wschodu). Nie wiadomo, czy Cecylia mogła grać na organach – prawdopodobne jest jednak, że grała na innym instrumencie. Ówczesne panie rzymskie kształciły się często w grze na harfie.
    W ikonografii św. Cecylia przedstawiana jest jako orantka (osoba modląca się na stojąco, ze wzniesionymi rękoma). Późniejsze prezentacje ukazują ją w tunice z palmą męczeńską w dłoni. Czasami gra na organach. Jej atrybutami są: anioł, instrumenty muzyczne – cytra, harfa, lutnia, organy; płonąca lampka, miecz, wieniec z białych i czerwonych róż – oznaczających jej niewinność i męczeństwo.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 listopada

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Święty Gelazy I, papież
    ***
    Ofiarowanie Maryi w świątyni - Domenico Ghirlandaio

    W dawnych czasach istniał wśród Żydów zwyczaj religijny, polegający na tym, że dzieci – nawet jeszcze nie narodzone – ofiarowywano służbie Bożej. Dziecko, zanim ukończyło piąty rok życia, zabierano do świątyni w Jerozolimie i oddawano kapłanowi, który ofiarowywał je Panu. Zdarzało się czasem, że dziecko pozostawało dłużej w świątyni, wychowywało się, uczyło służby dla sanktuarium, pomagało wykonywać szaty liturgiczne i asystowało podczas nabożeństw.
    Święta Anna, matka Maryi, przez wiele lat była bezdzietna. Mimo to nie utraciła wiary i ciągle prosiła Boga o dziecko. Złożyła obietnicę, że jeśli urodzi dziecko, odda je na służbę Bogu. Tak zrobiła, choć po tylu latach oczekiwania na upragnione potomstwo musiało to być wielkie poświęcenie z jej strony. Ewangelie nie mówią dokładnie, kiedy miało miejsce ofiarowanie Maryi, ale na pewno na początku Jej życia, prawdopodobnie, gdy Maryja miała trzy lata. Wtedy to Jej rodzice, św. Joachim i św. Anna, przedstawili Bogu przyszłą Królową Świata. Oddali Ją wówczas kapłanowi Zachariaszowi, który kilkanaście lat później stał się ojcem św. Jana Chrzciciela. Według niektórych autorów Maryja pozostała w świątyni około 12 lat. Zdarzenie to wspominamy właśnie w dniu dzisiejszym. Informacje o nim pochodzą z pism apokryficznych, nie przyjętych do kanonu Pisma świętego.
    W Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. 140 r. po narodzeniu Jezusa, czytamy, że rodzicami Maryi był św. Joachim i św. Anna i że stali się jej rodzicami w bardzo późnym wieku. Dlatego przed swoją śmiercią oddali Maryję na wychowanie i naukę do świątyni, gdy Maryja miała zaledwie trzy lata. Opis ten powtarza apokryf z VI w. – Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela, a także pochodzący z tego samego czasu inny apokryf, Ewangelia Narodzenia Maryi.
    W Kościołach wschodnich panuje zgodne przekonanie, że Maryja faktycznie była ofiarowana w świątyni. Potwierdzają to bardzo liczne wypowiedzi wschodnich pisarzy kościelnych. Oprócz powagi apokryfów, na których się oparli, o ustanowieniu święta Ofiarowania Maryi w świątyni zadecydował zapewne w niemałej mierze również paralelizm świąt Maryi i Jezusa. Skoro obchodzimy uroczyście Poczęcie Jezusa (25 III) i Poczęcie Maryi (8 XII), Narodzenie Jezusa (25 XII) i Narodzenie Maryi (8 IX), Wniebowstąpienie Jezusa i Wniebowzięcie Maryi (15 VIII), to naturalne wydaje się obchodzenie obok święta ofiarowania Chrystusa (2 II) także święta ofiarowania Jego Matki.
    Dla uczczenia tej tajemnicy obchodzono osobne święto najpierw w Jerozolimie (prawdopodobnie już w VI w., kiedy to poświęcono w Jerozolimie kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny), potem od VIII w. na całym Wschodzie. W 1372 r. wprowadził je w Awinionie Grzegorz XI, a w 1585 r. Sykstus V rozszerzył je na cały Kościół.

    Ofiarowanie Maryi w świątyni

    Chociaż dzisiejsze wspomnienie nie ma żadnego potwierdzenia historycznego, przynosi ono ważną refleksję teologiczną: Maryja przez całe życie była oddana Bogu – od momentu, w którym została niepokalanie poczęta, poprzez swe narodziny, a potem ofiarowanie w świątyni. Stała się w ten sposób doskonalszą świątynią niż jakakolwiek świątynia uczyniona ludzkimi rękami. Od wieków Maryja była przeznaczona w Bożych planach dla wypełnienia wielkiej zbawczej misji. Upatrzona przez Opatrzność na Matkę Zbawiciela, przez samo to stała się darem dla Ojca. Do swojej misji Maryja przygotowywała się bardzo pilnie i z całym oddaniem – o czym świadczą chociażby jej własne słowa wypowiedziane do Gabriela: “Oto ja, służebnica Pańska” (Łk 1, 38).
    W tradycji bizantyńskiej obchodzi się uroczyście święto Wprowadzenia Przenajświętszej Bogurodzicy do Świątyni (Wwiedienije Preświatoj Bohorodicy wo Chram). Bracia prawosławni opowiadają, że 3-letnia Maryja samodzielnie weszła po 15 wysokich stopniach świątynnych w ramiona arcykapłana Zachariasza, który wprowadził Ją do Świętego Świętych, gdzie sam miał prawo wchodzić tylko raz w roku.
    W Kościele katolickim dzisiejsze wspomnienie jest świętem patronalnym Sióstr Prezentek, założonych w 1626 r. w Krakowie przez Zofię z Maciejowskich Czeską dla nauczania i wychowania dziewcząt. Jest też dniem szczególnej pamięci o mniszkach klauzurowych, o czym przypomniał św. Jan Paweł II w 1999 r.: “Maryja jawi się nam w tym dniu jako świątynia, w której Bóg złożył swoje zbawienie, i jako służebnica bez reszty oddana swemu Panu. Z okazji tego święta społeczność Kościoła na całym świecie pamięta o mniszkach klauzurowych, które wybrały życie całkowicie skupione na kontemplacji i utrzymują się z tego, czego dostarczy im Opatrzność, posługująca się hojnością wiernych. Zalecając wszystkim troskę o to, aby tym konsekrowanym siostrom nie zabrakło wsparcia duchowego i materialnego, kieruję do nich słowa serdecznego pozdrowienia i podziękowania”.
    W naszych czasach nie ma już zwyczaju ofiarowywania swoich dzieci Bogu na służbę w świątyni. Wszyscy jednak zostaliśmy niejako przedstawieni Bogu przez naszych rodziców w czasie chrztu. Nie powinniśmy zapominać o tamtym wydarzeniu, ale nieustannie odnawiać w swoim życiu chęć poświęcania siebie Bogu i szukania Jego woli.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 listopada

    Święty Rafał Kalinowski, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Feliks Valois, prezbiter
      •  Błogosławione dziewice i męczennice Aniela od św. Józefa i Towarzyszki
    ***
    Święty Rafał Kalinowski

    Józef Kalinowski urodził się 1 września 1835 r. w Wilnie, w szlacheckiej rodzinie herbu Kalinowa. Jego ojciec był profesorem matematyki na Uniwersytecie Wileńskim. Po ukończeniu z wyróżnieniem Instytutu Szlacheckiego w Wilnie (1843-1850), Józef podjął studia w Instytucie Agronomicznym w Hory-Horkach koło Orszy (dziś Białoruś). Zrezygnował z nich po dwóch latach. W 1855 r. przeniósł się do Mikołajewskiej Szkoły Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, gdzie uzyskał tytuł inżyniera. Jednocześnie wstąpił do wojska. Wtedy właśnie przestał przystępować do sakramentów świętych, do kościoła chodził rzadko, przeżywał rozterki wewnętrzne, a także kłopoty związane ze swoją narodowością, służbą w wojsku rosyjskim i zdrowiem. Wciąż jednak stawiał sobie pytanie o sens życia, szukając na nie odpowiedzi w dziełach filozoficznych i teologicznych. Po ukończeniu szkoły (1855) został adiunktem matematyki i mechaniki budowlanej oraz awansował do stopnia porucznika. W 1859 r. opuścił Akademię i podjął pracę przy budowie kolei żelaznej Odessa-Kijów-Kursk. Po roku przeniósł się na własną prośbę do Brześcia nad Bugiem, gdzie pracował jako kapitan sztabu przy rozbudowie twierdzy. Czując, że zbliża się powstanie, podał się do dymisji, aby móc służyć swoją wiedzą wojskową i umiejętnościami rodakom. Został członkiem Rządu Narodowego i objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna. W końcu zdecydował się na wyjazd do Warszawy, gdzie chciał podjąć leczenie i miał nadzieje na znalezienie pracy. Z powodów zdrowotnych otrzymał zwolnienie z wojska w maju 1863 r.

    Święty Rafał Kalinowski

    Jednocześnie, wspierany modlitwami matki i rodzeństwa, przeżywał nawrócenie religijne, m.in. pod wpływem lektury Wyznań św. Augustyna: nie tylko wrócił do praktyk religijnych, ale przejawiał w nich szczególną gorliwość. Gdy wybuchło powstanie styczniowe, mając świadomość jego daremności, ale zarazem nie chcąc stać na uboczu, gdy naród walczy, przyłączył się do powstania. Sprzeciwiał się niepotrzebnemu rozprzestrzenianiu się walk. W liście do brata pisał: “Nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”.
    Po upadku powstania powrócił do Wilna, gdzie 24 marca 1864 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu. W wyniku procesu skazano go na karę śmierci. W więzieniu otaczała go atmosfera świętości. Wskutek interwencji krewnych i przyjaciół, a także z obawy, że po śmierci Polacy mogą uważać Józefa Kalinowskiego za męczennika i świętego, władze carskie zamieniły mu wyrok na dziesięcioletnią katorgę na Syberii. Przez pewien czas przebywał w Nerczyńsku, potem w Usolu, następnie w Irkucku i Smoleńsku. Podczas pobytu na Syberii oddziaływał na współtowarzyszy swoją głęboką religijnością, zadziwiał niezwykłą wprost mocą ducha, ujmował cierpliwością i delikatnością, wspierał dobrym słowem i modlitwą, czuwał przy chorych, pocieszał i podtrzymywał nadzieję. Dzielił się z potrzebującymi nie tylko skromnymi dobrami materialnymi, ale również bogactwem duchowym. Bolał go fakt, że wielu zesłańców nie posiadało żadnej wiedzy religijnej. Szczególnie chętnie katechizował dzieci i młodzież.
    Po ciężkich robotach Józef Kalinowski powrócił do kraju w 1874 r. Uzyskał paszport i wyjechał na Zachód jako wychowawca młodego księcia Augusta Czartoryskiego (beatyfikowanego przez św. Jana Pawła II w 2003 r.). Opiekował się nim przez trzy lata. W lipcu 1877 r., mając już 42 lata, Józef Kalinowski wstąpił do nowicjatu karmelitów w Grazu (Austria), przybierając zakonne imię Rafał od św. Józefa. Po studiach filozoficznych i teologicznych na Węgrzech, złożył śluby zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie 15 stycznia 1882 r. w Czernej koło Krakowa. W kilka miesięcy później został przeorem klasztoru w Czernej. Urząd ten pełnił przez 9 lat. Przyczynił się w znacznej mierze do odnowy Karmelu w Galicji. W 1884 r. został założony z jego inicjatywy klasztor karmelitanek bosych w Przemyślu, 4 lata później we Lwowie, a na przełomie 1891 i 1892 roku – klasztor ojców wraz z niższym seminarium w Wadowicach.
    Wiele godzin spędzał w konfesjonale – nazywano go “ofiarą konfesjonału”. Miał niezwykły dar jednania grzeszników z Bogiem i przywracania spokoju sumienia ludziom dręczonym przez lęk i niepewność. Przeżyty w młodości kryzys wiary (gdy przez ponad 10 lat żył bez sakramentów) ułatwiał mu zrozumienie błądzących i zbuntowanych przeciwko Bogu. Nikogo nie potępiał, ale starał się pomagać. Zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem, był człowiekiem modlitwy, posłuszny regułom zakonnym, gotowym do wyrzeczeń, postów i umartwień.
    Zmarł 15 listopada 1907 r. w Wadowicach, w opinii świętości. Jego relikwie spoczywają w kościele karmelitów w Czernej. Za życia i po śmierci cieszył się wielką sławą świętości. Bez reszty oddany Bogu, umiał miłować Go w drugim człowieku. Potrafił zachować szacunek dla człowieka i jego godności nawet tam, gdzie panowała pogarda. Dlatego uważany jest za patrona Sybiraków.
    Beatyfikował go św. Jan Paweł II w 1983 r. podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach; kanonizacji dokonał w Rzymie w roku 1991, podczas jubileuszowego roku czterechsetlecia śmierci św. Jana od Krzyża, odnowiciela zakonu karmelitów. Św. Rafał Kalinowski jest patronem oficerów i żołnierzy, orędownikiem w sprawach trudnych.W ikonografii Święty przedstawiany jest podczas modlitwy, w habicie karmelity.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 listopada

    Błogosławiona Salomea, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Mechtylda z Hackeborn, dziewica
    ***
    Błogosławiona Salomea
    Salomea była córką księcia małopolskiego z dynastii Piastów – Leszka Białego i Grzymisławy z Rurykowiczów, księżniczki ruskiej. Urodziła się na przełomie 1211/1212 r. Szybko znalazła się w centrum polityki. Mając zaledwie 6 lat została zaręczona z księciem węgierskim Kolomanem (bratem św. Elżbiety Węgierskiej), co miało utrwalić pokój między Polską a Węgrami. Salomea poślubiła wkrótce Kolomana, od początku przyrzekając – za zgodą męża – zachowanie dziewictwa. W roku 1219, w wieku 8 lat, zasiadła z mężem na tronie halickim. Nie ma żadnego potwierdzenia, że była koronowana. Wkrótce potem, po klęsce w bitwie z wojskami księcia nowogrodzkiego Mścisława II Udałego, zostali zmuszeni do rezygnacji z Halicza i udali się na Węgry. W 1241 r. Koloman zmarł na skutek ran odniesionych w bitwie z Tatarami nad rzeką Sajo.
    Po jego śmierci niedoszła królowa Węgier wróciła do Polski. Bolesław Wstydliwy, jej młodszy brat, okazywał jej wielką serdeczność. Salomea nie chciała jednak pozostać na dworze książęcym, postanowiła bowiem poświęcić się życiu zakonnemu. Miała dość meandrów politycznych, pragnęła spokoju i ciszy. W 1245 r. wstąpiła do ufundowanego przez Bolesława Wstydliwego klasztoru klarysek w Zawichoście koło Sandomierza, gdzie zamieszkała wraz z pierwszymi polskimi klaryskami. Jej obłóczyn dokonał ówczesny prowincjał franciszkanów podczas kapituły w Sandomierzu. Z czasem jednak uświadomiono sobie, jak łatwo klasztor w Zawichoście może stać się łupem najazdów litewskich, ruskich, a zwłaszcza tatarskich.

    Jan Matejko: Błogosławiona Salomea

    Kilkanaście lat później Bolesław Wstydliwy uposażył drugi klasztor sióstr klarysek pod Krakowem, opodal miejscowości Skała, i tam w 1260 r. przeniósł siostry z Salomeą. Klasztor w Zawichoście przejęli franciszkanie. W Skale Salomea spędziła pozostałe lata swego życia. Choć nie była nigdy ksienią, jej troską było zabezpieczenie siostrom utrzymania. By również po jej śmierci klasztor nie cierpiał niedostatku, wyposażyła testamentem kościół klasztorny w kosztowne paramenty i naczynia liturgiczne. Zaopatrzyła również klasztor w odpowiednie książki. Założyła przy klasztorze miasto na prawie niemieckim. W 1268 r. poważnie rozchorowała się. W spisanym testamencie wszystko, co jeszcze miała, przekazała klasztorowi na utrzymanie mniszek. Zastrzegła wszakże, że w razie katastrofy, takiej jak pożar czy wojna, jej majątek może zostać przeznaczony na odbudowę klasztoru lub kościoła. Zmarła w opinii świętości 17 listopada 1268 r. i została pochowana pod kościołem klasztornym na Grodzisku. Przez kolejne pół roku trwał spór, do kogo powinny należeć jej śmiertelne szczątki: klaryski twierdziły, że do nich, bo była ich fundatorką w Polsce i współsiostrą, wśród nich żyła i umarła. Franciszkanie natomiast opierali się na tym, że wolą zmarłej było spocząć w Krakowie, w ich kościele, i że z ich rąk otrzymała habit. Dla tych racji relikwie bł. Salomei przewieziono do Krakowa, gdzie spoczywają do dzisiaj. Przeniesienie relikwii odbyło się bardzo uroczyście, wobec dworu książęcego, z udziałem św. Kingi (żony Bolesława Wstydliwego, czyli bratowej Salomei), a być może także bł. Jolenty, rodzonej siostry Kingi.
    Starania o kanonizację Salomei rozpoczęto zaraz po jej śmierci. Proces trwał długo, franciszkanie nie naciskali, a klaryski były za słabe, by podjąć się tak poważnego i kosztownego procesu kanonicznego. Dopiero w XVII w. na nowo rozpoczęto starania, uwieńczone szczęśliwie dekretem Klemensa X z 17 maja 1672 r., który zezwalał na jej kult.
    W ikonografii atrybutem bł. Salomei jest gwiazda uchodząca z jej ust w chwili śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 listopada

    Błogosławiona Karolina Kózkówna,
    dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Odo z Cluny, opat
    ***
    Błogosławiona Karolina Kózkówna

    Karolina urodziła się w podtarnowskiej wsi Wał-Ruda 2 sierpnia 1898 r. jako czwarte z jedenaściorga dzieci Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Pięć dni później otrzymała chrzest w kościele parafialnym w Radłowie. Jej rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli. Wzrastała w atmosferze żywej i autentycznej wiary, która wyrażała się we wspólnej rodzinnej modlitwie wieczorem i przy posiłkach, w codziennym śpiewaniu Godzinek, częstym przystępowaniu do sakramentów i uczestniczeniu we Mszy także w dzień powszedni. Ich uboga chata była nazywana “kościółkiem”. Krewni i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego, żywotów świętych i religijnych czasopism. W Wielkim Poście śpiewano tam Gorzkie Żale, a w okresie Bożego Narodzenia – kolędy.
    Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem – modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy. We wszystkim była posłuszna rodzicom, z miłością i troską opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem. W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w 1912 roku. Potem uczęszczała jeszcze na tzw. naukę dopełniającą trzy razy w tygodniu. Uczyła się chętnie i bardzo dobrze, z religii otrzymywała zawsze wzorowe oceny, była pracowita i obowiązkowa.
    Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w roku 1907 w Radłowie, a bierzmowana została w 1914 r. przez biskupa tarnowskiego Leona Wałęgę w nowo wybudowanym kościele parafialnym w Zabawie.
    Duży wpływ na duchowy rozwój Karoliny miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Siostrzenica pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów.
    Karolina była urodzoną katechetką. Nie poprzestawała na tym, że poznała jakąś prawdę wiary lub usłyszała ważne słowo; zawsze spieszyła, by przekazać je innym. Katechizowała swoje rodzeństwo i okoliczne dzieci, śpiewała z nimi pieśni religijne, odmawiała różaniec i zachęcała do życia według Bożych przykazań. Wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Odwiedzała ich, oddając im różne posługi i czytając pisma religijne. Przygotowywała w razie potrzeby na przyjęcie Wiatyku. W swojej parafii była członkiem Towarzystwa Wstrzemięźliwości oraz Apostolstwa Modlitwy i Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

    Błogosławiona Karolina Kózkówna

    Zginęła w 17. roku życia 18 listopada 1914 roku, na początku I wojny światowej. Carski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się pragnąc zachować dziewictwo. Po kilkunastu dniach, 4 grudnia 1914 r., w pobliskim lesie znaleziono jej zmasakrowane ciało. Tragedia jej śmierci nie miała świadków.
    Pogrzeb sprawowany w niedzielę 6 grudnia 1914 r. zgromadził ponad 3 tysiące żałobników i był wielką manifestacją patriotyczno-religijną okolicznej ludności, która przekonana była, że uczestniczy w pogrzebie męczennicy. Tak rozpoczął się kult Karoliny. Pochowano ją początkowo na cmentarzu grzebalnym, ale w 1917 roku bp Wałęga przeniósł jej ciało do grobowca przy parafialnym kościele we wsi Zabawa.
    W trakcie procesu beatyfikacyjnego 6 października 1981 r. przeprowadzono ekshumację i pierwsze rozpoznanie doczesnych szczątków Karoliny; złożono je w sarkofagu w kruchcie kościoła w Zabawie. Rekognicję kanoniczną i przełożenie doczesnych szczątków Karoliny do nowej trumny przeprowadzono w marcu 1987 r., po ogłoszeniu dekretu o męczeństwie służebnicy Bożej.
    10 czerwca 1987 r. w Tarnowie św. Jan Paweł II beatyfikował Karolinę. W czasie Mszy beatyfikacyjnej powiedział: “Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym dla nas i dla naszego zbawienia – to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie”.
    Uroczystym rozpoczęciem kultu bł. Karoliny była translokacja relikwii – przeniesienie trumny z przedsionka kościoła i złożenie jej w sarkofagu pod mensą głównego ołtarza jej parafialnego kościoła.
    Kilka lat temu przy Diecezjalnym Sanktuarium bł. Karoliny w Zabawie poświęcono kaplicę Męczenników i Ofiar Przemocy, a obecnie trwa budowa Pomnika Ofiar Wypadków Komunikacyjnych, który jest pierwszym etapem powstania Centrum Leczenia Traumy Powypadkowej.
    Bł. Karolina Kózkówna jest patronką Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży (KSM) i Ruchu Czystych Serc.
    W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 listopada

    Święta Elżbieta Węgierska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz Cudotwórca, biskup
      •  Święty Grzegorz z Tours, biskup
    ***
    Święta Elżbieta Węgierska

    Elżbieta urodziła się w 1207 r. w Bratysławie lub na zamku w Sarospatah jako trzecie dziecko Andrzeja II, króla Węgier, i Gertrudy, siostry św. Jadwigi Śląskiej. Miała zaledwie 4 lata, gdy została zaręczona z Ludwikiem IV, późniejszym landgrafem Turyngii. Wychowywała się wraz z nim na zamku Wartburg. Wyszła za niego za mąż zgodnie z zamierzeniem swojego ojca dopiero 10 lat później, w roku 1221, mając 14 lat. Z małżeństwa urodziło się troje dzieci: Herman, Zofia i Gertruda. Po 6 latach, w 1227 r. Ludwik zmarł podczas wyprawy krzyżowej w Brindisi we Włoszech. Tak więc Elżbieta została wdową mając 20 lat.Zgodnie z frankońskim prawem spadkowym, opuściwszy wraz z dziećmi Wartburg, Elżbieta zamieszkała najpierw w pobliskim Eisenach, a następnie w Marburgu, gdzie ufundowała szpital, w którym sama chętnie usługiwała. Oddała się wychowaniu dzieci, modlitwie, uczynkom pokutnym i miłosierdziu. Jej spowiednikami byli franciszkanin Rudiger i norbertanin Konrad z Marburga, słynny kaznodzieja i inkwizytor na Niemcy, mąż bardzo surowy. Prowadził ją drogą niezwykłej pokuty. W 1228 r. Elżbieta złożyła ślub wyrzeczenia się świata i przyjęła jako jedna z pierwszych habit tercjarki św. Franciszka.Ostatnie lata spędziła w skrajnym ubóstwie, oddając się bez reszty chorym i biednym. Zmarła w nocy z 16 na 17 listopada 1231 r. Sława jej świętości była tak wielka, że na jej grób zaczęły przychodzić pielgrzymki. Konrad z Marburga, korzystając ze swego stanowiska inkwizytora, napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z formalną prośbą o kanonizację. Papież Grzegorz IX bezzwłocznie wysłał komisję dla zbadania życia Elżbiety i cudów, jakie miały się dziać przy jej grobie. Stwierdzono wówczas ok. 60 niezwykłych wydarzeń. Sprawę poparł także metropolita Moguncji i św. Rajmund z Peñafort. Po 4 latach Grzegorz IX bullą z 27 maja 1235 r. ogłosił uroczyście Elżbietę świętą. Jest patronką elżbietanek (zgromadzenia założonego w Nysie w 1842 r., prowadzącego liczne dzieła w Polsce), elżbietanek cieszyńskich (założonych w XVII w. w Akwizgranie) oraz Franciszkańskiego Zakonu Świeckich; jest także patronką Niemiec i Węgier. Jej imię przyjęło jako swoją nazwę kilka zgromadzeń zakonnych i dzieł katolickich.
    W ikonografii św. Elżbieta przedstawiana jest w stroju królewskim albo z naręczem róż w fartuchu. Powstała bowiem legenda, że mąż zakazał jej rozdawać ubogim pieniądze i chleb. Gdy pewnego razu przyłapał ją na wynoszeniu bułek w fartuchu i kazał jej pokazać, co niesie, zobaczył róże, mimo że była to zima. Jej atrybutami są także: kilka monet i różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 listopada

    Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska
    Matka Miłosierdzia

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata Szkocka
      •  Święta Gertruda Wielka, dziewica
      •  Rzymskie bazyliki świętych Apostołów Piotra i Pawła
      •  Święta Agnieszka z Asyżu, dziewica
      •  Święci męczennicy Roch Gonzalez, Alfons Rodriguez i Jan del Castillo
    ***
    Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie;
    Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
    Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
    Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
    I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
    Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
    Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem,
    (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
    Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
    I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
    Iść za wrócone życie podziękować Bogu),
    Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.
    Adam Mickiewicz Pan Tadeusz, Inwokacja

    Ostra Brama w Wilnie

    Zarówno cudowny obraz, jak i kaplica, w której się mieści, oraz sama Ostra Brama mają bogatą historię, ściśle wiążącą się z historią rozbudowy Wilna. Na przełomie XV i XVI w. postanowiono otoczyć je murem obronnym. Powstało dziewięć bram miejskich, z których jedna (jedyna zachowana do naszych czasów) nosiła nazwę Miednickiej, inaczej Krewskiej. Nieco później przyjęła się inna nazwa bramy – Ostra. Zgodnie z tradycją na bramach obronnych zawieszano święte obrazy. Ostra Brama po obu jej stronach również miała własne obrazy, które po pewnym czasie uległy zniszczeniu. Jednym z tych obrazów był wizerunek Matki Bożej. Z czasem miejsce to stało się miejscem modlitwy do Maryi.
    Kult Matki Miłosierdzia z Ostrej Bramy jest ogromny i niezrównany w swej sile. Sięga drugiej połowy XVII w. i wiąże się z obroną murów miasta. Jednakże wyraźne jego wzmożenie nastąpiło w I połowie XVIII w. Szczególny rozwój czci Matki Miłosierdzia nastąpił po rozbiorach Polski. W 1993 roku modlił się w kaplicy w Ostrej Bramie św. Jan Paweł II. Ofiarował wtedy Matce Bożej Miłosierdzia złotą różę. Kult Matki Bożej Ostrobramskiej jest ciągle żywy i obecny nie tylko na terenie Litwy, ale także w sąsiednich krajach. W Polsce około 30 parafii ma za patronkę Matkę Bożą Ostrobramską.Oryginalny obraz jest namalowany temperą na ośmiu dębowych deskach, jest więc duży. W późniejszych latach obraz został przemalowany farbą olejną; zmieniono także wizerunek Matki Bożej (zamalowano m.in. pukiel włosów wymykający się spod chusty i skrócono palce dłoni). Nie znamy twórcy obrazu. Namalowano go prawdopodobnie w I poł. XVII wieku na wzór obrazu Martina de Vosa – flamandzkiego artysty. Dzisiaj odrzuca się całkowicie wersję o wschodnim pochodzeniu obrazu, który miał przywieźć z wyprawy książę litewski Olgierd w XIV wieku, jak też i to, że Matka Boża ma twarz Barbary Radziwiłłówny.

    Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska

    Głowę Matki Bożej zdobią dwie korony. Pierwsza pochodzi z końca XVII wieku, w XIX wieku ozdobiona została klejnotami ofiarowanymi jako wota. Druga korona, z połowy XVIII wieku, podtrzymywana jest przez dwa aniołki i ozdobiona sztucznymi kamieniami. 2 lipca 1927 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu złotymi koronami. Dokonał jej arcybiskup metropolita warszawski kard. Aleksander Kakowski w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Józefa Piłsudskiego.
    Obraz przedstawia pochyloną Madonnę bez Dzieciątka. Głowę otoczoną promienną aureolą Maryja lekko pochyla w lewo, smukłą szyję zdobi szal. Jej twarz jest pociągła, półprzymknięte oczy dodają jej powagi; ręce trzyma skrzyżowane na piersiach.Ostra Brama wiąże się również w istotny sposób z kultem Miłosierdzia Bożego. Obraz Miłosierdzia Bożego został namalowany w Wilnie i wystawiony publicznie właśnie w Ostrej Bramie (26-28 kwietnia 1935 r.). Tu też św. Faustyna miała wizję triumfu obrazu Miłosierdzia Bożego.Bardzo silne są też związki św. Jana Pawła II z Ostrą Bramą:
    “W momencie mojego wyboru na Stolicę Piotrową pomyślałem o Matce Najświętszej z Ostrej Bramy” (6 września 1993 r.); “Niedługo po tym, jak niezbadanym wyrokiem Bożym zostałem wybrany na Stolicę Piotrową, udałem się do litewskiej kaplicy Matki Miłosierdzia w podziemiach Bazyliki Watykańskiej. I tam, u stóp Najświętszej Dziewicy, modliłem się za was wszystkich” (8 września 1993 r.).
    Opiece Matki Miłosierdzia św. Jan Paweł II przypisuje uratowanie z zamachu z 13 maja 1981 r.: “Kiedy mogłem kontemplować oblicze Matki Bożej w sanktuarium w Ostrej Bramie w Wilnie, skierowałem do Niej słowa wielkiego polskiego poety, Adama Mickiewicza: «Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie! (…) Jak mnie (…) do zdrowia powróciłaś cudem!». Powiedziałem to na koniec modlitwy różańcowej odmówionej w sanktuarium ostrobramskim. I głos mi się załamał…” (13 maja 1994 r.).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    16 listopada

    Święto Matki Bożej Ostrobramskiej

    Matki Miłosierdzia

    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej
    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej/fot. Karolina Pęlaka

    ***

    Podobnie jak od siedmiu wieków Matka Boża Częstochowska na Jasnej Górze, tak Pani Ostrobramska, Matka Wschodu i Zachodu, od ponad trzystu lat króluje z wysokości swojego nadbramnego wzniesienia całej ziemi litewskiej, białoruskiej i polskiej. „Świeci” blaskiem wspaniałych szat przez okna kaplicy nad Ostrą Bramą, widoczna z daleka.

    Dobrze znamy wizerunek Najświętszej Panny z lekko pochyloną głową, w aureoli dwunastu gwiazd i wielu promieni. Przymknięte oczy, skrzyżowane na piersiach delikatne dłonie, smukłą postać okoloną półksiężycem. Jej urok, łagodność, niezwykła słodycz i zamyślenie wzbudzają ufność i nakłaniają do modlitwy.
    Nie istnieją sprawdzone dane o pochodzeniu obrazu i jego autorze. Przypuszcza się, że to wybitne dzieło namalowano w pierwszych latach XVII wieku. Wtedy bowiem pośród murów otaczających Wilno, nad jedną z dziewięciu bram, zwaną Miednicką albo Ostrą, zawieszono od strony wewnętrznej wizerunek Matki Bożej, zaś od zewnątrz – obraz Chrystusa Salwatora (Zbawiciela) z kulą ziemską w ręku. Po zbudowaniu na bramie specjalnej kaplicy w 1672 r. procesjonalnie wprowadzono do niej obraz Najświętszej Panny, który od tego czasu stał się przedmiotem wielkiego kultu. Nabożeństwo spotęgowało się wyraźnie po pożarze Wilna w 1706 r., kiedy wielu mieszkańców miasta doznało szczególnej pomocy Królowej Miłosierdzia.

    Od 1735 r. zaczęto obchodzić w listopadzie święto Opieki Matki Najświętszej. Przenoszono wtedy wizerunek do pobliskiego kościoła św. Teresy, a dla uświetnienia uroczystości zapraszano biskupów, sławnych kaznodziejów, alumnów z seminariów duchownych; oświetlano, dekorowano kościół, bramę oraz całą uliczkę.
    W 1761 r. zanotowano pierwszy cud. Na znak doznanych łask zawieszano w kaplicy liczne wota. W 1773 r. papież Klemens XVI zezwolił na publiczne odprawianie tam nabożeństw. W 1828 r. na frontonie kaplicy umieszczono napis: „Matko Miłosierdzia – pod Twoją obronę uciekamy się”. Wskutek nakazu władz zaborczych nadano mu formę łacińską: Mater Misericordiae – sub Tuum praesidium confugimus! Po upadku powstania styczniowego generał gubernator Murawiew, zwany Wieszatielem, zamierzał zamknąć kaplicę i zabrać obraz do cerkwi. Planów swoich nie zdążył przeprowadzić, został bowiem nagle z Wilna odwołany.
    Pomimo nieprzychylnego stosunku carskich zarządców obraz otaczany był wzrastającą stale czcią wiernych i szeroko słynął cudami. Papież Pius X zezwolił archidiecezji wileńskiej na własną modlitwę brewiarzową i Mszę św. o Najświętszej Pannie Matce Miłosierdzia, które wprowadzono 16 listopada 1915 r.

    Pius XI, jeszcze jako Achilles Ratti, nuncjusz papieski w Polsce, w 1920 r. odprawił Mszę św. w Kaplicy Matki Bożej Ostrobramskiej, udzielając potem już jako głowa Kościoła pozwolenia na koronację.
    Dzięki staraniom abp. Romualda Jałbrzykowskiego, metropolity wileńskiego, ważny ten akt odbył się 2 lipca 1927 r. Przy ołtarzu zbudowanym obok katedry wileńskiej, do której w przeddzień przeniesiono procesjonalnie cudowny wizerunek – koronację przeprowadził kard. Aleksander Kakowski w obecności kard. Augusta Hlonda, Prymasa Polski, dwudziestu ośmiu biskupów, ok. pięciuset kapłanów, wielkiej liczby wspólnot zakonnych, a także dostojników świeckich, do których należeli prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki, marszałek Józef Piłsudski, ministrowie, przedstawiciele wojska, świata nauki i kultury. Przybyły też delegacje wszystkich polskich diecezji oraz nieprzebrana rzesza wiernych.
    To święte miejsce od wieków przyciągało modlących się i szukających pomocy czcicieli Maryi. Przed odjazdem na wygnanie w 1824 r. „Pannę Świętą, co w Ostrej świeci Bramie” żegnali na Prymarii Adam Mickiewicz z młodzieżą filomacką i filarecką, Panią Wschodu i Zachodu nawiedzali znani artyści, politycy, naukowcy i pisarze, sławiąc Ją pięknym słowem, muzyką i pieśnią. Tęsknili do Niej polscy zesłańcy, więźniowie obozów, emigranci, wskutek wojen rozproszeni po całym świecie.

    Wiele godzin przed obrazem Miłosiernej Matki spędziła na modlitwie św. s. Faustyna, sekretarka Miłosierdzia Bożego, mieszkająca w wileńskim domu swego Zgromadzenia ponad trzy lata. Z radością też adorowała namalowany pod jej natchnieniem przez Eugeniusza Kazimirowskiego wizerunek
    Miłosiernego Chrystusa – zawieszony po raz pierwszy w Ostrej Bramie na okres uroczystego Triduum, zamykającego Jubileuszu Tysiąclecia Odkupienia, w dniach od 26 do 28 kwietnia 1935 r.
    W okresach komunistycznych prześladowań w ręce Królowej Ostrobramskiej oddawał losy narodu polskiego i ludów pobratymczych Prymas Tysiąclecia.
    We wrześniu 1993 r. podczas pielgrzymki do krajów nadbałtyckich Ojciec Święty Jan Paweł II odwiedził także Wilno. W Ostrej Bramie poprowadził nabożeństwo różańcowe, transmitowane na cały świat. Wypełniał w ten sposób prośbę Fatimskiej Matki, wzywającej do odmawiania Różańca. Zawierzał Najświętszej Maryi Pannie ziemię i narody tego rejonu Europy, dziękował za ogrom łask. Prosił, by Matka Miłosierdzia – Królowa i Opiekunka z Ostrej Bramy prowadziła wszystkich ludzi po drogach pokoju, sprawiedliwości i wiary.

    ks. Edmund Boniewicz SAC/Niedziela Ogólnopolska 46/2003

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 listopada

    Święty Albert Wielki, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Leopold III
      •  Święty Dydak z Alcali, zakonnik
      •  Błogosławiona Magdalena Morano, dziewica
    ***
    Tomasso da Modena: Święty Albert Wielki

    Albert urodził się prawdopodobnie między 1193 a 1200 r. w Lauingen w Niemczech. Jego ojciec był rycerzem i pełnił obowiązki naczelnika miasteczka. Dzięki swemu pochodzeniu Albert mógł studiować w Padwie i w Bolonii. W Padwie w 1221 r. spotkał bł. Jordana z Saksonii i z jego rąk otrzymał habit dominikański. Skierowany do konwentu dominikanów w Kolonii, tu zapewne złożył profesję zakonną, ukończył studia teologiczne i otrzymał święcenia kapłańskie. W latach 1234-1242 był lektorem w klasztorach: Hildesheim, Fryburgu, w Ratyzbonie i w Strasburgu. Potem udał się do Paryża, gdzie kończył i uzupełniał swoje studia wyższe. Tam też został profesorem – jako pierwszy Niemiec (1245). Wykładał tam do 1248 r. W 1248 r. zorganizował w Kolonii dominikańskie studium generalne, gdzie wykładał do 1260 r., z przerwą w latach 1254-1257. Prawdopodobnie w Kolonii spotkał św. Tomasza z Akwinu, dla którego stał się nauczycielem i mistrzem. Albert jako pierwszy rozpoznał w młodym Tomaszu przyszłego wielkiego uczonego. Tradycja dominikańska przypisuje mu proroczą wypowiedź o Akwinacie: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”.
    W roku 1254 kapituła prowincjalna wybrała Alberta prowincjałem około 40 klasztorów niemieckich. Jako prowincjał Albert uczestniczył w kapitułach generalnych zakonu: w Mediolanie (1255) i w Paryżu (1256), gdzie zetknął się ze św. Ludwikiem IX, królem Francji, od którego otrzymał cząstkę relikwii Krzyża świętego. W roku 1255 udał się do Anagni, gdzie wobec papieża Aleksandra IV bronił Zakonu, przeciwko któremu Uniwersytet Paryski, a za nim inne uczelnie, wytoczyły walkę, której rzeczywistą przyczyną była konkurencja kleru diecezjalnego z zakonnym. Zdumiony wiedzą Alberta papież zaprosił go z wykładami do Anagni, Rzymu i Viterbo. W roku 1257 Święty zdał urząd prowincjała i powrócił do wykładania w Kolonii. W roku 1260 mianowany został przez papieża Aleksandra IV biskupem Ratyzbony. Zadziwił wszystkich jako doskonały administrator rozległej diecezji; wydawało się bowiem, że uczony tej miary nie nadaje się do pracy duszpasterskiej. Albert uzdrowił finanse i gospodarkę majątków kościelnych, zreorganizował parafie, ożywił ducha gorliwości wśród swoich kapłanów. W dwa lata później, po śmierci Aleksandra IV, uzyskał od Urbana IV zgodę na rezygnację z funkcji rządcy diecezji, uznając się niegodnym tego urzędu.
    W latach następnych spełniał niektóre poruczenia papieskie – zwłaszcza mediacyjne. Urban IV mianował go kaznodzieją papieskim na rzecz krucjaty. Powierzył mu także zbiórkę środków na jej zorganizowanie w Niemczech i w Czechach. Do pomocy przydał mu słynnego kaznodzieję, franciszkanina, Bertolda z Ratyzbony. Papież zlecał mu też misje specjalne, np. dla rozsądzenia i załagodzenia sporu pomiędzy metropolitą kolońskim a miastem Kolonią. Kazał mu również dopilnować, by wybory biskupa Brandenburga odbyły się w sposób kanoniczny.

    Święty Albert Wielki

    W roku 1264 zmarł Urban IV. Korzystając z okazji, Albert poprosił następcę, Klemensa IV, o zwolnienie z obowiązków. Wrócił do Kolonii i Strasburga, gdzie powstał nowy, silny dominikański ośrodek naukowy. Po 6 latach papież znowu wysłał go dla załagodzenia antagonizmów w Meklemburgii. W 1277 r. generał zakonu, bł. Jan z Vercelli, powierzył mu misję, by bronił Zakonu i św. Tomasza z Akwinu. Znów bowiem podniosły się głosy, że należy usunąć z uniwersytetów franciszkanów i dominikanów, bo stanowili zbyt silną konkurencję dla kleru świeckiego. Papież następnie polecił Albertowi ponownie zająć się sporem, jaki się odnowił pomiędzy metropolitą Kolonii, Engelbertem Falkenbergiem, a miastem. Odebrał także przysięgę w imieniu papieża od nowego cesarza, Rudolfa. Wreszcie instalował nowego opata w Fuldzie. Wziął także udział w soborze powszechnym w Lyonie w roku 1274. Te wszystkie misje publiczne świadczą o tym, jak bardzo Albert był ceniony, jak wielki miał autorytet i dar jednania ludzi.
    Św. Albert był jednym z największych umysłów chrześcijańskiego średniowiecza. Przedmiotem jego naukowych zainteresowań były niemal wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy. Nie było dziedziny, której by nie znał, o której by nie pisał, począwszy od wzniosłych prawd teologii i filozofii, poprzez nauki przyrodnicze. Słusznie papież Pius XI nadał mu tytuł doktora uniwersalnego, a potomność od dawna nazywała go Wielkim. Można powiedzieć, że nie byłoby św. Tomasza, gdyby mu nie utorował drogi – na tym właśnie polu – św. Albert. On pierwszy usiłował stworzyć syntezę wszystkich nauk. Sam napisał: “Intencją naszą jest, by wszystkie części (fizykę, matematykę, metafizykę) połączyć w jedną całość, dla łacinników zrozumiałą”. Albert znał wszystkich dostępnych wówczas pisarzy: żydowskich, greckich, rzymskich, jak też teologów kościelnych. Jego dzieła wydano aż w 40 tomach. Jednocześnie posiadał umiejętność łączenia wiedzy z dobrocią, dlatego był nazywany “doktorem powszechnym” i “sumą dobroci”.

    Święty Albert Wielki

    Zmarł 15 listopada 1280 r. w Kolonii. Wbrew przyjętemu w Zakonie zwyczajowi pochowano go w chórze kościoła zakonnego i wystawiono mu duży pomnik. W roku 1383 za zezwoleniem papieża Sykstusa IV przełożony generalny dokonał podziału relikwii św. Alberta: ramię podarowano konwentowi dominikańskiemu w Bolonii, a relikwie mniejsze rozesłano po innych kościołach Zakonu. Dom rodzinny w Lauingen zamieniono na kaplicę. Papież Innocenty VIII zezwolił dominikanom Kolonii i Ratyzbony na odmawianie oficjum o błogosławionym, co w roku 1670 papież Klemens X rozszerzył na cały Zakon i na szereg diecezji we Francji i w Niemczech. Beatyfikował go Grzegorz XV w 1438 r. W 1459 r. został zaliczony przez Piusa II do grona doktorów Kościoła. Kanonizował go Pius XI 6 grudnia 1931 r. Jego następca, Pius XII, ogłosił go w 1942 r. patronem studiujących nauki przyrodnicze. Albert jest ponadto patronem górników.

    W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w habicie dominikańskim, czasami w mitrze lub jako profesor. Jego atrybutami są: księga, krzyż, lilia jako symbol wiernej duszy, mitra, ptasie pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 listopada

    Święty Mikołaj Tavelić, męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Luiza Merkert, dziewica
      •  Święty Wawrzyniec z Dublina, biskup
      •  Święty Józef Pignatelli, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan Liccio, prezbiter
    ***
    Święty Mikołaj Tavelić

    Według Martyrologium rzymskiego Mikołaj pochodził z dalmatyńskiego Szybernika. Urodził się w 1340 r. na terenie obecnej Chorwacji. Był franciszkaninem. Pracował przez 12 lat jako duszpasterz w Bośni. W 1384 r. zgłosił się do pracy w Kustodii Ziemi Świętej. Przez dłuższy czas opiekował się – wraz z innymi zakonnikami – miejscami kultu i pielgrzymami.
    Zginął wraz z trzema towarzyszami: Francuzami Deodatem z Rodez i Piotrem z Narbonne oraz Włochem Stefanem z Cuneo, kiedy postanowili tak jak św. Franciszek głosić Ewangelię Jezusa sułtanowi. Przygotowali wystąpienie na piśmie po łacinie oraz po arabsku i 11 listopada 1391 r. udali się do meczetu Omara. Było to w dniu, w którym mahometanie uroczyście obchodzili Kurban Bayram (Święto Ofiarowania – jedno z najważniejszych świąt w świecie islamu). Nie zostali wpuszczeni, ale zaprowadzono ich do kalifa. Tam zaczęli czytać swój tekst, w którym napisali wprost, że należy odrzucić naukę Mahometa. Słuchający ich tłum muzułmanów zapałał wielkim gniewem. Zażądano wycofania tych stwierdzeń, a potem nalegano, żeby misjonarze wyrzekli się wiary. Kiedy franciszkanie odmówili, zostali brutalnie pobici. Wrzucono ich zakutych w dyby do lochu, gdzie – pozbawieni nawet wody – spędzili trzy dni. 14 listopada 1391 r. zostali zawleczeni na sąd, który odbył się w pobliżu istniejącej do dziś Bramy Dawida w Jerozolimie. Ponownie odmówili zaparcia się Chrystusa. Wtedy zostali zasieczeni mieczami, ich ciała rozerwano na strzępy i spalono, a prochy rozsypano.
    Ich męczeństwo opisał wiernie Gerard Calveti, ówczesny gwardian jerozolimskiego konwentu Najświętszego Zbawiciela (San Salvatore). Kult męczenników był żywy niemal od razu po ich śmierci, zwłaszcza w zakonie franciszkańskim. Beatyfikacji Mikołaja Tavelića dokonał w 1889 r. papież Leon XIII. Wszystkich czterech męczenników kanonizował papież Paweł VI 21 czerwca 1970 r. w Rzymie. Są jedynymi kanonizowanymi franciszkańskimi misjonarzami pracującymi na terenie Ziemi Świętej. Mikołaj Tavelić jest pierwszym świętym pochodzącym z Chorwacji.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 listopada

    Święci
    Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn,
    pierwsi męczennicy Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Mikołaj I Wielki, papież
      •  Błogosławiony Wincenty Eugeniusz Bosiłkow, biskup i męczennik
    ***
    Święci Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn

    W 1001 r. zaprzyjaźniony z księciem Bolesławem Chrobrym cesarz niemiecki Otton III zaproponował założenie na naszych ziemiach klasztoru, który głosiłby Słowianom Słowo Boże. Cesarz postanowił wykorzystać do zamierzonego dzieła swego krewniaka – biskupa Brunona z Kwerfurtu, wiernego towarzysza św. Wojciecha, znającego ziemie Słowian. Brunon wybrał do pomocy w przeprowadzeniu misji brata Benedykta.
    Benedykt z Petreum (ur. 970) pochodził z zamożnej włoskiej rodziny z Benewentu. Rodzice przeznaczyli go do stanu duchownego już jako małego chłopca. Liczyli na to, że zostanie kapłanem diecezjalnym. Benedykt wybrał jednak życie pustelnicze. Po pewnym czasie przyłączył się do św. Romualda. Zaprzyjaźnił się z innym pustelnikiem – starszym od niego o 30 lat Janem, mieszkającym na zboczu Monte Cassino.Jan z Wenecji (ur. 940) pochodził z rodziny patrycjuszów weneckich. Z dożą Piotrem I Orseolo potajemnie opuścił Wenecję, udając się do opactwa benedyktyńskiego w Cusan koło Perpignan. Ta decyzja stała się pewnego rodzaju sensacją. Obydwaj podjęli życie pustelnicze. Po pewnym czasie opuścili opactwo. Jan udał się do św. Romualda, tam zaprzyjaźnił się z Benedyktem. Odznaczał się stanowczością, skutecznością w działaniu i wysoką kulturą.Benedykt i Jan, po przybyciu na dwór Bolesława Chrobrego w początkach 1002 r., założyli pustelnię na terenie, który im podarował król – we wsi Święty Wojciech (obecnie Wojciechowo) pod Międzyrzeczem. Wkrótce dołączyli do nich Polacy możnego rodu (może nawet książęcego): żarliwi religijnie rodzeni bracia Mateusz i Izaak – nowicjusze, oraz Krystyn – klasztorny sługa, pochodzący prawdopodobnie z pobliskiej wsi.
    Szóstym zakonnikiem był Barnaba, który wraz z Benedyktem i Janem przybył do Polski z Włoch. Uniknął męczeństwa i według ustnej tradycji resztę życia spędził u kamedułów (spotyka się także informacje, że był to klasztor w Bieniszewie, ale to raczej mało prawdopodobne ze względu na czas powstania tamtej fundacji).
    Eremici zobowiązali się do pustelniczego trybu życia, a przede wszystkim do prowadzenia pracy misyjnej. Benedykt i Jan nauczyli się nawet języka polskiego. Cały czas jednak czekali na biskupa Brunona z Kwerfurtu. Miał on wraz z nimi przybyć do Polski, ale wyruszył do Rzymu po papieskie zezwolenie na prowadzenie misji. Tracący cierpliwość Benedykt wyruszył na spotkanie Brunona, ze względu jednak na zawieruchę polityczną, jaką wywołała śmierć cesarza Ottona III (w styczniu 1002 r.), postanowił wrócić do klasztoru, polecając dalsze poszukiwania Brunona młodemu mnichowi Barnabie. Posłaniec nie wracał. W listopadzie 1003 roku Benedykt i współbracia zaczęli odczuwać niepokój o niego. Nie dane im jednak było doczekać Barnaby.

    Święci Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn

    W nocy z 10 na 11 listopada 1003 r. zostali napadnięci przez zbójców i wymordowani. Pierwsze ciosy mieczem otrzymał Jan, po nim zginął Benedykt. Izaaka zamordowano w celi obok. Mateusz zginął przeszyty oszczepami, gdy wybiegł z celi w stronę kościoła. Mieszkający oddzielnie Krystyn próbował jeszcze bronić klasztoru, ale i on podzielił los towarzyszy. Prawdopodobnie powód napadu był rabunkowy, ponieważ zakonnicy otrzymali od Chrobrego środki w srebrze na prowadzenie misji.
    Kult męczenników zaczął się już od ich pogrzebu, na który przybył biskup poznański Unger. Wkrótce potem, w 1006 r., św. Brunon napisał “Żywot pięciu braci męczenników”. Są to pierwsi męczennicy polscy wyniesieni na ołtarze. W poczet świętych wpisał ich Jan XVIII. Patronują diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.
    Relikwie świętych znajdują się w wielu kościołach w Polsce, a także we Włoszech (Ascoli) i w Czechach, gdzie czczone są w katedrze św. Wita na Hradczanach.W ikonografii Pięciu Braci Męczenników przedstawianych jest w białych habitach kamedulskich. Atrybutem jest koło tortury.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 listopada

    Święty Jozafat Kuncewicz, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Teodor Studyta, opat
    ***
    Święty Jozafat Kuncewicz

    Jan Kunczyc (nazwisko zmienił później na Kuncewicz) urodził się w 1580 r. we Włodzimierzu Wołyńskim (na Ukrainie, wówczas w Rzeczypospolitej) w mieszczańskiej rodzinie prawosławnej. Ojciec był ławnikiem miejskim. Rodzice było ludźmi bardzo religijnymi.
    Wiele lat później Jan wspominał ważne wydarzenie z lat dziecinnych. Kiedy będąc z matką w cerkwi dowiedział się, czym był ofiara krzyżowa Jezusa, zauważył spadającą z krzyża iskrę i za chwilę poczuł, jak ta iskra przeniknęła do jego serca. Od tego momentu ukochał liturgię. Przez kolejnych 20 lat nie opuścił żadnego nabożeństwa w cerkwi.
    Początkowo uczęszczał do szkoły katedralnej w rodzinnym mieście, gdzie nauczył się czytania i pisania zarówno w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, jak i w języku polskim. Później rodzice, którzy chcieli, by zajął się kupiectwem, wysłali go do Wilna, gdzie terminował u znajomego kupca Jacentego Popowicza. Tam zetknął się z unitami – katolikami obrządku wschodniego, którzy w Wilnie sprawowali liturgię w cerkwi Świętej Trójcy.
    Na wschodnich rubieżach ówczesnej Polski, które były terenami granicznymi między prawosławiem na Wschodzie a katolicyzmem na Zachodzie, żyło wielu unitów. Kościół greckokatolicki sprawuje kult w rycie bizantyńskim, jednak w pełni w zgodzie z nauką Kościoła łacińskiego i podlega papieżowi. Od czasu schizmy w 1054 r. wielokrotnie zawierane były unie, dzięki którym część prawosławnych wracała do Kościoła katolickiego. Niestety, w tamtych czasach religia była bardzo związana z polityką, dlatego unie te nie były trwałe.
    Na pograniczu Rzeczypospolitej i ziem ruskich już w 1257 r. dominikanie doprowadzili do pierwszej unii, która przetrwała do ujarzmienia Rusi przez najazd tatarski. Kolejne unie zawierane były w XV wieku. Największe znaczenie miała unia brzeska zawarta w roku 1596, czyli tuż przed przybyciem Jana do Wilna.
    Młody Kościół unicki był bardzo atakowany przez prawosławie, popierane przez Kozaków i Moskwę. Dochodziło wielokrotnie do czynów zbrojnych. Unici byli traktowani jako odstępcy od wiary i zdrajcy. Wojsko atakowało unickie cerkwie, a hierarchowie usiłowali osadzać duchownych prawosławnych w ich parafiach. Doszło nawet do tego, że w roku 1620 przybył do Polski potajemnie jerozolimski patriarcha prawosławny Teofanes i na miejsce biskupów unickich konsekrował prawosławnych: we Włodzimierzu, Przemyślu, Pińsku, Łucku, Chełmie i w Połocku. W Kijowie osadził biskupa prawosławnego na miejsce unickiego metropolity. Ci właśnie biskupi wszelkimi środkami zmuszali unitów do powrotu do prawosławia.

    Święty Jozafat Kuncewicz

    W takim trudnym okresie Jan zbliżył się do grekokatolików. Zaprzyjaźnił się z Genadijem Chmielnickim, studentem Seminarium Papieskiego w Wilnie, z Piotrem Arkadiuszem, uczonym grekokatolickim, bardzo zasłużonym dla unii, oraz z Janem Welaminem Rutskim, który w Rzymie ukończył Kolegium Ruskie i przystąpił do unii. Zetknął się także z jezuitami. Dzięki tym kontaktom poszerzył swoją wiedzę i wzrastał duchowo.
    W 1604 r. wstąpił do bazylianów (to jedyny w Polsce męski zakon obrządku greckokatolickiego) i złożył śluby w monasterze św. Jerzego. Od tego czasu nosił imię Jozafat. Aktu jego przyjęcia do zakonu dokonał sam metropolita unicki, Hipacy Pociej. Jako brat zakonny Jozafat kształcił się w niedawno założonej Akademii Wileńskiej, gdzie studiował filozofię, teologię, język starosłowiański i liturgię. W 1609 r. otrzymał święcenia kapłańskie i został magistrem nowicjatu. W roku 1613 powierzono mu funkcję przełożonego klasztoru i kościoła bazylianów w Wilnie, którą pełnił z wielkim zaangażowaniem. W latach 1614-1615 towarzyszył metropolicie halicko-kijowskiemu w podróży wizytacyjnej do Kijowa. Po drodze Jozafat zdołał pozyskać dla unii wojewodów połockiego i nowogrodzkiego oraz ufundować klasztor bazylianek w Krasnymborze.
    W roku 1617 został mianowany arcybiskupem Połocka po zmarłym właśnie tamtejszym metropolicie. Święcenia biskupie otrzymał 12 listopada 1618 w Wilnie, po czym wyruszył do Połocka, by odbyć ingres. Zapisał się w pamięci współczesnych jako niezwykły arcybiskup, który nosił stale habit zakonny, nigdy nie jadał mięsa, mieszkał w jednej izbie, którą dzielił jeszcze z pewnym bezdomnym. Dla siebie niczego nie potrzebował, natomiast troszczył się o podwładnych i walczył o przywileje dla duchowieństwa unickiego. Dbał o splendor nabożeństw liturgicznych, niezmordowanie głosił słowo Boże, przemawiał do ludu przy każdej okazji. Szczególną zaś opieką otoczył chorych i ubogich. Był zwolennikiem wczesnej i częstej Komunii świętej. Często wizytował placówki i kapłanów. Dla duchowieństwa ogłosił konstytucje, składające się z 48 przepisów postępowania oraz dodatkowo z 9 paragrafów dla tych, którzy by łamali prawo. Dla mniej wykształconych kapłanów ułożył katechizm jako podstawę do nauczania. Wprowadził obowiązek odprawiania codziennie Świętej Liturgii. Od swoich kapłanów żądał odmawiania brewiarza i comiesięcznej spowiedzi. Wysyłał do nich pisma wyjaśniające różnice między katolicyzmem a prawosławiem.
    Nie trudno się dziwić, że taka aktywność biskupa budziła niezadowolenie przeciwników unii z Kościołem rzymskim. Potężną kampanię przeciwko Jozafatowi wytoczył wspomniany już Teofanes, patriarcha Jerozolimy, który tajnie przybył jako delegat prawosławnego patriarchy Konstantynopola. Mianował biskupem prawosławnym Melecego Smotryckiego, który usiłował przekonać wiernych, że jest jedynym prawowitym biskupem na Białorusi. Pamiętać trzeba, że lud tych terenów był w większości niepiśmienny i z pewnością nie rozumiał sporów doktrynalnych. Prawosławni podgrzewali nastroje nacjonalistyczne i szkalowali abp Kuncewicza jako zdrajcę Cerkwi.
    Kiedy Jozafat musiał w roku 1621 udać się na sejm do Warszawy, wroga mu kampania tak dalece się wzmogła, że zastał po powrocie wzburzone przeciwko sobie wszystkie miasta. W końcu uknuto spisek na jego życie. W październiku 1623 roku udał się do swojej sufraganii do Witebska. Rankiem 12 listopada, zaraz po odprawieniu Mszy świętej, został napadnięty i zabity. Rozjuszony tłum rzucił się na rabunek mieszkania biskupiego, a samego metropolitę maltretowano w sposób okrutny. W końcu dobito go strzałem w głowę. Przed śmiercią Jozafat Kuncewicz miał jeszcze powiedzieć: “Dzieci, czemu napadacie na mój dom? Jeśli macie coś przeciwko mnie, to mnie macie”. Sponiewierane ciało Jozafata utopiono w Dźwinie.
    Męczeństwo Jozafata poruszyło całą Polskę katolicką. Wielu katolików teraz dopiero zrozumiało, czym jest unia. Natychmiast też rozpoczęto proces kanoniczny. Jozafat został beatyfikowany przez papieża Urbana VIII w 1643 r., kanonizowany w 1867 r. przez Piusa IX. Jest patronem diecezji siedleckiej i drohiczyńskiej, zakonu bazylianów, Rusi, Litwy i Wilna.
    Relikwie św. Jozafata przebyły prawdziwie tułaczą drogę. Były one składane w miastach Białorusi, na Litwie, w Polsce. W 1667 r. powróciły do Połocka, ale już w 1706 r. w obawie przed profanacją zostały umieszczone w Białej Podlaskiej. Po kanonizacji carat zażądał ukrycia relikwii. Zostały one przewiezione do Wiednia, a od 1949 r. spoczywają w bazylice św. Piotra w Watykanie. Relikwia lewej ręki św. Jozafata wraz ze skromnym pierścieniem biskupim znajduje się w bazylice Serca Jezusowego na Pradze w Warszawie. Z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Jozafata w 1923 r. papież Pius XI wydał ku jego czci encyklikę Ecclesiam Dei admirabili.
    W ikonografii św. Jozafat Kuncewicz przedstawiany jest w stroju biskupim rytu wschodniego. Jego atrybutem jest topór.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 listopada

    Święty Marcin z Tours, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Jałmużnik, biskup
      •  Błogosławiona Alicja Kotowska, dziewica i męczennica
      •  Święta Wiktoria, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Marcin z Tours

    Marcin urodził się ok. 316 r. w Panonii, na terenie dzisiejszych Węgier, w rodzinie pogańskiej. Jego ojciec był rzymskim trybunem wojskowym. Prawdopodobnie imię Martinus pochodzi od Marsa, boga wojny. Przez wieki powstało tak wiele życiorysów Marcina i legend, że dziś trudno ustalić fakty.
    Prawdopodobnie uczył się w Ticinium (Pawia). Mając 15 lat wstąpił do armii Konstancjusza II. Co do tego, ile lat służył w wojsku, hagiografowie toczą spory. Według jednych 25, inni podają, że tylko 5. Ale wydarzenie, które wszyscy czciciele wspominają, miało miejsce w okresie tej służby. Żebrakowi proszącemu o jałmużnę u bram miasta Amiens Marcin oddał połowę swej opończy. Następnej nocy ukazał mu się Chrystus odziany w ten płaszcz i mówiący do aniołów: “To Marcin okrył mnie swoim płaszczem”.
    Pod wpływem tego wydarzenia Marcin przyjął chrzest i opuścił wojsko, uważając, że wojowanie kłóci się z zasadami wiary. W innych życiorysach znajdujemy informację, że spotkanie z żebrakiem nastąpiło już po chrzcie; Marcin jako chrześcijanin nie mógł służyć w wojsku, dlatego musiał z niego wystąpić. Wielką troską Marcina było nawrócenie swoich rodziców, do którego doprowadził wkrótce po opuszczeniu armii. Następnie udał się do św. Hilarego, biskupa Poitiers (we Francji), stając się jego uczniem. Został akolitą, a następnie diakonem. Po pewnym czasie osiadł jako pustelnik na wysepce Gallinaria w pobliżu Genui, gromadząc wokół siebie wielu uczniów.

    Święty Marcin z Tours

    W 361 r. założył pierwszy klasztor w Galii – w Liguge. Dziesięć lat później, mimo jego sprzeciwu, lud wybrał go biskupem Tours. Ta data jest potwierdzona w dokumentach – sakrę biskupią otrzymał w roku 371. Jako pasterz diecezji prowadził nadal surowe życie mnisze, budząc sprzeciw okolicznych biskupów. Klasztory, które zakładał, łączyły koncepcję życia mniszego z pracą misyjną. Sam odbył wiele wypraw misyjnych. Rozpoczął chrystianizację prowincji galijskiej i prowadził ją w sposób bardzo systematyczny. Był znanym apostołem wsi. Jako były wojskowy nie zrażał się niepowodzeniami, ale konsekwentnie realizował wytyczone sobie zadania.
    Jeszcze za życia nazywany był mężem Bożym. Współczesny mu hagiograf Sulpicjusz Sewer zanotował wiele cudów wymodlonych przez biskupa Marcina, a także wielką liczbę nawróconych przez niego pogan. Sulpicjusz opisuje także zmagania tego misjonarza z duchami nieczystymi, które atakowały go tym częściej, im więcej dusz nawracał na wiarę chrześcijańską.
    Marcin zmarł 8 listopada 397 r. w Candes podczas podróży duszpasterskiej. Jego ciało sprowadzono Loarą do Tours i pochowano 11 listopada. Jako pierwszy wyznawca – nie-męczennik – zaczął odbierać cześć świętego w Kościele Zachodnim. Relikwie spoczywają w bazylice wzniesionej ku czci Świętego. Jest patronem Francji, królewskiego rodu Merowingów, diecezji w Eisenstadt, Mainz, Rotterburga i Amiens; dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w stroju biskupa lub jako żołnierz oddający płaszcz żebrakowi. Jego atrybutami są: dzban, gęś na księdze, gęś u jego stóp, koń, księga, model kościoła, dwa psy lub żebrak u jego stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________


    Wskrzeszał, uzdrawiał, nawracał. Marcin z Tours – „święty z płaszczem”

    oprac. GS/PCh24.pl

    ***

    Nazywany jest świętym niepodzielonego Kościoła, bo od wieków czczony był zarówno przez katolików, jak i przez prawosławnych i protestantów. Powszechnie uznawany jest również za swoistą ikonę działalności dobroczynnej – świadczonego bliźnim miłosierdzia. „Święty Marcinie, dokonujący cudów w imię Boże, módl się za nami” – brzmi jedno z wezwań Litanii do Świętego Marcina.

    Wszystko zaczęło się we francuskim Amiens, kiedy młody Marcin napotkał na swojej drodze nagiego, trzęsącego się z zimna żebraka… Działo się to w pierwszej połowie IV wieku po Chrystusie, w czasach kiedy znaczna część Europy wchodziła w skład Cesarstwa Rzymskiego.

    Marcin był wtedy rzymskim żołnierzem, oficerem doborowej jazdy. Pewnej zimowej, bardzo mroźnej nocy patrolował ulice miasteczka. W miejskiej bramie natknął się na nagiego biedaka. „Podczas gdy tamten błagał przechodniów, aby się nad nim zlitowali, lecz wszyscy omijali biedaka, pojął mąż przepełniony Bogiem, iż skoro inni nie okazali miłosierdzia, ów żebrak jemu był przeznaczony”1 – opisywał jeszcze za życia Marcina jego najznamienitszy biograf i uczeń Sulpicjusz Sewer. Młody żołnierz „nie miał nic oprócz płaszcza wojskowego, w który był ubrany, resztę bowiem swoich rzeczy zużył już na podobne cele. Dobywszy zatem miecza, który miał przypasany, rozciął płaszcz na połowy i jedną część podarował biedakowi, w drugą zaś znów się przyodział. Tymczasem niektórzy ze stojących dokoła zaczęli się śmiać, gdyż w obciętym płaszczu wyglądał śmiesznie; wielu jednak, mających trochę zdrowego rozsądku, wzdychało głęboko dlatego, że sami nic podobnego nie uczynili: zwłaszcza iż więcej posiadając, mogliby przyodziać biedaka bez uszczerbku dla własnego ubrania”.

    W nocy, gdy Marcin ułożył się już na spoczynek, „ujrzał Chrystusa przyodzianego w połowę swego żołnierskiego płaszcza, którym okrył biedaka. Usłyszał polecenie, aby bardzo dokładnie przyjrzał się Panu i rozpoznał szatę, którą podarował. Następnie usłyszał Jezusa mówiącego wyraźnym głosem do wielkiej rzeszy stojących wokół aniołów: «Marcin, choć jest dopiero katechumenem, okrył Mnie tą szatą»” – pisał dalej Sulpicjusz Sewer i komentował: „Zaprawdę, Pan pomny na swoje słowa, które wcześniej wypowiedział: wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili, wyznał, że to On sam został przyodziany w tym biedaku, a dla potwierdzenia świadectwa tak szlachetnego uczynku zechciał ukazać się w tym samym stroju, który otrzymał ów żebrak” (Żywot…, 3,1–4).

    Według współczesnych ustaleń oficerski płaszcz Marcina był najprawdopodobniej białą chlamydą (chlamys), a biedak otrzymał od niego jedynie pół tego okrycia, bo zgodnie z ówczesnymi przepisami… tylko połowa należała do Marcina, a reszta była własnością wojska.

    Z żołnierza biskup

    Marcin – choć kojarzony jest z Francją – przyszedł na świat w Sabarii (Savarii) w Panonii na terenie dzisiejszych Węgier. Ziemia ta należała wówczas do Cesarstwa Rzymskiego. Jego ojciec był rzymskim oficerem i poganinem. Marcin jeszcze jako mały chłopiec przeprowadził się z rodziną do Pawii w północnej Italii, gdzie zaznajomił się z chrześcijanami i – wbrew woli rodziców – prawdopodobnie w wieku lat 12 został katechumenem. Dzieci weteranów wcielane były wówczas do cesarskiej armii i taki właśnie los spotkał także Marcina. Siedemnastolatek został oficerem – konnym gwardzistą w oddziałach ciężkozbrojnej doborowej jazdy stacjonującej w Amiens.

    Jego biografowie są zgodni: nadawał się już wtedy bardziej do klasztoru. Był wzorem wszelkich chrześcijańskich cnót, tym, co sam posiadał, dzielił się ochoczo z biednymi.

    Prawdopodobnie niedługo po słynnym spotkaniu z żebrakiem 18-letni, a może 20-letni Marcin przyjął chrzest święty. Około 356/357 roku przestał pełnić służbę wojskową, uważając – jak wielu innych chrześcijan w owych czasach – że wyznawca Chrystusa nie może przelewać ludzkiej krwi.

    Po opuszczeniu armii Marcin powędrował do Poitiers (Pictavium), do  podziwianego przez siebie wybitnego teologa, zażartego przeciwnika herezji ariańskiej biskupa, Świętego Hilarego z Poitiers. Został egzorcystą, misjonarzem i zasłynął wtedy jako założyciel pierwszego prawdziwego klasztoru – pustelni w Europie, a konkretnie w Liguge (monasterium Locociacum lub Locotigiacum). 4 lipca 371 roku Marcin – choć wcale tego nie chciał – został biskupem Tours.

    Już w czasie pobytu w Liguge zasłynął jako cudotwórca. „Czynił on liczne cuda, dowodząc ludowi, że Syn Boży jest prawdziwym Bogiem, i zniweczył tym sposobem niewiarę pogan”2– pisał o Marcinie – w swojej Historii Franków
    (I, 39) – Święty Grzegorz z Tours. Dziewiętnasty biskup Tours, jest też autorem m.in. czterech ksiąg Cudów św. Marcina. Opisał w nich ponad 200 cudownych Bożych interwencji wyproszonych za przyczyną swojego świętego poprzednika sprzed wieków. O Marcinowych cudach rozpisywał się także jego największy biograf Sulpicjusz Sewer – człowiek, bez którego o świętym nie wiedzielibyśmy prawie nic.

    Wskrzeszał

    Z większych cudów Sulpicjusz Sewer pisał o dwóch wskrzeszeniach dokonanych przez swojego bohatera jeszcze w klasztorze w Liguge. Pod nieobecność Marcina zmarł tam pewien katechumen – człowiek przygotowywany przezeń do przyjęcia sakramentu Chrztu Świętego. Po powrocie święty zabrał jego martwe ciało do celi i zrobił to, co w takich przypadkach czynili niegdyś biblijni prorocy Eliasz i Elizeusz: rozciągnął się na nim i modląc się gorąco, tchnął w martwe ciało nowe życie. Cud był ewidentny i niebywały. „Człowiek ów miał później zwyczaj opowiadać – pisał w Złotej legendzie bł. Jakub de Voragine – że zapadł już wyrok na niego, ale wtedy dwaj aniołowie zwrócili uwagę Sędziemu, że to jest ten człowiek, za którego modli się Święty Marcin. Sędzia wtedy rozkazał tym aniołom odprowadzić go i oddać żywego Świętemu Marcinowi”3. Nie było to jedyne wskrzeszenie, jakiego święty dokonał. Za jego przyczyną do życia powrócony został samobójca, który się powiesił. Innym razem – już jako biskup – w obecności „nieprzeliczonego tłumu pogan” wskrzesił pewnego chłopca na prośbę jego zrozpaczonej matki. Ten drugi cud wywarł tak wielkie wrażenie na poganach, że wielu nawróciło się wtedy do prawdziwego, jedynego Boga.

    Uzdrawiał

    „Była w nim tak potężna łaska uzdrawiania, że prawie każdy chory, który zbliżył się do niego, natychmiast zostawał uzdrowiony”4 – pisał Sulpicjusz Sewer (Żywot, 16,1). W Trewirze Marcin uzdrowił cierpiącą na paraliż dziewczynkę, w Chartres niemą od urodzenia dwunastoletnią dziewczynkę, uratował także śmiertelnie ukąszonego przez węża chłopca. Kiedy w Paryżu spotkał trędowatego, nie zachował się jednak tak jak wszyscy inni, którzy ze strachem od niego uciekali, wręcz przeciwnie – „ucałował go i pobłogosławił”, a ten… od razu wyzdrowiał. Niektórym do uzdrowienia wystarczyła sama rzecz należąca do Marcina – skrawek jego odzienia czy list.

    Nawracał

    W czasach, kiedy Marcin pełnił swoją biskupią posługę, wielu ludzi czciło jeszcze pogańskie bóstwa, kultem otaczano słońce, kamienie, drzewa i różnorakie monstra przedstawiające siły przyrody. Biskup zawzięcie z tym walczył, a Pan Bóg swoimi cudami wydatnie go w tych działaniach wspierał. Sewer opisywał, jak to pewnego dnia Marcin zniszczył pogańską świątynię, a potem zabrał się do wycinania otaczanej zabobonnym kultem „świętej” sosny. Poganie lamentowali, panikowali i pomstowali, a co bardziej krewcy chcieli pewnie nawet użyć siły. Marcin – były żołnierz – nie dał się jednak tak łatwo zastraszyć, a kiedy pewien pogański zuchwalec wyzwał go na swoistą próbę, odważnie stanął w miejscu, w którym – według wszelkiego prawdopodobieństwa – miało to drzewo upaść. I kiedy poganie zacierali już ręce, że ich bóstwa tym razem na pewno już się definitywnie z Marcinem rozprawią, biskup uniósł dłoń, uczynił znak krzyża, a chylące się już ku upadkowi „święte drzewo  jakby siłą wichru porwane” obaliło się w przeciwną stronę. Zabobonni wieśniacy, i ci, którzy nakłonili go do takiej próby, sami ledwo co uszli z życiem i… nawrócili się.

    Z niektórymi zatwardziałymi poganami nie szło mu jednak tak łatwo. Przy burzeniu niektórych świątyń, pomagali mu aniołowie. Choć zdarzało się, że poganie w obronie swoich bożków próbowali go zgładzić, moc Boża sprawiała, że żaden z nich nie był w stanie tego uczynić, bowiem, jak pisał Sewer  „broń bywała mu wytrącana z ręki i znikała”.

    Egzorcyzmował

    Biskup z Tours musiał również często walczyć z panoszącymi się wszędzie złymi mocami. Będąc niezwykle pokornym kapłanem, dał się poznać jako skuteczny egzorcysta. Posiadł też specjalną zdolność rozpoznawania diabłów. Zdarzyło się bowiem, że pewnego dnia szatan ukazał mu się w postaci pogodnego, wesołego króla. Ubrany był iście po królewsku – na jego głowie lśnił diadem ze złota i szlachetnych kamieni, a stopy obute były w złote trzewiczki.

    „Poznaj, Marcinie, Tego, którego czcisz: ja bowiem jestem Chrystus, który zejdzie na ziemię! Najpierw jednak chciałem objawić się tobie” – stwierdziło diablisko i myślało pewnie, że Marcin da się na jego sztuczki nabrać. Przeliczyło się. Gdy Marcin milczał, „król” zaczął nalegać, by uwierzył, że jest Chrystusem. Biskup wyjaśnił mu, że Jezus nie zapowiedział, że przyjdzie w purpurze i błyszczącej koronie, a on nie uwierzy, dopóki nie ujrzy Chrystusa w postaci, w jakiej został on umęczony, mając na sobie ślady krzyża. Słysząc te słowa, diabeł zniknął, a jedynym śladem jego obecności był… nieznośny smród.

    Dzięki Marcinowi wielu opętanych pozbyło się dręczących ich szatańskich „pasożytów”, a pewnego dnia wypędził złego ducha także z… krowy. Zwierzę srożyło się po okolicy, wściekle bodąc wszystkich, którzy nawinęli jej się pod rogi. Marcin rozkazał szatanowi z niej wyjść. Po wypowiedzeniu egzorcyzmu krowa… padła do stóp Marcina, a potem posłusznie powróciła do stada.

    Demaskował

    Rozprawiając się z diabelskimi mocami i zabobonami Święty Marcin wprowadzał wszędzie kult Bożych świętych. W cudowny sposób zdobył m.in. relikwie Świętego Maurycego i męczenników z Legionu Tebańskiego (z ziemi w szwajcarskim St. Moritz wypływała krew a anioł miał przynieść mu naczynie do jej zebrania). Ze świętymi był zresztą za pan brat. Pewnego dnia jego uczniowie usłyszeli dobiegające z celi Marcina głosy. Biskup wyjawił im później w sekrecie, że odwiedzały go zmarłe kilka wieków wcześniej męczennice Święta Tekla i Święta Agnieszka oraz sama Najświętsza Panienka. Legendy głoszą, że któregoś dnia przyszli do Marcina także świeci apostołowie Piotr i Paweł.

    Musiał jednak wciąż być czujny, bo szatan i tutaj starał się mataczyć. Zdarzyło się bowiem pewnego razu, że lud samorzutnie zaczął czcić jakiegoś rzekomego męczennika, a nawet – razem z poprzednimi biskupami – zbudował mu ołtarz. Marcinowi męczennik ten wydał się jednak wielce podejrzany – w żadnej „świętej” księdze nigdy o nim nie czytał, rozpytywał kapłanów i uczonych, ale oni też nic pewnego o nim nie wiedzieli. Biskup wpadł wtedy na pomysł, że zapyta o to… samego Boga. Stanął nad grobem owego człeka i poprosił, żeby Bóg objawił mu, kim on jest i w jaki sposób zasłużył sobie na cześć, jaką odbiera. Na skutki swej modlitwy nie musiał zbyt długo czekać. Po lewej stronie dostrzegł bowiem zjawę – „żałosny, straszliwy” cień. „Kim jesteś? Mów!” – rozkazał, a widziadło wyznało, że jest… rozbójnikiem zgładzonym za swoje zbrodnie. „Ładny mi męczennik” – pomyślał pewnie nasz święty, niezwłocznie nakazując zburzyć wystawiony zbójowi ołtarz, i zabronił oddawania mu czci.

    Wstawiał się za swoim ludem

    Marcin bronił swój lud nie tylko przed złymi mocami i fałszywym kultem, lecz także przed uciskającymi ich możnowładcami. Często wyprawiał się w takich sprawach do sprawujących władzę. Nie wszędzie jednak witano go z otwartymi ramionami. Tak było, kiedy pewnego dnia przybył do cesarza Walentyniana I. Cesarz, wiedząc, co się święci i nie mając zamiaru spełnić prośby biskupa, żadną miarą nie chciał dopuścić go przed swoje oblicze. Dzielnie sekundowała mu w tym oporze również jego żona – arianka. Marcin kilka razy próbował się do niego dostać , ale za każdym razem odprawiano go z kwitkiem. Przyszedł jednak w słusznej sprawie, zatem – jak to miał zawsze w zwyczaju – poprosił o pomoc Pana Boga. Włożył włosiennicę, posypał głowę popiołem i przez tydzień pościł. Po tygodniu ukazał mu się anioł. Posłaniec z nieba kazał mu iść do pałacu i – o cudzie! – wszystkie zamknięte dotąd na głucho drzwi stały przed nim teraz otworem. Biskup niezatrzymywany przez nikogo dotarł do cesarza. No, ale samo dotarcie to była przecież dopiero połowa sukcesu. I tu znów zaczęły się schody, bowiem rozgniewany władca w ogóle nie chciał z nim rozmawiać. Co więcej, nie oddał należnych biskupowi honorów. Według obowiązującej wówczas dworskiej etykiety powinien był bowiem wstać na jego powitanie. No i wtedy Pan Bóg sprawił kolejny cud, pokazując przy tym, że ma ogromne poczucie humoru. Bo oto nagle królewski tron… stanął w ogniu, parząc cesarza w tylną część ciała. Chcąc nie chcąc, Walentynian musiał wstać „jak oparzony”. Odczuwszy na sobie moc Bożą, władca skwapliwie spełnił wtedy życzenie Marcina. Ba, uczynił to nawet, zanim hierarcha zdążył je wypowiedzieć (!).

    Dawał dobry przykład

    Aparycję miał nasz biskup ponoć niezbyt pociągającą. Do tego odziewał się bardzo ubogo – nosił przybrudzone zgrzebne szaty i czarny płaszcz. Z tego powodu doznał kiedyś wielkiej przykrości. Pewnego dnia szedł drogą, kiedy nadjechał wóz wiozący poborców podatkowych. Z tymi – wiadomo – żartów nie ma. Konie przestraszyły się niezwykłego wędrowca, a pewnie jeszcze bardziej jego czarnej opończy, i wpadły w popłoch. Wóz zjechał z drogi, a urzędnicy srodze się potłukli. Wściekli wybiegli na drogę i zbili Marcina na kwaśne jabłko. Pokorny biskup uznał to za dopust boski i nie miał najmniejszego zamiaru nie tylko odpłacić im pięknym za nadobne, ale nawet się bronić. Oczywiście nic tak bardzo nie rozsierdza napastników jak pokorne przyjmowanie razów i nadstawianie drugiego policzka. Pobili go zatem niemiłosiernie, zostawili na środku drogi, wsiedli do swojej bryczki, woźnica krzyknął: „wio”, i… I nic. Konie nie ruszyły. Na nic zdały się kolejne okrzyki, zachęcanie zwierząt batem – stały jak zaczarowane. W tym czasie do Marcina dobiegli jego uczniowie. Opatrzyli mu rany, wsadzili na osiołka i pospiesznie odjechali. Poborcy wciąż jednak tkwili w tym samym miejscu – konie uparte jak osły za nic w świecie nie chciały ruszyć w dalszą drogę.

    Urzędnicy – nie wiedząc, co się dzieje – zasięgnęli języka u miejscowych. Dowiedzieli się wówczas, że pobity przez nich człowiek nie był wcale włóczęgą ani – broń Boże  – czarownikiem, ale chrześcijaninem i to nie lada jakim, bo samym biskupem. Tytuł oczywiście zrobił na nich wrażenie, w te pędy puścili się zatem, by go dogonić i przeprosić. Święty przyjął ich pokajanie, pobłogosławił na drogę i kazał koniom ruszyć. Urzędnicy mogli udać się w dalszą drogę, a Bóg – poprzez swojego wiernego sługę – udzielił im niezapomnianej lekcji pokory i przebaczania nieprzyjaciołom.

    Posłuszne zwierzęta i żywioły

    Legendy głoszą, że Marcinowi posłuszne były zwierzęta, rośliny, burza, a nawet ogień. Pewnego razu, kiedy jechał do Rzymu wraz z biskupem Maksyminem, napadł na nich niedźwiedź. Kudłaty okrutnik pożarł im osła. Marcin
    – objuczył wtedy ponoć bagażami… bezmyślnego dzikiego winowajcę, który – pełniąc „oślą” służbę – służył im wiernie do samego Wiecznego Miasta.

    Innym razem Marcin zobaczył psy goniące małego bezbronnego zajączka. Litując się nad zwierzakiem, rozkazał im zostawić go w spokoju. Psy stanęły wtedy jak skamieniałe, rezygnując z dalszego pościgu. „Węże są mi posłuszne, ale ludzie mnie nie słuchają!” – westchnął kiedyś, gdy udało mu się nakłonić węża, żeby popłynął rzeką w drugą stronę.

    A jak z tym ogniem było? Marcin puścił kiedyś z dymem pogański chram. Niestety, ogień zagroził sąsiadującemu z nim domostwu. Biskup wyszedł wtedy na dach i go zawrócił. Płomienie skierowały się w drugą stronę, chociaż – o dziwo – wiatr wiał nadal w kierunku wspomnianego domu.

    Marcin – podobnie jak czynił to słynny patron marynarzy Święty Mikołaj – uciszyć miał również zagrażającą statkowi burzę na morzu.

    Lista niezwykłych czynów i cudów dokonujących się za przyczyną Świętego Marcina jeszcze za jego życia jest jednak znacznie dłuższa. Biskup z Tours rozmnażał olej, modlitwą uwolnił pewną okolicę od gradu, w cudowny sposób uwolnił ludzi, którym groziła śmierć z ręki okrutnego rzymskiego urzędnika Awicjana…

    Ambroży na pogrzebie

    Marcin – jeden z najznamienitszych hierarchów Kościoła – umarł 8 listopada 397 roku .W czasach, gdy nie było telefonów i informacje rozprzestrzeniały się bardzo wolno, Bóg nie omieszkał sam powiadomić o tym swoje wierne sługi. W cudowny sposób – za pośrednictwem dobiegających z nieba śpiewów anielskich – o śmierci Marcina dowiedział się Sewer – biskup Kolonii. Biskup Tours miał również ukazać się w tym samym czasie swojemu biografowi Sulpicjuszowi Sewerowi, a jedna z legend głosi że – za pośrednictwem bilokacji – w pogrzebie Marcina uczestniczył także święty biskup Ambroży z Mediolanu. Podczas Mszy Świętej odprawianej w Mediolanie miał „wyłączyć się” na „dwie czy trzy godziny” – a jak potem mówił po „przebudzeniu” – był wtedy na pogrzebie Świętego Marcina i śpiewał egzekwie. Słysząc tak niecodzienne wyznanie, nie omieszkano zanotować dnia i godziny tego zdarzenia. Wszystko się zgadzało!

    Na pomoc Frankom, Węgrom i Polakom

    Po swojej śmierci Marcin dokonał wielu cudów „politycznych”. Co ciekawe, pomagał nie tylko Frankom, lecz także wzywającym jego pomocy Węgrom i Polakom!

    Frankijski król Chlodwig wstawiennictwu Świętego Marcina przypisał zwycięstwo nad Wizygotami pod wodzą arianina Alaryka II, odniesione w 507 roku 15 kilometrów od Poitiers. O cudownej interwencji Boga za przyczyną biskupa z Tours przekonana była również jego małżonka Chrodechilda (Klotylda), która  po śmierci króla modliła się, aby między jej trzema synami nie wybuchła wojna. Kiedy dwaj z nich oblegli trzeciego w lesie, chcąc go zgładzić, poraziła ich straszliwa burza z gradem i błyskawicami, a na obleganego nie spadła ani jedna kropla deszczu. Childebert i Teodebert upadli wtedy na ziemię i prosili Boga o przebaczenie, że chcieli przelać krew brata. Następnego dnia zawarty został pokój i przymierze. Wstawiennictwu Świętego  Marcina przypisywano później także kilka innych królewskich pojednań (m.in. Chilperyka z Sigibertem).

    Pomocy Świętego Marcina wzywał również wielki i święty Stefan, król Węgier, w czasie walki przeciw zbuntowanemu księciu Koppanyemu. Wymodlił zwycięstwo, a w podzięce Święty Marcin (Szent Marton) obwołany został przezeń patronem nie tylko jego samego i dynastii Arpadów, lecz także całych Węgier.

    W Świętym Marcinie upatrywano również niebiańskiego dobrodzieja, który przyczynił się do wygrania przez Polaków bitwy z Turkami pod Chocimiem. Wiktoria ta odniesiona została bowiem we wspomnienie świętego – 11 listopada 1673 roku.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    1 
    Opis spotkania z żebrakiem za: Sulpicjusz Sewer, Żywot świętego Marcina, 3,1–4 i 16,1 [w:] Sulpicjusz Sewer, Pisma o św. Marcinie z Tours. Żywot. Listy. Dialogi, przekład:
    o. Polikarp Jan Nowak OFM; wstęp, komentarz i opracowanie:
    ks. Marek Starowieyski, Wydawnictwo Benedyktynów „Tyniec”, Kraków 2012,
    s. 59–61.

    2 
    Grzegorz z Tours, Historie. Historia Franków, Wydawnictwo Benedyktynów „Tyniec”, Kraków 2012, (I, 39), s. 90.

    3 
    Jakub de Voragine, Złota legenda. Wybór, Prószyński i Spółka, Warszawa 2000,
    s. 528.

    4 
    Sulpicjusz Sewer, Żywot świętego Marcina, 3,1-4 i 16,1 [w:] Sulpicjusz Sewer, Pisma o św. Marcinie z Tours. Żywot. Listy. Dialogi, przekład: o. Polikarp Jan Nowak OFM; wstęp, komentarz i opracowanie: ks. Marek Starowieyski, Wydawnictwo Benedyktynów „Tyniec”, Kraków 2012, s. 79.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 listopada

    Święty Leon Wielki, papież i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Andrzej Avellino, prezbiter
    ***
    Święty Leon Wielki

    Leon urodził się około 400 r. w Toskanii. Był synem Kwintyniana. Papież Celestyn I mianował go archidiakonem około roku 430. Od młodości wyróżniał się tak wielką erudycją i zdolnościami dyplomatycznymi, że nawet jako zwykły akolita wysyłany był przez papieża do ważnych misji. Na jego polecenie udał się m.in. z poufną misją do św. Augustyna, biskupa Hippony. Kiedy w 440 r. przebywał z misją pokojową w Galii, wysłany tam przez cesarzową Gallę Placydię, został obrany papieżem po śmierci Sykstusa III. Po powrocie do Rzymu został konsekrowany 29 września 440 r., rozpoczynając swoje ponad 21-letnie kierowanie Kościołem.
    Jego pontyfikat przypadł na czasy licznych sporów teologicznych i zamieszania pośród hierarchii kościelnej. Musiał zwalczać liczne herezje oraz tendencje odśrodkowe, podejmowane przez episkopaty Afryki Północnej i Galii. To wtedy Pelagiusz głosił, że Chrystus wcale nie przyniósł odkupienia z grzechów, a Nestoriusz twierdził, że w Jezusie mieszkały dwie osoby. Poprzez swoich legatów brał udział w soborze w Chalcedonie (451), który ustalił najważniejsze elementy doktryny chrystologicznej. W dogmatycznym liście do biskupa Konstantynopola, tzw. “Tomie do Flawiana”, odczytanym w Chalcedonie, Leon I rozwinął naukę o dwóch naturach w Chrystusie. Sobór Chalcedoński przyjął wiarę w jednego Chrystusa w dwóch naturach, obu niezmiennych i nieprzemieszczalnych, ale także nierozdwojonych i nierozdzielnych, tworzących jedną osobę. Tekst ten ojcowie soborowi przyjęli przez aklamację, a z zachowanych dokumentów wiemy, że zawołali wtedy: “Piotr przemówił przez usta Leona”.
    Papież Leon wprowadził zasadę liturgicznej, kanonicznej i pastoralnej jedności Kościoła. Za jego czasów powstały pierwsze redakcje zbiorów oficjalnych modlitw liturgicznych w języku łacińskim. Powiązał liturgię z codziennym życiem chrześcijańskim; np. praktykę postu z miłosierdziem i jałmużną. Nauczał, że liturgia chrześcijańska nie jest wspomnieniem wydarzeń minionych, lecz uobecnieniem niewidzialnej rzeczywistości. W jednej z mów podkreślał, że Paschę można celebrować w każdym okresie roku “nie jako coś, co przeminęło, ale raczej jako wydarzenie dziś obecne”.
    Leon przyczynił się do uznania prymatu stolicy Piotrowej zarówno przez cesarza zachodniego Walentyniana III, jak i przez Konstantynopol. Cesarz Walentynian III (425-455) ogłosił edykt postanawiający, że zarządzenia Stolicy Apostolskiej muszą być uważane za prawo; oznaczało to prymat jurysdykcyjny biskupa rzymskiego. Bronił Italię i Rzym przed najazdami barbarzyńców. Wyjechał naprzeciw Attyli, królowi Hunów, i jego wojskom, wstrzymał ich marsz i skłonił do odwrotu (452). W trzy lata później podjął pertraktacje ze stojącym u bram Rzymu Genzerykiem, królem Wandalów. Niestety, król nie dotrzymawszy umowy złupił Wieczne Miasto. Papież ten wsławił się także działalnością charytatywną oraz zdecydowanym przeciwstawianiem się praktykom pogańskim czy wpływom sekty manichejczyków.
    Leon był obrońcą kultury zachodniej. Jako pierwszy papież otrzymał przydomek “Wielki”. Zmarł 10 listopada 461 r. w Rzymie. Został pochowany w portyku bazyliki św. Piotra. Zachowało się po nim ok. 150 listów i prawie 100 mów wygłoszonych do mieszkańców Rzymu podczas różnych świąt. Pozwalają one poznać wiedzę teologiczną papieża oraz ówczesne życie liturgiczne. W roku 1754 Benedykt XIV ogłosił go doktorem Kościoła. Jest patronem muzyków i śpiewaków.
    W ikonografii św. Leon Wielki przedstawiany jest w szatach papieskich i w tiarze, czasami w szatach liturgicznych rytu wschodniego lub jako papież piszący. Jego atrybutami są: księga, kielich oraz orszak z półksiężycem, któremu zastępuje drogę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 listopada

    Rocznica poświęcenia bazyliki laterańskiej

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Joanna z Signy
    ***
    Bazylika św. Jana na Lateranie

    Wiele osób sądzi, że najważniejszym kościołem papieskim jest bazylika św. Piotra na Watykanie. Nie jest to prawdą. To bazylika świętego Jana na Lateranie jest kościołem katedralnym papieża. Odegrała ona doniosłą rolę w historii chrześcijaństwa i dlatego Kościół obchodzi specjalny dzień, przypominający moment jej poświęcenia. Bazylika ta jest jedną z czterech bazylik większych Rzymu. Nazwa tego miejsca pochodzi od nazwiska starożytnych posiadaczy tych ziem. Cesarz Neron pod pozorem spisku zgładził Plantiusa Laterana i zagarnął jego pałac. Konstantyn Wielki pałac ten podarował papieżowi św. Sylwestrowi I (314-335). Do roku 1308 był on rezydencją papieży. Gdy w 313 r. cesarz Konstantyn Wielki wydał edykt pozwalający na oficjalne wyznawanie wiary chrześcijańskiej, kazał wybudować obok pałacu okazałą świątynię pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Stała się ona pierwszą katedrą Rzymu, a przylegający do niej pałac – siedzibą papieży. Jej poświęcenia dokonał papież św. Sylwester I w dniu 9 listopada 324 r.
    W ciągu kilku wieków panowało tu 161 papieży i odbyło się pięć soborów powszechnych. Bazylika na Lateranie przestała być siedzibą papieży od czasów niewoli awiniońskiej na początku XIV w. W 1377 r. papież Grzegorz IX przeniósł swą siedzibę do Watykanu.Do dziś bazylika laterańska zachowuje swe wyjątkowe znaczenie. W odróżnieniu od trzech pozostałych rzymskich kościołów patriarchalnych przysługuje jej tytuł arcybazyliki; każdy nowo wybrany biskup Rzymu udaje się do niej w uroczystej procesji. Nad wejściem do świątyni znajduje się łaciński napis, który najlepiej oddaje wagę i rolę tego miejsca: Mater et Caput omnium Ecclesiarum Urbis et Orbisto znaczy: Matka i Głowa wszystkich kościołów Miasta i Świata. Tu właśnie papieże odprawiali Mszę na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Tu w Niedzielę Palmową stawia się łuk triumfalny na przyjęcie Króla męczenników. Tu papież odprawia Mszę świętą w Wielki Czwartek na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy.Bazylika św. Jana na Lateranie jest nieco tylko mniejsza rozmiarem od Bazyliki św. Piotra i od Bazyliki św. Pawła za Murami. Wnętrze bazyliki jest podzielone kolumnami na pięć naw. Imponujący jest fronton bazyliki z 15 potężnymi figurami u szczytu (każda o wysokości 7 m): Chrystusa, św. Jana Chrzciciela, św. Jana Apostoła i doktorów Kościoła. Z balkonu, który jest umieszczony w centrum frontonu Bazyliki, papieże udzielali ludowi błogosławieństwa apostolskiego. Do wnętrza bazyliki prowadzi pięć potężnych wejść. W nawie głównej stoją także potężne posągi 12 Apostołów i ważniejszych proroków. W nawach bocznych są nagrobki papieży. Za konfesją, czyli za ołtarzem głównym, pod baldachimem, gdzie tylko papież odprawia Mszę świętą, znajduje się bogate prezbiterium, a przy jego końcu przy ścianie na stopniach stoi tron papieski z białego marmuru, wysadzany drogimi kamieniami tworzącymi artystyczne mozaiki.
    Do bazyliki dobudowane jest baptysterium, czyli osobna kaplica z basenem (tzw. pisciną), gdzie katechumenom udzielano chrztu przez zanurzenie. Kaplica nosi imię Konstantyna, gdyż są w jej wnętrzu obrazy, przedstawiające żywot tego właśnie cesarza. Obok bazyliki znajduje się osobny budynek wybudowany na polecenie papieża Systusa V w 1589 r., w którym znajdują się “Święte Schody” (scala sancta). Według podania są to kamienne stopnie, po których Chrystus szedł na sąd do Piłata. Przywiezione zostały one z Jerozolimy do Rzymu w roku 326 przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna I. Te schody pobożni pątnicy tak wytarli kolanami, że powstały w nich głębokie wyżłobienia.Dla pozostałych trzech bazylik rzymskich obchodzimy jedynie wspomnienie (na przykład dla bazylik św. Piotra i św. Pawła – 16 listopada). Dzisiejszy obchód ma jednak rangę święta, a więc taką, jaka przysługuje parafianom każdej świątyni na świecie w dniu rocznicy jej poświęcenia. Bazylika laterańska, jako katedra papieża, jest parafią nas wszystkich, dlatego jako cały Kościół obchodzimy dziś święto.
    Początkowo rocznicę poświęcenia bazyliki obchodzono tylko w Rzymie. Potem, za sprawą augustiańskich mnichów, święto zaczęto obchodzić także w innych miejscach. Na stałe do kalendarza liturgicznego weszło ono za sprawą papieża św. Piusa V, który kazał umieścić je w swoim mszale wydanym w 1570 roku. W nowym kalendarzu rzymskim zmieniono dotychczasową nazwę święta “dedykacja arcybazyliki Najświętszego Zbawiciela” na “rocznicę poświęcenia bazyliki laterańskiej”.Teksty liturgiczne kierują naszą uwagę na ważną tajemnicę. Kościół chce dziś wyrazić swoją wielką wdzięczność za wszystkie świątynie, jakie zostały przez jego wiernych i dla jego wiernych wystawione. Każdy kościół to dom Boży w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie – jak to jest w innych religiach – jedynie dom modlitwy. Kościół zwraca nam uwagę, że wszyscy jesteśmy żywym domem Bożym. Podobnie jak z poszczególnych kamieni czy cegieł składa się budowla gmachu kościoła, tak i z wiernych składa się Chrystusowy Kościół. Bazylika laterańska była pierwszą na świecie katolicką świątynią, w sposób uroczysty dedykowaną Panu Bogu. Wcześniej świątynie chrześcijańskie były przekształconymi dla celów kultu Chrystusa świątyniami pogańskimi.
    W to święto stajemy wobec tajemnicy Kościoła, którego fundamentem jest Jezus Chrystus, a opoką – Piotr. Przypominamy sobie o mocnej więzi Kościołów lokalnych ze Stolicą Apostolską.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    fot. MISERICORS.ORG

    ***

    Bądźcie “domem Boga” i żywą świątynią Jego miłości

    Rozważanie Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 9.11.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Zgodnie z liturgią obchodzimy dzisiaj poświęcenie bazyliki laterańskiej, nazywanej «matką i głową kościołów Miasta i Świata». Rzeczywiście, była to pierwsza bazylika zbudowana po edykcie cesarza Konstantyna, który w 313 r. zezwolił chrześcijanom na swobodne praktykowanie swojej religii. Ten sam cesarz podarował papieżowi Milcjadesowi dawne posiadłości rodziny Lateranów i na nich kazał zbudować bazylikę, baptysterium i «patriarchio», czyli rezydencję Biskupa Rzymu, gdzie papieże mieszkali aż do czasów awiniońskich. Poświęcenia bazyliki dokonał papież Sylwester około r. 324, a świątynię zadedykowano Najświętszemu Zbawicielowi; dopiero po VI w. dodano wezwania świętych Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty, stąd pochodzi wspólna nazwa. Uroczystość tę obchodzono początkowo tylko w Rzymie; później, poczynając od r.1565, rozszerzyła się na wszystkie Kościoły obrządku rzymskokatolickiego. W ten sposób, oddając cześć sakralnej budowli, daje się wyraz czci i miłości do Kościoła rzymskiego, który, jak wyraził się św. Ignacy Antiocheński, «przewodniczy w miłości» całej wspólnocie katolickiej (Rz 1, 1).

    Słowo Boże w tę uroczystość przypomina zasadniczą prawdę: świątynia z cegieł jest symbolem żywego Kościoła, wspólnoty chrześcijańskiej, którą już apostołowie Piotr i Paweł w swoich listach określali jako «budowlę duchową», wzniesioną przez Boga z «żywych kamieni», którymi są chrześcijanie, na jedynym fundamencie, którym jest Jezus Chrystus, porównywany do «kamienia węgielnego» (por. 1 Kor 3, 9-11.16-17; 1 P 2, 4-8; Ef 2, 20-22). «Bracia, wy zaś jesteście (…) Bożą budowlą», pisze św. Paweł, i dodaje: «Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście» (1 Kor 3, 9 i 17). Piękno i harmonia kościołów, przeznaczonych do tego, by wysławiać w nich Boga, zachęcają i nas, ludzkie istoty, ograniczone i grzeszne, do nawrócenia, byśmy tworzyli «kosmos», dobrze ukształtowaną budowlę, w ścisłej jedności z Jezusem Chrystusem, który jest prawdziwym Świętym Świętych. Realizuje się to najpełniej w liturgii eucharystycznej, w której ecclesia, czyli wspólnota ochrzczonych, jednoczy się, by słuchać Słowa Bożego oraz by karmić się Ciałem i Krwią Chrystusa. Wokół tego dwojakiego stołu Kościół żywych kamieni buduje się w prawdzie i miłości i jest wewnętrznie kształtowany przez Ducha Świętego — przemienia się w to, co otrzymuje, upodabniając się coraz bardziej do swego Pana Jezusa Chrystusa. Jeśli żyje on w szczerej i braterskiej jedności, staje się duchową ofiarą miłą Bogu.

    Drodzy przyjaciele, dzisiejsza uroczystość wysławia zawsze aktualną tajemnicę, a mianowicie, że Bóg chce zbudować sobie w świecie duchową świątynię, wspólnotę, która będzie Go czcić w Duchu i prawdzie (por. J 4, 23-24). Jednakże uroczystość ta przypomina nam również o znaczeniu budowli materialnych, w których wspólnoty gromadzą się, by wysławiać Boga. Każda wspólnota ma zatem obowiązek dbać o swoje budynki sakralne, które stanowią cenne dziedzictwo religijne i historyczne. Prośmy więc o wstawiennictwo Najświętszą Maryję, aby pomogła nam stać się, jak Ona, «domem Boga», żywą świątynią Jego miłości….

    L’Osservatore Romano 1/2009

    __________________________________________________________________________________

    Matka i Głowa kościołów

    Matka i Głowa kościołów
    THE PINOY TRAVELLER / CC 2.0

    ***

    Spośród pielgrzymów nawiedzających Wieczne Miasto niewielu zdaje sobie sprawę z wyjątkowości wznoszącej się na Lateranie świątyni.

    Skąd taka nazwa?

    Pierwsza rezydencja

    Wnętrze i otoczenie bazyliki

    Symbolika święta

    Konsekracja, poświęcenie, dedykacja?


    Jednym z najważniejszych świąt w kalendarzu liturgicznym jest przypadająca 9 listopada rocznica poświęcenia Bazyliki Laterańskiej. Doniosłe znaczenie tego dnia wypływa z roli, którą rzymska świątynia odegrała w historii chrześcijaństwa, zaś kult związany z bazyliką jest szczególnym znakiem jedności całego Kościoła powszechnego.

    Spośród pielgrzymów nawiedzających Wieczne Miasto, niewielu zdaje sobie sprawę z wyjątkowości wznoszącej się na Lateranie świątyni. Tradycyjnie jest ona zaliczana do czterech wielkich kościołów patriarchalnych Rzymu, wśród których pierwsze miejsce nadaje się watykańskiej Bazylice Świętego Piotra. Jednakże rozwój papiestwa i życie chrześcijańskie pierwszych wieków związane były właśnie z Lateranem.

    Nazwa tego miejsca wywodzi się od nazwiska starożytnych posiadaczy ziemskich – rodu Lateranów. W historii ich tereny zostały skonfiskowane przez cesarza Nerona, a następnie dostały się w spadku żonie Konstantyna Wielkiego. Kiedy w 313 r. podpisano edykt pozwalający na oficjalne wyznawanie religii chrześcijańskiej, cesarz kazał wybudować tu wspaniałą świątynię, którą następnie podarował Kościołowi. Wzniesiona na Lateranie bazylika stała się pierwszą katedrą w Rzymie, a przylegający do niej pałac oficjalną siedzibą papieży. Sama świątynia była początkowo poświęcona Zbawicielowi, jednak już w V wieku papież Grzegorz Wielki dodał kościołowi wezwanie Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty. Do dziś świątynię tę nazywa się popularnie Bazyliką Świętego Jana na Lateranie.

    W ciągu wieków panowało tu 161 papieży, zwołano pięć soborów powszechnych, a w 1300 r. Bonifacy VIII ogłosił pierwszy Rok Jubileuszowy. Bazylikę i pałac apostolski spustoszono, kiedy kolejni następcy świętego Piotra przebywali w niewoli awiniońskiej. Oznaczało to koniec jej dawnej świetności. Powracający do Rzymu w 1377 r. Grzegorz XI zdecydował się zatem przenieść papieską siedzibę na Watykan.

    Bazylika Laterańska do dziś zachowała swoją szczególną godność i stałą przynależność do Stolicy Apostolskiej. W odróżnieniu od pozostałych kościołów patriarchalnych jest katedrą diecezjalną biskupa Rzymu i przysługuje jej tytuł Arcybazyliki. Każdy nowo wybrany następca świętego Piotra udaje się tutaj w uroczystej procesji. Bazylika Świętego Jana jest miejscem o wymiarze uniwersalnym, ściśle wiąże się z papieską posługą dla całego Kościoła powszechnego. Wymownie świadczy o tym łaciński napis umieszczony przed wejściem: Mater et Caput omnium Ecclesiarum Urbis et Orbis – Matka i Głowa wszystkich kościołów Miasta i świata.

    Obchodzone od XII wieku święto poświęcenia Bazyliki Laterańskiej łączy wszystkich chrześcijan świata. Dzień, w którym wspominamy tę rzymską świątynię, przypomina jednocześnie o papieskim zadaniu przewodzenia, jednoczenia i chronienia ludu Bożego. W kulcie tym wyrażamy także miłość i oddanie następcy świętego Piotra.

    Skąd taka nazwa?


    Ok. 200 metrów na zachód od słynnego rzymskiego Koloseum, ciągnie się najlepiej zachowana część starego miasta z epoki cezarów: Forum Romanum oraz Circo Massimo. Na wschód zaś od Koloseum wiedzie prosta, wąska ulica nosząca nazwę Św. Jana na Lateranie. W odległości jednego kilometra od Koloseum wchodzimy na plac, na którym znajduje się Bazylika Św. Jana na Lateranie.

    Pierwotna nazwa kościoła brzmiała Bazylika Zbawiciela. W latach późniejszych dedykowano ją św. Janowi Chrzcicielowi i św. Janowi Apostołowi, stąd jej obecna nazwa. Nazwa Lateran wywodzi się od możnego rodu senatorów (patrycjuszów) rzymskich, Lateranów, którzy na wzgórzu Coelius wystawili sobie pałac. Neron pod pozorem spisku zgładził Plantiusa Laterana i zagarnął jego pałac. Konstantyn Wielki pałac ten podarował papieżowi św. Sylwestrowi I (314-335). Do roku 1308 był on rezydencją papieży. Obok pałacu wystawił Konstantyn Wielki Bazylikę ku czci Zbawiciela.

    Jest to katedra Rzymu i katedra świata, kościół katedralny biskupów rzymskich, czyli papieży. Nie dziw przeto, że liturgia osobnym świętem czci co roku dzień jej konsekracji, czyli uroczystego poświęcenia. Dokonał tego aktu papież św. Sylwester I, według podania, dnia 9 listopada 324 roku.

    Pierwsza rezydencja


    Ta czcigodna świątynia, zwana także „matką i głową wszystkich kościołów” chrześcijaństwa, jest pierwszą rezydencją biskupów rzymskich. Tu właśnie papieże odprawiali Msze na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Tu w Niedzielę Palmową stawia się łuk triumfalny na przyjęcie Króla męczenników. Tu papież odprawia Mszę świętą w Wielki Czwartek na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy. Bazylika Konstantyna miała pięć naw, podobnie jak i dzisiaj, co świadczy, że została zbudowana z wielkim rozmachem. Kiedy Wandalowie w czasie najazdu na Rzym wśród wielu innych zniszczeń zburzyli również i tę Bazylikę, odnowili ją papieże św. Leon I Wielki (+ 461) i Adrian (+ 795).

    Zniszczona kolejno przez trzęsienie ziemi w 896 roku, na nowo została odbudowana przez Seriusza III w 905 roku, a przyozdobiona została przez Mikołaja IV w latach 1288-1292. W 1308 roku niszczy Bazylikę pożar i ponownie w 1361 roku kolejni papieże tym świetniej ją odnawiali. Do obecnego stanu wspaniałości doprowadzili Bazylikę papieże Innocenty X w 1650 roku i Leon XIII w 1885 roku. Podaliśmy etapy budowy, gdyż można w Bazylice obecnej prześledzić ich ślady. Przy Bazylice Św. Jana na Lateranie jest pałac papieski. Tu papieże mieli stałą rezydencję od św. Sylwestra (+ 335) aż do papieża Klemensa V, który w 1305 roku przeniósł swoją stolicę do Avinionu. Tak więc przy Bazylice na Lateranie biskupi rzymscy mieszkali prawie 1000 lat! Dopiero po powrocie z Avinionu w 1377 roku papież Grzegorz XI przeniósł siedzibę swoją do Watykanu przy Bazylice Św. Piotra i tak pozostało do dni naszych.

    Wnętrze i otoczenie bazyliki


    Bazylika Św. Jana na Lateranie jest nieco tylko mniejsza rozmiarem od Bazyliki Św. Piotra i od Bazyliki Św. Pawła za Murami. Bowiem Bazylika Watykańska liczy wraz z murami 195 m długości, zaś Bazylika Św. Jana ma 130 m długości. Jest kolumnami podzielona na pięć naw. Imponujący jest front Bazyliki z 15 potężnymi figurami u szczytu (każda 7 m wysoka): Chrystusa, św. Jana Chrzciciela, św. Jana Apostoła i doktorów Kościoła. Z balkonu, który jest umieszczony w centrum frontu Bazyliki papieże udzielali ludowi błogosławieństwa apostolskiego. Pięć potężnych wejść prowadzi do wnętrza Bazyliki. Zachwyca w środkowej nawie marmurowa, w bogate desenie układana posadzka, jak lśniący barwny dywan. W nawie głównej stoją także potężne posągi 12 Apostołów i ważniejszych proroków. W nawach bocznych są nagrobki papieży; dalej ku ścianie są ołtarze i kaplice. Moc marmurów kolorowych, złoceń, obrazów i rzeźb. Za konfesją, czyli za ołtarzem głównym pod baldachimem, gdzie tylko papież odprawia Mszę świętą, jest bogate prezbiterium a przy jego końcu przy ścianie na stopniach stoi tron papieski z białego marmuru, wysadzany drogimi kamieniami tworzącymi artystyczne mozaiki. Naprzeciw ołtarza papieskiego po lewej stronie jest duża kaplica Najśw. Sakramentu, gdzie nad ołtarzem jest słynny obraz Rafaela „Przemienienie Pańskie”, który zdaje się być plastycznym wyrażeniem obietnicy Chrystusa Pana: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który ja dam, jest moje ciało” (J 6,51-52). W przedsionku Bazyliki we wnęce stoi potężny posąg cesarza Konstantyna Wielkiego. W ten sposób chrześcijaństwo chciało złożyć hołd temu, który wydał edykt tolerancyjny dla Kościoła i okazał się jego opatrznościowym opiekunem. Wystawiono go przy Bazylice, którą on przecież ufundował.

    Do Bazyliki jest dobudowane „Baptysterium”, czyli osobna kaplica, gdzie katechumenom udzielano Chrztu świętego. Kaplica nosi nazwę „Konstantyna”, gdyż są w jej wnętrzu obrazy, przedstawiające żywot tegoż cesarza, aż do przyjęcia Chrztu świętego przed samą już śmiercią. Obok Bazyliki stoi osobny budynek, który nosi nazwę „Świętych Schodów”. Według podania miały to być kamienne schody (scala santa), po których Chrystus szedł na sąd do Piłata. Legendarne te schody pobożni pątnicy kolanami tak wytarli, że potworzyły się w nich głębokie wyżłobienia. Wiodą one do domowej kaplicy papieża, gdzie znajduje się starożytny wizerunek Chrystusa Pana, zwany „archeiropoietos”.

    Przed Bazyliką stoi obelisk egipski z XI wieku przed Chrystusem. Na jego cokole jest łaciński napis: „Konstantyn, zwycięzca przez krzyż, tu przez św. Sylwestra ochrzczony, rozgłaszał chwałę krzyża”. Na szczycie obelisku tego jest krzyż. Napis nawiązuje do zwycięstwa, jakie odniósł Konstantyn Wielki nad swoim pogańskim przeciwnikiem Maksencjuszem (28 października 312 r.) w samym Rzymie na jednym z jego mostów. Przedtem w tajemniczym widzeniu otrzymał polecenie, aby na sztandarach swoich wojsk kazał umieścić krzyże. Usłyszał wtedy również przepowiednię: „W tym znaku zwyciężysz”.

    W Bazylice znajduje się wiele relikwii. Tam przecież byli pochowani wszyscy niemal papieże od wieku IV do XIV. Tam w cennym relikwiarzu przechowuje się część czaszki św. Piotra i św. Pawła. W ołtarzu papieskim są szczątki śmiertelne św. Marcina I, męczennika (+ 655).

    Symbolika święta


    Teksty liturgiczne przepisane na ten dzień, zwracają naszą uwagę na jeszcze inną tajemnicę. Kościół chce wyrazić wielką swoją wdzięczność za wszystkie świątynie, jakie zostały przez jego wiernych i dla jego wiernych wystawione. A są ich setki tysięcy w całym świecie – od skromnych kaplic po wspaniałe bazyliki, imponujące rozmiarem i wystrojem. Wszędzie jednak jest Bóg ten sam, wszędzie jest Jezus Chrystus. W najuboższej nawet kapliczce sprawuje się Jego Najśw. Ofiara. Każdy kościół to Dom Boży w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie tylko, jak to widzimy w innych religiach, gdzie kościół jest jedynie domem modlitwy. Kościoły nasze są centralnymi ośrodkami życia religijnego, są domem dzieci Bożych: tu jest ich kołyska-chrzcielnica, tu stół, do którego cała święta wspólnota zasiada dla przyjęcia Eucharystii; tu jest łaźnia, w której można oczyścić się z win. Kiedy więc Kościół dziękuje Bogu za pierwszy kościół w jego dziejach, to nie mniejszą podziękę pragnie wyrazić za dar wszystkich innych świątyń i dobrodziejstwa, jakie w ich cieniu otrzymuje lud Boży.

    Inną refleksję narzucają nam teksty liturgii dnia dzisiejszego. Kościół w swoich modłach zwraca uwagę, że wszyscy jesteśmy żywym domem Bożym. Podobnie jak z poszczególnych kamieni czy cegieł składa się budowla gmachu kościoła, tak i z wiernych składa się Chrystusowy Kościół. Bez wiernych nie ma Kościoła. Na to podobieństwo pierwszy zwrócił uwagę sam Jezus Chrystus, kiedy do Piotra powiedział: „Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój” (Mt 16,18). Św. Piotr, rozwijając myśl Chrystusa Pana dalej tak pisze w jednym ze swoich Listów do wiernych: „Zbliżając się do Tego, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również, niby żywe kamienie jesteście budowani jako duchowa świątynia” (IP 2,4-5).

    Dlaczego jednak tej właśnie świątyni konsekrację obchodzi Kościół najuroczyściej ze wszystkich swoich świątyń? Była to bowiem pierwsza na świecie katolicka świątynia, w sposób uroczysty dedykowana (poświęcona) Panu Bogu. Nadto od tylu wieków jest katedrą papieża, a więc matką i sercem Kościoła. Tu jest centrum. Jak sercem Kościoła jest Rzym, tak sercem Rzymu jest Bazylika na Lateranie. Do dzisiaj też jest uważana za pierwszy i najważniejszy kościół nawet przed Bazyliką Św. Piotra.

    Konsekracja, poświęcenie, dedykacja?


    Kiedy Mojżesz wystawił namiot święty, który służył Izraelowi za przenośną świątynie, udzielił wszystkim błogosławieństwa. Ani tekstu słów, ani obrzędów temu towarzyszących Biblia nam nie przekazała. Ryt był zapewne zaimprowizowany przez Mojżesza. Pan Bóg akt przejęcia świątyni na swoją wyłącznie własność aprobował ukazaniem się obłoku, który otoczył cały namiot (Wj 39,43; 4034-38).

    Namiot święty przetrwał od czasów Mojżesza (ok. 1250 przed Chr.) do czasów Salomona (panował w latach ok. 970-930 przed Chr.), a więc około 300 lat. Kiedy Salomon dedykował Panu Bogu świątynię, wystawioną przez siebie, złożył ofiarę ze 120000 baranów i 22000 wołów. Cyfry tak ogromne wydają się być symboliczne na określenie ogromnej ilości. Udzielił również ludowi błogosławieństwa, którego obrzędu wszakże nie przekazała Biblia. Wprowadził nadto, że przez 8 dni (oktawę) święcono tę uroczystość. I w tym wypadku także jako znak przejęcia świątyni z rąk Salomona na swoją wyłączną własność pojawił się nad świątynią i w jej wnętrzu Pan Bóg w postaci obłoku (1 Krl 8,14-9,9).

    Za panowania królów: Joasa (836-797) i Ezechiasza (721-693) świątynia Salomona była gruntownie remontowana na zewnątrz i wewnątrz. Dedykacja (poświęcenie) odbyło się za czasów Ezechiasza w sposób podobny: modły króla, ofiary, śpiewy, muzyka. Za Ezechiasza ofiary miały charakter przebłagalny za wielokrotne zbezczeszczenie świątyni przez bałwochwalczych królów. Na kozłów włożono ręce, a po zabiciu ich krew wylano na ołtarz „dla zadośćuczynienia za całego Izraela” (2 Krn 24; 29).

    Od fundamentów odbudowano świątynię po jej zburzeniu przez Babilończyków(787/86) za Nehemiasza (445/33) i Ezdrasza (458-398) w znacznie skromniejszych rozmiarach. A oto opis aktu poświęcenia świątyni: „I Izraelici i kapłani, lewici,i reszta wysiedleńców radośnie obchodzili poświęcenie tego domu Bożego. I na poświęcenie tego domu Bożego ofiarowali: sto cielców, dwieście baranów, czterysta jagniąt, a jako ofiarę przebłagalną za całego Izraela – dwanaście kozłów według liczby pokoleń izraelskich” (Ezd 6,16-17).

    Wreszcie po raz trzeci poświęcenia świątyni w Jerozolimie dokonał Juda Machabeusz w 164 roku przed Chrystusem, po oczyszczeniu jej ze śladów bałwochwalstwa, które wprowadzili Syryjczycy: „Dokładnie w tym samym czasie i tego samego dnia, którego poganie go (dom Boży) zbezcześcili, został on na nowo poświęcony przy śpiewie pieśni i grze na cytrach, harfach i cymbałach. Cały lud upadł na twarz, oddał pokłon i aż pod niebo wysławiał Tego, który im zesłał takie szczęście. Przez osiem dni obchodzili poświęcenie ołtarza, a przy tym pełni radości składali całopalenia, ofiary pojednania i uwielbienia” (Mc/z 4,54-56). Jako nowość wprowadzono, że „uroczystość poświęcenia ołtarza będą z weselem i radością obchodzili z roku na rok przez osiem dni”.
    Kościół stosował dwojaki zwyczaj oddania Panu Bogu na własność świątyń: zwyczajny i uroczysty. Zwyczajny obrzęd polegał na odmówieniu modlitwy przewidzianej w rytuale rzymskim. Uroczysty obrzęd, który obecnie jest stosowany, znajduje się w pontyfikale rzymskim, gdyż dokonuje go tylko biskup. Nazywamy go konsekracją. Zwyczaj poświęcenia (dedykacji) kościołów pochodzi ze Starego Testamentu. Podobnie jak i zwyczaj obchodzenia rocznicy dedykacji (tzw. Kiermasz).

    Pierwszej konsekracji świątyni i jej głównego ołtarza dokonał papież św. Sylwester I (+ 335). Główny obrzęd polegał na namaszczeniu głównego ołtarza krzyżmem świętym, które miało symbolizować Chrystusa jako ofiarnika i ofiarę. Tak zostało po dzień dzisiejszy z dodaniem wielu innych jeszcze obrzędów symbolicznych.

    W oficjum święta poświęcenia Bazyliki Laterańskiej używa się tekstów z rocznicy poświęcenia kościoła własnego.

    ks. Szymon Kiera/wiara.pl
     

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 listopada

    Błogosławiony
    Jan Duns Szkot, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, dziewica
      •  Święty Godfryd z Amiens, biskup
      •  Święty Adeodat I, papież
      •  Święci Czterej Koronowani, męczennicy
    ***
    Błogosławiony Jan Duns Szkot

    Jan nazywany jest Dunsem, ponieważ urodził się niedaleko miasteczka o takiej nazwie, pod koniec 1265 roku. Jego ojczyzną jest Szkocja i jej imię także weszło do jego przydomka.
    W 1280 roku Jan wstąpił do franciszkanów. Przykład i inspirację do tego kroku dał mu stryj Eliasz Duns. 17 marca 1291 roku Jan otrzymał święcenia w angielskim Northhampton. Przełożeni wysłali go następnie do Paryża, gdzie miał uzupełnić studia rozpoczęte na uniwersytecie w Oksfordzie. Decyzja ta pokazuje, że Jan musiał cechować się wybitną inteligencją, skoro zasłużył na takie wyróżnienie. Paryż był wówczas niezwykle żywym ośrodkiem uniwersyteckim. Po zdobyciu pierwszych stopni akademickich – nauczał. Po pewnym czasie powrócił znowu do Anglii, by nauczać w szkołach franciszkańskich. To z tego okresu pochodzi jego pierwsze dzieło Ordinatio. Wtedy też powoli zaczęła się jego sława jako europejskiego teologa średniowiecznego, która trwa do dziś. Papież Paweł VI przyrównał teologię Jana Dunsa do katedry gotyckiej: obok potężnych i harmonijnych struktur św. Tomasza z Akwinu i innych mistrzów, myśliciele średniowiecza zauważali, jak “na trwałych podstawach i ze śmiałymi pinaklami (strzelistymi wierzchołkami) wznosiła się żarliwa refleksja Jana Dunsa Szkota”.
    Następne lata życia Jana Dunsa Szkota to podróże po europejskich uniwersytetach, nauczanie coraz to nowych studentów i kolejne osiągnięcia naukowe, m.in. w Cambridge, Oksfordzie i Paryżu. W 1304 roku został w paryskim studium franciszkańskim “mistrzem regentem”, czyli dyrektorem teologicznego studium braci. Na kartach swego dzieła De prima principio modlił się: “O Panie, Stworzycielu świata, udziel mi łaski wiary, zrozumienia i uwielbiania Twego majestatu i wznieś mego ducha ku kontemplacji Ciebie”. Ze względu na wysublimowanie i delikatność myśli zwany był “doktorem subtelnym”.
    Po kilku latach napięcia polityczne (proces przeciwko templariuszom) sprawiły, że przełożeni przenieśli go do spokojnej Kolonii, gdzie miał kierować studium braci. W czasie pełnienia tej posługi zmarł 8 listopada 1308 roku. Miał wówczas 43 lata. Jego życie streszcza sentencja: “Szkocja mnie zrodziła, Anglia mnie przygarnęła, wykształciła mnie Francja, strzeże mnie Kolonia”.

    Błogosławiony Jan Duns Szkot

    Jan Duns Szkot był zwolennikiem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentował, że Chrystus, jako doskonały Pośrednik, mógł i chciał wybawić swoją Matkę nie tylko od grzechu śmiertelnego, nie tylko od grzechu powszedniego, ale także od grzechu pierworodnego. Najdoskonalszy Pośrednik jest w stanie sprawić najdoskonalszy czyn pośrednictwa na rzecz osoby, dla której jest Pośrednikiem; najdoskonalszym pośrednictwem jest zaś zachowanie od grzechu pierworodnego. To, że się tak stało, można poznać po owocu łona Maryi. Jan Duns z wielką mocą głosił tajemnicę Wcielenia Słowa i był żarliwym obrońcą prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Jako jeden z nielicznych wówczas teologów, odważnie i zdecydowanie bronił bezgrzeszności Maryi, Matki Jezusa Chrystusa, stając się dla potomnych Doktorem maryjnym. Kościół katolicki ogłosił w 1854 r. naukę o Niepokalanym Poczęciu Maryi jako dogmat wiary.W filozofii Duns Szkot głosił prymat abstrakcji nad bytem rzeczywistym. Według niego przedmiotem metafizyki jest byt jako byt, czyli najogólniejsza natura ujmowana aktem intelektu, który przenika przez wszystkie warstwy konkretu i dociera do bytu.
    Kongregacja ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, dekretem zatwierdzonym przez Pawła VI w 1972 r., stwierdziła, że pisma Dunsa Szkota nie zawierają błędów przeciw wierze i moralności i zezwoliła na prowadzenie procesu na drodze badań historycznych. Po dokładnych badaniach życia i dziejów kultu sługi Bożego przeprowadzonych przez historyków i teologów, Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 6 lipca 1991 r. wydała dekret stwierdzający heroiczność jego cnót i dawność kultu. Papież św. Jan Paweł II ogłaszając go uroczyście błogosławionym w dniu 20 marca 1993 r., określił Jana Dunsa Szkota jako “piewcę Słowa wcielonego i obrońcę Niepokalanego Poczęcia”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Bł. Jan Duns Szkot

    Stained glass in Franciscan Convent Chapel in Paris, Saints Bonaventure, John Duns Scotus, Anthony of Padua, and Paschal Baylon
    Image: Detail | Stained glass in Franciscan Convent Chapel in Paris | Saints Bonaventure, John Duns Scotus, Anthony of Padua, and Paschal Baylon | André Pierre and P. Villette | photo by GFreihalter
    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 7.07.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś rano chcę wam przedstawić następną ważną postać w historii teologii: jest nią błogosławiony Jan Duns Szkot, który żył pod koniec xiii w. Stary napis na jego grobie przedstawia geograficzne tło jego życia: «Anglia go przyjęła; Francja go wykształciła; Kolonia w Niemczech przechowuje jego doczesne szczątki; w Szkocji się urodził». Nie możemy lekceważyć tych informacji, również z tego powodu, że o życiu Dunsa Szkota wiemy niewiele. Urodził się prawdopodobnie w 1266 r. w wiosce, która nazywała się Duns, w pobliżu Edynburga. Pociągał go charyzmat św. Franciszka z Asyżu, toteż przyłączył się do rodziny Braci Mniejszych i w 1291 r. przyjął święcenia kapłańskie. Obdarzony błyskotliwą inteligencją i skłonnością do myślenia spekulatywnego — ze względu na tę inteligencję tradycja nadała mu tytuł Doctor subtilis, «Doktor subtelny» — Duns Szkot został skierowany na studia filozoficzne i teologiczne na sławnych uniwersytetach w Oksfordzie i w Paryżu. Po pomyślnym zakończeniu formacji zaczął wykładać teologię na uniwersytetach w Oksfordzie i w Cambridge, a potem w Paryżu oraz komentować Sentencje Piotra Lombarda, jak wszyscy mistrzowie tamtej epoki. Zasadnicze dzieła Dunsa Szkota stanowią właśnie dojrzały owoc tych wykładów, a ich tytuły pochodzą od miejsc, w których przebywał: Ordinatio — w przeszłości nazywana Opus Oxoniense (Oxford), Reportatio Cantabrigiensis (Cambridge), Reportata Parisiensia (Paryż). Do nich należy dodać przynajmniej Quodlibeta (albo Quaestiones quodlibetales), dosyć ważne dzieło, składające się z 21 «kwestii» dotyczących różnych tematów teologicznych. Duns Szkot opuścił Paryż, po wybuchu poważnego konfliktu między królem Filipem IV Pięknym i papieżem Bonifacym VIII — wolał raczej dobrowolne wygnanie niż podpisać dokument wrogi wobec papieża, co król narzucił wszystkim zakonnikom. I tak — z miłości do Stolicy Piotrowej — razem z braćmi franciszkanami opuścił kraj.

    Drodzy bracia i siostry, ten fakt sprawia, że przypominamy sobie, ile razy w dziejach Kościoła wierzący spotykali się z wrogością, a nawet byli prześladowani z powodu wierności i oddania Chrystusowi, Kościołowi i papieżowi. Patrzymy wszyscy z podziwem na tych chrześcijan, którzy uczą nas strzec, jako cennego dobra, wiary w Chrystusa oraz komunii z Następcą Piotra i Kościołem powszechnym.

    W każdym razie między królem francuskim i następcą Bonifacego VIII dosyć szybko znów zapanowały przyjazne stosunki, i Duns Szkot mógł w 1305 r. powrócić do Paryża, gdzie wykładał teologię jako Magister regens. Przełożeni wysłali go następnie do Kolonii jako profesora franciszkańskiego studium teologicznego, lecz zmarł 8 listopada 1308 r. w wieku zaledwie 43 lat, pozostawiając znaczną liczbę ważnych dzieł.

    Ze względu na sławę świętości, jaką się cieszył, jego kult wkrótce rozprzestrzenił się w zakonie franciszkańskim a czcigodny Jan Paweł ii zechciał go uroczyście potwierdzić błogosławionym 20 marca 1993 r. i nazwał go «piewcą Słowa wcielonego oraz obrońcą Niepokalanego Poczęcia». To wyrażenie syntetycznie ujmuje wielki wkład, jaki Duns Szkot wniósł w historię teologii.

    Przede wszystkim snuł rozważania nad tajemnicą wcielenia i, w odróżnieniu od wielu innych myślicieli swoich czasów, utrzymywał, że nawet gdyby ludzkość nie zgrzeszyła, Bóg stałby się człowiekiem. «Myśleć, że Bóg zrezygnowałby z takiej roli, gdyby Adam nie zgrzeszył — pisze Duns Szkot — byłoby całkowicie nierozsądne. Twierdzę, że upadek nie był przyczyną przeznaczenia Chrystusa, oraz że nawet gdyby nikt nie upadł, ani anioł, ani człowiek — to i przy takim założeniu Chrystus byłby nadal przeznaczony w ten sam sposób» (Reportata Parisiensiain III Sent., d. 7, 4). Myśl ta rodzi się, ponieważ dla Dunsa Szkota wcielenie Syna Bożego, przewidziane odwiecznie w zamyśle Boga Ojca, stanowi wypełnienie dzieła stworzenia i powoduje, że każde stworzenie, w Chrystusie i za Jego sprawą, może zostać napełnione łaską i oddawać cześć i chwałę Bogu w wieczności. Jakkolwiek Duns Szkot był świadomy, że Chrystus w rzeczywistości nas odkupił przez swoją mękę, krzyż i zmartwychwstanie, z powodu grzechu pierworodnego, twierdzi jednak, że wcielenie jest największym i najpiękniejszym dziełem całej historii zbawienia oraz że nie jest ono uwarunkowane przez żadne przypadkowe okoliczności.

    Jako wierny uczeń św. Franciszka Duns Szkot chętnie kontemplował i rozważał w kazaniach tajemnicę zbawczej męki Chrystusa, wyrażającą wolę miłości, niezmierzonej miłości Boga, który z ogromną wielkodusznością promieniuje na zewnątrz swą dobrocią i miłością (por. Tractatus de primo principio, c. 4). Miłość ta objawia się nie tylko na Kalwarii, ale również w Najświętszej Eucharystii, którą Duns Szkot otaczał wielkim nabożeństwem i w której widział sakrament rzeczywistej obecności Jezusa oraz sakrament jedności i komunii pobudzającej nas do wzajemnej miłości i do miłości Boga jako Najwyższego Dobra wspólnego (por. Reportata Parisiensia, in iv Sent., d. 8, q. 1, n. 3). «I tak jak ta miłość — pisałem w Liście do uczestników Międzynarodowego Kongresu z okazji 700. rocznicy śmierci bł. Dunsa Szkota, przytaczając jego myśl — była na początku wszystkich rzeczy, podobnie jedynie w miłości i miłosierdziu będzie nasza szczęśliwość: ‘pragnienie lub wola miłosna jest po prostu życiem wiecznym, szczęśliwym i doskonałym’» (aaa 101 [2009], 5).

    Drodzy bracia i siostry, ta wizja teologiczna, bardzo «chrystocentryczna», otwiera nas na kontemplację, zdumienie i wdzięczność: Chrystus stanowi centrum dziejów i wszechświata, to On nadaje sens, godność i wartość naszemu życiu! Podobnie jak Paweł VI w Manili, również ja chciałbym dzisiaj głosić światu: «[Chrystus] jest objawicielem niewidzialnego Boga, jest pierworodnym wszelkiego stworzenia, jest fundamentem wszystkiego; On jest Nauczycielem ludzkości, jest Odkupicielem; On narodził się, umarł i zmartwychwstał dla nas; On stanowi centrum historii i świata; On nas zna i kocha; On jest towarzyszem i przyjacielem naszego życia. (…) Mógłbym mówić o Nim bez końca» (homilia, 29 listopada 1970 r.).

    Przedmiotem refleksji Doktora subtelnego była w dziejach zbawienia rola nie tylko Chrystusa, ale także Maryi. W czasach Dunsa Szkota większość teologów stawiała pozornie niezbite zastrzeżenie nauce głoszącej, że Najświętsza Maryja Panna była wolna od grzechu pierworodnego od samego poczęcia: istotnie, powszechność odkupienia dokonanego przez Chrystusa — wydarzenia absolutnie centralnego w dziejach zbawienia — na pierwszy rzut oka tego rodzaju stwierdzenie mogła podważać. Duns Szkot przedstawił wówczas argument, którym posłużył się później błogosławiony papież Pius IX w 1854 r., gdy uroczyście ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentem tym jest tzw. «odkupienie zachowawcze», zgodnie z którym niepokalane poczęcie stanowi arcydzieło dokonanego przez Chrystusa odkupienia, ponieważ właśnie moc Jego miłości oraz Jego pośrednictwa sprawiła, że Matka została zachowana od grzechu pierworodnego. Franciszkanie przyjęli i szerzyli tę naukę z entuzjazmem, a inni teologowie często uroczystą przysięgą zobowiązywali się do jej obrony i doskonalenia.

    W związku z tym chciałbym uwypuklić pewien fakt, który wydaje mi się ważny. Wybitni teologowie, podobnie jak Duns Szkot w przypadku nauki o niepokalanym poczęciu, swoim specyficznym wkładem myśli wzbogacili to, w co lud Boży sam z siebie wierzył odnośnie do Błogosławionej Dziewicy i co wyrażał w praktykach pobożności, w dziełach sztuki i ogólnie w życiu chrześcijańskim. Wszystko to dzięki nadprzyrodzonemu sensus fidei, to znaczy otrzymanej od Ducha Świętego zdolności do przyjęcia rzeczywistości wiary z pokorą serca i umysłu. Oby teologowie zawsze wsłuchiwali się w ten głos oraz zachowywali pokorę i prostotę maluczkich! Mówiłem o tym kilka miesięcy temu: «Są wielcy uczeni, wielcy specjaliści, wielcy teologowie, mistrzowie wiary, którzy nauczyli nas wielu rzeczy. Dotarli do szczegółów Pisma Świętego, dziejów zbawienia, ale nie zdołali dostrzec samej tajemnicy, prawdziwego sedna. (…) Istota rzeczy pozostała ukryta! Są natomiast również w naszych czasach maluczcy, którzy poznali tę tajemnicę. Myślimy o św. Bernadetcie Soubirous; św. Teresie z Lisieux i jej nowym odczytywaniu Biblii, ‘nienaukowym’, ale docierającym do serca Pisma Świętego» (homilia podczas Mszy św. dla członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej, 1 grudnia 2009 r.).

    Duns Szkot rozwinął także kwestię, na którą współczesność jest bardzo wrażliwa. Jest to temat wolności i jej związku z wolą oraz rozumem. Omawiany przez nas autor uwypukla wolność jako fundamentalną cechę woli, dając początek takiemu jej ujmowaniu, które kładzie akcent na wolę. Niestety, u późniejszych autorów ten kierunek myślenia przyjął postać woluntaryzmu, przeciwstawiającego się tak zwanemu intelektualizmowi augustiańskiemu i tomistycznemu. Według św. Tomasza z Akwinu wolność należy uważać nie za wrodzoną cechę woli, lecz za owoc współpracy woli i rozumu. Idea wolności wrodzonej i absolutnej — którą właśnie rozwinięto po Dunsie Szkocie — związana z wolą poprzedzającą rozum, zarówno w Bogu, jak i w człowieku, może bowiem prowadzić do idei Boga, który nie jest skrępowany nawet więzami prawdy i dobra. Gdy pragnie się bronić absolutnej transcendencji i odmienności Boga przez tak radykalne i nieprzeniknione akcentowanie Jego woli, nie bierze się pod uwagę, że Bóg, który się objawił w Chrystusie, jest Bogiem-Logosem, który działał i działa pełen miłości do nas. Z pewnością miłość przewyższa poznanie i jest zdolna pojąć więcej niż sama myśl, niemniej pozostaje ona zawsze miłością Boga-Logosu» (por. Benedykt XVI, wykład w Ratyzbonie; «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 11/2006, s. 27). Również gdy ludzka idea wolności absolutnej, która mieści się w woli, zapomina o więzi z prawdą, pomija fakt, że sama wolność powinna być wyzwolona z ograniczeń, jakie jej narzuca grzech. W każdym razie wizja skotystyczna nie popada w tego typu skrajności: dla Dunsa Szkota wolny akt jest owocem współdziałania rozumu i woli, a jeśli mówi on o «prymacie» woli, uzasadnia go tym, że wola zawsze idzie w ślad za rozumem.

    Przemawiając do rzymskich seminarzystów, przypomniałem, że «we wszystkich epokach wolność była wielkim marzeniem ludzkości, od samego jej zarania, a w szczególności w czasach współczesnych» (przemówienie w Rzymskim Wyższym Seminarium Duchownym, 20 lutego 2009 r.; «L’Osservatore Romano», wyd. poskie, n. 4/2009, s. 28). Jednak właśnie współczesna historia, a także nasze codzienne doświadczenie poucza nas, że wolność tylko wtedy jest autentyczna i pomaga w budowaniu naprawdę ludzkiej cywilizacji, kiedy jest pogodzona z prawdą. Kiedy wolność jest oderwana od prawdy, w tragiczny sposób staje się zarzewiem zniszczenia wewnętrznej harmonii osoby ludzkiej, źródłem dominacji ludzi silnych i gwałtownych oraz powoduje cierpienia i żałobę. Duns Szkot twierdzi, że wolność, podobnie jak wszystkie zdolności, którymi człowiek jest obdarzony, wzrasta i doskonali się, gdy człowiek otwiera się na Boga, ceni gotowość do słuchania Jego głosu: kiedy wsłuchujemy się w Objawienie Boże, Słowo Boże aby je przyjąć, dociera do nas przesłanie napełniające nasze życie światłem i nadzieją i jesteśmy rzeczywiście wolni.

    Drodzy bracia i siostry, bł. Duns Szkot uczy nas, że w naszym życiu najistotniejsza jest wiara w Boga, który jest z nami i kocha nas w Chrystusie Jezusie, oraz pogłębianie miłości do Niego i do Jego Kościoła. My jesteśmy świadkami tej miłości na ziemi. Niech Najświętsza Maryja Panna pomaga nam przyjąć tę nieskończoną miłość Bożą, którą będziemy się wiecznie cieszyć w pełni w niebie, kiedy w końcu nasza dusza połączy się na zawsze z Bogiem, we wspólnocie świętych.

    do Polaków:

    Drodzy pielgrzymi polscy! Wam, obecnym tu dzisiaj, i waszym rodakom bardzo dziękuję za to, że w ciągu roku tak licznie przybywacie do Rzymu, do grobów świętych apostołów i sługi Bożego Jana Pawła ii. Umocnieni wiarą świętych, pamiętajcie o chrześcijańskich korzeniach waszego życia. Serdecznie was pozdrawiam, błogosławię i proszę o modlitwę w dniach mojego pobytu w Castel Gandolfo.

    opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 listopada

    Błogosławiona
    Łucja a Septifonte (od Siedmiu Fontann), dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Willibrord, biskup
      •  Błogosławiona Helena Enselmini, dziewica
      •  Błogosławiony Franciszek Palau y Quer, prezbiter
      •  Święci zakonnicy Izrael, Walter i Teobald
      •  Święty Engelbert, biskup i męczennik
    ***
    Błogosławiona Łucja a Septifonte

    Łucja urodziła się w Bolonii we Włoszech w XII wieku. Przyjęła habit zakonu kamedułek w konwencie św. Krystyny w miejscowości Settefonti (znaczy: siedem fontann).
    W okolicy Bolonii do dziś przetrwały legendy o bł. Łucji. Według jednej z nich Łucja, która była przełożoną klasztoru, słynęła z urody. Zakochał się w niej hrabia Diatagora Fava, znany jako Rolando, który stacjonował w pobliskim garnizonie wojskowym w czasie, kiedy o Bolonię toczyły się walki między stronnictwami Gibelinów i Gwelfów. Miało się to dziać około 1100 r.
    Każdego poranka Rolando jechał wąską drogą przez żleby prowadzące do klasztoru, gdzie przebywała jego ukochana. W żeńskim konwencie wizyty te wprowadzały wiele zamieszania, za które winna czuła się Łucja. Broniąc się przed uczuciem, tak bardzo nasiliła swoje czuwania, posty i umartwienia, że aż zapadła na zdrowiu. W końcu zdecydowała się na spotkanie z Rolando, podczas którego wyznali sobie wzajemną miłość. Jednak ksieni kamedułek nie chciała złamać ślubów zakonnych i uprosiła Ronaldo, by ten pojechał z krucjatą do Ziemi Świętej. Kiedy on wyjechał, bardzo już chora Łucja umarła.

    Błogosławiona Łucja a Septifonte

    W Palestynie rycerz został wzięty do niewoli i zamknięty w celi więziennej. We śnie przyszła do niego Łucja i powiedziała mu o swojej śmierci. Po przebudzeniu Ronaldo został w cudowny sposób przeniesiony do jej grobu. Z jego oczu wytrysnęło 7 fontann łez (według innego podania – fontanny istniejące za życia Łucji wyschły po jej śmierci, a napełnione łzami Ronaldo wytrysnęły od nowa).
    Kult bł. Łucji rozpoczął się niemal od razu po jej śmierci, ale pierwszy zapisany cud miał miejsce w roku 1508. Klasztor kamedułek został w XIII wieku przeniesiony do Ozzano i do tamtejszego kościoła św. Andrzeja przeniesiono w roku 1573 relikwie Łucji. Spoczywają tam do dziś, a obok przechowywane są kajdany Ronaldo. Papież Pius VI w 1779 potwierdził jej kult.
    Obecnie fontanny są suche, ale miejsce dawnego klasztoru wskazuje zachowany fragment murów z pilastrem. Droga, którą Ronaldo podążał codziennie do klasztoru, nazywana jest Żlebem Ksieni. Bolończycy celebrują co roku w końcu maja Festiwal Ksieni, przypominający o średniowiecznej historii okolicy. Obowiązkowym punktem programu jest posiłek zwany obiadem ksieni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 listopada

    Błogosławiona
    Józefa Naval Girbes, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Kalinik, męczennik
      •  Błogosławiona Krystyna
      •  Błogosławieni męczennicy japońscy Alfons Navarrete, prezbiter, i Towarzysze
      •  Święty Leonard z Limoges, pustelnik
    ***
    Błogosławiona Józefa Naval Girbes
    Józefa urodziła się 11 grudnia 1820 roku w Algemesi w archidiecezji walenckiej (Hiszpania). Było to miasteczko rolnicze, liczące 8 tys. mieszkańców, w którym była tylko jedna parafia, jeden klasztor dominikański, jeden szpital, kilka centrów edukacyjnych. Ojcem Józefy był Franciszek Naval Carrasco, a matką Józefa Girbes. Była najstarszą z pięciorga rodzeństwa. Ochrzczono ją w tym samym dniu, w którym się urodziła, imionami Maria Józefa, ale bardzo szybko zaczęto ją nazywać tylko Józefą. Jej formacją religijną zajmowała się głównie matka.
    W 1829 r. Józefa przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Później przez pewien czas uczęszczała do szkoły dla biednych dzieci, którą w jej miasteczku prowadziła kapituła katedralna z Walencji. Tam nauczyła się czytać i pisać, a także poznała tajniki haftu. W trzynastym roku życia straciła matkę, która zmarła na gruźlicę. Rodzina przeprowadziła się do babci, której Józefa musiała pomagać w opiece nad młodszym rodzeństwem.
    Według zachowanego opisu Józefa była średniego wzrostu i budowy. Jej skóra była jasna i delikatna, a twarz owalna, otoczona brązowymi włosami. Jej oczy przykuwały uwagę jako wyjątkowo jasne i głęboko patrzące. Uśmiechała się często, ale nikt jej nigdy nie widział śmiejącej się na głos. Ubierała się skromnie i na ogół w ciemne kolory. W wieku lat 18, 4 grudnia 1838 roku, za zgodą proboszcza, który był jej kierownikiem duchowym, przysięgła Bogu wieczne dziewictwo. W ten sposób jej serce stało się niepodzielne. Później stała się świecką karmelitanką – wstąpiła do Trzeciego Zakonu.
    Jej życie było proste. Poświęciła je modlitwie i pracy ewangelizacyjnej w swojej parafii. We własnym domu, gdzie prowadziła pracownię haftu, otworzyła szkołę, w której oprócz szycia uczyła modlitwy i pracy nad cnotami ewangelicznymi. Była w ten sposób matką duchową wielu dziewcząt, z którymi dzieliła się mądrością i życiem duchowym. Miała łagodne usposobienie, ale w tym samym czasie praktykowała ten rodzaj surowości charakteru, który pozwalał jej efektywnie napominać podopieczne. Mówiła im: “Niech żadna nie traci ufności na widok swych licznych grzechów; nasza ufność nie opiera się na nas samych, lecz na Bogu i Jego miłości miłosiernej, jaką ma dla nas”.
    Wstąpiła do Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo, które działało na rzecz biednych. Stała się wówczas szczególnie znana z umiejętności godzenia zwaśnionych. Wielką czcią otaczała Maryję Dziewicę, Matkę Jezusa. Pod wieloma względami była typową świętą XIX wieku: jej życie było dojmująco monotonne, dokuczało jej słabe zdrowie. Chroniczne choroby znosiła z ogromną cierpliwością.
    Zmarła 24 lutego 1893 r. Została pochowana w swojej parafii, w kościele św. Jakuba w Algemasi. Miała tam opinię świętej, która wychowywała dla swojej parafii dobre matki i porządnych obywateli. Została pochowana w habicie karmelitańskim, w prostej trumnie przyozdobionej białymi wstążkami. Niosło ją czterech najmłodszych uczniów Józefy.
    Józefa została beatyfikowana przez św. Jana Pawła II w 1988 roku. W czasie uroczystości papież podkreślał, że realizowała swoje powołanie jako samotna kobieta w czasach, w których było to bardzo trudne. “Szczególną cechą charakterystyczną Józefy był jej status osoby świeckiej. Ta, której wychowanki wypełniały klasztory klauzurowe, pozostała w stanie bezżennym w świecie, i żyjąc według rad ewangelicznych, była przykładem chrześcijańskich cnót dla wszystkich synów Kościoła, którzy «wcieleni przez chrzest w Chrystusa, sprawują właściwe całemu ludowi chrześcijańskiemu posłannictwo w Kościele i w świecie» (Lumen gentium, nr 31)”. Kończąc przemówienie, papież podsumował życie Józefy Naval Girbes słowami z Pierwszego Listu do Koryntian: “Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować choć niektórych”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 listopada

    Święci Elżbieta i Zachariasz,
    rodzice św. Jana Chrzciciela

    Zobacz także:
      •  Święty Gerald, biskup
      •  Błogosławiona Franciszka Amboise, zakonnica
    ***
    Święta Elżbieta z Maryją

    Według Ewangelii św. Łukasza (Łk 1, 5-80) Elżbieta pochodziła z kapłańskiego rodu Aarona. Uchodząca za bezpłodną, mimo podeszłego wieku urodziła Zachariaszowi syna. Jej brzemienność – przedstawiona w kontekście zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie – miała być dowodem, “że dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Kiedy Elżbieta była już w szóstym miesiącu ciąży, odwiedziła ją jej kuzynka, Maryja. Elżbieta za natchnieniem Ducha Świętego poznała w niej Matkę Boga i powitała ją słowami: “Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego”. Maryja pozostała przy Elżbiecie aż do jej rozwiązania. Św. Elżbieta jest patronką matek, żon, położnych.

    Elżbieta i Zachariasz nadają imię synowi

    Zachariasz był ojcem Jana Chrzciciela (Łk 1, 5-25. 59-79). Pochodził z ósmej klasy (gałęzi) kapłańskiej Abiasza (były 24 klasy wywodzące się od Aarona, brata Mojżesza; klasy te ustanowił król Dawid dla uregulowania kolejności służby Bożej w Świątyni). Cerkiew prawosławna, obchodząca do dzisiaj święto wprowadzenia Bogarodzicy do Świątyni Jerozolimskiej utrzymuje, że Zachariasz był tym kapłanem, który trzyletnią Marię wprowadził do Świętego Świętych – miejsca zastrzeżonego dla kapłanów. Tradycja zachodnia nie wspomina o tym wydarzeniu.
    Na kartach Biblii Zachariasz przedstawiony jest jako sprawiedliwy mąż żyjący ze swoją żoną Elżbietą w bezdzietnym małżeństwie w Ain Karem niedaleko Jerozolimy. Kiedy – wyznaczony przez losowanie – składał w świątyni ofiarę kadzenia, ukazał mu się archanioł Gabriel i przepowiedział, że jego żona urodzi syna, któremu ma nadać imię Jan. Z powodu niedowierzania został porażony niemotą. Odzyskał mowę dopiero przy obrzezaniu syna, kiedy napisał na tabliczce jego imię: Jan. Ewangelia św. Łukasza wkłada w jego usta hymn Benedictus, który wskazuje na posłannictwo Jana Chrzciciela.Po narodzeniu Jana Chrzciciela ani Pismo Święte, ani tradycja zachodnia nie podają o jego rodzicach żadnych informacji. Zapewne Zachariasz opuścił ziemię, gdy Jan był jeszcze chłopcem. Tradycja Kościołów Wschodnich opowiada, że gdy król Herod rozkazał, aby wszyscy chłopcy w wieku do dwóch lat w Betlejem i okolicy zostali zabici, sprawiedliwa Elżbieta ukryła się wraz z synem w górach. Żołnierze próbowali dowiedzieć się od Zachariasza, gdzie jest jego syn. Jednak ojciec nie zdradził tej informacji. Zabito go więc pomiędzy świątynią i ołtarzem. Sprawiedliwa Elżbieta miała umrzeć czterdzieści dni po swym mężu, a św. Jan Chrzciciel, ochraniany przez Boga, miał przebywać na pustyni aż do dnia swego pojawienia się narodowi izraelskiemu.
    Cześć rodzicom św. Jana Chrzciciela oddawano w Kościele od dawna i to we wszystkich obrządkach. Ciało Zachariasza, odnalezione “cudownie” 11 lutego 415 roku, przewieziono do Konstantynopola, gdzie ku jego czci wystawiono bazylikę. W Rzymie, w bazylice laterańskiej, ma się znajdować relikwia głowy św. Zachariasza. Tradycja nie wspomina natomiast o relikwiach św. Elżbiety.
    W ikonografii św. Zachariasz, podobnie jak św. Elżbieta, występują w cyklach poświęconych Janowi Chrzcicielowi. Atrybutami św. Zachariasza są: gałązka oliwna w ręce, imię Jan; czasami bywa przedstawiany na ośle jako zapowiedź Chrystusa triumfującego w Niedzielę Palmową. Św. Elżbieta ukazywana jest często w scenie nawiedzenia NMP lub tuż po urodzeniu św. Jana. Rzadko występuje osobno.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 listopada

    Święty Karol Boromeusz, biskup

    Święty Karol Boromeusz
    Karol urodził się na zamku Arona 3 października 1538 r. jako syn arystokratycznego rodu, spokrewnionego z rodem Medici. Ojciec Karola wyróżniał się prawością charakteru, głęboką religijnością i miłosierdziem dla ubogich. To miłosierdzie będzie dla Karola, nawet już jako kardynała, ideałem życia chrześcijańskiego.
    Już w młodym wieku Karol posiadał wielki majątek. Kiedy miał zaledwie 7 lat, biskup Lodi dał mu suknię klerycką, przeznaczając go w ten sposób do stanu duchownego. Takie były ówczesne zwyczaje. Dwa lata później zmarła matka Karola. Aby zapewnić mu odpowiednie warunki na przyszłość, mianowano go w wieku 12 lat opatem w rodzinnej miejscowości. Młodzieniec nie pochwalał jednak tego zwyczaju i wymógł na ojcu, żeby dochody z opactwa przeznaczano na ubogich.
    Pierwsze nauki pobierał Karol na zamku rodzinnym w Arona. Po ukończeniu studiów w domu wyjechał zaraz na uniwersytet do Pawii, gdzie zakończył studia podwójnym doktoratem z prawa kościelnego i cywilnego (1559). W tym samym roku jego wuj został wybrany papieżem i przyjął imię Pius IV. Za jego przyczyną Karol trafił do Rzymu i został mianowany protonotariuszem apostolskim i referentem w sygnaturze. Już w rok później, w 23. roku życia, został mianowany kardynałem i arcybiskupem Mediolanu (z obowiązkiem pozostawania w Rzymie), mimo że święcenia kapłańskie i biskupie przyjął dopiero dwa lata później (1563). W latach następnych papież mianował siostrzeńca kardynałem-protektorem Portugalii, Niderlandów (Belgii i Holandii) oraz katolików szwajcarskich, ponadto opiekunem wielu zakonów i archiprezbiterem bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Urzędy te i tytuły dawały Karolowi rocznie ogromny dochód. Było to jawne nadużycie, jakie wkradło się do Kościoła w owym czasie. Pius IV był znany ze swej słabości do nepotyzmu. Karol jednak bardzo poważnie traktował powierzone sobie obowiązki, a sumy, jakie przynosiły mu skumulowane godności i urzędy, przeznaczał hojnie na cele dobroczynne i kościelne. Sam żył ubogo jak mnich.
    Wkrótce Karol stał się pierwszą po papieżu osobą w Kurii Rzymskiej. Praktycznie nic nie mogło się bez niego dziać. Papież ślepo mu ufał. Nazywano go “okiem papieża”. Dzięki temu udało się mu uporządkować wiele spraw, usunąć wiele nadużyć. Nie miał względu na urodzenie, ale na charakter i przydatność kandydata do godności kościelnych. Dlatego usuwał bezwzględnie ludzi niegodnych i karierowiczów. Takie postępowanie zjednało mu licznych i nieprzejednanych wrogów. Dlatego zaraz po wyborze nowego papieża, św. Piusa V (1567), musiał opuścić Rzym. Bardzo się z tego ucieszył, gdyż mógł zająć się teraz bezpośrednio archidiecezją mediolańską. Kiedy był w Rzymie, mianował wprawdzie swojego wikariusza i kazał sobie posyłać dokładne sprawozdania o stanie diecezji, zastrzegł sobie też wszystkie ważniejsze decyzje. Teraz jednak był faktycznym pasterzem swojej owczarni. Z całą wrodzoną sobie energią zabrał się do pracy. W 1564 r. otworzył wyższe seminarium duchowne (jedno z pierwszych na świecie). W kilku innych miastach założył seminaria niższe, by dla seminarium w Mediolanie dostarczyć kandydatów już odpowiednio przygotowanych. Prowadzenie seminarium powierzył oblatom św. Ambrożego, zgromadzeniu kapłanów diecezjalnych, które istnieje do dziś. Zaraz po objęciu rządów bezpośrednich (1567) przeprowadził ścisłą wizytację kanoniczną, by zorientować się w sytuacji. Popierał zakony i szedł im z wydatną pomocą. Dla ludzi świeckich zakładał bractwa – szczególnie popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej, mające za cel katechizację dzieci. Dla przeprowadzenia koniecznych reform i uchwał Soboru Trydenckiego (1545-1563) zwołał aż 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Dla umożliwienia ubogiej młodzieży studiów wyższych założył przy uniwersytecie w Pawii osobne kolegium. W Mediolanie założył szkołę wyższą filozofii i teologii, której prowadzenie powierzył jezuitom. Teatynom natomiast powierzył prowadzenie szkoły i kolegium w Mediolanie dla młodzieży szlacheckiej.
    Był fundatorem przytułków: dla bezdomnych, dla upadłych dziewcząt i kobiet, oraz kilku sierocińców. Kiedy w 1582 r. została przeprowadzona reforma mszału i brewiarza, zdołał obronić dla swojej diecezji obrządek ambrozjański, który był tutaj w użyciu od niepamiętnych czasów. Kiedy za jego pasterzowania wybuchła w Mediolanie kilka razy epidemia, kardynał Karol nakazał otworzyć wszystkie spichlerze i rozdać żywność ubogim. Skierował także specjalne zachęty do duchowieństwa, aby szczególną troską otoczyło zarażonych oraz ich rodziny. Podczas zarazy w 1576 r. niósł pomoc chorym, karmiąc nawet 60-70 tysięcy osób dziennie; zaopatrywał umierających; oddał cierpiącym wszystko, nawet własne łóżko. W czasie zarazy ospy, która pochłonęła ponad 18 tysięcy ofiar, zarządził procesję pokutną, którą prowadził idąc ulicami Mediolanu boso. W 1572 r. na konklawe był poważnym kandydatem na papieża.
    Ulubioną rozrywką Karola w młodości było polowanie i szachy. Był także estetą i znał się na sztuce. Grał pięknie na wiolonczeli. Z tych rozrywek zrezygnował jednak dla Bożej sprawy, oddany bez reszty zbawieniu powierzonych sobie dusz. Wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej. Dlatego nie rozstawał się z krzyżem. Tkliwą miłością darzył też sanktuaria maryjne.
    Największą zasługą Karola był jednak Sobór Trydencki. Sobór, rozpoczęty z wieloma nadziejami, wlókł się zbyt długo z powodu złej organizacji. Trwał aż 18 lat (1545-1563). Dopiero kiedy Karol przystąpił do działania, sobór mógł szczęśliwie dokończyć obrady. Dyskutowano na nim o wszystkich prawdach wiary, atakowanych przez protestantów, i gruntownie je wyjaśniono. W dziedzinie karności kościelnej wprowadzono dekrety: nakazujące biskupom i duszpasterzom rezydować stale w diecezjach i parafiach, wprowadzono stałe wizytacje kanoniczne, regularny obowiązek zwoływania synodów, zakazano kumulacji urzędów i godności kościelnych, nakazano zakładanie seminariów duchownych – wyższych i niższych, wprowadzono do pism katolickich cenzurę kościelną, jak też indeks książek zakazanych, wreszcie wprowadzono regularną katechizację. Większość z tych uchwał wyszło z wielkiego serca kapłańskiego Karola Boromeusza. On też był inicjatorem utworzenia osobnej kongregacji kardynałów, która miała za cel przypilnowanie, by uchwały soboru były wszędzie zastosowane.
    Zmarł w Mediolanie 3 listopada 1584 r. wskutek febry, której nabawił się w czasie odprawiania własnych rekolekcji. Pozostawił po sobie duży dorobek pisarski. Beatyfikowany w 1602 r., kanonizowany przez Pawła V w 1610 r. Jego relikwie spoczywają w krypcie katedry mediolańskiej. Jest patronem boromeuszek, diecezji w Lugano i Bazylei oraz uniwersytetu w Salzburgu; ponadto czczony jest jako opiekun bibliotekarzy, instytutów wiedzy katechetycznej, proboszczów i profesorów seminarium.
    W ikonografii św. Karol Boromeusz przedstawiany jest w stroju kardynalskim. Jego atrybutami są: bicz, czaszka, gołąb, kapelusz kardynalski, krucyfiks; postronek na szyi, który nosił podczas procesji pokutnych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Wizja i odwaga – św. Karol Boromeusz

    Wizja i odwaga - św. Karol Boromeusz
    św. Karol Boromeusz/Giovanni Ambrogio Figino (PD)

    ***

    Kościół potrzebował głębokiej odnowy, zwłaszcza duchowieństwa. I wtedy właśnie Karol Boromeusz przeobraża się z dworskiego kardynała w autentycznego pasterza.

