Category: Informacje

  • MATKA BOŻA I ŚWIĘCI PAŃSCY – wrzesień 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 września

    Święty Hieronim, prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz Oświeciciel, biskup
    ***
    Święty Hieronim

    Hieronim urodził się ok. 345 r. w Strydonie (prawdopodobnie na terenie dzisiejszej Chorwacji). Był synem zamożnych ludzi pochodzenia rzymskiego, katolików. Studiował w Rzymie pod kierunkiem mistrzów łaciny i retoryki, m.in. Donata. Tam – w wieku młodzieńczym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przyjął chrzest między 358 a 364 r. z rąk papieża św. Liberiusza. Wówczas postanowił porzucić światowe życie i zająć się zagadnieniami religijnymi. Udał się następnie do Trewiru, ówczesnej stolicy cesarstwa, gdzie na życzenie rodziców miał rozpocząć karierę urzędniczą; prawdopodobnie jednak podjął tam studia teologiczne. Z Galii powrócił do Włoch. W tym czasie jego siostra wstąpiła do klasztoru. Także i sam Hieronim został w Akwilei mnichem i ok. 373 r. wyjechał na Wschód, by w Jerozolimie pracować naukowo i poddać się rygorystycznemu życiu. Poprzez Azję Mniejszą wyruszył do Ziemi Świętej, ale wyczerpany trudami podróży zatrzymał się w Antiochii. Znalazł się o krok od śmierci. Po wyzdrowieniu zaczął intensywną naukę greki i języka hebrajskiego, poświęcił się studiowaniu Pisma świętego na Pustyni Chalcydyckiej.

    Święty Hieronim

    W 377 r. w Antiochii Hieronim przyjął święcenia kapłańskie, zastrzegając jednak, że pragnie dalej wieść życie ascetyczne. Za cel swojego życia postawił pracę naukową. Na dłuższy czas (379-382) zatrzymał się w Konstantynopolu. Miasto urzekło go swoją historią, bogactwem zabytków, zasobnością w książki. Właśnie wtedy patriarchą Konstantynopola był św. Grzegorz z Nazjanzu. Hieronim słuchał pilnie jego kazań. W tym czasie przełożył na język łaciński niektóre homilie Orygenesa i Historię Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej.
    W 382 r. uczestniczył w synodzie rzymskim, gdzie na polecenie papieża Damazego zaczął pracować nad poprawianiem dawnego przekładu Nowego Testamentu i psalmów. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Mieszkał na Awentynie, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną Rzymu. Wśród jego uczniów znalazła się także św. Marcella (+ 410). Właśnie w jej pałacu zamieszkał. Na spotkania duchowe przybywała do niego również inna można pani Rzymu, św. Paula (+ 404), i jej córka, św. Eustochia (+ ok. 419). Po śmierci papieża (+ 384) Hieronim udał się do Egiptu; zwiedził Ziemię Świętą, Egipt, klasztory w Nitrii. Słuchał wykładów znakomitego znawcy pism Orygenesa, Dydyma Ślepca. Udał się następnie do Palestyny i w 386 r. zamieszkał w Betlejem. Tam pozostał już do śmierci.
    Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego. Współcześni mu odnotowali jednak, że miał wybuchowy charakter.

    Święty Hieronim

    Pozostawił po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Hieronim napisał także komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył liczne teksty Ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje. Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł osamotniony 30 września 419 lub 420 r. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w głównym ołtarzu bazyliki S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego, patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów.
    Ikonografia ukazuje najczęściej św. Hieronima jako wielkiego pokutnika w długiej szacie albo obnażonego starca, w przepasce na biodrach, wycieńczonego postami. Czasami przedstawiany jest w kapeluszu kardynalskim, co jest aluzją do jego funkcji sekretarza papieskiego, lub w postawie siedzącej przy pulpicie. Atrybutami Świętego są: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Hieronim, rozkochany w Słowie Bożym

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Hieronim, rozkochany w Słowie Bożym

    Kościół wspomina dziś św. Hieronima. Pozostawił on po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy.

    Hieronim urodził się ok. 345 r. w Strydonie (prawdopodobnie na terenie dzisiejszej Chorwacji). Był synem zamożnych ludzi pochodzenia rzymskiego, katolików. Studiował w Rzymie pod kierunkiem mistrzów łaciny i retoryki, m.in. Donata. Tam – w wieku młodzieńczym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przyjął chrzest między 358 a 364 r. z rąk papieża św. Liberiusza. Wówczas postanowił porzucić światowe życie i zająć się zagadnieniami religijnymi. Udał się następnie do Trewiru, ówczesnej stolicy cesarstwa, gdzie na życzenie rodziców miał rozpocząć karierę urzędniczą; prawdopodobnie jednak podjął tam studia teologiczne. Z Galii powrócił do Włoch. W tym czasie jego siostra wstąpiła do klasztoru. Także i sam Hieronim został w Akwilei mnichem i ok. 373 r. wyjechał na Wschód, by w Jerozolimie pracować naukowo i poddać się rygorystycznemu życiu. Poprzez Azję Mniejszą wyruszył do Ziemi Świętej, ale wyczerpany trudami podróży zatrzymał się w Antiochii. Znalazł się o krok od śmierci. Po wyzdrowieniu zaczął intensywną naukę greki i języka hebrajskiego, poświęcił się studiowaniu Pisma świętego na Pustyni Chalcydyckiej.

    W 377 r. w Antiochii Hieronim przyjął święcenia kapłańskie, zastrzegając jednak, że pragnie dalej wieść życie ascetyczne. Za cel swojego życia postawił pracę naukową. Na dłuższy czas (379-382) zatrzymał się w Konstantynopolu. Miasto urzekło go swoją historią, bogactwem zabytków, zasobnością w książki. Właśnie wtedy patriarchą Konstantynopola był św. Grzegorz z Nazjanzu. Hieronim słuchał pilnie jego kazań. W tym czasie przełożył na język łaciński niektóre homilie Orygenesa i Historię Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej. 

    W 382 r. uczestniczył w synodzie rzymskim, gdzie na polecenie papieża Damazego zaczął pracować nad poprawianiem dawnego przekładu Nowego Testamentu i psalmów. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Mieszkał na Awentynie, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną Rzymu. Wśród jego uczniów znalazła się także św. Marcella (+ 410). Właśnie w jej pałacu zamieszkał. Na spotkania duchowe przybywała do niego również inna można pani Rzymu, św. Paula (+ 404), i jej córka, św. Eustochia (+ ok. 419). Po śmierci papieża (+ 384) Hieronim udał się do Egiptu; zwiedził Ziemię Świętą, Egipt, klasztory w Nitrii. Słuchał wykładów znakomitego znawcy pism Orygenesa, Dydyma Ślepca. Udał się następnie do Palestyny i w 386 r. zamieszkał w Betlejem. Tam pozostał już do śmierci.
    Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego. Współcześni mu odnotowali jednak, że miał wybuchowy charakter. 

    Pozostawił po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Hieronim napisał także komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył liczne teksty Ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje. Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł osamotniony 30 września 419 lub 420 r. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w głównym ołtarzu bazyliki S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego, patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Przybliżył nam Pismo święte,

    byśmy znali Chrystusa – św. Hieronim

    Przybliżył nam Pismo święte, byśmy znali Chrystusa – św. Hieronim

    św. Hieronim – Follower of Joos van Cleve, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Święty Hieronimojciec Kościoła zachodniego, doktor Kościoła, którego wspominamy w liturgii 30 września. Zostawił nam dwie ważne rzeczy. Pierwsza, to „zdanie – klucz” do świata wiary: „Nieznajomość Pisma Świętego to nieznajomość Chrystusa“.  Druga, to „drzwi” przez, które należy wejść, czyli przekład Pisma Świętego zwany Wulgatą. A ten przez wieki uznawano za oficjalny tekst Biblii Kościoła katolickiego i nadal pozostaje ważnym punktem odniesienia.

    Miał być urzędnikiem, a został teologiem (badaczem Pisma Świętego), o którym mówi się „książę egzegetów”. Był porywczy, lubił pochwały i nie zawsze potrafił odpowiednio zachować się wobec innych. Z wielkiego świata – dworu papieskiego wyruszył do Ziemi Świętej, by przez lata wieść pustelnicze życie.

    „Miłuj Pismo Święte, a miłować cię będzie mądrość; miłuj je z czułością, a ono cię ochroni; czcij je, a otrzymasz jego pieszczoty. Niech będzie ono dla ciebie, jak twoje naszyjniki i kolczyki. (…) Miłuj wiedzę Pisma, a nie będziesz miłować przywar ciała” (św. Hieronim).

    Hieronim urodził się ok. 345-47 roku w Strydonie, niedaleko dzisiejszej Lubliany. Pochodził z katolickiej rodziny, ale ta choć zadbała o wykształcenie syna, to niekoniecznie o rozwój duchowy. Trzeba było czasu, aby zaczął dostrzegać głębię i wartość wiary. Dopiero po latach spędzonych na edukacji w Rzymie, wypełnionych różnorodnymi uciechami otrzymał chrzest z rąk papieża. A i to jeszcze nie oznaczało radykalnej zmiany w życiu młodzieńca.

    Po studiach Hieronim trafił na cesarski dwór do Trewiru, ale jak się okazało kariera urzędnicza nie była dla niego, ponieważ być może już tam podjął studia teologiczne. Powołanie dojrzewało. Następnie przebywając w Akwilei zgłębiał wiedzę o Biblii i dziełach chrześcijańskich pisarzy i podjął decyzję – został mnichem. Ku niezadowoleniu rodziny podobną drogę wybrali jeszcze jego siostra i brat.

    Ok. 373 roku Hieronim wyruszył do Jerozolimy. Życie ascety i rozwój naukowy były jego celem. Niestety stan zdrowia zatrzymał go w Antiochii. Kiedy wyzdrowiał, udał się na Pustynię Chalcydycką. Pościł, umartwiał się, modlił, pracował nad różnymi przekładami i czytał Pismo Święte. Jednakże dla rozsmakowanego w dziełach filozofów i pisarzy starożytnych pustelnika było to pewnym wyzwaniem i dopiero w czasie choroby, kiedy doświadczył dramatycznej w przebiegu wizji sądu i usłyszał „że jest bardziej cyceronianinem nie chrześcijaninem” jego serce w pełni otworzyło się na badanie Słowa Bożego. Hieronim w tym czasie doskonalił znajomość greki, uczył się hebrajskiego czy nawet syryjskiego, co w przyszłości okazało się wielce przydatne.

    Św. Hieronim - Pieter van Mol, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commonsśw. Hieronim – Pieter van Mol, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Po powrocie do Antiochii Hieronim, krótko po przyjęciu święceń kapłańskich, co nastąpiło w 377 roku, kiedy miał już ponad 30 lat, wyruszył do Konstantynopola. Tam był świadkiem obrad soboru, słuchał nauk wybitnych teologów chrześcijańskiego wschodu. Pracował też nad kolejnymi przekładami różnorodnych tekstów – doskonalił warsztat.

    W roku 382 dotarł do Rzymu. Doceniając jego umiejętności papież Damazy uczynił go osobistym sekretarzem oraz doradcą. I to właśnie ten papież powierzył mu „zadanie życia”.  Św. Hieronim, rozpoczął prace nad czymś czego Kościół bardzo potrzebował – zamiast rożnych starołacińskich wersji – jednolitego tekstu Biblii. Zabrało mu to blisko ćwierć wieku – pracował przecież nad tekstem, gdzie “nawet kolejność słów jest tajemnicą” (św. Hieronim).

    W Stolicy Piotrowej Hieronim pracował nad Nowym Testamentem, był też przewodnikiem duchowym szlachetnych dam, a także znajdował czas na intensywne życie wśród elit miasta. A jego marzenia i ambicje być może sięgały nawet… papieskiego tronu. Po śmierci Damazego jednak, to nie na niego padł wybór i Hieronim, uwikłany w różne konflikty, wyruszył, przez Egipt, do Ziemi Świętej. Dotarł tam i zamieszkał w grocie, w Betlejem. Powrócił do wcześniejszych doświadczeń – życia ascety.

    „Rzucałem się do stóp Jezusa, oblewałem je łzami, ocierałem je włosami i umartwiałem krnąbrne i nieposłuszne ciało długotrwałym postem. (…) Unikałem nawet swej celi, która była świadkiem myśli moich. Rozgniewany na siebie, puszczałem się w głąb pustyni. Dostawszy się w wąwóz lub do jaskini, znów się modliłem i chłostałem ciało, póki burza nie minęła” (św. Hieronim).

    Wyplatał wiklinowe kosze, pracował w ogrodzie, dzielił czas między pracę charytatywną, organizował klasztory i oczywiście kontynuował pracę nad tłumaczeniem Pisma Świętego. Pisał też do niego komentarze. Jego spuścizna jest bardzo bogata i różnorodna. Pozostawił nam przekłady dzieł Ojców Kościoła, żywoty autorów chrześcijańskich, mnichów czy też szczególnie cenną twórczość epistolarną. Ta tylko w części odnosi się do samego autora, pokazuje jego charakter czy emocje, ale w rzeczywistości jest to zbiór rozpraw o problemach ówczesnego świata.

    Po Hieronimie pozostały też dzieła, które pokazują jego zaangażowanie w walkę z herezjami.  

    „Wrogowie Kościoła są i mymi wrogami. Pies szczeka w służbie swego pana; czemuż bym ja nie miał przemawiać w obronie swego Boga? Umierać mogę, milczeć nie umiem.” 

    Św. Hieronim zmarł 30 września 419 lub 420 roku. Jego relikwie spoczywają w Rzymie. W ikonografii przedstawiany jest jako pokutnik albo wycieńczony postem starzec w przepasce na biodrach. Choć kardynałem być nie mógł, pojawia się też w kapeluszu kardynalskim, co odnosi się do jego funkcji sekretarza papieskiego. Atrybuty świętego to: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd. Jest patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Święty Hieronim – patron miłośników

    Pisma Świętego

     

    Św. Hieronim ze Strydonu

     św. Hieronim ze Strydonu/Wikipedia.org

    ***

    Dnia 30 września w kalendarzu liturgicznym obchodzone jest wspomnienie św. Hieronima, doktora Kościoła, patrona biblistów, archeologów, tłumaczy, ale także – o czym pamięta niewielu – uczniów i studentów. Jest to postać niezwykła, fascynująca, będąca przykładem doskonałego połączenia wiary z nauką, życia duchowego z życiem intelektualnym.

    Św. Hieronim urodził się w 347 r. w Strydonie. Była to miejscowość położona w Imperium Rzymskim, w rejonie dzisiejszej granicy Słowenii i Włoch. W roku 360 młody Hieronim przybywa do stolicy ówczesnego świata antycznego, do Rzymu, aby podjąć naukę gramatyki, retoryki i literatury świeckiej. Pięć lat później przyjmuje chrzest. W 367 r. udaje się do Trewiru, gdzie powoli budzi się jego fascynacja teologią i życiem kontemplacyjnym. W 373 r. rusza na wschód i osiada na dwa lata w jednym z najważniejszych miast świata starożytnego, w Antiochii Syryjskiej. Właśnie w tym miejscu Hieronim ostatecznie podejmuje decyzję, aby skupić się na studiowaniu Pisma Świętego. Jego pragnienie życia mniszego powoduje, że ok. 375 r. udaje się na pobliską pustynię, by wieść samotne życie mnicha. Po powrocie do Antiochii, w roku 378, otrzymuje święcenia kapłańskie. Kolejnym jego krokiem jest Konstantynopol, najważniejsza metropolia wschodniej części Imperium Rzymskiego, niezwykle ważny ośrodek życia politycznego i religijnego. W tym mieście spotyka wybitnych teologów chrześcijańskiego wschodu, m.in. Grzegorza z Nyssy. Jak podkreślają biografowie św. Hieronima, lata spędzone na wschodzie były okazją do zapoznania się z myślą biblijną, pismami Ojców Kościoła i nauką greki oraz hebrajskiego. W 382 r. wraz z biskupem Paulinem przybywa do Rzymu na synod. Papież Damazy zafascynowany jego znajomością Pisma Świętego i języków biblijnych zatrzymuje go w Rzymie oraz mianuje swoim sekretarzem. Właśnie wtedy papież zachęca Hieronima do przygotowania nowego wydania Biblii w języku łacińskim, którym porozumiewano się w Imperium Romanum. Publikacja tego nowego przekładu Pisma Świętego stała się głównym celem działalności naukowej bohatera niniejszego artykułu. Należy pamiętać, że w świecie chrześcijaństwa zachodniego do IV wieku istniało wiele różnej jakości tłumaczeń Starego i Nowego Testamentu na język łaciński. Jeśli chodzi o Stary Testament, najczęściej były to przekłady z tzw. Septuaginty, czyli Biblii przetłumaczonej na język grecki w III-II wieku przed Chr., którą posługiwał się Kościół pierwotny. W tym kontekście rodziła się potrzeba nowego, jednolitego dla Kościoła zachodniego wydania Biblii. Po śmierci papieża Damazego w 384 r. Hieronim przenosi się do Ziemi świętej i osiada w Betlejem. Do dziś pielgrzymi nawiedzający Bazylikę Narodzenia mogą zejść do groty, w której według tradycji pracował nasz bohater. Św. Hieronim organizuje w mieście, w którym narodził się Chrystus, życie mnisze i jednocześnie cały czas trudzi się nad nowym wydaniem Pisma Świętego. Nowy Testament zostaje ukończony jeszcze w Rzymie, zaś przekład Starego Testamentu trwa ok. 14 lat. Hieronim tłumaczy tekst biblijny, korzystając z oryginałów zapisanych w językach hebrajskim, aramejskim i greckim oraz z ważnych tłumaczeń greckich i łacińskich. Owocem jego pracy jest Biblia łacińska zwana Wulgatą. Umiera w roku 420 w Betlejem.

    Właśnie tę Wulgatę św. Hieronima przekłada w XVI wieku na język polski jezuita Jakub Wujek, wydając w ten sposób jedno z najważniejszych dzieł polskiej literatury, kształtujące naszą kulturę i język religijny przez wieki, aż do lat 60. XX wieku, kiedy to ukazuje się Biblia Tysiąclecia.

    Doskonałym podsumowaniem naszych rozważań nt. św. Hieronima niech będą słowa jego ucznia, Gennadiusza: „Zrodziło go miasto Strydon, sławny Rzym wykształcił, przechowuje matka żywicielka Betlejem, a duszę jego przyjęły przybytki niebieskie”.

    Piotr Goniszewski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 września

    Święci Archaniołowie Michał, Rafał i Gabriel

    Zobacz także:
      •  Święty Szymon Ruiz de Rojas, prezbiter
      •  Błogosławiony Ludwik Monza, prezbiter
      •  Rachela, żona Jakuba
    ***
    Aniołowie są istotami ze swej natury różnymi od ludzi. Należą do stworzeń, są nam bliscy, dlatego Kościół obchodzi ich święto. Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (z 14 lutego 1969 r.) istniały trzy odrębne święta: św. Michała czczono 29 września, św. Gabriela – 24 marca, a św. Rafała – 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni wspólnie.

    Archanioł Michał depcze bestię

    W tradycji chrześcijańskiej Michał to pierwszy i najważniejszy spośród aniołów (Dn 10, 13; 12, 1; Ap 12, 7 nn), obdarzony przez Boga szczególnym zaufaniem.
    Hebrajskie imię Mika’el znaczy “Któż jak Bóg”. Według tradycji, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i do buntu namówił część aniołów, Archanioł Michał miał wystąpić i z okrzykiem “Któż jak Bóg” wypowiedzieć wojnę szatanom.
    W Piśmie świętym pięć razy jest mowa o Michale. W księdze Daniela jest nazwany “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz “obrońcą ludu izraelskiego” (Dn 12, 1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12, 7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9). Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4, 16). Jest uważany za anioła sprawiedliwości i sądu, łaski i zmiłowania. Jeszcze bardziej znaczenie św. Michała akcentują księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha czy Apokalipsa Mojżesza, w których Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają go za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim m.in. Tertulian, Orygenes, Hermas i Didymus. Jako praepositus paradisi ma ważyć dusze na Sądzie Ostatecznym. Jest czczony jako obrońca Ludu Bożego i dlatego Kościół, spadkobierca Izraela, czci go jako swego opiekuna. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem.
    Kult św. Michała Archanioła jest w chrześcijaństwie bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, św. Michał miał się objawić w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę “Michelion”. W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI w. aż 10 poświęconych sobie kościołów, a w IX w. kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było tam już 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V w. istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. W Etiopii każdy 12. dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi.
    W Polsce powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem św. Michała: męskie (michalitów) i żeńskie (michalitek), założone przez błogosławionego Bronisława Markiewicza (+ 1912, beatyfikowanego przez kard. Józefa Glempa w Warszawie w czerwcu 2005 r.).
    Św. Michał Archanioł jest patronem Cesarstwa Rzymskiego, Papui Nowej Gwinei, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier i Małopolski; diecezji łomżyńskiej; Amsterdamu, Łańcuta, Sanoka i Mszany Dolnej; ponadto także mierniczych, radiologów, rytowników, szermierzy, szlifierzy, złotników, żołnierzy. Przyzywany jest także jako opiekun dobrej śmierci.
    W ikonografii św. Michał Archanioł przedstawiany jest w tunice i paliuszu, w szacie władcy, jako wojownik w zbroi. Skrzydła św. Michała są najczęściej białe, niekiedy pawie. Włosy upięte opaską lub diademem. Jego atrybutami są: globus, krzyż, laska, lanca, miecz, oszczep, puklerz, szatan w postaci smoka u nóg lub skrępowany, tarcza z napisem: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”, waga.

    Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi wolę Bożą

    Gabriel po raz pierwszy pojawia się pod tym imieniem w Księdze Daniela (Dn 8, 15-26; 9, 21-27). W pierwszym wypadku wyjaśnia Danielowi znaczenie tajemniczej wizji barana i kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów; w drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat. Imię “Gabriel” znaczy tyle, co “mąż Boży” albo “wojownik Boży”. W tradycji chrześcijańskiej (Łk 1, 11-20. 26-31) przynosi Dobrą Nowinę. Ukazuje się Zachariaszowi zapowiadając mu narodziny syna Jana Chrzciciela. Zwiastuje także Maryi, że zostanie Matką Syna Bożego.
    Według niektórych pisarzy kościelnych Gabriel był aniołem stróżem Świętej Rodziny. Przychodził w snach do Józefa (Mt 1, 20-24; 2, 13; 2, 19-20). Miał być aniołem pocieszenia w Ogrójcu (Łk 22, 43) oraz zwiastunem przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) i przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10). Niemal wszystkie obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości Zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969; czczono go wówczas 24 marca, w przeddzień uroczystości Zwiastowania. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się dopiero w wieku X. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Pius XII 1 kwietnia 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Św. Gabriel jest ponadto czczony jako patron dyplomatów, filatelistów, posłańców i pocztowców. W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci św. Gabriela. Zajmują się oni głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi.
    W ikonografii św. Gabriel Archanioł występuje niekiedy jako młodzieniec, przeważnie uskrzydlony i z nimbem. Odziany w tunikę i paliusz, czasami nosi szaty liturgiczne. Na włosach ma przepaskę lub diadem. Jego skrzydła bywają z pawich piór. Szczególnie ulubioną sceną, w której jest przedstawiany w ciągu wieków, jest Zwiastowanie. Niekiedy przekazuje Maryi jako herold Boży zapieczętowany list lub zwój. Za atrybut służy mu berło, lilia, gałązka palmy lub oliwki.

    Archanioł Rafał prowadzi Tobiasza

    Rafał przedstawił się w Księdze Tobiasza, iż jest jednym z “siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Występuje w niej pod postacią ludzką, przybiera pospolite imię Azariasz i ofiarowuje młodemu Tobiaszowi wędrującemu z Niniwy do Rega w Medii swoje towarzystwo i opiekę. Ratuje go z wielu niebezpiecznych przygód, przepędza demona Asmodeusza, uzdrawia niewidomego ojca Tobiasza. Hebrajskie imię Rafael oznacza “Bóg uleczył”.
    Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie świętym. W VII w. istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Kordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem.
    Św. Rafał Archanioł ukazuje dobroć Opatrzności. Pobożność ludowa widzi w nim prawzór Anioła Stróża. Jest czczony jako patron aptekarzy, chorych, lekarzy, emigrantów, pielgrzymów, podróżujących, uciekinierów, wędrowców i żeglarzy.
    W ikonografii św. Rafał Archanioł przedstawiany jest jako młodzieniec bez zarostu w typowym stroju anioła – tunice i chlamidzie. Jego atrybutami są: krzyż, laska pielgrzyma, niekiedy ryba i naczynie. W ujęciu bizantyjskim ukazywany jest z berłem i globem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Prawda o aniołach – integralna część wiary chrześcijańskiej

    Z cyklu “Poszukiwania w wierze”

    W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.

    To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?

    Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.

    Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.

    Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.

    Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.

    „Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.

    W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)

    Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?

    Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.

    Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby cało-osobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16 nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.

    Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.

    Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.

    W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.

    Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrajająco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.

    Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.

    Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?

    Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.

    Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.

    Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.

    Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.

    Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:

    Niech będą jak plewa na wietrze,

    gdy będzie ich gnać anioł Pana.

    Niech droga ich będzie ciemna i śliska,

    gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)

    A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).

    Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!

    Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.

    o. Jacek Salij.OP/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak anioły pomagają w modlitwie o uwolnienie?

    Jak anioły pomagają w modlitwie o uwolnienie?

    (fot. cathopic.com)

    ***

    Często w czasie modlitwy o uwolnienie modliliśmy się za pośrednictwem Maryi – zapraszaliśmy ją i prosiliśmy o to, żeby przyprowadziła także aniołów ze swojego orszaku. Co się działo?

    Zwróćmy uwagę, w jaki sposób archanioł Gabriel wita się z Maryją. Ten potężny anioł, gdy się objawia, budzi lęk i grozę. Gdy prorok Daniel zobaczył archanioła Gabriela, przypłacił to dłuższą chorobą. Gabriel znaczy przecież „Bóg jest mocny”, a z Bożą mocą nie ma żartów. Z kolei Zachariasz, gdy wszedł w kontakt z archaniołem Gabrielem, na pewien czas zaniemówił. A jak było z Maryją? Otóż to właśnie Ona usłyszała od Gabriela: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski. Nie bój się, Maryjo”. To jest zupełnie inna relacja. Wcześniej – doświadczenie potężnej mocy, teraz – moc uniżonej pokory.

    Pytanie o stosunek aniołów do Maryi jest bardzo ciekawe. Są tacy Aniołowie Stróżowie, których podopieczni definitywnie odwracają się od Boga – konsekwentnie mówią mu „nie”. Świadomie i dobrowolnie zmierzają ku życiu bez Boga – ścieżką potępienia. Co dzieje się wtedy z Aniołem Stróżem takiego człowieka? Jeżeli chodzi o jego stan – nie cierpi, ponieważ w Bogu jest doskonale szczęśliwy. Uważa się jednak, że Anioł Stróż, który niejako „traci” swego podopiecznego, jest zapraszany
    do orszaku Maryi. Jakby po „niepowodzeniu” swojej misji w rekompensacie otrzymuje to, że jest jednym z aniołów, którzy tworzą orszak Maryi. Nie wiem, ile jest w tej opowieści prawdy, ale ta intuicja jest mi bardzo bliska.

    W tej relacji aniołów względem Maryi jest coś służebnego, trochę opiekuńczego, ale i synowskiego. To się składa na obraz wielkiej czułości.

    Maryja? Królowa Aniołów!

    Pamiętam, że wielokrotnie w czasie modlitwy o uwolnienie modliliśmy się za pośrednictwem Maryi – zapraszaliśmy ją i prosiliśmy o to, żeby przyprowadziła także aniołów ze swojego orszaku. Zastanawiające, co się wówczas na tych modlitwach działo, jak bardzo mocno objawiała się wówczas Boża obecność. Czasami mieliśmy wręcz namacalne wrażenie, że przychodzi Maryja – przychodzi ze swymi aniołami, otaczają modlących się. Duchowe wojsko zstępujące razem ze swoją Królową. To są obrazy obciążone ludzkim sposobem myślenia, ale mają w sobie coś głębokiego, niebanalnego.

    Niewątpliwie jest tak, że miejsce Maryi w świecie anielskim jest wyjątkowe. Jest nawet nazywana Królową Aniołów. Wypowiadamy to wezwanie w litanii loretańskiej. Oczywiście nie chodzi o to, że Maryja zastępuje Boga, bo tak nie jest. Widzimy jednak bardzo wyraźnie, że Maryja, będąc człowiekiem, ma wśród stworzeń szczególne, wybrane miejsce. Aniołowie, którzy co do natury są od niej bardziej doskonali, w szczególny sposób są jej poddani. W tej relacji aniołów względem Maryi jest coś służebnego, trochę opiekuńczego, ale i synowskiego. To się składa na obraz wielkiej czułości. Myślę, że obecność Maryi w tej przestrzeni wszechświata, wśród aniołów, napełnia wszechświat niezwykłym ciepłem. Jak wielka miłość wybrzmiewa w słowach Gabriela, który mówi do Maryi: „Raduj się, pełna łaski”. Nie zwraca się do Niej najpierw po imieniu: „Maryjo”, ale mówi: „pełna łaski”. Tak się wita z królową. Jest w tym coś bardzo poruszającego.

    Pamiętam, że wielokrotnie w czasie modlitwy o uwolnienie modliliśmy się za pośrednictwem Maryi – zapraszaliśmy ją i prosiliśmy o to, żeby przyprowadziła także aniołów ze swojego orszaku. Zastanawiające, co się wówczas na tych modlitwach działo, jak bardzo mocno objawiała się wówczas Boża obecność.

    Dlaczego Maryi objawił się właśnie Gabriel?

    Ten potężny archanioł, „Bóg jest mocny”, który przy zwiastowaniu mówi Maryi, że moc Najwyższego Ją ocieni. W Ewangelii według św. Łukasza czytamy o tym, jak się dokona wcielenie Jezusa. Maryja pyta: „Jakże to się stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1,34). I Gabriel jej odpowiada: „moc Najwyższego osłoni cię” (Łk 1,35), dosłownie: „rozwinie nad tobą namiot”. Ta ocieniająca, osłaniająca Boża moc to coś, z czego my także możemy korzystać.

    W niektórych tekstach o aniołach pojawia się taka intuicja, że archanioł Gabriel prawdopodobnie był albo Aniołem Stróżem Maryi, albo szczególnym opiekunem Świętej Rodziny. To oczywiście tylko domysły, choć bardzo ciekawe. Gabriel miał też inne misje, ale być może ten potężny archanioł był również Aniołem Stróżem Maryi, Jej bezpośrednim opiekunem, może stąd ta szczególna więź między nimi?

    * * *

    Fragment książki “Sekretne życie aniołów” A. Bańki (Wyd. RTCK)

    Aleksander Bańka/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Europę przecina tajemnicza linia, która łączy 7 sanktuariów.

    Czym jest miecz św. Michała Archanioła?

    Europę przecina tajemnicza linia, która łączy 7 sanktuariów. Czym jest miecz św. Michała Archanioła?

    Michał Archanioł | fot. Depositphotos

    ***

    Siedem sanktuariów związanych z Michałem Archaniołem tworzy na mapie Europy tajemniczą linię. Łączy ona Irlandię z Izraelem i według legendy jest śladem po uderzeniu miecza, którym najpotężniejszy z archaniołów strącił szatana do piekła.

    Trudno o bardziej wymowny symbol. Tajemnicza linia przecinająca Europę, łącząca siedem kościołów związanych z Michałem Archaniołem. A jednak to prawda. Kościoły i klasztory, w których wierni oddają cześć najpotężniejszemu z archaniołów rzeczywiście ułożone są w jednej linii. Przecina ona niemal cały kontynent – od niegościnnego wybrzeża Irlandii, przez brytyjską Kornwalię, Kanał La Manche i alpejskie szczyty, aż do słonecznego wybrzeża Morza Śródziemnego. Tworzy ją siedem sanktuariów, położonych w sześciu krajach:

    • Skellig Michael (Irlandia)
    • St Michel’s Mount (Wielka Brytania)
    • Mount Saint Michel (Francja)
    • Sacra di San Michele (Włochy)
    • Góra Gargano (Włochy)
    • Wyspa Symi (Grecja)
    • Góra Karmel (Izrael)

    Choć miejsca te dzielą setki kilometrów, trzy z nich – Mount Saint Michel, Sacra di San Michele i Góra Gargano – położone są względem siebie dokładnie w takiej samej odległości. Wszystkie siedem punktów tworzy na mapie niemal idealną linię prostą.

    fot. Google Mapsfot. Google Maps

    ***

    Święty Michał. Najpotężniejszy z archaniołów

    Według tradycji imię “Michał” oznacza “któż jak Bóg” i odnosi się do przywódcy “niebieskich zastępów”, “księcia wojska niebieskiego”, który jako pierwszy wystąpił przeciw Szatanowi, gdy ten oddalił się od Boga i pociągnął za sobą część aniołów. Archanioł Michał jest również świętym Kościoła katolickiego, który w szczególny sposób towarzyszy umierającym i prowadzi ich do wieczności.

    Ślad po uderzeniu miecza, którym Archanioł Michał strącił szatana do piekła

    Nie jest jasne, dlaczego siedem miejsc związanych z Michałem Archaniołem, tworzy na mapie Europy tajemniczą linię. Tradycja próbuje wyjaśnić ten fenomen w sposób bardzo symboliczny. Według legendy jest to pamiątka po uderzeniu miecza, którym najpotężniejszy z archaniołów miał strącić do piekła Szatana, gdy ten zbuntował się przeciwko Bogu.

    Choć wytłumaczenie to z pewnością nie zadowoli sceptyków, istnieje jeszcze jedna niewyjaśniona właściwość linii Michała Archanioła – w dniu letniego przesilenia idealnie wyrównuje się ona z zachodzącym słońcem. Trudno o bardziej tajemnicze zjawisko.

    Kościoły i klasztory na linii Michała Archanioła

    Bez względu na zwolenników i sceptyków linii Michała Archanioła, warto bliżej poznać miejsca, które je tworzą. Każde z nich jest bowiem historyczną i kulturową perłą. Opisy miejsc pochodzą z książki “Miecz św. Michała Archanioła”, której autorem jest Artur Żak:

    Skellig Michael (Irlandia)

    Żeby zamieszkać na Skellig Michael, trzeba być albo szalonym, albo świętym. Ta skalista irlandzka wyspa położona jest na Oceanie Atlantyckim, a od najbliższego stałego lądu – półwyspu Iveragh w hrabstwie Kerry – dzieli ją 11,6 km, wzburzonych falami i pełnych niebezpieczeństw. Sama wyspa zajmuje powierzchnię zaledwie 0,226 km2, z czego spora część to urwiska i nieprzystępne skały.

    Mnisi, którzy jako pierwsi wylądowali na poszarpanym brzegu Skellig Michael, czasu mieli wystarczająco dużo, aby cierpliwie wykuć stopnie prowadzące na szczyt i zbudować na nim kilka prowizorycznych kamiennych cel i malutki kościółek.

    W najwcześniejszych dokumentach miejsce określane jest jedynie jako Skellig. Nazwa Skellig Michael pojawiła się dopiero w Kronikach Czterech Mistrzów z 1044 roku, istnieje więc prawdopodobieństwo, iż dopiero wtedy zostało oficjalnie poświęcone św. Archaniołowi Michałowi, choć wiemy doskonale, że od samego początku był on czczony na wyspie.

    Skellig Michael | fot. DepositphotosSkellig Michael | fot. Depositphotos

    ***

    St Michel’s Mount (Wielka Brytania)

    Skalista wyspa St Michael’s Mount była od wczesnego średniowiecza ośrodkiem religijnym, a dokładnie od czasu pojawienia się Archanioła Michała w V wieku n.e. Św. Michał miał według legendy pojawić się po zachodniej stronie wyspy, poniżej miejsca, gdzie dziś znajduje się wejście do zamku, aby ostrzec rybaków przed zagrożeniem. Kiedy dokładnie to się wydarzyło, kim byli rybacy, nie wiemy. Niemniej, od tamtego wydarzenia na wyspę zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów, mnichów i ludzi wiary, ale i ciekawskich, aby modlić się, kontemplować w tym szczególnym miejscu, a czasami po prostu nasycić wyobraźnię. W XII wieku Bernard le Bec, francuski duchowny, wybudował na szczycie góry klasztor poświęcony św. Michałowi, który z czasem przekształcono w gotycki zamek.

    St Michel's Mount | fot. Domena publicznaSt Michel’s Mount | fot. Domena publiczna

    ***

    Mount Saint Michel (Francja)

    Z Kornwalii droga prowadzi nas dalej przez Kanał La Manche do normandzkiego wybrzeża Francji, gdzie w niebo wzbija się Mont-Saint-Michel, granitowa wyspa o wysokości 78 m zwieńczona opactwem benedyktynów. Widok wyspy i opactwa zapiera dech w piersiach. Tak opisywał swoje pierwsze zetknięcie z tym miejscem XIX-wieczny pisarz francuski Guy de Maupassant:

    “Czarodziejski zamek wyrosły na morzu… Szary cień, wznoszący się na tle mglistego nieba… O zachodzie słońca niezmierzone połacie piasku były czerwone, czerwona była cała ogromna zatoka, tylko gdzieś w głębi, z dala od lądu, sterczała prawie czarna w purpurze zachodzącego słońca wyniosła sylwetka opactwa, przywodząca na myśl fantastyczny zamek, zadziwiająca niczym pałac ze snu, nieprawdopodobnie niezwykła i piękna!”.

    W słowach Maupassanta możemy dostrzec nie tylko zauroczenie miejscem i zachwyt nad wyjątkową architekturą. Gdy wejdziemy w nie głębiej, poczujemy własną znikomość wobec mistycznego majestatu bliskości św. Michała Archanioła. Odkryjemy, że przebywamy w obecności Boga, bo św. Michał zwiastuje Bożą obecność, gdyż sam nieustannie w tej obecności przebywa. Kiedy sobie to uświadomimy, jedyną rzeczą którą możemy zrobić, to paść na kolana. Nic więcej, bo żadne słowo nie będzie w stanie oddać mistycznej obecności, której doświadczamy.

    Mount Saint Michel | fot. Menno Schaefer / DepositphotosMount Saint Michel | fot. Menno Schaefer / Depositphotos

    ***

    Sacra di San Michele (Włochy)

    Z Sacra di San Michele jest wyjątkowo blisko do nieba, zresztą szczyt często tonie w chmurach. Opactwo położone jest na liczącej 962 m górze Pirchiriano, która jest skalistą ostrogą należącą do grupy Rocciavré w Alpach Kotyjskich. Nazwa szczytu oznacza “góra świń” i wiąże się z wypasem świń na jej zboczach. Nazwa powiązana jest z sąsiednimi szczytami “Caprasio” – “góra kóz” i “Musine” – “góra osłów”. Cały ten region w północno-zachodnich Włoszech nosi nazwę Piemontu. Od zachodu graniczy z Francją, od północy ze Szwajcarią i regionem Dolina Aosty, od wschodu z Lombardią i Emilią-Romanią, a od południa z Ligurią. Stolicą regionu jest Turyn, a Sacra di San Michele, choć nie gromadzi takich tłumów pielgrzymów i turystów, jak Mont Saint-Michel czy Góra Gargano, jest niewątpliwie jednym z najbardziej niezwykłych zabytków architektonicznych całej prowincji.

    Sacra di San Michele | fot. DepositphotosSacra di San Michele | fot. Depositphotos

    ***

    Góra Gargano (Włochy)

    – Bramy piekielne nie przemogą Kościoła, ale to nie znaczy, że jesteśmy wolni od prób i od walki przeciw zasadzkom Złego. W tej walce Archanioł Michał stoi u boku Kościoła, aby go bronić – powiedział św. Jan Paweł II w maju 1987 roku w anielskim sanktuarium na Górze Gargano.

    Monte Sant’ Angelo (…) na przestrzeni ostatnich dwóch tysiącleci wielokrotnie było zdobywane, odbijane i ponownie zdobywane. Gdy zawaliło się Cesarstwo Rzymskie, znalazło się pod panowaniem Bizantyjczyków, którzy jednak musieli skapitulować przed Longobardami, którzy, co warto wiedzieć, właśnie św. Michała obrali za swojego patrona. Jednak w IX wieku miasto padło łupem Saracenów, których pokonali Karolingowie, którzy także powierzyli się opiece św. Michała Archanioła. W 982 roku miasto z kolei zostało poddane wpływom greckim. Szybko jednak zdobyli je Normanowie, którzy utworzyli na tych terenach księstwo nazwane: Honor Monte Sant’ Angelo. Po Normanach przybyli na krótko Szwabi, po których objął panowanie na tym terenie Karol I Andegaweński, wielki protektor Niebiańskiej Bazyliki. Pod koniec XV wieku miasto stało się na trzy wieki własnością rodziny genueńskiej Grimaldi. Od tego czasu zaczyna się powolny upadek jego politycznego znaczenia, ale rośnie coraz bardziej sława i znaczenie tego miejsca jako sanktuarium św. Michała Archanioła.

    Sanktuarium św. Michała w pobliżu Góry Gargano | fot. Cezary Wojtkowski / DepositphotosSanktuarium św. Michała w pobliżu Góry Gargano | fot. Cezary Wojtkowski / Depositphotos

    ***

    Wyspa Symi (Grecja)

    Życie na Simi, począwszy od V wieku, nie należało ani do łatwych, ani do bezpiecznych. Wyspy na Morzu Egejskim były regularnie łupione przez piratów, ale i przez Awarów i Słowian, którzy próbowali zdobyć skarby Bizancjum. Od VII wieku pojawiło się również zagrożenie ze strony Arabów. Św. Michał Archanioł był tym świętym opiekunem, który zawsze stawał do walki przeciw złu, ale i w szczególny sposób opiekował się żeglarzami, dlatego też mieszkańcy wysp w szczególny sposób Go pokochali i chętnie uciekali się do Niego. Również dlatego na wyspie jest sto siedemdziesiąt kościołów, z których większość jest pod wezwaniem św. Michała Archanioła.

    Wyspa Simi | fot. DepositphotosWyspa Simi | fot. Depositphotos

    ***

    Góra Karmel (Izrael)

    Tu, gdzie wszystko się zaczęło, tutaj też kończy się linia św. Michała Archanioła. Choć z drugiej strony, tu również się zaczyna, by stąd, z Ziemi Świętej, promieniować blaskiem na całą Europę.

    Z perspektywy góry Karmel najdokładniej widać, że tam gdzie Gwiazda Morza kieruje nas ku swojemu Synowi, tam i jest św. Michał Archanioł, który strzeże Kościoła Chrystusowego i wiernych, a swoją obecnością umacnia wiarę ludzi w każdym zakątku ziemi i w każdym czasie.

    Góra Karmel | fot. Alevtina Zibareva / DepositphotosGóra Karmel | fot. Alevtina Zibareva / Depositphotos

    ***

    Deon.pl

    __________________________________________________________________________________________________

    Aniołowie są przy nas zawsze. Nawet w czyśćcu

    Aniołowie są przy nas zawsze. Nawet w czyśćcu

    fot. via Pixabay.com

    ***

    Aniołowie są naszymi nieustannymi towarzyszami. Kochający Bóg wysyła do nas swoich posłańców, by opiekowali się nami, bo przecież „na rękach będę cię nosili”. W jaki sposób służą nam pomocą? Co takiego dla nas robią? I czy nas kochają?

    W posłudze aniołów szczególnie interesuje nas to, co odnosi się do nas. Fakt, iż Bóg posługuje się tymi błogosławionymi duchami, aby zapewnić nam zbawienie i udzielić miłosiernej pomocy w naszych potrzebach, jest prawdą wiary, wyraźnie głoszoną w Piśmie Świętym. Jak mówi psalmista, Bóg „swoim aniołom nakazał w twej sprawie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień” (Ps 91, 11–12).

    Anioł stróż i ochrona przed grzechem

    Nieskończona dobroć Boga nie zadowala się przeznaczaniem do służby ludziom nieokreślonych Książąt Niebieskiego Dworu, lecz każdemu z nas daje jednego szczególnego do opieki nad nami. Trudno byłoby wymienić wszystkie usługi, jakie wykonują dla nas Aniołowie Stróżowie. Modlą się za nas, ofiarowują Bogu nasze modlitwy i nasze dobre uczynki; inspirują w nas dobre uczucia, aby sprawić, żebyśmy powrócili do Boga lub wierniej Mu służyli; pomagają nam opierać się działaniu demonów, które nieustannie podejmują wysiłki, aby nas atakować; dostarczają nam okazji, byśmy praktykowali cnoty lub byli pouczani i zachęcani do czynienia dobra; zachowują nas od wielu niebezpieczeństw, w jakich często się znajdujemy; pomagają uniknąć ran, na jakie bylibyśmy narażeni bez ich miłosiernej opieki.

    Czuwają nad nami we wszystkich okolicznościach naszego ziemskiego pielgrzymowania, a ich opieka i troska stają się jeszcze bardziej intensywne podczas wzmożonych ataków i kuszenia demona oraz przy końcu naszego życia, w chwili, gdy rozstrzygają się nasze losy na wieczność. Nasz wróg chciałby w tym ostatecznym momencie pociągnąć duszę do piekła i dlatego chce skłonić nas do grzechu.

    Misja, której śmierć nie kończy

    Misja dobrych aniołów nie kończy się nawet z końcem ziemskiego życia człowieka. Pan mówi: „Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem” (Wj 23, 20). Kiedy zostaje ogłoszony ostateczny sąd i dusza przeznaczona zostaje na wieczne męki, jest natychmiast opuszczana przez swojego Anioła Stróża i staje się ofiarą demonów, które zaciągają ją do piekła.

    Jeśli jednak za życia dusza zachowała niewinność lub wykazała szczerą skruchę, pod opieką anioła zostaje doprowadzona do czyśćca, aby tam mogła się oczyścić ze swoich niedoskonałości, chyba że ogień miłosierdzia uczynił to już na ziemi. To właśnie Anioł Stróż w tym miejscu cierpień i łez wspiera duszę i umacnia ją nadzieją na zbawienie. To on przedstawia Bożej sprawiedliwości modlitwy i ofiary zanoszone przez Kościół ku jej pokrzepieniu i pokojowi. Nawet kiedy dusze znajdujące się w czyśćcu zostają zapomniane przez krewnych i przyjaciół, Bóg pozwala, aby aniołowie gorliwie wypełniali swoja misję miłości i przez to skracali czas męki.

    Również niektórzy ojcowie Kościoła, na przykład św. Augustyn, twierdzili, że w takich okolicznościach objawienia tych dusz są dokonywane bezpośrednio przez aniołów, którzy ukazują się nam we śnie pod postacią osoby, w sprawie której proszą o modlitwy. Możliwe jest też, pisze dalej ten doktor Kościoła, że dusze nie mają pojęcia o tej posłudze, pełnionej przez ich Anioła Stróża przed żywymi dla ich ulg.

    Troska o ciało

    Miłość  Aniołów Stróżów do nas jest tak wielka i bezinteresowna, że posługują się wieloma środkami, aby uwolnić nas od zła, jakie nas otacza, o czym czasem nawet nie wiemy, bo ukrywają się oni przed naszymi oczami.

    Jednakże ich troska nie tylko jest nakierowana na korzyść dusz ich podopiecznych, lecz także obejmuje ich ciała, które stanowią żywe świątynie Ducha Świętego i narzędzia do wypełniania dobrych uczynków i które pewnego dnia mają zmartwychwstać chwalebne i lśniące niczym słońce. Pismo Święte i historia Kościoła przedstawiają nam liczne przykłady czułej troski, z jaką aniołowie wypełniają tę posługę. Przykładowo św. Michał pogrzebał ciało Mojżesza w dolinie krainy Moabu, aby święte kości patriarchy nie zostały sprofanowane bałwochwalczym kultem przez Hebrajczyków.

    Co oznacza wygląd aniołów?

    Chociaż aniołowie są czystymi duchami, to Kościół pozwala na przedstawianie ich w malarstwie i rzeźbie pod ludzką postacią. Łatwo zrozumieć, że będąc tak silnie ukierunkowani na sferę materialną, nie potrafimy wyobrazić sobie tych duchowych istot i ich przymiotów inaczej, jak pod postacią dostrzegalną zmysłami, w formie widzialnej dla ludzkiego oka. Z drugiej strony tak właśnie ukazywali się aniołowie starotestamentowym patriarchom i wielu świętym.

    Sam Bóg rozkazał Mojżeszowi wykuć dwóch cherubinów ze złota, których rozpostarte skrzydła miały zakrywać przebłagalnię. Po zmartwychwstaniu naszego Pana świętym niewiastom ukazał się anioł pod postacią młodzieńca, siedzący na grobie. W chwili wniebowstąpienia dwaj aniołowie obleczeni w białe szaty pojawili się na Górze Oliwnej.

    Dzięki temu wszystkiemu znaczenie form ciała oraz szat, w jakie są przyoblekani aniołowie, jest dla nas łatwiejsze do pojęcia. Różnorodne wizerunki aniołów wyrażają duchowe przymioty oraz cnoty, ku którym powinniśmy dążyć, zgodnie z tym, co mówi Kościół. I tak ich młody wiek wskazuje nam niekończącą się młodość Bożej łaski, jakiej są pełni i dzięki której nie ma pośród nich upadku ani starości. Dla nas jest to wezwanie do zachowania z największą dbałością tej samej łaski, którą otrzymaliśmy na chrzcie świętym lub odnaleźliśmy wraz z sakramentem pokuty. Biały kolor anielskich szat symbolizuje wielką czystość i stanowi najszlachetniejszą ozdobę ich jakże szlachetnej natury. Ma nas to zachęcać do tego, byśmy w równym stopniu stawali się godni niebios.

    Skrzydła przypominają o bystrości i gotowości aniołów do wypełniania rozkazów Wszechmogącego. Pas otaczający ich biodra jest symbolem powściągliwości; bose stopy, obłoki, na których się unoszą, oczy utkwione w niebie wskazują, że aniołowie nie mają w sobie nic ziemskiego i nie pielgrzymują na tym świecie ani dla rzeczy tego świata, lecz w niebie i dla nieba. Są to godne podziwu postaci nieustannie przypominające nam naszą ziemską kondycję: pielgrzymów, których oczy powinny być zawsze zwrócone ku niebu i których stopy powinny zaledwie muskać obcą nam ziemię.

    ks. Marcello Stanzione/Fronda.pl

    Tekst jest fragmentem książki „Najpiękniejsze modlitwy do aniołów”, którą znajdziesz tutaj

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 września

    Święty Wacław, męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni Ferdynand i Towarzysze, męczennicy
      •  Baruch, prorok
    ***
    W 845 roku 14 książąt czeskich przyjęło chrzest w Ratyzbonie. W tymże wieku książę Mojmir (+ 846) utworzył państwo wielkomorawskie. Jego następca, Rościsław, sprowadził na Morawy św. Cyryla i św. Metodego. Z ich pomocą zaprowadził chrześcijaństwo w obrządku słowiańsko-bizantyńskim. Z końcem wieku IX i na początku wieku X książę czeski Bożywoj podbił państwo wielkomorawskie i przyjął chrzest w obrządku słowiańskim. W wieku X obrządek ten został wyparty przez obrządek rzymski, łaciński. W roku 973 powstało biskupstwo w Pradze, zależne od metropolii w Moguncji. Drugim biskupem Pragi był św. Wojciech (+ 997). Jednak największym bohaterem katolickich Czech jest św. Wacław, król i męczennik. On też jest głównym patronem kraju i narodu.

    Święty Wacław

    Wacław był synem księcia Czech, Wratysława I, i Drahomiry lutyckiej. Pogaństwo miało w kraju jeszcze wielu przedstawicieli. Wśród nich złym duchem była Drahomira, która po śmierci męża objęła w Czechach rządy. Korzystając z małoletniości Wacława, urządziła napad na jego babkę, św. Ludmiłę, wdowę po Bożywoju, pierwszym chrześcijańskim władcy w Czechach. Ludmiłę napadnięto 15 września 921 roku na zamku w Tetin i uduszono. Drahomira zaczęła na nowo wprowadzać siłą pogaństwo i niszczyć Kościół. Doprowadziło to do wojny z Niemcami. Najpierw na Czechy wyruszył książę Bawarii, Arnulf (922), a potem sam cesarz, Henryk I (928) występując w obronie misjonarzy, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci.
    WNa skutek tej interwencji Drahomira została zmuszona do tego, by ustąpić i oddać rządy swemu starszemu synowi, Wacławowi. Przyszedł on na świat ok. roku 907. Kiedy miał 7 lat, zwyczajem ówczesnym, któremu podlegał jeszcze nasz król, Bolesław Chrobry, odbyła się na zamku praskim uroczystość postrzyżyn. Kapłan przy tym obrzędzie odmawiał modlitwę: “Wszechmogący, wieczny Boże, spójrz łaskawie na Twego sługę, Wacława, którego zechciałeś powołać do łaski postrzyżyn. Udziel mu przebaczenia wszystkich grzechów i użycz mu darów niebieskich”.

    Święty Wacław

    Młody książę zabrał się natychmiast do zagojenia ran, zadanych Kościołowi. Trzeba było zająć się odbudową zniszczonych kościołów i uzupełnieniem szeregów duchowieństwa. Żywot Wacława głosi, że wyróżniał się on wielką pobożnością. Ikonografia przedstawia go czasem, jak nocą nawiedza kaplicę zamkową, gdyż pracowity dzień nie zostawiał mu wiele czasu na modlitwę. Miał osobiście uprawiać winną latorośl i pszenicę, by na ołtarz do katedry i swojej kaplicy zamkowej dostarczać koniecznego wina i chleba. Szczególną miłością darzył ubogich. Mówi się o nim, że podobnie jak św. Edward Wyznawca w Anglii, miał nawet na swoich ramionach nosić znalezionych chorych i zajmować się nimi. Państwo czeskie było wówczas podzielone na wiele mniejszych księstw. Nie były to więc łatwe rządy. Dochodziło nawet często do starć zbrojnych. Legenda głosi, że w czasie jednej z potyczek przy św. Wacławie miał zjawić się szereg aniołów, co tak przeraziło przeciwników, że wycofali się z walki. Ikonografia często przedstawia więc Wacława w otoczeniu aniołów.
    Od cesarza Henryka I Wacław otrzymał w darze relikwię św. Wita i św. Zygmunta. Ku czci św. Wita książę wystawił najpierw skromny kościół, który został z czasem rozbudowany do najokazalszej świątyni Czech. Do dziś jest ona klejnotem Pragi. Wacław wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do tego męczennika (+ ok. 305) jakby w przeczuciu, że i jemu przypadnie podobna śmierć.
    Tak się też stało. Jego młodszy brat, Bolesław, za namową niecnej matki, Drahomiry, zaprosił Wacława do udziału w konsekracji świątyni, jaką wystawił przy swoim zamku w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Kiedy Wacław tam się udał, został zamordowany przez siepaczy, nasłanych przez Bolesława. Według podania, mord miał mieć miejsce w samym kościele. Działo się to 28 września ok. 929 roku. Ciało Wacława pochowano w kościele św. Wita, zamienionym potem na katedrę, kiedy w Pradze zostało założone biskupstwo (963).
    Święty książę został natychmiast uznany za męczennika, a niebawem został głównym patronem kraju. Zaczęły ukazywać się jego żywoty, a Widuking, mnich z Korbei, w roku 967 pisał o cudach, jakie działy się przy grobie Świętego. Najpiękniejszy plac w Pradze otrzymał jego imię. Znajduje się na nim okazały pomnik, przedstawiający św. Wacława w zbroi rycerza na koniu. Wystawiono go w roku 1908. Imię Świętego stało się w Czechach bardzo popularne. Trzech władców kraju po św. Wacławie nosiło to imię. Dwóch z nich było nawet królami Polski: Wacław II (1291-1300) i Wacław III (1305-1306).
    Ku czci św. Wacława wystawiono w Czechach ok. 180 kościołów oraz ok. 100 kaplic. Z jego podobizną bito monety czeskie. Kiedy Karol IV odbywał koronację (1347), swoją koronę przytknął do relikwii św. Wacława, które znajdują się w bogatym sarkofagu w kaplicy katedry św. Wita. Odtąd koronę królów czeskich, a również państwo czeskie zaczęto nazywać “koroną św. Wacława”.
    Papież Benedykt XIV zatwierdził kult św. Wacława w roku 1729 z okazji 800-lecia śmierci Świętego i rozszerzył jego cześć na cały Kościół. Córką Bolesława I Okrutnego, który dokonał zabójstwa na osobie św. Wacława, była Dobrawa, żona księcia Mieszka I, która przyczyniła się walnie do jego nawrócenia (966). Św. Wacław jest patronem Czech, Moraw, Pragi i katedry krakowskiej na Wawelu.
    W ikonografii atrybutami św. Wacława są: anioł podający włócznię, aniołowie niosący jego trumnę, korona, sztylet, którym go zabito, zbroja rycerska z białym orłem na tarczy lub proporcu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Wacław wzorem świętości dla kierujących losami wspólnot i narodów

    Homilia podczas Mszy św. we wspomnienie św. Wacława

    (Podróż apostolska Benedykta XVI do Czech Stary Bolesławiec 28.09.2009)

    Księża kardynałowie, czcigodni bracia w biskupstwie i kapłaństwie, drodzy bracia i siostry, drodzy młodzi!

    Z wielką radością spotykam się z wami dziś rano, gdy dobiega końca moja podróż apostolska do umiłowanej Republiki Czeskiej. Wszystkich serdecznie witam, a w sposób szczególny kardynała arcybiskupa, i jestem mu wdzięczny za słowa, które w waszym imieniu skierował do mnie na początku Eucharystii. Moim pozdrowieniem obejmuję pozostałych kardynałów, biskupów, kapłanów i osoby konsekrowane, przedstawicieli ruchów i stowarzyszeń świeckich, a szczególnie młodzież. Z szacunkiem witam pana prezydenta Republiki, któremu składam serdeczne życzenia z okazji imienin; takie same życzenia pragnę złożyć również wszystkim, którzy noszą imię Wacław, oraz całemu narodowi czeskiemu w dniu jego święta narodowego.

    Dziś rano gromadzi nas wokół ołtarza chwalebne wspomnienie św. Wacława, męczennika, którego relikwiom oddałem cześć przed Mszą św. w bazylice pod jego wezwaniem. On przelał krew na waszej ziemi, a jego orzeł, który wybraliście na symbol dzisiejszej wizyty — o czym przypomniał przed chwilą kardynał arcybiskup — widnieje w historycznym godle szlachetnego narodu czeskiego. Ten wielki święty, którego zwykliście nazywać «wiecznym» księciem Czechów, zachęca nas, byśmy zawsze i wiernie naśladowali Chrystusa, zachęca nas, byśmy byli święci. On sam jest wzorem świętości dla wszystkich, szczególnie dla tych, którzy kierują losami wspólnot i narodów. Pytamy jednak: czy w naszych czasach świętość jest jeszcze ważna? Czy raczej jest tematem mało atrakcyjnym i niezbyt istotnym? Czyż nie bardziej cenione są dziś sukces i sława u ludzi? Jak długo trwa jednak i ile jest wart sukces doczesny?

    W minionym stuleciu — wasza ziemia była tego świadkiem — doszło do upadku wielu mocarzy, którzy jak się wydawało, wznieśli się na wyżyny niemal niedosiężne. Nagle zostali pozbawieni władzy. Wydaje się, że ten kto odrzucił i nadal odrzuca Boga, a w konsekwencji nie szanuje człowieka, ma łatwe życie i sukcesy materialne. Lecz wystarczy zajrzeć pod zewnętrzną warstwę, by dostrzec, że te osoby są smutne i niespełnione. Jedynie ten, kto zachowuje w sercu świętą «bojaźń Bożą», pokłada ufność także w człowieku i swe życie poświęca budowaniu świata bardziej sprawiedliwego i braterskiego. Dziś potrzeba osób «wierzących» i «wiarygodnych», gotowych szerzyć w każdym środowisku społecznym owe chrześcijańskie zasady i ideały, które inspirują ich działania. Na tym polega świętość, będąca powszechnym powołaniem wszystkich ochrzczonych, która skłania do wypełniania obowiązków wiernie i z odwagą, mając na względzie nie własny egoistyczny interes, ale wspólne dobro, i w każdym momencie starając się rozpoznać wolę Bożą.

    Odnośnie do tego słyszeliśmy w Ewangelii bardzo jasne słowa: «Cóż bowiem za korzyść — mówi Jezus — odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?» (Mt 16, 26). W ten sposób skłania nas do uznania, że prawdziwej wartości ludzkiego życia nie mierzy się jedynie miarą dóbr doczesnych i ulotnych korzyści, gdyż to nie rzeczy materialne zaspokajają głębokie pragnienie sensu i szczęścia, które jest w sercu każdego człowieka. Dlatego Jezus nie waha się proponować swym uczniom «wąskiej» drogi świętości: «Kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je» (w. 25). I zdecydowanie powtarza nam dzisiejszego poranka: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje» (w. 24). Z pewnością są to słowa twarde, trudne do zaakceptowania i zastosowania w praktyce, lecz świadectwo świętych kobiet i mężczyzn daje pewność, że jest to możliwe dla każdego, jeśli zaufa i zawierzy się Chrystusowi. Ich przykład zachęca tych, którzy mówią, że są chrześcijanami, by byli wiarygodni, to znaczy postępowali zgodnie z wyznawanymi zasadami i wiarą. Nie wystarcza bowiem sprawiać wrażenia dobrych i uczciwych; należy takimi być naprawdę. A dobry i uczciwy jest ten, kto swoim «ja» nie przesłania Bożego światła, nie stawia siebie na pierwszym miejscu, lecz pozwala, by był widoczny Bóg.

    Taka jest lekcja życia św. Wacława, który miał odwagę przedłożyć Królestwo niebieskie nad urok władzy doczesnej. Nigdy nie odrywał wzroku od Jezusa Chrystusa, który za nas cierpiał, dając nam przykład, abyśmy szli za Nim Jego śladami, jak pisze św. Piotr w drugim czytaniu, którego przed chwilą wysłuchaliśmy. Jako posłuszny uczeń Pana, młody władca Wacław dochował wierności nauczaniu ewangelicznemu, które mu przekazała babcia, św. Ludmiła męczennica. Postępując zgodnie z nim, jeszcze zanim zaangażował się w budowanie pokojowych stosunków w kraju i z państwami ościennymi, szerzył wiarę chrześcijańską, sprowadzając kapłanów i budując kościoły. W pierwszej relacji, napisanej w języku starocerkiewnosłowiańskim czytamy, że «wspierał księży i przyczynił się do upiększenia wielu kościołów» oraz że «wspomagał biednych, przyodziewał nagich, karmił głodnych, przyjmował pielgrzymów, dokładnie tak jak nakazuje Ewangelia. Nie dopuszczał, żeby wdowom działa się niesprawiedliwość, kochał wszystkich ludzi, czy byli biedni, czy bogaci». Od Pana nauczył się być «miłosiernym i litościwym» (Psalm responsoryjny), a kierując się duchem Ewangelii, zdobył się nawet na to, by przebaczyć bratu, który odebrał mu życie. Dlatego też słusznie wzywacie go jako «dziedzica» waszego kraju i w dobrze wam znanej pieśni prosicie, aby nie pozwolił mu zginąć.

    Wacław umarł za Chrystusa śmiercią męczeńską. Warto zauważyć, że jego brat Bolesław, który go zamordował, zdołał zagarnąć tron w Pradze, lecz korona, którą później wkładali na głowę jego następcy, nie została nazwana jego imieniem. Nazwana jest natomiast imieniem Wacława, na świadectwo, że «tron króla, który sądzi ubogich w prawdzie, pozostanie niezachwiany na zawsze» (por. dzisiejsze oficjum czytań). Ten fakt uznaje się za cudowne zrządzenie Boga, który nie opuszcza swoich wiernych: «Niewinny zwyciężony pokonał okrutnego zwycięzcę, podobnie jak Chrystus na krzyżu» (por. Legenda o św. Wacławie), a krew męczennika nie wzywała do nienawiści czy zemsty, ale do przebaczenia i pokoju.

    Drodzy bracia i siostry, razem dziękujmy Panu w tej Eucharystii za to, że dał waszej ojczyźnie oraz Kościołowi tego świętego władcę. Módlmy się jednocześnie, abyśmy jak on, także i my szybkim krokiem dążyli do świętości. Jest to z pewnością trudne, gdyż przed wiarą zawsze stawać będą liczne wyzwania, ale gdy damy się zdobyć Bogu, który jest Prawdą, krok staje się zdecydowany, ponieważ doświadczamy siły Jego miłości. Obyśmy otrzymali tę łaskę za wstawiennictwem św. Wacława i innych świętych patronów czeskich ziem. Niech nas zawsze strzeże i nam towarzyszy Maryja, Królowa Pokoju i Matka Miłości. Amen!

    papież BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 11-12/2009

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 września

    Święty Wincenty a Paulo, prezbiter

    Święty Wincenty a Paulo

    Wincenty urodził się w Pouy (obecnie St-Vincent-de-Paul w południowo-zachodniej Francji) 24 kwietnia 1581 r. jako trzecie z sześciorga dzieci, w biednej, wiejskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości wyrwał się ku łatwiejszemu życiu. Czternastoletniego Wincentego wysłali więc do szkoły franciszkanów w Dax. Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym lub leniwym. Po ukończeniu szkoły nie bez zachęty ze strony rodziny podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat został kapłanem; jednak kapłaństwo było dla niego jedynie szansą na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Studia w Tuluzie Wincenty zwieńczył bakalaureatem w 1604 r. Później pogłębił swoje studia jeszcze na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając licencjat z prawa kanonicznego (1623).
    Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatnim z nich był renegat z Nicei Sabaudzkiej. Młody kapłan zdołał go jednak nawrócić. Obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Właściciel Wincentego znalazł w Rzymie przytułek. Wincenty przez ten rok nawiedzał w Rzymie miejsca święte i dalej się kształcił. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji w nieznanej bliżej misji na dwór Henryka IV. Pozyskał sobie zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis, która obrała go sobie za kapelana, mianowała go swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia.
    Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniosły dopiero lata 1608-1620. Poznał wówczas w Paryżu wielu wyjątkowych ludzi, m.in. ks. Pierre’a de Berrulle’a, który zgromadził wokół siebie kapłanów, ukazując im wielkość i znaczenie posługi kapłańskiej. Wincenty niemało zawdzięczał też św. Franciszkowi Salezemu i św. Franciszce de Chantal. Przez pewien czas głosił Chrystusa galernikom (więźniom, którzy pracowali jako wioślarze). Zaczął dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną.

    Święty Wincenty a Paulo

    Prawdopodobnie duże znaczenie w życiu Wincentego odegrało zdarzenie, jakie miało miejsce 25 stycznia 1617 r. w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala się dotknąć w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd Wincenty zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym. Złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 r. powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów.
    Wincenty w sposób szczególny dbał o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa. Organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powołał do życia seminaria duchowne. Wincenty założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Spotkanie ze św. Ludwiką zaowocowało powstaniem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (1633 r.), zwanych szarytkami (od franc. charite – miłosierdzie). W okresie frondy (zamieszki polityczne w Paryżu w latach 1648-1653) Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko pozostał cichy i skromny.

    Święty Wincenty a Paulo

    Wincenty zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 r. przybyli również do Polski. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII kanonizował go w roku 1737. W 1885 r. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także patronem zgromadzenia lazarystów (założonego przez Wincentego zgromadzenia księży misjonarzy), szarytek, kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów.W ikonografii św. Wincenty a Paulo przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp, krucyfiks.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Hasło: Wincenty a Paulo? Odzew: Miłosierdzie!

    Hasło: Wincenty a Paulo? Odzew: Miłosierdzie!

    witraż św. Wincenty a Paulo w Chorwacji (Marija Bistrica, Narodowe Sanktuarium)

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Choć do jego konfesjonału ustawiały się dłuuuugie kolejki, a homilie przemieniały tysiące serc powtarzał: „Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.

    Vincent de Paul przyszedł na świat 24 kwietnia 1581 u stóp Pirenejów w Pouy (obecnie na jego cześć: St-Vincent-de-Paul). Był trzecim z sześciorga dzieci Jeana Depaul i Bertrandy z domu Moras. Od dzieciństwa pracował na polu, pasł krowy i owce, a na bagnistych łąkach poruszał się… na szczudłach.
    By mógł ukończyć seminarium rodzice musieli sprzedać parę wołów. Został wyświęcony jako dwudziestolatek. 

    „Gdy w 1612 roku został proboszczem w wiosce Clichy na przedmieściach Paryża, dostrzegł, że niemal wszyscy parafianie dotknięci są przez ubóstwo dużo większe nawet niż jego rodzina – opowiada ks. prof. Mariusz Rosik – Odkrycie to jednak było dopiero początkiem dostrzegania nędzy duchowej tamtejszych mieszkańców. Przełomowym wydarzeniem stała się spowiedź pewnego wieśniaka, który wyznał, że przez całe życie zatajał przed spowiednikiem wiele grzechów. Wincenty a Paulo – bo o nim mowa – wezwał wtedy swych parafian do spowiedzi generalnej. Odzew był ogromny!”.  

    „Wincenty a Paulo, mając szesnaście lat kapłaństwa, zetknął się z przedziwnymi wypadkami – dopowiada ks. Andrzej Ziółkowski CM – Pierwsze miało miejsce w Gannes pod koniec 1616 r. Pewien umierający, który dotąd «uchodził za przyzwoitego człowieka», wyznał spowiednikowi grzechy, które przez długi czas zamykały mu usta. «Skazałbym się na potępienie gdybym nie odbył tej spowiedzi generalnej» – opowiadał. Nic dziwnego, że już miesiąc po tym wydarzeniu św. Wincenty wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej. Słuchający go wieśniacy byli tak poruszeni słowami kaznodziei, że zaczęli tłoczyć się pod jego konfesjonałem. Napływ penitentów był tak wielki, że misjonarz poprosił o pomoc jezuitów z Amiens”.
    Niestrudzenie służył ubogim. „Trzeba najpierw zaspokoić podstawowe potrzeby człowieka: nakarmić go i dać ubranie, a potem głosić Ewangelię – powtarzał. Nie bez powodu został patronem katolickich organizacji charytatywnych. 

    „W XVII-wiecznej Francji zetknął się namacalnie z silnym kontrastem między najbogatszymi a najbiedniejszymi. Jak kapłan miał bowiem okazję bywać zarówno w środowiskach arystokratycznych, jak i na wsi oraz wśród elementów przestępczych Paryża. Pobudzany miłością Chrystusa Wincenty a Paulo potrafił stworzyć stałe formy posługiwania osobom z marginesu, powołując do życia tzw. „szarytki”, czyli grupy kobiet, które oddawały własny czas i dobra do dyspozycji najbardziej zmarginalizowanych – wyjaśniał Benedykt XVI – Wśród tych wolontariuszek niektóre wybrały całkowite poświęcenie się Bogu i biednym i tak oto wraz ze św. Ludwiką de Marillac św. Wincenty założył wspólnotę Córek Miłosierdzia – pierwsze żeńskie zgromadzenie zakonne, które żyło konsekracją „w świecie”, wśród ludzi, z chorymi i potrzebującymi”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________

     

    Św. Wincenty a Paulo – patron dzieł miłosierdzia

    (Augustyński, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)

    ***

    Za największych misjonarzy w Kościele Świętym uznaje się św. Pawła Apostoła i św. Franciszka Ksawerego. Za największych teologów – św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. A w dziełach miłosierdzia? Kto szczególnie wybija się na tym polu? Tutaj palmę pierwszeństwa oddajemy wielkiemu św. Wincentemu à Paulo, którego wspomnienie liturgiczne przypada 27 września.

    Święty Wincenty urodził się 24 kwietnia 1581 roku w Pouy – obecnie Saint-Vncent-de-Paul – we Francji w rodzinie ubogich gaskońskich rolników. Uczył się dzięki pomocy i wsparciu miejscowego proboszcza, który dostrzegł w nim nie tylko talent, ale także wiarę i gotowość do ofiarnej służby ubogim.

    Próba charakteru

    Jedną z pierwszych prób charakteru, jakich doświadczył młody Wincenty, zanim ksiądz przyjął go na naukę, była wizyta w szpitalu, gdzie musiał pracować jako pielęgniarz. Choć było to dla niego niezwykle ciężkie doświadczenie – trzeba pamiętać, że w owych czasach, mówiąc łagodnie, w szpitalach panowały trudne warunki sanitarne – to przyszły święty zdał ten swoisty egzamin doskonale. Dzięki ofiarności rodziców i rodzeństwa młody Wincenty mógł kontynuować studia teologiczne na uniwersytecie w Paryżu. W 1600 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Następnie kontynuował studia w Tuluzie, a potem w Rzymie i Paryżu, gdzie zdobył licencjat z prawa kanonicznego.

    Między „wielkim światem” a „głęboką prowincją”

    W 1612 roku objął parafię w Clichy, gdzie ze szczególną troską opiekował się najuboższymi i cierpiącymi. Przed upływem roku kardynał Piotr de Berulle mianował ks. Wincentego nauczycielem i wychowawcą dzieci rodziny de Gondi. Była to wpływowa, arystokratyczna rodzina – Filip Emanuel de Gondi był generałem galer królewskich i głównodowodzącym floty królewskiej. Święty – jak sam wspominał – doświadczył wtedy „życia wielkiego świata”. Jednocześnie wzorowo wypełniał swe powołanie kapelana pałacowego i spowiednika małżonki pana de Gondi oraz nauczyciela i wychowawcy ich dzieci. Jednak i ta posługa nie była stworzona dla ks. Wincentego. 

    W liście do kardynała de Berulle napisał, że czuje w sobie wewnętrzne wymaganie Boże udania się na głęboką prowincję i oddania się służbie i nauczaniu prostych chłopów. Kardynał wyraził zgodę i mianował ks. Wincentego proboszczem parafii Chatillon les Dombes. Tamtejsi parafianie początkowo nieufnie przyjęli księdza z „wielkiego” Paryża. Przekonały ich jednak pokora, skromność oraz oddanie i pracowitość nowego proboszcza, który własnymi rękami naprawiał i sprzątał kościół. Zyskał ich serca także dobrocią i gotowością służenia Bogu i ludziom w każdej chwili. 

    Pewnej niedzieli do ks. Wincentego podszedł jeden z parafian i opowiedział o rodzinie, która pośród moczarów ginęła z głodu i nędzy. Proboszcz wezwał ludzi do pomocy biednej rodzinie – jeszcze tego samego dnia setki ludzi ruszyło na pomoc opuszczonym.

    W niewoli arabskiej

    Życie świętego Wincentego obfitowało w wiele wydarzeń, które on odczytywał jako Boże znaki. Pewnego razu podczas morskiej podróży, statek na którym płynął nasz bohater, napadli piraci. Wincenty miał wkrótce zostać biskupem, w tej sytuacji jednak plany te trzeba było zweryfikować…

    Św. Wincenty został sprzedany na galery, potem pracował jako niewolnik arabskiego alchemika w Tunezji, by w końcu zostać sprzedanym innemu właścicielowi, który go zatrudnił przy kopaniu rowów. Nasz święty dając świadectwo wiary, przemienił serce swego nowego pana – byłego księdza, który zaparł się Chrystusa ze strachu przed śmiercią… Przy jego pomocy powrócił do Francji. Doświadczywszy wielkiego upokorzenia, ale i wielkiej łaski od Boga, Wincenty à Paulo postanowił nie przyjmować żadnych godności, by jak najlepiej służyć potrzebującym.

    Dzieła Miłosierdzia

    Święty Wincenty doświadczył wiele nędzy ludzkiej – tak materialnej, jak i duchowej. Zapatrzony w Zbawiciela mówił: Nie zadowalajcie się mówieniem: jestem chrześcijaninem! Ale żyjcie tak, żeby można było o was powiedzieć: widziałem człowieka kochającego Boga z całego serca i zachowującego Jego przykazania. Pod wpływem kardynała Piotra de Berulle po kilku latach pracy duszpasterskiej wśród zaniedbanej ludności wiejskiej oraz więźniów dokonała się w nim wielka przemiana – postanowił poświęcić resztę życia ubogim, składając nawet stosowny ślub.

    Wyjątkowym dniem w jego życiu był 25 stycznia 1617 roku. Jako gorliwy kapłan, zatroskany o powierzoną mu owczarnię, wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej z całego życia. Pod wpływem homilii miały miejsce liczne nawrócenia. Od tego momentu św. Wincenty zaczął głosić konferencje i nauki w wiejskich parafiach, a w 1625 roku powołał do życia Zgromadzenie Misji (księża misjonarze-lazaryści – od nazwy szpitala opactwa św. Łazarza, do którego przenieśli się uczniowie św. Wincentego), które do dziś kontynuuje jego pracę głoszenia Ewangelii ubogim jak również troskę o przygotowanie i wykształcenie gorliwych kapłanów (zgromadzenie to zostało sprowadzone do Polski w roku 1651). 

    Święty cały czas pomagał najbardziej potrzebującym. Błagał i żebrał u możnych o pomoc finansową dla nędzarzy. Przez jego ręce przechodziły ogromne środki finansowe, a Wincenty skrupulatnie rozliczał się z każdego grosza. Kolejnym dziełem świętego było założone w 1633 roku wraz ze św. Ludwiką de Marillac Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, czyli szarytek (w Polsce od 1654 r.). Pewnym novum było wtedy zwolnienie sióstr ze ścisłej klauzury. Domy zakonne szarytek nie były zamknięte. Ich powołaniem była troskliwa opieka nad chorymi i biednymi. Święty mawiał do swych sióstr: Waszą klauzura jest szpital i dom ubogich.

    Gorliwy obrońca czystości wiary

    W tym czasie, gdy św. Wincenty zadziwiał swymi dziełami miłosierdzia, szerzył we Francji swe błędne nauki kapłan Korneliusz Janssens, głosząc że po grzechu pierworodnym człowiek nic nie może zrobić dla swojego zbawienia. Posunął swą herezję do skrajności, twierdząc, że człowiek nawet nie może współpracować z łaską Bożą. Nadto janseniści przedstawiali Boga wyłącznie jako surowego władcę, mszczącego się na swych stworzeniach. 

    Dzięki zabiegom św. Wincentego, wykładającego zdrową naukę katolicką, sekta jansenistów została dwukrotnie potępiona przez papieży – Innocentego X w 1653 roku oraz przez Aleksandra VII w 1656 r. Od tego czasu święty był bezwzględnie atakowany przez jansenistów. Przyjmował te ataki z pokorą, ale z jeszcze większym zapałem bronił Prawdy. Święty Wincenty przyczynił się także do odnowy życia religijnego we Francji. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszelkie sprawy Kościoła. Co znamienne, piastując wysokie stanowisko zachował głęboką pokorę i skromność.

    Ponadto zakładał „małe seminaria” duchowne przede wszystkim dla ubogich chłopców i tak układał program wychowawczy i wykładów naukowych, by ukierunkować ich do kapłaństwa.

    * * *

    Wszystkie instytucje które założył św. Wincenty, powstały, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Niósł pomoc duchową ludziom zaniedbanym religijnie. Swym przykładem, wpatrzony w swego Mistrza Jezusa Chrystusa i Matkę Miłosierdzia, skutecznie ewangelizował. Do każdego nowego zadania podchodził z pokorą i bezgraniczną wiarą w Opatrzność Bożą. Co ciekawe, ten wzór pokory, dobroci i hojności był z natury człowiekiem porywczym, a niektóre źródła mówią o nim, że brak mu było „pociągających cech zewnętrznych”.

    Bóg posłużył się nim, by Kościół zajaśniał nowymi dziełami miłosierdzia.

    Zasłużona Nagroda

    Święty Wincenty odszedł po zasłużoną nagrodę wieczną 27 września 1660 roku. W 1729 roku został beatyfikowany przez Papieża Benedykta XIII. Osiem lat później Klemens XII wyniósł go do chwały świętych.

    Papież Leon XIII ogłosił go patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele katolickim. Jego ciało spoczywa w kryształowej trumnie w kaplicy domu macierzystego św. Łazarza w Paryżu. Serce św. Wincentego znajduje się w osobnym relikwiarzu w paryskiej kaplicy domu Sióstr Miłosierdzia przy rue du Bac. A więc tam, gdzie w 1830 roku św. Katarzynie Labouré trzykrotnie objawiła się Matka Najświętsza, polecając jej wybicie Cudownego Medalika.

    Święty Wincenty à Paulo jest patronem zgromadzenia misjonarzy-lazarystów, szarytek, duchowieństwa, organizacji charytatywnych, szpitali, podrzutków i więźniów.

    W ikonografii przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp i krucyfiks.

    PCh24.pl

    _______________________________________________________________________________

    Nawrócił się, służył ubogim, by żyć prawdziwie – św. Wincenty de Paul

    Nawrócił się, służył ubogim, by żyć prawdziwie – św. Wincenty de Paul

    św. Wincent de Paul – Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Wincenty a Paulo doświadczył ubóstwa. Musiał zarabiać na swoje utrzymanie. W młodym wieku przyjął święcenia kapłańskie. Porwany przez tureckich piratów i sprzedany, przez dwa lata był w niewoli w Afryce. Odzyskawszy wolność, chciał zrobić karierę i wszystko osiągnąć własnymi siłami aż do pewnego zimowego dnia, kiedy wysłuchał spowiedzi z życia umierającego człowieka. Ona otworzyła mu oczy… Kościół wspomina go w liturgii 27 września.

    Pochodził z ubogiej, wiejskiej rodziny. W młodym wieku został kapłanem. Został porwany przez piratów i żył kilka lat w niewoli. Pracował duszpastersko z arystokracją i wśród ludu wiejskiego. Posługiwał także ‘galernikom’, przestępcom paryskim, odbywającym karę na galerach. Miał wielką wrażliwość na ludzką biedę. Stworzył stałe formy posługiwania osobom z marginesu. Jest patronem wszystkich katolickich dzieł miłosierdzia.

    Urodził się w kwietniu 1581 roku w Pouy, w południowo zachodniej Francji. Był trzecim z sześciorga dzieci w biednej, wiejskiej rodzinie. Od wczesnych lat musiał pomagać rodzicom w gospodarstwie i opiekować się młodszym rodzeństwem. Uczył się w szkole franciszkanów w Dax. By się utrzymać, dawał korepetycje. Potem rozpoczął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat przyjął święcenia kapłańskie.

    W 1605 roku płynął statkiem do Rzymu i na Morzu Śródziemnym, jego statek został napadnięty przez tureckich piratów. Cała załoga i pasażerowie zostali sprzedani w niewolę w Tunisie. Wincenty w ciągu dwóch lat miał kilku panów. Ostatniego zdołał nawrócić i obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Trafili do Rzymu. Tam Wincenty podjął dalsze studia.

    Papież Paweł V wysłał Wincentego z misją na dwór francuski. Tam, pozyskał sobie zaufanie królowej i został jej kapelanem. Mianowała go także swoim jałmużnikiem i sprawował pieczę nad Szpitalem Miłosierdzia.

    Wielki życiowy przełom w życiu św. Wincentego nastąpił w styczniu 1617 roku. Do tego czasu bowiem, był on skoncentrowany na osiąganiu wszystkiego własnymi siłami. Chciał zrobić karierę. Został zaproszony do Folleville, aby wygłosić rekolekcje. 25 stycznia, w święto nawrócenia św. Pawła, poszedł do chorego. Był to umierający, ale porządny i szanowany człowiek. Na łożu śmierci jednak wyznał, że całe życie udawał kogoś innego, niż był naprawdę. Dla Wincenta był to olbrzymi szok i odkrycie. Zrozumiał, że posługa ubogim i pokrzywdzonym jest miejscem spotkania samego Boga.

    Pod wpływem tego wydarzenia Wincenty złożył ślub poświęcenia się ubogim. Wtedy też Wincentemu otworzyły się oczy na prawdziwą, materialną i duchową nędzę ludzką.

    Św. Wincent de Paul - Jean-Léon Gérôme, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Wincent de Paul – Jean-Léon Gérôme, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Zaczął gromadzić wokół siebie kapłanów, którzy prosto i przystępnie głosili Boga ludziom. W 1625 roku założył Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów. Patrząc na swoją historię i drogę życia kapłańskiego, bardzo mu zależało na dobrym przygotowaniu młodych kandydatów do kapłaństwa. Powołał do życia seminaria duchowne. Organizował rekolekcje przed święceniami. W późniejszym czasie księża Misjonarze prowadzili seminaria w wielu diecezjach na świecie.

    Widząc potrzeby ubogich, wiedział, że można im pomóc tylko w sposób systematyczny. Skupił wokół siebie wiele pań, które w sposób instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrzącymi i kalekami. Utworzył stowarzyszenie ‘szarytek’, czyli grup kobiet posługujących osobom odsuniętym na margines. Z czasem, niektóre z tych kobiet chciały obrać życie konsekrowane, więc razem ze św. Ludwiką de Marillac, w 1633 roku powołał do życia Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia.

    Zmarł w roku 1660. Kilka lat wcześniej Księża Misjonarze przybyli do Polski. Beatyfikował go Benedykt XIII, a kanonizował w roku 1737 Klemens XII.
    Św. Wincenty jest patronem kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. W ikonografii ukazywany jest w długiej szacie zakonnej. Jego atrybuty to: anioł, dziecko w ramionach lub u stóp, krucyfiks.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 września

    Święci męczennicy Kosma i Damian

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Wawrzyniec Ruiz i Towarzysze
      •  Święty Elzear i błogosławiona Delfina, małżonkowie
      •  Święty Ketyl, prezbiter
      •  Święty Nil Młodszy, opat
      •  Błogosławiony Kaspar Stanggassinger, prezbiter
      •  Błogosławiony Aureliusz z Vinalesa, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Najświętsza Maryja Panna Leśniańska
      •  Święta Teresa Couderc, zakonnica
      •  Błogosławiony Alojzy Tezza, prezbiter
    ***
    Święci Kosma i Damian

    Na temat życia tych dwóch świętych nie wiemy niestety nic pewnego. Historia nie pozostawiła po nich żadnych wiarygodnych dokumentów. Istnieją jedynie różne legendy, w których z całą pewnością jest i ziarno prawdy historycznej. Mówią one m.in. o tym, że byli prawdopodobnie bliźniakami. Rodzina dała im solidne wychowanie chrześcijańskie, dzięki któremu zdolni byli do ofiarnego życia, aż do oddania go za wiarę. Być może pochodzili z Arabii. Stamtąd udali się do Syrii, do Cylicji w Małej Azji, by doskonalić się w sztuce lekarskiej. Zamieszkali w Egei, w portowym mieście Cylicji. Byli lekarzami, cieszyli się więc szeroką sławą; leczyli bowiem wielu chorych – również pogan, przez co wielu z nich doszło do Chrystusa.

    Święci Kosma i Damian

    Odznaczali się niezwykłą sumiennością, dzięki czemu stali się wybitnymi lekarzami. Przedmiotem ich troski był każdy potrzebujący ich pomocy, chory człowiek. W szczególny sposób zajmowali się biednymi. Podkreśla się, że za swe usługi nie pobierali zapłaty (stąd źródła wschodnie nazywają ich anargyrami, prawosławni zaś biezsriebriennikami). Uważali, że wszystko mają od Boga i należy to do Boga i Jego stworzeń. Pragnęli postępować zgodnie z poleceniem Zbawiciela: “Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10, 8).
    Godnie i cierpliwie znieśli okrutne tortury, do końca nie wyparli się Chrystusa. Pozostali niezłomnymi do ostatniej chwili swego życia. Do sędziego podczas procesu mieli powiedzieć: “Jesteśmy chrześcijanami”.Według legendy ich męczeństwo miało miejsce ok. 300 r. podczas prześladowań za czasów Dioklecjana. Zginęli w Cyrze (Kyrros) w Syrii, gdzie zostali pochowani. Ich grób od razu zasłynął cudami, a kult wzrastał, czego mamy dowody w piśmiennictwie wczesnochrześcijańskim. Nad grobem męczenników wzniesiono wspaniałą bazylikę, która do czasów przybycia Arabów, a potem Turków, była celem licznych pielgrzymek. Stamtąd ich kult rozpowszechniał się bardzo szybko i objął cały Kościół. W Konstantynopolu cesarz Justynian Wielki (+ 565) wystawił ku ich czci dwie świątynie, gdyż – jak twierdził – dzięki ich wstawiennictwu wyzdrowiał z ciężkiej choroby.
    Już w VI wieku św. Grzegorz z Tours był w posiadaniu ich relikwii. W Rzymie papież św. Symmach (498-514) wybudował ku ich czci oratorium, a papież Feliks IV (526-530) kościół świętych Kosmy i Damiana przy Forum Romanum – dziś jest to główne miejsce ich kultu. Tam znajduje się znaczna część relikwii obu Świętych. Pozostałe relikwie odbierają cześć w różnych miejscach świata; w sposób szczególny w kościele katedralnym w Amalfi, na południu Włoch. Fragment relikwii znajduje się także w Polsce – w cerkwi na Bacieczkach w Białymstoku.
    Święci Kosma i Damian są patronami Florencji, aptekarzy, farmaceutów, lekarzy, chirurgów, akuszerek, dentystów, fryzjerów, fizyków, cukierników, wytwórców substancji chemicznych, mędrców; są też opiekunami fakultetów medycznych, przemysłu chemicznego, ludzi niewidomych i osób chorych na nowotwory; chronią przed epidemiami, przed przepukliną i przed chorobami koni. Ich imiona są wymieniane w Kanonie Rzymskim.
    W ikonografii święci Kosma i Damian przedstawiani są jako ludzie młodzi, ubrani w wytworne szaty, z narzędziami medycznymi, szkiełkami, pudełkami maści, łyżką aptekarską do nabierania maści, moździerzem, laską Eskulapa, a także podczas męczeństwa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Patronowie Dnia:

    Święci Kosma i Damian – święci ekumeniczni

     

     Materiał vaticannews.va/pl

    ***

    „Święci ekumeniczni”, ostatni święci dołączeni do kanonu rzymskiego – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 26 września wspominamy św. Kosmę i św. Damiana, męczenników. Prawdopodobnie byli bliźniakami. Urodzili się w drugiej połowie III wieku, zmarli w 303 roku w Cyrze na terenie obecnej Turcji. Ich relikwie znajdują się w Rzymie w kościele im poświęconym. Są patronami lekarzy, pielęgniarek, farmaceutów oraz chorych.

    Według różnych tradycji, św. Kosma i św. Damian mieli być bliźniakami, urodzonymi na Bliskim Wschodzie. Jako lekarze doskonalili swoje umiejętności w różnych miastach Cesarstwa Rzymskiego. Po przyjęciu wiary chrześcijańskiej w radykalny sposób zaczęli wypełniać Chrystusową zachętę: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych i wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mt 10,8-9). Za swoją pracę nie pobierali więc żadnego wynagrodzenia. Takich jak oni, nazywano wówczas „anargytami”, od greckiego słowa anárgyroi, czyli „wrogowie pieniądza”, albo „ci, którzy nie przyjmują srebra”. Dla biednych, pozbawionych w tamtym czasie jakiejkolwiek opieki medycznej, byli jak dar z nieba.

    Kosma i Damian, cieszyli się więc ogromnym poważaniem, tym bardziej, że nie czynili żadnej różnicy między chrześcijanami a poganami. Ich sława rosła tak ze względu na ich umiejętności i skuteczność leczenia, jak i ze względu na ich cnoty. Dzięki ich świadectwu wielu pogan uwierzyło w Chrystusa. Nie podobało się to rzecz jasna pogańskim kapłanom. Kiedy więc za czasów cesarza Dioklecjana wybuchło krwawe prześladowanie chrześcijan, ci natychmiast donieśli na Kosmę i Damiana. Pojmawszy obydwu braci, namiestnik prowincji – Lizjusz, starał się ich zmusić do zaparcia się wiary. Kiedy wszelkie, nawet najbardziej okrutne tortury, nie zdołały ich złamać, skazał ich na śmierć. 26 września 303 roku obydwaj zostali ścięci mieczem.

    Z listu apostolskiego „O chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia” (Salvifici doloris) papieża Jana Pawła II: „Miłosierny Samarytanin z Chrystusowej przypowieści nie poprzestaje na wzruszeniu i współczuciu. Staje się ono dla niego bodźcem do działań, które mają na celu przyniesienie pomocy poranionemu człowiekowi. Miłosiernym Samarytaninem jest więc zawsze ten, kto świadczy pomoc w cierpieniu, jakiejkolwiek byłoby ono natury, kto w tę pomoc wkłada swoje serce i nie żałuje środków materialnych. (…) Nie bez przyczyny działalnością samarytańską nazywa się więc wszelką działalność dla dobra ludzi cierpiących i potrzebujących pomocy. W ciągu wieków działalność ta przybrała zorganizowane formy. (…) Jakże bardzo samarytański jest zawód lekarza czy pielęgniarki! Ze względu na +ewangeliczną+ treść, jaka jest w nim zawarta, skłonni jesteśmy mówić bardziej o powołaniu, aniżeli o zawodzie. (…) Myśląc o tych wszystkich, którzy swoją wiedzą i umiejętnością oddają wielorakie przysługi cierpiącym, nie możemy powstrzymać się od wyrazów uznania i wdzięczności pod ich adresem”. (nn. 28-29, fragm.)

    Kiedy Kosma i Damian stanęli pierwszy raz przed namiestnikiem, ten znając ich lekarską sławę rozkazał, aby nauczyli go swoich czarów. – „Krzyż Chrystusa, oto nasze czary” – odpowiedzieli dumnie, dodając: „Jesteśmy chrześcijanami. Nie uprawiamy czarów. Korzystamy jedynie z mocy Chrystusa, która wybawia od wszelkiego niebezpieczeństwa. My sami z siebie nic nie możemy, kładziemy tylko ręce na ludzi, a resztę czyni wszechmoc prawdziwego Boga”. Mieli świadomość, że jedynym, prawdziwym lekarzem jest Chrystus, że tak naprawdę, tylko On uzdrawia człowieka. Siebie widzieli jako sługi, swój zawód jako powołanie, misję, która dotyczy całego człowieka, nie tylko jego ciała.

    „W szpitalu spotyka pan na pewno chorych, którym nie można pomóc” – zapytał dziennikarz jedną z medycznych sław w Polsce – „co pan wtedy robi?” – „Nie ma takiej sytuacji, w której nie można choremu pomóc” – odpowiedział lekarz. – „Jak to? Czyżby w pana klinice ludzie nie umierali?” – dociekał dziennikarz. – „Niestety, umierają. Ale gdy nie potrafię już pomóc lekarstwami, operacją, zawsze mogę jeszcze rozmawiać i być z chorymi. Pomagać mogę do ostatniej chwili. Mogę nawet, w pewien sposób, przygotować chorego na spotkanie z Bogiem”.

    Święci Kosma i Damian należą do najpopularniejszych świętych, czczonych tak na Wschodzie jak i na Zachodzie. Jako ostatni święci zostali włączeni do kanonu rzymskiego, co oznacza, że przez całe wieki wspominano ich przy każdej mszy św. na całym świecie. Papież Jana Paweł II, nie wahał się więc nazwać ich „świętymi ekumenicznymi”. Ich ogromna popularność spowodowała, że w hagiografii kościelnej pojawiły się aż trzy pary świętych o tych samych imionach. Wszyscy byli lekarzami nie biorącymi pieniędzy („anargytami”) i wszyscy żyli mniej więcej w tym samym czasie: jedni urodzili się i działali w Azji, drudzy w Arabii, a trzeci w Rzymie. Niewykluczone, że takie pary naprawdę istniały, o wiele bardziej jednak ten geograficzny „rozrzut” wyraża powszechną tęsknotę ludzi za „lekarzami z powołania”, bezinteresownymi i wrażliwymi na ludzkie cierpienie.

    Mówi się, że „aktor, który na scenie płacze prawdziwymi łzami, nie jest dobrym aktorem”: podobnie od lekarza, nie wymaga się, aby płakał z pacjentem i przeżywał jego chorobę. Oczekuje się od niego przede wszystkim kompetencji i skuteczności leczenia. Niemniej jednak, oczekują także taktu, dyskrecji i zwykłej kultury, bo pacjent, to coś więcej niż kolejny przypadek, jednostka chorobowa, to człowiek, przeżywający niejednokrotnie swój najbardziej dramatyczny moment w życiu: jakakolwiek obcesowość, opryskliwość czy drwina, mogą na nim pozostawić ranę, gojącą się trudniej, niż ta po skalpelu…

    ks. Arkadiusz Nocoń / www.vaticannews.va/pl/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 września

    Błogosławiony Władysław z Gielniowa, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Kleofas, uczeń Pański
    ***
    Błogosławiony Władysław z Gielniowa

    Marcin Jan (takie imiona otrzymał na chrzcie) urodził się w Gielniowie koło Opoczna ok. 1440 r. Jego rodzice byli ubogimi mieszczanami. Po ukończeniu szkoły parafialnej udał się do Krakowa, gdzie kontynuował swoje studia, aż znalazł się na tamtejszym uniwersytecie w roku 1462. Pod tą datą figuruje w księdze rejestracyjnej Akademii Krakowskiej.
    W Krakowie zapoznał się z bernardynami, których zaledwie 9 lat wcześniej sprowadził tam św. Jan Kapistran (1453). Jak sam pisze w swoim wierszu autobiograficznym, 1 sierpnia 1462 r. Marcin wstąpił do bernardynów i przyjął imię zakonne Władysław. Tu również najprawdopodobniej odbył swoje studia zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie. Nie wiadomo, gdzie spędził pierwsze lata w kapłaństwie. Nie są nam także znane urzędy, jakie sprawował w owym czasie w zakonie. Wiadomo na pewno, że w latach 1486-1487 Władysław przebywał w Krakowie, gdzie m.in. pełnił obowiązki egzaminatora w sprawie cudów, jakie działy się za przyczyną św. Szymona z Lipnicy, zmarłego w Krakowie w roku 1482. Możemy przypuszczać, że po śmierci Szymona pełnił zajmowany wcześniej przez niego urząd kaznodziei.
    W latach 1487-1490 i 1496-1499 sprawował urząd wikariusza prowincji i prowincjała. Przez sześć lat czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce: odbywając co roku kapituły prowincji, wizytując domy braci i sióstr, troszcząc się o domy formacyjne, uczestnicząc w kapitułach generalnych w Urbino w roku 1490 i w Mediolanie w roku 1498, przyjmując komisarzy generalnych zakonu. Za jego rządów polska prowincja bernardynów powiększyła się o placówki w Połocku i Skępem.
    Dla swojego zakonu Władysław zasłużył się najbardziej przez to, że stał się współautorem konstytucji, które – zatwierdzone przez kapitułę prowincji i kapitułę generalną w Urbino (1490) – stały się na pewien czas dla prowincji obowiązkowym kodeksem prawnym.
    Jego życie było przepełnione modlitwą i duchem pokuty. Miał szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Sypiał zaledwie kilka godzin na lichym sienniku, bez poduszki, przykryty jedynie własnym habitem. Swoje ciało trapił bezustannie postem i biczowaniem. Na modlitwę poświęcał wiele godzin. Miał dar łez i ekstaz. Chodził zawsze boso, nawet w najsurowsze zimy. Boso także (w trepkach) odbywał wizytacje swojej odległej prowincji i zagraniczne podróże. Wyróżniał się niezwykłą gorliwością o zbawienie dusz, nie oszczędzając się na ambonie i w konfesjonale.
    Pomimo wielkiej surowości dla siebie, był dla swoich podwładnych prawdziwym ojcem. Otaczał szczególną opieką zakonników starszych, spracowanych oraz chorych. W swoich konstytucjach wyznacza bardzo surowe kary wobec przełożonych, którzy zaniedbują opiekę nad chorymi braćmi. Silnie zabiegał, aby przełożeni pilnie zaopatrywali potrzeby swoich współbraci, tak dalece, by nie ważyli się kupować czy sprawiać sobie czegokolwiek, zanim nie zadbają o to, by w rzeczy potrzebne byli zaopatrzeni najpierw ich podopieczni. Nakazuje bardzo starannie wybierać kandydatów do zakonu. Mistrzów nowicjatu przestrzega przed zbytnią gorliwością w stosowaniu prób. Gdzie jednak widział nadużycia i świadome rozluźnienie reguły, był nieubłagany i stanowczy. Miał czułe serce dla uciśnionych i potrzebujących.
    Zapamiętano go jako płomiennego kaznodzieję. Był jednym z pierwszych duchownych, który wprowadził do Kościoła język polski poprzez kazania i poetyckie teksty. Tradycja przypisała mu autorstwo wielu pobożnych pieśni. Sam je układał i uczył wiernych śpiewać. Służyły one pogłębieniu życia duchowego, zapoznaniu się z prawdami wiary i moralności, ukochaniu tajemnic Bożych, zwłaszcza osoby Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Nie tylko sam układał teksty, ale zachęcał do tego także swoich współbraci. Ponadto układał w języku polskim koronki, godzinki i inne nabożeństwa.
    Charakterystycznym rysem osobowości Władysława było także jego nabożeństwo do Imienia Jezusa oraz do Najświętszej Maryi Panny. Za przykładem św. Bernardyna, który nosił ze sobą stale tabliczkę, na której był złotymi głoskami wypisany monogram Imienia Jezus, także Władysław za osnowę swoich kazań brał Imię Jezus. Swój najpiękniejszy utwór, Żołtarz Jezusów, ułożył w taki sposób, że każda nowa strofa rozpoczyna się właśnie tym Imieniem.
    W 1504 r. został gwardianem przy kościele św. Anny w Warszawie. Tutaj umarł 4 maja 1505 r., w kilka tygodni po ekstazie, jaką przeżył podczas kazania w Wielki Piątek. Uniósł się wówczas na oczach tłumu wypełniającego świątynię w górę ponad ambonę i zaczął wołać: “Jezu, Jezu!”.
    Zaraz po śmierci oddawano Władysławowi cześć należną świętym. 13 kwietnia 1572 r. dokonano uroczystego przeniesienia jego relikwii. Miało to miejsce w obecności kardynała-legata papieskiego, Franciszka Commendone, i nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Wincentego Portico. W uroczystości wziął udział także król Zygmunt August ze swoją siostrą Anną Jagiellonką, senatorowie i posłowie, którzy zjechali się na sejm do Warszawy. W roku 1627 rozpoczęto proces informacyjny według nowych rozporządzeń, jakie wydał papież Urban VIII. Tenże papież podpisał akta tego procesu przesłane do Rzymu. W 1635 roku komisja pod przewodnictwem biskupa Adama Nowodworskiego otworzyła grób ponownie, szczątki śmiertelne zmarłego przełożono do cynowej urny i sporządzono protokół. Z powodu wojen proces wznowiono dopiero w 1724 r.
    Benedykt XIV wydał urzędowy akt beatyfikacji 11 lutego 1750 r. Właściwe uroczystości przygotowano jednak dopiero w roku 1753, łącząc je z 300. rocznicą przybycia bernardynów do Polski. W roku 1759 Klemens XIII ogłosił bł. Władysława patronem Królestwa Polskiego i Litwy. 19 grudnia 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił go głównym patronem Warszawy. Obecnie bł. Władysław jest patronem drugorzędnym, a główną Patronką Warszawy jest Najświętsza Maryja Panna Łaskawa z wizerunku znajdującego się w kościele jezuitów przy archikatedrze na Starym Mieście.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Autor Godzinek ku czci NMP – bł. Władysław z Gielniowa

    Autor Godzinek ku czci NMP – bł. Władysław z Gielniowa

    Relikwie bł. Władysława – Cezary p, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Jako jeden z pierwszych wprowadzał do liturgii język polski poprzez kazania i utwory poetyckie. Przypisywane jest mu autorstwo wielu pieśni religijnych. Układał je i uczył śpiewać. To on ma być autorem bardzo popularnych Godzinek o Niepolanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny – „Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą…” 25 września wspominamy błogosławionego Władysława z Gielniowa, z zakonu bernardynów.

    Był świetnym kaznodzieją. Komponował pieśni religijne po łacinie dla współbraci i po polsku dla ludu. W ten nowy sposób krzewił wiarę. Pozostawił po sobie wiele utworów poetyckich i pieśni. Niektóre z nich śpiewamy i w naszych czasach.

    Urodził się w Gielniowie, niedaleko Opoczna około roku 1440. Na chrzcie otrzymał imiona Marcin Jan. Pochodził z ubogiej, mieszczańskiej rodziny. Początkowe nauki pobierał w szkole parafialnej. Po ich ukończeniu, udał się do Krakowa i w 1462 roku zapisał się na Akademię Krakowską. Nie zabawił tam jednak długo, bo już w sierpniu tegoż roku wstąpił do krakowskiego klasztoru bernardynów. Przyjął zakonne imię Władysław.

    W klasztorze odbył swoje studia i przyjął święcenia kapłańskie. Nie wiemy gdzie spędził pierwsze lata kapłaństwa.
    W latach 1486-87 zostały mu powierzone obowiązki egzaminatora cudów, jakie przypisywano wstawiennictwu św. Szymona z Lipnicy. Władysław znał go osobiście z krakowskiego klasztoru, zapewne też miał wielokrotnie okazję słuchać jego kazań, kiedy był kaznodzieją katedralnym. Jest też prawdopodobne, że po śmierci Szymona w 1482 roku, sam Władysław został wyznaczony jako kaznodzieja w katedrze krakowskiej.

    Dwukrotnie, w latach 1487-90 i 1496-99 był wikariuszem prowincjalnym. Czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce. Co roku wizytował domy, zwoływał kapituły prowincji, troszczył się o domy formacji. Uczestniczył także w kapitułach generalnych zakonu w Urbino w 1490 i w Mediolanie w 1498 roku. Za jego prowincjalatu polska prowincja powiększyła się o dwie wspólnoty w Połocku i Skępem.

    Był człowiekiem głębokiej modlitwy i umartwienia. Sypiał na lichym posłaniu, bez poduszki, przykryty tylko habitem. Wiele pościł. Nosił włosienicę. Często się biczował. Chodził zawsze boso, nawet w surowe zimy. Boso też i na piechotę odbywał wszystkie wizytacje w prowincji i podróże za granicę.

    Modlił się wiele godzin dziennie. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej, do Matki Bożej Bolesnej i do św. Anny. Gorliwie posługiwał jako kaznodzieja i spowiednik. Miał wielkie nabożeństwo do Imienia Jezus i do Najświętszej Maryi Panny. Cały czas miał przy sobie tabliczkę z wypisanym na niej złotymi literami monogramem imienia Jezus.

    Był płomiennym kaznodzieją. Jako jeden z pierwszych wprowadzał do liturgii język polski poprzez kazania i utwory poetyckie. Przypisywane jest mu autorstwo wielu pieśni religijnych. Układał je i uczył śpiewać. Pogłębiały one życie duchowe wiernych, uczyły prawd wiary i moralności, ukochania tajemnic Bożych, a zwłaszcza ukochania Jezusa i Maryi. To on ma być autorem bardzo popularnych Godzinek o Niepolanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny – „Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą…” Ukazały się one w roku 1482 w ‘Modlitewniku’, gdzie były pieśni autorstwa Władysława. Na pewno wywarł wielki wpływ na spopularyzowanie tego nabożeństwa.

    Władysław w 1504 roku został gwardianem w kościele św. Anny w Warszawie. Tam też umarł 4 maja następnego roku.
    Proces beatyfikacyjny Władysława rozpoczęto w roku 1627. Beatyfikował go Benedykt XIV w 1750 roku. Klemens XIII w 1759 roku ogłosił go patronem Królestwa Polskiego i Litwy. Jest patronem miasta Warszawy.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 września

    Błogosławiona Kolumba Gabriel, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Gerard, biskup i męczennik
      •  Znalezienie ciała św. Klary
      •  Święta Tekla, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Herman Kaleka
      •  Błogosławiony Antoni Marcin Slomšek, biskup
      •  Święty Pacyfik z San Severino, prezbiter
      •  Święty Liberiusz, papież
      •  Kościół katedralny w Bielsku-Białej
    ***
    Błogosławiona Kolumba Gabriel

    Janina Matylda Gabriel przyszła na świat 3 maja 1858 r. w Stanisławowie. Rodzice wychowali ją w głębokiej wierze i rozbudzili w niej zainteresowanie malarstwem, muzyką i tańcem. Mając 11 lat rozpoczęła naukę w szkole sióstr benedyktynek klauzurowych we Lwowie i po kilku latach otrzymała dyplom nauczycielski, który uprawniał ją także do prowadzenia lekcji religii. W czasie lat nauki umocniło się jej powołanie zakonne.
    30 sierpnia 1874 r. wstąpiła do nowicjatu benedyktynek i otrzymała imię Kolumba. Wyróżniała się wśród sióstr gorącym umiłowaniem modlitwy, czystością serca i ogromną wrażliwością na potrzeby bliźnich. 6 sierpnia 1882 r. złożyła uroczystą profesję zakonną. Pomimo młodego wieku współsiostry darzyły ją wielkim zaufaniem ze względu na zrównoważenie, inteligencję, zdolności organizatorskie oraz głębokie zjednoczenie z Bogiem. Już w 1889 r. została wybrana przeoryszą klasztoru we Lwowie. W 1894 r. powierzono jej urząd mistrzyni nowicjatu, a w 1897 r. – ksieni. Wykazała wielką ofiarność i oddanie służąc zgromadzeniu. Troszczyła się także o ubogich, którzy przychodzili do klasztoru z prośbą o pomoc.
    Napotkawszy trudności nie do pokonania zarówno wewnątrz klasztoru, jak i na zewnątrz, za zgodą ordynariusza archidiecezji opuściła klasztor we Lwowie i ojczyznę. Przybyła do Rzymu. Przez jakiś czas przebywała w domu Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, przygarnięta przez jego założycielkę, błogosławioną Marię Franciszkę Siedliską. Dopiero 3 czerwca 1902 r. otrzymała pozwolenie Watykanu na wstąpienie do klasztoru benedyktynek w Subiaco pod Rzymem. Nie mogąc jednak odzyskać wewnętrznego spokoju i ze względów zdrowotnych, zmuszona była prosić Kongregację Rzymską o pozwolenie na pobyt poza klasztorem.
    Powróciła do Rzymu i za radą swego duchowego kierownika, bł. o. Jacka Marii Cormiera, dominikanina, zajęła się katechizacją dzieci i roztoczyła opiekę nad chorymi i ubogimi. Dzięki pomocy ojca Vincenzo Ceresiego z zakonu misjonarzy Najświętszego Serca otworzyła 25 kwietnia 1908 r. zakład zwany “domem rodzinnym” dla młodych robotnic, zapewniający im mieszkanie, utrzymanie i pobyt w środowisku, gdzie mogły rozwijać więzy solidarności i miłości.
    Dosyć szybko matka Kolumba zgromadziła wokół siebie grupę dziewcząt i aby nieść wraz z nimi w duchu miłości Chrystusa bezinteresowną pomoc opuszczonym, postanowiła założyć nowy instytut życia konsekrowanego. 8 maja 1908 r. zaczęło istnieć czynne zgromadzenie Sióstr Benedyktynek od Miłości. Prowadziło ono działalność charytatywną i wychowawczą w bardzo wielu miastach.
    Matka Kolumba zmarła w opinii świętości 24 września 1926 r. w Rzymie. 16 maja 1993 r. św. Jan Paweł II w czasie uroczystej Mszy św. beatyfikacyjnej odprawionej w Bazylice Watykańskiej wyniósł ją do chwały ołtarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 września

    Święty Pio z Pietrelciny, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Linus, papież i męczennik
      •  Błogosławiona Emilia Tavernier Gamelin, zakonnica
      •  Błogosławiony Józef Stanek, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty ojciec Pio

    Francesco Forgione urodził się w Pietrelcinie (na południu Włoch) 25 maja 1887 r. Już w dzieciństwie szukał samotności i często oddawał się modlitwie i rozmyślaniu. Gdy miał 5 lat, objawił mu się po raz pierwszy Jezus. W wieku 16 lat Franciszek przyjął habit kapucyński i otrzymał zakonne imię Pio. Rok później złożył śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W 1910 r. przyjął święcenia kapłańskie. Już wtedy od dawna miał poważne problemy ze zdrowiem. Po kilku latach kapłaństwa został powołany do wojska. Ze służby został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo i tam przebywał aż do śmierci. Był kierownikiem duchowym młodych zakonników.

    Ojciec Pio przed wizerunkiem Ukrzyżowanego

    20 września 1918 r. podczas modlitwy przed wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego o. Pio otrzymał stygmaty. Na jego dłoniach, stopach i boku pojawiły się otwarte rany – znaki męki Jezusa. Wkrótce do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów i dziennikarzy, którzy chcieli zobaczyć niezwykłego kapucyna. Stygmaty i mistyczne doświadczenia o. Pio były także przedmiotem wnikliwych badań ze strony Kościoła. W związku z nimi o. Pio na 2 lata otrzymał zakaz publicznego sprawowania Eucharystii i spowiadania wiernych. Sam zakonnik przyjął tę decyzję z wielkim spokojem. Po wydaniu opinii przez dr. Festa, który uznał, że stygmatyczne rany nie są wytłumaczalne z punktu widzenia nauki, o. Pio mógł ponownie publicznie sprawować sakramenty.

    Ojciec Pio ze stygmatami na dłoniach

    Ojciec Pio był mistykiem. Często surowo pokutował, bardzo dużo czasu poświęcał na modlitwę. Wielokrotnie przeżywał ekstazy, miał wizje Maryi, Jezusa i swojego Anioła Stróża. Bóg obdarzył go również darem bilokacji – znajdowania się jednocześnie w dwóch miejscach. Podczas pewnej bitwy w trakcie wojny, o. Pio, który cały czas przebywał w swoim klasztorze, ostrzegł jednego z dowódców na Sycylii, by usunął się z miejsca, w którym się znajdował. Dowódca postąpił zgodnie z tym ostrzeżeniem i w ten sposób uratował swoje życie – na miejsce, w którym się wcześniej znajdował, spadł granat.

    Ojciec Pio odprawiający Eucharystię

    Włoski zakonnik niezwykłą czcią darzył Eucharystię. Przez długie godziny przygotowywał się do niej, trwając na modlitwie, i długo dziękował Bogu po jej odprawieniu. Odprawiane przez o. Pio Msze święte trwały nieraz nawet dwie godziny. Ich uczestnicy opowiadali, że ojciec Pio w ich trakcie – zwłaszcza w momencie Przeistoczenia – w widoczny sposób bardzo cierpiał fizycznie. Kapucyn z Pietrelciny nie rozstawał się również z różańcem.

    Ojciec Pio niedługo przed śmiercią

    W 1922 r. powstała inicjatywa wybudowania szpitala w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio gorąco ten pomysł poparł. Szpital szybko się rozrastał, a problemy finansowe przy jego budowie udawało się szczęśliwie rozwiązać. “Dom Ulgi w Cierpieniu” otwarto w maju 1956 r. Kroniki zaczęły się zapełniać kolejnymi świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki wstawienniczej modlitwie o. Pio. Tymczasem zakonnika zaczęły powoli opuszczać siły, coraz częściej zapadał na zdrowiu. Zmarł w swoim klasztorze 23 września 1968 r. Na kilka dni przed jego śmiercią, po 50 latach, zagoiły się stygmaty.W 1983 r. rozpoczął się proces informacyjny, zakończony w 1990 r. stwierdzeniem przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jego ważności. W 1997 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót o. Pio; rok później – dekret stwierdzający cud uzdrowienia za wstawiennictwem o. Pio. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji o. Pio w dniu 2 maja 1999 r., a kanonizował go 16 czerwca 2002 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    „Jestem ubogim bratem, który się modli”

    – św. o. Pio

    „Jestem ubogim bratem, który się modli” – św. o. Pio

    św. o. Pio – https://ojciecpio.com.pl/

    ***

    „Patrzcie, jaką zdobył sławę, jaką zgromadził rzeszę wokół siebie! Ale dlaczego? Może dlatego, że był filozofem? Może mędrcem? Może dlatego, że miał jakieś środki do dyspozycji? Bynajmniej – dlatego, że pokornie odprawiał Mszę św., spowiadał od rana do wieczora i dlatego że – aż trudno to wypowiedzieć – na wzór naszego Pana był naznaczony stygmatami. Był mężem modlitwy i cierpienia.” Tak o świętym ojcu Pio, którego Kościół wspomina 23 września, mówił papież Paweł VI.

    święty papież Montini mówił o jednym z kilkuset stygmatyków, którymi na przestrzeni dziejów został obdarowany Kościół, o zakonniku, który znaki męki Pańskiej nosił wyjątkowo długo, bo aż 50 lat. O św. Ojcu Pio z Pietrelciny chociażby tylko, ale słyszało wielu. Dla wielu innych jest szczególnym orędownikiem w niebie. Ten, który doczekał się ponad 200 biografii sam o sobie mówił: Jestem ubogim bratem, który się modli”.

    Życie tego świętego, gdyby odnieść się do tych najważniejszych encyklopedycznych, możemy powiedzieć racjonalnych faktów, zamknęłoby się w kilku zdaniach. Francesco Forgione urodził się w maju 1887 na południu Włoch, we wspomnianej już Pietrelcinie, był synem ubogiego rolnika. Szukający samotności szesnastolatek został kapucynem. Otrzymał imię zakonne Pio. Odbył studia filozoficzno-teologiczne, a w 1910 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Ponieważ był chorowity został zwolniony ze służby wojskowej, do której został powołany. Od 1916 r. aż do śmierci we wrześniu 1968 przebywał w San Giovanni Rotondo, gdzie pełnił funkcję kierownika duchowego.

    Te wydawałoby się zwyczajne etapy życia – lata spędzone w jednym domu zakonnym – to tylko określenie pewnych ram, czasu i przestrzeni, które wypełnione są głębią życia duchowego, wielkiego obdarowania przez Boga, ale i doświadczania ogromnego cierpienia.  

    Św. o. Pio - https://krolowa.pl/

    Kiedy przyglądniemy się wybranym zawołaniom z litanii do św. Ojca Pio możemy zobaczyć kogo – jako pośrednika i orędownika – otrzymaliśmy.

    „Gorliwy kapłanie Chrystusa” – kiedyś ojciec Pio powiedział, że „Świat mógłby nawet istnieć bez słońca, lecz nie mógłby istnieć bez Mszy świętej”. Tysiące ludzi chciało uczestniczyć w Eucharystii przez niego sprawowanej, a on już od drugiej w nocy przygotowywał się, by stanąć przy ołtarzu o piątej rano i później jeszcze na klęczkach za nią dziękował. I choć Msze św. trwały ponad dwie godziny, nieważny był czas. Najważniejsze było doświadczyć.

    W ciele swoim noszący znamiona męki Zbawiciela – stygmaty pojawiły się pierwszy raz w 1910 roku, ponownie za rok. Od 1918 o. Pio był nimi naznaczony przez wiele kolejnych lat. „Czułem, że umieram”, tak mówił kapucyn o bólu w chwili ich otrzymania. Przebadane przez lekarzy rany, na stopach, dłoniach i w boku w 1966 roku zaczęły zanikać, aż do chwili śmierci. Ostatecznie nie pozostały po nich żadne blizny.

    Niezmordowany w jednaniu grzeszników z Bogiem – zapytany o, to co jest jego misją o. Pio miał odpowiedzieć „jestem spowiednikiem”. Kilkanaście godzin dziennie spędzał w konfesjonale. Wiedział z czym do niego przychodzą – zaglądał w dusze penitentów. Znał myśli i intencje. Kazał czekać, odsyłał, przynaglał, zachęcał. Był surowy i łagodny… zawsze wiedział. Tak wielu chciało się u niego spowiadać, że trzeba był rezerwować miejsce.

    Nauczycielu modlitwy garnących się do Chrystusa – o. Pio mówił „podajcie mi moją broń”, a miał na myśli różaniec. Odmawiał go wiele razy – dniem i nocą. Dla niego był „cudownym darem Maryi dla ludzkości…” Ponadto dziś świat oplata sieć Grup Modlitwy Ojca Pio. Powstały z jego inicjatywy. Działają w 34 krajach, a jest ich ponad dwa tysiące. Spotykają się raz w miesiącu.

    „Opiekunie cierpiących” – niejednokrotnie za pośrednictwem o. Pio dokonywały się uzdrowienia. Tysiące szukały jego wsparcia, również biskup Karol Wojtyła. Ale jak on sam twierdził: „To nie ja uczyniłem cud. Ja tylko modliłem się za ciebie. Uleczył cię Pan Bóg!” Jego troska o chorych doprowadziła do budowy w pobliżu klasztoru Domu Ulgi w Cierpieniu. Obecnie jest to ogromny kompleks szpitalny i naukowy, przez który przewija się nawet 60 tys. chorych rocznie.

    „Cieszący się nadprzyrodzonymi darami” – stygmaty, bilokacja, uzdrowienia, liczne nawrócenia, dar jasnowidzenia, zapach fiołków czy róż… Po wielokroć o. Pio przynosił światu znaki Bożej miłości – Bożego działania, ale dla samego mnicha niektóre były też powodem poważnych problemów. Rozgłosu, o który nie zabiegał, interwencji Świętego Oficjum, przez pewien czas zakazu publicznego sprawowania Mszy św., czy nawet odebrania prawa do sprawowania funkcji kapłańskich (tylko możliwość prywatnego odprawiania Mszy św.).

    Ów skromny kapucyn – mistyk i stygmatyk – został beatyfikowany w 1999 roku. To wówczas Jan Paweł II powiedział: „Kto szukał tanich wzruszeń i sensacji, prędzej czy później odchodził rozczarowany trzeźwością i prostotą nauczania i świadectwa Ojca Pio. Ale kto słuchał go wytrwale, znajdował w nim jakby towarzysza drogi w codziennym życiu i nauczyciela wiary”. Kanonizacja o. Pio nastąpiła w 2002 r. Podobnie jak beatyfikacji, dokonał jej Jan Paweł II.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    10 mało znanych faktów z życia św. ojca Pio

    10 mało znanych faktów z życia św. ojca Pio

    fot. Justyna Galant

    ***

    Ojciec Pio to jeden z najpopularniejszych świętych XX wieku. Miał dar bilokacji, młodemu Karolowi Wojtyle przepowiedział papieską przyszłość, a ze stygmatów, które otrzymał w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. W 54. rocznicę śmierci włoskiego zakonnika Family News Service przypomina mniej znane fakty z jego życia.

    23 września w Kościele katolickim przypada liturgiczne wspomnienie św. Ojca Pio z Pietrelciny – kapucyna stygmatyka, mistyka i jednego z najpopularniejszych świętych XX wieku. Duchowny zmarł 54 lata temu w klasztorze San Giovanni Rotondo, we Włoszech. Kapłanowi również dziś przypisuje się wiele cudów, nawróceń i uzdrowień. Obdarzony był darem bilokacji – obecności w dwóch miejscach na raz. To on przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle, że zostanie papieżem. Jego dewizą życia była miłość do Boga w drugim człowieku. Sprawdź czego jeszcze nie wiesz o tym świętym zakonniku. 

    1. Imię na cześć świętego papieża Piusa V

    6 stycznia 1903 roku, w wieku 15 lat, Francesco Forgione rozpoczął nowicjat w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów w Morcone. 22 stycznia złożył śluby zakonne, otrzymał habit franciszkański oraz przyjął imię brata Pio, na cześć świętego Piusa V, patrona Pietrelciny, przed którego relikwiami modlił się w pobliskim kościele. 

    2. Służba w wojsku

    Po kilku latach kapłaństwa Ojciec Pio został powołany do wojska, do służby medycznej. Często jednak chorował i musiał wracać do domu na rekonwalescencję. W 1916 roku został zwolniony ze służby ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo, gdzie pozostał aż do śmierci. 

    3. Przepowiednia o papieżu Janie Pawle II 

    Znana jest opowieść o tym, że Ojciec Pio przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle papieską przyszłość. W wieku 28 lat polski duchowny udał się do San Giovanni Rotondo, aby się wyspowiadać. Młody kapłan uczestniczył też w mszy świętej odprawianej przez włoskiego zakonnika. Podczas wymiany kilku zdań, kapucyn miał przepowiedzieć Wojtyle, że zostanie głową Kościoła katolickiego. 

    4. Dar bilokacji

    Według zeznań żołnierzy walczących na froncie II wojny światowej, zakonnik w brązowym habicie często ukazywał się na niebie i nakazując samolotom odlecieć, i zakazując bombardowania. Żadna bomba nie spadła na strefę San Giovanni Rotondo. W tym samym czasie widziano zakonnika w San Giovanni Rotondo oraz Urugwaju, gdzie udzielił ostatniego namaszczenia kapłanowi. 

    5. 3400 litrów krwi w ciągu 50 lat 

    Ojciec Pio otrzymał stygmaty w piątek – 20 września 1918 roku. Po mszy świętej udał się na chór zakonny, aby tam odprawić dziękczynienie przed krucyfiksem. Gdy kontemplował Jezusa Ukrzyżowanego na jego ciele pojawiły się stygmaty na dłoniach, stopach oraz w boku, – w miejscach ran Jezusa, które zadano Mu podczas ukrzyżowania. Jak przekazali lekarze, którzy wielokrotnie badali zakonnika, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Po śmierci Ojca Pio stygmaty zniknęły bez śladu.

    6. Niesamowite wizje i niestrudzona walka z szatanem 

    Włoski zakonnik bardzo często miewał wizje oraz objawienia. Opowiadał o spotkaniach z Jezusem, Maryją oraz Aniołem Stróżem. Niektóre doświadczenia opisywał w listach do ojca Augustyna – duchowego powiernika. Najbardziej przejmująca jest wizja dotycząca apokalipsy, która miała miejsce w grudniu 1902 roku. Widział Jezusa zapowiadającego koniec świata i liczne wojny, które dotkną świat. Kapucyn mówił, że apokaliptyczne wydarzenia mają trwać 3 dni i 3 noce. Ojciec Pio wielokrotnie był dręczony przez szatana i toczył z nim walki. Zakonnik uwalniał również ludzi od dręczeń szatańskich. 

    7. Uzdrowienia i cuda 

    Włoskiemu kapucynowi przypisuje się wiele cudów i licznych uzdrowień. Jednym z nich jest uzdrowienie Gemmy de Giorgi, która obecnie mieszka w Riberze we Włoszech. Dziewczyna od urodzenia była niewidoma, nie miała źrenic. Lekarze nie dawali jej szans na wyzdrowienie. Babcia Gemmy gorliwie modliła się za wstawiennictwem Ojca Pio o przywrócenie wzroku wnuczki. Kobieta napisała nawet list do zakonnika z prośbą o modlitwę. Ojciec Pio zapewnił o swojej pamięci i zaprosił w odwiedziny. Babcia z wnuczką pojechały do San Giovanni Rotondo. Wyspowiadały się, a Gemma z rąk zakonnika przyjęła Komunię świętą. Kapucyn uczynił znak krzyża na oczach dziewczynki. Wracając pociągiem do domu, Gemma odzyskała wzrok. Za przyczyną Ojca Pio dokonało się także nawrócenie masońskiego dziennikarza – Alberto del Fante. Mężczyzna na łamach prasy ośmieszał zakonnika. Po pewnym czasie, poważnie zachorował jego siostrzeniec – Enrico. Chłopiec zmagał się z gruźlicą kości i płuc. Krewni z rodziny Alberto pojechali do Ojca Pio. Kapucyn zapewnił ich, że chłopczyk wyzdrowieje. Alberto, nie dając wiary w zapewnienia zakonnika, stwierdził, że jak Enrico wróci to zdrowia, to on pojedzie z pielgrzymką do San Giovanni Rotondo. Enrico odzyskał zdrowie, a mężczyzna dotrzymał obietnicy. W San Giovanni Rotondo odbył długą spowiedź u Ojca Pio i się nawrócił. 

    8. Ostatnia Msza święta Ojca Pio

    Ojciec Pio odprawił swoją ostatnią mszę świętą 22 września 1968 roku. Obchodził wówczas 50. rocznicę otrzymania stygmatów. „Będę się modlił za was na wieki” – miał powiedzieć na zakończenie. 

    Włoski zakonnik zmarł 23 września 1968 roku. W jego pogrzebie uczestniczyło 100 000 osób. Beatyfikacji dokonał papież Jan Paweł II 2 maja 1999 roku, trzy lata później odbyła się jego kanonizacja – 16 czerwca 2002 roku

    9. Dom Ulgi w Cierpieniu

    Założony z inicjatywy Ojca Pio szpital, zgodnie z jego słowami, miał być ulgą nie tylko dla ciała, lecz także dla duszy. Inicjatywa wybudowania kliniki w San Giovanni Rotondo powstała w 1922 roku. Z każdym kolejnym rokiem placówka zapełniała się pacjentami i ich świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki modlitwie wstawienniczej Ojca Pio. Dziś jest prężnie działającą polikliniką oraz centrum badań nad leczeniem nowotworów.

    10. Relikwia św. Ojca Pio

    Ekshumacji ciała Ojca Pio dokonano w 2008 roku. Doczesne szczątki włoskiego zakonnika zostały wystawione na widok publiczny. W ciągu kilku miesięcy nawiedziło je blisko 9 mln ludzi. 25 maja 2010 r., z okazji 123. rocznicy urodzin świętego do Pietrelciny przywieziono niezwykłą relikwię – kość gnykową (mała kość znajdująca się z przodu szyi), która w sposób naturalny oddzieliła się od ciała Ojca Pio podczas przeprowadzonej ekshumacji.

    źródło: Family News Service/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Te rady św. ojca Pio przemienią twoje życie. Sprawdzone przez wielkiego świętego

    Te rady Ojca Pio przemienią twoje życie. Sprawdzone przez wielkiego świętego

    (fot. youtube.com)

    ***

    Nie trzeba wiele, by zmienić swoje życie. Poznaj te dwie konkretne zasady życiowe świętego Ojca Pio i wprowadź je w czyn.

    1. Bóg zawsze może przemienić zło na dobro

    Pierwsza z nich, którą chcę zrealizować w twoim życiu, to zdanie św. Pawła Apostoła: “Bóg współdziała z tymi, którzy Go miłują, we wszystkim dla ich dobra” (por. Rz 8,28). To prawda, że Bóg potrafi nawet zło przemienić na dobro, ale pod warunkiem, że człowiek będzie Mu oddany bez żadnych zastrzeżeń.

    A więc także i grzechy, od których nie zawsze cię Bóg zachowa, On w swej Opatrzności potrafi obrócić w dobro, jeśli Mu będziesz służył. I tak, gdyby król Dawid nie popełnił grzechu, to chyba nigdy by się nie zdobył na tak wielką pokorę? Także i Magdalena nie miłowałaby tak gorąco Jezusa, gdyby nie zostały jej przebaczone liczne grzechy. A Jezus nie przebaczyłby jej, gdyby ich nie popełniła.

    REKLAMA

    Rozważaj więc wielkie Boże miłosierdzie: ono przemienia nasze nędze w dzieło swojej dobroci i łaskawości. Ono z naszej złości i jadu nieprawości potrafi wysączyć zbawcze soki dla naszych dusz. Czyż więc On nie potrafi tego uczynić z naszych utrapień, trosk i doświadczeń? I dlatego nie trzeba dręczyć się utrapieniami, jakiekolwiek by one nie były, a tylko starać się z całego serca kochać Boga, a wszystko wyjdzie na dobre.

    Nawet nie trzeba długo przemyśliwać nad tym, co z tego będzie, kiedy to będzie i jakie to dobro będzie. Jeśli Bóg kładzie ci na oczy błoto niewiedzy, to nie po to, by pozbawić cię wzroku, ale byś lepiej widział i by cię uczynić wspaniałym, godnym miłości i podziwu wobec aniołów. Może Bóg chce, abyś upadł, jak ongiś to uczynił ze św. Pawłem, który spadł z konia?

    Nie trać więc nadziei i odwagi z tego powodu, że upadasz, ale właśnie ożyw się i odnów nadzieję, i uczyń wielki akt pokory. Tracić otuchę i niecierpliwić się się po upadku – to sztuczka i zasadzka Nieprzyjaciela, to oddanie mu broni i pozwolenie mu na odniesienie zwycięstwa. A więc nie czyń nigdy tego, gdyż łaska Pana zawsze jest gotowa, by cię podźwignąć.

    2. Bóg zawsze się będzie o Ciebie troszczyć

    I druga rada. Niech ona zostanie wyryta w twej duszy: Bóg jest naszym Ojcem. Czy jest więc sens bać się takiego Ojca, który zapewni nas, że bez Jego woli i Opatrzności nawet włos z głowy nam nie spadnie? Jest to wspaniałe, naprawdę wspaniałe, że będąc dziećmi takiego Ojca, mamy i powinniśmy spełniać kolejne zadanie: Kochać Go i służyć Mu! Wypełniaj więc swoje obowiązki w domu i nie martw się o nic więcej.

    Zobaczysz, że gdy tak będziesz układał swoje życie, to Jezus sam zatroszczy się o ciebie. “Myśl o mnie, a ja będę myślał o tobie” – powiedział kiedyś Jezus do św. Katarzyny ze Sieny. A Mędrzec powiada: “Ojcze Odwieczny, Twoja Opatrzność rządzi wszystkim” (por. Mdr 14,3).

    Ojciec Pio / www.swiecinapomoc.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 września

    Błogosławiona
    Bernardyna Maria Jabłońska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święci Maurycy i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Emmeran, męczennik
      •  Święty Ignacy z Santhià, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan Maria od Krzyża Mendez, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławieni Tomasz Sitjar, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Błogosławieni Dionizy Pamplona, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Feliks IV, papież
    ***
    Błogosławiona Bernardyna Maria Jabłońska

    Maria Jabłońska urodziła się 5 sierpnia 1878 roku we wsi Pizuny koło Lubaczowa. Była jednym z czworga dzieci niezamożnych rolników Grzegorza i Marii. Do szkoły nie chodziła, pisać i czytać nauczył ją domowy nauczyciel. W wieku 18 lat po spotkaniu Brata Alberta Chmielowskiego wstąpiła do Albertynek. Została główną kucharką w Miejskim Domu Kalek. W jej zapiskach można przeczytać: “Dopełniajmy pracy Jezusa, Jego trudów, cierpień, miłości, cichości, łez, a szczególnie Jego miłosierdzia nad nędzami duszy i ciała bliźnich”.
    24-letnią siostrę Marię, która w zakonie przybrała imię Bernardyna, brat Albert mianował przełożoną generalną Albertynek. W testamencie napisała: “Czyńcie dobrze wszystkim” – jakby uzupełniając słowa Adama Chmielowskiego: “Trzeba być dobrym jak chleb”. Siłę siostra Bernardyna odnajdywała w Eucharystii. W dzień zajęta sprawami Zgromadzenia i ubogich, nie miała czasu na dłuższą modlitwę, więc wynagradzała Panu Bogu, trwając nocą godzinami przed Najświętszym Sakramentem. To umiłowanie Jezusa w Eucharystii przekazała swoim siostrom, zachęcając je do częstej adoracji. Zmarła 23 września 1940 roku.
    Beatyfikacji Bernardyny Jabłońskiej dokonał 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas Mszy św. odprawianej pod Krokwią w Zakopanem. W homilii mówił on między innymi:

    Św. Jan Paweł II podczas Mszy św. beatyfikacyjnej, Zakopane, 6 czerwca 1997 r.

    Maria Bernardyna Jabłońska – duchowa córka św. brata Alberta Chmielowskiego, współpracownica i kontynuatorka jego dzieła miłosierdzia – żyjąc w ubóstwie dla Chrystusa poświęciła się służbie najuboższym. Kościół stawia nam dzisiaj za wzór tę świątobliwą zakonnicę, której dewizą życia były słowa: “dawać, wiecznie dawać”. Zapatrzona w Chrystusa, szła wiernie za Nim, naśladując Go w miłości. Chciała zadośćuczynić każdej prośbie ludzkiej, otrzeć każdą łzę, pocieszyć choćby słowem każdą cierpiącą duszę. Chciała być dobrą zawsze dla wszystkich, a najlepszą dla najbardziej pokrzywdzonych. “Ból bliźnich moich jest bólem moim” – mawiała. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych.
    Ta wielka heroiczna miłość dojrzewała na modlitwie, w ciszy pobliskiej pustelni na Kalatówkach, gdzie przez jakiś czas przebywała. W najtrudniejszych chwilach życia – zgodnie z zaleceniami jej duchowego opiekuna – polecała się Najświętszemu Sercu Jezusa. Jemu ofiarowała wszystko, co posiadała, a zwłaszcza cierpienia wewnętrzne i udręki fizyczne. Wszystko dla miłości Chrystusa! Jako przez wiele lat przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Posługujących Ubogim III Zakonu św. Franciszka – albertynek, nieustannie dawała swoim siostrom przykład tej miłości, która wypływa ze zjednoczenia ludzkiego serca z Najświętszym Sercem Zbawiciela. To Serce Jezusa było jej umocnieniem w heroicznej posłudze najbardziej potrzebującym.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 września

    Święty Mateusz, Apostoł i Ewangelista

    Zobacz także:
      •  Jonasz, prorok
    ***
    Święty Mateusz

    Ewangeliści Marek i Łukasz nazywają Mateusza najpierw “Lewi, syn Alfeusza” (Mk 2, 14; Łk 5, 27), dopiero później w innych miejscach wymieniane jest imię Mateusz. Prawdopodobnie Chrystus powołując Lewiego nadał mu imię Mateusz. Imię to nie należy do często spotykanych w Piśmie świętym. Pochodzi ono z hebrajskiego Mattaj lub Mattanja, co po polsku oznacza “dar Boga” (Teodor, Deusdedit, Bogdan).
    Mateusz był Galilejczykiem. Jego pracą było pobieranie ceł i podatków w Kafarnaum, jednym z większych handlowych miasteczek nad jeziorem Genezaret. Pobierał tam opłaty za przejazdy przez jezioro i przewóz towarów.W Palestynie pogardzano celnikami właśnie z tego powodu, że ściągali opłaty na rzecz Rzymian. Ich pracę rozumiano jako wysługiwanie się okupantom. Celnicy słynęli również z żądzy zysku, nieuczciwie czerpali korzyści z zajmowanego stanowiska. Uważano ich za grzeszników i pogan. Przebywający wśród celników stawał się nieczysty i musiał poddawać się przepisowym obmyciom. Z tego środowiska wywodził się Mateusz. Wydaje się, że był nawet kierownikiem i naczelnikiem celników w Galilei.
    Chociaż celnicy tak często są w Ewangelii nazywani grzesznikami (Mt 9, 11; 11, 19; Mk 2, 15. 16; Łk 3, 12; 5, 29-30; 7, 34; 15, 12; 19, 2), to jednak Pan Jezus odnosił się do nich życzliwie: odwiedzał ich (Łk 19, 9-10; Mt 9, 10-11), nawet z nimi jadał (Łk 5, 29-33), jednego z nich uczynił bohaterem przypowieści (Łk 18, 9-14). Nie zachęcał jednak do łupienia innych. Jego delikatność i miłosierdzie raczej pobudzały celników do umiaru i nawrócenia (Łk 19, 8). Kiedy Żydzi postawili zarzut: “Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” – Chrystus wypowiedział znamienne słowa: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają… Bo nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Słowa te przekazał w swojej Ewangelii właśnie św. Mateusz (Mt 9, 12-13).
    O młodzieńczym życiu Mateusza nie wiemy nic. Spotykamy się z nim po raz pierwszy dopiero w Kafarnaum, kiedy Chrystus zastał go w komorze celnej i powołał na swojego Apostoła. To wezwanie odbyło się po cudownym uzdrowieniu paralityka, którego spuszczono przez otwór zrobiony w suficie mieszkania (Mt 9, 1-8). O tym cudzie musiał dowiedzieć się i Mateusz, gdyż natychmiast rozniosły go setki ust. Być może Mateusz słuchał wcześniej mów pokutnych Jana Chrzciciela. Na wezwanie Chrystusa zostawił wszystko i poszedł za Nim. Nawrócony, zaprosił do swego domu Jezusa, Jego uczniów i swoich przyjaciół: celników i współpracowników. W czasie uczty faryzeusze zarzucili Chrystusowi, że nie przestrzega Prawa. Ten jednak wstawił się za swoimi współbiesiadnikami. Odtąd Mateusz pozostał już w gronie Dwunastu Apostołów.
    O powołaniu Mateusza na Apostoła piszą w swoich Ewangeliach także św. Marek i św. Łukasz (Mk 2, 13-17; Łk 5, 27-32). Jest to jednak równocześnie pierwsza i ostatnia osobna wzmianka o nim w Piśmie świętym. Potem widzimy go jedynie w spisach ogólnych na liście Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). W katalogach Apostołów figuruje on na miejscu siódmym lub ósmym.

    Święty Mateusz

    Po Wniebowstąpieniu Chrystusa Mateusz przez jakiś czas pozostał w Palestynie. Apostołował wśród nawróconych z judaizmu. Dla nich też przeznaczył napisaną przez siebie księgę Ewangelii. Napisał ją między 50 a 60 rokiem, najprawdopodobniej ok. 55 r. Starał się w niej wykazać, że to właśnie Chrystus jest wyczekiwanym od dawna Mesjaszem, że na Nim potwierdziły się proroctwa i zapowiedzi Starego Testamentu. Najstarsza tradycja kościelna za autora pierwszej Ewangelii zawsze uważała Mateusza. Twierdzą tak m.in. Papiasz, biskup Hierapolis, Klemens Aleksandryjski, Orygenes i Ireneusz. Pierwotnie Ewangelia według św. Mateusza była napisana w języku hebrajskim lub aramejskim; nie wiadomo, kto i kiedy przetłumaczył ją na język grecki. Nie zachowały się żadne ślady oryginału, tylko grecki przekład. Tłumacze pozostawili część słownictwa aramejskiego, chcąc zachować tzw. ipsissima verba Iesu – najbardziej własne słowa Jezusa.
    Mateusz przekazał wiele szczegółów z życia i nauki Jezusa, których nie znajdziemy w innych Ewangeliach: np. rozbudowany tekst Kazania na Górze, przypowieść o kąkolu, o ukrytym skarbie, o drogocennej perle, o dziesięciu pannach. On jeden podał wydarzenie o pokłonie Magów i rzezi niewiniątek, o ucieczce do Egiptu, a także wizję sądu ostatecznego.
    Mateusz udał się później między pogan. Ojcowie Kościoła nie są zgodni dokąd. Wyliczają Etiopię, Pont, Persję, Syrię i Macedonię. Najbardziej prawdopodobna jest jednak Etiopia. Relikwie Mateusza miały być przewiezione ze Wschodu do Paestum (Pasidonii) w Italii. Jego ciało przewieziono do Italii w X w. Znajduje się ono obecnie w Salerno w dolnym kościele, wspaniale ozdobionym marmurami i mozaikami. Miejsce to nie stało się jednak powszechnie znanym sanktuarium. Mateusz uznawany jest za męczennika.
    Z apokryfów o Mateuszu dochowały się jedynie tzw. Ewangelia (inna, oczywiście) i Dzieje. Pierwszy utwór nieznanego autora pochodzi z VI w. i zdradza duże zapożyczenie w Protoewangelii Jakuba (aż 24 rozdziały są niemal identyczne). Pozostałe rozdziały tej Pseudo-ewangelii zawierają w sobie tak wiele cudowności i legend, że nie stanowią wiarygodnego źródła.
    W ikonografii św. Mateusz przedstawiany był w postaci młodzieńca, później – zwłaszcza w sztuce bizantyjskiej – jako siwowłosy, stary mężczyzna. W sztuce zachodniej od czasów średniowiecza dominuje obraz silnie zbudowanego, brodatego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany bywa w tradycyjną długą, białą suknię apostolską i w tunikę. Bywa także ukazywany w postawie siedzącej, kiedy pisze – przy nim stoi anioł, przekazujący natchnienie. Jego atrybutami są: księga i pióro, miecz lub halabarda, postać uskrzydlonego młodzieńca, sakwa z pieniędzmi u stóp, torba podróżna.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Święty Mateusz

    Święty Mateusz

    Powołanie św. Mateusza/MICHELANGELO MERISI DA CARAVAGGIO (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 30 SIERPNIA 2006

    Pierwszą jest to, że Jezus przyjął do grupy swych najbliższych człowieka, który zgodnie z ówczesnym sposobem myślenia w Izraelu uważany był za publicznego grzesznika. Mateusz bowiem nie tylko obracał pieniędzmi uważanymi za nieczyste z powodu ich pochodzenia od ludzi obcych ludowi Bożemu, ale kolaborował też z obcą władzą, nienawistnie chciwą, która mogła ustalać podatki także w sposób arbitralny.

    Drodzy bracia i siostry!

    Kontynuujemy cykl wizerunków dwunastu Apostołów, który rozpoczęliśmy kilka tygodni temu. Zatrzymujemy się dzisiaj przy św. Mateuszu. Prawdę powiedziawszy wyczerpujące nakreślenie jego postaci jest prawie niemożliwe, ponieważ Ewangelie nie przynoszą nam jego biografii, dają nam tylko elementy zarysu tej postaci.

    Tymczasem okazuje się, że jest on zawsze obecny na liście Dwunastu, wybranych przez Jezusa (por. Mt 10,3; Mk 3,18; Łk 6,15; Dz 1,13). Jego hebrajskie imię oznacza “dar Boga”. Pierwsza Ewangelia kanoniczna nosi jego imię i wymienia go na liście Dwunastu z wyraźnie określonym mianem: “celnik” (Mt 10,3). W ten sposób został on zidentyfikowany jako człowiek siedzący za biurkiem poborcy podatkowego, którego Jezus wzywa, by poszedł za Nim. Słyszeliśmy przed chwilą te słowa: “Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną». On wstał i poszedł za Nim” (Mt 9,9). Również Marek (por. 2,13-17) i Łukasz (por. 5,27-30) opowiadają o powołaniu człowieka z komory celnej, nazywają go jednak “Lewi”. Ale to ten sam Apostoł! Aby wyobrazić sobie tę scenę, opisaną w Mt 9,9, wystarczy wspomnieć wspaniałe płótno Caravaggia, znajdujące się tu w Rzymie, w kościele francuskim św. Ludwika.

    Z Ewangelii wynika jeszcze jeden szczegół do jego biografii: we fragmencie, który poprzedza opis powołania mowa jest o cudzie, jakiego dokonał Jezus w Kafarnaum (por. Mt 9, 1-8; Mk 2, 1-12) i wspomina się o bliskości Morza Galilejskiego, czyli Jeziora Tyberiadzkiego (por. Mk 2, 13-14). Można zatem wywnioskować, że Mateusz pracował jako poborca podatkowy w Kafarnaum, leżącym właśnie “nad jeziorem” (Mt 4, 13), gdzie Jezus był stałym gościem w domu Piotra.

    Na podstawie tych prostych ustaleń, które przynosi Ewangelia, możemy sformułować parę refleksji. Pierwszą jest to, że Jezus przyjął do grupy swych najbliższych człowieka, który zgodnie z ówczesnym sposobem myślenia w Izraelu uważany był za publicznego grzesznika. Mateusz bowiem nie tylko obracał pieniędzmi uważanymi za nieczyste z powodu ich pochodzenia od ludzi obcych ludowi Bożemu, ale kolaborował też z obcą władzą, nienawistnie chciwą, która mogła ustalać podatki także w sposób arbitralny. Z tego powodu więcej niż jeden raz Ewangelie mówią jednocześnie o “celnikach i grzesznikach” (Mt 9,10; Łk 15,1), czy nawet o “celnikach i nierządnicach” (Mt 21, 31). Oprócz tego upatrują one w celnikach przykład małoduszności (por. Mt 5,46: miłują tylko tych, którzy ich miłują) i wymieniają jednego z nich, Zacheusza, jako “zwierzchnika celników” (Łk 19,2), podczas gdy w opinii ludowej kojarzeni byli ze “zdziercami, oszustami i cudzołożnikami” (Łk 18,11).

    Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy na podstawie tych wzmianek: Jezus nie wykluczał nikogo ze swej przyjaźni. Owszem, właśnie kiedy siedział za stołem w domu Mateusza-Lewiego, w odpowiedzi komuś, kto gorszył się jego kontaktami z niegodnym polecenia towarzystwem, złożył ważne oświadczenie: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mk 2,17).

    Dobra nowina Ewangelii polega właśnie na tym: na propozycji Bożej łaski wobec grzesznika! Gdzie indziej w słynnej przypowieści o faryzeuszu i celniku, modlących się w Świątyni, Jezus wskazuje wręcz na anonimowego celnika jako na godny uznania wzór pokornej ufności w miłosierdzie Boże: kiedy faryzeusz chełpił się własną moralną doskonałością, celnik “nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika»”. I Jezus komentuje: “Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, a nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” (Łk 18,13-14).

    Tak więc w postaci Mateusza Ewangelie ukazują paradoks z prawdziwego zdarzenia: ten, kto pozornie daleki jest od świętości, może stać się wręcz przykładem przyjęcia miłosierdzia Bożego i ukazać jego cudowne skutki w swym życiu. W związku z tym św. Jan Chryzostom uczynił znaczące spostrzeżenie: zauważył on, że tylko w opowieści o kilku powołaniach wspomina się o pracy, jaką wykonywali zainteresowani. Piotr, Andrzej, Jakub i Jan zostali wezwani, kiedy łowili ryby, Mateusz właśnie kiedy pobierał podatki. Chodzi tu o zajęcia mało liczące się – komentuje Chryzostom – “albowiem nie ma nic bardziej wstrętniejszego od poborcy podatków i nic bardziej pospolitego od rybołówstwa” (“In Matth. Hom.”: PL 57, 363). Wezwanie Jezusa dociera więc także do osób będących na dole drabiny społecznej, kiedy wykonują swą zwykłą pracę.

    Inną refleksją, jaką nasuwa opowiadanie ewangeliczne, jest stwierdzenie, że na powołanie przez Jezusa Mateusz odpowiada natychmiast: “On wstał i poszedł za Nim”. Zwięzłość tego zdania wyraźnie ukazuje gotowość Mateusza do udzielenia odpowiedzi na wezwanie. Oznacza to dla niego porzucenie wszystkiego, przede wszystkim tego, co gwarantowało mu pewny dochód, choć często nieuczciwy i hańbiący. Najwidoczniej Mateusz zrozumiał, że zażyłość z Jezusem nie pozwalała mu kontynuować działalności potępianej przez Boga. Łatwo domyślić się odniesienia do teraźniejszości: dziś również niedopuszczalne jest przywiązanie do rzeczy będących nie do pogodzenia z pójściem za Chrystusem, jak w przypadku nieuczciwie zgromadzonego bogactwa. Kiedyś Jezus powiedział bez niedomówień: “Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną” (Mt 19,21). To właśnie uczynił Mateusz: wstał i poszedł za Nim! W owym “wstaniu” można odczytać dystans do sytuacji grzechu i zarazem świadome przylgnięcie do nowego życia, prawego, w jedności z Jezusem.

    Przypomnijmy na koniec, że tradycja starożytnego Kościoła zgodna była w przypisywaniu Mateuszowi ojcostwa pierwszej Ewangelii. Było tak poczynając od Papiasza, biskupa Gerapoli we Frygii około roku 130. Pisał on: “Mateusz zebrał słowa [Pana] w języku hebrajskim, a każdy interpretował je, jak umiał” (w: Euzebiusz z Cezarei, “Historia Kościoła” III,39,16). Historyk Euzebiusz dodał tę wiadomość: “Mateusz, który zrazu przepowiadał wśród Żydów, kiedy postanowił pójść także do innych narodów, spisał w swym języku ojczystym Ewangelię, którą głosił; w ten sposób starał się tym, których opuszczał, zastąpić na piśmie to, co tracili oni wraz z jego wyjazdem” (tamże, III, 24,6).

    Nie mamy już Ewangelii napisanej przez Mateusza po hebrajsku ani po aramejsku, ale w Ewangelii po grecku, którą mamy, w pewnym sensie nadal słyszymy przekonujący głos celnika Mateusza, który, zostawszy Apostołem, głosi nam dalej zbawcze miłosierdzie Boga. Słuchajmy tego orędzia św. Mateusza, rozważajmy je stale na nowo, abyśmy i my nauczyli się wstać i pójść całkowicie za Jezusem. Dziękuję!

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Niezwykła scena powołania św. Mateusza widziana oczami włoskiej mistyczki

    7 1625 Giovanni Battista Caracciolo Calling of St Mat maybe c.1625 30 Met bought jan 2016

    Podobnie spojrzenie Zbawiciela oraz celnika zostało przedstawione w obrazie Powołanie św. Mateusza Charles’a Wautiera z połowy XVII wieku (Museum Augustynów w Tuluzie).

    ***

    Obchodzimy dziś święto jednego z czterech ewangelistów, apostoła i męczennika – św. Mateusza. Żyjąca w XX wieku włoska mistyczka Maria Valtorta w przejmujący sposób opisała objawioną jej scenę powołania Mateusza przez Chrystusa.

    «…Aż mnie serce boli, że będę musiał dać tyle sykli temu złodziejowi, tam… » [– mówi Piotr] i pokazuje palcem poborcę podatkowego, Mateusza. Jego stanowisko otaczają płacący, jak sądzę, za miejsce [targowe] lub za towary.

    «Wszystko w odpowiedniej proporcji, jak mówiłem. Więcej ryb i więcej podatku, ale też większy zarobek» [– mówi Jezus.]

    «Nie, Nauczycielu. Więcej ryb – to większy zarobek. Jednak kiedy mam podwójny połów, wtedy on nie każe mi płacić podwójnie. Trzeba mu dać poczwórnie… Szakal!»

    «Piotrze! [– mówi Jezus. –] Dobrze więc! Chodźmy tam, całkiem blisko. Chcę mówić. Zawsze są ludzie w pobliżu komory celnej.»

    «Oczywiście! – mruczy Piotr pod nosem – Ludzie i przekleństwa.»

    «Dobrze! Pójdę zanieść tam błogosławieństwa. Kto wie, może nieco szlachetności wejdzie w tego urzędnika podatkowego?» [– mówi na to Jezus]

    «O, możesz być spokojny, Twoje słowo nie przeniknie jego krokodylej skóry» [– odpowiada Piotr.]

    «Zobaczymy.»

    «Co mu powiesz?»

    «Nic nie powiem [do niego] bezpośrednio, lecz będę mówił w taki sposób, żeby to odniósł również do siebie.»

    «Powiesz, że łotrem jest ten, kto atakuje nas na drogach, oraz ten, kto ogołaca biednych, pracujących, by zarobić na chleb, a nie na kobiety i pijatyki?»

    «Piotrze, czy chcesz mówić zamiast Mnie?» [– pyta Jezus.]

    «Nie, Nauczycielu. Nie umiałbym się właściwie wyrazić…»

    «A tym wzburzeniem, które jest w tobie, zaszkodziłbyś sobie samemu i jemu również.»

    Podeszli do komory celnej. Piotr jest gotowy zapłacić, jednak Jezus powstrzymuje go i mówi: «Daj Mi pieniądze, dzisiaj Ja zapłacę.»

    Piotr patrzy na Niego, zaskoczony, i podaje Mu skórzaną sakiewkę, dobrze wypchaną. Jezus czeka na Swoją kolej i – kiedy jest naprzeciw poborcy podatkowego – mówi: «Płacę za osiem koszy ryb Szymona, syna Jony. Tam stoją, u stóp chłopców. Sprawdź, jeśli chcesz. Jednak pomiędzy ludźmi uczciwymi powinno wystarczyć słowo. A myślę, że za takiego Mnie uważasz. Ile wynosi opłata?»

    Mateusz – który siedział, pobierając opłaty – wstał, jak tylko Jezus wypowiedział słowa: “myślę, że za takiego Mnie uważasz”. Niskiego wzrostu i już starszy, w wieku zbliżonym do Piotra, ujawnia – na zmęczonym obliczu osoby korzystającej z życia – jawne zmieszanie. Pozostaje tak ze spuszczoną głową, potem ją podnosi i patrzy na Jezusa, który przygląda mu się uważnie, poważnie, górując nad nim Swoją wysoką sylwetką.

    «Ile?» – pyta Jezus po chwili.

    «Nie ma podatku dla ucznia Nauczyciela – odpowiada Mateusz, a po cichu dodaje: – Módl się za moją duszę.»

    «Noszę ją w Sobie, bo jestem schronieniem grzeszników. Ale ty… dlaczego się o nią nie troszczysz?»

    Zaraz [po tych słowach] Jezus odwraca się. Wraca do całkiem osłupiałego Piotra. Również pozostali są zdumieni. Szepczą, nie wierząc własnym oczom… Jezus opiera się o drzewo w odległości dziesięciu metrów od Mateusza i zaczyna mówić:

    «Świat jest podobny do wielkiej rodziny, której członkowie wykonują różne zawody i wszyscy są potrzebni. Są rolnicy, pasterze, robotnicy w winnicach, cieśle, rybacy, murarze, drwale, kowale i jeszcze pisarze, żołnierze, posłańcy do specjalnych zadań, medycy, kapłani. Są różni. Świat nie mógłby się składać tylko z jednej kategorii [robotników]. Wszystkie zawody są potrzebne, wszystkie święte, jeśli tylko wszyscy wykonują pracę uczciwie i sprawiedliwie. Ale jak można to osiągnąć, skoro szatan kusi nas ze wszystkich stron? Myśląc o Bogu, który wszystko widzi – nawet najbardziej ukryte działania – i myśląc o Jego Prawie, które mówi: “Kochaj bliźniego, jak siebie samego, nie czyń mu tego, co nie chciałbyś, by tobie uczyniono. Nie okradaj w żaden sposób.”

    Powiedzcie Mi, wy, którzy Mnie słuchacie: czy zabiera ze sobą swe worki z pieniędzmi człowiek, kiedy umiera? A nawet gdyby był tak głupi, że chciałby je mieć przy sobie w grobie, czy będzie mógł z nich korzystać w tamtym życiu? Nie. Monety zniszczeją w kontakcie ze zgnilizną rozkładającego się ciała. A jego dusza będzie naga, biedniejsza niż dusza błogosławionego Hioba, i nie będzie miała do dyspozycji najmniejszego pieniążka, nawet gdyby tu, na ziemi i w grobie, pozostawiła wiele talentów. Słuchajcie więc, posłuchajcie! Zaprawdę, powiadam wam, że – posiadając bogactwa – trudno zdobyć Niebo, co więcej: przeważnie się je traci, nawet jeśli zostały odziedziczone lub pochodzą z uczciwego zarobku, bo niewielu bogatych potrafi posługiwać się [bogactwami] sprawiedliwie.

    Czegóż więc trzeba, aby posiąść to błogosławione Niebo, ten spoczynek na łonie Ojca? Nie należy być chciwym bogactw, to znaczy nie można ich chcieć za wszelką cenę, nawet uchybiając uczciwości i miłości. Nie można być chciwym w tym sensie, żeby – posiadłszy bogactwa – kochać je bardziej niż Niebo i bliźniego, odmawiając miłosierdzia bliźniemu w potrzebie. Nie należy być chciwym tego, co te bogactwa mogą dać, to znaczy niewiast, przyjemności, suto zastawionego stołu, okazałych szat, będących niesprawiedliwością w obliczu nędzy [ludzi] odczuwających zimno i głód. Jest [jednak], owszem, jest pieniądz zastępujący niesprawiedliwe pieniądze tego świata i mający wartość w Królestwie Niebieskim! Trzeba mieć święty spryt i zamienić ludzkie bogactwa – często niesprawiedliwie zdobyte lub prowadzące do niesprawiedliwości – na bogactwa wieczne. Trzeba do tego uczciwości w zarabianiu, zwracania rzeczy zdobytych niesprawiedliwie, używania dóbr tego świata w sposób umiarkowany i bez przywiązywania się do nich. Trzeba umieć opuszczać bogactwa, bo wcześniej czy później one nas opuszczą – o, trzeba o tym myśleć! – podczas gdy wyświadczone [przez nas] dobro nigdy nas nie opuści.

    Wszyscy chcą, by ich nazywano “sprawiedliwymi”, by ich za takich uważano i aby – jako tacy – zostali nagrodzeni przez Boga. Jakże jednak Bóg może nagrodzić kogoś, kto ze sprawiedliwego ma jedynie nazwę, a nie – dzieła? Jakże może powiedzieć: “przebaczam ci”, jeśli widzi, że skrucha jest jedynie w słowach, a w duchu nie ma rzeczywistej przemiany? Nie ma skruchy tak długo, jak długo trwa pragnienie tego, co prowadzi do grzechu. Prawdziwie skruszony jest ktoś wtedy, kiedy się korzy, kiedy wyniszcza to, co jest w nim źródłem złej namiętności – a tym może być kobieta lub złoto – kiedy mówi: “Dla Ciebie, Panie, już więcej tego nie uczynię”. Wtedy Bóg przyjmuje go mówiąc: “Chodź, jesteś Mi drogi jak niewinne dziecko albo jak bohater.”»

    Jezus skończył [mówić]. Odchodzi, nie patrząc nawet na Mateusza, który już przy pierwszych słowach Jezusa poszedł do kręgu słuchających Go.

    (…)

    Jezus wysiada z łodzi i przechodzi przez tłum tłoczący się wokół Niego. Przy rogu jednego z domów stoi jeszcze Mateusz. Stamtąd słuchał Nauczyciela, nie mając śmiałości uczynić nic więcej. Doszedłszy do niego, Jezus zatrzymuje się i – jakby błogosławiąc wszystkich – udziela jeszcze raz błogosławieństwa. Patrzy na Mateusza, a potem dołącza do uczniów. Lud podąża za Jezusem, który znika następnie w jednym z domów.

    (…)

    Przybyli na plac. Jezus idzie prosto do stołu, przy którym Mateusz właśnie dokonuje obliczeń i sprawdza monety. Układa je według rodzaju, wkłada do różnych woreczków o odmiennych kolorach i umieszcza w żelaznym kufrze. Dwaj słudzy czekają obok, aby gdzieś ten kufer zanieść. Ledwie cień rzucony przez wysoką postać Jezusa kładzie się na ladzie, Mateusz podnosi głowę, by zobaczyć kto przychodzi zapłacić z opóźnieniem. Piotr, ciągnąc Jezusa za rękaw, mówi: «Nie mamy nic do zapłacenia, Nauczycielu. Co robisz?»

    Jednak Jezus nie zwraca na niego uwagi. Patrzy uważnie na Mateusza, który natychmiast podnosi się z szacunkiem. Nauczyciel rzuca drugie przenikliwe spojrzenie. Jednak nie jest to jak niegdyś spojrzenie surowego sędziego. To spojrzenie przywołujące, pełne uczucia. Ogarnia Mateusza, przenika miłością. Ten czerwieni się. Nie wie, co robić ani co powiedzieć…

    «Mateuszu, synu Alfeusza, wybiła godzina. Chodź, pójdź za Mną!» – oświadcza mu Jezus z dostojeństwem.

    «Ja? Nauczycielu, Panie! Ale czy Ty wiesz, kim ja jestem? Mówię to ze względu na Ciebie, nie na siebie…»

    «Chodź, pójdź za Mną, Mateuszu, synu Alfeusza» – powtarza Jezus łagodniej.

    «O! Jakże mogłem znaleźć łaskę u Boga? Ja… Ja…»

    «Mateuszu, synu Alfeusza, czytałem w twoim sercu. Chodź, pójdź za Mną.» Trzecia zachęta [Jezusa] jest jak pieszczota.

    «O! Natychmiast, mój Panie!» – Mateusz z płaczem wychodzi zza stołu, nie zajmując się już ani układaniem porozrzucanych monet, ani domknięciem kufra. Niczym.

    «Dokąd idziemy, Panie? – pyta [Mateusz], kiedy jest już blisko Jezusa. – Dokąd mnie prowadzisz, Panie?»

    «Do twego domu. Zechcesz udzielić gościny Synowi Człowieczemu?»

    «O!… Jednak… co powiedzą ci, którzy Ciebie nienawidzą?»

    «Ja słucham tego, co mówi się w Niebie, a tam mówią: “Chwała niech będzie Bogu za grzesznika, który się zbawia!” Ojciec mówi: “Na wieki wzniesie się w Niebiosach Miłosierdzie i wyleje się na ziemię! Ponieważ kocham cię miłością wieczną, miłością doskonałą, dlatego i tobie okazuję miłosierdzie”. Chodź. I niech przez Moje wejście oprócz twego serca także twój dom zostanie uświęcony.»

    «Już go oczyściłem nadzieją, jaką miałem w duszy… Jednak mój duch nie mógł przyjąć, że była prawdziwa… O! Ja z Twoimi świętymi…»

    Mateusz spogląda na uczniów.

    «Tak, z Moimi przyjaciółmi. Chodźcie. Jednoczę was i bądźcie braćmi.»

    Uczniowie są tak zaskoczeni, że jeszcze nie wiedzą, co mają powiedzieć. Idą w grupie za Jezusem i Mateuszem po nasłonecznionym placu, teraz zupełnie opustoszałym, drogą, którą rozpala oślepiające słońce. Nie ma nikogo na ulicach. Tylko słońce i kurz.

    Wchodzą do domu. To piękny dom z przestronnym wejściem od strony drogi. Ładny dziedziniec zacieniony i przynoszący ochłodę. Widzę na nim wielką przestrzeń zagospodarowaną jako ogród.

    «Wejdź, mój Nauczycielu! Przynieście wody i napoje.»

    Słudzy biegną z wszystkim, co potrzebne. Mateusz wychodzi wydać polecenia. Tymczasem Jezus i Jego [uczniowie] odświeżają się. Potem powraca.

    «Chodź teraz, Nauczycielu. Sala jest chłodniejsza… Przyjdą przyjaciele… O! Chcę, aby to było wielkie święto! To moje odrodzenie… To moje… obrzezanie, prawdziwe tym razem… Obrzezałeś mi serce Swą miłością… Nauczycielu, to będzie ostatnia uroczystość… Teraz już nie będzie świąt dla celnika Mateusza. Nie będzie już uroczystości tego świata… Jedynie wewnętrzne święto z odkupienia i służenia Tobie… bycia kochanym przez Ciebie… Jak wiele płakałem… Jak wiele, w tych ostatnich miesiącach… Już od prawie trzech miesięcy płaczę… Nie wiedziałem, co zrobić… Chciałem przyjść… jednak jakże przyjść do Ciebie, Świętego, z moją splamioną duszą?…»

    «Obmyłeś ją przez skruchę oraz miłość do Mnie i do bliźniego. Piotrze, chodź tutaj.»

    Piotr, który jeszcze nie przemówił, tak bardzo jest osłupiały, podchodzi. Dwaj mężowie – obydwaj starsi, niscy, krępi – stają naprzeciw siebie. Pomiędzy nimi – Jezus, uśmiechnięty i piękny.

    «Piotrze, pytałeś Mnie wiele razy, kim jest ten nieznajomy, który dawał nam sakiewkę przez [małego] Jakuba. Oto on. Stoi przed tobą.»

    «Kto? Ten złodz… O, przepraszam, Mateuszu! Ale kto mógłby pomyśleć, że to byłeś ty! Naprawdę doprowadzałeś nas lichwą do rozpaczy. Któż by pomyślał, że byłbyś zdolny wyrwać sobie co tydzień kawałek serca, dając tak bogatą jałmużnę?»

    «Wiem. Nakładałem na was niesprawiedliwe podatki. Ale oto klękam przed wami wszystkimi i mówię wam: nie wypędzajcie mnie. On mnie przyjął. Nie bądźcie bardziej surowi niż On.»

    ren/„Poemat Boga-Człowieka”, Katowice 1999/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 września

    Święci męczennicy
    Andrzej Kim Tae-gŏn, prezbiter,
    Paweł Chŏng Ha-sang i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Maria de Yermo y Parres, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Teresa od św. Józefa, zakonnica
      •  Błogosławiony Franciszek Martín Fernández de Posadas, zakonnik
    ***
    Święty Andrzej Kim Tae-gŏn

    Andrzej Kim Tae-gŏn był pierwszym kapłanem koreańskim. Urodził się w 1821 r. w koreańskiej prowincji Tcziong-Czu w rodzinie katolickiej. Jego pradziadek, Pius Kim Chin-hu, z powodu wiary spędził ponad 10 lat w więzieniu, gdzie zmarł, a jego ojciec, bł. Ignacy Kim, zginął w czasie prześladowań w roku 1839 (został beatyfikowany w 1925 r.). Po chrzcie, który Andrzej przyjął mając 15 lat, przebył kilkaset kilometrów do seminarium w Makao (Chiny). Po sześciu latach zdołał wrócić do swojego kraju poprzez Mandżurię. W tym samym roku przebył Morze Żółte i w Szanghaju w 1845 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do przygotowania bezpiecznej przeprawy wodnej dla misjonarzy chrześcijańskich, tak aby udało im się ujść straży granicznej. Andrzej został aresztowany i

    Święty Paweł Chŏng Ha-sang

    Paweł Chŏng Ha-sang był współpracownikiem i tłumaczem kapłanów. Przez dwadzieścia lat przewodził wspólnocie chrześcijańskiej w Korei. W wieku 44 lat jako kleryk seminarium poniósł śmierć męczeńską, ścięty mieczem 22 kwietnia 1839 r.Chrześcijaństwo dotarło do Korei podczas japońskiej inwazji w 1592 r., kiedy to ochrzczono zaledwie kilku Koreańczyków (prawdopodobnie dokonali tego katoliccy żołnierze japońscy). Ewangelizacja była utrudniona, ponieważ Korea przez wiele dziesiątków lat całkowicie izolowała się od innych państw. Jedynym kontaktem ze światem była doroczna wyprawa oficjalnej delegacji do Pekinu, z urodzinowymi życzeniami dla chińskiego cesarza. W jednej z takich ekspedycji uczestniczył niejaki Li Sung-Hun. W Chinach spotkał jezuickich misjonarzy, zafascynował się ich nauczaniem, przyjął chrzest, przybierając imię Piotr. W 1784 roku wrócił do ojczyzny, szmuglując tyle chrześcijańskiej – pisanej po chińsku – literatury, ile tylko zdołał. Ochrzcił pierwszych uczniów. Wokół nich zaczęła gromadzić się potajemnie chrześcijańska wspólnota, która bardzo szybko zaczęła się rozrastać. Sami świeccy, bez udziału nawet jednego duchownego, wprowadzili chrześcijaństwo do swojego kraju i stali się pierwszymi misjonarzami. Wiara umacniała się i szerzyła przez lekturę Biblii i książek katolickich, które tłumaczono z chińskiego na koreański. Kiedy dwanaście lat później udało się na teren Korei przedostać chińskiemu księdzu, zastał on tam już około 4 tys. chrześcijan – żaden z nich dotąd nie widział nigdy kapłana. Siedem lat później chrześcijan w Korei było już prawie 10 tys. Wolność religijną wprowadzono dopiero w 1887 r., po podpisaniu traktatu z Francją. W XIX w. poniosło śmierć męczeńską 3 biskupów katolickich, 10 kapłanów i ponad 10 tys. wiernych. Z nich tylko część dostąpiła chwały ołtarzy.

    Męczennicy koreańscy

    Św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty apostolskiej w Korei w 1984 r. kanonizował, oprócz Andrzeja Kim Tae-gŏn i Pawła Chŏng Ha-sang, także 98 Koreańczyków i trzech misjonarzy francuskich, którzy ponieśli śmierć męczeńską pomiędzy 1839 a 1867 rokiem. Wśród nich byli biskupi i księża; większość z nich jednak to ludzie świeccy (47 kobiet i 45 mężczyzn).
    Wśród męczenników koreańskich była m.in. 26-letnia Kolumba Kim. Została ona umieszczona w więzieniu, gdzie przypalano ją za pomocą gorących narzędzi i rozżarzonych węgli. Wraz ze swoją siostrą, Agnieszką, były trzymane przez dwa dni w jednej celi z osądzonymi już przestępcami, czekającymi na wykonanie wyroku. Obie zostały ścięte. Inny męczennik, 13-letni chłopiec, Piotr Ryou, był tak mocno umęczony, że mógł ściągać z siebie skórę, a następnie rzucać nią w sędziów. Został uduszony. Protazy Chong, 41-letni szlachcic, po uwięzieniu wyparł się wiary i został uwolniony. Wkrótce jednak wrócił, przyznał się ponownie do Jezusa i został zamęczony.
    W Korei Płd. w ciągu ostatnich dziesięcioleci niezwykle dynamicznie wzrasta liczba chrześcijan. Dzisiaj Kościół katolicki w Korei Płd. liczy około 4 milionów wyznawców, żyjących w 19 diecezjach (9 proc. ludności). Każdego roku sakrament chrztu przyjmuje około 150 tys. dorosłych.
    Zagadką jest natomiast to, co działo się i dzieje z wierzącymi w Korei Płn., rządzonej przez reżim komunistyczny. Oficjalnie nie ma tam ani jednego katolickiego księdza. Liczbę katolików szacuje się dzisiaj na 3-4 tysiące. Św. Jan Paweł II nazwał ich Kościołem milczenia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 września

    Najświętsza Maryja Panna z La Salette

    Zobacz także:
      •  Święty January, biskup i męczennik
      •  Święty Franciszek Maria z Camporosso, zakonnik
      •  Święty Józef z Kupertynu, prezbiter
      •  Błogosławiony Gerhard Hirschfelder, prezbiter i męczennik
      •  Święta Emilia Maria Wilhelmina de Rodat, zakonnica
    ***
    Matka Boża z La Salette

    W sobotę, 19 września 1846 r., Matka Najświętsza ukazała się dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi Giraud i prawie piętnastoletniej Melanii Calvat, którzy pilnowali swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegli nagle kulę ognia – “jakby tam spadło słońce”. W oślepiającej jasności rozpoznali siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach. Piękna Pani podniosła się i powiedziała do nich po francusku: “Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”.
    Zrobiła następne kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegli ze zbocza na dół. Piękna Pani cały czas płakała. Była wysoka i cała ze światła, ubrana jak miejscowe kobiety: w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegł brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymywał na Jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa, znajdowały się obcęgi, po lewej – młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływała cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzyła iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczały wieńcem Jej głowę, obrębiały Jej chustę i zdobiły obuwie.
    Oto, co Piękna Pani powiedziała do pasterzy, najpierw po francusku: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście nie wiedzieć, jak się modlili i co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie – i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”.
    Słowo pommes de terre wprawiło w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używało w tamtej okolicy, na ziemniaki mówiło się las truffas. Pasterka zwróciła się więc do Maksymina, ale Piękna Pani ją uprzedziła: “Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej”.
    Piękna Pani powtórzyła ostatnie zdanie i prowadziła dalszą rozmowę w narzeczu z Corps: “si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo, a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”.
    W tym miejscu Piękna Pani powierzyła tajemnicę Maksyminowi, później – Melanii. Następnie powiedziała do obojga dzieci: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” – “Nie bardzo, proszę Pani!” – odpowiedzieli obydwoje. “Ach! Moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś, a jeżeli będziecie mogły – módlcie się więcej. W lecie na Mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?” – “Nie, proszę Pani” – odpowiedziały dzieci.
    Wówczas Piękna Pani zwróciła się do Maksymina: “Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: «Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje». Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Crops, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: «Masz, dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło». – “O tak, proszę Pani! – odpowiedział Maksymin – teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem”. I Piękna Pani dokończyła, nie w gwarze, ale po francusku: “A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi”.
    Później przesunęła się naprzód, przekroczyła strumyk i nie oglądając się, powtórzyła z naciskiem: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Następnie wspięła się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę Le Collet (mała przełęcz). Tam uniosła się do góry. Dzieci podbiegły do Niej. Ona spojrzała w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, “rozpłynęła się w świetle”. Potem zniknęła również światłość.

    Matka Boża z La Salette

    Dnia 19 września 1851 r., po przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że “zjawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette, posiada wszelkie znamiona prawdy i wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu”.
    Dnia 1 maja 1852 r., w nowym orędziu, po zapowiedzeniu budowy sanktuarium na górze Zjawienia, biskup Grenoble dodał: “Jakkolwiek wielką rzeczą byłaby budowa sanktuarium, jest jeszcze coś ważniejszego: chodzi o sługi ołtarza, przeznaczonych do jego obsługi, do przyjmowania pobożnych pielgrzymów, do głoszenia im słowa Bożego, do sprawowania wśród nich posługi pojednania, do sprawowania dla nich czcigodnego sakramentu ołtarza i do wiernego rozdawania wszystkim tajemnic Bożych i duchowych skarbów Kościoła. Ci kapłani będą się nazywać Misjonarzami Matki Bożej z La Salette. Ich powołanie i istnienie będą – tak jak i Sanktuarium – wieczną pamiątkę miłościwego zjawienia się Maryi”.
    Pierwsi misjonarze wybrani zostali spośród kapłanów diecezjalnych przez biskupa Philiberta de Bruillard. Tej wspólnocie księży misjonarzy diecezjalnych biskup Grenoble nadał 5 marca 1852 roku tymczasowo projekt reguły, skopiowany z Konstytucji misjonarzy diecezjalnych z Lyonu, zwanych chartreux.
    Wśród kapłanów, którzy przejęli się duchem Zjawienia i oddali się na posługę pielgrzymów, od samego początku ujawniło się powołanie do życia zakonnego i jego potrzeba. Biskup J.M.A. Ginoulhiac zatwierdził w dniu 2 lutego 1852 roku regułę jako obowiązującą we wspólnocie misjonarzy diecezjalnych i nadał jej tytuł: Tymczasowe reguły Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette. W tym samym dniu pierwsi misjonarze złożyli zgodnie z nadaną im i promulgowaną przez biskupa regułą trzy śluby zakonne: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości na okres jednego roku. Ten dzień można uważać za dzień narodzenia Zgromadzenia Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette.
    Po Soborze Watykańskim II saletyni podjęli zadanie rewizji i odnowy Konstytucji i Norm Kapitulnych, w duchu soborowym i według zachęt i wskazówek papieskich dotyczących odnowy życia zakonnego w świecie współczesnym. Praca ta jest owocem modlitwy i rozmyślania, wierności i doświadczeń wspólnot i zakonników wszystkich prowincji. Reguła życia Misjonarzy Matki Bożej z La Salette została zatwierdzona przez Stolicę świętą dekretem z dnia 6 czerwca 1985 r. “Misjonarze Matki Bożej z La Salette, których dom generalny znajduje się w Rzymie, mają za cel, obrany w świetle Zjawienia Matki Bożej z La Salette, być oddanymi sługami Chrystusa i Kościoła, aby się dokonała tajemnica pojednania” (z dekretu zatwierdzającego regułę).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Smutna i płacząca nad nami Matka Boża.

    Bolesne objawienia Maryi z La Salette

    SANKTUARIUM W LA SALETTE

    fot. Magdalena Galek

    ***

    Przesłanie „Pięknej Pani” z La Salette pasuje do naszych czasów. Maryja przyszła do dzieci zaniedbanych religijnie. Dlaczego akurat do nich i akurat w tym miejscu?

    Wróćcie do mnie – tak można streścić dramatyczne słowa, które Bóg przez Maryję powiedział podczas prywatnego objawienia we francuskim La Salette dwojgu dzieciom. Choć było to w połowie XIX wieku, dziś równie dobrze Maryja mogłaby ukazać się płacząc, tak jak wtedy, nad pogubieniem naszego społeczeństwa.

    Objawienia 19 września 1846 roku

    15 kilometrów od miasteczka Corps, które zamieszkiwało ok 700 osób, na zboczach Alp dwoje dzieci, Melania Calvat (15 l.) i Maksymin Giraud (11 l.), podobnie jak i dziś okoliczni mieszkańcy, pracowali jako pasterze. Mieli pod opieką stado krów.

    W pewnym momencie zauważyli „świetlistą kulę” unoszącą się nad pobliskim kamieniem. Dzieci opisywały to jako „słońce, które spadło na ziemię, ale o wiele piękniejsze i jaśniejsze niż słońce”.

    Po chwili świetlistość zaczęła się rozrzedzać i w jej środku widoczna była siedząca, pochylona kobieta, która podtrzymywała dłońmi twarz, tak jakby płakała. Po chwili wstała, podeszła do dzieci i zaczęła z nimi rozmawiać. Dzieci wspominały, że przez cały czas po jej twarzy spływały łzy. Spotkanie trwało niespełna pół godziny, po czym Maryja przeszła kilka kroków pod górę, a następnie, jak relacjonowały dzieci „roztopiła się”, unosząc się.

    ***

    Sanktuarium zostało wybudowane na wysokości 1800 metrów n.p.m. we francuskich Alpach w regionie Isère./ fot. Magdalena Galek

    ***

    Co Maryja powiedziała w La Salette

    Bóg posłał Maryję do Francuzów, których wiara została zniszczona przez rewolucję francuską. Melania i Maksymin pomimo swojego wieku nie przyjęli jeszcze sakramentu Eucharystii, co pokazuje, że byli zaniedbani religijnie, zapewne podobnie jak ich rówieśnicy.

    Z wypowiedzi Maryi dowiadujemy się też, że nie przestrzegano przykazań: „Woźnice przeklinają, wymawiając Imię Mojego Syna” – mówiła, niedziela była normalnym dniem pracy, mało kto uczestniczył we mszy świętej, a post odszedł w zapomnienie. Z tych właśnie powodów Maryja przepowiadała klęskę żywieniową, która już powoli się zaczynała.

    Maryja zapowiada klęskę żywieniową

    Czy to kara? Tak właśnie można pomyśleć w pierwszej chwili. Ale gdy zajrzymy do Pisma Świętego, znajdziemy wiele sytuacji, w których gniew Boga był powodowany miłością i ostateczną formą wezwania do opamiętania się.

    Spójrzmy choćby na słowa św. Pawła: „Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was? Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście” (I Kor. 3, 16-17).

    Skoro więc ludność Francji dotknęła samodegradacja, Bóg może zdecydował się na ostateczność, aby otrząsnęli się i wrócili do życia w porządku ustalonym przez Niego, do życia w Chrystusie?

    Kościół uznał objawienia w La Salette

    Przekaz „Pięknej Pani”, jak zwały Maryję dzieci (być może nawet nie zdawały sobie do końca sprawy, z kim rozmawiały) został od razu spisany – Melania i Maksymin opowiedziały o zdarzeniu proboszczowi w Corps.

    Sprawę zaczął badać biskup Grenoble Philibert de Bruillard. Powołał 2 komisje: kanoników katedralnych i profesorów seminarium duchownego. Po 5 latach badań, weryfikacji zgodności przekazu zjawionej kobiety z La Salette z Objawieniem, obserwacji natychmiastowych i masowych przemian w lokalnych społecznościach uznano, że „objawienie się Najświętszej Maryi Panny dwojgu pastuszkom na jednej z gór należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, dnia 19 września 1846 roku, posiada w sobie wszystkie cechy prawdziwości i wierni mają uzasadnione podstawy uznać je za niewątpliwe i pewne”.

    Przesłanie objawień z La Salette

    Choć pewne fragmenty orędzia Matki Bożej budzą u niektórych wątpliwości (to temat na osobny artykuł), to jednak jego treść była adekwatna do tamtych czasów i pozostaje taką do dziś. Doskonale skomentował to bp Guy de Kerimel w rozmowie z Radiem Watykańskim w 2016 r. z okazji 170. rocznicy objawienia:

    Przesłanie Matki Bożej z La Salette dla naszych czasów jest jasne: jeśli zapomina się o Bogu, zastępując Go bożkami, które proponuje społeczeństwo konsumpcyjne, człowiek się wyjaławia, nie ma na czym budować życia osobistego ani społecznego. Społeczeństwo konsumpcyjne, kultura indywidualizmu i wszystkie związane z tym pseudowyzwolenia prowadzą do katastrofy i cierpień.

    Widzimy to właśnie dzisiaj. Maryja płacze z tego powodu, bo widzi ludzkie cierpienia, widzi negatywne konsekwencje, które były już w przeszłości i są również teraz. Wbrew temu, co mówią nam media, wśród nas są ogromne rzesze ludzi zagubionych, zdezorientowanych, którzy doświadczają ogromnych cierpień. Dlatego jak Maryja w La Salette mamy nad nimi płakać i być blisko nich, aby pomóc odnaleźć im Boga, drogę prawdziwego życia i prawdziwej duchowej wolności.

    Magdalena Galek/Aleteia.pl

    Całą treść przekazu Matki Bożej oraz dokładny opis zjawienia można znaleźć na oficjalnej stronie polskiej prowincji Zgromadzenia Księży Misjonarzy Saletynów.

    _____________________________________________________________________________________

    Treść Orędzia z La Salette

    W sobotę 19 września 1846 r. Matka Najświętsza ukazała się dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi Giraud i prawie piętnastoletniej Melanii Calvat, które pilnują swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegają nagle kulę ognia – “jakby tam spadło słońce”. W oślepiającej jasności rozpoznają siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach. Piękna Pani podnosi się i mówi do nich po francusku: “Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”.

    Robi kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegają ze zbocza na dół. Stają teraz tuż przy niej. Piękna Pani cały czas płacze. Jest wysoka i cała ze światła. Ubrana jak miejscowe kobiety w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegnie brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymuje na jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa znajdują się obcęgi, po lewej młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływa cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzy iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczają wieńcem jej głowę, obrębiają jej chustę, zdobią obuwie.

    Oto, co Piękna Pani mówi do pasterzy, najpierw po francusku: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście nie wiedzieć, jak się modlili i co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”.

    Słowo pommes de terre wprawia w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używa w tej okolicy, na ziemniaki mówi się las truffas. Pasterka zwraca się więc do Maksymina, ale Piękna Pani ją uprzedza: “Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej”.

    Piękna Pani powtarza ostatnie zdanie i prowadzi dalszą rozmowę w narzeczu z Corps: “si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo, a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”.

    W tym miejscu Piękna Pani powierza tajemnicę Maksyminowi, później – Melanii. Następnie mówi do obojga dzieci: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” – “Nie bardzo, proszę Pani!” – odpowiadają obydwoje. “Ach! moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś, a jeżeli będziecie mogły – módlcie się więcej. W lecie ma Mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?” – “Nie, proszę Pani” – odpowiadają dzieci.

    Wówczas Piękna Pani zwraca się do Maksymina: “Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: «Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje». Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Crops, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: «Masz dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło». – “O tak, proszę Pani! – odpowiada Maksymin – teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem”. I Piękna Pani kończy, nie w gwarze, ale po francusku: “A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi”.

    Później posuwa się naprzód, przekracza strumyk i nie oglądając się, powtarza z naciskiem: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Zjawa wspina się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę le Collet (mała przełęcz). Tam unosi się do góry. Dzieci dobiegają do Niej. Ona spogląda w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, “rozpływa się w świetle”. Potem znika również światłość.

    Dnia 19 września 1851 r., po przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że “zjawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette, posiada wszelkie znamiona prawdy i wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu”.

    bazylika w La Salette

    Sanctus.pl/źródło: Internetowa Liturgia Godzin

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 września

    Święty Stanisław Kostka, zakonnik
    patron Polski

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Fidel Fuidio Rodriguez, zakonnik i męczennik
      •  Błogosławiony Józef Kut, prezbiter i męczennik
    ***




    Stanisław urodził się 28 grudnia 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu (obecnie powiat przasnyski). Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego, i Małgorzaty z Kryskich (z Drobina). Krewni rodziny zajmowali eksponowane stanowiska w ówczesnej Polsce. Miał trzech braci: Pawła (+ 1607), Wojciecha (+ 1576) i Mikołaja, oraz dwie siostry, z których znamy imię tylko jednej, Anny. Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, na których niekiedy musiał bywać także Stanisław, nakazywał gościom umiar w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć.
    Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. W wieku 14 lat razem ze swoim bratem, Pawłem, został wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 r. Wiedeńska szkoła jezuitów cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Codziennie odprawiano Mszę świętą. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentu pokuty i do Komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku wykładano gramatykę, na drugim “nauki wyzwolone”, na trzecim – retorykę.
    Początkowo Stanisławowi nauka nie szła zbyt dobrze. Nie otrzymał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Pod koniec trzeciego roku studiów należał już jednak do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Zachowały się zeszyty Stanisława z błędami poprawianymi ręką nauczyciela. Pozostały również notatki dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej. Wolny czas Stanisław spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także pokuty i biczował się. Taki tryb życia nie mógł się podobać kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za “dziwaka”. Usiłowali go przekonywać złośliwymi przycinkami “jezuity” i “mnicha”, a potem nawet biciem i znęcaniem skierować na drogę “normalnego” postępowania. Stanisław usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca. Nie potrafił się jednak w tym odnaleźć.
    W grudniu 1565 r. ciężko zachorował. Według własnej relacji, był pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego. Wówczas sama św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które złożyła mu na ręce. Od Niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.

    Święty Stanisław Kostka otrzymuje Dzieciątko Jezus z rąk Maryi

    Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc na heroiczny czyn: zorganizował ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 r. Legenda osnuła ucieczkę szeregiem niezwykłych wydarzeń. O jej prawdziwym przebiegu dowiadujemy się z listu samego Stanisława. Za poradą swojego spowiednika, o. Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w jego plany, Stanisław udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo pochwycony w drodze, ale do Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał on również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W Augsburgu nie zastał Piotra Kanizjusza, dlatego podążył dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze jezuici mieli swoje kolegium. Tam Stanisław został przyjęty na próbę.
    Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych bardzo dobre rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa. Stanisław z towarzyszami odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarli tam 28 października 1567 r.

    Święty Stanisław Kostka otrzymuje Komunię św. z rąk anioła

    Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go stamtąd wydostać. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych Stanisław odpisał ojcu, że ten powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 r. Stanisław przeniósł się z kolegium jezuitów, gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci.
    Swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem budował całe otoczenie. W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. W prostocie serca w uroczystość św. Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił św. Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii. 14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: “To jest własność Najświętszej Matki”.
    Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie.Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu ustrojono je kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza, generała zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. Ojciec Warszewicki ułożył dłuższą biografię Stanisława. W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone.
    Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej.
    Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 r.) i Litwy, archidiecezji łódzkiej i warszawskiej oraz diecezji płockiej, a także Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy; oręduje także za studentami i nowicjuszami jezuickimi, a także za polską młodzieżą.Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita, widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651)

    Święty Stanisław Kostka

    W ikonografii św. Stanisław Kostka przedstawiany jest w stroju jezuity. Jego atrybutami są: anioł podający mu Komunię, Dziecię Jezus na ręku, krucyfiks, laska pielgrzymia, lilia, Madonna, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu…

    – Cyprian Kamil Norwid

    (fot. Sailko / Wikimedia Commons – CC BY 3.0)

    ***

    W pokoju nowicjatu Jezuitów – obecnie kaplicy, przy kościele św. Andrzeja na Kwirynale, w którym św. Stanisław Kostka odchodził do Pana dnia 15 sierpnia 1568 roku, umieszczony został napis nagrobny pióra Cypriana Kamila Norwida:*

    W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu,
    Na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru,
    Taki, że widz niechcący wstrzymuje się w progu,
    Myśląc, iż święty we śnie zwrócił twarz od muru,
    I rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi,
    I wstać chce, i po pierwszy raz człowieka zwodzi.
    Nad łożem tem i grobem świeci wizerunek
    Królowej nieba, która z świętych chórem schodzi
    I tron opuszcza, nędzy śpiesząc na ratunek.
    Palm wiele, kwiatów wiele aniołowie niosą,
    Skrzydłami z ram lub nogą występując bosą.

    Gdzie zaś od dołu obraz kończy się, ku stronie,
    W którą Stanisław Kostka blacie zwracał skronie,
    Jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci:
    Niby że, po obrazu stoczywszy się płótnie,
    Upaść ma, jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię.
    I nie zleciała dotąd na ziemię — i leci…
    1857.

    Cyprian Kamil Norwid

    Misericors.pl

    _________________________________________________________________________________

    „Do wyższych rzeczy jestem stworzony”

    – św. Stanisław Kostka

    fot. z Sanktuarium św. Rodziny w Wyszkowie

    ***

    Dzisiaj, 18 września, obchodzimy liturgiczne wspomnienie św. Stanisława Kostki – jednego z patronów Polski, a także patrona polskiej młodzieży.

    Stanisław Kostka pochodził z Mazowsza. Wysłany przez ojca, razem ze swoim bratem Pawłem na nauki do Wiednia, nie uległ złemu wpływowi swojego brata. Paweł bowiem chciał się bawić i bywać w wyższych sferach. Stanisław był bardzo religijny, jego duchowość intensywnie się rozwijała i zaczynał coraz bardziej uświadamiać sobie swoje powołanie. Szczególna pobożność Stanisława była powodem drwin zarówno ze strony jego brata, jak i innych uczniów. Usiłowali oni nawet biciem przekonywać go do „normalnego” postępowania. Stanisław był także niezrozumiany przez swojego ojca, który pragnął, aby jego synowie po przyjęciu odpowiednich nauk, mogli objąć w kraju wysokie urzędy państwowe.

    W 1565 roku Stanisław poważnie zachorował i był bliski śmierci. Ukazała mu się św. Barbara, a później Matka Boża, która złożyła mu na ręce Dzieciątko Jezus. Został uzdrowiony i ślubował wstąpić do jezuitów. Pokonał wszelkie trudności związane z brakiem pozwolenia ojca i pieszą wędrówką przez Alpy do Włoch. Został przyjęty do nowicjatu przy kościele św. Andrzeja w Rzymie.Zmarł w wieku 18 lat. Przeczuwał swoją śmierć, ale nie obawiał się jej. Ufał w Boże Miłosierdzie i zgadzał się w pełni z wolą Bożą. Zachorował na malarię. Pragnął odejść do wieczności w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. I tak też się stało. Zmarł w dniu 15 sierpnia 1568 roku.

    Św. Stanisław Kostka wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny. Nie poddawał się trudnościom, tylko z determinacją dążył do wyznaczonego celu, zachowując przy tym pokorę i głęboką wiarę. Boga stawiał ponad wszystko w swoim życiu. Kierował się w nim słowami: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich powinienem żyć”. Jest on wzorem dla polskiej młodzieży. Jego życie pokazuje, że świętość nie jest zarezerwowana tylko dla starszych osób. Że trzeba mieć odwagę i nie bać się podjąć ryzyka, aby zrealizować swoje pragnienia. Że prawdziwego, pełnego szczęścia nie należy szukać w dobrach tego świata, ale jedynie w Bogu. Życie św. Stanisława Kostki może być inspiracją dla młodych ludzi do tego, aby zacząć od siebie wymagać, nie ulegać złemu wpływowi otoczenia, lecz konsekwentnie pozostawać przy swoich wartościach i dążyć do świętości.

    Módlmy się do św. Stanisława Kostki o dar świętości życia dla nas oraz dla innych. Prośmy także za jego wstawiennictwem Matkę Bożą o ochronę młodych ludzi od zła i szerzącego się zgorszenia, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
    KG

    źródło: Album „Patroni Polski”, Wydawnictwo M, Kraków 2014

    Modlitwa o świętość życia

    Boże, któryś wśród wielu cudów swojej mądrości udzielił Stanisławowi Kostce w młodzieńczym wieku łaskę dojrzałej świętości, spraw, prosimy, abyśmy – w przyjaźni z Tobą wzrastając – za wstawiennictwem Świętego Stanisława – przezwyciężali nieprawości nasze i dobrze w życiu czyniąc, coraz bardziej upodabniali się do Ciebie. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

    _________________________________________________________________________________


    WSPOMNIENIE ŚW. STANISŁAWA KOSTKI

    “ŻYJĄC KRÓTKO, PRZEŻYŁ CZASÓW WIELE”

    Patrząc na obrazek św. Stanisława Kostki widzimy chłopca z natchnionym wyrazem twarzy, wznoszącego oczy ku niebu, ze złożonymi rękami. Jakiś taki ten chłopiec ugrzeczniony, sztuczny i nierealny. A do tego trzyma lilie albo dzieciątko. Czym taki Święty może porwać młodzież XXI wieku, która żyje trzymając w rękach smartfona? 

    Historia św. Stanisława Kostki

    „Czy był święty, nie wiem. Ale był dobry – tak zeznał w  procesie beatyfikacyjnym Stanisława Kostki jego nauczyciel domowy i wychowawca Jan Biliński. Był dobry od małego. Urodził się w bogatej, szlacheckiej rodzinie w Rostkowie, który kiedyś prawdopodobnie nazywał się Kostkowem, w okolicach Przasnysza na Mazowszu. Miał 5 rodzeństwa. Po latach jego brat Paweł opowie, że rodzice wychowywali dzieci według ustalonych zasad, w karności, posłuszeństwie oraz w wierze katolickiej. 
    Staś kochał rodziców, ale przyszedł taki czas, że stanął przed wyborem – bycia posłusznym woli rodziców, czy realizacji własnych marzeń.  A głowę miał pełną marzeń. Ojciec chciał by był sukcesorem jego godności kasztelańskiej, dziedzicem majątku, by bogato się ożenił i robił dworską karierę. Ale Staś odpowiadał niezmiennie: „do większych rzeczy zostałem stworzony”.  Marzył, by zostać księdzem. 

    Rodzice posłali jego i brata Pawła do szkoły ojców jezuitów do Wiednia. Staś miał zaledwie 14 lat. Na początku nauka szła mu opornie. Przecież studiował po łacinie, a wszyscy wokół mówili po niemiecku. A do tego to mieszkanie w internacie. Ani jego kolegom, ani nawet bratu nie podobało się, że tak długo się modli albo pilnie odrabia lekcje, gdy oni szli „w miasto”.  Drwili z niego, kpili, szturchali i płatali niewybredne żarty. Koniecznie chcieli, żeby był taki jak oni. Ale on był inny i ta inność drażniła. Był sobą i nie ugiął się. A gdy mu było ciężko wołał: „Początkiem, środkiem i końcem mego życia rządź Chryste!”.

    Prawdziwą udręką była dla niego nie dokuczliwość kolegów, a trapiąca go myśl, że ojcowie jezuici nie przyjmą go do zakonu bez zgody rodziców. Był w kropce. Swoim zmartwieniem podzielił się z zaprzyjaźnionym ojcem Franciszkiem. Ten poradził, by zamiast do Rzymu jak planował Staś – udał  się do Augsburga, do o. Piotra Kanizjusza – ówczesnego przełożonego niemieckiej prowincji Jezuitów. Dał mu list polecający. 

    Utrudzony dotarł do celu, ale miał pecha – zakonnik, którego poszukiwał akurat był w Dylindze, w Bawarii. Poszedł więc dalej i wyobraźcie sobie, że przeszedł aż 650 km. Różnych sztuczek po drodze musiał używać, bo wyruszył za nim pościg na czele z jego bratem. W przebraniu żebraka, stresie, głodzie i bólu dotarł do Dylingi. 

    W świetle jego poczynań już nie widać tego cukierkowatego świętego z obrazka, a prawdziwego twardziela, odważnego i sprytnego, a przede wszystkim wiernego swoim marzeniom do końca. Młodzieńca z wielką pasją. 

    W Dylindze niestety nie odetchnął z ulgą. Przyjęto z dużą dozą podejrzliwości i poddano rocznej próbie. On otoczony w domu rodzinnym służbą, wykonywał teraz najgorsze prace, szorował podłogi, mył latryny, rąbał drewno i skrobał przypalone garnki. Zaciskał zęby i wszystko ofiarowywał Panu Bogu, modląc się o wytrwanie. Jak byśmy powiedzieli trawestując słowa dzisiejszej Ewangelii: „Czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi. Egzamin zdał. Podjęto decyzję o przyjęciu Stanisława do nowicjatu i wraz z dwoma młodymi zakonnikami wysłano do jezuitów do Rzymu. Przez Alpy na pieszo, czasami tylko kawałek na furmance – szedł prosto do świętości. I wreszcie spełniło się marzenie Stasia. Był w nowicjacie Towarzystwa Jezusowego, choć nie ukończył jeszcze 17 lat. To był jego priorytet. 

    W Rzymie Staś z pasją oddał się swoim obowiązkom. Swoją dobrocią, pobożnością i pokorą ujmował wszystkich. Miał też nowe marzenie. Chciał zostać misjonarzem i pojechać do Indii.

    Ale plany Boże były inne. Po dwóch latach pobytu w Rzymie zachorował na malarię, która wtedy była chorobą niewyleczalną. W momencie śmierci uśmiechał się i powiedział: „widzę Najświętszą Marię Pannę  z orszakiem świętych, którzy idą po mnie”.  

    Wspomnienie św. Stanisława Kostki

    Dzisiaj św. Stanisław Kostka jest patronem młodzieży i patronem Polski. 18 września obchodzimy jego wspomnienie.

    Jan Paweł II powiedział o nim cztery wieki później, cytując „Księgę Mądrości” – «Żyjąc krótko, przeżył czasów wiele». Gdy papież, modlił się przy sarkofagu Stanisława Kostki, powiedział o swoim wielkim przywiązaniu do tego młodego świętego: 
    „Ten święty patron młodzieży polskiej towarzyszył mi od dawna, w czasach młodości i potem, stale. Towarzyszył mi w Rzymie, gdy byłem studentem w położonym niedaleko stąd Kolegium Belgijskim. Prawie każdego dnia przychodziłem szukać u niego duchowego światła i pomocy […]. Jego krótka droga życiowa z Rostkowa na Mazowszu przez Wiedeń do Rzymu była jak gdyby wielkim biegiem na przełaj do tego celu życia każdego chrześcijanina, jakim jest świętość”.

    Analizując, życie św. Stanisława Kostki można wyciągnąć wniosek, że to nie długość decyduje o tym, czy to życie jest szczęśliwe i spełnione. To nie długość, a jakość życia.

    Lidia Lasota/kalendarz ROLNIKOW.PL

    _______________________________________________________________________________-

    Polscy królowie prosili o jego kanonizację.

    Jan III Sobieski wołał do niego: „Ratuj!”

    ŚWIĘTY STANISŁAW KOSTKA

    Sailko/Wikipedia | CC BY 3.0

    ***

    Tak bardzo zapisał się w historii Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, że w starania o jego beatyfikację włączyli się najważniejsi Polacy, a przez cały wiek XVII kolejni polscy królowie wysyłali piękne listy do papieży, przekonani o świętości młodego Polaka, który podbił Wieczne Miasto. Czy już wiesz, o jakiego świętego chodzi?

    Szybka beatyfikacja

    Chyba niewielu przypuszczało, że Stanisław Kostka, młody szlachcic z Rostkowa na Mazowszu, który zmarł 15 sierpnia 1568 r., będzie pierwszym wyniesionym do chwały ołtarzy jezuitą. Wyprzedził nawet Ignacego Loyolę, założyciela Towarzystwa Jezusowego, i jego pierwszych współpracowników.

    W XVI w. procedura beatyfikacji nie była jeszcze precyzyjnie uregulowana prawem. Różne prośby, kierowane do Stolicy Świętej, a przede wszystkim ciągle żywa pamięć o życiu młodego nowicjusza jezuickiego, pochowanego na Kwirynale, przekonały papieża Pawła V, by w 1605 r. pozwolił na zapalenie lampy wotywnej przed wizerunkiem Stanisława przy jego relikwiach.

    Od tego czasu zaczęto mówić o nim błogosławiony, a na terenie całej Rzeczypospolitej ozdabiano promieniami głowę Stanisława na jego wizerunkach, dodawano wota dziękczynne i urządzano uroczyste procesje, zwłaszcza 13 listopada, w dniu jego święta. Klemens X na mocy breve papieskiego z 10 stycznia 1674 r. ogłosił św. Stanisława Kostkę patronem Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, pozwalając także, by jego święto było obchodzone nie tylko 13 listopada, ale i w niedzielę po tym dniu w całej Rzeczypospolitej.

    Królewska” kanonizacja

    W staraniach o rychłą kanonizację bł. Stanisława Kostki uczestniczyli kolejni królowie polscy, wśród nich m.in. Zygmunt III Waza wraz z królową Konstancją, potem ich syn Władysław IV, następnie Jan II Kazimierz, Michał Korybut Wiśniowiecki i Jan III Sobieski.

    Choć już w 1618 r. były znane dokumenty z Rzymu, które pozwalały na przyspieszenie zabiegów o kanonizację, to zmiana prawa kanonicznego za pontyfikatu Urbana VIII spowolniła te procedury.

    Wspomniane listy królewskie zachowały się m.in. w archiwum dzisiejszej watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. W ostatnim czasie przetłumaczył je na język polski ks. prof. dr hab. Waldemar Turek z Sekcji Łacińskiej Sekretariatu Stanu. Niektóre z nich zostały umieszczone w publikacji: „Stanisław Kostka. Święty z Rostkowa 1550-1568” (Warszawa 2018), inne zostaną przedstawione podczas 41. Sympozjum Koła Naukowego Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku, które odbędzie się 15 listopada br. i będzie poświęcone postaci i dziedzictwu św. Stanisława Kostki.

    ŚWIĘTY STANISŁAW KOSTKA

    „Kostko, ratuj!”

    Niezwykle ciekawe są świadectwa wstawiennictwa Stanisława Kostki podczas obrony Rzeczypospolitej przed najazdami tureckimi w XVII i XVIII w., do których odwoływali się władcy polscy w swoich pismach. Zwycięstwo chocimskie z 10 października 1621 r. zostało upamiętnione w liturgii specjalnym formularzem mszalnym, a przypisywano je właśnie wstawiennictwu Stanisława z Rostkowa po tym, jak na prośbę króla Zygmunta III przysłano z Rzymu relikwie głowy Świętego, która przybyła w dniu wycofywania się wojsk tureckich z Polski.

    Przed bitwą pod Beresteczkiem w 1651 r. król Jan Kazimierz modlił się całą noc przed obrazem św. Stanisława Kostki w kościele jezuitów w Lublinie, a po zwycięstwie ufundował do tego wizerunku srebrną sukienkę. W 1657 r. w liście, zredagowanym w języku łacińskim, ten sam król przekazywał papieżowi Aleksandrowi VII informację o mianowaniu prokuratorem procesu kanonizacyjnego Stanisława Kostki jezuitę, o. Urbana Ubaldiniego. Chciał bowiem „tę tak pobożną i świętą sprawę Stanisława Kostki (…) jak najszybciej załatwić”.

    Podobne cudowne zwycięstwo miało miejsce pod Kamieńcem w 1672 r., jednak najbardziej chyba spektakularny fakt orędownictwa Stanisława Kostki miał miejsce pod Wiedniem w 1683 r. Król Jan III Sobieski, który rozgromił z armią sprzymierzonych tureckich wojaków, znany był z nabożeństwa do bł. Kostki, a powtarzał często słowa: „Kostko, ratuj!”. Jeszcze przed wiktorią wiedeńską, 3 lutego 1683 r., z kancelarii królewskiej wysłano pokorny list, zredagowany w języku włoskim, z prośbą o włączenie do katalogu świętych Stanisława Kostki.

    „Najpokorniejszy sługa Jego Świątobliwości” – jak podpisał się sam król, tak pisał do papieża Innocentego XI: „(…) Widząc w tym czasie, że mnożą się cudowne znaki tego Wielkiego Błogosławionego, i że każdy kto, jak ja, ucieka się w sposób odpowiedni do jego wstawiennictwa, otrzymuje nieoczekiwane łaski, i bez końca, ośmielam się powtórzyć moje pobożne usilne prośby do Waszej Świątobliwości”.

    Dekret kanonizacyjny był przygotowany w 1714 r., za pontyfikatu Klemensa XI, jednak śmierć papieża przerwała procedurę prawną. Ostatecznie, 31 grudnia 1726 r., Benedykt XIII umieścił Stanisława Kostkę wraz z Alojzym Gonzagą w katalogu świętych. Pewnie nikt z rodziny Kostków nie przypuszczał, że Stanisław, młodzieniec z małej mazowieckiej wsi, stanie się wielkim orędownikiem polskich królów.

    ks. Wojciech Kućko/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________

    Pierwszy jezuita wyniesiony na ołtarze

    – św. Stanisław Kostka SJ

    Pierwszy jezuita wyniesiony na ołtarze – św. Stanisław Kostka SJ

    Kaplica św. Stanisława Kostki – Rzym – Karol Miller, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Był pokorny, gardził honorami, światem i sobą. Ukrywał swoje szlachectwo. Spełniał najniższe posługi. Był skromny i posłuszny. Dla innych był łagodny, dla siebie surowy i wymagający. Modlił się nieustannie. Żył krótko, ale odważnie i intensywnie. 18 września Kościół wspomina św. Stanisława Kostkę, jezuitę, patrona młodzieży, jednego z najbardziej znanych polskich świętych z przeszłości.

    Urodził się w szlacheckiej rodzinie w roku 1550. Był drugim synem z pięciorga rodzeństwa. Rodzina była zasobna. Ojciec był kasztelanem zakroczymskim. Ich religijność była dosyć przeciętna, ale dzieci wychowywane były surowo.

    Stanisław podstawowe wykształcenie zdobywał w domu rodzinnym. Kiedy skończył czternaście lat, razem ze starszym o dwa lata bratem Pawłem, został wysłany do kolegium jezuitów w Wiedniu. Uczył się tam gramatyki, humaniorów i retoryki.

    Po kilku miesiącach mieszkania w konwikcie jezuitów, bracia musieli przenieść się na kwaterę prywatną. Ich relacje nie układały się najlepiej. Stanisław był spokojny, skoncentrowany na nauce, pobożny. Brat Paweł i pozostali z grupy uczniów i opiekunów dawali mu się we znaki, robiąc mu często na złość.

    Św. Stanisław Kostka bity przez brata - Anthony M. from Rome, Italy, CC BY 2.0 www.creativecommons.orgśw. Stanisław Kostka bity przez brata – Anthony M. from Rome, Italy, CC BY 2.0 www.creativecommons.org

    ***

    Spośród wydarzeń, jakie zaszły wtedy w życiu Stanisława Kostki, dwa są szczególnie ważne. „Przyszedł dzień 4 grudnia 1566 roku, święto św. Barbary, drugiej patronki Sodalicji Mariańskiej, do której należał Stanisław. Nie była to polska święta, ale żywił do niej szczególne nabożeństwo, bo była patronką dobrej śmierci… Stanisław zachorował… Zaczął majaczyć… Chory miał pragnienie i chciał przyjąć Komunię św.… Wydawało się, że tamta noc będzie ostatnia… Stanisław był spokojny, przytomny  i sprawiał wrażenie zajętego sprawą nieba, gdy nagle zerwał się z nieludzka siłą, wyprostował na łóżku i powiedział mocnym głosem: Proszę uklęknąć, święta dziewica Barbara nadchodzi z nieba z dwoma aniołami, a jeden z nich przynosi mi Ciało mojego Pana, Jezusa Chrystusa. Głęboko się skłonił, uklęknął na łóżku, wypowiedział trzy razy: Domine, non sum dignus – Panie, nie jestem godzien, otworzył usta i wyciągnął język, aby przyjąć komunię…”* Stanisław był przekonany, że odzyskał zdrowie dzięki św. Barbarze.

    Drugie wydarzenie to wizja Najświętszej Dziewicy, która mu się ukazała i położyła Dzieciątko Jezus w jego ramionach. Po tym widzeniu wyzdrowiał. Wtedy też Maryja powiedziała mu: „Pragnę, byś wstąpił do Towarzystwa Jezusowego”. Stanisław zwierzył się z tego pragnienia swojemu kierownikowi duchowemu i natychmiast zaczął szukać sposobu, jak to powołanie zrealizować.

    Wiedział, że nie ma co liczyć na zgodę ojca. Nie miał też co liczyć na brata i opiekunów. Jezuici austriaccy nie chcieli go przyjąć, bo bali się gniewu ojca, ale poradzili mu udać się do Niemiec lub Rzymu. Dla Stanisława nie było rzeczy niemożliwej, żeby zrealizować pragnienie. Uciekł w przebraniu, 10 sierpnia 1567 roku. Pomaszerował do Augsburga, a potem do Dylingi, bo tam był prowincjał, św. Piotr Kanizy. On postanowił wysłać go do Rzymu. W towarzystwie dwóch innych jezuitów, Stanisław dotarł do Rzymu w październiku i tam rozpoczął nowicjat zakonny.

    Ojciec, kiedy dowiedział się o sprawie, ze wściekłością i wyrzutami pisał do Stanisława, że ‘splamił znakomity ród Kostków’. A on czytał ten list płacząc.

    10 sierpnia 1568 roku Stanisław poczuł się źle. Położył się do łóżka na polecenia brata infirmarza i powiedział, że umrze za kilka dni. Nikt mu nie uwierzył.
    „W nocy, 14 sierpnia, koło 22.30, twarz jego znieruchomiała i przestał oddychać. Umarł”.
    Nie ukończył 18 lat, ale odwagą i determinacją mógłby obdzielić wielu. Stanisław Kostka był pierwszym jezuitą wyniesionym na ołtarze. Beatyfikował go Paweł V w roku 1606. Kanonizował go w roku 1726 Benedykt XIII.


    * Cytaty za: Ignacio Echániz SJ, Męka i Chwała, Żywa Historia Jezuitów, Wydawnictwo WAM, Księża Jezuici, Kraków 2014.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    O Kostce, ale tym razem nieco inaczej…

    O Kostce, ale tym razem nieco inaczej...

    (fot. rysował Przemo Wysogląd SJ)

    ***

    Błogosławiony czystego serca. Spoglądając w górę prezbiterium kościoła krakowskich jezuitów.

    Prostymi ścieżkami prowadził Pan sprawiedliwego i ukazał mu królestwo Boże.

    Tę antyfonę ze świątecznego oficjum ku czci św. Stanisława Kostki bardzo dobrze obrazuje mozaika z prezbiterium najpiękniejszego kościoła Krakowa – Bazyliki Najświętszego Serca Pana Jezusa.

    Piotr Stachiewicz, artysta akademicki, twórca popularnych ludowych obrazów Matki Bożej zaprojektował wielobarwny korowód polskich świętych i historycznych postaci, które zbliżają się do Chrystusa błogosławiącego im i niejako obejmującego ramionami cały naród. Blisko pięćdziesiąt osób, które wzrok wbijają pokornie w ziemię, albo błagalnie wznoszą oczy ku niebu. Wyróżnia się tylko jedna osoba – w grupie przedstawiającej polskich jezuitów młody Stanisław Kostka odważnie patrzy wprost na Chrystusa, ma dumnie wypiętą pierś, sylwetka zdaje się wyrywać w stronę złotej poświaty otaczającej naszego Pana. Jezus w końcu obiecał w kazaniu na górze, że “błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (por. Mt 5).

    Jednak co to znaczy mieć “czyste serce”?

    Potocznie czyste serce kojarzymy z czystością seksualną i owszem, jest ono z nią związane, ale raczej wynika to z czystego serca. Najpierw trzeba zrozumieć, że wstrzemięźliwość seksualna bez czystego serca szybko może zamienić się w życiową mękę. Św. Paweł pisze w liście do młodego Tytusa: “dla czystych wszystko jest czyste, dla skalanych zaś i niewiernych nie ma nic czystego, lecz duch ich i sumienie są zbrukane” (Tt 1, 15).

    Czyste serce związane jest z patrzeniem na świat. Na mozaice Stanisław Kostka patrzy najpierw na Boga, a przez Niego widzi resztę stworzenia. Jeśli nie widzisz Boga, masz serce pełne innych obrazów. Mieć czyste serce to znaczy być wpatrzonym w Jezusa, który jest i powinien być naszym jedynym wzorem. Czyste serce jest wolne od jakichkolwiek przywiązań, jest nastawione na Boga, nie pragnie niczego innego, jak tylko uporczywie wpatrywać się w Boga. To łaska, o którą możemy się modlić z psalmistą: “Stwórz we mnie Boże serce czyste” (Ps 51), i możemy być pewni, że zostaniemy wysłuchani, o ile tylko będziemy się modlić ze skruchą. Oczywiście, musimy być realistami – nie jesteśmy aniołami, których naturą jest wpatrywanie się w Boga i chwalenie Go – będziemy upadać, ale z Bożą pomocą za każdym powstawać, jak młody Kostka w swojej wyczerpującej wędrówce do Rzymu.

    Nie możemy być pewni, co miał na myśli Stachiewicz, projektując w ten sposób mozaikę. Jednak jego intuicja malarska dobrze wyraża prawdę o dzisiejszym patronie: wystarczy być wpatrzonym w Boga, a reszta będzie nam dana, jak w niezwykłej historii krótkiego życia Stanisława Kostki. Bo prostymi ścieżkami Pan go przeprowadził i ukazał mu swoje Królestwo…

    o. Przemysław Wysogląd SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 września

    Święta Hildegarda z Bingen,
    dziewica i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Robert Bellarmin, biskup i doktor Kościoła
      •  Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, biskup
      •  Święty Jan Macías, zakonnik
      •  Stygmaty św. Franciszka z Asyżu
      •  Święty Piotr z Arbués, męczennik
      •  Święty Marcin z Finojosa, biskup
      •  Święty Lambert z Liege, biskup i męczennik
      •  Błogosławiony Zygmunt Sajna, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Hildegarda z Bingen
    Hildegarda urodziła się 16 września 1098 w Rupertsbergu koło Bingen. Jej rodzicami byli Hildebert i Mechtylda von Bermersheim. Ponieważ była dziesiątym dzieckiem w szlacheckiej rodzinie, w wieku ośmiu lat, zgodnie z tradycją dziesięciny, została poświęcona Kościołowi. Zaopiekowała się nią przeorysza benedyktynek – Judyta. Przygotowując się do życia w zakonie, w Disibodenbergu, Hildegarda otrzymała klasyczne wykształcenie. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i umiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy zyskała uznanie. Gdy w 1136 r. Judyta umarła, Hildegarda zajęła jej miejsce.
    Jako przeorysza cieszyła się wielka estymą. Podjęła liczne dzieła dla swojego zakonu. By mniszki nie dzieliły murów z zakonnikami, spowodowała przeniesienie konwentu do ufundowanego przez jej rodzinę klasztoru we wsi Rupertsberg (1150). Po latach zbudowała dla nich jeszcze jeden klasztor w Eibingen (1165). Już będąc przeoryszą Hildegarda ujawniła, że od trzeciego roku życia miewała wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Nie ujawniała tego przez skromność, a może z obawy przed inkwizycją. Dopiero gdy mając 42 lata osiągnęła najwyższe dostępne kobiecie stanowiska w Kościele i uzyskała wpływy w najważniejszych biskupstwach i na dworze papieskim, bez obaw przyznała się do swoich doświadczeń. W czasie jednej z wizji usłyszała głos nakazujący jej spisywać swoje wizje. W ten sposób zaczęło powstawać dzieło Sci vias – “Poznaj ścieżki Pana”.
    Wiadomość o tych wizjach roznosiła się coraz dalej, aż przez opata Disibodenbergu i arcybiskupa Moguncji Henryka dotarła do papieża Eugeniusza III, który wysłał do klasztoru specjalną komisję, mającą wyjaśnić autentyczność cudów. Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet. Właśnie w tym tonie jest jej sztuka moralna Ordo virtutum (“O sztuce cnoty”), do której sama skomponowała muzykę.
    Chociaż autentyczność jej objawień była przez niektórych kwestionowana (uważano, że były one wynikiem migren), to jednak szlacheckie pochodzenie i wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej spowodowały, że listy i pisma Hildegardy znajdowały czytelników wśród władców kościelnych i świeckich. Dla wielu ludzi średniowiecza jej wypowiedzi były głosem, który pochodził od Boga.
    Dzięki solidnemu wykształceniu i bogatemu doświadczeniu oraz wybitnym zdolnościom oratorskim Hildegarda zjednała sobie w końcu przychylność oponentów. Jej rozważania z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej były przyjmowane z zainteresowaniem w kręgach kościelnych i świeckich, przynosząc jej powszechny szacunek i uznanie. Wśród wiernych jej osoba stała się obiektem kultu. Historie o jej nadprzyrodzonych zdolnościach przenikały poza klasztorne mury i krążyły po średniowiecznej Europie. U szczytu popularności Hildegarda została okrzyknięta “Sybillą znad Renu” i była czczona jako chrześcijańska wyrocznia o atrybutach proroka, do której udawali się po radę i pociechę biskupi, papieże i władcy. W 1152 r. została zaproszona na specjalne spotkanie z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą, którego wcześniej krytykowała.
    Ważne w jej piśmiennictwie były również dzieła o medycynie, historii naturalnej i lecznictwie. Hildegarda była uważną obserwatorką natury i ludzi. Kierując się grecką filozofią czterech żywiołów, badała wzajemne oddziaływania pomiędzy światem żywym i martwym oraz ich wpływ na stan organizmu i duszy człowieka. Swoje wnioski przedstawiła w nieco panteistycznym traktacie o leczniczym i szkodliwym działaniu roślin i minerałów, które, jak sądziła, uczestniczyły w nieustannym procesie wymiany wewnętrznych zasobów energii. Publikacje z zakresu medycyny ludowej przyniosly jej miano pierwszej niewiasty pośród lekarzy i przyrodników Niemiec.
    Ponadto w latach 1158-1170 głosiła kazania w środkowych i południowych Niemczech. Była zapraszana na wykłady i wizytacje w klasztorach. Ta światła kobieta uważała, że śpiew powinien być nieodłączną częścią liturgii, gdyż śpiew, tak jak modlitwa, przybliża człowiekowi zbawienie. Wierzyła, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Sama skomponowała moralitet i liczne religijne, choć nie liturgiczne pieśni. W odróżnieniu od typowych wówczas śpiewów chorałowych, jej melodie były znacznie bardziej emocjonalne. Pod koniec XX w. jej muzyka zyskała dużą popularność.
    Zmarła 17 września 1179 r. w klasztorze w Rupertsbergu i została pochowana w kościele parafialnym w Einbingen, którego obecnie jest patronką. Mimo iż rozpoczęty w 1227 roku proces kanonizacyjny został wstrzymany w niewyjaśnionych okolicznościach, Hildegarda z Bingen nad Renem została w XIV w. umieszczona w martyrologium jako święta. Do kalendarza liturgicznego obchód ku jej czci wpisano w 1971 roku. Jej biografia jest kompletna i dobrze udokumentowana, co jest rzadkie jak na tamte czasy. Zawdzięczamy to m.in. dwóm mnichom. Jeszcze za życia Hildegardy w latach 1174-1175 mnich Gottfried rozpoczął pracę nad systematyzacją jej dzieł, a w latach 1180-1190 mnich Theoderich ukończył jego prace.
    Papież Benedykt XVI potwierdził 10 maja 2012 r., że Hildegarda z Bingen, ze względu na swoje zasługi dla Kościoła i ogromny wkład w rozwój myśli katolickiej, może odbierać cześć jako święta w całym Kościele. 7 października 2012 r. papież ogłosił św. Hildegardę doktorem Kościoła powszechnego, wraz ze św. Janem z Avili.
    Hildegarda jest patronką esperanto, językoznawców i naukowców.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 września

    Święci męczennicy
    Korneliusz, papież, i Cyprian, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Edyta, ksieni
      •  Święta Eufemia, męczennica
      •  Święty Doroteusz z Tebaidy
      •  Błogosławieni Jan Chrzciciel i Hiacynt od Aniołów, męczennicy
    ***
    Święty Korneliusz

    Korneliusz był synem Kastyna z rodu Cornelia. Jako kapłan rzymski był bliskim współpracownikiem papieża św. Fabiana (236-250). Z listu św. Cypriana z Kartaginy dowiadujemy się, że Korneliusz został namiestnikiem Chrystusa nie dzięki własnej inicjatywie, ale został wybrany głosem ludu rzymskiego ze względu na swoją pokorę, łagodność i roztropność. Cyprian pisze, że Korneliusz przeszedł wszystkie stopnie w hierarchii kościelnej, zanim został wybrany biskupem rzymskim. Z tego wynika, że w Kościele rzymskim był już od dłuższego czasu. Po męczeńskiej śmierci św. Fabiana (+ 250), poniesionej w czasie prześladowania, jakie rozpętał cesarz Decjusz, Stolica Rzymska była przez dłuższy czas nieobsadzona. W tym okresie Kościołem zarządzali wspólnie duchowni, których rzecznikiem był prezbiter Nowacjan.
    Gdy prześladowania ustały, wybór większości padł na Korneliusza, a nie – jak się spodziewał Nowacjan – na niego. Mniejszość gminy ogłosiła w tym czasie papieżem Nowacjana. Nowacjan, by zyskać dla siebie zwolenników, zaczął rozsyłać do biskupów listy i swoich wysłańców. Nawet Cyprian nie był pewien, kto jest właściwie biskupem rzymskim. Wysłał swoich delegatów, by na miejscu zorientowali się w sytuacji. Kiedy przekonał się, że prawowitym biskupem rzymskim jest Korneliusz, udzielił mu całkowicie swojego wsparcia. Skłonił także biskupów Afryki, by go uznali. Nowacjanowi natomiast udało się pozyskać dla siebie biskupa Antiochii.
    Korzystając z chwilowego pokoju, jaki nastał dla Kościoła po śmierci Decjusza (+ 251), papież Korneliusz zwołał do Rzymu synod, na którym Nowacjan został potępiony i wyłączony ze wspólnoty Kościoła. Aktualne wówczas stało się pytanie, co należy uczynić z tymi, którzy za prześladowania Decjusza ze strachu wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić (z łac. lapsi). Rygoryści byli za tym, by ich do Kościoła ponownie nie przyjmować; jednak dzięki papieżowi uchwalono, że ich powrót do Kościoła – po spełnieniu określonych warunków – będzie możliwy.
    Korneliusz rządził Kościołem w latach 251-253. Po raz pierwszy w historii Kościoła Korneliusz wymienił w swoich pismach wszystkie stopnie duchowieństwa rzymskiego. Kościół w Rzymie liczył za jego panowania 46 kapłanów, 7 diakonów, 7 subdiakonów, 42 akolitów, 52 egzorcystów, a także kilkunastu lektorów i ostiariuszy. Cała gmina chrześcijańska w Rzymie liczyła wówczas, jak się przypuszcza, ok. 10 tysięcy wiernych.

    Święci Korneliusz i Cyprian

    Po krótkotrwałym pokoju w Rzymie wybuchła epidemia (252). Dla przebłagania bóstw urządzano publiczne procesje i modły, składano ofiary. Chrześcijanie nie mogli w nich uczestniczyć. Rozjuszony tłum rzucał się na domy modlitwy chrześcijan i burzył je. Atakowano chrześcijan i zabijano ich, uważając, że to oni są sprawcami zarazy, bo swoim kultem wywołali gniew bogów. W takiej właśnie sytuacji w 253 r. poniósł śmierć męczeńską Korneliusz. Według innej wersji Korneliusz został skazany przez cesarza Trebonaniusa Gallusa na wygnanie do Civitavecchia, a tam, źle traktowany – zmarł.
    Cyprian w swoich listach nazywa go męczennikiem – i taką też Korneliusz odbiera cześć. Tytuł znaleziony w katakumbach św. Kaliksta potwierdza, że już w początkach chrześcijaństwa Korneliusz odbierał cześć jako męczennik. Grób św. Korneliusza ozdobił pięknym wierszem w katakumbach papież św. Damazy (366-384). Relikwie św. Korneliusza rozdzielono z czasem po różnych kościołach Włoch, Francji i Niemiec.
    Hieronim pisze, że już za jego czasów doroczną rocznicę św. Korneliusza liturgia rzymska łączyła ze wspomnieniem św. Cypriana. Dlatego ich wspomnienie przypada dzisiaj, chociaż śmierć zastała Korneliusza zapewne w lipcu 253 r.
    W ikonografii św. Korneliusz przedstawiany jest w stroju papieskim z paliuszem, czasami w tiarze. Jego atrybutami są korona w ręku, gałązka palmowa, miecz, róg, tiara.

    Święty Cyprian

    Thascius Caecilius Cyprianus urodził się około 210 r. w rodzinie pogańskiej, najprawdopodobniej w Kartaginie. Jego ojciec był senatorem i należał do najznakomitszych obywateli miasta. Początkowo jego życie było podobne do życia ówczesnej złotej młodzieży z arystokracji rzymskiej. Sam mówi, że “oddany był złym nałogom”, z których nawrócił go dopiero kapłan Cecyliusz. Miało to miejsce w 246 r. Wtedy też Cyprian przyjął chrzest. Przez wdzięczność dla mistrza i ojca duchowego przybrał jego imię. Rozpoczął wówczas w odosobnieniu pokutę za swe grzechy.
    Przykładnym, prawdziwie chrześcijańskim życiem uzyskał takie poważanie, że w 247 roku został wyświęcony na prezbitera przy jednomyślnym poparciu wiernych z Kartaginy. Kiedy w roku 248 umarł Donatus, biskup Kartaginy, Cyprian, mimo ucieczki i stawianego oporu, został odszukany i konsekrowany na biskupa. Sprzeciw wyraziło jednak pięciu kapłanów, którzy zazdrościli Cyprianowi tak szybkiego awansu. Odtąd stali się jego śmiertelnymi wrogami.
    Jako biskup Cyprian z całym zapałem zabrał się do naprawy obyczajów, do zwalczania błędów, do opieki nad powierzonymi sobie duszami, wreszcie także do misji, jaka go czekała wśród większości pogańskiej. Te wszystkie zabiegi przerwało jednak jedno z najkrwawszych prześladowań, jakie rozpoczął cesarz Decjusz (249-251). Nowy władca obrał sobie za cel wzmocnienie państwa w oparciu o pogan. Sobie nakazywał oddawać cześć boską. Ponieważ chrześcijanie kultu takiego oddawać mu nie chcieli i nie mogli, w odwecie nakazał ich tępić jako wrogów cesarstwa. Żądał, aby torturami zmuszać opornych do wyrzeczenia się wiary. Szczególną nienawiść obrócił przeciwko hierarchii kościelnej. Lud zaczął się domagać w amfiteatrze, aby biskupa Cypriana oddać na pożarcie lwom. Cyprian, idąc za radą Ewangelii i znanymi mu przykładami roztropnych i świątobliwych pasterzy, ukrył się na czas prześladowania (na początku 250 r.). Ze swego ukrycia przez kilka lat rządził Kościołem kartagińskim zarówno za pośrednictwem licznych listów pasterskich, jak i emisariuszy, których starannie wybierał spośród biskupów i prezbiterów.
    Po śmierci Decjusza powrócił do Kartaginy. Tu spotkał się z nowym problemem: wielu chrześcijan wystraszonych torturami wyparło się wiary. Teraz chcieli powrócić do wspólnoty z Kościołem. Rygoryści byli zdania, że nie wolno ich przyjmować. Inni znowu z biskupów afrykańskich przyjmowali ich na łono Kościoła zbyt łatwo. Na synodzie, zwołanym do Kartaginy, Cyprian przeprowadził zasadę, że “upadłych” (łac. lapsi) należy przyjmować ponownie do ich gmin, ale pod warunkami, które gwarantowałyby, że nie powtórzą już tego występku. Podobne stanowisko zajął w Rzymie papież Korneliusz, ale przeciwko niemu stanęła opozycja z antypapieżem Nowacjanem na czele. Cyprian nie tylko poparł papieża, ale nawet napisał osobny traktat: O jedności Kościoła. W tej samej sprawie napisał potem także drugi traktat: O upadłych. Na oba dzieła i na dekrety synodu kartagińskiego rygoryści odpowiedzieli zarzutem, że takie postępowanie będzie tylko zachętą, by przy najbliższej okazji ponownie wyprzeć się wiary.
    Niedługo potem północną Afrykę nawiedziła epidemia, która pochłonęła wiele ofiar. Podobnie jak w Rzymie, poganie urządzali procesje do świątyń swoich bóstw i składali ofiary. Chrześcijanie milczeli. Poganie uznali to za oznakę nienawiści do nich, a zarazę poczytali za gniew obrażonych bóstw. Cyprian napisał nowy traktat – O nieśmiertelności – w którym zbijał zarzuty stawiane przez pogan wyznawcom Chrystusa. Wykorzystał czas pokoju na to, by uzupełnić szeregi kleru swojej diecezji. Zwoływał synody dla przywrócenia karności i jedności w Kościele, organizował nowe gminy. Zyskał sobie w całej Afryce tak wielką powagę, że zwracano się do niego ze wszystkich stron po radę.
    W roku 255 powstał nowy problem: czy należy chrzcić na nowo tych, którzy wyrzekli się błędów heretyckich i połączyli się z Kościołem. Rzym stanął na stanowisku, że chrzest, jeśli był udzielony ważnie, nie może być ponawiany. Inaczej twierdzili jednak biskupi afrykańscy. Na synodzie w Kartaginie uchwalili oni w 256 r., że heretyków powracających na łono Kościoła, a ochrzczonych w herezji, należy chrzcić na nowo. Uchwałę tę podpisało w okręgu kartagińskim 72 biskupów, a w okręgu Mauretanii – 87. Cyprian popierał tę decyzję i stosowne uchwały przesłał do Rzymu, do papieża św. Stefana.
    Wybuchło w tym czasie kolejne prześladowanie zorganizowane przez cesarza Waleriana. Pod karą śmierci zakazał on zebrań liturgicznych. Wyłamujących się z tego zakazu karano konfiskatą majątku, banicją i śmiercią. Do dzisiaj zachował się dokładny opis przewodu sądowego i tekst wyroku śmierci na biskupa Cypriana. Po aresztowaniu został zesłany do miasteczka Kombis (257 r.). Przebywał tam prawie rok. Korzystając ze względnej wolności, w ukryciu nadal rządził swoją diecezją przez listy i swoich wysłanników. W lipcu 258 r. postawiono go przed sędzią, którym był ówczesny namiestnik cesarski (prokonsul), Galeriusz Maksym. Został skazany na śmierć przez ścięcie głowy. Wyrok wykonano w obecności zebranego ludu 14 września 258 r. W tym samym czasie w Rzymie odbywało się przeniesienie relikwii św. Korneliusza. Imiona obu męczenników wymienia się w Kanonie rzymskim.
    Św. Cyprian z Kartaginy jest największą postacią wśród świętych Kościoła Afryki północnej, obejmującej wybrzeże Morza Śródziemnego od Cieśniny Gibraltarskiej do Libii i Egiptu (wyłącznie).
    W ikonografii św. Cyprian przedstawiany jest w szatach biskupich. Jego atrybuty to biskupi krzyż, księga, gałązka palmowa, miecz, paliusz, pastorał.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 września

    Najświętsza Maryja Panna Bolesna

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Genueńska
      •  Błogosławiony Antoni Maria Schwartz, prezbiter
      •  Błogosławiony Józef Puglisi, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Paweł Manna, prezbiter
    ***
    “Oto Ten przeznaczony jest na upadek… A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34a. 35).

    Maryja siedmiokrotnie przebita mieczem boleści

    Tymi słowami prorok Symeon, podczas ofiarowania Jezusa w świątyni, zapowiedział Maryi cierpienie. Maryja, jako najpokorniejsza i najwierniejsza Służebnica Pańska, miała szczególny udział w dziele zbawczym Chrystusa, wiodącym przez krzyż.Przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je “Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.
    Drugie święto ma nieco inny charakter. Czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Święto to jako pierwsi zaczęli wprowadzać serwici. Od roku 1667 zaczęło się ono rozszerzać na niektóre diecezje. Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 r. zawiera Mszę De tribulatione Beatae Virginis oraz drugą: De quinque doloribus B. M. Virginis. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.
    Oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze święto, obchodzone przed Niedzielą Palmową.Od XIV w. często pojawiał się motyw siedmiu boleści Maryi. Są nimi:
    1. Proroctwo Symeona (Łk 2, 34-35)
    2. Ucieczka do Egiptu (Mt 2, 13-14)
    3. Zgubienie Jezusa (Łk 2, 43-45)
    4. Spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej (Ewangelie o nim nie wspominają)
    5. Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa (Mt 27, 32-50; Mk 15, 20b-37; Łk 23, 26-46; J 19, 17-30)
    6. Zdjęcie Jezusa z krzyża (Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)
    7. Złożenie Jezusa do grobu (Mt 27, 57-61; Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)

    Maryja Bolesna

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie do rozumienia ksiąg świętych, gdzie w wielu miejscach i nieraz bardzo szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie rozumiała wszystkiego, co się działo, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Syna.
    Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok umierającego syna. Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że Jej Syn jest Zbawicielem rodzaju ludzkiego.Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić siedmiu założycieli zakonu serwitów (w. XIII), św. Bernardyna ze Sieny (+ 1444), bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela pasjonistów (+ 1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie obrał imię zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).
    Ikonografia chrześcijańska zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze (od XIV w.) w formie Piety, czyli jako rzeźbę lub obraz Maryi z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś lub serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie. Znany jest także średniowieczny hymn Stabat Mater, opiewający boleści Maryi. Wątek współcierpienia Maryi w dziele odkupienia znajduje swoje odzwierciedlenie także w znanym polskim nabożeństwie wielkopostnym (Gorzkie Żale).Przez wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie były udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem, również w Jego męce, cierpieniu i śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Najświętszej Maryi Panny Bolesnej

    Najświętszej Maryi Panny Bolesnej

    Matka Boża Staniątecka/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    *******

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela.

    Od siedmiu boleści

    Myśl: Maria otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.

    Dzień po dniu. 14 września przeżywamy święto Podwyższenie Krzyża Świętego, a już następnego dnia wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej. Tak jakby Kościół zwracał uwagę na to, że cierpienie Maryi idzie krok w krok za ogromnym bólem Jej Syna. To ciekawe, że Kościół przywołuje te dni nie w „fioletowym” czasie Wielkiego Postu, ale latem, tuż po sezonie urlopowym… Czytam pełne tęsknoty wersy Pieśni nad pieśniami. Zdumiewa mnie intuicja brata Efraima, założyciela Wspólnoty Błogosławieństw, który w tym miłosnym hymnie odnalazł obraz… Piety.

    „Wypełniają się słowa Pieśni nad pieśniami: »Lewa twoja ręka pod głową moją, a prawica twoja obejmuje mnie« (Pnp 2,6). Jakże piękna jesteś między niewiastami, jakże piękna jesteś w Twoim niezmąconym bólu – woła Efraim. – To właśnie w tej godzinie aniołowie nadali Ci tytuł Królowej Męczenników. Twoje męczeństwo trwa jeszcze dłużej niż męczeństwo Syna: Twoja męka i Jego Męka spotkały się we współodczuwaniu, współczuciu. Maryjo, Matko Miłosierdzia”.

    Watykan. Bazylika Świętego Piotra. Po marmurowych posadzkach przelewa się wielobarwny tłum. Japończycy dyskretnie robią zdjęcia spod łokci. Starają się utrwalić Pietę – rzeźbę, która zachwyca od pięciu wieków. Została ukończona w roku 1499, gdy Michał Anioł miał zaledwie 25 lat. To najpowszechniejsze przedstawienie Maryi Bolejącej. Inne ikonograficzne symbole to Mater Dolorosa – złamana cierpieniem, słaniająca się na nogach Matka adorująca zawieszone na krzyżu ciało Syna.

    Niezwykle poruszające są obrazy i figury Maryi, której serce przebija siedem ostrych mieczy. Ten motyw „siedmiu boleści” często pojawiał się w sztuce od XIV w. Jakie to miecze? Proroctwo Symeona („Twoją duszę miecz przeniknie…”), ucieczka do Egiptu, zgubienie dwunastoletniego Jezusa, spotkanie z Synem na drodze krzyżowej, ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie do grobu. W rozważaniach Brata Efraima zachwyciła mnie jeszcze jedna intuicja. „Maryja trwa aż po wypełnienie wieków, trzymając w ramionach ogromne Ciało swego Syna, zakrywając Jego nagość swoim płaszczem, otulając Go czułością”. Maryja otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    __________________________________________________________________________________

    Jezus do ks. Dolindo: „Matka Bolesna jest najcenniejszym skarbem, jaki wam zostawiłem”

    ks. Dolindo Ruotolo o Matce Bożej Bolesnej

    fot. P. Vojtěch Kodet / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0; Kty68 / Shutterstock

    *******

    Jeśli upadniesz lub zwyczajnie nie masz siły i nie widzisz sensu, by iść dalej, bo miażdży cię cierpienie, schowaj się pod płaszczem naszej Mamy Maryi. Ona rozumie każdą łzę, u Niej znajdziesz ukojenie – podpowiadał ks. Dolindo.

    Niedawno na pogrzebie byłam świadkiem przeszywającej serce sceny. Grabarze zaczęli powoli spuszczać do dołu trumnę z ciałem mojego kolegi. Na jej wieku były umocowane trzy wianuszki z czerwonych różyczek, najmniejszy od trzyletniego synka. Pozostałe, większe – od dwóch starszych.

    Nagle mama Mariusza padła na zabłoconą ziemię na kolana. W geście bezradności, wyciągając ręce ku bezlitośnie zanurzającej się w czeluściach ziemi trumnie, szlochała i wołała: „Boże, oddaj mi synka!”. Żona Mariusza stała obok. Coraz silniej przyciskała do piersi czarno-białą fotografię ukochanego męża. Obie trzęsły się z bólu. Mysterium doloris – tajemnica bolesna. Nawet trębacz zamilkł. Wszyscy – było tam kilkaset osób – bezskutecznie i nieudolnie próbowaliśmy zdusić emocje, wbijając spojrzenia niebo. Serce pękało.

    Dwa dni później w szpitalu dziecięcym czekałam na korytarzu z synem na wyniki badań. Dłużyło się, bo… pielęgniarka za ścianą musiała stwierdzić zgon dziecka. Znowu – serce pękało. I znowu – mysterium doloris.

    Dwa tysiące lat temu, na Golgocie, pod wiszącym na Krzyżu ciałem zmasakrowanego Jezusa, stała Jego Mama. Jej serce pękało. Mysterium doloris.

    Ona to przeszła – śmierć dziecka. Widziała, jak je bezlitośnie katują, jak kolce korony cierniowej przebijają Jego oczy, wbijają się w szyję, jak kawałki mięśni odpadają – zamiast 36, Jezusowi wymierzono ponad 130 batów. A potem trzymała na dłoniach Jego rozszarpane i broczące krwią ciało. „Matka Bolesna – mówi Jezus w czasie lokucji wewnętrznej księdzu Dolindo Ruotolo – jest najcenniejszym skarbem, jaki wam zostawiłem”.

    Siedem boleści Matki Bożej

    Matkę Bożą Bolesną Kościół czci od wieków. Ale to dopiero św. Pius X ustanowił Jej święto na 15 września, po uroczystości Podwyższenia Krzyża Świętego.

    Ten dzień to też imieniny ks. Dolindo. Tata Rafaele nadał takie imię mistykowi właśnie z myślą o Matce Bożej Bolesnej (Dolorosa), a przywołuje ono obraz Matki Bożej Siedmiu Boleści (Madonna dei sette dolori).

    W domu ks. Dolindo stała figurka Madonniny. Należała do jego mamy. Maryja ma na sobie uszytą z czarnego aksamitu suknię, na głowie koronę, a jej twarz jest przykryta czarnym woalem. Oczy wzniesione ku górze, na twarzy maluje się ewidentny rys cierpienia. Lekko uchylone usta, jakby wołały ratunku z nieba. W dłoni trzyma białą chusteczkę, którą ocierała zapewne łzy. Mater Dolorosa jest, obok Matki Bożej Pompejańskiej, jednym z najpopularniejszych wizerunków w Neapolu. W kościołach figura ma jeszcze wbite w serce siedem sztyletów.

    Wyobrażam sobie tę scenę. Jest piękne, słoneczne południe. Na uliczkach Jerozolimy kłębią się tłumy. Maryja niesie w ramionach zawiniątko. Za nią Józef. Niemowlę słodko śpi. Rodzice są szczęśliwi. Wchodzą schodami do świątyni, by zgodnie z żydowskim zwyczajem ofiarować Chłopczyka Bogu. Tego dnia jest tu też Symeon. Starzec podchodzi do pięknej 15-letniej dziewczyny i niespodziewanie ujęty urodą Dziecka, bierze Jej Syna w ramiona. Wyobrażam sobie, że młoda Mama jest nieco spłoszona. Symeon błogosławi Dziecko. „Moje oczy ujrzały zbawienie” – mówi. Po czym otrząsa się ze wzniosłej modlitwy, spogląda w oczy Miriam i zmieniając ton dodaje: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Co Miriam czuje?

    Proroctwo Symeona uznane jest za pierwsze z siedmiu boleści, mieczy wbitych w serce Maryi. Potem ucieczka z Egiptu, chwile stresu, kiedy mały Jezus zgubił się w świątyni, wreszcie spotkanie na drodze krzyżowej i spojrzenie w twarz broczącego krwią Syna. Potem sama Golgota, a więc moment ukrzyżowania i śmierci. Boleść szósta to chwila zdjęcia z krzyża, a złożenie do grobu Jezusa jest siódmym z bóli Maryi. Ale nie tylko o siedem boleści chodzi w tym święcie.

    Współodkupicielka

    Ten tytuł ostatnio budzi trochę emocji. Wielu kojarzy go z nieuznanymi jeszcze przez Kościół objawieniami Matki Bożej w Amsterdamie. Tam Maryja miała prosić, by ogłoszono dogmat o Współodkupicielce. Tymczasem czcząc Matkę Bożą Bolesną, Kościół od wieków wskazuje na Jej rolę jako Współodkupicielki.

    Piszą o tym ojcowie Kościoła, mówili Leon XIII i Pius IX. A z precyzją napisał św. Pius X. W encyklice Ad Diem Illum Laetissimum o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny papież podkreśla wręcz, że Maryja „zasłużyła na to, aby stać się Odkupicielką upadłej ludzkości”. Pius X pisze te słowa w 1904 roku. W wydanej rok przed śmiercią encyklice papież przywołuje rozważania św. Bonawentury, iż Maryja tak uczestniczyła w cierpieniach Jezusa stojąc pod krzyżem, „że byłoby Jej się wydało nieskończenie lepszym, gdyby mogła wziąć na siebie męki, które przechodził”. A bł. Katarzyna Emmerich zapisuje w swoich wizjach życia Najświętszej Maryi Panny, że Maryja „całym sercem modliła się gorąco, by Jezus dał jej umrzeć wraz z sobą”.

    Ks. Dolindo pisze wręcz o spazmatycznym bólu Maryi na Golgocie. Podkreśla, że Maryja nie była jedynie świadkiem ofiary na krzyżu, tak jak Magdalena czy pozostałe kobiety. „Maryja ofiarę tę wypełniała z Jezusem: podczas gdy tylko Jezus mógł się ofiarować, Ona Jego ofiarowywała i oddawała jako Matka, i w ten sposób niezwykle skutecznie przyjmowała w swoim Niepokalanym Sercu nieskończone wręcz bogactwa, które wytryskiwały z ofiary na krzyżu”.

    Ks. Dolindo nie mówił nigdy o dogmacie o Współodkupicielce. Z przekonaniem pisał o Jej roli współzbawczej, gdyż na Kalwarii przelała się de facto także krew Maryi. Jezus był przecież biologicznie Jej synem.

    Według ks. Dolindo Maryja w czasie porodu Jezusa „nie odczuła żadnego bólu” i odbył się on, zdaniem mistyka, „w ekstazie niewymownej radości”. Natomiast „jeśli chodzi o rodzenie Mistycznego Ciała Pana, to kosztowały Ją bóle kal­waryjskie nie do wypowiedzenia, ponieważ była Współodkupicielką rodzaju ludzkiego”. Ale Jej cierpienie nie skończyło się do dzisiaj…

    I po co to wszystko?

    Mariusz, 50-latek, w maju poszedł na rutynowy zabieg. Zaraz po nim miał jechać na upragnione wakacje do Chorwacji. Ale niespodziewanie wszystko potoczyło się inaczej. Po kilku miesiącach autentycznej kalwarii na szpitalnych oddziałach intensywnej terapii, jego ciało było jak ubiczowane. Odszedł. I co dalej? – pytają jego mama i żona. Jak mają żyć bez ukochanego syna, męża, taty dzieci? I po co to wszystko? Tu na ziemi nie ma odpowiedzi albo jest częściowa, nieudolna. Lepiej czasem jej nie szukać…

    „Ból, cierpienie przygniata człowieka, gdy go dopada. Ale w swoim czasie odnawia ludzkie serce” – pisze ks. Dolindo. To tajemnica. Niewiele z niej rozumiem. Ale czy to właśnie nie na cierpieniu zarówno Jezusa jak i Maryi, Bóg zaczął budować Kościół? „To jest Twój syn, to jest twoja Matka”. Mama Jezusa jest Mater Ecclesiae. Mater Dolorosa.

    Konstytucji dogmatycznej o Kościele Soboru Watykańskiego II znajduję taki zapis: Maryja nie tylko „współcierpiała ze swoim Synem umierającym na krzyżu i współpracowała w dziele Zbawienia”, ale „wzięta do nieba, nie zaprzestała pełnić tej zbawczej roli”.

    W prosty sposób myśl teologiczną ojców soborowych mogą wyjaśnić słowa, jakie ks. Dolindo usłyszał od Maryi. To mocne słowa: „Smutna wizja grzechów zalewających ziemię stawia mnie ponownie pod tym krzyżem, na którym wszyscy zostali odkupieni i za których grzechy Syn mój zapłacił awansem. Grzesznik jest dla mnie obrazem poniżenia i cierpienia, ran Jezusa […]. Ale jestem gotowa przyjąć każdego grzesznika, który do mnie przyjdzie, bo jest moim dzieckiem”.

    Ks. Dolindo dodaje: „Jeśli więc upadniesz lub zwyczajnie nie masz siły i nie widzisz sensu, by iść dalej, bo miażdży cię cierpienie, schowaj się pod płaszczem naszej Mamy Maryi. Ona rozumie każdą łzę, u Niej znajdziesz ukojenie”.

    Joanna Bątkiewicz-Brożek/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________

    “Bolesne objawienia” Matki Bożej

    fragment figury Matki Bożej Bolesnej/fot.PCh24.pl

    *******

    Tajemnica Matki Bożej Bolesnej nie jest jedynie liturgicznym wspomnieniem (15 IX), ale, jak się wydaje, aktualizuje się ona w sposób wstrząsający we współczesnym świecie. Nie sposób bowiem nie zwrócić uwagi na zjawiska, które polegają na płaczu (czasem krwawymi łzami) obrazów oraz figur Matki Bożej na całym świecie. Wielokrotnie z obrazów poświęconych Matce Bożej Bolesnej ciekły łzy (np. w 1972 r. w Rendinara czy w Cinquefrondi we Włoszech). Zjawisko to dotyczy także ikon u prawosławnych (np. w 1960 r. w Nowym Yorku czy w 1986 r. w Chicago).

    Nie chodzi jednak o naiwność, która wszystkie tego rodzaju manifestacje traktuje jednoznacznie jako odsłonę nadprzyrodzoności czy transcendencji. Z drugiej strony byłoby jednak nieuczciwością intelektualną i moralną zaprzeczać mnogości faktów, siląc się na sceptyczne interpretacje, zwłaszcza że w wielu przypadkach laboratoryjnie potwierdzono prawdziwość ludzkich łez i krwi, które płynąc z maryjnych obrazów i figur były i są na tyle częste, że można tu stworzyć bogatą chronologię.

    Maryja płacze od wieków

    Wiele fenomenów mówi samych za siebie i dostarcza bogatego materiału przynajmniej do refleksji dla tych, którzy nie chcą być ślepi czy głusi. Ważne są manifestacje szczególnie w XX stuleciu, gdyż można je było bardziej zweryfikować, wykorzystując osiągnięcia techniki, przy pomocy których można wyeliminować np. fakt oszustwa. Jednakże już wiele wieków wcześniej kroniki historyczne zarejestrowały zjawiska tego rodzaju, o czym warto wspomnieć, by uświadomić sobie zakres i wagę problemu. Ciągłość czasowa podobnych fenomenów daje bowiem wiele do myślenia, nawet jeśli nie przesądza się tutaj sprawy. I tak np. w Görgsöny koło Pécs na Węgrzech cudowny obraz “Maryja Stolica Mądrości”, według zapisów źródłowych z 30 IV 1464 r., broczył krwią, niekiedy tak obficie, że krew spływała na ziemię. Zjawisko to powtórzyło się kilka razy w okresie od 30 IV do 18 V 1464 r. Podobnie było w 1583 r. w Copacabana w Boliwii.

    Krwawiąca figurka stała się przedmiotem kultu także w 1603 r. w Scherpenheuvel-Montaigu w Belgii. Krwawe łzy z obrazu popłynęły w 1660 r. w Klokoosko na Węgrzech. Podobnie było w 1715 r. w Szent-Antal na Węgrzech, gdzie obraz Maryi Wspomożycielki płakał krwawymi łzami. W 1813 r. polski żołnierz z Lichenia, Tomasz Kłossowski, gdy zwrócił się ciężko ranny w modlitwie do Maryi, ujrzał Matkę Bożą smutną i płaczącą. Po uzdrowieniu Kłossowski znalazł w 1836 r obraz odpowiadający tej wizji, który od 1848 r. zgodnie z Jej życzeniem czczony jest publicznie. W 1846 r. w La Salette we Francji dokonały się słynne objawienia Matki Bożej, ostrzegające przed grzechami, takimi jak przekleństwa czy zaniedbywanie modlitwy, gdzie dała Ona do zrozumienia, że te grzechy są powodem Jej łez.

    W XX wieku fenomen łez i płaczu Maryi objawił się w takich miejscowościach jak San-Tai-Dse (Mandżuria, 1900), Bordeaux (Francja, 1907) czy też w Tourtres (Francja, 1910). Siostra Amalia (1901-1977), współzałożycielka Instytutu Jezusa Ukrzyżowanego, wśród wielu niebiańskich wizji ujrzała też Chrystusa, który rzekł do niej: O cokolwiek ludzie będą Mnie prosić ze względu na łzy Mojej Matki, tego udzielę im z życzliwością. Matka Boża, którą widziała, nauczyła ją odmawiać różaniec łez, który zamiast krzyżyka posiada medalik z przedstawieniem Madonny Płaczącej i z napisem: Matko Bolesna, Twoje łzy zniweczą panowanie piekła.
    W 1949 r. w Lublinie z kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w katedrze lubelskiej przez dwa dni płynęły łzy wobec naocznych świadków (R. Ukleja).

    Płacz Róży Duchownej i Matki Bożej Fatimskiej

    W 1947 r. w Montichiari-Fontanelle (Włochy) Pierina Grilli, pielęgniarka, ujrzała pierwszy raz Matkę Bożą, która była bardzo smutna, a Jej oczy były pełne łez, spływających na ziemię. Jej pierś przeszywały trzy duże miecze. Maryja powiedziała tylko trzy słowa: Modlitwy ofiary pokuty. Ukazując się wielokrotnie (zawsze z trzema różami na piersiach), Maryja nazwała się Różą Duchowną (Rosa Mystica), domagając się realizacji tych trzech życzeń. Dalsze objawienia miały miejsce w latach 60. przy źródle w Fontanelle oraz w latach 1974-1976. Ukazując się 8 IV 1975 r., zalana łzami Maryja w nieopisanym cierpieniu wyrzekła rozdzierającą skargę: O, gdybyś wiedziała, jak wiele moich dzieci kroczy drogą zatracenia. Innym zaś razem powiedziała: Ludzkość pędzi na własną zgubę. Wiele dusz ginie. W czasie procesji w Fontanelle w listopadzie 1985 r. z kilku małych figur Róży Duchownej płynęły obficie łzy, czego świadkami było wielu uczestników nabożeństwa, a 8 XII 1985 r. płakała także drewniana statua Róży Duchownej w katedrze w Montichiari.

    Jednakże już w 1982 r. w parafii Matki Bożej w Maasmechelen (Belgia) płakała pielgrzymująca figura Madonny Róża Duchowna, co potwierdziło tysiące przybyłych pielgrzymów. Podobnie figura Róży Duchownej płakała w Montenaken w Belgii, w jednym z domów. Także w Nowym Yorku w 1984 r. płakała figura Róży Duchownej obfitymi łzami, tak że zbierano je do kielicha. W Chicago w 1984 r. na oczach ks. proboszcza R. Jasińskiego i jego parafian wydarzył się fenomen płynących łez, co dogłębnie poruszyło wiernych i spowodowało ożywienie życia religijnego. Odnotowano też liczne uzdrowienia i nawrócenia. Także w 1984 r. obraz Madonny Róży Duchownej wylewał krwawe łzy (Los Charcos, Kolumbia). Cud łez figury Róży Duchownej miał też miejsce w 1984 r. w Neuental-Zimmersrode (Niemcy), w 1984 r. w Cartagena (Kolumbia), w Jambeiro (Brazylia), w Tumbes (Peru), w 1985 r. w Hamont (Belgia), w Montrealu (Kanada), w Dublinie (Irlandia), ostatnio także w 1990 r. w Louveira (Brazylia), gdzie pielgrzymująca figura Róży Duchownej płacze często prawdziwymi łzami, co zostało potwierdzone laboratoryjnie.

    W 1972 r. także figura Matki Bożej Fatimskiej płakała w Montrealu (Kanada), w Nowym Orleanie (USA), w Porziano k. Asyżu, w Ravennie Włochy (łzy były krwawe, udowodniono laboratoryjnie ich prawdziwość). W Damaszku (Syria) w 1977 r. w kościele Matki Bożej płakała obficie Jej figura, co robiło wrażenie na tysiącach chrześcijan i mahometan. W 1974 r. w Gusago (Włochy) figura płakała w mieszkaniu ks. proboszcza. W 1983 r. w Akita (Japonia) potwierdzająca Fatimę drewniana figura bardzo często płakała i krwawiła. Płakała również figura Matki Bożej z Lourdes w Caltamisetta (Sycylia), jak również w 1985 r. w Melleray (Irlandia).

    Odsłona tajemnicy zbawienia

    Współczesne przebudzenie religijnej wyobraźni nie oznacza automatycznie otwarcia się na transcendencję. Można zapytać: Czy objawienia maryjne nie są wraz ze swoim dramatyzmem właściwym wskazaniem na transcendencję? Czy Ona jest jednak rzeczywiście obecna w sensie czasowo-przestrzennym, czy może Jej wizje u rozmaitych ludzi na przestrzeni wieków są wyrazem mniej realistycznego, ale za to prawdziwego wyrazu intuicyjnego otwarcia się na tajemnicę bytu (K. Rahner)? Dla wielu chrześcijan “wyobraźnia religijna” będzie zbyt pojemna czy zbytnio narażona na religijny pluralizm. Jednakże człowiek odbiera głos transcendencji poprzez swoje uwarunkowania. Objawienia maryjne były różne w różnych epokach. Ogólnie rzecz biorąc, płacz (zwłaszcza krwawymi łzami) to rodzaj informacji, która może pochodzić od Boga, wskazującej np. na Boże współczucie, apelujące także do ludzkich serc.

    Może też oznaczać, że w życiu ludzkim panuje jakaś dysharmonia czy nawet chaos. W tym kontekście pojęć “kary”, “końca świata” (obecnych od początku w Objawieniu biblijnym) czy zapowiadanych “cierpień człowieka” jako skutków owej dysharmonii, nie można traktować jako doświadczeń, które są jedynie subiektywne, neurotyczne czy marginalne. Jak stwierdza L. Scheffczyk, objawienia Matki Bożej nigdy nie mogą być traktowane jako marginalne, także dlatego, że Maryja nie była i nie jest osobą prywatną (L. Scheffczyk, Obietnica pokoju). Informacja przekazywana przez Matkę Bożą dotyczy istoty wiary. W istocie chodzi o przypomnienie faktu, iż człowiek musi dokonać wyboru między zbawieniem a potępieniem, a nie o jakieś emocjonalne straszenie czy zasmucanie człowieka. Jednakże cierpienia i płaczu nie można w prosty sposób zignorować, ale należy je przeciwstawić fałszywej radości “świata”.

    Interwencja Maryi odnosi się do człowieka, aby przestał grzeszyć, co zresztą jest zawsze aktualizacją orędzia Objawienia (Mt 7,13-27; Łk 13,1-9). Według R. Laurentina orędzia Maryi mają sens pedagogiczny, ale także znaczenie proroczego wstrząsu. Istotną cechą jest według niego zbieżność wszystkich posłań maryjnych, w których jednym z powtarzających się elementów jest zapowiedź kary za grzechy, tj. cierpień, które mogą być tylko zmniejszone, a nie usunięte. Jednakże zawężanie orędzi jedynie do wyroku immanentnej sprawiedliwości: zbrodni i kary, fałszowałoby ich sens. Najistotniejszym posłaniem jest to, że grzech krzyżuje Chrystusa; właśnie z tej strasznej zbrodni wypływa wszelkie zło (R. Laurentin, Współczesne objawienia Najświętszej Marii Panny). Płacz Maryi jest wezwaniem do modlitwy i do pokuty, czyli do tego, co było istotą orędzia biblijnego, a także patrystycznej nauki ascetycznej czy też świadectwa świętych.

    o. Aleksander Posacki SJ/katolik.pl

    __________________________________________________________________________

    Litania do Matki Bożej Bolesnej

    15 września Matki Bożej Bolesnej, obok święta Podwyższenia Krzyża Świętego.

    Nierozłączna boleść Jezusa i Maryi

    fot. gorki.michalici.pl

    ***

    Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!
    Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami
    Synu, Odkupicielu świata, Boże zmiłuj się nad nami
    Duchu Święty, Boże zmiłuj się nad nami
    Święta Trójco, Jedyny Boże zmiłuj się nad nami

    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święta Boża Rodzicielko, módl się za nami.
    Święta Panno nad pannami, módl się za nami.
    Matko, męki krzyżowe Twego Syna cierpiąca, módl się za nami.
    Matko Bolesna, módl się za nami.
    Matko płacząca, módl się za nami.
    Matko żałosna, módl się za nami.
    Matko opuszczona, módl się za nami.
    Matko stroskana, módl się za nami.
    Matko, mieczem przeszyta, módl się za nami.
    Matko w smutku pogrążona, módl się za nami.
    Matko trwogą przerażona, módl się za nami.
    Matko sercem do krzyża przybita, módl się za nami.
    Matko najsmutniejsza, módl się za nami.
    Krynico łez obfitych, módl się za nami.
    Opoko stałości, módl się za nami.
    Nadziejo opuszczonych, módl się za nami.
    Tarczo uciśnionych, módl się za nami.
    Wspomożenie wiernych, módl się za nami.
    Lekarko chorych, módl się za nami.
    Umocnienie słabych, módl się za nami.
    Ucieczko umierających, módl się za nami.
    Korono Męczenników, módl się za nami.
    Światło Wyznawców, módl się za nami.
    Perło panieńska, módl się za nami.
    Radości Świętych Pańskich, módl się za nami.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    Módlmy się: Boże, Ty sprawiłeś,że obok Twojego Syna, wywyższonego na krzyżu, stała współcierpiąca Matka, daj, aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa i zasłużył na udział w Jego zmartwychwstaniu. Który z Tobą żyje i króluje, w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 września

    Podwyższenie Krzyża Świętego

    Zobacz także:
      •  Święty Albert, biskup
    ***

    Aniołowie adorujący Krzyż

    Kiedy w roku 70 Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian, rozpoczęły się wielkie prześladowania religii Chrystusa, trwające prawie 300 lat. Dopiero po ustaniu tych prześladowań matka cesarza rzymskiego Konstantyna, św. Helena, kazała szukać Krzyża, na którym umarł Pan Jezus.
    Po długich poszukiwaniach Krzyż odnaleziono. Co do daty tego wydarzenia historycy nie są zgodni; najczęściej podaje się rok 320, 326 lub 330, natomiast jako dzień wszystkie źródła podają 13 albo 14 września. W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie dwie bazyliki: Męczenników (Martyrium) i Zmartwychwstania (Anastasis). Bazylika Męczenników nazywana była także Bazyliką Krzyża. 13 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku 13 września uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to święto na 14 września, ponieważ tego dnia wypada rocznica wystawienia relikwii Krzyża na widok publiczny, a więc pierwszej adoracji Krzyża, która miała miejsce następnego dnia po poświęceniu bazylik. Święto wprowadzono najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła Powszechnego.
    Ważnym wkładem w historię dzisiejszego święta jest świadectwo mniszki Egerii, która w Itinerarium Egeriae relacjonuje obchody Podwyższenia Krzyża połączone ze świętem dedykacji, czyli poświęcenia kościoła Męczenników (Martyrium) na Golgocie: “Dniami Eucenii (dedykacji) zwą się te dni, w których święty kościół stojący na Golgocie, zwany Martyrium, poświęcony został Bogu. Także święty kościół znajdujący się w Anastasis, to jest w miejscu, gdzie Pan po męce zmartwychwstał, tego samego dnia został Bogu poświęcony. Rocznica poświęcenia tych świętych kościołów jest obchodzona z całą czcią, bo i Krzyż znaleziono tego samego dnia […]”

    Podwyższenie Krzyża

    W 614 r. na Ziemię Świętą napadli Persowie pod wodzą Chozroeza. Zburzyli wówczas wszystkie kościoły, także i kościół Bożego Grobu, a wiedząc, jak wielkiej czci doznaje Krzyż Pana Jezusa, zabrali go ze sobą. Cały świat modlił się o odzyskanie Krzyża Świętego. Po zwycięstwie, jakie cesarz Herakliusz odniósł nad Chozroezem, w traktacie pokojowym Persowie zostali zmuszeni do oddania świętej relikwii (628). Podanie głosi, że kiedy sam cesarz chciał na swoich ramionach zanieść Krzyż Chrystusa na Kalwarię, mógł to uczynić dopiero wówczas, kiedy zdjął swoje królewskie szaty. Jest to legenda, gdyż ze świadectwa św. Cyryla Jerozolimskiego (+ 387) wiemy, że już za jego czasów czcigodną relikwię podzielono na drobne części i rozesłano je niemal po wszystkich okolicznych kościołach.Kościół w Krzyżu Jezusa widział zawsze ołtarz, na którym Syn Boży dokonał zbawienia świata. Dlatego każda jego cząstka, tak obficie zroszona Jego Najświętszą Krwią, doznawała zawsze szczególnej czci. Nie chodzi w tym wypadku o autentyczność poszczególnych relikwii, ale o fakt, że przypominają one Krzyż Chrystusa i wielkie dzieło, jakie się na nim dokonało dla dobra rodzaju ludzkiego.
    O ukrzyżowaniu Pana Jezusa piszą wszyscy Ewangeliści. Co więcej, podają bardzo szczegółowe okoliczności tego wydarzenia. Według świadectwa Ewangelistów Pan Jezus został ukrzyżowany około godziny 12, a umarł o godzinie 15. Jego pogrzeb odbył się ok. godziny 17.
    Kara ukrzyżowania była u Żydów znana, chociaż w prawie mojżeszowym nie była przewidziana. Aleksander Janneusz (103-76 przed Chrystusem) użył jej dla ukarania zbuntowanych przeciwko niemu faryzeuszów. Taką karę stosowali powszechnie Fenicjanie, Kartagińczycy, Persowie i Rzymianie. Ci ostatni jednak nie stosowali jej wobec obywateli rzymskich. Była to bowiem kara uznawana za hańbiącą i bardzo okrutną. Skazańca odzierano z szat, rzucano go na ziemię, rozciągano mu ramiona i nogi, przybijając je do krzyża. Skazaniec konał z omdlenia i gorączki, dusił się. Na domiar złego wisielca nękało mnóstwo komarów, a bywało, że konającego rozrywały sępy. Krzyż miał zwykle kształt litery T (tau). Ponieważ śmierć na krzyżu miała wszystkie znamiona hańby, dlatego cesarz Konstantyn Wielki zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie (316).

    Relikwiarz Krzyża św. z Olkusza

    Największą część drzewa Krzyża świętego posiada obecnie kościół św. Guduli w Brukseli. Bazylika św. Piotra w Rzymie przechowuje część relikwii, którą cesarze bizantyjscy nosili na piersi w czasie największych uroczystości. W skarbcu katedry paryskiej jest cząstka Krzyża świętego, podarowana przez polską królową Annę Gonzagę, którą miała otrzymać od króla Jana Kazimierza. Największą część Krzyża świętego w Polsce posiadał kościół dominikanów w Lublinie (zostały one skradzione w roku 1991, chociaż nadal w kościele tym znajdują się dwa inne relikwiarze Krzyża świętego). Stosunkowo dużą część Krzyża świętego posiada kościół św. Krzyża na Łysej Górze pod Kielcami. Miał ją podarować benedyktynom św. Emeryk (+ 1031), syn św. Stefana, króla Węgier (+ 1038). Od tej relikwii i klasztoru pochodzi nazwa “Góry Świętokrzyskie”. Wreszcie dość znaczna relikwia Krzyża świętego znajduje się w bazylice Krzyża Świętego w Rzymie.
    Ku czci Krzyża Świętego wzniesiono mnóstwo kościołów. W samej Polsce jest ich ponad 100. Istnieje również kilka rodzin zakonnych – męskich i żeńskich – pod nazwą Świętego Krzyża. Wśród nich najliczniejsze to Zgromadzenie Św. Krzyża, założone w 1837 r., a zatwierdzone przez Rzym w 1855 r.
    Na czele czcicieli Krzyża stoi św. Paweł Apostoł. Szczególnym nabożeństwem do Krzyża wyróżniała się św. Helena, cesarzowa. Jednak na wielką skalę kult Krzyża zapoczątkowało średniowiecze, kiedy to bardzo żywo i powszechnie rozwinął się kult męki Pańskiej. Wśród świętych wyróżnili się tym nabożeństwem: św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Franciszek z Asyżu (+ 1226), św. Bonawentura (+ 1274), św. Filip Benicjusz (+ 1285), a w latach późniejszych bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505), św. Piotr z Alkantary (+ 1562), św. Jan od Krzyża (+ 1591) i św. Paweł od Krzyża (+ 1775). W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do swojej męki Jezus obdarzył wielu świętych darem stygmatów. Dzieje Kościoła znają aż 330 podobnych wypadków. Pierwszy stwierdzony historycznie fakt stygmatów spotykamy u św. Franciszka z Asyżu. W ostatnich czasach mówiło się głośno o stygmatykach: Teresie Neumann z Konnersreuth (+ 1962) i o św. o. Pio (+ 1969).

    Krzyż celtycki z Irlandii

    Od I w. spotykamy krzyże wypisywane, rysowane czy ryte graficznie – i to w najróżnorodniejszych formach i symbolice, której postacią naczelną jest zawsze Chrystus. Od IV w. spotykamy krzyże bez Ukrzyżowanego, ale za to bogato wykładane szlachetnymi kamieniami i złotem (crux gemmata). Ich forma jest także różna. Spotykamy między innymi krzyże Chrystusa, Piotra, Andrzeja, św. Pachomiusza, krzyż etiopski, ormiański, jerozolimski itp. We wczesnym średniowieczu zwykło się wyrabiać krzyże (pasje) z wizerunkiem Chrystusa, ale z koroną królewską (diademem) na głowie. Od wieku XII datują się krzyże współczesne, pełne wyrazu cierpienia i grozy. Najdawniejszy krzyż znaleziono w Herkulanum, w jednym z domów zasypanego przez wulkan (Wezuwiusz) w roku 63 i 79, którego to odkrycia dokonano w 1748 roku. Na jednej ze ścian domu znaleziono wyraźny odcisk dużego krzyża, który tam wisiał. Jest nawet otwór po gwoździu w ścianie, na którym ten krzyż był umieszczony.
    Krzyż Chrystusa czci się także czyniąc znak krzyża. Początkowo czyniono krzyż nad przedmiotami, kreśląc go dłonią. Miał on być wyznaniem wiary, chronić od nieszczęść, sprowadzać Boże błogosławieństwo. Zwyczaj ten sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Był on traktowany jako credo katolickie, streszczenie najważniejszych prawd wiary. Słowami podkreślano wiarę w Boga w Trójcy Świętej jedynego, a ruchem ręki podkreślano nasze zbawienie przez Chrystusową mękę i śmierć. O znaku krzyża świętego pisze już Tertulian (+ ok. 240). Św. Hieronim mówi o nim w liście do Eustochii. Pierwsi chrześcijanie tym znakiem posługiwali się bardzo często. Kościół zachował ten zwyczaj, kiedy w liturgii błogosławi swoich wiernych.Dzisiejsze święto przypomina nam wielkie znaczenie krzyża jako symbolu chrześcijaństwa i uświadamia, że nie możemy go traktować jedynie jako elementu dekoracji naszego mieszkania, miejsca pracy czy jednego z wielu elementów naszego codziennego stroju.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święta Helena. Zawdzięczamy jej odnalezienie Krzyża Pańskiego, oraz… Konstantyna Wielkiego

    ***

    Historia Kościoła dostarczyła wielu przykładów świątobliwych matek, których wiara i gorliwa modlitwa przyczyniły się do nawrócenia „marnotrawnych synów”. Wśród przekazów obrazujących tę zasadę znajdziemy i takie, które pokazują, że powodowana wiarą w Boga matczyna miłość rodzi owoce, które smakować może już nie tylko dziedzic, ale też rzesze wyznawców Chrystusa. Z taką sytuacją spotykamy się, studiując żywot św. Heleny, matki cesarza Konstantyna I Wielkiego, która – według relacji różnych podań – przyczyniła się do odnalezienia Drzewa Świętego, na którym zawisło nasze Zbawienie.

    W syryjskim tekście legendy o Judzie Kyriaku, nawróconym na chrześcijaństwo żydzie, czytamy o wizji Konstantyna, jaką ten otrzymał w ostatnią noc przed wielką bitwą. Na widok licznie zgromadzonego wojska barbarzyńców nad rzeką Dunaj cesarz zaczął odczuwać lęk. Wówczas ujrzał wyraźnie cudowne światło, które rozbłysło nad nim w kształcie krzyża, a litery ułożone przez gwiazdy oznajmiły mu: „w tym (znaku) zwyciężysz”. Poruszony tym obrazem, kazał sporządzić coś na kształt tego, co zobaczył, a następnie rozkazał nieść to przed sobą podczas boju, który zakończył się dla niego zwycięstwem.

    Następnie – jak czytamy w tzw. tekście Petersburskim syryjskiej wersji legendy – po kilku dniach, kazał przywołać kapłanów rzekomych bóstw. Pokazał im znak, który mu się objawił i zapytał ich: „Do którego z bóstw należy ten znak?” Odrzekli mu: „Nie jest to znak ziemskich bóstw, które czcimy, lecz potężny Znak Boga niebios. Kiedy bowiem ten znak przechodził, wszystkie bóstwa naszych świątyń padały i rozbijały się, a ich świątynie rozpadały się”. W tym samym czasie przyszli do cesarza chrześcijanie, których słudzy przedstawili mu jako Nazarejczyków, i powiedzieli mu: „Panie, racz nas wysłuchać! To zwycięstwo, jakie zapowiedziano ci z nieba, (pochodzi) od Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, żyjącego w wieczności. Kiedy On widział, że rodzaj ludzki ginie, nie wzgardził nim, lecz zstąpił jako jedyny Bóg, aby dać życie i odkupić swoje stworzenie. On to dobrowolnie podjął cierpienie i przez swe ukrzyżowanie sprowadził nas do Boga”. Kiedy cesarz Konstantyn usłyszał te słowa, wysłał poselstwo do świętego Euzebiusza, biskupa Rzymu. A gdy już został przez niego pouczony i stał się prawdziwie wierzącym, wtedy przyjął chrzest wraz ze swą matką i wielką liczbą dworzan. Następnie z wielką radością i mocą wyznanej wiary posłał swą matkę na Wschód, aby odszukała Krzyż Chrystusa i odbudowała Jerozolimę.

    Legenda o Judzie Kyriaku to jedna z trzech wersji legendy o znalezieniu Krzyża Świętego. Opowiada o przybyciu cesarzowej Heleny do Jerozolimy w poszukiwaniu Krzyża Jezusowego. Z rozkazu matki Konstantyna pięciuset uczonych w Piśmie stanęło przed cesarzową, która zaczęła ich pouczać tymi słowami:

    „Zaiste nierozumni jesteście, synowie Izraela, jak mówi Pismo (por. Ps 14,1; 53,1), bo postępujecie w ślepocie waszych przodków, tych morderców, którzy twierdzili, że Chrystus nie jest Bogiem. Czytacie Prawo i Proroków, ale nie rozumiecie”. Oni odrzekli: „Czytamy i rozumiemy. Co znaczą twoje słowa skierowane do nas, o Pani?” Mów do nas jaśniej i daj nam poznać, abyśmy również mogli odpowiedzieć twemu majestatowi według naszych możliwości”. Odrzekła im: „Idźcie i wybierzcie ludzi, którzy są najlepszymi znawcami Prawa”. Po odejściu mówili oni między sobą: „Dlaczego cesarzowa nałożyła na nas tak wielkie zadanie?”

    Gdy tak zaskoczeni intencją Heleny dysputowali, jeden z nich (Juda) stwierdził, że szuka ona drzewa Krzyża. Wtedy żydzi posłali go do cesarzowej, on jednak nie umiał wskazać miejsca, gdzie pogrzebano zostało drzewo Krzyża. Za to rodzicielka cesarza wrzuciła Judę do studni na siedem dni. Wtedy to bowiem nieszczęśnik zdecydował się spełnić wolę Heleny: udał się na Golgotę i prosił Boga, by wskazał mu miejsce, gdzie ukryty został poszukiwany skarb. Bóg odpowiedział na modlitwę i objawił wołającemu o pomoc miejsce, w którym znalezione zostały trzy krzyże. Prawdziwy rozpoznano po cudzie wskrzeszenia, jaki stał się za jego przyczyną. Po tym wydarzeniu Juda się nawrócił, przyjął chrzest i nawet został biskupem Jerozolimy. Czyniąc zadość woli Heleny Juda Kyriakos, czyli przynależący do Chrystusa, odnalazł też gwoździe, którymi przebite były niegdyś dłonie Syna Bożego. Cesarzowa natomiast zbudowała w miejscu odnalezienia drzewa Krzyża kościół. Gdy się to wszystko spełniło, Helena rozkazała wypędzić żydów z Jerozolimy i Judei, a dzień odnalezienia Krzyża świętować co roku.

    Zainteresowanie legendą o odnalezieni Krzyża przez cesarzową Helenę wzrosło, gdy światło dzienne ujrzał jej przekład łaciński (1889 r.), zapisał ją po grecku Gelazjusz, biskup Cezarei Palestyńskiej (ok. 390 r.) Również publikacja zawartej w rękopisach syryjskich wersji, stanowiącej lokalną adaptację legendy o Helenie, przyczyniła się do wzrostu zainteresowania wątkiem cesarzowej w odnalezieniu drzewa Krzyża. Współcześnie dyskurs wokół tej problematyki wiąże znalezienie relikwii z budową bazyliki Konstantyna na Golgocie. Nie rozstrzygnięty pozostaje udział Cesarzowej w tym wydarzeniu. Niektórzy badacze twierdzą, że legenda należy do liturgii jerozolimskiej i była czytana w święto Znalezienia Krzyża (13 września). Inni, że dopiero w 2. Poł. IV wieku połączono fakt odnalezienia Krzyża z imieniem cesarzowej Heleny, a twórcą legendy był żyjący w IV w. Cyryl, patriarcha Jerozolimy.

    Niezależnie od sygnalizowanych powyżej wątpliwości warto zwrócić uwagę na osobę św. Heleny, którą św. Ambroży nazwał „Wielką Panią”, a Paulin z Noli, biskup i poeta, wychwalał za jej wielką wiarę. Matkę Konstantyna cechowało niezwykle miłe usposobienie. Za wszelkie okazane synowi dobro ten wynagrodził ją w stosownym czasie tytułem Cesarzowej, która miała realny wpływ na to, co dzieje się w państwie, gdyż Konstantyn bardzo liczył się z jej zdaniem. W otoczeniu władcy przebywało wielu chrześcijan, jako że wyznawcy Chrystusa stanowili w tym czasie wcale niemałą grupę poddanych. Pod ich wpływem przyszła Święta Kościoła katolickiego i prawosławnego przyjęła chrzest (ok. 311-315). Pragnienie czynienia dobrych uczynków Cesarzowa spełniała, włączając się – jak to byśmy dzisiaj powiedzieli – w dzieła charytatywne. I tak, rozdawała jałmużnę ubogim, uwalniała więźniów, pomagała banitom w powrocie do ojczyzny. Stosunek matki Konstantyna do bliźnich wyrażają upamiętniające jej czyny ówczesne monety, na których Helena przedstawiona jest jako uosobienie miłosierdzia, przygarniająca do siebie sieroty. W dokumentach pisano o niej: piissima (najpobożniejsza), venerabilis (czcigodna) czy też clementissima (najłaskawsza).

    Trudno dzisiaj dokładnie oszacować wpływ św. Heleny na zarządzenia państwowe wychodzące z cesarskiej kancelarii, podejrzewać jednak należy, że był on wcale niemały. I choć cesarz Konstantyn odwlekał przyjęcie Chrztu świętego do ostatnich dni swojego życia (337 r.), to stanowione przez niego prawo wychodziło naprzeciw potrzebom wyznawców Chrystusa, by wspomnieć tylko o wydanym w 313 r. edykcie mediolańskim, dającym swobodę wyznania chrześcijan, zakazie wykonywania kary śmierci przez ukrzyżowanie, ustanowieniu niedzieli jako dnia świątecznego, wolnego od pracy dla wiernych Kościoła, zwolnieniu kapłanów chrześcijańskich z podatków i służby wojskowej, zatwierdzeniu nowego prawa małżeńskiego, które ograniczało możliwość rozwodu, wprowadzało karę śmierci dla cudzołożników, zakazywało trzymania konkubin, jak też otaczało opieką sieroty i wdowy. Pozostałe rozporządzenia zabraniały też znęcania się nad niewolnikami czy organizowania walk gladiatorów, natomiast sądownictwo chrześcijan, nawet w sprawach czysto świeckich, oddano w ręce biskupów.

    Helena zmarła przy boku syna w Nikomedii między 327 a 330 r., w wieku około osiemdziesięciu lat. Na ostatniej drodze oddano należne Cesarzowej honory. Jej szczątki przewieziono do Rzymu, a następnie umieszczono w pięknym sarkofagu w mauzoleum przy via Lavicana. Od chwili śmierci rozwijał się kult Cesarzowej, którą Euzebiusz z Cezarei, kanclerz na dworze cesarskim, nazwał „godną wiecznej pamięci” W martyrologium rzymskim napisano, że Kościół obchodzi uroczystość „świętej Heleny, matki bogobojnego Konstantyna Wielkiego, który pierwszy dał wszystkim władcom wspaniały przykład, jak należy bronić Kościoła i jak go rozszerzać”. Historia dwojga władców Imperium Romanum pokazuje, że matczyna miłość i synowskie oddanie staje się motorem napędowym dziejów, gdy nad tak niezwykłą relacją świeci Słońce Sprawiedliwości, jakim jest Chrystus. Być może na ten osobliwy układ wpływ wywarło Słowo Boże, które poucza nas w Księdze Przysłów „Synu mój, słuchaj napomnień ojca i nie odrzucaj nauk swej matki, gdyż one ci są wieńcem powabnym dla głowy i naszyjnikiem cennym dla szyi” (1, 8-9).

    Anna Nowogrodzka-Patryarcha/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 września

    Święty Jan Chryzostom, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Franciszek Drzewiecki, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jan Chryzostom

    Jan urodził się ok. 349 r. (jak uważają katolicy) lub ok. 347 r. (jak podają prawosławni) w Antiochii, ówczesnej metropolii prowincji syryjskiej, jednym z największych miast świata. Pochodził z możnej rodziny. Jego ojciec był oficerem cesarskim. Wcześnie osierocił syna. Wszechstronne wykształcenie zapewniła Janowi matka. U jej boku wiódł życie na pół mnisze. Rozczytywał się w klasykach i uczył się ich na pamięć. Lubił jednak także rozrywkę i nie gardził młodzieńczymi figlami.
    Chrzest przyjął dopiero, gdy miał 20 lat. To był punkt zwrotny w jego dotychczasowym życiu. Wstąpił do stanu duchownego. Jako lektor uczestniczył w służbie liturgicznej u boku biskupa Antiochii, Melecjusza. Jednak po śmierci matki (372) opuścił Antiochię i udał się na pustkowie, by tam prowadzić życie ascetyczne. W grocie spędził 4 lata. Zbyt surowe życie tak dalece nadwyrężyło mu zdrowie, że musiał pustynię opuścić. Powrócił więc do Antiochii, gdzie ponownie pełnił obowiązki lektora (378), a potem diakona (381). Święcenia kapłańskie przyjął w roku 385, gdy miał już ok. 36 lat.
    W roku 387 w Antiochii wybuchły rozruchy przeciwko cesarzowi, Teodozemu I Wielkiemu. Rozjuszony tłum zaczął rozbijać pomniki cesarza, co wywołało ze strony władz represje. Wtedy to Jan wygłosił słynne Mowy wielkopostne, w których zganił popędliwość ludu, a równocześnie wstawiał się za nim. Wpłynął także na biskupa Antiochii, Flawiana, by ten osobiście wstawił się za swoim ludem u cesarza. Cesarz ogłosił amnestię i zakazał swojemu namiestnikowi represji. To zjednało Janowi wielką wdzięczność ludu i przydomek Złotousty (Chryzostom). Na jego kazania przybywały tłumy.
    W roku 397 zmarł patriarcha Konstantynopola. Urząd ten cesarz ofiarował Janowi. Konsekrowany na biskupa przez patriarchę Aleksandrii, Jan z całym zapałem wziął się do pracy dla dobra swojej owczarni. Udało mu się najpierw pojednać ze Stolicą Apostolską biskupa Antiochii, Flawiana. W ten sposób zakończyła się przykra schizma z Rzymem. Na swoim dworze Jan zniósł wszelki przepych, jakim dotąd otaczali się jego poprzednicy. Zachęcał swoje duchowieństwo do podobnej reformy. Lud zjednał sobie wspaniałymi kazaniami, jakie regularnie głosił, i troską o potrzeby zwykłych ludzi. Piętnował nadużycia, nie szczędząc także dworu cesarskiego. Dla ubogich i bezdomnych wystawiał gospody i schroniska. Użyczył azylu nawet ministrowi cesarskiemu, kiedy ten popadł w niełaskę. Wysyłał misjonarzy na obszary objęte przez Arabów.
    Tradycja przypisuje św. Janowi Chryzostomowi autorstwo jednej z form celebracji Boskiej Liturgii, nazywanej jego imieniem, która do dziś jest praktykowana w obrządku bizantyjskim. Jest to tzw. zwyczajna (czyli odprawiana przez większą część roku) liturgia prawosławna i grekokatolicka.

    Święty Jan Chryzostom

    Z czasem pojawili się przeciwnicy radykalnego patriarchy. Duchowni mieli mu za złe, że zbyt wiele od nich wymagał; klasztory – że wprowadzał w nich pierwotną karność, a zwalczał rozluźnienie obyczajów. Ponadto Jan naraził się na gwałtowne ataki ze strony św. Epifaniusza tym, że dał u siebie schronienie zwalczanym zwolennikom nauki Orygenesa. Zarzucano mu, że okazuje jawnie sympatię dla Orygenesa. Najwięcej kłopotów wywołało jednak to, że Jan zaatakował w swoich kazaniach zbyt swobodne życie dworu cesarskiego, przede wszystkim cesarzowej Eudoksji. Z polecenia cesarzowej zwołano pod Chalcedonem synod, zwany później synodem “Pod Dębem” (nazwa wywodzi się od miejscowości Onercia – Dąb). Wrogowie Jana pod przewodnictwem patriarchy Aleksandrii, Teofila, posunęli się do tego, że usunęli Jana z urzędu patriarchy, a cesarzowa skazała go na banicję. Wywieziono go do Prenetos w Bitynii. Lud jednak tak gwałtownie wystąpił w obronie swego pasterza, że cesarzowa była zmuszona przywrócić biskupowi wolność.
    Spokój trwał jednak krótko. Cesarzowa kazała wystawić sobie pomnik przed samą katedrą Mądrości Bożej, gdzie urządzano krzykliwe festyny i zabawy, nie licujące ze świętym miejscem. Jan potępił to w kazaniu z całą stanowczością. W odwecie cesarzowa zwołała do Konstantynopola synod swoich zwolenników, który ponownie deponował Jana. Na mocy orzeczeń tegoż synodu, w roku 404, cesarzowa skazała Jana na wygnanie. Wśród szykan i niewygód prowadzono go do Cezarei Kapadockiej, stąd do Tauru, wreszcie do Pontu nad Morzem Czarnym. Zima była bardzo surowa, co wymagało od biskupa szczególnego hartu. On jednak nie załamał się. Pisał listy do papieża oraz do wpływowych i wiernych sobie osób. Papież pięknym listem pochwalił bohaterstwo Chryzostoma i wysłał legatów w jego obronie do Konstantynopola. Dwór cesarski jednak ich nie przyjął.

    Święty Jan Chryzostom

    Jan Złotousty zmarł w drodze, w mieście Comana, 14 września 407 r. Już w roku 428 Kościół w Konstantynopolu obchodził doroczną pamiątkę św. Jana Chryzostoma. W roku 438, na żądanie patriarchy stolicy cesarstwa – św. Proklusa, cesarz Teodozy II nakazał sprowadzić relikwie Chryzostoma. 27 stycznia 438 r. triumfalnie witał je Konstantynopol. Ciało złożono w kościele Dwunastu Apostołów. W roku 1489 sułtan turecki Bajazed II podarował te relikwie królowi francuskiemu Karolowi VIII. Od roku 1627 relikwie znajdują się w Rzymie, w bazylice św. Piotra, w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ponadto relikwie św. Jana Chryzostoma znajdują się dzisiaj także na Górze Athos, w Brugii, Clairvaux, Dubrowniku, Kijowie, Maintz, Messynie, Moskwie, Paryżu i Wenecji.
    Jan pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką: kanon liturgii świętej (Boska Liturgia św. Jana Złotoustego), liczne pisma teologiczne (traktaty o naturze boskiej i ludzkiej Jezusa, o Eucharystii – jako identycznej ofierze z ofiarą na Krzyżu, o prymacie papieskim, O kapłaństwie, O wychowaniu syna oraz Przeciwko Żydom i poganom), kazania, które są w znacznej mierze komentarzem do Pisma świętego, mowy i szeroką korespondencję (w tym 17 listów do św. Olimpii, diakonisy). Jan Złotousty wyróżniał się przede wszystkim jako znakomity znawca pism św. Pawła Apostoła. Całość dzieł Chryzostoma obejmuje kilka opasłych tomów.
    Św. Jan Chryzostom należy do czterech wielkich doktorów Kościoła wschodniego (obok św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Atanazego). Na Wschodzie cieszy się tak wielkim kultem, że jego imię wspomina się w roku liturgicznym kilka razy. Papież Pius V ogłosił go doktorem Kościoła (1568). Jest patronem kaznodziejów i studiujących teologię oraz orędownikiem w sytuacjach bez wyjścia.W ikonografii św. Jan Chryzostom przedstawiany jest jako patriarcha w stroju rytu ortodoksyjnego (z dużymi krzyżami), czasami jako biskup Kościoła katolickiego, zazwyczaj z krótką, niekiedy spiczastą bródką i łysiną czołową. Prawą rękę ma uniesioną w błogosławieństwie, w lewej trzyma Ewangelię. Niekiedy wyobrażany jest z krzyżem w dłoni.
    W ikonografii często spotykany jest na ikonach “Trzech Wielkich Hierarchów” razem ze św. Bazylim Wielkim i św. Grzegorzem Teologiem, spośród których wyróżnia się przede wszystkim najkrótszą brodą.
    W sztuce zachodniej jego atrybutami są: księga, osioł, pisarskie pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Święty Jan Chryzostom

    Kaznodzieja złotousty - św. Jan Chryzostom

    św. Jan Chryzostom/HAGIA SOPHIA, X W.(PD)

    ***

    Benedykt XVI/audiencja generalna, 19 IX 2007

    “Chryzostom zaleca: «Już od najwcześniejszych lat wyposażcie dzieci w duchowy oręż i nauczcie je czynić ręką na czole znak krzyża» (Homilia 12, 7 na Pierwszy List do Koryntian).”

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W tym roku przypada 1600. rocznica śmierci św. Jana Chryzostoma (407-2007). Jan z Antiochii, nazywany Chryzostomem, czyli „Złotoustym”, z racji swej wymowy, jest nadal żywy, również ze względu na swoje dzieła. Anonimowy kopista napisał, że jego dzieła „przemierzają cały świat jak świetliste błyskawice”. Pozwalają również nam, podobnie jak wierzącym jego czasów, których okresowo opuszczał z powodu skazania na wygnanie, żyć treścią jego ksiąg mimo jego nieobecności. On sam sugerował to z wygnania w jednym z listów (por. Do Olimpiady, List 8, 45).
    Urodził się około 349 r. w Antiochii w Syrii (dzisiaj Antakya na południu Turcji), tam też podejmował posługę kapłańską przez około 11 lat, aż do 397 r., gdy został mianowany biskupem Konstantynopola. W stolicy cesarstwa pełnił posługę biskupią do czasu dwóch wygnań, które nastąpiły krótko po sobie – między 403 a 407 r. Dzisiaj ograniczymy się do spojrzenia na lata antiocheńskie Chryzostoma.
    W młodym wieku stracił ojca i żył z matką Antuzą, która przekazała mu niezwykłą wrażliwość ludzką oraz głęboką wiarę chrześcijańską. Odbył niższe oraz wyższe studia, uwieńczone kursami filozofii oraz retoryki. Jako mistrza miał Libaniusza, poganina, najsłynniejszego retora tego czasu. W jego szkole Jan stał się wielkim mówcą późnej starożytności greckiej. Ochrzczony w 368 r. i przygotowany do życia kościelnego przez biskupa Melecjusza, przez niego też został ustanowiony lektorem w 371 r. Ten fakt oznaczał oficjalne przystąpienie Chryzostoma do kursu eklezjalnego. Uczęszczał w latach 367-372 do swego rodzaju seminarium w Antiochii, razem z grupą młodych. Niektórzy z nich zostali później biskupami, pod kierownictwem słynnego egzegety Diodora z Tarsu, który wprowadzał Jana w egzegezę historyczno-literacką, charakterystyczną dla tradycji antiocheńskiej.
    Później udał się wraz z eremitami na pobliską górę Sylpio. Przebywał tam przez kolejne dwa lata, przeżyte samotnie w grocie pod przewodnictwem pewnego „starszego”. W tym okresie poświęcił się całkowicie medytacji „praw Chrystusa”, Ewangelii, a zwłaszcza Listów św. Pawła. Gdy zachorował, nie mógł się leczyć sam i musiał powrócić do wspólnoty chrześcijańskiej w Antiochii (por. Palladiusz, „Życie”, 5). Pan – wyjaśnia jego biograf – interweniował przez chorobę we właściwym momencie, aby pozwolić Janowi iść za swoim prawdziwym powołaniem. W rzeczywistości, napisze on sam, postawiony wobec alternatywy wyboru między trudnościami rządzenia Kościołem a spokojem życia monastycznego, tysiąckroć wolałby służbę duszpasterską (por. „O kapłaństwie”, 6, 7), gdyż do tego właśnie Chryzostom czuł się powołany. I tutaj nastąpił decydujący przełom w historii jego powołania: został pasterzem dusz w pełnym wymiarze! Zażyłość ze Słowem Bożym, pielęgnowana podczas lat życia eremickiego, spowodowała dojrzewanie w nim silnej konieczności przepowiadania Ewangelii, dawania innym tego, co sam otrzymał podczas lat medytacji. Ideał misyjny ukierunkował go, płonącą duszę, na troskę pasterską.
    Między 378 a 379 r. powrócił do miasta. Został diakonem w 381 r., zaś kapłanem – w 386 r.; stał się słynnym mówcą w kościołach swego miasta. Wygłaszał homilie przeciwko arianom, następnie homilie na wspomnienie męczenników antiocheńskich oraz na najważniejsze święta liturgiczne. Mamy tutaj do czynienia z wielkim nauczaniem wiary w Chrystusa, również w świetle Jego świętych. Rok 387 był „rokiem heroicznym” dla Jana, czasem tzw. przewracania posągów. Lud obalił posągi cesarza, na znak protestu przeciwko podwyższeniu podatków. W owych dniach Wielkiego Postu, jak i wielkiej goryczy z powodu ogromnych kar ze strony cesarza, wygłosił on 22 gorące „Homilie o posągach”, ukierunkowane na pokutę i nawrócenie. Potem przyszedł okres spokojnej pracy pasterskiej (387-397).
    Chryzostom należy do Ojców najbardziej twórczych: dotarło do nas jego 17 traktatów, ponad 700 autentycznych homilii, komentarze do Ewangelii Mateusza i Listów Pawłowych (Listy do Rzymian, Koryntian, Efezjan i Hebrajczyków) oraz 241 listów. Nie uprawiał teologii spekulatywnej, ale przekazywał tradycyjną i pewną naukę Kościoła w czasach sporów teologicznych, spowodowanych przede wszystkim przez arianizm, czyli zaprzeczenie boskości Chrystusa. Jest też ważnym świadkiem rozwoju dogmatycznego, osiągniętego przez Kościół w IV-V wieku. Jego teologia jest wyłącznie duszpasterska, towarzyszy jej nieustanna troska o współbrzmienie między myśleniem wyrażonym słowami a przeżyciem egzystencjalnym. Jest to przewodnia myśl wspaniałych katechez, przez które przygotowywał katechumenów na przyjęcie chrztu. Tuż przed śmiercią napisał, że wartość człowieka leży w „dokładnym poznaniu prawdziwej doktryny oraz w uczciwości życia” („List z wygnania”). Te sprawy, poznanie prawdy i uczciwość życia, muszą iść razem: poznanie musi się przekładać na życie. Każda jego mowa była zawsze ukierunkowana na rozwijanie w wierzących wysiłku umysłowego, autentycznego myślenia, celem zrozumienia i wprowadzenia w praktykę wymagań moralnych i duchowych wiary.
    Jan Chryzostom troszczył się, aby służyć swoimi pismami integralnemu rozwojowi osoby, w wymiarach fizycznym, intelektualnym i religijnym. Różne fazy wzrostu są porównane do licznych mórz ogromnego oceanu: „Pierwszym z tych mórz jest dzieciństwo” (Homilia 81, 5 o Ewangelii Mateusza). Rzeczywiście, „właśnie w tym pierwszym okresie objawiają się skłonności do wad albo do cnoty”. Dlatego też prawo Boże powinno być już od początku wyciśnięte na duszy, „jak na woskowej tabliczce” (Homilia 3, 1 do Ewangelii Jana): w istocie jest to wiek najważniejszy. Musimy brać pod uwagę, jak ważne jest, aby w tym pierwszym etapie życia człowiek posiadł naprawdę te wielkie ukierunkowania, które dają właściwą perspektywę życiu. Dlatego też Chryzostom zaleca: „Już od najwcześniejszego wieku uzbrajajcie dzieci bronią duchową i uczcie je czynić ręką znak krzyża na czole” (Homilia 12, 7 do Pierwszego Listu do Koryntian). Później przychodzi okres dziecięcy oraz młodość: „Po okresie niemowlęcym przychodzi morze okresu dziecięcego, gdzie wieją gwałtowne wichury (…), rośnie w nas bowiem pożądliwość…” (Homilia 81, 5 do Ewangelii Mateusza). Potem jest narzeczeństwo i małżeństwo: „Po młodości przychodzi wiek dojrzały, związany z obowiązkami rodzinnymi: jest to czas szukania współmałżonka” (tamże). Przypomina on cele małżeństwa, ubogacając je – z odniesieniem do cnoty łagodności – bogatą gamą relacji osobowych. Dobrze przygotowani małżonkowie zagradzają w ten sposób drogę rozwodowi: wszystko dzieje się z radością i można wychowywać dzieci w cnocie. Gdy rodzi się pierwsze dziecko, jest ono „jak most; tych troje staje się jednym ciałem, gdyż dziecko łączy obie części” (Homilia 12, 5 do Listu do Kolosan); tych troje stanowi „jedną rodzinę, mały Kościół” (Homilia 20, 6 do Listu do Efezjan).
    Przepowiadanie Chryzostoma dokonywało się zazwyczaj podczas liturgii, w „miejscu”, w którym wspólnota buduje się Słowem i Eucharystią. Tutaj zgromadzona wspólnota wyraża jeden Kościół (Homilia 8, 7 do Listu do Rzymian), to samo słowo jest skierowane w każdym miejscu do wszystkich (Homilia 24, 2 do Pierwszego Listu do Koryntian), zaś komunia Eucharystyczna staje się skutecznym znakiem jedności (Homilia 32, 7 do Ewangelii Mateusza). Jego plan duszpasterski był włączony w życie Kościoła, w którym wierni świeccy przez fakt chrztu podejmują zadania kapłańskie, królewskie i prorockie. Do wierzącego laika mówi: „Również ciebie chrzest czyni królem, kapłanem i prorokiem” (Homilia 3, 5 do Drugiego Listu do Koryntian). Stąd też rodzi się fundamentalny obowiązek misyjny, gdyż każdy w jakiejś mierze jest odpowiedzialny za zbawienie innych: „Jest to zasada naszego życia społecznego (…) żeby nie interesować się tylko sobą” (Homilia 9, 2 do Księgi Rodzaju). Wszystko dokonuje się między dwoma biegunami, wielkim Kościołem oraz „małym Kościołem” – rodziną – we wzajemnych relacjach.
    Jak możecie zauważyć, Drodzy Bracia i Siostry, ta lekcja Chryzostoma o autentycznej obecności chrześcijańskiej wiernych świeckich w rodzinie oraz w społeczności pozostaje również dziś jak najbardziej aktualna. Módlmy się do Pana, aby uczynił nas wrażliwymi na nauczanie tego wielkiego Nauczyciela Wiary.

    Tygodnik Niedziela 39/2007/z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 września

    Najświętsze Imię Maryi

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Piekarska
      •  Najświętsza Maryja Panna Rzeszowska
      •  Święty Gwidon z Anderlecht
      •  Święty Piotr z Tarentaise, biskup
      •  Błogosławiona Maria od Jezusa, dziewica
      •  Błogosławiona Maria Luiza Prosperi, zakonnica
    ***
    Najświętsza Maryja Panna

    Imię Maryi czcimy w Kościele w sposób szczególny, ponieważ należy ono do Matki Boga, Królowej nieba i ziemi, Matki miłosierdzia. Dzisiejsze wspomnienie – “imieniny” Matki Bożej – przypominają nam o przywilejach nadanych Maryi przez Boga i wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy od Boga za Jej pośrednictwem i wstawiennictwem, wzywając Jej Imienia.
    Zgodnie z wymogami Prawa mojżeszowego, w piętnaście dni po urodzeniu dziecięcia płci żeńskiej odbywał się obrzęd nadania mu imienia (Kpł 12, 5). Według podania Joachim i Anna wybrali dla swojej córki za wyraźnym wskazaniem Bożym imię Maryja. Jego brzmienie i znaczenie zmieniało się w różnych czasach. Po raz pierwszy spotykamy je w Księdze Wyjścia. Nosiła je siostra Mojżesza (Wj 6, 20; Lb 26, 59 itp.). W czasach Jezusa imię to było wśród niewiast bardzo popularne. Ewangelie i pisma apostolskie przytaczają oprócz Matki Chrystusa cztery Marie: Marię Kleofasową (Mt 27, 55-56; Mk 15, 40; J 19, 25), Marię Magdalenę (Łk 8, 2-3; 23, 49. 50), Marię, matkę św. Marka Ewangelisty (Dz 12, 12; 12, 25) i Marię, siostrę Łazarza (J 11, 1-2; Łk 10, 38). Imię to wymawiano różnie: Miriam, Mariam, Maria, Mariamme, Mariame itp. Imię to posiada również kilkadziesiąt znaczeń. Najczęściej wymienia się “Mój Pan jest wielki”.
    Maryję nazywamy naszą Matką; jest Ona – zgodnie z wolą Chrystusa, wyrażoną na krzyżu – Matką całego Kościoła. Po Wniebowzięciu została ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Polacy czczą Ją także jako Królową Polski. Maryja jest naszą Wspomożycielką i Pośredniczką, jedyną ucieczką grzeszników. W ciągu wieków historii Kościoła powstały setki różnorodnych tytułów (wymienianych np. w Litanii Loretańskiej czy starszej od niej, pięknej Litanii Dominikańskiej, a także w starożytnym hymnie greckim Akatyście). Za pomocą tych określeń wzywamy opieki i orędownictwa Matki Bożej.

    Najświętsza Maryja Panna

    Bardzo wielu świętych wyróżniało się szczególnym nabożeństwem do Imienia Maryi, wiele razy wypowiadając je z największą radością i słodyczą serca, np. Piotr Chryzolog (+ 450), św. Bernard (+ 1153), św. Antonin z Florencji (+ 1459), św. Hiacynta Marescotti (+ 1640), św. Franciszek z Pauli (+ 1507), św. Alfons Liguori (+ 1787).
    Dzisiejsze wspomnienie jest jednym z wielu obchodów maryjnych, które są paralelne do obchodów ku czci Chrystusa. Jak świętujemy narodzenie Chrystusa (25 grudnia) i Jego Najświętsze Imię (3 stycznia), podobnie obchodzimy wspomnienia tych samych tajemnic z życia Maryi (odpowiednio 8 i 12 września). Obchód ku czci Imienia Maryi powstał w początkach XVI w. w Cuenca w Hiszpanii i był celebrowany 15 września, w oktawę święta Narodzenia Maryi. Z czasem został rozszerzony na teren całej Hiszpanii. Po zwycięstwie króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w bitwie pod Wiedniem w 1683 r. Innocenty XI rozszerzył ten obchód na cały Kościół i wyznaczył go na niedzielę po święcie Narodzenia Maryi. Późniejsze reformy kalendarza i przepisów liturgicznych przeniosły go na dzień 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obchód ten dekretem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 2001 r. wprowadzono do Kalendarza Rzymskiego (ogólnego) w randze wspomnienia dowolnego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi

    O przypadającym 12 sierpnia wspomnieniu imienia Maryi

    O imieniu Matki Bożej dowiadujemy się z Ewangelii św. Łukasza w jego relacji o zwiastowaniu: „Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja” (Łk 1,26-27). Św. Łukasz to imię wymienia jeszcze kilka razy w swojej Ewangelii. Również imię Matki Bożej podaje św. Mateusz w Ewangelii przez siebie napisanej. Etymologia imienia „Maryja” nie jest do końca rozpoznana. Powszechnie tłumaczy się znaczenie imienia Maryja jako Pani. Tak już uważał św. Hieronim, gdy pisał: „Wiedzieć należy, że Maryja w języki syryjskim znaczy Pani” (J. Drozd, Maryja w roku kościelnym, Warszawa, Kraków 1990). Piękną refleksję związaną z imieniem Matki Bożej znajdujemy w książce Życie Maryi Matki Bożej A. Nicolas, E. Dąbrowskiego:

    „Cokolwiek by jednak powiedzieli filologowie, imię Maryja od czasu, gdy je nadano dziecięciu Joachima i Anny, wywołuje i będzie zawsze wywoływało wrażenie niezwykłe – to imię tak słodkie, czyste, wdzięczne i święte; imię najbardziej rozpowszechnione, a zarazem najbardziej pospolite; imię, co choć nadane tym, którzy je noszą, nigdy do nich nie przywiera, nigdy do nich właściwie nie należy, tak dalece jest ono wyłączną własnością Matki Chrystusa” (Warszawa 1954, s. 77). Trzeba wspomnieć, że imię Maryja cieszyło się w Polsce niezwykłą czcią. Już ks. Jan Długosz pisał o niestosowności nadawania dziewczynkom przy chrzcie imienia Matki Bożej. Również to podkreślano podczas reformacji, w wyniku której odrzucono kult Maryi i świętych. Stąd też w Polsce ze względu na cześć Matki Bożej nadawano dziewczynkom imię pochodne od imienia Maryi – Marianna. Było to jeszcze aktualne w niektórych parafiach do połowy ubiegłego stulecia. Tradycja ta jednak została przezwyciężona i dziewczynkom nadawano imię Maryja, a chłopcom – Marian. Wierzono bowiem, że w ten sposób przez nadanie tego świętego imienia uczci się Matkę Bożą i zyska się Jej przemożną opiekę.

    Po raz pierwszy w liturgii zaczęto czcić imię Maryi w Hiszpanii, w diecezji Cienca, która otrzymała pozwolenie Stolicy Apostolskiej w roku 1513 na obchód święta poświęconego Imieniu Matki Zbawiciela. Największą jednak popularność miało to święto w Polsce, Austrii i Niemczech. Wiązało się to z wielkim wydarzeniem historycznym, mianowicie zwycięstwem króla polskiego Jana III Sobieskiego nad Turkami pod Wiedniem w 1683 r. Król Jan Sobieski był wielkim czcicielem Maryi. W drodze na odsiecz wiedeńską zatrzymał się na modlitwę w sanktuarium Maryjnym w Piekarach Śląskich. W dniu Narodzenia Maryi wojska polskie przybyły pod Wiedeń. 12 września król wraz z wojskiem polskim był na Mszy na Kahlenbergu, służył do Mszy, przyjął Komunię świętą i na chorągwiach rycerskich polecił wypisać imię Maryja. Z takim też okrzykiem wojska polskie ruszyły do bitwy z Turkami. Po zwycięskiej bitwie król napisał do papieża Innocentego XI: „Przyszliśmy, zobaczyliśmy. Bóg zwyciężył”. Innocenty XI, wdzięczny Bogu za zwycięstwo wiedeńskie przez przyczynę Matki Bożej, ogłosił dzień 12 września świętem Imienia Maryi w całym Kościele dla uczczenia zwycięskiej bitwy chrześcijan nad wyznawcami islamu. Początkowo święto to obchodzono w niedzielę po Narodzeniu Matki Bożej, papież Pius X w roku 1911 przeniósł je na 12 września. Obecnie (od 1960 r.) obchód Najświętszego Imienia Maryi ma rangę tylko wspomnienia dowolnego. W Archidiecezji Białostockiej dzień 12 września jest uroczystością tytułu kościoła w dwóch świątyniach: w kościele pomocniczym w Białymstoku – Starosielcach oraz w Zawykach (kaplica należąca do parafii Suraż).

    Teksty liturgiczne pomagają nam uczcić, ale też i zrozumieć znaczenie imienia Matki Bożej. W kolekcie mszalnej wspominamy, że pod krzyżem Chrystus dał nam za Matkę Najświętszą Maryję Pannę, swoją Matkę. Prosimy, abyśmy ubiegając się pod Jej obronę i wzywając Jej imienia „nabrali otuchy”. Modlitwa nad darami przypomina nam, że we Mszy składamy Ofiarę uwielbienia i oddajemy cześć Matce Bożej. Wypowiadamy tu prośbę, aby przez udział nasz w zbawczej Ofierze wzrastała w nas łaska wiecznego odkupienia. W modlitwie po Komunii pokornie błagamy Boga, abyśmy za wstawiennictwem Matki Bożej „okazali stałość w wierze i wytrwałość w pełnieniu dobrych uczynków”. Liturgia Godzin (t. IV, s. 1145 – 1147) zawiera piękne hymny Maryjne na Godzinę Czytań, Jutrznię i Nieszpory.

    Niech dzień 12 września da nam możliwość podziękowania za zwycięstwo nad Wiedniem i uratowanie chrześcijaństwa przed nawałą turecką. Przez wstawiennictwo Matki Bożej polecajmy także Bogu sprawy naszej Ojczyzny słowami hymnu z Godziny Czytań módlmy się również za nas:

    „Ty jesteś Pani, piękną doliną,

    Która rozkwita liliami cnoty;

    W Tobie jest źródło wszelkiego dobra,

    Przyjdź więc z pomocą ludziom znękanym.

    O Maryjo!

    A wiarę wzmocnił”.

    ks. Stanisław Hołodok/opoka.pl

    __________________________________________________________________________________

    W imię Maryi

    Jan Matejko, "Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI", fot. Wikimedia Commons

    Jan Matejko, “Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI”,

    fot. Wikimedia Commons

    ***

    Co wspólnego ma imię Maria z odsieczą wiedeńską? Bynajmniej nie chodzi o to, że imię to nosiła żona zwycięzcy spod Wiednia, króla Jana III Sobieskiego.

    “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył” – napisał Sobieski w liście do papieża Innocentego XI po pokonaniu armii Imperium Osmańskiego pod wodzą Kary Mustafy przez sprzymierzone siły polsko-austriacko-niemieckie. Wskazał tym samym na pierwszego Zwycięzcę w bitwie, po której potężna dotychczas Turcja już się nie podźwignęła i przestała zagrażać chrześcijańskiej Europie. Była jedna z bitew, które historycy uważają za decydujące o losach nasz cywilizacji. Bitwa rozpoczęła się 12 września 1683 roku rano, trwała 12 godzin, z czego przeważającą większość trwał ostrzał artylerii przygotowującej atak. Szarża husarii Sobieskiego – zaledwie pół godziny.

    Powtarzająca się tu jak refren liczba przywodzi na myśl 12 gwiazd w wieńcu na głowie Niewiasty. Jej imię – imię Maryi – widniało pod Wiedniem na sztandarach polskich wojsk, wypisane z rozkazu króla Jana III, gorliwego czciciela Matki Bożej. Wcześniej, idąc na odsiecz, nasz władca zatrzymał się na modlitwę na Jasnej Górze i w sanktuarium maryjnym w Piekarach Śląskich. Na miejsce starcia przybył 8 września, w dniu Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Przed bitwą brał wraz z wojskiem udział na Kahlenbergu we Mszy Świętej, osobiście do niej służył i przyjął Komunię Świętą.

    Ani król, ani papież nie mieli wątpliwości, że zwycięską hetmanką w tym starciu chrześcijaństwa z islamem była Matka Jezusa. Nie po raz pierwszy. Dość wspomnieć wcześniejszą o 112 lat bitwę morską pod Lepanto między Świętą Ligą a Imperium Osmańskim, 7 października, który to dzień na pamiątkę tamtego wydarzenia obchodzimy jako wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Różańcowej. Tam również zwycięstwo przypisywano wstawiennictwu Dziewicy, wymodlonemu na Różańcu. Nasuwa się tu podobieństwo do innej jeszcze bitwy, nazwanej Cudem nad Wisłą, kilka wieków później, w roku 1920 pod Warszawą. Tam także wynik starcia “dwóch światów” został przesądzony w święto maryjne, 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i w dniu wspomnienia Matki Bożej Zwycięskiej.

    Dzień wiedeńskiej wiktorii – 12 września – został przez Innocentego XI ustanowiony świętem Najświętszego Imienia Maryi. Święto takie w liturgii jako pierwsi – jak to nieraz, jeśli chodzi o kult maryjny, bywało – zaczęli obchodzić Hiszpanie w diecezji Cienca, która już w roku 1513 otrzymała na to pozwolenie Stolicy Apostolskiej. Po zwycięstwie pod Wiedniem zaczęło ono obowiązywać w całym Kościele, początkowo w niedzielę po Narodzeniu Najświętszej Maryi Panny, szczególną popularność zyskując, ze zrozumiałych względów, w Polsce, Austrii i Niemczech. Od 1911 roku przeniesione na stale na 12 września, dziś ma charakter wspomnienia dowolnego.

    IMIENINY X 33

    Niełatwo zapewne było znaleźć w kalendarzu miejsce na kolejne święto maryjne. Tylko w Kościele w Polsce jest ich długa lista, złożona z 33 dat stałych i czterech ruchomych. Są wśród nich uroczystości, święta oraz wspomnienia obowiązkowe i dowolne. Przy czym mogą mieć one różną rangę, w zależności od diecezji. Tak więc 12 września najuroczyściej chyba obchodzi się w diecezji katowickiej, ponieważ przypada wówczas wspomnienie głównej patronki diecezji, Matki Bożej Piekarskiej – tej samej, przed której cudownym wizerunkiem modlił się w drodze na Wiedeń Jan III Sobieski.

    Każdego z tych dni Marie, którym patronuje Matka Boża, obchodzą imieniny. Imię Maria od wielu lat – po okresie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, kiedy to wydawało się nieco niemodne – znów należy do najpopularniejszych imion. Według raportu MSWiA, w roku 2010 nadano je 3525 dziewczynkom w Polsce, a w 2011 roku, do 1 września, w samej Warszawie – 51 dziewczynkom, co daje mu 10. miejsce w rankingu najczęstszych imion kobiecych. Zupełnie natomiast wydaje się obecnie w odwrocie męska wersja imienia – Marian.

    Nie zawsze jednak nadawanie na chrzcie imienia Maria było bezproblemowe. Imię to uważano bowiem za zbyt dostojne, święte, cieszące się samo w sobie czcią ze względu na Bogurodzicę. Podobnie jak w większości krajów chrześcijańskich – oprócz bodajże Kastylii i hiszpańskojęzycznych krajów Ameryki Południowej – nikt nie śmie nazywać swoich synów imieniem Jezus. Już ks. Jan Długosz pisał, że nadawanie dzieciom imienia Maria jest niestosowne, a król Kazimierz Wielki postanowi! wręcz wydać przepis zabraniający przyjmowania tego imienia. Radzono sobie, używając w zamian formy Marianna lub – jak choćby w przypadku młodzieńczej miłości Mickiewicza – Maryla. Zwyczaj ten był żywy w niektórych parafiach w Polsce jeszcze po II wojnie światowej. Dziś wyjątkowość imienia Matki Bożej i pełen czci dystans wobec niego podkreśla zachowana staropolska jego forma: Maryja zamiast Maria. Przez wieki imię Maria nie tylko stało się najpopularniejszym imieniem żeńskim, ale także zaczęto je nadawać – jako drugie – mężczyznom, i to w niemal całym świecie chrześcijańskim.

    Przypadek szczególny stanowi tu Kościół w Etiopii, jeden z chrześcijańskich Kościołów Wschodnich, w którym cześć wobec Matki Chrystusowej była posunięta bardzo daleko. Jej imienia nadawać nie wolno tam było pod żadnym pozorem. Wobec tego pomysłowi Jej czciciele stworzyli wiele zamienników, takich jak “Kwiat Maryi”, “Sługa Maryi”, “Cnota Maryi”, “Dar Maryi”, “Ukochany Maryi” i tym podobne, którymi nazywano zarówno dziewczynki, jak i chłopców.

    Kochający Maryję wszędzie nadawali Jej przydomki – często wbrew oficjalnym nazwom świąt. I tak w Polsce mamy Gromniczną, Zielną czy Siewną. Inne ludy chrześcijańskie także zapewne mają podobne sposoby na okazanie Maryi miłości i przywiązania. Do kultu Matki Bożej odnosi się np. jedno z najpowszechniejszych imion języka hiszpańskiego – Pilar. Oznacza ono “kolumnę” i pochodzi od Nuestra Seńora del Pilar – przydomka Matki Bożej na Kolumnie, której słynąca łaskami XV-wieczna figura na jaspisowym pilastrze znajduje się w bazylice w Saragossie. Virgen del Pilar jest patronką całego Hispanidad – Świata Hiszpańskiego.

    UKOCHANA PRZEZ BOGA

    “Dziewicy zaś było na imię Maryja” – tymi słowami w Ewangelii św. Łukasza zostaje przedstawiona. Co jednak znaczy Jej imię, kochane, czczone, wypisywane na sztandarach, tylekroć powtarzane? Za paradoks można uznać fakt, że imię to, wyjątkowe i tak rozpowszechnione, święte i pospolite – ma znaczenie niejasne. Na postawie różnych źródłosłowów hebrajskie Mrym, wymawiane jako Mirydm, interpretowano rozmaicie, jako m.in.: “Świetlista”, “Miła”, “Pani”, “Wysoka” czy też “Wzniosła”, “Gwiazda morska”, “Buntowniczka”, “Napawająca radością”, “Dająca pić”, a nawet “Grubaska” – co byłoby u starożytnych semitów nie lada komplementem. Według innej koncepcji, imię to, które nosiła także siostra Mojżesza w czasach niewoli egipskiej, mogłoby mieć właśnie egipskie pochodzenie. Znaczyłoby wówczas “Ukochana przez Boga”. Czy można znaleźć bardziej satysfakcjonujące objaśnienie tego imienia? Żadne jednak, nawet najbardziej trafne teologicznie, etymologicznie nie jest do końca pewne.

    Jedno nie ulega wątpliwości: imię to było również w ówczesnym Izraelu bardzo popularne, pojawiające się często także w Ewangeliach. “Trzy Maryje poszły” wszak do grobu Jezusa, a żadna z nich nie była Jego Matką. Wybrana przez Boga na Matkę Zbawiciela cicha oblubienica cieśli z Nazaretu nosiła imię najzwyklejsze, w niczym Jej od innych kobiet niewyróżniające. “Imię – jak ktoś napisał – co choć nadane tym, którzy je noszą, nigdy do nich nie przywiera, nigdy do nich właściwie nie należy, tak dalece jest ono wyłączną własnością Matki Chrystusa.” W nim można się dopatrywać jeszcze jednego pięknego przykładu pokory Dziewicy Maryi.

    Lidia Molak/Adonai.pl

    Przy pisaniu artykułu korzystałam z książki Vittoria Messoriego “Opinie o Maryi”,
    Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2007

    Tekst pochodzi z Tygodnika Idziemy, 18 września 2011

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 września

    Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Prot i Hiacynt
      •  Święty Jan Gabriel Perboyre, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio

    Franciszek Jan urodził się 7 września 1912 r. w Piranie, mieście na adriatyckim półwyspie Istria, stanowiącym wówczas część cesarstwa austro-węgierskiego (dziś Słowenia). Uczył się w szkole podstawowej w rodzinnym mieście, będąc jednocześnie ministrantem w parafii św. Franciszka z Asyżu. Już w wieku 12 lat znalazł się w niższym seminarium w miejscowości Koper. W 1932 r. zakończył nauki na poziomie gimnazjalnym i licealnym i został przeniesiony do seminarium duchownego w Gorycji. Tam studiował filozofię i teologię. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie w Trieście.
    Jego pierwszą placówką duszpasterską było Cittanova na półwyspie Istria. Tam swoją posługę rozpoczął od stworzenia oddziału Akcji Katolickiej. W 1939 r. został mianowany proboszczem niewielkiej parafii Villa Gardossi. Również i tu odtworzył Akcję Katolicką. Założył chór. Nauczał religii w lokalnej szkole. Zorganizował niewielką bibliotekę. Prawie codziennie, mimo chronicznej astmy i nieustannie atakującego go kaszlu, odwiedzał swoich parafian, szczególnie starszych, chorych i z małymi dziećmi, podróżując na rowerze albo pieszo, opierając się na lasce, z nieodłącznie towarzyszącym mu psem.
    W czerwcu 1940 r. II wojna światowa dotarła do Istrii. Do 1943 r. nie wpływała jednak znacząco na życie mieszkańców. Gdy jednak 8 września 1943 r. nowy rząd Włoch ogłosił zawieszenie broni z nacierającymi od południa siłami alianckimi Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, sytuację starali się natychmiast wykorzystać komuniści, zarówno włoscy, jak i jugosłowiańscy. Zaczęli się organizować w Istrii, która stała się terenem starć między komunistami a faszystami. W połowie września do Istrii wkroczyli Niemcy, wspierający słabnące siły faszystowskie. W lasach nieopodal Villa Gardossi zaczęli pojawiać się partyzanci.
    Ks. Franciszek starał się dalej posługiwać swoim parafianom, choć sytuacja stawała się krytyczna. Z narażeniem życia próbował odzyskiwać ciała poległych partyzantów i chować je po chrześcijańsku. Zapobiegł podpaleniu przez Niemców domu, którego mieszkańców podejrzewano o przechowywanie partyzantów. Interweniował w dowództwie sił faszystowskich w miejscowości Buje protestując przeciw zamordowaniu miejscowego chłopa. Uratował przed rozstrzelaniem przez partyzantów innego parafianina, którego komuniści podejrzewali o donosicielstwo. Ukrywał też młodzież, która nie chciała być powołana do nowej faszystowskiej armii.
    W maju 1945 r. Niemcy poddali się. Włoskie wojska zostały wypędzone z Istrii przez zwycięskich komunistycznych partyzantów Józefa Broz Tito. Natychmiast rozpoczęły się prześladowania Kościoła. Organizowano “masówki”, na które zapędzano wieśniaków i indoktrynowano ich, oskarżając Kościół o “wstecznictwo”. Komunaziści zastąpili formalnie religijne święta świętami komunistycznymi. Zaczęto zapisywać wszystkich uczęszczających na Msze św. i nabożeństwa kościelne. Donosicielstwo stało się normą życia.
    Franciszek kontynuował swoje posłannictwo. Ostrzegano go, że wśród jego parafian niektórzy zaczęli służyć nowym panom. Radzono, by nikomu nie ufał. Nie zastosował się do tych rad, mimo że realnie oceniał coraz bardziej zaciskającą się pętlę komunistycznych rządów. Wkrótce znalazł się, z wieloma innymi księżmi, na “czarnej” liście komunistycznej. Propaganda zaczęła go oskarżać o “antykomunizm i działalność wywrotową”.
    W czerwcu 1946 r. komuniści pobili biskupa Antoniego Santin, ordynariusza Triestu i Koper, przełożonego Franciszka, gdy udawał się na bierzmowanie w Koprze. 1 września 1946 r. ks. Franciszek miał mówić w kazaniu: “Chrystus kocha grzeszników, jest dobrym pasterzem, który szuka zagubionych owiec. Pragnie ich nawrócenia. Kocha nawet zdrajcę i nazywa go przyjacielem. Kocha swoich katów: prosi swego Ojca w niebie o łaskę wybaczenia dla nich”.
    11 września 1946 r. Franciszek, wracając z posługi w jednej z miejscowości, gdzie słuchał spowiedzi, został porwany i wywieziony w nieznanym kierunku. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Ostatni raz widziano go ok. godziny 16.00, gdy został zatrzymany przez kilku komunistycznych milicjantów. Prawdopodobnie został zakatowany na śmierć: istnieją niepotwierdzone relacje o tym, że Franciszek był bity, okradziony z odzienia, bity kamieniami po głowie i w końcu dwukrotnie zasztyletowany, po czym wrzucony do jednej z wielu okolicznych jam krasowych. Przypuszcza się, że na samej Istrii komuniści jugosłowiańscy, z pomocą rosyjskich doradców, zamordowali w masakrach od 4 do 20 tys. osób.
    Przez dziesięciolecia nad życiem i śmiercią ks. Franciszka panowała cisza. Dopiero ok. 1970 r. pojawiły się pierwsze relacje opisujące prawdopodobny przebieg ostatnich chwil jego życia. W 1998 r., w krypcie narodowego, włoskiego, sanktuarium Maryi Matki i Królowej, na wzgórzu Grisa niedaleko Triestu umieszczono cenotaf – symboliczny grób Franciszka. Został beatyfikowany 8 października 2008 r. w Trieście przez biskupa Eugeniusza Ravignani, ordynariusza Triestu, i reprezentującego papieża Benedykta XVI abp. Angelo Amato SDS.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 września

    Błogosławiony Franciszek Gárate, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święta Pulcheria, cesarzowa
      •  Błogosławiony Ogleriusz, opat
      •  Święty Mikołaj z Tolentino, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Franciszek Gárate

    Franciszek Gárate urodził się 5 lutego 1857 r. w Azpeitia, na terenie, który kiedyś należał do rodziny Loyolów. W wieku 17 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów, który na skutek wojny domowej znajdował się wtedy w Poyanne, we Francji. W roku 1876 złożył śluby zakonne jako brat-koadiutor. Przez dziewięć lat z największą troskliwością spełniał posługi infirmarza w kolegium La Guardia, w pobliżu granicy portugalskiej. Od roku 1887 był furtianem na uniwersytecie w Deusto-Bilbao. Budował tam wszystkich cierpliwością, łagodnością i pogodą. Wcześnie spostrzeżono, że jest wiernym naśladowcą św. Alfonsa Rodrigueza. Nazywano go Frater Urbanitas.
    Zmarł 9 września 1929 r. Beatyfikował go w roku 1985 św. Jan Paweł II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Bł. brat Franciszek Gárate – świętość, naturalność, prostota

    Bystry ‘Brat Subtelność’ – bł. Franciszek Gárate SJ

    figura bł. Franciszka Gárate SJ – Zarateman, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Świętość zazwyczaj kojarzona jest z niezwykłymi wydarzeniami, z nadzwyczajnymi darami, w których wyraża się Boże wybranie. Najtrudniej dostrzec ją i opisać w szarej, monotonnej codzienności, w zwykłym wypełnianiu powierzonych obowiązków. Przykład brata Franciszka, którego życie w swych zewnętrznych przejawach dalekie było od nadzwyczajności i toczyło się raczej w cieniu innych świętych, budzi jednak nadzieję, że prostota i wierność, życzliwość i pomoc okazywana bliźnim są autentyczną drogą zjednoczenia z Bogiem.

    Franciszek Gárate, drugi z siedmiu synów ubogiej i pobożnej rodziny chłopskiej, urodził się 5 lutego 1857 r. w baskijskiej osadzie Azpeitia, 300 m od zamku Loyola, w którym przyszedł na świat Inigo – św. Ignacy, założyciel jezuitów. Mając lat 14, Franciszek opuścił rodzinny dom i podjął pracę służącego w kolegium Nuestra Seńora de la Antigua, prowadzonym przez jezuitów w miejscowości Oruńa. Po trzech latach zdecydował się wstąpić do Towarzystwa Jezusowego jako brat zakonny. Później również dwóch jego rodzonych braci, naśladując ten przykład, wstąpiło do jezuitów.

    Ponieważ podczas rewolucji w 1868 r. jezuici zostali wydaleni z Hiszpanii, Franciszek wstąpił do nowicjatu położonego w małym miasteczku Poyanne na południu Francji. Po dwóch latach złożył śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa jako brat koadiutor, a następnie przez rok pozostał w domu nowicjatu, pełniąc różne obowiązki. Na początku 1877 r. wysłany został do położonej w pobliżu granicy portugalskiej miejscowści La Guardia, gdzie w kolegium św. Jakuba objął funkcję infirmarza. Infirmarz opiekował się chorymi, pielęgnując ich i podając przepisane przez medyka lekarstwa, a równocześnie troszczył się o stan ducha swych podopiecznych. Dlatego też zwykle wyznaczano do tej funkcji braci, którzy odznaczali się zarówno walorami fizycznymi (byli rośli i silni), jak i duchowymi (pogodni i życzliwi). Wraz z otwarciem w La Guardia kolejnych dwóch szkół bratu Franciszkowi przybywało pracy, ale dla każdego z chorych uczniów miał czas i cierpliwość. Gorliwość w wypełnianiu trudnych obowiązków, miłość wyrażająca się w troskliwej opiece nad chorymi, bardzo szybko zyskały mu powszechny podziw, a nade wszystko wdzięczną pamięć uczniów. Niejednokrotnie, spędziwszy całą noc u łoża chorego, bez odpoczynku wracał do innych, codziennych obowiązków. Po dziesięciu latach tak intensywnej pracy brat Franciszek podupadł na zdrowiu i przeniesiony został do Deusto, miejscowości w północnej Hiszpanii na przedmieściach Bilbao. Objął tam funkcję furtiana w otwartym dwa lata wcześniej i prowadzonym przez jezuitów uniwersytecie.

    Praca furtiana nie należała do łatwych, szczególnie w dużym kompleksie uniwersyteckim. Przez portiernię codziennie przewijało się mnóstwo ludzi: krewni pragnący rozmawiać z wychowankami; wierni zwracający się w różnych sprawach do duchownych; dostawcy przywożący towary, ubodzy proszący o jałmużnę. Do każdego petenta, który dzwonił do furty, brat Gárate odnosił się z grzecznością i uprzejmością, nikomu nie okazując zniecierpliwienia. Dla każdego miał dobre słowo; studentom dodawał odwagi i udzielał wskazówek, a czasami nawet pomagał w przepisywaniu notatek z wykładów; dla znajdujących się w kłopotach potrafił znaleźć słowa pocieszenia; głodni i ubodzy otrzymywali u niego pożywienie i ubranie. Sam zadowalał się tylko rzeczami używanymi i nie przyjmował dla siebie żadnych nowych. Chcąc jak najszybciej odpowiedzieć na każde wezwanie, zamieszkał w wybranej przez siebie ciemnej “klitce” obok portierni, chociaż proponowano mu inne, lepsze pokoje.

    Z racji swej dobroci i cierpliwości w obchodzeniu się z petentami, subtelności i delikatności w traktowaniu bez wyjątku wszystkich ludzi, dyskrecji połączonej z naturalnością i prostotą, zyskał sobie wśród studentów przydomek Brat Subtelny. Z czasem przydomek ten wyparł nawet jego imię.

    Według świadectwa o. Arrupe, który, zanim wstąpił do jezuitów i został przełożonym generalnym zakonu, studiował medycynę w Deusto, brat Gárate przy całej prostocie i dyskrecji umiał być doskonałym wychowawcą. Czasem wystarczyło tylko jedno spojrzenie jego błyszczących oczu, skierowane na niesfornych uczniów wychodzących przez furtę z ukrytymi w kieszeniach jabłkami zabranymi z klasztornego ogrodu. Nie było w tym wzroku potępienia, lecz kryła się wyrozumiała dobroć, która jednocześnie budziła w winowajcy nieodpartą potrzebę, aby być lepszym.

    41 lat spędzonych w Deusto to 41 lat dosłownego życia dla innych. 41 długich lat wypełnionych powtarzanymi dzień za dniem obowiązkami. 41 lat naśladowania św. Alfonsa Rodrigueza, wieloletniego furtiana z kolegium jezuitów w Palma na Majorce, żyjącego na przełomie XVI i XVII w., którego obraz wisiał w “klitce” brata Gárate; świętego, który swoją postawą formował innych świętych – np. Piotra Klawera, apostoła afrykańskich niewolników w Ameryce Południowej. 41 lat życia stale zanurzonego w obecności Bożej – widomym znakiem tej więzi był różaniec, którego praktycznie nie wypuszczał z ręki.

    Wizytator hiszpańskich jezuitów i późniejszy kardynał arcybiskup Genui o. P. Boetto wspominał po latach: Będąc kiedyś pod wrażeniem ogromu zajęć spełnianych w pogodzie ducha, zapytałem: “Drogi Bracie, w jaki sposób udaje się wam zajmować tak wieloma sprawami i jednocześnie być tak spokojnym i łagodnym, i nie tracić nigdy cierpliwości?” Brat Garate odpowiedział: “Ojcze, staram się zrobić dobrze to, co mogę – resztę zostawiam Panu, który wszystko może. Z Jego pomocą wszystko staje się lekkie i miłe, ponieważ służymy dobremu Gospodarzowi!”. Nawet w okropnej, monotonnej codzienności.

    W święto Narodzenia Matki Bożej, 8 IX 1929 r., mający 72 lata furtian poczuł ostry ból w żołądku. Brat infirmarz doradzał mu, aby się położył do łóżka, ale Franciszek chciał najpierw skończyć rozpoczęte prace. Dopiero pod wieczór zgłosił się do infirmerii. Tej samej nocy, zdając sobie sprawę z bliskiej śmierci, poprosił o wiatyk, a następnego poranka przyjął sakrament namaszczenia chorych. Zmarł w dniu, w którym Kościół wspomina św. Piotra Klawera – 9 września, o godzinie 700.

    Szacunek, jakim cieszył się brat Gárate za życia, ujawnił się jeszcze bardziej po jego śmierci. Nieprzebrane tłumy przyjaciół i dawnych studentów przybywały, aby oddać mu ostatnią posługę. Tak wielu prosiło o pamiątkę po Dobrym Bracie, że cała jego sutanna została pocięta na drobne cząstki. Wszyscy starali się przynajmniej dotknąć różańcem lub krucyfiksem jego trumny. Beatyfikacji Dobrego Brata dokonał 6 X 1985 r. w Rzymie papież Jan Paweł II. Kościół obchodzi jego wspomnienie 10 września.

    ks. Andrzej Paweł Bieś SJ
    katolik.pl/tekst pochodzi z  Posłańca Serca Jezusowego

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 września

    Święty Piotr Klawer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr z Pébrac, prezbiter
      •  Błogosławiony Jakub Laval, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Eutymia Üffing, dziewica i zakonnica
      •  Błogosławiony Piotr Bonhomme, prezbiter
    ***
    Święty Piotr Klawer

    Piotr Klawer urodził się 25 czerwca 1580 r. w Verdú (Katalonia w Hiszpanii) w zamożnej rodzinie rolniczej. Wcześnie stracił matkę i starszego brata. W roku 1596 rozpoczął studia na uniwersytecie w Barcelonie, który prowadzili wówczas jezuici. Zawarł z nimi przyjaźń i wstąpił w ich szeregi. W latach 1602-1604 odbył nowicjat i złożył pierwsze śluby. Praktykę pedagogiczną jako kleryk odbył w roku szkolnym 1604/1605 w Geronie. W czasie studiów filozoficznych (1605-1608) w kolegium jezuickim w Palma na Majorce zetknął się z bratem zakonnym, św. Alfonsem Rodriguezem. Ten przepowiedział mu, że polem jego misyjnej pracy będzie troska o Murzynów w Ameryce Południowej.
    Studia teologiczne Piotr odbywał w Barcelonie (1608-1610). Właśnie w tym czasie jezuici otworzyli w Kolumbii misję. Piotrowi nakazano przerwać studia i wyjechać tam do pracy wśród niewolników murzyńskich, których wówczas masowo zwożono z Afryki w charakterze niewolników – jako darmowej, najtańszej siły roboczej. Przewożeni w najprymitywniejszych warunkach, często nieszczęśliwi, nie wytrzymywali długiej podróży. Bezceremonialnie wyrzucano ich wtedy na pożarcie rekinom, które gromadami towarzyszyły tragicznym konwojom. Epidemie niemniej licznie dziesiątkowały ofiary barbarzyństwa. Nie znano bowiem współczesnych środków sanitarnych, zresztą uważano je za rzecz zbędną. Sumienie uspokajano naiwnym twierdzeniem, że Murzyni nie są ludźmi i nie mają duszy.

    .Święty Piotr Klawer chrzczący Murzynów

    Wstrząśnięty niedolą i krzywdą czarnych braci, Piotr Klawer oddał się posłudze wobec nich; stał się niewolnikiem niewolników. Swoim bezgranicznym poświęceniem chciał chociaż w małej części wynagrodzić im krzywdę. Na kartce formuły ślubów zakonnych Piotr dopisał znamienne słowa: Piotr Klawer, sługa Etiopczyków. Tak wówczas nazywano Murzynów.
    Święcenia kapłańskie Piotr otrzymał w 1616 r. w Kartagenie. Jako kapłan mógł służyć Murzynom wszechstronną pomocą duchową i materialną: starał się dla spragnionych o orzeźwiający napój, dla wygłodniałych o posiłek, dla nagich o jakiś ubiór, dla chorych o lekarstwa. Energicznie interweniował tak u osób prywatnych, jak i u władz, by ulżyć niedoli niewolników. Osobnym ślubem zobowiązał się im służyć. Jego bezgraniczne miłosierdzie otwierało mu ich serca. Miał pozyskać dla wiary i osobiście ochrzcić kilkadziesiąt tysięcy Murzynów.
    Siły do ponad czterdziestoletniej posługi Piotr Klawer znajdował w rozważaniu Męki Pańskiej, w codziennej Mszy świętej i w serdecznym nabożeństwie do Matki Bożej. Odszedł po nagrodę do nieba 8 września 1654 r. Choć proces beatyfikacyjny rozpoczęto na tyle wcześnie, że zeznania złożyli bezpośredni współpracownicy Piotra Klawera (w tym niewolnicy-tłumacze), jednak dopiero po 200 latach papież Pius IX w roku 1851 włączył go do grona błogosławionych. Powodem tego opóźnienia było zawieszenie procesu w okresie kasaty zakonu jezuitów. Papież Leon XIII zaliczył Piotra Klawera do grona świętych w roku 1888 (jednocześnie z jego mistrzem duchowym, br. Alfonsem Rodriguezem). Ten sam papież ogłosił św. Piotra Klawera patronem misji wśród Murzynów (1896).
    Dwa lata wcześniej (1894) Polka, bł. Maria Teresa Ledóchowska (+ 1922), założyła Stowarzyszenie św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskiej, które niebawem przeobraziło się w nową rodzinę zakonną, zatwierdzoną przez Stolicę Apostolską w roku 1910. Istnieją ponadto jeszcze dwa inne zgromadzenia zakonne, które obrały sobie św. Piotra Klawera za szczególnego patrona. Są to siostry św. Piotra Klawera w Kolumbii i w Italii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    9 września

    Błogosławiona Aniela Salawa, dziewica

    Błogosławiona Aniela Salawa

    Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w wielodzietnej, ubogiej rodzinie chłopskiej w Sieprawiu pod Krakowem. Jej rodzice byli bardzo pobożni, a matka mimo wielu zajęć i obowiązków nie zaniedbywała wspólnej modlitwy rodzinnej, głośnego czytania książek i czasopism religijnych. Aniela odznaczała się niezwykłą urodą. Ukończyła jedynie dwie klasy szkoły elementarnej, ponieważ musiała pomagać matce przy gospodarstwie. Mimo wątłego zdrowia zawsze była bardzo chętna do pracy.
    Jako młoda dziewczyna, jesienią 1897 r. udała się do Krakowa, gdzie podjęła pracę jako służąca. W dwa lata później bardzo przeżyła śmierć swojej dwudziestopięcioletniej siostry. Uświadomiła sobie wówczas, jak bardzo kruche jest życie. Po głębokim namyśle zdecydowała się na złożenie ślubu dozgonnej czystości. W 1900 r. przystąpiła do Stowarzyszenia Sług Katolickich św. Zyty, którego zadaniem było niesienie pomocy służącym. Miała więc okazję, aby bardzo owocnie prowadzić apostolstwo w gronie koleżanek, dla których była przykładem chrześcijańskiego życia. Wywierała bardzo silny wpływ na otoczenie. Dzieliła się pożywieniem i pieniędzmi z biedniejszymi od siebie. Garnęły się do niej zwłaszcza najmłodsze służące, dla których była matką i przyjaciółką.
    W 1912 r. Aniela Salawa wstąpiła do III zakonu św. Franciszka i złożyła profesję. Zafascynowana duchowością Biedaczyny z Asyżu, okazywała niezwykłą wrażliwość na działanie Ducha Świętego. Modlitwa umacniała ją w cierpliwym dźwiganiu codziennego krzyża. Wszelkie urazy i poniżenia składała w ofierze Bogu za grzeszników. Umiała przebaczać i odpłacać dobrem za zło.
    W czasie I wojny światowej – mimo że bardzo pogorszył się jej stan zdrowia, nasiliły się dolegliwości płuc i żołądka – pomagała w krakowskich szpitalach, niosąc pomoc i wsparcie rannym żołnierzom. Opiekowała się także jeńcami wojennymi. W 1916 r. podupadła jednak na zdrowiu tak, że konieczna stała się hospitalizacja. Po wypisaniu ze szpitala nie mogła już podjąć pracy zarobkowej. Ostatnie pięć lat życia spędziła w nędzy, z pogodą ducha dźwigając krzyż choroby. Swoje cierpienia ufnie ofiarowała Chrystusowi jako wynagrodzenie za grzechy świata. W tym czasie wiele też modliła się, czytała, rozmyślała. Obdarzona została przeżyciami mistycznymi.
    Zmarła na gruźlicę 12 marca 1922 r. w krakowskim szpitalu św. Zyty. Umierała samotnie, opuszczona przez wszystkich, wśród straszliwych cierpień, ale w głębokim zjednoczeniu z Chrystusem jako tercjarka franciszkańska. Beatyfikowana została 13 sierpnia 1991 r. przez św. Jana Pawła II na krakowskim Rynku.
    W ikonografii bł. Anielę przedstawia się w pomieszczeniu kuchennym. Jej atrybutem jest także szczotka do zamiatania.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 września

    Narodzenie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Gietrzwałdzka
      •  Błogosławiona Serafina de Montefeltro
      •  Błogosławiony Alan de la Roche, prezbiter
      •  Błogosławiony Fryderyk Ozanam
      •  Święty Sergiusz I, papież
      •  Błogosławiony Wilhelm z Saint-Thierry, opat
      •  Błogosławiony Władysław Błądziński, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Adam Bargielski, prezbiter i męczennik
    ***
    Narodziny Maryi

    Pismo Święte nigdzie nie wspomina o narodzinach Maryi. Tradycja jednak przekazuje, że Jej rodzicami byli św. Anna i św. Joachim. Byli oni pobożnymi Żydami. Mimo sędziwego wieku nie mieli dziecka. W tamtych czasach uważane to było za karę za grzechy przodków. Dlatego Anna i Joachim gorliwie prosili Boga o dziecko. Bóg wysłuchał ich próśb i w nagrodę za pokładaną w Nim bezgraniczną ufność sprawił, że Anna urodziła córkę, Maryję.
    Nie znamy miejsca urodzenia Maryi ani też daty Jej przyjścia na ziemię. Według wszelkich dostępnych nam informacji, Maryja przyszła na świat pomiędzy 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Pana Jezusa.

    Narodziny Maryi

    Z pism apokryficznych mówiących o Maryi należałoby wymienić przede wszystkim: Protoewangelię Jakuba, Ewangelię Pseudo-Mateusza, Ewangelię Narodzenia Maryi, Ewangelię arabską o młodości Chrystusa, Historię Józefa Cieśli i Księgę o przejściu Maryi. Największy wpływ wywarła na tradycję Kościoła Protoewangelia Jakuba. Pochodzi ona bowiem z roku ok. 150, jest więc bardzo bliska Ewangelii według św. Jana. Stamtąd właśnie dowiadujemy się, że rodzicami Maryi byli św. Joachim i św. Anna, i że Maryja jako kilkuletnie dziecię została przez rodziców ofiarowana w świątyni, gdzie też zamieszkała. Śladem tego opisu jest obchodzone w Kościele w dniu 21 listopada wspomnienie Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.Pierwsze wzmianki o liturgicznym obchodzie narodzin Maryi pochodzą z VI w. Święto powstało prawdopodobnie w Syrii, gdy po Soborze Efeskim kult maryjny w Kościele przybrał zdecydowanie na sile. Wprowadzenie tego święta przypisuje się papieżowi św. Sergiuszowi I w 688 r. Na Wschodzie uroczystość ta musiała istnieć wcześniej, bo kazania-homilie wygłaszali o niej św. German (+ 732) i św. Jan Damasceński (+ 749). W Rzymie gromadzono się w dniu tego święta w kościele św. Adriana, który był przerobiony z dawnej sali senatu rzymskiego, po czym w uroczystej procesji udawali się wszyscy z zapalonymi świecami do bazyliki Matki Bożej Większej.
    Datę 8 września Kościół przyjął ze Wschodu – w tym dniu obchód ten znajdował się w sakramentarzach gelazjańskim i gregoriańskim. Święto rozszerzało się w Kościele dość wolno – wynikało to m.in. z tego, że wszelkie informacje o okolicznościach narodzenia Bożej Rodzicielki pochodziły z apokryfów.

    Narodziny Maryi

    W Polsce święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny ma także nazwę Matki Bożej Siewnej. Był bowiem dawny zwyczaj, że dopiero po tym święcie i uprzątnięciu pól zaczynano orkę i siew. Lud chciał najpierw, aby rzucone w ziemię ziarno pobłogosławiła Boża Rodzicielka. Do ziarna siewnego mieszano ziarno wyłuskane z kłosów, które były wraz z kwiatami i ziołami poświęcane w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej, by uprosić sobie dobry urodzaj. Na Podhalu święto 8 września nazywano Zitosiewną, gdyż tam sieje się wtedy żyto. W święto Matki Bożej Siewnej urządzano także dożynki.
    We Włoszech i niektórych krajach łacińskich istnieje kult Maryi-Dziecięcia. We Włoszech istnieją nawet sanktuaria – a więc miejsca, gdzie są czczone jako cudowne figurki i obrazy Maryi-Niemowlęcia w kołysce. Do nich należą między innymi: Madonna Bambina w Forno Canavese, Madonna Bambina w katedrze mediolańskiej – najwspanialszej świątyni wzniesionej pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny; Madonna Bambina w kaplicy domu generalnego Sióstr Miłosierdzia. Matka Boża-Dzieciątko jest główną Patronką tego zgromadzenia. Czwarte sanktuarium Matki Bożej-Dzieciątka jest w Mercatello – znajduje się tam obraz namalowany przez św. Weronikę Giuliani (+ 1727).Dzisiejsze święto przypomina nam, że Maryja była zwykłym człowiekiem. Choć zachowana od zepsucia grzechu, przez całe życie posiadała wolną wolę, nie była do niczego zdeterminowana. Tak jak każdy z nas miała swoich rodziców, rosła, bawiła się, pomagała w prowadzeniu domu, miała swoich znajomych i krewnych. Dopiero Jej zaufanie, posłuszeństwo i pełna zawierzenia odpowiedź na Boży głos sprawiły, że “będą Ją chwalić wszystkie pokolenia”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 września

    Święty Melchior Grodziecki,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Eugenia Picco, zakonnica
    ***
    Święty Melchior Grodziecki

    Melchior urodził się w Cieszynie w szlacheckiej rodzinie herbu Radwan około 1584 r. Studia średnie odbywał w wiedeńskim kolegium jezuitów, gdzie kształciło się wielu Polaków, wśród nich także św. Stanisław Kostka († 1568). Musiał wyróżniać się wśród swoich kolegów, skoro – jak sam pisze w jednym ze swoich listów do rodziców (1602) – został przyjęty do Kongregacji Mariańskiej, do której przyjmowano tylko najlepszych i najwybitniejszych uczniów. Był to równocześnie początek jego życia zakonnego. 22 maja 1603 r. rozpoczął nowicjat w Brnie, którego fundatorami byli jego stryjowie: Jan i Wacław. Razem z nim odbywał nowicjat Stefan Pongracz, późniejszy towarzysz jego męczeńskiej śmierci. Wśród pierwszych nowicjuszy tego klasztoru znalazł się także św. Edmund Campion, stracony w Anglii za wiarę w roku 1584.
    Po dwuletniej próbie 22 maja 1605 r. Melchior złożył śluby zakonne. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem zakonu, po nowicjacie nie udał się na studia, ale na praktykę nauczycielską do Brna (1605-1606) i do Kłodzka (1606-1607), gdzie jezuici mieli swoje kolegia. Równocześnie uzupełniał wykształcenie muzyczne. Od roku 1609 rozpoczął trzyletnie studia filozoficzne w Pradze. Ponieważ nie okazywał w tym kierunku większych uzdolnień, skierowano go na dwuletni kurs teologii. W roku 1614 otrzymał święcenia kapłańskie.
    Pierwsze lata kapłańskiego życia spędził w Pradze, gdzie głosił kazania i spowiadał w języku czeskim, który poznał w czasie nowicjatu i studiów w Czechach. Przez rok pełnił obowiązki kaznodziei we wsi Kopanina. Około roku 1616 powierzono mu kierownictwo bursy praskiej dla ubogich studentów. Stanowiła ona równocześnie zalążek małego seminarium.
    Kiedy wybuchła wojna trzydziestoletnia (1618-1648), Melchior udał się na Węgry i pozostał tam w kolegium jezuickim w Homonnie. Tutaj też 16 czerwca 1619 r. złożył śluby wieczyste. Wkrótce wysłano go w charakterze kapelana wojskowego do Koszyc. Razem z Melchiorem wysłano tam również Stefana Pongracza, który był Węgrem. Pongracz miał służyć katolikom węgierskim, a Melchior – polskim i czeskim. Swoją posługę pełnili zarówno wśród wojskowych, jak i dla małej grupy ludności cywilnej.

    Święty Melchior Grodziecki

    Kiedy wojska Rakoczego zajęły Koszyce, aresztowano także kapłanów, którzy szukali schronienia na zamku: kanonika strzygomskiego Marka Kriża (Chorwata), Melchiora Grodzieckiego i Stefana Pongracza. Pastor protestancki, Alwinczy, domagał się wymordowania wszystkich katolików w mieście. Sprzeciwiono się temu, ale wydano wyrok śmierci na trzech kapłanów. Rakoczy zatwierdził ten wyrok. Jego hajducy dokonali straszliwej egzekucji.
    Po północy z 7 na 8 września 1619 r. w towarzystwie pastora Alwinczy’ego hajducy udali się na zamek. Najpierw usiłowali nakłonić kapłanów do wyrzeczenia się wiary katolickiej. Kiedy zaś groźby okazały się daremne, na miejscu zamordowali kanonika Kriża. Nad jezuitami zaś zaczęli się znęcać i torturować ich, aby wymusić na nich odstępstwo. Umocowali do belki każdego z nich i podnosili w górę. Nogi obciążano kamieniami. Ciało krajali nożami i wyrywali jego kawały obcęgami. Świeże rany przypalali pochodniami. Głowę okręcali sznurem i ściskali tak mocno, że oczy wychodziły na wierzch. Wśród niesłychanych mąk obaj jezuici powtarzali tylko imiona Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny. Kiedy wreszcie siły katów opadły, dobili swoje ofiary, toporem obcinając im głowy. Ciała męczenników wrzucono do kloaki.
    Wieść o dokonanej zbrodni obiegła lotem błyskawicy Koszyce. Wywołała oburzenie nawet wśród protestantów. Rada miejska poleciła katowi pogrzebać ciała kapłanów. Wywieziono je do posiadłości w Also-Sobes koło Koszyc. Stąd w roku 1636 przeniesiono je do Trnawy, gdzie po kilkakrotnej zmianie miejsca spoczęły w klasztorze urszulanek. Liczne łaski i cuda przypisywane wstawiennictwu Melchiora i jego towarzyszy oraz kult zataczający coraz większe kręgi na Słowacji, Węgrzech, Morawach i Śląsku doprowadziły do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego już w roku 1628. Dopiero jednak 15 stycznia 1905 r. Melchior i jego dwaj towarzysze zostali przez św. Piusa X uznani za błogosławionych. Kanonizował ich św. Jan Paweł II w 1995 r. Św. Melchior jest patronem archidiecezji katowickiej.
    W ikonografii męczennicy przedstawiani są w szatach jezuickich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    7 września

    Błogosławiony Ignacy Kłopotowski, prezbiter

    Błogosławiony Ignacy Kłopotowski

    Ignacy urodził się 20 lipca 1866 r. w Korzeniówce koło Drohiczyna na Podlasiu w patriotycznej i głęboko wierzącej rodzinie. Uczył się w gimnazjum klasycznym w Siedlcach. Dalsze kształcenie podjął w seminarium duchownym w Lublinie i w Akademii Duchownej w Petersburgu. Święcenia kapłańskie przyjął 5 lipca 1891 r. w katedrze lubelskiej.
    Po święceniach został wikariuszem parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Jednocześnie w lubelskim seminarium duchownym od 1892 r. przez czternaście lat prowadził wykłady z Pisma Świętego, katechetyki, kaznodziejstwa, teologii moralnej i prawa kanonicznego. Pracował też w wikariacie katedralnym, a potem był rektorem kościoła św. Stanisława (w tym czasie pomagał prześladowanym unitom).
    Swojej działalności nie ograniczał do obowiązków duszpasterskich. Był wrażliwy na potrzeby innych i nie pozostawał obojętnym wobec biedy i upadku moralnego, z którymi zetknął się w czasie swojej pracy. Z myślą o bezdomnych i bezrobotnych już w 1893 r. stworzył Lubelski Dom Zarobkowy, w którym mogli oni pracować w wielu warsztatach, zarabiając na utrzymanie i mieszkanie. Zadbał również o kształcenie zacofanego społeczeństwa, inicjując szkołę rzemieślniczą. Trzy lata później dla moralnie upadłych kobiet założył Przytułek św. Antoniego. Zakładał też domy opieki dla starców i sierocińce.
    Z pomocą bogatych ziemian zainicjował też założenie w podlubelskich wsiach sieci szkół wiejskich; pomagały mu w tym także siostry zgromadzenia Służek Niepokalanej z Mariówki, za co Ignacego spotkały represje ze strony władz rosyjskich.
    Pisał, wydawał i rozpowszechniał modlitewniki oraz tanie broszurki religijno-patriotyczne. Wydawał: dziennik “Polak-Katolik”, tygodniki “Posiew” i “Anioł Stróż” (pisemko dla dzieci), miesięczniki “Dobra Służąca” i “Kółko Różańcowe”. Łączny ich nakład wyniósł ponad 8 milionów egzemplarzy. Po odzyskaniu niepodległości wznowił i redagował “Przegląd Katolicki”, zaś pod koniec życia zaczął wydawać “Głos Kapłański”. Zakładał też księgarnie.
    W 1908 r. przeniósł się z działalnością wydawniczą do Warszawy, aby ją rozwinąć na szerszą skalę. Mimo kłopotów z cenzurą, trudności finansowych i krytyki ze strony prasy liberalnej, trwał wiernie przy tej formie apostolstwa.
    W Warszawie prowadził także pracę duszpasterską. W 1913 r. został mianowany wikariuszem przy kościele św. Anny, a rok później rektorem dominikańskiego kościoła przy ul. Freta, którym opiekowało się duchowieństwo diecezjalne po usunięciu zakonników w ramach carskich represji. Sześć lat później został proboszczem parafii Matki Bożej Loretańskiej przy kościele św. Floriana na warszawskiej Pradze. Pelnił rownież funkcje dziekana praskiego i kanonika gremialnego kapituły warszawskiej.
    Kierując się chęcią zapewnienia ciągłości zapoczątkowanej przez siebie działalności wydawniczej, 31 lipca 1920 r. założył Zgromadzenie Sióstr Loretanek, które kontynuują dzieło ks. Kłopotowskiego, prowadząc drukarnię oraz wydawnictwo, w którym ukazuje się wiele pism i książek.
    Ks. Ignacy przyczynił się do powstania domów noclegowych, przytułków dla starców i kobiet oraz ochronek dla dzieci i młodzieży również w Warszawie. W 1928 r. założył Loretto k. Wyszkowa – ośrodek kolonijny dla biednych dzieci i dla staruszek. Dziś Loretto stało się sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej.
    Ks. Kłopotowski organizował dla najbiedniejszych bezpłatne kuchnie, kolonie, ochronki. Do dziś w budynku przy ul. Sierakowskiego 6 siostry loretanki prowadzą Dom Ojca Ignacego – świetlicę dla dzieci z najuboższych rodzin z terenu warszawskiej Pragi.
    Ludzie, którzy zetknęli się z nim, nazywali go “prawdziwym ojcem, opiekunem sierot”. Jako kapłan odznaczał się wielką gorliwością, umiłowaniem Boga i bliźniego, wiernością modlitwie, szczególną czcią Najświętszej Eucharystii i gorącym nabożeństwem do Matki Najświętszej.

    Grób bł. Ignacego Kłopotowskiego

    Ignacy Kłopotowski zmarł nagle 7 września 1931 r., w wigilię święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W dniu śmierci ostatnią Mszę św. swego życia odprawił przy Jej ołtarzu w kościele św. Floriana.
    Początkowo został pochowany na Powązkach, ale zgodnie z jego wolą 26 września 1932 r. jego ciało złożono na cmentarzu w Loretto, a w 2000 r. prochy ks. Ignacego przeniesiono do kaplicy sanktuarium założonego przez niego zgromadzenia loretanek.
    Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w 1988 r. W grudniu 2004 r. w obecności papieża św. Jana Pawła II ogłoszono dekret o heroiczności cnót ks. Ignacego. 3 maja 2005 r. Stolica Apostolska orzekła, że złożone w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych udokumentowane świadectwo uzdrowienia ks. Antoniego Łatko z Szerokiej ma charakter cudu dokonanego za pośrednictwem ks. Kłopotowskiego. Beatyfikacja ks. Ignacego odbyła się 19 czerwca 2005 r. w Warszawie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 września

    Błogosławiony Michał Czartoryski,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Magnus z Füssen
    ***
    Błogosławiony Michał Czartoryski

    Jan Franciszek Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej. Atmosfera domu była przesiąknięta głęboką wiarą, zarówno matka, jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole “Ognisko” prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. W międzyczasie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i otrzymał za męstwo okazane w na polu bitwy Krzyż Walecznych.
    Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży “Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów “Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego.
    W 1926 roku, po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W zakonie otrzymał imię Michał. Po roku złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na warszawskim Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 r. został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie.
    Wybuch Powstania Warszawskiego zaskoczył o. Michała na Powiślu. Ponieważ w wyniku walk została odcięta możliwość powrotu do klasztoru, zgłosił się do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK “Konrad” i został kapelanem powstańców. Większość czasu spędzał w szpitalu zorganizowanym w piwnicach firmy “Alfa-Laval” u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego, opiekując się rannymi, niosąc otuchę i posługę duszpasterską. W zorganizowanej przez siebie kaplicy odprawiał msze.
    W nocy z 5 na 6 września 1944 r. odziały III Zgrupowania AK “Konrad” wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. W szpitalu pozostali ciężko ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego, cywile i o. Michał. Po wkroczeniu oddziałów niemieckich cywile oraz sanitariuszki zostali wyprowadzeni z piwnic i mogli opuścić miasto. Ojciec Michał był gorąco zachęcany przez przyjaciół, aby zdjął habit i w cywilnym ubraniu wyszedł ze szpitala. Nie przyjął tych propozycji; jak przekazał jeden ze świadków, “łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści”. Niemcy zatrzymali go w szpitalu. Około godziny 14 w szpitalnym pomieszczeniu został rozstrzelany wraz z ciężko rannymi powstańcami, z którymi pragnął pozostać. Ciała zabitych wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Ocalałe resztki pochowano tymczasowo na podwórzu pobliskiego domu. Kiedy w rok później przeprowadzono ekshumację szczątek w celu przeniesienia ich do wspólnego grobu powstańców na Woli, ciała o. Michała już nie rozpoznano.
    Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w gronie 108 męczenników II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Męczennicy II wojny światowej

    ***

    Jan Paweł II wiele razy, przy różnych okazjach zachęcał nas, byśmy pamiętali o męczennikach XX wieku. To oni wszyscy, bardzo często w dramatycznie trudnych okolicznościach, pośród okrutnych prześladowań totalitarnych systemów, świadczyli o Bogu, który jest Miłością i który nigdy ich nie opuścił. Zjednoczeni z Jezusem Chrystusem zachowali żywą wiarę i silną nadzieję na ostateczne zwycięstwo Boga nad złem i przemocą.

    Podczas swojej pielgrzymki do Polski w czerwcu 1999 r. Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie 108 Męczenników II wojny światowej. Powiedział wtedy: Dziś świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Jest to zwycięstwo szczególne, bo dzielą je duchowni i świeccy, młodzi i starzy, ludzie różnego pochodzenia i stanu (…). Są kapłani diecezjalni i zakonni, którzy ginęli, gdyż nie chcieli odstąpić od swojej posługi, i ci, którzy umierali, posługując współwięźniom chorym na tyfus; są umęczeni za obronę Żydów. Są w gronie błogosławionych bracia i siostry zakonne, którzy wytrwali w posłudze miłości i w ofiarowaniu udręk za bliźnich. Są wśród tych błogosławionych męczenników również ludzie świeccy. Jest pięciu młodych mężczyzn ukształtowanych w salezjańskim oratorium; jest gorliwy działacz członek Akcji Katolickiej, jest świecki katecheta zamęczony za swą posługę i bohaterska kobieta, która dobrowolnie oddała życie w zamian za swą brzemienną synową. Ci błogosławieni męczennicy i męczennice wpisują się w dzieje świętości Ludu Bożego pielgrzymującego od ponad tysiąca lat po polskiej ziemi.

    Męczennicy II wojny światowej są dzisiaj dla nas rozświetloną pochodnią pośród mroków i braku nadziei u wielu osób na początku XXI wieku. To właśnie oni mogą się stawać dla nas wiarygodnymi przewodnikami na drogach wypróbowanej wiary. Aresztowani przez gestapo kapłani byli wcześniej ostrzegani przez życzliwych ludzi, że grozi im uwięzienie. Oni jednak pozostawali na swoich plebaniach, skąd najczęściej trafiali do niemieckich katowni, jak to miało miejsce choćby 1 IX 1939 r. w Gdańsku. Innych wywożono do obozów koncentracyjnych. Pośród nich byli tacy, którzy odmówili podeptania krzyża czy różańca, za co skazani zostali na śmierć, np. abp Antoni Julian Nowowiejski zakatowany w Działdowie 28 V 1941 r., a także ks. Władysław Demski, pobity na śmierć przez kapo w niemieckim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen 26 V 1940 r. Tak objawiała się wprost szatańska nienawiść hitlerowców do sług Jezusa Chrystusa.

    Wspominani męczennicy, osoby duchowne i świeckie, często z narażeniem własnego życia śpieszyli z pomocą do bardziej od siebie głodnych i chorych, np. Stanisław Starowiejski. Kapłani cudem zdobywali trochę wina, najczęściej z przeszmuglowanych potajemnie rodzynek, by odprawić Mszę św. i pokrzepić współwięźniów Jezusem Eucharystycznym. Do grona 108 Męczenników należy siostra zakonna Celestyna Faron, służebniczka starowiejska, wywieziona do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie zmarła z wycieńczenia 9 IV 1944 r., w Niedzielę Wielkanocną, z powodu morderczej pracy przy oczyszczaniu rowów. Wśród męczenników jest bł. teściowa, Marianna Biernacka, która oddała swoje życie 13 VI 1943 r., by uratować skazaną na śmierć synową spodziewającą się dziecka.

    Pełni heroizmu Męczennicy II wojny światowej są czytelnym świadectwem prawdy chrześcijańskiej miłości. Z narażeniem życia głosili Ewangelię, świadczyli o Jezusowej miłości, zdolnej przebaczyć nawet oprawcom. W naszej epoce, będącej często duchową pustynią, męczennicy są jeszcze bardziej znakiem owej największej miłości stanowiącej fundament dla wszystkich innych wartości. Ich życie jest odblaskiem wzniosłych słów. Chrystusa, wypowiedzianych na krzyżu: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34).

    Z duchowego punktu widzenia męczeństwo jest najwymowniejszym dowodem prawdziwości chrześcijańskiej wiary, która może nadać ludzkie oblicze nawet najbardziej gwałtownej śmierci i ujawnia swe piękno podczas najokrutniejszych prześladowań. To męczennicy opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili (Ap 7, 14). Ich świadectwo jest siłą Kościoła, oni mogą być mistrzami wiary także dla nas. Obyśmy podziwiając ich odwagę, pragnęli ich także naśladować, gdyby wymagały tego okoliczności.

    Podczas beatyfikacji 13 VI 1999 r. Jan Paweł II powiedział: Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie! Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych. Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie (por. Ef 2, 7). Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków. Amen.

    ks. Marek Wójtowicz SJ/Apostolstwo Modlitwy

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 września

    Święta Matka Teresa z Kalkuty,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Wiktoryn, męczennik
    ***
    Święta Matka Teresa z Kalkuty

    Matka Teresa – właściwie Agnes Gonxha Bojaxhiu – urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia) w rodzinie albańskiej. Została ochrzczona następnego dnia i ten dzień obchodziła później jako swoje urodziny. Dzieciństwo upłynęło jej w harmonii, pośród małych, codziennych spraw, w atmosferze wsparcia ze strony rodziny. W 1919 r. jej ojciec, kupiec, wyjechał w interesach. Wrócił z podróży w bardzo ciężkim stanie zdrowia i mimo natychmiastowej pomocy zmarł. Odbiło się to istotnie na sytuacji materialnej rodziny. Matka pozostała bez środków do życia. Choć nie było im łatwo, przyjmowali w swoich murach ubogich i szukających pomocy. Regularnie na posiłki przychodziła do nich pewna starsza kobieta. Matka mówiła wtedy do dzieci: “Przyjmujcie ją serdecznie, z miłością. Nie bierzcie do ust nawet kęsa, jeśli wcześniej nie podzielicie się z innymi”. Ponadto matka odwiedzała raz w tygodniu staruszkę opuszczoną przez rodzinę, zanosiła jej jedzenie, sprzątała dom, prała, karmiła. Powtarzała dzieciom: “Gdy czynicie coś dobrego, róbcie to bez hałasu, jakbyście wrzucały kamyk do morza”.
    Mając 18 lat Agnes wstąpiła do Sióstr Misjonarek Naszej Pani z Loreto i wyjechała do Indii. Składając pierwsze śluby zakonne w 1931 r., przyjęła imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Sześć lat później złożyła śluby wieczyste. Przez dwadzieścia lat w kolegium sióstr w Entally, na wschód od Kalkuty, uczyła historii i geografii dziewczęta z dobrych rodzin. W 1946 r. zetknęła się z wielką biedą w Kalkucie i postanowiła założyć nowy instytut zakonny, który zająłby się opieką nad najuboższymi. W 1948 r., po 20 latach życia zakonnego, postanowiła opuścić mury klasztorne. Chciała pomagać biednym i umierającym w slumsach Kalkuty. Przez dwa lata oczekiwała na decyzję władz kościelnych, by móc założyć własne Zgromadzenie Misjonarek Miłości i zamienić habit na sari – tradycyjny strój hinduski. 7 października 1949 r. nowe zgromadzenie zostało zatwierdzone przez arcybiskupa Kalkuty Ferdinanda Periera na prawie diecezjalnym. Po odbyciu nowicjatu 12 sióstr złożyło pierwszą profesję zakonną 12 kwietnia 1953 r., a założycielka złożyła profesję wieczystą jako Misjonarka Miłości. 1 lutego 1965 r. zgromadzenie otrzymało zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską. Stopniowo do sióstr dołączali spontanicznie lekarze, pielęgnarki i ludzie świeccy. Organizowano kolejne punkty pomocy, by uporać się z chorobami będącymi skutkiem niedożywienia i przeludnienia.
    W ciągu długiego życia Matka Teresa przemierzała niezmordowanie cały świat, zakładając placówki swej wspólnoty zakonnej i pomagając na różne sposoby najuboższym i najbardziej potrzebującym. W 1963 r. założyła męską wspólnotę czynną Braci Misjonarzy Miłości. W 1968 r. papież Paweł VI poprosił Matkę Teresę o przysłanie sióstr z jej zgromadzenia do Rzymu do opieki nad biedakami. W 1976 r. Matka Teresa utworzyła wspólnotę kontemplacyjną dla sióstr i braci.
    Otrzymała wiele nagród i odznaczeń międzynarodowych, m.in. Pokojową Nagrodę Nobla w 1979 r. Dzięki temu wiele krajów otworzyło drzwi dla sióstr. Papież Paweł VI nagrodził ją Nagrodą Pokoju papieża Jana XXIII “za pracę na rzecz ubogich, obraz chrześcijańskiej miłości i wysiłki na rzecz pokoju”. W 1976 r. otrzymała nagrodę Pacem in terris. Na wniosek włoskich dzieci została Kawalerem Orderu Uśmiechu (1996).
    Wielokrotnie gościła w Polsce, odkąd w 1983 r. Misjonarki Miłości podjęły służbę w naszym kraju. Podczas tych wizyt witana była przez hierarchów Kościoła i tłumy wiernych. Przyjmowała śluby swoich sióstr, odwiedzała prowadzone przez nie domy i otwierała nowe. Spotkać ją można było też wśród bezdomnych na Dworcu Wschodnim czy u więźniów na Służewcu w Warszawie. W 1993 r. przyjęła doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dyplom wręczył jej rektor Uniwersytetu; uroczystość odbyła się jednak nie w murach krakowskiej uczelni, ale w Warszawie, w pomieszczeniu, które na co dzień służy jako stołówka dla najuboższych.
    Obecnie w ponad 560 domach w 130 krajach pracuje prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska zgromadzenia liczy ok. 500 członków w 20 krajach. Strojem zakonnym sióstr jest białe sari z niebieskimi paskami na obrzeżach.Matka Teresa zmarła w opinii świętości w wieku 87 lat na zawał serca w domu macierzystym swego zgromadzenia w Kalkucie 5 września 1997 r. Jej pogrzeb w dniu 13 września 1997 r., decyzją władz Indii, miał oprawę należną osobom zajmującym najważniejsze stanowiska w państwie.
    Na prośbę wielu osób i organizacji św. Jan Paweł II już w lipcu 1999 r., a więc zaledwie w 2 lata po jej śmierci, wydał zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, chociaż przepisy kościelne wymagają minimum 5 lat od śmierci sługi Bożego na podjęcie takich działań. Proces na szczeblu diecezjalnym zakończono już w 2001 r. Beatyfikacji Matki Teresy dokonał w ramach obchodów 25-lecia swojego pontyfikatu św. Jan Paweł II dnia 19 października 2003 r. Kanonizacja Matki Teresy odbyła się w ramach obchodów Nadzwyczajnego Jubileuszu Świętego Roku Miłosierdzia w Watykanie 4 września 2016 r., a dokonał jej papież Franciszek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Czyń dobro mimo to!

     Matka Teresa z Kalkuty

    Ludzie są nierozsądni,
    nielogiczni i zajęci sobą,
    KOCHAJ ICH MIMO TO.
    Jeśli uczynisz coś dobrego,
    zarzucą ci egoizm i ukryte intencje,
    CZYŃ DOBRO MIMO TO.
    Jeśli ci się coś uda,
    zyskasz fałszywych przyjaciół i prawdziwych wrogów.
    STARAJ SIĘ MIMO TO.
    Dobro, które czynisz,
    jutro zostanie zapomniane.
    CZYŃ DOBRO MIMO TO.
    Uczciwość i otwartość
    wystawią cię na ciosy.
    BĄDŹ MIMO TO UCZCIWY I OTWARTY.
    To, co zbudowałeś wysiłkiem wielu lat,
    może przez jedną noc lec w gruzach.
    BUDUJ MIMO TO.
    Twoja pomoc jest naprawdę potrzebna,
    ale kiedy będziesz pomagał ludziom,
    oni mogą cię zaatakować.
    POMAGAJ IM MIMO TO.
    Daj światu z siebie wszystko,
    a wybiją ci zęby.
    MIMO TO DAJ ŚWIATU Z SIEBIE WSZYSTKO.

    ______________________________________________________________________________________

    Owocem wiary jest miłość

     Matka Teresa z Kalkuty

    Najcięższą chorobą na Zachodzie nie jest gruźlica ani trąd, lecz brak miłości, troski, poczucie, że jesteśmy nikomu niepotrzebni.
    Fizyczne dolegliwości możemy leczyć różnymi medykamentami, ale osamotnienie, rozpacz i brak nadziei możemy leczyć tylko miłością. Niemało ludzi na świecie umiera z braku kromki chleba, znacznie więcej jednak umiera z braku miłości. Ubóstwo na Zachodzie jest specyficznym rodzajem ubóstwa ­ to nie tylko ubóstwo spowodowane samotnością, ale także brakiem duchowego życia. Głód miłości jest taki sam jak głód Boga.
    Nie sposób zaspokoić tej potrzeby bez wsparcia, jakim jest łaska Boża.
    Kiedy zdacie sobie sprawę z tego, jak bardzo kocha was Bóg, wtedy będziecie mogli żyć i promieniować tą miłością. Zawsze twierdzę, że miłość zaczyna się w domu: najpierw w rodzinie, potem w waszym miasteczku albo wielkim mieście. Nietrudno kochać ludzi, którzy są od nas daleko, trudniej kochać tych, z którymi współżyjemy albo którzy w pobliżu nas przebywają. Nie akceptuję wielkich czynów na skalę ogólną ­ trzeba zaczynać od miłości jednostki. Chcąc kogoś pokochać, trzeba nawiązać kontakt z tą osobą, zbliżyć się do niej. Każdy potrzebuje miłości. Każdy musi mieć świadomość, że jest potrzebny i że jest ważny dla Boga.
    Jezus powiedział: “Miłujcie się wzajemnie, tak jak Ja was umiłowałem”, a także: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Powiedział także: ” Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie” (Mt 25, 35. 36).
    Zawsze przypominam siostrom i braciom, że nasz dzień składa się z 24 godzin, które spędzamy z Jezusem.
    Przed przystąpieniem do swojej pracy apostolskiej każda misjonarka miłości czy misjonarz odmawiają następującą modlitwę, która odmawiana jest również przez personel lekarski w Shishu Bhavan, domu dla dzieci w Kalkucie:


    Drogi Boże, Wielki Uzdrowicielu, klękam przed Tobą,
    bo każdy doskonały dar pochodzi od Ciebie.
    Błagam Cię, obdarz moje ręce zręcznością,
    mój umysł jasną wizją, a moje serce dobrocią i łagodnością.
    Pozwól mi wypełniać mój cel z całkowitym poświęceniem,
    użycz mi sił do dźwigania ciężaru cierpienia moich podopiecznych,
    do prawdziwego realizowania przywileju, który stał się moim udziałem.
    Spraw, aby moje serce nie znało próżności ani pokus świata,
    abym w prostocie dziecięcej ufności mógł na Tobie polegać. Amen.

    ______________________________________________________________________________________

    Trzymam Boga za rękę

    Matka Teresa z dzieckiem (zdjęcie pochodzi z Muzeum Matki Teresy w Skopje)

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    List Matki Teresy do Polaków

     Matka Teresa

    W 1996 r. Matka Teresa, zatrwożona informacją, że w polskim parlamencie toczy się dyskusja nad zmianą ustawy chroniącej życie nienarodzonych, przysłała list z Kalkuty do Polaków, który poniżej drukujemy w całości.

    Moi Drodzy
    Bracia i Siostry w Polsce!

    Jak wiecie, jestem w szpitalu, ale słysząc o zmianach prawa, jakie są rozważane w Polsce, czuję, że Bóg chce, abym zwróciła się do Was w imieniu nienarodzonych dzieci.
    Życie jest najpiękniejszym darem Boga. On stworzył nas do wielkich rzeczy, aby kochać i być kochanym. Bóg daje nam czas na ziemi, abyśmy poznali Jego Miłość, abyśmy doświadczyli Jego Miłości do głębi naszego istnienia. Abyśmy Go kochali, byśmy kochali naszych braci i siostry. Życie jest darem Boga. Darem, którym tylko Bóg może obdarzać. I Bóg w swojej pokorze dał mężczyźnie i kobiecie zdolność współpracy z Nim w przekazywaniu życia. Jakikolwiek był Jego zamiar, nie wolno nam ingerować w ten piękny Boży dar ani go niszczyć. Dlaczego dzisiaj ludzie boją się małego dziecka? Ponieważ chcą mieć łatwiejsze, bardziej komfortowe, wygodniejsze życie? Więcej wolności? Bać się należy jedynie łamania Bożych praw, ponieważ Bóg w swojej nieskończonej i czułej miłości pragnie tylko naszego dobra, naszego szczęścia, naszej miłości.
    Moi kochani Polacy! Uczcie swoich młodych kochać Boga. Uczcie ich modlić się. A jeśli będziecie trzymać się razem, będziecie kochać się wzajemnie taką miłością, jaką Bóg kocha każdego z nas. Z całych sił starajmy się utrzymać jedność polskich rodzin. Wnośmy prawdziwy pokój w naszą rodzinę, otoczenie, miasto, kraj, w świat. Zaczynajmy od pełnego miłości pokochania małego dziecka już w łonie matki. Jak już wielokrotnie mówiłam w wielu miejscach, tym, co najbardziej niszczy pokój we współczesnym świecie, jest aborcja, ponieważ jeżeli matka może zabić swoje własne dziecko, co może powstrzymać Ciebie i mnie od zabijania się nawzajem? Najbezpieczniejszym miejscem na świecie powinno być łono matki, gdzie dziecko jest najsłabsze i najbardziej bezradne, w pełni zaufania całkowicie zdane na matkę. I pamiętajcie, że Jezus powiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Ofiarowuję wszystkie swoje cierpienia, wynikające z choroby i bezradności, abyście dokonali prawidłowego wyboru – abyście wybrali życie, zgodnie z wolą Bożą. Módlmy się! Niech Bóg Was błogosławi.

    Kalkuta, 24 września 1996 r.

    Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________

    Matka ubogich i umierających – św. Teresa z Kalkuty

    Matka ubogich i umierających – św. Teresa z Kalkuty

    św. Matka Teresa z Kalkuty ze św. Janem Pawłem II – www.vaticannews.va

    ***

    Dla świata uganiającego się za bogactwem i blichtrem, ta drobna, lekko przygarbiona kobieta, żyjąca ekstremalnie ubogo stała się ikoną miłości miłosiernej, troski o najuboższych z ubogich, o godność umierających. Stała się rzeczywiście matką ubogich. Wychodziła na peryferie świata, aby tam szukać Jezusa i służyć Mu w ubogich, opuszczonych i umierających. Krytykowana była przez niektórych za sprzeciw wobec aborcji i antykoncepcji, za wiarę, że ubóstwo i cierpienie są czymś dobrym, co może zbliżać ludzi do Boga, ale czyż to właśnie nie jest największą pochwałą dla niej? Całe swoje życie poświęciła ubogim. 5 września Kościół wspomina św. Matkę Teresę z Kalkuty, misjonarkę miłości.

    Urodziła się 26 sierpnia 1910 roku w Skopje, w dzisiejszej Macedonii, w rodzinie albańskiej. Ojciec był zaangażowany politycznie, ale zmarł, kiedy Agnes, bo tak miała na imię, miała 9 lat. Rodzina potem borykała się z problemami finansowymi. Agnes od dzieciństwa była zafascynowana misjami, a mając dwanaście lat, postanowiła poświęcić życie Bogu i zapragnęła wyjazdu do krajów misyjnych.

    Mając 18 lat, wyjechała do Irlandii i tam wstąpiła do Instytutu Błogosławionej Dziewicy Maryi. Odbyła kilkutygodniowy postulat i wyjechała na początku 1929 roku do Indii, gdzie w Darjeeling rozpoczęła nowicjat. Pierwsze śluby złożyła w 1931 roku i przyjęła imię po św. Teresie od Dzieciątka Jezus, patronce misjonarzy.

    Uczyła w szkole dla dziewcząt, prowadzonej przez siostry w Entally, dzielnicy Kalkuty. Co niedzielę odwiedzała biednych w slumsach miasta. Pragnęła poświęcić się całkowicie pracy z ubogimi.

    Podczas podróży na doroczne rekolekcje w Darjeeling, 10 września 1946 roku, odczuła wewnętrzny głos wzywający ją do opuszczenia zakonu i założenia nowego zgromadzenia, które całkowicie poświęciłoby się pracy wśród ubogich. Wspomina, że „to był rozkaz. Odmowa byłaby zaparciem się wiary”. Chciała by jej zgromadzenie pracowało na rzecz ubogich w dzielnicach nędzy, by siostry zajęły się porzuconymi, samotnymi i najuboższymi.

    W 1948 roku Matka Teresa opuściła swoje dotychczasowe zgromadzenie i rozpoczęła pracę w slumsach Kalkuty. Zamieniła habit zakonny na białe sari z niebieską obwódką, po którym odtąd była rozpoznawana na całym świecie.

    Św. Matka Teresa z Kalkuty - Kingkongphoto & www.celebrity-photos.com from Laurel  Maryland, USA, CC BY-SA 2.0 www.creativecommons.org

    św. Matka Teresa z Kalkuty – Kingkongphoto & www.celebrity-photos.com from Laurel Maryland, USA, CC BY-SA 2.0 www.creativecommons.org

    ***

    Nowe zgromadzenie zostało zatwierdzone przez biskupa w 1949 roku. W 1952 siostry otworzyły Dom dla Umierających ‘Kalighat’ – co znaczy Dom Czystego Serca. Niedługo potem misjonarki miłości otworzyły dom dla trędowatych, zwany ‘Shanti Nagar’, czyli ‘Miasto Pokoju’. W samej Kalkucie powstało kilka klinik dla trędowatych. W 1955 roku Matka Teresa otworzyła Dom Dzieci Nieskazitelnego Serca, dla sierot i bezdomnej młodzieży. W latach sześćdziesiątych XX wieku w całych Indiach powstawały hospicja, domy dziecka i domy dla trędowatych.
    W 1963 roku Matka Teresa założyła męską gałąź Zgromadzenia Misjonarzy Miłości.

    Pierwszy dom poza Indiami Misjonarki Miłości założyły w 1965 roku w Wenezueli. Na prośbę Pawła VI, siostry zaczęły pracę wśród ubogich Rzymu w 1968. Potem była cała ‘lawina’ domów w Azji, Afryce, Europie i Stanach Zjednoczonych. Na początku XXI wieku Zgromadzenie Misjonarek i Misjonarzy Miłości pracowało w około 600 misjach w 120 krajach świata.
    Matka Teresa została nagrodzona w 1979 roku Pokojową Nagrodą Nobla. Otrzymała także wiele nagród kościelnych i państwowych.

    Przez prawie 50 lat zmagała się z ‘nocą ducha’, miała wiele wątpliwości w wierze. Wiedziała jednak, że nie chce być pracownikiem socjalnym, lecz zajmować się ubogimi z miłości do Boga i w służbie Jemu.
    Zmarła 5 września 1997 roku w Kalkucie.
    Beatyfikował ją Jan Paweł II, a kanonizował w 2016 roku papież Franciszek.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 września

    Bł. Maria Stella i Towarzyszki,
    męczennice z Nowogródka

    Zobacz także:
      •  Święta Rozalia, dziewica
      •  Najświętsza Maryja Panna, Matka Pocieszenia
      •  Błogosławieni męczennicy francuscy
      •  Święty Bonifacy I, papież
      •  Błogosławiona Katarzyna z Racconigi
      •  Błogosławiona Maria od św. Cecylii Rzymianki, zakonnica
      •  Mojżesz, prorok i prawodawca
    ***
    Błogosławione męczennice z Nowogródka

    Po napadzie wojsk niemieckich na Polskę we wrześniu 1939 roku część przerażonej ludności polskiej mieszkającej dotąd w Nowogródku opuściła swe domostwa i udała się na Wileńszczyznę. Na miejscu pozostał jedynie proboszcz miejscowej fary. Musiał się podzielić swym dwupokojowym mieszkaniem z funkcjonariuszem NKWD. Właśnie przy farze nowogródzkiej przyszło pracować nazaretankom.
    Zgromadzenie zostało zaproszone do pracy na tej ziemi przez biskupa Zygmunta Łozińskiego w 1920 roku. Siostry zajęły się wychowaniem religijnym i edukacją dzieci i młodzieży. Najpierw założyły internat, następnie szkołę powszechną. Otwarte na potrzeby ludzi w czasie pokoju, tym bardziej gorliwie służyły innym podczas okupacji wojennej. Musiały jednak w czasie okupacji opuścić tak szkołę, jak i własny klasztor. Zmieniły habity na świecki strój i szukały jakiegoś zajęcia, aby zapewnić sobie skromne utrzymanie. Jedynie siostra Imelda nie zdjęła habitu. Siostry szukały odpowiedniego dachu nad głową u dobrych ludzi. Spotykały się razem tylko w kościele farnym na Mszy i różańcu. Rosjanie, którzy zetknęli się bliżej z siostrami, byli pod wrażeniem ich uczciwości i rzetelności w pracy. Nie mogli wyjść z podziwu dla polskiej ludności, która bardzo licznie gromadziła się w kościele.
    6 lipca 1941 roku w Nowogródku zmienili się okupanci. Okazało się szybko, że nowy okupant nie jest lepszy od poprzedniego. Niemcy starali się wykorzystywać antagonizmy między Białorusinami i Polakami, by skłócać ich na wszelki możliwy sposób. Obiecywali Białorusinom autonomię, a nawet niepodległość. Kiedy w 1943 r. sowieccy i polscy partyzanci zajęli miasteczko Iwieniec, Niemcy przystąpili do planowego mordowania Polaków.
    Co jakiś czas organizowali “pokazowe” rozstrzeliwanie Polaków, aby zastraszyć wszystkich stawiających jakikolwiek opór. Podobna akcja miała miejsce 18 lipca 1943 roku, kiedy to aresztowano 120 osób z zamiarem rozstrzelania. Wówczas to siostry nazaretanki wspólnie podjęły decyzję ofiarowania swego życia za uwięzionych członków rodzin. Wobec kapelana i rektora fary, ks. Aleksandra Zienkiewicza, tę decyzję w imieniu wszystkich wypowiedziała siostra Maria Stella, pełniąca wtedy obowiązki przełożonej. Uwięzieni zostali wywiezieni na roboty do Rzeszy, a kilku zwolniono. Wobec zagrożenia życia jedynego w okolicy kapłana siostry ponowiły gotowość ofiary: “Ksiądz kapelan jest bardziej potrzebny ludziom niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”. Bóg tę ofiarę przyjął.
    31 lipca 1943 r. wieczorem siostry otrzymały wezwanie na komisariat. Po wieczornym nabożeństwie 11 sióstr stawiło się na wezwanie. Dwunasta siostra, Małgorzata Banaś (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2003 r.) nie wróciła jeszcze z pracy w szpitalu. Tego samego wieczoru Niemcy wywieźli siostry za miasto, szukając miejsca na egzekucję. Nie znaleźli odpowiedniego miejsca, więc wrócili na komisariat i zamknęli siostry w piwnicach.
    Następnego dnia, w niedzielę, 1 sierpnia 1943 roku, około godziny 5.00 rano, ponownie wywieźli siostry poza miasto. Tam w lesie dokonał się mord na niewinnych zakonnicach. Niemcy rozstrzelali 11 sióstr nazaretanek. Były to: s. Maria Stella od Najświętszego Sakramentu – Adela Mardosewicz, lat 55, pochodząca z okolic Pińska; s. Maria Imelda od Jezusa Hostii – Jadwiga Żak, lat 51, z Oświęcimia; s. Maria Rajmunda od Jezusa i Maryi – Anna Kukołowicz, lat 51, z Wileńszczyzny; s. Maria Daniela od Jezusa i Maryi Niepokalanej – Eleonora Jóźwik, lat 48, z Podlasia; s. Maria Kanuta od Pana Jezusa w Ogrójcu – Józefa Chrobot, lat 47, z ziemi wieluńskiej; s. Maria Sergia od Matki Bożej Bolesnej – Julia Rapiej, lat 43, z okolic Grodna; s. Maria Gwidona od Miłosierdzia Bożego – Helena Cierpka, lat 43, z woj. poznańskiego; s. Maria Felicyta – Paulina Borowik, lat 37, z Podlasia; s. Maria Heliodora – Leokadia Matuszewska, lat 37, z Pomorza; s. Maria Kanizja – Eugenia Mackiewicz, lat 39, z Suwałk; s. Maria Boromea – Weronika Narmontowicz, lat 27, z okolic Grodna.
    Jeden z morderców opowiadał później, że siostry przed straceniem uklękły, modliły się, żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Zarówno ks. Zienkiewicz, jak i pozostali uwięzieni ocaleli.
    Rok po męczeństwie sióstr ks. Zienkiewicz powrócił do Nowogródka. Dzięki jego zabiegom doczesne szczątki nazaretanek 19 marca 1945 r. ekshumowano i przeniesiono do wspólnej mogiły przy farze. Opiekowała się nią, aż do swej śmierci w 1966 roku, uratowana od rozstrzelania s. Małgorzata Banaś. Troszczyła się też o kościół farny. Relikwie nazaretanek znajdują się w sarkofagu w tym właśnie kościele.
    5 marca 2000 r. św. Jan Paweł II dokonał na placu św. Piotra pierwszej beatyfikacji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, wynosząc do chwały ołtarzy 44 męczenników, którzy oddali życie za wiarę w różnych krajach i epokach. Byli wśród nich: pierwsi męczennicy brazylijscy, kapłani Andrzej de Soveral i Ambroży Franciszek Ferro oraz 28 świeckich towarzyszy, zamordowanych w 1645 roku w czasie prześladowań Kościoła w Brazylii przez protestantów; tajlandzki kapłan Mikołaj Bunkerd Kitbamrung, który w 1944 roku zmarł w więzieniu, gdzie osadzono go pod fałszywym zarzutem szpiegostwa; dwaj młodzi katechiści świeccy: Filipińczyk Piotr Calungsod, zabity w 1672 roku podczas misji na Wyspach Mariańskich na Pacyfiku, i Wietnamczyk Andrzej z Phú Yen, który poniósł śmierć męczeńską w 1644 roku, oraz polskie nazaretanki: Maria Stella (Adela Mardosewicz) i 10 Towarzyszek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Maria Stella i 10 sióstr – odchodziły jak Anioły

    Maria Stella i 10 sióstr - odchodziły jak Anioły

    Maria Stella (1888-1943) i 10 towarzyszek (źr. polamjournal.com)

    ***

    Kiedy w nocy z 17 na 18 lipca 1943 roku, Gestapo aresztowało 120 osób, głównie ojców rodzin z Nowogródka z zamiarem rozstrzelania, jedenaście Sióstr Nazaretanek z Fary Przemienienia Pańskiego postanowiło dla ich ocalenia ofiarować swoje życie.

    Wobec księdza Matka Stella złożyła heroiczną deklarację, którą poprzedziła całonocna modlitwa Sióstr: Mój Boże, jeśli potrzebna jest ofiara z życia, niech raczej nas rozstrzelają, aniżeli tych, którzy mają rodziny – modlimy się nawet o to. W kilka dni później ponowiły swą gotowość do męczeństwa w intencji ocalenia tak bardzo potrzebnego jedynego kapłana w całej okolicy ks. Aleksandra Zienkiewicza. Ofiara została przyjęta. Po upływie tygodnia, 24 lipca 1943 roku, Niemcy zwolnili część aresztowanych, innych wywieziono na przymusowe prace do Rzeszy. Zostali ocaleni.  Niemcy aresztowali 11 Sióstr, zostały rozstrzelane w lesie, 5 km od Nowogródka, w niedzielę 1 sierpnia 1943 roku. Ocalała jedna z Sióstr i kapelan, którzy do końca swoich dni strzegli mogiły 11 Męczenniczek.

    Siostry Nazaretanki przybyły do Nowogródzkiej Fary w 1929 roku i od razu odznaczyły się wielkim rozmodleniem, troską o piękno kościoła i liturgii, w której brali udział liczni wierni. Nazaretanki opiekowały się dziećmi, założyły dla nich szkołę. Były szanowane i cenione przez Polaków, Białorusinów i Żydów. Wielka kultura duchowa Sióstr wprowadzała między tak różnorodną społeczność pokój i harmonię. Została ona gwałtownie zburzona, gdy na wschodnie tereny II Rzeczypospolitej, 17 września 1939 roku, wtargnęła Armia Czerwona. Siostry rozproszyły się, mieszkały u rodzin bo zabrano im klasztor. Potem, w 1941 roku przyszli Niemcy i zaczął się okrutny terror, rozpoczęty od eksterminacji Żydów w 1942 roku. Często odbywały się zbiorowe egzekucje, jednego dnia rozstrzelano 60 osób.

    W tym czasie udręki 12 Sióstr Nazaretanek pozostawało na miejscu, przychodziły na modlitwę do Fary, organizowały pomoc charytatywną dla najuboższych. Pocieszały mieszkańców Nowogródka, którzy tracili swoich bliskich w mordach i wysyłkach. Siostry łagodziły też spory pomiędzy Polakami i Białorusinami wzniecane przez hitlerowskiego okupanta. Modlitwa prowadzona przez ks. Aleksandra i Siostry w kościele farnym stała się dla umęczonego społeczeństwa przestrzenią nadziei wśród mroków panującego zła.

    Do Wspólnoty Nazaretanek w Nowogródku należały: S. Maria Stella ur. w 1888 r., S. M. Imelda ur. w 1892 r., S. M. Rajmunda ur. w 1892 r., S. M. Daniela ur. w 1895 r., S. M. Kanuta ur. w 1896 r., S. M. Sergia ur. w 1900 r., S. M. Gwidona ur. w 1900 r., S. M. Felicyta ur. w 1905 r., S. M. Heliodora ur. w 1906 r., S. M. Kanizja ur. w 1903 r. i najmłodsza 27 letnia S. M. Boromea ur. w 1916 r. Ocalała S. M. Małgorzata.

    Oto jak wyglądało męczeństwo Marii Stelli i jej współsióstr na podstawie świadectw i opracowań zebranych przez S. Marię Teresę Górską, nazaretankę:

    “31 lipca 1943 r. jeden z gestapowców nakazał siostrom stawić się wieczorem, o godz. 19.30, w komisariacie okręgowym, w gmachu dawnego urzędu wojewódzkiego. Wieczorem, po nabożeństwie różańcowym, jedenaście sióstr nazaretanek ze swą przełożoną udało się na gestapo. Siostry spodziewały się w najgorszym wypadku wywiezienia na prace przymusowe do Niemiec. W domu pozostała dwunasta z nich, s. Maria Małgorzata Banaś, pracująca w szpitalu. Wracając z pracy, spotkała współsiostry, które szły na komisariat. Pragnęła do nich dołączyć, ale przełożona poleciła jej wrócić do klasztoru i zaopiekować się Farą i księdzem.

    Wyrok na siostry był przesądzony z góry. Eksterminacją księży i zakonnic w Nowogródku i jego okolicach zajmowała się policja bezpieczeństwa z Baranowicz, kierowana przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy, która dążyła do «rozbicia chrześcijaństwa». Tętniąca życiem religijnym Fara, nazywana «kolebką nadziei, gniazdem polskości i bastionem katolicyzmu», musiała zostać zlikwidowana. Stąd też nie oskarżano sióstr o nic ani nie przeprowadzono dochodzenia. Spędziły noc na modlitwie zamknięte w niewielkiej piwnicy komisariatu.

    W niedzielę 1 sierpnia 1943 r. o świcie gestapowcy wywieźli siostry i rozstrzelali je w niewielkim brzozowo-sosnowym lesie, w odległości 5 kilometrów od Nowogródka. Okoliczności męczeństwa sióstr znane są z fragmentarycznych wypowiedzi uczestników egzekucji. Jeden z gestapowców, Niemiec pochodzący z Łotwy, który stołował się u Polki, Marii Tarnowskiej, w niedzielę 1 sierpnia 1943 r. zjawił się na śniadaniu. «W pewnym momencie złapał się za głowę i powiedział: ‘Ach, jak one szły, trzeba było widzieć, jak one szły!’. Na pytanie gospodyni domu: ‘Kto szedł?’, odpowiedział: ‘Siostry’. Innym razem powiedział: ‘Tak, one rzeczywiście były niewinne’». Estończyk pracujący w komisariacie, który widział siostry w piwnicy przed śmiercią i uczestniczył w egzekucji, opowiedział, że siostry «w lesie przed straceniem poklękały wszystkie, modliły się, a następnie klęcząc żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Ostatni cios odbierały na klęczkach». U innej rodziny polskiej, państwa Cieślewiczów, stołowali się dwaj oficerowie z brygady lotnej z Baranowicz i ich kierowca. Pan Cieślewicz próbował dowiedzieć się czegoś o losie sióstr od szofera. Powiedział on, że «sami oficerowie z lotnej brygady rozstrzeliwali siostry. I że tylko jedną ich prośbę wykonali, mianowicie siostry prosiły, aby nie zdejmowano z nich ubrania zakonnego. Tak się stało — miały wszystko na sobie». Potwierdziła ten fakt ekshumacja dokonana w dniu 19 marca 1945 roku.

    Śmierć sióstr była heroicznym gestem miłości w obliczu nienawiści, świadectwem wiary w Boga, który pierwszy nas umiłował. Męczennice z Nowogródka w 125-letniej historii Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu stanowią najcenniejszy i niezniszczalny skarb, przykład chrześcijańskiego bohaterstwa i mocy Ducha Świętego, który słabe, zwykłe niewiasty uzdalnia do dawania świadectwa o Chrystusie i ofiarowania życia «za przyjaciół swoich» (J 15, 13)”.

    Jan Paweł II beatyfikował 11 Męczenniczek z Nowogródka 5 marca w 2000 roku. Podczas homilii Powiedział:

    “Bóg stał się prawdziwą podporą i umocnieniem także dla męczennic z Nowogródka — błogosławionej Marii Stelli Adeli Mardosewicz i dziesięciu towarzyszek ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu — nazaretanek. Był dla nich podporą przez całe życie, a zwłaszcza w chwilach straszliwej próby, kiedy przez całą noc oczekiwały na śmierć, później w drodze na miejsce stracenia i wreszcie w chwili rozstrzelania.

    Skąd miały siłę, aby ofiarować siebie w zamian za uratowanie życia uwięzionych mieszkańców Nowogródka? Skąd czerpały odwagę, aby ze spokojem przyjąć tak okrutny i niesprawiedliwy wyrok śmierci? Bóg przygotowywał je powoli na tę chwilę największej próby. Ziarno łaski rzucone na glebę ich serc w chwili chrztu św., a potem pielęgnowane z wielką troską i odpowiedzialnością, zakorzeniło się głęboko i wydało najwspanialszy owoc, jakim jest dar z własnego życia. Mówi Chrystus: «Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich» (J 15, 13). Tak, nie ma większej miłości od tej, która gotowa jest oddać życie za braci.

    Dziękujemy wam, błogosławione męczennice z Nowogródka, za to świadectwo miłości, za przykład chrześcijańskiego bohaterstwa i zawierzenia mocy Ducha Świętego. «Wybrał was Chrystus i przeznaczył na to, abyście przyniosły owoc waszego życia i aby owoc wasz trwał» (por. J 15, 16). Jesteście najcenniejszym dziedzictwem Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu — sióstr nazaretanek. Jesteście dziedzictwem całego Kościoła Chrystusowego po wszystkie czasy, a zwłaszcza na Białorusi”.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 września

    Święty Grzegorz Wielki,
    papież i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Marinus, pustelnik
      •  Święta Feba z Kenchr, wdowa
      •  Błogosławiony Gerard z Jerozolimy, zakonnik
      •  Błogosławiony Brygida od Jezusa Morello, zakonnica
    ***
    Święty Grzegorz Wielki

    Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu.
    Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście.
    W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru.

    Święty Grzegorz Wielki

    7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 września 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.
    Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła.
    Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty.

    Święty Grzegorz Wielki - reformator śpiewu kościelnego

    Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim.
    Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania.
    Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba.
    Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej.
    Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu.

    Zurbaran: Święty Grzegorz Wielki

    Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków.
    W ikonografii św. Grzegorz Wielki przedstawiany jest jako mężczyzna w starszym wieku, w papieskim stroju liturgicznym, w tiarze, czasami podczas pisania dzieła. Nad księgą lub nad jego głową unosi się Duch Święty w postaci gołębicy, inspirując Świętego. Jego atrybutami są: anioł, trzy krwawiące hostie, krzyż pontyfikalny, model kościoła, otwarta księga, parasol – jako oznaka papiestwa, zwinięty zwój. Na Wschodzie św. Grzegorz Wielki czczony jest jako Grzegorz Dialogos.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święty Grzegorz Wielki

    Święty Grzegorz Wielki

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 28 MAJA 2008

    (…) Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy.

    Drodzy bracia i siostry!

    W ubiegłą środę mówiłem o mało znanym na Zachodzie Ojcu Kościoła – Romanie Pieśniarzu, dziś chciałbym przedstawić postać jednego z największych Ojców w dziejach Kościoła, jednego z czterech doktorów Zachodu, papieża św. Grzegorza, który był biskupem Rzymu od 590 do 604 roku i któremu tradycja nadała tytuł Magnus, Wielki. Grzegorz rzeczywiście był wielkim papieżem i wielkim doktorem Kościoła! Urodził się w Rzymie około roku 540 w zamożnej rodzinie patrycjuszów z rodu Anicjuszy, który wyróżnił się nie tylko swą szlachecką krwią, ale także ze względu na służbę Stolicy Apostolskiej. Z rodziny tej wyszło dwóch papieży: Feliks III (483-92), pradziad Grzegorza i Agapit (535-36). Dom, w którym wychował się Grzegorz, znajdował się na Clivus Scauri, otoczonym przez szacowne gmachy, będące świadectwem wielkości starożytnego Rzymu i duchowej siły chrześcijaństwa. Szczytne uczucia chrześcijańskie wpajali mu także swoim przykładem rodzice – Gordian i Sylwia, oboje czczeni jako święci, oraz dwie ciotki ze strony ojca, Emiliana i Tarsylia, mieszkające we własnym domu jako dziewice konsekrowane i żyjące modlitwą i ascezą.

    Grzegorz rozpoczął wcześnie karierę administracyjną, której poświęcił się także jego ojciec i w 572 r. osiągnął jej szczyt, zostając prefektem miasta. Urząd ten, skomplikowany z powodu ponurych czasów, pozwolił mu zająć się w szerokim wymiarze wszelkiego rodzaju problemami administracyjnymi i zdobyć doświadczenie do zadań czekających go w przyszłości. W szczególności pozostało mu głębokie poczucie porządku i dyscypliny: zostawszy papieżem, podpowie biskupom, by postawili sobie za wzór w zarządzaniu sprawami Kościoła skrupulatność i poszanowanie praw właściwe funkcjonariuszom cywilnym. Życie to musiało go jednak nie zadowalać, skoro niedługo potem postanowił zrezygnować ze wszystkich urzędów świeckich, by zamknąć się w domu i podjąć życie mnicha, przekształcając rodzinny dom w klasztor św. Andrzeja na Celio. Z tego okresu życia monastycznego, życia w nieustannym dialogu z Panem we wsłuchiwaniu się w Jego słowo, pozostanie mu nieustanna tęsknota, która wciąż na nowo i coraz bardziej przebija z jego homilii: pośród myśli podyktowanych troskami pasterskimi powracać będzie do niego w swoich pismach jako do czasu szczęśliwego zatopienia w Bogu, oddania się modlitwie i spokojnej nauce. W ten sposób mógł zdobyć głęboką wiedzę o Piśmie Świętym i Ojcach Kościoła, która służyła mu później w jego dziełach.

    Klauzura Grzegorza nie trwała jednak długo. Cenne doświadczenie zdobyte w administracji cywilnej w okresie brzemiennym w poważne problemy, stosunki, jakie nawiązał, pełniąc ten urząd, z Bizantyńczykami, powszechny szacunek, jaki sobie zaskarbił, skłoniły papieża Pelagiusza do mianowania go diakonem i wysłania do Konstantynopola w charakterze swego apokryzariusza, dziś byśmy powiedzieli – nuncjusza apostolskiego, by przyczynić się do przezwyciężenia ostatnich resztek sporu z monofizytyzmem a przede wszystkim, aby pozyskać poparcie cesarza dla wysiłków powstrzymania naporu Longobardów. Pobyt w Konstantynopolu, gdzie wraz z grupą mnichów podjął na nowo życie monastyczne, był dla Grzegorza niezwykle ważny, umożliwił mu bowiem bezpośrednie poznanie świata bizantyńskiego, jak również zbliżenie się do problemu Longobardów, który na trudną próbę wystawił później jego biegłość i energię w latach pontyfikatu. Po kilku latach papież wezwał go do Rzymu i mianował go swoim sekretarzem. Były to trudne lata: nieustanne deszcze, rzeki występujące z brzegów, głód nękały wiele obszarów Italii i sam Rzym. W końcu wybuchła też zaraza, która pociągnęła liczne ofiary, wśród których był także papież Pelagiusz II. Duchowieństwo, lud i senat jednogłośnie wybrały na jego następcę na Stolicy Piotrowej właśnie Grzegorza. Starał się temu opierać, próbując nawet ucieczki, ale nic to nie dało i w końcu musiał ulec. Był rok 590.

    Widząc w tym, co się stało, wolę Boga, nowy papież przystąpił natychmiast z zapałem do pracy. Od samego początku wykazał się wyjątkowo przenikliwym osądem rzeczywistości, z którą musiał się zmierzyć, niezwykłą zdolnością pracy w podejmowaniu spraw zarówno kościelnych, jak i cywilnych, stałym zachowywaniem równowagi w podejmowaniu decyzji, nawet śmiałych, jakich wymagał od niego sprawowany urząd. Zachowała się bogata dokumentacja związana z jego rządami dzięki Rejestrowi jego listów (ponad osiemset), w których znalazło odbicie codzienne borykanie się ze złożonymi pytaniami, jakie trafiały na jego biurko. Były to problemy nadsyłane przez biskupów, opatów, duchownych a nawet przez władze świeckie różnego szczebla i rangi. Wśród problemów, które dręczyły wówczas Włochy i Rzym, jeden był szczególnej wagi dla życia zarówno obywatelskiego, jak i kościelnego: sprawa Longobardów. Poświęcił jej papież całą swą energię, mając na względzie jej prawdziwie pokojowe rozwiązanie. W odróżnieniu od cesarza Bizancjum, który wychodził z założenia, że Longobardowie to jedynie nieokrzesane jednostki i łupieżcy, których należy pokonać lub wytępić, św. Grzegorz patrzył na tych ludzi oczyma dobrego pasterza, troszcząc się o głoszenie im słowa zbawienia, nawiązując z nimi braterskie stosunki w perspektywie przyszłego pokoju, opartego na wzajemnym szacunku i pokojowym współistnieniu między Italią, Cesarstwem Wschodnim i Longobardami. Zajął się nawracaniem młodych narodów i nowym układem sił w Europie: Wizygoci w Hiszpanii, Frankowie, Saksończycy migrujący do Brytanii oraz Longobardowie byli uprzywilejowanymi adresatami jego misji ewangelizacyjnej. Obchodziliśmy wczoraj liturgiczne wspomnienie św. Augustyna z Canterbury, stojącego na czele grupy mnichów wysłanych przez Grzegorza do Brytanii, by ewangelizować Anglię.

    Papież zaangażował się w osiągnięcie rzeczywistego pokoju w Rzymie i w Italii – był prawdziwym mediatorem – podejmując szybkie rokowania z królem Longobardów Agilulfem. Rokowania doprowadziły do zawieszenia broni, które trwało prawie trzy lata (598-601), po czym można było zawrzeć w 603 trwalszy rozejm. Ten pozytywny rezultat osiągnięty został dzięki równoległym kontaktom, jakie papież utrzymywał z królową Teodolindą, która była księżniczką bawarską i w odróżnieniu od wodzów innych plemion germańskich katoliczką, głęboką katoliczką. Zachował się szereg listów papieża Grzegorza do tej królowej z wyrazami szacunku i przyjaźni do niej. Teodolinda zdołała stopniowo doprowadzić króla do katolicyzmu, przygotowując w ten sposób drogę dla pokoju. Papież zatroszczył się nawet o wysłanie jej relikwii do bazyliki św. Jana Chrzciciela, którą kazała wznieść w Monzy, nie omieszkał też wystosować do niej życzeń i cennych darów dla tejże katedry w Monzy z okazji narodzin i chrztu syna Adaloalda. Postawa tej królowej stanowi piękne świadectwo znaczenia kobiet w historii Kościoła.
    W gruncie rzeczy Grzegorz stale stawiał przed sobą trzy cele: powstrzymać ekspansję Longobardów w Italii; ochronić królową Teodolindę od wpływu schizmatyków i umocnić jej katolicką wiarę oraz pośredniczyć między Longobardami a Bizantyńczykami w perspektywie porozumienia, które zapewniłoby pokój na półwyspie, a zarazem pozwoliłoby prowadzić działalność ewangelizacyjną wśród samych Longobardów. Dwojaka była więc zawsze jego stała orientacja w tej złożonej historii: dążyć do porozumień na płaszczyźnie dyplomatyczno-politycznej, szerzyć orędzie prawdziwej wiary wśród ludności.

    Obok działalności czysto duchowej i duszpasterskiej papież Grzegorz brał czynny udział w wielorakiej działalności społecznej. Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy. Ponadto tak w Rzymie, jak i w innych częściach Włoch, podjął dzieło starannego uporządkowania administracji, wydając dokładne polecenia, aby dobra Kościoła, służące jego utrzymaniu i działalności ewangelizacyjnej na świecie, zarządzane były z całkowitą prawością i zgodnie z zasadami sprawiedliwości i miłosierdzia. Wymagał, by rolnicy chronieni byli przed nadużyciami dzierżawców gruntów należących do Kościoła, a w razie oszustwa by otrzymywali natychmiastowe odszkodowanie, aby oblicza Oblubienicy Chrystusa nie zatruł nieuczciwy zysk.

    Tę intensywną działalność Grzegorz prowadził mimo słabego zdrowia, które zmuszało go do częstego leżenia w łóżku przez długie dni. Posty praktykowane w latach życia monastycznego spowodowały poważne zaburzenia układu trawienia. Ponadto miał bardzo słaby głos, tak iż często zmuszony był do powierzania diakonowi lektury swoich kazań, aby obecni w rzymskich bazylikach wierni mogli go słyszeć [Dzięki Bogu mamy dziś w rzymskich bazylikach mikrofony]. Robił jednak wszystko, aby odprawiać w dni świąteczne Missarum sollemnia, czyli uroczystą Mszę św. i wówczas osobiście spotykał się z ludem Bożym, który był do niego bardzo przywiązany, widział w nim bowiem wiarygodny punkt odniesienia, z którego czerpać można było pewność: nieprzypadkowo szybko przylgnął do niego przydomek „consul Dei”. Mimo niezwykle trudnych warunków, w jakich przyszło mu działać, zdołał dzięki świętości życia i bogatemu człowieczeństwu zdobyć zaufanie wiernych, osiągając naprawdę ogromne rezultaty na swoje czasy i na przyszłość. Był człowiekiem zatopionym w Bogu: pragnienie Boga było stale żywe w jego duszy i właśnie dlatego był zawsze bliski bliźniemu, potrzebom ludzi swoich czasów. W czasach nieszczęść, wręcz beznadziejnych potrafił wnosić pokój i dawać nadzieję. Ten mąż Boży pokazuje nam, gdzie znajdują się prawdziwe źródła pokoju, skąd płynie prawdziwa nadzieja, i w ten sposób staje się przewodnikiem także dla nas, dzisiaj.

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Grzegorz Wielki

    Święty Grzegorz Wielki

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 4 CZERWCA 2008

    (…) Wielki papież kładzie jednak nacisk na obowiązek, jaki ma pasterz, by przyznawać się każdego dnia do swojej nędzy, aby pycha nie zniweczyła w oczach najwyższego Sędziego dokonanego dobra. Dlatego końcowy rozdział Reguły poświęcony jest pokorze: „Kiedy człowiek szczyci się osiągnięciem wielu cnót, dobrze jest zastanowić się nad własnymi niedociągnięciami i ukorzyć (…)

    Drodzy bracia i siostry,

    w czasie naszego środowego spotkania powrócę dziś do niezwykłej postaci papieża Grzegorza Wielkiego, by zaczerpnąć jeszcze więcej światła z jego bogatego nauczania. Mimo rozlicznych zajęć związanych ze swą posługą Biskupa Rzymu pozostawił nam on wiele dzieł, z których w późniejszych wiekach Kościół czerpał pełnymi garściami. Oprócz bogatej korespondencji – Rejestr, o którym wspomniałem na poprzedniej audiencji, zawiera ponad 800 listów – pozostawił nam przede wszystkim pisma o charakterze egzegetycznym, wśród których na wyróżnienie zasługują Komentarz moralny do Hioba – znany pod łacińskim tytułem „Moralia in Librum Iob”, Homilie nt. Ezechiela, Homilie o Ewangeliach. Istnieje jeszcze ważne dzieło o charakterze hagiograficznym – „Dialogi”, napisane przez Grzegorza ku zbudowaniu królowej lombardzkiej Teodolindy. Głównym i najbardziej znanym dziełem jest niewątpliwie „Księga reguły pasterskiej”, którą papież napisał na początku pontyfikatu z zamiarem wyraźnie programowym.

    Chcąc dokonać szybkiego przeglądu tych dzieł, musimy przede wszystkim zauważyć, że w swoich pismach Grzegorz nigdy nie troszczy się o nakreślenie „swojej” doktryny, o swoją oryginalność. Zależy mu raczej na tym, aby oddać tradycyjne nauczanie Kościoła, chce po prostu być ustami Chrystusa i Jego Kościoła na drodze, którą należy przebyć, aby dotrzeć do Boga. Przykładem mogą tu być jego komentarze egzegetyczne. Był on zapalonym czytelnikiem Biblii, której nie traktował wyłącznie spekulatywnie: uważał on, że z Pisma Świętego chrześcijanin powinien czerpać nie tyle wiedzę teoretyczną, ile raczej codzienny pokarm dla duszy, dla swego życia człowieka na tym świecie. W Homiliach o Ezechielu na przykład kładzie on silny nacisk właśnie na tę rolę świętego tekstu: zbliżenie się do Pisma tylko dla zaspokojenia własnego pragnienia poznania oznacza uleganie pokusie pychy i wystawienie się tym samym na niebezpieczeństwo popadnięcia w herezję. Pokora intelektualna jest pierwszą regułą każdego, kto stara się zgłębić rzeczywistość nadprzyrodzoną, wychodząc od świętej Księgi. Oczywiście pokora nie wyklucza poważnego studium; jest jednak niezbędna, aby było ono owocne duchowo i pozwoliło rzeczywiście dotrzeć do głębi tekstu. Tylko w tej wewnętrznej postawie rzeczywiście słucha się i postrzega w końcu głos Boga. Z drugiej strony, gdy chodzi o Słowo Boże, zrozumienie go jest niczym, jeśli nie prowadzi do działania. W tych kazaniach na temat Ezechiela znajduje się jeszcze to piękne sformułowanie, według którego „kaznodzieja musi zamoczyć swe pióro w krwi własnego serca; w ten sposób dotrze do ucha bliźniego”. Czytając jego homilie, widać, że Grzegorz rzeczywiście pisał krwią swego serca i dlatego dziś jeszcze przemawia do nas.

    Temat ten Grzegorz rozwija też w Komentarzu moralnym do Hioba. Podążając za tradycją patrystyczną analizuje on święty tekst w trzech wymiarach jego znaczenia: dosłownym, alegorycznym i moralnym, będących wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego. Grzegorzy przyznaje jednak wyraźną przewagę znaczeniu moralnemu. W tej perspektywie wykłada on swoją myśl przez kilka znaczących dwumianów – umieć-czynić, mówić-żyć, znać-działać, przywołujących dwa aspekty życia ludzkiego, które powinny się uzupełniać, które jednak często przeciwstawiają się sobie. Ideał moralny, komentuje, polega zawsze na osiągnięciu harmonijnej syntezy słowa i czynu, myśli i działania, modlitwy i pełnienia obowiązków swego stanu: oto droga prowadząca do syntezy, dzięki której to, co boskie, zstępuje na człowieka, człowiek zaś wyrasta aż do utożsamienia się z Bogiem. Wielki papież kreśli tym samym dla prawdziwego wierzącego pełny program życia; dlatego ten Komentarz moralny stanowić będzie przez całe średniowiecze swego rodzaju summę chrześcijańskiej moralności.

    Wielkie znaczenie i urodę mają również Homilie o Ewangeliach. Pierwszą z nich wygłosił w bazylice św. Piotra podczas Adwentu roku 590, a więc kilka miesięcy po wyborze na papieża; ostatnią – w bazylice św. Wawrzyńca w drugą niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego 593 roku. Papież mówił do ludu w kościołach, w których odprawiano „stacje” – szczególne ceremonie modlitewne w ważnych okresach roku liturgicznego – bądź święta męczenników patronów tych świątyń. Inspirująca zasada, łącząca razem te różne wystąpienia, streszcza się w słowie „praedicator”: nie tylko kapłan Boży, ale także każdy chrześcijanin, ma zadanie stać się „głosicielem” tego, czego zaznał w swojej duszy za przykładem Chrystusa, który stał się człowiekiem, aby przynieść wszystkim orędzie zbawienia. Horyzont tego zadania jest eschatologiczny: oczekiwanie na wypełnienie się w Chrystusie wszystkich rzeczy to stała myśl wielkiego papieża, która stała się motywem inspirującym każdą jego myśl i każde działania. Stąd jego nieustanne nawoływanie do czujności i zaangażowania się w dobre uczynki.

    Może najbardziej jednorodnym tekstem Grzegorza Wielkiego jest Reguła pasterska, napisana w pierwszych latach pontyfikatu. Autor postawił w nim sobie za cel zarysowanie postaci idealnego biskupa, nauczyciela i przewodnika swej owczarni. W tym celu opisuje on brzemię urzędu pasterza w Kościele i obowiązki, jakie się z nim wiążą: dlatego ci, którzy nie zostali do niego powołani, niech o niego nie zabiegają powierzchownie, ci zaś, którzy objęli go bez należnej refleksji, niech poczują w duszy konieczne drżenie. Podejmując ulubiony temat, Grzegorz stwierdza, że biskup jest w pierwszej kolejności w całym tego słowa znaczeniu „głosicielem”; jako taki, musi dawać przede wszystkim przykład innym, tak aby jego zachowanie mogło być dla wszystkich punktem odniesienia. Skuteczne działanie pasterskie wymaga z kolei, by znał on adresatów i dostosował swoje wystąpienia do sytuacji każdego z nich: Grzegorz zatrzymuje się, by opisać różne kategorie wiernych z przenikliwymi i trafnymi uwagami, które mogą uzasadnić opinię tego, kto w dziele tym dopatrywał się traktatu z psychologii. Dzięki temu można zrozumieć, że rzeczywiście znał on swoją owczarnię i mówił o wszystkim z ludźmi swego miasta i swoich czasów.

    Wielki papież kładzie jednak nacisk na obowiązek, jaki ma pasterz, by przyznawać się każdego dnia do swojej nędzy, aby pycha nie zniweczyła w oczach najwyższego Sędziego dokonanego dobra. Dlatego końcowy rozdział Reguły poświęcony jest pokorze: „Kiedy człowiek szczyci się osiągnięciem wielu cnót, dobrze jest zastanowić się nad własnymi niedociągnięciami i ukorzyć: zamiast uwzględniać dokonane dobro, trzeba pamiętać o tym, co zaniedbało się zrobić”. Wszystkie te cenne wskazania pokazują wysokie mniemanie, jakie św. Grzegorz miał o duszpasterstwie, które określił mianem „ars artium” – sztuki sztuk. Reguła cieszyła się tak dużym powodzeniem, że bardzo szybko przełożono ją na grecki i staroangielski, co było raczej rzadkością.

    Znaczące jest również inne dzieło – Dialogi, w którym przyjacielowi i diakonowi Piotrowi, przekonanemu, że obyczaje uległy już takiemu zepsuciu, iż niemożliwe jest przyjście na świat świętych, jak w przeszłości, Grzegorz udowadnia, że jest przeciwnie: świętość jest zawsze możliwa, nawet w trudnych czasach. Dowodzi tego, opowiadając o życiu osób współczesnych bądź niedawno zmarłych, które śmiało można było uznać za święte, choć nie zostały kanonizowane. Opowiadaniu temu towarzyszą przemyślenia teologiczne i mistyczne, które czynią z książki wyjątkowy tekst hagiograficzny, zdolny do zafascynowania całych pokoleń czytelników. Materiał zaczerpnięty jest z żywej tradycji ludu i ma na celu zbudowanie i formację, przyciągając uwagę czytającego całym szeregiem kwestii, jak sens cudu, interpretacja Pisma, nieśmiertelność duszy, istnienie piekła, wyobrażenie drugiego świata, tematy, które wymagały odpowiedniego wyjaśnienia. Księga jest w całości poświęcona postaci Benedykta z Nursji i jest jedynym starożytnym świadectwem życia świętego mnicha, którego duchowe piękno jawi się w tekście w całej pełni.