    To był klasyczny przykład nepotyzmu, czyli zwyczaju obsadzania stanowisk swoimi krewnymi. 21-letni Karol Boromeusz (1538–1584) został kardynałem dzięki swojemu wujowi – papieżowi Piusowi IV. Rodzice już od dziecka przeznaczyli go do kościelnej kariery. Jako 7-letni chłopak otrzymał tytuł opata w Aronie! Oczywiście w tego typu nominacjach chodziło o dochód z tytułu beneficjum. Młody kardynał, starannie wykształcony prawnik, szybko staje się prawą ręką papieża.

    W jego rodowym herbie widnieje wypisane złotem słowo humilitas, czyli pokora. Żyje tak jak większość renesansowych kardynałów: w nowo wzniesionym pałacu, wśród wystawnych bankietów, polowań i zabaw. Jest jednak sprawnym organizatorem i dobrym dyplomatą, a Opatrzność strzeże go przed zepsuciem. Młody kardynał wspiera papieża w pracach nad zakończeniem Soboru Trydenckiego, który był odpowiedzią Kościoła na szerzącą się w Europie reformację. Kościół potrzebował nie tylko dokumentów porządkujących doktrynę. Potrzebował głębokiej odnowy, zwłaszcza duchowieństwa.

    I wtedy właśnie Karol Boromeusz przeobraża się z dworskiego kardynała w autentycznego pasterza. Decyduje się na przyjęcie święceń kapłańskich, mimo że papież ze względów dynastyczno-rodzinnych namawia go do małżeństwa. Jako kapłan jest pod wpływem dynamicznie rozwijających się jezuitów. Siły dodaje mu też przyjaźń ze św. Filipem Nereuszem, opiekunem rzymskiej biedoty. Reformuje własne życie, a potem zabiera się za „kolegów po fachu”. Usuwa zbytek, ogranicza służbę. Jego przykład, nie bez oporów, działa na Kurię Rzymską. Jednym z postanowień soboru był nakaz rezydencji biskupów w swojej diecezji. Ponieważ Karol był tytularnym arcybiskupem Mediolanu, prosi o sakrę i po jej otrzymaniu przeprowadza się do tego miasta. Tu od 80 lat nie było na stałe biskupa.

    Przebywali poza diecezją. Krążyło powiedzenie: „Jeśli chcesz dostać się do piekła, zostań księdzem”, co oddawało poziom upadku duchowieństwa. Arcybiskup po przybyciu do Mediolanu wygłasza programową mowę. Podkreśla, że reformę zaczyna się od pasterzy Kościoła, on sam chce być ojcem diecezji. Boromeusz zakłada pierwsze seminarium duchowne, przeprowadza kilkanaście synodów. Osobiście niestrudzenie wizytuje rozległą diecezję obejmującą około 800 parafii. Odwiedza także diecezje w Szwajcarii. Podróżując, cudem uchodzi żywy z wielu opresji. Mobilizuje proboszczów m.in. do prowadzenia kartoteki parafialnej! Jest surowy dla gorszycieli. Napotyka opór kapłanów, zakonników i zakonnic. Jeden z mnichów strzela do niego podczas modlitwy w prywatnym oratorium. Kula tylko lekko go rani. Kiedy w Mediolanie szaleje dżuma, Boromeusz organizuje w mieście wielką procesję, której sam boso przewodzi. Umiera wyczerpany pracą ponad siły w wieku 46 lat.

    Diecezja mediolańska stała się wzorem trydenckiej odnowy, która na 4 wieki ukształtowała oblicze Kościoła. Hasło św. Karola humilitas (pokora) na szczęście nie pozostało pustym słowem. Jest on wzorem pasterza, który nie celebruje siebie, ale ma odwagę reformować siebie i innych, nawet wbrew presji własnego środowiska. Bardzo nam potrzeba biskupów z wizją i odwagą.

    ____________________________________________________________________________

    Miłość w czasach zarazy – św. Karol Boromeusz

    Miłość w czasach zarazy - św. Karol Boromeusz

    Karol Boromeusz (1538–1584) zaczynał swoją drogę do świętości jako typowy przedstawiciel renesansowego duchowieństwa. Trudny start…

    Szlachetnie urodzony, mając zaledwie 7 lat, został opatem w rodzinnej Aronie. Gdy skończył 21 – został kardynałem z nominacji papieża Piusa IV, którym był jego wujem. Młody hierarcha, wykształcony prawnik, stał się szybko sekretarzem stanu, prawą ręką papieża. Dziwne to były czasy. Drugi po papieżu człowiek w Kościele nie miał ani wykształcenia teologicznego, ani święceń kapłańskich. Karol okazał się jednak skutecznym dyplomatą i sprawnym organizatorem. Wspierał Piusa IV w dążeniach do szczęśliwego zakończenia Soboru Trydenckiego. Kościół bardzo potrzebował odnowy.

    Boromeusz odczytuje sobór jako wezwanie do osobistego nawrócenia. Fascynuje go duchowość jezuitów oraz gorliwość jego przyjaciela św. Filipa Nereusza, szalonego duszpasterza Rzymu. Boromeusz był tytularnym biskupem Mediolanu, ale mieszkał od lat w Rzymie. Sobór nakazywał zerwanie z takimi chorymi praktykami. Boromeusz prosi więc papieża o święcenia, chce być biskupem nie na papierze, ale w rzeczywistości. Wyrusza do Mediolanu, w którym od lat nie widział swojego biskupa. Wygłasza programowe kazanie.
    Podkreśla, że reformę zaczyna się od pasterzy. Zakłada pierwsze seminarium duchowne, przeprowadza kilkanaście synodów, osobiście wizytuje każdą z 800 parafii swojej rozległej diecezji.

    Mobilizuje proboszczów, jest surowy dla gorszycieli. Napotyka często opór, zwłaszcza wśród zakonników i zakonnic. Dwa razy uchodzi z życiem z zamachów zorganizowanych przez zbuntowanych zakonników. Kiedy w Mediolanie wybucha zaraza, objawia się najpiękniejsze oblicze Boromeusza – pasterska miłość w czasach epidemii. Gdy wielu możnych ucieka z miasta, biskup organizuje żywność, pomoc medyczną, przytułki. Prowadzi pokutne procesje, idąc boso z krzyżem w rękach. Jego zdolności organizacyjne okazują się zbawienne w ogarniętym paniką mieście. Umiera wyczerpany nadludzką pracą w wieku 46 lat.

    Największą zasługą Boromeusza jest to, że zaraz po zakończeniu soboru wprowadzał go konsekwentnie w życie. Jego postawa zachęciła innych. Jego życie jest jeszcze jednym dowodem na to, jak wiele w Kościele może zrobić jeden człowiek. Połączenie osobistego charyzmatu z urzędem kościelnym wydaje wielkie owoce.

    Myśl: “najpierw należy wszystko mądrze przemyśleć, potem dołożyć wszelkich starań i nigdy nie opuszczać rąk” (Św. Karol).

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    _______________________________________________________________________________

    Gorliwy duszpasterz

    “Wszyscy wprawdzie, przyznaję, jesteśmy słabi, ale Pan Bóg udzielił nam środków, z których jeśli tylko zechcemy, możemy łatwo skorzystać. Spójrzmy więc na kapłana, który wie, że wymaga się od niego świętości życia, wstrzemięźliwości i anielskich obyczajów w postępowaniu. Chciałby tego wszystkiego, ale nie myśli o zastosowaniu prowadzących ku temu środków: postu, modlitwy, unikania złych i szkodliwych rozmów oraz niebezpiecznych poufałości”.

    To bardzo krytyczne słowa odnoszące się do księży. Zapewne można je odnieść do wielu kapłanów żyjących współcześnie, choć wygłoszone zostały w XVI stuleciu. Padły z ust człowieka bardzo zatroskanego nie tylko o formację wiernych świeckich, ale także kładącego ogromny nacisk na właściwą formację duchownych – kardynała Karola Boromeusza.

    Karol Boromeusz urodził się w roku 1538 na zamku Arona w Longobardii. Ukończył studia prawnicze. Był znawcą sztuki. Podobno pięknie grał na wiolonczeli. W wieku 23 lat został kardynałem i arcybiskupem Mediolanu, lecz święcenia biskupie przyjął dopiero dwa lata później. Głęboką przemianę duchową spowodowała w nim śmierć brata. Podjął życie pełne ascezy i duszpasterskiej gorliwości. Troszczył się o ludzi ubogich i chorych. Przyczynił się do zakończenia Soboru Trydenckiego, po czym z wielkim zaangażowaniem wprowadzał w swej diecezji jego reformy. Założył pierwsze na świecie seminarium duchowne przygotowujące kandydatów do kapłaństwa. Zmarł 3 listopada 1584 roku.

    Swych współbraci w kapłaństwie pouczał m. in: “Jesteś duszpasterzem? Nie chciej z tego powodu zaniedbywać siebie samego i nie udzielaj się tak bardzo wokoło, aby dla ciebie nic już nie zostało. Masz bowiem pamiętać o duszach, którym przewodzisz, ale nie tak, abyś zapomniał o swojej własnej”.

    ks. Artur Stopka/wiara.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Gorliwy reformator

    Św. Karol Boromeusz – gorliwy reformator
    Wstawiennictwo św. Karola Boromeusza wspierane przez Maryję Dziewicę (1714),
    fresk Johanna Michaela Rottmayra w Kościele św. Karola Boromeusza w Wiedniu

    ***

    Ze względu na dobro całego Kościoła musiał przez kilka lat pozostać u boku papieża, będąc jego najbliższym doradcą. Dopiero jego następca, Pius V w 1565 roku zgodził się, by mógł zamieszkać w Mediolanie i kierować na miejscu archidiecezją. Gorliwy biskup stopniowo wprowadzał tam reformy zalecane przez dekrety Soboru Trydenckiego. Sobór ten  rozpoczął się w 1545 roku i zakończony został dzięki jego staraniom w 1563 roku. Z inicjatywy św. Karola w Mediolanie powstało pierwsze Seminarium Duchowne kształcące przyszłych księży. Zaprosił do swojej archidiecezji wiele rodzin zakonnych. Otaczał troską ubogich i chorych, którym rozdał odziedziczone dobra.

    W wieku 25 lat, niedługo przed otrzymaniem święceń kapłańskich, św. Karol Boromeusz odprawił trzydziestodniowe rekolekcje według metody Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli. Towarzyszył mu w tym doświadczeniu jezuita, o. Ribera, który był jego kierownikiem duchowym. Podczas tej przedłużonej modlitwy w atmosferze całkowitego milczenia, codziennie odprawiał pięć medytacji w oparciu o Słowo Boże. Trwał pokornie przed Bogiem, który przemieniał go w nowego człowieka, gardzącego przepychem i władzą możnych tego świata. Duchowi kontemplacji i nieustannej modlitwy pozostał wierny do końca życia. Wielu ujmował swoim pełnym prostoty zjednoczeniem z Bogiem. On sam radził, by pilnie strzec ognia miłości Bożej w naszych sercach, przez unikanie rozproszeń i próżnych rozmów.

    Był człowiekiem umartwionym i otwartym na każdego człowieka. Jego ulubionym miejscem codziennej medytacji był klęcznik, nad którym wisiał krzyż. To w obecności Jezusa ukrzyżowanego rozwiązywał wiele trudnych problemów. Pan Jezus, z którym prowadził żarliwy dialog, był jego siłą w duszpasterskim trudzie. Pełniąc posługę Pasterza archidiecezji  nie zważał na trudy podróży i niepogodę. Docierał do wiernych mieszkających w najbardziej oddalonych miasteczkach i wioskach alpejskich. Wszędzie głosił kazania, pocieszał, spieszył z pomocą, nauczał i godził zwaśnionych.

    Święty Karol zadbał też o duchową i intelektualną formację przyszłych kapłanów. Pouczał ich, by starali się przepowiadać Ewangelię życiem i dobrymi obyczajami, troszcząc się także o osobiste uświęcenie i zbawienie. Równocześnie dbał o religijne kształcenie prostego ludu i regularną katechizację dzieci. Zorganizował kilkanaście synodów w swojej archidiecezji, które przyczyniły się do poprawy obyczajów. Sam żyjąc bardzo skromnie otaczał opieką ludzi ubogich, budował internaty dla uczącej się młodzieży, służył swym doświadczeniem i mądrością także władzom świeckim.

    Zmarł w opinii świętości 3 listopada 1584 roku. Kanonizował go w 1610 roku papież Paweł V. Święty, którego dzisiaj wspominamy, był patronem Karola Wojtyły. On sam patrząc na styl życia mediolańskiego arcypasterza brał z niego przykład, jak być oddanym i gorliwym pasterzem dla powierzonej mu przez Boga owczarni.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    __________________________________________________________________________________

    Żywot świętego Karola Boromeusza,
    arcybiskupa

    (żył około roku Pańskiego 1584)

    W roku 1538 w Aronie, miasteczku położonym nad jeziorem Lugano we Włoszech, urodził się hrabiemu Boromeuszowi drugi syn, imieniem Karol. Radość rodziców była tym większą, że wielka smuga światła, która przez dwie godziny jaśniała w komnacie matki, zapowiadała świetną przyszłość dziecięcia. Karol odznaczał się już jako chłopiec statecznością, pobożnością i sumiennością w służbie Bożej. Bogobojni rodzice niczego nie szczędzili, aby rozwinąć należycie świetne jego zdolności i dać mu jak najstaranniejsze wychowanie. Według ówczesnego zwyczaju wcześnie go przybrali w sukienkę duchowną. Po ukończeniu nauk początkowych w Mediolanie wysłali go na uniwersytet w Pawii, aby się wykształcił na prawnika, ale Karol porzucił prawo i przeszedł na teologię. Opierając się pokusom, na jakie go wystawiało wysokie urodzenie, bogactwa i młody wiek, i idąc jedynie za radą Ewangelii, czynił tak świetne postępy w naukach, że mając dopiero 21 lat, w roku 1559 wrócił do domu rodzicielskiego ze stopniem doktora obojga praw.

    W tym samym roku zasiadł brat jego matki na tronie papieskim. Był to papież Pius IV. Cała rodzina radowała się z tego wywyższenia; jeden tylko Karol nie okazał po sobie radości, lecz poszedł do spowiedzi i Komunii świętej, aby się pomodlić za wuja.

    święty Karol Boromeusz

    ***

    Papież powołał niezadługo utalentowanego siostrzeńca, liczącego dopiero 23 lata do Rzymu, mianował go prezesem rady stanu, arcybiskupem mediolańskim i kardynałem, mimo oporu, łez i niechęci młodego kapłana. Szybkie to wyniesienie Karola do najwyższych dostojeństw wywołało zrazu zdziwienie, gniew i rozmaite szyderstwa, ale niezadługo umilkły złośliwe języki. Wkrótce przekonali się wszyscy, jak wielką papież wyświadczył przysługę Kościołowi szybkim posunięciem siostrzeńca, Karol bowiem okazał niezwykłą moc ducha i zdolności. Wszystkie wysiłki i modlitwy jego zmierzały do jednego celu, tj. do ponownego zwołania soboru trydenckiego, który już był doznał dwukrotnej przerwy, a którego uchwały miały natchnąć nowym życiem chwiejący się w posadach Kościół. Jemu przypisać należy zasługę, że katolicy mają rzymsko-katolicki katechizm, dzieło łączące głęboką naukę, zwięzłość i krótkość z pięknym przedstawieniem rzeczy. Drugą i to może najważniejszą jego zasługą jest to, że on był pierwszym z biskupów, który wszystkie uchwały i rozporządzenia soboru trydenckiego w swej diecezji zaprowadził i praktycznie zastosował, i tym sposobem dał dobry przykład innym biskupom.

    Do arcybiskupstwa jego należało 15 biskupów, 3200 duchownych i 150 klasztorów. Archidiecezja mediolańska od lat 80 nie była obsadzona, lecz tylko zawiadywana, nie dziw przeto, że wkradł się nieład i wiele nadużyć. Nabożeństwo pozbawione było okazałości, kościoły zaniedbane, kapłanom brakło gorliwości, zakonnicy nie dbali o regułę, prawa Boskie i kościelne nie cieszyły się szacunkiem, do sakramentów nie uczęszczano, lud podupadł moralnie, a szlachta żyła rozpustnie. Poza tym wskutek odszczepieństwa Lutra, Kalwina, Zwinglego i Wojen religijnych powstały rozterki i niezgody.

    Karol ubolewał nad tym zdziczeniem, pośpieszył przeto do Mediolanu, zebrał podwładnych sobie Biskupów i dał im wskazówki dotyczące wprowadzenia w życie uchwał soboru, zachęcania księży do większej gorliwości, nadania większej uroczystości nabożeństwu i ulepszenia nauki katechizmu. Wkrótce potem zaprowadził reformę we własnym domu, zrzekł się wszelkich beneficjów otrzymanych od papieża, obszerne dobra oddał za małym wynagrodzeniem w ręce krewnych, zmniejszył liczbę sług i oficjalistów, wzamian za co zwiększył im pensje, zaprowadził ścisły ład i porządek, czuwał nad ich moralnością, jadał z nimi przy jednym stole i modlił się po społu z nimi w pałacowej kaplicy. Dopiero później, gdy zaczął pościć o chlebie, wodzie i warzywnych potrawach, siadał sam do stołu. Własnym nakładem (na co wydał 60 tysięcy dukatów), założył w Mediolanie wielkie seminarium dla kandydatów stanu duchownego, ufundował kilka seminariów dla chłopców, zaprowadził większą okazałość w nabożeństwie, zakazał duchownym przyjmować po kilka probostw, zabronił chodzić do teatru i na tańce, przepisał odpowiedni stanowi duchownemu ubiór i zniósł nadużycia, jakie się wkradły do zgromadzeń zakonnych. Reformy te wywołały straszliwe oburzenie. Zewsząd odezwały się szemrania i protesty, powoływania się na prastare zwyczaje i przywileje, skargi na ucisk i tyranie, a znaleźli się nawet tacy, którzy nie wahali się godzić na jego życie.

    Pewnego razu otrzymał list, w którym go zaklinano, aby się miał na baczności, gdyż knuje się spisek na jego życie. Pismo wrzucił w ogień, mówiąc: “Niech mnie Bóg uchowa, abym miał ostygnąć w miłości do którejkolwiek z mych owieczek”. Zawsze zachowywał zimną krew, przytomność umysłu, pobłażliwość, nigdy nie był przykry w naganach i łajaniu, gorliwość umiał umiarkować i osłodzić łagodnością, ale gdzie widział umyślne niedbalstwo i nieporządek, tam był niezachwiany w powziętych postanowieniach i nie znał obawy.

    Zwiedzał parafie położone w najustronniejszych zakątkach gór, nieraz wspinał się na strome i spadziste skały z koszturem w ręku i tłomoczkiem na plecach. Gdzie się tylko ukazał, przynosił z sobą spokój i pociechę. Kazania miewał nieraz po dwa i trzy razy na dzień, słuchał spowiedzi, odwiedzał chorych, szczodrobliwie obdarzał biednych, z każdym rozmawiał uprzejmie i przyjaźnie. Katolicy szwajcarscy, których odwiedził w roku 1570, wiele mu winni wdzięczności, gdyż on skłonił rząd rzeczypospolitej do uchwały, aby kościoły katolickie zostawały pod opieką państwa. On poradził papieżowi Grzegorzowi XIII, aby ustanowił nuncjaturę (poselstwo papieskie) w Szwajcarii, sprowadził jezuitów do Fryburga, zapobiegł odszczepieństwu kantonu Graubünden, i założył w Mediolanie kolegium szwajcarskie, które miało zapobiec niedostatkowi księży.

    Gdy w roku 1571 wskutek nieurodzaju zapanował w kraju głód i drożyzna, wieśniacy zalali Mediolan, wołając o chleb; nędza zwiększała się każdego dnia. Karol rozdał wszystko, co miał, a nawet sam chodził od domu do domu, zbierając jałmużnę dla zgłodniałych.

    W roku 1576 przybył do Mediolanu jeden z arcyksiążąt austriackich i zabawił tam niejaki czas, zanim się puścił do Hiszpanii, zaczem wyprawiano na jego cześć różne uczty. Wróciły czasy dawniejszej lekkomyślności, chęć zabaw i rozrywek, tańce, widowiska i gorszące rozpasanie. Daremne były błagania, przestrogi i zakazy pobożnego arcypasterza, daremne groźby, zapowiadające karę Bożą i zarazę. Już w sierpniu roku 1576 wybuchła zaraźliwa choroba i w straszny sposób dziesiątkować zaczęła mieszkańców Mediolanu. Namiestnik, arcyksiążę, bogata szlachta, wszyscy pouciekali. Urzędnicy potracili głowy i prosili Karola, aby objął zarząd miasta. Wysłuchał ich prośby i odciął się całą duszą ludowi. Nakazał publiczne modły i procesje, w których sam brał udział boso, z powrozem na szyi i wielkim krzyżem w ręku. Codziennie miewał kazania, wydawał mądre rozporządzenia, przywoływał do pomocy duchownych, nawet ze Szwajcarii, we dnie i w nocy odwiedzał chorych, pocieszał umierających i upadających na duchu. Ponieważ handel i wszelka styczność z ludźmi ustała i zarobku nie było, bieda panowała nieopisana. Święty arcypasterz wszystko porozdawał, pieniądze, ubiór kardynalski, sprzęty, nawet firanki z okien i obicia ze ścian, aby nagich przyodziać. Za jego przykładem poszli bogatsi, panie przysyłały swe złote łańcuchy i pierścienie na zakupno chleba i odzieży. Jeśli ta ofiarność możniejszych cieszyła arcybiskupa, to z drugiej strony strapieniem i goryczą przejmowała go zatwardziałość i zaślepienie innych, którzy oddawali się najwyuzdańszej rozpuście i swawoli pod pozorem, że jest to najpewniejsza ochrona od zarazy. W końcu grudnia znikła zaraza, jak św. Karol zapowiedział, zabrawszy 25.000 osób świeckich i 150 duchownych.

    Boromeusz starał się otrzeć łzy pozostałych. Założył wielki szpital, zbudował zakład dla sierot, ufundował kilka stowarzyszeń, mających cele dobroczynne na oku, lecz doznał jak najczarniejszej niewdzięczności od wracającego do miasta namiestnika i magnatów. W czasie rekolekcji duchownych w roku 1584, odbywających się na górze Varalli, mocno zachorował, powrócił do Mediolanu i wyzionął ducha dnia 4 listopada, licząc dopiero czterdzieści sześć lat. Ciało jego spoczywa we wspaniałym grobowcu w słynnej na cały świat katedrze mediolańskiej, a lud czcił w nim “świętego wybawiciela” swego, zanim go jeszcze papież Paweł V w roku 1610 zaliczył do Świętych. Pisma, które po sobie zostawił, obejmują pięć tomów.

    Nauka moralna

    Podajemy tutaj kilka myśli z pism świętego Karola Boromeusza:

    “Prawdziwą miłość Boga ma ten, kto:
    1) z chęcią o Nim myśli;
    2) kto chętnie w Jego domu przebywa;
    3) kto często o Nim lub z Nim rozmawia;
    4) kto z chęcią słucha mówiących o Bogu;
    5) kto chętnie daje to, co posiada, na chwałę Boga;
    6) kto chętnie w Jego imię znosi przykrości;
    7) kto chętnie słucha Jego przykazań;
    8) kto lubi, co się Bogu podoba, a nienawidzi, co Mu się nie podoba;
    9) kto ma wstręt do świata;
    10) kto miłuje Jego namiestników i oddaje im cześć należną”.

    “Jakże grubo mylą się ci, którzy pragnienie duszy i tęsknotę serca myślą ugasić inną wodą, jak łaską Ducha świętego i pożywaniem Boga! Dusza nasza łaknie nieskończoności; dlatego też nic innego nasycić jej nie zdoła, jak tylko Bóg nieskończony”.

    Modlitwa

    Kościół Twój, Panie, niech strzeże ciągła opieka św. Karola, Wyznawcy Twojego i biskupa, aby jak pasterska jego gorliwość chwałę niebieską mu wyjednała, tak żeby jego pośrednictwo dało nam wzrastać w miłowaniu Ciebie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    św. Karol Boromeusz, arcybiskup
    urodzony dla świata 2.10.1538
    roku urodzony dla nieba 4.11.1584 roku
    beatyfikowany 1602 roku
    kanonizowany 1610 roku
    wspomnienie 4 listopada

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 listopada

    Święty Marcin de Porres, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Rupert Mayer, prezbiter
      •  Święty Hubert, biskup
    ***
    Święty Marcin de Porres

    Marcin urodził się 9 grudnia 1569 r. w Limie, stolicy Peru. Był nieślubnym dzieckiem Mulatki Anny Valasquez i hiszpańskiego szlachcica Juana de Porres – późniejszego gubernatora Panamy. Otrzymał chrzest w tym samym kościele i przy tej samej chrzcielnicy, przy której siedem lat wcześniej została ochrzczona św. Róża z Limy.
    Kiedy Marcin miał 8 lat, ojciec zawiózł go do szkoły w Ekwadorze, gdzie Marcin razem z siostrą uczył się przez 5 lat. Kiedy jednak ojciec został gubernatorem Panamy, wyrzekł się syna i jego matki. Oddał go matce w Limie, zaś nieślubną córkę zostawił pod opieką stryja. Płacił jednak na utrzymanie syna, by ten mógł ukończyć szkoły. Marcinowi odpowiadały bardziej zajęcia praktyczne, dlatego przerwał studia medyczne i farmaceutyczne, aby podjąć zawód fryzjera (balwierza).
    Rychło jednak porzucił ten fach i zgłosił się do dominikańskiego klasztoru w Limie. Miał wtedy zaledwie 15 lat. Spotkał go jednak zawód: był mulatem, a jego ojciec był nieznany, dlatego dominikanie według ówczesnego zwyczaju nie mogli go przyjąć. Młodzieniec bardzo nad tym bolał. Zgodził się być tercjarzem dominikańskim, a nawet spełniać najniższe posługi, aby tylko pozostać w Zakonie. Kiedy ojciec dowiedział się o tym, oburzony, chciał syna wyrwać z klasztoru. Nie mógł bowiem znieść, że syn gubernatora jest sługą w klasztorze. Marcin pozostał jednak niewzruszony. Dominikanie widząc w nim tak wielki skarb, przyjęli go wreszcie do zakonu w charakterze brata zakonnego i pozwolili mu złożyć śluby. Uroczystą profesję złożył 2 czerwca 1603 r., gdy miał 24 lata.
    Marcin wyróżniał się nie tylko pokorą i posłuszeństwem zakonnym, ale również niezwykłą pobożnością. Świecił wszystkim przykładem umiłowania Eucharystii. Nie mając czasu w ciągu dnia, długie nocne godziny poświęcał na adorację Najświętszego Sakramentu. Często się biczował, by wynagrodzić Panu Bogu za grzechy ludzkie, a grzesznikom wyjednać nawrócenie. Zatapiał się często w rozważaniu Męki Pańskiej. Ku podbudowaniu ojców nabył ducha kontemplacji w tak wysokim stopniu, że widziano go często zalanego łzami, a nawet unoszącego się w zachwycie w powietrzu. Pan Bóg obdarzył go także darem przepowiadania, czytania w sercach i w sumieniach, a nawet rzadkim darem bilokacji, jak to stwierdzono w procesie kanonizacyjnym. Po porady przychodzili do niego liczni petenci – nawet sam arcybiskup Limy często radził się go w trudnych sprawach.

    Święty Marcin de Porres

    Głównym zajęciem brata Marcina był szpitalik klasztorny. Marcin leczył nie tylko braci zakonnych, ale także ludzi spoza klasztoru, gdyż szpitalik ten był równocześnie szpitalem miejskim. Ze szczególną miłością pielęgnował zgłaszających się licznie chorych Indian. Sam żebrząc, wspierał ludzi ubogich, wykupywał z niewoli Murzynów (obliczono nawet, że były okresy, w których rozdawał ubogim tygodniowo około 2000 dolarów,a około 160 osób otrzymywało od niego odzież). Gdy zabrakło mu pieniędzy na wykup niewolników, zaproponował przeorowi, by jego samego sprzedał i w ten sposób uzyskał potrzebne pieniądze.
    Swoją miłością obejmował ludzi i zwierzęta, dlatego nazywa się go niekiedy św. Franciszkiem Ameryki. Utrzymywał w domu swojej siostry schronisko dla kotów i psów. Dokarmiał także głodne myszy. Legenda głosi, że pewnego dnia rozmnożyło się tak wielkie mnóstwo myszy w klasztorze, że przełożony zaczął bratu Marcinowi z tego powodu czynić gorzkie wyrzuty. Wtedy Marcin wyprowadził je na zewnątrz, a one posłusznie poszły za nim i więcej do klasztoru nie powróciły. Nazywano go więc żartobliwie “adwokatem myszy”.
    Odznaczał się również darem mądrości, który wyrażał się w rozwiązywaniu nie tylko problemów małżeńskich swojej siostry, ale też problemów swojego dominikańskiego klasztoru. Był wrażliwy na cudzą nędzę i cierpienia. Sam ubogi, hojnie ubogim pomagał. Jego żywot wspomina o kilku cudownych uleczeniach za jego przyczyną. Wymienia również znane nazwiska, jak arcybiskupa Limy, którego Marcin uleczył z ostrego zapalenia płuc. Przełożeni powierzali mu często kwestę w mieście. Brat Marcin skwapliwie korzystał z okazji, by przypominać wtedy mieszkańcom Limy o zbawieniu duszy i o życiu wiecznym. Gdy pewnego dnia obładowany żywnością wracał do klasztoru przez las, napadła go banda. Kiedy zaprowadzono go do herszta, pozdrowił go uprzejmie bez cienia lęku i poprosił o odpoczynek. Herszt zdziwiony zapytał, czy nie wie, kogo ma przed sobą. Marcin odrzekł: “Wiem, bo wiele o tobie słyszałem. Dlatego tym bardziej cię proszę, byś złożył ofiarę dla moich głodnych”. Zaskoczony herszt dał mu trzos pieniędzy i puścił go wolno.
    Zmarł na malarię 3 listopada 1639 r. w wieku 70 lat. Beatyfikował go Grzegorz XVI (1837), kanonizował Jan XXIII 6 maja 1962 r. W homilii papież przypomniał, że kanonizowany tego dnia święty nazywany był “Marcinem od miłości”, który “tłumaczył błędy drugich i darował nawet największe krzywdy; był bowiem przekonany, że z powodu popełnionych grzechów zasługuje na daleko cięższe kary. Z prawdziwą troskliwością sprowadzał błądzących na właściwą drogę; z życzliwością pielęgnował chorych, ubogim rozdawał żywność, odzienie i lekarstwa. Jak tylko potrafił, otaczał czułą opieką i troskliwością wieśniaków, Murzynów i Metysów, spełniających wówczas najniższe posługi”.
    Pius XII ogłosił św. Marcina patronem wszystkich dzieł społecznych w Peru (1945). W roku 1966 Paweł VI na prośbę Konferencji Episkopatu Peru ogłosił św. Marcina de Porres patronem telewizji, szkół i fryzjerów Peru. Ponadto św. Marcin jest patronem obu Ameryk oraz pielęgniarek, robotników i dominikańskich braci współpracowników. Uznawany jest także za patrona zgody na tle rasowym, sprawiedliwości społecznej i ludzi o rasie mieszanej. Wzywany bywa też w przypadku plagi myszy i szczurów.
    W ikonografii św. Marcin przedstawiany jest w habicie dominikańskim. Jego atrybuty to: anioł trzymający bicz i łańcuch, koszyk chleba, a obok mysz, krzyż, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 listopada

    Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych

    Zobacz także:
      •  Święty Malachiasz, biskup
    ***
    kobieta kładzie różę na nagrobku i trzyma w dłoni zapalony znicz
    New Africa | Shutterstock
    ***

    Kościół wspomina dzisiaj w liturgii wszystkich wierzących w Chrystusa, którzy odeszli już z tego świata, a teraz przebywają w czyśćcu. Przekonanie o istnieniu czyśćca jest jednym z dogmatów naszej wiary.Obchód Dnia Zadusznego zainicjował w 998 r. św. Odylon (+ 1048) – czwarty opat klasztoru benedyktyńskiego w Cluny (Francja). Praktykę tę początkowo przyjęły klasztory benedyktyńskie, ale wkrótce za ich przykładem poszły także inne zakony i diecezje. W XIII w. święto rozpowszechniło się na cały Kościół zachodni. W wieku XIV zaczęto urządzać procesję na cmentarz do czterech stacji. Piąta stacja odbywała się już w kościele, po powrocie procesji z cmentarza. Przy stacjach odmawiano modlitwy za zmarłych i śpiewano pieśni żałobne. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć już w XII w., a z końcem wieku XV była znana w całym kraju. W 1915 r. papież Benedykt XV na prośbę opata-prymasa benedyktynów zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy Msze święte: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji Ojca Świętego.Za pobożne odwiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 listopada i jednoczesną modlitwę za zmarłych można uzyskać odpust zupełny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    CMENTARZ
    I Wei Huang | Shutterstock

    ***

    Ojcowie Kościoła na Dzień Zaduszny

    Chociaż Kościół zawsze w swych modlitwach pamiętał o zmarłych, to jednak Dzień Zaduszny pojawia się w kalendarzu liturgicznym dosyć późno. Sama idea takiego dnia wywodzi się ze środowisk klasztornych. Reguła św. Izydora z Sewilli (…636) przepisuje mszę św. za wszystkich zmarłych w poniedziałek po Zesłaniu Ducha Św.

    Niektóre kościoły znały podobny dzień modlitwy po uroczystości Objawienia Pańskiego. Jest tendencja do łączenia tego dnia z którymś z wielkich świąt kościelnych. Dzień Zaduszny w obecnej formie zostaje wprowadzony przez św. Odylona, opata klasztoru w Cluny (994-1048): dzień 2 listopada został wybrany ze względu na obchodzoną poprzedniego dnia uroczystość Wszystkich Świętych. Kościół raduje się chwałą swoich świętych, ale nie zapomina o tych, którzy jeszcze nie doszli do jej pełni.

    Opactwo kluniackie przez długi czas wywiera wielki wpływ na życie religijne Europy i dlatego Dzień Zaduszny przyjmuje się powszechnie. Pierwsza wzmianka o obchodzeniu Dnia Zadusznego w Rzymie pochodzi z 1311 roku. W niektórych diecezjach odprawiano w tym dniu procesje z modlitwami za zmarłych. W końcu XV w. w Hiszpanii pojawia się praktyka odprawiania trzech mszy św., co przyjmuje się w Portugalii, a potem w Ameryce Łacińskiej. W roku 1915, na początku I wojny światowej, Benedykt XV przywilej ten rozciąga na cały Kościół.

    Najwcześniejszy ślad Dnia Zadusznego w Polsce sięga XII wieku – Dzień Zaduszny wymienia kalendarz klasztoru cysterskiego w Lądzie, a z kościołów diecezjalnych zna Dzień Zaduszny kalendarz kapituły krakowskiej sporządzony w 1254 r. Najstarszy ślad procesji za zmarłych znajdujemy w agendzie wrocławskiej biskupa Henryka I (1302-1329), a pod koniec XV w. wzmianki o niej spotykamy we wszystkich diecezjach metropolii gnieźnieńskiej.

    Dzień modlitwy za zmarłych jest dla wielu dniem pytań zasadniczych. Dlaczego umieramy, dlaczego ciało nasze rozsypuje się w proch, dlaczego musimy przeżywać ból rozstania z bliskimi? Kto może nam zapewnić nieśmiertelność, kto powie nam, jak wygląda życie przyszłe, kto może pocieszyć w czasie smutku? Przyjęliśmy słowa Chrystusa i znamy odpowiedzi. Wierzymy temu, co mówią natchnione księgi Pisma św. Wiele zaś znalezionych odpowiedzi możemy sprowadzić do jednej: śmierć można zrozumieć tylko w świetle śmierci i zmartwychwstania Pana. Jak Jezus umarł i zmartwychwstał, tak również tych którzy, którzy umarli w Jezusie , Bóg wyprowadzi i z Nim połączy (1 Tes 4, 14). Jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni (1 Kor 15, 22). „Ja jestem Zmartwychwstanie i Życie. Każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki” (J 11,25). Wiara w Zmartwychwstanie Pana tkwi u podstaw naszej modlitwy, za tych, którzy odeszli: aby nasi zmarli bracia zostali przyjęci do chwały, aby przeszli do miejsca światłości i pokoju. Oni nie tylko wierzyli w Pana, ale przez chrzest umarli z Nim i z Nim przeszli do nowego życia: niech Pan dopełni teraz tego, co rozpoczął na chrzcie świętym.

    Człowiek wobec Boga – któż może powiedzieć, że jest bez grzechu? Kościół poleca dziś Bożej dobroci, Bożej miłości i Bożemu przebaczeniu tych, co odeszli: Bóg niegdyś obmył ich wodą chrztu, teraz nich obmyje ich łaską przebaczenia . Sprawując Eucharystię, Kościół nie zaprzestaje wstawiać się za braćmi naszymi, którzy zasnęli z nadzieją zmartwychwstania. Modli się za zmarłych, których wiarę znał jedynie Bóg i za wszystkich, którzy zeszli z tego świata. Dziś te słowa nabierają szczególnego znaczenia. Stajemy dziś nad grobami krewnych, bliskich, znajomych, przechodzimy obok grobów tylu naszych braci. Niech nam towarzyszą słowa liturgii: „Dla wiernych Twoich Panie, życie zmienia się, ale nie kończy”.

    Wszechmogący wieczny Boże,
    spraw, aby modlitwy nasze zostały wysłuchane,
    i daj wszystkim, których ciała tu spoczywają,
    miejsce odpocznienia, błogosławiony pokój, pełnię światłości,
    a tych, którzy są obciążeni ciężarem grzechu,
    błaganie Kościoła poleca Ci szczególnie.

    Sakramentarz Gelazjański, s. 429

    * * *

    św. Grzegorz z Nyssy

    Każdy, kto patrzy na rozkład ciała, przyjmuje to boleśnie, a koniec życia, jaki następuje przez śmierć, uważa za nieszczęście. Niech jednak rozważy związane z tym cierpieniem wielkie dobrodziejstwo Boże, może wtedy będzie podziwiał opiekę Boga nad człowiekiem. Ci, co żyją, pragną żyć dla korzystania z przyjemności. Kto tedy musi pędzić życie w cierpieniu, wolałby raczej nie istnieć i nie cierpieć. Zapytajmy jednak, czy Dawca życia chce dla nas czego innego niż największego szczęścia. Ale skoro sami wybraliśmy zło, mieszając ze swą naturą jakby miodem zaprawiona truciznę pożądliwości i tym samym tracąc szczęśliwość, pojmowaną jako wolność od namiętności , ulegliśmy zmianie w kierunku grzechu . Niby gliniane naczynie obraca się człowiek w proch, by oczyścić się z brudów i przez zmartwychwstanie odzyskać pierwotne piękno.

    Tę prawdę podaje nam Mojżesz. Mimo wielu tajemnic jego opowiadanie zawiera jasną naukę. Mówi on mianowicie, że gdy pierwsi ludzie przekroczyli przykazanie i stracili pierwotną szczęśliwość, dał im Pan ubranie za skóry. Sądzę, iż nie chodzi tu o zwykłe skóry. Z jakich bowiem zwierząt mieli otrzymać te szaty? Martwa skóra ze zwierzęcia oznacza, że lekarz naszej zepsutej natury ludziom przeznaczył śmierć; uczynił to jednak nie po to, aby trwała ona na zawsze. Szata bowiem jest czymś zewnętrznym i służy ciału tylko przez pewien czas, nie jest jednak ona zrośnięta z naturą. Śmiertelność zatem wzięta została z natury nierozumnych zwierząt i w mądrym celu dana stworzonej do nieśmiertelności naturze, i to okrywa, co należy do niej zewnętrznie, tylko jej zmysłowej części dotykając, nie naruszając natomiast samego boskiego obrazu. A nawet choć i ta zmysłowa część ulega rozkładowi, wcale jednak nie znika. Zniknięciem natomiast byłoby przejście do nicości, tymczasem rozkład jest przejściem do kosmicznych pierwiastków, z których rzecz zmysłowa się składa. A to, co w nie przechodzi, nie ginie, choćby uchodziło spostrzeżeniu naszych zmysłów.

    Przyczynę rozkładu widać wyraźnie w przytoczonym przykładzie. Ponieważ zmysłowa część jest pokrewna temu, co materialne i ziemskie – bo o wiele doskonalsza i wyższa jest natura duchowa – stąd do oceny dobra podjętej przez zmysły zakradł się błąd, który odnośnie do dobra pociągał za sobą zmianę pierwotnego stanu na coś wręcz przeciwnego, tak że nasza natura cielesna wybierając zło, spadła w swej godności i musi ulec rozkładowi. Rzecz ma się tu podobnie jak z glinianym naczyniem, które ktoś podstępnie napełnił ołowiem, którego po skrzepnięciu nie da się w żaden sposób usunąć. Tymczasem znający się na garncarstwie właściciel rozbija skorupę i po usunięciu ołowiu przywraca naczyniu kształt pierwotny zgodny z jego przeznaczeniem. Podobnie uczyni Stwórca naszego naczynia. Ponieważ do jego zmysłowej, czyli cielesnej części przyłączyło się zło, rozłoży On materię, która zło przyjęła i przez wskrzeszenie ukształtuje na nowo, dzięki czemu naczynie odzyska pierwotne piękno

    Choć i ciało, i dusza stanowią jedność i wspólnie uczestniczyły w grzechach i jest pewne podobieństwo między śmiercią ciała i śmiercią duszy (jak bowiem w ciele oddzielenie od zmysłowego życia nazywamy śmiercią, tak i oddzieleniu duszy od prawdziwego życia podobną nadajemy nazwę), choć – jak powiedzieliśmy – jednaki mają udział w złu ciało i dusza (bo przez obydwoje dochodzi grzech do skutku), to jednak śmierć wynikająca z rozkładu owych martwych skór nie dotyczy duszy. Jak mogłoby ulec rozkładowi to, co nie jest złożone? Ponieważ jednak i jej czepiają się grzechowe plamy, które trzeba zmazać, przeto ćwiczenie się w cnocie jest dla niej w tym życiu środkiem uzdrowienia z ran. Jeśli się nie wyleczy, nastąpi leczenie w życiu przyszłym.

    św. Grzegorz z Nysy (+394)

    * * *

    św. Grzegorz z Nazjanzu

    O Władco i Stwórco wszechrzeczy, szczególnie tego tu stworzenia, Boże ludzi, którzy do Ciebie należą, Ojcze i Rządco, Panie życia i śmierci, stróżu i dobroczyńco naszych dusz, który stwarzasz wszystko i przetwarzasz kiedy trzeba za pomocą Twojego Słowa, według postanowień głębokiej mądrości Twojej i Opatrzności, przyjmij dzisiaj Cezarego jako pierwociny naszej rodziny na drodze do Ciebie. Najmłodszego spośród nas jako pierwszego ofiarujemy Twojej woli, która zarządza wszystkim. Przyjmij i nas potem w czasie wyznaczonym, pokierowawszy nami w sprawach doczesnych według Twojego uznania. Ale przyjmij nas przygotowanych w duchu Twojej bojaźni, a nie drżących i wahających się w ostatniej chwili, byśmy nie musieli być gwałtem odciągani od rzeczy doczesnych, jak to się zdarza duszom miłującym ten świat i rzeczy materialne, ale abyśmy chętnie podążali do tamtego życia, które trwa bez końca i płynie w radości, do życia w Chrystusie Jezusie, Panu naszym, któremu chwała na wieki wieków.

    św. Grzegorz z Nazjanzu (390)

    * * *

    św. Augustyn

    Nie można zaprzeczyć, że dusze zmarłych doznają ulgi dzięki pobożności swoich żyjących bliskich, gdy za nich składa się ofiarę Pośrednika albo gdy w kościele daje jałmużny. Ale to pomaga tym, którzy gdy żyli, zasłużyli sobie, aby im to potem mogło pomóc. Jest bowiem pewien sposób prowadzenia życia ani tak dobry, by tego nie potrzebował po śmierci, ani tak zły, by mu to nie pomagało po śmierci; może być jednak taki dobry sposób postępowania w życiu, że to nie jest potrzebne, a może być znowu taki zły, że pomoc na nic się nie może przydać z chwilą gdy człowiek przeszedł z tego życia do innego. Wobec tego wszelka zasługa, która może po tym życiu przynieść ulgę lub być ciężarem, musi być nabyta tutaj. Niech się zaś nikt nie spodziewa, że to czego tutaj zaniecha, wysłuży sobie u Boga, gdy umrze. A więc to, co za zmarłych ma zwyczaj czynić Kościół, nie jest sprzeczne z apostolskim zdaniem, które głosi: „Wszak wszyscy staniemy przed trybunałem Chrystusa, aby każdy zdał sprawę z czynów dokonanych w ciele, dobrych czy złych” (Rz 14, 10), ponieważ niejeden, żyjąc w ciele, nabył sobie i tej zasługi, aby mu owe ofiary mogły pomóc. Nie wszystkim bowiem pomagają. A nie wszystkim pomagają ze względu na różnicę w życiu, jakie każdy prowadził w ciele. Gdy zatem składa się ofiary czy to ołtarza, czy jakichkolwiek jałmużn za wszystkich zmarłych ochrzczonych, to za bardzo dobrych są one dziękczynieniem, za nie bardzo złych – błaganiem o zmiłowanie, za bardzo złych, chociaż im po śmierci nie pomagają, są bądź co bądź pociechą dla żywych.

    św. Augustyn (+430)

    Liturgia.pl

    fragmenty pochodzą z serii Karmię Was tym, czym sam żyję (Ojcowie Kościoła komentują ewangelie), Znak, 1980, s. 429-441.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada

    Wszyscy Święci

    święci w niebie obok Chrystusa
    Fra Angelico: “Sąd Ostateczny” (fragment), Gemäldegalerie Wikimedia Commons | Fra Angelico – DSVTP1176 | CC BY-SA 4.0
    ***

    Dzisiejsza uroczystość – jak każda uroczystość w Kościele – ma charakter bardzo radosny. Wspominamy bowiem dzisiaj wszystkich tych, którzy żyli przed nami i wypełniając w swoim życiu Bożą wolę, osiągnęli wieczne szczęście przebywania z Bogiem w niebie. Kościół wspomina nie tylko oficjalnie uznanych świętych, czyli tych beatyfikowanych i kanonizowanych, ale także wszystkich wiernych zmarłych, którzy już osiągnęli zbawienie i przebywają w niebie. Widzi w nich swoich orędowników u Boga i przykłady do naśladowania. Wstawiennictwa Wszystkich Świętych wzywa się w szczególnie ważnych wydarzeniach życia Kościoła. Śpiewa się wówczas Litanię do Wszystkich Świętych, która należy do najstarszych litanijnych modlitw Kościoła i jako jedyna występuje w księgach liturgicznych (w liturgii Wigilii Paschalnej; ponadto także w obrzędzie poświęcenia kościoła i ołtarza oraz w obrzędzie święceń).W pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Kościele nie wspominano żadnych świętych. Najwcześniej zaczęto oddawać cześć Matce Bożej. Potem kultem otoczono męczenników, nawiedzając ich groby w dniu narodzin dla nieba, czyli w rocznicę śmierci. W IV wieku na Wschodzie obchodzono jednego dnia wspomnienie wszystkich męczenników. Z czasem zaczęto pamiętać o świątobliwych wyznawcach: papieżach, mnichach i dziewicach. Większego znaczenia uroczystość Wszystkich Świętych nabrała za czasów papieża Bonifacego IV (+ 615), który zamienił pogańską świątynię, Panteon, na kościół Najświętszej Maryi Panny i Wszystkich Męczenników. Uroczystego poświęcenia świątyni wraz ze złożeniem relikwii męczenników dokonano 13 maja 610 roku. Rocznicę poświęcenia obchodzono co roku z licznym udziałem wiernych, a sam papież brał udział we mszy św. stacyjnej. Już ok. 800 r. wspomnienie Wszystkich Świętych obchodzone było w Irlandii i Bawarii, ale 1 listopada. Za papieża Grzegorza IV (828-844) cesarz Ludwik rozciągnął święto na całe swoje państwo. W 935 r. Jan XI rozszerzył je na cały Kościół. W ten sposób lokalne święto Rzymu i niektórych Kościołów stało się świętem Kościoła powszechnego.Dziś po południu, po Nieszporach lub niezależnie od nich, na cmentarzu odprawia się procesję żałobną ze stacjami. Od południa dnia Wszystkich Świętych i przez cały Dzień Zaduszny w kościołach i kaplicach publicznych można uzyskać odpust zupełny, ale tylko jeden raz. Warunki zyskania odpustu są następujące:
    1) pobożne nawiedzenie kościoła lub kaplicy,
    2) odmówienie “Ojcze nasz” i “Wierzę w Boga”,
    3) dowolna modlitwa w intencjach Ojca św.,
    4) Spowiedź i Komunia św.
    W dniach 1-8 listopada można także pozyskać odpust zupełny za nawiedzenie cmentarza pod wyżej wymienionymi warunkami. W pozostałe dni roku za nawiedzenie cmentarza pozyskuje się odpust cząstkowy.

    Cała prawda o Wszystkich Świętych
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Nie mamy innej nadziei niż Chrystus.

    Jak świętować Uroczystość Wszystkich Świętych?

    o. Jan Strumiłowski OCist

    Około V w. na Wschodzie zaczęto celebrować dzień upamiętniający wszystkich męczenników, co po pewnym czasie przekształciło się w Uroczystość Wszystkich Świętych. Z tego właśnie względu historia rozwoju chrześcijańskich wspomnień ukazuje nam także sens tego święta, które obchodzimy pierwszego listopada. W komentarzach liturgicznych i na kazaniach coraz częściej możemy usłyszeć w tym dniu pewnego rodzaju napomnienie, że jest to dzień triumfu i nie jest to ściśle ten dzień, który powinniśmy poświęcić odwiedzaniu cmentarzy. Pewna racja w tym jak najbardziej się kryje. Jednakże rozważania duszpasterskie wydają się iść swoją drogą, a praktyka wiernych swoją – pisze O. Jan Strumiłowski OCist.

    Kiedy spojrzymy w jaki sposób kształtował się chrześcijański kalendarz liturgiczny, to zauważyć możemy, że najważniejsze dla nas święta jak Wielkanoc czy Boże Narodzenie pojawiły się w nim stosunkowo późno. Pierwszym świątecznym dniem, który chrześcijanie celebrowali właściwie od samego początku była Niedziela – ze względu na Zmartwychwstanie Pana w tym dniu. Jednak stosunkowo szybko do kalendarza zaczęto włączać dni upamiętniające śmierć, a właściwie zwycięstwo nad śmiercią, męczenników. Męczeństwo było postrzegane jako zwycięstwo chrześcijan nad śmiercią, jako akt swoistej konsekracji i przebóstwienia, w którym chrześcijanin doskonale upodabniał się w swojej ofierze za wiarę do swojego Mistrza. Zatem męczenników czczono ze względu na fakt, że w męczeńskiej śmierci stawali się oni święci, wchodzili dosłownie w stan, w którym nie żyli już sami, ale żył w nich Chrystus. To podobieństwo męczennika do Chrystusa jest już zaznaczone w Dziejach Apostolskich w opisie śmierci św. Szczepana.

    Męczennik zatem to nie tylko człowiek o harcie ducha, człowiek doskonały, ale człowiek, który stał się synem Bożym w Jednorodzonym Synu, człowiek, który doskonale zrealizował Ewangelię, a swoją śmiercią dowiódł, że rzeczywiście w sobie samym przeżywał życie łaski, życie nadprzyrodzone, które pozwala przekroczyć naturę.

    Około V w. na Wschodzie zaczęto celebrować dzień upamiętniający wszystkich męczenników, co po pewnym czasie przekształciło się w Uroczystość Wszystkich Świętych. Z tego właśnie względu historia rozwoju chrześcijańskich wspomnień ukazuje nam także sens tego święta, które obchodzimy pierwszego listopada.

    W komentarzach liturgicznych i na kazaniach coraz częściej możemy usłyszeć w tym dniu pewnego rodzaju napomnienie, że jest to dzień triumfu i nie jest to ściśle ten dzień, który powinniśmy poświęcić odwiedzaniu cmentarzy. Pewna racja w tym jak najbardziej się kryje. Jednakże rozważania duszpasterskie wydają się iść swoją drogą, a praktyka wiernych swoją.

    Oczywiście dzień, w którym wspominamy zwycięstwo i świętość milionów chrześcijan, którzy nas poprzedzili, rzeczywiście powinno być skoncentrowane właśnie na świętości. Należy jednak się zastanowić, czy spontaniczne praktyki wiernych nie kryją jednak w sobie pewnej słusznej intuicji.

    Wydaje się, że w naszych zeświecczonych czasach zmienia się znaczenie celu chrześcijaństwa, czyli świętości. Coraz częściej wierni przeświadczeni są, że religia jest ukierunkowana na doczesność. Modlimy się, żeby Bóg nam błogosławił, żeby kształtował i porządkował nasze życie. Jednym słowem, chrześcijaństwo staje się coraz bardziej horyzontalne.

    Jednakże w istocie cała misja Chrystusa, wraz z Jego ofiarą jest ukierunkowana na pojednanie człowieka z Bogiem. Nieszczęście grzechu polega na tym, że przez grzech tracimy Boga – źródło i cel naszego istnienia. I nie ma takiego sposobu, żeby człowiek sam zmazał swoją winę i wyzwolił się z grzechu. Potrzebna była ofiara Chrystusa. Skutkami grzechu, czyli odłączenia się człowieka od Boga są wszelkie nasze nieszczęścia. Ten świat i nasze życie są skaleczone, gdyż jesteśmy od Boga odwróceni. Największym skutkiem grzechu jest nasza śmierć doczesna. Dlatego znakiem zwycięstwa Chrystusa było właśnie Jego Zmartwychwstanie.

    W takim kontekście być może rzeczywiście coś właściwego jest w naszej pielgrzymce na cmentarze w dzień Wszystkich Świętych. Oczywiście nie w tym sensie, że nawiedzamy naszych bliskich zmarłych, ale w tym, że nasze spojrzenie kieruje się poza to, co doczesne. Nasza nadzieja jest gdzie indziej. Święty Paweł dosadnie przecież napominał mówiąc, że gdyby Chrystus nie zmartwychwstał i gdybyśmy pokładali w Nim nadzieję jedynie w tym życiu, to bylibyśmy godni pożałowania niż wszyscy inni ludzie. Więc w naszej wierze chodzi o zjednoczenie z Bogiem, chodzi o powrót do Boga, do Tego, który jest Życiem i który obdarowuje nas życiem wiecznym. Świętość jest natomiast przekroczeniem doczesności. Jest takim przylgnięciem do Boga i wejściem w Jego Życie, że nasza doczesność staje się naprawdę tylko preludium do życia prawdziwego.

    Ponadto nie bez znaczenia jest również fakt, że właśnie w jednym dniu czcimy wszystkich świętych. Celebrujemy prawdziwą wspólnotę i komunię tych, którzy dotarli do Boga. Wszystkich świętych widzimy wtedy jako zjednoczonych we wspólnym celu, jakim jest Bóg. I to również objawia nam pewien charakter chrześcijaństwa. Wszak są to święci, których odróżniają czasy i okoliczności życia. A jednak, bez względu na ich osobiste historie życiowe, problemy, klimat kulturowy, który ich otaczał, wszyscy dążyli do tego samego celu. Chrześcijaństwo jest bowiem uniwersalne i nie ma takich okoliczności życia, które kazałyby nam stwierdzić, że Ewangelię trzeba zmienić, bo nie jest ona przystająca do naszych czasów: niezależnie czy jest to starożytne, wrogie chrześcijaństwu Imperium Rzymskie, średniowiecze, Oświecenie, czy obecny nam postmodernizm. Chrześcijaństwo zwycięża świat, przekracza świat, sięga poza czas i przestrzeń.

    Celebracja wszystkich świętych w jednym dniu mówi nam również dużo o naturze jedności między ludźmi, która również przez grzech została zniszczona. W Ewangelii nie chodzi o budowanie wzajemnego i powszechnego braterstwa na poziomie czysto ludzkim. To, co nas dzieli, to nie abstrakcyjne zło, brak sympatii lub animozje wynikające z naszych indywidualności. To, co nas dzieli, to grzech. Jeśli zatem chcemy prowadzić świat do zjednoczenia, to chrześcijanin nie zna innego pełnego i autentycznego zjednoczenia niż jedność w jedynym i prawdziwym Bogu.

    Zatem jeśli chcemy doprowadzić nasze życie do prawdziwego sensu, to ten sens jest tylko w Bogu. Jeśli chcemy żyć pełnią życia, to ta pełnia jest w Bogu. Jeśli chcemy osiągnąć cel naszego istnienia, to ten cel jest poza i ponad doczesnością w Bogu. Jeśli chcemy budować lepszy i zjednoczony świat, to ta jedność również jest tylko w prawdziwym Bogu. Nie mamy innej nadziei niż Chrystus, dlatego też innej nadziei nie wolno nam pod żadnym pozorem głosić.

    o. Jan Strumiłowski OCist/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Święci są dla nas wzorem żywej wiary

    fot Karmel.pl

    ***

    Rozważanie papieża Jana Pawła II przed modlitwą “Anioł Pański”. 1.11.1998

    1. Dzisiejsza uroczystość Wszystkich Świętych zyskuje szczególne znaczenie w perspektywie przygotowań do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000: najważniejszym celem tego historycznego wydarzenia jest bowiem ożywienie wiary i świadectwa chrześcijan. Święci to ci, którzy w każdej epoce potrafili odważnie żyć swoją wiarą, wytrwale składając bezkompromisowe świadectwo o Chrystusie.

    «Błogosławieni ubodzy w duchu, (…) cisi, (…) czystego serca, (…) którzy wprowadzają pokój, (…) którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie» (Mt 5, 3-10). Te słowa powtarza nam dziś liturgia, wskazując tych, którzy «przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili» (Ap 7, 14), oraz czerpiąc obficie ze skarbca Odkupienia. Oni weszli przed nami do radości niebiańskiej liturgii. Są dla nas wzorem i wspomagają nas nieustannym wstawiennictwem, jawią się nam jako niezliczone promienie światła łaski, która jest owocem najwyższej tajemnicy wcielenia.

    2. Rok liturgiczny ustanawia ścisłą więź między dzisiejszą uroczystością a Wspomnieniem wszystkich wiernych zmarłych, które obchodzić będziemy jutro. Myślą ogarniamy cmentarze całego świata, gdzie spoczywają doczesne szczątki tych, którzy nas poprzedzili. Wspomnienia stają się szczególnie żywe, gdy myślimy o naszych bliskich, o tych którzy nas kochali i wprowadzili w życie. Ale ważna jest także pamięć o ofiarach przemocy i wojen oraz o tych, którzy oddali życie, aby do końca dochować wierności Chrystusowi, lub ponieśli śmierć służąc ofiarnie braciom. W szczególny sposób wspominamy tych, którzy odeszli od nas w ciągu ostatniego roku, i modlimy się za nich.

    Chociaż Kościół pielgrzymujący przez dzieje raduje się ze wstawiennictwa świętych i błogosławionych, którzy wspomagają go w dziele głoszenia Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, zarazem uczestniczy też w smutku swoich dzieci, strapionych rozłąką z najbliższymi, i wskazuje im horyzont chrześcijańskiej nadziei, perspektywę życia wiecznego. W tych dwóch dniach, tak ściśle ze sobą powiązanych, radość i łzy tworzą syntezę, której fundamentem i niezawodnym oparciem jest Chrystus.

    3. Spójrzmy na Maryję, która dzięki «darowi szczególnej łaski góruje wielce nad wszystkimi innymi stworzeniami zarówno ziemskimi, jak niebieskimi» (Lumen gentium, 53). Powierzajmy Jej naszych zmarłych i nasze gorące pragnienie, by wszystkimi siłami dążyć do świętości.

    Maryjo, Królowo Wszystkich Świętych, módl się za nami!

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kard. Martins: Święci i świętość wg Jana Pawła II
    fot. Sejm RP CC 2.0

    ***

    Kard. Martins: Święci i świętość wg Jana Pawła II

    Świętość jest bez wątpienia jednym z ważniejszych tematów bogatego nauczania Jana Pawła II. Jej dowartościowanie, zarówno w aspekcie teologicznym, jak i duszpasterskim, było zawsze, od początku pontyfikatu, jedną z podstawowych cech jego posługi Piotrowej. Często mocno podkreślał podstawowe znaczenie świętości w życiu i misji Kościoła jako zbawczej wspólnoty.

    Wizja świętości, nakreślona już w wielu wcześniejszych dokumentach obecnego Papieża, została przedstawiona w sposób systematyczny i spójny w Liście apostolskim Novo millennio ineunte, opublikowanym na zakończenie Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Jest to tekst o charakterze profetycznym i programowym, który ze względu na bogactwo swej treści oraz kontynuację myśli soborowej stał się dla Kościoła dokumentem ogromnie ważnym u początku trzeciego tysiąclecia. Ujawnia on wyraźny chrystocentryzm, widoczny już w pierwszej Encyklice Jana Pawła II Redemptor hominis, oraz podejmuje, z położeniem nacisku na świętość, «teologię życia świętych» Soboru Watykańskiego II, a zwłaszcza Konstytucji dogmatycznej Lumen gentium, która wiele miejsca poświęca temu zagadnieniu.

    Jeden Kościół — «Matka świętych*

    Kościół Chrystusowy jest Kościołem świętym: jednym, świętym, powszechnym i apostolskim, jak głosi Symbol nicejsko-konstantynopolitański. Jest on także “Kościołem świętych» jak nazywa go Georges Bernanos.

    Świętość należy do natury Kościoła, ziemskiego ciała zmartwychwstałego Chrystusa. Jest jedną z jego cech charakterystycznych. Przynależy do jego «DNA». Gdyby zatem Kościół nie był święty, nie byłby prawdziwym Kościołem Chrystusa, czyli przez Niego założonym, aby po Jego powrocie do Ojca kontynuował w ciągu wieków odwieczną misję zbawienia w Jego imieniu i potwierdzał ją Jego autorytetem.

    Kościół, jako mistyczne Ciało Chrystusa, powołany jest bowiem, aby w tym, czym jest i co robi, odzwierciedlał Jego prawdziwe oblicze, był Jego sakramentem, widzialnym znakiem, Jego światłem wśród ludzi. Oni zaś mają prawo w obliczu Kościoła rozpoznać oblicze Chrystusa. Domagają się, często nieświadomie, aby Kościół nie tylko mówił im o Chrystusie, lecz także aby im Go ukazywał. Otóż Kościół będzie Go ukazywał — w swym życiu i w różnorodnych dziełach — w takim stopniu, w jakim będzie odzwierciedleniem świętości Tego, który jest świętością samego Ojca, przejawiającą się w czasie i w historii.

    Język świętości — jak potwierdziło również ostatnie Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów — jest więc autentycznym językiem Kościoła, z którego nigdy nie może on zrezygnować, jeśli chce dochować wierności Temu, który jest samą świętością Boga «po trzykroć świętego»; jeśli nie chce wyrzec się — wbrew swej naturze — roli oblubienicy swego Pana, «bez skazy i zmarszczki»; jeśli nie chce w końcu przestać być wśród ludzi odbiciem owego «światła narodów», jakim jest Chrystus (por. Lumen gentium, 1).

    Kościół powinien być — jak mawiał śp. bp Bello — «Kościołem w ubraniu roboczym», czyli pełniącym posługę duszpasterską wobec braci, lecz ma on być również, a nawet przede wszystkim, Kościołem świętości, modlitwy, milczenia, życia wewnętrznego, kontemplującym oblicze Chrystusa, a następnie głoszącym Jego przesłanie.

    Pomiędzy tymi dwoma aspektami czy wymiarami Kościoła nie ma żadnej sprzeczności. Potwierdza to sam Papież: «Nie obawiajcie się, że czas poświęcony na modlitwę może w pewien sposób zahamować apostolski dynamizm i godną pochwały służbę braciom, z których składa się wasza niełatwa codzienność. Wręcz przeciwnie. Kochać i postawić modlitwę w centrum każdego życiowego projektu i działania apostolskiego — oto prawdziwa szkoła świętych” (audiencja dla oo. rogacjonistów, «L’Osservatore Romano», wyd. codzienne, 7 grudnia 2001 r., s. 1).

    Celem różnorodnej działalności Kościoła oraz jego struktur jest budzenie świętości w wiernych. Kościół istnieje jedynie po to, by świętość mogła kształtować człowieka i aby w ten sposób stał się on uczestnikiem świętości Boga (por. Lumen gentium, 48). Taki jest cel, a zatem również taki jest priorytet całej działalności duszpasterskiej Kościoła. «Trzeba stwierdzić, że perspektywą, w którą winna być wpisana cała działalność duszpasterska, jest perspektywa świętości. (…) W rzeczywistości jednak podporządkowanie programu duszpasterskiego nadrzędnej idei świętości to decyzja brzemienna w skutki. (…) Dzisiaj trzeba na nowo z przekonaniem zalecać wszystkim dążenie do tej ‘wysokiej miary’ zwyczajnego życia chrześcijańskiego. Całe życie kościelnej wspólnoty i chrześcijańskich rodzin winno zmierzać w tym kierunku» (Novo millennio ineunte, 30-31).

    Dotyczy to także każdej innej formy działalności Kościoła. Raz jeszcze potwierdza to Papież: “Kościół został założony z myślą o człowieku. (…) Pierwszym celem działalności Kościoła jest uświęcenie człowieka, gdyż tego pragnie wieczna Miłość Boga w Trójcy. (…) Misja, która mi została powierzona — kontynuuje Papież — nie polega na niczym innym, jak tylko na tym, aby uświęcać siebie i innych, samemu żyć zgodnie z Bożym planem zbawienia i pomagać żyć według niego innym, starać się zrozumieć tajemnicę Kościoła i pomagać zrozumieć ją innym» (przemówienie z 28 czerwca 1982 r.: Insegnamenti, V/2, 1982, s. 2429). Jest ona w swej istocie tajemnicą świętości, bo to właśnie świętość «lepiej niż cokolwiek innego wyraża tajemnicę Kościoła» (Novo millennio ineunte, 7).

    Od świętości Kościoła zależy skuteczność jego misji. «Świętość Kościoła jest tajemnym źródłem i nieomylną miarą jego apostolskiego zaangażowania oraz misyjnego zapa-łu» (Christifideles laici, 17). Istotnie, świętość jest «podstawową przesłanką i niezbędnym warunkiem do tego, aby Kościół mógł realizować swoją zbawczą misję» (tamże). To ona sprawia, że słowo głoszone jest wiarygodne, a zatem skuteczne. Tylko Kościół, który jest święty i głęboko rozmiłowany w Panu, może wymagać, aby ludzie słuchali tego, co głosi. Ci zaś, bardziej niż słowom, wierzą faktom, zwłaszcza w obecnych czasach.

    Święci — widzialni świadkowie świętości Kościoła

    Obiektywna świętość Kościoła konkretyzuje się, wyraża i przejawia w świętych, których Kościół zrodził jako Matka. Przez «świętych» rozumiemy tu oczywiście nie tylko tych, którzy zostali wyniesieni do chwały ołtarzy, lecz także tych, którzy choć nie beatyfikowani ani kanonizowani, postępowali za Chrystusem i Jego Ewangelią; tych, którzy bez wahania i kompromisów przyjęli Chrystusa za fundament swej egzystencji; którzy świętość uczynili programem swego życia. Są to ci, których Kościół z radością wspomina w liturgiczną uroczystość Wszystkich Świętych. W Liście apostolskim Tertio millennio adveniente Papież, mając na myśli przede wszystkim męczenników, nazywa ich «nieznanymi żołnierzami”, którzy walczą w służbie wielkiej sprawy Bożej (por. n. 37).

    Są oni widzialnymi i autentycznymi świadkami świętości Kościoła. «Święci — mówił Jan Paweł II — którzy w każdej epoce historii ukazywali światu blask światłości Bożej, są widzialnymi świadkami tajemniczej świętości Kościoła. (…) Aby zrozumieć głębię Kościoła, musicie spojrzeć na nich! Lecz nie tylko na tych świętych, którzy zostali kanonizowani, lecz także na wszystkich świętych ukrytych, anonimowych, którzy starali się żyć Ewangelią pośród zwykłych, codziennych obowiązków. To oni ukazują, czym jest Kościół w swej najgłębszej istocie, a jednocześnie chronią go przed miernością, kształtują od środka, pobudzają do tego, by był oblubienicą Chrystusa bez skazy i zmarszczki (por. Ef 5, 27)» (przemówienie do młodych z Lukki, 23 września 1989 r.: Insegnamenti, XII/2, 1989, ss. 623-624).

    Święci — podkreśla Papież — stali się światłem dla świata i dla ludzi im współczesnych; stali się «od-biciem blasku Boga», światłości Chrystusa, który jest “światłością prawdziwą», posłaną, aby oświecić każdego człowieka (por. J 1, 9) i wszystkie narody (por. Lumen gentium, 1). Istotnie, święci przez wieki byli prawdziwymi latarniami morskimi dla ludzkości, wskazywali jej nowe drogi, wnosili swój wkład w kształtowanie nowych modeli kultury, odpowiadali na nowe wyzwania, stojące przed narodami, wspierając w ten sposób postęp ludzkości w jej historycznych przeobrażeniach. Mieli zawsze ogromny wpływ na kulturę i społeczeństwo. Zawsze byli ważny-

    mi postaciami w historii swych narodów. Wspomnijmy, na przykład, świętych Benedykta i Franciszka z Asyżu. W tej perspektywie prawdą jest, jak twierdzi filozof Henri Bergson, że «największymi bohaterami historii nie są zdobywcy, lecz święci».

    Święci są poza tym rzecznikami Boga, który na różne sposoby przemawia do ludzi, także poprzez świętych. «W życiu tych, którzy będąc współuczestnikami naszego człowieczeństwa, w sposób jednak doskonalszy przemieniają się według wzoru Chrystusa (por. 2 Kor 3, 18), Bóg ukazuje ludziom naocznie swoją obecność i swoje oblicze. W nich do nas sam przemawia i daje nam znak swojego królestwa» (Lumen gentium, 50). Święci zatem są niejako słowami, które Bóg wypowiada w historii dla dobra ludzkości. W każdej epoce Duch Święty posyła swoich świętych, którzy jako prorocy nowej ludzkości objawiają oblicze Boże i wskazują wszystkim drogę prawdy i zbawienia. Mówią oni o Bogu przez świętość swojego życia i swoich dzieł. Ich głos jest głosem samego Boga. Dlatego ich świadectwo i wstawiennictwo umacniają wiarę i nadzieję Ludu Bożego.

    Święci, po trzecie — jak zauważa Papież — «chronią Kościół przed miernością». Nigdy, także i dzisiaj, nie brakuje pokus, skłaniających nas do mierności. W atmosferze coraz większej obojętności religijnej, wobec niebezpieczeństwa zaniku wartości, także na płaszczyźnie etycznej, oraz pojawiania się tak wielu nowych idoli wierzący mogą w sprawach życia i wiary godzić się na łatwe kompromisy, na rozwiązania nie zawsze całkowicie zgodne z Ewangelią; w pewien sposób hołdować nowym idolom i w konsekwencji prowadzić «mierne» życie chrześcijańskie. Najskuteczniejszym antidotum na tego rodzaju mierność jest bez wątpienia świadectwo świętych. Podstawą ich egzystencji, zgodnie z żelazną logiką Ewangelii, stało się naglące zaproszenie do postępowania zgodnie z «’wysoką miarą’ zwyczajnego życia chrześcijańskiego”, o której mówi Papież w Novo millennio ineunte (n. 31), do zdecydowanego odrzucenia idoli naszych czasów.

    W końcu, jako autentyczni świadkowie świętości Kościoła, święci swym życiem pobudzają go do «wewętrznej odnowy». Jak każdy inny żywy organizm, tak i Kościół, przy zachowaniu absolutnej wierności swoim źródłom, mając na uwadze skuteczność swej duszpasterskiej działalności we współczesnym świecie, potrzebuje nieustannej reformy, odnowy, oczyszczenia z wszelkiej rutyny. Taki był jeden z podstawowych celów Soboru Watykańskiego II.

    Święci zawsze byli szczególnie aktywni w czasach każdej reformy lub odnowy. «Święty, którego widzimy — stwierdza Henri de Lubac — mówi o świętości jutra, jest wezwaniem do nawrócenia». Istotnie, każde wielkie «odrodzenie» chrześcijaństwa zawsze poprzedzał powrót do źródeł lub do świętości ewangelicznej, inicjowany i propagowany przez świętych.

    Fakt ten podkreśla Papież, gdy stwierdza, że święci byli zawsze prawdziwymi architektami historii człowieka. “Prawdziwą historią ludzkości — mówi Jan Paweł II — jest historia świętości…: święci i błogosławieni jawią się jako ‘świadkowie’, to znaczy ludzie, którzy wyznając wiarę w Chrystusa, Jego osobę i naukę, nadali konkretną wartość i wiarygodny wyraz jednej z podstawowych cech Kościoła, jaką jest właśnie świętość. Bez takiego trwałego świadectwa religijne i moralne nauczanie Kościoła mogłoby zostać pomylone z czysto ludzką ideologią. Ono zaś jest nauką życia, to znaczy można je wprowadzić w życie i przetłumaczyć na język życia: jest ‘nauką na miarę życia’, jakiego przykład daje sam Chrystus, głosząc: ‘Ja jestem życiem’ (por. J 14, 6), i potwierdzając, że przyszedł po to, aby dać życie, i dać je w obfitości (por. J 10, 10)» (przemówienie z 5 lutego 1992 r.: Insegnamenti, XIV/1, 1992, ss. 304-305).

    W perspektywie teologiczno-duszpasterskiej święci nie są jedynie przykładami do kontemplowania i naśladowania, ani też adresatami naszych wezwań i modlitw o wstawiennictwo. Są czymś znacznie więcej. Są żywymi świadkami prawdy o czynnej obecności Boga pośród swego ludu. Swym czynnym miłosierdziem ukierunkowują oni spojrzenie wiary ku jaśniejącej nadziei bezpośredniego oglądania Boga. Są apelem, wezwaniem Boga skierowanym do świata, aby się nawrócił i wierzył. Święci są apologią chrześcijaństwa.

    Świętość nie jest przywilejem nielicznych, lecz powinnością wszystkich

    Świętość nie jest przywilejem niewielu, lecz celem, który Bóg «po trzykroć święty» i «źródło wszelkiej świętości» (II Modlitwa eucharystyczna) stawia przed człowiekiem stworzonym na Jego obraz i podobieństwo. Wezwanie to, zawarte w samym stwórczym akcie Boga, staje się przykazaniem: «Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty» (Kpł 19, 2). Świętość — Boży atrybut — staje się w ten sposób powołaniem każdego człowieka.

    Bóg stworzył człowieka, aby osiągnął on swą pełnię, nie w sposób bierny, lecz uczestnicząc w Bożym dziele. Jej osiągniecie jest zatem ostatecznym celem i zasadą jednoczącą cały rodzaj ludzki. Św. Augustyn mówi stanowczo: “Stworzyłeś nas dla siebie, Panie, i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie» (Wyznania, l, 1). Słowa te są wspaniałym kompendium głębokiej, nadprzyrodzonej antropologii.

    W tym kontekście całkowicie zrozumiałe są słowa św. Pawła do Efezjan: «W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli» (Ef 1, 4-5).

    Skoro wszyscy ludzie są prawdziwie powołani do świętości, to dla chrześcijan jest ona autentyczną potrzebą. Do wszystkich skierowane zostało zaproszenie Jezusa: “Bądźcie wiec wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski» (Mt 5, 48; por. 12, 30; J 13, 43; 15, 12). Do wszystkich też odnoszą się słowa Pawła: «Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie» (1 Tes 4, 3; por. Ef 1, 4; 5, 3; Koi 3, 12; Gal 5, 22; Rz 6, 22).

    Powołanie do świętości ma zatem charakter uniwersalny. Nikt nie jest z niego wyłączony. «Wszyscy w Kościele, niezależnie od tego, czy należą do hierarchii, czy są przedmiotem jej apostolskiego posługiwania, powołani są do świętości, zgodnie ze słowami Apostoła: ‘Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie’ (1 Tes 4, 3)» (Lumen gentium, 39); «i dla wszystkich jest jasne, że wierni każdego stanu i zawodu powołani są do pełni życia chrześcijańskiego oraz doskonałej miłości» (Lumen gentium, 40).

    Świętość, o której mówi Sobór i do której wszyscy są powołani, nie jest rozumiana jako ideał czysto teoretyczny, wprawdzie piękny, lecz nieosiągalny. Także dążenie do niej nie powinno być czymś abstrakcyjnym, ogólnym, lecz winno stać się autentycznym programem życia. «Szukajcie świętości w codziennym życiu» — mówił Jan Paweł II (homilia w Mariborze, 19 maja 1996 r.: «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 7-8/1996, s. 14), w zwyczajnym życiu. Nie polega ona oczywiście na dokonywaniu rzeczy niezwykłych, lecz na niezwykłym podejściu do rzeczy zwykłych i codziennych. «Nie należy mylnie pojmować tego ideału doskonałości jako swego rodzaju wizji życia nadzwyczajnego, dostępnego jedynie wybranym ‘geniuszom’ świętości. Drogi świętości są wielorakie i dostosowane do każdego powołania» (Novo millennio ineunte, 31).

    Świętości chrześcijańskiej nie należy postrzegać także jako pewnego rodzaju wyobcowania człowieka, lecz raczej jako jego pełną realizację, zgodną z Bożym planem zbawienia. Jest ona darem łaski, która doskonali naturę człowieka. W rzeczywistości świętość nie jest zaprzeczeniem tego, co ludzkie, lecz pełnią człowieczeństwa. Chrystus jest doskonałym człowiekiem właśnie dlatego, że jest samą świętością wcieloną.

    Świętość jest dziełem Ducha Świętego

    To Duch Święty po zmartwychwstaniu dokonał w Dwunastu głębokiej i radykalnej przemiany, sprawiając, że zaczęli głębiej rozumieć tajemnicę Chrystusa, prawdziwe znaczenie Jego słów, gestów i całego życia, oraz dał im — wcześniej tak bojaźliwym — moc, potrzebną do tego, by stali się odważnymi świadkami — także wobec swych prześladowców — Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał. Obiecał im to sam Jezus: «Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem (…) i aż po krańce ziemi» (Dz 1, 8; por. Lk 24, 49). To Duch Święty w dzień Pięćdziesiątnicy zstąpił na Dwunastu i na całą wspólnotę apostolską i umocnił ich wiarę w zmartwychwstałego Pana.

    Ten sam Duch Święty nadal zamieszkuje w Kościele, który jest Jego stałym przybytkiem. Jego obecność jest żywa i twórcza. Ożywia On, oświeca i podtrzymuje Kościół, aby w swym ziemskim pielgrzymowaniu pozostał wierny swemu Panu. On też przynagla Kościół, aby przyjmował nieprzebrane bogactwo słowa Bożego i z niego korzystał. W ten sposób Duch Święty «rodzi» Kościół.

    Jednak działanie Ducha Świętego w Kościele w sposób zupełnie wyjątkowy objawia się w dziele uświęcania jego członków. Jest on Duchem Świętym i Uświęcicielem. Istotnie, to On wzbudza w wierzących gorące pragnienie świętości, działając w głębi ich serc, oświecając je i czyniąc je posłusznymi powołaniu Bożemu, wzywającemu ku «wyższym wymiarom życia chrześcijańskiego”. On też uzdolnią ich do bezgranicznej miłości Boga i braci, która jest istotą chrześcijańskiej świętości. On, pochodzący od Ojca i Syna, prawdziwie jest nie tylko Duchem Świętym, lecz także Duchem Uświęcającym.

    Nadzwyczajny rozkwit świętości

    Bez wątpienia pontyfikat Jana Pawła II jest okresem nadzwyczajnego wzrostu ilości świętych i błogosławionych. W ciągu tych lat beatyfikował on 1329 sług Bożych i kanonizował 473 błogosławionych. Wszystkich razem: 1802.

    Należy podkreślić, że święci i błogosławieni, wyniesieni na ołtarze przez obecnego Papieża, wywodzą się z najróżniejszych krajów wszystkich kontynentów. Geografia świętości znacznie się rozszerzyła. Z “europejskiej” lub “śródziemnomorskiej” staje się coraz bardziej «światowa». Oznacza to, że świętość rozwija się w każdym miejscu na ziemi oraz że nie zna granic: geograficznych, rasowych, kulturowych lub społecznych. Jest różnobarwną «mozaiką» ludzi, których łączy jedna cecha: wszyscy poważnie potraktowali Ewangelię, radykalnie nią żyli i dawali o niej świadectwo.

    Ważny jest także fakt, że w ramach powszechnego powołania do świętości Papież szczególną uwagę poświęcił świętości ludzi świeckich. W Novo millennio ineunte dziękował Bogu za to, że pozwolił mu “beatyfikować i kanonizować w minionych latach tak wielu chrześcijan, a wśród nich licznych wiernych świeckich, którzy uświęcili się w najzwyklejszych okolicznościach życia» (n. 31).

    Mówiąc o świętości ludzi świeckich, Papież kładzie nacisk na świętość małżonków. «Należy popierać — pisał Jan Paweł II — uznanie heroiczności cnót zwłaszcza świątobliwych wiernych świeckich, którzy realizowali swe powołanie chrześcijańskie w małżeństwie. Żywiąc przeświadczenie, że w rzeczywistości nie brak owoców świętości również w tym stanie, czujemy potrzebę znalezienia odpowiednich sposobów, ażeby świętość ta była przez Kościół stwierdzana i stawiana za wzór dla innych chrześcijańskich małżonków» (Tertio millennio adveniente, 37). I faktycznie, 29 października r. Jan Paweł II beatyfikował rzymskie małżeństwo Alojzego i Marię Beltrame Quattrocchich. Jest to pierwsza w historii Kościoła para małżonków wyniesiona do chwały ołtarzy.

    W związku z tak znaczącym wzrostem liczby świętych i błogosławionych niektórzy twierdzą, że jest ich za dużo. Papież nie lekceważy tych opinii: «Podnoszą się czasem głosy, że za wiele jest dzisiaj beatyfikacji” (przemówienie na rozpoczęcie Nadzwyczajnego Konsystorza Kardynałów, 13 czerwca 1994 r.: «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 9-10/1994, s. 8).

    Tym, którzy tak myślą, Ojciec Święty odpowiada podając trzy argumenty uzasadniające wzrost liczby beatyfikacji i kanonizacji.

    Przede wszystkim wzrost ten «odpowiada rzeczywistości, która dzięki łasce Bożej jest taka, jaka jest, a poza tym odpowiada życzeniu samego Soboru. Ewangelia tak bardzo rozeszła się po świecie i jej orędzie tak mocno się zakorzeniło, że właśnie ta wielka liczba beatyfikacji po prostu odzwierciedla żywo działanie Ducha Świętego oraz płynącą z niego żywotność Kościoła w dziedzinie dla niego najistotniejszej, w dziedzinie świętości” (tamże).

    Po drugie, kanonizacje i beatyfikacje, których liczba wzrosła w ostatnich latach, «świadczą o żywotności Kościołów lokalnych, których jest dziś na świecie o wiele więcej aniżeli w pierwszych wiekach i w pierwszym tysiącleciu» (Tertio millennio adveniente, 37).

    W końcu nie można zapominać o ekumenicznym znaczeniu świętości. Ekumenizm jest bez wątpienia jednym z największych wyzwań, z którymi musi się zmierzyć Kościół trzeciego tysiąclecia. Dziś dostrzega się nierozerwalny związek pomiędzy dążeniem do pełnej jedności chrześcijan a świętością. Istotnie jest ona «podłożem» (humus), na którym rodzi się, wzrasta i dojrzewa. Jedynie Kościół, który jest święty, będzie naprawdę Kościołem «jednym». Świętość ma znaczenie ekumeniczne — Papież to potwierdza, gdy uznaje, że «najbardziej przekonujący jest ekumenizm świętych, męczenników. Communio sanctorum mówi głośniej aniżeli podziały» (tamże). Zatem świętość ma wymiar głęboko ekumeniczny i w takim wymiarze należy do niej dążyć i ją przeżywać.

    To właśnie czynili święci: ukazując na swym obliczu oblicze ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa, żyjąc w sposób radykalny Ewangelią miłości i pojednania, dali autentyczne i przekonujące świadectwo komunii ze wszystkimi braćmi, ze wszystkimi ludźmi. Zatem święci są pierwszymi i najskuteczniejszymi realizatorami upragnionej pełnej jedności chrześcijan, o którą Jezus modlił się w Wieczerniku.

    Podsumowanie

    Kościół i świat ogromnie potrzebują świętych. Dziś jednak, jak mówi Simone Weil, «potrzeba świętości na miarę oczekiwań naszych czasów, świętości nowej… Świat potrzebuje świętych, którzy byliby geniuszami; jak miasto, w którym szaleje zaraza, potrzebuje lekarzy». Mówiąc konkretnie, współczesnemu światu potrzeba świętych, którzy umieliby przetłumaczyć na język współczesnego Kościoła i świata słowa Chrystusa, który jest «świętym Boga» (Mk 1, 24); świętych, których twarze staną się epifanią jednego z wielu promieni światła i łaski — błogosławieństw — którymi jaśnieje oblicze Chrystusa, obecnego wśród nas, bo zmartwychwstałego; świętych, przez których Duch Święty tchnie i przemawia łagodnie, a jednocześnie stanowczo; świętych, w których ludzie będą mogli dojrzeć skarb łaski, którym jest Chrystus (por. Novo millennio ineunte, 29; A. Cazzago, Santi e santita nel magistero di Giovanni Paolo II: «Communio», n. 186, 2002 r., ss. 38-39); świętych, którzy byliby prawdziwymi świadkami Chrystusa i Jego Ewangelii, ponieważ «człowiek współczesny — jak mówi Paweł VI w Evangelii nuntiandi — woli słuchać świadków niż nauczycieli… a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami” (n. 41).

    Szczególnie wymowne są słowa bł. kard. Schustera, arcybiskupa Mediolanu: «Ludzie nie dają się już przekonać naszym kazaniom, lecz w obliczu świętości — jeszcze wierzą, jeszcze klękają, jeszcze się modlą. Gdy przechodzi święty, żywy czy zmarły, przychodzą wszyscy. Tak było z ks. Orione, tak też było z ks. Calabrią. Diabeł nie lęka się naszych stadionów sportowych, naszych kin; on boi się naszej świętości. Błogosławię wam. Bądźcie świeci» (cyt. za.: Bernardo Citterio, I miei sette cardinali, Centro Ambro-siano, 2002 r., s. 61).

    Chciałbym zakończyć wezwaniem, jakie Papież skierował do młodych w Orędziu na XV Światowy Dzień Młodzieży 2000 r.: «Młodzi wszystkich kontynentów, nie lękajcie się być świętymi nowego tysiąclecia!” («L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 9-10/1999, s. 18). Słowa te odnoszą się do wszystkich, którzy mają młode serca, niezależnie od wieku, a zatem do nas wszystkich, którzy w chrzcie zostaliśmy odnowieni wieczną młodością Ducha.

    Kard. Jose Saraiva Martins CMF

    Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych

    jkg/opoka.org.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jacek Salij OP: Obrażalibyśmy świętych, próbując oddawać im cześć boską
    fot. screenshot YouTube (Salve NET)

    o. Jacek Salij OP:

    Obrażalibyśmy świętych, próbując oddawać im cześć boską

    Kanonizacja Jana Pawła II zwiększyła zainteresowanie kultem świętych w Kościele, ożywiła również niektóre stare pytania: Jak się ma kult świętych do monoteizmu, czy nie stanowi jakiegoś zagrożenia dla wiary w Boga prawdziwego, w Trójcy Świętej jedynego? Czyżby wstawiennictwo Matki Najświętszej i świętych coś dodawało do zbawczej mocy Chrystusa Pana?

    Któryś z czytelników zapytał mnie: „Czym różni się moja prośba o pomoc Bożą, kiedy zanoszę ją do wielkich świętych, takich jak Ojciec Pio czy Jan Paweł II, a kiedy zwracam się z nią do świętych, którzy nigdy nie będą kanonizowani? Moja mama żyła święcie i święcie umarła – czy wolno mi zwracać się do niej, żeby orędowała za mną u Chrystusa?”.

    Postanowiłem nie odpowiadać wprost na te pytania. Przedstawię jedynie kilka uwag porządkujących naukę Kościoła na temat kultu świętych – w nadziei, że komuś, kto pragnie swoją wiarę przeżywać w Kościele i razem z Kościołem, ułatwią one samodzielne radzenie sobie z tego rodzaju problemami.

    Obrażalibyśmy świętych, próbując oddawać im cześć boską

    Trudno o większe nieporozumienie niż dopatrywanie się w kulcie świętych jakichś pozostałości religijności politeistycznej. Przecież poganie wyobrażali sobie bogów jako istoty pozaświatowe i ponadludzkie, natomiast męczennicy oraz inni święci – i to jest oczywiste dla każdego, kto oddaje im cześć – to tacy sami ludzie jak my. Są oni dla nas niejako starszymi braćmi i siostrami, ponieważ swoją ziemską pielgrzymkę już zakończyli. Odbyli ją szczególnie pięknie, jako całoosobowo oddani Bogu Jego przyjaciele. Czcimy ich, bo jak nie czcić i nie kochać tych, którzy są bez reszty i już na zawsze rozkochani w Bogu? Przecież również my pragniemy, by kiedyś – po osiągnięciu przeznaczonej nam przez Boga miary miłości – do nich dołączyć!

    Jednak aniołowie, których w Kościele również czcimy, są to istoty pozaświatowe i ponadludzkie! Czy oddawanie im czci nie jest jakąś pozostałością religijności politeistycznej? W odpowiedzi na to pytanie wystarczy przypomnieć, jak energicznie anioł Rafał zareagował na pokłony, które chcieli mu oddawać Tobiasz wraz z synem, przypominając im, że tylko jednemu Bogu należy się nasze uwielbienie: „Jego uwielbiajcie przez wszystkie dni i Jemu śpiewajcie hymn!” (Tb 12,18). Podobnie protestują przeciwko próbom oddawania im czci boskiej aniołowie z Apokalipsy (19,10; 22,8–9). Na marginesie zauważmy, że analogiczną pokusę odparli z wielką stanowczością apostołowie Barnaba i Paweł (Dz 14,11–15).

    Święty Augustyn tu właśnie widział przepaść, która dzieli religijność politeistyczną od kultu świętych: Pogańscy bogowie domagają się dla siebie czci należnej tylko jednemu Bogu. Tymczasem święci oraz dobrzy aniołowie mieliby nam za złe, gdybyśmy próbowali ich czcić zamiast Boga. Ciężko byśmy ich obrazili, gdybyśmy chcieli oddawać im cześć boską.

    Oni nas miłują – wyjaśnia w Państwie Bożym X 1,3; 25 – i chcą, byśmy byli szczęśliwi. Dlatego pragną, abyśmy uzyskali to szczęście stąd, skąd i oni sami je otrzymują… Nie chcą oni, byśmy czcili ich jako bogów, chcą zaś, abyśmy wraz z nimi wielbili ich Boga, będącego też Bogiem naszym. Pragną nie tego, byśmy im składali ofiary, lecz tego, byśmy wraz z nimi byli ofiarą dla Boga… Więcej nam sprzyjają i więcej dopomagają wtedy, gdy wraz z nimi oddajemy cześć jedynemu Bogu, niż sprzyjaliby i dopomagaliby wtedy, gdybyśmy ich samych czcili przez składanie ofiar.

    W czasach Augustyna jeszcze wielu ludzi praktykowało kulty pogańskie. I właśnie w tamtych czasach dla chrześcijan było oczywiste, że kult świętych nie ma nic wspólnego z pogańskim kultem wielu bogów, a nawet jest jego przeciwieństwem.

    Najdrożsi – tłumaczył św. Augustyn swoim diecezjanom – męczenników nie mamy za bogów, nie czcimy ich jako bogów i w żaden sposób nie wolno ich z nimi zestawiać. Nie wystawiamy im świątyń ani ołtarzy, ani ofiar. Owszem, przyznajemy świętym męczennikom miejsce czcigodne. Ale zauważcie: podczas modlitwy przy ołtarzu Chrystusa wymieniamy ich w miejscu uprzywilejowanym, jednak nie adorujemy ich tak jak Chrystusa. Czyż kiedyś słyszeliście, żebym ja albo jakiś brat i współbiskup mój, albo jakiś prezbiter mówił w kaplicy świętego Teognisa: Składam ci ofiarę, święty Teognisie? Albo: Składam ci ofiarę, Piotrze, składam ci ofiarę, Pawle? Nigdy tego nie słyszeliście. To się nie zdarza, tak się nie godzi. A kiedy ciebie zapytają: Czy ty oddajesz cześć Piotrowi? – odpowiedz tak: Ja nie oddaję czci Piotrowi, ale Bogu, którego czcił również święty Piotr. Piotr będzie cię wówczas kochał.

    Rygorystycznie przestrzegane zasady

    W teologii katolickiej podkreśla się różnicę między wielbieniem Boga a kultem świętych. Bogu – i tylko Jemu – należy się od nas kult uwielbienia (cultus latriae), natomiast świętych czcimy jako sługi Boże (cultus duliae – grecki wyraz doulos znaczy: sługa, a nawet niewolnik).

    W ślad za tym rozróżnieniem idą rygorystycznie przestrzegane zasady modlitewne. Po pierwsze, nigdy nie wzywa się świętych, nawet Matki Najświętszej, podczas sprawowania Eucharystii. Owszem, podczas każdej mszy dajemy wyraz naszemu zjednoczeniu z Matką Najświętszą, z aniołami i świętymi, jednak czynimy to poprzez ich wspomnienie, bez zwracania się do nich bezpośrednio.

    Ta zasada przestrzegana jest również w tekstach modlitewnych, które zanosimy do Boga podczas Eucharystii sprawowanej w dniu, kiedy wspominamy konkretnego świętego. Spójrzmy dla przykładu na modlitwę zanoszoną podczas mszy odprawianej 8 sierpnia, w dzień świętego Dominika: „Wszechmogący Boże, niech święty Dominik wspiera Twój Kościół swoimi zasługami i nauką i niech będzie dla nas troskliwym opiekunem”.

    Kościół dopuszcza jednak bezpośrednie zwracanie się do świętych. Wolno nam zwracać się do świętego przy jego grobie albo w litanii, albo jakimś prywatnym aktem modlitewnym. Przypatrzmy się litaniom, na przykład popularnej Litanii loretańskiej. Zaczyna się ona, podobnie jak inne litanie, wyraźnym zwróceniem się do Boga w Trójcy Świętej jedynego, kończy zaś potrójnym zwróceniem się do Chrystusa Pana, Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata. Trudno o bardziej wyraźne podkreślenie, że Matkę Najświętszą czcimy jako wyznawcy Boga jedynego, w bezdyskusyjnym otwarciu na jedyne pośrednictwo zbawcze Jezusa Chrystusa.

    Zauważmy ponadto, że prośbę Zmiłuj się nad nami kierujemy w litanii wyłącznie do Osób Boskich. Matka Najświętsza – choć szczególnie umiłowana przez Boga – jest jednak tylko stworzeniem, toteż stosownie do tego wołamy do Niej: Módl się za nami. Zarazem – ponieważ takie właśnie jest miejsce Matki Najświętszej w naszej pobożności – nie odczuwamy najmniejszego niepokoju z tego powodu, że zwracamy się do Niej z najczulszymi wyrazami oddania i miłości. Bogu na pewno to się podoba, bo przecież to On umiłował Ją więcej niż wszystkie inne stworzenia i wybrał Ją na matkę swojego Syna.

    Jeszcze jednej zasady w naszym stosunku do świętych staramy się przestrzegać. Wolno nam ufać, że wielu naszych bliskich i znajomych już dostąpiło zbawienia wiecznego, bo przeszli przez swoje życie naprawdę pięknie i blisko Boga. A jednak nadal modlimy się o ich zbawienie i nie modlimy się do nich ani ich nie wzywamy, tak jak wzywamy świętych oficjalnie uznanych przez Kościół. Dlaczego? Bo tylko Bóg naprawdę wie, czy oni są już zbawieni. A przecież tylko ci, którzy są już zanurzeni w Bogu, mają taki udział w Jego wszechobecności, że mogą usłyszeć nas, kiedy się do nich zwracamy.

    Odnotowałem sobie kiedyś przejmujące świadectwo Ignacego Domeyki, przyjaciela Adama Mickiewicza, osoby niezwykle ważnej w historii Chile. Choć przez całe życie pamiętał o tym, że jest Polakiem, ojczyznę mógł po raz pierwszy odwiedzić dopiero w 1884 roku, ponad pół wieku po swoim wyjeździe na emigrację. Oczywiście przyszedł na grób matki. Wspominał, jak uczyła go modlitwy i wprowadzała w wiarę. Jednak nie ośmielił się do niej modlić. Modlił się tak: „O Boże! Oznajm jej przez swego anioła, że się modlę i modlić się aż do śmierci będę za jej zbawienie i na chwałę Twoją”.

    Tylko do tych Bożych przyjaciół, których Kościół oficjalnie uznał za świętych lub błogosławionych, w naszych modlitwach mamy odwagę zwracać się bezpośrednio. Modlitwę staramy się traktować poważnie, toteż unikamy takich słów i działań, które miałyby formę modlitwy, a w rzeczywistości mogłyby być tylko retoryczną inwokacją.

    Jeszcze dwa pytania

    Jeszcze dwa pytania nasuwają się w związku z kultem świętych: Ponieważ nie jesteśmy w stanie poznać wszystkich świętych, w jaki więc sposób wybrać sobie tych ulubionych?

    Trudno sobie wyobrazić, by człowiek kochający Pana Jezusa mógł pozostać obojętny wobec Maryi, Jego Matki. Z mniejszą stanowczością dopominałbym się o szczególne miejsce w naszej pobożności dla świętych – jak to obrazowo określała teologia ludowa – należących do świty Pana Jezusa: a więc dla Jana Chrzciciela, apostołów i ewangelistów, a zwłaszcza dla Piotra i Pawła, ale również dla Marii i Marty czy pierwszego męczennika Szczepana.

    Ponadto wypadałoby – jednak nie odważyłbym się mówić, że jest to nasz obowiązek – nawiązać przyjaźń ze swoim aniołem stróżem oraz świętymi patronami: zarówno z chrztu, jak z patronami ojczyzny czy uprawianego przez nas zawodu. Chętnie wspominamy świętych popularnych w naszej epoce – takich jak Albert Chmielowski, Maksymilian Kolbe, Ojciec Pio, Edyta Stein, Siostra Faustyna, Matka Teresa z Kalkuty czy Jan Paweł II. Może się też zdarzyć, że poczujemy szczególny związek z jakimś świętym stosunkowo mało znanym, takim jak Natalia Tułasiewicz czy Antoni Neyrot (to dwoje świętych, z którymi osobiście czuję się szczególnie związany).

    Warto jednak pamiętać, że święci nie potrzebują naszego kultu – w tym sensie, że nasza pamięć nie czyni ich szczęśliwszymi. Niewątpliwie cieszy ich to, że Bóg jest dla nas, podobnie jak dla nich, kimś absolutnie pierwszym. I na pewno o wiele głębiej niż my wiedzą o tym, że Bóg, który jest miłością, chciałby, żeby wszyscy, których On kocha, miłowali się wzajemnie.

    I tak doszliśmy do momentu, kiedy już niemal znaleźliśmy odpowiedź na drugie pytanie, którego jeszcze nie postawiliśmy. Być może niektórzy z nas się zastanawiają, czy warto kult świętych skupić tylko na tych największych, na tych szczególnie bliskich Boga – ich modlitwa wydaje się bowiem szczególnie skuteczna.

    Otóż z takimi pomysłami zdecydowanie polemizuje św. Tomasz z Akwinu. My przecież – odpowiada na to pytanie – i bez świętych mamy bezpośredni dostęp do Boga, a ich wstawiennictwo za nami w żaden sposób nie zwiększa zbawczej mocy Chrystusa. Czcimy świętych i prosimy ich o to, żeby się za nas modlili, bo Bóg chce, żebyśmy my, Jego dzieci, wzajemnie się potrzebowali. Bogu ogromnie zależy na tym, żeby nas wszystkich – i tych największych, i tych najmniejszych – połączyć więzami wielokierunkowej wzajemnej miłości.

    o. Jacek Salij OP/tekst pochodzi z miesięcznika “W Drodze”

    _______________________________________________________________________________________

    Polskie niebo

    Polskie niebo
    św. Faustyna Kowalska jest chyba najbardziej znaną na świcie polską świętą/ fot.Agata Ślusarczyk/Gość Niedzielny

    ***

    Doroczna uroczystość Wszystkich Świętych kieruje naszą myśl ku „Polskiemu Niebu” – nazwijmy tę rzeczywistość w ten sposób.

    Po ubiegłorocznych beatyfikacjach ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, m. Elżbiety Róży Czackiej i ks. Jana Franciszka Machy, a nadto po tegorocznej beatyfikacji s. Marii Paschalis Jahn z dziewięcioma towarzyszkami, siostrami elżbietankami, męczenniczkami z rąk żołnierzy sowieckich na Dolnym Śląsku, to „Polskie Niebo” liczy 275 osób: 218 mężczyzn i 57 kobiet. Spośród tych 218 mężczyzn 28 jest świętymi, i 190 błogosławionymi. Należy doprecyzować, że wśród błogosławionych są grupy: bł. Sadok i 48 towarzyszy, dominikańskich męczenników sandomierskich; to bł. Wincenty Lewoniuk i 12 towarzyszy, męczenników unickich z Pratulina; to 101 kapłanów, zakonników i świeckich w grupie 108 męczenników z II wojny światowej. Zaś wśród 57 wspomnianych kobiet, świętymi jest 5, a błogosławionymi 52. Wśród tych ostatnich jest grupa bł. Stelli z Nowogródka z 10 siostrami nazaretankami, grupa dziesięciu sióstr elżbietanek z Dolnego Śląska z s. Marią Paschalis Jan na czele, oraz 7 kobiet jest też w grupie 108 męczenników hitleryzmu.

    Zauważmy, że dla każdego z tych wspomnianych 242 błogosławionych Polek (52) i Polaków (190) istnieje zawsze otwarta możliwość kanonizacji. Imponująca jest nadto liczba polskich kandydatów do chwały ołtarzy – procesy beatyfikacyjne prowadzone są bowiem w odniesieniu do 289 sług i służebnic Bożych. Wielu z nich zaświadczyło o Chrystusie przez męczeństwo, a inni przez heroizm w praktykowaniu cnót. Mówiąc dokładniej, 83 polskich kandydatów i kandydatek na ołtarze oczekuje na udowodnienie heroiczności cnót, a 206 na orzeczenie męczeństwa, zadanego przez niemieckich lub sowieckich okupantów, system komunistyczny w Polsce, czy nacjonalizm ukraiński (pierwszym jest tutaj proces o. Ludwika Wrodarczyka, oblata Maryi Niepokalanej, zamordowanego w 1943 r. na Wołyniu). W kilku przypadkach procesy beatyfikacyjne Polaków wprowadziły diecezje zagraniczne, gdyż tam pracowali i zmarli niektórzy świątobliwi nasi rodacy (np. br. Antoni Kowalczyk, oblat Maryi Niepokalanej, zm. w 1947 r. w Kanadzie, czy słynny o. Marian Żelazek, werbista, zm. w 2006 r. w Indiach). Z kolei archidiecezja krakowska wprowadziła proces beatyfikacyjny Janoša Esterházego, węgierskiego polityka, męczennika komunizmu w Czechosłowacji (zm. 1957), który był wnukiem Stanisława Tarnowskiego, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego.

    Kandydaci dawni i współcześni

    Wśród polskich kandydatów na ołtarze znajdujemy zarówno tych, którzy żyli w minionych wiekach, jak i świadków wiary nam współczesnych. Z czasów odległych wspomnijmy chociażby procesy: księcia Henryka Pobożnego (zm. 1241), dominikanki Eufemii Raciborskiej (zm. 1359), kard. Stanisława Hozjusza (zm. 1579), ks. Piotra Skargi (zm. 1612), benedyktynki Magdaleny Mortęskiej (zm. 1631), karmelitanki bosej Teresy Marchockiej (zm. 1652), protoplasty zgromadzenia zmartwychwstańców – Bogdana Jańskiego (zm. 1840), czy założycielki Sióstr Najśw. Imienia Jezus – Franciszki Witkowskiej (zm. 1895). Opóźnienie we wprowadzeniu tych spraw beatyfikacyjnych spowodowane było niekorzystnymi okolicznościami historycznymi: wojnami, potopem szwedzkim, zaborami. Sława ich świętości przetrwała jednak do naszych dni, co jest potwierdzeniem, że – jak powiedział św. Jan Paweł II – święci się nie starzeją, nie ulegają przedawnieniu, ale są zawsze ludźmi jutra, ludźmi ewangelicznej przyszłości człowieka i Kościoła.  

    Większość polskich procesów beatyfikacyjnych dotyczy sług Bożych żyjących w XX wieku. Ale mamy także bardzo współczesny proces beatyfikacyjny s. Wandy Boniszewskiej, mistyczki i stygmatyczki, która zmarła w 2003 r., takiż proces wspomnianego już ks. Żelazka (zm. 2006), czy proces dr Wandy Błeńskiej, zmarłej w 2014 r. „matki trędowatych” – jak jest powszechnie nazywana.

    Duchowni i świeccy

    W gronie polskich sług i służebnic Bożych najwięcej jest osób duchownych, z prymasem polski Augustem Hlondem na czele, a nadto z kilkoma biskupami, m.in. Janem Cieplakiem, Konstantynem Dominikiem, Piotrem Gołębiowskim, Wojciechem Owczarkiem, Janem Pietraszko, Ignacym Świrskim. Są też liczni kapłani diecezjalni i zakonni, choćby wybitny teolog, ks. Wincenty Granat, ks. Franciszek Blachnicki, ks. Aleksander Zienkiewicz, ks. Aleksander Woźny, o. Jacek Woroniecki, dominikanin, czy o. Rudolf Warzecha, karmelita bosy. Nie brak także wśród kandydatów na ołtarze osób świeckich, tak kobiet jak i mężczyzn: małżonków Emilii z Kaczorowskich i Karola Wojtyły – rodziców św. Jana Pawła II; ojca rodziny, inżyniera i wykładowcy politechniki – Jerzego Ciesielskiego; nauczyciela Rudolfa Szostoka; lekarza Antoniego Hołogi; rolnika (wyrobnika) Ignacego Trendy z Lelowa; krawca Jana Tyranowskiego; wiejskiej dziewczyny Julii Buniowskiej; nauczycielki Anny Jenke; położnej z Oświęcimia Stanisławy Leszczyńskiej; pielęgniarki Joanny Woynarowskiej, czy mistyczki Rozalii Celak i prostej góralki z Podbeskidzia – Kunegundy Siwiec. Nadto wśród już beatyfikowanych polskich kobiet jest także teściowa, bł. Marianna Biernacka z Grodzieńszczyzny, która dobrowolnie poszła na śmierć męczeńską z rąk niemieckich, by ocalić swoją synową, która była brzemienna.     

    Wykształceni i prości

    Zauważmy, że zwłaszcza w grupie wspomnianych wyżej sług Bożych, reprezentujących polski zaangażowany laikat chrześcijański, dostrzegamy wykształconych (ekonomistę, inżyniera, lekarza, nauczycielki), ale także osoby bardzo proste, a nawet niepiśmienne, jak Ignacy Trenda czy Kunegunda Siwiec. By świadczyć z heroizmem o Chrystusie, czy to w życiu, czy w męczeństwie, nie potrzeba bowiem studiów, ale wielkoduszności serca i otwarcia na Ducha świętego.  

    Założyciele zgromadzeń zakonnych i osoby konsekrowane

    Stosunkowo dużą grupę wśród polskich kandydatów do chwały ołtarzy stanowią osoby konsekrowane, tj. zakonnice i zakonnicy. Najliczniejsze są założycielki i założyciele zgromadzeń zakonnych (np. Aniela Róża Godecka, Kazimiera Gruszczyńska, Antonina Marcjanna Mirska, Paula Zofia Tajber, Anzelm Gądek, Józef Małysiak, Adolf Szelążek), ale nie brak też zwykłych braci i sióstr zakonnych, wcielających w swe codzienne życie charyzmaty zgromadzeń, do których wezwał ich Pan (np. Franciszek Taranek, Alojzy Kosiba, Wenanty Katarzyniec, Zofia Babiak, Maria Dulcissima Hoffmann, czy Leonia Nastał).

    Sędziwi i dziecko jeszcze nienarodzone

    Wśród polskich kandydatów do chwały ołtarzy znajdujemy sędziwego, ponad 90. letniego ks. Wojciecha Piwowarczyka z Kielc oraz wielu sług Bożych, którzy doczekali 85 lat, a nawet je przekroczyli (o. Bernard Łubieński, ks. Ignacy Posadzy, ks. Stanisław Sudoł). Jednak pośród tychże kandydatów nie brakuje też dzieci. Chodzi o siedmioro potomstwa Wiktorii i Józefa Ulmów z Markowej pod Łańcutem. Najstarsza córka, Stasia, liczyła 8 lat, a najmłodsza, Marysia, zaledwie półtora roku. Pomiędzy nimi była jeszcze Basia, Władziu, Franuś i Antoś. Wszyscy oni, rodzice i dzieci, zostali zamordowani przez Niemców 24 marca 1944 roku za pomoc udzielaną Żydom. Wiktoria była wówczas w zaawansowanej ciąży i najmłodsze, siódme, bezimienne dziecko zaczęło się rodzić podczas śmiertelnych konwulsji matki. Gdy w dzień po zbrodni współmieszkańcy wioski chcieli godnie pochować pospiesznie przysypane ziemią ciała, zauważyli martwe niemowlę z główką i tułowiem na zewnątrz narządów rodnych Wiktorii. Kościół – modlimy się o to – ukaże nam na ołtarzach małżeństwo Ulmów z siedmiorgiem dzieci, opowiadając się tym samym w obronie życia poczętego, w czym przecież nauczanie Kościoła jest bardzo jasne. To prawda, że siódme, jeszcze nienarodzone, a zatem nieochrzczone dziecko Ulmów nie miało kościelnej osobowości prawnej, którą nabywa się w chwili chrztu. Możemy tu jednak mówić o chrzcie krwi, czerpiąc przykład z rzezi Świętych Młodzianków – Niewiniątek, czczonych w liturgii Kościoła w oktawie Bożego Narodzenia.

    Męczennicy komunizmu

    Mamy już na ołtarzach licznych męczenników hitleryzmu i przodują im św. Maksymilian Kolbe i bł. Michał Kozal. W czerwcu 1999 r. św. Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników z rąk niemieckich, w ub. roku odbyła się w Katowicach beatyfikacja ks. Jana Franciszka Machy. Zmierzają też do tej chwały inni męczennicy, w tzw. procesie pelplińskim (ks. Henryk Szuman i 69 towarzyszy), a nadto męczennicy salezjańscy (ks. Jan Świerc i 8 towarzyszy) i augustiańscy (o. Wilhelm Gaczek i 3 towarzyszy), zaś oblaci Maryi Niepokalanej wprowadzili w ub. roku sprawę beatyfikacyjną kleryka Alfonsa Mańki, męczennika obozu Mathausen-Gusen.

     Ale nie wolno nam pominąć męczenników reżimu komunistycznego. Po bł. ks. Władysławie Findyszu ze Żmigrodu i ks. Jerzym Popiełuszko, oraz po wspomnianych już siostrach elżbietankach, beatyfikowanych 11 czerwca br. we Wrocławiu, męczennicach z rąk żołdaków sowieckich, w drodze do beatyfikacji są liczni inni kandydaci. Niektóre diecezje, jak np. warmińska wprowadziły procesy beatyfikacyjne męczenników z rąk żołnierzy Armii Czerwonej. Pierwszy z nich dotyczy s. Christophory Klomfas i 15 towarzyszek ze zgromadzenia sióstr katarzynek, drugi zaś obejmuje 30 osób: księży, zakonników i świeckich. Na czele grupy stoi ks. Józef Steinki, który stanął w obronie napastowanych przez sowieckich żołnierzy pielęgniarek, za co został śmiertelnie skatowany. W grupie tej jest także 8 kobiet. Wszystkie zostały zamordowane, broniąc swej czystości.

    W fazie przygotowawczej od 2009 r. w diecezji drohiczyńskiej znajduje się proces Męczenników Wschodu z lat 1917-1989, a dobiegają końca procesy beatyfikacyjne zamordowanych przez polskich komunistów księży Michała Rapacza (archidiecezja krakowska) i Stanisława Streicha (archidiecezja poznańska); w diecezji zaś radomskiej trwa proces ks. Romana Kotlarza, którego władze komunistyczne zaliczyły do tzw. „radomskich bandytów” po strajkach z 1976 r., i poprzez wyrafinowane nękania doprowadziły do śmierci.

    Warto wspomnieć, że proces męczenników komunizmu otwarła także diecezja moskiewska. Na ich czele postawiono bp. Antoniego Małeckiego (zm. 1935 w Warszawie „ex aerumnis carceris). Z grupy tychże męczenników wyłączyli swoich współbraci zakonnych Fabiana Antonowicza (zm. 1946 w więzieniu na Butyrkach) i 4 towarzyszy księża marianie, otwierając ich proces beatyfikacyjny w archidiecezji warszawskiej. Podobnie uczynili wobec swego współbrata, ks. Stanisława Szulińskiego (zm. 1941 w łagrze Uchta), polscy pallotyni – jego proces zmierza ku zwieńczeniu w diecezji warszawsko-praskiej.

    Konwertyci z judaizmu

    W końcu na ołtarze zmierzają także kandydaci, którzy mieszkali w Polsce, wywodząc się z rodzin żydowskich już nawróconych, lub wręcz konwertyci z judaizmu. Są to s. Magdalena Epstein, dominikanka rodem polsko-żydowskiej rodziny z Pilicy, a zwłaszcza ciesząca się już papieskim dekretem heroiczności cnót s. Emanuela Chaie Kalb, ze zgromadzenia sióstr duchaczek z Krakowa. Jako młoda Żydówka, leżąc w szpitalu w Jarosławiu, zauroczona postawą pielęgniarek – sióstr zakonnych, pytała je dlaczego są takie dobre. A gdy usłyszała od nich o Jezusie i Jego ewangelii, poprosiła o chrzest, uwierzywszy, że Pan Jezus jest obiecanym Mesjaszem. Wstąpiła do zakonu i nazywana jest polską Edytą Stein. W czasie wojny złożyła akt ofiarowania za naród żydowski, „by – jak napisała – poznał światło wiary, którym jest Chrystus”. Utrzymywała kontakt z o. Danielem Rufeisenem, karmelitą bosym, też konwertytą. Zmarła w opinii świętości w Krakowie w 1986 r.

    Czekający „w kolejce”

    W bieżącym 2022 r. rozpoczęły się w Polsce dwa kolejne procesy beatyfikacyjne: 25 marca w Rzeszowie Jacka Krawczyka, studenta KUL-u (zm. 1991) i 8 września w Niepokalanowie br. Innocentego Wójcika, franciszkanina (zm. 1994). W diecezji bielsko-żywieckiej trwają bardzo zaawansowane przygotowania do wprowadzenia sprawy ks. Jana Marszalka, proboszcza z Łodygowic (zm. 1989). Archidiecezja krakowska przygotowuje się do otwarcia procesu Heleny Kmieć, wolontariuszki zamordowanej w Boliwii (2017). Diecezja opolska podjęła już stosowne kroki do rozpoczęcia dochodzenia diecezjalnego zmierzającego ku beatyfikacji bp. Józefa Marcina Nathana (zm. 1947), a diecezja tarnowska ks. Jana Czuby, misjonarza zamordowanego w Kongu (1986). W diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej wydaje się dojrzewać idea rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego bp. Czesława Domina, jej ordynariusza (zm. 1996), w diecezji bydgoskiej ks. Zygmunta Trybowskiego (zm. 2002), proboszcza parafii Matki Boskiej Królowej Męczenników przy bydgoskiej Dolinie Śmierci, a w archidiecezji lubelskiej ks. Zygfryda Berezeckiego (zm. 1963), odważnego duszpasterza w czasie prześladowania komunistycznego w Chełmie.

    O wprowadzenie procesów beatyfikacyjnego swoich sióstr i braci w powołaniu zakonnym podejmują stosowne starania liczne polskie zakony, zgromadzenia i instytuty świeckie. Np. benedyktyni – o. Leandra Henryka Kubika, męczennika z rąk niemieckich (1942), siostry boromeuszki – 6. sióstr, męczenniczek z rąk żołnierzy sowieckich w Świebodzinie (1945), chrystusowcy – ks. Pawła Kontnego, także zamordowanego przez sowietów za bronienie kobiet przed zgwałceniem na Śląsku, jezuici – ks. Józefa Andrasza (zm. 1963), spowiednika św. Faustyny, dominikanie – br. Gwali Tobińskiego (zm. 1999) i o. Kazimierza St. Badeniego (zm. 2010), salwatorianie – ks. Tadeusza Stycznia (zm. 2010), a członkinie świeckiego instytutu życia konsekrowanego „Elianum” – o. Cherubina Pikonia, swego założyciela, karmelity bosego (zm. 2003).

    Nadmieńmy, ze niektóre środowiska wiernych świeckich, zwłaszcza kręgi lekarskie, postulują wprowadzenie sprawy beatyfikacyjnej Edmunda Wojtyły (zm. 1932), starszego brata św. Jana Pawła II, proponując by proces przebiegał w kluczu nowej drogi na ołtarze, tj. drogi dobrowolnego oddania życia, jaką wprowadził papież Franciszek listem apostolskim „Maiorem hac dilectionem” z 11 lipca 2017 r. Edmund Wojtyła podjął się bowiem leczenia chorej na szkarlatynę, w świadomości że zagraża to nawet jego życiu.

    Najbliżej aureoli

    Kto z polskich sług Bożych dostąpi najwcześniej chwały ołtarzy, czy też kto z 242 naszych błogosławionych zostanie najwcześniej wpisany do katalogu świętych? Nie chcemy uprzedzać decyzji, jakie może podjąć tylko Ojciec Święty. Zaznaczmy jednak, że 27 polskich kandydatów do beatyfikacji jest już „czcigodnymi”, co oznacza, że zostały zatwierdzone ich cnoty heroiczne i do beatyfikacji brakuje im tylko cudu. Są to: kard. August Hlond, s. Małgorzata Ludwika Banaś, s. Kolumba Białecka, ks. Franciszek Blachnicki, s. Jadwiga Borzęcka, Jerzy Ciesielski, s. Maria Teresa Dudzik, o. Melchior Fordon, s. Jadwiga Jaroszewska, s. Emanuela Kalb, o. Serafin Kaszuba, o. Wenanty Katarzyniec, s. Anna Kaworek, s. Teresa Kierocińska, br. Alojzy Kosiba, o. Bernard Łubieński, Wanda Malczewska, s. Laura Meozzi, s. Leonia Nastał, bp Jan Pietraszko, o. Paweł Smolikowski, ks. Robert Spiske, Jan Tyranowski. W ostatnim czasie dołączyli do nich: Rozalia Celakówna, s. Aniela Róża Godecka, s. Kazimiera Gruszczyńska i Janina Woynarowska. Cud też jest potrzebny do kanonizacji każdego z polskich błogosławionych. Wypraszajmy u dobrego Boga te nadprzyrodzone znaki, a mając na uwadze fakt, że Ojciec Święty Jan Paweł II szczególnie promował świętość wiernych świeckich, prośmy o ten cud za przyczyną Jana Tyranowskiego czy Jerzego Ciesielskiego, tak bardzo bliskich św. Janowi Pawłowi II!

    *   *   *

    To panoramiczne spojrzenie uświadamia nam, że przyszli święci polscy reprezentują wachlarz wszystkich powołań, stanów życia i zawodów. Są pośród nich ludzie różnego wieku, zdobytej wiedzy i stanowisk zajmowanych w społeczności ludzkiej czy we wspólnocie Kościoła. Jest położna, są pielęgniarki, mistyczki, lekarz, inżynier, krawiec, rolnik i ekonomista; są księża, biskupi, kardynałowie i prymas Polski; są siostry i bracia zakonni, rodzice i dzieci, obrońcy Żydów i konwertyci z judaizmu, prawdziwi polscy patrioci i obrońcy Ojczyzny. Wszystkich łączyło kierowanie się zasadami Ewangelii w ich zmaganiu się z okolicznościami życia, często trudniejszymi niż nasze. Wszyscy przypominają o istnieniu innej, nadprzyrodzonej rzeczywistości. Uczą nas poprawnego zaangażowania w pełnienie obowiązków „tego świata”, w wewnętrznym pokoju i doskonałej harmonii z Bożą wolą, w dążeniu do ewangelicznej doskonałości, która jest powołaniem każdego chrześcijanina. Są gwarancją ustawicznej młodości Kościoła i świeżości Jezusowej Ewangelii; są świadkami chrześcijańskiej tożsamości naszego Narodu. Jak kwiaty, których różnorodność i piękno ozdabia na wiosnę nasze ogrody, tak oni ozdabiają naszą polską ziemię i ukierunkowują naszą myśl ku Bogu, który pozostaje „przedziwny w swoich świętych” (Lumen Gentium, 50).

    o. Szczepan T. Praśkiewicz OCD /zyciezakonne.pl/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________________

    polscy święci na obrazie Jerzego Dudy Gracza – stacja ukrzyżowania

    ***

    stacja XII – Jezus na krzyżu umiera

    Consumatum est. Wypełniło się. Kiedy Jezus woła z krzyża: “Eli, Eli lema sabachthani” (Mt,27,46), jest najbliżej współczesnego człowieka przez swoje zagubienie i zwątpienie. W swoim “bluźnierczym” apogeum osamotnienia i umierania staje najbliżej nas, zniżając swoje Bóstwo do ludzkiej nędzy i słabości. Przez to właśnie chwila śmierci Ciała Chrystusowego rozmnożyła i wyzwoliła krzyże na całej Ziemi, a ludzkość zrozumiała, że idąc za Chrystusem, trzeba umierać, żeby żyć.
    “Człowiek, który patrzy na te ramiona, może pomyśleć, że z najwyższym wysiłkiem ogarniają one człowieka i świat. Ogarniają! Oto człowiek. Oto sam Bóg”. (Kard. K. Wojtyła,
    Rekolekcje w Watykanie 1976 r.) “Bo w nim żyjemy, ruszamy się i jesteśmy”. (Dz,17,28). Również i nasz naród rodzi naśladowców Chrystusa i podażą za Nim w bólu Jego Matki, Królowej Korony Polskiej. Cały Jej.

    My, mali ludzie cośmy do ostatka
    Stojąc u krzyża na cuda czekali
    Cośmy uciekli, głowy pochowali
    I każdy sobie gębę ręką zatkał
    Już nie będziemy o cudach gadali

    My, mali ludzie cośmy do ostatka…

    My, mali ludzie w strachu czekający
    Że przyjdą także po nas i na krzyż przybiją
    Uciekaliśmy od kobiet płaczących
    Zapomnieliśmy Jana wraz z Maryją
    Bo się nam powróz zacisnął pod szyją

    My, mali ludzie w strachu czekający

    My, mali ludzie cośmy uwierzyli
    Że Ty przemienisz biedę w chleb i wino
    Zobaczyliśmy Twoje ciało sine
    Zamiast zwycięstwa octu się napili

    My, mali ludzie cośmy uwierzyli

    Jak ciemno, mroźno jest przy Twoim grobie
    A dla nas domy jak groby stawiają
    Ty leżysz martwy kiedy nas ścigają
    I gdzie Twe wino i chleb nie odpowiesz
    Kiedy uczniowie właśnie Cię zdradzają
    Jak ciemno, głucho jest przy Twoim grobie
    Ach, każdy się przemieniał innych dotykając
    I zasiedliśmy jak dzieci spłoszone
    Do spóźnionej wieczerzy
    w betonowych domach

    Bo On był
    Czekał w każdym – kiedy to poznamy
    Że jest w twarzach przyjaciół,
    z którymi czekamy

    image
    Stacja XII z Drogi Krzyżowej na Jasnej Górze Jerzego Dudy-Gracza

    ____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – październik

    ______________________________________________________________________________________________________________

    This image has an empty alt attribute; its file name is Duccio_di_Buoninsegna_-_Maest%C3%A0_Madonna_with_Angels_and_Saints_-_WGA06742.jpg

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    ojciec święty Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 października

    Święty Alfons Rodriguez, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Anioł z Acri, prezbiter
      •  Święty Wolfgang, biskup
    ***
    Święty Alfons Rodriguez

    Alfons urodził się w rodzinie kupca w Segowii (Hiszpania) 25 lipca 1533 r. Kiedy miał 10 lat, do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej przygotował go bł. Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. W wieku 14 lat został przyjęty do kolegium jezuitów w Alcali. Po roku musiał je jednak opuścić, ponieważ zmarł jego ojciec i trzeba było zająć się administracją przedsiębiorstwa tekstylnego, które prowadził. W 1560 r. Alfons ożenił się z Marią Suarez. Po 7 latach szczęśliwego życia jego żona zmarła (1567). Zmarło także ich dwoje dzieci. Rozgorzało w nim pielęgnowane od młodości pragnienie kapłaństwa. Postanowił je wreszcie wypełnić. Sprzedał przedsiębiorstwo i rozpoczął studia na uniwersytecie w Walencji. Okazało się jednak, że po tylu latach przerwy w nauce miał zbyt wiele zaległości. Miał już bowiem 39 lat. Musiał zrezygnować ze studiów.
    Alfons jednak nie poddał się. Wstąpił do jezuitów w charakterze brata zakonnego (1571). Nowicjat odbył na Majorce, w Palmas, i tam pozostał przez kolejnych 36 lat. Pełnił funkcję furtiana. Skazany na dobrowolne “więzienie” przy furcie, starał się wykorzystać cenny czas na modlitwę. Zasłynął duchem kontemplacji tak dalece, że miewał nawet zachwyty i ekstazy. Nie wypuszczał z rąk różańca. Z modlitwą łączył ducha pokuty. Przez całe lata walczył nieustannie z dręczącymi go pokusami. Zwalczał je postami, czuwaniami, biczowaniem ciała. W poczuciu posłuszeństwa spełniał najsumienniej wszystkie rozkazy i polecenia.
    Wyróżniał się wielką cierpliwością. Do furty przychodzili różni ludzie: potrzebujący i wagabundy. Alfons umiał zawsze zdobyć się na życzliwe i uprzejme słowo. Kolegium jezuitów było duże, więc też i liczba interesantów znaczna. Klerycy, przebywający tu na studiach, budowali się anielską dobrocią furtiana. Wśród nich był także św. Piotr Klawer, późniejszy apostoł Murzynów amerykańskich, który z bratem Alfonsem zawarł serdeczną przyjaźń.
    Bóg obdarzał Alfonsa niezwykłymi łaskami, m.in. darem proroctwa i czynienia cudów, objawieniami i widzeniami. W ostatnim czasie swego życia Alfons doświadczył chorób i utrapienia duszy; trzy dni przed śmiercią wszystkie dolegliwości ustały w zachwyceniu, jakiego doznał.
    Zmarł w nocy z 30 na 31 października 1617 r. ze słowami: “Mój Jezusie” na ustach. W pogrzebie skromnego brata zakonnego wziął udział wicekról, biskup i duchowieństwo, zakonnicy i tłumy ludu. Największe poruszenie wywołał szereg idących na eksponowanym miejscu w procesji osób, które Alfons uzdrowił swoją modlitwą. Został beatyfikowany w roku 1825 przez Leona XII; kanonizował go – razem ze św. Janem Berchmansem – papież Leon XIII (1888).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 października

    Błogosławiony Dominik Collins,
    zakonnik i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Benwenuta Bojani
    ***
    Błogosławiony Dominik Collins

    Dominik urodził się w dobrze sytuowanej, katolickiej rodzinie w Youghal w hrabstwie Cork (w Irlandii) około 1566 r. W tym czasie królową Anglii i Irlandii była Elżbieta I, a anglikanizm ustanowiony został jako oficjalna religia. Gdy Dominik miał jedenaście lat, na krótko zetknął się z jezuitami, którzy w jego mieście założyli kolegium, ale zostało ono zamknięte po dwóch latach, gdy miasto zniszczyły wojska angielskie tłumiące bunt mieszkańców przeciwko narzuconej religii.
    Dwudziestoletni Dominik udał się do Francji, gdzie zaciągnął się do wojska księcia Mercoeur, walczącego przeciwko hugenotom w Bretanii. Przez ponad dziewięć lat służył w Lidze Katolickiej, a że był sumienny w wypełnianiu swoich obowiązków, systematycznie awansował, aż do stopnia wojskowego gubernatora regionu.
    Pod koniec lat dziewięćdziesiątych szesnastego stulecia trafił nad Zatokę Biskajską w Hiszpanii, gdzie po przyznaniu mu emerytury król Filip II umieścił go w garnizonie w La Coruña. Jednak kariera wojskowa przestała interesować Dominika, który więcej czasu poświęcał teraz na życie duchowe. Podczas Wielkiego Postu w 1598 r. jako spowiednik żołnierzy trafił do jego oddziału kolega Irlandczyk – jezuita Thomas White, któremu Dominik zwierzył się z pragnienia życia religijnego. Wiedział już, że jego powołaniem jest bycie bratem zakonnym u jezuitów. Wyznał więc Thomasowi, że przez dziesięć miesięcy doświadczał niepokoju, który ustąpił dopiero, gdy zetknął się z nim – gorliwym kapłanem.
    Został przyjęty do nowicjatu w Santiago de Compostela, po półrocznej próbie w kolegium jezuitów. Wykazał się wtedy wielkim poświęceniem. Nie uciekł, jak wielu innych, przed zarazą, która dotknęła kolegium, ale został, by opiekować się chorymi, pocieszać ich w ostatnich godzinach życia. W ten sposób przekonał nieufnych wobec siebie przełożonych i zdołał ukończyć nowicjat. Raport na jego temat wysłany do Rzymu brzmiał: “Człowiek to rozsądny, o wielkiej sile fizycznej, dojrzały, roztropny i towarzyski, choć skłonny do zapalczywości i uparty”.
    W 1601 r. król Hiszpanii Filip III podjął decyzję o wysłaniu wojsk na pomoc rebelii, która rozpoczęła się w Irlandii. Wraz z wojskiem wyruszył w rodzinne okolice Dominik. Zdziesiątkowane przez sztorm oddziały dotarły do Castleheaven 1 grudnia 1601 r. Rozpoczęły się, zakończone klęską, walki. 17 czerwca 1602 r. zakutych w kajdany jezuitów uwięziono i poprowadzono na przesłuchanie. Obiecano im wielkie nagrody za wyrzeczenie się wiary katolickiej, a gdy nie chcieli tego zrobić, zostali poddani bestialskim torturom. Mimo prób perswazji ze strony części rodziny, by udawał konwersję w celu uratowania życia, Dominik pozostał niezłomny.
    Dowodzący wojskiem angielskim Georges Carew chciał zmusić go do wyrzeczenia się wiary katolickiej i złamać jego wierność wobec Ojca Świętego. Gdy w ciągu ponad 4 miesięcy uwięzienia nie udało mu się osiągnąć tego celu, Dominik został przewieziony do Youghal na egzekucję. Na miejscu kaźni zawołał: “Bądź pozdrowiony, Krzyżu Święty, którego tak bardzo pragnąłem!” Powiedział także do zgromadzonych mieszkańców, że przybył do Irlandii, by bronić rzymskiego Kościoła katolickiego, jedynego miejsca, w którym Bóg obdarza zbawieniem. Był przy tym bardzo pogodny. Angielski oficer powiedział: “On tak traktuje śmierć, jak ja ucztę”. Collins usłyszał go i odpowiedział: “W tej sprawie będę gotów umrzeć nie raz, ale tysiące razy”.
    Po tak odważnym i pełnym wiary świadectwie kaci nie chcieli dokonać egzekucji. Przymuszono do jej wykonania pewnego rybaka, który prosił skazańca o przebaczenie. Dominik udzielił mu go z uśmiechem. Na koniec zawołał: “Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Oddał życie za wiarę 31 października 1602 r. Obecnie, w miejscu egzekucji, znajduje się tablica pamiątkowa. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w 1992 roku, razem z szesnastoma innymi męczennikami irlandzkimi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 października

    Błogosławiony Michał Rua, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Felicjan, męczennik
    ***
    Błogosławiony Michał Rua

    Michał urodził się w Turynie 9 czerwca 1837 roku. Jego ojciec, Jan Chrzciciel Rua, był kierownikiem jednego z wydziałów fabryki broni. Z pierwszego małżeństwa doczekał się 5 synów, z drugiego – trzech kolejnych i jednej córki. Michał był wśród nich najmłodszy. Gdy się urodził, czworo z jego rodzeństwa już nie żyło. Kiedy Michał miał 8 lat, zmarł jego ojciec. Wtedy dwaj synowie z pierwszego małżeństwa opuścili macochę, będąc już ludźmi pełnoletnimi. Pozostała więc ona z trzema synami: Janem, Alojzym i Michałem. Pani Rua nadal mieszkała w fabryce, gdzie wkrótce pracę rozpoczął Jan. Alojzy i Michał uczęszczali natomiast do szkoły elementarnej, którą przy fabryce prowadził kapelan robotników.
    W pobliżu fabryki na Valdocco św. Jan Bosko rozpoczął właśnie swoje dzieło pod nazwą Oratorium. Michał chętnie do niego uczęszczał wraz ze swoim bratem, Alojzym. Do pierwszej Komunii świętej Michał został dopuszczony w roku 1846. W roku 1848 zapisał się do szkoły, prowadzonej przez Braci Szkół Chrześcijańskich. Co niedzielę uczęszczał natomiast do Oratorium św. Jana Bosko, w którym po Mszy świętej chłopcy mieli zapewnioną godziwą rozrywkę. Św. Jan Bosko kierował także do chłopców kazanie i osobną katechezę. Bacznym okiem śledził swoich podopiecznych, gdyż najlepszych z nich zamierzał doprowadzić do kapłaństwa, by w przyszłości mogli dalej prowadzić jego dzieło.
    Pewnego dnia zaproponował także Michałowi naukę łaciny i dalsze studia. Matka zamierzała wysłać Michała do pracy w fabryce broni. Chłopak poprosił matkę, by zezwoliła mu na dalszą edukację. Wkrótce Michał zamieszkał przy Oratorium (1853). Pełnił rolę asystenta św. Jana Bosko, kiedy chłopcy zbierali się w niedziele i w święta. W roku 1854 Rua na ręce św. Jana Bosko złożył śluby zakonne i objął jako kleryk samodzielne prowadzenie Oratorium na drugim krańcu Turynu. W roku 1858 przeniosła się na stałe do Oratorium także pani Rua, by pomagać św. Janowi Bosko w gotowaniu, praniu i pracach w ogródku warzywnym. Przez 18 lat była dobrym aniołem dla kilkudziesięciu sierot internatu, żywiąc ich i odziewając.
    W tym samym czasie Michał Rua uczęszczał codziennie do seminarium diecezjalnego w Turynie na wykłady filozofii (1854-1856) oraz teologii (1856-1860). W roku 1860 otrzymał święcenia kapłańskie. Był to pierwszy kapłan, wychowanek św. Jana Bosko. Cały czas wolny od studiów bł. Michał Rua spędzał w Oratorium z uczącą się młodzieżą. Do najpiękniejszych chwili życia Michała należała niewątpliwie pielgrzymka do Rzymu wraz ze św. Janem Bosko w roku 1858. Założyciel salezjanów rozpoczął wtedy zabiegi o zatwierdzenie reguły nowego zgromadzenia.
    Zaraz po święceniach kapłańskich św. Jan Bosko uczynił księdza Rua kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich. Około 300 uczniów uczęszczało wtedy do gimnazjum, drugie tyle chodziło do szkół zawodowych i wieczorowych, wreszcie ponad 1000 osób w niedziele i w święta – do trzech oratoriów: św. Franciszka, św. Alojzego i do nowo otwartego oratorium Anioła Stróża. Zadaniem księdza Rua było czuwanie nad programami nauki, nad nauką młodzieży, kontakt z nauczycielami i wychowawcami, dostarczanie dla oratoriów odpowiednich gier i staranie się o kapłanów dla posługi duchowej.
    W roku 1862 miasto Mirabello w Piemoncie ofiarowało św. Janowi posesję i przyrzekło dopomóc w budowie internatu i szkoły gimnazjalnej. Na przełożonego nowej placówki Jan Bosko wybrał księdza Rua. Kiedy po 5 latach ks. Michał opuszczał Mirabello, szkoła bardzo dobrze funkcjonowała. W roku 1865 św. Jan Bosko mianował księdza Rua dyrektorem administracyjnym całej rodziny salezjańskiej. Powstawały nowe domy. Nad wszystkimi miał opiekę ks. Rua.
    Kiedy miał 30 lat, bardzo poważnie zachorował, lekarze byli bezradni. Wtedy św. Jan Bosko powiedział do swojego wychowanka: “Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach”. Ks. Michał wyzdrowiał i podjął dalej na długie lata pracę u boku Założyciela.
    Współpracował ze św. Janem Bosko w założeniu żeńskiej rodziny zakonnej Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, powołanych do życia w roku 1872. Pomagał w zorganizowaniu pierwszej wyprawy misyjnej do Ameryki Południowej (1875), w dziele Pomocników Salezjańskich (1876), w założeniu czasopisma dla wszystkich dzieł salezjańskich (1877) – był więc “prawą ręką” św. Jana Bosko.
    Od roku 1884 św. Jan Bosko był tak wyczerpany pracą, że nie mógł prowadzić tak wielu instytucji. Dlatego, za zezwoleniem papieża Leona XIII, wyznaczył swoim wikariuszem generalnym i zastępcą księdza Rua. To na jego rękach św. Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 roku. Niecałe dwa tygodnie później, 11 lutego, ks. Rua otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej, która wyznaczyła go na przełożonego generalnego zgromadzenia salezjańskiego. Kierował nim przez 22 lata, aż do śmierci w dniu 10 kwietnia 1910 roku. W momencie śmierci św. Jana Bosko ks. Rua objął opiekę nad 64 placówkami i ok. 700 współbraćmi. Swoim następcom zostawił natomiast 341 domów w 30 krajach i ok. 4000 członków.
    Michał Rua był cały oddany Panu Bogu. Za swoją naczelną i jedyną misję uznał pracę dla chwały Bożej, zwłaszcza poprzez służbę wobec ubogiej i opuszczonej młodzieży. Wedle relacji świadków jego życia miał dar czytania w sercach i w sumieniach, przepowiadał przyszłość, przywrócił zdrowie kilkunastu chorym i kalekom. Wymagał od innych, ale ogromnie troszczył się także o potrzeby swoich współbraci. Rady, jakie pozostawił przełożonym domów, są bezcenne dla wszystkich przełożonych, tak wiele w nich serca, doświadczenia i mądrości.
    Michał Rua przyjmował pierwszych Polaków do zgromadzenia. Otworzył także pierwsze domy w Polsce (Miejsce Piastowe w roku 1892 i Oświęcim w roku 1898). Sam też dwa razy odwiedził naszą Ojczyznę: w roku 1901 i 1904. Jest patronem Suwałk i Szczecina.
    Do chwały ołtarzy wyniósł go papież Paweł VI w dniu 29 października 1972 roku. Dzień śmierci bł. Michała przypada pod koniec Wielkiego Postu lub w tygodniu wielkanocnym, dlatego na dzień liturgicznego wspomnienia obrano właśnie datę beatyfikacji.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 października

    Święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz

    Święty Szymon Apostoł

    Ewangelie wymieniają św. Szymona w ścisłym gronie uczniów Pana Jezusa. Jest on chyba najmniej znanym spośród nich. Ewangelie wspominają o nim tylko trzy razy. Mateusz i Marek dają mu przydomek Kananejczyk (Mt 10, 4; Mk 3, 18). Dlatego niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że pochodził on z Kany Galilejskiej i był panem młodym, na którego weselu Chrystus Pan uczynił pierwszy cud. Współczesna egzegeza dopatruje się jednak w słowie Kananejczyk raczej znaczenia “gorliwy”, gdyż tak je również można tłumaczyć. Łukasz wprost daje Szymonowi przydomek Zelotes, czyli gorliwy (Łk 6, 15). Specjalne podkreślenie w gronie Apostołów, że Szymon był gorliwy, może oznaczać, że faktycznie wyróżniał się wśród nich prawością i surowością w zachowywaniu prawa mojżeszowego i zwyczajów narodu.
    Szymon Kananejczyk jest we wszystkich czterech katalogach Apostołów wymieniany zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, “braci” (stryjecznych albo ciotecznych) Chrystusa, czyli Jego kuzynów (Mt 10, 4; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Czy był nim także i Szymon? Według Ewangelii św. Mateusza wydaje się to być pewnym (Mt 13, 55). Także i w tradycji chrześcijańskiej mamy nikłe wiadomości o Szymonie. Miał być bratem Apostołów: Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Będąc krewnym Pana Jezusa, miał według innych zasiąść na stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam ponieść śmierć za cesarza Trajana, kiedy miał już ponad sto lat.
    Są jednak pisarze, którzy twierdzą, że Szymon Apostoł nie był krewnym Jezusa i jest osobą zupełnie inną od Szymona, biskupa Jerozolimy, który poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Trajana. Powołują się oni na to, że tradycja łączy go ze św. Judą Tadeuszem tylko dlatego, jakoby miał z nim głosić Ewangelię nad Morzem Czerwonym i w Babilonii, a nawet w Egipcie – i poza Palestyną razem z nim miał ponieść śmierć. Według tej tradycji obchodzi się ich święto tego samego dnia. Również ikonografia chrześcijańska dość często przedstawia razem obu Apostołów.
    O przecięciu Szymona piłą na pół, jak głosi legenda (a nawet – piłą drewnianą), dowiadujemy się z jego średniowiecznych żywotów. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (w. IX), miało znajdować się w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, mają znajdować się relikwie obu Apostołów. Część relikwii ma posiadać również katedra w Tuluzie. Św. Szymon jest patronem diecezji siedleckiej oraz farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy.W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła (drewniana), którą miał być rozcięty, topór, włócznia.

    Święty Juda Tadeusz, Apostoł

    O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli “Odważny” (Mt 10, 3; Mk 3, 18). Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła (Mt 13, 55), dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Nie wiemy, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni nazywają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie.
    Imię Judy umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów sugeruje jego późniejsze wejście do grona uczniów. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery.
    Juda jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu. Sam w nim nazywa siebie bratem Jakuba (Jud 1). Z listu wynika, że prawdopodobnie był człowiekiem wykształconym. List ten napisał przed rokiem 67, gdyż zapożycza od niego pewne fragmenty i słowa nawet św. Piotr. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji.
    Hegezyp, który żył w wieku II, pisał, że Juda był żonaty, kiedy wstąpił do grona Apostołów. Dlatego podejrzliwy na punkcie władzy cesarz Domicjan kazał wezwać do Rzymu wnuków św. Judy w obawie, aby oni – jako “krewni” Jezusa – nie chcieli kiedyś sięgnąć także po jego cesarską władzę. Kiedy jednak ujrzał ich i przekonał się, że są to ludzie prości, odesłał ich do domu.
    Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego.
    W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czamym płaszczu. Trzyma mandylion z wizerunkiem Jezusa – według podania jako krewny Jezusa miał być do Niego bardzo podobny. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Jak bracia

    Znajdowali się w ścisłym gronie uczniów Jezusa. Byli Jego krewnymi. Ale co tak naprawdę o nich wiemy?

    El Greco, Św. Szymon Apostoł i św. Juda Tadeusz Apostoł
    El Greco, Św. Szymon Apostoł i św. Juda Tadeusz Apostoł/Wikipedia

    ***

    Święty Szymon jest chyba najmniej znany spośród Apostołów. Ewangelie wspominają go zaledwie trzykrotnie. Ewangeliści Marek i Mateusz przypisali mu przydomek Kananejczyka – na tej podstawie uważa się, że pochodził z Kany Galilejskiej i mógł być panem młodym, na którego weselu Chrystus dokonał pierwszego cudu. Ale współcześni egzegeci w słowie „Kananejczyk” dopatrują się znaczenia: gorliwy. Zapewne wyróżniał się z grona Dwunastu prawością i surowością w przestrzeganiu prawa. Był prawdopodobnie bratem Jakuba i Judy Tadeusza, a także krewnym Jezusa, choć niektórzy egzegeci kwestionują te ustalenia.

    Tradycja podaje, że po śmierci Jakuba Starszego i Jakuba Młodszego został trzecim biskupem Jerozolimy. Miał głosić Ewangelię wraz ze św. Judą Tadeuszem. Dożył sędziwego wieku. Jak podają średniowieczne żywoty świętych, miał ponieść śmierć męczeńską w Persji za panowania cesarza Trajana. Zginął zamęczony wraz z Judą Tadeuszem. Nie wiemy dokładnie, jaką śmiercią – według legendy, miał zostać przecięty piłą.

    Święty Szymon jest patronem farbiarzy, garncarzy, grabarzy, spawaczy, wytwórców wyrobów skórzanych, tkaczy, murarzy, drwali. W ikonografii jego atrybutami są m.in.: piła, topór, palma, księga.

    Święty Juda, którego żywot tak mocno splótł się z życiem św. Szymona, jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu, w którym sam nazywa siebie bratem Jakuba. Miał przydomek „Tadeusz”, czyli: Odważny. Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni określają Judę także przydomkiem „Lebbeusz”, ale nie wiemy, skąd takie miano się wzięło i co dokładnie miałoby oznaczać.

    Również jego koleje losu owiane są aurą tajemniczości. Pismo Święte wspomina o nim zdawkowo. To on podczas Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” (J 14, 22). Według przekazu Nowego Testamentu, miał być jednym z krewnych Jezusa.

    Głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii. Część z misyjnych wędrówek odbył ze św. Szymonem. Niektóre z żywotów tych dwóch Apostołów podają, że wspólnie ponieśli śmierć męczeńską. Inne zaś mówią, że Szymon zginął w Jerozolimie, a Juda Tadeusz – w Libanie lub w Persji.

    Święty Juda Tadeusz w ikonografii jest przedstawiany z barką rybacką, kamieniami, krzyżem, księgą, maczugą, pałkami lub toporem, które są jego atrybutami. Kult tego świętego jest szczególnie żywy w Austrii i Polsce. Jest patronem szpitali i personelu medycznego. To do niego wierni zwracają się w sprawach trudnych i beznadziejnych, szukając w nim skutecznego orędownika.

    Ireneusz Korpyś/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________________________________

    Św. Juda Tadeusz - Patron od spraw beznadziejnych
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Juda Tadeusz – Patron od spraw beznadziejnych

    “Święci Juda Tadeusz i Szymon Gorliwy są dla nas przykładem prawdziwych uczniów i apostołów Jezusa. Zawierzyli Mu całkowicie, poszli za Nim, ciągle z Nim przebywali, otwierając się na Jego słowo i moc. A potem stali się Jego apostołami niosącymi Dobrą Nowinę i łaskę zbawienia ludom ówczesnego świata” – mówił ks. dr hab. Stanisław Wronka w rozmowie z portalem Fronda.pl. Przypominamy tę rozmowę w dniu, w którym Kościół wspomina św. Judę Tadeusza.

    Tomasz Wandas, Fronda.pl: Co wiemy o św. Judzie Tadeuszu?

    Ks. dr hab. Stanisław Wronka (Kierownik Katedry Egzegezy Starego Testamentu. Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie): Informacje na temat św. Judy Tadeusza są w Nowym Testamencie bardzo skąpe. Należał do grona dwunastu apostołów (Mt 10,3; Mk 3,18; Łk 6,16; Dz 1,13). W czasie ostatniej wieczerzy pytał Jezusa: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” (J 14,22). Oczekiwał także na modlitwie razem z dziesięcioma pozostałymi apostołami, Maryją oraz krewnymi i uczniami Jezusa obiecanego Ducha Świętego (Dz 1,13).

    Dalsze losy św. Judy Tadeusza również nie są dokładnie znane, istnieją spore rozbieżności w zachowanych przekazach. Dotyczą one miejsc, w których apostoł miał przebywać, oraz sposobu zakończenia ziemskiego życia. Jako tereny jego działalności ewangelizacyjnej wymienia się Palestynę, Syrię, Mezopotamię, Persję, Armenię, Rosję, Arabię, Egipt i Libię. Według jednych umarł śmiercią naturalną, według innych poniósł śmierć męczeńską ‒ na krzyżu, przepiłowany lub zakatowany pałką. Najprawdopodobniej miało to miejsce w Mezopotamii lub dalej na wschód w Persji.

    Dlaczego uchodzi za patrona od spraw beznadziejnych?

    W tradycji zachowała się pamięć o licznych, nadzwyczajnych cudach dokonanych przez św. Judę Tadeusza. Apostoł miał między innymi uzdrowić Abgara V Ukkamę, władcę Edessy, obecnie miasta w Turcji, przez dotknięcie go obrazem przedstawiającym Jezusa lub listem od Jezusa, zaliczanym obecnie do pism apokryficznych. Stąd zwracano się do niego o pomoc w trudnych sprawach, gdy jego kult zyskał popularność w XVIII wieku zwłaszcza w Austrii i Polsce.

    Mówi się, że bibliści mają z nim problem, dlaczego? Czy w Piśmie Świętym są jakieś niejasności à propos tego świętego?

    Rzeczywiście teksty Nowego Testamentu są nie tylko skąpe, ale też nie do końca jasne. W wykazach dwunastu apostołów raz pojawia się imię „Tadeusz”, w niektórych manuskryptach Lebbeusz (Mt 10,3; Mk 3,18), a raz imię „Juda” z dodatkiem „Jakuba” (Łk 6,16; Dz 1,13), co trzeba rozumieć raczej w sensie „syn Jakuba”, a nie „brat Jakuba”. Na ogół przyjmuje się, że imiona te oznaczają tę samą osobę, bo pojawiają się zamiennie w podobnym miejscu listy: „Tadeusz” na dziesiątej pozycji, a „Juda Jakuba” na pozycji jedenastej. Pierwsze imię pochodzi z języka aramejskiego i znaczy „odważny”, drugie z języka hebrajskiego może oznaczać „wielbiący (Boga)”, „godny czci”. Noszenie podwójnego imienia było spotykane w starożytności.

    Poza tym greckie imię Ioúdas odnosi się w Nowym Testamencie do ośmiu postaci, w tym do Judy apostoła, Judy „brata (krewnego) Pańskiego” (Mt 13,55), Judasza Iskarioty (Mt 10,4) i Judy autora listu (Jud 1). Judasz Iskariota jest zawsze wymieniony precyzyjnie, więc nie można go pomylić z innym Judą. Natomiast trzy pozostałe postaci łatwo pomieszać ze sobą. Dawniej utożsamiano Judę apostoła z Judą „bratem Pańskim” i Judą autorem listu. Dzisiaj odróżnia się Judę apostoła od Judy „brata Pańskiego”, ponieważ „bracia Pańscy” byli sceptyczni wobec Jezusa (Mk 3,21). Dość powszechnie natomiast przyjmuje się, że Juda „brat Pański” jest autorem listu.

    Dlaczego wspominamy go łącznie z św. Szymonem? Co łączy tych świętych?

    Obaj apostołowie występują w wykazach obok siebie. W Mt 10,3-4 i Mk 3,18 Tadeusz jest bezpośrednio przed Szymonem, natomiast w Łk 6,15-16 i Dz 1,13 odwrotnie ‒ Szymon poprzedza Judę. Niektórzy widzieli w nich „braci Jezusa” (Mt 13,55; Mk 6,3) i traktowali jako kuzynów, a nawet rodzeństwo. Według przekazów starożytnych ponieśli oni razem śmierć męczeńską przepiłowani piłą w Mezopotamii lub Persji. Ich relikwie znajdują się w kaplicy Najświętszego Sakramentu bazyliki św. Piotra w Rzymie. Od początku połączono też ich kult i wyznaczono wspólne święto na 28 października.

    Co oznacza samo imię „Szymon”?

    Imię „Szymon” oznacza z hebrajskiego „wysłuchanie” przez Boga, przez człowieka. Apostoł występuje w Nowym Testamencie zawsze z przydomkiem „Kananejczyk” (Mt 10,4; Mk 3,18) lub „Zelota” (Łk 6,15; Dz 1,13). Pierwsze określenie aramejskie wskazuje na mieszkańca Kanaanu, jak pierwotnie nazywał się kraj podarowany Izraelitom przez Boga, i oznacza „gorliwy”. Termin „zelota” jest greckim odpowiednikiem słowa aramejskiego. Może on też oznaczać członka ugrupowania zelotów, które chciało na drodze walki uwolnić kraj spod panowania Rzymu.

    W czym powinniśmy ich naśladować?

    Święci Juda Tadeusz i Szymon Gorliwy są dla nas przykładem prawdziwych uczniów i apostołów Jezusa. Zawierzyli Mu całkowicie, poszli za Nim, ciągle z Nim przebywali, otwierając się na Jego słowo i moc. A potem stali się Jego apostołami niosącymi Dobrą Nowinę i łaskę zbawienia ludom ówczesnego świata. Czynili to odważnie i gorliwie, ufni w pomoc Bożą także w sprawach codziennych, zatroskani losami swojej ojczyzny, wielbiący we wszystkim Boga. Takich postaw nas uczą. Skorzystajmy z ich przykładu i wstawiennictwa, aby słuchać słowa Bożego, pozwalać się mu prowadzić, powierzać Bogu wszystkie sprawy osobiste, rodzinne i ojczyste, wielbić Go za wszystkie dary płynące z Jego miłosierdzia wobec każdego stworzenia.

    Bardzo dziękuję za rozmowę.

    Fronda.pl 

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 października

    Święty Frumencjusz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Sabina, Wincenty i Chrestyna
    ***
    Święty Frumencjusz

    Frumencjusz doznaje czci we wszystkich obrządkach. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał go kardynał Baroniusz (+ 1607). Żywot Frumencjusza przekazał potomnym Rufin. Według jego relacji pewien filozof z Tyru w towarzystwie dwóch swoich uczniów – Frumencjusza i Edezjusza – udawał się do Indii. Jednak burza zagnała jego okręt do granic Etiopii. Tam zostali pochwyceni i wzięci do niewoli. Odesłano ich na dwór króla do Axum. Byli bowiem bardzo pięknymi i obiecującymi młodzieńcami. Na dworze królewskim doszli do najwyższych godności. Frumencjusz miał zostać sekretarzem królewskim. Po śmierci króla w tym samym charakterze zatrzymała go na swoim dworze królowa. Niedługo potem obaj młodzieńcy poprzez kupców chrześcijańskich zapoznali się z Kościołem katolickim. Odtąd stali się najżarliwszymi propagatorami wiary w Chrystusa.
    Za pozwoleniem syna królowej, który objął z kolei tron, Edezjusz wrócił do Tyru, a Frumencjusz udał się do Egiptu, do Aleksandrii, gdzie z rąk św. Atanazego ok. roku 340 przyjął sakrę biskupią. W taki to sposób został nie tylko ojcem chrześcijaństwa w Etiopii, ale także hierarchii kościelnej, którą tam założył. Było to za czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego i jego syna Konstancjusza. Król Ezan nie tylko dał Frumencjuszowi pełną swobodę w tej pięknej akcji, ale nawet sam z jego rąk wraz z bratem przyjął chrzest.
    Ponieważ patriarcha Aleksandrii, św. Atanazy, udzielił sakry biskupiej Frumencjuszowi, dlatego przez 1500 lat Kościół w Etiopii był uzależniony od patriarchów Aleksandrii. Oni mianowali biskupów tegoż kraju. Dopiero w roku 1959 prawosławny Kościół w Etiopii uzyskał status autokefalicznego (niezależnego), z własnym patriarchą. Niestety, w V wieku patriarchowie aleksandryjscy przeszli na monofizytyzm. Wprowadzili więc monofizytyzm jako obowiązujący w Etiopii. Monofizytów egipskich i etiopskich zwykło się nazywać koptami. Na Soborze Florenckim (1431-1445) Abisynia przystąpiła wprawdzie do unii z Kościołem katolickim, ale tylko na krótko. W roku 1555 dzięki wspaniałej akcji jezuitów Etiopia była bliska pełnego i trwałego zjednoczenia z Rzymem. O. Perez pozyskał dla wiary króla-cesarza Zara Dagaba, a potem również jego syna i następcę na tronie, Seltana Sagada. W roku 1626 król ogłosił nawet katolicyzm jako religię państwową. Wywołało to jednak tak gwałtowną reakcję ze strony prawosławnych, monofizyckich koptów, że cesarz cofnął dekret. Rozpoczęło się długoletnie, krwawe prześladowanie, trwające ponad 150 lat (1633-1797), które zniszczyło tak piękne owoce.
    Od roku 1839 misjonarze katoliccy mogli powrócić na te tereny. W roku 1847 Stolica Apostolska erygowała w Etiopiii dwa wikariaty apostolskie w obrządku etiopskim: jeden zarządzany przez lazarystów, drugi przez kapucynów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 października

    Błogosławiona Celina Borzęcka, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Lucjan i Marcjan
      •  Błogosławiony Bonawentura z Potenzy, prezbiter
      •  Święty Fulcjusz z Pawii, biskup
      •  Święty Dymitr z Salonik, męczennik
    ***
    Błogosławiona Celina Borzęcka

    Celina Rozalia Leonarda urodziła się 29 października 1833 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej Chludzińskich, na kresach dawnej Rzeczypospolitej w Antowilu, blisko Orszy – teraz to Białoruś. Rodzice zadbali o to, by otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie. Już jako młoda dziewczyna zapragnęła wstąpić do klasztoru wizytek w Wilnie, ale posłuszna woli rodziców i radzie spowiednika w 1853 r. wyszła za mąż za Józefa Borzęckiego, właściciela majątku Obrembszczyzna koło Grodna. Było to szczęśliwe małżeństwo, a Celina była dobrą żoną i matką. Urodziła czworo dzieci, z których dwoje – Marynia i Kazimierz – zmarło jako niemowlęta. Celina zajmowała się pracą charytatywną wśród ludności wiejskiej, a w 1863 r. wspierała powstańców, za co znalazła się wraz z kilkutygodniową Jadwigą w rosyjskim więzieniu w Grodnie.
    W 1869 r. Józef Borzęcki uległ atakowi paraliżu i stracił władzę w nogach. Celina wraz z córkami Celiną i Jadwigą wyjechała z nim na leczenie do Wiednia, które jednak nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Przez pięć lat starannie pielęgnowała męża. Na kilka tygodni przed śmiercią Borzęcki podyktował starszej córce Celinie testament, w którym zaświadczył o miłości, bohaterstwie, odwadze i roztropności swej żony.
    Po jego śmierci, w 1875 r. Celina Borzęcka wyjechała z córkami do Rzymu. Tam znowu zapragnęła życia zakonnego. Poznała generała zmartwychwstańców, ks. Piotra Semenenkę, który stał się jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym. Pod jego wpływem postanowiła wraz z córką Jadwigą (obecnie Służebnicą Bożą) założyć żeńską gałąź zgromadzenia, do którego należał. Po pokonaniu wielu przeciwności i upokorzeń zmartwychwstanki zostały zatwierdzone jako zgromadzenie kontemplacyjno-czynne, którego zadaniem było nauczanie i chrześcijańskie wychowanie dziewcząt. 6 stycznia 1891 r. Celina i Jadwiga złożyły śluby wieczyste. Dzień ten jest uważany za początek Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa w Kościele.
    Mimo rozlicznych zakonnych obowiązków, Celina była przy starszej córce (również Celinie), gdy rodziły się jej dzieci. Starała się też być dobrą babcią dla swoich pięciorga wnucząt. Założone przez nią nowe zgromadzenie rozwijało się dynamicznie. Jesienią 1891 r. Celina otworzyła w Kętach, mieście św. Jana Kantego, pierwszy dom na ziemiach polskich. W skromnej starej chacie początkowo została założona szkoła dla dziewcząt i nowicjat. Było trudno, bo siostrom i ich wychowankom doskwierała bieda, ale już po czterech latach stanął tam klasztor. Matka Celina sama zaprojektowała kaplicę, w której ołtarzu znalazła się Matka Boża Ostrobramska, a w witrażach można zobaczyć patronów Polski, Litwy i Rusi. Budynek klasztoru otacza piękny park, w którym do dziś rosną drzewa zasadzone jeszcze przez założycielkę. Dowodem jej zaradności i wyczucia smaku są zachowane niepowtarzalne szaty liturgiczne: alby, uszyte z jej koronkowej sukni ślubnej i dawnego stroju balowego. W Kętach zmartwychwstanki wybudowały szkołę i ochronkę dla dzieci. Stąd wyruszyły do kolejnych placówek – w Częstochowie i Warszawie. W 1896 r. rozpoczęły też pracę apostolską w Bułgarii, a w 1900 r. – w Stanach Zjednoczonych.
    W 1906 r. Celina przeżyła cios – nieoczekiwanie zmarła jej córka Jadwiga, współzałożycielka zgromadzenia i najbliższa współpracownica, która miała poprowadzić dalej rozpoczęte dzieło. Mimo podeszłego wieku Matka Celina pełniła nadal obowiązki przełożonej generalnej. Zmarła w Krakowie 26 października 1913 r., pochowana została obok swej córki w Kętach. W 1937 r. doczesne szczątki Celiny i Jadwigi zostały przeniesione do krypty pod kaplicą klasztoru w Kętach, a w 2001 r. – do sarkofagu w kościele św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach.
    Za życia matki Celiny powstało 18 domów, w których pracowało 214 sióstr zmartwychwstanek, i 16 związanych z ich duchowością zgromadzeń świeckich apostołek zmartwychwstania. W roku jej beatyfikacji w 54 domach w Polsce, Anglii, Argentynie, Australii, Kanadzie, Tanzanii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i na Białorusi pracowało 512 sióstr oraz 322 apostołki. Siostry wykonują wiele posług, m.in. pracują jako nauczycielki, wychowawczynie, katechetki, zakrystianki, organistki, animatorki oazowe i pielęgniarki.Proces beatyfikacyjny Matki Celiny rozpoczęto z inicjatywy papieża Piusa XII w Rzymie w 1944 r. Dekret o heroiczności cnót podpisał św. Jan Paweł II w 1982 r. W 2002 r. w Krakowie przeprowadzono proces dotyczący domniemanego uzdrowienia po ciężkim wypadku Andrzeja Mecherzyńskiego-Wiktora, prawnuka Matki Celiny w piątym pokoleniu. 16 grudnia 2006 r. Benedykt XVI podpisał dekret zatwierdzający uzdrowienie dokonane za jej przyczyną. 27 października 2007 r. w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie matka Celina Borzęcka została ogłoszona błogosławioną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Bł. Celina Borzęcka: Mówią, że nie jest mi dobrze w habicie…

    CELINA I JADWIGA BORZĘCKA
    EAST NEWS

    ***

    Przez 20 lat była oddaną i dobrą żoną. Po śmierci męża wraz z córką odnalazły nowe powołanie. Te dwie święte polskie kobiety stworzyły dzieło, które dziś służy na całym świecie, a za przyczyną błogosławionej dzieją się cuda.