    W programie teologicznym, który Grzegorz rozwija w swoich dziełach, relatywizacji uległy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To, co liczy się dla niego ponad wszystko, to cały okres historii zbawienia, która nie przestaje toczyć się w mrocznych zakolach czasu. W perspektywie tej znaczące jest, że umieszcza on zapowiedź nawrócenia Aniołów w samym środku Komentarza moralnego do Hioba: w jego oczach wydarzenie to stanowiło postęp Królestwa Bożego, o którym mowa jest w Piśmie; mogło zatem słusznie być wspomniane w komentarzu do świętej księgi. Według niego przewodnicy wspólnot chrześcijańskich muszą zobowiązać się do odczytania na nowo wydarzeń w świetle Słowa Bożego: w tym sensie wielki papież poczuwa się do obowiązku pokierowania pasterzami i wiernymi na drodze duchowej lectio divina oświeconej i konkretnej, umieszczonej w kontekście własnego życia.

    Zanim zakończę, muszę poświęcić kilka słów stosunkom, jakie papież Grzegorz utrzymywał z patriarchami Antiochii, Aleksandrii i samego Konstantynopola. Troszczył się on zawsze o uznanie i poszanowanie ich praw, wystrzegając się jakiejkolwiek ingerencji, która mogłaby ograniczyć ich prawowitą autonomię. Jeśli jednak św. Grzegorz w kontekście sytuacji historycznej sprzeciwił się tytułowi „ekumeniczny” dla Patriarchy Konstantynopola, uczynił tak nie dlatego, by ograniczyć czy zaprzeczyć tej prawowitej władzy, lecz z powodu zatroskania o braterską jedność Kościoła powszechnego. Uczynił to przede wszystkim ze względu na swoje głębokie przekonanie, że skromność powinna być podstawową cnotą każdego biskupa, a tym bardziej patriarchy. W swym sercu Grzegorz pozostał prostym mnichem i dlatego był zdecydowanie przeciwny wielkim tytułom. On sam chciał być – to jego określenie – servus servorum Dei. Termin ten, przez niego ukuty, nie był w jego ustach pobożną formułą, lecz prawdziwym wyrazem jego sposobu życia i działania. Był on głęboko poruszony pokorą Boga, który w Chrystusie stał się naszym sługą, obmył nam i obmywa brudne stopy. Dlatego był przekonany, że przede wszystkim biskup powinien naśladować tę skromność Boga i w ten sposób iść za Chrystusem. Pragnął prawdziwie żyć jak mnich w stałej rozmowie ze Słowem Bożym, lecz z miłości do Boga potrafił stać się sługą wszystkich w czasach pełnych udręk i cierpienia, potrafił stać się „sługą sług”. Właśnie dlatego, że był taki, jest wielki i pokazuje także nam miarę prawdziwej wielkości.

    wiara.pl

     

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 września

    Błogosławieni męczennicy Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel, Seweryn Girault oraz Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Beatrycze z Silvy, dziewica
      •  Święty Wilhelm, biskup
      •  Błogosławiona Ingrida Szwedzka, zakonnica
    ***
    Ścięcie na gilotynie - powszechna metoda wykonywania wyroków śmierci w czasie rewolucji francuskiej

    Wielka Rewolucja Francuska (1789-1799) miała wśród swoich celów m.in. zniesienie katolicyzmu we Francji. Radykałowie przeforsowali uchwałę stanowiącą o tym, że wszystkie dobra kościelne mają przejść na własność skarbu państwa, a duchowni, jak wszyscy urzędnicy, będą otrzymywali pensję. Zaczęły się sypać jedne po drugich uchwały i dekrety wrogie Kościołowi. 13 lutego 1790 r. uchwalono kasatę większości zakonów, ocalały jedynie te oddane pracy charytatywnej lub oświatowej. Zabroniono składania ślubów zakonnych na terenie Francji.
    12 lipca 1790 r. uchwalono Konstytucję cywilną duchowieństwa, która redukowała liczbę diecezji i stolic biskupich według liczby i granic departamentów. Ograniczono władzę biskupów, zniesiono kapituły. Odtąd biskupów i proboszczów mieli wybierać sami parafianie i diecezjanie. Równocześnie wszyscy członkowie stanu duchownego otrzymali prawo opuszczenia go i przejścia do stanu świeckiego. Odtąd to państwo, a nie papież miało być zwierzchnikiem Kościoła we Francji, chociaż ustanowiona została funkcja pośrednika między państwem a papieżem. Duchowieństwo zobowiązano do składania przysięgi na wierność nowej konstytucji, która była wręcz wroga Kościołowi. Już kilka dni później jej treść potępił ostro papież Pius VI. Mimo tego protestu król Ludwik XVI 23 lipca wyraził aprobatę wobec przegłosowanego projektu ustawy, a 26 grudnia zgodził się formalnie również na dekret wprowadzający ustalenia konstytucji w praktyce.
    4 stycznia 1791 r. rozpoczęły się ceremonie składania przysięgi na konstytucję przez wszystkich księży. Jako pierwsi przysięgali deputowani duchowieństwa do Konstytuanty; z tego grona 80 biskupów odmówiło tego aktu. Konstytucja była przyjmowana z podobnymi oporami we wszystkich diecezjach: uroczyste przysięgi były zależnie od regionu przeprowadzane przez cały styczeń i luty, jednak zdecydowana większość biskupów i około połowa proboszczów nie zaakceptowała ustawy. Istniały nawet regiony, w których większość duchownych odmówiła złożenia przysięgi, jak Bretania, Alzacja i Prowansja. W ten sposób kler francuski podzielił się na księży konstytucyjnych i niekonstytucyjnych. Dylemat, przed którym stanęli księża, powiększało jeszcze nieprzejednanie papieża, który ponowił swój sprzeciw wobec ustawy w breve Quod aliquantum z 10 marca 1791 r. oraz Caritas z 13 kwietnia 1791 r. W dokumentach tych uznawał on postanowienia konstytucji cywilnej za świętokradztwo i herezję, a wszystkich duchownych wzywał do nieskładania przysięgi lub jej odwołania.
    Zaczęło się krwawe prześladowanie. Tych, którzy odmówili złożenia przysięgi, traktowano jako wrogów rewolucji, skazywano ich na banicję, więzienie, a często na śmierć. 21 września 1792 r. wprowadzono rozwody. Duchowieństwu zakazano nosić strój kościelny poza kościołem. Zniesiono bractwa i stowarzyszenia religijne. Wprowadzono śluby cywilne, zniesiono celibat, a dekretem z 7 listopada 1793 r. w miejsce chrześcijaństwa wprowadzono “religię rozumu i natury”. Zaczęto likwidować kościoły. Niedziele zastąpiono dekadami, a święta katolickie uroczystościami rewolucyjnymi.W okresie Rewolucji śmierć poniosło kilkanaście tysięcy katolików: duchownych, zakonników i świeckich. Największą grupę stanowią męczennicy z Paryża, gdzie między 2 a 6 września 1792 r. (w czasie tzw. masakr wrześniowych) zamordowano około 1400 osób, w tym ok. 300 duchownych i zakonników. Byli oni więzieni i zginęli w benedyktyńskim opactwie Saint-Germain-des-Pres, w seminarium św. Firmina, więzieniu La Force i kościele Saint Nicolas du Chardonnet. Ponad 100 osób, w większości prezbiterów, zginęło także w klasztorze karmelitów przy Rue de Vaugir.
    Wśrod nich byli franciszkanie: Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel i Seweryn Girault. Zostali oni beatyfikowani w dniu 17 października 1926 r. przez papieża Piusa XI w gronie 191 osób, których męczeństwo udało się udokumentować.Jan Franciszek Burté urodził się w 1740 r. Wstąpił do franciszkanów w Nancy w wieku 16 lat. Po przyjęciu święceń kapłańskich wykładał teologię młodszym braciom. Został gwardianem klasztoru w Paryżu. Tam został aresztowany i uwięziony w klasztorze karmelitów.

    Błogosławiony Apolinary Morel

    Apolinary Morel urodził się w 1739 r. w Szwajcarii. Wstąpił do kapucynów i zyskał z czasem sławę wspaniałego kaznodziei, spowiednika i wychowawcy kleryków. Aby mógł podjąć działalność misyjną na Wschodzie, wysłano go do Paryża na studia języków wschodnich. Tam zastała go rewolucja. Gdy odmówił wyrzeczenia się wiary, aresztowano go i zamknięto w klasztorze karmelitów.Seweryn Girault urodził się w 1728 r. w Rouen. W 1750 r. wstąpił do III Zakonu Franciszkańskiego. Cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie. Kiedy wybuchła rewolucja, był spowiednikiem franciszkanek w Paryżu. Gdy zapytano go, czy chce pozostać w klasztorze i ryzykować życie, czy też woli uciec z klasztoru i rozpocząć życie świeckie, bez wahania wybrał pozostanie wiernym regule i siostrom, którym służył. Wkrótce aresztowano go. Jako pierwszy poniósł śmierć: kiedy odmawiał brewiarz, odcięto mu głowę.Trzech wyżej wspomnianych męczenników oraz 182 innych, włączając w to kilku biskupów oraz wielu kapłanów zakonnych i diecezjalnych, zostało zamęczonych w klasztorze karmelitów w Paryżu 2 września 1792 r. Więźniowie otrzymali tego dnia tajną wiadomość, że zbliża się dzień ich śmierci. Wszyscy zakonnicy i kapłani tam spędzeni odbyli spowiedź i cały czas poświęcili na modlitwę. O godzinie 16 wyprowadzono ich – niby na spacer – na podwórze więzienne. Tam czekał na nich tłum, który rzucił się na więźniów. Rozpoczęła się rzeź. Pozostałych wpędzono do kościoła, gdzie zaimprowizowano trybunał sądowy. Każdego pytano: “Obywatelu, czy złożyłeś przysięgę?” Gdy padała odpowiedź: “Nie!”, wyprowadzano ofiary przed kościół i tam je mordowano siekaniem szablami i strzałami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 września

    Najświętsza Maryja Panna, Królowa Pokoju

    Zobacz także:
      •  Święta Teresa Małgorzata Redi od Najświętszego Serca Jezusa, dziewica
      •  Święta Dulcelina
      •  Jozue, praojciec
      •  Gedeon, sędzia Izraela
      •  Rut
    ***
    W Stoczku Klasztornym (znanym też pod nazwą Stoczek Warmiński) w archidiecezji warmińskiej w 1640 r. zbudowano kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Obecnie znajduje się tu także dom zakonny marianów, założony w 1958 r. w starym klasztorze pobernardyńskim.
    W klasztorze tym przez rok (w latach 1952-1953) więziony był przez władze komunistyczne Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Stefan kard. Wyszyński. Tutaj właśnie przygotował akt zawierzenia całej Ojczyzny Matce Bożej. W jednym z pomieszczeń klasztoru znajduje się dziś izba pamięci, utrwalająca obecność ks. Prymasa w tym miejscu.
    W roku 1987 kościół w Stoczku decyzją papieża podniesiony został do rangi bazyliki mniejszej.

    Maryja - Królowa Pokoju

    W ołtarzu głównym kościoła znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej Królowej Pokoju. Jest on kopią obrazu Salus Populi Romani z rzymskiej bazyliki Matki Bożej Większej. Został namalowany na płótnie przez nieznanego artystę. Oblicze Matki Bożej jest pełne godności i dobroci. Dzieciątko w swojej lewej ręce trzyma księgę, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. W tle obrazu widzimy chmury, z których u stóp Maryi wynurza się księżyc. Obraz najprawdopodobniej został przywieziony z Rzymu około 1640 roku. W 1670 r. przyozdobiono go dwiema koronami, a w 1687 r. udekorowano srebrną sukienką ze złotymi kwiatami. W 1700 roku dodano berło.
    Św. Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski dnia 19 czerwca 1983 r. na wałach Jasnej Góry dokonał rekoronacji obrazu. W homilii Ojciec Święty powiedział o nim: “Tym aktem wyrażam dziękczynienie Matce Pokoju za trzysta z górą lat opieki nad Świętą Warmią, która na przestrzeni dziejów i zmiennych losów historii dochowała wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi”. Wspomniał też o Stoczku jako miejscu uwięzienia ks. Kardynała Wyszyńskiego oraz o jego akcie oddania się Matce Bożej. Zakończył słowami: “Wszystkich Was zawierzam Matce Pokoju”.
    Koronacja ta otworzyła nowy etap w rozwoju kultu Królowej Pokoju. Wiele parafii archidiecezji warmińskiej przeżyło nawiedzenie kopii stoczkowskiego obrazu. Liczne kopie trafiły do kościołów w całej Polsce – i nie tylko. W ciągu pierwszych 20 lat po rekoronacji do różnych miejsc w kraju i poza jego granicami powędrowało około 80 kopii obrazu. Z roku na rok rośnie też liczba pielgrzymów nawiedzających klasztor w Stoczku.
    Wspomnienie Maryi jako Królowej Pokoju jest obchodzone liturgicznie co roku 1 września – w rocznicę wybuchu II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    1 września

    Błogosławiona Bronisława, dziewica


    Drugie życie bł. Bronisławy

    witraż w Zabrzańskim kościele/ fot. Józef Wolny – Gość Niedzielny
    ***

    Bronisława urodziła się ok. 1200 r. w Kamieniu Śląskim, w zamożnej rodzinie Odrowążów. Jej kuzynami byli św. Jacek i bł. Czesław, a jej stryj Iwo piastował godność biskupa krakowskiego. Bronisława została wychowana w środowisku żywej wiary, szlachetności i pobożności. W jej otoczeniu z wiary w Boga czerpano siłę do służby bliźniemu.
    W wieku 16-17 lat Bronisława wstąpiła do klasztoru norbertanek w Krakowie. Zakon ten był w owym czasie bardzo prężny i choć działał od niedawna, odgrywał już znaczącą rolę w służbie ówczesnemu społeczeństwu. W młodym wieku Bronisława została przełożoną klasztoru. W czasie zarazy w 1224 r. z wielkim zaangażowaniem służyła chorym, rozdawała leki i ubrania, karmiła głodnych. W tamtym czasie w krakowskim klasztorze przebywało kilkaset sióstr, Bronisława musiała zatem posiadać niezwykły talent organizacyjny.
    Życie Bronisławy przypadło na okres niezwykle bogaty w różne wydarzenia historyczne. Toczyły się wóczas walki o Kraków między Konradem Mazowieckim a Henrykiem Brodatym; klasztor norbertanek był świadkiem tych bratobójczych walk. Wielokrotnie był zajmowany przez zwalczające się armie, a siostry musiały wówczas chronić się w pobliskich lasach. Najtragiczniejsze wydarzenie w dziejach klasztoru i Bronisławy to najazd tatarski w 1241 r. Mniszki ukryły się wtedy wśród zalesionych skał, które dotąd noszą nazwę Skał Panieńskich; klasztor został splądrowany i spalony. Siostry zaś, z Bronisławą na czele, niosły pomoc ofiarom wojny.
    Wszystkie żywoty Bronisławy akcentują jej wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. To właśnie rozważanie cierpienia i śmierci Chrystusa wzniosło ją na najwyższe szczyty kontemplacji. Podejmowała też rozmaite formy pokuty i umartwienia.
    Bronisława umiała na różne dramatyczne wydarzenia, towarzyszące jej życiu, spojrzeć z perspektywy wiary. W najtrudniejszych chwilach udawała się do pustelni na wzgórzu Sikornik, gdzie oddawała się modlitwie i medytacji. Tam również miała widzenie Chrystusa, który obiecał jej: “Bronisławo, krzyż mój jest twoim, lecz i chwała moja twoją będzie”. Utrzymywała stały kontakt ze św. Jackiem i biskupem Iwonem. Od św. Jacka nauczyła się modlitwy różańcowej, którą wzbogaciła duchowość swojego zakonu. Gdy 15 sierpnia 1257 r. zmarł św. Jacek, Bronisława doznała wizji tryumfalnego wprowadzenia go przez Matkę Bożą do nieba.

    Bł. Bronisława
    Bł. Bronisława
    Witraż w kościele pw. św. Pawła w Zabrzu Pawłowie/fot. H. Przondziono – Gość Niedzielny
    ***

    Bronisława zmarła 29 sierpnia 1259 r. na Sikorniku. Jej kult rozpoczął się bardzo wcześnie, wkrótce po jej śmierci. Wzmaga się on zwłaszcza w czasach trudnych dla Krakowa i Ojczyzny. Grób Bronisławy odnaleziono dopiero w 1604 r. Przy poszukiwaniach i remoncie kościoła znaleziono pęknięcie w murze w ścianie północnej w kierunku drogi na Salwator (kościółek Zbawiciela). Legenda głosi, że tę szczelinę wskazał rój pszczół. Znaleziono w niej skrzynkę z kośćmi. Nie było wprawdzie żadnego napisu, ale domyślono się, że szczątki należą do bł. Bronisławy, którą po śmierci uważano za świętą. Dlatego pochowano ją oddzielnie, a potem w obawie przed Tatarami zamurowano dla zabezpieczenia relikwii. Jest to dowód pierwotnej czci, jaką darzono Bronisławę. Dopiero kanonizacja św. Jacka (w 1594 r.) przypomniała postać Bronisławy, a odnalezione relikwie przyczyniły się do odnowienia jej kultu.
    Trumienkę ukryto po raz drugi w czasie najazdu Szwedów na Kraków (1655). Znalezione po raz drugi kości Bronisławy w roku 1782 przełożono do podwójnej trumienki i przeniesiono do kościoła, gdzie umieszczone zostały w ścianie nawy południowej obok ołtarza św. Anny.
    Jest rzeczą charakterystyczną, że kult Bronisławy rozwinął się nie przy jej grobie, ale na wzgórzu Sikornik. Tam, według podania, Bronisława pojawiała się od czasu do czasu. Tam też prepozyt zwierzyniecki Herman Suchodębski wystawił w 1703 r. kapliczkę ku jej czci. W obrazach tam umieszczonych podano życie Bronisławy: jej widzenie w chwili zgonu św. Jacka (1257), znalezienie jej trumienki (1604), Bronisławę modlącą się pod krzyżem i wyrzucenie czarta z opętanej osoby za przyczyną Bronisławy. W latach 1703-1839 kapliczka na Sikorniku stała się małym sanktuarium, do którego urządzano procesje wśród licznie zgromadzonych mieszkańców Krakowa. Chętnie brali w niej również udział mieszkańcy okolicznych wiosek. Procesja wyruszała z kościoła klasztornego sióstr norbertanek. Kiedy w 1707 r. w Krakowie szalała cholera, mieszkańcy Zwierzyńca przypisywali Bronisławie to, że ich dzielnicę epidemia choroby szczęśliwie ominęła. W 1759 r. rozbudowano tę kaplicę i zaczęto w niej odprawiać Msze święte. Zaczęto również prowadzić księgę łask. W 1778 roku osiadł na Sikorniku pustelnik.
    W 1787 r. kaplicę Bronisławy nawiedził król polski Stanisław August Poniatowski. Po tej wizycie brat króla, prymas Michał Jerzy, wydał dekret zezwalający na powtórne poszerzenie kaplicy. W 1786 r. ułożono hymn, litanię i modlitwy ku czci bł. Bronisławy, a w 1789 r. ukazał się drukiem jej pierwszy żywot napisany przez o. Wawrzyńca Teleszyńskiego OP. W latach 1820-1823 senat Krakowa zainicjował na Sikorniku usypanie kopca ku czci Tadeusza Kościuszki. Na skutek starań, dekretem z dnia 23 sierpnia 1839 r. papież Grzegorz XVI zatwierdził pradawny kult oddawany Bronisławie. 5 maja 1840 r. papież zatwierdził miejsce jej kultu jako Błogosławionej w Krakowie w kościele zwierzynieckim, a 31 sierpnia tego samego roku zezwolił na jej kult w całym zakonie norbertanek i w diecezji krakowskiej.
    Beatyfikację Bronisławy Kraków obchodził bardzo uroczyście przez kilka dni. Kulminacyjny punkt obchodów zaplanowano na dzień 2 grudnia 1840 r. Z kościoła dominikanów wyruszyła procesja przez całe miasto aż do kościoła norbertanek. Niesiono w niej trumienkę z relikwiami i osobny relikwiarz z głową Bronisławy. Odtąd kult bł. Bronisławy przeniósł się z Sikornika do samego kościoła Panien Norbertanek, zwłaszcza od kiedy Austriacy zburzyli kaplicę na Sikorniku, a nową wystawili w obrębie fortyfikacji, którymi otoczyli kopiec Kościuszki. Papież Pius IX rozszerzył kult Bronisławy także na diecezję wrocławską, a Leon XIII – na cały zakon norbertański. Bronisława jest patronką diecezji opolskiej oraz dobrej sławy.W ikonografii Błogosławiona przedstawiana jest w białym habicie, czasami klęczy przed Chrystusem trzymającym krzyż lub przed Trójcą Przenajświętszą. Jej atrybutem jest lilia.
    ***

    Modlitwa o kanonizację bł. Bronisławy 
           Boże, który wybrałeś bł. Bronisławę, aby wdziękiem cnót swoich pociągała serca nasze ku Tobie i dlatego utrzymywałeś cudownie cześć dla niej przez sześć wieków w Kościele Twoim, wysłuchując łaskawie modlitwy, zanoszone przez jej przyczynę, racz wsławić nowymi cudami tę wierną Służebnicę Twoją, by zaliczona w grono Świętych, cześć odbierała od wszystkich wyznawców Chrystusowych, dla chwały Imienia Twego Najświętszego. Amen.
     
     
     
     
     
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – sierpień 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Święci mówią, że przed człowiekiem, który przyjął Komunię świętą, należałoby klęknąć

    Dążenie do świętości na ziemi to jakby udostępnianie naszego życia Chrystusowi i życie zgodnie z Jego wolą. Świętym oddajemy cześć ze względu na obecność w nich Chrystusa. Na pierwszym miejscu w gronie świętych jest Maryja – całe Jej życie jest w pełni oddane Bogu – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl ks. prof. Marek Tatar, prodziekan Wydziału Teologicznego UKSW i kierownik Katedry Mistyki Chrześcijańskiej UKSW.

    Marta Dybińska: Księże Profesorze, mamy Matkę Bożą, która prowadzi nas do Chrystusa. Po co nam jeszcze święci? Czy święci mają jakąś inną misję?

    Ks. prof. Marek Tatar, Wydział Teologiczny UKSW: – Maryja jest na pierwszym miejscu w gronie świętych. Nie możemy zapominać o tym, że Maryja była człowiekiem. Oczywiście, specjalny przywilej w postaci Niepokalanego Poczęcia, przygotowania Jej roli w całej historii zbawienia, jest doskonale znany. Dzięki przekazowi biblijnemu możemy wprost określić Jej sposób życia w pełni oddanego Bogu. W Maryi widzimy to, co w teologii określa się „pośrednictwem w Pośredniku”. Maryja nie wykonuje niczego za Jezusa Chrystusa, ani tym bardziej wbrew Jemu. Maryja podczas wesela w Kanie Galilejskiej mówi: „Uczyńcie wszystko co Syn wam powie”, a nie: „co ja wam mówię”. Zawsze jest przekierowanie na Chrystusa. Dlatego tak ważna dla mariologii jest dewiza per Christum ad Mariam. Święci są dowodem tego, co w teologii nazywamy „zjednoczeniem z Chrystusem”, czyli jest to stan nieba, dążenie do pełni świętości.

    – Dążymy do spotkania Boga twarzą w twarz. Powszechnie używamy określania, że dążymy do nieba, czyli stanu zbawionych. Ta świętość realizuje się już w pewnym wymiarze w życiu ziemskim, chociaż dzielimy czas na ten ziemski i eschatologiczny – po naszej śmieci. W liturgii mamy stwierdzenie „Życie Twoich wiernych o Panie zmienia się, ale się nie kończy” – jest to zmiana jakości życia. Zachwyca mnie powiedzenie, które mają alpiniści, sam też przez kilkanaście lat się wspinałem… Kiedy mówi się o kimś, że zginął w górach, oni odpowiadają: „Nie zginął, ale przeszedł na drugą stronę grani”. My go nie widzimy, ale w tym stwierdzeniu jest nieprawdopodobny ładunek wiary w życie człowieka, który zakończył życie ziemskie. Wspólnota Kościoła jest wspólnotą Chrystusa, Maryi, świętych i tych, którzy oczyszczając się dążą świętości.

    Właśnie tak chyba powinniśmy rozumieć Kościół. Jako wspólnotę tych, którzy żyją i tych, którzy z tego świata już odeszli?

    – Kiedy gromadzimy się na liturgii to gromadzimy się z całym Kościołem, a nie tylko z Kościołem żyjących. Jest to piękne świadectwo, które dziś jest nam bardzo potrzebne – rozumienia Kościoła, ponieważ Kościół niekiedy sprowadza się do formy czy do postaci instytucji. Święci są dowodem tego, że życie człowieka jest ukierunkowane na spotkanie z Bogiem twarzą w twarz. Za św. Pawłem możemy powtórzyć, że od Boga wyszliśmy i naszym powołaniem jest powrót do Boga. Święci stają się dla nas wzorem. Mamy świętych Kościoła od ponad dwudziestu wieków. Bez względu na czas, okoliczności, kulturę, poglądy, wojny – mamy świętych. Oni są dowodem, ale też wzorem. Potwierdzają, że każdy czas jest dobry na świętość. Oni nie mieli wyjątkowego czasu, wyjątkowych wydarzeń, wyjątkowych sytuacji, które pozwoliły im się uświęcać. Oni odczytywali rzeczywistość w kluczu ewangelicznym, i tak ją przeżywali. Są dla nas dowodem, że również nasz czas, który jest czasem ogromnej próby dla ludzi wierzących jest czasem znakomitym dla uświęcenia się.

    Niebo kojarzy nam się raczej z miejscem, ale nie jest ono stanem naszej duszy?

    – To bardzo dobre określenie teologiczne: niebo jest stanem ostatecznego zjednoczenia z Bogiem, ale niebo zaczyna się już tutaj, na ziemi. Nie jest tak, że jest jakaś sztuczna granica. Granicą jest biologiczne zakończenie naszego życia.

    Jak powinniśmy rozumieć sformułowanie „dążenie do świętości na ziemi”?

    – Jest to jakby udostępnianie mojego życia Chrystusowi i życie zgodnie z Jego wolą. Jan Paweł II w encyklice o Eucharystii porównuje „fiat” Maryi, które wypowiedziała podczas Zwiastowania i „tak”, które wypowiadamy, kiedy przyjmujemy Komunię świętą. Kiedyś ten fragment wziąłem na moje kapłańskie rozmyślanie. I zacząłem się zastanawiać jaka jest różnica pomiędzy mną, kiedy przyjmuję Komunię świętą i mam w sobie – jak wierzymy – realną obecność Chrystusa i tabernakulum. Jak mówią święci, przed człowiekiem, który przyjął Komunię świętą należałoby klęknąć. Idąc troszkę za św. Janem od Krzyża można powiedzieć, że to uświęcające życie na ziemi jest jednoczeniem się w wypełnianiu woli Bożej. Jan mówi wprost, żeby nic nie było przeciwnego woli Bożej, ale żeby nasza wola była całkowicie zgodna z wolą Bożą i całkowicie była jej posłuszna. Jan mówi, że potrzebne jest życie oczyszczające, czyli odrzucenie tego, co się sprzeciwia temu, żeby Bóg mnie wypełnił – jeśli tak mogę powiedzieć.

    Czego potwierdzeniem jest beatyfikacja i kanonizacja?

    – Oznacza to, że dany człowiek jest w gronie zbawionych. Jest w niebie. Kościół musi mieć na to dowody, a skoro chce mieć dowody, to nie tylko przeprowadza proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny, ale wręcz od Boga żąda potwierdzenia w postaci cudu. Beatyfikacja czy kanonizacja nie jest naszą opinią. Pytamy Pana Boga o jego wolę wobec tego człowieka, zanim ogłosimy go świętym – przykładem dla ludzi, którzy żyją w tej chwili.

    W jaki sposób święci mogą nam pomóc abyśmy weszli do Królestwa Niebieskiego?

    – Są oni „pośrednikiem w Pośredniku”. Oddajemy cześć i kult świętym nie ze względu na ich doskonałość ludzką, tylko na obecność Chrystusa w nich. Ich prosimy o wstawiennictwo, pomoc, asystencję. Świętym nie przypisujemy atrybutów boskich. Prosimy ich i opiekę, stąd mamy patronów. Przykre jest to, że dziś sekularyzujący się świat– wybiera sekularystyczne imiona, bo jakie ma wybrać, jeśli odrzuca obecność i działanie Pana Boga. Zeszliśmy do poziomu nadawania imienia dla określenia kogoś, a nie patronatu.

    Sam Chrystus nam nie wystarczy, że potrzebujemy świętych?

    – Oczywiście, że wystarczy. Jest „Głównym uświęcającym” jeśli można tak powiedzieć, ale natura człowieka potrzebuje tego drugiego aspektu – wzorców.

    Nie wystarczy to, że mamy w mieszkaniu obrazki z wizerunkami świętych? Po co jeszcze dodatkowo mamy się do nich modlić?

    – Nie modlimy się do świętych. Kierujemy się do Boga, przez wstawiennictwo świętych. Oni nie są głównym obiektem kultu, tylko tymi, którzy są nam pomocni w naszej modlitwie i dążeniu do Boga.

    Można zaprzyjaźnić się ze świętym?

    – Dokładnie. Wierzymy w obcowanie świętych, wyznajemy wiarę w obcowanie świętych. Co to znaczy? Że mamy z nimi kontakt. Nie kierujemy naszej modlitwy do przedmiotu, ale do osoby w pełni żyjącej w Bogu. W pewien sposób ten kontakt przekłada się też i na nasze życie. Duch Święty może się posługiwać takim przykładem świętego, aby człowieka pokierować w jego życiu. Można powiedzieć, że to nie my się posługujemy świętymi, ale Bóg się posługuje świętym, żeby inspirować człowieka.

    Podczas jednej z homilii na Jasnej Górze, o. Ciechanowski mówił o czterech kątach w naszych mieszkaniach. Dlaczego jednego nie „oddać” Panu Bogu? Jednych to zainspiruje, innych – nie przekona… Ktoś powie, że Boga powinno mieć się w sercu, nie w figurkach, obrazach…

    – Prawosławie mówi o tzw. „pięknym kącie”. Nie da się rozdzielić dwóch rzeczywistości – naszego życia codziennego i życia duchowego, bo to by była pewna życiowa schizofrenia. Jeśli więc w moim domu wisi obraz, krzyż, wizerunek – jest to po to, aby żyć w świadomości obecności Bożej. Oczywiście, świętość nie zależy od ilości obrazków w moim domu. Z pewnością pewne otoczenie, które tworzymy, jest wyrazem mojej wiary choćby dla tych, którzy przychodzą do mojego domu, ale jest to też pewnego rodzaju wyznanie wiary.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 sierpnia

    Święty Józef z Arymatei

    Zobacz także:
      •  Święty Arystydes Marcjanus, męczennik
      •  Święty Jan z Riły, pustelnik
      •  Święty Rajmund Nonnat, kardynał
      •  Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret, prezbiter
      •  Kościół katedralny w Bydgoszczy
    ***
    Święty Józef z Arymatei

    Jak pisze św. Jan Ewangelista, Józef z Arymatei “był uczniem [Jezusa], lecz ukrytym z obawy przed Żydami” (por. J 19, 38). Żaden z Ewangelistów nie wspomina o jakichkolwiek kontaktach Józefa z Jezusem czy Jego uczniami. Arymatea była niewielkim miasteczkiem, leżącym ok. 50 km na północ od Jerozolimy.
    Józef z Arymatei był członkiem Sanhedrynu, najwyższej władzy żydowskiej w zakresie spraw państwowych, prawnych i religijnych (Łk 23, 50-53; Mt 27, 57-58; Mk 15, 42-46; J 19, 38-42). Św. Łukasz stwierdza, że Józef “nie zgodził się na uchwałę i postępowanie Wysokiej Rady” (por. Łk 23, 51), polegające na prześladowaniu Jezusa. Ewangeliści Mateusz i Marek, identycznie jak św. Łukasz, stwierdzają, że Józef śmiało poprosił Piłata o ciało Jezusa, kupił płótna, zdjął ciało z krzyża i złożył w grobie, który wykuty był w skale, a przed wejście zatoczył kamień. Mateusz dodaje, że był to grób, który Józef wykuł dla siebie (por. Mt 27, 57-60; Mk 15, 42-46).

    Święty Józef z Arymatei i święty Graal

    Według późnośredniowiecznej legendy o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, arcykapłani na wieść o zmartwychwstaniu Jezusa wtrącili Józefa z Arymatei do lochu. Jezus nie zapomniał jednak oddanej Mu przysługi i po swym zmartwychwstaniu miał mu się ukazać w więzieniu, przekazując kielich, do którego według jednych Nikodem, a według innych – Józef – zebrał po zdjęciu z krzyża krew, jaka wypływała z ran Jezusa. Był to ten sam kielich, którym Jezus posługiwał się podczas Ostatniej Wieczerzy. Kielich ten, nazwany Graalem, stanowi główny wątek tej legendy. Mówi ona, że Józefa po kilku latach miał uwolnić z więzienia sam cesarz, który zabrał go do Rzymu. Potem wysłał Józefa do Anglii, gdzie kielich niebawem zaginął. Poszukiwali go rycerze króla Artura: Lancelot i Persifal.
    Legenda ta posiada kilka wariantów. Według innej wersji, Józef przekazał kielich w spadku swoim synom. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, trafił w ręce patriarchy Jerozolimy, który w 1257 r. ofiarował go królowi Anglii Henrykowi III. Inna legenda utrzymuje, że Józef razem z Łazarzem, Martą i Marią, uciekając przed prześladowaniami, dopłynęli statkiem do Marsylii, gdzie głosili Dobrą Nowinę o Jezusie. Jeszcze inna legenda ukazuje Józefa w Hiszpanii, dokąd udał się razem ze św. Jakubem Apostołem, który ustanowił go tam biskupem.
    W ikonografii św. Józef występuje przeważnie wraz ze św. Nikodemem w scenach zdjęcia z krzyża, złożenia do grobu i opłakiwania Jezusa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święty Nikodem

    Święty Nikodem

    O Nikodemie posiadamy skąpe wiadomości, pochodzące jednak wprost z Ewangelii. Pisze o nim św. Jan Apostoł. Nazywa on go “dostojnikiem żydowskim”. Na ten tytuł Nikodem zasłużył sobie zapewne majątkiem, pochodzeniem i wpływami, jakimi się cieszył wśród starszyzny żydowskiej. Należał on do stronnictwa faryzeuszów (J 7, 45-52; 19, 39-42) – patriotów żydowskich, wyróżniających się przywiązaniem do ojczyzny i wiary. Zaraz na początku publicznej działalności Pana Jezusa Nikodem zainteresował się Jego osobą i nauką. Cuda, których był świadkiem, dawały mu gwarancję, że ma do czynienia z człowiekiem niezwykłym, co najmniej z prorokiem. Zaintrygowany, bał się jednak jawnie opowiedzieć za Nim. Dlatego przybył do Jezusa w nocy o umówionej z Nim porze. Dialog, jaki wówczas przeprowadził Nikodem z Panem Jezusem, należy do najpiękniejszych kart Ewangelii (J 3, 1-22).
    Kiedy Sanhedryn (najwyższa rada żydowska) wydał na Jezusa wyrok śmierci bez przeprowadzenia nad Nim formalnego sądu, Nikodem stanowczo zaprotestował przeciw takiemu postępowaniu: “Czy prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?” (J 7, 49-52). Ta odważna obrona musiała zaskoczyć Sanhedryn. Dlatego niektórzy odezwali się z przekąsem: “Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei”. Nikodem jednak musiał mieć oparcie także u innych, skoro wówczas nie uchwalono niczego przeciwko Chrystusowi, bo wszyscy “rozeszli się – każdy do swego domu”.
    Najodważniej Nikodem wystąpił z okazji pogrzebu Jezusa. Gdy wszyscy Apostołowie uciekli (poza św. Janem, który Mu towarzyszył aż do śmierci krzyżowej), Nikodem zakupił sto funtów kosztownych olejków i wraz z Józefem z Arymatei zabrał się do namaszczenia ciała Pana Jezusa: “Przybył także Nikodem; ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa w nocy, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania” (J 19, 39-40).
    Ówczesny funt odpowiadał wadze 325 gramów. Nikodem przyniósł więc ponad 30 kilogramów zakupionych wonności, aby zabezpieczyć ciało Pana Jezusa od zepsucia. Był to piękny i bardzo kosztowny gest dla Zbawiciela.

    Święty Nikodem

    Nikodem miał przyjąć chrzest z rąk świętych Piotra i Jana. Poniósł śmierć męczeńską z rąk Żydów. Pochowany został w Kefaz-Gamla. Na początku XX w. znaleziono tu szczątki bazyliki świętych Szczepana i Nikodema.
    W ikonografii św. Nikodem przedstawiany jest przeważnie razem z Józefem z Arymatei w scenie zdjęcia z krzyża.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Św. Nikodemie, ucz nas rozmawiać z Jezusem!

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Nikodemie, ucz nas rozmawiać z Jezusem


    Jednym z najpiękniejszych fragmentów Ewangelii jest nocna rozmowa Nikodema, dostojnika żydowskiego z Jezusem (J 3, 1-22). Nikodem, którego wspominamy w Kościele 31 sierpnia, zainteresował się Jezusem już na samym początku jego działalności. Dlaczego jednak wybrał noc? Czy jego postawa jest dobra i mamy ją naśladować, czy może takiej postawy mamy unikać? Może jest to tchórzostwo przed spotkaniem Jezusa za dnia?

    Pochylmy się nad Słowem Bożym, które mówi nam o tej sytuacji. W refleksji pomoże nam Ojciec Zbigniew Zalewski, zakonnik ze Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi.

    Fronda.pl: Proszę Ojca, jak mam się modlić, kiedy ciągle nie mam na to czasu, jest ciągle tyle spraw?
    O. Zbigniew SSCC: Już na początku tego tekstu Słowo Boże mówi nam, że Jezusa spotykamy w konkretnych życiowych sytuacjach. Jezus chce się spotykać z nami, którzy żyjemy konkretnym życiem „Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski.” Nikodem był dostojnikiem żydowskim. Cóż to może oznaczać? Był osobą zapewne codziennie zajętą wieloma sprawami, o wielu rzeczach decydował, wiemy że był faryzeuszem, czyli należał do wpływowego stronnictwa. Osobę Jezusa spostrzega on będąc w wirze codzienności. To pozwala nam duchowo postawić siebie w sytuacji Nikodema, ponieważ jesteśmy podobnie „zabiegani”.

    Jak modlić się, pośród wielu obowiązków? Jak odnaleźć ten kontakt ze Zbawicielem? Ta historia daje nam konkretną wskazówkę: „Ten przyszedł do Niego nocą”. Jezus oczekuje na nas, to z naszej strony, jak ze strony Nikodem musi wyjść ta inicjatywa, żeby przyjść do Jezusa. Noc jest czasem wyciszenia, łatwiej wówczas znaleźć czas odosobnienia, sam na sam z Jezusem. To jest dobry sposób na rozpoczęcie modlitwy, po prostu posiedzieć w ciszy, może przed obrazem Serca Jezusowego.

    Czy wypada nam mówić do Boga?

    Nikodem „przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu” Jest to ważne, żeby zwracać się do Jezusa na modlitwie. Mówić do Niego, nie bojąc się poruszać konkretnych spraw. Nieźle jest właśnie, jak robi Nikodem zacząć od dziękczynienia, zwykłego podziękowania za to co widzimy, że Bóg robi w naszym życiu. Powiedział „Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim“. Dziękując Bogu za Jego cuda, jednocześnie wyznajemy w Niego wiarę, że jest on Wszechmocny. Często zapominamy o tym podziękowaniu i tylko prosimy, prosimy…

    Czy jest to takie proste?
    W dalszej części dialogu, widać że Jezus odpowiada Nikodemowi, wyraźnie podnosząc poprzeczkę zadań, jakie stoją przed Nikodemem, a zarazem przed nami: „W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: “Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego”. My również, podobnie jak Nikodem być może nie rozumiemy, o co chodzi Jezusowi.

    „Nikodem powiedział do Niego: “Jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?” Jezus odpowiedział: “Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić.” Na tę kwestię, co powinno oznaczać w naszym życiu to powtórne narodzenie się odpowiedzi mogą być różne. Jako sercanin zaproponuję odpowiedź konkretną, jaką daje duchowość naszego Zgromadzenia, proponując każdemu osobiste poświecenie się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, które czynimy z miłości do Niego. W takim poświeceniu ważny jest etap przygotowania, w którym zastanawiamy się poważnie nad konkretnymi sytuacjami naszego życia, na czym polega nieraz ta nasza „śmierć” w grzechu, a następnie wyznajemy te grzechy w sakramencie pokuty. Nieraz mam okazje głosić rekolekcje o Sercu Pana Jezusa, wówczas mam sposobność wysłuchiwania głębokich spowiedzi, nieraz z całego życia osoby, która pragnie narodzić się powtórnie. Podczas takich rekolekcji składany jest publicznie akt poświęcenia się,oddania się Sercu Jezusowemu, poświęcone też zostają obrazy z wizerunkiem Serca Jezusa, które rodziny zabierają do siebie do domu. Uroczyście powieszone w centralnym miejscu domu, sprawiają że Jezus staje się Panem naszego domu, jego Przyjacielem, najważniejszym jego domownikiem, naszym rozmówcą.   

    A co mnie może dalej spotkać po takim poświęceniu ?
    Jezus odpowiada Nikodemowi konkretnie, co jest dalej z tymi nowonarodzonymi: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha“” Nie wiemy w jakich konkretnych okolicznościach będzie nam towarzyszył Jezus, nieraz taka poświęcona Panu Bogu rodzina opowiada mi o różnych okazjach do dania świadectwa o swoim życiu z Jezusem. Taki sposób ewangelizacji, zalecany rodzinom, jest tradycją  naszego Zgromadzenia. Nasz współbrat, znany ewangelizator Ojciec Mateo Crawley-Boevey SSCC wiele pisał o tym, zwłaszcza w książce „Jezus Król Miłości”. Przez dziesiątki lat wiele rodzin odnalazło swój sposób modlitwy, przez które wymadlane są liczne łaski. W dalszej części rozmowy z Nikodemem Jezus mówi o potrzebie swojego wywyższenia: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego”. Postawienie obrazu Serca Jezusowego w ważnym miejscu domu jest konkretną formą tego wywyższenia. Pisał o. Mateo: „Posłuchajmy! Oto Jezus kołacze do drzwi naszych i stoi u progu; Serce Jego łaknie i pragnie naszego pokoju i naszego szczęścia. Otwórzmy Królowi naszemu!… nie pozwólmy Królowi miłości i chwały czekać u progu naszego domu… Otwórzmy z radością prawdziwej miłości. On potrafi w zamian za to zapewnić nam w tym życiu spokój i schronienie w ranie Boku swego, a kiedyś obdarzyć nas pokojem, jaśniejącym wieczną chwałą i wieczną miłością!” (  )

    Po co Bogu moja modlitwa?

    Modlitwa nic nie dodaje Bogu, lecz jest potrzebna nam. Jezus mówi nam czego nam potrzeba: „Potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego” aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” Codzienna rozmowa z Jezusem w choćby krótkiej modlitwie, dobrze jeżeli jest umacniana co jakiś czas głębszą modlitwą, nocną adoracją Jezusa, którą przeżywa cała rodzina. Nie koniecznie oczywiście jest to cała noc, wtedy powinniśmy odpoczywać, ale dobrze aby była to chociaż godzina raz w miesiącu. Można znaleźć wiele pięknych tekstów opartych na Słowie Bożym. Jeżeli rozpoczniemy już praktykę takiej rozmowy z Bogiem, Duch Święty będzie nam w tym pomagał. „Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.” Bóg chce z nami rozmawiać, przebywać, być naszym przyjacielem, oczekuje na nas i na nasze rodziny. Wystarczy tylko wyjść mu na spotkanie, jak Nikodem nocą.  (więcej http://www.polanicasercanie.pl/intronizacja-10860 )

    Rozmawiała Maria Patynowska/Fronda.pl

    ___________________________________________________________________________

    Kim był święty Nikodem – ewangeliczny patron najpopularniejszego imienia nadawanego chłopcom w Polsce w pierwszej połowie 2023 roku?

    (Ilustracja archiwalna / The National Illustrated Family Bible Published z 1870 roku /Oprac. PCh24)

    ***

    Imię Nikodem niespodziewanie okazało się najpopularniejszym imieniem nadawanym polskim noworodkom płci męskiej w pierwszej połowie 2023 roku. Warto z tej okazji przypomnieć obecnym i przyszłym katolickim rodzicom, że z wyborem imienia dla dziecka powinien wiązać się wybór także noszącego je świętego patrona. Kim zatem był święty Nikodem? Czego dowiadujemy się o nim z Ewangelii świętego Jana, co mówi o nim Tradycja, co przekazuje o nim w swoich objawieniach błogosławiona Katarzyna Emmerich, i dlaczego w starym kalendarzu wspomnienie Nikodema przypadało 3 sierpnia, a w nowym przypada ono obecnie 31 sierpnia?

    „– A co to za imię: Nikodem?

    – Rzymskokatolickie!”

    Fragment dialogu pomiędzy dyrektorem lokalu (Lech Ordon) a Nikodemem Dyzmą (Roman Wilhelmi) w dwunastej minucie pierwszego odcinka serialu pt. „Kariera Nikodema Dyzmy” z 1980 r. w reżyserii Jana Rybkowskiego, na podstawie powieści autorstwa Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z 1931 r.

    Rządowy portal dane.gov.pl opublikował niedawno zestawienie imion nadawanych nowonarodzonym dzieciom w Polsce w pierwszej połowie 2023 roku[1]. Niespodziewanie najpopularniejszym imieniem nadawanym noworodkom płci męskiej okazał się Nikodem – imię to otrzymało aż 3317 chłopców, ze stabilną przewagą nad Antonim, które to imię otrzymało o 387 mniej osób, co być może sprawi, że Nikodem będzie dominował również w całym roku 2023. Z rządowych danych wynika, że stały wzrost popularności tego imienia trwał już od ponad dwóch dekad – o ile w 2000 r. otrzymało je zaledwie 375 osób (60. miejsce w rankingu), o tyle w 2019 r. otrzymały je już 3932 osoby (16. miejsce), w 2020 r. – 4171 osób (15. miejsce), w 2021 r. – 4596 osób (11. miejsce), a w 2022 r. – 6155 osób (4. miejsce).

    Katoliccy rodzice nie powinni jednak poprzestawać wyłącznie na nadaniu swojemu dziecku imienia. Jest wręcz odwrotnie – to sam wybór imienia powinien zostać poprzedzony głębokim namysłem, ponieważ wraz z imieniem dziecku powinien zostać nadany święty patron, który od tej pory będzie towarzyszył mu przez całe jego życie.

    W tradycyjnym katolickim katechizmie wydanym przez świętego papieża Piusa X, a przygotowanym przez kardynała Pietra Gasparriego w 1908 r., Kościół naucza, że „na chrzcie nadaje się imię jakiegoś Świętego, żeby ochrzczony miał w nim osobliwego patrona, a jego życie brał sobie za wzór do naśladowania”[2]. „Przed formą sakramentalną, jak czytamy w Instrukcji Św. Kongregacji Sakramentów, szafarz wypowiada imię świętego, który ma być wzorem i patronem ochrzczonego”[3].

    Kim zatem był ewangeliczny święty Nikodem? Pojawia się on tylko w Ewangelii według świętego Jana, ale za to aż w trzech bardzo różnych miejscach – na samym początku publicznej działalności Jezusa (J 3, 1-21), w ostatni dzień Święta Namiotów (J 7, 37-53) oraz podczas pogrzebu Jezusa (J 19, 38-42).

    Biblista Michał Wilk przedstawia tę postać następująco: „Nikodem to greckie imię, dlatego niektórzy egzegeci podejrzewają, że był to ktoś, kto pochodził ze środowiska diaspory. Taka interpretacja jest jednak mało prawdopodobna, gdyż — jak czytamy u Jana — spotkanie ma miejsce w Jerozolimie, czyli w sercu Palestyny, a nie w diasporze. Nikodem nazwany jest árchōn tōn Ioudaíōn — dostojnik, a mówiąc dokładniej: przełożony Żydów. Został ukazany jako przedstawiciel faryzeuszy. R.E. Brown tłumaczy greckie árchōn tōn Ioudaíōn jako członek Sanhedrynu. Chodzi więc o kogoś, kto najprawdopodobniej należał do najwyższego organu władzy Izraelitów. Zwróć uwagę, że sam Jezus kilka wersów później nazwie Nikodema nauczycielem Izraela (por. J 3,10). Nie sądzę więc, by chodziło o kogoś z diaspory… Poza tym imię Nikodem, mimo greckiego pochodzenia, w czasach Jezusa było dość rozpowszechnione także wśród Izraelitów w jego semickim brzmieniu: Naqdimon”[4]. Przypomnijmy, że zgodnie z grecką etymologią imię „Nikodem” oznaczało „tego, który zwycięża dla ludu”.

    Nikodem przyszedł do Jezusa nocą. Zdaniem Wilka – z zamiarem przeprowadzenia „konfrontacji intelektualnej”, reprezentując tę część faryzeuszów, która w ogóle była otwarta na dyskusję. „Na początku polemiki — szczególnie, gdy dyskusja odbywa się wobec świadków — musisz zająć wobec przeciwnika jakąś wyraźną, początkową pozycję. Musisz dać do zrozumienia temu drugiemu, kim jesteś i kim on jest w twoich oczach. To samo mamy tutaj. Jezusie, niech będzie dla Ciebie jasne, kim ja jestem, kogo reprezentuję i co o Tobie sądzę”[5]. Tymczasem okazuje się, że Jezus doskonale przejrzał ten zamiar i nie chce tracić czasu na potwierdzanie, jak doskonale przygotowany intelektualnie jest przychodzący do niego faryzeusz. Zamiast tego od razu przechodzi do konkretu, obwieszczając przedstawicielowi strażników Tradycji prawdziwy cel swojego programu życia chrześcijańskiego, jakim jest poznanie Królestwa Bożego i „powtórne narodziny” dla życia nadprzyrodzonego.

    „Żeby poznać królestwo Boże, trzeba spełnić jeden warunek: narodzić się na nowo (gr. gennēthē ánōthen) […] Greckie słowo ánōthen ma dwa znaczenia. Może być przełożone jako od nowa albo z wysoka. To jest bardzo interesujące zdanie, być może jest ono nawet kluczem do rozumienia całego dialogu. Pojawia się nagle, bez żadnych wcześniejszych kontekstów i wytłumaczeń, zatem można je odczytać w różny sposób. Ciekawa rzecz, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa dwie tradycje patrystyczne wykształciły dwa właściwe sobie sposoby rozumienia tego wersetu. Starożytny Wschód zwykle wolał tłumaczenie: z wysoka, podkreślając tym samym kondycję człowieka przebóstwionego, zaś na Zachodzie częściej mówiono o powtórnym narodzeniu jako o procesie nawrócenia”[6].

    Nikodem pyta następnie Chrystusa: „Jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?”, a On odpowiada: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego”. Wilk zwraca uwagę, że „aż do czasów Kalwina werset ten był interpretowany w nurcie tradycji chrzcielnej”, a dopiero „później reformacja, interpretując te słowa w duchu protestanckiej doktryny o sakramentach, podważyła sakramentalny kontekst tej wypowiedzi”[7]. Tylko w kontekście interpretacji ortodoksyjnej, a nie heretyckiej, widać, z jaką precyzją Jezus odpowiedział Nikodemowi. To właśnie wody Chrztu Świętego są „wodami płodowymi” matki-Kościoła, a Chrzest jest „powtórnym narodzeniem” – „przez obmycie wodą Chrztu św., ci którzy narodzili się dla tego śmiertelnego życia, nie tylko odradzają się ze śmierci grzechu i stają się członkami Kościoła, lecz nadto naznaczeni duchowym charakterem stają się zdatnymi i zdolnymi do przyjmowania reszty świętych darów Bożych”[8].

    Sam Chrystus wskazał drogę chrztu jako „powtórnego narodzenia”, jeszcze przed spotkaniem z Nikodemem przybywając nad rzekę Jordan, by zostać ochrzczonym z wody przez swojego kuzyna, Jana Chrzciciela. Po raz pierwszy spotkali się obaj jako dzieci już poczęte, lecz jeszcze nienarodzone, przebywając w wodach płodowych swoich matek. Ich ponowne spotkanie jest zatem kontynuacją pierwszego – wody Jordanu stają się miejscem powtórnego wyjścia Chrystusa z wód płodowych Maryi, a po Jego wyjściu z nich otworzyły się niebiosa, z których Ojciec obwieścił: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 3, 17), tak jak po porodzie dziecka uradowany ojciec obwieszcza światu swoje ojcostwo.

    Nikodem występuje następnie w Ewangelii jako obrońca Jezusa Chrystusa: „Odezwał się do nich jeden spośród nich, Nikodem, ten, który przedtem przyszedł do Niego: «Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha, i zbada, co czyni?»” (J 7, 50-51). W objawieniach niemieckiej mistyczki z XIX wieku, błogosławionej Katarzyny Emmerich, ta „prawnicza” skłonność Nikodema pojawia się także później, podczas procesu Jezusa przed Kajfaszem: „wezwano Nikodema i Józefa z Arymatei, by się usprawiedliwili, dlaczego, wiedząc, że dziś nie jest dzień spożywania paschy, wynajęli Jezusowi wieczernik na Syjonie. Ci wystąpili więc przed Kajfasza i wykazali z ksiąg, że według starego zwyczaju wolno Galilejczykom spożywać paschę o jeden dzień wcześniej, zatem co do tego nie wykroczył Jezus przeciw prawu, bo jest Galilejczykiem, a co do reszty to wszystko odbyło się w porządku, gdyż byli przy tym obecni ludzie ze świątyni. Ten ostatni szczegół zmieszał bardzo świadków; w ogóle gniew nieprzyjaciół Jezusa zwiększył się jeszcze, gdy Nikodem, który kazał przynieść księgi, wykazał, że rzeczywiście takie prawo dla Galilejczyków istnieje. W księgach znaleziono kilka powodów na uzasadnienie tego prawa; przypominam sobie z nich tylko ten, że jeśliby wszyscy musieli w jednym dniu spożywać paschę, to przy tak wielkim napływie ludności nie można by się zmieścić w świątyni ze wszystkim w przepisanym czasie, a gdyby wszyscy naraz powracali do domu, natłok na drogach byłby zbyt wielki. Nie zawsze Galilejczycy robili użytek z tego prawa, ale prawo istniało i nie dało się zaprzeczyć, więc zarzut, wymierzony przeciw Jezusowi, upadał sam przez się”[9].

    W Ewangelii Nikodem ostatecznie ujawnia się jako uczeń Chrystusa wraz z Józefem z Arymatei: „Potem Józef z Arymatei, który był uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami, poprosił Piłata, aby mógł zabrać ciało Jezusa. A Piłat zezwolił. Poszedł więc i zabrał Jego ciało. Przybył również i Nikodem, ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa w nocy, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania” (J 19, 38-40). Teraz, pod Krzyżem, Nikodem już rozumiał, co miał na myśli Jezus, zapowiadając przy pierwszym spotkaniu swój los: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego” (J 3, 14). W czasie wypraw krzyżowych zaczęto identyfikować Arymateę z miejscowością znaną obecnie jako Ramla. Od czasów krucjat aż do dzisiaj istnieje tam franciszkańskie hospicjum, a także kościół pod wezwaniem obu świętych – Nikodema i Józefa.

    We włoskiej miejscowości Lukka znajduje się z kolei Volto Santo (wł. Święte Oblicze) – drewniana rzeźba przedstawiająca tryumfującego Chrystusa na krzyżu, datowana na VIII wiek, której pierwowzór według średniowiecznej legendy wykonał sam święty Nikodem. „Legenda głosi, że przed zaśnięciem Nikodem wyrzeźbił wszystko oprócz twarzy. Kiedy się obudził, odkrył, że twarz posągu została dokończona przez anioła”[10]. Co ciekawe, sam fakt przypisywania autorstwa projektu św. Nikodemowi pokrywałby się z objawieniami bł. Katarzyny Emmerich, według której „Nikodem również prowadził różne interesy budowlane, a przy tym dla rozrywki, po amatorsku zajmował się rzeźbiarstwem. Wyjąwszy czasy świąteczne, nieraz rzeźbił posągi w tej sali, czasem znów w piwnicy pod nią. To jego zajęcie było po części przyczyną ścisłej przyjaźni z Józefem z Arymatei, jako też wspólnych przedsięwzięć”[11].

    Władysław Hozakowski w swoich „Żywotach Świętych Pańskich” przekazuje ponadto o Nikodemie, że „Tradycya mówi, że apostołowie św. Piotr i św. Jan po Zesłaniu Ducha św. udzielili mu Sakramentów chrztu św. i bierzmowania; że rozjątrzeni żydzi chcieli go życia pozbawić. Miał się za nim ująć Gamaliel, rabin uczony i nauczyciel św. Pawła; sam został chrześcijaninem, pomimo to zachował wpływy swej powagi; był też krewnym Nikodema. Za jego to więc wstawieniem żydzi złożyli Nikodema jedynie z piastowanego urzędu, pozbawili go posiadłości, wyklęli z synagogi i wygnali z Jerozolimy. Znalazł przytułek w domu Gamaliela; umarł prawdopodobnie około r. 44; zwłoki jego pochowane zostały obok zwłok świętego Szczepana, pierwszego męczennika; spoczął tam też Gamaliel. Szczątki ich ciał odnaleziono r. 415 wskutek objawienia, jakiego dostąpił pobożny Lucyan. Pamięć św. Nikodema święci się dnia 3. sierpnia razem z pamięcią odnalezionych zwłok św. Szczepana”[12].

    Właśnie ze względu na przypadające w dniu 3 sierpnia wspomnienie odnalezienia relikwii świętych Szczepana, Nikodema, Gamaliela i Abibona swoje imieniny tego dnia obchodził także Prymas Tysiąclecia, błogosławiony Stefan Wyszyński. „2 sierpnia 1972 roku prymas tak wspominał: ‘Pytałem kiedyś mojego ojca, dlaczego dano mi imię Stefan. Odpowiedział: «Bo urodziłeś się 3 sierpnia o trzeciej rano, a drugiego sierpnia jest świętego Stefana papieża, trzeciego – świętego Szczepana»’. Przypomnijmy, że 3 sierpnia, przez wieki przywoływano w kalendarzu liturgicznym w Kościele wydarzenie odnalezienia relikwii św. Szczepana pierwszego męczennika”[13].

    Papież Jan XXIII swoim motu proprio Rubricarum instructum z dnia 25 lipca 1960 r. zniósł jednak wspomnienie odkrycia relikwii św. Szczepana, pozostawiając mu tylko wielkie święto w dniu 26 grudnia. Skoro natomiast Nikodem nie był już powiązany ze Szczepanem, Gamalielem i Abibonem, w nowym kalendarzu postanowiono powiązać go z jego ewangelicznym towarzyszem pogrzebu – obecnie zarówno św. Nikodem, jak i św. Józef z Arymatei wspominani są 31 sierpnia, aczkolwiek w samej Ramli od 2021 roku na mocy dekretu łacińskiego patriarchy Jerozolimy wspomina się ich w sobotę przed trzecią niedzielę Wielkiejnocy ze względu na ich udział w wydarzeniach paschalnych[14].

    W apokryficznej Ewangelii Nikodema, której powstanie datuje się na IV wiek, literacka wizja przemiany Nikodema została oddana najlepiej w postaci dwóch dialogów: „Mówią Żydzi do Nikodema: «Weź sobie prawdę o Nim wraz z Jego dziełem!». Mówi Nikodem: «Amen, Amen. Biorę, jako rzekliście»” oraz „I rzecze do nich Nikodem: «Jakim prawem weszliście do synagogi?» Mówią doń Żydzi: «A ty jakim prawem wszedłeś do synagogi? Jesteś Jego poplecznikiem, więc i tobie będzie dana Jego część w przyszłym wieku». Mówi Nikodem: «Amen. Amen»”. Nikodem nie traktuje więc już swojej relacji z Chrystusem jako „konfrontacji intelektualnej”, tylko przyjmuje Go bezwarunkowo, przeszedłszy drogę, którą przy pierwszym spotkaniu zapowiedział mu sam Chrystus, gdy jeszcze Nikodem przychodził do Niego pośród ciemności: „Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu” (J 3, 21).

    Także w naszym „polskim apokryfie”, czyli w „Listach Nikodema” Jana Dobraczyńskiego, Nikodem w wizji literackiej autora kończy swoje wspomnienia konstatacją: „zrozumiałem, co to znaczy narodzić się na nowo! […] Nie myśl jednak, że stałem się nagle wielkim uczonym i że ciebie, mego nauczyciela, przeszedłem w wiedzy. Nie, nie! Dowiedziałem się tylko tego, co mi jest potrzebne”. „Przestałem być faryzeuszem. Ogłoszono mnie nieczystym. Rzucono na mnie klątwę. Nie jestem już członkiem Sanhedrynu. Nie wolno mi wejść na dziedziniec wiernych ani do synagogi. To bardzo bolesne… Ale trzeba było czymś zapłacić za tę niepojętą radość!”[15].

    Oczywiście ewangeliczny Nikodem nie jest jedynym świętym o tym imieniu, gdyż znamy np. św. Nikodema z X wieku, którego sanktuarium znajduje się w miejscowości Mammola we włoskiej Kalabrii. Prawosławni uznają za świętych jeszcze kilku Nikodemów, którzy jednak nie mogą zostać patronami dla dziecka katolickich rodziców ze względu na trwanie w schizmie – najbardziej znanym z nich jest św. Nikodem Hagioryta (1749-1809), który przywrócił wschodniemu chrześcijaństwu praktykę hezychazmu, zebrał najważniejsze teksty z zakresu ascetyki i duchowości i wydał jako antologię „Filokalia” (w Polsce wydana w 2023 r. przez benedyktynów tynieckich[16]), a także przetłumaczył na język grecki „Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego Loyoli oraz „Walkę duchową” Wawrzyńca Scupoli.

    Najbardziej popularnym z Nikodemów pozostaje jednak ten z Ewangelii, który miał bezpośredni kontakt z Chrystusem w czasie Jego ziemskiego życia. Jeżeli zatem katolickim rodzicom urodził się syn i zgodnie z modą roku 2023 (albo z innych powodów) chcą oni nazwać go imieniem Nikodem, zdecydowanie powinni zapoznać się z życiorysem patrona, któremu zamierzają go powierzyć.

    Nikodem Bernaciak/PCh24pl

    [1] Imiona nadane dzieciom w Polsce w I połowie 2023 r. – imię pierwsze, 25.08.2023, https://dane.gov.pl/pl/dataset/219,imiona-nadawane-dzieciom-w-polsce/resource/50666/ (dostęp: 31.08.2023).

    [2] Katechizm katolicki kard. Gasparriego, Rozdział IX. O Sakramentachhttps://www.piusx.org.pl/katechizm/9 (dostęp: 31.08.2023).

    [3] Mirosław Paracki, Sakrament Chrztu Świętego w Kościele gdańskim przez Vaticanum II, „Studia Gdańskie” nr 12 (1999), s. 260, http://www.studiagdanskie.diecezja.gda.pl/pdf/sg_xii.pdf#page=259 (dostęp: 31.08.2023). Por. „Acta Apostolicae Sedis” nr 18 (1925), s. 43, https://www.vatican.va/archive/aas/documents/AAS-18-1926-ocr.pdf#page=43 (dostęp: 31.08.2023).

    [4] Adam Ligęza, Michał Wilk, Od popiołu do ognia. Rozmowy o czytaniach liturgicznych okresu Wielkiego Postu. Nowy Testament, Kraków 2010, s. 229, dostęp także: http://web.archive.org/web/20170708190030/http://www.orygenes.pl/rozmowy-o-biblii/nikodem/ (dostęp: 31.08.2023).

    [5] Tamże, s. 232.

    [6] Tamże, s. 236.

    [7] Tamże, s. 239.

    [8] Pius XII, encyklika Mystici Corporis – o Mistycznym Ciele Jezusa Chrystusa i o naszym w nim zjednoczeniu z Chrystusem, 29.06.1943.

    [9] Pasja według objawień bł. Anny Katarzyny Emmerich, Kraków 2014, s. 161, http://parafiabesko.pl/wp-content/uploads/2014/04/PASJA.pdf#page=161.

    [10] J-P Mauro, Słynny włoski krucyfiks to najstarsza drewniana rzeźba w Europie, 04.07.2020, https://pl.aleteia.org/2020/07/04/slynny-wloski-krucyfiks-to-najstarsza-drewniana-rzezba-w-europie/ (dostęp: 31.08.2023).

    [11] Pasja…, s. 60.

    [12] Władysław Hozakowski, Żywoty Świętych Pańskichhttps://web.archive.org/web/20170527114807/http://siomi1.w.interiowo.pl/3.sierpnia.html (dostęp: 31.08.2023).

    [13] Waldemar Rozynkowski, Święty Szczepan – patron prymasa Stefana Wyszyńskiego w Zapiskach więziennych, „Diakonat stały w Kościele w Polsce” t. 4, s. 175, https://repozytorium.umk.pl/bitstream/handle/item/6751/dk.%20W.%20Rozynowski%2c%20%c5%9awi%c4%99ty%20Szczepan-%20patron%20prymasa%20Stefana%20Wyszy%c5%84skiego%20w%20Zapiskach%20wi%c4%99ziennych%2c%20s.175-180.pdf?sequence=1 (dostęp: 31.08.2023).

    [14] The parish of Ramle, dedicated to St Joseph Arimathea and St Nicodemus, 28.04.2021, https://www.custodia.org/en/news/parish-ramle-dedicated-st-joseph-arimathea-and-st-nicodemus (dostęp: 31.08.2023).

    [15] Jan Dobraczyński, Listy Nikodema, Warszawa 1957.

    [16] Pierwszy polski przekład „Filokalii”, antologii pism duchowych (IV–XVII w.) wydanej w Wenecji w 1782 r., 25.03.2023, https://opactwotynieckie.pl/pierwszy-polski-przeklad-filokalii-antologii-pism-duchowych-iv-xvii-w-wydanej-w-wenecji-w-1782-r/ (dostęp: 31.08.2023).

    ______________________________________________________________________________________

    Świadkowie męki:

    Józef z Arymatei i Nikodem

    Sisto Rosa Badalocchio, Złożenie do grobu (1610) / wikipedia

    ***

    Obaj musieli być zamożnymi i wpływowymi ludźmi, skoro powołano ich na członków Sanhedrynu – Wysokiej Rady Żydowskiej. Obaj uchodzili za zwolenników Jezusa. Zasiadali w ławach Rady podczas przesłuchań Jezusa u Kajfasza. Śledzili przebieg Jego procesu przed Piłatem.

    ***

    Według św. Jana Ewangelisty, Nikodem od dawna interesował się Jezusem. Już wiele miesięcy wcześniej, kiedy tylko arcykapłani usiłowali Go pojmać, a nawet zabić, stanął w Jego obronie, domagając się Jego formalnego procesu (J 7, 50-51). Śledził wieści o cudach i uzdrowieniach, jakich Jezus dokonywał, dowiadywał się o tym, czego Jezus nauczał, szukał z Nim kontaktu, gdyż chciał Mu zadać kilka pytań. Ze względu na swoją pozycję lękał się jednak otwartego spotkania i poprosił o nocną, dyskretną rozmowę. W ten sposób doszło do długiej i ciekawej rozmowy Jezusa z Nikodemem (por. J 3,1-21). Jezus mówił wtedy o potrzebie powtórnego narodzenia się, o swojej zbawczej misji, o konieczności wiary w Niego, gdyż jest światłem; o tym, że ci, którzy dopuszczają się nieprawości, unikają tego światła, aby nie potępiono ich uczynków. Według późniejszej tradycji, w domu Nikodema Jezus z uczniami spożywał wieczerzę paschalną przed swoją męką.

    Jan Dobraczyński w powieści Listy Nikodema czyni go świadkiem całej publicznej działalności Jezusa, łącznie z procesem, ukrzyżowaniem, pogrzebem i zmartwychwstaniem. Polecam lekturę tego powstałego w XX wieku polskiego apokryfu.

    Już w IV wieku znana była Ewangelia Nikodema, zwana także Aktami Piłata. Według niej, Nikodem wraz z Józefem z Arymatei interweniowali podczas procesu toczącego się przed Piłatem, aby wypuścił on Jezusa, gdyż nie zasługiwał na śmierć.

    Według św. Jana Ewangelisty, razem z Józefem z Arymatei Nikodem zajął się pogrzebem Jezusa. Czasu było niewiele, gdyż za kilka godzin rozpoczynał się wielki paschalny szabat. Po uzyskaniu zgody Piłata na wydanie ciała Jezusa, zdjęli je z krzyża i zanieśli do pobliskiego ogrodu, w którym Józef miał wykuty dla siebie w skalnym urwisku grobowiec (por. Mt 27,60).

    Nikodem zakupił około 30 kg mirry i aloesu. Namaszczono ciało wonnościami, zawinięto według zwyczaju w zakupione płótno. Na wejście do grobu zatoczono kamień. Płótno, w którym Józef złożył do grobu ciało Jezusa, według tradycji, zachowało się do naszych dni. Jest nim słynny Całun Turyński.


    W Bazylice Grobu w Jerozolimie, zaraz przy wejściu, znajduje się kamienna płyta, na której, jak głosi tradycja, dokonano namaszczenia ciała Jezusa. W 326 r. matka cesarza Konstantyna, św. Helena, wybudowała nad grobem oraz nad wzgórzem Golgoty okazałą bazylikę. Wiele razy była ona burzona i odbudowywana. W XI wieku, aby odzyskać to najświętsze dla chrześcijaństwa miejsce, zorganizowano wyprawy krzyżowe. Niestety, zakończyły się one niepowodzeniem. Grób Chrystusa do dziś jest w rękach wyznawców islamu. Katolicy, prawosławni, koptowie i inne wyznania mogą w nim celebrować swoją liturgię, kluczami jednak do bramy bazyliki zawiadują muzułmanie.


    Lucjan, kapłan jerozolimski, pisze, że w 415 r. odnalazł relikwie Nikodema i św. Szczepana. Według niego, Nikodema ochrzcił św. Piotr. Żydzi chcieli go zabić, ale obronił go jego wuj – Gamaliel, szanowany i wielce uczony rabbi. Ukrył go w swej wiejskiej posiadłości, gdzie Nikodem zmarł i został pogrzebany. W Martyrologium Rzymskim wspominano go 3 sierpnia. Według jednej z legend, był rzeźbiarzem; miał wykonać krucyfiks czczony do dziś we Włoszech, w Lucce.
    Sztuka malarska, od IX wieku, przedstawia Józefa i Nikodema we wzruszającej scenie zdejmowania ciała Jezusa z krzyża. Nikodem wyciąga gwoździe z rąk Chrystusa, natomiast Józef przyjmuje ciężar Jego zwisającego ciała na swoje barki.


    Nikodem jest patronem grabarzy i pracowników cmentarzy.

    ***

    Józef z Arymatei nie tylko, jak Nikodem, sympatyzował z Jezusem, ale Jan Ewangelista pisze, że „był Jego uczniem, lecz ukrytym z obawy przed Żydami” (por. J 19, 38). Żaden jednak z Ewangelistów nie wspomina o jakichkolwiek kontaktach Józefa z Jezusem czy Jego uczniami. Arymatea była niewielkim miasteczkiem, leżącym ok. 50 km na północ od Jerozolimy.
    Św. Łukasz stwierdza, że Józef „nie zgodził się na uchwałę i postępowanie Wysokiej Rady” (por. Łk 23, 51). Ewangeliści Mateusz i Marek, identycznie jak św. Łukasz, stwierdzają, że Józef śmiało poprosił Piłata o ciało Jezusa, kupił płótna, zdjął ciało z krzyża i złożył w grobie, który wykuty był w skale, a na wejście zatoczył kamień. Mateusz dodaje, że był to grób, który Józef wykuł dla siebie (por. Mt 27, 57-60; Mk 15, 42-46).


    Posiadanie prywatnego grobu na terenie własnej posiadłości było zwyczajem przejętym przez zamożniejszych Żydów od Rzymian. Pod koniec XIX wieku niedaleko od Bramy Damasceńskiej w Jerozolimie odkryto dwukomorowy, wykuty w skalnym urwisku grób. Jego odkrywcy utrzymują, że był to grób Chrystusa. Faktycznie został wykuty pod koniec I wieku i należał do bogatej rodziny żydowskiej. Pielgrzymom do Świętego Miasta polecam jednakże odwiedzenie tego miejsca, gdyż grób ten podobny jest do grobu, w którym złożono ciało Chrystusa. Otaczający go ogród sprzyja skupieniu.


    Charakterystyczne jest, że Mateusz, Marek i Łukasz nie wspominają w ogóle Nikodema, lecz całą zasługę pogrzebania ciała Jezusa przypisują Józefowi. Niektórzy komentatorzy zauważają, że czynią to, by nie narażać jeszcze żyjącego Nikodema na szykany arcykapłanów czy innych członków Wysokiej Rady. Dopiero Jan, piszący swoją Ewangelię wiele dziesiątków lat później, mógł ukazać także zasługi Nikodema.


    Według późnośredniowiecznej legendy o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, arcykapłani na wieść o zmartwychwstaniu Jezusa wtrącili Józefa do lochu. Jezus nie zapomniał jednak oddanej Mu przysługi i po swym zmartwychwstaniu ukazał mu się w więzieniu, przekazując kielich, do którego według jednych Nikodem, według innych Józef zebrał po zdjęciu z krzyża krew, jaka wypływała z ran Jezusa. Był to ten sam kielich, którym Jezus posługiwał się podczas wieczerzy paschalnej. Kielich ten, nazwany Graalem, stanowi główny wątek tej legendy. Mówi ona, że Józefa po kilku latach z więzienia miał uwolnić sam cesarz, który zabrał go do Rzymu. Potem wysłał Józefa do Anglii, gdzie kielich niebawem zaginął.

    Poszukiwali go rycerze króla Artura: Lancelot i Persifal. Legenda ta posiada kilka wariantów. Według innej wersji, Józef przekazał kielich w spadku swoim synom. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, trafił w ręce patriarchy Jerozolimy, który w 1257 r. ofiarował go królowi Anglii Henrykowi III. Inna legenda utrzymuje, że Józef razem z Łazarzem, Martą i Marią, uciekajac przed prześladowaniami, dopłynęli statkiem do Marsylii, gdzie głosili Gallom Dobrą Nowinę o Jezusie, Synu Bożym. Jeszcze inna legenda ukazuje Józefa w Hiszpanii, dokąd udał się razem ze św. Jakubem Apostołem, który ustanowił go tam biskupem. W Grecji obchodzono jego święto 31 lipca. W Gruzji – 31 sierpnia. W starym Martyrologium Rzymskim wspominano św. Józefa z Arymatei 17 marca, z racji kultu relikwii jego ramienia, przechowywanej w Bazylice Watykańskiej.

    Karol Kwiatkowski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 sierpnia

    Przebicie serca św. Teresy od Jezusa,
    dziewicy i doktora Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata Ward, męczennica
      •  Święci Gwaryn i Amadeusz, biskupi
      •  Święty Junipero Serra, prezbiter
      •  Błogosławiony Ghebre Michał, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Alfred Ildefons Schuster, biskup
      •  Rebeka, żona Izaaka
    ***
    Bernini: Ekstaza św. Teresy

    Święta Teresa od Jezusa, odnowicielka Karmelu, w Księdze Życia wspomina wydarzenie, które miało miejsce w klasztorze w Avili w 1560 r. Na prośbę jej duchowych synów i córek papież Benedykt XIII w 1726 roku zgodził się na ustanowienie specjalnego święta przebicia serca świętej Matki Teresy, które zakony karmelitańskie obchodzą 30 sierpnia.
    Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej (…). Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały, a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył (Księga Życia, rozdz. 29, 13).
    Serce św. Teresy, wyjęte po śmierci z jej ciała i umieszczone w specjalnym relikwiarzu, znajduje się w klasztorze mniszek w Alba de Tormes.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    św. Teresa od Jezusa – Przebicie serca

    Transwerbacja św. Teresy od Jezusa
    Transwerbacja św. Teresy od Jezusa

    Dla kogoś, kto sam nie przeżył tych tak wielkich porywów miłości, niemożliwym jest, aby zdołał je zrozumieć, gdyż nie jest to emocjonalne wzburzenie serca, anie jakieś pobożne uczucia, które często zwykły pojawiać się, a ponieważ są one niepohamowane, zdają się zaduszać ducha. Jest to bardzo przyziemna modlitwa i należy unikać tego narastania emocji, starając się z łagodnością zebrać je wewnątrz siebie i uciszyć duszę (…). Niechaj zbiorą tę miłość wewnątrz, ale nie jak w garnku, w którym wszystko kipi, gdyż drwa podkłada się bez umiaru i całość wylewa się (…).

    Te drugie porywy są całkowicie odmienne. To nie my podkładamy drwa, ale zdaje się, że [gdy] ogień jest już rozpalony, nagle wrzucają nas do niego, abyśmy w nim spłonęli. Dusza nie stara się tutaj sama rozjątrzać tej rany nieobecności Pana, lecz od czasu do czasu wbijają strzałę w najczulsze miejsce jej wnętrza i serca, tak że dusza nie wie ani co jej jest, ani czego pragnie. Dobrze rozumie, że pragnie Boga, i że ta strzała zdaje się być zatruta, aby dzięki niej dusza z miłości do tego Pana poczuła niechęć do samej siebie i chętnie straciła swoje życie ze względu na Niego.

    Nie zdoła się oddać w słowach ani wypowiedzieć tego sposobu, w jaki Bóg rani duszę, i tej największej udręki, którą w niej wzbudza, a która sprawia, że zapomina o sobie; a ta udręka jest tak smakowita, że nie ma w tym życiu rozkoszy, która dawałaby większe zadowolenie. Dusza nieustannie chciałaby – jak mówiłam – doświadczać umierania na skutek tej dolegliwości.

    (Księga mojego życia, św. Teresa od Jezusa)

    ______________________________________________________________________________

    Przebicie serca

    W szkole Ducha Świętego


    Zranienia boskim grotem przez serafina doznała Święta dwa lata później (w 1560 r.). Ujrzała anioła, “a w jego ręku długą włócznię złotą, której grot był jakby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się – pisze – kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Pozostawił mnie całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Ból tego przebicia był tak wielki, że wyrywał mi z piersi jęki; lecz to męczeństwo sprawia zarazem taką przewyższającą wszystko słodycz, że nie czuję najmniejszego pragnienia, by się ono skończyło, i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, jeno w Bogu samym“.

    Bernini w sławnej rzeźbie w kościele S. Maria della Vittoria w Rzymie usiłował przedstawić tę scenę z plastyczną wyrazistością upojenia Świętej. Cała postać zdaje się być tylko jednym uczuciem zachwytu i bólu. W swej próbie uzmysłowienia zjawiska, Bernini, mimo że w zestawieniu upojenia i religijności posunął się do granic tego, co dopuszczalne, dał przecież tylko słaby zarys rzeczywistości.

    Bo jak oddać wołania Teresy, która każdym nerwem swej istoty modli się: “Któż by zdołał zbadać, jak głęboko sięga ta rana i skąd pochodzi? I czym by się dała uśmierzyć ta męka, tak bolesna zarazem i rozkoszna? (…) Jakże prawdziwie mówi oblubienica w Pieśni: «Miły mój dla mnie, a ja dla Niego». Najpierw mówi. «Miły mój dla mnie» – bo niepodobna, by taka miłość boska poczęła się z tak niskiego źródła, jakim jest miłość moja. (…) Już więc Miły mój dla mnie, a ja dla Niego! Któż teraz pokusi się rozdzielić i zagasić te dwa ognie, takim płomieniem płonące? Próżny by był wysiłek, bo oba się złączyły z sobą i zamieniły się w jeden”.

    Św. Jan od Krzyża, przed którym Teresa wypowiadała się swobodniej niż w opisie literackim daje nam jej teologiczną interpretację tej łaski, wskazując na Ducha Świętego jako jej sprawcę. Pisze: “Ranę zadał Duch Święty, w celu uszczęśliwienia duszy, a Jego pragnienie, by ją uszczęśliwić, jest wielkie. (…) Możemy powiedzieć, że to upalenie i ta rana są najwyższym stanem, jaki można osiągnąć w tym życiu. (…) Zachodzi tu bezpośrednie, bez żadnej formy i figury rozumowej czy wyobrażeniowej, dotknięcie duszy przez Bóstwo“.

    To dotknięcie – według św. Jana od Krzyża – udarowuje duszę charyzmatem duchowego ojcostwa czy macierzyństwa. “Mało dusz dochodzi do tego stanu; osiągają go te zwłaszcza, których moc i duch mają przejść w spuściźnie na ich dzieci. Bóg w pierwocinach ducha daje rodzicom bogactwa i zasoby, odpowiednio do liczby tych, którzy mają przejąć ich naukę i dziedzictwo“.

    O łasce zranienia Miłością, zwanej również “Chrztem Ducha Świętego”, będącej równocześnie łaską dla całego Karmelu terezjańskiego, mówi modlitwa mszalna i brewiarzowa na uroczystość “Przebicia serca św. Teresy”, obchodzoną w rodzinie karmelitańskiej corocznie w dniu 26 sierpnia: “Panie, Boże nasz, któryś w cudowny sposób rozpalił serce naszej św. Matki Teresy ogniem Twojego Ducha Świętego i umocniłeś ją do podjęcia trudnych zadań na chwałę Twego Imienia, spraw za jej przyczyną, abyśmy przeżywali w sobie moc Twojej Miłości, która by nas pobudzała do wielkodusznej pracy dla Ciebie“.

    Mszał rzymski, choć tej modlitwie nadaje powściągliwszą formę, treść przecież zostawia tę samą: “O Boże, Ty za pośrednictwem Twego Ducha kierowałeś św. Teresą, aby ukazała Kościołowi drogę poszukiwania doskonałości, spraw, abyśmy karmili się skarbem jej nauki duchowej, i racz nas zapalić pragnieniem prawdziwej świętości“.

    Oszołamiające bezmiarem swej tajemnicy ekstazy Teresy trwały zaledwie krótkie chwile, ale wynagradzały lata. Koniec zachwytu i powrót do zwykłego życia był  dla niej jak wygnanie z raju. Pisze: “Czułam ból w nerwach i w całym ciele, jak gdybym wszystkie członki miała rozbite i stargane“. I znów wkraczała w nowy okres mąk duchowej oschłości, których misterium zastrzeżone jest świętym. Gdy zaś ten dar uznała za łaskę cenniejszą nad zachwyty, bo zespalającą ją z wolą Bożą, Duch z jeszcze większą mocą porywał ją na szczyty zjednoczenia z sobą.

    karmel.pl/KARMELICI BOSI

    ______________________________________________________________________________________

    Wspomnienie przebicia serca św. Teresy od Jezusa


    Jesteśmy w kaplicy przebicia serca św. Teresy od Jezusa w kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie. Znajduje się tu arcydzieło Gianlorenzo Berniniego, ukazujące wspomnianą scenę z życia świętej. Fundatorem kaplicy był patriarcha Wenecji, Kard. Federico Cornaro, zafascynowany postacią świętej Matki Karmelu reformowanego. Kiedy papież Innocentego X mianował go prefektem kongregacji „Propaganda Fide”, zaprosił w 1645 r. mistrza Berniniego, by rozpoczął prace nad wystrojem kaplicy. Mistrz zaczytuje się w dziełach Teresy, zwłaszcza w 29 rozdziale „Księgi Życia”, by zrozumieć nieco z tajemnicy doświadczenia mistycznego.

    Cała kompozycja wyraża fascynacje teatralno-scenograficzne artysty. Przez połączenie architektury przestrzennej, rzeźby i malarstwa, tworzy on niesamowity układ, wciągający oglądającego w niezwykle dynamiczną scenę. Sam Bernini uważał kompozycję za „men cattiva opera” – najlepszą rzeźbę, jaka wyszła z jego ręki.


    1. Kard. Federico Cornaro w otoczeniu krewnych ogląda scenę przebicia z loży po prawej stronie (drugi od prawej). Może to sprawiać wrażenie świeckiej przestrzeni teatralnej, jednak kolumny i kapitele nad głowami obserwujących, jasno wskazują, że mamy do czynienia z przestrzenią sacrum. I tu znajdujemy jedyny słaby punkt wybitnej kompozycji. Układ postaci, rzeźbiony w pracowni artysty, zawiera błąd perspektywy – spojrzenie pierwszej z lewej postaci wbija się w ścianę zamiast w centralną scenę.

    2. Na przeciwległej loży pierwszy z prawej klęczy ojciec kardynała, doża Jan Cornaro (w typowym nakryciu głowy dożów), który jako pobożny i sprawiedliwy Wenecjanin zrezygnował z urzędu w momencie objęcia funkcji patriarchy przez jego syna Federico. Nie było dobrze, żeby władza świecka i duchowna należała do jednego rodu.


    3. Dysputy teologiczne w lożach to niewątpliwie nawiązanie do słynnych fresków Raffaela z pałacu papieskiego w Watykanie, a szczególnie znajdującej się tam sceny dysputy o Najświętszym Sakramencie.


    4. Centralna kompozycja to synteza doświadczenia mistycznego, wyczytanego z opisów św. Teresy. Całość oświetlona Bożym światłem z wysoka. Specjalne okienko ze złocistym witrażem dostarcza światło, które spływa po pozłacanych promieniach glorii otaczającej rzeźbę przebicia serca. W rzeczywistości system lusterek zainstalowanych na gzymsie pod sufitem o różnych porach dnia dostarczał potrzebnego we wnęce światła.



    5. Habit świętej układa się na kształt płomienia ognia, który niejako konsumuje Teresę w doświadczeniu ekstazy. Jak pisze mistyczka „czułam się cała w płomieniach miłości Bożej”. Załamania materiału (tutaj habitu), dopracowane w Baroku do perfekcji, są niczym tańczący płomień wznoszący się ku twarzy Teresy, wyrażającej rozkosz doświadczenia Bożego.


    6. Aniołek patrzy na świętą i się uśmiecha – widzi efekt strzały, którą dopiero co wyciągnął z jej serca. Wskazuje na to rozluźniony biceps. Tak, do takiej precyzji posunął się mistrz Bernini.

    7. Anioł lewą ręką, przy pomocy dwóch palców, podnosi Teresę niczym hostię. Święta staje się lekka i filigranowa. Dla spójności dzieła z koncepcją efektu doświadczenia mistycznego, Bernini decyduje się na wydrążenie rzeźby – jest ona pusta w środku!

    8. Teresa jest uniesiona ku wymalowanemu na sklepieniu kaplicy niebu. Jest to dzieło ucznia Berniniego, Guido Ubaldo Abbattini: święto w niebie ze względu na Teresę. Malunek przechodzi w trójwymiarowe stiuki. Napis wyraża zachwyt Jezusa nad jego oblubienicą Teresą: „gdyby nie istniało niebo, to bym je stworzył dla ciebie”. Kompozycja nieba zawiera także cztery sceny z życia Teresy umieszczone po obu stronach okna: Teresa uciekająca do kraju Maurów, Jezus wkładający koronę na głowę Teresy, Teresa u stop rzeźby „Ecco Homo” oraz Jezus dający Teresie gwóźdź zaślubin duchowych. By wyrazić doświadczenie tajemnicy twarz Chrystusa spowijają obłoki przedstawionej chwały nieba.

    9. Teresa przeżywa doświadczenie niebiańskiej rozkoszy, a dokonuje się ono na kanwie głębokiego zjednoczenia eucharystycznego – nie dziwi nas zatem odniesienie do wspomnianej dysputy o Najświętszym Sakramencie. Zresztą u podstawy ołtarza przebicia serca, znajduje się najcenniejsze w Rzymie pozłacane antepedium z brązu, ukazujące scenę ustanowienia Eucharystii podczas ostatniej wieczerzy. Tak jak Jezusa cały wydał się za zbawienie świata, tak i Teresa daje całą siebie Bogu.


    10. Obok doświadczenia eucharystycznego drugim kluczem interpretacyjnym w duchowości Teresy jest modlitwa. W dwóch okrągłych medalionach z drogocennych marmurów na podłodze kaplicy, u samych podstaw całej sceny przebicia serca, spotykamy dwa szkieletory z rękoma wyrażającymi postawy modlitwy. To nie „memento mori” – to pokorna modlitwa „de profundis”, która jest wstępem do życia duchowego, gdyż jak pisał Teresa, „bramą do twierdzy jest modlitwa”. Jeśli chcesz zrozumieć miłość Boga, to w uniżonej modlitwie kontempluj, to co uczynił On w noc przed swoją męką.

    tekst i foto: o. Andrzej M. Cekiera OCD/karmel.pl/KARMELICI BOSI

    ___________________________________________________________________________________

    Wizja Św. Teresy

     

    30 sierpnia w karmelitańskim kalendarzu liturgicznym przypada wspomnienie Przebicia Serca św. Teresy od Jezusa (zwanej Teresą z Avili lub Wielką), doktora Kościoła. Fakt ten stał się tematem najznakomitszej kompozycji rzeźbiarskiej Giovanni Lorenzo Berniniego (1598-1680). Jako rzeźbiarz, Bernini zasłynął jeszcze marmurowym portretem kard. Scypiona Borghese i paroma kompozycjami. Jednakże ten najwybitniejszy twórca rzymskiego baroku był przede wszystkim architektem i znany jest jako twórca niezwykle przemyślanie skomponowanej kolumnady przed Bazyliką św. Piotra w Rzymie.
    Przed laty, mieszkając w centrum Rzymu, tuż przy piazza Indipendenza, wybrałem się na daleki spacer ulicami miasta, by zobaczyć tę frapującą mnie od czasu studiów kompozycję Berniniego, zwaną Ekstazą św. Teresy, a która w rzeczywistości przedstawia wizję Świętej lub raczej zjawisko bliskie faktom stygmatyzacji. W tej mojej wędrówce punktem orientacyjnym była znana fontanna Aqua Felice. To właśnie obok tej fontanny znajduje się niewielki kościół karmelitański pw. Matki Bożej Zwycięskiej (Santa Maria della Vittoria), mieszczący to wspaniałe dzieło.
    Gdy wchodzimy do tego niewielkiego i raczej skromnego XVII-wiecznego wnętrza, całą uwagę przykuwa ogromna barokowa kompozycja architektoniczna blisko głównego ołtarza. Ujęta jest monumentalnym obramieniem kolumnowym. Sama rzeźba w białym marmurze przedstawia osuwającą się w omdleniu św. Teresę; jej głowa opada do tyłu. Przed Świętą stoi mniejszy, uśmiechnięty anioł, który kieruje grot strzały w stronę jej serca.
    Bernini wykonał tę rzeźbę na zlecenie Karmelitanek, kierując się dokładnym opisem tego nadprzyrodzonego zdarzenia, szczegółowo zrelacjonowanego przez samą św. Teresę w głównym jej dziele pt. Księga Życia (rozdz. 29, 10-14, a zwłaszcza 13).
    Wśród różnych widzeń, jakich Bóg udzielał św. Teresie, częste były wizje aniołów. W odniesieniu do omawianego faktu Święta pisze w p. 13: “(…) anioł mi się zjawił w postaci widomej. Nie był wysokiego wzrostu, mały raczej, a bardzo piękny; (…) znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą włócznię złotą, a grot jej żelazny u samego końca był jakoby z ognia. Tą włócznią ­ zdało mi się ­ kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał; tak mię pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi one jęki, o których wyżej wspominałam; ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodkość sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło (…)”.
    Św. Teresa otrzymała tę łaskę w 45. roku życia w klasztorze Wcielenia w Avili. Papież Benedykt XIII w 1726 r. ustanowił osobne święto tego cudownego zdarzenia.
    W porównaniu z wyznaniami Świętej wspaniała kompozycja rzeźbiarska Berniniego wydaje się zbyt poruszona i zwichrowana (co jest cechą baroku), choć zdumiewającym wprost efektem artystycznym jest tu głębia przeżycia, wyrażona w mistrzowsko ujętej twarzy św. Teresy.

    Wojciech Skrodzki/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________________

    fot. José Luis Filpo Cabana/Wikipedia

    ***

    „Widziałam anioła stojącego tuż przy mnie”. Niezwykła wizja św. Teresy od Jezusa

    Święta Teresa od Jezusa zapisała w “Księdze Życia” niezwykłe wydarzenie. Papież Benedykt XIII ustanowił specjalne święto upamiętniające doświadczenie św. Teresy.

    Niezwykły stygmat

    W „Księdze Życia”, św. Teresa opisała wizję, jakiej doświadczyła w klasztorze w Avili w 1560 r. Fragment opisuje doświadczenie przebicia serca świętej złotą włócznią. I choć po ludzku opis ten wydaje się dramatyczny, jest to rodzaj stygmatu, łaski, której źródłem jest biblijny opis przebicia włócznią serca Jezusowi Chrystusowi na krzyżu przez rzymskiego żołnierza.

    Według św. Jana od Krzyża Bóg obdarza łaską stygmatów zewnętrznych tylko tych, którzy noszą już w sobie wewnętrzne rany Jego miłości. Stygmaty są spotykane u osób praktykujących cnoty najbardziej heroiczne i mających najbardziej umiłowanie krzyża. Stygmatycy wchodzą w tajemnicę fizycznych i duchowych cierpień Chrystusa i ofiarowują siebie za zbawienie grzesznika. Ranom tym towarzyszy pełna słodyczy rana duchowa, pochodząca zdaniem św. Teresy od Jezusa i św. Jana od Krzyża tylko od Boga.

    Na prośbę duchowych synów i córek św. Teresy papież Benedykt XIII w 1726 roku zgodził się na ustanowienie specjalnego święta przebicia serca świętej Matki Teresy, które zakony karmelitańskie obchodzą 30 sierpnia.

    Namiastka Nieba

    Tak opisuje swoje doświadczenie św. Teresa od Jezusa. Widzi anioła- Cherubina, o przepięknej urodzie, obliczu płonącym boskim, niebieskim żarem. W ręku trzyma długą złotą włócznię z żelaznym grotem jakby z ognia. Tę włócznią wielokrotnie wbija jej w serce. Jej ognisty grot sięga aż do wnętrzności. Gdy wyciągał włócznię święta miała wrażenie, że wyciąga jej wnętrzności. Mimo ogromnego bólu czuje niewyobrażalne szczęście. Czuje przepełniona się miłością Bożą. To zdaje się największą łaską. Święta nawet pragnie, by wszyscy, którzy jej nie dowierzają Bóg dał  choć w części doświadczyć tego, co pozwolił jej. Wtedy nie dziwił by się, że na wspomnienie tego wydarzenia przepełnia ją radość. Właściwie to już nie potrafi o niczym innym myśleć i nic, co ziemskie już ją nie cieszy.

    Oto fragment „Księgi Życia” (rozdz. 29, 13), w którym św. Teresa opisała swoją wizję:

    Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej (…). Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały, a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył.

    EKSTAZA ŚWIĘTEJ TERESY, KAPLICA CORNARO, SANTA MARIA DELLA VITTORIA, RZYM | FOT. PETER JURIK/WIKIPEDIA

    ***

    Niezwykła rzeźba

    Serce św. Teresy zostało wyjęte po śmierci z jej ciała i umieszczone w specjalnym relikwiarzu, znajduje się w klasztorze mniszek w Alba de Tormes.

    Natomiast w kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie znajdziemy wyjątkową rzeźbę prezentującą wizję opisaną przez św. Teresę, umieszczoną w kaplicy przebicia serca św. Teresy od Jezusa. Kaplica została ufundowana przez kard. Federico Cornaro, zafascynowanego postacią świętej Matki Karmelu.

    Autorem rzeźby jest Gianlorenzo Bernini. Cała kompozycja wyraża fascynacje teatralno-scenograficzne artysty. Przez połączenie architektury przestrzennej, rzeźby i malarstwa, tworzy on niesamowity układ, wciągający oglądającego w niezwykle dynamiczną scenę. Sam Bernini uważał kompozycję za „men cattiva opera” – najlepszą rzeźbę, jaka wyszła z jego ręki.

    br. Tomasz Kozioł OCD,o. Andrzej M. Cekiera OCD/karmel.pl, brewiarz.pl, zś/Stacja7

    fot. Napoleon Vier/Wikipedia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 sierpnia

    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Beatrycze z Nazaretu, dziewica
      •  Błogosławiona Teresa Bracco, dziewica i męczennica
      •  Święta Eufrazja od Najświętszego Serca Jezusa, zakonnica
      •  Błogosławiony Dominik Jędrzejewski, prezbiter i męczennik
    ***
    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    Jan Chrzciciel był jedynym synem kapłana Zachariasza i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Jego cudowne narodzenie i posłannictwo zwiastował Anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten sprawował w świątyni swe funkcje kapłańskie. Jan urodził się sześć miesięcy przed narodzeniem Chrystusa.
    Bardzo wcześnie, może już w dzieciństwie, Jan udał się na pustynię. W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza rozpoczął swą misję poprzednika i zwiastuna Zbawiciela. Czynił to na pustkowiu, nad Jordanem, w Betanii, później w Ainon niedaleko Salim. Zjawienie się Jana i jego wystąpienia odbijały się szerokim echem po Palestynie i okolicznych krajach. Sprawiła to wiadomość, że oczekiwany Zbawiciel już pojawił się na ziemi. Jan prowadził pokutniczy i pustelniczy tryb życia. Chrzcił wodą ciągnące do niego tłumy. Ochrzcił również Jezusa.

    Głowa św. Jana Chrzciciela

    Zainteresował się nim także władca Galilei, Herod II Antypas. Być może sam Jan udał się do niego, by rzucić mu w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Rozgniewany władca nakazał go aresztować i osadzić w twierdzy Macheront. W czasie uczty urodzinowej pijany król pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek poprosi. Ta po naradzie z matką zażądała głowy Jana Chrzciciela. Zginął on ścięty mieczem. Był ostatnim prorokiem Starego Testamentu.
    Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego Kościół czci w ciągu roku dwukrotnie: 24 czerwca – w uroczystość jego narodzenia, i 29 sierpnia – we wspomnienie jego męczeńskiej śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    fot. Misericors.orgI

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 29.08.2012

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W tę ostatnią środę sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa. Jest to jedyny święty, w którego przypadku w kalendarzu rzymskim obchodzone jest zarówno narodzenie, 24 czerwca, jak i męczeńska śmierć. Dzisiejsze wspomnienie związane jest z poświęceniem krypty w Sebaste w Samarii, gdzie już od połowy IV w. otaczano czcią jego głowę. Kult rozprzestrzenił się później w Jerozolimie, w Kościołach wschodnich i w Rzymie, pod nazwą: Ścięcie św. Jana Chrzciciela. W Martyrologium Rzymskim mówi się o drugim odnalezieniu cennej relikwii, przeniesionej wówczas do kościoła św. Sylwestra na Polu Marsowym w Rzymie.

    Te wzmianki historyczne pozwalają nam zrozumieć, jak dawne i głębokie jest nabożeństwo do św. Jana Chrzciciela. W Ewangeliach dobrze ukazana jest jego rola w odniesieniu do Jezusa. W szczególności św. Łukasz opowiada o jego narodzinach, życiu na pustyni, przepowiadaniu, a św. Marek w dzisiejszej Ewangelii mówi o jego dramatycznej śmierci. Jan Chrzciciel rozpoczyna swoje głoszenie za czasów cesarza Tyberiusza, w 27-28 r. po Chrystusie, i w wyraźny sposób wzywa ludzi, którzy przybywali, by go słuchać, do przygotowywania drogi na przyjęcie Pana, do prostowania krzywych ścieżek własnego życia poprzez radykalne nawrócenie serca (por. Łk 3, 4). Chrzciciel nie ogranicza się jednak do głoszenia pokuty, ale uznając, że Jezus jest «Barankiem Bożym», który przyszedł, by zgładzić grzech świata (por. J 1, 29), z głęboką ufnością wskazuje na Jezusa jako na prawdziwego wysłannika Boga, usuwając się w cień, aby Chrystus mógł wzrastać, być słuchany i naśladowany. Przelanie własnej krwi na świadectwo wierności przykazaniom Bożym, jest ostatnim aktem Chrzciciela, który nie ugiął się i niczego nie wyparł, wypełniając do końca swoją misję. Św. Beda, mnich z IX w., tak mówi w swoich Homiliach: «Św. Jan za [Chrystusa] oddał swoje życie, choć nie kazano mu wyprzeć się Jezusa Chrystusa, kazano mu tylko przemilczeć prawdę» (por. Hom. 23: CCL 122, 354). Nie przemilczał prawdy i umarł za Chrystusa, który jest Prawdą. Właśnie z miłości do prawdy nie poszedł na kompromis i nie lękał się upominać w ostrych słowach tych, którzy zagubili Bożą drogę.

    Patrzymy na tę postać, tę gorącą pasję, która opiera się możnym. Pytamy: skąd bierze się to życie, ta wielka siła wewnętrzna, tak prawa, tak konsekwentna, tak całkowicie oddana Bogu i przygotowaniu drogi Jezusowi? Odpowiedź jest prosta: z więzi z Bogiem, z modlitwy, która jest nicią przewodnią całej jego egzystencji. Jan jest darem Bożym, o który długo prosili jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta (por. Łk 1, 13); wielkim darem, na który po ludzku nie mogli mieć nadziei, ponieważ oboje byli w podeszłym wieku, a Elżbieta była bezpłodna (por. Łk 1, 7); «dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 36). Zapowiedź tych narodzin nastąpiła właśnie w miejscu modlitwy, w świątyni jerozolimskiej, i to wręcz w momencie, gdy Zachariasza spotkał wielki przywilej, by wejść do przybytku w świątyni i złożyć Panu ofiarę kadzenia (por. Łk 1, 8-20). Również narodzinom Chrzciciela towarzyszy modlitwa: pieśń radości, uwielbienia i dziękczynienia, którą Zachariasz wznosi do Pana i którą odmawiamy codziennie rano w Jutrzni, «Benedictus», uwydatnia działanie Boga w historii i profetycznie wskazuje misję jego syna Jana: poprzedza on Syna Bożego — który stał się ciałem — by Mu przygotować drogi (por. Łk 1, 67-79). Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu (por. Łk 1, 80); pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, Ojcze nasz, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów» (Łk 11, 1).

    Drodzy bracia i siostry, obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, «męczeństwa» codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna. Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu. Dziękuję.

    po polsku:

    Witam obecnych tu Polaków. Moi drodzy, męczeństwo św. Jana Chrzciciela, które dziś wspominamy, uświadamia nam, że wiara budowana na więzi z Bogiem uzdolnia człowieka do dochowania wierności dobru i prawdzie nawet za cenę wyrzeczenia i ofiary. Jak Jan trwajmy przy Bogu na modlitwie, aby kompromis ze złem i kłamstwem tego świata nie fałszował naszego życia. Niech Bóg wam błogosławi!

    Służba Kościołowi przy ołtarzu

    Na zakończenie audiencji generalnej 29 sierpnia Papież udał się na dziedziniec Pałacu Apostolskiego, gdzie krótko przemówił do oczekującej go grupy 2600 ministrantów, przybyłych z Francji w krajowej pielgrzymce.

    Drodzy Bracia i Siostry, witam serdecznie was, drodzy ministranci, przybyli z Francji w krajowej pielgrzymce do Rzymu, a także bpa Bretona, innych obecnych tu biskupów i osoby towarzyszące tej wielkiej grupie. Drodzy młodzi, służba, którą wiernie pełnicie, pozwala wam przebywać szczególnie blisko Chrystusa w Eucharystii. Przypadł wam w udziale niezwykły przywilej, jakim jest być blisko ołtarza, blisko Pana. Bądźcie świadomi, że ta służba jest ważna dla Kościoła i dla was. Niech to będzie dla was okazją do pogłębienia przyjaźni, osobistej relacji z Jezusem. Nie bójcie się dzielić z entuzjazmem radością, którą wam daje Jego obecność. Niech całe wasze życie opromienia szczęście, którym napełnia was bliskość Pana Jezusa! I jeśli pewnego dnia usłyszycie Jego głos, wzywający was, byście poszli za Nim drogą kapłaństwa lub życia zakonnego, odpowiedzcie z wielkodusznością! Życzę wam wszystkim udanej pielgrzymki do grobów Apostołów Piotra i Pawła! Dziękuję. Pomyślnej pielgrzymki! Niech Pan was błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    opoka.pl/L’Osservatore Romano

    ______________________________________________________________________________________

    Benedykt XVI: O męczeństwie św. Jana Chrzciciela

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    _________________________________________________________________________________

    Jan Chrzciciel pozostaje jedną z najwybitniejszych, a zarazem najbardziej tajemniczych postaci w Nowym Testamencie. Wspominają o nim również źródła wykraczające poza tę świętą księgę. Oto 11 faktów, które warto o nim znać i przekazać dalej…

    Wspomnienie Jana Chrzciciela przypada na 29 sierpnia. Zdaniem Jimmy’ego Akin’a z portalu National Catholic Register, jest to doskonały czas, by przyjrzeć się dokładnie postaci tego chrześcijańskiego proroka.

    1) W jaki sposób Jan Chrzciciel był spokrewniony z Panem Jezusem?

    Powiązanie Jezusa z Janem Chrzcicielem wynikało z pokrewieństwa ich matek. W Ewangelii św. Łukasza (1,36) Elżbieta określana jest jako „krewna” Maryi, co oznacza, że kobiety te były ze sobą w jakiś sposób związane poprzez powinowactwo lub krew. Najprawdopodobniej była to relacja krwi, ale ani szczególnie bliska, ani odległa. Elżbieta, będąc w podeszłym wieku, mogła być ciotką Maryi lub jedną z wielu rodzajów „kuzynek”. Nie można dokładniej określić tej zależności. Nie zmienia to jednak faktu, że Pan Jezus i Jan byli kuzynami w tym czy innym znaczeniu tego słowa.

    2) Kiedy rozpoczęła się posługa Jana Chrzciciela?

    Święty Łukasz podaje nam datę rozpoczęcia posługi Jana. Pisze: „Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. (…) skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów” (Łk, 3, 1-3).

    „Piętnasty rok Tyberiusza Cezara” można wprost rozumieć jako odniesienie do 29 roku po narodzeniu Chrystusa. To historyczne umiejscowienie na osi czasu jest ważne również dlatego, że św. Łukasz sugeruje, jakoby publiczne nauczanie Pana Jezusa rozpoczęło się wkrótce po Janie, co umiejscawia prawdopodobną datę chrztu Zbawiciela w 29 lub wczesnym 30 roku.

    3) Dlaczego Jan przyszedł chrzcić?

    Pismo Święte przedstawia nam kilka powodów, dlaczego tak się stało. Jan Chrzciciel przyjął rolę prekursora lub zwiastuna Mesjasza i miał przygotować ludzi na jego przyjście niczym Eliasz, wzywając naród do pokuty. W związku z tym chrzcił ludzi na znak ich skruchy. Prorok przyszedł również, aby zidentyfikować i ogłosić Mesjasza. Według Jana Chrzciciela: „Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi” (J, 1, 31).

    Identyfikacja ta została dokonana, gdy ochrzcił Jezusa: „Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym (J, 1, 32-34).

    4) Jak aresztowanie Jana wpłynęło na Jezusa?

    Ewangelie wskazują, że wczesne okresy posługi – zarówno Jana Chrzciciela, jak i Pana Jezusa – dokonywały się w Judei, w południowej części Izraela. Jednak Jan został aresztowany przez Heroda Antypasa, władcę Galilei i Perei, które obejmowały część pustyni nieopodal Jerozolimy. To właśnie przyczyniło się do rozpoczęcia nauczania przez Mesjasza w Galilei: „Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei” (Mt 4,12).

    5) Czego Jan uczy nas o moralności w pracy?

    Całkiem sporo! Pewnego razu Jan Chrzciciel został zapytany zarówno przez poborców podatków, jak i żołnierzy o to, co powinni zrobić, aby „mieć rację u Boga”. Warto nadmienić, że sprawowanie obydwu wspomnianych funkcji wymagało współpracy z Cesarstwem Rzymskim, dlatego pytający zastanawiali się, czy nie musieliby zrezygnować z posad. Jan pouczał ich, że nie ma takiej potrzeby, ale by wykonywali swoją pracę w sposób sprawiedliwy. Jest to dla nas dzisiaj ważne, bowiem tak wielu z nas musi współpracować z pracodawcami, państwami i korporacjami częściowo zaangażowanymi w niemoralne działania. Czytamy: „Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: Nauczycielu, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono. Pytali go też i żołnierze: A my, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie” (Łk, 3,12-14).

    6) Czy Jan Chrzciciel Eliasz ponownie się odrodził?

    Nie. W czasach Jezusa uczeni w Piśmie przewidywali, że Eliasz powróci przed przyjściem Mesjasza. W pewnym momencie Jezus dyskutując o Janie Chrzcicielu powiedział: „A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść” (Mt 11, 14). To skłoniło niektórych do głoszenia, że Jan Chrzciciel był odrodzonym Eliaszem. Wiąże się to z kilkoma problemami – chociażby takim, że Eliasz nigdy nie umarł, został wcielony do Nieba – nie mógł zostać ponownie wcielony. Identyfikując Jana Chrzciciela jako „Eliasza”, który miał przyjść, Jezus wskazał, że wypełnienie proroctwa Eliasza nie powinno być interpretowane w dosłowny sposób, tak jak czynili to uczeni w Piśmie żyjący w Jego czasach. Sam Eliasz nie miał powrócić i chodzić po Judei, służąc ludziom. Zamiast tego, ktoś taki jak Eliasz miał się pojawić i czynić w ten sposób – osobą tą był właśnie Jan Chrzciciel.

    7) Jak sławny był Jan Chrzciciel w swoich czasach?

    Łatwo jest nam myśleć o Janie Chrzcicielu jako o prekursorze i zwiastunie Chrystusa. Jednak on sam również pozostawał dość sławny. Wyjaśniają to dwie kwestie:

    – Ruch, który zapoczątkował Jan Chrzciciel, miał swoich zwolenników w odległych krainach.

    – Informacje o Janie Chrzcicielu pochodzą również spoza Nowego Testamentu.

    8) W jaki sposób Jan Chrzciciel pozyskiwał naśladowców poza Izraelem?

    Prawdopodobnie działo się to poprzez nauczanie jednostek, które propagowały orędzie Jana Chrzciciela na innych terytoriach. Jedną z takich osób wydaje się być Apollos, który później stał się chrześcijańskim ewangelistą.

    Zgodnie z Dziejami Apostolskimi: „Pewien Żyd, imieniem Apollos, rodem z Aleksandrii, człowiek uczony i znający świetnie Pisma przybył do Efezu. Znał on już drogę Pańską, przemawiał z wielkim zapałem i nauczał dokładnie tego, co dotyczyło Jezusa, znając tylko chrzest Janowy (Dz, 18, 24-25).

    Najwyraźniej Apollos miał pewną wiedzę na temat powiązań pomiędzy Janem Chrzcicielem i Mesjaszem, jednak była ona ograniczona. Nie wiedział o chrzcie chrześcijańskim i różnicy między nim a chrztem Jana. Akwila i Pryscylla wzbogacili go o dodatkową wiedzę, aby lepiej wyjaśnić chrześcijańskie orędzie (Dz, 18, 26-28), jednak nauczanie to na początku nie dotarło w pełnej wersji do wszystkich jego zwolenników. Kiedy św. Paweł powrócił do Efezu, znalazł tam kilkunastu swoich rzekomych uczniów, którzy słyszeli o chrzcie Jana, ale nie o chrzcie chrześcijańskim i Duchu Świętym (Dz, 19,1-7). Były to najwyraźniej nawrócenia dokonane przez Apollosa w oparciu o jego znajomość ruchu Jana Chrzciciela, zanim poznał pełne orędzie Chrystusa.

    9) Kto zabił Jana Chrzciciela?

    Wyrok na Jana Chrzciciela wydał Herod Antypas, jeden z synów Heroda Wielkiego, który odziedziczył regiony Galilei i Perei jako swoje terytoria. Ewangelie przedstawiają go jako człowieka złożonego. Po pierwsze, zawarł małżeństwo z naruszeniem prawa. W pewnym momencie najwyraźniej wykradł Herodiadę, żonę swojego brata Heroda Filipa. Ten czyn postawił go w opozycji do Jana Chrzciciela, który sprzeciwił się takowemu występkowi (Mk, 6,18), prowokując tym samym Heroda do aresztowania proroka (Mt, 14, 3).

    Chociaż Jan przebywał w areszcie, żona Heroda – Herodiada nienawidziła proroka i chciała, aby umarł. Co ciekawe, sam Herod Antypas występował w roli opiekuna Jana, mało tego, fascynował się ognistym kaznodzieją: „Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał” (Mk, 6, 20).

    Nawet śmierć nie powstrzymała zainteresowania Antypasa Janem Chrzcicielem. Kiedy tetrarcha zaczął otrzymywać raporty dotyczące działalności Jezusa przypuszczał, że Chrystus może być w rzeczywistości powstałym z martwych Janem (Mk, 6, 14), i starał się na własne oczy zobaczyć Jezusa (Łk, 9, 9).

    10) Dlaczego zginął Jan?

    Herodiada z ogromną pasją nienawidziła Jana, przypuszczalnie za publiczne krytykowanie jej zdrady wobec byłego męża Heroda Filipa i jej małżeństwo z Antypasem. Ostatecznie, po tym jak córka Herodiady – Salome zachwyciła Antypasa specjalnym tańcem podczas przyjęcia urodzinowego władcy, matka skutecznie zmanipulowała męża, aby wydał rozkaz śmierci Jana przez ścięcie głowy (Mk 6, 21-28).

    11) Gdzie, poza Nowym Testamentem, dowiadujemy się o Janie Chrzcicielu?

    Wspominał o nim żydowski historyk Josephus. Odnotował on, że jedna z armii Heroda została zniszczona w 36 roku i stwierdził: „Teraz, niektórzy Żydzi myśleli, że zniszczenie armii Heroda pochodzi od Boga, i że jest bardzo sprawiedliwie, jako kara za to, co zrobił przeciwko Janowi, który został nazwany Chrzcicielem; Herod zabił go, który był dobrym człowiekiem, i nakazał Żydom, aby praktykowali cnoty, zarówno w odniesieniu do sprawiedliwości wobec siebie nawzajem, i pobożności wobec Boga, które prowadzą do chrztu; dlatego właśnie obmycie [wodą] byłoby dla niego akceptowalne, gdyby z niego korzystali, nie w celu odpuszczenia jakichś grzechów [wyłącznie], ale dla oczyszczenia ciała; zakładając jednak, że dusza została wcześniej dokładnie oczyszczona przez sprawiedliwość. Teraz, gdy [wielu] innych przybywało tłumnie, bo byli bardzo poruszeni [lub zadowoleni] słysząc jego słowa, Herod obawiał się, jak wielki wpływ Jan miał na ludzi, który mógł nadać mu moc i skłonić do wzniecenia buntu (bo wydawało się, że tłum był gotowy zrobić wszystko, co mu rozkaże [Jan]), uważał, że najlepiej będzie uśmiercić go [Jana], aby zapobiec wszelkim problemom, które może spowodować (…). Zatem został wysłany jako więzień, w związku z podejrzliwym temperamentem Heroda, do Macheru zamku, o którym wspomniałem wcześniej, i tam został uśmiercony. Teraz Żydzi uważali, że zniszczenie tej armii zostało zesłane jako kara na Heroda, i znak niezadowolenia Boga z niego” [Antiquities 18:5:2].

    Szczegóły relacji Josephusa różnią się od Ewangelii. Najwyraźniej nie był on świadomy roli Herodiady i jej córki w tej sprawie oraz złożonej relacji Heroda z Janem. Dlatego właśnie przypisuje mu standardowe podejrzenia wobec przywódcy – proroka, które każdy władca w owym czasie mógł mieć.

    Więcej szczegółowych informacji, dotyczących Jana Chrzciciela, w kręgu społeczności chrześcijańskiej rozpowszechniła Joanna, żona mężczyzny o imieniu Chuza, który pracował dla Heroda Antypasa i miał dostęp do poufnych informacji sądowych. Joanna była jedną z naśladowczyń Jezusa (Łk, 8, 1-3).

    malk/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 sierpnia

    Święty Augustyn, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Maria od Krzyża (Joanna Jugan), zakonnica
      •  Błogosławiony Alfons Maria Mazurek, prezbiter i męczennik
      •  Ezechiasz, król
    ***
    Święty Augustyn z matką, św. Moniką

    Augustyn urodził się 13 listopada 354 r. w Tagaście (obok Suk Ahras w Algierii), w rodzinie urzędnika państwowego Patrycjusza. Matka Augustyna, św. Monika, pochodziła z rodziny o tradycji chrześcijańskiej i bardzo pragnęła, by jej syn przyjął chrzest. Pragnienie to spełniło się jednak dopiero po 33 latach. Na rozwoju Augustyna niewątpliwie zaciążył fakt, że ojciec i matka różnili się co do wiary i przekonań odnośnie do spraw decydujących o losach człowieka. Przez to Augustyn przez wiele lat pozostawał rozdarty między wpływem matki i ojca.
    Augustyn był najstarszy z rodzeństwa, po nim urodził się Nawigiusz. Nawrócił się on w tym samym czasie, co Augustyn, był też przy śmierci matki. Nawigiusz ożenił się i miał kilka córek, z których wszystkie poświęciły się Panu Bogu na służbę w jednym z klasztorów. Jedna z sióstr Augustyna wyszła za mąż, a po śmierci męża wstąpiła do klasztoru w Hipponie, gdzie została przełożoną. Gdy w roku 424 zmarła, Augustyn napisał dla tego klasztoru regułę. Na niektórych manuskryptach Augustyn podpisuje się jako Aureliusz. Był to zapewne jego przydomek, chociaż nie wiadomo, kiedy go sobie nadał.
    W wieku 16 lat musiał przerwać naukę z powodu braku pieniędzy, chociaż miał wielkie zdolności. Nauka szła mu łatwo; imponował kolegom niezwykłą pamięcią. Jednak pierwsze lata nauki Augustyn wspomina w swojej autobiografii – Wyznaniach – z niesmakiem. Miał bowiem nauczyciela, bijącego swoich uczniów bez miłosierdzia za najmniejsze przewinienia. Nie lubił matematyki, ale za to rozkoszował się w literaturze łacińskiej. Jego ulubionym autorem był Wergiliusz.
    Jako młodzieniec Augustyn żył swobodnie. Lubił zabawy, dobre jadło i picie. Chętnie uczęszczał do teatru, miał ciągoty do psot chłopięcych. Trudny okres dojrzewania, dużo wolnego czasu i pogańskie zwyczaje sprawiły, że po pierwszych studiach w Tagaście (do roku 366) i w Madurze (366-370) udał się na dalsze kształcenie do Kartaginy, metropolii Afryki Północnej, i tam związał się z kobietą. Z tego związku po pewnym czasie urodził się syn Adeodatus (z łac. “dany od Boga”). Augustyn żył z tą dziewczyną przez 15 lat. Igrzyska, cyrk, walki gladiatorów, teatr – to był jego ulubiony żywioł.

    Święty Augustyn

    Pod wpływem lektury klasyków rzymskich Augustyn wpadł w sceptycyzm racjonalistyczny. Zaczął szukać prawdy. Biblia wydawała mu się prostacka, bo jej łacińskie tłumaczenia były wówczas nie zawsze udane. Za problemami filozoficznymi poszły i wątpliwości religijne. W tym czasie wstąpił do sekty manichejskiej, do której wciągnął go tamtejszy biskup, imponując mu wymową i oczytaniem.
    W 374 roku Augustyn powrócił do Tagasty, gdzie otworzył własną szkołę gramatyki. Po dwóch latach zamknął ją jednak i udał się do Kartaginy, gdzie otworzył szkołę retoryki (376). Miał wtedy 22 lata. Po 7 latach udał się do Rzymu, gdzie także założył swoją szkołę (383). Tu dowiedział się, że w Mediolanie poszukują retora. Natychmiast tam się zgłosił (384). Mediolan był wówczas stolicą cesarstwa zachodnio-rzymskiego – pierwszym miastem Europy po Konstantynopolu. Oprócz prowadzenia szkoły Augustyn miał obowiązek wygłaszania mów podczas uroczystości państwowych w Mediolanie. Augustyn miał już 30 lat.
    W Mediolanie zetknął się ze św. Ambrożym, który był wówczas biskupem tego miasta. Augustyn zaczął słuchać jego kazań. Wielki biskup zaimponował mu wymową i głębią przekazywanej treści.
    Niedługo potem przyszło uderzenie łaski Bożej (386). Pewnego dnia Augustyn wziął do ręki Listy św. Pawła Apostoła. Przypadkowo otworzył fragment Listu do Rzymian: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14).
    Jak pisze w swoich Wyznaniach, Augustyn poczuł nagle jakby strumień silnego światła w ciemnej nocy swojej duszy. Zrozumiał sens swojego życia, poczuł żal z powodu zmarnowanej przeszłości. Dotrwał jako nauczyciel retoryki do wakacji, następnie udał się w pobliże Mediolanu, do wioski Cassiciaco, i tam u przyjaciela Werekundusa spędzał czas na modlitwie i na rozmowach na tematy ewangeliczne. Rozczytywał się równocześnie w Piśmie świętym. Na początku Wielkiego Postu zgłosił się do św. Ambrożego jako katechumen i w Wielką Sobotę w nocy z 24 na 25 kwietnia 387 r. z rąk Ambrożego przyjął chrzest. Miał wówczas 33 lata. Wraz z nim przyjęli chrzest jego syn, Adeodatus, i przyjaciel, Alipiusz. Augustyn postanowił powrócić do Afryki, by nawracać współziomków i pozyskiwać ich dla Chrystusa. Tuż przed opuszczeniem Italii umarła w Ostii jego matka, św. Monika; wkrótce po dotarciu do Afryki zmarł także jego syn. Po przybyciu do Tagasty Augustyn rozdał swoją majętność pomiędzy ubogich i z przyjaciółmi – św. Alipiuszem i Ewodiuszem – zamieszkali razem, oddając się modlitwie, dyskusji na tematy religijne i studiom Pisma świętego.Więcej informacji o nawróceniu św. Augustyna – pod datą 24 kwietnia.

    Święty Augustyn

    W 391 r. Augustyn wraz z przyjaciółmi udał się do Hippony, gdzie postanowił założyć klasztor i tam spędzić resztę swego życia. Niebawem dał się poznać wszystkim jako człowiek bardzo pobożny. Dlatego, gdy biskup Waleriusz zwrócił się pewnego dnia do ludu, by mu wskazano kandydata na kapłana, gdyż potrzebował jego pomocy, wszyscy w katedrze zwrócili się do Augustyna, wołając: “Augustyn kapłanem!” Ten, zalany łzami, przyjął propozycję biskupa i ludu. Po przyjęciu święceń nie zmienił jednak trybu życia, ale nadal prowadził życie wspólne w klasztorze. Zaczął nawet przyjmować nowych kandydatów. W ten sposób powstało jakby seminarium, z którego wyszło wielu biskupów afrykańskich: św. Alipiusz, biskup Tagasty, bezpośredni przyjaciel Augustyna; Profuturus, biskup Syrty; Ewodiusz, biskup Uzalis, przyjaciel Augustyna; Sewer, biskup Milewy; Urban, biskup Sicea; Peregrinus, biskup Thehac, i Bonifacy. Biskup Waleriusz konsekrował wkrótce Augustyna na swojego sufragana w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego 394 r. ku ogromnej radości ludu. W dwa lata potem przeniósł się do wieczności (396) i Augustyn został jego następcą, biskupem Hippony.
    Nadal prowadził życie wspólne, w którym formował przyszłych biskupów i kapłanów. Po długich latach doświadczenia ułożył dla nich regułę, która w przyszłości miała się stać podstawą dla wielu rodzin zakonnych (m.in. augustianów, kanoników regularnych, dominikanów i paulinów). Dużo czasu zajmowała mu korespondencja. Nie traktował jej jednak jedynie jako rodzaj kontaktu towarzyskiego, ale wykorzystywał ją jako okazję do apostolstwa. Korespondował m.in. ze św. Janem Jerozolimskim, ze św. Paulinem z Noli, św. Hieronimem, św. Prosperem i ze św. Hilarym z Arles.
    Augustyn wypowiedział nieubłaganą walkę błędom, jakie za jego czasów nękały Kościół: manicheizmowi (396-400), donatystom (400-411) i pelagianom (411-430). Prowadził dysputy z manichejczykami, których znał osobiście, bo był z nimi przez szereg lat ideowo związany. Nie spoczął, aż tę herezję wyplenił. W owym czasie w Afryce najsilniejsi byli donatyści. W 330 r. mieli w swoich rękach aż 270 stolic biskupich. Potępieni na synodach w Arles (313) i w Mediolanie (316), zagnieździli się silnie w północnej Afryce. Jako rygoryści nie pozwalali przyjmować do społeczności kościelnej tych, którzy w czasie prześladowań wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić – zwanych lapsi. Donatyści żądali dla kapłanów i wiernych, łamiących prawo, najsurowszych kar. Posuwali się często do gwałtów. Augustyn zwalczał ich pismem i żywym słowem. Był jednak zdania, że tych biskupów i kapłanów, którzy do jedności kościelnej powrócą, należy zostawić na ich urzędach. Tym pozyskał sobie donatystów. Na synodach w Kartaginie w 401 i 411 roku herezja została zwyciężona.
    W tym samym czasie przybył do Afryki Pelagiusz i Celestiusz. Głosili, że grzech Adama i Ewy zaszkodził tylko pierwszym rodzicom, a nie całemu rodzajowi ludzkiemu, że dzieci rodzą się w stanie łaski i nie jest konieczny chrzest, a łaska uświęcająca nie jest do zbawienia konieczna. Ta herezja była dla Augustyna okazją do tego, aby jako pierwszy z Ojców mógł gruntownie wyjaśnić teologiczny problem łaski uświęcającej i uczynkowej oraz problem zbawienia.
    Pod koniec swego życia Augustyn przeżył tragedię. Namiestnik rzymski zaprosił do północnej Afryki Wandalów dla obrony przeciwko szczepom dzikich mieszkańców Sahary. Kiedy spostrzegł, że Wandalowie są nie mniej od tamtych barbarzyńscy, wypowiedział im wojnę. Było jednak za późno. Po odniesionym zwycięstwie, Wandalowie zaczęli zajmować miasto po mieście. Hippona broniła się bohatersko przez trzy miesiące, aż wrogom udało się zrobić wyłom w murze i spowodować pożar miasta. Augustyn wtedy już nie żył. Zmarł w czasie oblężenia 28 sierpnia 430 r. Wandalowie siłą zaprowadzili arianizm. Polała się obficie krew męczeńska. W 150 lat potem Afryka padła pod hordami Arabów.
    Ciało Augustyna złożono w katedrze w Hipponie. Potem jednak w obawie przed profanacją Wandalów przeniesiono je do Sardynii, aż wreszcie król Longobardów, Luitprand (+ 744), przeniósł je do Pawii, gdzie po dzień dzisiejszy opiekę nad relikwiami roztaczają synowie duchowi wielkiego biskupa, augustianie.

    Święty Augustyn

    Po Augustynie pozostało kilkadziesiąt tomów jego pism. Do najcenniejszych z nich należą: Wyznania (386-387), O katechizacji ludzi prostych (395), O wierze i symbolu wiary (396) i O państwie Bożym ksiąg 22 (413-427). Zachowały się jego 363 kazania i 217 listów. Słusznie więc zdobył sobie tytuł największego teologa chrześcijańskiej starożytności. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron augustianów, kanoników regularnych, magdalenek, Kartaginy; drukarzy, wydawców, teologów.
    W ikonografii św. Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim, czasami jako zakonnik. Jego atrybutami są: anioł mówiący mu do ucha, dziecko nad brzegiem morza przelewające wodę do dołka, księga, pastorał, serce w dłoni, serce przeszyte dwiema strzałami, uczeń lub grupa uczniów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Święty Augustyn

    Św. Augustyn - Sandro Botticelli, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Augustyn/Sandro Botticelli, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 9 STYCZNIA 2008

    (…) Rzadko kiedy cywilizacja znajdowała tak wielkiego ducha, który potrafił podejmować jej wartości i podnosić wpisane w nią bogactwo, wynajdując idee i formy, którymi mieli się karmić potomni.

    Drodzy bracia i siostry!
    Po wielkich uroczystościach Bożego Narodzenia chciałbym powrócić do rozważań na temat Ojców Kościoła i mówić dziś o największym Ojcu Kościoła łacińskiego – świętym Augustynie: o tym wielkim świętym i doktorze Kościoła, człowieku pełnym namiętności i wiary, najwyższej inteligencji i niestrudzonej troski pasterskiej, wiedzą często, przynajmniej ze słyszenia nawet ci, którzy nie znają chrześcijaństwa czy nie mają z nim styczności, ponieważ pozostawił on głęboki ślad w życiu kulturalnym Zachodu i całego świata. Ze względu na swe wyjątkowe znaczenie św. Augustyn wywarł ogromny wpływ i można by rzec, że z jednej strony wszystkie drogi chrześcijańskiej literatury łacińskiej prowadzą do Hippony (dziś Annaby na wybrzeżu Algierii) – miejsca, gdzie był biskupem, z drugiej, że z tego miasta Afryki Rzymskiej, którego Augustyn był biskupem od 395 roku aż do śmierci w roku 430, rozchodzi się wiele dróg późniejszego chrześcijaństwa, jak i samej kultury zachodniej.

    Rzadko kiedy cywilizacja znajdowała tak wielkiego ducha, który potrafił podejmować jej wartości i podnosić wpisane w nią bogactwo, wynajdując idee i formy, którymi mieli się karmić potomni, jak to podkreślił także Paweł VI: “Można powiedzieć, że cała myśl starożytności łączy się w jego dziele, z niego zaś biorą początek nurty myśli, które przenikają całą tradycję doktrynalną późniejszych stuleci” (AAS, 62, 1970, s. 426). Augustyn jest też Ojcem Kościoła, który pozostawił największą liczbę pism. Jego biograf Posydiusz mówi: wydawało się czymś niemożliwym, aby jeden człowiek mógł napisać tak wiele w ciągu swego życia. O tych rozlicznych dziełach mówić będziemy podczas przyszłych spotkań. Dzisiaj skupimy uwagę na jego życiu, które można odtworzyć z jego pism, a w szczególności z Wyznań (Confessiones), niezwykłej autobiografii duchowej, napisanej ku chwale Bożej, które są jego najsławniejszym dziełem. Słusznie więc właśnie “Wyznania” Augustyna, skupiające uwagę na sprawach wewnętrznych i psychologii, stanowią jedyny w swoim rodzaju przykład w literaturze zachodniej i nie tylko zachodniej, także tej niereligijnej aż do naszych czasów. To skupienie uwagi na życiu duchowym, na tajemnicy własnego ja, na tajemnicy Boga, który ukrywa się w owym ja, jest czymś niezwykłym, bezprecedensowym i pozostaje na zawsze, by tak rzec, duchowym “szczytem”.

    Przejdźmy jednak do jego życia. Augustyn urodził się w Tagaście – w prowincji Numidii w Afryce Rzymskiej – 13 listopada 354 roku jako syn Patrycjusza, poganina, który potem został katechumenem, i Moniki, żarliwej chrześcijanki. Ta pełna zapału niewiasta, czczona jako święta, wywarła ogromny wpływ na syna i wychowała go w wierze chrześcijańskiej. Augustyn otrzymał nawet sól jako znak przyjęcia do katechumenatu. I zawsze był zafascynowany postacią Jezusa Chrystusa; co więcej, mówi on, że zawsze miłował Jezusa, jednakże oddalał się coraz bardziej od wiary Kościoła, od praktyki kościelnej, jak to i dziś się zdarza wielu młodym ludziom.

    Augustyn miał też brata Nawigiusza i siostrę, której imienia nie znamy, a która, zostawszy wdową, stanęła później na czele klasztoru żeńskiego. Chłopiec, obdarzony żywą inteligencją, otrzymał staranne wykształcenie, nawet jeśli nie zawsze był wzorowym uczniem. W każdym razie poznał dobrze gramatykę, najpierw w swoim rodzinnym mieście, potem w Madurze, a od 370 roku studiował retorykę w Kartaginie, stolicy Afryki Rzymskiej: opanował doskonale język łaciński, nie doszedł jednak do równie biegłego władania greką i nie nauczył się języka punickiego, którym mówili jego rodacy. Właśnie w Kartaginie Augustyn po raz pierwszy przeczytał “Hortensjusza” – dzieło Cycerona, które później zaginęło a które zapoczątkowało jego drogę do nawrócenia. Tekst ten rozbudził w nim bowiem umiłowanie mądrości, jak napisze później już jako biskup w “Wyznaniach”: “To właśnie ta księga zmieniła uczucia moje” do tego stopnia, że “nagle straciła wszelką wartość próżna nadzieja i zapragnąłem z nieopisanym żarem serca nieśmiertelności mądrości” (III, 4, 7).

    Ponieważ jednak był przekonany, że bez Jezusa nie można mówić o rzeczywistym znalezieniu prawdy i ponieważ w tej pasjonującej księdze brakowało tego imienia, natychmiast po jej przeczytaniu zabrał się do lektury Pisma Świętego, Biblii. Rozczarował się nią jednak. Nie tylko dlatego, że styl łacińskiego przekładu Pisma Świętego był niedoskonały, ale też dlatego, że sama treść wydała mu się niezadowalająca. Opisy wojen i innych zachowań ludzkich w Piśmie nie stały, według niego, na wysokości filozofii i właściwego mu blasku poszukiwania prawdy. Nie chciał jednak żyć bez Boga i dlatego poszukiwał religii odpowiadającej na jego pragnienie prawdy, a także na pragnienie zbliżenia się do Jezusa. Wpadł tedy w sieć manichejczyków, którzy jawili się jako chrześcijanie i obiecywali religię całkowicie racjonalną. Twierdzili, że świat dzieli się na dwie zasady: dobro i zło. I tym można wytłumaczyć całą złożoność dziejów ludzkich. Św. Augustynowi podobała się też dualistyczna moralność, ponieważ zakładała wysokie morale wybranych: a ktoś, kto – tak jak on – dopiero wstąpił do nich, mógł wieść życie znaczni bardziej stosowne do sytuacji swego czasu, zwłaszcza gdy był młody.

    Został więc manichejczykiem, przekonany był bowiem wówczas, że znalazł syntezę racjonalizmu, poszukiwania prawdy i miłości do Jezusa Chrystusa. Miał też z tego konkretną korzyść życiową: związanie się z manichejczykami ułatwiało mu bowiem zrobienie kariery. Przystąpienie do owej religii, do której należało wiele wpływowych osobistości, pozwalało mu na kontynuowanie związku z pewną kobietą i robienie kariery. Z kobietą tą miał syna – Adeodata, którego bardzo kochał, niezwykle inteligentnego, który będzie później obecny przy jego przygotowaniach do chrztu nad jeziorem Como, biorąc udział w owych “Dialogach”, które św. Augustyn nam pozostawił. Niestety chłopie zmarł młodo. Zostawszy nauczycielem gramatyki w wieku około dwudziestu lat w swoim rodzinnym mieście, powrócił wkrótce do Kartaginy, gdzie został błyskotliwym i uznanym nauczycielem retoryki. Jednakże z czasem Augustyn zaczął się oddalać od wiary manichejczyków, którzy rozczarowali go właśnie z intelektualnego punktu widzenia, gdyż nie byli zdolni rozwiązać jego wątpliwości, i przeniósł się do Rzymu, a następnie do Mediolanu, gdzie miał wówczas swoją siedzibę dwór cesarski, na którym otrzymał prestiżowe stanowisko dzięki zainteresowaniu i rekomendacji prefekta Rzymu, poganina Symmacha, wrogo nastawionego do biskupa Mediolanu, św. Ambrożego.

    W Mediolanie Augustyn miał zwyczaj słuchać – zrazu w celu wzbogacenia swego bagażu retoryki – przepięknych kazań biskupa Ambrożego, który był przedstawicielem cesarza na północne Włochy i słowo wielkiego duchownego mediolańskiego oczarowało afrykańskiego retora; nie tylko retoryka biskupa, ale przede wszystkim treść poruszała coraz bardziej serce Augustyna. Wielki problem Starego Testamentu, brak pięknej retoryki, na wysokości filozofii, rozwiązany został w przepowiadaniu św. Ambrożego dzięki typologicznej interpretacji Starego Testamentu: Augustyn zrozumiał, że cały Stary Testament jest drogą do Jezusa Chrystusa. I tak znalazł klucz do zrozumienia piękna, głębokości także filozoficznej Starego Testamentu i pojął całą jedność tajemnicy Chrystusa w historii, a także syntezę filozofii, racjonalności i wiary w Logosie, w Chrystusie Słowie przedwiecznym, które stało się ciałem.

    W krótkim czasie Augustyn zdał sobie sprawę, że alegoryczna interpretacja Pisma i filozofia neoplatońska, praktykowana przez biskupa Mediolanu, pozwalały mu rozwiązać trudności intelektualne, jakie, gdy był młodszy, w pierwszym zetknięciu się z tekstami biblijnymi, wydawały mu się nie do przezwyciężenia.

    Po lekturze dzieł filozofów Augustyn przystąpił do ponownej lektury Pisma, a zwłaszcza Listów św. Pawła. Nawrócenie na chrześcijaństwo, 15 sierpnia 386 roku, przypadło zatem na szczyt długiej i burzliwej drogi wewnętrznej, o której będziemy jeszcze mówić w innej katechezie, Afrykanin zaś przeniósł się na wieś na północ od Mediolanu w pobliżu jeziora Como – z matką Moniką, synem Adeodatem i małą grupą przyjaciół – by przygotować się do chrztu. I tak w wieku 32 lat Augustyn został ochrzczony przez Ambrożego 24 kwietnia 387 roku podczas wigilii paschalnej w katedrze mediolańskiej.

    Po chrzcie Augustyn postanowił powrócić do Afryki wraz z przyjaciółmi z zamiarem praktykowania życia wspólnotowego typu monastycznego, w służbie Bogu. Jednakże w Ostii, w oczekiwaniu na wyjazd, niespodziewanie rozchorowała się i wkrótce potem zmarła matka, łamiąc serce syna. Powróciwszy wreszcie do ojczyzny, nowo nawrócony osiedlił się w Hipponie, aby założyć tam klasztor. W tym mieście na wybrzeżu afrykańskim, mimo jego sprzeciwu, w 391 r. został wyświęcony na kapłana i rozpoczął wraz z kilkoma przyjaciółmi życie monastyczne, o którym myślał od dawna, dzieląc czas między modlitwę, studium i kaznodziejstwo. Pragnął jedynie służyć prawdzie, nie czuł powołania do życia duszpasterskiego, zrozumiał jednak potem, że powołaniem Boga było, aby był pasterzem dla innych i w ten sposób ofiarowywał innym dar prawdy. W cztery lata później, w 395 r. został w Hipponie, konsekrowany na biskupa. Pogłębiając nadal poznawanie Pisma i tekstów tradycji chrześcijańskiej Augustyn był wzorowym biskupem w swym niezmordowanym zaangażowaniu duszpasterskim: wielokrotnie w ciągu tygodnia głosił swym wiernym kazania, wspierał biednych i sieroty, troszczył się o formację duchowieństwa oraz o organizację klasztorów żeńskich i męskich. W krótkim czasie dawny retor stał się jednym z najwybitniejszych przedstawicieli chrześcijaństwa owych czasów: niezwykle aktywny w zarządzaniu swoją diecezją – w znaczący sposób także w sprawach cywilnych – w ciągu ponad 35 lat swej posługi biskup Hippony wywierał mianowicie wielki wpływ na kierowanie Kościołem katolickim w Afryce Rzymskiej i szerzej jeszcze – na chrześcijaństwo swoich czasów, przeciwstawiając się uporczywym i niszczycielskim tendencjom religijnym i herezjom, jak manicheizm, donatyzm i pelagianizm, które wystawiały na szwank chrześcijańską wiarę w jedynego Boga, bogatego w miłosierdzie.

    Bogu zaś zawierzał się Augustyn codziennie, aż do ostatniego dnia swego życia: zachorowawszy na febrę, gdy od niemal trzech miesięcy jego Hipponę oblegali najeźdźcy – Wandalowie, biskup – opowiada przyjaciel Posydiusz w swym Żywocie Augustyna – poprosił, aby przepisano mu wielkimi literami psalmy pokutne “i kazał zawiesić arkusze na ścianie, by leżąc w łóżku mógł widzieć je i czytać, i płakał nieustannie gorącymi łzami” (31,2). Tak upłynęły ostatnie dni życia Augustyna, który zmarł 28 sierpnia 430 roku, nie mając jeszcze 76 lat. Jego dziełom, jego orędziu i jego postawie wewnętrznej poświęcimy najbliższe spotkania.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn – nawrócony łzami i modlitwą

    Św. Augustyn - nawrócony łzami i modlitwą

    (fot. Renata Sedmakova / Shutterstock.com)

    ***

    Życie i teologia św. Augustyna na trwale wpisała się w żywą tradycję Kościoła. Były w Augustynie wielka pasja i umiłowanie życia, filozoficzny głód prawdy, dobra i piękna, ale jego serce pozostawało niespokojne.

    W rozterkach i duchowym zagubieniu towarzyszyła świętemu jego matka – św. Monika. Przez wiele lat zanosiła wytrwałą modlitwę do Boga o nawrócenie syna. Pewnego dnia św. Ambroży, biskup Mediolanu, pocieszył ją słowami: matka tylu łez nie może być nie wysłuchana przez Boga. Wreszcie niewypowiedziana tęsknota za Bogiem oraz nieustanne poszukiwania intelektualne i religijne Augustyna zaowocowały jego spotkaniem z Jezusem Chrystusem.

    Augustyn urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście, w rodzinie ojca poganina i wiernej Chrystusowi matki, Moniki, która przez heroiczną ufność wyprosiła u Boga łaskę przyjęcia chrztu przez męża, który przez długi czas obojętnie traktował chrześcijańską wiarę. Augustyna pociągał świat i chęć robienia kariery retora. Zdobył wykształcenie w rodzinnym mieście, a następnie w Madurze i Kartaginie. Po dziesięciu latach uczenia retoryki udał się do Rzymu.

    Jego metafizyczny i religijny niepokój zaprowadził go do sekty manichejczyków, która wydawała mu się bardziej racjonalna od nauki proponowanej przez Kościół Katolicki. Wykształcony w literaturze pięknej Augustyn z pewnym zażenowaniem czytał zbyt proste zdania Ewangelii. Nie odkrył jeszcze piękna Słowa Bożego. Nadal szukał sensu i szczęścia w poszukiwaniach filozoficznych i w czysto ludzkiej miłości. Od 371 roku przez 15 lat żył w wolnym związku z kobietą, która urodziła mu syna, Adeodata.

    Niezadowolony ze swojej pracy wykładowcy retoryki w Rzymie postanowił udać się do Mediolanu, bardzo ważnego w tym czasie ośrodka intelektualnego. Jego więzi z manichejczykami uległy osłabieniu. Dość szybko zorientował się, że nie odpowiadają oni na najważniejsze pytania, jakie zadaje sobie człowiek. Nie przypuszczał, że Pan Bóg przygotował dla niego wielką niespodziankę i dar w osobie wielkiego Ojca Kościoła, św. Ambrożego, którego wkrótce miał zostać pilnym uczniem.

    Zachwycił go sposób przemawiania Ambrożego, doskonale wykształconego nie tylko w mowie, ale też i w rzeczach duchowych. Spotkał świętego, który promieniał światłem Chrystusa. Reszty dokonał Duch Święty. W roku 386 przeżył gruntowne nawrócenie, które przemieniło jego dotychczasowe życie – przyjął chrzest razem ze swoim synem, stając się człowiekiem modlitwy, zakochanym w Chrystusie. Przestał mu smakować dotychczasowy tryb życia, odczuł jego pustkę i gorycz.

    Ta wewnętrzna przemiana była też czasem duchowej walki, którą dokładnie opisał w swoim najbardziej znanym dziele “Wyznania”. Napisał je, by oddać chwałę Bogu, oraz by jak najwięcej młodych ludzi pociągnąć do Jezusa i Jego Kościoła. Mimo iż od napisania “Wyznań” upłynęło prawie 1600 lat, nie przestają one fascynować, poruszając do głębi ludzkie umysły i serca. Augustyn ubolewa, że zbyt wiele czasu zmarnował i zbyt wielu goryczy doświadczył, zanim odkrył Chrystusa:

    Późno Cię ukochałem,

    Piękności dawna i zawsze nowa!

    Późno Cię ukochałem!

    We mnie byłaś, ja zaś byłem na zewnątrz

    i na zewnątrz Cię poszukiwałem.

    Sam pełen brzydoty, biegłem za pięknem, które stworzyłeś.

    Byłeś ze mną, ale ja nie byłem z Tobą.

    Z dala od Ciebie trzymały mnie stworzenia,

    które nie istniałyby w ogóle, gdyby nie istniały w Tobie.

    Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją głuchotę.

    Zajaśniałeś, Twoje światło usunęło moją ślepotę.

    Zapachniałeś wokoło, poczułem i chłonę Ciebie.

    Raz zakosztowałem, a oto łaknę i pragnę;

    dotknąłeś, a oto płonę pragnieniem Twojego pokoju.

    Niedługo po nawróceniu syna zmarła jego matka, Monika. Na kilku stronicach Augustyn opisuje ostatnią z nią rozmowę. Są to przejmujące karty pełne chrześcijańskiej nadziei na życie wieczne.

    W 396 roku Augustyn został wybrany biskupem Hippony. Był niestrudzony w trosce o swoją owczarnię, którą karmił komentarzami do Pisma Świętego i katechezami o sakramentach świętych. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę teologiczną, z której najważniejszy jest “Traktat o Trójcy Świętej”, pisany prawie 20 lat, w którym zebrał najcenniejszy dorobek teologów ze Wschodu i Zachodu, dotyczący centralnej chrześcijańskiej tajemnicy. Ważnym dziełem Augustyna,  pisanym już pod koniec życia, jest książka “O państwie  Bożym”, w której opisał walkę duchową, jaka toczy się w każdej ludzkiej społeczności. “Wyznania” są świadectwem indywidualnej walki duchowej, zaś dzieło “O państwie Bożym” zawiera wskazówki, jak budować cywilizację miłości w wymiarze społecznym, odrzucając cywilizację śmierci zdominowaną przez ludzki egoizm. Augustyn zmarł w oblężonej przez Wandalów Hipponie 28 sierpnia 430 roku.

    Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Błądzący, nawrócony przez łzy matki,

    rozmiłowany w Bogu – św. Augustyn

    Błądzący, nawrócony przez łzy matki, rozmiłowany w Bogu – św. Augustyn

    św. Augustyn – Attributed to Gerard Seghers, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Myśli, homilie i pisma, które pozostały po Augustynie, naznaczyły całą późniejszą historię chrześcijaństwa. Najbardziej znane są jego Wyznania, należące do klasyki literatury i duchowości. Opisuje w nich swoją drogę duchową, błądzenie w sektach, późne nawrócenie, przypisywane wstawiennictwu jego świętej matki. Niezwykle uzdolniony, rozmiłowany w literaturze łacińskiej, błądzący po ludzku. 28 sierpnia wspominamy św. Augustyna, biskupa Hippony, ojca i doktora Kościoła.

    Urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście, w północnej Afryce. Jego ojciec Patrycjusz był statecznym urzędnikiem państwowym, choć o porywczym charakterze, poganinem, i był o 20 lat starszy od swojej żony. Matka Monika była chrześcijanką. Pochodziła prawdopodobnie z rdzennych rodów berberyjskich, które zamieszkują północną Afrykę. Augustyn przez wiele lat nie mógł znaleźć własnej drogi, miotając się między ateizmem ojca a przekonaniami religijnymi matki.

    W młodości prowadził swawolne życie. Lubił dobrą zabawą, dobre jedzenie i picie. Był uzdolniony i rozmiłowany w literaturze. Był też częstym gościem w teatrze. Nie stronił też od udziału w igrzyskach, nawiedzając ówczesny cyrk, by podziwiać walki gladiatorów. Jako 17 letni młodzieniec został wysłany na naukę do Kartaginy. Tam związał się z pewną kobietą i urodził się im syn, Adeodat.

    Poranna modlitwa o spokój ducha

    Po trzech latach wrócił do rodzinnego miasta, Tagasty i założył tam szkołę gramatyki. W 376 roku powrócił jednak do Kartaginy i przystąpił do sekty manichejczyków. Związał się z nimi na kilka dobrych lat. Nie radził sobie sam ze sobą. Daje temu wyraz w swoich Wyznaniach: „nurzałem się głęboko w bagnie i ciemności fałszu. Nieraz usiłowałem się z niego wydobyć, miotałem się, ale wtedy błoto jeszcze gęściej mnie oblepiało i głębiej zapadałem”

    W 383 roku udał się do Rzymu. Tam założył szkołę retoryki. Rok później był już w Mediolanie, gdzie spełniał obowiązki retora. Tam dokonał się przełom. Spotkał św. Ambrożego, biskupa miasta. Zafascynowała go wymowa i głębia treści jego kazań. Za namową przyjaciół zakończył związek z kobietą, w którym trwał przez 15 lat. Postanowili jednak, że syn Adeodat zostanie przy ojcu i on zapewni mu wychowanie.

    Augustyn został katechumenem u biskupa Ambrożego. W okresie przygotowania do Chrztu miał niecodzienne przeżycie. Pewnego razu, kiedy był sam w ogrodzie, usłyszał znienacka głos dziecka ‘tolle et lege!’ – ‘weź to i czytaj!’ Wziął do ręki Pismo święte, otworzył na chybił trafił i jego wzrok padł na fragment Listu św. Pawła do Rzymian, który zachęcał: „Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom”.

    Trzy modlitwy dziękczynne

    Te słowa były jak błysk światła, który oświecił całe jego życie. Postanowił, że wraz z synem przyjmie chrzest. Udzielił go im św. Ambroży. Niedługo potem Augustyn wraz z przyjaciółmi postanowili wrócić do Afryki. Tam chcieli całkowicie poświęcić swoje życie Bogu. W drodze do Afryki stracił matkę, św. Monikę. Zmarła w Ostii, nieopodal Rzymu. Niedługo po powrocie do Afryki zmarł jego syn, Adeodat. Augustyn rozdał cały swój majątek ubogim i zamieszkał wraz z przyjaciółmi w Tagaście, rodzinnym mieście, żeby oddawać się modlitwie i studium Pisma św.

    W 391 roku przeniósł się do Hippony. Tam chciał założyć klasztor i spędzić resztę życia. W 396 roku został tam następcą zmarłego biskupa. Widząc potrzebę odpowiedniej formacji i kształcenia księży powołał do życia swego rodzaju seminarium. Wprowadzone w nim zasady, stały się w następnych wiekach podstawą wielu nowych reguł zakonnych

    Augustyn, sam mający epizod związku z sektą, prowadził niezmordowaną walkę z herezjami swojego czasu: manicheizmem, donatyzmem, pelagianizmem. Zmarł 28 sierpnia 430 roku. Jego relikwie znajdują się w Pawii we Włoszech. Jego spuścizna literacka i teologiczna jest bardzo bogata i wywarła ogromny wpływ na duchowość i teologię chrześcijańską. Św. Augustyn jest patronem drukarzy, wydawców i teologów.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 sierpnia

    Święta Monika

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Dominik od Matki Bożej Barberi, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Pilar Izquierdo Albero, zakonnica
    ***


    Św. Monika - patronka kobiet wszystkich stanów
    fot. aj/Deon.pl
    ***

    Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci.
    W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387).

    Święta Monika i jej syn, św. Augustyn

    Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach.
    Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów.
    W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Matka – św. Monika

    Matka - św. Monika

    św. Monika/Luis Tristan(PD)

    ***

    Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo mnie kochała – pisał po latach jej syn, nad którym wylała morze łez.

    Święta Monika (332–387) nie miała łatwego życia. Wydano ją młodo za poganina, który okazał się niewiernym mężem i człowiekiem skorym do gniewu. Dodatkowym krzyżem stała się wrogo nastawiona teściowa. Cierpliwością i mądrością Monika potrafiła okiełznać temperament męża i zjednać przychylność teściowej. Doprowadziła do nawrócenia męża, który tuż przed śmiercią przyjął chrzest. Pozostała do końca życia wdową pochłoniętą troską o dzieci. Miała ich troje: syna Nawigiusza, córkę, której imienia nie znamy, oraz syna Augustyna. Ten ostatni przysporzył jej najwięcej zmartwień, ale to on wystawił jej w swoich „Wyznaniach” najpiękniejszy pomnik.

    Młody Augustyn szukał prawdy w sektach i modnych filozoficznych trendach, a doczesnego szczęścia w konkubinacie. Matka cierpiała. Łzy zamieniała w modlitwę. Augustyn wspomina chwilę, kiedy dopadła go ciężka choroba. Nawet w niebezpieczeństwie śmierci nie poprosił o chrzest. Sam ocenia siebie po latach, że zachował się jak błazen. Wyznaje, że ocaliła go miłość matki. „Gdybym umarł w tym stanie, serce mojej matki już by nigdy nie przestało krwawić po takim ciosie. Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo mnie kochała i o ile bardziej cierpiała, rodząc mnie do życia duchowego, niż wtedy, gdy mnie wydawała na świat. Czyżbyś Ty, Boże, hojny w miłosierdziu, mógł wzgardzić sercem skruszonym i upokorzonym wdowy cnotliwej i rozważnej?

    Czy mogłeś wzgardzić jej łzami, czy mogłeś nie wysłuchać jej modlitw, w których błagała Cię nie o srebro i złoto, nie o jakiekolwiek dobra zmienne i przemijające, lecz o zbawienie duszy swego syna? Z Twojej przecież łaski była taka, jaka była. Nie mogłeś jej Panie odmówić pomocy”.

    Niepokój Moniki był tak wielki, że opuściła rodzinne wybrzeże północnej Afryki i podążyła za synem do Mediolanu i Rzymu. Zastała go już w pół drogi do nawrócenia, w stanie ogólnego zwątpienia. Augustyn wspomina: „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym katolikiem. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”.

    Monika doczekała się spełnienia swych modlitw. Doprowadziła do rozstania z kobietą, z którą Augustyn żył w nielegalnym związku i zatroszczyła się nawet o odpowiednią kandydatkę na żonę. Nie przypuszczała, że syn po nawróceniu zostanie kapłanem. Zmarła krótko po chrzcie Augustyna. W Ostii, gdzie czekała na statek powrotny do Afryki, przeżyła chwilę szczęścia, spełnienia. To jedna z najpiękniejszych kart „Wyznań”. Matka i syn, oparci o okno, patrząc na domowy ogród, rozmawiają długo ze sobą, jak się okazało po raz ostatni. Mówią o przebytej drodze i o szczęściu, którym jest Bóg. „W tęsknocie otwarliśmy nasze serca dla niebiańskiego strumienia płynącego z Twojego zdroju, zdroju życia, które u Ciebie jest…”.

    Wielka jest siła miłości matki.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Monika od modlitwy upartej

    ***

    Gdyby data Dnia Matki ustalana była według kalendarza wspomnień liturgicznych, dzień ten powinien przypadać 27 sierpnia. Bo wśród wszystkich kanonizowanych matek to właśnie ona była najwytrwalsza wbrew logice i nadziei.

    Święta Monika urodziła się około 332 roku w Tagaście, w północnej rodzinie, w rodzinie rzymskiej. Jej syn, św. Augustyn pisał o niej w swoich „Wyznaniach”:  „Urodziła się w domu chrześcijańskim, w jednej ze szlachetnych komórek Kościoła, i zawsze powtarzała, że dobre wychowanie zawdzięcza nie tyle zabiegom własnej matki, ile troskliwości pewnej sędziwej służącej, która już jej ojca, gdy był niemowlęciem, na plecach nosiła, jak to dorastające dziewczęta zwykle noszą małe dzieci. Za to, jak też ze względu na sędziwy wiek i nienaganne obyczaje, pan i pani domu odnosili się do niej z respektem, jak do szacownego członka tej chrześcijańskiej rodziny. Dlatego też powierzyli jej wychowanie swoich córek, co ona sumiennie wypełniała. Ilekroć było to konieczne, surowo je karciła, powołując się na prawo Boże, a przez rozsądne pouczenia przygotowywała je do trzeźwego życia. Poza bardzo skromnymi posiłkami przy stole rodziców nie pozwalała im — choćby je paliło pragnienie — nawet pić wody, aby się w nich nie rozwinęły złe nawyki. Ciągle też powtarzała to zbawienne upomnienie: «Teraz pijecie wodę, bo wam nie wolno pić wina. Ale kiedy wyjdziecie za mąż i będziecie paniami spiżarni i piwnic, obrzydnie wam woda, a nawyk picia okaże się silniejszy od was»”.

    Małżeństwo

    Kiedy Monika była młodą dziewczyną, wydaną ją za mąż za bogatego urzędnika, członka rady miejskiej, poganina. Jej małżeństwo nie było udane. Mąż był skory do gniewu, niewierny, a teściowa, z którą mieszkali – nieprzychylnie nastawiona do Moniki. Ona jednak nie dawała się wciągnąć w żadne spory – spokojnie przeczekiwała wybuchy mężowskiej złości, a potem mądrze i cierpliwie rozmawiała i tłumaczyła, niejednokrotnie przekonując męża do swoich racji. Udało jej się również z czasem pozyskać przychylność teściowej, która przestała wierzyć plotkom służy, kierowanym przeciw synowej.

    Pierwszy syn Augustyn urodził się, gdy Monika miała 22 lata. Później na świat przyszedł jeszcze Nawigiusz i córka, której imienia nie znamy. Gdy Monika miała 39 lat, zmarł jej mąż, a najstarszy syn Augustyn zaczął przysparzać nie lada problemów.

    Syn

    Augustyn, syn Moniki, żył bardzo podobnie do swojego ojca. Był leniwy, jako osiemnastolatek wszedł w związek z prostą dziewczyną, która urodziła mu syna – żyli ze sobą bez ślubu. Kiedy miał 19 lat, na dziewięć lat przyłączył się do sekty manichejczyków. Nawet, gdy zachorował ciężko i groziła mu śmierć, nie poprosił o chrzest. Po latach sam pisał o sobie, że zachował się jak błazen, i że ocaliła go miłość matki.

    Monika nie umiała przejść do porządku dziennego nad tym, co działo się z jej dzieckiem. Jeździła za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Kiedy widziała go w duchowych rozterkach – rozmawiała z nim. I znów wspomina Augustyn: „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym katolikiem. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”.

    Modlitwa

    Nie słowa jednak i rozmowy, ale modlitwa św. Moniki miała wielką moc. Monika bowiem przez 17 lat bez przerwy modliła się o nawrócenie swojego dziecka. 17 lat – nawet wtedy, gdy wydawało się, że jej modlitwy pozostaną niewysłuchane, że Bóg tego nie chce – ona wciąż prosiła, uparcie, nieustępliwie. Kiedy spotkała się z jednym z biskupów, szukając pocieszenia i pomocy, usłyszała od niego: „Proś dalej, nic więcej. Nie jest możliwe, aby poszedł na zatracenie syn tylu łez”.

    Prosiła więc dalej, nie zważając na przeciwności – bo tak kazała jej miłość. I miłość kazała jej miesiąc po miesiącu, rok po roku składać te same słowa błagania w jednej, jedynej tylko intencji, nie za siebie, ale za niego, za Augustyna.

    I trwało długie lata, zanim Augustyn dotarł wreszcie do Mediolanu, zanim spotkał wreszcie biskupa Ambrożego, zanim zapragnął wreszcie przyjąć chrzest. Stało się to na Wielkanoc 387 roku – biskup Ambroży ochrzcił Augustyna i jego syna Adeodata. I kiedy wracali do rodzinnej Tagasty, Monika zachorowała na febrę i zmarła, patrząc na nowoochrzczonych syna i wnuka – jej misja była zakończona. A jej syn Augustyn, został kapłanem i biskupem, a potem świętym i Doktorem Kościoła. A nie byłoby jego, gdyby nie było jej modlitw.

    Jak ona

    Święty Franciszek Salezy mówił do kobiet: – Panie, jeśli chcecie być prawdziwie chrześcijańskimi matkami, utkwijcie wasz wzrok w św. Monice. Czytajcie jej żywot, a znajdziecie w nim wiele rzeczy, które was pocieszą.

    Patronka strapionych matek, zachęta do wytrwałości w modlitwach za kochanych ludzi, wytrwale szturmująca niebo jak wdowa z ewangelicznej przypowieści. Gdyby więcej było takich kobiet, pewnie więcej byłoby i świętych mężczyzn – ich synów i mężów.

    Monika Białkowska/Przewodnik Katolicki

    _______________________________________________________________________________

    Święta Monika –

    wspomożycielka w modlitwach za dzieci

    ***

    Wytrwała modlitwa św. Moniki o nawrócenie jej syna przyniosła Kościołowi wielkie dobro – Bóg uczynił z Augustyna jednego z największych świętych. Także dziś św. Monika interweniuje w wielu sprawach. Pomaga w problemach małżeńskich, rodzinnych. Modli się wraz z rodzicami, którzy proszą za swoimi dziećmi. Jej liturgiczne wspomnienie przypada 27 sierpnia.

    Monika urodziła się ok. 332 roku w Tagaście, mieście położonym w północnej Afryce na terenie dzisiejszej Algierii. Pochodziła ze średniozamożnej i pobożnej rodziny chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza. Niestety okazało się, że mąż miał gwałtowny i popędliwy charakter.

    Według ówczesnego zwyczaju młoda żona zamieszkała z rodziną męża. Dla bardzo religijnej Moniki było to trudne przeżycie – znalazła się w pogańskiej rodzinie, wyznającej zupełnie inne wartości. Teściowie jej nie ufali. Do tego nie lubiła jej służba, która rozpowszechniała o niej plotki szargające jej opinię.

    Jednak Monika nie poddała się i dzięki swojej pokorze, skromności oraz samozaparciu, z czasem zdołała zaskarbić sobie sympatię teściowej, a nawet służby. Swoją dobrocią i łagodnością umiała również pozyskać serce męża i w końcu doprowadziła do przyjęcia przez niego chrztu. Troskliwie zajmowała się domem, była miłosierna dla potrzebujących. Służyła mądrymi radami i zawsze starała się doprowadzić do zgody zwaśnione strony.


    W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim na świat przyszedł jeszcze drugi syn, Nawigiusz, i córka, której imienia nie znamy.

    Modlitwy bez odpowiedzi?

    W 371 roku zmarł mąż Moniki. Miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej długi okres niepokoju i cierpień. Ich przyczyną była postawa Augustyna, który – tak jak ojciec – żył bardzo swobodnie. Z jego związku z pewną dziewczyną narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec stał się heretykiem – zwolennikiem manicheizmu.


    Zbolała matka nie opuszczała syna, ale modlitwą i płaczem błagała Boga o jego nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, Monika podążyła za nim. Gdy Augustyn postanowił wyjechać do Rzymu, by tam poszukiwać intelektualnego rozwoju, Monika bardzo obawiała się, że gdy straci z nim kontakt, jej syn może zabrnąć w złych wyborach bardzo daleko.


    Przeżyła wielki ból, gdy Augustyn ją oszukał. Pewnego dnia odprowadził ją do kaplicy na modlitwę i obiecał, że po nią wróci. Ale nie wrócił. Potajemnie, bez pożegnania, uciekł na statek i popłynął za morze.


    Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę – choć nie był skłonny, by jej pomóc – zawołał: Syn tylu łez musi powrócić do Boga!

    A jednak wydawało się, że Pan Bóg jakby nie słyszał jej prośby. Augustyn pisał później: Co to było, Panie, że ona, z taką obfitością łez, prosiła Ciebie? Ale Ty… nie dałeś jej tego, o co prosiła.

    Proście, a będzie wam dane

    Monika nie poddawała się jednak. Postanowiła udać się do Italii. Syna odnalazła w Mediolanie. Warto podkreślić, że oprócz modlitwy, Monika współdziała z Bogiem, podejmując inicjatywę. Ale – co istotne – nie była wobec syna nachalna. Zdawała sobie sprawę, że zbyt duży nacisk będzie miał odwrotny skutek. Ufając Bożej mądrości, szukała najlepszej strategii. Umiała pokornie zwracać się po pomoc do różnych ludzi.


    Po przyjeździe do Mediolanu nawiązała kontakt z tamtejszym biskupem – św. Ambrożym, wybitnym kaznodzieją. Monika zdała sobie sprawę, że właśnie ten mądry człowiek może wygrać bitwę o serce młodego intelektualisty. I tak właśnie się stało. To pod wpływem kazań św. Ambrożego Augustyn przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie – po 17 latach modlitw Moniki (niektóre źródła podają, że po 20, a nawet 30 latach).


    Może nas zastanawiać, dlaczego Monika musiała prosić przez tak długi czas, nie doczekawszy się wcześniej odpowiedzi? Jezus powiedział: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam (Mt 7,7), ale nigdy nie powiedział dokładnie, co i kiedy będzie nam dane na naszą prośbę. My zakładamy, że Pan Bóg da nam to, czego chcemy, na naszych warunkach. Tymczasem Bóg jako nasz Ojciec, dobrze wie, że często jeszcze nie nadszedł właściwy czas. Augustyn w swych wspomnieniach ujął to później w ten sposób: Bóg odmówił Monice na chwilę, po to, aby uczynić go takim, o jakiego zawsze prosiła. Pan Bóg od dawna już błogosławił modlitwie Monikiale budował jednego z największych świętych, a taka przemiana wymagała czasu. Myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami (Iz 55,8) – czytamy w Piśmie Świętym.

    Warto zwrócić uwagę, że żarliwe modlitwy Moniki przemieniły ją równie dogłębnie jak Augustyna. Oczyszczały z egoizmu, uczyły cierpliwości i zaufania Bogu. Dzięki nim także osiągnęła świętość. Bóg daje więcej niż o to prosimy. Pan Jezus powiedział św. Siostrze Faustynie: Odkryłaś moją tajemnicę. Ja nie umiem dawać mało.

    Jej zasługom zawdzięczam, kim jestem…

    Św. Augustyn wywarł bardzo silny wpływ na historię. W czasie, gdy upadało Cesarstwo Rzymskie, był tym, który w swym dziele Państwo Boże przedstawił nowy model cywilizacji. To on nakreślił podstawy porządku społecznego w Średniowieczu. Jest jednym z najważniejszych teologów i filozofów chrześcijańskich, najczęściej cytowanym w Katechizmie Kościoła Katolickiego.


    Tego wszystkiego by nie było, gdyby nie wytrwała modlitwa św. Moniki. Dała tym przykład Augustynowi, który również modlił się o swoje nawrócenie. Jej syn był tego w pełni świadomy i pisał: Jej zasługom zawdzięczam, kim jestem.


    Wyznaniach św. Augustyn poświęca św. Monice wiele pięknych słów. Pisze o niej, że jako matka urodziła go nie tylko fizycznie, wydając go na świat, ale zrodziła go także duchowo, do życia w łasce Bożej.

    Nic nie jest daleko od Boga

    Pewien znany obraz przedstawia obok siebie św. Monikę i św. Augustyna, zatopionych w kontemplacji Bożych tajemnic. Pewnie w tamtej chwili odbyli rozmowę, którą Augustyn czule wspominał w swoich Wyznaniach. Monika powiedziała wtedy synowi: Chciałam przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem, a Bóg obdarzył mnie ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym, stałeś się Jego sługą.


    Był rok 387 rok. Mieszkali wtedy w Ostii u ujścia Tybru, przygotowując się do powrotu do Afryki. Przed wyjazdem Monika zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła. Szczęśliwa matka wypełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana.

    Przy łożu śmierci jej synowie wyrazili obawę, że nie będą w stanie pochować jej w Afryce. W tamtej kulturze złożenie ciała w grobie, który nie mógł być odwiedzany przez rodzinę, uchodziło za wielkie nieszczęście. Ale Monika wcale się tym nie przejmowała. Przed śmiercią mówiła: Nic nie jest dalekie dla Boga. Wiedziała już bowiem, że nawet gdy Augustyn był daleko od Boga, Bóg był blisko niego.


    To nauka dla wszystkich rodziców. Przychodzi taki czas w życiu, gdy dzieci się od nich odsuwają, ale Bóg nie oddala się od nich, mając wobec nich swoje plany. Rodzice są zawsze częścią tych planów, muszą jednak zaufać Bogu – tak jak zaufała św. Monika.

    Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. W 1162 roku augustianie zabrali doczesne szczątki Moniki do Francji i umieścili je w Arouaise pod Arras. W 1430 roku przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał wezwanie św. Augustyna. Tam znajdują się do dziś. Gdy wieziono jej ciało, ludzie na ulicach krzyczeli: To matka Augustyna! To matka Augustyna! Wielu obserwujących ten przejazd odczuwało niezwykłe pragnienie, by prosić ją o wstawiennictwo. Odnotowano wtedy dwa cuda – co znaczące, obydwa dotyczyły matek proszących o uzdrowienie dzieci.

    Patronka matek

    Kult św. Moniki jest wspierany przez papieży i biskupów, ale rozwijają go przede wszystkim rodzice, a zwłaszcza matki, których św. Monika jest patronką. Matka św. Augustyna patronuje wszystkim kobietom chrześcijańskim, w tym przeżywającym kłopoty małżeńskie oraz ­mającym problemy z dziećmi, a także wdowom i kościelnym stowarzyszeniom matek. W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks i różaniec.

    Paweł Kot/artykuł z Przymierze z Maryją – 113 lipiec/sierpień 2020

    __________________________________________________________________________________

    Św. Monika i św. Augustyn – ostatnia rozmowa

    Św. Monika i św. Augustyn - ostatnia rozmowa

    (fot. Niall McAuley / flickr.com / CC BY-NC-SA)

    ***

    Najważniejsza rozmowa, o chorobie i  pożegnaniu, o śmierci i życiu w Bogu, które nie ma końca. Każdy z nas, wcześniej czy później, zetknie się z ciężką i nieuleczalną chorobą rodzica, rodzeństwa, kogoś z rodziny, przyjaciół czy sąsiadów. Czasem trudno nam się zdobyć na spotkanie z chorą osobą w jej domu, w szpitalu, w mieszkaniu kogoś znajomego czy w hospicjum. Co jej powiem, a może ktoś nie życzy sobie, by go odwiedzić w takim stanie? Zdarzają się i takie sytuacje, że chory chce się odizolować, by nie być dla nikogo niemiłym widokiem. Chce przeżyć ten czas samotnie. Trzeba umieć to uszanować.

    Myślę jednak, że lepiej opanować wewnętrzny opór i zdecydować się – o ile to możliwe –  na rozmowę czy odwiedziny chorej osoby, choćby w najbliższą sobotę czy niedzielę. Do takich odwiedzin często zachęcał nas Jan Paweł II, który nie unikał spotkań z chorymi. Wchodził bez lęku na oddziały paliatywne, by nieść pociechę i powiedzieć cierpiącym, że są w samym sercu modlitwy Kościoła. Niosąc tam Jezusa nadawał sens ich cierpieniom, przypominając, że mają coś bardzo ważnego do przekazania ludziom zbytnio zabieganym dzisiaj w pogoni za atrakcyjną i prestiżową pracą, za nowymi wrażeniami, podróżami czy za pieniądzem na giełdzie tego świata. Praca, praca, praca, a po niej już nie ma sił nawet na spokojny sen, rozmowę z córką czy synem, wypoczynek czy na odwiedziny kogoś w szpitalu.

    Bardzo pożyteczną lekcją było dla mnie zetknięcie się z fragmentami Wyznań św. Augustyna, który na kilku stronach swego autobiograficznego dzieła opisuje ostatnie rozmowy prowadzone w Ostii ze swoją bardzo ciężko chorą mamą, św. Moniką. To ona przez kilkanaście lat modliła się wytrwale o jego nawrócenie i doczekała się duchowego owocu. Zacytuję niektóre fragmenty wspomnianej rozmowa z IX rozdziału tego dzieła. Najpierw św. Augustyn charakteryzuje swoją matkę:

    “Była też służebnicą Twoich sług. Którykolwiek z nich ją poznał, ten sławił, czcił i miłował Ciebie w niej. Bo czuł w jej sercu Twoją obecność, której też dawało świadectwo całe jej świątobliwe życie. Tylko jednego miała męża. Rodzicom swoim odwdzięczyła się za to, co od nich otrzymała. Domem troskliwie i pobożnie się zajmowała i sławiono ją za uczynki miłosierne. Wychowała dzieci i tylekroć na nowo przeżywała ból macierzyński, ilekroć widziała, że one od Ciebie odchodzą. A w końcu, o Panie, nami wszystkimi, którym w dobroci Twej pozwalasz przemawiać jako Twoim sługom, opiekowała się, gdy dostąpiliśmy łaski chrztu i żyliśmy we wspólnocie przyjacielskiej, zanim ona zasnęła w Tobie. Opiekowała się nami tak, jakby była nas wszystkich matką, a służyła każdemu tak, jakby jego córką była”.

    Następuje potem opis rozmowy o życiu wiecznym

    “Gdy zbliżał się dzień, w którym miała odejść z tego życia — ów dzień Ty znałeś, a my nie wiedzieliśmy o nim — zdarzyło się, jak myślę, za tajemnym Twoim zrządzeniem, że staliśmy tylko we dwoje, oparci o okno, skąd się roztaczał widok na ogród wewnątrz domu gdzieśmy mieszkali — w Ostii u ujścia Tybru. Tam właśnie, z dala od tłumów, po trudach długiej drogi nabieraliśmy sił do czekającej nas żeglugi. W odosobnieniu rozmawialiśmy jakże błogo. Zapominając o przeszłości, a wyciągając ręce ku temu, co było przed nami, w obliczu prawdy, którą jesteś Ty — wspólnie zastanawialiśmy się nad tym, czym będzie wieczne życie zbawionych, to, czego oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, i co w serce człowiecze nie wstąpiło (Por. l Kor 2, 9).

    W tęsknocie otwarliśmy nasze serca dla niebiańskiego strumienia płynącego z Twojego zdroju, zdroju życia, który u Ciebie jest, abyśmy na tyle zroszeni jego wodą, na ile to było dla nas możliwe, zdołali w jakiś sposób dosięgnąć myślą owej wielkiej tajemnicy”.

    W kolejnym fragmencie św. Monika mówi, że spełniło się jej największe pragnienie – nawrócenie syna:

    “Ty wiesz, Panie, że kiedyśmy w owym dniu to mówili, pośród tych słów rozsypywał się nam w marność świat doczesny ze wszystkimi swoimi rozkoszami. Wreszcie rzekła ona: “Synu, mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego już się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu robię jeszcze?”

    Św. Augustyn wspomina ostatnie chwile życia św. Moniki:

    “Już niezbyt dokładnie pamiętam, co jej na to odpowiedziałem. A zaledwie w pięć dni po tej rozmowie albo niewiele później, mając gorączkę, musiała położyć się do łóżka. Podczas choroby pewnego dnia omdlała i na krótki czas straciła przytomność. Zbiegliśmy się do niej, lecz niebawem odzyskała przytomność, popatrzyła na stojących nad nią — mnie i mego brata — jakby ze zdziwieniem i zapytała: ,,Gdzie byłam?”. A gdy spostrzegła, że stoimy niemi z przerażenia i smutku, powiedziała: “Tu pochowacie waszą matkę”. Ja nadal milczałem i dusiłem w sobie płacz. Brat zaś powiedział coś w tym sensie, że byłoby dla niej lepiej, gdyby umarła we własnym kraju, a nie na obczyźnie.

    Spojrzała na niego z niepokojem i same jej oczy wyrażały naganę za takie poglądy. A zwróciwszy wzrok ku mnie, rzekła: “Słyszysz, co on mówi?”. I znowu przemówiła do nas obu: “To nieważne, gdzie złożycie moje ciało. Zupełnie się o to nie martwcie! Tylko o jedno was proszę, żebyście — gdziekolwiek będziecie — wspominali mnie przed ołtarzem Pańskim”.

    Św. Augustyn przekazuje doświadczenie wielkiego smutku: “Gdy zamykałem jej oczy, spłynął do mego serca niezmierny smutek, który przelałby się obfitymi łzami, gdybym nie powstrzymywał tego płaczu rozpaczliwym wysiłkiem woli, dopóki oczy nie oschły. Ciężkie to było zmaganie. Adeodat, ledwie skonała, wybuchnął głośnym płaczem. Wszyscy razem musieliśmy go uciszać. Także we mnie wszystko, co było dziecinne, wzbierało płaczem, ale bardziej dojrzały głos serca upomniał mnie i zmusił do spokoju. Nie wydało się nam godziwe, żeby śmierć takiej matki oblewać łzami, osnuwać skargą i lamentem. Tak się zazwyczaj opłakuje śmierć uważaną za nieszczęście albo za całkowite unicestwienie. Ona zaś ani nie umierała nieszczęśliwie, ani nie osuwała się w nicość. Byliśmy tego pewni, bo wiedzieliśmy, jak cnotliwie żyła, a przy tym wiara nasza była prawdziwa, nie udawana, oparta na niezachwianych argumentach.

    Cóż to więc w głębi tak bardzo mnie bolało, jeśli nie owa rana tak świeża, powstała po nagłym rozerwaniu najsłodszej, najdroższej wspólnoty życia z moją matką? Znajdowałem ulgę w pamięci o tym, że kiedy w ostatniej chorobie czule się nią opiekowałem, nazywała mnie dobrym synem i z wielkim wzruszeniem mówiła, iż nie przypomina sobie, by kiedykolwiek usłyszała ode mnie jakieś twarde albo wyzbyte szacunku słowo. Ale, o Panie, któryś nas oboje stworzył, czyż mogło być jakiekolwiek porównanie między czcią, jaką jej świadczyłem, a jej oddaniem dla mnie? Gdy traciłem tak wielką pociechę, jakiej mi ona zawsze udzielała, dusza moja była rozdarta, a życie wydawało się zburzone. Bo było to przedtem wspólne życie jej i moje”.

    Na koniec św. Augustyn prosi o modlitwę w intencji zmarłej, ukochanej matki:

    “Teraz, kiedy moje serce już się wyleczyło z owej rany, która mogła świadczyć o nadmiarze ziemskiego przywiązania, wylewam przed Tobą, Boże nasz — w intencji owej służebnicy Twojej — łzy zupełnie inne, wypływające z duszy wstrząśniętej świadomością niebezpieczeństw, jakie zagrażają wszystkim, którzy w Adamie umierają (Por. l Kor 15, 22). Wprawdzie moja matka ożyła w Chrystusie, jeszcze zanim rozstała się z ciałem, i tak przeszła przez życie, że ze względu na jej wiarę i obyczaje sławiono Twoje imię, ale się nie ośmielę twierdzić, że od czasu, gdy Ty ją odrodziłeś przez chrzest, żadne nie padło z ust jej słowo sprzeczne z Twoim przykazaniem”.

    Myślę, że powinniśmy prosić Pana Boga o dar odbycia podobnej rozmowy z bliskimi i ciężko chorymi osobami. A jeśli tej rozmowy nie udało nam się w pełni przeprowadzić, to możemy ją dokończyć, gdy w uroczystość Wszystkich Świętych pójdziemy na groby, by zapalić znicze i położyć kwiaty na grobach tych, których tak bardzo kochaliśmy.  Znam osoby, które lubią nawiedzać groby swoich bliskich również w każdą niedzielę.  I czasem szeptem lub głęboko w sercu z nimi rozmawiają. Nasi bliscy zmarli, których w dniach listopadowych z wdzięcznością wspominamy słyszą nas,  bo są w ręku Boga Żywego!

    Deon.pl

    __________________________________________________________________________________

    ŚWIĘTA MONIKA

    Święta Monika

    Prolog

    Święta Monika — obok św. Anny patronka wdów, obok zaś św. Ludmiły (także św. Zdzisławy) czeskiej patronka matek — według tradycyjnej pobożności uważana była za szczególną orędowniczkę w przypadku tych rodzicielek, które modliły się o nawrócenie swych dzieci, o ich zejście z niewłaściwej drogi, na którą jakże łatwo niebacznie wkroczyć, a jak trudno później z niej zawrócić. „Człowiek jest wtedy doskonałym, gdy trzyma się prostej drogi i odważnie po niej kroczy” — napisał ów, za którego ta właśnie święta, jako rodzona matka, modliła się długo i żarliwie, widząc, jak — po dojściu do lat sprawnych — na własną rękę, niejako po omacku, próbuje wytyczyć sobie ścieżki życia, biegnące nieraz skrajem przepaści. Święty Augustyn, biskup Hippony, ojciec i doktor Kościoła, bo o nim mowa, mógł też po latach stwierdzić w oparciu o swe osobiste doświadczenia, że „słaba wola ludzka nie jest w stanie iść po wąskiej i stromej drodze Bożych przykazań, o ile nie jest wspomagana i podtrzymywana przez miłosierdzie Boże”. O to właśnie miłosierdzie dla syna św. Monika wytrwale się modliła przez długie lata, nie tracąc wiary i nadziei nawet wówczas, gdy zdawać się mogło, że jej prośby pozostają niewysłuchane. „Nie jest możliwe, aby poszedł na zatracenie syn tylu łez” — miała usłyszeć kiedyś od jednego z pasterzy Kościoła, u którego szukała porady i otuchy, na przekór wszelkim przeciwnościom nie ustając w dążeniu do tego, ku czemu wiodła ją miłość — miłość matki i chrześcijanki, bolejącej nad błądzeniem i upadkami własnego potomka, a zarazem też jej brata w wierze. „Kochajcie ludzi, a walczcie z błędem. Dla prawdy staczajcie walki bez pychy i gwałtowności. Módlcie się za tych, których chcecie zdobyć i przekonać” — pisał sam św. Augustyn, dodając w innym miejscu: „Ten człowiek, który nas oszczędza, nie zawsze jest naszym przyjacielem, podobnie jak ten, co nas karci, nie jest dlatego naszym wrogiem. Rany zadane przez przyjaciela lepsze są bowiem niż pocałunki wroga, a surowa miłość więcej jest warta od oszukańczej pobłażliwości”. Tak też i św. Monika była nieustępliwa wobec błędów i słabości, w jakie popadł jej syn („kochajmy człowieka, a nienawidźmy grzechów”), stąd nie ustawała aż do momentu, gdy ostatecznie ziściło się to, co stanowiło przez lata jej najgorętsze pragnienie. Niedługo po nawróceniu się św. Augustyna dobiegła też kresu doczesna wędrówka jego matki, mogącej odejść w poczuciu wypełnienia powierzonej sobie roli — jako tej, która nie tylko zrodziła potomstwo z ciała, ale też ukształtowała je duchowo, ukazała i zainspirowała do kroczenia przez obfitujący w złudne cele oraz pozorne wartości świat wokół nas po tej drodze, u końca której nie ma rozpaczy w poczuciu zmarnowanego życia.

    Święty Augustyn odwdzięczył się rodzicielce w sposób jedyny w swoim rodzaju, gdyby bowiem nie on i jego świadectwo o matce, zapewne nikt by dzisiaj nie wiedział o istnieniu św. Moniki albo też znana by była tylko z samego imienia, jak to często się zdarza w przypadku rodziców znamienitych postaci z zamierzchłych epok. Potrafimy przywołać wyłącznie ich imiona (a i to nie zawsze), lecz o życiu i dokonaniach nic nie jesteśmy w stanie powiedzieć. Tymczasem późniejszy biskup Hippony „unieśmiertelnił” osobę tej, która go zrodziła cieleśnie i duchowo („człowiek umiera dopiero wtedy, kiedy się o nim zapomni”), choć po prawdzie o samym biegu jej życia niewiele zanotował dla potomnych w swych pismach. Naukowa biografia św. Moniki nigdy tedy nie powstanie, o niewieście tej bowiem wiemy zbyt mało, by z tego rodzaju wyzwaniem można było się zmierzyć. Św. Augustyn świadomie wszakże wyeksponował tylko pewne, ale za to w sposób w pełni przemyślany, wybrane momenty z życiorysu swej matki, sam bowiem pisał przy innej okazji, że „człowieka oceniać należy nie według tego, co wie, lecz według tego, co kocha”.

    Święta Monika kochała Boga i bliźnich, rodzinę i swego „syna marnotrawnego”, o którym nieustannie pamiętała, także wówczas, gdy ścieżki jego życia bardzo oddaliły się od jej dróg. Tak też tylko i wyłącznie dzięki świadectwu biskupa Hippony osoba jego matki obecna jest w naszej zbiorowej pamięci (jak zaś trafnie zauważył jeden z autorów, „jeśli stworzenie ludzkie miało szczęście napotkać biografa o kwalifikacjach św. Augustyna, historycy nie potrzebują już szukać innego”) i zapewne na trwałe w niej pozostanie.

    Krzysztof Rafał Prokop/opoka.pl/fragment z książki “ŚWIĘTA MONIKA” -WAM 2008

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Częstochowska

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna Elżbieta Bichier des Ages, dziewica
      •  Święta Teresa od Jezusa Jornet e Ibars, dziewica
      •  Błogosławiona Maria od Aniołów Ginard Marti, zakonnica i męczennica
    ***
    Klasztor na Jasnej Górze

    Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski.
    Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy:Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.Cytowany dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy.
    Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu.
    Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie.
    Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu.
    Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej).
    Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji.
    Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734).W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie.

    Cudowny Obraz Maryi z Jasnej Góry

    Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony.
    Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski.

    Św. Jan Paweł II przed Cudownym Obrazem w 1999 r.

    Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r.W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski.
    Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, błogosławiony kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego.

    Św. Jan Paweł II przed Cudownym Obrazem

    Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni.Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Dziś uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej

    fot. screenshot YouTube

    ***

    26 sierpnia – uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej

    Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski.

    Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy:

    Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.

    Cytowany dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy.
    Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu.
    Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.

    Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie.
    Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła.

    Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli.

    Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu.
    Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej).
    Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji.
    Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734).

    W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie.

    Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony.
    Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski.

    Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r.

    W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski.
    Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego.

    Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni.

    Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 sierpnia

    Święta Maria od Jezusa Ukrzyżowanego
    (Mała Arabka), dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Kalasanty, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria del Transito od Jezusa Sakramentalnego, dziewica
      •  Błogosławiona Maria Troncatti, zakonnica
    ***
    Święta Maria od Jezusa Ukrzyżowanego

    Miriam Baourdy, zwana także Małą Arabką, urodziła się 5 stycznia 1846 r. w Abellin, pod starożytną Ptolemaidą, w Galilei. Jej ojciec pochodził z Damaszku, a matka – z Libanu. Gdy Maria miała trzy lata, straciła rodziców. Na wychowanie zabrał ją wtedy wuj. W dwunastym roku życia przynaglano ją już do małżeństwa, ale wybroniła się przed nim i złożyła ślub czystości. Poszukując pracy, dotarła do Marsylii, gdzie została służącą.
    W 1865 r. wstąpiła do józefitek, ale te – widząc, że Maria doznaje ekstaz i jest stygmatyczką – skierowały ją do karmelu w Pau. Tam to dziewczyna przyjęła imię Marii od Jezusa Ukrzyżowanego. W 1870 r. razem z innymi wyjechała do Indii, aby w Mangalore założyć nowy klasztor. Do Francji wróciła z tych samych powodów, dla których józefitki oddały ją karmelitankom.
    W Pau spotkała ks. Piotra Estrate, przełożonego sercanów w Betherram, który podjął się kierownictwa duchowego, a po latach został jej biografem. W roku 1875 Maria zaczęła realizować dzieło swych dawnych marzeń: założenie karmelu w Betlejem. Zainicjowała ponadto nowy klasztor w Nazarecie.
    22 sierpnia 1878 r. przeżyła upadek ze schodów, w trakcie którego złamała lewą rękę. Błyskawicznie rozwinęła się gangrena i Miriam zmarła 26 sierpnia 1878 r. w Betlejem. Nie pozostawiła żadnych pism, była zresztą prawie analfabetką. Zachowały się jednak relacje osób, które się z nią stykały. Dowiadujemy się z nich o jej wizjach, ekstazach, spełnionych proroctwach, także o improwizowanych poematach. Wszystko to przeżywała w sposób zupełnie zwyczajny, jak gdyby chodziło o rzeczy najnormalniejsze w świecie, nieświadoma swojej niezwykłości. Wywierała ogromny wpływ na otoczenie. Szerzyła przede wszystkim nabożeństwo do Ducha Świętego.
    Św. Jan Paweł II dokonał jej beatyfikacji 13 listopada 1983 r. w Rzymie. Papież Franciszek włączył ją do grona świętych 17 maja 2015 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Maleńka Nic – bł. Miriam Baouardy

    Styczniowej kartce kalendarza Przewodnika na Rok Pański 2012 patronuje młoda Arabka. Mistyczka i stygmatyczka dożyła kresu swych dni w Karmelu jako siostra Maria od Jezusa Ukrzyżowanego.

    Pontyfikat bł. Jana Pawła II przyniósł autentyczną eksplozję beatyfikacji i kanonizacji. Wybór z tej rzeszy błogosławionych i kanonizowanych dwunastu postaci do kalendarza „Przewodnika” nie był łatwy. Chociaż jednak każdy wybór jest subiektywny, to wydaje się, że reprezentują oni paletę różnorodności, którą stanowią…

    święci bł. Jana Pawła II

    Znaleźli się w tym gronie współcześni święci z Polski i z innych krajów. Są wśród nich kaplani (Ojciec Pio, bp Kozal), zakonnicy i zakonnicy (Matka Teresa, s. Faustyna, br. Albert, Matka Urszula Ledóchowska, s. Miriam Baouardy, s. Sancja), świeccy (Piotr Jerzy Frasatti, Karolina Kózkówna, Joanna Beretta Molla, małżeństwo Quattrocchi). Są ci, którzy mogą być wzorem dla młodzieży, małżonków, są ludzie wielkich dzieł kościelnych, męczennicy i mistycy. Siostra Miriam Baouardy jest w tym gronie jedyną reprezentantką innych kręgów kulturowych jako…

    córka ziemi palestyńskiej

    Pochodziła z rodziny arabskich katolików obrządku grecko-melchickiego. Urodziła się 5 stycznia 1846 r. w wiosce Abellin (Galilea), położonej pomiędzy Hajfą a Nazaretem. Była dzieckiem wymodlonym przez rodziców w Betlejem. Wcześniej przeżyli oni tragedię, ponieważ pochowali dwunastu swoich synków, którzy umierali jako niemowlęta. Pobożni małżonkowie wyruszyli więc pieszo jako pielgrzymi do oddalonego o 170 km Betlejem. Kiedy tam dotarli, błagali Matkę Bożą o córkę. I właśnie z tej przyczyny na chrzcie nadano jej imię Miriam, czyli Maria.

    Niestety, dziewczynka wcześnie została osierocona, a rodzice zmarli w odstępie zaledwie kilku dni. Ocaliła jednak w pamięci chwilę, gdy przed śmiercią ojciec trzymał ją na rękach przed obrazem św. Józefa. Została wtedy zawierzona Maryi, która miała zostać jej Matką oraz św. Józefowi, który miał zastąpić ojca. Wkrótce Miriam znalazła się w Aleksandrii (Egipt) pod opieką zamożnego stryja, który obiecał jej rękę – a miała dopiero 13 lat – bratu matki, który mieszkał w Kairze. Dowiedziała się o tym dopiero wtedy, gdy nadszedł czas przygotowań do ślubu. Oświadczyła wówczas, że zamierza…

    poświęcić życie Jezusowi

    I obcięła warkocze. Rozczarowani krewni zaczęli traktować ją jak niewolnicę, ona tymczasem dojrzewała do decyzji o przywdzianiu habitu. W 1863 r. została służącą u marsylskiej rodziny i każdego dnia rano uczestniczyła w Mszy św. Próbowała odnaleźć swoje miejsce u szarytek, potem u klarysek, aż wreszcie trafiła do sióstr św. Józefa od Objawienia w Capelette, nieopodal Marsylii, gdzie nazwano ją „Małą Arabką”. A to dlatego, bo słabo mówiła po francusku. Komicznie brzmiały dla otoczenia jej deklaracje, wyrażające gotowość podjęcia każdej pracy: „ja to zrobić, bo mieć czas”. Cóż, nie chodziła wcześniej do szkoły, więc nie nauczyła się ani pisać, ani czytać.

    Niebawem zaczęły się ujawniać liczne charyzmaty, którymi została obdarowana. Przeżywała mistyczne uniesienia, czyli ekstazy, podczas których wyśpiewywała strofy wielbiące Boga, dowodzące uzdolnień poetyckich. Wielokrotnie przyszło jej toczyć walki z szatanem, przewidywała przyszłość, lewitowała i miał dar bilokacji. O jej szczególnej więzi z Jezusem najbardziej wymownie świadczyły stygmaty, które pojawiły się na jej ciele. Wszystkie te nadprzyrodzone dary sprawiły, że w klasztorze wzbudzała nieufność i ostatecznie nie została przyjęta do wspólnoty, co było dla niej ciosem. Na szczęście znalazła oparcie w siostrze Weronice, która przechodząc do Karmelu pociągnęła ją za sobą. Przez Jerozolimę i Bejrut dotarły do Marsylii i w 1867 r. zgłosiły się do Karmelu w Pau. Od tej chwili Miraim nosiła imię zakonne…

    Maria od Jezusa Ukrzyżowanego

    Wkrótce mistrzyni nowicjatu zanotowała: „Trzeba by bardziej doświadczonego pióra niż moje, by przedstawić tę piękną duszę, jej szlachetność, prostotę, pokorę, miłość Boga i ludzi, jej siłę ducha w przeciwnościach, zaufanie Bogu, jej zdecydowanie w walce z szatanem, który ciągle ją napastował, jej umiłowanie życia ukrytego, zwyczajnego”. Poleciła jednak Miriam, by uprosiła Boga o cofnięcie wszelakich znaków zewnętrznych, rany stygmatów zagoiły się. Ale wewnętrzne, ukryte przed ludzkim wzrokiem, pozostały. Kiedy bowiem po śmierci wydobyto z jej ciała serce, które miało spocząć w Pau, okazało się, że było ono zranione.

    W 1870 r. udała się z kilkoma siostrami do Indii, aby założyć klasztor w Mangalore. W Indiach zaczęła przygotowywać się do profesji wieczystej; odbyła 21-dniowe rekolekcje, które prowadził bp Maria-Efrem. Śluby złożyła 21 listopada 1871 r. Wkrótce jednak została odesłana do klasztoru w Pau, ponieważ przełożeni podejrzewali, że jej wizje nadprzyrodzone mogą być iluzją. Po powrocie do Francji marzyła o założeniu klasztoru w Betlejem, gdzie – wedłeg jej zapowiedzi – miała zakończyć życie. Niebawem wyruszyła z małą karawaną do miejsca narodzin Zbawiciela, a po dotarciu na miejsce udała się do groty Narodzenia Pańskiego. W Betlejem dokonały się jej mistyczne zaślubiny z Jezusem. Wyróżniała się umiłowaniem ubóstwa i pokorą, mówiąc sama o sobie…

    Maleńka Nic

    W 1875 r. zrealizowała swoje marzenie, zakładając w Betlejem klasztor Karmelitanek. Osobiście zaangażowała się w jego budowę, od wyboru miejsca, przez nadzór nad robotnikami, aż po „papranie się w wapnie i piasku”, jak odnotowała w swoich zapiskach. Wiosną 1878 r. wyjechała do Nazaretu, gdzie miał powstać kolejny klasztor.

    Wkrótce zaczęła tracić siły i zdrowie, nękały ją napady duszności. A na dodatek – po upadku na placu budowy i złamaniu w kilku miejscach lewej ręki – zaatakowała ją gangrena. Zmarła w nocy 26 sierpnia 1878 r. w Betlejem. Beatyfikował ją 13 listopada 1983 r. bł. Jan Paweł II, który w homilii powiedział m.in.: „Mała Maria nie miała możliwości ukończenia wyższych studiów, jednakże to, dzięki niezwykłej cnocie, nie przeszkodziło jej w osiągnięciu tej pełni, będącej najwyższą wartością, którą Chrystus obdarował nas, umierając na krzyżu: poznania Tajemnicy Trynitarnej, perspektywy jakże istotnej dla chrześcijańskiej duchowości Wschodu, w której została wychowana młoda Arabka”.


    Grecki Melchicki Kościół Katolicki

     To jeden z Kościołów wschodnich, który początkowo działał na terenie trzech starożytnych patriarchatów: Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii. Po podbojach arabskich zostały one poddane patriarsze Konstantynopola, a ich językiem liturgicznym stał się grecki i arabski. Zwolennicy herezji chrystologicznych – monofizyci i nestorianie – po Soborze Chalcedońskim (451 r.) nazwali wyznawców tego Kościoła szyderczo melchitami, tzn. „poddanymi króla”, ponieważ przyjęli prawowierną doktrynę chrystologiczną soboru, którą popierał Kościół bizantyjski i cesarz. Katolicy obrządku melchickiego, zamieszkujący głównie w krajach arabskich, od połowy XV w. pozostają w unii z Rzymem, a w 1724 r. ustanowiony został pierwszy katolicki patriarcha tego Kościoła.

    Kościół melchicki istnieje aktualnie także w Europie oraz obu Amerykach i w sumie obejmuje: siedem diecezji w Libanie, cztery w Syrii i po jednej w Izraelu, Jordanii, Kanadzie, Meksyku, Australii, Brazylii i USA, a także pojedyncze parafie w Europie Zachodniej i w Ameryce Południowej. Od 2000 r. patriarchą melchickim jest Grzegorz III Laham, który – w ramach dążeń ekumenicznych – promuje ideę wspólnego obchodzenia Wielkanocy przez wszystkich chrześcijan.

    Modlitwa Miriam

    Panie Jezu Chryste w ciszy zaczynającego się poranka przychodzę do Ciebie. Prosząc o pokorę, zaufanie – Twój pokój, Twoją mądrość, Twoją siłę. Pozwól oglądać mi dziś świat oczami pełnymi miłości. Pozwól mi pojąć, że dzisiejsza moc Kościoła ma źródło w Twoim krzyżu. Pozwól mi moich bliźnich przyjmować jako braci, których chcesz kochać przeze mnie. Daj mi gotowość służenia moim bliźnim, aby całe dobro w nich zawarte mogło się ujawnić. Daj mi myśli niosące błogosławieństwo – zamknij moje uszy na każde nie- przemyślane słowo, każdą złośliwą krytykę. Pomóż mi, aby mój język służył tylko dobru. Proszę o Panie Jezu Chryste, abym dziś była radosną i szczęśliwą, aby wszyscy, których spotkam w mojej obecności, odczuwali Twoją Miłość Miłosierną.

    Michał Gryczyński/Przewodnik Katolicki

    __________________________________________________________________________________

    Patron Dnia: św. Ludwik, ostatni król wyniesiony na ołtarze

    św. Ludwik, fragment obrazu El Greco, fot. domena publiczna, Wikimedia Commons, flickr

    ***

    Patron Dnia: św. Ludwik, ostatni król wyniesiony na ołtarze

    Ostatni król wyniesiony na ołtarze, patron królów, żołnierzy, więźniów – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. Król Francji Ludwik (1214-1270) został kanonizowany przez papieża Bonifacego VIII w 1297 r. Relikwie św. Ludwika znajdują się w katedrach w Kartaginie (Tunezja) i Monreale (Sycylia) oraz w bazylice Saint-Denis w Paryżu.

    Św. Ludwik był najstarszym synem Ludwika VIII i Blanki Kastylijskiej. Gdy miał 12 lat zmarł jego ojciec i Ludwik został koronowany na króla jako Ludwik IX. Z powodu młodego wieku Francją rządziła jednak jego matka – Blanka. Po osiągnięciu pełnoletności młody król poślubił Małgorzatę z Prowansji (1234 r.), w której, zdaniem historyków, był autentycznie zakochany, rzecz w owym czasie rzadka między koronowanymi głowami, których małżeństwa miały służyć głównie celom politycznym.

    Jako władca Ludwik odnosił sukcesy na polu militarnym, ale przede wszystkim dał się poznać jako sprawiedliwy i dobry król dla swoich poddanych. W czasie jego rządów udało się zaprowadzić we Francji pokój i ład. Zreformował administrację i sądownictwo, zakazał pojedynków, wydał rozporządzenia przeciw lichwie i prostytucji. Ufundował wiele dzieł charytatywnych, w które osobiście się włączał. W hospicjach opatrywał chorych, ubogim rozdawał żywność, petentów miał zwyczaj wysłuchiwać osobiście. Przy tym wszystkim był wielkim mecenasem sztuki. To z jego inicjatywy wzniesiono słynną paryską kaplicę Sainte-Chapelle, uznaną za arcydzieło sztuki gotyckiej.

    W życiu osobistym był wzorowym mężem i ojcem rodziny. Miał jedenaścioro dzieci, które z Małgorzatą udało się im dobrze wychować.

    Z „Testamentu duchowego” św. Ludwika do syna: „Synu drogi, nade wszystko polecam ci miłować Pana Boga twego, z całego serca […]. Poza tym, jeśli Pan zesłałby na ciebie jakiekolwiek utrapienie, znoś je spokojnie i z dziękczynieniem […]. Jeśli natomiast ześle ci pomyślność, powinieneś dziękować z pokorą, czuwając, aby poprzez chełpliwość nie stać się z tego powodu gorszym […]. Miej współczujące serce względem ubogich, nieszczęśliwych i strapionych, a w miarę swych możliwości pomagaj im i pocieszaj. Dziękuj Bogu za wszystkie Jego dobrodziejstwa, abyś stał się godnym większych darów. Względem swych poddanych bądź sprawiedliwy, nie zbaczając ani na prawo, ani na lewo […]. Z twego państwa staraj się usunąć wszelkie zło, w szczególności bluźnierstwa i herezje. Na koniec, udzielam ci wszelkich błogosławieństw, jakich pobożny ojciec może udzielić synowi. Niech Pan da ci łaskę spełniania Jego woli tak, aby doznawał od ciebie czci i uwielbienia. W ten sposób, po tym życiu, będziemy mogli spotkać się razem, aby na Niego patrzeć, miłować i chwalić na wieki”.

    Ludwik IX był postacią wybitną: szlachetny, rycerski i autentycznie pobożny. Codziennie uczestniczył we mszy świętej, często i żarliwie się modlił. W każdą sobotę na cześć Matki Bożej mył stopy trzem biedakom. Żył bardzo skromnie, narażając się z tego powodu na drwiny: mówiono o nim „król mnichów”. Niektórych z jego otoczenia drażniło także, że zbyt wiele czasu spędza na modlitwie, „a przecież można by ten czas wykorzystać dla dobra państwa” – „martwił się” jeden z jego ministrów. „Jestem pewien – odparł spokojnie Ludwik – że gdybym tyle samo czasu, co na modlitwie, spędzał na polowaniach, nikt nie miałby nic przeciwko temu”!

    Ludwik IX był człowiekiem honoru. Złożony ciężką chorobą ślubował Bogu, że jeśli tylko odzyska zdrowie, uczyni wszystko, aby uwolnić Ziemię Świętą z rąk niewiernych. W roku 1248 stanął więc na czele wyprawy krzyżowej. Zakończyła się ona klęską, a król dostał się do niewoli. Po zapłaceniu okupu i odzyskaniu wolności, pomny na swoje ślubowanie, zorganizował jednak kolejną krucjatę, w czasie której zmarł na tyfus, w wieku 56 lat (1270 r.).

    Swoim życiem wpisał się jednak godnie w poczet wielkich, pobożnych i sprawiedliwych władców: św. Wacława (zm. 929 r.), św. Edwarda (zm. 1066 r.), św. Stefana (zm. 1038 r.) i innych, którym na sercu leżało nie tylko dobro doczesne, ale i wieczne swoich poddanych. Kanonizowany 27 lat po swojej śmierci, był ostatnim królem, który został wyniesiony na ołtarze.

    ks. Arkadiusz Nocoń/www.vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________

    Król Ludwik IX – władca święty i waleczny

    Ostatnia Komunia św. Ludwika, Króla Francji. Autor obrazu: Gabriel François Doyen.

    ***

    25 sierpnia 1270 roku w Tunisie zmarł Ludwik IX, król Francji, władca waleczny, odważny, ale też niesłychanie pobożny i moralny. Dzięki swojemu życiu zasłużył na wyniesienie go do chwały Ołtarzy pokazując jednocześnie, że polityk skuteczny może być także świętym.

    Ktoś powie, że katedry i rycerze to dwa różne światy: jeden grzeszny, pyszny i świecki, drugi nabożny, zamknięty w ascezie, łacinie i gregoriańskim chorale. Światy nie do pogodzenia. „Wybieraj, tamten albo ten!”. Otóż dzięki świętemu Ludwikowi nie muszę wybierać. Święty Ludwik to katedry i trubadurzy w jednym, a nawet: to święty Franciszek, święty Jerzy i święty Tomasz z Akwinu w jednej osobie. Odtrutka na zwiędły stan dzisiejszej wiary, męstwa, rozumu.

    Ludwik IX Święty – monarcha z Bożej łaski

    Francja za panowania Ludwika IX przechodziła okres rozkwitu wewnętrznego, ugruntowując równocześnie pokój między władcami katolickimi i podnosząc miecz ku ziemiom okupowanym przez islam.

    Święty dżentelmen: św. Ludwik IX, Król Francji

    Król Francji Ludwik IX zapisał się w historycznych książkach jako szlachetny i sprawiedliwy władca, mecenas sztuki, zacięty wojownik, ale przede wszystkim jako święty. Jest archetypem katolickich monarchów średniowiecznej epoki.

    Święci królowie, czyli o sojuszu tronu ze świętością

    W sierpniu przypada liturgiczne wspomnienie dwóch świętych królów: św. Stefana I Wielkiego, króla Węgier (16 sierpnia) oraz św. Ludwika IX, króla Francji (25 sierpnia). Dwaj wielcy władcy, których panowanie – odpowiednio na Węgrzech i we Francji – oznaczało okres wielkiej pomyślności tych państw.

    Dlaczego królestwa potrzebują świętych relikwii?

    Apogeum tak pojmowana teologia polityczna królestwa Kapetyngów osiągnie w okresie panowania św. Ludwika IX, autora najsłynniejszej translacji relikwii Męki Pańskiej do Francji. Chodzi o sprowadzenie do Francji przez króla św. Ludwika IX w 1239 roku Korony Cierniowej. Przy tej okazji kronikarze królestwa Kapetyngów nie tylko określają władcę Francji „drugim Dawidem”, a samo wydarzenie porównują do sprowadzenia Arki Przymierza do Jerozolimy, ale wręcz wykazują podobieństwa między władzą królewską Chrystusa a władzą królewską Kapetyngów. Święty Ludwik to – rex imago Christi.

    Zamordowane królestwo świętego Ludwika

    W świetle tej teologii – a przede wszystkim dogmatu Wcielenia oraz dogmatu osobowej Trójjedyności Boga, wyrażonej także symbolicznie w znaku heraldycznym Kapetyngów: trzech złotych liliach na błękitnym polu – „Królestwo Lilii” Ludwika Świętego stawało się mistycznym ciałem trójstanowego narodu chrześcijańskiego, którego ziemskim Ojcem jest król, a wszyscy poddani z każdego stanu i z każdej prowincji stanowią Rodzinę Św. Ludwika.

    Ludwik Święty i współcześni barbarzyńcy

    Ruch Black Lives Matter to współcześni ikonoklaści. Dążąc do wyrugowania z przestrzeni publicznej niepodobających się im symboli, wylewają jednak dziecko z kąpielą. Doprowadzają bowiem do zniszczenia nie tylko symboli przedstawiających rasistów, lecz również monumentów wybitnych, a nawet świętych ludzi – jak choćby średniowiecznego króla Ludwika IX.

    Raport PCh24

    ____________________________________________________________________________________________

    O świętym Ludwiku dzisiaj i jeszcze trochę

    fot. TopFoto/Forum

    ***

    Lubię Francję, choć nie cierpię jej współczesnej „laickości”. Lubię francuską monarchię, choć nie lubię jej pudru, peruk i absolutystycznych koturnów. Lubię francuskie chrześcijaństwo…, ale ulubienie Taizé raczej mi przeszło. Sercem ciągnę albo ku sarmackim kołtunom, albo ku francuskim katedrom i mężnemu Ludwikowi z żonglerskiej pieśni. 

    I. Co lubimy

    …Król nasz prawy jest i święty,

    A szlachectwo jego schludne.

    Póki to królestwo ludne

    Trwa, król będzie czcią objęty:

    Życie wiedzie nieobłudne,

    Omija czyny paskudne,

    W pogardzie ma grzech przeklęty

    I wszelakie sprawki brudne…

    Ktoś powie, że katedry i rycerze to dwa różne światy: jeden grzeszny, pyszny i świecki, drugi nabożny, zamknięty w ascezie, łacinie i gregoriańskim chorale. Światy nie do pogodzenia. „Wybieraj, tamten albo ten!”

    Otóż dzięki świętemu Ludwikowi nie muszę wybierać. Święty Ludwik to katedry i trubadurzy w jednym, a nawet: to święty Franciszek, święty Jerzy i święty Tomasz z Akwinu w jednej osobie. Odtrutka na zwiędły stan dzisiejszej wiary, męstwa, rozumu.

    II. Państwo chrześcijańskie

    Był królem cywilizacji chrześcijańskiej. Cywilizacji pełni. Jest dowodem na to, że państwo chrześcijańskie jest możliwe i że może być święte. I że warto o nim marzyć.

    Bo to fakt przecież, że w trzynastym stuleciu przypadło Francji w udziale zarazem: być w centrum świata, tworzyć klasyczne katedry gotyckie, wznosić Sainte-Chapelle, widzieć, jak powstaje summa teologiczna, usłyszeć pierwsze polifoniczne śpiewy, rzezać genialne rzeźby i malować olśniewające miniatury, a wszystko to chrześcijańskie! Na koniec zaś: mieć króla, który rządził nie tylko z łaski Boga, ale i po Bożemu.  

    Dla mnie zaś rzeczą szczególnie miłą jest, że pośrednio dzięki Ludwikowi w Poznaniu i Wrocławiu wyrosły pierwsze polskie, gotyckie katedry. Gdyby nie ogłosił wyprawy krzyżowej i nie zamienił funduszy budowlanych na fundusze krucjatowe, francuscy kamieniarze pozostaliby pewnie w swoim kraju. A tak – wyruszyli w wędrówkę za chlebem (dostatnim!) na kresy ówczesnej Europy.

    III. Męstwo szalone

    Ludwik „przydarzył się” Francji, ale nic nie „przydarzyło się” Ludwikowi. Nie ma przypadków: świadomie zapragnął zostać świętym i świętość swoją zaplanował. I mu się udało (nauczka, że planować warto).

    Wszakże nie zamierzał być ascetą. Król chrześcijański to był dlań rycerz z krwi i kości. Posłuchajcie seneszala Joinville’a, Ludwikowego towarzysza broni, cóż opowiada o bitwie pod murami nadmorskiej Damietty, za pierwszej królewskiej krucjaty:

    Cała jego [królewska] rada była zdania – jak o tym słyszałem – żeby pozostał na swoim okręcie, aż do chwili, kiedy zobaczy, czego dokonali jego rycerze, którzy zeszli na ląd. […] [Bo] gdyby razem z nimi został zabity, sprawa byłaby stracona, tymczasem, jeśli pozostanie na statku, osobiście będzie mógł rozpocząć odzyskiwanie ziemi Egiptu. A on nie chciał nikogo usłuchać, ale skoczył w pełnej zbroi do morza, z tarczą zawieszoną na szyi, z kopią w ręku, i był pierwszy na lądzie.*

    Oto rycerski rys charakteru. Seneszal Joinville podziwia go zań, ale i gani. To była wszak nieroztropność. Ale poza tym Ludwik chciał sprawować władzę świętą i sprawiedliwą. Za jego czasów mit świętej sprawiedliwości przerodził się w rzeczywistość:

    Wiele razy zdarzało się, że po wysłuchaniu mszy zasiadał w lesie Vincennes oparty o pień dębu, nam kazawszy siąść dookoła. I każdy, kto miał doń jakąś sprawę, mógł podejść do niego bez przeszkód ze strony strażnika ani kogokolwiek innego.

    Ale hola, hola! Wy, którzy to czytacie, czy poznajecie, że ideał narnijskich monarchów był właśnie – taki?… I że waleczny król Piotr to właśnie Ludwik Święty? Nie na darmo Clive Staples Lewis wykładał i badał literaturę starofrancuską.

    IV. Człowiek szlachetny

    Czcił Boga, korzył się przez Najświętszym Sakramentem, obmywał nogi żebrakom, biedaków sadzał do swego stołu, a franciszkanów, dominikanów i uczonych teologów miał wciąż przy sobie; pośród nich sławnego Roberta de Sorbon, od którego imienia wzięła nazwę paryska Sorbona. Wbrew pozorem nie chciał jednak być „dewotem”, tylko – właśnie – świętym; czyli człowiekiem szlachetnym:

    Raz, kiedy król był wesół, rzekł do mnie: „Seneszalu, podajcie mi przyczynę, dla której człowiek szlachetny [preudomme] więcej jest wart niźli dewot [beguin]”. I tak rozpoczęła się dysputa pomiędzy mną a mistrzem Robertem [de Sorbon]. Skorośmy już kęs przedysputowali, król sam wyrzekł swój osąd, powiadając: „Mistrzu Robercie, pragnąłbym posiąść miano człowieka szlachetnego; niechajbym nim został, a cała reszta niechajby tobie przypadła; bo człowiek szlachetny jest rzeczą tak wielką i tak dobrą, że kiedy się wypowiada jego miano, wypełnia ono całkiem usta”.

    Ta rozmowa obrosła legendą. Oj, trzeba czytać „Pamiętniki” („Histoire de Saint Louis”) Joinville’a. Są dla pamięci o świętym Ludwiku tym, czym „Kwiatki” dla pamięci o świętym Franciszku: księgą serdeczną, a prawdziwą; lustrem prawdy, nie zaś lukrowaną laurką.

    V. Suum quique

    Oddawał więc każdemu, co mu się należało, doceniał racje każdego stanu i narodu, nawet Saracenów. Ja sam, jako wędrowny żongler, wzruszam się jego ukłonem w stronę ludzi pokrewnej mi profesji. Bo przecież świeckich pieśni raczej nie lubił, bo przecież pozycja śpiewaków była podówczas niska, a jednak…

    […] kiedy po posiłku minstrele możnych panów wchodzili ze swymi skrzypkami, czekał […] tak długo, aż minstrel skończył śpiewać swoją piosnkę; natenczas dopiero wstawał od stołu […].

    Docenić trzeba to jego poczucie równowagi, miejsca, czasu i tematu:

    Gdy byliśmy z nim osobno [w jego komnacie], zasiadał w nogach swego łoża; i gdy natenczas dominikanie i franciszkanie, którzy tam byli, powiadali mu o jakiej książce, aby jej ochotnie posłuchał, on mawiał im: „nie będziecie mi teraz czytać nic; po jedzeniu nie ma lepszej księgi niż quodlibet, to znaczy, że każdy mówi, co chce”.

    Z tego opisu zdawałoby się, że był wręcz „dzisiejszy”, wyluzowany i tolerancyjny. A jednak bluźnierstw serdecznie nie znosił:

    Tak kochał Boga i Jego słodką Matkę, że kazał surowo karać tych wszystkich, których mógł osądzić, a którzy mówili o Bogu lub Jego Matce rzeczy nieprzyzwoite lub szpetne bluźnierstwa. […] I król mawiał: „chciałbym być naznaczony rozpalonym żelazem pod warunkiem, że wszystkie obrzydliwe przekleństwa zostaną wygnane z mojego królestwa”. *

    VII. Cóż to jest Bóg?

    Wbrew pozorom jednak w jego działaniach publicznych prym wiodły sprawiedliwość i ekonomia. Tym bardziej zadziwiają „kwodlibetyczne” pogawędki, jakie odbywał był po obiedzie. O jednej już słyszeliśmy, inne są niemniej ciekawe. Wpierw teoretyczna:

    Zawołał mnie raz król i rzekł: […] „Seneszalu, cóż to jest Bóg?”. Ja zaś rzekłem mu: „Panie, jest to rzecz tak dobra, iż lepsza być nie może”. „Prawdziwie tak jest – odrzekł – dobrze powiedziane; oto bowiem odpowiedź, którą podaliście, znajduje się zapisana w księdze, którą trzymam w dłoni”.

    A druga praktyczna:

    [rzekł do mnie raz] „[…] …zapytuję was, panie, co byście woleli: być trędowatym czy popełnić grzech śmiertelny?” Ja zaś, który nigdy mu nie skłamałem, odrzekłem, iż wolałbym popełnić trzydzieści grzechów śmiertelnych, niż być trędowatym. […] On zaś rzekł mi na to: „Odpowiedzieliście jak popędliwy głupiec, gdyż najstraszliwszym trądem jest żyć w stanie grzechu śmiertelnego”.

    Czyż te rozmowy nie brzmią nad wyraz aktualnie?

    VIII. Proroctwo na dziś

    Podobnie z pieśniami truwerów, które Mu poświęcono. Kiedy słyszymy dziś o konfliktach w Syrii, o planowanej wojnie z Iranem – o kryzysie cywilizacji chrześcijańskiej – poczytajmy te rymowane, trzynastowieczne proroctwa pod adresem świętego Ludwika. Przeszłość to dziś tylko cokolwiek dalej; podobnie wszak prorokowano później Sobieskiemu. Niestety, ani jeden, ani drugi nie odnieśli ostatecznego zwycięstwa. Sobieski zresztą nie był świętym, więc pozostaje modlić się do Ludwika, który u Saracenów wzbudzał podziw i bojaźń, a był o krok od sukcesu. Może teraz… może teraz, za jego wstawiennictwem? ziści się? iż ktoś

    […] Ochrzci Sułtana i we swoje dłonie

    Poweźmie świata całego władanie […]

    I z wielkim wojskiem przejdzie morskie tonie;

    Jego potęgi nie zdzierżą poganie,

    Turcja i Persja upadną w pokłonie;

    Na koniec będzie królem w Babilonie. […]

    Jacek Kowalski/PCh24.pl

    – – – – – – – – – – – – – – – – –

    Powyżej cytowałem fragmenty dwu pieśni anonimowych truwerów we własnym przekładzie, fragmenty „Histoire de Saint Louis” Jeana de Joinville, także we własnym przekładzie oraz – oznaczone gwiazdką – wyjątki tegoż dzieła według: Jean de Joinville, Czyny Ludwika Świętego króla Francji, przeł. Marzena Głodek, Warszawa 2002

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 sierpnia

    Święty Bartłomiej, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święta Emilia de Vialar, dziewica i zakonnica
      •  Błogosławiona Maria od Wcielenia (Vincenta Rosal), dziewica
      •  Błogosławiony Mirosław Bulesić, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Poznańska Piątka, męczennicy
    ***
    Święty Bartłomiej

    Święty Bartłomiej jest jednym z dwunastu Apostołów, których wybrał sobie Jezus spośród kilkudziesięciu uczniów.
    W Ewangeliach spotykamy dwa imiona: Bartłomiej i Natanael. Synoptycy (Mateusz, Łukasz i Marek) używają nazwy pierwszej, natomiast Jan posługuje się imieniem drugim. Jednak według krytyki biblijnej i tradycji chodzi w tym wypadku o jedną i tę samą osobę. Jan pisze o Natanaelu jako o Apostole (J 1, 35-51; 21, 2). Ponadto akcentuje wyraźnie, że Natanaela łączyła przyjaźń z Filipem Apostołem, a synoptycy umieszczają Bartłomieja zawsze właśnie przy Filipie w katalogach Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14). Co więcej, są oni nawet wymienieni ze spójnikiem “i”: “Filip i Bartłomiej”.
    Aramejskie słowo Bartolmaj znaczy tyle, co “syn Tolmaja”. Z tym imieniem spotykamy się w Biblii kilka razy (Joz 15, 14; 2 Sm 3, 3). Wyraz Natanael jest imieniem hebrajskim i znaczy tyle, co “Bóg dał” – byłby więc odpowiednikiem greckiego imienia Teodoros czy łacińskiego Deusdedit oraz polskiego Bogdan. Z imieniem Natanael spotykamy się w Piśmie świętym znacznie częściej (Lb 1, 8; 2, 5; 7, 18; 10, 15; 1 Krn 2, 14; 15, 24; 24, 6 i in.). Jeśli Bartłomiej jest tożsamy z Natanaelem, to jego imię brzmiałoby poprawnie: Natanael, bar Tholmai (Natanael, syn Tolmaja).

    Święty Bartłomiej

    Synoptycy wymieniają imię św. Bartłomieja jedynie w katalogach Apostołów. Św. Jan podaje, że pochodził z Kany Galilejskiej. Szczegółowo zaś opisuje pierwsze spotkanie Natanaela z Chrystusem (J 1, 35-51), którego był naocznym świadkiem. To Filip, uczeń Pana Jezusa, późniejszy Apostoł, przyprowadził Natanaela do Chrystusa i dlatego zawsze w wykazie Apostołów Natanael znajduje się tuż za Filipem. Niektórzy uważają, że to właśnie na weselu Natanaela w Kanie był Chrystus z uczniami i Matką, gdzie na Jej prośbę dokonał pierwszego cudu.
    Z opisu pierwszego spotkania wynika, że Natanael nie był zbyt pozytywnie nastawiony do mieszkańców Nazaretu. Kiedy jednak usłyszał słowa Chrystusa i poznał, że Chrystus przeniknął głębię jego wnętrza, serce i duszę, od razu zdecydowanie w Niego i Jemu uwierzył. Świadczy to o wielkiej prawości jego serca i otwarciu na działanie łaski Bożej. Odtąd już na zawsze pozostał przy Chrystusie. O Natanaelu św. Jan Ewangelista wspomina jeszcze raz – brał on udział w cudownym połowie ryb na jeziorze Genezaret po zmartwychwstaniu Chrystusa (J 21, 2-6).Tradycja chrześcijańska ma niewiele do powiedzenia o św. Bartłomieju. Zainteresowanie innymi Apostołami jest znacznie większe, postać św. Bartłomieja jest raczej w cieniu. Pierwszy historyk Kościoła, św. Euzebiusz, pisze, że ok. roku 200 Pantenus znalazł w Indiach Ewangelię św. Mateusza. Wyraża przy tym przekonanie, że zaniósł ją tam właśnie św. Bartłomiej. Podobną wersję podaje św. Hieronim. Natomiast św. Rufin i Mojżesz z Horezmu są zdania, że św. Bartłomiej głosił naukę Chrystusa w Etiopii. Pseudo-Hieronim zaś twierdzi, że św. Bartłomiej apostołował w Arabii Saudyjskiej. Jeszcze inni są zdania, że św. Bartłomiej pracował wśród Partów i w Mezopotamii. Ta rozbieżność pokazuje, jak mało wiemy o losach Apostoła po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa.Wniebowstąpieniu Pana Jezusa.

    Święty Bartłomiej odzierany ze skóry

    Z apokryfów o św. Bartłomieju zachowały się Ewangelia Bartłomieja i Apokalipsa Bartłomieja. Znamy je jednak w dość drobnych fragmentach. Zachował się również obszerniejszy apokryf Męka Bartłomieja Apostoła. Według niego Bartłomiej miał głosić Ewangelię w Armenii. Tam miał nawet nawrócić brata królewskiego – Polimniusza. Na rozkaz króla Armenii, Astiagesa, został pojmany w mieście Albanopolis, ukrzyżowany, a w końcu ścięty. Od św. Izydora (+ 636), biskupa Sewilli, rozpowszechniła się pogłoska, że św. Bartłomiej został odarty ze skóry. Stąd też został uznany za patrona rzeźników, garbarzy i introligatorów. Jako przypuszczalną datę śmierci Apostoła podaje się rok 70.

    Święty Bartłomiej

    Zaraz po śmierci Bartłomiej odbierał cześć jako męczennik za wiarę Chrystusową. Dlatego i jego relikwie chroniono przed zniszczeniem. Około roku 410 biskup Maruta miał je przenieść z Albanopolis do Majafarquin, skąd przeniesiono je niedługo do Dare w Mezopotamii. Stamtąd zaś relikwie umieszczono w Anastazjopolis we Frygii w Azji Mniejszej ok. roku 507. Kiedy jednak najazdy barbarzyńców groziły zniszczeniem i profanacją, w roku 580 przewieziono je na Wyspy Liparyjskie, a w roku 838 do Benewentu. Obecnie znajdują się pod mensą głównego ołtarza tamtejszej katedry. Część tych relikwii została przeniesiona za panowania cesarza Ottona III do Rzymu. Władca ten wystawił bazylikę na Wyspie Tyberyjskiej (dla przechowania relikwii św. Wojciecha), do której to bazyliki sprowadzono potem relikwie Apostoła, zmieniając jej tytuł.

    Święty Bartłomiej

    Kult św. Bartłomieja datuje się od V w. Grecy obchodzą jego uroczystość 11 czerwca, Ormianie 8 grudnia i 25 lutego, Etiopczycy 18 lipca i 20 listopada. Kościół łaciński święto Apostoła od wieku VIII obchodzi 24 sierpnia. W VI w. spotykamy już pierwszy kościół wzniesiony ku jego czci na wyspie Eolia. Piza, Wenecja, Pistoia i Foligno wystawiły mu okazałe świątynie. W Polsce kult św. Bartłomieja był niegdyś bardzo żywy – wystawiono ku jego czci na naszych ziemiach ponad 150 kościołów. Miał on nawet w Polsce swoje sanktuaria, np. w Polskich Łąkach koło Świecia, gdzie na odpust ściągały tłumy z daleka.
    W ikonografii św. Bartłomiej jest przedstawiany w długiej tunice, przepasanej paskiem, czasami z anatomiczną precyzją jako muskularny mężczyzna. Bywa ukazywany ze ściągniętą z niego skórą. Jego atrybutami są: księga, nóż, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Bartłomiej Apostoł

    Audiencja generalna papieża Benedykta XVI, 4 października 2006

    Odrestaurowany ołtarz z obrazem św. Barłomieja

    Odrestaurowany ołtarz z obrazem św. Barłomieja w kościele w Chotlu Czerwonym

    fot. Tygodnik Niedziela 

    ***

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W serii poświęconej Apostołom powołanym przez Jezusa podczas Jego ziemskiego życia dziś naszą uwagę poświęcimy apostołowi Bartłomiejowi. W starożytnych spisach Dwunastu jest on wymieniany zawsze przed Mateuszem, jednak w Ewangeliach różne są imiona tych, którzy są przed nim – raz jest to Filip (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14), innym razem Tomasz (por. Dz 1, 13). Jego imię jest odojcowskie, gdyż ma wyraźne odniesienie do ojca. Chodzi prawdopodobnie o imię pochodzenia aramejskiego – bar Talmaj, co oznacza właśnie „syn Talmaja”.
    O Bartłomieju nie mamy wielu wiadomości. Choć jego imię pojawia się zawsze na liście Dwunastu, nie jest w centrum żadnego opowiadania. Tradycyjnie jednak jest identyfikowany z Natanaelem, z imieniem, które oznacza „Bóg dał”. Ten Natanael pochodził z Kany (por. J 21, 2) i jest możliwe, że był świadkiem wielkiego znaku, jakiego Jezus dokonał w tym miejscu (por. J 2, 1-11). Utożsamianie tych dwóch osób jest prawdopodobnie uzasadnione faktem, że Natanael w scenie powołania, przekazanej przez Ewangelię św. Jana, umieszczony jest obok Filipa, to znaczy w miejscu, jakie Bartłomiej ma na liście Apostołów, przytoczonej przez inne Ewangelie. To temu Natanaelowi Filip zakomunikował, że znalazł „Tego, o którym pisał Mojżesz w prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu” (J 1, 45). Jak wiemy, Natanael odpowiedział, przedstawiając mu dość poważne uprzedzenie: „Czy może być co dobrego z Nazaretu?” (J 1, 46). Tego rodzaju wątpliwość jest dla nas bardzo ważna. Pozwala zobaczyć, że – według oczekiwań żydowskich – Mesjasz nie mógł pochodzić z miasteczka tak zacofanego, jakim był Nazaret (zob. także J 7, 42). Równocześnie pokazuje to wolność Boga, który przewyższa nasze oczekiwania, sprawiając, że znajdujemy Go właśnie tam, gdzie się nie spodziewamy. Z drugiej strony wiemy, że Jezus w rzeczywistości nie był wyłącznie „z Nazaretu”, ale urodził się w Betlejem (por. Mt 2, 1; Łk 2, 4), zaś ostatecznie przyszedł od Ojca, który jest w niebie.
    Wydarzenie z Natanaelem sugeruje nam refleksję, że w naszej relacji z Jezusem nie powinniśmy zadowalać się tylko słowami. Filip w swojej odpowiedzi kieruje do Natanaela bardzo znaczące zaproszenie: „Chodź i zobacz” (J 1, 46). Nasze poznanie Jezusa potrzebuje przede wszystkim żywego doświadczenia: świadectwo innych jest bardzo ważne, gdyż z reguły całe nasze życie chrześcijańskie rozpoczyna się od zwiastowania, które dociera do nas za pośrednictwem jednego lub większej liczby świadków. Jednakże musimy przekonać się osobiście, w ostatecznym i głębokim spotkaniu z Jezusem, w sposób analogiczny do Samarytan, którzy po usłyszeniu świadectwa ich współmieszkanki, którą Jezus spotkał przy studni Jakuba, chcieli bezpośrednio z Nim rozmawiać. Po tej rozmowie powiedzieli do kobiety: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, usłyszeliśmy bowiem na własne uszy i wiemy, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata” (J 4, 42).
    Powracając do sceny powołania, Ewangelista przekazuje nam, iż Jezus, gdy zobaczył Natanaela zbliżającego się do Niego, zawołał: „Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu” (J 1, 47). Chodzi tutaj o pochwałę, która przywołuje tekst Psalmu: „Szczęśliwy człowiek (…), w którego duszy nie kryje się podstęp” (Ps 32 [31], 2), a która jednak wywołuje ciekawość u Natanaela, bo odpowie on ze zdziwieniem: „Skąd mnie znasz?” (J 1, 48a). Odpowiedź Jezusa jest w pierwszej chwili niezrozumiała. Mówi On: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym” (J 1, 48b). Nie wiemy, co wydarzyło się pod tą figą. Jest oczywiste, że chodzi o decydujący moment w życiu Natanaela. Poczuł się dotknięty w głębi serca przez te słowa Jezusa i zrozumiał: ten Człowiek wie o mnie wszystko. On wie i zna drogi mojego życia, temu Człowiekowi mogę rzeczywiście zaufać. I odpowiada jasnym i pięknym wyznaniem wiary, mówiąc: „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!” (J 1, 49). W tym wyznaniu znajdujemy pierwszy, bardzo ważny krok drogi przylgnięcia do Jezusa. Słowa Natanaela pokazują podwójny aspekt tożsamości Jezusa: jest On rozpoznawany zarówno w swojej specjalnej relacji z Bogiem Ojcem, którego jest jedynym Synem, jak i w relacji z ludem Izraela, którego jest Królem, co jest przymiotem oczekiwanego Mesjasza. Nie możemy nigdy tracić z oczu ani jednej, ani drugiej rzeczywistości, gdyż uznając w Jezusie tylko wymiar niebiański, ryzykujemy, iż widzimy w Nim tylko byt odwieczny, albo uznajemy w Nim tylko konkretne umiejscowienie w historii i pomijamy Jego Boski wymiar, który Go określa.
    Nie mamy precyzyjnych informacji na temat działalności apostolskiej Bartłomieja – Natanaela. Według informacji przekazanej przez historyka Euzebiusza w IV wieku, niejaki Panten miał znaleźć w Indiach znaki obecności Bartłomieja (por. Hist. Kośc. V, 10, 3). W późniejszej tradycji, począwszy od średniowiecza, przekazana została opowieść o jego śmierci przez obdarcie ze skóry, która stała się potem popularna. Myślimy o bardzo znanej scenie Sądu Ostatecznego w Kaplicy Sykstyńskiej, w której Michał Anioł namalował św. Bartłomieja trzymającego w lewej ręce własną skórę, na której artysta pozostawił swój portret. Relikwie św. Bartłomieja czczone są tutaj, w Rzymie, w kościele jemu poświęconym, na Wyspie Tybertyńskiej, gdzie zostały przywiezione przez cesarza niemieckiego Ottona III w 983 r.
    Kończąc, możemy powiedzieć, że postać św. Bartłomieja, pomimo nielicznych informacji, jest dla nas wzorem ukazującym, iż przylgnięcie do Jezusa może być przeżywane i świadczone również bez dokonania rzeczy nadzwyczajnych. Nadzwyczajny jest i pozostaje sam Jezus, dla którego każdy z nas jest powołany, aby poświęcić Mu własne życie oraz własną śmierć.

    z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 sierpnia

    Błogosławiony Władysław Findysz,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Róża z Limy, dziewica
      •  Błogosławiony Bernard z Offidy, zakonnik
      •  Święty Filip Benicjusz, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Władysław Findysz

    Władysław Findysz urodził się 13 grudnia 1907 roku w Krościenku Niżnym koło Krosna, w wielodzietnej rodzinie chłopskiej, jako trzecie dziecko. Następnego dnia przyjął chrzest. Jego rodzinny dom był miejscem głębokiego przeżywania wiary, a przy tym szacunku dla tradycji i historii Polski. Dzieciństwo przygotowało go do prób, które Pan Bóg zaplanował dla niego w przyszłości. Gdy miał zaledwie pięć lat, śmierć zabrała mu ukochaną matkę, a w niedługim czasie także troje spośród rodzeństwa. W 1913 roku rozpoczął naukę w szkole ludowej w rodzinnej miejscowości, a następnie w szkołach krośnieńskich. Tam poznał Sodalicję Mariańską i zaangażował się w jej działania. Z daleka doświadczał skutków tragicznej wojny. Już w odrodzonej Polsce w 1927 roku, po maturze, zdecydował się na wstąpienie do seminarium duchownego w Przemyślu. 19 czerwca 1932 roku przyjął święcenia kapłańskie.
    Przełożeni wysłali ks. Władysława w charakterze wikariusza do parafii kolejno w Borysławiu, Drohobyczu, Strzyżowie i Jaśle. Dwie pierwsze obejmowały tereny przemysłowe, zamieszkane przez ludność zróżnicowaną narodowościowo, religijnie i materialnie. Strzyżów i Jasło, duże parafie miejskie, choć mniej zróżnicowane narodowościowo, stanowiły wielkie wyzwanie dla młodego kapłana – czas posługi w nich zbiegł się z okresem II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej. W Strzyżowie przez pierwszy rok wojny (1939-1940) ks. Władysław był administratorem parafii, gdyż zmarł tamtejszy proboszcz. W Jaśle związał się z ruchem oporu, przyjmując na siebie obowiązki kapelana. Już w 1941 r. pełnił urząd administratora, a od 1942 roku proboszcza parafii pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła w Nowym Żmigrodzie.
    Władysław przywiązywał dużą wagę do formacji wewnętrznej i zachowywania praktyk ascetycznych. Był przy tym skromny i pełen szacunku dla ludzi. Praca w Nowym Żmigrodzie przypadła na burzliwy okres najnowszych dziejów Polski. W czasie okupacji hitlerowsko-sowieckiej ks. Władysław niósł pomoc potrzebującym, zrozpaczonych podnosił na duchu, a błądzących upominał. Był świadkiem prześladowania Polaków, Żydów i przedstawicieli innych narodów. Najtrudniejszy był ostatni okres okupacji, kiedy został wysiedlony. Parafia została bez pasterza. Po zakończeniu wojny, w 1945 roku, wrócił do Nowego Żmigrodu, by zająć się pracą nad odnową moralną mieszkańców i odbudową materialną parafii. Wierni zagrożeni propagandą ateistyczną znajdowali w jego posłudze pomoc i oparcie.

    Błogosławiony Władysław Findysz

    Organizował katolickie pogrzeby ofiar wojny i pomoc materialną dla poszkodowanych, bez względu na narodowość i wyznanie. Dzięki temu wiele rodzin łemkowskich uniknęło wysiedlenia w ramach Akcji “Wisła”. Brał udział w odbudowie miasteczka. Katechizował dzieci i młodzież, najpierw w szkole, dopóki władze komunistyczne pozwalały, a potem poza nią. Wiernie i z oddaniem realizował swe obowiązki. Jego gorliwa działalność duszpasterska naraziła go szybko na prześladowania ze strony władz komunistycznych. Śledzono go, nagrywano kazania. Wielokrotnie odmawiano mu wydania przepustki na pobyt w strefie nadgranicznej, uniemożliwiając tym samym posługę kapłańską wśród mieszkających tam parafian. Był też nieustannie inwigilowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa.
    W 1963 roku apelował do parafian o włączenie się do prowadzonej przez Kościół w Polsce akcji tzw. “soborowych czynów dobroci”. Zadenuncjowali go ludzie, którzy poczuli się urażeni listami, w których zachęcał ich do pojednania się z Bogiem i Kościołem. Tym, którzy żyli w związkach niesakramentalnych, oferował pomoc w doprowadzeniu ich do ołtarza.
    Oskarżony o złamanie dekretu o ochronie wolności sumienia i wyznania, w 1963 roku został aresztowany. Przewieziono go na komendę w Rzeszowie, gdzie był przesłuchiwany, a w jego mieszkaniu przeprowadzono rewizję. Był już wtedy ciężko chory – rozpoznano raka przełyku. Postawiono mu zarzut zmuszania do praktyk religijnych. Wkrótce odbył się pokazowy proces. Skazano go na karę dwóch i pół roku więzienia. Mimo złego stanu zdrowia przez kilka miesięcy był więziony. Przez kilka miesięcy odbywał karę na Zamku w Rzeszowie, a na wiosnę 1964 r. został przeniesiony do krakowskiego więzienia dla więźniów politycznych na Montelupich. Komuniści sprawę ks. Findysza wykorzystali dla zastraszenia innych niepokornych księży. W obronie uwięzionego kapłana, wymagającego natychmiastowego leczenia, interweniowały władze diecezji przemyskiej. Prokuratura odrzucała kolejne prośby i apele.
    Do gwałtownego pogorszenia zdrowia ks. Władysława przyczyniły się fizyczne i psychiczne tortury. Miesiące spędzone w uwłaczających ludzkiej godności warunkach i brak opieki lekarskiej wpłynęły na radykalne pogorszenie stanu jego zdrowia. Kiedy 29 lutego 1964 roku, po uchyleniu aresztu przez Sąd Najwyższy, opuszczał więzienie, był skrajnie wyczerpany. Nie rokowano mu powrotu do zdrowia.
    Zmarł 21 sierpnia tego roku w Nowym Żmigrodzie. Jego pogrzeb stał się okazją do manifestacji przywiązania do wiary katolickiej. Uczestniczyło w nim 130 kapłanów oraz tysiące wiernych. Ksiądz Findysz został pochowany na cmentarzu parafialnym w Nowym Żmigrodzie.
    Komuniści nawet po jego śmierci nie dali mu spokoju. Przez wiele lat nie można było wszcząć procesu beatyfikacyjnego. Wśród parafian pozostała jednak żywa pamięć o jego posłudze. Wyróżniał się w ich przekonaniu jako wzór wypełniania obowiązków pasterskich, a zwłaszcza jako obrońca wiary i moralności chrześcijańskiej. Dopiero zmiana sytuacji politycznej po 1989 roku pozwoliła podjąć starania o beatyfikację ks. Władysława, które rozpoczęto w 2000 roku.
    Już 20 grudnia 2004 roku Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych wydała dekret o męczeństwie ks. Findysza, ponieważ zmarł on w wyniku cierpień zadanych mu w więzieniu z powodu nienawiści do wiary (in odium fidei).
    19 czerwca 2005 r., w imieniu papieża Benedykta XVI, prymas Polski kardynał Józef Glemp, podczas Eucharystii sprawowanej w Warszawie, włączył ks. Władysława w poczet błogosławionych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Królowa

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Agatonik i Towarzysze
      •  Błogosławiony Franciszek Dachtera, prezbiter i męczennik
    ***
    Guido Reni: Dziewica na tronie z Dzieciątkiem

    Wspomnienie Maryi Królowej zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego przez papieża Piusa XII encykliką Ad caeli Reginam (Do Królowej niebios), wydaną 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Już w czasie Soboru Watykańskiego I w roku 1869 biskupi francuscy i hiszpańscy prosili o to święto. Pierwszy Krajowy Kongres Maryjny w Lyonie (1900) prośbę tę ponowił. Uczyniły to również międzynarodowe kongresy maryjne odbyte we Fryburgu (1902) i w Einsiedeln (1904). Od roku 1923 wyłonił się specjalny ruch pro regalitate Mariæ. Początkowo wspomnienie Maryi Królowej obchodzone było w dniu 31 maja, ale w wyniku posoborowej reformy kalendarza liturgicznego przesunięto je na oktawę uroczystości Wniebowzięcia Maryi – 22 sierpnia. To właśnie wydarzenie ukoronowania Maryi wspominamy w piątej tajemnicy chwalebnej różańca.W Piśmie świętym nie mamy tekstu, który by wprost mówił o królewskim tytule Najświętszej Maryi Panny. Są jednak teksty pośrednie, które tę prawdę zawierają. W raju pojawia się zapowiedź Niewiasty, która skruszy głowę węża (Rdz 3, 15). Archanioł Gabriel i Elżbieta wołają do Maryi: “Błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1, 28. 43) – a więc spomiędzy wszystkich niewiast na ziemi Ty jesteś pierwsza. Sama też Maryja w proroczym natchnieniu wypowiada o sobie słowa: “Oto błogosławić Mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48). Apokalipsa zawiera taką relację: “Potem ukazał się znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1) – tą Niewiastą, według Tradycji Kościoła, jest właśnie Maryja.
    Drugim źródłem naszej wiary w królowanie Maryi jest podanie ustne, które objawia się w zwyczajnym nauczaniu Kościoła i w pismach jego Ojców. Tu mamy już świadectwa wprost, a jest ich bardzo wiele. Św. Efrem (+ 373) już 1600 lat temu tak pisze o Maryi: “Dziewico czcigodna, Królowo i Pani”, “po Trójcy jest Panią wszystkich”, “jest Panią wszystkich śmiertelnych”. Samego siebie nazywa “sługą Maryi”. Św. Piotr Chryzolog (+ 451), również doktor Kościoła, nazywa Matkę Bożą “Panią” (Domina). W dawnej terminologii oznaczało to słowo godność władcy i króla. Św. Ildefons, biskup Toledo (+ 669), nazywa Maryję nie tylko Panią, ale “panującą nad wszystkimi ludźmi”. Przy tej okazji wypowiada przepiękne słowa: “Stałem się sługą Twoim, boś Ty się stała Matką mojego Stworzyciela”. Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), nazywa Maryję “Królową wszystkich mieszkańców ziemi”, a św. Jan Damasceński (+ 749) “Królową rodzaju ludzkiego” i “Królową wszystkich ludzi”, “Panią wszechstworzenia”.

    Maryja - Królowa nieba i ziemi

    Potwierdzenie powszechnej wiary w to, że Maryja jest Królową nieba i ziemi, wyraża również ikonografia chrześcijańska, która od lat najdawniejszych przedstawia Maryję na tronie, z nimbem, w którym przedstawiano tylko cesarzy. Spotykamy taki sposób przedstawiania Najświętszej Maryi Panny już od III w. w katakumbach. Na ikonach bizantyjskich od wieku VI Matka Boża jest zawsze na tronie. Tego rodzaju obrazy, a potem figury nosiły nazwę Basilissa, czyli Królowa, lub Theantrōpos, czyli Pani siedząca na tronie, mająca na kolanach Dziecię Boże. Często dla podkreślenia, że Maryja jest także Królową aniołów, przedstawiano Jej postać w ich otoczeniu. W obrazach wczesnośredniowiecznych aniołowie podtrzymują koronę nad Jej głową. Ten typ obrazów nosił grecką nazwę Panagia angeloktistos. Od X w. powszechnym zwyczajem staje się przedstawianie Maryi na tronie i z koroną, w szatach królewskich, a nawet siedzącej po prawicy Chrystusa. Od XIV w. ulubionym tematem artystów staje się scena “koronacji” Maryi przez Pana Jezusa i Boga Ojca.W VIII w. jako forma walki z obrazoburcami przyjął się zwyczaj prywatnego koronowania obrazów i figur Matki Bożej, zwłaszcza słynących szczególnymi łaskami. W 732 r. papież św. Grzegorz III ukoronował obraz Matki Bożej szczerozłotymi koronami z diamentami. Papież Grzegorz IV w roku 838 podobną koronę ofiarował Matce Bożej w kościele św. Kaliksta w Rzymie. Od XVII w. zwyczaj ten stał się urzędowo zastrzeżony Stolicy Apostolskiej. Początkowo koronacje te były zastrzeżone jedynie w stosunku do cudownych obrazów włoskich. Wkrótce jednak rozszerzono je na cały świat. Pierwszym obrazem, który doczekał się zaszczytu papieskiej koronacji, był obraz Matki Bożej w zakrystii bazyliki św. Piotra w Rzymie (1631). W Polsce tego zaszczytu dostąpił jako pierwszy obraz Matki Bożej Łaskawej w Warszawie (1651), a następnie obraz Matki Bożej Częstochowskiej w roku 1717.
    Do najdawniejszych i najbardziej popularnych modlitw Kościoła należą “Pod Twoją obronę” (Sub Tuum præsidium) i “Witaj, Królowo” (Salve Regina) oraz Litania Loretańska, gdzie ostatnie wezwania wychwalają Matkę Bożą jako Królową.
    Tytuł Maryi Królowej podkreślony został także w dokumentach Soboru Watykańskiego II, szczególnie w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium:

    Koronacja Maryi na Królową nieba i ziemi

    Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego, z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego (por. Ap 19,16) oraz zwycięzcy grzechu i śmierci (KK 59).Tytuł “Królowa” podkreśla stan Maryi w czasach ostatecznych jako Tej, która zasiada obok swego Syna, Króla chwały. W ten sposób wypełniły się słowa Magnificat: “Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Maryja ma uczestnictwo w chwale zmartwychwstałego Chrystusa, gdyż miała udział w Jego dziele zbawczym. Jest Jego Matką, nosiła Go w swoim łonie, urodziła Go, zadbała o Jego wychowanie, towarzyszyła Mu nieustannie podczas Jego nauczania – aż do krzyża, a potem Wieczernika w dniu Pięćdziesiątnicy.
    Maryja nie jest Królową absolutną, najwyższą i jedyną. Jest nad Nią Bóg i tylko On ma najpełniejsze prawo do tego tytułu. Jeśli więc Maryję nazywamy Królową, to jedynie ze względu na Jej Syna. Godność Jej Boskiego Macierzyństwa wynosi Ją ponad wszystkie stworzenia, czyni Ją Królową aniołów i wszystkich Świętych, Królową nieba i ziemi. Królewskość Maryi jest więc pośrednia. Tylko Pan Bóg jest władcą najwyższym i jedynym. Maryja ma władzę jedynie honorową i zleconą, pełni na ziemi rolę “Regentki”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Papież: Maryja to królowa, która służy

    Papież: Maryja to królowa, która służy

    Benedykt XVI /BROC / CC-SA 3.0

    ***

    Królowaniu Maryi poświęcił papież swoją katechezę podczas audiencji ogólnej w Castel Gandolfo. Ojciec Święty zaznaczył, że temat ten obrał w związku z przypadającym dziś w kalendarzu liturgicznym wspomnieniem Najświętszej Maryi Panny, Królowej.

    Tekst papieskiej katechezy:

    Drodzy bracia i siostry,

    Dzisiaj przypada liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny przyzywanej jako „Królowa”. Święto to wprowadzono niedawno, chociaż jego pochodzenie i kult są bardzo dawne. Ustanowił je Czcigodny Sługa Boży Pius XII w 1954 roku, na zakończenie Roku Maryjnego, wyznaczając jego datę na 31 maja (por. Encyklika Ad Caeli Reginam, 11 octobris 1954: AAS 46 [1954], 625-640). Przy tej okazji papież powiedział, że Maryja jest Królową, bardziej niż wszelka inna istota stworzona ze względu na wyniesienie Jej duszy i doskonałość otrzymanych darów. Nieustannie obsypuje Ona ludzkość wszystkimi skarbami swej miłości i troski (por. Discorso in onore di Maria Regina, 1° novembre 1954). Obecnie, po posoborowej reformie kalendarza liturgicznego zostało ono umieszczone osiem dni po uroczystości Wniebowzięcia NMP, aby podkreślić ścisły związek między królowaniem Maryi a Jej uwielbieniem w duszy i ciele, u boku swego Syna. W konstytucji dogmatycznej II Soboru Watykańskiego Lumen gentium czytamy: „Maryja z ciałem i duszą została wzięta do niebieskiej chwały i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobnić się do swego Syna” (n. 59).

    Tutaj jest źródło dzisiejszego święta: Maryja jest Królową, ponieważ jest związana w sposób wyjątkowy ze swym Synem, zarówno w życiu doczesnym, jak i w chwale nieba. Jak stwierdza Efrem Syryjczyk, królewskość Maryi pochodzi z Jej Boskiego macierzyństwa: jest Matką Pana, Króla królów (por. Iz 9, 1-6), a ukazuje nam Jezusa jako nasze życie, zbawienie i nadzieję. Jak już przypominał Sługa Boży Paweł VI w adhortacji apostolskiej Marialis Cultus: „W Maryi Pannie wszystko odnosi się do Chrystusa i od Niego zależy: mianowicie ze względu na Niego Bóg Ojciec od wieków wybrał Ją na Matkę pod każdym względem świętą, a Duch Święty przyozdobił darami, jakich nikomu innemu nie udzielił”(n. 25),

    Pytamy się teraz, co oznacza, „ Maryja-Królowa”? Czy to jeden z tytułów między innymi, czy korona jest jedną z ozdób? Jak już wskazałem jest to konsekwencja Jej zjednoczenia z Synem, przebywania w niebie, czyli w jedności z Bogiem. Ma Ona udział w odpowiedzialności Boga za świat i miłości Boga wobec świata. Istnieje popularne pojęcie króla czy królowej, zgodnie z którym miała by to być osoba obdarzona władzą i bogactwem. Nie jest to jednak ten rodzaj królowania, właściwy Jezusowi i Maryi. Pomyślmy o Panu Jezusie. Królowanie Chrystusa jest utkane z pokory, służby i miłości. Jest to przede wszystkim służenie, pomaganie, miłowanie. Pamiętajmy, że Jezus został ogłoszony królem na krzyżu, gdy Piłat napisał „Król żydowski”. Na krzyżu ukazał On, że jest królem i w jaki sposób jest królem – cierpiąc za nas, z nami, miłując aż do końca i w ten sposób rządzi, tworzy prawdę, miłość, sprawiedliwość. Czy też podczas Ostatniej Wieczerzy, pochylając się i obmywając stopy swoim uczniom. Tak więc królowanie Jezusa nie ma nic wspólnego z panowaniem władców tego świata, jest Królem, który służy swoim sługom. Ukazał to na przestrzeni całego swego życia ziemskiego.

    Tak samo jest z Maryją: jest Ona Królową w służbie Bogu i ludzkości; jest Królową miłości, przeżywającą dar z siebie dla Boga, aby wejść w plan zbawienia człowieka. Odpowiada aniołowi: „Oto ja, Służebnica Pańska”, a w Magnificat wyśpiewuje: „Bóg wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy”. Pomaga nam i jest Królową właśnie miłując nas, kochając nas. W każdej naszej potrzebie jest naszą siostrą, pokorną służebnicą.

    Jak Maryja sprawuje tę królewskość służby i miłości? Czuwając nad nami, Jej dziećmi: dziećmi, które zwracają się do Niej w modlitwie, aby Jej podziękować lub wypraszać Jej macierzyńską opieką i Jej niebiańską pomoc, być może zagubiwszy drogę, uciskani bólem lub udręką z powodu smutnych i trudnych perypetii życiowych. W pomyślności czy też mrokach życia zwracamy się do Maryi, powierzając się jej nieustannemu wstawiennictwu, aby wyjednywała nam u Syna wszelkie łaski i miłosierdzie potrzebne na nasze pielgrzymowanie po drogach świata. Do Tego, który rządzi światem i trzyma w ręku losy wszechświata zwracamy się ufni, za pośrednictwem Maryi Panny. Jest Ona od wieków przyzywana, jako Królowa Nieba. Po modlitwie Różańca Świętego osiem razy jest Ona w Litanii Loretańskiej przyzywana jako Królowa aniołów, patriarchów, proroków, apostołów, męczenników, wyznawców, dziewic, Wszystkich Świętych i rodzin. Rytm tych starożytnych wezwań i codziennych modlitw, jak na przykład Salve Regina, pomaga nam w zrozumieniu, że Najświętsza Dziewica jako nasza Matka u boku Syna swego Jezusa w chwale niebios jest z nami zawsze, w dniu powszednim naszego życia. Tak więc tytuł „Królowej” jest więc tytułem zaufania, radości, miłości. Wiemy, że Ta, która ma po części w ręku losy świata jest dobra, kocha nas i pomaga w naszych trudnościach.

    Drodzy przyjaciele, nabożeństwo do Matki Bożej jest ważnym elementem życia duchowego. W naszej modlitwie zwracamy się do Niej ufni. Maryja nie omieszka wstawiać się za nami u swego Syna. Spoglądając na Nią, naśladujmy Jej wiarę, pełną gotowość wypełniania Bożego planu miłości, hojne przyjęcie Jezusa, uczymy się od Maryi życia. Maryja jest Królową Nieba, bliska Bogu, ale jest również matką bliską każdego z nas, miłującą nas i wysłuchującą nasz głos. Dziękuję za uwagę.

    Kai/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________

    Maryja Królowa Niebios i Ziemi

    (Łukasz Signorelli, Koronacja NMP)

    ***

    W święto Najświętszej Maryi Panny 11 października 1954 r. Ojciec Święty Pius XII podpisał encyklikę Ad Caeli Reginam (Do Niebios Królowej), którą ustanowił nowe święto – Maryi Królowej. Zgodnie z decyzją Papieża, wielkiego czciciela Bogarodzicy (to on cztery lata wcześniej ogłosił dogmat o Wniebowzięciu NMP), przez następne lata 31 maja każdego roku cały Kościół czcił Maryję jako swoją Panią i Władczynię. W dniu tym we wszystkich świątyniach ponawiano akt poświęcenia się ludzkości Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. W wyniku zmian dokonanych po Vaticanum II święto zostało przeniesione na 22 sierpnia.

    Ustanawiając święto Matki Bożej Królowej papież Pius XII podsumował wyznawaną przez wieki wiarę Kościoła, że Najświętszej Maryi Pannie przysługuje tytuł Królowej jako matce Jezusa Chrystusa – Króla Wszechświata. Jednak prawo Maryi do monarszej godności nie wynika wyłącznie z Jej boskiego macierzyństwa. W swej encyklice Ojciec Święty podkreślił, że królewski tytuł nosi Ona także ze względu na współudział w triumfie Syna nad złem.

    Piękną wizję roli Maryi w tym zwycięstwie znajdujemy w znanym fragmencie Apokalipsy św. Jana, który opisuje walkę Niebios ze smokiem-szatanem. „Niewiasta obleczona w słońce a księżyc pod jej stopami i na głowie jej korona z gwiazd dwunastu”, to według teologów właśnie Bogarodzica. Diadem – okrąg złożony z dwunastu gwiazd, stał się zresztą w ikonografii katolickiej symbolem Maryi. Co więcej otrzymał on niejako Jej osobistą akceptację, skoro znalazł się na rewersie Cudownego Medalika, sakramentalium danego ludzkości przez Maryję podczas objawienia św. Katarzynie Laboure w 1830 r.

    Drugim biblijnym argumentem potwierdzającym królewską godność Maryi są słowa psalmisty, który w kontekście Mesjasza głosił: „Stanęła Królowa po prawicy Twojej w ubiorze złotym obleczona rozmaitością”.

    Należy podkreślić, że naukę o monarszej godności Najświętszej Maryi Panny Kościół głosił już w starożytności. Pius XII w swej encyklice z 1954 r. cytował św. Efrema, który w III w. „w zapale poetyckim” włożył w usta Maryi wypowiedź: „Niechaj mnie Niebo powstrzyma w objęciach, bom nad nie uczczona, bo nie Niebiosa były Ci Matką; aleś zrobił je swym tronem. O ileż szczytniejsza i czcigodniejsza Matka Króla od tronu jego”. Później prawdę tę potwierdzali wybitni teologowie, pisząc o Bogarodzicy jako Królowej i Pani. Zresztą samo imię Maryja, według Orygenesa, w języku syryjskim oznacza „pani”.

    Solidną podstawę nauce o królewskim majestacie Maryi dał sobór w Efezie (431 r.) definiując prawdy wiary o Jej boskim Synu – Jezusie Chrystusie. Jego orzeczenia potwierdzały prawowierność twierdzenia, iż Najświętsza Maryja Panna jest matką Boga.

    Pius XII wymienił całą rzeszę teologów, świętych i papieży, którzy nazywali Bogarodzicę Panią i Królową. Przywołał także podsumowujący ich wypowiedzi głos św. Alfonsa de Liguori. Założyciel redemptorystów stwierdził: „Skoro więc Maryja Panna podniesiona została do tak wysokiej godności, że jest Matką Króla Królów, dlatego całkiem słusznie zaszczyca ją Kościół tytułem Królowej”.

    Ta prawda znalazła odbicie także w tekstach modlitw używanych od wieków przez wiernych. Zwracali i zwracają się oni nadal do Pani Nieba wezwaniem antyfon: Salve ReginaAve Regina Coelorum czy Regina coeli. Także popularna Litania Loretańska w znacznej części składa się z wezwań do Królowej Maryi. Nie można także zapominać, że wierni modlący się na Różańcu Świętym, najskuteczniejszym orężu do walki z szatanem i grzechem, w jednej cząstce rozważają ukoronowanie Matki Najświętszej na Królową Nieba i Ziemi.

    Należy wspomnieć, że niektóre narody na długo przed decyzją Piusa XII zawartą w Ad Caeli Reginam czciły Maryję jako swoją władczynię. Bożą Rodzicielkę za królową uznał w czasach nowożytnych także naród Polski. Symbolem tego są śluby lwowskie króla Jana Kazimierza Wazy. Monarcha ów, 1 kwietnia 1656 r., zwrócił się uroczyście do Najświętszej Panienki słowami: „Ciebie za patronkę moją i za królowę państw moich dzisiaj obieram”. Odtąd Polacy czcili Ją jako swoją monarchinię, choć na oficjalne wprowadzenie święta Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski trzeba było czekać do 1924 r. Maryję tytułowano też Królową w Hiszpanii, Kolumbii i na Węgrzech

    Innym świadectwem uznawania przez Kościół Maryi Panny za Królową był zwyczaj koronowania Jej słynących łaskami wizerunków. Już w 732 roku papież, św. Grzegorz III ofiarował złoty diadem dla jednego z rzymskich obrazów Matki Bożej. Jednak dopiero od XVI można mówić o oficjalnych koronacjach wizerunków Najświętszej Maryi Panny przez papieży. Jedną z pierwszych było zwieńczenie koronami Matki Bożej Śnieżnej („Salus Populi Romani”) – obrazu znajdującego się w bazylice Santa Maria Maggiore w Rzymie przez papieża Klemensa VII (1527 r.). Oprócz papieskich istniała również praktyka koronacji biskupich, a nawet prywatnych.

    W Polsce uroczyste koronacje wizerunków maryjnych rozpoczęły się w XVIII, choć niektóre źródła podają, iż jako pierwszy koronowany został w 1651 roku obraz Matki Bożej Łaskawej z Warszawy. W 1717 r. oznakę władzy królewskiej otrzymał wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 sierpnia

    Święty Pius X, papież

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Brunon Zembol, zakonnik i męczennik
      •  Błogosławiona Wiktoria Rasoamanarivo
    ***
    Święty Pius X

    Giuseppe (Józef) Sarto urodził się 2 czerwca 1835 r. w rodzinie wiejskiego listonosza, w Riese koło Wenecji. Uczęszczając do szkoły podstawowej w Riese, uczył się równocześnie języka łacińskiego u kapelana tej wioski, ks. Alojzego Horacjusza. W 1846 r. został przyjęty do gimnazjum w Castelfranco Veneto. Codziennie musiał więc przebiegać 14 km (po 7 km tam i z powrotem do domu). Trwało to przez 4 lata (1846-1850). W 1845 r. otrzymał sakrament bierzmowania; pierwszą Komunię świętą przyjął dwa lata później, kiedy miał 12 lat.
    Za pieniądze kardynała Jakuba Monico Józef podjął studia w seminarium w Padwie. Przebywał tam 8 lat (1850-1858). W tym czasie zmarł jego ojciec (1852) i była obawa, że Józef będzie musiał przerwać studia, aby pomagać matce. Matka jednak zdecydowała się dorabiać krawiectwem, aby synowi nie przerywać studiów. Święcenia kapłańskie Józef otrzymał 18 września 1858 r.
    Pierwszą placówką młodego kapłana była kapelania w Tombolo. Wyróżniał się tam jako doskonały kaznodzieja. Dlatego zapraszano go chętnie z kazaniami z różnych okazji. Swoje kazania przygotowywał bardzo starannie, każde z nich zapisując. Budował wiernych pobożnością i gorliwością kapłańską. Opiekował się ubogimi. Po 9 latach (1858-1867) biskup przeznaczył go na proboszcza do Salvano. Tu zajął się szczególnie katechizacją dzieci, uczeniem chóru śpiewu liturgicznego i biednymi. Sam będąc wiele razy głodny jako chłopiec, umiał zrozumieć głód innych. Był tak szczodry dla ubogich, że siostra częstokroć z płaczem skarżyła się mu, że nie ma co do garnka włożyć, a wstydzi się brać w sklepie na kredyt. Miał dwóch wikariuszy do pomocy, z którymi codziennie wieczorem omawiał potrzeby parafii. Po 8 latach został zwolniony z parafii i mianowany kanonikiem w Treviso. Niebawem biskup mianował ks. Józefa Sarto swoim kanclerzem (1875). Po śmierci biskupa został wybrany na wikariusza kapitulnego diecezji (1882).

    Święty Pius X w ówczesnym uroczystym stroju papieskim

    W 1884 r. papież Leon XIII mianował ks. Sarto biskupem Mantui i sam udzielił mu sakry biskupiej. Jako pasterz diecezji Józef umiał być kochającym i życzliwym dla wszystkich ojcem, ale bywał także stanowczy, kiedy tego wymagała chwała Boża. Sam przyświecał swojemu duchowieństwu przykładem modlitwy, ubóstwa i gorliwości kapłańskiej. Baczną uwagę zwrócił na seminarium duchowne, by mogli stąd wychodzić odpowiednio przygotowani do przyszłej misji kapłani. Osobiście zwizytował wszystkie kościoły i parafie diecezji, by się przekonać naocznie o ich potrzebach materialnych i duchowych. Na zakończenie wizytacji zwołał synod diecezjalny (1888), którego nie było od 250 lat. W 1891 roku urządził wielkie uroczystości w 300-lecie śmierci św. Alojzego Gonzagi, który pochodził z Mantui.
    W 1892 r. zmarł patriarcha Wenecji, kardynał Dominik Agostini. Leon XIII wyznaczył na jego miejsce biskupa Józefa Sarto. W trzy dni potem nowy patriarcha Wenecji otrzymał nominację na kardynała Kościoła. Całe swoje doświadczenie i gorliwość oddał do usług nowej archidiecezji. Rozwinął więc akcję katechizacji, by ją postawić na poziomie i ożywić ją we wszystkich parafiach oraz rektoratach swojej metropolii. W seminarium oprócz teologii dogmatycznej i moralnej wprowadził studia biblijne, historię Kościoła i ekonomię społeczną. Rozpoczął akcję oczyszczania muzyki kościelnej z elementów świeckich, jakie powszechnie wówczas wdarły się do liturgii. Pomagał mu w tym znany muzyk, Wawrzyniec Perosi. W roku 1895 zorganizował uroczystości jubileuszu 800-lecia konsekracji bazyliki św. Marka. W roku 1900 celebrował rocznicę 100-lecia konklawe, na którym w Wenecji został wybrany papieżem Pius VII. Jako patriarcha Wenecji mawiał do swoich kapłanów: “Głosicie wiele dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

    Święty Pius X

    W 1903 r. zmarł wielki papież Leon XIII. 62 kardynałów po siódmym głosowaniu w dniu 4 sierpnia wybrało na jego następcę kardynała Józefa Sarto. Wybór przyjął zalany łzami. Uroczysta koronacja odbyła się 9 sierpnia. Nowy papież przyjął imię Piusa X. W dwa miesiące później (4 października 1903 r.) wydał swą pierwszą encyklikę E supremi apostolatus, w której wyłożył program swojego pontyfikatu: odnowić wszystko w Chrystusie (instaurare omnia in Christo). W 1906 r. wydał drugą z kolei encyklikę, dotyczącą karności i reformy duchowieństwa. W 1908 r. zaprowadził reformę kurii papieskiej i zmiany w procedurze konklawe. Rozpoczął reformę prawa kanonicznego, którą dokończył papież Benedykt XV, jego następca, wydaniem nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (1917). W 1905 r. ukazał się Katechizm Piusa X najpierw dla diecezji rzymskiej, potem dla całego Kościoła z instrukcją o nauczaniu dzieci prawd wiary. Za pomocą listu motu proprio z 1903 r. Pius X wprowadził reformę muzyki kościelnej. Zreformował również brewiarz. Dekretem z 1905 r. zniósł konieczność przystępowania do spowiedzi przed każdym przyjęciem Komunii świętej, a dekretem Quam singulari Christus amore (z 8 sierpnia 1910 r.) obniżył wiek dzieci mogących przyjąć Komunię świętą.
    Z całą energią zwalczał współczesne błędy. Największym niebezpieczeństwem był modernizm – prąd, który obalał niemal wszystkie dogmaty. W encyklice Pascendi dominici gregis z 8 września 1907 r. modernizm został uroczyście potępiony, a kapłani zostali zobowiązani do składania przysięgi antymodernistycznej. Dla podniesienia wagi nauk biblijnych i dla przeciwstawienia się szerzonym błędom racjonalistycznym Pius X ustanowił Papieski Instytut Biblijny, istniejącą do dziś najwyższą szkołę biblijną (1909).
    Z całą stanowczością stawał w obronie Kościoła. Na tym tle doszło do gwałtownego zatargu z rządem francuskim, który w roku 1905 samowolnie zerwał konkordat z roku 1801 i usiłował narzucić Kościołowi ograniczające jego wolność prawa. Wtedy właśnie wypędzono z Francji zakonników i zlikwidowano niemal wszystkie klasztory. Papież mianował 40 biskupów na nie obsadzonych dotąd diecezjach, nie konsultując tego z rządem.
    Pius X bywa nazywany papieżem dzieci. Kochał je i pragnął, by jak najwcześniej spotkały się z Panem Jezusem, zanim szatan zajmie jego miejsce. Po wydaniu dekretu o wczesnej Komunii świętej otrzymał moc listów od dzieci. Pan Bóg obdarzył go także darem łask niezwykłych, m.in. uzdrawiania chorych.

    Święty Pius X - papież Eucharystii

    25 maja 1914 r. zdołał jeszcze zwołać konsystorz i ogłosić na nim wybór 13 nowych kardynałów. Z tej okazji dał wyraz swojemu przeczuciu bliskiej śmierci z powodu choroby nerek i oskrzeli, na którą od dawna cierpiał. 28 czerwca 1914 r. padł w Sarajewie od kuli zamachowca następca tronu Austro-Węgier, Franciszek Ferdynand. Wojna wisiała na włosku. Papież wydał orędzie do państw, usiłując zatrzymać groźbę wojny. Nie udało mu się to – 28 lipca stała się ona faktem. 21 sierpnia 1914 r. o godzinie 1 w nocy papież Pius X przeniósł się do wieczności. Następnego dnia odbył się jego pogrzeb i złożenie ciała do podziemi watykańskich pod bazyliką św. Piotra. 3 czerwca 1951 r. Pius XII dokonał uroczystej beatyfikacji sługi Bożego, a w trzy lata później, 29 maja 1954 r., ten sam papież dokonał jego uroczystej kanonizacji. Ciało św. Piusa X znajduje się w bazylice św. Piotra na Watykanie w kaplicy Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Jest on czczony jako patron esperantystów.
    W ikonografii św. Pius X przedstawiany jest w stroju papieskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Odrodził życie eucharystyczne – św. Pius X

    Odrodził życie eucharystyczne - św. Pius X

    “Muzyka kościelna powinna w najwyższym stopniu posiadać cechy właściwe liturgii, a mianowicie: świętość i piękność formy, z których wynika koniecznie inna jej cecha, powszechność. Powinna być święta, a więc wykluczać wszelką świeckość, nie tylko w samej sobie, ale też i w sposobie, w jaki zostaje przez wykonawców oddana”.

    Tak mądrze i pięknie wypowiedział się o muzyce kościelnej papież Pius X, człowiek który zdziałał w Kościele wiele dobra, choć dziś często jego przesłanie bywa nadużywane i przekręcane.

    Nazywał się Giuseppe Sarto. Urodził się w roku 1835 w rodzinie wiejskiego listonosza w Riese koło Wenecji. Po studiach teologicznych pracował początkowo jako wikariusz i proboszcz, później został kanclerzem kurii. Następnie w seminarium duchownym pełnił obowiązki prefekta i ojca duchownego. W roku 1884 został biskupem Mantui. Od 1893 roku był patriarchą Wenecji i kardynałem. Na Następcę św. Piotra został wybrany w roku 1903.

    Odrodził życie eucharystyczne w Kościele. Na jego polecenie wydane zostały dwa bardzo ważne dekrety: o codziennej Komunii Świętej oraz “O wcześniejszym dopuszczeniu dzieci do pierwszej Komunii Świętej”. Nazywany był “papieżem dzieci”. Przeprowadził reformę Kurii Rzymskiej, kalendarza kościelnego, liturgii i muzyki sakralnej. Zajmował się sprawami społecznymi, prowadził mediacje w sporach między państwami Ameryki Południowej. Zdecydowanie występował przeciwko błędom modernistycznym. Jego najbardziej znana encyklika “Pascendi Dominici Gregis” ostrzega przed niebezpieczeństwami modernizmu. Był człowiekiem wielkiej pokory i modlitwy.

    Pius X zmarł w roku 1914, kanonizowany został w roku 1954.

    W wydanym na jego polecenie w roku 1905 dekrecie o codziennej Komunii Świętej czytamy m. in. “Starać się trzeba, by Komunię Świętą wyprzedzało pilne przygotowanie, a po niej nastąpiło stosowne do godności tego Sakramentu dziękczynienie, w miarę sił, stanu i warunków przyjmującej osoby”.

    “Muzyka kościelna powinna w najwyższym stopniu posiadać cechy właściwe liturgii, a mianowicie: świętość i piękność formy, z których wynika koniecznie inna jej cecha, powszechność. Powinna być święta, a więc wykluczać wszelką świeckość, nie tylko w samej sobie, ale też i w sposobie, w jaki zostaje przez wykonawców oddana”.

    Św. Pius X – Papież Eucharystii

    Odnowić wszystko w Chrystusie – tak brzmiało hasło pontyfikatu świętego papieża Piusa X. Wybrany został na biskupa Rzymu w roku 1903. Zasłynął jako orędownik tzw. wczesnej Komunii św. Uzasadniając obniżenie wieku, w którym można przystąpić do I Komunii świętej, mówił: „Będziemy mieli świętych pośród dzieci”. Kładł także nacisk na częste przyjmowanie Eucharystii. Papieża inspirował ruch liturgiczny, który domagał się bardziej aktywnego uczestnictwa wiernych w liturgii. Do historii przeszedł jako papież Eucharystii i gorliwy duszpasterz.

    Urodził się 2 czerwca 1835 r. jako Józef Sarto, w Riese koło Wenecji. Niektórzy biografowie twierdzą, że jego ojciec był polskim emigrantem, ale ta informacja nie została nigdy oficjalnie potwierdzona. Przyszły papież studiował w seminarium w Padwie. Święcenia kapłańskie otrzymał 18 września 1858 r. Był wikarym, proboszczem, potem kanonikiem w Treviso. Głosił dobre kazania, katechizował, dbał o biednych, zleżało mu na pięknie liturgii. W 1884 r. ks. Sarto został biskupem Mantui, a sakry biskupiej udzielił mu sam papież Leon XIII. W Mantui zwołał synod diecezjalny, którego nie było tam od 250 lat. W 1892 r. został zamianowany patriarchą Wenecji i kardynałem. Do swoich kapłanów mówił: „Głosicie wiele i dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

    Jako papież pozostał przede wszystkim duszpasterzem. Koncentrował się bardziej na wewnętrznej odnowie Kościoła niż na wielkiej polityce. Zainspirował prace nad Kodeksem Prawa Kanonicznego, zreformował brewiarz, wprowadził reformę muzyki kościelnej, wydał nowy katechizm. Utworzył Instytut Biblijny w Rzymie, który dziś jest jedną z najlepszych biblijnych uczelni na świecie. Jego pontyfikat to także czas zmagań z tzw. modernizmem – nurtem, który szukając odnowy teologii, prowadził do rozmywania nauki Kościoła. W 1914 roku w obliczu nadchodzącej wojny, Pius X wezwał narody do pokoju i modlitwy o pokój. „Chętnie oddałbym swe życie, gdybym przez to mógł okupić pokój Europy” – pisał. Umarł tuż po wybuchu wojny 20 sierpnia 1914 roku. Jego beatyfikacji i kanonizacji dokonał papież Pius XII.

    tekst: “Św. Pius X – Papież Eucharystii” pochodzi z Gościa Niedzielnego

    _______________________________________________________________________________

    Święty Pius X, papież Eucharystii

    św. Pius X, fot. Albert Ferland, domena publiczna, flickr

    ***

    Święty Pius X, papież Eucharystii

    Papież Eucharystii, papież dzieci, pionier odnowy liturgicznej – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. Pius X (1835-1914) wprowadził uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej (26 sierpnia), ofiarował złote korony dla Obrazu Jasnogórskiego. Jest patronem dzieci przystępujących do pierwszej komunii świętej i kilku diecezji w Ameryce. Jego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 21 sierpnia.

    Przyszły papież Pius X był drugim z dziesięciorga dzieci Jana i Małgorzaty Sarto. Na chrzcie otrzymał imię Józef Melchior. Rodzice nie należeli do zamożnych (ojciec był listonoszem, a matka krawcową), mogli więc zapewnić Józefowi jedynie podstawowe wykształcenie. Z pomocą przyszedł mu jednak pochodzący z tej samej miejscowości patriarcha Wenecji (kard. Jacopo Monico), który ufundował Józefowi stypendium pozwalające kontynuować naukę i przygotować się do kapłaństwa.

    18 września 1858 roku Józef przyjął święcenia. Jako kapłan wyróżniał się pobożnością i troską o biednych. Był też znakomitym kaznodzieją. W roku 1884 papież Leon XIII mianował go biskupem Mantui i osobiście udzielił mu sakry. Kilka lat później ten sam papież wyniósł go do godności patriarchy Wenecji. W obydwu diecezjach Józef Sarto sprawdził się doskonale jako pasterz: wizytował parafie, troszczył się o katechizację, dbał o liturgię i odpowiedni poziom homiletyki. Słynne są jego słowa z konferencji dla kapłanów: „Głosicie wiele i dobrych kazań – mówił im. – Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych, huraganowych salw, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, mówcie prosto i zwyczajnie, aby zrozumiał was najprostszy człowiek. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, a wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

    W roku 1903, po długim, 25-letnim pontyfikacie, zmarł papież Leon XIII. Na jego następcę kardynałowie wybrali patriarchę Wenecji – Józefa Sarto, który przyjął imię Piusa X. Jego papieskim zawołaniem były słowa z Listu św. Pawła do Efezjan (1,10): „Instaurare omnia in Christo” („Odnowić wszystko w Chrystusie”). Kilka miesięcy po swoim wyborze wydał pierwszą encyklikę, w której nakreślił program swojego pontyfikatu.

    Z encykliki „E Supremi Apostolatus”(„O odnowieniu wszystkich rzeczy w Chrystusie”) Papieża Piusa X: „Skoro spodobało się Bogu wynieść moją małość do tak wielkiej władzy, otuchę czerpię w Tym, który Mnie umacnia, i przykładając rękę do dzieła, oświadczam, że w sprawowaniu pontyfikatu jedynym moim celem jest ‘odnowić wszystko w Chrystusie’”.

    Znajdą się oczywiście ludzie, którzy mierząc rzeczy Boskie ludzką miarą, będą starali się dociekać, jakie są najskrytsze myśli mojej duszy, aby wykorzystać je dla ziemskich celów. Aby pozbawić ich w tym względzie wszelkiej nadziei, oświadczam z całą stanowczością, że nie pragnę być niczym innym, i przy Bożej pomocy niczym innym nie będę, tylko sługą Boga, którego władzę reprezentuję. Sprawa Boża jest moją sprawą: dla niej postanowiłem poświęcić wszystkie moje siły, a nawet moje życie” (n. 4)

    Wierny tym słowom, zaangażował się całkowicie w proces odnowy Kościoła. Z jednej strony starał się go uchronić od zagrożeń, zwłaszcza modernizmu, z drugiej, zabiegał o prawidłową formację chrześcijan. W tym celu wydał nowy Katechizm, założył Papieski Instytut Biblijny, rozpoczął reformę prawa kanonicznego, troszczył się o życie liturgiczne, zasługując na miano „pioniera odnowy liturgicznej”. Dodatkowo, nieustannie zachęcał wiernych do częstego i pełnego uczestnictwa w Eucharystii. To właśnie on, nazwany „papieżem Eucharystii”, zezwolił katolikom na codzienne przystępowanie do komunii świętej i wprowadził ułatwienia dotyczące przyjmowania tego sakramentu przez chorych. Przy całym swoim rozmachu organizacyjnym i wielorakiej działalności pasterskiej Pius X pozostał osobą niezwykle skromną i wielkoduszną, o czym świadczy chociażby tylko ten jeden przykład.

    Otóż, zdarzyło się kiedyś, że Alojzy Orione (przyszły święty, a wtedy jeszcze kleryk) dowiedział się, iż patriarcha Wenecji Józef Sarto, grał z jego przyjacielem (również klerykiem) w karty i poczęstował go cygarem. Zgorszony tym faktem kleryk Orione, w przypływie młodzieńczej gorliwości, napisał do patriarchy list, w którym zganił mocno jego postępowanie. Minęły lata. Patriarcha został papieżem, a don Orione założycielem zgromadzenia, którego zatwierdzenie zależało od papieża. Pełen obaw don Orione udał się w tej sprawie do Piusa X, a ten nie tylko spełnił jego prośbę, ale udzielił mu znacznej pomocy finansowej na założenie nowych domów. Gdy don Orione uradowany zbierał się już do wyjścia, papież zatrzymał go jeszcze i otwierając swój brewiarz pokazał mu pożółkłą kartkę – list kleryka Orione. – „Widzisz – rzekł do niego z uśmiechem – papieżowi też trzeba przypominać o pokorze, dlatego noszę ten list zawsze przy sobie”.

    Do „odnowienia wszystkiego w Chrystusie” Pius X dobrał sobie pomocników niezwykłych – pierwszokomunijne dzieci (!), którym pozwolił przystąpić do Stołu Pańskiego już w wieku 7 lat (wcześniej było to 12 lub 14 lat). Zyskał sobie tym tytuł „papieża dzieci”. Po ukazaniu się papieskiego dekretu do Watykanu zaczęły napływać ich szczęśliwe listy. W jednym z nich mała dziewczynka pisała: „Chwilami, po komunii świętej, czuję się tak, jak gdyby mój tatuś tulił mnie w ramionach. Jestem taka szczęśliwa, że nie potrafię wtedy mówić, ale Pan Jezus wie, jak bardzo Go kocham!”. Opowiadają, że czytając te słowa Pius X miał łzy w oczach, a kiedy skończył, zwrócił się do stojącego obok księdza: „Któryż biskup na świecie mógłby powiedzieć coś piękniejszego o spotkaniu z Jezusem w Eucharystii”? Na corocznych audiencjach dla pierwszokomunijnych dzieci, wołał więc do nich rozradowany: „Będziecie mi pomagać waszymi modlitwami, prawda? Papież ma wiele trosk, ale jeśli Zbawiciel będzie mieszkał w waszych sercach, to bardzo mi pomożecie waszą modlitwą”.

    U schyłku życia Pius X przeżył swój wielki dramat. Cel jego pontyfikatu „odnowić wszystko w Chrystusie”, wydawał się lec w gruzach. Na świecie wybuchła Pierwsza Wojna, która pogrążyła ludzkość w morzu krwi i cierpienia. Po latach Kościół docenił jednak wysiłki papieża i jego osobistą świętość: w roku 1954 Pius X został kanonizowany. Od czasów papieża Piusa V, zmarłego w roku 1572, był to pierwszy papież ogłoszony świętym.

    ks. Arkadiusz Nocoń/www.vaticannews.va/pl

    _____________________________________________________________________________________

    Benedykt XVI o Piusie X

    Postać św. Piusa X, którego wspomnienie liturgiczne przypada w najbliższą sobotę – 21 sierpnia, była przedmiotem katechezy Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 18 bm. w Castel Gandolfo. Na zakończenie spotkania z wiernymi z Włoch i całego świata papież zaapelował o pilną pomoc „dla drogiej ludności Pakistanu”, nawiedzonego katastrofalnymi powodziami.

    Oto polski tekst nauczania Ojca Świętego:

    Dzisiaj chciałbym się zatrzymać przy postaci mojego poprzednika Piusa X, którego wspomnienie liturgiczne przypada w najbliższa sobotę, podkreślając niektóre jego cechy, które mogą być użyteczne także dla duszpasterzy i wiernych naszych czasów.

    Giuseppe Sarto – tak się nazywał – urodzony w Riese (prowincja Treviso) w roku 1835 w wiejskiej rodzinie, po studiach w seminarium w Padwie został wyświęcony na kapłana w wieku 23 lat. Początkowo był wikarym w Tombolo, następnie proboszczem w Salvano, później został kanonikiem katedry w Treviso z obowiązkami kanclerza biskupiego i ojca duchownego seminarium diecezjalnego. W tych latach bogatych i wielkodusznych doświadczeń duszpasterskich przyszły papież ukazał ową głęboką miłość do Chrystusa i do Kościoła, ową pokorę i prostotę i wielką miłość do najbardziej potrzebujących, które charakteryzowały całe jego życie. W roku 1884 został mianowany biskupem Mantui, a w 1893 patriarchą Wenecji. 4 sierpnia 1903 roku wybrano go na papieża. Posługę tę przyjął z zawahaniem, gdyż nie uważał, że sprosta tak wysokiemu zadaniu.

    Pontyfikat św. Piusa X pozostawił niezatarty znak w historii Kościoła i odznaczał się wielkim wysiłkiem reformy, streszczającej się w jego haśle biskupim: Instaurare omnia in Christo – „Odnowić wszystko w Chrystusie”. Jego posunięcia obejmowały bowiem różne środowiska kościelne. Od początku zaangażował się w reorganizację Kurii Rzymskiej, później zapoczątkował prace nad ułożeniem Kodeksu Prawa Kanonicznego, zatwierdzonego przez jego następcę Benedykta XV. Wpierał następnie reformę studiów i formacji przyszłych kapłanów, zakładając również wiele seminariów lokalnych, wyposażonych w dobre biblioteki i mających odpowiednio przygotowanych wykładowców. Inną ważną dziedziną była formacja doktrynalna ludu Bożego. Gdy jeszcze był proboszczem, ułożył katechizm, a jako biskup Mantui pracował nad powstaniem jednolitego katechizmu, jeśli nie powszechnego, to przynajmniej w języku włoskim. Jako prawdziwy pasterz rozumiał, iż w sytuacji tamtych czasów, choćby ze względu na zjawisko emigracji, koniecznością był katechizm, do którego każdy wierny mógłby sięgnąć, niezależnie od miejsca i okoliczności jego życia. Jako papież przygotował tekst nauki chrześcijańskiej dla diecezji rzymskiej, który później rozszerzył się na całą Italię i na cały świat. Katechizm ten, noszący jego imię, stał się dla wielu niezawodnym przewodnikiem w poznaniu prawd wiary, dzięki prostemu, jasnemu i ścisłemu językowi oraz ze względu na skuteczność w wyjaśnianiu.

    Wiele uwagi poświęcał Pius X reformie liturgii, zwłaszcza muzyki sakralnej, aby prowadzić wiernych do głębszego życia modlitwą i do pełniejszego udziału w sakramentach. W motu proprio „Tra le Sollecitudini” (1903 – pierwszy rok jego pontyfikatu) stwierdza, że prawdziwy duch chrześcijański ma swoje pierwsze i niepodważalne źródło w czynnym uczestnictwie w świętych tajemnicach oraz w uroczystej i publicznej modlitwie Kościoła (por. ASS 36 [1903], 531). Dlatego zalecał częste korzystanie z sakramentów, popierając codzienne przyjmowanie Komunii św. przy dobrym przygotowaniu i odpowiednio wprowadzając Pierwszą Komunię dla dzieci w wieku 7 lat, „kiedy dziecko zaczyna rozumować” (por. Św. Kongregacja ds. Sakramentów, Decretum „Quam singulari”: AAS 2 [1910]).

    Wierny zadaniu umacniania braci w wierze św. Pius X wobec pewnych tendencji, które pojawiły się w środowisku teologicznym na przełomie XIX wieku i XX wieku, zareagował zdecydowanie, potępiając „Modernizm”, by bronić wiernych przed błędnymi ideami i wspierać naukowe zgłębianie Objawienia zgodnie z tradycją Kościoła. 7 maja 1909 roku listem apostolskim „Vinea electa” ustanowił Papieski Instytuty Biblijny.

    Ostatnie miesiące jego życia spowijały łuny wojny. Apel do katolików świata, wystosowany 2 sierpnia 1914 r., aby wyrazić „gorzki ból” obecnego czasu, był pełnym cierpienia krzykiem ojca, który widzi synów stojących naprzeciw siebie. Zmarł wkrótce potem 20 sierpnia, a jego sława świętości zaczęła się natychmiast szerzyć wśród ludu chrześcijańskiego.

    Drodzy bracia i siostry, św. Pius X uczy nas wszystkich, że u podstaw naszych działań apostolskich podejmowanych na wielu polach musi być zawsze głęboka osobista więź z Chrystusem, którą należy pielęgnować i rozwijać dzień po dniu. Dopiero wtedy, gdy jesteśmy rozmiłowani w Panu, będziemy w stanie poprowadzić ludzi do Boga i otworzyć ich na Jego miłosierną miłość i w ten sposób otworzyć świat na miłosierdzie Boże.

    ____________________________________________________________________________________

    Przysięga, którą Pius X uratował Kościół przed modernizmem

    Przysięga, którą Pius X uratował Kościół przed modernizmem

    Święty papież Pius X nakazał wszystkim katolickim księżom, biskupom, nauczycielom religii oraz profesorom w seminariach składanie przysięgi antymodernistycznej. W ten sposób wielki Ojciec Święty chciał zwalczyć diabelskie liberalne prądy teologiczne, zwane modernizmem, chcące wywrócić do góry nogami ład w Kościele katolickim i doprowadzić do odrzucenia prawdy na rzecz kłamstw ducha czasu. Przysięga antymodernistyczna wzbudziła w kręgach liberalnych ogromny sprzeciw – było to wymiernym wskaźnikiem tego, jak bardzo była potrzebna. We wspomnienie św. Piusa X przypominamy jej tekst, zachęcając do uważnej jego lektury tak, by zobaczyć, jak bardzo aktualna jest także dzisiaj.

    Tak o przysiędze pisał św. Maksymilan Kolbe:

    W liście do matki z Rzymu, 1 VII 1914: „W końcu tego roku szkolnego Ojciec święty wyraził listownie swoje zadowolenie z alumnów uniwersytetu “Gregorianum” i na dowód tego dał trzy medale złote dla tych doktorów, którzy najlepiej złożą doktorat. List ten przeczytał nam O. Rektor uniwersytetu na podwórcu uniwersyteckim. Na dowód wdzięczności zaś grzmot oklasków rozległ się po przeczytaniu listu, a po południu nie było wykładów. A co ważniejsza: Ojciec święty nakazał teraz wszystkim, którzy otrzymują jakikolwiek stopień akademicki, złożyć przysięgę przeciw modernizmowi toteż i ja w tym samym dniu, w którym składałem egzamin, złożyłem także wraz z innymi tę przysięgę w kościele św. Ignacego. Przedtem przysięga ta tyczyła tylko tych, co otrzymywali doktorat; teraz zaś została rozszerzona na wszystkie stopnie akademickie.” (Pisma św Maksymiliana tom I; 13)

    PRZYSIĘGA ANTYMODERNISTYCZNA

    Ja N. przyjmuję niezachwianie, tak w ogólności, jak w każdym szczególe, to wszystko, co określił, orzekł i oświadczył nieomylny Urząd Nauczycielski Kościoła.

    Najpierw wyznaję, że Boga, początek i koniec wszechrzeczy, można poznać w sposób pewny, a zatem i dowieść Jego istnienia, naturalnym światłem rozumu w oparciu o świat stworzony, to jest z widzialnych dzieł stworzenia, jako przyczynę przez skutki.

    Po drugie: zewnętrzne dowody Objawienia, to jest fakty Boże, przede wszystkim zaś cuda i proroctwa, przyjmuję i uznaję za całkiem pewne oznaki Boskiego pochodzenia religii chrześcijańskiej i uważam je za najzupełniej odpowiednie dla umysłowości wszystkich czasów i ludzi, nie wyłączając ludzi współczesnych.

    Po trzecie: mocno też wierzę że Kościół, stróż i nauczyciel słowa objawionego, został wprost i bezpośrednio założony przez samego prawdziwego i historycznego Chrystusa, kiedy pośród nas przebywał, i że tenże Kościół zbudowany jest na Piotrze, głowie hierarchii apostolskiej, i na jego następcach po wszystkie czasy.

    Po czwarte: szczerze przyjmuję naukę wiary przekazaną nam od Apostołów przez prawowiernych Ojców, w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu. Przeto całkowicie odrzucam jako herezję zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego znaczenia przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Kościół trzymał się poprzednio. Potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy do wiernego przechowywania, podstawia… twory świadomości ludzkiej, które zrodzone z biegiem czasu przez wysiłek ludzi – nadal w nieokreślonym postępie mają się doskonalić.

    Po piąte: z wszelką pewnością utrzymuję i szczerze wyznaję, że wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym, wyłaniającym się z głębin podświadomości pod wpływem serca i pod działaniem dobrze usposobionej woli, lecz prawdziwym rozumowym uznaniem prawdy przyjętej z zewnątrz ze słuchania, mocą którego wszystko to, co powiedział, zaświadczył i objawił Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz, uznajemy za prawdę dla powagi Boga najbardziej prawdomównego.

    Poddaję się też z należytym uszanowaniem i całym sercem wyrokom potępienia, orzeczeniom i wszystkim przepisom zawartym w encyklice Pascendi i dekrecie Lamentabili, zwłaszcza co się tyczy tzw. historii dogmatów.

    Również odrzucam błąd tych, którzy twierdzą, że wiara podana przez Kościół katolicki może się sprzeciwiać historii i że katolickich dogmatów, tak jak je obecnie rozumiemy, nie można pogodzić z dokładniejszą znajomością początków religii chrześcijańskiej.

    Potępiam również i odrzucam zdanie tych, którzy mówią, że wykształcony chrześcijanin występuje w podwójnej roli: jednej człowieka wierzącego, a drugiej historyka, jak gdyby wolno było historykowi trzymać się tego, co się sprzeciwia przekonaniom wierzącego, albo stawiać przesłanki, z których wynikałoby, że dogmaty są albo błędne, albo wątpliwe – byleby tylko wprost im się nie przeczyło.

    Potępiam również ten sposób rozumienia i wykładu Pisma św., który pomijając Tradycję Kościoła, analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, przyjmuje wymysły racjonalistów w sposób zarówno niedozwolony, jak i lekkomyślny, a krytykę tekstu uznaje za jedyną i najwyższą regułę.

    Odrzucam również zdanie tych, którzy twierdzą, że ten, co wykłada historię teologii lub o tym przedmiocie pisze, powinien najpierw odłożyć na bok wszelkie uprzednie opinie, tak co do nadprzyrodzonego początku katolickiej Tradycji jak co do obiecanej przez Boga pomocy w dziele wiecznego przechowywania wszelkiej objawionej prawdy; nadto że pisma poszczególnych Ojców należy wykładać według samych tylko zasad naukowych z pominięciem wszelkiej powagi nadprzyrodzonej i z taką swobodą sądu, z jaką zwykło się badać jakiekolwiek dokumenty świeckie.

    W końcu wreszcie ogólnie oświadczam, że jestem najzupełniej przeciwny błędowi modernistów twierdzących, że w świętej Tradycji nie ma nic Bożego, albo – co daleko gorsze – pojmujących pierwiastek Boży w znaczeniu panteistycznym, tak iż nic nie pozostaje z Tradycji katolickiej poza tym suchym i prostym faktem, podległym na równi z innymi dociekaniom historycznym, że byli ludzie, którzy szkołę założoną przez Chrystusa i Jego Apostołów rozwijali w następnych wiekach swą gorliwą działalnością, zręcznością i zdolnościami.

    Przeto usilnie się trzymam i do ostatniego tchu trzymać się będę wiary Ojców w niezawodny charyzmat prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie w „sukcesji biskupstwa od Apostołów” [Św. Ireneusz, Adv. haer. IV, 26 – PG 7, 1053 C]; a to nie w tym celu, by trzymać się tego, co może się wydawać lepsze i bardziej odpowiednie dla stopy kultury danego wieku, lecz aby nigdy inaczej nie rozumieć absolutnej i niezmiennej prawdy głoszonej od początku przez Apostołów.

    Ślubuję, iż to wszystko wiernie, nieskażenie i szczerze zachowam i nienaruszenie tego przestrzegać będę i że nigdy od tego nie odstąpię, czy to w nauczaniu. czy w jakikolwiek inny sposób mową lub pismem. Tak ślubuję, tak przysięgam, tak niech mi dopomoże Bóg i ta święta Boża Ewangelia.

    Fronda.pl

    ________________________________________________________________________________

    Polska zagadka Piusa X

    Gdy w pamiętnym październiku 1978 roku krakowski kardynał Karol Wojtyła został ukazany światu jako nowy papież podawano, że to pierwszy od ponad 400 lat papież, który nie jest Włochem, i z jeszcze większą fascynacją stwierdzano, że to pierwszy Polak na Piotrowym tronie. Nie wszyscy jednak podzielali tę opinię!

    Nie chodziło tu o to, by kwestionować oczywiste fakty dotyczące Papieża Jana Pawła II, jak jego narodowość, ale o samo stwierdzenie, że był „pierwszym papieżem Polakiem”. Byli bowiem tacy, którzy twierdzili, że już wcześniej w historii jeden z papieży był Polakiem, przynajmniej z pochodzenia. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że rzecznikiem tych poglądów był kapłan – irlandzki ksiądz Malachi Brendan Martin. Wydał on w 1990 roku książkę zatytułowaną „The Keys of This Blood”, w której zawarł rewelacje dotyczące papieża Piusa X, który przewodził Kościołowi w latach 1903-1914.

    Papież synem Jana Krawca?

    Według ks. Martina, Pius X miał ojca, który był Polakiem, nazywał się Krawiec i pochodził z Wielkopolski (lub Śląska Cieszyńskiego), skąd na początku XIX wieku miał przybyć do Włoch. Osiedliwszy się w podweneckim Riese Jan Krawiec miał zmienić nazwisko na Sarto, co po włosku znaczy właśnie „krawiec”. Jan Krawiec vel Giovanni Sarto miał następnie ożenić się Margheritą Sanson, a jednym z ich dzieci miał być Giuseppe Melchiore Sarto, przyszły papież Pius X. Próżno szukać potwierdzenia tych rewelacji w oficjalnych, kościelnych biogramach papieża Piusa X. Wszystkie biografie podają, że rodzice Piusa X byli rodowitymi Włochami, a genealogię rodziny Sarto wywodzą aż z XIV-wiecznych Włoch. Ks. Malachi Martin tłumaczy jednak, że oficjalne biografie powielają urzędowy życiorys, jaki został sporządzony dla osoby papieża Piusa X, krótko po jego wyborze. Wtedy właśnie miało dojść do ukrycia polskiego pochodzenia Ojca Świętego. Dlaczego? Czyżby polskość miała być przed ponad stu laty czymś wstydliwym albo kompromitującym? Tego typu supozycje są nie tylko naiwne, ale wręcz obraźliwe dla Polaków. Kwestie rzekomego ukrycia pochodzenia Piusa X ks. Martin tłumaczy więc inaczej, przypominając zgoła sensacyjne okoliczności pamiętnego konklawe z 1903 r.

    Ukryta polskość?

    Było ono historycznym wydarzeniem o ponadprzeciętnym znaczeniu. Wszelako kardynałowie zebrali się w Kaplicy Sykstyńskiej po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, po rekordowo długim pontyfikacie papieża Leona XIII, który rządził Kościołem prawie tak długo, jak sto lat później przypadnie to Janowi Pawłowi II. Martin przypomniał, zgodnie z prawdą, że podczas konklawe, w ramach którego najbardziej prawdopodobnym kandydatem na nowego papieża był sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kardynał Mariano Rampolla del Tindaro, doszło do nieoczekiwanego ruchu. Gdy kardynał Rampolla cieszył się już większością głosów pozwalających mu niebawem przyodziać szaty Pontifexa i papieską tiarę, krakowski kardynał Jan Puzyna zgłosił w imieniu cesarza austrowęgierskiego Franciszka Józefa ekskluzywę, czyli weto blokujące wybór Rampolli. W tej sytuacji kardynałowie wybrali ostatecznie kardynała Sarto, który inaugurując swój pontyfikat, przyjął imię Piusa X. Do tych faktów ks. Martin dodał swoje dane, według których po wyborze kard. Sarto w Wiedniu zapanowała panika na wieść o polskich korzeniach nowego papieża. Przystąpiono więc podobno do niszczenia wszystkich dokumentów, które mogłyby potwierdzić te fakty, z obawy, że wywołałyby one narodowy entuzjazm spętanych pod zaborami Polaków. Dodatkowe argumenty, „potwierdzające” według księdza Malachita Martina polskie pochodzenie Piusa X, to na przykład rzekoma rozbieżność co do zawodu ojca papieża Giovanniego Sarto – według jednych biogramów miał być ubogim doręczycielem pocztowym, według innych – zamożnym ziemianinem. Dodatkową wątpliwość zasiewa brak grobu ojca papieża w rodzinnej miejscowości Riese oraz – co wymowniejsze – brak metryki chrztu domniemanego Jana Krawca w parafii Riese.

    Od świadectw ustnych do fizjonomii

    Druga grupa dowodów na polskość Piusa X to według irlandzkiego autora „liczne świadectwa ustne”. Podobno były one rozpowszechniane szczególnie na Śląsku, skąd wedle jednej z hipotez miała pochodzić rodzina Krawców. „Z jednej z tych wsi, z Boguszyc (pow. gliwicki), wywodzi się rodzina Krawców, której XX-wieczny potomek – Alojzy – miał po śmierci Piusa X w 1914 r. otrzymać z Watykanu specjalne zawiadomienie, dotyczące spraw majątkowych. Starannie przechowywany dokument zaginął w czasie II wojny światowej, ale żyją jeszcze ludzie, którzy widzieli go na własne oczy” – oto jeden z wątków specyficznego dochodzenia genealogicznego, jakie prowadził ks. Martin. Większość pozostałych „argumentów” przemawiających za rzekomą polskością ojca Piusa X utrzymana jest na podobnym poziomie – przekazy ustne, dowody, które zaginęły, pogłoski, które krążyły w śląskich wsiach. Jednym z bardziej wiarygodnych dowodów na to, że jest w tej sprawie coś na rzeczy mógłby być tajemniczy list, jaki biskup Józef Gawlina miał skierować 25 kwietnia 1937 roku do Prymasa Polski kardynała Augusta Hlonda. Z listu miało podobno wynikać, że bp polowy Gawlina jest świadom pogłosek o domniemanej polskiej narodowości papieża Piusa X i interesuje się tą sprawą. W tym czasie na Śląsku krążyły opinie, że mieszkająca tam Ewa Krawiec miała być ciotką papieża Piusa. Jej z kolei syn – ks. Leopold Bonawentura Moczygęba, kapłan zasłużony dla duszpasterstwa polskich osadników w USA w XIX wieku, miał na początku swego kapłaństwa mieszkać we Włoszech, u swego stryja Krawca – Sarto, rzekomego ojca Piusa X. Także pod koniec swego życia ks. Moczygęba miał jeździć do Włoch, gdzie przebywał „u swego wuja kanonika, czy biskupa Mantui”, którym był wówczas późniejszy papież Pius X. Wszystkie te informacje, cytowane przez bp. Gawlinę w liście do Prymasa Hlonda, miały podobno być przytaczane przez wiarygodnych śląskich kapłanów. Irlandzki ksiądz, autor wspomnianej książki, twierdził też, że o polskim pochodzeniu Piusa X miał na wykładach w poznańskim seminarium opowiadać ks. profesor Edmund Dalbor, późniejszy prymas Polski. Nie są to jednak potwierdzone rewelacje. Podobnie nieomal infantylnie brzmi argument, że o polskim pochodzeniu Piusa X „najlepiej świadczyła jego fizjonomia, niespotykana we Włoszech”. A już co najmniej naiwne jest stwierdzenie, że o polskości papieża może świadczyć jego sympatia dla Polski i Polaków, okazywana podczas pontyfikatu. Rzeczywiście papież ten darzył szacunkiem i uczuciem naród polski, czemu dawał wyraz przy różnych okazjach, czy jednak z tego samego powodu należy przypisać polskie pochodzenie Pawłowi VI i Janowi XXIII, a także wielu innym papieżom, którym nasza ojczyzna była bliska?

    Legenda o polskim ojcu Giovanniego Melchiore Sarto – papieża Piusa X powielana jest od czasu do czasu. Nie ma żadnych dowodów potwierdzających zawartą w niej rewelację, a i same poszlaki, jakie się przywołuje, są zbyt słabe, by snuć dalsze dywagacje na ten temat. Nic nie wskazuje na to, żeby ten stan rzeczy miał się zmienić. No, chyba że za sto albo dwieście lat znajdzie się gdzieś w przepastnych archiwach watykańskich, albo przeciwnie – na strychu jakiejś starej śląskiej parafii, list albo dokument, który wyjaśni tę zagadkę. Ale wtedy raczej się już tego nie zdążymy dowiedzieć.

    Adam Suwart/Przewodnik Katolicki

     Papież Pius X Giuseppe Melchiore Sarto, urodził się w Riese, w prow. Treviso w 1835 roku. Zmarł w Watykanie w 1914 roku. Po święceniach kapłańskich (1859) był kolejno: biskupem Mantui (1884), patriarchą Wenecji i kardynałem (1892), w 1903 roku wybrany na papieża po śmierci Leona XIII. Za hasło pontyfikatu przyjął dewizę: „Wszystko odnowić w Chrystusie”. Bronił wiary w obliczu współczesnych zagrożeń rozwijającego się żywiołowo świata. Potępił modernizm, ateizm, agnostycyzm. Nazywany „papieżem dzieci” obniżył wiek przystąpienia dzieci do I Komunii św. W 1905r. uczynił szambelanem papieskim ks. Adama Sapiehę. Beatyfikował śląskiego jezuitę Melchiora Grodzieckiego. W 1906 r. wyniósł do godności bazyliki świątynię jasnogórską, ustanawiając dzień 26 sierpnia uroczystością Matki Boskiej Częstochowskiej. W 1910 r. przesłał do Częstochowy drogocenną koronę, którą 22 maja zawieszono na cudownym Obrazie Matki Boskiej. Beatyfikowany i kanonizowany przez Piusa XII, przez wielu uznawany jest za jednego z największych w dziejach papieży.  

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 sierpnia

    Święty Bernard z Clairvaux,
    opat i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Władysław Mączkowski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Alojzy od Świętego Sakramentu (Jerzy Häfner), prezbiter i męczennik
      •  Samuel, prorok
    ***
    Święty Bernard z Clairvaux

    Bernard urodził się w rycerskim rodzie burgundzkim, na zamku Fontaines pod Dijon (Francja) w 1090 r. Jego ojciec, Tescelin, należał do miejscowej arystokracji jako wasal księcia Burgundii. Jego matka (Aletta) była córką hrabiego Bernarda z Montbard. Jako chłopiec Bernard uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kanoników diecezjalnych w St. Vorles, gdzie ojciec Bernarda miał swoją posiadłość. Ojciec marzył dla syna o karierze na dworze księcia Burgundii. W Boże Narodzenie Bernardowi miało się pojawić Dziecię Boże i zachęcać chłopca, aby poświęcił się służbie Bożej. Kiedy Bernard miał 17 lat (1107), umarła mu matka. Zwrócił się wówczas do Maryi, by mu zastąpiła matkę ziemską. Będzie to jeden z rysów charakterystycznych jego ducha: tkliwe nabożeństwo do Bożej Matki.
    Mając 22 lata wstąpił do surowego opactwa cystersów w Citeaux, pociągając za sobą trzydziestu towarzyszy młodości. Niedługo potem również jego ojciec wstąpił do tego opactwa. Żywoty Bernarda głoszą, że wśród niewiast powstała panika, iż nie będą miały mężów, bo wszystko, co było najszlachetniejsze, Bernard zabrał do zakonu.
    Nadmierne pokuty, jakie Bernard zaczął sobie zadawać, tak dalece zrujnowały jego organizm, że był już bliski śmierci. Kiedy tylko poczuł się nieco lepiej, wraz z 12 towarzyszami został wysłany przez św. Stefana, opata, do założenia nowego opactwa w pobliżu Aube, w diecezji Langres, któremu Bernard od pięknej kotliny nadał nazwę Jasna Dolina (Clara Vallis – Clairvaux). Jako pierwszy opat tegoż klasztoru otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 25 lat. W tym opactwie pozostał przez 38 lat jako opat. Stąd też rozpowszechniał dzieło św. Roberta (+ 1110) i św. Stefana (+ 1134) przez założenie 68 nowych opactw, toteż słusznie nadano mu tytuł współzałożyciela zakonu cystersów. Bernard nadał mu bowiem niebywały dotąd rozwój w całej Europie. Co więcej, oprócz nowych kandydatów w szeregi jego synów duchowych zaczęli się zaciągać także zwolennicy reformy z wielu opactw benedyktyńskich.

    Francisco Goya: Święty Bernard przyjęty do cystersów

    Bernard był nie tylko gorliwym opatem swojej rodziny zakonnej. Zasłynął także jako myśliciel, teolog i kontemplatyk. Umiał łączyć życie czynne z mistyką. Mając do dyspozycji na rozmowę z Bogiem tak mało czasu w ciągu dnia, poświęcał na nią długie godziny nocy. Założył około trzystu fundacji zakonnych, w tym także cysterską fundację w Jędrzejowie. Wywarł wpływ na życie Kościoła swej epoki. Był jedną z największych postaci XII wieku. Nazwano go “wyrocznią Europy”. Był obrońcą papieża Innocentego II. Położył kres schizmie Anakleta w Rzymie. Z polecenia Eugeniusza III ogłosił II krucjatę krzyżową. Napisał regułę templariuszy, zakonu powołanego w 1118 r. do ochrony pielgrzymów od napadów i stania na straży Grobu Chrystusa. Wyjednał także u papieża jej zatwierdzenie.

    Święty Bernard z Clairvaux - gorliwy czciciel Maryi

    Bernard bardzo żywo bronił czystości wiary. Wystąpił przeciwko tezom Abelarda, znanego dialektyka, bardzo awanturniczego i zbyt intelektualizującego prawdy wiary. Skłonił go do pojednania z Kościołem.
    Bernard zasłynął także swymi pismami. Jest ich wiele: od drobnych rozpraw teologicznych, poprzez utwory ascetyczne, kończąc na listach i kazaniach. Z traktatów najważniejsze to: O łasce i wolnej woli, O stopniach pokory i pychy, Księga o miłowaniu Boga, Pięć ksiąg do papieża Eugeniusza III. Z jego kazań najpiękniejsze to komentarze do Pieśni nad pieśniami (1136) i O Najświętszej Maryi Pannie. Wśród listów zachował się także list do biskupa krakowskiego.
    Bernard wyróżniał się także nabożeństwem do Męki Pańskiej. Na widok krzyża zalewał się obfitymi łzami. Bracia zakonni widzieli nieraz, jak czule rozmawiał z Chrystusem ukrzyżowanym. Dla wyrażenia swojej miłości do NMP nie tylko pięknie o Niej pisał, ale często Ją pozdrawiał w Jej świętych wizerunkach. Powtarzał wówczas radośnie Ave, Maria! Legenda głosi, że raz z figury miała mu odpowiedzieć Matka Boża na to pozdrowienie słowami: Salve, Bernardzie! Ikonografia często przedstawia go w tej właśnie sytuacji. Nadzwyczajny dar wymowy zjednał mu tytuł “doktora miodopłynnego”.

    Święty Bernard z Clairvaux - czciciel Męki Pańskiej

    Zmarł w Clairvaux 20 sierpnia 1153 r. Do chwały świętych wyniósł go papież Aleksander III w 1174 roku. Doktorem Kościoła ogłosił Bernarda papież Pius VIII w 1830 roku. W osiemsetną rocznicę jego śmierci Pius XII w 1953 r. wydał ku czci św. Bernarda piękną encyklikę, zaczynającą się od słów Doktor miodopłynny. Bernard jest czczony jako patron cystersów, Burgundii, Ligurii, Genui, Gibraltaru, Pelplina, a także pszczelarzy; wzywany jako opiekun podczas klęsk żywiołowych, sztormów oraz w godzinie śmierci.
    W ikonografii Bernard przedstawiany jest w stroju cysterskim. Jego atrybutami są m.in.: księga, krzyż opacki, krucyfiks; Matka Boża z Dzieciątkiem, narzędzia Męki Pańskiej, pióro pisarskie, różaniec, trzy infuły u stóp, rój pszczeli, ul.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Św. Bernard z Clairvaux

    Św. Bernard z Clairvaux

    Św. Bernard z Clairvaux

    Fra Bartolomeo: “WIZJA ŚW. BERNARDA ZE ŚW. BENEDYKTYNEM I ŚW. JANEM EWANGELISTĄ”

    ***

    Opat z Clairvaux zachęca do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu.

    Drodzy bracia i siostry,

    dziś chciałbym mówić o świętym Bernardzie z Clairvaux, nazywanym „ostatnim z Ojców” Kościoła, ponieważ w XII wieku raz jeszcze odnowił i uobecnił wielką teologię Ojców. Nie znamy szczegółów jego dzieciństwa; wiemy jednak, że urodził się w 1090 roku w Fontaines we Francji, w dość zamożnej rodzinie wielodzietnej. Jako młodzieniec wyróżnił się w nauce tak zwanych sztuk wyzwolonych – zwłaszcza gramatyki, retoryki i dialektyki – w szkole kanoników kościoła w Saint-Vorles, w Châtillon-sur-Seine i dojrzewał w nim powoli zamiar podjęcia życia zakonnego. W wieku około dwudziestu lat wstąpił do Cîteaux – nowej fundacji monastycznej, lżejszej od starych i czcigodnych ówczesnych klasztorów, jednocześnie jednak bardziej wymagającej, gdy chodzi o praktykowanie rad ewangelicznych. Kilka lat później, w 1115, św. Stefan Harding, trzeci opat Cîteaux wysłał Bernarda do założenia klasztoru w Clairvaux. Tu młody opat, który miał zaledwie 25 lat, mógł wydoskonalić swoje pojęcie życia monastycznego i zaangażować się we wcielanie go w życie. Widząc dyscyplinę panującą w innych klasztorach, Bernard zdecydowanie podkreślał konieczność życia wstrzemięźliwego i umiarkowanego tak przy stole, jak i w stroju i w zabudowaniach klasztornych, zalecając utrzymanie i troskę o ubogich. Tymczasem wspólnota w Clairvaux rosła wciąż liczebnie i mnożyła swoje fundacje.

    W owych latach, przed rokiem 1130, Bernard prowadził bogatą korespondencję z wieloma osobami, zarówno ważnymi, jak i skromnej kondycji społecznej. Do licznych Lisów z tego okresu należy dodać równie liczne Kazania, a także Sentencje i Traktaty. Na ten okres przypada też wielka przyjaźń Bernarda z Wilhelmem – opatem Saint-Thierry i Wilhelmem z Champeaux, należącymi do najważniejszych postaci XII stulecia. Od roku 1130 zajmował się wieloma poważnymi sprawami Stolicy Apostolskiej i Kościoła, dlatego coraz częściej musiał opuszczać swój klasztor, a czasami i Francję. Założył też kilka klasztorów żeńskich i był uczestnikiem ożywionej wymiany korespondencji z Piotrem Czcigodnym, opatem Cluny, o którym mówiłem w ubiegłą środę.

    Swoje pisma polemiczne skierował przede wszystkim przeciwko Abelardowi, wielkiemu myślicielowi, który zapoczątkował nowy sposób uprawiania teologii, wprowadzając przede wszystkim dialektyczno-filozoficzną metodę konstruowania myśli teologicznej. Innym frontem, na którym walczył Bernard, była herezja katarów, którzy gardzili materią i ludzkim ciałem, pogardzając tym samym Stwórcą. On natomiast czuł się w obowiązku występować w obronie Żydów, potępiając oraz bardziej szerzące się nawroty antysemityzmu. Ze względu na ten ostatni aspekt jego działalności apostolskiej, kilkadziesiąt lat później Efraim, rabin Bonn, oddał Bernardowi przejmujący hołd. W tym samym okresie święty Opat napisał swoje najsławniejszego dzieła, jak głośne Kazania o Pieśni nad pieśniami.

    W ostatnich latach swego życia – zmarł w 1153 roku – Bernard musiał ograniczyć podróże, nie rezygnując z nich jednak zupełnie. Wykorzystał to do ostatecznego przejrzenia zbioru Listów, Kazań i Traktatów. Na wspomnienie zasługuje książka dość wyjątkowa, którą ukończył właśnie w tym okresie, w 1145, kiedy jeden z jego uczniów, Bernardo Pignatelli, został papieżem, przyjmując imię Eugeniusz III. Z tej okazji Bernard, jako ojciec duchowy, skierował do tego swego syna duchowego tekst zatytułowany „De Consideratione”, zawierający wskazania, jak być dobrym papieżem. W księdze tej, która pozostaje lekturą odpowiednią dla papieży wszystkich czasów, Bernard nie mówi jedynie, jak być dobrym papieżem, ale ukazuje też głęboką wizję tajemnicy Kościoła i tajemnicy Chrystusa, która prowadzi ostatecznie do rozważania tajemnicy Boga Trójjedynego: „Należałoby nadal szukać tego Boga, którego jeszcze nie dość szukany”, pisze święty Opat, „być może jednak uda się szukać lepiej i łatwiej w modlitwie niż w dyskusji. Zakończmy więc na tym księgę, ale nie poszukiwania” (XIV, 32: PL 182, 808), nie drogę ku Bogu.

    Chciałbym się teraz zatrzymać na dwóch głównych aspektach bogatej nauki Bernarda: dotyczą one Jezusa Chrystusa i Najświętszej Maryi, Jego Matki. Jego troska o głęboki i żywotny udział chrześcijanina w miłości Boga w Jezusie Chrystusie nie wnosi nowych wskazań do naukowego statusu teologii. Jednakże w sposób bardziej niż zdecydowany opat z Clairvaux zachęca teologa do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus – podkreśla Bernard w obliczu złożonego dialektycznego rozumowania swoich czasów – tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu (mel in ore, in aure melos, in corde iubilum)”. Stąd właśnie wziął się tytuł, jaki przyznała mu tradycja – Doctor mellifluus: jego wysławianie Jezusa Chrystusa „płynie niczym miód”. W wycieńczających bitwach między nominalistami a realistami – dwoma nurtami filozofii tamtej epoki – opat z Clairvaux niezmordowanie powtarza, że jedno tylko jest imię, które się liczy, imię Jezusa z Nazaretu. „Jałowy jest wszelki pokarm duszy – wyznaje – jeśli nie jest podlany tą oliwą; mdły, jeśli nie jest okraszony tą solą. To, co piszesz, nie ma dla mnie smaku, jeśli nie odczytam w tym Jezusa”. I kończy: „Gdy dyskutujesz bądź mówisz, nic nie ma dla mnie smaku, jeśli nie usłyszę brzmienia imienia Jezusa” (Sermones in Cantica Canticorum XV, 6: PL 183,847). Dla Bernarda bowiem prawdziwe poznanie Boga polega na osobistym, głębokim doświadczeniu Jezusa Chrystusa i Jego miłości. I to, drodzy bracia i siostry, dotyczy każdego chrześcijanina: wiara to przede wszystkim osobiste, intymne spotkanie z Jezusem, to doświadczenie Jego bliskości, Jego przyjaźni, Jego miłości, tylko tak nauczyć się można coraz lepiej poznawać Go, miłować i iść coraz bardziej za Nim. Oby tak było w przypadku każdego z nas!

    W innym znanym Kazaniu na niedzielę oktawy Wniebowzięcia święty Opat opisuje w porywających słowach intymny udział Maryi w odkupieńczej ofierze Syna: „Święta Matko – mówi on – prawdziwie miecz przeszył Twą duszę!… Do tego stopnia gwałt bólu przeszył Twoją duszę, że słusznie nazywać Cię możemy bardziej niż męczennikiem, albowiem w Tobie udział w męce Syna przewyższył znacznie jeśli chodzi swą intensywnością cierpienia męczeństwa” (14: PL 183,437-38). Bernard nie ma wątpliwości, że „per Mariam ad Iesum” – przez Maryję prowadzeni jesteśmy do Jezusa. Zaświadcza on wyraźnie podporządkowanie Maryi Jezusowi, zgodnie z podstawami tradycyjnej mariologii. Jednakże korpus Kazania dowodzi też uprzywilejowanego miejsca Dziewicy w ekonomii zbawienia, w następstwie zupełnie wyjątkowego udziału Matki (compassio) w ofierze Syna. Nieprzypadkowo półtora wieku po śmierci Bernarda Dante Alighieri, w ostatniej pieśni „Boskiej Komedii” włoży w usta Doktora Miodopłynnego wspaniałą modlitwę do Maryi: „Dziewico! Matko! Córko Twego Syna, / Pokorna, ale nad wszystkie wyniosła,/ zamierzeń boskich skarbnico jedyna!” (Raj, Pieśń 33, w. 1 i n.).

    Refleksje te, charakterystyczne dla kogoś, kto rozmiłowany jest w Jezusie i Maryi, jak św. Bernard, mają także dziś ozdrowieńczy wpływ nie tylko na teologów, ale na wszystkich wiernych. Czasem chce się rozwiązać podstawowe kwestie na temat Boga, człowieka i świata przy użyciu samej tylko siły rozumu. Św. Bernard natomiast, mocno opierając się na Biblii i na Ojcach Kościoła, przypomina nam, że bez głębokiej wiary w Boga, podsycanej modlitwą i kontemplacją, intymną relacją z Panem, naszym refleksjom na temat tajemnic Bożych grozi, że staną się czczym ćwiczeniem intelektualnym i stracą swą wiarygodność. Teologia odsyła do „nauki świętych”, do ich wyczucia tajemnic Boga żywego, do ich mądrości, daru Ducha Świętego, które stają się punktem odniesienia myśli teologicznej. Razem z Bernardem z Clairvaux my także musimy przyznać, że człowiek lepiej szuka i łatwiej znajduje Boga „w modlitwie aniżeli w dyskusji”. W ostateczności najprawdziwszą postacią teologa i każdego ewangelizatora pozostaje apostoł Jan, który oparł swoją głowę na sercu Nauczyciela.

    Chciałbym zakończyć te refleksje o św. Bernardzie wezwaniami do Maryi, które czytamy w jednym z jego pięknych kazań: „W niebezpieczeństwach, w niedostatkach, w niepewnościach – mówi on – myśl o Maryi, wzywaj Maryję. Niech Ona nie schodzi z twoich warg, nie opuszcza nigdy twego serca; i aby otrzymać pomoc Jej modlitwy, nie zapominaj nigdy o przykładzie Jej życia. Jeśli idziesz za Nią, nie zboczysz; jeśli modlisz się do Niej, nie możesz rozpaczać; jeśli myślisz o Niej, nie pomylisz się. Jeśli Ona cię wspiera, nie upadniesz; jeśli Ona się tobą opiekuje, nie masz się czego obawiać; jeśli Ona cię prowadzi, nie zmęczysz się; jeśli Ona ci sprzyja, dojdziesz do celu” (Hom. II super «Missus est», 17: PL 183, 70-71).

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 PAŹDZIERNIKA 2009 R./wiara.pl


     

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 sierpnia

    Święty Jan Eudes, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Bernard Tolomei, opat
      •  Błogosławiony Gweryk, opat
      •  Święty Ludwik, biskup
      •  Święty Sykstus III, papież
    ***
    Święty Jan Eudes

    Jan Eudes urodził się 14 listopada 1601 r. w rodzinie wieśniaków, w Ry (Normandia). Po ukończeniu szkół podstawowych Jan wstąpił do kolegium jezuickiego w Caen. Tutaj pogłębił w sobie życie wewnętrzne. Znajomość języka łacińskiego opanował w tak doskonałym stopniu, że mógł się nim posługiwać na równi z językiem ojczystym. Jako wzorowy uczeń został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. Po ukończeniu kolegium w 1623 roku wstąpił do głośnego wówczas we Francji “Oratorium Jezusa”. Przyjął go sam założyciel tej instytucji, kardynał Piotr de Berulle, wówczas najwyższy autorytet moralny we Francji. W dwa lata potem Jan przyjął święcenia kapłańskie (1625).
    W 1627 r. powrócił do Argentan, kiedy dowiedział się, że panuje tam zaraza. Niósł pomoc zarażonym. Następnie został przeznaczony do Caen. Powierzono mu obowiązki wędrownego kaznodziei, by głosił rekolekcje, misje, słowo Boże z okazji odpustów i świąt. Tę wyczerpującą pracę prowadził przez 44 lata (1632-1676). Za podstawę obrał sobie katechizm. Systematycznie uczył prawd wiary i moralności tak dzieci, jak i dorosłych, wieśniaków, jak i mieszczan. Co roku przeprowadzał 3 do 4 misji, a każda z nich trwała od 4 do 8 tygodni. Przez całe swe życie przeprowadził 110 misji. W ciągu kilkudziesięciu lat przemierzył całą Normandię, Bretonię i część Burgundii. Wielu kapłanów i wiele sióstr zakonnych poddało się pod jego kierownictwo duchowe.
    Za poradą spowiednika wystąpił z Oratorium (1643) i postanowił założyć własne zgromadzenie misyjne (eudystów) dla nauczania i katechizowania ludu, który był pod tym względem mocno zaniedbany. Ponieważ wyróżniał się nabożeństwem do Serca Jezusa i Maryi, cześć dla tych Serc szerzył niezmordowanie żywym słowem i pismem. Założył szereg seminariów duchownych w diecezjach, w których ich jeszcze nie było, mimo bardzo surowych zaleceń soboru trydenckiego (1545-1563): w Coutances (1650), w Lisieux (1653), w Rouen (1658), w Evreux (1667) i w Rennes (1670), skąd wyszło wielu gorliwych kapłanów. Seminaria te prowadzili jego synowie duchowi.
    W swoich wędrówkach apostolskich zauważył, że po miastach szerzyła się rozpusta. Wiele młodych niewiast i dziewcząt w tego rodzaju życiu widziało jedyną dla siebie szansę zdobycia utrzymania. Nieustanne wojny i zamieszki, zarazy i pożary pomnażały nędzę, która pchała kobiety w ramiona rozpusty. Jan utworzył więc nową, żeńską rodzinę zakonną do opieki nad moralnie upadłymi dziewczętami, pod nazwą Sióstr Matki Bożej od Miłości. Tego rodzaju inicjatywa była potrzebna, gdyż nowy zakon otworzył swoje placówki w Caen (1642), w Rennes (1673), w Hennebont (1676) i w Guingamp (1676). Papież Aleksander VII zatwierdził nowe dzieło bullą w 1666 roku.
    Jan znajdował też czas na twórczość pisarską. Do najcenniejszych jego pism należą Królestwo Chrystusa (1637), Katechizm misyjny (1642), Kontrakt człowieka z Bogiem przez Chrzest święty (1654), Pamiętnik życia kościelnego (1681), Dobry spowiednik (1666) i Kaznodzieja apostolski (1685). Niektóre z tych dziełek ukazały się w druku dopiero po jego śmierci.

    Święty Jan Eudes

    Największe zasługi Jan Eudes położył jako niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serca Pana Jezusa i Serca Jego Matki. Jako pierwszy wystąpił publicznie z rozpowszechnianiem nabożeństwa, które było dotąd zarezerwowane tylko dla wybranych. Rozpowszechniał wśród ludu i duchowieństwa obrazy i obrazki Najświętszych Serc, modlitwy i pobożne wezwania. U biskupów poszczególnych diecezji otrzymał zezwolenie na obchodzenie święta Serca Jezusa (20 października) i Serca Maryi (8 lutego). Ułożył do tekstu Mszy świętej i brewiarza osobne czytania i hymny. Rodziny zakonne, które założył, oddał pod opiekę Serca Maryi i Jezusa. Jako hasło i codzienne pozdrowienie wprowadził do swoich klasztorów: Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi! Nabożeństwo to szerzył także poprzez misje urządzane przez siebie i swoich synów duchowych. Nakazał odprawiać je w seminariach, które prowadził jego zakon. W roku 1650 Jan założył bractwo Serca Jezusa i Maryi. W Coutance wystawił pierwszy kościół ku czci Serca Pana Jezusa i Matki Bożej.
    Właśnie ta akcja przysporzyła mu jednocześnie najwięcej cierpień. Naraził się bowiem jansenistom. Oratorianie, z których szeregów wystąpił, także nie mogli mu tego darować. Posądzono go o herezję. Doszło do tego, że król nakazał mu usunąć się z Paryża. Kapłan bronił się. Przekonywał, że teologicznie nabożeństwo to nie jest błędne, a z powodów duszpastersko-ascetycznych ma wielkie znaczenie. Opatrzność czuwała nad dziełem. Znaleźli się dygnitarze, którzy udzielili poparcia pięknej inicjatywie. Jan dla ostrożności oddał teksty liturgiczne, ułożone przez siebie, do przeglądu wybitnym teologom. Ci je zatwierdzili (1670). W 1672 roku Jan Eudes wysłał pismo do sześciu domów swojego zgromadzenia męskiego, w których polecił obchodzić święto Serca Pana Jezusa (20 października) jako święto patronalne zgromadzenia. W tym samym liście polecił równocześnie, by uroczystość tę poprzedziła uroczystość Serca Maryi (8 lutego). Za eudystami poszły z wolna inne zakony. Święto Serca Pana Jezusa przyjęły m.in. benedyktynki od Najświętszego Sakramentu (1674) i benedyktynki z Montmartre (1674). Po śmierci Jana w 1681 r. ukazało się w druku dziełko Przedziwne Serce Najświętszej Matki Bożej, w którym Jan wyłożył naukę dotyczącą tego nabożeństwa. Nosił się z myślą wydania podobnej pracy o Najświętszym Sercu Jezusowym, ale śmierć przerwała mu przygotowanie pracy.Zmarł w Caen 19 sierpnia 1680 r. Jego beatyfikacja miała miejsce w 1909 r., dokonał jej papież Pius X. Uroczystej kanonizacji dokonał jego następca, Pius XI, w roku świętym 1925.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Św. Jan Eudes

    Niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serc Pana Jezusa i Jego Matki

    Św. Jan Eudes: Niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serc Pana Jezusa i Jego Matki

    fot. via korczyna.przemyska.pl

    ***

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 19.08.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    Dzisiaj przypada liturgiczne wspomnienie św. Jana Eudesa, niezmordowanego apostoła nabożeństwa do Najświętszych Serc Jezusa i Maryi, który żył we Francji w XVII w., naznaczonym sporami religijnymi oraz poważnymi problemami politycznymi. Był to okres wojny trzydziestoletniej, która wyniszczyła nie tylko znaczną część środkowej Europy, ale wyniszczyła również dusze. Podczas gdy niektóre ówczesne prądy myślowe szerzyły pogardę dla wiary chrześcijańskiej, Duch Święty wzbudzał pełną żarliwości odnowę duchową, posługując się wybitnymi postaciami, takimi jak de Bérulle, św. Wincenty a Paulo, św. Ludwik Maria Grignion de Montfort oraz św. Jan Eudes. Jednym z owoców tej wielkiej «francuskiej szkoły» świętości był także św. Jan Maria Vianney. Przedziwnym zrządzeniem Opatrzności, mój czcigodny poprzednik Pius xi kanonizował jednocześnie, 31 maja 1925 r., Jana Eudesa i Proboszcza z Ars, ofiarowując Kościołowi i całemu światu dwa nadzwyczajne przykłady świętości kapłańskiej.

    W kontekście Roku Kapłańskiego pragnę uwydatnić gorliwość apostolską św. Jana Eudesa, któremu bardzo leżała na sercu formacja duchowieństwa diecezjalnego. Święci są żywą interpretacją Pisma Świętego. W swym życiu święci przekonali się o prawdzie Ewangelii. Dzięki temu uczą nas poznawać i rozumieć Ewangelię. Sobór Trydencki wydał w 1563 r. normy dotyczące erygowania seminariów diecezjalnych oraz formacji kapłanów, bowiem dobrze zdawał sobie sprawę, że cały kryzys związany z reformacją był spowodowany także przez niedostateczną formację kapłanów, którzy nie byli przygotowani do kapłaństwa w odpowiedni sposób, intelektualnie i duchowo, w sercu i duszy. Działo się to w 1563 r.; a ponieważ wprowadzanie w życie i stosowanie norm następowało opieszale — zarówno w Niemczech, jak i we Francji — św. Jan Eudes dostrzegał konsekwencje tych zaniedbań. Z jasną świadomością jak wielkiej pomocy duchowej potrzebują dusze, m.in. właśnie ze względu na niedostateczne przygotowanie znacznej części duchowieństwa, święty, który był proboszczem, założył zgromadzenie zajmujące się właśnie formacją kapłanów. W uniwersyteckim mieście Caen założył pierwsze seminarium. Inicjatywa ta spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem i wkrótce objęła inne diecezje. Droga świętości, którą on sam podążał i ukazywał swoim uczniom, była oparta na niezachwianej ufności w miłość, objawioną przez Boga ludzkości w kapłańskim Sercu Chrystusa i w macierzyńskim Sercu Maryi. W owych czasach okrucieństwa, zaniku życia duchowego, zwracał się do serc, by przemówić do serc słowami Psalmów, trafnie zinterpretowanymi przez św. Augustyna. Na serce chciał zwrócić uwagę poszczególnych osób, zwykłych ludzi, a zwłaszcza przyszłych kapłanów, ukazując kapłańskie serce Chrystusa i macierzyńskie serce Maryi. Każdy kapłan powinien być świadkiem i apostołem tej miłości serca Chrystusa i Maryi.

    Również dzisiaj odczuwa się potrzebę, by kapłani dawali świadectwo o nieskończonym Bożym miłosierdziu swoim życiem całkowicie «zdobytym» przez Chrystusa i uczyli się tego już w latach formacji w seminariach. Po Synodzie w 1990 r. Papież Jan Paweł ii ogłosił Adhortację apostolską Pastores dabo vobis, w której przypomniał normy Soboru Trydenckiego i dostosował je do czasów współczesnych, a zwłaszcza ukazał potrzebę ciągłości między formacją początkową i formacją stałą. Dla niego i dla nas to jest rzeczywistym punktem wyjścia prawdziwej reformy życia i apostolstwa kapłanów; jest również istotne, aby «nowa ewangelizacja» nie była po prostu jedynie atrakcyjnym sloganem, ale stała się rzeczywistością. Podstawy zdobyte podczas formacji seminaryjnej stanowią niezastąpiony humus spirituale do tego, żeby «uczyć się Chrystusa», pozwalając, by On upodabniał nas stopniowo do siebie, jedynego Najwyższego Kapłana i Dobrego Pasterza. Dlatego okres seminaryjny należy traktować jako odwzorowanie chwili, w której Pan Jezus po powołaniu apostołów i przed ich wysłaniem «na głoszenie nauki» prosi ich, by «Mu towarzyszyli» (por. Mk 3, 14). Kiedy św. Marek opowiada o powołaniu dwunastu apostołów, mówi nam, że Jezus miał dwojaki cel: po pierwsze, aby Mu towarzyszyli, a po drugie, by posłać ich na głoszenie nauki. A chodząc zawsze z Nim, rzeczywiście głoszą Chrystusa i niosą światu prawdę Ewangelii.

    W obecnym Roku Kapłańskim, drodzy bracia i siostry, zachęcam was do modlitwy za kapłanów oraz za tych, którzy przygotowują się do przyjęcia nadzwyczajnego daru kapłaństwa służebnego. Kieruję do wszystkich, i na tym kończę, słowa św. Jana Eudesa, który wzywa kapłanów: «Oddajcie się Jezusowi, by wejść w niezmierzone przestrzenie Jego wielkiego Serca, obejmującego Serce Jego Świętej Matki i wszystkich świętych, i by zatracić się w tej otchłani miłości, miłosierdzia, pokory, czystości, cierpliwości, poddania się i świętości» (Coeur admirable, III, 2).

    W tej intencji zaśpiewajmy teraz razem Ojcze nasz po łacinie.

    Do Polaków:

    Witam pielgrzymów polskich. Sierpień to czas żniw. Dziękujmy Bogu za dar chleba: za Eucharystię, pokarm dla duszy, i za chleb powszedni, pokarm dla ciała. Niech Bóg błogosławi tegoroczne plony ziemi i ludzi, którzy je w trudzie zbierają. Otwórzmy nasze serca, by dzielić się chlebem z potrzebującymi braćmi. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 sierpnia

    Święta Helena, cesarzowa

    Zobacz także:
      •  Święty Albert Hurtado, prezbiter
      •  Błogosławieni prezbiterzy i męczennicy z Rochefort
    ***
    Święta Helena

    Flawia Julia Helena Augusta urodziła się ok. 255 r. w Depanum w Bitynii (późniejsze Helenopolis). Była córką karczmarza. Została żoną (lub konkubiną – na co zezwalało ówczesne prawo rzymskie) Konstancjusza Chlorusa, zarządcy prowincji. 27 lutego pomiędzy rokiem 271 a 284 Helena urodziła mu syna Konstantyna.
    W 285 r. mąż Heleny udał się do Galii. Podążyła za nim Helena. Konstancjusz Chlorus musiał wykazać się niezwykłymi zaletami wodza, skoro 1 marca 293 r. został wyniesiony do godności cesarskiej przez Dioklecjana. Stary cesarz dla zapewnienia bezpieczeństwa w imperium rzymskim wobec naciskających coraz groźniej barbarzyńców germańskich podzielił imperium rzymskie pomiędzy współcesarzy: Maksymiana Herkulesa, któremu oddał w zarząd Italię; Konstancjusza Chlorusa, który otrzymał odcinek najbardziej zagrożony – Galię, Brytanię i część Germanii; Galeriusza, który otrzymał Wschód. Dla siebie cesarz zatrzymał Bliski Wschód ze stolicą w Nikomedii. Wiosną 289 r. Konstancjusz poślubił pasierbicę cesarza Maksymiana, Teodorę. Wtedy też odsunął od siebie Helenę, wstydząc się jej niskiego pochodzenia. Wyrachowanie polityczne i nacisk ze strony prawej żony wzięły górę nad uczuciem. Dla Heleny i jej syna nastały bolesne dni. Na dworze cesarskim w Trewirze byli w cieniu, ledwie tolerowani jako niepożądani intruzi.
    W 306 r. Konstancjusz umarł, a w jego miejsce legiony obwołały cesarzem Konstantyna. Cesarz natychmiast po swoim wyniesieniu wezwał do siebie matkę. Odtąd dzielił z nią rządy przez 20 lat. Dla wynagrodzenia Helenie krzywd, uczynił ją pierwszą po sobie osobą. Z biegiem lat pokonał swoich rywali i został jedynowładcą całego imperium rzymskiego. Najpierw doszło do wojny z Maksencjuszem, synem Maksymiana Herkulesa. Chrześcijanie opowiedzieli się za Konstantynem, gdyż Maksencjusz, podobnie jak jego ojciec, okazywał im jawną nienawiść. 28 października 312 r. doszło do bitwy o Rzym na moście Milwińskim, gdzie zginął Maksencjusz, a jego wojsko poniosło zupełną klęskę. Jako akt wdzięczności dla chrześcijan, którzy poparli go w tej wojnie, Konstantyn ogłosił w roku 313 w Mediolanie edykt tolerancyjny, deklarujący chrześcijanom całkowitą swobodę kultu, anulujący wszystkie dotychczasowe dekrety prześladowcze, wymierzone przeciwko Kościołowi. Po tym zwycięstwie Konstantyn przeniósł się do Rzymu. W 323 r. odniósł decydujące zwycięstwo nad władcą całej wschodniej części imperium, Licyniuszem. Stał się w ten sposób panem całego imperium rzymskiego.

    Święta Helena

    Tymczasem Helena – prawdopodobnie około roku 315 – przyjęła chrzest. W roku 324 Helena otrzymała od syna najwyższy tytuł “najszlachetniejszej niewiasty” i “augusty”, czyli cesarzowej, jak też związane z tym tytułem honory. W znalezionych monetach z owych czasów widnieje popiersie cesarza z popiersiem Heleny, jego matki. Jej głowę zdobi korona-diadem, który nałożył na głowę matki sam kochający ją syn. Dokoła widnieje napis: “Flavia Helena Augusta”. Na innej monecie, znalezionej pod Salerno, można przeczytać inny, zaszczytny napis: “Babka cesarzy”. Byli nimi Konstans I i Konstancjusz II.
    Pod wpływem matki Konstantyn otaczał się na swoim dworze tylko chrześcijanami. Spośród nich mianował oddanych sobie urzędników, a w czasie orężnej rozprawy z Maksencjuszem pozwolił na sztandarach umieścić krzyże. Zakazał kary śmierci na krzyżu, kapłanów katolickich zwolnił od podatków i od służby wojskowej, wprowadził dekret o święceniu niedzieli jako dnia wolnego od pracy dla chrześcijan (321). W duchu kościelnym unormował prawo małżeńskie i zakazał trzymania konkubin (326), ograniczył też rozwody (331). Biskupom przyznał prawo sądzenia chrześcijan, nawet w sprawach cywilnych.
    W 326 roku Helena udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Korzystając ze skarbca cesarskiego, wystawiła wspaniałe bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Świętego Krzyża oraz Zmartwychwstania na Golgocie w Jerozolimie, Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej. Wstrząśnięta profanacją, jakiej na Kalwarii dokonał cesarz Hadrian, umieszczając na miejscu odkupienia rodzaju ludzkiego ołtarz i posąg Jowisza, nakazała oczyścić to miejsce i wystawiła wspaniałą bazylikę. Pilnym poszukiwaniom Heleny chrześcijaństwo zawdzięcza odnalezienie relikwii Krzyża Chrystusowego. Piszą o tym szczegółowo św. Ambroży (+ 397), św. Paulin z Noli (+ 431), Rufin (+ 410), św. Jan Chryzostom (+ 407), Sokrates (+ 450), Teodoret (+ 458) i inni. Ku czci św. Lucjana, męczennika, Helena wystawiła bazylikę w Helenopolis, a także w Trewirze i w Rzymie ku czci św. Piotra i św. Marcelina.
    Helena zasłynęła także z hojności dla ubogich. Szczodrze rozdzielała jałmużny dla głodnych, uwalniała więźniów, troszczyła się o powrót skazanych na banicję. Wpłynęła na syna, aby wydał osobne ustawy, gwarantujące ze strony państwa opiekę nad wdowami, sierotami, porzuconymi dziećmi, jeńcami i niewolnikami.
    Cesarzowa Helena zmarła między 328 a 330 rokiem w Nikomedii, gdzie chwilowo się zatrzymała. Jej ciało przewieziono do Rzymu, gdzie w pobliżu bazyliki św. Piotra i św. Marcelego, męczenników, cesarz wystawił jej mauzoleum. Od samego początku w całym Kościele doznawała czci liturgicznej. Euzebiusz, który jako kanclerz cesarski znał ją osobiście, nazywa ją “godną wiecznej pamięci”. Św. Ambroży nazywa ją “wielką panią”. Św. Paulin z Noli wychwala jej wielką wiarę. Jest patronką m.in. diecezji w Trewirze, Ascoli, Bambergu, Pesaro, Frankfurcie, miasta Bazylei; farbiarzy, wytwórców igieł i gwoździ.

    Święta Helena i jej syn, cesarz Konstantyn

    W ikonografii święta Helena przedstawiana jest w stroju cesarskim z koroną na głowie lub w bogatym wschodnim stroju, czasami w habicie mniszki. Jej atrybutami są: duży krzyż stojący przy niej, krzyż, który otacza ramieniem, mały krzyż w dłoni, trzy krzyże, krzyż i trzy gwoździe, model kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________

    Święta o duszy Indiany Jones – św. Helena

    Święta o duszy Indiany Jones - św. Helena

    św. Helena, cesarzowa/obraz Paolo Veronrse “Sen świętej Heleny” (PD)

    ***

    Pewnej staruszce przyśnił się proroczy sen. Dodać należy, że ta starsza pani to najpotężniejsza kobieta ówczesnego świata.

    Była to bowiem cesarzowa Imperium Rzymskiego. O czym mógł śnić ktoś, kto współwładał supermocarstwem? O tym, że traci władzę? O tym, że wrogowie czyhają na jego życie? O bitwach, które zamierza stoczyć, czy może o intrygach, które myśli uknuć?

    Być może. Jednak cesarzowa tamtej nocy śniła o czymś, co nie istnieje w podświadomości typowych władców. Śni najważniejszy sen życia. Sen-znak, dzięki któremu miliony chrześcijan z całego świata przez tysiąclecia będą mogli oglądać grób Chrystusa, drzazgi z Jego krzyża, domek Świętej Rodziny z Nazaretu czy kość, którą żołnierze na Kalwarii grali o Jezusową szatę. Sen, który da początek narodzinom archeologii biblijnej na kilkanaście wieków przed zaistnieniem tej dziedziny jako dyscypliny naukowej.

    Sen św. Heleny
    Jedno z głośnych płócien weneckiego mistrza Veronese’a przedstawia piękną monarchinię w kwiecie wieku, która drzemie, wspierając głowę na kształtnej dłoni. U jej stóp pulchny aniołek podtrzymuje drewniany krzyż. Obraz nosi tytuł Sen św. Heleny i choć jest niewątpliwie dziełem sztuki, przekazuje bardzo zniekształcony komunikat.

    Po pierwsze, cesarzowa Helena, czyli matka Konstantyna Wielkiego, nie była już młoda, gdy miała ów proroczy sen. Według zachowanych źródeł, śniąc o aniołach niosących w jej kierunku krzyż, mogła mieć ponad 75 lat. Po drugie, w owym śnie pojawiło się co najmniej dwóch aniołów będących istotami dorosłymi, krzyż zaś był świetlisty. Po trzecie, choć o urodzie Heleny krążyły po Imperium Rzymskim prawdziwe legendy, nie była kobietą tak przerysowanie łagodną i miałką, jak w malarskiej wizji Veronese’a. Cesarzowa, jak wiele niewiast ogłoszonych przez Kościół świętymi, była kobietą z krwi i kości, a przy tym z niezwykle ciekawą, chociaż czasem bardzo trudną historią życia.

    Świat chrześcijański – choć wyraźnie tego nie docenia – zawdzięcza tej Helenie bardzo wiele. To pod jej wpływem Konstantyn Wielki wydał słynny Edykt Mediolański ogłaszający wolność wyznania w Imperium, a co za tym szło – koniec okrutnych prześladowań wspólnot chrześcijańskich i możliwość swobodnej ewangelizacji. Helenie zawdzięczamy również precyzyjne zlokalizowanie miejsc związanych z życiem Chrystusa, z których pierwszym było wzgórze Golgoty. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że matka Konstantyna stała się także matką archeologii biblijnej, a może nawet archeologii w ogóle. Choć nie jest patronką archeologów, a zaledwie kustoszy Ziemi Świętej, to właśnie ona pierwsza zorganizowała poszukiwania –zwane dziś archeologicznymi – na tak poważną skalę. W dodatku zrobiła to na kilkanaście stuleci przed narodzinami archeologii jako dyscypliny naukowej.

    Święta o duszy Indiany Jones - św. Helena

    św. Helena z synem, św. Konstantynem I Wielkim /obraz Vasiliy Sazonov (PD)

    ***

    Pochodnia archeologów

    Być może nie przypadkowo rodzice – dziś powiedzielibyśmy restauratorzy – nazwali ją Heleną. To stworzone przez starożytnych Greków imię oznacza pochodnię. A cesarzowa, niczym prawdziwa pochodnia, rozproszyła mrok otaczający martwą materię będącą świadkiem największych wydarzeń historii zbawienia.

    Przez całe stulecia opisywano świętych w taki sposób, jakby chciano czytelników zniechęcić do świętości. Osoby wyniesione na ołtarze wydawały się na stronicach swych biografii całkowicie odarte z osobowości. Trudno polubić bohatera książki, który jest słodki jak tani cukierek, a jeszcze trudniej się z nim utożsamiać. Tymczasem każdy ze świętych Kościoła był wyjątkową postacią. Niepowtarzalne kompilacje cech charakteru (zarówno zalet, jak i wad) oraz faktów z życia zawsze czyniły z osób kanonizowanych pasjonujące osobowości.

    Tak było również z cesarzową Heleną – świętą o duszy Indiany Jonesa. Nim Veronese namalował Sen św. Heleny, wielu innych – w tym także anonimowych artystów – uczyniło z niej bohaterkę swych dzieł. Z tą różnicą, że o ile u Veronese’a Helenie brakuje wyraźnie charakteru, o tyle u mistrzów z Konstantynopola cesarzowa wygląda niczym terminator. Nigdy nie dowiemy się, jaka była naprawdę, ale zachowane teksty źródłowe pozwalają dokonać pewnej rekonstrukcji jej cech.

    Ekscentryczna staruszka?


    Gdy Helenie przyśniły się anioły, które niosły w jej stronę świetlisty krucyfiks, od wielu lat była już chrześcijanką. Od bardzo dawna wciąż nurtowało ją pytanie, co zrobiono z krzyżem, na którym umarł Jezus. Cesarzowa uznała więc ten sen za znak od Boga, że powinna wyruszyć na poszukiwania go. Być może czuła się jak mędrcy ze Wschodu, którzy zobaczyli na niebie długo wyczekiwaną gwiazdę?

    Wyobraźmy sobie, że Helena wstała rano i przy śniadaniu opowiedziała ów sen Konstantynowi, oznajmiając, iż potrzebuje statku, by dopłynąć nim do Palestyny, ludzi, którzy jej pomogą w poszukiwaniach, i pieniędzy na całą ekspedycję. Jak mógł na to zareagować jej syn?
    Konstantyn nie był wówczas chrześcijaninem. Ochrzcił się dopiero na łożu śmierci. Choć cenił uczciwość chrześcijan tak bardzo, że obsadził nimi najwyższe stanowiska w państwie, najprawdopodobniej nie wierzył w zmartwychwstanie syna cieśli z Nazaretu. Wiedział doskonale, jak ważny dla jego matki był ten człowiek, a także krzyż, na którym umarł. Miała sen, który według niego mógł nic nie znaczyć. Taki sen mógł przyśnić się każdemu. Przecież jeśli intensywnie myśli się o czymś, jeśli coś głęboko się przeżywa, bardzo często także się o tym śni.

    Najprawdopodobniej Konstantyn nie dopatrywał się we śnie o świetlistym krzyżu żadnego znaku. Niewątpliwie widział w nim jedynie prostą konsekwencję kultu, którym matka na co dzień go otaczała. Tymczasem ta zbliżająca się do osiemdziesiątki kobieta chciała wyruszyć w bardzo niebezpieczną dla jej zdrowia i życia podróż. Chciała odnaleźć przedmiot, który prawdopodobnie od dawna już nie istniał, co więcej, nie było wiadomo, co się z nim stało i gdzie go szukać. W dodatku on, cesarz, miał dać na tę szaleńczą eskapadę pieniądze z cesarskiej kasy. A jeśli matka oszalała?

    Gdzie kończy się szaleństwo, a zaczyna głupota?


    Helena nie była kobietą, której woda sodowa uderzyła do głowy, gdy nałożono jej na głowę cesarski diadem. Nie miała też nic z dewotki. Wiedziała, że dla chrześcijanki najważniejsze jest to, by być dla świata widzialnym znakiem zmartwychwstania. Zdawała sobie sprawę, że relikwie są kwestią drugorzędną. Nie mogła jednak przestać myśleć o zaginionym przed blisko trzema wiekami niezwykłym drzewie. Nie trudno sobie wyobrazić, że prosiła Boga, by zrobił coś z tym jej pragnieniem. „Jeśli jesteś autorem tego pragnienia, pomóż mi je zrealizować, a jeśli nie, uwolnij mnie od niego” – tak właśnie mogła się modlić.

    Mijały lata. Helena starzała się, traciła siły, być może chorowała, a Bóg zdawał się nie słyszeć jej prośby. Aż do tamtej nocy. Możliwe, że cesarzowa miała chwile zwątpienia co do pochodzenia snu. Czy był on odpowiedzią Boga na jej długoletnie modlitwy?

    Jako prawdziwa chrześcijanka zapewne pamiętała, że gdy Abraham wyruszał w nieznane z Ur, był mniej więcej w jej wieku. Być może jego historia dodawała odwagi cesarzowej Helenie. Być może tak jak on zastanawiała się, gdzie w jej przypadku kończy się szaleństwo wiary, a zaczyna głupota. Helena w momencie wyprawy miała jednak coś więcej niż Abraham. On szedł w nieznane, natomiast cesarzowa w trakcie swego niezwykłego życia widziała już spektakularne cuda.

    Kopciuszek z Drepanum


    Helena przyszła na świat około 250 roku (według niektórych historyków około 248 roku) w miejscowości Drepanum w Bitynii (dzisiejsza Turcja). Wywodziła się z najniższych warstw rzymskiego społeczeństwa, a jej ojciec był właścicielem gospody dla podróżnych, choć zachowały się też źródła mówiące, iż był po prostu szynkarzem. Gdy rodzice nadawali córce imiona Julia Flavia Helena, nie mogli nawet podejrzewać, że dzięki niej zostaną dziadkami wielkiego, rzymskiego cesarza, a on na cześć matki zmieni nazwę ich prowincjonalnego Drepanum na Helenopolis.

    Mijały lata. Pewnego dnia do oberży zawitał młody oficer imieniem Konstancjusz, który pochodził z terenów dzisiejszej Serbii. Piękna Helena zauroczyła go do tego stopnia, że postanowił ją poślubić. Tyle, że ze względu na różnice w pochodzeniu społecznym mogli zawrzeć tylko częściowe małżeństwo. Wyjechali razem do Naissus, rodzinnej miejscowość Konstancjusza. Tam 27 lutego 273 roku przyszedł na świat Konstantyn.

    W tym czasie wydarzenia polityczne w Cesarstwie Rzymskim następowały po sobie jak w kalejdoskopie. Po cesarzu Aurelianie objął tron Tacyt, po nim Probus, a po śmiertelnym zamachu na niego – Marek Aureliusz Karus. Ten ostatni około 281 roku postanowił mianować męża Heleny namiestnikiem nadadriatyckiej Dalmacji. To był pierwszy cud: kelnerka (a może kucharka?) z biednej gospody została żoną namiestnika. Cała rodzina zamieszkała w stolicy prowincji – Salonie, gdzie Helena przeżyła okres prawdziwej sielanki.

    Dioklecjan żąda rozwodu


    W 285 roku władzę przejął Dioklecjan i wprowadził nowy system rządów. Uznał, że jedna osoba nie jest w stanie sprawnie władać tak potężnym cesarstwem. Mianował więc cezarem Waleriusza Maksymiana, sam natomiast ogłosił się augustem, przybierając tytuł „Jovius” od potężniejszego boga Jowisza. Krótko potem także Maksymian uzyskał tytuł augusta i Imperium Rzymskim władało już dwóch współcesarzy. Jednak to rozwiązało problem tylko połowicznie. Dioklecjan zdecydował się więc powołać do współwładzy dwóch młodych dowódców. Jednym z nich został Konstancjusz, namiestnik Dalmacji. Ten bieg wydarzeń wprawił zapewne Helenę w jeszcze większe zdumienie.

    Propozycja cesarza Dioklecjana stała się wkrótce przyczyną dramatycznych wyborów, które na zawsze zaciążyły nie tylko na szczęściu rodziny Heleny, ale również na jej przyszłości, jak i dorastającego Konstantyna. Dioklecjan zażądał, by Konstancjusz rozstał się z Heleną i poślubił Teodorę – pasierbicę współcesarza Maksymiana. Decyzja ta była niezwykle trudna dla namiestnika Dalmacji, jednak ze względu na rację stanu i dobro cesarstwa porzucił żonę. Była to dla niej wielka tragedia. Jednak na tym się nie skończyło. Dioklecjan rozkazał też, by młodziutki Konstantyn przybył na jego dwór i stał się zakładnikiem lojalności i wierności swego ojca. Helena, choć miała zapewniony byt, została zupełnie sama.

    Do dziś nie wiadomo, czy to kronikarzom umknął moment chrztu wielkiej świętej, czy też mówiące o tym źródła zaginęły w mroku dziejów. Pojawiają się głosy, wedle których nasza bohaterka została włączona do wspólnoty Kościoła między 311 a 315 rokiem. Nawet jeśli to prawda, nadal nie wiemy, kiedy po raz pierwszy spotkała chrześcijan.

    Można chyba domniemywać, że to właśnie w najczarniejszym dla siebie okresie Helena zetknęła się po raz pierwszy z wyznawcami Chrystusa.

    Być może, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak wielka niesprawiedliwość spotkała właśnie ją, przyszła cesarzowa trafiła do jednej z chrześcijańskich wspólnot. Dla chrześcijan historia życia człowieka była zawsze święta i nieprzypadkowa, niezależnie od tego, ile cierpienia w sobie zawierała. Być może to właśnie bracia z chrześcijańskich kręgów byli jej jedyną rodziną w latach opuszczenia i poniżenia. Niewykluczone, że to właśnie oni pomogli jej uwierzyć, iż po cierpieniu –często nazywanym przez nich krzyżem – zawsze przychodzi zmartwychwstanie.

    Zmartwychwstanie


    Zmartwychwstanie przyszło, choć pewnie Helena dawno już przestała na nie czekać. I to był drugi cud. Około 305 roku Konstancjusz zmarł, a armia okrzyknęła augustem jego pierworodnego syna Konstantyna. Ten zaś postanowił wynagrodzić ukochanej matce niemal 20 lat rozłąki. Zabrał ją do siebie, obsypał honorami, a na koniec ogłosił cesarzową. W 325 roku, krótko po tym, jak Konstantyn został oficjalnym jedynowładcą Imperium Rzymskiego, rola polityczna Heleny została jeszcze bardziej podkreślona, ponieważ nadał jej tytuł augusty, czyli najwyższy z możliwych w cesarstwie.

    Konstantyn zawsze bardzo liczył się ze zdaniem matki, więc siłą rzeczy miała ona spory wpływ na rządzenie państwem. Syn oddał jej do dyspozycji skarbiec cesarski, więc dzięki temu wspomagała biednych, uwalniała więźniów, pomagała wygnańcom w powrocie do ojczyzny i opiekowała się sierotami.

    W kronikach zapisano, że podróż do Ziemi Świętej Helena odbywała częściowo drogą lądową, a częściowo morską. Wyruszyła z Nikodemii położonej w dzisiejszej północno-zachodniej Turcji. Wszędzie, gdzie tylko się zatrzymywała, hojnie obsypywała podarunkami tubylców, uwalniała jeńców, nadawała wolność niewolnikom, wygnańcom pozwalała na powrót do ojczystego kraju.
    Wielu historyków traktuje ten fakt jako rozmyślną manifestację dobroczynności mającą na celu zjednanie Konstantynowi sympatii poddanych, a co za tym szło, integrację społeczności różnych prowincji Imperium.

    Należy jednak pamiętać, że Helena jako chrześcijanka musiała być świadoma, iż – jak mawiali wielcy święci – jałmużna i post to skrzydła, które modlitwę unoszą do nieba. A cesarzowa miała się o co modlić. Z pewnością powierzała Bogu swą podróż do Palestyny. Leżała jej na sercu także inna sprawa. Jakiś czas wcześniej Konstantyn na skutek dramatycznych nieporozumień i intryg wydał wyrok śmierci na swoją żonę i syna. Gdy po ich śmierci cesarz poznał prawdę, do końca życia nie mógł wybaczyć sobie nieodwracalnych skutków swej porywczości.

    Śmierć ukrzyżowaniom


    Cesarstwem władał wprawdzie Konstantyn, ale ducha jego matki Heleny dawało się odczuć w najrozmaitszych jego zarządzeniach. Jednak w tym wypadku nie możemy mówić, że matka trzymała go pod cesarskim pantoflem. O dziwo, ten osobliwy tandem współwładców owocował rewolucyjnymi – w jak najlepszym tego słowa znaczeniu – aktami prawnymi. Wszystkie miały swoje źródła w Ewangelii.

    Warto wymienić niektóre z nich: zakaz wykonywania kary śmierci przez ukrzyżowanie, opieka nad sierotami i wdowami, ustanowienie dla chrześcijan niedzieli jako dnia wolnego od pracy, zwolnienie kapłanów chrześcijańskich od podatków i służby wojskowej, zakaz znęcania się nad niewolnikami czy organizowania walk gladiatorów.

    Najważniejszy jednak akt, którego współtwórczynią z pewnością była Helena, to wspomniany już Edykt Mediolański mówiący o wolności religijnej. Dokument ten zmienił na dwa tysiąclecia oblicze Europy, a po dobie wielkich odkryć geograficznych również kolonizowanego przez Europejczyków świata.

    Trzeci cud


    W ten sposób wróciliśmy do wielkiego marzenia cesarzowej o odnalezieniu krzyża świętego. Możliwe, iż doświadczenie tego, że cierpienie rzeczywiście może okazać się w życiu człowieka krzyżem chwalebnym, inspirowało cesarzową do poszukiwań. Być może chciała odnaleźć drzewo zbawienia po to, by przypominało innym zgnębionym na duchu, że wszystko, co ich zabija, zostało na nim zniszczone, i jest dla nich umocnieniem?
    Święty Ambroży zanotował, że Helena nie mogła znieść faktu, iż ona zasiada na tronie otoczona przepychem, a krzyż Pana leży gdzieś zagrzebany w prochu. Być może zdawała sobie sprawę z tego, że nie została władczynią przez przypadek? Może czuła, że ma do spełnienia jakąś misję? Tego dziś nie dojdziemy.

    Wiemy natomiast, że cesarzowa wyruszyła do Palestyny w 326 roku (choć pewne źródła mówią, że rok wcześniej). Wiemy, że miała wówczas blisko 80 lat i była całkowicie świadoma szaleństwa, którego się podejmuje. Wiemy, że wszystko wskazywało na to, iż jej ekspedycja zakończy się porażką. Wiemy jednak także, że w Jerozolimie uczestniczyła w kolejnym cudzie i że dzięki niej – podróżując dziś po Izraelu – możemy oglądać miejsca związane z życiem Chrystusa. To ona je odnalazła, zabezpieczyła, a z pomocą Konstantyna ufundowała wiele bazylik w miejscach będących scenerią najważniejszych wydarzeń historii zbawienia.

    Ząb św. Piotra


    Odnalezienie krzyża świętego było najbardziej spektakularnym odkryciem Heleny i najwyraźniej – zresztą z całkiem zrozumiałych powodów – przyćmiło odnalezienie przez nią innych cennych relikwii. Jak podają źródła, cesarzowa przywiozła także z Jerozolimy szczątki trzech królów. Zabrała je ze sobą do Rzymu. Po latach Konstantyn umieścił je w słynnej, wzniesionej przez siebie świątyni Świętej Mądrości w Konstantynopolu. W średniowieczu trafiły one dzięki Fryderykowi Barbarossie do katedry w Kolonii i pozostają tam do dziś. Cesarzowa ocaliła od zniszczenia i zapomnienia również koronę cierniową, którą żołnierze włożyli na głowę Jezusowi, gwoździe, którymi przybito Go do krzyża, i słynną tablicę z napisem „INRI”, zwaną Titulus Crucis.

    Innymi relikwiami przywiezionymi do Europy przez Helenę były sandały św. Andrzeja Apostoła, ząb św. Piotra oraz tunika Chrystusa zwana świętą szatą. To właśnie o nią żołnierze rzymscy rzucali kości na Golgocie (cesarzowa także jedną z nich zabrała z Palestyny). Owa tunika stała się w latach czterdziestych minionego wieku główną bohaterką światowego bestselleru Szata Lloyda C. Douglasa. Helena przywiozła z Jerozolimy również nóż, którym Chrystus miał – rozdzielać chleb w czasie ostatniej wieczerzy. Te wszystkie relikwie przechowywane są do dziś w katedrze św. Piotra w Trewirze, która niegdyś była jednym z pałaców świętej cesarzowej.
    W trewirskiej świątyni znajdują się także szczątki św. Macieja, które znalazły się tam również dzięki matce Konstantyna. Natomiast do rzymskiej bazyliki na Lateranie za jej sprawą trafiły schody, po których miał stąpać Jezus prowadzony do Piłata na przesłuchanie. Istnieją źródła, które wspominają także o tym, iż cesarzowej udało się odnaleźć niewielki zbiór ikon malowanych przez św. Łukasza Ewangelistę, ale do tego wątku wrócimy w jednym z kolejnych rozdziałów.

    Nikodemia – początek i koniec


    Kroniki donoszą, że święta cesarzowa zmarła 18 sierpnia 328 roku w Nikodemii. Warto zauważyć, że dwa lata wcześniej rozpoczęła się w tym miejscu jej podróż do Ziemi Świętej. Cesarzowa Helena opuściła Rzym tylko dwa razy. Po raz pierwszy, gdy jechała do Palestyny. Drugi raz wyjechała z Wiecznego Miasta, by wziąć udział w ceremoniach z okazji założenia Konstantynopola, mającego stać się wkrótce nową stolicą Imperium Rzymskiego. Nie dożyła jednak tej uroczystości. Cesarzową, która jeszcze dwa lata wcześniej pokonywała tysiące kilometrów w poszukiwaniu śladów Chrystusa, zabiły trudy podróży.

    Relikwie Heleny spoczywały do 840 roku w mauzoleum w Rzymie. Później część z nich – przeniesiono do rzymskiego kościoła Santa Maria in Ara Coeli, a część przewieziono do Szampanii, do opactwa de Hautvillers. Po rewolucji francuskiej trafiły do paryskiego kościoła St. Leu.

    Aleksandra Polewska/wiara.pl

    ***
    (powyższy tekst to fragment książki “Na tropach biblijnych tajemnic” Aleksandry Polewskiej, która ukazała się nakładem Domu Wydawniczego Rafael)

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Helena cesarzowa

    Flavia Iulia Helena, urodzona w Drepanum w Bitynii (na terenie dzisiejszej Turcji) żyła w czasach, kiedy postać Odkupiciela świata nie była powszechnie znana. Jego wyznawcy od trzystu lat ukrywali się przed mieczem i toporem rzymskiej władzy, a urzędnicy państwowi i wojskowi niejednokrotnie cierpieli tak samo, jak najmniej znaczący spośród gminy chrześcijan. Jeżeli ktoś chciał poznać Jezusa Chrystusa, musiał odwrócić swój wzrok od wielowiekowych bogactw kultury rzymskiej i własnej rodziny, zejść po kamiennych schodach z wysokości pogańskich pałaców i świątyń, w których czczono wielkość człowieka i wielość niemych bóstw – zstąpić do niskości, w której Bóg wybrał dla siebie miejsce, przekroczyć próg ubogiej i odstręczającej na pierwszy rzut oka stajenki betlejemskiej – i tam dopiero jego dusza mogła poczuć serdeczne ciepło skromnego ognia ogrzewającego postaci Świętej Rodziny i ujrzeć światło padające na twarz Boga, który zamieszkał w ciele małego dziecka.

    Jej droga do poznania Ewangelii nie wiodła wprawdzie z pałacowych przepychów, ponieważ przyszła cesarzowa pochodziła z niższych warstw społecznych, ale pełna była niespodziewanych zwrotów i wypełniona cierpieniem przeplatanym ze szczęściem. Na doświadczenie bogatego życiorysu Świętej składa się również bolesne odrzucenie nagrodzone potem wyniesieniem do niesłychanej chwały już za życia. Historia życia świętej Heleny to historia pięknej córki oberżysty, która zaczęła się od usługiwania gościom zajazdu dla podróżnych, a skończyła na tronie rzymskiego imperium, gdzie oddawali jej hołd zarówno arystokraci, jak i prości poddani.

    Żywot Heleny upływał jednostajnie i nie zapowiadał większych rewelacji – aż do momentu, gdy do zajazdu jej ojca przybył oficer o imieniu Konstancjusz. Zachwycony urodą dziewczyny rozpoczął rozmowę i tak od słowa do słowa połączyło ich płomienne uczucie, które trwało szczęśliwie przez wiele lat. Młody dowódca zabrał ze sobą piękną dziewczynę, zapewniając jej szczere oddanie i lepszy byt materialny, lecz niestety ich związek nie mógł być zalegalizowany, ponieważ prawo rzymskie nie pozwalało na małżeństwo oficera niezwyciężonej armii stanowiącej chlubę imperium z kobietą z nizin społecznych.

    Po latach służby wojennej, która stanowiła jedyne zakłócenie ich miłości, z powodu ciągłych wyjazdów Konstancjusza, jego zasługi dla ojczyzny zostały uznane i kochanek urodziwej Heleny wkroczył z łaski cesarza Marka Aureliusza Karusa na drogę awansu społecznego, zostając najprzód namiestnikiem Dalmacji około roku 281, potem zaś z nominacji Dioklecjana stał się cezarem (w roku 293) panującym nad częścią zachodnich ziem cesarstwa – w ramach tetrarchii, czyli podziału władzy na dwóch augustów i dwóch cezarów ustanowionej przez tegoż cesarza. Awans ten okazał się tragiczny dla związku z Heleną, którego owocem był syn o imieniu Konstantyn. Dioklecjan nakazał bowiem nowemu cezarowi oddalenie dotychczasowej konkubiny i pojęcie za żonę córki augusta Maksymiana – Teodory.

    Zaczął się okres trudnej próby dla Heleny, która wprawdzie miała zapewniony byt i wiedziała, że serce jej ukochanego na zawsze pozostanie jej oddane, nie mogła już jednak widywać się z nim i musiała zapomnieć o wspólnym szczęściu. Na dodatek został jej odebrany jedyny syn, który zamieszkał na dworze podejrzliwego Dioklecjana, chcącego mieć w jego osobie zakładnika jako argument w razie nieposłuszeństwa Konstancjusza. Ofiara, jaką była zmuszona ponieść opuszczona niewiasta, okazała się opatrznościowa, Konstantyn bowiem dzięki protekcji, jaką otrzymał na cesarskim dworze, przeszedłszy ścieżkę wojenną podobnie jak jego ojciec, został wkrótce trybunem, a po śmierci Konstancjusza, który dzierżył już wtedy władzę augusta, żołnierze wybrali go na jego następcę. Elekcja ta otworzyła drogę do wynagrodzenia wszystkich cierpień ukochanej matce.

    Konstantyn sprowadził Helenę na dwór konstantynopolitański i nadał jej tytuł cesarzowej. Czas nagrody poniesionych ofiar zbiegł się z chwilą, gdy przyszła święta poznała naukę Zbawiciela, przyjęła ją i wraz ze swym synem rozpoczęła wielki i wiekopomny proces wdrażania zasad Ewangelii w życiu publicznym, tworząc tym samym zaczątki oficjalnej cywilizacji chrześcijańskiej. Zapewne nie bez wpływu imperatorowej pozostawały kolejne dekrety Wiecznego Augusta Konstantyna Wielkiego zakazujące pewnych form bałwochwalstwa, wspierające działalność Kościoła przez donacje pieniężne i akty prawne (takie jak choćby wyjęcie duchowieństwa spod jurysdykcji świeckiej i obowiązku odbywania służby wojskowej). Helena otrzymała dostęp do skarbca cesarskiego i jako szczerze nawrócona miłośniczka Ukrzyżowanego umiała uczynić zeń pożytek dla chwały Bożej i pożytku zbawiennego swych poddanych.

    Jej życie stało się odtąd ciągłym postępowaniem śladami Zbawiciela, co przejawiało się w budowaniu własnych cnót, szczególnie cnoty miłosierdzia, która zjednała jej serca poddanych, a także w fundacjach kościelnych, w których zauważyć można prawdziwą fascynację życiem i męką Pana Jezusa. Owocem owej fascynacji stały się między innymi trzy bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Grobu Pańskiego w Jerozolimie czy Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej.

    Z bazyliką Krzyża Świętego wzniesioną na Golgocie łączy się historia odnalezienia krzyża, na którym zawisło przed trzystu laty najświętsze ciało Chrystusa Pana. Helena nakazała zburzyć pogańskie posągi postawione tam przez cesarza Hadriana dla zatarcia śladów chwalebnej Męki i poszukiwać Drzewa Życia. Po jakimś czasie odnaleziono rzeczywiście trzy krzyże, ale nikt nie był w stanie zidentyfikować, który z nich jest tym, na którym widniała niegdyś tabliczka z inskrypcją INRI. Znaleziono na to sposób – zaniesiono mianowicie owe trzy krzyże do pewnej chorej niewiasty, ufając, że Bóg da znak uzdrawiając cudownie kobietę przez dotknięcie Krzyżem Pańskim. Tak też się stało i odtąd świat chrześcijański wzbogacił się o najcenniejszą relikwię – o drzewo, na którym dokonało się odkupienie ludzkości. Fragment owego drewna wysłała Helena do Konstantyna, który jedną cząstkę umieścił w skarbcu konstantynopolitańskim, drugą zaś posłał do Rzymu nakazując postawić bazylikę Krzyża Jerozolimskiego.

    Opatrzność Boża sprzyjając pobożnym inicjatywom „wielkiej pani” – jak określił ją wsławiony biskup Mediolanu święty Ambroży – nie oszczędziła jej wszakże cierpienia, jakie spadło na nią choćby przy okazji tragedii, która miała miejsce w domu cesarskim, gdy z polecenia Konstantyna został zgładzony jego syn i małżonka. Przyczyny tego strasznego zdarzenia pozostają niewyjaśnione (istnieje między innymi przypuszczenie, iż powodem stał się kazirodczy związek syna Konstantyna Kryspusa i jego macochy Fausty).

    Pod koniec życia Święta zamieszkała w Nikomedii i tam nadeszła dla osiemdziesięcioletniej monarchini ostatnia godzina, która stała się jednocześnie godziną przejścia do Królestwa Niebieskiego. Od razu została otoczona kultem wiernych chrześcijan, a jej zwłoki zostały wystawione w pięknym sarkofagu przy Via Lavicana w Rzymie, gdzie Konstantyn wzniósł świątynię, zaś miastu, z którego pochodziła, nadał nazwę Helenopolis. W IX wieku przeniesiono część relikwii do kościoła Santa Maria in Ara Coeli w Rzymie. Stamtąd trafiły do opactwa de Hautvillers w Szampanii, gdzie wytworzył się ważny ośrodek kultu świętej cesarzowej, który ustał wraz z wybuchem wielkiej rewolucji we Francji, kiedy to trzeba było ukryć relikwie, a po okrzepnięciu lawy rewolucyjnej złożono je w kościele St-Leu w Paryżu.

    Kościół wspomina św. Helenę cesarzową 18 sierpnia.

    FO/PCh24pl

    _________________________________________________________________________

    18 sierpnia

    Błogosławiona Sancja Szymkowiak, zakonnica

    Bł. Sancja Szymkowiak. Pielgrzymka do Lourdes odmieniła jej życie

    fot. screenshot YouTube (Radio Maryja)

    ***

    Bł. Sancja Szymkowiak. Pielgrzymka do Lourdes odmieniła jej życie

    Janina Szymkowiak urodziła się 10 lipca 1910 r. w Możdżanowie koło Ostrowa Wielkopolskiego. Z domu rodzinnego wyniosła silną wiarę, zasady moralne i gorącą miłość ojczyzny. W 1929 roku, po ukończeniu gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim, podjęła studia romanistyki na Uniwersytecie Poznańskim.

    Od wczesnej młodości prowadziła głębokie życie religijne. Codziennie uczestniczyła we Mszy św. i przyjmowała Komunię św. Cechowała ją prawość w postępowaniu, wierność przyjętym zobowiązaniom i miłość bliźniego. W 1934 r. uzyskała absolutorium i wyjechała do Francji. Zamieszkała u sióstr oblatek. Chodziło jej o doskonalenie języka przed złożeniem magisterium.
    Udział w pielgrzymce do Lourdes zadecydował o dalszym jej życiu. Pozostała u oblatek i rozpoczęła postulat. Jednak na usilne prośby rodziców, po kilku miesiącach wróciła do Polski. Matka i ojciec doradzali jej wybór zakonu w kraju. Wkrótce zetknęła się z siostrami serafitkami i w 1936 r. wstąpiła do nich w Poznaniu. Otrzymała wówczas zakonne imię Sancja. Pracowała jako wychowawczyni, nauczycielka, furtianka i refektarka. W czasie wojny pozostała w klasztorze, mimo że przełożeni dali jej możliwość czasowego powrotu do domu rodzinnego. Niemcy zamienili dom sióstr w Poznaniu na hotel. Sancja pomagała jako tłumaczka angielskim i francuskim jeńcom, którzy nazywali ją “aniołem dobroci”.

    Wycieńczona ciężką pracą i skromnymi, klasztornymi warunkami, zachorowała na gruźlicę gardła. Cierpienia związane z chorobą ofiarowała Bogu za grzeszników. Przed śmiercią powiedziała: “Umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”. Ciężko chora złożyła śluby wieczyste. Umarła 29 sierpnia 1942 r. z nadzieją, a nawet pewnością, że nadal będzie pomagać innym. Jej grób znajduje się w kościele św. Rocha w Poznaniu.

    W 1996 r. za wstawiennictwem s. Sancji została cudownie uzdrowiona nowo narodzona dziewczynka z Poznania, której lekarze nie dawali szans na przeżycie. Po zbadaniu tego wydarzenia przez odpowiednich ekspertów Stolica Apostolska ogłosiła dekret o cudownym charakterze tego uzdrowienia. To otworzyło drogę do beatyfikacji s. Sancji. Dokonał jej podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. 18 sierpnia 2002 r. na krakowskich Błoniach mówił on o bł. Sancji Szymkowiak:
    „Drogę powołania zakonnego bł. Sancji Janiny Szymkowiak, serafitki, wyznaczało dzieło miłosierdzia. Już z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i w tym duchu była pełna dobroci dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc, zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego, by potem jeszcze pełniej oddać się na służbę innym. Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia”.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 sierpnia

    Święty Jacek, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci Alipiusz i Posydiusz, biskupi
      •  Święta Klara z Montefalco, dziewica
      •  Święta Joanna Delanoue, zakonnica
      •  Błogosławiony Augustyn Anioł Mazzinghi, prezbiter
    ***
    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Jacek urodził się w Kamieniu Śląskim, w ziemi opolskiej, na krótko przed 1200 rokiem. Był synem szlacheckiego, możnego rodu Odrowążów, krewnym biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża i jego następcy, Jana Prandoty, również Odrowąża. Pierwsze nauki pobierał zapewne w Krakowie w szkole katedralnej. Być może jego nauczycielem był bł. Wincenty Kadłubek, który w kapitule krakowskiej mógł wówczas sprawować godność kanonika scholastyka (1183-1206). Jacek zamieszkał wtedy u stryja Iwona. Po ukończeniu szkoły katedralnej otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Pełki lub bł. Wincentego. W 1219 r. był już kanonikiem krakowskim – został mianowany nim przez Iwona. Jest rzeczą prawdopodobną, że Iwo wysłał przedtem Jacka na studia teologiczne i prawa kanonicznego do Paryża i Bolonii. Sam wykształcony w Paryżu i w Vicenza, chciał, by i jego bratanek zdobył wiedzę i nabrał europejskiej ogłady. Jednak o tym źródła milczą.
    W 1215 r. biskup Iwo – przebywając jako kanclerz księcia Leszka Białego na Soborze Laterańskim – poznał św. Dominika Guzmana. Po raz drugi zetknął się ze św. Dominikiem być może w Rzymie, kiedy w roku 1216 stał na czele delegacji polskiej, która miała złożyć hołd (obediencję) nowemu papieżowi Grzegorzowi IX. Wtedy prawdopodobnie wyraził życzenie, aby św. Dominik wysłał także do Polski swoich duchowych synów. Na to zapewne otrzymał odpowiedź, aby przysłał z Polski kandydatów. Kiedy więc Iwo został biskupem krakowskim (1218), udał się do Rzymu ze swymi kanonikami Jackiem i Czesławem. Iwo wrócił do Polski, a Jacek i Czesław pozostali w Rzymie u boku św. Dominika.

    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Nakaz nowicjatu wtedy jeszcze nie istniał. Pojawił się on w zakonie św. Dominika dopiero w 1244 r. Dlatego po krótkim pobycie w rzymskim klasztorze św. Sabiny Dominik mógł obu kandydatów obłóczyć w habit z myślą rychłego wysłania ich do Polski. Bezpośrednią przyczyną decyzji wstąpienia do dominikanów przez Jacka i Czesława miały być niezwykłe wydarzenia, których obaj mężowie byli świadkami. W klasztorze św. Sabiny w Rzymie ujrzeli pewnego dnia św. Dominika w czasie Mszy świętej, uniesionego w ekstazie w górę. Tego właśnie dnia św. Dominik wskrzesił Napoleona, siostrzeńca kardynała Stefana, co głośnym echem odbiło się w Rzymie. Jacek i Czesław odbyli jedynie półroczny okres próby, po którym złożyli śluby na ręce św. Dominika.
    Jeszcze tego samego roku (1219) jesienią Dominik wysłał obu Polaków do Bolonii. Szli pieszo o żebranym chlebie, jak to było wówczas w zakonie w zwyczaju, a nie konno, jak w czasie, gdy przybywali do Rzymu w orszaku biskupa Iwona. W Bolonii znajdował się wówczas główny i największy klasztor Zakonu Kaznodziejskiego. Pozostali tam rok, dokształcając się duchowo i umysłowo w obserwancji zakonu. Zdaniem niektórych pisarzy, dopiero teraz w roku 1220 lub nawet w 1221 Jacek i Czesław złożyli śluby, a nie w roku 1219. W maju 1221 r. w same Zielone Święta wzięli, być może, udział w kapitule generalnej Zakonu, na której utworzono pięć prowincji.
    W roku 1221 św. Dominik lub jego pierwszy następca, bł. Jordan z Saksonii, wysłał grupę 4 braci do Polski. Prowincjałem ustanowił Pawła Węgra. Ponieważ ten musiał chwilowo zostać w Bolonii, na czele wyprawy ustanowił Jacka. Do Polski udali się więc pieszo Jacek, Czesław, Herman i Henryk Morawianin. Jacek niósł ze sobą, jak to było w zwyczaju, odpis bulli papieskiej polecającej biskupom nowy zakon. Za nimi po pewnym czasie podążył Paweł Węgier.
    Jacek po drodze zatrzymywał się z towarzyszami swymi po klasztorach i domach księży. W miasteczku Fryzak na pograniczu Styrii i Karyntii zatrzymali się na dłuższy czas u kanoników regularnych. Kilku członków tego zakonu wstąpiło do nowej rodziny zakonnej św. Dominika. Jacek zostawił więc we Fryzaku jednego z kapłanów i brata Hermana Niemca wraz z nowymi kandydatami, a sam udał się do Lorch koło Linzu w Austrii. Stąd podążył do Pragi Czeskiej. Biskup Pragi przyjął ich bardzo serdecznie i prosił, by tam zostali. Ponieważ nie było jeszcze konkretnych propozycji, Jacek udał się z towarzyszami dalej do Krakowa.
    Podróż Jacka z towarzyszami z Bolonii do Krakowa trwała kilka miesięcy. To świadczy o tym, że Jacek nie miał jeszcze konkretnego planu działania. Św. Dominik polecił mu badać po drodze możliwości pozyskiwania nowych członków i zakładanie nowych placówek. Jacek uczynił to najpierw we Fryzaku, a w kilka lat potem duchowi synowie św. Dominika założą również klasztor w Pradze i we Wrocławiu.

    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Jesienią 1221 r. (6 sierpnia tego roku zmarł św. Dominik, jego następcą został wybrany bł. Jordan z Saksonii) Jacek z towarzyszami znalazł się w Krakowie. 1 listopada w Krakowie pierwszych synów św. Dominika uroczyście przyjął biskup Iwo. Zamieszkali oni początkowo na Wawelu, na dworze biskupim. 25 marca 1222 r. było już gotowe skromne zabudowanie przy kościółku Świętej Trójcy. Tam też uroczyście przenieśli się dominikanie. Jacek natychmiast zabrał się do budowy klasztoru i kościoła. Poprzedni kościół był drewniany i zbyt mały. Całość była gotowa w roku 1227. Koszty poniósł w całości biskup Iwo. Konsekracji nowego kościoła dokonał legat papieski kardynał Grzegorz Krescencjusz. W 1227 r. biskup Iwo dokonał uroczyście aktu przekazania fundacji. Dokument ten zachował się szczęśliwie po nasze czasy. Kiedy w dwa lata potem (1229) zmarł biskup Iwo w czasie swojej podróży do Włoch, dominikanie z wdzięczności sprowadzili jego ciało do Polski i umieścili je w swoim kościele w Krakowie. Biskup zażywał tak wielkiej czci, że oddawano mu cześć jako błogosławionemu aż do wydania dekretu przez papieża Urbana VIII (1634), który zabraniał oddawania czci osobom, które nie otrzymały oficjalnej aprobaty Stolicy Apostolskiej. Biskup Iwo darzył wielką czcią św. Dominika i sam zamierzał wstąpić do dominikanów krakowskich. Wystarał się nawet o zgodę papieża Honoriusza III (+ 1227). Jednak na wieść o tym z Polski posypały się protesty i papież zezwolenie swoje wycofał. Zachowały się listy papieża z grudnia 1223 r., pisane do biskupa Wrocławia i do kapituły krakowskiej, w których papież wyjaśnia, dlaczego najpierw wyraził swoją zgodę, a teraz ją cofa.
    W roku 1225 przeorem w Krakowie został mianowany Gerard. Prowincjałem polsko-węgierskim był wówczas po Pawle Węgrze Teodoryk. Być może Jacek w tym czasie był już na Pomorzu, gdzie w Gdańsku i w okolicy miasta rozwijał żywą działalność. Zakon cieszył się niebywałym wzięciem. Garnęło się w jego szeregi wiele wybitnych jednostek. W bardzo krótkim czasie zaczęły się więc także mnożyć klasztory. Już w 1226 r. powstała odrębna prowincja polska. Jej pierwszym przełożonym został były student uniwersytetu paryskiego, Gerard. Na pierwszej kapitule prowincjalnej uchwalono wysłanie dominikanów do Pragi, Wrocławia, Kamienia Pomorskiego, Gdańska i Sandomierza. To, że kapituła uchwaliła założenie klasztorów w Gdańsku i Kamieniu Pomorskim, mogło być zasługą Jacka. Do Pragi został wysłany bł. Czesław, który jeszcze w tym samym roku założył tam klasztor, a w roku 1230 – w Iławie. W 1226 r. bł. Czesław założył konwent we Wrocławiu.
    W 1228 roku Jacek został wybrany na kapitule prowincji delegatem na kapitułę generalną. Udał się więc w podróż w towarzystwie przeora konwentu sandomierskiego, Marcina, i prowincjała, Gerarda. Kapituła odbyła się w Paryżu. Wybór Jacka na delegata prowincji świadczy, że cieszył się on wówczas wielkim autorytetem. Na kapitule paryskiej wydzielono 6 klasztorów jako odrębną prowincję polską. Należały do niej domy w Krakowie, Gdańsku, Kamieniu Pomorskim, Sandomierzu, Pradze i we Wrocławiu. Liczba polskich dominikanów wynosiła wtedy ok. 50.

    Święty Jacek wskrzesza Napoleona

    W latach 1233-1236 głową polskiej prowincji był bł. Czesław. Jacek w tym czasie zakładał placówki dominikańskie na Pomorzu. Polska prowincja, zatwierdzona ostatecznie na kapitule generalnej w 1228 roku jako dwunasta z kolei, przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Na Pomorzu dominikanów przyjął życzliwie książę Świętopełk. Powstały konwenty w Gdańsku i w Kamieniu Pomorskim (po roku 1225), w Chełmie i w Płocku (1233), w Elblągu (1236), potem w Toruniu, a nawet w Rydze, Dorpacie i Królewcu.
    Jacek ustanowił przełożonym nad klasztorami pomorskimi swojego ucznia, Benedykta, a nad klasztorami litewskimi – Wita. Obaj do czasu wydania wspomnianego wcześniej dekretu papieża Urbana VIII (1634) cieszyli się chwałą błogosławionych. Wierny swoim założeniom ewangelizacji, zaraz po kapitule generalnej Jacek udał się na prawosławną Ruś, gdzie założył klasztor w Kijowie (po roku 1228). Misja ta musiała rokować wielkie nadzieje, skoro z tego czasu mamy aż pięć bulli papieskich. Jednak w 1233 r. książę kijowski, podburzony przez prawosławnych kniaziów, zlikwidował na pewien czas placówkę kijowską. Powodzeniem cieszyła się placówka dominikańska w księstwie suzdalskim pod Moskwą i w Haliczu, gdzie Jacek założył również konwent (1238). Według tradycji dominikańskiej, trzy lata wcześniej powstał ośrodek dominikański także w Przemyślu (1235).
    Po Krakowie, Gdańsku i Kijowie przyszła kolej na Prusy. Systematyczną pracę nad nawróceniem Prusaków rozpoczęli już cystersi z Łekna od roku 1206. Ich trud misyjny wydawał pewne owoce. Z czasem jednak okazało się, że Prusacy są silniejsi. Konrad Mazowiecki sprowadził więc w 1226 r. do Polski Krzyżaków. Ci, zaraz po przybyciu na Mazowsze zwrócili się do generała Zakonu Kaznodziejskiego, bł. Jordana, o kapłanów tak dla własnej obsługi, jak też dla prowadzenia misji. Z polecenia generała chętnie Krzyżakom z pomocą pospieszyli dominikanie z klasztorów w Gdańsku, Chełmnie i Płocku. W tej akcji misyjnej brał żywy udział Jacek, który nie mógł przewidzieć przewrotnych planów Krzyżaków, którzy zagarniali tereny oczyszczone z pogaństwa dla siebie. 2 października 1233 r. odbył się w Kwidzynie zjazd, w którym wzięli udział przywódcy krzyżaccy, Henryk Brodaty, Konrad Mazowiecki, arcybiskup gnieźnieński Pełka i bł. Czesław – ówczesny prowincjał polski. Był na tym zjeździe również Jacek. Omawiano na nim plan akcji nawrócenia Prus. Zaborcza polityka Krzyżaków prawdopodobnie zniechęciła Jacka do dalszego angażowania się w akcję misyjną w Prusach.

    Święty Jacek z monstrancją i figurą Matki Bożej

    Jak wielki wpływ zdobyli dominikanie w tym czasie, świadczy to, że na cztery biskupstwa, założone na obszarze Prus w XIII w., trzy były w ręku dominikanów: biskupem Chełmna został były prowincjał polski, Henryk z Lipska (1245), diecezję pomezańską (Kwidzyn) otrzymał dominikanin Ernest (1249), a biskupem sambijskim (w Królewcu) został Theward (1251). Biskupem na Litwie w Wilnie został uczeń Jacka, Wit. Książę litewski Mendog przyjął chrzest i otrzymał z rąk papieża Innocentego IV koronę królewską (1253). W tym samym czasie książę ruski, Daniel, przystąpił do unii z Kościołem rzymskim i otrzymał z rąk tegoż papieża koronę (1253). Wcześniej, w 1248 r., zostali wyświęceni na biskupów inni uczniowie Jacka: Henryk dla Jaćwingów, Bernard dla Halicza i Gerard dla reszty Rusi. Były starania, aby w Łukowie utworzyć stałe biskupstwo dla nawracania pogańskich Jadźwingów. Wreszcie biskupem łotewskim został mianowany inny uczeń Jacka, Meinard. Wszyscy wymienieni biskupi cieszyli się chwałą błogosławionych. Niestety, piękne dzieło na Rusi zniszczył najazd Tatarów. W 1241 r. padły ich ofiarą klasztory w Haliczu i Kijowie. Litwę źle usposobił przeciwko chrześcijaństwu zaborczy i bezwzględny zakon Krzyżaków, tak że odpadła wtedy od Kościoła. Podobnie stało się z Jaćwingami. Prusaków zaś Krzyżacy do tego stopnia zniszczyli, że pozostała po nich zaledwie nazwa.
    Według listy cudów, jakie nam zostawił biograf Jacka – lektor dominikański, o. Stanisław – wynika, że od roku 1240 Jacek mieszkał już w konwencie krakowskim. Przyczyną zaprzestania tak rozległej i dynamicznej akcji mogła być niechęć prawosławnych książąt ruskich, najazd Tatarów na Ruś i zaborcza polityka Krzyżaków, którzy paraliżowali wszelkie misyjne wysiłki polskich dominikanów. Zachowały się dwa dokumenty z lat 1236 i 1238, które zawierają podpis Jacka. Przyznają one Krzyżakom przywileje odnośnie ziem pruskich. Jacek występuje w nich jako świadek. Dowodzi to, że piastował wtedy jakiś urząd, przez co jego podpis był konieczny. Jednak rychło Jacek zawiódł się na zakonie rycerskim. Jako prawy syn św. Dominika nie mógł zrozumieć, że można ideę misyjną tak dalece wypaczyć.Lektor Stanisław podaje, że Jacek zmarł w Krakowie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1257 r. po dłuższej chorobie. Być może forsowne podróże misyjne, w ówczesnych warunkach bardzo prymitywne i męczące, zniszczyły jego organizm. W tym czasie liczba klasztorów dominikańskich dochodziła do 30, w tym liczba konwentów, czyli pełnych, kanonicznych klasztorów, dochodziła do 20: w Polsce, w Prusach i na Pomorzu było ich 12, w Czechach i na Morawach – 8, a 10 klasztorów – na Śląsku. Liczba zakonników była szacowana na 300-400. Prowincja czeska została wyłoniona z polskiej dopiero w roku 1311.

    Święty Jacek z monstrancją i figurą Matki Bożej

    Jacek musiał swoim braciom zostawić wzór niezwykłej świętości i zakonnej obserwancji, skoro od samego początku jego grób był otoczony wielką czcią i otrzymywano przy nim niezwykłe łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego z roku 1277 czytamy taki fragment: “W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać zmarłych”. Rozpoczęto także starania o kanonizację, jak świadczy o tym fakt prowadzenia księgi cudów. Księga ta, prowadzona przy grobie Jacka w latach 1257-1290, przytacza ponad 35 niezwykłych wypadków. Jednak najazdy tatarskie, a potem walki o tron krakowski i dalsze wypadki sprawiły, że dopiero w XV w. ponowiono starania w Rzymie. Wskutek tych działań papież Klemens VII w roku 1427 zezwolił na obchodzenie święta św. Jacka w prowincji polskiej. Intensywne dalsze starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III dały rezultat. 17 kwietnia 1594 r. papież Klemens VIII zaliczył uroczyście Jacka w poczet świętych. Jacek był siódmym z kolei dominikaninem wśród świętych, a piątym spośród Polaków wyniesionych na ołtarze. Relikwie św. Jacka spoczywają w osobnej kaplicy w kościele Świętej Trójcy w Krakowie w okazałym grobowcu. Kiedy w roku 1612 została utworzona dominikańska prowincja ruska, otrzymała za patrona św. Jacka. Św. Jacek jest otaczany czcią nie tylko w Polsce (zwłaszcza w Krakowie i na Śląsku), ale również w całej Europie, a także w obu Amerykach i Azji.
    Jak głosi tradycja, Jacek Odrowąż nie przyjmował żadnych godności zakonnych. Skupił się na ważnych celach zakonu dominikańskiego na terenie Polski. Jego życie było przepełnione czcią dla Matki Bożej. Legenda głosi, że kiedy musiał w czasie najazdu Tatarów na Kijów opuścić miasto, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, aby go uchronić od zniewagi. Wtedy z wielkiej kamiennej figury miała odezwać się Matka Boża: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” “Jakże Cię mogę zabrać, Matko Boża, kiedy Twoja figura jest tak ciężka?” Jednak na polecenie z nieba, kiedy uchwycił figurę, miała okazać się bardzo lekką. W kościele dominikanów w Krakowie pokazują dużą statuę kamienną pod nazwą “Matki Bożej Jackowej”.W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie dominikańskim, z monstrancją w jednej ręce i figurą Matki Bożej w drugiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Potrafi wskrzeszać zmarłych – św. Jacek

    Potrafi wskrzeszać zmarłych - św. Jacek

    św. Jacek/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała wielu mu współczesnych. Jego przykład porywa i dziś.

    Świetnie się zapowiadał. Pochodził ze znakomitej rodziny. Nic dziwnego, że wysłano go na zagraniczne studia. Wylądował w Rzymie. Przechodząc przez jeden z gwarnych, kolorowych placów, ujrzał wielki tłum. Gapie cisnęli się i… rozdziawiali usta ze zdumienia. Na placu stał szczupły mnich. Obok niego na bruku leżał martwy człowiek. Mnich – jak donoszą stare kroniki – „wyciągnął ręce w górę, uniósł się w powietrze i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł sięi otworzył oczy. Tłum zamarł… Taką scenę ujrzał Jacek Odrowąż – pierwszy polski dominikanin. Miał 37 lat, był dojrzałym mężczyzną. Wydarzenie było dla jego wiary trzęsieniem ziemi. Zmieniło go całkowicie. Mnichem, którego spotkał, był św. Dominik. Połączyło ich ogromne pragnienie zaniesienia Ewangelii na krańce świata.

    Dominik znał swych braci króciutko, ale już po kilku miesiącach wysyłał ich z misją zakładania (w jego imieniu!) klasztorów. Miał do nich ogromne zaufanie. Jacek dopiero co spotkał założyciela zakonu, a już został wysłany nad Wisłę. Dominikanie zaczęli modlić się w Krakowie. Do dziś przywdziewają białe habity już w pierwszych dniach nowicjatu. Nikt nie zna jeszcze tych chłopców, nie wie, co naprawdę siedzi w ich gorących głowach, ale przechodnie już pozdrawiają ich na ulicy: „Szczęść Boże, Ojcze”. Widziałem, jak chłopcy rumienią się. Boją się tych słów na wyrost. „Ojcami” zostaną dopiero za siedem lat.

    Dominik zaufał Jackowi. Wysłał go na wschód. Jacek szedł pieszo przez Alpy, do grodu Kraka dotarł na Wszystkich Świętych 1222 roku. Podobnie jak dziś wróżono Kościołowi rychły upadek, nieustannie mnożyły się oskarżenia o brak ubóstwa i sprzeniewierzenie się duchowi Ewangelii. Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała ogromną część krakowskiej inteligencji. Pojawili się pierwsi polscy dominikanie. Jacek zostawił ich i wyruszył na wiele podróży misyjnych. Dotarł do Kijowa, gdzie pracował nieprzerwanie przez cztery lata, oraz do Gdańska i Prus.

    O pobycie w Kijowie opowiadano legendy. Gdy w 1240 roku na miasto napadli Tatarzy, niszcząc i paląc wszystko, Jacek chwycił monstrancję z Najświętszym Sakramentem i zamierzał uciec. I wówczas usłyszał głos: „Jacku, mego Syna zabierasz, a mnie zostawiasz? Weź mnie ze sobą!”. Odwrócił się. Ujrzał figurkę Maryi. Przytulił ją i schował pod pachę. Podobno przeszedł suchą nogą przez rwące fale Dniepru. Dziś mnisi dopatrują się w tej legendzie opowieści o niebywałej sile wiary Świętego.
    Wrócił do Krakowa. Zmarł 15 sierpnia 1257 roku. Po jego śmierci przy grobowcu miało miejsce wiele cudownych uzdrowień, a nawet… wskrzeszeń. Obok sarkofagu przeczytasz napis: „Tu leży św. Jacek mocen wskrzeszać zmarłych”.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ___________________________________________________________________

    Św. Jacek w metrze

    Przemysław Kucharczak: Dlaczego aż w Rzymie organizujecie obchody 750-lecia śmierci św. Jacka?

    Ks. Arkadiusz Nocoń: – Benedykt XVI powiedział: „Jeśli jesteśmy katolikami, to jesteśmy wszyscy rzymianami”. Więc kiedy katolicy coś robią w Rzymie, to robią to u siebie, w domu. W Rzymie jest też mnóstwo śladów św. Jacka. Choćby kościół Sykstusa, gdzie Jacek był świadkiem cudu.

    A ten cud zdarzył się naprawdę? Niektórzy sądzą, że wskrzeszenie człowieka przez św. Dominika obrosło legendą.
    – Kiedyś też patrzałem na to sceptycznie. Ale później znalazłem opisy w innych źródłach. Tego dnia siostry miały zacząć tam życie klauzurowe. Przyszli św. Dominik i kardynałowie. Była Środa Popielcowa. Ale doszło do cudu i zrobiło się takie poruszenie, że wielką uroczystość zamknięcia klauzury trzeba było przenieść na 1. niedzielę Wielkiego Postu. Musiało więc wydarzyć się coś wielkiego. Jacek to widział.

    A później sam wypraszał wskrzeszenia, rozmawiał z Maryją. Znani z nazwisk świadkowie widzieli, jak chodził po powierzchni Wisły pod Wyszogrodem. Co nowego zaczęło się dla Jacka w Rzymie?
    – Tamten cud był dla niego tak wielkim przeżyciem, że wstąpił do dominikanów. Przyjął habit z rąk św. Dominika w kościele św. Sabiny na Awentynie. Stamtąd został posłany z misją na północ. I my też zaczniemy 15 października nasze rzymskie świętowanie jubileuszu Jacka właśnie od Mszy w kościele św. Sabiny. Ciekawe, że misje dla Polski zawsze wychodziły z Rzymu: najpierw też z Awentynu św. Wojciech, potem Jacek, i w naszych czasach nowa ewangelizacja Jana Pawła II. Rzym promieniuje. To nie przypadek, że polski Kościół jest tak silnie związany z Rzymem.

    Jacek był kiedyś najbardziej znanym polskim świętym.
    – Tak! Na kanonizacji w 1594 r. ludzie zajmowali przestrzeń od Placu św. Piotra do Zamku Anioła! Mieszkam w Rzymie, a tylko dwa razy w życiu widziałem tak ogromny tłum: w dniu kanonizacji o. Pio i ks. de Balaguera. A wtedy Rzym był mniej ludny i bez dzisiejszych środków komunikacji. Jacek jest jedynym polskim świętym na kolumnadzie Berniniego na Placu św. Piotra, obok wielkich misjonarzy: Franciszka Ksawerego i Ludwika Bertranda z Ameryki Południowej. Jacek to Apostoł Północy, w rzymskich kościołach wisi wiele jego obrazów. Kiedy o nim myślę, przypominają mi się rysunki na płaskowyżu Nazca w Peru: trzeba unieść się nad ziemię, żeby je zobaczyć. Tak samo ze św. Jackiem: dopiero z perspektywy Rzymu widać, czego dokonał w ciągu 30 lat działalności misyjnej, gdzie dotarł.

    Ale chyba trochę o nim zapomnieliśmy?
    – Bo przestaliśmy dbać o jego kult. Po soborze jego wspomnienie zostało wykreślone z mszału dla całego Kościoła – i teraz Jacek jest wspominany tylko w Kościele lokalnym. W 1957 roku prowincjał dominikanów zauważył, że ilekroć kult św. Jacka był silny, prowincja dominikańska działała prężnie. A kiedy ten kult słabł, słabła też siła oddziaływania dominikanów. To samo dotyczy również całej Polski.

    Jaka na to rada?
    – Przed kanonizacją wysłannik polskiego króla Zygmunta Wazy prosił papieża, aby uroczystość była skromna. Papież, znając zasługi św. Jacka, nie zgodził się: „Nie może być skromna, bo to uwłaczałoby majestatowi Rzeczpospolitej”. I to jest prawda. Dlatego staramy się nadać obchodom w Rzymie odpowiedni rozgłos. Przyjedzie 2 tys. pielgrzymów z Polski i prelegenci z krajów, gdzie działał św. Jacek. Na koncert – podczas którego będzie mowa o Jacku i wystąpi zespół „Śląsk” – bilety rozeszły się w kilka dni. To pierwszy w historii samodzielny polski koncert w Auli Pawła VI. Spoty reklamowe mówiące o świętym Jacku można usłyszeć w rzymskich radiach, a nawet w metrze. W Rzymie jest Radio Watykańskie i „L’Osservatore Romano”. Trzeba przypomnieć św. Jacka w sercu chrześcijaństwa. Już Juliusz Cezar mówił: „Kto opuszcza Rzym, zawsze przegrywa”. Jeśli nie chcemy „przegrać sprawy” naszego Świętego, musimy być obecni w Rzymie.

    Ks. Arkadiusz Nocoń – pomysłodawca rzymskich obchodów 750-lecia śmierci św. Jacka. Organizują je Kuria Metropolitalna w Katowicach i Księgarnia św. Jacka

    _______________________________________________________________________

    Pies na cuda



    Święty Jacek jest bardzo popularny. Wszyscy o nim wiedzą. Że był. A zasługuje na dużo więcej.
    Jesień 1228 roku była deszczowa. Na brzegu Wisły koło Wyszogrodu stało czterech mężczyzn w czarnych kapach narzuconych na białe habity. Wpatrywali się bezradnie w toczące się przed nimi wezbrane wody rzeki. Nie było mowy o przeprawie brodem. Nigdzie też nie było ani łodzi, ani przewodnika.

    A bardzo chcieli przejść. Dopiero co wyruszyli na Ruś, gdzie mieli nadzieję przekonać prawosławnych książąt do unii z Rzymem albo przynajmniej zająć się tamtejszymi wiernymi Kościoła łacińskiego. A potem – kto wie? – może pójdą dalej? Mieli zachętę papieża, który błogosławił Braci Kaznodziejów w ich drodze „na ziemie Rusinów i pogan”. Nic dziwnego, bo też niedawno założony zakon dominikanów był znakomitym narzędziem w głoszeniu Ewangelii. Zakonnicy jak prawdziwe „psy pańskie” (od łacińskiego Domini canes) rozbiegli się po Europie, zapalając chrześcijan nową gorliwością.

    Błyskawicznie powstała sieć klasztorów, a te równie szybko wypełniły się zapaleńcami w habitach. W Polsce pierwszym z nich był Jacek Odrowąż. To jego właśnie, z trzema współbraćmi, zatrzymała Wisła. – Prośmy Boga Wszechmogącego, któremu niebo i ziemia, morze i rzeki są posłuszne, żeby nam pomógł przeprawić się przez tę rzekę – miał wówczas powiedzieć Jacek. Nakreślił znak krzyża nad wzburzoną wodą i… poszedł. Stąpał po powierzchni rzeki, niczym Jezus po jeziorze Genezaret. Po chwili odwrócił się i zachęcił współbraci do pójścia w jego ślady. Ale tamci nie mieli odwagi tego zrobić. Jacek wrócił, rozpostarł na wodzie swoją czarną kapę i zaproponował wystraszonym zakonnikom, żeby skorzystali z niej, jakby była łodzią. „Płynęli więc na kapie pod kierownictwem świętego Jacka” – zapisał niespełna sto lat później dominikanin Stanisław, lektor krakowskiego klasztoru. Opisując to wydarzenie, opierał się, jak sam informuje, na wspomnieniach towarzyszy Jacka.

    Maryję można unieść
    Wieść o tym wydarzeniu musiała się mocno roznieść, bo jego ślady (w różnych wersjach) znaleźć można w wielu żywotach świętego Jacka. W jednej z legend widzimy Świętego uciekającego z płonącego Kijowa po falach Dniepru. Musiałoby to nastąpić 6 grudnia 1240 roku, gdy miasto zdobyli Tatarzy. Tyle że wtedy Jacka już prawdopodobnie tam nie było. Założył w Kijowie klasztor, ale – jak stwierdził Jan Długosz – kilka lat przed najazdem Tatarów dominikanie musieli opuścić miasto. Tak życzył sobie prawosławny książę kijowski. Wiadomo jednak, że dominikanie byli na Rusi, gdy spadła na nią tatarska nawałnica. I to właśnie z Kijowem wiąże się najpopularniejsza Jackowa legenda. Jacek, uchodząc z kościoła, miał zabrać Najświętszy Sakrament. Gdy przechodził obok figury Matki Boskiej, ta odezwała się do niego: „Jacku, zabierasz mojego Syna, a mnie tu zostawiasz?”.

    – Jestem za słaby, żeby udźwignąć tak wielką figurę – miał powiedzieć Święty. Na to Maryja obiecała, że figura będzie lekka, co też istotnie się stało. Nie wiadomo, jak było rzeczywiście. Legenda ta jednak opisuje prawdziwego Jacka, bo właśnie taki wyłania się ze źródeł historycznych – z Najświętszym Sakramentem i z Maryją. Wygląda na to, że on rzeczywiście się z Nimi nie rozstawał. Lektor Stanisław napisał, że Jacek „miał zwyczaj bardzo częstego przepędzania nocy w kościele – bardzo rzadko miał stałe miejsce na spoczynek, lecz złożywszy przed ołtarzem znużone członki i głowę oparłszy o kamień lub położywszy na gołą ziemię, trochę odpoczywał”. Krótko po przybyciu do Krakowa Jacek „pobożnie i ze łzami” modlił się w kościele. Miał wtedy doznać widzenia. Ujrzał wielką światłość spływającą na ołtarz, a w niej Matkę Boską. „Synu, Jacku, ciesz się, bo modlitwy twoje są miłe przed obliczem mego Syna, Zbawiciela, i o cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, otrzymasz od Niego” – powiedziała do niego Maryja. Podobno od tamtej chwili Święty „o cokolwiek tylko prosił, zawsze bywał wysłuchany”.

    Grad przegrał

    A prosił często. Kiedyś, w dniu św. Stanisława biskupa, opodal Skałki, spotkał żałobników i kobietę, niejaką Falisławę, płaczącą nad swoim jedynym synem Piotrem, który utonął w Wiśle poprzedniego dnia. Ulitował się nad nią. Pomodlił się i… zmarły wstał. Podobna historia zdarzyła się z synem Przybysławy ze wsi Serniki, który utonął w Rabie. Również jego Bóg wskrzesił na prośbę Jacka. Innym razem, pod Wawelem, do nóg Świętemu przypadła mieszczka krakowska, matka niewidomych bliźniaków. Modlitwa Jacka wyjednała im wzrok. Niejakiej Felicji z Gruszowa, kobiecie która przez dwadzieścia lat małżeńskiego życia nie mogła doczekać się dziecka, Jacek wymodlił syna.

    W 1238 roku Klemencja z Kościelca, która często spowiadała się u Jacka, zaprosiła Świętego do swojej miejscowości na 18 lipca z okazji uroczystości św. Małgorzaty. Miało być wielkie święto, ale przyjście zakonnika poprzedziła gwałtowna burza z gradobiciem. Zboże i wszelkie inne zasiewy leżały na polach całkowicie zniszczone. Gdy więc Jacek przybył na miejsce, Klemencja powitała go łzami. Płakali też wszyscy mieszkańcy Kościelca, którym w oczy zajrzało widmo śmierci głodowej. Jacek uspokoił zrozpaczonych. – Idźcie do domów i przez całą noc czuwajcie na modlitwie – powiedział. On sam też modlił się do rana. O świcie wszyscy wyszli z domów – i ujrzeli kołyszące się na wietrze dorodne łany zbóż z kłosami pełnymi ziarna. Tak jakby nic się nie stało.

    Opisy tych cudów znalazły się w najstarszym zachowanym żywocie św. Jacka, spisanym przez lektora Stanisława. Tradycja przechowała też opowieści o wielu innych – w części zapewne legendarnych – nadzwyczajnych zdarzeniach z udziałem Świętego. Święty zawsze zaradza w nich ludzkim biedom i nieszczęściom, na przykład przez wymodlenie uzdrowienia krowy – żywicielki. Jakkolwiek nie sposób dziś dojść do tego, jak było rzeczywiście, jedno jest pewne – modlitwy Jacka były miłe Bogu. Ludzie musieli to widzieć, i oczywiste dla nich było, że Jacek to mąż Boży. Nikogo więc nie zaskoczyła data jego śmierci – w dzień wniebowzięcia jego ukochanej Matki Boskiej. Było to w Krakowie 15 sierpnia 1257 roku – dokładnie 750 lat temu. Zanim Jacek odszedł, zwołał starszych braci. – Pragnę wam pozostawić to, co usłyszałem z ust ojca naszego, Dominika, żebyście byli pokorni, mieli wzajemną miłość i zachowali dobrowolne ubóstwo. Bo to jest testament wiecznego dziedzictwa – powiedział.

    Aktywność pośmiertna

    Zmarłego pochowano w dominikańskim kościele Świętej Trójcy. Cały Kraków wyległ, żeby pożegnać Świętego. Ceremoniom przewodniczył biskup Jan Prandota. Gdy wrócił z pogrzebu, wszedł do katedry, żeby się pomodlić. Tam nagle zapadł w sen. Miał wówczas ujrzeć św. Stanisława biskupa z Jackiem, obu idących w anielskim orszaku. Św. Stanisław wyjaśnił śpiącemu biskupowi, że właśnie wprowadza Jacka do chwały nieba. W dniu śmierci Jacka podobne widzenie miała jego krewna, błogosławiona Bronisława, norbertanka z klasztoru na pobliskim Zwierzyńcu. Ujrzała Najświętszą Maryję Pannę, trzymającą za rękę dominikanina o jaśniejącej postaci. Matka Boska oznajmiła jej, że prowadzi do nieba brata Jacka z Zakonu Kaznodziejskiego.

    W dniu pogrzebu Kraków obiegła wieść o kolejnym cudzie. Oto młodzieniec Żegota skręcił kark przy upadku z konia. Zrozpaczeni rodzice przynieśli ciało martwego syna do kościoła dominikanów i położyli je przed grobem świętego Jacka. Po godzinie modlitw młodzieniec wstał zdrowy, bez śladów wypadku.

    Te wydarzenia skłoniły dominikanów z Krakowa do notowania cudów dokonanych za pośrednictwem brata Jacka. To z tych protokołów czerpał lektor Stanisław, niestety później zaginęły. Mimo to kult trwał, wzmagany kolejnymi świadectwami cudów. Znamienne zdarzenie miało miejsce w 1519 roku, gdy pewna kobieta poroniła. Pełna smutku rodzina przygotowywała się do złożenia zmarłego bez chrztu dziecka do grobu. Ojciec o imieniu Jan, pełen bólu, zwrócił się do św. Jacka. W czasie jego modlitwy niemowlę, na oczach osłupiałych świadków, wróciło do życia. Komentując tę opowieść, dominikanin o. Jacek Salij zauważa: „Kiedy czytamy o planowanym pogrzebie nieszczęśliwie poronionego dziecka, czyż nie przychodzi nam na myśl, że dzisiaj wiele dzieci – niechcianych przez rodziców – nie ma nawet własnych grobów?”.

    Zachowało się też podanie o kobiecie, którą mąż źle traktował. Gdy urodziła dziecko, zagłodziła je. Miał to być rodzaj zemsty na okrutnym mężu. Dopiero gdy morderczyni ujrzała martwe ciało, pojęła, jak strasznej zbrodni się dopuściła. Zaczęła błagać wszystkich świętych, zwłaszcza Andrzeja Apostoła o wstawiennictwo, żeby Bóg wybaczył jej dzieciobójstwo. We śnie miała ujrzeć świętego Andrzeja, który poradził jej, żeby zwróciła się do św. Jacka z Krakowa. Kobieta upadła na kolana i złożyła ślub świętemu Jackowi, że uda się do jego grobu. Wtem dziecko zaczęło się ruszać i wkrótce wróciło do zdrowia. Po kilku latach kobieta zjawiła się z dzieckiem u grobu Świętego i zaświadczyła o cudzie. Dziś istnieje tendencja do spłaszczania rzeczywistości nadprzyrodzonych, do tłumaczenia cudów przypadkiem, zbiegiem okoliczności lub nieznanym fenomenem natury. Kiedy jednak czyta się o nadprzyrodzonych interwencjach dokonanych za pośrednictwem Jacka, nasuwa się myśl, że to przecież bardzo podobne do tego, co robił Pan Jezus.

    Podniesienie powalonych nawałnicą zasiewów było nawet dla ludzkiego życia rzeczą ważniejszą niż zmiana wody w wino na weselu. Pewnie Jezus zrobiłby to samo, co Jacek. I – po prawdzie – właśnie to zrobił, bo Jacek stał się w ręku Boga znakomitym narzędziem. Mówi się, że nie cuda są najważniejsze w życiu świętego Jacka. Zapewne. Ale one były potrzebne ludziom. Zaświadczały, że to, co mówi ten człowiek, jest prawdziwe. Mówiły, że to, o czym mówi, działa i że za tym stoi siła. W dużej mierze dlatego Jacek był taki skuteczny. Dlatego szlak jego wędrówek znaczą klasztory, a zakon dominikański w Polsce szybko zdobył sobie silną pozycję. Świat potrzebuje dowodów Bożej mocy, a tylko niedostatek świętych Jacków – czyli ludzi oddanych Bogu bez żadnego „ale” – skłania chrześcijańskich teoretyków do tłumaczenia, że cuda są mało ważne.

    Franciszek Kucharczak/wiara.pl

    __________________________________________________________________________

    Modlitwa wysłuchana

    Modlitwa wysłuchana

    Ludovico Carracci, „Madonna ukazująca się św. Jackowi”, olej na płótnie, 1594, Luwr, Paryż

    ***

    Jest jedynym Polakiem uwiecznionym wśród rzeźb przedstawiających świętych, stojących na kolumnadzie wokół Placu św. Piotra w Watykanie. Święty Jacek Odrowąż, dominikanin, żył na przełomie XII i XIII wieku, ale w czasach, gdy kolumnada powstawała, czyli w XVII wieku, jego kult był szczególnie żywy. Wiąże się to zapewne z kanonizacją Jacka, która nastąpiła w roku 1594.

    Właśnie w roku kanonizacji malarz z Bolonii Ludovico Carracci otrzymał zamówienie na obraz przed-stawiający św. Jacka. Giacomo Filippo i Antonio Maria Turrini zapragnęli udekorować tym dziełem ufundowaną przez siebie kaplicę w kościele San Domenico w Bolonii.

    Obraz przedstawia wydarzenie, do jakiego doszło w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w krakowskim kościele dominikanów. Widzimy św. Jacka klęczącego w swym dominikańskim habicie i modlącego się żarliwie. Podczas tej modlitwy ukazała mu się Maryja z Dzieciątkiem i przemówiła do niego.

    Carracci słowa Maryi zapisał po łacinie na tablicy podtrzymywanej przez aniołka. „Raduj się synu Jacku, bo twoje modlitwy ucieszyły mojego Syna. O cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, u Niego uzyskasz” – czytamy na tablicy. Namalowana powyżej Matka Boża jedną rękę trzyma na sercu, a drugą wskazuje tablicę. Mały Jezus dobrotliwie się uśmiecha i pokazuje palcem świętego, potwierdzając słowa swej Matki.

    Jacek opowiedział o tym widzeniu swym współbraciom Florianowi i Godynowi, zachęcając ich do większego oddania się Najświętszej Dziewicy. Zapewne dlatego w czasach kontrreformacji, gdy rozszerzył się kult maryjny, artyści w krajach katolickich chętnie przypominali postać polskiego dominikanina.

    Leszek Śliwa/wiara.pl

    _____________________________

    Święty Jacek Święty ze Śląska

    Święty Jacek Święty ze Śląska

    Fresk Ventury Salimbeniego – rok 1600 – przedstawiający ŚW. JACKA/Wikimedia Commons(PD)

    ***

    Jacek Odrowąż; ur. przed 1200 r. (najczęściej przyjmuje się r. 1183) w Kamieniu Śląskim (Opolszczyzna), zm. 15 VII 1257 r. w Krakowie; syn Eustachego i Beatrix Odrowążów; dominikanin, kaznodzieja, misjonarz.

    Był krewnym biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Studiował w Pradze, Bolonii i Paryżu. W latach 1220-1222 przebywał w Rzymie, gdzie wraz z krewnym, błogosławionym Czesławem, wstąpił do zakonu założonego przez św. Dominika (wg legendy miał przejąć bezpośrednio z rąk świętego habit w środę popielcową 1220 r.). W 1222 r. założył wraz z Iwonem Odrowążem klasztor w Krakowie, współtworząc w ten sposób polską prowincję zakonu. Był prawdopodobnie inicjatorem powstania wspólnot dominikańskich w wielu miastach Europy Środkowej, w tym w Pradze, Ołomuńcu (1222), Wrocławiu (1226), Poznaniu, Gdańsku (1227) i Kijowie (przed 1233). W sumie założył 27 klasztorów.

    W 1228 r. w Paryżu obradowała kapituła generalna zakonu, na którą św. Jacek był delegatem. Odbywał wiele podróży misyjnych, w tym na Ruś (1228-1232), do Prusów (1236-1238) oraz na pogranicze Litwy. Wg legendy miał dotrzeć nawet do Szwecji i na Krym, a także na sąsiedni kontynent, do Indii. W latach 40. i 50. XIII w. prawdopodobnie przebywał w Krakowie, prowadził tam działalność duszpasterską. Znany jest z cudów i z tego, że objawiła mu się Najświętsza Maria Panna. Zmarł w święto Wniebowzięcia Matki Bożej (15 sierpnia). Pochowano go w dominikańskim kościele Świętej Trójcy.

    Przy jego grobie miały miejsce cudowne uzdrowienia i wskrzeszenia. Obok sarkofagu widnieje napis: „Tu leży św. Jacek mocen wskrzeszać zmarłych”. Po śmierci zaczął być czczony jako święty, a jego grób uznawany był za miejsce cudowne.

    W 1266 r. ustanowiono specjalną komisję kościelną, która spisywała nadzwyczajne łaski otrzymywane za jego wstawiennictwem. Św. Jacek był pierwszym polskim świętym, którego kult rozpowszechnił się szeroko na całym świecie, m.in. w Azji i Ameryce Południowej. W Ameryce Łacińskiej jest jednym z najbardziej czczonych świętych. Został beatyfikowany w 1527 r., a kanonizowany w 1594 r. Był drugim świętym w Kościele katolickim, który został kanonizowany po pełnym procesie kanonizacyjnym. Jego wspomnienie liturgiczne przypada na 17 sierpnia, jest patronem dominikanów; Polski, Litwy, Rosji, Śląska, archidiecezji katowickiej, Prus, Pomorza, Krakowa, Kijowa, Wrocławia.

    Najstarszy zachowany żywot św. Jacka został spisany w drugiej połowie XIII wieku przez Stanisława, lektora klasztoru dominikanów w Krakowie.

    W ikonografii przedstawiany jest jako dominikanin w habicie, z monstrancją, cyborium, kielichem, figurą Najświętszej Marii Panny, księgą i lilią; jako przechodzący przez rzekę po swoim rozścielonym płaszczu lub chodzący po wodzie; ratujący chłopca przed utonięciem. Przedstawienia postaci św. Jacka najpopularniejsze są w sztuce włoskiej. Wśród przedstawień pojedynczych, często występowała Wizja Najświętszej Marii Panny. W sztuce polskiej najwięcej wizerunków Świętego znajduje się w klasztorze i kościele Dominikanów w Krakowie, a do najbardziej wartościowych należą obrazy Tomasza Dolabelli z lat 1619-1625, które oglądać można w kaplicy Św. Jacka. Jego figura widnieje na kolumnadzie Berniniego wokół Placu św. Piotra. Również wzdłuż drogi procesyjnej w Lourdes stoi św. Jacek wśród figur świętych biblijnych i francuskich.

    Cuda:
    W 1238 roku mieszkanka Kościelca, Klemencja, której Jacek był spowiednikiem, zaprosiła Świętego do swojej miejscowości z okazji uroczystości św. Małgorzaty (18 lipca). W tym okresie nad Kościelcem przeszło gwałtowne gradobicie, które całkiem zniszczyło zboże. Kiedy Jacek przybył na miejsce, Klemencja i inni mieszkańcy, którzy zaczęli obawiać się głodowania, przywitali go łzami. Jacek uspokoił zrozpaczonych i nakazał im spędzenie nocy na modlitwie. Sam też modlił się do rana. Gdy po nocy mieszkańcy Kościelca wyszli z domów, ich oczom ukazały się pola pełne zbóż.