    26 października obchodzimy wspomnienie liturgiczne – i rocznicę śmierci – absolutnie niezwykłej kobiety, bł. Celiny Borzęckiej CR. Połączyła w swojej biografii życie rodzinne z zakonnym, stając się swoistym fenomenem w historii Kościoła.

    Po śmierci męża – będąc wcześniej świecką wierną, pełniąc rolę żony, matki i zaradnej pani majątku na Kresach – razem z młodszą córką Jadwigązałożyła zgromadzenie sióstr zmartwychwstanek.

    Celina została beatyfikowana 27 października 2007 roku, do czego przyczynił się cud za jej wstawiennictwem, wymodlony dla krewnego Borzęckich – Andrzeja. Młody chłopak, mistrz Polski we wspinaczce sportowej, spadł ze ścianki podczas treningu – lekarze określali jego stan jako beznadziejny.

    Obecnie trwa natomiast proces beatyfikacyjny córki Celiny, sługi Bożej Jadwigi Borzęckiej. Bóg pisze na krzywych liniach naszego życia, zaskakując nas nowymi wyzwaniami.

    Celina Borzęcka: żona i wdowa

    Celina urodziła się 29 października 1833 r. w majątku Antowil koło Orszy, na terenie dzisiejszej Białorusi. Jej rodzicami byli Ignacy Chludziński herbu Dołęga i Klementyna z Kossowów Chludzińska. Miała siostrę i brata, a rodzina bardzo się kochała, zapewniając jej wszystko, co potrzeba, aby była szczęśliwa.

    W „Pamiętniku dla córek”, jaki prowadziła przez lata, przyszła błogosławiona zanotowała:

    W dzieciństwie zawsze byłam otoczona osobami mi życzliwymi. […] Kto nie doznał wrażeń w młodości obok starań i pieszczot matki, kto nie uczuł szczęścia wśród rodziny, krewnych i przyjaciół, ten skamieniałe ma serce i nierozwinięte uczucia.

    W wieku 10 lat przystąpiła do I Komunii Świętej. Dwa lata później Chludzińscy przeprowadzili się do majątku Laskowicze, który potem odziedziczył syn Alojzy z rodziną.

    Celina marzyła o całkowitym poświęceniu się Bogu, pragnęła życia zakonnego, ale w 1853 r. rodzice wydali ją za mąż za – o 12 lat starszego – Józefa Borzęckiego, herbu Półkozic. Przez 20 lat była bardzo oddaną i dobrą żoną, tworzyli zgraną parę. Paradoksalnie, po jego przedwczesnej śmierci (w wieku 52 lat) napisała:

    Stan duszy rozpaczliwy – chęć do porzucenia wszystkiego. Wstręt do dziękowania Bogu za życie – żyję jak zwierzę, które czeka końca swego – ale nieszczęśliwsza od zwierzęcia, bo doczekać się swego końca nie może, bo rozumie, że żyje, że urodziła się i umrzeć musi. Wejście najgłębsze w mą nicość, prośba o wiarę, o światło, nie pomaga. Nie mam nic! Nie mam Boga! […] Wrócił stan pierwotny, gdy zabita zamążpójściem straciłam wiarę*.

    Celina Borzęcka: wyjazd do Rzymu

    Borzęccy mieszkali w majątku Obremszczyzna koło Grodna. Mieli czworo dzieci, z których dwoje zmarło wcześnie – Kazimierz w wieku 2,5 roku, a Maria mając 1,5. Starsza córka Celina wyszła za mąż, a matka wspierała ją mocno także już po założeniu zgromadzenia. Jadwiga była co prawda ulubienicą, ale w kształcenie obu córek i formowanie ich charakteru Celina wkładała ogromny trud i zaangażowanie.

    Przez 5 lat opiekowała się ofiarnie mężem, który w 1869 r. doznał paraliżu i stracił władzę w nogach. Kiedy zmarł, musiała sobie poradzić ze wszystkimi sprawami bytowymi, a przywykła do pewnego poziomu życia. Nie było łatwo.

    Po „ogarnięciu” skomplikowanych spraw majątkowych wyjechała z córkami do Rzymu. Tam Polonią opiekowali się zmartwychwstańcy. Poznała ojca Piotra Semenenkę, współzałożyciela i generała zakonu, który szybko stał się jej spowiednikiem, kierownikiem duchowym i mistrzem. Umiejętnie poprowadził wdowę (i córkę także) do nowego powołania.

    Borzęcka: Założycielka sióstr zmartwychwstanek

    Po 11 latach, już po śmierci duchowego mistrza, wraz z 28-letnią Jadwigą założyła Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa – żeńską gałąź zmartwychwstańców. To polski zakon, który narodził się na emigracji, aby wspierać duchowe i moralne odrodzenie Polaków po klęskach powstań listopadowego i styczniowego.

    Dom generalny sióstr znajduje się w Rzymie. Prowadzą przedszkola i szkoły, pracują z młodzieżą w różnych krajach, prowadzą misje w Afryce i Ameryce Płd. Głoszą radosną nowinę o zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, stając się znakiem radości, pokoju i nadziei.

    Celina i Jadwiga Borzęckie razem złożyły śluby wieczyste 6 stycznia 1891 r. i jest to data powołania do życia zgromadzenia. Pierwszy dom w Polsce otworzyły w Kętach i tam obie zostały pochowane. Jadwiga zmarła przed matką, 27 września 1906 r.

    Uzdrowienie za przyczyną bł. Celiny

    Objęcie funkcji przełożonej zupełnie nowego zakonu w wieku 58 lat wymaga wielu wyrzeczeń, radykalnej przemiany życia. Już w tamtych czasach budziło to rozmaite reakcje otoczenia…

    Wkrótce po złożeniu ślubów Celina, osoba z „towarzystwa”, wyjechała dla poratowania zdrowia do wód w Krynicy. Miała możliwość poobserwować, jak zachowują się ludzie, najczęściej katolicy, na widok jej nowego stroju. Zanotowała później: „Mówią, że nie jest mi dobrze w habicie, że mi poszerza stan i twarz, że jako osoba świecka wyglądałam znacznie lepiej i że wobec tego żadna fotografia nie może być korzystna. Mówią, że zupełnie utraciłam wyraz słodyczy”.

    Celina Borzęcka zmarła w wieku 80 lat w Krakowie. Obremszczyzna została upaństwowiona, komuniści zamienili majątek na kołchoz. Zmartwychwstanki nadal się rozwijają, realizując misję matek założycielek. Ich oddanie młodym chyba Bóg widzi i docenia, bo w dniu podpisania dekretu zatwierdzającego uzdrowienie Andrzeja za przyczyną Celiny Borzęckiej, 16 grudnia 2006 r., po 7 latach od wypadku, ten zdobył kolejny złoty medal we wspinaczce sportowej, na zawodach we Wrocławiu.

    Życie wygrywa ze śmiercią na różne „sposoby” – poprzez zmartwychwstanie, wskrzeszenie, a czasem cudowne uzdrowienie. Na co dzień liczy się jednak praca i łaska, która pomaga łączyć aktywność z modlitwą i kontemplacją. Z przykładu Celiny Borzęckiej mogą czerpać zarówno osoby konsekrowane, jak i zanurzeni „w świecie” świeccy czy nawet kapłani.

    Modlitwa o łaski za wstawiennictwem bł. Celiny Borzęckiej

    Bądź uwielbiony, Panie Jezu, który udzieliłeś bł. Celinie daru szczególnego umiłowania tajemnicy paschalnej i pragnienia wypełnienia Twojej świętej woli. Ufając w Twoją bezgraniczną miłość do nas, prosimy Cię za jej wstawiennictwem o łaskę…

    Spraw, o Panie, aby Kościół mógł się radować zaliczeniem służebnicy Twojej Celiny do grona świętych dla większej chwały Twojej i naszego dobra. Który żyjesz i królujesz z Bogiem Ojcem, w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.

    Małgorzata Bilska/Aleteia.pl

    (cytaty z książki ks. K. Wójtowicza CR „Bogactwo charyzmatów błogosławionej Celiny B.”, Kraków 2008)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 października

    Święci męczennicy Chryzant i Daria

    Zobacz także:
      •  Święty Bernard Calvo, biskup
    ***
    Święci Chryzant i Daria

    W oparciu o inskrypcje w Passio można przyjąć, że Chryzant przybył do Rzymu na studia. Nawróciwszy się, przywiódł do Chrystusa westalkę Darię oraz innych mieszkańców. Podczas prześladowania za czasów cesarza Numeriana zostali oni pochwyceni i skazani na śmierć. Wyrok wykonano w sposób okrutny – wrzucono ich do dołu powstałego po nieużywanym akwedukcie przy via Salaria i tam żywcem zasypano ziemią oraz kamieniami. Śmierć ponieśli w 283 lub 284 r. Ci egipscy męczennicy są patronami sędziów.
    Według innych podań Chryzant, który był synem senatora, przypadkowo przeczytał Ewangelię i zapragnął zostać chrześcijaninem. Kiedy ojciec dowiedział się, że syn przyjął chrzest, chciał go siłą odwieść od wiary. Najpierw więził go i głodził, a następnie sprowadził do niego prostytutki. Kiedy nic nie osiągnął i syn dalej uparcie trwał w wierze, postanowił zmusić go do małżeństwa z westalką Darią. Efekt był taki, że Chryzant nawrócił Darię. Żeby uspokoić ojca, pobrali się, ale trwali w dziewiczym małżeństwie.
    Opis męczeństwa jest podobny jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, że chrześcijanie zostali zasypani żywcem, kiedy zebrali się, by sprawować Eucharystię.
    W ikonografii przedstawia się św. Chryzanta jako rzymskiego młodzieńca z palmą w dłoni. Czasami jako rycerza Chrystusa w wianku na głowie. Jego atrybutami są: chorągiew, kamienie, korona, tarcza.
    Św. Daria ukazywana jest w sztuce religijnej jako matrona rzymska z palmą w jednej, a z księgą w drugiej ręce. Jej atrybutami są: kamienie, korona, lew.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 października

    Błogosławiony Jan Wojciech Balicki, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Maria Claret, biskup
      •  Błogosławiony Kontard Ferrini
      •  Błogosławiona Józefina Leroux, dziewica i męczennica
      •  Święty Alojzy Guanella, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jan Wojciech Balicki

    Jan Wojciech Balicki urodził się 25 stycznia 1869 r. w Staromieściu pod Rzeszowem. Pochodził z biednej, bardzo religijnej rodziny dróżnika kolejowego. Był synem grekokatolika Nicetasa Balickiego i jego rzymskokatolickiej żony Katarzyny. Zgodnie z wolą ojca został ochrzczony w Kościele grekokatolickim; także ówczesne prawo kościelne nakazywało wychowywanie chłopców w obrządku ojca. Ponieważ o tym przepisie dowiedział się dopiero w czasie studiów teologicznych, zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na święcenia w obrządku łacińskim. Po ukończeniu seminarium duchownego w Przemyślu, w 1892 r. został wyświęcony na kapłana. Został skierowany do pracy w parafiach jako wikary. Szybko dał się poznać jako świetny kaznodzieja i cierpliwy spowiednik.
    Wkrótce potem podjął studia teologiczne w Rzymie, zakończone doktoratem. Po powrocie do kraju pracował w przemyskim seminarium, gdzie wykładał teologię dogmatyczną. Jego posługa profesorska była owiana duchem głębokiej wiary i umiłowaniem prawdy. W modlitwie najczęściej szukał mądrości Ducha Świętego. W latach 1928-1934 piastował urząd rektora.
    Po przejściu na emeryturę wiele czasu poświęcał na posługę spowiedzi. Jeszcze jako młody ksiądz założył dom opieki dla prostytutek – z tego powodu wielokrotnie rzucano na niego oszczerstwa. Po wkroczeniu do Przemyśla Sowietów w czasie II wojny światowej dom ten został zlikwidowany. Jan Balicki zmarł w Przemyślu w opinii świętości 15 marca 1948 r.
    Po siedmiu latach, 31 października 1955 r. – zgodnie z powszechnym życzeniem – ciało ks. Jana przeniesiono do osobnego grobowca. W 1959 r. przemyskie seminarium duchowne poprosiło biskupa Franciszka Bardę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. W 1963 r. wszystkie akta przesłano do Rzymu, gdzie po zbadaniu zeznań świadków i analizie pism ks. Jana ogłoszono dekret o heroiczności jego cnót (grudzień 1994 r.). Osobę ks. Balickiego dawał za wzór kapłanom kardynał Karol Wojtyła, który w 1975 roku pisał o nim: “W czasach, gdy Kościół poszukuje nowych wzorów duchowości dla kapłana diecezjalnego, w sytuacji, gdy wśród samych kapłanów zdarzają się kontestacje, niewierności oraz tendencje, by poszukiwać rzeczy materialnych bardziej niż duchowych, sługa Boży może być przedstawiony jako model życia kapłańskiego. W osobie ks. Balickiego kapłani mogą znaleźć wzór, w jaki sposób połączyć działalność duszpasterską z codzienną kontemplacją tajemnicy Boga”.
    Już jako papież dokonał beatyfikacji ks. Balickiego w sierpniu 2002 roku podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach. Powiedział m.in.:
    Służbą miłosierdziu było życie błogosławionego Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski.
    Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was, bracia, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia, spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: “Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim” (Dzienniczek, 1521).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 października

    Święty Józef Bilczewski, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Kapistran, prezbiter
      •  Święty Seweryn Boecjusz
    ***
    Na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., kończąc Rok Eucharystii, papież Benedykt XVI dokonał pierwszej kanonizacji w czasie swego pontyfikatu. W poczet świętych zaliczonych zostało pięciu błogosławionych, w tym dwóch Polaków: abp Józef Bilczewski, ordynariusz lwowski, i ks. Zygmunt Gorazdowski, założyciel józefitek. Oprócz nich świętymi ogłoszeni zostali: chilijski jezuita ksiądz Albert Hurtado, żyjący w I poł. XX w., oraz dwóch Włochów: żyjący w XVIII w. kapucyn, brat Feliks z Nikozji, i ksiądz Kajetan Catanoso, zmarły w roku 1963.

    Święty Józef Bilczewski

    Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Wilamowicach, a potem w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie zdał maturę w czerwcu 1880 r., i wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. 6 lipca 1884 r. przyjął tu święcenia kapłańskie. W latach 1886-1888 odbył studia teologiczne w Wiedniu (gdzie uzyskał doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. Po powrocie do kraju był wikariuszem w Kętach i w Krakowie. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, na którym przez pewien okres pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora. Jako profesor uniwersytetu był bardzo ceniony przez studentów, cieszył się szacunkiem i przyjaźnią innych pracowników naukowych. Opublikował wiele artykułów z dziedziny teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii.
    17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego ks. prał. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze we Lwowie. Nowy biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Był mężem modlitwy, która inspirowała wszelką jego działalność. Fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo i materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w archidiecezji lwowskiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest bronienie i ratowanie obrządku łacińskiego, za który odpowiadał przed Bogiem i Kościołem, własnym sumieniem i narodem. Życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości.
    W duchu nauczania Piusa X zbliżał wiernych do Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia w Mszy św. W czasach I wojny światowej rozwijał kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, ukazując ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Czcią i miłością najlepszego syna otaczał Matkę Najświętszą, nazywając Ją swą «Matuchną». Pragnął, by taką samą pobożnością darzyli Ją wierni archidiecezji, naśladując Jej cnoty, szczególnie całkowite zaufanie Bogu.
    Umarł z przepracowania 20 marca 1923 r. Jego zabalsamowane serce umieszczono w kaplicy bł. Jakuba w bazylice katedralnej we Lwowie, a ciało zostało złożone w grobie na cmentarzu janowskim, gdzie grzebano ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem.
    Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona 18 grudnia 1997 r. ogłoszeniem przez św. Jana Pawła II dekretu o heroiczności jego cnót. W czerwcu 2001 r. za cudowny został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Józefa Bilczewskiego – co otworzyło drogę do beatyfikacji arcybiskupa lwowskiego. Dokonał jej św. Jan Paweł II 26 czerwca 2001 r. we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę. W 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 października

    Święty Jan Paweł II, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Donat, biskup
      •  Błogosławiony Tymoteusz Giaccardo, prezbiter
      •  Święta Salome, uczennica Pańska
    ***
    Karol Wojtyła z matką

    Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, niewielkim miasteczku nieopodal Krakowa, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, Karola Habsburga.
    Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu.
    W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego.
    13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola, a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku.
    Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w ośmioletnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką; już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara. 14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum, otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zamieszkał z ojcem w Krakowie.

    Karol Wojtyła po maturze

    W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża.
    18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. Było to poważnym ciosem dla młodego chłopaka, który w 21. roku życia pozostał zupełnie bez rodziny. Po śmierci ojca Karol Wojtyła pozostał bez środków do życia. W normalnych czasach mógłby liczyć na studenckie stypendium, ale w czasie wojny uczelnie nie działały. Karol wykorzystał ten czas na intensywne samokształcenie. Środowisko akademickie utrzymywało więzi i działało w podziemiu.
    W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie (tradycja akademickich pielgrzymek majowych zapoczątkowana w 1936 r. trwa do dziś).
    Za jedną z najważniejszych dla siebie inicjatyw okresu okupacji Karol uważał pracę aktorską w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym, pod kierownictwem Mieczysława Kotlarczyka (teatr działał pod auspicjami podziemnej organizacji narodowo-katolickiej Unia). W tym czasie powstało wiele utworów poetyckich Wojtyły, publikowanych później pod pseudonimem Andrzej Jawień (inne pseudonimy literackie to AJ, Piotr Jasień, a od 1961 r. – Stanisław Andrzej Gruda). Twórczość literacką kontynuował także w latach późniejszych.
    Karol podjął pracę jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay, początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku, a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim (obecnie na terenie Krakowa). Współpracownicy wspominali później, że każdą przerwę w pracy spędzał zatopiony w lekturze. W drodze do pracy wstępował do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, obok cmentarza, na którym w 1938 r. pochowano przyszłą świętą – s. Faustynę Kowalską.
    W 1942 r. wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie, nie przerywając pracy w Solvayu. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa i dwa tygodnie musiał spędzić w szpitalu. Zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku, przyznał: “Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność”.
    Kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, w Krakowie hitlerowski terror nasilił się (w tzw. “czarną niedzielę” 6 sierpnia 1944 r. Niemcy aresztowali ponad 7 000 mężczyzn). Wówczas kardynał Sapieha, chcąc ratować przyszłych kapłanów, zdecydował, że alumni mają zamieszkać w pałacu arcybiskupim. Tam Karol pozostał do końca wojny, do czasu odbudowania krakowskiego seminarium na Podwalu.

    Ksiądz Karol Wojtyła

    13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter Karol Wojtyła odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu.
    15 listopada 1946 r. wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu). Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz z USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude.
    W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy ks. Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety. W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę De Angelis (“O Aniołach”). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu (1948) tytuł doktora teologii (którego nie dostał w Rzymie z powodu braku funduszy na wydanie drukiem rozprawy doktorskiej). Uzyskawszy po śmierci kard. Sapiehy urlop na pracę naukową, w latach 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, chociaż przyjęta w 1953 roku przez Radę krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (aż do roku 1957). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

    Biskup Karol Wojtyła

    W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa i biskupem tytularnym Umbrii. Przyjął wówczas, zgodnie z obyczajem, jako hasło przewodnie swej posługi słowa Totus tuus (łac. “Cały Twój”); kierował je do Matki Chrystusa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i biskup Bolesław Kominek. W tym okresie powstały najgłośniejsze prace biskupa Wojtyły, które przyniosły mu sławę wśród teologów: “Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz “Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył.
    30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie.
    Jako pasterz diecezji starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym. Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając nie tylko do rozległej tradycji filozoficznej, lecz także do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z Prymasem Tysiąclecia ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości. W nielicznych wolnych chwilach nadal z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry, chodził po górach, uprawiał narciarstwo.

    Święty Jan Paweł II zaraz po wyborze na papieża

    W nocy z 28 na 29 września 1978 roku po zaledwie 33 dniach pontyfikatu zmarł papież Jan Paweł I. 14 października rozpoczęło się więc drugie już w tym roku konklawe – zebranie kardynałów, mające wyłonić nowego papieża. 16 października 1978 roku około godziny 17.15 w siódmym głosowaniu metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Przyjął imię Jan Paweł II. O godz. 18.45 kard. Pericle Felici ogłosił wybór nowego papieża – 
    HABEMUS PAPAM!Jan Paweł II udzielił pierwszego błogosławieństwa “Urbi et Orbi” – “Miastu i Światu”. 22 października na Placu Świętego Piotra odbyła się uroczysta inauguracja pontyfikatu, a następnego dnia pierwsza audiencja dla 4000 Polaków zgromadzonych w auli Pawła VI. Msza św. inaugurująca pontyfikat była transmitowana przez radio i telewizję na wszystkie kontynenty. Dla Polaków, w kraju rządzonym przez komunistów, była to pierwsza transmisja Mszy św. od czasów przedwojennych. 12 listopada Jan Paweł II uroczyście objął katedrę Rzymu – Bazylikę św. Jana na Lateranie, stając się w ten sposób Biskupem Rzymu.Jan Paweł II był pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie Wschodniej i w Azji w latach 80-tych i 90-tych XX w.

    Pontyfikat Jana Pawła II trwał ponad 26 lat i był drugim co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa).
    Podczas wszystkich pielgrzymek Jan Paweł II przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu Ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między Ziemią a Księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne, podczas których odwiedził 135 krajów, oraz 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele.

    Święty Jan Paweł II, papież-apostoł

    Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), ogłosił 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i 478 świętych. Napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie. Powyższe dane statystyczne nie oddają jednak nawet skrawka ogromnego dziedzictwa nauczania i pontyfikatu pierwszego w dziejach Kościoła Papieża-Polaka.
    Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża-apostoła. Chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie w roku 1985, który ONZ ogłosiła Międzynarodowym Rokiem Młodzieży, napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie, a w 2016 r. – w Krakowie).
    Chociaż kardynał Wojtyła rozpoczynając posługę Piotrową był – jak na papieża – bardzo młody (miał 58 lat), cieszył się dobrym zdrowiem i był wysportowany, to niemal cały jego pontyfikat naznaczony był cierpieniem. Choroby Jana Pawła II zaczęły się od pamiętnego zamachu na życie papieża. 13 maja 1981, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra w Rzymie o godzinie 17.19 papież został postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę w brzuch oraz rękę. Ocalenie, jak sam wielokrotnie podkreślał, zawdzięczał Matce Bożej Fatimskiej, której rocznicę objawień tego dnia obchodzono. Powiedział później: “Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę”. Cały świat zamarł w oczekiwaniu na wynik sześciogodzinnej operacji w Poliklinice Gemelli. Papież spędził wtedy na rehabilitacji w szpitalu 22 dni.
    Niestety, do pełnego zdrowia nie powrócił nigdy. Następstwa postrzału spowodowały liczne komplikacje zdrowotne, konieczność kolejnych operacji, pobyty w szpitalu. Zaraz po zamachu w przekazie nadanym przez Radio Watykańskie papież powiedział: “Modlę się za brata, który zadał mi cios, i szczerze mu przebaczam”. Później odwiedził zamachowca w więzieniu.
    Papież nigdy nie ukrywał swojego stanu zdrowia. Cierpiał na oczach tłumów, którym w ten sposób dawał niezwykłą katechezę. Wielokrotnie też podkreślał wartość choroby i zwracał się do ludzi chorych i starszych o modlitewne wspieranie jego pontyfikatu.
    W pierwszą rocznicę zamachu na Placu świętego Piotra, 13 maja 1982 r., papież udał się z dziękczynną pielgrzymką do Fatimy. Tam, podczas nabożeństwa, niezrównoważony mężczyzna Juan Fernández y Krohn lekko ugodził papieża nożem. Ochrona szybko obezwładniła napastnika, a papież dokończył nabożeństwo pomimo krwawienia. Na szczęście ten drugi zamach nie miał poważnych następstw.

    Święty Jan Paweł II w ostatnim okresie swego życia

    Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie pojawiał się publicznie. Przeszedł grypę i zabieg tracheotomii, wykonany z powodu niewydolności oddechowej. W czwartek, 31 marca, wystąpiły u Ojca Świętego silne dreszcze ze wzrostem temperatury ciała do 39,6 st. C. Był to początek wstrząsu septycznego połączonego z zapaścią sercowo-naczyniową.
    Kiedy medycyna nie mogła już pomóc, uszanowano wolę papieża, który chciał pozostać w domu. Podczas Mszy św. sprawowanej przy jego łożu, którą Jan Paweł II koncelebrował z przymkniętymi oczyma, kardynał Marian Jaworski udzielił mu sakramentu namaszczenia. 2 kwietnia 2005 r. o godz. 7.30 papież zaczął tracić przytomność. W tym czasie w pokoju umierającego czuwali najbliżsi, a przed oknami, na Placu św. Piotra modlił się wielotysięczny tłum. Relacje na cały świat nadawały wszystkie media. Wieczorem, przy łóżku chorego odprawiono Mszę św. wigilii Święta Miłosierdzia Bożego. Ok. godz. 19.00 Jan Paweł II wszedł w stan śpiączki. Monitor wykazał postępujący zanik funkcji życiowych. O godz. 21.37 osobisty papieski lekarz Renato Buzzonetti stwierdził śmierć Jana Pawła II. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które sam ustanowił.

    Trumna z ciałem św. Jana Pawła II

    Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek, 8 kwietnia 2005 r. Uczestniczyło w nim na placu św. Piotra i w całym Rzymie ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów, a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie bł. Jana XXIII, beatyfikowanego w 2000 r.13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od konieczności zachowania pięcioletniego okresu od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpoczął się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został ksiądz Sławomir Oder. 23 marca 2007 r. trybunał diecezjalny badający tajemnicę uzdrowienia jednej z francuskich zakonnic – Marie Simon-Pierre – za wstawiennictwem papieża Polaka potwierdził fakt zaistnienia cudu. Po niespodziewanym uzdrowieniu, o które na modlitwie prosiły za wstawiennictwem zmarłego papieża członkinie jej zgromadzenia, s. Marie powróciła do pracy w szpitalu dziecięcym. Przy okazji podania tej wiadomości ks. Oder poinformował, że istnieje kilkaset świadectw dotyczących innych uzdrowień za wstawiennictwem Jana Pawła II.
    2 kwietnia 2007 r. miało miejsce oficjalne zamknięcie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego w Bazylice św. Jana na Lateranie w obecności wikariusza generalnego Rzymu, kardynała Camillo Ruiniego.
    16 listopada 2009 r. w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odbyło się posiedzenie komisji kardynałów w sprawie beatyfikacji Jana Pawła II. Obrady komisji zakończyło głosowanie, w którym podjęto decyzję o skierowaniu do Benedykta XVI prośby o wyniesienie polskiego papieża na ołtarze.
    19 grudnia 2009 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót Jana Pawła II, który zamknął zasadniczą część jego procesu beatyfikacyjnego. Jednocześnie rozpoczęło się dochodzenie dotyczące cudu uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu polskiego papieża.
    12 stycznia 2011 r. komisja Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud za wstawiennictwem Jana Pawła II polegający na uzdrowieniu francuskiej zakonnicy. Zgodnie z konstytucją apostolską Jana Pawła II Divinus perfectionis Magister z 1983 r. ustalającą nowe zasady postępowania kanonizacyjnego, orzeczenie Kongregacji zostało przedstawione papieżowi, który jako jedyny ma prawo decydować o kościelnym kulcie publicznym Sług Bożych.

    Święty Jan Paweł II

    14 stycznia 2011 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o cudzie i wyznaczył na dzień 1 maja 2011 r. beatyfikację papieża Jana Pawła II. Dokonał jej osobiście podczas uroczystej Mszy Świętej na placu św. Piotra w Rzymie, którą koncelebrowało kilka tysięcy kardynałów, arcybiskupów i biskupów z całego świata. Liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwie jest szacowana na 1,5 mln osób, w tym trzysta tysięcy Polaków. Warto wspomnieć, że Benedykt XVI uczynił wyjątek, osobiście przewodnicząc beatyfikacji swojego Poprzednika – jako zwyczajną praktykę Benedykt XVI przyjął, że beatyfikacjom przewodniczy jego delegat, a on sam dokonuje jedynie kanonizacji.
    Na datę liturgicznego wspomnienia bł. Jana Pawła II wybrano dzień 22 października, przypadający w rocznicę uroczystej inauguracji pontyfikatu papieża-Polaka.Papież Franciszek dokonał kanonizacji papieża-Polaka w niedzielę Bożego Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014 r., w Rzymie. Do chwały świętych Jan Paweł II został wyniesiony razem z jednym ze swoich poprzedników, Janem XXIII.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Św. Jana Pawła II

    papieża

    web-saint-oct-22-john-paul-ii-zkoty1953-cc
    zkoty1953-cc

    ***

    Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, bł. Karola Habsburga.

    Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu.

    W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego.

    13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku.

    Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w 8-letnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką, już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara.

    14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża.

    18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie.

    Wojna odebrała Karolowi możliwość kontynuowania studiów, zaczął więc pracować jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay. Początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim. W tym okresie Karol związał się też z polityczno-wojskową katolicką organizacją podziemną Unia, która starała się między innymi ochraniać zagrożonych Żydów.

    W 1942 r. postanowił studiować teologię i wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie gdzie 1 listopada 1946 r. otrzymał święcenia kapłańskie. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W okresie od kwietnia 1945 r. do sierpnia 1946 r. Karol pracował na uczelni jako asystent i prowadził seminaria z historii dogmatu.

    13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu.

    15 listopada Karol wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu) w Rzymie. Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude.

    W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety.

    W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę „De Angelis” („O Aniołach„). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu tytuł doktora teologii i uzyskawszy urlop na pracę naukową 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, mimo że w 1953 roku przyjęła ją Rada krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (uzyskał go dopiero w 1957 r.). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.  W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem tytularnym Umbrii, a także biskupem pomocniczym Krakowa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i Bolesław Kominek. Wtedy też powstały jego najgłośniejsze prace, które przyniosły mu sławę wśród teologów – „Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz „Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył.

    Jako biskup przyjął, zgodnie z obyczajem, hasło przewodnie swej posługi „Totus Tuus” (łac. „Cały Twój”), kierował je do Matki Chrystusa.

    30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie.

    Jako pasterz diecezjalny starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym.

    Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając do rozległej tradycji filozoficznej, lecz też do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego, najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z, nazwanym tak przez siebie, „prymasem Tysiąclecia”, ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości.

    Na zwołanym po śmierci Jana Pawła I konklawe w roku 1978 Wojtyła został wybrany na papieża i przybrał imię Jana Pawła II. Wynik wyboru ogłoszono 16 października o godz. 16:16.

    Jan Paweł II była pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie wschodniej i Azji w latach 80. XX w.

    Osobistym sekretarzem Jana Pawła II przez cały pontyfikat był arcybiskup Stanisław Dziwisz.

    Podczas jego pontyfikatu ponad 300 milionów ludzi przeszło na katolicyzm.

    Pontyfikat Jana Pawła II był drugi co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa).

    Podczas wszystkich pielgrzymek przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między ziemią a księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne podczas których odwiedził 135 krajów i 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii, odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele.

    Papież Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), beatyfikował 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i kanonizował 478 świętych.

    Ojciec Święty napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie.

    Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża – apostoła.

    Papież chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie 31 marca 1985 r., który ONZ ogłosiło Międzynarodowym Rokiem Młodzieży napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem tego międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie).

    Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu Zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie udzielał się publicznie. Ojciec Święty Jan Paweł II zmarł 2 kwietnia 2005 r. po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, w 9666 dniu swojego pontyfikatu. W ciągu ostatnich dwóch dni życia towarzyszyli mu nieustannie wierni z całego świata.

    Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek 8 kwietnia 2005 r., w którym uczestniczyło na placu św. Piotra ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie Jana XXIII.

    13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI (następca Jana Pawła II) zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od pięcioletniego okresu oczekiwania od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpaczał się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został polski ksiądz Sławomir Oder. 2 kwietnia 2007 r. zakończyła się faza diecezjalna procesu i wszystkie akta zostały przekazane do watykańskiej Kongregacji ds. kanonizacyjnych.

    1 maja 2011 nastąpiła beatyfikacja Jana Pawła II podczas uroczystej mszy świętej na placu Św. Piotra w Rzymie. Ogłoszony świętym przez papieża Franciszka 27 kwietnia 2014 roku.

    Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 października

    Święty Kasper del Bufalo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jakub Strzemię, biskup
      •  Święta Urszula, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Kasper del Bufalo

    Kasper urodził się 6 stycznia 1786 r. w Rzymie, ochrzczony został dzień później w rzymskim kościele San Martino ai Monti. 6 sierpnia 1787 r. przyjął w domu bierzmowanie z powodu groźby śmierci. W 1788 r. został uzdrowiony z choroby oczu za wstawiennictwem św. Franciszka Ksawerego.
    Ojciec Kaspra, Antoni, był kucharzem, matka – Anuncjata z domu Quartieroni – zajmowała się synem, bo był on chorowitym chłopcem. Od najmłodszych lat często przebywał w kościele, a zapał, z jakim poznawał prawdy wiary sprawił, że zyskał przydomek “małego apostoła Rzymu”. Chciał być misjonarzem. Gdy miał dziewiętnaście lat, został przełożonym nowej szkoły katechetycznej przy Santa Maria del Pianto. Często przemawiał w kościołach i na placach Rzymu, mówił jasnym i prostym językiem. Zajmował się też ewangelizacją prostych, biednych ludzi z wiosek. Ze szczególną miłością zajmował się obłożnie chorymi w hospicjach i szpitalach. W latach 1797-1808 studiował w Collegium Romanum w Rzymie od pierwszego kursu łaciny aż do ukończenia teologii.
    Dnia 31 lipca 1808 r. otrzymał święcenia kapłańskie w kościele Misjonarzy św. Wincentego a Paulo w Montecitorio i został mianowany kanonikiem przy bazylice San Marco. Zajmował się wiernymi w ubogich dzielnicach miasta. Gdy Napoleon zajął Rzym i deportował papieża, a od kapłanów zażądał złożenia przysięgi na wierność sobie, Kasper, kierując się wiernością Ojcu Świętemu, 13 czerwca 1810 r. odmówił złożenia przysięgi. Został za to zesłany do Piacenzy, a później do Bolonii. 13 września 1812 r. został uwięziony w San Giovanni in Monte, w Bolonii, za powtórne odmówienie złożenia przysięgi na wierność Napoleonowi. 12 stycznia 1813 r. przewieziono go do więzienia w Imoli. Gdy 16 maja 1813 r. po raz trzeci odmówił złożenia przysięgi, został przewieziony do fortecy w Lugo, a 10 grudnia skazano go na wyjazd na Korsykę.
    W lutym 1814 r., po czterech latach wygnania i niewoli, Kasper wrócił do Rzymu. Liczył na to, że teraz za przykładem św. Franciszka Ksawerego, którego chciał naśladować, zostanie misjonarzem. Jednak wówczas powierzono mu, wraz z grupą księży i za zgodą papieża, głoszenie nauk rekolekcyjnych i misji ludowych na terenie Włoch. Chciał wstąpić do jezuitów, ale jego spowiednik i przewodnik duchowy poradził mu, by założył własny zakon. Ponieważ chciał przybliżyć wiernym tajemnicę Krwi Chrystusa, założył, wraz z trzema towarzyszami, Zgromadzenie Misjonarzy Krwi Chrystusa. Miało to miejsce w opactwie w San Felice w Giano, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 15 sierpnia 1815 r. Bardzo szybko papież Pius VII zaakceptował nazwę i to on ofiarował pierwszą siedzibę.
    W styczniu 1821 r. Kasper wstawił się u papieża w sprawie ocalenia miasta Sonnino, które miało być ukarane z powodu istniejącego tam rozboju. Dlatego Pius VII powierzył mu uzdrowienie moralne całej prowincji dotkniętej bandyckimi napadami. W czasie swojej posługi Kasper mocno naraził się karbonariuszom, których zwalczał. Oskarżano go nawet przed papieżem. Reakcję papieża Leona XII, który w rezultacie pomówień wycofał udzielone pełnomocnictwa i gotów był rozwiązać założoną przez Kaspra kongregację, zniósł z pokorą i w rezultacie niebawem mógł znowu podjąć przerwaną działalność. 15 sierpnia 1825 r. papież zorientował się, że oskarżenia skierowane przeciwko Kasprowi były fałszywe. W lutym następnego roku chciał go nominować na biskupa, internuncjusza w Brazylii, ale Kasper odmówił przyjęcia tej godności. Pozostał w Rzymie i pracował w Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, a w październiku 1826 r. wrócił do pracy w swoim zgromadzeniu. W 1834 r. pomógł św. Marii de Mattias założyć Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa.
    W dwa lata później był już tak wyczerpany, że musiał zmniejszyć swoją aktywność. Jednak gdy w grudniu 1837 r. dowiedział się, że w Rzymie wybuchła epidemia cholery, pośpieszył do miasta, by nieść posługę kapłańską wśród umierających na ulicach. Wygłaszał dla nich ostatnie nauki rekolekcyjne. Gdy sam zachorował, 27 grudnia 1837 r. w Albano otrzymał sakrament namaszczenia chorych, a dzień później zmarł. Pochowano go w kościele San Paolo w Albano. Beatyfikował go w bazylice św. Piotra w Rzymie papież Pius X dnia 18 grudnia 1904 r., a kanonizował w pięćdziesiąt lat później papież Pius XII.Święty Kasper uznawany jest za jednego z patronów osób cierpiących na choroby nowotworowe.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 października

    Święty Jan Kanty, prezbiter

    Święty Jan Kanty

    Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem).
    W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką.
    W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację – zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce.
    Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu – ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego.
    W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.
    W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.
    Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców.
    Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale.
    Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji – łącznie ze św. Józefem Kalasantym – dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r.
    Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i “Caritasu”.
    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Jan Kanty

    20 października Kościół w Polsce obchodzi wspomnienie liturgiczne św. Jana z Kęt – patrona profesorów, studentów i młodzieży oraz szkół katolickich. Jest także patronem Caritas. Urodził się w 1390 r. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Jan Wyciąga z Malca pod Kętami.

    Mazur/episkopat.pl

    ***

    Przyglądając się życiu tego świętego, zadziwia nas jego wielkie ukochanie nauki. Studia na Wydziale Nauk Wyzwolonych Akademii Krakowskiej rozpoczął stosunkowo późno, mając około 23 lata. Po ukończeniu nauki osiągnął tytuł magistra artium. Przez osiem lat był kierownikiem szkoły klasztornej u bożogrobców w Miechowie. Kiedy zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów uniwersyteckich, wrócił do Krakowa i objął wykłady na Wydziale Sztuk Wyzwolonych i zaczął studiować teologię. Miał wówczas 39 lat.


    Dziwny to był student, wkraczający w 40. rok życia, równocześnie profesor, trzykrotny dziekan Wydziału Sztuk Wyzwolonych, prepozyt kolegium Większego, kantor kapituły kolegiaty św. Floriana w Krakowie i proboszcz w Olkuszu. Nic dziwnego, że zajęcia te wydłużyły jego studia do 13 lat, podczas gdy normalnie studium teologii trwało od 7 do 10 lat.

    Święty Jan jako kapłan i teolog ze wszystkich sił swoich starał się przekazać Ludowi Bożemu takie nauczanie, które nie naruszałoby doktryny wiary. Trzymał się z dala od sporów doktrynalnych, chociaż żył w atmosferze koncyliaryzmu. Pracował z nieprawdopodobną wytrwałością. Rękopisy, które wyszły spod jego ręki, liczą łącznie ponad 18 tysięcy stron. Owocem jego wytrwałej pracy jako skryptora jest zachowanych 28 kodeksów. W przepisywanych dziełach widać wszechstronność zainteresowań naukowych św. Jana, a w uwagach marginalnych ogromny szacunek dla nauki Kościoła.


    Św. Jan Kanty jest nam bliski nie tylko swojej działalności naukowej i swoistego rodzaju wydawniczej, ile raczej przez świętość życia. Nauka, której się oddawał, była dla niego jednym ze środków do osiągnięcia tego ideału. Był człowiekiem nieustannej troski o rozwój swojego życia wewnętrznego. Ciągle towarzyszyła mu świadomość, że teolog winien być przede wszystkim człowiekiem Bożym.

    Wokół dobroci i miłosierdzia św. Jana Kantego osnuto wiele legend. Podania te świadczą, że na barwnym tle Krakowa, gdzie mieszkało wielu świątobliwych i znakomitych ludzi, Jan był niezwykle popularny, a nimb wyjątkowej dobroci i świętości otaczał jego postać. Odznaczał się bowiem wielkim miłosierdziem. Starał się naśladować Chrystusa, który nigdy nie przeszedł obojętnie obok nędzy ludzkiej. Pomagał biednej młodzieży studiującej w Akademii Krakowskiej. Opiekował się sierotami, wdowami, chorymi, kalekami. Wszystko, co miał, rozdawał ubogim.


    Stare kroniki podają, że św. Jan Kanty w jadalni uczniów zaprowadził taki zwyczaj: jeśli w czasie obiadu zjawił się żebrak u drzwi jadalni, służący musiał powiadomić przełożonego słowami: ” Przyszedł ubogi”. Ten odpowiadał natychmiast: “Chrystus przyszedł” i zaraz starał się o to, aby ubogiego nakarmić. W ten sposób przypominał Święty swoim wychowankom słowa Chrystusa Pana: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).


    Św. Jan Kanty czynił dobro i przez to wyzwalał dobro u innych. Pewnego dnia – jak uczą stare zapiski kronikarskie – św. Jan Kanty otrzymał od ogrodnika duży kosz pięknych, czerwonych jabłek. Co z nimi zrobić? – zastanawiał się ten miłosierny kapłan. Przecież sam ich nie zjem. W Krakowie jest dużo biedniejszych ode mnie. Przez jakiegoś studenta przesłał te jabłka biednemu szewcowi, który miał kilkoro dzieci. Szewc dał każdemu z dzieci po jabłuszku, a resztę oddał choremu krawcowi. Krawiec przesłał w prezencie jabłka sąsiadce staruszce. Ta pomyślała sobie: Ja już jestem stara, wystarczy mi więc kawałek chleba i garnuszek mleka. Prześlę te jabłka profesorowi Janowi z Kęt. On opiekuje się chorymi, pomaga innym, uczy młodzież, więc potrzebuje więcej siły do pracy. I kosz z jabłkami powrócił do św. Jana. Fala dobra powraca.


    Ten święty Profesor jest dla wszystkich pedagogów, nauczycieli, profesorów wzorem wykładowcy całkowicie zaangażowanego w służbie Kościołowi Chrystusowemu i na tej drodze realizującego swoje powołanie życiowe. Ojciec Święty Jan Paweł II w swojej konstytucji apostolskiej o uniwersytetach katolickich przypomniał o tym nauczycielom akademickim. ” Powołaniem chrześcijańskich wykładowców jest być świadkami i pedagogami autentycznego życia chrześcijańskiego, którego przejawem winna być osiągnięta już przez nich integracja wiary z kulturą, kompetencji zawodowej z chrześcijańską mądrością” (nr 22).


    Wzorem takiego nauczyciela, który ze swego życia potrafił stworzyć znakomitą syntezę wiedzy i świętości, pozostaje dla nas św. Jan Kanty. Był on człowiekiem wielkiej modlitwy, co podkreślił papież Klemens XIII w bulli kanonizacyjnej: “Codziennie po ukończeniu swoich zajęć udawał się z Akademii prosto do kościoła, gdzie długo się modlił i adorował Chrystusa utajonego w Najświętszym Sakramencie” .

    Szczególnie aktualna jest ta postać w październiku, kiedy to obchodzimy Dzień Nauczyciela i rozpoczyna się rok pracy nauczycieli akademickich. Warto, by choć czasami wszyscy nauczyciele, bez względu na typ szkoły, w której pracują, przypominali sobie tę postać, która jest ich patronem. A skoro tak, to by w chwilach trudnych pracy pedagogicznej i naukowej przyzywali jego pomocy i wstawiennictwa.

    Adam Ostrowski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 października

    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Jan de Brebeuf, Izaak Jogues, prezbiterzy, oraz Towarzysze
      •  Święty Paweł od Krzyża, prezbiter
      •  Święty Piotr z Alkantary, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko

    Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. na Podlasiu we wsi Okopy, w parafii Suchowola, z rodziców Władysława i Marianny z domu Gniedziejko. W dwa dni po urodzeniu, 16 września, został ochrzczony w parafialnym kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli i otrzymał imię swojego stryja, Alfonsa (zmienił je na Jerzy Aleksander dopiero w okresie nauki w seminarium, w 1971 r.). W tym samym kościele 17 czerwca 1956 r. przyjął bierzmowanie z rąk biskupa Władysława Suszyńskiego. Wybrał sobie wówczas imię patrona archidiecezji wileńskiej – Kazimierza.
    W latach 1954-1965 Alek Popiełuszko uczęszczał do Szkoły Podstawowej oraz Liceum Ogólnokształcącego w Suchowoli. W kościele parafialnym, odległym od domu o kilka kilometrów, od 11. roku życia był ministrantem i służył do Mszy św. codziennie przed lekcjami w szkole. Uzyskawszy świadectwo maturalne, zgłosił się 24 czerwca 1965 r. do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie, gdzie przez siedem lat przygotowywał się intelektualnie i duchowo do przyjęcia święceń kapłańskich. Podczas tych studiów musiał odbyć dwuletnią służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Z tego okresu znany jest fakt mężnej postawy alumna Popiełuszki, który nie pozwolił odebrać sobie medalika i różańca, za co był szykanowany przez tamtejsze władze wojskowe. Celem tych szykan i obostrzeń w służbie było zniechęcanie żołnierzy-kleryków do kontynuowania drogi powołania kapłańskiego.
    Po powrocie do seminarium musiał poddać się operacji tarczycy, leczył się też z powodu choroby serca. W pewnym momencie był w tak ciężkim stanie, że koledzy kursowi całą noc modlili się w jego intencji (18 kwietnia 1970 r.). Przeżycia w wojsku, choroba i pobyt w szpitalu bardzo zbliżyły go do kolegów oraz w szczególny sposób uwrażliwiły na potrzeby, cierpienia i krzywdy bliźnich. Stał się opiekuńczy i zatroskany, zwłaszcza o chorych.
    W dniu 12 grudnia 1971 r. otrzymał święcenia subdiakonatu, a 12 marca 1972 r. – diakonatu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego dnia 28 maja 1972 r. w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Jako neoprezbiter został skierowany do pracy duszpasterskiej i katechetycznej najpierw w parafii Świętej Trójcy w Ząbkach koło Warszawy, gdzie pracował trzy lata (1972-1975), a następnie do parafii Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie. Po kolejnych trzech latach, 20 maja 1978 r., został przeniesiony na wikariat do parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie na Żoliborzu, skąd 25 maja 1979 r. władza archidiecezjalna skierowała go do pracy duszpasterskiej przy kościele akademickim św. Anny w Warszawie. Prowadził tam konwersatoria dla studentów medycyny, organizował rekolekcje i obozy o charakterze rekolekcyjnym oraz kierował duszpasterstwem pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser. Był członkiem Krajowej Konsulty Duszpasterstwa Służby Zdrowia, a na terenie archidiecezji warszawskiej – diecezjalnym duszpasterzem środowisk medycznych. Dnia 6 października 1981 r. podjął się także opieki duszpasterskiej nad chorymi w Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia w Warszawie przy ul. Elekcyjnej 37, urządzając tam własnym sumptem kaplicę i stając się na mocy nominacji kurialnej kapelanem.
    Ostatnim miejscem zamieszkania i pracy ks. Jerzego Popiełuszki od 20 maja 1980 r. była parafia św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu, gdzie jako rezydent pomagał w pracy parafialnej i zajmował się duszpasterstwem specjalistycznym. Między innymi kierował zebraniami formacyjnymi grupy studentów Akademii Medycznej, był duszpasterzem średniego personelu medycznego (pielęgniarek) oraz co miesiąc urządzał dla lekarzy spotkania modlitewne.
    Na podkreślenie zasługuje udział ks. Jerzego Popiełuszki w przygotowaniu dwóch wizyt papieskich w Ojczyźnie (w 1979 i 1983 r.). W obydwu przypadkach, wbrew sprzeciwom władz komunistycznych i Służby Bezpieczeństwa, był faktycznym przewodniczącym Sekcji Sanitarnej Komitetu Przyjęcia Jana Pawła II w Warszawie i ze swoją kilkusetosobową grupą medyczną roztaczał z ramienia Kościoła opiekę zdrowotną nad uczestnikami pielgrzymek.
    Oddzielną kartę życia ks. Jerzego, która doprowadziła go do palmy męczeństwa, było jego bezkompromisowe zaangażowanie się w duszpasterstwo świata pracy, zarówno w okresie tworzenia się “Solidarności”, jak i później, gdy trwał stan wojenny w Polsce oraz po jego zniesieniu. Pomimo szykan ze strony czynników państwowych i esbeckich oraz pomówień i oszczerstw w środkach masowego przekazu, był rzecznikiem i obrońcą godności człowieka, praw ludzkich do wolności, sprawiedliwości, miłości i prawdy, a także heroldem Pawłowego i papieskiego nauczania, że zło należy zwyciężać dobrem. Prawdy te głosił wraz ze swym proboszczem – ks. prałatem Teofilem Boguckim – przede wszystkim podczas nabożeństw za Ojczyznę, urządzanych w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu od czasu ogłoszenia stanu wojennego we wszystkie ostatnie niedziele miesiąca. Pierwsza taka Msza św. została odprawiona 28 lutego 1982 r.
    Serdeczne więzy ks. Popiełuszki ze światem pracy, zwłaszcza z pracownikami Huty Warszawa, zadzierzgnięte zostały w sposób niemal przypadkowy, ale opatrznościowy i nieodwracalny. Gdy w sierpniu 1980 r. doszło do strajku w Hucie Warszawa, pięciu przedstawicieli tej Huty przybyło do rezydencji arcybiskupów warszawskich, prosząc kardynała Stefana Wyszyńskiego, ażeby przyjechał do nich lub wyznaczył im jakiegoś kapłana do odprawienia Mszy świętej. Twierdzili, że prawie wszyscy strajkujący wewnątrz Huty są katolikami i pragną uczestniczyć w niedzielnej liturgii mszalnej, ale ze względu na sytuację – nie mogą opuścić miejsca pracy. Była to pierwsza niedziela, około godziny ósmej, kiedy strajkowały już Gdańsk, Szczecin i śląskie kopalnie. Prymas Polski, nie mogąc ze względu na inne zaplanowane zajęcia osobiście odprawić tej Mszy świętej, zlecił swojemu kapelanowi – ks. prałatowi Bronisławowi Piaseckiemu: “Poszukaj księdza”. Ks. kapelan udał się niezwłocznie na pobliski Żoliborz, do kościoła św. Stanisława Kostki, i propozycję pójścia do Huty przedstawił pierwszemu napotkanemu kapłanowi – ks. Jerzemu Popiełuszce. Ks. Jerzy chętnie przyjął propozycję i, po porozumieniu się z proboszczem, wyruszył do Huty. Był to początek kolejnej formy jego duszpasterstwa – duszpasterstwa, które zakończyło się jego męczeńską śmiercią.
    Kiedy w 1981 roku strajkowały uczelnie wyższe, ks. Jerzy Popiełuszko roztoczył opiekę duszpasterską nad studentami warszawskiej Akademii Medycznej i jednocześnie nad słuchaczami Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej, gdzie protest miał dramatyczny przebieg. Kiedy 2 grudnia 1981 r. władze dokonały pacyfikacji WOSP w Warszawie przy użyciu helikopterów i sprzętu bojowego (co stanowiło swoiste preludium do wprowadzenia za kilka dni stanu wojennego), ksiądz Jerzy był w gmachu uczelni.
    Władze komunistyczne nasiliły szykanowanie kapłana. Był wielokrotnie przesłuchiwany w prokuraturze, zatrzymywany i aresztowany. Przedstawiono mu nawet akt oskarżenia, w którym zarzucano mu, że działał na szkodę interesów PRL, ponieważ nadużywając funkcji kapłana czynił z kościołów miejsce propagandy antypaństwowej (sąd umorzył postępowanie w sierpniu 1984 r.). Prasa reżimowa nasiliła ataki drukując liczne oszczercze artykuły, mające skompromitować kapelana Solidarności (opisywano rzekome nadużycia finansowe i skandale obyczajowe).
    Ksiądz Jerzy nie zaprzestał swojej działalności. Oprócz Mszy św. za Ojczyznę, zainicjował w 1982 r. pielgrzymkę robotników Huty Warszawa na Jasna Górę, która przerodziła się wkrótce w Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy. W końcu władze zdecydowały się na ostrzejsze działania. 13 października 1984 r. milicja usiłowała doprowadzić do wypadku drogowego, w którym ks. Jerzy miał zginąć; akcja ta nie powiodła się. Kolejną próbę podjęto kilka dni później.

    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko

    Kiedy późnym wieczorem dnia 19 października 1984 r. ks. Jerzy wracał samochodem z posługi duszpasterskiej w Bydgoszczy, został zatrzymany przez trzech funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Wydział do walki z Kościołem) i uprowadzony. Stało się to na szosie w Górsku niedaleko Torunia. Niemal cudem ocalał kierowca – pan Waldemar Chrostowski, jedyny świadek bandyckiego porwania, który, chociaż skuty kajdankami, wyskoczył z pędzącego samochodu i niezwłocznie powiadomił władze kościelne i społeczeństwo o dokonanym przez przedstawicieli władz komunistycznych bezprawiu. Nastało wtedy dziesięć dni modlitewnego oczekiwania na powrót kapłana w wielu świątyniach kraju, zwłaszcza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie. Niestety, w dniu 30 października 1984 r. ze sztucznego zbiornika wodnego przy tamie na Wiśle koło Włocławka milicja wyłowiła ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Sekcja zmasakrowanego ciała została przeprowadzona w Białymstoku, ale pogrzeb, zgodnie z wolą katolickiego społeczeństwa, odbył się w Warszawie 3 listopada 1984 r. Ks. Jerzy Popiełuszko został pochowany w grobie przy kościele św. Stanisława Kostki. Obrzędom pogrzebowym przewodniczył i okolicznościowe kazanie wygłosił kardynał Józef Glemp, Prymas Polski. W pogrzebie uczestniczyło wielu biskupów, kilkuset kapłanów oraz prawie milion wiernych, w tym setki pocztów sztandarowych spod znaku “Solidarności” z całego kraju.
    Przekonanie duchowieństwa i wiernych o męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki za wiarę spowodowało, że kardynał Józef Glemp, arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski oraz Prymas Polski, wystarał się o potrzebne zezwolenie Stolicy Apostolskiej i powołał archidiecezjalny trybunał, który zajął się procesem beatyfikacyjnym ks. Jerzego. Proces ten na szczeblu diecezjalnym trwał od 8 lutego 1997 r. do 8 lutego 2001 r. Następnie akta procesu zostały przewiezione do Stolicy Apostolskiej i poddane dalszym badaniom w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. 6 czerwca 2010 r. w Warszawie odbyła się beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki. Jego liturgiczne wspomnienie wyznaczono na 19 października – w dniu jego narodzin dla nieba.
    opracowano na podstawie tekstu ks. Grzegorza Kalwarczyka
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Ofiara ruszyła lawinę

    Ofiara ruszyła lawinę
    ANNA BEATA BOHDZIEWICZ /REPORTER/EAST NEWS

    ***

    W październiku 1984 r. zginął ks. Jerzy Popiełuszko. Przeszkadzał złu. Od tamtej pory przeszkadza znacznie bardziej.

    Władza ludowa umiała ludowi dopiec. A konkretnie tym jego członkom, którzy nie śpiewali w chórze jej piewców. Na początku lat 80. minionego wieku ks. Jerzy Popiełuszko otwierał listę „wrogów ludu” i władza dawała mu to odczuć. Wszechobecna inwigilacja, rewizje, podrzucane „dowody”, przesłuchania, szczucie w mediach, groźba więzienia.

    W lipcu 1984 roku atmosfera wokół kapłana była już taka, że ks. Teofil Bogucki, proboszcz parafii św. Stanisława Kostki, powiedział podczas Mszy za Ojczyznę: „Uważam za swój pasterski obowiązek na tle fałszywych sądów i niesprawiedliwych wyroków, w świetle wypowiedzianych myśli, ukazać jasną postać ks. Jerzego, którego zaliczam w poczet najlepszych kapłanów, gorliwych i pełnych Ducha Bożego, i do najwspanialszych Polaków, szlachetnych i oddanych sercem ojczyźnie. Wszyscy zaświadczyć mogą, że nikogo nie nawoływał do nienawiści i zemsty, ale zachęcał do miłości i przebaczenia. Nie podniecał, ale uciszał wzburzone serca”.

    Śmierć po torturach, których opis przeszywa do szpiku.#Popiełuszko – nieraz sobie myślę, co by nam dziś powiedział…

    Film z ogłoszenia w kościele św. St. Kostki jest niezwykły. Czyste chrześcijaństwo: żyj w prawdzie, zło dobrem zwyciężaj, nie nienawidź – nigdy nikogo; ODPUŚĆ. pic.twitter.com/2w6Adi5QU4— Jan Buczyński (@janbuczynski) 19 października 2020

    To nie była tania laurka. Raczej przyczynek do procesu beatyfikacyjnego. Proboszcz wiedział, co mówi: ks. Popiełuszko naprawdę taki był. Scena z filmu, w której ks. Jerzy częstuje herbatą śledzącego go zmarzniętego esbeka, oddawała rzeczywistość. Świadkowie potwierdzają: przyszły błogosławiony robił takie rzeczy z autentycznej troski o człowieka, niezależnie od tego, kim ten człowiek był. „Walczymy ze złem, a nie z jego ofiarami” – ta myśl towarzyszyła mu cały czas. To dlatego był nieustępliwy, gdy ludzka wola kolidowała z tym, co odczytywał jako wolę Bożą. Wiedział, że Bóg chce dla człowieka wyłącznie dobra. Ta jego cecha dała o sobie wyraźnie znać już przed laty, gdy został wyrwany z seminarium do jednostki wojskowej w Bartoszycach. Tam władze PRL robiły klerykom pranie mózgu za pomocą „specjalnego programu szkolenia politycznego”. Na szeregowego Popiełuszkę spadały kary za to, że klęka do modlitwy albo że nie chce zdjąć z palca różańca. Ośmieszanie, długie i poniżające przesłuchania, odbieranie urlopu, areszt, stanie boso na mrozie – żadne szykany go nie złamały.

    „Wspólną modlitwę praktykujemy w dalszym ciągu, wspólny Różaniec, wieczorna modlitwa, w piątek Droga Krzyżowa, a w święta recytowana Msza św.” – pisał z wojska do ojca duchownego w seminarium. Imponował kolegom klerykom. Dzięki niemu nie bali się w niedziele odprawiać nabożeństw zastępujących Mszę św., ponieważ w Eucharystii nie pozwalano im uczestniczyć. Wielu z nich mówiło potem, że postawa Popiełuszki sprawiła, iż zamiast zrezygnować z seminarium, zyskali w wojsku większą motywację do zostania kapłanami.

    „Boże, jak się lekko cierpi, gdy się ma świadomość, że się cierpi dla Chrystusa” – pisał w jednym z listów kleryk Jerzy.

    Nie pożyję

    A jednak tamtego dnia, 29 lipca 1984 roku, ks. Jerzy wydawał się znękany ponad miarę. Zebrani w kościele widzieli, jak słuchając słów ks. Boguckiego, zasłania twarz ręką. Chyba po raz pierwszy publicznie płakał. Ale nie było to załamanie. „Ja jestem przekonany, że to, co robię, jest słuszne” – powtarzał w rozmowach z księżmi. Innym razem powiedział: „Ja się poświęciłem, ja się nie cofnę”. „Będę wśród swoich robotników, dopóki tylko będę mógł” – deklarował, świadom, że niedługo może już nie będzie mógł. Księża zapamiętali, jak w ostatnich miesiącach życia mówił kilkakrotnie: „Ja długo nie pożyję”. I dodawał: „Jestem gotowy na wszystko”. Mówił to z determinacją w głosie. Dziś możemy na tej podstawie stwierdzić, że Bóg przygotowywał ks. Jerzego do męczeństwa.

    Po lipcowej Mszy za Ojczyznę pozostały mu jeszcze niespełna trzy miesiące życia. Komunistyczna władza wiedziała już dzięki podsłuchom, że ksiądz nie wyjedzie na studia, lecz pozostanie w Polsce. Oznaczało to dla niej sygnał do wzmożenia represji. We wrześniu płk Pietruszka powiedział podwładnym: „Dosyć tej zabawy z Popiełuszką i Małkowskim. Podejmujemy zdecydowane działania. Trzeba nimi tak wstrząsnąć, żeby to było na granicy zawału serca, żeby to było ostrzeżenie”.

    Gdyby SB miała do czynienia z człowiekiem, któremu bardziej zależy na sobie niż na innych, może by takie „ostrzeżenie” podziałało. Ksiądz Jerzy jednak nie był takim człowiekiem. I władza posunęła się do działań ostatecznych.

    Bez skrupułów

    Jak to miało być? Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, pewnie ks. Jerzy Popiełuszko zniknąłby i tyle by go widziano. A potem może rozpuściłoby się plotki, że ktoś widział go, jak z panienkami na Karaibach przepuszcza pieniądze zebrane od naiwnych wiernych. Jedni by wierzyli, inni nie, ale wątpliwość by została. Funkcjonariusze Departamentu IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wiedzieli, jak się takie rzeczy robi. Szczególnie ci z Samodzielnej Grupy „D”. Literka „D” to inicjał od słowa dezintegracja, a to ci ludzie potrafili najlepiej. Tam pracowali najwięksi zbrodniarze, zdolni do znęcania się nad ludźmi i mordowania ich bez żadnych skrupułów.

    Wieczorem 19 października 1984 roku trzej ludzie z tego „komanda śmierci”, przebrani w mundury milicjantów, zatrzymali samochód, którym podróżował ks. Jerzy Popiełuszko.

    To wiemy. Wiemy też, co zdarzyło się 11 dni później. „O godzinie 17.00 […] przystąpiono do wydobywania zwłok mężczyzny […] przy użyciu płetwonurków. Przed ich wydobyciem, jak wynika z oświadczenia płetwonurka Krzysztofa Mańko, […] ubrane były w sutannę, zwrócone twarzą w kierunku jazu, z obciążeniem nóg” – czytamy w milicyjnym raporcie z 30 października 1984 roku.

    Co się jednak naprawdę zdarzyło między porwaniem ks. Jerzego a znalezieniem jego zwłok? Nie mamy całkowitej pewności. Nic dziwnego – zarówno poprzedzające proces dochodzenie, jak i sam proces były w rękach władzy, która zleciła to morderstwo. Jeśli ten przedziwny „sąd we własnej sprawie” w ogóle się odbył, to wyłącznie dlatego, że coś poszło nie tak – i sprawa częściowo się wydała. Nie dało się już przed społeczeństwem udawać niewiniątek. Kogoś trzeba było poświęcić, więc poświęcono bezpośrednich wykonawców i ich bezpośredniego przełożonego.

    Poszło inaczej

    A co poszło nie tak? Z pewnością szyki pomieszała ucieczka Waldemara Chrostowskiego, kierowcy ks. Jerzego. Porwany razem z kapłanem, w dogodnym momencie zdołał otworzyć drzwi pędzącego samochodu i uciec. Jak to możliwe? Ta wersja długo budziła spory. Mimo to dostępne dziś dokumenty i relacje świadków wskazują na to, że tak rzeczywiście było.

    Tak czy inaczej – sprawa wyszła na jaw. I jeśli w zamyśle SB śmierć kapłana w ogóle miała dotrzeć do wiadomości publicznej, to z pewnością nie w taki sposób. Mimo że dochodzenie i proces zostały tak ustawione, jakby podsądnymi byli ks. Popiełuszko i Kościół, wydarzenia wymknęły się komunistycznej władzy spod kontroli. Nic już nie mogło powstrzymać lawiny przemian społecznych, jaka za kilka lat miała ruszyć, zmiatając – bez użycia przemocy! – cały aparat władzy i przywracając Polsce wolność.

    Tu działały siły, jakich sobie władza w ogóle nie wyobrażała. Zło zostało zwyciężone przez dobro – właśnie tak, jak do tego ks. Jerzy wielokrotnie nawoływał. Ksiądz miał „przestać bruździć”, miał nie skupiać już wokół siebie tłumów. Jego zniknięcie miało zapewne także zastraszyć ewentualnych naśladowców. Stało się zupełnie inaczej. Na pogrzeb ks. Jerzego 3 listopada 1984 roku do Warszawy zjechało prawie milion Polaków. Podczas Mszy, odprawianej przez tysiąc kapłanów, kazanie wygłosił prymas, kard. Józef Glemp. „Odpuszczamy wszystkim winowajcom, którzy z przekonania lub na rozkaz zadali bliźnim krzywdy. Odpuszczamy zabójcom ks. Popiełuszki. Nie mamy do nikogo nienawiści. (…) Być może była potrzebna ofiara życia, aby odkryły się utajone mechanizmy zła, aby wyzwoliły się silniej pragnienia dobra, szczerości, zaufania” – niosło się nad ulicami wypełnionymi ludźmi.

    Taka jest logika Ewangelii: odrzucić zło, ocalić człowieka. Nie chcemy mieć satysfakcji z tego samego, z czego satysfakcję chce mieć diabeł. To jest też przesłanie ks. Jerzego.

    Ksiądz działa

    Owocem dobra jest dobro. Dziś wiele lat po śmierci ks. Jerzego, wielu ludzi świadczy o cudach i łaskach doznanych za jego przyczyną. Przy grobie błogosławionego kapłana wciąż modlą się wierni – i wielu otrzymuje łaski nawet wtedy, gdy się tego nie spodziewa. Ludzie wzywają jego pomocy w chorobach i dramatycznych sytuacjach życiowych. Wielu doznaje uzdrowienia, są małżonkowie, którzy wstawiennictwu bł. Jerzego przypisują wyjście z poważnych kryzysów, są też ludzie, którzy wypraszają jego pomoc w znalezieniu dobrej pracy.

    Ksiądz Jerzy za swojego ziemskiego życia przyczyniał się do licznych powrotów do Boga. Wygląda na to, że dziś nawrócenia to także jego szczególna „specjalizacja”.

    Umierają kolejni winowajcy zbrodni sprzed lat, mniejsza z tym, czy przez ludzki trybunał zostali uznani za przestępców, czy też nie. Ksiądz Jerzy złożył ofiarę, naśladując Jezusa, o którym już Izajasz pisał, że „poniósł grzechy wielu, i oręduje za przestępcami”. Z pewnością także kapłan męczennik oręduje za swoimi prześladowcami, modląc się o ich nawrócenie choćby w ostatniej godzinie.•

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 października

    Święty Łukasz, Ewangelista

    Święty Łukasz

    Euzebiusz z Cezarei i Tertulian piszą, że rodzinnym miastem św. Łukasza była Antiochia Syryjska. W tym cała tradycja jest zgodna. Był poganinem, a nie Żydem. Zdaje się to potwierdzać pośrednio św. Paweł Apostoł, kiedy w Liście do Kolosan wymienia najpierw swoich przyjaciół i pomocników z narodu żydowskiego, a potem z pogaństwa. Łukasza umieszcza w grupie drugiej (Kol 4, 10-14). Naukę Chrystusa Łukasz przyjął przed przystąpieniem do św. Pawła. Nie należał do 72 uczniów Pana Jezusa, jak o tym pisze św. Epifaniusz, ani też nie należy go utożsamiać z uczniem, który z Jezusem zetknął się w dzień Jego zmartwychwstania w drodze do Emaus, jak to twierdzą św. Grzegorz Wielki i Teofilakt.
    Z zawodu Łukasz był lekarzem, jak o tym pisze wprost św. Paweł Apostoł (Kol 4, 14). Należał do ludzi wykształconych i doskonale obeznanych z ówczesną literaturą. Świadczy o tym jego piękny język grecki, kronikarska dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. Jego znajomość judaizmu jest powierzchowna, a łacińskie imię wskazuje na jego pochodzenie. Około 40 r. po narodzeniu Chrystusa i ok. 7 lat po Jego śmierci zapewne w samej Antiochii stał się wyznawcą Chrystusa.
    Około 50 r. po raz pierwszy spotyka na swojej drodze św. Pawła, przyłącza się do niego jako uczeń, towarzysz podróży i lekarz. Nie wiemy, dlaczego dopiero w Troadzie św. Paweł zabrał go ze sobą w długą podróż apostolską (Dz 16, 10-17). W Filippach św. Paweł go zostawia, znowu nie wiemy z jakiej przyczyny. Dopiero w trakcie trzeciej podróży, która rozpoczęła się w 58 r., Łukasz przyłącza się ponownie do Apostoła, aby go już więcej nie opuścić. Towarzyszy mu do Jerozolimy, potem zaś do Rzymu. Swą wierność Łukasz posunął tak dalece, że jako jedyny pozostał przy św. Pawle w więzieniu w Rzymie (2 Tm 4, 11). W czasie aresztowania i dwóch lat więzienia św. Pawła w Cezarei Palestyńskiej Łukasz miał dosyć czasu, aby zapytać naocznych świadków o szczegóły, które przekazał w swojej Ewangelii.
    Nie wiemy, co działo się z Łukaszem po męczeńskiej śmierci św. Pawła (+ 67). Ojcowie Kościoła i liczne legendy wymieniają wiele różnych miejsc (Achaję, Galię, Macedonię itp.), w których miał nauczać. Wydaje się to mało wiarygodne. Bardziej prawdopodobna wydaje się wzmianka, w której autor pewnego prologu do Ewangelii (pochodzącego z II w.) twierdzi stanowczo, że Łukasz zmarł w Beocji przeżywszy 84 lata. Tak dawna wzmianka, sięgająca czasów niemal apostolskich, zasługuje na wiarę. Autor nie wspomina jednak o śmierci męczeńskiej, pisze tylko, że Łukasz zmarł “pełen Ducha Świętego”. Dlatego późniejsze świadectwa o jego męczeńskiej śmierci są raczej legendą.

    Święty Łukasz

    Łukasz zostawił po sobie dwie bezcenne pamiątki, które zaskarbiły mu wdzięczność całego chrześcijaństwa. Są nimi Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Chociaż sam prawdopodobnie nie znał Jezusa, to jednak badał świadków i od nich jako z pierwszego źródła czerpał wszystkie wiadomości. Formę i układ swej Ewangelii upodobnił do tekstu poprzedników, czyli do Mateusza i Marka. Ubogacił ją jednak w wiele cennych szczegółów, które tamci pominęli w swoich relacjach. Jako jedyny przekazał scenę zwiastowania i narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni – jest więc autorem tzw. Ewangelii Dzieciństwa Jezusa. Zawdzięczamy mu niejeden szczegół z życia Matki Bożej. On także przekazał pierwsze wystąpienie Jezusa w Nazarecie i próbę zamachu na Jego życie, wskrzeszenie młodzieńca z Nain, opowiadanie o jawnogrzesznicy w domu Szymona faryzeusza, o posługiwaniu pobożnych niewiast, zapisał okrzyk niewiasty: “Błogosławione łono, które Cię nosiło”, gniew Apostołów na miasto w Samarii, rozesłanie 72 uczniów oraz przypowieści: o miłosiernym Samarytaninie, o nieurodzajnym drzewie, o zaproszonych na gody weselne, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym, o przewrotnym włodarzu, o bogaczu i Łazarzu. Przekazał nam scenę uzdrowienia dziesięciu trędowatych i nawrócenie Zacheusza.
    Bardzo cennym dokumentem są także Dzieje Apostolskie. Jest to bowiem jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po wniebowstąpieniu Jezusa. Ponieważ w wielu wypadkach Łukasz sam był uczestnikiem opisywanych wydarzeń, związanych z podróżami apostolskimi św. Pawła, dlatego przekazał ich przebieg z niezwykłą sumiennością.
    Dante określił Łukasza “historykiem łagodności Chrystusowej”. Nie wiemy, gdzie znajduje się grób św. Łukasza. Przyznają się do posiadania jego relikwii Efez, Beocja, Wenecja i Padwa. Przez długie wieki pokazywano i czczono relikwie św. Łukasza w Konstantynopolu. Tam miały być przeniesione za cesarza Justyniana (ok. 527). Potem relikwie przewieziono do Wenecji, a stąd w czasie najazdu Węgrów miały być umieszczone dla bezpieczeństwa w Padwie (899). Do dnia dzisiejszego pokazują je tam w kaplicy bazyliki św. Justyny.
    Św. Łukasz jest patronem Hiszpanii i miasta Achai; introligatorów, lekarzy, malarzy i rzeźbiarzy, notariuszy, rzeźników, złotników. Według legendy malował portrety Jezusa, apostołów, a zwłaszcza Maryi, Matki Bożej. Jeden z nich, jak opisuje Teodor Lektor z VI wieku, cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego II Wielkiego, zabrała z Jerozolimy i przesłała św. Pulcherii, siostrze cesarza. Według innej opowieści kopią jednego z obrazów św. Łukasza jest ikona jasnogórska.
    W ikonografii św. Łukasz prezentowany jest jako młodzieniec o ciemnych, krótkich, kędzierzawych włosach, w tunice. Sztuka zachodnia ukazuje go z tonsurą lub łysiną, czasami bez zarostu. Bywa przedstawiany, gdy maluje obraz. Jego atrybutami są: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, skalpel, wizerunek lub figura Matki Bożej, wół, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Święty Łukasz. Ojciec wizerunku naszej Matki

    św. Łukasz prezentuje wizerunek Maryi (fragm.), mal. Guercino

    ***

    Przeciętny katolik zapytany o świętego Łukasza, odpowie, że był jednym z 12 apostołów i napisał Ewangelię. Niektórzy zwrócą uwagę, że na spisanych przez niego kartach, więcej miejsca niż inni Ewangeliści poświęcił Matce Bożej i innym kobietom. Rzeczywiście – jego miłość do Matki Bożej była tak duża, iż jako jedyny opisał wiele fragmentów jej życia, a późniejsze pokolenia chrześcijan przypisały mu autorstwo niezliczonej liczby jej portretów. Ale sam św. Łukasz nigdy nie widział jej Syna – Boga kroczącego po ziemi.

    Łukasz nie należał do dwunastu najbliższych uczniów Pana Jezusa, nie było go również wśród siedemdziesięciu dwóch osób, do których Chrystus głosił swe przesłanie. Nie był nawet Żydem!

    Lekarz, wszechstronnie wykształcony i dobrze sytuowany, rzucił dotychczasowe życie na wezwanie św. Pawła z Tarsu. Wielki apostoł pogan nie musiał nawracać Łukasza – ten przyjął wiarę chrześcijańską około dziesięć lat przed spotkaniem z nim.

    Ewangelia spisana przez Łukasza często uznawana jest za najpiękniejszą ze wszystkich czterech. Wielu badaczy Biblii podkreśla jego niezwykłą umiejętność pięknego posługiwania się językiem greckim, kronikarską dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. A źródła były Łukaszowi bardzo potrzebne – w przeciwieństwie do Marka, Mateusza i Jana, nie było mu dane ujrzeć Zbawiciela na ziemi. Mimo to zostawił nam najszerszą pamiątkę spośród wymienionych – prócz Ewangelii spisał bowiem również Dzieje Apostolskie. To jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Autor ukazał również z niezwykłą sumiennością podróże apostolskie św. Pawła, ponieważ sam w nich uczestniczył.

    Jedynie dzięki Ewangelii św. Łukasza znamy m.in. sceny Zwiastowania, narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni. Opowieści z dzieciństwa Pana Jezusa przekazał nam właśnie on. Również wiele przypowieści, m.in. – o miłosiernym Samarytaninie, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym czy o Łazarzu – znamy dzięki temu, że Łukasz przepytywał świadków kazań Chrystusa.

    Niezwykle ciekawe są tradycyjne legendy mówiące o artystycznym zacięciu Ewangelisty. Od półtora tysiąca lat w dokumentach pojawia się ten sam przekaz – św. Łukasz sportretował oblicze Matki Bożej. Niektóre źrόdła podają, iż obraz ten był namalowany metodą enkaustyczną, na dużej i ciężkiej desce drewnianej. Deska ta miała być blatem stołu, na którym posiłki spożywała Święta Rodzina. 

    Obraz przedstawiał twarz Matki Bożej, w większych niż naturalne rozmiarach. Część badaczy wyjaśnia, że gdy dzieło trafiło do Konstantynopola, malowidło zostało uzupełnione przez miejscowych artystów, którzy umieścili maryjne oblicze w obrazie większym, na którym jest także Dzieciątko Jezus. Sława obrazu szybko rozprzestrzeniła się na całą Europę – do Konstantynopola pielgrzymowano ze wszystkich jej krajów, od Rosji po Portugalię. Zachowały się też świadectwa pielgrzymek z Egiptu. Modlący się przekonani byli o tym, iż patrzą na obraz stworzony przez Ewangelistę.

    Niestety rok 1453 przyniósł typową dla zderzenia cywilizacji tragedię, gdy turecka armia zdobyła miasto obraz został zbezczeszczony – porąbany tasakiem i wrzucony do Bosforu. Na szczęście wcześniej – przezorni księża – nakazali sporządzić wiele kopii czczonego wizerunku. Artyści jednak wolą inspirować się czymś wielkim, niż wykonywać tego kopie. Powstały więc obrazy inspirowane cudownym obrazem – jeden z nich, „Dziewica Bolesna”, czczony jest w Moskwie. Najsławniejsza jednakże na całym świecie jest kopia pod nazwą „Matka Boska Nieustającej Pomocy” – do której to wizerunku modlą się wierni na całym świecie. Przypomnijmy tylko, że Bernadeta z Lourdes, tak jak również siostra Łucja z Fatimy twierdziły, że ten wizerunek Dziewicy był najbardziej podobny…

    Jest też w całej tej historii – a jakże – polski element. Wśród wielu wizerunków Najświętszej Dziewicy, które namalować miał św. Łukasz, wymienia się również ten wielu Polakom najbliższy – wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Zachował się łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru Paulinów na Jasnej Górze, zatytułowany: Translatio tabulae Beate Marie Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W dokumencie tym czytamy:  Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Późniejsza historia świętego dla Polaków wizerunku zasługuje na osobną opowieść.  

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 października

    Święty Ignacy Antiocheński, biskup i męczennik

    Święty Ignacy Antiocheński

    Legenda głosi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które kiedyś Chrystus postawił przed uczniami swoimi i rzekł: “Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 1-5).
    Nie wiemy nic o latach dziecięcych i młodzieńczych Ignacego. Spotykamy go dopiero jako trzeciego z kolei biskupa Antiochii (po św. Piotrze Apostole i św. Ewodiuszu). W czasie prześladowania za cesarza Trajana Ignacy został uwięziony i skazany na śmierć. Wysłano go pod eskortą żołnierzy do Rzymu, aby tam rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom w czasie organizowanych właśnie igrzysk.
    W czasie tej podróży Ignacy zatrzymał się w Smyrnie, gdzie czekał na okręt. Korzystając z chwilowej przerwy, napisał 4 listy do gmin chrześcijańskich: w Efezie, Magnezji, w Trallach i w Rzymie. Wyszedł mu naprzeciw św. Polikarp z liczną delegacją, by uczcić w ten sposób bohatera. Polikarp dostarczył Ignacemu materiału do pisania i zobowiązał się odesłać jego listy do adresatów. Ignacy ukazał w tych listach Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie naturę Boską i ludzką; określił Kościół jako katolicki na oznaczenie całego ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm. Hierarchię Kościoła stanowią biskupi, prezbiterzy i diakoni. Biskupi reprezentują autorytet Boga Ojca, prezbiterzy stanowią grono apostolskie, a diakoni pełnią zadanie Chrystusa sługi. Według św. Ignacego, ten, kto ma wiarę, nadzieję i miłość, jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Wiele szacunku okazał też biskup Antiochii Kościołowi, który jest w stolicy cesarstwa rzymskiego.
    W swoich listach Ignacy wyraził żarliwość wiary oraz głęboki pokój serca wobec czekającego go męczeństwa. Listy te są ważnym dokumentem wiary pierwotnego Kościoła. W Godzinie Czytań we wspomnienie św. Ignacego czytamy jego znamienne słowa napisane do Rzymian, których prosił, aby nie starali się o uwolnienie go od męczeńskiej śmierci, której bardzo pragnął: “Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga”.
    W Troadzie Ignacy musiał ponownie przesiąść się na inny okręt. Skorzystał z okazji, by napisać listy do Filadelfii, Smyrny i do św. Polikarpa. Z Troady dotarł do Neapolu, miasta w Macedonii (dzisiaj nosi ono nazwę Cavalla), a następnie musiał podążać pieszo pod eskortą do Filippi, Salonik i Dyrrachium. Tam dopiero wszyscy wsiedli na statek i dopłynęli do portu włoskiego, Brindisi. Stąd znowu pieszo szli drogą lądową aż do Rzymu. Dla osiemdziesięcioletniego starca cała ta podróż była prawdziwą katorgą.
    Św. Ignacy, “Teoforos” (tzn. “niosący Boga”) – jak przedstawia się w pismach – zginął śmiercią męczeńską na arenie w Rzymie, prawdopodobnie w Koloseum. Dzieje jego bohaterskiej śmierci opisali między innymi: św. Ireneusz, Orygenes, Euzebiusz z Cezarei, św. Polikarp, św. Jan Chryzostom i św. Hieronim. Przyjmuje się, że jego śmierć miała miejsce ok. roku 107. Chrześcijanie zebrali ze czcią pozostałe na arenie kości Męczennika, a potem przewieźli je do Antiochii. Wiemy o tym z mowy św. Jana Chryzostoma, poświęconej Ignacemu. Cesarz Teodozjusz II (+ 450) nakazał umieścić relikwie św. Ignacego w świątyni Fortuny, zamienionej na chrześcijańską. Trzecie przeniesienie relikwii odbyło się w roku 540, kiedy Chozroes, król perski, najechał na Palestynę i Syrię. Wreszcie relikwie powróciły do Rzymu, kiedy w VII w. Saraceni zajęli Syrię. Imię św. Ignacego wymieniane jest w Kanonie Rzymskim.
    W ikonografii św. Ignacy ukazywany jest w szatach biskupich rytu wschodniego lub jako młody biskup z raną na piersi. Jego atrybutami są lew u stóp, symbol IHS na piersi Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 października

    Święta Jadwiga Śląska

    Zobacz także:
      •  Święty Gerard Majella, zakonnik
      •  Święty Gaweł (Gall), opat
    ***
    Święta Jadwiga Śląska

    Jadwiga urodziła się między 1174 a 1180 rokiem na zamku nad jeziorem Amer w Bawarii jako córka hrabiego Bertolda VI i Agnieszki Wettyńskiej, hrabiów Andechs, którzy tytułowali się również książętami Meranu (w północnej Dalmacji) i margrabiami Istrii. Miała czterech braci i trzy siostry. Jedną wydano za Filipa, króla Francji, drugą za Andrzeja, króla Węgier (była matką św. Elżbiety), trzecia wstąpiła do klasztoru. Jadwiga otrzymała staranne wychowanie najpierw na rodzinnym zamku, potem zaś w klasztorze benedyktynek w Kitzingen nad Menem (diecezja Würzburg), znanym wówczas ośrodku kulturalnym. Do programu ówczesnych szkół klasztornych należała nauka łaciny, Pisma Świętego, dzieł Ojców Kościoła i żywotów świętych, a także haftu i malowania, muzyki i pielęgnowania chorych.
    W roku 1190 Jadwiga została wysłana do Wrocławia na dwór księcia Bolesława Wysokiego, gdyż została upatrzona na żonę dla jego syna, Henryka. Miała wtedy prawdopodobnie zaledwie 12 lat. Data ślubu nie jest bliżej znana. Możliwym do przyjęcia jest czas pomiędzy rokiem 1186 a 1190. Jako miejsce ślubu przyjmuje się zamek Andechs, chociaż nie jest też wykluczone, że było to we Wrocławiu lub Legnicy. Henryk Brodaty 8 listopada 1202 r. został panem całego księstwa. Rychło też udało mu się do dzielnicy śląskiej dołączyć dzielnicę senioratu, czyli krakowską, a także znaczną część Wielkopolski. Dlatego figuruje on w spisie władców Polski.
    Henryk i Jadwiga stanowili wzorowe małżeństwo. Mieli siedmioro dzieci: Bolesława (ur. ok. 1194), Konrada (1195), Henryka (1197), Agnieszkę (ok. 1196), Gertrudę (ok. 1200), Zofię (przed 1208) i najmłodsze, nieznane z imienia dziecko, ochrzczone w okresie Bożego Narodzenia na zamku w Głogowie w 1208 roku, które prawdopodobnie wkrótce zmarło (według niektórych źródeł był to syn Władysław). Krótko żyło kilkoro dzieci Jadwigi: Bolesław zmarł pomiędzy 1206 a 1208 r., zaś Konrad w 1213 roku. Podobnie dwie córki: Agnieszka i Zofia zostały pochowane przed 1214 rokiem. Tak więc w okres pełnej dojrzałości weszli tylko Henryk i Gertruda.
    Ostatnich 28 lat pożycia małżeńskiego małżonkowie przeżyli wstrzemięźliwie, związani ślubem czystości zawartym uroczyście w 1209 roku przed biskupem wrocławskim Wawrzyńcem. Jadwiga miała w chwili składania tego ślubu około 33 lat, a Henryk Brodaty ok. 43 (na pamiątkę tego wydarzenia Henryk zaczął nosić tonsurę mniszą i zapuścił brodę, której nie zgolił aż do śmierci).
    Na dworze wrocławskim powszechne były zwyczaje i język polski. Jadwiga umiała się do nich dostosować, nauczyła się języka i posługiwała się nim. Jej dwór słynął z karności i dobrych obyczajów, gdyż księżna dbała o dobór osób. Macierzyńską troską otaczała służbę dworu. Wyposażyła wiele kościołów w szaty liturgiczne haftowane ręką jej i jej dwórek. Do dworu księżnej należała również niewielka grupa mężczyzn duchownych i świeckich. Księżna bardzo troszczyła się o to, aby urzędnicy w jej dobrach nie uciskali poddanych kmieci. Obniżyła im czynsze, przewodniczyła sądom, darowała grzywny karne, a w razie klęsk nakazywała mimo protestów zarządców rozdawać ziarno, mięso, sól itp. Zorganizowała także szpitalik dworski, gdzie codziennie znajdowało utrzymanie 13 chorych i kalek (liczba ta miała symbolizować Pana Jezusa w otoczeniu 12 Apostołów). W czasie objazdów księstwa osobiście odwiedzała chorych i wspierała hojnie ubogich.
    Jadwiga popierała także szkołę katedralną we Wrocławiu i wspierała ubogich zdolnych chłopców, którzy chcieli się uczyć. Starała się także łagodzić dolę więźniów, posyłając im żywność, świece i odzież. Bywało, że zamieniała karę śmierci czy długiego więzienia na prace przy budowie kościołów lub klasztorów. Jej mąż chętnie na to przystawał. Była jednak tak delikatna wobec Henryka, że zawsze to jemu zostawiała ostateczną decyzję. Dlatego to jego podpis figuruje przy licznych dekretach fundacji.

    Święta Jadwiga Śląska

    W swoim życiu Jadwiga dość mocno doświadczyła tajemnicy Krzyża. Przeżyła śmierć męża i prawie wszystkich dzieci. Jej ukochany syn, Henryk Pobożny, zginął jako wódz wojska chrześcijańskiego w walce z Tatarami pod Legnicą w 1241 r. Narzeczony jej córki Gertrudy, Otto von Wittelsbach, stał się mordercą króla niemieckiego Filipa, w następstwie czego zamek rodzinny Andechs zrównano z ziemią, a Ottona utopiono w Dunaju. Po tych strasznych wydarzeniach Gertruda nie chciała wychodzić za mąż za kogo innego. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku wstąpiła w 1212 roku do klasztoru trzebnickiego, ufundowanego dziesięć lat wcześniej przez jej rodziców.
    Siostra Jadwigi, również Gertruda, królowa węgierska, została skrytobójczo zamordowana; druga siostra, królowa francuska, Agnieszka, ściągnęła na rodzinę hańbę małżeństwem, którego nie uznał papież (ponieważ poprzedni związek Filipa II Augusta nie został unieważniony), była zatem matką nieślubnych dzieci. Mąż Jadwigi, książę Henryk, w 1229 r. dostał się do niewoli Konrada Mazowieckiego; Jadwiga pieszo i boso poszła z Wrocławia do Czerska i rzuciła się do nóg Konradowi – dopiero wówczas wyżebrała uwolnienie męża, pod warunkiem jednak, że ten zrezygnuje z pretensji do Krakowa. W końcu jeszcze spadł na Henryka grom klątwy za przywłaszczenie sobie dóbr kościelnych i książę umarł obłożony klątwą. Jadwiga jednak bez szemrania znosiła te wszystkie dopusty Boże.
    Po śmierci męża, Henryka (19 marca 1238 r.), Jadwiga zdała rządy żonie Henryka Pobożnego, Annie, i zamknęła się w klasztorze sióstr cysterek w Trzebnicy, który sama wcześniej ufundowała. Kiedy dowiedziała się o niezwykle surowym życiu swojej siostrzenicy, św. Elżbiety z Turyngii (+ 1231), postanowiła ją naśladować. Do cierpień osobistych zaczęła dodawać pokuty, posty, biczowania, włosiennicę i czuwania nocne. Przez 40 lat życia spożywała pokarm tylko dwa razy dziennie, bez mięsa i nabiału. W 1238 r. na ręce swojej córki Gertrudy, ksieni w Trzebnicy, złożyła śluby zakonne i stała się jej posłuszna. Zasłynęła z pobożności i czynów miłosierdzia.
    Wyczerpana surowym życiem mniszki, zmarła 14 października 1243 r., mając ponad 60 lat. Zaraz po jej śmierci do jej grobu w Trzebnicy zaczęły napływać liczne pielgrzymki: ze Śląska, Wielkopolski, Łużyc i Miśni. Gertruda z całą gorliwością popierała kult swojej matki. Ostatni etap procesu kanonicznego św. Stanisława biskupa dostarczył cysterkom w Trzebnicy zachęty do starania się o wyniesienie także na ołtarze Jadwigi. Zaczęto spisywać łaski, a grób otoczono wielką troską. Już w 1251 r. zaczęto obchodzić w klasztorze co roku pamiątkę śmierci Jadwigi. Kiedy w roku 1260 odwiedził Trzebnicę legat papieski Anzelm, siostry wniosły prośbę o kanonizację. Tę inicjatywę poparł polski Episkopat i Piastowicze. Z polecenia papieża w latach 1262-1264 przeprowadzono badania kanoniczne w Trzebnicy i we Wrocławiu. Ich akta przesłano do Rzymu. O kanonizację Jadwigi zabiegał także papież Urban IV, który jako legat papieski w latach 1248-1249 aż trzy razy odwiedził Wrocław i znał dobrze Jadwigę. Jednak jego śmierć przeszkodziła kanonizacji. Dokonał jej dopiero jego następca, Klemens IV, w kościele dominikanów w Viterbo 26 marca 1267 r. Na prośbę Jana III Sobieskiego papież bł. Innocenty XI rozciągnął kult św. Jadwigi na cały Kościół (1680).
    Ku czci św. Jadwigi powstała na Śląsku (w 1848 r. we Wrocławiu) rodzina zakonna – siostry jadwiżanki. Św. Jadwiga Śląska czczona jest jako patronka Polski, Śląska, archidiecezji wrocławskiej i diecezji w Gorlitz; miast: Andechs, Berlina, Krakowa, Trzebnicy i Wrocławia; Europy; uchodźców oraz pojednania i pokoju.
    W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest jako młoda mężatka w długiej sukni lub w książęcym płaszczu z diademem na głowie, czasami w habicie cysterskim. Jej atrybutami są: but w ręce, krzyż, księga, figurka Matki Bożej, makieta kościoła w dłoniach, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________________


    16 października

    Błogosławiony Józef Jankowski,
    prezbiter i męczennik

    Błogosławiony Józef Jankowski

    Józef urodził się 17 listopada 1910 r. w pomorskiej wsi Czyczkowy koło Brus. Był drugim synem z ośmiorga dzieci rolników Roberta i Michaliny. Już jako dziecko lubił się modlić, jego wiara szybko się pogłębiała. Odznaczał się też wrażliwością na potrzeby innych ludzi. Bardzo wcześnie rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie.
    W latach 1924-1925 rozpoczął naukę w założonym zaledwie trzy lata wcześniej gimnazjum pallotyńskim w Sucharach koło Bydgoszczy. Później kontynuował ją w założonym w 1909 r. pallotyńskim “Collegium Marianum” w Wadowicach, na Kopcu. Działał w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze, a w lecie wakacje spędzał w domu, gdzie chętnie wracał, by pomagać rodzicom w pracach polowych.
    W 1929 r. rozpoczął nowicjat w Ołtarzewie u pallotynów. Aby ukończyć gimnazjum, wrócił do Wadowic i tam w 1931 r. złożył pierwszą profesję. Następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie ukończył studia filozoficzno-teologiczne. W 1934 r. otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, ówczesnego Prymasa Polski. Rok później został subdiakonem i diakonem. Na kapłana wyświęcił go w Sucharach biskup gnieźnieński Antoni Laubitza w dniu 2 sierpnia 1936 r.
    W swojej pracy ks. Józef zawsze kierował się postanowieniem: “Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Dlatego powierzone funkcje pełnił ofiarnie, zapominając o sobie. Był prefektem szkół w Ołtarzewie i okolicy oraz opiekunem Krucjaty Eucharystycznej i postulantów.
    Na jego życie wewnętrzne głęboki wpływ wywarła lektura Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Z dużą gorliwością zachęcał dzieci i młodzież do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego, proponowanego przez Teresę. Stał się też cenionym spowiednikiem. Pamiętając o swojej licznej i niezamożnej rodzinie, starał się być dla niej przewodnikiem duchowym.
    Od 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, był sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom – organizacji, która była bardzo potrzebna, bo ojcowie rodzin byli często na froncie. Pracował także jako duszpasterz żołnierzy i ludności cywilnej. Podczas kampanii wrześniowej, walki w ramach tzw. bitwy nad Bzurą toczyły się w okolicach Ołtarzewa. Ks. Józef poszedł spowiadać rannych, a umierających przygotować na śmierć.
    Gdy rozpoczęła się okupacja niemiecka, klerycy zostali ewakuowani na wschód. Józef pozostał z kilkoma braćmi w Ołtarzewie, pomagając okolicznej ludności i ukrywającym się żołnierzom kampanii wrześniowej. Został ekonomem domu seminaryjnego, w którym przebywało wtedy około stu osób. Gdy na jakiś czas Niemcy zamienili ten dom w szpital wojenny, Józef odpowiadał za jego zaopatrzenie.
    Z chęcią podejmował się coraz to większej ilości obowiązków, bo jak napisał, “nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga – miłość”.
    W 1941 r. został mistrzem nowicjatu. Zanotował wtedy: “Za najszczęśliwsze uważam w swym życiu chwile, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem”.

    Błogosławiony Józef Jankowski

    16 maja 1941 r. został aresztowany przez gestapo, przewieziony na warszawski Pawiak, a po dwóch tygodniach okrutnych tortur zabrany, tym samym transportem co o. Maksymilian Kolbe, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Dostał numer 16895. Przez pięć miesięcy pracował ponad siły o głodzie i w ciągłych upokorzeniach.
    Naoczni świadkowie zapamiętali, z jaką godnością i spokojem znosił prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa. Do końca był wierny zapisanym kiedyś przez siebie słowom: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”.
    Nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Aby go złamać, 16 października 1941 r. oddano go w ręce “krwiożercy” – kryminalisty Heinricha Krotta, słynącego ze swego okrucieństwa kapo podobozu Babice. Był to ten sam sadysta, który nękał o. Maksymiliana. To on poddał Józefa tak okrutnym torturom, że tego samego dnia umęczony pallotyn odszedł do Pana. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Miał zaledwie 31 lat, z czego 5 lat przeżył w kapłaństwie.
    Kierując się przykładem św. Wincentego Pallottiego, przez całe życie ks. Józef konsekwentnie dążył do świętości i stawiał sobie najwyższe wymagania. Swoją miłość do Boga potwierdził niezłomną postawą i ofiarą z własnego życia. Był przykładem – w słowie i czynie – szczególnej miłości do Jezusa Eucharystycznego i szczerego zawierzenia Matce Bożej, Królowej Apostołów.W 1999 r. został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Papież powiedział wtedy:W akcie beatyfikacji niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!
    Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […] Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie. Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków.
    Za zgodą Stolicy Apostolskiej bł. Józef Jankowski został ogłoszony patronem miasta i gminy Brusy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 października

    Święta Teresa od Jezusa,
    dziewica i doktor Kościoła

    Święta Teresa od Jezusa

    Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.
    Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej.
    Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim.
    Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567).
    Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze.

    Święta Teresa od Jezusa

    Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano.
    Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych.
    Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej.
    Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów.
    Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących.
    W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 października

    Święta Małgorzata Maria Alacoque, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Kalikst I, papież i męczennik
      •  Błogosławiony Radzim Gaudenty, biskup
    ***
    Święta Małgorzata Maria Alacoque

    Małgorzata urodziła się 22 lipca 1647 r. w Burgundii (Francja). Kiedy Małgorzata miała zaledwie 4 lata, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jej ojciec był notariuszem i sędzią. Zmarł, gdy Małgorzata miała 8 lat. Oddano ją wtedy do kolegium klarysek w Charolles. Ciężka choroba zmusiła ją jednak do powrotu do domu. Oddana z kolei na wychowanie do apodyktycznego wuja i gderliwych ciotek, wiele od nich wycierpiała. Choroba trwała cztery długie lata. Dziecko dojrzało w niej duchowo. Nie pociągał jej świat, czuła za to wielki głód Boga. Pragnęła też gorąco poświęcić się służbie Bożej. Musiała jednak pomagać w domu swoich opiekunów. Marzenie jej spełniło się dopiero kiedy miała 24 lata. Wstąpiła wtedy do Sióstr Nawiedzenia (wizytek) w Paray-le-Monial. Zakon ten założyli św. Franciszek Salezy (+ 1622) i św. Joanna Chantal (+ 1641), a przez 40 lat kierownictwo duchowe nad nim miał św. Wincenty a Paulo (+ 1660). Małgorzata otrzymała habit zakonny 25 sierpnia 1671 r. Musiała wyróżniać się wśród sióstr, skoro dwa razy piastowała urząd asystentki przełożonej, a w latach 1685-1687 była mistrzynią nowicjuszek.
    Małgorzata była mistyczką – od 21 grudnia 1674 r. przez ponad półtora roku Pan Jezus w wielu objawieniach przedstawiał jej swe Serce, kochające ludzi i spragnione ich miłości. Chrystus żądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej, jak tylko pozwoli jej na to posłuszeństwo, a przede wszystkim tego, by przyjmowała Go w Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca. Polecał także, aby w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek uczestniczyła w Jego śmiertelnym konaniu w Ogrójcu między godziną 23 a 24: “Upadniesz na twarz i spędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”.
    W związku z otrzymanym orędziem i poleceniem, aby ustanowiono święto czczące Jego Najświętsze Serce oraz przystępowano przez 9 miesięcy do pierwszopiątkowej Komunii św. wynagradzającej, Małgorzata doznała wielu przykrości i sprzeciwów. Nawet jej przełożona nie wierzyła w prawdziwość objawień. Dopiero w 1683 r., gdy wybrano nową przełożoną, Małgorzata mogła rozpocząć rozpowszechnianie Bożego przesłania. Od 1686 r. obchodziła święto Najświętszego Serca Jezusa i rozszerzyła je na inne klasztory sióstr wizytek. Z jej inicjatywy wybudowano w Paray-le-Monial kaplicę poświęconą Sercu Jezusa.
    Małgorzata zmarła 17 października 1690 r. po 43 latach życia, w tym 18 latach profesji. Beatyfikował ją Pius IX (1864), kanonizował Benedykt XV (1920). Wraz ze św. Janem Eudesem jest nazywana “świętą od Serca Jezusowego”. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa został uznany oficjalnie w 1765 r. przez Klemensa XIII.W ikonografii św. Małgorzata Maria przedstawiana jest w czarnym habicie wizytek, w rękach trzyma przebite serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________________

    Serce w cierniowej koronie

    Antonio CiseriObjawienie Najświętszego Serca Jezusa św. Małgorzacie Marii Alacoqueolej na płótnie, 1888kościół Sacro Cuore, Florencja
    Objawienie Najświętszego Serca Jezusa św. Małgorzacie Marii Alacoque /olej na płótnie, Antonio Ciseri 1888, kościół Sacro Cuore, Florencja

    *****

    Pomiędzy 1673 a 1675 rokiem w klasztorze wizytek w Paray-le-Monial w Burgundii mniszka Małgorzata Maria Alacoque czterokrotnie ujrzała Zbawiciela, który nakazał jej szerzyć kult swego Serca. Pod wpływem jej objawień wprowadzono uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa.

    Chrystus pierwszy raz ukazał się św. Małgorzacie Marii już podczas rekolekcji poprzedzających obłóczyny. Potem nastąpiły cztery objawienia, zwane dziś wielkimi. Po śmierci świętej kult Najświętszego Serca Jezusa rozszerzał się coraz bardziej. W 1765 roku papież Klemens XIII ustanowił święto.

    Małgorzata Maria Alacoque (1647–1690) zmarła w opinii świętości, ale jej beatyfikacji dokonał papież Pius IX dopiero 18 września 1864 r., a kanonizacji – Benedykt XV 13 maja 1920 r. Beatyfikacja Małgorzaty Marii zbiegła się w czasie z umocnieniem kultu Najświętszego Serca Jezusa. Wkrótce (w 1876 r.) w Paryżu rozpoczęto budowę ogromnej świątyni pod tym wezwaniem, bazyliki Sacré-Cœur.

    Antonio Ciseri (1811–1891), włoski malarz szwajcarskiego pochodzenia, otrzymał w 1888 roku od proboszcza florenckiego kościoła zamówienie na obraz ukazujący wizję francuskiej wizytki. Na obrazie widzimy drugie z czterech wielkich objawień, które miało miejsce w kaplicy klasztornej. Jezus przekazał pobożnej mniszce swoje pragnienie, aby ludzie Go miłowali. Wyjaśnił, że właśnie dlatego objawia im swoje Serce wraz ze wszystkimi skarbami Bożej miłości. Serce było otoczone promieniami i koroną cierniową. U góry wieńczył Je krzyż.

    Chrystus ukazany jest z ranami po gwoździach w dłoniach i stopach. Stoi na chmurze unoszącej się tuż nad ziemią. Cała kompozycja skąpana jest w złocistym świetle.

    Leszek Śliwa/ Gość Niedzielny

    __________________________________________________________________________________

    14 października

    Święty Jan Ogilvie, prezbiter i męczennik

    Święty Jan Ogilvie

    Jan urodził się w Keith (północna Szkocja) w 1579 r. w protestanckiej rodzinie szlacheckiej. W wieku 15 lat został wysłany do Europy na naukę, którą rozpoczął we Francji, skąd w 1595 r. przeniósł się do Leuven (obecnie Belgia), a potem do Ratyzbony i Ołomuńca. Zdobyta wiedza filozoficzna i teologiczna spowodowała nawrócenie na katolicyzm. 24 grudnia 1599 r. wstąpił w Brnie do Towarzystwa Jezusowego. Od 1607 r. był wykładowcą w Wiedniu. Święcenia kapłańskie otrzymał w Paryżu w 1610 r. Później został wysłany do Rouen. Dwa lata starał się o to, by wyjechać na misje do rodzinnej Szkocji. Wreszcie przełożony zakonu, Klaudiusz Aquaviva, w listopadzie 1613 r. wyraził zgodę na wyjazd, mimo że podczas panowania Jakuba I Stuarta trwały w Anglii prześladowania katolików.
    W przebraniu żołnierza i pod przybranym nazwiskiem Watson, Jan dostał się do Leith (obecnie dzielnica Edynburga). Odprawiał Msze święte na terenie Renfrewshire (wschodnia Szkocja). Po jedenastu miesiącach działalności, 4 października 1614 r., został aresztowany w Brnie, zadenuncjowany przez fałszywego katolika. Był poddawany torturom, bo chciano, by podał nazwiska innych katolików. Próbowano go trzykrotnie złamać, ale wytrwał. Odmówił poddania się duchowej jurysdykcji króla, uznając jedynie prymat papieża. Nawracanie protestantów na wiarę katolicką uznano za zdradę stanu i 10 marca 1615 r. Jan został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Egzekucję wykonano w dniu ogłoszenia wyroku w Glasgow, gdy św. Jana Ogilvie miał trzydzieści sześć lat. Został pochowany w zbiorowej mogile.
    Beatyfikował go papież Pius XI w dniu 22 grudnia 1929 r., a kanonizował 17 października 1976 r. papież Paweł VI. Do przykładu św. Jana Ogilvie odwołał się Benedykt XVI podczas wizyty apostolskiej w Wielkiej Brytanii. Podczas Mszy św. sprawowanej w Glasgow 16 września 2010 r. powiedział do szkockich kapłanów: Drodzy kapłani Szkocji, jesteście wezwani do świętości i do służenia ludowi Bożemu przez kształtowanie ich życia w tajemnicy krzyża Pana. Głoście Ewangelię czystym sercem i jasnym umysłem. Poświęcajcie się samemu Bogu, a staniecie się dla młodych ludzi jaśniejącymi przykładami świętego, prostego i radosnego życia: oni ze swej strony z pewnością zapragną przyłączyć się do was w waszej, pełnej gotowości służbie ludowi Bożemu. Niech przykład św. Jana Ogilviego, oddanego, pełnego samozaparcia i mężnego, będzie natchnieniem dla was wszystkich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 października

    Błogosławiony Honorat Koźmiński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Teofil z Antiochii, biskup
    ***
    Błogosławiony Honorat Koźmiński

    Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę.
    23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia.
    Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa.
    W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą.
    Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem.

    Błogosławiony Honorat Koźmiński

    Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie.
    Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej.W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Od bluźniercy do świętego - o. Honorat Koźmiński
    fot. Zkoty via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Od bluźniercy do świętego – o. Honorat Koźmiński

    Jeśli nie żałujesz za grzechy i uważasz, że nie musisz się spowiadać … zwróć się do ojca Honorata o pomoc. Uratuje cię niewolnik Maryi, który sam przeszedł drogę od bluźniercy do świętego.

    Jeżeli się nawrócę, naplujcie mi w oczy.

    Wacław Koźmiński, wychowany w pobożnej rodzinie katolickiej, po wyjeździe na studia do Warszawy, traci wyniesioną z domu wiarę. Narasta w nim nienawiść do Boga. Owładnięty duchem ateizmu, szydzi z wiary i innych próbuje od niej odwodzić. Zachodzi czasem do kościoła, lecz to tylko po to, by bluźnić i obrażać Boga. „Jeśli się nawrócę, naplujcie mi w oczy!” – deklaruje stanowczo.   

    W kwietniu 1846 17-letni Koźmiński zostaje aresztowany pod zarzutem spisku przeciwko carowi (zarzutem nigdy nie udowodnionym). Osadzony w najcięższych warunkach w niesławnym X pawilonie warszawskiej Cytadeli, brutalnie przesłuchiwany, głodzony, z perspektywą wyroku śmierci lub katorgi, spędza tam 11 miesięcy.  Ciężko choruje. Trawiony wysoką, wyniszczającą gorączką, stoi na granicy życia i śmierci.

    Gdy byłem uwięziony, trwałem w uporze, a gdy mnie ściślej zamknięto, zamiast się upokorzyć, to wtedy wspomniałem Bogu, aby Mu wyrzuty robić, że mnie nie ratuje, bluźniłem przeciw Bogu i w tym bluźnierstwie straciłem rozum, wpadłem w obłąkanie i trzy tygodnie w przeraźliwych krzykach dzień i noc zostawałem. Więc byłem już w paszczęce szatana, który już był pewny swej zdobyczy.” „Toś ty jest Bóg?!” – oto ostatni  zapamiętany okrzyk goryczy i bezsilności. Lekarze stwierdzają, że młody więzień cierpi na chorobę psychiczną. Po trzech tygodniach udaje się wyprowadzić go ze stanu gorączkowego otępienia: „dano mi takie lekarstwo straszne, że albo śmierć, albo uzdrowienie miało nastąpić”.

    Matka Wacława codziennie przychodzi pod bramę cytadeli. Bezradna słyszy opętańcze krzyki syna. Wbrew ludzkiej nadziei wierzy, że jest możliwy ratunek dla Wacława, modli się i powierza go Matce Bożej.

    Totus Tuus

    Dokładnie w  dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny – 15 VIII 1846 r.  nadchodzi przełom. Do celi Koźmińskiego przychodzi Jezus i przywraca mu życie wiary – to mistyczne spotkanie odmienia w jednej chwili całe życie Wacława. Z wojującego, zajadłego ateisty staje się człowiekiem wierzącym. Na kolejny niewątpliwy cud oczekuje jeszcze pół roku w więzieniu. Jako że po swoim nawróceniu nie rozmawia ze współwięźniami o niczym innym, tylko o Bogu,  zostaje uznany za chorego psychicznie, uniewinniony i uwolniony z Cytadeli.

    Wstępuje do zakonu kapucynów i  przyjmuje imię Honorat. Ma wówczas 19 lat.

    Życie zakonne rozpoczyna w  Zakroczymiu. Wkrótce na skutek carskich represji wraz z wszystkimi zakonnikami zostaje przeniesiony do  Nowego Miasta nad Pilicą. Modli się, pracuje, pokutuje otoczony aurą mistycznej obecności Boga. Oddaje się Maryi jako Jej niewolnik, według wskazań świętego Ludwika Grignion de Montfort. Totus Tuus ego sum –  modli się i prosi Maryję, by była dla niego „protektorką, pośredniczką, wspomożycielką, mistrzynią w głoszeniu kazań, doradczynią przy spowiedzi, obronicielką czystości”. 

    Co tu zostanie, gdy usuniemy dusze święte, powołane…?

    W czasach ciężkiej próby dla Ojczyzny i  Kościoła dotkniętego represjami po powstaniu styczniowym, gdy nastąpiła kasata zakonów, a nieliczne pozostawione zgromadzenia skazano na wymarcie zamykając nowicjaty, ojciec Honorat pisze: „trzeba bardzo gorąco się modlić, Pan Bóg czegoś chce ode mnie, coraz częściej zgłaszają się do mnie dusze różnego stanu i wykształcenia, wolne, i proszą o kierunek, o wstąpienie do klasztoru, a nade wszystko mówią mi, abym im pozwolił złożyć ślub czystości. Klasztorów nie ma, dokąd i jak te dusze kierować? Przede wszystkim za granicę odsyłać je nie godzi się, boć to owoc tutejszy, tu powinny zostać, nie godzi się ogołacać tej ziemi z dojrzałego, najpiękniejszego owocu, który ona wydała. Co tu zostanie, gdy usuniemy dusze święte, powołane? Coś Bóg chce, coś Bóg zaradzi“. Ojciec Honorat prowadzony przez Ducha Świętego  zakłada liczne tajne zgromadzenia zakonne, oparte na regule III zakonu św. Franciszka.  Jego duchowi synowie i córki, docierając do wszystkich środowisk,  niosą ludziom światło Ewangelii i duchowe pocieszenie.

    Sam wznosząc się na wyżyny świętości, zdobywa dusze dla Chrystusa. 

    Gdy odprawiał Najświętszą Ofiarę cała jego postać, wyraz twarzy, wszystkie jego ruchy wyrażały przejęcie się najgłębszą czcią, uwielbieniem i miłością; oblicze jego promieniało zachwytem, skupienie wewnętrzne i żywa wiara w obecność Boga na ołtarzu udzielały się osobom otaczającym ołtarz. Toteż tłumy ludu cisnęły się dookoła, zdawało się, że ten kapłan odprawiający Mszę świętą ciałem jest tylko wśród nas, a duch jego cały zatopiony w Bogu przenika niebiosa. Przy tym cała postać, wszystkie jego ruchy były tak spokojne, tak przy tym naturalne, bez przesady, że jakiś niebiański urok przykuwał serca i zapalał pobożnością”.

    Owoce zjednoczenia z Chrystusem w Eucharystii są przeobfite. Do spowiedzi ściągają w konspiracji tysiące penitentów, nie zważając na trudy i niebezpieczeństwo represji ze strony zaborców. Za miejsce sprawowania Sakramentu Pojednania służy ojcu Honoratowi tajny  konfesjonał, urządzony we wnętrzu szafy. Zatwardziali grzesznicy doznają tam niespodziewanych łask. Ojciec Honorat skutecznie pobudza do  skruchy i szczerego żalu za grzechy.  

    Biczował się do krwi, porywał dusze…

    Świadkowie jego życia, współbracia i duchowe córki zaświadczają:  

    Konfesjonał-szafa ojca Honorata był zamykany wewnątrz „i były wypadki, że takiego penitenta tak długo ojciec Honorat trzymał, aż go zupełnie nawrócił“, bywało również, że  „kazał mu zaczekać, a sam szedł do swej celi i biczował się do krwi, modląc się o jego skruchę, a gdy powracał, to zastawał tego penitenta zalanego łzami, w żalu za swoje grzechy“.

    Okazywał grzesznikom tyle współczucia i wyrozumiałości na ich upadki, że odkrywali mu szczerze najtajniejsze swoje rany i kruszyli się we łzach, czując się gotowymi do największego poświęcenia dla wynagrodzenia Bogu za zniewagi wyrządzone“.

    „Wpływ jaki Ojciec Honorat wywierał na osoby, które poddawały się jego kierownictwu, był niezwykły; wprost porywał dusze z życia powszedniego, ziemskiego i wprowadzał je na drogi Boże. Zapewne wiele osób jeszcze żyjących może to poświadczyć z jakim zapałem i poświęceniem, na głos sługi Bożego porzucano rodziny, dostatki, życie spokojne i wygodne, aby poświęcić się Bogu i tworzyć stan zakonny w ukryciu, z narażeniem się na prześladowanie rządu rosyjskiego, który w tym ruchu religijnym, jaki się wytworzył około sługi Bożego, upatrywał niebezpieczeństwo dla caratu“.

    Ojciec nosił pasek kolczasty, który wpił się w ciało Ojca. Dowiedzieli się o tym wtedy dopiero, kiedy Ojciec zachorował i doktor został wezwany do zbadania choroby. Musieli podobno po kawałku wyrywać z ciała ten pasek. Słyszałam, że Ojciec nasz lękał się sądu Bożego z powodu odpowiedzialności za tyle dusz, które prowadził“.

    Pewnego razu wyszedł z konfesjonału i upadł na posadzkę, penitenci jego, których nigdy nie brakowało przy konfesjonale, otoczyli go kołem, co mu jest, a on: nic, nic nie jest. Wtoczył się za drzwi na korytarz, drzwi zatrzasnął, by go nie żałowano“.

    Póki był zdrowy, mieszkał w tak ciasnej celi, że dziwiłem się jak on się tam zmieści. Sypiał na krótkim tapczanie, na którym był jeszcze krótszy siennik gruby, zdaje się z wiejskiego płótna, wypchany słomą, widziałem go; leżąc na nim musiał się kurczyć, bo inaczej nogi byłyby na ziemi”.

    Cnota czystości o. Honorata godna była podziwu, cenił tę cnotę do tego stopnia, że gdy w podeszłych latach nie mógł chodzić, gdyż był cierpiący na nogi, nie pozwolił nikomu podtrzymywać go pod rękę, a nawet w chorobie, kiedy doktor polecił oczyszczać rany na nogach i robić masaż, nie pozwolił dotykać się swego ciała. Nawet córki jego duchowne, porozumiewały się z Ojcem tylko listownie lub w konfesjonale, a nigdy osobiście. Gdy wchodził do konfesjonału, to tak prędko wsuwał się i zamykał się w konfesjonale, że chociaż ktoś z jego dzieci duchownych chciał z wdzięcznością rękę albo habit ucałować, to nie mógł go dosięgnąć

    Sługa  Boży był zawsze skromnie ułożony i gdy przechodził przez kościół, nie spojrzał w żadną stronę, postawa jego była tak skromna, że w zdumienie wprowadzała obecnych, a na twarzy jego malowała się świętość”.

     „Znamiennym dowodem świętości naszego Ojca i potwierdzeniem tego ogólnego mniemania, że był narzędziem w ręku Opatrzności Boskiej i że cała Jego działalność była dziełem Ducha Świętego był fakt, że Zgromadzenia ukryte, pomimo prześladowania rządów zaborczych, ciągłych rewizji, poszukiwań, donoszeń i zdrad, stale się rozwijały, działały, apostołowały nie tylko w Polsce, ale i w Rosji, w samym Petersburgu, w Moskwie, nawet na Syberii. Był to cud, na który tysiące ludzi patrzyło, podziwiało i uwielbiało cudowną opiekę Opatrzności nad dziełem Bożym i dopatrywało w tym szczególnej łaski Bożej i świętości Ojca Honorata“.

    Ojciec Honorat Koźmiński umiera w powszechnej opinii świętości 16 XII 1916, mając 87 lat, z czego 68 lat przeżył w zakonie. Ojciec Święty Jan Paweł II w 1988 roku dokonując jego beatyfikacji powiedział:

    I oto, po udrękach swej duszy ujrzał światło i nim się nasycił. Dziś odbiera chwałę ołtarzy w Kościele. Pokazuje nam, jak odczytywać „znaki czasu”. Jak trwać po Bożemu i działać w naszych trudnych czasach. Uczy, jak w duchu Ewangelii rozwiązywać trudne sprawy i zaradzać ludzkim potrzebom u progu trzeciego tysiąclecia od czasu, gdy „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”

    mg/Fronda.pl

    ____________________________________________________________________________________________


    13 października

    Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa, dziewica

    Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa

    Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. W wieku 7 lat została wysłana przez rodziców na naukę do szkoły powszechnej w Póvoa de Varzim. Dziewczynka zamieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. W 1911 r. przyjęła I Komunię świętą, a potem wróciła do domu rodzinnego.
    W Wielką Sobotę 1918 r. została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając przed nim, wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości ok. 4 metrów. Z powodu tego upadku została całkowicie sparaliżowana. Od kwietnia 1925 r. nie była w stanie zupełnie podnieść się z łóżka; spędziła w nim kolejnych 30 lat.
    W pierwszych latach choroby Aleksandra błagała Boga – przez wstawiennictwo Maryi – o łaskę uzdrowienia. Obiecywała Mu, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy przez trzy lata paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Jak sama powiedziała, “Matka Najświętsza wyjednała jej jeszcze większą łaskę: najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej, a w końcu pragnienie cierpienia”.
    Przeżywanie cierpienia otworzyło Aleksandrę na doświadczenia mistyczne. Doznawała głębokiego zjednoczenia z Chrystusem Eucharystycznym. Powtarzała nieraz: “Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie”. Między 3 października 1938 roku a 24 marca 1942 roku, co piątek (a więc w sumie 182 razy), pomimo paraliżu i w niewytłumaczalny dla nikogo sposób, wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny rozważała stacje Drogi Krzyżowej. 3 kwietnia 1939 r. stan jej zdrowia pogorszył się, przyjęła więc sakrament namaszczenia chorych. Zaczęła cierpieć jeszcze bardziej, tym razem także duchowo.
    W 1936 r. Pan Jezus za pośrednictwem Aleksandry polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Kierownik duchowy Aleksandry, o. Pinho, trzykrotnie przekazywał to życzenie papieżom. Wreszcie po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu wysłanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w watykańskiej bazylice św. Piotra.
    W dniach 13 i 28 czerwca 1939 r. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi.
    Od 27 marca 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Za radą kolejnego kierownika duchowego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby móc ofiarować swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. W tym czasie ks. Pasquale zaczął gromadzić świadectwa o życiu, cierpieniach i łaskach otrzymanych przez modlitwę Aleksandry – zebrał ok. pięciu tysięcy stron.
    7 stycznia 1955 r. Jezus objawił Aleksandrze, że w tym roku zakończy ona swoje ziemskie życie; 6 maja potwierdziła to także Matka Boża. W dniu 12 października Aleksandra przyjęła sakrament namaszczenia chorych, a następnego dnia, 13 października 1955 r. – w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie – odeszła do Pana.
    Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    77 lat temu przeszła do wieczności niezwykła portugalska mistyczka. Żywiła się tylko Eucharystią
    fot. screenshot Twitter

    ***

    77 lat temu przeszła do wieczności niezwykła portugalska mistyczka. Żywiła się tylko Eucharystią

    Droga ku niebu Alexandriny Marii da Costy wiodła podobnie jak jej rówieśniczek – we Francji Marty Robin oraz w Polsce św. Faustyny – poprzez dobrowolne przyjęcie na siebie cierpienia z miłości dla Chrystusa Eucharystycznego. Portugalska mistyczka przez okres 13 lat nie przyjmowała żadnych napojów ani pokarmów z wyjątkiem Komunii św.

    Alexandrina urodziła się 30 marca 1904 r. we wsi Balsar w Portugalii. Z rąk mamy (owdowiałej wkrótce po narodzinach córki) oraz starszej siostry Deolindy otrzymała staranne wychowanie w duchu chrześcijańskim. Już w wieku 7 lat, kiedy przystąpiła do pierwszej Komunii św., darzyła głęboką miłością Najświętszy Sakrament. Bardzo często chodziła do miejscowego kościoła, a kiedy fizycznie nie mogła uczęszczać we Mszy św., przyjmowała duchową Komunię św. Jako dziecko ubogich rolników, bardzo szybko, bo mając zaledwie 9 lat, zaczęła ciężko pracować w polu. Cztery lata później poważnie zachorowała i przez parę dni była w stanie krytycznym. Kiedy matka płacząc podała jej krzyż do pocałowania, Alexandrina wyszeptała: Nie tego chcę, lecz Jezusa w Eucharystii. Dziewczynka ostatecznie wyzdrowiała, choć skutki infekcji pozostały na cały okres dorastania i stały się pierwszym znakiem tego, o co później poprosi ją Bóg – by cierpiała jako dusza ofiarna za nawrócenie grzeszników.

    W wieku 14 lat Alexandrinę spotyka wydarzenie, którego konsekwencje ponosić będzie do końca życia. W Wielką Sobotę, dziewczyna wraz z siostrą oraz koleżanką zajęta była szyciem. Nagle do domu wtargnęło trzech mężczyzn zamierzających wykorzystać seksualnie dziewczyny. Aleksandrina wiedząc, jaką wartość ma czystość, postanowiła ocalić ją za wszelką cenę. Jedynym sposobem jaki jej pozostał, była natychmiastowa ucieczka przez okno. Upadek z wysokości czterech metrów nie tylko okazał się bardzo bolesny i przyniósł liczne obrażenia, ale w efekcie spowodował, iż lekarze określili jej stan jako “nieodwracalny”. Zapowiedzieli również, że paraliż, nie tylko nigdy się nie cofnie, ale że będzie się jeszcze bardziej pogłębiał.

    Dotrzymuj Mi towarzystwa

    Przez pięć kolejnych lat, pomimo ogromnego bólu, Alexandrina o własnych siłach chodziła do kościoła. Pewnego dnia, podczas modlitwy uświadomiła sobie, że Chrystus w tabernakulum jest takim samym więźniem jak ona przez chorobę. Zapragnęła z całego serca wynagrodzić Bogu ból samotności, ofiarując mu swoją obecność i pocieszając Jego Najświętsze Serce. Podczas jednego z mistycznych zjednoczeń z Jezusem, Pan poprosił ją, by darzyła szczególnym nabożeństwem Eucharystię: Dotrzymuj Mi towarzystwa w Najświętszym Sakramencie. Pozostaję w tabernakulum dzień i noc, czekając, by obdarzyć miłością i łaską wszystkich tych, którzy Mnie odwiedzą. Ale nie ma ich wielu. Jestem taki opuszczony, samotny i obrażany. (…) Wielu ludzi nie wierzy w Moje istnienie i w to, że mieszkam w tabernakulum. (…) Inni zaś wierzą, ale nie kochają Mnie i nie odwiedzają. Zachowują się tak, jakby Mnie tam nie było. Wybrałem ciebie, byś dotrzymywała Mi towarzystwa w tym małym azylu. (…) Jak Maria, wybrałaś najlepszą część. Wybrałaś miłość do Mnie w tabernakulum, gdzie możesz kontemplować mnie oczami nie ciała, lecz duszy. Jestem tam prawdziwie obecny, tak jak w niebie, tj: Cialem, Krwią, Duszą i Bóstwem.

    Kiedy paraliż osiągnął takie stadium, że Alexandrina nie była już w stanie wstać z łóżka, kapłan przynosił jej Pana Jezusa. Wkrótce jednak w parafii pojawił się nowy ksiądz, który kierował się zasadą, że Komunię św. daje się chorym tylko raz w miesiącu. Ta decyzja była prawdziwym wyrokiem dla sparaliżowanej dziewczyny. Miała bowiem świadomość, że dotychczas jedynie codzienne odwiedziny Jezusa Eucharystycznego trzymały ją przy życiu. Błagała więc kapłana, by częściej przychodził z Najświętszym Sakramentem. Czekając na jego odpowiedź, ofiarowała swoje cierpienia w intencji tych, którzy gardzili Chlebem Życia. Ostatecznie kapłan zgodził się na codwutygodniową wizytę.

    Zjednoczenie z Jezusem cierpiącym

    Alexandrina prosiła Maryję o cud wyjścia z choroby, składając obietnicę, że pojedzie na misje, jeśli modlitwa zostanie wysłuchana. Pomału jednak Bóg pomagał jej zrozumieć, że jej powołaniem jest bycie ofiarą dla Jezusa. Usłyszała głos Pana, zapraszający ją do tego by: kochać, cierpieć i czynić zadośćuczynienie. Alexandrina przyjęła dobrowolnie wolę Bożą i przestała modlić się o uzdrowienie. Do końca życia, to jest przez okres kolejnych trzydziestu lat, pozostała przykuta do łóżka. Jej cierpienie nierozerwalnie złączone z cierpieniem Chrystusa nabrało zbawczego wymiaru. Droga przez ból fizyczny wiodła ją ku chwale Bożej, zgodnie ze słowami św. Pawła: Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale (Rz 8, 17).

    W listopadzie 1933 r., na życzenie chorej, po raz pierwszy została odprawiona Eucharystia w jej pokoju. Alexandrina, która parę lat (!) czekała na to wydarzenie, tak wspominała je później: Wraz z pierwszą Mszą św., Pan zaczął zwiększać z jednej strony czułość dla mnie, a z drugiej ciężar mojego krzyża. Szczególne wybranie do włączenia się w dzieło odkupienia ludzkości, znalazło swój wyraz w głębokim zjednoczeniu z cierpiącym Zbawicielem. Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. w każdy piątek mistyczka otrzymywała łaskę żywego uczestnictwa w trzygodzinnej męce Pańskiej. Przeżywanie pasji Jezusa polegało na tym, że dziewczyna powtarzała wszystkie gesty i słowa z ostatnich godzin Chrystusa przed śmiercią krzyżową. Doświadczeniu towarzyszył ogromny ból fizyczny i duchowy, taki sam, jaki wówczas przeżywał Zbawiciel. Co ciekawe, w tym czasie wszelkie objawy paraliżu znikały.

    Ta wyjątkowa zażyłość z Jezusem sprawiła, że chora była szczególnie znienawidzona przez diabła. Atakował ją, dręczył pokusami przeciw wierze oraz boleśnie kaleczył jej ciało. Dziewczynę spotykało także niezrozumienie ze strony mieszkańców wsi oraz zdystansowanie i niedowiarstwo kapłanów wobec jej mistycznych doświadczeń. Siły do przezwyciężania tych bolesnych doświadczeń czerpała z Eucharystii.

    Nic już nie będziesz jadła na ziemi

    27 marca 1942 r. chora zawołała do Jezusa: Moja Miłości Eucharystyczna, nie mogę bez Ciebie żyć! O Jezu, przemień mnie w Twoją Eucharystię! (…) Wgłębi duszy usłyszała odpowiedź: Nic już nie będziesz jadła na ziemi. Twoim pokarmem będzie Moje Ciało. Twoja krew będzie Moją Boską Krwią, twoje życie będzie Moim Życiem. Otrzymasz tę laskę, kiedy zjednoczę Swoje Serce z twoim (…). Od tego dnia Komunia św. stała się jedynym Chlebem Alexandriny. Aż do śmierci, tj. przez kilkanaście lat, nie przyjmowała żadnych innych pokarmów ani napojów (przy stałej wadze ciała około 33 kg).

    Z czasem wieść o niecodziennym poście dziewczyny rozniosła się po okolicy. Ludzie licznie nawiedzali dom mistyczki, prosząc o modlitwę. Nie brakowało jednak osób, które nie wierzyły w autentyczność zdarzeń, utrzymując że Alexandrina jest potajemnie dożywiana przez matkę i siostrę. Po kilkunastu miesiącach karmienia się wyłącznie codzienną Eucharystią, da Costa na prośbę arcybiskupa poddała się badaniu lekarskiemu, które miało raz na zawsze wyjaśnić kwestię wiarygodności niezwykłego postu. Lekarze uznali, iż jednorazowa wizyta jest niewystarczająca dla rozwiązania tak niecodziennego przypadku, dlatego zadecydowali o konieczności poddania się przez chorą miesięcznej obserwacji w szpitalu. Aleksandrina wyraziła zgodę, stawiając trzy warunki do spełnienia: codzienna Komunia św., obecność siostry Deolindy oraz żadnych innych badań poza obserwacjami.

    W szpitalu, oprócz bólu fizycznego, chora doświadczała upokorzeń zarówno ze strony lekarzy, jak i personelu medycznego. Starała się jednak pamiętać o słowach Pana Jezusa, który zapowiedział jej, że rzadko otrzyma pocieszenie i prosił, by pomimo tego na jej ustach zawsze gościł uśmiech. Z tego względu wszyscy, którzy mieli styczność z dziewczyną widzieli jej pogodne oblicze i nie byli świadomi cierpień, jakie ją dotykały. W czasie pobytu w szpitalu Alexandrina była pod stałą kontrolą, ani na chwilę nie zostawiano jej samej w pokoju. Na próżno próbowano ją przekonać, by przyjęła pokarm. W końcu po 40 dniach zakończono obserwacje. W oficjalnym raporcie, podpisanym przez prowadzącego chorą dr Gomeza de Araujo z madryckiej akademii medycznej oraz w dołączonym zaświadczeniu dr Lima de Azevado z wydziału medycznego Oporto, stwierdzono, iż przypadek jest w świetle nauki niemożliwy do wyjaśnienia (…) Prawa psychologii i biochemii nie mogą wytłumaczyć przeżycia chorej przez 40 dni całkowitego postu w szpitalu. Co więcej, w tym stanie kobieta odpowiadała codziennie na liczne pytania i wytrzymywała częste rozmowy, wykazując się bardzo dobrą dyspozycją oraz doskonałą jasnością ducha. (…) Potwierdzamy, że jej wstrzemięźliwość od pokarmów i napojów była całkowita przez cały ten czas. Zaświadczamy również, że utrzymała stałą wagę, temperaturę, oddech, ciśnienie, puls(…). Profesor Ruj Joao Marques z Peraambuco, który wnikliwie przestudiował raporty medyczne, potwierdził wiarygodność postu Alexandriny, raz na zawsze zamykając usta tym, którzy posądzali da Costę o oszustwo.

    Moc Eucharystii

    Alexandrina wiedziała, jaką potęgę ma Eucharystia. Usłyszała od Pana Jezusa: Żyjesz jedynie Eucharystią, ponieważ chcę przez to ukazać światu moc Eucharystii i moc Mojego życia w duszach. Życie błogosławionej Portugalki pokazuje, jakie owoce przynosi odkrycie Bożej miłości w Najświętszym Sakramencie i wielkoduszna odpowiedź na nią, wyrażana w naśladowaniu miłości Chrystusa przez pokonywanie w sobie grzechu, egoizmu i wszelkiego zła. Jej drogę do nieba można zrozumieć odwołując się do miłości. Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa (Jan Paweł II, Redemptor hominis, 10). Eucharystia nie bez powodu nazywana jest sakramentem miłości. Tam bowiem jest miłość, gdzie jest bezinteresowny dar z siebie samego. Największym zaś darem, jaki Bóg ofiarowuje człowiekowi jest życie wieczne, które człowiek otrzymuje jako owoc śmierci i zmartwychwstania Pańskiego. Uobecnienie wydarzeń paschalnych dokonuje się każdorazowo w Eucharystii. Z tego względu możemy mówić, że w Eucharystii Chrystus odpowiada na największy głód człowieka – głód miłości. Błogosławiona Alexandrina przez całe życie odkrywała miłość w Bogu obecnym w Eucharystii.

    Chrystus obiecał mistyczce, że dzięki jej ofierze wiele dusz stanie się gorliwymi w życiu eucharystycznym. Pomimo bolesnej choroby każdego dnia Alexandrina przyjmowała setki osób, którym mówiła o orędziu Matki Bożej Fatimskiej, zachęcając do pokuty i modlitwy oraz do wynagradzania Jezusowi w Najświętszej Eucharystii. W 1945 r. dokonała aktu ofiarowania swoich cierpień w intencji uświęcenia i zbawienia młodzieży. Do tego dzieła zachęcił ją kierownik duchowy, salezjanin o. Umberto Pasąuale. Pragnęła w ten sposób odpowiedzieć na skierowane do niej słowa Jezusa: Znajdź Mi dusze, które będą kochać Mnie w sakramencie miłości, by one zajęły twoje miejsce, kiedy pójdziesz do nieba.

    Alexandrina zmarła 13 października 1955 r. Pochowano ją tak, jak sobie tego życzyła: Chciałabym być pochowana, jeśli to możliwe, z twarzą zwróconą w stronę tabernakulum kościoła. Wżyciu zawsze pragnęłam być zjednoczona z Jezusem w Najświętszym Sakramencie i mieć wzrok skierowany w tabernakulum tak często, jak to było możliwe, dlatego życzę sobie, by po mojej śmierci nadal wzrok pozostał skierowany na Eucharystycznego Jezusa. Wiem, że oczami ciała już nie zobaczę więcej Chrystusa, ale chcę być położona w takiej pozycji, by pokazać Mu miłość, jaką miałam do Najświętszej Eucharystii.

    Dialog miłości

    Dwa lata po jej śmierci, nad grobem Alexandriny postawiono małą kaplicę, a w 1977 r. ciało z kaplicy przeniesiono przed główny ołtarz kościoła parafialnego, uznając, że to miejsce, przy ukochanej Eucharystii, najbardziej pasuje na wieczny spoczynek. Jan Paweł II podczas beatyfikacji mistyczki, 24 maja 2004 r., przywołał scenę znad jeziora Genezaret, jako najwłaściwszą dla zobrazowania drogi życiowej Portugalki: “Czy miłujesz mnie?” – zapytał Jezus Szymona Piotra, a on odpowiedział: “Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”.

    Maria Zboralska/fronda.pl/Francis Johnston Alexandrina

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 października

    Błogosławiony Jan Beyzym, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Serafin z Montegranaro, zakonnik
      •  Święty Edwin, król   
    ***
    Błogosławiony Jan Beyzym

    Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie.
    W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana: Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy.Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. w Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś.Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników.Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – “posługacza trędowatych” – rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności św. Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.:

    Św. Jan Paweł II podczas beatyfikacji Jana Beyzyma SJ, Kraków-Błonia, 18 sierpnia 2002 r.

    Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert.
    Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 października

    Święty Jan XXIII, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksander Sauli, biskup
      •  Święty Bruno I Wielki z Kolonii, biskup
    ***
    Błogosławiony Jan XXIII

    Urodził się we Włoszech 25 listopada 1881 r. jako Angelo Giuseppe Roncalli, w biednej rodzinie chłopskiej. Jego matka była osobą bardzo religijną. Urodziła 11 dzieci, z których Angelo przyszedł na świat jako czwarty. Charakteryzowała go niezwykła dobroć, ciepło i pogoda ducha.
    Mając 12 lat wstąpił do niższego seminarium duchownego w Bergamo, które było wówczas jednym z najbardziej prestiżowych miejsc kształcenia przyszłych księży. Tam też został przyjęty do III Zakonu św. Franciszka (1 marca 1896 r.). Po otrzymaniu stypendium za wyniki w nauce, rozpoczął naukę w Papieskim Seminarium Rzymskim. W 1902 roku przerwał naukę na rok, żeby odbyć służbę wojskową. Po jej zakończeniu obronił doktorat z teologii i przyjął święcenia kapłańskie. Rok po podjęciu nauki w seminarium zaczął spisywać swoje notatki duchowe i kontynuował tę pracę aż do późnej starości. Jego zapiski wydane zostały pod tytułem “Dziennik duszy”. W 1903 roku napisał w nim między innymi: “Bóg pragnie, abyśmy podążali wzorem świętych poprzez czerpanie z życiodajnej esencji ich cnót, a następnie przerabianie jej na swój własny sposób, adaptowanie do naszych indywidualnych możliwości i okoliczności życia. Gdyby św. Alojzy był taki, jak ja, stałby się świętym w zupełnie inny sposób”.
    Jako młodemu księdzu powierzono mu funkcję sekretarza biskupa Bergamo, Giacomo Radiniego Tedeschi. W tym czasie wykładał też w seminarium, redagował biuletyn “Życie diecezjalne”, współpracował również z innym lokalnym pismem katolickim, a także był duszpasterzem Akcji Katolickiej. Inspirowała go zwłaszcza postawa świętych: Karola Boromeusza, Franciszka Salezego i Grzegorza Barbarigo.
    W 1925 mianowany został oficjałem w Bułgarii i arcybiskupem Areopolis. Jako swoje hasło biskupie Angelo Roncalli wybrał Obedientia et Pax (Posłuszeństwo i pokój). W późniejszych latach pełnił funkcję kolejno: apostolskiego delegata w Bułgarii, w Turcji i Grecji oraz nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Tę ostatnią funkcję sprawował już w czasie trwania II wojny światowej.
    W 1953 roku Angelo Roncalli został mianowany kardynałem i patriarchą Wenecji. Prezydent Francji, Vincent Auriol, powołał się na stary przywilej francuskich królów i sam włożył czerwony kapelusz na głowę kardynała Roncalli w czasie ceremonii w Pałacu Elizejskim. Z tego okresu przyszły papież zapamiętał pewne humorystyczne zdarzenie, kiedy to na jednym z oficjalnych przyjęć, na jakie został zaproszony, pojawiła się kobieta w sukni z zadziwiająco dużym dekoltem. Zwróciło to uwagę nie tyle na samą kobietę, co na kardynała – goście przyglądali się jego reakcji na odsłonięte kobiece wdzięki. Po przyjęciu kardynał podszedł do kobiety, wręczył jej czerwone jabłko i zapytał: “Pamięta Pani, co uświadomiła sobie Ewa, kiedy zjadła jabłko?”

    .Błogosławiony Jan XXIII

    W 1958 roku, po śmierci Piusa XII, podczas trzydniowego konklawe, kard. Roncalli został wybrany papieżem. Jego pierwszą reakcją był strach i zmieszanie wyrażone w słowach: tremens factus sum ego timero (drżę i lękam się). Ufny w wybór biskupów i Bożą Opatrzność, Angelo Roncalli przyjął wybór konklawe, a wraz z nim imię Jana XXIII. Przez zebranych na konklawe biskupów był traktowany jako “papież przejściowy”. Ich faworytem był arcybiskup Mediolanu Montini, ale ten nie był w tamtym czasie jeszcze kardynałem. Godność tę otrzymał później z rąk samego Jana XXIII, a jeszcze później został jego następcą jako Paweł VI.
    Jan XXIII jako papież podbił serca wiernych. Zawsze otwarty na kontakty z prasą, patrzył odważnie w obiektyw aparatu. Był pierwszym papieżem od 1870 r., który odbył oficjalne spotkanie poza Watykanem. Spotkał się wówczas z więźniami, którzy sami do niego przyjść nie mogli. Słynął także ze zdystansowanego podejścia do ceremoniału papieskiego. Starał się go przestrzegać, ale z przymrużeniem oka. Anegdotyczna opowieść dotycząca dnia koronacji Jana XXIII na papieża mówi, że kiedy podszedł do niego po błogosławieństwo włoski ordynariusz polowy, zobaczył, jak papież przyjmuje postawę zasadniczą i usłyszał: “Panie generale, melduje się sierżant Roncalli”. Przez ludzi zapamiętany został jako papież, który palił fajkę i zawsze się uśmiechał, a przede wszystkim jako papież, który zwołał Sobór Watykański II i na zawsze zmienił historię Kościoła.
    Sobór Watykański II zwołano, ku zdziwieniu wielu, na mniej niż 90 lat po kontrowersyjnym Soborze Watykańskim I. Ponadto, pomimo zapewnień sekretarzy, że na przygotowania potrzeba dziesiątek lat – Jan XXIII przewidział tylko kilkanaście miesięcy pomiędzy zwołaniem a rozpoczęciem soboru 11 października 1962 r.

    Błogosławiony Jan XXIII

    Jan XXIII ogłosił osiem encyklik, z których najważniejsze to “Mater et Magistra” oraz “Pacem in terris”. Ta druga adresowana była do “wszystkich ludzi dobrej woli”, nawoływała do pokoju między narodami całego świata. Papież ustanowił komisję ds. rewizji prawa kanonicznego, której ostatecznym celem było opracowanie nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (opublikowanego w 1983 r.). Wiele ojcowskiej troski wykazał o “Kościół milczenia”, prześladowany na różne sposoby w krajach rządzonych przez komunistów, m.in. w Polsce.
    3 czerwca 1963 roku, o godzinie 19:49 (dzień po Zesłaniu Ducha Świętego), w wyniku krwotoku związanego z wcześniej zdiagnozowanym rakiem żołądka, Jan XXIII zmarł. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Nie mam innej woli, jak tylko wolę Boga. Ut unum sint!” (Aby byli jedno!). W swoim testamencie, nawiązując do duchowości franciszkańskiej, z jaką związał się we wczesnych latach młodości, pisał: “Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej bym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny, czy przyjaciół”.
    Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 2000 roku, razem z papieżem Piusem IX. W liturgii wspominany jest 11 października – w rocznicę dnia, w którym nastąpiło uroczyste otwarcie Soboru Watykańskiego II.
    Jan XXIII został kanonizowany przez papieża Franciszka – wraz z Janem Pawłem II – na placu św. Piotra w Rzymie w niedzielę Miłosierdzia Bożego, 27 kwietnia 2014 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 października

    Błogosławiona
    Maria Angela Truszkowska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Daniel i Towarzysze
      •  Święty Jan z Bridlington, prezbiter
      •  Święty Tomasz z Villanova, biskup
      •  Święty Paulin z Yorku, biskup
    ***
    Błogosławiona Maria Angela Truszkowska

    Zofia Kamila urodziła się 16 maja 1825 r. w Kaliszu jako dziecko wielodzietnej, głęboko wierzącej rodziny szlacheckiej. Jej ojciec był prawnikiem. Od najmłodszych lat wyczulona była na działanie łaski Bożej i wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka. Pragnęła życia zakonnego i usilnie pracowała nad sobą. Po latach edukacji w Warszawie i Szwajcarii wróciła do domu i pielęgnowała chorego ojca, a w miarę możliwości niosła pomoc ubogim.
    W 1854 r. wstąpiła w szeregi Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo i należała do członkiń najgorliwiej odwiedzających chorych i opiekujących się ubogimi. Umiała zachęcić do działalności charytatywnej wiele młodych kobiet. Z jej inicjatywy powstał w Warszawie mały przytułek dla biednych dzieci i opuszczonych samotnych staruszek. 27 maja 1855 r. razem ze swoją krewną wstąpiła do świeckiego III zakonu św. Franciszka. Jej powołanie związane było z postacią bł. ojca Honorata Koźmińskiego, wielkiego apostoła zgromadzeń bezhabitowych. 21 listopada 1855 r. obie siostry Truszkowskie poświęciły się Najświętszej Maryi Pannie, obiecując rozwijać dzieło rozpoczęte z woli Boga. Datę tę przyjmuje się jako początek nowego Zgromadzenia. Siostry wraz ze swymi podopiecznymi często modliły się w kościele ojców kapucynów przed ołtarzem św. Feliksa z Cantalice, dlatego też nazwano je “felicjankami”.
    10 kwietnia 1857 r. siostry przyjęły habit zakonny, a ich wspólnotą kierował dalej o. Honorat Koźmiński. Pod koniec 1859 r. matka Angela stanęła oficjalnie na czele nowego zgromadzenia. W latach 1858-1864 siostry felicjanki założyły 27 ochronek wiejskich i rozwinęły wielostronną działalność charytatywną w Warszawie. W październiku 1860 r. matka Angela wraz z jedenastoma towarzyszkami odłączyła się od sióstr czynnych, tworząc grupę kontemplacyjną opartą na drugiej regule św. Franciszka – siostry kapucynki. Po wybuchu powstania styczniowego na mocy ukazu carskiego felicjanki czynne zostały rozwiązane. Podczas obrad kapituły zgromadzenia, 25 sierpnia 1868 r., matka Angela została jednogłośnie wybrana po raz trzeci przełożoną generalną. 21 listopada tegoż roku złożyła śluby wieczyste. Rok później, ze względu na postępującą chorobę nowotworową oraz prawie całkowitą utratę słuchu, zrzekła się urzędu. Odtąd przez 30 lat służyła swemu Zgromadzeniu cichą pracą, modlitwą, ofiarą, dobrym przykładem i radą.
    Wzór doskonałego posłuszeństwa wobec woli Bożej Maria Angela widziała w Maryi. Uczyła się od Niej pokory, zawierzenia i męstwa w cierpieniu. Wierzyła, że tylko przez Maryję można osiągnąć doskonałe zjednoczenie z Bogiem. Dlatego wszystkie swoje siostry oddała Niepokalanemu Sercu Maryi. Żywiła wielki kult Eucharystii, wielbiła Chrystusa ukrytego w tabernakulum. Usilnie zabiegała o uzyskanie dla swojego zgromadzenia przywileju nieustannej adoracji, aby ożywiać i umacniać w siostrach miłość do Eucharystii.
    Na kilka miesięcy przed śmiercią przeżyła wielką radość, przyjmując z rąk kardynała Jana Puzyny dekret papieża Leona XIII zatwierdzający zgromadzenie. Zmarła wyniszczona chorobą nowotworową i cierpieniami, które znosiła w pokorze, 10 października 1899 r. w Krakowie. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji matki Marii Angeli Truszkowskiej 18 kwietnia 1993 r. podczas uroczystej Mszy św. na placu św. Piotra w Rzymie. Mówił wtedy, że jej życie “znaczone było miłością. Była to troska o wszystkich głodnych chleba, serca i domu oraz prawdy ewangelicznej”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 października

    Błogosławiony Wincenty Kadłubek, biskup

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Dionizy, biskup, i Towarzysze
      •  Święty Jan Leonardi, prezbiter
      •  Święty Ludwik Bertrand, prezbiter
      •  Święci Cyryl Bertram i Towarzysze, męczennicy
      •  Abraham, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Wincenty Kadłubek

    Wincenty urodził się w Karwowie pod Opatowem pomiędzy 1155 a 1160 r. W sprawie jego pochodzenia historycy nie są zgodni. Jedni uważają, że pochodził z rodu Porajów herbu Róża (Różyców). Inni natomiast podają, że z tego rodu pochodziła matka Wincentego, a ojcu przypisują imię Bogusław. W jeszcze innych źródłach pojawia się informacja, że Wincenty należał do rodu Lisów, a jego ojcem był możny palatyn Stefan, brat wojewody krakowskiego Mikołaja (Mikory). Nazwisko Kadłubek pojawia się po raz pierwszy dopiero w dokumentach z XV w. Przypuszcza się jednak, że pochodzi z rękopisów dawniejszych.
    Pierwsze nauki Wincenty pobierał w pobliskiej Stopnicy, potem udał się do Krakowa, gdzie uczęszczał do szkoły katedralnej, w której wykładał biskup Mateusz Cholewa. Cieszył się przyjaźnią księcia Kazimierza Sprawiedliwego, który być może wspomógł go materialnie i umożliwił studia za granicą. Nie wiemy, na którym uniwersytecie Wincenty wówczas studiował. Nie było jednak jeszcze wtedy wielu uniwersytetów. Przypuszcza się, że miejscem jego nauki były Paryż albo Bolonia – albo obie te uczelnie. Wincenty należał więc do elity uczonych w Polsce.
    Po raz pierwszy Wincenty nazwany jest mistrzem (magistrem) w dyplomie Kazimierza Sprawiedliwego z 12 kwietnia 1189 r. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Do kraju powrócił Mistrz Wincenty między 1183 a 1189 r., gdyż w 1189 r. był na pewno na dworze książęcym Kazimierza Sprawiedliwego, zapewne w charakterze notariusza, a potem kanclerza jego dworu. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Mógł więc być także kapelanem książęcym. W tym czasie zaczął zapewne pisać swoją Kronikę polską (Chronica Polonorum) – największe dzieło swego życia i literatury tamtych czasów. Wracając z zagranicy prawdopodobnie przywiózł ze sobą relikwie św. Floriana męczennika. Mógłby na to wskazywać fakt szczególnego nabożeństwa Wincentego do św. Floriana, który dotąd był w Polsce zupełnie nieznany.
    Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty sandomierskiej (1194). Korzystając z wolnego czasu kontynuował pisanie Kroniki (1194-1207). W 1207 r. umarł biskup krakowski, Pełka. Na jego następcę został wybrany Wincenty. Papież Innocenty III bullą z 18 marca 1208 r. wybór ten zatwierdził. Konsekracji dokonał arcybiskup gnieźnieński, Kietlicz. Wincenty jako biskup podpisywał się “niegodny sługa Kościoła”. Świadczy to, jak pojmował zadanie swojego urzędu. Należał do najżarliwszych zwolenników reform, jakie wówczas w Polsce przeprowadził abp Henryk Kietlicz (wprowadzenie celibatu, uniezależnienie Kościoła od władzy świeckiej). Dla poparcia reform, inspirowanych przez Stolicę Apostolską, Wincenty brał udział w synodach, zwołanych specjalnie w tym celu w Borzykowie (1210), w Matyczowie (1212), w Wolborzu (1214), w których uczestniczyli również książęta – Leszek Biały, Konrad Mazowiecki, Henryk Brodaty i Władysław Odonicz. Reformy te przeprowadzano również na zjazdach w Gnieźnie (1213) i w Sieradzu (1213). Kiedy na Kraków najechał Mieszek Raciborski, przeciwnik reform, Wincenty – z powodu swojej postawy – musiał czasowo opuścić miasto (1210). W 1212 r. na zjeździe w Mąkowie omawiano sprawę Prus i nawrócenia Prusaków. Tego roku Wincenty wziął udział w konsekracji biskupa poznańskiego w Mstowie.
    Wincenty jako biskup krakowski wspierał szczególnie zakony bożogrobowców (nadał dziesięciny ze wsi Świniarowo Kanonikom Bożego Grobu w Miechowie) i cystersów (klasztorowi w Sulejowie darował dwie wsie, opactwu w Pokrzywnicy darował wieś, a opactwu w Jędrzejowie nadał przywilej pobierania dziesięcin z trzech wsi). Wśród jego osiągnięć warto wymienić zreformowanie kapituł prowincjalnych, zlikwidowanie kolegiaty w Kijach (1213), oddanie kościoła oraz wsi Podłęże zreformowanej kolegiacie w Kielcach (1214), konsekrację bazyliki w Krakowie pod wezwaniem św. Floriana (1216) i wreszcie osobisty udział w uroczystej koronacji Kolomana Węgierskiego na króla Rusi Halickiej oraz w Soborze Laterańskim IV (1215), który miał charakter wybitnie reformistyczny. O soborze Wincenty zawiadomił swoje duchowieństwo i wiernych na synodzie w Sieradzu, gdzie przygotowano propozycje na sobór (1213). Na tym właśnie soborze wprowadzono obowiązek spowiedzi i Komunii wielkanocnej, obostrzono przepisy odnośnie małżeństwa, by nie dopuścić do konkubinatów, obostrzono przepisy dotyczące karności kościelnej, zwłaszcza celibatu duchownych, i ogłoszono nową krucjatę na rok 1217.
    Po powrocie do kraju Wincenty energicznie wprowadził w swojej diecezji uchwalone na soborze ustawy. Niewykluczone, że z polecenia księcia Leszka Białego pośredniczył także w wysłaniu na dwór węgierski księżniczki bł. Salomei. Wincenty ma także zasługę w podniesieniu poziomu szkoły katedralnej, którą kiedyś sam prowadził. Szerzył kult św. Floriana i św. Stanisława, biskupa. Cześć do Najświętszego Sakramentu miał podkreślić przez wprowadzenie tzw. wiecznej lampki przed tabernakulum.