    Po pogrzebie św. Jacka w Krakowie, biskup Jan Prandota, który przewodniczył ceremonii, wszedł do katedry, by oddać się modlitwie. Tam nagle zapadł w sen. Ujrzał wówczas św. Stanisława biskupa z Jackiem. Św. Stanisław wyjaśnił śpiącemu, że prowadzi Jacka ku bramom niebieskim. W dniu śmierci Świętego podobne widzenie miała jego krewna, błogosławiona Bronisława, norbertanka z klasztoru na Zwierzyńcu. Ujrzała Matkę Bożą, trzymającą za rękę dominikanina, która powiedziała jej, że prowadzi do nieba brata Jacka z Zakonu Kaznodziejskiego.

    W dniu pogrzebu zdarzył się kolejny cud. Młodzieniec Żegota podczas jazdy konnej upadł i skręcił kark. Zrozpaczeni rodzice przynieśli ciało zmarłego do kościoła dominikanów i położyli je przed grobem świętego Jacka. Po godzinie modlitw młodzieniec wstał zdrowy.

    W 1519 r. pewna kobieta poroniła. Rodzina pełna bólu przygotowywała się do złożenia dziecka w grobie. Ojciec zmarłego niemowlęcia, skierował swoje modlitwy ku św. Jackowi. W tym momencie dziecko wróciło do życia. Innym razem św. Jacek wymodlił syna, dla kobiety, która wcześniej, przez dwadzieścia lat życia w małżeństwie, nie mogła doczekać się potomstwa.

    Pewna kobieta, w odwecie za okrucieństwa męża kierowane ku niej, zagłodziła ich nowonarodzone dziecko. Dopiero widząc martwe ciało, pojęła, jak straszną zbrodnię popełniła. Zaczęła błagać wszystkich świętych, głównie św. Andrzeja o wstawiennictwo, by Bóg wybaczył jej dzieciobójstwo. Św. Andrzej we śnie poradził kobiecie, by z modlitwą zwróciła się do św. Jacka. Kobieta złożyła św. Jackowi obietnicę, że uda się do jego grobu. Wtedy dziecko zaczęło się poruszać i wkrótce wróciło do zdrowia.

    Legendy:
    Gdy w 1240 r. na Kijów napadli okrutni Tatarzy, niszcząc miasto, Jacek chwycił monstrancję z Najświętszym Sakramentem i chciał uciec. W tym momencie usłyszał głos: „Jacku, mego Syna zabierasz, a mnie zostawiasz? Weź mnie ze sobą!”. Gdy się odwrócił, ujrzał figurę Maryi. Obawiał się, że nie da rady jej udźwignąć, jednak Maryja miała mu obiecać, że figura stanie się lekka. I faktycznie, św. Jacek uniósł ją bez problemu. Podobno podczas ucieczki przeszedł suchą stopą przez rzekę Dniepr.

    Kiedy indziej, pod Wawelem, matka niewidomych bliźniąt padła do stóp św. Jacka prosząc o wybłaganie wzroku dla jej dzieci. Dzięki modlitwie Jacka, bliźnięta odzyskały wzrok. Święty wskrzesił również dwóch chłopców, którzy zmarli przez utonięcie. Jednym z nich był Piotr, który utonął w Wiśle, drugim syn niejakiej Przybysławy ze wsi Serniki, który utonął w Rabie. Po modlitwach Jacka obaj młodzi mężczyźni wstali zdrowi.

    Gdy św. Jacek podróżował na Ruś wraz z trzema współbraćmi, Wisła przeszkodziła im w dalszej drodze. Jacek pomodlił się, nakreślił znak krzyża nad wzburzoną wodą i zaczął iść po powierzchni rzeki, jak Jezus po jeziorze Genezaret. Pozostali dominikanie jednak nie mieli odwagi, by pójść w ślady Świętego. Jacek wrócił więc na brzeg, rozpostarł na wodzie swoją czarną zakonną kapę i zaproponował współbraciom, by skorzystali z niej jak z łodzi. Zakonnicy przepłynęli bezpiecznie przez rzekę.

    Po przybyciu do Krakowa Jacek żarliwie modlił się w kościele. Podczas modlitwy ujrzał wielką światłość padającą na ołtarz, a w niej Matkę Bożą. „Synu, Jacku, ciesz się, bo modlitwy twoje są miłe przed obliczem mego Syna, Zbawiciela, i o cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, otrzymasz od Niego” – miała powiedzieć mu Najświętsza Maria Panna. Podobno od tamtej chwili modlitwy Świętego zawsze były wysłuchiwane.

    Natalia Wizental/wiara.pl

    ______________________________________________________

    Jedyne takie chorągwie

    Jedyne takie chorągwie

    konserwator Marcin Ciba odkrył, uważane za zaginione, CHORĄGWIE KANONIZACYJNE ŚW. JACKA/ fot. ks. Arkadiusz Nocoń

    ***

    Dwie chorągwie kanonizacyjne św. Jacka Odrowąża odkryto 10 grudnia w krakowskim klasztorze Dominikanów. To najstarsze zachowane tego typu płótna w naszej części Europy.

    Odkrycia dokonał młody krakowski konserwator Marcin Ciba. Odnalezienie dwóch bliźniaczych chorągwi o wymiarach 3,2 m x 2,8 m to sensacja nie tylko dla historyków. Zacznijmy od tego, kto jest na tych dwóch płótnach utkanych z adamaszku i jedwabiu:

    Matka Boża przemawiająca do św. Jacka Odrowąża, wielkiego Jej czciciela, ale i „największej polskiej postaci historycznej XIII wieku i jednego z najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy” (prof. Feliks Koneczny); „Apostoła Północy, który porwany duchem misyjnym głosił gorliwie Ewangelię od Gdańska po Kijów” (Benedykt XVI); głównego, od 1686 roku, patrona Polski i Litwy; jedynego polskiego świętego na kolumnadzie Berniniego przed Bazyliką św. Piotra w Rzymie. Dzisiaj, niestety, postać św. Jacka jest jakby trochę zapomniana. Do rodaków zresztą jakoś nigdy nie miał on szczęścia: na kanonizację musiał czekać aż 337 lat, bo do roku 1594. I tego właśnie wydarzenia dotyczą odnalezione chorągwie. Powiedzmy od razu, że na taką kanonizację warto było czekać! Był jednym z pierwszych, którymi zajmowała się nowo powstała Kongregacja Obrzędów (1588 r.) i pierwszym świętym Kościoła katolickiego, który został ogłoszony po przeprowadzeniu pełnego (w dzisiejszym rozumieniu) procesu kanonizacyjnego. A sama uroczystość? Brało w niej udział tak wielu ludzi, że wypełniali przestrzeń od Bazyliki św. Piotra do Zamku św. Anioła. Tylko dwa razy w czasie pontyfikatu Jana Pawła II zdarzyły się takie kanonizacje – ojca Pio i ks. Josemaría Escrivá de Balaguera, ale jakie dzisiaj są możliwości komunikacyjne!

    Wspaniała kanonizacja
    Oprawa zewnętrzna była równie okazała. W starej Bazylice św. Piotra (nowa nie była jeszcze ukończona) wybudowano specjalne podium, bogato zdobione, a zaprojektowane prawdopodobnie przez budowniczego bazyliki Giacoma della Porta. Ściany bazyliki pokryto obiciami ze szkarłatnego płótna i kosztownymi arrasami ze skarbca papieskiego. Śpiewały chóry, grały cztery orkiestry, na zewnątrz oddawano salwy armatnie. Do elementów tego theatrum canonizationis, jak zwykło się nazywać zewnętrzną oprawę uroczystości, należały odnalezione w Krakowie chorągwie. Jedną z nich, gdy papieski orszak wyruszał z Kaplicy Paulińskiej na Watykanie w kierunku bazyliki, niósł wikariusz generalny dominikanów w towarzystwie sześciu braci. Tę samą chorągiew, po skończonych uroczystościach, odniesiono w procesji przez pół Rzymu do dominikańskiego klasztoru przy kościele Santa Maria sopra Minerva. Tydzień później odbyła się tam pierwsza uroczysta Msza św. ku czci nowego świętego, w której znowu uczestniczyły rzesze wiernych. Było też 24 kardynałów, poseł króla Zygmunta III Wazy – wojewoda łęczycki Stanisław Miński i prawie wszyscy przebywający w Wiecznym Mieście Polacy.

    To ta sama chorągiew!
    Kilka tygodni później wojewoda Miński wyruszył w drogę powrotną do Polski, zabierając ze sobą przyniesioną do kościoła dominikanów chorągiew. Do Krakowa dotarł 7 lipca. Na jego powitanie wyszło całe krakowskie duchowieństwo, szlachta i niezliczone rzesze mieszkańców. I znowu, jak notuje kronikarz: „hajducy strzelali na wiwat z rusznic, a przy kościele św. Trójcy grzmiały hakownice”. Dotarłszy do klasztoru bernardynów wojewoda Miński wyszedł z karety, a po powitaniu go przez kapitułę katedralną wręczył chorągiew kanonizacyjną krakowskiemu biskupowi pomocniczemu Pawłowi Dębskiemu. Ten polecił ją rozwinąć i nieść trzem dominikanom w pochodzie do kościoła Świętej Trójcy, gdzie, zdaniem odkrywcy chorągwi Marcina Ciby, można ją było podziwiać aż do połowy XIX wieku, kiedy to po pożarze, który strawił pół Krakowa, nie była już więcej wystawiana na widok publiczny.

    Zwinięta w rulon, zapomniana i zakurzona, stała przez dziesięciolecia w kącie. Mało kto wierzył jeszcze w jej istnienie. Dlatego gdy poinformowano o jej odkryciu, po początkowej euforii pojawiła się powątpiewanie: czy to na pewno ta? Skąd mamy pewność, że to o niej piszą dokumenty z epoki, tym bardziej że wspominają o jednej, a nie o dwóch? Zacząłem porównywać odnalezione chorągwie z pierwszymi obrazami św. Jacka, namalowanymi tuż po kanonizacji: były zasadniczo różne. Spojrzałem jeszcze na freski Federica Zuccariego w kaplicy ku czci polskiego dominikanina w bazylice św. Sabiny na Awentynie. Na jednym z nich, ukazującym scenę kanonizacji… olśnienie! Nad głową jednej z postaci, przemawiającej w kierunku papieża, widzimy chorągiew, dokładnie taką jak te odnalezione w Krakowie!
    Podróż przez wieki

    Od 22 grudnia do 2 stycznia jedną z odnalezionych chorągwi (tę mniej uszkodzoną) można było podziwiać w kościele Dominikanów. Każdy mógł tam „spotkać” Klemensa VIII, papieża, który dokonał kanonizacji i kazał sobie ten fakt upamiętnić na swoim grobie; króla Zygmunta III Wazę, bez którego starań nie byłoby w roku 1594 kanonizacji ani tego sztandaru; wojewodę Stanisława Mińskiego, który reprezentował w Rzymie króla; arcybiskupa krakowskiego kard. Jerzego Radziwiłła i tłumy tych, którzy uczestniczyli w kanonizacji w Rzymie, a później witali chorągiew na ulicach Krakowa, obrywając jak relikwie jej kawałki. Nade wszystko zwiedzający mogli spotkać i pokłonić się temu, za przyczyną którego Pan Bóg „rozpędził na polskiej ziemi ciemności grzechów i oświecił światłem wiary serca Polaków” (Lektor Stanisław z Krakowa, „Życie i cuda św. Jacka”).

    ks. Arkadiusz Nocoń/wiara.pl

    ______________________________________________________

    Jacek schodzi z kolumnady



    – Prawie zdobyliśmy Rzym – mówi jeden z pielgrzymów. Mieszkańcy stolicy chrześcijaństwa tańczyli w rytmie ludowych „pieśniczek”.
    Przez trzy dni w Rzymie było głośno o Śląsku. Z okazji 750. rocznicy śmierci św. Jacka w auli Pawła VI odbył się wyjątkowy koncert zespołu „Śląsk”. Miała tam także miejsce prapremiera filmu Adama Kraśnickiego pt. „Lux ex Silesia”.

    W stronę słońca
    Kościół św. Sabiny na Awentynie nosi zaszczytny tytuł bazyliki. Jak to było w zwyczaju wczesnochrześcijańskim, absyda skierowana jest ku wschodowi. Kiedy wczesnym rankiem w witrażach pojawiało się słońce, chrześcijanie wychwalali Chrystusa. Dla Polaków pielgrzymujących do stolicy chrześcijaństwa ten wschodni kierunek nabierał wyjątkowego znaczenia: stąd na słowiańskie ziemie wyruszył św. Jacek. Tutaj też rozpoczęła się dziękczynna pielgrzymka metropolii górnośląskiej za 750. rocznicę jego narodzin dla nieba. – Długo czekaliśmy, by jako metropolia po raz pierwszy zgromadzić się w Rzymie – mówił na rozpoczęcie obchodów abp Damian Zimoń. – Choć dzisiaj za sprawą Jacka Odrowąża odsłania się przed naszymi oczyma płaszczyzna historyczna, czujemy także jego oddziaływanie na współczesność. Nawet przyszłość staje się dla nas jaśniejsza, bo ten wielki Ślązak wytyczył nam drogę – pokreślił metropolita katowicki. – W jaki sposób św. Jacek staje się patronem współczesności? – pytał abp Nossol. – Odpowiedź jest prosta: nie znał granic, podobnie jak my, którzy się integrujemy z Europą. Ale jednocześnie rozumiał, że całemu naszemu kontynentowi potrzebna jest nowa ewangelizacja.

    Jackowy sposób na mroki
    Przenieśmy się w czasy średniowiecza. Według niektórych historyków tamten okres zasługuje na miano mrocznego. Inni, szukając przyczyn upadku ówczesnego świata, wskazują na kryzys duchowy. Mówił o tym abp Szczepan Wesoły, dla którego czytelne są analogie pomiędzy współczesnością a wiekiem XIII. – W roku jackowych obchodów przy różnych okazjach staramy się przybliżyć postać św. Jacka jako postaci historycznej – mówił. – Ale ta wielka osobowość silnie promieniuje także na dzisiejsze czasy. Gdyby wiek XIII porównać z teraźniejszością, wspólną cechą byłby upadek wiary. Od strony cywilizacyjnej te dwa okresy są oczywiście niemożliwe do zestawienia, ale duchowo różnimy się w niewielkim stopniu, wtedy także mówiliśmy o upadku wiary.

    Św. Jacek dostrzegł także intelektualny upadek ówczesnego społeczeństwa. Dlatego zakładał kolejne klasztory Zakonu Kaznodziejskiego, które inspirowały do działania licznych uczniów i następców. – Dziś także stoimy wobec wyzwań neopogaństwa i relatywizmu – podsumował abp Wesoły. – Lekarstwem może być radykalizm chrześcijański. Ten sam, który św. Jacka zmuszał do ciągłego posuwania się naprzód.

    Kij w mrowisko
    Na dominikańskim uniwersytecie Angelicum miała miejsce ciekawa sesja na temat misyjnego zapału dominikanów. Referenci z kilku krajów ukazali postać św. Jacka, który, jak chciała reguła, ustawicznie posuwał się naprzód. Zaraz po otrzymaniu powołania od św. Dominika przemierzał ogromne przestrzenie Europy, by w nowej rzeczywistości zadbać o nowoczesne centra krzewienia wiary.

    – Dzisiaj nie jesteśmy pewni, czy św. Jacek rzeczywiście w swojej wędrówce doszedł do miejsc, które podaje się w jego hagiografiach – mówił dominikański diakon Adam Dobrzyński. – Jedno jest pewne: potrafił włożyć kij w mrowisko. To znaczy miał zdolność inspirowania braci.

    Referenci byli zgodni co do jednego. Ogromne zdolności organizacyjne muszą cechować człowieka, który w cywilizacyjnie trudnych czasach potrafił przyczynić się do wybudowania wielkiej liczby klasztorów. Musiał też cieszyć się wielkim autorytetem, skoro zaufali mu tak liczni współbracia.

    Nikogo więc nie może dziwić widok figury św. Jacka na kolumnadzie Berniniego wokół Placu św. Piotra. Wśród 118 świętych można na niej dostrzec tylko jednego, który pochodził z Polski.

    Od 15 do 17 października w Rzymie przebywali wierni metropolii górnośląskiej z księżmi biskupami i prezbiterami. Obecni byli także kardynał Stanisław Nagy oraz biskup Wiktor Skworc z Tarnowa. Podczas pielgrzymki Bóg powołał do wieczności biskupa seniora Ignacego Jeża z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

    ks. Marek Łuczak/wiara.pl

    ___________________________________________________________

    Od wieków patrzy papieżom w okna

    Była to jedna z największych kanonizacji w historii Kościoła. Ludzie wypełniali całą przestrzeń od Placu św. Piotra do Zamku Anioła! Św. Jacek jest pierwszym polskim świętym, którego kult rozprzestrzenił się tak szeroko nie tylko w krajach europejskich, ale i na innych kontynentach.

    Tak można powiedzieć o kamiennym posągu św. Jacka, który Giovanni Lorenzo Bernini postawił na szczycie kolumnady otaczającej Plac św. Piotra w Watykanie. Mało tego, umieścił go dokładnie na wprost okien apartamentów papieskich.

    Każdego roku Rzym odwiedza kilka tysięcy Polaków, a w obliczu trwającego właśnie sezonu turystycznego warto przypomnieć postać tego, który jako jedyny Polak znalazł poczesne miejsce wśród 140 postaci w attyce kolumnady, otaczającej ten największy bodaj plac Europy, mogący pomieścić nawet 400 tys. ludzi.

    Na ścieżkach Pana

    Św. Jacek zaliczany jest do największych osobowości XIII wieku i najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy. Warto więc o nim pamiętać, gdy stojąc w długiej kolejce chętnych do nawiedzenia krypt papieskich i grobu Jana Pawła II, bezwiednie wodzimy wzrokiem po kamiennych sylwetkach na szczycie monumentalnej kolumnady. Warto wtedy choć na moment zatrzymać wzrok na postaci z umieszczoną w prawej dłoni monstrancją. Albo gdy uczestniczymy w transmitowanej przez telewizję niedzielnej modlitwie „Anioł Pański”, dostrzec tę kamienną postać jedynego Polaka, stojącego w tym miejscu od ponad 340 lat. Kim był więc św. Jacek, że znalazł się w tak szczególnym przecież miejscu i w tak honorowym towarzystwie? Z pewnością musiał być wielką osobowością swoich czasów.

    Jerzy Wacławski/wiara.pl/2010

    ____________________________________________________________

    Wielki zdobywca dusz, siewca klasztorów.

    Czy pamiętasz o świętym Jacku?

    Był spadkobiercą słynnego rodu rycerskiego Odrowążów. Żarliwy kapłan i misjonarz, jeden z najpiękniejszych kwiatów zakonu kaznodziejskiego św. Dominika. Współcześni nazwali go płomiennym kaznodzieją, wielkim zdobywcą dusz, siewcą klasztorów, Apostołem Północy. Wszystkie te określenia odnoszą się do św. Jacka, jednego z najsłynniejszych w świecie polskich świętych, którego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 17 sierpnia.

    Dokładna data jego urodzin nie jest znana, ale najprawdopodobniej przyszedł na świat w 1183 roku w Kamieniu Śląskim na Opolszczyźnie. Do stanu kapłańskiego przygotowywał się pod troskliwą opieką swego stryja, kanonika kapituły krakowskiej i kanclerza księcia Leszka Białego, a późniejszego biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża. Jako kanonik kapituły krakowskiej studiował filozofię i teologię na najznakomitszych uniwersytetach średniowiecznej Europy – w Paryżu i Bolonii. Podczas studiów zetknął się po raz pierwszy z wędrownymi kaznodziejami, związanymi z żebraczym zakonem św. Dominika…

    Uczeń św. Dominika
    Wydarzeniem, które wpłynęło na całe jego życie, było spotkanie ze świętym Dominikiem. Pod wrażeniem jego świętości i cudownych działań, postanowił wstąpić do zakonu kaznodziejskiego. Święty Jacek osobiście przyjął z rąk św. Dominika habit zakonny. W 1221 roku Jacek Odrowąż złożył na jego ręce wieczyste śluby zakonne. Na wieść o tym papież Honoriusz III miał powiedzieć: Będzie z niego wielkie w północnych krajach wiary prawdziwej objawienie. Po opuszczeniu Rzymu, w drodze do Polski prowadził misje w Karyntii, Styrii, Czechach i na Morawach. Po dotarciu do Krakowa wraz z towarzyszami, którzy także w tym samym czasie przyjęli habit z rąk św. Dominika, zamieszkał na Wawelu, na dworze biskupim, by po kilku miesiącach przenieść się w okolice kościółka Świętej Trójcy, gdzie wkrótce rozpoczęto budowę nowego kościoła i klasztoru dominikańskiego. Ich konsekracja nastąpiła zimą 1222 r. Św. Jacek przywiózł od św. Dominika przesłanie, aby pracę ewangelizacyjną łączyć z modlitwą różańcową i zawierzeniem Matce Najświętszej. Dawało mu to niezwykłą moc apostolską.

    Gorliwy misjonarz
    Święty dominikanin chciał nieść Ewangelię dalej, na wschód i północ. Około roku 1228 udał się na Ruś Kijowską. W Kijowie założył klasztor dominikański i kościół Najświętszej Maryi Panny. Dwanaście lat później znad Dniepru przeniósł się na ziemie Prusów i Pomorzan, gdzie prowadził wytężoną pracę misyjną. Ponoć przebywał też w Szwecji i na Łotwie. Następnie wrócił do Krakowa, by udać się w dalszą drogę – ponownie na Ruś Kijowską. Uczestniczył w zakładaniu klasztorów w Sandomierzu, Płocku i Poznaniu. Liczne podania mówiły, że Kijów był bazą dla jego misji prowadzonych na Wołoszczyźnie, Mołdawii, a nawet w Grecji. Po napadzie Tatarów na Kijów Apostoł Północy musiał opuścić to miasto i po długiej podróży przez Ruś Północną, Łotwę, Żmudź, Litwę, Gdańsk przez Mazowsze wrócił do Krakowa. Przebył ogromne odległości, by głosić Ewangelię. Miłość bliźniego nakazywała mu nawracanie niewiernych. Założył wiele domów zakonnych, wychował wielu wspaniałych zakonników, wysyłał na misje młodych podopiecznych.

    Święty za życia i po śmierci…
    Średniowieczny lektor dominikański o. Stanisław podaje, że św. Jacek zmarł w Krakowie 15 sierpnia 1257 roku, wyniszczony wieloma podróżami i bardzo aktywnym trybem życia. Warte podkreślenia jest, iż zaraz po śmierci zażywał czci jako święty. Grób jego otoczony był kultem, a lud otrzymywał za jego wstawiennictwem liczne łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego znajduje się tekst z roku 1277: W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać umarłych. A Jan Długosz pisał o nim, że tak wielkimi tyloma cudami raczył go wyróżnić i wsławić Najwyższy zarówno za życia, jak i po śmierci, że wydawał się nie tylko godnym, ale jak najbardziej godnym kanonizacji. Rzeczywiście, w powszechnej opinii Jacek Odrowąż był uważany za męża świątobliwego, pełnego pokory, łagodności, miłości i pobożności. Bardzo aktywny w działalności duszpasterskiej i misyjnej, gorliwy w umartwieniach i wyrzeczeniach. Był człowiekiem wytrwałej modlitwy, co podkreślał ksiądz Piotr Skarga: Modlitwy swoje hojnemi łzami polewając na nich często w kościele noc trawił. Jako gorliwy wyznawca i naśladowca Chrystusa, miał szczególne nabożeństwo do Jego Matki, propagując wszędzie modlitwę różańcową. Ufny w Bożą pomoc, czynił rozliczne cuda. Znane były przypadki uzdrowień, wskrzeszania umarłych, nawróceń i wielu innych niezwykłych wydarzeń, które za wstawiennictwem tego świętego czynił Bóg. Tuż przed śmiercią św. Jacek żegnał się ze swoimi współbraćmi słowami św. Dominika: Pokorę zachowujcie, miłość wzajemną miejcie, dobrowolne ubóstwo dziedziczcie, czystość duszy i ciała z wielką pilnością strzeżcie, o zbawienie dusz ludzkich, rozszerzanie zakonu, rozmnożenie wiary świętej między niewiernymi narodami z poświęceniem życia waszego starajcie się. Relikwie św. Jacka spoczywają w dominikańskim kościele Trójcy Świętej w Krakowie w górnej kaplicy, położonej w lewej nawie w okazałym ołtarzu-mauzoleum. Papież Klemens VII beatyfikował Jacka w 1527 r., a intensywne starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III Wazę sprawiły, że Klemens VIII kanonizował go w 1594 r. Święty Jacek należał do najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy. Początkowo święto patronalne obchodzone było 16 sierpnia, ale papież św. Pius X przeniósł je na 17 sierpnia. Warto też zaznaczyć, że Apostoł Północy jest jedynym przedstawicielem Polski spośród 139 świętych na kolumnadzie Berniniego w Rzymie na placu Świętego Piotra. Św. Jacek jest patronem archidiecezji katowickiej i diecezji opolskiej, czego wyrazem jest jego kult w sanktuarium Ziemi Opolskiej na Górze św. Anny.

    * * *

    Ikonografia najczęściej przedstawia św. Jacka z monstrancją lub kustodią w jednej ręce i z figurą Matki Bożej w drugiej. Tradycja bowiem głosi, że kiedy św. Jacek musiał uciekać przed Tatarami z Kijowa, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, by nie narazić go na zniewagi. Wychodząc z kościoła usłyszał głos Maryi: Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę. Kiedy święty dał do zrozumienia, że kamiennej figury przedstawiającej Matkę Bożą nie udźwignie, Niepokalana zapewniła go, że Jej Syn uczyni figurę lekką. Tak też się stało. Dominik uciekł wraz ze współbraćmi z kijowskiego klasztoru. Następnie nad Dnieprem rozłożył braciom płaszcz i suchą nogą przeprowadził ich na drugi brzeg rzeki. W ten sposób zarówno siebie, jak i swoich braci uwolnił od niebezpieczeństwa. Figura zaś odbiera cześć w katedrze przemyskiej. W Krakowie otoczona jest czcią wzorowana na niej Matka Boża Jackowa.

    Bogusław Bajor/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________

    Rozczarowany Krzyżakami – św. Jacek Odrowąż OP

    Rozczarowany Krzyżakami – św. Jacek Odrowąż OP

    św. Jacek Odrowąż OP – Giovanni Battista Piazzetta, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Jacek pochodził z rodu Odrowążów. Był w grupie pierwszych polskich dominikanów. Działał apostolsko w Polsce, w Czechach, na Morawach, na Rusi i w Prusach. Potomni nadali mu przydomek Apostoła Słowian. Założył wiele klasztorów. Wśród wyniesionych na ołtarze dominikanów był siódmy. Był piątym kanonizowanym Polakiem. 17 sierpnia Kościół wspomina św. Jacka Odrowąża OP.

    Urodził się krótko przed rokiem 1200 w Kamieniu Śląskim, na Opolszczyźnie, w możnym rodzie Odrowążów. Jego wuj Iwon, późniejszy biskup krakowski i jeden z jego następców, Jan Prandota, także należeli do Odrowążów.

    Jacek początkowe nauki pobierał w szkole katedralnej w Krakowie. Po jej ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie. Wuj, biskup krakowski wysłał go na studia teologiczne i prawa kanonicznego do Paryża i Bolonii. Nie mamy o tym pewnych informacji. W roku 1219 Jacek został mianowany kanonikiem krakowskim. Niedługo potem, biskup Iwo udając się do Rzymu, do papieża Grzegorza IX, zabrał ze sobą w delegacji między innymi Jacka, jego krewnego Czesława, Hermana Niemca i Gerarda z Wrocławia.

    Wszyscy czterej byli świadkami dwóch cudów, a mianowicie lewitacji św. Dominika podczas odprawiania Mszy św. oraz wskrzeszenia chłopca, który zmarł po upadku z konia. Jacek, Czesław, Herman i Gerard zgłosili się do św. Dominika Guzmana. On przez krótki czas ich formował po czym złożyli śluby i stali się pierwszymi polskimi dominikanami. Następnie zostali wysłani z misją do Polski i na tereny misyjne środkowej Europy.

    Wracając do Polski zatrzymali się w Bolonii. Wzięli tam udział w kapitule generalnej zakonu, która została zwołana po śmierci św. Dominika. Podążając do Polski, założyli klasztor we Friesach, w austriackiej Karyntii. Pierwsi dominikanie pod wodzą Jacka przybyli do Krakowa jesienią 1221 roku. Byli radośnie witani przez lud i samego biskupa. Początkowo zatrzymali się u biskupa, ale po kilku miesiącach przenieśli się do skromnych zabudowań przy kościele św. Trójcy.

    Św. Jacek - El Greco, Public domain, via Wikimedia Commonsśw. Jacek – wizja Madonny z Dzieciątkiem – El Greco, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Jacek udał się na Mazowsze, a potem na Pomorze. W 1225 roku otworzył w Gdańsku klasztor dominikański. W maju 1228 roku wziął udział w kapitule generalnej zakonu w Paryżu, na której to ustanowiono polską prowincję zakonu. Pracowało w niej już wtedy około 50 współbraci dominikanów. Po powrocie z kapituły w Paryżu św. Jacek udał się na Ruś, aby tam prowadzić pracę misyjną. Przebywał tam kilka lat, założył klasztor w Kijowie.

    W roku 1226 książę Konrad Mazowiecki sprowadził do Polski Krzyżaków. Miał nadzieję, że pomogą oni w ewangelizacji Prus. Po kilku latach św. Jacek Odrowąż został przeznaczony do współpracy w misji ewangelizowania i do opieki duszpasterskiej nad Zakonem Rycerskim. Od 1233 roku zabrał się z zapałem za nowe obowiązki. Perspektywy były obiecujące, ale zaborcza polityka Krzyżaków szybko zniechęciła Jacka do wielkiego zaangażowania się w misję.

    Ostatnie kilkanaście lat życia Jacek spędził w klasztorze krakowskim. Zmarł 15 sierpnia 1257 roku. Szybko został otoczony kultem wiernych. W perspektywie przyszłej kanonizacji zaczęto prowadzić księgę cudów. W poczet świętych w roku 1594, zaliczył go Klemens VIII.

    W ikonografii jest przedstawiany w habicie zakonnym z monstrancją i figurą Maryi w dłoniach. Legenda głosi, że gdy Tatarzy najechali na Kijów, Jacek postanowił wynieść z kościoła i uratować Najświętszy Sakrament. W świątyni stała też ciężka figura Matki Bożej. Święty, wychodząc z kościoła, usłyszał głos: „Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” I mimo znacznej wagi figury, św. Jacek uratował przed zniszczeniem to, co było w kościele najcenniejsze.

    o. Paweł Kosiński SJ/DEON.Pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 sierpnia

    Święty Stefan Węgierski, król

    Zobacz także:
      •  Święty Roch
      •  Błogosławiona Maria Sagrario od św. Alojzego Gonzagi, dziewica i męczennica
    ***
    Stefan według legendy przyjmuje chrzest z rąk św. Wojciecha

    Stefan był synem księcia węgierskiego Gejzy i Adelajdy – córki księcia polskiego Mieszka I. Urodził się w ówczesnej stolicy Węgier, Ostrzychomiu (Esztergom) ok. 969 r. Według legendy chrztu udzielił mu św. Wojciech, biskup czeskiej Pragi, czczony jako patron Polski. Biskup Wojciech udzielił natomiast na pewno młodemu księciu sakramentu bierzmowania. W 995 roku Stefan poślubił bł. Gizelę, siostrę św. Henryka II, cesarza Niemiec. Po śmierci ojca w 997 r. i pokonaniu wielmożów objął rządy.
    Jego największą zasługą jest zjednoczenie i umocnienie państwa po okresie rozbicia dzielnicowego. Rządził państwem węgierskim przez 41 lat. Stworzył organizację kościelną i gorliwie szerzył chrześcijaństwo. W nagrodę otrzymał od papieża Sylwestra II koronę królewską jako pierwszy król Węgier i zaszczytny tytuł “króla apostolskiego”. Koronacja nastąpiła 25 grudnia, w uroczystość Bożego Narodzenia, w roku 1000. Nadto papież przysłał Stefanowi krzyż procesjonalny i nadał mu przywilej obsadzania stolic biskupich w kraju. Król założył słynne opactwo benedyktyńskie w Pannohalma oraz cztery inne klasztory. Za zezwoleniem papieża ufundował metropolię w Ostrzychomiu i dziewięć zależnych od niej stolic biskupich. Niedługo potem założył drugą metropolię w Kalotsa. Sprowadził na Węgry kapłanów i zakonników, zakładał ośrodki duszpasterskie.
    Zostawił po sobie pamięć doskonałego, mądrego prawodawcy. Dzięki pomocy duchowieństwa wyszły dekrety królewskie, które państwu węgierskiemu zapewniły ład i dobrobyt. Dla ułatwienia administracji król podzielił państwo na komitaty (okręgi).
    W 1030 r. Stefan musiał stoczyć wojnę z cesarzem niemieckim, Konradem II, który chciał politycznie uzależnić Węgry od siebie. Wielkim ciosem dla Stefana była śmierć jego jedynego syna, św. Emeryka (Imredy), w 1031 r. W planach Stefana miał on być następcą tronu. Wychowawcą królewicza był św. Gerard (Gellerd), późniejszy biskup Csanad. Po śmierci Emeryka król stał się świadkiem dworskich intryg.

    Relikwie św. Stefana

    Stefan zmarł w Ostrzychomiu 15 sierpnia 1038 roku. Wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej, którą zwykł nazywać “Wielką Panią Węgrów”. Relikwie św. Stefana spoczęły w katedrze w Szekesfehervar, którą wystawił. Papież św. Grzegorz VII w 1083 r. zezwolił na uroczyste “podniesienie” relikwii św. Stefana, co równało się wówczas kanonizacji. Tenże papież na prośbę św. Władysława, króla, zezwolił równocześnie na kult św. Emeryka, który doznaje czci jako patron katolickiej młodzieży węgierskiej. Św. Stefan jest patronem Serbii i Węgier oraz tkaczy.W ikonografii św. Stefan przedstawiany jest w stroju królewskim, w koronie. Jego atrybutami są: chorągiew z Matką Bożą, glob, a na nim krzyż – symbol misyjnej działalności, korona, makieta kościoła w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 sierpnia

    Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna z Rokitna
      •  Matka Boża Zwycięska
      •  Najświętsza Maryja Panna z Kalwarii Pacławskiej
      •  Święty Tarsycjusz, męczennik
    ***
    Prawda o Wniebowzięciu Matki Bożej stanowi dogmat naszej wiary, choć formalnie ogłoszony stosunkowo niedawno – przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus:“…powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” (Breviarium fidei VI, 105)

    Wniebowzięcie Maryi

    Orzeczenie to papież wypowiedział uroczyście w bazylice św. Piotra w obecności prawie 1600 biskupów i niezliczonych tłumów wiernych. Oparł je nie tylko na innym dogmacie, że kiedy przemawia uroczyście jako wikariusz Jezusa Chrystusa na ziemi w sprawach prawd wiary i obyczajów, jest nieomylny; mógł je wygłosić także dlatego, że prawda ta była od dawna w Kościele uznawana. Papież ją tylko przypomniał, swoim najwyższym autorytetem potwierdził i usankcjonował.Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Już w VI wieku cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto to musiało lokalnie istnieć już wcześniej, przynajmniej w V w. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież św. Sergiusz I (687-701) ustanawia na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV (+ 855) dodał do tego święta wigilię i oktawę.
    Z pism św. Grzegorza z Tours (+ 594) dowiadujemy się, że w Galii istniało to święto już w VI w. Obchodzono je jednak nie 15 sierpnia, ale 18 stycznia. W mszale na to święto, używanym wówczas w Galii, czytamy, że jest to “jedyna tajemnica, jaka się stała dla ludzi – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny”. W prefacji zaś znajdujemy słowa: “Tę, która nic ziemskiego za życia nie zaznała, słusznie nie trzyma w zamknięciu skała grobowa”.
    U Ormian uroczystość Wniebowzięcia Maryi rozpoczyna nowy okres roku kościelnego. Liturgia ormiańska na ten dzień mówi m.in.: “Dziś duchy niebieskie przeniosły do nieba mieszkanie Ducha Świętego. (…) Przeżywszy w swym ciele życie niepokalane, zostałaś dzisiaj owinięta przez Apostołów, a przez wolę Bożą uniesiona do królestwa swojego Syna”.
    W liturgii abisyńskiej, czyli etiopskiej, w tę uroczystość Kościół śpiewa: “W tym dniu wzięte jest do nieba ciało Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej, naszej Pani”.
    15 sierpnia obchodzą pamiątkę tej tajemnicy również Chaldejczycy, Syryjczycy i maronici. Kalendarz koptyjski pod dniem 21 sierpnia opiewa Wniebowzięcie ciała Matki Bożej do nieba.

    Wniebowzięcie Maryi

    Różne bywają nazwy tej uroczystości: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie, Odpocznienie Maryi. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Matki Najświętszej. Dlatego także Pius XII w swojej konstytucji apostolskiej nie mówi nic o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz “zasypiając”.Warto przytoczyć dość jasne wypowiedzi Ojców Kościoła na temat wniebowzięcia Maryi. Na Zachodzie pierwszą wzmiankę o tym niezwykłym przywileju Maryi podaje św. Grzegorz z Tours: (+ 594):I znowu przy Niej stanął Pan, i kazał Jej przyjąć święte ciało i zanieść w chmurze do nieba, gdzie teraz połączywszy się z duszą zażywa wraz z wybranymi dóbr wiecznych, które się nigdy nie skończą.Św. Ildefons (+ 667):Wielu przyjmuje jak najchętniej, że Maryja dzisiaj przez Syna Swego (…) do pałaców niebieskich z ciałem została wyniesiona.Św. Fulbert z Chartres (+ 1029) pisze podobnie:Chrześcijańska pobożność wierzy, że Bóg Chrystus, Syn Boży, Matkę swoją wskrzesił i przeniósł Ją do nieba.Św. Piotr Damiani (+ 1072) tak opiewa wielkość tajemnicy dnia Wniebowzięcia:Wielki to dzień i nad inne jakby jaśniejszy, w którym Dziewica królewska została wyniesiona do tronu Boga Ojca i posadzona na tronie. (…) Budzi ciekawość aniołów, którzy Ją pragną zobaczyć. Zbiera się cały zastęp aniołów, aby ujrzeć Królową, siedzącą po prawicy Pana Mocy w szacie złocistej w ciele zawsze niepokalanym.Z innych świętych można by wymienić: św. Anzelma (+ 1109), św. Piotra z Poitiers (+ 1112), św. Bernarda (+ 1153) i św. Bernardyna (+ 1444).

    Wniebowzięcie Maryi

    Najpiękniej jednak o tej tajemnicy piszą Ojcowie Wschodu. Św. Jan Damasceński (+ ok. 749) podaje, jak cesarzowa Pulcheria (ok. roku 450) wystawiła kościół ku czci Matki Bożej w Konstantynopolu i prosiła listownie biskupa Jerozolimy Juwenalisa o relikwie Matki Bożej. Juwenalis odpisuje jej na to, że relikwii takich nie ma, gdyż ciało Jej zostało wzięte do nieba “jak to wiemy ze starożytnego i bardzo pewnego podania”.Z kolei św. Jan Damasceński opisuje śmierć Maryi Panny w otoczeniu Apostołów:Kiedy zaś dnia trzeciego przybyli do grobu, aby opłakiwać Jej zgon, ciała już Maryi nie znaleźli.Kazanie swoje kończy refleksją:To jedynie mogli pomyśleć, że Ten, któremu podobało się wziąć ciało z Dziewicy Maryi i stać się człowiekiem; Ten, który zachował Jej nienaruszone dziewictwo nawet po swoim narodzeniu, uchronił Jej ciało od skażenia i przeniósł je do nieba przed powszechnym ciał zmartwychwstaniem. (…) W czasie tego wniebowzięcia, o Matko Boża, wojska anielskie przejęte radością i czcią okryły swoimi skrzydłami Twoje ciało, wielki namiot Boży.Św. Modest, biskup Jerozolimy (+ 634), niemniej pewnie opowiada się za tajemnicą Wniebowzięcia Maryi:Jako najchwalebniejszą Matkę Chrystusa, Zbawcy naszego, który jest dawcą życia i nieśmiertelności, wskrzesił Ją z grobu i wziął do siebie w sposób sobie wiadomy.Św. Andrzej z Krety (+ 740):Był to zaiste nowy widok, przechodzący siły rozumu, gdy niewiasta, która swoją czystością przewyższała niebian, w ciele (swoim) weszła do niebieskich przybytków. Jak przy narodzeniu Chrystusa nienaruszonym był Jej żywot, tak samo po Jej śmierci nie rozsypało się Jej ciało. O dziwo! Przy porodzeniu pozostała nieskażoną i w grobie również nie uległa zepsuciu.Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), w kilku kazaniach sławi tę tajemnicę, a nawet opisuje przymioty ciała Maryi po Jej wzięciu do nieba:Najświętsze ciało Maryi już powstaje z martwych, jest lekkie i duchowe, gdyż zostało już przemienione na zupełnie nieskazitelne i nieśmiertelne. (…) Tak jak napisano, jesteś piękna i Twoje dziewicze ciało jest święte, jest przybytkiem Boga i dlatego zostało zachowane od obrócenia się w proch. (…) Niemożliwym było, aby Twoje ciało, to naczynie godne Boga, w proch się rozsypało po śmierci. (…) Ciało Twoje dziewicze jest całkiem święte, choć jest ciałem ludzkim. Ponieważ dostąpiło najdoskonalszego żywota nieśmiertelnego (…), nie może ulec śmierci.Św. Kosma, biskup z Maiouma (+ 743), mówi:Rodząc Boga, Niepokalana, zdobyłaś palmę zwycięstwa nad naturą, (…) zmartwychwstałaś dla wieczności. Grób i śmierć nie mogą zatrzymać pod swoją władzą Bogurodzicy.

    Wniebowzięcie Maryi

    Teolodzy Kościoła usiłują nie tylko stwierdzić fakt istnienia tej tajemnicy, ale także go uzasadnić. O tej tajemnicy pisali św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), św. Albert Wielki (+ 1280), Jan Gerson (+ 1429), Suarez (+ 1617) i inni. Kiedy w XV w. Jan Marcelle w kazaniu na Wniebowzięcie Maryi wypowiedział zdanie, że “nie jesteśmy wcale zobowiązani pod grzechem śmiertelnym wierzyć, że Maryja została z ciałem do nieba wziętą”, gdyż nie jest to dogmat, cały fakultet uniwersytetu paryskiego wystąpił z całą stanowczością przeciwko niemu i zażądał, by te słowa odwołał, gdyż tego rodzaju wypowiedź pobrzmiewa herezją i jest sprzeczna z ogólnie wyznawaną prawdą.
    Pisarze kościelni podkreślają, że skoro Matka Chrystusowa była poczęta bez grzechu, skoro Bóg obdarzył Ją przywilejem Niepokalanego Poczęcia, to konsekwencją tego jest, że nie podlegała prawu śmierci. Śmierć bowiem jest skutkiem grzechu pierworodnego. Ponadto nie wypadało, aby ciało, z którego Chrystus wziął swoją ludzką naturę, miało podlegać rozkładowi. Chrystus, którego ciało Bóg zachował od zepsucia, mógł zachować od skażenia także ciało swojej Matki. Wreszcie tajemnica zmartwychwstania i wniebowzięcia jest przewidziana dla wszystkich ludzi, dlatego nie sprzeciwia się rozumowi, aby Chrystus dla swojej Rodzicielki przyspieszył ten dzień.
    Dlaczego jednak dopiero od VI w. ta prawda przenika tak mocno świadomość wierzących? W Kościele jest więcej takich prawd, które rozwijały się i zostały wyjaśnione definitywnie później. Tak było np. odnośnie do osoby Jezusa Chrystusa, gdy występowano przeciwko Jego naturze Boskiej, przeciwko prawdzie o Jego dwóch naturach, dwóch wolach (arianizm, nestorianizm, monofizytyzm), a nawet przeciwko Jego naturze ludzkiej. Ogłoszenie prawdy o wniebowzięciu Maryi jako dogmatu wiary było przypieczętowaniem i ukoronowaniem starożytnej tradycji Kościoła.

    Wniebowzięcie Maryi

    Według Tradycji Matka Boża ostatnie lata swego życia spędziła w Jerozolimie w pobliżu Wieczernika albo w Efezie. Większość badaczy przychyla się do pierwszej możliwości. Istnieje przekaz, że św. Jan Apostoł opuścił Ziemię Świętą w czasie pierwszego wielkiego prześladowania Kościoła w roku 34 i udał się z Maryją do Efezu. Chciał Ją w ten sposób uchronić przed niebezpieczeństwami prześladowań. Jednakże w pierwotnej literaturze chrześcijańskiej nie ma żadnej wzmianki o takiej podróży. Ponadto ustalono, że św. Jan udał się do Efezu dopiero ok. 68 roku, Maryja miałaby więc wtedy około 85-90 lat. Św. Paweł Apostoł, który wkrótce po śmierci Chrystusa przybył do Efezu, nic nie wspomina, aby przed nim w tym mieście był św. Jan z Maryją. Nie napotkał tam też żadnych śladów chrześcijaństwa.
    Apokryficzne Acta Johannis z drugiej połowy II w. wspominają, że Jan, gdy przybył do Efezu, sam był już stary, nie ma też żadnej wzmianki, by Maryja była tam z nim. Aeteria, pątniczka nawiedzająca miejsca święte w latach 385-386, wspomina, że Jan był pogrzebany w Efezie, natomiast nie wie nic, aby tam był grób Maryi. Pseudo-Dionizy Areopagita pisze, że w czasie swojej pielgrzymki do Ziemi Świętej w roku 363-364 dowiedział się od św. Cyryla Jerozolimskiego, patriarchy Jerozolimy, że grób Maryi był w Jerozolimie w Dolinie Jozafata. Podobny opis zawiera apokryf Księga Jana z IV w. W apokryfie tym jest mowa o tym, że Maryja umarła śmiercią naturalną w Jerozolimie, została pogrzebana u stóp Góry Oliwnej w Dolinie Jozafata i że została wzięta do nieba. Wszystkie znane starożytne apokryfy wskazują, że grób Maryi jest w Getsemani w Dolinie Jozafata. Obecnie znajduje się tam kościół, którym opiekują się prawosławni Grecy.

    Wniebowzięcie Maryi

    Kult Maryi Wniebowziętej był w Kościele bardzo żywy i zdecydowanie wyróżniał się wśród wielu innych. Wystawiono tysiące świątyń pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej. W ciągu wieków powstało 8 zakonów pod tym wezwaniem: 1 męski (asumpcjoniści – Augustianie od Wniebowzięcia) i 7 żeńskich. W ikonografii scena Wniebowzięcia Maryi należy do bardzo często przedstawianych (dla przykładu: Fra Angelico – w kilku obrazach, Taddeo di Bartolo, Ottaviano Nelli, Giotto, Pinturicchio, C. Bellini, Raffael, Tycjan, Tintoretto, Tiepolo, Perugino, Procaccini, Filippino Lippi, Veronese, Murillo, Velasquez, Konrad von Goest; rzeźbiarze: Liberale da Verona, L. della Robbia, Michał Pacher, Wit Stwosz). Pod opiekę Maryi Wniebowziętej oddał Węgry król św. Stefan, a Francję – król Ludwik XIII (powtórzył to także Ludwik XV).W polskiej (i nie tylko) tradycji dzisiejsze święto zwane jest również świętem Matki Bożej Zielnej. Na pamiątkę podania głoszącego, że Apostołowie zamiast ciała Maryi znaleźli kwiaty, poświęca się kwiaty, zioła i kłosy zbóż. Lud wierzy, że zioła poświęcone w tym dniu za pośrednictwem Maryi otrzymują moc leczniczą i chronią od chorób i zarazy. Rolnicy tego dnia dziękują Bogu za plony ziemi i ziarno, które zebrali z pól.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 rzeczy, które katolik musi wiedzieć o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny

    Marcellus Coffermans, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Ustanowienie dogmatu o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny dopiero w XX wieku rodzi wiele nieporozumień – warto znać odpowiedzi na najczęściej zdawane w tej sprawie pytania. Warto dowiedzieć się także, co na temat Wniebowzięcia mogą powiedzieć nam współczesne nauki, jak chociażby mikrobiologia!

    1. Dlaczego Matka Boża została zabrana z duszą i ciałem do nieba?

    Z kilku powodów – jako pozbawiona zmazy pierworodnej Maryja nie podlegała władzy śmierci. Poza tym była najściślej z ludzi zjednoczona z Synem, niepodobna więc, aby została od Niego oddzielona ciałem po zakończeniu ziemskiego życia. Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny to w pewien sposób także uczestnictwo w Zmartwychwstaniu Chrystusa i antycypacja naszego zmartwychwstania.

     
    2. Czy musimy wierzyć w Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny?

    Tak, fakt ten stanowi dogmat Świętej Wiary katolickiej, nie jest zatem podany wiernym jako dobrowolny (jak choćby wiara w objawienia prywatne). Formalnie dogmat został ogłoszony stosunkowo niedawno – przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus: „…powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej”.

    3. Czy katolicy wierzyli w Wniebowzięcie przed rokiem 1950, skoro dogmat został ogłoszony niedawno?

    Oczywiście, to jedno z najstarszych świąt maryjnych w Kościele! Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto musiało więc istnieć lokalnie już wcześniej, przynajmniej w V wieku. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież Sergiusz I (687-701) ustanowił na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV zaś dodał do tego święta wigilię i oktawę.

    4. Czy Wniebowzięcie świętują wyłącznie rzymscy katolicy?

    Nie – świętują również Ormianie, którzy od uroczystości Wniebowzięcia rozpoczynają nowy okres roku liturgicznego. W liturgii abisyńskiej, czyli etiopskiej, w tę uroczystość Kościół śpiewa: „W tym dniu wzięte jest do nieba ciało Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej, naszej Pani”.

    15 sierpnia obchodzą pamiątkę tej tajemnicy również Chaldejczycy, Syryjczycy i maronici. A kalendarz koptyjski pod dniem 21 sierpnia opiewa Wniebowzięcie ciała Matki Bożej do nieba.

    5. Czy Matka Boża przed Wniebowzięciem umarła?

    Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Maryi. Papież Pius XII ustanawiając dogmat nie wspomina o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego Wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz „zasypiając”. Stąd zresztą w różnych tradycjach i okresach różne nazwy tego wydarzenia, jak na przykład: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie czy Odpocznienie Maryi.

    6. Co nauka mówi o Wniebowzięciu?

    Nauka oczywiście nie potwierdza Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, gdyż nigdy nie stanowiło ono przedmiotu badań naukowców. Ale nie tak dawno odkryte zostały przesłanki sugerujące, że wiara w Wniebowzięcie ma też sens logiczno-biologiczny! Biolodzy ujawnili bowiem istnienie procesu mikrochimeryzmu – powoduje on, że odrobina komórek żyje w ciele żywiciela, ale są one zupełnie odrębne od niego. Mówiąc prościej: według naukowców każde dziecko zostawia w ciele matki na zawsze „mikroskopijną cząstkę samego siebie”!

    Co to oznacza? Skoro ciało Chrystusa nie doznało zepsucia w grobie, a „z tego wynika, że ciało Jego Matki, zawierając ślady komórkowe Boga (a cząstka Boga jest Bogiem całkowicie)” również nie mogło ulec rozkładowi. I tutaj nauka idzie ręka w rękę z teologią, gdyż wynika z tego logicznie, że „ciało Najświętszej Panny, zawierając wewnątrz Chrystusa, nie mogło pozostać na ziemi; oczywiście musiało przyłączyć się do Chrystusa w wymiarze niebiańskim”.

    7. Skąd w Polsce wzięła się określenie 15 sierpnia mianem święta Matki Bożej Zielnej?

    Stało się tak na pamiątkę podania głoszącego, że Apostołowie zamiast ciała Maryi znaleźli kwiaty. Poświęca się więc tego dnia kwiaty, zioła i kłosy zbóż. Lud wierzy, że zioła poświęcone w tym dniu za pośrednictwem Maryi otrzymują moc leczniczą i chronią od chorób i zarazy. Rolnicy tego dnia dziękują Bogu za plony ziemi i ziarno, które zebrali z pól, sierpień jest przecież miesiącem żniw!

    źródło: brewiarz.pl, pch24.pl, Church Militant
    malk

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 sierpnia

    Święty Maksymilian Maria Kolbe,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Meinard, biskup
      •  Święci Antoni Primaldo i Towarzysze, męczennicy z Otranto
    ***
    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień.
    Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii. Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.
    Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: “Mundziu, co z ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać. “Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona – że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i zniknęła”. Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach.
    W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o. Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców, by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w matematyce i fizyce.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe i jego współbracia

    Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać. Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał zakonne imię Maksymilian.
    W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów. Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę. Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię (1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię (1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji.
    1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję.
    Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a Miechowem (1914).
    W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem).

    Święty Maksymilian Maria Kolbe i Rycerz Niepokalanej

    Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo.
    8 października 1917 r. otrzymał święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian Kolbe ukończył wydział teologiczny – również ze stopniem naukowym doktora.
    W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o. Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2 stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000 egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił.
    Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o. Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r. – w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.
    Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26 lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego (Seibo no Kishi) ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy, miał już nakład 20.000, a grudniowy – 25.000. W 1931 r. Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono – Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół.
    W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939 Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik – nakład codzienny 137 tys., a niedzielny – 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej, Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa. Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów. Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa. W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu.
    O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2 tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp.
    17 lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź “wierzę”, wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z 303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału “Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie, ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej.
    Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o. Maksymiliana zostało spalone w krematorium.
    Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971 r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o. Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się historyczne uroczystości pokanonizacyjne.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz – jak powiedział św. Jan Paweł II – “naszych trudnych czasów”.
    W ikonografii św. Maksymilian przedstawiany jest w habicie franciszkańskim lub w więziennym pasiaku, czasem z numerem obozowym 16670 na piersi. Towarzyszy mu Maryja Niepokalana. Jego atrybutem jest korona z drutu kolczastego lub dwie korony – czerwona i biała.

     fot. Wydawnictwo Ojców Franciszkanów/mat.prasowy
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    O. Maksymilian Maria Kolbe – święty numer 16670

    O. Maksymilian Maria Kolbe – święty numer 16670

    Pomnik św. Maksymiliana Kolbego, Niepokalanów/ fot. Henryk Przondziono/ Gość Niedzielny

    ***

    Choć powiedział tysiące porywających kazań, do historii przeszło jedno zdanie wypowiedziane po niemiecku: „Ich bin ein polnischer katholischer Priester, ich bin alt und will für ihn sterben, denn er hat Frau und Kinder”. Dzięki niemu Franciszek Gajowniczek zyskał życie.

    Gdy Maksymilian Maria Kolbe wypowiedział słowa „Jestem księdzem katolickim, jestem stary, chcę umrzeć za niego, on ma żonę i dzieci” – zapadła cisza jak makiem zasiał. Skazany na śmierć Franciszek Gajowniczek zadrżał i na chwileczkę odzyskał nadzieję, że może zobaczy jeszcze kiedyś najbliższych. Przed oczami stanęło mu całe życie. Obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Do Auschwitz-Birkenau trafił 8 września 1940 roku. „W okresie żniw, w ostatnich dniach lipca 1941 roku, przy nadarzającej się sposobności jeden z więźniów oświęcimskich z mojego bloku zbiegł. Jako represja za to na wieczornym apelu nastąpiło dziesiątkowanie więźniów mojego bloku” – wspominał po latach. „Dziesięciu więźniów z mojego bloku wyznaczono na śmierć. Dowódca obozu Fritzsch w towarzystwie Rapportführera Palitzscha dokonał wyboru. Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami: »Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam« udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci głodowej”. W głowie więźnia dzwoniły słowa: „Chcę umrzeć za niego, on ma żonę i dzieci”. Ciszę przerwał głos dowódcy obozu Lagerführera Fritzscha: „Was wünscht dieses polnische Schwein?” (Czego chce ta polska świnia?). Ku zdumieniu Gajowniczka hitlerowcy zgodzili się na wymianę więźniów. Przerażony sierżant Wojska Polskiego usłyszał: „Heraus” (Wyjść) i opuścił szereg. Zamiast numeru 5659 w celi śmierci zginął numer 16670. Franciszkanin z Niepokalanowa. Już jako dziesięciolatek miał wybrać koronę męczeństwa. Rajmund (takie imię otrzymał na chrzcie w Zduńskiej Woli) miał w kościele w Pabianicach wizję Maryi, która wyjaśniła mu, jakie będzie jego powołanie. „Prosiłem Matkę Bożą, żeby mi powiedziała, co ze mną będzie…” − wspominał w swym pamiętniku. „Wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony: jedną białą, a drugą czerwoną. Spytała, czy chcę tych koron; biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę dwie”. Został franciszkaninem. Pracował w Japonii i polskim Niepokalanowie, który za jego kadencji stał się największym klasztorem na świecie. „Tylko miłość jest twórcza” – mawiał. „Dobrze spełniać to, co ode mnie zależy, a dobrze znosić to, co ode mnie nie zależy, oto cała doskonałość i źródło prawdziwego szczęścia”. Zmarł 14 sierpnia 1941 roku w bunkrze głodowym Auschwitz, mając 47 lat. Wielki orędownik Niepokalanej zginął w wigilię święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Czy jego zabójcy wrzucili go do celi śmierci, powodowani nienawiścią do Kościoła? Tak – orzekła watykańska komisja. Co ciekawe, o. Maksymilian Maria Kolbe został beatyfikowany jako wyznawca, ale Jan Paweł II 10 października 1982 roku kanonizował go jako męczennika.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ________________________________________________________________________

    Nieznane historie o o. Maksymilianie Kolbe.

    Początki Niepokalanowa i moczenie nóg w miednicy

    Nieznane historie o o. Maksymilianie Kolbe. Początki Niepokalanowa i moczenie nóg w miednicy

    św. o. Maksymilian Maria Kolbe (fot. domena publiczna / commons.wikimedia.org)

    ***

    Podczas mojego pobytu w naszym seminarium we Lwowie poznałem internistę Rajmunda Kolbego. Jeden z profesorów, który uczył nas i internistów, tak się o nim wyraził: „Szkoda tego bardzo zdolnego internisty, Kolbego Rajmunda. Ten niezwykły chłopak ma być zakonnikiem. On mógłby przecie wiele zrobić dla społeczeństwa i dla nauki swoją zdolnością i bystrością!” – tak o o. Maksymilianie Kolbe pisał o. Florian Maria Michał Koziura.

    Gdy byłem już w Krakowie na studiach, br. Maksymilian po złożeniu ślubów symplicznych był wyznaczony do Rzymu na wyższe studia. Po wyjeździe ze Lwowa przebywał jakiś czas z nami na profesacie w Krakowie. Pewnego dnia pukam i wchodzę do celi, gdzie mieszkał br. Maksymilian. Zastaję go, jak siedzi na krześle i moczy w miednicy nogi. Ten się tłumaczy, że robi to z potrzeby, bo mu krew bije bardzo do głowy. Rzeczywiście, był cały na okrągłej twarzyczce czerwony, wyglądał jak młodziutki, niewinny chłopczyna, o oczach czystych, myślących, z wyrazem skromnego zakłopotania. Ten widok zrobił na mnie budujące wrażenie.

    Niezwykła pokora o. Kolbe

    Raz otrzymałem od o. Maksymiliana pocztówkę, a było to w Warszawie około roku 1925, gdzie na czele widniał pierwszy wyraz: „ślę”. Zdawało mi się, że to jest błąd, że powinno być „szlę”. Przy najbliższej okazji, gdy zjawił się o. Maksymilian w Warszawie, rzekłem do niego z pewnym wyrzutem: „Ojcze, proszę takich błędów nie robić na otwartej kartce”. Ten, nie broniąc się wcale, odpowiada: „Bardzo przepraszam ojca za to”. Jednak ja błądziłem, a ten, choć mógł łatwo albo mnie wyśmiać, że ja nie znam się na pisowni polskiej, albo delikatnie udowodnić swoją słuszność, wolał spokojnie winę przyjąć na siebie.

    Przypominam sobie, gdy byłem de familia (Przypisany na stałe do klasztoru w Warszawie – przyp. red.) w Warszawie , jak to co jakiś czas, w latach 1923-1927, przyjeżdżał do nas z Grodna o. Maksymilian. Przeważnie przyjeżdżał wczesnym rankiem, gdyśmy odprawiali medytację i odmawiali brewiarz. O. Maksymilian mimo zmęczenia nocną jazdą stawiał swoją wytłuszczoną i wytartą, podobną do ogromnego pugilaresa (dawniej portfel – przyp. red.) torbę w kącie i z nami po skończonej medytacji odmawiał małe hory z bardzo lichego brewiarza, po czym odprawiał Mszę świętą i po śniadaniu natychmiast biegł do miasta.

    Pewnego dnia zabrał i mnie ze sobą, bym mu pomógł załatwić jakieś interesy. Poszliśmy do drukarni Koziańskich. Właściciel firmy przygotował dość sporą ilość przyborów zecerskich i innych przyrządów graficznych. O. Maksymilian zapytuje nieśmiało, ile ma za to wszystko zapłacić. Koziański, patrząc na jego postawę pokorną i minę zakłopotaną, odrzekł głosem jakby załamanym z powodu jakiegoś rozczulenia: „Niech się ojciec za mnie pomodli. To mi wystarczy”. O. Maksymilian serdecznie podziękował, a  wszystko spakowawszy do swojej pugilaresowej torby, odszedł. Było to, zdaje się, w roku 1925. Innym znowu razem, a było to w roku 1924, prosi mnie o. Maksymilian, bym poszedł z nim do miasta na zakup papieru i innych drobnostek drukarskich. W jakimś sklepie kupił dość tęgi zwój papieru niebieskiego na okładkę swego pisemka i włożył na moje barki.

    “Niepokalana niech to ojcu stokrotnie wynagrodzi”

    Musiałem to dźwigać po zatłoczonych Żydami ulicach, choć nieznośna chlapa dawała się we znaki. Jak prawdziwy tragarz spieszyłem za szybko idącym o. Maksymilianem. Gdym zziajany złożył w klasztorze nieznośny ciężar, coś w zdenerwowaniu odburknąłem. O. Maksymilian jakby nie widział mego zmęczenia i zdenerwowania i nie uważał za stosowne, by się zabawić w ceregiele grzecznościowe z podziwu dla mojego poświęcenia, ale wyrzekł w prostych słowach: „Niepokalana niech to ojcu stokrotnie wynagrodzi”. I nadto nie wyrzekł ani słowa więcej. Taka prostota w pierwszej chwili jeszcze bardziej mnie podenerwowała. Po chwili jednak, gdym się uspokoił, zawstydziłem się ogromnie moją płytkością i  śmiesznym pragnieniem pustego uznania za moje poświęcenie.

    Gdy teren pod budowę Niepokalanowa był nam ofiarowany (1927), o. Maksymilian prosił mnie, bym się z nim udał na miejsce i zrobił zdjęcie. Po przybyciu na pola teresińskie pokazał mi ten kawałek gruntu. Ustawiłem na trójnogu aparat fotograficzny obok toru kolejowego, przygotowałem kliszę, ale nie było komu nacisnąć wężyka, bo i ja pragnąłem stanąć razem z o. Maksymilianem przed obiektywem. Nawinął się jakiś młody Żyd i ten na moją prośbę dokonał pierwszego zdjęcia nowej Centrali Milicji Niepokalanej – Niepokalanowa. Następne zdjęcia zostały zrobione niebawem po kilku tygodniach na innym miejscu pól teresińskich, bliżej szosy szymanowskiej, albowiem pierwotny punkt upatrzony nie nadawał się. Toteż o. Maksymilian natychmiast kupił figurę Niepokalanej, kazał wybudować tuż przy szosie szymanowskiej postument i tam ustawił figurę. Aby zaś w nocy była oświetlona, na polecenie o. Maksymiliana została wmontowana u stóp figury lampka elektryczna z ukrytą w postumencie baterią.

    Gdy wszystko było gotowe, zaprosił księdza dziekana z Sochaczewa i okolicznych proboszczów z Pawłowic, Szymanowa, Kampinosu i innych na uroczystość poświęcenia figury. Również i mnie zaprosił, abym całą uroczystość utrwalił na kliszy fotograficznej. Przy ustawieniu figury i umajeniu krzątali się br. Salezy i br. Zeno, a ja czyhałem zza szosy z aparatem fotograficznym na odpowiednie szczegóły uroczystości, by je złapać na kliszę. I złapałem, jak o. Maksymilian usuwał dzieci sprzed figury, aby się ustawiły bokiem, i drugie przedstawiające całą grupę stojącą naokoło figury. Te więc dwa zdjęcia są to najpierwsze obrazki, ilustrujące początki powstawania Niepokalanowa.

    fragment pochodzi z książki “Ojciec Kolbe nie wszystkim znany”

    Wydawnictwo Ojców Franciszkanów Niepokalanów

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Kalwaryjska

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Poncjan, papież, i Hipolit, prezbiter
      •  Święty Maksym Wyznawca
      •  Błogosławieni męczennicy Filip Munarriz, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Bazylika w Kalwarii Zebrzydowskiej
    W ufundowanym przez Mikołaja Zebrzydowskiego na początku XVII w. klasztorze bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej czczony jest łaskami słynący obraz Matki Bożej Płaczącej. Znajduje się on w bocznej kaplicy bazyliki Matki Bożej Anielskiej. Został on ukoronowany w dniu 15 sierpnia 1887 r. przez kard. Albina Dunajewskiego.

    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej (bez sukienek)

    Sam obraz o wymiarach 74 cm x 90 cm, nieznanego autorstwa, pochodzi z I połowy XVII w. Namalowano go farbą olejną na grubym, lnianym płótnie. Jego twórca wzorował się na obrazie znajdującym się w kościele parafialnym w Myślenicach koło Krakowa. Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem przedstawiona jest w półfigurze, z wyraźnym nachyleniem w stronę Dzieciątka. Jej lewa dłoń, z szeroko rozpostartymi palcami, spoczywa na wysokości piersi. Uwagę zwracają ciemne, zamyślone oczy Maryi, ze spojrzeniem skierowanym w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte welonem. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Pulchne Dzieciątko zostało przedstawione w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy Jej płaszcza. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Matki. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękko w dół.

    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej

    Bazylika i klasztor bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej położone są na południe od miasta, a na południe i wschód od nich znajdują się 42 kaplice i kościoły dróżek. Jest to jedno z ważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego. Znajduje się ono na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Od 1979 r. głównemu kościołowi w Kalwarii przysługuje tytuł bazyliki mniejszej.
    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej szczególnie czułym kultem otaczał kard. Karol Wojtyła, a potem – również papież św. Jan Paweł II. Wielokrotnie modlił się przed tym obrazem, zarówno w czasie swojej posługi arcybiskupa metropolity Krakowa, jak i następcy św. Piotra. W sanktuarium modlił się także papież Benedykt XVI.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________


    13 sierpnia

    Błogosławiony Marek z Aviano, prezbiter

    Błogosławiony Marek z Aviano

    Karol Dominik przyszedł na świat 17 listopada 1631 roku w Aviano koło Wenecji. Wzrastał w rodzinie bogatych mieszczan, ale bogactwo nie stało się dla niego celem życia. Wybrał drogę doskonałości w zakonie kapucynów, który już wówczas w swym gronie miał wielu świętych mężów. W 1648 roku Karol wstąpił do klasztoru, przyjmując imię Marek. Siedem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Jako kaznodzieja wędrował po wielu krajach, głosił słowo Boże w Tyrolu, Niderlandach, Szwajcarii, Francji, Austrii i Hiszpanii. Wielkim zaufaniem darzyli go papieże, dlatego wysyłali go często w charakterze legata na dwory królewskie. Był wędrownym kaznodzieją, spowiednikiem i powiernikiem władców.
    Za jego przyczyną dochodziło do wielu nawróceń i uzdrowień, które szybko przyniosły mu sławę w całej Europie. Sam określał się mianem “duchowego lekarza Europy”. Został mianowany przełożonym klasztorów w Bellono (1672-1674) i Oderzo (1674-1675).
    Marek z Aviano należał do najwybitniejszych kaznodziedziejów XVII-wiecznych. Jemu właśnie przypisuje się zjednoczenie chrześcijańskich wojsk pod Wiedniem. Odegrał tam rolę duchowego przywódcy. Przed decydującą bitwą odprawił Mszę świętą w namiocie króla Jana III Sobieskiego, gdzie znajdował się wielki obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na zakończenie Mszy skierował do króla przemówienie, w którym zachęcał do zaufania Bogu. O zwycięstwie ojciec Marek poinformował papieża, kończąc słowami: “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!”
    Marek zmarł 13 sierpnia 1699 roku w Wiedniu. Do grona błogosławionych włączył go dopiero św. Jan Paweł II w dniu 27 kwietnia 2003 r., w niedzielę Bożego Miłosierdzia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 sierpnia

    Święta Joanna Franciszka de Chantal, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Innocenty XI, papież
      •  Błogosławiony Izydor Bakanja, męczennik
      •  Błogosławiony Karol Leisner, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Wiktoria Díez y Bustos de Molina, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Florian Stępniak, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Józef Straszewski, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Joanna Franciszka de Chantal

    Joanna urodziła się w Dijon (w tym samym mieście urodził się też św. Bernard z Clairvaux i dominikanin Lacordaire) 23 stycznia 1572 r. Jej ojciec był prezydentem parlamentu Burgundii. Mając niecałe 2,5 roku Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Odtąd wychowywała się pod okiem opiekunki. Otrzymała staranne wykształcenie.
    W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył. W 1601 r. w czasie polowania przyjaciel – przez lekkomyślną nieostrożność – zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci i podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę.
    Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej Joanna cierpiała ze strony wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, Joanna postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej.
    W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi.

    Święta Joanna Franciszka de Chantal

    W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego.
    28 grudnia 1622 roku Franciszek zmarł. Dzięki energicznym zabiegom Joanny jego ciało zostało umieszczone w Annecy, w kościele wizytek. Joanna zajęła się również bardzo troskliwie zebraniem wszystkich pism Franciszka. Rozpoczęła także proces wstępny do kanonizacji Założyciela zakonu. Oddała teraz swój zakon pod bezpośrednią opiekę duchową św. Wincentego a Paulo. Przez 40 lat Wincenty udzielał rad i wskazań oraz prowadził siostry na wyżyny doskonałości chrześcijańskiej. Przez następne lata Joanna założyła 87 fundacji. Ostatnie lata życia spędziła na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych klasztorów, jak też na zakładaniu nowych. Ostatnim domem przez nią założonym był klasztor w Turynie (1638).
    Zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Wincenty a Paulo miał widzieć jej duszę idącą do nieba. Serce Joanny zatrzymano w Moulins, a jej ciało przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie złożono je obok relikwii św. Franciszka Salezego w kościele wizytek. Uroczystej beatyfikacji dokonał w bazylice Św. Piotra papież Benedykt XIV w 1751 roku, a niedługo potem – w 1767 r. – papież Klemens XIII dokonał jej kanonizacji. Jest patronką sióstr wizytek. Do Polski zakon ten sprowadziła już w 1650 r. królowa Maria Ludwika Gonzaga, żona Jana Kazimierza.
    Św. Joanna zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały je wszystkie z pietyzmem i wydały w ośmiu tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe, ascetyczne oraz okólniki organizacyjne.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________


    Św. Joanna Franciszka Frémyot de Chantal

    W Dijon, mieście urodzenia świętego Bernarda z Clairvaux, przyszła na świat arystokratka Joanna Franciszka Frémyot, córka przewodniczącego parlamentu Burgundii. Została wcześnie osierocona przez matkę, która zmarła przy porodzie kolejnego dziecka, gdy Joanna miała dwa i pół roku. Wychowała się pod okiem ojca i opiekunki, którzy zapewnili jej staranne wykształcenie i maniery godne jej pochodzenia. W wieku dwudziestu lat wyszła za Krzysztofa II barona de Chantal. Stworzyli razem zgodne stadło, które Pan Bóg pobłogosławił szóstką potomstwa.

    Baronowa de Chantal wniosła w dom swego męża atmosferę prawdziwie katolicką, wpajając dzieciom chrześcijańskie ideały i przyciągając dobrocią serca różnych ludzi w rozmaitych potrzebach. Podobno już wtedy miało miejsce cudowne zdarzenie, kiedy zabrakło ziarna, a w okolicy panował głód, Pan Bóg nagrodził poświęcenia wzorowej pani domu i ziarno cudownie rozmnożyło się, by zaspokoić potrzeby ubogich. W dwudziestym dziewiątym roku życia czekał jednak Świętą bolesny cios – tragiczna śmierć męża, który zginął w czasie polowania.

    Udała się wówczas wraz z dziećmi do domu swego ojca, potem do teścia, którego trudny charakter dał jej się we znaki. Rodzina namawiała ją, aby ponownie wyszła za mąż, jej jedynym pragnieniem było jednak wychowanie dzieci i oddanie się służbie Bożej. Jej potrzebie stało się zadość, ponieważ nie zaniedbując obowiązków matki, otrzymała łaskę pogłębionego życia modlitwy i umartwienia. Nastąpił też w tym czasie moment przełomowy, kiedy to poznała świętego Franciszka Salezego, który stał się jej duchowym przewodnikiem.

    Święty kierownik dusz odnalazł w baronowej osobę całkowicie oddaną Bogu, ale nieznającą odpowiedniej miary w stosowaniu umartwień zewnętrznych, cechującą się surowością, miłą zapewne Bogu, bo szczerą, ale mogącą zrażać innych do wstępowania w ślady Ukrzyżowanego. Ukształtował on w Joannie duchowość pełną promieniejącej miłości bliźniego, umiarkowania i kładącą nacisk raczej na umartwienia wewnętrzne, samemu Bogu wiadome, a przede wszystkim pełną nieustannej pamięci o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Jego chwały.

    Po paru latach takiej osobistej formacji, na którą składało się również odwiedzanie chorych i potrzebujących, Franciszek zaproponował założenie żeńskiego zgromadzenia, które stanowiłoby przedłużenie tej duchowej pracy, którą razem wykonali. Joanna Franciszka przystała na to z radością i gdy tylko jej ostatnie dziecko usamodzielniło się w pełni, oddała się w całości uskutecznieniu powziętego zamiaru. Wraz z kilkoma przyjaciółkami została pierwszą siostrą nowego Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, zwanych popularnie wizytkami.

    Pierwotnie miało to być zgromadzenie kontemplacyjne z dodatkowym charyzmatem apostolatu wśród potrzebujących, Stolica Święta obawiała się wszakże takiego eksperymentu i zakon pozostał kontemplacyjny. Bóg pobłogosławił wysiłki Joanny i Franciszka, tak że do roku 1641 powstało już siedemdziesiąt jeden domów rodziny zakonnej. Po śmierci Franciszka Salezego Joanna poruczyła opiekę nad siostrami świętemu Wincentemu à Paolo.

    Odeszła do Pana w opinii świętości podczas podróży, w Moulins. Tam pozostało jej serce, ciało natomiast zostało przeniesione do kościoła Sióstr Wizytek w Annecy i złożone obok relikwii świętego Franciszka, w miejscu, gdzie wspólnie założyli pierwszy konwent. Beatyfikację ogłosił w roku 1751 papież Benedykt XIV, kanonizował zaś Joannę de Chantal w 1767 roku Klemens XIII.

    Kościół wspomina św Joannę de Chantal 12 sierpnia.

    FO/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 sierpnia

    Święta Klara, dziewica

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Świętolipska, Matka jedności chrześcijan
      •  Święta Zuzanna, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Alojzy Biraghi, prezbiter
    ***
    Święta Klara

    Klara urodziła się w Asyżu w 1193 lub 1194 r. Była najstarszą z trzech córek pana Favarone z rycerskiego rodu Offreduccio i jego żony Ortolany. Jej matka, podczas ciąży, w trakcie modlitwy usłyszała słowa: “Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!” Pod wpływem tych słów nadała dziewczynce imię Klara (z języka łacińskiego clara – jasna, czysta, sławna).

    Święta Klara

    Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka.

    Święta Klara

    Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo.

    Święta Klara

    Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki.
    Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku.Ikonografia najczęściej przedstawia św. Klarę z monstrancją w ręku. Podanie bowiem głosi, że w czasie najazdu Saracenów na Asyż Klara miała ich odstraszyć Najświętszym Sakramentem, który wyniosła z kościoła. Blask płynący z Hostii miał jakoby porazić wroga i zmusić go do ucieczki. Legenda powstała zapewne na tle szczególnego nabożeństwa, jakie miała św. Klara do Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Św. Klara z Asyżu

    The following is taken from the address given by Pope Benedict XVI on Saint Clare of Assisi on Wednesday, 15 September 2010 at a general audience.

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej

    Drodzy bracia i siostry!

    Jedną z najbardziej kochanych świętych jest z pewnością św. Klara z Asyżu; żyła ona w XIII w., w czasach św. Franciszka. Jej świadectwo pokazuje nam, jak wiele cały Kościół zawdzięcza takim jak ona kobietom odważnym i bogatym w wiarę, które potrafią dać decydujący impuls do odnowy Kościoła.

    Kim była Klara z Asyżu? Rzetelne źródła, którymi dysponujemy, pozwalają nam na to pytanie odpowiedzieć. Należą do nich nie tylko dawne biografie, na przykład pióra Tomasza z Celano, ale także Akta procesu kanonizacyjnego, rozpoczętego przez papieża zaledwie kilka miesięcy po śmierci Klary, zawierające świadectwa osób, które żyły z nią przez wiele lat.

    Klara urodziła się w 1193 r. w arystokratycznej i zamożnej rodzinie. Wyrzekła się szlachectwa i bogactw, by żyć pokornie i ubogo, wybierając styl życia propagowany przez Franciszka z Asyżu. Chociaż krewni, jak było wówczas w zwyczaju, planowali wydać ją za mąż za kogoś ważnego, Klara w wieku 18 lat — kierując się głębokim pragnieniem naśladowania Chrystusa i podziwem dla Franciszka — uczyniła śmiały krok: opuściła dom rodzinny i w towarzystwie swojej przyjaciółki Bony z Guelfuccio dołączyła potajemnie do braci mniejszych w małym kościółku Porcjunkuli. Było to wieczorem w Niedzielę Palmową 1211 r. W atmosferze ogólnego wzruszenia dokonał się wielce symboliczny akt: przy świetle pochodni, które trzymali w rękach bracia, Franciszek obciął włosy Klarze, a ona przywdziała zgrzebny habit pokutny. Od tej chwili stała się dziewiczą oblubienicą Chrystusa, pokornego i ubogiego, i całkowicie Mu się poświęciła. Podobnie jak Klara i jej towarzyszki, liczne kobiety na przestrzeni wieków urzekała miłość do Chrystusa, a On pięknem swej Boskiej Osoby wypełniał ich serca. A za sprawą mistycznego powołania oblubieńczego konsekrowanych dziewic cały Kościół jest tym, czym zawsze będzie: piękną i czystą Oblubienicą Chrystusa.

    W jednym z czterech listów, jakie Klara wysłała do św. Agnieszki z Pragi, córki króla Czech, która zapragnęła wstąpić w jej ślady, mówi o Chrystusie, swoim umiłowanym Oblubieńcu, używając oblubieńczych słów, które mogą zdumiewać, ale i wzruszają: «Miłując Go, jesteście czysta, dotykając Go, będziecie bardziej czysta, oddając się Mu, jesteście dziewicą. Jego moc jest silniejsza, Jego wspaniałomyślność większa, Jego wygląd piękniejszy, miłość słodsza, a wszelka łaska bardziej subtelna. Już jesteście w ramionach Tego, który ozdobił waszą pierś klejnotami (…) i ukoronował was złotą koroną z wyrytym znakiem świętości» (List pierwszy: FF, 2862).

    Zwłaszcza na początkach swego doświadczenia religijnego Klara znajdowała we Franciszku z Asyżu nie tylko nauczyciela, którego nauką się kierowała, ale także brata i przyjaciela. Przyjaźń między tymi dwiema świętymi osobami jest czymś bardzo pięknym i ważnym. Kiedy spotykają się bowiem dwie czyste i rozpalone tą samą miłością do Boga dusze, czerpią z wzajemnej przyjaźni niezwykle silną motywację do podążania drogą doskonałości. Przyjaźń to jedno z najszlachetniejszych i najwznioślejszych ludzkich uczuć, które łaska Boża oczyszcza i przemienia. Podobnie jak św. Franciszek i św. Klara, również inni święci szli drogą wiodącą do doskonałości chrześcijańskiej kultywując głęboką przyjaźń, na przykład św. Franciszek Salezy i św. Joanna Franciszka de Chantal. To właśnie św. Franciszek Salezy napisał: «Piękną rzeczą jest móc kochać na ziemi, tak jak się kocha w niebie, i nauczyć się kochać na tym świecie, jak będzie na wieki na drugim świecie. Nie mówię tu o zwykłej miłości, bo powinniśmy darzyć nią wszystkich ludzi; mówię o duchowej przyjaźni, w której dwie, trzy osoby lub więcej łączy przywiązanie, duchowe uczucia, i stają się rzeczywiście jednym duchem» (Filotea albo droga do życia pobożnego, III, 19).

    Po spędzeniu kilku miesięcy w różnych wspólnotach monastycznych, opierając się naciskom rodziny, która początkowo nie aprobowała jej wyboru, Klara zamieszkała z pierwszymi towarzyszkami w kościele św. Damiana, gdzie bracia mniejsi wygospodarowali dla nich mały klasztor. W tym klasztorze mieszkała ponad czterdzieści lat, aż do śmierci w 1253 r. Zachował się opis z pierwszej ręki życia owych kobiet w początkowych latach ruchu franciszkańskiego. Jest to pełna podziwu relacja flamandzkiego biskupa Jakuba z Vitry, który podróżował po Włoszech. Twierdził on, że spotkał wielką liczbę mężczyzn i kobiet ze wszystkich warstw społecznych, którzy «zostawiając wszystko ze względu na Chrystusa, porzucili świat. Nazywając siebie braćmi mniejszymi i siostrami mniejszymi i byli w wielkim poważaniu u papieża i kardynałów (…). Kobiety (…) mieszkają razem w różnych domach niedaleko miast. Niczego nie otrzymują, lecz żyją z pracy własnych rąk. I są bardzo zasmucone i zaniepokojone tym, że spotykają się z większym poważaniem ze strony duchownych i świeckich, niżby tego chciały» (List z października 1216: FF, 2205. 2207).

    Jakub z Vitry dostrzegł z przenikliwością charakterystyczną cechę duchowości franciszkańskiej, na którą Klara była bardzo wrażliwa: radykalne ubóstwo połączone z całkowitą ufnością w Bożą opatrzność. Dlatego też działała ona z wielką determinacją i uzyskała od papieża Grzegorza IX, a prawdopodobnie już od papieża Innocentego III, tak zwane Privilegium Paupertatis (por. FF, 3279). Na jego podstawie Klara i jej towarzyszki z klasztoru św. Damiana nie mogły niczego posiadać na własność. Był to rzeczywiście nadzwyczajny wyjątek w stosunku do obowiązującego prawa kanonicznego, a ówczesne władze kościelne udzieliły zgody na to, w uznaniu owoców ewangelicznej świętości, które dostrzegały w sposobie życia Klary i jej sióstr. Pokazuje to, że również w Średniowieczu rola kobiet nie była drugorzędna, ale znacząca. W związku z tym warto przypomnieć, że Klara była pierwszą w historii Kościoła kobietą, która ułożyła i spisała Regułę, przedłożoną do zatwierdzenia papieżowi, aby charyzmat Franciszka z Asyżu zachował się we wszystkich żeńskich wspólnotach, które licznie powstawały już w jej czasach i pragnęły brać przykład z Franciszka i Klary.

    W klasztorze św. Damiana Klara praktykowała w sposób heroiczny cnoty, które powinny cechować każdego chrześcijanina: pokorę, ducha pobożności i pokuty, miłość. Chociaż była przełożoną, sama usługiwała chorym siostrom, wykonując również najniższe prace: miłość przezwycięża bowiem wszelki opór, a ten kto kocha, zdobywa się z radością na wszelkie ofiary. Jej wiara w rzeczywistą obecność Eucharystii była tak wielka, że dwa razy powtórzyło się cudowne wydarzenie. Samo wystawienie Najświętszego Sakramentu oddaliło zaciężnych żołnierzy saraceńskich, którzy szykowali się do zaatakowania klasztoru św. Damiana i zniszczenia Asyżu.

    Te epizody, jak i inne cuda, o których zachowała się pamięć, przyczyniły się do tego, że papież Aleksander IV kanonizował ją zaledwie dwa lata po śmierci, w 1255 r.; jej pochwałę zawarł w bulli kanonizacyjnej, w której czytamy: «Jakże żywa jest moc tego światła i jak silny jest blask tego promiennego źródła. Doprawdy, światło to było zamknięte w ukryciu życia klasztornego, a na zewnątrz promieniowało jasnością; skupione było w ciasnym klasztorze, a poza nim szerzyło się na cały rozległy świat. Było strzeżone wewnątrz i rozchodziło się na zewnątrz. Klara bowiem się ukrywała, lecz jej życie zostało ukazane wszystkim. Klara milczała, lecz głośna była jej sława» (FF, 3284). I właśnie tak jest, drodzy przyjaciele: to święci zmieniają świat na lepszy, przemieniają go w sposób trwały, wnosząc energie, które może wzbudzić jedynie miłość inspirowana Ewangelią. Święci są wielkimi dobroczyńcami ludzkości!

    Duchowość św. Klary, synteza jej propozycji świętości zawarta jest w czwartym liście do św. Agnieszki z Pragi. Św. Klara posługuje się bardzo rozpowszechnionym w Średniowieczu obrazem, pochodzącym z tradycji patrystycznej, czyli zwierciadłem. Zachęca swoją przyjaciółkę z Pragi do przeglądania się w tym zwierciadle doskonałości wszelkich cnót, którym jest sam Pan. Pisze ona: «Z pewnością szczęśliwa jest ta, której dane jest dostąpić tych świętych zaślubin, by w głębi serca przylgnąć (do Chrystusa) do Tego, którego piękno podziwiają nieustannie wszystkie błogosławione zastępy niebios, którego miłość budzi pasję, którego kontemplacja przywraca siły, którego łaskawość syci, którego słodycz napełnia, którego wspomnienie łagodnie jaśnieje, którego woń przywróci umarłych do życia i którego chwalebny widok uszczęśliwi wszystkich mieszkańców niebieskiego Jeruzalem. A ponieważ On jest blaskiem chwały, jasnością wiecznego światła i zwierciadłem bez skazy, wpatruj się codziennie w to zwierciadło, o królowo oblubienico Jezusa Chrystusa, i w nim przyglądaj się nieustannie swojej twarzy, byś mogła cała się przystroić wewnątrz i na zewnątrz. (…) W tym zwierciadle jaśnieją błogosławione ubóstwo, święta pokora i niewypowiedziana miłość» (List czwarty: FF, 2901-2903).

    Dziękuję Bogu, bo daje nam świętych, którzy przemawiają do naszego serca i dają nam do naśladowania przykład życia chrześcijańskiego, i pragnę zakończyć słowami błogosławieństwa, ułożonego przez Klarę dla swoich współsióstr i zachowywanego z wielką pieczołowitością jeszcze dzisiaj przez klaryski, których modlitwa i dzieło odgrywają w Kościele cenną rolę. Z tych słów przebija cała jej miłość i duchowe macierzyństwo: «Błogosławię wam w moim życiu i po mojej śmierci, tak jak mogę i bardziej niż mogę, wszelkim błogosławieństwem, jakim Ojciec miłosierdzia pobłogosławił i pobłogosławi w niebie i na ziemi synów i córki, i jakim ojciec duchowy i matka duchowa błogosławili i błogosławią swoich synów duchowych i swoje córki duchowe. Amen» (FF, 2856).

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 11/2010

    _____________________________________________________________________________

    Św. Klara – patronka dziennikarzy i pracowników TV

     “Głos Ojca Pio

    ***

    Św. Klarę z Asyżu, mistyczkę i założycielkę kontemplacyjnego zakonu klarysek, Kościół katolicki wspomina 11 sierpnia. Wraz ze św. Franciszkiem dała ona początek wielkiej rodzinie zakonu franciszkańskiego. Oboje byli niezrównanym przykładem duchowej przyjaźni i radykalnie ewangelicznego życia. Święta jest patronką dziennikarzy i pracowników telewizji.

    Św. Klara urodziła się w 1194 r. w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Rodzice kilkakrotnie próbowali wydać ją za mąż, ale Klara zafascynowana przykładem św. Franciszka, chciała prowadzić życie podobne jak on. Mając 17 lat uciekła z domu i z rąk św. Franciszka przyjęła zgrzebny habit zakonny. Wkrótce dołączyło do niej kilka innych kobiet. Razem utworzyły przy kościele św. Damiana pierwszy klasztor, którego przełożoną została Klara.

    Święta dbała szczególnie o to, by zakon zachował swoją specyfikę, to znaczy skrajne ubóstwo i prostotę życia. Miała ogromne nabożeństwo do Męki Pańskiej i Eucharystii. Przez swoją modlitwę i osobiste zabiegi sprawiła – jak przekazują podania – że w 1240 i 1241 r. Saraceni odstąpili od oblegania Asyżu.

    Klara zmarła w 1253 r. i w dwa lata później została ogłoszona świętą przez papieża Aleksandra IV.

    Relikwie Świętej spoczywają w Asyżu, w bazylice pod jej wezwaniem. Z kilkunastu pism jakie pozostawiła po sobie wynika, że doświadczała stanów mistycznych, choć przeżywała je w sposób niezwykle dyskretny.

    Dziełem św. Klary jest kontemplacyjny zakon klarysek, które tworzą modlitewne i pokutne “zaplecze” dla apostolskiej działalności franciszkanów. Obecnie na świecie jest ponad 10 tysięcy żyjących w klauzurze sióstr. W Polsce w 5 klasztorach żyje ich ok. 120. Papież Jan Paweł II kanonizował 16 czerwca 1999 r. w Starym Sączu bł. Kingę, księżną, która ufundowała klasztor klarysek w Starym Sączu, a po śmierci męża sama do niego wstąpiła. Ponadto Kościół czci dwie inne polskie klaryski: bł. Jolantę, rodzoną siostrę św. Kingi i bł. Salomeę, która w 1245 r. sprowadziła zakon do Polski.

    W 1958 r. papież Pius XII ogłosił św. Klarę patronką telewizji. Dlaczego wybór padł na świętą z Asyżu, wyjaśnia jej żywot, napisany przez Tomasza z Celano. W dzień Bożego Narodzenia, matka Klara została sama w celi, gdyż zachorowała i ubolewała, że nie może brać udziału w śpiewaniu oficjum na cześć Pana Jezusa. Wówczas usłyszała melodie rozbrzmiewające w kościele św. Franciszka – psalmodię braci, ich śpiew, dźwięk organów w oddalonej świątyni. Zobaczyła nawet sam żłóbek Pana. Gdy nazajutrz rano przyszły jej współsiostry, powiedziała im, że dzięki łasce Jezusa słyszała i widziała wszystkie obrzędy, jakie dokonywały się tej nocy w kościele św. Franciszka.

    Kai/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________________

    Święta Klara mówiła o sobie:

    roślinka świętego ojca naszego Franciszka

    Święta Klara mówiła o sobie: roślinka świętego ojca naszego Franciszka

     Asyż/fot.Roman Koszowski/ Gość Niedzielny

    ***

    „Odkąd poznałam łaskę Jezusa Chrystusa, żaden trud nie był twardy, żadna pokuta ciężka, żadna choroba przykra” – opowiadała „jaśniejsza od słońca”.

    Gdy pod wzgórza Asyżu podchodziły wojska Saracenów, a ludzie w popłochu uciekali w pobliskie lasy, Ubogie Panie nie zwiały z klasztoru. „W milczeniu czekały ratunku od Pana”. Klara wyszła na balkonik z Najświętszym Sakramentem. Blask bijący od Hostii miał zrobić na muzułmanach tak piorunujące wrażenie, że cofnęli się w popłochu. Taką scenę ujrzy każdy, kto przekroczy furtę klasztoru Klarysek od Wieczystej Adoracji w Kętach. Namalowany przez jedną z mniszek obraz wisi w korytarzu. Obok, za kratą, siostry ­adorują Najświętszy Sakrament. Poprosiłem je, by opowiedziały o cytatach świętej, które są im najbliższe. „Na syk piekła zatkaj uszy. Jego ataki dzielnie odpieraj” – usłyszałem. „Wpatruj się umysłem w zwierciadło wieczności, wnieś duszę do blasku chwały, przyłóż serce do obrazu Boskiej Istoty i przez kontemplację cała się przemieniaj w obraz samego bóstwa”. „Ja, Klara, służebnica Chrystusa, roślinka świętego ojca naszego Franciszka, błogosławię was za mego życia i po mojej śmierci, jak mogę i więcej jak mogę”. Gdy Ortolana Offreduccio pobiegła do przyklejonej do domu katedry św. Rufina w Asyżu, błagając: „Panie, pobłogosław tę ciążę”, miała usłyszeć: „Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!”. I zabłysło. Matka pod wpływem proroctwa nazwała córeczkę Chiara – jasna, czysta. Cała Umbria huczała od plotek. Osiemnastoletnia Klara i jej młodsza o 2 lata siostra Agnieszka, córki szlacheckie, wybrały pokorne życie w skrajnym ubóstwie. Pod kapliczką czekał na nią Franciszek. Podniósł nożyce, a piękne długie włosy Klary opadły na ziemię. To był symboliczny początek nowego życia. Na początku 1206 r. syn bogatego kupca Piotra Bernardone porzucił bogaty dom, by żyć jak żebrak. Chodził od wsi do wsi, pielęgnował trędowatych. Trzynastoletnia Klara uważnie śledziła jego poczynania, tym bardziej że za Biedaczyną zaczął chodzić jej kuzyn, brat Rufin. Coraz częściej wymykała się z domu, a rozmowy z Franciszkiem doprowadziły ją do kościółka Matki Bożej Anielskiej. Wieczorem w Wielki Poniedziałek 1212 r. uciekła z domu. Ukryła się w klasztorze benedyktynek. A choć zdesperowana rodzina wysyłała do klasztoru krewnych, którym towarzyszył zbrojny orszak, Klara nie dawała za wygraną. Gdy w Wielki Piątek próbowali siłą zabrać dziewczynę do domu, ta, chwyciwszy się ołtarza, pokazała im ostrzyżoną głowę. Nie potrafili oderwać jej od ołtarza. Wyglądało to tak, jakby mniszka przyrosła do niego. Odeszli z kwitkiem. Przeżyła 42 lata w klasztorze San Damiano w rodzinnym Asyżu. Pociągnęła za sobą wiele kobiet, wśród nich swą matkę Ortolanę oraz siostry Agnieszkę i Beatrycze. Jak żyła? Najlepiej świadczy o tym zanotowana w kronikach opowieść: „Myjąc nogi jednej z sióstr, schyliła się, by pocałować jej nogi, a ta cofnęła nogę ku sobie, ale mało ostrożnie i uderzyła nogą świętą Matkę w usta. Pomimo to ona ze względu na swą pokorę nie ustąpiła, ale ucałowała stopę nogi wspomnianej siostry”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________

    Św. Klara. Już za życia dokonywała cudów

    fot. CC BY-SA 4.0, Link

    ***

    Św. Klara. Już za życia dokonywała cudów

    „Napominam i zachęcam w Panu Jezusie Chrystusie wszystkie moje siostry, obecne i przyszłe, aby zawsze starały się iść drogą świętej prostoty, pokory i ubóstwa i prowadzić życie święte” – pisała do współsióstr z założonego przez siebie zakonu klarysek w swym testamencie św. Klara z Asyżu.

    Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych.

    W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka.

    Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo.

    Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki.

    Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku.

    brewiarz.pl

     

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 sierpnia

    Święty Wawrzyniec, diakon i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Amadeusz Portugalski, zakonnik
      •  Błogosławiony Edward Detkens, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Edward Grzymała, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Wawrzyniec

    Wawrzyniec był jednym z siedmiu diakonów Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Mimo że wiele osób sławiło jego bohaterską śmierć – m.in. św. Ambroży (+ 397), św. Augustyn (+ 430), św. Maksym z Turynu (+ ok. 467), św. Piotr Chryzolog (+ 450) i św. Leon Wielki (+ 461) – wiadomości historyczne o nim posiadamy bardzo skromne. Właściwie jedynym źródłem jest Liber Pontificalis (Księga Papieży), który śmierć Wawrzyńca wiąże bezpośrednio z męczeństwem papieża św. Sykstusa II, który zginął dnia 6 sierpnia 258 r. wraz ze swoimi czterema diakonami. Niektórzy pisarze współcześni w tym samym dniu i w tych samych okolicznościach sytuują męczeństwo Wawrzyńca. Temu jednak stanowczo sprzeciwia się powszechna i najdawniejsza tradycja rzymska. Jej wyrazem jest Passio, czyli opis męki wielkiego diakona.
    Według niej Wawrzyniec miał być wyłączony z grupy skazanej na śmierć, która stanowiła orszak papieża. Wawrzyniec był bowiem administratorem majątku Kościoła w Rzymie. Miał równocześnie zleconą opiekę nad ubogimi. Namiestnik rzymski liczył, że namową i kuszącymi obietnicami, a w razie potrzeby katuszami, wymusi na nim oddanie całego majątku kościelnego w jego ręce. Wawrzyniec miał wówczas poprosić o kilka dni, aby mógł zebrać “skarby Kościoła” i pokazać je namiestnikowi. Kiedy nadszedł oznaczony dzień, diakon zgromadził wszystką biedotę Rzymu, którą wspierała gmina chrześcijańska. Miał przy tym wypowiedzieć słowa: “Oto są skarby Kościoła!” Zawiedziony tyran poddał go wyjątkowym katuszom. Walerian nakazał rozciągnąć go na żelaznych rusztach i wolno podgrzewać i piec żywcem w ogniu. Wawrzyniec miał się zdobyć jeszcze na słowa: “Widzisz, że ciało moje jest już dosyć przypieczone. Obróć je teraz na drugą stronę!” Św. Leon Wielki daje do tych słów piękny komentarz: “Jak silny musiał być ogień miłości Chrystusowej, skoro gasił on żar ognia naturalnego!”.
    Według wspomnianego opisu męki Wawrzyniec miał być przedtem biczowany knutami z drutu, potem wieszano go wyrywając członki ze stawów. W żywocie jest podany jeszcze jeden szczegół. Kiedy prowadzono papieża św. Sykstusa na śmierć z jego diakonami, chciał iść z nim także Wawrzyniec. Wymawiał mu nawet słodko: “Gdzie idziesz, Ojcze, bez syna? Jakże obejdziesz się bez swojego diakona? Nigdy nie odprawiałeś Eucharystii bez niego, czymże więc mogłem ściągnąć na siebie twoją niełaskę?” Na to św. Sykstus miał odpowiedzieć: “Dla mnie, steranego wiekiem, jest przygotowana mniejsza próba. Ciebie czekają wiele większe cierpienia, ale też i piękniejsza czeka cię korona”. Niektórzy z krytyków są skłonni uznać ten dialog za późniejszy, dodany do opisu męczeństwa ku zbudowaniu wiernych.

    Święty Wawrzyniec

    Niezwykłe okoliczności męczeńskiej śmierci, poniesionej 10 sierpnia 258 r., rozbudziły w Kościele rzymskim niezwykły kult Wawrzyńca. Św. Augustyn pisze, że jak Jerozolima szczyci się św. Szczepanem, tak Rzym jest dumny ze św. Wawrzyńca. Największy zaś poeta starożytnego chrześcijaństwa, Prudencjusz (+ 440), w natchnionych strofach podaje, że bohaterska śmierć Wawrzyńca zadała cios bałwochwalstwu, które od tego czasu zaczęło chylić się ku upadkowi aż do ostatecznego zwycięstwa Chrystusowego Kościoła.
    Ciało Męczennika pogrzebał św. Justyn, kapłan, w posesji św. Cyriaki. Co roku wierni tłumnie gromadzili się wokół jego grobu. Jego imię włączono do kanonu Mszy świętej i do Litanii do Wszystkich Świętych. Cesarz Konstantyn Wielki nad jego grobem w roku 330 wystawił bazylikę. Jeden z najdawniejszych zbiorów tekstów liturgicznych, zwany Sakramentarzem Leoniańskim, posiada kilkanaście różnych tekstów na uroczystość św. Wawrzyńca. Z Rzymu kult Męczennika rozszerzył się na cały Kościół. Niemcy przypisywali mu swoje zwycięstwo nad Madziarami w X w. Król hiszpański Filip II (+ 1598) ku czci św. Wawrzyńca wystawił w Escorial w pobliżu Madrytu na stokach gór Sierra de Guadarrama monumentalny zespół architektoniczny, obejmujący pałac królewski, klasztor augustianów i kościół – jako wotum za zwycięstwo odniesione nad Francuzami w bitwie pod Saint-Quentin 10 sierpnia 1557 r.
    Wawrzyniec był w starożytności i średniowieczu jednym z najbardziej popularnych świętych. Już w pierwszej połowie IV stulecia na cmentarzu przy Via Tiburtina obchodzono święto męczennika Wawrzyńca. Doznawał on czci jako szczególny patron ubogich, piekarzy, kucharzy i bibliotekarzy. Wzywano go na pomoc w czasie pożarów i przeciw chorobom reumatycznym. Postać jego otoczono wieloma legendami. Jemu także przypisywano, że co piątek schodzi do czyśćca, aby wybawić stamtąd choć jedną duszę.

    Święty Wawrzyniec

    Kult Wawrzyńca wcześnie rozprzestrzenił się także na ziemie polskie. Jest patronem Hiszpanii i Norymbergi, diecezji pelplińskiej i Wodzisławia Śląskiego.
    W ikonografii św. Wawrzyniec przedstawiany jest jako diakon w dalmatyce, czasami jako diakon ze stułą. Jego atrybutami są: księga, krata, palma, otwarta szafka, a w niej księgi Ewangelii, sakiewka, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Wawrzyniec, diakon i męczennik

    Krótka biografia św. Wawrzyńca

    AUTOR/ŹRÓDŁO: PHOTOGENICA.PL, OSCAR KNOTT, LICENCJA: 0

    ***

    Diakon Wawrzyniec należał niegdyś do najbardziej popularnych świętych. Jednakże historia nie przekazała nam szczegółowych informacji o jego życiu i działalności duszpasterskiej, dlatego też jego osobę możemy poznać tylko z tradycji. Według zachowanych Akt Męczeństwa św. Wawrzyniec miał pochodzić z Hiszpanii, a jego rodzicami byli: Orencjusz i Pacjencja, czczeni jako święci przez mieszkańców miasta Huesca. Nie wiemy, kiedy św. Wawrzyniec pojawił się w Rzymie. Należał jednak do duchowieństwa tego miasta i cieszył się zaufaniem papieża św. Sykstusa II. Właśnie jemu św. Sykstus II powierzył administrację dóbr kościelnych oraz opiekę nad ubogimi Rzymu.

    Za panowania cesarza Waleriana (253 – 260) wybuchło nowe prześladowanie chrześcijan. Cesarz wydał edykt, na podstawie którego wszyscy sprawujący w gminach chrześcijańskich jakieś urzędy, mieli być skazywani na śmierć bez postępowania sądowego. Stąd też policja cesarska w dniu 6 VIII 258 r. aresztowała papieża św. Sykstusa II podczas sprawowania Eucharystii w katakumbach. Tego samego dnia ścięto papieża i asystujących mu czterech diakonów. Edykt cesarski nakazywał nie tylko likwidować chrześcijan, ale także mienie kościelne. Nie aresztowano początkowo św. Wawrzyńca, aby wydobyć od niego wiadomości o stanie majątku kościelnego. Czyniono wysiłki ze strony policji, aby zmusić św. Wawrzyńca do przekazania majątku na rzecz władz cesarstwa. Diakon spodziewając się aresztowania i tortur, rozdał wszystkie pieniądze kościelne ubogim. Kiedy sędzia nakazał św. Wawrzyńcowi wydać skarby kościelne, ten zebrawszy obdarowanych ubogich powiedział, że właśnie ci ludzie są tymi poszukiwanymi skarbami. Sędzia nakazał diakona siec biczami, a następnie rozłożyć go na kracie i tak przypalać ciało, aż męczony odpowie na zadawane pytanie. Święty nie załamał się podczas męczeństwa, nie wyparł się wiary i odniósł wspaniałe zwycięstwo, oddając życie za Chrystusa 10 VIII 258 r.

    Ciało męczennika pochował kapłan św. Justyn. Na jego grobie cesarz Konstantyn Wielki wystawił bazylikę. Imię św. Wawrzyńca weszło do Kanonu rzymskiego (dzisiaj I modlitwa eucharystyczna). Powstało wiele świątyń poświęconych św. Wawrzyńcowi, w samym Rzymie było ich kilkanaście.

    Św. Wawrzyniec jest patronem diecezji pelplińskiej, miasta Norymbergi, bibliotekarzy, kucharzy, piekarzy, uczniów, studentów, ubogich, bibliotek, administratorów, straży pożarnych, wszystkich zwodów, które są bezpośrednio związane z ogniem, winnic; wzywano go jako orędownika w chorobach reumatycznych, przy bólu pleców, podczas pożarów. W ikonografii przedstawia się go jako diakona w stroju diakońskim z kratą, na której był męczony; z Ewangelią i Krzyżem; jako rozdającego jałmużnę ubogim (torebka na pieniądze), z palmą męczeństwa.

    Liturgiczny obchód ku czci św. Wawrzyńca, diakona i męczennika, przypada na dzień 10 sierpnia i ma rangę święta. W Archidiecezji Białostockiej tylko w parafii Dolistowo obchodzi się uroczystość, ponieważ parafia i kościół noszą imię naszego Patrona. Liturgia mszalna, jak i Liturgia Godzin (t. IV, s. 1035 – 1042) przybliżają nam osobę świętego i poprzez swoje teksty umożliwiają zanoszenie modlitw do Boga za wstawiennictwem św. Wawrzyńca. W kolekcie mszalnej prosimy miłosiernego Boga, abyśmy miłowali to, co miłował św. Wawrzyniec i tak samo czynili, skoro on z gorącej miłości do Niego wiernie służył ubogim i odważnie poniósł męczeństwo. W modlitwie nad darami oddając cześć św. Wawrzyńcowi prosimy, aby składane podczas Eucharystii dary przyniosły nam zbawienie. Modlitwa po Komunii zawiera prośbę, abyśmy posileni Eucharystią w dzień św. Wawrzyńca, otrzymali bardziej obfite owoce odkupienia. W Liturgii Godzin zamieszczono fragment kazania św. Augustyna wygłoszonego w dzień męczeństwa. Kaznodzieja podkreśla, że św. Wawrzyniec poprzez swoje męczeństwo „zdeptał rozszalały świat, wzgardził jego pochlebstwami, a w ten sposób podwójnie zwyciężył szatana”. Św. Augustyn przypomina też, że św. Wawrzyniec jako diakon w Kościele rzymskim był podczas Eucharystii szafarzem Najdroższej Krwi Chrystusa (Komunii św. pod drugą postacią – wina), w tymże Kościele przelał swoją własną krew dla imienia Zbawiciela. Na innym miejscu św. Augustyn mówi, że tak jak Jerozolima cieszy się diakonem św. Szczepanem, tak Rzym (Kościół zachodni) raduje się swoim patronem św. Wawrzyńcem. Zakończmy nasze rozważania fragmentem hymnu z Nieszporów:„Ogniem palony, lecz mężnego ducha, Zwalczył odważnie lęk przed płomieniami, Pragnął on bowiem z całej głębi serca Wiecznego życia. Wszedł więc do nieba uwieńczony chwałą Świętych aniołów otoczony chórem, Aby do Boga wznosić swe modlitwy Za grzesznikami. Z wielką pokorą prośmy męczennika, Aby nam wszystkim przyniósł wyzwolenie Z żaru pokusy i brzemienia winy, A wiarę wzmocnił”.

    ks. Stanisław Hołodok/opoka.pl

    _____________________________________________________________________________

    Św. Wawrzyniec – dzielny wyznawca Chrystusa

    (fot. Frank Vincentz / commons.wikimedia.org, licencja cc)

    ***

    10 sierpnia Kościół Katolicki czci św. Wawrzyńca z Huesca w Hiszpanii. Niestrudzony diakon i męczennik jest wzorem dla każdego z nas. Jego miłość do Chrystusa rozpalała również serca pogan.

    Św. Wawrzyniec przybył do Rzymu w bardzo młodym wieku. Tam uzyskał odpowiednie wykształcenie i decyzją papieża Sykstusa II, został mianowany diakonem Kościoła. Młody kapłan musiał zrobić na papieżu ogromne wrażenie, gdyż w bardzo krótkim czasie został również opiekunem dóbr pieniężnych Kościoła, a także sprawował pieczę nad ubogimi i samotnymi.

    Głównym źródłem historycznym, z którego czerpiemy informacje na temat życia i śmierci św. Wawrzyńca, jest Księga Papieży (Liber Pontificalis), według której diakon został stracony wraz z papieżem Sykstusem. Zaprzecza temu inne źródło historyczne, jakim jest Passio, tzn. opis męki młodego współpracownika Papieża.

    Aby zrozumieć postawę św. Wawrzyńca, musimy cofnąć się do czasów panowania Cesarza Waleriana, który w szczególny sposób znienawidził chrześcijan a pokochał bogactwo. W 257 r. rozpoczęła się seria dramatycznych prześladowań, na skutek których zamordowano wielu wiernych oraz kapłanów, a także zrabowano część majątku Kościoła. Jak wiemy, w chwilach prześladowań Bóg obdarza wiernych ogromem łask. Potwierdził to św. Wawrzyniec.

    Męka duchowa św. Wawrzyńca rozpoczęła się z chwilą pojmania Ojca Świętego. Wówczas miał powiedzieć do Papieża: „Dokąd idziesz ojcze bez syna? Kapłanie święty, dokąd spieszysz bez swego diakona? Wszakżeś nigdy ofiary nie sprawował bez swego sługi? Czemu, ojcze, straciłem Twoje upodobanie? […] Jeśliśmy wspólnie Sakramenta święte rozdzielali, dlaczegoż także krwi wspólnie dla imienia Chrystusowego rozlać nie mamy?”.

    Św. Wawrzyniec miał nadzieję na szybką śmierć męczeńską. Jednakże Bóg miał dla niego inne zadanie. Pocieszenie i radość przyszły wraz ze słowami Jego mentora – Papieża Sykstusa II: „Nie opuszczam cię, ani odstępuję, synu mój, ale na większe męki ciebie zostawiam; ja jako starzec mniejszą wygram bitwę, lecz ty młody chwalebniejsze musisz odnieść zwycięstwo. Nie płacz, pójdziesz lewito, dnia trzeciego za kapłanem”. Słowa Papieża uradowały św. Wawrzyńca, który poznawszy swoje przeznaczenie pospieszył przekazać ludowi informacje o straceniu Namiestnika św. Piotra i przekazać majątek Kościoła wiernym. Wówczas żołnierze cesarscy donieśli Walerianowi o bogactwach, którymi zarządza Wawrzyniec. Natychmiast w duszy Cesarza rozniecił się ogień pożądania skarbów, i aby je zdobyć, nakazał aresztowanie diakona, a następnie tortury, na skutek których Wawrzyniec miał wydać wszelkie bogactwa.

    Ten moment w życiu świętego diakona jest szczególny, gdyż za jego wstawiennictwem i udziałem zaczęły dziać się cuda. Jednym z nich było odzyskanie wzroku przez współwięźnia imieniem Lucylus. Za namową Wawrzyńca, nawrócił się, przyjął chrzest i odzyskał wzrok. Lucylus, szczęśliwy i rozpalony ogniem wiary w Chrystusa, rozpoczął wygłaszać swoje świadectwo. Pewnego razu usłyszał je również Hipolit – zarządca więzienia. Świadectwo nowonawróconego wywarło na nim tak ogromne wrażenie, że postanowił natychmiast, wraz ze swoją całą rodziną, przyjąć chrzest. Cuda za przyczyną św. Wawrzyńca rozwścieczyły Cesarza, który zaczął nalegać na wydanie mu wszystkich skarbów Kościoła. Wawrzyniec w końcu przystał na żądania Waleriana i poprosił o kilka dni, aby mógł wszystkie dobra i skarby zebrać w jedno miejsce. Cesarz zadowolony z obrotu sprawy, zgodził się, ale przydzielając mu obstawę, tak aby nie uciekł.

    Po trzech dniach spotkał się z Prefektem, który miał zagrabić skarby obiecane Walerianowi. Przyszły męczennik przedstawił urzędnikowi grupę biednych, chorych, niewidomych oraz głuchych i kalekich nazywając ich „największymi Skarbami Kościoła”. „W tych klejnotach kryje się żywa wiara w Chrystusa i sam Chrystus”. Postępowanie Wawrzyńca rozsierdziło Cesarza, który skazał go na nieludzkie tortury. Katusze, które przechodził młody kapłan koiły jego duszę, gdyż wiedział, że wszystko to dzieję się dla większej chwały Bożej. Początkowo bito Wawrzyńca rózgami i ołowianymi kulami, aż całe ciało zalało się krwią. Następnie, gdy święty odmówił złożenia hołdu pogańskim bogom, żołnierze położyli go na żelaznej kracie, pod którą rozpalono ogień. Więzień, na którego twarzy cały czas widoczny był spokój, opanowanie i uśmiech, spowodował nawrócenie jednego z prześladowców. Następnie powiedział do Prefekta: „Patrz, przypaliłeś już jedną stronę ciała mego, obróć mnie teraz i nasycaj się męką moją”.

    Wyzionął ducha 10 sierpnia 258r. Papież Leon Wielki skomentował później jego męczeńską śmierć w taki oto sposób: „Jak silny musiał być ogień miłości do Chrystusa, skoro gasił on żar ognia naturalnego”. Piękne słowa o młodym męczenniku wypowiedział również św. Augustyn z Hippony: „Św. Wawrzyniec poprzez swoje męczeństwo zdeptał rozszalały świat, wzgardził jego pochlebstwami, a w ten sposób podwójnie zwyciężył szatana”.

    Według teologów ogień, który przypalał ciało męczennika, można odczytywać w dwójnasób. Przede wszystkim jako święty żar miłości do Boga i tęsknoty do wiecznego szczęścia. Ten ogień powinien nosić w swoim sercu każdy z nas, gdyż pomaga nam w codziennej walce duchowej oraz poznaniu dobra i zła.

    Inna wykładnia interpretuje ogień jako namiętność, chęć grzeszenia i czynienia zła. Jest to ogień, którym włada szatan, a któremu musimy dawać odpór i natychmiast gasić go modlitwą i sakramentami.

    Gorący kult św. Wawrzyńca występował również w Polsce. Najstarsze kościoły zbudowane pod wezwaniem świętego z Rzymu pochodzą z przełomu XI i XII wieku. Natomiast najstarszym obrazem przedstawiającym św. Wawrzyńca jest malowidło w kościele w Czerwińsku, pochodzące z XIII wieku.

    POZ/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________________

    10 sierpnia

    Święta Filomena, męczennica

    Święta Filomena

    Filomena przez ponad 150 lat należała do najbardziej czczonych świętych. Jej kult został zapoczątkowany w oparciu o znalezisko. W czasie wykopalisk prowadzonych w Katakumbach Pryscyli w Rzymie 25 maja 1802 r. odnaleziono grób z ceramiczną tabliczką, na której znajdowały się symbole strzały, palmy, lilii, bicza oraz napis Pax tecum, Filemena. Wyciągnięto wniosek, że w miejscu tym pochowana została męczennica nosząca imię Filomena. Proboszcz parafii w Mugnano w diecezji Nola w Kampanii przeniósł 10 sierpnia 1805 r. odnalezione szczątki do Mugnano, miasta położonego na wzgórzu niedaleko Neapolu. Temu wydarzeniu towarzyszyły liczne cuda. Od tego dnia zaczął rozwijać się silny kult Filomeny, który wkrótce rozprzestrzenił się po świecie i został powiązany z legendą o rzymskiej męczennicy. W latach 1824-1836 wstawiennictwu św. Filomeny przypisywano wiele nagłych uzdrowień. Papież Grzegorz XVI zaaprobował Mszę i oficjum ku czci Świętej. Również kolejni papieże pozytywnie odnosili się do kultu św. Filomeny. Dopiero w roku 1961 Kościół katolicki zniósł święto Filomeny, chociaż do dziś jej kult jest dość żywy, szczególnie w Mugnano.
    Sama zaś legenda mówi, że ojciec Filomeny był greckim królem, który nawrócił się na chrześcijaństwo. Gdy w III wieku wybuchły prześladowania za Dioklecjana, król ze swoją córką udali się do Rzymu, by pertraktować z cesarzem. Władca, oczarowany pięknością dziewczyny, chciał pojąć ją za żonę. Filomena wyjaśniła mu jednak, że jest już poślubiona Chrystusowi. Rozzłoszczony odmową Dioklecjan rozkazał uwięzić młodą chrześcijankę i torturować ją, a na koniec z kotwicą przywiązaną do szyi wrzucić do Tybru, gdzie strzelano do niej z łuku. Ponieważ Filomena przeżyła, a co więcej nie odniosła żadnych ran, cesarz zarządził jej ścięcie, co miało nastąpić około 303 roku.
    Została formalnie kanonizowana po długim i dojrzałym rozważeniu oraz po zbadanym i potwierdzonym uzdrowieniu Służebnicy Bożej Pauliny Jaricot (założycielki Krzewienia Wiary i Żywego Różańca) przez papieża Grzegorza XVI.
    Do najbardziej oddanych czcicieli św. Filomeny należał św. Jan Maria Vianney, który wraz z Pauliną Jaricot przyczynił się do powstania tego szeroko rozpowszechnionego nabożeństwa do Filomeny, z którego słynęła Francja. Medaliki błogosławione przez Vianney’a wysyłane były do wszystkich regionów Francji i stawały się kanałami niezliczonych błogosławieństw nimi obdarowanych, a uzdrowienia wszelkiego rodzaju miały miejsce dzięki użyciu oleju, który płonął dniem i nocą przed figurą Filomeny w kościółku w Ars, gdzie teraz znajduje się kaplica Cudotwórczyni.
    Do czcicieli św. Filomeny należeli też św. Magdalena Zofia Barat, założycielka zakonu Najświętszego Serca, św. Piotr Chanel, pierwszy męczennik Oceanii i św. Piotr Eymard, założyciel Ojców od Najświętszego Sakramentu (tzw. eucharystów).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Św. Filomena – patronka na nasze czasy

    (By Ralph Hammann (Own work) [CC0], via Wikimedia Commons)

    ***

    11 sierpnia przypada główne święto św. Filomeny. Ta święta, choć mało jeszcze znana w Polsce, jest patronką m.in.  szczęśliwych narodzin, matek i dzieci. Sakramentalium z nią związane – Sznur św. Filomeny – jest najbardziej pomocne w czasie pokus przeciwko cnocie czystości.

    O tym, jak wielką świętą jest Filomena, może świadczyć zdanie św. Jana Maria Vianney’a. Proboszcz z Ars powierzał jej wszystkie wielkie sprawy Kościoła. Kiedyś powiedział: to nie ja cuda czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… zwróćcie się do świętej Filomeny. Ilekroć prosiłem o co Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany. Czcicielami św. Filomeny był także papież Leon XII, który mówił: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Czcią otaczał ją także bł. Pius IX, Grzegorz XVI oraz Paweł VI.

    Filomena była prostą dziewczyną i to w dodatku żyjącą wiele wieków temu. To chrześcijanie wyprosili jej narodziny i wówczas jej rodzice, którzy byli poganami, nawrócili się i przyjęli chrzest. Filomena, jako dziecko, złożyła Chrystusowi ślub wierności i dziewictwa. Zniewolona przez cesarza Dioklecjana, tyrana i prześladowcę chrześcijan, powiedziała: „Lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę. Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.

    Aż 40-dni przebywała w więzieniu, następnie skazaną ją na śmierć. Była wielokrotnie męczona. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302. Jej szczątki zostały odkryte po 1500 latach w katakumbach św. Pryscyll 24 maja 1802 roku. Na grobowcu wyryte były: napis LUMENIA PAX TIBI (Pokój Tobie, Filomeno), kotwica, dwie strzały, włócznia, gałązka palmy i kwiat lilii – symbole nawiązujące do jej męczeństwa.

    Po latach, kiedy za jej wstawiennictwem została z choroby serca uzdrowiona Paulina Jaricot, Założycielka Stowarzyszenia Żywego Różańca, opowiedziała o swoim uzdrowieniu Grzegorzowi XVI. Papież wysłuchał jej i zatwierdził oficjalny kult św. Filomeny. 30 września 1837 roku Filomena została wyniesiona na ołtarze.

    Dziś św. Filomena jest patronką nie tylko Żywego Różańca, ale także m.in. patronką szczęśliwych narodzin, matek i dzieci i ludzi interesu. W Gniechowice na Dolnym Śląsku, gdzie znajduje się jedyna w Polsce parafia jej poświęcona, przy jej relikwiach każdego 11 dnia miesiąca odbywa się modlitwa połączona z prośbami i podziękowaniami. Jej czciciele proszą ją o szczęśliwe rozwiązanie, o rozeznanie powołania, nawrócenie, w różnych sprawach związanych z nauką, o pracę, o dar potomstwa, w różnych sprawach finansowych, o dobrą żonę czy męża.

    Choć św. Filomena jest jeszcze mało znana, jej kult rozwija się. Wielu jej czcicieli nosi sznur św. Filomeny w kolorach biało-czerwonym. Biała barwa symbolizuje dziewictwo a czerwona męczeństwo. Na obu końcach znajdują się węzły, które symbolizują jej podwójny tytuł: Dziewicy i Męczennicy. Noszący sznur św. Filomeny powinni każdego dnia odmawiać modlitwę: „Święta Filomeno, dziewico i męczennico, módl się za nami, abyśmy za twym cudownym i możnym wstawiennictwem zachowali czystość ducha i serca, która zaprowadzi nas do całkowitej miłości Boga. Amen”.

    pam/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Święta Filomena w Gniechowicach – parafia ze świętą od zadań specjalnych

     

    To będzie jedyne sanktuarium św. Filomeny w Polsce!

     fot. Anna Majowicz

    ***

    To będzie jedyne sanktuarium św. Filomeny w Polsce!

    Filomena była ulubioną świętą św. Jana Marii Vianneya. Mówił, że „Ilekroć prosił o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze był wysłuchany”. To przy jej grobie w Mugnano cudu uzdrowienia z choroby doświadczyła Paulina Jaricot założycielka Żywego Różańca. Wielu, obok św. Rity, uznaje ją za świętą od zadań specjalnych.

    Czekała 1,5 tys. lat…

    Wiemy o niej niezbyt wiele a to, co wiemy, pochodzi nie z zapisów świadków jej życia, ale z objawień, które otrzymała zakonnica, matka Maria Luiza od Jezusa w pierwszej połowie XIX w. To właśnie jej Filomena wyznała, że była grecką księżniczką, która w wieku trzynastu lat towarzyszyła swoim rodzicom w czasie audiencji u cesarza rzymskiego Dioklecjana. Ten, zachwycony jej urodą, zaproponował małżeństwo, jednak ona, po ofiarowaniu wcześniej swego serca Jezusowi, odmówiła. Nic nie zdołało jej skłonić do zmiany decyzji i właśnie za to została najpierw uwięziona (na 40 dni, jak Jezus), a potem biczowana, topiona w Tybrze i ostrzelana z łuku. Po każdej serii tortur gniew cesarza wzrastał, bo dziewczyna była cudownie ocalana od śmierci. Wreszcie skazał ją na śmierć przez ścięcie mieczem. Nie zachowały się żadne przekazy o tym wydarzeniu. Dziewczyna została pochowana w rzymskich katakumbach a jej grób odnaleziono dopiero 1500 lat później, w czasie renowacji katakumb w 1802 r. Po przewiezieniu relikwii Filomeny do kościoła w Mugnano del Cardinale zaczęły dziać się cuda i tak jest do dziś…

    Gniechowice są blisko…

    24 czerwca 2019 roku, w liturgiczne wspomnienie św. Jana Chrzciciela, abp Józef Kupny metropolita wrocławski wydał dekret ustanawiający Sanktuarium św. Filomeny w kościele parafialnym pw. św. Filomeny w Gniechowicach, która istnieje już 720 lat. Jest to jedyne sanktuarium Świętej Filomeny w Polsce… i rownież wyjątkowe miejsce dla wszystkich czcicieli Różańca i dla tych, którzy powierzają swe sprawy św. Filomenie. Przy grobie Świętej pod Neapolem nie każdemu dane będzie przyklęknąć, ale Gniechowice są blisko.

    Agnieszka Bugała, Anna Majowicz/Tygodnik Niedziela

    __________________________________________________________________________________

    Odzyskana święta

     

    Kaplica św. Filomeny w Ars

    Kaplica św. Filomeny w Ars /fot.ks. Zbigniew Chromy

    ***

    Wśród grup modlitewnych w parafiach naszej diecezji najliczniejsza jest z pewnością Wspólnota Żywego Różańca, ruch modlitewny założony przez służebnicę Bożą Paulinę Jaricot (+1862)

    Ta córka bogatego przemysłowca przeżyła swoje głębokie nawrócenie w wieku 18 lat, czyli w czasie, w którym młodzi ludzie niekoniecznie myślą o Bogu. Wydarzenie to zaowocowało założeniem przez nią Związku Lyońskiego (podstawy dzisiejszych Papieskich Dzieł Misyjnych) oraz wspomnianych już wyżej Wspólnot Żywego Różańca. Paulina za patronkę wspólnot Żywego Różańca wybrała nieznaną przed 1805 rokiem świętą o imieniu Filomena, gdyż dzięki jej wstawiennictwu odzyskała zdrowie. O św. Filomenie Matka Żywego Różańca dała następujące świadectwo: „Słyszałam, jak demony mówiły podczas egzorcyzmu: «Dziewica i męczennica, św. Filomena, jest naszym przeklętym wrogiem. Nabożeństwo do niej jest nową straszną bronią przeciw piekłu»”. Kim jest tajemnicza święta, która tak poruszyła serca wierzących żyjących w XIX wieku, że modlili się do niej papieże, m.in. bł. Pius IX oraz święci tego wieku jak bł. Bartolo Longo czy też patron wszystkich księży, a szczególnie proboszczów św. Jan Maria Vianney. Proboszcz z Ars ułożył Litanię ku czci św. Filomeny, w centrum Ars postawił jej pomnik, a w kościele parafialnym dedykował jej jeden z bocznych ołtarzy. Wszystkich zachęcał, by modlili się do niej, mówiąc: „Ja cudów nie czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… Zwróćcie się do św. Filomeny. Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”.

    Odkrycie grobu św. Filomeny wiąże się z pracami archeologicznymi w katakumbach Pryscylli przy Via Salaria. Sama Pryscylla była żoną konsula Maniusza Acyliusza Glabriona, która została stracona po nawróceniu na chrześcijaństwo za panowania cesarza Domicjana pod koniec I wieku. Pod jej willą powstała sieć katakumb, gdzie chowano zmarłych. To w tych katakumbach znajduje się najstarszy naścienny wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. Otóż 24 maja 1802 r. znaleziono w katakumbach grobowiec, na którym był napis umieszczony na trzech ceramicznych płytkach LUMENA, PAX TE, CUM FI. Na płytkach były także namalowane: kotwica, palma, lanca i dwie strzały, które okazały się być znakami męki, zaś sam napis po odpowiednim przestawieniu płytek brzmiał: „Pokój z Tobą, Filomeno”. Komisja, która otworzyła grobowiec, znalazła w nim szczątki młodej, mniej więcej trzynastoletniej dziewczyny. Znaleziono także zniszczony flakonik z krwią, zachowany prawdopodobnie jako upamiętnienie męczeństwa, co było wpisane w tradycję chrześcijańską tamtych czasów.

    Krew została bezpiecznie umiejscowiona w kryształowej urnie. Kiedy promienie słoneczne dosięgały urny, każdy z obecnych mógł dostrzec zmieniającą się krew. Przypominała migoczące, świecące złoto i srebro, niczym diamenty, drogocenna biżuteria. Kard. Luigi Ruffo Scilla (+ 1832) tak opisuje znalezisko: „Widzieliśmy jej krew zmieniającą się w kilka olśniewających, małych, drogocennych kamieni różnych kolorów, w tym złota i srebra”. W roku 1805 starający się w Rzymie o jakieś relikwie do swojej prywatnej kaplicy ks. Francesco di Lucia z Mugnano otrzymał właśnie znalezione trzy lata wcześniej relikwie świętej, o której wiedziano na podstawie odnalezionych napisów na grobowcu, że należą do jakieś męczennicy o imieniu Filumena. Już w drodze z Rzymu do Mugnano, miejscowości leżącej koło Neapolu, zaczęły dziać się cuda uzdrowienia i nawróceń. Wydarzeń cudownych było tak wiele, że papież Leon XII nazwał św. Filomenę wielką taumaturgą (czyli cudotwórczynią) i zezwolił w roku 1826 na odprawianie Mszy św. Filomeny w jej święto, czyli 11 sierpnia. Mówił o niej: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Choć znane było jej imię, cuda dowodziły, że chodzi o wielką świętą męczennicę, nic nie wiedziano o jej życiorysie. Zatroskany tym Don Francesco di Lucia żarliwie prosił Boga o jakiś znak, który pomógłby ustalić jakieś dane życiorysu świętej oraz okoliczności jej męczeństwa. Filomena wysłuchała modlitw ks. Francesco i objawiła się siostrze zakonnej Marii Luizie od Jezusa, opisując swoje krótkie życie i przebieg męczeństwa. Ostatecznie relacja ta została zbadana i zaaprobowana przez Kościół.

    Ars. Grób św. Jana Marii Vianneya

    Ars. Grób św. Jana Marii Vianneya /fot. ks. Zbigniew Chromy

    ***

    Postać św. Filomeny, mało dziś znanej patronki Żywego Różańca, która w XIX wieku, odkąd odkryto jej grób w Katakumbach Pryscylli przy Via Salaria, stała się bardzo popularna, tak że modlili się do niej papieże i święci.

    Wśród wielkich czcicieli Filomeny wyróżniał się Jan Maria Vianney – patron wszystkich proboszczów, który z nabożeństwa do tej świętej męczennicy uczynił oręż w duchowej walce o zbawienie swych owiec. Dlatego w Ars do dziś w centrum stoi brązowa statua świętej, w kościele znajduje się boczna kaplica jej poświęcona. Proboszcz z Ars ułożył też Litanię do św. Filomeny.

    Przypomnijmy, że gdy dziękowano mu za łaski, które otrzymywali proszący go o wstawiennictwo, mawiał: „Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”. Kim była święta, do której tak żarliwie modlił się patron wszystkich księży? Wobec znikomych wiadomości historycznych na jej temat, sama Filomena opowiedziała swój życiorys świątobliwej zakonnicy Marii Luizie od Jezusa. Z jej opowiadania dowiadujemy się, że zginęła ona śmiercią męczeńską 10 sierpnia 302 r. za panowania cesarza Dioklecjana, wielkiego prześladowcy chrześcijan. To za jego panowania zginęli m.in. św. Jerzy, św. Agnieszka, św. Barbara, św. Zofia, św. Kosma i Damian czy też św. January, patron Neapolu, niedaleko którego w Mugnano spoczywają dziś relikwie św. Filomeny.

    Nasza święta pochodziła z arystokratycznej rodziny greckiego pochodzenia. Jej rodzicami byli Kalistos i Eutropia. Ojciec był namiestnikiem prowincji. Małżonkowie przez wiele lat nie mogli mieć dzieci, dlatego zanosili modły do bogów pogańskich, których czcili. Niestety, modlitwy ich były nieskuteczne. Wtedy ich lekarz Publiusz, który był chrześcijaninem, odważył się przedstawić im swoją wiarę, z przekonaniem, że jeśli się ochrzczą i pomodlą do chrześcijańskiego Boga, ich prośba zostanie wysłuchana. Ponieważ pragnienie posiadania potomstwa było wielkie, przyjęli radę lekarza Publiusza i krótkim czasie ich modlitwy zostały wysłuchane. Na świat przyszła córka, której nadano imię Filumena, czyli „córka światła”. Filomena jako dziecko w wieku 11 lat złożyła Jezusowi ślub dziewictwa i wierności. Gdy rodzice udali się na audiencję do cesarza Dioklecjana, 13-letnia wówczas Filomena spodobała się władcy i zaproponował jej rodzicom zawrotną karierę w zamian za rękę córki. Po odmowie Filomeny cesarz postanowił zniewolić 13-letnią męczennicę, lecz ani propozycja bogactwa, ani namowa rodziców, ani groźba męczeńskiej śmierci nie zmieniła decyzji Filomeny, która powiedziała: lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę: „Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.

    Męczono ją okrutnie, ale niebo trzy razy ją „ułaskawiało”. Była biczowana, topiona z kotwicą u szyi w wodach Tybru, przeszyta gradem strzał przez oddział łuczników i uzdrawiana za każdym razem. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302 w piątek o godz. 15, czyli w godzinie śmierci Chrystusa dla miłości Którego, wzgardziła cesarzem.

    Jej życiorys podyktowany przez nią wspomnianej siostrze zakonnej został zatwierdzony przez Kościół. Święta tak opisuje ostatnie chwile swego życia: „Cesarz, osobiście obecny, wychodził z siebie z wściekłości i nazwał mnie czarownicą. Sądząc, że niszczycielska siła ognia oprze się mojej czarodziejskiej mocy, nakazał rozżarzyć strzały w piecu i wtedy ponownie je do mnie wystrzelić. Tak też uczyniono. Ale strzały, gdy przeleciały pewną odległość, obrały nagle odwrotny kierunek i poleciały na tych, którzy je wystrzelili. Sześciu z tych łuczników zginęło na miejscu, wielu innych z nich odwróciło się od pogaństwa. Lud publicznie uznał wszechmoc Boga, który mnie ochronił. Tyran, przerażony szemraniem i okrzykami ludu, pospieszył się z położeniem kresu memu życiu, każąc ściąć mi głowę. Moja dusza wzbiła się do nieba do mego Boskiego Oblubieńca, aby otrzymać od Niego koronę dziewictwa i palmę męczeństwa i cieszyć się szczególnym pierwszeństwem przed wieloma wybranymi w Jego obecności”.

    W Polsce znajduje się jedna parafia pod jej wezwaniem w Gniechowicach koło Kątów Wrocławskich, która od 11 sierpnia 2019 roku jest jedynym w Polsce sanktuarium św. Filomeny.

    ks. Zbigniew Chromy/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 sierpnia

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein),
    dziewica i męczennica, patronka Europy

    Zobacz także:
      •  Święta Irena, cesarzowa
      •  Święta Marianna Cope z Molokai, zakonnica
      •  Błogosławiony Jan Guarna z Salerno, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan z Alwerni, prezbiter
      •  Błogosławiony Franciszek Jägerstätter, męczennik
    ***
    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę.
    W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej.

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie.
    W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania.
    Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio.

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste.
    W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone.
    Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Teresa Benedykta od Krzyża – Edyta Stein. Błogosławiona przez Krzyż

    Europa chce zapomnieć o swoich chrześcijańskich korzeniach. W powstałą pustkę wpełzły zdegenerowane wytwory ukąszonego grzechem umysłu ludzkiego. To nieuchronny efekt życia tak, „jakby Boga nie było”. Aby jednoznacznie sprzeciwiać się tym tendencjom trzeba odwagi, nierzadko takiej jaką odznaczała się św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), której wspomnienie przypada 9 sierpnia.

    Czym kończy się sytuacja, w której bałwochwalczy kult klasy lub rasy stawia się ponad uwielbienie Boga i Jego Prawa wiemy z historii aż za dobrze. W takim świecie, w którym nienawiść i pogarda zdawały się triumfować przyszło żyć Edycie Stein. Ta wybitna naukowiec i filozof wybrała jednak inną drogę…

    Zanim jednakże do tego doszło Edyta Stein przeszła szlak wiodący od domu, w którym gorliwie przestrzegano przepisów wyznania mojżeszowego, poprzez ateizm, aż po nawrócenie i przywdzianie karmelitańskiego habitu. W międzyczasie były jeszcze studia filozoficzne zakończone uzyskanie stopnia doktora.

    Do Jezusa Chrystusa w ostateczny sposób przyprowadziło ją zetknięcie się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Edyta wstąpiła do Karmelu w 1933 roku. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża.

    Narodowo-socjalistyczni siepacze z Gestapo dopadli ją w holenderskim Echt 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów i katolików pochodzenia żydowskiego.

    Droga kaźni siostry Benedykty wiodła przez internowanie w obozie w Westerbork, po Auschwitz-Birkenau – niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady, gdzie 9 sierpnia 1942 roku została zagazowana wraz z inną konwertytką z judaizmu, tercjarką dominikańską Lisamarią Meirowsky oraz bratem Wolfgangiem Rosenbaum OFM.

    Jej zwłoki zostały spalone w obozowym krematorium.

    Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.

    W otaczającej ją ogromie wzgardy dla ludzkiego życia Edyta poszła za Tym, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Ta decyzja z pewnością wymagała od niej wielkiej odwagi. Nie byłaby jednak ona możliwa, jeśli nie płynęłaby z bezgranicznego zaufania do naszego Pana Jezusa Chrystusa, który zapewniał iż „kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”. Dlatego też Edyta Stein nie mogła przegrać. Na nic zdały się zatem „dumne myśli głów pychą nadętych”…

    Św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) jawi się dzisiaj jako jednoznaczny znak sprzeciwu. Nauczenia się takiej postawy wobec – głoszącego prawo do eutanazji czy też prawo kobiet do zabijania własnych nienarodzonych jeszcze dzieci, promującego ideologię gender i ulegającego antyrodzinnemu homolobby – świata, współcześni katolicy bardzo potrzebują. Wchodzenie w dialog ze światem, odrzucanie „radykalizmu” i późniejsza zaciekła obrona rzekomo kompromisowych rozwiązań z pewnością wywołują w czeluściach piekielnych salwy triumfalistycznego skowytu. 

    Aby nie pójść drogą świata, należy pójść tą Drogą, którą wybrała święta Teresa Benedykta od Krzyża, Edyta Stein. 

    Zachęcamy do medytacji nad kilkoma myślami św. Teresy Benedykta od Krzyża:

    Ukrzyżowany spogląda na nas i pyta, czy wciąż jeszcze chcemy dotrzymać tego co przyrzekliśmy Mu w godzinę łaski. Z pewnością ma powód, żeby tak pytać. Krzyż jest dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, znakiem, któremu się sprzeciwia.

     Oczywiście – religia nie ogranicza się do jakiegoś cichego kącika czy kilku świątecznych godzin, ona musi się stać korzeniem i fundamentem całego życia.

     Zmagania o dusze ludzkie i miłość ku nim w Panu jest prostym obowiązkiem chrześcijanina.

     … cierpienie jest najpewniejszą drogą do zjednoczenia z Panem. Jakże potrzebna jest, zwłaszcza w naszych czasach, zbawcza moc płynąca z ochotnie niesionego krzyża.

    Krzyż nie jest tylko znakiem: jest także mocnym orężem Chrystusa. Jest laską pasterską, którą on pewnie wyważa drogę do nieba.

    Ciągle na nowo czerpię odwagę z tabernakulum, gdy mi ją odbiera uczoność innych.

    luk/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________

    Św. Teresa Benedykta od Krzyża – karmelitańska patronka Europy

    fot. screenshot YouTube (Archidiecezja Krakowska)

    ***

    Św. Teresa Benedykta od Krzyża – karmelitańska patronka Europy

    Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę.

    W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej.

    Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie.

    W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania.

    Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio.

    W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste.

    W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone.

    Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.

    Brewiarz.pl

    _________________________________________________________________________________

    9 sierpnia Kościół wspomina św. Teresę Benedyktę od Krzyża – Edytę Stein

     

    ŚW. Edyta Stein

     św. Edyta Stein/wikipedia.org

    ***

    Ten, kto poszukuje prawdy, poszukuje Boga, bez względu na to, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie. Była o tym przekonana Edith Stein – św. Teresa Benedykta od Krzyża. Żydówkę, filozofa, karmelitankę i męczennicę, jedną ze współpatronek Europy, Kościół katolicki wspomina w liturgii 9 sierpnia. Przed 79 laty, 9 sierpnia 1942 roku, Edyta Stein i jej siostra Rosa zostały zamordowane w komorze gazowej niemieckiego obozu zagłady Auschwitz.

    “Była wielką córką narodu żydowskiego i wierzącą chrześcijanką pośród milionów niewinnie zamęczonych ludzi” – mówił podczas jej beatyfikacji w 1987 roku Jan Paweł II. Papież podkreślił, że „jako Benedicta a Cruce (Benedykta od Krzyża) pragnęła wraz z Chrystusem nieść krzyż za zbawienie swego narodu, swego Kościoła, całego świata”.

    Przez lata, również jako filozof i naukowiec, poszukiwała tylko poznania rozumowego. Kończąc szkołę podstawową w wieku 14 lat określiła się jako ateistka. Do nawrócenia doprowadziło ją bezkompromisowe poszukiwanie prawdy, spotkanie z gorliwie wierzącymi chrześcijanami oraz lektura dzieł św. Teresy z Avili.

    Edith Stein urodziła się w październiku 1891 roku we Wrocławiu jako najmłodsze dziecko w wielodzietnej rodzinie żydowskiego kupca. We Wrocławiu, Getyndze i Fryburgu Bryzgowijskim studiowała filozofię, germanistykę, historię i psychologię. Doktoryzowała się w 1916 roku we Fryburgu u Edmunda Husserla, później była jego asystentką. Jej wnioski o habilitację nigdy nie zostały spełnione. Przyjaźniła się m.in. z Martinem Heideggerem oraz Romanem Ingardenem, wierzyła tylko rozumowi i uważała się za ateistkę.

    Jej droga życiowa zmieniła się radykalnie latem 1921 roku, kiedy odwiedzała swoich przyjaciół. Gdy pewnego wieczoru pozostała w ich domu sama, w regale z książkami natknęła się przypadkiem na książkę św. Teresy z Avili. W swojej autobiografii wspominała później, że ta książka ją porwała, czytała ją przez całą noc. „Gdy zamknęłam tę książkę, powiedziałam sobie: to jest prawda!” – wyznała.

    Po tej lekturze zdecydowała się przejść na katolicyzm i postanowiła się ochrzcić, a potem zostać karmelitanką, podobnie jak święta z Avili. Być może Edyta Stein odkryła podobieństwa między sobą i św. Teresą, gdyż także ta hiszpańska święta była rozdarta między światem świeckim i duchowym, a jako jedyne wyjście z kryzysu uznała nawrócenie i późniejsze wstąpienie do klasztoru.

    Już następnego dnia Edith Stein kupiła katechizm. O swoim nawróceniu nie rozmawiała z nikim. Pewnego razu uczestniczyła po raz pierwszy w Mszy św. Po jej zakończeniu poszła do księdza i poprosiła, by ją ochrzcił. Ten jednak odmówił tłumacząc, że ludzie dorośli muszą się przez pewien czas przygotowywać do tego sakramentu. Ostatecznie Edith Stein przyjęła chrzest 1 stycznia 1922 roku i przyjęła imiona Teresa Jadwiga na pamiątkę św. Teresy z Avili oraz swojej matki chrzestnej Jadwigi. Tego samego dnia przyjęła pierwszą Komunię św. Miała wówczas 31 lat.

    Dzięki swemu duchowemu przewodnikowi podjęła pracę w szkole prowadzonej przez siostry dominikanki w Spirze. W klasztorze pogłębiała swoje życie duchowe. Wiosną 1932 roku została docentem w Niemieckim Instytucie Pedagogicznym w Münster. Mieszkała w domu zakonnym, obiady jadała wspólnie ze studentami, co w owych czasach nie było czymś oczywistym.

    Jednak historia świata dramatycznie się zmieniła w 1933 roku, gdy do władzy w Niemczech doszli narodowi nacjonaliści. Nowa ustawa nie pozwalała na to, aby nauczycielami oraz urzędnikami w urzędach publicznych były osoby pochodzenia niearyjskiego, zwłaszcza Żydzi. Edith Stein wcześnie zrozumiała, że prześladowania Żydów będą się nasilały i że będzie ograniczana wolność, a co za tym idzie – również jej praca w Münster. Pragnąc przyczynić się do ochrony ludności żydowskiej przed hitlerowskim terrorem w 1933 roku, chciała jechać do Rzymu, aby osobiście prosić papieża Piusa XI o ogłoszenie encykliki przeciwko prześladowaniu Żydów. Wprawdzie do podróży nie doszło, ale napisała do papieża list w tej sprawie.

    Jesienią 1933 roku, w wieku 42 lat, wstąpiła do Karmelu w Kolonii, 15 kwietnia 1934 otrzymała szaty zakonne i przybrała imię zakonne Teresia Benedicta a Cruce – siostry Teresy Benedykty od Krzyża. W 1938 roku złożyła śluby wieczyste.

    Kiedy 10 listopada 1938 roku, podczas tzw. „nocy kryształowej” Niemcy palili synagogi, domy i sklepy żydowskie, Edith Stein jako katoliczka i zakonnica była świadoma swego żydowskiego pochodzenia, o którym także było powszechnie wiadomo. Dlatego obawiała się, że może to przynieść kłopoty również dla Karmelu w Kolonii. Zamierzała przenieść się do Karmelu w Betlejem, jednak jej wyjazd okazał się niemożliwy. W noc sylwestrową 1938 roku wyjechała do Karmelu w Echt w Holandii, gdzie spędziła ponad trzy kolejne lata.

    Jednak i tam nie mogła się czuć bezpieczna, gdyż hitlerowcy zajęli region i rozpoczęli prześladowania Żydów. Mimo protestów biskupów, 2 sierpnia 1942 roku hitlerowcy aresztowali wszystkie zakonnice i zakonników pochodzenia żydowskiego, również Edytę Stein i jej siostrę Różę, która kilka lat wcześniej również przeszła na katolicyzm i żyła w Karmelu w Echt.

    Po krótkim pobycie w obozie przejściowym, transport został wysłany do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Wkrótce potem, 9 sierpnia 1942 roku, Edith Stein i jej siostra Róża zostały zamordowane w komorze gazowej.

    Papież Jan Paweł II podczas wizyty w 1987 roku w Kolonii ogłosił Edith Stein błogosławioną, a kanonizował ją 11 października 1998 roku w Rzymie. W rok później, obok św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny ze Sieny, została jedną ze współpatronek Europy. Ogłaszając to papież powiedział, że św. Teresa Benedykta od Krzyża jest “symbolem dramatów Europy bieżącego stulecia”.

    Edyta Stein zostawiła po sobie wiele pism filozoficznych i duchowych. Najważniejsze z nich to “O zagadnieniu wczucia”, “Byt skończony i wieczny” oraz niedokończone dzieło “Wiedza krzyża”. Dziś jest czczona jako wielka męczennica w wielu krajach świata, również w Niemczech. Jej imię noszą ulice, szkoły, fundacje mając w pamięci jej słowa, że „ten, kto się w pełni odda w ręce Pana, może mieć ufność, że kierował się słusznym wyborem”.

    Od 1999 roku w centrum Kolonii, przed archidiecezjalnym seminarium duchownym, stoi wyjątkowy pomnik z brązu ukazujący trzy kobiety. Autorem tego „grupowego portretu Świętej” jest rzeźbiarz z Düsseldorfu, Bert Gerresheim. Przedstawił on Edytę Stein w jej ważnych etapach życia: jako Żydówkę, filozofkę i karmelitankę.

    Teresa Sotowska / Kolonia (KAI)/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Oto cud, który spowodował, że Edyta Stein (św. Teresa Benedykta od Krzyża) stała się ŚWIĘTĄ!

    fot. via: Wikipedia (domena publiczna)

    ***

    Oto cud, który spowodował, że Edyta Stein (św. Teresa Benedykta od Krzyża) stała się ŚWIĘTĄ!

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), karmelitanka bosa i męczennica Oświęcimia potrzebowała do swej gloryfikacji kanonicznego stwierdzenia tylko jednego cudu. Była bowiem beatyfikowana na mocy dekretu o heroicznym męczeństwie, a męczenników Stolica Apostolska dyspensuje od potrzeby cudu do beatyfikacji. Jego zatwierdzenie wymagane jest jednak do ich kanonizacji, co też miało miejsce w przypadku naszej Świętej. Cud przedłożony do jej kanonizacji dokonał się on w życiu dziewczynki Teresy Benedykty McCarthy z Brockton w stanie Massachussets (USA) (1).

    Małżonkowie McCarthy, tj. ks. Emmanuel Ch. McCarthy, kapłan katolicki obrządku melchickiego i Mary M. Buman, rodzice dwanaściorga dzieci, po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat opuścili swój dom w Brockton (przedmieście Bostonu), aby udać się z tygodniową pielgrzymką do Rzymu. Po ich wyjeździe, do domu wdarła się epidemia grypy i dzieci, pod opieką najstarszej, 25-letniej córki, leczyły się lekarstwem tylenol. W dniu 19 marca 1987 r., w którym rodzice przygotowywali się do podróży powrotnej z Wiecznego Miasta, najmłodsza ich córka Teresa Benedykta, licząca zaledwie dwa i pół roku, zatruła się tymże lekarstwem, spożywając nieokreśloną ilość tabletek. W stanie nieprzytomności została nazajutrz przewieziona przez swe starsze siostry – Michele i Kristin – do pobliskiego szpitala “Cardinal Cushing Hospital” w Brockton, gdzie pozostawała przez 6 godzin. Analizy medyczne wykazały ponad szesnaściokrotnie wyższą od dopuszczalnej obecność acetaminophenu we krwi dziecka, spowodowaną przedawkowaniem tylenolu, które nastąpiło około dwudziestu godzin wcześniej. Wątroba dziewczynki była pięciokrotnie powiększona. Zagrożenie dla życia było tak wielkie, że niezwłocznie przewieziono dziecko w karetce pogotowia do “Massachusetts General Hospital” w Bostonie, gdzie poddano je intensywnej terapii pod kierownictwem dr. Ronalda E. Kleinmana, ordynatora szpitala, specjalisty z gastroenterologii dziecięcej. Zatrucie organizmu było bardzo wysokie, i – co więcej – trwało już od ponad 24 godzin.

    Przy leczeniu dziewczynki, umieszczonej na oddziale intensywnej terapii, zmierzano początkowo ku przeszczepowi wątroby, i imię Teresy Benedykty figurowało na pierwszym miejscu na liście chorych oczekujących na ten zabieg, do którego potem nie doszło, bo od 24 marca stan jej zdrowia zaczął się niespodziewanie poprawiać. Po dwóch dniach przeniesiono dziecko na oddział terapii przejściowej, a od 28 marca leczono je na oddziale terapii zwyczajnej, by 5 kwietnia, całkowicie zdrowe, mogło wrócić do domu.

    W 1992 r., tj. pięć lat później, dziewczynkę poddano szczegółowym badaniom lekarskim ab inspectione, które nie wykazały żadnych pozostałości przeżytego zatrucia.

    Najmłodsza córka małżonków McCarthy była oddana pod opiekę Sł. B. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein) od dnia swego urodzenia. Przyszła bowiem na świat 8 sierpnia 1984 r., o godz. 20.45 w Brockton, kiedy w Europie, ze względu na różnicę czasu, był już 9 sierpnia – rocznica męczeńskiej śmierci Edyty Stein w komorze gazowej w Oświęcimiu. Dlatego też z woli swego ojca, katolickiego kapłana wschodniego obrządku melchickiego, została ochrzczona imieniem Teresy Benedykty.

    Kiedy po powrocie z Rzymu w dniu 20 marca 1987 r., rodzice dziewczynki dowiedzieli się od swych starszych dzieci, że najmłodsza córka przebywa w szpitalu w Brockton, udali się tam w pośpiechu, gdzie zostali poinformowani o krytycznym stanie dziecka i o konieczności przewiezienia go do szpitala w Bostonie. Ponieważ nie zabrano ich wespół z córeczką do karetki pogotowia, pojechali tam własnymi środkami transportu, zachęcając swe dzieci do wspólnego odmawiania różańca o zdrowie Teresy Benedykty. Jakkolwiek w szpitalu w Bostonie przydzielono stroskanym rodzicom pokój, ojciec chorej wyznaje, że – mimo zmęczenia po długiej podróży lotniczej z Rzymu – spał tej nocy najwyżej 15 minut, towarzysząc cały czas w modlitwie swej cierpiącej córce.

    Gdy nazajutrz, 21 marca, siostra matki dziecka, Teresa Bauman Smit, zachęciła rodzinę “do modlitwy o zdrowie chorej za przyczyną Siostry Teresy Benedykty – Edyty Stein, której imieniem została ona przecież ochrzczona, a którą Papież miał niebawem wynieść na ołtarze”, wszyscy krewni i przyjaciele, włącznie z siostrami karmelitankami bosymi z Bostonu, zaczęli uciekać się do wstawiennictwa Służebnicy Bożej. Wzruszająca jest modlitwa, którą matka dziewczynki odmówiła nad nią 22 marca około godz. 17.00: “Ojcze niebieski, w imię Twojego Syna Jezusa Chrystusa, przez wstawiennictwo Edyty Stein, jeżeli taka jest Twoja wola i na większą Twoją chwałę, niechaj wątroba [Teresy] Benedykty powróci do normalnych rozmiarów i ponownie funkcjonuje. Amen”. Oto tekst w oryginale: “Dear Heavenly Father, in the name of your Son, Jesus Christ, trough the intercession of Edith Stein if it be according to Your Will for Your greater glory, may Benedicta’s liver return to normal size and normal functioning. Amen” (2).

    W tym samym dniu, ks. Emmanuel Ch. McCarthy – ojciec dziewczynki, przebywał w North Dakota, aby wygłosić wcześniej przyjętą konferencję nt. chrześcijańskiej “non-violance”. Jak sam wyznaje, ze względu na chorobę córki długo się wahał, czy nie zrezygnować z wyjazdu, ale natchnięty słowami Jezusa skierowanymi do św. Teresy z Avila: “zajmij się moimi sprawami, a ja zajmę się twoimi”, zawierzył Opatrzności. Podczas gdy uczestnicy sympozjum oglądali film o holokauście pt. Night and Fogg, zawierający także niektóre sceny z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, on modlił się w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem, prosząc Edytę Stein o pomoc w uzdrowieniu Teresy Benedykty. Tę intencję modlitewną poddał też uczestnikom sympozjum na jego zakończenie i o zdrowie córki modlił się nieustannie w czasie całej podróży powrotnej do Brockton, gdzie przybył przed samą północą 24 marca. Gdy nazajutrz, w święto Zwiastowania Pańskiego, udał się z rana do szpitala, uderzyły go “dziwne informacje lekarzy i personelu szpitalnego, które brzmiały: może się wydawać, że stan zdrowia nieco się poprawił, ale nie trzeba zbytnio ufać”. Potem dowiedział się, że w przeddzień, dokładnie w tym samym czasie, w którym prosił uczestników sympozjum o modlitwę w intencji córki, ekipa lekarzy zajmująca się sprawą przeszczepu jej wątroby, poddała dziewczynkę rutynowym badaniom kontrolnym, znajdując nieoczekiwanie jej wątrobę “normalną w wymiarach i funkcjonowaniu” – jak czytamy w rejestrze lekarskim, w którym referujący lekarz dodaje: “dziecko to zrobiło nadzwyczajne postępy”.

    Pozostałe dni pobytu Teresy Benedykty w szpitalu znaczyły całkowity jej powrót do zdrowia. Ks. Emmanuel Ch. McCarthy wspomina, że “pielęgniarki i inne osoby przychodziły do jej łóżka, aby zobaczyć dziecko cudownie uzdrowione”. Sprawą zajęły się środki masowego przekazu i w prasie amerykańskiej zaczęły ukazywać się artykuły o tym nadzwyczajnym wydarzeniu, często jednak w kluczu sensacji. Głębiej sprawą uzdrowienia zainteresowały się siostry karmelitanki bose z Bostonu i ojcowie karmelici bosi z Prowincji Kalifornijskiej, tj. współsiostry i współbracia zakonni Edyty Stein, której wstawiennictwu przypisywano uzdrowienie. Poinformowali oni Postulację Generalną Zakonu w Rzymie, która po zapoznaniu się z faktami i po zebraniu dokumentacji, zwróciła się 12 sierpnia 1991 r. do arcybiskupa Bostonu, kard. Bernarda Law, z oficjalną prośbą o ustanowienie w Kurii Archidiecezjalnej trybunału celem przeprowadzenia procesu kanonicznego w sprawie domniemanego cudu. Świadomy faktu, że uzdrowienie nastąpiło jeszcze przed beatyfikacją Edyty Stein (która – jak wiemy – odbyła się w Kolonii 1 maja 1987), ale już po ogłoszeniu Dekretu o heroiczności cnót i o męczeństwie Służebnicy Bożej (26 stycznia 1987), postulator generalny zwrócił się do Stolicy Apostolskiej z prośbą, aby domniemany cud, jakkolwiek sprzed beatyfikacji Edyty Stein, mógł być rozpatrywany do jej kanonizacji. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych pozytywnie ustosunkowała się do tej prośby. Pozytywnie wniosek postulatora generalnego przyjął także arcybiskup Bostonu, który otworzył proces kanoniczny trwający od 1 czerwca 1992 do 26 kwietnia roku następnego. Przesłuchano w nim dwunastu świadków, wśród których byli rodzice Teresy Benedykty, jedna jej siostra i dwaj bracia, ciotka, dwaj lekarze i inni.

    Zeznania jednogłośnie potwierdzały nadzwyczajność przypadku. Uderza świadectwo wspomnianego wyżej dr. Ronalda E. Kleinmana, ordynatora szpitala, który będąc Żydem, wypowiedział się, że uzdrowienie dziecka było nadzwyczajne i stwierdził, że nie słyszał nigdy o Edycie Stein.

    Akta przewodu procesowego z Bostonu z załączoną dokumentacją kliniczną zostały doręczone do Rzymu i przedstawione Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Dekretem z 3 grudnia 1993 r. Kongregacja uznała przewód diecezjalny za ważny i poddała jego wyniki badaniu Konsulty Medycznej, składającej się z pięciu lekarzy specjalistów. Rezultaty tych badań wyrażają oficjalne orzeczenia dwóch lekarzy sądowych, wyznaczonych przez Kongregację. Pierwszy z nich, prof. Franco de Rosa, konkluduje w dniu 10 sierpnia 1994 r.: “nie wydaje się, aby istniały racje niewytłumaczalności w przebiegu analizowanego przypadku klinicznego”. Do podobnych konkluzji dochodzi w dniu 12 października tego samego roku prof. Lorenzo Bonomo: “wyleczenie da się wytłumaczyć kryteriami lekarskimi, ponieważ tylko 5% przypadków takiego zatrucia osiąga niewydolność organizmu tak wysoką, że prowadzi ona do śmiertelnej niewydolności epatycznej”.

    Orzeczenia te nie usatysfakcjonowały postulacji generalnej, która poprosiła Kongregację o możliwość przedstawienia dokumentacji uzupełniającej w sprawie uzdrowienia i otrzymała na to przychylną odpowiedź. W dniu 11 lutego 1996 r. postulator generalny przedłożył arcybiskupowi Albertowi Bovone, pro-prefektowi Kongregacji wyjaśnienia dr. Ronalda E. Kleinmana oraz opinię dr. James F. McDonough – biegłego w procesie prowadzonym w Kurii Arcybiskupiej w Bostonie, prosząc go równocześnie o ustanowienie nowej Konsulty Medycznej w sprawie zbadania domniemanego cudu.

    W odpowiedzi na przedłożone dokumenty (3), Kongregacja postanowiła zorganizować spotkanie lekarzy, członków Konsulty Medycznej analizującej zagadnienie, z dr. Ronaldem E. Kleinmanem, aby mógł odpowiedzieć on na ich pytania. Spotkanie to nastąpiło w siedzibie Kongregacji 6 czerwca 1996 r., i przewodniczył mu pro-prefekt dykasterii. W wyniku dyskusji prof. Franco de Rosa, po zapoznaniu się z nowymi dokumentami, zmienił swoje poprzednie orzeczenie i wypowiedział się za niewytłumaczalnością uzdrowienia w świetle wiedzy medycznej. Pozostali lekarze nie zmienili swego punktu widzenia. Na wniosek postulacji generalnej, Kongregacja wydała w dniu 22 listopada 1996 r. reskrtypt zwołujący nową konsultę lekarską w tej sprawie, mianując jej ponensem prof. F. de Rosa, pozbawionego równocześnie prawa głosowania.

    Dyskusja nowej konsulty nastąpiła 16 stycznia 1997 r. Tym razem, po dogłębnym zapoznaniu się z materiałem procesowym i klinicznym, oraz po wysłuchaniu dodatkowych wyjaśnień prof. F. de Rosa, lekarze wypowiedzieli się jednogłośnie za nadzwyczajnością trwałego i nie pozostawiającego żadnych skutków choroby wyzdrowienia.

    W dniu 25 lutego 1997 r., podczas dyskusji teologów konsultorów Kongregacji, przy sześciu głosach pozytywnych i jednym zawieszającym, wykazano ścisły związek przyczynowy między wezwaniem pośrednictwa Służebnicy Bożej Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein) a uzdrowieniem, i przyznano, że rzeczywiście jej wstawiennictwu należy przypisać cud.

    Wyniki dyskusji zostały następnie przedłożone osądowi kardynałów i biskupów, członków Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, którzy na zebraniu plenarnym w dniu 18 marca 1997 r. jednogłośnie potwierdzili wyniki obydwu poprzednich dyskusji, pozwalając równocześnie na ogłoszenie dekretu o cudzie za przyczyną bł. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein), co potwierdził dekret papieski Jana Pawła II (4).

    * * *

    (1) Colonien. Canonizationis Beatae Teresiae Benedictae a Cruce (in saec. Edith Stein). Positio super miraculo. Roma 1997.
    (2) Tamże, s. 735.
    (3) Zob. Documentazione esibita dalla Postulazione dopo le perizie ex officio.
    (4) Acta Apostolicae Sedis, 89 (1997) 809-819.

    Fronda.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Stein znaczy kamień

    Stein znaczy kamień

    PIXABAY

    ***

    Nie stała się chrześcijanką z dnia na dzień. Jej wewnętrzne zmagania trwały. Oblubieniec był cierpliwy. Z miłością i delikatnością drążył skałę serca swojej wybranki.

    Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: Wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło.

    Głos czytającego Torę we wrocławskiej synagodze milknie. Czarnowłosa dziewczynka, siedząca pomiędzy matką a starszą siostrą, podnosi głowę. Czuje, że to słowo ją porusza, choć nie rozumie dlaczego. To było jak błysk, jakby na chwilę odchyliła się niewidzialna zasłona. Serce nastoletniej Edyty wypełnia bolesna tęsknota za Czymś jeszcze dla niej nieodkrytym…

    Stworzona do rzeczy wielkich

    “Całe życie szukałam prawdy” – notowała w swoich dziennikach Edyta Stain. Zamknięta w ciasnych pokojach wrocławskiej kamienicy, balansując pomiędzy twardą żydowską wiarą matki a obojętnością religijną starszego rodzeństwa, Edyta uciekała w świat książek. W nich szukała prawdy. Była mądra, wyjątkowo zdolna. Wiedza przychodziła jej z niebywałą lekkością. Czuła, że jest stworzona do rzeczy wielkich. “Marzyłam o szczęściu i sławie – pisała. – Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego i zupełnie nie mieszczę się w ciasnych, mieszczańskich ramach, w jakich się urodziłam”.

    Była konsekwentna. Ponieważ nie odkryła prawdy w judaizmie, już jako 15-letnia uczennica gimnazjum przestała się modlić. Kiedy zdała na wrocławski uniwersytet, uważała się za ateistkę i feministkę. Studiowała filozofię, germanistykę, historię i psychologię. Pragnienie dojścia do prawdy przekuła na zdobywanie wiedzy i kolejnych stopni naukowych. Była typem upartego naukowca. Nie chciała przyjmować niczego za prawdę, czego wcześniej sama by nie zbadała. W jej życiu nie było miejsca na Boga i praktyki religijne.

    Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą – notowała wiele lat później.

    Jednak studia, choć dające satysfakcję, nie uchroniły jej przed głęboką depresją, w jaką wpadła na pewnym etapie życia. “Słońce zdawało się gasnąć, nawet w pełnym, jasnym dniu – wspominała. – Straciłam zupełnie zaufanie do ludzi; chodziłam jakby zmiażdżona strasznym ciężarem, nie umiałam niczym się cieszyć”.

    W tym czasie poznała dzieła Edmunda Husserla. Jaka była jej radość, gdy udało się jej dostać na studia do tego ojca fenomenologii. Rok po obronieniu dyplomu była już jego asystentką, a po kolejnym roku doktoryzowała się u Husserla z filozofii.

    Wybuchła I wojna światowa. Edyta zaciągnęła się jako wolontariuszka do szpitala zakaźnego w morawskich Hranicach. Z całym oddaniem pielęgnowała rannych. Stanęła oko w oko z dramatem wojny i piętnem, jakie zostawia ona w sercach młodych mężczyzn wracających z frontu. Całą swoją wrażliwą naturą poczuła też kruchość ludzkiego życia. Jeszcze bardziej jej serce zaczęła wypełniać tęsknota za poznaniem sensu i głębi życia.

    To jest prawda

    We Fryburgu zaprzyjaźniła się z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Filozofia coraz bardziej ją fascynowała. W niej szukała odpowiedzi na swoje pytania. W Getyndze poznała Maxa Schelera i po raz pierwszy zetknęła się z ideami katolickimi.

    Bariery uprzedzeń racjonalistycznych, wśród których wyrosłam nie wiedząc o tym, upadły – świat wiary stanął nagle przede mną – napisała później o swoim doświadczeniu.

    W Getyndze poznała także młodego docenta Adolfa Reinacha. Polubili się. Edytę zachwyciła jego dobroć i delikatność. Młode życie Adolfa przerwała brutalnie śmierć na froncie. Edyta pojechała odwiedzić żonę tragicznie zmarłego przyjaciela. W jego domu, choć pogrążonym w smutku, panowała atmosfera pokoju i ufności. Jakim szokiem było to odkrycie dla racjonalnej pani filozof! “Nasze życie zanurzone jest w Chrystusie – wyjaśniła wdowa. – Nawróciliśmy się i przyjęliśmy chrzest w Kościele protestanckim”.

    Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela On tym, którzy go niosą. Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża.

    Nie stała się chrześcijanką z dnia na dzień. Jej wewnętrzne zmagania wciąż trwały. Chrystus Oblubieniec był cierpliwy. Z miłością i delikatnością drążył kamień w sercu swojej wybranki (Stein po niemiecku znaczy kamień). Będąc u znajomych w odwiedzinach, Edyta natknęła się na autobiograficzne dzieło “Życia świętej Teresy z Avila”. Przeczytała je w ciągu jednej nocy. Kiedy o świcie zamykała książkę, szeptała: “To jest prawda”.

    Poprosiła o Chrzest, na którym otrzymała imiona Teresa Jadwiga. Paradoksalnie poznanie Chrystusa, odnowiło w Edycie poczucie wspólnoty z narodem żydowskim. Z zachwytem odkryła, że jest związana z Chrystusem także więzami krwi. Matka nie zaakceptowała wyboru córki. Jednak gorąca wiara Edyty, odtąd Teresy Jadwigi, pociągnęła do Kościoła katolickiego również jej siostrę – Różę.

    Idziemy cierpieć za nasz naród

    Przez 10 kolejnych lat, aż do dojścia do władzy Hitlera w 1933 roku, Edyta Stein wykładała w liceum, seminarium nauczycielskim i w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze. Uczyła z ogromną pasją. W tym czasie złożyła śluby prywatne i żyła w zasadzie jak zakonnica – skromnie, oddając się pracy i modlitwie. Prowadziła wnikliwe studia nad działami Newmana i świętego Tomasza z Akwinu, wyjaśniając jego mistykę przy pomocy narzędzi, jakie dały jej studia fenomenologiczne. Dojście do władzy nazistów przerwały jej pracę dydaktyczną i położył kres staraniu się o habilitację. Była Żydówką.

    14 października 1933 roku, w wieku 42 lat, przestąpiła bramę Karmelu w Kolonii. Przyjęła imię Teresa Benedykta od Krzyża. To była droga, którą wyznaczył dla niej Bóg – mieć szczególny udział w cierpieniu Chrystusa. Edyta wyczuwała to swoją genialną intuicją duchową. Podczas profesji prosiła, by “otrzymać imię zakonne od Krzyża”. W zakonie zaczęła pracę nad ostatnim swoim dziełem teologicznym, które nigdy nie zostało ukończone – “Wiedza Krzyża”.

    A sytuacja w Niemczech była coraz bardziej napięta. Los Żydów, nawet zamkniętej w klauzurowym klasztorze zakonnicy, był zagrożony. Teresa Benedykta czuła, że jej życie zakończy się śmiercią męczeńską dla Chrystusa. Już kilka lat wcześniej napisała w testamencie:

    Już teraz przyjmuję z radością śmierć, którą Bóg dla mnie przeznaczył. Proszę Pana, aby zechciał przyjąć moje cierpienia i umieranie ku swojej chwale i uwielbieniu, za wszystkie intencje świętego Kościoła.

    Z obawy o nią przełożeni wysłali ją do holenderskiego Karmelu w Echt. Jednak i tam dotarło gestapo. 2 sierpnia 1942 roku siostra Teresa Benedykta została wyprowadzona z klasztoru i wywieziona do obozu zbiorczego w Weterbork. Razem z nią aresztowano jej rodzoną siostrę Różę, która także po chrzcie trafiła do Karmelu. Teresa wzięła ją za rękę i powiedziała: “Nie bój się. Chodź, idziemy cierpieć za nasz naród”. W swojej celi zostawiła karteczkę: “Wiedzę Krzyża można posiąść jedynie wtedy, gdy czuje się ciężar krzyża w całym jego ogromie”.

    7 sierpnia Teresa Benedykta została wywieziona, razem z innymi żydowskimi więźniami do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie 9 sierpnia zatrzasnęły się za nią drzwi komory gazowej.

    W czasie Mszy kanonizacyjnej św. Teresy Benedykty od Krzyża, 11 października 1998 roku, Jan Paweł II powiedział:

    Teresa Benedykta od Krzyża mówi nam wszystkim: Nie uznawajcie za prawdę niczego, co jest wyzute z miłości. I nie uznawajcie za miłość niczego, co jest wyzute z prawdy! Jedno bez drugiego staje się niszczycielskim kłamstwem.

    Aleksandra Pietryga/Gość Niedzielny

    ________________________________________________________________________________

    Święta Edyta Stein — rozum zdobyty przez Krzyż

    fot. Pixabay, CC 0 / Wikipedia, CC 0

    ***

    Święta Edyta Stein — rozum zdobyty przez Krzyż

    Święci, to jakby świetlane słupy wieczności wbite z mocą w grunt przemijalnej teraźniejszości. To także często płonące pochodnie w ogrodach nowych Neronów świecące intensywniej w okresach dziejowych ciemności. To wreszcie widoczne z daleka strumienie światła prawdy, które rozjaśniają ostateczne przeznaczenie człowieka.

    Wraz z pontyfikatem Karola Wojtyły przyzwyczailiśmy się chyba zbytnio do licznych beatyfikacji i kanonizacji. I choć cel papieskiego działnia w tym względzie jest jasny, to jednak odnosi się wrażenie, jakby świętość nam trochę spowszedniała. Papież niewątpliwie „upowszechnił” świętość, przybliżył ją do człowieka. Pokazuje ciągle, że święci to „giganci wiary i ducha” godni nie tylko podziwu, ale i naśladowania. Pokazuje również, że naśladowanie ich jest możliwe także dla zwykłych „śmiertelników”. Jednak w zwróceniu naszej głębszej uwagi na tych „gigantów wiary” nie pomaga struktura współczesnych mediów. Telewizja bądź artykuły prasowe koncentrują się na nowo kanonizowanych przez chwilę, dzień lub tydzień. Potem życie nieubłagalnie toczy się dalej i potrzeba miejsca na nową sensacyjną informację. Zbyt szybko święci przechodzą do historii. Czasem tylko powracają do naszej świadomości, gdy prosimy ich o wstawiennictwo przed Panem, bądź doświadczamy ich pomocnej obecności w trudnych chwilach naszego życia.

    Wśród kanonizowanych w ostatnich latach największym echem odbiło się ogłoszenie świętą błogosławionej siostry Teresy Benedykty od Krzyża, Edyty Stein. Wszyscy święci są ludźmi wyjątkowymi, ale Edyta to z pewnością wśród kobiet „największa święta naszych czasów”.

    Żydowska intelektualistka urodzona we Wrocławiu 12.10.1891 r., filozof–fenomenolog, niewierzącą lecz poszukującą prawdy, nawrócona na katolicyzm, wreszcie karmelitanka, zagazowana w Oświęcimiu prawdopodobnie 9.08.1942 r. Nieczęsto, nawet wśród świętych, bywają ludzie łączący w sobie tak różne elementy tradycji religijnej czy intelektualnej.

    Przy okazji uroczystości kanonizacyjnych pojawiło się także w polskiej prasie kilka głosów przybliżających nam tę wielką postać, jej próbę syntezy filozoficznej fenomenologii i tomizmu czy jej myśl na temat powołania i godności kobiety. 1 Kanonizacja Edyty Stein stała się także dla wielu z nas okazją do głębszego zapoznania się przynajmniej z kilkoma jej tekstami i opracowaniami na jej temat. 2 Wspaniałe syntezy Edyty pomiędzy fides et ratio pozostają nadal aktualne i nie pozwolą zniknąć jej myśli w historycznym niebycie. Kilka uwag, przedstawionych poniżej, nie rości sobie absolutnie żadnego prawa do systematycznego czy wyczerpującego przedstawienia myśli i życia Edyty Stein. Są i pozostaną przysłowiową garścią refleksji.

    Postawę życiową Edyty określa się często jako absolutną konsekwencję wobec Boga i rzeczywistości stworzonej. Ojciec Przywara określił tę konsekwencję metaforą „czystej przejrzystości” będącej — jego zdaniem — zasadniczym rysem wszystkich duchowych źródeł Edyty: surowego judaizmu matki, Husserlowskiego „powrotu do rzeczy”, Tomaszowej doskonałości wszechświata, Karmelu i męczeńskiej śmierci. Poniższe rozważania ograniczą się zatem tylko do trzech, kluczowych moim zdaniem, obszarów duchowych doświadczeń Edyty: „Fenomenologia wiary”, „Metafizyka krwi” i „Szlachectwo Krzyża”.

    1. Fenomenologia wiary

    swojej autobiografii Edyta przedstawia siebie jako dziecko wrażliwe, żywe, pełne zabawnych pomysłów, ale także zuchwałe, wścibskie, uparte, skryte, marzące o szczęściu i wielkiej sławie. Tak sama komentuje konieczność chodzenia do przedszkola: „uważałam, że to strasznie poniżyło moją godność. Każdego ranka toczyłam zaciętą walkę, aby tam nie iść”. 3 Jako prezent urodzinowy z okazji ukończenia szóstego roku życia, „żąda”, aby ją bezwarunkowo zapisano do „drugiej szkoły”. Dzięki wrodzonym zdolnościom, pracowitości, uporowi i silnej woli, szybko nadrabia zaległości i staje się jedną z najlepszych uczennic w klasie. Nie dziwi więc, że ta dziewczyna o silnej woli, mocnym charakterze i nieprzeciętnej inteligencji, w wieku 14 lat decyduje się przerwać naukę w szkole. Podstawową przyczyną — jak sama napisała — był fakt, iż szkoła nie udzielała odpowiedzi na nurtujące ją wtedy pytania światopoglądowe. Tak opisuje Edyta tamten okres swoich poszukiwań: „czułam wstręt do marzeń właściwych podlotkom: nigdy ich nie uprawiałam a u innych wyśmiewałam”. Edyta przerastała niewątpliwe w tym czasie swoich rówieśników nie tylko siłą woli i zdolnościami, ale także dojrzałością ludzką i „potrzebami ducha”. I choć z jednej strony zadziwia wielka dojrzałość Edyty w tak młodym wieku, to jednak z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że zbyt wcześnie stała się dorosła.

    Po przerwaniu szkoły wyjeżdża do Hamburga do siostry Elzy, która wraz z mężem Maxem już od dłuższego czasu była zdecydowaną ateistką a w ich domu nie było śladów jakiejkolwiek religijności. Tam dojrzewa także w Edycie decyzja odejścia od wiary: „tutaj też całkiem świadomie i z własnej woli przestałam się modlić”. Zadziwia radykalizm i stanowczość tak ważnej decyzji w tak młodym wieku. Wiara i religia przestają być dla niej pomocne w opisie i zrozumieniu otaczającej ją rzeczywistości. Nie przestaje jednak szukać prawdy o świecie i sensie swojego istnienia. Intensywnie wykorzystuje inne dostępne jej „narzędzia”, pozwalające „dotknąć” sfery ducha. Po powrocie do Wrocławia po dziesięciomiesięcznych rekonwalescencjach hamburskich, Edyta „rzuca się” na klasyków literatury pięknej i dzieła dramatyczne Hobbela, Ibsena i Szekspira. Gdy jednak pewnego dnia przynosi do domu dwa tomy Shopenhauera Die Welt als Wille und Vorstellung, starsze rodzeństwo zaczyna się niepokoić o jej równowagę psychiczną i każe odnieść dzieło do biblioteki. Edyta czyni to z ciężkim sercem. Z radością uczęszcza do teatru, opery oraz słucha muzyki Wagnera, a przede wszystkim ulubionego Bacha. Literatura i muzyka dostarczają jej głębokich przeżyć estetycznych i duchowych, zastępując niejako przeżycia doświadczane przez innych na drodze wiary czy podczas modlitwy. Na tym etapie wystarcza jej literatura i muzyka do zaspokojenia wszelkich potrzeb duchowych. Edyta łączy w jakiś przedziwny sposób wielką wrażliwość na wszystko, co dobre i piękne z silną wolą i uporem, elementy osobowości pozornie wykluczające się. Nie łatwo bowiem — jak uczy doświadczenie — silnym osobowościom nie zagubić gdzieś po drodze szeroko rozumianej wrażliwości, zaś „nadwrażliwcom” nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Edycie chyba udało się połączyć w jakimś sensie świat idei ze światem twardej rzeczywistości, choć trzeba przyznać, że pragmatyczką nigdy nie była. Nauczyciele gimnazjum, po maturze tak schrakteryzowali zdolności i pracowitość Edyty: „uderz w kamień a wytrysną skarby” (Schlag auf den Stein und Schätze springen hervor), inny zaś profesor sentencją z Ibsena „uderzenia młota za uderzeniem młota aż po ostatni dzień” (Hammerschlag auf Hammerschalg bis zum letzten Erdentag).

    Po maturze Edyta rozpoczyna studia z germanistyki, historii i psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Pomimo silnego wrażenia, jakie na niej ciągle wywierała głęboka religijność matki, Edyta wciąż uważa się za ateistkę, która nie potrafi wierzyć w istnienie Boga. Właśnie w czasie studiów wrocławskich sympatyzuje z lewicującymi liberałami i z radykalnym ruchem emancypacji kobiet (Pruski Związek dla Prawa Głosu Kobiet). Edyta smakuje wolności. Nigdy jednak idee socjalistycznego internacjonalizmu nie wywierają na nią większego wpływu. Z czasem sama dochodzi do zrozumienia pozytywnej roli państwa i narodu, unikając jednak zarówno surowego konserwatyzmu pruskiego, jak i nacjonalizmu opartego na darwinizmie. Przygotowując podczas studiów wrocławskich referaty na seminarium z psychologii myślenia, Edyta studiuje Logische Untersuchungen Husserla i zostaje zafascynowana jego fenomenologią. Po dwóch latach spędzonych na Uniwersytecie Wrocławskim wyjeżdża do Getyngi, aby tam kontynuować studia z zakresu fenomenologii właśnie u Husserla. Nowi adepci tego kierunku filozoficznego widzieli w Logische Untersuchungen Husserla: „radykalny odwrót od krytycznego idealizmu Kanta i neokantowskich wpływów. Widziano w nich „nową scholastykę”, gdyż odwracały uwagę od podmiotu, a kierowały ją na przedmiot: poznanie zdawało się znowu być odbieraniem, czerpiącym swe prawa z rzeczy, a nie jak w krytycyzmie — określaniem, które rzeczom swe prawa narzuca. Wszyscy młodzi fenomenolodzy byli zdecydowanymi realistami”. 4 Wpływ Husserla i jego fenomenologii na postawę intelektualną Edyty jest niepodważalny. Jak napisze po wielu latach: „nie szczędził on trudu, by nas wychować do bezwzględnej rzeczowości i rzetelności, do radykalnej intelektualnej uczciwości”. Edyta ciągle, nawet w Karmelu, będzie nazywać go swoim „Mistrzem”. Narzędzie, jakie zdobyła u Husserla w postaci metody fenomenologicznej, daje nowy impuls i nowy kierunek jej dawnym puszukiwaniom prawdy. Z „bezwzględną rzeczowością i rzetelnością” oraz „radykalną intelektualną uczciwością” chce dogłębnie poznać, zbadać i zrozumieć rzeczywistość, a zwłaszcza strukturę osoby ludzkiej. Szuka „czystej prawdy”. W swoich badań fenomenologicznych koncentruje się właśnie na strukturze osoby ludzkiej i jej wewnętrznych przeżyciach. Problem ten fascynował ją bowiem od dawna. U Husserla pisze i broni doktorat na temat: „Problem wczucia” (Zum Problem der Einfühlung) gdzie analizuje wczucie jako jeden ze sposobów poznania drugiego człowieka.

    To właśnie w Getyndze poznaje Maxa Schelera, a wrażenie jakie pozostawił on na młodej studentce pozostało niezatarte. Będąc już w Karmelu napisze o nim tak: „sposób postępowania Schelera, polegający na rzucaniu genialnych myśli bez ich systematycznego dochodzenia miał w sobie coś oślepiającego i uwodzicielskiego. W dodatku Scheler mówił o ważnych dla każdego kwestiach związanych z życiem, czym entuzjazmowali się szczególnie ludzie młodzi”. 5 Wpływ Schelera wykraczał oczywiście daleko poza ramy filozofii. Sam przeszedł wcześniej na katolicyzm i potrafił zjednywać innych dla swoich przekonań „blaskiem swego ducha i potęgą swojej wymowy”. Edyta tak komentuje skutki tego spotkania z Schelerem: „Było to moje pierwsze zetknięcie się z nieznanym mi dotąd światem. Nie doprowadziło mnie jeszcze do wiary, ale otwarło pewien zakres fenomenu obok którego nie mogłam przejść jak ślepiec. Nie darmo wpajano nam stale zasadę, abyśmy do każdej rzeczy podchodzili bez uprzedzeń, odrzucając wszelkie obawy. Jedne po drugich opadały ze mnie więzy racjonalistycznych przesądów, w jakich wzrastałam nie wiedząc o tym, i nagle stanął przede mną świat wiary”. 6 Zainteresowanie się „fenomenem wiary” czy „fenomenem chrześcijaństwa”, to nic innego, jak konsekwentna aplikacja metody feonomenologicznej. Konsekwentny fenomenolog nie wyklucza bowiem sensowności żadnego fenomenu a priori, lecz bez uprzedzeń stara się go analizować. Musi także zdobyć się na odrzucenie racjonalistycznych przesądów i historycznych uprzedzeń, gdy staje przed „fenomenem wiary” i chce go analizować zgodnie z ideałem metody fenomenologicznej, tzn. „z bezwzględną rzeczowością i rzetelnością, z radykalną intelektualną uczciwością”. W tym sensie fenomenologia, choć nie doprowadziła jej bezpośrednio do wiary, to jednak bardzo podprowadziła w obszar jej odziaływania, otwierając najpierw na „fenomen wiary” innych. Edyta codziennie widziała i spotykała w gronie studentów i wykładowców w Getyndze ludzi starających się żyć wiarą i jako fenomenolog nie mogła przejść wobec tego faktu obojętnie. „Konsekwentna fenomenologia” doprowadziła ją do „fenomenu wiary” innych ludzi, fenomenu godnego przynajmniej przemyślenia. Szczególne wrażenie wywarło na niej przeżywanie „fenomenu” śmierci kogoś bliskiego przez wierzących. Gdy po śmierci swego przyjaciela i profesora A. Reinacha na froncie podczas I wojny światowej spotkała wdowę Annę, została wstrząśnięta jej pogodnym spokojem, wynikającym z wiary w zmartwychwstanie. Edyta bez uprzedzeń oceniła szybko rolę wiary w postawie Anny, przekonanej, że jej ukochany mąż nie odszedł w nicość. To wydarzenie uruchomiło w niej pewien proces myślenia, a przede wszystkim otworzyło na łaski Bożą: „Po raz pierwszy widziałam naocznie zrodzony ze zbawczego cierpienia Chrystusa Kościół i jego zwycięstwo nad ościeniem śmierci. Był to moment, w którym moja niewiara załamała się, judaizm zbladł, a Chrystusa zajaśniał: Chrystus w tajemnicy Krzyża”. Choć fenomenologia doprowadziła ją na obrzeża wiary, to jednak decydujący głos, jak zwykle w sytuacjach wielkich nawróceń, należał do łaski Bożej. Po swojej konwersji Edyta zajmie się także niewątpliwie pionierskim porównaniem fenomenologii Husserla z filozofią św. Tomasza. 7 Podobno Husserl pod koniec swojego życia miał nadzieję, iż w przyszłości Kościół Katolicki przejmie dziedzictwo jego filozofii, gdyż — jak żartował — jego fenomenologii zawdzięcza tylu konwertytów. Wcześniej Scheler a teraz Edyta uczyniła pierwszy krok ku fenomenologicznej interpretacji wiary.

    Na zakończenie warto postawić sobie jeszcze jedno pytanie: dlaczego Edyta przechodzi na katolicyzm skoro, z wyjątkiem Schelera, grono jej ówczesnych żydowskich przyjaciół z Getyngi przyjmowało raczej wyznanie ewangelickie? Wydaje się, że zadecydowały o tym dwa ważne wydarzenia. Pierwsze, rzadko przytaczane w opracowaniach o Edycie, to epizod, który miał miejsce podczas jej pobytu w Heidelbergu w drodze na egzamin doktorski do Fryburga. Spotkała tam Paulinę Reinach i razem „włócząc się” po mieście: „Wstąpiłyśmy na kilka minut do katedry i gdyśmy tam pozostawały w nabożnym milczeniu, weszła jakaś kobieta obarczona koszykiem i uklękła w jednej z ławek na krótką modlitwę. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Do synagogi i zborów protestanckich, do których chodziłam, szło się tylko na nabożeństwo. Tu ktoś oderwał się od wiru zajęć, aby wstąpić do pustego kościoła, jakby na poufną rozmowę. Nigdy tego nie zapomnę”. 8 Edyta intuicyjnie wyczuwa różnicę zasadniczą między katolicyzmem a protestantyzmem czy judaizmem. W przypadku tych ostatnich wyznań poza cotygodniową liturgią wspólnotową nie przychodzi się na modlitwę prywatną w inne dni tygodnia. Tylko w katolicyzmie, ze względu na eucharystyczną obecność Boga w pustym kościele, indywidualna „poufna rozmowa” ma sens. Edyta zapewne ciągle myślała o tym tajemniczym darze „obecności” w katolicyzmie. Drugie wydarzenie to znany epizod odwiedzin swojej przyjaciółki. Gdy latem 1921 r. przebywała u Jadwigi Conrad–Martius, ta zaproponowała jej, by wybrała sobie coś do poczytania. Wtedy napisze Edyta: „Sięgnęłam na chybił trafił i wyciągnełam grubą książkę. Nosiła ona tytuł: Życie św. Teresy z Avila napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać, zostałam zaraz pochłonięta lekturą i nie przerwałam, dopóki nie doszłam do końca. gdy zamykałam książkę, powiedziałam sobie: To jest prawda”. Zaraz następnego dnia, przestudiowawszy gruntownie katechizm katolicki i mszał, udaje się na pierwszą w jej życiu Mszę Świętą: „Nic nie było mi obce. Dzięki poprzedniemu studium zrozumiałam nawet najdrobniejsze ceremonie … Potem poszłam na probostwo i poprosiłam po prostu o chrzest. (Ksiądz) Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i odparł, że przyjęcie do Kościoła św. musi być poprzedzone pewnym przygotowaniem: Jak długo pobiera pani naukę i kto jej pani udziela? Na to mogłam tylko odpowiedzieć: Proszę, niech mnie ksiądz egzaminuje”. Także i tutaj zadziwia znowu radykalność i stanowczość jej decyzji. Edyta w pewnym okresie swojego życia była radykalnie przeciwko Bogu, albo ściślej, obok Boga. Po nawróceniu opowiada się nie mniej radykalnie po stronie Boga, radykalizmem do jakiego są zdolni chyba tylko członkowie Narodu Wybranego. Edyta odpowiedziała pozytywnie na wszystkie pytania owego księdza a ten pełen podziwu nie mógł odmówić jej chrztu, który ustalono na 01.01.1922 r.

    2. Metafizyka krwi

    Drugi element charakteryzujący duchowe dojrzewanie Edyty, to jej pochodzenie żydowskie. Edyta nie wstydziła się tego faktu ani nigdy go nie ukrywała. W życiorysie dołączonym do wydanego drukiem doktoratu napisała: „Jestem obywatelką pruską i Żydówką”( Ich bin preussische Staatsangehörige und Jüdin). Za swoją żydowskość zapłaciła najwyższą cenę, cenę życia. Spróbujemy spojrzeć na ten fakt z podwójnej perspektywy. Pierwsza, to pewna naturalna — jeśli tak można powiedzieć — predyspozycja ducha żydowskiego do fenomenologii oraz bardzo silne poczucie wspólnoty ducha żydowskiego. Druga zaś, to bardzo ścisłe związki z rodziną, zwłaszcza matką, także po nawróceniu.

    Istotą tego, co wspólne wszystkim fenomenologom, poczynając od samego Husserla, było pragnienie powrotu do tego, co obiektywne, do samych rzczy. I choć Husserlowi nie udało się w pełni przezwyciężyć nowożytnego subiektywizmu, zapoczątkowany przez niego zwrot ku przedmiotowi zaowocował w jego uczniach „wiecznym przymierzaniem się poznającego umysłu do miarę stanowiących rzeczy”. Był to dla wielu adeptów nowego kierunku filozoficznego przewrót duchowy, pozwalający odtąd inaczej spojrzeć na świat i człowieka. Fenomenologia podprowadziła Edytę bardzo blisko świata wiary. Lecz nie tylko ją. Nowy kierunek filozoficzny otworzył także wielu innych ówczesnych Żydów na transcendencję, objawienie i Boga osobowego. Większość z nich dzięki fenomenologii doświadczyła w jakimś stopniu istnienia świata nadprzyrodzonego i zdobyła podstawę do religijnych nawróceń. Niektórzy przeszli na katolicyzm, inni dołączyli do wspólnot ewangelickich, inni jeszcze powrócili do głębszego praktykowania judaizmu, ale byli także i tacy, którzy pozostali bezwyznaniowi. Sam Husserl, choć w młodości ochrzczony w Kościele ewangelickim, był Żydem. Także jego żona Żydówka zostaje najpierw ewangeliczką, by ostatecznie przejść na katolicyzm. Max Scheler, który przyjeżdżał z Bonn, aby całe tygodnie filozofować ze studentami w Getyndze, był Żydem — katolikiem. A. Reinach, jeden z pierwszych uczniów Husserla, został natomiast ewangelikiem. Wielu ówczesnych uczniów Husserla było Żydami. Dlaczego znaleźli się oni w pierwszych szeregach tego nowego nurtu filozoficznego? Niewątpliwe jednym z powodów było spustoszenie duchowe jakie pozostawił po sobie racjonalizm i historyczne uprzedzenia wobec religii w jakich wielu wielu z nich wzrastało. I oto teraz pojawił się nowy kierunek filozoficzny zakazujący wręcz wykluczać a priori sensowność jakiegoś fenomenu. To jednak nie wszystko. Według Jadwigi Conrad–Martius istnieje coś, co można by określić jako: „naturalną skłonność ducha żydowskiego do fenomenologii”. Według niej „duch żydowski charkateryzuje się pewnym absolutnym radykalizmem, który stale wyrażał się w dobrym lub złym, a nawet najgorszym, ale także w najlepszym i najważniejszym”. 9 Można powiedzieć, że ten absolutny radykalizm ducha żydowskiego jest w jakiejś mierze skutkiem wybraństwa Bożego i — jeśli tak można powiedzieć — odbiciem absolutnego radykalizmu samego Boga. Jeżeli fenomenologia oznacza zasadniczo radykalną gotowość umysłu do zajmowania się przedmiotami i poświęcenia się im całkowicie, to w tym sensie duch żydowski jest w punkcie wyjścia predysponowany bardziej niż inni do mentalności prafenomenologicznej. O. Daniel Feuling opisał rozmowę między Koyrém, znanym paryskim fenomenologiem, a Edytą podczas Kongresu fenomenologów w Paryżu w 1932 r. Mówili oni wtedy o żydowskich filozofach: „Również ten jest jednym z naszych — słyszało się raz po raz. Trochę mnie bawił sposób wyrażania się Koyrégo i Edyty Stein, którzy mówiąc o Żydach i sprawach żydowskich, mówili po prostu — my. Silnie przeżywałem wspólnotę krwi, która była tak silna również w Edycie…”. Owo „my” oparte na więzach krwi było także „my”, jako pewien wspólny horyzont ducha. Dzięki tej wspólnej „metafizyce krwi” Edyta i Koyré rozumieli się doskonale i czuli się duchowo sobie bardzo bliscy, chociaż Edyta od dawna była już katoliczką a Koyré nie. Być Żydem, to należeć według krwi do narodu, który jest nosicielem wyjątkowego wybraństwa Bożego tak w wymiarze społecznym, jak i indywidualnym. To znaczy należeć do narodu, na którym Bóg odcisnął w sposób wyjątkowy swoje piętno. Rzeczywistość wybrania przekłada się oczywiście dalej na cały szereg szczególnych cech, z których jedną jest właśnie ów absolutny radykalizm czy owa naturalna i chyba głębsza niż u innych predyspozycja do całkowietgo poświęcenia się jakiejś sprawie. Cecha ta w życiu Edyty wyraziła się początkowo w absolutnym radykalizmie bycia obok Boga, a potem w absolutnym radykalizmie opowiedzenia się za Bogiem. Jako Żydówka nie była chyba zdolna do połowiczności.

    Drugi aspekt owej „metafizyki krwi” w życiu Edyty, to bardzo silne związki z matką i rodzeństwem. Edyta wiedziała doskonale, jak mocno jej rodzona matka była przywiązna do wiary i praktyk judaizmu. Wiedziała także, jak bardzo zaboli matkę fakt, że jej ukochana córka „zdradziła” wiarę przodków. Mimo to, nie używa żadnego wybiegu ani żadnej okrężnej drogi by matce o wszystkim powiedzieć. Czeka z całą sprawą do swojego powrotu do Wrocławia, w domu klęka przed matką i mówi: „Mamo, jestem katoliczką”. Edyta, jak przystało na rasowego fenomenologa, rozwiązuje cały problem z „czystą przejrzystością”. Matka, gdy usłyszała te słowa, zaczęła płakać. „Tego Edyta się nie spodziewała. Nigdy nie widziała swojej matki we łzach. Nastawiła się na wyrzuty i łajania. Liczyła się nawet z możliwością wydziedziczenia … Tymczasem ta twarda kobieta płakała! Edycie też popłynęły łzy. Te dwie wielkie dusze, które wiedziały, że są ze sobą najgłębiej związane, uświadomiły sobie w tym momencie, że ich drogi rozeszły się nieubłagalnie i nieodwołalnie; jedynie moc ich wiary dopomogła im, by każda na swój sposób złożyła Bogu na ołatarzu swego serca ofiarę, jakiej domagały się od nich nieodmienne wyroki Najwyższego”. 10 Rodzeństwo i krewni Edyty zupełnie nie rozumieją jej decyzji. Dla nich katolicyzm to „padanie na kolana i całowanie księżom butów”, nie mogli więc pojąć „w jaki sposób duch naszej siostry, mającej tak wysokie aspiracje, był w stanie zniżyć się do tej przesądnej sekty”. Całą dramatyczność relacji z rodziną i narodem Żyda uznającego Jezusa za Mesjasza, rozumieją chyba tylko ci, którzy sami doświadczyli tego osobiście. Wszyscy inni będą posiadać o tym wielkim rozdarciu tylko mniej lub bardziej mgliste wyobrażenie. W judaizmie bowiem więzy krwi łączą się bardzo ściśle z więzami wiary a ich rozerwanie bywa bardzo bolesne. Wymownym przykładem takiej wewnętrznej duchowej walki jest tu postać Pawła z Tarsu.

    Edyta zatrzymuje się na kilka miesięcy we Wrocławiu. Jak przedtem towarzyszy matce do synagogi a także zachowuje wraz z nią surowy post, nie jedząc i nie pijąc podczas Yom Kippur (Dzień Pojednania). Katolicyzm jest dla Edyty „zrealizowanym judaizmem”, dlatego też nie ma żadnych oporów w uczęszczaniu nadal do synagogi. Matka, choć widziała bezcelowość swoich wysiłków w odzyskaniu Edyty dla judaizmu, nie dawała jednak za wygraną. Powróciwszy pewnego dnia do domu, próbowała wzbudzić w Edycie poczucie winy: „Tak, teraz znalazłam swój grób”. Ona trwała jednak nieugięta. Od czasu, gdy wpadł jej w ręce „Żywot” świętej Teresy i położył kres długiemu szukaniu prawdziwej wiary, Edyta ciągle myślała o wstąpieniu do Karmelu. Także przyjęcie chrztu widziała tylko jako przygotowanie do realizacji tego zamiaru. Jednak ostateczną decyzję odłożyła właśnie ze względu na matkę: „gdy w kilka mięsięcy po nim stanęłam przed moją ukochaną matką, zrozumiałam, że chwilowo nie jest ona zdolna do przyjęcia drugiego ciosu. Nie zabiłby jej wprawdzie, lecz napełniłby ją taką goryczą, że nie chciałam jej brać na swoją odpowiedzialność”. 11 Gdy wreszcie powiedziała o tym zamiarze najbliższym, matka znowu czyniła wszystko, by ją od tego odwieść. We wrześniu, podczas pewnego niedzielnego popołudnia, gdy Edyta była sama z matką w domu: „Nagle padło długo oczekiwane pytanie: »Co będziesz robić u sióstr w Kolonii?” — „Żyć z Nim”. Nastąpiła rozpaczliwa obrona … Odtąd nie było już mowy o spokoju. W domu panowała ciężka atmosfera. Od czasu do czasu matka próbowała przypuszczać nowy atak. Potem znowu następowała cicha rezygnacja … W owych tygodniach myślałam często: Która z nas się załamie: matka czy ja? Ale wytrwałyśmy przy swoim do ostatniego dnia”. 12 Pasjonujące, a jednocześnie pełne dramaturgii, są opisy tych duchowych zmagań matki z ukochaną córką. W swojej autobiografii Edyta opisuje ostatni dzień swojego pobytu w domu rodzinnym przed wyjazdem do Karmelu, gdy wracała z matką z synagogi po celebracji Święta Kuczek. Doszło wtedy do wzruszającej swoim dramatyzmem ostatniej rozmowy matki z córką: „By ją trochę pocieszyć, powiedziałam, że pierwszy okres w klasztorze jest okresem próby. Ale to nic nie pomogło. „Jeśli godzisz się na próbę, to wiem, że przetrwasz”. Matka postanowiła wrócić do domu pieszo. Mniej więcej trzy kwadranse drogi mając osiemdziesiąt cztery lata! Ale musiałam się zgodzić, bo wiedziałam dobrze, że chętnie porozmawiałaby jeszcze ze mną bez świadków. „Czy kazanie nie było piękne?” — „Tak”. „Można więc być pobożnym także w judaiźmie?” — „Naturalnie, jeśli nie poznało się czegoś innego”. Powróciło do mnie rykoszetem rozpaczliwe: „Dlaczego ty Go poznałaś? Nie chcę mówić nic złego przeciwko Niemu. Mógł być nawet dobrym człowiekiem. Ale dlaczego czynił się Bogiem?”” 13 Nie udało się matce odwieść Edyty od jej zamiaru wstąpienia do Karmelu, choć ta nie przestała nigdy kochać i szanować swojej matki. Już w Karmelu w Kolonii autentycznie cieszyła się każdą oznaką życzliwości ze strony matki: „Gdybyż moja matka mogła zrozumieć nasze życie! Lecz już i za to jestem wdzięczna, że zdobywa się na własnoręczny dopisek w listach sióstr i przesyła: „pozdrowienia dla wszystkich”. Dopiero w 3 lata po wstąpieniu do klasztoru (14.10.1933 r.) otrzymała od matki pierwszy list (w czerwcu 1936 r.). Do końca życia matki Edyta pisała do niej listy i polecała ją Bogu na modlitwie.

    3. Szlachectwo Krzyża

    Edyta cały czas była przekonana, że Bóg przygotował dla niej w Karmelu jeszcze coś, co tylko tam mogła znaleźć. Już jako nauczycielka Instytutu Pedagogiki w Monasterze na wieści o represjach stosowanych wobec Żydów, zrozumiała, że: „Bóg znowu kładzie ciężką rękę na swoim narodzie i że los tego narodu jest także moim losem”. 14 Osobiste posłannictwo staje się dla niej jasne trochę później dzięki duchowemu „olśnieniu”: „Rozmawiałam ze Zbawicielem i powiedziałam Mu, że wiem, iż to Jego krzyż zostaje teraz włożony na naród żydowski. Ogół tego nie rozumie, ale ci, co rozumieją, ci muszą w imieniu wszystkich z gotowością wziąć go na siebie. Chcę to uczynić, niech mi tylko wskaże jak …, na czym ma polegać to dźwiganie krzyża, tego jeszcze nie wiedziałam”. 15 Wcześniej już doświadczyła na własnej skórze owego „ciężaru pochodzenia”, gdy dowiedziała się, iż jako Żydówka nie ma w Niemczech szans na habilitację. Gdy później, ze względu na pochodzenie, musi zrezygnować z pracy dydaktycznej w Instytucie doznaje niemal ulgi, że oto powszechny los Żydów stał się i jej udziałem. W Karmelu dojrzewa w niej myśl, aby włączyć się w dzieło zbawcze Chrystusa nie tylko poprzez modlitwę lecz także ekspiację. Stąd imię zakonne „od Krzyża”: „Przez krzyż rozumiałam cierpienia ludu Bożego, które się właśnie wówczas zaczęły. Uważałam, że ci, którzy rozumieją, iż to jest krzyż Chrystusowy, w imię reszty powinni wziąć go na siebie”. 16 Zrozumieć, że to krzyż Chrystusowy, oznaczało umieć patrzeć głębiej niż sugerował ówczesny historyczny kontekst nazizmu. Dlatego też nie akceptowała współczujących życzeń: „jak życzyć uwolnienia od Krzyża komuś, kto ma szlachecki tytuł: „od Krzyża”. Testament swój sporządza w 1939 r. i kończy go wspaniałymi słowami gotowości przyjęcia wszystkiego dla większej chwały Bożej i w duchu ekspiacji: „Już teraz przyjmuję śmierć taką, jaką mi Bóg przeznaczył, z doskonałym poddaniem się Jego woli i z radością. Proszę Pana, by zechciał przyjąć moje życie i śmierć na swoją cześć i chwałę, za wszystkie sprawy Najświętszego Serca Jezusa i Maryi, za św. Kościół, szczególnie za zachowanie, uświęcenie i doskonałość naszego świętego Zakonu, za Karmel w Kolonii i Echt, w duchu ekspiacji za niewiarę ludu żydowskiego, aby Pan został przez swoich przyjęty, aby nadeszło Jego królestwo w chwale, na uproszenie ratunku dla Niemiec, za pokój świata, wreszcie za moich bliskich żywych i umarłych”. Edyta, podała także najbardziej, moim zdaniem, przekonującą definicję tego, czym jest krzyż w życiu ludzkim: „Krzyż jest pojęciem wspólnym dla tego wszystkiego co nieproszone zjawia się w naszym życiu, co pozostaje, gdy uczyniliśmy wszystko, by oddalić nędzę, chorobę, cierpienia i udręki wszelkiego rodzaju. To, co mimo to zostaje, to Krzyż”. Jak łatwo zauważyć, unika tutaj zbyt łatwego cierpiętnictwa, podkreśla, że nie powinniśmy szukać cierpienia, choroby, nędzy itp., a jeśli już są, starać się je za wszelką cenę wyeliminować z naszego życia. Jednak, jeśli mimo naszych wysiłków, wszystko to pozostaje, to jest to właśnie krzyż i wtedy trzeba umieć go przyjąć. Według Edyty ważny jest więc odpowiedni moment akceptacji „krzyża”, nie trzeba tego czynić zbyt wcześnie, by nie wpaść w pułapkę przedwczesnego i niekoniecznego cierpienia, ale także nie za późno, przeciwstawiając się w ten sposób woli Bożej.

    Przez całe życie Bóg niejako przygotowywał Edytę do ofiary męczeństwa. Upokorzenia, jakie znosiła w życiu codziennym także ze względu na pochodzenie, były dla niej dobrą szkołą. Wystarczy wspomnieć choćby niedopuszczenie jej do habilitacji, najpierw dlatego, że była kobietą, potem, że Żydówką. Sama Edyta, dopiero z perspektywy czasu dostrzegła ukryty sens swojego życia: „co nie leżało w moich planach, leżało w planach Bożych. Jakże jest żywa we mnie pewność płynąca z wiary, że gdy się patrzy przez pryzmat Boży, nie widzi się przypadków. Całe moje życie, aż do najdrobniejszych szczegółów, zostało nakreślone przez Boską Opatrzność i w obliczu Boga ma doskonały sens i powiązanie. I raduję się na światło chwały, w którym będzie mi kiedyś odsłonięta tajemnica tego doskonałego sensu i związku.” Trudno chyba o wspanialsze świadectwo wiary i głębszą nadzieję.

    ks. Leszek Misiarczyk

    _______

    1 Zob. np. J. A. Kłoczowski, Świętość i filozofia, „Tygodnik Powszechny” z 18 października 1998, s. 1.9; J. Tischner, Rozum i Krzyż, „Gazeta Wyborcza” z 10/11 października 1998, s.31.
    2 Dostępny jest w j. polskim doktorat Edyty, O zagadnieniu wczucia, Kraków 1988, jej artykuł Fenomenologia Husserla a filozofia św. Tomasza z Akwinu, „Znak — Idee” 1 (1989) s. 80–100; Spór o prawdę istnienia. Listy Edith Stein do Romana Ingardena, Warszawa 1994 oraz w przekładzie siostry Adamskiej między innymi autobiografia Edyty, Światłość w ciemności, Kraków 1977; Wiedza Krzyża. Studium o św. Janie od Krzyża, Kraków 19942 Byt skończony i Byt Wieczny, Kraków 1995. Z opracowań natomiast warto wspomnieć np. s. Teresa Renata od Ducha Świętego, Edyta Stein. Filozof i karmelitanka, Paris 1973; J. I. Adamska, Błogosławiona Edyta Stein, Kraków 1988 oraz seria artykułów napisanych przez przyjaciółkę Edyty H. Conrad–Martius, ojca E. Przywarę i innych wydanych w numerze 1 serii „ Znak–Idee” z 1989 r.
    3 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 52
    4 Tak sama Edyta w swojej autobiografii (s. 115–116) opisuje intelektualny klimat Getyngi w tym okresie.
    5 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 125.
    6 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 126.
    7 E. Stein, Fenomenologia Husserla a filozofia św. Tomasza. Próba konfrontacji, „Znak–Idee” 1 (1989) s. 80–100.
    8 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 176.
    9 H. Conrad–Martius, Moja przyjaciółka Edyta Stein, „Znak–Idee” 1 (1989) s. 3–12, tutaj s. 6.
    10 Teresa Renata od Ducha Św., Edyta Stein. Filozof i karmelitanka, Paris 1973, s. 62.
    11 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 222.
    12 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 229.
    13 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 231.
    14 Teresa Renata od Ducha Św., Edyta Stein. Filozof i karmelitanka…, s. 105.
    15 Teresa Renata od Ducha Św., Edyta Stein. Filozof i karmelitanka…, s. 106.
    16 Teresa Renata od Ducha Św., Edyta Stein. Filozof i karmelitanka…, s. 110.

    mateusz.pl/Frondapl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cudownie uzdrowiona za wstawiennictwem Edyty Stein. Świadectwo Teresy Benedykty McCarthy

     

    Teresa Benedykta McCarthy

     Teresa Benedykta McCarthy/fot.Marzena Cyfert

    ***

    W Domu Edyty Stein we Wrocławiu odbyło się spotkanie z pochodzącą ze Stanów Zjednoczonych Teresą Benedyktą McCarthy, cudownie uzdrowioną za wstawiennictwem Edyty Stein. Cud ten przyczynił się do kanonizacji św. Teresy Benedykty od Krzyża.

    – Dziś obchodzimy 81. rocznicę wydarzenia, kiedy to pociąg, którym jechała Edyta Stein w kierunku Auschiwtz, zatrzymał się na bocznym torze Dworca Głównego we Wrocławiu. Po otwarciu drzwi urzędnik wojskowy zobaczył widok, który go sparaliżował: stłoczeni ludzie, spośród których jedna osoba ubrana na ciemno. Jak się później okazało – Edyta Stein, św. Teresa Benedykta od Krzyża. Zapytała: „Czy to Wrocław? To moje ukochane miasto i widzę je po raz ostatni. Jedziemy na śmierć”. A 39 lat temu państwo Mary i Emmanuel McCarthy zostali obdarowani przez Pana Boga córeczką, której dali imię Teresa Benedykta. Otrzymała to imię, ponieważ wiara jej rodziców była tak duża, że zapragnęli, aby ich dziecko nosiło imię jeszcze ani nie beatyfikowanej ani nie kanonizowanej kobiety, którą uznali za przykład do naśladowania – mówiła w słowie powitania Maria Kromp-Zaleska, dyrektor Domu Edyty Stein.

    Anna Siemieniec podkreśliła, że to co łączy zebranych tego dnia w Domu Edyty Stein to wiara w świętych obcowanie i wiara w cuda. O tym cudzie opowiedziała już sama Teresa Benedykta McCarthy.