    Błogosławiony Wincenty Kadłubek

    Po dziesięciu latach pasterzowania diecezji krakowskiej, za pozwoleniem papieża Honoriusza III, w 1218 r. Wincenty zrzekł się urzędu. Czuł, że spełnił zadanie swojego życia i postanowił wstąpić do klasztoru. Wybrał sobie opactwo cystersów w Jędrzejowie, przy kościele, który sam konsekrował. Zgodnie z zasadą ascetyczną “Bogu wszystko – sobie nic” pozostawił swój majątek rodowy, bogactwo i splendor urzędu biskupiego, sławę, jaką cieszył się na dworze księcia krakowskiego i – jak podaje tradycja – boso i pieszo jako pokutnik udał się do klasztoru. Przyjął go opat Teodoryk (1206-1247), trzeci z kolei przełożony klasztoru. Opat z zakonnikami wyszli mu na spotkanie; miejscowi do dziś pokazują usypany na tym miejscu Kopiec Spotkania. Ówczesnym zwyczajem biskup rzucił się przed opatem i całym konwentem na twarz i prosił o przyjęcie. Wincenty przeżył tam ostatnich 5 lat swego życia. Mimo że liczył wtedy ok. 70 lat, jako zwyczajny mnich spełniał wszystkie obowiązki surowej reguły: wstawał o północy na dwugodzinne pacierze, uczestniczył siedem razy każdego dnia we wspólnych modlitwach, zachowywał posty. Zasadą cysterskich pokutników było skąpe pożywienie, zgrzebny strój i krótki sen.
    W wolnych chwilach kończył pisać Kronikę polską. Jako biskup krakowski napisał trzy pierwsze księgi. Teraz zamierzał dzieło dokończyć. Niestety napisał tylko część czwartą – śmierć zabrała go zbyt rychło i przerwała Kronikę w najciekawszym miejscu, kiedy zaczął pisać dzieje, których sam był świadkiem. Kronikę swoją zdołał doprowadzić zaledwie do roku 1202, to jest do końca księgi czwartej. Wincenty Kadłubek jest pierwszym historykiem polskim. Jego historia ma formę dialogu. Jest pisana pięknym językiem łacińskim. Zasługą Wincentego jest to, że zebrał w niej wszystkie podania i mity o początkach Polski. Dużo jest w niej poetyckiej fantazji, ale są także ważne ziarna tradycji.
    Wincenty zmarł w Jędrzejowie 8 marca 1223 r. i został pochowany w prezbiterium klasztornego kościoła, co może świadczyć o tym, że zmarł w opinii świętości. Publiczny kult biskupa-mnicha nie rozwinął się od razu. Klasztory cysterskie były wtedy szczelnie zamknięte, nawet ich wspaniałe świątynie służyły jedynie celom klasztornym. Nawiedzali grób Wincentego Konrad Mazowiecki, król Kazimierz Wielki, król Kazimierz Jagiellończyk wraz ze swoją matką królową Zofią i Jan Długosz, który w swoich Dziejach wydał mu najpiękniejsze świadectwo. Z lat 1583-1640 Szymon Starowolski na podstawie ksiąg klasztornych przytacza ponad 150 wypadków cudownych, przypisywanych Wincentemu. Wśród nich są nawet wskrzeszenia umarłych.
    26 kwietnia 1633 r. dokonano otwarcia grobu Wincentego. Ciało znaleziono prawie nienaruszone, co przyczyniło się do rozbudzenia jego czci. 19 sierpnia tegoż roku ciało umieszczono w mauzoleum, specjalnie dla tego celu zbudowanym. Odtąd kult Wincentego stał się bardzo żywy. Zaczęli napływać pielgrzymi, za zgodą biskupa krakowskiego odprawiano przed ołtarzem wzniesionym Msze wotywne ku czci Kadłubka, przed mauzoleum palono świece. W 1683 r. papież bł. Innocenty XI uznał ołtarz Wincentego za uprzywilejowany, tzn. obdarzony przywilejem odpustu. 13 listopada 1634 r. synod krajowy pod przewodnictwem prymasa Jana Wężyka wniósł do Stolicy Apostolskiej urzędową prośbę o kanonizację Wincentego Kadłubka (oraz Stanisława Kostki, Kingi, Władysława z Gielniowa, Jozafata Kuncewicza i Jana Kantego). W roku 1764 Kongregacja Obrzędów zatwierdziła kult, a papież Klemens XIII podpisał odpowiednią bullę, co równało się formalnej beatyfikacji. Wincenty jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji kieleckiej i sandomierskiej.
    W ikonografii bł. Wincenty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są pastorał oraz infuła u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 października

    Święta Pelagia, męczennica

    Święta Pelagia
    Pelagia, znana również jako Małgorzata, pochodziła z Antiochii. Żyła w V w. Wedle przekazów była kobietą lekkich obyczajów, obdarzoną nieprzeciętną urodą. Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny.
    Biskup Antiochii zaprosił pewnego razu do siebie ośmiu biskupów, wśród nich m.in. Nonnusa z Heliopolis, znanego ze swej pobożności i ascezy. Gdy wszyscy zgromadzili się przed kościołem, a Nonnus przemawiał do nich, nieopodal przejeżdżała Pelagia. Jej kosztowny strój zwracał uwagę. Nonnus dostrzegł to i gorzko zapłakał, wskazując, że jego słuchacze nie dbają o swoje dusze w takim stopniu, w jakim owa kobieta dbała o własną urodę. Gdy Nonnus wrócił do swej celi, podjął modlitwę o nawrócenie spotkanej kobiety.
    Otrzymał wówczas widzenie: ujrzał czarną gołębicę, która – zanurzona przez Nonnusa w wodzie święconej – stała się czysta i biała. Biskup odczytał to jako znak zapowiadający nawrócenie Pelagii. Kiedy kolejnym razem nauczał o Sądzie Ostatecznym, do świątyni weszła Pelagia. Usłyszane słowa wywarły na niej wielkie wrażenie. Z płaczem rzuciła się do nóg biskupa. Nonnus ochrzcił ją. Pelagia postanowiła oddać swój majątek biskupowi, by ten mógł go rozdzielić między potrzebujących.
    Nowo nawrócona kobieta podjęła pokutę. Wkrótce potem udała się do Jerozolimy. Tam, ukrywając się pod przybranym męskim imieniem, podjęła surowe wysiłki ascetyczne. Zamieszkała w jednej z pustelni na Górze Oliwnej, gdzie około 457 roku odeszła do Pana.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 października

    Najświętsza Maryja Panna Różańcowa

    Matka Boża Różańcowa Tarnopolska

    Dzisiejsze wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto (nad Zatoką Koryncką) 7 października 1571 r. Sułtan turecki Selim II pragnął podbić całą Europę i zaprowadzić w niej wiarę muzułmańską. Ówczesny papież – św. Pius V, dominikanin, gorący czciciel Matki Bożej – usłyszawszy o zbliżającej się wojnie, ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi, powierzając Jej swą troskę podczas odmawiania różańca. Nagle doznał wizji: zdawało mu się, że znalazł się na miejscu bitwy pod Lepanto. Zobaczył ogromne floty, przygotowujące się do starcia. Nad nimi ujrzał Maryję, która patrzyła na niego spokojnym wzrokiem. Nieoczekiwana zmiana wiatru uniemożliwiła manewry muzułmanom, a sprzyjała flocie chrześcijańskiej. Udało się powstrzymać inwazję Turków na Europę.

    Matka Boża Różańcowa z kościoła mniszek dominikańskich w Radoniach pod Warszawą

    Zwycięstwo było ogromne. Po zaledwie czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników; śmierć poniosło 27 tys. Turków, kolejne 5 tys. dostało się do niewoli. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej i zezwolił na jego obchodzenie w tych kościołach, w których istniały Bractwa Różańcowe. Klemens XI, w podzięce za kolejne zwycięstwo nad Turkami odniesione pod Belgradem w 1716 r., rozszerzył to święto na cały Kościół. W roku 1883 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________________

    Różaniec na szaniec

    Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?

    Ci, którzy będą gorliwie odmawiali Różaniec, „otrzymają wszystko, o co poproszą”, usłyszał od samej Maryi błogosławiony Alanus de la Roche. Historia zna wiele przypadków, które pokazują, że tłum rozmodlonych ludzi był w stanie zatrzymać wielkie historyczne kataklizmy.

    Bitwa ze wspomaganiem
    „Z bazyliki Piotrowej uczynię stajnię dla moich koni!” – odgrażał się sułtan Selim II. Nie wyglądało to na puste przechwałki. Sto lat wcześniej tureckie imperium zdobyło Konstantynopol, stolicę wschodniego chrześcijaństwa. Teraz żarłocznie pochłaniało kolejne połacie Europy. Sztandar proroka łopotał już na Bałkanach, na Węgrzech, zagroził Wiedniowi. Padła wyspa Rodos, padł Cypr. Po Adriatyku uganiała się flota turecka, atakując weneckie placówki. W Europie Zachodniej nie rozumiano powagi sytuacji. Francja wręcz namawiała Turków do akcji zaczepnych przeciw swoim rywalom. Jedynie papież Pius V próbował zorganizować jakąś koalicję. Wreszcie udało się stworzyć Świętą Ligę – sojusz Rzymu, Wenecji i Hiszpanii. Tylko tyle. Ale Pius V liczył na „tajną broń” – Różaniec. „Brat chodak” – tak o nim mówiono – nie pasował do swoich poprzedników, papieży renesansu. Żył surowo, po wyborze nie zdjął nawet swojego dominikańskiego habitu. Choć nie zaniedbywał żadnych niezbędnych działań, modlitwę uważał za środek najskuteczniejszy.

    Gdy u brzegów Sycylii zaczęła gromadzić się chrześcijańska flota, Pius V zorganizował „drugi front”. Na jego prośbę w całej Europie miliony ludzi pościły i odmawiały Różaniec w intencji zwycięstwa. Papież spędzał długie godziny na modlitwie w swojej kaplicy. Każdego dnia ulicami Rzymu ciągnęły procesje bractwa różańcowego z obrazem Matki Bożej Śnieżnej. Również załogi okrętów, na prośbę Piusa, codziennie odmawiały Różaniec. Rankiem 7 października 1571 roku flota chrześcijan starła się z turecką armadą w Zatoce Korynckiej, w pobliżu miasta Lepanto.

    Zanim słońce zaszło, z dumnej floty „pana całej ziemi” zostały tylko drzazgi pływające w czerwonej od krwi wodzie. Trzydzieści tysięcy Turków poległo lub zostało rannych, trzy tysiące dostało się do niewoli. Piętnaście tysięcy chrześcijańskich wioślarzy-niewolników odzyskało wolność. Chrześcijan poległo 8 tysięcy, a 21 tysięcy odniosło rany. Wśród tych ostatnich był pewien młody Hiszpan. Nazywał się Miguel de Cervantes, późniejszy autor „Don Kichota”. Do końca życia chwalił się udziałem w bitwie pod Lepanto, „najszczytniejszej potrzebie, jaką widziały wieki przeszłe i obecne, i jaką przyszłe mają nadzieję oglądać”. Bezwładną rękę traktował jak zaszczytną pamiątkę. „Wolę to, że byłem obecny w tej wspaniałej bitwie, niż od moich ran być wolny, nie biorąc w niej udziału” – napisał.

    Gdy posłaniec z wieścią o zwycięstwie dotarł do Rzymu, papież, dzięki widzeniu, które miał w dniu bitwy, wiedział o wszystkim. Na pamiątkę ocalenia chrześcijaństwa ogłosił 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej. Nieco później zmieniono nazwę na obchodzone do dziś w całym Kościele święto Matki Bożej Różańcowej. Wenecjanie po bitwie postawili w swoim mieście kaplicę ku czci Matki Bożej Różańcowej. Na jej ścianie widnieje napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maryja różańcowa uczyniła nas zwycięzcami”.

    Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?

    Austriacy na kolanach
    Historycy mają twardy orzech do zgryzienia, zastanawiając się nad powojennymi losami Austrii, która, podobnie jak Niemcy, podzielona została na strefy okupacyjne, przy czym Związkowi Radzieckiemu przypadła najbogatsza część kraju – Dolna Austria – opowiada Mirosław Laszczak w „Historii różańca” – „Wyzwoliciele” spod znaku czerwonej gwiazdy za nic nie chcieli opuścić zajętych przez siebie terenów. I wtedy – po raz kolejny – okazało się, że pomoc płynąca z Różańca ma nie tylko duchowy charakter.

    Austria była dla Stalina łakomym kąskiem: zdobył przyczółek, z którego mógł kontrolować sytuację w Czechach, Niemczech i na Węgrzech. Wiedeń podzielony był jak Berlin. Austria miała podzielić los Niemiec. Sowieci wywozili urządzenia przemysłowe i niszczyli gospodarkę znakomicie rozwiniętego kraju. Nikogo nie dziwiło, że wojska radzieckie nie chciały opuścić kraju nad Dunajem.

    I wtedy, w obliczu zagrożenia komunizmem, skromny austriacki franciszkanin, ojciec Petrus Pavlicek, poprosił o codzienny Różaniec w intencji odzyskania niepodległości. Wezwał naród do Pokutnej Krucjaty Różańcowej. Jego wezwanie nagłośniły władze kościelne. Mnich miał niesamowitą charyzmę: jeździł po całym kraju, namawiając ludzi do modlitwy i nawrócenia. Żar, z jakim przemawiał, sprawiał, że ludzie chętnie wstępowali w szeregi krucjaty. – Wierzono, że skoro kilka wieków wcześniej, walczący pod sztandarem Maryi, król Jan III Sobieski wspomagany modlitwami bractw różańcowych ochronił Wiedeń, i tym razem ocalenie przyjdzie za sprawą gorliwie odmawianego Różańca – pisze Mirosław Laszczak. – Aż siedemset tysięcy Austriaków prze-suwało w palcach paciorki, przed obrazami Ma-tki Boskiej Różańcowej odbywały się błagalne modlitwy i nabożeństwa. Na klęczkach proszono o wyjście Armii Radzieckiej z Austrii.

    Modlitwa różańcowa ogarnęła cały kraj. W 1950 r. ponad 35 tysięcy Austriaków przeszło przez Wiedeń w ogromnej Maryjnej Procesji Światła. Co ciekawe, na czele procesji szli politycy: kanclerz Leopold Figl i Julius Raab, liderzy Austriackiej Partii Ludowej. Cztery lata później w podobnej procesji przez wiedeńskie ulice szło już 60 tys. Austriaków. Sprawa negocjacji ze Stalinem wydawała się beznadziejna. Rząd Austrii spotykał się z ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem ponad 300 razy. Bez skutku. Gdy wiosną 1955 r. po raz kolejny Raab i Figl jechali do Moskwy, wezwali członków krucjaty do gorącej modlitwy. I wówczas, gdy delegacja rządu toczyła żmudne negocjacje z Mołotowem, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. 13 kwietnia – w dzień fatimski – Sowieci niespodziewanie zgodzili się opuścić Austrię. Zadowolili się odszkodowaniem finansowym. Austrię ogarnął szał radości. 15 maja 1955 roku stojący na balkonie wiedeńskiego Belwederu minister Leopold Figl zawołał: „Dziękując Bogu Wszechmogącemu, podpisujemy umowę i z radością wołamy: Austria jest wolna!”.

    Fatima, córka Mahometa
    Rosja kipi, przygotowując leninowską rewolucję 1917 roku. Niebawem krew poleje się strumieniami. Wokół wybuchają bomby I wojny światowej. Na krańcu Europy w zapomnianej przez wszystkich wiosce troje małych pastuszków otrzymuje przesłanie mające przesądzić o losach świata. Łucja ma dziesięć lat, Franciszek dziewięć, a najmłodsza Hiacynta siedem. Objawienie w Fatimie ma kluczowe znaczenie w historii Różańca. To tu Maryja wielokrotnie wzywała do odmawiania tej modlitwy, z tą zapomnianą przez ludzi wioską wiązała wielkie obietnice.

    Znany publicysta katolicki Vittorio Messori w samej nazwie wioski doszukuje się niezwykłego symbolu: „Dlaczego Matka Boża z tylu miejsc, w których mogła się ukazać, wybrała właśnie zagubioną pośród gór wioskę, która nazywa się tak samo jak umiłowana córka Mahometa? Fatima w świecie muzułmańskim, a przede wszystkim szyickim, spełnia rolę maryjną.

    Jest związana między innymi z apokaliptycznymi wydarzeniami końca świata – tak jak Maryja – i pełni rolę związaną z miłosierdziem, zwłaszcza dla szyitów. O ile mi wiadomo, a sprawdziłem to dość dobrze, w całej Europie Zachodniej istnieje tylko jedno miejsce o nazwie Fatima i – nawiasem mówiąc – jest to zagubiona między górami wioska, której nikt jeszcze niedawno nie znał, nawet w Portugalii. Dlaczego Matka Boża miałaby się ukazać właśnie tam? Czy to był przypadek? W tych sprawach nic nie jest przypadkowe”.

    Autor książki „Przekroczyć próg nadziei” przypomina, że sam zamach na Papieża nieprzypadkowo miał miejsce 13 maja, dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Maryi. Plac Świętego Piotra rozdarły strzały. Wszechmoc Boża znów objawiła się w słabości. Bezradny, zakrwawiony Jan Paweł II na oczach całego świata ukazał kwintesencję chrześcijaństwa: z serca przebaczył zamachowcowi. Ludzie na całym świecie dotknęli tajemnicy Boga.

    Rok później Jan Paweł II przez czterdzieści minut modlił się w Fatimie, dziękując Maryi za ocalenie życia i powrót do zdrowia. Co chciała nam powiedzieć Maryja, wzywając do modlitwy różańcowej w wiosce mającej imię córki Mahometa?

    Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?

    Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo – napisali marynarze.

    Zanim Jan III Sobieski zatrzymał inwazję turecką pod Wiedniem, ponad wiek wcześniej podobnego czynu dokonał papież św. Pius V. Jego bronią był Różaniec.

    W 1570 roku muzułmańskie wojska Turcji zajęły Nikozję, stolicę Cypru, a po długim oblężeniu zdobyły Famagustę, gdzie dokonały straszliwej rzezi chrześcijan. W obronie zaatakowanego Cypru stanął papież Pius V, który stworzył związek katolickich państw, zwany Świętą Ligą. Wystawiona przez nią flota wypłynęła naprzeciw przeważającym liczebnie statkom nieprzyjaciela.

    Obie armady spotkały się 7 września 1571 roku, kilkadziesiąt kilometrów od portu Lepanto. Papież modlił się na różańcu, prosząc Matkę Bożą o pomoc dla chrześcijańskiej armii. Nagle usłyszał szum wiatru i łoskot żagli. Dzięki widzeniu znalazł się na miejscu bitwy. Zobaczył ogromne floty gotowe do starcia. Nad nimi stała Maryja, która okryła płaszczem wojska chrześcijańskie. Dzięki temu wiatr zmienił kierunek, co zablokowało manewr flocie tureckiej, a sprzyjało chrześcijańskiej.

    Bitwa pod Lepanto należała do najkrwawszych bitew morskich w dziejach. Po czterech godzinach walki Święte Przymierze zdołało zatopić 60 galer wroga, zdobyć połowę okrętów tureckich, uwolnić 12 tys. chrześcijańskich galerników. Morska potęga Turcji została rozbita. Pius V ustanowił dzień 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej, „aby – jak pisał – nigdy nie zostało zapomniane wspomnienie wielkiego zwycięstwa uzyskanego od Boga przez zasługi i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, odniesionego w walce przeciw nieprzyjaciołom wiary katolickiej”.

    Jego następca Grzegorz XIII zmienił nazwę święta na Matki Bożej Różańcowej. Wiara w zwycięstwo Maryi i przekonanie o sile Różańca nie były tylko pobożnymi życzeniami papieży. Uczestnicy bitwy morskiej, weneccy marynarze, ufundowali w swoim mieście kaplicę, na której wyryto napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo”. Dziś, jak zauważył papież Benedykt XVI, „łódeczka myśli wielu chrześcijan jest nierzadko huśtana przez fale, miotana z jednej skrajności w drugą”. Walka trwa. Potrzeba sprawdzonej broni. Różaniec jest bardzo na czasie.

    Marcin Jakimowicz, Franciszek Kucharczak/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 października

    Święty Brunon Kartuz, opat

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jakub (Dydak) Alojzy de San Vitores, prezbiter i męczennik
      •  Święta Maria Franciszka od Pięciu Ran Pana Jezusa, dziewica
      •  Błogosławiony Innocenty z Berzo, prezbiter
    ***
    Święty Brunon

    Brunon urodził się w Kolonii około 1030 r. Pochodził ze znakomitej rodziny. Po ukończeniu szkół na miejscu udał się do Reims, gdzie była głośna szkoła katedralna. Następnie udał się do Tours, gdzie za nauczyciela miał słynnego wówczas Berengariusza. W roku 1048 powrócił do Kolonii, gdzie został kanonikiem przy kościele św. Kuniberta. Ok. roku 1055 przyjął święcenia kapłańskie. W rok potem powołał go do siebie biskup Reims, Manasses I, by prowadził mu szkołę katedralną. Pozostał tu 20 lat (1056-1075). Z jego szkoły wyszło wielu wybitnych mężów owych czasów. W roku 1075 arcybiskup Reims mianował Brunona swoim kanclerzem. Kiedy Brunon wystąpił przeciw niemu z powodu symonii, stracił urząd, majątek i musiał opuścić miasto. Wrócił do Reims w 1080 r., gdzie zaproponowano mu biskupstwo; nie przyjął jednak tej godności.
    Wkrótce z dwoma towarzyszami opuścił Reims i udał się do opactwa cystersów w Seche-Fontaine, by poddać się kierownictwu św. Roberta. Po pewnym jednak czasie opuścił wspomniany klasztor i w towarzystwie 8 uczniów udał się do Grenoble. Tam św. Hugo przyjął swojego mistrza z wielką radością i jako biskup oddał mu w posiadanie odległą od Grenoble o 24 kilometry pustelnię, zwaną Kartuzją. Tutaj w roku 1084 Bruno urządził sobie mieszkanie. Zbudowano również skromny kościółek. Konsekracji kościółka i poświęcenia klasztoru oraz uroczystego wprowadzenia do niego zakonników dokonał św. Hugo. Klasztor niebawem tak się rozrósł, że otrzymał nazwę “Wielkiej Kartuzji” (La Grande Chartreuse). Osada ta stała się kolebką nowego zakonu – kartuzów.
    W 1090 r. Bruno został wezwany do Rzymu przez swojego dawnego ucznia – papieża bł. Urbana II – na doradcę. Bruno zabrał ze sobą kilku towarzyszy i z nimi zamieszkał przy kościele św. Cyriaka. W tym czasie na Rzym najechał antypapież i bł. Urban wraz z Brunonem musieli chronić się ucieczką pod opiekę króla Normanów, Rogera. Daremnie Bruno błagał papieża, by mu pozwolił wrócić do Francji. Papież zgodził się jedynie, by mnich założył nową kartuzję w Kalabrii. Król Roger chętnie ofiarował mu ustronne miejsce, zwane La Torre. Tu z pomocą arcybiskupa Reggio Calabria wystawiono nową kartuzję w roku 1092, która istnieje do dziś. W pobliskim San Stefano in Bosco Bruno stworzył jej filię. Tam zmarł 6 października 1101 r.
    Jego śmiertelne szczątki pochowano w kościele opactwa. W roku 1513 znaleziono je jeszcze nienaruszone. Obecnie kości Brunona znajdują się w trumience wraz z relikwiami jego następcy. Jego kanonizacja nie odbyła się nigdy uroczyście. Na oddawanie św. Brunonowi kultu pozwolił Leon X w roku 1514. Grzegorz XV rozszerzył jego kult w 1623 r. na cały Kościół. Św. Brunon jest patronem kartuzów.W ikonografii św. Brunon przedstawiany jest w białym habicie kartuzów. Jego atrybutami są: gałązka oliwna, globus, krzyż, mitra i pastorał u stóp, palec przy ustach, czaszka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 października

    Święta Faustyna Kowalska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Rajmund z Kapui, prezbiter
      •  Błogosławiony Albert Marvelli
      •  Błogosławiony Franciszek Ksawery Seelos, prezbiter
      •  Błogosławiony Bartolo Longo
      •  Bazylika katedralna we Włocławku
    ***
    Święta Faustyna Kowalska

    Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. w rolniczej rodzinie z Głogowca k/Łodzi jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Dwa dni później została ochrzczona w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świnicach Warckich (diecezja włocławska). Nadano jej wówczas imię Helena. Kiedy miała siedem lat, po raz pierwszy usłyszała w duszy głos wzywający do doskonalszego życia. W 1914 r. przyjęła I Komunię świętą, a dopiero trzy lata później rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Mimo dobrych wyników uczyła się tylko trzy lata, potem musiała zrezygnować, aby pomagać matce w domu.
    W szesnastym roku życia opuściła dom rodzinny, by na służbie u zamożnych rodzin w Aleksandrowie, Łodzi i Ostrówku zarobić na własne utrzymanie i pomóc rodzicom. Przez cały czas bardzo pragnęła życia zakonnego, ale rodzicom powiedziała o swoich zamiarach dopiero w 1922 r. Ojciec jednak nie wyraził zgody, motywując odmowę brakiem pieniędzy na wyprawę wymaganą w klasztorach.
    W lipcu 1924 r., kiedy Helena z koleżankami uczestniczyła w zabawie w parku koło łódzkiej katedry, Pan Jezus przemówił do niej i polecił niezwłocznie pojechać do Warszawy i wstąpić do klasztoru. Helena postanowiła nie wracać do domu i postawić rodziców przed faktem dokonanym. O tym planie powiedziała tylko siostrze, z którą była, i pierwszym pociągiem przyjechała do Warszawy. Tu następnego dnia zgłosiła się do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. Musiała jednak jeszcze rok przepracować w Warszawie, aby odłożyć pieniądze na skromną wyprawę. 1 sierpnia 1925 r. została przyjęta do Zgromadzenia. Postulat odbywała w Warszawie, a nowicjat w Krakowie, gdzie w czasie obłóczyn zakonnych razem z habitem otrzymała imię Maria Faustyna. Od marca 1926 r. Bóg doświadczał siostrę Faustynę ogromnymi trudnościami wewnętrznymi; wiele przecierpiała aż do końca nowicjatu. W Wielki Piątek 1927 r. zbolałą duszę nowicjuszki ogarnął żar Bożej Miłości. Zapomniała o własnych cierpieniach, poznając, jak bardzo cierpiał dla niej Jezus. 30 kwietnia 1928 r. złożyła pierwsze śluby zakonne, następnie z pokorą i radością pracowała w różnych domach zakonnych, m.in. w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc rozmaite obowiązki. Zawsze pozostawała w pełnym zjednoczeniu z Bogiem. Jej bogate życie wewnętrzne wspierane było poprzez wizje i objawienia.

    Święta Faustyna Kowalska

    W zakonie przeżyła 13 lat. 22 lutego 1931 r. po raz pierwszy ujrzała Pana Jezusa Miłosiernego. Otrzymała wtedy polecenie namalowania takiego obrazu, jak ukazana jej postać Zbawiciela, oraz publicznego wystawienia go w kościele. Mimo znacznego pogorszenia stanu zdrowia pozwolono jej na złożenie profesji wieczystej 30 kwietnia 1933 r. Później została skierowana do domu zakonnego w Wilnie. Na początku 1934 roku zwróciła się z prośbą do artysty-malarza Eugeniusza Kazimierskiego o wykonanie według jej wskazówek obrazu Miłosierdzia Bożego. Gdy w czerwcu ujrzała ukończony obraz, płakała, że Chrystus nie jest tak piękny, jak Go widziała.
    Dzięki usilnym staraniom ks. Michała Sopoćko, kierownika duchowego siostry Faustyny, obraz został wystawiony po raz pierwszy w czasie triduum poprzedzającego uroczystość zakończenia Jubileuszu Odkupienia świata w dniach 26-28 kwietnia 1935 r. Został umieszczony wysoko w oknie Ostrej Bramy i widać go było z daleka. Uroczystość ta zbiegła się z pierwszą niedzielą po Wielkanocy, tzw. niedzielą przewodnią, która – jak twierdziła siostra Faustyna – miała być przeżywana na polecenie Chrystusa jako święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Michał Sopoćko wygłosił wówczas kazanie o Bożym Miłosierdziu.
    W 1936 r. stan zdrowia siostry Faustyny pogorszył się znacznie, stwierdzono u niej zaawansowaną gruźlicę. Od marca tego roku do grudnia 1937 r. przebywała na leczeniu w szpitalu na krakowskim Prądniku Białym. Wiele modliła się w tym czasie, odwiedzała chorych, a umierających otaczała szczególną modlitewną pomocą. Po powrocie ze szpitala pełniła przez pewien czas obowiązki furtianki. Starała się bardzo, by żaden ubogi nie odszedł bez najmniejszego choćby wsparcia od furty klasztornej. Wywierała bardzo pozytywny wpływ na wychowanki Zgromadzenia, dając im przykład pobożności i gorliwości, a zarazem wielkiej miłości.
    Chrystus uczynił siostrę Faustynę odpowiedzialną za szerzenie kultu Jego Miłosierdzia. Polecił pisanie Dzienniczka poświęconego tej sprawie, odmawianie nowenny, koronki i innych modlitw do Bożego Miłosierdzia. Codziennie o godzinie 15:00 Faustyna czciła Jego konanie na krzyżu. Przepowiedziała także, że szerzona przez nią forma kultu Miłosierdzia Bożego będzie zabroniona przez władze kościelne. Dzięki s. Faustynie odnowiony i pogłębiony został kult Miłosierdzia Bożego. To od niej pochodzi pięć form jego czci: obraz Jezusa Miłosiernego (“Jezu, ufam Tobie”), koronka do Miłosierdzia Bożego, Godzina Miłosierdzia (godzina 15, w której Jezus umarł na krzyżu), litania oraz święto Miłosierdzia Bożego w II Niedzielę Wielkanocną.
    W kwietniu 1938 r. nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia siostry Faustyny. Ksiądz Michał Sopoćko udzielił jej w szpitalu sakramentu chorych, widział ją tam w ekstazie. Po długich cierpieniach, które znosiła bardzo cierpliwie, zmarła w wieku 33 lat – 5 października 1938 r. Jej ciało pochowano na cmentarzu zakonnym w Krakowie-Łagiewnikach. W 1966 r. w trakcie trwania procesu informacyjnego w sprawie beatyfikacji siostry Faustyny, przeniesiono jej doczesne szczątki do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.
    S. Faustyna została beatyfikowana 18 kwietnia 1993 r., a ogłoszona świętą 30 kwietnia 2000 r. Uroczystość kanonizacji przypadła w II Niedzielę Wielkanocną, którą św. Jan Paweł II ustanowił wtedy świętem Miłosierdzia Bożego. Relikwie św. siostry Faustyny znajdują się w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie mieści się sanktuarium Miłosierdzia Bożego odwiedzane przez setki tysięcy wiernych z kraju i z całego świata. Dwukrotnie nawiedził je również św. Jan Paweł II, po raz pierwszy w 1997 r., a po raz drugi – 17 sierpnia 2002 r., aby dokonać uroczystej konsekracji nowo wybudowanej świątyni w Krakowie-Łagiewnikach i zawierzyć cały świat Bożemu Miłosierdziu.
    W ikonografii św. Faustyna przedstawiana jest w czarnym habicie, w stroju swego zgromadzenia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 października

    Święty Franciszek z Asyżu

    Święty Franciszek z Asyżu

    Św. Franciszek – Jan Bernardone – przyszedł na świat w 1182 r. w Asyżu w środkowych Włoszech. Urodził się w bogatej rodzinie kupieckiej. Jego rodzice pragnęli, by osiągnął on stan szlachecki, nie przeszkadzali mu więc w marzeniach o ostrogach rycerskich. Nie szczędzili pieniędzy na wystawne i kosztowne uczty, organizowane przez niego dla towarzyszy i rówieśników. Jako młody człowiek Franciszek odznaczał się wrażliwością, lubił poezję, muzykę. Ubierał się dość ekstrawagancko. Został okrzyknięty królem młodzieży asyskiej. W 1202 r. wziął udział w wojnie między Asyżem a Perugią. Przygoda ta zakończyła się dla niego niepowodzeniem i niewolą. Podczas rocznego pobytu w więzieniu Franciszek osłabł i popadł w długą chorobę.

    Święty Franciszek z Asyżu

    W roku 1205 uzyskał ostrogi rycerskie (został pasowany na rycerza) i udał się na wojnę, prowadzoną między Fryderykiem II a papieżem. W tym czasie Bóg wyraźniej zaczął działać w życiu Franciszka. W Spoletto miał sen, w którym usłyszał wezwanie Boga. Powrócił do Asyżu. Postanowił zamienić swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić przechodzących o jałmużnę. To doświadczenie nie pozwoliło mu już dłużej trwać w zgiełku miasta. Oddał się modlitwie i pokucie. Kolejne doświadczenia utwierdziły go w tym, że wybrał dobrą drogę. Pewnego dnia w kościele św. Damiana usłyszał głos: “Franciszku, napraw mój Kościół”. Wezwanie zrozumiał dosłownie, więc zabrał się do odbudowy zrujnowanej świątyni. Aby uzyskać potrzebne fundusze, wyniósł z domu kawał sukna. Ojciec zareagował na to wydziedziczeniem syna. Pragnąc nadać temu charakter urzędowy, dokonał tego wobec biskupa. Na placu publicznym, pośród zgromadzonego tłumu przechodniów i gapiów, rozegrała się dramatyczna scena między ojcem a synem. Po decyzji ojca o wydziedziczeniu Franciszek zdjął z siebie ubranie, które kiedyś od niego dostał, i nagi złożył mu je u stóp, mówiąc: “Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Po tym wydarzeniu Franciszek zajął się odnową zniszczonych wiekiem kościołów. Zapragnął żyć według Ewangelii i głosić nawrócenie i pokutę. Z czasem jego dotychczasowi towarzysze zabaw poszli za nim.24 lutego 1208 r. podczas czytania Ewangelii o rozesłaniu uczniów, uderzyły go słowa: “Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 10). Odnalazł swoją drogę życia. Zrozumiał, że chodziło o budowę trudniejszą – odnowę Kościoła targanego wewnętrznymi niepokojami i herezjami. Nie chcąc zostać uznanym za twórcę kolejnej grupy heretyków, Franciszek spisał swoje propozycje życia ubogiego według rad Ewangelii i w 1209 r. wraz ze swymi braćmi udał się do Rzymu. Papież Innocenty III zatwierdził jego regułę. Odtąd Franciszek i jego bracia nazywani byli braćmi mniejszymi. Wrócili do Asyżu i osiedli przy kościele Matki Bożej Anielskiej, który stał się kolebką Zakonu. Franciszkowy ideał życia przyjmowały również kobiety. Już dwa lata później, dzięki św. Klarze, która była wierną towarzyszką duchową św. Franciszka, powstał Zakon Ubogich Pań – klaryski.

    Święty Franciszek z Asyżu

    Franciszek wędrował od miasta do miasta i głosił pokutę. Wielu ludzi pragnęło naśladować jego sposób życia. Dali oni początek wielkiej rzeszy braci i sióstr Franciszkańskiego Zakonu Świeckich (tercjarstwu), utworzonemu w 1211 r. W tym też roku Franciszek wybrał się do Syrii, ale tam nie dotarł i wrócił do Włoch. W 1217 r. zamierzał udać się do Francji, lecz został zmuszony do pozostania we Włoszech. Uczestniczył w Soborze Laterańskim IV. Z myślą o ewangelizacji pogan wybrał się na Wschód. W 1219 r. wraz z krzyżowcami dotarł do Egiptu i tam spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem, wobec którego świadczył o Chrystusie. Sułtan zezwolił mu bezpiecznie opuścić obóz muzułmański i dał mu pozwolenie na odwiedzenie miejsc uświęconych życiem Chrystusa w Palestynie, która była wtedy pod panowaniem muzułmańskich Arabów.

    Święty Franciszek z Asyżu

    W 1220 r. Franciszek wrócił do Italii. Na Boże Narodzenie 1223 r., podczas jednej ze swoich misyjnych wędrówek, w Greccio zainscenizował religijny mimodram. W żłobie, przy którym stał wół i osioł, położył małe dziecko na sianie, po czym odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa i wygłosił homilię. Inscenizacją owego “żywego obrazu” dał początek “żłóbkom”, “jasełkom”, teatrowi nowożytnemu w Europie. 14 września 1224 r. w Alvernii, podczas czterdziestodniowego postu przed uroczystością św. Michała Archanioła, Chrystus objawił się Franciszkowi i obdarzył go łaską stygmatów – śladów Męki Pańskiej. W ten sposób Franciszek, na dwa lata przed swą śmiercią, został pierwszym w historii Kościoła stygmatykiem.Franciszek aprobował świat i stworzenie, obdarzony był niewiarygodnym osobistym wdziękiem. Dzięki niemu świat ujrzał ludzi z kart Ewangelii: prostych, odważnych i pogodnych. Wywarł olbrzymi wpływ na życie duchowe i artystyczne średniowiecza. Trudy apostolstwa, surowa pokuta, długie noce czuwania na modlitwie wyczerpały siły Franciszka. Zachorował na oczy, próby leczenia nie przynosiły skutku. Zmarł 3 października 1226 r. o zachodzie słońca w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu. Kiedy umierał, prosił, by bracia zwlekli z niego odzienie i położyli go na ziemi. Rozkrzyżował przebite stygmatami ręce. Odszedł z psalmem 141 na ustach, wcześniej wysłuchawszy Męki Pańskiej według św. Jana. W chwili śmierci miał 45 lat. W dwa lata później uroczyście kanonizował go Grzegorz IX.Najpopularniejszym tekstem św. Franciszka jest Pieśń słoneczna. Pozostawił po sobie pisma: 
    Napomnienia, listy, teksty poetyckie i modlitewne. Św. Franciszek jest patronem wielu zakonów, m. in.: albertynów, franciszkanów, kapucynów, franciszkanów konwentualnych, bernardynek, kapucynek, klarysek, koletanek; tercjarzy; Włoch, Asyżu, Bazylei; Akcji Katolickiej; aktorów, ekologów, niewidomych, pokoju, robotników, tapicerów, ubogich, więźniów.
    W ikonografii św. Franciszek ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Bywa przedstawiany w otoczeniu ptaków. Jego atrybutami są: baranek, krucyfiks, księga, ryba w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 października

    Święty Franciszek Borgiasz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Chrodegang z Metzu, biskup
      •  Błogosławiony Kolumban Józef Marmion, prezbiter
    ***
    Święty Franciszek Borgiasz
    Franciszek urodził się 28 października 1510 r. w Gandii koło Walencji, w jednym z najznakomitszych hiszpańskich rodów Borgiów. Był pierworodnym dzieckiem Jana, księcia Gandii, i Joanny Aragońskiej, a prawnukiem: po mieczu – niesławnego papieża Aleksandra VI, zaś po kądzieli – króla Ferdynanda Katolickiego. W młodości otrzymał bardzo dobre wykształcenie. Gdy miał dziesięć lat, umarła jego ukochana matka. Zaopiekował się nim i zadbał o jego wykształcenie wuj, arcybiskup Saragossy.
    Już jako młodzieniec Franciszek miał ochotę zamienić wspaniałe komnaty pałacowe na klasztorną celę, ale ojciec wysłał go jako pazia na dwór cesarza Karola V do Valladolid, gdzie, mimo okazji do złego, Franciszek zachował czystość. Podczas służby ożenił się z Eleonorą de Castro Melo e Menezes, która słynęła nie tylko z urody, ale i z niezwykłej zacności duszy. Mieli ośmioro dzieci – Karola Carlosa urodzonego w 1530 r., dwa lata młodszą Izabelę (matkę Franciszka Goméz de Sandoval y Rojas – faworyta króla Filipa III Habsburga), trzy lata młodszego Jana. Były jeszcze o pięć lat młodsze od Karola bliźniaki Alvaro i Joanna, a także Ferdynand, Dorota i Alfons.
    O pobożności całej rodziny niech świadczy fakt, że ilekroć usłyszeli dzwonek towarzyszący kapłanowi idącemu do umierającego, zrywali się wraz z dziećmi, we dnie czy w nocy, i odprowadzali księdza z Ciałem Pańskim na miejsce.
    Mimo że szczęście sprzyjało Franciszkowi, nie zaprzestał pracy nad sobą. Często uczestniczył we Mszy świętej, przystępował do spowiedzi i Komunii i dużo pracował. W rzadkich godzinach wypoczynku zajmował się śpiewem i muzyką, niekiedy myślistwem, unikał gier w karty i kostki, bo jak mawiał, “tracimy przez to trzy kosztowne rzeczy: czas, pieniądze i sumienie”.
    W 1539 r. podczas sejmu w Toledo niespodzianie zmarła młoda cesarzowa Izabela Portugalska. Uchodziła ona za dobrą, szlachetną i najpiękniejszą z kobiet swoich czasów. Miała zaledwie 36 lat i cieszyła się powszechną miłością dla swej szlachetności i dobroci. Franciszek towarzyszył z urzędu jej ciału do grobu w Grenadzie. Wielkie wrażenia na nim zrobiły zmiany, jakie poczyniła śmierć na twarzy cesarzowej. Postanowił odtąd służyć Bogu i wstąpić do zakonu, gdyby przeżył żonę. Później nieraz wspominał, że śmierć cesarzowej Izabeli powołała go do nowego życia.
    Niezwłocznie po pogrzebie pośpieszył do Toledo, aby zrezygnować z pełnienia urzędu, ale cesarz nie chciał się pozbyć swego najwierniejszego towarzysza i mianował go wicekrólem Katalonii. Franciszek Borgiasz w latach 1539-1543 rządził mądrze i sprawiedliwie i był dla wszystkich wzorem zacności. Co dzień odmawiał różaniec, spowiadał się, przystępował do Komunii w każdą niedzielę i święto, biczował się, a sypiał tylko cztery do pięciu godzin na dobę.
    Po śmierci ojca w 1543 r. zrzekł się godności wicekróla, wyjechał z Katalonii i objął zarząd dziedzicznego księstwa Gandii. Dbał o swoich poddanych. Starał się o poprawę ich moralności i warunków materialnych. Chciał też podnieść poziom oświaty. Swoim przykładem doprowadził do tego, że każdy w Gandii chociaż raz na miesiąc przystępował do Stołu Pańskiego.
    Gdy umierała jego żona Eleonora, klęcząc u stóp Ukrzyżowanego, prosił Boga o jej zdrowie i życie. Usłyszał wtedy głos: “Jeśli koniecznie żądasz, aby małżonka twoja dłużej żyła, niech się stanie wola twoja, ale wiedz, że to nie wyjdzie jej na dobre”. “Panie – odpowiedział zapłakany Franciszek – jakże bym miał żądać, abyś spełnił wolę moją? Niech się zawsze i wszędzie dzieje wola Twoja! U nóg Twych składam moje, mej żony i mych dzieci życie i wszystko, co tylko posiadam. Rozporządzaj wszystkim według upodobania”.
    Święty Franciszek Borgiasz
    W 1548 r. żona Franciszka umarła, mając tylko 35 lat. Wypełnił on wtedy powzięte po śmierci cesarzowej Izabeli postanowienie – wstąpił do zakonu jezuitów. Za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej został jeszcze rok w świecie, aby zabezpieczyć dzieci i zamknąć wszystkie sprawy osobiste i publiczne. W 1549 r. w Rzymie został przez św. Ignacego przyjęty do zakonu. Na wieść o tym, że papież Juliusz III chce mu ofiarować kapelusz kardynalski, uciekł z Rzymu i wrócił do Hiszpanii, gdzie w roku 1551 przyjął święcenia kapłańskie.
    W małej celce kolegium w Ognate przeżył kilka następnych lat na modlitwie i pokucie, pełniąc najniższe posługi. Codzienne zastanawiał się nad sobą i robił rachunek sumienia, co doprowadziło do takiej pokory, że uważał się za największego grzesznika na świecie. Swoje listy podpisywał wtedy “Franciszek grzesznik”. W okolicy działał jako misjonarz. Tam, gdzie przychodził, zbierały się tysiące ludzi, by go słuchać i doznać od niego pociechy. Później św. Ignacy wysłał go na dwa lata, by był kaznodzieją i spowiednikiem przy dworze portugalskim. Cieszył się tam zaufaniem najwyższych dostojników i magnatów. Pięć razy papież ofiarował mu godność kardynalską, on jednak za każdym razem odpowiadał: “Nie dlatego zrzuciłem gronostaje książęce, aby przywdziać arcykapłańską purpurę!”
    Nie chciał piastować żadnych stanowisk, ale przekonano go, że jego pochodzenie, zdolności i wykształcenie powodują, że powinien kierować innymi. Dlatego w 1554 r. został prowincjałem Hiszpanii, Portugalii i Indii, a jedenaście lat później wybrano go na generała zakonu. Przyjął tę godność, mówiąc: “Prosiłem Boga o krzyż, ale przyznaję się, że o takim jak ten nie myślałem”. Rządził z niezwykłą mądrością. Zakon liczył wtedy już około stu trzydziestu domów i trzech i pół tysiąca członków, dlatego Franciszek musiał odbywać częste i męczące podróże. Wzmocnił organizacyjnie zakon, kładąc podstawy pod jego potęgę. To on przyjął do nowicjatu Stanisława Kostkę. Był również spowiednikiem św. Teresy z Avila.
    Będąc przyjacielem i doradcą Ignacego Loyoli, wspomógł utworzenie przez niego Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego (Collegium Romanum). Ponadto w Rzymie głosił kazania, uczył dzieci, a w czasie zarazy w 1566 r. ratował chorych.
    Święty Franciszek Borgiasz
    W 1572 r. z polecenia papieża św. Piusa V Franciszek, mimo złego samopoczucia, objechał wraz z kardynałem Alessandrim dwory hiszpański, francuski i portugalski, aby namówić te państwa do wyprawy przeciw Turkom. Ta mediacja doprowadziła do powstania koalicji państw chrześcijańskich, która pokonała wielką flotę turecką pod Lepanto.
    W czasie drogi powrotnej, już we Włoszech, zasłabł tak bardzo, że zaniesiono go w lektyce do Rzymu, gdzie zmarł po kilku miesiącach 1 października 1572 r. w opinii świętości. Przeżył 62 lata. Pozostawił po sobie wiele pism filozoficznych. Relikwie Franciszka Borgiasza zostały przeniesione z Ferrary do kościoła jezuitów w Madrycie w 1901 roku.
    Został beatyfikowany przez papieża Urbana III 23 listopada 1624 r., a kanonizowany przez Klemensa X 20 czerwca 1670 r. Jest patronem Portugalii, Roty (Mariany Północne), a także orędownikiem, do którego zwracają się zagrożeni trzęsieniem ziemi. W ikonografii jego atrybutem jest często czaszka w diademie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    2 października

    Świętych Aniołów Stróżów

    Anioł Stróż

    Aniele Boży, Stróżu mój,
    Ty zawsze przy mnie stój.
    Rano, w wieczór, w dzień i w nocy
    Bądź mi zawsze ku pomocy.
    Strzeż duszy i ciała mego
    I doprowadź mnie do żywota wiecznego. Amen.


    Anioł Stróż

    Chociaż może ta modlitwa kojarzy się z dzieciństwem i dziećmi, przekonanie o istnieniu i obecności Aniołów, w tym również Aniołów Stróżów, jest jednym z ważnych elementów naszej wiary. Aniołowie są duchami stworzonymi przez Boga dla Jego chwały i pomocy ludziom. Ci, którym Bóg zleca opiekę nad ludźmi, są nazywani Aniołami Stróżami. Opieka ta trwa przez całe nasze ziemskie życie. Każdy z nas ma swojego, “osobnego” Anioła Stróża.
    Pismo Święte nie pozostawia wątpliwości co do istnienia aniołów, posłańców Bożych, którzy uczestniczą w dziejach zbawienia człowieka. Te czysto duchowe istoty pośredniczą między Bogiem a ludźmi. Nauka o nich jest oparta przede wszystkim na dwóch fragmentach Biblii. W psalmie 91 czytamy:Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień.Natomiast św. Mateusz przekazuje nam w swojej Ewangelii m.in. takie słowa Jezusa:Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.Nie są to bynajmniej jedyne teksty Pisma świętego wskazujące na to, że Bóg posługuje się aniołami dla dobra rodzaju ludzkiego lub poszczególnych ludzi. Wystarczy przypomnieć o opiece anioła nad Hagar i jej synem, Izmaelem (Rdz 16, 7-12); anioł powstrzymuje Abrahama, by nie dokonywał zabójstwa swego pierworodnego syna, Izaaka (Rdz 22, 11), anioł ratuje Lota i jego rodzinę (Rdz 19), anioł ratuje trzech młodzieńców od śmierci w piecu ognistym (Dn 3, 49-50) i Daniela w lwiej jamie (Dn 6-22), żywi proroka Eliasza i ratuje go od śmierci głodowej (1 Krl 19, 5-8), wyprowadza Apostołów z więzienia (Dz 5, 19-20) i ratuje św. Piotra z rąk Heroda (Dz 12, 7-23).

    Anioł Stróż

    Aniołowie byli obecni w nauczaniu Kościoła już od pierwszych wieków, w dziełach wybitnych myślicieli chrześcijańskich. W pismach ojców Kościoła naukę o Aniołach Stróżach spotykamy już w pierwotnych dokumentach chrześcijaństwa. Św. Cyprian (+ 258) nazywa aniołów naszymi przyjaciółmi. Św. Bazyli (+ 379) widzi w nich naszych pedagogów. Św. Ambroży (+ 397) uważa ich za naszych pomocników. Św. Hieronim (+ ok. 420) twierdzi: “Tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie Anioła Stróża”. Św. Bazyli idzie dalej, gdy pisze: “Niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. Podobnie pisze św. Augustyn (+ 430): “Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.
    Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególnym nabożeństwem do Aniołów Stróżów, należałoby wymienić: św. Cecylię (+ w. III), św. Franciszkę Rzymiankę (+ 1440) i bł. Dalmacjusza, dominikanina z Gerony (+ 1341), którzy mieli szczęście często przestawać ze swoim Aniołem Stróżem, jak głoszą ich żywoty; św. Stanisława Kostkę, naszego rodaka, patrona Polski, który z rąk anioła miał otrzymać cudownie Komunię świętą, gdy był w drodze do Dyllingen; św. Franciszka Salezego, który miał zwyczaj pozdrawiać Anioła Stróża w każdej miejscowości, do której przybywał; oraz św. Jana Bosko, którego Anioł Stróż kilka razy uratował od niechybnej śmierci w czasie czynionych na niego zamachów, kiedy posyłał mu tajemniczego psa ku obronie.

    .Anioł Stróż

    Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Wprawdzie pierwotne chrześcijaństwo walczące z wszelkimi przejawami pogaństwa nie rozwinęło kultu aniołów, podobnie jak powstrzymywało się od publicznego kultu Matki Bożej i świętych, jednak pierwsze wzmianki o kulcie aniołów spotykamy już u św. Justyna (+ ok. 165) w jego pierwszej Apologii. Od IV w. wyróżnia się kult św. Michała Archanioła. Aniołowie są wymieniani często w różnych liturgiach jako oddający chwałę Panu Bogu. W ikonografii spotykamy aniołów już w katakumbach (w. III).
    Osobne święto pojawiło się dopiero w XV w. na Półwyspie Iberyjskim, zwłaszcza na terenie Hiszpanii oraz we Francji. W roku 1608 Paweł V pozwolił obchodzić to święto w pierwszy dzień zwykły po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła wprowadził je Klemens X w roku 1670. Żywą wiarą w Aniołów Stróżów wyróżniał się m.in. bł. Jan XXIII, który jeszcze jako nuncjusz apostolski przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego Anioła Stróża o pomyślny przebieg rozmowy i jej dobre owoce.Niech dzisiejsze wspomnienie uświadomi nam, że Aniołowie Stróżowie realnie istnieją, opiekują się nami, chroniąc przed złem i prowadząc ku dobru, a wiara w nich nie jest zarezerwowana tylko dla dzieci. Nie zapominajmy o częstej modlitwie do naszych duchowych opiekunów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Rzecz o aniołach

    Któż z nas nie zna prostych i pełnych ufności słów modlitwy: “Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój…” Dla niektórych była to może pierwsza w życiu modlitwa, szeptana jeszcze na kolanach matki. Ale czy anioły są żywo obecne tylko w świecie dziecięcej wyobraźni? Czy my, dorośli, też możemy wierzyć w anioły?

    UMB-O/pl.fotolia.com

    ***

    Anioły w Piśmie Świętym

    Jak ktoś kiedyś policzył, anioły są wspomniane w Piśmie Św. Starego i Nowego Testamentu 222 razy! Pismo Święte jest zatem od początku do końca przeplatane wzmiankami o aniołach. Bóg stawia anioły u wrót raju; aniołowie nawiedzają Abrahama; aniołowie wyprowadzają Lota i jego córki z pożaru Sodomy; anioł nie pozwala Abrahamowi zabić jego syna Izaaka. Czasem aniołowie są groźni: Bóg posyła anioła, który zabija pierworodne Egipcjan. Ale to anioł również wyprowadza Izraelitów z niewoli. Anioł zamyka paszcze lwów, żeby nie pożarły Daniela.
    Także w Nowym Testamencie jest wiele zdarzeń, w których występują aniołowie. Przecież to Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi Pannie poczęcie Syna Bożego; aniołowie śpiewają przy Jego narodzinach i sprowadzają pasterzy do stajenki; aniołowie ostrzegają Mędrców ze Wschodu przed Herodem. Anioł objawia św. Józefowi tajemnicę wcielenia i każe uciekać Świętej Rodzinie do Egiptu. Aniołowie służą Jezusowi, przy grobie Jezusowym zapewniają o Jego zmartwychwstaniu, a przy wniebowstąpieniu zapowiadają powtórne przyjście Zbawiciela.
    Sam Pan Jezus wspomina o aniołach. Mówiąc na przykład o nawróceniu grzeszników, stwierdza: “Tak samo powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca” (Łk 15, 10). Opisując sąd ostateczny zaznacza, że to aniołowie zwołaja ludzi na ten sąd, a On, jako Sędzia, zjawi się tam otoczony aniołami.

    Katechizm o aniołach

    Kim zatem są aniołowie, owe istoty duchowe, których istnienie jest prawdą naszej wiary i o których wiele mówili Ojcowie Kościoła? Św. Augustyn mówi na ich temat: Anioł oznacza funkcję, nie naturę. Pytasz, jak nazywa się ta natura? – Duch. Pytasz i funkcję? – Anioł. Przez to, czym jest, jest duchem, a przez to, co wypełnia, jest aniołem.
    Jak pamiętamy z opisów biblijnych, w całym swoim bycie aniołowie są sługami i wysłannikami Boga. Ponieważ zawsze kontemplują “oblicze Ojca… który jest w niebie” (Mt 18, 10), są wykonawcami Jego rozkazów, “by słuchać głosu Jego słowa” (Ps 103, 20).

    Trzech Archaniołów

    Kim właściwie są Archanioły, których święto obchodzimy 29 września? Archanioł Michał – jako pierwszy miał się przeciwstawić Lucyferowi, z okrzykiem: “Któż jak Bóg” (stąd imię: Michał). Jest on Księciem Aniołów, pogromcą smoka, opiekunem Kościoła na ziemi, aniołem walczącym o dusze umierających, patronem wielu państw i instytucji (na przykład policji).
    Archanioł Gabriel – “Mąż silny Bogiem”, zwiastował Pannie Maryi narodzenie Jezusa. Wcześniej pojawił się w Księdze Daniela tłumacząc sny i przepowiadając przyjście Jezusa na świat. Zwiastował też narodzenie Jana Chrzciciela. Później był m.in. przy zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. Jest uważany za Anioła Stróża Najświętszej Rodziny.
    Imię Archanioła Rafała znaczy tyle, co “Bóg uleczył” Spotykamy go na kartach Księgi Tobiasza. Jest czczony jako patron chorych i podróżnych.

    Anioł Stróż

    Dobrze jest mieć kogoś bliskiego. Dlatego Bóg dał każdemu człowiekowi, od narodzenia aż do śmierci, nieodłącznego towarzysza – Anioła Stróża. Ten niezwykły przyjaciel i opiekun nieustannie troszczy się nie tylko o ludzką duszę, ale także ciało. Choć przeważnie nie zdajemy sobie z tego sprawy, Anioł Stróż oddala od nas niebezpieczeństwa i ostrzega nas przed złym. Ile to razy o włos tylko uniknęliśmy nieszczęścia, wypadku?
    Ale przez brak świadomości nie zawsze okazujemy wdzięczność naszemu Aniołowi Stróżowi, zwłaszcza gdy przestajemy być dziećmi. A on stale jest przy nas, bez względu na wiek i pochodzenie, i martwi się, gdy grzeszymy, zaś nasze dobre uczynki bardzo go radują. Człowiek posiada wolną wolę, dlatego zdarza się, że mimo opieki Anioła Stróża błądzi i grzeszy. Możemy sobie tylko wyobrażać, jakie smutne musi być dla Anioła Stróża potępienie człowieka po śmierci! Tak samo, jak wszystkie nasze grzechy popełniane na co dzień. Nie sprawiajmy więc przykrości naszym Aniołom Stróżom, bo nie zasłużyli sobie na to!

    Katarzyna Białkowska/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 października

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus,
    dziewica i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Remigiusz, biskup
      •  Święty Roman Hymnograf, diakon
    ***


    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt.
    25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania.
    Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat.
    Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!”

    Święta Teresa z Lisieux

    Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża.
    Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata.
    W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy. Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
    Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”. Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła.
    W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej.
    W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest na podstawie autentycznych fotografii. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, księga, pęk róż, pióro pisarskie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Nie ma róży bez kolców –

    św. Teresa od Dzieciątka Jezus

    Nie ma róży bez kolców - św. Teresa od Dzieciątka Jezus
    św. Tereska/BUISSONNETS – rodzinny dom Tereski/ fot. Roman Koszowski/ Gość Niedzielny

    ***

    Została doktorem Kościoła, choć nie znała się na “poważnej” teologii.

    Szymon Babuchowski/wiara.p

    Pamiętam płatki róż sypiące się lata temu spod sklepienia katowickiej katedry i długie kolejki do relikwiarza. Pamiętam też, że w parafialnym sklepiku przy sanktuarium świętej Teresy w Rybniku Chwałowicach sprzedano wówczas 1200 róż. Handlujący dowozili je dzielnie, ale w końcu skapitulowali i wywiesili kartkę z napisem: „Nie ma róż”.

    Podobno tak dzieje się we wszystkich miejscach, do których trafiają relikwie Małej Tereski. Święta obiecała, że po swojej śmierci ześle na ziemię deszcz róż. Myślała o łaskach, ale ich zewnętrznym znakiem stały się właśnie te kwiaty. Patrząc na spadające z góry wielobarwne płatki, łatwo jednak zapomnieć o kolcach, które przez lata tkwiły w sercu Teresy.

    Żyła pod koniec XIX wieku. Jej krótki, bo zaledwie 24-letni, pobyt na ziemi naznaczony był wielkim cierpieniem. Oprócz gruźlicy, początkowo zresztą lekceważonej przez zamieszkujące z nią siostry, doświadczała ogromnych ciemności duchowych. A jednak jej „mała droga” stała się drogą ufności i dziecięctwa Bożego. Do tego stopnia zaufała Jezusowi, że z radością przyjmowała cierpienia, ofiarując je w intencji grzeszników. „Chociaż nie mam poczucia żywej wiary, staram się jednak żyć według niej. Przy każdej nowej okazji do walki biegnę do mego Jezusa i mówię Mu, że jestem gotowa wylać ostatnią kroplę krwi, aby zaświadczyć o istnieniu nieba. Mówię Mu, że cieszę się z tego powodu, iż jestem pozbawiona możności radowania się niebem na ziemi, jeżeli tylko On otworzy to niebo na wieczność dla biednych grzeszników” – czytamy w jej zapiskach. Tęskniła za śmiercią, ale nie dlatego, że chciała uciec od życia. Chodziło jej tylko o to, by jak najprędzej spotkać się z Jezusem.

    Mimo że była prostą, nie znającą się na „poważnej” teologii dziewczyną, Jan Paweł II nadał świętej Teresie z Lisieux tytuł doktora Kościoła. Papież podkreślał, że za sprawą Ducha Świętego zdobyła ona dla siebie i dla innych głęboką znajomość objawienia. Co więcej, mówił, że w jej pismach odnajdujemy „samą istotę orędzia objawienia”, ujętą „w ramy oryginalnej i nowatorskiej wizji”!

    Może dlatego jej postać przyciąga tak wielu ludzi, także młodych. Z peregrynacji, która miała miejsce dwa lata temu, zapamiętałem coś jeszcze: wypowiedzi dziewczyn przygotowujących się do małżeństwa albo poszukujących życiowej drogi. „Zachwyca mnie w Teresie jej zaufanie, prostota, miłość do Jezusa” – to słowa 27-letniej Magdy, ale podobnych zdań słyszałem wówczas wiele. Ksiądz Jerzy Szymik nazwał to ładnie z ambony: – W dorzeczu Wisły i Odry też rodzą się święte dziewczyny. Wśród moich studentek widzę „Tereski”, pozbawione egocentryzmu, z różą w sercu. Potrzebujemy takich świętych, z „geniuszem kobiecości”, wrażliwości, bez której męski świat sobie nie poradzi.



    Rzecz dotyczy świętej Teresy z Lisieux, jej postaci i geniuszu osoby.



    Jak żyć w objęciach XXI wieku? Trzyma, nie puści… Chcę się podzielić czymś bardzo osobistym, jednym z najważniejszych odkryć mojego życia i myślenia. Rzecz dotyczy świętej Teresy z Lisieux, jej postaci i geniuszu osoby. Światło, które od niej bije, jest światłem „od Dzieciątka Jezus“. W sam raz na święta… I na życie. Bo może być ono sposobem na życie, przyszłością Kościoła, jego teologii… Spróbuję rzecz wyjaśnić. A zatem – po kolei.

    Mała Teresa, wielka teologia

    Jaka teologia na nowe tysiąclecie?. Patronką mojej odpowiedzi, patronką teologii dającej nadzieję, jest święta Teresa z Lisieux – jej postać, dzieło, myśl. Teologia musi się trzymać blisko świętych, inaczej grozi jej wysuszenie… A Teresie dane zostało jedno z najgłębszych w dziejach chrześcijaństwa rozumienie tajemnicy Wcielenia – swoista „łaska Bożego Narodzenia“.

    Ale też w życiu i pismach Teresy na centralnie usytuowany żłóbek pada nieustannie cień krzyża. Który to cień – dzięki Wielkiej Nocy – staje się blaskiem. Właśnie tak przeżywana „łaska Bożego Narodzenia“, inkarnacyjność (Inkarnacja = Wcielenie) sprawia, że Teresę charakteryzuje duchowość na wskroś współczesna: miłość Ziemi, planety ludzi, marnej doli człowieczej, zamiłowanie do aktów straconych i znaczących niewiele albo nic; bezwzględna szczerość, pasja i miłość totalna. Wybitny francuski pisarz, Jean Guitton przenikliwie tropi jej nowoczesność, pisze: jest współczesna jak my – „aż do poczucia trwogi istnienia, aż do doświadczenia radykalnego, wszechobejmującego zwątpienia, aż do (…) smaku nicości, który dane było Teresie poczuć w ostatnich latach życia, w umieraniu okrutniejszym niż sama śmierć“.

    Do tego koniecznie marzenie jej życia: „być miłością w sercu Kościoła“ – miłość jako absolutne centrum, znak tożsamości; „kościelność“ religijnego doświadczenia i przeżycia jako powietrze, którego obecność jest konieczna dla oddechu człowieczego szukania Boga. Oto „łaska Bożego Narodzenia“. Wybierając jednoznacznie Boga, wybierać – tym samym i tym bardziej – człowieka. Chrystologia od Dzieciątka Jezus na czas późnej nowoczesności – projekt teologii przyszłości, pragnienie mojego umysłu i serca. Kto wie, czy nie jest to najlepsza propozycja drogi dla wielu z nas…

    ks. Jerzy Szymik

    Mała droga, wielka miłość

    „Pan Bóg tak bardzo nas kocha i przykro Mu, że musi zostawić nas na ziemi, abyśmy wypełnili swój czas próby, nie powinniśmy więc przysparzać Mu dodatkowych przykrości, skarżąc się nieustannie, że jest nam bardzo źle; trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi!“.

    Autorką tych niezwykłych, szokujących wręcz słów, jest właśnie ona, doktor Kościoła, święta Teresa z Lisieux – od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza. Przyznajmy, że to, co najbardziej intryguje w powyższej wypowiedzi, to radykalna zmiana perspektywy w podejściu do kwestii cierpienia, owocująca ową prowokacyjną radą: „trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi“. Ale ktokolwiek prawdziwie kochał, wie doskonale, o czym tu mowa: cierpieć jak najciszej, żeby mój ból nie sprawiał bólu komuś, kogo kocham i kto mnie kocha. Jeśli musi boleć, niech boli tylko mnie, nie jego (ją)…

    Oto punkt wyjścia „chrystologii od Dzieciątka Jezus“: miłość, jej „bezwzględność“, jej radykalizm. Teologia jako „nauka wiary“ (to jedno z określeń teologii) jest nierozdzielnie związana z miłością. Wszak wiara chrześcijańska jest wiarą w Boga-Miłość. I jeśli teologia i świętość mają sobie wiele do zaoferowania, jeśli teologia w życiu świętych otrzymuje konieczny dla własnej tożsamości komponent doświadczenia, jesteśmy, w przypadku „chrystologii od Dzieciątka Jezus“, w punkcie newralgicznym, najgorętszym. „Kochać Jezusa i uczyć innych Go kochać“ – było Teresy jedynym pragnieniem. Miłość Chrystusa była dla niej kluczem, jaki stosowała wobec całej rzeczywistości, wobec wszystkich tajemnic życia. Głównie wobec bólu, ciemności.

    Teologiczny rdzeń jej „małej drogi“ jest na wskroś chrystocentryczny, a fundament – ściśle inkarnacyjny – Dzieciątko Jezus jest dla niej wszystkim. „Mała droga“ prowadzi od „łaski Bożego Narodzenia“ do „łaski ukrzyżowania“. Żłóbek i Krzyż stanowią „narożne filary“ geniuszu jej chrystologii, w której odkryła sposób na swoje życie i – jako prorokini – sposób na życie sobie współczesnych oraz tych, którzy przyjdą po nich, wszystkich uczestników dramatów nowoczesności i ponowoczesności. Mówiła o tym wprost, Ona, uczestniczka „nocy ciemności“, udręk duchowych, psychicznych, fizycznych, próbowana przez Boga jak złoto w tyglu, „siedząca przy stole grzeszników“ jak Bóg w Jezusie, tęskniąca bardziej za ziemią niż niebem i pragnąca sprowadzić niebo na ziemię – w ten sposób solidarna wobec Sióstr i Braci jak Bóg w Dzieciątku Jezus…

    Bóg-Dziecko jest bowiem sercem jej duchowości. Fenomen Wcielenia jest w jej optyce duchowej i teologicznej największym znakiem Boskiej Wszechmocy: Bóg jest tak mocny (aż tak!), że w swojej wszechmocnej wolności może uniżyć się do stania się dzieckiem, które „dorośnie“ do śmierci krzyżowej. Kardynał Schönborn powie: „Bóg jest tak mocny, że może się on stać tak mały jak dziecko“. Oto najważniejszy argument „chrystologii od Dzieciątka Jezus“ w mrocznych kwestiach życia: Bóg jest mocen (wszech-mocen) rozjaśnić każdą noc. Spełnieniem tego stała się Wielka Noc.

    Bóg jako śmiertelne Dziecko

    „Bóg jest tak bardzo życiem (miłością), że może sobie pozwolić na to, by być umarłym“ – napisze Hans Urs von Balthasar, kto wie, czy nie najwybitniejszy teolog XX wieku.

    Śmiertelne Dziecko jest dowodem, że Wszechmocnej miłości nie wymknął się świat. Taki jest fundament wiary i myślenia Tereski, jej teologii. Intuicje te nie są szczebiotem niedojrzałej dziewczynki – są owocem życia i wiary straszliwie cierpiącej kobiety. Teresa zarówno egzystencjalnie, jak i teologicznie „płynnie“ przechodzi od żłóbka do krzyża. To płynne przejście dokonuje się w jej głowie, w jej sercu, a nade wszystko – w jej życiu. Od żłóbka do krzyża, od krzyża do żłóbka – z niezmąconą ufnością w prawdę Wielkiej Nocy. Raz jeszcze Schönborn: „w jej silnym i poprawnym instynkcie teologicznym Wcielenie zespala się z krzyżem: te dwa szczyty Bożego samo-ogołocenia, które wielu teologów chciałoby przeciwstawić sobie, Teresa ogląda we wspólnej wizji zbawczej miłości“.

    Ten rodzaj rozumienia życia, owa chrystologiczna synteza, wywiedziona z Inkarnacji i skoncentrowana wyłącznie na Miłości – jedynym świetle zdolnym rozproszyć egzystencjalną ciemność – niemożliwy jest zapewne bez łaski świętości. Bo „świętość jest (…) jedyną przygodą, jaka istnieje. Kto to zrozumiał, ten dotarł do sedna wiary katolickiej“ – być może nigdy Georges Bernanos nie zapisał słów bardziej niż te trafiających w środek tarczy… To na drogach namiętnego pragnienia świętości i stopniowego wrastania w nią Teresa odkryła, że wszystkie drogi miłości wiodą przez cierpienie, że Betlejem i Jerozolima sąsiadują ze sobą, że półmrok groty Narodzin na wschodnich ikonach przypomina ciemność grobu, a Dzieciątko ma zelżone Oblicze.

    Z głębi tej tajemnicy wyłania się nadzwyczajna, „święta“ mądrość Teresy, doktora Kościoła. Uczy, że aby pojąć nadprzyrodzoną celowość cierpienia, trzeba je sprowadzić do Boskiej miary – żadna inna miara nie wystarczy. Ani „łez padół“, ani „deszcz różany“ – życie nie jest ani jednym, ani drugim; Bóg wie, czym jest życie i kim jestem ja. Jean Guitton nazywa śmiałość jej wyobraźni „zaiste wergiliańską“: „Bóg cierpi z powodu naszych cierpień, daje nam to poznać, odwracając głowę“. Bóg nie stworzył bólu i go nie chce. Ból jest dziełem grzechu. Ale Bóg sobie z nim poradził za sprawą Miłosierdzia; dzięki tej Wszechmocnej Miłości stał się Dzieckiem, które umrze i zmartwychwstanie. I w ten sposób uratuje wszystkie jego dzieci.

    Kto ma Jezusa, ma wszystko

    To nie jest logika zamknięta bez reszty w ciasnym horyzoncie doczesności, pojmująca cierpienie „jakby Boga nie było“. Taka logika prędzej czy później stanie przed ścianą mroku i koniecznie będzie jej potrzebne światło z wysoka: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, żeby wejść do swej chwały?“ (Łk 24,26). Jak w drodze do Emaus, w wymiar Boskiej logiki wprowadzić nas może jedynie tajemniczy Towarzysz Podróży Życia. Łamiąc chleb, będąc „z“. Prosto (jak Tereska) tłumaczy to Jan Paweł II: „Jezus zbliża się do nas w drodze, w momencie, który właśnie przeżywamy, i stawia nam fundamentalne pytania, które otwierają serca na nadzieję. On może nam wyjaśnić wiele spraw dotyczących Jego i naszego przeznaczenia. Przede wszystkim objawia nam, że każde ludzkie życie musi przejść przez Jego krzyż, aby wejść do chwały“. Chodzi więc o wszechstronnie (na płaszczyźnie racjonalnej, emocjonalnej, egzystencjalnej) rozumiany chrystocentryzm. Jedynie w świetle Jego prawdy i z Nim, wiernym Towarzyszem Podróży naszego Życia – możliwy jest do odkrycia sens cierpienia.

    Została doktorem Kościoła, choć nie znała się na “poważnej” teologii.

    Swą pierwszą encyklikę Jan Paweł II rozpoczyna zdaniem: „Odkupiciel człowieka, Jezus Chrystus, jest ośrodkiem wszechświata i historii“. W Tertio millennio adveniente czytamy, iż Kościół „wierzy, że klucz, ośrodek i cel całej ludzkiej historii znajduje się w jego Panu i Nauczycielu“. Oto wielka chrystocentryczna wizja wszystkiego, co jest. Istota sprawy leży jednak nie w „metawizjach“, ale w konkrecie życia, w relacjach. Chrześcijaństwo nie jest pierwszorzędne dla ludzkości – jest ono pierwszorzędne dla człowieka. Dokładniej: dlatego jest dla ludzkości, że jest dla człowieka.

    Chrześcijaństwo jest uziemione, stawiając zdecydowanie konkret przed abstrakcją. Joachim Gnilka, monachijski biblista pisze: „Specyfika Ewangelii polega na tym, że nie zamierzają one jedynie przypominać faktów historycznych, lecz w pierwszym rzędzie chcą przybliżyć czytelnikowi żywego Chrystusa – tak, aby on sobie uświadomił: nie mam tu do czynienia z przeszłością, historyczną martwą materią, lecz spotykam Tego, o którym przez wiarę wiem, że On żyje, że przemawia do mego życia i że jest obecny i działa we wspólnocie wierzących“. Przemawia do mego życia. Tereska powie: „Kto ma Jezusa, ma wszystko“.

    Jest ona przekonana, że w samo sedno tych kwestii prowadzi droga Dzieciątka. I że możliwa jest ona do odkrycia i przejścia jedynie we własnym dziecięctwie. „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy“ (1J 3,1). Bycie dzieckiem jest zresztą „punktem“ i stanem uprzywilejowanym w „kwestii ciemności“, bo jedynie w ustach dziecka prawdziwie brzmią słowa „Abba Ojcze“ (Ga 4,7) i rzeczywista (czyli „skuteczna“, bo przynosząca bezpieczeństwo) staje się wyrażona w tym słowie ufna relacja.

    Postawa ta znajduje się na antypodach infantylizmu i jak najdalej od cynicznego pięknoduchostwa i pseudoteologii. Mała Tereska faktycznie jest duchowym olbrzymem. Plując krwią i doświadczając skrajnej, pozbawionej Boga pustki, w solidarności z Ukrzyżowanym („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił…“) i sobie współczesnymi, pozostaje wierna najgłębszemu swemu pragnieniu: w sercu Kościoła będę miłością. Pisze: „Teraz nie pragnę już niczego więcej, jak tylko KOCHAĆ Jezusa do szaleństwa… Pociąga mnie wyłącznie MIŁOŚĆ… Nie pragnę już cierpienia ani śmierci, a jednak wciąż kocham i jedno, i drugie! Długo tego pragnęłam… Ale teraz kieruje mną wyłącznie oddanie się Bogu. Nie mam innej busoli!“.

    Kochać bez zastrzeżeń, warunków, wykluczeń

    W dziedzinie relacji międzyludzkich ten model myślenia i życia – chrystologia od Dzieciątka Jezus – można rozpoznać bezbłędnie po współczującej i aktywnej miłości obejmującej absolutnie wszystkich i wszystko, nie znającej żadnych wykluczeń. Każda i każdy czują się tu miłowani i przyjmowani bez najmniejszych zastrzeżeń. Bóg jest Ojcem, a ludzie są Dziećmi – Siostrami i Braćmi. Tak myśleć i żyć znaczy być od Tereski. I od Dzieciątka Jezus. Oto projekt teologii przyszłości. I nadziei dla naszego świata.

    Rodzice Małej Tereski


    Boję się, że gdy zostaną wyniesieni na ołtarze, spotka ich to, co ich córkę – świętą Teresę od Dzieciątka Jezus. Ich życie będzie pokazywane jako niedosiężny ideał, a lukier będzie kapał, kapał, kapał…

    Tymczasem życie Zelii i Ludwika Martin nie było ani wyjątkowo słodkie, ani wolne od wątpliwości, rozdarcia, bólu i problemów z samym sobą. Zelia Guerin (ur. 1831) pochodziła z rodziny żołnierza napoleońskiego, późniejszego żandarma. W rodzinnym domu nie mogła liczyć na zrozumienie ze strony matki. Oparcie znalazła w starszej siostrze, która była zakonnicą w klasztorze wizytek. Zelia też pragnęła zostać siostrą zakonną. Podobno jeszcze w dniu ślubu płakała pod murem klasztoru. Wcześniej jednak przełożona sióstr św. Wincentego à Paulo odwiodła ją od zamiaru wstąpienia do zakonu. 20-letnia kobieta pod wpływem usłyszanego na modlitwie wewnętrznego głosu założyła firmę koronczarską, zatrudniała pracownice i – jak to się dziś mówi – osiągnęła sukces w biznesie. Ceną za to była praca tak ciężka, że Zelia pisała w jednym z listów: „Jestem zupełną niewolnicą z powodu ciągłych zamówień”.


    Katolicy bogaci
    Za źródło materialnego powodzenia rodziny Zelia uważała poważne traktowanie świątecznego charakteru niedzieli. W liście do bratowej pisała: „Będę bardziej uważna, by nic nie kupować w niedzielę. Nie jestem pod tym względem tak surowa jak Ty i mój mąż. Jeśli zajdzie potrzeba – np. bułeczek dla dzieci – to je kupię. Bardzo często podziwiam skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto człowiek, który nigdy nie próbował zbić fortuny. Kiedy się urządzał, jego spowiednik pozwolił mu, żeby miał swój sklep z biżuterią otwarty w niedzielę do południa. Nie chciał skorzystać z pozwolenia, pozbawiając się dobrych obrotów. A mimo to jest bogaty”. No właśnie, wbrew stereotypowi rodziny katolickiej, która ma być rzekomo porządna, ale biedna, rodzina Martin była dość bogata. Nawet po śmierci Zelii Ludwika Martin stać było na długie, zagraniczne podróże. Z córkami Teresą i Celiną wyjechał np. na pielgrzymkę do Rzymu, połączoną ze zwiedzaniem Włoch: Wenecji, Padwy, Loreto, Neapolu, Pizy, Genui, Asyżu, Florencji, Mediolanu i Bolonii. Choć z drugiej strony był moment (tuż po przegranej przez Francję wojnie z Prusami), kiedy Zelia pisała do bratowej, że są zrujnowani.

    Nie byłoby świętej, gdyby nie…
    Wróćmy jednak do momentu, gdy Zelia miała 27 lat i poznała nieco starszego Ludwika Martin. „To ten, którego przygotowałem dla ciebie” – usłyszała wewnętrzny głos. Ludwik też chciał zostać zakonnikiem (w alpejskim klasztorze), ale na przeszkodzie stanął brak odpowiedniego wykształcenia. Chciał je uzupełnić, ale mu się nie udało. Został cenionym jubilerem i zegarmistrzem. Pobrali się po 3 miesiącach znajomości. „Mąż mój – to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów” – pisała Zelia, a innym razem zwierzała się mężowi w liście: „Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę dziś pracować”. Przez pierwsze 10 miesięcy małżeństwa państwo Martin żyli jak brat i siostra. I św. Teresa od Dzieciątka Jezus, nie miałaby szansy się począć gdyby nie delikatna interwencja spowiednika. Do podjęcia współżycia przekonywał on chyba przede wszystkim Ludwika, który – jak się zdaje – nosił w sobie pragnienie życia w czystości rozumianej na sposób zakonny. Zelia natomiast wielokrotnie mówiła, że chciałaby mieć gromadkę dzieci. „Mam ich już pięcioro, nie licząc tych, które jeszcze mogą przyjść, gdyż nie wątpię, że będę ich miała jeszcze troje albo czworo” – pisała.

    Jarosław Dudała

    Żadne tam ciepłe kluchy 

    Państwo Martin doświadczyli też, co to znaczy mieć problemy wychowawcze z dziećmi. Zwłaszcza ich córka Leonia (późniejsza siostra wizytka) była dzieckiem trudnym, krnąbrnym, nieprzykładającym się zanadto do nauki. Generalnie dzieci wychowywane były po katolicku, ale bez jakiejś pseudopobożnej przesady. „Marynia chodzi codziennie na Msze św. na godzinę szóstą (rano – przyp. JD). Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi się bardzo nie podoba. Nie jestem jednak stale nauczycielką i pozwalam jej na to” – pisała Zelia.

    Miłość do Boga nie łączyła się u niej z brakiem krytycyzmu wobec duchownych. – „Mówią źle” – zrecenzowała krótko wysiłki dwóch misjonarzy, głoszących kazania w miejscowej parafii. Pani Martin to nie były żadne ciepłe kluchy. Potrafiła zdemaskować przed wymiarem sprawiedliwości oszustki, podające się za zakonnice opiekujące się dziećmi. Znała też uczucie niezawinionej niechęci. „Byłam podła, że wyśmiewałam się z pani Y. Żal mi tego niezmiernie. Nie wiem, dlaczego nie czuję do niej sympatii, bo przecież zawsze świadczyła mi dobro i oddawała usługi” – pisała o którejś ze znajomych. O Ludwiku mówiono, że miał gwałtowne usposobienie, które poskramiał pracą nad sobą.

    Jestem w rozpaczy, chciałabym umrzeć
    Nieodłączną towarzyszką życia rodzinnego Martinów była śmierć. Spośród dziewięciorga dzieci czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Oto jak Zelia opisywała zgon pięcioletniej Helenki: „Z rana zapytałam ją, czy chce napić się rosołu. Odpowiedziała, że tak, ale nie mogła nic przełknąć. Wreszcie zrobiła to z największym wysiłkiem, mówiąc do mnie: Jeśli zjem, czy mnie będziesz bardziej kochać?”. Krótko później dziewczynka zmarła. Ludwik wybuchnął płaczem i wołał: „Moja mała Helenka! Moja mała Helenka!”. Czas najwyraźniej nie leczy wszystkich ran, bo jeszcze wiele lat później cierpiał on z powodu tej straty. Zelię zaś trawił potworny niepokój. Do brata – farmaceuty pisała: „Pozostały mi wielkie wyrzuty sumienia, że podałam jej to pożywienie. Mój kochany bracie, czy myślisz, że to mogło spowodować śmierć? Błagam Cię, napisz mi, co o tym sądzisz”. A po stracie kolejnej córki, Melanii, pisała: „Jestem w rozpaczy. (…) Chciałabym również umrzeć!”. Śmierć Zelii nadeszła, gdy jej najmłodsza córka, przyszła św. Teresa od Dzieciątka Jezusa, miała 4 i pół roku. Kilkanaście lat wcześniej pani Martin uderzyła piersią w kant stołu. Powstał guz, który prawdopodobnie potem zezłośliwiał. W chwili śmierci Zelia Martin miała 46 lat.

    Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia
    Jej mąż przeżył ją o kilkanaście lat. Pod koniec życia także bardzo cierpiał. „Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia” – mówiła o nim jego kanonizowana córka. Mówi się, że cierpiał na chorobę psychiczną, choć zdaje się, że mogły to być np. objawy choroby Alzheimera (np. nie mówiąc nic nikomu, wychodził z domu i szedł przed siebie). Później został sparaliżowany. „Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi” – pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Zdaje się jednak, że państwo Martin nie uważali się za chodzące ideały. „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z którego końca do tego się zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień” – pisała Zelia w liście do córki Pauliny. Podsumowując: jeśli Zelia i Ludwik Martin zostaną błogosławionymi, to nie dlatego, że przestrzegali przykazań, a Pan Bóg odwdzięczał im się świętym spokojem. Powiedziałbym raczej, że byli święci, bo ich życie było podobne do życia Jezusa. To znaczy, że była w nim i miłość, i osobisty dramat, sięgający aż po rozdzierający krzyk: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”.

    Złodziejka idzie przez Polskę

    Relikwie Małej Tereski podróżują przez świat. Święta, która przed swą śmiercią obiecała, że gdy tylko trafi do nieba stanie się złodziejką, wykradającą Panu Bogu to, co najlepsze, właśnie zawitała do Polski.

    Leciała już wojskowym śmigłowcem, była niesiona na ramionach rosłych żołnierzy. Jechała między ogromnymi drapaczami chmur Ameryki, lichymi chatkami Syberii i zrujnowanymi domami Bośni i Hercegowiny. Relikwiarz ze szczątkami jednej z najpopularniejszych Świętych świata nawiedził już kilkadziesiąt krajów. Odwiedzał sanktuaria, klasztory, hospicja, a nawet więzienia. Swą wędrówkę po Polsce rozpocznie 1 maja, a zakończy w pierwszych dniach sierpnia.

    Kto w Holandii pójdzie do kościoła?
    Długi na półtora metra i szeroki na metr masywny relikwiarz został ufundowany i zbudowany w Brazylii. Tam, gdzie się pojawia, jak grzyby po deszczu rozwijają się młode wspólnoty, rodzą powołania kapłańskie, a ludzie pozostają w zadziwieniu. Na całym świecie obecność relikwii wywołuje ogromny entuzjazm i ożywienie życia religijnego. Peregrynacji towarzyszyły całonocne śpiewy, zrzucanie z samolotów płatków róż, ulice usłane kwiatami, tańce i kolorowe petardy. W Stanach Zjednoczonych relikwie były przyjęte przez ponad milion osób, a w samej nowojorskiej katedrze św. Patryka przed relikwiarzem uklękło kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

    Po wizycie w Brazylii, gdzie relikwiarz przyjmowano z prawdziwie południowym rozmachem, biskupi napisali, że „Teresa przeszła między ludem jak misjonarz, przyciągając tłumy do Jezusa i wzbudzając wiarę wśród wielu obojętnych”.

    – Kto w zlaicyzowanej Holandii pójdzie do kościoła? – kręcili głowami sceptycy. Do czasu, gdy relikwie trafiły do Amsterdamu, Eindhoven, Utrechtu i Rotterdamu. Okazało się, że na spotkanie z nimi przyszły prawdziwe tłumy. We Mszy świętej w Nijmegen uczestniczyło dwa razy więcej ludzi niż w czasie Bożego Narodzenia czy Wielkanocy, a księża od wielu lat nie spowiadali aż tylu wiernych.

    Tereska? Nie znaju…
    By celnicy wpuścili relikwiarz na moskiewskie lotnisko, musiały interweniować żony ambasadorów Gwatemali i Brazylii. Udało się. Teresa mogła zawędrować do Sankt Petersburga, a później, jadąc wzdłuż Wołgi i Morza Czarnego, przez Syberię, aż po Władywostok.

    Gdy relikwiarz zawitał do prażonego słońcem Meksyku, swe bramy otwarło przed nim 12 zatłoczonych więzień. Świadkowie opowiadali o łzach, które towarzyszyły skazanym. Podobnie było w Manili, gdy relikwie Świętej trafiły do największego więzienia w kraju. W gmachu w Muntinlupa osadzonych jest aż 12 tysięcy więźniów, z których setki skazano na karę śmierci. Po wizycie „Małego Kwiatuszka” prezydent wielu złagodził tę karę.

    To nie pierwszy kontakt Teresy z więźniami. Jeszcze za życia Święta dowiedziała się o Henrim Pranzinim, wielkim zbrodniarzu, który – skazany na szafot – trwał uparcie w niewierze. Zaczęła wówczas szturmować niebo i bardzo długo modliła się za niego.

    Pisała, że „sama nic nie może uczynić”, ofiarowała więc Bogu zasługi męki Jezusa i prosiła o odprawienie Mszy świętej. Cud dokonał się na samej szubienicy 31 sierpnia 1887. Zanim sznur oplótł głowę skazańca, ten odwrócił się nagle, złapał krucyfiks, który kapłan niósł w swojej ręce, i „trzykroć ucałował święte rany”.

    Marcin Jakimowicz

    Nowotwór zniknął 

    Jak pojąc fenomen popularności tej Świętej? Żyła krótko, zmarła już w wieku 24 lat. Pokazała światu przedziwną drogę do Boga: uczyła, jak oddawać Mu najdrobniejsze sytuacje dnia. Kiedyś spacerowała sobie w ogrodzie… w intencji pewnego misjonarza. Zamknięta za kratami Karmelu wołała: „O Jezu, moja miłości, wreszcie odkryłam moje powołanie. Moim powołaniem jest Miłość! W Sercu Kościoła będę Miłością i w ten sposób będę wszystkim”.

    Na spotkanie z jej doczesnymi szczątkami przychodzi wielu ludzi w sutannach. Nic dziwnego, bo gdy zapytano Tereskę, po co przyszła do Karmelu, odpowiedziała: „Przyszłam ratować dusze, a przede wszystkim modlić się za kapłanów. Widziałam, że chociaż ich wzniosła godność wynosi ich ponad aniołów, to jednak pozostają ludźmi słabymi i ułomnymi”.

    Relacje z peregrynacji po krajach Świata zawierają wiele opisów duchowych i fizycznych uzdrowień wyproszonych przez Świętą. „W miejscowości Caxias kobieta mająca guz nowotworowy przyszła modlić się o swoje zdrowie przed relikwiami Świętej i została natychmiast wysłuchana. Kiedy dotknęła urny z relikwiami, poczuła się pochłonięta przez wewnętrzne ciepło, którego nie mogła sobie wytłumaczyć. Prześwietlenie rentgenowskie zrobione po tygodniu wykazało, że guz rakowy zniknął. Biskup miejsca José Mendes przesłał do Lisieux poświadczenia lekarskie o chorobie i cudownym uzdrowieniu tej kobiety” – relacjonują świadkowie.

    Wielkie marzenie małej Tereski
    Dlaczego ludzie czczą jakieś kosteczki? – dziwią się sceptycy. Sobór Watykański II odpowiada wprost: „Zgodnie z tradycją Kościół oddaje cześć Świętym i ma w poważaniu ich autentyczne relikwie oraz wizerunki. Uroczystości Świętych głoszą cuda Chrystusa w Jego sługach, a wiernym poddają odpowiednie przykłady do naśladowania” (Sacrosanctum Concilium 111).

    Na pomysł peregrynacji relikwii Teresy wpadł ks. Rajmund Zambelli, od 1992 r. rektor bazyliki w Lisieux. Trasa, która pierwotnie miała upamiętnić jedynie setną rocznicę śmierci Świętej, przekształciła się w ogromną podróż misyjną po całym świecie.

    Wędrówka rozpoczęła się w 1994 r. we Francji, gdzie Święta nawiedziła m.in. ponad 170 wspólnot monastycznych. Późnej objechała Belgię, Luksemburg, Niemcy i Włochy, by w 1997 trafić do Paryża na Światowe Dni Młodzieży. W setną rocznicę śmierci Teresy relikwie trafiły do Włoch, gdzie 19 października 1997 r. w obecności stu tysięcy wiernych Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła. Później na trasie peregrynacji znalazły się m.in.: Szwajcaria, Austria, Słowenia, Holandia (m.in. Karmel, z którego wywieziono do Oświęcimia Edytę Stein), Rosja, Argentyna, Meksyk, Irlandia, Bośnia Hercegowina, Kanada, Australia i wyspy Polinezji i Oceanii, Liban, Irak i Hiszpania.

    Na naszych oczach spełnia się ogromne marzenie Teresy, która zanotowała w dzienniczku: „Ach, pomimo swojej małości chciałabym oświecać dusze jak Prorocy, jak Doktorzy; mam powołanie, by być Apostołem… chciałabym przemierzać świat głosząc Twoje imię, i postawić na ziemi niewiernych Twój zwycięski Krzyż”.

    Mała Tereska obiecała, że po swej śmierci ześle na ziemię deszcz róż. Na wszelki wypadek weź z sobą parasol.

    Deszcz róż

    rozmowa z bp. Guy Gaucherem OC, biskupem pomocniczym Bayeux i Lisieux, miasta rodzinnego św. Teresy od Dzieciątka Jezus (Marcin Jakimowicz)

    Marcin Jakimowicz: Teresa odwiedziła w Łagiewnikach Faustynę. Co łączyło te dwie młode dziewczyny?

    Bp Guy Gaucher: – To bardzo ważne spotkanie. Obie Święte akcentowały ogrom Bożego miłosierdzia. Zupełnie poświęciły się miłości miłosiernej. Teresa przybywa do Polski w chwili, gdy umiera Jan Paweł II. A on odchodzi w Niedzielę Bożego Miłosierdzia. To nie przypadek, to jasny, czytelny znak dla całego Kościoła.

    Czy Ksiądz Biskup przypuszczał, że ta peregrynacja spowoduje tak ogromny wzrost życia religijnego na całym świecie?

    – Nie, nie. To wielki, zaskakujący dar z nieba. Rozpoczęliśmy we Francji. A jesteśmy krajem bardzo zsekularyzowanym. Baliśmy się, że peregrynacja będzie dla ludzi czymś przestarzałym, pachnącym średniowieczem. Okazało się, że na spotkania przychodziły tłumy. I tak jest już od 11 lat. Jestem zadziwiony tym, co Teresa czyni po śmierci.

    Co najbardziej wzrusza?

    – Teresa była już chyba w 25 więzieniach świata, m.in. w Manili, wśród 12 tysięcy więźniów. Był tam blok, w którym zamknięto 900 osób skazanych na śmierć. Relikwiarz nie mieścił się w drzwiach, był zbyt szeroki, pozwolono więc skazanym wyjść na dziedziniec. Modlili się o zniesienie kary śmierci. Trzy tygodnie później prezydent ustalił, że nie będzie już więcej egzekucji. Pamiętam też wizytę w Irkucku. Nie przyszło wiele osób, ale te, które przybyły, często jechały aż 300 km. Wszyscy płakali.

    Co oznacza deszcz róż?

    – To nie są jakieś nadzwyczajne rzeczy, ale drobne gesty. Z Teresą związany jestem przez całe życie, szczególnie od czasu, gdy wstąpiłem do Karmelu. Przez 25 lat pracowałem nad krytycznym wydaniem jej dzieł, później zostałem biskupem pomocniczym w Lisieux. Moim zawołaniem biskupim jest cytat biblijny, a jednocześnie dewiza Teresy: „Pociągnij mnie, pobiegnijmy”. Pan pociąga, ale biegniemy już razem. Przez wiele lat przygotowywałem materiały, by Teresa mogła zostać doktorem Kościoła. By się „doktoryzować”, musiała przejść cztery solidne „egzaminy”, m.in. z kard. Ratzingerem (śmiech). Ale udało się. Zwykle doktor Kościoła ogłaszany jest po trzech, czterech wiekach, a Tereska doczekała się tego w stulecie urodzin. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Koncelebrowałem Mszę na Placu Świętego Piotra, u boku Jana Pawła II, i powiedziałem sobie: No, to teraz mogę już umierać…

    Córka za kratą. Tata. Ryba.

    Święta spotyka błogosławionego, który trzyma pod pachą jakieś zawiniątko. To ryba?

    Do podwójnej kraty podbiega młodziutka karmelitanka. W rozmównicy widzi swego tatę. Uśmiecha się. Ojciec trzyma pod pachą jakieś zawiniątko. To ryba?

    Czego uczy mnie święta Teresa z Lisieux? Tego, że Wszechpotężny przychodzi w błahych sytuacjach, Przedwieczny objawia swą niezmierzoną chwałę przez drobnostki. Zostawmy globalne podsumowania. Spróbujmy przyjrzeć się jednej niepozornej scenie. Do zamkniętej za murami klasztoru świeżo upieczonej karmelitanki przychodzi w odwiedziny Ludwik Martin – jej ukochany tata. Ma w klasztorze już trzy córki, ale gdy przychodzi do najmłodszej, dostaje niemal skrzydeł.

    Święta spotyka w rozmównicy błogosławionego. Ludwik spogląda w jasne, płonące oczy córki. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest za kratami szczęśliwa. W oczach Tereski igra wesoły ognik. Ojciec może dokładnie przyjrzeć się jej rysom, bo należy do najbliższej rodziny. Innych od mniszek oddziela nie tylko podwójna solidna krata, ale i gruba zasłona. Nie są sami. Rozmowie dyskretnie towarzyszy osoba trzecia – ukryta z boku mniszka.

    Teresa patrzy w oczy ojca. Widzi głębiej, niż można byłoby się spodziewać. W rysach taty z dnia na dzień odczytuje coraz częściej rysy samego Jezusa. To nie metafora. To zapis porażającej wizji, której doświadczy po latach, gdy będzie wertowała brewiarz. Znajdzie w nim obrazek Jezusa, a po jej plecach przejdą dreszcze. Rozpozna rysy… ojca, a jego oczach – wzrok poniżonego Jezusa. Czy można się dziwić, że nazwie Ludwika Martin „Dziedzicem i Władcą Senioratów Cierpienia i Upokorzenia”?

    Ale to dopiero przed nimi. Na razie tata uśmiecha się promiennie. Mają dla siebie tylko kilka chwil. Wystarczy, by powiedzieć najważniejsze. Tata trzyma rybę. Nie ma dnia, by nie przyniósł na furtę jakichś darów. „To dla Tereski z prawdziwą przyjemnością rzuca przynętę i wyciąga szczupaka w Saint-Martin de la Lieue; w Saint-Ouen le Pin łowi pstrągi w dwóch stawach; a w Touques, przypływ przynosi mu flądry” – pisze Geneviève Devergnies OCD. – Tereska zapamiętała zwłaszcza karpia o długości 0,59 m. „Gdybyś wiedział, jaką twój karp, twój potwór, sprawił nam przyjemność!” – notuje święta.

    Czy Teresa domyśla się, jak straszną drogą krzyżową przejdzie jej ojciec? Czy widzi proroczo, jak błąka się po omacku po ulicach miasta, narażając się na nieustanne drwiny? To alzheimer? Choroba psychiczna? Nie wiadomo… Ale nie wyprzedzajmy faktów. Ważne jest to, co jest teraz: maleńka klasztorna rozmownica, uśmiechy, ryba. 

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ___________________________________________________________________________________________

    Żywot świętej Teresy od Dzieciątka Jezus

    Dziewica i doktor Kościoła

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus ujrzała światło dzienne w Normandii we Francji w mieście Alencon 2 stycznia 1873 roku z ojca Ludwika, syna kapitana marynarki francuskiej, i matki Zeiliny Guirin, ludzi wyjątkowo zacnych i religijnych, których najgorętszym pragnieniem było wszystkie dzieci oddać Panu Bogu. W tej pobożnej rodzinie Teresa była dziewiątym dziecięciem; przyjęta z radością, nazwana została “naszą królową”.

    W pamiętniku swoim opisuje te szczęśliwe dni dziecięctwa, spacery z rodzicami poza miasto, gdzie dusza jej przejmowała się wielkością Boga w tych cudnych, okazałych drzewach, łąkach zielonych, pełnych drobnego kwiecia, w tym strumyku czystym odzwierciadlającym niebo! … Kiedy jednego razu pobożna jej matka mówiła o niebie, dziecina składając rączki zawołała: “Ach mamo! jak bym pragnęła dla ciebie śmierci!”, a łajana za to przez starsze rodzeństwo, mówiła: “Przecież ja pragnę szczęścia twego, a ty mi mówisz, mamo, że można je posiąść tylko idąc do nieba!”

    Dziecina nie przypuszczała, że w swym niewinnym pragnieniu będzie wkrótce wysłuchana: najdroższą jej matkę Bóg powołał do siebie, dokąd ją poprzedziło już czworo dziatek. Teresa liczyła wtedy cztery i pół roku. Była to pierwsza boleść jej życia. Nad wiek rozwinięta, odczuła to najdotkliwiej i usposobienie jej uległo zmianie; żywość i wesołość zastąpiła powaga i smętne spojrzenie, jakby zaduma.

    Ojciec jej, chcąc dzieci zbliżyć do rodziny matki, wraz z całą pozostałą rodziną opuścił Alencon, gdzie bez matki szczęście było rozbite. Pięć córek towarzyszyło ojcu: Maria, Paulina, Leonia, Cecylia i nasza mała Tereska. Dwie pierwsze, już dorosłe, mając nauki za sobą, zastępowały matkę młodszym. Paulina oddała się z całą miłością wychowaniu Tereski.

    Nowe ich miejsce zamieszkania, “Buissonets” w mieście Lisieux, miało ponad ich oczekiwanie rozwinąć to nowe życie. I znowu święta ta dziecina opisuje sama wieczory rodzinne, w których zawsze miała uprzywilejowane miejsce na kolanach ukochanego ojca, a czytanie pobożne otwierało w jej sercu pragnienie poznania Boga, który ją ogromnie ciekawił. Nierzadko też z ojcem odwiedzała kościoły, oddając hołd Najświętszemu Sakramentowi. Niejeden świadek podziwiał wówczas siwego jak gołąb starca, a przy jego boku śliczną, złotowłosą dziecinę, wpatrzoną nadziemskim spojrzeniem w ołtarz.

    Obdarzona zmysłem spostrzegawczym i kontemplacyjnym była wrażliwa na najmniejsze zjawisko natury. Morze ujrzała po raz pierwszy mając lat siedem, a to co odczuła, opisuje w pamiętniku w następujących słowach:

    “Widok tego ogromu wody zrobił na mnie wrażenie nie do opisania, oczu od niego oderwać nie mogłam, a gdy nadszedł wieczór i słońce zachodzące coraz niżej zanurzać się zdawało w tej tafli szklanej, siadłam z siostrą Paulina na skale i słuchałam jej opowiadania. Wtenczas własne serce widziałam oczyma duszy jako maleńką łódkę o żaglu białym, płynącą cicho po tej drodze mlecznej – ku niebu! I po raz pierwszy, wyraźnie pierwszy, postanowiłam drogi tej nigdy nie opuszczać”.

    Nim jednak dobiła do tego świetlanego portu, przejść miała przez zimę prób i doświadczeń i przepełnił się kielich jej goryczy rosą jej łez.

    święta Teresa od Dzieciątka Jezus

    ***

    Siostra Paulina, zastępująca jej najczulej matkę, wstępuje do Karmelitanek w roku 1882. Po raz drugi więc osierocona w dziewiątym roku życia! Serce jej dziecięce zbolałe przetrzymać tego nie może. Nawiedzona chorobą, szarpana jest bólami niewytłumaczonymi, jakby zły duch, w przeczuciu, że dusza ta ujdzie jego szponów w przyszłości, chciał odwieść ją od drogi wybranej. Płonne były jego zakusy. Kiedy bowiem zrozpaczony ojciec i siostry zmówiwszy nowennę do cudownej Matki Boskiej tzw. Zwycięskiej w Paryżu, gorąco polecali dziecinę Jej opiece, wpatrzeni przy łóżeczku chorej w martwą statuę Najświętszej Panny, o dziwo!… marmur się poruszył, oblicze Maryi zajaśniało nieziemską pięknością i uśmiech bezgranicznie dobry i słodki poruszył do łez chorą. Tak, była uleczona – i kwiat ten Maryi pod Jej już tylko okiem rozkwitać będzie w tym stopniu, że pięć lat później zapach jego przepełni zacisze Karmelu! Od tej pory Tereska opiera się na sile wyższej i z nią czuje się gotową na wszystko.

    Następuje podróż z ojcem, jako ziemska nagroda za przebyte cierpienia. Wszędzie, gdzie się pokaże, robi wrażenie cudną urodą, a uprzejmością i dobrocią, przy umyśle ogromnie rozwiniętym łowi serca wszystkich. Pochlebstwa jednak ziemskie nie przemawiają zupełnie do duszy Tereski. Chrystus jej szepce: “Prawdziwe szczęście to to, które trwa wiecznie. Ażeby dojść do niego, zbyteczna uroda ciała, przepych życia ziemskiego. Nie potrzeba bogactw, wielkiego nazwiska, wykonania wielkich czynów, by dojść do tej szczęśliwości; przeciwnie czyn cichy, ukryty, toruje nam dużo łatwiej tę drogę”.

    Z rozkoszą więc wraca do swoich przerwanych nauk u panien benedyktynek w Lisieux i czując zbliżający się dzień pierwszej Komunii św. z całym skupieniem gotuje się na tę ucztę, mającą się odbyć 8 maja roku 1884. Tereska liczyła wtedy lat 11.

    Przez cały ten czas z podwójną gorliwością rzucała pod nogi Chrystusa snopy drobnych umartwień, jako bukiet lilii i róż, którymi chciała wysłać kolebkę Dzieciątka Bożego!…

    I dzień ten nadszedł, przez nią samą tak opisany:

    “O jak słodki był ten pierwszy pocałunek Jezusa dla mej duszy, czułam się kochaną i kochałam! Jezus o nic mnie nie pytał, niczego nie żądał. Od dawna już Chrystus porozumiewał się ze mną, dziś nie byliśmy już dwoje”…

    Tereska znika jak kropla wody w oceanie, Jezus zostaje sam panem jej serca, a dziewczę, czując się słabą kruszyną, prosi Boga o odebranie jej wolności; chcąc być rządzona tylko przez siłę wyższą i z nią być złączona nierozerwalnie!…

    Taki był ten dzień pierwszej Komunii św. dla dzieciny wybranej. Wkrótce przygotowuje się do sakramentu bierzmowania, a kiedy w czasie rekolekcji, które sobie urządza celem większego jeszcze skupienia, tłumaczy siostrom, jak Duch św. bierze duszę w posiadanie przez ten sakrament, taka jasność bije z jej wyrazu, a język jej tak piękny, że siostra jej Celina, spuściwszy oczy, oddaliła się z wrażeniem zjawiska nieziemskiego, którego zapomnieć nie mogła…

    Z przyjęciem tego sakramentu jakby słodki powiew ją ogarnął i od dnia tego wstąpiła w nią łaska “siły cierpienia!” Łaska tak jej potrzebna, bo nadchodził czas moralnego jej męczeństwa.

    Po chwilach takiego uniesienia, takiej rozkoszy duchowej opanowała ją oschłość, której rady dać nie mogła. To są częste objawy w życiu duchowym, – nowe próby, by nowe były zwycięstwa. Po przyjęciu drugiej Komunii św. opowiada w swoim dzienniczku: “Ogarnęły mnie nieznane mi dotąd skrupuły. Kto nie przeszedł przez to męczeństwo, nie zrozumie tego nigdy; nie potrafię wypowiedzieć, co cierpiałam całe te dwa lata”. Całą jej dźwignią była wtenczas jej siostra Maria. Lecz i ta pociecha od niej wzięta została. Maria za Pauliną podążyła do Karmelu.

    Zrozpaczona woła na pomoc cztery aniołki z rodzeństwa, które już dawniej były wyprzedziły ją do nieba, aby jej uprosiły pokój, – i wysłuchana została jej prośba! Tereska czuje się uwolnioną od tortur skrupułów. Pełna radości, oddaje się nauce, a uposażona przez Boga w zdolności niezwykłe, ogromne robi postępy. Wrażliwa na wszystko co piękne i wielkie, czuje się powołaną i do czynów wielkich.

    Lecz Pan służebnicy swojej nie wybrał do dzieł ludzkich, ale do cichej i ukrytej pracy apostolskiej. Miłość Tereski do Chrystusa doskonali się z dniem każdym i skupia w żądzy jednania Mu dusz – w nagrodę za Jego mękę. Łowienie dusz dla Jezusa, i rozdawanie szczęścia wokoło, oto szczyt odwagi tej świętej dzieciny! A już założycielka Karmelu, wielka pierwsza św. Teresa, mówiła o takich uczuciach, że są szczytem doskonałości i święci Dominik i Franciszek i inni przejęci byli także tym pragnieniem, jednania dusz Chrystusowi.

    Owiana tą myślą nasza Terenia w ciągłej pracy wewnętrznej zbliżała się do celu swych marzeń, ale i zarazem do nowej próby, miała bowiem wyznać ojcu powołanie do Karmelu. Do tej stanowczej rozmowy wybrała dzień Zielonych Świątek, a ojciec tak głęboko wierzący, ból utaił – dając ostatniemu dziecięciu swemu błogosławieństwo na tę twardą drogę życia.

    Ale skądinąd miały przyjść przeszkody. Nastąpiła sucha odmowa przełożonego karmelitów bosych, księdza Delatroeme, jako że reguła nie pozwala wstępować w tak młodym wieku. Jednakowoż sprawę odesłał przełożony do biskupa diecezji, Monsignora Hugonin. Udawszy się tam z ojcem nie uzyskała nic więcej. Z pokorą przyjmuje ten krzyż, wraca, aby się modlić do Bosa o usunięcie przeszkód. I oto 7 listopada roku 1887 jedzie z ojcem do Rzymu, a padłszy do nóg ówczesnemu Ojcu św. Leonowi XIII., przedstawia mu swą prośbę. Namiestnik Chrystusa z dobrocią pogłaskał tę śliczną główkę, ale odpowiedź i tu nie była ostateczna. Dopiero po porozumieniu się z biskupem Hugonim w miesiącu grudniu nadesłał zezwolenie na ten wyjątek.

    Zdawała się być u celu pragnień, aż naraz Karmel sam odmówił jej przyjęcia aż do ukończenia postu 1888 roku. Święta nasza cicha i cierpliwa czuła wśród tych prób, że Jezus śpi w jej sercu, a budzić Go nie chciała. Nadszedł dzień upragniony 9 maja roku 1888. Piętnastoletnia urocza dzieweczka przestąpiła próg Karmelu i ciężkie wrota zatrzasnęły się na nią!…

    Nie myślmy jednak, że żal z powodu opuszczenia ojca ukochanego i domu, w którym przy boku sióstr było jej tak dobrze, i krewnych jej oddanych, nie wstrząsnął nią całą, – przecież jeszcze należała do istot żyjących, a żyła pełnią sił piętnastoletniego dziecka. Z miłości jednak ku Bogu wstrzymała gwałtowne bicie serca, padła do nóg ojcu, uścisnęła siostry i pogodna odeszła.

    Jest więc sama w skromnej celi, gdzie reszta dni jej krótkich miała przeminąć. Gotowa już pojąć ukryte skarby i zrozumieć tajemnice najbardziej dla nas nieznane. Od razu zaczyna działać. “Jeżeli się chce dojść do celu, trzeba się uzbroić w środki, – mówiła… a Jezus oddawna dał mi znać, że dusze dawać mi będzie za krzyże”. Im więcej ich miała, tym więcej pragnęła cierpienia, a myśl nawracania grzeszników i uświęcenia księży, – cel główny Karmelu, ogarniała ją coraz więcej, w miarę jak się przepełniał kielich jej goryczy!

    Matka przełożona, nie zdając sobie dobrze sprawy, kogo przyjęła do grona, traktowała ją ostro i sucho, chcąc ją wypróbować przed ostatnimi ślubami. W tej oschłości zewnętrznej dojrzała jej dusza. – Raz jeszcze wolno jej było widzieć się z ojcem, niemal w przeddzień jego zgonu.

    Tym czasem Tereska w oczekiwaniu swoich obłóczyn obdarzona została łaskami niebieskimi w ogromnej mierze. “Jezus, – mówi, – dawał mi poznać urok cały ubóstwa i uczułam pragnienie posiadania rzeczy tylko najniezbędniejszych, z ciągłą myślą o bliźnich. W dzień złożenia ślubów wieczystych czułam dziwny pokój w mej duszy i rzeczywiście zdawało mi się być królową: a chcąc skorzystać z wszystkich przywilejów, wołałam: “O Jezu, daj, aby ta sukienka chrztu mojego nigdy splamioną nie była, żeby żadne ziemskie uczucie nie poruszyło mego spokoju! Ja Ciebie Jezu, proszę tylko o pokój, o miłość bez granic. Daj mi męczeństwo duszy albo ciała, a najlepiej daj mi jedno i drugie”. – Po ceremonii, wedle reguły złożyła swój wieniec różany u stóp Matki Najświętszej bez żalu. “Czułam, że czas nie zabierze ze sobą mego szczęścia!” Dopełnieniem jego było połączenie się z nią ostatniej siostry Marii, która pochowawszy ojca, już nie miała przeszkody do skierowania swych kroków na Karmel. “Teraz” – wołała – “nic mi do szczęścia pełnego nie braknie!”

    W dniu ślubów prosiła o męczeństwo serca i ciała, a Pan, który, jak sama wyznaje, spełniał wszystkie jej życzenia, przyjął ofiarę.

    Widzieliśmy już, jak wielka była ofiara Tereni, kiedy na zawsze opuszczała swego ojca, tak czule ją kochającego i dom rodzinny, w którym tak była szczęśliwa. Zdawałoby się, że w Karmelu ofiara jej była osłodzona, bo tam znalazła swoje dwie starsze siostry; lecz dla młodej postulantki było to raczej okazją do bardziej dotkliwych umartwień.

    W jakiś czas po jej wstąpieniu do klasztoru przydzielono ją jako pomocnicę siostrze Agnieszce od Jezusa, jej ukochanej “Paulince”. Było to nowym źródłem udręczeń dla siostry Teresy. Wiedziała ona, że każde niepotrzebne słowo surowo jest wzbronione i dlatego nigdy nie pozwoliła sobie na żadne zwierzenia ani poufałości. “O moja mateczko” – mówiła później – “iłem wtedy cierpiała… Nie mogłam ci otworzyć swego serca, i myślałam, że już mnie nie znasz!…”

    Po pięciu latach tego bohaterskiego milczenia siostra Agnieszka została wybrana przełożoną.

    W dzień elekcji, wieczorem serce “jej Tereni” musiało bić radośnie na myśl, że odtąd będzie mogła z całą swobodą rozmawiać ze swą “mateczką”, jak dawniej duszę swą przelewać w jej duszę; ale ofiara stała się żywiołem jej życia. Przeto ze wszystkich zakonnic ona najrzadziej widywała swą matkę przełożoną.

    Nie najmniejszym też z jej cierpień była mężna walka, jaką podjęła przeciw sobie samej, odmawiając wszelkiego dogadzania pragnieniom swej śmiałej i ognistej natury.

    Nawykłszy dzieckiem, by się nigdy nie wymawiać, ani nie użalać, w Karmelu chciała być służką wszystkich sióstr zakonnych.

    W tym duchu pokory usiłowała być posłuszną wszystkim bez różnicy.

    Do wszystkich cnót łączyła niepospolite męstwo. Od chwili wstąpienia do klasztoru w piętnastym roku życia, pozwalano jej z wyjątkiem postów spełniać wszystkie ćwiczenia surowej reguły. Niekiedy współnowicjuszki, widząc, że jest blada, prosiły o zwolnienie jej od wspólnego wieczornego oficjum, lub od wczesnego wstawania z rana; ale matka przełożona nie przychylała się do ich próśb.

    Jej wątłe zdrowie niełatwo znosiło niedostateczne i proste pożywienie karmelitanek, niektóre potrawy przyprawiały ją o chorobę; lecz umiała to tak zręcznie ukryć, że nikt tego nie zauważył.

    Dopiero w czasie ostatniej choroby, gdy jej rozkazano, by powiedziała, co jej nie służy, okazało się jej umartwienie.

    Jej duch ofiary był wszechstronny. Cokolwiek było przykrzejsze, mniej przyjemne, to skwapliwie chwytała jako cząstkę jej należną; wszystko czego Bóg od niej żądał, oddawała Mu bez zastrzeżeń.

    W nieustannych umartwieniach i cierpieniach zbliżał się kres jej ziemskiej pielgrzymki. W Wielki Piątek 3 kwietnia roku 1896, jak się sama wyraża, usłyszała “jakby odległy szmer zwiastujący jej przybycie Oblubieńca”. Jednak wiele jeszcze upłynęło bolesnych miesięcy, zanim nadeszła owa błoga chwila wyzwolenia. Pomimo wielkich cierpień jakie musiała znosić, nigdy nie szemrała, owszem, ze wszystkim zdawała się na Boga, o czym świadczą częste jej słowa: “Nie pragnę bardziej śmierci niż życia; gdyby mi Pan pozwolił wybrać jedno z dwojga, nie wybrałabym żadnego; chcę tylko tego, czego On chce; kocham to, co On czyni!”

    Lekarz za każdą wizytą wyrażał podziw: “Gdyby siostry wiedziały, ile ona wytrzymuje. Nie widziałem nigdy, żeby kto tyle cierpiał z takim wyrazem nadnaturalnej radości. To anioł”. A gdy zakonnice ubolewały na myśl stracenia takiego skarbu, rzekł: “Ja nie zdołam jej uleczyć, to – dusza, stworzona nie dla ziemi”.

    W przeddzień śmierci, 29 września o 9 wieczór siostry Teresa i Genowefa (Celinka) usłyszały obie bardzo wyraźnie szum skrzydeł w ogrodzie i wkrótce gołębica – przyleciawszy nie wiadomo skąd – siadła gruchając na brzegu okna. Kilku minut później uniosła się w przestworza.

    Obie siostry były wzruszone, przypominając sobie słowa pieśni: “Dał się słyszeć śpiew gołębicy, ostań ukochana gołąbko moja, i chodź, zima minęła”.

    Następnego dnia, tj. 30 września roku 1897 spoglądając na krucyfiks, rzekła głosem słodkim: “O …jakże kocham Boga… kocham Cię…”. To były jej ostatnie słowa i dusza jej święta uleciała do nieba.

    Zaraz po zgonie u ciała jej poczęły się dziać cuda nadzwyczajne. Poczęto wzywać “Małej Tereni”, i odtąd ufność niezachwiana do niej rozlała się poprzez Francję i Europę na wszystkie części świata.

    Dnia 29 kwietnia roku 1923, w 25 lat po jej zgonie, w przepełnionej pielgrzymami z całego świata bazylice św. Piotra w Rzymie odczytano dekret, ogłaszający siostrę Teresę Błogosławioną. W dwa lata później, 17 maja r. 1925, w tej samej bazylice papież Pius XI. naszą młodziutką Błogosławioną ogłosił Świętą.

    Homilia

    Wygłoszona przez Ojca św. Piusa XI
    w czasie kanonizacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus

    Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia, a Bóg wszelkiej, pociechy (List II do Kor. I,1), który wśród tylu trosk apostolskiego urzędowania udzielił nam tej pociechy, że tę dziewicę, którą po objęciu pontyfikatu pierwszą wynieśliśmy do godności błogosławionych niebian, ją też pierwszą przyjęliśmy do grona Świętych, tę mianowicie, która uczyniła się w duchu dziecięciem, dziecięctwem zaiste takim, jakiego nie można odłączyć od prawdziwej wielkości ducha. Ze wszech miar przeto godną jest rzeczą, by chwałę jej, na podstawie samych obietnic Jezusa Chrystusa, uświęcić zarówno w niebieskim Jeruzalem, jak i w Kościele wojującym. Wdzięczni też jesteśmy Bogu, że wolno nam dzisiaj, zastępującym Syna Jego jednorodzonego, z tej katedry prawdy i wśród wspaniałych uroczystości świętych powtórzyć nam i gorąco zalecić pewne bardzo zbawienne powiedzenie Boskiego Mistrza.

    Gdy się Go bowiem pytali uczniowie, kto według Jego zdania będzie większym w królestwie niebieskim, On, wezwawszy dziecię, postawił je w pośrodku ich i wyrzekł owe pamiętne słowa: “Zaprawdę, powiadam wam, jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie się jako dziatki, nie wnijdziecie do królestwa niebieskiego” (Mat. XVIII, 2,3).

    Tą zaiste ewangeliczną nauką przejąwszy się całkowicie święta niebiańska Teresa, wprowadziła ją w życie codzienne, owszem, tej właśnie drogi duchowego dziecięctwa nauczyła nowicjuszki swego konwentu słowem i przykładem, a wszystkich innych swymi pismami. Każdy, kto przeczyta te pisma, rozpowszechnione po świecie całym, wnet je umiłuje i odczytuje raz po raz z wielką dla duszy rozkoszą i pożytkiem. Ta bowiem przejasna panienka, która kwitła w zamkniętym ogrodzie Karmelu, przydawszy do imienia swego imię Dzieciątka Jezus, żywy tegoż Dzieciątka w sobie wycisnęła obraz, tak, że należy powiedzieć, iż ktokolwiek czci Teresę, czci także i wielbi równocześnie wzór Boży, który ona odtworzyła w sobie.

    To też ożywiamy się dzisiaj tą nadzieją, że dusze wierne Chrystusowi opanuje jak gdyby żarliwość w dążeniu do zwycięstwa duchowego, które na tym polega, że cokolwiek dziecię posiada i czyni z natury, to my uczuwamy i wypełniamy z nawyknienia cnotliwego. Jak bowiem dzieciny, niedotknięte żadnym cieniem nocy, ani nie pociągnięte żadnymi żądz ponętami, bezpiecznie trwają w posiadaniu swej niewinności, nie znając zgoła podstępu i udawania, gdy wypowiadają szczerze to, co myślą, i należycie postępują i okazują się wtedy takimi, jakimi są w rzeczywistości, tak Teresa – jak gdyby anielską raczej niż ludzką miała naturę – przyoblekła się w dziecięcą prostotę, wedle praw, prawdy i sprawiedliwości. Gdy zaś w pamięci dziewicy z Lisieux tkwiły owe wezwania i obietnice Oblubieńca Boskiego: “Jeśli kto jest maluczkim, niechaj przyjdzie do Mnie” (Ks. Przyp. IX, 4); “Przy piersiach was poniosę, a na kolanach będę się z wami pieścić. Jako gdy kogo matka pieści, tak was cieszyć będę” (Iz. LXVI, 12-13), świadoma swej stałości oddała się z ufnością Opatrzności Boga i ufna wyłącznie w Jego pomoc, zgodziła się zupełnie, by chociażby niezmiernie przykrymi sposobami osiągnąć doskonałą życia świątobliwość, do której umyśliła sobie dążyć z zupełnym i radosnym wyrzeczeniem się swej woli.

    Nie należy się też dziwić, że wypełniło się w świątobliwej niewieście owo Chrystusowe: “Ktokolwiek się tedy uniży jako to dziecię, ten jest większy w królestwie niebieskim” (Mat. XVIII. 4). Podobało się tedy łaskawości Bożej obdarzyć ją i wzbogacić darami całkiem niezwykłej mądrości. Przed tą bowiem, która prawdziwą naukę wiary czerpała przeobficie z katechizmu, naukę ascezy ze złotej księgi o Naśladowaniu Chrystusa, a mistyki – z ksiąg Ojca swego Jana od Krzyża i oprócz tego pasła i żywiła swój umysł ciągłym rozważaniem Pisma św., Duch prawdy otworzył i wyjawił te rzeczy, które zwykł ukrywać przed mądrymi i roztropnymi, a objawiać maluczkim, odznaczała się ona bowiem taką wiedzą rzeczy nadprzyrodzonych, że wskazywała innym pewną drogę zbawienia. Z tego zaś tak obfitego uczestnictwa w świetle Bożym i w łasce Bożej, rozgorzał w Teresie tak wielki żar miłości, że wyrywając ją niejako ustawicznie z ciała, wyniszczył ją w końcu; mogła więc zaprawdę, zanim się z życiem tym rozstała oświadczyć naiwnie, “że nie dała Bogu nic innego prócz miłości”.

    Wiadomo również, że siłą tej gorącej miłości powstało w dziewicy z Lisieux owo postanowienie i usiłowanie “pracowania z miłości do Jezusa, jedynie by się Jemu podobać, by pocieszyć Serce Jego Najświętsze i by rozszerzyć dusz zbawienie, dusz, które by kochały Chrystusa na wieki”. Że zaś zaczęła ona tę obietnicę wykonywać i to czynić skoro tylko przyszła do ojczyzny niebieskiej, łatwo to poznać z tego mistycznego deszczu róż, które za łaską Boga, jak to za życia mile przepowiedziała, na ziemię już spuściła i ciągle dalej spuszcza.

    Tak więc tedy, gorąco pragniemy, by wierni chrześcijanie wszyscy stali się godnymi uczestnictwa w tym przeobfitym łask wylaniu, za przyczyną małej Tereski, ale jeszcze goręcej pragniemy, by celem naśladowania usilnie na nią patrzyli, czyniąc się jak gdyby dziecinami, gdyby bowiem nimi nie byli, mocą wyroku Chrystusa wykluczeni zostaną z królestwa niebieskiego.

    Modlitwa

    Wysłuchaj nas Boże i Zbawicielu nasz, abyśmy weseląc się uroczystością świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, przejęli się jej cnotami, a szczególniej cnotą miłości Bożej i w świętej pobożności nabierali wzrostu. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w niebie i na ziemi. Amen.

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – wrzesień

    ______________________________________________________________________________________________________________

    This image has an empty alt attribute; its file name is Duccio_di_Buoninsegna_-_Maest%C3%A0_Madonna_with_Angels_and_Saints_-_WGA06742.jpg

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    ojciec święty Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 września

    Święty Hieronim, prezbiter i doktor Kościoła

    Święty Hieronim

    Hieronim urodził się ok. 345 r. w Strydonie (prawdopodobnie na terenie dzisiejszej Chorwacji). Był synem zamożnych ludzi pochodzenia rzymskiego, katolików. Studiował w Rzymie pod kierunkiem mistrzów łaciny i retoryki, m.in. Donata. Tam – w wieku młodzieńczym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przyjął chrzest między 358 a 364 r. z rąk papieża św. Liberiusza. Wówczas postanowił porzucić światowe życie i zająć się zagadnieniami religijnymi. Udał się następnie do Trewiru, ówczesnej stolicy cesarstwa, gdzie na życzenie rodziców miał rozpocząć karierę urzędniczą; prawdopodobnie jednak podjął tam studia teologiczne. Z Galii powrócił do Włoch. W tym czasie jego siostra wstąpiła do klasztoru. Także i sam Hieronim został w Akwilei mnichem i ok. 373 r. wyjechał na Wschód, by w Jerozolimie pracować naukowo i poddać się rygorystycznemu życiu. Poprzez Azję Mniejszą wyruszył do Ziemi Świętej, ale wyczerpany trudami podróży zatrzymał się w Antiochii. Znalazł się o krok od śmierci. Po wyzdrowieniu zaczął intensywną naukę greki i języka hebrajskiego, poświęcił się studiowaniu Pisma świętego na Pustyni Chalcydyckiej.

    Święty Hieronim

    W 377 r. w Antiochii Hieronim przyjął święcenia kapłańskie, zastrzegając jednak, że pragnie dalej wieść życie ascetyczne. Za cel swojego życia postawił pracę naukową. Na dłuższy czas (379-382) zatrzymał się w Konstantynopolu. Miasto urzekło go swoją historią, bogactwem zabytków, zasobnością w książki. Właśnie wtedy patriarchą Konstantynopola był św. Grzegorz z Nazjanzu. Hieronim słuchał pilnie jego kazań. W tym czasie przełożył na język łaciński niektóre homilie Orygenesa i Historię
     Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej.
    W 382 r. uczestniczył w synodzie rzymskim, gdzie na polecenie papieża Damazego zaczął pracować nad poprawianiem dawnego przekładu Nowego Testamentu i psalmów. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Mieszkał na Awentynie, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną Rzymu. Wśród jego uczniów znalazła się także św. Marcella (+ 410). Właśnie w jej pałacu zamieszkał. Na spotkania duchowe przybywała do niego również inna można pani Rzymu, św. Paula (+ 404), i jej córka, św. Eustochia (+ ok. 419). Po śmierci papieża (+ 384) Hieronim udał się do Egiptu; zwiedził Ziemię Świętą, Egipt, klasztory w Nitrii. Słuchał wykładów znakomitego znawcy pism Orygenesa, Dydyma Ślepca. Udał się następnie do Palestyny i w 386 r. zamieszkał w Betlejem. Tam pozostał już do śmierci.
    Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego. Współcześni mu odnotowali jednak, że miał wybuchowy charakter

    .Święty Hieronim

    Pozostawił po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Hieronim napisał także komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył liczne teksty Ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje. Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł osamotniony 30 września 419 lub 420 r. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w głównym ołtarzu bazyliki S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego, patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów.
    Ikonografia ukazuje najczęściej św. Hieronima jako wielkiego pokutnika w długiej szacie albo obnażonego starca, w przepasce na biodrach, wycieńczonego postami. Czasami przedstawiany jest w kapeluszu kardynalskim, co jest aluzją do jego funkcji sekretarza papieskiego, lub w postawie siedzącej przy pulpicie. Atrybutami Świętego są: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Ten, który umiłował Słowo

    30 września w liturgii wspominamy św. Hieronima (347-420). To doktor Kościoła zachodniego. To człowiek, bez którego tytanicznej pracy być może nie byłoby kultury europejskiej.

    Św. Hieronim
    św. Hieronim/Lucas van Leyden

    ***

    Najbardziej znane powiedzenie św. Hieronima: „Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa”, bywa często przytaczane, cytuje je nawet Sobór Watykański II w konstytucji „Dei verbum” (nr 25). Ten święty żyjący na przełomie IV i V stulecia był znany ze swojego porywczego temperamentu, ale i wielkiej pokory. Był niedościgłym erudytą władającym wieloma językami w mowie i piśmie, m.in. znał hebrajski i grecki – w pierwszym z nich w przeważającej mierze napisano Stary Testament, a w drugim Nowy.

    Pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką, m.in. komentarze do ksiąg biblijnych, liczne listy i polemiki z teologicznymi adwersarzami swoich czasów, przepisywał też kodeksy (zawierały teksty biblijne) i dzieła Ojców Kościoła. Przede wszystkim jednak znany jest z Wulgaty – przekładu Biblii na język łaciński. Po soborze trydenckim (II połowa XVI wieku) stała się ona oficjalnym tekstem Kościoła łacińskiego i po jego ostatniej rewizji takowym pozostaje. Św. Hieronim wykorzystał oryginalne teksty biblijne, hebrajskie i greckie oraz wcześniejsze przekłady łacińskie, by – jak się przypuszcza – przy pomocy swoich współpracowników pokazać światu najlepsze – jego zdaniem – tłumaczenie Pisma Świętego na łacinę, czyli właśnie Wulgatę.

    O kolosalnym znaczeniu Wulgaty niech świadczy fakt, że Hieronimowe dzieło było pierwszym drukowanym tekstem, który powstał w kręgu kultury śródziemnomorskiej. Była to Biblia Gutenberga z połowy XV stulecia.

    Zarys biografii

    Św. Hieronim urodził się w Strydonie (dzisiejsza Chorwacja), a zmarł w palestyńskim Betlejem, gdzie można podziwiać jego celę w podziemiach franciszkańskiego kościoła pw. św. Katarzyny. Otrzymał staranne chrześcijańskie wykształcenie. Jego dorosła egzystencja związana była w ogromnej większości ze stylem życia ascetycznego, w czasie którego oddawał się przede wszystkim modlitwie i biblijnym studiom.

    Niemniej jednak w roku 382 osiadł w Rzymie. Został sekretarzem i doradcą papieża Damazego, który być może zainspirował go do pracy nad Wulgatą. Św. Hieronim był też w tym czasie uznanym kierownikiem duchowym arystokracji Wiecznego Miasta.

    Po śmierci papieża w roku 385 przebywał w Ziemi Świętej i Egipcie. Na stałe osiadł we wspomnianym Betlejem, gdzie pozostał do śmierci. Tu właśnie powstało dzieło jego życia – Wulgata.

    Wkład w kulturę

    Wydaje się, że św. Hieronim uczy nas przede wszystkim otwarcia się na Boże słowo zawarte na kartach Biblii. To patron nie tylko biblistów. Sądzę, że to patron każdego, kto kocha Pismo Święte. Zwracał on bowiem uwagę na to, by człowiek prowadził nieustanną rozmowę ze Słowem Wcielonym, z Bożym Logosem (słowem), które w jego przekładzie przybrało termin „verbum” (słowo). Bóg przemawia nieustannie do człowieka właśnie przez Biblię. Wierzący za jej pomocą prowadzi dialog ze Stwórcą, co też podkreśla papież Benedykt XVI w ostatnio wydanej książce, której fragmenty publikowaliśmy na łamach „Niedzieli”.

    Nasz święty to wielki pedagog. W jednym ze swoich pism pisze, że jego celem jest wykształcenie „duszy”. Zwraca uwagę na olbrzymią rolę rodziców w wychowaniu dzieci. Zachęca rodzicieli, by kreowali potomstwu środowisko przyjazne, pogodne, przyjacielskie, bo to oni są najważniejszymi i pierwszymi pedagogami – nauczycielami życia. Dlatego też od wczesnego dzieciństwa są odpowiedzialni za całościową formację dzieci. Warto też wspomnieć, że św. Hieronim był tym, który promował kobiety i bronił ich praw do naturalnego rozwoju w każdej dziedzinie życia. Zawsze w swoim nauczaniu nawiązywał do Pisma Świętego, w którym widział przewodnika w autentycznym chrześcijańskim i humanistycznym wychowaniu.

    „Nie możemy zakończyć tych krótkich uwag na temat wielkiego Ojca Kościoła, nie wspominając o skutecznym wkładzie, jaki wniósł on w obronę pozytywnych i cennych elementów starożytnej kultury hebrajskiej, greckiej i rzymskiej w rodzącej się cywilizacji chrześcijańskiej. Hieronim docenił i przyswoił występujące u klasyków wartości artystyczne, bogactwo uczuć i harmonię obrazów, które kształtują serce i wyobraźnię ku szlachetnym uczuciom. Przede wszystkim umieścił on w centrum swego życia i swej działalności Słowo Boże, które wskazuje człowiekowi ścieżki życia i ukazuje mu tajemnice świętości. Za to wszystko musimy mu być głęboko wdzięczni, właśnie w naszych czasach” (katecheza Benedykta XVI z 14 listopada 2007 r.). Nic dodać, nic ująć.

    xJM/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________
    Św. Hieronim, doktor Kościoła

    JEROME
    Public Domain

    ***

    Św. Hieronim, kapłan, doktor Kościoła. Urodził się około 340 roku w bogatej chrześcijańskiej rodzinie, w Strydonie (dzisiejsza Istria). Studiował w Rzymie. Tam przyjął chrzest z rąk papieża Liberiusza.

    Po skończeniu studiów udał się do ówczesnej stolicy cesarstwa – Trewiru, gdzie na życzenie rodziny podjął karierę urzędniczą. Kilka lat później w Akwilei podjął życie duchownego. Stamtąd udał się do Syrii, gdzie na Pustyni Chalcydyckiej prowadził życie pustelnicze, studiując Pismo Święte i języki wschodnie.

    Wyczerpany postami znalazł się w obliczu śmierci. W Antiochii przyjął święcenia kapłańskie (377). W pięć lat później udał się na synod do Rzymu, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Po jego śmierci, w 385 roku przez Egipt, Palestynę, wielkie klasztory Wschodu, skierował się do Betlejem, w którym mieszkał do śmierci.

    Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Hieronim odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, wybuchowym temperamentem, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego.

    Przełożył Biblię na język łaciński. Dzieło to zajęło mu 24 lata. Jego przekład, tzw. Wulgata, został przyjęty jako tekst urzędowy Kościoła Zachodniego. Pozostawił po sobie spuściznę literacką, której ogromu niepodobna przypisać jednemu człowiekowi. Napisał komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył wiele tekstów ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje.

    Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł 30 września 420 roku. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w bazylice S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy, studentów.

    Ikonografia ukazuje najczęściej św. Hieronima jako wielkiego pokutnika w długiej szacie albo obnażonego starca w przepasce na biodrach, wycieńczonego postami. Czasami przedstawiany jest w kapeluszu kardynalskim, co jest aluzją do jego funkcji sekretarza papieskiego lub w postawie siedzącej przy pulpicie.

    Atrybutami Świętego są: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd.

     Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 września

    Święci Archaniołowie Michał, Rafał i Gabriel

    Zobacz także:
      •  Święty Szymon Ruiz de Rojas, prezbiter
      •  Błogosławiony Ludwik Monza, prezbiter
      •  Rachela, żona Jakuba
    ***
    Aniołowie są istotami ze swej natury różnymi od ludzi. Należą do stworzeń, są nam bliscy, dlatego Kościół obchodzi ich święto. Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (z 14 lutego 1969 r.) istniały trzy odrębne święta: św. Michała czczono 29 września, św. Gabriela – 24 marca, a św. Rafała – 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni wspólnie.

    Archanioł Michał depcze bestię

    W tradycji chrześcijańskiej Michał to pierwszy i najważniejszy spośród aniołów (Dn 10, 13; 12, 1; Ap 12, 7 nn), obdarzony przez Boga szczególnym zaufaniem.
    Hebrajskie imię Mika’el znaczy “Któż jak Bóg”. Według tradycji, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i do buntu namówił część aniołów, Archanioł Michał miał wystąpić i z okrzykiem “Któż jak Bóg” wypowiedzieć wojnę szatanom.
    W Piśmie świętym pięć razy jest mowa o Michale. W księdze Daniela jest nazwany “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz “obrońcą ludu izraelskiego” (Dn 12, 1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12, 7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9). Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4, 16). Jest uważany za anioła sprawiedliwości i sądu, łaski i zmiłowania. Jeszcze bardziej znaczenie św. Michała akcentują księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha czy Apokalipsa Mojżesza, w których Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają go za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim m.in. Tertulian, Orygenes, Hermas i Didymus. Jako praepositus paradisi ma ważyć dusze na Sądzie Ostatecznym. Jest czczony jako obrońca Ludu Bożego i dlatego Kościół, spadkobierca Izraela, czci go jako swego opiekuna. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem.
    Kult św. Michała Archanioła jest w chrześcijaństwie bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, św. Michał miał się objawić w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę “Michelion”. W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI w. aż 10 poświęconych sobie kościołów, a w IX w. kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było tam już 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V w. istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. W Etiopii każdy 12. dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi.
    W Polsce powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem św. Michała: męskie (michalitów) i żeńskie (michalitek), założone przez błogosławionego Bronisława Markiewicza (+ 1912, beatyfikowanego przez kard. Józefa Glempa w Warszawie w czerwcu 2005 r.).
    Św. Michał Archanioł jest patronem Cesarstwa Rzymskiego, Papui Nowei Gwinei, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier i Małopolski; diecezji łomżyńskiej; Amsterdamu, Łańcuta, Sanoka i Mszany Dolnej; ponadto także mierniczych, radiologów, rytowników, szermierzy, szlifierzy, złotników, żołnierzy. Przyzywany jest także jako opiekun dobrej śmierci.W ikonografii św. Michał Archanioł przedstawiany jest w tunice i paliuszu, w szacie władcy, jako wojownik w zbroi. Skrzydła św. Michała są najczęściej białe, niekiedy pawie. Włosy upięte opaską lub diademem. Jego atrybutami są: globus, krzyż, laska, lanca, miecz, oszczep, puklerz, szatan w postaci smoka u nóg lub skrępowany, tarcza z napisem: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”, waga.

    Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi wolę Bożą

    Gabriel po raz pierwszy pojawia się pod tym imieniem w Księdze Daniela (Dn 8, 15-26; 9, 21-27). W pierwszym wypadku wyjaśnia Danielowi znaczenie tajemniczej wizji barana i kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów; w drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat. Imię “Gabriel” znaczy tyle, co “mąż Boży” albo “wojownik Boży”. W tradycji chrześcijańskiej (Łk 1, 11-20. 26-31) przynosi Dobrą Nowinę. Ukazuje się Zachariaszowi zapowiadając mu narodziny syna Jana Chrzciciela. Zwiastuje także Maryi, że zostanie Matką Syna Bożego.
    Według niektórych pisarzy kościelnych Gabriel był aniołem stróżem Świętej Rodziny. Przychodził w snach do Józefa (Mt 1, 20-24; 2, 13; 2, 19-20). Miał być aniołem pocieszenia w Ogrójcu (Łk 22, 43) oraz zwiastunem przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) i przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10). Niemal wszystkie obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości Zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969; czczono go wówczas 24 marca, w przeddzień uroczystości Zwiastowania. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się dopiero w wieku X. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Pius XII 1 kwietnia 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Św. Gabriel jest ponadto czczony jako patron dyplomatów, filatelistów, posłańców i pocztowców. W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci św. Gabriela. Zajmują się oni głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi.W ikonografii św. Gabriel Archanioł występuje niekiedy jako młodzieniec, przeważnie uskrzydlony i z nimbem. Odziany w tunikę i paliusz, czasami nosi szaty liturgiczne. Na włosach ma przepaskę lub diadem. Jego skrzydła bywają z pawich piór. Szczególnie ulubioną sceną, w której jest przedstawiany w ciągu wieków, jest Zwiastowanie. Niekiedy przekazuje Maryi jako herold Boży zapieczętowany list lub zwój. Za atrybut służy mu berło, lilia, gałązka palmy lub oliwki.

    Archanioł Rafał prowadzi Tobiasza

    Rafał przedstawił się w Księdze Tobiasza, iż jest jednym z “siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Występuje w niej pod postacią ludzką, przybiera pospolite imię Azariasz i ofiarowuje młodemu Tobiaszowi wędrującemu z Niniwy do Rega w Medii swoje towarzystwo i opiekę. Ratuje go z wielu niebezpiecznych przygód, przepędza demona Asmodeusza, uzdrawia niewidomego ojca Tobiasza. Hebrajskie imię Rafael oznacza “Bóg uleczył”.
    Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie świętym. W VII w. istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Kordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem.
    Św. Rafał Archanioł ukazuje dobroć Opatrzności. Pobożność ludowa widzi w nim prawzór Anioła Stróża. Jest czczony jako patron aptekarzy, chorych, lekarzy, emigrantów, pielgrzymów, podróżujących, uciekinierów, wędrowców i żeglarzy.W ikonografii św. Rafał Archanioł przedstawiany jest jako młodzieniec bez zarostu w typowym stroju anioła – tunice i chlamidzie. Jego atrybutami są: krzyż, laska pielgrzyma, niekiedy ryba i naczynie. W ujęciu bizantyjskim ukazywany jest z berłem i globem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Święci Archaniołowie – Michał, Rafał i Gabriel


    Książę niebieski, święty Michale,
    Ty sprawy ludzkie kładziesz na szale;
    W dzień sądu Boga na trybunale
    Bądź mi patronem, święty Michale.

    29 września Kościół katolicki obchodzi święto Świętych Archaniołów: Michała, Gabriela i Rafała.

    Imię Michał, wzięte z hebrajskiego Mika´el, znaczy “Któż jak Bóg”.

    Św. Michał w Piśmie Świętym wymieniany jest pięć razy. W najbardziej wymowny sposób czyni to Autor ostatniej księgi Pisma Świętego czyli Apokalipsy – św. Jan Apostoł: “I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło. I został strącony na ziemię, a z nim zostali strąceni jego aniołowie” (Ap 12, 7-9). Po zwycięstwie nad zbuntowanymi duchami św. Michał Archanioł został wodzem zastępów niebieskich. Jest on duchem czystym, oddanym bez reszty Stwórcy, wielbicielem Matki Boga. Doznaje on wielkiej radości z wypełnienia woli Bożej i pomaga ludziom w ich uszczęśliwianiu. Przed przyjściem Chrystusa na ziemię, nazywano św. Michała księciem narodu wybranego. Prorok Daniel zalicza go do jednego z pierwszych książąt. Zapewnia, że tylko Michał Archanioł może pomóc w walce z wrogiem. W Nowym Testamencie św. Michał kontynuuje te rolę obrońcy jako Patron i Anioł Stróż Kościoła. Przychodzi z pomocą wiernym w najtrudniejszych dla nich chwilach.

    Pierwsze znane święto ku czci świętego Michała Archanioła sięga połowy czwartego wieku. Obchodzono je 8 maja na Monte Sant´Angelo na półwyspie Gargano we Włoszech, gdzie miał się objawić Książę chórów anielskich. Św. Papież Bonifacy I w V w. poświęcił św. Michałowi bazylikę w Rzymie i nakazał corocznie, dnia 29 września obchodzić rocznicę tego faktu. Święto rozciągnięto na Kościół powszechny i do dziś je obchodzimy. Świętego Michała obrały sobie za szczególnego patrona Niemcy, Austria i Francja. Belgia w kulcie świętego Michała stara się dorównać Francji. Ruś zasłaniająca Kościół przed niewiernymi ze Wschodu, obrała go sobie za szczególnego opiekuna. W Ameryce północnej kult świętego Michała wyraża się między innymi przez budowanie licznych kościołów ku jego czci, a także nadawanie przy chrzcie imion Michał i Michalina.


    W Polsce kult św. Michała Archanioła był bardzo żywy. Rycerstwo polskie doznawało cudownej pomocy św. Michała w walkach z niewiernymi. Powstały bractwa i cechy rzemieślników pod jego wezwaniem, budowano także ku jego czci kościoły i kapliczki, poświęcano mu instytucje kościelne i świeckie. Znane są przysłowia ludowe związane z imieniem lub świętem św. Michała Archanioła: “Gdy noc jasna na Michała, to nastąpi zima trwała”, “Na Michała łowcy chwała”, “Jaki Michał, taka wiosna”. Święty Michał Archanioł jest obecnie znany i czczony przez cały świat katolicki. Dał on się poznać jako zwycięski wódz w walce dobra ze złem, jako obrońca chwały prawdziwego i wielkiego w swej mocy i potędze Boga.

    Imię Gabriel znaczy: “Mąż Boży” lub “Wojownik Boży”.

    Z tym imieniem spotykamy się w Starym Testamencie, w księdze proroka Daniela. Najpiękniejszą jednak misję spełnił św. Gabriel w Nowy Testamencie, kiedy zwiastował Zachariaszowi w świątyni w Jerozolimie narodzenie syna – św. Jana Chrzciciela oraz kiedy Najświętszej Maryi Panny zwiastował narodzenie Pana Jezusa – Syna Bożego. Te dwa wydarzenia szczegółowo opisał św. Łukasz w swojej Ewangelii. Niektórzy z pisarzy kościelnych nazywają św. Gabriela aniołem stróżem Świętej Rodziny. Prawie wszystkie obrządki chrześcijańskie umieściły wspomnienie świętego Gabriela tuż przed lub po uroczystości Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie. Tak było i w liturgii rzymskiej do roku 1969, kiedy to przełożono pamiątkę na dzień 29 września. Papież Pius XII w 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Kult św. Gabriela jest znacznie mniejszy niż kult św. Michała. Imię Gabriel jest już coraz rzadziej spotykane.

    Hebrajskie imię Rafał: “Bóg uleczył”. Jest ono związane z biblijną opowieścią o Tobiaszu.

    W tej opowieści święty Rafał mówi sam o sobie: “Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański”(Tb 12, 15). Święty Rafał doznawał czci jako patron chorych i podróżnych. W Polsce imię Rafał należy do dość popularnych. Wśród znanych postaci imię to nosili: błogosławiony ojciec Rafał z Proszowic, św. Rafał Kalinowski, błogosławiony ojciec Rafał od św. Józefa – karmelita, którego beatyfikował w 1983 roku papież Jan Paweł II.

    Józef Rydzewski/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________________

    Święci potrzebują aniołów

    ARCHANGEL
    Public Domain

    ***

    Skrzydlate postacie z obrazków nad łóżkiem i z barokowych ołtarzy nie bardzo pasują do naszej rzeczywistości. Może dlatego modlitwy do aniołów najczęściej odmawiają dzieci. Dorośli ukradkiem oglądają filmy o aniołach, tęsknią za anielską dobrocią i mówią o anielskiej urodzie. Zapewniają jednak, że wyrośli z infantylnych wyobrażeń. A tymczasem aniołowie są wśród nas na co dzień. Czasem ich nie dostrzegamy, bo są duchami. Innym razem ich nie rozpoznajemy, gdyż są zwyczajni i miewają twarz bliskiego człowieka. Łączy ich to, że jedni i drudzy są do nas posłani przez Boga, aby nas chronić od złego i pomagać w drodze do świętości. Bo „anioł” to znaczy „posłaniec”.
    Opowiadają o ks. Bronku Bozowskim, że wkrótce po nominacji biskupa Stefana Wyszyńskiego na arcybiskupa Gniezna i Warszawy złożył wizytę nowemu Prymasowi i powiedział: „Stefan! Teraz to ja ci współczuję. – Dlaczego ksiądz mi współczuje – zapytał Prymas, nieco zaskoczony taką bezpośredniością. Na to ks. Bronek, wyciągając rękę, mówi: – Bronek jestem. A współczuję ci, Stefan, dlatego że od dziś nikt poza mną nie powie ci prawdy prosto w oczy. Prymas uśmiechnął się i odparł: – To wiesz co, Bronku, umówmy się, że będziesz tu przychodził co jakiś czas, żeby mi powiedzieć prawdę, zwłaszcza taką, na jaką inni się nie odważą”.
    Tak ponoć było przez wiele lat. Ks. Bronek, niczym dobry anioł, przychodził wieczorami na Miodową, by podzielić się z Prymasem tym, jak różne decyzje i wypowiedzi przyjmował on sam, księża w diecezji i wielu innych, którzy kochali Kościół. Prymas był człowiekiem na tyle pokornym i mądrym, że nawet cierpkie uwagi przyjmował z wdzięcznością. Może również dzięki temu mawiał o sobie z pokorą, że choć jest synem organisty, to się wyraźnie ojcu nie udał i nigdy nie dawał się namówić na popisy muzyczne.
    Podobnie rzecz się miała ze św. Josemarią Escrivą, który zadbał, by w strukturze zainicjowanego przez niego Dzieła była również funkcja dla kogoś, kto ma obowiązek zwracać uwagę najwyższemu przełożonemu i upominać go. Zaś do aniołów i o aniołów modlił się jak dziecko.
    Wszyscy potrzebujemy aniołów. Dzieciom wystarczy jeden. Dorosłym potrzeba czasem kilku, tym więcej, im czują się na świecie ważniejsi. I wcale nie muszą one lądować z nieba. Czasem mogą przyjść z bardzo bliska i przez to niespodziewanie. Tylko święci potrafią ich zawsze rozpoznać.

    ks. Henryk Zieliński/Tygodnik Niedziela

    __________________________________________________________________________________

    Aniołowie są stworzeni dla Chrystusa

    archangels
    Steve estvanik | Shutterstock

    ***

    Św. Michał staje w każdej sytuacji po stronie dobra człowieka, jednak przede wszystkim troszczy się o dobro Boga. Aniołowie są stworzeni dla chronienia ludzi w ich drodze do zbawienia.

    Rozmowa z profesorem filozofii Mieczysławem Gogaczem

    Jan Ośko: – Czytając Biblię, można dowiedzieć się, że istnieje bardzo wiele różnych aniołów, nie znamy jednak ich imion, poza trzema archaniołami: św. Michałem, św. Gabrielem i św. Rafałem.

    Prof. Mieczysław Gogacz: – Wedle Dunsa Szkota, Bóg na początku świata stworzył nieskończoną ilość aniołów. Znamy tych, którzy mieli jakieś zlecenie dane ze względu na Chrystusa czy też wobec ludzi. Przypomnijmy, że aniołowie dzielą się na chóry. Podział ten dokonany jest ze względu na stan natury, łaski i chwały. Jest to podział teologiczny. Nazwy aniołom nadał Dionizy Areopagita, który wziął je z Objawienia Starego Testamentu. Serafini, Cherubini i Trony to ci, którzy bezpośrednio wpatrują się w twarz Boga, dla uwielbienia Boga. Kolejne chóry to: Panowania, które uczestniczą z polecenia Bożego w Jego mocy i wykonują polecone im zadania. Potem są same Moce, które rozumieją, co dzieje się między istotą a działaniem każdego bytu. Po Mocach są Władze, które wszelkie czynności ludzkie kierują do Boga. Kolejny chór to Księstwa, które pomagają w zarządzeniu, no i Archaniołowie i Aniołowie.

    – Do jakich zadań powołani są archaniołowie?

    – Archaniołowie zajmują się sprawami, które dotyczą społeczności czy większej ilości ludzi. Powołani są do zajmowania się sprawami ważnymi dla tych grup osób. Stąd ich pozycja jest istotna. Podam bliski mi przykład, ogrywają znaczącą rolę podczas uniwersyteckiego seminarium z historii filozofii, gdzie profesor wraz ze studentami zastanawiają się nad sprawami naukowymi. Ich sprawą są nie tylko naukowe posiedzenia, ale także dotyczące innych zagadnień.
    Kościół wymienia jeszcze Aniołów Stróżów, mają oni specjalne zadanie. Zajmują się uczuciami. Stoją na straży tego, aby uczucia nie odsunęły nas od prawdy, żebyśmy zawsze byli skierowani do tego, co prawdziwe. Taka jest ich urocza rola. Wszyscy aniołowie zajmują się tym, co zleci im Opatrzność, tzn. jest to troska Boga, żeby każdy człowiek skierowany był w Jego stronę, ponieważ jeżeli nie kieruje się do Boga, to skierowany jest do jakiegoś przeciwnika Boga.

    – Z walki z przeciwnikami Boga znany jest najbardziej św. Michał Archanioł.

    – Tak. Pewna grupa aniołów zachwyciła się sama sobą, uważali, że są tacy doskonali, mogą tak znakomicie poznawać, podejmować niezwykłe decyzje, wobec tego powiedzieli: my nie musimy podlegać Bogu, nie musimy Go słuchać. Padło wtedy słynne: Non serviam – nie będę służył. Św. Michał Archanioł stanął po stronie Boga. To Bóg ich strącił do piekła, ale Michał wystąpił przeciw nim, walczył z nimi i pokonał zbuntowanych aniołów.

    – W przypadku walki, także tej wewnętrznej, należy się odwoływać do św. Michała.

    – Św. Michał staje w każdej sytuacji po stronie dobra człowieka, jednak przede wszystkim troszczy się o dobro Boga. Aniołowie są stworzeni dla chronienia ludzi w ich drodze do zbawienia. A św. Michał Archanioł broni nas przed atakami złego ducha.

    – Św. Michał jest opiekunem Izraela, a co ciekawe także Niemcy wybrali go sobie za patrona.

    – Kiedyś podczas rozmowy u Ojca Świętego, ktoś postawił retoryczne pytanie, czy jest kraj, którego patronem nie jest św. Michał Archanioł.
    Objawił się on przecież jako obrońca ludzi w walce z szatanem. W historii zdarzało się, że gdy władzę sprawowali pobożni władcy, to obierali dla swojego kraju św. Michała Archanioła za patrona. Opiekuje się on zespołami ludzkimi, zajmującymi się ważnymi sprawami dla kraju. Zapewne Polska także oddała się pod opiekę św. Michała Archanioła. Każdy może oddać się pod jego opiekę. Jest nawet taka modlitwa, której uczy się dzieci: Święty Michale Archaniele, broń nas w walce, a przeciw złu i zasadzkom czarta, bądź nam obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie prosimy. A zaś książę wojska niebieskiego szatana i inne złe duchy mocą Boga strąć do piekła. Amen.
    Myślę, że każdy może zaprzyjaźnić się ze św. Michałem.

    – Jak wiemy aniołowie nie tylko zajmowali się walką, ale także przekazywali dobre wiadomości, jak choćby św. Gabriel Archanioł. Jego imię znaczy co prawda „wojownik Boży”, ale znany jest przede wszystkimi z tego, że zwiastował narodziny Jezusa Chrystusa i św. Jana Chrzciciela.

    – Aniołowie na polecenie Boga służą i opiekują się ludźmi. A niektórzy aniołowie przekazują polecenia Boże. Znamy wiele działań, które podejmowali. W Piśmie Świętym można przeczytać, że zamykają bramy raju, jest to ich pierwsza czynność, miało to miejsce po grzechu pierwszych rodziców. Potem chronili Lota, który był prześladowany przez szatana. Aniołowie uratowali Hagar i jej synka na pustyni, gdy Abraham na żądanie Sary wypędził Hagar. A gdy Abraham chciał złożyć w ofierze swojego syna Izaaka, to aniołowie powstrzymali jego rękę i wskazali na baranka. Później aniołowie pomagają w przekazywaniu prawa. Prawo w Starym Testamencie było całą wiedzą o Bogu, opisane były w nim postępowanie ludzkie i przykazania. Aniołowie pośredniczą w przekazywaniu prawa. Dalej, prowadzą lud Boży, nie tylko starotestamentowy, ale zawsze prowadzą lud Boży, są przecież opiekunami Kościoła katolickiego. Prowadzą lud do Boga. Aniołowie zwiastują narodziny i powołania ludzkie. Więc matkom zwiastują narodziny dziecka, ale też powołanie dziecka. Towarzyszą prorokom, zawsze są tam, gdzie jest nauczanie, a to nauczanie jest związane z proroctwem. Właśnie archanioł Gabriel zwiastuje narodziny Chrystusa. Aniołowie służą Chrystusowi. Należy pamiętać, że to Chrystus stworzył aniołów. Oczywiście, że Bóg jest ich stwórcą, ale przecież Chrystus jest Bogiem. To Chrystus ich stworzył i stworzył ich dla siebie. Tak mówi List do Kolosan (1, 16.) Aniołowie są zespołem przyjaciół Chrystusa. Służą Chrystusowi, a nam ze względu na Chrystusa.

    – Można powiedzieć, że anioł to taki ambasador Chrystusa, wysłany z misją do człowieka.

    – Są posyłani z pomocą tym, którzy mają osiągnąć zbawienie. Taka jest formuła. Aniołowie są bytami realnymi, ponieważ nie mają ciała, nie mają różnych ograniczeń z tym związanych. Posiadają jednak dusze. Wyposażeni są w species, tj. posiadanie w sobie obrazu istoty jakieś rzeczy. Po prostu, gdy spojrzą na nas, to wiedzą już wszystko, od razu chwytają istotę tego bytu, całą jego budowę i strukturę.

    – Nie mogą jednak znać naszych myśli.

    – Myśli to jest już zespół działań. My jesteśmy autorami działań i możemy ich nie ujawniać. Ale po sposobie naszej reakcji, po sposobie naszego zachowania mogą się łatwo zorientować. My ludzie także rozpoznajemy, co myśli inny człowiek. To nie tak trudno przeniknąć innego człowieka.

    – My nie jesteśmy dla nich najważniejsi, powołani są dla Chrystusa.

    – Chrystus stworzył aniołów i stworzył ich dla siebie. Oni głównie służą Chrystusowi. To przecież aniołowie ogłaszają Boże narodzenie. Potem prowadzą Świętą Rodzinę do Egiptu. Służą Chrystusowi na pustyni podczas czterdziestodniowego postu. Głoszą zmartwychwstanie i wniebowstąpienie, te dwa wielkie wydarzenia z życia Jezusa. Gdy kobiety przyszły do grobu, zobaczyły dwóch aniołów, którzy przekazali ludziom pierwszą informację o zmartwychwstaniu. Tak samo ogłaszają wniebowstąpienie. Gdy Chrystus uniósł się i wstąpił do nieba, to Apostołowie nadal wpatrywali się w to miejsce, musiało się pokazać dwóch aniołów, aby oznajmić, że wniebowstąpienie się już dokonało.
    Chodziło o to, aby pokazać, że ludzie bezpośrednio nie rozumieją wydarzeń religijnych, muszą być o nich poinformowani. Tutaj aniołowie musieli powiedzieć, nawet Apostołom, że Chrystus zmartwychwstał i wstąpił do nieba. To co się wydarzyło, zostało nam przekazane.

    – Jako przykład troski aniołów o człowieka, warto przypomnieć historię Tobiasza, którym opiekował się św. Rafał Archanioł.

    – Gdy ojciec chciał posłać swojego syna Tobiasza w niebezpieczną drogę do obcego kraju, pojawił się młody człowiek budzący zaufanie, który powiedział, że wybiera się w tym samym kierunku i Tobiasz może iść razem z nim. Św. Rafał pozałatwiał Tobiaszowi bardzo dużo różnych spraw, Tobiasz był nieśmiały i bardzo młody, a św. Rafał zapoznał go z przyszłą żoną Sarą i ożenił go z nią. Była to rodzina, z której później narodził się Chrystus. Sarę prześladował demon, który zabijał jej wszystkich mężów, aby nie mógł narodzić się potomek. Archanioł przegnał diabła do Egiptu i tam go po prostu zbił. Dopiero po powrocie Tobiasza do domu, okazało się, że chronił go anioł.

    – W księdze Tobiasza anioł się zmaterializował, teraz trudno o taki przypadek.

    – Jeżeli byłaby tak potrzeba, to by się to stało. Teraz mamy Kościół, który nas wspomaga. Teraz Chrystus działa w Kościele, teraz mamy sakramenty. Jeżeli potrzebujemy pomocy Bożej, to od tego jest Kościół. A aniołowie uczestniczą we Mszy św. i są przywoływani przy pogrzebach. In paradisum deducam de angeli – niech do raju zaprowadzą cię aniołowie. Jest taka modlitwa Kościoła, gdy chowa się zmarłego człowieka.

    – Dziękuję za rozmowę.

    (z prof. Mieczysławem Gogaczem rozmawiał Jan Ośko/Tygodnik Niedziela)

    ________________________________________________________________________________________

    Wspierająca działalność

     

    Przełom września i października to czas iście „anielski”. 29 września obchodzimy święto Świętych Archaniołów Michała, Gabriela i Rafała, zaś 2 października wspominamy Świętych Aniołów Stróżów.
    Ostatnie lata XX i początek XXI stulecia, mimo wszechobecnego w naszej części świata dążenia do konsumpcyjnego stylu życia, można bez przesady nazwać czasem „odrodzenia aniołów” i nauki o nich – angelologii. Żyjemy obecnie w okresie szczególnej fascynacji ludzi niebem i aniołami. Świadczą o tym liczne publikacje książkowe i internetowe pisane w różnych językach świata.
    Ktoś pięknie powiedział, że aniołowie są myślami, które od Boga pochodzą i natychmiast są wokół Ciebie, abyś „nie uraził stopy o kamień”. Anioła nie widzisz, a jest on błogosławieństwem Bożym, które nas otacza na wszystkich naszych drogach. I to wcale nie od święta, ale każdego dnia, na dobre i na złe.
    Reinhold Schneider pisze: „Gdzie człowiek idzie przez życie w świetle wiary, nawet gdy droga prowadzi przez strefę śmierci, tam idzie z nim anioł, a gdzie prześladowany trwoży się w ciemności, nawet w najświętszym miejscu, tam trwa przy nim anioł”. Aniołowie są wskazującymi palcami Boga. Zdaniem Leona Bloya, „gdy człowiek popełnia zło, anioł w milczeniu usuwa się w najdalszy zakątek jego winnej duszy, do którego nawet sam grzesznik nie ośmiela się dotrzeć, i płacze, jak tylko aniołowie mogą płakać”.
    Aniołowie są posłańcami Boga, przewodnikami człowieka, piewcami chwały Bożej. Mają potężną moc – moc życia i śmierci.
    Co przeciętny chrześcijanin wie o aniołach? Wydaje się, że stosunkowo niewiele. Wiemy jedynie, że aniołowie są to stworzenia Boże, które mają rozum i wolną wolę, ale nie mają ciała. Wiemy, że są istotami nadprzyrodzonymi, które pośredniczą między Bogiem a ludźmi oraz uosabiają dobroć, łagodność i doskonałość. Wiemy też, że aniołowie, którzy zgrzeszyli, zbuntowali się przeciw Bogu, nazywają się złymi duchami, szatanami lub diabłami. Wiemy również, że aniołów, którzy się nami opiekują, nazywamy Aniołami Stróżami. Znamy nawet modlitwę do Anioła Stróża, której nauczyły nas matki.

    Aniele Boży, Stróżu mój,
    Ty zawsze przy mnie stój!
    Rano, wieczór, we dnie, w nocy
    Bądź mi zawsze ku pomocy,
    Broń mnie od wszelkiego złego
    I doprowadź do żywota wiecznego.

    Aniołowie są najczęściej zwiastunami ponadnaturalnych wydarzeń. Ich misja jest zazwyczaj wyjątkowa, wymagająca specjalnych predyspozycji. Archanioł Gabriel jest przy Zwiastowaniu Pańskim, całe wojsko niebieskie daje o sobie znać w noc Bożego Narodzenia, radując się z przyjścia na ziemię Mesjasza i wyśpiewując chwałę Bogu na wysokościach. Aniołowie Pańscy donoszą o zmartwychwstaniu Jezusa, ukazują zasmuconym Apostołom sens wniebowstąpienia, a wspomagając Chrystusa w Jego zbawczym dziele, zapewniają opiekę ludziom, przedstawiają Bogu modlitwy świętych i błogosławionych, prowadzą dusze sprawiedliwych do raju. W Apokalipsie św. Jan zauważa, że aniołowie, ochraniając Kościół, prowadzą nadal, wspólnie z archaniołem Michałem – ich przywódcą – bój przeciwko szatanowi, który trwa od samego początku.
    Jak wygląda relacja między aniołami a ludźmi? Pierre Grelot i Pierre-Marie Galopin, znani francuscy bibliści, twierdzą, że „tworzy się szczególna więź między światem ziemskim a światem niebieskim. Wymaga to z naszej strony szacunku, którego jednak nie powinno się utożsamiać z uwielbieniem. Jeżeli więc z jednej strony należy potępiać przesadny kult aniołów, czyli taki, jaki byłby szkodliwy dla kultu Jezusa Chrystusa, to z drugiej – chrześcijanin powinien zachowywać głębokie poczucie niewidzialnej obecności i wspierającej działalności aniołów”.
    Natomiast św. Bernard z Clairvaux, zapytuje wprost: „Czegóż mamy się lękać, strzeżeni przez tak wielkich stróżów? Nie mogą wszak ulec wrogom ani zbłądzić, ani tym bardziej zwodzić ci, którzy nas strzegą na wszystkich naszych drogach. Są wierni, roztropni i potężni – czegóż mamy się lękać? Obyśmy tylko szli za nimi, przylgnęli do nich, a trwać będziemy na zawsze w opiece Boga niebios”.
    Aniołowie mają w naszych niespokojnych czasach „ciężkie życie”, a nieraz „podcięte skrzydła”. Gdy anioł upada na duchu, wówczas jest tak, jakby podcięto mu skrzydła. Na ilu to miejscach naszego globu anioł nie ma odwagi zapuszczać się na pola wojennego piekła… Został odarty z nadziei na „uskrzydlenie” choćby jednego człowieka, na wyniesienie go ku dobremu. Na człowieku nie ciąży obowiązek bycia aniołem, ale gdy zobowiązuje się być bestią, podcina skrzydła zwiastunom nieba. Tym bardziej więc wierzymy, że nie pozostajemy bez opieki i towarzystwa aniołów. Wierzymy, że istnieje ktoś, kto przewyższa swoją doskonałością wszystkie widzialne stworzenia ziemi i świata; że istnieje ktoś, kto w bezprzykładnym posłuszeństwie wobec Boga i Jego zamiarów wypełnia wszystkie Boże nakazy, a na dodatek czyni to z największą precyzją i absolutną starannością.
    Jan Koczwara na jednej ze stron internetowych tak pisze: „Wierzymy, że anioły służą przede wszystkim Bogu. Pozostajemy też w najgłębszej wierze, że służą ponadto człowiekowi, a więc każdemu z nas, bez względu na wiek i urodę, doczesne zasługi czy też tzw. stan duchowego i materialnego posiadania. Niezależnie od tego, czy je czcimy, adorujemy, wysławiamy. Wierzymy, że «każdy człowiek ma pod wysokim sklepieniem horyzontu» swego anioła stróża, który zwiastuje radość, narodziny i krzyk dziecka; który pojawia się we śnie; który dotyka i budzi; który objaśnia życie i służy życiu; który udaremnia ofiarę i uwalnia «z lwiej jamy»; który powołuje, uzdrawia, błogosławi, unosi nas do nieba i otwiera bramy niebios. Wierzymy, że skrzydlaci posłańcy Najwyższego Pana prowadzą nas do zmartwychwstania i wiecznej krainy szczęśliwości”.
    Nie zapominajmy więc o aniołach. Oni przecież pomagają nam, a pomoc „z wysoka” jest nam często potrzebna. Konieczna jest tylko mocna wiara i autentyczna pokora. Wspomniany Jan Koczwara zachęca nas: „O aniołach pamiętamy głównie w momentach doświadczania natchnień i zbawczych znaków Dobra i Prawdy. Pamiętamy też w chwilach dotkliwie i dramatycznie dręczących nas wstrząsów i zagrożeń dotykających – jak widać – całą ludzkość przy nienasyconej, niszczycielskiej mocy szatana”.

    ks. Jan Augustynowicz/Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________________________

    Prawda o aniołach – integralna część wiary chrześcijańskiej

    Z cyklu “Poszukiwania w wierze”

    W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.

    To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?

    Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.

    Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.

    Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.

    Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.

    „Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.

    W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)

    Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?

    Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.

    Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby całoosobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.

    Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.

    Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.

    W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.

    Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrająjąco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.

    Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.

    Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?

    Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.

    Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.

    Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.

    Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.

    Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:

    Niech będą jak plewa na wietrze,

    gdy będzie ich gnać anioł Pana.

    Niech droga ich będzie ciemna i śliska,

    gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)

    A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).

    Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!

    Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.

    o. Jacek Salij OP/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 września

    Święty Wacław, męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni Ferdynand i Towarzysze, męczennicy
      •  Baruch, prorok
    ***
    W 845 roku 14 książąt czeskich przyjęło chrzest w Ratyzbonie. W tymże wieku książę Mojmir (+ 846) utworzył państwo wielkomorawskie. Jego następca, Rościsław, sprowadził na Morawy św. Cyryla i św. Metodego. Z ich pomocą zaprowadził chrześcijaństwo w obrządku słowiańsko-bizantyńskim. Z końcem wieku IX i na początku wieku X książę czeski Bożywoj podbił państwo wielkomorawskie i przyjął chrzest w obrządku słowiańskim. W wieku X obrządek ten został wyparty przez obrządek rzymski, łaciński. W roku 973 powstało biskupstwo w Pradze, zależne od metropolii w Moguncji. Drugim biskupem Pragi był św. Wojciech (+ 997). Jednak największym bohaterem katolickich Czech jest św. Wacław, król i męczennik. On też jest głównym patronem kraju i narodu.

    Święty Wacław

    Wacław był synem księcia Czech, Wratysława I, i Drahomiry lutyckiej. Pogaństwo miało w kraju jeszcze wielu przedstawicieli. Wśród nich złym duchem była Drahomira, która po śmierci męża objęła w Czechach rządy. Korzystając z małoletniości Wacława, urządziła napad na jego babkę, św. Ludmiłę, wdowę po Bożywoju, pierwszym chrześcijańskim władcy w Czechach. Ludmiłę napadnięto 15 września 921 roku na zamku w Tetin i uduszono. Drahomira zaczęła na nowo wprowadzać siłą pogaństwo i niszczyć Kościół. Doprowadziło to do wojny z Niemcami. Najpierw na Czechy wyruszył książę Bawarii, Arnulf (922), a potem sam cesarz, Henryk I (928) występując w obronie misjonarzy, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci.
    Na skutek tej interwencji Drahomira została zmuszona do tego, by ustąpić i oddać rządy swemu starszemu synowi, Wacławowi. Przyszedł on na świat ok. roku 907. Kiedy miał 7 lat, zwyczajem ówczesnym, któremu podlegał jeszcze nasz król, Bolesław Chrobry, odbyła się na zamku praskim uroczystość postrzyżyn. Kapłan przy tym obrzędzie odmawiał modlitwę: “Wszechmogący, wieczny Boże, spójrz łaskawie na Twego sługę, Wacława, którego zechciałeś powołać do łaski postrzyżyn. Udziel mu przebaczenia wszystkich grzechów i użycz mu darów niebieskich”.

    Święty Wacław

    Młody książę zabrał się natychmiast do zagojenia ran, zadanych Kościołowi. Trzeba było zająć się odbudową zniszczonych kościołów i uzupełnieniem szeregów duchowieństwa. Żywot Wacława głosi, że wyróżniał się on wielką pobożnością. Ikonografia przedstawia go czasem, jak nocą nawiedza kaplicę zamkową, gdyż pracowity dzień nie zostawiał mu wiele czasu na modlitwę. Miał osobiście uprawiać winną latorośl i pszenicę, by na ołtarz do katedry i swojej kaplicy zamkowej dostarczać koniecznego wina i chleba. Szczególną miłością darzył ubogich. Mówi się o nim, że podobnie jak św. Edward Wyznawca w Anglii, miał nawet na swoich ramionach nosić znalezionych chorych i zajmować się nimi. Państwo czeskie było wówczas podzielone na wiele mniejszych księstw. Nie były to więc łatwe rządy. Dochodziło nawet często do starć zbrojnych. Legenda głosi, że w czasie jednej z potyczek przy św. Wacławie miał zjawić się szereg aniołów, co tak przeraziło przeciwników, że wycofali się z walki. Ikonografia często przedstawia więc Wacława w otoczeniu aniołów.
    Od cesarza Henryka I Wacław otrzymał w darze relikwię św. Wita i św. Zygmunta. Ku czci św. Wita książę wystawił najpierw skromny kościół, który został z czasem rozbudowany do najokazalszej świątyni Czech. Do dziś jest ona klejnotem Pragi. Wacław wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do tego męczennika (+ ok. 305) jakby w przeczuciu, że i jemu przypadnie podobna śmierć.
    Tak się też stało. Jego młodszy brat, Bolesław, za namową niecnej matki, Drahomiry, zaprosił Wacława do udziału w konsekracji świątyni, jaką wystawił przy swoim zamku w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Kiedy Wacław tam się udał, został zamordowany przez siepaczy, nasłanych przez Bolesława. Według podania, mord miał mieć miejsce w samym kościele. Działo się to 28 września ok. 929 roku. Ciało Wacława pochowano w kościele św. Wita, zamienionym potem na katedrę, kiedy w Pradze zostało założone biskupstwo (963).
    Święty książę został natychmiast uznany za męczennika, a niebawem został głównym patronem kraju. Zaczęły ukazywać się jego żywoty, a Widuking, mnich z Korbei, w roku 967 pisał o cudach, jakie działy się przy grobie Świętego. Najpiękniejszy plac w Pradze otrzymał jego imię. Znajduje się na nim okazały pomnik, przedstawiający św. Wacława w zbroi rycerza na koniu. Wystawiono go w roku 1908. Imię Świętego stało się w Czechach bardzo popularne. Trzech władców kraju po św. Wacławie nosiło to imię. Dwóch z nich było nawet królami Polski: Wacław II (1291-1300) i Wacław III (1305-1306).
    Ku czci św. Wacława wystawiono w Czechach ok. 180 kościołów oraz ok. 100 kaplic. Z jego podobizną bito monety czeskie. Kiedy Karol IV odbywał koronację (1347), swoją koronę przytknął do relikwii św. Wacława, które znajdują się w bogatym sarkofagu w kaplicy katedry św. Wita. Odtąd koronę królów czeskich, a również państwo czeskie zaczęto nazywać “koroną św. Wacława”.
    Papież Benedykt XIV zatwierdził kult św. Wacława w roku 1729 z okazji 800-lecia śmierci Świętego i rozszerzył jego cześć na cały Kościół. Córką Bolesława I Okrutnego, który dokonał zabójstwa na osobie św. Wacława, była Dobrawa, żona księcia Mieszka I, która przyczyniła się walnie do jego nawrócenia (966). Św. Wacław jest patronem Czech, Moraw, Pragi i katedry krakowskiej na Wawelu.
    W ikonografii atrybutami św. Wacława są: anioł podający włócznię, aniołowie niosący jego trumnę, korona, sztylet, którym go zabito, zbroja rycerska z białym orłem na tarczy lub proporcu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Czech

    Był synem księcia Wratysława I i lutyckiej księżniczki Drahomiry.

    Św. Wacław
    św. Wacław/pl.wikipedia.org

    ***

    Wacław objął panowanie w Czechach ok. 925 r. Został zamordowany ok. 929 r. na polecenie swojego brata Bolesława, który za namową matki zaprosił go do wzięcia udziału w konsekracji świątyni w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Był wzorowym chrześcijaninem. Legenda starosłowiańska głosi, że „wspierał wszystkich ubogich, nagich odziewał, łaknących żywił, podróżnych przyjmował zgodnie z nakazami Ewangelii. Nie dozwalał wyrządzać krzywdy wdowom, miłował wszystkich ludzi, biednych i bogatych. Wspomagał sługi Boże, uposażał kościoły”. Ta sama legenda opisuje jego męczeńską śmierć. W świątyni „Bolesław przystąpił doń u drzwi. Wacław zobaczył go i rzekł: «Bracie, dobrym byłeś dla nas wczoraj». Szatan jednak podszepnął Bolesławowi, uczynił przewrotnym jego serce, tak iż wyciągnąwszy miecz, odezwał się: «Teraz pragnę być jeszcze lepszym». To powiedziawszy, uderzył go mieczem w głowę. Wacław, zwróciwszy się do niego, rzekł: «Co czynisz, bracie?». Pochwyciwszy go, rzucił na ziemię. Tymczasem podbiegł jeden ze wspólników Bolesława i ciął Wacława w rękę. Ten, porzuciwszy brata, ze zranioną ręką uszedł do kościoła. W drzwiach kościoła zabili go dwaj zamachowcy. Trzeci, przybiegłszy, przebił mu bok. Wówczas Wacław oddał ostatnie tchnienie z tymi słowami: «W ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mego»”.

    Św. Wacław męczennik ur. ok. 907 r. zm. 28 września ok. 929 r.

    Marian Banasik/Tygodnik Nedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 września

    Święty Wincenty a Paulo, prezbiter

    ZGROMADZENIE KSIĘŻY MISJONARZYSeminarium Internum Księży Misjonarzy
    Wincenty urodził się w Pouy (obecnie St-Vincent-de-Paul w południowo-zachodniej Francji) 24 kwietnia 1581 r. jako trzecie z sześciorga dzieci, w biednej, wiejskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości wyrwał się ku łatwiejszemu życiu. Czternastoletniego Wincentego wysłali więc do szkoły franciszkanów w Dax. Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym lub leniwym. Po ukończeniu szkoły nie bez zachęty ze strony rodziny podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat został kapłanem; jednak kapłaństwo było dla niego jedynie szansą na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Studia w Tuluzie Wincenty zwieńczył bakalaureatem w 1604 r. Później pogłębił swoje studia jeszcze na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając licencjat z prawa kanonicznego (1623).
    Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatnim z nich był renegat z Nicei Sabaudzkiej. Młody kapłan zdołał go jednak nawrócić. Obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Właściciel Wincentego znalazł w Rzymie przytułek. Wincenty przez ten rok nawiedzał w Rzymie miejsca święte i dalej się kształcił. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji w nieznanej bliżej misji na dwór Henryka IV. Pozyskał sobie zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis, która obrała go sobie za kapelana, mianowała go swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia.
    Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniosły dopiero lata 1608-1620. Poznał wówczas w Paryżu wielu wyjątkowych ludzi, m.in. ks. Pierre’a de Berrulle’a, który zgromadził wokół siebie kapłanów, ukazując im wielkość i znaczenie posługi kapłańskiej. Wincenty niemało zawdzięczał też św. Franciszkowi Salezemu i św. Franciszce de Chantal. Przez pewien czas głosił Chrystusa galernikom (więźniom, którzy pracowali jako wioślarze). Zaczął dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną.
    Prawdopodobnie duże znaczenie w życiu Wincentego odegrało zdarzenie, jakie miało miejsce 25 stycznia 1617 r. w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala się dotknąć w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd Wincenty zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym. Złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 r. powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów.
    Wincenty w sposób szczególny dbał o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa. Organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powołał do życia seminaria duchowne. Wincenty założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Spotkanie ze św. Ludwiką zaowocowało powstaniem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (1633 r.), zwanych szarytkami (od franc. charite – miłosierdzie). W okresie frondy (zamieszki polityczne w Paryżu w latach 1648-1653) Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko pozostał cichy i skromny.
    Wincenty zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 r. przybyli również do Polski. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII kanonizował go w roku 1737. W 1885 r. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także patronem zgromadzenia lazarystów (założonego przez Wincentego zgromadzenia księży misjonarzy), szarytek, kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów.W ikonografii św. Wincenty a Paulo przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp, krucyfiks.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście!

     FAMVIN NowinyPL

    ***

    Postaci św. Wincentego a Paulo i św. Ludwiki de Marillac – współtwórców katolickich dzieł miłosierdzia – przypomniał Benedykt XVI w rozważaniach przed modlitwą Anioł Pański 26 września w Castel Gandolfo. Po ich wygłoszeniu odmówił z wiernymi modlitwę maryjną i udzielił zebranym na dziedzińcu letniej rezydencji papieskiej błogosławieństwa apostolskiego oraz pozdrowił ich w różnych językach, m.in. po polsku.

    Oto przemówienie Ojca Świętego:

    Drodzy bracia i siostry!

    W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę (Łk 16, 19-31) Jezus opowiada przypowieść o bogaczu i ubogim Łazarzu. Ten pierwszy żyje w luksusie i egoizmie, i gdy umiera, trafia do piekła. Ubogiego natomiast, który żywił się odpadkami ze stołu bogacza, w chwili jego śmierci aniołowie zabrali do wiecznego mieszkania Boga i świętych. „Błogosławieni jesteście wy, ubodzy – powiedział Pan swoim uczniom – albowiem do was należy Królestwo Boże” (Łk 6, 20). Przesłanie przypowieści idzie jednak dalej: przypomina, że przebywając na tym świecie, powinniśmy słuchać Pana, który przemawia do nas przez Pismo Święte i żyć zgodnie z Jego wolą, w przeciwnym bowiem wypadku po śmierci będzie już za późno, aby się poprawić. Przypowieść ta mówi nam zatem o dwóch sprawach: po pierwsze, że Bóg kocha ubogich i podnosi ich z ich uniżenia, po drugie, że nasze ostateczne przeznaczenie jest uwarunkowane naszą postawą, że powinniśmy kroczyć drogą, którą Bóg nam pokazał, abyśmy osiągnęli życie, a drogą tą jest miłość, rozumiana nie jako uczucie, ale jako służba innym, w miłości Chrystusa.

    Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że jutro będziemy obchodzić liturgiczne wspomnienie św. Wincentego a Paulo – patrona katolickich organizacji charytatywnych, którego 350. rocznicę śmierci teraz wspominamy. W XVII-wiecznej Francji zetknął się on namacalnie z silnym kontrastem między najbogatszymi a najbiedniejszymi. Jak kapłan miał bowiem okazję bywać zarówno w środowiskach arystokratycznych, jak i na wsi oraz wśród elementów przestępczych Paryża. Pobudzany miłością Chrystusa Wincenty a Paulo potrafił stworzyć stałe formy posługiwania osobom z marginesu, powołując do życia tzw. „szarytki”, czyli grupy kobiet, które oddawały własny czas i dobra do dyspozycji najbardziej zmarginalizowanych. Wśród tych wolontariuszek niektóre wybrały całkowite poświęcenie się Bogu i biednym i tak oto wraz ze św. Ludwiką de Marillac św. Wincenty założył wspólnotę „Córek Milosierdzia” – pierwsze żeńskie zgromadzenie zakonne, które żyło konsekracją „w świecie”, wśród ludzi, z chorymi i potrzebującymi.

    Drodzy przyjaciele, tylko Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście! Pokazuje to także inny świadek – młoda dziewczyna, która wczoraj została ogłoszona błogosławioną tu, w Rzymie. Mówię o Klarze Badano – młodej Włoszce, urodzonej w 1971, którą choroba doprowadziła do śmierci w wieku niespełna 19 lat, ale która stała się dla wszystkich promieniem światła, jak na to wskazuje jej przydomek: „Chiara Luce” [Klara Światło lub jasne światło – KAI]. Jej parafia, diecezja Acqui Terme i Ruch Focolari, do którego należała, przeżywają dziś święto – i jest to święto wszystkich młodych, którzy mogą znaleźć w niej przykład spójnego życia chrześcijańskiego. Jej ostatnie słowa, pełne przylgnięcia do woli Bożej, brzmiały: „Żegnaj, mamo. Bądź szczęśliwa, bo ja nią jestem”. Wychwalajmy Boga, gdyż Jego miłość jest silniejsza od zła i śmierci i dziękujmy Maryi Pannie, która prowadzi młodych, także wśród trudności i cierpień, do zakochania się w Jezusie i odkrycia piękna życia.

    wiara.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Duszpasterz książąt i nędzarzy – św. Wincenty a Paulo

    Duszpasterz książąt i nędzarzy - św. Wincenty a Paulo
    św. Wincenty a Paulo/Simon François de Tours (PD)

    ***

    Był najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale wciąż powtarzał: „Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.

    MIŁOŚĆ PRZEZ WIELKIE M

    Ponoć poświęcono mu już około 1500 biografii. Trzeba przyznać, że życie miał rzeczywiście niezwykle barwne. Aż szkoda, że zazwyczaj docierają do nas tylko strzępy z fascynujących CV świętych. Św. Wincenty Paulo, bo o nim mowa, żył w siedemnastowiecznej Francji. Wyposażony był w genialną inteligencję. Chciał uciec od biedy, od swojej wioski z glinianymi chałupami, zagubionej między mokradłami, od chłopskiej rodziny, od pilnowania świń. Jego talent dostrzegł miejscowy pan.

    Przekonał ojca, aby oddał go na naukę – na księdza. Wincenty postanowił zapomnieć o swoim pochodzeniu. Kiedy w kolegium, gdzie się uczył, pojawił się z wizytą ojciec, chłopiec wstydził się go. Nie chciał, by jego koledzy zobaczyli, że rozmawia z biedakiem. Na starość wracał wielokrotnie ze łzami w oczach do tego wydarzenia: „Nie chciałem iść rozmawiać z ojcem i z tego powodu dopuściłem się wielkiego grzechu”. Został najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale wciąż powtarzał: „Jestem nie kim innym, jak tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.

    Przyjął święcenia kapłańskie, mając zaledwie 19 lat. Jego życie wypełniały potem dziwne przygody. Prawdopodobnie przez dwa lata żył jako niewolnik w Tunisie. W końcu trafił do Rzymu. Miał talent do pozyskiwania sobie ludzi. Jak sam potem wyzna, znalazł się w miedzianym tyglu ambicji i przebiegłości, próbując zrobić kościelną karierę. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji, w nieznanej bliżej misji, na dwór Henryka IV. Tam pozyskał zaufanie królowej, która obrała go sobie za kapelana. Później stał się nauczycielem domowym w szlacheckiej bogatej rodzinie Gondi.

    W wygodnym zamku ks. Wincenty stał się doradcą duchowym całej rodziny. Aby zrównoważyć duchowy dyskomfort, zajął się nauczaniem katechizmu biednych wieśniaków z rozległych dóbr swoich panów. Pewnego dnia potajemnie uciekł z zamku, aby stać się proboszczem w biednej i opuszczonej parafii Chatillon les Dombes. Służba najuboższym – ten kierunek życia utrzymał do końca. Jednocześnie duchową troską obejmował nadal wyższe sfery. Stał się kapelanem galerników, ale dwór wezwał go z kapłańską posługą do umierającego króla Ludwika XIII. Założył Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia (szarytki) oraz Zgromadzenie Księży Misjonarzy. Przez wiele był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Pracował nad reformą kształcenia duchowieństwa, głosił niestrudzenie konferencje, zakładał seminaria, posyłał misjonarzy. Umarł w roku 1660 r. w wieku 79 lat. Ostatnim słowem, które wypowiedział, było słowo Jezus.

    W brewiarzu w dzień wspomnienia św. Wincentego jest czytanie, fragment jego listu. Zakreśliłem sobie słowa: „Miłość jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem, właśnie do niej wszystkie one powinny zmierzać. Ponieważ miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy czynić”.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Wincenty a Paulo – patron dzieł miłosierdzia

    Za największych misjonarzy w Kościele Świętym uznaje się św. Pawła Apostoła i św. Franciszka Ksawerego. Za największych teologów – św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. A w dziełach miłosierdzia? Kto szczególnie wybija się na tym polu? Tutaj palmę pierwszeństwa oddajemy wielkiemu św. Wincentemu à Paulo, którego wspomnienie liturgiczne przypada 27 września.

    Święty Wincenty urodził się 24 kwietnia 1581 roku w Pouy – obecnie Saint-Vncent-de-Paul – we Francji w rodzinie ubogich gaskońskich rolników. Uczył się dzięki pomocy i wsparciu miejscowego proboszcza, który dostrzegł w nim nie tylko talent, ale także wiarę i gotowość do ofiarnej służby ubogim.

    Próba charakteru

    Jedną z pierwszych prób charakteru, jakich doświadczył młody Wincenty, zanim ksiądz przyjął go na naukę, była wizyta w szpitalu, gdzie musiał pracować jako pielęgniarz. Choć było to dla niego niezwykle ciężkie doświadczenie – trzeba pamiętać, że w owych czasach, mówiąc łagodnie, w szpitalach panowały trudne warunki sanitarne – to przyszły święty zdał ten swoisty egzamin doskonale. Dzięki ofiarności rodziców i rodzeństwa młody Wincenty mógł kontynuować studia teologiczne na uniwersytecie w Paryżu. W 1600 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Następnie kontynuował studia w Tuluzie, a potem w Rzymie i Paryżu, gdzie zdobył licencjat z prawa kanonicznego.

    Między „wielkim światem” a „głęboką prowincją”

    W 1612 roku objął parafię w Clichy, gdzie ze szczególną troską opiekował się najuboższymi i cierpiącymi. Przed upływem roku kardynał Piotr de Berulle mianował ks. Wincentego nauczycielem i wychowawcą dzieci rodziny de Gondi. Była to wpływowa, arystokratyczna rodzina – Filip Emanuel de Gondi był generałem galer królewskich i głównodowodzącym floty królewskiej. Święty – jak sam wspominał – doświadczył wtedy „życia wielkiego świata”. Jednocześnie wzorowo wypełniał swe powołanie kapelana pałacowego i spowiednika małżonki pana de Gondi oraz nauczyciela i wychowawcy ich dzieci. Jednak i ta posługa nie była stworzona dla ks. Wincentego.

    W liście do kardynała de Berulle napisał, że czuje w sobie wewnętrzne wymaganie Boże udania się na głęboką prowincję i oddania się służbie i nauczaniu prostych chłopów. Kardynał wyraził zgodę i mianował ks. Wincentego proboszczem parafii Chatillon les Dombes. Tamtejsi parafianie początkowo nieufnie przyjęli księdza z „wielkiego” Paryża. Przekonały ich jednak pokora, skromność oraz oddanie i pracowitość nowego proboszcza, który własnymi rękami naprawiał i sprzątał kościół. Zyskał ich serca także dobrocią i gotowością służenia Bogu i ludziom w każdej chwili.

    Pewnej niedzieli do ks. Wincentego podszedł jeden z parafian i opowiedział o rodzinie, która pośród moczarów ginęła z głodu i nędzy. Proboszcz wezwał ludzi do pomocy biednej rodzinie – jeszcze tego samego dnia setki ludzi ruszyło na pomoc opuszczonym.

    W niewoli arabskiej

    Życie świętego Wincentego obfitowało w wiele wydarzeń, które on odczytywał jako Boże znaki. Pewnego razu podczas morskiej podróży, statek na którym płynął nasz bohater, napadli piraci. Wincenty miał wkrótce zostać biskupem, w tej sytuacji jednak plany te trzeba było zweryfikować…

    Św. Wincenty został sprzedany na galery, potem pracował jako niewolnik arabskiego alchemika w Tunezji, by w końcu zostać sprzedanym innemu właścicielowi, który go zatrudnił przy kopaniu rowów. Nasz święty dając świadectwo wiary, przemienił serce swego nowego pana – byłego księdza, który zaparł się Chrystusa ze strachu przed śmiercią… Przy jego pomocy powrócił do Francji. Doświadczywszy wielkiego upokorzenia, ale i wielkiej łaski od Boga, Wincenty à Paulo postanowił nie przyjmować żadnych godności, by jak najlepiej służyć potrzebującym.

    Dzieła Miłosierdzia

    Święty Wincenty doświadczył wiele nędzy ludzkiej – tak materialnej, jak i duchowej. Zapatrzony w Zbawiciela mówił: Nie zadowalajcie się mówieniem: jestem chrześcijaninem! Ale żyjcie tak, żeby można było o was powiedzieć: widziałem człowieka kochającego Boga z całego serca i zachowującego Jego przykazania. Pod wpływem kardynała Piotra de Berulle po kilku latach pracy duszpasterskiej wśród zaniedbanej ludności wiejskiej oraz więźniów dokonała się w nim wielka przemiana – postanowił poświęcić resztę życia ubogim, składając nawet stosowny ślub.

    Wyjątkowym dniem w jego życiu był 25 stycznia 1617 roku. Jako gorliwy kapłan, zatroskany o powierzoną mu owczarnię, wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej z całego życia. Pod wpływem homilii miały miejsce liczne nawrócenia. Od tego momentu św. Wincenty zaczął głosić konferencje i nauki w wiejskich parafiach, a w 1625 roku powołał do życia Zgromadzenie Misji (księża misjonarze-lazaryści – od nazwy szpitala opactwa św. Łazarza, do którego przenieśli się uczniowie św. Wincentego), które do dziś kontynuuje jego pracę głoszenia Ewangelii ubogim jak również troskę o przygotowanie i wykształcenie gorliwych kapłanów (zgromadzenie to zostało sprowadzone do Polski w roku 1651).

    Święty cały czas pomagał najbardziej potrzebującym. Błagał i żebrał u możnych o pomoc finansową dla nędzarzy. Przez jego ręce przechodziły ogromne środki finansowe, a Wincenty skrupulatnie rozliczał się z każdego grosza. Kolejnym dziełem świętego było założone w 1633 roku wraz ze św. Ludwiką de Marillac Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, czyli szarytek (w Polsce od 1654 r.). Pewnym novum było wtedy zwolnienie sióstr ze ścisłej klauzury. Domy zakonne szarytek nie były zamknięte. Ich powołaniem była troskliwa opieka nad chorymi i biednymi. Święty mawiał do swych sióstr: Waszą klauzura jest szpital i dom ubogich.

    Gorliwy obrońca czystości wiary

    W tym czasie, gdy św. Wincenty zadziwiał swymi dziełami miłosierdzia, szerzył we Francji swe błędne nauki kapłan Korneliusz Janssens, głosząc że po grzechu pierworodnym człowiek nic nie może zrobić dla swojego zbawienia. Posunął swą herezję do skrajności, twierdząc, że człowiek nawet nie może współpracować z łaską Bożą. Nadto janseniści przedstawiali Boga wyłącznie jako surowego władcę, mszczącego się na swych stworzeniach.

    Dzięki zabiegom św. Wincentego, wykładającego zdrową naukę katolicką, sekta jansenistów została dwukrotnie potępiona przez papieży – Innocentego X w 1653 roku oraz przez Aleksandra VII w 1656 r. Od tego czasu święty był bezwzględnie atakowany przez jansenistów. Przyjmował te ataki z pokorą, ale z jeszcze większym zapałem bronił Prawdy. Święty Wincenty przyczynił się także do odnowy życia religijnego we Francji. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszelkie sprawy Kościoła. Co znamienne, piastując wysokie stanowisko zachował głęboką pokorę i skromność.

    Ponadto zakładał „małe seminaria” duchowne przede wszystkim dla ubogich chłopców i tak układał program wychowawczy i wykładów naukowych, by ukierunkować ich do kapłaństwa.

    * * *

    Wszystkie instytucje które założył św. Wincenty, powstały, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Niósł pomoc duchową ludziom zaniedbanym religijnie. Swym przykładem, wpatrzony w swego Mistrza Jezusa Chrystusa i Matkę Miłosierdzia, skutecznie ewangelizował. Do każdego nowego zadania podchodził z pokorą i bezgraniczną wiarą w Opatrzność Bożą. Co ciekawe, ten wzór pokory, dobroci i hojności był z natury człowiekiem porywczym, a niektóre źródła mówią o nim, że brak mu było „pociągających cech zewnętrznych”.
    Bóg posłużył się nim, by Kościół zajaśniał nowymi dziełami miłosierdzia.

    Zasłużona Nagroda

    Święty Wincenty odszedł po zasłużoną nagrodę wieczną 27 września 1660 roku. W 1729 roku został beatyfikowany przez Papieża Benedykta XIII. Osiem lat później Klemens XII wyniósł go do chwały świętych.

    Papież Leon XIII ogłosił go patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele katolickim. Jego ciało spoczywa w kryształowej trumnie w kaplicy domu macierzystego św. Łazarza w Paryżu. Serce św. Wincentego znajduje się w osobnym relikwiarzu w paryskiej kaplicy domu Sióstr Miłosierdzia przy rue du Bac. A więc tam, gdzie w 1830 roku św. Katarzynie Labouré trzykrotnie objawiła się Matka Najświętsza, polecając jej wybicie Cudownego Medalika.

    Wincenty-piekny

    Święty Wincenty à Paulo jest patronem zgromadzenia misjonarzy-lazarystów, szarytek, duchowieństwa, organizacji charytatywnych, szpitali, podrzutków i więźniów.

    W ikonografii przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp i krucyfiks.

    Bogusław Bajor/PRZYMIERZE Z MARYJĄ

    ________________________________________________________________________


    Św. Wincenty a Paulo – patron dzieł miłosierdzia

    Relikwiarz św. Wincentego/ FLLL/ wikimedia.commons / licencja GNU

    ***

    Za największych misjonarzy w Kościele Świętym uznaje się św. Pawła Apostoła i św. Franciszka Ksawerego. Za największych teologów – św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. A w dziełach miłosierdzia? Kto szczególnie wybija się na tym polu? Tutaj palmę pierwszeństwa oddajemy wielkiemu św. Wincentemu à Paulo, którego wspomnienie liturgiczne przypada 27 września.

    Święty Wincenty urodził się 24 kwietnia 1581 roku w Pouy – obecnie Saint-Vncent-de-Paul – we Francji w rodzinie ubogich gaskońskich rolników. Uczył się dzięki pomocy i wsparciu miejscowego proboszcza, który dostrzegł w nim nie tylko talent, ale także wiarę i gotowość do ofiarnej służby ubogim.

    Próba charakteru

    Jedną z pierwszych prób charakteru, jakich doświadczył młody Wincenty, zanim ksiądz przyjął go na naukę, była wizyta w szpitalu, gdzie musiał pracować jako pielęgniarz. Choć było to dla niego niezwykle ciężkie doświadczenie – trzeba pamiętać, że w owych czasach, mówiąc łagodnie, w szpitalach panowały trudne warunki sanitarne – to przyszły święty zdał ten swoisty egzamin doskonale. Dzięki ofiarności rodziców i rodzeństwa młody Wincenty mógł kontynuować studia teologiczne na uniwersytecie w Paryżu. W 1600 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Następnie kontynuował studia w Tuluzie, a potem w Rzymie i Paryżu, gdzie zdobył licencjat z prawa kanonicznego.

    Między „wielkim światem” a „głęboką prowincją”

    W 1612 roku objął parafię w Clichy, gdzie ze szczególną troską opiekował się najuboższymi i cierpiącymi. Przed upływem roku kardynał Piotr de Berulle mianował ks. Wincentego nauczycielem i wychowawcą dzieci rodziny de Gondi. Była to wpływowa, arystokratyczna rodzina – Filip Emanuel de Gondi był generałem galer królewskich i głównodowodzącym floty królewskiej. Święty – jak sam wspominał – doświadczył wtedy „życia wielkiego świata”. Jednocześnie wzorowo wypełniał swe powołanie kapelana pałacowego i spowiednika małżonki pana de Gondi oraz nauczyciela i wychowawcy ich dzieci. Jednak i ta posługa nie była stworzona dla ks. Wincentego. 

    W liście do kardynała de Berulle napisał, że czuje w sobie wewnętrzne wymaganie Boże udania się na głęboką prowincję i oddania się służbie i nauczaniu prostych chłopów. Kardynał wyraził zgodę i mianował ks. Wincentego proboszczem parafii Chatillon les Dombes. Tamtejsi parafianie początkowo nieufnie przyjęli księdza z „wielkiego” Paryża. Przekonały ich jednak pokora, skromność oraz oddanie i pracowitość nowego proboszcza, który własnymi rękami naprawiał i sprzątał kościół. Zyskał ich serca także dobrocią i gotowością służenia Bogu i ludziom w każdej chwili. 

    Pewnej niedzieli do ks. Wincentego podszedł jeden z parafian i opowiedział o rodzinie, która pośród moczarów ginęła z głodu i nędzy. Proboszcz wezwał ludzi do pomocy biednej rodzinie – jeszcze tego samego dnia setki ludzi ruszyło na pomoc opuszczonym.

    W niewoli arabskiej

    Życie świętego Wincentego obfitowało w wiele wydarzeń, które on odczytywał jako Boże znaki. Pewnego razu podczas morskiej podróży, statek na którym płynął nasz bohater, napadli piraci. Wincenty miał wkrótce zostać biskupem, w tej sytuacji jednak plany te trzeba było zweryfikować…

    Św. Wincenty został sprzedany na galery, potem pracował jako niewolnik arabskiego alchemika w Tunezji, by w końcu zostać sprzedanym innemu właścicielowi, który go zatrudnił przy kopaniu rowów. Nasz święty dając świadectwo wiary, przemienił serce swego nowego pana – byłego księdza, który zaparł się Chrystusa ze strachu przed śmiercią… Przy jego pomocy powrócił do Francji. Doświadczywszy wielkiego upokorzenia, ale i wielkiej łaski od Boga, Wincenty à Paulo postanowił nie przyjmować żadnych godności, by jak najlepiej służyć potrzebującym.

    Dzieła Miłosierdzia

    Święty Wincenty doświadczył wiele nędzy ludzkiej – tak materialnej, jak i duchowej. Zapatrzony w Zbawiciela mówił: Nie zadowalajcie się mówieniem: jestem chrześcijaninem! Ale żyjcie tak, żeby można było o was powiedzieć: widziałem człowieka kochającego Boga z całego serca i zachowującego Jego przykazania. Pod wpływem kardynała Piotra de Berulle po kilku latach pracy duszpasterskiej wśród zaniedbanej ludności wiejskiej oraz więźniów dokonała się w nim wielka przemiana – postanowił poświęcić resztę życia ubogim, składając nawet stosowny ślub.

    Wyjątkowym dniem w jego życiu był 25 stycznia 1617 roku. Jako gorliwy kapłan, zatroskany o powierzoną mu owczarnię, wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej z całego życia. Pod wpływem homilii miały miejsce liczne nawrócenia. Od tego momentu św. Wincenty zaczął głosić konferencje i nauki w wiejskich parafiach, a w 1625 roku powołał do życia Zgromadzenie Misji (księża misjonarze-lazaryści – od nazwy szpitala opactwa św. Łazarza, do którego przenieśli się uczniowie św. Wincentego), które do dziś kontynuuje jego pracę głoszenia Ewangelii ubogim jak również troskę o przygotowanie i wykształcenie gorliwych kapłanów (zgromadzenie to zostało sprowadzone do Polski w roku 1651). 

    Święty cały czas pomagał najbardziej potrzebującym. Błagał i żebrał u możnych o pomoc finansową dla nędzarzy. Przez jego ręce przechodziły ogromne środki finansowe, a Wincenty skrupulatnie rozliczał się z każdego grosza. Kolejnym dziełem świętego było założone w 1633 roku wraz ze św. Ludwiką de Marillac Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, czyli szarytek (w Polsce od 1654 r.). Pewnym novum było wtedy zwolnienie sióstr ze ścisłej klauzury. Domy zakonne szarytek nie były zamknięte. Ich powołaniem była troskliwa opieka nad chorymi i biednymi. Święty mawiał do swych sióstr: Waszą klauzura jest szpital i dom ubogich.

    Gorliwy obrońca czystości wiary

    W tym czasie, gdy św. Wincenty zadziwiał swymi dziełami miłosierdzia, szerzył we Francji swe błędne nauki kapłan Korneliusz Janssens, głosząc że po grzechu pierworodnym człowiek nic nie może zrobić dla swojego zbawienia. Posunął swą herezję do skrajności, twierdząc, że człowiek nawet nie może współpracować z łaską Bożą. Nadto janseniści przedstawiali Boga wyłącznie jako surowego władcę, mszczącego się na swych stworzeniach. 

    Dzięki zabiegom św. Wincentego, wykładającego zdrową naukę katolicką, sekta jansenistów została dwukrotnie potępiona przez papieży – Innocentego X w 1653 roku oraz przez Aleksandra VII w 1656 r. Od tego czasu święty był bezwzględnie atakowany przez jansenistów. Przyjmował te ataki z pokorą, ale z jeszcze większym zapałem bronił Prawdy. Święty Wincenty przyczynił się także do odnowy życia religijnego we Francji. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszelkie sprawy Kościoła. Co znamienne, piastując wysokie stanowisko zachował głęboką pokorę i skromność.

    Ponadto zakładał „małe seminaria” duchowne przede wszystkim dla ubogich chłopców i tak układał program wychowawczy i wykładów naukowych, by ukierunkować ich do kapłaństwa.

    * * *

    Wszystkie instytucje które założył św. Wincenty, powstały, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Niósł pomoc duchową ludziom zaniedbanym religijnie. Swym przykładem, wpatrzony w swego Mistrza Jezusa Chrystusa i Matkę Miłosierdzia, skutecznie ewangelizował. Do każdego nowego zadania podchodził z pokorą i bezgraniczną wiarą w Opatrzność Bożą. Co ciekawe, ten wzór pokory, dobroci i hojności był z natury człowiekiem porywczym, a niektóre źródła mówią o nim, że brak mu było „pociągających cech zewnętrznych”.

    Bóg posłużył się nim, by Kościół zajaśniał nowymi dziełami miłosierdzia.

    Zasłużona Nagroda

    Święty Wincenty odszedł po zasłużoną nagrodę wieczną 27 września 1660 roku. W 1729 roku został beatyfikowany przez Papieża Benedykta XIII. Osiem lat później Klemens XII wyniósł go do chwały świętych.

    Papież Leon XIII ogłosił go patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele katolickim. Jego ciało spoczywa w kryształowej trumnie w kaplicy domu macierzystego św. Łazarza w Paryżu. Serce św. Wincentego znajduje się w osobnym relikwiarzu w paryskiej kaplicy domu Sióstr Miłosierdzia przy rue du Bac. A więc tam, gdzie w 1830 roku św. Katarzynie Labouré trzykrotnie objawiła się Matka Najświętsza, polecając jej wybicie Cudownego Medalika.

    Święty Wincenty à Paulo jest patronem zgromadzenia misjonarzy-lazarystów, szarytek, duchowieństwa, organizacji charytatywnych, szpitali, podrzutków i więźniów.

    W ikonografii przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp i krucyfiks.

    PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________

    To są nasi Panowie i Mistrzowie – tak mówił o ubogich św. Wincenty a Paulo

    ŚWIĘTY WINCENTY A PAULO
    GFreihalter/Wikipedia | CC BY-SA 3.0

    ***

    Św. Wincenty był mistykiem działania.

    ZSiostrą Bogumiłą ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo z Krakowa rozmawia Joanna Szubstarska.

    Joanna Szubstarska: Święty Wincenty a Paulo (1581-1660) otwarty na natchnienia Ducha Świętego odkrył nędzę materialną i duchową swoich czasów i poświęcił swoje życie służbie i ewangelizacji ubogich. Mówił o sobie: „Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie”. Jaka była droga św. Wincentego, która zawiodła go do służby ubogim?

    Siostra Bogumiła: Wincenty bardzo wcześnie został księdzem, w wieku zaledwie 20 lat. W ówczesnych warunkach, dla człowieka pochodzenia wiejskiego kapłaństwo było jedyną drogą do awansu społecznego. Początkowo, ks. Wincenty miał nadzieję na zrobienie „kariery”, zabiegał o dobra materialne, które umożliwiłyby mu wspomaganie rodziny.

    Miał bowiem świadomość zaciągniętego długu wobec rodziców, którzy sprzedali nawet parę wołów, by zapewnić mu przygotowanie do kapłaństwa. Przez pierwszych dziesięć lat kapłaństwa usiłował realizować własne plany. Napotykał jednak trudności. Nawrócenie Wincentego i odkrycie planów Bożych nie dokonało się natychmiast i spektakularnie. To był proces, który trwał około ośmiu lat. W tym czasie jego kierownikiem duchowym był Piotr de Bérulle. Był on jedną z najwybitniejszych postaci ówczesnego Kościoła francuskiego. Bóg jednak prowadził Wincentego przez różne wydarzenia. Przeżył on dramatyczne doświadczenie niewoli w Tunisie.

    W Paryżu został niesłusznie oskarżony o kradzież, dodatkowo księża przez trzy niedziele z ambon wymieniali jego nazwisko jako winowajcy. Wincenty był wówczas już na tyle uformowany, że nie tłumaczył się, nie kierował podejrzeń na nikogo, wiedział, iż „Bóg zna prawdę”. Prawda ujawniła się dopiero po sześciu latach.

    W swoim młodzieńczym życiu przeżył też kryzys wiary, wziął na siebie wątpliwości przeciw wierze, jakie przeżywał pewien teolog. Pokusy te trwały cztery lata. Było to dla Wincentego bardzo trudne doświadczenie. Został od nich uwolniony, wtedy gdy podjął postanowienie poświęcenia swego życia – z miłości do Jezusa – służbie ubogim. Był to rozstrzygający przełom w jego życiu. Z tej próby wyszedł przemieniony. Spotkał Boga i odnalazł samego siebie.

    W 1612 r. został wiejskim proboszczem w Clichy na obrzeżach Paryża i tu odkrywa wielkość powołania kapłańskiego. Z wielką gorliwością oddaje się pracy duszpasterskiej. Można powiedzieć, że Clichy stanowi skrótowy zarys całości dzieł Wincentego.

    W jego pracy parafialnej w mniejszej skali zawarte było to, co rozwijał w późniejszej działalności: troska o ewangelizację ludu wiejskiego, mobilizacja możnych na rzecz potrzebujących ubogich, miłosierdzie, formacja kleru. W tym czasie zostaje także kapelanem rodziny de Gondi i wychowawcą ich synów. Odwiedzając posiadłości Gondich spotyka się z nędzą duchową i materialną wiejskiego ludu i z zaniedbaniami duchowieństwa.

    Czym się kierował w postrzeganiu swojej misji?

    W jego życiu dwa fragmenty Pisma św. okazały się znaczące. To słowa Ewangelii oświetliły jego drogę. Pierwszy fragment to słowa proroka Izajasza, które Jezus cytuje w synagodze w Nazarecie i odnosi je do siebie:

    „Duch Pański spoczywa na Mnie,
    ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie,
    abym ubogim niósł dobrą nowinę,
    więźniom głosił wolność,
    a niewidomym przejrzenie;
    abym uciśnionych odsyłał wolnymi”.

    Drugi fragment to opis Sądu Ostatecznego (Mt 25,31–46), w którym Jezus, utożsamia się z ubogimi, głodnymi, chorymi, więźniami – najmniejszymi. Zasługą św. Wincentego a Paulo jest odkrycie Jezusa jako Ewangelizatora ubogich, Wielbiciela Ojca i Sługi Jego planu Miłości. I takiego Jezusa pragnął Wincenty naśladować, ewangelizując i służąc Mu w ubogich. Uważał, że jest to dla niego bardzo ważne wezwanie.

    Mówi się o wydarzeniu, które oświeciło jego dalszą drogę – tj. o wezwaniu z ambony do pomocy rodzinie, które spotkało się z odpowiedzią parafian.

    Tak, to było ważne wydarzenie w życiu Wincentego, ale poprzedziło je inne także ważne – spowiedź pewnego chorego człowieka w posiadłościach państwa Gondich, u których, jak wspomniano wcześniej, Wincenty był nauczycielem i kapelanem. Człowiek ten, zachęcony przez Wincentego, odbył spowiedź generalną i, wyznał publicznie, gdyby nie łaska tej spowiedzi, zostałby potępiony z powodu tajenia grzechów podczas wcześniejszych spowiedzi.

    To wydarzenie skłoniło Wincentego do wygłoszenia kazania na temat spowiedzi generalnej. Uczynił to 25 stycznia 1617 r. w Follevile, zachęcając wiernych do odprawiania spowiedzi generalnej z całego życia; odzew był taki, że chętnych do spowiedzi było tak wielu, że trzeba było prosić jezuitów z sąsiedniej miejscowości do pomocy w konfesjonałach.

    Wincenty przekonał się o nędzy duchowej ubogich mieszkańców wsi, zrozumiał, że ci ludzie naprawdę są bardzo biedni, że nie znają podstawowych prawd wiary, że idą na potępienie. Zrozumiał, że wcześniejsze postanowienie służenia ubogim musi rozpocząć od głoszenia im Ewangelii. Po latach stwierdził, że to było jego pierwsze kazanie misyjne. I tę datę przyjmuje się nieoficjalnie za początek Zgromadzenia Misji – początek charyzmatu.

    Wincenty zaczął głosić misje parafialne w posiadłościach państwa Gondich. Okazało się, że ewangelizacja ubogich mieszkańców wsi wymaga zaangażowania na stałe większej liczby księży. Powstała myśl stworzenia większego zespołu, co zaowocowało powołaniem do życia w 1625 roku Zgromadzenie Misji.

    Jako proboszcz w parafii Chȃtillon-les-Dombes w diecezji lyońskiej, przeżył kolejne znamienne doświadczenie. W niedzielę 20 sierpnia 1617 roku przed mszą świętą powiadomiono go o dramatycznej sytuacji biednej rodziny doświadczonej chorobą i pozbawionej środków do życia. W czasie kazania wspomniał o tym w słowach tak przejmujących, że wielu parafian pospieszyło z pomocą potrzebującym. Dzięki wielkodusznej odpowiedzi na to wezwanie do pomocy rodzina została ocalona. Gdy sam odwiedził tę rodzinę przekonał się, że miłosierdzie parafian było nadzwyczajne, ale źle zorganizowane.

    Wincenty doszedł do wniosku, że miłosierdzie może być skuteczne, jeżeli nada mu się formy zorganizowane. Wydarzenie to stało się inspiracją do założenia pierwszego Bractwa Miłosierdzia. Wincenty pisze regulamin bractwa, który jest arcydziełem organizacji i troski o ubogich i chorych. Potem stopniowo powstają kolejne bractwa. Obecnie znamy je jako „Międzynarodowe Stowarzyszenie Miłosierdzia” (AIC).

    Zgromadzenie Misji ma za zadanie głoszenie Ewangelii ubogim, jak również troskę o wykształcenie gorliwych kapłanów. Co chciał zmienić w posłudze kapłanów?

    Początkowo Zgromadzenie Misji zajmowało się wyłącznie głoszeniem misji parafialnych i zakładaniem Bractw Miłosierdzia, jednakże wkrótce Opatrzność zesłała mu nowe zadanie: przygotowanie duchowe i duszpasterskie kandydatów do święceń kapłańskich. Podjęło to zadanie z całą odpowiedzialnością. Ksiądz Wincenty opracował program.

    Następstwem kursów formacyjnych były tzw. Konferencje Wtorkowe jako stowarzyszenie duchownych zaangażowanych w odnowę kleru. Podczas tych spotkań rozważano zagadnienia z dziedziny duchowości, liturgii i teologii moralnej. Rekolekcje dla kandydatów do święceń prowadzone niemal we wszystkich domach Zgromadzenia dały początek seminariom zalecanym przez sobór trydencki. Wincenty wiedział, że niektórzy księża mieli podstawowe braki w przygotowaniu do pełnienia posługi kapłańskiej. Wiedział o zaniedbaniach w pracy duszpasterskiej.

    W parafiach wiejskich spotkał księży, którzy nie znali formuły rozgrzeszenia, dlatego chciał stworzyć kapłanom warunki do uzupełnienia wiedzy, zachęcał ich do gorliwości o zbawienie dusz. Przekonywał, że ewangelizacja jest istotną misją Kościoła – dokonuje się poprzez słowa i dzieła. Widział konieczność nawrócenia Kościoła do ubogich, aby dzięki temu był prawdziwym obrazem Jezusa Chrystusa. Kościół ubogich powinien być wspólnotą miłosierdzia. Staje się wiarygodny dzięki miłosierdziu.

    Wincenty bardzo duże wymagania stawiał księżom ze Zgromadzenia Misji. Mocno akcentował, że mają głosić nie siebie, ale Chrystusa. Wzorem dla nich miał być Jezus Chrystus głosiciel Ewangelii ubogim. Ewangelia miała być przekazywana w duchu prostoty według metody opracowanej przez Wincentego, a nazwanej z pokorą małą metodą. Nakazywała ona posługiwanie się językiem zrozumiałym dla wiejskiego ludu.

    W posłudze powinni odznaczać się cnotami, które są cnotami Jezusa: prostotą, pokorą, łagodnością, umartwieniem i gorliwością o zbawienie dusz. Pod kierunkiem Wincentego a Paulo Zgromadzenie Misji włączyło się w dzieło rechrystianizacji społeczeństwa francuskiego.

    Głoszone Misje przynosiły nadzwyczajne owoce: nawracali się odstępcy od wiary, naprawiano wyrządzone krzywdy, regulowano związki małżeńskie, przywracano zgodę, porzucano pijaństwo i przekleństwa, odnawiano praktyki sakramentalne. Spełniały najważniejsze zadanie określane przez Wincentego: dawały ubogim znajomość Boga i Jego Królestwa, które jest dla nich przeznaczone.

    Celem zgromadzenia, powołanego przez św. Wincentego i Ludwikę de Marillac, jest pomaganie chorym oraz działalność charytatywna. W jaki sposób siostry realizują swoją misję?

    Mówi się, że szarytki, bo tak potocznie nazywane są Siostry Miłosierdzia są darem Boga dla ubogich. Celem Zgromadzenia Służenie Chrystusowi w ubogich w duchu pokory, prostoty i miłości. Charakterystyczna dla św. Wincentego jest służba całemu człowiekowi – zarówno służba co do ducha, jak i co do ciała. Święty mówił, że trzeba najpierw zaspokoić podstawowe potrzeby człowieka – nakarmić go, gdy jest głodny, a potem mówić o Bogu.

    Inspiracją służby ubogim był dla św. Wincentego bezpośredni kontakt z Bogiem, to Bóg dał ubogim św. Wincentego. Ks. Wincenty polecał, aby człowieka ubogiego, chorego przyjmować z szacunkiem i w duchu wiary widzieć w nim cierpiącego Jezusa. To są nasi Panowie i Mistrzowie – tak mówił o ubogich. Wincenty był mistykiem działania.

    W 1633 roku wokół Ludwiki de Marillac zgromadziło się 12 dziewcząt – był to początek Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Trzeba jednak powiedzieć, że wzorem dla tych dziewcząt była Małgorzata Naseau, wiejska, prosta dziewczyna, która odwiedzała ubogich w ich domach i wykonywała względem potrzebujących najprostsze posługi: opatrywała rany, prała bieliznę, sprzątała. Przyjęła do swojego mieszkania bezdomną, chorą kobietę, od której się zaraziła, w następstwie czego wkrótce zmarła, w 1633 r. Św. Wincenty mówił, że Małgorzata Naseau z Suresnes była pierwszą siostrą, która „miała szczęście wskazać drogę innym”.

    Dziś rodzina wincentyńska liczy około 2 mln osób. Założyciel – św. Wincenty a Paulo, jego charyzmat i duchowość – stanowią pień mocno zakorzeniony w Bogu, z którego wyrasta ogromne drzewo o wielu konarach. Główne konary to: Międzynarodowe Stowarzyszenie Miłosierdzia, Zgromadzenie Misji, Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, Stowarzyszenie św. Wincentego a Paulo, Wincentyńska Młodzież Maryjna, Stowarzyszenie Cudownego Medalika, Świeccy Misjonarze św. Wincentego a Paulo i Zakonnicy św. Wincentego.

    Jako Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo posługujemy m.in. w szpitalach, hospicjach, domach pomocy społecznej, ośrodkach dla bezdomnych, przedszkolach, domach dziecka, świetlicach dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, ośrodkach dla bezdomnych, domach rekolekcyjnych, odwiedzamy chorych i starszych samotnych w ich domach, katechizujemy dzieci.

    Joanna Szubstarska/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 września

    Święci męczennicy Kosma i Damian

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Wawrzyniec Ruiz i Towarzysze
      •  Święty Elzear i błogosławiona Delfina, małżonkowie
      •  Święty Ketyl, prezbiter
      •  Święty Nil Młodszy, opat
      •  Błogosławiony Kaspar Stanggassinger, prezbiter
      •  Błogosławiony Aureliusz z Vinalesa, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Najświętsza Maryja Panna Leśniańska
      •  Święta Teresa Couderc, zakonnica
      •  Błogosławiony Alojzy Tezza, prezbiter
    ***
    Święci Kosma i Damian

    Na temat życia tych dwóch świętych nie wiemy niestety nic pewnego. Historia nie pozostawiła po nich żadnych wiarygodnych dokumentów. Istnieją jedynie różne legendy, w których z całą pewnością jest i ziarno prawdy historycznej. Mówią one m.in. o tym, że byli prawdopodobnie bliźniakami. Rodzina dała im solidne wychowanie chrześcijańskie, dzięki któremu zdolni byli do ofiarnego życia, aż do oddania go za wiarę. Być może pochodzili z Arabii. Stamtąd udali się do Syrii, do Cylicji w Małej Azji, by doskonalić się w sztuce lekarskiej. Zamieszkali w Egei, w portowym mieście Cylicji. Byli lekarzami, cieszyli się więc szeroką sławą; leczyli bowiem wielu chorych – również pogan, przez co wielu z nich doszło do Chrystusa.

    Święci Kosma i Damian

    Odznaczali się niezwykłą sumiennością, dzięki czemu stali się wybitnymi lekarzami. Przedmiotem ich troski był każdy potrzebujący ich pomocy, chory człowiek. W szczególny sposób zajmowali się biednymi. Podkreśla się, że za swe usługi nie pobierali zapłaty (stąd źródła wschodnie nazywają ich anargyrami, prawosławni zaś 

    biezsriebriennikami). Uważali, że wszystko mają od Boga i należy to do Boga i Jego stworzeń. Pragnęli postępować zgodnie z poleceniem Zbawiciela: “Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10, 8).
    Godnie i cierpliwie znieśli okrutne tortury, do końca nie wyparli się Chrystusa. Pozostali niezłomnymi do ostatniej chwili swego życia. Do sędziego podczas procesu mieli powiedzieć: “Jesteśmy chrześcijanami”.Według legendy ich męczeństwo miało miejsce ok. 300 r. podczas prześladowań za czasów Dioklecjana. Zginęli w Cyrze (Kyrros) w Syrii, gdzie zostali pochowani. Ich grób od razu zasłynął cudami, a kult wzrastał, czego mamy dowody w piśmiennictwie wczesnochrześcijańskim. Nad grobem męczenników wzniesiono wspaniałą bazylikę, która do czasów przybycia Arabów, a potem Turków, była celem licznych pielgrzymek. Stamtąd ich kult rozpowszechniał się bardzo szybko i objął cały Kościół. W Konstantynopolu cesarz Justynian Wielki (+ 565) wystawił ku ich czci dwie świątynie, gdyż – jak twierdził – dzięki ich wstawiennictwu wyzdrowiał z ciężkiej choroby.
    Już w VI wieku św. Grzegorz z Tours był w posiadaniu ich relikwii. W Rzymie papież św. Symmach (498-514) wybudował ku ich czci oratorium, a papież Feliks IV (526-530) kościół świętych Kosmy i Damiana przy Forum Romanum – dziś jest to główne miejsce ich kultu. Tam znajduje się znaczna część relikwii obu Świętych. Pozostałe relikwie odbierają cześć w różnych miejscach świata; w sposób szczególny w kościele katedralnym w Amalfi, na południu Włoch. Fragment relikwii znajduje się także w Polsce – w cerkwi na Bacieczkach w Białymstoku.
    Święci Kosma i Damian są patronami Florencji, aptekarzy, farmaceutów, lekarzy, chirurgów, akuszerek, dentystów, fryzjerów, fizyków, cukierników, wytwórców substancji chemicznych, mędrców; są też opiekunami fakultetów medycznych, przemysłu chemicznego, ludzi niewidomych i osób chorych na nowotwory; chronią przed epidemiami, przed przepukliną i przed chorobami koni. Ich imiona są wymieniane w Kanonie Rzymskim.
    W ikonografii święci Kosma i Damian przedstawiani są jako ludzie młodzi, ubrani w wytworne szaty, z narzędziami medycznymi, szkiełkami, pudełkami maści, łyżką aptekarską do nabierania maści, moździerzem, laską Eskulapa, a także podczas męczeństwa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 września

    Błogosławiony Władysław z Gielniowa, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Kleofas, uczeń Pański
    ***
    Błogosławiony Władysław z Gielniowa

    Marcin Jan (takie imiona otrzymał na chrzcie) urodził się w Gielniowie koło Opoczna ok. 1440 r. Jego rodzice byli ubogimi mieszczanami. Po ukończeniu szkoły parafialnej udał się do Krakowa, gdzie kontynuował swoje studia, aż znalazł się na tamtejszym uniwersytecie w roku 1462. Pod tą datą figuruje w księdze rejestracyjnej Akademii Krakowskiej.
    W Krakowie zapoznał się z bernardynami, których zaledwie 9 lat wcześniej sprowadził tam św. Jan Kapistran (1453). Jak sam pisze w swoim wierszu autobiograficznym, 1 sierpnia 1462 r. Marcin wstąpił do bernardynów i przyjął imię zakonne Władysław. Tu również najprawdopodobniej odbył swoje studia zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie. Nie wiadomo, gdzie spędził pierwsze lata w kapłaństwie. Nie są nam także znane urzędy, jakie sprawował w owym czasie w zakonie. Wiadomo na pewno, że w latach 1486-1487 Władysław przebywał w Krakowie, gdzie m.in. pełnił obowiązki egzaminatora w sprawie cudów, jakie działy się za przyczyną św. Szymona z Lipnicy, zmarłego w Krakowie w roku 1482. Możemy przypuszczać, że po śmierci Szymona pełnił zajmowany wcześniej przez niego urząd kaznodziei.
    W latach 1487-1490 i 1496-1499 sprawował urząd wikariusza prowincji i prowincjała. Przez sześć lat czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce: odbywając co roku kapituły prowincji, wizytując domy braci i sióstr, troszcząc się o domy formacyjne, uczestnicząc w kapitułach generalnych w Urbino w roku 1490 i w Mediolanie w roku 1498, przyjmując komisarzy generalnych zakonu. Za jego rządów polska prowincja bernardynów powiększyła się o placówki w Połocku i Skępem.
    Dla swojego zakonu Władysław zasłużył się najbardziej przez to, że stał się współautorem konstytucji, które – zatwierdzone przez kapitułę prowincji i kapitułę generalną w Urbino (1490) – stały się na pewien czas dla prowincji obowiązkowym kodeksem prawnym.
    Jego życie było przepełnione modlitwą i duchem pokuty. Miał szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Sypiał zaledwie kilka godzin na lichym sienniku, bez poduszki, przykryty jedynie własnym habitem. Swoje ciało trapił bezustannie postem i biczowaniem. Na modlitwę poświęcał wiele godzin. Miał dar łez i ekstaz. Chodził zawsze boso, nawet w najsurowsze zimy. Boso także (w trepkach) odbywał wizytacje swojej odległej prowincji i zagraniczne podróże. Wyróżniał się niezwykłą gorliwością o zbawienie dusz, nie oszczędzając się na ambonie i w konfesjonale.
    Pomimo wielkiej surowości dla siebie, był dla swoich podwładnych prawdziwym ojcem. Otaczał szczególną opieką zakonników starszych, spracowanych oraz chorych. W swoich konstytucjach wyznacza bardzo surowe kary wobec przełożonych, którzy zaniedbują opiekę nad chorymi braćmi. Silnie zabiegał, aby przełożeni pilnie zaopatrywali potrzeby swoich współbraci, tak dalece, by nie ważyli się kupować czy sprawiać sobie czegokolwiek, zanim nie zadbają o to, by w rzeczy potrzebne byli zaopatrzeni najpierw ich podopieczni. Nakazuje bardzo starannie wybierać kandydatów do zakonu. Mistrzów nowicjatu przestrzega przed zbytnią gorliwością w stosowaniu prób. Gdzie jednak widział nadużycia i świadome rozluźnienie reguły, był nieubłagany i stanowczy. Miał czułe serce dla uciśnionych i potrzebujących.
    Zapamiętano go jako płomiennego kaznodzieję. Był jednym z pierwszych duchownych, który wprowadził do Kościoła język polski poprzez kazania i poetyckie teksty. Tradycja przypisała mu autorstwo wielu pobożnych pieśni. Sam je układał i uczył wiernych śpiewać. Służyły one pogłębieniu życia duchowego, zapoznaniu się z prawdami wiary i moralności, ukochaniu tajemnic Bożych, zwłaszcza osoby Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Nie tylko sam układał teksty, ale zachęcał do tego także swoich współbraci. Ponadto układał w języku polskim koronki, godzinki i inne nabożeństwa.
    Charakterystycznym rysem osobowości Władysława było także jego nabożeństwo do Imienia Jezusa oraz do Najświętszej Maryi Panny. Za przykładem św. Bernardyna, który nosił ze sobą stale tabliczkę, na której był złotymi głoskami wypisany monogram Imienia Jezus, także Władysław za osnowę swoich kazań brał Imię Jezus. Swój najpiękniejszy utwór, Żołtarz Jezusów, ułożył w taki sposób, że każda nowa strofa rozpoczyna się właśnie tym Imieniem.
    W 1504 r. został gwardianem przy kościele św. Anny w Warszawie. Tutaj umarł 4 maja 1505 r., w kilka tygodni po ekstazie, jaką przeżył podczas kazania w Wielki Piątek. Uniósł się wówczas na oczach tłumu wypełniającego świątynię w górę ponad ambonę i zaczął wołać: “Jezu, Jezu!”.
    Zaraz po śmierci oddawano Władysławowi cześć należną świętym. 13 kwietnia 1572 r. dokonano uroczystego przeniesienia jego relikwii. Miało to miejsce w obecności kardynała-legata papieskiego, Franciszka Commendone, i nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Wincentego Portico. W uroczystości wziął udział także król Zygmunt August ze swoją siostrą Anną Jagiellonką, senatorowie i posłowie, którzy zjechali się na sejm do Warszawy. W roku 1627 rozpoczęto proces informacyjny według nowych rozporządzeń, jakie wydał papież Urban VIII. Tenże papież podpisał akta tego procesu przesłane do Rzymu. W 1635 roku komisja pod przewodnictwem biskupa Adama Nowodworskiego otworzyła grób ponownie, szczątki śmiertelne zmarłego przełożono do cynowej urny i sporządzono protokół. Z powodu wojen proces wznowiono dopiero w 1724 r.
    Benedykt XIV wydał urzędowy akt beatyfikacji 11 lutego 1750 r. Właściwe uroczystości przygotowano jednak dopiero w roku 1753, łącząc je z 300. rocznicą przybycia bernardynów do Polski. W roku 1759 Klemens XIII ogłosił bł. Władysława patronem Królestwa Polskiego i Litwy. 19 grudnia 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił go głównym patronem Warszawy. Obecnie bł. Władysław jest patronem drugorzędnym, a główną Patronką Warszawy jest Najświętsza Maryja Panna Łaskawa z wizerunku znajdującego się w kościele jezuitów przy archikatedrze na Starym Mieście.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 września

    Kościół katedralny w Bielsku-Białej

    Zobacz także:
      •  Święty Gerard, biskup i męczennik
      •  Błogosławiona Kolumba Gabriel, zakonnica
      •  Znalezienie ciała św. Klary
      •  Święta Tekla, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Herman Kaleka
      •  Błogosławiony Antoni Marcin Slomšek, biskup
      •  Święty Pacyfik z San Severino, prezbiter
      •  Święty Liberiusz, papież
    ***
    Kościół katedralny w Bielsku-Białej
    Prawdopodobnie już w chwili lokacji Bielska pod koniec XIII w. istniał w nim drewniany kościółek, otoczony cmentarzem. Wzrost znaczenia miasta i jego rozbudowa skłoniła księcia Wacława I do budowy nowego, murowanego kościoła, wybudowanego w stylu gotyckim w latach 1443-1447. Jego patronem został św. Mikołaj, biskup, uważany w średniowieczu za opiekuna kupców. W 1447 r. kościół ten stał się kościołem parafialnym, a św. Mikołaj – patronem całego miasta. W 1559 r. w wyniku reformacji kościół bielski został zamieniony w zbór protestancki. W ręce katolików wrócił dopiero w 1630 r. W 1659 r. spłonął doszczętnie w wyniku pożaru. Został szybko odbudowany dzięki finansowej pomocy właścicieli Bielska. W 1682 r. powstańczy oddział węgierskiej armii obrabował miasto, nie oszczędzając również kościoła św. Mikołaja.
    Na początku XVIII w. ufundowano nowe, barokowe wyposażenie (m.in. ołtarz główny). W 1750 r., w wyniku uderzenia pioruna, wnętrze kościoła ponownie spaliło się. Wkrótce podjęto jego odbudowę i wyposażono w ołtarz główny i 6 bocznych w stylu barokowym. W 1783 r. zlikwidowano okalający kościół cmentarz. W 1792 r. do kościoła trafił łaskami słynący obraz – cudowna kopia wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej. W 1808 r. nastąpił kolejny pożar; kościół odbudowano i ufundowano tym razem barokowo-klasycystyczne wyposażenie. W 1836 r. mniejszy pożar dotknął jedynie dach i wieżę kościoła, oszczędzając jego wnętrze. Ostatni, również niegroźny pożar, miał miejsce w 1860 r.
    W 1893 r. kościół zelektryfikowano (jako pierwszy kościół w diecezji wrocławskiej). W latach 1908-1910, wskutek szybkiego rozwoju miasta i znacznego wzrostu liczby parafian, dokonano rozbudowy dotychczasowej świątyni. Dobudowano drugą część nawy, utrzymaną w stylu neoromańskim. Jej poświęcenia dokonał w 1911 kard. Jerzy Kopp.Po II wojnie światowej, w wyniku migracji ludności, parafia w Bielsku po raz pierwszy w swej historii stała się jednonarodowościowa; dotychczas, zwłaszcza od czasów reformacji, raczej zgodnie koegzystowali w niej Polacy i Niemcy. 25 marca 1992 r. św. Jan Paweł II na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus powołał do istnienia diecezję bielsko-żywiecką. Tym samym, w 545. rocznicę konsekracji, podniósł kościół św. Mikołaja do rangi katedry, a do rangi konkatedry – kościół Narodzenia NMP w Żywcu. Obecnie ordynariuszem diecezji jest bp Roman Pindel. Pomaga mu biskup Piotr Greger oraz biskupi seniorzy: Tadeusz Rakoczy i Janusz Zimniak.
    Diecezja bielsko-żywiecka zajmuje obszar ok. 3 tys. km kwadratowych, liczy ok. 760 tys. mieszkańców i jest podzielona na 22 dekanaty, obejmujące 210 parafii. Pracuje w niej ok. 550 kapłanów diecezjalnych i ok. 140 zakonnych. Patronami diecezji są św. Maksymilian Maria Kolbe, św. Jan Kanty i św. Jan Sarkander.
    Najważniejszym wydarzeniem w historii tej diecezji była wizyta św. Jana Pawła II, który 22 maja 1995 r., w trakcie pielgrzymki do Czech, gdzie dzień wcześniej kanonizował św. Jana Sarkandra, odwiedził Bielsko-Białą, Żywiec i Skoczów. Mówił wtedy m.in.:
    Z waszym miastem związany byłem od wczesnego dzieciństwa, gdyż w Białej urodził się mój ojciec, tutaj i w okolicy mieszkali moi krewni, a w bielskim szpitalu pracował mój starszy brat – lekarz; tam też zmarł, służąc chorym. Potem doszły związki innego rodzaju, wynikające z mojej posługi biskupiej w Kościele krakowskim, który jeszcze do niedawna obejmował Białą, aż po rzekę Białkę.
    To, co uderza w Bielsku-Białej, to fakt spotkania i harmonijnego przenikania się tutaj dwóch tradycji kulturowych i kościelnych: to znaczy tradycji krakowskiej i śląskiej. Jest to wielkie bogactwo tego miasta i całego regionu. Ta wielość w jedności stanowi także wielkie bogactwo duchowe nowej diecezji bielsko-żywieckiej. Trzeba, ażebyście, drodzy bracia i siostry, umiejętnie z tych zasobów czerpali, a także ciągle je pomnażali. Niech ta wymiana darów duchowych przyczynia się do pogłębienia i rozwoju życia chrześcijańskiego wszystkich i każdego z osobna!
    Bielsko-Biała jest obecnie nie tylko miastem wojewódzkim, ale także stolicą diecezji, czyli Kościoła lokalnego. To jest nowa jakość w życiu tego miasta. Jest to także jakieś nowe zadanie. Stolica diecezji to nie tylko centrum administracyjne, lecz przede wszystkim centrum duchowego promieniowania na cały region. Życzę więc, aby Bielsko-Biała do tej ważnej roli coraz bardziej dorastała, ku pożytkowi wszystkich.

    2 lipca 1995 r. Ojciec Święty kanonizował także św. Melchiora Grodzieckiego, kapłana pochodzącego z Cieszyna – miasta leżącego na terenie nowo powstałej diecezji.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________
    Okruchy historii

    Świątynia katedralna należy do najstarszych zabytków miasta.

    Choć pierwszeństwo w tym względzie przypada pochodzącej najprawdopodobniej z XII wieku świątyni św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Starym Bielsku, gdzie istniała najstarsza bielska parafia.
    W rozwijającym się dynamicznie w średniowieczu grodzie, położonym na szlaku handlowym łączącym Kraków i Morawy, z czasem stanął zamek książęcy, a w jego sąsiedztwie cały kompleks zabudowań miejskich. Tu także, zgodnie z postanowienie fundatora: księcia Wacława I z dynastii Piastów, od 1443 roku powstawał gotycki kościół św. Mikołaja. Był budowany z kamienia i cegły, a konsekrowany został w 1447 roku. Prawdopodobnie zastąpił stojącą w tym miejscu wcześniej drewnianą świątynię.

    Początki parafii
    W tym samym 1447 roku erygowana została parafia św. Mikołaja, która zarazem otrzymała status głównej parafii miasta. Przy kościele św. Mikołaja obok zabudowań plebanii powstał szpital i szkoła. W pierwszym okresie przy świątyni znajdował się cmentarz. Patron parafii, otaczający szczególną opieką kupców, był też patronem miasta.
    Od 1654 r. na mocy dekretu biskupa wrocławskiego Karola Ferdynanda proboszczom bielskim przysługiwał tytuł archiprezbitera, dziekana, a pozostałe świątynie, wznoszone w Bielsku i okolicznych wsiach, m.in. w Wapienicy czy Kamienicy, miały status kościołów filialnych, podobnie jak najstarszy kościół: św. Stanisława w Starym Bielsku.
    W tamtym okresie Bielsko było najdalej wysuniętą w kierunku wschodnim parafią diecezji wrocławskiej. Wskutek zmian politycznych po 1770 r. znalazło się w obrębie wydzielonego przez biskupa wrocławskiego generalnego wikariatu dla austriackiej części tej diecezji, obejmującej głównie teren Śląska Cieszyńskiego. Po 1925 r. wraz z pozostałymi parafiami polskiej części Śląska Cieszyńskiego weszło w skład diecezji katowickiej, a od 1992 r. Bielsko-Biała znalazło się w obrębie utworzonej przez papieża Jana Pawła II bullą „Totus Tuus Poloniae populus” diecezji bielsko-żywieckiej. Mocą tej samej bulli Bielsko-Biała stało się stolica diecezji, a kościół św. Mikołaja został podniesiony do rangi katedry.

    Wnętrze świątyni – widok z chóru.

    ***

    Wstawała z popiołów
    W wyniku reformacji od 1559 r. kościół św. Mikołaja, podobnie jak większość świątyń katolickich na terenie Śląska Cieszyńskiego, znajdował się w rękach ewangelików. Na początku siedemnastego stulecia na wysokości prezbiterium, od strony północnej, dobudowana została kaplica rodowa Sunneghów, którzy jako właściciele Bielska sprawowali też obowiązki kolatorów świątyni. Wspólnocie katolickiej zwrócony został w 1630 r. Od tego roku wznowiona została także działalność szkoły.
    Na przestrzeni wieków świątynia kilkakrotnie padała ofiarą pożarów, które niszczyły ją podobnie jak okoliczną zabudowę miasta. Po pierwszym z pożarów, który dotknął miasto w 1659 r., dzieło odbudowy kościoła wspierał ówczesny właściciel Bielska baron Juliusz Sunnegh. Wtedy powstała pierwsza kościelna wieża, dobudowana do nawy kościoła.
    Kolejny fundator, Juliusz Gotlieb Sunnegh zakupił dla świątyni nowe wyposażenie wnętrza, w tym ołtarze boczne i ołtarz główny z obrazem św. Mikołaja, poświęcone w 1719 r. Radość parafian z nowego wystroju świątyni nie trwała długo.
    Wnętrze kościoła uległo całkowitemu zniszczeniu podczas następnego pożaru, wywołanego w 1750 r. przez uderzenie pioruna. Wtedy zniszczone zostały również dzwony i zegar kościelny. Fundusze na odnowienie zniszczone świątyni przekazał ówczesny właściciel Bielska Aleksander Józef książę Sułkowski, a to dzieło wsparli także zamożniejsi mieszczanie: kupcy i rzemieślnicy. Ród książąt Sułkowskich sprawował opiekę nad świątynią od 1752 roku aż do 1945 roku.

    Wnętrze świątyni – widok od strony ołtarza.

    ***

    Kolejna rozbudowa
    Odbudowany kościół poświęcony został ponownie w 1756 roku. W kolejnych dziesięcioleciach miasto dotknęły trzy trzęsienia ziemi, jednakże nie naruszyły one konstrukcji kościoła w poważniejszy sposób. Ogromne straty spowodował natomiast pożar, do którego doszło w 1808 roku. Spłonęła wówczas cała świątynia z wyposażeniem i plebanią. Gruntowna odbudowa trwała kilkanaście lat, a nowy wystrój wnętrza, obejmujący m.in. ołtarz główny i pięć ołtarzy bocznych, był dziełem wiedeńskich artystów i powstał w stylu późnego baroku i klasycyzmu.
    Kościół w nowej postaci nie przetrwał zbyt długo, ponieważ w 1836 roku doszło do kolejnego pożaru. Tym razem dzieło odbudowy połączone zostało z szeregiem dodatkowych prac budowlanych, w tym dobudowaniem wieży. Czuwał nad nimi ks. dr Mateusz Opolski, który był proboszczem i zarazem pełnił też funkcję generalnego wikariusza cieszyńskiego. Kolejny czas budowlanych zmian, związanych też z adaptacją budowli do nowych rozwiązań technicznych w zakresie oświetlenia i ogrzewania, rozpoczął się pod koniec XIX wieku, kiedy proboszczem został ks. dr Józef Bulowski, sprawujący tę funkcję do 1932 r. Na jego zlecenie powstał kompleksowy projekt przebudowy i poszerzenia świątyni, a autorem tego projektu był Leopold Bauer, znany architekt z Wiednia. W ramach tych prac przedłużona została nawa główna, dobudowano dwie nawy boczne i wysoką wieżę z czterema dzwonami. Wkrótce po wybuchu I wojny światowej dzwony skonfiskowano na potrzeby armii austriackiej, a kolejne padły ofiarą konfiskaty dokonanej przez wojska hitlerowskie. Obecne dzwony ufundowano w 1958 r.
    Wielokrotne odbudowy spowodowały, że w architektonicznej bryle potężnej świątyni odcisnęły się ślady wielu epok i stylów, od zachowanych elementów pierwszej gotyckiej konstrukcji zachowanej w elementach murów prezbiterium czy średniowiecznych pozostałości części nawy, aż po dobudowane w pierwszych latach dwudziestego wieku nawy boczne, część nawy głównej i wejście główne zwieńczone trzema wieżami, a ozdobione portalem z rzeźbionymi postaciami dwunastu apostołów, a także ustawionymi na cokołach figurami patronów: św. Mikołaja, św. Jana Nepomucena i św. Jadwigi Śląskiej. Rozbudowaną świątynię w 1911 roku poświecił biskup wrocławski kard. Jerzy Kopp.

    Wieża wzorowana na kampanili św. Marka w Wenecji.

    ***

    Ze św. Mikołajem i Maryją
    Obecnie w ołtarzu głównym znajduje się obraz św. Mikołaja pochodzący z 1845 roku, a twórcą figury patrona umieszczonej na fasadzie, podobnie jak dwóch pozostałych rzeźb, był artysta Othmar Schimkowitz z Wiednia.
    W wystroju kościoła uwagę zwracają zachowane piękne witraże. Najstarsze, wykonane jeszcze w 1894 roku, przedstawiają m.in. Serce Pana Jezusa, św. Józefa z Dzieciątkiem, św. Annę z Matką Boską. Drugą grupę stanowią secesyjne witraże z 1911 roku autorstwa Ryszarda Halfingera, przedstawiające sceny z życia Pana Jezusa, m.in. pokłon Trzech Króli, a także wydarzenia Triduum Paschalnego.
    Od 1792 r. w kaplicy Sunneghów czczony jest do dzisiaj obraz MB Częstochowskiej, pochodzący z XVII wieku a przywieziony do Bielska przez krewnego właścicieli miasta, Teodora Sułkowskiego. Jego syn, Józef Sułkowski, był adiutantem Napoleona Bonapartego. Przed tym wizerunkiem Matki Bożej często modlił się ks. Józef Stojałowski, twórca licznych bielskich organizacji katolickich i działacz społeczny.
    W nawie boczne od strony północnej kościoła po rozbudowie znalazł się obraz Pana Jezusa w Ogrójcu, a w prawej nawie bocznej znajdują się dziś epitafia Salomei i Zuzanny Rodler z 1622 roku.
    Po wprowadzonych przez ks. Leopolda Pietroszka w latach 60. dwudziestego wieku radykalnych zmianach posoborowych z kościoła zniknęła większość elementów wystroju, a polichromie zamalowano. Od 1983 roku staraniem ks. prał. Zbigniewa Powady przywrócone zostały niektóre elementy, a w 1998 r. zrealizowano według projektu architekta Stanisława Niemczyka dostosowanie prezbiterium do wymogów swiątyni katedralnej. W tym samym czasie zrekonstruowane zostały freski, które w 1936 roku wykonali w kościele św. Mikołaja artyści: Marian Konarski i Michał Gadocha.

    Tabernakulum z motywami eucharystycznymi: rybami, kłosami i winogronami.

    *

    ze strony parafii św. Mikołaja w Bielsku-Białej

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 września

    Święty Pio z Pietrelciny, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Linus, papież i męczennik
      •  Błogosławiona Emilia Tavernier Gamelin, zakonnica
    ***
    Święty ojciec Pio

    Francesco Forgione urodził się w Pietrelcinie (na południu Włoch) 25 maja 1887 r. Już w dzieciństwie szukał samotności i często oddawał się modlitwie i rozmyślaniu. Gdy miał 5 lat, objawił mu się po raz pierwszy Jezus. W wieku 16 lat Franciszek przyjął habit kapucyński i otrzymał zakonne imię Pio. Rok później złożył śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W 1910 r. przyjął święcenia kapłańskie. Już wtedy od dawna miał poważne problemy ze zdrowiem. Po kilku latach kapłaństwa został powołany do wojska. Ze służby został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo i tam przebywał aż do śmierci. Był kierownikiem duchowym młodych zakonników.

    Ojciec Pio przed wizerunkiem Ukrzyżowanego

    20 września 1918 r. podczas modlitwy przed wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego o. Pio otrzymał stygmaty. Na jego dłoniach, stopach i boku pojawiły się otwarte rany – znaki męki Jezusa. Wkrótce do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów i dziennikarzy, którzy chcieli zobaczyć niezwykłego kapucyna. Stygmaty i mistyczne doświadczenia o. Pio były także przedmiotem wnikliwych badań ze strony Kościoła. W związku z nimi o. Pio na 2 lata otrzymał zakaz publicznego sprawowania Eucharystii i spowiadania wiernych. Sam zakonnik przyjął tę decyzję z wielkim spokojem. Po wydaniu opinii przez dr. Festa, który uznał, że stygmatyczne rany nie są wytłumaczalne z punktu widzenia nauki, o. Pio mógł ponownie publicznie sprawować sakramenty.

    Ojciec Pio ze stygmatami na dłoniach

    Ojciec Pio był mistykiem. Często surowo pokutował, bardzo dużo czasu poświęcał na modlitwę. Wielokrotnie przeżywał ekstazy, miał wizje Maryi, Jezusa i swojego Anioła Stróża. Bóg obdarzył go również darem bilokacji – znajdowania się jednocześnie w dwóch miejscach. Podczas pewnej bitwy w trakcie wojny, o. Pio, który cały czas przebywał w swoim klasztorze, ostrzegł jednego z dowódców na Sycylii, by usunął się z miejsca, w którym się znajdował. Dowódca postąpił zgodnie z tym ostrzeżeniem i w ten sposób uratował swoje życie – na miejsce, w którym się wcześniej znajdował, spadł granat.

    Ojciec Pio odprawiający Eucharystię

    Włoski zakonnik niezwykłą czcią darzył Eucharystię. Przez długie godziny przygotowywał się do niej, trwając na modlitwie, i długo dziękował Bogu po jej odprawieniu. Odprawiane przez o. Pio Msze święte trwały nieraz nawet dwie godziny. Ich uczestnicy opowiadali, że ojciec Pio w ich trakcie – zwłaszcza w momencie Przeistoczenia – w widoczny sposób bardzo cierpiał fizycznie. Kapucyn z Pietrelciny nie rozstawał się również z różańcem.


    Ojciec Pio niedługo przed śmiercią

    W 1922 r. powstała inicjatywa wybudowania szpitala w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio gorąco ten pomysł poparł. Szpital szybko się rozrastał, a problemy finansowe przy jego budowie udawało się szczęśliwie rozwiązać. “Dom Ulgi w Cierpieniu” otwarto w maju 1956 r. Kroniki zaczęły się zapełniać kolejnymi świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki wstawienniczej modlitwie o. Pio. Tymczasem zakonnika zaczęły powoli opuszczać siły, coraz częściej zapadał na zdrowiu. Zmarł w swoim klasztorze 23 września 1968 r. Na kilka dni przed jego śmiercią, po 50 latach, zagoiły się stygmaty.W 1983 r. rozpoczął się proces informacyjny, zakończony w 1990 r. stwierdzeniem przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jego ważności. W 1997 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót o. Pio; rok później – dekret stwierdzający cud uzdrowienia za wstawiennictwem o. Pio. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji o. Pio w dniu 2 maja 1999 r., a kanonizował go 16 czerwca 2002 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Przebity zakonnik

    Przebity zakonnik
    KEYSTONE PICTURES /ZUMA PRESS/FORUM

    *****

    Stygmaty były dla świętego ojca Pio źródłem cierpienia, ale też szczęścia. Bóg nigdy nie daje jednego bez drugiego.

    Był piątkowy poranek 23 września 1918 r. Zakonnik klęczał przed krucyfiksem w chórze klasztoru w San Giovanni Rotondo. Nagle ogarnęło go uczucie, jakby zapadał w słodki sen. „Wszystkie zmysły, wewnętrzne i zewnętrzne, jak również wszystkie zmysły duszy zatopiły się w niewysłowionym spokoju. Otaczała mnie całkowita cisza, która ogarnęła także moje wnętrze. Pojawił się pełny spokój i aprobata dla całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego oraz wytchnienie od boleści” – relacjonował później w liście do o. Benedetto, swojego kierownika duchowego, datowanym na 22 października 1918 r. W tej chwili ujrzał przed sobą tajemniczą postać. Była podobna do tej, którą widział już wieczorem 5 sierpnia. Spowiadał wtedy kleryków, gdy „niebiańska osoba” przebiła jego duszę jakby rozpalonym sztyletem. Ojciec Pio odczuł wtedy ogromny ból, który trwał dwa dni.

    Teraz jednak Nieznajomy wyglądał inaczej: jego ręce, nogi i bok ociekały krwią.

    „Ten widok mnie przeraził, nie potrafię opisać, co czułem w tamtej chwili. Czułem, że umieram, i zapewne umarłbym, gdyby Pan nie pospieszył mi z pomocą i nie podtrzymywał mego wyrywającego się z piersi serca. Wtedy tajemnicza postać znikła, a ja zobaczyłem, że moje ręce i nogi, i bok zostały przebite i ociekają krwią” – pisał kapucyn.

    Bóg chce więcej

    Zdarzenie to zostało poprzedzone pragnieniem duszy ojca Pio. „Od jakiegoś czasu odczuwam w sobie potrzebę ofiarowania siebie Panu jako żertwy za biednych grzeszników i za dusze czyśćcowe. To pragnienie stale wzrasta w moim sercu do tego stopnia, że stało się ono wręcz moją mocną pasją” – zwierzał się kierownikowi duchowemu. Sama obecność stygmatów była dla zakonnika cierpieniem. Po raz pierwszy otrzymał je już we wrześniu 1910 roku, gdy miał 23 lata. W tamtym czasie jednak Bóg wysłuchał jego próśb i mistyczne znaki ukrył przed oczyma ludzi.

    Po śmierci ojca Pio znaleziono jego notatkę z 21 marca 1912 roku: „Od czwartku wieczorem aż do soboty, a także i we wtorki przeżywam bolesny dramat. Czuję, że me serce, ręce i nogi przeszywa jakaś szpada. Czuję jednak ból i nic więcej”.

    We wrześniu 1918 roku Bóg chciał jednak, żeby było „więcej”. Rany stały się widoczne. Stygmaty nie dały się zaleczyć, ale nie ropiały, a wokół nich unosił się delikatny zapach kwiatów. Ojciec Pio starał się je ukryć, dlatego na rękach stale miał półrękawiczki.

    Kapucyn nosił na swoim ciele jeszcze jedną ranę. Wspomniał o niej księdzu z Polski, Karolowi Wojtyle. Do spotkania obu przyszłych świętych miało dojść w San Giovanni Rotondo w kwietniu 1948 r. Młody kapłan zapytał podobno kapucyna, która z ran sprawia mu najwięcej cierpienia. Zakonnik miał mu się zwierzyć, że „ta na ramieniu, o której nikt nie wie i która nie jest opatrywana”. Chodziłoby zatem o ranę, którą u Chrystusa spowodowała belka krzyża. Informację o tym zdarzeniu podaje Francesco Castelli w swojej książce „Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu”.

    Dystans i niedowierzanie

    Zachowało się zdjęcie z tamtego czasu, na którym o. Pio prezentuje stygmaty na dłoniach. Była to ostatnia rzecz, jaką zrobiłby z własnej woli. Tego jednak zażądał przełożony. Widać po twarzy, jak zawstydzony i zażenowany jest przyszły święty.

    Pierwszym badającym stygmaty ojca Pio był miejscowy lekarz Andrea Cardone. Stwierdził na obu dłoniach kapucyna obecność dziur o około półtoracentymetrowej średnicy. Ręce były przebite na wylot tak, że z drugiej strony prześwitywało światło. Sprawdzając, czy rany są zabliźnione, włożył w jedną z nich kciuk i palec wskazujący, próbując zetknąć palce ze sobą. „Doktorze! Jesteś jak święty Tomasz. Mnie te rany bolą!” – wykrzyknął nietypowy pacjent.

    Po Italii gruchnęła wieść o zakonniku, który nosi na ciele rany Chrystusa. Do San Giovanni Rotondo zaczęły ściągać tłumy ludzi. Każdy chciał zobaczyć ojca Pio, wielu też pragnęło się u niego wyspowiadać, jako że znany stał się również jego dar czytania w duszach. „Nie mam wolnej minuty, a cały czas poświęcam na wydzieranie braci z sideł szatana. Przybywają tu nieprzeliczone rzesze ludzi ze wszystkich klas społecznych i obu płci tylko w tym celu, by się wyspowiadać, i tylko o to mnie proszą. Zdarzają się tu wielkie nawrócenia” – pisał święty w czerwcu 1919 roku.

    San Giovanni Rotondo z sennego miasteczka przeobraziło się w centrum pielgrzymkowe. Kościół jednak, dopóki się nie upewni, na takie „pielgrzymki”, a jeszcze bardziej na ich przyczynę, z zasady spogląda z rezerwą. Nie inaczej było w tym przypadku. Kilkanaście lat temu włoski watykanista Francesco Castello, wykładowca historii Kościoła, opublikował odnalezione w archiwach watykańskich zeznania, jakie w czerwcu 1921 r. składał pod przysięgą ojciec Pio. Przesłuchiwał go wówczas wysłannik Świętego Oficjum bp Carlo Rossi. Watykański wizytator był zimny, skryty, a nawet, czego nie ukrywał, uprzedzony do zakonnika. 15 czerwca o godzinie 17 zwrócił się do ojca Pio słowami: „Proszę zeznać wyłącznie na okoliczność tak zwanych stygmatów”.

    Ojciec Pio był świadom, że stoi przed uprawnionym przez Chrystusa reprezentantem Kościoła. Widać to jasno w treści zeznań. Odpowiadał prosto i zwięźle. Bez protestu i z pokorą poddawał się oględzinom stygmatów i przeszukiwaniu pokoju.

    Weź udział

    Oświadczenie świętego zawiera nieznane wcześniej ważne szczegóły dotyczące stygmatów. Ojciec Pio mówił: „20 września 1918 roku po odprawieniu Mszy, gdy zatrzymałem się w chórze na stosowne dziękczynienie, dostałem nagle wielkich dreszczy na całym ciele. Potem nastał spokój i zobaczyłem Naszego Pana w postawie jak na krzyżu, choć miałem wrażenie, że nie było krzyża, skarżącego się na brak wzajemności u ludzi, szczególnie u tych, którzy Mu się poświęcili i przez Niego są szczególnie umiłowani. Widać było, że cierpi i chce, by dusze ludzkie dzieliły z Nim Jego cierpienie. Zapraszał mnie, abym przejął się Jego cierpieniem i medytował nad nim, a jednocześnie troszczył się o zbawienie braci. Na te słowa poczułem się przepełniony współczuciem dla cierpiącego Pana i zapytałem Go, co mógłbym zrobić. Usłyszałem głos: »Weź udział w mojej Męce«. Po tych słowach, gdy wizja się skończyła, wszedłem w głąb siebie i rozpamiętywałem to, co się wydarzyło. Wtedy zobaczyłem te znaki, z których kapały krople krwi. Przedtem nic takiego nie miałem”.

    Dwa dni później biskup w towarzystwie lekarza badał stygmaty. Ich wygląd został dokładnie opisany, a sam ojciec Pio wyjaśnił, co czuje z ich powodu. „Ciągły ból. Nieraz nie mogę go wytrzymać. Często towarzyszy mu bardzo wysoka gorączka. Czuję się wtedy jak w piecu” – mówił.

    „Dlaczego stygmaty wydzielają specyficzny, podobny do aromatu lilii zapach? To perfumy?” – pytał biskup. Odpowiedź: „Nie, w celi nie mam nic prócz mydła”. Kolejne pytanie: „Jakie umartwienia poza tymi, które są nakazane wszystkim, ojciec podejmuje?”. „Żadne. Przyjmuję te, które zsyła mi Pan” – czytamy.

    Wreszcie biskup zapytał: „Czy ojciec przysięga na świętą Ewangelię, że nigdy nie spowodował żadnych zmian na swojej skórze?”. Przejmująca jest reakcja ojca Pio. „Przysięgam, na miłość Boską. Na miłość Boską! O, jakże byłbym wdzięczny Panu, gdyby mnie od tego uwolnił!” – zawołał.

    Wobec rezerwy bp. Rossiego wymownie brzmi jego końcowe oświadczenie, w którym potwierdził autentyczność stygmatów ojca Pio: „Stygmaty są. Stoimy przed faktem i trudno go kwestionować”.

    Nawet ślady znikły

    Raport biskupa Rossiego nie zamknął sprawy. Stygmaty ojca Pio były badane jeszcze wielokrotnie przez komisje składające się z lekarzy wierzących i niewierzących. Przed kapucynem była jeszcze próba posłuszeństwa po tym, jak władze kościelne, dmuchając na zimne, zakazały mu wszelkich wystąpień publicznych, a nawet spowiadania. Święty przeszedł ją z pokorą. Postawa ojca Pio ostatecznie przekonała Święte Oficjum co do autentyczności jego stygmatów.

    Rany na ciele świętego krwawiły przez 50 lat. W 1966 roku zaczęły stopniowo znikać. 22 września 1968 roku widać było już tylko stygmat na lewej dłoni. Tego dnia święty odprawił swoją ostatnią Mszę. Następnego dnia odszedł do nieba. Na jego ciele nie znaleziono po stygmatach nawet małej blizny. Pozostał za to trwały ślad w duszach niezliczonych chrześcijan, którzy duchowo skorzystali ze świętości ojca Pio. I korzystają do dziś.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ____________________________________
    Ojciec Pio – sługa konfesjonału

    Ojciec Pio – sługa konfesjonału
    Sanktuarium w San Giovanni Rotondo. Kościół z zachowanym konfesjonałem ojca Pio/ fot.Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    *****

    To nie cudowne przenikanie duszy penitenta, czytanie z wnętrz ludzkich ani szorstkie traktowanie grzesznika, który unika przemiany, czyniło ze świętego ojca Pio charyzmatycznego spowiednika, lecz upór w doprowadzeniu człowieka do misterium zmartwychwstania.

    Przez ciemności nocy przesuwa się tłum pielgrzymów, któremu towarzyszy światło. Pochodnie, lampiony, latarki pomagają nie potknąć się na drodze krzyżowej, która w cieniu wysokich drzew biegnie zboczem wzgórza Castellano. Wije się serpentynami w górę, przecinając „schody do nieba”, jak nazwano szeroki kamienny trakt o długości 150 metrów. Wielu pielgrzymów wraca nimi na przykościelny plac. Francesco Messina, projektant i wykonawca tej drogi, której budowę rozpoczęto w 1967 roku, osiemnaście lat wcześniej, po spotkaniu z ojcem Pio, przeżył nawrócenie. Cztery lata później poświęcił ją arcybiskup Neapolu, kardynał Corrado Ursi. Przy piątej stacji ojciec Pio zastępuje Szymona Cyrenejczyka i pomaga Chrystusowi nieść krzyż. Trudno lepiej oddać rolę włoskiego mistyka w drodze krzyżowej Chrystusa. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę sakrament pokuty i pojednania, którego był niestrudzonym szafarzem, zwanym często „więźniem konfesjonału”. Od tego założenia trzeba wyjść, aby właściwie zrozumieć, dlaczego ojciec Pio był spowiednikiem, oględnie mówiąc, specyficznym.

    Czy szorstki, chwilami niemiły spowiednik, który potrafi odesłać penitenta bez rozgrzeszenia, może być skuteczny? Owszem, o ile nazywa się ojciec Pio.

    Szorstki święty

    Spowiedź u niego rzadko trwała dłużej niż pięć, sześć minut. Ba, stosunkowo często kończyła się po kilku sekundach… wyrzuceniem penitenta. „Siedział na krześle, często opierając stopę o dolną część klęcznika lub ramię o jego górną część” – napisał Luigi Peroni w dwutomowej biografii świętego, dodając: „Czasami bawił się dużą, błękitną chustką, a czasami sprawiał wrażenie skupionego na starannym wydzielaniu porcji tabaki. Gdy słuchał spowiadającego się penitenta, często utkwiwszy w nim spojrzenie, powolnym ruchem uderzał się w pierś. Słuchał uważnie; rzadko przerywał, prosząc o sprecyzowanie wypowiedzi. Tuż przy konfesjonale ci, którzy czekali na swoją kolej, aby się wyspowiadać, stali pogrążeni w głębokim milczeniu. Jakże inaczej odczuwali istotę sakramentu, do którego wielokrotnie w innych miejscach zbliżali się z nadmierną lekkością”. Te odmienne niż zazwyczaj emocje mogły towarzyszyć penitentom z rozmaitych przyczyn – spowiednik znany był przecież zarówno z nadzwyczajnych darów, dzięki którym przenikał duszę spowiadającego się – wiedząc nawet, co ten ukrywa, jak i z szorstkiego momentami zachowania. Stąd oczekiwanie na spowiedź często było nerwowe i pełne niepokoju, nierzadko towarzyszyło mu drżenie i strach. „Święta szorstkość ojca Pio” – zatytułowano jedną z ulotek rozpowszechnianych wśród członków Grup Modlitwy ojca Pio, w której przytoczono słowa kapucyna wypowiedziane do jednego ze współbraci, którego odprawił z konfesjonału bez rozgrzeszenia: „Jak bardzo cierpiałem! Tak bardzo chciałem go objąć!”. Te szorstkie, czasem obcesowe zachowania nazywał „kuksańcami”, którymi przywołuje do porządku swoje dzieci. Czy w epoce, w której neguje się stosowanie jakichkolwiek kar, a cielesnych szczególnie, wobec dzieci, ten typ spowiednika miałby kogo spowiadać? Czy garnęłyby się do niego tłumy? Czy przełożeni nie kazaliby mu powtarzać studiów pastoralnych? Trudno stwierdzić. Zapewne podręczników do penitencji pisać nie powinien, co nie znaczy, że ci, których wyspowiadał, mają czego żałować. I że żałować nie powinni ci, którzy spowiedzi u niego nie dostąpili.

    Ciężki krzyż trybunału

    Ponoć święty z San Giovanni Rotondo powtarzał często, że zasiadanie „w trybunale konfesjonału” jest bardzo trudnym obowiązkiem. Skojarzenie z Cyrenejczykiem nasuwa się po raz drugi – czy „przymuszony” do zmiany planów, napotkany po drodze zmęczony wędrowiec obarczony krzyżem przeszedłby w jakikolwiek inny sposób do historii? Robert Janson, słynny polski muzyk, na jednej ze swoich płyt nagrał piosenkę „Father Pio”. Zaśpiewał: „Ojcze Pio. Przyszedłem do Ciebie, gdyż cierpię (…) Między dziecięcymi grami i wojnami kretynów, między torturami i ulgą pomóż mi znaleźć mój dom”. W tej literackiej wizji święty ojciec Pio odpowiada: „Synu, jesteś tylko narzędziem losu, małym kawałkiem wieczności. Synu, możesz zmienić swoją drogę. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie”. Jansonowi udało się uchwycić sedno charyzmatu świętego spowiednika. Choć towarzyszyły mu cudowności, których większość posługujących w sakramencie pokuty i pojednania nie doświadcza, nie one były najważniejsze. Owszem, pomagały w różnych momentach. Na przykład wtedy, gdy pewien mężczyzna nie był w stanie przypomnieć sobie, ile czasu upłynęło od jego ostatniej dobrej spowiedzi. Wiedział doskonale, że jego spowiedzi od wielu lat były świętokradcze, ponieważ przystępował do nich właściwie tylko ze względu na swoją żonę. Ojciec Pio pomógł mu natychmiast, przypominając, że jego ostatnia dobrze odprawiona spowiedź miała miejsce zaraz po powrocie z podróży poślubnej.

    Największym jednak charyzmatem spowiednika nie było przypominanie przeszłości, lecz pomoc w wewnętrznej przemianie. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie, zdawał się mówić kapucyn z San Giovanni Rotondo.

    Jeśli więc przed tą zmianą uciekałeś, a pomimo tego klękałeś przy kratkach konfesjonału, trudno mu się dziwić, że cię odsyłał. Nie da się pomagać Chrystusowi nieść krzyża, nie biorąc go jednocześnie na swoje ramiona!

    Zmartwychwstanie grzesznika

    W siódmym roku swojego pontyfikatu Jan Paweł II podpisał adhortację apostolską Reconciliatio et poenitentia poświęconą tematyce sakramentu pokuty i pojednania. Napisał w niej między innymi, że każdy człowiek jest jak syn marnotrawny „owładnięty pokusą odejścia od Ojca, by żyć niezależnie; ulegający pokusie; zwiedziony ową pustką, która zafascynowała go jak miraż; samotny, zniesławiony, wykorzystany, gdy próbuje zbudować świat tylko dla siebie; w głębi swej nędzy udręczony pragnieniem powrotu do jedności z Ojcem”. To udręczenie człowieka pragnieniem powrotu zdawało się w życiu ojca Pio być główną przyczyną umiłowania posługi w konfesjonale. Peroni napisał: „Słowa: Ego te absolvo (Ja odpuszczam tobie grzechy) często wypowiadane przez spowiednika z wysiłkiem, przerywanym głosem, i ręka, która wzniesiona w geście rozgrzeszenia, nierzadko opadała jakby obciążona tajemniczym ciężarem, stanowiły żywy symbol tragedii penitenta i spowiednika. Jednak wraz z wypowiadaniem kolejnych słów formuły odpuszczenia grzechów poczucie odprężenia i radości napełniały spowiednika i penitenta, ponieważ zostały odrzucone więzy z szatanem, zaś drogi wiodące do życia wiecznego zostały przetarte na nowo. Misterium wielkanocne, misterium zmartwychwstania grzesznika zostały prawdziwie odprawione”.

    Znów przypomina się droga krzyżowa ze wzgórza Castellano: na jej początku ustawiono figurę świętego ojca Pio. Na jej końcu – zmartwychwstałego Chrystusa. Trudno bardziej obrazowo przedstawić życie i posługę świętego kapucyna jako „więźnia konfesjonału”. Ojciec Tarcisio z Cervinary ujął to dosadnie: „Stygmatyk z Gargano jest jedynym widzialnym znakiem pośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty, który symbolizuje misterium męki i zmartwychwstania Chrystusa”.

    Nauczyciel spowiedników

    Czy faktycznie spośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty i pojednania ojciec Pio był „jedynym”, jak to ujął Tarcisio, „widzialnym znakiem”? Trudno ocenić. Sakrament pokuty przynależy do najbardziej intymnych spotkań człowieka z Bogiem, w których – pomimo intymności – uczestniczy trzecia osoba. Jakkolwiek by nie interpretować zachowań świętego zakonnika w konfesjonale, zamiast dziwić się (czy gorszyć!) pozornym brakiem empatii wobec zestresowanego penitenta, warto raczej wsłuchać się w to, co sam o spowiedzi mówił. Zawsze po zakończeniu spowiadania udawał się do kościoła, gdzie długo się modlił skoncentrowany przede wszystkim na ogromnej odpowiedzialności, której się podjął, odpuszczając grzechy. Tę zasadę warto przypominać zarówno współczesnym penitentom, jak i ich spowiednikom. „Szukam najważniejszego błędu” – tłumaczył kapucyn, dodając: „Szukałem przez całe życie, lecz nie mogłem go znaleźć. Odchodzę od konfesjonału i oto pojawia się wątpliwość: czy dobrze wykonałem swoje zadanie, czy może źle? I nie mogę znaleźć argumentów, które by mnie oskarżały, ani takich, które by mnie usprawiedliwiały. Potrząsam głową i idę naprzód, łudząc się tym, aby uspokoić duszę. Spowiadam i mówię, że wyspowiadałem, nawet jeśli w wielu przypadkach popełniłem błąd, ale wątpliwość nigdy mnie nie opuszcza. Sądzisz, że to niewielkie cierpienie? Dręczy mnie to w dzień i w nocy i zadaję sobie pytanie, kim jestem? Nie wiem. Tym, który sam siebie łudzi? Nie wiem”. Biorąc pod uwagę obiegowe opinie na temat surowości ojca Pio jako spowiednika, skądinąd uzasadnione, trzeba przyznać, że powyższe słowa, będące zapisem wewnętrznego zmagania spowiednika, świadczą przede wszystkim o tym, jak poważnie traktował pełnioną przez siebie posługę. Nie o cukierkowate skojarzenia czułych pocieszeń wszak powinno chodzić, ale o przemianę człowieka. A zarówno ci penitenci, którym ojciec Pio rozgrzeszenia udzielił, jak i ci, którym go odmówił, odchodząc od konfesjonału, byli przekonani, że nie wydarzyło się nic rutynowego czy banalnie formalnego, ale dokonał się właśnie akt prawdziwej walki o siebie. To kolejna nauka zarówno dla spowiedników, jak i dla spowiadających się: zamiast tracić czas na pocieszanie, warto zająć się konkretną pomocą w walce. Bo bez niej – w kontekście grzechu – ani rusz. O ile chce się poważnie potraktować siebie, „w głębi swej nędzy udręczonego pragnieniem powrotu do Ojca”.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________________

    Kapucyn o imieniu Pio

    Stygmatyk z Pietrelciny znany jest powszechnie jako charyzmatyczny spowiednik i wybitny kierownik duchowy. Na sprawowane przez niego Msze święte przybywały tłumy. Był także zakonnikiem, bratem mniejszym kapucynem. Czym charakteryzowało się jego podejście do zakonu, w którym wzrastał duchowo, cierpiał i umarł szczęśliwy?

     

     Archiwum “Głosu Ojca Pio”

    Francesco (Franciszek) Forgione – przyszły Ojciec Pio – dzięki danym mu od Boga duchowym wizjom, jeszcze przed wstąpieniem do zakonu zrozumiał, że jego życie będzie walką, duchową walką z wrogiem zbawienia i nieprzyjacielem człowieka – diabłem. Jednakże w kampanii tej zajął miejsce po stronie Zwycięzcy, a poprzez mistyczne widzenia poznał także, że zawsze może liczyć na Boże wsparcie, które wyprowadzi go z każdej trudności.

    Pragnienia

    Ojciec Pio, jak wspominał, od najmłodszych lat czuł wyraźne powołanie do życia zakonnego, a doznawane wizje określały tylko tę specyficzną drogę, na której nigdy nie będzie sam.

    Jednym z najważniejszych źródeł poznania początków życia zakonnego zaledwie piętnastoletniego Francesco był jego autobiograficzny list z 1922 roku – a więc napisany niespełna dwadzieścia lat po rozpoczęciu drogi zakonnej. W tym niezwykle cennym piśmie zanotował pełne przejęcia słowa, które niczym w soczewce skupiają jego doświadczenie sprzed wstąpienia do zakonu kapucyńskiego: „Gdzie mógłbym lepiej służyć Ci, o Panie, jeśli nie w klasztorze, pod sztandarami Biedaczyny z Asyżu? A On, widząc moje zakłopotanie, uśmiechnął się, a uśmiech ten pozostawił w moim sercu niewypowiedzianą rozkosz. Wtedy poczułem, że jestem naprawdę blisko; wydało mi się, że dostrzegam cień, a moje ciało i całe moje jestestwo rozradowało się w swoim Zbawicielu, w swoim Bogu. I poczułem wówczas dwie siły w swoim wnętrzu, ścierające się gwałtownie ze sobą i rozrywające mi serce: jedną był świat, który chciał mnie zagarnąć dla siebie, a drugą Bóg, który wzywał mnie do nowego życia”.

    Szczera chęć podjęcia życiowego zadania, jakim niewątpliwie jest powołanie zakonne, wyrażała się u młodego Pio widocznym zaangażowaniem i gorliwością, w której trudno było komukolwiek mu dorównać. Choć nowicjacki rygor nie należał do łatwych (m.in. z uwagi na surowe zasady wprowadzone przez jego mistrza nowicjatu – o. Tommaso z Monte Sant’ Angelo), młody nowicjusz z Pietrelciny pościł więcej, niż było to wymagane, oraz praktykował nocne czuwania i biczowania. Wszystko to było ewidentnym przejawem jego skłonności do umartwienia – niezwykle ważnej broni w walce duchowej.

    Cytowany powyżej autobiograficzny list kończą zdania ukazujące gorliwość, jakiej nie sposób zbagatelizować. Pio pisze do adresata listu (dziś nie ma pewności, kto nim był) następujące słowa: „Pomódl się więc za mnie do Niego, aby wyświadczył mi łaskę, żebym stał się synem nie mniej godnym niż św. Franciszek; abym stał się przykładem dla moich współbraci, aby zapał trwał ciągle i wzrastał we mnie zawsze, tak bym stał się doskonałym kapucynem. Polecam Cię Najświętszemu Sercu Jezusa i błogosławię z wielką miłością”.

    Upragniony dzień pierwszych ślubów zakonnych nadszedł 22 stycznia 1904 roku. Wtedy to młody Pio stał się zakonnikiem – spełniło się jego wielkie marzenie. Do klasztoru nowicjackiego w Morcone przybyła jego mama i inni krewni. Po złożeniu profesji zakonnej na ręce ministra prowincjalnego – o. Pio z Benewentu – młody neoprofes zachowywał milczenie i powściągliwość, co wprawiło jego rodzinę w niemałe zakłopotanie. Gdy jego matka zrozumiała, że w tym momencie skierował on swoją duszę w stronę Boga i odtąd rzeczy światowe będzie zostawiał raczej za sobą, powiedziała do niego: „Teraz jesteś już prawdziwym synem św. Franciszka!”.

    Realizacja

    Gorliwość w podejściu do życia duchowego szła u brata Pio w parze z oddaniem w wypełnianiu zwyczajnych obowiązków. Podczas studiów, gdy nie brakowało pracy intelektualnej i fizycznej (młodzi bracia byli często proszeni do pomocy w kuchni, ogrodzie i w innych prostych posługach klasztornych), młody zakonnik często dawał z siebie więcej, niż mógł. Pewnego razu, gdy przy jakiejś budowie trzeba było przenosić kamienie z jednego miejsca w inne, im bardziej był zmęczony, tym większe kamienie brał na siebie. Ta jego swoista „taktyka” wprawiała w zdziwienie współbraci, którzy raczej chętnie sięgali po najlżejsze egzemplarze.

    Powyższa cecha ujawniała się także w życiu duchowym brata Pio. Podczas studiów męczyły go znaczne wątpliwości. Jednak nie wynikały one ze skrupułów związanych z niepewnością co do słuszności własnego postępowania. Nie były podyktowane także strachem przed Bogiem, paraliżującym tych, którzy noszą w sobie Jego nieprawdziwy obraz, uważając Go za bezlitosnego sędziego. Wątpliwości, które przeżywał, spowodowane były tylko obawą, aby nie rozczarować Boga swoją osobą. Pragnął on bowiem zrobić więcej i lepiej, niż jest to możliwe.

    Pio nie chciał być po prostu kapucynem, ale doskonałym kapucynem i wzorem dla współbraci. Nie realizował jednak tego programu, by zdobyć pozycję, posłuch i podziw w środowisku. Był głęboko przekonany, że szczere życie Regułą św. Franciszka z Asyżu, przestrzeganie zakonnych Konstytucji i tradycji to jego droga do świętości. Zawsze przed czasem przychodził na modlitwy, po nich często ostatni wychodził z zakonnego chóru, chętnie rozmawiał z braćmi podczas rekreacji i angażował się w życie wspólnoty braterskiej. Na szczególną uwagę zasługuje także głęboka więź łącząca go z kierownikiem duchowym i spowiednikiem, dzięki której mógł wzrastać duchowo, korzystając z doświadczenia braci, którzy mu towarzyszyli.

    Czytając listy Ojca Pio, nie sposób nie ulec przekonaniu, że przynależność do zakonu kapucyńskiego była dla niego realizacją pięknego marzenia. Szczególnie wyraźnie, a jednocześnie dramatycznie ukazuje to sytuacja, która zdarzyła się 7 grudnia 1911 roku. Wtedy z powodu pogarszającego się stanu zdrowia Pio zmuszony został do opuszczenia klasztoru, w którym mieszkał, i udania się na tymczasowy odpoczynek do Pietrelciny. Zapowiedź tego zdarzenia otrzymał podczas duchowej wizji od samego św. Franciszka, któremu się żalił: „O seraficki mój Ojcze, wyrzucasz mnie z Twojego zakonu? Nie jestem już Twoim synem? Pierwszy raz, kiedy mi się objawiasz, święty ojcze Franciszku, mówisz mi, abym poszedł do tej ziemi wygnania? Ale, Jezu mój, pomóż mi… A jaki ukażesz mi znak, że mnie tam chcesz? Odprawię mszę… Dobrze, mój Jezu, niech Tobie będą dzięki”.

    Sytuacji, w których Ojciec Pio musiał opuszczać klasztor, było niestety wiele, a jego reakcje na nie ujawniają jego wewnętrzne nastawienie do życia zakonnego i są niezwykle cennymi świadectwami. W liście do Raffaeliny Cerase z 15 czerwca 1914 napisał: „Jak słodko jest żyć w cieniu Pana – tam, w świętym konwencie! Być może stałem się niegodny, aby odpoczywać w tym świętym miejscu, do którego z taką miłością mnie powołał. Dlatego z powodu mojej niewdzięczności Pan jakby na siłę chciał mnie stamtąd oddalić. Niech się stanie Jego wola, bo wszystko, co rozkazuje, jest słuszne!”.

    Miesiąc później relacjonował boleśnie: „Nie potrafię powstrzymać łez, czując się niemal siłą wyrzuconym z klasztoru, do którego Pan miłosierny z ogromną miłością mnie powołał. To wspomnienie jest dla mnie jak miecz, który przebija moje serce, powodując nieustanną agonię”.

    W kontekście licznych wyrazów nieufności co do chorób Ojca Pio wygłaszanych przez sceptycznie nastawionych do niego ludzi, trudno wyobrazić sobie bardziej szczere wyznania tego zakonnika, który nie tylko pragnął autentycznego życia franciszkańskiego, ale chciał być nade wszystko doskonałym kapucynem.

    Aktualizacja

    Jedną z największych tajemnic życia Ojca Pio było niewątpliwie jego doświadczenie cierpienia. To ono w sposób zupełnie szczególny stało się narzędziem jego duchowej walki, ale także, co znamienne, troski o współbraci! Przyjmował je jako wynagrodzenie za innych. Pewnego razu w liście do Raffaeliny Cerase zapisał: „Tak, oby nasz najsłodszy Jezus zechciał ekskomunikować mnie, odłączyć od Niego. Niech mnie opuści i pozostawi w ramionach obelg i cierpień przeznaczonych dla moich braci. Niech wymaże mnie nawet z księgi życia, byleby tylko zbawił moich braci, mych towarzyszy wygnania, i byle mi nie odmówił swej miłości i łaski, od której nic nigdy nie będzie w stanie mnie oddzielić”.

    To bardzo mocne wyznanie nie było jedynie pobożną deklaracją. Liczne przykłady oddania braterskiej wspólnocie dowodziły autentyczności postawy tego wyjątkowego zakonnika.

    Podczas poszukiwania w pozostawionej przez niego korespondencji aktualnych podpowiedzi od starszego współbrata, jak dziś prowadzić życie zakonne, nie sposób nie zwrócić uwagi na list skierowany 12 września 1968 roku do papieża Pawła VI. Zamieszczone w nim słowa o umiłowanym zakonie posłużyć mogą niewątpliwie za cenną wskazówkę dla kapucynów XXI wieku: „Zakon kapucynów zawsze stał w pierwszym szeregu w okazywaniu miłości, wierności, posłuszeństwa i oddania Stolicy Apostolskiej. Proszę Pana, by takim pozostał i trwał w tradycji religijnej prostoty i powagi, ubóstwa ewangelicznego, wiernego przestrzegania reguły i konstytucji, odnawiając się zarazem duchowo dzięki swej witalności zgodnie ze wskazaniami Soboru Watykańskiego II, by był coraz lepiej przygotowany do zaradzania potrzebom matki Kościoła na każdy znak Waszej Świątobliwości”. Te szczere i jakże mocne w wyrazie słowa z pewnością rzucają bezcenne światło także na dzisiejszą potrzebę odnowy w charyzmacie franciszkańsko-kapucyńskim.

    Noc, podczas której Ojciec Pio zmarł, była świadkiem dwóch znaczących wydarzeń dopełniających obrazu zakonnika. Miał on świadomość, że jego osoba i życie, a nade wszystko licznie gromadzące się tłumy wiernych były niemałym wyzwaniem dla wspólnoty braterskiej, w której żył. Około wpół do pierwszej w nocy, po przystąpieniu do spowiedzi, do spowiadającego go i towarzyszącego mu tej nocy o. Pellegrino z Sant’ Elia a Pianisi powiedział: „Jeśli Pan powoła mnie dzisiaj, poproś współbraci o przebaczenie za wszystkie przykrości, jakich im przysporzyłem. Poproś też współbraci i dzieci duchowe, aby odmówili modlitwę za moją duszę”. Ta pełna pokory, szczera postawa musiała w takim momencie przemawiać z wielką siłą. Ojciec Pio często wspominał, że ma się za największego grzesznika. Choć przeczyły temu tłumy, on wolał przepraszać i raz jeszcze prosić o modlitwę za siebie.

    Po tym akcie wyznał, że chce jeszcze odnowić śluby zakonne. Była to jedna z ostatnich czynności w jego życiu. Jednak i tu wykazał się pragnieniem bycia doskonałym kapucynem, gdy poprosił o. Pellegrino: „Najpierw mów ty… będę powtarzał za tobą…”. Spowiednik skomentował to później w następujący sposób: „Tak, jakby chciał być dokładniejszy, albo nie ufając już własnej pamięci, chciał oprzeć się na mojej”.

    Teraz my

    Święty Ojciec Pio inspiruje od ponad stu lat! Inspirował jako młodzieniec, jeszcze przed wstąpieniem do zakonu, inspirował jako charyzmatyczny spowiednik i kierownik duchowy. Prowadził do Boga istne rzesze – pośród nich także swoich współbraci. Życie zakonne w każdej epoce potrzebuje odnowy. Na przestrzeni setek lat różnie ona wyglądała. Nawet złote wieki zakonu franciszkańskiego potrzebowały prawdziwych świadków! Ojciec Pio, jako brat mniejszy kapucyn, nie tylko może być, ale jest wzorem realizacji zakonnego powołania. Drogi, która zawsze inspiruje, gdy jest przeżywana autentycznie.

    Brat Wojciech Czywczyński – kapucyn, wicedyrektor Wydawnictwa Serafin, zastępca redaktora naczelnego „Głosu Ojca Pio”. Współbrat Ojca Pio/źródło: Głos Ojca Pio nr 1 (133) styczeń/luty 2022

    ______________________________________________________________________________________________

    Tajemnica stygmatów Ojca Pio

    W 2018 r. minęło 100 lat od chwili, kiedy Ojciec Pio podczas modlitwy w chórze zakonnym przed krucyfiksem otrzymał stygmaty: 5 ran na rękach, boku i nogach – w miejscach ran Jezusa Chrystusa zadanych Mu w czasie ukrzyżowania. Jak obliczyli lekarze, którzy go wielokrotnie badali, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Po śmierci Ojca Pio, 23 września 1968 r., rany zniknęły bez śladu, a według raportu lekarskiego, ciało było zupełnie pozbawione krwi.

    o. Pio
    św. Ojciec Pio
     Archiwum Głosu Ojca Pio

    *****

    Chwilę, w której Ojciec Pio otrzymał ten niezwykły dar od Boga, opisał później w liście tak: „Ostatniej nocy stało się coś, czego nie potrafię ani wyjaśnić, ani zrozumieć. W połowie mych dłoni pojawiły się czerwone znaki o wielkości grosza. Towarzyszył mi przy tym ostry ból w środku czerwonych znaków. Ból był bardziej odczuwalny w środku lewej dłoni. Był tak wielki, że jeszcze go czuję. Pod stopami również czuję ból”.

    Dowiadujemy się tego m.in. z najnowszej biografii ilustrowanej pt. „Ojciec Pio. Potęga świętości”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Biały Kruk.

    „Ojciec Pio – zdradza współautor książki br. Maciej Zinkiewicz OFMCap – prosił Pana Boga wręcz o to, aby mu zabrał te widoczne znaki i zostawił tylko ból i cierpienie za grzeszników. Zwierzał się swojemu spowiednikowi, że nie chce być w centrum zainteresowania. Plany Pana Boga były jednak inne, a stygmaty zostały dane Ojcu Pio, aby poświadczyły istnienie Pana Boga. Były żywym dowodem Jego istnienia, zwłaszcza dla tych, którzy wybrali drogę bez wiary. Stygmaty towarzyszyły Ojcu Pio przez 50 lat po to, aby ci, którzy nie wierzą, zadawali sobie pytanie, czy Bóg istnieje i kim jest”.

    Ojcu Pio przez całe życie przypisywano różne nadprzyrodzone umiejętności, jak np. czytanie w ludzkich sercach, bilokacja, tzn. przebywanie w dwóch miejscach jednocześnie, czy lewitacja. Ponad wszelką wątpliwość obdarzony był darem proroczym, m.in. przepowiedział młodemu ks. Karolowi Wojtyle, że zajmie „najwyższe stanowisko w Kościele”. Jest bardzo wiele dowodów na cudowne uzdrowienia i nawrócenia uzyskane za wstawiennictwem św. Ojca Pio. Mimo tego od początku podważano jego niezwykłe charyzmaty, posądzano go o oszustwa (nawet finansowe!), o wypalanie sobie ran fenolem (sic!). Władze kościelne też były sceptyczne, zakazano mu nawet w pewnym momencie odprawiania Mszy św. oraz spowiadania. Spotkało się to z masowymi protestami wiernych, toteż w 1933 r. papież Pius XI zaczął stopniowo zdejmować z Ojca Pio zakazy, a wybrany w 1939 r. jego następca, Pius XII, zachęcał już wiernych do odwiedzania Ojca Pio.

    Książka „Ojciec Pio. Potęga świętości” dzięki bogatemu kalendarium pozwala prześledzić życie świętego z Pietrelciny krok po kroku – od narodzin przez burzliwy czas I wojny światowej, dramatyczny moment otrzymania od Boga stygmatów (20 września 1918 r.), aż do chwili budowy niezwykłego szpitala nazwanego Domem Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo i odejścia do wieczności. Wieść o stygmatach i wyjątkowej więzi Ojca Pio z Bogiem jeszcze za jego życia szybko się rozeszła.

    Był człowiekiem wielkiej modlitwy, która we wszystkim dodawała mu sił. Cechowała go wielka pokora, głęboko przeżywał każdą Eucharystię. Potęgę jego świętości ilustruje również fakt, że wielkim czcicielem i propagatorem Ojca Pio był święty papież Jan Paweł II, który beatyfikował go w 1999 r. i już 3 lata później kanonizował. Również kolejni papieże zwracali uwagę na tę niezwykle pokorną świętość kapucyna z Pietrelciny. Dlatego ważnym elementem książki „Ojciec Pio. Potęga świętości” są właśnie teksty trzech papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Wskazują one na to, że zwłaszcza dziś Ojciec Pio jest ważnym wzorem. „Jak wszyscy wielcy ludzie Boży, Ojciec Pio sam stał się modlitwą, duszą i ciałem. Jego dni były przeżywanym różańcem, to znaczy nieustannym rozważaniem i przyswajaniem tajemnic Chrystusa, w duchowej jedności z Maryją Dziewicą” – napisał Benedykt XVI.

    Tej nauki potrzeba nam również dziś. „Ojciec Pio dla ludzi był znakiem, że rzeczywistość nie jest tylko tym, co widzimy i czego codziennie doświadczamy, ale że jest czymś znacznie większym, co wykracza poza nasze zmysły” – wyjaśnia br. Zinkiewicz, autor książki.

    Dzieło Ojca Pio, potęga jego świętości stają się szczególnie potrzebne i widoczne w ostatnich czasach, kiedy przez świat przelewa się fala ateizacji.

    Joanna Szczerbińska/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Nieznany stygmat, który sprawiał o. Pio największy ból. Wiedział o nim tylko Jan Paweł II

    web-father-padre-pio-baby-jesus-christmas-public-domain-pd
    Domena publiczna

    *****

    Ojciec Pio nigdy nikomu nie powiedział, że nosił na ciele jeszcze jeden stygmat. Zdradził to jedynie przyszłemu papieżowi, Karolowi Wojtyle.

    Stygmaty ojca Pio

    Ojciec Pio z Pietrelciny był jednym z niewielu świętych noszących na ciele widzialne i namacalne znaki męki Chrystusa. Źródłem przeraźliwego bólu był dla niego jednocześnie jeszcze inny ślad na ciele, będący potwierdzeniem tego, co sam Jezus objawił św. Bernardowi, mówiąc o wyjątkowo bolesnej i nieznanej ranie na ramieniu.

    Kolejnego zaskakującego odkrycia dotyczącego bólu w plecach, jaki odczuwał o. Pio, dokonał po śmierci świętego jeden z jego synów duchowych należący do grona najbliższych przyjaciół, brat Modestino z Pietrelciny.

    Brat ten, który pochodził z rodzinnych stron świętego i pomagał mu w różnych zajęciach domowych, pewnego dnia pośrednio zetknął się ze wspomnianą raną. Święty o. Pio wyznał mu, że jedną z najboleśniejszych chwil był dla niego moment zmiany koszulki.

    Brat Modestino nie zrozumiał wtedy, co kryło się w tych słowach – był przekonany, że chodziło o ból, jaki święty odczuwa przy okazji odrywania fragmentu bielizny od rany w boku. Dopiero po 3 latach, dokładnie 4 lutego 1971 roku, podczas porządkowania ubrań zmarłego, uświadomił sobie, co o. Pio miał na myśli.

    Ojciec furtian polecił mu zebrać wszystkie przedmioty należące do o. Pio i zabezpieczyć je w opieczętowanych nylonowych torbach. Odkrył on, że na koszulce na wysokości prawego ramienia, niedaleko obojczyka, widniała duża plama. Miała ona około 10 centymetrów średnicy (odpowiadającą w przybliżeniu tej, która widnieje na Całunie Turyńskim). Kiedy rana była otwarta, musiała powodować niesamowity ból przy zdejmowaniu koszulki.

    „Poinformowałem niezwłocznie o tym odkryciu ojca przełożonego – wspomina brat Modestino – a on polecił mi sporządzić na ten temat krótką notatkę. Ponadto o. Pellegrino Funicelli, który przez lata towarzyszył o. Pio, zwierzył mi się, że przy wielu okazjach, kiedy to pomagał świętemu przebrać noszoną przez niego wełnianą koszulkę, widział zawsze okrągły krwiak, czasem na prawym, a czasem na lewym ramieniu”.

    Powiernik w osobie Wojtyły  

    O tej ranie wiedziała tylko jedna osoba – przyszły papież Jan Paweł II. A skoro święty zakonnik jemu jednemu o niej opowiedział, musiały przyświecać mu jakieś szczególne motywy.

    W swojej książce Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu”Francesco Castelli, historyk i wykładowca historii Kościoła nowożytnego i współczesnego na Wyższym Instytucie Nauk Teologicznych im. R. Guardiniego w Tarencie (Włochy), podaje, że kard. Andrzej Maria Deskur w jednym z wywiadów wspomniał o spotkaniu, do jakiego doszło w San Giovanni Rotondo w kwietniu 1948 pomiędzy ks. Karolem Wojtyłą a zakonnikiem obdarzonym stygmatami.

    To właśnie wtedy, jak podaje Agencja Zenit, św. Pio wyjawił przyszłemu papieżowi istnienie tej „najdotkliwszej rany”.

    Widzenie o. Pio

    Brat Modestino wyznaje, że otrzymał prywatne objawienie o. Pio po jego śmierci.

    „Pewnej nocy, przed snem, poprosiłem w modlitwie: «Kochany Ojcze, jeżeli naprawdę nosiłeś tę ranę, daj mi jakiś znak”. Potem usnąłem, ale dokładnie pięć minut po godzinie pierwszej, kiedy spokojnie spałem, obudził mnie nagle ostry ból ramienia. Czułem, jak gdyby ktoś nożem próbował mi wydłubać kość obojczykową. Gdyby ten ból potrwał jeszcze parę minut, myślę, że bym tego nie przeżył.

    Usłyszałem wtedy głos: «Ja właśnie tak cierpiałem!». Otoczyła mnie przepiękna woń wypełniająca jednocześnie całą moją celę. Serce miałem przepełnione miłością do Boga. Następnie dziwnie się poczułem: fakt, że zniknął ten niewyobrażalny ból, był dla mnie jeszcze bardziej przykry. Ciało wzbraniało się przed nim, ale dusza go pragnęła. Był rozdzierający, ale słodki zarazem. W końcu to zrozumiałem!”.

    Gelsomino del Guercio?Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    O. Pio: „Krzyknąłem z bólu. Czułem, że umieram”. Niezwykłe okoliczności otrzymania stygmatów

    ojciec Pio
    św. o. Pio/Marek Bazak/East News

    *****

    Ojciec Pio siedział w swoim konfesjonale. Nagle poczuł przeszywający strach. Zobaczył przed sobą nigdy wcześniej niewidzianą istotę, która zbliżała się do niego z żelazną włócznią w ręce…

    Był piątek, 20 września 1918 r. Ojciec Pio skończył właśnie sprawować poranną mszę i zatrzymał się jeszcze na chórze, aby odprawić dziękczynienie. Mijał czas, trwał zatopiony w modlitwie. Gdy się ocknął, było koło dziesiątej. Nic nie zapowiadało, że właśnie tego dnia Jezus naznaczy go kolejnymi ranami miłości.

    Od ponad roku ojciec Pio doświadczał wstrząsających zjawisk mistycznych, a jego duszę spowijała ciemność. Nie wiedział, że zarówno duchowe jak i fizyczne cierpienia były tylko preludium, przygotowaniem do wielkiego obdarowania.

    San Giovanni Rotondo

    W San Giovanni Rotondo trzeba poruszać się powoli. Znaleźć czas na udział we mszy świętej, odprawienie drogi krzyżowej na zboczach stromego wzgórza i modlitwę w krypcie przy ciele stygmatyka w ozdobionym mozaikami kościele.

    Poza wypiciem kapucyńskiej kawy warto też wybrać się na zwiedzanie muzeum, na które zamieniono część starego klasztoru. Ojciec Pio mieszkał tu od 1916 r. aż do śmierci w 1968 r. i dziś zwiedzanie to tak naprawdę wędrówka po śladach świętego.

    To korytarze, którymi codziennie przechodził do kaplicy i na chór. To cela, w której mieszkał, i kościółek z konfesjonałem. Tym samym, w którym spędzał kilkanaście godzin dziennie. Jest  ściana pełna listów, które przez całe życie otrzymywał. Przychodziły ze wszystkich zakątków świata.

    W gablotach rzeczy osobiste: grzebień, okulary w rogowej oprawie i stosy białych rękawiczek. W celi, obok łóżka leżą zakonne sandały. Klęcznik i stolik nocny. Nad łóżkiem ściana wytarta od dotyku rąk i pościeli. Ślady, które nie mają ceny.

    PADRE PIO
    fot. Maria Paola Daud-ALETEIA

    *****

    Rany miłości

    Ale mnie najbardziej wzruszył krzyż Chrystusa, pod którym 20 września 1918 r. ojciec otrzymał stygmaty. Chrystus wiszący na belce jest wyrzeźbiony z cyprysowego drzewa. I wywołuje drżenie.

    Ten, który cierpiał za wszystkich, podzielił się z nim cierpieniem. Wtajemniczył ojca Pio w dramat i głębię swojego bólu. Ale też w jego trwanie w czasie.

    Można spekulować, dyskutować, po ludzku próbować tłumaczyć istotę stygmatów. Jednak pod tym krzyżem pozostaje tylko wiara, że to było możliwe, podarowane i boskie – a nie ludzkie – naznaczenie. I że są to rany miłości.

    Cierpienie w ciemności

    „Po raz kolejny w tych dniach dusza moja zeszła do piekieł, raz jeszcze Pan ukazał mi furię szatana. Jego ataki są gwałtowne i nieustanne. Ten okryty niesławą odstępca pragnie wydrzeć mi z serca to, co jest w nim najświętsze: wiarę. Atakuje mnie w każdej godzinie dnia i w każdym miejscu, zaprawia goryczą sen w godzinach nocy” – pisał 19 czerwca 1918 r. w liście do o. Benedetto.

    Ale wcześniej, bo w listopadzie 1917 r., a więc zaledwie rok po przybyciu do San Giovanni Rotondo, pisał: „Jestem zupełnie pozbawiony światła i to wystarcza, aby napełnić mnie grozą, a także przekonać mnie, że zostałem poddany surowym regułom sprawiedliwości Bożej… Ojciec niebieski nie zapomina również o tym, abym uczestniczył w cierpieniach, także fizycznie, Jego jedynego Synaczka. Cierpienia te są tak straszliwe, że nie sposób ani ich opisać, ani wyobrazić sobie…”.

    „Gdzie mam szukać mojego Boga?” – pytał rozpaczliwie w innym liście do o. Benedetto z lipca 1918 r.

    Rana serca: podczas spowiadania

    Zmiana nastąpiła w sierpniu. Wieczorem 5 sierpnia, w wigilię święta Przemienienia Pańskiego ojciec Pio siedział w swoim konfesjonale, spowiadał chłopców. Nagle poczuł przeszywający strach.

    Zobaczył przed sobą nigdy wcześniej niewidzianą istotę, która zbliżała się do niego z żelazną włócznią w ręce. Ostrze włóczni miało dobrze naostrzony koniec,  z którego – tak zapamiętał – buchał ogień.

    „Patrzenie na to wszystko i doświadczenie, jak ta postać wbija z całą gwałtownością to narzędzie w moją duszę, było jednym i tym samym. Z trudem krzyknąłem z bólu, czułem, że umieram. To męczeństwo trwało aż do poranka siódmego dnia sierpnia. Tego, jak bardzo cierpiałem w tym bolesnym okresie, nie umiem opisać. Zostałem śmiertelnie zraniony” – pisał w liście.

    Ojciec Agostino zanotował w pamiętniku: „Szóstego sierpnia ukazał mu się Jezus pod postacią niebiańskiej istoty, uzbrojony w lancę, którą przebił mu serce. Czuł, jak jego serce rozdziera się na kawałki, a krew rozlewa się po wszystkich członkach ciała”.

    Ojciec Pio notował w kolejnych listach, że wszystkie te zdarzenia przerażają go, nie tylko w wymiarze duchowym, ale przede wszystkim fizycznym. Bo jak sobie wyobrazić dalsze życie z przebitym sercem? I w jakim celu ta rana jest mu zadawana? Jak długo będzie cierpiał i czuł upływ krwi? „Rana otwarta we mnie powtórnie krwawi i krwawi cały czas” – pisał.

    Rany rąk, stóp i boku

    Wrześniowego poranka siedział w ostatnim z trzech rzędów spróchniałych, drewnianych krzeseł ustawionych na posadzce chóru, przodem do głównego ołtarza. Kościół Matki Bożej Łaskawej, nad którego główną nawą znajdował się zakonny chór, był całkiem pusty.

    Kobiety licznie biorące udział w nabożeństwie już się rozeszły, świątynia tonęła w lekkim półmroku. Światło dnia wpadające przez jedyne na chórze maleńkie okienko oświetlało osiemnastowieczny krucyfiks zawieszony na balustradzie chóru. Jezus na tym krzyżu patrzył wprost na modlącego się ojca.

    PADRE PIO
    fot. Maria Paola Daud-ALETEIA

    *****

    Gdyby mógł się wychylić, zobaczyłby ciągnące się za oknem drzewa migdałowców. Ale ojciec też migdałowców nie widział, siedział do nich tyłem, pogrążony w modlitwie. W tym dniu rozpoczął nowennę do Michała Archanioła. Był zmęczony, obolały i cierpiący. Rana w sercu pulsowała.

    Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Całą moją duszę wypełnia jasny obraz mojej mizerii… Widzę całe zło mojej natury i moją niewdzięczność. O ja nieszczęsny! Któż uwolni mnie ode mnie samego?” – modlił się bezradny i skupiony na własnym bólu.

    I właśnie wtedy to się stało. Wszystkie zmysły wewnętrzne i zewnętrzne zatopiły się w niewysłowionym spokoju. Wokół zapanowała całkowita cisza, Ojciec upadł zemdlony i gdy odzyskał świadomość zobaczył, że jego ręce, nogi i bok zostały przebite. I mocno krwawią. Co robić?

    Bolesne naznaczenie

    Najpierw nie chciał o tym mówić nikomu. Ujawnianie zjawisk mistycznych, których doznawał, wywoływało u niego ból i zawstydzenie. Relacjonował je ojcu duchowemu tylko i wyłącznie z racji posłuszeństwa.

    „Mój Boże, jak bardzo jestem zawstydzony i jakiego upokorzenia doznaję, kiedy muszę wyjawić to, czego Ty dokonałeś w tym swoim mizernym stworzeniu! Na chórze, po odprawieniu mszy świętej nagle ogarnął mnie stan spoczynku, podobny do słodkiego snu. Otaczała mnie całkowita cisza, która ogarnęła także moje wnętrze. Pojawił się pełny spokój i aprobata dla całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego oraz wytchnienie od boleści.

    Wszystko to wydarzyło się w okamgnieniu! Czułem, że umieram i zapewne umarłbym, gdyby Pan nie pospieszył mi z pomocą…” – zeznawał w liście napisanym miesiąc później.

    Pięć ran Chrystusa

    Czy to sam Chrystus naznaczył ojca Pio stygmatami? To samo pytanie zadał mu jego przyjaciel, Giuseppe Orlando.

    „Wśród wielkiej światłości ukazał mi się Chrystus, pokryty ranami. Nic nie powiedział. Zniknął… Kiedy się ocknąłem, spostrzegłem, że leżę poraniony na ziemi. Dłonie, stopy i serce krwawiły i bolały tak bardzo, że nie miałem siły się podnieść. Na czworakach wlokłem się z chóru przez cały długi korytarz aż do celi. Rzuciłem się na łóżko i modliłem się, aby powtórnie ujrzeć Jezusa. Lecz później zanurzyłem się w siebie, przypatrzyłem się moim ranom i zapłakałem, wznosząc hymny dziękczynienia i modlitwy” – odpowiedział.

    Ślady odwiecznej miłości nosił przez pięćdziesiąt lat, od 20 września 1918 r. do 23 września 1968 r., a więc do dnia śmierci. Lekarze, którzy wielokrotnie badali ojca Pio obliczyli, że od dnia stygmatyzacji w ciągu 50 lat z jego ran wypłynęło 3-4 tys. litrów krwi. Po śmierci ojca rany zniknęły bez śladu, a raport lekarski podaje, że ciało było zupełnie pozbawione krwi.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    na podstawie książek:
    – G. F. Majka OFMCap, „Życie Ojca Pio”,
    – L. Peroni, „Ojciec Pio. Pełna biografia w 40. rocznicę śmierci”
    .

    _________________________________________________________________________________

    Najważniejsza kobieta w życiu o. Pio? Po jego śmierci płakała przez cztery dni…

    PIO
    operapadrepio.it

    *****

    To była więź, która trwała aż do śmierci ojca Pio. Wierna, czuła, pełna miłości. Piękna Włoszka Cleonice nie tylko dbała o bieliznę, bandaże i rękawiczki stygmatyka, ale była dla niego cząstką rodziny, którą przed laty musiał zostawić w Pietrelcinie. Była jego duchową córką i świadkiem jego ostatniej Mszy św.

    W2015 r. dzięki wydawnictwu Serafin ukazała się książka pt. Moje życie w bliskości Ojca Pio. Tajemny dziennik duchowy autorstwa Cleonice Morcaldi. Zapiski były ukrywane przez lata w kapucyńskich archiwach w San Giovanni Rotondo. Obawiano się, że ich wydanie przysporzy o. Pio kłopotów. Że historia ich znajomości zostanie źle zrozumiana, wypaczona i sprowadzona do podejrzenia, że święty kapucyn ulegał być może fascynacji piękną dziewczyną.

    Okazało się, że to jednak nieznajomość dziennika rodzi takie domysły, a jego poznanie może odsłonić piękno tej niezwykłej, duchowej więzi ojca i córki – jaką czuła się wobec zakonnika Cleonice.

    „Opowiem o tym, co Pan Bóg i Ojciec uczynili dla mojej duszy, co radził mi podczas spowiedzi. Wspomnę o jego cierpieniach, o jego duchowej sile, o tym, co dane mi było zrozumieć. Opowiem zatem o tym, co widziałam i co słyszałam od niego.

    Zważywszy, że – dzięki Bogu – niemal wszyscy przełożeni pozwalali mi ucałować każdego dnia rękę Ojca, miałam okazję zadać mu kilka pytań duchowych i otrzymać od niego odpowiedzi. Wszystko to zapisywałam w pamiętniku. Doświadczałam tej wielkiej łaski aż do dnia poprzedzającego jego odejście do raju” – pisała w dzienniku.

    Duchowe córki ojca Pio

    Rzeczywiście, ojciec Pio był otoczony kobietami. W jego czasach duszpasterstwo kobiet raczkowało, zakonnicy trzymali wobec niewiast duży dystans, a ociepleniu relacji zwykle towarzyszyły plotki i nieżyczliwe domysły. Ojciec, odkąd zamieszkał w San Giovanni  Rotondo, zasadniczo zmienił ten zwyczaj. Kobiety szukały kierownictwa duchowego, a mądrość i delikatność zakonnika sprawiały, że szukały jego pomocy. Ojciec Pio kierował ich życiem na wszystkich poziomach, zżywał się z nimi i ich rodzinami, skracał dystans.

    Nina Campanile, jedna z pierwszych duchowych córek, pisała: „W kierownictwie duchowym ojciec Pio nie ograniczał się jedynie do słuchania o sprawach dotyczących pobożnych praktyk, lecz wchodził we wszystkie szczegóły dnia, w całe życie naszej rodziny…”.

    „Zanim poznałam Ojca, wyśniłam go – pisze Cleonice w dzienniku. – Spojrzał na mnie i powiedział: Ze mną poznasz franciszkańską poezję, ze mną wejdziesz do rodziny świętych! Kogo się spodziewasz u Matki Bożej Łaskawej? Zostaw ten świat, bądź posłuszna, a będziesz szczęśliwa przez całą wieczność”.

    Cleonice Morcaldi – najdroższa z córek ojca Pio

    Cleonice Morcaldi urodziła się w San Giovanni Rotondo. „Urodziłam się w roku, miesiącu i w dniu, gdy ojciec Pio składał swe śluby zakonne: 22 stycznia 1904 r. Ojciec mówił mi, że bardzo się nacierpiał, żeby wyrwać mnie z tego świata i ofiarować Panu Jezusowi. Rzeczywiście, miałam naturalną awersję i wstręt do wszystkiego, co światowe, ale Szatan dobrze zna swoje rzemiosło, wie, jak wciągnąć w błoto nawet tych, którzy żyją w samotności klauzury i na pustelni. Aby w jego sieci wpadały dusze niewinne i nieostrożne, potrzebuje do pomocy złych ludzi” – zanotowała w dzienniku.

    Jej ojciec Filippo zmarł w 1915 r., gdy miała zaledwie jedenaście lat. Matka, Carmela Fiorentino, zmarła 2 kwietnia 1937 roku. Cleonice była przedostatnim z dziewięciorga ich dzieci. Matka, która pochodziła z bogatego rodu, a po śmierci męża doświadczyła trudności i ubóstwa, wychowywała dzieci w dużej karności. „Matka wychowywała mnie bardzo surowo. Nie pozwalała mi przesiadywać na progu domu albo na balkonie, ani przyjaźnić się z dziewczętami z sąsiedztwa, ani wychodzić na plac” – wspominała Cleonice.

    Wysłana na naukę do Foggii mieszkała u biednych ludzi, często szła do szkoły głodna, a na przerwach wstydziła się wyjmować swój suchy kawałek chleba widząc pachnące kiełbasą kanapki koleżanek. W ostatnim roku szkoły bała się porażki i przed trudnym egzaminem z pedagogiki napisała pierwszy list do ojca Pio, prosząc go o modlitwę w swoich sprawach. Ojciec odpisał natychmiast! Od tego listu zaczęła się jej przygoda bycia duchową córką jednego z najpopularniejszych świętych na świecie.

    Nabrała odwagi i powtarzała sama sobie: „Zrób wszystko, co możesz i bądź pewna, że resztą zajmie się drogi ojciec razem z Panem Jezusem”. Robi niesamowite postępy. Po pewnym czasie jest chwalona przez wszystkich profesorów, jej ubóstwo nie przeszkadza w relacjach z koleżankami. Jest szczęśliwa, a egzamin dyplomowy, którego tak się bała, zdała bezbłędnie, z najwyższymi notami, co odnotowała lokalna gazeta.

    Ożywcze dialogi z ojcem Pio

    – Ojcze, bardzo się boję, że zgrzeszę brakiem wierności Bogu!
    – Dopóki się boisz, nie zgrzeszysz. Powinnaś się bać wtedy, gdy przestaniesz się bać.

    – Jestem smutna, bo obraziłam Pana Jezusa.
    – Noś zawsze w sercu ten ból. Ukochaj go. Rób wszystko, aby współpraca z łaską pogłębiała się tam, gdzie pogłębia się grzech.

    – Czy Jezus ukrzyżowany miał wyniszczone trzewia?
    – Raczej wypalone ogniem miłości!

    – Co Pan Jezus czuje podczas komunii?
    – Rozkoszuje się swoim stworzeniem.

    – Na kim spoczęło ostatnie spojrzenie umierającego Jezusa?
    – Na Jego Matce.

    – Wreszcie nieprzyjaciel zostawił mnie w spokoju.
    – Baczność! Kiedy milczy, to znak, że szykuje coś nowego. Zawsze miej pod ręką broń modlitwy.

    Więź dwóch serc

    Łączyła w sobie ewangeliczną Marię i Martę – wspominał brat Gherardo Leone. Troszczyła się o jego bieliznę i ubrania, opiekowała się nim, gdy źle się czuł. Zastępowała mu najbliższą rodzinę, której troski ojciec Pio bardzo potrzebował (choć się jej nie domagał) choćby ze względu na swoją kondycję zdrowotną, tylko pozornie dobrą, bo nadwyrężoną wieloletnimi stygmatami.

    Ojciec Pio nie okazywał tego, ale przecież potrzebował wyjątkowej dbałości o odzież, stykającą się nieprzerwanie z ranami: podkoszulki, opaski, które nakładał na klatkę piersiową, by wchłaniały krew, skarpety, rękawiczki – białe na noc, brązowe na dzień. Jego ubrania nie trafiały do wspólnego prania w klasztorze, ale były prane i prasowane przez najbliższych – między innymi przez ojca Raffaele, współbrata, przyjaciela i przez pewien czas spowiednika, a przede wszystkim przez zaufane córki duchowe, a wśród nich – Cleonice. Dla niej ojciec był alter Christus – i tak go traktowała. Przypominała kobietę, która rzucił się Jezusowi do stóp i włosami wytarła Mu stopy.

    „Zdarzało mi się widzieć Cleonice w takich momentach, gdy musiała podjąć jakąś decyzję – była skupiona, zanurzona w modlitwie, jej oczy były spuszczone, usta poruszały się niemal niedostrzegalnie. Być może właśnie słała swego anioła stróża do ojca Pio z prośbą o pomoc i światło. Miałem mocne przekonanie, że taka łączność duchowa nie była wyjątkowym i niespotykanym doznaniem wśród tych, którzy znali ojca Pio. On nas sam zachęcał, by posyłać do niego aniołów stróżów, gdy poczujemy taką potrzebę i wszyscy tak robiliśmy” – wspominał brat Leone.

    Śmierć ojca Pio

    Po śmierci ojca Pio Cleonice cztery dni spędziła na piętrze galerii kościoła, w którym była wystawiona trumna. Modliła się i płakała. „Panie Jezu, Ty dałeś mi Ojca i Ty mi go odebrałeś. Bądź wola Twoja” – szeptała. Ból rozrywał jej serce, a myśli wracały do obrazów z poprzednich dni – telefonu o trzeciej w nocy z informacją, że „Ojciec jest w niebie”. Biegu przez klasztorny ogród i werandę. Przekroczenia klauzury i widoku ojca leżącego bez życia. Do pocałunków, którymi obsypywała jego zimną, stygnącą twarz i ręce. W końcu do proroctwa, które wypowiedział jej przed laty: „W chwili mojej śmierci przyjdziesz, ucałujesz mnie, a potem umrzesz”.

    Czwartego dnia Cleonice poprosiła gwardiana klasztoru, aby pozwolił jej uczestniczyć  w pochówku, ale nie otrzymała zgody. To był właśnie ten przepowiedziany moment duchowej śmierci. I wtedy przypomniała sobie rozmowę, którą kiedyś przeprowadzili: „Ojcze, powiedz Panu Jezusowi, aby dał mi siłę uczestniczyć w Twoim pochówku, taką samą, jaką dał Bolesnej Matce. Odparł: Nie będziesz tam ani ty, ani ja…”.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Wszędzie działa Bóg, tylko trzeba umieć Go zauważyć. Wiedział o tym o. Pio

    Jak pięknie i dobrze jest żyć, mając pewność, że Ktoś wszystko przemyślał i zna sens. Wszędzie działa bowiem Bóg, tylko trzeba umieć Go zauważyć. Wiedział o tym Ojciec Pio.

    św. o. Pio/pl.wikipedia.org

    *****

    Przez przypadek cię spotkałem…, przypadkiem się dowiedziałem, że…, przypadkiem zdarzyło się… Często słowa te można usłyszeć z ust wielu ludzi, może nawet sami je wypowiadamy. Zrządzenie losu, splot wydarzeń, traf, pech – to im przypisujemy niekiedy winę za zdarzenia, które nas spotykają… Czy naprawdę przypadek rządzi naszym życiem, wyborami i doświadczeniami?

    Smutne i przykre byłoby takie życie, a my tylko bezwolnymi marionetkami w rękach losu, przypadku, pecha, skazanymi na sytuacje, nad którymi nikt nie czuwa, miotanymi to tu, to tam bez żadnego planu, głębszego sensu czy konkretnego celu. Przypadek decydowałby o tym, kim jesteśmy, kiedy umrzemy, a najgorsze – czy zostaniemy zbawieni… Osobiście nie chciałbym takiego życia. Na szczęście tak nie jest…

    Znasz wszystkie ścieżki

    Na szczęście bowiem to Bóg stworzył człowieka, powołał do istnienia cały świat i – jak mówi Pismo Święte – wszystko to było bardzo dobre w jego oczach (por. Rdz 1,31), chciane, kochane, sensowne, mające konkretny cel, przeznaczenie, a więc absolutnie nieprzypadkowe. Bóg, widząc naszą słabość, cierpienie oraz niemoc po popełnieniu grzechu, tak zaplanował i pokierował historią świata, by przygotować ludzkie dzieje na dzieło zbawienia i odkupienia dokonane w Jego Synu, Jezusie Chrystusie. Dzięki Jego wcieleniu, śmierci i zmartwychwstaniu nie tylko wyprowadził nas z krainy ciemności i grzechu, ale mocą swojego miłosierdzia przygotował nam raj i do niego nas prowadzi. Tam obiecał nam pełnię życia sięgającego nieśmiertelności.

    Psalm 139 mówi: „Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i odpoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane… Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę… Gdzież odejdę daleko od Twojego ducha… Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś, jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę. Gdybym wziął skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza, tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mnie Twoja prawica… Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie matki… I dobrze znasz moją duszę… Mnie w zalążku widziały Twoje oczy i w Twojej księdze zostały spisane wszystkie dni, które zostały przeznaczone, chociaż żaden z nich jeszcze nie nastał… Wybadaj mnie, Boże, i poznaj moje serce; doświadcz mnie i poznaj moje troski, i zobacz, czy nie podążam drogą nieprawości, a prowadź mnie drogą odwieczną”.

    Słowa te potwierdza kolejny psalm. Jego autor nazywa Pana swoim pasterzem, dzięki któremu niczego mu nie brakuje. To On przywraca życie, prowadzi po właściwych ścieżkach, dodaje otuchy, troszczy się, a przede wszystkim JEST (por. Ps 23).

    Całe Pismo Święte daje świadectwo tego, że świat oraz wszystko, co dzieje się w życiu człowieka, pochodzi z woli Boga, który każdego z nas zna po imieniu, każdego z nas wybrał i powołał, zanim jeszcze pojawiliśmy się na ziemi i każdego z nas prowadzi łagodnie do swojej chwały.

    Ktoś wszystko przemyślał

    Każdy chrześcijanin powinien tak patrzeć na swoje życie, na swoją historię, na wszystkie wydarzenia i sytuacje; odczytywać wszystko w perspektywie wiary, przekonany, że Bóg jest blisko, czuwa, łagodnie prowadzi, nigdy nie opuszcza. Nie ma więc, nie może być przypadków, zrządzeń losu, pecha… Jak pięknie, jak dobrze jest żyć, mając pewność, że Ktoś wszystko przemyślał i zna sens. Wszędzie działa bowiem Bóg, tylko trzeba umieć Go zauważyć.

    Wierzyli w to głęboko święci, którzy – choć każdy z nich na swój sposób – potrafili zaufać Bogu nawet w najtrudniejszych doświadczeniach, dostrzegać oczami wiary nawet w najprostszych wydarzeniach swojego życia Jego prowadzenie i odnajdywać Bożą wolę. Taki był także Ojciec Pio, którego charakteryzowała ogromna wrażliwość i otwartość na najdrobniejsze oznaki Bożej obecności.

    Często głęboko analizował nawet proste, codzienne sprawy, a przede wszystkim poddawał je pod rozeznanie swoich kierowników duchowych, nie chcąc popełnić błędu w odczytywaniu woli Pana. Nie tylko z wielkim zaufaniem wsłuchiwał się w odpowiedzi i wskazówki, które otrzymywał od nich w odniesieniu do konkretnych problemów życia duchowego, jak i codziennych sytuacji poruszanych w listach lub rozmowach osobistych, ale w całej dynamice ich wzajemnych relacji można było dostrzec jego synowskie oddanie i ogromne posłuszeństwo.

    Wnioski z milczenia

    Ukazuje to korespondencja Ojca Pio z opiekunami duchowymi z marca 1918 roku. Otóż na początku lutego, w związku z wezwaniem do wojska, Ojciec Pio miał stawić się w Neapolu. Napisał wówczas list do o. Agostina, w którym prosił między innymi o wskazówki i rozeznanie dotyczące swojego pragnienia, by po drodze odwiedzić najpierw o. Benedetta – swojego drugiego towarzysza duchowego, pełniącego w owym czasie funkcję ministra prowincjalnego. Nie otrzymawszy odpowiedzi, mimo że o. Agostino napisał w tym czasie dwa listy, Ojciec Pio pod koniec lutego zareagował w następujący sposób: „Postanowiłem, zanim stawię się w Neapolu, udać się do Prowincjała, dlatego pytałem Was o zdanie. Z Waszego milczenia wywnioskowałem, że nie jest to wolą Bożą, i choć mój stan się jeszcze pogorszył, podejmuję decyzję, by do niego wcześniej nie jechać” (Epistolario, list nr 468).

    Z braku odpowiedzi o. Agostina Ojciec Pio wywnioskował, iż pragnienie, które rodziło się w jego sercu, nie jest zgodne z wolą Bożą. Dlatego zrezygnował z odwiedzenia o. Benedetta, o czym poinformował go w liście z 1 marca 1918 roku, przedstawiając mu te same motywacje: „Moim ogromnym pragnieniem było przybyć do Was, zanim stawię się na milicji. Jednak Jezus nie chciał udzielić mi tej łaski, a więc fiat!” (Epistolario, list nr 469).

    Po kilku dniach dotarła do niego odpowiedź o. Agostina, z której wynika, iż jego milczenie nie było zaplanowane: „Nie radziłem Ci udać się do Prowincjała, ponieważ sądziłem, że już tam pojechałeś” (Epistolario, list nr 470). Przypadek? Zbieg okoliczności? Niezrozumienie między braćmi? Po ludzku można tak na to patrzeć. Ale fakt ten pokazuje niesamowitą postawę Ojca Pio, który nawet w tak prozaicznych wydarzeniach, wydawać by się mogło bez znaczenia, próbował doszukiwać się Bożych znaków i zawsze odczytywać swoją codzienność w duchu wiary.

    Nawet jeśli nie rozumiał

    Gdy popatrzymy na całe życie Ojca Pio, wszystkie momenty trudnych doświadczeń, duchowych zmagań i fizycznych cierpień, licznych oskarżeń i prześladowań, nawet ze strony braci i hierarchii Kościoła, znoszonych z wielką pokorą i głęboką wiarą, szybko możemy przekonać się, że on nigdy nie postrzegał ich przez pryzmat przypadku. Dla niego wszystko, co działo się w jego codzienności, nawet jeśli tego do końca nie rozumiał, nie było przykrym zrządzeniem losu, ale tajemniczym i pełnym miłości prowadzeniem Pana.

    Obserwując choćby poszczególne etapy jego życia, możemy dostrzec, iż w naturalny, duchowy proces rozwoju osobowego, wspomagany zwyczajnym oddziaływaniem środowiska, stopniowo, ale i bardzo skutecznie wpisywało się prawdziwe i nadprzyrodzone działanie samego Boga. Nadzwyczajna łaska towarzysząca zwyczajnym etapom życia zakonnika pozwalała mu odkryć wyjątkowe powołanie oraz szczególną misję, do zrealizowania której został wezwany. A przecież nie ma nic bardziej osobistego, nic bardziej zobowiązującego, nic bardziej nieskrępowanego, jak poddanie własnej wolności absolutnej próbie w powołaniu zakonnym czy kapłańskim. Jak mawiał kiedyś papież Paweł VI: „Jest to z pewnością̨ bardzo trudne, ale i najpiękniejsze”.