    Amerykanka pochodzi z rodziny wielodzietnej, jest najmłodsza spośród dwanaściorga dzieci (trzynaste dziecko zmarło po narodzeniu). Urodziła się 8 sierpnia 1984 r. (w Polsce był to 9 sierpnia). Jej ojciec ks. Emanuel Charles McCarthy jest księdzem melchickim. Kościół melchicki to katolicki kościół wschodni, pozostający w unii z biskupem Rzymu. Ks. Emanuel został wyświęcony 9 sierpnia 1981 r. w Damaszku w Syrii. Święcenia początkowo miały być w innym terminie, ale ostatecznie zostały przełożone na 9 sierpnia. Od 40 lat od początku lipca podejmuje 40-dniowy post w intencji przebłagania za zrzucenie bomby na Nagasaki (9 sierpnia 1945 r.). Przyjmuje tylko płynne pokarmy. Później połączył fakt śmierci Edyty Stein 9 sierpnia i dołączył również tę intencję przebłagania do swojego postu. Jego post trwa do 9 sierpnia.

    Teresa Benedykta McCarthy podkreśla, że niewiele pamięta z czasu, kiedy walczyła o życie, ponieważ był to rok 1987 a ona miała wówczas 2,5 roku. Zgodziła się opowiedzieć o tej historii, by dać świadectwo silnej wiary swoich bliskich, zwłaszcza mamy.

    – Z tego co mi opowiadano, rodzice byli na wycieczce poza domem. Ja byłam w domu ze starszym rodzeństwem a był to czas, kiedy panował sezon grypowy. Wiele osób chorowało. W tym czasie takim lekiem, który przyjmowaliśmy, był tylenol. Zupełnie nieświadomie przyjęłam dużą dawkę leku, myśląc że to cukierki. Po chwili rodzeństwo zauważyło, że jestem nieswoja, że nie zachowuję się naturalnie. I zabrano mnie do szpitala. Kiedy rodzice wrócili, byłam już przetransportowana do kliniki. Byłam zdiagnozowana, dawka leku została przekroczona 14 razy. Znajdowałam się w śpiączce, moja wątroba przestała funkcjonować. Moje nazwisko zostało umieszczone na liście do przeszczepu wątroby na pierwszym miejscu. Ale nawet gdyby do niego doszło, szanse na moje przeżycie były niewielkie. Moja ciocia zaproponowała, by zebrać szerokie grono znajomych i modlić się za wstawiennictwem Edyty Stein. Rodzice prosili wszystkich o modlitwę za wstawiennictwem Edyty Stein. Natomiast był to też czas, kiedy mój ojciec miał wygłosić rekolekcje. Stanął przed dylematem, czy jechać na te rekolekcje, czy nie. A miały się one odbyć w północnej Dakocie – to 1500 mil od szpitala, w którym miał umierającą córkę. Wówczas natknął się na książkę św. Teresy z Avila i na słowa, które zrobiły na nim duże wrażenie: „Jeśli ty się zajmiesz moimi sprawami, to ja zajmę się twoimi”. Tak Bóg mówił do św. Teresy. Zapadła decyzja, by pojechać na te rekolekcje. Kiedy tato wrócił z rekolekcji do szpitala, dowiedział się, że moje zdrowie jest w jak najlepszym porządku. A w takim medycznym sprawozdaniu przeczytał, że zdrowie dziecka bardzo się poprawiło. Zostałam wypuszczona ze szpitala bez żadnych leków – opowiadała Teresa Benedykta McCarthy.

    Podczas tych dramatycznych dni walki o życie Teresy jej najstarszy brat modlił się różańcem w kaplicy domowej. Kiedy wyszedł z tej kaplicy, powiedział do matki: „Wiesz, Benedykta będzie zdrowa”. Wszyscy chwycili się tej ufnej modlitwy i rozpoczął się modlitewny łańcuszek.

    Jedna z pielęgniarek przyszła po 24 godzinach do szpitala na kolejny dyżur i była pewna, że już nie zobaczy Teresy Benedykty, że to dziecko umrze. I była zdziwiona, że widzi ją w tak dobrym stanie a dolegliwości stopniowo ustępują. Cała historia wydarzyła się w tydzień. Kiedy Teresa Benedykta po wyjściu ze szpitala znalazła się między ludźmi, powtarzano: „Idzie Chwała Boża”. Ale jej życie po tym cudzie toczyło się zwyczajnie.

    – Nie jestem cudownym dzieckiem. Jestem zwykłą kobietą. Mieszkam na co dzień w Bostonie w Stanach Zjednoczonych. Pracuję jako dyrektor zajmujący się projektami w katolickiej firmie – mówiła Teresa Benedykta.

    Cud uzdrowienia zgłoszono do diecezji, a potem do Watykanu. Rozpoczęto proces kanonizacyjny. Był to przyczynek do ogłoszenia Edyty Stein świętą.

    – Oczywiście nie byłam świadoma tego, co się działo, że toczy się jakiekolwiek dochodzenie. Byłam zajęta rzeczami, nad którymi skupiają się dzieci: zabawą, szkołą, psotami i radosnym spędzaniem czasu – mówiła Amerykanka.

    11 lat później odbyła się kanonizacja. Cud został zatwierdzony a ordynatorem prowadzącym historię zdrowia i choroby Teresy Benedykty był dr Ronald Kleinman, lekarz pochodzenia żydowskiego. Nie miał więc żadnego interesu w tym, by koloryzować historię tego cudu. Potwierdził, że było to coś wymykającego się logice medycznej, coś, co nie powinno się zdarzyć. 11 października 1998 r. ogłoszono Edytę Stein świętą.

    – To wydarzenie było dla mnie trudne i przytłaczające. Byłam nastolatką, która nie lubiła zwracania na siebie uwagi. Miałam 14 lat i nie wiedziałam, jak radzić sobie z rozmowami, do których mnie zapraszano. Obecność na kanonizacji napełniła mnie wieloma wspaniałymi wrażeniami, ale nie byłam w stanie tego przetworzyć, w pełni uświadomić sobie, co się stało. To nastąpiło później – wspominała Teresa Benedykta McCarthy i dodała: – Edyta Stein jest obecna w moim życiu, ale szczególnie wtedy, gdy modlę się w takich sytuacjach bardzo trudnych, wręcz rozpaczliwych. Nie zwracam się do niej codziennie, ale proszę o wstawiennictwo szczególnie wtedy, kiedy jest sytuacja, która po ludzku wydaje się beznadziejna. Nie wiem, jaki rezultat mają moje modlitwy, ale kiedy się modlę, czuję ogarniający mnie pokój i pogłębioną wiarę.

    Marzena Cyfert/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 sierpnia

    Święty Dominik Guzman, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Bonifacja Rodríguez Castro, zakonnica
      •  Święta Maria od Krzyża Helena MacKillop, zakonnica
      •  Błogosławiony Zefiryn Gimenez Malla, męczennik
      •  Błogosławiony Włodzimierz Laskowski, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Dominik

    Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże.

    Święty Dominik

    Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił.

    Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże.

    Święty Dominik

    W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie.
    Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody.
    Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną.
    Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy.
    Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.

    Święty Dominik

    Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi.
    W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.
    Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu.

    Święty Dominik

    Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r.
    Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus
    , co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie.
    Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy.

    Herb Zakonu Kaznodziejskiego

    W ikonografii św. Dominik przedstawiany jest w dominikańskim habicie. Jego atrybutami są: gwiazda sześcioramienna, infuła u stóp, lilia – czasami złota, księga, podwójny krzyż procesyjny, pastorał, pies w czarne i białe łaty trzymający pochodnię w pysku (symbol zakonu: Domini canes
     – “Pańskie psy”), różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Dominik – apostoł modlitwy różańcowej

     pl.wikipedia.org

    ***

    Głęboka cisza obejmuje każdego, kto opuszczając tętniące miejskim życiem ulice Bolonii, przekroczy progi kościoła św. Dominika. Położona przy placu o tej samej nazwie bazylika San Domenico jest jednym z najważniejszych miejsc kultu w stolicy regionu Emilia-Romania. To tu przechowywane są doczesne szczątki św. Dominika, założyciela Zakonu Kaznodziejskiego Ojców Dominikanów i apostoła Różańca

    W styczniu 1218 r. św. Dominik przybył do Bolonii i zamieszkał wraz z braćmi w klasztorze przy kościele pw. Oczyszczenia Najświętszej Panny Maryi, wówczas znajdującym się poza murami miasta. Wobec potrzeby większej siedziby, w 1219 r. św. Dominik osiadł na stałe w klasztorze San Nicolò delle Vigne, na którego miejscu stoi obecna bazylika Dominikanów. Tutaj św. Dominik osobiście przewodniczył dwóm pierwszym zgromadzeniom ogólnym, mającym na celu zdefiniowanie podstawowych praw Reguły. Tutaj też 6 sierpnia 1221 r. Święty zmarł i został pochowany. Kanonizował go 13 lipca 1234 r. papież Grzegorz IX.

    Działalność misyjna

    Św. Dominik urodził się pomiędzy rokiem 1171 a 1173 w Caleruega, w ówczesnym królestwie Kastylii (dzisiejsza Hiszpania). Wywodził się z bogatej rodziny Gusmano (Guzmán). Odebrawszy staranne i wszechstronne wykształcenie, Dominik podjął studia przy katedrze w Palencji, zgłębiając filozofię i teologię. Dziesięć lat później przyjął święcenia kapłańskie. Około roku 1206, kiedy to Kościołowi katolickiemu na terenach południowej Francji zagrażała herezja albigensów i waldensów, Dominik, widząc to zagrożenie, podjął działalność misjonarską. Niestety, mimo wysiłków, zupełnie bezskuteczną. Wędrówki od miasta do miasta, od wioski do wioski, płomienne kazania, w których głosił prawdziwą Dobrą Nowinę, nie przynosiły rezultatu. Heretycy wprawdzie podziwiali ascetyzm i gorliwość Dominika, ale obstawali przy swoim.

    Oddanie Maryi

    Swoją działalność misyjną Dominik uzupełniał nieustanną modlitwą do Matki Bożej. Szerzenie Jej kultu uczynił centrum swojej kaznodziejskiej działalności. Gdy zatem podejmowany przez niego trud apostolski wydawał mu się bezcelowy, w sposób zupełnie naturalny począł szukać pomocy u Matki Bożej – postanowił zwrócić się całym sobą ku Najświętszej Maryi Pannie. Udał się w miejsce odosobnione, by tam trwać na modlitwie. Według tradycji Kościoła, wówczas to, był rok 1214, Matka Boża objawiła św. Dominikowi nabożeństwo Różańca Świętego jako środek wybawienia Europy od herezji. O tym wydarzeniu tak pisał św. Ludwik Maria Grignion de Montfort: „Św. Dominik, widząc, że ciężar grzechów uniemożliwia albigensom nawrócenie, odszedł w lasy w pobliżu Tuluzy, gdzie modlił się bez przerwy przez trzy dni i noce (…). Wówczas ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna i powiedziała: «Drogi Dominiku, czy wiesz, jakiej broni chce użyć Błogosławiona Trójca, aby zmienić ten świat? (…). Chcę, abyś wiedział, że w tego rodzaju walce taranem pozostaje zawsze Psałterz anielski, który jest kamieniem węgielnym Nowego Testamentu. Jeśli więc chcesz zdobyć te zatwardziałe dusze i pozyskać je dla Boga, głoś mój Psałterz»”.

    Cud Różańca

    Po objawieniu Dominik udał się prosto w kierunku katedry w Tuluzie. Tam, według św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, „tak gorąco i przekonująco wyjaśniał znaczenie i wartość świętego Różańca, że niemal wszyscy mieszkańcy Tuluzy go przyjęli i odrzucili fałszywe wierzenia”. Od tego czasu Dominik swoje kazania całkowicie poświęcił wyjaśnianiu poszczególnych prawd wiary ujętych w formę tajemnic różańcowych oraz nauczaniu modlitwy różańcowej. W ten sposób w krótkim czasie nawrócił całą południową Francję, po czym swoje kroki skierował do Hiszpanii i Italii, gdzie nawracał, wyrzucał demony z opętanych, czynił cuda i uzdrawiał. Tylko w samej Lombardii nawrócił ponad 100 tys. albigensów. Apostolskie sukcesy Dominika uważa się za pierwszy cud różańcowy.

    San Domenico

    W tylnej części placu przed bolońską bazyliką San Domenico znajduje się kolumna Matki Bożej Różańcowej. Wykonana w 1632 r. przez Guida Reniego, upamiętnia koniec epidemii dżumy, która dotknęła miasto, i przypomina o sile modlitwy różańcowej. Z przodu placu kolumna z figurą św. Dominika zdaje się zapraszać do bazyliki.

    Po prawej stronie nawy głównej znajduje się kaplica San Domenico, zawierająca cenną Arkę św. Dominika ze szczątkami Świętego. Pierwotnie grobowiec został zbudowany w 1267 r. przez Nicolę Pisano i jego uczniów, który wyposażył sarkofag z marmuru w 6 paneli przedstawiających najważniejsze wydarzenia z życia Świętego. Za Arką znajduje się relikwiarz z umieszczoną w nim głową św. Dominika, który obnoszony jest podczas procesji ulicami miasta w dzień wspomnienia Świętego – 8 sierpnia. Cztery płótna zdobiące boczne ściany kaplicy przedstawiają cuda dokonane przez św. Dominika, a fresk w absydzie „Chwałę św. Dominika”.

    Naprzeciw kaplicy San Domenico znajduje się Kaplica Różańcowa. Wybudowana jako kaplica rodziny Guidottich, w drugiej połowie XVI wieku została przyznana Bractwu Różańca Świętego, które zostało ustanowione dla Zakonu Dominikanów w wieku poprzednim. Z tej okazji kaplica zmieniła nazwę na Kaplicę Różańcową. Na jej sklepieniu i w absydzie znajdują się freski przedstawiające Niebo i Ziemię, oddające chwałę Matce Bożej Różańcowej. W bocznych panelach ołtarza znajdują się malowidła przedstawiające piętnaście tajemnic Różańca, ale wzrok przybywających zatrzymuje znajdujący się w centrum ołtarza otaczany szczególną czcią wizerunek Matki Bożej Różańcowej, przed którym niemal zawsze można spotkać osoby zatopione w modlitwie.

    Margita Kotas/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 sierpnia

    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Zobacz także:
      •  Święty Sykstus II, papież i męczennik
      •  Święty Kajetan, prezbiter
      •  Błogosławieni prezbiterzy i męczennicy Agatanioł i Kasjan
      •  Święty Albert z Trapani, prezbiter
      •  Błogosławiony Tadeusz Dulny, męczennik
    ***
    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Edmund Bojanowski urodził się 14 listopada 1814 r. w Grabonogu. W dzieciństwie został cudownie uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Bolesnej, czczonej na Świętej Górze w Gostyniu.
    Otrzymał staranne wychowanie w katolickiej rodzinie. Poważna choroba uniemożliwiła mu ukończenie studiów filozoficznych, które podjął na uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie. Po intensywnej kuracji zamieszkał w rodzinnej miejscowości. Chociaż wykazywał zainteresowania literackie, jego głównym charyzmatem okazała się praca społeczna i charytatywna. Zakładał czytelnie dla ludu, rozpowszechniając dobre czasopisma, by w ten sposób pomagać ubogiej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia. Dał się poznać jako człowiek wielkiej wytrwałości i dobroci serca. Wielokrotnie był zapraszany do uczestnictwa w stowarzyszeniach niosących pomoc ubogim. Podczas epidemii cholery w 1849 r. poświęcił się służbie zarażonym.

    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Będąc człowiekiem głęboko religijnym i praktykującym, na każdego człowieka, a zwłaszcza na biedne dziecko, patrzył przez pryzmat miłości do Boga. Mimo słabego zdrowia robił wszystko, by nieść pomoc zaniedbanemu ludowi wiejskiemu przez organizowanie ochronek dla dzieci i opieki nad chorymi, troszcząc się jednocześnie o podniesienie moralności dorosłych. Chociaż był człowiekiem świeckim, 3 maja 1850 r. założył zgromadzenie zakonne Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej.
    Problemy zdrowotne uniemożliwiły mu realizację marzeń o kapłaństwie, chociaż podejmował próby studiów seminaryjnych.
    Dla otoczenia był zawsze przykładem heroicznej wiary, prostoty, miłości i ufności w Bożą Opatrzność. Już za życia przez wielu ludzi uznawany był za człowieka świątobliwego. Doczesne życie zakończył 7 sierpnia 1871 r. na plebanii w Górce Duchownej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Dziś wspominamy bł. Edmunda Bojanowskiego

    Dziś wspominamy bł. Edmunda Bojanowskiego

    Wydawnictwo WAM Wielcy Ludzie Kościoła: Błogosławiony Edmund Bojanowski

    ***

    Dziś Kościół katolicki w Polsce obchodzi wspomnienie liturgiczne bł. Edmunda Bojanowskiego. Apostoła laikatu beatyfikował papież Jan Paweł II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie podczas swej pielgrzymki do Ojczyzny.

    Bł. Edmund Bojanowski jest pionierem apostolatu świeckich ściśle współpracujących z hierarchią kościelną. “Szlachcic, patriota, głęboko religijny – wybrał życie w celibacie, aby być bardziej wolnym i dyspozycyjnym dla Królestwa Bożego” – czytamy w Liturgii Godzin o Błogosławionym.

    W 1850 r. założył Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny, które podjęły jego dzieło. Na skutek polityki zaborców zgromadzenie podzieliło się na cztery gałęzie służebniczek: (dębickich, starowiejskich, śląskich i wielkopolskich). Obecnie liczy ono łącznie ok. 3,5 tys. zakonnic.

    Edmund Bojanowski zmarł 7 sierpnia 1871 roku w Górce Duchownej koło Leszna. 13 czerwca 1999 roku Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym. Jego relikwie znajdują się w Domu Głównym Służebniczek Wielkopolskich w podpoznańskim Luboniu.

    W 2009 r. w sanktuarium maryjnym księży filipinów na Świętej Górze w Gostyniu poświęcono pomnik bł. Edmunda Bojanowskiego. Z miejscem tym związany był ten żyjący w XIX wieku świecki filantrop i społecznik. Inny pomnik wniesiono w 1999 r. w Skrzyszowie k. Wodzisławia Śląskiego przed tamtejszym klasztorem służebniczek śląskich. Natomiast 130. rocznicę jego śmierci (w 2001 r.) upamiętniono pomnikiem, który stanął w ogrodach Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Przed laty były to ogrody należące do kamienicy przy ul. Katedralnej 9, w której mieszkał bł. Edmund Bojanowski, gdy w latach 1832-36 studiował na Uniwersytecie Wrocławskim.

    W związku z 10. rocznicą beatyfikacji Edmunda Bojanowskiego ukazało się kompletne wydanie rękopisu jego „Dziennika”. Prezentacja czterotomowego dzieła odbyła się w marcu br. w Warszawie. „Dziennik” wielkiego społecznika pozwala bliżej poznać jego bogaty świat ducha wypełniony modlitwą i pracą a także jego wielkie umiłowanie polskości oraz żywej tradycji patriotycznej.

    Z kart „Dziennika” wyłania się również obraz życia różnych warstw społecznych: prostego ludu, ziemiaństwa, duchowieństwa, jak również wydarzenia polityczne, społeczne i sytuację Kościoła w Wielkopolsce w połowie XIX w.

    KAI / apio/Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Bł. Edmund Bojanowski – apostoł ludu wiejskiego

    Bł. Edmund Bojanowski – apostoł ludu wiejskiego

    Bł. Edmund Bojanowski (1814- 1871) (fot. www.ochronka. padre.com.pl)

    ***

    Edmund urodził się w małej wiosce w Grabonogu (Wielkopolska) w rodzinie szlacheckiej, 14 listopada 1814 roku. Był wątłym i chorowitym dzieckiem. W wieku czterech lat bardzo poważnie zachorował i bliski był śmierci. Jego matka wyprosiła dla niego łaskę uzdrowienia przed cudownym obrazem Matki Bożej Bolesnej na Świętej Górze w Gostyniu. Nauki pobierał prywatnie w domu.

    Jego rodzina była bardzo religijna i patriotyczna. Gdy w 1830 roku wybuchło powstanie, ojciec i dziadek Edmunda zgłosili się do powstańczego wojska. Duże znaczenie na ukształtowanie się jego osobowości odegrał ks. Jan Siwicki, wikariusz w Dubinie, dokąd przenieśli się rodzice Edmunda. Był uzdolniony humanistycznie, rozczytywał się w utworach A. Mickiewicza i w innych twórcach epoki romantyzmu. Interesował się filozofią i podejmował studia z tej dziedziny na uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie, ale musiał je przerwać z powodu pogarszającego się zdrowia. Nie mogąc uczestniczyć orężnie w walkach o odzyskanie niepodległości Polski, pragnął służyć zniewolonej przez zaborców Ojczyźnie swymi zdolnościami i majątkiem.

    Edmund miał serce niezwykle wrażliwe i szybko zorientował się, jak bardzo zaniedbane są wiejskie dzieci. Ich trudną sytuację materialną i duchową pogarszała narastająca germanizacja tych ziem przez władze pruskie. Dlatego całym sercem zaangażował się w pracę społeczną i charytatywną. Zakładał biblioteki i czytelnie dla prostego ludu. Starał się rozpowszechniać wartościowe czasopisma i pomagał ubogiej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia. W czasie epidemii cholery w 1849 roku włączył się w bezpośrednią opiekę nad chorymi.

    Żeby zapewnić stałą opiekę nad zaniedbanymi dziećmi, zaczął zakładać tzw. ochronki współpracując z miejscową ludnością, która darzyła go wielkim zaufaniem. Opiekował się chorymi i troszczył się o moralny poziom społeczeństwa. Mimo, iż Edmund był człowiekiem świeckim, nie dziwi fakt, że idąc za natchnieniem pochodzącym od Boga, 3 maja 1850 roku założył Zgromadzenie Zakonne Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej, które jest najliczniejszym i najpopularniejszym zakonem żeńskim w Polsce. Dzisiaj kilkutysięczna wspólnota sióstr kontynuuje pracę swojego charyzmatycznego założyciela w naszej Ojczyźnie i na misjach w różnych częściach świata.

    Choć Edmund marzył o kapłaństwie, to jednak problemy zdrowotne nie pozwoliły mu na podjęcie studiów teologicznych. Dla swego otoczenia był zawsze wzorem głębokiej wiary, dziecięcej ufności względem Bożej Opatrzności oraz wielkiej prostoty w relacjach z innymi ludźmi. Zmarł 7 sierpnia 1871 roku na plebanii w Górce Duchownej.

    Papież Jan Paweł II w dniu beatyfikacji Edmunda Bojanowskiego w Warszawie, 13 czerwca 1999 roku, powiedział podczas Mszy św. w homilii: 

    Apostolstwo miłosierdzia wypełniło również życie błogosławionego Edmunda Bojanowskiego. Ten wielkopolski ziemianin, obdarowany przez Boga licznymi talentami i szczególną głębią życia religijnego, mimo wątłego zdrowia, z wytrwałością, roztropnością i hojnością serca prowadził i inspirował szeroką działalność na rzecz ludu wiejskiego. Wiedziony pełnym wrażliwości rozeznaniem potrzeb, dał początek licznym dziełom wychowawczym, charytatywnym, kulturalnym i religijnym, które wspierały materialnie i moralnie rodzinę wiejską. Pozostając świeckim człowiekiem, założył dobrze w Polsce znane Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej. We wszelkich działaniach kierował się pragnieniem, by wszyscy ludzie stali się uczestnikami odkupienia. Zapisał się w pamięci ludzkiej jako «serdecznie dobry człowiek», który z miłości do Boga i do człowieka umiał skutecznie jednoczyć różne środowiska wokół dobra. W swojej bogatej działalności daleko wyprzedzał to, co na temat apostolstwa świeckich powiedział Sobór Watykański II. Dał wyjątkowy przykład ofiarnej i mądrej pracy dla człowieka, ojczyzny i Kościoła. Dzieło błogosławionego Edmunda Bojanowskiego kontynuują Siostry Służebniczki, które z całego serca pozdrawiam i dziękuję im za cichą i ofiarną służbę dla człowieka i Kościoła.

    o.Marek Wójtowicz.SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 sierpnia

    Przemienienie Pańskie

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Oktawian, biskup
      •  Święty Hormizdas, papież
      •  Błogosławiony Bronisław Kostkowski, męczennik
    ***
    Przemienienie Pańskie

    Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas wraz z Chrystusem, Piotrem, Jakubem i Janem na górę Tabor. Tam Chrystus przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce, a szaty stały się olśniewająco białe. Apostołowie byli zachwyceni, choć poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą dla pozostałych uczniów – dowiedzieli się o nim dopiero po wniebowstąpieniu Jezusa.
    Zdarzenie to Ewangeliści musieli uważać za bardzo ważne, skoro jego szczegółowy opis umieścili wszyscy synoptycy: św. Mateusz (Mt 17, 1-9), św. Marek (Mk 9, 1-8) i św. Łukasz (Łk 9, 28-36). Również św. Piotr Apostoł przekazał opis tego wydarzenia (2 P 1, 16-18). Miało ono miejsce po sześciu dniach – czy też “jakoby w osiem dni” – po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach Cezarei Filipowej (Mt 16, 13-20; Mk 8, 27-30; Łk 9, 18-21).
    Św. Cyryl Jerozolimski (+ 387) jako pierwszy wyraził pogląd, że górą Przemienienia Chrystusa była góra Tabor. Za nim zdanie to powtarza św. Hieronim (+ ok. 420) i cała tradycja. Faktycznie, góra Tabor uważana była w starożytności za świętą.
    Może dziwić szczegół, że zaraz po przybyciu na górę Apostołowie posnęli. Po odbytej bardzo uciążliwej drodze musieli utrudzić się wspinaczką, zwłaszcza że wędrowali sześć dni od Gór Hermonu.
    W Starym Testamencie powszechne było przekonanie, że Jahwe pokazuje się w obłoku (Wj 40, 34; 1 Sm 8, 11). Dlatego w czasie Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii, czyli objawieniu się Boga. Dlatego Ewangelista stwierdza, że świadkowie tego wydarzenia bardzo się zlękli.

    Girolamo de Sermoneta: Przemienienie Pańskie

    Termin “Przemienienie Pańskie” nie jest adekwatny do greckiego słowa metemorfothe (por. Mk 9, 2), które ma o wiele głębsze znaczenie. Termin grecki oznacza dokładnie “zmienić formę zewnętrzną (morfe), kształt; przejść z jednej formy zewnętrznej do drugiej”. Chrystus okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie – Synem Bożym. Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć, jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Ewangelista wspomina, że Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem o Jego męce. Zapewne przypomnieli uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach przypomni je św. Piotr w jednym ze swoich Listów (2 P 1, 16-18).Uroczystość Przemienienia Pańskiego na Wschodzie spotykamy już w VI wieku. Była ona największym świętem w ciągu lata. Na Zachodzie jako święto obowiązujące dla całego Kościoła wprowadził ją papież Kalikst III z podziękowaniem Panu Bogu za zwycięstwo oręża chrześcijańskiego pod Belgradem w dniu 6 sierpnia 1456 r. Wojskami dowodził wódz węgierski Jan Hunyadi, a całą obronę i bitwę przygotował św. Jan Kapistran. Jednak lokalnie obchodzono to święto na Zachodzie już w VII wieku. W Polsce święto znane jest od XI wieku.Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny, eschatologiczny aspekt: przyjdzie czas, że Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Dlatego dzisiejszy obchód jest dniem wielkiej radości i nadziei, że nasze przebywanie na ziemi nie będzie ostateczne, że przyjdzie po nim nieprzemijająca chwała.
    Przemienienie to jednak nie tylko pamiątka dokonanego faktu. To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i przemiany. To równocześnie nakaz zostawiony przez Chrystusa, to zadanie wytyczone Jego wyznawcom. Warunkiem naszego eschatologicznego przemienienia jest stała przemiana duchowa, wewnętrzne, uparte naśladowanie Chrystusa. Ta przemiana w zarodku musi mieć podstawę na ziemi, by do swej pełni mogła dojść w wieczności. W drodze ku wieczności uczeń Jezusa musi być Mu wierny: myślą, słowem i chrześcijańskim czynem.
    Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim tam, gdzie – za Piotrem – będziemy powtarzać: “Mistrzu, jak dobrze, że tu jesteśmy”. Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali o tym, co dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: “Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12, 2).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Jezus jest Panem!

    Przemienienie

    Przemienienie Pańskie/Malowidło: Kiko Arguello/ fot. Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny
    A gdy jest szczególnie trudno, wtedy warto wrócić na Tabor. Do tych chwil, gdy Bóg wydawał się tak blisko, w których pewnym się było, że działa. Gdy świat zdaje walić się na głowę, pamięć o nich pomaga przetrwać.

    ***

    Refleksje do Czytań święta Przemienienia Pańskiego w roku A.

    Nie będzie stwierdzeniem specjalnie odkrywczym, jeśli napisać, że czytania tego święta koncentrują się wokół przemienienie Jezusa. Na górze (Tabor). Ich wymowa pomaga jednak zrozumieć głębię tego wydarzenia. Co przydać się może każdemu wierzącemu nie tylko w rozważaniu różańcowych tajemnic światła, ale i w życiu. Zwłaszcza wtedy, gdy jest pod górkę.

    Jako że czytania w roku A, B i C różnią się jedynie Ewangelią, a jest ona w każdym roku i tak podobna, bo opowiada o tym samy wydarzeniu, to i nie wyważałem otwartych drzwi :). Rozważania do dwóch pierwszych są w każdym roku identyczne. A do Ewangelii różnią się tylko o tyle, o ile domagała się tego nieco inna u każdego z Ewangelistów narracja o tym wydarzeniu. Umieszczam te teksty w osobnych dokumentach tylko dlatego, by Czytelnik nie musiał się gubić w jakichś zawiłościach potrójnej numeracji 🙂

    1. Kontekst Pierwszego Czytania Dn 7,9-10.13-14

    Księga Daniela to dzieło tajemnicze i dość trudne w zrozumieniu. Akurat jednak siódmy rozdział tej księgi – relację z jednego z sennych widzeń proroka – zrozumieć nie tak trudno, gdyż znaczenie owej wizji jest tam wytłumaczone. Jasne, niektórzy chcieliby zrozumieć każdy jej szczegół i móc odnieść go do konkretnych wydarzeń z historii. Ale główne jej przesłanie jest jasne.

    To wizja czterech bestii i rogów czwartej z nich :). Wszystkie owe cztery bestie, „to czterech królów, którzy powstaną z ziemi”. Podobnie zresztą owe rogi. To mniejsze królestwa. Wszystkie te bestie „wychodzą z morza” czyli są wrogie Bogu. Ale nie trzeba się wcale ich mocą i czynionym przez nie złem przejmować. Bo – jak też widzi to w owej wizji Daniel – „Królestwo (…) otrzymają święci Najwyższego, i będą posiadać królestwo na zawsze i na wieki wieków”.

    Czytany w święto Przemienienia Pańskiego fragment snu Daniela, to właśnie wizja Boga, który daje władzę (tajemniczemu) Synowi Człowieczemu. Przytoczmy ten fragment w całości, wraz z pominiętymi w czytaniu wierszami 11 i 12. Tekst czytania – pogrubioną czcionką. 

    Patrzałem, aż postawiono trony,
    a Przedwieczny zajął miejsce.
    Szata Jego była biała jak śnieg,
    a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny.
    Tron Jego był z ognistych płomieni,
    jego koła – płonący ogień.
    Strumień ognia się rozlewał
    i wypływał od Niego.
    Tysiąc tysięcy służyło Mu,
    a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy
    stało przed Nim.
    Sąd zasiadł  i otwarto księgi.


    Z powodu gwaru wielkich słów, jakie wypowiadał róg, patrzałem, aż zabito bestię; ciało jej uległo zniszczeniu i wydano je na spalenie. Także innym bestiom odebrano władzę, ale ustalono okres trwania ich życia co do czasu i godziny. 

    Patrzałem w nocnych widzeniach:
    a oto na obłokach nieba przybywa
    jakby Syn Człowieczy.
    Podchodzi do Przedwiecznego
    i wprowadzają Go przed Niego.
    Powierzono Mu panowanie,
    chwałę i władzę królewską,
    a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki.
    Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem,
    które nie przeminie,
    a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie.

    Zainteresowanych bardziej szczegółowymi wyjaśnieniami odsyłam do komentarza biblijnego do czytań. Dla porządku wyjaśnijmy tylko, że to scena sądu nad złem (bestiami i rogami). Ten który sądzi – zasiadający na tronie Przedwieczny – to oczywiście Bóg. A Syn Człowieczy to postać, której Bóg przekazuje władzę.

    Kim jest Syn Człowieczy? W podstawowym znaczeniu zwrot ten oznacza po prostu człowieka. To jakiemuś „człowiekowi” Bóg przekazuje władzę. Jak wyjaśniają jednak bibliści, w słownictwie apokaliptycznym zwrot ten oznacza bądź Izraela, cały naród, bądź też przyszłego króla tego narodu – Mesjasza. Czyli – biorąc za podstawę nie hebrajski a grekę – Chrystusa.

    W Nowym Testamencie Jezus sam siebie tak właśnie zazwyczaj nazywa; mówi o sobie, że jest Synem Człowieczym. Czyli człowiekiem, ale jednocześnie zapowiadanym Bożym Pomazańcem, Mesjaszem, Chrystusem. Czyli Królem.  Znamienne, że w wizji Daniela bestie wychodzą z morza. W Biblii często symbolizuje ono zresztą zło. Syn Człowieczy natomiast przybywa na obłokach nieba. Nie jest z ziemi – czyli nie jest tylko człowiekiem. Tym bardziej nie jest z morza – jak bestie. Ten Syn Człowieczy jest z nieba. 

    Piękna zapowiedź Bożego Syna, który będzie jednocześnie Synem Człowieczym, prawda? Jezusa z Nazaretu, który, choć „Bogiem z Boga prawdziwego”, choć „zrodzony, a nie stworzony” i „współistotny Ojcu” „zstąpił z nieba i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy z stał się człowiekiem”.

    W scenie tej nie chodzi jednak przede wszystkim o tożsamość Syna Człowieczego. Raczej o ów fakt przekazanie Mu przez Boga władzy. „Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie”.

    Chrześcijanie wierzą, że moment ten nastąpił, gdy Jezus Chrystus, po swoim zmartwychwstaniu, wstąpił do nieba i „zasiadł po prawicy Ojca”. Ten, który był (i ciągle jest) człowiekiem, który zna radości ludzkiego życia i jego troski, ten który tak zwyczajnie rozmawiał z ludźmi, a potem wypędzał z wielu złe duchy, leczył, karmił cudownie rozmnożonym chlebem, jest jednocześnie Panem wszystkiego! Człowiek, ludzkość, ma w niebie niesamowite znajomości! I żadne siły piekielne, nawet jeśli działają przez różnorakie ziemskie bestie i ich rogi (czyli różne ziemskie potęgi) nie są w stanie ufających Synowi Człowieczemu pokonać.

    Wizja Daniela jest zapowiedzią przyszłości, ale dla nas przyszłości, która już się zrealizowała. Przynajmniej częściowo. Nasz Pan jest już w niebie i ma wszelką władzę nad całym światem. Służąc Mu nikogo i niczego nie musimy się bać.

    2. Kontekst drugiego czytania  2 P 1,16-19

    Drugi list świętego Piotra… To nie za długie pismo, którego wiodącym tematem jest nadzieja, jaką daje prawda o paruzji (powtórnym przyjściu Jezusa). Nadzieja ta pozwala wiernie trwać przy Ewangelii mimo różnorakich zawirowań i mało sympatycznych okoliczności, w których przychodzi uczniom Chrystusa żyć. W czytanym tej niedzieli fragmencie Piotr wskazuje na podstawy tej nadziei.

    Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości.

    Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej.

    Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach.


    Ogólna wymowa wypowiedzi Piotra jest zrozumiała. To co on i inni Apostołowie głosili – chodzi ogólnie o całą Ewangelię –  nie jest baśnią. To nie jak opowiadania różnych pseudonauczycieli, którzy powoływali się na różne rzekome objawienia. Oni, Apostołowie,  naprawdę widzieli wielkość Jezusa. Na górze, gdy się przemienił. No i w sumie też potem, gdy widzieli Go zmartwychwstałego. Wiara chrześcijan nie opiera się na legendach i baśniach, ale na wydarzeniu Jezusa, którego Apostołowie są świadkami…

    To bardzo aktualne także dziś. Niektóre, także współczesne, religie odwołują się do baśniowych opowieści i do rzekomych objawień, w których Bóg powiedział co i jak. Są i tacy, którzy do tego samego worka wrzucają chrześcijan. Tymczasem to niesprawiedliwe. Bo wiara chrześcijan nie opiera się na legendach, ale na na osobie Jezusa Chrystusa; dokładniej, na świadectwie ludzi, którzy naprawdę widzieli niezwykłości związane z Jezusem, a za przekonanie o ich prawdziwości oddali swoje życie. Oczywiście dziś, po dwóch tysiącach lat, Ewangelie bardzo łatwo zaliczyć do baśni. Tyle że kiedy się je czyta widać, że są opowieścią o faktach. Dla świadków nie zawsze zresztą wygodnych. Ot, choćby scena zaparcia się Piotra; scena z niewiernym Tomaszem. Albo też scena z Jakubem i Janem, którzy chcieli przez matkę załatwić sobie w królestwie Jezusa dobre stanowiska. No i przede wszystkim ta zdrada Judasza…

    To świadectwo – mówi dalej Piotr – jest bardzo ważne. Ale prawdziwość tego co głoszą potwierdza także „prorocka mowa”. O co chodzi? Zapewne o zapowiedzi proroków Starego Testamentu, które w Jezusie już się spełniły. Ot, choćby zapowiedzi Izajasza o cierpiącym Słudze Jahwe… I całkiem sporo innych.

    To wszystko – ciągnie dalej Piotr – powinno pomóc czytającym ten list trwać przy Jezusie aż do czasu paruzji, Jego powtórnego przyjścia.

    Przemienienie Jezusa jest więc tu przez Piotra wskazane jako jeden z tych elementów opowieści o Jezusie, który pozwala trwać przy nim nawet wtedy, gdy wszystko wokół wydaje się walić, a nadzieje zdają się płonne. Bardzo ważne i w dzisiejszym kontekście chrześcijańskiego życia.

    3. Kontekst Ewangelii Mt 17,1-9

    Św. Mateusz, autor czytanej w to święto Ewangelii, w swoim dziele chciał przedstawić Jezusa jako Nowego Mojżesza, a Kościół – jako pierwociny nowego królestwa Bożego.  Tak to w uproszczeniu wygląda. Czy scena z przemienieniem Jezusa ma w tym kontekście jakieś większe znaczenie? Tak, jeśli pójść tropem myśli św. Piotra z drugiego czytania. Podobnie kiedy spojrzeć na samą Ewangelię…

    Zaraz po scenie przemienienia Jezusa następuje inna, scena rozmowy Jezusa z uczniami na temat tego, że przed przyjściem Mesjasza powinien przyjść jeszcze Eliasz. Jezus wyjaśnia im wtedy, że Eliasz już przyszedł. Był nim Jan Chrzciciel. Patrząc tak na sprawę scena z przemienieniem Jezusa ma więc z tematem nadchodzącego Nowego Mojżesza i Bożego królestwa całkiem sporo wspólnego. To niejako potwierdzenie tej prawdy. Zapowiadany Mesjasz już przyszedł! Szerszy kontekst sceny przemienienia Jezusa tej Ewangelii wskazuje jednak na pewien paradoks tego nowego Bożego królestwa. Jezus nie kroczy drogą zwyciężania, ale odrzucenia. Zapowiada swoim uczniom mękę. I wzywa ich do pójścia drogą zaparcia się samych siebie. Po przemienieniu powie im, że jeśli chcą być wielcy, muszą stać się dziećmi, ostrzeże przed zgorszeniem…. W tej części Ewangelii Mateusza przemienienie Jezusa jest dla Jego uczniów jedyną jasną chwilą w morzu stawianych im wymagań i zapowiadanych trudności. Tabor ma być dla nich taką chwila, do której w tym wszystkim będą się mogli odwołać. Będą dzięki niej pamiętali, że warto. Bo wiedzą Komu zaufali i jakiej sprawie służą….

    Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego, Jana, zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: Twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło.

    A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”

    Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: „Wstańcie, nie lękajcie się”. Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: „Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie”.


    4. Warto zauważyć

    Może, dla jasności, podzielmy ten punkt na dwie część. I najpierw odpowiedzmy na pytanie:

    A. Kim w świetle tej sceny jest Jezus?

    Góra na której przemienia się Jezus nie jest wymieniona z nazwy. Tradycja widzi w niej górą Tabor. Scena, choć pewnie właśnie na owej górze się rozegrała, przywodzi jednak na myśl inna górę. Synaj, w tradycji Starego Testamentu zwany częściej Horebem. Dlaczego?

    Mamy tu i Mojżesza, który chodził na tę górę, gdy Izrael zawierał z Bogiem przymierze i Eliasza, który także na tej górze spotkał Boga w cichym zefirku. Mamy obłok – podobnie jak obłok, który spowijał Synaj w dnia zawierania przymierza. Obłok, który symbolizuje Boga,  z którym to na Synaju i Mojżesz i Eliasz rozmawiali. No i mamy przemienionego Jezusa, którego twarz jaśnieje jak słońce, a szaty jaśnieją jak białe światło. Co przywodzi z kolei na myśl oblicze Mojżesza, na którego Izraelici nie mogli patrzeć po jego rozmowie z Bogiem, bo też był tym spotykaniem się z Bogiem przemieniony.

    Słuszną wydaje się więc ta intuicja, która każe widzieć w tej scenie przedstawienie Jezusa jako…. No, Ewangelista Mateusz wedle biblistów chce przedstawiać Jezusa jako nowego Mojżesza, jako nowego prawodawcę. W „Kazaniu na górze” Jezus zresztą autorytatywnie tłumaczył stare prawo i podał jego interpretację. Ta scena jest więc niejako potwierdzeniem, że w pełni miał do tego prawo. Niepokoi tylko ta obecność Eliasza, bo przez to obraz Nowego Mojżesza nie do końca się składa. Tak się przynajmniej wydaje.

    Ale to nie tak. Ta analogia jest bardziej finezyjna. A staje się to jasne, gdy wsłuchać się w to, co mówi głos z nieba, czyli sam Bóg. „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”.

    Pierwsza część tego zdania, to parafraza z Izajasza. Z pierwszego zdania pierwszej Pieśni o Słudze Pańskim (Iz 42,1nn). 

    Oto mój Sługa, którego podtrzymuję.
    Wybrany mój, w którym mam upodobanie.
    Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął;
    On przyniesie narodom Prawo.
    Nie będzie wołał ni podnosił głosu,
    nie da słyszeć krzyku swego na dworze.
    Nie złamie trzciny nadłamanej,
    nie zagasi knotka o nikłym płomyku.
    On niezachwianie przyniesie Prawo.
    Nie zniechęci się ani nie załamie,
    aż utrwali Prawo na ziemi,
    a Jego pouczenia wyczekują wyspy.


    I tak dalej. Zwraca uwagę, że w scenie przemienienia „sługa podtrzymywany” staje się „synem umiłowanym”. Czyli jest kimś więcej niż ów sługa z tekstu Izajasza. Ale charakter Jego misji pozostaje ten sam: z łagodnością przynieść narodom prawo i je na ziemi umocnić (tak w skrócie;)). Jednocześnie jednak druga część kwestii, którą wypowiada Bóg, nawiązuje do innego tekstu Starego Testamentu, do księgi Powtórzonego Prawa (18). Tam Mojżesz mówi:

    Pan, Bóg twój, wzbudzi ci proroka spośród braci twoich, podobnego do mnie. Jego będziesz słuchał. Właśnie o to prosiłeś Pana, Boga swego, na Horebie, w dniu zgromadzenia: «Niech więcej nie słucham głosu Pana, Boga mojego, i niech już nie widzę tego wielkiego ognia, abym nie umarł». I odrzekł mi Pan: «Dobrze powiedzieli. Wzbudzę im proroka spośród ich braci, takiego jak ty, i włożę w jego usta moje słowa, będzie im mówił wszystko, co rozkażę (Pwt 18, 15-18).

    Ciekawy cytat, prawda? „Proroka jak ty”. Czyli Mojżesz też jest prorokiem 🙂 Nie tylko – jak my to dziś chcielibyśmy upraszczać  – prawodawcą. Ale wróćmy do tematu. Ów Boży głos z obłoku każe nam widzieć w Jezusie nie tyle Nowego Mojżesza w sensie zastąpienia jednego drugim, ale raczej Nowego Mojżesza i Proroka, który kontynuuje to, co Bóg obiecał. Który kontynuuje Boże dzieło wobec Izraela. A że Bóg przemawiał do Izraela najpierw przez Mojżesza – prawodawcę i proroka (!), a potem przez innych proroków, stąd jasnym się staje, czemu w scenie występuje też Eliasz. Największy z proroków Starego Testamentu. Tak, Jezus jest tym, który po nich przejmuje pałeczkę kontynuowania Bożego dzieła.

    W tym miejscu wypada wrócić do dwóch szczegółów, o których już wspominałem, ale chciałbym zwrócić na nie uwagę. Po pierwsze, głos z obłoku przedstawia Jezusa nie jako „sługę podtrzmywanego”, ale „Syna umiłowanego” (chcących zgłębić ten temat zachęcam do lektury Listu do Hebrajczyków). A po drugie…. Przemieniony Jezus, którego twarz i szaty w tej scenie jaśnieją różni się jednak od Mojżesza, który też jaśniał po spotkaniu z Bogiem. Mojżesz jaśnieje PO spotkaniu z Bogiem, a Jezus jaśnieje ZANIM pojawia się symbolizujący Boga obłok i zanim rozlega się głos. Znacząca różnica prawda? Nic więc dziwnego, że kiedy scena się kończy Jezus prosi tych swoich trzech wybranych uczniów, którym dał oglądać swoją chwałę, żeby póki co nikomu o tym nie mówili.

    Scena ta pokazuje więc Jezusa jako tego, który prowadzi dalej rozpoczęte przez Boga dzieło. Bóg niegdyś posłużył się swoimi sługami, Mojżeszem, potem prorokami, a teraz posługuje się swoim Umiłowanym Synem. Synem, który znacznie przewyższa ich godnością. Bo sam jest Bogiem.

    B. Co ta scena mówi jego uczniom? Przemienienie Jezusa na górze (Tabor) to przerywnik w narracji, w której pojawiają się ciągle nowe wymagania i trudności. To wskazanie Apostołom, że choćby nie wiadomo co, warto trzymać się Jezusa. Bo On jest zapowiadanym Pomazańcem, Mesjaszem, Chrystusem, Królem. I prawdziwym, bo dosłownie, Synem Bożym. 

    5. W praktyce

    Chrześcijanin służy temu, któremu została przekazania wszelka władza i wszelkie panowanie. Nie musi się martwić, że coś przegrywa, ze świat idzie nie tą drogą, jaką powinien. Stoi po stronie Pana. Zwycięzcy. Nic tego nie zmieni.

    A gdy jest szczególnie trudno, wtedy warto wrócić na Tabor. Do tych chwil, gdy Bóg wydawał się tak blisko, w których pewnym się było, że działa. Gdy świat zdaje walić się na głowę, pamięć o nich pomaga przetrwać.

    I nie chodzi tu tylko o zawirowania w życiu osobistym czy zawodowym. Nie udaje się nam nie raz także, gdy chodzi o życie społeczne czy polityczne. Ale to nie ma większego znaczenia. Pan historii wie co robić. I choć czasem prowadzi świat krętymi drogami, to jednak zawsze ku odnowieniu wszystkiego w Dniu Ostatecznym.

    Andrzej Macura/wiara.pl

     

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Śnieżna

    Zobacz także:
      •  Święty Oswald, król i męczennik
    ***
    Bazylika Sancta Maria Maior

    Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej. Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej.
    W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła.
    W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII.
    Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami.

    Salus Populi Romani

    Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu. Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Niezwykły znak od Maryi - śnieg w czasie upałów. Dziś wspomnienie Matki Bożej Śnieżnej

    fot. screenshot YouTube (Maria Joanna od Aniołów)

    ***

    Niezwykły znak od Maryi – śnieg w czasie upałów. Dziś wspomnienie Matki Bożej Śnieżnej

    Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej.

    Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej.

    W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła.

    W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII.

    Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami.

    Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu.

    Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi.

    brewiarz.pl

    __________________________________________________________________________________

    Pogromczyni nieprzyjaciół Krzyża – Matka Boża Śnieżna

    (oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Historia Kościoła obfituje w niezwykłe zdarzenia, będące owocem ingerencji Nieba w porządek ziemski. Wierzących budują moralnie, z kolei dla odrzucających wiarę stanowią przyczynę zgorszenia lub, w najlepszym wypadku, budzą ich sceptycyzm. Do takich faktów należą m.in. dzieje bazyliki i obrazu Matki Bożej Śnieżnej.

    Śnieg w letni poranek

    Rzymianie, którzy 5 sierpnia 352 roku przechodzili przez wzgórze eskwilińskie, z wielkim zdziwieniem obserwowali niezwykłe zjawisko. Mimo letniej pory jego zbocze pokrywała warstwa śniegu. Co było przyczyną niezwykłego wydarzenia, wiedział papież Liberiusz oraz rzymski patrycjusz Jan. W nocy ukazała im się bowiem Matka Boża i wyraziła wolę, by w tym miejscu stanęła świątynia ku Jej czci. Jak mówi stara tradycja, wspomniany patrycjusz oraz jego żona nie doczekawszy się potomstwa, zastanawiali się, jak spożytkować ku chwale Bożej swój majątek. Jakże zadziwić, a zarazem uradować musiała ich taka odpowiedź…

    W miejscu cudu stanęła pierwsza świątynia poświęcona Bogarodzicy. Nie była jeszcze tak wielka i wspaniała jak dziś. Tę wzniesiono dopiero za pontyfikatu Ojca Świętego Sykstusa III (432-440), który chciał uczcić sukces soboru w Efezie, a przede wszystkim ogłoszenie dogmatu, że Najświętszej Maryi Pannie przysługuje tytuł Bożej Rodzicielki (Theotokos). Świątynia zyskała nazwę bazyliki Matki Bożej Większej.

    Pamięć cudu leżącego u genezy fundacji świątyni przetrwała w nazwie wizerunku Maryi czczonego w jej wnętrzu oraz święcie ustanowionym w rocznicę niezwykłego zjawiska (5 sierpnia) – Matki Bożej Śnieżnej. Piękna legenda przenosi moment powstania ikony daleko wstecz, przypisując jej namalowanie św. Łukaszowi Ewangeliście. Według historyków sztuki, znany nam obecnie obraz powstał najprawdopodobniej w XII wieku. Do Rzymu trafił zapewne w XIII stuleciu, wraz z krzyżowcami powracającymi do Europy.

    Wybawicielka rzymian

    Obraz cieszy się sławą cudownego, a przedstawia Maryję trzymającą na lewej ręce małego Pana Jezusa, który z kolei lewą rączką podtrzymuje Księgę, a prawą wyciąga przed siebie w geście błogosławieństwa. Znany jest także pod nazwą Salus Populi Romani, czyli Ocalenie Ludu Rzymskiego. Wielokroć bowiem, w chwilach poważnych zagrożeń, Matka Boża Śnieżna przychodziła z pomocą rzymianom.

    To właśnie Jej ingerencji lud rzymski przypisuje ocalenie miasta przed dżumą za pontyfikatu św. Grzegorza Wielkiego. Później, podczas wielkiego pożaru, który wybuchł w 847 roku, gdy papieżem był Leon IV, wizerunek Matki Bożej Śnieżnej niesiono ulicami Wiecznego Miasta, wypraszając wygaśnięcie ognia. Podobna procesja z obrazem Maryi Salus Populi Romani przeszła przez Rzym w trakcie starcia z flotą muzułmańską pod Lepanto w 1571 roku. Wtedy to losy bitwy rozstrzygnęły się na korzyść połączonej floty katolickiej.

    Należy dodać, że wizerunek Matki Bożej Śnieżnej stał się bardzo popularny w całym świecie chrześcijańskim. Do jego rozpropagowania przyczynił się generał jezuitów św. Franciszek Borgiasz, zamawiając liczne kopie cudownego wizerunku, by potem wysłać je do różnych zakątków świata. Jedna z nich trafiła do Jarosławia w Polsce. W oparciu o ten obraz powstały kolejne repliki.

    Rada na wagę zwycięstwa

    Należy podkreślić, że także w Polsce Matka Boża Śnieżna uczyniła cud porównywalny do rzymskich, przyczyniając się do zwycięstwa w bitwie chocimskiej. 

    Stało się to w 1621 roku, gdy rok po zwycięstwie nad armią polską na polach Cecory, w której zginął hetman Stanisław Żółkiewski, Turcy szykowali nową wyprawę na Rzeczpospolitą. Całej potędze Turcji drogę zastąpiły szczupłe siły pod dowództwem hetmana Jana Karola Chodkiewicza. Niestety, utalentowany militarnie hetman zmarł w oblężonym obozie. Gdy wieść o tym doszła do kraju, biskup Marcin Szyszkowski zarządził w Krakowie uroczystą procesję błagalną, podczas której niesiono ulicami miasta przechowywaną w kościele oo. Dominikanów kopię wizerunku Matki Bożej Śnieżnej. Gdy wszystko zapowiadało klęskę, bo otoczone przez pogan wojska polskie dysponowały zaledwie jedną beczką prochu, dowodzącemu nimi regimentarzowi Stanisławowi Lubomirskiemu ukazała się Matka Boża. Madonna wypowiedziała tylko jedno słowo: Wytrwałość. Wódz zastosował się do rady, dzięki czemu Polska strona wynegocjowała pokój na korzystnych warunkach. Sukces uznano za dzieło Niepokalanej. 

    Jako wotum dziękczynne dla Bogarodzicy żona Stanisława Lubomirskiego, Anna, ufundowała w Krakowie kościół i klasztor ss. Dominikanek, naturalnie pod wezwaniem Matki Bożej Śnieżnej. Do dziś zakonnice oraz wierni czczą w nim Maryję, modląc się przed jedną z kopii eskwilińskiego obrazu.

    Modlitwa do Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej

    O Maryjo, Matko moja Niebieska,
    najczulsza, najlepsza z matek,
    do stóp i do Serca Twego Macierzyńskiego
    tulę się z miłością i ufnością dziecięcą.
    Patrz, oto Twe dziecię przychodzi do Ciebie
    i wzywa Twej pomocy!
    Czy potrzeba o Matko, by wiele Ci mówiło,
    Twe Serce wszystko już odczuło…
    Ty wiesz, że cierpi, że płacze, że zgrzeszyło…
    O Matko łaski Bożej, źródło życia i radości,
    o Ty wsławiona w tym cudownym Obrazie łaskami bez miary,
    spraw Twoim wstawiennictwem u Boga,
    by i na moje serce dotknięte cierpieniem i winami,
    spadły białe, śnieżne płatki Twej pociechy,
    zmiłowania i wysłuchania.
    Bóg Ci niczego odmówić nie może,
    jeśli tylko prośby nasze nie sprzeciwiają się
    zamiarom Jego Ojcowskiego Serca, tak bardzo nas miłującego.
    O Matko Najświętsza, wierzę, iż wszystko możesz u Boga!
    O Matko Miłosierdzia, ufam Twemu Macierzyńskiemu Sercu,
    O Matko Najczulsza, Tobie powierzam wszystko,
    co dotyczy mojej duszy, mego ciała i moich najdroższych!
    O Matko Ukochana, miłuję Cię i wiem,
    że miłujesz mnie jak dziecię swoje.
    W Twoje ręce najświętsze składam życie,
    śmierć i wieczność moją,
    wierząc, że nie zginę na wieki. Amen.

    Litania do Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej

    Kyrie, eleison. Chryste, eleison. Kyrie, eleison.
    Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z Nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu, Odkupicielu świata Boże,
    Duchu Święty Boże,
    Święta Trójco, Jedyny Boże,

    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święta Maryjo Panno Śnieżna,
    Święta Maryjo Dziewico Niepokalana,
    Święta Maryjo Pokorna Służebnico Pańska,
    Święta Maryjo Żywy Przybytku Słowa Wcielonego,
    Święta Maryjo Nowa Ewo, obiecana w raju,
    Święta Maryjo Pociecho, radości i błogosławieństwo Ludu Wybranego,
    Święta Maryjo Idąca za Chrystusem aż do stóp Krzyża,
    Święta Maryjo Świeczniku ozdobiony w siedmiorakie dary Ducha Świętego,
    Święta Maryjo Najwyższa chlubo świata chrześcijańskiego,
    Święta Maryjo Królowo Nieba i ziemi,
    Święta Maryjo Wzorze modlitwy i wyrzeczenia,
    Święta Maryjo Wspomożenie małżeństw i rodzin,
    Święta Maryjo Opiekunko pielgrzymów i podróżujących,
    Matko nasza najłaskawsza,
    Matko Miłosierdzia,
    Matko ofiarności i dobroci,
    Matko poświęcenia i służby,
    Matko zsyłająca swe łaski wraz z płatkami śniegu,
    Matko prowadząca zagubionych w chaosie świata,
    Matko darząca uśmiechem swoich gości,
    Matko o każdej porze roku zapraszająca do siebie czcicieli,
    Matko udzielająca wszelkiej pomocy potrzebującym,
    Matko wypraszająca łask wszelkich,
    Matko której bezgranicznie zaufaliśmy,
    Matko pouczająca o Miłowaniu Boga i bliźnich,
    Matko wypraszająca pokój i Boże przebaczenie,
    Matko nawołująca do gorliwego odmawiania Różańca,
    Matko wzywająca do czynienia pokuty,
    Matko umacniająca chorych i cierpiących,
    Matko wychowawczyni powołań kapłańskich, zakonnych i misyjnych,
    Matko otaczająca opieką wszystkich parafian,
    Matko roztaczająca Macierzyńską opiekę nad młodzieżą i dziećmi,
    Matko chroniąca nas od niewiary,
    Matko ucząca nas prostoty i życia w prawdzie,
    Matko pomagająca naszej Ojczyźnie i światu całemu,
    Matko towarzysząca nam w pielgrzymce wiary,
    Matko pocieszająca strapionych i nadziejo umierających,
    Matko prosząca swego Syna o świętość dla nas,

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami.

    K. Módl się za nami, Święta Boża Rodzicielko.

    W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

    Módlmy się
    : Boże Wszechmogący, Ojcze i Przyjacielu ludzi, Ty prowadzisz Swój lud pośród zmieniających się kolei życia. Dzięki Ci składamy za to, że łaskawie wejrzałeś na naszą ziemię, gdzie czcimy Najświętszą Maryję Pannę Śnieżną. Udziel nam i tym wszystkim, którzy powierzają się Jej Matczynej Opiece, łaski coraz większego umiłowania Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Który żyjesz i królujesz przez wszystkie wieki wieków. Amen

    PCh24.pl/źródło: dladuszy.piotrskarga.pl

    _________________________________________________________________________________


    Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) – Matka Boża Śnieżna

    Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) – Matka Boża Śnieżna

    Bazylika Santa Maria Maggiore w Rzymie – Jensens, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W Rzymie 5 sierpnia białe płatki zawirują nad głowami wiernych… Śnieg w Wiecznym Mieście w środku gorącego lata? Tak, podobno kiedyś pojawił się na Eskwilinie, jednym z siedmiu wzgórz, na i wokół których rozrosło się miasto.  Kiedy biały puch przykrył zbocze uznano to za znak od Maryi. Wskazała miejsce, gdzie powinien powstać kościół ku Jej czci. 5 sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie poświęcenia Bazyliki Najświętszej Maryi Panny Większej (Santa Maria Maggiore).

    To w Santa Maria Maggiore jest otaczany kultem wizerunek Matki Bożej zwany Salus Populi Romani (Ocalenia Ludu Rzymskiego), towarzyszący mieszkańcom miasta w szczególnie trudnych chwilach. A białe płatki?  Płatki róż posypią się z kopuły kaplicy Matki Bożej, by przypominać o niezliczonych łaskach jakich za Jej – Matki Bożej Śnieżnej – wstawiennictwem spływają na świat.

    To właśnie śnieg, który spadł z 4 na 5 sierpnia 352 roku był znakiem, który dała Maryja. Wskazała miejsce, gdzie ma powstać świątynia ku jej czci. Najpierw we śnie a później na jawie to zaskakujące, jak na porę roku, zjawisko atmosferyczne dane było zobaczyć ówczesnemu papieżowi Liberiuszowi oraz rzymskiemu patrycjuszowi Janowi. Jan z małżonką gorliwie modlił się o potomstwo, a prośby kierowali właśnie do Matki Bożej.

    Dziś kościoła, którego kształt podobno wyznaczył Liberiusz nie zobaczymy. Świątynia nazywana też Liberiana, za czasów papieża Sykstusa III (432 – 440) została przebudowana, a właściwie zbudowana na nowo. Nowa budowla miała upamiętnić ogłoszenie dogmatu o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos). Bazylika wówczas zyskała miano Matki Bożej Większej, a kolejni papieże powiększali ją i upiększali. To też pokazuje, jak szczególne jest to miejsce dla chrześcijan.

    Jest to nie tylko jeden z najstarszych i największych kościołów rzymskich, poświęconych Maryi, jest też jednym z najstarszych na świecie. To jedna z czterech rzymskich bazylik patriarchalnych (tzw. bazylik papieskich), którą nawiedza się w roku świętym. Santa Maria Maggiore czy też Santa Maria della Neve (Matki Bożej Śnieżnej), gdzie kultem szczególnym otaczana jest ikona Maryi (Salus Populi Romani), jest również miejscem pochówku kilku papieży. Ponadto, od żłobka, który jest przechowywany w specjalnym relikwiarzu pod ołtarzem głównym nazywa się ją także Santa Maria ad Presepe – Matki Bożej przy Żłóbku.
    Od 2017 roku Polak, kardynał Stanisław Ryłko, jest archiprezbiterem i administratorem świątyni.

    Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego (Wybawicielka Ludu Rzymskiego)
    Wielki Tydzień w 2020 roku, to czas, kiedy pandemia zatrzymała świat. Media pokazywały opustoszały pusty plac Świętego Piotra. Papież Franciszek, ołtarz, krucyfiks i wizerunek Maryi – tylko to mogliśmy zobaczyć. Wizerunek Maryi właśnie ten, który na co dzień króluje w kaplicy Bazyliki Santa Maria Maggiore. Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego jak przed wiekami przyszło do potrzebujących, ponieważ to właśnie tę ikonę noszono ulicami miasta, kiedy atakowały plagi. To przed tym wizerunkiem Maryi modlono się, gdy muzułmanie zagrażali Europie (przed bitwą pod Lepanto w 1571 roku). W 1953 roku niesiono ją w procesji rozpoczynającej pierwszy rok maryjny w historii Kościoła.

    Obraz Matki Bożej znajdujący się w Bazylice Santa Maria Maggiore ma wyraźnie bizantyjskie cechy. Jest to forma ikony określana mianem Hodegetrii (czyli z gr. przewodniczki; Tej, która prowadzi). To wizerunek Maryi z Jezusem na ręku, ale też i wskazującej na Niego. Ikona została namalowana na cedrowej desce (117 x 79 cm). Kiedy dokładnie? Trudno określić, ponieważ była wielokrotnie przemalowywana. Być może powstała między XI a XIII wiekiem, ale – co ciekawe – i święty Łukasz jest wskazywany jako autor.  Ostatnia renowacja z 2017 roku sprawiła, że wrócił jej dawny blask.

    Salus Populi Romani jest Mamusią, która uzdrawia nas w naszym wzroście, uzdrawia nas w naszym podejmowaniu i rozwiązywaniu problemów, uzdrawia nas, byśmy stali się wolni w podejmowaniu ostatecznych wyborów… (Papież Franciszek)

    Podobno ta ikona jest najbardziej znanym i najczęściej kopiowanym wizerunkiem Matki Bożej na świecie. Skąd ta popularność?  Szczególne zasługi mają w tym jezuici. Na prośbę trzeciego generała zakonu, św. Franciszka Borgiasza, a za zgodą papieża Piusa V w 1569 roku obraz został skopiowany i wieszano go w domach jezuickich w różnych państwach, na różnych kontynentach. Tak poznawał go świat.

    Podobno ten, który znajduje się w kościele OO. Dominikanów w Krakowie należał do św. Stanisława Kostki SJ, a pewien związek z pojawieniem się Maryi Śnieżnej w Jarosławiu miał Piotr Skarga SJ. Obecnie – oprócz niezliczonych ilości obrazów w domach – to w różnych miejscach kultu towarzyszy nam w ponad 350 kopiach. Aż 37 z nich zostało ukoronowanych koronami papieskimi, a Santa Maria Maggiore dla 30 sanktuariów w Polsce jest sanktuarium macierzystym. Jan Paweł II wybrał ikonę Salus Populi Romani, aby towarzyszyła młodym ludziom, którzy biorą udział w Światowych Dniach Młodzieży.

    Dziś też ten maryjny wizerunek ma szczególnego orędownika. Kiedyś kardynał Bergoglio, gdy przebywał w Rzymie regularnie odwiedzał Bazylikę Matki Bożej Większej. Dziś jako papież Franciszek wielokrotnie pojawia się przed obliczem Salus Populi Romani. Otacza go szczególnym kultem. Już na drugi dzień po wyborze na Stolicę Piotrową był u Matki Bożej Śnieżnej z prośbą, by strzegła całego Rzymu. Wraca do Niej przed i po każdej pielgrzymce zagranicznej, przynosi białe róże.

    Joanna Pawełczak/Deon.pl

    _________________________________________________________________________________________

    SALUS POPULI ROMANI

    Ikona Salus Populi Romani - Fallaner, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    Ikona Salus Populi Romani – Fallaner, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons/Deon.pl

    ***

    Jest to być może najbardziej czczony wizerunek Madonny w Rzymie. Obecnie znajduje się w kaplicy Pawłowej (wł. Cappella Paolina) – nazwa pochodzi od papieża Pawła V (1552, Rzym – 1621, Rzym), który podjął decyzję o jej wybudowaniu – w bazylice pw. Matki Bożej Większej (wł. Basilica di Santa Maria Maggiore).

    Bazylika Matki Bożej Większej jest trzecią bazyliką patriarchalną Rzymu – po bazylice pw. św. Piotra (wł. Papale Basilica Maggiore di San Pietro in Vaticano) i bazylice pw. św. Jana na Lateranie (wł. Basilica di San Giovanni in Laterano) – i znajduje się pod specjalnym patronatem Ojca św.

    Pochodzenie Salus Populi Romani od wielu już lat jest obiektem zainteresowania historyków, i nie tylko. Pewne informacje pochodzą z wieku XV. Wiadomo, że wtedy, w Rzymie, Matka Boża — Ocalenie Ludu Rzymskiego (niekiedy Wspomożenie Ludu Rzymskiego) – cieszyła się czcią mieszkańców Wiecznego Miasta i uznawana była za wizerunek cudowny.

    Wiek XV to czas upadku cesarstwa bizantyjskiego i Konstantynopola (1453 r.), gdy chrześcijanie uciekali ze Wschodu przed wydawałoby się niezwyciężonymi wojskami Proroka. To czas bezpowrotnego zniszczenia wielu wspaniałych ikon, obrazów, dzieł sztuki chrześcijańskiej, kościołów i klasztorów, przez nie uznających sztuki figuratywnej mahometan. Nic dziwnego więc, że chrześcijańscy uciekinierzy ze Wschodu unosili często ze sobą najcenniejsze relikwie i najwspanialsze zabytki, ponad tysiącletniej kultury chrześcijańskiej na tamtych terenach. Podobnie jak my sami, wyrzucani z naszych Kresów Wschodnich po II wojnie światowej, zabieraliśmy ze sobą najcenniejsze, najbardziej czczone obiekty sakralne…

    Dwie historyczne części chrześcijaństwa rozdzielone zostały bezpowrotnie. A za zniszczeniem najważniejszych ikon i świętych wizerunków szło też niszczenie wszelkich o nich pamiątek. Czy chodzi to o zapiski, książki, czy kościoły, świątynie, dzieła sztuki — wszystko bezpowrotnie zostało stracone. Niszczycielski walec islamu bezpowrotnie wymazał ślady chrześcijańskiej przeszłości ziem byłego cesarstwa bizantyjskiego z powierzchni ziemi…

    Dlatego tak trudno odtworzyć historię tylu cennych wizerunków przywiezionych przez uciekinierów ze Wschodu. Niejednokrotnie pozostają nam tylko przypuszczenia, popierane tradycją ustną, legendami. Nie należy ich lekceważyć, choć są czasem tak splątane, iż do jednego cudownego wizerunku czczonego niegdyś w Bizancjum nawiązują historie wielu czczonych dzisiaj w świecie chrześcijańskim. Który z nich jest tym właściwym, nie bardzo wiadomo…

    Podobnie jest i z Salus Populi Romani. Niektórzy historycy argumentują, że najwcześniejszą datą, o której można w Jego przypadku mówić, to wiek XIII, gdy w latach 1204-1261 Konstantynopolem rządzili łacińscy krzyżowcy. I to oni mieliby przywieźć ten Wizerunek do Rzymu.

    Inni twierdzą, że Wizerunek został namalowany w VIII w., tuż po zakończeniu paro-wiekowych kontrowersji okresu ikonoklazmu (gr. eikōn — obrazklao — łamać), czyli obrazoburstwa, gdy przeciwnicy oddawania czci świętym wizerunkom ustąpili na soborze niecejskim II (787 r.)…

    Ruch obrazoburstwa na dobre rozprzestrzenił się w 726 r., gdy cesarz bizantyjski Leon III Izauryjczyk (gr. Λέων Γ’ ο Ίσαυρος) (ok. 680 – 741, Bizancjum) zakazał kultu świętych obrazów. 4 lata później nastąpiło zerwanie z Rzymem (cesarz został przez papieża św. Grzegorza II ekskomunikowany). W odwecie władca bizantyjski usunął ze stanowiska i wydalił z Konstantynopola przeciwnika polityki cesarskiej, patriarchę św. Germana I (gr. Γερμανός) (ok. 634 – 733, Planion). Przed opuszczeniem miasta German miał wszelako napisać list do Grzegorza II, w którym informował go o „powierzeniu Świętego Wizerunku Maryi falom morskim”…

    Legenda mówi dalej, że parę dni później Grzegorz II otrzymał we śnie polecenie, by udać się nad brzeg Tybru. W otoczeniu wielu kapłanów, procesyjnie poszedł tam i rozpoczął modlitwy. I wtedy, nagle, z wody unieść się miała Święta Ikona i osiąść na rękach papieskich…

    Po szczęśliwym zakończeniu okresu ikonoklazmu za pontyfikatu papieża Sergiusza II (zm. 847, Rzym) owa Święta Ikona zacząć się miała niespodziewanie przemieszczać. Przerażeni wierni zaczęli się modlić i Ikona uspokoiła się. Na krótko: ku zdumieniu obecnych miała się nagle unieść, opuścić świątynię, gdzie była przechowywana, i przenieść się, w obecności papieża, który zdążył przybyć, i wiernych, nad Tyber.

    Tam, tak jak przybyła tak i miała opuścić wówczas Wieczne Miasto…

    Następnego dnia w Konstantynopolu odebrać Ją miał patriarcha św. Metody I Wyznawca (gr. Μεθόδιος) (788-800, Syrakuzy – 847, Konstantynopol). Wizerunek przenieść miano do bazyliki Chalkoprateia (dziś w ruinie), gdzie miała być czczona przez następne wieki jako „La Romana”.

    Przechowywanie Wizerunku w bazylice Chalkoprateia wiąże Salus Populi Romani z innym świętym wizerunkiem, Madonną o Złotych Dłoniach, który swe pochodzenie również łączy z ową „La Romana”…

    Wizerunek Matki Bożej Ocalenie Ludu Rzymskiego uznawany jest przez specjalistów za rodzaj ikonograficznego typu hodogetrii (gr. Οδηγήτρια), czyli „Tej, która zna drogę”. Samo słowo hodogetria swój źródłosłów bierze od klasztoru zwanego Hodegon (zwanym także Panagia Hodegetria) w Konstantynopolu, gdzie przez wieki miał znajdować się cudowny Wizerunek Madonny. Legenda głosi, że nazwę zyskać miał dzięki samej Madonnie, która objawić się miała dwóm niewidomym i zaprowadzić ich przed swój Wizerunek, gdzie odzyskali wzrok (stąd „Ta, która zna drogę”).

    Matka Boża Salus Populi Romani jest wszelako tylko wersją hodogetrii. Na wizerunkach w tym typie Matka Boża wskazuje bowiem na Swego Syna jako Zbawiciela, natomiast w przypadku Salus Populi Romani Jej prawa ręka obejmuje nogi Syna w macierzyńskim geście opieki…

    Ale początki Ocalenia Ludu Rzymskiego (117×79) cm, malowanego na grubej desce drzewa cedrowego, mogą być znacznie wcześniejsze. Popatrzmy na zapis z brewiarza rzymskiego: „Po soborze efeskim (431 r.), na którym Matka Jezusa została ogłoszona Matką Bożą, papież Sykstus III wybudował na wzgórzu Eskwilin w Rzymie bazylikę poświęconą czci Matce Bożej. Poźniej nazwano ją bazyliką Matki Bożej Większej i jest ona najstarszym kościołem na zachodzie poświęconym Dziewicy Maryi”. Pontyfikał Rzymski (łac. Pontificale Romanum), zawierający modlitwy, przepisy czynności ceremonii i obrzędów odprawianych przez papieży, biskupów i opatów, usciśla: „Bazylika zwana dziś Matki Bożej Większej, założona przez papieża Liberiusza (lata 352-366), została odbudowana i powiększona przez Sykstusa III. Liberiusz wybrał od dawna czczony wizerunek, którzy wisiał w papieskim oratorium. Ponoć został on przywieziony do Rzymu przez św. Helenę”…

    A jeśli do Rzymu przywiozła go cesarzowa św. Helena (łac. Flavia Iulia Helena) (255, Drepanum/Nisz – 328, Nikomedia) to możliwe jest również, że ów Cudowny Obraz wyszedł spod pędzla św. Łukasza Ewangelisty, któremu przypisuje się autorstwo co najmniej kilku pierwowzorów niezwykłych wizerunków Matki Bożej (m.in. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie).

    W średniowieczu popularna była legenda – opowiadająca o losach Maryi po Ukrzyżowaniu Chrystusa. Ile w niej jest prawdy, ile przez wieki dodano, ubogacono — nie wiadomo, ale jak to z legendami bywa zawsze coś w nich znajduje się opartego o rzeczywistość. Wiadomo, że Matka Boża zamieszkała wtedy u św. Jana, zgodnie z życzeniem naszego Pana („Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”J 19, 26-27). Wśród kilku rzeczy, które wzięła ze sobą miał być i stół wykonany rękami Jezusa, w warsztacie św. Józefa. Gdy więc w pierwszych latach po Zmartwychwstaniu kobiety zaczęły prosić Łukasza, znanego nie tylko z Ewangelii i Dziejów Apostolskich, ale również ze zdolności artystycznych, o namalowanie obrazu Dziewicy Maryi, ten miał wykorzystać blat owego stołu. I to wówczas, podczas malowania, przysłuchiwać się miał Maryi opowiadającej o pierwszych latach życia Jezusa (większość informacji o tych dniach pochodzi właśnie z Ewangelii św. Łukasza).

    Legenda głosi też, że obraz Madonny przywieziony przez św. Helenę, ajpierw trafił do Konstantynopola, miasta założonego przez jej syna, cesarza Konstantyna I Wielkiego (łac. Gaius Flavius Valerius Constantinus) (272, Nisz – 337, Ancyron), który miał tam wybudować specjalny kościół ku czci owego Wizerunku.

    Istnieje też inna tradycja, wiążąca Salus Populi Romani z najwcześniejszymi latami chrześcijaństwa. Związana jest z wizytą św. Piotra w palestyńskim miasteczku LiddaDz 9, 32-41, uzdrowieniem niejakiego Eneasza i przywróceniem życia Tabicie, oraz nawróceniem mieszkańców tego miasta. Nowi chrześcijanie mieli, według tradycji, natychmiast wybudować kościół. Poprosili następnie apostołów Piotra i Jana, by na poświęcenie przybyła Maryja, ale Ta odpowiedzieć miała: „Idźcie z radością, jestem z wami”.

    Gdy więc Piotr i Jan przybyli do Liddy, bez Maryi, na jednej z kolumn nowego kościoła zobaczyć mieli Wizerunek Dziewicy, „nie ludzką ręką namalowany” (czyli acheiropoietos (gr. Αχειροποίητος)).

    W późniejszym czasie Matka Boża miała odwiedzić Liddę i pobłogosławić Wizerunek.

    Legenda głosi dalej, że w IV w., gdy do władzy w cesarstwie rzymskim doszedł Julian Apostata (łac. Flavius Claudius Iulianus) (332, Konstantynopol – 363, Maranga), cesarz wysłał do Liddy rzemieślników z rozkazem usunięcia Wizerunku. Ale okazało się to niemożliwe — dłuta miały się łamać i giąć, gdy próbowano odbić Obraz… To wydarzenie nadało Wizerunkowi olbrzymiego rozgłosu na wschodzie cesarstwa rzymskiego…

    Z Wizerunkiem — zakładając Jego starożytne pochodzenie – tradycja wiąże wiele innych. niezwykłych wydarzeń. Między innymi podczas pontyfikatu papieża św. Grzegorza I Wielkiego (ok. 540, Rzym – 604, Rzym) Rzym zaatakowała plaga. Umierało wielu, nieraz całe rodziny. Wtedy papież, podczas uroczystości Wielkanocnych wyniósł Wizerunek Madonny — zapewne ten, o którym mówi Pontyfikał Rzymski, przywieziony przez św. Helenę – i w procesji przeszedł z Nim przez miasto. W pobliżu mauzoleum cesarza Hadriana – dziś stoi tam Zamek Świętego Anioła (wł. Castel Sant’Angelo) — usłyszeć miano anielski chór śpiewający maryjny hymn resurekcyjny:

    Regina coeli, laetare, alleluia
    Quia quem meruisti portare, alleluia.
    Resurrexit sicut dixit, alleluia.

    Królowo nieba, wesel się, alleluja,
    Albowiem Ten, któregoś nosić zasłużyła, alleluja,
    Zmartwychwstał, jak powiedział, alleluja,

    Papież odpowiedział:

    Ora pro nobis Deum, alleluia.

    Módl się za nami do Boga, alleluja.

    Legenda głosi, że po wypowiedzeniu tych słów nad grobowcem Hadriana pojawił się anioł — widziano w nim św. Michała — i włożył miecz zemsty, który trzymał nad miastem, do pochwy.

    Który z owych Wizerunków, wspominanych w starych źródłach, jest właściwym pierwowzorem Ocalenia Ludu Rzymskiego, a może był Nim właśnie, nie wiadomo…

    Wiadomo, że Pius V (1504, Bosco Marengo – 1572, Rzym) modlił się o Bożą opiekę przed Salus Populi Romani w 1571 r., przed decydującą bitwą z muzułmańskimi najeźdźcami pod Lepanto.

    W 1837 r. Grzegorz XVI (1765, Belluno – 1846, Rzym) modlił się do Niej z prośbą o zakończenie epidemii cholery w mieście.

    Nie dziwi więc, że Matka Boża Salus Populi Romani była co najmniej trzykrotnie koronowana: przez Klemensa VIII (1536, Fano – 1605, Rzym), 15.viii.1838 r. przez Grzegorza XVI i 1.xi.1954 r. przez Piusa XII (1876, Rzym – 1958, Castel Gandolfo). Korony z tej ostatniej koronacji znajdują się dziś w muzuem bazyliki św. Piotra…

    Św. Franciszek Borgia (hiszp. Francisco de Borja y Aragón) (1510, Gandia – 1572, Ferrara), trzeci przełożony generalny zakonu jezuickiego, był pierwszym, który wystąpił do papieża z prośbą o zgodę na umieszczanie kopii Wizerunku w pokojach domów jezuickich… Dzięki tym zakonnikom kult Matki Bożej Salus Populi Romani rozszerzył się na cały świat. Także do Polski, gdzie znajduje się wiele wizerunków mających swój pierwowzór w rzymskim Obrazie (kilkanaście z nich zostało koronowanych, wśród nich święte wizerunki w PoznaniuGolinaKawnicachLewiczynieJodłówcePrzasnyszuStoczku KlasztornymZielenicachKrypnieJanowie LubelskimOstrowąsieCzernejOrchówku), Mrzygłodzie), nie mówiąc już o dziesiątkach obrazów w typie hodogetria…

    W ciągu wieków Salus Populi Romani zaczęła być również zwaną Matką Bożą Śnieżną. To określenie jest związane z tradycyjną historią powstania bazyliki pw. Matki Bożej Większej (wł. Basilica di Santa Maria Maggiore), gdzie dziś przechowywane jest Ocalenie Ludu Rzymskiego. A mianowicie w 352 r. rzymski patrycjusz Jan miał mieć widzenia Maryi, która m.in. zapowiedzieć mu miała, iż urodzi mu się długo oczekiwany potomek. W podziękowaniu miał wybudować świątynię ku czci Maryi w miejscu, które wskazać miało jakieś zjawisko atmosferyczne, związane z opadem śniegu. Jan udał się do papieża św. Liberiusza (papież 352 -366, Rzym) i uzyskał od niego zgodę na postawienie nowej świątyni.

    Oczekiwano tylko na owo zjawisko. I rzeczywiście, 5.viii.352 r., w środku lata, w Rzymie niespodziewanie na wzgórzu Eskwilin miał spaść śnieg. I tam, gdzie to miało miejsce, Jan z żoną wybudował świątynię…

    Około sto lat później papież św. Sykstus III (papież 432 – 440, Rzym) ją – zwaną wówczas bazyliką Liberiusza (łac. basilica Liberii) lub po prostu Liberiana – rozbudował i zmienił jej nazwę na Santa Maria Maggiore.

    Z wiekiem wizerunek Salus Populi Romani, w ludowych podaniach, zaczęto utożsamiać z wydarzeniami z roku 352 r., i określać Go jako Matkę Bożą Śnieżną (łac. Sanctæ Mariæ ad Nives)…

    ze strony: Rzymskokatolicka Parafia pod wezwaniem św. Zygmunta w Słomczynie

    _________________________________________________________________________________

    5 sierpnia

    Przywrócił zwyczaj odprawiania Drogi Krzyżowej – bł. Fryderyk Janssoone

    Przywrócił zwyczaj odprawiania Drogi Krzyżowej – bł. Fryderyk Janssoone

    bł. Fryderyk Janssoone OFM – Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Prowadził surowe życie, długo pracował. Był charyzmatycznym kaznodzieją. Miał bardzo szerokie zainteresowania, od filozofii i teologii przez archeologię aż po botanikę. 5 sierpnia Kościół wspomina błogosławionego Fryderyka Janssoone’a.

    Potrafił pracować po 14 – 15 godzin dziennie. Prowadził surowe życie – pościł, spał na ziemi. Był charyzmatycznym mówcą. Kazania, które głosił nawet jeśli trwały 4 godziny, to słuchającym czas się nie dłużył. Miał szerokie zainteresowania od teologii przez filozofię, literaturę, historię, archeologię, a nawet paleografię… aż po biologię czy botanikę. Wielu dziwiło się jak ktoś o tak wątłej posturze, bo rzeczywiście był bardzo szczupły, może być tak aktywny. Często przekraczał granice tego, co nazwalibyśmy przysłowiową „ludzką wytrzymałością”.

    Fryderyk urodził się we flandryjskiej części Francji. Przyszedł na świat w listopadzie 1838 roku, w wielodzietnej, bardzo pobożnej rodzinie o flamandzkich korzeniach. I to właśnie dom kształtował jego charakter i głęboką wiarę. Kiedy miał 9 lat zmarł mu ojciec, a z czasem okazało się, że Fryderyk doskonale radzący sobie z nauką, musi przerwać studia, by wspomagać chorującą matkę. Jak się w przyszłości okaże, praca, którą podjął w handlu ujawniła talent bardzo przydatny – miał ów zmysł, instynkt, był przedsiębiorczy.

    Po śmierci matki Fryderyk wrócił na studia, a następnie w 1864 roku wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych – Franciszkanów w Amiens. Po 6 latach otrzymał święcenia kapłańskie, a że był to czas wojny prusko – francuskiej został kapelanem wojskowym w szpitalu. Następnie w Bordeaux zarządzał klasztorem, który z kilkoma współbraćmi założył. Z funkcji ustąpił, a tym co go zajmowało do 1876 roku, kiedy rozpoczął się kolejny etap życia, było doskonalenie się w głoszeniu Słowa Bożego.

    Via Dolorosa - Droga Krzyżowa w Jerozolimie - brionv from San Francisco, United States, CC BY-SA 2.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia CommonsDroga Krzyżowa w Jerozolimie – brionv from San Francisco, United States, CC BY-SA 2.0 www.creativecommons.org, via Wiki. Comm.

    ***

    A co było dalej? Otóż, franciszkanie posiadają zamorską, międzynarodową prowincję o bardzo szczególnym znaczeniu dla chrześcijaństwa. To miejsce to Kustodia Ziemi Świętej. Tam właśnie trafił o. Fryderyk. Został wikarym Kustodii i przez lata oprócz wypełniania obowiązków był gorliwym przewodnikiem pielgrzymów. To z jego inicjatywy wrócił zwyczaj odprawiania Drogi Krzyżowej, powstawały miejsca noclegowe dla przybywających, a nade wszystko zostały uregulowane zasady opieki nad miejscami świętymi.

    Troska o to, co dzieje się w Ziemi Świętej, między innymi zbieranie funduszy na budowę kościoła św. Katarzyny w Betlejem, zaprowadziły Fryderyka do Kanady. Pojawił się tam po raz pierwszy w roku 1881, a po zakończeniu misji w Jerozolimie wrócił. Kanada stała się jego nowym domem – na 28 lat, do końca życia.

    Krótko po jego przyjeździe w Trois – Rivierès powstał Komisariat Ziemi Świętej, czyli oficjalne jej przedstawicielstwo, z którego prowadzono intensywną pracę misyjną. Dla Fryderyka natomiast przez wiele lat miejscem o szczególnym znaczeniu było znajdujące się niedaleko sanktuarium maryjne. Jak głosi jedna z legend związanych z jego życiem to właśnie tam figura Maryi na kilka minut otworzyła oczy, a jej spojrzenia Fryderyk nie zapomniał nigdy. To właśnie do tego sanktuarium, określanego obecnie mianem Notre – Dame – du-Cap i uznawanego za sanktuarium narodowe, prowadził pielgrzymów. Ponadto przez lata, z czasem określany jako „the Holly Father”, Fryderyk głosił kazania w parafiach, dbał o powstawanie stacji Drogi Krzyżowej, zakładał czasopisma, pisał artykuły, a jego publikacje sprzedawano w tysiącach… przecież miał do tego Boży dar.

    Nowotwór żołądka, a wcześniej wypełnione pracą i pełne wyrzeczeń życie sprawiły, że po wielu dniach cierpienia Fryderyk Janssoone zmarł w Montrealu, w sierpniu 1916 roku. Beatyfikował go Jan Paweł II w roku 1988.

    o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 sierpnia

    Święty Jan Maria Vianney, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Rajner, biskup
      •  Błogosławiony Henryk Krzysztofik, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jan Maria Vianney

    Jan urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu 8 maja 1786 r. Do I Komunii przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 r. Po raz pierwszy przyjął Chrystusa do swego serca w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, nauczył się czytać i pisać dopiero w wieku 17 lat.
    Po ukończeniu szkoły podstawowej, otwartej w Dardilly w 1803 roku, Jan uczęszczał do szkoły w Ecully (od roku 1806). Miejscowy, świątobliwy proboszcz udzielał młodzieńcowi lekcji łaciny. Od służby wojskowej Jana wybawiła ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 r. Przy tak słabym przygotowaniu i późnym wieku nauka szła mu bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go do święceń kapłańskich właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku Jan otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 29 lat.
    Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana jako wikariusza-kapelana do Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie 230; dlatego też nie otwierano parafii, gdyż żaden proboszcz by na niej nie wyżył. O wiernych Ars mówiono pogardliwie, że tylko chrzest różni ich od bydląt. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez 41 lat (1818-1859).
    Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin dziennie na gołych deskach. Kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało, można mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi przyjacielsko. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza. Kiedy biskup spostrzegł, że ks. Jan daje sobie jakoś radę, erygował w 1823 r. parafię w Ars. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów.

    Święty Jan Maria Vianney

    Pomimo tylu zabiegów nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ks. Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy. Uważał, że za mało się za nich modli i za mało pokutuje. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Posłuszny, uczynił to.
    Nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią.
    Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o nadprzyrodzonych charyzmatach księdza Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa), ciekawość wzrastała. Ks. Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał w konfesjonale: “Grzesznicy zabiją grzesznika!” W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich ok. 80 000. Łącznie przez 41 lat jego pobytu w tym miejscu przez Ars przewinęło się około miliona ludzi.
    Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekli w popłochu. Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał.

    Święty Jan Maria Vianney

    Jako męczennik cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. W pogrzebie skromnego proboszcza z Ars wzięło udział ok. 300 kapłanów i ok. 6000 wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył biskup ordynariusz. Śmiertelne szczątki złożono nie na cmentarzu, ale w kościele parafialnym. W 1865 r. rozpoczęto budowę obecnej bazyliki. Papież św. Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 roku, a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w roku 1929. W stulecie śmierci proboszcza z Ars Jan XXIII wystosował osobną encyklikę, w której przypomniał tę piękną postać.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Krzyżem na posadzce. Święty Jan Maria Vianney

    Krzyżem na posadzce. Święty Jan Maria Vianney

    Ars sur Formans, Francja. Pomnik Jana Marii Vianneya/ fot. Jakub Szmczuk – Gość Niedzielny

    ***

    O jego parafianach pogardliwie mówiło się, że „jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt”. Wielu załamałoby ręce. Vianney złożył je do modlitwy.

    Kiedy spotyka nas pogarda, wpatrujmy się w Niego, jak idzie przed nami z koroną cierniową na głowie, jak Go ubierają w czerwony płaszcz i traktują jak głupca. O, jak dobrze Jan Maria Vianney poznał smak tych słów. Wielu traktowało go jak głupca. Urodził się 8 maja 1786 r. w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly nieopodal Lyonu. Gdy dorastał, Francja wrzała, a rewolucjoniści zaczęli prześladować kapłanów. Jean przyjął Pierwszą Komunię w… szopie, do której wejście dla bezpieczeństwa zasłonięto sianem. Ponieważ szkoły parafialne zamknięto, chłopak nauczył się czytać i pisać dopiero jako 17-latek. To była przyczyna jego późniejszych kłopotów. Gdy rozeznał powołanie i wstąpił do seminarium duchownego w Lyonie, był z niego dwukrotnie usuwany. Powód? Ogromne problemy w nauce. Gdy „zesłano” go do małej wiejskiej parafii w Ars, z 230 mieszkańców na niedzielne Msze przychodziło jedynie kilka osób. Co więcej, o parafianach pogardliwie mówiło się, że „jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt”. Wielu załamałoby ręce, Vianney złożył je do modlitwy. By zmienić innych, zaczął od pracy nad sobą. Spał na kilku deskach, niewiele jadł, godzinami przesiadywał na adoracji Najświętszego Sakramentu, pościł, a zaglądający przez okna świątyni widzieli, jak wieczorami leżał krzyżem pod tabernakulum. – Co takie chuchro może nam powiedzieć o Bogu? – kpili francuscy racjonaliści. Vianney wychodził na ambonę i mówił prosto, jakby głosił kazania samemu sobie, obawiając się o swe zbawienie. „Grzech sądów pochopnych przypomina robaka, co w dzień i w nocy gryzie biedne ludzkie serce. To rodzaj febry czy gorączki, która powoli zżera swoją ofiarę. Dlatego ludzie, którzy ulegają temu złu, są ciągle smutni, milczący i nie chcą przyznać, co im dolega, bo nie pozwala im na to pycha. Boże, jak smutne jest życie takiego człowieka!” – nauczał. Nie czuł się ani krztynę lepszy od swych penitentów. Może dlatego przed jego konfesjonałem zaczęły ustawiać się kolejki? Parafia zaczęła się nawracać. Ludzie opowiadali sobie o niezwykłym proboszczu, który przyjmuje dziennie nawet 300 osób. Mała wioska stała się jednym z najbardziej uczęszczanych miejsc pielgrzymkowych we Francji. Spowiadali się i prości wieśniacy, i elita Paryża. W ostatnim roku życia miał przy konfesjonale ok. 80 000 penitentów. Dwukrotnie próbował opuścić parafię i skryć się w klasztorze, ale słuchał swego biskupa i… wracał do Ars. „To, że tak często wpadamy w pułapki diabła, bierze się stąd, że jesteśmy za bardzo pewni swoich postanowień i przyrzeczeń” – nauczał. „Pierwszym sidłem, które diabeł zastawia na osobę, która zaczyna służyć Panu Bogu, jest obawa przed ludzką opinią. Pokora to brama, przez którą przychodzą do nas Boże łaski. Stwórca niczego nie odmawia pokornym”. Zmarł 4 sierpnia 1859 roku o drugiej w nocy. Kilka dni wcześniej upadł podczas wstawania z łóżka.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________

    Apostoł konfesjonału

     

    Wizerunek św. Jana Vianneya autorstwa Marka Gajewskiego w sanktuarium św. Jana Vianneya w Czeladzi

    Wizerunek św. Jana Vianneya autorstwa Marka Gajewskiego w sanktuarium św. Jana Vianneya w Czeladzi/fot. ks.Tomasz Zmarzły

    ***

    Święty Jan Maria Vianney był wzorem ewangelicznego ubóstwa i czystości oraz gorliwym apostołem konfesjonału. Jako prosty i pokorny kapłan dokonał duchowej rewolucji we Francji.

    Najpiękniejsze radości, które obficie towarzyszyły początkom naszego kapłaństwa, są na zawsze związane w naszych wspomnieniach z głębokim przeżyciem, jakiego doświadczyliśmy 8 stycznia 1905 r. w Bazylice Watykańskiej, z okazji pełnej chwały beatyfikacji tego pokornego kapłana Francji, którym był Jan Maria Chrzciciel Vianney” – napisał św. Jan XXIII w encyklice Sacerdotii nostri primordia. Postać św. Jana Marii Vianneya stała się przykładem do naśladowania dla wielu kapłanów.

    Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w biednej rodzinie chłopskiej w miasteczku Dardilly. Do I Komunii św. przystąpił potajemnie w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej – w 1799 r. W dzieciństwie i młodości poświęcał swój czas na pracę w polu i wypas zwierząt, do tego stopnia, że jeszcze w wieku 17 lat był analfabetą. Znał jednak na pamięć modlitwy, których nauczyła go pobożna matka, i karmił się religijnością rodzinnego domu. Na kapłana został wyświęcony 13 sierpnia 1815 r. Przez pierwsze trzy lata był wikariuszem w Écully. Najważniejszą misję spełnił jednak, gdy był proboszczem w Ars. Centrum jego życia stanowiła Eucharystia. W Ars wyróżniał się jako doskonały i niestrudzony spowiednik oraz kierownik duchowy.

    Zmarł 4 sierpnia 1859 r. Święty Jan Paweł II napisał o nim w Darze i Tajemnicy: „Od czasów kleryckich żyłem pod wrażeniem postaci Proboszcza z Ars, zwłaszcza po lekturze książki ks. Trochu. Święty Jan Maria Vianney zdumiewa przede wszystkim tym, że odsłania potęgę łaski działającej przez ubóstwo ludzkich środków. Byłem szczególnie wstrząśnięty jego heroiczną posługą konfesjonału. Ten pokorny kapłan, który spowiadał po kilkanaście godzin na dobę, odżywiając się niezwykle skromnie, przeznaczając na spoczynek kilka zaledwie godzin, potrafił w tym trudnym okresie dokonać duchowej rewolucji we Francji, i nie tylko we Francji. Tysiące ludzi przechodziło przez Ars i klękało przy jego konfesjonale. Na tle dziewiętnastowiecznego zeświecczenia i antyklerykalizmu, jego świadectwo było wydarzeniem dosłownie rewolucyjnym”.

    Św. Jan Maria Vianney
    ur. 8 maja 1786 r. zm. 4 sierpnia 1859 r.

    ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    św. Jan Maria Vianney – Proboszcz z Ars

    fot.Krzysztof Golik, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons

    ***

    Święty Jan Maria Vianney zwykł mówić: Gdy w parafii jest święty proboszcz, to jest to dobra parafia, jeśli mamy do czynienia z dobrym proboszczem, to mamy średnią parafię. A gdzie jest zły proboszcz, tam jest żadna parafia. Sam był proboszczem świętym, potrafiącym z maleńkiej zapuszczonej – tak moralnie jak i materialnie – wioski, uczynić miejsce słynne na cały świat. Był kapłanem par excellence, oddanym bez reszty sprawie zbawiania dusz. Jego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 4 sierpnia.

    Droga do kapłaństwa

    Św. Jan Maria Vianney przyszedł na świat 8 maja 1786 roku w rodzinie małorolnego chłopa we francuskiej wiosce Dardilly koło Lyonu. Miał 3 lata kiedy antykatolicka rewolucja wstrząsnęła Francją. W imię wyimaginowanych „swobód”, w tym oczywiście „wolności wyznania”, szalał terror, którego jedno z ostrzy obróciło się przeciwko Kościołowi katolickiemu. Zabijano i prześladowano księży, dopuszczano się bluźnierstw, wyśmiewając liturgię i znieważając sakramenty. Mimo tych okropieństw, prosty lud wiarę zachował. W jednej z takich prostych rodzin wzrastał przyszły święty. Swą ugruntowaną wiarę Jan Maria zawdzięczał przede wszystkim swej matce. Recytowanie przez chłopca z wielką żarliwością litanii wzbudzało podziw sąsiadów. Uważano, że mały Janek ma szczere powołanie i powinien zasilić stan duchowny. Pod wpływem świątobliwego proboszcza z Ecully zaczęło kształtować się powołanie kapłańskie Vianneya. Ksiądz ten uczył go łaciny, ale po 10 latach nauki nie osiągnął w tej dziedzinie pożądanych wyników. Jan Maria został przyjęty do seminarium, ale nauka szła mu bardzo ciężko. Wielki brak kapłanów w archidiecezji lyońskiej sprawił, że wikariusz generalny pozwolił mu składać egzaminy nie po łacinie, ale w języku francuskim. Pomyślnie zdane egzaminy pozwoliły Janowi na przyjęcie święceń kapłańskich w roku 1815 w Grenoble.

    Proboszcz z Ars

    W roku 1818 został przeniesiony z wikariatu w Ecully do wioski Ars w okręgu Dombes, liczącej 230 mieszkańców. Tu zamieszkał, mianowany później proboszczem, aż do śmierci, w sierpniu 1839 roku. Stan moralny mieszkańców wioski zatrwożył go. Zastał obojętność religijną, skłonność do rozpusty i pijaństwo. Na niedzielną Mszę Świętą przychodziło zaledwie kilka osób. O tych ludziach pogardliwie mówiono, że jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt. I to do nich spodobało się Bogu posłać księdza licho wyglądającego i – wydawałoby się – mało zdolnego… Na początku nie pozyskał sympatii tubylców. Proboszcza policzono między obłudników, przypisując jego wygląd uprawianej po kryjomu rozpuście. Sypnęły się anonimy, pełne szyderstw, śpiewano złośliwe i oszczercze piosenki, przytwierdzano nawet do drzwi plebani wymowne plakaty. Jedyną podporą stały się dla proboszcza post i modlitwa. Przez kilka godzin dziennie adorował Najświętszy Sakrament, sypiał zaledwie kilka godzin na gołych deskach, bardzo skromnie jadł. Z czasem zyskał sławę jako święty kapłan i znakomity spowiednik. W konfesjonale spędzał kilkanaście godzin dziennie. Do Ars zaczęli ściągać grzesznicy z całej Francji. Penitenci ustawiali się do konfesjonału jeszcze przed wschodem słońca i otwarciem bram kościoła. Jan Maria żyjąc w wielkim ubóstwie, oddając się surowym postom, niezwykłym wyrzeczeniom oraz wytrwałej modlitwie, zaczął z wolna odradzać duchowo parafian. Posiadał dar czytania w ludzkich sumieniach. Głosił bardzo proste kazania, a ich tematyka skupiała się wokół grzechu, pokuty, łaski uświęcającej, Eucharystii i modlitwie. Życie św. Jana Marii Vianneya wypełnione było cierpieniem. Nie wszystkim podobała się jego praca duszpasterska, nadchodziły więc listy z pogróżkami, umieszczano oszczercze napisy, wiele wycierpiał też od swojego wikariusza. Jednakże bardziej bolesnymi były doznania wewnętrzne proboszcza: oschłość, poczucie ogołocenia, napaści diabelskie. Przeplatały się one ze skrajnym wyczerpaniem fizycznym, wywołanym nadmiarem pracy i ciągłymi umartwieniami. Święty proboszcz lękał się o własne zbawienie, a także o zbawienie własnych parafian i tak licznych penitentów. Dlatego dwukrotnie próbował opuścić parafię i skryć się w klasztorze, jednakże na polecenie biskupa tam powracał.

    Diabelskie ataki

    Święty Jan Maria był wiele razy budzony w nocy przez diabły i ich straszliwe hałasy. Jednak nie zadawalały się one przeszkadzaniem w trakcie tych zaledwie kilku godzin snu, na które pozwalał sobie w ciągu każdej nocy. Kładły ręce na ciało kapłana, przez co demonstrowały swoją frustrację wywołaną licznymi nawróceniami dokonanymi dla Kościoła i wieloma duszami, które pojednały się z Bogiem. Nie jeden raz święty wyczuwał rękę muskającą jego twarz lub miał wrażenie, że szczury przebiegały po jego ciele. Czasami diabeł próbował zrzucić świętego z łóżka. Często słyszano jak święty proboszcz mówił, że kiedy ataki na niego nasilały się, był to znak, że „jutro będzie dobry połów”. Innymi razy mówił: Diabeł nieźle mnie wytrząsł ubiegłej nocy, jutro będziemy mieli ogromną liczbę ludzi. Święty powiedział o szatanie: Dręczy mnie w rozmaity sposób. Czasami łapie mnie za stopę i ciągnie po pokoju. Robi tak, bo nawracam dusze dla dobrego Boga. Potwierdziła to pewna opętana kobieta, która – w obecności świadków – wykrzyczała do proboszcza z Ars: Ile ty mi cierpień każesz znosić!… Gdyby takich trzech było na ziemi, moje królestwo byłoby zniszczone. Ty zabrałeś mi więcej niż 80 tysięcy dusz.

    Wierny Syn Maryi

    Cześć dla Matki Najświętszej była zarówno w jego życiu jak również w duszpasterskiej służbie czymś oczywistym. Od pierwszych lat kapłaństwa dbał, by w każdej rodzinie znajdowała się figurka i wizerunek Maryi. W roku 1836 powierzył Niepokalanej całą parafię. W tym samym czasie na obrazie Matki Bożej umieścił duże serce z pozłacanego srebra, w którym po dzień dzisiejszy zachowana jest jedwabna wstęga z nazwiskami wszystkich ówczesnych parafian z Ars. Jak bardzo kochał Maryję, świadczy fakt, iż – jak sam mówił – najszczęśliwszym dniem w jego życiu był 8 grudnia 1854 roku, kiedy to bł. Pius IX ogłosił dogmat O Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Mówił wtedy: Jakież to szczęście! Zawsze uważałem, że w świetlistej aureoli otaczającej Pannę Maryję brakuje jeszcze tego jednego promyka, potwierdzającego prawdę o Jej Niepokalanym Poczęciu. Ten brak należało uzupełnić! I zrobił to oficjalnie papież. Św. Jan Maria Vianney sprawiał wtedy wrażenie dziecka, które z niekłamaną radością cieszy się z triumfu własnej matki. Zanim proboszcz wraz z wiernymi udał się w obchód wioski, udał się jeszcze do kościelnej wieży i rozkołysał kościelne dzwony. Ich donośny dźwięk rozbrzmiewał długo i daleko… Już wcześniej, kiedy proboszcz Jan Maria znał zapowiedź rychłego ogłoszenia papieskiego dogmatu, parafianie mogli usłyszeć szczere wyznanie proboszcza: Móc Matce Bożej coś ofiarować, byłbym zdolny samego siebie sprzedać. Tak… wystawiłbym siebie na sprzedaż!

    Pięć lat później, 4 sierpnia 1859 roku, wyczerpany nadludzką pracą i licznymi umartwieniami proboszcz z Ars odszedł do Domu Ojca po zasłużoną nagrodę. Papież św. Pius X beatyfikował go w roku 1905, a dwadzieścia lat później Pius XI zaliczył go do grona świętych. Ogłoszony został też patronem wszystkich proboszczów. Jego imię zamieszczono w Litanii do Wszystkich Świętych.

    Kościół wspomina św. Jana Marię Vianneya 4 sierpnia.

    Bogusław Bajor/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________

    Walczący z szatanem proboszcz z Ars – św. Jan Maria Vianney

    Walczący z szatanem proboszcz z Ars – św. Jan Maria Vianney

    Kuchnia św. Jana Marii Vianneya – Benoît Prieur, CC0, via Wikimedia Commons

    ***

    Św. Jan Maria Vianney jest patronem proboszczówBenedykt XVI uczynił go szczególnym patronem Roku Kapłańskiego, który ogłosił w latach 2009/10. Wtedy przypadała 150. rocznica śmierci wieloletniego proboszcza z Ars. Jan Maria Vianney, według zamysłu papieża, miał być szczególnym, ponadczasowym wzorem obecności i posługi kapłana we wspólnocie wierzących. Wspomnienie świętego z Ars obchodzimy w Kościele 4 sierpnia.

    Jan urodził się 8 maja 1786 roku w Dardilly, niedaleko Lyonu. To południowa Francja. Przyszedł na świat w ubogiej, wiejskiej rodzinie. Były to lata po Rewolucji Francuskiej, kiedy Kościół nie mógł swobodnie działać. Pozamykano wszystkie szkoły parafialne. Jan przystąpił więc do Pierwszej Komunii św. potajemnie, w szopie, która została zamieniona na prowizoryczną kaplicę. Stało się to w 1799 roku.

    Czytać i pisać zaczął się uczyć, gdy miał 17 lat. Wtedy dopiero otwarto wiejską szkołę. Nie został wzięty do wojska, gdyż był poważnie chory. W roku 1812 wstąpił do niższego seminarium duchownego, a w następnym rozpoczął formację w wyższym seminarium duchownym w Lyonie.

    Miał ogromne trudności w nauce. Późno zaczął, ale też nie był szczególnie uzdolniony. Byli tacy, którzy sugerowali mu, by opuścił seminarium. On jednak chciał zostać. W diecezji bardzo brakowało księży. Dlatego też przyjął święcenia w sierpniu 1815 roku. Przez pierwsze trzy lata posługi kapłańskiej był wikarym zaprzyjaźnionego proboszcza, ks. Balley’a w Ecully. To on w młodości uczył Jana łaciny i wspierał go w trakcie formacji seminaryjnej.

    Po jego śmierci, Jan został wysłany jako kapelan do Ars. Był tam niewielki, zaniedbany i zwykle pusty kościółek. Nie było ustanowionej parafii, bo miejscowość była zbyt mała (zaledwie ponad dwieście osób), by utrzymać księdza. Ludzie byli obojętni religijnie. Garstka przychodziła do kościoła na Msze niedzielne. Niemal zamarło przystępowanie do sakramentów.

    Ludzie garnący się do spowiedzi u św. Jana Marii Vianneya - Benoît Prieur, CC0, via Wikimedia Commons

    Ludzie garnący się do spowiedzi u św. Jana Marii Vianneya – Benoît Prieur, CC0, via Wikimedia Commons

    ***

    Pomimo tych niesprzyjających okoliczności, Jan Vianney z zapałem przystąpił do pracy. Zaczął od adoracji najświętszego Sakramentu. Poświęcał na to wiele godzin dziennie. Żył w bardzo surowych warunkach. Nie miał łóżka, sypiał na gołych deskach. Często chodził głodny. Ale mimo to był uprzejmy dla ludzi. Odwiedzał swoich parafian. Rozmawiał z nimi przyjaźnie. Nie miał daru wymowy. Jąkał się, często gubił wątki. Zjednywał sobie jednak ludzi życzliwością i zaangażowaniem. Powoli więc zaczęli wracać do kościoła.

    Biskup widząc, że ks. Jan jakoś sobie daje radę, w 1823 roku erygował parafię. W następnym roku otwarto w wiosce szkółkę, gdzie ks. Jan mógł uczyć katechizmu.

    Jan Vianney nie błyszczał mądrością, nie ‘czarował słowem’. Wielu uważało go nawet za dziwaka. Większość widziała w nim jednak zaangażowanego, świętego człowieka. Otwierali przed nim serce z przekonaniem, że ma dar poznania ludzkich sumień i dar proroctwa. Garnęli się do niego tłumnie ze wszystkich stron, żeby się u niego wyspowiadać. Prości mieszkańcy okolicznych wiosek i ‘elita’ z Paryża. Na początku były to dziesiątki, potem liczne dziesiątki tysięcy. W trakcie 41 lat posługi w Ars Jan Maria Vianney wyspowiadał ponoć około miliona osób. Czasami spowiadał po kilkanaście godzin dziennie.

    Przez 35 lat Jan Vianney doświadczał szatańskich pokus, widział niszczycielską siłę zła w bardzo realny sposób. Schorowany i wyczerpany zmarł 4 sierpnia 1859 roku, mając 73 lata. Beatyfikował go Pius X, a kanonizował w roku 1925 Pius XI. W ikonografii ukazywany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi.

    o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    __________________________________________________________________________________

    św. Jan Vianney o zbawieniu

    Św. Jan Vianney o zbawieniu

     

    Wielu chrześcijan żyje, jakby nie wiedzieli, po co znaleźli się na tym świecie.

    – Boże, dlaczego kazałeś mi tu żyć? – pytają. – Ponieważ chcę cię zbawić – odpowiada Pan. – A dlaczego chcesz mnie zbawić? – nie dowierzają. – Bo cię kocham. Bóg nas stworzył i umieścił na tym świecie, ponieważ nas kocha. Chce nas zbawić, ponieważ nas kocha. Aby zostać zbawionym, trzeba poznawać Boga, kochać Go i Mu służyć. Jakże wielką jest rzeczą poznawać Boga, kochać Go i służyć Mu! Na tym świecie nie mamy nic ważniejszego do zrobienia. Wszystko inne jest stratą czasu. Działać mamy jedynie dla Boga, składając nasze dzieła w Jego ręce. Budząc się rano, trzeba mówić: „Dla Ciebie, Boże, chcę dziś pracować! Poddam się wszystkiemu, co na mnie ześlesz, i oddam Ci to w ofierze. Bez Ciebie nic nie mogę uczynić, pomóż mi!”. W godzinie śmierci żałować będziemy każdej chwili przeznaczonej na przyjemności, na niepotrzebne rozmowy, na odpoczynek, a nie wykorzystanej na umartwienie, modlitwę, dobre uczynki, na rozważanie własnej nędzy i opłakiwanie swoich żałosnych grzechów! Przekonamy się bowiem w tej godzinie, że nic nie zrobiliśmy dla nieba.

    Dzieci moje, jakież to smutne. Trzy czwarte chrześcijan zabiega jedynie o zaspokojenie potrzeb ciała, które i tak wkrótce zgnije w ziemi, a wcale nie myślą o potrzebach duszy, która będzie szczęśliwa lub nieszczęśliwa przez całą wieczność. Brak im rozumu i zdrowego rozsądku, aż ciarki przechodzą. Oto człowiek, który zabiega o sprawy doczesne, ugania się za nimi, robiąc przy tym wiele hałasu, który nad wszystkim chce panować i uważa, że jest kimś. Gdyby mógł, rzekłby słońcu: „Usuń się i pozwól mi oświecać świat zamiast ciebie”. Przyjdzie czas, że z tego pyszałkowatego człowieka zostanie niewiele więcej niż szczypta prochu, który spłynie rzekami do morza. (…) Ludzie bezbożni mówią, że zbyt trudno jest się zbawić. A przecież nie ma nic łatwiejszego: zachowywać Boże i kościelne przykazania, unikać siedmiu grzechów głównych, czynić dobro, a zła nie czynić – to wszystko! Dobrzy chrześcijanie, którzy pracują nad zbawieniem i dbają o zaspokojenie potrzeb swojej duszy, zawsze są szczęśliwi i zadowoleni. Cieszą się już w tym życiu zadatkiem przyszłego szczęścia. Ludzie ci będą szczęśliwi przez całą wieczność. Źli chrześcijanie zaś, którzy idą na potępienie, są godni pożałowania: stale narzekają, są smutni i robią z siebie strasznie nieszczęśliwych. Tacy też będą przez całą wieczność. Widzicie różnicę! Dobrym sposobem postępowania jest robić tylko to, co można ofiarować Bogu. A przecież nie można Mu ofiarować oszczerstw, obmawiania innych, niesprawiedliwości, złości, bluźnierstw, nieskromności, zabaw i tańców. A czyż istnieją częstsze zajęcia na tym świecie? (…)

    Widzicie więc, dzieci, że trzeba myśleć przede wszystkim o swojej duszy, która ma być zbawiona, i o wieczności, która nas wszystkich czeka. Ten świat, z jego bogactwami, przyjemnościami i zaszczytami, przeminie, lecz niebo i piekło nigdy nie przeminą. Pamiętajmy o tym! Nie wszyscy święci dobrze zaczynali, ale każdy z nich dobrze skończył. My też nie zaczęliśmy dobrze naszego życia, więc przynajmniej starajmy się dobrze je zakończyć i dołączyć do świętych w niebie.



    z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009

    _________________________________________________________________________________

    św. Jan Maria Vianney o modlitwie

     

    Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii.

    Skarb chrześcijanina znajduje się w niebie, a nie na ziemi. Myśli nasze powinny podążać tam, gdzie jest nasz skarb. Człowiek został powołany do dwóch wspaniałych rzeczy: do miłości i do modlitwy. Modlić się i miłować – w tym zawiera się szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Człowiek czuje wtedy jakby łagodny balsam koił jego serce, do którego przenika wielkie światło. W osobistym zjednoczeniu Bóg i dusza są jak dwa kawałki stopionego wosku, których nie sposób rozdzielić. Piękną jest rzeczą zjednoczenie Boga ze swoim maleńkim stworzeniem – to szczęście nie do pojęcia. (…) Moje dzieci, macie takie małe serca, lecz modlitwa je poszerza i uzdalnia do tego, byście kochali Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, wylaniem na nas rajskich darów. (…) Ciężary życia topnieją w jej promieniach jak śnieg w wiosennym słońcu. (…)

    Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii. Człowiek, który się nie modli, coraz bardziej zniża się do ziemi i staje się podobny do kreta, który kopie sobie norę w ziemi, żeby się w niej schować. Człowiek, który się nie modli, zajmuje się wyłącznie sprawami tego świata, cały jest nimi pochłonięty i myśli tylko o tym, co przemijające, zupełnie jak ów skąpiec, któremu udzielałem ostatnich sakramentów. Kiedy podałem mu do ucałowania srebrny krucyfiks, powiedział: „Ten krzyż musi ważyć dobre dziesięć uncji”. Gdyby mieszkańcy nieba któregoś dnia przestali adorować Boga, niebo nie byłoby już niebem. A gdyby nieszczęśni potępieńcy w piekle mogli, mimo swoich cierpień, choć przez chwilę adorować Pana, piekło przestałoby być piekłem. Mieli serce stworzone do kochania Boga i język, aby Go nim chwalić, do tego bowiem zostali powołani. Jednak sami skazali się na to, że teraz przez całą wieczność będą Boga już tylko przeklinali. Gdyby mogli mieć nadzieję, że kiedyś dane im jeszcze będzie modlić się, chociaż przez krótką chwilę, czekaliby na tę godzinę z taką niecierpliwością, że samo to oczekiwanie przyniosłoby im ulgę w cierpieniach.

    Ojcze nasz, któryś jest w niebie – czyż to nie wspaniałe, że mamy w niebie Ojca! Przyjdź królestwo Twoje – jeśli pozwolę Bogu królować w moim sercu, kiedyś On pozwoli mi królować w chwale wespół z Nim. Bądź wola Twoja – nie ma nic słodszego i nic doskonalszego nad pełnienie woli Bożej. Aby dobrze wykonać to, co do nas należy, trzeba czynić to tak, jak chce Bóg, w całkowitej zgodności z Jego zamysłami. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj – składamy się z ciała i duszy. Prosimy Boga, aby karmił nasze ciało, a On w odpowiedzi na tę modlitwę sprawia, że ziemia stale rodzi dla nas pokarm. Prosimy Go także, aby karmił naszą duszę, tę najpiękniejszą cząstkę naszej osoby, lecz ziemia z całym swoim bogactwem jest zbyt uboga, aby móc ją nasycić. Dusza bowiem jest głodna Boga i jedynie Bóg sam potrafi ją napełnić. Dlatego Bóg nie widział nic przesadnego w tym, że sam przyszedł na ziemię, przyjął ludzkie ciało po to, aby mogło ono stać się pokarmem dla naszych dusz. Chleb dla naszych dusz znajduje się w tabernakulum. Gdy kapłan pokazuje wam Hostię, wasza dusza może mówić: oto mój pokarm! O dzieci moje, toż to nadmiar szczęścia, który pojmiemy dopiero w niebie.

    z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009

    _______________________________________________________________________________________

    św. Jan Maria Vianney o Komunii Świętej

     

    Człowiek przyjmujący Komunię Świętą zanurza się w Bogu jak kropla wody wpadająca do oceanu. Nie sposób ich już potem rozdzielić.

    Pan Jezus powiedział: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię Moje (J 16,23b). Czy kiedykolwiek przyszłoby nam do głowy prosić Boga, aby dał nam swojego własnego Syna? Bóg uczynił jednak to, co człowiekowi nawet się nie śniło. To, czego człowiek nie byłby w stanie sam wymyślić ani nie ośmieliłby się wypowiedzieć, Bóg w swojej miłości wymyślił, wypowiedział i zrealizował. Czy odważylibyśmy się prosić Boga, aby wydał za nas na śmierć swojego Syna i aby dał nam Jego Ciało do spożywania i Krew do picia? Gdyby to wszystko nie było prawdą, czy człowiek mógłby wymyślić coś, czego Bóg nie byłby w stanie uczynić? Czyż potrafiłby posunąć się w miłości dalej niż sam Bóg? To wykluczone. Bez Eucharystii nie istniałoby szczęście na ziemi, życie nasze byłoby czymś nieznośnym. Kiedy przyjmujemy Komunię, otrzymujemy radość i szczęście.

    Dobry Bóg, pragnąc oddać się nam w sakramencie miłości, obdarzył nas tak wielkimi pragnieniami, które tylko ON SAM potrafi zaspokoić. Wobec tak wspaniałego sakramentu jesteśmy jak człowiek umierający z pragnienia na brzegu strumienia (a wystarczyłoby tylko nachylić głowę), jak żebrak siedzący u wrót otwartego skarbca (a wystarczyłoby tylko sięgnąć ręką). Człowiek przyjmujący Komunię Świętą zanurza się w Bogu jak kropla wody wpadająca do oceanu. Nie sposób ich już potem rozdzielić. Gdybyśmy się nad tym zaczęli zastanawiać, całą wieczność moglibyśmy rozważać przepaść tej miłości. W dniu Sądu ujrzymy blask uwielbionego Ciała Pana Jezusa w uwielbionych ciałach tych, którzy za życia na ziemi godnie przyjmowali je w Komunii, podobnie jak widać bryłki złota w grudce miedzi albo srebro w bryle ołowiu.

    Gdyby po Komunii ktoś zapytał cię: „Co zabierasz ze sobą do domu?”: możesz [bez wahania] odpowiedzieć: „Zabieram niebo”. Pewien święty powiedział kiedyś, że jesteśmy żywym tabernakulum. To prawda, lecz brakuje nam wiary. Nie pojmujemy własnej godności. Odchodząc nakarmieni od Stołu Pańskiego, moglibyśmy czuć się tak szczęśliwi jak trzej królowie, gdyby dane im było zabrać ze sobą Dzieciątko Jezus, któremu [oni] przyszli oddać pokłon.

    Weźcie butelkę szlachetnego trunku i dobrze ją zakorkujcie, a uda się wam zachować trunek na długo. Podobnie, jeśli po Komunii będziecie umieli trwać w skupieniu, jeszcze długo potem będziecie czuć w sercu ów trawiący ogień, który będzie skłaniał was ku czynieniu dobra i budził wstręt do złego.
    Kiedy przyjmujemy Boga do serca, powinno ono zapłonąć [miłością]. Czyż serca uczniów w drodze do Emaus nie pałały na sam głos Jego nauk?

    Nie podoba mi się, gdy ktoś zaraz po Komunii zabiera się do czytania swojego modlitewnika. Na co zdadzą się słowa ludzkie, kiedy w tej chwili przemawia do nas sam Pan Bóg? Trzeba w tej chwili uważnie się w Niego wsłuchiwać, gdyż Bóg stoi na progu naszego serca i chce do nas mówić. Po Komunii Świętej czujecie, że wasze dusze są oczyszczone, że zanurzają się w miłości Bożej. Czujecie coś niezwykłego, spokój rozchodzi się po całym ciele i dociera do samych jego krańców.

    z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009

    ________________________________________________________________________________

    św. Jan Maria Vianney o nadziei

     

    To prawda, że względem nas Bóg nie jest złośliwy. Jest jednak sprawiedliwy! Czyż sądzicie, że będzie liczył się z waszą wolą, że po tym, jak przez całe życie Nim gardziliście, naraz „rzuci się” wam na szyję? Istnieje miara łaski i miara grzechu, po przebraniu której Bóg się wycofuje.

    Nadzieja jest największym szczęściem człowieka na ziemi. Jedni ludzie mają jej nadmiar, innym jej brakuje. Niektórzy mówią sobie: „Zgrzeszę jeszcze raz. Co za różnica, czy powiem na spowiedzi, że popełniłem ten grzech trzy, czy cztery razy?”. To tak, jakby dziecko powiedziało do ojca: „Jeszcze raz uderzę cię w twarz. Co za różnica, czy spoliczkuję cię trzy, czy cztery razy, i tak wiem, że mi wybaczysz”.
    Oto jak postępujemy wobec Boga. Mówimy sobie: „W tym roku jeszcze się pobawię, a nawrócę się w przyszłym roku. Jak tylko zechcę wrócić do Boga, na pewno przyjmie mnie z powrotem”. To prawda, że względem nas Bóg nie jest złośliwy. Jest jednak sprawiedliwy! Czyż sądzicie, że będzie liczył się z waszą wolą, że po tym, jak przez całe życie Nim gardziliście, naraz „rzuci się” wam na szyję? Istnieje miara łaski i miara grzechu, po przebraniu której Bóg się wycofuje. Co powiedzielibyście o ojcu, który w taki sam sposób traktuje dziecko grzeczne i psotnika? Powiedzielibyście: „Ojciec jest niesprawiedliwy, nie czyniąc różnicy między tymi, którzy mu wiernie służą, a tymi, którzy Go obrażają”.

    W obecnych czasach tak mało jest w ludziach wiary, że albo grzeszą zuchwałą nadzieją, albo zwątpieniem. Czasem ktoś mówi: „Za wiele złego w życiu zrobiłem; Bóg nie może mi przebaczyć”. To jest ciężkie bluźnierstwo, gdyż zakłada, że miłosierdzie Boże jest ograniczone, podczas gdy ono nie ma żadnych granic, jest nieskończone. Gdybyście popełnili tyle grzechów, że wystarczyłoby ich, aby zgubić całą parafię, to jeśli się wyspowiadacie, żałujecie za grzechy i macie szczerą wolę już nigdy więcej ich nie popełnić, Bóg wam wybaczy. Był kiedyś kapłan, który w swoich kazaniach często mówił o nadziei i Bożym miłosierdziu. Innych podnosił na duchu, lecz sam wątpił. Gdy skończył kazanie, podszedł do niego młody człowiek i poprosił o spowiedź. Kapłan zgodził się i młodzieniec wyznał mu swoje grzechy, a potem dodał: „Ojcze, wyrządziłem tyle zła, na pewno będę potępiony”. „Przyjacielu, co ty mówisz? Nigdy nie wolno tracić nadziei”. Młody człowiek wstał od kratek konfesjonału i odparł: „Ojcze, mnie przestrzegasz przed zwątpieniem, a sam w nim trwasz”. Do serca spowiednika wpadł promień światła i kapłan natychmiast wyrzucił stamtąd zwątpienie, wstąpił do klasztoru i został wielkim świętym. Bóg zesłał mu anioła pod postacią młodzieńca, aby pouczyć go, że nigdy nie należy poddawać się zwątpieniu.

    Bóg jest równie skory do tego, aby nam przebaczyć, gdy Go o to prosimy, jak matka, która biegnie ratować swoje dziecko, które wpadło w ogień. Pan jest dla nas jak matka, która nosi swoje dziecko na rękach. Malec jest nieznośny, kopie ją, gryzie i drapie, lecz ona nie przejmuje się tym. Wie bowiem, że gdyby je postawiła na ziemi, upadłoby, gdyż jeszcze nie umie samo chodzić. Tak też postępuje z nami Bóg. Znosi nasze złe traktowanie, naszą arogancję i przebacza nam wszystkie wybryki, lituje się nad nami, pomimo że Mu się sprzeciwiamy.

    z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009

    _________________________________________________________________________________

    Apostoł konfesjonału

    Apostoł konfesjonału

    fot. Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

    ***

    Przez niestrudzone oddanie posłudze sakramentu pokuty Święty Proboszcz stał się męczennikiem cierpiącym za grzeszników i ofiarą konfesjonału.

    Nawrócenie, pokuta i pragnienie rozgrzeszenia, do których kapłani Kościoła powinni niestrudzenie zachęcać, stanowi istotę wewnętrznej odnowy człowieka. Bóg łaskawy i cierpliwy wzywa człowieka do powrotu, gdy ten zejdzie z drogi zbawienia. Boże miłosierdzie, jako dzieło Trójcy Świętej, objawia się przede wszystkim w konfesjonale. Tę prawdę rozumiał doskonale św. Jan Vianney, który swoim życiem i nauczaniem „podkreślał piękno Bożego przebaczenia”, sam będąc „płomieniem łagodności i miłosierdzia”. Przez swój pełen skromności i wyrzeczeń styl życia upodabniał się on do Chrystusa – dobrego Pasterza i w duchu solidarności podejmował pokutę za grzechy swoich parafian oraz penitentów. Św. Jan Maria uświęcał najpierw siebie, by jeszcze bardziej mógł uświęcać innych.

    Święty był skutecznym narzędziem Bożego miłosierdzia. Spowiadał dziesięć godzin dziennie, niekiedy piętnaście i więcej. Przez tę bramę miłosierdzia przeprowadzał św. Jan różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Nieraz zmordowany jęczał w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika!”. W 1828 roku przybyło do Ars ok. 20 tys. ludzi. W ostatnim roku swojego życia Vianney miał ich przy konfesjonale ok. 80 tys. Łącznie przez 41 lat pobytu tego Bożego atlety w Ars przewinęło się przez nie około miliona ludzi. Przez niestrudzone oddanie posłudze sakramentu pokuty święty Proboszcz stał się więc męczennikiem cierpiącym za grzeszników i ofiarą konfesjonału. To, co zasługuje na szczególne uznanie w jego pokucie, to jej motywy: miłość Boga i nawrócenie grzeszników. Jednemu zniechęconemu współbratu tak to wyjaśnia: „Modliłeś się […] jęczałeś w bólu […] ale czy pościłeś, czy trwałeś na czuwaniu?”

    Św. Jan Vianney przekonywał, że „trzeba więcej czasu poświęcić na prośbę o żal za grzechy niż na sam rachunek sumienia”. Starał się więc w wiernych kształtować pragnienie skruchy. Jak zauważył św. Jan Paweł II, Bóg pozwolił Proboszczowi z Ars „pojednać wielkich pokutujących grzeszników, a także prowadzić ich ku duchowej doskonałości, której szczerze zapragnęli”. Dodatkowe cierpienie przeżywał przez grzech i zło, które wylewało się na niego jak morze błota: „To wszystko, co wiem na temat grzechu – mówił – nauczyłem się od nich”. Słuchał penitentów, czytał w ich sercach, jak w otwartej księdze, ale przede wszystkim prowadził do nawrócenia. Poruszał do głębi serca, nie tylko w sposób powierzchowny i pozorny, choć wystarczało mu do tego niewiele słów.

    Proboszcz z Ars poświęcił całe swoje życie kapłańskie i wszystkie siły sprawie nawrócenia grzeszników. Był przekonany, że to dzięki łasce Bożego miłosierdzia, a nie własnym zasługom, grzesznik wraca do Ojca, który „biegnie za grzesznikiem i przyciąga go do siebie”, Wraz pokornym Janem chcemy wyśpiewywać uwielbienie i wdzięczność, za okazane miłosierdzie w sakramencie pokuty i otwierać się na łaski, które staną się naszym udziałem w czasie tegorocznej adwentowej drogi do spotkania z wcielonym Miłosierdziem. I prosić za tych, którzy dawno nie korzystali ze spowiedzi, by Boże miłosierdzie pobudziło ich serca do wewnętrznej skruchy i przemiany życia.

    ks. Leszek Smoliński/Wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

     

    3 sierpnia

    Święta Lidia

    pierwsza nawrócona poganka w Europie

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Augustyn Kazotić, biskup
    ***
    Święta Lidia

    Lidia to postać znana z kart Nowego Testamentu. Mieszkała w Filippi, w Macedonii. Była zapewne osobą zamożną, bowiem purpura – tkanina, którą sprzedawała – stanowiła towar luksusowy. Kiedy św. Paweł przybył do miasta, w którym mieszkała, Lidia była poganką skłaniającą się ku monoteizmowi. Spotkawszy Apostoła, przyjęła chrzest. Tekst Łukasza odnotowuje, że udzieliła mu gościny:Odbiwszy od lądu w Troadzie, popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią. W tym mieście spędziliśmy kilka dni. W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie – jak sądziliśmy – było miejsce modlitwy. I usiadłszy, rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły. Przysłuchiwała się też nam pewna bojąca się Boga kobieta z Tiatyry, imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swoim domem, poprosiła nas: “Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu – powiedziała – przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”. I wymogła to na nas (Dz 16, 14-15).Paweł pozyskał ją dla Chrystusa jako pierwszą pogankę w Europie w czasie swojej drugiej podróży, która obejmowała Małą Azję, Macedonię oraz Grecję. Miała ona miejsce w latach 50-52. Łukasz podaje, że spotkanie Apostoła Narodów z Lidią odbyło się nad rzeką. Taki był bowiem u Żydów zwyczaj, że jeśli nie mieli jeszcze własnego domu modlitwy (synagogi), zbierali się w pobliżu rzeki dla obmyć rytualnych. Te miejsca nazywano proseuche, czyli miejscem modlitwy.
    Z mieszkańcami Filippi św. Paweł zawarł wielką przyjaźń, którą przypieczętował osobnym Listem; wchodzi on w skład ksiąg Nowego Testamentu. Apostoł chwali w nim nie tylko gorliwość tamtejszych chrześcijan, ale także ich niezwykłą ofiarność, jakiej nigdzie nie napotkał (Flp 4, 15). W tych słowach kryje się chyba również wyraźna pochwała dla św. Lidii, która pierwsza udzieliła Apostołowi gościny i zapewne nadal hojnie go wspierała w jego potrzebach.
    O dalszych losach św. Lidii nie wiemy nic więcej. Baroniusz wprowadził jej imię do Martyrologium Rzymskiego w wieku XVI (1584). Jest patronką farbiarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Lidio! Czy rzeczywiście wiemy o Tobie niewiele?

     pl.wikipedia.org

    ***

    To prawda, że nie za dużo o mnie wiadomo. Nawet mi to odpowiada. Moje imię też za wiele o mnie nie mówi, bo oznacza przecież „kobieta z Lidii”. A zatem wskazuje tylko na moją rodzinną krainę. Właściwie tylko dwa wersety Nowego Testamentu dotyczą mojej osoby (zob. Dz 16, 14-15). Wydaje mi się, że czasem dobrze jest nie wiedzieć o kimś za dużo. Zbytnia wiedza bowiem prowadzi niejednokrotnie do niepotrzebnych plotek, domysłów, a w konsekwencji do przekłamań na temat danego człowieka.
    Powiem jednak parę słów o sobie. Pochodzę z Tiatyry. To miasto było usytuowane ponad 100 km na północ od Efezu w Azji Mniejszej. Jako osoba uzdolniona artystycznie, posiadałam m.in. dar komponowania muzyki. Byłam bardzo pracowita. Ciągle zajęta tworzeniem czegoś, co nadawałoby sens nie tylko mojemu życiu. Odznaczałam się wrażliwością na piękno, szczególnie na kolory. Chętnie udzielałam pomocy potrzebującym. Może to wynikało z tego, że byłam kobietą zamożną. Zajmowałam się przecież handlem, sprzedając purpurę. Generalnie wiodłam dostatnie życie. Niemniej zawsze czegoś mi brakowało w pogańskim świecie, który mnie otaczał. W politeistycznym galimatiasie różnorakich wierzeń brakowało mi sensu i ładu. Potrzebowałam tych wartości, aby móc w pełni się rozwijać i dalej tworzyć swoją egzystencję.
    Dlatego też szybko i na zawsze zakochałam się w Proroku z Nazaretu, o którym tak pięknie opowiadał Paweł z Tarsu, kiedy przybył do Filippi. Przyjęłam chrzest w imię Jezusa Chrystusa wraz z całym moim domostwem. Można powiedzieć, że w ten sposób jestem pierwszą poganką – Europejką, która stała się chrześcijanką. Bardzo się cieszę, że Pan wybrał mnie na swoją uczennicę. Ochoczo udzielałam gościny nie tylko Apostołowi Narodów, lecz także innym braciom i siostrom w wierze. Dzięki swojemu majątkowi wspomagałam też finansowo pierwszą wspólnotę chrześcijańską w Filippi. Dokończyłam żywota, będąc kobietą spełnioną i szczęśliwą, że mogłam służyć żywemu Bogu obecnemu w drugim człowieku.
    Na koniec życzę wszystkim, aby niczego w życiu nie robili ze względu na ludzki podziw, popisując się przed innymi i zyskując popularność. Tego typu postawa prowadzi do zguby, bo człowiek zatraca zdrowy dystans do samego siebie. Niech inni wiedzą o nas tyle, ile potrzeba. Bóg zaś niech błogosławi ludziom stającym przed Nim w prawdzie i pracującym zawsze nie dla swojej chwały, lecz dla chwały „Tego, Który jest i Który był, i Który przychodzi” (Ap 1,4).

    Z wyrazami szacunku –
    św. Lidia

    ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna, Królowa Aniołów
    Odpust Porcjunkuli

    Zobacz także:
      •  Święty Euzebiusz z Vercelli, biskup
      •  Święty Piotr Julian Eymard, prezbiter
      •  Błogosławiona Joanna z Azy
      •  Błogosławiony August Czartoryski, prezbiter
      •  Święty Piotr Faber, prezbiter
      •  Błogosławiony Justyn Maria Russolillo od Trójcy Przenajświętszej, prezbiter
      •  Święty Stefan I, papież
    ***
    Porcjunkula we wnętrzu Bazyliki MB Anielskiej

    U stóp Asyżu wznosi się bazylika Matki Bożej Anielskiej, wybudowana w XVI wieku. W samym centrum tej renesansowej świątyni znajduje się skromny kościółek benedyktyński z IX wieku, zwany Porcjunkulą. Pierwotny tytuł tego kościoła brzmiał – Najświętszej Maryi Panny z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie. Nazwę Matki Bożej Anielskiej prawdopodobnie nadał świątyni św. Franciszek z Asyżu. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę. Na początku XIII w. kapliczka znajdowała się w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek zimą 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (wtedy było to 24 lutego) Franciszek wysłuchał Mszy św. i usłyszał słowa Ewangelii:“Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 6-10).Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem, udał się do kościoła parafialnego św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. Jeszcze w tym samym roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: Bernard z Quinvalle i Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się braćmi mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.
    W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i miejsce przy niej, na którym ci wybudowali sobie ubogie szałasy. Porcjunkula stała się w ten sposób domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się św. Klara z Offreduccio. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod pierwotną nazwą “Ubogich Pań”. Niebawem w ślady św. Klary poszła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana. Franciszek zakończył swoje życie przy kościele Matki Bożej Anielskiej w 1226 roku.
    11 kwietnia 1909 roku św. Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności bazyliki patriarchalnej i papieskiej. Nazwa Porcjunkula również była znana już za czasów św. Franciszka i być może przez niego została wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, jak również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej.

    Ikona Matki Bożej - Królowej Aniołów

    Maryja jako Matka Boża jest Królową także aniołów. Już Ewangelie zdają się wskazywać na służebną rolę aniołów wobec Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Wezwanie “Królowo Aniołów, módl się za nami” zostało włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego.

    Święty Franciszek przed obliczem Chrystusa i Jego Matki

    W 1216 roku św. Franciszkowi objawił się Pan Jezus, obiecując zakonnikowi odpust zupełny dla wszystkich, którzy po spowiedzi i przyjęciu Komunii świętej odwiedzą kapliczkę. Na prośbę Franciszka przywilej ten został zatwierdzony przez papieża Honoriusza III. Początkowo można go było zyskać jedynie między wieczorem dnia 1 sierpnia a wieczorem dnia 2 sierpnia. W 1480 r. Sykstus VI rozciągnął ten przywilej na wszystkie kościoły I i II Zakonu Franciszkańskiego, ale tylko dla samych zakonników. W 1622 r. Grzegorz XV objął nim także wszystkich świeckich, którzy wyspowiadają się i przyjmą Komunię świętą w odpowiednim dniu. Ponadto – oprócz kościołów franciszkańskich – Grzegorz XV rozszerzył ten odpust na kościoły kapucyńskie. Z czasem kolejni papieże potwierdzali ten przywilej.
    Paweł VI swoją konstytucją apostolską Indulgentiarium Doctrina w 1967 roku uczynił to ponownie. Każdy, kto w dniu 2 sierpnia nawiedzi swój kościół parafialny, spełniając zwykłe warunki (pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencjach papieża – nie za papieża, ale w intencjach, w których on się modli; ponadto wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu), zyskuje odpust zupełny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Odpust Porcjunkuli

    2 sierpnia w kościołach i klasztorach franciszkańskich obchodzone jest patronalne święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli. W Kalendarzu Liturgicznym czytamy, iż tego dnia w kościołach parafialnych można uzyskać odpust zupełny Porcjunkuli. Za zgodą biskupa diecezjalnego odpust ten może być przeniesiony na niedzielę, która poprzedza 2 sierpnia lub po nim następuje.

     

    Asyż, Bazylika Matki Bożej Anielskiej – Porcjunkula

    Asyż, Bazylika Matki Bożej Anielskiej – Porcjunkula/fot. Grażyna Kołek/Niedziela

    ***

    Trochę historii

    Dlaczego święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli?

    Otóż ma to związek z kościołem Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem. Według podania, była to pierwotnie kapliczka ufundowana w VI w. (2 km na południe od Asyżu) przez pielgrzymów wracających z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej. Za czasów św. Franciszka kapliczka ta miała już nazwę Matki Bożej Anielskiej. Była ona wówczas w stanie ruiny, dlatego też św. “Biedaczyna” z Asyżu w zimie 1207/1208 r. odbudował ją i tam zamieszkał. Wkrótce przyłączyli się do niego towarzysze. Nie jest wykluczone, że ona sam nadał jej nazwę Matki Bożej Anielskiej, bo jak głosi legenda, słyszano często nad kapliczką głosy anielskie. W tym czasie kapliczka wraz z przyległą posesją stanowiła jeszcze własność benedyktynów z pobliskiej góry Subasio, jednak wkrótce (1211 r.) odstąpili ją św. Franciszkowi i jego współbraciom, którzy wybudowali sobie tam ubogie szałasy – domy. W kilka lat później, dokładnie 2 sierpnia 1216 r., miało miejsce uroczyste poświęcenie (konsekracja) kapliczki-kościółka.

    W tym też czasie funkcjonowała w stosunku do ww. kościółka druga nazwa – Porcjunkula, być może również wprowadzona przez św. Franciszka. Etymologicznie oznacza ona tyle, co kawałeczek, drobna część. Prawdopodobnie nawiązywała ona do bardzo małych rozmiarów kościółka i przyległego terenu. Tak więc Porcjunkula stała się macierzystym domem zakonu św. Franciszka.

    Dwieście lat później – w roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych – obserwantów, którzy wystawili tu spory klasztor wraz z okazałym kościołem. W latach 1569-1678 wybudowano świątynię, w środku której znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek-kapliczka Porcjunkula. Przy końcu bocznej nazwy jest cela, w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. 11 kwietnia 1909 r. papież Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej.

    Skąd odpust Porcjunkuli?

    Łączy się on z legendą. Głosi ona, że pewnej nocy latem 1216 r. św. Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” . Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najświętszą Maryję Pannę w otoczeniu aniołów. Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła” . Franciszek upadł na twarz i rzekł: “Trzykroć Święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy, mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”. Następnie św. Franciszek zwrócił się do Najświętszej Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan powiedział: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”. Podanie głosi, że następnego dnia św. Franciszek udał się do Perugii, gdzie przebywał wówczas papież Honoriusz III, który faktycznie udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kapliczki Porcjunkuli, tj. 2 sierpnia. Początkowo więc odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu i to jedynie 2 sierpnia.

    Od XIV w. papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Dostępować go mieli wszyscy ci wierni, którzy tego dnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich. W 1847 r. Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i przywilej odpustu rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III Zakon św. Franciszka. W 1910 r. papież Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli tylko biskup uzna to za stosowne. W rok później św. Pius X przywilej ten rozszerzył na wszystkie kościoły.

    By uzyskać wspomniany odpust, należy jednak spełnić następujące warunki, a więc:


    – pobożnie nawiedzić kościół,

    – odmówić w nim Modlitwę Pańską oraz Wyznanie Wiary,

    – przystąpić do spowiedzi świętej,

    – przyjąć Komunię świętą,

    – pomodlić się według intencji Ojca Świętego,

    – wykluczyć przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu.

    Warto więc tego dnia skorzystać ze “skarbca Bożego Miłosierdzia” i uzyskać za przyczyną Matki Bożej Anielskiej i św. Franciszka odpust zupełny, czyli darowanie kary doczesnej za popełnione grzechy.

    ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________________

    Matki Bożej Anielskiej – 2 sierpnia

    Matki Bożej Anielskiej - 2 sierpnia

    Drugiego sierpnia obchodzimy wspomnienie Matki Bożej Anielskiej z Porcjunkuli. Czy wiemy, że w tym dniu w każdym kościele parafialnym możemy zyskać odpust zupełny, zwany „odpustem Porcjunkuli”?

    Musimy cofnąć się myślą do XIII wieku, stanąć w dolinie spoletańskiej we Włoszech przed maleńką, ówcześnie zupełnie zapomnianą kaplicą, oddaloną o 5 km od Asyżu. Zobaczylibyśmy wówczas Franciszka, który w 1206 roku własnymi rękami ją odbudowuje. Trzy lata później zobaczylibyśmy go, jak 24 lutego słucha Ewangelii o rozesłaniu Dwunastu (Mt. 10,7-10), która staje się jego regułą; ujrzelibyśmy pierwotną wspólnotę franciszkańską, która tam się gromadzi i stamtąd wyrusza głosić słowo Boże; zobaczylibyśmy Klarę, która nocą w niedzielę Palmową 1212 roku przyjmuje z rąk Franciszka habit; bylibyśmy świadkami rozwoju wspólnoty braci, którzy co roku w Zesłanie Ducha Świętego z różnych stron przybywają tam na kapitułę; w końcu zobaczylibyśmy Franciszka, który wieczorem w sobotę 3 października 1226 roku umiera w ukochanej przez siebie kapliczce.

    Swój szczególny stosunek do Porcjunkuli Franciszek wyraził sześć miesięcy przed śmiercią, gdy poczuł się bardzo słabo. Tomasz z Celano, autor pierwszej biografii Świętego, podaje: „Chociaż bowiem wiedział, że po wszystkiej ziemi założone zostało Królestwo Niebieskie, i wierzył, że w każdym miejscu Bóg udziela łaski swoim wybranym, to jednak doświadczył, że miejsce kościoła Świętej Maryi w Porcjunkuli napełnione jest łaską bardziej obfitą i nawiedzane przez duchy z wysoka. Przeto często mówił: „Baczcie, synowie, byście kiedyś nie opuścili tego miejsca. Jeśliby was wyrzucono na zewnątrz z jednej strony, wchodźcie z powrotem z drugiej, bo miejsce to jest naprawdę święte i mieszkaniem Boga. Tutaj, gdy byliśmy nieliczni, Najwyższy pomnożył nas w liczbę; tutaj zapalił naszą wolę ogniem swej miłości; tutaj każdy, kto będzie się modlił pobożnym sercem, otrzyma to, o co będzie prosił, a ten, kto zgrzeszy, srożej będzie karany. Dlatego, wszyscy synowie, uważajcie to miejsce mieszkania Boga za godne czci i tutaj z całego serca uwielbiajcie Pana i dziękujcie Mu”.

    Odpust Porcjunkuli wczoraj
    Franciszek otrzymał w Porcjunkuli Boże błogosławieństwo. Świadomość tego doświadczenia i poczucie szczególnej miłości do grzeszników popchnęły go do tego, by w lipcu 1216 roku prosić papieża Honoriusza III o odpust zupełny dla wszystkich nawiedzających ten kościółek. Niestety brakuje potwierdzenia tego faktu przez Kurię Rzymską (istniejące dokumenty, które odnoszą się do tego zdarzenia, pochodzą z wieku XIV i czasów późniejszych). Dzisiaj ten fakt opatruje się różnymi komentarzami. Być może Kuria Rzymska nie wydała wówczas takiego dokumentu z obawy, że odpust Porcjunkuli zmniejszyłby liczbę chętnych do udziału w wyprawach krzyżowych, z którymi wyłącznie wiązał się odpust zupełny. Nie znaczy to jednak, że papież nie mógł ustnie przystać na prośbę Franciszka.

    W 1310 roku biskup Asyżu, Teobaldo, odnotował, że św. Franciszek podczas pobytu w Porcjunkuli otrzymał objawienie, według którego miał udać się do papieża Honoriusza III, przebywającego wówczas w pobliskiej Perugii, z prośbą o odpust zupełny dla kościółka Matki Bożej Anielskiej. Święty miał tam przybyć następnego dnia wraz z bratem Masseo z Marignano. Papież po usłyszeniu prośby zapytał: „O ile lat tego odpustu prosisz?”. Na co Franciszek odpowiedział: „Ojcze Święty, niech się spodoba Waszej Świątobliwości nie dawać mi lat, ale dusze. Ja pragnę, jeśli się Wam podoba, aby ktokolwiek wejdzie do tego kościółka wyspowiadany i skruszony, był rozgrzeszony z wszystkich swoich grzechów, by mu była darowana wina i kara w niebie i na ziemi, od dnia chrztu aż do dnia i godziny, w której wejdzie do tego kościółka”. Ta śmiała prośba Franciszka miała się spotkać ze sprzeciwem papieża. Nie było bowiem w zwyczaju ówczesnego Kościoła udzielanie odpustu zupełnego w takim przypadku ani, co więcej, by był on możliwy do uzyskania każdego dnia w roku (na dodatek bez składania żadnej ofiary). Wówczas Franciszek odrzekł: „To, o co proszę, nie proszę ze swej strony, lecz w imieniu Tego, który mnie posłał, to znaczy Pana naszego Jezusa Chrystusa”. Po usłyszeniu tych słów, papież miał powiedzieć: „Podoba się nam, byś otrzymał to, o co prosisz”.

    Liczba osób, które w Porcjunkuli doświadczały nawrócenia serca, była dla autorów franciszkańskich najlepszym „dowodem” przemawiającym za autentycznością odpustu związanego z tym miejscem. Odpowiadało to zresztą proroczej wizji jednego z pierwszych współbraci Franciszka: „Widział [on] niezliczoną ilość ludzi dotkniętych bolesną ślepotą, jak trwali wokół tego kościoła z oczyma skierowanymi ku niebu, na klęczkach. Wszyscy łzawym głosem, z rękami wyciągniętymi w górę, wołali do Boga, prosząc o miłosierdzie i światło. I oto przyszedł na nich z nieba olbrzymi blask, rozpostarł się na wszystkich i każdemu udzielił światła i dał upragnione zdrowie”.

    Odpust Porcjunkuli dzisiaj
    16 kwietnia 1921 roku papież Benedykt XV w dokumencie Constat apprime oficjalnie potwierdził wielowiekową tradycję „odpustu Porcjunkuli”. Zatem każdy, kto nawiedza ten mały kościółek pod Asyżem w jakimkolwiek dniu roku, może pod zwykłymi warunkami uzyskać odpust zupełny.

    Nie trzeba jednak jechać do Włoch, by otrzymać „odpust Porcjunkuli” – wystarczy 2 sierpnia nawiedzić którykolwiek kościół franciszkański albo własny kościół parafialny. W 1967 roku papież Paweł VI, ogłaszając swoją naukę na temat odpustów (Indulgentiarum doctrina), ustanowił bowiem dwa dni w roku, kiedy pod zwykłymi warunkami w kościele parafialnym można uzyskać odpust zupełny: pierwszy z nich to dzień święta tytularnego danego kościoła, natomiast drugi to właśnie dzień Matki Bożej Anielskiej z Porcjunkuli.

    W tym dniu świątynię parafialną należy nawiedzać z sercem pojednanym z Bogiem w sakramencie pokuty; z pragnieniem doświadczenia łaski odpustu zupełnego, o który prosił Franciszek; ze szczerym postanowieniem przemiany ducha, tzn. wyzbycia się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet lekkiego oraz chęcią trwania przy Bogu w łasce uświęcającej. To podstawowe warunki uzyskania odpustu zupełnego. Nie można go bowiem otrzymać niejako „automatycznie”, przez samo zewnętrzne wykonanie jakiegoś uczynku, ale musi on być aktem obejmującym całego człowieka i całe jego życie. Następnie należy uczestniczyć w Eucharystii i przyjąć Ciało Pańskie, potem odmówić „Wierzę w Boga” oraz pomodlić się w intencjach określonych przez Ojca Świętego, odmawiając np.: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”.

    Dobrze też uświadomić sobie przy tej okazji, jak wiele dobra i Bożego błogosławieństwa, które przenika codzienność i obejmuje całe życie, otrzymaliśmy w naszym kościele parafialnym: chrzest, Pierwsza Komunia Święta, bierzmowanie, małżeństwo, pokrzepienie w chwilach radości i trudach naszego życia. Okaże się wówczas, że także nasza świątynia, choć skromna i nieznana, jest miejscem szczególnej obecności Boga, w którym udziela On swego błogosławieństwa. Jest „bramą do życia wiecznego”, za którą Franciszek uważał Porcjunkulę, jak głosi napis umieszczony nad wejściem do niej: „Haec est porta vitae aeternae”.

    o. Augustyn Chwałek OFMCap

    „Głos Ojca Pio” [28/4/2004]

    __________________________________________________________________________________

    Święto Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkuli)

    Święto Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkuli)

    Witraż w Bazylice MB Anielskiej/fot.Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Święto jest obchodzone bardzo uroczyście jako święto patronalne jedynie w kościołach i klasztorach franciszkańskich. Podajemy wszakże historię tegoż święta ze względu na jego bogatą historię i rozpowszechnienie.

    Pierwotny tytuł kościoła Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem brzmiał – Najśw. Maryja Panna z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej w VI wieku. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie.

    Matka Boska Anielska. Taką nazwę miała kapliczka za czasów św. Franciszka. Nie jest wykluczone, że on sam jej dał taką nazwę. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę.

    Porcjunkula. Nazwa również znana za czasów św. Franciszka i być może przez niego wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, a również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej. Nazwa dzisiaj równie powszechna jak poprzednia (Matka Boska Anielska) w odniesieniu do jednego z najmniejszych dzisiaj sanktuariów świata.

    Historia sanktuarium

    Kościół Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkula) leży około 2 kilometrów na południe od Asyżu. Położony jest w dolinie tuż przy dworcu kolejowym. Kiedyś stał tu las, a właścicielami kapliczki byli benedyktyni, którzy mieli swój klasztor na wzgórzu Subasio. Kapliczka była w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek w zimie 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (24 lutego) wysłuchał Franciszek Mszy świętej i usłyszał słowa Ewangelii w czasie tej Mszy: “Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10,6-10).

    Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Dlatego zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem i udał się do kościoła parafialnego Św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. W tym samym jeszcze roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: bogaty kupiec Bernard z Quinvalle i kapłan uczony, doktor prawa, Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się Pokutnikami z Asyżu oraz Braćmi Mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.

    W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i posesję przy niej, na której ci wybudowali sobie ubogie szałasy – domy. Tak więc Porcjunkula stała się domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się także św. Klara z Offreduccio. W samą Niedzielę Palmową dnia 28 marca 1212 roku odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod nazwą pierwotną “Ubogich Pań”. Niebawem w ślad za św. Klarą wstąpiła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana.

    W roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych, obserwantów. Wystawili oni tu spory klasztor, a także okazały kościół. W latach 1569-1678 wystawiono świątynię, którą dzisiaj oglądamy. Wieża – dzwonnica pochodzi z roku 1684. Franciszek Overbeck wykonał malowidła i mozaiki wewnątrz (1829-1830). W roku 1832 trzęsienie ziemi zniszczyło znacznie kościół. Odbudowany został rychło w latach 1836-1840. Świątynia posiada okazałą fasadę z figurą Matki Bożej na szczycie, wykonaną z brązu pozłacanego, liczącą 7 metrów wysokości. W środku kościoła znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek – kaplica. Przy końcu bocznej nawy jest cela, ozdobiona freskami Tyberiusza z Asyżu (1516), w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. W maleńkim ogrodzie rosną dzikie, czerwone róże bez kolców. Legenda głosi, że w ten właśnie krzak rzucił się dnia pewnego św. Franciszek dla umartwienia ciała. Ponieważ bardzo go wówczas kolce poraniły, za karę z woli Bożej przestały rodzić kolce i tak jest po dzień dzisiejszy. Listki tych róż rozdaje się na pamiątkę. Legenda głosi również, że raz po raz pojawiają się na różach krople krwi Świętego.

    11 kwietnia 1909 roku, papież św. Pius X, podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej. W latach 1925-1928 kaplica Porcjunkuli została obudowana artystycznie. Obecnie dookoła bazyliki jest znaczna osada, która nosi nazwę Matki Boskiej Anielskiej.

    Matka Boska Anielska

    Tytuł ten przypomina, że Maryja jako Matka Boża jest Królową również aniołów, a więc istot najwyższych wśród stworzeń. Już Ewangelie zdają się wskazywać na rolę służebną aniołów wobec Najśw. Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Członkowie tegoż bractwa odmawiają codziennie trzy Zdrowaś z wezwaniem:

    “Królowo Aniołów, módl się za nami”. To wezwanie zostało także włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego. Niektóre z nich są nawet sanktuariami, posiadającymi wizerunki Matki Bożej, słynące łaskami. W Italii jest 9 podobnych sanktuariów. M. B. Anielska jest Patronką Kostaryki. W pobliżu miasta San José istnieje sanktuarium z figurką cudowną, koronowaną w 1927 roku. Według podania miejscowego mieli ją w roku 1635 przynieść aniołowie.

    Odpust Porcjunkuli

    Właśnie ze względu na ten odpust bazylika i sanktuarium nabrały tak wielkiej sławy w świecie chrześcijańskim. Legenda głosi, że pewnej nocy w lecie w roku 1216 Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najśw. Pannę Maryję w otoczeniu aniołów; tak się odtąd najczęściej przedstawia M. B. Anielską św. Franciszka z Asyżu.

    Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła”. Franciszek upadł na twarz w adoracji Chrystusa, Maryi i aniołów, i rzekł: “Trzykroć święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”.

    Z kolei zwrócił się Franciszek do Najśw. Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”.

    Podanie głosi, że zaraz nazajutrz udał się Franciszek z bratem Masseuszem do Perugii, gdzie właśnie przebywał papież Honoriusz III:
    “Ojcze święty – powiedział – odbudowałem przed kilku laty mały kościółek w twoich posiadłościach, poświęcony Matce Bożej i błagam Waszej Świątobliwości, aby go raczył wzbogacić wielkim odpustem, nie zobowiązującym do dawania jałmużny”.

    “Zgadzam się – miał odpowiedzieć papież – ale na ile lat go żądasz?”

    Na to Franciszek: “Ojcze święty, proszę cię, byś odpustu tego nie liczył na lata, ale na dusze, aby wszyscy, którzy rozgrzeszeni i przejęci skruchą serdeczną wejdą do kościoła Matki Boskiej Anielskiej, otrzymali zupełne odpuszczenie grzechów i na tym, i na tamtym świecie”.

    “To, o co prosisz, jest wielkie i dotychczas niepraktykowane w Kościele”.

    Na to Franciszek: “Dlatego przychodzę tu i proszę nie w moim imieniu, ale w imieniu Jezusa Chrystusa, który mię tu posłał”.

    Tyle legenda. Faktem jest natomiast, że papież udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kaplicy, które odbyło się dnia 2 sierpnia 1216 roku. Od wieku XIV papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Papież Sykstus IV w roku 1480 udzielił tego przywileju wszystkim kościołom I zakonu. W dwa lata potem tenże papież udzielił tegoż odpustu zupełnego dla wszystkich kościołów franciszkańskich, także dla III zakonu. Papież Leon X przywilej ten potwierdził (1 IX 1518). Papież Grzegorz XV przywilej ten rozszerzył nie tylko na wszystkich duchowych synów i córki św. Franciszka, ale również na wszystkich wiernych, ilekroć dnia 2 sierpnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich (1622). Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i dnia 22 lutego 1847 roku przywilej odpustu toties quoties rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III zakon. Papież św. Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli to biskupi uznają za stosowne (1910). W rok potem przywilej ten św. Pius X rozszerzył na wszystkie kościoły (1911). Dnia 3 marca 1952 roku wyszedł dekret Kongregacji Odpustów rozszerzający przywilej odpustu zupełnego toties quoties na dzień 2 sierpnia lub w najbliższą niedzielę dla wszystkich kościołów i kaplic nawet półpublicznych.

    Warunki uzyskania odpustu

    Jak wspomnieliśmy, początkowo odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu, i to jedynie dnia 2 sierpnia. Potem papieże rozszerzyli ten przywilej na wszystkie dni w roku odnośnie Porcjunkuli. Wreszcie Porcjunkula otrzymała na dzień 2 sierpnia odpust toties quoties, czyli za każde nawiedzenie kościoła i wypełnienie warunków. Odpust ten rozszerzyli papieże na kościoły franciszkańskie, potem także na wszystkie kościoły. Pierwszy miał udzielić tego odpustu papież bł. Innocenty XI w roku 1687. Potem rozszerzył go papież Pius IX w roku 1847 na podstawie tradycji, która istniała już odnośnie Porcjunkuli w wieku XIV. Warunki dostąpienia odpustu Porcjunkuli były następujące: nawiedzenie kościoła, przystąpienie do Spowiedzi i do Komunii świętej, odmówienie 6 Ojcze nasz, 6 Zdrowaś i 6 Chwała Ojcu w intencjach, jakie ma papież. Odpust ten można było uzyskać od południa 1 sierpnia do północy 2 sierpnia. Nadto można było w ostatnich latach przenieść ten odpust na najbliższą niedzielę.

    Dzisiaj odpust ten uzyskuje się w kościołach parafialnych spełniając zwyczajne warunki: pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i Wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencji Ojca świętego; wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu. Papież Grzegorz XIII (1585) obdarował sanktuarium M. B. Anielskiej przywilejem, że można było odprawiać w nim Msze święte przez całą dobę. Sanktuarium wydaje pięknie redagowany miesięcznik “La Porziuncola”.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 sierpnia

    Święty Alfons Maria Liguori,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Etelwold, biskup
      •  Błogosławiony Aleksy Sobaszek, prezbiter i męczennik
      •  Eleazar, uczony w Piśmie
    ***
    Święty Alfons Maria Liguori

    Alfons Maria urodził się 27 września 1696 r. w Marinelli pod Neapolem, w zamożnej rodzinie szlacheckiej. W dwa dni potem otrzymał chrzest. Jego ojciec marzył dla niego o karierze urzędniczej. W rodzinnym pałacu Alfons miał doskonałych nauczycieli. Wykazywał także od dziecka niezwykłą pilność do nauki i duże zdolności. Gdy ukończył szkołę podstawową, został wysłany na studia prawnicze na uniwersytet w Neapolu. Miał wtedy zaledwie 12 lat (1708). Kiedy miał zaledwie 17 lat, był już doktorem obojga praw. Ojciec planował Alfonsowi odpowiednie małżeństwo. Wybrał mu nawet córkę księcia, Teresinę. Ta jednak wstąpiła do zakonu i niebawem zmarła. Alfons po kilku latach praktyki adwokackiej, zniechęcony przekupstwem w sądownictwie, ku niezadowoleniu ojca postanowił spełnić swoje marzenia. Przed obrazem Matki Bożej w Porta Alba złożył swoją szpadę i rozpoczął studia teologiczne (1723).
    Po 4 latach studiów Alfons przyjął święcenia kapłańskie (1727). Miał wówczas 31 lat. Pragnąc życia doskonalszego, marzył o zakonie. Zamierzał najpierw wstąpić do teatynów, potem do filipinów albo do jakiejś kongregacji misyjnej. Nie mógł się jednak zdecydować. Z zapałem oddał się więc pracy apostolskiej wśród młodzieży rzemieślniczej i robotniczej. Gromadził ją w dni wolne od pracy, grał z nimi na gitarze i śpiewał ułożone przez siebie pieśni, uczył prawd wiary. Zasłynął też jako doskonały kaznodzieja. Po trzech latach nadludzkiej pracy musiał udać się na wypoczynek do Amalfi. Nie przestał tam jednak pracować. Zetknął się z rodziną Sióstr Nawiedzenia. Zajął się nimi i przekształcił je na Kongregację Zbawiciela. Był to młody zakon kontemplacyjny. W przyszłości będzie on stanowił żeńską gałąź redemptorystów.
    Alfons zauważył, że tamtejsi górale nie mają dostatecznej opieki duszpasterskiej. Dojrzała więc w nim myśl utworzenia zgromadzenia męskiego, które oddałoby się pracy wśród najbardziej opuszczonych oraz zaniedbanych. Tak powstało dzieło “Najświętszego Odkupiciela” (redemptorystów). Był to rok 1732. Na zatwierdzenie reguł nowej rodziny zakonnej Alfons nie czekał długo. Zatwierdził ją niebawem papież Benedykt XIV (1749).
    W 1762 r. papież Klemens XIII mianował Alfonsa biskupem-ordynariuszem w miasteczku S. Agata dei Goti. Alfons miał wtedy już 66 lat. Zgodnie ze zwyczajem przyjętym w Kościele, udał się do Rzymu, by przedstawić się papieżowi. Z Rzymu podążył do Loreto, by w tym sanktuarium uprosić sobie błogosławieństwo u Matki Bożej. Pomimo wieku, z młodzieńczym zapałem zabrał się do pracy: wizytował, przemawiał, spowiadał, odwiedzał kapłanów i zagrzewał ich do gorliwości, reformował klasztory, budził nowe powołania kapłańskie i zakonne. Wszystkie dochody, jakie mu pozostawały dzięki nader skromnemu życiu, oddawał ubogim i fundacjom nowych placówek swojej kongregacji. Kiedy nastał głód, sprzedał sprzęty i naczynia domu biskupiego, aby za to kupić chleb dla głodujących. Jako biskup nie tylko nie zmienił surowego trybu życia, ale go nawet obostrzył, twierdząc, że teraz musi pokutować za swoich wiernych. Sypiał mało, jadł tylko zupę, chleb i jarzyny, nosił włosiennicę i kolczasty łańcuch, biczował się często do krwi.
    Nadmierne trudy, wiek i surowy tryb życia wyniszczyły jego organizm tak, że poczuł się zmuszony prosić papieża o zwolnienie z obowiązków pasterza diecezji. Paraliż kręgosłupa był dla niego bolesnym krzyżem. Po 13 latach pasterzowania powrócił więc do swoich duchowych synów (1775). Wskutek zatargu politycznego rozdzielono redemptorystów na dwie odrębne grupy. Papież ustanowił nad redemptorystami, zamieszkałymi na terenie Państwa Kościelnego, osobnego przełożonego, a redemptorystów neapolitańskich pozbawił wszelkich przywilejów. Założyciel bolał nad tym, ale znosił to cicho, z poddaniem się woli Bożej. Do tych cierpień przyczyniły się cierpienia fizyczne: reumatyzm, skrzywienie kręgosłupa i inne. Pochylony do ziemi, nie mógł już chodzić i został przykuty do fotela. Bóg doświadczył go także falą udręk moralnych: pokus, oschłości i skrupułów.

    Święty Alfons Maria Liguori

    Alfons Liguori zmarł 1 sierpnia 1787 r. w wieku 91 lat. Sława jego świętości była tak wielka, że Pius VI już w 1796 roku nakazał rozpoczęcie procesu kanonicznego. W 11 lat potem (1807) został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Alfonsa. Pius VII dokonał jego uroczystej beatyfikacji w 1816 roku, a Grzegorz XVI kanonizował go w 1839 roku. W 10 lat potem Pius IX osobiście nawiedził grób św. Alfonsa (1849) i przy jego relikwiach odprawił Mszę świętą. Z tej okazji jako wotum ofiarował swój pierścień. Podobny pierścień ofiarował Jan XXIII w 1960 roku na wieść o kradzieży, jakiej dokonano w kaplicy św. Alfonsa. Pius IX ogłosił św. Alfonsa doktorem Kościoła (1871), a papieże Benedykt XV, Pius XI i Pius XII w publicznych wypowiedziach oddali mu najwyższe pochwały.Św. Alfons Liguori był ekspertem w tym, co dzisiaj nazywane jest teologią pastoralną. W swojej kapłańskiej pracy wygłosił ponad 500 misji i rekolekcji. Najwięcej jednak zasłużył się Kościołowi Chrystusa jako pisarz, jeden z najpłodniejszych, jakich znają dzieje chrześcijaństwa. Do dzieł, które mu zjednały największą sławę, należą: Teologia moralna, Uwielbienia Maryi, które zdobyły aż 324 wydania w różnych językach; rekordową popularność osiągnęła mała książeczka Nawiedzenie Najśw. Sakramentu i Najśw. Maryi Panny, która doczekała się ponad 2000 wydań w różnych językach. Łącznie wymienia się 160 tytułów prac, napisanych przez św. Alfonsa, których liczba wydań sięgnęła 17 125 w 61 językach! Św. Alfons pisał dla wszystkich: dla kapłanów, kleryków, zakonników, spowiedników, wiernych. Dzieła jego obejmują teologię dogmatyczną, moralną i ascetyczną. 26 kwietnia 1950 roku papież Pius XII ogłosił św. Alfonsa patronem spowiedników i profesorów teologii moralnej. Nauczanie duchowe św. Alfonsa zdominowało życie chrześcijańskie Italii XVIII w. Jest patronem zakonu redemptorystów; adwokatów, osób świeckich, spowiedników, teologów, zwłaszcza moralistów.

    Święty Alfons Maria Liguori
    W ikonografii św. Alfons przedstawiany jest w czarnej, zakonnej sutannie lub w szatach biskupich. Czasami trzyma krzyż lub ma różaniec na szyi. Bywa, że stoi przy nim anioł z pastorałem i mitrą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    PIĘKNA modlitwa do Pana Jezusa św. Alfonsa Marii Liguori

    fot. Giuseppe Antonio Lomuscio via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Modlitwa do Pana Jezusa św. Alfonsa Marii Liguori

    Jezu mój, przez upokorzenie, jakie okazałeś, myjąc nogi swym uczniom, proszę Cię o łaskę prawdziwej pokory, abym się upokarzał względem wszystkich, szczególniej zaś względem tych, co mną gardzą.

    Jezu mój, przez smutek, jakiego doznałeś w Ogrójcu, a który wystarczał do zadania Ci śmierci, proszę, byś mnie uchronił od smutku w piekle, gdzie bym musiał żyć zawsze oddalony od Ciebie, nie mogąc już Cię miłować.

    Jezu mój, przez odrazę, jaką widok mych grzechów już wówczas Ci sprawiał, udziel mi prawdziwego żalu za wszystkie zniewagi, jakie Ci wyrządziłem.

    Jezu mój, przez boleść, jakiej doznałeś, gdy Judasz zdradził Cię pocałunkiem, użycz mi łaski, bym zawsze był Ci wierny i nie zdradzał Cię już więcej, jak to czyniłem w przeszłości.

    Jezu mój, przez ból, jaki odczuwałeś, gdy wiązano Cię jako zbójcę, aby do sędziów Cię zaprowadzić, proszę, byś związał mnie z sobą słodkimi łańcuchami swej miłości, abym się już nigdy nie odłączył od Ciebie, me dobro jedyne.

    Jezu mój, przez te wszystkie zniewagi, policzki, plwociny, jakich doznałeś owej nocy w domu Kajfasza, użycz mi siły, bym z miłości ku Tobie znosił z spokojem wszystkie zniewagi, jakich doznam od ludzi.

    Jezu mój, przez owe szyderstwa, jakich Herod Ci nie szczędził, postępując z Tobą jak z szaleńcem, udziel mi łaski, bym znosił cierpliwie, cokolwiek ludzie o mnie powiedzą, obchodząc się ze mną, jako z nędznym, głupim lub niegodziwcem.

    Jezu mój, przez zniewagę, jaką Żydzi Ci wyrządzili, przenosząc nad Ciebie Barabasza, daj mi łaskę, abym z cierpliwością to przyjmował, gdy innych nade mnie będą przenosić.

    Jezu mój, przez boleść, jakiej doznałeś w najświętszym swym ciele, gdy tak okrutnie Cię ubiczowano, użycz mi łaski, bym znosił z poddaniem wszystkie cierpienia, spowodowane przez choroby, szczególniej zaś te, jakich doznam w godzinę śmierci.

    Jezu mój, przez boleść, jakiej doznawała najświętsza Twa głowa cierniami przebita, daj, bym nigdy nie przyzwolił na myśli, które by Cię mogły obrazić.

    Jezu mój, przez owo Twe poddanie się śmierci na krzyżu, na jaką Piłat Cię skazał, udziel mi łaski, bym przyjął z poddaniem śmierć moją wraz z wszystkimi cierpieniami, jakie jej będą towarzyszyć.

    Jezu mój, przez mękę, jakiej doznałeś, niosąc krzyż na Kalwarię, spraw, bym cierpliwie znosił wszystkie krzyże swego życia.

    Jezu mój, przez owe cierpienia, jakie odczuwałeś, gdy przebijano Ci ręce i nogi, proszę Cię, byś przybił do nóg swoich mą wolę, abym tego tylko pragnął, czego Ty sobie życzysz.

    Jezu mój, przez gorycz, jakiej doznałeś, gdy napojono Cię żółcią, użycz mi łaski, bym nie obrażał Cię nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu.

    Jezu mój, przez boleść, jaką odczułeś, żegnając się na krzyżu z swą świętą Matką, uwolnij mnie od nieporządnego przywiązania do mych krewnych i w ogóle do jakiegokolwiek stworzenia, aby me serce całkowicie do Ciebie należało.

    Jezu mój, przez smutek, jakiego doznałeś przy śmierci, widząc się być opuszczonym nawet przez swego Ojca Przedwiecznego, daj mi łaskę, abym znosił spokojnie wszystkie utrapienia, nie tracąc ufności w Twej dobroci.

    Jezu mój, przez wzgląd na te trzy godziny cierpień, jakie konając na krzyżu poniosłeś, spraw, bym z poddaniem z miłości ku Tobie znosił cierpienia mego konania w godzinę śmierci.

    Jezu mój, przez tę wielką boleść, jakiej doznałeś, gdy Twa najświętsza dusza w chwili śmierci odłączyła się od Twego najświętszego ciała, udziel mi łaski, bym w chwili śmierci ofiarował Ci swe cierpienia wraz z aktem doskonałej miłości, aby następnie kochać Cię w niebie twarzą w twarz ze wszystkich sił przez całą wieczność.

    I Ty, Najświętsza Panno i Matko moja Maryjo, przez ten miecz, jaki przeszył Twe serce, gdyś ujrzała, iż ukochany Twój Syn skłania głowę i umiera, proszę Cię, abyś mi towarzyszyła w chwili śmierci, bym mógł Cię w niebie chwalić i składać Ci tam dzięki za wszystkie łaski, jakieś u Boga mi wyjednała.

    Św. Alfons Maria Liguori, Uwagi o Męce Pana Jezusa dla dusz pobożnych. Przełożył z włoskiego O. Władysław Szołdrski C. SS. R., Toruń 1931, ss. 282-285.

    ________________________________________________________________________________

    Benedykt XVI:

    Wobec tego świętego mam wielki dług wdzięczności

    Benedykt XVI: Wobec tego świętego mam wielki dług wdzięczności

    fot. Peter Nguyen via Flickr, CC BY 2.0

    ***

    Audiencja generalna 30 marca 2011

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym przedstawić postać świętego doktora Kościoła, wobec którego mamy wielki dług wdzięczności, był bowiem wybitnym teologiem moralnym i mistrzem życia duchowego dla wszystkich, zwłaszcza dla osób prostych. Jest autorem słów i melodii jednej z najpopularniejszych we Włoszech, i nie tylko, kolęd: Tu scendi dalle stelle (Zstąpiłeś z gwiazd dalekich).

    Alfons Maria Liguori urodził się w 1696 r. w zamożnej szlacheckiej rodzinie neapolitańskiej. Obdarzony wybitnymi przymiotami umysłu, w wieku 16 lat ukończył studia w zakresie prawa cywilnego i kanonicznego. Był najzdolniejszym adwokatem neapolitańskiej palestry: w ciągu 8 lat wygrywał wszystkie sprawy, których bronił. Jednakże Pan prowadził jego duszę, która była spragniona Boga i pragnęła doskonałości, do zrozumienia, że co innego było jego powołaniem. I tak w 1723 r., oburzony przekupstwem i niesprawiedliwością, szerzącymi się w środowisku prawniczym, porzucił swój zawód — rezygnując tym samym z bogactwa i sukcesów — i, mimo sprzeciwu ojca, postanowił zostać kapłanem. Miał znakomitych nauczycieli, pod których kierunkiem studiował Pismo Święte, historię Kościoła i teologię mistyczną. Zdobył rozległą wiedzę teologiczną, którą wykorzystał kilka lat później w działalności pisarskiej. Po przyjęciu święceń kapłańskich w 1726 r. związał swoją posługę z diecezjalną kongregacją misji apostolskich. Alfons rozpoczął działalność ewangelizacyjną i katechetyczną wśród najuboższych warstw społeczeństwa neapolitańskiego, którym chętnie głosił kazania i wpajał podstawowe prawdy wiary. Bardzo często wiele z tych osób, ubogich i skromnych, do których się zwracał, oddawało się nałogom i dopuszczało przestępstw. Cierpliwie uczył je modlitwy, zachęcając do poprawy swojego życia. Uzyskiwał znakomite rezultaty: w najnędzniejszych dzielnicach miasta powstawało coraz więcej grup osób, które wieczorem zbierały się w prywatnych domach i warsztatach, by modlić się i rozważać Słowo Boże pod kierunkiem katechetów, przygotowanych przez Alfonsa, i innych kapłanów, którzy regularnie odwiedzali te grupy wiernych. Kiedy na życzenie arcybiskupa Neapolu spotkania te zaczęto organizować w kaplicach miejskich, nadano im nazwę «wieczornych kaplic». Były one autentycznym źródłem wychowania moralnego, uzdrowienia życia społecznego, wzajemnej pomocy ubogich: kradzieże, pojedynki, prostytucja stawały się coraz rzadsze.

    Choć sytuacja społeczna i religijna w epoce św.Alfonsa była zupełnie inna niż w naszych czasach, «wieczorne kaplice» mogą być wzorem działalności misjonarskiej, z którego również dzisiaj możemy czerpać inspirację do «nowej ewangelizacji», zwłaszcza najuboższych, i w budowaniu bardziej sprawiedliwego, braterskiego i solidarnego współżycia między ludźmi. Zadaniem kapłanów jest posługa duchowa, natomiast dobrze uformowani wierni świeccy mogą być skutecznymi animatorami życia chrześcijańskiego, autentycznym zaczynem ewangelicznym w społeczeństwie.

    Alfons zamierzał początkowo udać się do ludów pogańskich, aby im głosić Ewangelię, ale gdy w wieku 35 lat zetknął się z wieśniakami i pasterzami z odległych regionów Królestwa Neapolu, zobaczywszy ich ignorancję religijną i zaniedbanie, postanowił opuścić stolicę i oddać się pracy z tymi osobami, ubogimi pod względem duchowym i materialnym. W 1732 r. założył zgromadzenie zakonne Najświętszego Odkupiciela, nad którym opiekę roztoczył bp Tommaso Falcoia, a którego następnie sam został przełożonym. Zakonnicy ci, pod kierunkiem Alfonsa, byli autentycznymi wędrownymi misjonarzami, którzy docierali nawet do najdalszych osad, nawoływali ludzi do nawrócenia i do wytrwałości w życiu chrześcijańskim z pomocą przede wszystkim modlitwy. Do dziś redemptoryści, działający w wielu krajach świata, dalej prowadzą tę misję ewangelizacyjną poprzez nowe formy apostolatu. Myślę o nich z wdzięcznością, wzywając ich, by zawsze wiernie naśladowali swojego świętego założyciela.

    Alfons, ceniony za dobroć i gorliwość duszpasterską, w 1762 r. został mianowany biskupem Sant’Agata dei Goti, ale z powodu nękających go chorób zrezygnował z tego urzędu w 1775 r., za zgodą papieża Piusa VI. Tenże papież, gdy dowiedział się o jego śmierci, która nastąpiła w 1787 r. po długich cierpieniach, zawołał: «To był święty!» I nie mylił się: w 1839 r. odbyła się kanonizacja Alfonsa, a w 1871 r. został on ogłoszony doktorem Kościoła. Tytuł ten należy mu się z różnych względów. Przede wszystkim ze względu na jego bogate nauczanie z zakresu teologii moralnej, w którym nauka katolicka przedstawiona jest tak trafnie, że papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich spowiedników i moralistów. W jego epoce, również pod wpływem mentalności jansenistycznej, rozpowszechniona była bardzo rygorystyczna interpretacja moralności, która zamiast umacniać nadzieję i ufność w miłosierdzie Boże, zasiewała lęk, przedstawiając obraz Boga srogiego i surowego, daleki od wizerunku objawionego przez Jezusa. Św. Alfons, zwłaszcza w swoim głównym dziele, zatytułowanym Teologia moralna, przedstawia zrównoważoną i przekonującą syntezę wymogów prawa Bożego — wypisanego w naszych sercach, objawionego w pełni przez Chrystusa i w autorytatywny sposób głoszonego przez Kościół — i wzajemnego oddziaływania sumienia i wolności człowieka, które właśnie dzięki przylgnięciu do prawdy i do dobra umożliwiają dojrzewanie i samorealizację osoby. Duszpasterzom i spowiednikom Alfons zalecał, by byli wierni katolickiemu nauczaniu moralnemu, a jednocześnie odnosili się do penitentów z miłosierdziem, wyrozumiałością i łagodnie, tak aby czuli oni, że nie są sami, że otrzymują wsparcie i zachętę na drodze wiary i chrześcijańskiego życia. Św. Alfons niestrudzenie powtarzał, że kapłani są widzialnym znakiem nieskończonego miłosierdzia Boga, który przebacza grzesznikowi i oświeca jego umysł i serce, aby się nawrócił i zmienił życie. W naszych czasach, w których wyraźnie widoczne są znaki utraty świadomości moralnej i — trzeba przyznać — pewnego braku szacunku dla sakramentu spowiedzi, nauczanie św. Alfonsa jest wciąż bardzo aktualne.

    Oprócz dzieł teologicznych św. Alfons napisał bardzo wiele innych, z myślą o formacji religijnej ludu. Ich styl jest prosty i potoczysty. Dzieła św.Alfonsa, czytane i tłumaczone na wiele języków, przyczyniły się do ukształtowania duchowości ludowej ostatnich dwóch wieków. Lektura niektórych z nich może przynieść pożytek także i dzisiaj; należą do nich Prawdy wieczne, Wysławianie Maryi i Umiłowanie Jezusa Chrystusa w życiu codziennym — ważne dzieło, zawierające syntezę jego myśli. Wielki nacisk kładzie on na potrzebę modlitwy, która pozwala otworzyć się na łaskę Bożą, by na co dzień wypełniać wolę Boga i dążyć do świętości. W odniesieniu do modlitwy pisze: «Bóg nikomu nie odmawia łaski modlitwy, która pomaga przezwyciężyć wszelką pożądliwość i pokusę. Mówię, powtarzam i póki będę żył, zawsze będę powtarzał, że całe nasze zbawienie jest w modlitwie». Stąd wzięło się jego słynne twierdzenie: «Zbawia się ten, kto się modli» (Del gran mezzo della preghiera e opuscoli affini. Opere ascetiche [O wielkim środku modlitwy i inne pisma na ten temat. Dzieła ascetyczne], II, Roma 1962, s. 171). Nasuwają mi się w związku z tym słowa mojego poprzednika, czcigodnego sługi Bożego Jana Pawła II: «Nasze chrześcijańskie wspólnoty winny (…) stawać się prawdziwymi ‘szkołami’ modlitwy (…) Trzeba zatem, aby wychowanie do modlitwy stało się (…) kluczowym elementem wszelkich programów duszpasterskich» (list apost. Novo millennio ineunte, 33,34).

    Pośród form modlitwy gorąco zalecanych przez św. Alfonsa na pierwszym miejscu jest nawiedzanie Najświętszego Sakramentu bądź, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, adoracja, krótka lub dłuższa, indywidualna lub wspólnotowa, Jezusa Eucharystycznego. «Spośród wszystkich praktyk pobożnych — pisze św. Alfons — adoracja Jezusa w Najświętszym Sakramencie z pewnością jest najmilsza Bogu i najpożyteczniejsza dla nas zaraz po sakramentach (…) Jak cudownie jest trwać z wiarą przed ołtarzem (…) i przedstawiać Mu własne potrzeby, jak przyjaciel przyjacielowi, z którym jest w zażyłości» (Nawiedzenia Najświętszego Sakramentu i Najświętszej Maryi Panny na każdy dzień miesiąca, Wstęp). Duchowość św. Alfonsa jest bowiem wybitnie chrystologiczna, skupiona na Chrystusie i Jego Ewangelii. Przedmiotem jego kazań często było rozważanie tajemnicy wcielenia i męki Pana. W tych bowiem wydarzeniach odkupienie zostaje ofiarowane wszystkim ludziom «w obfitości». Właśnie dlatego, że pobożność św. Alfonsa jest chrystologiczna, jest ona także głęboko maryjna. Był wielkim czcicielem Maryi i ukazał Jej rolę w dziejach zbawienia — jako współpracownicy w odkupieniu i Pośredniczki łaski, Matki, Orędowniczki i Królowej. Poza tym św. Alfons twierdzi, że nabożeństwo do Maryi będzie dla nas wielką pociechą w chwili śmierci. Był przekonany, że medytowanie nad naszym przeznaczeniem do wieczności, nad naszym powołaniem do uczestniczenia na zawsze w błogosławionej szczęśliwości Boga, jak również nad tragiczną możliwością potępienia pomaga żyć pogodnie i z zaangażowaniem i stawiać czoło śmierci, pokładając zawsze pełną ufność w dobroci Boga.

    Św. Alfons Maria Liguori jest przykładem gorliwego pasterza, który zdobywał dusze, głosząc Ewangelię i udzielając sakramentów, a jego postępowanie cechowała delikatność, łagodność i dobroć, których źródłem była ścisła więź z Bogiem — nieskończoną Dobrocią. Z realizmem i optymizmem patrzył na zasoby dobra, którymi Pan obdarza każdego człowieka, uważał też, że aby kochać Boga i bliźniego, oprócz umysłu potrzebne są także uczucia i poruszenia serca.

    Na zakończenie chciałbym przypomnieć, że omawiany przez nas święty, podobnie jak św. Franciszek Salezy — o którym mówiłem kilka tygodni temu — kładzie nacisk na to, że każdy chrześcijanin może osiągnąć świętość: «Zakonnik jako zakonnik, wierny świecki jako świecki, kapłan jako kapłan, żonaty jako żonaty, kupiec jako kupiec, żołnierz jako żołnierz, i podobnie jest z każdym stanem» (Pratica di amare Gesu Cristo. Opere ascetiche [Umiłowanie Jezusa Chrystusa. Dzieła ascetyczne] I, Roma 1933, s. 79).

    Dziękujmy Panu, który w swej opatrzności daje światu w różnych miejscach i czasach świętych i doktorów, mówiących tym samym językiem, aby nas zachęcić do wzrastania w wierze i przeżywania z miłością i radością naszego chrześcijaństwa w prostych codziennych uczynkach, abyśmy szli drogą świętości, drogą wiodącą do Boga i do prawdziwej radości. Dziękuję.

    Apel o położenie kresu przemocy i wznowienie dialogu w Wybrzeżu Kości Słoniowej

    Od dłuższego czasu często myślę o ludności Wybrzeża Kości Słoniowej, cierpiącej z powodu walk wewnętrznych i poważnych napięć społecznych i politycznych.

    Zapewniam wszystkich, którzy stracili kogoś bliskiego i doświadczają przemocy, że jestem z nimi. Apeluję też gorąco, aby tak szybko, jak to możliwe, został zainicjowany proces konstruktywnego dialogu dla wspólnego dobra. W obliczu dramatycznego konfliktu tym pilniejsza staje się potrzeba przywrócenia poszanowania i pokojowego współistnienia. Nie należy zatem szczędzić wysiłków, aby to osiągnąć.

    W związku z tym postanowiłem wysłać do tego szlachetnego kraju kard. Petera Kodwa Turksona, przewodniczącego Papieskiej Rady «Iustitia et Pax», aby w moim imieniu i w imieniu Kościoła powszechnego wyraził solidarność ofiarom konfliktu i wezwał wszystkich do pojednania i pokoju.

    po polsku:

    Serdecznie pozdrawiam polskich pielgrzymów, a szczególnie członków Polskiego Związku Niewidomych, który obchodzi 60-lecie swego powstania, jak również dziennikarzy, którzy przygotowują się do relacjonowania wydarzeń związanych z beatyfikacją Jana Pawła II. Wszystkim tu obecnym życzę owocnego przeżywania Wielkiego Postu. Niech Bóg wam błogosławi.

    Benedykt XVI

    opoka.org.pl

    Na chwałę odkupiciela – św. Alfons Maria Liguori

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Doktor Kościoła, patron spowiedników i moralistów, założyciel zgromadzenia redemptorystów, Alfons Maria Liguori, (1696–1787) był niezwykle zdolnym i utalentowanym człowiekiem. „Oto geniusz pod względem ludzkim i duchowym!”1 – pisał o nim, nie bez racji, Jean Huscenot. Uważany za największego świętego wieku oświecenia Alfons Liguori nie był wprawdzie największym cudotwórcą wśród redemptorystów, ale już za życia uważano go za świętego, przypisując mu wiele – zdziałanych mocą Bożą – niezwykłych czynów.

    Przyszedł na świat w rodzinie zamożnej neapolitańskiej szlachty i otrzymał wszechstronne wykształcenie. Już jako 16-latek miał dwa doktoraty z prawa. Z dobrym skutkiem próbował swych sił w literaturze, malarstwie i twórczości muzycznej. Został cenionym adwokatem. Do zmiany profesji skłonił go ważny proces, który przegrał, a w którym władza i pieniądze zatriumfowały nad sprawiedliwością. Rozczarowany i zawiedziony postanowił poświęcić się Bogu i bliźnim. Rozpoczął studia teologiczne, w wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce poświęcił się ewangelizacji ubogich – pracy misjonarza wśród biednego, zaniedbanego ludu wiejskiego całego Królestwa Neapolitańskiego. Jego głównymi zajęciami stało się głoszenie kazań i spowiadanie. W 1732 roku założył Zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela, zwane popularnie redemptorystami. Wszystkie swe siły angażując w misję ewangelizacji, został autorem – poczytnych do dziś – 111 dzieł i wielu pomniejszych prac z dziedziny duchowości i teologii (właśnie z uwagi na ten wielki teologiczny i duszpasterski dorobek w 1871 roku papież Pius IX ogłosił go Doktorem Kościoła). Redemptorysta przyczynił się głównie do rozwoju teologii moralnej i pastoralnej, walcząc z „bezdusznym legalizmem” i „skrajnym rygoryzmem”. ”Duszpasterzom i spowiednikom Alfons zalecał, by byli wierni katolickiemu nauczaniu moralnemu, a jednocześnie odnosili się do penitentów z miłosierdziem, wyrozumiałością i łagodnie, tak aby czuli oni, że nie są sami, że otrzymują wsparcie i zachętę na drodze wiary i chrześcijańskiego życia. Święty Alfons niestrudzenie powtarzał, że kapłani są widzialnym znakiem nieskończonego miłosierdzia Boga, który przebacza grzesznikowi i oświeca jego umysł i serce, aby się nawrócił i zmienił życie”2 – mówił Benedykt XVI podczas audiencji generalnej 30 marca 2011 roku. Był człowiekiem żarliwej modlitwy, wielkim czcicielem Najświętszej Maryi Panny i wielkim propagatorem adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. „Kto się modli, będzie zbawiony, kto się nie modli, potępia samego siebie” – mawiał.

    W 1762 roku 66-letni Alfons – mimo że bardzo się przed tym wzbraniał – został biskupem Sant’Agata dei Goti. Jako biskup pełnił swoją posługę przez 13 lat, ale pełen poświęcenia niezwykle surowy tryb życia tak go wyniszczył, że w końcu poprosił o zwolnienie z tych obowiązków, powracając do klasztoru redemptorystów w Pagani. Właśnie tam – cierpiąc fizycznie na skutek wielu chorób – spędził ostatnie lata swego niezwykle owocnego życia.

    „Cuda” za życia

    Już za życia uważano go za świętego, przypisywano mu także wiele – zdziałanych mocą Bożą – niezwykłych czynów. W procesie beatyfikacyjnym takich „cudów” opisano ponad sto. W 1778 roku, czyniąc znak krzyża, sprawił, że zniknęły płomienie i potoki ognia podczas wybuchu Wezuwiusza. Z guza w ustach wyleczył pewną kobietę z Raito koło Salerno, polecając jej napić się podanej przez siebie wody. Wielu świadków potwierdziło, że pewnego razu – podczas misji w mieście Modugno – Alfons, popadłszy w ekstazę przed krucyfiksem i wizerunkiem Matki Bożej, uniósł się kilka stóp nad ziemię. Opowiadano też o tym, że dzięki darowi proroctwa znał przyszłość innych ludzi – niektórym przepowiadając rychłą śmierć. Wiele osób za wszelką cenę pragnęło zdobyć – jako przyszłą „relikwię” – choć strzęp należącej do niego odzieży, włos lub rzecz, której dotknął.

    Z obrazkiem na piersi

    Fala łask i uzdrowień nie ustała także po śmierci pierwszego redemptorysty. Cztery najważniejsze cuda – potrzebne do pozytywnego zakończenia jego procesów beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego – wydarzyły się we Włoszech.

    W 1790 roku, niedługo po porodzie, Magdalena de Nunzio z diecezji Benevento zaczęła cierpieć z powodu ropnia na lewej piersi. Ropień wkrótce sczerniał, a chirurg, który zajął się kobietą, chcąc zapobiec gangrenie, zrobił w nim otwór za pomocą żelaza. Z powstałego otworu przez wiele dni wysączyło się dużo ropy, ale niestety rozprzestrzenianiu się infekcji nie udało się zapobiec. Chirurg jeszcze dwa razy usuwał objęte zgorzelą coraz większe fragmenty piersi, ale nie na wiele się to zdało. Problemu nie rozwiązał, a jedynie powiększył, pogłębił i zaognił dotychczasową ranę. Uznając się za pokonanego, lekarz stracił nadzieję na wygranie walki z gangreną. Polecił, by udzielono pacjentce namaszczenia chorych, przygotowując ją na niechybną śmierć. Nie wszyscy pogodzili się jednak z tak okrutnym wyrokiem. Jeszcze tego samego dnia chorą odwiedziła jej przyjaciółka i sąsiadka. Przyniosła umierającej papierowy obrazek przedstawiający Alfonsa Liguoriego oraz kawałek należącej do niego szaty. Poprosiła, aby wezwała go na pomoc, prosząc o zagojenie rany. Wieczorem Magdalena uczyniła, co jej zalecono – pomodliła się, umieściła obrazek na ranie, a – co więcej – wraz z wodą połknęła kilka nitek z ubrania redemptorysty. Następnie spokojnie zasnęła. Obudziła się w środku nocy, czując, że nic jej już nie dolega. Kiedy rano wstała i spojrzała na swoją pierś, zobaczyła, że rana była już całkowicie zagojona. Mało tego, pierś „odnowiła się” do tego stopnia, że znów było w niej mleko i mogła nią karmić swoje nowo narodzone maleństwo. Oczywiście uzdrowienie okazało się trwałe, bowiem nigdy więcej nie cierpiała już z powodu podobnej dolegliwości.

    Nie chcę umierać taką śmiercią

    Bóle połączone z gorączką reumatyczną, do których dołączyły ostry kaszel oraz krwawa plwocina, to objawy chorobowe, które od kilku miesięcy dręczyły reformatę ojca Franciszka de Ottajano. Wszystko wskazywało na suchoty, czyli gruźlicę. Lekarstwa nie pomagały i zdrowotne problemy zakonnika z dnia na dzień narastały. Kiedy miejscowi medycy uznali chorobę za nieuleczalną, w maju 1787 roku ojciec Franciszek udał się do Neapolu, aby skonsultować się z ordynującymi w tym mieście najsłynniejszymi profesorami medycyny. Ale i ci nie mieli dla niego dobrych wieści – jednomyślnie stwierdzili, że jego wycieńczony organizm osiągnie wkrótce ostatnie stadium zwane przez nich „marasmo” (marazm), jeśli wcześniej nie udusi się na skutek kaszlu i wymiotów. Zdając sobie sprawę, że choroba jest nieuleczalna i że wszyscy – z obawy przed zarażeniem – odsuwają się od niego, ojciec Franciszek postanowił, nie zwlekając, wyjechać do Palmy, miasta w prowincji Terra di Lavoro, i umrzeć tam w domu swojej 80-letniej ciotki.

    Przewidywania lekarzy zdawały się sprawdzać. Objawy wciąż narastały, a ojciec Franciszek wychudł tak bardzo, że przypominał szkielet. Krańcowo wycieńczony zakonnik, spodziewając się, że w każdej chwili może dopaść go śmierć, 29 sierpnia 1787 roku z ufnością i gorliwością zwrócił się o pomoc do Sługi Bożego Alfonsa Liguoriego. „Jeśli naprawdę radujesz się już z Bogiem w niebie, pomóż mi, bo nie chcę umierać śmiercią tak odstręczającą i znienawidzoną przez wszystkich”3 – powiedział, umieszczając na swoim ciele skrawek koszuli Sługi Bożego. Po tych słowach – choć do tej pory miał trudności z zaśnięciem – zapadł w spokojny sen. Kiedy się obudził, stwierdził, że jest wolny od jakiejkolwiek choroby. I tak było naprawdę, ku wielkiemu zdziwieniu lekarzy i tych wszystkich, którzy uważali go już za zmarłego.

    Cuda do kanonizacji

    Działo się to w kalabryjskim mieście Catanzaro. Maria Tarsia „z rozkazu męża wynosiła zboże na strych domu, na który wchodziło się po kilku drewnianych stopniach”. Kiedy dotarła z workiem na ostatni schodek, ten załamał się pod nią i spadła z wysokości. Na skutek upadku zwichnęła kość udową i doznała innych poważnych obrażeń wewnętrznych. Stan poszkodowanej wydawał się być tak zły, że lekarz, który ją zbadał, nie pozwolił chirurgowi zoperować uszkodzenia. Bał się, że kobieta nie przeżyje tej operacji. Nie oceniając, czy ta decyzja była właściwa, faktem jest jednak, że po trzech dniach wdała się gangrena. Medyk orzekł wtedy, że… wyleczenie jest już niemożliwe, i zalecił pacjentce przyjęcie „ostatnich sakramentów Kościoła”.

    Wezwano księdza, który przybył z wiatykiem. W tym czasie kobieta zwróciła się po pomoc do bł. Alfonsa Liguoriego. Obiecała mu, że – jeśli zostanie uzdrowiona przez Boga – zamówi Mszę Świętą, ofiaruje błogosławionemu świecę i tomolo (czyli około 50 kilogramów) pszenicy.

    Kapłan odmawiał właśnie stosowne modlitwy, kiedy umierającej kobiecie nagle ukazał się… otoczony światłością sam Alfons Liguori. Był ubrany w rokietę i mucet, na głowie miał biskupią mitrę, a w ręku pastorał. Towarzyszył mu anioł dzierżący otwartą księgę, w której widniały jakieś czerwone litery. „Oto błogosławiony Alfons, który przychodzi, aby mnie uleczyć. Prędko, podaj mi świecę, którą mu obiecałem, bo chcę mu ją ofiarować” – krzyknęła chora z wielką radością w głosie.

    Ksiądz nic nie widział i sądząc, że kobieta majaczy, „początkowo jej nie posłuchał”, w końcu jednak – nie mogąc już zdzierżyć jej lamentów i próśb – wręczył jej… kawałek drewna. Nie o to jej chodziło. Odrzuciwszy polano, pani Maria zażądała świecy! Otrzymawszy ją, natychmiast przekazała ją zjawie, a ta pobłogosławiła ją wtedy trzema biskupimi błogosławieństwami. Po błogosławieństwach umierająca kobieta poprosiła, by podano jej ubranie. „Chcę wstać. Jestem wolna. Bł. Alfons całkowicie mnie uzdrowił” – wykrzykiwała z radością.

    Nie uwierzono jej. Widząc to, pani Maria odrzuciła kołdrę i prześcieradło i… wstała z łóżka cała i zdrowa, jakby nigdy nic jej nie dolegało.

    Wieść o cudzie rozeszła się po mieście, wzbudzając powszechny podziw. Ludzie przybywali, żeby zobaczyć kobietę, na której postawiono już krzyżyk. Uzdrowiona znów mogła jeść (choć po wypadku zwracała wszystko, co zjadała), wybrała się po mleko dla dziecka, a następnego dnia poszła do kościoła, aby podziękować bł. Alfonsowi za otrzymaną łaskę i wypełnić złożony ślub.

    Drugiego cudu – zaledwie kilka dni po beatyfikacji czcigodnego redemptorysty – doznał kamedulski brat Pietro Canale. Pewnego dnia, upadając, uderzył się klatką piersiową w kolumnę. Zignorował jednak ten uraz, który przekształcił się z czasem w bardzo głęboką ranę. Lekarze i chirurdzy nie mogli sobie z nią poradzić i wkrótce dali za wygraną. Spodziewano się, że niebawem w ranę wda się gangrena, która doprowadzi do śmierci zakonnika. „Zrządzeniem Boskim – czytamy w XIX-wiecznym włoskim żywocie świętego – ojciec Carmassi, opat z klasztoru Świętego Krzyża w Fonte Avellana, w którym mieszkali chorzy zakonnicy, miał kilka wizerunków bł. Alfonsa. Natchniony przez Boga udał się z jednym z nich do brata Pietro i pełen wiary powiedział do niego: «Przynoszę ci wizerunek błogosławionego Alfonsa, który kilka dni temu w Rzymie został beatyfikowany w Bazylice Świętego Piotra. Ten Błogosławiony czyni wszędzie wielkie cuda: miej wiarę i ufność i nie wątp, że wyzdrowiejesz, bo ten cud może przysłużyć się wyniesieniu go do świętości»”.

    Posłuszny woli przełożonego brat Pietro z wielką ufnością przyłożył obrazek bł. Alfonsa na ranę. Obiecał, że jeśli w ciągu ośmiu dni zostanie uzdrowiony, prześle do Rzymu, do ołtarza błogosławionego, srebrne dziękczynne wotum. Od razu też zaczął modlić się gorąco za wstawiennictwem błogosławionego, codziennie odmawiał Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Początkowo nie było żadnej poprawy. Mało tego – w ciągu pierwszych sześciu dni rana jeszcze bardziej się zaogniła. Ośmego dnia zakonnik przebywał właśnie w kaplicy, w której odprawiano Mszę Świętą. W chwili konsekracji poczuł mocne uderzenie w ranę i jak przyłożona do niej – nasączona chłodzącą maścią – chusteczka osuwa się do jego tuniki. Po Mszy Świętej brat Pietro od razu wszedł do swojej celi, spojrzał na odsłoniętą ranę i oniemiał. Była doskonale zagojona.

    Ponieważ był piątek, zakonnicy, dowiedziawszy się o tym, od razu poszli do kuchni, aby powiadomić kucharza, że brat Pietro nie potrzebuje już jedzenia mięsnego, ale tak jak inni – może powrócić do postu. Wieść o cudzie dotarła w końcu do biskupa Cagli, a dwaj wezwani przezeń chirurdzy potwierdzili ów nagły i niespodziewany powrót do zdrowia.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    1  Jean Huscenot, Doktorzy Kościoła, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2002, s. 419.

    2  Benedykt XVI, Święty Alfons Maria Liguori, audiencja generalna 30 marca 2011 roku w: https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_30032011.html.

    3  Ten i kolejne cytaty dot. cudów: Vita di s. Alfonso Maria de Liguori fondatore della Congregazione del SS.mo Redentore e vescovo di S. Agata de’ Goti Tipografia di Crispino Puccinelli, Roma 1839, s. 218-219 oraz s. 227-228 (tłum. H.B.).

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • MATKA BOŻA I ŚWIĘCI PAŃSCY – lipiec 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Święci mówią, że przed człowiekiem, który przyjął Komunię świętą, należałoby klęknąć

    Dążenie do świętości na ziemi to jakby udostępnianie naszego życia Chrystusowi i życie zgodnie z Jego wolą. Świętym oddajemy cześć ze względu na obecność w nich Chrystusa. Na pierwszym miejscu w gronie świętych jest Maryja – całe Jej życie jest w pełni oddane Bogu – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl ks. prof. Marek Tatar, prodziekan Wydziału Teologicznego UKSW i kierownik Katedry Mistyki Chrześcijańskiej UKSW.

    Marta Dybińska: Księże Profesorze, mamy Matkę Bożą, która prowadzi nas do Chrystusa. Po co nam jeszcze święci? Czy święci mają jakąś inną misję?

    Ks. prof. Marek Tatar, Wydział Teologiczny UKSW: – Maryja jest na pierwszym miejscu w gronie świętych. Nie możemy zapominać o tym, że Maryja była człowiekiem. Oczywiście, specjalny przywilej w postaci Niepokalanego Poczęcia, przygotowania Jej roli w całej historii zbawienia, jest doskonale znany. Dzięki przekazowi biblijnemu możemy wprost określić Jej sposób życia w pełni oddanego Bogu. W Maryi widzimy to, co w teologii określa się „pośrednictwem w Pośredniku”. Maryja nie wykonuje niczego za Jezusa Chrystusa, ani tym bardziej wbrew Jemu. Maryja podczas wesela w Kanie Galilejskiej mówi: „Uczyńcie wszystko co Syn wam powie”, a nie: „co ja wam mówię”. Zawsze jest przekierowanie na Chrystusa. Dlatego tak ważna dla mariologii jest dewiza per Christum ad Mariam. Święci są dowodem tego, co w teologii nazywamy „zjednoczeniem z Chrystusem”, czyli jest to stan nieba, dążenie do pełni świętości.

    – Dążymy do spotkania Boga twarzą w twarz. Powszechnie używamy określania, że dążymy do nieba, czyli stanu zbawionych. Ta świętość realizuje się już w pewnym wymiarze w życiu ziemskim, chociaż dzielimy czas na ten ziemski i eschatologiczny – po naszej śmieci. W liturgii mamy stwierdzenie „Życie Twoich wiernych o Panie zmienia się, ale się nie kończy” – jest to zmiana jakości życia. Zachwyca mnie powiedzenie, które mają alpiniści, sam też przez kilkanaście lat się wspinałem… Kiedy mówi się o kimś, że zginął w górach, oni odpowiadają: „Nie zginął, ale przeszedł na drugą stronę grani”. My go nie widzimy, ale w tym stwierdzeniu jest nieprawdopodobny ładunek wiary w życie człowieka, który zakończył życie ziemskie. Wspólnota Kościoła jest wspólnotą Chrystusa, Maryi, świętych i tych, którzy oczyszczając się dążą świętości.

    Właśnie tak chyba powinniśmy rozumieć Kościół. Jako wspólnotę tych, którzy żyją i tych, którzy z tego świata już odeszli?

    – Kiedy gromadzimy się na liturgii to gromadzimy się z całym Kościołem, a nie tylko z Kościołem żyjących. Jest to piękne świadectwo, które dziś jest nam bardzo potrzebne – rozumienia Kościoła, ponieważ Kościół niekiedy sprowadza się do formy czy do postaci instytucji. Święci są dowodem tego, że życie człowieka jest ukierunkowane na spotkanie z Bogiem twarzą w twarz. Za św. Pawłem możemy powtórzyć, że od Boga wyszliśmy i naszym powołaniem jest powrót do Boga. Święci stają się dla nas wzorem. Mamy świętych Kościoła od ponad dwudziestu wieków. Bez względu na czas, okoliczności, kulturę, poglądy, wojny – mamy świętych. Oni są dowodem, ale też wzorem. Potwierdzają, że każdy czas jest dobry na świętość. Oni nie mieli wyjątkowego czasu, wyjątkowych wydarzeń, wyjątkowych sytuacji, które pozwoliły im się uświęcać. Oni odczytywali rzeczywistość w kluczu ewangelicznym, i tak ją przeżywali. Są dla nas dowodem, że również nasz czas, który jest czasem ogromnej próby dla ludzi wierzących jest czasem znakomitym dla uświęcenia się.

    Niebo kojarzy nam się raczej z miejscem, ale nie jest ono stanem naszej duszy?

    – To bardzo dobre określenie teologiczne: niebo jest stanem ostatecznego zjednoczenia z Bogiem, ale niebo zaczyna się już tutaj, na ziemi. Nie jest tak, że jest jakaś sztuczna granica. Granicą jest biologiczne zakończenie naszego życia.

    Jak powinniśmy rozumieć sformułowanie „dążenie do świętości na ziemi”?

    – Jest to jakby udostępnianie mojego życia Chrystusowi i życie zgodnie z Jego wolą. Jan Paweł II w encyklice o Eucharystii porównuje „fiat” Maryi, które wypowiedziała podczas Zwiastowania i „tak”, które wypowiadamy, kiedy przyjmujemy Komunię świętą. Kiedyś ten fragment wziąłem na moje kapłańskie rozmyślanie. I zacząłem się zastanawiać jaka jest różnica pomiędzy mną, kiedy przyjmuję Komunię świętą i mam w sobie – jak wierzymy – realną obecność Chrystusa i tabernakulum. Jak mówią święci, przed człowiekiem, który przyjął Komunię świętą należałoby klęknąć. Idąc troszkę za św. Janem od Krzyża można powiedzieć, że to uświęcające życie na ziemi jest jednoczeniem się w wypełnianiu woli Bożej. Jan mówi wprost, żeby nic nie było przeciwnego woli Bożej, ale żeby nasza wola była całkowicie zgodna z wolą Bożą i całkowicie była jej posłuszna. Jan mówi, że potrzebne jest życie oczyszczające, czyli odrzucenie tego, co się sprzeciwia temu, żeby Bóg mnie wypełnił – jeśli tak mogę powiedzieć.

    Czego potwierdzeniem jest beatyfikacja i kanonizacja?

    – Oznacza to, że dany człowiek jest w gronie zbawionych. Jest w niebie. Kościół musi mieć na to dowody, a skoro chce mieć dowody, to nie tylko przeprowadza proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny, ale wręcz od Boga żąda potwierdzenia w postaci cudu. Beatyfikacja czy kanonizacja nie jest naszą opinią. Pytamy Pana Boga o jego wolę wobec tego człowieka, zanim ogłosimy go świętym – przykładem dla ludzi, którzy żyją w tej chwili.

    W jaki sposób święci mogą nam pomóc abyśmy weszli do Królestwa Niebieskiego?

    – Są oni „pośrednikiem w Pośredniku”. Oddajemy cześć i kult świętym nie ze względu na ich doskonałość ludzką, tylko na obecność Chrystusa w nich. Ich prosimy o wstawiennictwo, pomoc, asystencję. Świętym nie przypisujemy atrybutów boskich. Prosimy ich i opiekę, stąd mamy patronów. Przykre jest to, że dziś sekularyzujący się świat– wybiera sekularystyczne imiona, bo jakie ma wybrać, jeśli odrzuca obecność i działanie Pana Boga. Zeszliśmy do poziomu nadawania imienia dla określenia kogoś, a nie patronatu.

    Sam Chrystus nam nie wystarczy, że potrzebujemy świętych?

    – Oczywiście, że wystarczy. Jest „Głównym uświęcającym” jeśli można tak powiedzieć, ale natura człowieka potrzebuje tego drugiego aspektu – wzorców.

    Nie wystarczy to, że mamy w mieszkaniu obrazki z wizerunkami świętych? Po co jeszcze dodatkowo mamy się do nich modlić?

    – Nie modlimy się do świętych. Kierujemy się do Boga, przez wstawiennictwo świętych. Oni nie są głównym obiektem kultu, tylko tymi, którzy są nam pomocni w naszej modlitwie i dążeniu do Boga.

    Można zaprzyjaźnić się ze świętym?

    – Dokładnie. Wierzymy w obcowanie świętych, wyznajemy wiarę w obcowanie świętych. Co to znaczy? Że mamy z nimi kontakt. Nie kierujemy naszej modlitwy do przedmiotu, ale do osoby w pełni żyjącej w Bogu. W pewien sposób ten kontakt przekłada się też i na nasze życie. Duch Święty może się posługiwać takim przykładem świętego, aby człowieka pokierować w jego życiu. Można powiedzieć, że to nie my się posługujemy świętymi, ale Bóg się posługuje świętym, żeby inspirować człowieka.

    Podczas jednej z homilii na Jasnej Górze, o. Ciechanowski mówił o czterech kątach w naszych mieszkaniach. Dlaczego jednego nie „oddać” Panu Bogu? Jednych to zainspiruje, innych – nie przekona… Ktoś powie, że Boga powinno mieć się w sercu, nie w figurkach, obrazach…

    – Prawosławie mówi o tzw. „pięknym kącie”. Nie da się rozdzielić dwóch rzeczywistości – naszego życia codziennego i życia duchowego, bo to by była pewna życiowa schizofrenia. Jeśli więc w moim domu wisi obraz, krzyż, wizerunek – jest to po to, aby żyć w świadomości obecności Bożej. Oczywiście, świętość nie zależy od ilości obrazków w moim domu. Z pewnością pewne otoczenie, które tworzymy, jest wyrazem mojej wiary choćby dla tych, którzy przychodzą do mojego domu, ale jest to też pewnego rodzaju wyznanie wiary.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 lipca

    Święty Ignacy z Loyoli, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Zdzisława Cecylia Schelingowa, zakonnica
      •  Święty Justyn de Jacobis, biskup
      •  Błogosławiony Michał Oziębłowski, prezbiter i męczennik
    ***

    Założyciel zakonu jezuitów

    Inigo Lopez urodził się w roku 1491 na zamku w Loyola w kraju Basków (Hiszpania), jako trzynaste dziecko w zamożnym rycerskim rodzie. O jego wczesnej młodości mało wiemy. Otrzymał staranne wychowanie. Był paziem ministra skarbu króla hiszpańskiego, następnie służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry. Nosił długie włosy, spadające mu aż do ramion, różnobarwne spodnie i kolorową czapkę. Publicznie najchętniej pojawiał się w pancerzu rycerza, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Kiedy po latach opowiadał współbraciom o swoim życiu, wyznał, że do 30-tego roku życia oddawał się marnościom świata, że z próżnej żądzy sławy jego największą rozkoszą były ćwiczenia rycerskie. W czasie walk hiszpańsko-francuskich znalazł się w oblężonej Pampelunie. Zraniony poważnie w 1521 r. przez kulę armatnią w prawą nogę, został przewieziony do rodzinnego zamku.
    Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany. Dla skrócenia czasu prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę znaną w całym średniowieczu, którą napisał bł. Jakub de Voragine – Złotą legendę. Bratowa podała mu ponadto Życie Jezusa Ludolfa de Saksa. Gdy tylko Inigo wyzdrowiał (chociaż na nogę kulał całe życie), opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Stąd udał się do Manrezy, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. I tu jednak wydawało mu się, że ma za wiele wygód. Dlatego zamieszkał w jednej z licznych grot. Aby zdławić w sobie starego, próżnego, ambitnego człowieka, nie golił się ani nie strzygł, pościł codziennie i biczował się, nie obcinał paznokci, nie nakrywał głowy. Codziennie bywał u dominikanów na Mszy świętej. Oddawał się modlitwie i rozważaniu Męki Pańskiej. Szatan dręczył go gwałtownymi pokusami aż do myśli o samobójstwie. W takich zmaganiach powstał szkic jego najważniejszego dzieła, jakim są Ćwiczenia duchowne. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji.
    Pragnąc nawiedzenia Ziemi Świętej i męczeństwa z rąk Turków, Ignacy zupełnie wyczerpany z sił, po prawie rocznym pobycie w Manrezie, przez Rzym i Wenecję udał się w pielgrzymkę. Żył z użebranych pieniędzy i czynionych po drodze przysług. W 1523 r. dotarł szczęśliwie do celu. Chciał tam pozostać do końca życia, dopiero w wyniku nalegań tamtejszego legata papieskiego wrócił do kraju. W drodze był dwukrotnie więziony pod zarzutem szpiegostwa. Po długiej podróży powrócił do Barcelony, gdzie przez dwa lata uczył się języka łacińskiego. Nie wstydził się zasiadać w ławie szkolnej z dziećmi, chociaż miał już wówczas 34 lata. Potem udał się do Alkala, by na tamtejszym uniwersytecie studiować filozofię. Wolny czas poświęcał nauczaniu prawd wiary prostych ludzi. Mieszkał w szpitalu i utrzymywał się za posługę oddawaną chorym.
    Jego żebraczy strój i niezwykły tryb życia wzbudziły u niektórych nadgorliwców podejrzenie, czy przypadkiem Ignacy nie należy do sekty alumbrado, która w tym czasie niepokoiła w Hiszpanii władze kościelne. Dostał się nawet do więzienia, które było w posiadaniu Świętej Inkwizycji. Po uwolnieniu z niego podążył do Salamanki, by na tamtejszym uniwersytecie kontynuować swoje studia (1527). I tu inkwizycja go zauważyła – ponownie trafił do więzienia. Przykre przesłuchania zniósł z radością dla Pana Jezusa. Po uwolnieniu z więzienia, w którym był kilka tygodni, powrócił do Barcelony, a stąd udał się do Paryża (1528). Miał już wówczas 37 lat. Utrzymywał się znów z żebraniny. Dla uzbierania koniecznych opłat w wolnych miesiącach udał się w charakterze żebraka do Belgii i Anglii.
    Św. Ignacy Loyola o tym, jak odnaleźć Boga w każdej dziedzinie życia

    Na uniwersytecie paryskim Ignacy zapoznał się i zaprzyjaźnił ze św. Piotrem Faberem i ze św. Franciszkiem Ksawerym. Do ich trójki dołączyli niebawem Jakub Laynez, Alfons Salmeron, Mikołaj Bobadilla, Szymon Rodriguez i Hieronim Nadal. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, który miesiąc wcześniej otrzymał święcenia kapłańskie, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. W ten sposób powstał nowy zakon, zwany Towarzystwem Jezusowym.
    Wszyscy skierowali swoje kroki do Wenecji, by stamtąd odpłynąć do Ziemi Świętej, nawracać niewiernych i z ich ręki ponieść śmierć męczeńską. Do pielgrzymki jednak nie doszło, gdyż Turcja prowadziła właśnie wojnę z Wenecją. Udali się więc do Rzymu, aby przedstawić się papieżowi i oddać się do jego dyspozycji. Paweł III przyjął ich życzliwie. Korzystając z jego zachęty, wszyscy przyjęli święcenia kapłańskie (1536), oddali się posłudze chorym w szpitalach i nauczaniu prawd wiary wśród dzieci. Papież polecił, by Ignacy nakreślił szkic konstytucji nowego zakonu. Ignacy uczynił to pod nazwą Formuła Instytutu. Papież po przejrzeniu jej zażądał, by napisać całe konstytucje. Po wielu przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku.



    Liczba członków Towarzystwa bardzo szybko rosła. Już w roku następnym (1541) św. Franciszek Ksawery został zaproszony do Indii. W tym samym czasie św. Piotr Faber głosił słowo Boże w północnych Włoszech, w południowej Francji i w Hiszpanii. W roku 1541 zebrała się pierwsza kapituła generalna. Przełożonym generalnym jednogłośnie został wybrany Ignacy. W tym samym roku papież oddał jezuitom do dyspozycji kościół w Rzymie pw. Matki Bożej della Strada (Patronki w drodze). W roku 1542 jezuici założyli w Coimbrze (Portugalia) słynne kolegium, które miało się stać zawiązką uniwersytetu. W 1550 r. do zakonu zgłosił się sam wicekról Katalonii, książę Gandii, św. Franciszek Borgiasz.
    Przez ostatnich 16 lat życia Ignacy był przykuty do swojego biurka i rzadko opuszczał progi domu generalnego swego zakonu, by być zawsze do dyspozycji duchowych synów. Nękany różnymi chorobami i dolegliwościami, 30 lipca 1556 roku zapowiedział swoją śmierć i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Współbracia zdziwili się. Kiedy zaś przypuszczali, że mu jest lepiej, po wieczerzy odeszli od jego łoża. Gdy jednak powrócili dnia następnego, Ignacy był już w agonii i zmarł na ich rękach 31 lipca 1556 r.
    Pozostawił po sobie 7 tysięcy listów, zawierających nieraz cenne pouczenia duchowe, Opowiadanie pielgrzyma oraz Dziennik duchowy – świadectwo mistyki ignacjańskiej. W ewolucji chrześcijańskiej duchowości szczególne znaczenie mają Konstytucje zakonu, w których zniósł obowiązek wspólnego odmawiania oficjum, przestrzegania reguły klasztornej, nakazując w zamian praktykowanie codziennej modlitwy myślnej, a liturgię wskazując jako źródło życia duchowego. Szczególnie obfity owoc wydają do dziś Ćwiczenia duchowe – pierwowzór rekolekcji. W swoim nauczaniu Ignacy przypominał, że człowiek musi dokonać pewnego wysiłku, aby współpracować z Bogiem.





    Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele di Gesu.Zakon jezuitów odegrał szczególną rolę także w Polsce. Wydał między innymi takie postaci, jak: św. Stanisław Kostka i św. Andrzej Bobola – patroni Polski, św. Melchior Grodziecki oraz Jakub Wujek (tłumacz pierwszej drukowanej “Biblii” w Polsce), Piotr Skarga Pawęski (wybitny kaznodzieja), Maciej Sarbiewski (poeta zwany polskim Horacym), Franciszek Bohomolec (ojciec komedii polskiej), Adam Naruszewicz (biskup, historyk, poeta), Franciszek Kniaźnin (poeta), Jan Woronicz (arcybiskup, prymas Królestwa Polskiego, poeta), Grzegorz Piramowicz (sekretarz Komisji Edukacji Narodowej) i bł. Jan Beyzym (apostoł trędowatych na Madagaskarze).
    W ikonografii św. Ignacy przedstawiany jest w sutannie i birecie lub w stroju liturgicznym z imieniem IHS na piersiach, niekiedy w stroju rycerskim i w szatach pielgrzyma. Jego atrybutami są: księga; globus, który popycha nogą; monogram Chrystusa – IHS; napis AMDG – Ad maiorem Dei gloriam – “Na większą chwałę Boga”; krucyfiks, łzy, serce w promieniach, smok, sztandar, zbroja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nawrócenie św. Ignacego z Loyoli – wielki cud Boga

    Nawrócenie św. Ignacego z Loyoli – wielki cud Boga

    foto. unslash.com

    ***

    20 maja 1521 roku za sprawą Boga dokonał się cud. Oto próżny, oddany przyjemnościom i osobistym zachciankom Inigo z Loyoli doświadczył przemiany ducha, serca i umysłu. Niebawem, na skutek nawrócenia, ufunduje zakon jezuitów (Towarzystwo Jezusowe), który na trwałe zmieni oblicze świata.

    „ Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata” — wyznaje (w trzeciej osobie) św. Ignacy Loyola (1491-1556) w autobiograficznej „Opowieści Pielgrzyma”.

    Wszystko jednak w życiu rycerza z Loyoli odmieniło się totalnie, gdy, broniąc przed Francuzami twierdzy w Pampelunie, został ranny. Kula armatnia zmiażdżyła mu prawą nogę, a lewą raniła. Miało to miejsce 20 maja 1521 roku, w poniedziałek Zielonych Świąt. Ignacy leczył się przez wiele miesięcy w rodzinnym zamku.

    I tu Bóg wyszedł mu naprzeciw. Ignacy dzielnie znosił cierpienie. Czuł się jednak samotny i znudzony.

    Gdy poprosił o rycerskie romanse, podano mu dwie pobożne książki, ponieważ na zamku w Loyoli innych po prostu nie było.

    Zaczął więc czytać Vita Christi Kartuza Ludolfa z Saksonii oraz Flos Sanctorum , czyli „Kwiat świętych” dominikanina Jakuba de Voragine, dzieło opowiadające o życiu świętych.

    „A ponieważ bardzo rozsmakował się w czytaniu tych książek, przyszło mu na myśl, żeby zapisywać sobie pokrótce pewne ważniejsze rzeczy z życia Chrystusa i świętych. I tak z wielką pilnością zaczął pisać książkę — a już wtedy zaczynał wstawać z łóżka i chodzić po domu”.

    Słowa Jezusa notował atramentem czerwonym, a słowa Maryi niebieskim. Czas spędzał na pisaniu i na modlitwie.

    Doświadczenie rozeznawania

    Nawrócenie Ignacego z Loyoli zaczęło się więc od przepisywania i medytowania słów Jezusa i świętych oraz od rozeznawania stanów wewnętrznych, jakie go w tym czasie nawiedzały.

    Życie duchowe kojarzył wówczas wyłącznie z surową ascezą i pokutą.

    Szukał takiej formy życia, w której mógłby — jak wyznał po latach — „swobodnie zaspokajać tę nienawiść do samego siebie, którą w sobie odczuwał”.

    W taki sposób chciał uspokoić w sobie ciężkie poczucie winy, które zrodziło się, gdy nagle uświadomił sobie grzechy swojej przeszłości.

    Użyte przez św. Ignacego i przytoczone na początku wyrażenie — „oddany marnościom tego świata” — w stosunku do jego wcześniejszego życia nie było pustym frazesem.

    Źródła jezuickie mówią, że św. Ignacy przed swoim nawróceniem był człowiekiem „zuchwałym i próżnym, kuszonym i pokonanym przez pokusy nieczyste, oddanym hazardowym grom, miłostkom i pojedynkom”.

    W tym czasie nawiedzały go też skrajne myśli, odczucia i pragnienia.

     Raz chciał zamknąć się w klasztorze kartuzów w Sewilli, by oddać się surowemu życiu mniszemu, innym razem znowu przeciwnie — miał ochotę wędrować po świecie, oddając się pokucie i umartwieniu.

    Bóg przychodzi Ignacemu z pomocą

    Niedługo jednak miało dokonać się jego duchowe oczyszczenie.

    Nastąpiło ono w grocie w Manresie niedaleko Montserratu.

    Przybył tam w marcu 1522 roku i zamierzał zatrzymać się jedynie na kilka dni. Chciał bowiem zanotować parę rzeczy w swej książeczce, której — jak wspomina — „strzegł bardzo troskliwie i nosił z sobą, czerpiąc z niej wielką pociechę”.

    „Kilka dni” przedłużyło się do jedenastu miesięcy.

     W manreskiej samotni św. Ignacy prowadził życie surowe na wzór starożytnych Ojców Pustyni. Modlił się siedem godzin dzienne, oddawał się umartwieniom, postom i duchowej lekturze. Tu odkrył też nową fascynującą lekturę — „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a Kempis. Książeczkę tę przez całe późniejsze życie, po Piśmie Świętym, cenił najbardziej .Polecał ją w Ćwiczeniach duchownych jako stałą lekturę dla odprawiających medytacje i kontemplacje.

    W manreskiej grocie św. Ignacy doświadczył wielkich udręk duchowych i skrupułów z powodu swego przeszłego grzesznego życia.

     Powtarzane wielokrotnie spowiedzi, otrzymywane rady spowiedników, surowe umartwienia (poprzez które nadszarpnął swe zdrowie) i wielogodzinne modlitwy nie przynosiły mu żadnej ulgi.

     „Udręczony — jak wyznaje — zaczął […] głośno wołać do Boga, mówiąc: «Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego lekarstwa u ludzi. […] Ukaż mi, Panie, gdzie mógłbym znaleźć lekarstwo!»”. Dumny niegdyś rycerz, upokorzony przez cierpienie, modlił się: „Choćbym miał biegnąć za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to”.

    Mimo żarliwych próśb często nawiedzały go gwałtowne pokusy, aby „zabić samego siebie”. Bardzo surowymi umartwieniami św. Ignacy chciał zmusić Boga, by przyszedł mu z pomocą.

    Łaska uzdrowienia, wewnętrznego oczyszczenia i uspokojenia przyszła niespodziewanie.

    Pewnego dnia „spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu”.

    W tym okresie „Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak zapewne z powodu tego, że umysł jego był jeszcze zbyt prosty i niewyrobiony”.

    Teraz nadszedł czas wielkich mistycznych łask. Bóg sprawił, że „niewyrobiony umysł”, na który skarżył się św. Ignacy, został jakby odrzucony precz, tak że w zdumieniu serca Ignacego zrodziło się lękliwe pytanie: «A cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz rozpoczynamy?»”

    Mistyczne łaski doznane w tym okresie zwieńczyło wielkie wewnętrzne oświecenie — magna illustratio — nad rzeką Cardoner, niedaleko kaplicy św. Pawła Pustelnika

    . „Zaczęły się otwierać oczy jego umysłu — wyznaje św. Ignacy. — Nie znaczy to, że oglądał jakąś wizję, ale że zrozumiał i poznał wiele rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim świetle, że wszystko wydało mu się nowe”.

    Wizja ta przypieczętowała przełom w życiu św. Ignacego Loyoli.

    „W czasie tej wizji — pisze Hugo Rahner SJ — wybiła właściwa godzina narodzin dla Ćwiczeń duchownych. W niej nabierają ładu i gromadzą się w jedną organiczną całość okruchy czy opiłki wszystkich dotychczasowych oświeceń i łask, […] tu dopiero zaczynają się naprawdę tworzyć Ćwiczenia duchowne, ich teologia i psychologia. Odtąd wszystko zajmuje już swoje, sobie właściwe miejsce wyznaczone przez działanie Boże”.

    Trzystustronicowy notes z osobistymi wypisami z Vita Christi i Flos Sanctorum stopniowo przeradza się w książeczkę Ćwiczeń duchownych, sam zaś Pielgrzym staje się mistykiem, „pokutnik i samotnik — mężem apostolskim, pielgrzym — zakonodawcą”.

    Ku pokrzepieniu serc, czyli czego możemy się dziś nauczyć od św. Ignacego z Loyoli?

    Nawrócenie zawsze wiąże się z czymś, co zmienia całe nasze myślenie i kierunek naszego życia. U jego początków zawsze stoi osobiste spotkanie z Bogiem, które może przejawiać się na różne sposoby. Zwykle tak, że człowiek sam by tego nigdy nie wymyślił.

    To nie my sami dokonujemy nawrócenia, ale musimy pozwolić dokonać go w nas samemu Bogu.

    Nie miejsce tutaj, ażeby opowiadać całe życie św. Ignacego.

    Warto jednak zwrócić uwagę na kilka jego praktycznych rad dotyczących tego, co pochłania dzisiejszy świat, a mianowicie posiadania.

    Po pierwsze zasada “tyle o ile”: „Człowiek ma korzystać z rzeczy stworzonych w całej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej mierze powinien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu”

    Po drugie, zasada “obojętności”: „Trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi, nie robiącymi różnicy w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest zakazane lub nakazane, tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy (…) i podobnie we wszystkich innych rzeczach”

    Wreszcie, po trzecie, zasada “maksymalizmu”: „Trzeba pragnąć i wybierać jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni.”

    Zastanówmy się dziś, tak najszczerzej jak tylko potrafimy, czy i na ile potrafimy używać rzeczy? Czy nie jest może tak, że zbyt często pragniemy czegoś, za czym nie idzie głębszy sens i celowość posiadania? Czy rzeczywiście to,  o co walczymy, co próbujemy osiągnąć, jest dla nas tak ważne? Popatrzmy i wsłuchajmy się w Ignacego i zapytajmy samych siebie a przede wszystkim Boga.

    o.Mateusz Pawłowski SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ludzie wracają z tych rekolekcji odmienieni. Sposób św. Ignacego na życiową zmianę

    Ludzie wracają z tych rekolekcji odmienieni. Sposób św. Ignacego na życiową zmianę

    Ćwiczenia Duchowne św. Ignacego Loyoli / Fot. Family News Service

    ***

    – Doświadczając pogubienia i różnych trudności, czasem przychodzi taki moment gotowości na zmianę, na otwarcie się na coś więcej, na spojrzenie w nowy sposób na swoje życie. Myślę, że to jest też dobry moment, w którym można pomyśleć o rekolekcjach. Pan Bóg jest Bogiem niespodzianek i cudów i te cuda zdarzają się praktycznie na naszych oczach – mówi Family News Service dyrektor Centrum Duchowości im. św. Ignacego Loyoli w Częstochowie o. Artur Wenner SJ. Autorem rekolekcji, a właściwie Ćwiczeń Duchowych, jest założyciel Jezuitów św. Ignacy Loyola, wspominany 31 lipca.

    Rekolekcje ignacjańskie odbywają się w Częstochowie i w innych ośrodkach rekolekcyjnych prowadzonych przez Jezuitów, ale nie tylko. – Choć w Kościele mają one długą, pięciowiekową tradycję, w naszych polskich warunkach nie są jeszcze dobrze znane i niektórzy rzeczywiście się z nimi nie zetknęli – zauważa o. Wenner.

    W rekolekcjach ignacjańskich może wziąć udział każdy. – Można powiedzieć, że każdy chrześcijanin, a nawet każdy człowiek poszukujący, który chciałby odkryć obecność Boga w swoim życiu, może przyjechać i spróbować – podkreśla o. Artur Wenner.

    O tym, czy rekolekcje ignacjańskie będą owocne, decydują przede wszystkim pragnienia

    Zdaniem dyrektora częstochowskiego Centrum Duchowości o tym, czy rekolekcje będą owocne, decydują przede wszystkim pragnienia. – Można dobrze odprawić te rekolekcje, jeśli mam w sobie pragnienie czegoś więcej w swoim życiu, jeśli jest we mnie pewien głód duchowy – mówi jezuita. – To pragnienie wejścia w bardziej osobistą relację z Bogiem pozwala przeżyć te rekolekcje dobrze – dodaje.

    Czasem czynnikiem mogącym pomóc w podjęciu decyzji o wzięciu udziału w rekolekcjach ignacjańskich może być doświadczenie życiowego pogubienia. – Gdy jestem człowiekiem wierzącym i chciałbym żyć zgodnie ze swoją wiarą, ale nie bardzo mi to wszystko wychodzi, przychodzi moment gotowości na zmianę, na otwarcie się na coś więcej, na spojrzenie w nowy sposób na swoje życie. Myślę, że to jest też dobry moment, w którym można pomyśleć o rekolekcjach – ocenia dyrektor Centrum Duchowości.

    – Ktoś, kto idzie utartymi szlakami i w ogóle nie myśli, żeby cokolwiek zmieniać, czyli nie ma tych pragnień wewnętrznych, nie ma też wolności do tego, żeby przyjąć coś nowego. Jest mała szansa, że taka osoba skorzysta z tych rekolekcji – zaznacza o. Artur Wenner.

    Spotkanie z Bogiem i z samym sobą

    – Te rekolekcje dają możliwość, aby w zupełnie innych warunkach niż te, do których przywykliśmy przy okazji rekolekcji parafialnych, w ciszy indywidualnie doświadczyć spotkania z Bogiem, ale także spotkania z sobą samym, co dla wielu jest pewną nowością, czasem zaskoczeniem – podkreśla jezuita, dodając, że ciężar rekolekcji ignacjańskich nie spoczywa na głoszonych naukach, ale bardziej na osobistej modlitwie.

    Spotkanie z Bogiem nie sprowadza się jedynie do kwestii pewnych praktyk religijnych ani wiedzy religijnej – jest spotkaniem z drugą osobą. – Możemy o kimś słyszeć, możemy o kimś czytać, możemy dowiedzieć się od innych, którzy znają tę osobę, kto to jest, ale to wszystko jest czymś innym niż osobiste spotkanie z osobą, która jest naprzeciwko mnie, którą widzę, postrzegam swoimi zmysłami i z którą mogę rozmawiać – podkreśla o. Wenner.

    Jak dodaje jezuita, “choć Boga trudno jest poznać »po ludzku« – bezpośrednio, to nasze władze wewnętrzne mogą być jak najbardziej zaangażowane w to, co nazywamy spotkaniem z Bogiem czy doświadczeniem spotkania z Bogiem. To doświadczenie, które można przeżyć na rekolekcjach”.

    Znane są z historii przykłady osób takich jak św. Augustyn, Pascal czy współcześnie André Frossard, które w szczególny sposób doświadczyły Bożej obecności. Podobne przeżycia mogą stać się udziałem tego, kto decyduje się odprawić rekolekcje. – Ktoś, kto przeżyje dobrze czas rekolekcji, wychodzi z niego zupełnie przemieniony. Może nie w każdym wypadku jest on tak samo intensywny, natomiast bardzo często osoby kończące rekolekcje mówią, że mają zupełnie nowe spojrzenie na swoje życie, nowy obraz Pana Boga – podkreśla o. Artur Wenner.

    – Zawsze warto próbować, bo Pan Bóg jest Bogiem niespodzianek i cudów. Te cuda dzieją się na naszych oczach. Widzimy, jak osoby czasami “wracające z dalekiej podróży” odkrywają zupełnie nowy świat – podsumowuje dyrektor częstochowskiego ośrodka.

    Ćwiczenia Duchowe czyli rekolekcje ignacjańskie

    Autorem Ćwiczeń Duchowych (oryginalna nazwa rekolekcji ignacjańskich) jest św. Ignacy Loyola (1491-1556), założyciel zakonu Jezuitów. Są one formą rekolekcji w całkowitym milczeniu z modlitwą medytacyjną i kontemplacyjną w oparciu o teksty biblijne. Zostały oficjalnie zatwierdzone przez papieża Pawła III w 1548 r. Pierwszym etapem rekolekcji ignacjańskich jest pięciodniowy fundament, w którym główny akcent spoczywa na odkryciu relacji z Bogiem, zobaczenia kim Pan Bóg jest, i wejścia w relację z Nim. Kolejne cztery części rekolekcji to ośmiodniowe sesje, podczas których m.in. rozważa się poszczególne etapy życia Chrystusa.

    Family News Service

    Więcej o rekolekcjach ignacjańskich:

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Od grzesznika do mistrza duchowego. 10 rzeczy, które musisz wiedzieć o św. Ignacym Loyoli

    (Palace of Versailles, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    Św. Ignacy Loyola, dzięki temu że zaufał Bogu, przeszedł długą drogę – od hulaki do jednego największych świętych Kościoła. Założone przez niego Towarzystwo Jezusowe odegrało kluczową rolę w rozwoju cywilizacji łacińskiej i dziele walki z błędami rewolucji protestanckiej. Pisma nauczyciela, takie jak „ćwiczenia duchowe”, do dziś pozostają cennym narzędziem formacji dla wielu katolików. Oto lista dziesięciu rzeczy, które powinieneś o twórcy zakonu jezuitów.

    1. Z rycerskiego rodu

    Inigo Lopez, jak brzmi chrzcielne imię i nazwisko św. Ignacego, urodził się w roku 1491 na zamku Loyola w kraju Basków (Hiszpania). Był trzynastym dzieckiem w zamożnej  rycerskiej rodzinie rodu Loyola. O jego wczesnej młodości wiadomo jedynie tyle, że otrzymał staranne wychowanie. Rodzice chcieli, żeby został księdzem. Jednak on, kiedy osiągnął wiek młodzieńczy, postanowił zostać wojakiem. Kariera młodzieńcza rozwijała się szybko. Zaczął ją jako paź ministra skarbu króla hiszpańskiego –  Jana Velasqueza de Cuellar. Później służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry. Publicznie najchętniej pojawiał się wówczas w pancerzu, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Marzył o ziemskiej sławie bohaterskiego rycerza. Chciał ożenić się z kobietą należącą do książęcego, lub nawet królewskiego, rodu. 

    1. Szumne lata

    Jak opowiadał już w starszym wieku swoim współbraciom i uczniom święty, aż do 30-tego roku życia oddawał się marnościom świata. Miał wówczas kłopoty z prawem, kilka razy stawał przed różnymi sądami. Wszystko dlatego, że lubował się w pojedynkach, awanturach i hazardzie. Nie stronił też od towarzystwa pięknych kobiet. Wszystko miało jednak ulec diametralnej przemianie.

    1. Moment zwrotny

    W czasie walk hiszpańsko-francuskich (rok 1521) oficer Inigo znalazł się w oblężonej Pampelunie. Podczas bitwy kula armatnia strzaskała mu prawą goleń (kulał do końca życia). W celu rekonwalescencji rycerz został przewieziony do rodzinnego zamku. Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany.

    Dla skrócenia czasu zalegania w łożu, prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę pt. „Złota legenda” autorstwa bł. Jakuba de Voragine (XIII wiek), która wówczas była bardzo popularną lekturą. Księga ta stanowiła zbiór żywotów świętych. Widząc, że to religijne dzieło żywo zainteresowało Inigo, bratowa „podsunęła” mu jeszcze  „Życie Jezusa” Ludolfa de Saksa. Kiedy Loyola „przetrawił” te księgi, postanowił radykalnie zmienić swoje życie.

    1. Rozeznawanie duchowe

    Jeszcze podczas rekonwalescencji w rodzinnym zamku 30 – letni wówczas Inigo dokonał pewnego ważnego dla niego, i wielu innych, odkrycia, które miało zostać rozwinięte przez niego w przyszłości. Zauważył, że kiedy myślami wracał do zabaw z okresu poprzedzającego spotkanie z kulą armatnią, wspomnienia przynosiły mu wielką radość, ale kiedy kończył rozmyślać, pojawiała się pustka, niezadowolenie i smutek. Kiedy zaś zainspirowany lekturą „Złotej legendy” rozmyślał o świętych, radość i spokój trwały dłużej.

    Tak rozpoczął „rozeznawanie duchów”, odkrywał, czym są duchowe strapienia i pocieszenia. Z czasem stworzył cały zbiór reguł, które pomagały mu w rozpoznawaniu łaski Boga i życia według niej. To odkrycie stało się jednym z kluczowych elementów późniejszej jezuickiej duchowości.

    1. Pierwsze trudne kroki w wierze

    Inigo po wyzdrowieniu opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Otrzymał wtedy dozgonną łaskę całkowitej wolności od pokus cielesnych. Stamtąd poszedł do miasta Manresa, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. Żył tam jak żebrak. Tu również przeżył swoją „noc ciemną”.

    Święty zmagał się wtedy z licznymi pokusami, nachodziło go również zwątpienie. Z powodu tych utrapień Ignacego ogarnęło głębokie przygnębienie. Cierpienia duchowe i psychiczne były tak dotkliwe, że miał nawet myśli samobójcze, o czym sam wspominał w swojej autobiografii („Opowiadanie pielgrzyma”). W czasie takich zmagań duchowych powstało jednak coś wspaniałego – szkic najważniejszego dzieła św. Ignacego Loyoli, jakim są „Ćwiczenia duchowne”. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji. Papież zatwierdził „Ćwiczenia duchowe” dość szybko po ich powstaniu, bo już w roku w roku 1548.

    1. Po nocy przychodzi dzień

    Trudne doświadczenia, jakie spadły na św. Ignacego, nie poszły jednak na marne. Gdy za ich pomocą Bóg „wypróbował” swojego sługę, zesłał mu pocieszenie. Pewnego dnia nad rzeką Cardonera, nieopodal miasta Manresa, Inigo doświadczył przeżycia mistycznego. Nagle wszystko zobaczył na nowo, wszystko stało się świeże, spójne. Wróciła radość serca. Odkrył w sobie również głęboką znajomość życia duchowego, wiary i teologii. Czuł się nowym, zupełnie innym człowiekiem. Pierwsze co po tej przemianie zrobił, była pielgrzymka pokutna za dawne grzechy, odbyta do Ziemi Świętej.

    1. Pod czujnym okiem inkwizycji

    Po powrocie do ojczyzny Ignacy, wraz z kilkoma przyjaciółmi, przywdział szary workowaty habit i zaczął pomagać miejscowej biedocie, a także głosić jej katechezy.  Były to pierwociny zakonu, który powstał później i miał wielki wpływ na rozwój łacińskiej cywilizacji.

    Nauki, które wówczas głosił Ignacy, zaniepokoiły jednak Inkwizycję, która wychodziła z założenia, że bez gruntownych studiów teologicznych nie da się prawidłowo głosić Ewangelii i przekazywać katolickiej doktryny. Ignacego i jego towarzyszy aresztowano w Salamance na 22 dwa dni, po czym wypuszczono ich przestrzegając, że jeżeli chcą nauczać publicznie, muszą skończyć studia teologiczne. Oni się temu z pokorą poddali. Ignacy ukończył takowe studia w Paryżu.

    1. Narodziny Jezuitów 

    Trzy lata później Ignacy otrzymał święcenia kapłańskie. Nie myślał jednak o założeniu zakonu. Zmienił zdanie po mistycznej wizji, w której zobaczył Chrystusa stojącego obok Boga Ojca. Jezus powiedział mu w widzeniu: „Chcę, abyś nam służył”. Wtedy zrodził się pomysł powołania Towarzystwa Jezusowego.

    Do Ignacego jako pierwsi dołączyli – Piotr Faber i Franciszek Ksawery, ogłoszeni później świętymi Kościoła. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. Tak narodzili się Jezuici. 27 września roku 1540 papież Paweł III zatwierdził przedłożoną mu przez Ignacego regułę zakonną.

    1. Patron kuszonych i skrupulantów

    30 lipca 1556 roku Ignacy zapowiedział swoją śmierć na kolejny dzień i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Rzeczywiście zmarł 31 lipca 1556 roku (zakon Jezuitów liczył już wtedy około 1000 osób). Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele il Gesu.

    1. Jezuici pchnęli cywilizację do przodu

    Zasługi, jakie jezuici oddali w procesie rozwoju cywilizacji łacińskiej, są nie do przecenienia. Głównym celem działalności zakonu w pierwszych latach jego działalności była walka z reformacją, tj. obrona katolicyzmu i przeciwstawianie się błędnym doktrynom teologicznym. Po tym okresie jezuici skupili się na posłudze kaznodziejskiej, misyjnej, pedagogicznej oraz naukowej.

    Zakon odegrał szczególną rolę także w Polsce, do której ojcowie przybyli w roku 1564. Na ziemiach polskich wydał on wielu wielkich duchownych: jak: św. Stanisława Kostkę, św. Andrzeja Bobolę, św. Melchiora Grodzieckiego, czy Jakuba Wujka. Pośród polskich jezuitów wybitna sławę zdobył również kaznodzieja królewski i pisarz ks. Piotr Skarga.

    źródła – jezuici.pl, brewiarz.pl, stacja7.pl

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 lipca

    Błogosławieni męczennicy
    Brauliusz Maria Corres i Fryderyk Rubio, prezbiterzy,
    i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Chryzolog, biskup i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławieni męczennicy z zakonu bonifratrów

    W czasie hiszpańskiej wojny domowej w 1936 r. zginęło 98 bonifratrów. Opiekowali się oni chorymi i opuszczonymi. Dla milicji wystarczyło, że byli zakonnikami i że nie chcieli wyrzec się swojej wiary, aby móc ich wymordować. Siedemdziesięciu jeden z nich beatyfikował św. Jan Paweł II w dniu 25 października 1992 r. (wraz z 51 innymi męczennikami z Barbastro).Rankiem 25 lipca 1936 r. milicjanci wkroczyli do domu formacyjnego bonifratrów w Talavera de la Reina (w prowincji Toledo). Po południu rozstrzelali czterech zakonników, m.in. ojca Fryderyka (Karola) Rubio Alvareza, kapelana domu. Kilka dni później, 29 lipca, w Esplugentes pod Barceloną zginął kolejny zakonnik.
    W Calafell (nieopodal Tarragony) bonifratrzy prowadzili szpital, mieli tam też swój nowicjat. 23 lipca 1936 r. wtargnęli tam milicjanci, którzy zmusili zakonników do zdjęcia habitów i zabronili im spełniania jakichkolwiek praktyk religijnych. Zapowiedzieli równocześnie, że 30 lipca darują im wolność. Zakonnicy od razu wyczuli, że w tym dniu czeka ich śmierć. I rzeczywiście tak się stało. Rankiem kapelan wspólnoty odprawił jeszcze potajemnie Mszę św. dla zakonników i nowicjuszy jako pokrzepienie na męczeństwo. Po południu wywieziono piętnastu z nich na peryferie i rozstrzelano. Zginął wtedy m.in. ojciec Brauliusz Maria (Paweł) Corres Diaz de Cerio, który od pięciu lat był w Calafell mistrzem nowicjuszy i kapelanem. 4 sierpnia 1936 r. zamordowany został brat Gonsalwus, który posługiwał w hospicjum św. Rafała w Madrycie.
    W klasztorze w Ciempozuelos (prowincja madrycka) odbywało formację zakonną i zawodową także siedmiu bonifratrów z Kolumbii. Gdy rozgorzała wojna domowa, mieli z polecenia przełożonych wrócić do swego kraju. Z koniecznymi dokumentami wyruszyli z Madrytu do Barcelony, aby tam wsiąść na statek. Zostali jednak aresztowani i 9 sierpnia rozstrzelani w Barcelonie; są pierwszymi beatyfikowanymi Kolumbijczykami. W sierpniu zginęli jeszcze dwaj bonifratrzy w podmadryckiej miejscowości Valdemoro.
    1 września rewolucyjni milicjanci aresztowali wszystkich dwunastu zakonników opiekujących się chorymi w Carabanchel Alto. Po kilku godzinach zamordowano ich pod Madrytem. Ginęli z okrzykiem: Niech żyje Chrystus Król!
    W lipcu aresztowano zakonników posługujących w hospicjum psychiatrycznym w Ciempozuelos (Madryt). Osadzono ich w więzieniu San Anton i na różne sposoby dręczono. Gdy szli na rozstrzelanie, pozdrawiali się słowami: “Do zobaczenia w niebie”. Piętnastu z nich zginęło 28 listopada w podmadryckiej miejscowości Paracuellos del Jarama. Dwa dni później w tej samej miejscowości zginęło kolejnych sześciu bonifratrów. Ostatni z beatyfikowanych w 1992 r. zakonników z tego zakonu zginął w Barcelonie w dniu 14 grudnia 1936 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 lipca

    Święci Marta, Maria i Łazarz

    Zobacz także:
      •  Święty Olaf II, król
      •  Błogosławiony Urban II, papież
    ***
    Diego Velazquez: Chrystus w domu Marty i Marii

    Marta pochodziła z Betanii, miasteczka położonego na wschodnim zboczu Góry Oliwnej, w pobliżu wioski Betfage, odległego od Jerozolimy o ok. 3 km drogi (dzisiaj Al Azarija). Była siostrą Marii i Łazarza, których Chrystus darzył swą przyjaźnią. Wiele razy gościła Go w swoim domu. Św. Łukasz opisuje szczegółowo jedno ze spotkań (Łk 10, 38-42). Martę wspomina w Ewangelii św. Jan, odnotowując wskrzeszenie Łazarza. Wyznała ona wtedy wiarę w Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego (J 11, 1-45). Ewangelista Jan opisuje także wizytę Jezusa u Łazarza na sześć dni przed wieczerzą paschalną, gdzie posługiwała Marta (J 12, 1-11). Właśnie z Betanii Jezus wyruszył triumfalnie na osiołku do Jerozolimy w Niedzielę Palmową (Mk 11, 1). Wreszcie w pobliżu Betanii Pan Jezus wstąpił z Góry Oliwnej do nieba (Łk 24, 50).

    Święta Marta - patronka zbłąkanych

    Na Wschodzie cześć św. Marty datuje się od wieku V, na Zachodzie – od wieku VIII. Już w wieku VI istniała w Betanii bazylika na miejscu, gdzie miał stać dom Łazarza i jego sióstr. Św. Marta jest patronką gospodyń domowych, hotelarzy, kucharek, sprzątaczek i właścicieli zajazdów. Legenda prowansalska głosi, że po wniebowstąpieniu Jezusa Żydzi wprowadzili Łazarza, Marię i Martę na statek bez steru i tak puścili ich na Morze Śródziemne. Dzięki Opatrzności wszyscy wylądowali szczęśliwie u wybrzeży Francji, niedaleko Marsylii. Łazarz miał zostać pierwszym biskupem tego miasta, Marta założyła w pobliżu żeński klasztor, a Maria pokutowała w niedalekiej pustelni.

    Jan Vermeer: Chrystus w domu Marii i Marty

    W ikonografii św. Marta przedstawiana jest w skromnej szacie z pękiem kluczy za pasem, czasami we wspaniałej sukni z koroną na głowie. Często pojawia się na obrazach również z siostrą, św. Marią. Są prezentacje, w których prowadzi smoka na pasku lub kropi go kropidłem. Nawiązują one do legendy, iż pokonała potwora Taraska. Jej atrybutami są: drewniana łyżka, sztućce, księga, naczynie, różaniec.

    Święte rodzeństwo z Betanii: Marta, Łazarz i Maria

    Maria była siostrą Marty i Łazarza. Uwierzyła w Chrystusa jeszcze przed wskrzeszeniem brata (J 11, 1-44). Była tą kobietą, która według słów Jezusa “wybrała dobrą cząstkę” (Łk 10, 42), słuchając słów Zbawiciela. To ona namaściła Jego nogi drogocenną maścią nardową (J 12, 3). Według Tradycji Maria i Marta były w gronie niewiast, które pospieszyły do grobu Jezusa z wonnościami.

    Po męczeńskiej śmierci archidiakona Stefana i rozpoczęciu w Jerozolimie prześladowania wyznawców Chrystusa, Żydzi wygnali sprawiedliwego Łazarza. Siostry opuściły Palestynę wraz z bratem i pomagały mu głosić Ewangelię w różnych krainach.

    Święty Łazarz

    Łazarza znamy go z Ewangelii św. Jana (J 11, 1-44; 12, 1-11) jako brata Marii i Marty. Gdy z obawy przed Żydami Jezus przebywał w Zajordanii, dotarła do niego wiadomość o śmierci Łazarza. Powrócił wtedy – po odczekaniu – do Judei i udał się do Betanii. Św. Jan Ewangelista szczegółowo opisuje scenę Jego spotkania z siostrami i dialog z Martą, a następnie głębokie wzruszenie Jezusa i wskrzeszenie Łazarza. Dowiadujemy się także o reakcji Żydów, którzy nie mogli zaprzeczyć faktom, ale jeszcze bardziej znienawidzili Jezusa. Ta niechęć dotknęła także Łazarza. Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11). Milczenie ewangelii o dalszych losach Łazarza uzupełnili anonimowi pisarze chrześcijańscy.
    Na Wschodzie najbardziej znana była legenda, która uczyniła Łazarza biskupem Cypru i tam umieściła jego – drugi – grób. Pewną rolę w rozwoju kultu odegrała też tzw. niedziela Łazarza, jedna z ostatnich niedziel Wielkiego Postu, w którą odczytywano ewangelię o jego wskrzeszeniu i dokonywano skrutynium przed dopuszczeniem do chrztu. Na Zachodzie w cyklu legend prowansalskich i burgundzkich pojawiła się w dość późnym średniowieczu opowieść o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta. Inne opowiadania wskazują na Autun i Avallon jako miejsca złożenia jego relikwii.
    Równie rozbieżne były daty wspomnień liturgicznych Łazarza. W kalendarzach spotykano je m.in. pod dniem 17 grudnia, 4 maja, 17 czerwca, 16 lub 17 października.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Watykan: 29 lipca będzie obchodzone wspomnienie świętych Marty, Marii i Łazarza

    Wskrzeszenie Łazarza

     Wskrzeszenie Łazarza – fresk autorstwa Giotto di Bondone

    ***

    Wskrzeszenie Łazarza

    Papież Franciszek postanowił, że dzień 29 lipca będzie figurował w Ogólnym Kalendarzu Rzymskim jako wspomnienie świętych Marty, Marii i Łazarza – poinformowało Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.

    W dekrecie Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów podkreślono gościnność domu i przyjaźń okazywaną Panu Jezusowi przez świętych Martę, Marię i Łazarza. Zaznaczono, że udało się rozwiązać tradycyjną niepewność Kościoła łacińskiego co do tożsamości Marii Magdaleny. Dlatego dzisiejsze Martyrologium rzymski w tym samym dniu wspomina również Marię i Łazarza. Co więcej, w niektórych kalendarzach wspomnienie liturgiczne trojga rodzeństwa jest obchodzone razem w tym samym dniu.

    Pod takim tytułem wspomnienie to powinno zatem występować we wszystkich kalendarzach i księgach liturgicznych do sprawowania Mszy świętej i Liturgii godzin. Polecono, aby zmiany i uzupełnienia, które należy przyjąć w tekstach liturgicznych, dołączone do dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, powinny być przetłumaczone, zatwierdzone i po potwierdzeniu przez tę dykasterię opublikowane przez Konferencje Episkopatów.

    Stolica Apostolska/Kai

    ______________________________________________________________________________

    Przyjaciele Pana

    Jan Vermeer, Chrystus w domu Marty i Marii

     Chrystus w domu Marty i Marii/Jan Vermeer/pl.wikipedia.org

    ***

    29 lipca obchodzimy liturgiczne wspomnienie Świętych Marty, Marii i Łazarza. Było to rodzeństwo, które Jezus z Nazaretu często odwiedzał.

    O Marcie, Marii i Łazarzu mieszkających w Betanii nieopodal Jerozolimy traktuje wiele nowotestamentowych tradycji obecnych przede wszystkim w Ewangeliach według św. Łukasza i według św. Jana. Dają nam one jednoznacznie do zrozumienia, że Pan Jezus był z owym rodzeństwem wyjątkowo zaprzyjaźniony, że przyjmowali Go w swoim domu.

    Marta (dosł. z języka aramejskiego to pani domu) ukazana jest jako ta, która stara się jak najlepiej ugościć Pana. Dlatego też patronuje m.in.: gospodyniom domowym, właścicielom hoteli czy osobom zajmującym się sprzątaniem. Sztuka często prezentuje ją np. z kluczami od domostwa.

    Maria (to imię może oznaczać piękną osobę) zaprezentowana jest w Nowym Testamencie jako ktoś, kto „wybrał najlepszą cząstkę”, kto wsłuchuje się w słowa Chrystusowe, chłonie je. Ikonografia ukazuje ją zazwyczaj razem z siostrą.

    Łazarz (ten, któremu Bóg pomaga) wydaje się najbardziej znaną postacią spośród tego grona. To właśnie jemu Jezus przywraca życie. Sztuka przedstawia go m.in. jako wychodzącego z grobu. Jest patronem m.in. żebraków, grabarzy czy rzeźników. Od jego imienia wywodzi się słowo „lazaret”, którego dziś mało się używa, a odnosi się ono do wojskowego szpitala na froncie.

    Wokół tych postaci wyrosło wiele legend, podań i tradycji. Jedna z nich głosi, że Marta i Maria znalazły się w gronie kobiet, które niosły wonności do grobu Pańskiego. Wraz z bratem mieli zostać wygnani z Ziemi Świętej, a potem razem głosili Dobrą Nowinę w wielu miejscach poza jej granicami. Wedle innego przekazu Łazarz miał być biskupem na Cyprze. Istnieje również podanie, że rodzeństwo to umieszczono na statku bez steru. Przemierzając wody Morza Śródziemnego, miał on zacumować dopiero w Marsylii, gdzie Łazarz został później biskupem.

    Jeśli chodzi o to liturgiczne wspomnienie – podkreśla ono „przyjaźń łączącą rodzeństwo z Betanii z Jezusem. Ewangelia mówi, że Jezus bardzo kochał Martę, Marię i Łazarza. Od Łukasza i Jana dowiadujemy się, że mają oni różne charaktery i temperamenty, ale wszyscy są zdolni do przyjęcia Jezusa w swym domu. Oddali do Jego dyspozycji fizyczną przestrzeń, kiedy pragnął spędzić chwile z przyjaciółmi. Wspomnienie to podkreśla przyjęcie przez rodzeństwo Jezusa i Jego słowa oraz miłość, jaką żywi do nich Jezus. Jest to więc okazja do docenienia przyjaźni, gościnności, serdeczności, ale także relacji rodzinnych, które pomagają w przylgnięciu do Jezusa. Może się zdarzyć, że rodzina jest przeszkodą w przyjęciu Ewangelii, w dokonywaniu radykalnych wyborów, aby pójść za Jezusem. Dom w Betanii pokazuje nam, że właśnie relacje rodzinne, bracia, siostry, krewni, swoim przykładem pomagają nam otworzyć nasze serca na przyjęcie Jezusa” (ks. Corrado Maggioni, Radio Watykańskie, luty tego roku).

    ks. J.M./Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________________________

    Przepis na bycie udanym rodzeństwem?

    Marta, Maria i Łazarz go znali!

     S. Amata CSFN

    ***

    Nieporozumienia są w każdej rodzinie. Mimo problemów nigdy nie możemy zapominać, że jesteśmy uczniami Chrystusa, który bardzo nas kocha. Doświadczenie miłości Jezusa pozwala nam sobie przebaczać i pomaga troszczyć się o siebie nawzajem – powiedział Family News Service biblista Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, ks. dr Marcin Zieliński. 29 lipca obchodzimy wspomnienie świętego rodzeństwa – Marty, Marii i Łazarza z Betanii.

    Marta, Maria i Łazarz to rodzina, która należała do grona przyjaciół Jezusa. Mieszkali w Betanii, która dziś jest identyfikowana z arabską miejscowością Al-Azarija, położoną kilka kilometrów od Jerozolimy. Jezus często ich odwiedzał i bardzo dobrze czuł się w ich domu.

    Biblista przypomniał, że Jezus często pielgrzymował na święta do Jerozolimy, dokąd przybywało nieraz nawet 100 tys. pielgrzymów. Nie wszyscy mogli znaleźć miejsce, gdzie mogliby przenocować, dlatego często zabierali ze sobą namioty. „Jezus w Betanii znajduje taki dom, który go przyjmuje, gdzie wypoczywa i cieszy się przyjaźnią rodziny” – zaznaczył biblista KUL.

    Jak zauważył ks. Zieliński w Ewangelii św. Łukasza nie pojawia się Łazarz, a Chrystus udaje się do domu, gdzie w roli gospodarza występują kobiety. Takie zachowanie byłoby dla rabinów nie do przyjęcia. Ponadto warto przyjrzeć się uważniej postawie Marii. Siedzi ona u stóp Jezusa, co jest zachowaniem typowanym dla ucznia. W starożytności natomiast uczniami rabinów mogli być tylko mężczyźni.

    W Biblii stosunkowo często pojawiają się opisy wzajemnych relacji rodzeństwa, również tych trudnych. Nie inaczej było w przypadku Marty, oburzonej postawą Marii. „Maria ukazana jest jako ideał, bo rozpoczyna od słuchania Jezusa. Jezus zdaje się mówić Marcie, że najpierw warto posłuchać głosu Boga, a potem przystąpić do działania. Warto porządkować pewne rzeczy, ale najważniejsze, żeby wszystko rozpoczynało się od słuchania Boga” – zaznaczył biblista.

    Ks. Zieliński podkreślił, że we wspólnocie, do której św. Łukasz pierwotnie kierował Dobrą Nowinę, troska o innych mogła wziąć górę nad modlitwą i medytacją, dlatego ważne było przypomnienie właściwej hierarchii wartości. „Ewangelia przestrzega przed aktywizmem, który jest oddalony od Pana Boga. Najpierw uważnie słucham, a dopiero potem robię to, co konieczne i zgodne z wolą Boga. Najważniejsza jest logika i pewien porządek. Maria zaczęła od najlepszej cząstki, czyli od słuchania. Wola Boga jest zawsze na pierwszym miejscu. Oczywiście Jezus nigdy nie odrzucał pracy i służby, ale wskazywał na właściwą kolejność czynności”.

    Właściwa relacja z Jezusem nie tylko pozwala na budowanie dobrych relacji z rodzeństwem, ale także uczy budować relacje z innymi ludźmi. „Więź duchowa z Jezusem powoduje, że stajemy się braćmi i siostrami w szerszym wymiarze, nie tylko biologicznym. W kontekście Biblii braćmi i siostrami stają się ci, którzy wierzą w Jezusa i oczekują Królestwa Niebieskiego” – zaznaczył ks. dr Zieliński.

    Jak podkreślił biblista KUL, Ewangelia nie daje prostych odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące rozwiązywania problemów w rodzinie. „Jeżeli ktoś naprawdę wierzy w Boga, zna nauczanie Kościoła i ma zdroworozsądkowe podejście do życia, będzie potrafił mądrze stawić czoła różnym wyzwaniom. Będzie tak budował życie w rodzinie, aby było po prostu dobre i harmonijne. Nawet jeśli pojawią się problemy (a te pojawiają się zawsze!), będą one mądrze rozwiązywane” – zaznaczył ks. dr Marcin Zieliński.

    Choć w ewangelicznej perykopie z Ewangelii św. Łukasza nie pojawia się postać Łazarza, jest on przywołany w Ewangelii św. Jana, w kontekście niezwykłego cudu, jakim było wskrzeszenie. Cud ten jest opisany tylko u Czwartego Ewangelisty. Dawniej podważano historyczność przekazu św. Jana, jednakże badania potwierdzają wiarygodność historyczną Ewangelii Janowej. Należy jednak pamiętać, że Ewangelia nie jest tylko historią albo tylko teologią. To jest opis, który bazuje na historii i chce nam przekazać ważne prawdy teologiczne, dobrze zinterpretowane. Ks. dr Marcin Zieliński podkreślił też znaczenie historii Łazarza jako siódmego znaku w Ewangelii Janowej, będącego zapowiedzią śmierci i zmartwychwstania Jezusa.

    Od 2021 r., na mocy decyzji papieża Franciszka, 29 lipca obchodzone jest wspomnienie nie tylko św. Marty, ale także jej rodzeństwa – Marii i Łazarza.

    Family News Service/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 lipca

    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wiktor I, papież
      •  Błogosławiony Jan Soreth, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Teresa Kowalska, dziewica i męczennica
      •  Święta Alfonsa Muttathupadathu od Niepokalanego Poczęcia, zakonnica
    ***
    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf

    Józef Makhluf urodził się 8 maja 1828 r. w Beka Kafra, małej wiosce położonej wysoko w górach Libanu. Był synem ubogiego wieśniaka. Nauki pobierał w szkółce, która funkcjonowała dosłownie pod drzewami. W 1851 r. wstąpił do maronickich antonianów (baladytów). Przebywał najpierw w Maifuq, potem w Annaya, w klasztorze pod wezwaniem św. Marona (Mar Maroun). Składając śluby zakonne, przybrał imię Szarbela (Sarbela, Sarbeliusza), męczennika z Edessy. W 1859 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Powrócił wówczas do klasztoru św. Marona i przebywał tam przez następne szesnaście lat.
    W 1875 r. za przyzwoleniem przełożonych udał się do górskiej samotni. Spędził w niej 23 lata, które wypełnił pracą, umartwieniami i kontemplacją Najświętszego Sakramentu. Zmarł 24 grudnia 1898 r. Bez zwłoki otoczyła go cześć świadczona świętym Pańskim oraz sława cudów. Do grobu Abuna Szarbela ciągnęli nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie. Wielu fascynowało także to, że ciało świętego mnicha nie ulegało jakiemukolwiek zepsuciu.

    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf

    Szarbela beatyfikował w ostatnich dniach Soboru Watykańskiego II, 5 grudnia 1965 r., papież Paweł VI. Mówił wtedy: “Eremita z gór Libanu zaliczony zostaje do grona błogosławionych. To pierwszy wyznawca pochodzący ze Wschodu, którego umieszczamy wśród błogosławionych według reguł obowiązujących aktualnie w Kościele katolickim. Symbol jedności Wschodu i Zachodu! Znak zjednoczenia, jakie istnieje między chrześcijanami całego świata! Jego przykład i wstawiennictwo są dzisiaj bardziej konieczne, niż były kiedykolwiek. (…) Właśnie ten błogosławiony zakonnik z Annaya powinien służyć nam za wzór, ukazując nam absolutną konieczność modlitwy, praktykowania cnót ukrytych i umartwiania siebie. Kościół bowiem wykorzystuje również dla celów apostolskich ośrodki życia kontemplacyjnego, gdzie wznoszą się do Boga, z zapałem, który nigdy nie stygnie, uwielbienie i modlitwa”. Ten sam papież kanonizował Szarbela 9 października 1977 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Charbel – Eremita z Libanu

    Józef Charbel Makhluf stał się w Kościele świadkiem wieczności przez swoje zwyczajne życie całkowicie poświęcone Bogu.

    Józef Makhluf urodził się 8 V 1828 r. w Libanie, w miejscowości Beqaakafra, w maronickiej rodzinie ubogich rolników. Panowała w niej religijna atmosfera modlitwy i miłości bliźniego. Gdy miał zaledwie 3 lata, zmarł mu ojciec. W wieku 14 lat odkrył swoje powołanie, ale dopiero w 1851 r. rozpoczął swoją przygodę życia zakonnego w klasztorze w Maifug. Po dwu latach nowicjatu złożył śluby zakonne czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, przyjąwszy imię Sarbeliusz na pamiątkę męczennika ze 107 r. Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych otrzymał święcenia kapłańskie w 1859 r. Przez 17 lat modlił się i pracował w klasztorze w Annaya. Prowadził tam coraz surowszy tryb życia i wciąż szukał pustelni oddalonej od ludzkich siedzib, w której panowałaby całkowita cisza. W końcu, w 1875 r., znalazł taki erem świętych Piotra i Pawła położony na górze, na wysokości 1350 m n.p.m.

    Zanurzony w Bogu

    Duchowość tego pustelnika była bardzo prosta: żył i działał w duchu Ewangelii. Pocieszał ludzi, którzy garnęli się do niego, dzieląc się swymi krzyżami i troskami, ale nade wszystko miał czas dla Boga samego, On był na pierwszym miejscu w jego życiu. Każdego dnia długo medytował nad słowem Bożym oraz spędzał wiele godzin, adorując Najświętszy Sakrament.

    Promieniując radością, Charbel przypominał każdemu człowiekowi o najważniejszym powołaniu: by żyć w przyjaźni z Bogiem podczas ziemskiej pielgrzymki, tak by po śmierci cieszyć się Jego obecnością w niebie. Ten ubogi eremita przede wszystkim swoim życiem uczył maronickich katolików, jak oceniać różne wydarzenia ludzkiej egzystencji z punktu widzenia wieczności. Kiedy w 1860 r. w krótkim czasie fanatyczne bojówki muzułmanów wymordowały ponad 20 tysięcy chrześcijan, libański mnich pomagał uciekinierom i nawoływał ich do jeszcze większej modlitwy i pokuty w intencji nawrócenia nieprzyjaciół. Jedynie w powrocie do Boga widział możliwość pojednania i uzdrowienia bolesnych ran zadanych z nienawiści do uczniów Chrystusa.

    Już za ziemskiego życia Charbela wielu ludzi dostrzegało skuteczność jego modlitwy oraz licznych umartwień. Kiedy w 1885 r. uprawy rolników niszczyła szarańcza, modlitwa świętego mnicha i pokropienie wodą święconą sprawiły, że owady odleciały, a plony zostały ocalone. Dzięki temu ludność mieszkająca blisko klasztoru uniknęła klęski głodu.

    „Skuteczny” święty

    Cudowne znaki nastąpiły zaraz po jego śmierci 24 XII 1898 r. Dzień po pogrzebie jego grób przez 45 kolejnych nocy otoczony był tajemniczym światłem widocznym w najbliższej okolicy. Kiedy po kilku miesiącach dokonano ekshumacji, stwierdzono, że ciało zakonnika nie uległo nawet najmniejszemu rozkładowi, zachowując plastyczność żywego człowieka. Zauważono przy nim obfitą ilość zmieszanego z krwią płynu, z którego unosił się bardzo miły zapach. W 1927 r. ciało Charbela złożono do sarkofagu, z którego w 1950 r. zaczął się wydobywać tajemniczy pachnący olejek mający cudowne działanie. Uznano szereg cudów potwierdzających uzdrowienia osób, które zetknęły się z tymi relikwiami w różnych częściach świata.

    W opracowaniach o tym maronickim świętym znajduje się opis uzdrowienia tętnicy szyjnej pewnej kobiety. Lekarze nie podejmowali ryzyka przeprowadzenia niezwykle skomplikowanej operacji, chora zaś sama cały czas modliła się do św. Charbela, by wyprosił jej łaskę uzdrowienia. Pewnej nocy, jakby we śnie, widziała świętego eremitę z zakonnikiem, jak rozcinają jej szyję, docierając do chorej tętnicy. Jakież było zdumienie jej męża, który o świcie zobaczył żonę pokrytą krwią, z dwiema zaszytymi ranami. Lekarze uznali, że nigdy nie widzieli tak doskonale założonych szwów. Miejscowy kapłan radził uzdrowionej kobiecie zmianę miejsca zamieszkania, by nie wzbudzała wśród ludzi sensacji. Wtedy ponownie ukazał się jej we śnie św. Charbel, zachęcając, by pozostała, dając świadectwo innym o wielkich dziełach Boga.

    Papież Paweł VI w 1965 r. dokonał beatyfikacji świątobliwego mnicha, która sprawiła, że stał się on bardziej znany także poza Libanem. Akt kanonizacji w roku 1977 uczynił go współczesnym wzorem dla całego Kościoła. Do klasztoru, w którym złożono jego ciało – do dziś w całości zachowane – przybywają każdego roku tysiące pielgrzymów, by prosić Boga o cud uzdrowienia za jego wstawiennictwem.

    Niezwykła jest historia związana z fotografią świętego. Kiedy kilku misjonarzy maronitów w 1950 r. udało się, by pomodlić się przy jego grobie, poprosili, by ktoś zrobił im pamiątkowe zdjęcie. Jakież było ich zdziwienie, kiedy po jego wywołaniu na zdjęciu zobaczyli mnicha z białą brodą, w którym najstarsi zakonnicy rozpoznali św. Charbela. To powiększone zdjęcie umieszczono w Bazylice św. Piotra podczas uroczystej beatyfikacji i kanonizacji. Z oblicza eremity emanuje niezwykły pokój człowieka całkowicie przemienionego miłością Boga.

    ks. Marek Wójtowicz SJ/Apostolstwo Modlitwy w Polsce

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Charbel

    Pan Bóg wybiera niektórych ludzi, aby w nadzwyczajny sposób przypominali światu o Jego istnieniu, Jego wszechmocnej miłości oraz nieskończonym miłosierdziu. Święty Charbel Makhlouf jest jednym z najbardziej znanych świętych na Bliskim Wschodzie. Budzi zachwyt i powszechne zdziwienie z powodu nadzwyczajnych cudów i znaków, które się dokonały za pośrednictwem jego osoby.

    Zjawisko, które przyciągnęło ludzi do św. Charbela. To był jego pierwszy cud po śmierci

    fot. deposit photos/Deon.pl

    ***

    Święty Charbel Makhlouf urodził się 8.05.1828 r. jako piąte dziecko ubogich rolników Antuna i Brygidy Makhloufów, zamieszkałych w małej, górskiej miejscowości Beąaakafra, 140 km na północ od Bejrutu. Na chrzcie otrzymał imię Józef. Rodzice jego byli katolikami obrządku maronickiego. Dzieci Makhloufów wzrastały w radosnej atmosferze wzajemnej miłości, która wynikała z codziennej modlitwy oraz ciężkiej pracy na roli. W tych czasach Liban był pod panowaniem otomańskim.

    Kiedy Józef miał 3 lata, umarł mu ojciec. Aby zapewnić dzieciom utrzymanie i wykształcenie, matka decyduje się powtórnie wyjść za mąż – za uczciwego i pobożnego Ibrahima, który był stałym diakonem. W wieku 14 lat Józef po raz pierwszy odczuł powołanie do życia zakonnego. Dopiero jednak w 1851 r. decyduje się na wstąpienie do klasztoru w Maifug. Odbywa tam postulat i pierwszy rok nowicjatu. Na początku drugiego roku nowicjatu przenosi się do klasztoru w miejscowości Annaya, gdzie 1 listopada 1853 r. składa pierwsze śluby zakonne. Przybiera imię zakonne Charbel – jest to imię antiocheńskiego męczennika z 107 roku. Kończy studia teologiczne i 23 lipca 1859 r. otrzymuje święcenia kapłańskie.

    Jako młody ksiądz w 1860 r. jest świadkiem strasznej masakry przeszło 20 000 chrześcijan, dokonanej przez muzułmanów i druzów. Bojówki muzułmańskie bez żadnej litości mordowały całe rodziny chrześcijan, plądrowały, grabiły i paliły kościoły, konwenty, gospodarstwa i domy. Setki uciekinierów – głodnych, poranionych, przerażonych tym, co się stało i co mogło ich jeszcze spotkać – szukało schronienia w klasztorze w Annai. Ojciec Charbel całym sercem pomagał uciekinierom oraz modlił się, pościł i stosował surowe praktyki pokutne, ofiarując siebie Bogu w duchu ekspiacji za popełnione zbrodnie i błagając o Boże miłosierdzie dla prześladowców i prześladowanych.

    Kiedy człowiek całkowicie oddany Chrystusowi się modli, uobecnia w świecie wszechmocną miłość Boga. Wtedy sam Chrystus działa przez niego, zwyciężając zło dobrem, kłamstwo prawdą, nienawiść miłością. Jest to jedyny w pełni skuteczny sposób walki ze złem obecnym w świecie. W taki właśnie sposób przeciwstawiał się złu o. Charbel. Wiedział on, że najskuteczniejszym sposobem zmiany świata na lepsze jest najpierw zmiana samego siebie, czyli własne uświęcenie poprzez zjednoczenie się z Bogiem. To był główny cel jego zakonnego życia. Tylko ludzie, którzy szczerze dążą do świętości, czynią świat lepszym.

    15 lutego 1875 r., po 17 latach pobytu we wspólnocie zakonnej w Annai, o. Charbel otrzymuje pozwolenie na przeniesienie się do eremu św. św. Piotra i Pawła, aby tam – w całkowitym milczeniu, przez modlitwę, pracę i jeszcze surowsze umartwienia – całkowicie zjednoczyć się z Chrystusem. Erem ten był pustelnią położoną na wysokości 1350 m n.p.m. i mieszkało w nim trzech zakonników.

    Cela o. Charbela miała tylko 6 metrów kwadratowych; pod habitem libański eremita nosił zawsze włosiennicę, spał tylko kilka godzin na dobę, jadł bardzo skromne potrawy bez mięsa, i to tylko jeden raz na dzień. Centrum jego życia była Eucharystia. Codziennie odprawiał Mszę św. w kaplicy eremu; długo się do niej przygotowywał, a po jej skończeniu przez 2 godziny trwał w dziękczynieniu. Najbardziej ulubioną jego modlitwą była adoracja Najświętszego Sakramentu; medytował także teksty Pisma św., nieustannie modlił się i pracował. W ten sposób o. Charbel całkowicie oddawał się do dyspozycji Boga, aby Stwórca oczyszczał jego serce, by uwalniał go od wszelkich złych skłonności i egoizmu – czyli czynił go świętym, to znaczy takim, jakim Jezus pragnął, aby się stał. Jego zakonni współbracia już za życia uważali go za świętego, gdyż widzieli, że w heroiczny sposób naśladował Chrystusa. Tylko niektórych ludzi Chrystus powołuje na taką drogę życia, jaką przeszedł św. Charbel, ale wszystkich powołuje do świętości. Po to żyjemy na ziemi, aby dojrzewać do miłości, do nieba – czyli uczyć się kochać tak, jak kocha nas Chrystus, i wcielać w swoim codziennym życiu Jego największe przykazanie: “abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34).

    Ojciec Charbel był tak ściśle zjednoczony z Chrystusem, że w spotkaniu z każdym człowiekiem promieniował radością czystej miłości, a Jezus przez jego pośrednictwo mógł dokonywać różnych znaków i cudów. Spośród wielu cudów libańskiego zakonnika warto przypomnieć zdarzenie, kiedy to w 1885 r. na polach rolników mieszkających w wioskach w pobliżu klasztoru w Annai osiadła potężna chmura szarańczy, która niszczyła uprawy rolne. Dla miejscowych ludzi była to straszna plaga, prowadząca do wielkiego głodu. Przełożony polecił o. Charbelowi, aby natychmiast udał się na pola zajęte przez szarańczę i by się tam modlił, błogosławił i kropił wodą święconą. Ze wszystkich pól, które udało się zakonnikowi pobłogosławić, szarańcza zniknęła, a zbiory zostały uratowane.

    W 1873 r. o. Charbel z polecenia swojego przełożonego został zawieziony do pałacu księcia Rachida Beika Al-Khoury, aby się pomodlić nad jego synem Nagibem, który umierał zarażony tyfusem. Lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie. Ojciec Charbel udzielił choremu sakramentu chorych, a następnie pokropił go święconą wodą -wtedy w jednym momencie, ku wielkiej radości wszystkich obecnych, Nagib całkowicie odzyskał zdrowie. Po skończeniu studiów medycznych rozpoczął praktykę lekarską i stał się jednym z najsławniejszych lekarzy w Libanie. W małym miasteczku Ehmej żył człowiek psychicznie chory, bardzo niebezpieczny dla siebie i innych. Kilku mężczyzn z wielkim trudem przywiozło go do klasztoru w Annai, lecz nie było w stanie wprowadzić go do kościoła, ponieważ opierał im się z nadludzką siłą. Wtedy zbliżył się •do niego o. Charbel i rozkazał mu pójść za sobą oraz klęknąć przed tabernakulum. Człowiek ów uspokoił się i pokornie wykonał polecenie mnicha. Po modlitwie, zgodnie ze wschodnim zwyczajem, o. Charbel odczytał nad głową chorego fragment Ewangelii. Wtedy stał się cud: psychicznie chory mężczyzna odzyskał zdrowie. Później ożenił się, a kiedy miał już liczną rodzinę, przeniósł się do USA. (Jest jeszcze wiele innych relacji o cudownych zdarzeniach w życiu św. Charbela, ale najwięcej dokonało się już po jego śmierci).

    Ojciec Charbel zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia 1898 r., podczas nocnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Współbracia zakonni znaleźli go rano leżącego na posadzce kaplicy; widzieli, jak z tabernakulum promieniowało przedziwne światło, które otaczało ciało zmarłego. Był to dla nich oczywisty znak z nieba. Na dworze padał wówczas obfity śnieg i wiał mroźny wiatr. Wszystkie drogi do eremu zostały całkowicie zasypane, zatem nikt z klasztoru nie mógł zawiadomić mieszkańców okolicznych wiosek o śmierci świętego pustelnika. Stała się jednak rzecz niezwykła: otóż wszyscy okoliczni mieszkańcy otrzymali tego dnia wewnętrzne przekonanie o narodzeniu się o. Charbela dla nieba. Młodzi mężczyźni wyruszyli z łopatami, aby odgarnąć śnieg, by można było dotrzeć do eremu i przenieść ciało do klasztoru w Annai. “Straciliśmy błyszczącą gwiazdę, która swoją świętością ochraniała Zakon, Kościół i cały Liban” – napisał o. przeor. “Módlmy się, aby Bóg uczynił go naszym patronem, który będzie nas strzegł i prowadził przez ciemności ziemskiego życia”.

    25 grudnia, w dzień Bożego Narodzenia, o. Charbel został pochowany we wspólnym zakonnym grobie. W pierwszą noc po pogrzebie zauważono nad miejscem pochówku zakonnika oślepiające, tajemnicze światło, widoczne w całej dolinie, które świeciło nieustannie przez 45 nocy od dnia pogrzebu. Fakt ten wywołał wielkie poruszenie w całej okolicy. Tysiące chrześcijan i muzułmanów przybywało do grobu, aby zobaczyć to osobliwe zjawisko. Niektórym z przybyłych udało się otworzyć grób i zabrać ze sobą jako relikwię kawałek ubrania czy kilka włosów z brody eremity. Patriarcha maronitów, poinformowany o tym, co się działo przy grobie pustelnika, ze względów bezpieczeństwa nakazał przeniesienie ciała do klasztoru. Grób o. Charbela został otwarty w obecności lekarza i innych urzędowych świadków. Była w nim woda z mułem, ale zwłoki świętego pustelnika pozostały nienaruszone. Po wyjęciu z grobu ciało poddano badaniom; stwierdzono, że nie miało ono najmniejszych śladów pośmiertnego rozkładu i wydzielało wspaniały zapach oraz płyn nieznanego pochodzenia (pewien rodzaj surowicy z krwią). Do dnia dzisiejszego płyn ten wypływa z ciała Świętego i jest znakiem Chrystusowej mocy uzdrawiania. Ciało o. Charbela zostało obmyte, ubrane w nowe szaty i włożone do otwartej trumny, która została złożona w klasztornym schowku, niedostępnym dla wiernych. Co dwa tygodnie zakonnicy musieli zmieniać szaty na ciele o. Charbela z powodu nieustannie wydzielającego się płynu.

    Dopiero 24 lipca 1927 r. ciało eremity zostało włożone do metalowej trumny i przeniesione do marmurowego grobowca w kościele klasztornym. Ponieważ w 1950 r. z tego grobowca zaczął obficie wyciekać tajemniczy płyn, patriarcha Kościoła maronickiego wydał polecenie otwarcia grobu i ekshumacji zwłok. Dokonano tego w obecności komisji lekarskiej, przedstawicieli Kościoła oraz władz cywilnych. Oczom zebranych ukazał się niesamowity widok: ciało świętego pustelnika wyglądało tak, jak w chwili śmierci – było zachowane w idealnym stanie. Tajemniczy płyn nieustannie wydzielający się z ciała całkowicie skorodował metalową trumnę i przedziurawił marmur grobowca. Po obmyciu i ubraniu w nowe szaty zwłoki św. Charbela zostały przez kilka dni wystawione na widok publiczny, a później w nowej trumnie złożone do grobowca i zacementowane. Tego roku zanotowano w Annai rekordową liczbę cudownych uzdrowień i nawróceń. Klasztor w Annai stał się celem pielgrzymek nie tylko dla chrześcijan, ale także dla muzułmanów oraz przedstawicieli innych wyznań.

    7 sierpnia 1952 r. nastąpiła ponowna ekshumacja zwłok o. Charbela w obecności patriarchy syryjskokatolickiego, biskupów, pięciu profesorów medycyny, ministra zdrowia i innych obserwatorów. Ciało świętego eremity było nienaruszone, ale zanurzone w tajemniczym płynie, który się nieustannie z niego wydobywał. Ponownie wystawiono je na widok publiczny od 7 do 25 sierpnia tego roku. Różnymi sposobami próbowano powstrzymać wydzielanie się płynu ze zwłok, między, innymi usunięto z nich żołądek i jelita, ale wszystkie te zabiegi okazały się nieskuteczne. Ludzkie działania nie były w stanie powstrzymać Bożej mocy działającej w ciele świętego eremity.

    Znany libański prof. medycyny Georgio Sciukrallah w ciągu 17 lat 34 razy szczegółowo badał ciało św. Charbela. Naukowiec tak podsumował swoje kilkunastoletnie analizy: “Ile razy badałem ciało Świętego, zawsze ze zdumieniem stwierdzałem, że było ono nienaruszone, giętkie, jakby było zaraz po śmierci. To, co szczególnie mnie zastanawiało, to płyn nieustannie wydzielający się z ciała. Podczas moich wielu wyjazdów konsultowałem się z profesorami medycyny w Bejrucie i w różnych miastach Europy, ale nikt z nich nie potrafił mi tego wyjaśnić. Jest to rzeczywiście zjawisko jedyne w całej historii. Gdyby ciało wydzielało tylko 3 gramy płynu dziennie – a w rzeczywistości wydzielało kilka razy więcej – to wtedy w ciągu 66 lat łączna jego waga wynosiłaby 72 kilo, czyli o wiele więcej aniżeli waga całego ciała. Z naukowego punktu widzenia jest to zjawisko niewytłumaczalne, gdyż w ciele człowieka znajduje się około 5 litrów krwi i innych płynów. Opierając się na dotychczasowych badaniach, doszedłem do przekonania, że ciało św. Charbela zachowuje się w stanie nienaruszonym, wydzielając tajemniczy płyn, dzięki interwencji samego Boga”.

    W 1965 r. o. Charbel został beatyfikowany, a 9 października 1977 r. kanonizowany na placu św. Piotra w Rzymie przez Ojca św. Pawła VI. Nikt nie sfotografował św. Charbela ani nikt nie namalował za życia jego portretu. 8 maja 1950 r. wydarzyła się rzecz niezwykła: otóż kilku misjonarzy maronitów zrobiło sobie grupowe zdjęcie przed grobem świętego pustelnika. Po wywołaniu fotografii okazało się, że znalazła się na niej dodatkowa, tajemnicza postać mnicha. Dopiero starsi zakonnicy rozpoznali w niej o. Charbela. Od tej pory na podstawie tego właśnie zdjęcia maluje się portrety świętego pustelnika.

    Święty Charbel przykładem swojego życia i nieustannym wstawiennictwem u Boga apeluje do nas, abyśmy codziennie, z odwagą i w sposób bezkompromisowy, zmierzali do szczęścia wiecznego w niebie. A prowadzi tam tylko jedna droga, na którą zaprasza nas Jezus: “Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8, 34-35). Patrząc na przykład św. Charbela, nie bójmy się iść drogą umartwienia, zaparcia się siebie, śmierci dla grzechu, aby całkowicie jednoczyć się z Chrystusem – Źródłem Miłości – przez wytrwałą modlitwę, sakramenty pokuty i Eucharystii oraz ofiarną miłość bliźniego.


    Ks. Mieczysław Piotrowski TChr/”Miłujcie się!”

    _____________________________________________________________________________

    Św. Charbel nie zna limitu cudów!

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Charbel nie zna limitu cudów!

    Spośród tysięcy cudownych uzdrowień przypisywanych wstawiennictwu św. Charbela trzy zostały wybrane do zakończenia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego.

         W 1936 r. trzydziestoletnia siostra zakonna Maria Abel Kamari ciężko zachorowała – doznała rozległego owrzodzenia żołądka. Po dwóch operacjach nie było żadnej poprawy – kobieta dalej nie mogła jeść, ponadto nastąpiło u niej odwapnienie kości, straciła zęby, a jej prawa ręka została sparaliżowana. W 1942 r. problemy żołądkowe siostry Marii nasiliły się do tego stopnia, że już nawet nie wstawała z łóżka, gdyż istniało stałe niebezpieczeństwo śmierci.

    Po przyjęciu sakramentu chorych zakonnica zaczęła gorąco się modlić o powrót do zdrowia za wstawiennictwem św. Charbela. Na jej usilną prośbę 11 lipca 1950 r. zawieziono ją do grobu Świętego Pustelnika. Kiedy s. Maria dotknęła grobu, poczuła w całym swoim ciele jakby elektryczny wstrząs. Otarła wtedy chusteczką tajemniczy płyn, który wypływał z ciała św. Charbela i przenikał przez marmurowy sarkofag. I kiedy potarła mokrą tkaniną chore części ciała, natychmiast wstała o własnych siłach z noszy i zaczęła normalnie chodzić. Widząc to, zgromadzeni ludzie z wielką radością zaczęli krzyczeć, że stał się cud. Od tego momentu kobieta została całkowicie uzdrowiona, co potwierdziły późniejsze szczegółowe badania lekarskie.

         Iskander Obeid był kowalem. W 1925 r. podczas pracy w kuźni odłamek metalu poważnie uszkodził jego prawe oko. Dziwnym zbiegiem okoliczności w roku 1937, również w czasie pracy, to samo oko zostało tak mocno zranione, że mężczyzna przestał nim w ogóle widzieć. Lekarze zdecydowali się wówczas na jego usuniecie. Pomimo tego. że Iskander odczuwał nieustanny ból uszkodzonego oka. nie zgodził się. aby je usunięto. W 1950 r. zaczął żarliwie się modlić o uzdrowienie za wstawiennictwem św. Charbela. Pewnej nocy w czasie snu zobaczył Świętego Pustelnika, który prosił go, aby udał się z pielgrzymką do jego grobu w klasztorze Annaya. Iskander zdecydował się tam pojechać 18 października 1950 r. Gdy dotarł na miejsce, ból oka tak bardzo się nasilił. że z tylko z wielkim trudem mógł go znosić. Po spowiedzi i przyjęciu Jezusa w Komunii św. Iskander długo się modlił przy grobie św. Charbela. W nocy przyśnił mu się Święty Pustelnik, który go pobłogosławił. Kiedy rano się obudził, stwierdził ku swojej wielkiej radości, że doskonale widzi na prawe oko, a ból całkowicie ustał. Komisja lekarska potwierdziła fakt całkowitej, cudownej regeneracji uszkodzonego oka Iskandra Obeida.

        Mariam Assai Awad, Syryjka mieszkająca w Libanie, dowiedziała się, że jest chora na raka żołądka, gdy nastąpiły już przerzuty na jelita i gardło. Operacje w 1963 i 1965 r. nic nie pomogły. Z medycznego punktu widzenia Mariam nie miała żadnych szans na wyleczenie, została więc wypisana ze szpitala, aby mogła umierać w swoim domu. Chora zaczęła wtedy wzywać pomocy św. Charbela. Pewnej nocy w 1967 r. przed zaśnięciem gorąco pomodliła się za wstawiennictwem św. Charbela o swoje całkowite uzdrowienie. I kiedy obudziła się rano. stwierdziła, że wszystkie symptomy jej choroby zniknęły. Lekarze z miejscowego szpitala przeżyli prawdziwy szok. kiedy zobaczyli Mariam poruszającą się o własnych siłach. Szczegółowe badania potwierdziły, że kobieta została w niewyjaśniony sposób całkowicie uzdrowiona.

    Cudowne znaki w Rosji

         Anatolij Bajukanski, naczelny redaktor rosyjskiego miesięcznika Lekar, po raz pierwszy dowiedział się o św. Charbelu po przeczytaniu artykułu w białoruskim czasopiśmie Odkrywca. Autor pisał, że Święty z Libanu uzdrawia z różnych chorób oraz pomaga ludziom odkryć i przyjąć skarb chrześcijańskiej wiary. W 1997 r. Anatolij zdecydował się opublikować w swoim piśmie artykuł o św. Charbelu, wraz z jego fotografią. Odzew czytelników Lekara był zadziwiający: z Rosji i z Białorusi napłynęło do redakcji przeszło 5000 listów ze świadectwami cudownych uzdrowień i różnych łask przypisywanych wstawiennictwu św. Charbe-la. Dla Bojukanskiego był tym bardziej zadziwiający fakt, że Rosjanie po okresie komunistycznej ateizacji nie są skłonni wierzyć w cudowne uzdrowienia, zwłaszcza przypisywane katolickiemu Świętemu. W pięciu kolejnych wydaniach swego miesięcznika Anatolij opublikował zdjęcia św. Charbela oraz świadectwa uzdrowień dzięki jego wstawiennictwu. Czytelnicy pisali o uzdrowieniach z najróżniejszych nieuleczalnych chorób: zaawansowanych nowotworów, paraliżu, gangren, stanów całkowitej nieświadomości, śpiączki, oraz z innych, mniejszych dolegliwości. Artykuły i książki Bajukanskiego o św. Charbelu nie zostały dobrze przyjęte przez wielu duchownych prawosławnych oraz rosyjskich dziennikarzy. Autora poddano ostrej krytyce za to, że propaguje kult katolickiego świętego, a niektórzy prawosławni księża nawoływali nawet wiernych do palenia obrazów św. Charbela.

         Anatolij Bajukanski udał się wówczas z pielgrzymką do grobu św. Charbela. Zabrał ze sobą listy, które przesłali mu czytelnicy, aby położyć je na grobie Świętego Pustelnika. Pielgrzymka ta bardzo umocniła go w wierze. Niemalże namacalnie doświadczył wówczas bliskości św. Charbela i jego cudownego wstawiennictwa u Boga, ponieważ wielu nieuleczalnie chorych czytelników Lekara zostało całkowicie uzdrowionych. Anatolij przekonał się wtedy, że wszystko staje się możliwe dla człowieka, który szczerze ufa i wierzy Bogu oraz modli się za wstawiennictwem Świętych.

    ks. Mieczysław Piotrowski TChr/Fronda.pl

     

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Charbel. Potężny Znak od Boga dla Niewierzących

    fot.LLEW via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Św. Charbel. Potężny Znak od Boga dla Niewierzących

    “Kto stanie przed Bogiem bez miłości , będzie musiał ponieść wszystkie konsekwencje swoich grzesznych wyborów i egoistycznego postępowania”

     „ W chwili śmierci będzie się liczyła tylko miłość.

    W chwili śmierci grzesznik najbardziej będzie się obawiał swego braku odpowiedzi na nieskończoną miłość Boga i będzie to opłakiwał.

    Wszystkie bogactwa materialne , sława , władza , pozycja społeczna i najróżniejsze sukcesy wraz ze śmiercią pozostaną na tej ziemi.

    W chwili śmierci będzie się liczyła tylko miłość.

    Kto stanie przed Bogiem bez miłości , będzie musiał ponieść wszystkie konsekwencje swoich grzesznych wyborów i egoistycznego postępowania.

    Arogancja zawsze prowadzi do grzechu , a brak przebaczenia i nienawiść prowadzi do potępienia wiecznego.

     Módlmy się więc i nawracajmy.

    Otwórzmy dla Chrystusa bramy naszych serc , aby mógł On tam zamieszkać .

    Święci są czytelnymi znakami obecności i działania niewidzialnego Boga.

    Za ich  pośrednictwem Jezus Chrystus nieustannie dokonuje różnych cudów i znaków , poprzez które wzywa nas do nawrócenia.”  – Orędzie św Charbela.


    Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie (J 4, 48)



    Pan Jezus za pośrednictwem tego świętego dokonał tysięcy cudów, jak podaje portal Adonai — W sanktuarium św. Charbela w miejscowości Annaya znajduje się obfita dokumentacja o przeszło sześciu tysiącach cudownych uzdrowień. Z pewnością jest to tylko mała część tych cudownych znaków, które się dokonały za wstawiennictwem świętego pustelnika z Libanu. Dziesięć procent z nich dotyczy osób nieochrzczonych, muzułmanów, druzów i wyznawców innych wyznań.| To dane z 2006 roku.

    Jak podaje ks Jarosław Cielecki, dyrektor Watykańskiego Serwisu Informacyjnego — Film „Liban. Ziemia Świętych” przedstawia m.in. postać św. Charbela i św. Rafki – opowiada o nich kardynał Bechara Rai, patriarcha maronicki…
    Św. Charbel był pustelnikiem, urodził się w 1828 roku i żył 70 lat. Po śmierci, jego ciało nie uległo rozkładowi i z niego wydobyło się ponad 100 litrów oleju. W 1993 roku Święty przyszedł do sparaliżowanej kobiety Nochad al Hami, którą we śnie zoperował. Na szyi uzdrowionej Libanki pozostały rany po zabiegu, a krwawe blizny są widoczne do dziś. O swoim uzdrowieniu Nochad opowiada w filmie. Obecnie zarejestrowano już ponad 23 tysiące cudów za wstawiennictwem św. Charbela. Co roku do jego grobu w Annaya przybywa ponad 4 milionów pielgrzymów, prosząc i dziękując za otrzymane łaski.|

    5 grudnia 1965 r. papież Paweł VI beatyfikował, a 9 października 1977 r. kanonizował o. Charbela Makhloufa. Spośród tysięcy cudownych uzdrowień przypisywanych wstawiennictwu św. Charbela trzy zostały wybrane do zakończenia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego.

    W 1936 r. trzydziestoletnia siostra zakonna Maria Abel Kamari ciężko zachorowała – doznała rozległego owrzodzenia żołądka. Po dwóch operacjach nie było żadnej poprawy – kobieta dalej nie mogła jeść, ponadto nastąpiło u niej odwapnienie kości, straciła zęby, a jej prawa ręka została sparaliżowana. W 1942 r. problemy żołądkowe siostry Marii nasiliły się do tego stopnia, że już nawet nie wstawała z łóżka, gdyż istniało stałe niebezpieczeństwo śmierci. Po przyjęciu sakramentu namaszczenia chorych zakonnica zaczęła gorąco się modlić o powrót do zdrowia za wstawiennictwem św. Charbela. Na jej usilną prośbę 11 lipca 1950 r. zawieziono ją do grobu Świętego Pustelnika. Kiedy s. Maria dotknęła grobu, poczuła w całym swoim ciele jakby elektryczny wstrząs. Otarła wtedy chusteczką tajemniczy płyn, który wypływał z ciała św. Charbela i przenikał przez marmurowy sarkofag. I kiedy potarła mokrą tkaniną chore części ciała, natychmiast wstała o własnych siłach z noszy i zaczęła normalnie chodzić. Widząc to, zgromadzeni ludzie z wielką radością zaczęli krzyczeć, że stał się cud. Od tego momentu kobieta została całkowicie uzdrowiona, co potwierdziły późniejsze szczegółowe badania lekarskie.

    Iskander Obeid był kowalem. W 1925 r. podczas pracy w kuźni odłamek metalu poważnie uszkodził jego prawe oko. Dziwnym zbiegiem okoliczności w roku 1937, również w czasie pracy, to samo oko zostało tak mocno zranione, że mężczyzna przestał nim w ogóle widzieć. Lekarze zdecydowali się wówczas na jego usunięcie. Pomimo tego, że Iskander odczuwał nieustanny ból uszkodzonego oka, nie zgodził się, aby je usunięto. W 1950 r. zaczął żarliwie się modlić o uzdrowienie za wstawiennictwem św. Charbela. Pewnej nocy w czasie snu zobaczył Świętego Pustelnika, który prosił go, aby udał się z pielgrzymką do jego grobu w klasztorze Annaya. Iskander zdecydował się tam pojechać 18 października 1950 r. Gdy dotarł na miejsce, ból oka tak bardzo się nasilił, że z tylko z wielkim trudem mógł go znosić. Po spowiedzi i przyjęciu Jezusa w Komunii św. Iskander długo się modlił przy grobie św. Charbela. W nocy przyśnił mu się Święty Pustelnik, który go pobłogosławił. Kiedy rano się obudził, stwierdził ku swojej wielkiej radości, że doskonale widzi na prawe oko, a ból całkowicie ustał. Komisja lekarska potwierdziła fakt całkowitej, cudownej regeneracji uszkodzonego oka Iskandra Obeida.

    Mariam Assai Awad, Syryjka mieszkająca w Libanie, dowiedziała się, że jest chora na raka żołądka, gdy nastąpiły już przerzuty na jelita i gardło. Operacje w 1963 i 1965 r. nic nie pomogły. Z medycznego punktu widzenia Mariam nie miała żadnych szans na wyleczenie, została więc wypisana ze szpitala, aby mogła umierać w swoim domu. Chora zaczęła wtedy wzywać pomocy św. Charbela. Pewnej nocy w 1967 r. przed zaśnięciem gorąco pomodliła się za wstawiennictwem św. Charbela o swoje całkowite uzdrowienie. I kiedy obudziła się rano, stwierdziła, że wszystkie symptomy jej choroby zniknęły. Lekarze z miejscowego szpitala przeżyli prawdziwy szok, kiedy zobaczyli Mariam poruszającą się o własnych siłach. Szczegółowe badania potwierdziły, że kobieta została w niewyjaśniony sposób całkowicie uzdrowiona.

    Podobnych cudów dokonanych za pośrednictwem św Charbela jest od groma. W internecie znajdziemy ich całą masę, również z opiniami lekarzy, takich jak np sławny libański chirurg – dr Nabił Hokayem.

    AdrianJ/Fronda

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 lipca

    Błogosławiona
    Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego
    (Helena Staszewska), zakonnica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Innocenty I, papież
      •  Błogosławiona Maria Magdalena Martinengo, dziewica
      •  Święty Tytus Brandsma, prezbiter i męczennik
      •  Święty Celestyn I, papież
      •  Błogosławiona Maria od Męki Pańskiej (Tarallo), dziewica
    ***
    Błogosławiona Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego

    Helena Staszewska urodziła się w 1890 r. w Złoczewie koło Kalisza. Wychowywała się w wielodzietnej rodzinie – miała 12 rodzeństwa. Naukę rozpoczęła w Wieluniu, następnie uczyła się w Kaliszu i Piotrkowie. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczęła pracę w Sulejówku. W czasie I wojny światowej zmarł jej ojciec, a niedługo potem także i matka. Po ich śmierci musiała zająć się wychowaniem młodszego rodzeństwa. Pracowała jako nauczycielka.
    W wieku 31 lat wstąpiła do Sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej w Krakowie. Wraz z nią do urszulanek wstąpiły też jej dwie siostry. Sześć miesięcy później otrzymała imię Marii Klemensy od Jezusa Ukrzyżowanego i przyjęła habit zakonny. Po złożeniu ślubów pracowała m.in. w szkole powszechnej urszulanek w Krakowie. Prowadziła także Krucjatę i założyła Sodalicję Mariańską w Sierczy koło Krakowa. Organizowała comiesięczne spotkania, na których czytano prasę katolickę, uczyła dziewczęta sztuki wypowiadania się. Doprowadziła też do uruchomienia ochronki, do której zapisało się ok. 50 dzieci. W czasie swego 22-letniego pobytu w zakonie pełniła wiele funkcji i spełniała różne obowiązki. Była między innymi zastępczynią przełożonej w klasztorach: w Sierczy, Zakopanem i Stanisławowie. Była także przełożoną w Częstochowie, Gdyni i Rokicinach Podhalańskich. W tej ostatniej miejscowości znalazła się 15 sierpnia 1939 r., tuż przed wybuchem II wojny światowej. Już 1 września została zmuszona, by wraz ze swoimi siostrami opuścić klasztor. Następnego dnia udały się do Krakowa, skąd do Rokicin powróciły w połowie września, już po nadejściu wojsk niemieckich. Siostry zaangażowały się w pomoc potrzebującym, których było coraz więcej. W lipcu 1940 r. w klasztorze po raz pierwszy pojawiło się gestapo, aby zastraszyć i zniechęcić siostry.
    Od 1941 r. siostry zaczęły przyjmować w klasztorze zagrożone gruźlicą dzieci warszawskie. Były wśród nich również dzieci żydowskie, ukrywane przez urszulanki. Przez dom zakonny przewijało się też wielu uciekinierów i tułaczy, Polaków i Żydów. Nikomu nie odmawiano pomocy.
    26 stycznia 1943 r. Niemcy weszli do klasztoru i aresztowali przełożoną, matkę Marię Klemensę. Pozwolono jej tylko uklęknąć w kaplicy i zmówić “Pod Twoją obronę”. Przez miesiąc przetrzymywano ją w miejscowym areszcie, po czym 26 lutego 1943 r. przewieziono ją do osławionego więzienia na Montelupich w Krakowie. Po kilku dniach znalazła się w transporcie do Auschwitz; tam otrzymała numer 38102.
    Od początku pobytu w obozie chorowała i cierpiała. Z trudem trzymała się na nogach. Niebawem słaby organizm zaatakował panoszący się w tym obozie koncentracyjnym tyfus. Zmarła z tego powodu 27 lipca 1943 r.
    13 czerwca 1999 r. w Warszawie papież św. Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników Kościoła z okresu II wojny światowej. W ich gronie znalazła się też Maria Klemensa Staszewska od Jezusa Ukrzyżowanego, urszulanka Unii Rzymskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 lipca

    Święci Anna i Joachim,
    rodzice Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Pierina De Micheli, dziewica
    ***
    Ewangelie nie przekazały o rodzicach Maryi żadnej wiadomości. Milczenie Biblii dopełnia bogata literatura apokryficzna. Ich imiona są znane jedynie z apokryfów Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. roku 150, z Ewangelii Pseudo-Mateusza z wieku VI oraz z Księgi Narodzenia Maryi z wieku VIII. Najbardziej godnym uwagi może być pierwszy z wymienionych apokryfów, gdyż pochodzi z samych początków chrześcijaństwa, stąd może zawierać ziarna prawdy zachowanej przez tradycję.

    Święta Anna z Maryją

    Anna pochodziła z rodziny kapłańskiej z Betlejem. Hebrajskie imię Anna w języku polskim znaczy tyle, co “łaska”. Od IV wieku do dzisiaj pokazuje się przy Sadzawce Owczej w Jerozolimie miejsce, gdzie stał dom Anny i Joachima. Obecnie wznosi się na nim trzeci z kolei kościół. Wybudowali go krzyżowcy.
    Św. Anna jest patronką diecezji opolskiej, miast, m.in. Hanoveru, oraz kobiet rodzących, matek, wdów, położnic, ubogich robotnic, górników kopalni złota, młynarzy, powroźników i żeglarzy.

    Święty Joachim z Maryją

    Joachim miał pochodzić z zamożnej i znakomitej rodziny z Galilei. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż oznacza tyle, co “przygotowanie Panu”. W dawnej Polsce czczony był jako “protektor Królestwa”. Kiedy Maryja była jeszcze dzieckiem, miał pożegnać ziemię. Razem ze św. Anną patronują małżonkom.
    Od dawna biblistów interesował problem, dlaczego Ewangeliści podają dwie odrębne genealogie Pana Jezusa: inną przytacza św. Mateusz (Mt 1, 1-18), a inną – św. Łukasz (Łk 3, 23-38). Przyjmuje się dzisiaj dość powszechnie, że św. Mateusz podaje rodowód Chrystusa Pana wymieniając przodków św. Józefa, podczas gdy św. Łukasz przytacza rodowód Pana Jezusa wymieniając przodków Maryi. Według takiej interpretacji ojcem Maryi nie byłby wtedy św. Joachim, ale Heli. Być może imię Joachim jest apokryficzne. Możliwe także, że Heli miał drugie imię Joachim. Sprawa jest nadal otwarta.

    Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi

    Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku podaje, że Anna i Joachim byli bezdzietni. Małżonkowie daremnie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Joachim, będąc już w podeszłym wieku, udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się o Boże miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że jego prośby zostały wysłuchane, gdyż jego małżonka Anna da mu Dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej Córki, której według zwyczaju piętnastego dnia nadano imię Maria, była najbliższa rodzina. W rocznicę tych narodzin urządzono wielką radosną uroczystość. Po urodzeniu się Maryi, spełniając uprzednio złożony ślub, rodzice oddali swą Jedynaczkę na służbę w świątyni. Kiedy Maryja miała 3 lata, oddano Ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim. Według jednej z legend Annie przypisuje się trinubium – po śmierci Joachima miała wyjść jeszcze dwukrotnie za mąż.Kult świętych Joachima i Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. W miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa, wzrastała także publiczna cześć Jej rodziców. Już w IV/V w. istniał w Jerozolimie kościółek przy dawnej sadzawce Betesda w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary, co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz, patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505).
    Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor św. Anny stanął w roku 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest także to, że jej imię było i dotąd jest często nadawane dziewczynkom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).

    Święta Anna Samotrzecia

    Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance. Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyrowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola. Sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie – tak dalece, że figura św. Anny doczekała się uroczystej koronacji papieskimi koronami 14 września 1910 r. Sanktuarium to nawiedził św. Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki do Polski. Cudowna figura św. Anny wykonana jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką, i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie św. Anny.Liturgiczny obchód ku czci rodziców Maryi pojawił się najpierw na Wschodzie. Wprowadził go w 710 r. cesarz Justynian II pod tytułem Poczęcie św. Anny. Wspomnienie obchodzono w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą Splendor aeternae gloriae z 21 czerwca 1378 r. zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 r. rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 r., opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że należy im się szczególna cześć. Dlatego Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto dnia 26 lipca. Reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca.

    Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi

    W ikonografii św. Anna ukazywana jest w scenach z apokryfów oraz obrazujących życie Maryi. Przedstawiana jako starsza kobieta z welonem na głowie. Ulubionym tematem jest św. Anna ucząca czytać Maryję. Niektóre jej atrybuty: palec na ustach, księga, lilia.
    Św. Joachim ukazywany jest jako starszy, brodaty mężczyzna w długiej sukni lub w płaszczu. Występuje w licznych cyklach mariologicznych oraz z życia św. Anny. Jego atrybutami są: anioł, Dziecię Jezus w ramionach, dwa gołąbki w dłoni, na zamkniętej księdze lub w małym koszyku, jagnię u stóp, laska, kij pasterski, księga, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Święci Joachim i Anna –

    Rodzice Najświętszej Maryi Panny

    Święci Joachim i Anna - Rodzice Najświętszej Maryi Panny

    Święta Anna i Joachim przyprowadzają Maryję do Świątyni. Fresk w Bazylice na Górze św. Anny/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Kult św. Joachima i św. Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy.

    „Przygotowanie Panu” i „Łaska”

    Piotr Skarga tymi słowami rozpoczyna żywot św. Anny: „Św. Anna męża miała Joachima z narodu Dawidowego. Jakoż i sama szła z tego pokolenia królewskiego i kapłańskiego. Oboje byli sprawiedliwymi przed Bogiem, zachowując rozkazanie Boże i chodząc w drodze pobożności. Na trzy części rozdzielili majętność swoją: jedną Kościołowi Bożemu i kapłanom dawali, drugą ubogim, a trzecią sami potrzeby swe opatrywali. Długo żyli bez potomstwa, żadnego owocem małżeństwa i dziatkami cieszyć się nie mogąc, przez co byli strapieni i smutni” (Żywoty Świętych).

    Ewangelie i księgi Pisma świętego milczą zupełnie o rodzicach Najświętszej Maryi. Ich imiona są znane jedynie z apokryfu „Ewangelia Jakuba”, w którym jest bardzo wiele fantazji i baśni, ale znaleźć można także jądro prawdy, która mogła zachować się drogą tradycji. Apokryf ten bowiem powstał zaledwie w sto lat po ewangeliach, sięga więc początków chrześcijaństwa. Na jego podstawie dowiadujemy się, że Joachim pochodził z zamożnej i znakomitej rodziny. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż Joachim po hebrajsku może oznaczać tyle co „przygotowanie Panu”. Pochodzić miał z Galilei. Jego małżonka Anna, której imię hebrajskie znaczy tyle co „łaska” miała rodzinny dom w Betlejem. Daremnie jednak święci małżonkowie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Wreszcie Joachim udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się, aby uprosić sobie u Pana Boga miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że modły jego zostały wysłuchane, gdyż małżonka jego Anna da mu dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej córki, której według zwyczaju dnia piętnastego dano na imię Maria, co wśród wielu znaczeń tłumaczy się także, jako „pani”, była najbliższa rodzina. W rocznicę zaś urządzono wielką radosną uroczystość. Kiedy córka miała 3 lata oddano ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim, po nim zaś Anna („Protoewangelia Jakuba”, rozdział I-VII).

    Kult św. Joachima i św. Anny w Kościele

    Kult św. Joachima i św. Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. Jest rzeczą zupełnie naturalną, że w miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa zwyżkowała także cześć publiczna jej wybranych i szczęśliwych rodziców. Już w wieku IV-V istniał kościółek w Jerozolimie przy dawnej sadzawce Betsaida w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Istnieje on do dzisiaj. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German I patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy nasz błogosławiony Władysław z Gielniowa (+ 1505).

    Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor Św. Anny stanął w r. 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest, że jej imię było i bywa dotąd tak często nadawane niewiastom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Obecnie do najgłośniejszych sanktuariów należą Dureń w Niemczech z roku 1498, Annaberg w Westfalii i Annaberg w Saksonii, Auray w Bretanii (Francja), Annaberg koło Mariazell w Styrii oraz w Beaupre w Kanadzie założone w 1661 r. przez emigrantów francuskich, Bretończyków oraz w Scranton i w Nowym Orleanie w USA a także na dalekim Ceylonie.

    Ku czci św. Anny wystawiono wiele kościołów. Św. Anna jest patronką wielu miejscowości. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).

    Najdawniejszy wizerunek św. Anny pochodzi z wieku VIII. Jest nim fresk w kościele S.M. Antiąua. Nasz znany archeolog Kazimierz Michałowski odkrył w Faras (Numidia) freski z VIII w., wśród nich przepiękny wizerunek św. Anny, który poczta polska uwieczniła w specjalnym znaczku pocztowym.

    Papież Leon XIII zezwolił na koronację obrazu św. Anny w Beaupre (Kanada).

    Wiele miast chlubi się z posiadania relikwii św. Anny. Wymienimy niektóre (w nawiasach daty otrzymania tychże relikwii). O ich autentyczności nie wypowiadamy się. Są one dla nas tylko dowodem wielkiej popularności świętej Anny w świecie chrześcijańskim. A oto wykaz tych miejscowości: Weingasten (1182), Brema (1192), Chartres (1204), Liitzel (1205), Maius (1212), Beaupre, Montreal, Dureń, Padeborn, Genua, Wiedeń, Salamanka.

    Kult św. Joachima i św. Anny w Polsce

    Szczególnie żywy w Polsce był kult św. Anny. Powstałe w wiekach średnich w Niemczech bractwo Św. Anny rychło rozpowszechniło się w Polsce w XV wieku. Jego najgorliwszymi propagatorami byli bernardyni. Bł. Władysław z Gielniowa miał ułożyć ku czci św. Anny piękne godzinki.
    Ku czci św. Anny wystawiono w Polsce ponad 215 kościołów, z tych tak piękne, jak: kościół św. Anny w Krakowie czy w Warszawie, perły baroku. O gotyckim kościele Św. Anny w Wilnie miał wyrazić się w podziwie Napoleon, że byłby on perłą Paryża.

    Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance (parafia Rzekuń koło Ostrołęki). Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyborowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola.

    Zwłaszcza sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie tak dalece, że figura św. Anny doczekała się chwały uroczystej koronacji koronami papieskimi 14 września 1910 roku. Nawiedził je także papież Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej II Pielgrzymki do Polski. Sanktuarium Św. Anny znajduje się na wzgórzu (406 m npm). Kiedyś wzgórze to miało nazwę Góry Chełmskiej, później Góry Św. Jerzego i Świętej Góry. Nazwa Góra Św. Anny przyjęła się od wieku XVI. Kościół wystawiono w latach 1480-1516. Cudowna figura św. Anny jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie Św. Anny. Napływ pielgrzymów datuje się od roku 1516. Dla zapewnienia pątnikom pełnej obsługi właściciel Góry Św. Anny hrabia Melchior Ferdynand Gaszyn sprowadził ze Lwowa reformatów (1656). Obecny kościół pochodzi z roku 1673. Z tego czasu także jest klasztor. W XVIII w. wystawiono Kalwarię (33 kaplice Męki Pańskiej) oraz Dróżki Maryi (10 kaplic). Odtąd nieprzeliczone tłumy szły do sanktuarium z Polski, Czech i Niemiec. Żadna siła, żadne zakazy nie zdołały fali pątniczej zatrzymać. W roku 1810 rząd pruski zlikwidował klasztor, ale franciszkanie wrócili w 1859 roku. W czasie „kulturkampfu” musieli ponownie klasztor opuścić, ale powrócili rychło, bo już w roku 1887. W latach 1921-1938 stanął na Górze św. Anny Dom Młodzieżowy, Dom Pielgrzyma i Dom Rekolekcyjny. W roku 1941 rząd hitlerowski zmusił zakonników do opuszczenia klasztoru. Powrócili w 1945 roku. Góra Św. Anny była przez wiele lat ośrodkiem polskości na Śląsku i ostoją katolicyzmu. Tu właśnie rozegrała się największa bitwa III Powstania Śląskiego (1921). Pamiątką jest pomnik „Czynu Powstańczego” Ksawerego Dunikowskiego.

    Powiedzieli o św. Annie

    Św. Jan Damasceński:
    „O zaiste błogosławioną jest i po trzykroć błogosławioną! Ubłogosławiona od Boga niemowlęciem to jest Maryją, którą ze wszech miar czci godną zrodziłaś. Z niej to Chrystus wyrósł, kwiat życia… A my, o przebłogosławiona Niewiasto, winszujemy Ci. Zrodziłaś bowiem naszą i wszystkich nadzieję daną od Boga… O zaprawdę błogosławioną jest i błogosławiony owoc żywota Twojego. Język pobożnych zaś niech wysławia także dziecię Twe, a radosny głos niech wychwala owoc Twój. Godna jest czci, godna najwyższej czci jest ta, na której spełniła się obietnica Boża, która wydała taki owoc, z którego wyszedł słodki Jezus… Raduj się i Ty, Joachimie, że z Córki twojej Syn się narodził, którego imię Wielkiej Rady Anioł czyli Zbawiciel całego świata. Chrystus na pewnym miejscu powiedział: «Po owocach ich, poznacie ich». Podobało się Bogu i uznał to za stosowne, aby Was wybrać dla dania jej życia. Pełniąc bowiem święcie i bogobojnie wasz obowiązek, wydaliście skarb dziewiczy.

    Skąd się wzięło to święto?

    Obchodzono to święto najpierw na Wschodzie. Wprowadził je w 710 roku cesarz Justynian II pod tytułem „Poczęcie św. Anny”. Obchodzono je w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą „Splendor aeternae gloriae” z 21 czerwca 1378 roku zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 roku rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Papież Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 roku, opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że ci rodzice istnieli, a przeto należy im się cześć szczególna, chociaż bliższych danych o nich nie wiemy. Dlatego papież Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto 26 lipca. Nowa reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca, obniżając równocześnie rangę ze święta do wspomnienia obowiązkowego.

    Relikwie św. Joachima i św. Anny

    O relikwiach św. Anny była już mowa. Wypada wszakże dorzucić kilka szczegółów. Przełożony klasztoru na Rusi, Daniel, który przybył do Ziemi Świętej z pielgrzymką w 1110 roku, pisze, że pokazano mu grób św. Joachima i św. Anny w kościółku przy sadzawce Betsaidzie. Od wieku XV pokazywano grób tych świętych małżonków w Getsemani obok grobu Maryi w kościółku Jej grobu.

    W Kolonii pokazują relikwię głowy św. Joachima, a w Genui relikwię ręki św. Anny. Ich autentyczność jest równie problematyczna, jak wspomnianych relikwii św. Anny. Są jednak one również jednym z dowodów czci, jakiej doznawali rodzice Najśw. Maryi Panny.

    Warto wiedzieć

    W wielu krajach św. Anna doznawała szczególnej czci od niewiast-matek jako ich główna patronka. W niektórych parafiach w Polsce dzień świętej Anny bywa już tradycyjnie uważany za święto niewiast katolickich. Udziela się błogosławieństwa matkom.

    Św. Anna jest również uważana za patronkę szkół chrześcijańskich. Dlatego ku jej czci wzniesiono kościoły akademickie np. w Krakowie lub kościoły pod jej wezwaniem przeznaczono na kościoły akademickie np. w Warszawie i w Wilnie. Dość często spotyka się obrazy, przedstawiające św. Annę nauczającą prawd bożych Maryję Pannę.

    Babcia, starka, oma, grandma

    Andrzej Kerner

    Pisać reportaż o Górze Świętej Anny to jak pisać o swojej ulicy, znajomych i sąsiadach, o rodzinie. Wszystko wydaje się takie codzienne, zwykłe, bliskie, normalne. A jednak, słowo daję, jakie to cudowne miejsce.

    Traumatyczne początki bliższych związków

    Wychowałem się na podwórku, na którym chłopcy mieli swoisty rodzaj kary dla mniejszych od siebie. Dłońmi obejmowało się głowę delikwenta na wysokości uszu, a następnie podnosiło tak, aby tylko oderwać od ziemi. Wtedy padało to nielubiane pytanie: „Widzisz Górę Świętej Anny?!”. Nie wiem, kto wymyślił ten dość bolesny – i mam nadzieję, że już niepraktykowany – obyczaj. Musiał to jednak być ktoś, kto chyba nie lubił zbyt tej Góry i wszystkich Boskich tajemnic, które ona w sobie ma. Dość powiedzieć, że na pytanie „Chcesz zobaczyć Górę Świętej Anny?” mały człowiek albo szybko włączał piąty bieg, albo gwałtownie zaprzeczał.

    Cóż, moje dziecinne skojarzenia z Górą Świętej Anny trudno uznać za szczególnie budujące. Powiem więcej, pierwsze wspomnienia z rodzinnych wizyt w kościele na Górze Świętej Anny również były lekko traumatyczne. Kiedy w niewielkim kościele zabrzmiały organy, a jeszcze bardziej – kiedy zagrzmiały trąby i tuby orkiestry dętej, byłem po prostu wystraszony. Nie dodawało mi otuchy spoglądanie na rzucający się w oczy fresk z sufitu bazyliki z obrazem wygnania z raju, gdzie zielony wąż (i to ze skrzydłami!), wijący się między nagimi i przerażonymi Adamem i Ewą, wypuszczał swój rozdwojony język na niebezpieczną dla malca odległość. Nie uspokajały mnie nawet putta przy ambonie, bo one dęły w trąbki, a dźwięk trąb – jak już wspomniałem – przerażał mnie wtedy. Było tylko jedno miejsce, które nie wydawało mi się groźne, które było jak szalupa, której można by się było uchwycić w oszalałym morzu wrogich żywiołów dźwięku i obrazu. Oświetlona, zamknięta za szybką, w półeczce na szczycie ołtarza, mała figurka św. Anny była jak jasna miniaturka, którą aż chce się przytulić. Ale ona była tak daleko.

    Figurka św. Anny z Góry Świętej Anny rzeczywiście nie jest wielka. Nie licząc podstawy, ma około 54 centymetrów wysokości. Święta Anna, której wprawdzie nie wspominają Ewangelie, ale o której dużo opowiada jeden z najważniejszych apokryfów Nowego Testamentu – Protoewangelia Jakuba – właśnie tam jest określona jako matka Maryi. Tę teologiczno-genealogiczną myśl autora apokryfu oddają rzeźbiarskie przedstawienia św. Anny Samotrzeciej. Do tej grupy rzeźb należy najsłynniejsza w Polsce figura z Góry Świętej Anny. Samotrzeć znaczy „we troje razem”.

     Można też powiedzieć o św. Annie, że sama jest trzecia, gdyż na pierwszym planie jest Jezus i Maryja – mówi o. Jozafat Gohly, gwardian franciszkańskiego klasztoru na śląskiej „górze ufnej modlitwy”. Babcia z Córką i Wnukiem: św. Anna, Najświętsza Maryja Panna, Pan Jezus. Maryja na ręce lewej, Jezus na prawej. Obecnie – po kilkukrotnych przemalowaniach – rzeźba św. Anny ma zieloną suknię i czerwony płaszcz, w sukienkę ubrana jest też Maryja, bez okrycia jest Jezus.

    Rzeźba annogórska wykonana została z jednego kawałka drewna lipowego pod koniec XV wieku. – Nie wiadomo, w jaki sposób figurka św. Anny znalazła się w annogórskim sanktuarium – mówi o. Jozafat Gohly. Istnieje legenda o hiszpańskim księciu wracającym z wyprawy wojennej. Kiedy woły ciągnące wozy zatrzymały się na szczycie Góry i nie chciały pójść dalej, książę odczytał to jako znak Boży. Wybudował w tym miejscu kościół, umieszczając w nim figurę św. Anny, którą rzekomo wiózł wśród łupów wojennych. Nie wiadomo również, kto jest autorem rzeźby. Historyk sztuki i dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Opolu, ks. dr Piotr Paweł Maniurka, autor książki „Mater Matris Domini – św. Anna Samotrzeć w gotyckiej rzeźbie śląskiej” przypisuje ją tzw. Pracowni Śląskiej. Wysoko ocenia on wartość artystyczną i precyzję wykonania rzeźby z Góry Świętej Anny: „Jednym z dowodów jest widoczny w odprysku późniejszych warstw fragment brwi pierwotnej lewego oka św. Anny, zawierający precyzyjny rysunek z zaznaczeniem drobnych włosków w górnej linii” – pisze. Wśród 78 gotyckich śląskich rzeźb św. Anny Samotrzeć rzeźba annogórska wyróżnia się tym, że Chrystus jest większy niż Maryja Panna. – To wszystko jednak jest niewidoczne dla pielgrzyma przybywającego do sanktuarium. Wszystkie trzy postacie okrywa bowiem jedna suknia. Widać tylko główki świętych postaci i fragment złotego jabłka życia – mówi o. Jozafat Gohly. Wierzchnia ozdobna sukienka zmieniana jest w ciągu roku, w zależności od kolorów okresu liturgicznego. Na najcenniejszych sukniach umieszczono wota pielgrzymów wdzięcznych za wysłuchanie próśb.

    Kiedy Ślązacy poddają się emocjom

    A przecież to oczywiste, że nawet największe walory artystyczne rzeźby nie potrafiłyby sprawić tego małego cudu, jakim była chwila uspokojenia, ukojenia czy pociechy dla płaczliwego bajtla wystraszonego dostojeństwem muzyki i przerażającym w swej wymowie freskiem grzeszącej ludzkości. Nie wiem czy nie zabrzmi to z lekka obrazoburczo, ale nawet najgłębsza teologiczna treść zawarta w rzeźbiarskim przedstawieniu św. Anny Samotrzeciej również nie tłumaczy tego ciepła, nadziei i ufności, jaka płynie znad ołtarza dla wstępującego w progi tej „najmniejszej z bazylik mniejszych”. Właśnie tak bazylikę na Górze Świętej Anny przedstawił goszczącemu w niej w 1983 roku Ojcu Świętemu ówczesny prowincjał franciszkanów o. Dominik Kiesch. Jakby w szczycie bazyliki, na tronie w głównym ołtarzu umiejscowiona jest łaskami słynąca figurka św. Anny. Opuszcza swój tron tylko raz w roku – na odpust św. Anny, kiedy główne uroczystości odbywają się w grocie lurdzkiej, urządzonej w dawnym wyrobisku kamieniołomu poniżej klasztoru. Wtedy mogą się dziać rzeczy dziwne. Dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę, że mamy do czynienia ze statecznymi, zrównoważonymi aż do przesady (oj, dostanie mi się) i zorganizowanymi do najdrobniejszego szczegółu Ślązakami (którzy na pielgrzymkę na „Annaberg” zabierają ze sobą rozkładane krzesełka, termosy z kawą, kanapki i jajka – nawet jeśli do domu nie mają specjalnie daleko).

    Kiedy figura świętej Anny wnoszona jest na plac przed grotą, przez to śląskie zgromadzenie przechodzi jakaś tajemnicza fala. Chłopaki wspinają się na ogrodzenie placu, mniejsi szybko śmigają na ramiona tatusiów, jedni wyciągają szyje, drudzy stają na palcach, inni na kamieniach, murkach, na czym tylko się da. Niezapomianym animatorem tych powitań Patronki był długoletni duszpasterz pielgrzymów, zmarły przed trzema laty, o. Teofil Wyleżoł.

    Pamiętam dobrze jak wołał entuzjastycznie, a jednocześnie władczo: – Witamy! Witamy Świętą Annę! i dyrygował pielgrzymami powiewającymi chusteczkami na przywitanie i pożegnanie św. Anny. Niepowtarzalna chwila. Ślązacy poddają się emocjom. Ale to nie tylko emocje, bo równocześnie unosi się potężny śpiew dobrze wyrażający stan ducha: „Niech się co chce ze mną dzieje, w Tobie Święta Anno mam nadzieję!”. To jest chwila niezapomniana. Szklą się oczy spracowanych mężczyzn. – Kto raz uroczystość religijną na tej górze przeżyje, ten doznaje tęsknoty, aby tam wrócić. Każdy, kto naprawdę pielgrzymuje i prosi o wsparcie Babkę naszego Pana ten odchodzi pocieszony i napełniony radością – tłumaczy ten fenomen Jan Cebulla z Żywocic, dokumentalista tamtejszej ślubowanej parafialnej pielgrzymki na Górę Świętej Anny.

    Był tylko jeden wyjątek od żelaznej reguły mówiącej, że figura tylko raz w roku opuszcza bazylikę. Wyjątek oczywisty – figura św. Anny Samotrzeciej stała na ołtarzu papieskim, kiedy Jan Paweł II spotkał się z milionem wiernych na stoku Góry Świętej Anny podczas nieszporów 21 czerwca 20 lat temu.

    Góra pojednania pokoleń, kultur i języków

    Góra Świętej Anny – sanktuarium Górnego Śląska. Czy może – prowokacyjnie – sanktuarium dla Ślązaków? Nie, z pewnością żadne miejsce święte nie zniosłoby na dłuższą metę zacieśnienia narodowego czy etnicznego, a przecież historia sanktuarium Góry Świętej Anny liczy już ponad 500 lat. Choć trzeba przyznać, że dla Ślązaków to miejsce jest miejscem wyjątkowym, a dla mieszkańców diecezji opolskiej przybyłych tu po wojnie z Kresów czy z centralnej Polski już nie tak bardzo. Mimo to, a może właśnie dlatego, trzeba podkreślić wysiłek i starania ordynariusza opolskiego abpa Alfonsa Nossola i annogórskich franciszkanów, by Góra Świętej Anny była „sakralną przestrzenią pojednania”.
    – To miejsce szczególnego pojednania pokoleń, kultur i języków. Jesteśmy w miejscu, które gromadzi nas, ludzi tej ziemi, tu urodzonych od pradziadów, ale też i tych, którzy się tutaj urodzili, a byli wypędzeni z Kresów Wschodnich, ze swojej małej ojczyzny czy też przyszli z centralnych stron Ojczyzny. Wszyscy tutaj zawsze czuli się wolnymi! Naprawdę Dziećmi Bożymi. Tutaj czuli się u siebie w domu, tutaj mogli być w całej pełni sobą, nie musieli się wysilać, nie musieli udawać, ale być sobą. U siebie, w domu – mówił trzy tygodnie temu podczas tradycyjnej dorocznej pielgrzymki mężczyzn i młodzieńców abp A. Nossol. I kiedykowiek przemawia na Górze Świętej Anny – zawsze czyni to w tym tonie.
    Trzeba pamiętać, że klasztor Franciszkanów i kult św. Anny przez wieki kilka razy cierpiał z powodu polityczno-nacjonalistycznych zarządzeń władz. Pierwszy raz, kiedy Prusy przeprowadzały sekularyzację zakonów. Potem za Bismarcka, kiedy wypędzono franciszkanów po raz drugi. Wreszcie w czasach hitlerowskich, kiedy zakonnicy znowu musieli opuścić klasztor, a o. Feliks Koss zakradł się do kościoła i wyniósł figurę św. Anny. Warto pamiętać i to, że nabożeństwa na Górze Świętej Anny odprawiano w języku polskim i niemieckim. W przeddzień II wojny światowej władze nazistowskie zakazały głoszenia kazań w języku polskim. Po wojnie, w Polsce rządzonej przez komunistów, niemożliwe było z kolei odprawianie nabożeństw w języku niemieckim. Dopiero dokładnie od 4 czerwca 1989 roku wprowadzona została na stałe jedna, dodatkowa, niedzielna Msza św. w języku niemieckim.

    Mie se tu tak cienszko podobo!

    Góra Świętej Anny stanie się przyjaznym domem dla każdego, kto tu przybędzie ze szczerym sercem. Szczególnych okazji w ciągu roku jest wiele. Pielgrzymki stanowe są tradycją, choć coraz częściej przybywają nie tylko ci, którzy są szczególnie zaproszeni. Mężczyźni, kobiety, głuchoniemi, niewidomi, dzieci, strażacy, chóry kościelne, grupy „Caritas”, orkiestry kalwaryjskie, mniejszości narodowe, hodowcy gołębi pocztowych, myśliwi, ministranci. Niezwykłą popularnością cieszą się obchody kalwaryjskie (4 razy w roku), bo Góra Świętej Anny to nie tylko bazylika, ale i XVIII-wieczna kalwaria, odrestaurowywana od 6 lat wysiłkiem „Fundacji Góra Świętej Anny”.

    – Każdego roku księgi klasztorne notują około 950 grup i wycieczek oraz 200 zorganizowanych grup pielgrzymkowych na obchody kalwaryjskie. Liczbę pielgrzymów szacujemy obecnie na ok. 400 tysięcy – informuje o. Jozafat Gohly. Przyjeżdżają z Niemiec dawni mieszkańcy Śląska, by modlić się w sanktuarium, którego religijny klimat wciąż bliski jest ich sercu. I przylatują pielgrzymi ze Stanów Zjednoczonych, żeby być w miejscu, którego nie znają, ale którego pamięć przechowywana była przez pokolenia za oceanem.

    – Mie se tu tak cienszko podobo! Joł nie wia jako ten moj starystaryujek namówił tych ludzi się tu cofnyć stond, a do tego suchego Teksasu ich tam prziwiód! – mówił Lucjan Moczygemba, praprawnuk pierwszych polskich osadników w Stanach Zjednoczonych. Jego starystaryujek (czyli brat prapradziadka)

    o. Leopold Bonawentura Moczygemba, franciszkanin, urodzony w Płużnicy Wielkiej, niedaleko Góry Świętej Anny, to patriarcha i pierwszy prezes Polonii amerykańskiej. To on namówił swoich braci i znajomych z Płużnicy i okolic, by w 1854 r. pojechali za chlebem za ocean. Tam założyli pierwszą polską osadę i parafię w Stanach Zjednoczonych, w stanie Teksas. Nazwali ją Panna Maria. Teraz ich potomkowie, rok po roku, pod wodzą swojego duszpasterza ks. Franka Kurzaja przyjeżdżają m.in. na Górę Świętej Anny. Trzymają w rękach tabliczki ze swoimi nazwiskami z nadzieją, że w wielotysięcznym tłumie pątników odnajdą kogoś z rodziny. I odnajdują się Moczygembowie, Niestrojowie, Dziokowie, Piegzowie, Kowolikowie i inni. Bo Góra Świętej Anny jest naprawdę miejscem spotkania narodów. Braci, którzy odnajdują wspólne dziedzictwo płynące pod prąd historii, w stronę źródła. A jest nim syn Józefa z rodu Dawida, Jezus, wnuk Anny.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 lipca

    Święty Jakub Starszy, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Krzysztof, męczennik
      •  Święta Olimpia
      •  Święta Maria del Carmen Sallés y Barangueras, dziewica
    ***
    Święty Jakub Większy

    Wśród apostołów było dwóch Jakubów. Dla odróżnienia nazywani są Większym i Mniejszym albo też Starszym i Młodszym. Prawdopodobnie nie chodziło w tym wypadku o ich wiek, ale o kolejność przystępowania do grona Apostołów. Rozróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15, 40). Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego “aqeb”, oznaczającego “chronić” – a zatem znaczy “niech Jahwe chroni”. Etymologia ludowa tłumaczy to imię jako “pięta”. Według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak Ezawa, miał go trzymać za piętę (Rdz 25, 26).
    Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów (Mt 4, 21-22): święci Mateusz i Łukasz wymieniają go na trzecim miejscu, a święty Marek na drugim. Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci Piotr, Andrzej i Filip (J 1, 44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub “byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15, 40; Mt 27, 56).Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata, Jana (J 1, 37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb. Wspomina o tym św. Łukasz (Łk 5, 1-11), dodając nowy szczegół – że było to po pierwszym cudownym połowie ryb.
    Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5, 37; Łk 8, 51), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1nn; Mk 9, 1; Łk 9, 28) oraz modlitwy w Ogrójcu (Mt 26, 37). Żywe usposobienie Jakuba i Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich “synami gromu” (Mk 3, 17). Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9, 55-56). Jakub był wśród uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13, 3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 21, 2). Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo.

    Święty Jakub Większy

    Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1, 13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: “W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12, 1-2). Jakuba stracono w 44 r. bez procesu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale ścięto go w więzieniu. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to sam natychmiast poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła (zgodnie z przepowiednią Chrystusa – Mk 10, 39).
    W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub udał się zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Do dziś św. Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii i Portugalii.


    Święty Jakub Większy

    Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały zostać sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX w. miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku “święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Do dziś znajduje się tam grób św. Jakuba. W wiekach średnich po Ziemi Świętej i Rzymie było to trzecie sanktuarium chrześcijaństwa. W katedrze genueńskiej oglądać można artystyczny relikwiarz ręki św. Jakuba, wystawiany na pokaz podczas rzadkich okazji.
    Święty jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów, sierot.
    W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest jako starzec o silnej budowie ciała w długiej tunice i w płaszczu lub jako pielgrzym w miękkim kapeluszu z szerokim rondem. Jego atrybutami są: bukłak, kij pielgrzyma, księga, miecz, muszla, torba, turban turecki, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Święty Jakub Większy, Apostoł

    Święty Jakub Większy, Apostoł

    Św. Jakub Większy – Apostoł/Albrecht Durer(PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 CZERWCA 2006

    (…) Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.

    Drodzy bracia i siostry,

    kontynuujemy cykl portretów Apostołów, wybranych przez samego Jezusa w czasie Jego życia ziemskiego. Mówiliśmy o świętym Piotrze i o jego bracie Andrzeju. Dzisiaj spotykamy postać Jakuba. Biblijna lista Dwunastu wymienia dwie osoby o tym imieniu: Jakuba, syna Zebedeusza i Jakuba, syna Alfeusza (por. Mk 3, 17.18; Mt 10, 2-3), których rozróżnia się powszechnie przydomkami: Jakub Starszy i Jakub Młodszy. Określenia te nie są oczywiście miarą ich świętości, odzwierciedlają jedynie różne znaczenie, jakie przypisują im teksty Nowego Testamentu, a zwłaszcza jakie mieli w ramach ziemskiego życia Jezusa. Dzisiaj skupimy naszą uwagę na pierwszym z tych imienników.

    Imię Jakub jest tłumaczeniem formy Iákobos – greckiego brzmienia imienia sławnego patriarchy Jakuba. Nazwany tak apostoł jest bratem Jana i we wspomnianych spisach zajmuje drugie miejsce, zaraz po Piotrze, u Marka (3, 17) lub trzecie, po Piotrze i Andrzeju w Ewangeliach Mateusza (10, 2) i Łukasza (6, 14), podczas gdy w Dziejach Apostolskich wymieniony jest po Piotrze i Janie (1, 13). Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.

    Ponieważ jest bardzo gorąco, chciałbym skrócić [swe rozważania] i wspomnieć tu jedynie o dwóch z tych zdarzeń. Mógł on uczestniczyć razem z Piotrem i Janem w chwili konania Jezusa w ogrodzie Getsemani i w wydarzeniu Przemienienia Jezusa. Chodzi więc o sytuacje bardzo różne i różniące się między sobą: w jednym przypadku Jakub wraz z pozostałymi dwoma Apostołami doświadcza chwały Pana, widzi Go rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem, widzi w Jezusie boski blask; w drugim wydarzeniu staje w obliczu cierpienia i upokorzenia, widzi na własne oczy, jak Syn Boży poniża się, okazując posłuszeństwo aż do śmierci. Bezsprzecznie to drugie przeżycie było dla niego okazją do osiągnięcia dojrzałości w wierze, do skorygowania jednostronnej, triumfalistycznej interpretacji tego pierwszego doświadczenia: musiał on zobaczyć, że Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski jako triumfator, w rzeczywistości okryty był nie tylko czcią i chwałą, ale również cierpieniem i słabością. Chwała Chrystusa urzeczywistnia się właśnie w Krzyżu, w udziale w naszych cierpieniach.

    To dojrzewanie wiary dopełnione zostało przez Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy, tak iż Jakub, gdy nadeszła chwila najwyższego świadectwa, nie cofnął się. Na początku lat czterdziestych I wieku król Herod Agrypa, wnuk Heroda Wielkiego, jak opisuje to Łukasz, “zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana” (Dz 12, 1-2). Lakoniczność tej wiadomości, pozbawionej jakichkolwiek szczegółów narracyjnych, pokazuje z jednej strony, jak bardzo czymś normalnym dla chrześcijan było dawanie świadectwa Panu własnym życiem, z drugiej zaś, że Jakub był wybijającą się postacią w Kościele jerozolimskim, również ze względu na rolę odegraną podczas ziemskiego życia Jezusa.

    Późniejsza tradycja, datująca się co najmniej od Izydora z Sewilli, mówi o pobycie Apostoła w Hiszpanii w celu ewangelizowania tego ważnego regionu cesarstwa rzymskiego. Według innej tradycji, to jego ciało miało zostać przywiezione do Hiszpanii, do miasta Santiago de Compostela. Jak wszyscy wiemy, miejsce to stało się przedmiotem wielkiej czci i jest do dzisiaj celem licznych pielgrzymek, i to nie tylko z Europy, ale z całego świata. I tym tłumaczy się ikonografię przedstawiającą Jakuba z pielgrzymim kijem w ręku i ze zwojem Ewangelii, typowymi dla wędrownego apostoła, oddanego głoszeniu “dobrej nowiny” i charakterystycznymi dla pielgrzymowania przez życie chrześcijańskie.

    Od św. Jakuba możemy się więc wiele nauczyć: gotowości do przyjęcia Pańskiego wezwania nawet wtedy, gdy każe nam pozostawić “łódź” naszej ludzkiej pewności, entuzjazmu w pójściu za Nim drogami, które On wskazuje, z pominięciem wszelkiej naszej złudnej zarozumiałości, gotowości do dawania o Nim świadectwa z odwagą, gdy to konieczne, aż po najwyższą ofiarę życia. Tak więc św. Jakub staje przed nami jako wymowny przykład wielkodusznego przylgnięcia do Chrystusa. On, który początkowo, ustami swej matki, prosił o to, by zasiąść wraz z bratem u boku Mistrza w Jego Królestwie, właśnie jako pierwszy wychylił kielich męki i dzielił męczeństwo z Apostołami.

    Na koniec zaś, podsumowując to wszystko, możemy powiedzieć, że droga nie tylko zewnętrzna, lecz przede wszystkim wewnętrzna – od Góry Przemienienia do góry konania, symbolizuje całe pielgrzymowanie życia chrześcijańskiego, pośród prześladowań świata i pocieszenia ze strony Boga, jak powiada Sobór Watykański II. Postępując za Jezusem jak św. Jakub wiemy, że nawet w chwilach trudnych idziemy właściwą drogą.

    wiara.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Jeden z najbliższych uczniów Chrystusa. 5 rzeczy, które musisz wiedzieć o św. Jakubie Większym

    Święty Jakub Większy był wśród Apostołów jednym z najbliższych współpracowników Pana Jezusa. Mesjasz, z tego powodu, że Jakub był raptusem, nazwał go „synem gromu”. Sanktuarium św. Jakuba w Santiago de Compostela od stuleci jest jednym z najczęściej odwiedzanych przez pielgrzymów miejsc modlitwy.

    Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów.  Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci rybacy Piotr, Andrzej i Filip, gdyż opisani są w Ewangelii, kiedy  razem z nimi łowią. Św. Łukasz pisze nawet, że Jan i Jakub „byli wspólnikami Szymona Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana.

    1. Jak Mesjasz dwukrotnie powołał Jakuba

    Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan, kiedy wraz ze swoim bratem Janem szli za Jezusem.  Wówczas Pan zapytał ich „Czego szukacie”. Na to ci, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, wybrnęli zadając pytanie Mistrzowi „Gdzie mieszkasz?”. Na to Jezus poradził im, żeby poszli za Nim, to się sami przekonają. Później, Chrystus powołał jeszcze raz Jakuba, było to podczas cudownego połowu ryb. Wówczas to „zostawili wszystko i poszli za Nim” również Jan i Piotr.

    2. Jakub w apostolskiej awangardzie

    Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami tak kluczowych wydarzeń jak – wskrzeszenie córki Jaira, przemienienie na górze Tabor oraz modlitwy w Ogrójcu. Porywcze usposobienie Jakuba i jego brata Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich „synami gromu”. Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami. Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo.

    3. Oddał życie głosząc Ewangelię

    O męczeńskiej śmierci św. Jakuba Większego dowiadujemy się z Dziejów Apostolskich. Ewangelista św. Łukasz pisze tak: „W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…”. Jakuba stracono w roku 44 bez procesu, po cichu w więzieniu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła ( IV wiek), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat natychmiast się nawrócił i za to sam poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła.

    4. Compostela centralnym miejscem kultu św. Jakuba

    Legenda związana z odnalezieniem ciała męczennika Jakuba w Hiszpanii (cudowne przypłynięcie morzem, zwłok Apostoła złożonych w łodzi, do brzegów Hiszpanii) przyczyniła się do powstania sanktuarium św. Jakuba w Santiago de Compostela. Nad grobem Jakuba, w latach 1075-1128, wybudowano bazylikę. Santiago de Compostela w średniowieczu należało, obok Jerozolimy i Rzymu, do najważniejszych miejsc pielgrzymkowych chrześcijaństwa. Choć kult św. Jakuba poświadczony został w Composteli już w pismach z VIII-IX wieku, to Papież Leon XIII uznał autentyczność znajdujących się tu relikwii św. Jakuba dopiero w roku 1884. Stało się to po tym jak w roku 1879 odkryto tu trzy ludzkie szkielety, które łączono z tradycją mówiącą o Jakubie i jego dwóch uczniach. Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały zostać sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii.

    5. U Jakuba solidnie kadzą

    Pewną ciekawostką jest, że w bazylice św. Jakuba zawieszono kadzielnicę mającą wysokość 1,60 metra i wagę 60 kg. Na zakończenie Mszy św. wsypuje się do niej kadzidło i ośmiu mężczyzn za pomocą odpowiednich urządzeń wprawia ją w ruch. Unoszący się wonny dym symbolizuje zanoszone do Boga modlitwy za przyczyną św. Jakuba. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX wieku miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku „święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Święty Jakub Większy jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów i sierot.

    źródła: brewiarz.pl / niezbędnik.niedziela.pl

    Adam Białous/PCh24.pl

    Święty Jakub – (NIE)zapomniany rycerz Chrystusa

    #camino #Hiszpania #santiago di compostella #Św. Jakub Apostoł #Święci

    Św. Jakub Apostoł był właśnie takim rycerzem i tak powinien funkcjonować w naszej świadomości – jako rycerz porywający się na rzeczy wielkie; pokazujący, że można, że poradzimy sobie z pomocą łaski i dodający odwagi wszystkim tym, którzy chcieliby poczekać na lepsze czasy, załamujących ręce, bo znowu coś się nie udało. Św. Jakub mówi: NIE! To jest ten moment, kiedy trzeba się bić za Chrystusa i kiedy trzeba iść z ufnością w Bożą moc, bo ona sprawi, że zwyciężymy. Św. Jakub wzywa nas do walki duchowej i do stawania w obronie wyznawców Chrystusa kiedy są atakowani i zalewani różnymi niebezpieczeństwami. Św. Jakub mówi nam to, co powiedział Panu Jezusowi: „MOŻEMY”, nie ma się czego wstydzić ani obawiać – mówi Ks. prof. Piotr Roszak, w rozmowie z Tomaszem Kolankiem.

    Kiedy mówi się Apostołowie, to jakoś odruchowo myśli się o św. Piotrze, św. Janie, św. Mateuszu. Dlaczego w gronie Apostołów, których wymienia się w pierwszej kolejności bardzo często zapomina się o św. Jakubie Większym? Przyznam się, że sam należę do tego grona. Dopiero przygotowując się do rozmowy z Księdzem profesorem zdałem sobie sprawę jak fenomenalną, wspaniałą i oddaną Chrystusowi postacią był św. Jakub Większy.

    W średniowiecznej Europie kult św. Jakuba był jednym z najbardziej rozpowszechnionych, o czym świadczą pielgrzymki, kościoły pod jego wezwaniem czy ikonografia. W jakimś sensie jest to wyrzut dla nas i wezwanie, abyśmy wrócili do korzeni apostolskich.

    Św. Jakub Większy to Apostoł, który zostawił nam klarowny przekaz na kartach Ewangelii. Niewiele się wprawdzie wypowiada, ale za to dużo czyni i jest tym, który razem ze swoim bratem – św. Janem, obaj są synami Zebedeusza i Salome – na pytanie Pana Jezusa: „Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” (Mk 10, 32-45) odpowiada: „Możemy”. Jest więc gotowy, chętny, w jakimś sensie również porywczy, by pójść z Chrystusem. Z tego powodu właśnie św. Jakub jest nazywany „Synem Gromu” w Nowym Testamencie.

    Św. Jakub inspirował pierwsze pokolenia chrześcijan, ponieważ był tym, który szedł na krańce ówcześnie znanego świata, tam gdzie było najbardziej niebezpiecznie, gdzie wymagane było męstwo i odwaga, a on się nie bał podjąć tego typu wyzwań. Nie okopuje się, zamyka, wycofuje, ale szuka przyczółków dla sprawy Ewangelii.

    Właśnie dzisiaj – w naszych czasach – warto wrócić do pamięci o tym Apostole, ponieważ bez wątpienia ma on wiele do zaproponowania wszystkim chrześcijanom i nie tylko w XXI wieku.

    Św. Jakub jest we wszystkich najważniejszych momentach Ewangelii razem z Panem Jezusem. To właśnie on razem ze św. Piotrem i św. Janem był świadkiem Przemienienia Zbawiciela na górze Tabor. Podejrzewam, że w tym przypadku również zdecydowana większość katolików nie pamięta, że to właśnie św. Jakubowi było dane doświadczyć tego zaszczytu…

    No właśnie… Bardzo często zapominamy również o tym i pamiętamy jedynie, że na górze Tabor był razem z Chrystusem św. Piotr, pierwszy z wymienianych wśród apostołów.

    Ale proszę zauważyć, że praktycznie zawsze, kiedy na kartach Ewangelii dzieje się coś wielkiego Pan Jezus wybiera św. Jakuba. Był on m.in. właśnie na górze Tabor, przy uzdrowieniu córki  przełożonego synagogi Jaira, która była bliska śmierci czy w ogrodzie Getsemani tuż przed męką Chrystusa. Jest świadkiem mocy Chrystusa.

    Św. Jakub pozostaje jednak w cieniu, zwłaszcza św. Piotra, a przecież razem ze swoim bratem św. Janem odegrał bardzo ważną rolę w Nowym Testamencie. Syn Boży powołał ich jako jednych z pierwszych i w kluczowych momentach byli zawsze blisko Zbawiciela.

    Św. Jan jest z Chrystusem aż do samego końca, czyli śmierci na krzyżu. Później, kiedy Najświętsza Maryja Panna zostaje powierzona św. Janowi opiekuje się nią również św. Jakub, który, co wiemy z kart Ewangelii i szeregu podań tradycji apostolskiej mieszkał przecież razem ze swoim bratem i Maryją. Jest on więc blisko Matki Zbawiciela, opiekuje się nią i broni przed złem tego świata. To wyjaśnia późniejsze objawienie Maryi św. Jakubowi w Saragossie i ścisły związek z kultem maryjnym.

    Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię. Św. Jakub i św. Jan pochodzą z rodziny przedsiębiorczej. Ich ojciec Zebedeusz posiadał, dzisiaj byśmy to nazwali firmę rybacką nad Jeziorem Galilejskim. To właśnie tam św. Piotr i św. Andrzej współpracowali w „biznesie rybackim” jako mniejsi udziałowcy z Zebedeuszem i jego synami. O tym, że byli bardziej majętni świadczy wzmianka w Nowym Testamencie, że Zebedeusz miał więcej łodzi, w których pracowali inni rybacy. Myślę, że właśnie podczas wymagającej i trudnej pracy z ojcem i bratem św. Jakub ukształtował swój charakter. Dzięki tej swojej aktywności byli bardziej znani niż Piotr i Andrzej w lokalnej społeczności, więc nie ma się co dziwić, że w Wielki Piątek to św. Jan wprowadza św. Piotra na dziedziniec pałacu arcykapłana (J 18,16), a gdy próbuje się zadać cios pierwszemu Kościołowi to z rozmysłem wybiera się św. Jakuba, który ginie z rąk króla Heroda (Dz 12,1-2).

    Jak ocenia Ksiądz profesor temperament czy może raczej porywczość, bądź poczucie sprawiedliwości, z jakich był znany św. Jakub? Czytamy o tych cechach jego charakteru chociażby we fragmencie Ewangelii, kiedy św. Jakub wzywa Pana Jezusa, aby piorunem spalił Samarię – niegościnne miasto (Łk 9, 54).

    Powiedziałbym raczej, że mamy tutaj do czynienia z gorliwością św. Jakuba, która była bardzo miła Panu Jezusowi, ale wymagała jednak ukształtowania. Pamiętajmy, że Apostołowie przychodząc do Zbawiciela nie byli ludźmi idealnymi, ale tymi, którzy chcieli pod okiem swojego Mistrza osiągnąć doskonałość i zbawienie.

    Dlatego na przykładzie św. Jakuba widać pewną drogę wiary: od powołania nad brzegiem jeziora Genezaret, kiedy św. Jakub zostawia dotychczasowe życie i rusza za Chrystusem, przez towarzyszenie Chrystusowi w Jego ziemskiej działalności po świadectwo męczeństwa jako pierwszy z Apostołów. W tym towarzyszeniu widzimy właśnie tę gorliwość, o której mówię. Gorliwość, żeby w pewnym sensie wyprzedzić Pana Jezusa w niektórych działaniach bądź ponaglić Go do czynu.

    Chrystus nie gasi ducha św. Jakuba, kiedy ten chce działać, głosić Ewangelię i wymierzać Bożą sprawiedliwość. NIE! Pan Jezus chłodzi jego rozpalony umysł i gorące serce, i jednocześnie mówi, że droga do osiągnięcia zbawienia nie wiedzie przez porywczość, ale przez cierpliwą pracę, a na tej drodze trzeba ufać Bożej Opatrzności i kierować się pewnymi kluczowymi postawami i cnotami, których można nauczyć się od Pana Jezusa i z Jego nauczania.

    No właśnie! Pan Jezus przecież wygonił kupców ze świątyni nie czyniąc przy tym cielesnej krzywdy żadnemu z nich…

    Powiem więcej: w tym przypadku mamy wręcz do czynienia ze świętym oburzeniem, które jest nam – katolikom niezwykle potrzebne.

    Święte oburzenie to przejaw wyrazistego charakteru, co nie zmienia jednak faktu, że czasami trzeba schłodzić pewną gorliwość w takim samy stopniu jak pobudzać ospałych, którym się nic nie chce, albo mówią, że nie warto. Tego u Apostołów, a zwłaszcza u św. Jakuba nie spotkamy, ponieważ jest on człowiekiem wiernym Chrystusowi; zdecydowanym w działaniu; przekonanym, że trzeba głosić Królestwo Boże i potrafiącym zarażać swoją postawą innych.

    Święte oburzenie jest nam potrzebne, bo ono pokazuje czego się powinniśmy trzymać i o co się toczy tak naprawdę walka. Można oczywiście dać się ponieść emocjom, jak to momentami robił św. Jakub, ale ostatecznie w jego przypadku najważniejsza była świadomość misji Syna Bożego; zbawienia, które nam przyniósł i fakt, że on sam doświadczył zaszczytu służby w tej wielkiej sprawie.

    Św. Jakub nie chce się dyspensować, stać z boku czy chować za innymi Apostołami. Nie! Św. Jakub jest gotowy realizować powierzoną mu misję i stąd jego ostre reakcje w wielu ważnych momentach, kiedy inni stoją trochę w ciszy i sprawiają wrażenie lekko zrezygnowanych, że coś się nie udało albo może nie warto. Św. Jakub nie stoi cicho, lecz wie, że trzeba inicjować długofalowe procesy i wzywa do działania, którego celem nie jest zdobyć coś jutro, ale kształtować całe pokolenia i epoki.

    Dlaczego po Zesłaniu Ducha Świętego św. Jakub Większy udał się właśnie do Hiszpanii głosić Słowo Boże? Przecież miał do pokonania jakieś 5000 km!

    W ówczesnej mentalności i wyobraźni Hiszpania była lokalizowana „na końcu świata”. Jeśli słyszymy w Dziejach Apostolskich wezwanie, żeby iść aż po „krańce ziemi” i tam głosić Ewangelię, to pojawia się pytanie: kto pójdzie do takiego miejsca, o którym nie za wiele wiadomo.

    Św. Jakub – „Syn Gromu” był na to gotowy. Nie chciał on iść do Rzymu, na Cypr, do Egiptu czy Grecji, o których wówczas wiele wiedziano, ale wolał udać się do miejsca mało nieznanego, do tej części Hiszpanii, która jest określana jako Galicja, a więc na północno-zachodnie krańce Półwyspu Iberyjskiego, już u wybrzeży Atlantyku.

    Św. Jakub tam właśnie poszedł i głosił Dobrą Nowinę, która była jak to ziarno, które  przynosi owoc obfity nie zawsze w pierwszym pokoleniu, ale być może dopiero w kolejnych. Siać z myślą, że nie zawsze będzie się zbierało owoce, ale z ufnością, że to Bóg daje wzrost – czy jest coś bardziej charakterystycznego dla mentalności apostolskiej?

    Według Tradycji jego wyprawa, na pierwszy rzut oka nie zakończyła się jakimś wielkim sukcesem patrząc na nią w kategoriach czysto ludzki. Udało mu się nawrócić kilka osób. Pytanie: tylko kilka czy aż kilka?

    Dokładnie dziewięć osób, które ustanowił później przełożonymi wspólnot, a więc pierwszymi biskupami w Galicji.

    Wiemy jednak, że stworzona przez św. Jakuba wspólnota była niezwykle dynamiczna i kształtowała się w czasach największych prześladowań. Właśnie dlatego powinniśmy patrzeć na misję św. Jakuba z szerszej perspektywy, pod kątem owoców zasiewu apostolskiego. Wtedy to było być może kilka osób, ale dziś przychodzi do jego grobu, przeżywa nawrócenie kilkaset tysięcy rocznie.

    Wiemy, że św. Jakub zginął śmiercią męczeńską i był pierwszym męczennikiem wśród Apostołów. Za co konkretnie został zamordowany?

    Pierwszym i podstawowym motywem była jego przynależność do grona apostolskiego i wyznawania wiary w Chrystusa.

    Kiedy król Herod Agryppa próbował uderzyć w Kościół, to starał się przede wszystkim uderzyć w pasterzy, których uważał za najważniejszych. W jego odczuciu i jego społeczno-politycznej perspektywy liderem Apostołów nie był św. Piotr tylko właśnie św. Jakub i dlatego zdecydował się na pozbawienie go życia poprzez ścięcie mieczem w więzieniu, bez żadnego procesu. To miało odstraszyć innych i zakończyć sprawę, ale jednocześnie pokazywało jak ważną postacią był św. Jakub w odbiorze zewnętrznym. Wszystko wskazuje na to, że usunięcie go traktowano jako potężne osłabienie pierwszej wspólnoty chrześcijan.

    Wiemy, że dwaj uczniowie św. Jakuba – Atanazy i Teodor przenieśli drogą morską ciało Apostoła, aby złożyć je w miejscu, w którym głosił Ewangelię. Tak bowiem postanowili Apostołowie. Jak przekazuje jeden z późniejszych dokumentów: nie chcieli oni być pochowani w jednym miejscu, lecz by ich ciała spoczęły w tych miejscach, gdzie każdy z nich głosił Chrystusa, aby w ten sposób stać się ziarnem, które obumierając przynosi plon obfity.

    Św. Jakub miał nawrócić czarnoksiężnika króla Heroda Agryppy. Co to w ogóle ma być? Czarnoksiężnik u ulubieńca faryzeuszy?

    Z jednej strony może to zaskakiwać, ale proszę pamiętać, że św. Paweł (Dz 19, 13-19) bardzo mocno wycierpiał od ludzi, którzy trudnili się magią (zwłaszcza w Efezie), a i św. Piotr (Dz 8,9-24) przeciwstawiał się Szymonowi Magowi, który chciał kupić dar Ducha Świętego. Z drugiej jednak czy jest w tym coś zaskakującego? Przecież widzimy jak rzekoma nowoczesność miesza się z mentalnością magiczną u ludzi, którzy hołdują różnym gusłom. W tamtych czasach również to było obecne.

    Najciekawszy w tym wszystkim jest fakt, że św. Jakub potrafił dotrzeć do czarnoksiężnika, a także dwóch jego uczniów (Jozjasza i Fileta) i otworzyć ich na Ewangelię. Jak przekazuje literatura pierwszych wieków (Passio Iacobi), jego zapał ewangelizacyjny nie osłabł nawet w drodze na miejsce śmierci. Z kolei sama liturgia w licznych tekstach euchologicznych, za Euzebiuszem z Cezarei, wspomina, że tym którego nawrócił św. Jakub był również jego kat, który również zginął następnie śmiercią męczeńską.

    Św. Jakub można powiedzieć, nie zmarnował ani jednej chwili na głoszenie Ewangelii. Nawet w drodze na miejsce swojej kaźni nie bał się i głosił Chrystusa również swoim oprawcom dokonując przemiany ich serca. Myślę, że jest to najlepszy przykład gorliwości apostolskiej, która nie marnuje czasu. Nie ma dla niego złych okoliczności! Św. Jakub wie co jest jego misją, co jest jego zadaniem, z czego będzie rozliczony i chce pozostać wierny do końca. 

    Dlaczego w związku z tym św. Jakub jest tak często przedstawiany w sztuce, w kulturze jako wojownik, rycerz w zbroi, a nie gorliwy duszpasterz?

    Wzięło się to z poczucia odwagi i gotowości pójścia na krańce świata, ale także z późniejszą historią świata związaną z rekonkwistą w Hiszpanii.

    Kiedy na Półwyspie Iberyjskim pojawili się Arabowie (zwani Maurami), św. Jakub stał się patronem odzyskiwania dla Chrystusa cywilizacji chrześcijańskiej i utraconych ziem. W czasie jednej z bitew – pod Clavijo – rycerze mieli wizję św. Jakuba, który przewodził ich zastępom i prowadził ich do zwycięstwa. To nie była jakaś wielka bitwa, ale mentalnie oznaczała ona, że w tej walce rycerzom Chrystusa towarzyszył św. Jakub.

    Chciałbym zwrócić jednak uwagę, że św. Jakub w ikonografii jest przedstawiany różnie. Najczęściej w średniowieczu przedstawiano go jako pielgrzyma. Później, zwłaszcza w czasach bitwy pod Lepanto w 1571 roku i w następnych wiekach przedstawiano go jako rycerza na biały koniu, który gromi Maurów. Był to nie jakikolwiek rycerz, ale „adalid”, co w jęz. hiszpańskim oznaczał tego, który jako pierwszy szedł na wroga, a jego zadaniem było rozbicie szyków przeciwnika. To właśnie dzięki zaangażowaniu i często poświęceniu takich rycerzy niejednokrotnie udawało się pokonać przeciwnika przewyższającego liczebnie wojska chrześcijańskie.

    Św. Jakub Apostoł był właśnie takim rycerzem i tak powinien funkcjonować w naszej świadomości – jako rycerz porywający się na rzeczy wielkie; pokazujący, że można, że poradzimy sobie z pomocą łaski i dodający odwagi wszystkim tym, którzy chcieliby poczekać na lepsze czasy, załamujących ręce, bo znowu coś się nie udało. Św. Jakub mówi: NIE! To jest ten moment, kiedy trzeba się bić za Chrystusa i kiedy trzeba iść z ufnością w Bożą moc, bo ona sprawi, że zwyciężymy. Św. Jakub wzywa nas do walki duchowej i do stawania w obronie wyznawców Chrystusa kiedy są atakowani i zalewani różnymi niebezpieczeństwami. Św. Jakub mówi nam to, co powiedział Panu Jezusowi: „MOŻEMY”, nie ma się czego wstydzić ani obawiać.

    I to jest chyba kwintesencja chrześcijaństwa. Kiedy trzeba nadstawiajmy drugi policzek, ale w momencie zagrożenia stańmy do walki w obronie wiary, w obronie Chrystusa, w obronie Kościoła i nas samych…

    Dokładnie! To jest przesłanie, które zostawił nam św. Jakub i wydaje mi się, że coraz więcej osób dostrzega ten rycerski etos, jaki tu się pojawia. Syn Zebedeusza rozumiał siebie jako rycerza Chrystusa, rycerza dobrej sprawy, który nie szkodzi drugiemu człowiekowi, bo walczy o to, co wielkie i najważniejsze, a to wymaga wysiłku. Św. Jakub był gotowy na ten trud i swoim życiem wzywa nas, żebyśmy my też byli nieustannie gotowi.

    Myślę, że kiedy patrzymy dzisiaj na pielgrzymów, którzy idą do Composteli, to widzimy, że oni naśladują św. Jakuba w swoim wyrzeczeniu i wysiłku, chcą dotrzeć do źródła tożsamości i odkryć kim tak naprawdę są.

    Po spotkaniach z pielgrzymami widzę, że po dotarciu do grobu św. Jakuba wracają z bardziej odważni, umocnieni, mężni i rozumieją, że w życiu sprawy banalne dostaje się za darmo, a to, co naprawdę wartościowe i cenne wymaga wysiłku, i o to właśnie toczy się w naszym życiu bój. Ten, kto bierze swój krzyż i idzie za Chrystusem jest tym, który wygrywa życie. Ten, kto porzuca swój krzyż, znak zaufania Bogu i Jego sposobom rozwiązywania spraw w historii, i robi wszystko, żeby zachować doczesność, ostatecznie jednak przegrywa.

    Czym jest Rok Świętego Jakuba czy też Rok Święty Jakubowy?

    Jest to przywilej udzielony Kościołowi w Santiago de Compostela już w XII wieku. Za każdym razem, kiedy święto św. Jakuba, czyli 25 lipca przypada w niedzielę jest zwoływany rok święty w czasie którego pielgrzymując do Santiago de Compostela można otrzymać łaski odpustu.

    Przypomnę tylko, że były takie 3 wielkie centra pielgrzymkowe chrześcijaństwa: Jerozolima, Rzym i właśnie Santiago de Compostela, ale to właśnie o idących do tego ostatniego z wymienionych przeze mnie miejsc Dante pisał, że to są tak naprawdę prawdziwi pielgrzymi (łac. peregrini), że to właśnie oni idący daleko przez pola, trochę w nieznane, bez zabezpieczenia, ale z ufnością w Bożą Moc reprezentują prawdziwą tożsamość pielgrzyma.

    Ewidentnie rok święty zawsze przyciągał pielgrzymów, którzy różnymi sposobami docierali do Santiago de Compostela. Nie zawsze było im dane spotkać się z relikwiami św. Jakuba. Proszę pamiętać, że miejsce, w którym zostały złożone szczątki św. Jakuba to starożytne rzymskie mauzoleum wkomponowane w katedrę w Composteli, a ono przez wieki było niedostępne dla pielgrzymów. Znajdowała się tam wielka konfesja, która pokazywała miejsce pochówku, ale dopiero od XIX wieku pewną część tego starożytnego grobu udostępniono i dzisiaj wszyscy, którzy pielgrzymujemy do Santiago de Compostela mamy szansę zejść do miejsca, gdzie w srebrnej szkatule są złożone relikwie św. Jakuba i jego dwóch uczniów – Atanazego i Teodora, którzy jak już wspominałem przywieźli ciało św. Jakuba do dzisiejszego Santiago de Compostela, a wówczas małego gościńca przy rzymskiej drodze zwanego Assegonia.

    W trakcie naszej rozmowy zdałem sobie sprawę, że kilka lat temu byłem z żoną w Sandomierzu, gdzie odwiedziliśmy kościół pod wezwaniem właśnie św. Jakuba. Z tego co pamiętam jest to jeden z najstarszych kościołów w Polsce…

    Kościół oo. Dominikanów w Sandomierzu znajduje się na tzw. Małopolskiej Drodze św. Jakuba, która prowadzi właśnie przez to miasto, a nawiązuje do historycznych traktów handlowych.

    Pamiętam, że było coś takiego, a droga ta prowadziła do Santiago de Compostela.

    Dokładnie, Panie redaktorze. Ona później prowadzi do Krakowa, a potem przez Śląsk, Saksonię, Francję dalej do Santiago de Compostela.

    Kościół św. Jakuba w Sandomierzu z 1226 roku jest przykładem kultu wobec św. Jakuba, ale my w Polsce mamy jeszcze inne jego potwierdzenie. Znakiem wielu Polaków, którzy pielgrzymowali do Santiago de Compostela była muszla. Bardzo często chcieli być oni pochowani razem z tą muszlą. Dla nich fakt, że udali się do grobu św. Jakuba, był tak cenny, że chcieli mieć ten atrybut również przy sobie odchodząc do Domu Pana.

    Jeśli dodamy do tego jeszcze to, że  krzyż św. Jakuba jest obecny w bardzo wielu polskich herbach, to widzimy, że Polska od zawsze była obecna w wielkim nurcie pielgrzymkowym i w kulcie św. Jakuba.

    Ile osób co roku pielgrzymuje do grobu św. Jakuba?

    To są miliony. Jeśli chodzi o pielgrzymów, którzy pokonują co najmniej 100 km, aby dotrzeć do grobu św. Jakuba to jest ich co roku co najmniej 300 tysięcy. Otrzymują oni tzw. compostelki, czyli sięgające tradycji średniowiecznej, pisane nadal po łacinie, potwierdzenia przebycia tej drogi i uzyskania łaski odpustu.

    Pamiętajmy również o wielu innych osobach, które na różne inne sposoby docierają do Santiago de Compostela. W skali roku są to, jak powiedziałem miliony. Jako ciekawostkę powiem, że polscy księża są na drugim miejscu po księżach hiszpańskich jeśli chodzi o odprawianie Mszy Świętej w katedrze.

     Jak powinniśmy się modlić o wstawiennictwo św. Jakuba. O co powinniśmy go prosić?

    Przede wszystkim o odwagę i męstwo, abyśmy dzięki nim potrafili troszczyć się o to, co w życiu najważniejsze, czyli o zbawienie.

    Jednocześnie módlmy się za wstawiennictwem św. Jakuba, abyśmy nigdy nie tracili wiary, nadziei i miłości, i byli wierni Chrystusowi aż do końca. By nas nie zniechęcały rzekomo trudne czasy, ale budziły w nas ducha apostolskiego, który kalkuluje inną arytmetyką niż ta ludzka, bo wie, że zawsze jest odpowiedni czas na zasiew Słowa niosącego zbawienie.

    Bóg zapłać za rozmowę.

    Tomasz D. Kolanek/PCh.24.pl

    ______________________________________________________


    Pierwszy Apostoł męczennik – św. Jakub

    Pierwszy Apostoł męczennik – św. Jakub

    Św. Jakub Większy – Artus Wolffort, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Był rybakiem z Betsaidy. Razem ze swoim bratem Janem i Szymonem Piotrem należał do ścisłego grona Apostołów. Jezus wybrał go, aby mu towarzyszył w najważniejszych momentach Jego misji. Był pierwszym z grona Apostołów, który oddał życie za Chrystusa. To św. Jakub, syn Zebedeusza.

    Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego źródłosłowu ‘skeb’, które znaczy ‘chronić’ i może być tłumaczone jako: ‘niech Jahwe chroni’.

    W gronie Apostołów było dwóch o imieniu Jakub. Większy, czy Starszy, był synem Zebedeusza. Mniejszy, czy Młodszy, wspomniany jest jako syn Alfeusza.

    Św. Jakub Większy pochodził z Betsaidy. Był starszym bratem Jana. Obaj byli rybakami i współpracowali z Szymonem Piotrem, zanim Jezus powołał ich na Apostołów.

    Jakub wspominany jest w Ewangeliach w 18 fragmentach, co świadczy o jego znaczącym miejscu w gronie dwunastu Apostołów.

    Św. Jakub Większy - Jusepe de Ribera, Public domain, via Wikimedia Commons

    Św. Jakub Większy – Jusepe de Ribera, Public domain, via Wikimedia CommonsBył człowiekiem odważnym i zdecydowanym. Kiedy Jezus powołał Jakuba i Jana nad jeziorem, oni ‘natychmiast zostawili sieci’ i poszli za Nim. To słowo ‘natychmiast’ pokazuje gotowość do pójścia za Jezusem, pójścia w nieznane. Tego możemy się uczyć od Jakuba. Nie szukać bezpieczeństwa i pewności, ale dać się powołać Jezusowi na Jego drogę i nie zwlekać z odpowiedzią. Jakub był człowiekiem porywczym, prawdziwym ‘synem gromu’. Kiedy Samarytanie nie chcieli przyjąć Jezusa, bo zmierzał do Jerozolimy, Jakub razem z bratem chcieli sprowadzić na nich ogień z nieba i zniszczyć ich.

    Jakub towarzyszył Jezusowi w uprzywilejowanych momentach Jego misji. Był przy wskrzeszeniu córki Jaira, w czasie przemienienia na Górze Tabor i w modlitwie w Ogrójcu. W domu Jaira mógł doświadczyć, że Jezus jest prawdziwie Panem życia i śmierci, nawet wbrew powątpiewaniu i wyśmiewaniu przez innych. Razem z Piotrem i Janem dane mu było doświadczyć przedsmaku chwały nieba, Boga w swoim majestacie, który działa w historii. Mojżesz i Eliasz są tego wyraźnym znakiem. W Ogrójcu musiał się skonfrontować z cierpieniem i upokorzeniem Jezusa, Jego całkowitym wyniszczeniem. To przeżycie z pewnością skorygowało jego wizje z Góry Przemienienia i pomogło mu dojrzeć w wierze.

    Słowo ‘natychmiast’ pokazuje gotowość do pójścia za Jezusem, pójścia w nieznane. Tego możemy się uczyć od Jakuba. Nie szukać bezpieczeństwa i pewności, ale dać się powołać Jezusowi na Jego drogę i nie zwlekać z odpowiedzią.

    Tę dojrzałość w wierze okazał przede wszystkim przez męczeństwo. W ten sposób wypełniło się słowo wypowiedziane o nim przez Pana. Kiedy matka Jakuba i Jana, wraz z synami w czasie publicznej działalności Jezusa, prosiła Go, aby w Królestwie Niebieskim zasiadali oni po Jego prawej i lewej stronie, wywołało to oburzenie pozostałych. Jezus powiedział im wtedy: „nie wiecie, o co prosicie”, a potem dodał: „kielich mój pić będziecie”. I tak właśnie się stało.

    Jakub był pierwszym z grona Apostołów, który przelał krew za Jezusa. Wspomina o tym lakonicznie św. Łukasz w Dziejach Apostolskich. Pisze, że Herod zaczął prześladować Kościół, ściął mieczem Jakuba. Apostoł został stracony w roku 44, bez procesu, w więzieniu, w pośpiechu, bez udziału ludu, aby nie przypominać ludziom procesu Chrystusa.

    Jedna z tradycji mówi o tym, że Jakub po Zesłaniu Ducha Świętego udał się do Hiszpanii, aby tam głosić Ewangelię. Inna zaś wspomina, że do Santiago de Compostela sprowadzono w IX wieku ciało, relikwie Świętego. Sanktuarium w Santiago stało się jednym z najbardziej popularnych w Europie i na świecie. Stało się także celem licznych pielgrzymek.

    Św. Jakub jest patronem zakonów rycerskich walczących z Islamem, hospicjów i szpitali, pielgrzymów i sierot.

    W ikonografii przedstawiany jest jako mężczyzna o silnej budowie ciała lub jako pielgrzym. Jego atrybuty to: bukłak, kij pielgrzyma, zwój i miecz.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 lipca

    Święta Kinga, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Krystyna z Bolseny, dziewica i męczennica
      •  Błogosławione dziewice i męczennice Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles
      •  Błogosławiona Maria Mercedes Prat, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiona Joanna z Orvieto, dziewica
    ***
    Święta Kinga

    Kinga (Kunegunda) urodziła się w 1234 r. jako trzecia z kolei córka Beli IV, króla węgierskiego z dynastii Arpadów, i jego żony Marii, córki cesarza bizantyjskiego Teodora I Laskarisa. Miała dwóch braci i pięć sióstr, wśród nich były św. Małgorzata Węgierska oraz bł. Jolenta. Św. Elżbieta z Turyngii była jej ciotką.
    O latach młodości Kingi nie wiemy nic poza tym, że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim prawdopodobnie w Ostrzychomiu. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne jak na owe czasy wykształcenie.
    W Wojniczu małoletnia jeszcze Kinga spotkała się z Bolesławem Wstydliwym; tam też doszło do zawarcia umowy małżeńskiej. Ze względu na małoletność obydwojga były to zrękowiny, po których w kilka lat później miał nastąpić akt właściwych zaślubin.
    Pierwsze swoje lata Kinga spędziła w Sandomierzu pod opieką Grzymisławy i pedagoga Mikuły, wraz ze swoim przyszłym mężem Bolesławem. Były to czasy najazdów Tatarów. Wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz bliżej. Na wiadomość o zdobyciu Lublina i Zawichostu Bolesław z Kingą i Grzymisławą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa. Po klęsce wojsk polskich pod Chmielnikiem koło Szydłowa (18 marca 1241 r.) uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie poniosły klęskę nad rzeką Sajo (11 kwietnia 1241 r.). Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy, gdzie zapewne zatrzymali się w Welehradzie w tamtejszym konwencie cystersów. Wódz tatarski Batu-chan stanął w Krakowie w Niedzielę Palmową, 24 marca; stąd Tatarzy ruszyli na Śląsk.
    Po bitwie pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy wycofali się z Polski. Po bohaterskiej śmierci Henryka Pobożnego w bitwie z Tatarami rozgorzała walka o jego dziedzictwo śląskie i krakowskie. Dopiero po pokonaniu Konrada Mazowieckiego młodzi książęta mogli wrócić do Krakowa (1243). Ponieważ zamek w Krakowie, jak też w Sandomierzu, Tatarzy zupełnie zniszczyli, tak że się nie nadawał do zamieszkania, Bolesław i Kinga pozostali w Nowym Korczynie. Tu właśnie Kinga nakłoniła swego przyszłego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek “Wstydliwy”. W tej formie czystości małżeńskiej Kinga spędziła z Bolesławem 40 lat. Wtedy także zapewne Kinga wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Zaślubiny odbyły się na zamku krakowskim około roku 1247, bowiem wtedy Bolesław był władcą księstwa krakowsko-sandomierskiego. W posagu od ojca Kinga otrzymała 40 000 grzywien srebra, co Szajnocha przeliczył na około 3,5 miliona złotych. Była to ogromna suma.
    Kinga w tym czasie zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złoży soli w Bochni (1251). Stąd powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowaniu zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego posagu; Bolesław za to przywilejem z 2 marca 1252 r. oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką. Kinga pomagała Bolesławowi w rządach nad obu księstwami (krakowskim i sandomierskim). Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez obu małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała kościoły w Nowym Korczynie i w Bochni, a zapewne również w Jazowsku i w Łącku. Do Krakowa sprowadziła z Pragi Kanoników Regularnych od Pokuty i wystawiła im kościół św. Marka. Do Krzyżanowic nad Nidą sprowadzono norbertanki, gdzie im wystawiono kościół i klasztor. W Łukowie książę Bolesław osadził templariuszy. Swojej siostrze, bł. Salomei, Bolesław pozwolił i dopomógł wznieść w Zawichoście kościół, klasztor i szpital. Kinga w sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia kanonizacji św. Stanisława ze Szczepanowa (1253). To ona miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją.
    7 grudnia 1279 r. umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Kiedy Kinga poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy. Znała go dobrze, bo już w roku 1245 przyjęła welon i habit klaryski jej ciotka, bł. Salomea, która w tym czasie założyła w Zawichoście pierwszy ich klasztor, w roku 1259 przeniesiony do Skały. Sprawa założenia przez Kingę klasztoru klarysek w Starym Sączu komplikowała się, bo nowy władca Krakowa, Leszek Czarny, nie chciał zgodzić się na tę fundację i odkładał decyzję w obawie, aby nie utracić ziemi sądeckiej, którą Kinga chciała ofiarować klasztorowi na jego utrzymanie. Po czterech latach, w 1284 r., ostatecznie doszło do zgody. Kinga wstąpiła do tego klasztoru już wcześniej (1279), zaraz po śmierci męża. Prawdopodobnie nie zajmowała w klasztorze żadnych urzędów. Jej staraniem była budowa i troska o jego byt materialny. Welon zakonny otrzymała z rąk biskupa Pawła. Jednak śluby zakonne złożyła dopiero, jak to wynika ze szczęśliwie zachowanego dokumentu, 24 kwietnia 1289 roku. Spędziła w Starym Sączu 12 lat, poddając się we wszystkim surowej regule, zatwierdzonej przez Urbana IV w roku 1263.

    Święta Kinga - obraz kanonizacyjny

    Zmarła 24 lipca 1292 r. w Starym Sączu. Beatyfikacja Kingi nastąpiła dopiero za pontyfikatu papieża Aleksandra VIII. Dokonano jej po długim procesie kanonicznym dnia 10 czerwca 1690 r. Dekrety, wydane przez papieża Urbana VIII (1623-1644), zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość. Kult świątobliwej księżnej trwał jednak od wieków. Sam fakt porzucenia świata i jej wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego był dowodem heroicznej świętości Kingi. Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem do oddawania jej kultu. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Liczne łaski, otrzymane za jej wstawiennictwem, rozsławiały jej imię. Kult bł. Kingi znacznie wzrósł po jej beatyfikacji. Benedykt XIII przyznał jej tytuł patronki Polski i Litwy (31 sierpnia 1715 r.). Jest także patronką diecezji tarnowskiej.
    Kanonizacji Kingi dokonał św. Jan Paweł II w Starym Sączu dnia 16 czerwca 1999 r., podczas swojej przedostatniej pielgrzymki do Polski. Mówił wtedy między innymi: “Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego”.W ikonografii przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżnej, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Homilia podczas Mszy Św. i kanonizacji bł. Kingi (Stary Sącz, 16 czerwca 1999)

    Homilia podczas Mszy Św. i kanonizacji bł. Kingi (Stary Sącz)

    1. „Święci nie przemijają. Święci żyją świętymi i pragną świętości”.

    Umiłowani Bracia i Siostry!

    Prawie dokładnie trzydzieści trzy lata temu wypowiedziałem te słowa w Starym Sączu, podczas uroczystości milenijnych. Wypowiedziałem je nawiązując do szczególnej okoliczności. Oto, mimo niepogody, przybyli do tego miasta mieszkańcy ziemi sądeckiej i okolic i całe to wielkie zgromadzenie Ludu Bożego pod przewodnictwem Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego i biskupa tarnowskiego Jerzego Ablewicza prosiło Boga o kanonizację bł. Kingi. Jakże więc nie powtórzyć tych słów w dniu, w którym z Bożej Opatrzności dane mi jest dopełnić tej kanonizacji, tak jak dane mi było przed dwoma laty ogłosić świętą Jadwigę Królową, Panią Wawelską. Jedna i druga przybyły do nas z Węgier, weszły w nasze dzieje i pozostały w pamięci narodu. Tak jak Jadwiga, tak i Kinga oparła się przemijaniu. Minęły stulecia, a blask jej świętości nie tylko nie przygasa, ale wciąż rozpala kolejne pokolenia. Nie uszła z ich pamięci ta królewna węgierska, księżna małopolska, fundatorka i mniszka sądeckiego klasztoru. A dzisiejszy dzień jej kanonizacji jest tego najwspanialszym dowodem. Niech będzie Bóg uwielbiony w swoich świętych!

    2. Zanim wejdziemy w duchu na drogi świętości księżnej Kingi, aby dziękować Bogu za to dzieło Jego łaski, pragnę pozdrowić wszystkich tu zgromadzonych i cały Kościół na pięknej ziemi tarnowskiej wraz z biskupem Wiktorem i biskupami pomocniczymi Józefem, Władysławem i Janem oraz drogim biskupem seniorem Piotrem. Witam biskupów węgierskich z Prymasem, kard. László Paskaiem, jak również prezydenta Węgier pana Arpada Göncza i towarzyszące mu osoby. Pozdrawiam pana premiera Słowacji Mikulaša Dziurindę. Słowa pozdrowienia kieruję również do premiera Jerzego Buzka. Pozdrawiam wszystkich kapłanów, zakonników i siostry zakonne, a w szczególny sposób siostry klaryski. Słowo serdecznego pozdrowienia kieruję do naszych gospodarzy – mieszkańców Starego Sącza. Wiem, że Stary Sącz słynie ze swego przywiązania do św. Kingi. Całe wasze miasto zdaje się być jej sanktuarium. Pozdrawiam również Nowy Sącz – miasto, które zawsze urzekało mnie swoim pięknem i gospodarnością. Sercem obejmuję całą diecezjalną wspólnotę, każdą rodzinę i osoby samotne, wszystkich chorych, jak również tych, którzy uczestniczą w tej liturgii za pośrednictwem radia i telewizji. Wszelka łaska od Tego, który jest źródłem i celem naszej świętości, niech będzie z wami!

    3. „Święci żyją świętymi”. W pierwszym czytaniu słyszeliśmy proroczą zapowiedź: „Wspaniałe światło promieniować będzie na wszystkie krańce ziemi. Liczne narody przyjdą do ciebie z daleka i mieszkańcy wszystkich krańców ziemi do świętego twego imienia” (Tb 13,13). Te słowa proroka odnoszą się w pierwszym rzędzie do Jerozolimy – miasta naznaczonego szczególną obecnością Boga w Jego świątyni. Wiemy jednak, że od kiedy przez śmierć i zmartwychwstanie „Chrystus (…) wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej [świątyni], ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga” (Hbr 9,24), to proroctwo spełnia się na wszystkich tych, którzy postępują za Chrystusem tą samą drogą do Ojca. Odtąd już nie światło jerozolimskiej świątyni, ale blask Chrystusa, który opromienia świadków Jego zmartwychwstania, przyciąga liczne narody i mieszkańców wszystkich krańców ziemi do świętego imienia Bożego.

    W przedziwny sposób tego zbawiennego promieniowania świętości zaznała w swoim życiu św. Kinga począwszy od dnia narodzin. Przyszła bowiem na świat w węgierskiej, królewskiej rodzinie Beli IV z dynastii Arpadów. Królewski ten ród z wielką troską pielęgnował życie wiary i wydał wielkich świętych. Z niego pochodził św. Stefan, główny patron Węgier, i jego syn, św. Emeryk. Szczególne zaś miejsce pośród świętych z rodziny Arpadów zajmują kobiety: św. Władysława, św. Elżbieta Turyńska, św. Jadwiga Śląska, św. Agnieszka z Pragi i wreszcie siostry Kingi – św. Małgorzata i bł. Jolanta. Czyż nie jest oczywiste, że światło świętości tej rodziny prowadziło Kingę do świętego imienia Bożego? Czy przykład świętych rodziców, rodzeństwa i krewnych mógł pozostać bez śladu w jej duszy?

    Ziarno świętości posiane w sercu Kingi w rodzinnym domu, znalazło w Polsce dobrą glebę do rozwoju. Gdy w 1239 r. przybyła wpierw do Wojnicza, a potem do Sandomierza, nawiązała serdeczną więź z matką swego przyszłego męża Grzymisławą i jej córką Salomeą. Obydwie odznaczały się głęboką religijnością, ascetycznym życiem oraz zamiłowaniem do modlitwy, lektury Pisma Świętego i żywotów świętych. Ich serdeczne towarzyszenie, zwłaszcza w trudnych, pierwszych latach pobytu w Polsce, miało wielki wpływ na Kingę. Ideał świętości coraz bardziej dojrzewał w jej sercu. Szukając wzorców do naśladowania, które mogły odpowiadać jej stanowi, za szczególną patronkę obrała sobie swą świętą krewną – księżną Jadwigę Śląską. Chciała również wskazać całej Polsce świętego, który dla wszystkich stanów i wszystkich dzielnic stałby się nauczycielem umiłowania Ojczyzny i Kościoła. Dlatego wespół z biskupem krakowskim Prandotą z Białaczewa podjęła usilne starania o kanonizację krakowskiego męczennika, bpa Stanisława ze Szczepanowa. Z pewnością niemały wpływ na jej duchowość wywarli żyjący wówczas św. Jacek, bł. Sadok, bł. Bronisława, bł. Salomea, bł. Jolanta – siostra Kingi i wszyscy ci, którzy tworzyli w ówczesnym Krakowie szczególne środowisko wiary.

    4. Jeżeli dziś mówimy o świętości, o jej pragnieniu i zdobywaniu, to trzeba pytać, w jaki sposób tworzyć właśnie takie środowiska, które sprzyjałyby dążeniu do niej. Co zrobić, aby dom rodzinny, szkoła, zakład pracy, biuro, wioski i miasta, w końcu cały kraj stawały się mieszkaniem ludzi świętych, którzy oddziaływują dobrocią, wiernością nauce Chrystusa, świadectwem codziennego życia, sprawiając duchowy wzrost każdego człowieka? Św. Kinga i wszyscy święci i błogosławieni XIII w. dają odpowiedź: potrzeba świadectwa. Potrzeba odwagi, aby nie stawiać pod korcem światła swej wiary. Potrzeba wreszcie, aby w sercach ludzi wierzących zagościło to pragnienie świętości, które kształtuje nie tylko prywatne życie, ale wpływa na kształt całych społeczności.

    Napisałem w Liście do Rodzin, że „poprzez rodzinę toczą się dzieje człowieka, dzieje zbawienia ludzkości. Rodzina znajduje się pośrodku tego wielkiego zmagania pomiędzy dobrem a złem, między życiem a śmiercią, między miłością a wszystkim, co jest jej przeciwieństwem. Rodzinom powierzone jest zadanie walki przede wszystkim o to, ażeby wyzwolić siły dobra, których źródło znajduje się w Chrystusie Odkupicielu człowieka, aby te siły uczynić własnością wszystkich rodzin, ażeby – jak to powiedziano w polskim milenium chrześcijaństwa – rodzina była „Bogiem silna”” (n. 23). Dziś, opierając się na ponadczasowym doświadczeniu św. Kingi, powtarzam te słowa tu, pośród mieszkańców sądeckiej ziemi, którzy przez wieki, często za cenę wyrzeczeń i ofiar, dawali dowody troski o rodzinę i wielkiego umiłowania życia rodzinnego. Wraz z patronką tej ziemi proszę wszystkich moich rodaków: niech polska rodzina dochowa wiary Chrystusowi! Trwajcie mocno przy Chrystusie, aby On trwał w was! Nie pozwólcie, aby w waszych sercach, w sercach ojców i matek, synów i córek zagasło światło Jego świętości. Niech blask tego światła kształtuje przyszłe pokolenia świętych, na chwałę imienia Bożego! Tertio millennio adveniente.

    Bracia i siostry, nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być świętymi! Uczyńcie kończący się wiek i nowe tysiąclecie erą ludzi świętych!

    5. „Święci pragną świętości”. Takie pragnienie żywe było w sercu Kingi. Z tym pragnieniem rozważała słowa św. Pawła, które słyszeliśmy dzisiaj: „Nie mam (…) nakazu Pańskiego co do dziewic, lecz daję radę jako ten, który – wskutek doznanego od Pana miłosierdzia – godzien jest, aby mu wierzono. Uważam, iż przy obecnych utrapieniach dobrze jest tak zostać, dobrze to dla człowieka tak żyć” (1 Kor 7,25-26). Zainspirowana tym wskazaniem, pragnęła poświęcić się Bogu całym sercem przez ślub dziewictwa. Toteż, gdy ze względu na historyczne okoliczności miała zostać żoną księcia Bolesława, przekonała go do dziewiczego życia na chwałę Bożą i po dwuletniej próbie małżonkowie złożyli na ręce biskupa Prandoty ślub dozgonnej czystości.

    Ten sposób życia, dziś może trudny do zrozumienia, a głęboko zakorzeniony w tradycji pierwotnego Kościoła, dał św. Kindze tę wewnętrzną wolność, dzięki której z całym oddaniem mogła troszczyć się przede wszystkim o sprawy Pana, prowadząc głębokie życie religijne. Dziś na nowo odczytujemy to wielkie świadectwo. Św. Kinga uczy, że zarówno małżeństwo, jak i dziewictwo przeżywane w jedności z Chrystusem może stać się drogą świętości. Ona staje dziś na straży tych wartości. Przypomina, że w żadnych okolicznościach wartość małżeństwa, tego nierozerwalnego związku miłości dwojga osób, nie może być podawana w wątpliwość. Jakiekolwiek rodziłyby się trudności, nie można rezygnować z obrony tej pierwotnej miłości, która zjednoczyła dwoje ludzi i której Bóg nieustannie błogosławi. Małżeństwo jest drogą świętości, nawet wtedy, gdy staje się drogą krzyżową.

    Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego.

    Jest jeszcze jeden rys ducha św. Kingi, który wiąże się z jej pragnieniem świętości. Jako księżna umiała troszczyć się o sprawy Pana także na tym świecie. Przy boku męża współuczestniczyła w rządzeniu, wykazując stanowczość i odwagę, wielkoduszność i troskę o dobro kraju i poddanych. W czasie niepokojów wewnątrz państwa, walki o władzę w podzielonym na dzielnice królestwie, siejących spustoszenie najazdów tatarskich, św. Kinga potrafiła sprostać wyzwaniom chwili. Gorliwie zabiegała o jedność piastowskiego dziedzictwa, a dla podniesienia kraju z ruiny nie wahała się oddać tego wszystkiego, co otrzymała w posagu od swego ojca. Z jej imieniem związane są żupy solne w podkrakowskiej Wieliczce i w Bochni. Nade wszystko jednak miała na względzie potrzeby swych poddanych. Potwierdzają to jej dawne żywoty zaświadczając, że lud nazywał ją „pocieszycielką”, „lekarką”, „żywicielką”, „świętą matką”. Zrezygnowawszy z naturalnego macierzyństwa, stała się prawdziwą matką dla wielu.

    Troszczyła się również o rozwój kulturalny narodu. Z jej osobą i tutejszym klasztorem wiąże się powstanie takich pomników literatury, jak pierwsza napisana po polsku książka: Żołtarz Dawidów – Psałterz Dawidowy.

    Wszystko to wpisuje się w jej świętość. A gdy dziś pytamy, jak uczyć się świętości i jak ją realizować, św. Kinga zdaje się odpowiadać: trzeba troszczyć się o sprawy Pana na tym świecie. Ona daje świadectwo, że wypełnianie tego zadania polega na nieustannym staraniu o zachowanie harmonii pomiędzy wyznawaną wiarą a własnym życiem. Dzisiejszy świat potrzebuje świętości chrześcijan, którzy w zwyczajnych warunkach życia rodzinnego i zawodowego podejmują swoje codzienne obowiązki; którzy pragnąc spełniać wolę Stwórcy i na co dzień służyć ludziom, dają odpowiedź na Jego przedwieczną miłość. Dotyczy to również takich dziedzin życia, jak polityka, działalność gospodarcza, społeczna i prawodawcza (por. Christifideles laici, 42). Niech i tu nie braknie ducha służby, uczciwości, prawdy, troski o dobro wspólne nawet za cenę wielkodusznej rezygnacji ze swego, na wzór świętej księżnej tych ziem! Niech i w tych dziedzinach nie zabraknie pragnienia świętości, którą zdobywa się przez kompetentne, służebne działanie w duchu miłości Boga i bliźniego.

    6. „Święci nie przemijają”. Kiedy wpatrujemy się w postać Kingi, budzi się to zasadnicze pytanie: Co uczyniło ją taką postacią poniekąd nieprzemijającą? Co pozwoliło jej przetrwać w pamięci Polaków, a w szczególności w pamięci Kościoła? Jakie jest imię tej siły, która opiera się przemijaniu? Imię tej siły jest miłość. Na to wskazuje dzisiejsza Ewangelia o dziesięciu pannach mądrych. Kinga z pewnością była jedną z nich. Tak jak one wyszła na spotkanie Boskiego Oblubieńca. Tak jak one czuwała z zapaloną lampą miłości, ażeby nie przeoczyć momentu, kiedy Oblubieniec przyjdzie. Tak jak one spotkała Go nadchodzącego i została zaproszona, aby uczestniczyć w uczcie weselnej. Miłość Boskiego Oblubieńca, która w życiu księżnej Kingi wyraziła się tylu czynami miłości bliźniego – ta właśnie miłość sprawiła, że przemijanie, któremu poddany jest każdy człowiek na ziemi, nie zatarło jej pamięci. Po tylu wiekach Kościół na ziemi polskiej dzisiaj daje temu wyraz.

    „Święci żyją świętymi i pragną świętości”. Raz jeszcze powtarzam te słowa tu, na ziemi sądeckiej. Tę ziemię otrzymała Kinga w darze w zamian za posag, który przekazała na ratowanie kraju i ta ziemia nigdy nie przestała być jej szczególną własnością. Ona wciąż troszczy się o ten lud wierny, który tu żyje. Jakże jej nie dziękować za opiekę nad rodzinami, zwłaszcza nad tak licznymi tu rodzinami wielodzietnymi, na które patrzymy z podziwem i szacunkiem. Jakże nie dziękować jej za to, że wyprasza dla tutejszej wspólnoty Kościoła łaskę tak wielu powołań kapłańskich i zakonnych. Jak nie dziękować jej za to, że dziś zgromadziła nas, jednocząc we wspólnej modlitwie braci i siostry z Węgier, Czech, Słowacji, Ukrainy, na nowo budząc tę tradycję duchowej jedności, którą sama tworzyła z takim oddaniem.

    Pełni wdzięczności wielbimy Boga za dar świętości pani tej ziemi i prosimy, by blask tej świętości trwał w nas wszystkich; by w nowym tysiącleciu to wspaniałe światło promieniowało na wszystkie krańce ziemi i by ich mieszkańcy przyszli z daleka do świętego imienia Bożego (por. Tb 13,13) i ujrzeli Jego chwałę.

    „Święci nie przemijają”.
    Święci wołają o świętość.
    Św. Kingo, pani tej ziemi,
    uproś nam łaskę świętości!

    [Tekst odczytany przez kard. Franciszka Macharskiego.] [Pozdrowienie końcowe po Mszy św.]

    Wdzięczny jestem Bożej Opatrzności za to, że dane mi było dokonać kanonizacji bł. Kingi tu, na ziemi sądeckiej, z którą tak bardzo była związana i która przechowała jej pamięć przez siedem wieków. Dziękuję wam, bracia i siostry, mieszkańcy tej ziemi, że zachowaliście ją w swoich sercach, że modliliście się przez jej przyczynę i wyprosiliście u Boga ten dzień.

    Jest jeszcze jeden motyw do dziękczynienia Bogu: oto pośród 108. męczenników, którzy zostali wyniesieni do chwały ołtarzy, znajduje się również zamęczony w oświęcimskim obozie śmierci rektor seminarium duchownego w Tarnowie ks. Roman Sitko. Wiem, jak wielką czcią pośród was, a szczególnie pośród tutejszego duchowieństwa, cieszy się ten bohaterski kapłan, wychowawca duszpasterzy i wierny świadek Chrystusa. Jego beatyfikacja jest również owocem waszej modlitwy. Proszę was, trwajcie nadal w modlitwie za przyczyną św. Kingi i bł. ks. Romana i otoczcie nią także moją papieską posługę na Stolicy św. Piotra.

    Trudno nie wspomnieć również sługi Bożego o. Stanisława Papczyńskiego, który urodził się w niedalekim Podegrodziu, a tu zasłynął świętością, którą potwierdza toczący się proces beatyfikacyjny.

    Cieszę się, że duch apostolski świętych i błogosławionych żywy jest stale w Kościele tarnowskim. Już od 25. lat wasza diecezja prowadzi swe dzieło misyjne w Kongo-Brazzaville. Wielu pochodzących z tej diecezji duchownych i świeckich uczestniczy w działalności misyjnej Kościoła w różnych częściach świata. Spośród nich trzy osoby przypieczętowały misyjne powołanie ofiarą życia. O. Zbigniew Strzałkowski, franciszkanin konwentualny, ks. Jan Czuba, kapłan diecezjalny, i kleryk Robert Gucwa. Proszę Boga, aby ta misyjna służba i posiew krwi wydały obfite owoce.

    Kończąc tę liturgię, pragnę serdecznie podziękować całej diecezji tarnowskiej za dzisiejszą gościnę. Dziękuję zwłaszcza mieszkańcom ziemi sądeckiej. Pozdrawiam władze samorządowe, zwłaszcza ziemi sądeckiej, które tak serdecznie i jednogłośnie mnie zapraszały. To podziękowanie składam na ręce burmistrza miasta Nowy Sącz.

    Ze szczególną wdzięcznością zwracam się do sióstr klarysek, dziękuję im za modlitwy i za wierne pielęgnowanie charyzmatu świętej matki Kingi. Pozdrawiam wszystkie tu obecne osoby życia konsekrowanego. Serdecznie witam i pozdrawiam pielgrzymów z kraju pochodzenia św. Kingi – z Węgier, wraz z panem prezydentem Arpadem Gönczem i towarzyszącymi mu osobami, przedstawicielami władz tego kraju. Dla upamiętnienia, że św. Kinga wyszła spośród narodu węgierskiego, nasi bracia Węgrzy wznieśli przy murze klasztornym sióstr klarysek symboliczną „bramę szeklerską”. Przez podobną bramę przechodziła zapewne kiedyś Kunegunda.

    Dziękujemy za ten znak wspólnej czci dla świętej księżnej Małopolski. Pozdrawiam również Pana Premiera rządu Słowacji i Pana Premiera rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Jest tu wielu kardynałów z USA, Francji, Italii, Węgier, z Polski. Dziękujemy im za obecność.

    Cieszę się, że są pośród nas biskupi, duchowieństwo i wierni z Białorusi, Czech, Litwy, Mołdawii, Rosji, Słowacji, Ukrainy oraz innych krajów. Dziękujemy im za obecność i wspólną modlitwę.

    Pozdrawiam tych, którym w szczególny sposób patronuje św. Kinga: górników z kopalni soli w Bochni i Wieliczce. Św. Kinga zgromadziła tu dziś wielu ludzi młodych. Kochani chłopcy i dziewczęta, sercem ogarniam każdego i każdą z was. Wiem, że od kilku miesięcy pielgrzymowaliście w „pielgrzymce zaczynu nowego świata” na spotkanie z Papieżem. Modlę się, abyście pozostali na tym duchowym szlaku ewangelicznej wędrówki i byście byli zaczynem cywilizacji miłości i świętości. Miejcie odwagę, wzorem św. Kingi, iść za głosem Chrystusowego wezwania, aby służyć Bogu i człowiekowi. Tu, w Starym Sączu, pragnę powtórzyć to, co powiedziałem do młodzieży na Filipinach, przekazując apel Chrystusa: „Pójdźcie za Mną w trzecie tysiąclecie, aby zbawiać świat. Pójdź ze Mną zbawiać świat, dwudziesty pierwszy już wiek”. Z wdzięcznością myślę też o waszych rodzicach, dziękuję im za wszelkie trudy związane z macierzyństwem i ojcostwem, szczególnie za trud waszego wychowania w wierze, nadziei i miłości.

    Zachowujemy serdeczną więź z tymi, którzy w sposób wyjątkowy uczestniczą w krzyżu Pana naszego Jezusa Chrystusa, a mianowicie z chorymi, niepełnosprawnymi oraz z ich opiekunami. Dostrzegam waszą obecność i polecam sprawy Kościoła modlitwie każdego z was.

    Pragnę jeszcze pozdrowić licznie tu zgromadzonych funkcjonariuszy Straży Granicznej z rodzinami.

    Są pośród was również uchodźcy z Kosowa, którzy otrzymali schronienie w niedalekich Gołkowicach i innych miejscowościach w Polsce. Cieszę się, że w naszym kraju znalazło się dla nich miejsce i życzliwe przyjęcie. Proszę Pana Boga, aby jak najszybciej mogli wrócić do swojej ojczyzny i by mogli tam żyć w pokoju. Ufam też, że szybko zostanie położony kres tragedii wojny. Wszystkich odpowiedzialnych za losy mieszkańców Bałkanów wzywam do zaprzestania działań, które niosą zniszczenia i cierpienie ludzi.

    Na koniec pragnę powtórzyć to, co powiedziałem przed dwunastu laty w Tarnowie: „Ta ziemia od lat była mi bardzo bliska” (10 czerwca 1987 r.). Jeszcze pragnę pozdrowić naszych sąsiadów – Węgrów, Słowaków i Czechów. Będzie to egzamin z języka.

    [po węgiersku:]

    Bardzo serdecznie pozdrawiam pielgrzymów węgierskich, którzy przybyli osobiście na tę uroczystą kanonizację bł. Kingi. Niech przykład i wstawiennictwo nowej świętej, siostry św. Małgorzaty i bł. Jolanty, umocni w was wszystkich miłość do Chrystusa i do Jego Kościoła. Kiedy powrócicie do waszych rodzin i wspólnot parafialnych, zabierając z sobą piękne wspomnienie tego dnia, niech wam towarzyszy moja wdzięczność i błogosławieństwo. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    [po czesku:]

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do was, drodzy pielgrzymi z Republiki Czeskiej. Dziękuję za wasz udział w tej uroczystej kanonizacji. Trwajcie w wielkodusznej służbie na rzecz wspólnoty kościelnej i rozwoju całego społeczeństwa. Niech wam w tym pomaga Boża miłość, wstawiennictwo Maryi Panny, opieka świętych patronów i moje błogosławieństwo. [po słowacku:]

    Pozdrawiam was, drodzy wierni ze Słowacji, i życzę wam, aby ta pielgrzymka stała się dla was okazją do przygotowania do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, który jest blisko. Zawierzam Kościół na Słowacji i wasz umiłowany naród macierzyńskiemu wstawiennictwu Matki Bożej od Siedmiu Boleści, szczególnej Patronce Słowacji. Wszystkich was z serca błogosławię.

    [dalej po polsku:]

    A teraz jeszcze powtórka z geografii. Jesteśmy tu w Starym Sączu. Stąd wyruszamy ku Dzwonkówce, Wielkiej Radziejowej na Prehybę, dochodzimy do Wielkiej Raczy. Wracamy na Prehybę i schodzimy albo zjeżdżamy na nartach z Prehyby do Szlachtowej i do Krościenka. W Krościenku na Kopiej Górce jest centrum Oazy. W Krościenku przekraczamy Dunajec, który płynie razem z Popradem w kierunku Sącza, Nowego i Starego, i jesteśmy w Sączu z powrotem. A kiedy na Dunajcu jest wysoka woda, to można w pięć-sześć godzin przepłynąć od Nowego Targu do Nowego Sącza. To tyle tej powtórki z geografii.

    Jan Paweł II

    Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 lipca

    Święta Brygida Szwedzka, zakonnica,
    patronka Europy

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Wasyl (Bazyli) Hopko, biskup
      •  Święty Jan Kasjan
      •  Błogosławiony Krystyn Gondek, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Jan Huguet Cardona, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Brygida

    Brygida urodziła się w 1303 r. na zamku w Finstad koło Uppsali. Jej rodzina była spokrewniona z dynastią królewską w Szwecji. Rodzina ta była bardzo religijna. Ojciec co tydzień przystępował do sakramentów pokuty i Eucharystii. Odbył także podróż do Hiszpanii na grób św. Jakuba w Compostelli.
    Według żywotów Brygida miała od dziecka cieszyć się oznakami szczególnej przyjaźni Pana Jezusa. Kiedy miała 7 lat, ukazała się jej Najświętsza Maryja Panna i złożyła na jej głowie tajemniczą koronę. Trzy lata później zjawił się jej Chrystus na krzyżu. Na widok męki Pana Jezusa Brygida miała zawołać: “O, mój kochany Panie! Kto Ci to zrobił? Nie chcę niczego, jak tylko miłować Ciebie!” Kiedy Brygida miała 12 lat, zmarła jej matka (1314). Ojciec oddał kapłanom sumę 200 marek w złocie, co było dużym majątkiem, prosząc, by modlili się o spokój duszy dla małżonki. Po śmierci żony wziął rodzeństwo Brygidy – Katarzynę i Izraela – na swój zamek, a Brygidę oddał na wychowanie do wujenki na zamku w Aspanas. Surowy tryb życia, jaki na zamku wprowadziła wujenka, odpowiadał Brygidzie, która chciała cała należeć do Chrystusa.
    Wbrew swojej woli Brygida została wydana w czternastym roku życia za syna gubernatora Wastergotlandu, 19-letniego Ulfa Gotmarssona. Po ślubie przeniosła się na zamek męża (1316). Chociaż utratę dziewictwa opłakiwała rzewnymi łzami, umiała w swoim małżeństwie dostrzec wolę Bożą i starała się być dla męża najlepszą żoną. Trafiła też na dobrego człowieka. Dlatego żyli szczęśliwie razem 28 lat (1316-1344). Pałac Brygidy należał do najświetniejszych w kraju. Było w nim zawsze rojno od gości. Brygida dbała o to, by wszyscy wchodzący w jej progi czuli się dobrze. Kierowała domem i gospodarstwem wzorowo, dbała o służbę, z którą codziennie odmawiała pacierze. Nie pozwalała wszakże na żadne pohulanki i zbyt swobodne zachowania.
    Szczególnie jednak była oddana mężowi, okazując mu przywiązanie i wprost matczyną opiekę. Dała mu 4 synów i 4 córki: Martę (1319), Karola (1321), Birgera (1323), Benedykta (1326), Gutmara (1327), św. Katarzynę Szwedzką (1330), Ingeborgę (1332) i Cecylię (1334). Na wychowawców dla swoich dzieci dobierała pedagogów o odpowiednim wykształceniu i głębokiej wierze. Każde dziecko miało inny charakter. Trzeba było ze strony matki wiele subtelności, by uszanować ich osobowość, a nie dopuścić do wypaczenia ich charakterów, bowiem mąż był często poza domem, zajęty sprawami publicznymi. Nie zaniedbała wszakże Brygida wśród tak licznych zajęć rodzinnych troski o własną duszę. Jej kierownikiem duchowym był uczony wiceprzeor cystersów, Piotr Olafsson. Na jej prośbę jeden z kanoników katedry, Maciej, przetłumaczył Pismo święte na język szwedzki, by Brygida mogła w nim się rozczytywać. Na jej życzenie kanonik ten ułożył również komentarze do Pisma świętego.
    W 1332 roku Brygida została powołana na dwór króla Magnusa II w charakterze ochmistrzyni. Korzystając z osobistego majątku, jak też z majątku króla, nad którym otrzymała zaszczytny zarząd, hojnie wspierała kościoły, klasztory i ubogich. W 1339 roku utraciła nieletniego syna. Dla uproszenia błogosławieństwa Bożego dla całej rodziny udała się z pielgrzymką na grób św. Olafa (+ 1030). Tradycją w domu były pielgrzymki do Compostelli. I Brygida wraz z mężem udała się na grób św. Jakuba Apostoła (1342). Pielgrzymka trwała rok. Towarzyszył im spowiednik, cysters Svenung, który później opisał całą podróż. Po powrocie z pielgrzymki Ulf wstąpił do cystersów w Alvastra, gdzie zmarł w lutym 1344 r. Brygida była wolna.

    Święta Brygida

    Postanowiła oddać się wyłącznie służbie Bożej i pełnieniu dobrych uczynków. Długie godziny poświęcała modlitwie. Mnożyła akty umartwienia i pokuty. Naglona objawieniami, pisała listy do możnych tego świata, napominając ich w imię Pana Boga. Królowi szwedzkiemu i zakonowi krzyżackiemu przepowiedziała kary Boże, które też niebawem na nich spadły. W 1352 roku wezwała papieża Innocentego VI, aby powrócił do Rzymu. To samo wezwanie skierowała w imieniu Chrystusa do jego następcy, bł. Urbana V, który też w 1367 roku faktycznie do Rzymu powrócił. Kiedy zaś papież, zniechęcony zamieszkami w Rzymie, powrócił do Awinionu, przepowiedziała mu rychłą śmierć, co się niebawem sprawdziło (+ 1370). Niemniej żarliwie zabiegała o powrót do Rzymu papieża Grzegorza XI. Była hojną dla fundacji kościelnych i charytatywnych. Dom jej stał zawsze otworem dla potrzebujących.
    Z poparciem króla, który na ten cel ofiarował posiadłość w Vadstena, i za zezwoleniem Stolicy Świętej, Brygida założyła nową rodzinę zakonną pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, zwaną często “brygidkami”. Jej córka, św. Katarzyna Szwedzka, w roku 1374 została jego pierwszą opatką. W roku 1349 Brygida udała się przez Pomorze, Niemcy, Austrię i Szwajcarię do Rzymu, by uzyskać odpust z okazji roku jubileuszowego 1350. Chodziło jej również o zatwierdzenie reguł swojego zakonu. W Rzymie założyła klasztor swojego zakonu.
    Korzystając ze swojej obecności w Italii, Brygida przewędrowała wraz z córką cały kraj, nawiedzając pieszo ważniejsze ówczesne sanktuaria: św. Franciszka w Asyżu, św. Antoniego w Padwie, św. Dominika Guzmana w Bolonii, św. Tomasza z Akwinu w Ortonie, św. Bartłomieja w Benevento, św. Macieja w Salerno, św. Andrzeja Apostoła w Amalfi, św. Mikołaja w Bari oraz św. Michała Archanioła na Monte Gargano. Do Rzymu powróciła dopiero w 1363 roku. W 1372 roku udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Miała wówczas 70 lat. Po powrocie do Rzymu, zmęczona podróżą, zmarła 23 lipca 1373 r., w dniu, który przepowiedziała. W jej pogrzebie wzięły udział tłumy wiernych. Był to prawdziwy hołd, jaki złożył jej Rzym. Kroniki głoszą, że z okazji pogrzebu św. Brygidy wielu chorych zostało uzdrowionych. Jej ciało poprzez Korsykę, Styrię, Morawy i Polskę sprowadzono do Szwecji, gdzie złożono w klasztorze w Vadstena, który założyła.
    Dzięki staraniom córki, św. Katarzyny, została kanonizowana już w 1391 r. W 1489 roku złożono relikwie matki i córki, to jest św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny Szwedzkiej, w jednej urnie. Kiedy Szwecja przeszła na protestantyzm (1595), relikwie te zaginęły bezpowrotnie.Brygida pozostawiła po sobie księgę Objawień. Wkrótce znała ją cała Europa. Była wielokrotnie przepisywana. W księdze tej św. Brygida spisała przepowiednie dotyczące Kościoła, papieży żyjących w jej czasach, losów państw i ówczesnych panujących oraz odnośnie do przyszłości wielu innych osób. Była przekonana, że pisze to, co jej dyktował Chrystus. Nawoływała do poprawy obyczajów, groziła karami Bożymi. Dzieło to miało wśród teologów sporo przeciwników. Mimo aprobaty papieży Grzegorza XI i Urbana VI, dzieła św. Brygidy były przedmiotem ataków i dyskusji nawet na soborach w Konstancji (1414-1418) i w Bazylei (1431). Brygida, jakby w przeczuciu, ile kłopotu narobi ta księga, dała ją najpierw do przejrzenia teologom. Ostatecznej aprobaty pismom św. Brygidy udzielił Kościół w akcie jej kanonizacji.
    1 października 1999 r. św. Jan Paweł II listem motu proprio ogłosił św. Brygidę współpatronką Europy (razem ze św. Katarzyną ze Sieny i św. Teresą Benedyktą od Krzyża). Św. Brygida jest także patronką Szwecji, pielgrzymów oraz dobrej śmierci.

    Święta Brygida z córką, św. Katarzyną

    W ikonografii św. Brygida przedstawiana jest w ciemnowiśniowym habicie z czerwonym welonem, na nim korona z białego płótna z pięcioma czerwonymi znakami – symbolizującymi pięć ran Jezusa. Czasami siedzi przy pulpicie i spisuje swoje wizje. Jej atrybutami są: heraldyczny lew, korona; księga, którą pisze; ptasie pióro, pielgrzymi kapelusz, serce i krzyż.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    List apostolski motu proprio

    List apostolski motu proprio ogłaszający św. Brygidę Szwedzką, św. Katarzynę ze Sieny i św. Teresę Benedyktę od Krzyża Współpatronkami Europy. 1.10.1999

    JAN PAWEŁ II PAPIEŻ
    NA WIECZNĄ RZECZY PAMIĄTKĘ

    1. Nadzieja zbudowania świata bardziej sprawiedliwego i godnego człowieka, szczególnie żywo odczuwana w obliczu bliskiego już trzeciego tysiąclecia, winna łączyć się ze świadomością, że na nic zdałyby się ludzkie wysiłki, gdyby nie towarzyszyła im łaska Boża: «Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą» (Ps 127 [126], 1). Muszą zdawać sobie z tego sprawę także ci, którzy w ostatnich latach zastanawiają się, jaki nowy kształt należy nadać Europie, aby ten stary kontynent mógł wykorzystać bogactwa przeszłości, uwalniając się zarazem od jej smutnego dziedzictwa, a przez to odpowiedzieć w sposób twórczy, ale zakorzeniony w najlepszych tradycjach, na potrzeby zmieniającego się świata.

    Nie ulega wątpliwości, że w złożonej historii Europy chrześcijaństwo stanowi element kluczowy i decydujący, oparty na solidnym fundamencie tradycji klasycznej i ulegający w kolejnych wiekach wielorakim wpływom różnych nurtów etniczno-kulturowych. Wiara chrześcijańska ukształtowała kulturę kontynentu i splotła się nierozerwalnie z jego dziejami, do tego stopnia że nie sposób ich zrozumieć bez odniesienia do wydarzeń, jakie dokonały się najpierw w wielkiej epoce ewangelizacji, a następnie w kolejnych stuleciach, w których chrześcijaństwo, mimo bolesnego rozdziału między Wschodem a Zachodem, zyskało trwałą pozycję jako religia Europejczyków. Także w okresie nowożytnym i współczesnym, kiedy to jedność religijna stopniowo zanikała, zarówno na skutek kolejnych podziałów między chrześcijanami, jak i procesu oddalania się kultury od wiary, rola tej ostatniej była nadal znacząca.

    Na drodze ku przyszłości nie można lekceważyć tego faktu, chrześcijanie zaś powinni go sobie na nowo uświadomić, aby ukazywać jego trwały potencjał. Mają oni obowiązek wnosić właściwy sobie wkład w budowę Europy, który będzie tym cenniejszy i skuteczniejszy, im bardziej oni sami będą zdolni do odnowy w świetle Ewangelii. Staną się w ten sposób kontynuatorami długiej historii świętości, która objęła różne regiony Europy w ciągu minionych dwóch tysiącleci i której najwybitniejsi tylko przedstawiciele zostali oficjalnie uznani za świętych i postawieni za wzór wszystkim. Nie sposób bowiem zliczyć chrześcijan, którzy wiodąc życie prawe i uczciwe, przeniknięte miłością Boga i bliźniego, osiągnęli na drodze różnych powołań konsekrowanych i świeckich prawdziwą świętość, bardzo rozpowszechnioną, chociaż ukrytą.

    2. Kościół nie wątpi, że właśnie ten skarbiec świętości jest sekretem jego przeszłości i nadzieją na przyszłość. To w nim wyraża się najlepiej dar Odkupienia, dzięki któremu człowiek zostaje uwolniony od grzechu i zyskuje możliwość nowego życia w Chrystusie. To w nim Lud Boży wędrujący przez dzieje znajduje niezawodne oparcie, czuje się bowiem głęboko zjednoczony z Kościołem chwalebnym, który w niebie śpiewa hymn ku czci Baranka (por. Ap 7, 9-10), a zarazem wstawia się za wspólnotą pielgrzymującą na ziemi. Dlatego od najdawniejszych czasów Lud Boży patrzy na świętych jako na swoich opiekunów. Ukształtowała się też — z pewnością nie bez wpływu Ducha Świętego — szczególna praktyka: na prośbę wiernych, przychylnie przyjmowaną przez pasterzy, lub też z inicjatywy samych pasterzy poszczególne Kościoły, regiony i nawet całe kontynenty były oddawane pod specjalny patronat wybranych świętych.

    W tej perspektywie oraz w kontekście II Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Europie i bliskiego już Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, uznałem, że chrześcijanie Europy, przeżywający wraz z wszystkimi innymi mieszkańcami kontynentu tę chwilę epokowego przełomu, budzącego wielkie nadzieje, ale także pewne obawy, mogą czerpać duchowy pożytek z kontemplacji i przyzywania świętych, którzy w jakiś szczególny sposób reprezentują ich historię. Dlatego po stosownej konsultacji i w nawiązaniu do decyzji podjętej 31 grudnia 1980 r., kiedy to ogłosiłem współpatronami Europy — obok św. Benedykta — dwóch świętych pierwszego tysiąclecia, braci Cyryla i Metodego, pionierów ewangelizacji na Wschodzie, postanowiłem włączyć do grona niebieskich patronów kontynentu trzy postaci równie mocno związane z kluczowymi okresami drugiego tysiąclecia, zbliżającego się już do końca: św. Brygidę Szwedzką, św. Katarzynę ze Sieny i św. Teresę Benedyktę od Krzyża. Trzy wielkie święte, trzy kobiety, które w różnych epokach — dwie w samym sercu średniowiecza, jedna zaś w naszym stuleciu — wyróżniły się czynną miłością do Kościoła Chrystusowego i świadectwem o Jego Krzyżu.