    Zapewne trudno było Ojcu Pio rozeznać, przyjąć w sercu i odpowiedzieć na tajemniczy głos Pana, który już od wczesnego dzieciństwa rozbrzmiewał w jego wnętrzu i zapraszał do pójścia za Nim. Gdzie? Którędy? Jaką drogą? Jak być pewnym, że to rzeczywiście Bóg wzywa, zaprasza, powołuje? Jak wytłumaczyć bliskim, którzy nie zawsze potrafią przyjąć i zrozumieć wybór swojego dziecka, brata, przyjaciela?… Ojciec Pio wspominał, że zanim udał się do nowicjatu w Morcone, pewnego dnia − a było to Objawienie Pańskie, 6 stycznia 1903 roku – kiedy wrócił do domu po mszy świętej, zastał wielu ludzi bliskich płaczu. Mama, gdy przyszła chwila pożegnania – opowiadał – wzięła go za ręce i powiedziała: „Synu mój, rozdzierasz mi serce! W tej chwili jednak nie myśl o bólu twojej matki, to św. Franciszek cię wezwał, a więc idź!”.

    Czy dziełem przypadku było, że to właśnie w tej okolicy kwestował kapucyn − brat Camillo, który swoją prostotą, pogodą ducha, a przede wszystkim brązowym habitem z kapturem i długą brodą na tyle zachwycił młodego Francesca Forgione, że ten zdecydował się wstąpić właśnie do zakonu kapucynów? Na pewno nie. Ojciec Pio miał rzeczywiście ogromną zdolność odczytywania Bożych znaków w swoim życiu, w każdym wydarzeniu i sytuacji doszukując się prowadzenia Pana. Całym sobą chciał bowiem pełnić Jego wolę. I choć był cyrenejczykiem niosącym ogromny ciężar krzyża, który po ludzku wydawał się niekiedy nie do uniesienia, wytrwał przy Jezusie, na drodze swojego powołania do końca, gdyż wierzył w obietnicę Pana – obietnicę życia wiecznego. Odnalazł swój skarb, swoją drogocenną perłę i nie zawahał się, by dla niej oddać, stracić, porzucić wszystko inne – na zawsze…

    A jak jest z nami? Może warto, naśladując choć trochę Stygmatyka z Gargano, popatrzeć głębiej, szukać i pytać gorliwiej oraz wierzyć, że naprawdę całe nasze życie nigdy nie jest dziełem przypadku, ale dowodem miłości Boga i Jego wielkiej dobroci?

    Tomasz Protasiewicz – kapucyn, wikariusz prowincjalny, odpowiedzialny za formację zakonną w Prowincji Krakowskiej. Wykłada pedagogikę (dydaktykę i teorię wychowania) w Wyższym Seminarium Duchownym Kapucynów w Krakowie. Jest autorem książki “Msza Święta Ojca Pio”.

    o.Tomasz Protasiewicz OFMCap/“Głos Ojca Pio”

    _______________________________________________________________________________________

    Ukochana Święta Ojca Pio

    To do niej św. Ojciec Pio modlił się każdego dnia. Historia młodej dziewczyny, która swoje życie oddała Jezusowi, zadziwia do dzisiaj

    San Giovanni Rotondo, Ojciec Pio właśnie zakończył odprawianie Mszy św. Nagle pada jak rażony piorunem. Leży tak dłuższą chwilę nieruchomo przed ołtarzem. Widzi to przerażony brat zakrystian i biegnie po proboszcza. „Zakonnik nie żyje” – niemal krzyczy, trzęsąc się z emocji. Proboszcz jednak uspokaja go. „Spokojnie. Zostaw klucze, by ojciec mógł zamknąć kościół, gdy skończy się modlić” – mówi.

    Scena z leżącym u stóp ołtarza Ojcem Pio powtarzała się wielokrotnie. Zakonnik, po zakończeniu Eucharystii, zatapiał się w ten sposób w krwawym misterium męki Pańskiej, Chrystus pozwolił mu bowiem zbliżyć się do tajemnicy swojej śmierci, obdarzył Ojca Pio stygmatami. Pogrążony w modlitwie zakonnik przyjmował w ten sposób Boży dar, by poświęcić siebie w intencji odkupienia kolejnych dusz.

    Wzór św. Gemmy

    Cierpienie Ojca Pio dla wielu było zagadką. Nie w pełni pojmowały je nawet osoby z jego otoczenia. Kapłan z Pietrelciny przyjął stygmaty – bolesny dar od Chrystusa. W dodatku Bóg dopuszczał w jego przypadku również udręki duchowe, jak chociażby spotkania z osobowym złem, nieznośne pokusy, a czasem wręcz fizyczne walki z szatanem.

    Jednym ze wzorów życia dla Ojca Pio była Gemma Galgani – włoska mistyczka, która jako młoda dziewczyna oddała swoje życie Jezusowi. Bóg powołał ją do cierpienia. Była stygmatyczką, a jej krótkie życie naznaczone było wieloma smutkami i trudami.

    Gemma urodziła się 12 marca 1878 r. w miejscowości Borgonuovo di Camigliano we włoskiej Toskanii. Od dziecka odznaczała się wyjątkową religijnością. Poznawała brewiarz, wiele czasu poświęcała modlitwie. Matka – Aurelia, dostrzegłszy niezwykle pobożną postawę córki, postanowiła pomóc jej w rozwijaniu duchowości. Objaśniała jej brzydotę grzechu oraz poświęcała wiele czasu na kształtowanie jej charakteru. Mówiła także o wielkim szczęściu płynącym z przynależności do Boga. Silna więź Gemmy z matką została zerwana, gdy przyszła święta miała 8 lat – Aurelia zmarła na gruźlicę.

    Poznać Chrystusa Ukrzyżowanego

    Gemma uchodziła za niezwykle wrażliwą dziewczynkę, a cierpienie Chrystusa od dziecka wywierało na niej nieprzeciętne wrażenie. Gdy po raz pierwszy usłyszała od sióstr zakonnych całą opowieść o Pasji, rozchorowała się na kilka dni.

    Cierpienie Chrystusa stało się od tej chwili bardzo bliskie małej Gemmie. To zainteresowanie pogłębiało się tym bardziej, im bardziej cierpiała ona sama i jej bliscy. Gdy miała 18 lat, zmarł jej ukochany brat Gino. Wydarzenie to wstrząsnęło nią tak bardzo, że niemal otarła się o śmierć. Zapewne żarliwa modlitwa ojca sprawiła, że Gemma odzyskała zdrowie.

    Od tego momentu jednak nie tylko coraz bardziej wnikała w misterium męki Chrystusa, ale także coraz bardziej pragnęła nieba. To pragnienie wzmagało się, gdy – podobnie jak w przyszłości św. Ojciec Pio – przeżywała wewnętrzne lokucje. Po przyjęciu Komunii św. słyszała głos Chrystusa. Objawiał się jej także Anioł Stróż, który udzielał jej wskazówek duchowych. Wreszcie, w wieku 18 lat, Gemma zapragnęła cierpieć jak Chrystus. Na wzór św. Pawła chciała poznać Jezusa Ukrzyżowanego. Pewnego dnia, gdy klęczała przed krzyżem, osunęła się ebie. Była to jednak zapowiedź jej cierpienia. Chrystus spełnił jej prośbę: dopuścił ją do tajemnicy swojej męki.

    Słodkie cierpienie

    Niedługo po tym wydarzeniu okazało się, że Gemma choruje na raka kości. Jej stan wymagał szybkiej operacji. Należało jak najszybciej pozbyć się nowotworu, w przeciwnym razie groziła jej amputacja. Zabieg przebiegał w okrutnych, ale typowych dla tamtych czasów warunkach. Chirurdzy bez znieczulenia zeskrobywali z kości stopy Gemmy guza. Świadkowie tego zdarzenia wspominają, że dziewczyna cierpiała z nadzwyczajną wręcz wytrwałością. Niemal nie krzyczała, tylko płakała i cicho pojękiwała. Jak sama napisała w swojej autobiografii, cierpienie oddała Jezusowi.

    Jej cierpienie było potworne. Nie była w stanie sama wykonać żadnego ruchu. By zmienić choćby położenie ręki, musiała prosić o pomoc członków rodziny. W chwilach, gdy była bliska załamania, Jezus przypominał jej o sobie. Pewnego wieczoru, gdy Gemma podupadała na duchu, ukazał jej się Anioł Stróż. „Jeżeli Jezus umartwia twoje ciało, to zawsze po to, żeby oczyścić duszę. Bądź posłuszna”.

    Wkrótce Gemma przeżyła kolejny bolesny zabieg – na kręgosłupie. Przy okazji lekarze wykryli u niej raka mózgu. Dziewczyna nie ustawała jednak w modlitwie. Odmawiała intensywnie m.in. nowennę do błogosławionej Marii Małgorzaty Alacoque. Wreszcie przyszedł do niej sam Pan Jezus. Zapytał wprost: „Gemmo, czy chcesz wyzdrowieć?”. Ostatniego dnia nowenny dziewczyna po prostu… wstała z łóżka, ku zdumieniu wszystkich.

    Dla św. Ojca Pio Gemma Galgani była wzorem oddania Bogu oraz pracy nad sobą, dziewczyna bowiem dążyła do ascezy, okiełznania swojego nie zawsze łatwego charakteru. Ćwiczyła się w posłuszeństwie, odrzucała zbytki tego świata, np. troskę o ładny wygląd. W jej życiu liczył się tylko Chrystus, Jego męka oraz pragnienie nieba.

    Tekst powstał na podstawie książki ks. Bernarda Gallizii „Gemma Galgani. Święta, do której codziennie modlił się Ojciec Pio”. Wydawnictwo Esprit.

    ks. Łukasz Jaksik/Tygodnik Niedziela

    __________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani. 5 rzeczy, których nauczył się od niej ojciec Pio

    GEMMA GALGANI, OJCIEC PIO
    Domena publiczna

    *****

    Ojciec Pio codziennie modlił się o wstawiennictwo niezwykłej świętej Gemmy Galgani. Jej życie głęboko go poruszało, a na wielu etapach swojej drogi duchowej odkrywał w jej biografii bezcenną naukę.

    Włoska święta Gemma Galgani jest jedną z najbardziej niezwykłych postaci Kościoła. Obrazki z jej wizerunkiem miało na biurkach wielu herosów duchowych, jak ojciec Pio czy Dolindo Ruotolo. O jej wstawiennictwo modlił się także Maksymilian M. Kolbe. Jednak największą czcią otaczał ją właśnie święty z Pietrelciny. Czego się od niej uczył?

    1. Pokora

    Gemma nigdy nie była zmuszana do życia w pokorze. Wręcz przeciwnie – jej ojciec Enrico był stosunkowo zamożnym człowiekiem i nie w pełni akceptował fascynacje duchowe ukochanej córki. Nie podobało mu się, że Gemma każdego dnia udaje się do kościoła, wiele godzin poświęcając na modlitwę. Uważał, że powinna korzystać z życia. I choć sam był wierzącym człowiekiem, autentycznie martwił się o córkę. Dziewczyna tymczasem sama wybrała drogę absolutnego poświęcenia Bogu. Złożyła śluby czystości i starała się wstąpić na drogę zakonną.

    Ojciec Pio niewątpliwie nauczył się od Gemmy odrzucania licznych pokus materialnych. Gemma marzyła o życiu zakonnym i podporządkowała mu bardzo wiele. Z kolei święty z Pietrelciny został zakonnikiem, jednak przez lata wystawiany był na ciężką próbę. Badany przez Święte Oficjum, wielokrotnie był karany. Musiał wówczas bardzo cierpieć, jednak pokora wobec decyzji Kościoła okazała się ostatecznie nie do przełamania.

    2. Walka o zbawienie człowieka.

    Święta Gemma, mimo kruchego zdrowia i młodego wieku, była prawdziwą wojowniczką. Liczne cierpienia przyjmowała w pokorze, ofiarowując je za zbawienie dusz i nawrócenie trwających w grzechu.

    Słynęła przy tym z niezwykle zawziętego temperamentu. Niejednokrotnie wręcz targowała się z Panem Jezusem! Pewnego razu postanowiła ofiarować wyjątkowo bolesne cierpienie fizyczne w intencji nawrócenia jednej ze znanych jej osób. Żarliwie modliła się, błagając Boga o cud. Doświadczyła wówczas lokucji wewnętrznej, podczas której Jezus wyznał ze smutkiem, iż niemal nie dostrzega nadziei dla tego człowieka. Ten bowiem lekceważył dotąd wiele znaków oraz napomnień.

    Usłyszawszy te słowa od samego Jezusa, Gemma jeszcze mocniej się zawzięła. Zaczęła żarliwiej modlić się o wstawiennictwo Matki Bożej, wiedząc, iż Jezus nie odmówi prośbom swojej Matki. W pewnej chwili do drzwi jej izby zapukał ów grzesznik. Otworzyła mu, zaś on ze łzami w oczach zawołał: „Muszę się wyspowiadać. Pomóż mi”.

    Święty Ojciec Pio toczył równie zawzięte boje o każdego grzesznika. Nie tylko tego zatwardziałego, ale o każdą duszę, która zdawała się być daleko od Boga. Słynne są historie o świętym z Pietrelciny ciskającym gromy na penitentów w konfesjonale, napominającym, by nie zatajali grzechów.

    Uchodził na niezwykle surowego spowiednika, ale nie zmieniało to faktu, że do jego konfesjonału zawsze ustawiały się tłumy ludzi. On zaś spędzał w nim długie godziny. Zapytany kiedyś przez jednego ze współbraci, dlaczego jest taki surowy dla spowiadających się, odparł z rozbrajającą szczerością: „Wiem, że lepiej być zganionym przez człowieka, tu, na ziemi, niż przez Pana Boga po śmierci”.

    3. Modlitwa

    Włoska święta od dziecka uchodziła za bardzo pobożną dziewczynę. Pragnęła zgłębiać teologię, Pismo Święte, niezwykle rezolutnie potrafiła odpowiadać na wiele trudnych pytań dotyczących wiary. Uwielbiała się modlić. Każdego dnia odczuwała głęboki głód Boga. Głód – dodajmy – fizyczny.

    Dlatego przystępowała regularnie do Komunii Świętej. Odmawiała często różaniec. Jej relacja z Panem Jezusem była głęboka do tego stopnia, że wielokrotnie prowadziła dialogi z Panem Jezusem, Matką Bożą czy Aniołem Stróżem.

    Święty ojciec Pio również uchodził za niezwykle rozmodlonego kapłana. Po mszy świętej potrafił przez wiele godzin leżeć krzyżem i modlić się. Jeden z nowych współbraci świętego zakonnika zobaczywszy tę scenę, pobiegł do przełożonego ile sił w nogach, wołając o pomoc dla Pio, który – jego zdaniem – zasłabł, ponieważ leżał nieruchomo przed ołtarzem. Starszy zakonnik wysłuchał młodego ze stoickim spokojem, po czym wyciągnął pęk kluczy i wręczając mu je powiedział: „Bracie, zostaw klucze w zakrystii. Gdy Ojciec Pio skończy się modlić, zamknie kościół”.

    4. Sens cierpienia

    To chyba najtrudniejsze zagadnienie, które dręczy wielu, w tym wierzących. Gemma przez większość swojego niedługiego życia zgłębiała sens cierpienia. Rozważała pasję Chrystusa, przeżywając ją niezwykle intensywnie. Gdy po raz pierwszy, jako dziecko, usłyszała o cierpieniu Jezusa, zobaczyła tamte wydarzenia na własne oczy, po czym zemdlała.

    Modliła się przed Ukrzyżowanym Chrystusem, by Ten dopuścił ją do udziału w Jego cierpieniu jako zadośćuczynienie za grzechy świata. Nosiła stygmaty, głęboko przeżywała – także fizycznie – Triduum Paschalne. Umierając, wyznała, że wszystko, co miała oddała Bogu. Całe życie Gemmy stanowiło usilną próbę zrozumienia istoty cierpienia człowieka.

    Ojciec Pio również cierpiał – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Bolała go zatwardziałość penitentów, którzy zatajali grzechy, doświadczał także bólu związanego z krwawiącymi stygmatami. Obrazek Gemmy przypominał mu o oddaniu się Bogu tej pięknej i młodej dziewczyny, pragnącej mieć swój udział w Chrystusowej pasji.

    5. Gra Miłości

    Jest to jedna z największych tajemnic relacji człowieka z Bogiem. Poczucie opuszczenia przez Boga. Nie chodzi o tzw. ciemną noc, gdy wierzącym targają wątpliwości, obawa przed duchową pustką. To znacznie bardziej zaawansowane duchowo doświadczenie, gdy w bliskiej relacji z Jezusem człowiek odczuwa w pewnym momencie brak Boga.

    W Ewangelii Chrystus doświadczył tego na krzyżu, gdy toczyła się ostateczna rozgrywka między dobrem a złem. Gemma, która przeszła z Chrystusem w fizycznym cierpieniu niemal całą drogę krzyżową, poczucie braku obecności Boga określiła, jako najstraszniejsze cierpienie.

    A trzeba pamiętać, że przez wiele miesięcy była unieruchomiona przez chorobę, operowana bez znieczulenia, przeżyła także śmierć wyjątkowo bliskiej jej matki. Gdy ponownie odczuła obecność Boga – nie posiadała się ze szczęścia.

    Ojciec Pio stan uczucia braku Boga nazywał właśnie „grą Miłości”. Niewątpliwie doświadczenie Gemmy wzmacniało go w takich sytuacjach. Zdawał sobie sprawę, iż jest to rodzaj duchowego treningu, mającego pomóc człowiekowi silniej związać się z Bogiem. „Usuwam się po to jedynie, aby następnie silniej cię objąć” – mówił Jezus do Gemmy w trakcie wewnętrznych lokucji, gdy po długich chwilach pustki poczuła jego obecność.

    Krzysztof Gędłek/aleteia.pl

    *Tekst powstał w oparciu o książkę ks. Bernarda Galizzi „Gemma Galgani. Święta, do której modlił się ojciec Pio”, Esprit, Kraków 2017

    _______________________________________________________________________________________

    Piękna Gemma Galgani. Poznajcie świętą, która „kłóciła się” z Jezusem

    ŚWIĘTA GEMMA GALGANI
    Wikipedia

    *****

    Świadkowie usłyszeli jak „rozkazywała” Jezusowi nawrócić zatwardziałego grzesznika, a gdy On wzbraniał się z powodu jego potwornych grzechów, dziewczyna uciekła się do „szantażu”.

    Jeśli zadaniem hagiografii jest wzbudzanie w nas pragnienia znalezienia się w niebie, to w przypadku Gemmy – mnie przynajmniej – wystarczyłoby samo zdjęcie.

    Z przyjemnością usiadłbym tuż obok niej w którymś tam rzędzie niebiańskich krzeseł. Nie na darmo ta dwudziestopięcioletnia Włoszka uważana jest za najpiękniejszą wśród świętych kobiet.

    Córka boleści

    Jej życie było dość krótkie i zdecydowanie nie najłatwiejsze. Na tyle trudne, że rodacy do dziś mówią o niej: figlia del dolore, czyli córka boleści. Od wczesnego dzieciństwa odznaczała się błyskotliwą inteligencją. Nauka w szkole prowadzonej przez siostry zakonne, do której oddano ją jeszcze przed ukończeniem ósmego roku życia, nie sprawiała jej najmniejszego kłopotu.

    W spontaniczny sposób rozwijało się także jej życie duchowe. Nie mając nawet dziesięciu lat obiecała sobie zawsze utrzymywać bliską relację z Jezusem ukrytym w Eucharystii – „zwłaszcza gdy będę strapiona”, jak zapisała w swoim dziecięcym dzienniku. A strapień miało jej nie zabraknąć. Jeszcze w tym samym roku została niespodziewanie osierocona przez ukochaną mamę, a jako nastolatka musiała opuścić szkołę, by zająć się chorym na gruźlicę bratem.

    To jednak jest anioł

    Pozostawała w bliskiej, zażyłej relacji ze swoim aniołem stróżem. Ten nieraz ją upominał w bardzo bezpośredni sposób. Pewnego razu, gdy Gemma otrzymała w prezencie złoty zegarek, z którego była bardzo dumna, anioł zwrócił jej uwagę, że dla oblubienicy Chrystusa jedyną odpowiednią ozdobę stanowi krzyż i ciernie. To wtedy nastoletnia mistyczka odczuła głębokie pragnienie poznania i zjednoczenia się z męką Zbawiciela i zaczęła gorąco prosić o tę łaskę.

    Niebawem miała zostać wysłuchana. Warto jednak dodać, że bezpośredniość w stosunkach z aniołem działała w obie strony. Gemmie zdarzało się używać go jako „listonosza”, by dostarczał jej listy przebywającemu w Rzymie spowiednikowi, a nieraz i spierać się ze swoim niebiańskim opiekunem. Zaniepokojony spowiednik czuł się w obowiązku przypominać jej, że ma do czynienia z sługą samego Boga, któremu jednak winna szacunek i posłuszeństwo.

    Koiła ją Eucharystia

    Wkrótce nadszedł czas, gdy Ukrzyżowany postanowił spełnić pragnienia swojej oblubienicy. Zaczęły się ogromne cierpienia. Zmarł ojciec Galganich, a na barkach młodej dziewczyny spoczęła troska o pozostałe, młodsze rodzeństwo. Znaleźli się w fatalnej sytuacji finansowej, którą właściwiej byłoby określić jako skrajną nędzę.

    Jej nadwyrężone zdrowie i siły zaczęły poważnie szwankować. Zapadła na zapalenie opon mózgowych, traciła stopniowo słuch i włosy. Prawie rok spędziła przykuta do łóżka z powodu niemal kompletnego paraliżu kończyn. Gdy skarżyła się Jezusowi, że nie jest już w stanie się modlić, usłyszała, że te cierpienia służą oczyszczeniu jej duszy. Odtąd przyjmowała je z wielką ufnością.

    Chwile wielkiego wytchnienia i ulgi przeżywała, przyjmując komunię świętą. Wreszcie, zupełnie niespodziewanie, została uzdrowiona. Wiedziała już, że najlepszym sposobem okazania Jezusowi jej wielkiej miłości jest nie przestawać dla niego cierpieć i uparcie przypominała Mu, że jest na to gotowa.

    Stygmatyczka

    Jezus nie dał się długo prosić. W wieku dziewiętnastu lat Gemma otrzymała dar stygmatów. W każdy czwartek wieczorem wchodziła w stan bolesnej ekstazy, w której jednoczyła się z męką swego Ukochanego. Trwało do zazwyczaj do godziny trzeciej po południu w piątek lub nawet do sobotniego poranka. Wtedy stygmaty znikały, pozostawiając po sobie ślady w postaci blizn, by znów otworzyć się w następnym tygodniu.

    W tym czasie Gemma mieszkała już u pobożnej rodziny, u której miejsce znalazł jej spowiednik, gdyż w małym domu Galganich brakło dla niej miejsca. Rodzina Gianninich oraz dwaj pasjoniści, prałat Volpi i ojciec Germano, wielokrotnie byli świadkami ekstaz Gemmy i jej zażyłości z Jezusem.

    Kłótnie z Jezusem

    Była to zażyłość tak bliska i serdeczna, że aż zdumiewająca. Dwudziestoletnia mistyczka pozwalała sobie nawet na „kłótnie” ze swoim Boskim Oblubieńcem. O co? O grzeszników. Za którymś razem świadkowie usłyszeli, jak „rozkazywała” Jezusowi nawrócić zatwardziałego grzesznika, a gdy On wzbraniał się z powodu jego potwornych grzechów, dziewczyna uciekła się do „szantażu”, mówiąc: „Twoja Matka też się za niego modli. Jej nie możesz odmówić!”.

    Jakie było zdumienie jednego z ojców, gdy wychodząc z mieszkania, w którym był świadkiem tej sceny, wpadł na zapłakanego mężczyznę, który na kolanach zaczął go błagać o spowiedź i okazał się nosić nazwisko chwilę wcześniej wymieniane uparcie przez Gemmę w rozmowie z Jezusem.

    Niespełnione marzenie

    Wkrótce Gemma zapadła na gruźlicę i próchnicę kości. Wytrzymywała bolesne zabiegi bez znieczulenia. Jej znieczuleniem był krzyż, w który wpatrywała się niemal bez przerwy wzrokiem pełnym miłości. Postępująca choroba ostatecznie przekreśliła jej szanse na zrealizowanie swojego największego marzenia – by wstąpić do klauzurowego zgromadzenia sióstr pasjonistek, oddanych rozważaniu męki Chrystusa.

    Już wcześniej siostry kilkukrotnie jej odmawiały – a to z powodu zobowiązań rodzinnych, a to ze względu na stan zdrowia, a trochę też z obawy przed jej sławą mistyczki. Poniekąd dla pocieszenia ojciec Germano przyjął od niej cztery prywatne śluby identyczne co do treści ze ślubami składanymi w zakonie pasjonistek. Złożyła je już na łożu boleści, z którego miała się nie podnieść aż do swojej śmierci w Wielką Sobotę 1903 roku.

    Najwierniejsza kopia Jezusa

    Siostry, które nie chciały jej przyjąć za życia, zrobiły to po śmierci, pozwalając na jej pochówek w swoim klasztornym kościele w Lukce, gdzie dziś znajduje się jej sanktuarium. Jej duchowym pięknem zachwycili się kolejni papieże. Pius XI dokonując jej beatyfikacji nazwał ją „najwierniejszą kopią, również zewnętrznie, Ukrzyżowanego Odkupiciela”, a Pius XII określił „gwiazdą swojego pontyfikatu” i kanonizował w 1940 roku.

    Jest patronką aptekarzy, studentów i wszystkich, którzy cierpiąc, jednoczą się z Ukrzyżowanym Jezusem.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Ojciec Pio, bat na ateistów, znak dany przez Boga

    Ojciec Pio, bat na ateistów, znak dany przez Boga

    W życiu wielu świętych mistyków odnotowano przypadki bilokacji, czyli stanu, w którym dana osoba znajduje się równocześnie w dwóch różnych miejscach, nieraz oddalonych od siebie o tysiące kilometrów. Jest to jedno z najbardziej tajemniczych zjawisk w życiu mistyków.

    Ojciec Pio posiadał dar bilokacji, z którego bardzo często korzystał, aby nieść pomoc ludziom będącym w potrzebie. Kiedyś zwierzył się, że śpi tylko siedem godzin w roku. Dla niego dzień bilokacji rozpoczynał się, kiedy kładł się na nocny spoczynek. Udawał się w bilokacjach tam, gdzie posyłał go Chrystus, do konkretnych osób, z duchowym wsparciem, radą i pomocą. W tych “bilokacyjnych podróżach” często towarzyszyli mu św. Antoni Padewski lub św. Franciszek z Asyżu. Faktu bilokacji nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Przypuszcza się, że duch opuszcza ciało i udaje się w inne miejsce, natomiast ciało pozostaje w bezruchu. Kiedy św. Alfons Liguori udał się w bilokacji do Rzymu, aby być przy śmierci papieża Klemensa XIV i uczestniczyć w jego pogrzebie, przez dwa dni siedział jak skamieniały w fotelu, w miejscu swego zamieszkania. Zjawisko bilokacji w życiu o. Pio jest bogato udokumentowane.

    Obronił San Giovanni Rotondo przed zbombardowaniem

    Piloci wojsk alianckich stacjonujących w okolicach Bari od września 1943 r. byli podczas lotów świadkami nadzwyczajnych spotkań. Za każdym razem, kiedy odbywali loty bojowe i zbliżali się w okolice San Giovanni Rotondo, widzieli pojawiającego się na niebie zakonnika, który nie dopuszczał do zrzucenia bomb i zawracał samoloty. Wszystkie miejscowości w okolicy były mocno bombardowane, natomiast na San Giovanni Rotondo nie spadła ani jedna bomba. “Kiedy piloci wracali po wykonaniu lotu – wspomina generał Rossini – opowiadali, że w pewnym momencie na niebie ukazywał się im zakonnik i wtedy samoloty natychmiast same zmieniały kurs”.

    Początkowo wielu nie dowierzało tym nieprawdopodobnym historiom. Jednak kiedy coraz więcej pilotów dzieliło się podobnymi doświadczeniami (a byli wśród nich Amerykanie, Anglicy, Polacy, Żydzi, katolicy, protestanci, niewierzący), naczelny dowódca, którym był amerykański generał, postanowił osobiście sprawdzić wiarygodność tych opowieści.

    Poprowadził eskadrę bombowców, która miała zniszczyć niemiecki magazyn amunicji, znajdujący się w pobliżu San Giovanni Rotondo. Była to któraś z kolei misja, wszystkie poprzednie nie powiodły się, z powodu tajemniczej zjawy pojawiającej się na niebie.

    Wszyscy w napięciu czekali, jak tym razem powiedzie się lot bombowe; Kiedy eskadra wróciła do bazy, ameryf kański generał był w prawdziwym szoku. Opowiedział, że kiedy byli już blisko celu bombardowania, nagle zauważyli na wysokości lecących samolotów, postać zakonnika ze wzniesionymi rękami. W pewnym momencie we wszystkich samolotach bomby samoczynnie się odczepiły spadając na okoliczne lasy. Natomiast samoloty, same, bez ingerencji pilotów wróciły w kierunku bazy. Wydarzenie to stało się głownym temeatem tematem rozmów w całej jednostce. W czasie dyskusji ktoś zasugerował, że tym zakonnikiem może być stygmatyzowany o. Pio, przebywający w klasztorze w San Giovanni Rotondo. Generał stwierdził, że jak tylko przesunie się linia frontu, to osobiście pojedzie do klasztoru, aby to sprawdzić. Kiedy Niemcy wycofali się Generał wybrał się z kilkoma pilotami do San Giovanni Rotondo. Przy wejściu do zakrystii natychmiast zauważył, że w grupie zakonników jest ten, który zawracał samoloty. Ojciec Pio podszedł do generała, położył mu rękę na ramieniu i powiedział: “To ty chciałeś nas wszystkich wysadzić w powietrze!”. Słysząc te słowa i widząc o. Pio generał przeżył duchowy wstrząs. Później długo jeszcze rozmawiali ze sobą, doskonale się rozumieli, chociaż generał mówił po angielsku, a o. Pio w swoim rodzinnym dialekcie z Benewentu. Po tym spotkaniu, generał, protestant przeszedł na katolicyzm.

    Ślad ręki na szybie

    Ojciec Placid Bux w 1957 r. zachorował na marskość wątroby i w stanie beznadziejnym leżał w szpitalu w San Severo. W nocy zauważył, że przy jego łóżku stoi o. Pio, który pocieszając go zapewnił, że wyzdrowieje, później podszedł do okna, odcisnął dłoń na Szybie i zniknął. Rano o. Placid czuł się bardzo dobrze, spojrzał w okno i zobaczył na szybie odciśniętą dłoń Stygmatyka, co go upewniło, że nocna wizyta o. Pio rzeczywiście miała miejsce. Wiadomość rozeszła się po szpitalu i po całym mieście. Do pokoju chorego o. Placido zaczęło przychdzić mnóstwo ciekawskich ludzi, aby obejrzeć odbicie dłoni o. Pio. Władze szpitala nakazały, aby je zmyć. I chociaż użyto wszystkich dostępnych środków czyszczących, śladu dłoni o. Pio nie udało się usunąć. O. Placido całkowicie wyzdrowiał i po wyjściu ze szpitala natychmiast pojechał do San Giovanni Rotondo. Kiedy spotkał o. Pio na klasztornym korytarzu , usłyszał pytanie: “Jak się czuje nasz o. Placido? Wspaniale” – odpowiedział i korzystając z okazji zapytał: “Czy rzeczywiście był ojciec u mnie w szpitalu i zostawił ślad ręki na szybie?” Patrząc mu prosto w oczy o. Pio odpowiedział: “I ty w to wątpisz. Byłem tam, ale nikomu o tym nie mów”.

    Dziękuję za uratowanie mi życia

    Pewnego dnia po Mszy św. w zakrystii o. Pio zdejmował szaty liturgiczne. Podszedł wtedy do niego mężczyzna, który upadł na kolana i płacząc mówił: “Ojcze, dziękuję, że uratowałeś mi życie”. Był to kapitan piechoty. W czasie wojny przebywał na froncie, wokół szalała bitwa. W pewnym momencie zobaczył, że kilkanaście metrów od niego stoi jakiś zakonnik, daje mu znak ręką i mówi: “Niech pan kapitan jak najprędzej ucieka z miejsca, gdzie pan teraz jest, i stanie obok mnie”. Kapitan natychmiast podbiegł do zakonnika i w tym momencie uderzył granat, dokładnie w to miejsce, w którym przez chwilą stał. Kiedy oficer odwrócił się, aby podziękować zakonnikowi, jego już tam nie było, zniknął bez śladu. Kapitan po wojnie przyjechał do San Giovanni Rotondo i wtedy rozpoznał, że tym tajemniczym zakonnikiem był właśnie o. Pio.

    List z Czechosłowacji

    Wśród wielkiej ilości listów, które nadeszły do San Giovanni Rotondo, była też korespondencja z krajów bloku komunistycznego. Świadczą one o tym, że o. Pio często udawał się tam w bilokacji. Był w Jugosławii, przy arcybiskupie Alojzym Stepinaciu podczas jego procesu. Towarzyszył prymasowi Węgier, kard. Józefowi Mindszentiemu, w czasie, gdy był w więzieniu. Sekretarz prymasa Węgier opowiadał, że podczas pobytu w wiezieniu, w 1956 r., kardynał bardzo pragnął odprawić Mszę św. Pewnego dnia o. Pio zjawił się w jego więziennej celi, przynosząc ze sobą to, co potrzebne do sprawowania Eucharystii, nawet służył mu do Mszy św. Odchodząc zabrał wszystko ze sobą .

    W Czechosłowacji władze komunistyczne, rozwiązały zakony, a księża zostali uwięzieni. Jedna ze wspólnot zakonnych sióstr prowadziła życie ukryte. Siostry nie nosiły habitów, w ciągu dnia pracowały na roli, a w nocy zbierały się na wspólną modlitwę. Właśnie te siostry napisały list do o. Pio, dziękując mu za to, że specjalnie przyjechał do nich, aby odprawić Mszę św. Przykro im było tylko, że o. Pio nie przyjął zaproszenia na skromny posiłek. W liście pytały również, jak udała mu się powrotna podróż i czy miał problemy na przejściu granicznym. Z tego listu wynika, że siostry były absolutnie przekonane, że o. Pio opuścił San Giovanni Rotondo i wybrał się w podróż do Czechosłowacji. A była to podróż bilokacyjna.

    Cudowny zapach

    Z krwawiących ran o. Pio emanował wyjątkowy, niespotykany zapach, który przypominał mieszaninę fiołków, róż, lilii i kadzidła. Nie sposób go jednak opisać ponieważ zawiera obok znanych aromatów – nowe, dotąd nieznane elementy. Te cudowne zapachy emanowały również z przedmiotów związanych z o. Pio. Często pojawiały się znienacka, trwały krótko lub długo. O. Pio wyjaśnił, że zapach ten jest znakiem, który mówi, że przez jego pośrednictwo Bóg zsyła łaskę, pociesza, ostrzega przed niebezpieczeństwem, pokusą lub grzechem.

    Od ludzi świętych, zjednoczonych w miłości z Bogiem, emanowała cudowna woń. I tak na przykład ciało św. Marcina de Porres wydzielało subtelny zapach. Kiedy po 25 latach od śmierci 5 otwarto jego grób, z ciała emanował ten sam aromat. Niezaprzeczalną wiarygodność faktu cudownego zapachu o. Pio potwierdzają i tysiące świadectw ludzi, którzy go doświadczyli nie tylko za życia o. Pio. ale również i po jego śmierci.

    Dr Giorgio Festa przywiózł z San Giovanni Rotondo do swojego gabinetu w Rzymie, mały kawałek bandaża nasiąkniętego krwią z rany boku o. Pio. Przez długi czas ten mały kawałek płótna, zamknięty w szafce, emanował tak silnym zapachem, że wszyscy przychodzący pacjenci pytali doktora Festę o pochodzenie tej subtelnej, niespotykanej woni.

    Gwardian klasztoru w San Giovanni Rotondo – o. Rosario napisał, że przez pierwsze trzy miesiące swego urzędowania jako przełożony o. Pio, każdego dnia czuł przedziwny zapach, rozchodzący się z celi Stygmatyka, z którym sąsiadował.

    Giuseppe Onufrio z Palermo wspomina, że podczas spowiedzi ojciec Pio trzymał go za prawą rękę. Kiedy wrócił do domu poczuł, że prawa ręka emanuje zapachem o. Pio. Pomimo wielokrotnego mycia rąk zapach nie ustępował przez wiele dni. Ojciec Pio nałożył mu pokutę, która miała trwać przez trzy miesiące. W tym okresie Onufrio odczuwał niezwykle intensywny i przyjemny zapach. Pojawiał się niespodziewanie, a potem ustawał. Kiedy skończył się czas pokuty, zapach ustał.

    Rosa Baldi miała bardzo wysoką gorączkę dochodzącą do 40°C. Lekarze byli bezradni, nie potrafili ustalić jej przyczyn. Pani Baldi wysłała swego syna do San Giovanni Rotondo, aby prosił o pomoc o. Pio. Podczas spowiedzi chłopiec poprosił ojca o uzdrowienie mamy. W dzień powrotu syna, w domu pani Baldi wszyscy poczuli niesamowity zapach. Tego samego dnia jej gorączka nagle zniknęła. W ten sposób o. Pio dał znać o swojej duchowej obecności i łasce uzdrowienia, którą wymodlił.

    Przez cudowny zapach o. Pio dawał i ciągle daje znak swoim duchowym synom i córkom, że chociażby przeżywali najciemniejszą życiową noc, największe niebezpieczeństwa i trudności, , to nigdy nie są sami, bo jest z nimi zawsze kochający Bóg. “Kiedy próby są bardzo ciężkie – pisze o. Pio – powtarzam ci w nieskończoność, że nie musisz się lękać, bo nawet jeżeli widzisz, że twa dusza stoi na skraju przepaści, to przecież jest z tobą Jezus. Musisz nieprzerwanie wznosić swój głos do nieba, nawet kiedy atakuje twą duszę strapienie i przytłacza cię samotność. Krzycz głośno razem z bezgranicznie cierpliwym Hiobem, który, doświadczając za przyzwoleniem Bożym tego, co ty teraz przeżywasz, wołał: Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam”.

    Dwumiesięcznik Miłujcie się/Fronda.pl

    ___________________________________________________________________________________________


    10 mało znanych faktów z życia św. Ojca Pio. Jak dobrze znasz świętego stygmatyka?

    fot. Justyna Galant /Family News Service

    *****

    Ojciec Pio to jeden z najpopularniejszych świętych XX wieku. Miał dar bilokacji, młodemu Karolowi Wojtyle przepowiedział papieską przyszłość, a ze stygmatów, które otrzymał w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Family News Service przypomina mniej znane fakty z życia włoskiego zakonnika.

    23 września w Kościele katolickim przypada liturgiczne wspomnienie św. Ojca Pio z Pietrelciny – kapucyna stygmatyka, mistyka i jednego z najpopularniejszych świętych XX wieku. Duchowny zmarł 23 września 1968 roku w klasztorze San Giovanni Rotondo, we Włoszech. Kapłanowi również dziś przypisuje się wiele cudów, nawróceń i uzdrowień. Obdarzony był darem bilokacji – obecności w dwóch miejscach na raz. To on przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle, że zostanie papieżem. Jego dewizą życia była miłość do Boga w drugim człowieku. Sprawdź czego jeszcze nie wiesz o tym świętym zakonniku.

    1. Imię na cześć świętego papieża Piusa V

    6 stycznia 1903 roku, w wieku 15 lat, Francesco Forgione rozpoczął nowicjat w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów w Morcone. 22 stycznia złożył śluby zakonne, otrzymał habit franciszkański oraz przyjął imię brata Pio, na cześć świętego Piusa V, patrona Pietrelciny, przed którego relikwiami modlił się w pobliskim kościele.

    2. Służba w wojsku

    Po kilku latach kapłaństwa Ojciec Pio został powołany do wojska, do służby medycznej. Często jednak chorował i musiał wracać do domu na rekonwalescencję. W 1916 roku został zwolniony ze służby ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo, gdzie pozostał aż do śmierci.

    3. Przepowiednia o papieżu Janie Pawle II

    Znana jest opowieść o tym, że Ojciec Pio przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle papieską przyszłość. W wieku 28 lat polski duchowny udał się do San Giovanni Rotondo, aby się wyspowiadać. Młody kapłan uczestniczył też w mszy świętej odprawianej przez włoskiego zakonnika. Podczas wymiany kilku zdań, kapucyn miał przepowiedzieć Wojtyle, że zostanie głową Kościoła katolickiego.

    4. Dar bilokacji

    Według zeznań żołnierzy walczących na froncie II wojny światowej, zakonnik w brązowym habicie często ukazywał się na niebie i nakazując samolotom odlecieć, i zakazując bombardowania. Żadna bomba nie spadła na strefę San Giovanni Rotondo. W tym samym czasie widziano zakonnika w San Giovanni Rotondo oraz Urugwaju, gdzie udzielił ostatniego namaszczenia kapłanowi.

    5. 3400 litrów krwi w ciągu 50 lat

    Ojciec Pio otrzymał stygmaty w piątek – 20 września 1918 roku. Po mszy świętej udał się na chór zakonny, aby tam odprawić dziękczynienie przed krucyfiksem. Gdy kontemplował Jezusa Ukrzyżowanego na jego ciele pojawiły się stygmaty na dłoniach, stopach oraz w boku, – w miejscach ran Jezusa, które zadano Mu podczas ukrzyżowania. Jak przekazali lekarze, którzy wielokrotnie badali zakonnika, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Po śmierci Ojca Pio stygmaty zniknęły bez śladu.

    6. Niesamowite wizje i niestrudzona walka z szatanem

    Włoski zakonnik bardzo często miewał wizje oraz objawienia. Opowiadał o spotkaniach z Jezusem, Maryją oraz Aniołem Stróżem. Niektóre doświadczenia opisywał w listach do ojca Augustyna – duchowego powiernika. Najbardziej przejmująca jest wizja dotycząca apokalipsy, która miała miejsce w grudniu 1902 roku. Widział Jezusa zapowiadającego koniec świata i liczne wojny, które dotkną świat. Kapucyn mówił, że apokaliptyczne wydarzenia mają trwać 3 dni i 3 noce. Ojciec Pio wielokrotnie był dręczony przez szatana i toczył z nim walki. Zakonnik uwalniał również ludzi od dręczeń szatańskich.

    7. Uzdrowienia i cuda

    Włoskiemu kapucynowi przypisuje się wiele cudów i licznych uzdrowień. Jednym z nich jest uzdrowienie Gemmy de Giorgi, która obecnie mieszka w Riberze we Włoszech. Dziewczyna od urodzenia była niewidoma, nie miała źrenic. Lekarze nie dawali jej szans na wyzdrowienie. Babcia Gemmy gorliwie modliła się za wstawiennictwem Ojca Pio o przywrócenie wzroku wnuczki. Kobieta napisała nawet list do zakonnika z prośbą o modlitwę. Ojciec Pio zapewnił o swojej pamięci i zaprosił w odwiedziny. Babcia z wnuczką pojechały do San Giovanni Rotondo. Wyspowiadały się, a Gemma z rąk zakonnika przyjęła Komunię świętą. Kapucyn uczynił znak krzyża na oczach dziewczynki. Wracając pociągiem do domu, Gemma odzyskała wzrok. Za przyczyną Ojca Pio dokonało się także nawrócenie masońskiego dziennikarza – Alberto del Fante. Mężczyzna na łamach prasy ośmieszał zakonnika. Po pewnym czasie, poważnie zachorował jego siostrzeniec – Enrico. Chłopiec zmagał się z gruźlicą kości i płuc. Krewni z rodziny Alberto pojechali do Ojca Pio. Kapucyn zapewnił ich, że chłopczyk wyzdrowieje. Alberto, nie dając wiary w zapewnienia zakonnika, stwierdził, że jak Enrico wróci to zdrowia, to on pojedzie z pielgrzymką do San Giovanni Rotondo. Enrico odzyskał zdrowie, a mężczyzna dotrzymał obietnicy. W San Giovanni Rotondo odbył długą spowiedź u Ojca Pio i się nawrócił.

    8. Ostatnia msza święta Ojca Pio

    Ojciec Pio odprawił swoją ostatnią mszę świętą 22 września 1968 roku. Obchodził wówczas 50. rocznicę otrzymania stygmatów. „Będę się modlił za was na wieki” – miał powiedzieć na zakończenie.

    Włoski zakonnik zmarł 23 września 1968 roku. W jego pogrzebie uczestniczyło 100 000 osób. Beatyfikacji dokonał papież Jan Paweł II 2 maja 1999 roku, trzy lata później odbyła się jego kanonizacja – 16 czerwca 2002 roku

    9. Dom Ulgi w Cierpieniu

    Założony z inicjatywy Ojca Pio szpital, zgodnie z jego słowami, miał być ulgą nie tylko dla ciała, lecz także dla duszy. Inicjatywa wybudowania kliniki w San Giovanni Rotondo powstała w 1922 roku. Z każdym kolejnym rokiem placówka zapełniała się pacjentami i ich świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki modlitwie wstawienniczej Ojca Pio. Dziś jest prężnie działającą polikliniką oraz centrum badań nad leczeniem nowotworów.

    10. Relikwia św. Ojca Pio

    Ekshumacji ciała Ojca Pio dokonano w 2008 roku. Doczesne szczątki włoskiego zakonnika zostały wystawione na widok publiczny. W ciągu kilku miesięcy nawiedziło je blisko 9 mln ludzi. 25 maja 2010 r., z okazji 123. rocznicy urodzin świętego do Pietrelciny przywieziono niezwykłą relikwię – kość gnykową (mała kość znajdująca się z przodu szyi), która w sposób naturalny oddzieliła się od ciała Ojca Pio podczas przeprowadzonej ekshumacji.

    fot. Justyna Galant/Family News Service

    PCh24.pl/źródło: Family News Service

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 września

    Błogosławiony Józef Stanek SAC,
    prezbiter i męczennik

    Błogosławiony Józef Stanek

    Józef Stanek urodził się w 1916 r. w Łapszach Niżnych w diecezji krakowskiej, na pograniczu polsko-słowackim. Był ósmym, najmłodszym dzieckiem Józefa i Agnieszki, którzy zajmowali się rolnictwem. W 1923 r. rodzinę nawiedziła tragedia. Epidemia tyfusu w ciągu dziewięciu miesięcy pochłonęła życie obojga rodziców i dwóch dziadków. Opiekę nad Józefem przejęło starsze rodzeństwo, w szczególności 34-letnia najstarsza siostra Stefania i brat Wendelin.
    W 1929 r. Józef po ukończeniu podstawowej edukacji został wysłany do Wadowic. Tam ukończył szkołę średnią prowadzoną przez pallotynów. Nie było to łatwe, bo gdy przyjeżdżał do tej szkoły, nie znał dobrze języka polskiego – w domu rodzinnym mówiono bowiem spiską, góralską gwarą.
    Po maturze, w 1935 r., wstąpił do pallotynów w Sucharach nad Notecią k. Nakła. Tam odbył nowicjat. Pierwszą profesję złożył dwa lata później. Studia filozoficzno-teologiczne rozpoczął w seminarium pallotynów w Ołtarzewie koło Ożarowa. Gdy wybuchła II wojna światowa, klerycy z Ołtarzewa zostali ewakuowani przed najeżdżającymi Rzeczpospolitą wojskami niemieckimi – na wschód. Tam wpadli w ręce sowieckie.
    Józkowi udało się na szczęście uciec z naprędce zorganizowanego obozu przejściowego. Powrócił do rodzinnego Spiszu, w międzyczasie przyłączonego do współpracującego z Niemcami państwa słowackiego. Po krótkim pobycie w rodzinnych stronach wrócił do Ołtarzewa. Spotkał się tam z wieloma innymi seminarzystami, którzy po wojnie obronnej 1939 r. zdołali powrócić. Święcenia kapłańskie przyjął w 1941 r. w katedrze w Warszawie.
    Rozpoczął studia specjalistyczne na tajnych kompletach Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Złożył też, gdzieś w 1941 r., przysięgę Związku Walki Zbrojnej ZWZ, przemianowanej w 1942 r. na Armię Krajową, stając się jej członkiem i rozpoczynając działalność w podziemnej konspiracji. Jednocześnie posługiwał jako duszpasterz i kapelan Zakładu Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach przy ul. Hożej w Warszawie. Tam też, 1 sierpnia 1944 r., zastał go wybuch Powstania Warszawskiego.
    Do drugiej połowy sierpnia ofiarnie spełniał posługę na Koszykach, pełniąc rolę kapelana, także w prowizorycznych szpitalach powstańczych. Wtedy to przełożeni skierowali go do pracy w Zgrupowaniu AK “Kryska”, walczącym w okolicy ul. Czerniakowskiej na Powiślu. Ksiądz Józef przybrał pseudonim “Rudy”. Rozpoczął szeroką i wszechstronną pracę duszpasterza i kapelana. Odprawiał Msze św. polowe i spowiadał. Często odwiedzał polowe szpitale, niosąc duchową pomoc i nadzieję walczącym i rannym. Nosił rannych, docierając do najbardziej wysuniętych pozycji powstańczych. Pomagał walczącym żołnierzom i ludności cywilnej odkopywać zasypanych.
    Wielu rannych uratował od niechybnej śmierci, zwłaszcza w ostatnich dniach Powstania na przyczółku czerniakowskim, jednym z regionów Warszawy znajdującym się jeszcze w ręku powstańców.
    Chociaż miał możliwość uratowania życia, przeprawiając się pontonem na drugi brzeg Wisły, nie skorzystał z niej. Oddał przeznaczone dla niego miejsce rannemu żołnierzowi. Chciał dzielić los żołnierzy i ludności cywilnej, która została na lewym, walczącym brzegu rzeki. Od 10 do 23 września trwały krwawe walki o przyczółek Czerniakowski. Teren opanowany przez powstańców nieustannie zmniejszał się. Wkrótce część żołnierzy ewakuowała się kanałami na Mokotów, inni dostali się na prawy brzeg Wisły.
    23 września 1944 r. Niemcy wysłali na tereny bronione przez “Kryskę” parlamentariuszy – przedstawicieli ludności cywilnej – z wezwaniem do poddania się i całkowitej kapitulacji. Powstańcy podjęli rozmowy. Działania zostały przerwane. Nastąpiła ewakuacja rannych i ludności cywilnej. W pertraktacjach wziął udział kapelan “Kryski” – Józef Stanek “Rudy”. Rozmowy nie dały jednak rezultatów. Powstańcy nie przyjęli niemieckich warunków. Józef Stanek został zatrzymany przez Niemców jako zakładnik.
    Ściągnął na siebie specjalną nienawiść Niemców między innymi za to, że polecił powstańcom, na własną odpowiedzialność, przed poddaniem niszczyć broń. Każdego bowiem schwytanego powstańca z bronią w ręku rozstrzeliwano. Ks. Józef nie chciał także, aby broń dostała się w ręce hitlerowców i służyła zabijaniu Polaków.
    Dla ks. Józefa Niemcy przygotowali specjalny rodzaj śmierci. Bity, popychany przez hitlerowskich siepaczy, został odprowadzony pod szubienicę – wystającą z muru żelazną belkę. Podchodził do niej spokojnie, z powagą i majestatem… W sąsiedztwie Niemcy pędzili – jak się okazało do niewoli, obozów koncentracyjnych i obozów zagłady – opuszczającą płonącą Warszawę ludność cywilną i ukrywających się wśród niej żołnierzy AK. Chcieli im pokazać, jaki los spotyka “głównego bandytę Powstania”. Zarzucono mu pętlę na szyję (ponoć była to jego stuła). Ks. Stanek, w czarnej sutannie, choć bez oznak Armii Krajowej, wyprostował się i w ostatnich chwilach życia, spod szubienicy, błogosławił przechodzących żołnierzy i ludność cywilną, których wcześniej spowiadał i podnosił na duchu. Powieszono go na zapleczu magazynu przy ulicy Solec.
    W 1945 r. jego szczątki ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie (ogółem, w dwóch mogiłach, pochowano 278 pomordowanych). Rok później przeniesiono je na Powązki. Szczątki, w sutannie, były dobrze zachowane – na szyi widać było odciśniętą pętlę. W kieszeni sutanny znajdował się kapłański brewiarz. W 1987 r. spoczęły one w kwaterze zgrupowania AK “Kryska” na tym cmentarzu. Przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec w 1994 r. postawiono pomnik księdza oraz innych żołnierzy i powstańców walczących na tym terenie.
    Beatyfikacji ks. Józefa Stanka dokonał św. Jan Paweł II w grupie 108 polskich męczenników za wiarę w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. W 2000 r. relikwie bł. ks. Józefa Stanka zostały przeniesione do dolnego kościoła Chrystusa Króla w parafii pw. św. Wincentego Pallottiego w Warszawie. Cztery lata później ks. Józefa ustanowiono patronem kaplicy w nowo otwartym Muzeum Powstania Warszawskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________________

    Ksiądz, powstaniec, patriota. Powieszony przez Niemców na swojej własnej stule

    W ciągu 63 dni Powstania Warszawskiego oprócz wielu żołnierzy i ludności cywilnej, wzięli w nim udział również duchowni, którzy stale towarzyszyli walczącym.


    /Powstanie Warszawskie/wikipedia.org

    ***

    Zajmowali się organizowaniem Eucharystii i wspólnych modlitw, udzielali sakramentów, towarzyszyli poległym na ostatniej drodze, a niejednokrotnie oddawali własne życie w walce o wolność Ojczyzny.

    Jednym z nich był pallotyn ks. Józef Stanek – kapelan powstańców na Czerniakowie, zamordowany przez hitlerowców 23 września, wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Obecnie trwają modlitwy o rychłą kanonizację niezłomnego kapłana.

    Ks. Józef Stanek, noszący pseudonim “Rudy”, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego posługiwał jako kapelan w Zakładzie Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach. Od 1 sierpnia 1944 uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. W trudnych warunkach odprawiał nabożeństwa, udzielał pomocy rannym i umierającym, wspierał ludność cywilną i personel medyczny w szpitalach polowych. W drugiej połowie sierpnia zajął się towarzyszeniem żołnierzom zgrupowania AK “Kryska”, walczącym na Czerniakowie.

    Duchowny z oddaniem i gorliwością służył powstańcom. Jego zaangażowanie w sprawowanie sakramentów i zwykłe rozmowy z wiernymi, miały niebagatelny wpływ na morale walczących. Wielokrotnie znosił z pola walki rannych powstańców, posługując niemal w każdym miejscu walczącego Czerniakowa. Zjawiał się nawet w najbardziej niebezpiecznych punktach oporu powstania, by wspierać załamanych cywili, głosić Ewangelię i udzielać sakramentów.

    Podczas trwania powstania duchowny dostał propozycję przeprawy na prawy brzeg, co miało zapewnić mu bezpieczeństwo. Ustąpił jednak miejsca w pontonie rannemu żołnierzowi, rezygnując z przeprawienia się przez Wisłę. Nie zdecydował się na opuszczenie walczących powstańców i do końca pozostał w ruinach konającego Czerniakowa.

    Był dla nich wsparciem do ostatnich chwil. Świadkowie życia młodego pallotyna podkreślają jego heroiczną miłość bliźniego. Nazywano go „niestrudzonym Samarytaninem”. Śmierć poniósł mając zaledwie 28 lat, po 5 latach kapłaństwa. Jego altruistyczna i bohaterska postawa sprawiła, że zyskał wielki szacunek i uznanie ze strony wszystkich walczących.

    W dniu kapitulacji Czerniakowa 23 września, duchowny dostał się w ręce SS. Odważnie pertraktował z wrogiem, aby ocalić jak najwięcej powstańców. Był poddawany wielu szczególnie brutalnym torturom, a następnie powieszony na własnej stule. Kiedy na szyję duchownego nałożono pętlę, pobłogosławił on jeszcze powstańców i ludność cywilną prowadzoną przez Niemców do obozów.

    Jednym ze świadków jego egzekucji był inny wybitny kapelan powstania jezuita, o. Józef Warszawski. Ks. Stanek ściągnął na siebie szczególną nienawiść m.in. dlatego, że polecił żołnierzom polskim zniszczyć broń, ponieważ hitlerowcy niemal każdego uzbrojonego Polaka natychmiast rozstrzeliwali. Nie chciał także, aby broń dostała się w ręce Niemców i służyła zabijaniu powstańców.

    Ks. Stanek święcenia kapłańskie przyjął już w latach okupacji w 1941 roku. Po święceniach studiował na tajnym Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

    Zwłoki duchownego ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie 14 kwietnia 1945 r. Następnie w 1946 roku przeniesiono je na cmentarz Powązkowski. 4 listopada 1987 w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej przy ul. Zagórnej odbyło się nabożeństwo żałobne połączone z ekshumacją i pogrzebem, 5 listopada 1987 szczątki pallotyna złożono w powązkowskiej kwaterze zgrupowania AK „Kryska”. W 1994 roku przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec postawiono pomnik ku czci ks. Józefa Stanka oraz innych bohaterów walczących na tym terenie w oddziałach Armii Krajowej i Wojska Polskiego.

    13 czerwca 1999 roku w Warszawie Jan Paweł II ogłosił ks. Józefa Stanka błogosławionym w gronie 108 męczenników II wojny światowej oraz drugim pallotynem – ks. Józefem Jankowskim.

    Kaplicę im. bł. ks. Józefa Stanka można odwiedzić w Muzeum Powstania Warszawskiego. Poświęcił ją kard. Józef Glemp podczas otwarcia Muzeum 31 lipca 2004 r. Do kaplicy wniesiono wówczas relikwie kapelana powstańców na Czerniakowie.

    „Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami” – tak mówił o bł. ks. Józefie Stanku, pallotynie i męczenniku ks. dr Jan Korycki SAC w homilii wygłoszonej podczas Mszy św. w 74. rocznicę śmierci duszpasterza Powstańców Warszawskich.

    KAI/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________________

    Dziś wspomnienie bł. ks. Józefa Stanka, prezbitera i męczennika - określanego przez Niemców jako "główny bandyta Powstania Warszawskiego"
    fot. via www.1944.pl/historia/powstancze-biogramy/Jozef_Stanek

    ***

    Dziś wspomnienie bł. ks. Józefa Stanka, prezbitera i męczennika – określanego przez Niemców jako “główny bandyta Powstania Warszawskiego”

    Józef Stanek urodził się w 1916 r. w Łapszach Niżnych w diecezji krakowskiej, na pograniczu polsko-słowackim. Był ósmym, najmłodszym dzieckiem Józefa i Agnieszki, którzy zajmowali się rolnictwem. W 1923 r. rodzinę nawiedziła tragedia. Epidemia tyfusu w ciągu dziewięciu miesięcy pochłonęła życie obojga rodziców i dwóch dziadków. Opiekę nad Józefem przejęło starsze rodzeństwo, w szczególności 34-letnia najstarsza siostra Stefania i brat Wendelin.

    W 1929 r. Józef po ukończeniu podstawowej edukacji został wysłany do Wadowic. Tam ukończył szkołę średnią prowadzoną przez pallotynów. Nie było to łatwe, bo gdy przyjeżdżał do tej szkoły, nie znał dobrze języka polskiego – w domu rodzinnym mówiono bowiem spiską, góralską gwarą.

    Po maturze, w 1935 r., wstąpił do pallotynów w Sucharach nad Notecią k. Nakła. Tam odbył nowicjat. Pierwszą profesję złożył dwa lata później. Studia filozoficzno-teologiczne rozpoczął w seminarium pallotynów w Ołtarzewie koło Ożarowa. Gdy wybuchła II wojna światowa, klerycy z Ołtarzewa zostali ewakuowani przed najeżdżającymi Rzeczpospolitą wojskami niemieckimi – na wschód. Tam wpadli w ręce sowieckie.
    Józkowi udało się na szczęście uciec z naprędce zorganizowanego obozu przejściowego. Powrócił do rodzinnego Spiszu, w międzyczasie przyłączonego do współpracującego z Niemcami państwa słowackiego. Po krótkim pobycie w rodzinnych stronach wrócił do Ołtarzewa. Spotkał się tam z wieloma innymi seminarzystami, którzy po wojnie obronnej 1939 r. zdołali powrócić. Święcenia kapłańskie przyjął w 1941 r. w katedrze w Warszawie.

    Rozpoczął studia specjalistyczne na tajnych kompletach Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Złożył też, gdzieś w 1941 r., przysięgę Związku Walki Zbrojnej ZWZ, przemianowanej w 1942 r. na Armię Krajową, stając się jej członkiem i rozpoczynając działalność w podziemnej konspiracji. Jednocześnie posługiwał jako duszpasterz i kapelan Zakładu Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach przy ul. Hożej w Warszawie. Tam też, 1 sierpnia 1944 r., zastał go wybuch Powstania Warszawskiego.

    Do drugiej połowy sierpnia ofiarnie spełniał posługę na Koszykach, pełniąc rolę kapelana, także w prowizorycznych szpitalach powstańczych. Wtedy to przełożeni skierowali go do pracy w Zgrupowaniu AK “Kryska”, walczącym w okolicy ul. Czerniakowskiej na Powiślu. Ksiądz Józef przybrał pseudonim “Rudy”. Rozpoczął szeroką i wszechstronną pracę duszpasterza i kapelana. Odprawiał Msze św. polowe i spowiadał. Często odwiedzał polowe szpitale, niosąc duchową pomoc i nadzieję walczącym i rannym. Nosił rannych, docierając do najbardziej wysuniętych pozycji powstańczych. Pomagał walczącym żołnierzom i ludności cywilnej odkopywać zasypanych.

    Wielu rannych uratował od niechybnej śmierci, zwłaszcza w ostatnich dniach Powstania na przyczółku czerniakowskim, jednym z regionów Warszawy znajdującym się jeszcze w ręku powstańców.
    Chociaż miał możliwość uratowania życia, przeprawiając się pontonem na drugi brzeg Wisły, nie skorzystał z niej. Oddał przeznaczone dla niego miejsce rannemu żołnierzowi. Chciał dzielić los żołnierzy i ludności cywilnej, która została na lewym, walczącym brzegu rzeki. Od 10 do 23 września trwały krwawe walki o przyczółek Czerniakowski. Teren opanowany przez powstańców nieustannie zmniejszał się. Wkrótce część żołnierzy ewakuowała się kanałami na Mokotów, inni dostali się na prawy brzeg Wisły.

    23 września 1944 r. Niemcy wysłali na tereny bronione przez “Kryskę” parlamentariuszy – przedstawicieli ludności cywilnej – z wezwaniem do poddania się i całkowitej kapitulacji. Powstańcy podjęli rozmowy. Działania zostały przerwane. Nastąpiła ewakuacja rannych i ludności cywilnej. W pertraktacjach wziął udział kapelan “Kryski” – Józef Stanek “Rudy”. Rozmowy nie dały jednak rezultatów. Powstańcy nie przyjęli niemieckich warunków. Józef Stanek został zatrzymany przez Niemców jako zakładnik.

    Ściągnął na siebie specjalną nienawiść Niemców między innymi za to, że polecił powstańcom, na własną odpowiedzialność, przed poddaniem niszczyć broń. Każdego bowiem schwytanego powstańca z bronią w ręku rozstrzeliwano. Ks. Józef nie chciał także, aby broń dostała się w ręce hitlerowców i służyła zabijaniu Polaków.

    Dla ks. Józefa Niemcy przygotowali specjalny rodzaj śmierci. Bity, popychany przez hitlerowskich siepaczy, został odprowadzony pod szubienicę – wystającą z muru żelazną belkę. Podchodził do niej spokojnie, z powagą i majestatem… W sąsiedztwie Niemcy pędzili – jak się okazało do niewoli, obozów koncentracyjnych i obozów zagłady – opuszczającą płonącą Warszawę ludność cywilną i ukrywających się wśród niej żołnierzy AK. Chcieli im pokazać, jaki los spotyka “głównego bandytę Powstania”. Zarzucono mu pętlę na szyję (ponoć była to jego stuła). Ks. Stanek, w czarnej sutannie, choć bez oznak Armii Krajowej, wyprostował się i w ostatnich chwilach życia, spod szubienicy, błogosławił przechodzących żołnierzy i ludność cywilną, których wcześniej spowiadał i podnosił na duchu. Powieszono go na zapleczu magazynu przy ulicy Solec.

    W 1945 r. jego szczątki ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie (ogółem, w dwóch mogiłach, pochowano 278 pomordowanych). Rok później przeniesiono je na Powązki. Szczątki, w sutannie, były dobrze zachowane – na szyi widać było odciśniętą pętlę. W kieszeni sutanny znajdował się kapłański brewiarz. W 1987 r. spoczęły one w kwaterze zgrupowania AK “Kryska” na tym cmentarzu. Przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec w 1994 r. postawiono pomnik księdza oraz innych żołnierzy i powstańców walczących na tym terenie.

    Beatyfikacji ks. Józefa Stanka dokonał św. Jan Paweł II w grupie 108 polskich męczenników za wiarę w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. W 2000 r. relikwie bł. ks. Józefa Stanka zostały przeniesione do dolnego kościoła Chrystusa Króla w parafii pw. św. Wincentego Pallottiego w Warszawie. Cztery lata później ks. Józefa ustanowiono patronem kaplicy w nowo otwartym Muzeum Powstania Warszawskiego.

    brewiarz.pl/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 września

    Błogosławiona
    Bernardyna Maria Jabłońska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święci Maurycy i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Emmeran, męczennik
      •  Święty Ignacy z Santhià, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan Maria od Krzyża Mendez, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławieni Tomasz Sitjar, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Błogosławieni Dionizy Pamplona, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Feliks IV, papież
    ***
    Błogosławiona Bernardyna Maria Jabłońska

    Maria Jabłońska urodziła się 5 sierpnia 1878 roku we wsi Pizuny koło Lubaczowa. Była jednym z czworga dzieci niezamożnych rolników Grzegorza i Marii. Do szkoły nie chodziła, pisać i czytać nauczył ją domowy nauczyciel. W wieku 18 lat po spotkaniu Brata Alberta Chmielowskiego wstąpiła do Albertynek. Została główną kucharką w Miejskim Domu Kalek. W jej zapiskach można przeczytać: “Dopełniajmy pracy Jezusa, Jego trudów, cierpień, miłości, cichości, łez, a szczególnie Jego miłosierdzia nad nędzami duszy i ciała bliźnich”.
    24-letnią siostrę Marię, która w zakonie przybrała imię Bernardyna, brat Albert mianował przełożoną generalną Albertynek. W testamencie napisała: “Czyńcie dobrze wszystkim” – jakby uzupełniając słowa Adama Chmielowskiego: “Trzeba być dobrym jak chleb”. Siłę siostra Bernardyna odnajdywała w Eucharystii. W dzień zajęta sprawami Zgromadzenia i ubogich, nie miała czasu na dłuższą modlitwę, więc wynagradzała Panu Bogu, trwając nocą godzinami przed Najświętszym Sakramentem. To umiłowanie Jezusa w Eucharystii przekazała swoim siostrom, zachęcając je do częstej adoracji. Zmarła 23 września 1940 roku.
    Beatyfikacji Bernardyny Jabłońskiej dokonał 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas Mszy św. odprawianej pod Krokwią w Zakopanem. W homilii mówił on między innymi:

    Św. Jan Paweł II podczas Mszy św. beatyfikacyjnej, Zakopane, 6 czerwca 1997 r.

    Maria Bernardyna Jabłońska – duchowa córka św. brata Alberta Chmielowskiego, współpracownica i kontynuatorka jego dzieła miłosierdzia – żyjąc w ubóstwie dla Chrystusa poświęciła się służbie najuboższym. Kościół stawia nam dzisiaj za wzór tę świątobliwą zakonnicę, której dewizą życia były słowa: “dawać, wiecznie dawać”. Zapatrzona w Chrystusa, szła wiernie za Nim, naśladując Go w miłości. Chciała zadośćuczynić każdej prośbie ludzkiej, otrzeć każdą łzę, pocieszyć choćby słowem każdą cierpiącą duszę. Chciała być dobrą zawsze dla wszystkich, a najlepszą dla najbardziej pokrzywdzonych. “Ból bliźnich moich jest bólem moim” – mawiała. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych.
    Ta wielka heroiczna miłość dojrzewała na modlitwie, w ciszy pobliskiej pustelni na Kalatówkach, gdzie przez jakiś czas przebywała. W najtrudniejszych chwilach życia – zgodnie z zaleceniami jej duchowego opiekuna – polecała się Najświętszemu Sercu Jezusa. Jemu ofiarowała wszystko, co posiadała, a zwłaszcza cierpienia wewnętrzne i udręki fizyczne. Wszystko dla miłości Chrystusa! Jako przez wiele lat przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Posługujących Ubogim III Zakonu św. Franciszka – albertynek, nieustannie dawała swoim siostrom przykład tej miłości, która wypływa ze zjednoczenia ludzkiego serca z Najświętszym Sercem Zbawiciela. To Serce Jezusa było jej umocnieniem w heroicznej posłudze najbardziej potrzebującym.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________

    Wspomnienie bł. Bernardyny Jabłońskiej – duchowej córki św. Brata Alberta

    Prawdziwym przełomem w życiu bł. Bernardyny okazało się spotkanie z Bratem Albertem. „Tęskniła do życia w kontemplacji i Pan wypełnił jej pragnienie w sposób, którego się nie spodziewała, bo jej życie upłynęło na ciężkiej pracy wśród bezdomnych, zranionych przez życie, nędzarzy. To w nich odkrywała twarz umiłowanego Nauczyciela i z miłości do Niego pragnęła dawać, wiecznie dawać” – mówił o bł. Bernardynie bp Damian Muskus.

    pl.wikipedia.org

    ***

    Według niego, jej życie i posługa najsłabszym są świadectwem, że wielkie dzieła miłości rodzą się „z patrzenia na Jezusa, z nieustannego bycia z Nim, słuchania Go i uczenia się Jego stylu”. Stwierdził, że siostry albertynki „w cichości zmieniają świat, zaprowadzając w jego najciemniejszych zakamarkach ewangeliczne reguły dobra, miłości i całkowitego oddania Jezusowi”.

    Kaznodzieja podkreślał, że tajemnicą kobiecej siły jest niestrudzona i wierna miłość. „Miłość, która jest ofiarowaniem siebie do końca, mocniejsza niż poniżenia, rozpacz i pogarda, silniejsza niż cierpienie na krzyżu odrzucenia i samotności” – dodał. Jego zdaniem, gdyby Matka Bernardyna nie kochała, gdyby nie patrzyła na Jezusa i Jego ubogich z miłością i z taką samą miłością nie słuchała Jego słów, jej dzieło prawdopodobnie nigdy by nie powstało.

    „O takiej miłości pisał Jan Paweł II, który w geniuszu kobiety upatrywał lekarstwa na społeczną nieczułość i obojętność. Kobieca wrażliwość na ludzkie niedole, wyobraźnia serca i gotowość pomocy, umiejętność dostrzegania potrzeb i reagowania na nie, zmieniają świat, obdarzając dobrocią i troską tych, którzy z różnych powodów cierpią: fizycznie i duchowo”- podkreślał biskup.

    Bł. Bernardyna Jabłońska urodziła się w 1878 roku. Prawdziwym przełomem w jej życiu okazało się spotkanie z Bratem Albertem. 18-letnia Maria wstąpiła w Krakowie do nowego zgromadzenia albertynek, przyjmując imię Bernardyna. Została przełożoną Miejskiego Domu Kalek i Starców pod wezwaniem św. Anny, a kilka lat później, jako zaledwie dwudziestoczterolatka, przełożoną generalną swojego zakonu. Kiedy do niego wstępowała, w zgromadzeniu było 41 sióstr w 6 domach, a kiedy umierała – było ich już ok. 500 w 56 domach. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych. Miłość do nędzarzy, zapomnianych przez ludzi i odtrącanych, dojrzewała w modlitwie.

    Zmarła 23 września 1940 r. w Krakowie, przekazując siostrom zalecenie: „Czyńcie dobrze wszystkim”. Jej relikwie znajdują się w sanktuarium Ecce Homo w Krakowie, a w tamtejszym Domu Generalnym Sióstr Albertynek zachował się pokój, w którym mieszkała, modliła się i cierpiała błogosławiona współzałożycielka zakonu. Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował duchową córkę św. Brata Alberta w 1997 r. w Zakopanem.

    Kai/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 września

    Święty Mateusz, Apostoł i Ewangelista

    Zobacz także:
      •  Jonasz, prorok
    ***
    Święty Mateusz

    Ewangeliści Marek i Łukasz nazywają Mateusza najpierw “Lewi, syn Alfeusza” (Mk 2, 14; Łk 5, 27), dopiero później w innych miejscach wymieniane jest imię Mateusz. Prawdopodobnie Chrystus powołując Lewiego nadał mu imię Mateusz. Imię to nie należy do często spotykanych w Piśmie świętym. Pochodzi ono z hebrajskiego Mattaj lub Mattanja, co po polsku oznacza “dar Boga” (Teodor, Deusdedit, Bogdan).
    Mateusz był Galilejczykiem. Jego pracą było pobieranie ceł i podatków w Kafarnaum, jednym z większych handlowych miasteczek nad jeziorem Genezaret. Pobierał tam opłaty za przejazdy przez jezioro i przewóz towarów.

    Nawrócenie świętego Mateusza

    W Palestynie pogardzano celnikami właśnie z tego powodu, że ściągali opłaty na rzecz Rzymian. Ich pracę rozumiano jako wysługiwanie się okupantom. Celnicy słynęli również z żądzy zysku, nieuczciwie czerpali korzyści z zajmowanego stanowiska. Uważano ich za grzeszników i pogan. Przebywający wśród celników stawał się nieczysty i musiał poddawać się przepisowym obmyciom. Z tego środowiska wywodził się Mateusz. Wydaje się, że był nawet kierownikiem i naczelnikiem celników w Galilei.
    Chociaż celnicy tak często są w Ewangelii nazywani grzesznikami (Mt 9, 11; 11, 19; Mk 2, 15. 16; Łk 3, 12; 5, 29-30; 7, 34; 15, 12; 19, 2), to jednak Pan Jezus odnosił się do nich życzliwie: odwiedzał ich (Łk 19, 9-10; Mt 9, 10-11), nawet z nimi jadał (Łk 5, 29-33), jednego z nich uczynił bohaterem przypowieści (Łk 18, 9-14). Nie zachęcał jednak do łupienia innych. Jego delikatność i miłosierdzie raczej pobudzały celników do umiaru i nawrócenia (Łk 19, 8). Kiedy Żydzi postawili zarzut: “Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” – Chrystus wypowiedział znamienne słowa: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają… Bo nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Słowa te przekazał w swojej Ewangelii właśnie św. Mateusz (Mt 9, 12-13).
    O młodzieńczym życiu Mateusza nie wiemy nic. Spotykamy się z nim po raz pierwszy dopiero w Kafarnaum, kiedy Chrystus zastał go w komorze celnej i powołał na swojego Apostoła. To wezwanie odbyło się po cudownym uzdrowieniu paralityka, którego spuszczono przez otwór zrobiony w suficie mieszkania (Mt 9, 1-8). O tym cudzie musiał dowiedzieć się i Mateusz, gdyż natychmiast rozniosły go setki ust. Być może Mateusz słuchał wcześniej mów pokutnych Jana Chrzciciela. Na wezwanie Chrystusa zostawił wszystko i poszedł za Nim. Nawrócony, zaprosił do swego domu Jezusa, Jego uczniów i swoich przyjaciół: celników i współpracowników. W czasie uczty faryzeusze zarzucili Chrystusowi, że nie przestrzega Prawa. Ten jednak wstawił się za swoimi współbiesiadnikami. Odtąd Mateusz pozostał już w gronie Dwunastu Apostołów.
    O powołaniu Mateusza na Apostoła piszą w swoich Ewangeliach także św. Marek i św. Łukasz (Mk 2, 13-17; Łk 5, 27-32). Jest to jednak równocześnie pierwsza i ostatnia osobna wzmianka o nim w Piśmie świętym. Potem widzimy go jedynie w spisach ogólnych na liście Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). W katalogach Apostołów figuruje on na miejscu siódmym lub ósmym.

    Święty Mateusz

    Po Wniebowstąpieniu Chrystusa Mateusz przez jakiś czas pozostał w Palestynie. Apostołował wśród nawróconych z judaizmu. Dla nich też przeznaczył napisaną przez siebie księgę Ewangelii. Napisał ją między 50 a 60 rokiem, najprawdopodobniej ok. 55 r. Starał się w niej wykazać, że to właśnie Chrystus jest wyczekiwanym od dawna Mesjaszem, że na Nim potwierdziły się proroctwa i zapowiedzi Starego Testamentu. Najstarsza tradycja kościelna za autora pierwszej Ewangelii zawsze uważała Mateusza. Twierdzą tak m.in. Papiasz, biskup Hierapolis, Klemens Aleksandryjski, Orygenes i Ireneusz. Pierwotnie Ewangelia według św. Mateusza była napisana w języku hebrajskim lub aramejskim; nie wiadomo, kto i kiedy przetłumaczył ją na język grecki. Nie zachowały się żadne ślady oryginału, tylko grecki przekład. Tłumacze pozostawili część słownictwa aramejskiego, chcąc zachować tzw. ipsissima verba Iesu – najbardziej własne słowa Jezusa.
    Mateusz przekazał wiele szczegółów z życia i nauki Jezusa, których nie znajdziemy w innych Ewangeliach: np. rozbudowany tekst Kazania na Górze, przypowieść o kąkolu, o ukrytym skarbie, o drogocennej perle, o dziesięciu pannach. On jeden podał wydarzenie o pokłonie Magów i rzezi niewiniątek, o ucieczce do Egiptu, a także wizję sądu ostatecznego.
    Mateusz udał się później między pogan. Ojcowie Kościoła nie są zgodni dokąd. Wyliczają Etiopię, Pont, Persję, Syrię i Macedonię. Najbardziej prawdopodobna jest jednak Etiopia. Relikwie Mateusza miały być przewiezione ze Wschodu do Paestum (Pasidonii) w Italii. Jego ciało przewieziono do Italii w X w. Znajduje się ono obecnie w Salerno w dolnym kościele, wspaniale ozdobionym marmurami i mozaikami. Miejsce to nie stało się jednak powszechnie znanym sanktuarium. Mateusz uznawany jest za męczennika.
    Z apokryfów o Mateuszu dochowały się jedynie tzw. Ewangelia (inna, oczywiście) i Dzieje. Pierwszy utwór nieznanego autora pochodzi z VI w. i zdradza duże zapożyczenie w Protoewangelii Jakuba (aż 24 rozdziały są niemal identyczne). Pozostałe rozdziały tej Pseudo-ewangelii zawierają w sobie tak wiele cudowności i legend, że nie stanowią wiarygodnego źródła.W ikonografii św. Mateusz przedstawiany był w postaci młodzieńca, później – zwłaszcza w sztuce bizantyjskiej – jako siwowłosy, stary mężczyzna. W sztuce zachodniej od czasów średniowiecza dominuje obraz silnie zbudowanego, brodatego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany bywa w tradycyjną długą, białą suknię apostolską i w tunikę. Bywa także ukazywany w postawie siedzącej, kiedy pisze – przy nim stoi anioł, przekazujący natchnienie. Jego atrybutami są: księga i pióro, miecz lub halabarda, postać uskrzydlonego młodzieńca, sakwa z pieniędzmi u stóp, torba podróżna.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Wiara w Ewangelii św. Mateusza
    Powołanie św. Mateusza/Hendrick Ter Brugghen/CC 1.0

    ***

    Benedykt XVI:

    Celnik Mateusz świadkiem miłosierdzia Pana

    Audiencja generalna, 30 sierpnia 2006 r.

    Kontynuując cykl portretów 12 Apostołów, który rozpoczęliśmy kilka tygodni temu, zatrzymamy się dzisiaj przy postaci św. Mateusza. Mówiąc prawdę, niemożliwe jest właściwie pełne nakreślenie jego postaci, gdyż wiadomości, jakie dotyczą jego osoby, są nieliczne i fragmentaryczne. To, co możemy uczynić, to ukazać nie tyle jego biografię, co raczej jej zarys, jaki przekazuje nam Ewangelia. 

    Okazuje się, że jest on zawsze obecny na liście Dwunastu wybranych przez Jezusa (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Jego hebrajskie imię oznacza „dar Boga”. Pierwsza Ewangelia kanoniczna nosi jego imię i wymienia go na liście Dwunastu, z wyraźnie określonym mianem: „celnik” (Mt 10, 3). W ten sposób zostaje on zidentyfikowany jako człowiek siedzący na komorze celnej, którego Jezus powołuje, by poszedł za Nim: „Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!». A on wstał i poszedł za Nim” (Mt 9, 9). Również Marek (por. 2, 13-17) oraz Łukasz (por. 5, 27-30) opowiadają o powołaniu człowieka, który siedział na komorze celnej, jednak nazywają go Lewi. Aby wyobrazić sobie scenę opisaną u Mateusza (9, 9), wystarczy przypomnieć sobie wspaniały obraz Caravaggia, zachowany tutaj, w Rzymie, w kościele francuskim św. Ludwika. W Ewangelii ukazany jest jeszcze jeden rys jego biografii. We fragmencie, który bezpośrednio poprzedza opowiadanie o jego powołaniu, znajdujemy odniesienie do cudu, jakiego Jezus dokonał w Kafarnaum (por. Mt 9, 1-8; Mk 2, 1-12) oraz wspomnienie bliskości Morza Galilejskiego, to znaczy Jeziora Tyberiadzkiego (por. Mk 2, 13-14). Z tego można wnioskować, że Mateusz wykonywał swoją funkcję egzekutora celnego w Kafarnaum, znajdującym się właśnie „nad jeziorem” (Mt 4, 13), gdzie Jezus był stałym gościem w domu Piotra. 

    Na podstawie tych prostych obserwacji, jakie znajdujemy w Ewangelii, możemy sformułować parę refleksji. Pierwsza jest ta, że Jezus przyjmuje do grupy swoich najbliższych człowieka, który – zgodnie z obiegową opinią w Izraelu ówczesnych czasów — był uważany za publicznego grzesznika. Mateusz bowiem nie tylko obracał pieniędzmi uważanymi za nieczyste, z powodu ich pochodzenia od ludzi obcych ludowi Bożemu, ale współpracował również z obcą władzą, tak bardzo znienawidzoną, która mogła ustalać podatki, również w sposób arbitralny. Z tych powodów Ewangelie wielokrotnie mówią jednostronnie o „celnikach i grzesznikach” (Mt 9, 10; Łk 15, 1) oraz o „celnikach i nierządnicach” (Mt 21, 31). Oprócz tego widzą one w celnikach przykład ludzi interesownych (por. Mt 5, 46: kochają tylko tych, którzy ich kochają) i wymieniają jednego z nich, Zacheusza, jako „przełożonego celników i bardzo bogatego” (Łk 19, 2), podczas gdy powszechna opinia łączyła ich ze „zdziercami, niesprawiedliwymi i cudzołożnikami” (Łk 18, 11). Na pierwszy rzut oka, na podstawie tych wspomnianych akcentów, wydaje się, że Jezus nie wyłącza nikogo z własnej przyjaźni. Co więcej, właśnie kiedy siedział za stołem w domu Mateusza – Lewiego, w odpowiedzi komuś, kto gorszył się jego kontaktami z niegodnym towarzystwem, złożył ważne oświadczenie: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mk 2, 17). 

    Dobra Nowina to przede wszystkim dar łaski Bożej dla grzesznika! Oprócz tego, swoją słynną przypowieścią o faryzeuszu oraz celniku, którzy weszli do świątyni, aby się modlić, Jezus wskazuje nawet anonimowego celnika jako godny przykład pokornej ufności w Boże miłosierdzie. Podczas gdy faryzeusz szczyci się własną doskonałością moralną, „celnik (…) nie śmie nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bije się w piersi, mówiąc: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!»”. Jezus komentuje: „Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” (Łk 18, 13-14). W osobie Mateusza Ewangelie proponują nam prawdziwy paradoks: kto pozornie jest najbardziej daleki od świętości, może stać się nawet wzorem przyjęcia miłosierdzia Boga i pozwolić zobaczyć cudowne efekty Jego działania we własnym życiu. Św. Jan Chryzostom przekazał nam znaczącą obserwację w tej kwestii: zauważa, że tylko w przekazie o niektórych powołaniach znajdujemy odniesienie do pracy, którą powołani wykonywali. Piotr, Andrzej, Jakub i Jan zostali powołani podczas łowienia ryb, zaś Mateusz – w trakcie zbierania opłat celnych. Mowa tutaj o pracy mało znaczącej – komentuje Chryzostom – „gdyż nie ma nic bardziej godnego pogardy, jak zbieranie opłat, ani nic bardziej powszedniego, jak łowienie ryb” (In Matth. Hom.: PL 57, 363). Powołanie ze strony Jezusa dociera zatem również do osób należących do mało znaczących kręgów społecznych, w trakcie gdy zajmują się swoją codzienną pracą. 

    Inna refleksja, jaka płynie z opowiadania ewangelicznego, to ta, że na powołanie ze strony Jezusa Mateusz odpowiada natychmiast: „A on wstał i poszedł za Nim” (Mt 9,9). Zwięzłość tego zdania podkreśla w sposób ewidentny gotowość Mateusza w odpowiedzeniu na powołanie. Oznacza to dla niego porzucenie wszystkiego, przede wszystkim tego, co gwarantowało mu źródło pewnego dochodu, chociaż często niesprawiedliwego i niegodnego. Z pewnością Mateusz zrozumiał, że przyjaźń z Jezusem nie pozwala mu kontynuować aktywności, której Bóg nie akceptuje. Łatwo jest dostosować taką postawę do czasu obecnego: również dzisiaj nie jest dopuszczalne przywiązanie do rzeczy, które są niezgodne z naśladowaniem Jezusa, jak ma to miejsce w przypadku nieuczciwego bogactwa. Pewnego razu Jezus powiedział bardzo jasno: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” (Mt 19, 21). Tak uczynił Mateusz: wstał i poszedł za Nim! W tym „wstaniu” możemy spokojnie odczytać oderwanie się od grzesznej sytuacji oraz świadome przylgnięcie do nowego życia, uczciwego, w komunii z Jezusem. 

    Przypomnijmy wreszcie, że tradycja starożytnego Kościoła jest zgodna w przypisywaniu Mateuszowi autorstwa pierwszej Ewangelii. Ma to miejsce już od Papiasza, Biskupa Gerapoli we Frygii, około roku 130. Pisze on: „Mateusz zebrał słowa [Pana] w języku hebrajskim i każdy je interpretował tak, jak mógł” (Euzebiusz z Cesarei, Hist. Eccl. III, 39, 16). Historyk Euzebiusz dodaje taką wiadomość: „Mateusz, który najpierw przepowiadał wśród Żydów, gdy zdecydował się pójść do innych ludów, napisał w swoim ojczystym języku Ewangelię, którą głosił; w ten sposób próbował zastąpić pismem, wśród tych, od których się odrywał, to, co oni tracili wraz z jego odejściem” (tamże, III, 24, 6). 

    Nie mamy już Ewangelii napisanej przez Mateusza po hebrajsku czy aramejsku, jednakże w Ewangelii w wersji greckiej, którą mamy, nieustannie słyszymy przekonujący głos celnika Mateusza, który będąc apostołem, kontynuuje ogłaszanie nam zbawczego miłosierdzia Boga. Słuchajmy tego przesłania św. Mateusza, medytujmy je ciągle na nowo, abyśmy również my nauczyli się wstawać i iść za Jezusem zdecydowanie.

    mod/niedziela.pl/fronda.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Święty Mateusz – Apostoł i Ewangelista

    21 września obchodzimy święto św. Mateusza, jednego z dwunastu Apostołów, autora pierwszej Ewangelii. Imię Mateusz jest odtworzeniem imienia Matthaios z hebrajskiej formy matthai, pochodzącej od Mattanjahu albo martanja (por. Ezdr 10, 33; 1 Krn 9, 15) i znaczy “dar Boga” .

    Św. Mateusz, apostoł i ewangelista zm. ok.60 r.

    św. Mateusz, apostoł i ewangelista/Grażyna Kołek

    ***

    W Ewangelii św. Marka Mateusz – celnik nosi też drugie semickie imię Lewi, syn Alfeusza (Mk 2, 14-17), podobnie w Ewangelii św. Łukasza ( Łk 5, 27 32). Imię Lewi było znane w Starym Testamencie, ponieważ tak nazywał się syn Jakuba i Lei (Rdz 29, 34; 49, 5).

    Mateusz był celnikiem galilejskim pracującym w Kafarnaum. Do jego obowiązków należało pobieranie cła i podatków za przejazd i przewóz towarów przez jezioro Genezaret. Jako celnik, był znienawidzony przez współziomków, ponieważ ściągał pieniądze od swych rodaków na rzecz okupantów – w ówczesnym czasie – Rzymian. Celnicy znani byli z tego, że nieuczciwie czerpali korzyści z zajmowanego stanowiska, Traktowano ich na równi z grzesznikami i poganami, a ten, kto z nimi przebywał, stawał się nieczysty i musiał poddać się obmyciom rytualnym.

    Tymczasem został powołany przez Chrystusa z grona najmniej szanowanej warstwy ówczesnego społeczeństwa żydowskiego, wprost od jego “warsztatu pracy” w Kafarnaum. Pewnego razu Pan Jezus, przechodząc nad jeziorem Genezaret, “zobaczył celnika imieniem Lewi, siedzącego w komorze celnej. Rzekł do niego: ´Pójdź za Mną!´. On zostawił wszystko, wstał i poszedł za Nim” (Łk 5, 27-28). Mateusz nawrócony i uszczęśliwiony przygotował w swoim domu ucztę dla Mistrza i Jego uczniów. Zaprosił na nią również celników i współpracowników. “Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: ´Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami?´ Lecz Jezus im odpowiedział: ´Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych lecz grzeszników´” ( Łk 5, 29-32, por. Mt 9, 9-13).

    Według tradycji, po Wniebowstąpieniu Chrystusa Mateusz pozostał przez jakiś czas w Palestynie. Napisał Ewangelię, która jako jedyna księga Nowego Testamentu została napisana po aramejsku, a nie w języku greckim. Napisał ją dla Żydów, aby poznali naukę Chrystusa. Starał się wykazać, że Jezus Chrystus jest Mesjaszem – Zbawicielem, na co wskazują proroctwa mesjańskie Starego Testamentu. Czas jej powstania nie jest pewny. Mogło to mieć miejsce między 50 a 60 r. Nie wiadomo, kto i kiedy przetłumaczył Ewangelię wg św. Mateusza na język grecki. Nie zachowały się ślady oryginału.

    Istnieje wiele często przeciwstawnych sobie wersji dalszych losów Ewangelisty – po Zmartwychwstaniu Pana Jezusa i Zesłaniu Ducha Świętego. Ojcowie Kościoła nie są zgodni co do tego, gdzie znajdowało się nowe miejsce pracy. Wyliczają Etiopię, Pont, Persję, Syrię, Macedonię. Jednak najwięcej argumentów przemawia za Etiopią.

    Nie wiadomo dokładnie, czy św. Mateusz zmarł śmiercią naturalną, czy też otrzymał koronę męczeństwa. Według historycznej tradycji chrześcijańskiej, poniósł śmierć męczeńską w Etiopii. Okoliczności śmierci nie są znane. Jego relikwie od X w. znajdują się w Salerno w pobliżu Neapolu, we Włoszech.

    Św. Mateusz jest patronem celników, poborców, komorników, księgowych, urzędników finansowych, bankowców.

    Ikonografia najczęściej przedstawia św. Mateusza z księgą Ewangelii w ręku, w towarzystwie uskrzydlonej postaci ludzkiej – jest to nawiązanie do wizji proroka Ezechiela i Apokalipsy (Ez 1, 1-14; Ap 4, 6-8). Przedstawia się go także z halabardą, z torbą podróżną, czasami z mieczem w ręku, ponieważ według podania miał ponieść śmierć od miecza.

    Niech słowa modlitwy z dnia naszego Patrona dodadzą nam wiary i siły do przemiany życia: “Boże, Ty w niewysłowionym miłosierdziu wybrałeś celnika Mateusza na apostoła, spraw za jego wstawiennictwem, abyśmy jak on szli za Chrystusem i wiernie przy Nim trwali” (kolekta) .

    Justyna Wołoszka/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 września

    Święci męczennicy
    Andrzej Kim Tae-gŏn, prezbiter,
    Paweł Chŏng Ha-sang i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Maria de Yermo y Parres, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Teresa od św. Józefa, zakonnica
      •  Błogosławiony Franciszek Martín Fernández de Posadas, zakonnik
    ***
    Święty Andrzej Kim Tae-gŏn

    Andrzej Kim Tae-gŏn był pierwszym kapłanem koreańskim. Urodził się w 1821 r. w koreańskiej prowincji Tcziong-Czu w rodzinie katolickiej. Jego pradziadek, Pius Kim Chin-hu, z powodu wiary spędził ponad 10 lat w więzieniu, gdzie zmarł, a jego ojciec, bł. Ignacy Kim, zginął w czasie prześladowań w roku 1839 (został beatyfikowany w 1925 r.). Po chrzcie, który Andrzej przyjął mając 15 lat, przebył kilkaset kilometrów do seminarium w Makao (Chiny). Po sześciu latach zdołał wrócić do swojego kraju poprzez Mandżurię. W tym samym roku przebył Morze Żółte i w Szanghaju w 1845 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do przygotowania bezpiecznej przeprawy wodnej dla misjonarzy chrześcijańskich, tak aby udało im się ujść straży granicznej. Andrzej został aresztowany i po torturach ścięty niedaleko stolicy swojego kraju, Seulu, 16 września 1846 r.

    Święty Paweł Chŏng Ha-sang

    Paweł Chŏng Ha-sang był współpracownikiem i tłumaczem kapłanów. Przez dwadzieścia lat przewodził wspólnocie chrześcijańskiej w Korei. W wieku 44 lat jako kleryk seminarium poniósł śmierć męczeńską, ścięty mieczem 22 kwietnia 1839 r.Chrześcijaństwo dotarło do Korei podczas japońskiej inwazji w 1592 r., kiedy to ochrzczono zaledwie kilku Koreańczyków (prawdopodobnie dokonali tego katoliccy żołnierze japońscy). Ewangelizacja była utrudniona, ponieważ Korea przez wiele dziesiątków lat całkowicie izolowała się od innych państw. Jedynym kontaktem ze światem była doroczna wyprawa oficjalnej delegacji do Pekinu, z urodzinowymi życzeniami dla chińskiego cesarza. W jednej z takich ekspedycji uczestniczył niejaki Li Sung-Hun. W Chinach spotkał jezuickich misjonarzy, zafascynował się ich nauczaniem, przyjął chrzest, przybierając imię Piotr. W 1784 roku wrócił do ojczyzny, szmuglując tyle chrześcijańskiej – pisanej po chińsku – literatury, ile tylko zdołał. Ochrzcił pierwszych uczniów. Wokół nich zaczęła gromadzić się potajemnie chrześcijańska wspólnota, która bardzo szybko zaczęła się rozrastać. Sami świeccy, bez udziału nawet jednego duchownego, wprowadzili chrześcijaństwo do swojego kraju i stali się pierwszymi misjonarzami. Wiara umacniała się i szerzyła przez lekturę Biblii i książek katolickich, które tłumaczono z chińskiego na koreański. Kiedy dwanaście lat później udało się na teren Korei przedostać chińskiemu księdzu, zastał on tam już około 4 tys. chrześcijan – żaden z nich dotąd nie widział nigdy kapłana. Siedem lat później chrześcijan w Korei było już prawie 10 tys. Wolność religijną wprowadzono dopiero w 1887 r., po podpisaniu traktatu z Francją. W XIX w. poniosło śmierć męczeńską 3 biskupów katolickich, 10 kapłanów i ponad 10 tys. wiernych. Z nich tylko część dostąpiła chwały ołtarzy.

    Męczennicy koreańscy

    Św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty apostolskiej w Korei w 1984 r. kanonizował, oprócz Andrzeja Kim Tae-gŏn i Pawła Chŏng Ha-sang, także 98 Koreańczyków i trzech misjonarzy francuskich, którzy ponieśli śmierć męczeńską pomiędzy 1839 a 1867 rokiem. Wśród nich byli biskupi i księża; większość z nich jednak to ludzie świeccy (47 kobiet i 45 mężczyzn).
    Wśród męczenników koreańskich była m.in. 26-letnia Kolumba Kim. Została ona umieszczona w więzieniu, gdzie przypalano ją za pomocą gorących narzędzi i rozżarzonych węgli. Wraz ze swoją siostrą, Agnieszką, były trzymane przez dwa dni w jednej celi z osądzonymi już przestępcami, czekającymi na wykonanie wyroku. Obie zostały ścięte. Inny męczennik, 13-letni chłopiec, Piotr Ryou, był tak mocno umęczony, że mógł ściągać z siebie skórę, a następnie rzucać nią w sędziów. Został uduszony. Protazy Chong, 41-letni szlachcic, po uwięzieniu wyparł się wiary i został uwolniony. Wkrótce jednak wrócił, przyznał się ponownie do Jezusa i został zamęczony.
    W Korei Płd. w ciągu ostatnich dziesięcioleci niezwykle dynamicznie wzrasta liczba chrześcijan. Dzisiaj Kościół katolicki w Korei Płd. liczy około 4 milionów wyznawców, żyjących w 19 diecezjach (9 proc. ludności). Każdego roku sakrament chrztu przyjmuje około 150 tys. dorosłych.
    Zagadką jest natomiast to, co działo się i dzieje z wierzącymi w Korei Płn., rządzonej przez reżim komunistyczny. Oficjalnie nie ma tam ani jednego katolickiego księdza. Liczbę katolików szacuje się dzisiaj na 3-4 tysiące. Św. Jan Paweł II nazwał ich Kościołem milczenia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Święci męczennicy koreańscy, módlcie się za nami!
    fot. Vatican via Wikipedia, CC BY-SA 3.0

    ***

    Święci męczennicy koreańscy, módlcie się za nami!

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 września

    Najświętsza Maryja Panna z La Salette

    Zobacz także:
      •  Święty Franciszek Maria z Camporosso, zakonnik
      •  Święty Józef z Kupertynu, prezbiter
      •  Błogosławiony Gerhard Hirschfelder, prezbiter i męczennik
      •  Święta Emilia Maria Wilhelmina de Rodat, zakonnica
    ***
    Matka Boża z La Salette

    W sobotę, 19 września 1846 r., Matka Najświętsza ukazała się dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi Giraud i prawie piętnastoletniej Melanii Calvat, którzy pilnowali swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegli nagle kulę ognia – “jakby tam spadło słońce”. W oślepiającej jasności rozpoznali siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach. Piękna Pani podniosła się i powiedziała do nich po francusku: “Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”.
    Zrobiła następne kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegli ze zbocza na dół. Piękna Pani cały czas płakała. Była wysoka i cała ze światła, ubrana jak miejscowe kobiety: w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegł brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymywał na Jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa, znajdowały się obcęgi, po lewej – młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływała cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzyła iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczały wieńcem Jej głowę, obrębiały Jej chustę i zdobiły obuwie.
    Oto, co Piękna Pani powiedziała do pasterzy, najpierw po francusku: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście nie wiedzieć, jak się modlili i co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie – i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”.
    Słowo pommes de terre wprawiło w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używało w tamtej okolicy, na ziemniaki mówiło się las truffas. Pasterka zwróciła się więc do Maksymina, ale Piękna Pani ją uprzedziła: “Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej”.
    Piękna Pani powtórzyła ostatnie zdanie i prowadziła dalszą rozmowę w narzeczu z Corps: “si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo, a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”.
    W tym miejscu Piękna Pani powierzyła tajemnicę Maksyminowi, później – Melanii. Następnie powiedziała do obojga dzieci: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” – “Nie bardzo, proszę Pani!” – odpowiedzieli obydwoje. “Ach! Moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś, a jeżeli będziecie mogły – módlcie się więcej. W lecie na Mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?” – “Nie, proszę Pani” – odpowiedziały dzieci.
    Wówczas Piękna Pani zwróciła się do Maksymina: “Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: «Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje». Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Crops, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: «Masz, dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło». – “O tak, proszę Pani! – odpowiedział Maksymin – teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem”. I Piękna Pani dokończyła, nie w gwarze, ale po francusku: “A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi”.
    Później przesunęła się naprzód, przekroczyła strumyk i nie oglądając się, powtórzyła z naciskiem: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Następnie wspięła się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę Le Collet (mała przełęcz). Tam uniosła się do góry. Dzieci podbiegły do Niej. Ona spojrzała w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, “rozpłynęła się w świetle”. Potem zniknęła również światłość.

    Matka Boża z La Salette

    Dnia 19 września 1851 r., po przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że “zjawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette, posiada wszelkie znamiona prawdy i wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu”.
    Dnia 1 maja 1852 r., w nowym orędziu, po zapowiedzeniu budowy sanktuarium na górze Zjawienia, biskup Grenoble dodał: “Jakkolwiek wielką rzeczą byłaby budowa sanktuarium, jest jeszcze coś ważniejszego: chodzi o sługi ołtarza, przeznaczonych do jego obsługi, do przyjmowania pobożnych pielgrzymów, do głoszenia im słowa Bożego, do sprawowania wśród nich posługi pojednania, do sprawowania dla nich czcigodnego sakramentu ołtarza i do wiernego rozdawania wszystkim tajemnic Bożych i duchowych skarbów Kościoła. Ci kapłani będą się nazywać Misjonarzami Matki Bożej z La Salette. Ich powołanie i istnienie będą – tak jak i Sanktuarium – wieczną pamiątkę miłościwego zjawienia się Maryi”.
    Pierwsi misjonarze wybrani zostali spośród kapłanów diecezjalnych przez biskupa Philiberta de Bruillard. Tej wspólnocie księży misjonarzy diecezjalnych biskup Grenoble nadał 5 marca 1852 roku tymczasowo projekt reguły, skopiowany z Konstytucji misjonarzy diecezjalnych z Lyonu, zwanych chartreux.
    Wśród kapłanów, którzy przejęli się duchem Zjawienia i oddali się na posługę pielgrzymów, od samego początku ujawniło się powołanie do życia zakonnego i jego potrzeba. Biskup J.M.A. Ginoulhiac zatwierdził w dniu 2 lutego 1852 roku regułę jako obowiązującą we wspólnocie misjonarzy diecezjalnych i nadał jej tytuł: Tymczasowe reguły Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette. W tym samym dniu pierwsi misjonarze złożyli zgodnie z nadaną im i promulgowaną przez biskupa regułą trzy śluby zakonne: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości na okres jednego roku. Ten dzień można uważać za dzień narodzenia Zgromadzenia Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette.
    Po Soborze Watykańskim II saletyni podjęli zadanie rewizji i odnowy Konstytucji i Norm Kapitulnych, w duchu soborowym i według zachęt i wskazówek papieskich dotyczących odnowy życia zakonnego w świecie współczesnym. Praca ta jest owocem modlitwy i rozmyślania, wierności i doświadczeń wspólnot i zakonników wszystkich prowincji. Reguła życia Misjonarzy Matki Bożej z La Salette została zatwierdzona przez Stolicę świętą dekretem z dnia 6 czerwca 1985 r. “Misjonarze Matki Bożej z La Salette, których dom generalny znajduje się w Rzymie, mają za cel, obrany w świetle Zjawienia Matki Bożej z La Salette, być oddanymi sługami Chrystusa i Kościoła, aby się dokonała tajemnica pojednania” (z dekretu zatwierdzającego regułę).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Odpowiedz Płaczącej Pani. Poznaj przestrogi Matki Bożej z La Salette

    LaSall3

    19 wrzesień 1846 roku dla Melanii i Maksymiliana miał być kolejnym, zwykłym dniem pracy. Rozpoczętym inaczej, bo wspólnie. Nieprzypadkowo. Mali pastuszkowie mieli stać się bowiem powiernikami tajemnicy Płaczącej Pani z La Salette, zatroskanej o losy pogubionego dziecka – ludzkości.

    Nikt nie spodziewał się, że zagubiona gdzieś w Alpach wioska La Salette stanie się świadkiem tak ważkich wydarzeń. Także 15-letnia Melania Calvat i 11-letni Maksymin Giraud, na co dzień wypasający bydło, nie mogli przewidzieć, że doznają zaszczytu spotkania z Matką Boga. Bo jakaż przygoda mogła im się przydarzyć? Dopilnowanie stada nie wykraczało ponad ich możliwości. A jednak.

    Po pracowitym poranku, dzieci korzystały z dobrodziejstw przyrody i bawiły się w swoim „raju”. Nastał czas odpoczynku. Ogarnęła ich senność. Jednak przebudziło ich uczucie niepokoju o los krów. Bydło pasło się spokojnie, ale w dole dostrzegli wielkie światło „przy którym słońce zdawało się blednąć”, a w nim „postać Pani o jeszcze większej jasności”. „Wyglądała, jak osoba, którą trapi głębokie zmartwienie. Siedziała na jednym z kamieni ławeczki, z łokciami wspartymi na kolanach i obliczem ukrytym w dłoniach”.

    To spotkanie z Najświętszą Marią Panną miało całkowicie zmienić życie małych pastuszków. Zostali wybrani, by stać się powiernikami orędzia dla ludzkości i strażnikami tajemnicy Matki Bożej. „Święta Dziewica wymawiała wszystkie słowa albo w formie sekretu, albo w sposób bardzo ogólny. Mogłam odgadnąć i dotrzeć do znaczenia Jej słów tylko dlatego, że zasłona została uniesiona. Zdarzenia odkrywały się przed oczami mej wyobraźni, w miarę jak Ona wypowiadała każde kolejne słowo. I wielka scena dokonywała się przede mną. Widziałam wydarzenia, zmiany w postawie ludzi na ziemi, widziałam Boga, niezmiennego w swej chwale, który patrzył na Dziewicę, pochylającą się, by mówić do pasterzy” – opowiadała Melania.

    Matka Boża przekazała dzieciom przestrogę. Mówiła, że jeśli ludzie nie zechcą się nawrócić, będzie zmuszona „puścić ramię” swego Syna. „Jest ono tak mocne i tak ciężkie, że nie zdołam go dłużej podtrzymywać” – mówiła Maryja. „Od jak dawna cierpię tak za was. Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona nieustawicznie Go o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie” – kontynuowała Pani z La Salette. „Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie, i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni tak ciężkim ramię mego Syna” – mówiła. Matka Boża wytknęła też ludziom, iż przeklinają, mieszając z przekleństwami Imię Syna. Maryja wskazała na nieurodzaj, który stanowił znak prawdziwości wizji. Matka wyznała przy tym, że powodem klęski były właśnie wspomniany brak uszanowania dnia świętego i powszechny nawyk bluźnierstwa. Najświętsza Maryja Panna przestrzegła też, że brak zmiany w postępowaniu ludzi spowoduje kolejne klęski: wielki głód, czy śmierć dzieci.

    Zapowiedzi te znalazły spełnienie w rzeczywistości i stały się dowodem autentyczności przekazu Maryi posługującej się pastuszkami. Ci zaś na lata zostali powiernikami przekazanej im drugiej części posłania – tajemnicy, którą mogli wyjawić dopiero w 1858 roku, co też starannie wypełnili.

    Oczywiście nie wszyscy ludzie przyjęli słowa Maryi. Przodowali tu francuscy „liberalni” czy też „socjalistyczni” katolicy, którym los Kościoła nie był obojętny, bo dążyli do… zniszczenia go od wewnątrz. To w nich uderzało orędzie z La Salette, „demaskowało i obnażało ich najskrytsze, rewolucyjne zamiary”. Po drugiej stronie byli pobożni katolicy, którzy orędzie przyjęli. Spełniające się ostrzeżenia powodowały pokuty i nawrócenia. Miejsce objawienia stało się celem pielgrzymów. Szły dobre zmiany. Wkrótce też (bo już w kwietniu 1847 roku) dokonały się pierwsze cuda – uzdrowienie siostry Saint-Charles.

    Rodzące się dobro wywołało wściekłą reakcję środowisk liberalnych i „nagonkę przeciw La Salette”. Pojawiły się fałszywe orędzia, nieprawdziwe relacje i oskarżenia wierzących o głupotę. W nagonkę zaangażowało się nawet Ministerstwo Sprawiedliwości, ale na próżno szukano prawnych haków na które można by „nadziać” objawienie. Właśnie w tego rodzaju zajściach „widać wyraźnie, jak zajadłe były serca ludzi żyjących w oddaleniu od Kościoła, lecz również podziwiać należy mądrość Najświętszej Maryi Panny, która w tak stanowczy sposób wyraziła naganę dla szerzącego się na świecie zła”.

    Tajemnica z La Salette została przekazana w 1858 roku, w wyznaczonym przez Maryję czasie. Wtedy to też Matka Boża objawiła się w Lourdes. Wizjonerzy do końca swych dni odpowiadali na niezliczone pytania, wątpliwości i prośby o dodatkowe wyjaśnienie spisanych wizji. 21 listopada 1878 roku Melania przekazała opracowanie, które uznała za definitywne.

    Tajemnica

    Sekret przekazany dzieciom przez Najświętszą Marię Pannę odnosił się do upadku kleru. „Księża, słudzy mego Syna, z powodu złego życia, lekceważącego i bluźnierczego sprawowania świętych Tajemnic, zamiłowania do pieniędzy, pogoni za zaszczytami i przyjemnościami stali się ściekiem nieczystości. Ściągają na siebie pomstę i pomsta zawisła nad ich głowami. Biada księżom i innym osobom Bogu poświęconym, które niewiernością i złym życiem krzyżują na nowo mego Syna!” – mówiła Maryja. Matka przestrzegała też, że kiedy Bóg wyleje swój gniew, nikt przed nim nie ujdzie. Zwracała uwagę, że „przewodnicy Ludu Bożego” zaniedbali modlitwę oraz pokutę, a szatan zaćmił ich umysły.

    „Bóg dopuści, by starodawny wąż zasiał podziały między panującymi, w każdej ludzkiej społeczności i we wszystkich rodzinach. Fizyczne i moralne udręki dosięgną ludzkość. Bóg pozostawi ludzi samym sobie i ześle kary, które będą następować jedne po drugich przez ponad 35 lat”. Maryja ostrzegła też papieża Piusa IX przed Napoleonem III, który ma „dwoiste serce” i chce być papieżem i cesarzem. Sugerowała, by Pius IX nie opuszczał Rzymu do 1859 roku. Mówiła też o cierpieniu papieża i wielkim kryzysie Kościoła

    Matka Boża objawiła też, że Włochy zostaną ukarane za dążenie do „zrzucenia jarzma Pana nad Pany”. Mówiła o uwikłaniu w wojnę, zamknięciu i profanowaniu kościołów oraz wypędzeniu zakonników i księży oraz wyrzeczeniu się przez nich wiary. Maryja ujawniła, że w 1864 roku „Lucyfer, a z nim wielka liczba demonów, zostanie wypuszczony z piekła” i krok po kroku obalą wiarę „nawet u osób poświęconych Bogu”. Mówiła o powstaniu kościołów służącym złym duchom, powstaniu zmarłych, które będą demonami pod ich postacią oraz negowaniu Ewangelii.

    Najświętsza Maryja Panna objawiła, też że Francja, Włochy, Hiszpania i Anglia będą w stanie wojny, a „Francuz będzie walczyć z Francuzem, Włoch z Włochem, a potem nastąpi wojna powszechna, która będzie straszliwa”. Przepowiedziała cierpienia sprawiedliwych, którzy będą wołać o miłosierdzie i prosić Matkę o pomoc. To wówczas Jezus Chrystus w akcie sprawiedliwości rozkaże Aniołom, „by wszyscy jego wrogowie zostali wydani na śmierć”. Po tej Bożej interwencji tajemnica wskazuje na erę, w której „Kościół zapanuje nad odnowionym chrześcijańskim światem”. „Wtedy nastanie pokój i pojednanie Boga z ludźmi. Ludzie będą służyć Jezusowi Chrystusowi, czcić Go i wysławiać. Wszędzie zakwitnie miłość” – ogłosiła Maryja.

    Pokój – jak przekazała Matka – nie będzie długotrwały, bo po upływie ćwierć wieku dobrobytu ludzie zapomną, że to grzech był przyczyną kar. Ludzkość znów stanie się gnuśna i zacznie zapominać o Bogu. Na ziemię spadną plagi, zawładną nią wojny. Jednakże zanim to nastąpi zapanuje „pewnego rodzaju fałszywy pokój” – nie będzie się myślało o niczym innym jak tylko żeby się bawić. Tak znów zapanuje Antychryst, który zasiądzie w Rzymie. „Bóg jednak będzie się troszczył o swoje wierne sługi i o ludzi dobrej woli; Ewangelia będzie głoszona wszędzie, wszystkie ludy i wszystkie narody poznają prawdę!”

    Maryja w swym orędziu ogłosiła też pojawienie się apostołów czasów ostatnich, legionu świętych, który zostanie wskrzeszony przez Opatrzność Bożą, by „zwalczyć i obalić rewolucyjną niesprawiedliwość i zapewnić nową przyszłość dla Królestwa Maryi.” Melania modliła się o nadejście owych apostołów i zmarła z przekonaniem, że mieli się dopiero pojawić. Najświętsza Maryja Panna po przekazaniu całego orędzie przekazała jeszcze Melanii regułę zakonu apostołów czasów ostatecznych. Po dokończeniu rozmowy z dziećmi wstąpiła do Nieba, utwierdzając jeszcze pastuszków w misji rozpowszechniania sekretu.

    Fragmenty dialogu Matki Bożej z Melanią i Maksymilianem oraz treści przekazanego w La Salette sekretu na podstawie książki Luisa Eduardo Dufaura „La Salette. Wezwanie do nawrócenia”.

    MA/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________________

    Sanktuarium Matki Bożej Saletyńskiej Bazylika Mniejsza Najświętszej Maryi Panny z La Salette

    W sobotę 19 września 1846 r. ukazuje się „Piękna Pani” dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi GIRAUD i prawie piętnastoletniej Melanii CALVAT, które pilnują swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegają nagle kulę ognia – „jakby tam spadło słońce”.

    W oślepiającej jasności rozpoznają siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach.

    Piękna Pani podnosi się i mówi do nich po francusku:

    „Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”

    Robi kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegają ze zbocza na dół.

    Stają teraz tuż przy niej. Piękna Pani cały czas płacze. Jest wysoka i cała ze światła. Ubrana jak miejscowe kobiety w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegnie brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymuje na jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa znajdują się obcęgi, po lewej młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływa cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzy iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczają wieńcem jej głowę, obrębiają jej chustę, zdobią obuwie.

    Oto, co Piękna Pani mówi do pasterzy, najpierw po francusku:

    „Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię Mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by Mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście się nie wiedzieć, jak modlili, nie wiedzieć, co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię Mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię Mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię Mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię Mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale.”

    Słowo „pommes de terre” wprawia w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używa w tej okolicy, na ziemniaki mówi się „las truffas”. Pasterka zwraca się więc do Maksymina… ale Piękna Pani ją uprzedza:

    „Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej.”

    Piękna Pani powtarza ostatnie zdanie i prowadzi dalszą rozmowę w narzeczu z Corps:

    „si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”

    W tym miejscu Piękna Pani powierza tajemnicę Maksyminowi, później — Melanii. Następnie mówi do obojga dzieci:

    „Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?”

    — „Nie bardzo, proszę Pani!” — odpowiadają obydwoje.

    „Ach! moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej „Ojcze nasz i Zdrowaś,” a jeżeli będziecie mogły módlcie się więcej. W lecie ma mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?”

    — „Nie. proszę Pani” — odpowiadają dzieci.

    Wówczas Piękna Pani zwraca się do Maksymina:

    „Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: „Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje”. Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Corps, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: „Masz dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło.”

    — „O tak, proszę, Pani!” — odpowiada Maksymin — „teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem.”

    I Piękna Pani kończy, nie w gwarze, ale po francusku:

    „A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi.”

    Później posuwa się naprzód, przekracza strumyk i nie oglądając się, powtarza z naciskiem:

    „A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi.”

    Piękna Pani wspina się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę le Collet (mała przełęcz). Tam, unosi się do góry. Dzieci dobiegają do niej. Ona spogląda w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, „rozpływa się w świetle.” Potem znika również światłość…

    Dnia 19 września 1851 r., po „przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań” zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup z Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że „objawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom, 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette,… posiada wszelkie znamiona prawdy i że wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu.”

     sanktuarium@saletyni.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Mama płacze w La Salette. Objawienie, które nie jest „modne” i mamy z nim kłopot

    LA SALETTE
    Figura płaczącej Maryi w La Salette/fot. A. Bugała

    ***

    To, co powiedziała Maryja w La Salette było wstrząsające, pełne żalu, wyrzutów. Przypominało słowa, które mówią zmęczone, zrozpaczone matki, które pracują od rana do nocy dla swoich dzieci, a one nie tylko nie okazują żadnej wdzięczności, ale nawet nie uznają w mamie mamy…

    Łzy matki

    Czy przypominasz sobie dzień, w którym zobaczyłeś łzy na policzkach swojej mamy? Chwilę, w której po raz pierwszy w życiu twoja mama siedziała bezradna na krześle, fotelu, czy podłodze i zasłaniając dłońmi twarz próbowała ukryć się przed całym światem? Łzy ziemskiej mamy mogą wywołać szok, a co dopiero łzy Mamy Jezusa…

    Łzy matki wprawiają nas w zakłopotanie. Nie wiemy, jak się zachować, gdy widzimy ją płaczącą. Mama jest tą, która zna odpowiedź na wszystkie pytania. Zna rozwiązania spraw najtrudniejszych, potrafi pomóc w tych sytuacjach, w których nikt inny nie wie, co robić.

    Zwłaszcza we wczesnym dzieciństwie to ona jest pierwszą i ostatnią instancją, u której szukamy ratunku. Nasza mama czarodziejka. To dlatego dziecko nie wie, co robić, gdy widzi mamę zalaną łzami. Czy tak było 19 września 1846 r. w La Salette?

    La Salette

    Maleńkie La Salette leży wysoko we francuskich Alpach. Najpierw trzeba dojechać do Corps, niewielkiej miejscowości o ciasnych uliczkach i przytulonych do siebie zabudowaniach. A potem wyjechać poza nią i wąską drogą wspinać się coraz wyżej.

    Droga wije się wśród drzew, potem zbocze jest już nagie i odsłania coraz piękniejsze widoki. Ślady rdzy na asfalcie przypominają, że zimą nie da się tu jeździć bez łańcuchów. W niektórych miejscach chmury otaczają krawędzie szczytów, raz po raz przepuszczając promienie słońca.

    Zieleń i błękit mieszają się ze sobą we wszystkich odcieniach i nagle, zza zakrętu i wysokiej skały, wyłania się krzyż na wieży sanktuarium wybudowanego w miejscu objawień Matki Jezusa. Objawień, z którymi wciąż mamy sporo kłopotu. Dlaczego?

    Po co przychodzi Matka?

    Zawsze z miłości. Przychodzi, bo widzi, że zeszliśmy z trasy, a zejście z trasy nie tylko oddala cel – często prowadzi do przepaści. Orędzia i przesłania, które zostawia Maryja w miejscach, które wybiera na spotkania, zawsze pokazują kondycję człowieka i świata. I nawołują do nawrócenia.

    Każde ze spotkań z Maryją – od Lourdes, przez Fatimę, Gietrzwałd, Akitę i inne – było prośbą Matki do dzieci, aby zmieniły swoje życie. Aby zrezygnowały z tego, co im szkodzi, prowadzi do zguby i by podjęły trud naprawy, wróciły do modlitwy i uznania w Bogu Boga.

    Objawienia są niczym innym, jak odwiedzinami Mamy, która tęskni za swoimi dziećmi. Kocha je, a one nie chcą z nią kontaktu. Gorzej – często obmawiają ją, wyśmiewają, drwią z jej Syna. Żyją tak, jakby ona nic dla nich nie znaczyła.

    Mimo to przychodzi, bo wie, że dziecko, zanim znajdzie właściwą drogę, błądzi, schodzi na manowce, gubi cel. I mimo pogardy dla rodziców zawsze potrzebuje pomocy.

    Mama Jezusa płacze

    19 września 1846 r. dwoje dzieci: 15-letnia Melania Calvat i 11-letni Maksymin Giraud zobaczyli kulę jasnego światła na zboczu. Podeszli bliżej i wtedy okazało się, że kula tylko otacza Piękną Panią siedzącą w środku.

    Kobieta, ubrana w strój miejscowych, siedziała, jakby zrezygnowana, skulona w sobie. Miała łokcie oparte na kolanach i dłońmi zasłaniała twarz. Płakała. Co robić, gdy obca, piękna kobieta siedzi na kamieniu w świetlistej kuli i płacze?

    Gdy odsunęła ręce od twarzy dzieci zobaczyły, że na piersiach, zamiast korali, które zakładają kobiety z wioski, miała krzyż z Jezusem Chrystusem i z zawieszonymi na nim narzędziami męki: młotkiem i obcęgami. Gdy wstała, zaprosiła dzieci, by podeszły bliżej.

    To, co powiedziała później i co dziś nazywamy treścią objawienia z La Salette, było wstrząsające, pełne żalu, wyrzutów. Przypominało słowa, które często mówią zmęczone, zrozpaczone matki, które pracują od rana do nocy dla swoich dzieci, a one nie tylko nie okazują żadnej wdzięczności, ale nawet nie uznają w mamie mamy…

    Mówiła o cierpieniu podejmowanym za dzieci, o trudzie. Mówiła o realiach prostego ludu z okolicznych wiosek, który nawet gdy psują się ziemniaki, przeklina za to Jezusa.

    Co mówiła Maryja w La Salette?

    „Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię Mojego Syna – mówiła. – Jest ono tak mocne i tak ciężkie, że nie zdołam go dłużej podtrzymać. Od jak dawna już cierpię za was. Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona ustawicznie Go o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie.

    Choćbyście nie wiem jak się modlili i nie wiem, co czynili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni tak ciężkim ramię mego Syna.

    Woźnice przeklinając wymawiają imię mego Syna. Te dwie rzeczy tak bardzo obciążają ramię mojego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to zeszłego roku na ziemniakach, ale nic sobie z tego nie robicie. Przeciwnie, znajdując zepsute ziemniaki, przeklinacie, wymawiając wśród przekleństw imię mojego Syna. Będą się one psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”.

    Przypomniała też podstawowe zasady bycia chrześcijaninem – konieczność modlitwy, uczestniczenia we mszy świętej, przestrzegania postów. Minimum, które jest konieczne, abyśmy nie żyli jak zwierzęta.

    „Ach, moje dzieci, trzeba się dobrze modlić, rano i wieczorem – mówiła. – Jeżeli nie macie czasu, odmawiajcie przynajmniej Ojcze Nasz i Zdrowaś, Maryjo, a jeżeli będziecie mogły, módlcie się więcej. Na mszę świętą chodzi zaledwie kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato, a w zimie, gdy nie wiedzą, czym się zająć, idą na mszę świętą jedynie po to, by drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu chodzą do rzeźni jak psy”.

    Czy Mama może płakać?

    „Jeżeli Maryja płacze, to znaczy, że ma do tego powody!”, „Matka płacze, gdy dzieciom zagraża zło, duchowe czy fizyczne. Łzy Maryi są zawsze uczestnictwem w płaczu Chrystusa nad Jerozolimą” – mówił św. Jan Paweł II.

    Mimo to mamy kłopot z orędziem, które Matka Jezusa wygłosiła Melanii i Maksyminowi. Jego treść nie przebiła się do powszechnej świadomości, nie rozpowszechniła tak jak tajemnice z Fatimy czy obietnice z Lourdes. Czy potrafimy zacytować słowa żalącej się Matki w La Salette?

    Maryja, zalana łzami, z narzędziami męki Syna nie stała się modna. W La Salette nie sprzedaje się kubków z Jej twarzą, ręczników i wachlarzy. Nie ma kiczowatych figurek i straganów z chińskimi dewocjonaliami. Czy tylko dlatego, że do sanktuarium prowadzi trudna droga?

    A może gdy widzimy Maryję zalaną łzami dociera do nas smutna prawda, że jednak nie żyjemy tak, jak nas wychowywała? I wolimy nie konfrontować tego odkrycia z jej szczerym wyznaniem?

    Gdybyśmy wpadli do naszej ziemskiej mamy w odwiedziny, a w pokoju zamiast nakrytego stołu i pachnącej na nim drożdżówki zobaczylibyśmy siedzącą mamę, z twarzą zalaną łzami i zakrytą rękami, a potem usłyszelibyśmy jej gorzką skargę, wyrzut, że nie żyjemy zgodnie z Dekalogiem, to może też wolelibyśmy o tym spotkaniu szybko zapomnieć?

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    _________________________________________________________________________________

    Smutna i płacząca nad nami Matka Boża. Bolesne objawienia Maryi z La Salette

    SANKTUARIUM W LA SALETTE
    fot. Magdalena Galek

    ***

    Przesłanie „Pięknej Pani” z La Salette pasuje do naszych czasów. Maryja przyszła do dzieci zaniedbanych religijnie. Dlaczego akurat do nich i akurat w tym miejscu?

    Wróćcie do mnie – tak można streścić dramatyczne słowa, które Bóg przez Maryję powiedział podczas prywatnego objawienia we francuskim La Salette dwojgu dzieciom. Choć było to w połowie XIX wieku, dziś równie dobrze Maryja mogłaby ukazać się płacząc, tak jak wtedy, nad pogubieniem naszego społeczeństwa.

    Objawienia 19 września 1846 roku

    15 kilometrów od miasteczka Corps, które zamieszkiwało ok 700 osób, na zboczach Alp dwoje dzieci, Melania Calvat (15 l.) i Maksymin Giraud (11 l.), podobnie jak i dziś okoliczni mieszkańcy, pracowali jako pasterze. Mieli pod opieką stado krów.

    W pewnym momencie zauważyli „świetlistą kulę” unoszącą się nad pobliskim kamieniem. Dzieci opisywały to jako „słońce, które spadło na ziemię, ale o wiele piękniejsze i jaśniejsze niż słońce”.

    Po chwili świetlistość zaczęła się rozrzedzać i w jej środku widoczna była siedząca, pochylona kobieta, która podtrzymywała dłońmi twarz, tak jakby płakała. Po chwili wstała, podeszła do dzieci i zaczęła z nimi rozmawiać. Dzieci wspominały, że przez cały czas po jej twarzy spływały łzy. Spotkanie trwało niespełna pół godziny, po czym Maryja przeszła kilka kroków pod górę, a następnie, jak relacjonowały dzieci „roztopiła się”, unosząc się.

    Co Maryja powiedziała w La Salette

    Bóg posłał Maryję do Francuzów, których wiara została zniszczona przez rewolucję francuską. Melania i Maksymin pomimo swojego wieku nie przyjęli jeszcze sakramentu Eucharystii, co pokazuje, że byli zaniedbani religijnie, zapewne podobnie jak ich rówieśnicy.

    Z wypowiedzi Maryi dowiadujemy się też, że nie przestrzegano przykazań: „Woźnice przeklinają, wymawiając Imię Mojego Syna” – mówiła, niedziela była normalnym dniem pracy, mało kto uczestniczył we mszy świętej, a post odszedł w zapomnienie. Z tych właśnie powodów Maryja przepowiadała klęskę żywieniową, która już powoli się zaczynała.

    Maryja zapowiada klęskę żywieniową

    Czy to kara? Tak właśnie można pomyśleć w pierwszej chwili. Ale gdy zajrzymy do Pisma Świętego, znajdziemy wiele sytuacji, w których gniew Boga był powodowany miłością i ostateczną formą wezwania do opamiętania się.

    Spójrzmy choćby na słowa św. Pawła: „Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was? Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście” (I Kor. 3, 16-17).

    Skoro więc ludność Francji dotknęła samodegradacja, Bóg może zdecydował się na ostateczność, aby otrząsnęli się i wrócili do życia w porządku ustalonym przez Niego, do życia w Chrystusie?

    Kościół uznał objawienia w La Salette

    Przekaz „Pięknej Pani”, jak zwały Maryję dzieci (być może nawet nie zdawały sobie do końca sprawy, z kim rozmawiały) został od razu spisany – Melania i Maksymin opowiedziały o zdarzeniu proboszczowi w Corps.

    Sprawę zaczął badać biskup Grenoble Philibert de Bruillard. Powołał 2 komisje: kanoników katedralnych i profesorów seminarium duchownego. Po 5 latach badań, weryfikacji zgodności przekazu zjawionej kobiety z La Salette z Objawieniem, obserwacji natychmiastowych i masowych przemian w lokalnych społecznościach uznano, że „objawienie się Najświętszej Maryi Panny dwojgu pastuszkom na jednej z gór należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, dnia 19 września 1846 roku, posiada w sobie wszystkie cechy prawdziwości i wierni mają uzasadnione podstawy uznać je za niewątpliwe i pewne”.

    Przesłanie objawień z La Salette

    Choć pewne fragmenty orędzia Matki Bożej budzą u niektórych wątpliwości (to temat na osobny artykuł), to jednak jego treść była adekwatna do tamtych czasów i pozostaje taką do dziś. Doskonale skomentował to bp Guy de Kerimel w rozmowie z Radiem Watykańskim w 2016 r. z okazji 170. rocznicy objawienia:

    Przesłanie Matki Bożej z La Salette dla naszych czasów jest jasne: jeśli zapomina się o Bogu, zastępując Go bożkami, które proponuje społeczeństwo konsumpcyjne, człowiek się wyjaławia, nie ma na czym budować życia osobistego ani społecznego. Społeczeństwo konsumpcyjne, kultura indywidualizmu i wszystkie związane z tym pseudowyzwolenia prowadzą do katastrofy i cierpień.

    Widzimy to właśnie dzisiaj. Maryja płacze z tego powodu, bo widzi ludzkie cierpienia, widzi negatywne konsekwencje, które były już w przeszłości i są również teraz. Wbrew temu, co mówią nam media, wśród nas są ogromne rzesze ludzi zagubionych, zdezorientowanych, którzy doświadczają ogromnych cierpień. Dlatego jak Maryja w La Salette mamy nad nimi płakać i być blisko nich, aby pomóc odnaleźć im Boga, drogę prawdziwego życia i prawdziwej duchowej wolności.

    Całą treść przekazu Matki Bożej oraz dokładny opis zjawienia można znaleźć na oficjalnej stronie polskiej prowincji Zgromadzenia Księży Misjonarzy Saletynów.

    Magdalena Galek/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Sanktuarium zostało wybudowane na wysokości 1800 metrów n.p.m. we francuskich Alpach w regionie Isère.

    W 1852 roku postawiono tu małą kaplicę, a następnie w jej miejscu – bazylikę według projektu diecezjalnego architekta Alfreda Berruyera. Budowa w tym trudno dostępnym miejscu trwała 13 lat.

    fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl

    • fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl

    To fragment kamienia, na którym siedziała Maryja, gdy Melania i Maksymin zobaczyli Ją z daleka, pasąc krowy na zboczach tutejszych gór.

     fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl

    Widok z zejścia z Gargas w maju.

    •   fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl

     fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 września

    Święty January, biskup i męczennik

    Męczeństwo świętego Januarego

    Niewiele informacji zachowało się o świętym Januarym. Wiadomo, że urodził się około roku 270 i że był biskupem Benewentu. Według dokumentu z V w., kiedy wybuchło prześladowanie chrześcijan za cesarza Dioklecjana, został aresztowany jego diakon Sozjusz. January udał się do więzienia, aby go pocieszyć. Towarzyszyli mu diakoni: św. Festus i św. Dezyderiusz. Wszystkich aresztowano. Kiedy nie chcieli złożyć ofiary bożkom, namiestnik Drakoncjusz skazał ich na pożarcie przez dzikie niedźwiedzie w amfiteatrze.
    Powleczono ich do miasta Puteoli. Przeciwko tak okrutnemu wyrokowi zaprotestowali: św. Prokul, diakon, i dwie osoby świeckie – św. Eutyches i św. Akucjusz – wszyscy zostali skazani na śmierć. Ponieważ byli obywatelami rzymskimi, nie mogli ginąć jak January i jego diakoni na arenie, ale zostali wyprowadzeni na rynek i tam ich publicznie ścięto. Bardzo dawne dokumenty liturgiczne dowodzą, że wszyscy ponieśli śmierć za wiarę tego samego dnia, tj. 19 września 305 r. Dokładniejsze badania wykazały jednak, że każdy męczennik poniósł śmierć na innym miejscu: January, Festus i Dezyderiusz – w Benewencie, Sozjusz – w Miseno, a Prokulus, Eutyches i Akucjusz – w Puteoli. Według jednego z podań dzikie zwierzęta nie chciały tknąć św. Januarego i dlatego karę wykonano przez ścięcie mieczem. Gdy ciało męczennika krwawiło po ścięciu głowy, jedna z chrześcijańskich kobiet miała zebrać do flakonika jego krew.
    Relikwie św. Januarego przechodziły różne koleje. Biskup Neapolu, św. Jan I (+ 432), przeniósł je do katakumb neapolitańskich w pobliżu Puteoli, jak głosi kamień zachowany po dzień dzisiejszy. W latach 413-432 znajdowały się one w grobowcu pewnego znakomitego obywatela, który zamieniono na kaplicę. W roku 831 książę Benewentu, Sikone, po zdobyciu Neapolu zabrał relikwie Januarego do Benewentu i umieścił je w kościele Matki Bożej Jerozolimskiej. W roku 1154 król Wilhelm I dla bezpieczeństwa przeniósł je na Monte Vergine. Znaleziono je pod ołtarzem głównym w roku 1480 i w kilka lat potem (1497) przeniesiono do Neapolu, gdzie spoczywają do dzisiaj; św. January jest głównym patronem tego miasta. 25 lutego 1964 r. arcybiskup Neapolu, kardynał Alfons Castaldo, dokonał kanonicznego badania relikwii św. Januarego. Znaleziono napis, stwierdzający ich autentyczność.

    Ampułki z krwią św. Januarego

    Kilkakrotnie w ciągu roku w Neapolu powtarza się tzw. cud św. Januarego. Obok relikwii, blisko czaszki umieszczonej w relikwiarzu, znajdują się dwie hermetycznie zamknięte ampułki z zakrzepłą krwią Januarego. Na oczach pielgrzymów zakrzepła krew Świętego staje się płynna i pulsująca, jakby świeżo wylana. Zjawisko to jest notowane od XIV wieku. Kościół urzędowo o tym zjawisku się nie wypowiedział. Kilkakrotnie zaś ponawiane badania zdają się wskazywać, że fakt ten ma charakter nadprzyrodzony. O relikwiach św. Januarego tak napisał boloński kardynał Lambertini, przyszły papież Benedykt XIV: “Istnieje w Neapolu krew, która nie może doczekać się zmartwychwstania…”W ikonografii
     św. January przedstawiany jest w stroju biskupim z paliuszem lub w tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: fiolki z krwią w dłoniach aniołów, gałązka palmowa, korona, krzyż biskupi trzymany przez anioła, lwy u jego stóp, miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Powtórzył się cud św. Januarego. Krew męczennika znów się upłynniła [Wideo]
    fot. screenshot – YouTube (Fanpage.it)

    ***

    Powtórzył się cud św. Januarego. Krew męczennika znów się upłynniła

    “Znak krwi po raz kolejny” – powiedział abp Domenico Battaglia, metropolita Neapolu ogłaszając tym samym, że przechowywana w specjalnej ampułce krew św. Januarego znów się upłynniła. Cud ten powtarza się w Neapolu od kilkuset lat, w dniu wspomnienia męczennika, 19 września.

    Ogłoszenie cudu poprzedza celebracja. Biskup udaje się do Skarbca, gdzie w specjalnym sejfie przechowywany jest relikwiarz. Po wyjęciu go, zanosi relikwiarz w procesji do ołtarza, gdzie na oczach wiernych potwierdza, czy cud się dokonał.

    Jak co roku we wspomnienie patrona Neapolu, tak i dziś biskup wyjął ampułkę z relikwiarza i pokazał zebranym. „Znak krwi po raz kolejny” – powiedział, jak donoszą włoskie media o godzinie 9: 26 metropolita Neapolu, abp Domenico Battaglia tym samym ogłaszając, ze cud ponownie się wydarzył. Towarzyszyło temu tradycyjne machanie białą chustą.

    3 daty cudu św. Januarego

    19 września to jedna z trzech dat, kiedy wierni spodziewają się powtórzenia Cudu św. Januarego. Czekają na niego także w sobotę poprzedzającą pierwszą niedzielę maja oraz 16 grudnia. W tym roku wierni mogli być świadkami cudu 2 maja.

    Zazwyczaj wspomnienie św. Januarego gromadzi w katedrze w Neapolu tysiące wiernych. Ze względu na obostrzenia dziś w uroczystości mogło wziąć udział tylko 450 osób wewnątrz świątyni i 200 na zewnątrz. Przed rokiem, z powodu epidemii, katedra była niemal pusta.

    Cud św. Januarego – „Neapol jest bezpieczny”

    Zwykle przez cały rok znajdująca się w ampułkach substancja – co do której Kościół wierzy, że jest krwią świętego męczennika – pozostaje w stanie stałym, w kilku grudkach. Wieki temu zaobserwowano, że zmienia stan skupienia w dniu wspomnienia św. Januarego czyli 19 września.

    Ponieważ jednak nie zawsze tak się dzieje, wierni przypisują temu nadprzyrodzonemu zjawisku rodzaj komunikatu od świętego: jeśli cud nastąpi, prawdopodobnie nic złego się miastu nie przydarzy; jeśli zaś nie nastąpi – można oczekiwać jakiejś klęski. Przed takim jednak odbieraniem tego zjawiska zawsze przestrzegali kapłani. Zwłaszcza, że nie zawsze następuje taka zbieżność. Bywa, że gdy cud się nie wydarza, nic złego nie spotyka Neapolu.

    Święty January, męczennik pierwszych wieków chrześcijaństwa

    January był biskupem starożytnego Benewentu, rówieśnikiem takich świętych jak Kosma i Damian, Zuzanna, Chryzogon czy Małgorzata. Tak jak i oni padł ofiarą prześladowań religijnych chrześcijan za cesarza Dioklecjana – jednych z najkrwawszych w historii Kościoła. Ponieważ tak jak oni nie chciał też zgodzić się na złożenie publicznej ofiary pogańskim bożkom, został skazany na pożarcie przez dzikie zwierzęta. Wskutek wsparcia, jakim obdarzyli go przed urzędnikami wysoko postawieni bracia w wierze, kara została zamieniona na ścięcie. Ci, co się za nim wstawiali także padli jej ofiarą.

    Biskupa Januarego i jego towarzyszy ścięto publicznie 19 września 305 r. Według podań jedna z pobożnych niewiast miała zebrać krew tryskającą z odciętej głowy biskupa do flakonika i obok jego kości dostarczyć jedną z ważniejszych relikwii.

    Nie znamy dokładnie losów flakonika od czasu zebrania krwi do momentu odnotowania faktu przechowywania go w katedrze w Neapolu od roku 1389. To zatem aż tysiąc lat nieudokumentowanej historii. Można jednak założyć, że skoro wtedy z taką czcią zaczęto pisać o cudzie św. Januarego, mógł on być obserwowany przez lud Neapolu również wcześniej.

    mp/ilmattino.it, napolitoday, LaRepubblica, Stacja7/19.09.2022/fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 września

    Święty Stanisław Kostka, zakonnik
    patron Polski

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Fidel Fuidio Rodriguez, zakonnik i męczennik
      •  Błogosławiony Józef Kut, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Stanisław Kostka patron naszego domu

    Stanisław urodził się 28 grudnia 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu (obecnie powiat przasnyski). Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego, i Małgorzaty z Kryskich (z Drobina). Krewni rodziny zajmowali eksponowane stanowiska w ówczesnej Polsce. Miał trzech braci: Pawła (+ 1607), Wojciecha (+ 1576) i Mikołaja, oraz dwie siostry, z których znamy imię tylko jednej, Anny. Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, na których niekiedy musiał bywać także Stanisław, nakazywał gościom umiar w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć.
    Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. W wieku 14 lat razem ze swoim bratem, Pawłem, został wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 r. Wiedeńska szkoła jezuitów cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Codziennie odprawiano Mszę świętą. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentu pokuty i do Komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku wykładano gramatykę, na drugim “nauki wyzwolone”, na trzecim – retorykę.
    Początkowo Stanisławowi nauka nie szła zbyt dobrze. Nie otrzymał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Pod koniec trzeciego roku studiów należał już jednak do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Zachowały się zeszyty Stanisława z błędami poprawianymi ręką nauczyciela. Pozostały również notatki dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej. Wolny czas Stanisław spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także pokuty i biczował się. Taki tryb życia nie mógł się podobać kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za “dziwaka”. Usiłowali go przekonywać złośliwymi przycinkami “jezuity” i “mnicha”, a potem nawet biciem i znęcaniem skierować na drogę “normalnego” postępowania. Stanisław usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca. Nie potrafił się jednak w tym odnaleźć.
    W grudniu 1565 r. ciężko zachorował. Według własnej relacji, był pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego. Wówczas sama św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które złożyła mu na ręce. Od Niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.

    STANISŁAW KOSTKA
    Sailko/Wikipedia | CC BY 3.0
    ***

    Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc na heroiczny czyn: zorganizował ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 r. Legenda osnuła ucieczkę szeregiem niezwykłych wydarzeń. O jej prawdziwym przebiegu dowiadujemy się z listu samego Stanisława. Za poradą swojego spowiednika, o. Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w jego plany, Stanisław udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo pochwycony w drodze, ale do Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał on również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W Augsburgu nie zastał Piotra Kanizjusza, dlatego podążył dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze jezuici mieli swoje kolegium. Tam Stanisław został przyjęty na próbę.
    Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych bardzo dobre rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa. Stanisław z towarzyszami odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarli tam 28 października 1567 r.

    Św. Stanisław Kostka na Kwirynale w Rzymie
    św. Stanisław Kostka na Kwirynale w Rzymie 
    ***

    Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go stamtąd wydostać. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych Stanisław odpisał ojcu, że ten powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 r. Stanisław przeniósł się z kolegium jezuitów, gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci.
    Swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem budował całe otoczenie. W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. W prostocie serca w uroczystość św. Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił św. Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii. 14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: “To jest własność Najświętszej Matki”.
    Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie.Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu ustrojono je kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza, generała zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. Ojciec Warszewicki ułożył dłuższą biografię Stanisława. W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone.
    Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej.
    Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 r.) i Litwy, archidiecezji łódzkiej i warszawskiej oraz diecezji płockiej, a także Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy; oręduje także za studentami i nowicjuszami jezuickimi, a także za polską młodzieżą.Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita, widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651).
    W ikonografii św. Stanisław Kostka przedstawiany jest w stroju jezuity. Jego atrybutami są: anioł podający mu Komunię, Dziecię Jezus na ręku, krucyfiks, laska pielgrzymia, lilia, Madonna, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Polscy królowie prosili o jego kanonizację.

    Jan III Sobieski wołał do niego: „Ratuj!”

    ŚWIĘTY STANISŁAW KOSTKA
    Sailko/Wikipedia | CC BY 3.0

    ***

    Tak bardzo zapisał się w historii Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, że w starania o jego beatyfikację włączyli się najważniejsi Polacy, a przez cały wiek XVII kolejni polscy królowie wysyłali piękne listy do papieży, przekonani o świętości młodego Polaka, który podbił Wieczne Miasto. Czy już wiesz, o jakiego świętego chodzi?

    Szybka beatyfikacja

    Chyba niewielu przypuszczało, że Stanisław Kostka, młody szlachcic z Rostkowa na Mazowszu, który zmarł 15 sierpnia 1568 r., będzie pierwszym wyniesionym do chwały ołtarzy jezuitą. Wyprzedził nawet Ignacego Loyolę, założyciela Towarzystwa Jezusowego, i jego pierwszych współpracowników.

    W XVI w. procedura beatyfikacji nie była jeszcze precyzyjnie uregulowana prawem. Różne prośby, kierowane do Stolicy Świętej, a przede wszystkim ciągle żywa pamięć o życiu młodego nowicjusza jezuickiego, pochowanego na Kwirynale, przekonały papieża Pawła V, by w 1605 r. pozwolił na zapalenie lampy wotywnej przed wizerunkiem Stanisława przy jego relikwiach.

    Od tego czasu zaczęto mówić o nim błogosławiony, a na terenie całej Rzeczypospolitej ozdabiano promieniami głowę Stanisława na jego wizerunkach, dodawano wota dziękczynne i urządzano uroczyste procesje, zwłaszcza 13 listopada, w dniu jego święta. Klemens X na mocy breve papieskiego z 10 stycznia 1674 r. ogłosił św. Stanisława Kostkę patronem Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, pozwalając także, by jego święto było obchodzone nie tylko 13 listopada, ale i w niedzielę po tym dniu w całej Rzeczypospolitej.

    Królewska” kanonizacja

    W staraniach o rychłą kanonizację bł. Stanisława Kostki uczestniczyli kolejni królowie polscy, wśród nich m.in. Zygmunt III Waza wraz z królową Konstancją, potem ich syn Władysław IV, następnie Jan II Kazimierz, Michał Korybut Wiśniowiecki i Jan III Sobieski.

    Choć już w 1618 r. były znane dokumenty z Rzymu, które pozwalały na przyspieszenie zabiegów o kanonizację, to zmiana prawa kanonicznego za pontyfikatu Urbana VIII spowolniła te procedury.

    Wspomniane listy królewskie zachowały się m.in. w archiwum dzisiejszej watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. W ostatnim czasie przetłumaczył je na język polski ks. prof. dr hab. Waldemar Turek z Sekcji Łacińskiej Sekretariatu Stanu. Niektóre z nich zostały umieszczone w publikacji: „Stanisław Kostka. Święty z Rostkowa 1550-1568” (Warszawa 2018), inne zostaną przedstawione podczas 41. Sympozjum Koła Naukowego Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku, które odbędzie się 15 listopada br. i będzie poświęcone postaci i dziedzictwu św. Stanisława Kostki.

    „Kostko, ratuj!”

    Niezwykle ciekawe są świadectwa wstawiennictwa Stanisława Kostki podczas obrony Rzeczypospolitej przed najazdami tureckimi w XVII i XVIII w., do których odwoływali się władcy polscy w swoich pismach. Zwycięstwo chocimskie z 10 października 1621 r. zostało upamiętnione w liturgii specjalnym formularzem mszalnym, a przypisywano je właśnie wstawiennictwu Stanisława z Rostkowa po tym, jak na prośbę króla Zygmunta III przysłano z Rzymu relikwie głowy Świętego, która przybyła w dniu wycofywania się wojsk tureckich z Polski.

    Przed bitwą pod Beresteczkiem w 1651 r. król Jan Kazimierz modlił się całą noc przed obrazem św. Stanisława Kostki w kościele jezuitów w Lublinie, a po zwycięstwie ufundował do tego wizerunku srebrną sukienkę. W 1657 r. w liście, zredagowanym w języku łacińskim, ten sam król przekazywał papieżowi Aleksandrowi VII informację o mianowaniu prokuratorem procesu kanonizacyjnego Stanisława Kostki jezuitę, o. Urbana Ubaldiniego. Chciał bowiem „tę tak pobożną i świętą sprawę Stanisława Kostki (…) jak najszybciej załatwić”.

    Podobne cudowne zwycięstwo miało miejsce pod Kamieńcem w 1672 r., jednak najbardziej chyba spektakularny fakt orędownictwa Stanisława Kostki miał miejsce pod Wiedniem w 1683 r. Król Jan III Sobieski, który rozgromił z armią sprzymierzonych tureckich wojaków, znany był z nabożeństwa do bł. Kostki, a powtarzał często słowa: „Kostko, ratuj!”. Jeszcze przed wiktorią wiedeńską, 3 lutego 1683 r., z kancelarii królewskiej wysłano pokorny list, zredagowany w języku włoskim, z prośbą o włączenie do katalogu świętych Stanisława Kostki.

    „Najpokorniejszy sługa Jego Świątobliwości” – jak podpisał się sam król, tak pisał do papieża Innocentego XI: „(…) Widząc w tym czasie, że mnożą się cudowne znaki tego Wielkiego Błogosławionego, i że każdy kto, jak ja, ucieka się w sposób odpowiedni do jego wstawiennictwa, otrzymuje nieoczekiwane łaski, i bez końca, ośmielam się powtórzyć moje pobożne usilne prośby do Waszej Świątobliwości”.

    Dekret kanonizacyjny był przygotowany w 1714 r., za pontyfikatu Klemensa XI, jednak śmierć papieża przerwała procedurę prawną. Ostatecznie, 31 grudnia 1726 r., Benedykt XIII umieścił Stanisława Kostkę wraz z Alojzym Gonzagą w katalogu świętych. Pewnie nikt z rodziny Kostków nie przypuszczał, że Stanisław, młodzieniec z małej mazowieckiej wsi, stanie się wielkim orędownikiem polskich królów.

    ks. Wojciech Kućko /Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 września

    Święta Hildegarda z Bingen,
    dziewica i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Robert Bellarmin, biskup i doktor Kościoła
      •  Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, biskup
      •  Święty Jan Macías, zakonnik
      •  Stygmaty św. Franciszka z Asyżu
      •  Święty Piotr z Arbués, męczennik
      •  Święty Marcin z Finojosa, biskup
      •  Święty Lambert z Liege, biskup i męczennik
      •  Błogosławiony Zygmunt Sajna, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Hildegarda z Bingen

    Hildegarda urodziła się 16 września 1098 w Rupertsbergu koło Bingen. Jej rodzicami byli Hildebert i Mechtylda von Bermersheim. Ponieważ była dziesiątym dzieckiem w szlacheckiej rodzinie, w wieku ośmiu lat, zgodnie z tradycją dziesięciny, została poświęcona Kościołowi. Zaopiekowała się nią przeorysza benedyktynek – Judyta. Przygotowując się do życia w zakonie, w Disibodenbergu, Hildegarda otrzymała klasyczne wykształcenie. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i umiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy zyskała uznanie. Gdy w 1136 r. Judyta umarła, Hildegarda zajęła jej miejsce.
    Jako przeorysza cieszyła się wielka estymą. Podjęła liczne dzieła dla swojego zakonu. By mniszki nie dzieliły murów z zakonnikami, spowodowała przeniesienie konwentu do ufundowanego przez jej rodzinę klasztoru we wsi Rupertsberg (1150). Po latach zbudowała dla nich jeszcze jeden klasztor w Eibingen (1165). Już będąc przeoryszą Hildegarda ujawniła, że od trzeciego roku życia miewała wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Nie ujawniała tego przez skromność, a może z obawy przed inkwizycją. Dopiero gdy mając 42 lata osiągnęła najwyższe dostępne kobiecie stanowiska w Kościele i uzyskała wpływy w najważniejszych biskupstwach i na dworze papieskim, bez obaw przyznała się do swoich doświadczeń. W czasie jednej z wizji usłyszała głos nakazujący jej spisywać swoje wizje. W ten sposób zaczęło powstawać dzieło Sci vias – “Poznaj ścieżki Pana”.
    Wiadomość o tych wizjach roznosiła się coraz dalej, aż przez opata Disibodenbergu i arcybiskupa Moguncji Henryka dotarła do papieża Eugeniusza III, który wysłał do klasztoru specjalną komisję, mającą wyjaśnić autentyczność cudów. Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet. Właśnie w tym tonie jest jej sztuka moralna Ordo virtutum (“O sztuce cnoty”), do której sama skomponowała muzykę.
    Chociaż autentyczność jej objawień była przez niektórych kwestionowana (uważano, że były one wynikiem migren), to jednak szlacheckie pochodzenie i wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej spowodowały, że listy i pisma Hildegardy znajdowały czytelników wśród władców kościelnych i świeckich. Dla wielu ludzi średniowiecza jej wypowiedzi były głosem, który pochodził od Boga.
    Dzięki solidnemu wykształceniu i bogatemu doświadczeniu oraz wybitnym zdolnościom oratorskim Hildegarda zjednała sobie w końcu przychylność oponentów. Jej rozważania z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej były przyjmowane z zainteresowaniem w kręgach kościelnych i świeckich, przynosząc jej powszechny szacunek i uznanie. Wśród wiernych jej osoba stała się obiektem kultu. Historie o jej nadprzyrodzonych zdolnościach przenikały poza klasztorne mury i krążyły po średniowiecznej Europie. U szczytu popularności Hildegarda została okrzyknięta “Sybillą znad Renu” i była czczona jako chrześcijańska wyrocznia o atrybutach proroka, do której udawali się po radę i pociechę biskupi, papieże i władcy. W 1152 r. została zaproszona na specjalne spotkanie z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą, którego wcześniej krytykowała.
    Ważne w jej piśmiennictwie były również dzieła o medycynie, historii naturalnej i lecznictwie. Hildegarda była uważną obserwatorką natury i ludzi. Kierując się grecką filozofią czterech żywiołów, badała wzajemne oddziaływania pomiędzy światem żywym i martwym oraz ich wpływ na stan organizmu i duszy człowieka. Swoje wnioski przedstawiła w nieco panteistycznym traktacie o leczniczym i szkodliwym działaniu roślin i minerałów, które, jak sądziła, uczestniczyły w nieustannym procesie wymiany wewnętrznych zasobów energii. Publikacje z zakresu medycyny ludowej przyniosly jej miano pierwszej niewiasty pośród lekarzy i przyrodników Niemiec.
    Ponadto w latach 1158-1170 głosiła kazania w środkowych i południowych Niemczech. Była zapraszana na wykłady i wizytacje w klasztorach. Ta światła kobieta uważała, że śpiew powinien być nieodłączną częścią liturgii, gdyż śpiew, tak jak modlitwa, przybliża człowiekowi zbawienie. Wierzyła, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Sama skomponowała moralitet i liczne religijne, choć nie liturgiczne pieśni. W odróżnieniu od typowych wówczas śpiewów chorałowych, jej melodie były znacznie bardziej emocjonalne. Pod koniec XX w. jej muzyka zyskała dużą popularność.
    Zmarła 17 września 1179 r. w klasztorze w Rupertsbergu i została pochowana w kościele parafialnym w Einbingen, którego obecnie jest patronką. Mimo iż rozpoczęty w 1227 roku proces kanonizacyjny został wstrzymany w niewyjaśnionych okolicznościach, Hildegarda z Bingen nad Renem została w XIV w. umieszczona w martyrologium jako święta. Do kalendarza liturgicznego obchód ku jej czci wpisano w 1971 roku. Jej biografia jest kompletna i dobrze udokumentowana, co jest rzadkie jak na tamte czasy. Zawdzięczamy to m.in. dwóm mnichom. Jeszcze za życia Hildegardy w latach 1174-1175 mnich Gottfried rozpoczął pracę nad systematyzacją jej dzieł, a w latach 1180-1190 mnich Theoderich ukończył jego prace.
    Papież Benedykt XVI potwierdził 10 maja 2012 r., że Hildegarda z Bingen, ze względu na swoje zasługi dla Kościoła i ogromny wkład w rozwój myśli katolickiej, może odbierać cześć jako święta w całym Kościele. 7 października 2012 r. papież ogłosił św. Hildegardę doktorem Kościoła powszechnego, wraz ze św. Janem z Avili.
    Hildegarda jest patronką esperanto, językoznawców i naukowców.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Hildegarda – święta nie tylko od diet i postów

    Św. Hildegarda, którą w Kościele wspominamy 17 września, to nie tylko autorka znanych diet i postów, jak często ją kojarzymy. To przede wszystkim wielka święta, której duchowość może zachwycić niejednego z nas.

    eSPe

    ***

    • Nigdy jednak nie wbiła się w pychę – przeciwnie, pozostała nad wyraz skromna, nawet kiedy przemawiała w imię autorytetu danego jej z góry
    • Mnich Gwibert z Gembloux chwalił macierzyńską postawę Hildegardy, która okazywała wielką miłość swoim ukochanym córkom i nikomu nie odmawiała uwagi i bliskości, dodając ducha nawet grzesznikom
    • Po pogrzebie świętej dwóch chorych ludzi doznało natychmiastowego uzdrowienia. Opowiadano również, że wokół jej grobu unosił się wspaniały zapach

    Jako prorokini i teolog uwierzytelniona przez Stolicę Apostolską zdobyła taką sławę, że nie mogła dłużej pozostawać w zamknięciu swojego klasztoru. Wyruszyła więc w drogę po męskich i żeńskich wspólnotach monastycznych, aby wzywać duchownych i świeckich do nawrócenia.

    Nigdy jednak nie wbiła się w pychę – przeciwnie, pozostała nad wyraz skromna, nawet kiedy przemawiała w imię autorytetu danego jej z góry. W razie konieczności okazywała stanowczość wobec upartych i zatwardziałych serc, w głębi duszy jednak była słaba i zawsze potrzebowała wsparcia modlitewnego oraz zaufanych osób, pojętnych i oświeconych, takich jak drogi jej mnich Wolmar, którego pewnego dnia zabrała śmierć.

    “Wtedy wielka żałość przeniknęła mą duszę i ciało, gdyż wskutek przeznaczenia śmierci zostałam pozbawiona owego człowieka, mędrca tego świata.”

    Wciąż była rozdarta – a przez to upokorzona – między chorobą, która okresowo unieruchamiała ją w łóżku, a odpowiedzialnością przewodniczki w Kościele.

    Z biegiem czasu, po przejściu arcytrudnych prób, zrozumiała, że w ludzkiej słabości dopełnia się moc Chrystusa wedle słów św. Pawła Apostoła: Mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.

    “Nigdy nie zaznałam spokoju, lecz męczyłam się z powodu licznych utrapień, aż [Bóg] wylał na mnie rosę swojej łaski. […] Ale zarazem tak mnie dotknął wieloma krzywdami, że nie ośmielałam się [nawet] myśleć, jak wielką łaskę mi okazuje w swojej dobroci, kiedy jeszcze widziałam wielkie opory ze strony tych, którzy sprzeciwiali się prawdzie Bożej.”

    Życie w Rupertsbergu było ciągłym współzawodnictwem w cnotach. Święta Hildegarda stała się wspaniałym przykładem tego, czym jest osoba kobiety w zamyśle Bożym: zbudowaniem bliźniego, dążeniem do wzniosłości, bliskością wobec spraw nieba.

    Mnich Gwibert z Gembloux, który odwiedził opactwo w 1177 roku, pozostawił cenne o nim świadectwo w liście do znajomego Bovo:

    Matka otacza córki taką miłością, a one podporządkowują się matce z takim uszanowaniem, że trudno ocenić, czy w tym wielkim zapale matka prześciga córki, czy raczej one matkę. Te pobożne służebnice gorliwie oddają cześć Bogu jednozgodnymi uczuciami, sobie samym – swoją dyscypliną, sobie nawzajem – szacunkiem i posłuszeństwem. Pałają taką żarliwością, że dzięki pomocy Chrystusa doprowadziły do zwycięstwa płci słabej nad sobą, światem i demonem, a widok ten raduje serce. Pamiętają bowiem o wezwaniu Pana: „Oswobodźcie swoje serce, a poznacie, że ja jestem Bogiem”.

    W dni świąteczne zakonnice przerywały pracę i zasiadały w milczeniu w klauzurze, aby z zapałem oddawać się lekturze i nauce śpiewu. W dni robocze natomiast poza porami modlitwy pilnie pracowały: przepisywały księgi, szyły ubiory liturgiczne, haftowały, zajmowały się ogrodem, pielęgnowały kwiaty, uprawiały rośliny lecznicze, prowadziły infirmerię i aptekę… Działała także szkoła, ponieważ szlachta powierzała mniszkom wychowanie swoich córek, i to niezależnie od ich powołania zakonnego.

    W klasztornym skryptorium ciągle zużywano atrament na przepisywanie woluminów Hildegardy. Poza tym czytano treści duchowe dla zbudowania dusz i pracowano dla odpędzenia próżniactwa, wroga duszy, tym sposobem przeciwdziałając spłyceniu, które zagraża tam, gdzie wspólnie spędza się czas na bezczynności.

    Mnich Gwibert z Gembloux chwalił macierzyńską postawę Hildegardy, która okazywała wielką miłość swoim ukochanym córkom i nikomu nie odmawiała uwagi i bliskości, dodając ducha nawet grzesznikom. Za św. Paweł Apostołem mogła powtórzyć: Nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam.

    Na terenie klasztoru Rupertsberg mieszkały nie tylko, jak wiemy, córki szlacheckich rodzin, lecz także służba, którą należycie szanowano i wynagradzano. Niektórzy jednak krytykowali to rozwiązanie, dopatrując się w nim uprzedzeń klasowych.

    Jej córki duchowe pozostawiły świadectwo, że ich matka po niezliczonych, ciężkich bojach, rozpoczętych już we wczesnym dzieciństwie, pragnęła wreszcie umrzeć, aby zjednoczyć się z Chrystusem. Pan jej wysłuchał i objawił, kiedy nastąpi jej odejście.

    Rano w poniedziałek 17 września 1179 roku Hildegarda oddała ducha w wieku osiemdziesięciu jeden lat. Świadkowie opowiadali, że ujrzano wtedy na niebie niezwykły znak – dwa różnobarwne łuki. W najwyższym punkcie ich przecięcia świeciło w oddali jasne światło w kształcie księżyca, a w nim ukazał się czerwony, stopniowo rosnący krzyż. Otaczały go liczne różnobarwne kręgi, w których tworzyły się kolejne małe krzyże lśniące czerwono, z własnymi wieńcami dookoła. Najpierw powiększały się na firmamencie, aby następnie rozpostrzeć się nad domostwem, w którym umarła św. Hildegarda, i cała Góra św. Ruperta została zalana promienistym światłem.

    Po pogrzebie świętej dwóch chorych ludzi doznało natychmiastowego uzdrowienia. Opowiadano również, że wokół jej grobu unosił się wspaniały zapach.

    Wbrew temu, jak zwykło się postępować ze zmarłymi założycielami, św. Hildegardy nie pochowano przed ołtarzem w kościele, lecz w zwykłym, poświęconym miejscu na przyklasztornym cmentarzu. Niemniej z racji dużej liczby pielgrzymów, którzy przybywali nawiedzać jej grób, ciało przeniesiono właśnie przed główny ołtarz świątyni w Rupertsbergu.

    Napływ pielgrzymów wciąż się jednak nasilał i wymykał spod kontroli, dlatego arcybiskup Moguncji postanowił przybyć do opactwa i stanąwszy przed grobem ksieni, uroczyście nakazał jej zaprzestać wstawiennictwa. Hildegarda – jak piórko mogąca swobodnie wzlatywać już nie w wizjach, lecz w osiągniętej rzeczywistości królestwa niebieskiego – posłuchała.

    Cristina Siccardi/Tygodnik Niedziela

    _________________________________

    Artykuł zawiera fragmenty z książki Cristiany Siccardi “Święta Hildegarda z Bingen. Życie i Duchowość”, wyd. eSPe

    _________________________________________________________________________________________________

    Św. Hildegarda, mistyczka, która już od 3. roku życia rozmawiała z Bogiem
    fot. screenshot – YouTube (Sede Santos Oficial)

    ***

    Św. Hildegarda, mistyczka, która już od 3. roku życia rozmawiała z Bogiem

    Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet.

    Hildegarda urodziła się 16 września 1098 w Rupertsbergu koło Bingen. Jej rodzicami byli Hildebert i Mechtylda von Bermersheim. Ponieważ była dziesiątym dzieckiem w szlacheckiej rodzinie, w wieku ośmiu lat, zgodnie z tradycją dziesięciny, została poświęcona Kościołowi. Zaopiekowała się nią przeorysza benedyktynek – Judyta. Przygotowując się do życia w zakonie, w Disibodenbergu, Hildegarda otrzymała klasyczne wykształcenie. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i umiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy zyskała uznanie. Gdy w 1136 r. Judyta umarła, Hildegarda zajęła jej miejsce.

    Jako przeorysza cieszyła się wielka estymą. Podjęła liczne dzieła dla swojego zakonu. By mniszki nie dzieliły murów z zakonnikami, spowodowała przeniesienie konwentu do ufundowanego przez jej rodzinę klasztoru we wsi Rupertsberg (1150). Po latach zbudowała dla nich jeszcze jeden klasztor w Eibingen (1165). Już będąc przeoryszą Hildegarda ujawniła, że od trzeciego roku życia miewała wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Nie ujawniała tego przez skromność, a może z obawy przed inkwizycją. Dopiero gdy mając 42 lata osiągnęła najwyższe dostępne kobiecie stanowiska w Kościele i uzyskała wpływy w najważniejszych biskupstwach i na dworze papieskim, bez obaw przyznała się do swoich doświadczeń. W czasie jednej z wizji usłyszała głos nakazujący jej spisywać swoje wizje. W ten sposób zaczęło powstawać dzieło Sci vias – “Poznaj ścieżki Pana”.

    Wiadomość o tych wizjach roznosiła się coraz dalej, aż przez opata Disibodenbergu i arcybiskupa Moguncji Henryka dotarła do papieża Eugeniusza III, który wysłał do klasztoru specjalną komisję, mającą wyjaśnić autentyczność cudów. Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet. Właśnie w tym tonie jest jej sztuka moralna Ordo virtutum (“O sztuce cnoty”), do której sama skomponowała muzykę.

    Chociaż autentyczność jej objawień była przez niektórych kwestionowana (uważano, że były one wynikiem migren), to jednak szlacheckie pochodzenie i wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej spowodowały, że listy i pisma Hildegardy znajdowały czytelników wśród władców kościelnych i świeckich. Dla wielu ludzi średniowiecza jej wypowiedzi były głosem, który pochodził od Boga.

    Dzięki solidnemu wykształceniu i bogatemu doświadczeniu oraz wybitnym zdolnościom oratorskim Hildegarda zjednała sobie w końcu przychylność oponentów. Jej rozważania z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej były przyjmowane z zainteresowaniem w kręgach kościelnych i świeckich, przynosząc jej powszechny szacunek i uznanie. Wśród wiernych jej osoba stała się obiektem kultu. Historie o jej nadprzyrodzonych zdolnościach przenikały poza klasztorne mury i krążyły po średniowiecznej Europie. U szczytu popularności Hildegarda została okrzyknięta “Sybillą znad Renu” i była czczona jako chrześcijańska wyrocznia o atrybutach proroka, do której udawali się po radę i pociechę biskupi, papieże i władcy. W 1152 r. została zaproszona na specjalne spotkanie z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą, którego wcześniej krytykowała.

    Ważne w jej piśmiennictwie były również dzieła o medycynie, historii naturalnej i lecznictwie. Hildegarda była uważną obserwatorką natury i ludzi. Kierując się grecką filozofią czterech żywiołów, badała wzajemne oddziaływania pomiędzy światem żywym i martwym oraz ich wpływ na stan organizmu i duszy człowieka. Swoje wnioski przedstawiła w nieco panteistycznym traktacie o leczniczym i szkodliwym działaniu roślin i minerałów, które, jak sądziła, uczestniczyły w nieustannym procesie wymiany wewnętrznych zasobów energii. Publikacje z zakresu medycyny ludowej przyniosly jej miano pierwszej niewiasty pośród lekarzy i przyrodników Niemiec.

    Ponadto w latach 1158-1170 głosiła kazania w środkowych i południowych Niemczech. Była zapraszana na wykłady i wizytacje w klasztorach. Ta światła kobieta uważała, że śpiew powinien być nieodłączną częścią liturgii, gdyż śpiew, tak jak modlitwa, przybliża człowiekowi zbawienie. Wierzyła, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Sama skomponowała moralitet i liczne religijne, choć nie liturgiczne pieśni. W odróżnieniu od typowych wówczas śpiewów chorałowych, jej melodie były znacznie bardziej emocjonalne. Pod koniec XX w. jej muzyka zyskała dużą popularność.

    Zmarła 17 września 1179 r. w klasztorze w Rupertsbergu i została pochowana w kościele parafialnym w Einbingen, którego obecnie jest patronką. Mimo iż rozpoczęty w 1227 roku proces kanonizacyjny został wstrzymany w niewyjaśnionych okolicznościach, Hildegarda z Bingen nad Renem została w XIV w. umieszczona w martyrologium jako święta. Do kalendarza liturgicznego obchód ku jej czci wpisano w 1971 roku. Jej biografia jest kompletna i dobrze udokumentowana, co jest rzadkie jak na tamte czasy. Zawdzięczamy to m.in. dwóm mnichom. Jeszcze za życia Hildegardy w latach 1174-1175 mnich Gottfried rozpoczął pracę nad systematyzacją jej dzieł, a w latach 1180-1190 mnich Theoderich ukończył jego prace.

    Papież Benedykt XVI potwierdził 10 maja 2012 r., że Hildegarda z Bingen, ze względu na swoje zasługi dla Kościoła i ogromny wkład w rozwój myśli katolickiej, może odbierać cześć jako święta w całym Kościele. 7 października 2012 r. papież ogłosił św. Hildegardę doktorem Kościoła powszechnego, wraz ze św. Janem z Avili. Hildegarda jest patronką esperanto, językoznawców i naukowców.

    ren/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 września

    Święci męczennicy
    Korneliusz, papież, i Cyprian, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Edyta, ksieni
      •  Święta Eufemia, męczennica
      •  Święty Doroteusz z Tebaidy
      •  Błogosławieni Jan Chrzciciel i Hiacynt od Aniołów, męczennicy
    ***
    Święty Korneliusz

    Korneliusz był synem Kastyna z rodu Cornelia. Jako kapłan rzymski był bliskim współpracownikiem papieża św. Fabiana (236-250). Z listu św. Cypriana z Kartaginy dowiadujemy się, że Korneliusz został namiestnikiem Chrystusa nie dzięki własnej inicjatywie, ale został wybrany głosem ludu rzymskiego ze względu na swoją pokorę, łagodność i roztropność. Cyprian pisze, że Korneliusz przeszedł wszystkie stopnie w hierarchii kościelnej, zanim został wybrany biskupem rzymskim. Z tego wynika, że w Kościele rzymskim był już od dłuższego czasu. Po męczeńskiej śmierci św. Fabiana (+ 250), poniesionej w czasie prześladowania, jakie rozpętał cesarz Decjusz, Stolica Rzymska była przez dłuższy czas nieobsadzona. W tym okresie Kościołem zarządzali wspólnie duchowni, których rzecznikiem był prezbiter Nowacjan.
    Gdy prześladowania ustały, wybór większości padł na Korneliusza, a nie – jak się spodziewał Nowacjan – na niego. Mniejszość gminy ogłosiła w tym czasie papieżem Nowacjana. Nowacjan, by zyskać dla siebie zwolenników, zaczął rozsyłać do biskupów listy i swoich wysłańców. Nawet Cyprian nie był pewien, kto jest właściwie biskupem rzymskim. Wysłał swoich delegatów, by na miejscu zorientowali się w sytuacji. Kiedy przekonał się, że prawowitym biskupem rzymskim jest Korneliusz, udzielił mu całkowicie swojego wsparcia. Skłonił także biskupów Afryki, by go uznali. Nowacjanowi natomiast udało się pozyskać dla siebie biskupa Antiochii.
    Korzystając z chwilowego pokoju, jaki nastał dla Kościoła po śmierci Decjusza (+ 251), papież Korneliusz zwołał do Rzymu synod, na którym Nowacjan został potępiony i wyłączony ze wspólnoty Kościoła. Aktualne wówczas stało się pytanie, co należy uczynić z tymi, którzy za prześladowania Decjusza ze strachu wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić (z łac. lapsi). Rygoryści byli za tym, by ich do Kościoła ponownie nie przyjmować; jednak dzięki papieżowi uchwalono, że ich powrót do Kościoła – po spełnieniu określonych warunków – będzie możliwy.
    Korneliusz rządził Kościołem w latach 251-253. Po raz pierwszy w historii Kościoła Korneliusz wymienił w swoich pismach wszystkie stopnie duchowieństwa rzymskiego. Kościół w Rzymie liczył za jego panowania 46 kapłanów, 7 diakonów, 7 subdiakonów, 42 akolitów, 52 egzorcystów, a także kilkunastu lektorów i ostiariuszy. Cała gmina chrześcijańska w Rzymie liczyła wówczas, jak się przypuszcza, ok. 10 tysięcy wiernych.

    Święci Korneliusz i Cyprian

    Po krótkotrwałym pokoju w Rzymie wybuchła epidemia (252). Dla przebłagania bóstw urządzano publiczne procesje i modły, składano ofiary. Chrześcijanie nie mogli w nich uczestniczyć. Rozjuszony tłum rzucał się na domy modlitwy chrześcijan i burzył je. Atakowano chrześcijan i zabijano ich, uważając, że to oni są sprawcami zarazy, bo swoim kultem wywołali gniew bogów. W takiej właśnie sytuacji w 253 r. poniósł śmierć męczeńską Korneliusz. Według innej wersji Korneliusz został skazany przez cesarza Trebonaniusa Gallusa na wygnanie do Civitavecchia, a tam, źle traktowany – zmarł.
    Cyprian w swoich listach nazywa go męczennikiem – i taką też Korneliusz odbiera cześć. Tytuł znaleziony w katakumbach św. Kaliksta potwierdza, że już w początkach chrześcijaństwa Korneliusz odbierał cześć jako męczennik. Grób św. Korneliusza ozdobił pięknym wierszem w katakumbach papież św. Damazy (366-384). Relikwie św. Korneliusza rozdzielono z czasem po różnych kościołach Włoch, Francji i Niemiec.
    Hieronim pisze, że już za jego czasów doroczną rocznicę św. Korneliusza liturgia rzymska łączyła ze wspomnieniem św. Cypriana. Dlatego ich wspomnienie przypada dzisiaj, chociaż śmierć zastała Korneliusza zapewne w lipcu 253 r.W ikonografii św. Korneliusz przedstawiany jest w stroju papieskim z paliuszem, czasami w tiarze. Jego atrybutami są korona w ręku, gałązka palmowa, mieczróg, tiara.

    Święty Cyprian

    Thascius Caecilius Cypria nus urodził się około 210 r. w rodzinie pogańskiej, najprawdopodobniej w Kartaginie. Jego ojciec był senatorem i należał do najznakomitszych obywateli miasta. Początkowo jego życie było podobne do życia ówczesnej złotej młodzieży z arystokracji rzymskiej. Sam mówi, że “oddany był złym nałogom”, z których nawrócił go dopiero kapłan Cecyliusz. Miało to miejsce w 246 r. Wtedy też Cyprian przyjął chrzest. Przez wdzięczność dla mistrza i ojca duchowego przybrał jego imię. Rozpoczął wówczas w odosobnieniu pokutę za swe grzechy.
    Przykładnym, prawdziwie chrześcijańskim życiem uzyskał takie poważanie, że w 247 roku został wyświęcony na prezbitera przy jednomyślnym poparciu wiernych z Kartaginy. Kiedy w roku 248 umarł Donatus, biskup Kartaginy, Cyprian, mimo ucieczki i stawianego oporu, został odszukany i konsekrowany na biskupa. Sprzeciw wyraziło jednak pięciu kapłanów, którzy zazdrościli Cyprianowi tak szybkiego awansu. Odtąd stali się jego śmiertelnymi wrogami.
    Jako biskup Cyprian z całym zapałem zabrał się do naprawy obyczajów, do zwalczania błędów, do opieki nad powierzonymi sobie duszami, wreszcie także do misji, jaka go czekała wśród większości pogańskiej. Te wszystkie zabiegi przerwało jednak jedno z najkrwawszych prześladowań, jakie rozpoczął cesarz Decjusz (249-251). Nowy władca obrał sobie za cel wzmocnienie państwa w oparciu o pogan. Sobie nakazywał oddawać cześć boską. Ponieważ chrześcijanie kultu takiego oddawać mu nie chcieli i nie mogli, w odwecie nakazał ich tępić jako wrogów cesarstwa. Żądał, aby torturami zmuszać opornych do wyrzeczenia się wiary. Szczególną nienawiść obrócił przeciwko hierarchii kościelnej. Lud zaczął się domagać w amfiteatrze, aby biskupa Cypriana oddać na pożarcie lwom. Cyprian, idąc za radą Ewangelii i znanymi mu przykładami roztropnych i świątobliwych pasterzy, ukrył się na czas prześladowania (na początku 250 r.). Ze swego ukrycia przez kilka lat rządził Kościołem kartagińskim zarówno za pośrednictwem licznych listów pasterskich, jak i emisariuszy, których starannie wybierał spośród biskupów i prezbiterów.
    Po śmierci Decjusza powrócił do Kartaginy. Tu spotkał się z nowym problemem: wielu chrześcijan wystraszonych torturami wyparło się wiary. Teraz chcieli powrócić do wspólnoty z Kościołem. Rygoryści byli zdania, że nie wolno ich przyjmować. Inni znowu z biskupów afrykańskich przyjmowali ich na łono Kościoła zbyt łatwo. Na synodzie, zwołanym do Kartaginy, Cyprian przeprowadził zasadę, że “upadłych” (łac. lapsi) należy przyjmować ponownie do ich gmin, ale pod warunkami, które gwarantowałyby, że nie powtórzą już tego występku. Podobne stanowisko zajął w Rzymie papież Korneliusz, ale przeciwko niemu stanęła opozycja z antypapieżem Nowacjanem na czele. Cyprian nie tylko poparł papieża, ale nawet napisał osobny traktat: O jedności Kościoła. W tej samej sprawie napisał potem także drugi traktat: O upadłych. Na oba dzieła i na dekrety synodu kartagińskiego rygoryści odpowiedzieli zarzutem, że takie postępowanie będzie tylko zachętą, by przy najbliższej okazji ponownie wyprzeć się wiary.
    Niedługo potem północną Afrykę nawiedziła epidemia, która pochłonęła wiele ofiar. Podobnie jak w Rzymie, poganie urządzali procesje do świątyń swoich bóstw i składali ofiary. Chrześcijanie milczeli. Poganie uznali to za oznakę nienawiści do nich, a zarazę poczytali za gniew obrażonych bóstw. Cyprian napisał nowy traktat – O nieśmiertelności – w którym zbijał zarzuty stawiane przez pogan wyznawcom Chrystusa. Wykorzystał czas pokoju na to, by uzupełnić szeregi kleru swojej diecezji. Zwoływał synody dla przywrócenia karności i jedności w Kościele, organizował nowe gminy. Zyskał sobie w całej Afryce tak wielką powagę, że zwracano się do niego ze wszystkich stron po radę.
    W roku 255 powstał nowy problem: czy należy chrzcić na nowo tych, którzy wyrzekli się błędów heretyckich i połączyli się z Kościołem. Rzym stanął na stanowisku, że chrzest, jeśli był udzielony ważnie, nie może być ponawiany. Inaczej twierdzili jednak biskupi afrykańscy. Na synodzie w Kartaginie uchwalili oni w 256 r., że heretyków powracających na łono Kościoła, a ochrzczonych w herezji, należy chrzcić na nowo. Uchwałę tę podpisało w okręgu kartagińskim 72 biskupów, a w okręgu Mauretanii – 87. Cyprian popierał tę decyzję i stosowne uchwały przesłał do Rzymu, do papieża św. Stefana.
    Wybuchło w tym czasie kolejne prześladowanie zorganizowane przez cesarza Waleriana. Pod karą śmierci zakazał on zebrań liturgicznych. Wyłamujących się z tego zakazu karano konfiskatą majątku, banicją i śmiercią. Do dzisiaj zachował się dokładny opis przewodu sądowego i tekst wyroku śmierci na biskupa Cypriana. Po aresztowaniu został zesłany do miasteczka Kombis (257 r.). Przebywał tam prawie rok. Korzystając ze względnej wolności, w ukryciu nadal rządził swoją diecezją przez listy i swoich wysłanników. W lipcu 258 r. postawiono go przed sędzią, którym był ówczesny namiestnik cesarski (prokonsul), Galeriusz Maksym. Został skazany na śmierć przez ścięcie głowy. Wyrok wykonano w obecności zebranego ludu 14 września 258 r. W tym samym czasie w Rzymie odbywało się przeniesienie relikwii św. Korneliusza. Imiona obu męczenników wymienia się w Kanonie rzymskim.
    Św. Cyprian z Kartaginy jest największą postacią wśród świętych Kościoła Afryki północnej, obejmującej wybrzeże Morza Śródziemnego od Cieśniny Gibraltarskiej do Libii i Egiptu (wyłącznie).W ikonografii św. Cyprian przedstawiany jest w szatach biskupich. Jego atrybuty to biskupi krzyż, księga, gałązka palmowa, miecz, paliusz, pastora
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 września

    Najświętsza Maryja Panna Bolesna

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Genueńska
      •  Błogosławiony Antoni Maria Schwartz, prezbiter
      •  Błogosławiony Józef Puglisi, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Paweł Manna, prezbiter
    ***
    “Oto Ten przeznaczony jest na upadek… A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34a. 35).

    Maryja siedmiokrotnie przebita mieczem boleści

    Tymi słowami prorok Symeon, podczas ofiarowania Jezusa w świątyni, zapowiedział Maryi cierpienie. Maryja, jako najpokorniejsza i najwierniejsza Służebnica Pańska, miała szczególny udział w dziele zbawczym Chrystusa, wiodącym przez krzyż.Przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je “Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.
    Drugie święto ma nieco inny charakter. Czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Święto to jako pierwsi zaczęli wprowadzać serwici. Od roku 1667 zaczęło się ono rozszerzać na niektóre diecezje. Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 r. zawiera Mszę De tribulatione Beatae Virginis oraz drugą: De quinque doloribus B. M. Virginis. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.
    Oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze święto, obchodzone przed Niedzielą Palmową.Od XIV w. często pojawiał się motyw siedmiu boleści Maryi. Są nimi:
    1. Proroctwo Symeona (Łk 2, 34-35)
    2. Ucieczka do Egiptu (Mt 2, 13-14)
    3. Zgubienie Jezusa (Łk 2, 43-45)
    4. Spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej (Ewangelie o nim nie wspominają)
    5. Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa (Mt 27, 32-50; Mk 15, 20b-37; Łk 23, 26-46; J 19, 17-30)
    6. Zdjęcie Jezusa z krzyża (Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)
    7. Złożenie Jezusa do grobu (Mt 27, 57-61; Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)

    Maryja Bolesna

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie do rozumienia ksiąg świętych, gdzie w wielu miejscach i nieraz bardzo szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie rozumiała wszystkiego, co się działo, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Syna.
    Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok umierającego syna. Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że Jej Syn jest Zbawicielem rodzaju ludzkiego.Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić siedmiu założycieli zakonu serwitów (w. XIII), św. Bernardyna ze Sieny (+ 1444), bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela pasjonistów (+ 1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie obrał imię zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).Ikonografia chrześcijańska zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze (od XIV w.) w formie Piety, czyli jako rzeźbę lub obraz Maryi z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś lub serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie. Znany jest także średniowieczny hymn Stabat Mater, opiewający boleści Maryi. Wątek współcierpienia Maryi w dziele odkupienia znajduje swoje odzwierciedlenie także w znanym polskim nabożeństwie wielkopostnym (Gorzkie Żale).Przez wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie były udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem, również w Jego męce, cierpieniu i śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Najświętszej Maryi Panny Bolesnej

    Najświętszej Maryi Panny Bolesnej
    Matka Boża Staniątecka/fot. H. Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela.

    Od dwóch świąt do jednego wspomnienia

    Dwa święta obchodził niegdyś Kościół dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej i 15 września – Siedmiu Boleści Najświętszej Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je „Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich huszyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.

    Drugie święto miało nieco inny charakter. Czciło Bożą Matkę jako Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Zaczęli to święto wprowadzać Serwici. Od roku 1667 wprowadza się je w niektórych diecezjach. Papież Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X podniósł je do rangi drugiej klasy i ustalił na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 roku zawiera Mszę: „De tribulatione Beatae Virgini” oraz drugą: „De quinque doloribus B.M.Virginis”. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.

    Łatwo zauważyć, że oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża Świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła święto przed Niedzielą Palmową.

    Królowa Męczenników

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie rozumienia Ksiąg świętych, gdzie na tylu miejscach i tak szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie wszystko rozumiała, co się działo, że pewne wydarzenia ewangeliczne były dla niej zagadkowe i tajemnicze, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Boskiego Syna. Czytamy bowiem u św. Łukasza: „A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono” (Łk 2,33). „Oni jednak tego nie rozumieli, co im powiedział” (Łk 2,50). Być może, Maryja nie pojmowała wszystkiego, co się przy Niej działo. Jednak przyznać musimy, że wiedziała więcej, niż inni, czemu daje wyraz, kiedy o sobie samej wypowiada w Magnificat prorocze słowa.

    Jest rzeczą pewną, że Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale że miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok cierpień syna. Im syn dla niej jest więcej ukochany, tym cierpienia matki są większe. Cóż dopiero musiała wycierpieć Matka Boża na widok tylu przeogromnych cierpień Swego Syna! Możemy bez przesady powiedzieć, że Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Ogrom cierpień Maryi wzrośnie, kiedy przeniesiemy je w wymiar nadprzyrodzony. Maryja zdawała sobie sprawę, że Jej Syn jest przecież Zbawicielem rodzaju ludzkiego, że ma dać Ojcu niebieskiemu ekspiację za grzechy całego świata. Jeśli św. Jan wiedział, że Chrystus jest Barankiem Bożym: „który gładzi grzechy świata” (J l,36), to Maryja musiała wiedzieć więcej o tajemnicy posłannictwa Jej Syna.

    Tradycja chrześcijańska wskazuje na pewne etapy cierpień Maryi. Mają one silne oparcie w tekstach Pisma świętego. I tak musiała Maryja bardzo wiele wycierpieć już w czasie swojej podróży do Betlejem, kiedy będąc bliska rozwiązania, nie miała dachu nad głową i musiała zrodzić Chrystusa w najuboższych warunkach – w grocie pasterzy. Bólem napełniło się Jej serce, gdy usłyszała bolesne kwilenie swojej Dzieciny w chwili Jego obrzezania, kiedy to po raz pierwszy polała się krew Zbawiciela świata. Starzec Symeon wprost zapowiada: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A twoją duszę miecz przeniknie” (Łk 2,35). Ucieczka do Egiptu, udręka dalekiej podróży przez pustynię, pobyt w obcej ziemi wśród obcych ludzi w Egipcie, a potem nader skromne i ubogie życie w Nazarecie, to wszystko przyczyniało Maryi wiele cierpień, zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę, że Jej Dziecię jest Synem Bożym. Było dla Niej tajemnicą, dlaczego taka jest wola Ojca niebieskiego. Samo postępowanie Pana Jezusa było w pewnych wypadkach niezrozumiałe dla Maryi, jak np. to, że nic Jej nie powiedział, iż pozostanie w świątyni i zbolała, pełna lęku musiała Go szukać przez trzy dni, aż Go znalazła nauczającego wśród kapłanów (Łk 2,41-50).

    W podróżach apostolskich nie towarzyszyła wprawdzie stale swojemu Synowi. Ewangeliści podają imiona innych niewiast (Łk 8,2-3). Niemniej była świadkiem tułaczego życia Chrystusa Pana i musiała bardzo nad tym boleć. A kiedy pod koniec życia starszyzna żydowska jawnie zaczęła występować przeciwko Panu Jezusowi, kiedy zaczęły się na Jego życie zamachy, jakże bardzo musiała cierpieć Maryja i jak wielkim lękiem napełniał ją każdy dzień! Wreszcie nie da się opisać, jaki ogrom cierpienia i bólu zwalił się na Nią w czasie samej męki Chrystusowej. Obecnie wymienia się jako „Siedem Boleści Maryi”: przepowiednię Symeona (Łk 2,34-35), ucieczkę do Egiptu (Mt 2,13-15), zgubienie Pana Jezusa w świątyni (Łk 2,41-52), drogę na Golgotę, Ukrzyżowanie Pana Jezusa, zdjęcie z krzyża i Jego pogrzeb.

    Kult Matki Bożej Bolesnej w Kościele

    Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić: Siedmiu Założycieli zakonu Serwitów (w. XIII), św. Bernardyna (+ 1444), naszego bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela Pasjonistów (+1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie nawet imię obrał zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).

    Ikonografia chrześcijańska w trojaki sposób zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze od wieku XIV jako Pietę, czyli Maryję z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś czy też serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie.

    Średniowiecze, które wyeksponowało mękę Pana Jezusa, często także przedstawiało wizerunki Matki Bożej Bolesnej. Nie było chyba ani jednego artysty wielkiej miary, który by nie uwiecznił również i tej tajemnicy na swoich płótnach, na plafonach kościołów czy w rzeźbie.

    Do największych arcydzieł świata zalicza się Piętę – dzieło Michała Anioła. Barbarzyńska próba jej zniszczenia przez pewnego szaleńca w roku 1973 spotkała się z powszechnym oburzeniem.

    Jak miłe jest Bożej Matce to nabożeństwo, świadczy, że tak wiele jest na świecie wizerunków Matki Bożej Bolesnej, które zasłynęły niezwykłymi łaskami. W Italii jest ich ponad 40. W Polsce tych wizerunków jest kilkanaście, z tych kilka koronowanych koronami papieskimi, jak np. obraz Matki Bożej Bolesnej w kościele Franciszkanów w Krakowie, czy figura Matki Bożej w Limanowej, obraz w Oborach, Sulisławicach, w Chełmie i w Staniątkach. Posiadają wizerunki Matki Bożej Bolesnej: Warszawa, Kraków (4), Jarosław, Poniatowo, Mądre, Melentyn, Skrzatusz, Boleszyn, Rymanów, Kościerzyn, Chełmno, Młodzawy, Orłowa, Czarny Potok, Brzozowice i Osiek. Wymieniamy jedynie wizerunki uznane za cudowne. Zakonów ku czci Matki Bożej Bolesnej, zatwierdzonych przez Stolicę Apostolską, jest obecnie 21: dwa męskie i dziewiętnaście żeńskich.

    A oto inne objawy nabożeństwa do Matki Bożej Bolesnej w naszej ojczyźnie.

    Od XI wieku znane są godzinki do Matki Bożej Bolesnej. W 1595 roku przy kościele franciszkanów w Krakowie zostało założone bractwo M.B. Bolesnej. W 1607 roku zostały napisane konstytucje tego bractwa. Należeli do niego najznakomitsi Polacy: królowie – Zygmunt III, Władysław IV i Jan Kazimierz, wielu biskupów i magnatów. W wieku XVII i XVIII mamy drukiem wydane dzieła o Męce Pańskiej i o boleściach Maryi. Od wieku XIV spotykamy liczne obrazy Matki Bożej Bolesnej: z mieczem (mieczami) przebijającym Jej Serce, jako Piętę czy też stojącą pod krzyżem.

    Najdawniejszym śladem tego nabożeństwa w literaturze polskiej są powstałe na przełomie XIV i XV w. „Treny Matki Pana Jezusowej” a w muzyce polskiej „Stabat Mater” Grzegorza Gorczyckiego z wieku XVI skomponowany na cztery głosy. Sekwencja ta była także natchnieniem dla Elsnera (w. XIX) i Surzyńskiego, a przede wszystkim dla nieśmiertelnego „Stabat Mater” Karola Szymanowskiego.

    Sekwencja Stabat Mater

    Bolejąca Matka stała
    U stóp krzyża, we łzach cała,
    Kiedy na nim zawisł Syn

    A w Jej pełnym jęku duszy
    Od męczarni i katuszy
    Tkwił miecz ostry naszych win.

    Jakże smutna i strapiona
    Była ta Błogosławiona,
    Z której się narodził Bóg
    !
    Jak cierpiała i bolała.
    Jakże drżała, gdy widziała
    Dziecię swe wśród śmierci trwóg.

    Któryż człowiek nie zapłacze,
    Widząc męki i rozpacze Matki
    Bożej w żalu tym?

    Któż od smutku się powstrzyma,
    Mając Matkę przed oczyma,
    Która cierpi z Synem swym?

    Widzi, jak za ludzkie winy
    Znosi męki Syn jedyny,
    Jezus, jak Go smaga bat.

    Widzi, jak samotnie kona
    Owoc Jej czystego łona,
    Dając życie za ten świat.

    Matko, coś miłości zdrojem.
    Przejmij mnie cierpieniem swoim,
    Abym boleć z Tobą mógł.

    Niechaj serce moje pała,
    By radością mą się stała
    Miłość, którą Chrystus Bóg.

    Matko święta, srogie rany,
    Które zniósł Ukrzyżowany,
    Wyryj mocno w duszy mej.

    Mękę Syna rodzonego,
    Co dla dobra cierpiał mego,
    Ze mną się podzielić chciej.

    Pragnę płakać w Twym pobliżu,
    Cierpiąc z Tym, co zmarł na krzyżu,
    Po mojego życia kres.

    Chcę pod krzyżem stać przy Tobie,
    Z Tobą łączyć się w żałobie
    I wylewać zdroje łez.

    Panno czysta nad pannami,
    Niechaj dobroć Twoja da mi
    Płakać z żalu z Tobą współ.

    Bym z Chrystusem konał razem,
    Męki Jego był obrazem.
    Rany Jego w sobie czuł.

    Niech mnie do krwi rani zgraja,
    Niech mnie męki krzyż upaja
    I Twojego Syna krew.

    W ogniu, Panno, niech nie płonę,
    Więc mnie w swoją weź obronę,
    Gdy nadejdzie sądu gniew.
    .
    Gdy kres dni przede mną stanie,
    Przez Twą Matkę dojść mi, Panie,
    Do zwycięstwa palmy daj.

    Kiedy umrze moje ciało,
    Niechaj duszę mą z swą chwałą
    Czeka Twój wieczysty raj. Amen.

    Napisali o Matce Bożej Bolesnej

    O. Piotr Semenenko: „Kazania na niedziele i święta” (fragment)
    „Oto Matka twoja!” – Wielka, święta, słodka tajemnica, dzieło łaski, sakrament miłości; święty i wieczny skutek owego Boskiego pragnienia, a pragnienia wspólnego z Maryją. Chce nam dać ciało swe za pokarm, za napój, a przez to dać nam życie, stać się nowym Ojcem naszym… Ale to ciało jest ciałem Maryi i krew Jego Jej krwią… Więc jeżeli On staje się Ojcem, to Maryja stać się musi Matką. Jedno od drugiego nierozłączne. Wspólna przyczyna i wspólny skutek. Oto Ojciec nasz, oto Matka! Ich ciało staje się naszym ciałem, ich krew naszą krwią…

    Tak to wprzódy stajemy się synami Jezusa i Maryi, potem dopiero i przez to synami Boga. Tak więc, kto nie ma Maryi za Matkę, nie może mieć Boga za Ojca… O Maryjo! Tam pod krzyżem Tyś patrzyła, jak Syn Twój umierał w człowieczeństwie swoim; patrzyłaś w boleściach największych. Ile męczarni na krzyżu, tyle mieczy w Twej duszy… Ale wtedy najwyższa boleść zamieniła się w najsłodszą pociechę nowych urodzin. W tej boleści nadludzkiej i nas urodziłaś. Od Ciebie bierzemy ciało Chrystusowe, od Ciebie krew Jego, od Ciebie nowe życie. I tak stajemy się dziećmi Twymi a Ty stajesz się naszą Matką (Kazania na niedziele i święta, Lwów 1913).

    Goethe: „Faust” (fragment)
    Modlitwa Małgosi przed ołtarzem Matki Bożej Bolesnej. Ołtarzyk jest w murze, we wnęce. Małgosia stroi obraz Matki Bożej i tak się modli:

    Przed Tobą staję
    grzeszna i drżąca,
    spójrz na mnie,
    Matko. O, Bolejąca!

    Miecz w Twojej piersi,
    Matko Jedyna!
    Patrzysz na męki
    swojego Syna!

    ,,Ojcze w niebiesiech” –
    szepcą Twe wargi –
    „ukój mą boleść,
    usłysz me skargi”

    Takam zstrachana
    i taka biedna –
    Matko Bolesna,
    Ty wiesz to jedna!

    Wieczny ból we mnie,
    ból za mną, ze mną –
    oczy spłoszone
    już się nie zdrzemną.

    Samotna jestem
    i przeto płaczę –
    łzami dróg nędzę
    skraplam i znaczę.

    A w Twoim sercu
    rany wieczyste –
    a na Twych kwiatach
    łzy me rzęsiste.

    Rwałam je Tobie
    w dzisiejsze rano,
    godziną wczesną
    i zapłakaną.
    Jeszcze złocista
    nie zeszła zorza –
    rozpacz mnie gnała
    z zimnego łoża.

    Spójrz na mnie, Matko,
    z gwiaździstej drogi,
    ochroń od śmierci,
    od hańby srogiej.

    Przed Tobą staję
    grzeszna i drżąca,
    spójrz na mnie, Matko!
    O, Bolejąca!

    Teofil Lenartowicz: „Stabat Mater”

    Wiatr w przelocie skonał chyżym,
    Przeniknęła ziemię groza.
    Krzyż na skale, a pod krzyżem
    Stabat Mater Dolorosa.

    Żadnych słów i żadnych głosów,
    Krew z korony bożej spływa;
    Wobec Boga i niebiosów
    Stała Matka Boleściwa.

    Na konania patrząc bóle,
    Rany, pręgi od powroza,
    Na łzy oczu, cierń na czole,
    Stabat Mater Dolorosa.

    Konająca od współmęki,
    Przyjmująca śmierć za żywa,
    Cierń i gwoździe bożej ręki,
    Stała Matka Boleściwa.

    Jak świat wielki opuszczona,
    Gdy ją zdjęła życia zgroza.
    Przerażona, że Bóg kona,
    Stabat Mater Dolorosa.

    Z wysokości więc boleści.
    Która ludzkie gładzi grzechy,
    Na jęk trwogi, żal niewieści,
    Jeszcze promień spadł pociechy:

    – Nie zostawię Cię sierotą.
    Ukochana do ostatka,
    O, Niewiasto, Syn Twój oto!
    Janie, oto twoja Matka! –

    O, pociecho, jakżeś sroga!
    O, radości z sercem sprzeczne!
    Za człowieka oddać Boga,
    Za doczesne oddać wieczne…

    O Maryjo, nie gardź nami,
    Patrząc na łzę, co nam ścieka,
    Że częstokroć mniej kochamy
    Stwórcę Boga, niż człowieka.

    Oczyść nas Twej szaty płótnem,
    Jedynym wiewem złotej poły,
    Niech się kocham w życiu smutnym
    I w wieczności Twej wesołej!

    A w dzień zgonu – Bolejąca –
    Nim do wiecznych zejdę mroków,
    Niech mi żal nie będzie słońca,
    I powietrza, i obłoków.

    Od siedmiu boleści

    Myśl: Maria otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.

    Dzień po dniu. 14 września przeżywamy święto Podwyższenie Krzyża Świętego, a już następnego dnia wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej. Tak jakby Kościół zwracał uwagę na to, że cierpienie Maryi idzie krok w krok za ogromnym bólem Jej Syna. To ciekawe, że Kościół przywołuje te dni nie w „fioletowym” czasie Wielkiego Postu, ale latem, tuż po sezonie urlopowym… Czytam pełne tęsknoty wersy Pieśni nad pieśniami. Zdumiewa mnie intuicja brata Efraima, założyciela Wspólnoty Błogosławieństw, który w tym miłosnym hymnie odnalazł obraz… Piety.

    „Wypełniają się słowa Pieśni nad pieśniami: »Lewa twoja ręka pod głową moją, a prawica twoja obejmuje mnie« (Pnp 2,6). Jakże piękna jesteś między niewiastami, jakże piękna jesteś w Twoim niezmąconym bólu – woła Efraim. – To właśnie w tej godzinie aniołowie nadali Ci tytuł Królowej Męczenników. Twoje męczeństwo trwa jeszcze dłużej niż męczeństwo Syna: Twoja męka i Jego Męka spotkały się we współodczuwaniu, współczuciu. Maryjo, Matko Miłosierdzia”.

    Watykan. Bazylika Świętego Piotra. Po marmurowych posadzkach przelewa się wielobarwny tłum. Japończycy dyskretnie robią zdjęcia spod łokci. Starają się utrwalić Pietę – rzeźbę, która zachwyca od pięciu wieków. Została ukończona w roku 1499, gdy Michał Anioł miał zaledwie 25 lat. To najpowszechniejsze przedstawienie Maryi Bolejącej. Inne ikonograficzne symbole to Mater Dolorosa – złamana cierpieniem, słaniająca się na nogach Matka adorująca zawieszone na krzyżu ciało Syna.

    Niezwykle poruszające są obrazy i figury Maryi, której serce przebija siedem ostrych mieczy. Ten motyw „siedmiu boleści” często pojawiał się w sztuce od XIV w. Jakie to miecze? Proroctwo Symeona („Twoją duszę miecz przeniknie…”), ucieczka do Egiptu, zgubienie dwunastoletniego Jezusa, spotkanie z Synem na drodze krzyżowej, ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie do grobu. W rozważaniach Brata Efraima zachwyciła mnie jeszcze jedna intuicja. „Maryja trwa aż po wypełnienie wieków, trzymając w ramionach ogromne Ciało swego Syna, zakrywając Jego nagość swoim płaszczem, otulając Go czułością”. Maryja otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.

    autorem tekstu “Od siedmiu boleści” jest ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Matka Boża Bolesna u franciszkanów w Krakowie

    fot: Wikimedia Commons

    *******

    Wspomnienie Matki Bożej Bolesnej jest szczególnym dniem dla krakowskich franciszkanów. To u nich znajduje się słynący łaskami obraz Smętnej Dobrodziejki Krakowa. 

    Kaplica z cudownym obrazem Matki Bożej Bolesnej, zwanej Smętną Dobrodziejką Krakowa stanowiła niegdyś czwarte ramię krużganków klasztoru franciszkanów, a dopiero od 1879 r., kiedy zamurowano przejście między krużgankami i wybito do niej drzwi z nawy głównej, stanowi odrębną, zamkniętą całość. Styl gotycki zachowały krzyżowo-żebrowe sklepienia.

    W ołtarzu umieszczony jest późnogotycki obraz Matki Bożej Bolesnej z pierwszej połowy XV wieku, malowany na desce. Niepewne jest autorstwo omawianego obrazu. Niektórzy historycy dopatrują się tu pędzla Mistrza Jerzego, znanego z innych dzieł, m.in. na Wawelu, lub kogoś z jego szkoły. Wiadomo jednak, że Mistrz Jerzy podpisywał się na swoich obrazach, a nasz Wizerunek jest anonimowy.

    Być może jednak obraz znajdujący się w kaplicy nie stanowi całości dzieła, lecz część modnego w średniowiecznej konwencji Kościoła łacińskiego dyptyku przedstawiającego Maryję stojącą pod krzyżem lub tryptyku ukazującego pod krzyżem z jednej strony Matkę Bożą, a z drugiej – Chrystusowego ucznia i ewangelistę – św. Jana. Słuszność tej hipotezy zdaje się potwierdzać ustawienie postaci Madonny, skierowana ku lewej stronie. Artysta po mistrzowsku przedstawił w rysach twarzy i w całej postaci zastygłą boleść i smutek. Tło obrazu ma złoty deseń. Suknia koloru brunatnego, płaszcz niebieski, okolona białą chustą twarz, ułożenie ust, oczy przepełnione łzami i załamane ręce – wszystkie te elementy podkreślają boleść Matki patrzącej na cierpiącego Syna. Serce Jej przeszywa miecz.

    Od samego początku obraz był otoczony ogromną czcią i kultem wiernych. W 1895 roku restaurację obrazu przeprowadził Bronisław Abramowicz. W 1908 r. biskup krakowski, kard. Jan Puzyna dokonał koronacji obrazu Smętnej Dobrodziejki Krakowa koroną papieską, wzorowaną na andegaweńskiej koronie bł. królowej Jadwigi. Przy kaplicy istnieje Arcybractwo Matki Bożej Bolesnej założone w początkach 1892 roku.

    Piękna i bogata polichromia pochodzi z roku 1897, a wykonali ją Piotr Niziński i Stefan Matejko. W lunetach arkad od strony kościoła widzimy malowidła przedstawiające bolesne sceny z życia Matki Bożej i Mękę Chrystusa.

    Tuż przy ołtarzu znajduje się rzeźbiony w czerwonym marmurze i kamieniu manieryczny pomnik Jana Chrzciciela Gemmy, Wenecjanina, doktora medycyny, przybocznego lekarza Zygmunta III Wazy. Wśród innych znajdujących się w kaplicy nagrobków i epitafiów możemy wyróżnić poświęcony pamięci Jana Roszkowicza (+ 1622), Barbary z Popław Radoszewskiej (+ 1608), Jadwigi Głoczyńskiej (+ 1646), Anny Konstancji Przerembskiej (+ 1665) oraz bardzo zasłużonych dla zakonu i tej bazyliki franciszkanów – o. Samuela Raissa (+ 1901) i o. Mariana Sobolewskiego (+ 1922).

    Już w XV wieku przy kościele krakowskim istniało stowarzyszenie czcicieli Pana Jezusa Cierpiącego i Matki Bożej Bolesnej. Natomiast w 1881 roku powstało tam Bractwo Matki Bożej Bolesnej, które zatwierdził biskup krakowski Albin Dunajewski. Zostało ono oficjalnie erygowane jedenaście lat później i istnieje do dziś. Bractwo ma swojego duszpasterza (jest nim zawsze jeden z ojców krakowskiego klasztoru), stanowi jednak rodzaj luźnego stowarzyszenia, bez stałej administracji i statutów. 

    Stabat Mater

    Jedną z istotnych cech duchowości św. Franciszka był właśnie kult pasyjny. Pielęgnują go zatem i franciszkanie od początku powstania Zakonu. Świadczy o tym chociażby istnienie najsłynniejszej sekwencji poświęconej Matce Bożej cierpiącej pod krzyżem „Stabat Mater”, której autorem jest właśnie franciszkanin, Jacopone da Todi, a którą do dziś Kościół czyta w uroczystość Matki Bożej Bolesnej.

    Stała Matka Boleściwa / obok krzyża ledwo żywa, / gdy na krzyżu wisiał Syn.

    Duszę Jej, co łez nie mieści, / pełną smutku i boleści, / przeszedł miecz dla naszych win.

    O, jak smutna i strapiona / Matka ta błogosławiona, / której Synem niebios Król!

    Jak płakała Matka miła, / jak cierpiała, gdy patrzyła / na boskiego Syna ból.

    Gdzież jest człowiek, co łzę wstrzyma, / gdy mu stanie przed oczyma / w mękach Matka ta bez skaz?

    Kto się smutkiem nie poruszy, / gdy rozważy boleść duszy / Matki z Jej Dziecięciem wraz?

    Za swojego ludu zbrodnię, / w mękach widzi tak niegodnie, / zsieczonego Zbawcę dusz.

    Widzi Syna wśród konania, / jak samotny głowę skłania, / gdy oddawał ducha już.

    Matko, coś miłości zdrojem, / spraw, niechaj czuję w sercu moim / ból Twój u Jezusa nóg.

    Spraw, by serce me gorzało, / by radością życia całą / stał się dla mnie Chrystus Bóg.

    Matko, ponad wszystko świętsza, / Rany Pana aż do wnętrza / w serce me głęboko wpój.

    Cierpiącego tak niezmiernie / Twego Syna ból i ciernie / niechaj duch podziela mój.

    Spraw, niech leję łzy obficie / i przez całe moje życie / serce me z Cierpiącym wiąż.

    Pragnę stać pod krzyżem z Tobą, / z Twoją łączyć się żałobą, / w płaczu się rozpływać wciąż.

    Panno Święta, swe dziewicze / zapłakane wznieś oblicze / jeden niech nas łączy płacz.

    Spraw, niech żyję Zbawcy zgonem, / na mym sercu rozżalonym / Jego ból wycisnąć racz.

    Niech mnie męki gwoździe zranią, / niechaj, kiedy patrzę na nią, / krew upoi mnie i krzyż.

    Męką ognia nieustanną / nie daj gorzeć, Święta Panno, / w sądu dzień swą pomoc zbliż.

    A gdy życia kres nastanie, / przez swą Matkę, Chryste Panie, / do zwycięstwa dojść nam daj.

    Gdy ulegnie śmierci ciało, / obleczone wieczną chwałą, / dusza niech osiągnie raj. Amen

    Jacopone da Todi, włoski poeta i mistyk, franciszkanin, autor pieśni duchownych i traktatów o życiu wewnętrznym urodził się w latach 30. XIII wieku w Todi. Tam też po studiach w Bolonii pracował jako notariusz. Porzucił jednak życie świeckie i w wieku około 40 lat rozdał ubogim swój majątek i wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Związany był ze stronnictwem tzw. spirytuałów, żądających rygorystycznej interpretacji Reguły. Po narażeniu się papieżowi Bonifacemu VIII został ekskomunikowany i aresztowany. Uwolnił go dopiero papież Benedykt XI po śmierci swojego poprzednika. Ostatnie lata życia Jacopone spędził jako pustelnik niedaleko Orvieto. Zmarł w klasztorze klarysek w Collazzone, 25 grudnia 1306 roku. 

    Jacopone da Todi jest autorem kilkudziesięciu laud w języku włoskim. Uważany jest za najwybitniejszego poetę włoskiego przed Dante Alighierim. Jego twórczość odznacza się ogromną plastycznością i teatralnością z umiejętnie umiejscowionymi dramatycznymi napięciami.

    franciszkanie.pl/k.gorgoń/red.

    _________________________________________________________________________

    Złoty Miecz wbity w serce Matki Bożej Bolesnej
    fot. Andrzej Prugar/fronda.pl

    *******

    Złoty Miecz wbity w serce Matki Bożej Bolesnej

    W bazylice franciszkanów w Krakowie znajduje się otoczony kultem wizerunek Matki Bożej Bolesnej. Często modlił się tam Karol Wojtyła, jako kleryk, a także jako biskup, o czym przypomina pamiątkowa tabliczka umieszczona na jednej z ławek. Obraz ten posiada wielkie bogactwo symboliki, która z pewnością wpływała na duchowość Św. Jana Pawła II. Treści duchowe, jakie możemy tam odczytać dogłębnie zanalizował o. Andrzej Prugar OFMConv. Wybieramy fragment interpretujący symbolikę Złotego Miecza.

    Pełnia i pokój przez krzyż Jezusa Chrystusa! Jak to ukazać? Odwołajmy się dziś, na początek nowenny do obrazu w kaplicy Matki Bożej Bolesnej (bazylika Franciszkanów w Krakowie), a właściwie do jego tła. Człowiek, który namalował obraz Bolesnej Matki pod krzyżem był wierzący i dobrze wykształcony: większa część tła to złoto. Złoty kolor symbolizuje „złotą rzeczywistość”, przebóstwioną rzeczywistość, dzieło Jezusa. Ten dar „nowej rzeczywistości”, „nowego wina” „nowych szat” przychodzi przez krzyż i zmartwychwstanie, jest darem w nocy cierpienia, który symbolizuje miecz. Maryja jest zanurzona w złotym tle, ale również dosięga ją miecz bólu, współcierpienia z Jezusem. Przyjmuje to cierpienie, bierze na siebie, stając się wezwaniem dla wszystkich dzieci, bardziej lub mniej zbuntowanych, aby nie tracić nadziei na poranek zmartwychwstania, na dzień chwały, kiedy z pielgrzymów „z daleka od Pana”, staniemy się jedno z Nim. Miecz, którym raniliśmy i byliśmy ranieni, choć teraz może bardzo boleć, zostanie ostatecznie stopiony w miłości Jezusa; widać to proroczo na obrazie; miecz jest jeszcze widoczny; choć złoty, choć złoty – jest mieczem.

    Jeszcze o tle i mieczu, który choć przebija serce Maryi jest „wtopiony” w złote tło… Owszem rani, ale te rany przynoszą nam „nowe życie” – przebóstwienie. Jest takie opowiadanie o starym człowieku i skorpionie. Zauważył człowiek, ze skorpion spadł ze skarpy na brzeg morza, wzmagające się fale przypływu zalewały ostatni skrawek ziemi, pozostały tylko korzenie drzewa, zbyt odległe jednak od skorpiona. Położył się na nich człowiek i wyciągnął rękę, aby stać się ratunkiem dla skorpiona. Skorpion owszem doszedł do ręki, ale uderzył ratownika kolcem pełnym jadu. Tak było wiele razy, człowiek mimo tego wyciągał rękę i choć coraz bardziej raniony i opuchnięty stał się przedmiotem krytyki przechodniów. Dlaczego pomagasz? Przecież znowu Cię ukąsił! Odpowiedział stary człowiek: naturą skorpiona jest uderzać, a natura człowieka jest pomagać. Jezus z Jego ranami na krzyżu i miłością z jaka stanął pomiędzy nami i jest z każdym cierpiącym do końca, daje ze swej pełni „nowe” tym, którzy z wiara stają pod konarami drzewa krzyża. „Przez krew Jego krzyża” (Kol 1,20) daje nam pokój i pełnię. Z dzieci kąśliwych, niewdzięcznych, leniwych, upartych stajemy się ludźmi nowymi, uratowani spośród fal zagłady, pokus, beznadziei i bezsensu. Krew Jezusa ma taka moc wobec grzesznika, który uwierzy. Niepokalana i Bolesna miała dar nowości życia od początku, ale przyjmowała ten dar dzień po dniu pośród grzeszników bez buntu, bez grzechu. Uczestniczy w przebóstwionej rzeczywistości, prosząc za nas, abyśmy kolejny raz dali się dotknąć – przyjęli wyciągnięta dłoń Ukrzyżowanego. Chcemy uczyć się i prosić Bolesną Matkę o spojrzenie wiary. Wiara ocala.

    fragment rozważań o. Andrzeja Prugara OFMConv podczas Nowenny do Matki Bożej Bolesnej, Kraków, 6-14 września 2013 r.

    oprac.MP/mp/Fronda.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Litania do Matki Bożej Bolesnej

     opoka.photo
    o. Marko Ivan Rupnik/fot. ks. Robert Capała/opoka.pl

    *******

    Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!
    Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami
    Synu, Odkupicielu świata, Boże zmiłuj się nad nami
    Duchu Święty, Boże zmiłuj się nad nami
    Święta Trójco, Jedyny Boże zmiłuj się nad nami

    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święta Boża Rodzicielko, módl się za nami.
    Święta Panno nad pannami, módl się za nami.
    Matko, męki krzyżowe Twego Syna cierpiąca, módl się za nami.
    Matko Bolesna, módl się za nami.
    Matko płacząca, módl się za nami.
    Matko żałosna, módl się za nami.
    Matko opuszczona, módl się za nami.
    Matko stroskana, módl się za nami.
    Matko, mieczem przeszyta, módl się za nami.
    Matko w smutku pogrążona, módl się za nami.
    Matko trwogą przerażona, módl się za nami.
    Matko sercem do krzyża przybita, módl się za nami.
    Matko najsmutniejsza, módl się za nami.
    Krynico łez obfitych, módl się za nami.
    Opoko stałości, módl się za nami.
    Nadziejo opuszczonych, módl się za nami.
    Tarczo uciśnionych, módl się za nami.
    Wspomożenie wiernych, módl się za nami.
    Lekarko chorych, módl się za nami.
    Umocnienie słabych, módl się za nami.
    Ucieczko umierających, módl się za nami.
    Korono Męczenników, módl się za nami.
    Światło Wyznawców, módl się za nami.
    Perło panieńska, módl się za nami.
    Radości Świętych Pańskich, módl się za nami.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    Módlmy się: Boże, Ty sprawiłeś, że obok Twojego Syna, wywyższonego na krzyżu, stała współcierpiąca Matka, daj, aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa i zasłużył na udział w Jego zmartwychwstaniu. Który z Tobą żyje i króluje, w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.

    _________________________________________________________________________________

    Bolesna Matka Najświętsza

    i Koronka do Jej Siedmiu Boleści

    Bliska jest nam Maryja Niepokalana, kochamy Ją jako Królową, jakże zachwycająca jest w dniu swego Wniebowzięcia. Ale najbardziej bliska, najbardziej człowiecza jest Maryja Bolesna. Dlaczego właśnie Ona?

    Adobe Stock.pl

    *******

    Chyba dlatego, że żadna matka na ziemi nie przeżyła tyle i nie przecierpiała tyle, co Matka Zbawiciela. Jakże bolesnym echem odbiły się w Jej sercu prorocze słowa Symeona, wypowiedziane w świątyni jerozolimskiej w dniu ofiarowania Pana Jezusa: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (por. Łk 2,35). Stąd jakże bardzo Maryja – jako Matka Boża Bolesna rozumie każdego człowieka, każdego cierpiącego, wszystkich, którzy jesteśmy Jej dziećmi.

    Kult Matki Bożej Bolesnej kształtował się powoli. Od poł. XVII wieku okresem oddawania czci Współodkupicielce – Matce Bożej Bolesnej stał się wrzesień. Z upływem lat wspomnienie boleści Najświętszej Maryi Panny zaczęło zbliżać się do dnia wyznaczonego jako następny po uroczystości Podwyższenia Krzyża Świętego (najpierw jego obchód wyznaczono na trzecią niedzielę września). Od 1735 r., tj. 8 lat po wprowadzeniu przez papieża Benedykta XIII święta Matki Bożej Bolesnej w całym Kościele, czczono – zwłaszcza w Hiszpanii – boleści Najświętszej Maryi Panny 17 września. Następnie, za sprawą papieża Piusa VII, w 1814 r. ustalona została w całym Kościele data czci na 18 września. Jednak na początku XX wieku (1908 r.) dzięki inicjatywie papieża Piusa X ostateczny wyznacznik tego święta został ustalony na dzień 15 września. Ojciec Święty Paweł VI, reformując w 1969 r. kalendarz rzymski, ustanowił na ten właśnie dzień wspomnienie obowiązujące. Nowy formularz mszalny z 1970 r. mówi o współcierpieniu Matki Bożej z Chrystusem, która pod krzyżem stała się Matką Kościoła.

    >W celu podkreślenia cierpień duchowych i fizycznych Świętej Bożej Rodzicielki, mających ścisły związek z misją zbawczą Boga-Człowieka, przywołuje się na pamięć tajemnice bolesnych dla Najświętszej Maryi Panny zdarzeń z życia Pana Jezusa, ukazanych na kartach Ewangelii. Miejsce Bogarodzicy w Bożym planie zbawczym, Jej rolę w historii zbawienia na kanwie współcierpień z Synem Bożym można prześledzić, kontemplując Jej siedem boleści. Trzy bolesne dla Maryi zdarzenia dotyczą dzieciństwa Jezusa. Stanowią je: proroctwo Symeona (por. Łk 2,34-35), ucieczka do Egiptu (por. Mt 2,13-15) oraz poszukiwanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni jerozolimskiej (por. Łk 2,43-51). Cztery kolejne, związane z Męką Pańską, to: spotkanie na Drodze Krzyżowej (por. Łk 23,26-32; J 19,16-17), Ukrzyżowanie (por. J 19,25-27), zdjęcie z krzyża (por. Łk 23,50-52; J 19,38), złożenie do grobu (por. Łk 23,53-56; J 19,39-42).

    Wśród wielu modlitw do Matki Bożej Bolesnej zalecanych przez Kościół Święty i odmawianych w wielu sanktuariach jest Koronka ku czci Jej Siedmiu Boleści. Na Koronce tej rozważa się ziemskie życie i cierpienia Matki Najświętszej:


    1. Boleść – Proroctwo Symeona,
    2. Boleść – Ucieczka do Egiptu,
    3. Boleść – Zgubienie Pana Jezusa,
    4. Boleść – Spotkanie na Drodze Krzyżowej,
    5. Boleść – Trwanie pod krzyżem,
    6. Boleść – Piastowanie po zdjęciu z krzyża Ciała Pana Jezusa,
    7. Boleść – Złożenie do grobu.

    O tej modlitwie mówiła w Kibeho w Rwandzie Matka Boża, przedstawiając się widzącym Ją dzieciom jako Matka Słowa. (Wypada wspomnieć, iż w latach 1981-83 w Kibeho miały miejsce objawienia Matki Bożej, zatwierdzone przez Kościół). W uznaniu objawień z Kibeho za autentyczne dużą rolę odegrał fakt, że Matka Boża, płacząc, zapowiedziała widzącym, że w Rwandzie będą się działy przerażające rzeczy. Dziewczęta widziały rzeki pełne krwi, mordujących się wzajemnie ludzi, porozrzucane, zmasakrowane ciała i wiele innych wstrząsających obrazów.

    Odpowiadały one dokładnie temu, co zdarzyło się w tym kraju w 1994 r. podczas niebywałej zbrodni międzyplemiennej, która pochłonęła ponad milion ofiar, a niezliczone rzesze ludzi okaleczyła fizycznie i psychicznie.

    W czasie objawień Maryja mówiła tam m.in.: „Gdy objawiam się komuś i rozmawiam z nim, zwracam się do całego świata (…). Możesz rozpowszechnić to nabożeństwo po całym świecie, nawet nie ruszając się z tego miejsca. Łaska jest wszechmogąca…”.

    Maryja wielokrotnie powtarzała: „Obudźcie się. Wstańcie. Obmyjcie się i rozejrzyjcie uważnie. Musicie oddać się modlitwie. Musicie rozwinąć w sobie cnoty miłości, oddania i pokory. (…) Okażcie skruchę, żałujcie, żałujcie! Nawróćcie się, kiedy jeszcze jest czas”.


    W czasie swych objawień w Kibeho Matka Najświętsza szczególnie poleciła rozważać Mękę Pańską, odmawiać Różaniec oraz Koronkę do Siedmiu Boleści Matki Bożej. Rozpoczyna się wrzesień, miesiąc, w którym Kościół wspomina Najświętszą Maryję Pannę Bolesną. Sięgnijmy w tym czasie w swojej pobożności maryjnej także po tę ostatnią formę modlitwy, świadomi, że rozważając te tajemnice, w szczególny sposób czcimy Matkę Bożą Bolesną i upraszamy dla siebie i bliźnich potrzebne łaski w tym życiu, a zwłaszcza w godzinę naszej śmierci.

    ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________

    Panna Maryja zawsze pomaga.

    Niezwykłe historie interwencji Matki Bożej

    Przy bratysławskiej kaplicy-grocie z Lourdes, pośród dziesiątków innych dziękczynnych wotów wisi i kamienna tablica, na której po węgiersku napisano: Szűz Mária mindig segít! – „Panna Maryja zawsze pomaga”. Napis ten opatrzony jest datą i podpisem. Data wskazuje na czasy twardego komunizmu – trzeba więc było nie lada odwagi, aby podobne wyznanie podpisać własnym imieniem i nazwiskiem. Tym bardziej, że brzmiały one: Pál Korbuly. Autor tej dziękczynnej tablicy był stalinowskim sędzią, odpowiedzialnym za niesprawiedliwe wyroki w wielu procesach politycznych.

    Pokaźna grupka słowackich wyznawców – spośród których niektórzy, jak Tytus Zeman i Zdenka Schellingová, zostali wyniesieni na ołtarze – wychodziła sprzed jego oblicza z ciężkimi wyrokami, jako tzw. muklowie. MUKL to muž určeny k likvidácie, osoba przeznaczona do likwidacji – bez wyroku śmierci wprawdzie, czasem i bez dożywocia; ale z pewnością, że na wolność już nie wyjdzie – chyba że na ostatnie tygodnie życia (żeby nie produkować męczenników zmarłych za kratami). A śmierć w więziennych warunkach zbliżała się do muklów bardzo szybkim krokiem. Czemu trudno się dziwić, jeśli na przykład w kopalniach uranu urabiali gołymi rękoma radioaktywną masę, albo ścierali na pył szkło bez ochrony oczu i dróg oddechowych.

    Ciężkie było sumienie stalinowskiego sędziego! Niejeden MUKL modlił się jednak za niego – a już od starożytności wiadomo, że modlitwa męczenników za swych prześladowców ma szczególną moc. Korbuly popadł w niełaskę, sam spędził krótki czas w więzieniu. Łaska tymczasem pukała do jego serca – i oto, cud nad cudy! – dokonało się jego nawrócenie. I to jakie! Pokutując za zbrodnie sądowe, jakich się dopuścił, stał się w komunistycznej Bratysławie publicznym pokutnikiem.

    Codziennie na kolanach przechodził trasę pomiędzy dwoma bratysławskimi kościołami, nie zwracając uwagi na zdziwienie, a niekiedy i kpiny przechodniów. Pokutował – tym bardziej, że miał świadomość, że gdzieś tam w kopalniach uranu, w twierdzy Leopoldov, w więzieniach Mirovie i Ilavie, i w wielu innych miejscach powolną śmiercią dogorywali święci, których on na los ten skazał… Ciężkie było jego sumienie! Ale nie bał się. Nie bał się już ani swoich dawnych kolegów, ani przesłuchań i więzienia. Nie można pewnie powiedzieć, by nie bał się Bożego Sądu – bo któż może się go nie bać? Ale i ten lęk był czymś zupełnie innym aniżeli paniczny, paraliżujący strach człowieka zaszczutego jak zwierzę (ileż razy widział ten strach u podsądnych przyznających się do najbardziej absurdalnych przestępstw, byle uniknąć kolejnej nocy tortur!).

    Mindig segít, zawsze pomaga… To Ona, Królowa Męczenników i Wyznawców pomagała bł. Tytusowi Zemanowi i innym wybaczyć – i modlić się za swoich prześladowców… To Ona, Ucieczka grzeszników, wlała w serce zbrodniarza otuchę, że i on może być zbawiony! To Ona, Wspomożenie wiernych, dawała mu teraz siłę do tego, by wiernie wyznawał – i swego Boga, i swoje winy. To Ona – Matka ofiary zbrodni sądowej, która przyjęła na siebie bycie Matką katów własnego Syna – przycisnęła do matczynego Serca biednego stalinowskiego sędziego…

    Ileż podobnych przykładów można by przytoczyć ku większej chwale Boga i ku ozdobie Tej, którą On uczynił Szafarką swego miłosierdzia! Zaiste, „choćby kto był jedną nogą w piekle, jeszcze może stać się świętym, skoro wzywać będzie pomocy Maryi”, jak mówił święty Maksymilian. Zaiste, „nigdy nie słyszano, aby opuściła tego, kto się do Niej ucieka”, jak modlił się święty Bernard. Zaiste, Jej wstawiennictwo jest niezawodne, czego doświadczyła święta Gemma Galgani wobec odmowy samego Pana Jezusa… Nie dlatego, żeby Maryja była potężniejsza od swego Syna. Nie dlatego, by rzeczywiście z Nim bojowała o ludzkie zbawienie, nawet jeśli niekiedy tak to przedstawiają mistycy. I w takim przedstawianiu jest ukryta prawda, ale prawda olśniewająco pocieszająca: Pan Jezus chce, aby Maryja, którą uczynił szafarką miłosierdzia, przemagała nawet sprawiedliwy Boży gniew.

    Tekst pochodzi z książki „Czyńcie, cokolwiek Wam powie”

    Czyńcie, cokolwiek Wam powie – wydanie drugie, poszerzone o dwie katechezy oraz przedmowę

    O. Wawrzyniec M. Waszkiewicz

    Premiera: 1 września 2022

    Format: 120 x 180,  sztywna oprawa

    Liczba stron: 124

    Wydawca: rosa-mystica.pl

    Ojciec Waszkiewicz zaprasza nas na spacer po kartach Ewangelii, gdzie z lakonicznych wypowiedzi Maryi wydobywa bogactwo treści i głębi Jej życia duchowego. Analiza autora nie pełni jednak funkcji akademickiej, ale głównie duszpasterską. Jej celem jest próba zbliżenia nas do Matki Jezusa oraz naszej i praktykowanie Jej cnót w codzienności.

    Autor wplata w swoje rozważania przykłady i komentarze świętych Kościoła, jednocześnie demonstrując wnikliwość osobistej refleksji, która wypływa z jego rozmodlonej maryjnej duszy. Ponadto uroku lekturze dodaje barwny styl zakonnika, przywołujący ducha minionej epoki.

    „Czyńcie, cokolwiek wam powie” – to ostatnie słowa Maryi zapisane w Ewangeliach i jako takie stanowią Jej swoisty testament. Oby był on naszym drogowskazem na pokrętnych drogach życia duchowego.

    o. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz – ur. w 1985 we Wrocławiu. Kapłan, Misjonarz Matki Bożej Anielskiej, administrator węgierskojęzycznej parafii na południu Słowacji. Autor książek: biografii włoskiej matematyczki i mistyczki Marii Gaetany Agnesi Piękna dusza, podręcznika duchowego Alchemik, rekolekcji wielkopostnych Nunc Coepi, biografii św. Wawrzyńca z Brindisi pt. Bosy generałoraz – wspólnie z A. Canavesim – tomu opowiadań historycznych Pokój, dobro, wojna.

    PCh24.pl.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    "A Twoją duszę miecz przeniknie...". Święto Matki Bożej Bolesnej
    fot. via Wikipedia, CC 0

    *******

    “A Twoją duszę miecz przeniknie…”

    Święto Matki Bożej Bolesnej

    “Oto Ten przeznaczony jest na upadek… A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34a. 35).

    Tymi słowami prorok Symeon, podczas ofiarowania Jezusa w świątyni, zapowiedział Maryi cierpienie. Maryja, jako najpokorniejsza i najwierniejsza Służebnica Pańska, miała szczególny udział w dziele zbawczym Chrystusa, wiodącym przez krzyż.

    Przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je “Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.


    Drugie święto ma nieco inny charakter. Czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Święto to jako pierwsi zaczęli wprowadzać serwici. Od roku 1667 zaczęło się ono rozszerzać na niektóre diecezje. Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 r. zawiera Mszę De tribulatione Beatae Virginis oraz drugą: De quinque doloribus B. M. Virginis. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.
    Oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze święto, obchodzone przed Niedzielą Palmową.

    Od XIV w. często pojawiał się motyw siedmiu boleści Maryi. Są nimi:
    1. Proroctwo Symeona (Łk 2, 34-35)
    2. Ucieczka do Egiptu (Mt 2, 13-14)
    3. Zgubienie Jezusa (Łk 2, 43-45)
    4. Spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej (Ewangelie o nim nie wspominają)
    5. Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa (Mt 27, 32-50; Mk 15, 20b-37; Łk 23, 26-46; J 19, 17-30)
    6. Zdjęcie Jezusa z krzyża (Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)
    7. Złożenie Jezusa do grobu (Mt 27, 57-61; Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie do rozumienia ksiąg świętych, gdzie w wielu miejscach i nieraz bardzo szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie rozumiała wszystkiego, co się działo, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Syna.


    Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok umierającego syna. Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że Jej Syn jest Zbawicielem rodzaju ludzkiego.

    Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić siedmiu założycieli zakonu serwitów (w. XIII), św. Bernardyna ze Sieny (+ 1444), bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela pasjonistów (+ 1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie obrał imię zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).

    Ikonografia chrześcijańska zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze (od XIV w.) w formie Piety, czyli jako rzeźbę lub obraz Maryi z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś lub serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie. Znany jest także średniowieczny hymn Stabat Mater, opiewający boleści Maryi. Wątek współcierpienia Maryi w dziele odkupienia znajduje swoje odzwierciedlenie także w znanym polskim nabożeństwie wielkopostnym (Gorzkie Żale).

    Przez wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie były udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem, również w Jego męce, cierpieniu i śmierci.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 września

    Podwyższenie Krzyża Świętego

    Zobacz także:
      •  Święty Albert, biskup
    ***

    Aniołowie adorujący Krzyż

    Kiedy w roku 70 Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian, rozpoczęły się wielkie prześladowania religii Chrystusa, trwające prawie 300 lat. Dopiero po ustaniu tych prześladowań matka cesarza rzymskiego Konstantyna, św. Helena, kazała szukać Krzyża, na którym umarł Pan Jezus.
    Po długich poszukiwaniach Krzyż odnaleziono. Co do daty tego wydarzenia historycy nie są zgodni; najczęściej podaje się rok 320, 326 lub 330, natomiast jako dzień wszystkie źródła podają 13 albo 14 września. W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie dwie bazyliki: Męczenników (Martyrium) i Zmartwychwstania (Anastasis). Bazylika Męczenników nazywana była także Bazyliką Krzyża. 13 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku 13 września uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to święto na 14 września, ponieważ tego dnia wypada rocznica wystawienia relikwii Krzyża na widok publiczny, a więc pierwszej adoracji Krzyża, która miała miejsce następnego dnia po poświęceniu bazylik. Święto wprowadzono najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła Powszechnego.
    Ważnym wkładem w historię dzisiejszego święta jest świadectwo mniszki Egerii, która w Itinerarium Egeriae relacjonuje obchody Podwyższenia Krzyża połączone ze świętem dedykacji, czyli poświęcenia kościoła Męczenników (Martyrium) na Golgocie: “Dniami Eucenii (dedykacji) zwą się te dni, w których święty kościół stojący na Golgocie, zwany Martyrium, poświęcony został Bogu. Także święty kościół znajdujący się w Anastasis,
     to jest w miejscu, gdzie Pan po męce zmartwychwstał, tego samego dnia został Bogu poświęcony. Rocznica poświęcenia tych świętych kościołów jest obchodzona z całą czcią, bo i Krzyż znaleziono tego samego dnia […]”

    Podwyższenie Krzyża

    W 614 r. na Ziemię Świętą napadli Persowie pod wodzą Chozroeza. Zburzyli wówczas wszystkie kościoły, także i kościół Bożego Grobu, a wiedząc, jak wielkiej czci doznaje Krzyż Pana Jezusa, zabrali go ze sobą. Cały świat modlił się o odzyskanie Krzyża Świętego. Po zwycięstwie, jakie cesarz Herakliusz odniósł nad Chozroezem, w traktacie pokojowym Persowie zostali zmuszeni do oddania świętej relikwii (628). Podanie głosi, że kiedy sam cesarz chciał na swoich ramionach zanieść Krzyż Chrystusa na Kalwarię, mógł to uczynić dopiero wówczas, kiedy zdjął swoje królewskie szaty. Jest to legenda, gdyż ze świadectwa św. Cyryla Jerozolimskiego (+ 387) wiemy, że już za jego czasów czcigodną relikwię podzielono na drobne części i rozesłano je niemal po wszystkich okolicznych kościołach.Kościół w Krzyżu Jezusa widział zawsze ołtarz, na którym Syn Boży dokonał zbawienia świata. Dlatego każda jego cząstka, tak obficie zroszona Jego Najświętszą Krwią, doznawała zawsze szczególnej czci. Nie chodzi w tym wypadku o autentyczność poszczególnych relikwii, ale o fakt, że przypominają one Krzyż Chrystusa i wielkie dzieło, jakie się na nim dokonało dla dobra rodzaju ludzkiego.
    O ukrzyżowaniu Pana Jezusa piszą wszyscy Ewangeliści. Co więcej, podają bardzo szczegółowe okoliczności tego wydarzenia. Według świadectwa Ewangelistów Pan Jezus został ukrzyżowany około godziny 12, a umarł o godzinie 15. Jego pogrzeb odbył się ok. godziny 17.
    Kara ukrzyżowania była u Żydów znana, chociaż w prawie mojżeszowym nie była przewidziana. Aleksander Janneusz (103-76 przed Chrystusem) użył jej dla ukarania zbuntowanych przeciwko niemu faryzeuszów. Taką karę stosowali powszechnie Fenicjanie, Kartagińczycy, Persowie i Rzymianie. Ci ostatni jednak nie stosowali jej wobec obywateli rzymskich. Była to bowiem kara uznawana za hańbiącą i bardzo okrutną. Skazańca odzierano z szat, rzucano go na ziemię, rozciągano mu ramiona i nogi, przybijając je do krzyża. Skazaniec konał z omdlenia i gorączki, dusił się. Na domiar złego wisielca nękało mnóstwo komarów, a bywało, że konającego rozrywały sępy. Krzyż miał zwykle kształt litery T (tau). Ponieważ śmierć na krzyżu miała wszystkie znamiona hańby, dlatego cesarz Konstantyn Wielki zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie (316).

    Relikwiarz Krzyża św. z Olkusza

    Największą część drzewa Krzyża świętego posiada obecnie kościół św. Guduli w Brukseli. Bazylika św. Piotra w Rzymie przechowuje część relikwii, którą cesarze bizantyjscy nosili na piersi w czasie największych uroczystości. W skarbcu katedry paryskiej jest cząstka Krzyża świętego, podarowana przez polską królową Annę Gonzagę, którą miała otrzymać od króla Jana Kazimierza. Największą część Krzyża świętego w Polsce posiadał kościół dominikanów w Lublinie (zostały one skradzione w roku 1991, chociaż nadal w kościele tym znajdują się dwa inne relikwiarze Krzyża świętego). Stosunkowo dużą część Krzyża świętego posiada kościół św. Krzyża na Łysej Górze pod Kielcami. Miał ją podarować benedyktynom św. Emeryk (+ 1031), syn św. Stefana, króla Węgier (+ 1038). Od tej relikwii i klasztoru pochodzi nazwa “Góry Świętokrzyskie”. Wreszcie dość znaczna relikwia Krzyża świętego znajduje się w bazylice Krzyża Świętego w Rzymie.
    Ku czci Krzyża Świętego wzniesiono mnóstwo kościołów. W samej Polsce jest ich ponad 100. Istnieje również kilka rodzin zakonnych – męskich i żeńskich – pod nazwą Świętego Krzyża. Wśród nich najliczniejsze to Zgromadzenie Św. Krzyża, założone w 1837 r., a zatwierdzone przez Rzym w 1855 r.
    Na czele czcicieli Krzyża stoi św. Paweł Apostoł. Szczególnym nabożeństwem do Krzyża wyróżniała się św. Helena, cesarzowa. Jednak na wielką skalę kult Krzyża zapoczątkowało średniowiecze, kiedy to bardzo żywo i powszechnie rozwinął się kult męki Pańskiej. Wśród świętych wyróżnili się tym nabożeństwem: św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Franciszek z Asyżu (+ 1226), św. Bonawentura (+ 1274), św. Filip Benicjusz (+ 1285), a w latach późniejszych bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505), św. Piotr z Alkantary (+ 1562), św. Jan od Krzyża (+ 1591) i św. Paweł od Krzyża (+ 1775). W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do swojej męki Jezus obdarzył wielu świętych darem stygmatów. Dzieje Kościoła znają aż 330 podobnych wypadków. Pierwszy stwierdzony historycznie fakt stygmatów spotykamy u św. Franciszka z Asyżu. W ostatnich czasach mówiło się głośno o stygmatykach: Teresie Neumann z Konnersreuth (+ 1962) i o św. o. Pio (+ 1969).

    Krzyż celtycki z Irlandii

    Od I w. spotykamy krzyże wypisywane, rysowane czy ryte graficznie – i to w najróżnorodniejszych formach i symbolice, której postacią naczelną jest zawsze Chrystus. Od IV w. spotykamy krzyże bez Ukrzyżowanego, ale za to bogato wykładane szlachetnymi kamieniami i złotem (crux gemmata). Ich forma jest także różna. Spotykamy między innymi krzyże Chrystusa, Piotra, Andrzeja, św. Pachomiusza, krzyż etiopski, ormiański, jerozolimski itp. We wczesnym średniowieczu zwykło się wyrabiać krzyże (pasje) z wizerunkiem Chrystusa, ale z koroną królewską (diademem) na głowie. Od wieku XII datują się krzyże współczesne, pełne wyrazu cierpienia i grozy. Najdawniejszy krzyż znaleziono w Herkulanum, w jednym z domów zasypanego przez wulkan (Wezuwiusz) w roku 63 i 79, którego to odkrycia dokonano w 1748 roku. Na jednej ze ścian domu znaleziono wyraźny odcisk dużego krzyża, który tam wisiał. Jest nawet otwór po gwoździu w ścianie, na którym ten krzyż był umieszczony.
    Krzyż Chrystusa czci się także czyniąc znak krzyża. Początkowo czyniono krzyż nad przedmiotami, kreśląc go dłonią. Miał on być wyznaniem wiary, chronić od nieszczęść, sprowadzać Boże błogosławieństwo. Zwyczaj ten sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Był on traktowany jako credo katolickie, streszczenie najważniejszych prawd wiary. Słowami podkreślano wiarę w Boga w Trójcy Świętej jedynego, a ruchem ręki podkreślano nasze zbawienie przez Chrystusową mękę i śmierć. O znaku krzyża świętego pisze już Tertulian (+ ok. 240). Św. Hieronim mówi o nim w liście do Eustochii. Pierwsi chrześcijanie tym znakiem posługiwali się bardzo często. Kościół zachował ten zwyczaj, kiedy w liturgii błogosławi swoich wiernych.Dzisiejsze święto przypomina nam wielkie znaczenie krzyża jako symbolu chrześcijaństwa i uświadamia, że nie możemy go traktować jedynie jako elementu dekoracji naszego mieszkania, miejsca pracy czy jednego z wielu elementów naszego codziennego stroju.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Dziś święto Podwyższenia Krzyża Świętego

    Claudio CC 2.0/Gość Niedzielny

    ***

    Witaj, Krzyżu Święty, czyli burzliwa historia święta Podwyższenia Krzyża Świętego

    “Chrystus umarł za nas wszystkich, abyśmy zyskali wzór, dzięki któremu będziemy w stanie nienawiść czy zabójcze odtrącenie przemieniać w osobistą gotowość do przebaczenia” – pisze Ks. Jan Sochoń.

    KRZYŻ GOLGOTY

    Dowodzi powyższego święto Podwyższenia Krzyża obchodzone obecnie 14 września. Miało ono burzliwe losy, pełne spornych datacji, skomplikowanych powiązań z historycznymi wydarzeniami. Niekiedy trudno oddzielić to, co było w procesie jego kształtowania wynikiem legendy, a co wywodzi się ze sprawdzalnych faktów i udokumentowanych źródeł. W każdym razie jedno pozostaje niezmienne i zasadnicze: w centrum święta odnajdujemy Krzyż — serce religijnej praktyki. Nie chodzi jednakowoż o zwyczajny krzyż, lecz o ten, który dźwigał Jezus na Golgotę, krzyż-relikwię, czczony przez wiernych, nieustannie adorowany, pozostający znakiem indentyfikacyjnym tego, co ściśle chrześcijańskie, odnaleziony — jeśli zaakceptujemy wersję, jaką przedstawił Sokrates Scholastyk w dziele Historia Kościoła — przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna, być może 14 września 335 roku. Wówczas wyznawcy Chrystusa cieszyli się już sporymi przywilejami: byli między innymi zwalniani przez Konstantyna od płacenia podatków oraz nie podlegali służbie wojskowej, mogli też świętować niedziele jako dni wolne do pracy, kiedy to nie należało prowadzić procesów sądowych i transakcji handlowych, nadto otrzymali unormowane prawo małżeńskie i inne społeczne honory potwierdzane cesarskimi dekretami.

    ŚWIADECTWO CESARZOWEJ HELENY

    Helena od lat poszukiwała Krzyża, na którym umęczono Zbawiciela. Udała się więc (około 326 roku) do Ziemi Świętej, gdzie spełniły się jej pragnienia. Przejęta profanacją, jakiej dokonał po stłumieniu powstania Bar Kochby (132-135) cesarz Hadrian, instalując na miejscu świątyni żydowskiej przybytek Afrodyty, kazała usunąć posąg bóstwa, wybrać ziemię z tego miejsca i oczyścić je z nawarstwień. W trakcie tych prac natknięto się na trzy krzyże znajdujące się w grobie: jeden najświętszy, na którym rozpięto kiedyś Chrystusa, oraz dwa inne, na których zmarli ukrzyżowani z Jezusem łotrzy. Z tej racji, dzięki dotacjom z cesarskiego skarbca, Helena ufundowała okazałe bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Świętego Krzyża (Bazylika Męczenników — Martyrium) i Zmartwychwstania Pańskiego (Anastasis) na Kalwarii w Jerozolimie oraz Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej.

    Odtąd Jerozolima stała się miejscem kultu relikwii Krzyża, który to kult rozszerzał się niezwykle szybko; fragmenty odnalezionego Krzyża znalazły się w wielu miejscach ówczesnego cesarstwa, zwłaszcza w Konstantynopolu. Ale nie tylko. Kiedy w 1204 roku krzyżowcy podczas czwartej wyprawy złupili doszczętnie stolicę nad Bosforem, relikwiarze z drzewem Krzyża zostały rozdysponowane niemal po całej tamtejszej Europie.

    Z tak ukształtowanej tradycji wywodzi się święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Uroczysta konsekracja sanktuarium Grobu Pańskiego 13 września 335 roku, na którą przybyli liczni biskupi sprowadzeni tam przez cesarza z pobliskiego Tyru, gdzie zebrali się na synod, i liczne rzesze pątników, jak też wystawienie następnego dnia relikwii Krzyża św. do publicznej adoracji, stało się uroczystością celebrowaną każdego kolejnego roku. Z biegiem czasu charakter tych obchodów skoncentrowano na samym uwielbieniu Krzyża, zwłaszcza po tym, jak Persowie w 614 roku zrabowali święty Znak, plądrując i burząc Jerozolimę.

    Na szczęście cesarz Herakliusz w 628 roku odniósł nad nimi zwycięstwo i odzyskał cenną relikwię, która została ukryta w Konstantynopolu. W ten sposób uroczystość ku czci Krzyża przyjęła się w innych Kościołach Wschodu, gdzie ze szczególną estymą dokonywano obrzędu ukazywania relikwii Krzyża. Święto przyjęło się również na Zachodzie. W Rzymie prawdopodobnie papież Sergiusz (zm. 701) wprowadził wystawienie i adorację relikwii Krzyża przechowywanych w pałacu laterańskim, który to zwyczaj — co potwierdzają dzieje liturgii — przetrwał do początków XIII wieku.

    KRZYŻ WZNIESIONY KU NIEBU

    Dzisiaj staramy się rozwijać teologię krzyża, przywołując teksty biblijne i liturgiczne. Nie jesteśmy w stanie, co oczywiste, uzasadnić, czy przed chrześcijaństwem istniał kult krzyża w sensie znaku lub symbolu narzędzia zbawienia. Nawet greckie mity i platońska wizja „boga umęczonego na palu” niewiele tu wnoszą. Dopiero teksty Nowego Testamentu, nawiązujące do tradycji starotestamentalnej, dają podstawy do dyskusji o rozwiniętej już mistyce krzyża. W katakumbach spotykamy zarówno znak krzyża, jak i znak ryby (gr. ichtys)Pierwsze litery greckiej formuły „Jezus Chrystus Syn Boży Zbawiciel” tworzą ten właśnie wyraz. Św. Justyn (II wiek po Chrystusie) pisał, że „Rogi bawołu nie oznaczają nic innego, tylko kształt, czyli figurę krzyża”.

    To symbolika wyjątkowo istotna, ponieważ krzyż jest znakiem zbawienia przez mękę Syna Bożego oraz wyrazem nadziei, że również nasze cierpienia prowadzą do chwały zmartwychwstania, jeżeli otworzymy je na moc płynącą z cierpienia Chrystusa. Dlatego oddajemy cześć krzyżowi, ukazujemy go, unosimy (exaltatio) ponad nasze codzienne troski i ograniczenia, aby one w nim mogły się przeboleć. Nie czcimy jednak krzyża jako narzędzia zbrodni czy wyjątkowego okrucieństwa, tylko jako narzędzie zbawienia, dzięki któremu nienawiść przemienia się w miłość. Jezus sam wybrał sposób, w jaki tego kosmicznego aktu miał dokonać. Nie wypełniał żadnego rozkazu swojego Ojca, żadnego odwiecznego zrządzenia losu. Byłoby to czymś absurdalnym i należącym zaledwie do sfery mitologicznej; raczej powinniśmy przyjąć, że śmierć na krzyżu stanowi szczyt całego Jezusowego życiowego czynu, nakierowanego w pierwszym rzędzie na przebóstwienie człowieka.

    Trudno zaakceptować przypuszczenie, że Bóg miałby jakieś szczególne upodobanie w śmierci i krwi. Ofiary w znaczeniu kultyczno-rytualnym, jakim usiane są religijne krajobrazy Starego Przymierza, nie powinny obezwładniać naszej wyobraźni. Patrzmy na Krzyż oczyma wiary, w perspektywie wszystkich dokonań Jezusa, szczególnie zaś radości, pojednania i powszechnego pokoju. Ostatecznie przecież chodzi o zwycięstwo nad grzechem i osiągnięcie wiecznego szczęścia. Z tej racji tak długo będziemy pozostawali chrześcijanami, jak długo utrzymamy wewnętrzną więź z Chrystusem, co też oznacza — znamy bowiem swe słabości — konieczność ciągłego wysiłku (oświetlonego Bożą życzliwością), dzięki któremu bywamy zdolni do powrotu na ewangeliczną ścieżkę życia. Nie wypada więc mówić, że jesteśmy ludźmi apostolskiego zawierzenia, ale że wciąż się nimi stajemy. Wynosimy i podwyższamy krzyż właśnie dlatego, aby — raz jeszcze podkreślmy — uwypuklić centralną zasadę chrześcijaństwa: Chrystus umarł za nas wszystkich, abyśmy zyskali wzór, dzięki któremu będziemy w stanie nienawiść czy zabójcze odtrącenie przemieniać w osobistą gotowość do przebaczenia. O własnych siłach nie moglibyśmy wszakże wznieść się na takie wyżyny. Jezus odkupił nas w sposób czynny, a my staramy się odpowiadać na ten dar autentyzmem wiary i gorliwym świadectwem. Krzyż staje się przeto drogą nawrócenia i siłą napędową chrześcijańskiej nadziei.

    CHLUBIĆ SIĘ KRZYŻEM

    Ludzkie nadzieje związane z odzyskaniem utraconego przez grzech szczęścia mogą się spełniać, bo Chrystus przyjął śmiertelne ciało. Jego śmierć nie była dziełem przypadku. Przepowiedział ją swoim uczniom i wypił „kielich goryczy”, czyli swój los, za „nasze grzechy”. Nie było to żadnego rodzaju zadośćuczynienie złożone Bogu, ale gest miłości i zwycięstwa nad śmiercią. Jak do tego doszło? Wiemy, że Jezus-Człowiek rozpoczął swe życie w społeczności skażonej grzechem, wraz z jej historią, polityką, ograniczeniami języka aramejskiego i nieszczęściami, w Palestynie rządzonej przez Rzymian, którym zależało jedynie na pomnażaniu własnych korzyści. Nie kontynuował On pracy cieśli w Nazarecie, lecz — nagle czy też stopniowo — postanowił prowadzić życie kaznodziei, jako nauczający rabbi. Zamiast politycznego przywództwa wybrał postawę bezbronnego proroka, jak „Baranek na rzeź prowadzony”.

    Najpierw łączył przyjście Królestwa Bożego z nawróceniem najbliższych słuchaczy. Swoje cierpienie zaczął przepowiadać — i to tylko w kręgu swoich uczniów — dopiero wtedy, gdy ujrzał zatwardziałość przywódców żydowskich. Jako że okoliczności zewnętrzne przynoszą Mu rozeznanie, że wolą Jego Ojca jest wypełnienie zadania Sługi Jahwe aż do końca, to znaczy poniesienie śmierci, aby przyprowadzić wielu do sprawiedliwości. To wyraża Jego bezwzględne posłuszeństwo oraz doskonałą ofiarę. W tej kenozie Chrystus nie przesłonił swego Bóstwa, lecz właśnie przez nią objawił Bóstwo zarówno swoje, jak i Ojca, ponieważ „Bóg jest miłością”, która nie zwraca się ku sobie, ale ukazuje się w Jezusie jako w człowieku dla wszystkich aż po śmierć na krzyżu. To radykalne „samowyniszczenie” objawia się w miłości, jaka trwa w obliczu zadanej Mu śmierci, w miłości, jaka świadomie poddaje się tej śmierci za swoich wrogów. Dlatego odważamy się powiedzieć, że śmierć jest dla chrześcijanina zdecydowanie zyskiem, bo jego życiem jest sam Chrystus „wywyższony” na krzyżu. Im bardziej gruntowne samowyniszczenie, tym pełniejszy wylew miłości ku nam, lecz również tym bardziej zupełna ufność skierowana ku Ojcu — nadzieja wbrew wszelkiej nadziei, że miłość płynąca z Bożego Serca zwycięży.

    Niezwykła to tajemnica. Kiedy zatem uczestniczymy w celebracji Podwyższenia Krzyża Świętego, od razu uświadamiamy sobie, że tworzymy wspólnotę zabarwioną krzyżowym ościeniem. Z natury rzeczy nie możemy owego znamienia zmazać czy wykreślić z codzienności. Żyć — oznacza zanurzyć się w to, co słabe, grzeszne, powodujące ból i cierpienie. Ale równocześnie doświadczamy czegoś na wskroś umacniającego, co pozwala na chwile duchowego wytchnienia, a nawet radości. Przenika naszą świadomość i nasze ciało niemal „fizyczne odczucie”, że nie istnieje najmniejsza kropla cierpienia, której nie przeżyłby Syn Boży. Stąd nigdy nie jesteśmy w swoim cierpieniu osamotnieni. Przenikliwie zauważono, że udręka kobiet, mężczyzn i dzieci podczas wieków ujawnia niewyczerpaną głębię Bożego umęczenia, której przebłysk widzieliśmy w Ogrodzie Gethsemani.

    Najgłębszym sensem dziejów człowieka jest dopisywanie kolejnych rozdziałów męki Chrystusa. Dopóki one trwają, historia cierpienia Chrystusa nie zostaje w pełni opowiedziana. Dlatego tak żywotna jest coroczna liturgia Krzyża, szacunek oddawany znakowi krzyża. Jan Chryzostom wyjaśniał: „Gdy się więc żegnasz, przypomnij sobie całą treść krzyża, uśmierz w sobie gniew i wszystkie inne namiętności. Gdy się żegnasz, ozdób wtedy czoło swoje wielką ufnością, uwolnij swoją duszę. Przez krzyż wszystko, co było nam nieprzyjazne, zostało powalone na ziemię i zdeptane”.

    Teraz rozumiemy i z pokorą przyjmujemy, że w życiu krzyż ma uprzywilejowane miejsce. Stoi na piedestale, na duchowym widoku, nie tylko z okazji święta. Został niejako wtopiony w naszą religijną wrażliwość, dzięki której odczuwamy (często gorzki) smak istnienia, jak i radość z przebłysków dosięgającego naszych serc szczęścia.

    ks. Jan Sochoń/”Msza Święta” (Miesięcznik biblijno-liturgiczny)

    ___________________________________________________________________________

    Święta Helena. Zawdzięczamy jej odnalezienie Krzyża Pańskiego, oraz… Konstantyna Wielkiego

    Historia Kościoła dostarczyła wielu przykładów świątobliwych matek, których wiara i gorliwa modlitwa przyczyniły się do nawrócenia „marnotrawnych synów”. Wśród przekazów obrazujących tę zasadę znajdziemy i takie, które pokazują, że powodowana wiarą w Boga matczyna miłość rodzi owoce, które smakować może już nie tylko dziedzic, ale też rzesze wyznawców Chrystusa. Z taką sytuacją spotykamy się, studiując żywot św. Heleny, matki cesarza Konstantyna I Wielkiego, która – według relacji różnych podań – przyczyniła się do odnalezienia Drzewa Świętego, na którym zawisło nasze Zbawienie.

    W syryjskim tekście legendy o Judzie Kyriaku, nawróconym na chrześcijaństwo żydzie, czytamy o wizji Konstantyna, jaką ten otrzymał w ostatnią noc przed wielką bitwą. Na widok licznie zgromadzonego wojska barbarzyńców nad rzeką Dunaj cesarz zaczął odczuwać lęk. Wówczas ujrzał wyraźnie cudowne światło, które rozbłysło nad nim w kształcie krzyża, a litery ułożone przez gwiazdy oznajmiły mu: „w tym (znaku) zwyciężysz”. Poruszony tym obrazem, kazał sporządzić coś na kształt tego, co zobaczył, a następnie rozkazał nieść to przed sobą podczas boju, który zakończył się dla niego zwycięstwem.

    Następnie – jak czytamy w tzw. tekście Petersburskim syryjskiej wersji legendy – po kilku dniach, kazał przywołać kapłanów rzekomych bóstw. Pokazał im znak, który mu się objawił i zapytał ich: „Do którego z bóstw należy ten znak?” Odrzekli mu: „Nie jest to znak ziemskich bóstw, które czcimy, lecz potężny Znak Boga niebios. Kiedy bowiem ten znak przechodził, wszystkie bóstwa naszych świątyń padały i rozbijały się, a ich świątynie rozpadały się”. W tym samym czasie przyszli do cesarza chrześcijanie, których słudzy przedstawili mu jako Nazarejczyków, i powiedzieli mu: „Panie, racz nas wysłuchać! To zwycięstwo, jakie zapowiedziano ci z nieba, (pochodzi) od Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, żyjącego w wieczności. Kiedy On widział, że rodzaj ludzki ginie, nie wzgardził nim, lecz zstąpił jako jedyny Bóg, aby dać życie i odkupić swoje stworzenie. On to dobrowolnie podjął cierpienie i przez swe ukrzyżowanie sprowadził nas do Boga”. Kiedy cesarz Konstantyn usłyszał te słowa, wysłał poselstwo do świętego Euzebiusza, biskupa Rzymu. A gdy już został przez niego pouczony i stał się prawdziwie wierzącym, wtedy przyjął chrzest wraz ze swą matką i wielką liczbą dworzan. Następnie z wielką radością i mocą wyznanej wiary posłał swą matkę na Wschód, aby odszukała Krzyż Chrystusa i odbudowała Jerozolimę.

    Legenda o Judzie Kyriaku to jedna z trzech wersji legendy o znalezieniu Krzyża Świętego. Opowiada o przybyciu cesarzowej Heleny do Jerozolimy w poszukiwaniu Krzyża Jezusowego. Z rozkazu matki Konstantyna pięciuset uczonych w Piśmie stanęło przed cesarzową, która zaczęła ich pouczać tymi słowami:

    „Zaiste nierozumni jesteście, synowie Izraela, jak mówi Pismo (por. Ps 14,1; 53,1), bo postępujecie w ślepocie waszych przodków, tych morderców, którzy twierdzili, że Chrystus nie jest Bogiem. Czytacie Prawo i Proroków, ale nie rozumiecie”. Oni odrzekli: „Czytamy i rozumiemy. Co znaczą twoje słowa skierowane do nas, o Pani?” Mów do nas jaśniej i daj nam poznać, abyśmy również mogli odpowiedzieć twemu majestatowi według naszych możliwości”. Odrzekła im: „Idźcie i wybierzcie ludzi, którzy są najlepszymi znawcami Prawa”. Po odejściu mówili oni między sobą: „Dlaczego cesarzowa nałożyła na nas tak wielkie zadanie?”

    Gdy tak zaskoczeni intencją Heleny dysputowali, jeden z nich (Juda) stwierdził, że szuka ona drzewa Krzyża. Wtedy żydzi posłali go do cesarzowej, on jednak nie umiał wskazać miejsca, gdzie pogrzebano zostało drzewo Krzyża. Za to rodzicielka cesarza wrzuciła Judę do studni na siedem dni. Wtedy to bowiem nieszczęśnik zdecydował się spełnić wolę Heleny: udał się na Golgotę i prosił Boga, by wskazał mu miejsce, gdzie ukryty został poszukiwany skarb. Bóg odpowiedział na modlitwę i objawił wołającemu o pomoc miejsce, w którym znalezione zostały trzy krzyże. Prawdziwy rozpoznano po cudzie wskrzeszenia, jaki stał się za jego przyczyną. Po tym wydarzeniu Juda się nawrócił, przyjął chrzest i nawet został biskupem Jerozolimy. Czyniąc zadość woli Heleny Juda Kyriakos, czyli przynależący do Chrystusa, odnalazł też gwoździe, którymi przebite były niegdyś dłonie Syna Bożego. Cesarzowa natomiast zbudowała w miejscu odnalezienia drzewa Krzyża kościół. Gdy się to wszystko spełniło, Helena rozkazała wypędzić żydów z Jerozolimy i Judei, a dzień odnalezienia Krzyża świętować co roku.

    Zainteresowanie legendą o odnalezieni Krzyża przez cesarzową Helenę wzrosło, gdy światło dzienne ujrzał jej przekład łaciński (1889 r.), zapisał ją po grecku Gelazjusz, biskup Cezarei Palestyńskiej (ok. 390 r.) Również publikacja zawartej w rękopisach syryjskich wersji, stanowiącej lokalną adaptację legendy o Helenie, przyczyniła się do wzrostu zainteresowania wątkiem cesarzowej w odnalezieniu drzewa Krzyża. Współcześnie dyskurs wokół tej problematyki wiąże znalezienie relikwii z budową bazyliki Konstantyna na Golgocie. Nie rozstrzygnięty pozostaje udział Cesarzowej w tym wydarzeniu. Niektórzy badacze twierdzą, że legenda należy do liturgii jerozolimskiej i była czytana w święto Znalezienia Krzyża (13 września). Inni, że dopiero w 2. Poł. IV wieku połączono fakt odnalezienia Krzyża z imieniem cesarzowej Heleny, a twórcą legendy był żyjący w IV w. Cyryl, patriarcha Jerozolimy.

    Niezależnie od sygnalizowanych powyżej wątpliwości warto zwrócić uwagę na osobę św. Heleny, którą św. Ambroży nazwał „Wielką Panią”, a Paulin z Noli, biskup i poeta, wychwalał za jej wielką wiarę. Matkę Konstantyna cechowało niezwykle miłe usposobienie. Za wszelkie okazane synowi dobro ten wynagrodził ją w stosownym czasie tytułem Cesarzowej, która miała realny wpływ na to, co dzieje się w państwie, gdyż Konstantyn bardzo liczył się z jej zdaniem. W otoczeniu władcy przebywało wielu chrześcijan, jako że wyznawcy Chrystusa stanowili w tym czasie wcale niemałą grupę poddanych. Pod ich wpływem przyszła Święta Kościoła katolickiego i prawosławnego przyjęła chrzest (ok. 311-315). Pragnienie czynienia dobrych uczynków Cesarzowa spełniała, włączając się – jak to byśmy dzisiaj powiedzieli – w dzieła charytatywne. I tak, rozdawała jałmużnę ubogim, uwalniała więźniów, pomagała banitom w powrocie do ojczyzny. Stosunek matki Konstantyna do bliźnich wyrażają upamiętniające jej czyny ówczesne monety, na których Helena przedstawiona jest jako uosobienie miłosierdzia, przygarniająca do siebie sieroty. W dokumentach pisano o niej: piissima (najpobożniejsza), venerabilis (czcigodna) czy też clementissima (najłaskawsza).

    Trudno dzisiaj dokładnie oszacować wpływ św. Heleny na zarządzenia państwowe wychodzące z cesarskiej kancelarii, podejrzewać jednak należy, że był on wcale niemały. I choć cesarz Konstantyn odwlekał przyjęcie Chrztu świętego do ostatnich dni swojego życia (337 r.), to stanowione przez niego prawo wychodziło naprzeciw potrzebom wyznawców Chrystusa, by wspomnieć tylko o wydanym w 313 r. edykcie mediolańskim, dającym swobodę wyznania chrześcijan, zakazie wykonywania kary śmierci przez ukrzyżowanie, ustanowieniu niedzieli jako dnia świątecznego, wolnego od pracy dla wiernych Kościoła, zwolnieniu kapłanów chrześcijańskich z podatków i służby wojskowej, zatwierdzeniu nowego prawa małżeńskiego, które ograniczało możliwość rozwodu, wprowadzało karę śmierci dla cudzołożników, zakazywało trzymania konkubin, jak też otaczało opieką sieroty i wdowy. Pozostałe rozporządzenia zabraniały też znęcania się nad niewolnikami czy organizowania walk gladiatorów, natomiast sądownictwo chrześcijan, nawet w sprawach czysto świeckich, oddano w ręce biskupów.

    Helena zmarła przy boku syna w Nikomedii między 327 a 330 r., w wieku około osiemdziesięciu lat. Na ostatniej drodze oddano należne Cesarzowej honory. Jej szczątki przewieziono do Rzymu, a następnie umieszczono w pięknym sarkofagu w mauzoleum przy via Lavicana. Od chwili śmierci rozwijał się kult Cesarzowej, którą Euzebiusz z Cezarei, kanclerz na dworze cesarskim, nazwał „godną wiecznej pamięci” W martyrologium rzymskim napisano, że Kościół obchodzi uroczystość „świętej Heleny, matki bogobojnego Konstantyna Wielkiego, który pierwszy dał wszystkim władcom wspaniały przykład, jak należy bronić Kościoła i jak go rozszerzać”. Historia dwojga władców Imperium Romanum pokazuje, że matczyna miłość i synowskie oddanie staje się motorem napędowym dziejów, gdy nad tak niezwykłą relacją świeci Słońce Sprawiedliwości, jakim jest Chrystus. Być może na ten osobliwy układ wpływ wywarło Słowo Boże, które poucza nas w Księdze Przysłów „Synu mój, słuchaj napomnień ojca i nie odrzucaj nauk swej matki, gdyż one ci są wieńcem powabnym dla głowy i naszyjnikiem cennym dla szyi” (1, 8-9).

    Anna Nowogrodzka-Patryarcha/PCh24.pl

    _____________________________________________________________________

    Święto Podwyższenia Krzyża – geneza i znaczenie

    Święto Podwyższenia Krzyża - geneza i znaczenie

    14 września Kościół obchodzi Święto Podwyższenia Krzyża. Wiąże się ono z odnalezieniem drzewa krzyża, na którym umarł Jezus Chrystus, a także wyraża głęboki sens krzyża w życiu chrześcijanina. Istotą święta jest ukazanie tajemnicy Krzyża jako ceny zbawienia człowieka.

    Początki święta związane są z odnalezieniem przez św. Helenę relikwii krzyża na początku IV wieku i poświęceniem w Jerozolimie bazyliki ku jego czci w 335 r. Na pamiątkę, tego wydarzenia, ostatecznie 14 września, w Kościele obchodzi się uroczystość Podwyższenia Krzyża świętego.

    Znak krzyża był obecny w chrześcijaństwie od śmierci Jezusa. W początkach Kościoła nieraz przyjmował formę kotwicy albo trójzębu. Jako przedmiot kultu upowszechnił się i nabrał znaczenia po roku 313. W tym bowiem roku, według przekazu, cesarz Konstantyn Wielki, przed bitwą z uzurpatorem Maksencjuszem, zobaczył na tle słońca znak krzyża i słowa „w tym znaku zwyciężysz”. Poza tym tenże cesarz zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie.

    Do VI w. na krzyżu nie umieszczano postaci Chrystusa. Także później nie ukazywano Jezusa umęczonego lecz chwalebnego: jako Króla z diademem zamiast cierniowej korony na głowie, albo jako Arcykapłana, albo jako Dobrego Pasterza. Od wieku XII pojawia się motyw cierpienia. Od tego czasu aż do dziś w Kościele łacińskim zwykle używany jest krzyż gotycki, pasyjny, który wskazuje na mękę i śmierć Chrystusa jako cenę zbawienia. W tradycji prawosławnej do dziś używany jest krzyż chwalebny.

    Od czasów Konstantyna, kiedy to chrześcijanie uzyskali wolność wyznawania swojej wiary, krzyż stał się znakiem rozpoznawczym chrześcijan. Od tego czasu jest bardzo często używany w liturgii i uświęca całe życie chrześcijańskie: zaczyna i kończy modlitwę, dzień i każdą ważniejszą czynność, uświęca przestrzeń i jest używany przy wszelkich błogosławieństwach.

    Ojcowie Kościoła podkreślali, że krzyż jest symbolem, w którym streszczają się najistotniejsze prawdy wiary chrześcijańskiej. Św. Jan Damasceński pisze: „Krzyż Pana naszego Jezusa Chrystusa, a nie cokolwiek innego, zwyciężył śmierć, zgładził grzech praojca, pokonał piekło, darował nam zmartwychwstanie, udzielił siły do wzniesienia się ponad doczesność i ponad samą śmierć, zgotował powrót do dawnej szczęśliwości, otworzył bramy raju, umieścił naturę naszą po prawicy Boga, uczynił nas Jego dziećmi i dziedzicami”.

    Znak krzyża rozpoczyna i kończy modlitwę chrześcijanina. W liturgii jest gestem błogosławieństwa. Krzyż zawieszany na szyi, w mieszkaniu, w pracy, stawiany na szczytach świątyń przypomina wierzącym o ich powołaniu. Jego znaczenie staje się szkołą życia dla chrześcijan widzących w nim ostateczne zwycięstwo dobra nad złem.

    Kai.pl/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 września

    Święty Jan Chryzostom, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Franciszek Drzewiecki, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jan Chryzostom

    Jan urodził się ok. 349 r. (jak uważają katolicy) lub ok. 347 r. (jak podają prawosławni) w Antiochii, ówczesnej metropolii prowincji syryjskiej, jednym z największych miast świata. Pochodził z możnej rodziny. Jego ojciec był oficerem cesarskim. Wcześnie osierocił syna. Wszechstronne wykształcenie zapewniła Janowi matka. U jej boku wiódł życie na pół mnisze. Rozczytywał się w klasykach i uczył się ich na pamięć. Lubił jednak także rozrywkę i nie gardził młodzieńczymi figlami.
    Chrzest przyjął dopiero, gdy miał 20 lat. To był punkt zwrotny w jego dotychczasowym życiu. Wstąpił do stanu duchownego. Jako lektor uczestniczył w służbie liturgicznej u boku biskupa Antiochii, Melecjusza. Jednak po śmierci matki (372) opuścił Antiochię i udał się na pustkowie, by tam prowadzić życie ascetyczne. W grocie spędził 4 lata. Zbyt surowe życie tak dalece nadwyrężyło mu zdrowie, że musiał pustynię opuścić. Powrócił więc do Antiochii, gdzie ponownie pełnił obowiązki lektora (378), a potem diakona (381). Święcenia kapłańskie przyjął w roku 385, gdy miał już ok. 36 lat.
    W roku 387 w Antiochii wybuchły rozruchy przeciwko cesarzowi, Teodozemu I Wielkiemu. Rozjuszony tłum zaczął rozbijać pomniki cesarza, co wywołało ze strony władz represje. Wtedy to Jan wygłosił słynne Mowy wielkopostne, w których zganił popędliwość ludu, a równocześnie wstawiał się za nim. Wpłynął także na biskupa Antiochii, Flawiana, by ten osobiście wstawił się za swoim ludem u cesarza. Cesarz ogłosił amnestię i zakazał swojemu namiestnikowi represji. To zjednało Janowi wielką wdzięczność ludu i przydomek Złotousty (Chryzostom). Na jego kazania przybywały tłumy.
    W roku 397 zmarł patriarcha Konstantynopola. Urząd ten cesarz ofiarował Janowi. Konsekrowany na biskupa przez patriarchę Aleksandrii, Jan z całym zapałem wziął się do pracy dla dobra swojej owczarni. Udało mu się najpierw pojednać ze Stolicą Apostolską biskupa Antiochii, Flawiana. W ten sposób zakończyła się przykra schizma z Rzymem. Na swoim dworze Jan zniósł wszelki przepych, jakim dotąd otaczali się jego poprzednicy. Zachęcał swoje duchowieństwo do podobnej reformy. Lud zjednał sobie wspaniałymi kazaniami, jakie regularnie głosił, i troską o potrzeby zwykłych ludzi. Piętnował nadużycia, nie szczędząc także dworu cesarskiego. Dla ubogich i bezdomnych wystawiał gospody i schroniska. Użyczył azylu nawet ministrowi cesarskiemu, kiedy ten popadł w niełaskę. Wysyłał misjonarzy na obszary objęte przez Arabów.
    Tradycja przypisuje św. Janowi Chryzostomowi autorstwo jednej z form celebracji Boskiej Liturgii, nazywanej jego imieniem, która do dziś jest praktykowana w obrządku bizantyjskim. Jest to tzw. zwyczajna (czyli odprawiana przez większą część roku) liturgia prawosławna i grekokatolicka.

    Święty Jan Chryzostom

    Z czasem pojawili się przeciwnicy radykalnego patriarchy. Duchowni mieli mu za złe, że zbyt wiele od nich wymagał; klasztory – że wprowadzał w nich pierwotną karność, a zwalczał rozluźnienie obyczajów. Ponadto Jan naraził się na gwałtowne ataki ze strony św. Epifaniusza tym, że dał u siebie schronienie zwalczanym zwolennikom nauki Orygenesa. Zarzucano mu, że okazuje jawnie sympatię dla Orygenesa. Najwięcej kłopotów wywołało jednak to, że Jan zaatakował w swoich kazaniach zbyt swobodne życie dworu cesarskiego, przede wszystkim cesarzowej Eudoksji. Z polecenia cesarzowej zwołano pod Chalcedonem synod, zwany później synodem “Pod Dębem” (nazwa wywodzi się od miejscowości Onercia – Dąb). Wrogowie Jana pod przewodnictwem patriarchy Aleksandrii, Teofila, posunęli się do tego, że usunęli Jana z urzędu patriarchy, a cesarzowa skazała go na banicję. Wywieziono go do Prenetos w Bitynii. Lud jednak tak gwałtownie wystąpił w obronie swego pasterza, że cesarzowa była zmuszona przywrócić biskupowi wolność.
    Spokój trwał jednak krótko. Cesarzowa kazała wystawić sobie pomnik przed samą katedrą Mądrości Bożej, gdzie urządzano krzykliwe festyny i zabawy, nie licujące ze świętym miejscem. Jan potępił to w kazaniu z całą stanowczością. W odwecie cesarzowa zwołała do Konstantynopola synod swoich zwolenników, który ponownie deponował Jana. Na mocy orzeczeń tegoż synodu, w roku 404, cesarzowa skazała Jana na wygnanie. Wśród szykan i niewygód prowadzono go do Cezarei Kapadockiej, stąd do Tauru, wreszcie do Pontu nad Morzem Czarnym. Zima była bardzo surowa, co wymagało od biskupa szczególnego hartu. On jednak nie załamał się. Pisał listy do papieża oraz do wpływowych i wiernych sobie osób. Papież pięknym listem pochwalił bohaterstwo Chryzostoma i wysłał legatów w jego obronie do Konstantynopola. Dwór cesarski jednak ich nie przyjął.

    Święty Jan Chryzostom

    Jan Złotousty zmarł w drodze, w mieście Comana, 14 września 407 r. Już w roku 428 Kościół w Konstantynopolu obchodził doroczną pamiątkę św. Jana Chryzostoma. W roku 438, na żądanie patriarchy stolicy cesarstwa – św. Proklusa, cesarz Teodozy II nakazał sprowadzić relikwie Chryzostoma. 27 stycznia 438 r. triumfalnie witał je Konstantynopol. Ciało złożono w kościele Dwunastu Apostołów. W roku 1489 sułtan turecki Bajazed II podarował te relikwie królowi francuskiemu Karolowi VIII. Od roku 1627 relikwie znajdują się w Rzymie, w bazylice św. Piotra, w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ponadto relikwie św. Jana Chryzostoma znajdują się dzisiaj także na Górze Athos, w Brugii, Clairvaux, Dubrowniku, Kijowie, Maintz, Messynie, Moskwie, Paryżu i Wenecji.
    Jan pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką: kanon liturgii świętej (Boska Liturgia św. Jana Złotoustego), liczne pisma teologiczne (traktaty o naturze boskiej i ludzkiej Jezusa, o Eucharystii – jako identycznej ofierze z ofiarą na Krzyżu, o prymacie papieskim, O kapłaństwie, O wychowaniu syna oraz Przeciwko Żydom i poganom), kazania, które są w znacznej mierze komentarzem do Pisma świętego, mowy i szeroką korespondencję (w tym 17 listów do św. Olimpii, diakonisy). Jan Złotousty wyróżniał się przede wszystkim jako znakomity znawca pism św. Pawła Apostoła. Całość dzieł Chryzostoma obejmuje kilka opasłych tomów.
    Św. Jan Chryzostom należy do czterech wielkich doktorów Kościoła wschodniego (obok św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Atanazego). Na Wschodzie cieszy się tak wielkim kultem, że jego imię wspomina się w roku liturgicznym kilka razy. Papież Pius V ogłosił go doktorem Kościoła (1568). Jest patronem kaznodziejów i studiujących teologię oraz orędownikiem w sytuacjach bez wyjścia.W ikonografii św. Jan Chryzostom przedstawiany jest jako patriarcha w stroju rytu ortodoksyjnego (z dużymi krzyżami), czasami jako biskup Kościoła katolickiego, zazwyczaj z krótką, niekiedy spiczastą bródką i łysiną czołową. Prawą rękę ma uniesioną w błogosławieństwie, w lewej trzyma Ewangelię. Niekiedy wyobrażany jest z krzyżem w dłoni. W ikonografii często spotykany jest na ikonach “Trzech Wielkich Hierarchów” razem ze św. Bazylim Wielkim i św. Grzegorzem Teologiem, spośród których wyróżnia się przede wszystkim najkrótszą brodą.
    W sztuce zachodniej jego atrybutami są: księga, osioł, pisarskie pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 września

    Najświętsze Imię Maryi

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Piekarska
      •  Najświętsza Maryja Panna Rzeszowska
      •  Święty Gwidon z Anderlecht
      •  Święty Piotr z Tarentaise, biskup
      •  Błogosławiona Maria od Jezusa, dziewica
      •  Błogosławiona Maria Luiza Prosperi, zakonnica
    ***
    Najświętsza Maryja Panna

    Imię Maryi czcimy w Kościele w sposób szczególny, ponieważ należy ono do Matki Boga, Królowej nieba i ziemi, Matki miłosierdzia. Dzisiejsze wspomnienie – “imieniny” Matki Bożej – przypominają nam o przywilejach nadanych Maryi przez Boga i wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy od Boga za Jej pośrednictwem i wstawiennictwem, wzywając Jej Imienia.
    Zgodnie z wymogami Prawa mojżeszowego, w piętnaście dni po urodzeniu dziecięcia płci żeńskiej odbywał się obrzęd nadania mu imienia (Kpł 12, 5). Według podania Joachim i Anna wybrali dla swojej córki za wyraźnym wskazaniem Bożym imię Maryja. Jego brzmienie i znaczenie zmieniało się w różnych czasach. Po raz pierwszy spotykamy je w Księdze Wyjścia. Nosiła je siostra Mojżesza (Wj 6, 20; Lb 26, 59 itp.). W czasach Jezusa imię to było wśród niewiast bardzo popularne. Ewangelie i pisma apostolskie przytaczają oprócz Matki Chrystusa cztery Marie: Marię Kleofasową (Mt 27, 55-56; Mk 15, 40; J 19, 25), Marię Magdalenę (Łk 8, 2-3; 23, 49. 50), Marię, matkę św. Marka Ewangelisty (Dz 12, 12; 12, 25) i Marię, siostrę Łazarza (J 11, 1-2; Łk 10, 38). Imię to wymawiano różnie: Miriam, Mariam, Maria, Mariamme, Mariame itp. Imię to posiada również kilkadziesiąt znaczeń. Najczęściej wymienia się “Mój Pan jest wielki”.
    Maryję nazywamy naszą Matką; jest Ona – zgodnie z wolą Chrystusa, wyrażoną na krzyżu – Matką całego Kościoła. Po Wniebowzięciu została ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Polacy czczą Ją także jako Królową Polski. Maryja jest naszą Wspomożycielką i Pośredniczką, jedyną ucieczką grzeszników. W ciągu wieków historii Kościoła powstały setki różnorodnych tytułów (wymienianych np. w Litanii Loretańskiej czy starszej od niej, pięknej Litanii Dominikańskiej, a także w starożytnym hymnie greckim Akatyście). Za pomocą tych określeń wzywamy opieki i orędownictwa Matki Bożej.

    Najświętsza Maryja Panna

    Bardzo wielu świętych wyróżniało się szczególnym nabożeństwem do Imienia Maryi, wiele razy wypowiadając je z największą radością i słodyczą serca, np. Piotr Chryzolog (+ 450), św. Bernard (+ 1153), św. Antonin z Florencji (+ 1459), św. Hiacynta Marescotti (+ 1640), św. Franciszek z Pauli (+ 1507), św. Alfons Liguori (+ 1787).
    Dzisiejsze wspomnienie jest jednym z wielu obchodów maryjnych, które są paralelne do obchodów ku czci Chrystusa. Jak świętujemy narodzenie Chrystusa (25 grudnia) i Jego Najświętsze Imię (3 stycznia), podobnie obchodzimy wspomnienia tych samych tajemnic z życia Maryi (odpowiednio 8 i 12 września). Obchód ku czci Imienia Maryi powstał w początkach XVI w. w Cuenca w Hiszpanii i był celebrowany 15 września, w oktawę święta Narodzenia Maryi. Z czasem został rozszerzony na teren całej Hiszpanii. Po zwycięstwie króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w bitwie pod Wiedniem w 1683 r. Innocenty XI rozszerzył ten obchód na cały Kościół i wyznaczył go na niedzielę po święcie Narodzenia Maryi. Późniejsze reformy kalendarza i przepisów liturgicznych przeniosły go na dzień 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obchód ten dekretem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 2001 r. wprowadzono do Kalendarza Rzymskiego (ogólnego) w randze wspomnienia dowolnego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu
    Obraz Matki Bożej Adorującej w katedrze wrocławskiej/ fot. Agata Combik/ Gość Niedzielny

    ***

    Najświętszego Imienia Maryi – 12 IX

    To przede wszystkim moc wiary kazała królowi i jego wojsku stanąć w obliczu śmiertelnego zagrożenia, w obronie wolności Europy i Kościoła, i wypełnić tę historyczną misję aż do końca.

    24.1 Kiedy przed ponad trzystu laty na wzgórzach Lasu Wiedeńskiego toczyła się decydująca bitwa, dla ludzi w oblężonym mieście słowa Psalmisty nabrały nowego, konkretnego znaczenia: Wznoszę swe oczy ku górom: skądże nadejdzie mi pomoc? Pomoc mi przyjdzie od Pana (Ps 121 (120), 1-2). Kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej na wzgórzu Kahlenberg „przypomina, że również ci, którzy nieśli miastu wyzwolenie, wiedzieli, jak bardzo zdani są na pomoc z góry. Nie chcieli rozpoczynać bitwy, zanim nie poprosili Boga o pomoc. I tę prośbę ponieśli z sobą w bój: Jezus, Maryja, pomóżcie nam. Tak w owych miesiącach pełnych lęku zagrożony naród podtrzymywała ufność w potężne orędownictwo Maryi. A szczęśliwe zwycięstwo tak dalece przypisywano Jej macierzyńskiemu wstawiennictwu, że od owego czasu dzień 12 września stał się świętem Imienia Maryi. (…) Nigdy niech nie ustaje modlitwa i śpiew, także dzisiaj Imię Maryi jest naszą ucieczką. Mamy nie mniej powodów, by wołać do Niej nieustannie: Maryjo, okryj nas swym płaszczem, uczyń zeń naszą tarczę i obronę; spraw, byśmy trwali pod nim bezpieczni, dopóki nie ustaną wszelkie nawałnice[1].

    „Na kartach Starego Testamentu Prorocy, duchowi przywódcy narodu wybranego, wskazują, że jedynym środkiem prowadzącym do zwycięstwa i odzyskania utraconej wolności jest wewnętrzne nawrócenie, ład moralny, wiara i wierność przymierzu zawartemu z Bogiem. W takich też kategoriach trzeba patrzeć na wiedeńską wiktorię. To przede wszystkim moc wiary kazała królowi i jego wojsku stanąć w obliczu śmiertelnego zagrożenia, w obronie wolności Europy i Kościoła, i wypełnić tę historyczną misję aż do końca. Jakże znamienne jest, że król na swojej drodze do Wiednia zatrzymał się na Jasnej Górze, gdzie odbył spowiedź i uczestniczył we Mszach świętych. Klęczał w Krakowie w kościele ojców Karmelitów przed wizerunkiem Pani Krakowa, a wymarsz z tego miasta ustalił na dzień Wniebowzięcia. Modlił się przed cudownym obrazem w Piekarach Śląskich”[2]. Przekonanie, że zwycięstwo zostało wymodlone, król wyraził zawiadamiając o nim Papieża słowami: Venimus, vidimus, Deus vicit! Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwuciężył! Te słowa możemy odczytać u stóp obrazu Jana Matejki Bitwa pod Wiedniem, znajdującego się w Muzeach Watykańskich. Tylko Pan Bóg daje nam prawdziwe zwycięstwo, czyli zwycięstwo nad grzechem.

    Każdy z nas doświadcza wewnętrznego rozdarcia. Z tego też powodu całe życie ludzi „przedstawia się jako walka, i to walka dramatyczna, między dobrem i złem, między światłem i ciemnością”[3]. Potrzebna jest do tej walki cnota męstwa – tak bardzo ceniona u bohaterów. Cnota ta „zapewnia wytrwałość w trudnościach i stałość w dążeniu do dobra. Umacnia decyzję opierania się pokusom i przezwyciężania przeszkód w życiu moralnym. Cnota męstwa uzdalnia do przezwyciężania strachu, nawet strachu przed śmiercią, do stawienia czoła próbom i prześladowaniom. Uzdalnia nawet do wyrzeczenia i do ofiary z życia w obronie słusznej sprawy”[4].

    Tak jak wytrwałość w walce, tak i prawdziwe zwycięstwa są możliwe tylko dzięki modlitwie. Głęboka pobożność jest kluczem do miłości, a miłość drogą do zwycięstwa. Św. Josemaría, nawiązując do innych sławnych bitew w obronie chrześcijaństwa – pod Las Navas de Tolosa (1212) i pod Lepanto (1571) – pisał: „Żyj Miłością, a zawsze zwyciężysz – choćbyś został zwyciężony – w każdym Navas i Lepanto twej walki wewnętrznej”[5]. „Konieczną i pilną potrzebą jest to, żebyś poczuł się słabym, pozbawionym wszystkiego. Wówczas rzucisz się pod opiekuńczy płaszcz naszej Matki Niebieskiej z aktami strzelistymi, czułymi spojrzeniami i praktykami nabożeństwa maryjnego… które tkwią w głębi twego synowskiego ducha.

    – Ona cię ochroni”[6].

    24.2 Błogosławiona jesteś, Dziewico Maryjo, przez Boga Najwyższego, więcej niż wszystkie niewiasty na ziemi; tak bowiem wsławił Twe imię, że Twoja chwała nie zejdzie z ust ludzi[7]. Gdy wymawiamy słodkie imię Maryi, mamy na myśli szczególnie ową zbawienną słodycz pocieszenia, miłości, radości, ufności, męstwa, jakie wlewa zazwyczaj imię Maryi w tych, którzy Jej pobożnie wzywają. Św. Bernard, pałając miłością do Maryi, wołał do Niej z uniesieniem: „O wielka, o litościwa, wszelkich pochwał godna Matko Najświętsza. Twe imię jest tak słodkie i urocze, że nie można go wymówić, żeby zaraz serce tego, który je wymawia, nie zapłonęło miłością ku Bogu; wystarczy nawet, że się nasunie na myśl Twych czcicieli, a już doznają pociechy i serce przepełnia się miłością”[8].

    Oddychanie jest oznaką życia, podobnie „częste wzywanie imienia Maryi jest znakiem życia w łasce Bożej albo że wkrótce życie wróci do tych, którzy go wzywają”[9]. Inny autor pisze zaś: „Uważam, że każde Zdrowaś Maryjo, każde pozdrowienie Najświętszej Maryi Panny jest nowym uderzeniem rozkochanego serca”[10].

    Jeżeli spojrzymy w głąb naszej duszy, nawet gdy zagłębimy się nieznacznie – przerazimy się! Ile w niej słabości, małości, nędzy. Czyż nie jest więc prawdą, że potrzebujemy Kogoś, kto wstawiłby się za nami przed naszym Bogiem, Kogoś, kto znając nas, przymyka oko i mówi dobre rzeczy o nas, grzesznych synach Ewy? Jakież wielkie rzeczy mówili nam święci o Maryi! Najświętsza Maryja Panna jest „odpocznieniem pracujących, pociechą dla płaczących, lekarstwem dla chorych, portem dla miotanych przez burzę, wybaczeniem dla grzeszników, słodkim pocieszeniem strapionych, ratunkiem dla tych, którzy się modlą”[11].

    Bramo niebios zawsze otwarta, Gwiazdo morza! Wspomóż upadły lud, gdy powstać usiłuje[12]. Stale opiewamy Ją w pieśni Witaj, Królowo. Matko miłosierdzia jako naszą Nadzieję. Ostatni sobór ponownie przypomniał nam, że „Kościół katolicki pouczony przez Ducha Świętego darzy Ją synowskim uczuciem czci jako matkę najmilszą”[13]. Ona, dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi swego Syna, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa. Ona, „póki nie nadejdzie dzień Pański, przyświeca Ludowi Bożemu jako znak pewnej nadziei i pociechy”[14].

    „Należy kochać Najświętszą Maryję Pannę: nigdy nie będziemy Jej kochać dostatecznie! Kochaj Ją bardzo! – Niech ci nie wystarczy wystawianie Jej podobizn, pozdrawianie ich i odmawianie aktów strzelistych. Naucz się w swoim życiu pełnym męstwa codziennie ofiarować Jej jakieś małe poświęcenie jako oznakę swojej miłości i pragnienia, aby cała ludzkość żywiła do Niej taką samą miłość”[15].

    „Zatem niechaj odstąpią owi zarozumialcy, którzy obawiają się, że nadmiernie czcimy Dziewicę. Ona jest godna wszelkiej czci oddawanej czystemu stworzeniu, tak duchowemu, jak i cielesnemu. Ci, którzy nie są wynaturzeniem chrześcijaństwa, lecz należą do prawdziwego pokolenia Jezusa Chrystusa, kochają tę Panią, czczą Ją i błogosławią we wszystkim i za wszystko: Błogosławione będą odtąd wszystkie pokolenia[16].

    24.3 Kiedy czasami przyjdzie nam czuwać przy chorym, nieprzytomnym człowieku, wtedy trzymając go za rękę gorąco powtarzamy jego imię mając nadzieję, że nas słyszy. I bywa, że w świadomości chorego głos bliskiej mu osoby rozpala światło i człowiek budzi się, odzyskuje przytomność. Nasza miłość i nadzieja dodają mu sił i przywracają chęci do walki z chorobą.

    Maryja jest naszą matką od chwili, gdy jej Syn konając na Krzyżu powierzył Jej nas. Odtąd nie wypuszcza nas ze swoich miłujących dłoni. Czuwa nad nami od pierwszych chwil życia na wszystkich naszych drogach. Nic nie umniejsza Jej miłości do nas, ani nasze zdrady, ani kłamstwa. Jest matką przywykłą do bólu i w chwilach naszych niewierności obejmuje nas, z czułością powtarzając nasze imię. Nigdy nie traci nadziei, że wygramy walkę ze złością, niecierpliwością, kłamstwem czy strachem. A codziennie tyle ich musimy stoczyć. Kiedy boimy się przyznać do błędu – imię Maryi doda nam odwagi. Gdy pokusa wydaje się nie do przezwyciężenia – wyszeptane imię Matki wznosi wysoko nasze szańce. Kiedy skłonność do gniewu zaczyna przeradzać się w agresję, krzyczmy: Maryjo! – Ona uchroni nas przed grzechem.

    „Nasze dusze są zimne, potrzebują ciepła. Jesteśmy rozproszeni; potrzebujemy skupienia. Błądzimy w ciemnościach; potrzeba nam światła. Pielgrzymujemy jak ludzie oschli, zagubieni, uśpieni, leniwi i grzeszni; trzeba, byśmy schronili się u tej, która jest w pełna łaski, u Matki Miłosierdzia. Wzywaj Ją z wiarą, nadzieją i miłością, gdyż Ona jest gwarancją, że droga, którą kroczymy zaprowadzi nas do świętości. W Jej łonie wielu znalazło schronienie! Uciekaj się do Maryi tak jak święci. Niewiasto obleczona w słońce! Wędrujemy po ciemku, oświetl nam drogę. Brak ci wiary? Maryja napełni cię betlejemskim światłem i oświetli twe noce. Ogarnia cię smutek? Ona obdarzy się radością, jak w Kanie, na twoje święta rodzinne. Czujesz się zniechęcony? Maryja doda ci sił w twojej codziennej pracy. Nie masz na nic siły? Maryja da ci siły, byś kroczył drogą krzyża, jak na Kalwarii. Znajdujesz się w opłakanej sytuacji? Nowa Królowa Estera dokona wszystkich niezbędnych cudów, żeby wyprowadzić nas z opresji”[17].

    I miłosierdzie Jego z pokoleń na pokolenia (Łk 1,50). To nie na jedno, dwa, trzy, ani nawet na pięć pokoleń rozciąga się miłosierdzie Boże, lecz na wieki – z pokoleń na pokolenia dla tych, co się Go boją. On przejawia moc ramienia swego (Łk 1, 50-51). Choć słaby przystąpisz do Pana, jeśli się go boisz, usłyszysz obietnicę, którą ci Pan daje dla twej bojaźni”[18]. Maryja, Matka Miłosierdzia, okrywa naszą słabość płaszczem swej mocy. To Jej delikatność i słodycz otwierają najzatwardzialsze serca na łaskę zbawienia. „Sancta Maria, Stella maris! – Święta Maryjo, Gwiazdo morza, prowadź nas!

    Wołaj tak z mocą, gdyż nie ma takiego sztormu, który mógłby zatopić Najsłodsze Serce Panny Maryi. Kiedy zobaczysz, że zbliża się burza i schowasz się w tej pewnej Przystani, jaką jest Maryja, nie zaznasz niebezpieczeństwa rozbicia czy zatonięcia”[19].

    Specjalnie do wydania polskiego opracowano medytacje na święta św. Brygidy Szwedzkiej Patronki Europy, św. Teresy Benedykty od Krzyża, św. Maksymiliana Marii Kolbego, Matki Bożej Częstochowskiej, św. Jacka Odrowąża, św. Faustyny Kowalskiej, św. Jana Kantego i bł. Karoliny Kózkówny, Najświętsze Imię Maryi, oraz święto Niepodległości. Większość z nich przez śp. Jana Jarco.


    * Święto Imienia Maryi zostało ustanowione przez papieża bł. Inocentego IX na pamiątkę zwycięstwa nad Turkami pod Wiedniem, odniesionego w roku 1683 przez króla Jana Sobieskiego i sprzymierzone wojska chrześcijańskie. W samym dniu bitwy o świcie król służył do Mszy świętej odprawianej przez kapucyna, bł. ojca Marka d’Aviano i razem z Księciem Lotaryńskim przystąpił do Komunii świętej. Donosząc o wiktorii, która wzbudziła wielką radość w całym świecie chrześcijańskim, pisał do papieża, prafrazując słowa Cezara: Venimus, vidimus, Deus vicit, a przez ojca Marka przesłał mu zieloną chorągiew wielkiego wezyra Kara Mustafy.


    [1] Jan Paweł II, Przemówienie, Wiedeń (Kahlenberg), 13 IX 1983.

    [2] Tamże.

    [3] Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 13.

    [4] Katechizm Kościoła Katolickiego, 1808.

    [5] Św. Josemaría Escrivá, Droga, 433. (Na pamiątkę zwycięstwa w bitwie pod Lepanto św. Pius V ustanowił święto Matki Bożej Różańcowej).

    [6] Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 354.

    [7] Mszał Rzymski, antyfona na wejście.

    [8] Św. Bernard z Clairvaux, w: św. Alfons Maria Liguori, Pochwały Maryi.

    [9] Tamże.

    [10] Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 615.

    [11] Św. Jan Damasceński, Homilia na Zaśnięcie Najświętszej Maryi Panny.

    [12] Antyfona Matko Okupiciela (Alma Redemptoris Mater), cyt. za: Przewodnik modlitwy, wybór i opr. ks. J. Socías, ks. J. O’Dogherty, Kraków – Ząbki 2008, s. 591.

    [13] Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 53.

    [14] Tamże, 68.

    [15] Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 527.

    [16] Św. Franciszek Salezy, Kazanie na Zesłanie Ducha Świętego.

    [17] J. Urteaga Loidi, Wady świętych, Ząbki 2000, s. 2

    [18] Orygenes, Homilia na temat hymnu MagnificatTeksty o Matce Bożej, t. I, s. 32.

    [19] Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 1055.

    Opus Dei

    _______________________________________________________________________________

    12 września: imieniny Matki Bożej

    The Virgin in Prayer Artist: Sassoferrato Date made: 1640-50 / The National Gallery, London

    ***

    Z Jej imieniem na sztandarze dokładnie 12 września 1683 r. król Jan III Sobieski ruszał na pole bitwy pod Wiedniem i – wygrał. Od tego czasu co roku 12 września Kościół świętuje imieniny Matki Bożej

    Miriam, Mariam, Mariamme a może po prostu Maria? Nie wiemy jak dokładnie św. Anna zwracała się do swojej Córki, ani też jak sama Maryja wymawiała swoje imię. Wiemy, że było to imię w Ziemi Świętej popularne, wszak tylko w Ewangelii kobiet imieniem Maria wymienionych jest kilka. Wiemy też, że wśród wielu jego znaczeń najczęściej wymienia się „Mój Pan jest wielki”.
    Według apokryficznej Protoewangelii Jakuba imię to nie zostało wymyślone przez Rodziców Matki Bożej, lecz przekazane przez anioła, który zapowiedział im narodziny niezwykłej córki.

    Wdzięczność za zwycięstwo pod Wiedniem

    Imieniu Matki Bożej wielką cześć oddawano osobno najpierw w XVI-wiecznej Hiszpanii, ale Jego kult istniał wówczas także w Polsce i w obu miejscach związany był ze świętem Narodzin Najświętszej Maryi Panny 8 września. Dla całego Kościoła obchód dnia Imienia Maryi ustanowił papież Innocenty XI i wyznaczył go na niedzielę po święcie Narodzenia Maryi. Miało to ścisły związek z odsieczą wiedeńską, bowiem król Jan III Sobieski wyraźnie wspominał o tym, że szedł do walki z Imieniem Maryi na sztandarze. Wcześniej o Bożą pomoc w walce z zagrażającymi Europie Turkami modlił się przed obrazem Matki Bożej Piekarskiej, również czczonej 12 września. Święto Jej imienia miało być wyrazem wdzięczności Kościoła za Bożą pomoc w ten znaczącej bitwie.

    Imię należące tylko do Matki Boga

    Cześć dla Imienia Matki Bożej była przez wiele wieków tak duża, że nie zalecano wiernym nadawania dziewczynkom imienia Maria. Było ono zarezerwowane wyłącznie dla Matki Boga. “Imię Maryja od czasu, gdy je nadano dziecięciu Joachima i Anny, wywołuje i będzie zawsze wywoływało wrażenie niezwykłe – to imię tak słodkie, czyste, wdzięczne i święte; imię najbardziej rozpowszechnione, a zarazem najbardziej pospolite; imię, co choć nadane tym, którzy je noszą, nigdy do nich nie przywiera, nigdy do nich właściwie nie należy, tak dalece jest ono wyłączną własnością Matki Chrystusa” – pisze w książce “Życie Maryi Matki Bożej Jean Jacques Nickolas. Aby jednak przywoływać wstawiennictwa Maryi nad nowonarodzonym dzieckiem płci żeńskiej nadawano najczęściej imię pochodne: Marianna, Mariola, Maryla, Marzena czy Marlena.

    Stacja 7. pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 września

    Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Prot i Hiacynt
      •  Święty Jan Gabriel Perboyre, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio

    Franciszek Jan urodził się 7 września 1912 r. w Piranie, mieście na adriatyckim półwyspie Istria, stanowiącym wówczas część cesarstwa austro-węgierskiego (dziś Słowenia). Uczył się w szkole podstawowej w rodzinnym mieście, będąc jednocześnie ministrantem w parafii św. Franciszka z Asyżu. Już w wieku 12 lat znalazł się w niższym seminarium w miejscowości Koper. W 1932 r. zakończył nauki na poziomie gimnazjalnym i licealnym i został przeniesiony do seminarium duchownego w Gorycji. Tam studiował filozofię i teologię. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie w Trieście.
    Jego pierwszą placówką duszpasterską było Cittanova na półwyspie Istria. Tam swoją posługę rozpoczął od stworzenia oddziału Akcji Katolickiej. W 1939 r. został mianowany proboszczem niewielkiej parafii Villa Gardossi. Również i tu odtworzył Akcję Katolicką. Założył chór. Nauczał religii w lokalnej szkole. Zorganizował niewielką bibliotekę. Prawie codziennie, mimo chronicznej astmy i nieustannie atakującego go kaszlu, odwiedzał swoich parafian, szczególnie starszych, chorych i z małymi dziećmi, podróżując na rowerze albo pieszo, opierając się na lasce, z nieodłącznie towarzyszącym mu psem.
    W czerwcu 1940 r. II wojna światowa dotarła do Istrii. Do 1943 r. nie wpływała jednak znacząco na życie mieszkańców. Gdy jednak 8 września 1943 r. nowy rząd Włoch ogłosił zawieszenie broni z nacierającymi od południa siłami alianckimi Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, sytuację starali się natychmiast wykorzystać komuniści, zarówno włoscy, jak i jugosłowiańscy. Zaczęli się organizować w Istrii, która stała się terenem starć między komunistami a faszystami. W połowie września do Istrii wkroczyli Niemcy, wspierający słabnące siły faszystowskie. W lasach nieopodal Villa Gardossi zaczęli pojawiać się partyzanci.
    Ks. Franciszek starał się dalej posługiwać swoim parafianom, choć sytuacja stawała się krytyczna. Z narażeniem życia próbował odzyskiwać ciała poległych partyzantów i chować je po chrześcijańsku. Zapobiegł podpaleniu przez Niemców domu, którego mieszkańców podejrzewano o przechowywanie partyzantów. Interweniował w dowództwie sił faszystowskich w miejscowości Buje protestując przeciw zamordowaniu miejscowego chłopa. Uratował przed rozstrzelaniem przez partyzantów innego parafianina, którego komuniści podejrzewali o donosicielstwo. Ukrywał też młodzież, która nie chciała być powołana do nowej faszystowskiej armii.
    W maju 1945 r. Niemcy poddali się. Włoskie wojska zostały wypędzone z Istrii przez zwycięskich komunistycznych partyzantów Józefa Broz Tito. Natychmiast rozpoczęły się prześladowania Kościoła. Organizowano “masówki”, na które zapędzano wieśniaków i indoktrynowano ich, oskarżając Kościół o “wstecznictwo”. Komunaziści zastąpili formalnie religijne święta świętami komunistycznymi. Zaczęto zapisywać wszystkich uczęszczających na Msze św. i nabożeństwa kościelne. Donosicielstwo stało się normą życia.
    Franciszek kontynuował swoje posłannictwo. Ostrzegano go, że wśród jego parafian niektórzy zaczęli służyć nowym panom. Radzono, by nikomu nie ufał. Nie zastosował się do tych rad, mimo że realnie oceniał coraz bardziej zaciskającą się pętlę komunistycznych rządów. Wkrótce znalazł się, z wieloma innymi księżmi, na “czarnej” liście komunistycznej. Propaganda zaczęła go oskarżać o “antykomunizm i działalność wywrotową”.
    W czerwcu 1946 r. komuniści pobili biskupa Antoniego Santin, ordynariusza Triestu i Koper, przełożonego Franciszka, gdy udawał się na bierzmowanie w Koprze. 1 września 1946 r. ks. Franciszek miał mówić w kazaniu: “Chrystus kocha grzeszników, jest dobrym pasterzem, który szuka zagubionych owiec. Pragnie ich nawrócenia. Kocha nawet zdrajcę i nazywa go przyjacielem. Kocha swoich katów: prosi swego Ojca w niebie o łaskę wybaczenia dla nich”.
    11 września 1946 r. Franciszek, wracając z posługi w jednej z miejscowości, gdzie słuchał spowiedzi, został porwany i wywieziony w nieznanym kierunku. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Ostatni raz widziano go ok. godziny 16.00, gdy został zatrzymany przez kilku komunistycznych milicjantów. Prawdopodobnie został zakatowany na śmierć: istnieją niepotwierdzone relacje o tym, że Franciszek był bity, okradziony z odzienia, bity kamieniami po głowie i w końcu dwukrotnie zasztyletowany, po czym wrzucony do jednej z wielu okolicznych jam krasowych. Przypuszcza się, że na samej Istrii komuniści jugosłowiańscy, z pomocą rosyjskich doradców, zamordowali w masakrach od 4 do 20 tys. osób.
    Przez dziesięciolecia nad życiem i śmiercią ks. Franciszka panowała cisza. Dopiero ok. 1970 r. pojawiły się pierwsze relacje opisujące prawdopodobny przebieg ostatnich chwil jego życia. W 1998 r., w krypcie narodowego, włoskiego, sanktuarium Maryi Matki i Królowej, na wzgórzu Grisa niedaleko Triestu umieszczono cenotaf – symboliczny grób Franciszka. Został beatyfikowany 8 października 2008 r. w Trieście przez biskupa Eugeniusza Ravignani, ordynariusza Triestu, i reprezentującego papieża Benedykta XVI abp. Angelo Amato SDS.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 września

    Święta Pulcheria, cesarzowa

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Ogleriusz, opat
      •  Błogosławiony Franciszek Gárate, zakonnik
      •  Święty Mikołaj z Tolentino, prezbiter
    ***
    Fresk przedstawiający św. Pulcherię

    Pulcheria urodziła się 19 stycznia 399 r. w Konstantynopolu jako jedno z pięciorga dzieci cesarza Arkadiusza. Po śmierci ojca, matki i siostry została oddana na wychowanie pod opiekę eunucha, Antiocha, dzięki któremu otrzymała wszechstronne wykształcenie. Władała doskonale nie tylko językiem greckim, ale również łacińskim.
    14 lipca 414 r. jej brat, Teodozjusz, został cesarzem. Natychmiast do współrządów powołał Pulcherię i nadał jej tytuł Augusty (cesarzowej). W senacie umieszczono jej popiersie obok popiersia cesarza. Odtąd dzieliła z bratem rządy, wywierając na niego przemożny, ale też i dobroczynny wpływ. Z jej inicjatywy wyszły dekrety przeciwko montanistom i eunomianom (415), a potem przeciwko nestorianom (429). Wydała także ustawę zabraniającą poganom przyjmowania publicznych urzędów i stanowisk państwowych (416). Hierarchii Kościoła okazywała wielki szacunek, wspierała kościoły i klasztory. Złożyła ślub dozgonnej czystości, składając na odpowiednim dokumencie własnoręczny podpis. Skłoniła do tego samego również dwie swoje siostry. Oddawała się w wolnym czasie pilnie studiom Pisma świętego, modlitwie i dziełom miłosierdzia. Jej osobistą zasługą było to, że stosunki pomiędzy Rzymem a Konstantynopolem ułożyły się bardzo pomyślnie. Korespondowała z papieżem św. Leonem I Wielkim i sama także otrzymywała od niego listy. Popierała rozwój kultury, wspierała budowę nowych świątyń.
    Po pewnym czasie na zaplecze władzy cesarskiej dostał się ambitny minister Chryzapiusz. Miał on tak wielki wpływ na cesarza, że stał się niemal wszechwładny. Swoimi intrygami doprowadził do tego, że Pulcheria musiała opuścić dwór cesarski i zamieszkać w pałacu w Hebdomon, gdzie wiodła życie na pół klasztorne. Patriarcha Konstantynopola, Nestoriusz, dla przypodobania się cesarzowi i jego ministrowi, jawnie okazywał cesarzowej swoją niechęć. Posunął się tak daleko, że nie pozwalał jej uczestniczyć w niedzielnej liturgii. Zniszczył też jej portret zawieszony przy ołtarzu obok złożonych przez nią darów i dokumentu ślubu dozgonnego dziewictwa. Pulcheria jawnie potępiła jego błędy i okazywała swoją przyjaźń największemu pogromcy jego herezji, św. Cyrylowi Aleksandryjskiemu. Kiedy za zezwoleniem cesarza zwołano do Efezu synod i dotkliwie pobito na nim wyznawców prawowiernych przekonań (przeszedł on do historii pod nazwą synodu “zbójeckiego”), Pulcheria dała publicznie wyraz swojemu oburzeniu (449). Papież św. Leon I wyraził jej za to podziękowanie i uznanie. Cesarzowa odpowiedziała listem, domagającym się zwołania soboru powszechnego.
    28 lipca 450 r. zmarł cesarz Teodozy II. Pulcheria natychmiast powróciła na dwór cesarski, usunęła Chryzapiusza i objęła rządy. Niedługo potem poślubiła prawie 60-letniego i chorowitego dowódcę wojska, senatora Marcjana, który jako cesarz objął z nią współrządy. Postawiła wszakże warunek, że małżeństwo będzie dziewicze. Koronacja odbyła się 25 sierpnia 450 r. Papież św. Leon I wysłał delegację z gratulacjami. Cesarzowa z tej okazji (451) dokonała uroczystej translacji (przeniesienia) relikwii św. Flawiana, patriarchy Konstantynopola, który na synodzie “zbójeckim” tak został pobity, że niebawem zmarł. Jego relikwie przeniesiono do kościoła Dwunastu Apostołów, który odgrywał wówczas rolę narodowego mauzoleum cesarstwa. Znajdowały się tam relikwie Apostołów (stąd nazwa kościoła) i znakomitych świętych Kościoła wschodniego.

    Moneta z wizerunkiem św. Pulcherii z V w.

    Ostatnim wielkim dziełem św. Pulcherii było zwołanie Soboru Chalcedońskiego w roku 451, na którym została definitywnie i ostatecznie potępiona nauka Nestoriusza. W jednej z sesji cesarzowa uczestniczyła osobiście i odebrała hołd od ojców soboru. Papież po odbytym soborze wysłał osobne pismo z podziękowaniem do cesarzowej.
    Pulcheria panowała 39 lat. Zmarła w roku 453, mając 54 lata. Jej ciało umieszczono w kościele Dwunastu Apostołów. Cesarz Leon, następca Marcjana, na grobowcu Pulcherii umieścił jej portret. Kazał także na jednym z placów Konstantynopola umieścić jej posąg. Czczona jest jako święta zarówno przez katolików, jak i prawosławnych.W ikonografii święta Pulcheria przedstawiana jest w stroju cesarskim, w koronie na głowie. W dłoni trzyma model kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 września

    Święty Piotr Klawer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr z Pébrac, prezbiter
      •  Błogosławiony Jakub Laval, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Eutymia Üffing, dziewica i zakonnica
      •  Błogosławiony Piotr Bonhomme, prezbiter
    ***
    Święty Piotr Klawer

    Piotr Klawer urodził się 25 czerwca 1580 r. w Verdú (Katalonia w Hiszpanii) w zamożnej rodzinie rolniczej. Wcześnie stracił matkę i starszego brata. W roku 1596 rozpoczął studia na uniwersytecie w Barcelonie, który prowadzili wówczas jezuici. Zawarł z nimi przyjaźń i wstąpił w ich szeregi. W latach 1602-1604 odbył nowicjat i złożył pierwsze śluby. Praktykę pedagogiczną jako kleryk odbył w roku szkolnym 1604/1605 w Geronie. W czasie studiów filozoficznych (1605-1608) w kolegium jezuickim w Palma na Majorce zetknął się z bratem zakonnym, św. Alfonsem Rodriguezem. Ten przepowiedział mu, że polem jego misyjnej pracy będzie troska o Murzynów w Ameryce Południowej.
    Studia teologiczne Piotr odbywał w Barcelonie (1608-1610). Właśnie w tym czasie jezuici otworzyli w Kolumbii misję. Piotrowi nakazano przerwać studia i wyjechać tam do pracy wśród niewolników murzyńskich, których wówczas masowo zwożono z Afryki w charakterze niewolników – jako darmowej, najtańszej siły roboczej. Przewożeni w najprymitywniejszych warunkach, często nieszczęśliwi, nie wytrzymywali długiej podróży. Bezceremonialnie wyrzucano ich wtedy na pożarcie rekinom, które gromadami towarzyszyły tragicznym konwojom. Epidemie niemniej licznie dziesiątkowały ofiary barbarzyństwa. Nie znano bowiem współczesnych środków sanitarnych, zresztą uważano je za rzecz zbędną. Sumienie uspokajano naiwnym twierdzeniem, że Murzyni nie są ludźmi i nie mają duszy.

    Święty Piotr Klawer chrzczący Murzynów

    Wstrząśnięty niedolą i krzywdą czarnych braci, Piotr Klawer oddał się posłudze wobec nich; stał się niewolnikiem niewolników. Swoim bezgranicznym poświęceniem chciał chociaż w małej części wynagrodzić im krzywdę. Na kartce formuły ślubów zakonnych Piotr dopisał znamienne słowa: Piotr Klawer, sługa Etiopczyków. Tak wówczas nazywano Murzynów.
    Święcenia kapłańskie Piotr otrzymał w 1616 r. w Kartagenie. Jako kapłan mógł służyć Murzynom wszechstronną pomocą duchową i materialną: starał się dla spragnionych o orzeźwiający napój, dla wygłodniałych o posiłek, dla nagich o jakiś ubiór, dla chorych o lekarstwa. Energicznie interweniował tak u osób prywatnych, jak i u władz, by ulżyć niedoli niewolników. Osobnym ślubem zobowiązał się im służyć. Jego bezgraniczne miłosierdzie otwierało mu ich serca. Miał pozyskać dla wiary i osobiście ochrzcić kilkadziesiąt tysięcy Murzynów.
    Siły do ponad czterdziestoletniej posługi Piotr Klawer znajdował w rozważaniu Męki Pańskiej, w codziennej Mszy świętej i w serdecznym nabożeństwie do Matki Bożej. Odszedł po nagrodę do nieba 8 września 1654 r. Choć proces beatyfikacyjny rozpoczęto na tyle wcześnie, że zeznania złożyli bezpośredni współpracownicy Piotra Klawera (w tym niewolnicy-tłumacze), jednak dopiero po 200 latach papież Pius IX w roku 1851 włączył go do grona błogosławionych. Powodem tego opóźnienia było zawieszenie procesu w okresie kasaty zakonu jezuitów. Papież Leon XIII zaliczył Piotra Klawera do grona świętych w roku 1888 (jednocześnie z jego mistrzem duchowym, br. Alfonsem Rodriguezem). Ten sam papież ogłosił św. Piotra Klawera patronem misji wśród Murzynów (1896).
    Dwa lata wcześniej (1894) Polka, bł. Maria Teresa Ledóchowska (+ 1922), założyła Stowarzyszenie św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskiej, które niebawem przeobraziło się w nową rodzinę zakonną, zatwierdzoną przez Stolicę Apostolską w roku 1910. Istnieją ponadto jeszcze dwa inne zgromadzenia zakonne, które obrały sobie św. Piotra Klawera za szczególnego patrona. Są to siostry św. Piotra Klawera w Kolumbii i w Italii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________


    9 września

    Błogosławiona Aniela Salawa, dziewica

    Błogosławiona Aniela Salawa

    Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w wielodzietnej, ubogiej rodzinie chłopskiej w Sieprawiu pod Krakowem. Jej rodzice byli bardzo pobożni, a matka mimo wielu zajęć i obowiązków nie zaniedbywała wspólnej modlitwy rodzinnej, głośnego czytania książek i czasopism religijnych. Aniela odznaczała się niezwykłą urodą. Ukończyła jedynie dwie klasy szkoły elementarnej, ponieważ musiała pomagać matce przy gospodarstwie. Mimo wątłego zdrowia zawsze była bardzo chętna do pracy.
    Jako młoda dziewczyna, jesienią 1897 r. udała się do Krakowa, gdzie podjęła pracę jako służąca. W dwa lata później bardzo przeżyła śmierć swojej dwudziestopięcioletniej siostry. Uświadomiła sobie wówczas, jak bardzo kruche jest życie. Po głębokim namyśle zdecydowała się na złożenie ślubu dozgonnej czystości. W 1900 r. przystąpiła do Stowarzyszenia Sług Katolickich św. Zyty, którego zadaniem było niesienie pomocy służącym. Miała więc okazję, aby bardzo owocnie prowadzić apostolstwo w gronie koleżanek, dla których była przykładem chrześcijańskiego życia. Wywierała bardzo silny wpływ na otoczenie. Dzieliła się pożywieniem i pieniędzmi z biedniejszymi od siebie. Garnęły się do niej zwłaszcza najmłodsze służące, dla których była matką i przyjaciółką.
    W 1912 r. Aniela Salawa wstąpiła do III zakonu św. Franciszka i złożyła profesję. Zafascynowana duchowością Biedaczyny z Asyżu, okazywała niezwykłą wrażliwość na działanie Ducha Świętego. Modlitwa umacniała ją w cierpliwym dźwiganiu codziennego krzyża. Wszelkie urazy i poniżenia składała w ofierze Bogu za grzeszników. Umiała przebaczać i odpłacać dobrem za zło.
    W czasie I wojny światowej – mimo że bardzo pogorszył się jej stan zdrowia, nasiliły się dolegliwości płuc i żołądka – pomagała w krakowskich szpitalach, niosąc pomoc i wsparcie rannym żołnierzom. Opiekowała się także jeńcami wojennymi. W 1916 r. podupadła jednak na zdrowiu tak, że konieczna stała się hospitalizacja. Po wypisaniu ze szpitala nie mogła już podjąć pracy zarobkowej. Ostatnie pięć lat życia spędziła w nędzy, z pogodą ducha dźwigając krzyż choroby. Swoje cierpienia ufnie ofiarowała Chrystusowi jako wynagrodzenie za grzechy świata. W tym czasie wiele też modliła się, czytała, rozmyślała. Obdarzona została przeżyciami mistycznymi.
    Zmarła na gruźlicę 12 marca 1922 r. w krakowskim szpitalu św. Zyty. Umierała samotnie, opuszczona przez wszystkich, wśród straszliwych cierpień, ale w głębokim zjednoczeniu z Chrystusem jako tercjarka franciszkańska. Beatyfikowana została 13 sierpnia 1991 r. przez św. Jana Pawła II na krakowskim Rynku.W ikonografii bł. Anielę przedstawia się w pomieszczeniu kuchennym. Jej atrybutem jest także szczotka do zamiatania.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________________

    Błogosławiona z Sieprawia

    Jest patronką ojczyzny, tercjarzy franciszkańskich, służących, studentów, nieuleczalnie chorych oraz chorych na stwardnienie rozsiane. Jej atrybutem jest różaniec.

    bł. Aniela Salawa/MFS/Niedziela

    ***

    Sto lat temu, 12 marca 1922 r., zmarła Aniela Salawa. Jej ostatnie chwile życia doczesnego opisał redemptorysta o. Franciszek Świątek w książce pt. W blaskach Anioła. Bł. Aniela Salawa. Autor przypomina, że na 4 dni przed śmiercią przeniesiono ją (cierpiącą z powodu chorób płuc, gardła, krtani, raka żołądka i rozsianego stwardnienia rdzenia kręgowego) z maleńkiego pomieszczenia w suterenie do szpitalika św. Zyty. Umierająca nie mogła mówić, 11 marca odzyskała jednak głos, ożywiła się i nabrała niezwykłego blasku. Z zachowanych relacji wynika, że przed śmiercią zobaczyła Matkę Bożą. W niedzielę 12 marca w 1922 r. około południa, gdy przyjęła Komunię św., jej twarz bardzo się zmieniła. Anna – jej rodzona siostra zapamiętała, że oczy Anieli zajaśniały, stały się błękitne. Odniosła wrażenie, że kogoś widzi…

    Kult i beatyfikacja

    Grób Anieli Salawy na cmentarzu Rakowickim przyciągał potrzebujących pomocy; najpierw jej koleżanki, potem coraz więcej osób. Ich modlitwy były wysłuchiwane. Po II wojnie światowej o. Joachim Bar, franciszkanin, zgromadził materiał do kościelnego procesu informacyjnego, który odbył się w Kurii Metropolitalnej w Krakowie. W 1949 r. dokonano ekshumacji szczątków Anieli Salawy, które przeniesiono do bazyliki Franciszkanów, gdzie znajdują się do dziś. Przy jej grobie modlili się książę kard. Adam Stefan Sapieha i przyszły papież – kard. Karol Wojtyła. Zanim jeszcze Aniela Salawa została beatyfikowana, wypraszano tu wiele łask. I tak jest do dzisiaj, przychodzą tutaj nie tylko mieszkańcy Krakowa, by prosić bł. Anielę o pomoc w utrapieniach.

    13 sierpnia 1991 r., na Rynku Głównym w Krakowie, Jan Paweł II dokonał beatyfikacji Anieli Salawy. Jej czciciele modlą się 9. dnia każdego miesiąca w krakowskiej bazylice Franciszkanów o jej rychłą kanonizację.

    Szczególnym kultem bł. Aniela cieszy się w rodzinnej miejscowości – w Sieprawiu, gdzie jest pierwsze sanktuarium jej poświęcone. W kaplicy, która znajduje się w bocznej nawie kościoła, modlą się nie tylko parafianie, ale też liczni jej czciciele z całej Polski, a nieraz i spoza granic. Na stronie internetowej www.sanktuarium-siepraw.katolicki.eu , w zakładce „droga do świętości”, zainteresowani znajdą kompendium wiedzy na temat bł. Anieli Salawy. Także w Sieprawiu trwa modlitwa o rychłą kanonizację błogosławionej. Czciciele dziękują za łaski otrzymane za jej wstawiennictwem i zanoszą prośby. Ten kult objawia się szczególnie w uroczystości odpustowe ku jej czci (9 września).

    W szkole życia

    Pierwszy kustosz sanktuarium – ks. prał. Piotr Kluska, dziś emerytowany proboszcz, potrafi godzinami opowiadać o życiu i powołaniu, które zrealizowała ta wiejska dziewczyna, o jej drodze do świętości. – Błogosławiona Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w Sieprawiu. Była dziewiątym dzieckiem Bartłomieja i Ewy z d. Bochenek. Po latach wspominała o trudnym dzieciństwie. Mama uczyła swoje dzieci dużo pracować, a mało jeść… – opowiada ks. Piotr i dodaje: – Na utrzymanie rodziny ojciec dorabiał usługami kowalskimi. Dzięki temu w domu była bieda, ale nie było nędzy. Pomimo materialnych niedostatków rodzinę było stać na religijne książki, które w wolnym czasie wspólnie czytano.

    O wyborach bł. Anieli mówił z uznaniem w homilii wygłoszonej w Sieprawiu kard. Stanisław Nagy: „W wieku lat 16 wyszła dobrowolnie na służbę w krakowskich domach. Wybrała świadomie ten standard życia, upokarzający, ocierający się przecież tak często o nędzę, jak się o nędzę także ona otarła. I wiedziała, co brała. I wiedziała z całą świadomością, że nie będzie deptała po krakowskich wielkich ścieżkach, błyszczących dostojeństwem, nie będzie uczęszczała na krakowskie uczelnie i nie będzie startowała do wielkości naukowych. Zostanie służącą…”. Równocześnie zauważył: „Miała swoją własną szkołę. Szkołę przede wszystkim życia pokornego, szkołę życia w cierpieniu i szkołę modlitwy”.

    Ksiądz Kluska przypomina, że Jan Paweł II stawiał bł. Anielę Salawę obok św. Jadwigi Królowej. – Papież podkreślał, że tę samą prawdę wyrażają życie wielkiej królowej i życie prostej służącej. W dniu beatyfikacji powierzył jej opiece naszą ojczyznę, wołając: „Naucz nas być wolnymi!”.

    Służąca i mistyczka

    Mój rozmówca przekonuje, że Aniela Salawa była przede wszystkim wielką mistyczką. – W swoim Dzienniku prawie nie wspomina o ciężkiej pracy służącej – zauważa i dodaje: – Zawarła w nim osobistą historię odkrywania Boga i dążenia do zjednoczenia z Chrystusem, zwłaszcza cierpiącym. Poznajemy też jej zmagania duchowe, pobożność, mistyczne świadectwa.

    W kolejne rocznice beatyfikacji czciciele spotykają się przy źródełku, z którego czerpała wodę ich błogosławiona rodaczka, i uczestniczą w sprawowanej tu Mszy św. Spalony kościół, w którym była chrzczona, odbudowano. Ksiądz Piotr informuje: – Po 30 latach od pożaru, w 10. rocznicę beatyfikacji Anieli Salawy, świątynię podźwignięto z ruin. To pomnik dziedzictwa kultury i wotum za beatyfikację. Tu błogosławiona otrzymała chrzest. A gdy opuszczała rodzinny Siepraw, by pójść na służbę do Krakowa, uklękła na progu tej świątyni i powierzyła się opiece Matki Bożej Sieprawskiej.

    Z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę w Sieprawiu między starym i nowym kościołem stanął pomnik upamiętniający św. Jana Pawła II i bł. Anielę, która w czasie I wojny światowej w Krakowie niosła pomoc rannym żołnierzom. Lokalna społeczność jest dumna ze swej rodaczki. Samorząd gminy Siepraw zwrócił się do metropolity krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego o ustanowienie bł. Anieli Salawy patronką gminy. Samorządowcy wyjaśniają, że także w ich pracę jest wpisana służebna rola wobec mieszkańców. Przypominają patriotyzm błogosławionej, w tym napisany przez nią miesiąc przed śmiercią Akt ofiarowania się za Polskę.

    Błogosławiony kard. Stefan Wyszyński w swych więziennych zapiskach napisał o Anieli Salawie: „(…) im bardziej zdobywał ją sobie Bóg, tym więcej oddawała się ludziom w przedziwnej gotowości ofiary i usłużności, a nawet zastępczego cierpienia. Jest to doskonała patronka na czasy współczesne”. Także na te nasze!

    Maria Fortuna-Sudor/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 września

    Narodzenie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Gietrzwałdzka
      •  Błogosławiona Serafina de Montefeltro
      •  Błogosławiony Alan de la Roche, prezbiter
      •  Błogosławiony Fryderyk Ozanam
      •  Święty Sergiusz I, papież
      •  Błogosławiony Wilhelm z Saint-Thierry, opat
      •  Błogosławiony Władysław Błądziński, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Adam Bargielski, prezbiter i męczennik
    ***
    Narodziny Maryi

    Pismo Święte nigdzie nie wspomina o narodzinach Maryi. Tradycja jednak przekazuje, że Jej rodzicami byli św. Anna i św. Joachim. Byli oni pobożnymi Żydami. Mimo sędziwego wieku nie mieli dziecka. W tamtych czasach uważane to było za karę za grzechy przodków. Dlatego Anna i Joachim gorliwie prosili Boga o dziecko. Bóg wysłuchał ich próśb i w nagrodę za pokładaną w Nim bezgraniczną ufność sprawił, że Anna urodziła córkę, Maryję.
    Nie znamy miejsca urodzenia Maryi ani też daty Jej przyjścia na ziemię. Według wszelkich dostępnych nam informacji, Maryja przyszła na świat pomiędzy 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Pana Jezusa.

    Narodziny Maryi

    Z pism apokryficznych mówiących o Maryi należałoby wymienić przede wszystkim: Protoewangelię Jakuba, Ewangelię Pseudo-Mateusza, Ewangelię Narodzenia Maryi, Ewangelię arabską o młodości Chrystusa, Historię Józefa Cieśli i Księgę o przejściu Maryi. Największy wpływ wywarła na tradycję Kościoła Protoewangelia Jakuba. Pochodzi ona bowiem z roku ok. 150, jest więc bardzo bliska Ewangelii według św. Jana. Stamtąd właśnie dowiadujemy się, że rodzicami Maryi byli św. Joachim i św. Anna, i że Maryja jako kilkuletnie dziecię została przez rodziców ofiarowana w świątyni, gdzie też zamieszkała. Śladem tego opisu jest obchodzone w Kościele w dniu 21 listopada wspomnienie Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.Pierwsze wzmianki o liturgicznym obchodzie narodzin Maryi pochodzą z VI w. Święto powstało prawdopodobnie w Syrii, gdy po Soborze Efeskim kult maryjny w Kościele przybrał zdecydowanie na sile. Wprowadzenie tego święta przypisuje się papieżowi św. Sergiuszowi I w 688 r. Na Wschodzie uroczystość ta musiała istnieć wcześniej, bo kazania-homilie wygłaszali o niej św. German (+ 732) i św. Jan Damasceński (+ 749). W Rzymie gromadzono się w dniu tego święta w kościele św. Adriana, który był przerobiony z dawnej sali senatu rzymskiego, po czym w uroczystej procesji udawali się wszyscy z zapalonymi świecami do bazyliki Matki Bożej Większej.
    Datę 8 września Kościół przyjął ze Wschodu – w tym dniu obchód ten znajdował się w sakramentarzach gelazjańskim i gregoriańskim. Święto rozszerzało się w Kościele dość wolno – wynikało to m.in. z tego, że wszelkie informacje o okolicznościach narodzenia Bożej Rodzicielki pochodziły z apokryfów.

    Narodziny Maryi

    W Polsce święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny ma także nazwę Matki Bożej Siewnej. Był bowiem dawny zwyczaj, że dopiero po tym święcie i uprzątnięciu pól zaczynano orkę i siew. Lud chciał najpierw, aby rzucone w ziemię ziarno pobłogosławiła Boża Rodzicielka. Do ziarna siewnego mieszano ziarno wyłuskane z kłosów, które były wraz z kwiatami i ziołami poświęcane w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej, by uprosić sobie dobry urodzaj. Na Podhalu święto 8 września nazywano Zitosiewną, gdyż tam sieje się wtedy żyto. W święto Matki Bożej Siewnej urządzano także dożynki.
    We Włoszech i niektórych krajach łacińskich istnieje kult Maryi-Dziecięcia. We Włoszech istnieją nawet sanktuaria – a więc miejsca, gdzie są czczone jako cudowne figurki i obrazy Maryi-Niemowlęcia w kołysce. Do nich należą między innymi: Madonna Bambina w Forno Canavese, Madonna Bambina w katedrze mediolańskiej – najwspanialszej świątyni wzniesionej pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny; Madonna Bambina w kaplicy domu generalnego Sióstr Miłosierdzia. Matka Boża-Dzieciątko jest główną Patronką tego zgromadzenia. Czwarte sanktuarium Matki Bożej-Dzieciątka jest w Mercatello – znajduje się tam obraz namalowany przez św. Weronikę Giuliani (+ 1727).Dzisiejsze święto przypomina nam, że Maryja była zwykłym człowiekiem. Choć zachowana od zepsucia grzechu, przez całe życie posiadała wolną wolę, nie była do niczego zdeterminowana. Tak jak każdy z nas miała swoich rodziców, rosła, bawiła się, pomagała w prowadzeniu domu, miała swoich znajomych i krewnych. Dopiero Jej zaufanie, posłuszeństwo i pełna zawierzenia odpowiedź na Boży głos sprawiły, że “będą Ją chwalić wszystkie pokolenia”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Narodzenie NMP – 8 września

    Z radością obchodzimy Narodzenie Najświętszej Maryi Panny, z Niej wzeszło Słońce sprawiedliwości, Chrystus, który jest naszym Bogiem.

    fragment narodzenia NMP, Jusepe Leonardo (1601–1652)

    ***

    23.1Z radością obchodzimy Narodzenie Najświętszej Maryi Panny, z Niej wzeszło Słońce sprawiedliwości, Chrystus, który jest naszym Bogiem[1].

    Zaproszenie do radości występuje już na samym początku tekstów liturgicznych na dzisiejsze święto. Jest to czymś naturalnym: skoro zawsze rodzina, przyjaciele i sąsiedzi cieszą się z narodzin dziecka i skoro każde urodziny obchodzi się radośnie, to dlaczego nie mielibyśmy być w pełni radośni w święto narodzenia naszej Matki? To szczęśliwe wydarzenie zapowiada, że Mesjasz jest już blisko: Maryja jest Gwiazdą Zaranną, która uprzedza wschód słońca i zapowiada nadejście Zbawiciela, Słońca sprawiedliwości, w historii rodzaju ludzkiego. „Wypadało – stwierdza pisarz duchowy z dawnych wieków – aby to promienne i zdumiewające przyjście Boga do ludzi poprzedzało jakieś wydarzenie, które by nas przygotowało na przyjęcie z radością wielkiego daru zbawienia. I takie jest znaczenie święta, które dzisiaj sprawujemy, gdyż Narodzenie Matki Bożej jest wstępem do tej skarbnicy dóbr (…). Niechaj więc całe stworzenie wyśpiewuje z zadowolenia i na swój sposób przyczyni się do radości właściwej temu dniowi. Niechaj niebo i ziemia złączą się w tych obchodach i niechaj świętuje wszystko, co jest na świecie i ponad światem”[2].

    Liturgia dzisiejszej Mszy świętej odnosi do Najświętszej Maryi Panny fragment z Listu do Rzymian (Rz 8,28-30), w którym św. Paweł opisuje miłosierdzie Boga wybierającego ludzi do wiekuistego przeznaczenia. Maryja przed wiekami została przeznaczona przez Trójcę Przenajświętszą na Matkę Syna Bożego i w tym celu przyozdobiona została wszelkimi łaskami: „Dusza Maryi była najpiękniejsza wśród stworzonych przez Boga, tak iż po wcieleniu Słowa była ona największym i najgodniejszym dziełem, którego Wszechmocny dokonał na tym świecie”[3]. Łaska wypełniająca duszę Maryi w chwili poczęcia przewyższała łaski wszystkich świętych i aniołów razem wziętych, gdyż Bóg każdemu daje łaskę odpowiadającą jego misji w świecie. Ogromna łaska dana Maryi była dostateczna i proporcjonalna do szczególnej godności, do której przed wiekami[4] powołał Ją Bóg. Maryja w swej świętości i pięknie była tak wspaniała, ponieważ – jak mówi św. Bernard – nie wypadało, ażeby Bóg posiadał inną Matkę ani też nie wypadało, ażeby Maryja miała innego Syna niż Boga[5]. A św. Bonawentura twierdzi, że Bóg mógł uczynić większym świat, ale nie mógł uczynić doskonalszej Matki od Matki Bożej[6].

    Przypomnijmy sobie dzisiaj, że my również otrzymaliśmy od Boga powołanie do świętości, do spełnienia konkretnej misji w świecie. Oprócz rozpamiętywania pełni łaski i piękna Matki Bożej powinniśmy także pamiętać, że Bóg każdemu z nas daje łaski niezbędne i wystarczające do zrealizowania jego powołania w świecie. Możemy być też pewni, że pragnienie obchodzenia naszych urodzin jest czymś naturalnym, gdyż Bóg wyraźnie chciał, żebyśmy się urodzili i wezwał nas do wiecznej szczęśliwości i miłości.

    23.2 Boże,(…) napełnij (…) [swój Kościół] radością w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, która dla całego świata stała się nadzieją i jutrzenką zbawienia[7].

    Ile lat kończy dziś nasza Matka?… Dla Niej czas już nie płynie, gdyż osiągnęła pełnię wieku, tę wieczną i całkowitą młodość pochodzącą z uczestniczenia w młodości Boga, który – jak mówi św. Augustyn – „jest młodszy od wszystkich”[8] właśnie dlatego, że jest wieczny i niezmienny. Może mieliśmy możliwość przyjrzenia się z bliska radości i wewnętrznej młodości jakiejś świętej osoby i zauważyliśmy, jak z ciała niosącego w sobie ciężar wieku tryskała młodość serca o niepowstrzymanej energii i żywotności. Ta wewnętrzna młodość jest tym głębsza, im ściślejsze jest zjednoczenie z Bogiem. Maryja, będąc stworzeniem najściślej z Nim zjednoczonym, jest najmłodsza ze wszystkich stworzeń. Obecne są w Niej razem młodość i dojrzałość. Tak samo jest z nami, kiedy podążamy wprost ad Deum qui laetificat iuventutem meam (Ps 43 (42), 4), do Boga, który codziennie odmładza nas od wewnątrz swoją łaską i zalewa nas radością.

    Już w swojej młodości Najświętsza Maryja Panna cieszyła się pełną i proporcjonalną do swego wieku dojrzałością. Teraz, w Niebie, z pełnią łaski – tej, którą posiadała od początku, i tej, którą osiągnęła przez swoje zasługi, łącząc się z dziełem Syna – spogląda na nas i przysłuchuje się naszym pochwałom i naszym prośbom. Dzisiaj słucha pieśni, którą śpiewamy Bogu, dziękując za to, że Ją stworzył, patrzy na nas i rozumie, gdyż właśnie Ona – po Bogu – wie najwięcej o naszym życiu, o naszych trudach, o naszym zaangażowaniu.

    Wszyscy rodzice, kiedy urodzi im się dziecko, uważają, że jest nieporównywalne z żadnym innym i najwspanialsze. Tak samo pewnie myśleli św. Joachim i św. Anna, kiedy urodziła się Maryja, i z pewnością mieli rację. Wszystkie pokolenia nazywają Ją błogosławioną. Owego dnia Joachim i Anna nie mogli jeszcze domyślać się, czym będzie ów owoc ich czystej miłości. Nigdy nie wiadomo. Każde dziecko jest tajemnicą Boga, które przychodzi na świat ze szczególnym zadaniem od Stwórcy.

    Dzisiejsze święto każe nam z głębokim szacunkiem traktować poczęcie i narodzenie każdej istoty ludzkiej, której Bóg przez rodziców dał ciało i w którą wlał nieśmiertelną i niepowtarzalną duszę, stworzoną bezpośrednio przez Niego w chwili poczęcia. Wielka radość, którą jako wierni przeżywamy z powodu narodzenia Matki Bożej wymaga równocześnie, abyśmy cieszyli się, gdy w łonie jakiejś matki kształtuje się dziecko i kiedy przychodzi na świat. Także wtedy, kiedy nowo narodzone dziecko wymaga wysiłków, wyrzeczeń, ograniczeń, obciążeń, powinno zawsze zostać przyjęte i czuć, że jest chronione miłością rodziców. Każda poczęta istota ludzka jest powołana do synostwa Bożego, do wielbienia Go i do wiecznej szczęśliwości.

    Bóg Ojciec, patrząc na nowo narodzoną Maryję, ucieszył się radością nieskończoną na widok istoty ludzkiej bez grzechu pierworodnego, pełnej łaski, najczystszej, mającej być na zawsze Matką Jego Syna. Bóg użyczył Joachimowi i Annie szczególnej radości, wynikającej z uczestniczenia w łasce wylanej na ich Córkę, ale o ileż większą odczuwaliby radość, gdyby mogli przewidzieć przeznaczenie tej istoty, która przyszła na świat tak jak wszystkie inne? W innym porządku również my możemy się domyślać niezmiernej skuteczności naszego pielgrzymowania po ziemi, jeżeli będziemy wierni otrzymanym łaskom niezbędnym do realizacji powołania, które otrzymaliśmy od Boga przed wiekami.

    23.3 Narodzeniu Maryi nie towarzyszyło żadne szczególne wydarzenie i Ewangelie nic nam o nim nie mówią. Urodziła się zapewne w jakimś miasteczku Galilei, prawdopodobnie w samym Nazarecie, i owego dnia nic osobliwego na jej temat nie zostało ludziom objawione. Świat nadal przywiązywał wagę do innych wydarzeń, które potem zostały całkowicie wymazane z ludzkiej pamięci, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. To, co jest ważne dla Boga, często przechodzi niepostrzeżenie przed oczyma ludzi, którzy szukają czegoś nadzwyczajnego, co by ulżyło ich egzystencji. Jedynie w Niebie przeżywano święto, wielkie święto.

    Najświętsza Panna przeżyła potem wiele lat niezauważona przez nikogo. Cały Izrael oczekiwał tej dziewicy zapowiedzianej przez Pismo (por. Rdz 3, 15; Iz 7, 14), ale nikt nie wiedział, że ona już żyje wśród ludzi. Na pozór prawie nie różniła się od innych. Odznaczała się silną wolą, pragnęła i kochała z trudną do zrozumienia siłą, miłością, która we wszystkim dostosowywała się do miłości Boga. Swoją inteligencję oddała w służbę tajemnicom, które stopniowo odkrywała, doskonale rozumiała związek między nimi i proroctwa mówiące o Odkupicielu, a swoje umiejętności wykorzystywała przy tkaniu, gotowaniu i innych pracach domowych. Odznaczała się dobrą pamięcią: chowała wiernie wszystkie (…) sprawy w swym sercu (Łk 2, 51) i przechodziła od jednego wspomnienia do drugiego, posługiwała się konkretnymi faktami. Najświętsza Maryja Panna posiadała żywą wyobraźnię, dzięki czemu Jej życie było pełne inicjatyw, służenia innym, przynoszenia ulgi w ich egzystencji, czasami bolesnej z powodu choroby lub nieszczęścia… Bóg spoglądał na Nią z miłością, jak wykonywała drobne obowiązki każdego dnia, a te niepozorne zajęcia przynosiły Jej wielką radość. Maryja wiedziała, że „by się Bogu przypodobać, jednego potrzeba, to jest, aby najdrobniejsze rzeczy czynić z wielkiej miłości – miłość i zawsze miłość”[9].

    Gdy patrzymy na Jej zwyczajne życie, uczmy się wykonywać codzienne czynności pamiętając o obecności Bożej. Służmy innym bez hałasu, bez ustawicznego podkreślania swoich praw lub przywilejów, które przecież zostały nam dane, wykonujmy rozpoczętą pracę do końca. Jeżeli będziemy naśladować Najświętszą Maryję Pannę, nauczymy się doceniać drobiazgi monotonnych dni, nadawać nadprzyrodzony sens uczynkom, których może nikt nie widzi: czyszczeniu mebli, uaktualnianiu danych w komputerze, ścieleniu łóżka, szukaniu dokładnych informacji i danych do przygotowywanej lekcji. Te małe rzeczy, wykonywane z miłością, przyciągają miłosierdzie Boże i ustawicznie powiększają łaskę uświęcającą w duszy. Maryja jest doskonałym przykładem takiego codziennego oddania się, które polega na uczynieniu ze swego życia ofiary dla Pana.

    „Przy maszynach skomplikowanych znajduje się bardzo wiele rzeczy małych. Na przykład w samolocie można zauważyć całą moc agrafek. Wobec tak dużego samolotu agrafki są czymś bardzo małym. A służą one do tego, aby się śrubki nie odkręcały. Zastępują sztyfcik, jak to mówią mechanicy. I gdyby taka agrafka wypadła, a śrubka się odkręciła, mogłaby być katastrofa całego samolotu. A przecież to drobnostka wobec całego aparatu. Podobnie i w maszynie drukarskiej czy rotacyjnej, niechby tylko zatkał się mały przewód doprowadzający oliwę, a mielibyśmy zupełne zniszczenie łożysk. To nie tylko w maszynach i rzeczach materialnych tak bywa, ale tym bardziej w rzeczach duchowych – w staraniu się o uświęcenie duszy. Od małych rzeczy wiele zależy. Sam Pan Jezus powiedział w przypowieści o talentach, że kto nie będzie wierny w małych rzeczach, powoli upadnie w większych”[10]. Wiele narodów obchodzi dzisiejsze święto pod różnymi nazwami, wykazując trafną intuicję, gdyż, „jeżeli Salomon – poucza św. Piotr Damiani – z okazji poświęcenia materialnej świątyni wraz z całym ludem Izraela składał tak wielką i wspaniałą ofiarę, jakaż musi być radość ludu chrześcijańskiego z powodu świętowania narodzenia Najświętszej Maryi Panny, do której łona, jak do najświętszej świątyni osobiście zszedł Bóg, by przyjąć od Niej ludzką naturę i żyć widzialnie wśród ludzi?”[11]. Jako dobre dzieci nie zaniedbujmy dziś oddawania czci naszej Matce.

    * Przekazy o tym święcie Najświętszej Maryi Panny są bardzo dawne. Najpierw obchodzono je na Wschodzie, w Jerozolimie uroczystość poświęcenia bazyliki w miejscu narodzenia się Matki Bożej obchodzono już w V wieku. W Kościele powszechnym to święto obchodzi się od VII w., stało się ono jednym z głównych świąt maryjnych. Święto narodzenia Maryi – Matki Boga i naszej Matki – jest bardzo radosne, ponieważ Jej przyjście na świat zapowiada bliskie zbawienie.


    [1] Mszał Rzymski, Msza św. z dnia, antyfona na wejście.

    [2] Św. Andrzej z Krety, Rozprawy, 1.

    [3] Św. Alfons Maria Liguori, Pochwały Maryi, II, 2.

    [4] Por. tamże, III, zag. 7, art. 10.

    [5] Św. Bernard z Clairvaux, Kazanie 4 na Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, 5.

    [6] Św. Bonawentura, Speculum, 8.

    [7] Mszał Rzymski, modlitwa po Komunii.

    [8] Św. Augustyn, Homilie na Księgę Rodzaju, 8, 26, 48.

    [9] Św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek, 140.

    [10] Cyt za: J. Domański, Co dzień ze św. Maksymilianem, Niepokalanów 1994, s. 130.

    [11] Św. Piotr Damian, Kazanie 45, 4.

    ze strony: Opus Dei

    ___________________________________________________________________________________-

    Świat odnowiony w miłości – święto Narodzenia NMP

    Świat odnowiony w miłości - święto Narodzenia NMP

    8 września Kościół obchodzi święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Pismo Święte nie wspomina o narodzinach Maryi. Trzeba było, aby Stwórca ludzi, który miał się narodzić jako człowiek, wybrał spośród wszystkich niewiast, albo raczej utworzył, taką Matkę, jaka byłaby godna i Jemu miła… 

    „Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko,

    zwiastowało radość całemu światu:

    z Ciebie bowiem wzeszło Słońce Sprawiedliwości,

    Chrystus, Bóg nasz. On zniweczył przekleństwo,

    dał nam błogosławieństwo, śmierć pokonał,

    życie wieczne nam darował”.

    (Liturgia Bizantyjska)

    Nadeszła godzina w której – można by powiedzieć – ustało tykanie zegara świata. Cisza i nasłuchiwanie. Nastaje niezmiernie ważny punkt w historii. Rodzi się Ta, w której „Pan przygotował Źródło życia”. 8 września Kościół obchodzi święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Pismo Święte nie wspomina o narodzinach Maryi. Według tradycji Anna uważana jest za matkę Maryi, a Joachim, członek królewskiego rodu Dawida, za ojca. Byli oni pobożnymi Żydami. Ponieważ ich małżeństwo pozostawało bezpotomne gorliwie prosili Boga o dziecko. Bóg wysłuchał ich próśb i w nagrodę za pokładaną w Nim bezgraniczną ufność sprawił, że Anna urodziła córkę, Maryję.

    Nie znamy miejsca ani daty urodzenia Maryi

    Nie znamy miejsca ani daty urodzenia Maryi. Według wszelkich dostępnych nam informacji, Maryja przyszła na świat pomiędzy 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Pana Jezusa. Z pism apokryficznych dowiadujemy się, że mając cztery lata została poświęcona Panu. W polskiej tradycji dzień 8 września nosi także nazwę święta Matki Bożej Siewnej i jest związany z poświęceniem ziarna na nowy zasiew. Według dawnego zwyczaju dopiero po tym święcie i uprzątnięciu pól zaczynano orkę i siew. Chciano bowiem, aby rzucone w ziemię ziarno pobłogosławiła najpierw Boża Rodzicielka. We Włoszech i niektórych krajach łacińskich możemy spotkać się z kultem Maryi-Dziecięcia. W takich włoskich sanktuariach jak Madonna Bambina w Forno Canavese, Madonna Bambina w katedrze mediolańskiej, Madonna Bambina w kaplicy domu generalnego Sióstr Miłosierdzia i Mercatello są czczone jako cudowne figurki i obrazy Maryi-Niemowlęcia w kołysce.

    Kilka okruchów informacji

    To zaledwie kilka okruchów informacji, które możemy zebrać o narodzeniu Najświętszej Maryi Panny. Jedno jest pewne, że cała Jej wielkość i niezwykłość pochodzi z daru miłości Boga i wybrania na Matkę Jednorodzonego Syna. Św. Bernard, doktora Kościoła, w następujący sposób wysławia Jej tajemnicę: „Trzeba było, aby Stwórca ludzi, który miał się narodzić jako człowiek, wybrał spośród wszystkich niewiast, albo raczej utworzył, taką Matkę, jaka byłaby godna i Jemu miła… Nie znaleziono Jej przypadkiem, w ostatniej chwili, ale od wieków została wybrana, przewidziana i przygotowana przez Najwyższego, strzeżona przez aniołów, zapowiedziana przez patriarchów, obiecana przez proroków… Dlatego spośród wszystkich poruszeń duszy, spośród wszystkich uczuć i przeżyć, jedynie miłość rozjaśnia wszystko i pozwala Maryi  odpowiedzieć swemu Stwórcy wzajemnością, wprawdzie nie równą, ale podobną…”.

    Miłość rozjaśnia wszystko

    „…jedynie miłość rozjaśnia wszystko…” mówi św. Bernard – także tajemnicę narodzenia Maryi, tajemnicę Jej wybrania na Matkę Jezusa, tajemnicę Jej fiat, wiernie spełnianego aż po krzyż. To w Maryi – jak podkreślał Jan Paweł II –  „poznajemy przemieniającą moc miłości Bożej. W Niej dostrzegamy świat odnowiony w miłości…” (por. Ecclesia de Euchristia, 62).

    Maryjo – Nadziejo i Jutrzenko zbawienia świata – naucz nas miłości, która wszystko wyjaśnia…

    sM. Edyta Kapij

    Zgromadzenie Sióstr Służebniczek

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kiedy urodziła się Maryja?

    Kiedy urodziła się Maryja?
    Narodziny Maryi. Scena z ołtarza Wita Stwosza w kościele Mariackim w Krakowie fot. H. Przondziono/GN

    ***

    Kościół katolicki obchodzi 8 września święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Nie wiemy dokładnie, kiedy narodziła się Maryja, a data tego święta wynika z tradycji kultu maryjnego.

    Świętowane tego wydarzenia niesie głęboką treść teologiczną. Narodzenie Maryi było bezpośrednią zapowiedzią przyjścia Zbawiciela. Ojcowie Kościoła mówili, że Maryja poprzedza przyjście Mesjasza tak jak nastanie jutrzenki zapowiada pełny blask dnia. W liturgii bizantyjskiej prawdę tę wyrażają słowa: „Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko, zwiastowało radość całemu światu: z Ciebie bowiem wzeszło Słońce Sprawiedliwości, Chrystus, nasz Bóg”, a w liturgii zachodniej prośba o wstawiennictwo tej, która „dla całego świata stała się nadzieją i jutrzenką zbawienia”.

    Biblijne objawienie często podkreśla znaczenie urodzin osoby, która odgrywa ważną rolę dla historii zbawienia. Symbolika narodzin jest zapowiedzią nowego życia w wierze, chrztu, Bożego błogosławieństwa. W kanonie Pisma Świętego nie znajdujemy jednak opisu narodzenia i dzieciństwa Maryi, choć temat ten podejmują liczne apokryfy m. in. „Protoewangelia Jakuba”. Trudno jednak na podstawie tych pism odtworzyć prawdziwe wydarzenia z życia Matki Bożej.

    Tradycja mówi o tym, że jej rodzicami byli św. Anna i św. Joachim, którzy doczekali się córki dopiero w późnym wieku. Należy pamiętać, że Kościół wyznaje wiarę w niepokalane (ale nie dziewicze, jak w przypadku Jezusa Chrystusa) poczęcie Maryi, która została w ten sposób zachowana od skażenia grzechem pierworodnym. O randze święta Narodzenia NMP świadczy fakt, iż uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi jest obchodzona 8 grudnia, czyli dziewięć miesięcy przed wspomnieniem jej narodzin.

    Historia święta sięga czasu poświęcenia jerozolimskiego kościoła św. Anny, wzniesionego w V w. na domniemanym miejscu urodzenia Maryi. Z Jerozolimy, gdzie otacza się czcią figurkę Maryi jako małego dzieciątka, święto przeniesiono w VI w. do Konstantynopola a następnie na Zachód. Pod koniec VIII wieku w Rzymie obchodzono je bardzo uroczyście z procesją stacyjną przy świecach i pochodniach, a przyczynił się do tego papież Sergiusz I.

    Współcześnie kult Maryi Dzieciątka (Madonna Bambina) jest silnie rozpowszechniony we Włoszech. W polskiej tradycji dzień 8 września nosi także nazwę święta Matki Bożej Siewnej i jest związany z poświęceniem ziarna na nowy zasiew. Jednym z polskich sanktuariów maryjnych, które obchodzi uroczystości odpustowe w tym dniu, jest Gietrzwałd niedaleko Olsztyna a także bazylika katedralna w Tarnowie.

    Gość Niedzielny/kai.pl

    _______________________________________________________________________

    Matki Bożej Siewnej

    8 września wspominamy ze czcią i wdzięcznością narodziny Matki Bożej. Święto to pobudza nas w szczególny sposób do dziękczynienia za ten wielki dar Bożej Miłości.

    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Rodzi się bowiem Ta, która – jak śpiewamy w jednej z pieśni maryjnych – została „przed wiekami przejrzana i za Matkę wybrana, Jezusowi Chrystusowi Niepokalana” (pieśń Witaj, Święta…). Kościół, ciesząc się Maryją, woła w dzień Jej święta słowami liturgii: „Twoje narodzenie, Bogurodzico Dziewico, zwiastowało radość całemu światu; z Ciebie się narodziło Słońce sprawiedliwości, Chrystus, który jest naszym Bogiem. On uwolnił nas od potępienia i przywrócił nam łaskę. On zwyciężył śmierć i dał nam życie wieczne” (antyfona na „benedictus”). Przeto Kościół nazywa Ją Gwiazdą Zaranną zwiastującą już bliski wschód słońca, czyli spełnienie obietnicy. „Istotnie, tak jak gwiazda owa, «jutrzenka», poprzedza wschód słońca, tak Maryja, od swego Niepokalanego Poczęcia, poprzedziła przyjście Zbawiciela, wschód Słońca sprawiedliwości w dziejach rodzaju ludzkiego” (Jan Paweł II, Redemptoris Mater, nr 3).

    Ewangelia nie mówi o narodzeniu Maryi. Gdy św. Mateusz kończy rodowód Chrystusa słowami: „Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem” (Mt 1, 16), wymienia Ją po raz pierwszy i od razu ukazuje jako Matkę Zbawiciela. Boskie macierzyństwo było główną przyczyną narodzenia się Maryi. Ona po to została stworzona, aby porodzić Jezusa Chrystusa. Ewangelia nie wymienia też imion rodziców Maryi i miejsca Jej narodzenia. Braki te uzupełniają pisma apokryficzne, które są ważnym przekazem wiary chrześcijan żyjących w pierwszych wiekach. Wśród nich wyróżnia się Protoewangelia Jakuba, napisana w połowie II wieku. Apokryf ten podaje imiona rodziców Maryi, którymi są Joachim i Anna. Mówi o miejscu narodzenia i dzieciństwie Maryi, o oddaniu Jej przez rodziców na dalsze wychowanie do świątyni.

    Istnieje wiele niejasności i rozbieżności co do właściwej daty narodzin Matki Bożej. Jeżeli przyjmiemy, że Jezus narodził się w pierwszym roku, to Maryja – między 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Chrystusa. Istnieje również wiele hipotez dotyczących miejsca Jej narodzin. Wskazują one Setoris i Betlejem, trzecia hipoteza – tzw. zachodnia – wskazuje na Nazaret, czwarta – wschodnia, powołująca się na św. Jana Damasceńskiego, wskazuje na Jerozolimę – miasto, w którym na miejscu obecnego kościoła św. Anny miał stać dom rodziców Maryi.

    W Jerozolimie miało również początek święto Narodzenia Maryi, które obchodzono co roku 8 września, w rocznicę poświęcenia kościoła pw. Matki Bożej.

    W naszej Ojczyźnie święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w szczególny sposób upodobał sobie wiejski lud, nazywając je świętem Matki Boskiej Siewnej. Był bowiem taki dawny zwyczaj, że dopiero po tym święcie i po przygotowaniu pól zaczynano jesienny siew:

    Gdy o Matce Bożej zasiano,
    To ani za późno, ani za rano.

    To święto kościelne staje się również tematem dla poetów. Poświęca mu jeden ze swoich wierszy Józef Skóra. W wierszu: Matka Boża Siewna pisze:

    Idzie Matka Boska Siewna
    po jesiennej roli,
    wsiewa ziarno w ziemię czarną
    w złotej aureoli.
    Rzuca swe płomienne blaski
    na pola i sioła,
    Miłosierna, pełna łaski
    patrzy dookoła…

    W święto Matki Bożej Siewnej, jak każe dawny zwyczaj, rolnicy przynoszą ziarno przeznaczone na tegoroczny zasiew. Kapłan, poświęcając je, wypowiada następującą modlitwę: „Boże, Ty sprawiasz, że wszelkie nasiona wpadłszy w ziemię obumierają, aby wydać plon (…). Prosimy Cię, pobłogosław te ziarna zbóż i inne nasiona. Zachowaj je przed gradem, powodzią, suszą i wszelką szkodą, a ziemię użyźnij rosą z nieba, aby rośliny z nich wyrosłe wydały obfite plony. Spraw też, abyśmy za przykładem Najświętszej Maryi Panny (…) przynosili plon stokrotny przez naszą wytrwałość w pełnieniu Twojej woli”.

    I tak zaorane zagony czekają na przyjęcie nowego daru – ziemia wkrótce otrzyma nowe ziarno; ono jeszcze przed nadejściem zimy uraduje nasze oczy zielenią. Na wiosnę ziarno przygarnięte przez ziemię, wraz z całą naturą, wybuchnie bogatym wzrostem. Pod koniec lata znów uraduje nas plonem stokrotnym.

    Nic więc dziwnego, że Kościół pragnie 8 września, a więc pod koniec lata i na progu jesieni, uczcić Matkę Bożą, wspominając Jej narodzenie. Jej przyjście na świat tak bardzo przywołuje w wyobraźni obraz jesiennego siewu. W Maryi bowiem Bóg powierzył ziemi drogocenne „ziarno”, które w przyszłości wyda plon.

    „Błogosławiony jest owoc żywota Twojego…” – modlą się dziś tysiące ludzi wierzących na całej ziemi.

    ks. Zenon Mońka/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________________

    160 razy Maryja – 145. rocznica objawień w Gietrzwałdzie

    160 razy Maryja – 145. rocznica objawień w Gietrzwałdzie
    Bazylika Narodzenia Maryi w Gietrzwałdzie – Mazaki, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Jak w La Salette (1846), Lourdes (1858) i Fatimie (1917), tak w Gietrzwałdzie w roku 1877 Maryja objawiła się prostaczkom. Komunikowała się z dziećmi w języku, którego używały na co dzień. W Lourdes i w Gietrzwałdzie z ust Pięknej Pani padły słowa o Jej Niepokalanym Poczęciu. W Lourdes, Gietrzwałdzie i w Fatimie różaniec był modlitwą, którą odmawiały dzieci, albo też o nią szczególnie prosiła Maryja. W La Salette, Lourdes i Gietrzwałdzie są źródełka związane z objawieniami. Tyle podobieństw…  Różnice? W Gietrzwałdzie Maryja objawiła się ok. 160 razy. Były dni, kiedy działo się to nawet trzykrotnie. Objawienia gierzwałdzkie są jedynymi w Polsce, które uznał Kościół. Najświętsza Maryję Pannę Gietrzwałdzką wspominamy 8 września.

    Gietrzwałd 145 lat temu…
    W niewielkiej warmińskiej mieścinie, w której – podobnie jak w całych Prusach – Kulturkampf coraz mocniej ograniczał życie Kościoła i równocześnie wzmacniał działania germanizacyjne, dzieci przygotowywały się do I komunii świętej. Był 27 czerwca 1877 roku.  Justyna Szafryńska (13 lat) właśnie wracała po egzaminie, który trzeba było zdać, aby przystąpić do Stołu Pańskiego. Udało się. Biły dzwony, dziewczynka zaczęła odmawiać Anioł Pański.

    Modlitwa do Matki Bożej wniebowziętej

    Wtedy na klonie rosnącym nieopodal plebanii pojawiła się niespotykana jasność. Pojawiła się Piękna Pani siedząca na tronie ozdobionym perłami. Ukazał się też anioł. Kiedy dziewczynka odmówiła Pozdrowienie Anielskie obie postacie uniosły się do nieba. Kolejnego dnia, na Anioł Pański sytuacja powtórzyła się. Klon zajaśniał a dziewczynka poproszona o to, by znów się przy nim pojawić ponownie zobaczyła Maryję. Tym razem jeden z aniołów przyniósł Jej Dziecię Jezus, a inny trzymał krzyż. Takie były początki objawień, które potrwają aż do 16 września.

    Justyna opowiedziała to wszystko swojemu proboszczowi. A był nim ks. Augustyn Weischel – z pochodzenia Niemiec, który przez blisko 40 lat posługiwał wiernym w Gietrzwałdzie. Wspierał miejscową ludność i był propagatorem objawień. Taka postawa była powodem prześladowań ze strony władz (represje, więzienie, a nawet zakaz sprawowania posługi duszpasterskiej).

    Matka Boża jakby przeszła całą katolicką Europę, ratując słabnącą wiarę, napominając i pocieszając, i rozbudzając nowe życie i zapał religijny (Bł. o. Honorat Koźmiński).

    30 czerwca wraz z Justyną przy klonie była Barbara Samulowska (12 lat) i tym razem obu nastolatkom, pochodzącym z ubogich, religijnych rodzin, ukazała się Matka Boża. Była sama. I to właśnie wtedy starsza z dziewczynek zapytała: Czego żądasz Matko Boża? W odpowiedzi dzieci usłyszały: Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec. Kolejnego dnia Piękna Pani zapytana kim jest odpowiedziała: Jestem Najświętsza Maryja Panna Niepokalanie Poczęta.

    Bazylika Narodzenia NMP w Gietrzwałdzie - I, Bogitor, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    Bazylika Narodzenia NMP w Gietrzwałdzie – I, Bogitor, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Codzienne objawienia, których doświadczały obie nastolatki, zaczęły się od początku lipca. Odbywały się w czasie wieczornych nabożeństw różańcowych. 10 lipca pisano o nich w prasie, a między 7 a 9 września 1877 roku, kiedy obchodzono święto Narodzenia Matki Bożej do Gietrzwałdu przybyło ok. 50 tysięcy pielgrzymów. Ogółem w trakcie objawień, o których wieści szybko się rozchodziły się, podobno pojawiło się ich nawet ok. 300 tys. i 200 duchownych.  Przybywali mimo zakazów i restrykcji władz. Natomiast władze kościelne badały wydarzenia już od 20 sierpnia. Teolodzy badali wydarzenie, a później i lekarze analizowali stan wizjonerek. Ostatecznie, autentyczność objawień uznano w 1977 roku, tym samym należą one do 12 na świecie, które zaaprobowała Stolica Apostolska.

    Nigdy nie słyszano jeszcze, aby tak długo i tak przystępnie i do tego w sposób tak uroczysty ukazała się Matka Boża (Bł. o. H. Koźmiński).

    W trakcie objawień, za pośrednictwem Justyny i Barbary, wierni powierzali Matce Bożej to, co leżało im na sercu. Od pytań o zbawienie przez to, co niosła codzienność – problemy ze zdrowiem, rodzinne czy te związane z nałogami. Pytali o sytuację Kościoła, tego na Warmii, gdzie cierpiały „osierocone”, pozbawione kapłanów parafie. Pytali: Czy Kościół w Polsce będzie oswobodzony? Maryja odpowiadała, a Jej obecność zmieniała nie tylko okolicznych mieszkańców. Ożywienie religijne było odczuwalne i w Królestwie Kongresowym, jak też w Rosji – pielgrzymowano, odmawiano różaniec, pojawiły się działania związane z propagowaniem trzeźwości, wzrosła ilość powołań zakonnych.  Pod wpływem objawień w Gietrzwałdzie, ich wielki orędownik i propagator, kapucyn bł. o. Honorat Koźmiński założył zgromadzenie Sióstr Służek NMP Niepokalanej.

    Nie sama tylko moja parafia, ale też cała okolica stała się pobożniejsza po objawieniach. Dowodzi tego wspólne odmawianie różańca świętego po wszystkich domach, wstąpienie do klasztoru bardzo wielu osób, regularne uczęszczanie do Kościoła (A. Weischel, proboszcz gietrzwałdzkiej parafii).

    Współcześnie sanktuarium w Gietrzwałdzie odwiedza ok. 1 mln pielgrzymów rocznie. Kilka lat po objawieniach kościół, obok którego miały miejsce, został powiększony. Od 1970 roku ma on tytuł bazyliki mniejszej. Znajduje się w niej słynący łaskami, koronowany obraz Maryi. Natomiast jeszcze 16 września 1877 w miejscu objawień została wzniesiona kapliczka z figurą Matki Bożej, a już od 8 września, ze źródełka (dziś studzienki) pobłogosławionego przez Matkę Bożą, pielgrzymi mogą czerpać wodę, która przynosi ulgę w cierpieniu i uzdrawia.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________

    Gietrzwałdzkie przesłania Maryi dziś bardzo aktualne

    Gietrzwald Fot arch. 10.09.2017 r. Obchody 140. rocznicy objawień gietrzwaldzkich /Lukasz Dejnarowicz / Forum

    ***

    Gdy przyjrzymy się dokładnie przesłaniom, szczególnie tym prawie zapomnianym, jakie Maryja 145 lat temu w Gietrzwałdzie ofiarowała wierzącym, uderza ich aktualność. Wzrusza też matczyna prostota, czułość i serdeczność Królowej Nieba i Ziemi, z którą przemawiała Ona do nas Polaków, w naszym ojczystym języku.     

    Matka Boża na wiejskim krześle

    Był wieczór, 27 czerwca roku pańskiego 1877. Anna Szafryńska, kobieta bardzo pobożna, czekała przed plebanią na 13-letnią córkę Justynkę, która zdawała właśnie egzamin u księdza Augustyna Weichsela, proboszcza gietrzwałdzkiej parafii. Od tego jak wypadnie egzamin, zależało czy Justynka zostanie dopuszczona do I Komunii Świętej. Nastolatce nauka szła dość opornie (egzamin do Komunii zdawała z opóźnieniem) więc czekająca na wynik testu – mama, była pełna obaw. Na szczęście okazały się one płonne. Justynka wyszła z plebanii szeroko uśmiechnięta. – Matulu zdałam. Wszystko to dzięki Matce Najświętszej, do której mocno się modliłam o pomoc – prawie wykrzyczała uradowana Justynka. – Bogu dzięki – pochwaliła Najwyższego Anna.

    Kiedy tylko to powiedziała odezwał się dzwon na kościelnej wieży. Była godzina 21.00 i jak zwykle o tej porze donośny dźwięk dzwonu wzywał wiernych do modlitwy Anioł Pański. Szafryńskie odmówiły modlitwę pobożnie. Zaraz potem mama Justynki, nie oglądając się na córkę, obróciła się i szybko ruszyła drogą w stronę domu. Mieszkały we wsi Woryty, do której z Gietrzwałdu trzeba było iść, i to raźnym krokiem, co najmniej godzinę. Anna miała dziś jeszcze sporo domowej roboty. Jej mąż Wilhelm nie mógł jej pomóc, bo o tej porze pracował we młynie. Sądząc, że córka idzie za nią, Anna uszła tak ze sto kroków. Dopiero wtedy obróciła się za siebie i zobaczyła, że Justynka nadal stoi pod starym klonem, rosnącym koło kościoła.

    Mama wróciła, wzięła za rękę córkę i ponaglała ją do drogi. Według dawnych, pisemnych relacji dziewczynka miała jej wtedy powiedzieć: Czekajcie no matulu, aż zobaczę, co to takiego białego jest na drzewie. Mama nie chciała czekać i mocno ciągnęła Justynkę za rękę. Ta jednak ani drgnęła. Anna zdziwiła się nawet, że jej córka jest taka silna. Justynka wciąż mówiła o jakiejś tajemniczej jasności, bijącej spośród konarów klonu. Siłowały się tak przez chwilę, kiedy z plebanii wyszedł ksiądz proboszcz August. Anna poskarżyła mu się, że Justynka nie chce iść, do domu, bo niby widzi jakieś światło na drzewie. Proboszcz zwrócił uwagę dziewczynce, jeszcze raz odezwała się też do niej mama, ale ona jakby ich nie słyszała. Wzrok miała utkwiony w konarach klonu.

    Ksiądz powiedział do Anny, aby podprowadzić córkę, bliżej drzewa, to może wtedy wyraźniej ujrzy, to co widzi. Podprowadzili dziewczynkę pod klon, tym razem nie opierała się temu. Zapytali co teraz widzi. Justynka powiedziała: Widzę siedzącą na żółtym krześle piękną Panią w bieli. Jej włosy są długie i jaśnieją.  Według słów opisu tego pierwszego objawienia, do Matki Bożej miał zstąpić z obłoków Anioł w postaci dziecka. Anioł ukłonił się Maryi, po czym razem wznieśli się ku niebu. Pierwsza wizja zakończyła się. Uderza prostota Królowej Nieba i Ziemi, która nie chcąc porazić wiejskiej dziewczynki swoim majestatem, siada nie na królewskim tronie, ale na prostym krześle. 

    Ksiądz proboszcz Augustyn Weichsel, kapłan „według Serca Jezusowego”, był pod wielkim wrażeniem zachowania się Justynki, które nie było do niej podobne. Znał ją niemal od urodzenia i tak opisał jej cechy w swoim pamiętniku: „Dziewczę wstydliwości wielkiej, chodzi między ludźmi jakby ich nie widziała. Kiedy pomaga w pracy, nie odrywa oczu od roboty swojej”. Zdziwił się więc proboszcz wielce, że Justynka z taką śmiałością i pewnością siebie opisywała co widzi. Ksiądz August żegnając się z Szafryńskimi, poprosił Justynkę, żeby jutro też przyszła modlić się pod klonem. Powiedział dokładnie: „Nie bój się, przyjdź też jutro o tym samym czasie i odmawiaj Różaniec”. 

    Dziewczynka posłuchała prośby księdza proboszcza i przyszła pod klon, dla odwagi przyprowadzając ze sobą koleżanki. Była wśród nich kuzynka Justynki – 12-letnia Basia Samulowska, również ze wsi Woryty, dziewczynka o diametralnie innym charakterze niż Justynka. Basia była bardzo żywa, towarzyska, a nauka nie sprawiała jej żadnych trudności. Kiedy dzwon zabrzmiał o godzinie 21.00 dziewczynki zaczęły odmawiać Różaniec. Widzenie Justynki powtórzyło się – ujrzała Panią w bieli w asyście dwóch Aniołów. To samo zobaczyła Basia Samulowska. Po odejściu Pani do nieba dwie małe wizjonerki opowiedziały wszystko księdzu proboszczowi. Ten zapytał je czy piękna Pani coś do nich mówiła? Dziewczynki odpowiedziały, że nic nie mówiła. Proboszcz August poprosił więc, aby podczas następnego widzenia, zapytały świetlistą postać przepięknej kobiety, czego Ona potrzebuje.

    Przesłania bardzo aktualne

    Justynka i Basia zadały to pytanie Jasnej Pani 30 czerwca, w przeddzień I Komunii Świętej w gietrzwałdzkiej parafii. Ona, odzywając się do dziewczynek po raz pierwszy, odpowiedziała – „Chcę abyście codziennie odmawiały różaniec”. Co bardzo ciekawe, Pani przemówiła do Justynki i Basi w języku polskim, którego one używały na co dzień. Przypomnijmy, iż były to czasy zaborów. Warmia była pod zaborem pruskim i obowiązywał tu język niemiecki. Dziewczynki uczono w szkole pisać i mówić wyłącznie po niemiecku.

    Objawieniem, które wyjaśniło kim jest piękna Pani ukazująca się dziewczynkom, miało miejsce 1 lipca 1877 roku w niedzielę. Tego świątecznego dnia dzieci z parafii, m.in. Justynka Szafryńska, przystępowały do I Komunii Świętej. Kiedy przyszła godzina 21.00 pod przykościelnym klonem stał już tłum ludzi, gdyż wieść o objawieniach rozeszła się już szeroko po okolicy. Justynka, kiedy ujrzała piękną Panią, która jakby miękko spłynęła z nieba, zaraz Ją zapytała – kim jest. W odpowiedzi usłyszała bardzo wyraźnie „Jam jest Najświętsza Maryja Panna, Niepokalanie Poczęta”.

    Basia Samulowska tego dnia spóźniła się nieco i kiedy przyszła pod klon ujrzała na nim bardzo jasne światło, postaci Matki Najświętszej nie widziała i nic nie usłyszała. Żałowała, że się spóźniła. Nawet z tego powodu gorzko zapłakała. W odpowiedzi na ten szczery żal dziecięcego serca, Matka Najświętsza ukazała się jej jeszcze tej samej nocy podczas snu. Basia zapytała Ją, tak jak prosił o to proboszcz, „Kim jesteś piękna Pani”. Tym razem odpowiedź była krótsza – „Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Przypomnijmy, iż dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny papież Pius IX ogłosił 8 grudnia 1854 roku. Tak więc w czasie objawień w Gietrzwałdzie dogmat ten nie był jeszcze powszechnie znany, a już na pewno nie znały go dwie dziewczynki, mieszkające w małej wsi na Warmii. Może to wskazywać, iż Maryi zależało bardzo na tym, aby dobrą nowinę o Jej Niepokalanym Poczęciu, szerzyć po całym świecie. 

    To co usłyszały od Matki Bożej, mówiącej do nich po polsku, dokładnie powtórzyły księdzu proboszczowi. Kapłan był ich relacją wstrząśnięty, miał jednak jeszcze pewne wątpliwości, czy mówią prawdę, czy może uczestniczą w jakieś prowokacji. Postanowił więc przeprowadzić próbę. Podczas kolejnego objawienia, kazał im stanąć daleko od siebie, tak aby nie mogły się ze sobą komunikować. Poprosił dziewczynki, aby zapytały Matkę Bożą czy można przyprowadzić do Niej chorych, aby Maryja ich uzdrowiła. Po objawieniu, najpierw poprosił na plebanię Justynę, która oznajmiła mu, że Maryja odpowiedziała na jego pytanie „Później”. Następnie dodała „Ci, którzy chcą być uzdrowieni, niech zaczną już odmawiać różaniec”. Justyna przekazała proboszczowi jeszcze inne Jej przesłania, o których usłyszała tego dnia.

    Następnie proboszcz, osobno, wysłuchał Basi. Ta powtórzyła swoimi słowami dokładnie takie same treści co Justyna, m.in. zapowiedź Maryi „Będę tu jeszcze dwa miesiące” i rzeczywiście objawienia zakończyły się po dwóch miesiącach.  Ten „eksperyment” przekonał księdza Augustyna, iż dziewczynki mówią prawdę  i od tej pory z wielkim oddaniem szerzył wieść o objawieniach oraz przesłaniach, które przekazywała podczas nich Matka Boża.

    Między wieloma pytaniami jakie zadawały Maryi w Gietrzwałdzie dzieci było to „Czy Kościół w Królestwie Polskim będzie oswobodzony, a osierocone parafie na południowej Warmii otrzymają kapłanów?”. W odpowiedzi dziewczynki usłyszały: „Tak, jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów!” Maryja, za pośrednictwem młodych wizjonerek,  przekazała też obietnice bliskiego uwolnienia Kościoła od prześladowań, obsadzenie kapłanami osieroconych parafii diecezji warmińskiej oraz otoczenie opieką jej czcicieli w życiu doczesnym i wiecznym. Wszystko to się spełniło.

    Wielka siła modlitwy

    Maryja ukazywała się dzieciom każdego dnia przez ponad dwa miesiące. Prosiła m.in. o ustawienie obok kościoła krzyża oraz figury symbolizującej Jej Niepokalane Poczęcie. Tak też uczyniono. Figurę Matki Bożej zamówiono u mistrza rzeźbiarskiego w Monachium. Gotową rzeźbę Niepokalanej umieszczono w kapliczce, którą zbudowano za środki pieniężne zebrane przez parafian. Za zorganizowanie tej zbiórki, srogimi grzywnami ukarano wiernych oraz proboszcza ks. Augustyna, który za szerzenie wieści o objawieniach w Gietrzwałdzie był przez władze pruskie aż 70 razy stawiany przed sądem, a nawet przez kilka dni więziony w Olsztynie. Kapliczka, a w niej figura Niepokalanie Poczętej, jednak stanęła. Wkrótce modlący się tam chorzy, zaczęli doznawać łask uzdrowienia. Również na prośbę Maryi dziewczynki poszły do wskazanego przez Nią źródełka, które znajduje się na łąkach koło kościoła. Matka Boża pobłogosławiła to źródełko. Do dziś wierni, przy sadzawce zasilanej woda ze źródełka, otrzymują wiele łask.   

    Podczas objawień Matka Boża kilka razy skarżyła się dzieciom, że wielu ludzi nie ma dla Niej szacunku, co Maryję bardzo boli. Na prośbę proboszcza dziewczynki zapytały Maryi skąd w tych czasach tyle zła. Matka Boża dała odpowiedź, która i dziś jest bardzo aktualna „Teraz, przed końcem świata, szatan obchodzi ziemię jak zgłodniały pies, aby pożreć ludzi”.

    Maryja wskazywała konkretne grzechy, które wtrącają naród polski w szatańską niewolę. Wymieniła m.in. pijaństwo. Niestety to wskazanie jest do dziś bardzo aktualne. Jak mówił ostatnio ks. bp Tadeusz Bronakowski, statystyki pokazują, iż w ubiegłym roku spożycie czystego alkoholu „na głowę” wyniosło niemal 12 litrów. To liczba porażająca!  

    Matka Zbawiciela nie na wszystkie pytania dzieci odpowiadała. Niektóre pytania pozostawiała bez odpowiedzi, uznając pewnie, że odpowiedzi na te pytania w niczym by ludziom nie pomogły. Jednym z takich pytań bez odpowiedzi było: „Czy biskup warmiński będzie aresztowany?” Maryja reagując na tego typu „ciekawskie” zapytania powiedziała dziewczynkom: „Tak nie należy pytać, zamiast tego lepiej się więcej modlić”. Ogólnie główny ciężar przesłań Maryi przekazanych ludziom w Gietrzwałdzie położony był na potrzebę modlitwy. Matka Boża podkreślała, że modlitwa ma wielką moc, tak ogromną, iż potrafi wyznaczyć historię świata oraz historię życia poszczególnych osób.

    Oprócz konkretnego wskazania na modlitwę różańcową, jako potężną broń przeciw złu, Maryja podkreślała też wielokrotnie podczas objawień, iż centrum, sercem modlitwy katolików jest żywy udział w Eucharystii. Kiedy podczas jednego z objawień Justynka Szafryńska, zapytała wprost Matki Bożej, jaka jest hierarchia modlitw – Eucharystii i Różańca, Maryja odpowiedziała: „Największą modlitwą jest udział we Mszy Świętej. Jeżeli więc macie wybierać, to najpierw uczestniczcie w Eucharystii, a potem zmówcie Różaniec. Ponieważ tamta jest ważniejsza od tego”.

    Królowa Ziemi i Nieba odpowiadała też w Gietrzwałdzie na pytania bardzo szczegółowe, dotyczące losów tutejszych obywateli. Proboszcz zapytał za pośrednictwem dziewczynek czy żyje jeszcze jego przyjaciel ksiądz misjonarz o nazwisku Fox. Maryja prosiła dziewczynki aby przekazały swojemu proboszczowi, że misjonarz żyje i ma się dobrze. Skierowano też pytanie do Matki jak potoczyły się losy pewnego mieszkańca Gietrzwałdu, który wiele lat temu wyruszył w świat w poszukiwaniu szczęścia. Maryja poinformowała zainteresowanych, za pośrednictwem Justynki oraz Basi, że jest on już szczęśliwy, ale po drugiej stronie życia. Wizyty Matki Bożej w gietrzwałdzkiej parafii miały więc czasem charakter bardzo rodzinny i swojski. Mateczka rozmawiała po prostu ze swoimi dziećmi o wszystkim co dla rodziny ważne, o sprawach wielkich, ale i o tych mniejszych.  

    Kiedy nadszedł czas pożegnania, również miało ono charakter bardzo rodzinny. Było to 8 września roku pańskiego 1877, święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, a jednocześnie odpust w gietrzwałdzkiej parafii, której kościół nosi to piękne wezwanie. Wieść o objawieniach Maryjnych w Gietrzwałdzie zdążyła się już rozejść bardzo szeroko po całym świecie. Na odpust do tej niedużej wsi przybyło około 70 tysięcy wiernych, w ogromnej większości Polaków. Podczas objawienia 8 września Justynka i Basia zapytały Matkę Bożą czy powinny pójść do zakonu i poświęcić się życiu konsekrowanemu. Maryja  odpowiedziała: „Powinnyście iść do klasztoru”. Tak też zrobiły. Żegnając się ze swoimi ziemskimi dziećmi w Gietrzwałdzie Maryja pocieszyła nas i umocniła w wierze mówiąc: „Nie smućcie się, bo Ja zawsze będę przy was”.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 września

    Błogosławiony Ignacy Kłopotowski, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Melchior Grodziecki, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Eugenia Picco, zakonnica
    ***
    Błogosławiony Ignacy Kłopotowski

    Ignacy urodził się 20 lipca 1866 r. w Korzeniówce koło Drohiczyna na Podlasiu w patriotycznej i głęboko wierzącej rodzinie. Uczył się w gimnazjum klasycznym w Siedlcach. Dalsze kształcenie podjął w seminarium duchownym w Lublinie i w Akademii Duchownej w Petersburgu. Święcenia kapłańskie przyjął 5 lipca 1891 r. w katedrze lubelskiej.
    Po święceniach został wikariuszem parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Jednocześnie w lubelskim seminarium duchownym od 1892 r. przez czternaście lat prowadził wykłady z Pisma Świętego, katechetyki, kaznodziejstwa, teologii moralnej i prawa kanonicznego. Pracował też w wikariacie katedralnym, a potem był rektorem kościoła św. Stanisława (w tym czasie pomagał prześladowanym unitom).
    Swojej działalności nie ograniczał do obowiązków duszpasterskich. Był wrażliwy na potrzeby innych i nie pozostawał obojętnym wobec biedy i upadku moralnego, z którymi zetknął się w czasie swojej pracy. Z myślą o bezdomnych i bezrobotnych już w 1893 r. stworzył Lubelski Dom Zarobkowy, w którym mogli oni pracować w wielu warsztatach, zarabiając na utrzymanie i mieszkanie. Zadbał również o kształcenie zacofanego społeczeństwa, inicjując szkołę rzemieślniczą. Trzy lata później dla moralnie upadłych kobiet założył Przytułek św. Antoniego. Zakładał też domy opieki dla starców i sierocińce.
    Z pomocą bogatych ziemian zainicjował też założenie w podlubelskich wsiach sieci szkół wiejskich; pomagały mu w tym także siostry zgromadzenia Służek Niepokalanej z Mariówki, za co Ignacego spotkały represje ze strony władz rosyjskich.
    Pisał, wydawał i rozpowszechniał modlitewniki oraz tanie broszurki religijno-patriotyczne. Wydawał: dziennik “Polak-Katolik”, tygodniki “Posiew” i “Anioł Stróż” (pisemko dla dzieci), miesięczniki “Dobra Służąca” i “Kółko Różańcowe”. Łączny ich nakład wyniósł ponad 8 milionów egzemplarzy. Po odzyskaniu niepodległości wznowił i redagował “Przegląd Katolicki”, zaś pod koniec życia zaczął wydawać “Głos Kapłański”. Zakładał też księgarnie.
    W 1908 r. przeniósł się z działalnością wydawniczą do Warszawy, aby ją rozwinąć na szerszą skalę. Mimo kłopotów z cenzurą, trudności finansowych i krytyki ze strony prasy liberalnej, trwał wiernie przy tej formie apostolstwa.
    W Warszawie prowadził także pracę duszpasterską. W 1913 r. został mianowany wikariuszem przy kościele św. Anny, a rok później rektorem dominikańskiego kościoła przy ul. Freta, którym opiekowało się duchowieństwo diecezjalne po usunięciu zakonników w ramach carskich represji. Sześć lat później został proboszczem parafii Matki Bożej Loretańskiej przy kościele św. Floriana na warszawskiej Pradze. Pelnił rownież funkcje dziekana praskiego i kanonika gremialnego kapituły warszawskiej.
    Kierując się chęcią zapewnienia ciągłości zapoczątkowanej przez siebie działalności wydawniczej, 31 lipca 1920 r. założył Zgromadzenie Sióstr Loretanek, które kontynuują dzieło ks. Kłopotowskiego, prowadząc drukarnię oraz wydawnictwo, w którym ukazuje się wiele pism i książek.
    Ks. Ignacy przyczynił się do powstania domów noclegowych, przytułków dla starców i kobiet oraz ochronek dla dzieci i młodzieży również w Warszawie. W 1928 r. założył Loretto k. Wyszkowa – ośrodek kolonijny dla biednych dzieci i dla staruszek. Dziś Loretto stało się sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej.
    Ks. Kłopotowski organizował dla najbiedniejszych bezpłatne kuchnie, kolonie, ochronki. Do dziś w budynku przy ul. Sierakowskiego 6 siostry loretanki prowadzą Dom Ojca Ignacego – świetlicę dla dzieci z najuboższych rodzin z terenu warszawskiej Pragi.
    Ludzie, którzy zetknęli się z nim, nazywali go “prawdziwym ojcem, opiekunem sierot”. Jako kapłan odznaczał się wielką gorliwością, umiłowaniem Boga i bliźniego, wiernością modlitwie, szczególną czcią Najświętszej Eucharystii i gorącym nabożeństwem do Matki Najświętszej.

    Grób bł. Ignacego KłopotowskiegoI

    gnacy Kłopotowski zmarł nagle 7 września 1931 r., w wigilię święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W dniu śmierci ostatnią Mszę św. swego życia odprawił przy Jej ołtarzu w kościele św. Floriana.
    Początkowo został pochowany na Powązkach, ale zgodnie z jego wolą 26 września 1932 r. jego ciało złożono na cmentarzu w Loretto, a w 2000 r. prochy ks. Ignacego przeniesiono do kaplicy sanktuarium założonego przez niego zgromadzenia loretanek.
    Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w 1988 r. W grudniu 2004 r. w obecności papieża św. Jana Pawła II ogłoszono dekret o heroiczności cnót ks. Ignacego. 3 maja 2005 r. Stolica Apostolska orzekła, że złożone w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych udokumentowane świadectwo uzdrowienia ks. Antoniego Łatko z Szerokiej ma charakter cudu dokonanego za pośrednictwem ks. Kłopotowskiego. Beatyfikacja ks. Ignacego odbyła się 19 czerwca 2005 r. w Warszawie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 września

    Błogosławiony Michał Czartoryski,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Magnus z Füssen
    ***
    Błogosławiony Michał Czartoryski

    Jan Franciszek Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej. Atmosfera domu była przesiąknięta głęboką wiarą, zarówno matka, jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole “Ognisko” prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. W międzyczasie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i otrzymał za męstwo okazane w na polu bitwy Krzyż Walecznych.
    Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży “Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów “Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego.
    W 1926 roku, po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W zakonie otrzymał imię Michał. Po roku złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na warszawskim Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 r. został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie.
    Wybuch Powstania Warszawskiego zaskoczył o. Michała na Powiślu. Ponieważ w wyniku walk została odcięta możliwość powrotu do klasztoru, zgłosił się do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK “Konrad” i został kapelanem powstańców. Większość czasu spędzał w szpitalu zorganizowanym w piwnicach firmy “Alfa-Laval” u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego, opiekując się rannymi, niosąc otuchę i posługę duszpasterską. W zorganizowanej przez siebie kaplicy odprawiał msze.
    W nocy z 5 na 6 września 1944 r. odziały III Zgrupowania AK “Konrad” wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. W szpitalu pozostali ciężko ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego, cywile i o. Michał. Po wkroczeniu oddziałów niemieckich cywile oraz sanitariuszki zostali wyprowadzeni z piwnic i mogli opuścić miasto. Ojciec Michał był gorąco zachęcany przez przyjaciół, aby zdjął habit i w cywilnym ubraniu wyszedł ze szpitala. Nie przyjął tych propozycji; jak przekazał jeden ze świadków, “łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści”. Niemcy zatrzymali go w szpitalu. Około godziny 14 w szpitalnym pomieszczeniu został rozstrzelany wraz z ciężko rannymi powstańcami, z którymi pragnął pozostać. Ciała zabitych wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Ocalałe resztki pochowano tymczasowo na podwórzu pobliskiego domu. Kiedy w rok później przeprowadzono ekshumację szczątek w celu przeniesienia ich do wspólnego grobu powstańców na Woli, ciała o. Michała już nie rozpoznano.
    Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w gronie 108 męczenników II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 września

    Święta Matka Teresa z Kalkuty,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Wiktoryn, męczennik
    ***
    Święta Matka Teresa z Kalkuty

    Matka Teresa – właściwie Agnes Gonxha Bojaxhiu – urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia) w rodzinie albańskiej. Została ochrzczona następnego dnia i ten dzień obchodziła później jako swoje urodziny. Dzieciństwo upłynęło jej w harmonii, pośród małych, codziennych spraw, w atmosferze wsparcia ze strony rodziny. W 1919 r. jej ojciec, kupiec, wyjechał w interesach. Wrócił z podróży w bardzo ciężkim stanie zdrowia i mimo natychmiastowej pomocy zmarł. Odbiło się to istotnie na sytuacji materialnej rodziny. Matka pozostała bez środków do życia. Choć nie było im łatwo, przyjmowali w swoich murach ubogich i szukających pomocy. Regularnie na posiłki przychodziła do nich pewna starsza kobieta. Matka mówiła wtedy do dzieci: “Przyjmujcie ją serdecznie, z miłością. Nie bierzcie do ust nawet kęsa, jeśli wcześniej nie podzielicie się z innymi”. Ponadto matka odwiedzała raz w tygodniu staruszkę opuszczoną przez rodzinę, zanosiła jej jedzenie, sprzątała dom, prała, karmiła. Powtarzała dzieciom: “Gdy czynicie coś dobrego, róbcie to bez hałasu, jakbyście wrzucały kamyk do morza”.
    Mając 18 lat Agnes wstąpiła do Sióstr Misjonarek Naszej Pani z Loreto i wyjechała do Indii. Składając pierwsze śluby zakonne w 1931 r., przyjęła imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Sześć lat później złożyła śluby wieczyste. Przez dwadzieścia lat w kolegium sióstr w Entally, na wschód od Kalkuty, uczyła historii i geografii dziewczęta z dobrych rodzin. W 1946 r. zetknęła się z wielką biedą w Kalkucie i postanowiła założyć nowy instytut zakonny, który zająłby się opieką nad najuboższymi. W 1948 r., po 20 latach życia zakonnego, postanowiła opuścić mury klasztorne. Chciała pomagać biednym i umierającym w slumsach Kalkuty. Przez dwa lata oczekiwała na decyzję władz kościelnych, by móc założyć własne Zgromadzenie Misjonarek Miłości i zamienić habit na sari – tradycyjny strój hinduski. 7 października 1949 r. nowe zgromadzenie zostało zatwierdzone przez arcybiskupa Kalkuty Ferdinanda Periera na prawie diecezjalnym. Po odbyciu nowicjatu 12 sióstr złożyło pierwszą profesję zakonną 12 kwietnia 1953 r., a założycielka złożyła profesję wieczystą jako Misjonarka Miłości. 1 lutego 1965 r. zgromadzenie otrzymało zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską. Stopniowo do sióstr dołączali spontanicznie lekarze, pielęgnarki i ludzie świeccy. Organizowano kolejne punkty pomocy, by uporać się z chorobami będącymi skutkiem niedożywienia i przeludnienia.
    W ciągu długiego życia Matka Teresa przemierzała niezmordowanie cały świat, zakładając placówki swej wspólnoty zakonnej i pomagając na różne sposoby najuboższym i najbardziej potrzebującym. W 1963 r. założyła męską wspólnotę czynną Braci Misjonarzy Miłości. W 1968 r. papież Paweł VI poprosił Matkę Teresę o przysłanie sióstr z jej zgromadzenia do Rzymu do opieki nad biedakami. W 1976 r. Matka Teresa utworzyła wspólnotę kontemplacyjną dla sióstr i braci.
    Otrzymała wiele nagród i odznaczeń międzynarodowych, m.in. Pokojową Nagrodę Nobla w 1979 r. Dzięki temu wiele krajów otworzyło drzwi dla sióstr. Papież Paweł VI nagrodził ją Nagrodą Pokoju papieża Jana XXIII “za pracę na rzecz ubogich, obraz chrześcijańskiej miłości i wysiłki na rzecz pokoju”. W 1976 r. otrzymała nagrodę Pacem in terris. Na wniosek włoskich dzieci została Kawalerem Orderu Uśmiechu (1996).
    Wielokrotnie gościła w Polsce, odkąd w 1983 r. Misjonarki Miłości podjęły służbę w naszym kraju. Podczas tych wizyt witana była przez hierarchów Kościoła i tłumy wiernych. Przyjmowała śluby swoich sióstr, odwiedzała prowadzone przez nie domy i otwierała nowe. Spotkać ją można było też wśród bezdomnych na Dworcu Wschodnim czy u więźniów na Służewcu w Warszawie. W 1993 r. przyjęła doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dyplom wręczył jej rektor Uniwersytetu; uroczystość odbyła się jednak nie w murach krakowskiej uczelni, ale w Warszawie, w pomieszczeniu, które na co dzień służy jako stołówka dla najuboższych.
    Obecnie w ponad 560 domach w 130 krajach pracuje prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska zgromadzenia liczy ok. 500 członków w 20 krajach. Strojem zakonnym sióstr jest białe sari z niebieskimi paskami na obrzeżach.Matka Teresa zmarła w opinii świętości w wieku 87 lat na zawał serca w domu macierzystym swego zgromadzenia w Kalkucie 5 września 1997 r. Jej pogrzeb w dniu 13 września 1997 r., decyzją władz Indii, miał oprawę należną osobom zajmującym najważniejsze stanowiska w państwie.
    Na prośbę wielu osób i organizacji św. Jan Paweł II już w lipcu 1999 r., a więc zaledwie w 2 lata po jej śmierci, wydał zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, chociaż przepisy kościelne wymagają minimum 5 lat od śmierci sługi Bożego na podjęcie takich działań. Proces na szczeblu diecezjalnym zakończono już w 2001 r. Beatyfikacji Matki Teresy dokonał w ramach obchodów 25-lecia swojego pontyfikatu św. Jan Paweł II dnia 19 października 2003 r. Kanonizacja Matki Teresy odbyła się w ramach obchodów Nadzwyczajnego Jubileuszu Świętego Roku Miłosierdzia w Watykanie 4 września 2016 r., a dokonał jej papież Franciszek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________

    Matka Teresa z Kalkuty widziała Pana jak św. Faustyna
    fot. via Wikipedia (John Mathew Smith & www.celebrity-photos.com from Laurel Maryland, USA), CC BY-SA 2.0

    ***

    Matka Teresa z Kalkuty widziała Pana jak św. Faustyna

    Nawet jej wielki przyjaciel i przez niemal 30 lat kierownik duchowy, ojciec Sebastian Vazhakal, nie zawsze wiedział, że Matka Teresa rozmawiała z Jezusem i miała nadprzyrodzone wizje. Najbardziej mistyczna część jej życia miała miejsce jeszcze przed tym nim założyła zgromadzenie Misjonarek. Ta część jej duchowych doświadczeń została ujawniona dopiero po jej śmierci i dla wielu “To było wielkie odkrycie,” jak twierdzi ten kapłan, Misjonarz Miłosierdzia, dla telewizji CNA.

    Matka Teresa zmarła w opinii świętości i już w samej chwili śmierci można się było spodziewać, że jej wszelkie zapiski potrzebne będą do procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. Zatem jej dokumenty były zabezpieczane i stopniowo gromadzone w archiwach jezuitów w Kalkucie. Jej proces kanonizacyjny został otwarty wyjątkowo szybko, bo już w dwa lata po jej śmierci. Odnaleziono wówczas także jej korespondencję z kierownikiem duchowym ojcem Vazhakala, który współtworzył z nią Zgromadzenie Sióstr. W tych pismach czytamy o tym że Jezus przemawiał do Matki Teresy podczas bezpośrednich objawień i wizji, tak jak pokazywał się św Siostrze Faustynie.

    Według tych dokumentów objawienia te trwały od 10 września 1946 do 3 grudnia 1947 roku. Wówczas św. Matka Teresa była w stałym dialogu z Jezusem poprzez słowa i wizje. Wówczas była jeszcze zakonnicą w innym zgromadzeniu i uczyła w szkole w Kalkucie. Matka Teresa pisze, że jednego dnia podczas Komunii świętej, usłyszała jak Jezus powiedział do niej: “Chcę aby powstało zgromadzenie indyjskich zakonnic, ofiar miłości mojej, które byłyby jak Maria i Marta, które byłyby tak zjednoczone ze mną, aby promieniowały moją miłością na dusze”. To dzięki temu i innym słowom Jezusa Eucharystycznego, Matka Teresa otrzymała ukierunkowanie w kształtowaniu tworzonego przez nią zgromadzenia Misjonarek Miłości. Jej kierownik duchowy twierdzi że istotnie była ona tak zjednoczona z Jezusem, że to właściwie nie ona kochała, ale sam Jezus kochał ludzi przez nią.

    Jezus powiedział jej dokładnie, powstania jakiego rodzaju zgromadzenia zakonnic by oczekiwał. Jezus chciał aby były skryte w ubóstwie Krzyża, aby były posłuszne posłuszeństwem Krzyża, aby były pełne miłości. Ten okres duchowej pociechy i wsparcia nie trwał jednak długo. Po tym okresie radości około 1949 roku Matka Teresa zaczęła doświadczać “straszliwej ciemności i oschłości” w jej życiu duchowym, mówiła o tym cierpieniu do ks Vazhakala. “że na początku myślała, że ​​to opuszczenie jest z powodu jej własnej grzeszności, niegodności, jej własnych słabości. Kierownik duchowy Matki Teresy pomógł jej zrozumieć, że ta duchowa oschłość, to był tylko kolejny sposób na jaki Jezus pragnął, aby uczestniczyła w nędzy ubogich z Kalkuty. Okres ten trwał prawie 50 lat, aż do śmierci i był ​​bardzo bolesny. To właśnie z tej oschłości św Matka Teresa jest bardziej znana niż z mistycznych wizji.

    Ale nawet te duchowe cierpienia św Matka Teresa znosiła w łączności z Jezusem. Powiedziała kiedyś “Jeżeli moja ciemność i oschłości może być światłem dla jakiejś duszy, to pozwól abym była w tym pierwsza. Jeśli moje życie, jeśli moje cierpienie, może pomóc w czymś duszom, wówczas chcę cierpieć i umierać, choćby miało to trwać od stworzenia świata aż do końca czasu. “

    Ludzie na całym świecie wiedzą o widocznych aktach miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty, o jej czynach wobec ubogich, ale jej życie wewnętrzne z etapu objawień Jezusa nie jest ludziom znane

    Mottem Matki Teresy, wezwaniam jej zgromadzenia, były słowa Jezusa wypowiedziane z Krzyża: “Pragnę”. I chociaż to opiekowanie się Jezusem obecnym w bliźnich miało bardzo materialny charakter, poprzez karmienie osób umierających w zakładanych przez nią domach opieki, to źródło tego pragnienia i siły do realizacji tych wielkich dzieł tkwiły w jej nadzwyczajnej relacji z Jezusem. Ta codzienna modlitwa motywowała ją do ofiar i działania niemal bez odpoczynku.

    Matka Teresa nie zamierzała odpoczywać po swojej śmierci. Mówiła: “Kiedy umrę i pójdę do domu Boga, wówczas będę mogła przyprowadzić jeszcze więcej dusz do Boga”, Jej kierownik duchowy wspomina, że powiedziała “Nie będę spać w niebie, ale idę do cięższej pracy w innej formie.”

    Maria Patynowska/za: www.catholicnewsagency.com/fronda.pl

    _______________________________________________________________________________

    Specjalistka od ciemności

    Matka Teresa z Kalkuty
    św. Matka Teresa z Kalkuty
    Makata z katedry w Kosowie/fot. H.Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    „Jeśli kiedykolwiek będę świętą, na pewno będę świętą od ciemności. Będę nieobecna w Niebie, aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi” – pisała o sobie.

    O matce Teresie z Kalkuty napisano grube tomy, z których najbardziej poruszająca jest opasła książka „Pójdź, bądź moim światłem”. Z materiałów zebranych przez Briana Kolodiejchuka, postulatora jej procesu kanonizacyjnego, wyłania się postać poruszająca się w duchowym mroku, zawstydzająca swą wiarą otoczenie, a jednocześnie, w ukryciu, wołająca desperacko: „Boże, jeśli istniejesz, zmiłuj się nade mną!”.

    Jaka była urodzona 112 lat temu w macedońskim Skopje Agnes Gonxha Bojaxhiu? „Niestrudzenie niosąca pomoc najuboższym, uśmiechnięta, bez reszty oddana innym” – wymienimy na jednym oddechu. To prawda. Najlepiej o jej wierze, zdolnej przenosić góry, opowiadają historie z jej życia. Jak na dłoni ukazują jej świętość i radykalizm wyborów.

    Mawiała: „Jeżeli chcecie być szczęśliwe, nigdy nie dopuszczajcie do siebie goryczy. Jeżeli naprawdę oddacie się Bogu, w waszym »tak« zawarte będzie upokorzenie, porażka, sukces, smutek, ból. Nigdy, ale to nigdy nie obrażajcie się, kiedy zostaniecie upomniane. Obrażanie się jest owocem dumy”.

    – Wylądowałem w Indiach, gdzie pracowała już matka Teresa – opowiadał misjonarz o.  Marian Żelazek. – Nasze pierwsze spotkanie? Platforma kolejowa. Było strasznie gorąco, z 47 stopni. Patrzę, a z daleka idą trzy siostry. Umęczone upałem. Kupiłem coca-colę i mówię jakiemuś chłopakowi: „Zanieś to siostrom”. Za chwilę wrócił z pełnymi butelkami i mówi: „Nie chcą”. „Jak to?”. I wtedy jedna z nich podeszła do mnie i rzuciła: „Jestem matka Teresa”. „Dlaczego siostry nie piją coca-coli?”. „Bo mamy regułę: nie przyjmujemy nic w czasie podróży. Na platformie jest wielu biednych. Kupiłby ojciec im wszystkim ten napój?”.

    – To była miłość w akcji – opowiadał mi przed laty karmelita o. John Gibson, kuzyn słynnego Mela, przez lata spowiednik założycielki kalkutek. – Namówiła mnie, bym ruszył do Albanii, najbiedniejszego kraju Europy. Przebywałem tam przez trzy lata. W tym czasie otwarłem 40 parafii i ochrzciłem około 5 tysięcy ludzi. Przyjechała do mnie na chwilę. Pewnego dnia zapytała: „Chciałabym tu zostać, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w Kalkucie. Czy zgodzisz się na mój powrót?”. Jej pokora całkowicie mnie zaskoczyła. Miała już Pokojową Nagrodę Nobla, a teraz ta kobieta prosi mnie, zwyczajnego amerykańskiego księdza, o pozwolenie na powrót do domu!

    Po otrzymaniu wspomnianej nagrody w rozmowie z dziennikarzem matka Teresa powiedziała, że poprzez swoje powołanie należy do całego świata, jednak jej serce należy całkowicie do Jezusa.

    5 września 1997 roku o godzinie 20.00 – gdy zaczęła mieć trudności z oddychaniem – nieoczekiwanie zabrakło prądu i dom zgromadzenia pogrążył się w ciemności. Po raz pierwszy w historii wysiadły dwa niezależne źródła zasilania. „Święta od ciemności” odchodziła, gdy Kalkuta pogrążyła się w gęstym mroku.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 września

    Bł. Maria Stella i Towarzyszki,
    męczennice z Nowogródka

    Zobacz także:
      •  Święta Rozalia, dziewica
      •  Najświętsza Maryja Panna, Matka Pocieszenia
      •  Błogosławieni męczennicy francuscy
      •  Święty Bonifacy I, papież
      •  Błogosławiona Katarzyna z Racconigi
      •  Błogosławiona Maria od św. Cecylii Rzymianki, zakonnica
      •  Mojżesz, prorok i prawodawca
    ***
    Błogosławione męczennice z Nowogródka

    Po napadzie wojsk niemieckich na Polskę we wrześniu 1939 roku część przerażonej ludności polskiej mieszkającej dotąd w Nowogródku opuściła swe domostwa i udała się na Wileńszczyznę. Na miejscu pozostał jedynie proboszcz miejscowej fary. Musiał się podzielić swym dwupokojowym mieszkaniem z funkcjonariuszem NKWD. Właśnie przy farze nowogródzkiej przyszło pracować nazaretankom.
    Zgromadzenie zostało zaproszone do pracy na tej ziemi przez biskupa Zygmunta Łozińskiego w 1920 roku. Siostry zajęły się wychowaniem religijnym i edukacją dzieci i młodzieży. Najpierw założyły internat, następnie szkołę powszechną. Otwarte na potrzeby ludzi w czasie pokoju, tym bardziej gorliwie służyły innym podczas okupacji wojennej. Musiały jednak w czasie okupacji opuścić tak szkołę, jak i własny klasztor. Zmieniły habity na świecki strój i szukały jakiegoś zajęcia, aby zapewnić sobie skromne utrzymanie. Jedynie siostra Imelda nie zdjęła habitu. Siostry szukały odpowiedniego dachu nad głową u dobrych ludzi. Spotykały się razem tylko w kościele farnym na Mszy i różańcu. Rosjanie, którzy zetknęli się bliżej z siostrami, byli pod wrażeniem ich uczciwości i rzetelności w pracy. Nie mogli wyjść z podziwu dla polskiej ludności, która bardzo licznie gromadziła się w kościele.
    6 lipca 1941 roku w Nowogródku zmienili się okupanci. Okazało się szybko, że nowy okupant nie jest lepszy od poprzedniego. Niemcy starali się wykorzystywać antagonizmy między Białorusinami i Polakami, by skłócać ich na wszelki możliwy sposób. Obiecywali Białorusinom autonomię, a nawet niepodległość. Kiedy w 1943 r. sowieccy i polscy partyzanci zajęli miasteczko Iwieniec, Niemcy przystąpili do planowego mordowania Polaków.
    Co jakiś czas organizowali “pokazowe” rozstrzeliwanie Polaków, aby zastraszyć wszystkich stawiających jakikolwiek opór. Podobna akcja miała miejsce 18 lipca 1943 roku, kiedy to aresztowano 120 osób z zamiarem rozstrzelania. Wówczas to siostry nazaretanki wspólnie podjęły decyzję ofiarowania swego życia za uwięzionych członków rodzin. Wobec kapelana i rektora fary, ks. Aleksandra Zienkiewicza, tę decyzję w imieniu wszystkich wypowiedziała siostra Maria Stella, pełniąca wtedy obowiązki przełożonej. Uwięzieni zostali wywiezieni na roboty do Rzeszy, a kilku zwolniono. Wobec zagrożenia życia jedynego w okolicy kapłana siostry ponowiły gotowość ofiary: “Ksiądz kapelan jest bardziej potrzebny ludziom niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”. Bóg tę ofiarę przyjął.
    31 lipca 1943 r. wieczorem siostry otrzymały wezwanie na komisariat. Po wieczornym nabożeństwie 11 sióstr stawiło się na wezwanie. Dwunasta siostra, Małgorzata Banaś (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2003 r.) nie wróciła jeszcze z pracy w szpitalu. Tego samego wieczoru Niemcy wywieźli siostry za miasto, szukając miejsca na egzekucję. Nie znaleźli odpowiedniego miejsca, więc wrócili na komisariat i zamknęli siostry w piwnicach.
    Następnego dnia, w niedzielę, 1 sierpnia 1943 roku, około godziny 5.00 rano, ponownie wywieźli siostry poza miasto. Tam w lesie dokonał się mord na niewinnych zakonnicach. Niemcy rozstrzelali 11 sióstr nazaretanek. Były to: s. Maria Stella od Najświętszego Sakramentu – Adela Mardosewicz, lat 55, pochodząca z okolic Pińska; s. Maria Imelda od Jezusa Hostii – Jadwiga Żak, lat 51, z Oświęcimia; s. Maria Rajmunda od Jezusa i Maryi – Anna Kukołowicz, lat 51, z Wileńszczyzny; s. Maria Daniela od Jezusa i Maryi Niepokalanej – Eleonora Jóźwik, lat 48, z Podlasia; s. Maria Kanuta od Pana Jezusa w Ogrójcu – Józefa Chrobot, lat 47, z ziemi wieluńskiej; s. Maria Sergia od Matki Bożej Bolesnej – Julia Rapiej, lat 43, z okolic Grodna; s. Maria Gwidona od Miłosierdzia Bożego – Helena Cierpka, lat 43, z woj. poznańskiego; s. Maria Felicyta – Paulina Borowik, lat 37, z Podlasia; s. Maria Heliodora – Leokadia Matuszewska, lat 37, z Pomorza; s. Maria Kanizja – Eugenia Mackiewicz, lat 39, z Suwałk; s. Maria Boromea – Weronika Narmontowicz, lat 27, z okolic Grodna.
    Jeden z morderców opowiadał później, że siostry przed straceniem uklękły, modliły się, żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Zarówno ks. Zienkiewicz, jak i pozostali uwięzieni ocaleli.
    Rok po męczeństwie sióstr ks. Zienkiewicz powrócił do Nowogródka. Dzięki jego zabiegom doczesne szczątki nazaretanek 19 marca 1945 r. ekshumowano i przeniesiono do wspólnej mogiły przy farze. Opiekowała się nią, aż do swej śmierci w 1966 roku, uratowana od rozstrzelania s. Małgorzata Banaś. Troszczyła się też o kościół farny. Relikwie nazaretanek znajdują się w sarkofagu w tym właśnie kościele.
    5 marca 2000 r. św. Jan Paweł II dokonał na placu św. Piotra pierwszej beatyfikacji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, wynosząc do chwały ołtarzy 44 męczenników, którzy oddali życie za wiarę w różnych krajach i epokach. Byli wśród nich: pierwsi męczennicy brazylijscy, kapłani Andrzej de Soveral i Ambroży Franciszek Ferro oraz 28 świeckich towarzyszy, zamordowanych w 1645 roku w czasie prześladowań Kościoła w Brazylii przez protestantów; tajlandzki kapłan Mikołaj Bunkerd Kitbamrung, który w 1944 roku zmarł w więzieniu, gdzie osadzono go pod fałszywym zarzutem szpiegostwa; dwaj młodzi katechiści świeccy: Filipińczyk Piotr Calungsod, zabity w 1672 roku podczas misji na Wyspach Mariańskich na Pacyfiku, i Wietnamczyk Andrzej z Phú Yen, który poniósł śmierć męczeńską w 1644 roku, oraz polskie nazaretanki: Maria Stella (Adela Mardosewicz) i 10 Towarzyszek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________-

    4 września – wspomnienie nazaretanek męczennic z Nowogródka

    Sample

    fot. www.nazaretanki.krakow.pl

    ***

    Kościół katolicki wspomina 4 września błogosławioną siostrę nazaretankę Marię Stellę (Adela Mardosewicz) i jej 10 towarzyszek z klasztoru w Nowogródku. 1 sierpnia 1943 r. rozstrzelali je Niemcy w lesie oddalonym o kilka kilometrów od ich macierzystego domu. Zakonnice ofiarowały swe życie za aresztowanych mieszkańców miasta, wypełniając w heroiczny sposób nazaretański charyzmat służby rodzinie. Błogosławionymi ogłosił je 5 marca 2000 w Watykanie św. Jan Paweł II.

    „Jesteście najcenniejszym dziedzictwem zgromadzenia nazaretanek. Jesteście dziedzictwem całego Kościoła Chrystusowego po wszystkie czasy, zwłaszcza na Białorusi” – powiedział w czasie beatyfikacji papież.

    Obok swej przełożonej zginęły wówczas siostry: Imelda (Jadwiga Żak), Rajmunda (Anna Kukołowicz), Daniela (Eleonora Jóźwik), Kanuta (Józefa Chrobot), Sergia (Julia Rapiej), Gwidona (Helena Cierpka), Felicyta (Paulina Borowik), Heliodora (Leokadia Matuszewska), Kanizja (Eugenia Mackiewicz) i Boromea (Weronika Narmontowicz).

    Do dziś zachował się wstrząsający wiersz-modlitwa s. Imeldy: „Spraw Panie, by moja modlitwa była jak ciężki kamień sięgający dna boskiej głębi, a na powierzchni wód zataczała coraz szersze kręgi…”.

    Nazaretanki przybyły do Nowogródka w 1929 r. na zaproszenie ówczesnego biskupa pińskiego Zygmunta Łozińskiego, obecnie sługi Bożego. Miały objąć opiekę nad miejscową Białą Farą – kościołem Przemienienia Pańskiego oraz zająć się wychowaniem i nauczaniem miejscowych dzieci. Mieszkańcy miasteczka kochali swoje siostry, wysoko cenili ich pracę i zaangażowanie. Mówili o nich „nasze siostry”, a dla licznych tam innowierców w tym wieloetnicznym regionie były one „paniami siostrami”. Były najlepszymi siostrami dla wszystkich i najpokorniejszymi służebnicami Pana – wspominają do dzisiaj ci, którzy je pamiętają.

    Zakonnice, otwarte na potrzeby ludzi w czasie pokoju, jeszcze bardziej udzielały się w czasie okupacji, gdy trzeba było pocieszać, pomagać, modlić się i współczuć rodzinom prześladowanych, więzionych i mordowanych.

    W Nowogródku wojna rozpoczęła się w niedzielę 17 września 1939, gdy do zebranych na mszy w farze dotarła wiadomość o przekroczeniu granicy Rzeczpospolitej przez armię sowiecką. Siostrom zaraz odebrano szkołę. Przeniosły się do zabudowań gospodarczych, ale i te najeźdźcy im zabrali. Aby przeżyć, musiały szukać mieszkania i pracy zarobkowej w mieście, gdzie Polaków było coraz mniej. Rosjanie masowo ich aresztowali i wywozili na Syberię i do Kazachstanu. Najliczniejsze deportacje nastąpiły w lutym 1940 r. i w kwietniu 1941 r.

    Terror okupacyjny po zajęciu tych ziem przez Niemców rozpoczął się w 1942 r. eksterminacją Żydów, po czym nastąpiła fala aresztowań ludności polskiej. Na wiosnę tego roku Niemcy wydali zakaz używania języka polskiego w kościołach. Ukoronowaniem tych działań było aresztowanie w nocy z 28 na 29 czerwca 1942 r. wielu Polaków, głównie spośród inteligencji oraz zbiorowa egzekucja ponad 60 osób, w tym dwóch kapłanów.

    Podobna sytuacja powtórzyła się 18 lipca 1943 r., gdy aresztowano 120 osób z zamiarem rozstrzelania uwięzionych. Wówczas siostry nazaretanki wspólnie podjęły decyzję ofiarowania swego życia za uwięzionych członków rodzin. Poinformowała o tym kapelana i rektora fary ks. Aleksandra Zienkiewicza pełniąca obowiązki przełożonej s. Stella, wypowiadając w imieniu wszystkich sióstr słowa: „Mój Boże, jeśli potrzebna jest ofiara z życia, niech raczej nas rozstrzelają, aniżeli tych, którzy mają rodziny, modlimy się nawet o to”.

    Uwięzieni nie mieli pojęcia, że ktoś za nich chciał oddać życie. Wkrótce wywieziono ich na roboty do Niemiec, a kilku nawet zwolniono. Wobec dalszego zagrożenia życia jedynego w całej okolicy kapłana, wspomnianego ks. Zienkiewicza, siostry ponowiły gotowość ofiary za niego: „Boże mój, Boże, Ksiądz Kapelan jest o wiele potrzebniejszy na tym świecie niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”. Bóg ofiarę przyjął. Zarówno uwięzieni, jak i kapłan ocaleli. To oni właśnie stali się głosicielami wiary w skuteczność pośrednictwa sióstr u Boga.

    Błogosławione siostry Stella i 10 jej towarzyszek ofiarą z życia heroicznie wypełniły nazaretański charyzmat służby rodzinie. Niemcy uwięzili je 31 lipca, a rankiem następnego dnia wywieźli za miasto i rozstrzelali nad przygotowanym uprzednio dołem. W nim też spoczęły 1 sierpnia 1943 r. Ich egzekucję w pobliżu położonej kilka kilometrów za Nowogródkiem leśniczówki „Batorówka” przedstawił na swym obrazie Adam Styka.

    S. Małgorzata Banaś, która pozostała przy życiu, gdyż w tym czasie pracowała w szpitalu, odnalazła wkrótce miejsce stracenia swoich współsióstr. 19 marca 1945 r. ekshumowano ciała rozstrzelanych zakonnic, a ludność Nowogródka z głęboką czcią i wdzięcznością urządziła im triumfalny pogrzeb, składając ich trumny przy kościele farnym. Nad sarkofagiem w kaplicy Matki Bożej Nowogródzkiej widnieje cytat: „On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci”.

    Już wkrótce zaczęto się zwracać do nowogródzkich męczennic z prośbami o wstawiennictwo w różnych potrzebach. Liczne łaski wypraszane w niebie przez zakonnice zostały wysłuchane przez Boga. W lutym 2003 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny s. Małgorzaty, zmarłej 26 kwietnia 1966 r. w wieku 70 lat. „Pozostała tutaj przez resztę swego życia, była bardzo znana, kochana, wszystkie się modlimy o jej rychłą beatyfikację, bo sobie na to naprawdę zasłużyła” – powiedziała s. Adriana. W czerwcu tegoż roku doczesne szczątki sługi Bożej s. Małgorzaty przeniesiono do fary i spoczęły w kaplicy obok jej 11 błogosławionych współsióstr.

    Wspomnienie liturgiczne 11 męczennic nazaretańskich obchodzone jest 4 września. Tego dnia w 1929 r. do Nowogródka przyjechały dwie pierwsze siostry, aby objąć „stałą i niezależną opiekę nad starożytną farą”, w której m.in. został ochrzczony Adam Mickiewicz.

    Teresa Sotowska (KAI) | Nowogródek

    _________________________________________________________________________

    Zakonnice brutalnie zamordowane przez Niemców. „Ich śmierć to wezwanie do modlitwy o pokój”
    fot. Fczarnowski via: CC BY-SA 4.0

    ***

    Zakonnice brutalnie zamordowane przez Niemców. „Ich śmierć to wezwanie do modlitwy o pokój”

    4 września przypada wspomnienie Błogosławionych Nazaretanek. S. Maria Stella i jej towarzyszki zostały brutalnie zamordowane przez Niemców 1 sierpnia 1943 roku, ofiarowując swoje życie za uratowanie kapłana i ojców rodzin z Nowogródka. Przełożona prowincji warszawskiej Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek s. Wiesława Hyzińska podkreśla, że ich męczeńska śmierć jest dziś „wezwaniem do modlitwy za rodziny i o pokój”.

    W 1939 roku Nowogródek został okupowany przez Armię Czerwoną. W 1941 roku do miasta wkroczyły jednak wojska niemieckie, które już trzy tygodnie po jego zajęciu rozpoczęły publiczne egzekucje. W lipcu 1943 roku 11 nazaretanek zgłosiło się na gestapo, aby ofiarować swoje życie za 120 przeznaczonych do rozstrzelania osób. Aresztowanym zamieniono karę śmierci na przymusowe roboty w Niemczech, a nielicznych uwolniono. Wszyscy wywiezieni przeżyli wojnę. Zakonnice zostały rozstrzelane 1 sierpnia.

    – „Męczennice z Nowogródka wskazują, że modlitwa, ofiarne życie i troska o drugiego człowieka są wyzwaniem rzuconym potędze wojny, zła i nienawiści”

    – podkreśliła przełożona prowincji warszawskiej Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek s. Wiesława Hyzińska, z okazji dzisiejszego wspomnienia liturgicznego błogosławionych męczennic.

    Przypominając o posłudze Błogosławionych Sióstr z Nowogródka w czasie II wojny światowej, s. Hyzińska wskazała, że również dziś nazaretanki służą rodzinom udręczonym wojną na Ukrainie.

    kak/Gość.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 września

    Święty Grzegorz Wielki,
    papież i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Marinus, pustelnik
      •  Święta Feba z Kenchr, wdowa
      •  Błogosławiony Gerard z Jerozolimy, zakonnik
      •  Błogosławiony Brygida od Jezusa Morello, zakonnica
    ***
    Święty Grzegorz Wielki

    Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu.
    Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście.
    W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru.

    Święty Grzegorz Wielki

    7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 września 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.
    Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła.
    Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty.

    Święty Grzegorz Wielki - reformator śpiewu kościelnego

    Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim.
    Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania.
    Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba.
    Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej.

    Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu.

    Zurbaran: Święty Grzegorz Wielki
    Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków.W ikonografii św. Grzegorz Wielki przedstawiany jest jako mężczyzna w starszym wieku, w papieskim stroju liturgicznym, w tiarze, czasami podczas pisania dzieła. Nad księgą lub nad jego głową unosi się Duch Święty w postaci gołębicy, inspirując Świętego. Jego atrybutami są: anioł, trzy krwawiące hostie, krzyż pontyfikalny, model kościoła, otwarta księga, parasol – jako oznaka papiestwa, zwinięty zwój. Na Wschodzie św. Grzegorz Wielki czczony jest jako Grzegorz Dialogos.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Święty Grzegorz Wielki

    Święty Grzegorz Wielki

    (…) Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy.

    Drodzy bracia i siostry!

    W ubiegłą środę mówiłem o mało znanym na Zachodzie Ojcu Kościoła – Romanie Pieśniarzu, dziś chciałbym przedstawić postać jednego z największych Ojców w dziejach Kościoła, jednego z czterech doktorów Zachodu, papieża św. Grzegorza, który był biskupem Rzymu od 590 do 604 roku i któremu tradycja nadała tytuł Magnus, Wielki. Grzegorz rzeczywiście był wielkim papieżem i wielkim doktorem Kościoła! Urodził się w Rzymie około roku 540 w zamożnej rodzinie patrycjuszów z rodu Anicjuszy, który wyróżnił się nie tylko swą szlachecką krwią, ale także ze względu na służbę Stolicy Apostolskiej. Z rodziny tej wyszło dwóch papieży: Feliks III (483-92), pradziad Grzegorza i Agapit (535-36). Dom, w którym wychował się Grzegorz, znajdował się na Clivus Scauri, otoczonym przez szacowne gmachy, będące świadectwem wielkości starożytnego Rzymu i duchowej siły chrześcijaństwa. Szczytne uczucia chrześcijańskie wpajali mu także swoim przykładem rodzice – Gordian i Sylwia, oboje czczeni jako święci, oraz dwie ciotki ze strony ojca, Emiliana i Tarsylia, mieszkające we własnym domu jako dziewice konsekrowane i żyjące modlitwą i ascezą.

    Grzegorz rozpoczął wcześnie karierę administracyjną, której poświęcił się także jego ojciec i w 572 r. osiągnął jej szczyt, zostając prefektem miasta. Urząd ten, skomplikowany z powodu ponurych czasów, pozwolił mu zająć się w szerokim wymiarze wszelkiego rodzaju problemami administracyjnymi i zdobyć doświadczenie do zadań czekających go w przyszłości. W szczególności pozostało mu głębokie poczucie porządku i dyscypliny: zostawszy papieżem, podpowie biskupom, by postawili sobie za wzór w zarządzaniu sprawami Kościoła skrupulatność i poszanowanie praw właściwe funkcjonariuszom cywilnym. Życie to musiało go jednak nie zadowalać, skoro niedługo potem postanowił zrezygnować ze wszystkich urzędów świeckich, by zamknąć się w domu i podjąć życie mnicha, przekształcając rodzinny dom w klasztor św. Andrzeja na Celio. Z tego okresu życia monastycznego, życia w nieustannym dialogu z Panem we wsłuchiwaniu się w Jego słowo, pozostanie mu nieustanna tęsknota, która wciąż na nowo i coraz bardziej przebija z jego homilii: pośród myśli podyktowanych troskami pasterskimi powracać będzie do niego w swoich pismach jako do czasu szczęśliwego zatopienia w Bogu, oddania się modlitwie i spokojnej nauce. W ten sposób mógł zdobyć głęboką wiedzę o Piśmie Świętym i Ojcach Kościoła, która służyła mu później w jego dziełach.

    Klauzura Grzegorza nie trwała jednak długo. Cenne doświadczenie zdobyte w administracji cywilnej w okresie brzemiennym w poważne problemy, stosunki, jakie nawiązał, pełniąc ten urząd, z Bizantyńczykami, powszechny szacunek, jaki sobie zaskarbił, skłoniły papieża Pelagiusza do mianowania go diakonem i wysłania do Konstantynopola w charakterze swego apokryzariusza, dziś byśmy powiedzieli – nuncjusza apostolskiego, by przyczynić się do przezwyciężenia ostatnich resztek sporu z monofizytyzmem a przede wszystkim, aby pozyskać poparcie cesarza dla wysiłków powstrzymania naporu Longobardów. Pobyt w Konstantynopolu, gdzie wraz z grupą mnichów podjął na nowo życie monastyczne, był dla Grzegorza niezwykle ważny, umożliwił mu bowiem bezpośrednie poznanie świata bizantyńskiego, jak również zbliżenie się do problemu Longobardów, który na trudną próbę wystawił później jego biegłość i energię w latach pontyfikatu. Po kilku latach papież wezwał go do Rzymu i mianował go swoim sekretarzem. Były to trudne lata: nieustanne deszcze, rzeki występujące z brzegów, głód nękały wiele obszarów Italii i sam Rzym. W końcu wybuchła też zaraza, która pociągnęła liczne ofiary, wśród których był także papież Pelagiusz II. Duchowieństwo, lud i senat jednogłośnie wybrały na jego następcę na Stolicy Piotrowej właśnie Grzegorza. Starał się temu opierać, próbując nawet ucieczki, ale nic to nie dało i w końcu musiał ulec. Był rok 590.

    Widząc w tym, co się stało, wolę Boga, nowy papież przystąpił natychmiast z zapałem do pracy. Od samego początku wykazał się wyjątkowo przenikliwym osądem rzeczywistości, z którą musiał się zmierzyć, niezwykłą zdolnością pracy w podejmowaniu spraw zarówno kościelnych, jak i cywilnych, stałym zachowywaniem równowagi w podejmowaniu decyzji, nawet śmiałych, jakich wymagał od niego sprawowany urząd. Zachowała się bogata dokumentacja związana z jego rządami dzięki Rejestrowi jego listów (ponad osiemset), w których znalazło odbicie codzienne borykanie się ze złożonymi pytaniami, jakie trafiały na jego biurko. Były to problemy nadsyłane przez biskupów, opatów, duchownych a nawet przez władze świeckie różnego szczebla i rangi. Wśród problemów, które dręczyły wówczas Włochy i Rzym, jeden był szczególnej wagi dla życia zarówno obywatelskiego, jak i kościelnego: sprawa Longobardów. Poświęcił jej papież całą swą energię, mając na względzie jej prawdziwie pokojowe rozwiązanie. W odróżnieniu od cesarza Bizancjum, który wychodził z założenia, że Longobardowie to jedynie nieokrzesane jednostki i łupieżcy, których należy pokonać lub wytępić, św. Grzegorz patrzył na tych ludzi oczyma dobrego pasterza, troszcząc się o głoszenie im słowa zbawienia, nawiązując z nimi braterskie stosunki w perspektywie przyszłego pokoju, opartego na wzajemnym szacunku i pokojowym współistnieniu między Italią, Cesarstwem Wschodnim i Longobardami. Zajął się nawracaniem młodych narodów i nowym układem sił w Europie: Wizygoci w Hiszpanii, Frankowie, Saksończycy migrujący do Brytanii oraz Longobardowie byli uprzywilejowanymi adresatami jego misji ewangelizacyjnej. Obchodziliśmy wczoraj liturgiczne wspomnienie św. Augustyna z Canterbury, stojącego na czele grupy mnichów wysłanych przez Grzegorza do Brytanii, by ewangelizować Anglię.

    Papież zaangażował się w osiągnięcie rzeczywistego pokoju w Rzymie i w Italii – był prawdziwym mediatorem – podejmując szybkie rokowania z królem Longobardów Agilulfem. Rokowania doprowadziły do zawieszenia broni, które trwało prawie trzy lata (598-601), po czym można było zawrzeć w 603 trwalszy rozejm. Ten pozytywny rezultat osiągnięty został dzięki równoległym kontaktom, jakie papież utrzymywał z królową Teodolindą, która była księżniczką bawarską i w odróżnieniu od wodzów innych plemion germańskich katoliczką, głęboką katoliczką. Zachował się szereg listów papieża Grzegorza do tej królowej z wyrazami szacunku i przyjaźni do niej. Teodolinda zdołała stopniowo doprowadzić króla do katolicyzmu, przygotowując w ten sposób drogę dla pokoju. Papież zatroszczył się nawet o wysłanie jej relikwii do bazyliki św. Jana Chrzciciela, którą kazała wznieść w Monzy, nie omieszkał też wystosować do niej życzeń i cennych darów dla tejże katedry w Monzy z okazji narodzin i chrztu syna Adaloalda. Postawa tej królowej stanowi piękne świadectwo znaczenia kobiet w historii Kościoła.
    W gruncie rzeczy Grzegorz stale stawiał przed sobą trzy cele: powstrzymać ekspansję Longobardów w Italii; ochronić królową Teodolindę od wpływu schizmatyków i umocnić jej katolicką wiarę oraz pośredniczyć między Longobardami a Bizantyńczykami w perspektywie porozumienia, które zapewniłoby pokój na półwyspie, a zarazem pozwoliłoby prowadzić działalność ewangelizacyjną wśród samych Longobardów. Dwojaka była więc zawsze jego stała orientacja w tej złożonej historii: dążyć do porozumień na płaszczyźnie dyplomatyczno-politycznej, szerzyć orędzie prawdziwej wiary wśród ludności.

    Obok działalności czysto duchowej i duszpasterskiej papież Grzegorz brał czynny udział w wielorakiej działalności społecznej. Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy. Ponadto tak w Rzymie, jak i w innych częściach Włoch, podjął dzieło starannego uporządkowania administracji, wydając dokładne polecenia, aby dobra Kościoła, służące jego utrzymaniu i działalności ewangelizacyjnej na świecie, zarządzane były z całkowitą prawością i zgodnie z zasadami sprawiedliwości i miłosierdzia. Wymagał, by rolnicy chronieni byli przed nadużyciami dzierżawców gruntów należących do Kościoła, a w razie oszustwa by otrzymywali natychmiastowe odszkodowanie, aby oblicza Oblubienicy Chrystusa nie zatruł nieuczciwy zysk.

    Tę intensywną działalność Grzegorz prowadził mimo słabego zdrowia, które zmuszało go do częstego leżenia w łóżku przez długie dni. Posty praktykowane w latach życia monastycznego spowodowały poważne zaburzenia układu trawienia. Ponadto miał bardzo słaby głos, tak iż często zmuszony był do powierzania diakonowi lektury swoich kazań, aby obecni w rzymskich bazylikach wierni mogli go słyszeć [Dzięki Bogu mamy dziś w rzymskich bazylikach mikrofony]. Robił jednak wszystko, aby odprawiać w dni świąteczne Missarum sollemnia, czyli uroczystą Mszę św. i wówczas osobiście spotykał się z ludem Bożym, który był do niego bardzo przywiązany, widział w nim bowiem wiarygodny punkt odniesienia, z którego czerpać można było pewność: nieprzypadkowo szybko przylgnął do niego przydomek „consul Dei”. Mimo niezwykle trudnych warunków, w jakich przyszło mu działać, zdołał dzięki świętości życia i bogatemu człowieczeństwu zdobyć zaufanie wiernych, osiągając naprawdę ogromne rezultaty na swoje czasy i na przyszłość. Był człowiekiem zatopionym w Bogu: pragnienie Boga było stale żywe w jego duszy i właśnie dlatego był zawsze bliski bliźniemu, potrzebom ludzi swoich czasów. W czasach nieszczęść, wręcz beznadziejnych potrafił wnosić pokój i dawać nadzieję. Ten mąż Boży pokazuje nam, gdzie znajdują się prawdziwe źródła pokoju, skąd płynie prawdziwa nadzieja, i w ten sposób staje się przewodnikiem także dla nas, dzisiaj.

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI -2008/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________

    Św. Grzegorz Wielki, doktor Kościoła, który wprowadził zwyczaj odprawiania za zmarłych Mszy św. gregoriańskich

    Św. Grzegorz Wielki, doktor Kościoła, który wprowadził zwyczaj odprawiania za zmarłych Mszy św. gregoriańskich

    “Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo…”

    Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu.

    Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście.
    W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru. 

    7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 września 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.

    Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła.

    Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty.

    Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim.

    Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania.

    Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba.

    Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej.

    Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu. 

    Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków.

    ren/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 września

    Błogosławieni męczennicy Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel, Seweryn Girault oraz Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Beatrycze z Silvy, dziewica
      •  Święty Wilhelm, biskup
      •  Błogosławiona Ingrida Szwedzka, zakonnica
    ***
    Ścięcie na gilotynie - powszechna metoda wykonywania wyroków śmierci w czasie rewolucji francuskiej

    Wielka Rewolucja Francuska (1789-1799) miała wśród swoich celów m.in. zniesienie katolicyzmu we Francji. Radykałowie przeforsowali uchwałę stanowiącą o tym, że wszystkie dobra kościelne mają przejść na własność skarbu państwa, a duchowni, jak wszyscy urzędnicy, będą otrzymywali pensję. Zaczęły się sypać jedne po drugich uchwały i dekrety wrogie Kościołowi. 13 lutego 1790 r. uchwalono kasatę większości zakonów, ocalały jedynie te oddane pracy charytatywnej lub oświatowej. Zabroniono składania ślubów zakonnych na terenie Francji.
    12 lipca 1790 r. uchwalono Konstytucję cywilną duchowieństwa, która redukowała liczbę diecezji i stolic biskupich według liczby i granic departamentów. Ograniczono władzę biskupów, zniesiono kapituły. Odtąd biskupów i proboszczów mieli wybierać sami parafianie i diecezjanie. Równocześnie wszyscy członkowie stanu duchownego otrzymali prawo opuszczenia go i przejścia do stanu świeckiego. Odtąd to państwo, a nie papież miało być zwierzchnikiem Kościoła we Francji, chociaż ustanowiona została funkcja pośrednika między państwem a papieżem. Duchowieństwo zobowiązano do składania przysięgi na wierność nowej konstytucji, która była wręcz wroga Kościołowi. Już kilka dni później jej treść potępił ostro papież Pius VI. Mimo tego protestu król Ludwik XVI 23 lipca wyraził aprobatę wobec przegłosowanego projektu ustawy, a 26 grudnia zgodził się formalnie również na dekret wprowadzający ustalenia konstytucji w praktyce.
    4 stycznia 1791 r. rozpoczęły się ceremonie składania przysięgi na konstytucję przez wszystkich księży. Jako pierwsi przysięgali deputowani duchowieństwa do Konstytuanty; z tego grona 80 biskupów odmówiło tego aktu. Konstytucja była przyjmowana z podobnymi oporami we wszystkich diecezjach: uroczyste przysięgi były zależnie od regionu przeprowadzane przez cały styczeń i luty, jednak zdecydowana większość biskupów i około połowa proboszczów nie zaakceptowała ustawy. Istniały nawet regiony, w których większość duchownych odmówiła złożenia przysięgi, jak Bretania, Alzacja i Prowansja. W ten sposób kler francuski podzielił się na księży konstytucyjnych i niekonstytucyjnych. Dylemat, przed którym stanęli księża, powiększało jeszcze nieprzejednanie papieża, który ponowił swój sprzeciw wobec ustawy w breve Quod aliquantum z 10 marca 1791 r. oraz Caritas z 13 kwietnia 1791 r. W dokumentach tych uznawał on postanowienia konstytucji cywilnej za świętokradztwo i herezję, a wszystkich duchownych wzywał do nieskładania przysięgi lub jej odwołania.
    Zaczęło się krwawe prześladowanie. Tych, którzy odmówili złożenia przysięgi, traktowano jako wrogów rewolucji, skazywano ich na banicję, więzienie, a często na śmierć. 21 września 1792 r. wprowadzono rozwody. Duchowieństwu zakazano nosić strój kościelny poza kościołem. Zniesiono bractwa i stowarzyszenia religijne. Wprowadzono śluby cywilne, zniesiono celibat, a dekretem z 7 listopada 1793 r. w miejsce chrześcijaństwa wprowadzono “religię rozumu i natury”. Zaczęto likwidować kościoły. Niedziele zastąpiono dekadami, a święta katolickie uroczystościami rewolucyjnymi.W okresie Rewolucji śmierć poniosło kilkanaście tysięcy katolików: duchownych, zakonników i świeckich. Największą grupę stanowią męczennicy z Paryża, gdzie między 2 a 6 września 1792 r. (w czasie tzw. masakr wrześniowych) zamordowano około 1400 osób, w tym ok. 300 duchownych i zakonników. Byli oni więzieni i zginęli w benedyktyńskim opactwie Saint-Germain-des-Pres, w seminarium św. Firmina, więzieniu La Force i kościele Saint Nicolas du Chardonnet. Ponad 100 osób, w większości prezbiterów, zginęło także w klasztorze karmelitów przy Rue de Vaugir.
    Wśrod nich byli franciszkanie: Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel i Seweryn Girault. Zostali oni beatyfikowani w dniu 17 października 1926 r. przez papieża Piusa XI w gronie 191 osób, których męczeństwo udało się udokumentować.Jan Franciszek Burté urodził się w 1740 r. Wstąpił do franciszkanów w Nancy w wieku 16 lat. Po przyjęciu święceń kapłańskich wykładał teologię młodszym braciom. Został gwardianem klasztoru w Paryżu. Tam został aresztowany i uwięziony w klasztorze karmelitów.

    Błogosławiony Apolinary Morel

    Apolinary Morel urodził się w 1739 r. w Szwajcarii. Wstąpił do kapucynów i zyskał z czasem sławę wspaniałego kaznodziei, spowiednika i wychowawcy kleryków. Aby mógł podjąć działalność misyjną na Wschodzie, wysłano go do Paryża na studia języków wschodnich. Tam zastała go rewolucja. Gdy odmówił wyrzeczenia się wiary, aresztowano go i zamknięto w klasztorze karmelitów.Seweryn Girault urodził się w 1728 r. w Rouen. W 1750 r. wstąpił do III Zakonu Franciszkańskiego. Cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie. Kiedy wybuchła rewolucja, był spowiednikiem franciszkanek w Paryżu. Gdy zapytano go, czy chce pozostać w klasztorze i ryzykować życie, czy też woli uciec z klasztoru i rozpocząć życie świeckie, bez wahania wybrał pozostanie wiernym regule i siostrom, którym służył. Wkrótce aresztowano go. Jako pierwszy poniósł śmierć: kiedy odmawiał brewiarz, odcięto mu głowę.Trzech wyżej wspomnianych męczenników oraz 182 innych, włączając w to kilku biskupów oraz wielu kapłanów zakonnych i diecezjalnych, zostało zamęczonych w klasztorze karmelitów w Paryżu 2 września 1792 r. Więźniowie otrzymali tego dnia tajną wiadomość, że zbliża się dzień ich śmierci. Wszyscy zakonnicy i kapłani tam spędzeni odbyli spowiedź i cały czas poświęcili na modlitwę. O godzinie 16 wyprowadzono ich – niby na spacer – na podwórze więzienne. Tam czekał na nich tłum, który rzucił się na więźniów. Rozpoczęła się rzeź. Pozostałych wpędzono do kościoła, gdzie zaimprowizowano trybunał sądowy. Każdego pytano: “Obywatelu, czy złożyłeś przysięgę?” Gdy padała odpowiedź: “Nie!”, wyprowadzano ofiary przed kościół i tam je mordowano siekaniem szablami i strzałami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 września

    Najświętsza Maryja Panna, Królowa Pokoju

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Bronisława, dziewica
      •  Święta Teresa Małgorzata Redi od Najświętszego Serca Jezusa, dziewica
      •  Święta Dulcelina
      •  Jozue, praojciec
      •  Gedeon, sędzia Izraela
      •  Rut
    ***
    W Stoczku Klasztornym (znanym też pod nazwą Stoczek Warmiński) w archidiecezji warmińskiej w 1640 r. zbudowano kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Obecnie znajduje się tu także dom zakonny marianów, założony w 1958 r. w starym klasztorze pobernardyńskim.
    W klasztorze tym przez rok (w latach 1952-1953) więziony był przez władze komunistyczne Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Stefan kard. Wyszyński. Tutaj właśnie przygotował akt zawierzenia całej Ojczyzny Matce Bożej. W jednym z pomieszczeń klasztoru znajduje się dziś izba pamięci, utrwalająca obecność ks. Prymasa w tym miejscu.
    W roku 1987 kościół w Stoczku decyzją papieża podniesiony został do rangi bazyliki mniejszej.

    Maryja - Królowa Pokoju

    W ołtarzu głównym kościoła znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej Królowej Pokoju. Jest on kopią obrazu Salus Populi Romani z rzymskiej bazyliki Matki Bożej Większej. Został namalowany na płótnie przez nieznanego artystę. Oblicze Matki Bożej jest pełne godności i dobroci. Dzieciątko w swojej lewej ręce trzyma księgę, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. W tle obrazu widzimy chmury, z których u stóp Maryi wynurza się księżyc. Obraz najprawdopodobniej został przywieziony z Rzymu około 1640 roku. W 1670 r. przyozdobiono go dwiema koronami, a w 1687 r. udekorowano srebrną sukienką ze złotymi kwiatami. W 1700 roku dodano berło.
    Św. Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski dnia 19 czerwca 1983 r. na wałach Jasnej Góry dokonał rekoronacji obrazu. W homilii Ojciec Święty powiedział o nim: “Tym aktem wyrażam dziękczynienie Matce Pokoju za trzysta z górą lat opieki nad Świętą Warmią, która na przestrzeni dziejów i zmiennych losów historii dochowała wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi”. Wspomniał też o Stoczku jako miejscu uwięzienia ks. Kardynała Wyszyńskiego oraz o jego akcie oddania się Matce Bożej. Zakończył słowami: “Wszystkich Was zawierzam Matce Pokoju”.
    Koronacja ta otworzyła nowy etap w rozwoju kultu Królowej Pokoju. Wiele parafii archidiecezji warmińskiej przeżyło nawiedzenie kopii stoczkowskiego obrazu. Liczne kopie trafiły do kościołów w całej Polsce – i nie tylko. W ciągu pierwszych 20 lat po rekoronacji do różnych miejsc w kraju i poza jego granicami powędrowało około 80 kopii obrazu. Z roku na rok rośnie też liczba pielgrzymów nawiedzających klasztor w Stoczku.Wspomnienie Maryi jako Królowej Pokoju jest obchodzone liturgicznie co roku 1 września – w rocznicę wybuchu II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Obraz Matki Bożej Królowej Pokoju

    Biskup Mikołaj Szyszkowski do świątyni w Stoczku sprowadził obraz Salus Populi Romani z rzymskiej Bazyliki Matki Bożej Większej. Wizerunek stał się sławny w świecie chrześcijańskim od czasów zwycięstwa wojsk chrześcijańskich nad tureckimi w bitwie pod Lepanto w 1571 roku.

    W dniu, gdy w Rzymie odbywała się procesja ulicami miasta z obrazem i odmawiano modlitwę różańcową, flota chrześcijańska odniosła zwycięstwo, przypisane wstawiennictwu Matki Bożej, czczonej, od tego czasu jako Matka Boża Zwycięska albo Różańcowa. Obraz stoczkowski jest kopią rzymskiego oryginału. Został namalowany przez nieznanego artystę na płótnie, wysokość obrazu wynosi 2, 30m, a szerokość 1, 60 m. Na obrazie przedstawiona jest frontalnie postać Maryi. Obie postacie mają większą niż naturalna wielkość. Oblicze Matki Bożej jest pełne godności i dobroci, a Dzieciątko w lewej swej ręce trzyma księgę, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. W tle obrazu widzimy chmury, z których u stóp Maryi wynurza się księżyc. Obraz najprawdopodobniej został przywieziony z Rzymu około 1640 roku. W 1670 r. przyozdobiono dwiema koronami, a w 1687 r. obraz udekorowano srebrną sukienką ze złotymi kwiatami. Przed jego konsekracją dodano berło w 1700 roku. Koronacji obrazu dokonał Jan Paweł II na wałach Jasnej Góry dnia 19 czerwca 1983 roku.

    ze strony: Stoczek Klasztorny (Warmiński)

    ____________________________________________________________________________

    „Totus Tuus” Prymasa Wyszyńskiego

    Jest wieczór, 26 sierpnia 2012 r. Dobiega końca dzień, w którym Polacy świętują uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Także w sanktuarium Matki Bożej Pokoju w Stoczku na Warmii Msza św.odprawiana jest według formularza tej uroczystości. Liturgia kończy się około dwudziestej, następnie kościół zostaje zamknięty, a opiekujący się sanktuarium księża marianie udają się na kolację. Nikt nie domyśla się, że za antepedium bocznego ołtarza św. Anny ukrył się przestępca, który ma zamiar ukraść liczącą trzy wieki srebrną sukienkę na obrazie Najświętszej Maryi Panny.

    Następnego dnia księża marianie odkrywają kradzież. Jak się później okaże, sukienka została bezpowrotnie stracona. Ujęty przez policję złodziej twierdził, że wrzucił ją do Wisły, jednak bardziej prawdopodobne jest, że sprzedał ją paserowi, a srebro zostało przetopione.

    Dziwnym zbiegiem okoliczności ocalał różaniec ofiarowany przez prymasa Stefana Wyszyńskiego, który spędził w Stoczku pierwszy rok swojego więzienia. Zsunął się on z sukienki, gdy złodziej niósł ją przez kościół. W sejfie zaś pozostały oryginalne korony nałożone przez papieża Jana Pawła II. Złodziej ukradł kopie.

    Dziś jest już prawie gotowa nowa sukienka – dokładna kopia skradzionej. Dzięki ofiarności wiernych ozdobi ona obraz w tym niezwykłym roku dwóch rocznic: 30. rocznicy koronacji obrazu Matki Pokoju, której dokonał bł. Jan Paweł II na Jasnej Górze, oraz 60. rocznicy uwięzienia sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego.

    Koronacja

    W 1983 r. Jan Paweł II przyjeżdżał do Polski po wprowadzeniu stanu wojennego i zdławieniu „Solidarności”. Ojciec Święty osnuł tę pielgrzymkę wokół kilku postaci. Jedną z nich był Prymas Tysiąclecia – człowiek, który prowadził Kościół w Polsce przez niemal cały okres rządów komunistycznych – od czarnej nocy stalinizmu po wybuch wolności przyniesionej przez ruch „Solidarności”. I chyba właśnie z tego powodu doszło do koronacji obrazu Matki Pokoju ze Stoczka.

    3 maja 1983 r., na miesiąc przed przyjazdem Papieża, podczas Konferencji Episkopatu Polski ówczesny administrator apostolski diecezji warmińskiej bp Jan Obłąk dowiedział się, że Jan Paweł II ma koronować na Jasnej Górze trzy obrazy Najświętszej Maryi Panny: z Brdowa, Lubaczowa i Zielenic. Zaproponował, aby dołączyć do nich obraz ze Stoczka. Wydawało się to niemożliwe, ponieważ koronacja wymaga specjalnej procedury. Polscy biskupi poparli jednak pomysł, a sekretarz Konferencji Episkopatu Polski abp Bronisław Dąbrowski osobiście przedstawił sprawę Papieżowi. „Trzeba to zrobić – powiedział Ojciec Święty – bo przecież w cieniu tego obrazu cierpiał i modlił się Prymas Tysiąclecia”.

    I tak 19 czerwca 1983 r. na Jasnej Górze Ojciec Święty nałożył korony na przywieziony ze Stoczka obraz. Zauważył wtedy bursztynowy różaniec zawieszony na srebrnej sukience. Gdy dowiedział się, że to podarunek od Prymasa, ofiarował także swój – perłowy. „Wypraszajcie w Stoczku pokój dla całej ziemi” – prosił.

    Tego samego dnia wieczorem Jan Paweł II odniósł się do minionych miesięcy, które przyniosły Polsce przemoc, pogwałcenie praw człowieka i narodu. Wówczas też wspomniał o zamachu na swoje życie. Jak pamiętamy, miało to miejsce dwa tygodnie przed śmiercią Prymasa.

    „W dniu 13 maja minęły dwa lata od tego popołudnia, kiedy ocaliłaś mi życie. Było to na Placu świętego Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia.

    Zeszłego roku w dniu 13 maja byłem w Fatimie, aby dziękować i zawierzać.

    Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze, pozostawić jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny.

    Wielki Twój czciciel, kard. August Hlond, prymas Polski, na łożu śmierci wypowiedział te słowa: «Zwycięstwo – gdy przyjdzie – przyjdzie przez Maryję».

    «Totus Tuus»!”.

    Niewolnik

    Sanktuarium Matki Pokoju na Warmii powstało w 1641 r., po szwedzkim potopie, z myślą, aby dziękować za zwycięstwo nad Szwedami i prosić o pokój dla umęczonej wojnami Polski. W 1687 r. ówczesny prymas Polski Michał Radziejowski, bratanek króla Sobieskiego, ofiarował srebrną sukienkę na obraz Najświętszej Maryi Panny jako wotum za zwycięstwo nad Turkami pod Wiedniem.

    Może się to wydawać zaskakujące, ale prymas Wyszyński nie wiedział, że uwięziono go w klasztorze przylegającym do tego sanktuarium. Kiedy przyjechał do Stoczka dwa lata po wyjściu z więzienia, nazwał patronkę tego miejsca Nieznaną Opiekunką. „Choć jej nie znałem – powiedział wtedy – ale czułem Jej troskliwą, macierzyńską opiekę”.

    Tym bardziej wymowny staje się fakt, że właśnie tu dokonał on aktu, który zaważył – jak się wydaje – na całej jego późniejszej drodze. 8 grudnia 1953 r. zapisał: „Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało i duszę moją, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich zarówno przeszłych, jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności”.

    Był to akt całkowitego zawierzenia, rezygnacji ze swojego „ja” na rzecz całkowitego i bezwarunkowego posłuszeństwa Bogu. Swoje uwięzienie Prymas potraktował jako szansę, aby przygotować się do tej ważnej decyzji.

    „Pragnę przez Ciebie, z Tobą, w Tobie i dla Ciebie stać się niewolnikiem całkowitym Syna Twojego, któremu Ty, o Matko, oddaj mnie w niewolę, jak ja Tobie oddałem się w niewolę”.

    Zobowiązaniu temu pozostał wierny przez całe życie. Więzienie, będące po ludzku powodem wielorakiego cierpienia, stało się dla niego przygotowaniem – swoistymi rekolekcjami, obumieraniem ziarna, z którego potem narodził się tak obfity owoc: Wielka Nowenna, Tysiąclecie Chrztu Polski i wybór Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Związek między tymi wydarzeniami a narodzinami „Solidarności” i upadkiem systemu komunistycznego jest dziś oczywisty. To wszystko zaczęło się w Stoczku.

    Do aktu oddania Prymas przygotowywał się w oparciu o wskazówki św. Ludwika Marii Grignion de Montfort. Ten francuski zakonnik napisał „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, w którym znajdują się słowa: „Totus Tuus ego sum, et omnia mea Tua sunt. Accipio te in mea omnia. Praebe mihi cor Tuum, Maria” (Cały Twój jestem i wszystko moje jest Twoje. Daj mi serce Twoje, Maryjo).

    Słynne „Totus Tuus” Jana Pawła II pochodzi z tego właśnie zdania.

    1953-1983-2013

    Z trzech lat spędzonych w więzieniu tu Prymas cierpiał najbardziej – zarówno duchowo, jak i fizycznie. A jednocześnie – jak sam twierdzi – był to okres bardzo owocny duchowo. Rzecz ciekawa – powolne odradzanie się sanktuarium rozpoczęło się w 1957 r., niedługo po uwolnieniu Prymasa. Dziś dzięki opiece Zgromadzenia Marianów stało się ono przepięknym, zadbanym miejscem, które z roku na rok ściąga coraz liczniejsze pielgrzymki. Niestety, ściągnęło też złodzieja, o którym była już mowa. Człowieka tego ujęto, niemniej – decyzją sądu – miał odpowiadać z wolnej stopy. Przed 60 laty Stoczek stał się więzieniem dla niewinnego – obecnie winny pozostał na wolności. Został osadzony w areszcie dopiero wtedy, gdy okradł następny kościół…

    Na szczęście Stoczek jest znakiem czasu nie tylko ze względu na to smutne wydarzenie. Przede wszystkim jest to miejsce, które przypomina, że – jak to w 1983 r. mówił Jan Paweł II – dla chrześcijanina nie ma sytuacji beznadziejnych. Prymas Wyszyński na progu swego uwięzienia napisał: „Wiem od początku, że «moja sprawa» wymaga czasu i cierpliwości, że będzie trwała długo. Jest Bogu potrzebna: jest nie tyle sprawą «moją», ile sprawą Kościoła. A takie sprawy trwają długo”.

    Co to znaczy „długo”? Nie dochodził tego. Starał się wykorzystać czas jak najlepiej, wierząc, że i on sam, i ci, którzy go prześladują, są w ręku mocniejszego od nich. Pielgrzym odwiedzający Stoczek dzisiaj może odkryć to samo.

    Paweł Zuchniewicz/Niedziela Ogólnopolska 26/2013, str. 22-23

    _______________________________________________________________________________

    Per Mariam – Omnia Soli Deo!

    50-lecie oddania się Prymasa Tysiąclecia Matce Bożej

    Stefan Kardynał Wyszyński podczas internowania w Stoczku Warmińskim ułożył

    Akt osobistego oddania się Matce Najświętszej:

    Święta Maryjo, Bogurodzico Dziewico, obieram sobie dzisiaj Ciebie za Panią, Orędowniczkę, Patronkę, Opiekunkę i Matkę moją.
    Postanawiam sobie mocno i przyrzekam, że Cię nigdy nie opuszczę, nie powiem i nie uczynię nic przeciwko Tobie. Nie pozwolę nigdy, aby inni cokolwiek czynili, co uwłaczałoby czci Twojej.
    Błagam Cię, przyjmij mnie na zawsze za sługę i dziecko swoje. Bądź mi pomocą we wszystkich moich potrzebach duszy i ciała oraz w pracy kapłańskiej dla innych.
    Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało i duszę moją, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich – zarówno przeszłych, jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności.
    Pragnę przez Ciebie, z Tobą, w Tobie i dla Ciebie stać się niewolnikiem całkowitym Syna Twojego, któremu Ty, o Matko, oddaj mnie w niewolę, jak ja Tobie oddałem się w niewolę.
    Wszystko, cokolwiek czynić będę, przez Twoje ręce niepokalane, Pośredniczko łask wszelkich, oddaję ku chwale Trójcy Świętej – „Soli Deo!”.
    Maryjo Jasnogórska, nie opuszczaj mnie w pracy codziennej i okaż swe czyste Oblicze w godzinę śmierci mojej. Amen.

    Stoczek, 8 grudnia 1953 r.

    Prymas Polski Stefan Kardynał Wyszyński oddał się Matce Bożej w Jej macierzyńską niewolę miłości 50 lat temu – 8 grudnia 1953 r. w Stoczku Warmińskim, w drugim miejscu swojego uwięzienia.
    Jak do tego doszło?
    Już 14 lutego tegoż roku, kiedy komuniści robili wszystko, aby zniszczyć Kościół w Polsce, wiarę Narodu i osobiście Księdza Prymasa, bardzo tym udręczonego, nagle, po Mszy św., Ojciec (tak będę pisała o Kardynale Wyszyńskim) wypowiedział w kaplicy te znane już dzisiaj powszechnie słowa: „Wszystko postawiłem na Maryję!”. Odtąd rzeczywiście wszystko na Nią stawiał, co było widoczne w coraz bardziej promiennej jego twarzy i w całym zachowaniu.
    Kiedyś, po kilkugodzinnych audiencjach, gdy wychodził z gabinetu warszawskiego – szarozielony – zapytaliśmy: „Ojcze, co się stało?”. Odpowiedział: „Same kamienie, same kamienie!…”. „Jak to? I nie ma żadnej pociechy, żadnego światła?”. Po chwili milczenia padła odpowiedź: „Jest, Ona, Maryja, dana ku obronie Narodu Polskiego i – dana mnie ku pomocy”.
    Tak było niejednokrotnie. Widoczne się stawało, jak Ojciec, coraz bardziej prześladowany i udręczony ciosami zadawanymi Kościołowi w Polsce i kościelnym instytucjom, szukał ratunku i pomocy w ramionach Matki Chrystusowej, niezawodnej Wspomożycielki. Wszak „wszystko na Nią postawił”, a Ona nigdy go nie zawiodła. Nieraz dawał do zrozumienia, jak bardzo pragnie oddać się Jej „na przepadłe”, ale szukał odpowiedniego czasu, aby się do tego dobrze przygotować. Pragnie więc oddać Jej się aż w niewolę, aby tym aktem bezgranicznego zaufania i pokory wyprosić u Jej Syna, Jezusa Chrystusa, wolność dla Kościoła w Polsce i obronę zagrożonego ducha Narodu.
    I przyszedł taki czas, kiedy mógł tego aktu dokonać, po długim i rzetelnym przygotowaniu. Stało się to w więzieniu, w Stoczku Warmińskim. Sam Prymas pisze o tym w swoim dzienniku Pro memoria.
    8 XII 1953, wtorek
    Przez 3 tygodnie przygotowywałem duszę swoją na ten dzień. Idąc za wskazaniami bł. Ludwika Marii Grignion de Montfort, zawartymi w książce: „O doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” – oddałem się dziś przez ręce mej Najlepszej Matki w całkowitą niewolę Chrystusowi Panu. W tym widzę łaskę dnia, że sam Bóg stworzył mi czas na dokonanie tego radosnego dzieła.
    Postanowiłem sobie, że pierwszą parafię, którą będę mógł erygować, uczczę tytułem „Bożego Macierzyństwa Maryi”.
    Akt oddania się osobistego w niewolę Maryi według św. Ludwika Marii Grignion de Montfort ma charakter zupełnie bezinteresowny – na chwałę Maryi. Gdy Ojciec składał swój Akt oddania, miał wyraźną intencję: za wolność Kościoła w Polsce i za obronę ducha Narodu. Mówił później o tym przy różnych okazjach. Było to w Ojcu tak silne, że kiedyś nawet powiedział i napisał: „Maryjo, jeśli Ci to jest potrzebne, to nawet zabij mnie, ale uratuj Kościół w Ojczyźnie i Naród”.
    Z tego osobistego Aktu oddania się Ojca Maryi w Stoczku wyrosły potem jego wielkie dzieła maryjne:
    – Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego;
    – Nawiedzenie kopii Cudownego Obrazu Jasnogórskiego we wszystkich parafiach;
    – Wielka Nowenna Tysiąclecia;
    – Czuwania Soborowe z Maryją Jasnogórską;
    – Milenijny Akt Oddania Polski w niewolę Maryi za wolność Kościoła Chrystusowego na całym świecie.
    Deo gratias! Za wielkiego Prymasa Tysiąclecia. Za jego ufne oddanie się Maryi i za wszystkie jego Maryjne dokonania.

    Maria Okońska/Niedziela Ogólnopolska 49/2003

    ____________________________________________________________________________

    Sanktuarium Prymasa

    Gietrzwałd, Święta Lipka i Stoczek Klasztorny. To najczęściej odwiedzane warmińskie sanktuaria maryjne. Ale tylko Stoczek w szczególny sposób zapisał się w naszej najnowszej historii. Przez rok więziono tu prymasa Stefana Wyszyńskiego

    Warmia – kraina gotyku, zamków i jezior, wymarzone miejsce dla miłośników przyrody, leśnych łazików, miłośników historii, przygód i sportów wodnych, szczególnie spływów kajakowych. Przyciągają lasy, jeziora i meandrujące rzeki, ciekawe zamki, pałacyki i kościoły. I opinia, że jak chcemy oderwać się od miejskiego zgiełku, warto przyjechać właśnie tu.

    Odpoczywając w okolicach Olsztyna czy Lidzbarka Warmińskiego, warto odwiedzić tamtejsze sanktuaria, z których jedno – sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju w Stoczku Klasztornym – szczególnie przemawia także do miłośników historii najnowszej. Oczywiście poprzez postać więzionego tam przez komunistów prymasa Stefana Wyszyńskiego.

    Prymas w Stoczku

    „Ściany wewnętrzne mokre, kamienne posadzki strasznie zimne. Woda ściekała ze ścian. Zimą ściany zamieniały się przez to w lodowate tafle. Od dnia przyjazdu do Stoczka do końca pobytu ani w dzień, ani w nocy nie rozgrzałem stóp” – opisywał Prymas swój pobyt w Stoczku. Prymas Tysiąclecia trafił tam w październiku 1953 r., jako więzień komunistycznej władzy. W Stoczku wydzielono mu część pomieszczeń pierwszego piętra nieużytkowanego od lat klasztoru. W tych warunkach, z czasem nieznacznie tylko poprawionych, spędził rok.

    Dziś celę, w której przebywał Prymas, można zwiedzać, oglądać fotografie, listy, książki, które napisał w tym czasie. W pomieszczeniu są też meble, święte obrazy, tablica z rozkładem dnia Prymasa, z którego można się dowiedzieć, że wstawał codziennie o piątej rano i że dużo czasu poświęcał na modlitwę, w tym na codzienny Różaniec.

    Za oknami rozciąga się ogród klasztorny otoczony wysokim murem. Pozwolono Prymasowi na codzienny spacer w tym ogrodzie zapewne dlatego, że fakt, iż Prymas jest więziony właśnie w Stoczku, był otoczony ścisłą tajemnicą. W tamtym czasie zresztą okna w budynku były pozabijane deskami, żeby nikt nie zauważył, kogo kryją mury sanktuarium.

    Po uwolnieniu Prymasa długo jeszcze o Stoczku Klasztornym nie wolno było wspominać. Pewnie dlatego sanktuarium nie było tak bardzo znane, jak te w Świętej Lipce czy Gietrzwałdzie. Ludzie jednak przyjeżdżali, by modlić się, m.in. w intencji pokoju. Tak jest do dziś.

    Uwięzienie w Stoczku Klasztornym było dla Prymasa Tysiąclecia miejscem przemyśleń, które miały potem doniosłe skutki dla polskiego Kościoła. „W Stoczku na Warmii zrozumiałem znaczenie Matki Najświętszej w Kościele polskim, jako siły jednoczącej, siły, w imię której można poruszyć Polaków i zmobilizować ich dla każdej wielkiej i słusznej sprawy. Wtedy to oddałem się Matce Najświętszej w Jej macierzyńską niewolę” – mówił kard. Wyszyński po latach.

    „Macierzyńska niewola” stała się kilkanaście lat później podstawą proklamowanego przez kard. Wyszyńskiego programu wielkiej nowenny przed Milenium Chrztu Polski i odnowieniem Jasnogórskich Ślubów Narodu.

    Figura przy dębie

    Początku kultu maryjnego w Stoczku należy szukać w XVII wieku. Z inicjatywy ojców bernardynów powołano w 1671 r. komisję historyczno-teologiczną. W jej sprawozdaniu czytamy, że dwie dziewczynki pracowały przy grabieniu siana na łące nieopodal Stoczka, w miejscu, gdzie obecnie wznosi się kościół. W spróchniałym częściowo pniu starego dębu znalazły piękną, koloru kości słoniowej, figurkę Matki Bożej.

    Gdy zaniosły ją do Stoczka, mieszkańcy postanowili wybudować kaplicę, aby ją w niej umieścić. By nie narazić się innym mieszkańcom, figurkę ukryto. Jednak następnego dnia znów znaleziono ją przy dębie. Miejscowy proboszcz, dowiedziawszy się o tym, umieścił figurkę w kościele w Kiwitach, jednak ponownie, w niewyjaśniony sposób, znalazła się ona pod dębem. Poruszony tym proboszcz razem z mieszkańcami okolicy wybudował kaplicę i umieścił w niej figurkę.

    Z czasem miejsce to stało się celem pielgrzymek. Poza rzeszą pątników przybywających pod figurę znalazło się trzech mieszkańców Stoczka, którzy wykradli figurę z kaplicy i ją rozbili. Mimo zniszczenia figury miejsce to nadal było nawiedzane przez wyznawców przybywających z różnych miejscowości.

    Świątynia Pokoju

    Powstanie sanktuarium związane jest z sytuacją XVII-wiecznej Polski. Była ona nękana wojnami z Rosją, Turcją i Szwecją. Północne krańce, w tym również diecezja warmińska, ucierpiały dotkliwie od Szwedów. W latach dwudziestych XVII wieku zagarnęli oni pas nadbrzeżny, w tym także północną część diecezji warmińskiej, grabiąc ziemie z dóbr materialnych i kulturowych. Gdy w 1629 r. zawarto rozejm sześcioletni w Starym Targu, a działania wojenne zawieszono, wciąż wiele miast, m.in. Frombork, znajdowało się pod okupacją szwedzką. Według przekazu jednego z duchownych, król Władysław IV, chcąc przebłagać Boży Majestat i uspokoić dziejową burzę, po zasięgnięciu opinii miejscowego biskupa zadecydował, że w miejscu wskazanym przez Boga powstanie Świątynia Pokoju na cześć Pani Nieba.

    Gdy po traktacie pokojowym w Sztumskiej Wsi Polska bez konieczności prowadzenia wojny odzyskała ziemie na Pomorzu i w Prusach, uznano to za łaskę Opatrzności Bożej. Na budowę kościoła-wotum biskup warmiński wybrał Stoczek.

    W 1641 r. po wybudowaniu świątyni – w stylu barokowym, w formie rotundy o piętnastometrowej średnicy zewnętrznej – sprowadzono kopię obrazu Matki Bożej Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) z kościoła Santa Maria Maggiore w Rzymie. Koronacji obrazu dokonano w 1700 r., nadając świątyni tytuł Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Opiekę nad sanktuarium powierzono zakonowi Ojców Bernardynów.

    W kształcie podkowy

    Kult Matki Bożej w Stoczku z każdym rokiem stawał się coraz większy. Powiększono klasztor, świątynię otoczono krużgankami. W czterech narożnikach umieszczono kaplice. Dobudowano prezbiterium, a nad całością umieszczono wysoką wieżę, w której zawieszono dzwony. Z czasem zabudowa klasztorna przybrała formę podkowy.

    Ciężkie czasy dla Stoczka zaczęły się po inkorporacji Warmii do protestanckich Prus, wrogo nastawionych do ludności polskiej i Kościoła rzymskokatolickiego. W 1810 r. klasztor został przejęty przez Skarb Państwa. Wiele dzieł sztuki wywieziono, w budynku klasztornym urządzono szkołę elementarną, a kościół, aż do lat 40. XIX wieku, stał pusty i niszczał. Po wielu latach pierwszą Mszę św. odprawiono w nim w marcu 1841 r. Sanktuarium ponownie ożywiło swą działalność religijną, odżył ruch pielgrzymkowy.

    Gdy po zakończeniu II wojny światowej Warmia ponownie znalazła się w granicach Polski, bernardyni próbowali na nowo objąć klasztor i zorganizować w nim życie religijne. Nieskutecznie – klasztor na początku lat 50. ubiegłego wieku przejęły władze państwowe. Kiedy po październiku 1956 r. zwrócono go diecezji warmińskiej, miejscowy ordynariusz powierzył sanktuarium Księżom Marianom, wysiedlonym przez władze komunistyczne z warszawskich Bielan. Marianie doprowadzili świątynię do świetności. Odzyskała ona dawny charakter oraz splendor barokowy. Samodzielną parafią Stoczek Klasztorny stał się w 1981 r.

    Papieska koronacja

    W 1983 r. obraz Matki Pokoju został koronowany na Jasnej Górze przez Jana Pawła II. Cztery lata później Papież Polak włączył kościół Najświętszej Maryi Panny Matki Pokoju w Stoczku w poczet bazylik mniejszych.

    Na początku czerwca, tuż przed 30. rocznicą koronacji, zakończyła się kompleksowa konserwacja słynącego łaskami obrazu Matki Pokoju. Można też podziwiać nową, wotywną szatę zdobiącą wizerunek Maryi. Srebrna suknia jest kopią zabytkowej, siedemnastowiecznej sukni, która w ubiegłym roku została skradziona. W kościele można też podziwiać pochodzące z XVII wieku obrazy, organy, dwa barokowe boczne ołtarze. Na uwagę zasługują także pochodzące z XVIII wieku ambona kuta z żelaza i chór muzyczny. W Stoczku na każdym kroku wyczuwa się historię…

    Goszcząc w okolicy, nie należy zapominać o odwiedzeniu najbardziej obleganych warmińskich sanktuariów w Gietrzwałdzie i Świętej Lipce, ale także tych mniej znanych, np. w Lwowcu k. Sępopola – sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej, znajdujące się we wsi słynącej z ogromnej liczby gnieżdżących się tu bocianów (m.in. na dachu kościoła), i Krośnie k. Ornety.

    Witold Dudziński/Niedziela Ogólnopolska 33/2013, str. 42-43

    __________________________________________________________________________________

    Nawet w więzieniu nie dał się złamać. Dziś rocznica powrotu z internowania Prymasa Tysiąclecia

    Stoczek Warmiński .pl – miejsce uwięzienia Prymasa Stefana Wyszyńskiego

    ***

    Kard. Stefan Wyszyński 64 lata temu wrócił do Warszawy z internowania, jakie zgotowały mu komunistyczne władze. Razem z Prymasem Tysiąclecia czekając na dzień jego beatyfikacji przypomnijmy sobie jego postawę podczas uwięzienia czytając poniższy fragment książki “Prymas Wyszyński. Ojciec Ojczyzny” pióra Czesława Ryszki.

    ***

    „Zapiski więzienne”

    Kardynała Prymasa dowieziono nad ranem do zamieszkanego przez kilku ojców klasztoru Kapucynów w Rywałdzie koło Grudziądza. W zakonnej celi, do której wprowadzono Prymasa, okna zaklejono papierem, chcąc jak gdyby w ten urągający sposób zasłonić Prymasa Polski przed światem. Nad łóżkiem zobaczył Kardynał obraz Matki Bożej z podpisem: „Matko Boża Rywałdzka, pociesz strapionych”. To był pierwszy znak, który wywołał w nim wielką radość. Domyślał się, że jest osadzony gdzieś na północy Polski.

    Na korytarzu ulokowali się pilnujący żołnierze. Było ich dwudziestu ubranych po cywilnemu. Cały czas było słychać ich kroki. Prymasowi przywieziono książki z pałacu na ulicy Miodowej, mógł też w pokoju odprawiać Mszę św. W takich warunkach Prymas przebywał do 12 października, a więc ponad dwa tygodnie.

    Być może pod wpływem protestów z  Zachodu, jakie w  tym czasie nadeszły do Warszawy w obronie uwięzionego Prymasa, m.in.  od  prezydenta USA Dwighta Eisenhowera (1890–1969), deputowanych z Anglii i Francji, postanowiono go lepiej ukryć. Przewieziono więźnia do poklasztornego budynku w Stoczku Warmińskim, odizolowanego od świata wysokim murem, na którym znajdowały się zwoje drutu kolczastego. Mimo że zawilgocony budynek nie nadawał się do dłuższego zamieszkania, Prymas spędził tu cały rok. 30 żołnierzy w cywilnych ubraniach pilnowało go dzień i noc. W międzyczasie w Warszawie w Ministerstwie Bezpieczeństwa przygotowywano plan wytoczenia Prymasowi procesu sądowego i skazania go na wieloletnie więzienie.

    Prymasowi dano do pomocy wspomnianego już ks. Stanisława Skorodeckiego i siostrę zakonną Marię Leonię Graczyk, więźniarkę przywiezioną z Grudziądza. Z dwojgiem swoich współwięźniów zorganizował w Stoczku Warmińskim, a później również w kolejnym więzieniu w Prudniku, życie klasztorne. Przebiegało ono według ściśle zaplanowanego harmonogramu, z przeznaczeniem większości dnia na modlitwę. Dla współwięźniów głosił rekolekcje wielkopostne, rozważania podczas nabożeństw różnych okresów liturgicznych. Był człowiekiem głębokiej wiary zawsze i wszędzie.

    Ten rok był pełen doświadczeń i upokorzeń. Właściwie Prymasowi nie było wolno uczynić niczego bez porozumienia z pilnującymi go „ubowcami”. Nic. Żadnych listów, korzystania z gazet, radia, rozmów z innymi. Przydzielony mu do pomocy ksiądz Stanisław Skorodecki wspominał, że  „ubowcy” pilnujący ich w  Stoczku Warmińskim mieli przekonanie, iż Prymas został aresztowany na  prośbę Episkopatu Polski (sic!). Miał tak długo przebywać w odosobnieniu, aż ułożą się dobre stosunki między państwem a Kościołem. Na każdym więc kroku mógł się spodziewać Kardynał kłamstwa i podstępu, mógł nawet w osobie przydzielonego mu „z urzędu” kapelana widzieć jakiegoś podstawionego „ubowca”, szpicla w sutannie.

    Prymas jednakże przyjął od początku założenie, że przydzielony kapelan jest autentycznym księdzem, kimś równie nieszczęśliwym jak on  sam. Powiedział w  czasie pierwszego spotkania: „Chcę widzieć w księdzu tylko współbrata – więźnia, jak i ja sam jestem więźniem. A resztę wyjaśni przyszłość”.

    Prymas Wyszyński. Ojciec Ojczyzny

    Czesław Ryszka

    W czasach komunistycznego sztormu stanął za sterem łodzi polskiego Kościoła. Bohatera tej książki, Prymasa Tysiąclecia, wyróżniały siła moralna, odwaga i upór, co pozwalało mu nawet w więzieniu trwać niezłomnie w decyzjach głęboko przemodlonych i przemyślanych.

    Ksiądz Stanisław Skorodecki, świadek i współwięzień, zwolniony później przez Prymasa z obowiązku dochowania tajemnicy, wspominał, że Prymas nie grał roli człowieka skrzywdzonego, nie stroił się w jakąś sztuczną świętość, ale starał się zachować tak godność własną, jak i drugiego człowieka. Na przykład Kardynał zamiast protestować, milczy, modli się, pisze i rozmyśla. Wydawałoby się, po ludzku rzecz biorąc, że powinien pisać o przemocy, czuć się jej ofiarą, że powinien wylać na papier swoją gorycz i krzywdę. Nic podobnego. Od pierwszego momentu uwięzienia Prymas wykazał heroizm ducha, o czym świadczy notatka w Zapiskach więziennych: „Większość księży i biskupów, z którymi pracowałem, przeszła przez więzienia. Byłoby coś niedojrzałego w tym, gdybym ja nie zaznał więzienia. Dzieje się więc coś bardzo właściwego: nie mogę mieć żalu do nikogo. Chrystus nazwał Judasza ‘przyjacielem’. Nie mogę mieć żalu do tych panów, którzy mnie otaczają…”.

    Zamiast słów zemsty znajdujemy pytania: Kto zawinił? W jakim stopniu to, co się stało, jest ze szkodą dla Kościoła? Modlił się słowami, które pokazują, że gotów był oddać życie za Kościół: „Jeśli Ci to potrzebne, zabij mnie, byleby tylko Kościół w Polsce i Naród był wolny, żył i pracował dla Twojej Chwały”. Potem często mawiał: „Ja nie mam wrogów, tylko ludzi, którzy się uważają za moich wrogów”. Tę postawę dobrze oddaje zapis z czasu uwięzienia; napisał, że Serce Boga Człowieka „związane z sercem Maryi, odżywia się Jej krwią, a Serce Maryi pracuje dla Serca Jezusa (…) i odtąd te dwa Serca ze sobą zespolone, będą na służbie człowieka, ‘co wpadł między zbójców’” (Zapiski więzienne).

    Kiedy więzienny trud przyprawia go o chorobę, stara się zapanować nad uczuciem krzywdy. Notuje: „Nie zmuszą mnie niczym do  tego, abym ich znienawidził (…). Nie umiałbym im zrobić najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się (…), że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi”. I dalej: „Czy może być inny stosunek kapłana do swoich prześladowców? Przecież oni też muszą się zbawić, muszą doznać miłości i łaski Bożej…” (Zapiski więzienne).

    W Stoczku Warmińskim Prymas podupadł na zdrowiu. Przebywając cały czas w wilgotnej, nieogrzewanej celi, zaczął skarżyć się na płuca. Wezwany lekarz doradzał przeniesienie go w lepsze warunki klimatyczne. Władze ostatecznie zgodziły się na to i kolejnym miejscem odosobnienia Prymasa stał się Prudnik Śląski (6 października 1954 – 27 października 1955), dokąd przewieziono więźnia samolotem. Znowu był poklasztorny budynek, tym razem zabrany franciszkanom czarnym. Zabezpieczono go wokół parkanem z drutem kolczastym, aby, broń Boże, ktoś z zewnątrz nie dowiedział się o miejscu uwięzienia Prymasa Polski. Warunki były już znośniejsze, także w aspekcie politycznym, można było nieco spokojniej pracować, czytać i pisać.

    Osamotniony Kardynał mógł więcej spacerować po ogrodzie, a nierzadko obserwował przyrodę zza okna, podziwiając piękno Bożego stworzenia. Kiedyś podpatrzył, jak we framudze okna uwiły sobie gniazdo muchołówki. Przyglądał się przez miesiąc ptakom, radując się wspaniałą szkołą życia. I jak zanotował, chociaż przedtem uczył się przez wiele lat socjologii, polityki społecznej, ekonomii, prawa i innych nauk, to jednak przez ten miesiąc nauczył się więcej aniżeli na uniwersytetach!

    Pisał: „Przyjrzałem się, jak wygląda ład w ciasnym gniazdeczku, gdzie jest pięć piskląt, ojciec i matka. Było to wzruszające i budujące. Oglądałem prawdziwe dzieło społeczne. Można napisać traktat socjologiczny i pedagogiczny, patrząc przez miesiąc, jak w ciasnym i maleńkim gniazdku rozwija się życie, jaki tam jest ład i porządek, jak wszystko jest właściwie skoncentrowane i skupione w kierunku życia. Po raz pierwszy wzbudziła się we mnie wątpliwość, że chyba pomiędzy rozumem a tak zwanym instynktem jest bardzo cienka granica – tyle tam było rozumu, ładu społecznego, tyle zdrowej ekonomii i praw życia” (Warszawa, 27 grudnia 1959).

    29 października 1955 roku komunistyczne władze przewiozły Prymasa do nowego miejsca uwięzienia, do klasztoru sióstr Nazaretanek w Komańczy w Bieszczadach. W tym ostatnim miejscu Prymas miał już swobodę poruszania się, oczywiście tylko po terenie miejscowości, którą od tego czasu włączono do pasa granicznego. Każdy kto tu przybywał, musiał posiadać przepustkę wydaną nie jak każda inna przez zwykłą komendę MO, ale wyłącznie przez władze partyjne i rządowe. Nie ograniczano natomiast widywania się z Prymasem miejscowej ludności. Kiedy więc wiadomość o pobycie Księdza Kardynała u nazaretanek rozeszła się po okolicy, ludzie bardzo licznie gromadzili się w zakonnej kaplicy na Mszy św. odprawianej przez Prymasa. Pozwolono również dojeżdżać do miejsca księżom biskupom i rodzinie. Jednymi z pierwszych byli biskupi Michał Klepacz i Zygmunt Choromański, księża Hieronim Goździewicz i Bronisław Dąbrowski.

    W Komańczy po raz pierwszy Ksiądz Prymas miał dostęp do czytania gazet, z których dowiedział się o dalszych perfidnych metodach komunistów, jakimi walczono z Kościołem. Zabolał go zwłaszcza fakt, że nigdzie nie znalazł wzmianki na swój temat, jakby jednego dnia przestał istnieć. Nie mógł w tym czasie wiedzieć, że jego uwięzienie mimo wszystko odbiło się bardzo na wizerunku Polski na arenie międzynarodowej. Jego nieobecność stała się milczącym krzykiem o sprawiedliwość. Prymas dowiedział się natomiast o tym, że komunistom nie udało się skłonić jego sekretarza, ks. bp. Antoniego Baraniaka, przebywającego w  więzieniu mokotowskim, do złożenia obciążających go zeznań. Tym sposobem upadł plan wytoczenia mu procesu i skazania na wieloletnie więzienie. W tej sytuacji podjęto wobec Prymasa nie mniej perfidną próbę, by za cenę uwolnienia dobrowolnie zrzekł się pełnienia funkcji biskupich. Odpowiedział stanowczo, że tylko Papież może zwolnić biskupa z jego obowiązków, ponieważ od Papieża je otrzymał.

    bialykruk.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________