    3. Panorama świętości jest oczywiście tak bogata i różnorodna, że nowych patronów można by szukać także wśród innych wybitnych postaci, jakimi może się poszczycić każda epoka i każda część kontynentu. Uważam jednak, że szczególnie znamienny jest tu fakt, iż wybór padł na kobiece wzorce świętości, zgadza się to bowiem z opatrznościową tendencją, coraz silniejszą w Kościele i społeczeństwie naszych czasów, do pełniejszego uznania godności kobiety i właściwych jej darów.

    W rzeczywistości Kościół od początku swoich dziejów uznawał rolę i misję kobiety, choć czasem ulegał też wpływom kultury, która nie zawsze poświęcała jej należytą uwagę. Jednakże wspólnota chrześcijańska dojrzewała stopniowo także pod tym względem i właśnie świętość odegrała w tym procesie decydującą rolę. Bodźcem była tu zawsze ikona Maryi, «kobiety doskonałej», Matki Chrystusa i Kościoła. Także jednak odwaga męczenniczek, które ze zdumiewającą siłą ducha stawiały czoło najokrutniejszym torturom, świadectwo kobiet praktykujących z przykładną gorliwością życie ascetyczne, codzienna służba żon i matek w «Kościele domowym», którym jest rodzina, charyzmaty licznych mistyczek, które przyczyniły się do pogłębienia wiedzy teologicznej — wszystko to stało się dla Kościoła cennym znakiem, pomagającym mu pojąć w pełni Boży zamysł wobec kobiety. Zamysł ten został już zresztą jednoznacznie wyrażony na kartach Pisma Świętego, zwłaszcza poprzez postawę Chrystusa opisaną w Ewangelii. Zgodna z nim jest także decyzja ogłoszenia św. Brygidy Szwedzkiej, św. Katarzyny ze Sieny i św. Teresy Benedykty od Krzyża Współpatronkami Europy.

    Natomiast konkretny powód, dla którego wybrałem te właśnie postaci, kryje się w samym ich życiu. Ich świętość bowiem urzeczywistniła się w określonych kontekstach historycznych i geograficznych, które sprawiają, że są to postaci szczególnie ważne dla kontynentu europejskiego. Św. Brygida kieruje nasze myśli ku północnym krańcom Europy, gdzie styka się ona niejako z innymi częściami świata i skąd święta wyruszyła w drogę do Rzymu. Katarzyna ze Sieny stała się równie szeroko znana ze względu na rolę, jaką odegrała w okresie, gdy Następca Piotra rezydował w Awinionie: doprowadziła mianowicie do końca duchowe dzieło rozpoczęte przez Brygidę, stając się orędowniczką powrotu papieża do właściwej siedziby przy grobie Księcia Apostołów. Wreszcie Teresa Benedykta od Krzyża, niedawno kanonizowana, nie tylko związana była z różnymi krajami Europy, ale całym swoim życiem — jako myślicielka, mistyczka i męczenniczka — przerzuciła jak gdyby most między swoim żydowskim pochodzeniem a wiarą w Chrystusa, prowadząc z niezawodną intuicją dialog ze współczesną myślą filozoficzną, a na koniec stając się przez męczeństwo — w obliczu straszliwej hańby Shoah — rzeczniczką racji Boga i człowieka. Stała się w ten sposób symbolem przemian dokonujących się w człowieku, kulturze i religii, w których kryje się sam zarodek tragedii i nadziei kontynentu europejskiego.

    4. Pierwsza z tych trzech wielkich postaci, Brygida, urodziła się w rodzinie arystokratycznej w 1303 r. w Finsta, w szwedzkiej prowincji Uppland. Znana jest przede wszystkim jako mistyczka i założycielka Zakonu Najświętszego Zbawiciela. Nie trzeba jednak zapominać, że przez pierwszą część swego życia była osobą świecką, szczęśliwą żoną pobożnego chrześcijanina, z którym miała ośmioro dzieci. Wskazując ją jako współpatronkę Europy, pragnę, aby stała się ona bliska nie tylko tym, którzy otrzymali powołanie do szczególnej konsekracji, ale także tym, którzy zostali powołani do zwykłych powinności życia świeckiego, zwłaszcza zaś do wzniosłej i trudnej misji założenia chrześcijańskiej rodziny. Brygida nie dała się sprowadzić na manowce przez dobrobyt materialny, właściwy dla jej sfery społecznej, ale ze swym mężem Ulfem dzieliła doświadczenie wspólnego życia, w którym miłość małżeńska łączyła się z głęboką modlitwą, studium Pisma Świętego, umartwieniami, dziełami miłosierdzia. Razem założyli mały szpital, w którym często sami opiekowali się chorymi. Brygida zwykła była też osobiście usługiwać ubogim. Zyskała również uznanie dla swych talentów pedagogicznych, które miała okazję wykorzystać w okresie, gdy powołano ją do służby na dworze królewskim w Sztokholmie. Z tego doświadczenia mogła czerpać później, gdy przy różnych okazjach doradzała książętom i władcom, jak winni właściwie wypełniać swoje zadania. Przede wszystkim jednak — co zrozumiałe — skorzystały z tego jej dzieci, nieprzypadkowo zatem jedna z córek, Katarzyna, jest czczona jako święta.

    Jednakże ten okres «rodzinny» był tylko pierwszym etapem jej życia. Brygida zakończyła go symbolicznie w 1341 r., odbywając wraz z mężem Ulfem pielgrzymkę do Santiago de Compostela, która przygotowała ją do nowego życia. Zaczęło się ono kilka lat później, kiedy to po śmierci męża usłyszała głos Chrystusa, który powierzał jej nową misję, prowadząc ją krok po kroku drogą niezwykłych doświadczeń mistycznych.

    5. Opuściwszy Szwecję w 1349 r., Brygida zamieszkała w Rzymie, stolicy Następcy Piotra. Fakt, że osiadła we Włoszech, przyczynił się zdecydowanie do «poszerzenia» jej umysłu i serca nie tylko w sensie geograficznym i kulturowym, ale nade wszystko duchowym. Odbyła pielgrzymki do wielu innych miejsc w Italii, oddając cześć relikwiom świętych. Była w Mediolanie, Pawii, Asyżu, Ortonie, Bari, Benewencie, Pozzuoli, Neapolu, Salerno, Amalfi, w sanktuarium św. Michała Archanioła na Monte Gargano. Podczas ostatniej pielgrzymki, którą podjęła w latach 1371-1372, udała się przez Morze Śródziemne do Ziemi Świętej, co pozwoliło jej zbliżyć się duchowo najpierw do wielu świętych miejsc katolickiej Europy, a później także do samych źródeł chrześcijaństwa w miejscach uświęconych przez życie i śmierć Odkupiciela.

    W rzeczywistości jednak Brygida przyczyniła się do budowy wspólnoty kościelnej, w szczególnie krytycznym momencie jej dziejów, nie tyle przez ową pobożną pielgrzymkę, co raczej przez swoje głębokie zrozumienie tajemnicy Chrystusa i Kościoła. Wewnętrznemu zjednoczeniu z Chrystusem towarzyszyły bowiem specjalne charyzmaty prorockie, dzięki czemu Brygida stała się punktem odniesienia dla wielu osób w Kościele swojej epoki. W Brygidzie można dostrzec moc proroctwa. Czasem w jej wypowiedziach słychać jakby echo wielkich proroków starożytności. Brygida nie lęka się przemawiać do władców i papieży, ukazując, jak zamysły Boże spełniają się w wydarzeniach historycznych. Nie szczędzi surowych napomnień także wówczas, gdy mówi o odnowie moralnej chrześcijańskiego ludu i samego duchowieństwa (por. Revelationes, IV, 49; por. także IV, 5). Niektóre aspekty tej niezwykłej aktywności mistycznej wzbudziły z biegiem czasu zrozumiałe zastrzeżenia, Kościół zaś odpowiadał na nie odsyłając do jedynego objawienia publicznego, które osiągnęło pełnię w Chrystusie i zostało miarodajnie wyrażone w Piśmie Świętym. Także doświadczenia wielkich świętych nie są bowiem wolne od ograniczeń, które zawsze towarzyszą ludzkiej recepcji głosu Bożego.

    Nie ma jednak wątpliwości, że chociaż Kościół nie wypowiedział się na temat poszczególnych objawień, to uznając świętość Brygidy, uznał autentyczność całości jej wewnętrznego doświadczenia. Jest ono zatem ważnym świadectwem, które ukazuje, jaką rolę może odgrywać w Kościele charyzmat przeżywany w postawie pełnego posłuszeństwa Duchowi Bożemu oraz w sposób całkowicie zgodny z wymogami komunii kościelnej. Od czasu zaś gdy Skandynawia, ojczyzna Brygidy, oderwała się od pełnej jedności ze stolicą rzymską w konsekwencji smutnych wydarzeń XVI w., postać szwedzkiej świętej stanowi ważny «łącznik» ekumeniczny, wzmocniony jeszcze przez posługę, jaką pełni na tym polu jej zgromadzenie zakonne.

    6. Niewiele później żyła inna wybitna kobieta, św. Katarzyna ze Sieny, której rola w dziejach Kościoła oraz w pogłębieniu refleksji doktrynalnej nad Objawieniem oceniana jest tak wysoko, że przyznano jej nawet tytuł Doktora Kościoła.

    Urodzona w Sienie w 1347 r., od wczesnego dzieciństwa była obdarzona niezwykłymi łaskami, które pozwoliły jej rychło wejść na duchową drogę wytyczoną przez św. Dominika wiodącą do doskonałości dzięki modlitwie, ascezie i dziełom miłosierdzia. Miała dwadzieścia lat, gdy Chrystus objawił jej przez mistyczny symbol pierścienia małżeńskiego, że darzy ją szczególną miłością. Było to zwieńczeniem głębokiego osobistego zjednoczenia, które dojrzewało w ukryciu i kontemplacji, co prawda nie w murach klasztoru, ale dzięki nieustannemu przebywaniu w owej duchowej siedzibie, którą święta nazywała często «celą wewnętrzną». Milczenie panujące w tej celi pozwalało jej posłusznie przyjmować Boże natchnienia, ale rychło dało też początek niezwykłej aktywności apostolskiej. Wiele osób, w tym także duchowni, tworzyło krąg jej uczniów, uznając jej dar duchowego macierzyństwa. Listy Katarzyny docierały do różnych części Włoch i do całej Europy. Młoda sienenka potrafiła bowiem z głęboką znajomością rzeczy i bardzo żywym językiem mówić o najistotniejszych problemach kościelnych i społecznych swojej epoki.

    Katarzyna niestrudzenie dążyła do rozwiązania licznych konfliktów, nękających społeczeństwo jej epoki. Z tą pokojową kampanią docierała do władców Europy, takich jak król Francji Karol V, Karol z Durazzo, Elżbieta Węgierska, król Węgier i Polski Ludwik Wielki, Joanna Neapolitańska. Znamienne było jej wystąpienie na rzecz pojednania Florencji z papieżem. Ukazując zwaśnionym stronom «Chrystusa ukrzyżowanego i słodką Maryję», Katarzyna dowodziła, że w społeczeństwie kierującym się wartościami chrześcijańskimi żaden przedmiot sporu nie jest na tyle poważny, aby wolno było stawiać prawo siły ponad racjami rozumu.

    7. Katarzyna jednak zdawała sobie dobrze sprawę, że do takiego wniosku nie mogły dojść umysły, które nie zostały najpierw ukształtowane przez moc Ewangelii. Wynikała stąd pilna potrzeba przemiany obyczajów, którą święta zalecała wszystkim bez wyjątku. Królom przypominała, że nie wolno im rządzić tak, jak gdyby państwo było ich «własnością»: świadomi, że będą musieli zdać sprawę przed Bogiem ze swoich rządów, władcy winni raczej zabiegać o zachowanie «świętej i prawdziwej sprawiedliwości» i stawać się «ojcami ubogich» (por. List n. 235 do króla Francji). Sprawowanie władzy nie może być bowiem oderwane od praktyki miłosierdzia, które stanowi samo sedno życia osobistego i władzy politycznej (por. List n. 357 do króla Węgier).

    Z taką samą mocą Katarzyna zwracała się do duchownych wszystkich stopni, aby domagać się jak najściślejszego przestrzegania zasad w życiu i w posłudze pasterskiej. Niezwykłe wrażenie sprawia jej swobodny, zdecydowany i ostry ton, jakim napomina księży, biskupów i kardynałów. Należy wyrwać — głosiła — gnijące rośliny z ogrodu Kościoła i zastąpić je «młodymi sadzonkami», świeżymi i pachnącymi. Czerpiąc moc ze swej zażyłości z Chrystusem, święta ze Sieny nie wahała się otwarcie ukazywać samemu papieżowi, którego darzyła gorącą miłością jako «słodkiego Chrystusa na ziemi», woli Bożej, nakazującej mu odrzucić wątpliwości podyktowane przez doczesną roztropność i światowe interesy i powrócić z Awinionu do Rzymu, do grobu św. Piotra.

    Równie gorliwie Katarzyna zabiegała o usunięcie podziałów, jakie pojawiły się po wyborze kolejnego papieża, następcy zmarłego Grzegorza XI: także w tym przypadku powoływała się z pasją na bezwarunkową konieczność zachowania komunii. To był najwyższy ideał, którym kierowała się przez całe życie, oddając się bez reszty służbie Kościołowi. Sama da o tym świadectwo na łożu śmierci w obecności swoich duchowych synów: «Zachowajcie przekonanie, że oddałam życie dla świętego Kościoła» (bł. Rajmund z Kapuy, Vita di santa Caterina da Siena [Żywot św. Katarzyny ze Sieny], księga III, rozdz. IV).

    8. Edyta Stein — św. Teresa Benedykta od Krzyża — przenosi nas w zupełnie inny kontekst historyczno-kulturowy, a mianowicie w samo centrum naszego burzliwego stulecia, przypominając nadzieje, jakie z nim wiązano, ale ukazując też jego sprzeczności i klęski. Inaczej niż Brygida i Katarzyna, Edyta nie wywodziła się z rodziny chrześcijańskiej. Wszystko w niej jest wyrazem udręki poszukiwania i trudu egzystencjalnego «pielgrzymowania». Nawet wówczas, gdy odnalazła już prawdę w pokoju życia kontemplacyjnego, musiała przeżyć do końca tajemnicę krzyża.

    Urodziła się w 1891 r. w rodzinie żydowskiej we Wrocławiu, należącym wówczas do Niemiec. Jej zainteresowanie filozofią i odejście od praktyk religijnych, w które wdrożyła ją matka, pozwalało przypuszczać, że pójdzie raczej drogą czystego «racjonalizmu», a nie świętości. Jednakże dar łaski czekał na nią właśnie w zawiłościach filozofii: włączywszy się w nurt myśli fenomenologicznej, Edyta Stein potrafiła dostrzec w niej odpowiedź na wymogi rzeczywistości obiektywnej, która nie zostaje bynajmniej wchłonięta przez podmiot, ale jest uprzednia wobec niego i stanowi miarę jego poznania, należy ją zatem badać w postawie skrupulatnego obiektywizmu. Trzeba się w nią wsłuchiwać, odkrywając ją zwłaszcza w człowieku dzięki zdolności do «wczucia» (słowo szczególnie drogie Edycie), która pozwala w pewnej mierze przyswoić sobie doświadczenia drugiego człowieka (por. E. Stein, O zagadnieniu wczucia, Kraków 1988).

    Właśnie dzięki tej postawie uważnego słuchania Edyta zetknęła się z jednej strony ze świadectwami chrześcijańskiego doświadczenia duchowego, pozostawionymi przez św. Teresę z Avili i innych wielkich mistyków, których stała się uczennicą i naśladowniczką, a z drugiej z odwieczną tradycją myśli chrześcijańskiej, utrwaloną w tomizmie. Ta droga doprowadziła ją najpierw do chrztu, a potem skłoniła do wyboru życia kontemplacyjnego w zakonie karmelitańskim. Edyta prowadziła przy tym życie bardzo aktywne, wypełnione nie tylko poszukiwaniami duchowymi, ale także pracą naukową i dydaktyczną, którą wykonywała z podziwu godnym poświęceniem. Na szczególne uznanie zasługuje — ze względu na epokę — jej działalność na rzecz postępu społecznego kobiety; niezwykle przenikliwe są też teksty, w których zgłębia bogactwa kobiecości i misji kobiety z punktu widzenia ludzkiego i religijnego (por. E. Stein, Kobieta. Jej zadanie według natury i łaski, Pelplin 1999).

    9. Spotkanie z chrześcijaństwem nie skłoniło Edyty do odrzucenia żydowskich korzeni, ale raczej pozwoliło je w pełni odkryć. Mimo to nie zostało jej oszczędzone niezrozumienie ze strony rodziny. Cierpiała niewymownie zwłaszcza z powodu matki, która nie zgadzała się z jej wyborem. W rzeczywistości jednak przeszła całą swą drogę ku chrześcijańskiej doskonałości nie tylko pod znakiem ludzkiej solidarności z macierzystym narodem, ale także prawdziwego duchowego współudziału w przeznaczeniu synów Abrahama, naznaczonych przez tajemnicę powołania i «nieodwołalne dary» Boże (por. Rz 11, 29).

    Utożsamiła się z cierpieniem narodu żydowskiego zwłaszcza wówczas, gdy stało się ono szczególnie dotkliwe w okresie okrutnych prześladowań nazistowskich, które wraz z innymi zbrodniami totalitaryzmu stanowią jedną z najciemniejszych i najbardziej haniebnych plam w dziejach Europy naszego stulecia. Zrozumiała wówczas, że dokonując systematycznej zagłady Żydów, nałożono na barki jej narodu krzyż Chrystusa, przyjęła zatem jako swój osobisty udział w nim deportację i śmierć w otoczonym ponurą sławą obozie w Oświęcimiu-Brzezince. Jej krzyk łączy się z krzykiem wszystkich ofiar tej straszliwej tragedii, ale zarazem jest zjednoczony z krzykiem Chrystusa, który nadał ludzkiemu cierpieniu tajemniczą i trwałą owocność. Wizerunek jej świętości pozostanie na zawsze związany z dramatem jej męczeńskiej śmierci, którą poniosła wraz z wieloma innymi. Trwa też jako zwiastowanie Ewangelii krzyża, z którym Edyta Stein tak bardzo pragnęła się utożsamić, że wpisała go nawet w swoje imię zakonne.

    Patrząc dziś na Teresę Benedyktę od Krzyża dostrzegamy w tym świadectwie niewinnej ofiary z jednej strony naśladowanie Baranka-Żertwy oraz protest przeciw wszelkim przejawom łamania podstawowych praw człowieka, z drugiej zaś — zadatek nowego zbliżenia między żydami a chrześcijanami, które zgodnie z życzeniem wyrażonym przez Sobór Watykański II doprowadziło do wzajemnego otwarcia, budzącego nadzieje na przyszłość. Ogłosić dzisiaj św. Edytę Stein Współpatronką Europy znaczy wznieść nad starym kontynentem sztandar szacunku, tolerancji i otwartości, wzywający wszystkich ludzi, aby się wzajemnie rozumieli i akceptowali, niezależnie od różnic etnicznych, kulturowych i religijnych, oraz by starali się budować społeczeństwo prawdziwie braterskie.

    10. Niechaj zatem wzrasta Europa, niech się rozwija jako Europa ducha, idąc śladem swojej najlepszej tradycji, której najwznioślejszym wyrazem jest właśnie świętość. Jedność kontynentu, dojrzewająca stopniowo w ludzkiej świadomości i nabierająca coraz bardziej wyrazistych kształtów również na płaszczyźnie politycznej, otwiera niewątpliwie rozległe perspektywy nadziei. Europejczycy są powołani, aby raz na zawsze zamknąć rozdział historycznych rywalizacji, które często były przyczyną krwawych wojen na kontynencie. Jednocześnie winni tworzyć warunki dla ściślejszej jedności i współpracy między narodami. Wielkim wyzwaniem dla nich jest kształtowanie kultury i etyki jedności, bez nich bowiem wszelkie działania polityczne na rzecz jedności skazane są prędzej czy później na niepowodzenie.

    Aby zbudować nową Europę na trwałych fundamentach, nie można jedynie odwoływać się do interesów ekonomicznych, które czasem łączą, kiedy indziej jednak dzielą, lecz trzeba się oprzeć na autentycznych wartościach, mających podstawę w powszechnym prawie moralnym, wszczepionym w serce każdego człowieka. Gdyby Europa mylnie utożsamiła zasadę tolerancji i szacunku dla wszystkich z obojętnością etyczną i sceptycyzmem wobec nieodzownych wartości, weszłaby na niezwykle niebezpieczną drogę, na której prędzej czy później pojawiłyby się pod nową postacią najbardziej przerażające widma z jej przeszłości.

    Wydaje się, że kluczową rolę w zażegnaniu tej groźby znów odegra chrześcijaństwo, które niestrudzenie wskazuje ludziom horyzont ideałów. Liczne elementy wspólne, łączące chrześcijaństwo z innymi religiami, dostrzeżone już przez Sobór Watykański II (por. dekret Nostra aetate), pozwalają stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że otwarcie się na transcendencję to żywotny wymiar egzystencji. Jest zatem konieczne, aby wszyscy chrześcijanie, żyjący w różnych krajach Europy, podjęli na nowo wysiłek dawania świadectwa. To oni winni ożywiać nadzieję na pełnię zbawienia, głosząc swoje orędzie, to znaczy Ewangelię czyli «dobrą nowinę» o tym, że Bóg przyszedł do nas i w swoim Synu Jezusie Chrystusie ofiarował nam odkupienie i pełnię życia Bożego. Mocą Ducha Świętego, który został nam dany, możemy wznosić oczy ku Bogu i wzywać Go poufałym imieniem «Abba» — Ojcze! (por. Rz 8, 15; Ga 4, 6).

    11. To właśnie głoszenie nadziei pragnąłem wspomóc, proponując odnowienie na skalę «europejską» kultu tych trzech wielkich postaci kobiecych, które w różnych epokach tak bardzo przyczyniły się do wzrostu nie tylko Kościoła, ale całego społeczeństwa.

    W tajemnicy świętych obcowania, jednoczącej Kościół ziemski z niebieskim, te święte nieustannie orędują za nami przed tronem Bożym. Jeśli zaś my będziemy usilniej ich wzywać, uważniej słuchać ich słów i wytrwalej naśladować ich przykład, z pewnością i w nas pogłębi się świadomość powszechnego powołania do świętości, skłaniając nas do większej ofiarności i konsekwencji.

    Dlatego po dojrzałym namyśle i mocą mej władzy apostolskiej ustanawiam i ogłaszam niebieskimi Współpatronkami całej Europy przed Bogiem św. Brygidę Szwedzką, św. Katarzynę ze Sieny i św. Teresę Benedyktę od Krzyża, przyznając im wszelkie zaszczyty i przywileje liturgiczne, jakie zgodnie z prawem przysługują głównym patronom miejsc.

    Chwała Trójcy Przenajświętszej, która jaśnieje szczególnym blaskiem w ich życiu i w życiu wszystkich świętych. Pokój ludziom dobrej woli w Europie i na całym świecie!

    Rzym, u Św. Piotra, 1 października 1999 r., w dwudziestym pierwszym roku Pontyfikatu.

    Joannes Paulus II, pp

    opoka.pl/opr. mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 lipca

    Święta Maria Magdalena

    Zobacz także:
      •  Święta Maria z Betanii
      •  Błogosławieni męczennicy Nicefor Díez Tejerina, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Święta Maria Magdalena

    Według biblijnej relacji Maria pochodziła z Magdali – “wieży ryb” nad Jeziorem Galilejskim, ok. 4 km na północny zachód od Tyberiady. Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Odtąd włącza się ona do grona Jego słuchaczy i wraz z innymi niewiastami troszczy się o wędrujących z Nim ludzi.
    Po raz drugi wspominają o niej Ewangeliści pisząc, że była ona obecna podczas ukrzyżowania i śmierci Jezusa (Mk 15, 40; Mt 27, 56; J 19, 25) oraz zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Maria Magdalena była jedną z trzech niewiast, które udały się do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, ale grób znalazły pusty (J 20, 1). Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi zbezcześcili ciało ukochanego Zbawiciela, wyrzucając je z grobu w niewiadome miejsce, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama wróciła do grobu Pana Jezusa. Zmartwychwstały Jezus ukazał jej się jako ogrodnik (J 20, 15). Ona pierwsza powiedziała Apostołom, że Chrystus żyje (Mk 16, 10; J 20, 18). Dlatego też jest nazywana apostola Apostolorum – apostołką Apostołów, a Kościół przez długie stulecia recytował w jej święto uroczyste wyznanie wiary. Wschód i Zachód, oddając hołd Magdalenie, obchodzą jej pamiątkę tego samego dnia – 22 lipca.Nie wiemy, co św. Łukasz miał na myśli, kiedy napisał o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Św. Grzegorz I Wielki utożsamiał Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której na innym miejscu pisze tenże Ewangelista (Łk 7, 36-50), jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami (J 11, 2). Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają jednak, że imię Maria miały trzy niewiasty nie mające ze sobą bliższego związku. Dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza liturgicznego wyraźnie odróżnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Marię Magdalenę nieraz utożsamiano także z Marią Egipcjanką, nierządnicą (V w.), która po nawróceniu miała żyć jako pustelnica nad Jordanem.
    Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ma swoje sanktuaria, do których od wieków licznie podążają pielgrzymi. W Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, jej relikwie miały zostać przeniesione z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa (886-912). Kiedy krzyżowcy opanowali Konstantynopol (1202-1261), mieli przenieść relikwie Marii Magdaleny do Francji, do Vezelay, gdzie do dnia dzisiejszego doznają czci. We Francji jest jeszcze jedno sanktuarium św. Marii Magdaleny, w La Saint Baume, gdzie według legendy miała mieszkać przez 30 lat w jaskini jako pustelnica i pokutnica, kiedy ją w dziurawej łódce na pełne morze wywieźli Żydzi.
    Maria Magdalena jest patronką zakonów kobiecych; Prowansji, Sycylii, Neapolu; dzieci, które mają trudności z chodzeniem, fryzjerów, kobiet, osób kuszonych, ogrodników, studentów i więźniów.W ikonografii św. Maria Magdalena przedstawiana jest według tradycji, która utożsamiła ją z innymi Mariami. Ukazywana w długiej szacie z nakrytą głową; w bogatym książęcym wschodnim stroju lub jako pokutnica, której ciało osłaniają długie włosy; w malarstwie barokowym ukazywana bez odzieży lub półnago. Jej atrybutami są: dyscyplina, instrumenty muzyczne, krucyfiks, księga – znak jej misyjnej działalności, naczynie z olejkiem, kadzielnica, gałązka palmowa, czaszka, włosiennica, zwierciadło.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Czy była jawnogrzesznicą? – św. Maria Magdalena

    Czy była jawnogrzesznicą? - św. Maria Magdalena

    św. Maria Magdalena/Piero Di Cosimo (PD)

    ***

    Popularna tradycja kazała widzieć w Marii Magdalenie jawnogrzesznicę, której Jezus odpuścił grzechy. Żadna z Ewangelii jednak nie potwierdza takiej identyfikacji.

    Mario! Rabbuni!

    ks. Tomasz Jaklewicz

    Myśl: Jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: pod krzyżem i w porannym świetle zmartwychwstania…

    Bibliści podkreślają, że św. Marii Magdaleny nie można utożsamiać z jawnogrzesznicą, która namaszczała Jezusowi stopy w domu faryzeusza Szymona. Ze wzmianek Ewangelistów wiemy tylko tyle, że Maria wymieniona jest na pierwszym miejscu wśród kobiet podążających za Mistrzem z Nazaretu i że została uwolniona od siedmiu złych duchów. Liczba siedem sugeruje, że jej zagubienie (opętanie? choroba?) było bardzo poważne. Tradycja zachodnia widzi w Magdalenie dawną prostytutkę nawróconą dzięki spotkaniu z Jezusem… Nie wiemy, jak to dokładnie było z Marią z Magdali, tym niemniej faktem jest, że Chrystus uzdrawiał kobiety lekkich obyczajów. Może więc ta tradycja nie jest bardzo daleka od prawdy. W każdym razie dobrze oddaje istotę Ewangelii: Boża łaska przemienia nawet największych grzeszników w świętych.

    Magdalena była pierwszą osobą, która spotkała Pana po jego zmartwychwstaniu. Początkowo wzięła Go za ogrodnika. Zapłakana, przybita smutkiem nie rozumie, co się dzieje. Moment przebudzenia następuje dopiero wtedy, gdy słyszy Jezusa mówiącego do niej po imieniu: „Mario!”. „Rabbuni!” – odpowiada. To słowo oznacza „nauczyciela”, ale ma ono silne zabarwienie emocjonalne. Brzmi jak „mój kochany nauczycielu”. Czyż nie o to właśnie chodzi w naszej relacji do Boga – o miłość i o uznanie Go za nauczyciela życia? Łzy Marii znikają, jest eksplozja miłości. Jezus wypowiada tajemnicze słowa: „Nie zatrzymuj mnie”. Tak, niemożliwe jest, by chwile ekstazy trwały w nieskończoność, nie da się żyć na najwyższych emocjach. „Idź do moich braci” – trzeba wrócić do wspólnoty, nawet jeśli ona nie zawsze nas rozumie i nieraz lekceważy nasze łzy. Piotr i Jan zostawili przecież płaczącą Marię samą przy pustym grobie.

    Jean Vanier: „Maria wyobraża każdego z nas. Tak jak ona, biegamy na oślep we wszystkich kierunkach, każdy sam z poczuciem pustki; płacząc i skarżąc się; szukając śmierci Jezusa, który żył dwa tysiące lat temu. Ona szuka Jezusa, ale to On ją znajduje i woła po imieniu. Podobnie każdy z nas pragnie być odnalezionym i wezwanym po imieniu”. Maria jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: u stóp krzyża i w porannym świetle zmartwychwstania. Jej postać przypomina jak wielka jest siła Bożej miłości i jak piękny jest ten, kto tej miłości się poddaje. Mniejsza o biograficzne detale. Liczy się miłość.

    Apostołka apostołów

    ks. Tomasz Jaklewicz

    Tradycja widzi w niej nawróconą jawnogrzesznicę, ale w samej Ewangelii nie znajdziemy potwierdzenia takiej wersji jej życia. Papież Grzegorz Wielki (VI wiek) w swoich homiliach jako pierwszy utożsamił Marię Magdalenę z Marią z Betanii (siostrą Łazarza) oraz z nieznaną z imienia jawnogrzesznicą, która namaściła Jezusowi nogi w domu Szymona. W ikonografii i w powszechnej świadomości wizja Magdaleny jako nierządnicy funkcjonowała przez wieki i pokutuje do dziś powszechnie.

    A co mówi o niej Nowy Testament? Pochodziła z Magdali, miejscowości położonej nad Jeziorem Galilejskim. Ewangeliści piszą, że Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów. Liczba siedem sugeruje pełnię. Na tej podstawie możemy domyślać się, że poziom opanowania przez złego ducha był bardzo duży i musiał powodować wielkie cierpienie. Nie wiemy, jak wyglądało jej uzdrowienie. Pewne jest to, że wyzwolenie od złego rozpoczęło nowy etap jej życia. Magdalena towarzyszy odtąd wiernie Jezusowi w czasie Jego działalności aż po Golgotę. Wśród kobiet podążających za Chrystusem wymieniana jest na pierwszym miejscu.

    Maria z Magdali jest razem z Jezusem, kiedy zabrakło Piotra i innych Apostołów. Jest świadkiem ukrzyżowania i śmierci Mistrza, zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Idzie wraz z dwoma innymi kobietami do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, znajduje pusty grób. Ewangelia św. Jana kreśli piękną scenę ukazania się jej Zmartwychwstałego Pana. Maria rozpoznaje Mistrza dopiero, kiedy słyszy swoje imię. Jako pierwsza głosi zmartwychwstanie. Nie znamy jej dalszych losów. Na Wschodzie nigdy nie utożsamiono ją z nawróconą jawnogrzesznicą. Na Zachodzie rozpowszechniły się legendy mówiące o tym, że dotarła do Francji, gdzie żyła jako pustelnica. Vezelay, które było w średniowieczu ważnym centrum pielgrzymkowym, szczyci się posiadaniem jej relikwii.

    W pierwszych wiekach po Chrystusie dominował pozytywny obraz Magdaleny jako wiernej uczennicy i rozmówczyni Jezusa. Porównywano ją do św. Piotra, ponieważ pełniła rolę liderki kobiecej wspólnoty. Św. Augustyn nazwał ją nawet „apostołką apostołów”. Pora porzucić obraz Marii Magdaleny jako nawróconej nierządnicy. Warto docenić jej wierność w podążaniu za Jezusem aż po krzyż i fakt, że to kobieta jako pierwsza głosiła wieść o zwycięstwie życia nad śmiercią.

    Mario! Rabbuni!

    ks. Tomasz Jaklewicz

    Myśl: Jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: pod krzyżem i w porannym świetle zmartwychwstania…

    Bibliści podkreślają, że św. Marii Magdaleny nie można utożsamiać z jawnogrzesznicą, która namaszczała Jezusowi stopy w domu faryzeusza Szymona. Ze wzmianek Ewangelistów wiemy tylko tyle, że Maria wymieniona jest na pierwszym miejscu wśród kobiet podążających za Mistrzem z Nazaretu i że została uwolniona od siedmiu złych duchów. Liczba siedem sugeruje, że jej zagubienie (opętanie? choroba?) było bardzo poważne. Tradycja zachodnia widzi w Magdalenie dawną prostytutkę nawróconą dzięki spotkaniu z Jezusem… Nie wiemy, jak to dokładnie było z Marią z Magdali, tym niemniej faktem jest, że Chrystus uzdrawiał kobiety lekkich obyczajów. Może więc ta tradycja nie jest bardzo daleka od prawdy. W każdym razie dobrze oddaje istotę Ewangelii: Boża łaska przemienia nawet największych grzeszników w świętych.

    Magdalena była pierwszą osobą, która spotkała Pana po jego zmartwychwstaniu. Początkowo wzięła Go za ogrodnika. Zapłakana, przybita smutkiem nie rozumie, co się dzieje. Moment przebudzenia następuje dopiero wtedy, gdy słyszy Jezusa mówiącego do niej po imieniu: „Mario!”. „Rabbuni!” – odpowiada. To słowo oznacza „nauczyciela”, ale ma ono silne zabarwienie emocjonalne. Brzmi jak „mój kochany nauczycielu”. Czyż nie o to właśnie chodzi w naszej relacji do Boga – o miłość i o uznanie Go za nauczyciela życia? Łzy Marii znikają, jest eksplozja miłości. Jezus wypowiada tajemnicze słowa: „Nie zatrzymuj mnie”. Tak, niemożliwe jest, by chwile ekstazy trwały w nieskończoność, nie da się żyć na najwyższych emocjach. „Idź do moich braci” – trzeba wrócić do wspólnoty, nawet jeśli ona nie zawsze nas rozumie i nieraz lekceważy nasze łzy. Piotr i Jan zostawili przecież płaczącą Marię samą przy pustym grobie.

    Jean Vanier: „Maria wyobraża każdego z nas. Tak jak ona, biegamy na oślep we wszystkich kierunkach, każdy sam z poczuciem pustki; płacząc i skarżąc się; szukając śmierci Jezusa, który żył dwa tysiące lat temu. Ona szuka Jezusa, ale to On ją znajduje i woła po imieniu. Podobnie każdy z nas pragnie być odnalezionym i wezwanym po imieniu”. Maria jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: u stóp krzyża i w porannym świetle zmartwychwstania. Jej postać przypomina jak wielka jest siła Bożej miłości i jak piękny jest ten, kto tej miłości się poddaje. Mniejsza o biograficzne detale. Liczy się miłość.

    wiara.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Św. Maria Magdalena, pierwsza zwiastunka Zmartwychwstałego

    Maria Magdalena – obraz: Domenico Tintoretto/Wikipedia

    ***

    Św. Maria Magdalena, pierwsza zwiastunka Zmartwychwstałego

    Według biblijnej relacji Maria pochodziła z Magdali – “wieży ryb” nad Jeziorem Galilejskim, ok. 4 km na północny zachód od Tyberiady. Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Odtąd włącza się ona do grona Jego słuchaczy i wraz z innymi niewiastami troszczy się o wędrujących z Nim ludzi.

    Po raz drugi wspominają o niej Ewangeliści pisząc, że była ona obecna podczas ukrzyżowania i śmierci Jezusa (Mk 15, 40; Mt 27, 56; J 19, 25) oraz zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Maria Magdalena była jedną z trzech niewiast, które udały się do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, ale grób znalazły pusty (J 20, 1). Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi zbezcześcili ciało ukochanego Zbawiciela, wyrzucając je z grobu w niewiadome miejsce, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama wróciła do grobu Pana Jezusa. Zmartwychwstały Jezus ukazał jej się jako ogrodnik (J 20, 15). Ona pierwsza powiedziała Apostołom, że Chrystus żyje (Mk 16, 10; J 20, 18). Dlatego też jest nazywana apostola Apostolorum – apostołką Apostołów, a Kościół przez długie stulecia recytował w jej święto uroczyste wyznanie wiary. Wschód i Zachód, oddając hołd Magdalenie, obchodzą jej pamiątkę tego samego dnia – 22 lipca.

    Nie wiemy, co św. Łukasz miał na myśli, kiedy napisał o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Św. Grzegorz I Wielki utożsamiał Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której na innym miejscu pisze tenże Ewangelista (Łk 7, 36-50), jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami (J 11, 2). Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają jednak, że imię Maria miały trzy niewiasty nie mające ze sobą bliższego związku. Dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza liturgicznego wyraźnie odróżnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Marię Magdalenę nieraz utożsamiano także z Marią Egipcjanką, nierządnicą (V w.), która po nawróceniu miała żyć jako pustelnica nad Jordanem.

    Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ma swoje sanktuaria, do których od wieków licznie podążają pielgrzymi. W Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, jej relikwie miały zostać przeniesione z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa (886-912). Kiedy krzyżowcy opanowali Konstantynopol (1202-1261), mieli przenieść relikwie Marii Magdaleny do Francji, do Vezelay, gdzie do dnia dzisiejszego doznają czci. We Francji jest jeszcze jedno sanktuarium św. Marii Magdaleny, w La Saint Baume, gdzie według legendy miała mieszkać przez 30 lat w jaskini jako pustelnica i pokutnica, kiedy ją w dziurawej łódce na pełne morze wywieźli Żydzi.

    Maria Magdalena jest patronką zakonów kobiecych; Prowansji, Sycylii, Neapolu; dzieci, które mają trudności z chodzeniem, fryzjerów, kobiet, osób kuszonych, ogrodników, studentów i więźniów.

    W ikonografii św. Maria Magdalena przedstawiana jest według tradycji, która utożsamiła ją z innymi Mariami. Ukazywana w długiej szacie z nakrytą głową; w bogatym książęcym wschodnim stroju lub jako pokutnica, której ciało osłaniają długie włosy; w malarstwie barokowym ukazywana bez odzieży lub półnago. Jej atrybutami są: dyscyplina, instrumenty muzyczne, krucyfiks, księga – znak jej misyjnej działalności, naczynie z olejkiem, kadzielnica, gałązka palmowa, czaszka, włosiennica, zwierciadło.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 lipca

    Święty Wawrzyniec z Brindisi,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Apolinary, biskup i męczennik
      •  Daniel, prorok
    ***
    Święty Wawrzyniec z Brindisi

    Juliusz Cezary Russo urodził się 22 lipca 1559 r. w Brindisi. Po śmierci ojca został przyjęty jako sierota do franciszkanów konwentualnych w Brindisi (1567). Po ukończeniu tamtejszej szkoły i śmierci matki (+ 1574), jako 15-letni młodzieniec opuścił małe seminarium franciszkańskie i udał się do Wenecji, do stryja, który jako kapłan diecezjalny prowadził prywatną szkołę i opiekował się klerykami. W 1575 r. wstąpił do zakonu kapucynów, przyjmując imię zakonne Wawrzyniec. Po rocznym nowicjacie i złożeniu ślubów przełożeni wysłali go na studia logiki i filozofii do Padwy, a potem na studia teologiczne do Wenecji. Wyświęcony w 1582 r. na kapłana, został mianowany profesorem teologii dla kleryków kapucyńskich w Wenecji. Równocześnie pogłębiał studia biblijne. Pragnąc zapoznać się z Pismem świętym w języku oryginalnym, studiował języki: hebrajski, aramejski, chaldejski i grecki.
    Zaledwie w cztery lata po święceniach kapłańskich, w 1586 roku Wawrzyniec został mianowany gwardianem oraz mistrzem nowicjatu, a w trzy lata potem prowincjałem w Toskanii (1589). Klemens VIII w 1592 r. powołał go do Ferrary, aby tam nawracał Żydów. Wawrzyniec był tam niedługo, gdyż próba nawracania Żydów wobec ich uporu na niewiele się zdała. Kapituła prowincjalna wybrała go następnie przełożonym prowincji weneckiej (1594). Kiedy miał zaledwie 37 lat, został wybrany drugim generalnym definitorem (1596). W dwa lata potem został prowincjałem w Szwajcarii. Założył klasztory kapucynów w Pradze, w Wiedniu i w Grazu. Kiedy w 1601 r. wybuchła wojna z Turkami na Węgrzech, pełen niezwykłej odwagi z krzyżem w ręku, podobnie jak kiedyś św. Jan Kapistran (1456), prowadził wojsko do zwycięskiej bitwy pod Szekesferhervar, czyli Białogrodem.
    W 1602 r. na kapitule generalnej został wybrany przełożonym generalnym zakonu. Miał wówczas 43 lata. W ciągu kolejnych trzech lat przeszedł prawie całą Europę pieszo, wizytując klasztory, odbywając wszędzie kapituły, by usuwać nadużycia i zachęcić do obserwancji. W 1606 r., na prośbę cesarza niemieckiego, Rudolfa II, który był równocześnie władcą Austrii, Czech i Węgier, papież Paweł V wysłał Wawrzyńca do Czech dla nawrócenia tamtejszych husytów i protestantów. W kazaniach i w rozmowach prywatnych, jak i w publicznych dysputach bronił dzielnie wiary katolickiej, wykazując fałszywość sądów atakujących prawdy Boże. W kościele kapucyńskim w Pradze gromadziła się cała elita stolicy, by słuchać wytrawnego teologa i doskonałego mówcę. Rosła też liczba nawróceń.

    Święty Wawrzyniec z Brindisi

    Na prośbę króla Hiszpanii, Filipa III, Wawrzyniec zorganizował koalicję państw chrześcijańskich pod dowództwem Hiszpanii – Ligę Świętą – skierowaną przeciwko Unii Protestanckiej. Papież wysłał go następnie jako swojego nieoficjalnego ambasadora do księcia Maksymiliana I (1611-1612). W 1613 r. zakon powierzył mu urząd generalnego definitora i wizytatora prowincji Piemontu i Ligurii (1613). W tym samym też roku został wybrany na prowincjała Ligurii (Genui).
    Zmarł podczas misji dyplomatycznej w Lizbonie 22 lipca 1619 r. Kiedy przy jego grobie zaczęły się dziać cuda, w cztery lata po jego śmierci przełożony generalny zakonu rozpoczął proces kanoniczny, by go wynieść do chwały ołtarzy. Jednak dekrety, które wydał wówczas Urban VIII (1623-1644), skomplikowały sprawę tak dalece, że dopiero Pius VI dokonał jego beatyfikacji w 1783 roku. Kanonizował go zaś papież Leon XIII w 1881 roku.
    Wawrzyniec pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką i teologiczną. Wszystkie jego pisma zebrano aż w 15 tomach. Ze względu na nie Jan XXIII ogłosił w 1959 r. św. Wawrzyńca z Brindisi doktorem Kościoła. Wśród nich wyróżniają się kazania, dzieła egzegetyczne i apologetyczne. Najcenniejszym z nich to Dzieje luteranizmu i jego teologia.
    Zajęty licznymi obowiązkami publicznymi, Wawrzyniec uczynił centrum całego dnia Mszę świętą. Wyrobił sobie u Stolicy Apostolskiej przywilej, że mógł ją odprawiać w dowolnej porze dnia. Odprawiał ją ponad godzinę, często nawet dwie godziny. Zwykł był mawiać: “Msza święta jest moim niebem na ziemi”. Często w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary zalewał się łzami. Kiedy artretyzm i podagra nie pozwalały mu się poruszać, prosił, by go do ołtarza przynoszono. Święty Wawrzyniec jest patronem zakonu kapucynów.W ikonografii przedstawiany jest w brązowym habicie kapucyńskim. Jego atrybutami są: obraz Matki Bożej, krucyfiks, księga, pióro, czaszka, lilia, anioł z koroną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Wawrzyniec z Brindisi

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 23.03.2011

    KAPUCYNI.PL

    ***

    Drodzy bracia i siostry!

    Wciąż z radością wspominam, jak uroczyście byłem witany w 2008 r. w Brindisi, mieście, w którym w 1559 r. urodził się wybitny doktor Kościoła św. Wawrzyniec z Brindisi. Takie imię przyjął Giulio Cesare Rossi, wstępując do zakonu kapucynów. Od dzieciństwa był zafascynowany rodziną św.Franciszka z Asyżu. Gdy został osierocony przez ojca w wieku 7 lat, matka oddała go pod opiekę braci konwentualnych w rodzinnym mieście. Kilka lat później przeniósł się razem z matką do Wenecji i tam właśnie poznał kapucynów, którzy w tamtych czasach wielkodusznie służyli całemu Kościołowi, by wesprzeć wielką duchową reformę, zainicjowaną przez Sobór Trydencki. W 1575 r. Wawrzyniec złożył profesję i został kapucynem, a w 1582 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Już podczas studiów przygotowujących do kapłaństwa wykazał się wybitnymi zdolnościami intelektualnymi. Z łatwością nauczył się języków starożytnych, takich jak greka, hebrajski i syryjski, a także nowożytnych: francuskiego i niemieckiego, a prócz tego znał włoski i łacinę, którą niegdyś mówili płynnie wszyscy duchowni i ludzie wykształceni.

    Dzięki temu, że władał tak wieloma językami, Wawrzyniec mógł prowadzić skuteczny apostolat wśród różnych kategorii osób. Był dobrym kaznodzieją i posiadł tak głęboką znajomość nie tylko Biblii, ale również literatury rabinicznej, że zdumiewał nawet rabinów, którzy darzyli go poważaniem i szacunkiem. Był teologiem świetnie obeznanym z Pismem Świętym i ojcami Kościoła, potrafił w przykładny sposób przedstawiać naukę katolicką również tym chrześcijanom, którzy — zwłaszcza w Niemczech — opowiedzieli się za Reformacją. W jasny i zrównoważony sposób ukazywał biblijne i patrystyczne podstawy wszystkich artykułów wiary zakwestionowanych przez Marcina Lutra, a wśród nich kwestii prymatu św. Piotra i jego następców, boskiego pochodzenia urzędu biskupiego, usprawiedliwienia jako wewnętrznej przemiany człowieka, potrzeby dobrych uczynków, by uzyskać zbawienie. Powodzenie, jakim cieszył się Wawrzyniec, pomaga nam zrozumieć, że również dzisiaj w dialogu ekumenicznym, który prowadzimy z wielką nadzieją, ciągłe odnoszenie się do Pisma Świętego, interpretowanego zgodnie z Tradycją Kościoła, jest rzeczą nieodzowną i ma zasadnicze znaczenie, o czym przypomniałem w adhortacji apostolskiej Verbum Domini (n. 46).

    Św. Wawrzyniec z Brindisi

    Św. Wawrzyniec z Brindisi
    (kościół kapucynów w Eboli, Włochy)

    Wawrzyniec zwracał się także do najprostszych wiernych, nie posiadających wielkiego wykształcenia, w przekonujących słowach przypominając wszystkim, że życie musi być spójne z wyznawaną wiarą. Kapucyni i inne zakony położyli wielkie zasługi w dziele odnowy życia chrześcijańskiego, docierając do najgłębszych warstw społeczeństwa ze świadectwem życia i nauczaniem. Dziś również nowa ewangelizacja potrzebuje dobrze przygotowanych apostołów, gorliwych i odważnych, aby światło i piękno Ewangelii wzięły górę nad tendencjami kulturalnymi opartymi na relatywizmie etycznym i obojętności religijnej i przekształcały różne sposoby myślenia i działania w autentyczny humanizm chrześcijański. Zaskakuje fakt, że św. Wawrzyniec z Brindisi prowadził nieprzerwanie swą działalność jako ceniony i niestrudzony kaznodzieja w wielu miastach Włoch i w różnych krajach, mimo że powierzano mu inne poważne i bardzo odpowiedzialne zadania. W zakonie kapucynów był on bowiem wykładowcą teologii, mistrzem nowicjatu, wielokrotnie przełożonym prowincjalnym i definitorem generalnym, a wreszcie przełożonym generalnym od 1602 do 1605 r.

    Pośród tych licznych zajęć Wawrzyniec pielęgnował swoje niezwykle żarliwe życie duchowe, poświęcając wiele czasu modlitwie, a w sposób szczególny odprawianiu Mszy św., co często trwało godzinami, tak bardzo pogrążał się w rozpamiętywaniu męki, śmierci i zmartwychwstania Pana. Ucząc się od świętych, każdy kapłan — jak to często było podkreślane podczas Roku Kapłańskiego — może uniknąć popadnięcia w aktywizm, czyli działania bez odniesienia do głębokich motywacji swojej posługi, jedynie pod warunkiem, że będzie się troszczył o swoje życie wewnętrzne. Przemawiając do kapłanów i seminarzystów w katedrze w Brindisi, rodzinnym mieście św. Wawrzyńca, przypomniałem, że «modlitwa jest najważniejszym momentem w życiu kapłana, w którym najskuteczniej działa łaska Boża, sprawiając, że jego posługa staje się owocna. Modlitwa jest pierwszą posługą należną wspólnocie. Dlatego chwile modlitwy muszą być w naszym życiu prawdziwym priorytetem (…) Jeśli nie jesteśmy wewnętrznie zjednoczeni z Bogiem, nic nie możemy dać również innym. Dlatego Bóg jest głównym priorytetem. Musimy zawsze przeznaczać odpowiednią ilość czasu na modlitewne zjednoczenie z naszym Panem». Zresztą z właściwą dla jego niepowtarzalnego stylu żarliwością Wawrzyniec zachęcał wszystkich, a nie tylko kapłanów, by pielęgnowali życie modlitwy, bo w niej zwracamy się do Boga, a Bóg mówi do nas: «Ach, gdybyśmy o tym pamiętali! — mówi. — O tym, że Bóg naprawdę jest z nami, kiedy zwracamy się do Niego w modlitwie; że naprawdę słucha naszych próśb, nawet wtedy, gdy modlimy się tylko sercem i myślą. I że nie tylko jest obecny i nas słucha, ale może i wręcz pragnie z największą przyjemnością spełnić nasze prośby».

    Inną cechą wyróżniającą działalność tego syna św. Franciszka jest zaangażowanie w sprawę pokoju. Zarówno papieże, jak i katoliccy książęta wielokrotnie powierzali mu ważne misje dyplomatyczne, których celem było rozstrzyganie sporów i budowanie zgody między państwami europejskimi, które w jego czasach były zagrożone przez imperium osmańskie. Ze względu na autorytet moralny, jakim się cieszył, był poszukiwanym doradcą, którego słuchano. Dziś, podobnie jak w czasach św.Wawrzyńca, świat bardzo potrzebuje pokoju, potrzebuje ludzi, którzy kochają i zaprowadzają pokój. Wszyscy wierzący w Boga muszą być zawsze twórcami pokoju i o niego zabiegać. Wawrzyniec zakończył swoje ziemskie życie podczas jednej z owych misji dyplomatycznych w 1619 r. w Lizbonie, gdzie udał się, by u króla Hiszpanii Filipa III wstawić się w sprawie poddanych z Neapolu, nękanych przez miejscowe władze.

    Został kanonizowany w 1881 r., a z uwagi na swoją dynamiczną i bogatą działalność, rozległą i systematyczną wiedzę zasłużył sobie na tytuł Doctor apostolicus — «doktor apostolski», który nadał mu w 1959 r. bł. papież Jan XXIII z okazji 400.rocznicy jego narodzin. Wyróżnienie to zostało przyznane Wawrzyńcowi z Brindisi także dlatego, że był on autorem licznych dzieł egzegetycznych, teologicznych oraz tekstów pisanych z myślą o kaznodziejstwie. Zawarł w nich organiczny wykład historii zbawienia, którego głównym tematem jest tajemnica Wcielenia, będącego największym przejawem miłości Boga do ludzi. Jako wybitny mariolog jest on też autorem zbioru kazań poświęconych Matce Bożej, zatytułowanego Mariale, w których uwydatnia jedyną w swoim rodzaju rolę Dziewicy Maryi, mówiąc wyraźnie o Jej niepokalanym poczęciu i współpracy w dokonanym przez Chrystusa dziele zbawienia.

    Z wielką teologiczną wrażliwością Wawrzyniec z Brindisi ukazuje także działanie Ducha Świętego w życiu wierzącego. Przypomina nam on, że trzecia Osoba Trójcy Przenajświętszej swoimi darami oświeca i wspomaga nas w naszych wysiłkach, by z radością żyć przesłaniem Ewangelii. «Duch Święty — pisze św. Wawrzyniec — sprawia, że brzemię prawa Bożego staje się miłe i lekkie, abyśmy mogli zachowywać przykazania Boże z wielką łatwością, a nawet z przyjemnością».

    Chciałbym podkreślić na zakończenie tej krótkiej prezentacji życia i nauczania św. Wawrzyńca z Brindisi, że inspiracją do całej jego działalności było wielkie umiłowanie Pisma Świętego, którego obszerne fragmenty znał na pamięć, a także przekonanie, że słuchanie i przyjęcie Słowa Bożego powoduje wewnętrzną przemianę, która prowadzi do świętości. «Słowo Pana — twierdzi — oświeca umysł i rozpala wolę, aby człowiek mógł poznać i kochać Boga. Dla człowieka wewnętrznego, który za sprawą łaski żyje Duchem Bożym, jest chlebem i wodą, a chlebem słodszym od miodu i wodą lepszą od wina i mleka… Jest narzędziem kruszącym serce zatwardziałe w niecnocie. Jest mieczem w walce z ciałem, światem, szatanem, służącym zniszczeniu wszelkiego grzechu». Św. Wawrzyniec z Brindisi uczy nas miłości do Pisma Świętego, coraz doskonalszego obcowania z nim, pielęgnowania na co dzień więzi przyjaźni z Panem w modlitwie, aby każdy nasz uczynek, każda nasza działalność w Nim miały swój początek i swoje spełnienie. Z tego źródła należy czerpać, aby nasze chrześcijańskie świadectwo było pełne światła i mogło prowadzić ludzi naszej epoki do Boga.

    po polsku:

    Witam serdecznie obecnych tu pielgrzymów polskich. Wielki Post wzywa nas do podejmowania umartwień i życia pokutnego, by pełniej uczestniczyć w cierpieniach Chrystusa i Jego męce. Szczególną okazją do refleksji i rachunku sumienia są rekolekcje wielkopostne. Wyrażam radość, że w Polsce tak chętnie w nich uczestniczycie. Niech one pomagają wam przemieniać życie i być bliżej Boga. Wam wszystkim i uczestnikom rekolekcji parafialnych z serca błogosławię.

    opoka.pl/opr. mg

    ______________________________________________________________________________

    6 faktów, których nie wiesz o św. Wawrzyńcu z Brindisi – tytanie modlitwy i pogromcy herezji

    (Św. Wawrzyniec z Brindisi)

    ***

    Zakonnik, poliglota, obrońca wiary, człowiek modlitwy, papieski dyplomata… Co wiemy o świętym przełomu XVII XVII wieku, naśladowanym kilka stuleci później przez współbrata, Ojca Pio?

    1. Wychowała go rodzina kapucyńska

    Kiedy Wawrzyniec z Brindisi, a właściwie Giulio Cezare Rossi (ur. 1559), miał zaledwie 7 lat, zmarł jego ojciec. Matka, załamana psychicznie po nagłej śmierci męża, oddała synka na wychowanie do domu zakonnego ojców kapucynów, czyli franciszkanów konwentualnych. Musiało minąć kilka ładnych lat, kiedy mama Giulia doszła do siebie. Wówczas odebrała syna z opiekuńczych rąk kapucynów i wyjechała z nim do Wenecji. Młody Giulio Rossi, raz zasmakowawszy zakonnego życia, zapragnął do niego powrócić. Mając zaledwie 16 lat złożył pierwsze śluby franciszkańskie i został braciszkiem kapucynem. Po 7 latach zakonnego życia i nauki przyjął święcenia kapłańskie oraz zakonne imię – Wawrzyniec.

    1. Duchem i intelektem zwalczał herezję

    Wawrzyniec z Brindisi już podczas studiów kościelnych wykazał wybitne zdolności intelektualne, którymi był przez Boga obdarzony. Łatwo opanował języki starożytne, jak greka, hebrajski i syriacki oraz współczesne: francuski i niemiecki. Dołożył je do znajomości włoskiego i łaciny, jakimi w owym czasie posługiwali się płynnie ludzie Kościoła i kultury. Dzięki znajomości tak wielu języków, rozwiniętej duchowości i niezwykłym zdolnościom intelektualnym skutecznie zwalczał herezje i odejścia od katolickiej wiary, które w ówczesnych czasach reformacji miały miejsce w całej Europie. Kapucyni w owym czasie włączyli się wielkodusznie w służbę całego Kościoła, aby umacniać wielką reformę duchową, wprowadzaną przez Sobór Trydencki.

    1. Sprowadzał luteran z powrotem do Kościoła

    Wawrzyniec z Brindisi jako teolog, zanurzony w Piśmie Świętym i naukach Ojców Kościoła, potrafił przedstawiać wzorcowo naukę katolicką także tym chrześcijanom, którzy – zwłaszcza w Niemczech – przyłączyli się do reformacji. W jasny i spokojny sposób ukazywał biblijne i patrystyczne podstawy artykułów wiary, podważanych przez Marcina Lutra. Były wśród nich takie zagadnienia jak prymat św. Piotra i jego następców, boskie pochodzenie urzędu biskupiego, usprawiedliwienie jako wewnętrzna przemiana człowieka, konieczność dobrych uczynków do zbawienia. Dzięki naukom i księgom Wawrzyńca wielu odstępców wróciło do Kościoła.

    1. Kościelne godności nie przeszkadzały mu przebywać wśród prostego ludu

    Wawrzyniec jako ceniony teolog i „Boży mąż” zajmował wysokie kościelne urzędy. W zakonie kapucynów był profesorem teologii, mistrzem nowicjatu, wielokrotnie ministrem prowincjalnym (prowincjałem) i definitorem generalnym i wreszcie ministrem (przełożonym) generalnym w latach 1602-1605. To jednak nie stanowiło dla niego przeszkody w jego pracy misyjnej. Był bowiem również niezmordowanym kaznodzieją, który przemierzył wiele miast Italii, głosząc tam na placach Słowo Boże, głównie prostemu ludowi.

    1. Modlitwa na pierwszym miejscu

    Wawrzyniec z Brindisi modlitwę przedkładał nad wszystkie obowiązki, bowiem z niej czerpał siły. Prowadził wyjątkowo intensywne życie duchowe. Mszę świętą, która była sercem jego modlitwy, potrafił celebrować nawet kilka godzin. Przeżywał ją bardzo mocno. Był w tym wzorem dla żyjącego o wiele później, innego świętego kapucyna – Ojca Pio. Wawrzyniec w jednym ze swoich dzieł pisze „Och, gdybyśmy mieli świadomość tej rzeczywistości! Tego, że Bóg jest naprawdę obecny pośród nas, gdy z Nim rozmawiamy, modląc się; tego, że naprawdę słucha naszej modlitwy, nawet jeśli modlimy się tylko sercem i umysłem. I że nie tylko jest obecny i nas wysłuchuje, ale co więcej, że może i pragnie przychylić się chętnie i z największą przyjemnością do naszych próśb”. Wawrzyniec był też gorącym czcicielem Matki Bożej. W swych działach teologicznych często podkreślał jej wielką rolę w zbawczym dziele odkupienia człowieka.

    1. Święty głosiciel pokoju

    Zarówno papieże, jak i książęta katoliccy powierzali Wawrzyńcowi z Brindisi ważne misje dyplomatyczne w celu rozstrzygnięcia kontrowersji, napięć i przyczynienia się do zgody między państwami europejskimi, zagrożonymi w owym czasie przez imperium osmańskie. Autorytet moralny, jakim się cieszył Wawrzyniec, sprawiał że często słano go w misjach pokojowych. Właśnie podczas jednej z takich misji dyplomatycznych Wawrzyniec zakończył swe ziemskie życie – w 1619 roku w Lizbonie. Udał się w tej ostatniej misji na dwór króla Hiszpanii Filipa III, aby wstawić się za poddanymi z Neapolu, gnębionymi przez miejscowe władze. Wawrzyniec z Brindisi został ogłoszony świętym w 1889 roku, a ze względu na swą żywą i intensywną działalność, swą rozległą i harmonijną wiedzę zasłużył na tytuł Doctor apostolicus – Doktor apostolski. Nadał mu go błogosławiony papież Jan XXIII w 1959 roku, z okazji 400. rocznicy urodzin Wawrzyńca.

    źródła: Vatican.va, brewiarz.pl

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 lipca

    Błogosławiony Czesław, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata z Antiochii Pizydyjskiej, dziewica i męczennica
      •  Święty Torlak Thorhallsson, biskup
      •  Eliasz, prorok
      •  Błogosławiony Alojzy Novarese, prezbiter
      •  Święty Józef Barsaba Justus
    ***
    Błogosławiony Czesław

    Czesław urodził się około roku 1180 w Kamieniu Opolskim. Miał być krewnym św. Jacka. Wydaje się raczej mało prawdopodobne – co przekazują legendy – że studiował w Pradze, Paryżu i Bolonii i że miał studia uwieńczyć podwójnym doktoratem z teologii i prawa kanonicznego. Wiemy tylko, że należał obok św. Jacka Odrowąża i Hermana Niemca do księży z otoczenia biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Miał zajmować stanowisko kustosza kolegiaty sandomierskiej. Gdyby tak było, wskazywałoby to na rycerskie (szlacheckie) pochodzenie Czesława, gdyż wówczas tylko takich przyjmowano do kapituły.
    Jako kapłan diecezjalny w 1220 lub 1221 r. wstąpił do dominikanów. Habit otrzymał z rąk samego św. Dominika. W 1222 roku przybył z innymi współbraćmi, w tym ze św. Jackiem Odrowążem, do Krakowa. Tam przyjął ich uroczyście Iwo Odrowąż w otoczeniu kleru i ludu. Pierwsi dominikanie zamieszkali w Krakowie, oddając się pracy kaznodziejskiej i duszpasterskiej. W roku 1225 biskup Pragi zaprosił dominikanów do stolicy Czech. Wysłano tam Czesława z kilkoma ojcami. Czesław stał się więc założycielem rodziny dominikańskiej na ziemi czeskiej.
    Po założeniu klasztoru w Pradze (1225) udał się do Wrocławia. Tamtejszy biskup, Wawrzyniec, powitał go niemniej ciepło, jak to w Krakowie uczynił Iwo. Dominikanie otrzymali parafialny kościół św. Wojciecha. Zachował się do dzisiaj dokument przekazania świątyni z 1 maja 1226 r. Tam Czesław pozostał jako przeor do roku 1231, kiedy to został przez kapitułę wybrany na prowincjała (1233-1236). Jako prowincjał brał udział w kapitule generalnej w Bolonii i w kanonizacji św. Dominika w Rzymie (1234). Po złożeniu urzędu pozostał nadal przeorem w klasztorze wrocławskim, aż do swojej śmierci (ok. 1242).
    Jan Długosz przytacza barwną legendę, jak Czesław swoją modlitwą uratował Wrocław od najazdu Tatarów i całkowitego zniszczenia w roku 1241. Kiedy miasto zostało zajęte przez najeźdźców, część wrocławian postanowiła bronić się poza murami obronnego grodu. Czesław był duszą całej obrony, podobnie jak bł. Sadok w Sandomierzu, a później ks. Augustyn Kordecki podczas oblężenia Jasnej Góry. Podanie głosi, że Czesław modlił się o ocalenie miasta wychodząc często na jego wały i zachęcając dzielnych obrońców do oporu. Gdy Wrocław wyszedł obronną ręką z tej wojennej zawieruchy, mieszkańcy przypisywali uratowanie miasta modlitwom i wstawiennictwu Czesława, którego wiara złamała siły nieprzyjacielskie. Należy to uważać raczej za legendę, gdyż Wrocław został poważnie spalony właśnie w 1241 r. przez Tatarów. W innych zaś latach Mongołowie tak daleko już nie podeszli.

    Błogosławiony Czesław

    Według tradycji wrocławskiej Czesław miał umrzeć 15 lipca 1242 r. Datę tę przyjmuje tradycja dominikańska. Zaraz po śmierci odbierał cześć jako święty. Nad jego grobem w kościele dominikanów we Wrocławiu wystawiono niebawem ołtarz. Cześć od dawna mu oddawaną zatwierdził papież Klemens XI 18 października 1713 roku. Ciało bł. Czesława spoczywa w dominikańskim kościele św. Wojciecha w osobnej kaplicy. Kiedy w czasie zdobywania Wrocławia w roku 1945 cały kościół legł w gruzach, zachowała się jedynie kaplica z relikwiami bł. Czesława. Jest on patronem Wrocławia.W ikonografii przedstawiany z kulą ognistą lub ze słupem ognia nad głową, który według tradycji ukazał się podczas oblężenia Wrocławia przez Tatarów. To niecodzienne zjawisko spowodowało ich odwrót. Atrybutami Błogosławionego są: krzyż misyjny, kielich, otwarta księga Ewangelii, laska pielgrzyma, lilia, monstrancja, puszka z komunikantami, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 lipca

    Błogosławiony Achilles Puchała,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Makryna Młodsza
      •  Błogosławiona Ludwika z Sabaudii, zakonnica
      •  Święty Symmach, papież
      •  Błogosławiony Herman Stępień, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Achilles Puchała

    Józef Puchała urodził się w 18 marca 1911 r. we wsi Kosina koło Łańcuta. Wychowywał się w średniozamożnej, rolniczej rodzinie Franciszka i Zofii z domu Olbrycht, w której pielęgnowano tradycje patriotyczne i katolickie. Miał siedmioro rodzeństwa. Miejscowy proboszcz wyczuł w nim znaki powołania i namówił rodziców do wysłania Józefa, po ukończeniu piątej klasy, do Lwowa, na naukę gimnazjalną w Małym Seminarium Misyjnym prowadzonym przez franciszkanów.
    W gimnazjum Józef wstąpił do Rycerstwa Niepokalanej i stał się jego aktywnym członkiem. W 1927 r. został przyjęty we Lwowie do franciszkanów konwentualnych i otrzymał zakonne imię Achilles. Śluby wieczyste złożył w 1932 r., a następnie rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Krakowie. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez rok kontynuował studia.
    Pracował najpierw w konwencie franciszkańskim w Grodnie, a potem w Iwieńcu. Pod koniec 1939 r. pojechał do liczącej pięć tysięcy wiernych parafii pw. św. Jerzego we wsi Pierszaje (ok. 20 km od Iwieńca), aby objąć urząd proboszcza – opuszczony w trakcie kampanii wrześniowej przez kapłana diecezjalnego. Po pięciu miesiącach otrzymał do pomocy kapłana, innego franciszkanina, o. Hermana Karola Stępnia z Wilna. Ojciec Achilles pomagał materialnie wielu rodzinom, ubogim rozdawał chleb, dzielił się tym, co miał.
    W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów.
    Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy.
    W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami.
    19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński.
    Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. W jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem.
    Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś.
    O. Achilles Puchała i o. Herman Stępień zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Bł. Herman Stępień - ratował dzieci, które miały trafić do niewolniczej pracy w III Rzeszy

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Bł. Herman Stępień – ratował dzieci, które miały trafić do niewolniczej pracy w III Rzeszy

    Karol Stępień urodził się 21 października 1910 r. w biednej, robotniczej rodzinie w Łodzi. Był błyskotliwym, inteligentnym – choć niesfornym – dzieckiem. Z doskonałymi wynikami ukończył w Łodzi szkołę powszechną. Zgłosił się następnie do niższego seminarium duchownego franciszkanów we Lwowie; tam ukończył gimnazjum. W 1929 r. zapukał do nowicjatu franciszkanów konwentualnych w Łodzi-Łagiewnikach i przyjął zakonne imię Herman.


    Przełożeni nie widzieli przed nim przyszłości zakonnej; sprawiał kłopoty wychowawcze, radzono mu odejście z zakonu. Karol jednak się uparł. Został wysłany na studia do Rzymu. Tam w 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie. Kontynuował studia we Lwowie.

    Po ukończeniu nauki podjął pracę jako wikariusz w Radomsku, a potem w Wilnie. Po wybuchu II wojny światowej, w pierwszej połowie 1940 r., abp Jałbrzykowski (ordynariusz wileński) wysłał o. Hermana do pomocy pełniącemu obowiązki proboszcza parafii św. Jerzego we wsi Pierszaje o. Achillesowi Puchale.

    W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów.

    Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy.

    W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami.
    19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński.

    Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. Według jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem.

    Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś.

    O. Herman Stępień i o. Achilles Puchała zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II. Herman jest jedną z dwóch pierwszych osób (oprócz o. Fidelisa Chojnackiego), i jak do tej pory jedynych, urodzonych w Łodzi i wyniesionych na ołtarze. Jego relikwie, poza Pierszajami, znajdują się także m.in. w łódzkiej parafii pw. Matki Bożej Anielskiej, prowadzonej przez franciszkanów.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 lipca

    Święty Szymon z Lipnicy, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Arnulf, męczennik
      •  Święty Arnulf z Metzu, biskup
      •  Święty Arnold Wyznawca
      •  Święty Fryderyk z Utrechtu, biskup i męczennik
    ***
    Święty Szymon z Lipnicy

    Szymon urodził się około 1438-1440 r. w Lipnicy. Znane są nam imiona jego rodziców: Grzegorz i Anna. Nie znamy natomiast ich nazwisk. Ojciec był piekarzem. Fakt wysłania Szymona na studia uniwersyteckie wskazywałby na pewną zamożność rodziców, gdyż to suponuje także ukończenie szkół niższych. Jednak zamożność ta była względna, skoro w 1454 r. Szymon wpłacił do kasy Akademii Krakowskiej zaledwie 1 grosz, a więc zaledwie jedną czwartą już i tak skromnej rocznej opłaty. Zapisał się na wydział nauk wyzwolonych (artium). Był to wydział wstępny i najliczniej obstawiony, gdyż dawał przygotowanie do trzech wydziałów pozostałych i udzielał najogólniejszych wiadomości z zakresu siedmiu nauk wyzwolonych. Akademię Krakowską Szymon ukończył w roku 1457 tytułem bakałarza.
    W tym samym roku wstąpił wraz z dziesięcioma swoimi kolegami akademickimi do bernardynów, których cztery lata wcześniej sprowadził do Polski i założył ich pierwszy klasztor w Krakowie św. Jan Kapistran. Niewykluczone, że Szymon widział go i słuchał osobiście, kiedy Jan przez osiem miesięcy przebywał w Krakowie na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka. Po roku nowicjatu Szymon złożył śluby zakonne (1458). W Krakowie odbywał swoje studia teologiczne i po roku 1460 otrzymał święcenia kapłańskie.
    Szymon musiał wyróżniać się cnotą, wiedzą i powagą, skoro już w roku 1465 – w kilka lat po święceniach – został wybrany gwardianem konwentu w Tarnowie. Z tego powodu wziął udział w kapitule prowincji w Krakowie. W dwa lata później pełnił w Krakowie urząd kaznodziei. Urząd ten w zakonie franciszkańskim był zawsze w wysokim poważaniu. Wybierano na to stanowisko wyjątkowo zdolnych zakonników. Według relacji, jakie nam pozostawiły źródła, Szymon był nie tylko kaznodzieją z urzędu, ale przede wszystkim z powołania. Obowiązek ten miał sprawować przez kilkanaście lat, bo aż do śmierci (1467-1482). Szymon był nie tylko kaznodzieją zakonnym, ale przede wszystkim katedralnym. Dotąd ten zaszczytny i odpowiedzialny urząd pełnili wyłącznie dominikanie i profesorowie teologii Akademii Krakowskiej. Szymon był pierwszym, który przełamał tę tradycję jako bernardyn. Kazania w katedrze wygłaszano do elity umysłowej Krakowa w języku łacińskim. To dowodzi, że Szymon doskonale opanował ten język.

    Święty Szymon z Lipnicy

    O wielkiej powadze, jaką się cieszył Szymon wśród swoich współbraci, świadczy i to, że został wybrany wraz z kilkunastoma innymi bernardynami delegatem prowincji polskiej, aby uczestniczył w uroczystościach przeniesienia relikwii św. Bernardyna do nowego kościoła wystawionego ku jego czci w Akwilei (1472).
    W roku 1474 został wybrany na kapitule prowincji dyskretem, czyli delegatem na kapitułę generalną do Pawii. Wyruszył na nią wraz z ówczesnym prowincjałem Chryzostomem z Ponieca i gwardianem z Krakowa, Marianem z Jeziorka. Przez pewien czas Szymon pełnił także funkcję komisarza prowincjała i w jego imieniu wizytował niektóre konwenty prowincji. Poważnym wydarzeniem w jego życiu była pielgrzymka do Ziemi Świętej (1478/1479). Odbył ją korzystając z okazji, że był uczestnikiem kapituły generalnej w Pawii. Stamtąd udał się do ziemi Chrystusa Pana.
    W zakonie odznaczał się surowością życia, nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Umarł posługując chorym podczas zarazy w Krakowie 18 lipca 1482 r. Pogrzeb odbył się w tym samym dniu w godzinach wieczornych. Ciało pochowano w kościele klasztornym pod wielkim ołtarzem, umieszczając je wraz ze szczątkami Tymoteusza i Bernardyna, zmarłych w opinii świętości. W 1488 r. bł. Władysław z Gielniowa, sprawujący wówczas funkcję prowincjała, na podstawie specjalnego breve papieża Innocentego VIII dokonał przeniesienia relikwii Szymona do osobnej kaplicy kościoła, co było wówczas uważane za formalną beatyfikację. Odtąd bowiem można było słudze Bożemu oddawać cześć publiczną. Grobowiec Szymona nawiedzali liczni pielgrzymi, a nagromadzone wota były dowodem jego skutecznego orędownictwa. Zaraz po jego śmierci miało miejsce aż 377 cudownych uzdrowień i łask. Długie zabiegi o formalną beatyfikację doszły do skutku. 24 lutego 1685 roku bł. Innocenty XI ogłosił dekret beatyfikacyjny. Dnia 3 czerwca 2007 r. papież Benedykt XVI kanonizował Szymona z Lipnicy.W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako głoszący kazanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 lipca

    Błogosławione dziewice i męczennice
    Teresa od św. Augustyna i Towarzyszki

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksy, wyznawca
      •  Błogosławiony Paweł Piotr Gojdič, biskup
      •  Święty Leon IV, papież
    ***
    Błogosławione męczennice z Compiegne

    Podczas rewolucji francuskiej władze zamknęły w 1792 r. klasztor sióstr karmelitanek w Compiègne. 14 września 1792 r. zakonnice opuściły klasztor i założyły świeckie ubrania. Podzieliły się na 4 grupy mieszkające w niezbyt odległych od siebie domach. Przez kolejne 2 lata żyły w nich, przestrzegając – w miarę możliwości – zasad życia zakonnego.
    W 1794 r. oskarżono je o życie we wspólnocie zakonnej. Zostały aresztowane 22 czerwca i uwięzione w byłym klasztorze wizytek. 12 lipca przewieziono je do więzienia Conciergerie w Paryżu, a 5 dni później skazano na śmierć. Zostały zgilotynowane 17 lipca 1794 r. na Place du Trône Renversé (obecnie Place de la Nation). Idąc na gilotynę, śpiewały Salve Regina. Jako ostatnią stracono matkę przełożoną, która umacniała siostry.
    Ciała zakonnic wrzucono do dołu z piaskiem na paryskim cmentarzu Picpus, w którym w późniejszym czasie doliczono się 1298 ofiar terroru rewolucji. Nie było więc szans na odnalezienie relikwii karmelitanek. Były one pierwszymi ofiarami terroru rewolucji francuskiej, wobec których rozpoczęto proces beatyfikacyjny; jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej zostały beatyfikowane 27 maja 1906 r. przez Piusa X.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Szły na szafot, śpiewając “Salve Regina”

    Szły na szafot, śpiewając "Salve Regina"

    Obraz męczeństwa 16 karmelitanek z Compiègne/PD

    ***

    Kościół wspomina dziś 16 karmelitanek z Compiègne – męczennic ściętych podczas rewolucji francuskiej na gilotynie za to, że nie chciały zaprzestać prowadzenia życia zakonnego.

    To było 17 lipca 1794 r. Letni dzień. Jedna po drugiej szły na szafot. Jak baranki prowadzone na rzeź. Choć mogły ocalić życie, podporządkowując się żądaniom tych, którzy mienili się być światłymi i niosącymi światło. Śpiewały “Salve Regina”. Ich głosy milkły – jeden po drugim. Przynajmniej na tym świecie.

    Znam tyle opisów męczeństwa chrześcijan wszystkich czasów, a jednak ten porusza mnie szczególnie.

    Chciałbym coś powiedzieć, ale głos więźnie mi w gardle. Jedyne, co mi się kojarzy, to wezwanie kaplicy na terenie obozu koncentracyjnego  w Dachau – Todesangst Christi. Śmiertelna trwoga Chrystusa.

    Dlatego jestem wdzięczny Georgesowi Bernanosowi za “Dialogi karmelitanek”. Dramat ten – a właściwie: scenariusz filmowy – nie jest wiernym historycznie opisem męczeństwa sióstr z Compiègne. Mówi jednak o tym, czego ja nie potrafię wyrazić. Mówi o lęku. Lęku w chwili ostatecznej próby. O tym, że może być i tak, że ten/ta, którego/którą uważamy za radosnego, odważnego, wręcz entuzjastycznego chrześcijanina w decydującej chwili może się zawahać (Konstancja), a ten/ta, który wydaje się kruchy, lękliwy (Blanka), może w przypływie łaski przekroczyć samego/samą siebie. Staje się w ten sposób żywym – choć cieleśnie umierającym – dowodem na istnienie Mocy większej niż śmiertelna trwoga człowieka. Ta Moc to Jezus Chrystus.

    Jarosław Dudała/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________________


    Francuska Golgota męczenników czasu rewolucji

    (Egzekucja katolickiego księdza w Rennes, 1792 r. Repr. Mary Evans Picture Library/Forum)

    ***

    Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. Wśród nich zamordowani 2 września 1792 r. franciszkanin o. Jan Franciszek Burte, gwardian stołecznego klasztoru oraz jego zakonny współbrat, Seweryn Jerzy Girault, kapelan paryskich sióstr zakonnych. Rewolucja stawiała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka”. Każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do nich gilotyna.

    Antychrześcijańskie oblicze rewolucji francuskiej objawiło się na dwa sposoby: w aspekcie destruktywnym (czyli polityce wymierzonej w Kościół katolicki i duchowieństwo, a także niszczeniu symboli chrześcijaństwa w sferze publicznej, w tym kościołów) oraz w aspekcie twórczym, o wiele groźniejszym – jak zauważył Józef de Maistre – od tego pierwszego (czyli tym, co na gruzach chrześcijańskiej Francji rewolucjoniści chcieli zbudować). Oba aspekty łączyło przeświadczenie zaczer­pnięte z ateistycznego dziedzictwa Woltera, iż należy wymazać tę niegodziwość, czyli – wedle „patriarchy oświecenia” – chrześcijaństwo.

    Uczniowie de Sade’a

    Tak, obywatele, religia jest nie do pogodzenia z ustrojem wolności, czujecie to tak samo jak ja. Nigdy wolny człowiek nie pochyli głowy przed bogami chrześcijaństwa; nigdy jego dogmaty, rytuały, tajemnice, moralność nie będą mogły odpowiadać republikaninowi… Oddajcie nam pogańskich bogów! Chętnie będziemy czcić Jowisza, Herkulesa czy Pallas Atenę, ale nie chcemy więcej tego baśniowego stwórcy świata. (…) Nie chcemy więcej tego Boga nieogarnionego, który wszystko ponoć napełnia – takimi słowy zagrzewał rewolucjonistów do kontynuowania antychrześcijańskiej polityki we Francji markiz de Sade – znany zboczeniec seksualny, który zresztą z racji swego zboczenia został na prośbę własnej rodziny osadzony na jakiś czas w Bastylii. W tym kontekście jej zburzenie nabiera całkiem nowego znaczenia.

    Gdy de Sade wypowiadał te słowa, już od ponad pięciu lat trwała rewolucyjna polityka wymierzona we Francję jako „pierworodną córę Kościoła”. W pierwszej kolejności uderzono bowiem właśnie w Kościół. Już w roku 1789 skonfiskowano wszystkie należące doń majątki, które podobnie jak w szesnastowiecznej Anglii stały się początkiem fortun nowej, republikańskiej arystokracji. W lutym 1790 roku rewolucyjne Zgromadzenie Narodowe zadekretowało zniesienie wszystkich zakonów we Francji, a 15 sierpnia 1791 roku (nieprzypadkowo wybrano dzień wielkiego święta kościelnego) zakazano księżom noszenia sutann. We wrześniu 1793 roku – w apogeum szalejącego wówczas jakobińskiego terroru – uchwalono „prawo podejrzanych”, otwierające możliwość zgilotynowania osoby także za żywienie arystokratycznych sympatii; te ostatnie mogły oznaczać również uczestnictwo we Mszy Świętej odprawianej w prywatnych mieszkaniach przez tzw. niezaprzysiężonych księży, czyli tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność tzw. konstytucji cywilnej kleru.

    Ten akt prawny, uchwalony w lipcu 1790 roku, stanowił faktyczne wypowiedzenie wojny Kościołowi we Francji i Rzymowi. Anglikanin, Edmund Burke, komentujący na gorąco uchwalenie owej ustawy na kartach swoich Rozważań o rewolucji we Francji, pisał: Wydaje mi się, że ten nowy ustrój kościelny ma być tylko przejściową i przygotowawczą fazą prowadzącą do całkowitego wyrugowania wszystkich form religii chrześcijańskiej, gdy tylko umysły ludzi zostaną przygotowane do zadania jej ostatniego ciosu za sprawą urzeczywistnienia planu otoczenia jej kapłanów powszechną pogardą. Ludzie, którzy nie chcą wierzyć, że filozoficzni fanatycy kierujący tą akcją od dawna ją planowali, nie mają pojęcia o ich charakterach i poczynaniach.

    Ojciec europejskiego konserwatyzmu nie pomylił się w niczym. Konstytucja cywilna kleru była bowiem próbą ustanowienia we Francji schizmatyckiego wobec Rzymu Kościoła. Z katolickich duchownych czyniła funkcjonariuszy państwowych wybieranych (w tym biskupi) przez wszystkich obywateli danego departamentu (obszar diecezji przykrojono do granic administracyjnych) – również ateistów. 10 marca 1791 roku tę uzurpację rewolucyjnego państwa oficjalnie odrzucił i potępił papież Pius VI. Król Ludwik XVI, chociaż podpisał dokument, traktował go jak kroplę przelewającą kielich goryczy – o czym poinformował w liście pozostawionym na krótko przed nieudaną ucieczką z Paryża.

    Konstytucja cywilna kleru okazała się przełomowa również dlatego, że dostarczyła pretekstu dla rozpętania kolejnej spirali przemocy przeciw duchowieństwu, które nie przysięgając na nią dochowywało wierności widzialnej Głowie Kościoła. 27 maja 1792 roku zadekretowano więc deportację do kolonii wszystkich duchownych odmawiających zaprzysiężenia. Jednak już 18 marca 1793 roku Republika poszła dalej i uchwaliła dla odmawiających zaprzysiężenia karę śmierci. Taka sama kara spotkać miała również świeckich, którzy udzielali schronienia kapłanom niezaprzysiężonym lub uczestniczyli w nabożeństwach przez nich odprawianych bądź korzystali z udzielanych przez nich sakramentów. Jak mówił w roku 1793 „kat Lyonu”, jakobiński komisarz Chalier, księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię zgrai tych niegodziwców.

    Męczennicy czasów rewolucji

    Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. W roku 1793 w aktach orleańskiego Trybunału Rewolucyjnego, dotyczących osoby jednego z owych męczenników – ks. Juliena d’Herville, niezaprzysiężonego jezuity – zapisano między innymi, że znaleziono przy nim wszystkie środki dla uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem [chodzi o konsekrowane hostie – przyp. aut.], taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra, serce wykonane ze srebra oraz kryształowy relikwiarz.

    Danton namawiał swoich kolegów z rewolucyjnego Konwentu, by wszystkich „opornych księży” załadować na barki i wyrzucić na jakiejś plaży we Włoszech, ojczyźnie fanatyzmu. W końcu jednak wybrano mordercze tropiki Gujany Francuskiej, która stała się miejscem zesłania i męczeństwa niezaprzysiężonych. Przez ponad pół roku (od końca roku 1793) takiego losu oczekiwało na barkach zacumowanych u wejścia do portu w Bordeaux ponad ośmiuset księży. Stłoczeni w nieludzkich warunkach, pozbawieni żywności, lekarstw i elementarnych warunków ludzkiej egzystencji, czekali na wypłynięcie na ocean. W tych okolicznościach spośród 829 księży zmarło aż 547. Trwali jednak w owych ­katuszach do końca, wspólnie się modląc i nawzajem spowiadając.

    1 października 1995 roku papież Jan Paweł II beatyfikował sześćdziesięciu czterech z nich, bo jak sam podkreślił w homilii beatyfikacyjnej, na dnie udręki zachowali ducha przebaczenia. Jedność wiary i jedność ojczyzny uznali za sprawę ważniejszą niż wszystko inne.

    Martyrologium Kościoła francuskiego czasów rewolucji, sporządzane przez Jana Pawła II, bynajmniej się na tym nie kończy. W lutym 1984 roku beatyfikował on 99 męczenników z Angers – ofiary krwawej pacyfikacji Wandei przez władze Republiki. Do chwały ołtarzy wyniesiono wówczas jedenastu księży i trzy zakonnice. Papież z Polski kontynuował w tym względzie dzieło swoich poprzedników na Stolicy Piotrowej. W roku 1906 bowiem św. Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z Compiegne straconych w apogeum dechrystianizacyjnych działań władz republikańskich (1793-1794). Wiezione na miejsce stracenia bydlęcymi wozami wszystkie śpiewały Miserere Salve Regina (Witaj Królowo Niebios). Ujrzawszy szafot, odśpiewały Veni Creator (Przybądź Duchu Święty) i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia chrzcielne i śluby zakonne.

    Osobną grupę wśród męczenników czasów francuskiej rewolucji stanowią świeccy posyłani na szafot za miłosierdzie okazane duchownym (poprzez udzielenie im schronienia we własnym domu). Część z nich doczekała się oficjalnego uznania swej chwały męczeństwa przez Kościół (jak męczennicy z Angers), większość jednak to święci bezimienni.

    Niektórych jednak znamy, jak na przykład osiemdziesięcioletnią wdowę, Annę Leblanc i jej sześćdziesięcioletnią córkę, Anastazję, skazane na śmierć 1 lipca 1794 w Morlaix. Ich zbrodnią było przechowywanie w domu ściganego księdza, Augustina Clecha z diecezji Tregnier. Maria Gimet, robotnica z Bordeaux, natomiast, z pomocą Marii Bouquier (pracowała jako służąca) ukrywała w swoim mieszkaniu trzech księży: Jeana Molinier z diecezji Cahors, Louisa Soury z diecezji Limoges oraz Jeana Lafond de Villefumade z diecezji Perigueux. W uzasadnieniu wyroku śmierci dla owych kobiet czytamy, iż podzielały kontrrewolucyjne uczucia niezaprzysiężonych księży, (…) chlubiły się, że ich ukrywały oraz kilkakrotnie powtarzały, że lepiej być posłusznym prawu Bożemu niż prawu ludzkiemu. Nie znaleziono żadnych okoliczności łagodzących (na przykład w postaci plebejskiego pochodzenia oskarżonych).

    Zniszczyć papieski Rzym!

    Osobno omówić należy wrogie akty rewolucyjnego państwa (czy to Republiki, czy wywodzącego się z „ideałów roku 1789” Pierwszego Cesarstwa) wymierzone w Stolicę Apostolską i kolejnych papieży. Już w roku 1790 zaanektowano należący do papiestwa Awinion. Uchwalona w tym samym roku cywilna konstytucja kleru była niczym innym jak wypowiedzeniem wojny papieżowi. Od słów do czynów Republika przeszła w roku 1796, z chwilą błyskotliwej ofensywy generała Bonapartego w Italii. Dwa lata później, 1 lutego 1798 roku, wojska francuskie pod dowództwem generała Berthiera zajęły papieski Rzym. Wkrótce też „lud rzymski” (czytaj: co bardziej aktywni członkowie lóż wolnomularskich) „spontanicznie” (pod czujną obserwacją przybyłych zza Alp zaprzyjaźnionych wojsk) ogłosił powstanie Republiki Rzymskiej, znosząc w ten sposób istniejące od ponad tysiąca lat Państwo Kościelne. Aby dotkliwiej upokorzyć papieża, decyzję tę promulgowano 15 lutego 1798 roku, w rocznicę jego wyboru na Stolicę Piotrową.

    Ponad ­osiemdziesięcioletniego, schorowanego Piusa VI francuscy rewolucjoniści wygnali z Rzymu i umieścili w surowych warunkach twierdzy Palence, gdzie 29 sierpnia 1799 roku zakończył on życie ze słowami: In te Domine speravi, non confundar in aeternum (Tobie Boże zaufałem, nie zawstydzę się na wieki) na ustach. Wysłannik Republiki tak raportował to paryskiemu Dyrektoriatowi: Ja, niżej podpisany obywatel, stwierdzam zgon niejakiego Braschi Giovanni Angelo, który pełnił zawód papieża i nosił artystyczne imię Piusa VI. Na końcu zaś nazwał zmarłego papieża: Pius VI i ostatni.

    Podobne nadzieje wyrażał, jeszcze przed śmiercią Piusa VI, generał Napoleon Bonaparte – przyszły cesarz Francuzów. Pisał on do swojego brata, Józefa, pełniącego funkcję francuskiego wysłannika przy Państwie Kościelnym: Jeśli papież umrze, należy uczynić wszystko, by nie wybrano następnego i aby nastąpiła rewolucja [w Państwie Kościelnym]. Ale kolejnego Następcę św. Piotra wybrano podczas konklawe poza Rzymem (w Wenecji) i w dodatku przybrał on imię Piusa VII. To z nim Bonaparte jako Pierwszy Konsul zawarł w roku 1801 konkordat kładący kres najgorszej fali prześladowań Kościoła we Francji i umożliwiający odbudowę struktur kościelnych. Kreujący się na następcę Karola Wielkiego Korsykanin potrzebował papieża, by odbyć cesarską koronację w Paryżu. Ale cały czas traktował on biskupa Rzymu jako podwładnego sobie funkcjonariusza. Nie tolerował żadnego sprzeciwu i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Gdy w roku 1809 Pius VII „ośmielił się” wyrazić swój sprzeciw wobec brutalnej inwazji Cesarstwa na katolicką Hiszpanię, został aresztowany i przewieziony do Francji, gdzie pozostał więźniem cesarza Francuzów aż do jego upadku w roku 1814.

    „Nowy człowiek” Rewolucji

    Rewolucja poczytywała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka” – każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do ich wielkości gilotyna. Choć nie tylko. Oto w roku 1793, podczas jednej z debat toczonych w Konwencie, poważnie roztrząsano projekt jednego z jakobińskich deputowanych zakładający zburzenie w imię republikańskiej równości wszystkich wież kościelnych we Francji. Do realizacji projektu nie doszło, co jednak nie zmienia faktu, że rewolucja francuska to kolejna odsłona radykalnego, antykatolickiego ikonoklazmu. Niszczono całe kościoły (w tym, wspaniałą bazylikę w Cluny) lub je poważnie uszkadzano (zwłaszcza tzw. portale królewskie, m.in. w paryskiej Notre Dame i w jej odpowiedniczce w Chartres). Z perełki gotyku, kaplicy Saint Chapelle w Paryżu (zbudowanej przez św. Ludwika IX w XIII wieku jako relikwiarz dla Korony Cierniowej) uczyniono magazyn na zboże. Katedrę w Chartres od zburzenia uchronił pewien obywatel, który wykupił ją od władz po cenie gruzu (dzisiaj katedra figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Komitet rewolucyjny w Bourges postanowił zburzyć dwa kościoły (w tym również wspaniałą tamtejszą katedrę), ponieważ w sytuacji, kiedy triumfuje filozofia, należy dołożyć wysiłku do zniszczenia wszystkich świątyń, które świadczą o głupocie naszych ojców i konserwują nadzieje winne przesądów i szarlatanerii.

    „Nowy człowiek” miał funkcjonować w nowym czasie („nowym” znaczy antychrześcijańskim). W takim właśnie kontekście należy rozpatrywać wprowadzenie przez francuskich rewolucjonistów w roku 1792 nowego, tzw. republikańskiego kalendarza. Początkiem nowej ery miała być data proklamowania republiki we Francji – 22 września 1792 roku. Zniesiono Dzień Święty (niedzielę) oraz wszystkie pozostałe święta chrześcijańskie. Zamiast siedmiodniowego tygodnia wprowadzono dziesięciodniowe dekady (chodziło o zamazanie odrębności niedzieli). Jak mówił jeden z projektodawców republikańskiego kalendarza, Fabre d’Eglantine: Długie przyzwyczajenie do gregoriańskiego kalendarza wypełniło pamięć ludu znaczną ilością wyobrażeń, które długi czas szanowano i które jeszcze dzisiaj są źródłem błędów religijnych. Konieczne jest więc zastąpienie tych wizji ignorancji rzeczywistością umysłu, zastąpienie godności kapłańskiej prawdą natury.

    „Nowego człowieka” w „republikańskiej cnocie” miała wychować nowa szkoła, wyjęta spod jakiegokolwiek wpływu Kościoła i oddana pod całkowitą dominację rewolucyjnego państwa. Republikański model edukacji miał być oparty wprost na zasadach antychrześcijańskich. Wspominany na początku teoretyk i praktyk rewolucji, markiz de Sade, zachęcał do tego słowami: Francuzi, zadajcie tylko pierwsze ciosy [religii katolickiej – przyp. aut.], reszty dopełni oświata publiczna.

    Co może oznaczać takie „republikańskie wychowanie”, któremu poddano całe jedno pokolenie Francuzów (w ciągu niemal trzydziestu lat, jakie minęły od roku 1789 do roku 1815), najlepiej dokumentują słowa św. Proboszcza z Ars, który porównał swoich parafian do istot różniących się od zwierząt jedynie chrztem. Pokolenie to, wyrosłe i ukształtowane przez rewolucję (której Pierwsze Cesarstwo było wszak wiernym kontynuatorem), ucieleśniało przerwanie ciągłości nie tylko z dawną Francją królów, ale przede wszystkim z Francją chrześcijańską – „pierworodną córą Kościoła”. Rewolucja nie jest bowiem najgorsza w tym, co niszczy, ale w tym, co tworzy.

    Aleksander Smolarski

    Artykuł ukazał się w 12. numerze dwumiesięcznika „Polonia Christiana”

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 lipca

    Najświętsza Maryja Panna z góry Karmel
    Szkaplerz karmelitański

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Magdalena Postel, dziewica
      •  Święte dziewice i męczennice z Orange
      •  Święty Bartłomiej od Męczenników, biskup
    ***
    Dzisiejsze wspomnienie zwraca nas ku Maryi objawiającej się na górze Karmel, znanej już z tekstów Starego Testamentu – z historii proroka Eliasza (1 Krl 17, 1 – 2 Krl 2, 25). W XII wieku po Chrystusie do Europy przybyli, prześladowani przez Turków, duchowi synowie Eliasza, prowadzący życie kontemplacyjne na Karmelu. Również w Europie spotykali się z niechęcią. Jednakże Stolica Apostolska, doceniając wyrzeczenia i umartwienia, jakie podejmowali zakonnicy, ułatwiała zakładanie nowych klasztorów.

    Maryja ofiarowuje szkaplerz karmelitański św. Szymonowi Stockowi

    Szczególnie szybko zakon rozwijał się w Anglii, do czego przyczynił się m.in. wielki czciciel Maryi, św. Szymon Stock, szósty przełożony generalny zakonu karmelitów. Wielokrotnie błagał on Maryję o ratunek dla zakonu. W czasie jednej z modlitw w Cambridge, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r., ujrzał Bożą Rodzicielkę w otoczeniu Aniołów. Podała mu Ona brązową szatę, wypowiadając jednocześnie słowa:Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania.Szymon Stock z radością przyjął ten dar i nakazał rozpowszechnienie go w całej rodzinie zakonnej, a z czasem również w świecie. W XIV wieku Maryja objawiła się papieżowi Janowi XXII, polecając mu w opiekę “Jej zakon” karmelitański. Obiecała wówczas obfite łaski i zbawienie osobom należącym do zakonu i wiernie wypełniającym śluby. Obiecała również wszystkim, którzy będą nosić szkaplerz, że wybawi ich z czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Cały szereg papieży wypowiedziało się z pochwałami o tej formie czci Najświętszej Maryi i uposażyło to nabożeństwo licznymi odpustami. Wydali oni około 40 encyklik i innych pism urzędowych w tej sprawie.
    Do spopularyzowania szkaplerza karmelitańskiego przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerza Maryja wybawi z płomieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części potwierdzili papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystusa. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy Paweł V 29 czerwca 1609 r., Benedykt XIV je powtórzył (+ 1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza. Nie ma jednak ani jednego aktu urzędowego Stolicy Apostolskiej, który oficjalnie i w pełni aprobowałby ten przywilej. O przywileju sobotnim milczą najstarsze źródła karmelitańskie. Po raz pierwszy wiadomość o objawieniu szkaplerza pojawia się dopiero w roku 1430.
    Nabożeństwo szkaplerza należało kiedyś do najpopularniejszych form czci Matki Bożej. Jeszcze dzisiaj spotyka się bardzo wiele obrazów Matki Bożej Szkaplerznej (z Góry Karmel), ołtarzy i kościołów. We Włoszech jest kilkaset kościołów Matki Bożej z Góry Karmel, w Polsce blisko setka. Wiele obrazów i figur pod tym wezwaniem zasłynęło cudami, tak że są miejscami pątniczymi. Niektóre z nich zostały koronowane koronami papieskimi. Szkaplerz w obecnej formie jest bardzo wygodny do noszenia. Można nawet zastąpić go medalikiem szkaplerznym. Z całą pewnością noszenie szkaplerza mobilizuje i przyczynia się do powiększenia nabożeństwa ku Najświętszej Maryi Pannie.
    Szkaplerz nosili liczni władcy europejscy i niemal wszyscy królowie polscy (od św. Jadwigi i Władysława Jagiełły poczynając), a także liczni święci, również spoza Karmelu, m.in. św. Jan Bosko, św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Wincenty a Paulo. Sama Matka Boża, kończąc swoje objawienia w Lourdes i Fatimie, ukazała się w szkaplerzu, wyrażając przy tym wolę, by wszyscy go nosili. Na wzór szkaplerza karmelitańskiego powstały także inne, jednakże ten pozostał najważniejszy i najbardziej powszechny. W wieku 10 lat przyjął szkaplerz karmelitański także św. Jan Paweł II. Nosił go do śmierci.
    Święto Matki Bożej z Góry Karmel karmelici obchodzili od XIV w. Benedykt XIII (+ 1730) zatwierdził je dla całego Kościoła. W Polsce otrzymało to święto nazwę Matki Bożej Szkaplerznej.
    Szkaplerz karmelitański

    Szkaplerz początkowo był wierzchnią szatą, której używali dawni mnisi w czasie codziennych zajęć, aby nie brudzić habitu. Spełniał więc rolę fartucha gospodarczego. Potem przez szkaplerz rozumiano szatę nałożoną na habit. Pisze o nim już reguła św. Benedykta w kanonie 55 dotyczącym ubrania i obuwia braci. Wszystkie dawne zakony noszą po dzień dzisiejszy szkaplerz. Współcześnie szkaplerz oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Tak więc istnieje szkaplerz: brunatny – karmelitański (w. XIII); czarny – serwitów (w. XIV), od roku 1860 kamilianów; biały – trynitarzy, mercedariuszy, dominikanów (w. XIV), Niepokalanego Serca Maryi (od roku 1900); niebieski – teatynów (od roku 1617) i Niepokalanego Poczęcia Maryi (w. XIX); czerwony – męki Pańskiej; fioletowy – lazarystów (1847) i żółty – św. Józefa (w. XIX).
    Ponieważ było niewygodnie nosić szkaplerz taki, jaki nosili przedstawiciele danego zakonu, dlatego z biegiem lat zamieniono go na dwa małe kawałki płótna, zazwyczaj z odpowiednim wizerunkiem na nich. Na dwóch tasiemkach noszono go w ten sposób, że jedno płócienko było na plecach (stąd nazwa łacińska scapulare), a druga na piersi. Taką formę zachowały szkaplerze do dnia dzisiejszego. W roku 1910 papież św. Pius X zezwolił ze względów praktycznych na zastąpienie szkaplerza medalikiem szkaplerznym.
    W przypadku szkaplerza karmelitańskiego na jednym kawałku powinien być umieszczony wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej, a na drugim – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jedna część powinna spoczywać na piersiach, a druga – na plecach. Szkaplerz musi być poświęcony według specjalnego obrzędu.Szkaplerz, będący znakiem maryjnym, zobowiązuje do chrześcijańskiego życia, ze szczególnym ukierunkowaniem na uczczenie Najświętszej Maryi Dziewicy potwierdzanym codzienną modlitwą Pod Twoją obronę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 lipca

    Święty Bonawentura, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Pompiliusz Maria Pirrotti, prezbiter
      •  Święty Włodzimierz I Wielki, książę
      •  Błogosławiony Antoni Beszta-Borowski, prezbiter i męczennik
    ***


    Jan di Fidanza urodził się około 1218 r. w Bagnoregio koło Viterbo. Jego ojciec był lekarzem. Rodzice obawiali się, czy ich dziecko długo pożyje, było bowiem bardzo słabowite. Pobożna matka złożyła więc ślub, że poświęci syna na służbę Bożą, jeśli ten wyzdrowieje. Podanie głosi, że dziecię miało zostać przyniesione do św. Franciszka z Asyżu, który w natchnieniu miał powiedzieć: O, buona ventura! – co znaczy: O, szczęśliwa przyszłość!
    Pierwsze nauki Bonawentura odbył w konwencie minorytów w rodzinnym miasteczku. Po ukończeniu szkoły średniej udał się na na studia filozoficzne na uniwersytecie w Paryżu (1242-1248). Tu, mając 25 lat, wstąpił do franciszkanów. Otrzymał imię zakonne Bonawentura – od słów, jakimi przywitał go wiele lat wcześniej św. Franciszek. Po nowicjacie studiował teologię w Paryżu (1243-1248) pod kierunkiem słynnych franciszkańskich teologów: Aleksandra z Hales, Jana z La Rochelle i Wilhelma z Overnii. Po otrzymaniu stopnia magistra studiował jeszcze dalsze trzy lata (1248-1251), a równocześnie wykładał Pismo święte i Sentencje Piotra Lombarda. W tym też czasie stoczył słowny i pisemny “pojedynek” z Wilhelmem z Saint-Amour i z Tomaszem z Yorku w obronie zakonów żebraczych (franciszkanów i dominikanów). Z tego też czasu pochodzi jego szczytowe dzieło z zakresu teologii dotyczące Trójcy Świętej. Bonawentura zajął się także filozoficznym problemem poznania ludzkiego. W tej kwestii odszedł od Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu, a zbliżył się do Platona i św. Augustyna. Wreszcie w tym samym czasie wydał tom rozpraw, w którym można odnaleźć syntezę jego myśli filozoficznej i teologicznej.
    Następne lata Bonawentura spędził w różnych klasztorach franciszkańskich w charakterze wykładowcy. Musiał imponować niezwykłą wiedzą, świętością i zmysłem organizacyjnym, skoro na kapitule generalnej 2 lutego 1257 r. został wybrany przełożonym generalnym zakonu, kiedy miał zaledwie 39 lat. Wybór ten okazał się dla młodego zakonu opatrznościowym. Zakon przechodził wówczas trudny czas. Powstały bowiem dwie zwalczające się zaciekle frakcje: gorliwych (zelantów), którzy byli za zachowaniem pierwotnej reguły Ojca Franciszka, oraz zwolennicy reguły łagodniejszej, możliwej do zachowania także przez przeciętnych członków. To jednak groziło rozluźnieniem. Bonawentura umiał wybrać “złoty środek”, a przez swoje roztropne zarządzenia nadał zakonowi właściwy kierunek. Zakon miał również licznych zewnętrznych wrogów, patrzących nieprzychylnym okiem na liczne przywileje, dane mu od papieży. Jako przełożony Bonawentura umiał je obronić. Przez 16 lat swoich rządów (1257-1273) doprowadził zakon do niebywałego rozwoju. W roku 1260 ułożył pierwsze konstytucje jako wykładnię reguły św. Franciszka. W ten sposób przeciął wieloraką dotąd jej interpretację. Zakonem rządził z konwentu paryskiego. Rzadko jednak bywał na miejscu, gdyż musiał odbywać stale wizytacje: w Anglii (1258 i 1265), we Flandrii, czyli w dzisiejszej Belgii i Holandii (1253), w Niemczech i w Hiszpanii (1264) oraz we Włoszech (1262-1272). Dla tych zasług niektórzy historycy nazywają go drugim “Ojcem Zakonu”.
    Posiadał umiejętność łączenia życia czynnego i publicznego z bogatym życiem wewnętrznym. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i ku jej czci układał przepiękne poematy. Głośno było o nim także na dworze papieskim. Dlatego to papież Grzegorz X w 1273 r. mianował go kardynałem oraz biskupem Albano pod Rzymem. Delegacja papieża z wiadomością o nominacji zastała go przy myciu naczyń kuchennych w klasztorze. Bonawentura musiał zrzec się urzędu przełożonego generalnego zakonu, aby oddać się wyłącznie sprawom publicznym. Towarzyszył papieżowi w podróży do Mugello koło Florencji, a w listopadzie 1273 r. udał się do Lyonu na sobór powszechny. Otrzymał zaszczytne wyróżnienie wygłoszenia przemówienia inauguracyjnego. Był szczęśliwy, że doszło do unii między Kościołem rzymskim a greckim, która jednak niebawem została zerwana.

    Święty Bonawentura

    Główny ciężar prac przygotowawczych do soboru spadł na barki Bonawentury. Wyczerpany tymi obowiązkami, zmarł 15 lipca 1274 r. podczas soboru w Lyonie. W pogrzebie wziął udział papież i wszyscy ojcowie soboru w liczbie 500 biskupów i ok. 1000 prałatów i teologów. Pogrzeb miał więc królewski. Papież wygłosił mowę pogrzebową ku jego czci. Jego ciało złożono najpierw w zakrystii kościoła św. Franciszka, a w roku 1450 w nowo wystawionej świątyni. Znaleziono wówczas język św. Bonawentury zupełnie nietknięty rozkładem, a nawet zaczerwieniony. Miał to być znak niezwykłego daru wymowy Bonawentury. Kronikarze notują, że tego dnia wielu chorych odzyskało zdrowie.
    Bonawentura był jednym z najwybitniejszych teologów średniowiecza. Pozostawił po sobie wiele traktatów i dzieł teologicznych. Składają się na nie konstytucje, liczne traktaty i komentarze teologiczne, 440 kazań i wiele innych. Bonawentura stworzył własną szkołę teologiczną. Do najznakomitszych jego dzieł należą: Lignum vitae i Itinerarium mentis in Deum, jak też Illuminationes Ecclesiae. Bullę kanonizacyjną Bonawentury ogłosił Sykstus IV w 1482 roku, a papież Sykstus V ogłosił go doktorem Kościoła (1588). Św. Bonawentura jest patronem franciszkanów, matek oczekujących potomstwa, dzieci, robotników i teologów.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie franciszkańskim z biskupim krzyżem na piersiach; jako kardynał w cappa magna;
     jako teolog nad pulpitem. Jego atrybutami są: anioł przynoszący mitrę, kapelusz kardynalski trzymany przez anioła lub leżący u stóp, księga, krzyż w dłoniach, drzewo Krzyża Świętego (jest to aluzja do traktatu Lignum vitae), zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    ŚWIĘTY BONAWENTURA

    Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 3 marca 2010 r.

    Drodzy bracia i siostry,

    chciałbym mówić dziś o św. Bonawenturze z Bagnoregio. Przyznaję, że proponując wam ten temat, odczuwam pewną nostalgię, ponieważ wracam myślami do badań, które jako młody naukowiec prowadziłem właśnie na temat tego autora, który jest mi szczególnie drogi. Wiedza o nim odcisnęła się w niemałym stopniu na mojej formacji. Z wielką radością kilka miesięcy temu udałem się z pielgrzymką do miejsca jego urodzenia – Bagnoregio, włoskiego miasteczka w regionie Lacjum, które z czcią zachowuje pamięć o nim.

    Urodzony prawdopodobnie w roku 1217 i zmarły w 1274, żył on w XIII wieku, w czasach, gdy wiara chrześcijańska, przeniknąwszy głęboko do kultury i społeczeństwa Europy, stała się natchnieniem do powstania nieśmiertelnych dzieł w dziedzinie literatury, sztuk pięknych, filozofii i teologii. Wśród wielkich postaci chrześcijan, którzy przyczynili się do stworzenia tej harmonii między wiarą a kulturą, wyróżnia się właśnie Bonawentura, człowiek czynu i kontemplacji, głębokiej pobożności i roztropności w rządzeniu.

    Nazywał się Jan z Fidanzy. Pewien epizod, który wydarzył się, gdy był jeszcze chłopcem, głęboko naznaczył jego życie, jak sam o tym opowiada. Zapadł na ciężką chorobę i nawet jego ojciec, który był lekarzem, nie miał nadziei na uratowanie go od śmierci. Wówczas jego matka poprosiła o wstawiennictwo niedawno kanonizowanego Franciszka z Asyżu. I Jan wyzdrowiał. Postać Biedaczyny z Asyżu stała mu się jeszcze bliższa kilka lat później, gdy znajdował się w Paryżu, dokąd udał się na studia. Otrzymał dyplom mistrza sztuk [wyzwolonych], który moglibyśmy porównać do dyplomu prestiżowego liceum w naszych czasach. W owym czasie, jak wielu młodych ludzi w przeszłości, a także dziś, Jan zadał sobie zasadnicze pytanie: „Co mam zrobić ze swoim życiem?”

    Zafascynowany świadectwem gorliwości i ewangelicznego radykalizmu Braci Mniejszych, którzy przybyli do Paryża w 1219, Jan zapukał do bramy franciszkańskiego klasztoru w tym mieście i poprosił o przyjęcie do wielkiej rodziny uczniów św. Franciszka. Wiele lat później wytłumaczył powody swego wyboru: w św. Franciszku i zainicjowanym przezeń ruchu dostrzegł działanie Chrystusa. Tak pisał w liście do innego brata: „Wyznaję przed Bogiem, że powodem, dla którego najbardziej umiłowałem życie błogosławionego Franciszka, jest fakt, że podobne jest ono do początków i rozkwitu Kościoła. Kościół zaczął się od prostych rybaków, następnie wzbogacił się o wybitnych i bardzo mądrych uczonych; religię błogosławionego Franciszka ustanowiła nie roztropność ludzi, lecz Chrystus” (Epistula de tribus quaestionibus ad magistrum innominatum, w: „Opere di San Bonaventura. Introduzione generale”, Rzym 1990, str. 29).

    Dlatego około roku 1243 Jan przywdział franciszkański habit i przyjął imię Bonawentura. Został od razu wysłany na studia i uczęszczał na wydział teologii Uniwersytetu Paryskiego, realizując bardzo obszerny program nauczania. Uzyskał liczne tytuły wymagane w karierze akademickiej, jak „bakałarz biblijny” i „bakałarz sentencjalny”. W ten sposób Bonawentura zgłębił Pismo Święte, Sentencje Piotra Lombarda – ówczesny podręcznik teologii oraz najważniejszych autorów z dziedziny teologii, a w zetknięciu z nauczycielami i studentami, którzy ściągali do Paryża z całej Europy, wypracował własną osobistą refleksję i wrażliwość duchową o wielkiej wartości, którą w ciągu następnych lat potrafił przelać do swoich dzieł i kazań, stając się tym samym jednym z najważniejszych teologów w dziejach Kościoła. Wystarczy przypomnieć tytuł pracy, której bronił w celu uzyskania habilitację do nauczania teologii, licentia ubique docendi, jak wówczas mówiono. Jego rozprawa nosiła tytuł „Zagadnienia poznania Chrystusa”. Temat ten pokazuje centralną rolę, jaką Chrystus pełnił zawsze w życiu i nauczaniu Bonawentury. Niewątpliwie możemy stwierdzić, że cała jego myśl była głęboko chrystocentryczna.

    W owych latach w Paryżu – mieście, które udzieliło gościny Bonawenturze, toczyła się gwałtowna polemika przeciw Braciom Mniejszym św. Franciszka z Asyżu i Braciom Kaznodziejom św. Dominika Guzmana. Podważano ich prawo do wykładania na Uniwersytecie i wręcz poddawano w wątpliwość prawdziwość ich życia konsekrowanego. Niewątpliwie zmiany wprowadzone przez te zakony żebracze w sposobie rozumienia życia zakonnego, o których mówiłem w poprzednich katechezach, były tak nowatorskie, że nie wszystkim udawało się je zrozumieć. Dochodziły do tego, jak to czasem bywa nawet wśród osób szczerze pobożnych, względy związane z ludzką słabością, jak zawiść i zazdrość. Bonawentura, nawet jeśli otoczony był niechęcią innych nauczycieli akademickich, zaczął już wykładać w katedrze teologii franciszkanów i w odpowiedzi tym, którzy kontestowali zakony żebracze, napisał dzieło zatytułowane „Doskonałość ewangeliczna”. Udowadnia w nim, że zakony żebracze, a zwłaszcza Bracia Mniejsi, praktykując śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, wcielali w życie rady samej Ewangelii. Pomijając te okoliczności historyczne, nauczanie, jakie Bonawentura zawarł w swoim dziele i w swoim życiu, pozostaje zawsze aktualne: rozjaśnia Kościół i czyni go piękniejszym wierność powołaniu tych jego synów i tych jego córek, którzy nie tylko wcielają w życie przykazania Ewangelii, ale za sprawą łaski Bożej powołani zostali do przestrzegania Jego rad i w ten sposób, swym stylem życia w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie, dają świadectwo, że Ewangelia jest źródłem radości i doskonałości.

    Konflikt został zażegnany, przynajmniej na jakiś czas, i dzięki osobistej interwencji papieża Aleksandra IV, w 1257 roku, Bonawentura uznany został oficjalnie za doktora i wykładowcę paryskiego Uniwersytetu. Musiał jednak zrezygnować z tego prestiżowego stanowiska, ponieważ w tym samym roku kapituła generalna zakonu wybrała go na ministra (przełożonego) generalnego.

    Urząd ten sprawował przez siedemnaście lat z mądrością i oddaniem, odwiedzając prowincje, pisząc do braci, interweniując niekiedy z pewną surowością, by wyplenić nadużycia. Kiedy Bonawentura rozpoczynał tę posługę, zakon Braci Mniejszych rozwinął się w sposób niezwykły: było ponad trzydzieści tysięcy braci rozsianych na całym Zachodzie wraz z misjonarzami w Afryce Północnej, na Bliskim Wschodzie, a nawet w Pekinie. Należało umocnić tę ekspansję, przede wszystkim zaś nadać jej, dochowując w pełni wierności charyzmatowi Franciszka, jedność działania i ducha. Wśród uczniów świętego z Asyżu występowały bowiem różne sposoby interpretowania jego orędzia i istniało realne niebezpieczeństwo wewnętrznego rozłamu. Aby uniknąć tego zagrożenia, kapituła generalna zakonu w Narbonne w 1260 roku przyjęła i zatwierdziła tekst zaproponowany przez Bonawenturę, w którym zebrano i ujednolicono przepisy regulujące codzienne życie braci mniejszych.

    Bonawentura przeczuwał jednak, że rozporządzenia prawne, choćby najbardziej inspirowane mądrością i umiarem, nie były wystarczające dla zabezpieczenia jedności ducha i serc. Należało dzielić te same ideały i te same motywacje. Dlatego Bonawentura chciał przedstawić prawdziwy charyzmat Franciszka, jego życie i jego nauczanie. Zgromadził więc z wielkim zapałem dokumenty dotyczące Biedaczyny i wysłuchał z uwagą wspomnień tych, którzy znali go osobiście. Powstała z tego historycznie dobrze udokumentowana biografia świętego z Asyżu, zatytułowana „Legenda Maior”, przygotowana także w skróconej formie i dlatego nazwana „Legenda minor”. Łacińskie słowo „legenda”, w przeciwieństwie do znaczenia współczesnego, nie wskazuje na owoc wyobraźni, lecz przeciwnie, oznacza tekst miarodajny, „do czytania” oficjalnego. Mianowicie kapituła generalna Braci Mniejszych, która w 1263 obradowała w Pizie, uznała życiorys napisany przez św. Bonawenturę za najwierniejszy wizerunek Założyciela i tym samym stał się on oficjalną biografią świętego.

    Jaki obraz św. Franciszka nakreśliło serce i pióro jego oddanego syna i następcy, św. Bonawentury? Punkt zasadniczy: Franciszek to alter Christus, jest mężem, który z pasją szukał Chrystusa. W miłości, która popycha do naśladowania, upodobnił się wewnętrznie do Niego. Bonawentura ukazywał ten żywy ideał wszystkim uczniom Franciszka. Ideał ten, aktualny dla każdego chrześcijanina, wczoraj, dziś i zawsze, wskazany został jako program także dla Kościoła trzeciego tysiąclecia przez mego czcigodnego poprzednika Jana Pawła II. Program ten, pisał on w Liście „Novo millennio ineunte” skupia się „wokół samego Chrystusa, którego mamy poznawać, kochać i naśladować, aby żyć w Nim życiem trynitarnym i z Nim przemieniać historię, aż osiągnie swą pełnię w niebiańskim Jeruzalem” (n. 29).

    W 1273 roku w życiu św. Bonawentury nastąpiła kolejna zmiana. Papież Grzegorz X wyświęcił go na biskupa i mianował kardynałem. Poprosił go też, by przygotował niezwykle ważne wydarzenie kościelne: II Sobór Powszechny w Lyonie, którego celem miało być przywrócenie jedności między Kościołami łacińskim i greckim. Sumiennie oddał się temu zadaniu, nie doczekał jednak zakończenia tego zjazdu ekumenicznego, ponieważ zmarł w trakcie jego obrad. Anonimowy notariusz papieski ułożył pochwałę Bonawentury, która przynosi nam ostateczny portret tego wielkiego świętego i wybitnego teologa: „Człowiek dobry, ujmujący, pobożny i miłosierny, pełen cnót, kochany przez Boga i ludzi… Bóg bowiem obdarzył go taką łaską, że wszyscy, którzy go widzieli, przepojeni byli miłością, której serce nie mogło ukrywać” (por. J.G. Bougerol, Bonaventura, w: A. Vauchez (red.), Storia dei santi e della santità cristiana. T. VI. L’epoca del rinnovamento evangelico, Mediolan 1991, str. 91).

    Podejmijmy dziedzictwo tego świętego Doktora Kościoła, który przypomina nam o sensie naszego życia w następujących słowach: „Na ziemi… możemy rozważać ogrom Boga przez rozum i podziw; w niebieskiej ojczyźnie natomiast przez widzenie, gdy staniemy się podobni do Boga i przez ekstazę… wejdziemy do radości Boga” (La conoscenza di Cristo, zesz. 6, Conclusione, w: Opere di San Bonaventura. Opuscoli Teologici /1, Rzym 1993, str. 187).

    tłum ml (KAI Rzym)

    _____________________________________________________________________________

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 10 marca 2010 r.

    Drodzy bracia i siostry,

    w ubiegłym tygodniu mówiłem o życiu i osobowości św. Bonawentury z Bagnoregio. Dziś chciałbym kontynuować jego prezentację, zatrzymując się na części jego dzieła literackiego i jego nauczania.

    Jak już mówiłem, wśród wielu zasług św. Bonawentury jest i ta, że w sposób autentyczny i wierny interpretował postać św. Franciszka z Asyżu, którego czcił i poznawał z wielką miłością. W sposób szczególny w czasach św. Bonawentury jeden z nurtów Braci mniejszych, zwanych „duchowymi”, utrzymywał, że wraz ze św. Franciszkiem rozpoczął się zupełnie nowy etap historii, pojawiła się „wieczna Ewangelia”, o której mówi Apokalipsa, zastępując Nowy Testament. Grupa ta twierdziła, że Kościół wyczerpał już swoją historyczną rolę, a jego miejsce zajęła charyzmatyczna wspólnota wolnych ludzi, kierowanych wewnętrznie przez Ducha, czyli „franciszkanie duchowi”. U podstaw idei tej grupy leżały pisma opata cysterskiego Joachima z Fiore, zmarłego w roku 1202. W swych dziełach mówił on o trynitarnym rytmie historii. Uważał Stary Testament za czas Ojca, po którym następował czas Syna, czas Kościoła. Należało jeszcze czekać na trzeci okres – Ducha Świętego. Cala historia była odczytywana jako dzieje postępu: od surowości Starego Testamentu do względnej wolności czasu Syna w Kościele, aż po pełną wolność Synów Bożych w okresie Ducha Świętego, który miał być także, nareszcie, czasem pokoju między ludźmi, pojednania narodów i religii. Joachim z Fiore wzbudził nadzieje, że nowa epoka nadejdzie wraz z nowym monastycyzmem. Zrozumiałe więc, że grupa franciszkanów pomyślała o uznaniu w św. Franciszku z Asyżu za inicjatora nowego czasu, a w jego Zakonie widziała wspólnotę nowego okresu – czasu Ducha Świętego, który pozostawiał za sobą Kościół hierarchiczny, aby rozpocząć nowy Kościół Ducha, nie związany już z dawnymi strukturami.

    Istniało więc niezwykle poważne niebezpieczeństwo przeinaczenia orędzia św. Franciszka, jego pokornej wierności Ewangelii i Kościołowi, a takie niezrozumienie pociągało za sobą błędną wizję całego chrześcijaństwa.

    Św. Bonawentura, który w 1257 roku został ministrem (przełożonym) generalnym Zakonu Franciszkanów, stanął w obliczu poważnego napięcia w łonie samego zakonu właśnie z powodu tych, którzy popierali wspomniany nurt „franciszkanów duchowych”, odwołujący się do Joachima z Fiore. I właśnie aby odpowiedzieć tej grupie i przywrócić jedność zakonu, Bonawentura starannie zbadał rzeczywiste pisma Joachima z Fiore i te, które mu przypisywano a zdając sobie sprawę z konieczności poprawnego przedstawienia postaci i orędzia swego ukochanego św. Franciszka, postanowił ukazać właściwą wizję teologii historii. Św. Bonawentura podjął ten problem w swoim ostatnim dziele, będącym zbiorem nauk głoszonych mnichom w paryskim studium, które pozostało niedokończone i dotarło do nas za pośrednictwem zapisów słuchaczy, zatytułowane Hexaëmeron, czyli alegoryczne wyjaśnienie sześciu dni stworzenia. Ojcowie Kościoła uważali sześć lub siedem dni z opowieści o stworzeniu za proroctwo na temat historii świata i ludzkości. Siedem dni stanowiło dla nich siedem okresów dziejów, później interpretowanych również jako siedem tysiącleci. Wraz z Chrystusem mieliśmy wkroczyć w ostatni, to jest szósty okres historii, po którym miała nastąpić wielka sobota Boga. Św. Bonawentura zakłada taką historyczną interpretację związków z dniami stworzenia, ale w sposób bardzo swobodny i innowatorski. Dla niego oba te zjawiska jego czasów rodzą konieczność nowej interpretacji biegu dziejów:

    Po pierwsze: postać św. Franciszka, męża całkowicie zjednoczonego z Chrystusem aż po wspólnotę stygmatów, nieomal alter Christus, i ze św. Franciszkiem nowa wspólnota, którą stworzył, inna od znanego dotychczas monastycyzmu. Zjawisko to wymagało nowej interpretacji, jako nowość Boga, która pojawiła się w tym momencie.

    Po drugie: stanowisko Joachima z Fiore, który głosił nowy monastycyzm i całkowicie nowy okres historii, wychodząc poza objawienie Nowego Testamentu, wymagało odpowiedzi.

    Jako przełożony generalny zakonu franciszkanów św. Bonawentura szybko dostrzegł, że koncepcja spirytualistyczna, inspirowana przez Joachima z Fiore, uniemożliwi kierowanie zakonem, który logicznie zmierzał ku anarchii. Wynikały z tego – jego zdaniem – dwie konsekwencje:

    Pierwsza: praktyczna konieczność struktur i włączenia się w rzeczywistość Kościoła hierarchicznego, Kościoła realnego, wymagała podstawy teologicznej, również dlatego, że inni, ci, którzy podzielali koncepcję spirytualistyczną, wskazywali pozorne podstawy teologiczne.

    Druga: licząc się co prawda z niezbędnym realizmem, nie należało tracić nowości postaci św. Franciszka.

    Jak odpowiedział św. Bonawentura na te praktyczne i teoretyczne wymagania? Jego odpowiedź mogę tu streścić jedynie w sposób bardzo schematyczny i niepełny w kilku punktach:

    1. Św. Bonawentura odrzuca ideę trynitarnego rytmu historii. Bóg jest jeden dla całej historii i nie dzieli się na trzy bóstwa. W efekcie historia jest jedna, nawet jeśli jest drogą i – według św. Bonawentury – jest drogą postępu.

    2. Jezus Chrystus jest ostatecznym słowem Boga, w Nim Bóg powiedział wszystko, dając i mówiąc o samym sobie. Więcej niż samego siebie Bóg nie może powiedzieć ani dać. Duch Święty jest Duchem Ojca i Syna. Sam Chrystus mówi o Duchu Świętym: „Przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14, 26), „z mojego weźmie i wam objawi” (J 16, 15). Nie ma zatem innej Ewangelii, wyższej, nie ma innego Kościoła, na który trzeba czekać. Dlatego również zakon św. Franciszka musi włączyć się do tego Kościoła, do jego wiary i do jego porządku hierarchicznego.

    3. Nie znaczy to, że Kościół jest nieruchomy, skupiony na przeszłości i że nie może w nim być nowości. „Opera Christi non deficiunt, sed proficiunt”, dzieła Chrystusa nie cofają się, nie ubywa ich, ale postępują naprzód, mówi Święty w liście „De tribus quaestionibus”. W ten sposób św. Bonawentura ujmuje wprost ideę postępu i to jest nowość w stosunku do Ojców Kościoła i do większości mu współczesnych. Dla św. Bonawentury Chrystus nie jest już, jak był dla Ojców Kościoła, końcem, lecz centrum historii; wraz z Chrystusem historia nie kończy się, lecz zaczyna nowy okres. Inny tego skutek jest następujący: do tego momentu przeważał pogląd, że Ojcowie byli absolutnym szczytem teologii: wszystkie późniejsze pokolenia mogły być jedynie ich uczniami. Św. Bonawentura także uważa Ojców za nauczycieli na zawsze, ale zjawisko św. Franciszka daje mu pewność, że bogactwo słowa Chrystusa jest niewyczerpalne i że także w nowych pokoleniach mogą pojawiać się nowe światła. Jedyność Chrystusa gwarantuje również nowość i odnowę we wszystkich okresach historii.

    Oczywiście Zakon Franciszkański – podkreśla święty – należy do Kościoła Jezusa Chrystusa, do Kościoła apostolskiego i nie można go zbudować na utopijnym spirytualizmie. Jednocześnie jednak liczy się nowość tego zakonu w stosunku do klasycznego monastycyzmu i św. Bonawentura – jak powiedziałem w poprzedniej katechezie – bronił tej nowości w Paryżu przed atakami duchowieństwa świeckiego: franciszkanie nie mają stałego klasztoru, mogą być obecni wszędzie, aby głosić Ewangelię. Właśnie typowe dla monastycyzmu zerwanie ze stabilizacją na rzecz nowej elastyczności, przywróciło Kościołowi dynamizm misyjny.

    W tym miejscu warto może powiedzieć, że dziś także istnieją wizje, według których cała historia Kościoła w drugim tysiącleciu byłaby stałym schyłkiem; niektórzy dopatrują się schyłku zaraz po czasach Nowego Testamentu. W rzeczywistości „Opera Christi non deficiunt, sed proficiunt” – dzieła Chrystusa nie cofają się, lecz postępują naprzód. Czym byłby Kościół bez nowej duchowości cystersów, franciszkanów i dominikanów, bez duchowości św. Teresy z Avili i św. Jana od Krzyża i tak dalej? Dziś także aktualne jest twierdzenie: „Opera Christi non deficiunt, sed proficiunt” – idą naprzód. Św. Bonawentura uczy nas jednocześnie koniecznego rozeznania, nawet surowego, trzeźwego realizmu i otwarcia na nowe charyzmaty, ofiarowane przez Chrystusa, w Duchu Świętym, swemu Kościołowi. A podczas gdy powtarza się ta idea schyłku, jest również inna, ów „utopizm spirytualistyczny”, która się powtarza. Wiemy bowiem, jak po Soborze Watykańskim II niektórzy przekonani byli, że wszystko jest nowe, że jest inny Kościół, że Kościół przedsoborowy skończył się i będziemy mieli inny, całkowicie „odmienny”. Anarchiczny utopizm! I dzięki Bogu mądrzy sternicy Nawy Piotrowej – papież Paweł VI i papież Jan Paweł II – z jednej strony bronili nowości Soboru, z drugiej zaś jednocześnie jedyności i ciągłości Kościoła, który jest zawsze Kościołem grzeszników i zawsze miejscem Łaski.

    4. W tym sensie św. Bonawentura jako minister generalny franciszkanów przyjął linię rządzenia, w której jasne było, że nowy zakon nie mógł, jako wspólnota, żyć na tych samych „eschatologicznych wyżynach” św. Franciszka, w którym widział on zapowiedź przyszłego świata, lecz – kierowany równocześnie przez zdrowy realizm i odwagę duchową – miał zbliżyć się, na ile to możliwe, do maksymalnej realizacji Kazania na Górze, które dla św. Franciszka było regułą, licząc się jednak z ograniczeniami człowieka, naznaczonego grzechem pierworodnym.

    Widzimy zatem, że dla św. Bonawentury rządy nie były po prostu działaniem, ale przede wszystkim myśleniem i modlitwą. U podstaw jego rządzenia znajdujemy zawsze modlitwę i myśl; wszystkie jego decyzje wypływają z refleksji, z myśli oświeconej przez modlitwę. Jego wewnętrzny kontakt z Chrystusem towarzyszył zawsze jego pracy jako przełożonego generalnego i dlatego napisał całą serię pism teologiczno-mistycznych, które wyrażają ducha jego rządów i ukazują zamiar wewnętrznego kierowania zakonem, to znaczy rządzenia nie tylko za pomocą rozkazów i struktur, ale prowadząc i oświecając dusze, ukierunkowując na Chrystusa.

    Z pism tych, które są duszą jego rządów i wskazują drogę, którą powinni iść zarówno jednostki, jak i wspólnota, chciałbym wspomnieć tylko o jednym, o jego arcydziele, „Itinerarium mentis in Deum”, będącym „podręcznikiem” mistycznej kontemplacji. Książka ta narodziła się w miejscu głębokiej duchowości: na górze Verna, gdzie św. Franciszek otrzymał stygmaty. We wstępie autor przedstawia okoliczności, w jakich powstał jego tekst: “Gdy rozmyślałem o możliwościach duszy, dążącej do Boga, ukazało mi się, wśród innych, to cudowne zdarzenie, które w tym miejscu spotkało błogosławionego Franciszka, to znaczy widok Serafina uskrzydlonego na kształt Krucyfiksu. I rozmyślając o tym, zaraz zdałem sobie sprawę, że wizja ta ukazała uniesienie kontemplacyjne samego ojca Franciszka a zarazem drogę, która do tego prowadzi” (Wędrówka umysłu w Bogu; Prolog, 2, w; Opere di San Bonaventura. Opuscoli Teologici /1, Roma 1993, str. 499).

    Sześć skrzydeł Serafina staje się tym samym symbolem sześciu etapów, prowadzących stopniowo człowieka od poznania Boga przez obserwację świata i stworzeń i przez zgłębianie samej duszy z jej zdolnościami, aż po zaspokajający związek z Trójcą za sprawą Chrystusa, do naśladowania św. Franciszka z Asyżu. Ostatnie słowa „Itinerarium” (Wędrówki) św. Bonawentury, które odpowiadają na pytanie, jak można osiągnąć tę mistyczną jedność z Bogiem, powinny zapaść głęboko w serce” “Jeśli teraz gorąco pragniesz wiedzieć, jak to osiągnąć (mistycznej wspólnoty z Bogiem), proś o łaskę, nie o naukę; o pragnienie, nie intelekt; o jęk modlitwy, nie o poznanie litery; o oblubieńca, nie nauczyciela; o Boga, nie człowieka; o zaćmienie, nie o jasność; nie o światło, ale o ogień, który wszystko ogarnia i unosi w Bogu z silnym namaszczeniem i płomiennymi uczuciami… Wejdźmy więc w zamglenia, wstrzymajmy oddechy, namiętności i przywidzenia; przejdźmy z Chrystusem ukrzyżowanym z tego świata do Ojca, aby, zobaczywszy to, powiedzieć wraz z Filipem: to mi wystarczy” (tamże, VII, 6).

    Drodzy przyjaciele, przyjmijmy zaproszenie, skierowane do nas przez św. Bonawenturę, Doktora Serafickiego i pójdźmy do szkoły Boskiego Mistrza: słuchajmy Jego słowa życia i prawdy, które rozlega się w głębi naszej duszy. Oczyśćmy nasze myśli i nasze uczynki, aby mógł On w nas zamieszkać, a my byśmy mogli zrozumieć Jego boski Głos, który pociąga nas ku prawdziwemu szczęściu.

    tłum. ml (KAI Rzym)

    ___________________________________________________________________________

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 17 marca 2010 r.

    Drodzy bracia i siostry,

    kontynuując rozważanie z ubiegłej środy, chciałbym dziś pogłębić wraz z wami inne aspekty nauczania św. Bonawentury z Bagnoregio. Był on wybitnym teologiem, który zasługuje na to, aby postawić go obok innego wielkiego myśliciela, współczesnego mu, św. Tomasza z Akwinu. Obaj zgłębiali tajemnice Objawienia, ceniąc bogactwo ludzkiego rozumu, w owym owocnym dialogu wiary i rozumu, jaki cechował chrześcijańskie Średniowiecze, czyniąc z niego epokę wielkiego ożywienia intelektualnego, a nie tylko wiary i odnowy Kościoła, co nie zawsze się wystarczająco podkreśla. Zbliżają ich też inne podobieństwa: tak Bonawentura, franciszkanin, jak Tomasz, dominikanin, należeli do zakonów żebraczych, które dzięki swej duchowej świeżości, jak przypomniałem w poprzednich katechezach, odnowili w XIII wieku cały Kościół i przyciągnęli wielu uczniów. Obaj służyli Kościołowi w sposób sumienny, z zapałem i miłością, tak, że zaproszono ich do udziału w Soborze Powszechnym w Lyonie w 1274 roku – tym samym, w którym obaj zmarli: Tomasz w drodze do Lyonu, Bonawentura podczas obrad wspomnianego soboru. Także na Placu św. Piotra posągi obu świętych są równoległe, umieszczone właśnie na początku Kolumnady, poczynając od fasady Bazyliki Watykańskiej: jeden na lewym skrzydle, drugi na prawym. Mimo tych wszystkich aspektów, możemy dostrzec w obu wielkich Świętych dwa odmienne podejścia do badań filozoficznych i teologicznych, co dowodzi oryginalności i głębi myśli każdego z nich. Chciałbym wspomnieć o kilku z tych różnic.

    Pierwsza dotyczy pojęcia teologii. Obaj uczeni stawiają sobie pytanie, czy teologia jest nauką praktyczną, czy teoretyczną, spekulatywną. Św. Tomasz rozważa dwie możliwe, sprzeczne odpowiedzi. Pierwsza mówi: teologia to refleksja nad wiarą a celem wiary jest, by człowiek stał się dobry, żył zgodnie z wolą Boga. A zatem celem teologii powinno być prowadzenie na właściwą drogę, dobrą; w konsekwencji jest ona w gruncie rzeczy nauką praktyczną. Drugie stanowisko głosi: teologia stara się poznać Boga. My jesteśmy dziełem Bożym; Bóg znajduje się ponad naszym działaniem. Bóg pobudza nas do sprawiedliwego działania. Zasadniczo chodzi więc nie o nasze działanie, lecz o poznanie Boga, nie o nasze uczynki. Wniosek św. Tomasza jest następujący: teologia zakłada oba te aspekty: jest teoretyczna – stara się coraz lepiej poznawać Boga i jest praktyczna – stara się ukierunkować nasze życie na dobro. Ale istnieje prymat poznania: przede wszystkim winniśmy poznawać Boga, potem następuje działanie zgodnie z Bogiem (por. Summa Theologiae Ia, q. 1, art. 4). Ten prymat poznania w stosunku do praktyki jest znaczący dla podstawowego ukierunkowania św. Tomasza.

    Odpowiedź św. Bonawentury jest bardzo podobna, akcenty są jednak odmienne. Św. Bonawentura zna te same argumenty w jedną i drugą stronę, jak św. Tomasz, aby jednak odpowiedzieć na pytanie, czy teologia jest nauką praktyczną, czy teoretyczną, św. Bonawentura dokonuje trojakiego rozróżnienia – rozszerza zatem alternatywę między teorią (prymat poznania) a praktyką (prymat praktyki), dodając trzecie podejście, które nazywa „mądrościowym” i stwierdzając, że mądrość obejmuje oba aspekty. Po czym dodaje: mądrość szuka kontemplacji (jako najwyższej formy poznania), a intencją jej jest „ut boni fiamus” – abyśmy stawali się dobrzy, przede wszystkim to: stawać się dobrym (por. Breviloquium, Prolog, 5). Potem dodaje: „Wiara jest w umyśle, w taki sposób, że wywołuje uczucie. Na przykład: wiedzieć, że Chrystus umarł «za nas» nie pozostaje wiedzą, lecz staje się nieuchronnie uczuciem, miłością” (Proemium in I Sent., q. 3).

    Na tej samej linii przebiega jego obrona teologii, czyli racjonalnej i metodycznej refleksji nad wiarą. Św. Bonawentura wymienia niektóre argumenty przeciwko uprawianiu teologii, rozpowszechnione być może wśród części franciszkanów i obecne również w naszych czasach: rozum miałby pozbawić wiarę znaczenia, byłby postawą przemocy wobec Słowa Bożego, musimy słuchać i nie analizować Słowa Bożego (por. List św. Franciszka z Asyżu do św. Antoniego z Padwy). Na te argumenty przeciwko teologii, ukazujące zagrożenia istniejące w samej teologii, Święty odpowiada: to prawda, że istnieje arogancki sposób uprawiania teologii, pycha rozumu, który stawia się ponad Słowem Bożym. Jednakże prawdziwa teologia, racjonalna praca prawdziwej i dobrej teologii ma inne pochodzenie, nie pychę rozumu. Ten, kto miłuje, chce coraz lepiej i coraz bardziej poznawać umiłowanego; prawdziwa teologia nie angażuje rozumu i jego uzasadnionego poszukiwania pychy, „sed propter amorem eius cui assentit” – jest „uzasadniona przez miłość do Tego, któremu dał swe przyzwolenie” (Proemium in I Sent., q. 2), i chce lepiej poznać ukochanego: oto podstawowa intencja teologii. Dla św. Bonawentury ma więc ostatecznie decydujące znaczenie prymat miłości.

    W konsekwencji św. Tomasz i św. Bonawentura określają odmiennie ostateczne przeznaczenie człowieka, jego pełne szczęście: dla św. Tomasza celem najwyższym, do którego zmierza nasze pragnienie, jest zobaczyć Boga. W tym prostym akcie ujrzenia Boga znajdują rozwiązanie wszystkie problemy: jesteśmy szczęśliwi, nic poza tym nie jest konieczne.

    Dla św. Bonawentury ostatecznym przeznaczeniem człowieka jest natomiast miłowanie Boga, spotkanie i zjednoczenie się Jego i naszej miłości. Jest to, według niego, najodpowiedniejsza definicja naszego szczęścia.

    Idąc tym tropem moglibyśmy również powiedzieć, że najwyższą kategorią dla św. Tomasza jest prawda, podczas gdy dla św. Bonawentury – dobro. Błędem byłoby dopatrywanie się w obu tych odpowiedziach sprzeczności. Dla obu to, co prawdziwe, jest także dobre, a dobro jest również prawdziwe; widzieć Boga to kochać, a kochać to widzieć. Chodzi zatem o odmienne akcenty wspólnej zasadniczo wizji. Oba akcenty ukształtowały odmienne tradycje i odmienne duchowości, i w ten sposób ukazały płodność wiary – jednej w różności swych wyrazów.

    Powróćmy do św. Bonawentury. Jest oczywiste, że specyficzny akcent jego teologii, którego dałem tu tylko jeden przykład, tłumaczy się, wychodząc od charyzmatu franciszkańskiego: Biedaczyna z Asyżu, pomijając debaty intelektualne swoich czasów, całym swym życiem udowodnił prymat miłości; był żywą i rozmiłowaną w Chrystusie ikoną i w ten sposób uobecnił w swoich czasach postać Pana – przekonał współczesnych nie słowami, lecz swoim życiem. We wszystkich dziełach św. Bonawentury, także w dziełach naukowych, szkolnych, widoczna jest i znajduje się ta franciszkańska inspiracja; to znaczy można zauważyć, że myśli on, wychodząc od spotkania z Biedaczyną z Asyżu. Aby jednak zrozumieć konkretne przedstawienie tematu „prymatu miłości”, musimy pamiętać o jeszcze jednym źródle: o pismach tak zwanego Pseudo-Dionizego, syryjskiego teologa z VI wieku, który ukrył się pod pseudonimem Dionizego Areopagity, nawiązując przez to imię do postaci z Dziejów Apostolskich (por. 17, 34).Teolog ten stworzył teologię liturgiczną i teologię mistyczną i obszernie mówił o różnych porządkach chórów anielskich. Jego pisma przełożone zostały na łacinę w IX wieku; w czasach św. Bonawentury – jesteśmy w XIII wieku – pojawił się nowy przekład, który zainteresował Świętego i innych teologów jego stulecia. Szczególnie dwie rzeczy przyciągnęły uwagę św. Bonawentury:

    1. Pseudo-Dionizy mówi o dziewięciu chórach aniołów, których imiona znalazł w Piśmie, a następnie usystematyzował po swojemu, od zwykłych aniołów po serafinów. Św. Bonawentura interpretuje te chóry anielskie jako stopnie zbliżenia stworzenia do Boga. W ten sposób mogą one wyobrażać drogę człowieka, wspinanie się ku jedności z Bogiem. Dla św. Bonawentury nie ulega wątpliwości, iż św. Franciszek należał do serafinów – najwyższego chóru, to znaczy był czystym ogniem miłości. I tacy powinni być też franciszkanie. Św. Bonawentura wiedział jednak doskonale, że ten ostatni stopień zbliżenia do Boga nie może zostać umieszczony w porządku prawnym, lecz jest zawsze szczególnym darem Boga. Dlatego struktura zakonu franciszkańskiego jest skromniejsza, bardziej realistyczna, musi jednak pomagać członkom w zbliżaniu coraz bardziej do serafickiego istnienia czystej miłości. W ubiegłą środę mówiłem o tej syntezie trzeźwego realizmu i ewangelicznego radykalizmu w myśli i działalności św. Bonawentury.

    2. Św. Bonawentura znalazł jednak w pismach Pseudo-Dionizego inny element, według niego jeszcze istotniejszy. Podczas gdy dla św. Augustyna intellectus – widzenie rozumem i sercem – jest ostatnią kategorią poznania, Pseudo-Dionizy czyni jeszcze jeden krok: wspinając się ku Bogu można dojść do punktu, w którym rozum już nic nie widzi. Ale w nocy intelektu miłość widzi jeszcze – widzi to, co jest niedostępne dla rozumu. Miłość wykracza poza rozum, widzi więcej, wchodzi znacznie głębiej w tajemnicę Boga. Św. Bonawentura był zafascynowany tą wizją, która spotykała się z jego franciszkańską duchowością. Właśnie w mrocznej nocy Krzyża jawi się cała wielkość Bożej miłości; tam, gdzie rozum już nic nie widzi, widzi miłość. Końcowe słowa jego „Wędrówki umysłu w Bogu” przy powierzchownej lekturze wydać się mogą przesadnym wyrazem pozbawionej treści pobożności; czytane natomiast w świetle teologii Krzyża św. Bonawentury są jasnym i realistycznym wyrazem duchowości franciszkańskiej: „Jeśli teraz pragniesz wiedzieć, jak się to dzieje (to jest wspinanie się ku Bogu), pytaj łaski, nie nauki; pragnienia, nie intelektu; szeptu modlitwy, nie poznawania litery; (…) nie światła, lecz ognia, który wszystko zapala i niesie do Boga”(VII, 6). Wszystko to nie jest antyintelektualne ani antyracjonalne: zakłada drogę rozumu, lecz przerasta go w miłości ukrzyżowanego Chrystusa. Przez to przekształcenie mistyki Pseudo-Dionizego św. Bonawentura zapoczątkowuje wielki nurt mistyczny, który bardzo podniósł i oczyścił ludzki umysł: jest szczytem w dziejach ludzkiego ducha.

    Ta teologia Krzyża, zrodzona ze spotkania teologii Pseudo-Dionizego z franciszkańską duchowością, nie powinna pozwolić nam zapomnieć, że św. Bonawentura dzieli ze św. Franciszkiem z Asyżu także miłość do stworzenia, radość z piękna stworzenia Bożego. Zacytuję w tym miejscu jedno zdanie z pierwszego rozdziału jego „Wędrówki”: „Ten (…), kto nie widzi niezliczonych wspaniałości stworzeń, jest ślepy; ten, kto nie budzi się, słysząc tyle głosów, jest głuchy; ten, kto za wszystkie te cuda nie sławi Boga, jest niemy; ten, kto z tylu znaków nie podnosi się do pierwszej zasady, jest głupcem” (I, 15). Całe stworzenie mówi głośno o Bogu, o Bogu dobrym i pięknym; o Jego miłości.

    Całe nasze życie jest zatem według św. Bonawentury „itinerarium”, pielgrzymką – wspinaniem się ku Bogu. Lecz o naszych własnych siłach nie możemy wspinać się ku wysokości Boga. Bóg sam musi nam pomóc, musi „wciągnąć” nas do góry. Dlatego niezbędna jest modlitwa. Modlitwa – tak mówi Święty – jest matką i początkiem wyniesienia – „sursum actio”, działaniem, które wnosi nas do góry – powiada Bonawentura. Kończę więc modlitwą, od której zaczyna on swą „Wędrówkę”: „Módlmy się więc i powiedzmy Panu Bogu naszemu: «Prowadź mnie, Panie, Twoją drogą a ja iść będę w Twej prawdzie. Niech się raduje moje serce w bojaźni przed Twoim imieniem»” (I, 1).

    tłum. ml (KAI Rzym)

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 lipca

    Święty Kamil de Lellis, prezbiter i zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk II, cesarz
      •  Błogosławiony Jakub de Voragine, biskup
      •  Święty Franciszek Solano, prezbiter
      •  Święci Jan Jones i Jan Wall, prezbiterzy i męczennicy
      •  Błogosławiona Angelina Marsciano, zakonnica
    ***
    Święty Kamil de Lellis

    Kamil urodził się 25 maja 1550 r. w Abruzzach. Matka Kamila, po przedwczesnej śmierci pierwszego syna, wybłagała sobie u Pana Boga narodziny Kamila; miała już wówczas prawie 60 lat. Przed urodzeniem dziecka miała tajemniczy sen: ujrzała swojego syna w otoczeniu wielu mężów z krzyżami na piersiach. Przerażona odczytała ten sen jako napomnienie Boże, że jej syn skończy jako herszt bandy i zawiśnie wraz ze swoją szajką na krzyżu. Pierwsze lata życia Kamila zdawały się potwierdzać przeczucia matki. Syn prowadził życie odległe od ascezy chrześcijańskiej. Podobnie jak ojciec, był porywczego i niespokojnego charakteru.
    Gdy Kamil miał około 20 lat, utworzyła mu się rana w nodze. Udał się więc do Rzymu, do szpitala św. Jakuba dla nieuleczalnie chorych. Nie wyleczył się zupełnie z rany, ale opuścił szpital i udał się na wojnę z Turkami: najpierw do Dalmacji (1571), potem nawet do Tunisu (1571-1574). Kiedy w grze w karty przegrał uzbierany kapitał, udał się do Manfredodi, do klasztoru kapucynów, jako pracownik fizyczny. Tam przeżył nawrócenie. 2 lutego 1575 r. postanowił pozostać na zawsze w zakonie, który mu udzielił dachu nad głową. Niestety, rana ponownie się otworzyła i tak dalece zaczęła mu dokuczać, że musiał powrócić do szpitala w Rzymie. Tu przebywał 4 lata. W czasie choroby z niezwykłym poświęceniem oddawał się posłudze nieuleczalnie chorym. Kiedy zaś rana jako tako się zagoiła, Kamil powrócił do kapucynów. Po pewnym czasie rana ponownie się odnowiła; Kamil zrozumiał, że jego miejsce nie jest u kapucynów.

    Święty Kamil de Lellis

    Powrócił więc do Rzymu, gdzie w Kolegium Rzymskim odbył studia teologiczne. Po ich ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie (1584). W tym samym roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP w kościółku Matki Bożej Cudownej z kilkoma towarzyszami, których w czasie studiów zdołał pozyskać dla swoich planów, wdział habit nowej rodziny zakonnej i złożył trzy śluby proste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, z dodaniem ślubu czwartego: oddania się bez reszty posłudze chorym. Wszyscy udali się do szpitala Świętego Ducha, gdzie pod kierunkiem Kamila przez 28 lat spełniali tę samarytańską posługę.

    Święty Kamil de Lellis

    18 marca 1586 r. Kamil otrzymał od papieża Sykstusa V zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej: Towarzystwa Sług Chorych. Tego samego roku papież zezwolił na noszenie osobnego habitu Kleryków Regularnych, koloru czarnego z czerwonym krzyżem na piersi. 8 grudnia 1591 r. Kamil wraz z 25 towarzyszami złożył śluby uroczyste z dodaniem ślubu czwartego: “wiecznej obecności ciałem i duszą przy chorych, nawet zarażonych”. Dzieło zaczęło wydawać owoce. Liczba członków zakonu rosła, powstawały też nowe placówki: w Neapolu, Mediolanie, Genui, Florencji, Mantui, Bolonii, Chieti, Viterbo, Mesynie i Palermo. Kamil napisał ustawy dla nowego zakonu, a także szczegółowy regulamin i wskazania, jak należy zajmować się chorymi. Są one najpiękniejszym świadectwem miłości chrześcijańskiej. Za życia Kamila jego duchowi synowie otworzyli 65 własnych szpitali. W tym samym czasie ponad 100 kamilianów zmarło wskutek zarażenia od chorych, którym służyli.

    Święty Kamil de Lellis

    Kamil zmarł 14 lipca 1614 r. w domu macierzystym swojego zakonu w Rzymie. Jego ciało spoczywa dotąd w kościele przy centralnym domu w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Pan Bóg obdarzył Kamila darem kontemplacji, proroctwa oraz cudów za życia i po śmierci. Do chwały świętych wyniósł go papież Benedykt XIV w 1746 roku. Papież Leon XIII ogłosił Kamila de Lellis wraz ze św. Janem Bożym patronem szpitali i chorych (1886), papież Pius XI oddał mu także patronat nad służbą zdrowia – pielęgniarzami i pielęgniarkami (1930).
    W ikonografii św. Kamil przedstawiany jest w sutannie, na której widnieje czerwony krzyż. Jego atrybutami są: anioł, krzyż, księga, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 lipca

    Święci Andrzej Świerad i Benedykt, pustelnicy

    Zobacz także:
      •  Święta Teresa od Jezusa de Los Andes, dziewica
      •  Święta Klelia Barbieri, dziewica
      •  Święty Sylas (Sylwan), biskup
      •  Święty Ewagriusz z Pontu
      •  Błogosławiony Marian od Jezusa Euse Hoyos, prezbiter
      •  Błogosławiona Marianna Biernacka, męczennica
      •  Joel, prorok
      •  Ezdrasz, pisarz
    ***
    Święci Andrzej Świerad i Benedykt wśród uczniów

    Według tekstu z 1064 r., napisanego przez węgierskiego opata benedyktyńskiego i biskupa Maurusa, Andrzej Świerad (Andrzej Żurawek) pochodził z Polski, z rodziny rolniczej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się na Węgrzech. W roku 997/998 wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło Nitry. Opatem klasztoru był wtedy Filip. On też nadał nowemu zakonnikowi imię Andrzej, gdyż wtedy św. Andrzeja Apostoła uważano za głównego patrona Węgier. W klasztorze mieszkali także mnisi żyjący według reguły wschodniej. Do tej właśnie ławry wstąpił Świerad. Widocznie bardziej przystępny był dla niego język słowacki, aniżeli bardzo trudny węgierski. Spełniał różne posługi w klasztorze. Maurus wspomina, że Andrzej wstąpił do opactwa benedyktynów już zaawansowany w życiu ascetycznym. Uprzednio bowiem prowadził życie pustelnicze.
    Po przekroczeniu 40 lat, mnich mógł iść na pustelnię w towarzystwie jednego ucznia, który zmieniał się co kilka lat, by służyć Bogu w zupełnym odosobnieniu. Pustelnia była odległa od opactwa około pół dnia drogi. Co tydzień Andrzej musiał wracać do opactwa w sobotę wieczór i zostać na całą niedzielę. Jego zajęciem było karczowanie lasu. Pomimo tak ciężkiej pracy Andrzej trzy dni zupełnie pościł: w poniedziałek, w środę i piątek. Na Wielki Post brał od opata Filipa tylko 40 orzechów włoskich, które były jedynym jego pokarmem przez osiem tygodni (jeden orzech na dzień) za wyjątkiem sobót i niedziel, gdzie przyjmował wspólny posiłek w opactwie. Aby nawet sen sobie uprzykrzyć, siedział przez całą noc na pieńku, otoczonym ostrymi prętami. Gdy ciało przechylało się w jakąś stronę, budził się raniony. Aby uniemożliwić zaś ruchy głową, zakładał na nią koronę z drewna z zawieszonymi czterema kamieniami, o które uderzał przy każdym skłonie. Ponadto Andrzej opasał swoje ciało mosiężnym łańcuchem, który z czasem obrósł skórą. To właśnie było bezpośrednią przyczyną jego śmierci ok. 1030-1034 r., gdyż po pęknięciu naskórka wywiązało się zakażenie. Wezwany opat Filip przybył już po śmierci Świerada. Przy obmywaniu ciała zauważył na jego brzuchu klamrę, która zdradziła istnienie łańcucha.Towarzyszem pustelniczego życia Andrzeja i jednym z jego uczniów był Benedykt. Po jego śmierci opowiadał biskupowi Maurusowi o cnotach i umartwieniach swego mistrza. Kontynuował surowy tryb życia w pustelni. Podobnie jak św. Andrzej miał przybyć de terra Poloniensi – z ziemi polskiej. W trzy lata po śmierci św. Andrzeja napadli go zbójcy i zabili. Ciało wrzucili do rzeki Wag. Maurus dodaje legendę, że orzeł przez cały rok pilnował ciała Męczennika i że dzięki niemu ciało zostało odnalezione w stanie zupełnie nie zepsutym. Obydwu – ucznia i mistrza – pochowano obok siebie w kościele zakonnym.

    Święci Andrzej Świerad i Benedykt na tle góry Zabor i katedry w Nitrze

    Kult obu świętych szybko rozszerzał się. Naturalnym ośrodkiem tego kultu był klasztor na Zaborze. Tu początkowo znajdował się ich grób, tu również przechowywano ze czcią łańcuch św. Andrzeja. Opat Filip, który opowiadał o obu świętych Maurusowi, ówczesnemu opatowi w klasztorze św. Marcina na Górze Panońskiej, podarował mu nawet część łańcucha. Relikwię tę zabrał ze sobą Maurus do Pesc, kiedy został mianowany tam biskupem (1036). Z czasem powstały w Słowacji dwa odrębne sanktuaria: św. Andrzeja w pobliżu Nitry, gdzie była jego pustelnia, oraz św. Benedykta, gdzie poniósł śmierć od pogańskich rozbójników w Skałce nad Wagiem na północ od Tręczyna. Około 1064 r. Świerad i Benedykt zostali uroczyście proklamowani przez biskupów Węgier świętymi. Wtedy zapewne przeniesiono ich ciała do katedry w Nitrze, gdzie spoczywają do dziś. Andrzej Świerad w hagiografii polskiej wybija się jako największy asceta wśród świętych i błogosławionych polskich.
    Andrzej i Benedykt są pierwszymi Polakami, wyniesionymi do chwały ołtarzy (1083) po polskich kamedułach z eremu międzyrzeckiego: Izaaku, Mateuszu i Kryspinie, kanonizowanych przez papieża Jana XVIII (1004-1009). W ziemi krakowskiej kult św. Andrzeja Świerada jest szczególnie żywy w Tropiu. Od dawna ściągają tu pielgrzymi z Sądecczyzny i Słowacji na dzień dorocznego święta. Miejscowa ludność wierzy, że woda w źródełku, z którego Świerad miał czerpać, ma cudowną moc. Kościół w Tropiu posiada relikwie św. Świerada, sprowadzone z Nitry.
    W ikonografii ukazuje się św. Andrzeja jako pustelnika. Jego atrybutem jest dziupla.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 lipca

    Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu,
    biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci Jazon i Sozypater, biskupi i męczennicy
    ***
    Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu

    Brunon urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. W roku 986 uczył się w szkole katedralnej w Magdeburgu. Studia odbywał pod kierunkiem magistra Geddona. Tu zetknął się z metropolitą magdeburskim, Gizylerem, i z Thietmarem, późniejszym biskupem w Merserburgu, autorem znanej Kroniki. W roku 995 został mianowany kanonikiem katedralnym w Magdeburgu. W roku 997 wraz z cesarzem Ottonem III udał się do Rzymu. Tu w roku następnym (998) wdział habit benedyktyńskiego mnicha na Awentynie w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego. Pięć lat wcześniej w tym samym klasztorze przebywał św. Wojciech i bł. Radzim. Brunon otrzymał jako imię zakonne Bonifacy.
    W roku 999 złożył śluby zakonne. W tym samym czasie zaprzyjaźnił się ze św. Romualdem, który miał już sławę świętego męża i ojca nowej rodziny zakonnej. W roku 1001 Bonifacy znalazł się wśród jego synów duchowych w eremie Pereum koło Rawenny. W tym samym roku jesienią udała się do Polski pierwsza grupa kamedułów z Pereum: Św. Jan i św. Benedykt. Misję tę zorganizował św. Romuald na prośbę cesarza Ottona III i króla polskiego, Bolesława Chrobrego. Mieli oni działać wśród Słowian nadodrzańskich. Do nich to miał się dołączyć Brunon. Dla wyjednania misji odpowiednich przywilejów papieskich, św. Romuald wysłał go do Rzymu. Papież Sylwester II chętnie udzielił wszystkich potrzebnych dla misjonarzy indultów. Brunon otrzymał także od papieża paliusz, a więc tym samym nominację na metropolitę misyjnego. Dawało mu to uprawnienia do mianowania biskupów na terenach misyjnych. Z niewiadomych przyczyn, sakrę biskupią Brunon Bonifacy otrzymał dopiero w roku 1004 w Magdeburgu. W ten sposób stał się pierwszym metropolitą pogańskich Słowian zachodnich, do których był wysłany jako misjonarz.
    Złożona sytuacja polityczna na terenie Polski sprawiła, że Brunon zatrzymał się we Włoszech, a potem na dworze cesarza. W 1005 r. udał się na Węgry, aby tam szukać pola dla swojej działalności. W roku 1006 był w Polsce, by w roku następnym (1007) znaleźć się po raz drugi na Węgrzech. Papież wysłał go w tym samym czasie także do Kijowa, a nawet do Pieczyngów nad Morzem Czarnym. Wyprawę finansował zapewne Bolesław Chrobry. W roku 1008 Bonifacy był ponownie w Polsce i usiłował udać się z kolei do Szwecji, aby przez swoich uczniów zorientować się w sytuacji tamtejszego Kościoła. W 1009 roku udał się do Jaćwieży z wyraźnym zamiarem rozpoczęcia tam misji. Niestety, nie było mu dane dokończyć pomyślnie rozpoczętego dzieła. Według podania miał nawrócić nad Bugiem jednego z książąt jaćwieskich, Nothimera. Rywale księcia wykorzystali ten moment i pozbawili go władzy. Brunon zaś, z 18 towarzyszami, miał zginąć z ich ręki 9 marca 1009 roku, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Miał wówczas zaledwie 35 lat życia. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad o relikwiach Męczennika zaginął.
    Brunon jest autorem trzech zachowanych do dziś utworów pisanych: Żywotu św. Wojciecha, Listu do cesarza Henryka II (1008) i Żywotu Pięciu Braci Kamedułów (1008 lub 1009), zamordowanych przez na pół pogańskich pachołków królewskich. Styl i język tych pism wskazują na wysoką kulturę św. Brunona.
    Kult św. Brunona Bonifacego rychło rozszedł się po świecie. Już w roku 1040 wychodzi jego żywot wpleciony przez św. Piotra Damiana do żywota św. Romualda. Jego cześć rozwijała się w zakonie kamedułów, a także w kolegiacie w Kwerfurcie, której sam św. Bronon miał być fundatorem. W Martyrologium Rzymskim figuruje od XVI w. W XVII w. św. Brunon Bonifacy został uznany za patrona Warmii, a w 1963 został ogłoszony głównym patronem diecezji łomżyńskiej.

    Fragment fresku przedstawia męczeńską śmierć z rąk pogan św. Brunona z Kwerfurtu 
    fragment fresku przedstawia męczeńską śmierć z rąk pogan św. Brunona z Kwerfurtu/pl.wikipedia.org
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    św. Brunon

    (ok. 974 – 1009)

    Wniósł wielki wkład w ewangelizację Europy, stał się także prekursorem polsko-niemieckiego pojednania. Zginął najprawdopodobniej w okolicach Giżycka. Mija właśnie tysiąc lat od męczeńskiej śmierci św. Brunona Bonifacego z Kwerfurtu.

         Był synem narodu niemieckiego. Urodził się ok. 974 r. w arystokratycznej rodzinie w Kwerfurcie. Staranne wykształcenie otrzymał w słynnej szkole w Magdeburgu, gdzie zaprzyjaźnił się z Thietmarem, późniejszym biskupem Marseburga i znanym kronikarzem. W 995 r. został kapelanem na dworze cesarza Ottona III, z którym bardzo się zaprzyjaźnił i odbywał z nim podróże do Rzymu. Podczas pierwszej z nich spotkał się ze św. Wojciechem. Wkrótce do Ottona i Brunona dotarła informacja o męczeńskiej śmierci praskiego biskupa i misjonarza (997). Z drugiej podróży Brunon nie wrócił już do Niemiec, ale wstąpił do benedyktynów w opactwie na Awentynie. W 999 r. złożył śluby zakonne i otrzymał imię Bonifacy. Na Awentynie spotkał św. Romualda, późniejszego założyciela kamedułów. Brunon Bonifacy poznawał życie pustelnicze w Cuxa w Katalonii, we włoskim Monte Cassino oraz w pobliżu Tivoli. W początkach 1001 r. osiadł wraz z mistrzem Romualdem w Pereum k. Rawenny.

         W tym samym roku na dwór cesarski Ottona III w Rawennie przybyli wysłannicy Bolesława Chrobrego z prośbą o przysłanie zakonników do nowego eremu w Wielkopolsce. Klasztor miał powstać w wyniku ustaleń podjętych podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego (1000). Do wyjazdu wyznaczono Benedykta i Jana, a ich zwierzchnikiem – w randze biskupa – miał być właśnie Brunon. Benedykt i Jan wkrótce wyruszyli do Polski, a Brunon – jeszcze przez rok – pozostał we Włoszech. Dopiero po śmierci cesarza Ottona III (1002), wystąpił do papieża Sylwestra II o licentiam evangelisandi oraz pozwolenie na konsekrację biskupią. I choć wkrótce wszystkie zezwolenia papieskie otrzymał, z powodu wojny z Polską rozpoczętej przez nowego cesarza Henryka II nie pojechał do kraju Bolesława Chrobrego. Zimą 1002 r. udał się do Ratyzbony, gdzie przedstawił cesarzowi swoje plany misyjne. Spotkał się z odrzuceniem i kpiną.

         W tej sytuacji udał się na Węgry, gdzie spędził dwa lata, prowadząc misję w Siedmiogrodzie. Władzę na Węgrzech sprawował przyszły święty, czyli Stefan, szwagier i sojusznik cesarza Henryka II. W 1004 r. Brunon przyjął w Niemczech święcenia biskupie, a cesarz Henryk II nie widział już przeszkód, aby abp Brunon mógł wyjechać do Polski. Miał nadzieję, że hierarcha mający prawo konsekrowania innych biskupów uzależni Kościół w Polsce od Kościoła w Niemczech.

         W 1005 r., po zawarciu pokoju między Henrykiem II a Bolesławem Chrobrym, abp Brunon udał się do Polski. Tu dowiedział się o męczeńskiej śmierci dwóch swoich przyjaciół eremitów Benedykta i Jana oraz trzech zakonników Polaków – Mateusza, Izaaka i Krystyna, których dziś czcimy jako “pierwszych polskich męczenników”. Arcybiskup Brunon napisał wtedy “Żywot Pięciu Braci Męczenników”.

         Na przełomie 1006 i 1007 r. Brunon znów jest na Węgrzech. Stamtąd na początku 1008 r. udał się na Ruś, gdzie gościł go książę ruski Włodzimierz Wielki. Wtedy też podjął się ewangelizacji zadnieprzańskich Pieczyngów. Ostrzeżony, że to “najokrutniejsi ze wszystkich pogan” spędził wśród nich pięć miesięcy. Pozyskać dla Chrystusa udało mu się zaledwie 30 dusz, ale napadnięty i uprowadzony, o mało co nie stracił życia. Owocne były jednak skutki polityczne tej jego działalności. Udało mu się doprowadzić do zbliżenia między księciem Włodzimierzem Wielkim a królem Bolesławem Chrobrym, czego uwieńczeniem było małżeństwo między synem księcia Świętopełkiem a jedną z córek Bolesława Chrobrego.

         Pod koniec 1008 r. Brunon powrócił do Polski, gdzie Bolesław Chrobry z ogromnym zrozumieniem odnosił się do jego planów misyjnych. Z naszego kraju wysłał misję ewangelizacyjna do Szwecji, czego skutkiem było przyjęcie chrztu przez króla Olafa Skotkonunga.

         Arcybiskup Brunon zdawał sobie sprawę, że wszystkie swoje plany może realizować jedynie w warunkach pokoju. Nic więc dziwnego, że gdy doszło do kolejnego konfliktu miedzy cesarzem Henrykiem II a Bolesławem Chrobrym, starał się czynić wszystko, aby zapanował pokój. Znany jest jego słynny list do cesarza (patrz ramka). Brunon ubolewał nad sojuszem Henryka II z pogańskimi Lutykami i zwalczaniem przez niego chrześcijańskiego władcy Polski. Świadczy to, jak bardzo Brunonowi zależało na dobrych stosunkach między władcami obu krajami. Niestety, Henryk II nie chciał słuchać swojego rodaka.

        Ostatnim etapem życia Brunona z Kwerfurtu była wyprawa misyjna na pogranicze prusko-jaćwiesko-ruskie. Udało mu się nawrócić księcia Nethimera wraz z jego 300-osobową świtą. Niestety, 9 marca 1009 r. zginął z rąk brata owego księcia wraz z grupą 18 towarzyszących mu osób. Starodawna tradycja sytuuje miejsce śmierci, a później i kultu świętego, na wzgórzu nazwanym jego imieniem w Giżycku. Inna tradycja wskazuje na okolice Kolna lub Drohiczyna.

         Wpisany do Martyrologium Rzymskiego w XVI w. św. Brunon Bonifacy od początku czczony był w zakonie kamedulów, a także w rodzinnym Kwerfurcie. W Polsce długo był zapomniany. Przypomniano sobie o nim dopiero w XVII w., zwłaszcza na Warmii, gdzie odbierał kult i to nawet wśród ludności protestanckiej. Dziś jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji łomżyńskiej i ełckiej. Rozpoczęte już uroczystości jubileuszowe mają charakter ekumeniczny.

    Z LISTU BRUNONA Z KWERFURTU DO CESARZA HENRYKA II     
    “Rzeczywiście kocham go (Bolesława Chrobrego) jak duszę moją i więcej niż życie moje. Lecz mam wiarygodnego świadka, wspólnego Boga naszego, przed którym nic nie jest ukryte, że nie miłuję go wbrew Twej łaskawości, gdyż ile tylko mogę, pragnę życzliwie usposobić go względem Ciebie. Lecz oby bez utraty laski króla wolno było tak powiedzieć: czy godzi się prześladować lud chrześcijański, a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda z Belialem? Jakie porównanie światła z ciemnością? W jaki sposób mogą zgodzić*się diabeł Swarożyc oraz wódz świętych, wasz i nasz Maurycy? (…) Czy nie uważasz za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów? Czy nie lepiej takiego człowieka mieć wiernym, z którego pomocą i poradą mógłbyś daninę otrzymać i lud pogański uczynić świętym, najbardziej chrześcijańskim? (…) Jeśli chcesz mieć rycerza, trzymaj z Chrobrym. Strzeż się, królu, jeśli wszystko chcesz czynić przemocą, a nigdy z litością, którą lubi Chrobry, żeby przypadkiem Jezus, który teraz wspiera Ciebie, nie rozgniewał się. (…) Czy nie lepiej jest walczyć z poganami dla chrześcijaństwa niż gwałt zadawać chrześcijanom?”.

    Wojciech Świątkiewicz/Tygodnik Idziemy

    _______________________________________________________________________________

    Mnich, co upominał cesarza – św. Brunon Bonifacy

    Mnich, co upominał cesarza - św. Brunon Bonifacy

    Kościół pw. św. Brunona z Kwefurtu w Giżycku/fot. Rimantas Lazdynas(PD)

    ***

    „Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?” – pisał ostro do cesarza św. Brunona.

    Ten święty pozostaje ciągle mało znany. A szkoda. Św. Brunon z Kwerfurtu zasługuje bez wątpienia na pamięć Polaków. Kapelan mądrego cesarza Ottona III, przyjaciel Bolesława Chrobrego, człowiek szerokich europejskich horyzontów, misjonarz, pierwszy pisarz na polskiej ziemi.

    Urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. Kształcił się w szkole katedralnej w Magdeburgu, tam gdzie parę lat wcześniej uczył się św. Wojciech. Dostał się na dwór cesarza Ottona III i towarzyszył mu w podróży do Rzymu. Tam wstąpił do benedyktynów, przybierając imię Bonifacy. W tym czasie zetknął się ze św. Romualdem, założycielem kamedułów – wspólnoty benedyktyńskiej o bardziej surowej regule. Brunon przyłączył się do tej nowej wspólnoty w eremie Pereum koło Rawenny. Na prośbę Bolesława Chrobrego dwóch mnichów z Pereum wysałano do Polski. Ich misja zakończyła się tragicznie w roku 1003, kiedy to wraz z trzema polskimi nowicjuszami zostali zamordowani przez rabusiów. W tej misji miał też uczestniczyć Brunon.

    Swoim braciom oddał hołd, opisując ich męczeństwo w dziele „Żywot pięciu braci męczenników”. Sam Brunon otrzymał od papieża nominację na biskupa misyjnego, ale sakrę przyjął z kilkuletnim opóźnieniem, w Magdeburgu. Konflikt między cesarzem Henrykiem II a Bolesławem Chrobrym opóźnił jego przyjazd do Polski. Ewangelizował na Węgrzech i na Rusi. Dotarł nawet do plemion Pieczyngów zamieszkujących nad Morzem Czarnym. Z Polski wysłał także ekipę misjonarzy do Szwecji. Napisał „Żywot św. Wojciecha”. W 1009 roku udał się z misją do plemion pruskich i tam zginął z 18 towarzyszami, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad po relikwiach męczennika zaginął. Tradycja głosi, że został pochowany w klasztorze na Świętym Krzyżu.

    Świadectwem klasy Brunona jest słynny „List do cesarza Henryka II” z roku 1008. Święty mnich krytykował cesarza za zawarcie sojuszu z pogańskimi ludami, z pomocą których atakował polskiego, chrześcijańskiego władcę. „Czy godzi się prześladować lud chrześcijański [Polaków], a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem? (…) Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?” – pisał Brunon. Historycy podkreślają, że takie potępienie przez Niemca polityki niemieckiego władcy było czymś niezwykłym. List Brunona, jak i dwa żywoty polskich męczenników, które zostawił po sobie, są nie tylko bezcennym źródłem wiedzy o historii Polski. Są też świadectwem, że Polska Chrobrego weszła na trwałe w orbitę chrześcijańskiej Europy. Co więcej, stawała się krajem odpowiedzialnym za głoszenie Ewangelii u pogańskich sąsiadów. Ciekawostką jest fakt, że cesarz Henryk II został również świętym. Może w dojściu do świętości pomogło mu braterskie upomnienie św. Brunona.

    Misjonarz

    Przemysław Kucharczak

    Nawracał najdziksze plemiona Europy. Długo cudem uchodził z życiem…

    Bruno, jeden z najwybitniejszych umysłów Europy, był krewnym samego niemieckiego cesarza. Przemierzał kontynent w prostym białym habicie. I choć był Niemcem, wbrew więzom krwi solidaryzował się z Polakami. Wygarnął w liście swojemu krewnemu, niemieckiemu królowi (późniejszemu cesarzowi) Henrykowi II, za to, że wspólnie z pogańskim plemieniem Luciców zaatakował Polaków. Odważył się w nim napisać o śmiertelnym wrogu Henryka II, polskim Bolesławie Chrobrym: „do tego księcia odnoszę się z uczuciem wierności i serdecznej przyjaźni (…). Kocham go jak duszę moją i więcej niż życie moje”.

    Do dzikich plemion
    Urodził się około 974 roku na zamku Kwerfurt w Saksonii. Był kapelanem cesarza Ottona III. Wstąpił jednak do pustelni św. Romualda, założyciela kamedułów. – Żył bardzo ubogo, ascetycznie. Myślał, że pustelnia to będzie to. A jednak czegoś mu tam brakowało – mówi prof. Grzegorz Białuński z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. – Chciał wyjść do ludzi i ich nawracać. Uznał, że to jest jego najważniejsze powołanie – dodaje. W 997 roku po chrześcijańskiej Europie rozeszła się wieść o męczeńskiej śmierci słowiańskiego biskupa Wojciecha. Zabili go Prusowie, kiedy poszedł ich nawracać. Cesarz Otton, zapewne w porozumieniu z zaprzyjaźnionym polskim księciem Bolesławem Chrobrym, postanowił wysłać kolejnych misjonarzy nad Bałtyk. Mieli założyć klasztor w Polsce, a potem nawracać pogańskich Słowian połabskich. Bruno zapalił się do tego pomysłu. Zwłaszcza że ich włoska pustelnia leżała nad bagnistymi rozlewiskami rzeki Pad, w bardzo malarycznym klimacie, z powodu którego bracia wciąż chorowali. „Już nie zwlekaj, ruszaj w drogę! Lepiej będzie, jeśli głosząc Chrystusa, umrzesz w kraju pogan aniżeli pewnego dnia bezowocnie tutaj, w tym niezdrowym bagnie” – powtarzał Bruno sobie i przyjaciołom. Z dwoma innymi braćmi zaczęli uczyć się „słowiańskiego języka”.

    Wkrótce Benedykt i Jan ruszyli przodem, a Bruno miał do nich dołączyć później, po święceniach biskupich. Niestety, w wieku 21 lat zmarł Otton III, a wtedy sprawy się skomplikowały. Wybuchła wojna Niemców z Polakami. Nowy cesarz Henryk II zabronił Brunonowi wyjazdu. Uratowało to świętemu życie. Benedykt i Jan razem z nowymi polskimi braćmi zostali bowiem zamordowani w swojej polskiej pustelni przez rabusiów. Bruno opisał wkrótce ich historię w „Żywocie Pięciu Braci Męczenników”. Napisał też dwa żywoty świętego Wojciecha. Ponieważ nie mógł jechać do Polski, ewangelizował plemiona nazywane „Czarnymi Węgrami”. Z Węgier ruszył na Ruś, skąd chciał iść ku Morzu Czarnemu, do plemienia Pieczyngów. – Odwagi mu nie brakowało. W Europie wtedy uważano, że Pieczyngowie są najbardziej dzikim plemieniem, jakie istnieje – mówi prof. Białuński.

    Stracisz młode życie
    Książę kijowski Włodzimierz Wielki „usilnie zabiegał o to, abym nie szedł do tak nierozumnego ludu, gdzie dusz wcale nie pozyskam, lecz znajdę jedynie śmierć, i to najhaniebniejszą” – wspominał później Bruno. Książę powoływał się nawet na jakieś senne widzenie, które go przeraziło. W końcu jednak odprowadził misjonarzy aż do granicznych fortyfikacji. „Wyszliśmy za bramę (…). Niosłem krzyż Chrystusa, objąwszy go rękami, i śpiewałem wzniosłą pieśń: Piotrze, miłujesz mnie? Paś owce moje!” – wspominał Bruno. Książę przysłał mu jeszcze posłańca ze słowami: „»Na Boga, proszę cię, abyś na moją hańbę nie tracił młodego życia. Wiem, że jutro przed trzecią godziną [dnia], bezowocnie, bez powodu zakosztujesz gorzkiej śmierci«. Na to odparłem: »Oby Bóg otworzył ci raj, jak ty nam otworzyłeś drogę do pogan«” – zapisał Bruno. Misjonarze ruszyli przed siebie. „Dwa dni szliśmy i nikt nam nie szkodził. Trzeciego dnia, to jest w piątek, trzykrotnie, rano, w południe, podczas nony, wszystkich ze zgiętymi karkami prowadzono na stracenie; nas, którzy cudem tylekroć uszliśmy rąk spotykających nas wrogów – tak rozkazał Bóg” – opisywał Bruno.

    W niedzielę zawleczono ich na wielkie zgromadzenie. „Smagają nas jak konie. Nadbiega niezliczone pospólstwo z oczyma krwi żądnymi i wydaje przeraźliwy krzyk: tysiącem toporów, tysiącem mieczów dobytych z pochwy nad naszymi karkami grożą, że potną nas w kawałki. Dręczono nas aż do nocy, wleczono w różne strony, dopóki możni [tego] kraju, którzy w walce wydarli nas z ich rąk, wysłuchawszy naszego oświadczenia, przekonali się jako ludzie rozsądni, że wkroczyliśmy do ich kraju w dobrym zamiarze. Tak jak rozkazał przedziwny Bóg” – relacjonował misjonarz. Przez następne 5 miesięcy Bruno chodził po kraju i opowiadał Pieczyngom o Ewangelii. „Gdy chrześcijaństwo przyjęło się mniej więcej w trzydziestu duszach, za zrządzeniem Boga zawarliśmy pokój, którego, jak oni mówili, nikt prócz nas nie mógłby zawrzeć. »Ten pokój – powiadają – jest Twoim dziełem. Jeśli on będzie trwały, jak zapewniasz, wszyscy chętnie zostaniemy chrześcijanami«”.

    Zgroza mówić to
    Bruno wyświęcił wtedy biskupa dla Pieczyngów i poszedł dalej. Tym razem zatrzymał się w Polsce. Nie mógł jednak ewangelizować Słowian połabskich, do czego kiedyś się przygotował, bo wciąż trwała wojna polsko-niemiecka. To wtedy napisał swój słynny list do Henryka II. Przedziwny list. Kiedy Bruno wspomina w tym liście o Bogu, to nie są jakieś wyuczone formułki. Bruno pisze o Bogu jako o Kimś, Kogo spotkał. Do Henryka II zwraca się z wielkim szacunkiem, ale też ostro go… beszta za skierowany przeciw Polsce sojusz z poganami. Zresztą trudno, żeby Bruno bał się niemieckiego władcy po tym, co przeżył u Pieczyngów. „Oby bez utraty łaski króla wolno było tak powiedzieć: czy godzi się prześladować lud chrześcijański, a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem?

    Jakie porównanie światła z ciemnością? W jaki sposób mogą zgodzić się diabeł Swarożyc oraz wódz świętych, wasz i nasz Maurycy? Jakim czołem schodzą się święta włócznia i chorągwie diabelskie tych, którzy poją się krwią ludzką? Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?” – wygarnął Henrykowi. Podziękował mu jednak, że król troszczył się, żeby Bruno nie zginął. „Podczas mej nieobecności wyśmiałeś wobec otaczających Cię panów mnie i wiele moich wad godnych wyśmiania.

    Tych trzech uczuć, obawy, gniewu i szyderstwa, nigdy nie żywiłbyś względem mnie, gdybyś mnie nie miłował, a gdybyś nie był dobry, z pewnością nigdy nie miałbyś w nienawiści tego, co Ci się we mnie złym wydawało. Na pociechę mówię Ci, że o ile święty Bóg raczy zmiłować się za wstawiennictwem błogosławionego Piotra, nie chcę zginąć, gdyż będąc sam w sobie nieobyczajnym i złym, pragnąłbym z łaski Bożej stać się dobrym. Proszę jak w modlitwie, aby wszechmocny i miłosierny Bóg zarówno mnie, starego grzesznika, poprawił, jak i Ciebie z dnia na dzień coraz lepszym czynił królem” – napisał.

    Ostatni marsz
    Niestety, list misjonarza nic nie zmienił w polityce. Niemcy i Polacy nadal się wyrzynali. Zamiast do Słowian połabskich, Bruno wysłał więc misjonarzy do Szwecji. Ich misja zakończyła się ogromnym sukcesem. A sam w 1009 r. poszedł z Ewangelią do Jaćwingów, czyli do plemion bałtyjskich spokrewnionych z Litwinami i Łotyszami, zamieszkujących teren dzisiejszej północno-wschodniej Polski.

    – Sądzę, że towarzyszyło mu ponad 20 osób. Oprócz misjonarzy byli to tłumacze i służący – mówi prof. Białuński. – Pierwszy etap wyprawy był udany. Bruno ochrzcił lokalnego władcę Nehtimera i jego otoczenie – dodaje. Było to podobno około 300 osób. Bruno i towarzysze ochrzcili ich w jednym z jezior. I ruszyli dalej, na ziemie następnego władcy. Niestety, tam już przyjęto ich wrogo. Mnich Wibert, który podawał się za towarzysza Brunona, wspominał o reakcji „księcia tej krainy”: „rozkazał, by obcięto biskupowi głowę, kapelanów powieszono, a mnie oślepiono”. Prof. Białuński wierzy w relację mnicha Wiberta, bo w wielu szczegółach potwierdza je inne, niezależne źródło.

    Głowę Brunona zabójcy wrzucili do rzeki, której nazwę zapisano po łacinie jako Alstra. Gdzie to było? – Mój doktorant zwrócił uwagę na podobieństwo nazw Ostryn, Ostryna i Ostrynka na dzisiejszej Białorusi, przy granicy z Polską i Litwą. Jeśli wyrzucić z nazwy Alstra literę „l”, brzmi to prawie identycznie – mówi prof. Białuński. – Moim zdaniem, Bruno zginął na pograniczu Rusi i Litwy. A jego zabójcami byli Jaćwingowie albo Litwini – dodaje. Hipotez na temat miejsca tej śmierci jest kilka. – W maju będziemy się o to spierać na sesji naukowej w Olsztynie – zapowiada ks. prof. Andrzej Kopiczko, historyk Kościoła. – Mamy pięć referatów, każdy z hipotezą o miejscu męczeństwa. Może były to okolice Giżycka, może Rajgrodu, a może tereny dzisiejszej Litwy? – mówi. Bruno przez kilka stuleci był zapomnianym świętym. Pamięć o nim odżyła w Polsce dopiero w XVII wieku. – A przecież Bruno jest pierwszym pisarzem, który pisał na ziemiach polskich – przypomina prof. Białuński.

    Bolesław Chrobry wykupił ciało św. Brunona. Pochowano go pod jakimś klasztorem w Polsce. Źródła nie podają konkretnego miejsca. Być może chodzi o Przemyśl, gdzie pod katedrą odkryto szkielety 19 osób, pochowanych w tym okresie. Wiadomo, że Bruno zginął z 18 towarzyszami. Możliwe też, że leży pod klasztorem na Świętym Krzyżu. Zachował się tam średniowieczny fresk, przedstawiający męczeństwo św. Brunona.

    W ramach obchodów tysiąclecia śmierci świętego, 20 czerwca o godz. 19.00 w Giżycku odbędzie się spotkanie ewangelizacyjne dla młodych. Pierwszą część poprowadzi o. Jan Góra.

    Nie umieraj w bagnie

    Przemysław Kucharczak

    Tłum już misjonarza linczował. Pieczyngowie nad Morzem Czarnym smagali go, wlekli po ziemi i ze zgiętym karkiem prowadzili na śmierć. Bruno przeżył i niezrażony poszedł z Ewangelią do kolejnych dzikich plemion, na dzisiejsze Mazury.

    Właśnie trwają główne uroczystości z okazji tysiąclecia śmierci św. Brunona. To szokujące, jak mało wiedzą Polacy o człowieku, który jako pierwszy na ziemiach polskich pisał księgi i elokwentne listy. O Niemcu, który w obronie Polaków karcił samego niemieckiego cesarza. Mało kto słyszał, że w ogóle istniał jakiś święty Bruno z Kwerfurtu. Kiedy „Gość” poprzednio napisał o Brunonie, zdumiona czytelniczka napisała nam w liście: „Gdzie dzisiaj są tacy mężczyźni?”.

    Droga na Mazury
    Bruno był jednym z najwybitniejszych Europejczyków przed tysiącem lat. Ten około 35-letni, wykształcony arystokrata i biskup, zimą na przełomie 1008 i 1009 roku przedzierał się przez zamarznięte mazurskie bagna. Opowiadał o Jezusie napotkanym ludziom, których inni Europejczycy uważali za dzikusów. I w czasie tej misji został zabity. Dzisiaj o św. Brunonie próbują Polakom przypomnieć katolickie diecezje z północno-wschodniej Polski. W Łomży z okazji Roku św. Brunona zaplanowano Konferencję Episkopatu Polski, a w Giżycku spotkanie młodzieży na wzgórzu św. Brunona. O poprowadzenie nabożeństwa poproszono o. Jana Górę. Zaproszono też „Siewów Lednicy” i Violę Brzezińską.

    Bruno urodził się na zamku w Kwerfurcie w Saksonii. Jako młody chłopak był dworzaninem niemieckiego cesarza Ottona III. Później, we Włoszech, wstąpił do klasztoru i przybrał zakonne imię Bonifacy.
    Czegoś mu jednak w klasztorze brakowało. Podziwiał św. Wojciecha, o którym z dalekiej Polski docierały wieści, że poszedł nawracać tajemnicze plemiona Prusów i że zginął podczas tej misji. Bruno-Bonifacy chciał podjąć podobne ryzyko. Zwłaszcza że klasztor kamedułów, w którym wtedy żył, stał w rozlewiskach rzeki Pad. Z powodu malarycznego klimatu bracia ciągle tam chorowali. Bruno miał tego dość.

    Zaczął więc intensywnie uczyć się „słowiańskiego języka”, żeby pójść z Ewangelią do pogańskich Słowian Połabskich. „Już nie zwlekaj, ruszaj w drogę! Lepiej będzie, jeśli głosząc Chrystusa umrzesz w kraju pogan, aniżeli pewnego dnia bezowocnie tutaj, w tym niezdrowym bagnie!” – powiedział przyjaciołom, kamedułom Benedyktowi i Janowi, którzy chcieli iść z nim. Benedykt i Jan poszli przodem, a Bruno miał do nich dołączyć później. To ocaliło mu życie. Benedykta i Jana zabili bowiem w Polsce bandyci, którzy napadli na założony przez nich klasztor. Nie zdążyli dojść do Słowian Połabskich.

    Przeraźliwy krzyk
    Bruno też nie mógł tam pójść, bo na pograniczu polsko-niemieckim wybuchła wojna. Toczył ją Bolesław Chrobry z nowym władcą Niemiec Henrykiem II. Zakonnik poszedł więc nawracać plemiona nazywane Czarnymi Węgrami, a później Pieczyngów znad Morza Czarnego. – Odwagi mu nie brakowało. W Europie wtedy uważano, że Pieczyngowie są najdzikszym plemieniem, jakie istnieje – mówi prof. Grzegorz Białuński z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, badacz losów Brunona.

    Książę kijowski Włodzimierz Wielki ostrzegał Brunona, żeby „nie szedł do tak nierozumnego ludu”. Powoływał się nawet na jakieś senne widzenie dotyczące misjonarza, które podobno Włodzimierza przestraszyło. „Na Boga, proszę cię, abyś na moją hańbę nie tracił młodego życia. Wiem, że jutro przed trzecią godziną bezowocnie, bez powodu zakosztujesz gorzkiej śmierci” – powtarzał jeszcze przy pożegnaniu. „Na to odparłem: oby Bóg otworzył ci raj, jak ty nam otworzyłeś drogę do pogan” – zapisał Bruno. Mała grupka misjonarzy odwróciła się i ruszyła przez step ku siedzibom Pieczyngów. „Widzenie” księcia okazało się bzdurą. Misjonarze przez następne dwa dni bez przeszkód maszerowali ku siedzibom Pieczyngów. Przeszkody pojawiły się… dopiero trzeciego dnia. Zostali uwięzieni.

    Trzy razy prowadzono ich na egzekucję. Ostatecznie jednak „przedłużono [nam] czas życia aż do chwili, gdy zgromadzi się na zebranie cały lud [zwołany] przez gońców” – relacjonował później Bruno. – „Smagają nas jak konie. Nadbiega niezliczone pospólstwo z oczyma krwi żądnymi i wydaje przeraźliwy krzyk: tysiącem toporów, tysiącem mieczów dobytych z pochwy nad naszymi karkami grożą, że potną nas w kawałki. Dręczono nas aż do nocy, wleczono w różne strony, dopóki możni [tego] kraju, którzy w walce wydarli nas z ich rąk, wysłuchawszy naszego oświadczenia, przekonali się jako ludzie rozsądni, że wkroczyliśmy do ich kraju w dobrym zamiarze. Tak jak rozkazał przedziwny Bóg” – zapisał. Przez następne 5 miesięcy Bruno chodził po kraju i opowiadał o Jezusie. Około 30 Pieczyngów zostało chrześcijanami. Bruno wyświęcił dla nich biskupa i poszedł dalej. Przedtem pomógł w zawarciu pokoju między Pieczyngami a księciem kijowskim.

    Przyjaciele Polacy
    Następnym przystankiem była Polska. Bruno nie mógł jednak pójść dalej, do Słowian Połabskich, bo w tym rejonie wciąż trwała krwawa wojna Polaków z Niemcami. Niemcy walczyli w przymierzu właśnie z pogańskimi Słowianami Połabskimi. Bruno napisał więc z Polski list do niemieckiego króla Henryka II. Zwracał się w nim do Henryka z szacunkiem i pokorą. Jednak kiedy doszedł do sprawy Henryka z Polakami, wybuchnął: „Lecz oby bez utraty łaski króla wolno było tak powiedzieć: czy godzi się prześladować lud chrześcijański, a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem? (…) Jakim czołem schodzą się święta włócznia i chorągwie diabelskie tych, którzy poją się krwią ludzką? Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?”.

    W liście tym Bruno napisał też o swojej przyjaźni dla polskiego księcia Bolesława Chrobrego. Namawiał Henryka do zgody z nim. Są też w liście poruszające zdania świadczące, że Bruno nie był straceńcem szukającym śmierci, a na misje gnało go coś innego: „o ile święty Bóg raczy zmiłować się za wstawiennictwem błogosławionego Piotra, nie chcę zginąć, gdyż będąc sam w sobie nieobyczajnym i złym, pragnąłbym z łaski Bożej stać się dobrym. Proszę jak w modlitwie, aby wszechmocny i miłosierny Bóg zarówno mnie, starego grzesznika, poprawił, jak i Ciebie z dnia na dzień coraz lepszym czynił królem, a dobre dzieło oby nigdy nie przepadło”. – Kto jest odważny, ten ryzykuje. Odwaga Brunona wynikała z zawierzenia siebie Bogu – mówi biskup ełcki Jerzy Mazur, który chce przypomnieć Polakom postać św. Brunona. – To patron na dzisiejsze czasy, bo nam też trzeba odwagi, żeby dzisiaj przyznawać się do wiary i świadczyć o niej życiem. Aktualne dzisiaj jest też to, że św. Brunon dążył do budowania jedności Europy na wartościach ewangelicznych – mówi z pasją.

    Głowa w rzece
    Bruno bardzo nie chciał umierać w łóżku. I taki los nie był mu przeznaczony. Zimą na przełomie 1008 i 1009 roku przeszedł przez zamarznięte mazurskie bagna, żeby dostać się do kraju pogańskich Jaćwingów. Towarzyszyli mu inni księża, tłumacze, pewnie też służący. W sumie było ich 18. Początek misji był udany: Bruno ochrzcił w którymś z mazurskich jezior lokalnego władcę Nehtimera i jego otoczenie. Podobno było to około 300 osób. Stamtąd misjonarze przeszli na ziemie następnego władcy. Jednak tym razem przyjęto ich wrogo. Tubylcy zabili wszystkich misjonarzy oprócz jednego, którego oślepili i puścili wolno. Odciętą głowę Brunona z Kwerfurtu poganie wrzucili do rzeki. Nie jest pewne, czy chodzi o którąś z mazurskich rzek, czy też stało się to już dalej, na pograniczu dzisiejszej Białorusi i Litwy. Już się tego nie dowiemy. Ciało męczennika wykupił Bolesław Chrobry i pochował pod jednym z klasztorów. Nikt w XI wieku nie zapisał, gdzie konkretnie. Być może kości św. Brunona leżą do dzisiaj w Przemyślu albo w Górach Świętokrzyskich, w klasztorze na Świętym Krzyżu.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 lipca

    Święty Benedykt z Nursji, opat, patron Europy

    Zobacz także:
      •  Święta Olga Mądra, księżna
      •  Święty Pius I, papież i męczennik
    ***
    Św. Benedykt z Nursji
    Wikipedia
    ***

    Benedykt z Nursji należy do najgłośniejszych postaci w Kościele łacińskim. Wsławił się niezwykle mądrą i wyważoną regułą, która stała się podstawą dla bardzo wielu późniejszych rodzin zakonnych na Zachodzie. Przez założony przez siebie zakon Benedykt przyczynił się nie tylko do pogłębienia życia religijnego w Kościele, ale i szeroko rozumianej kultury. Jego synowie duchowi zasłużyli się najwięcej dla pozyskania Chrystusowi ludów germańskich. Te racje skłoniły Pawła VI do tego, by w 1964 r. wyróżnić św. Benedykta zaszczytnym tytułem głównego patrona Europy.
    Chociaż św. Benedykt zajmuje w dziejach Kościoła katolickiego poczesne miejsce, udokumentowane wiadomości o nim są nikłe. Podstawowym źródłem jest dzieło św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, przedtem mnicha benedyktyńskiego, który żył w czasach bliskich św. Benedykta. Niestety, Dialogi św. Grzegorza nie miały na celu podania biografii, ile raczej opis życia Benedykta; stąd mało w nich danych historycznych, a wiele wątków wręcz legendarnych.Ojciec Benedykta był właścicielem ziemskiej posiadłości w Nursji. Benedykt urodził się ok. roku 480 wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, św. Scholastyką. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym miasteczku. Na dalsze studia udał się do Rzymu. Nie pozostał tu długo. Opuścił Wieczne Miasto, gdyż chciał oddać się Panu Bogu na wyłączną służbę jako asceta. Udał się ok. 60 km na wschód w kierunku Tivoli i osiadł w przysiółku Enfide (dzisiaj Affile) przy kościele świętych Piotra i Pawła u stóp wzgórz Prenestini. Z niewiadomych bliżej przyczyn opuścił jednak i to miejsce i przeniósł się do Subiaco. Znalazł tu nie tylko ciszę, ale również dogodną grotę, gdzie mógł zamieszkać i oddać się wyłącznie kontemplacji. Z rąk jakiegoś mnicha przyjął też habit. Obrana przez niego grota zapewniała mu zupełny spokój. Przebywał tam przez trzy lata. Miejscowi górale, wypasający kozy, zaopatrywali go w konieczną żywność.

    Święty Benedykt z Nursji

    Z czasem zaczęli przyłączać się do Benedykta uczniowie. Pod jego kierunkiem utworzono 12 małych klasztorów po 12 uczniów każdy. Na czele każdego z nich Benedykt postawił przełożonych, od siebie bezpośrednio zależnych. Tak więc z pustelnika przeobraził się w cenobitę, czyli w ascetę zamieszkującego pustynię wraz z innymi. Nie znamy przyczyn, dlaczego Benedykt opuścił również i to miejsce. Św. Grzegorz wymienia niechęć miejscowego duchowieństwa. Benedykt zabrał ze sobą najgorliwszych i najbardziej oddanych uczniów i przeniósł się z nimi na Monte Cassino do ruin dawnej fortecy rzymskiej. Benedykt rozpoczął budowę nowego klasztoru od wyburzenia pogańskiej świątyni Jowisza i Apollina. Mieszkańcy miasteczka, leżącego u stóp góry, przychodzili tutaj dla składania ofiar. Był to rok 525 lub 529. W tym czasie na Wschodzie cesarz Justynianin I Wielki zamykał ostatnią pogańską szkołę filozoficzną w Atenach.
    Kiedy stanął już klasztor i kościół, a mury nowej placówki zaczęły się zapełniać adeptami, Benedykt postanowił ułożyć regułę. Miał już sporo doświadczenia. Długie lata rządów na Monte Cassino pozwoliły w praktyce wypróbować przepisy. Roztropny prawodawca zmieniał je i stale doskonalił. Tak więc reguła benedyktyńska przeszła okres długiej próby i doświadczeń. Wprawdzie jej oryginał zaginął, spłonął bowiem w roku 896 w czasie pożaru klasztoru w Teano, jednakże zachowało się wiele jej odpisów.Zasadniczą cechą Reguły św. Benedykta jest umiar. Nie jest ona tak surowa jak reguły św. Kolumbana, Kasjana czy prawodawców rodzin mniszych Wschodu. Nie preferuje studiów jak reguła Kasjodora. We wszystkim: w modlitwie, uczynkach pokutnych, w pracy i w spoczynku, w posiłku i piciu zaleca umiar: “złoty środek”. Celem zasadniczym, jaki Założyciel wytyczył swoim synom duchowym, jest służba Boża. Całe życie mnicha, jego wszystkie chwile i czynności winny zmierzać do tego, by głosiły chwałę Stworzyciela. Dewizą Patriarchy było: Ora et labora – módl się i pracuj. Ze szczególną pieczołowitością strzegł kultu liturgicznego, co pozostało do dni obecnych pięknym dziedzictwem jego zakonu. Poważną część dnia zakonnika przeznaczył na lectio divina – czytanie Pisma Świętego. Wprowadził do zakonu profesję – prawem zagwarantowaną przynależność do zakonu oraz stabilność miejsca, czyli zobowiązanie mnichów do pozostawania w jednym klasztorze aż do śmierci. Reguła św. Benedykta stała się podstawą dla wielu innych.
    Sława Benedykta rozchodziła się szeroko. Powiększać ją miały cuda, o których wspomina św. Grzegorz. Miał m.in. przepowiedzieć najazd Longobardów. Ich wódz po śmierci Benedykta faktycznie najechał Monte Cassino; benedyktyni byli zmuszeni opuścić klasztor i ratować się ucieczką do Rzymu (587). Benedykt miał założyć także opactwo w Terracina, a zdaniem niektórych również w Rzymie (opactwo św. Pankracego przy Lateranie).

    Święty Benedykt z Nursji z rodzoną siostrą, św. Scholastyką

    Benedykt zmarł 21 marca 547 r. w kilka tygodni po śmierci swojej siostry, św. Scholastyki, założycielki żeńskiej gałęzi benedyktynów. Pochowano ich razem we wspólnym grobie na Monte Cassino. Kiedy Longobardowie zniszczyli klasztor (587), mnisi benedyktyńscy z Francji ze czcią przenieśli relikwie św. Scholastyki i św. Benedykta do Francji. Śmiertelne szczątki św. Scholastyki umieścili w klasztorze w Le Mans, a św. Benedykta – we Fleur. Tam są do dnia obecnego. W latach późniejszych część relikwii obu świętych oddano opactwu na Monte Cassino. Na pamiątkę przeniesienia relikwii św. Benedykta w dniu 11 lipca 673 r. do Fleur zakon obchodzi w liturgii pamiątkę “przeniesienia relikwii”. Na ten właśnie dzień Paweł VI ustanowił doroczne święto św. Benedykta.
    Zaraz po śmierci Benedykt odbierał od swoich duchowych synów cześć ołtarzy. Do jego grobu napływali liczni pielgrzymi. Sławę jego rozniosły Dialogi św. Grzegorza, w których jest mowa nawet o cudach, jakie Benedykt za życia działał. Rychło kult św. Benedykta stał się też własnością całego Kościoła. Ku czci Patriarchy ułożono mnóstwo hymnów, sekwencji i modlitw. Benedykt jest w naszych czasach czczony jako patron Opus Dei, jako patron pracujących, a nawet jako orędownik umierających. Pius XII ogłosił go patronem speleologów (1957) i architektów włoskich.
    Reguła św. Benedykta wywarła poważny wpływ na całe życie Europy Zachodniej. Dzieło św. Benedykta jest imponujące i niepowtarzalne. Benedyktyni przez długie wieki (wiek VI-XII) byli najpotężniejszą rodziną zakonną na świecie. Ich klasztory dochodziły do liczby kilku tysięcy, a liczba mnichów dochodziła do wielu dziesiątków tysięcy. Z modelu życia benedyktyńskiego wyrosły inne rodziny zakonne, m.in. benedyktynki (klauzurowe i czynne), cystersi, kameduli, oliwetanie, sylwestryni i trapiści. Zakony te wydały kilka tysięcy świętych i błogosławionych, dały Kościołowi ponad 20 papieży. Wśród świętych benedyktyńskich wypada wymienić: św. Grzegorza I Wielkiego (+ 604), doktora Kościoła; św. Augustyna z Canterbury, apostoła Anglii (+ 605); św. Bedę Czcigodnego, doktora Kościoła (+ 735); św. Bonifacego, apostoła Niemiec i głównego patrona tego kraju; św. Wojciecha – apostoła Czech, Węgier, Polski i Prus, męczennika (+ 997); św. Piotra Damiani, doktora Kościoła (+ 1072); św. Romualda, założyciela kamedułów (+ 1027); św. Jana Gwalberta (+ 1073), założyciela nowej gałęzi zakonnej; św. Anzelma, doktora Kościoła (+ 1109); św. Matyldę (+ 968); św. Hildegardę z Bingen, doktora Kościoła (+ 1179); św. Gertrudę Wielką (+ 1302).

    Święty Benedykt z Nursji

    W Polsce najbardziej znanym opactwem benedyktyńskim jest Tyniec. Do Polski benedyktyni przybyli wraz ze św. Wojciechem (+ 997). Za czasów Bolesława Chrobrego założyli klasztor po kamedułach w Międzyrzeczu. Zamieszki, jakie po śmierci tego króla powstały, i nawrót pogaństwa, doprowadziły do upadku klasztoru. W XI wieku widzimy benedyktynów w Trzemesznie, w Łęczycy (Tum), w Gnieźnie, w Tyńcu, na Łysej Górze, w Czerwińsku, Płocku, Kruszwicy, w Krakowie, Sieciechowie, we Wrocławiu, Oleśnicy, Lubiniu i w Gdańsku. Obecnie istnieją ich opactwa w Tyńcu, Lubiniu koło Kościana oraz Biskupowie.W ikonografii św. Benedykt przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim, w kukulli, z krzyżem w dłoni. Jego atrybutami są: anioł, bicz, hostia, kielich z wężem, księga, kruk z chlebem w dziobie, księga reguły w ręce, kubek, pastorał, pies, rozbity puchar, infuła u nóg z napisem “Ausculta fili” – “Synu, bądź posłuszny”, wiązka rózg.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Benedykt z Nursji – patron Europy

    Św. Benedykt z Nursji - patron Europy

    św. Benedykt z Nursji / Fra Amgelico(PO)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 9 KWIETNIA 2008

    (…) Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania, który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia”. Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” .

    Drodzy bracia i siostry,

    chciałbym dziś mówić o św. Benedykcie – założycielu zachodniego monastycyzmu, a także patronie mego pontyfikatu. Zacznę słowami św. Grzegorza Wielkiego, który pisze o św. Benedykcie: „Mąż Boży, który zabłysnął na tej ziemi wieloma cudami, w nie mniejszym stopniu zajaśniał wymową w wykładaniu swojej nauki” (Dial. II, 36). Słowa te wielki papież napisał w 592 roku; święty mnich zmarł zaledwie 50 lat wcześniej i żył jeszcze w pamięci ludzi, a zwłaszcza w kwitnącym zakonie, który założył. Święty Benedykt z Nursji swoim życiem i dziełem wywarł zasadniczy wpływ na rozwój cywilizacji i kultury europejskiej. Najważniejszym źródłem na temat jego życia jest druga księga Dialogów św. Grzegorza Wielkiego. Nie jest to biografia w klasycznym tego słowa znaczeniu. Zgodnie z ideami swego czasu chciał on ukazać na przykładzie konkretnego człowieka – właśnie św. Benedykta – szczyty kontemplacji, jakie może osiągnąć ten, kto zdaje się na Boga. Daje nam zatem wzór ludzkiego życia jako wspinania się na szczyty doskonałości. Św. Grzegorz Wielki mówi też w tej księdze Dialogów o licznych cudach, jakich dokonywał Święty i także tutaj pragnie nie tylko opowiedzieć o czymś dziwnym, lecz pokazać, jak Bóg, upominając, pomagając a nawet karząc, interweniuje w konkretnych sytuacjach życia człowieka. Chce ukazać, że Bóg nie jest daleką hipotezą, postawioną na początku świata, lecz jest obecny w życiu człowieka, każdego człowieka.

    Tę perspektywę „biografa” wyjaśnić można także w świetle ogólnego kontekstu owych czasów: na przełomie V i VI wieku świat był wstrząsany strasznym kryzysem wartości i instytucji, wywołanym przez upadek Cesarstwa Rzymskiego, przez najazd nowych ludów i upadek obyczajów. Ukazując św. Benedykta jako „jasną gwiazdę”, Grzegorz chciał wskazać w tej wstrząsającej sytuacji, właśnie tu, w Rzymie, drogę wyjścia z „mrocznej nocy historii” (por. Jan Paweł II, Nauczanie, II/1, 1979, str. 1158).

    Rzeczywiście, dzieło Świętego, a zwłaszcza jego Reguła, miały wnieść prawdziwy zaczyn duchowy, który odmienił w ciągu stuleci, przekraczając granice jego ojczyzny i jego czasów, oblicze Europy, wzbudzając po upadku jedności politycznej, jaką stworzyło Cesarstwo, nową jedność duchową i kulturową, jedność wiary chrześcijańskiej, podzielanej przez narody kontynentu. Tak narodziła się rzeczywistość, którą nazywamy „Europą”.

    Św. Benedykt przyszedł na świat około 480 roku. Pochodził, tak mówi św. Grzegorz, „ex provincia Nursiae” – z regionu Nursji. Jego dobrze sytuowani rodzice wysłali go na studia do Rzymu. Nie zatrzymał się on jednak długo w Wiecznym Mieście. Jako w pełni wiarygodną przyczynę jego wyjazdu Grzegorz wymienia fakt, że młody Benedykt był pełen niesmaku dla stylu życia wielu swoich kolegów ze studiów, którzy żyli w sposób rozwiązły i nie chciał popełnić tych samych błędów, co oni. Chciał przypodobać się tylko Bogu; „soli Deo placere desiderans” (II Dial., Prol 1). I tak, jeszcze przed zakończeniem nauki, Benedykt opuścił Rzym i wybrał samotność w górach na wschód od miasta. Po pierwszym pobycie w wiosce Effide (dziś: Affile), gdzie przez jakiś czas przyłączył się do „zakonnej wspólnoty” mnichów, został pustelnikiem w niedalekim Subiaco. Mieszkał tam trzy lata w całkowitej samotności w grocie, która – począwszy od późnego średniowiecza – stanowi „serce” benedyktyńskiego klasztoru, nazwanego „Sacro Speco” [Święta Jaskinia]. Pobyt w Subiaco, czas samotności z Bogiem, był dla Benedykta okresem dojrzewania. Tu musiał znieść i przezwyciężyć trzy podstawowe pokusy każdej istoty ludzkiej: pokusę samopotwierdzania się i pragnienia umieszczenia siebie w centrum, pokusę zmysłów i w końcu pokusę gniewu i zemsty. Benedykt był bowiem przekonany, że dopiero przezwyciężywszy te pokusy, mógłby powiedzieć innym słowo przydatne w ich potrzebach. W ten sposób, uspokoiwszy swą duszę, gotów był panować w pełni nad popędami własnego ja i być tym samym twórcą panującego wokół siebie pokoju. Dopiero wtedy postanowił założyć swe pierwsze klasztory w dolinie Anio, w pobliżu Subiaco.

    W roku 529 Benedykt opuścił Subiaco, by osiąść na Monte Cassino. Niektórzy wyjaśniali te przenosiny jako ucieczkę przed intrygami miejscowego kościelnego zawistnika. Ta próba wyjaśnienia okazała się jednak mało przekonująca, ponieważ to nie jego nagła śmierć skłoniła Benedykta do powrotu (II Dial. 8). W rzeczywistości podjął tę decyzję dlatego, że osiągnął nowy etap swej wewnętrznej dojrzałości i swego doświadczenia monastycznego. Według Grzegorza Wielkiego opuszczenie odizolowanej doliny Anio dla Monte Cassino – wzgórza, które dominuje nad rozległą okoliczną równiną i jest widoczne z daleka – nabiera symbolicznej wymowy: mnisze życie w ukryciu ma swoją rację bytu, ale klasztor ma także swój cel publiczny w życiu Kościoła i społeczeństwa, musi uczynić widoczną wiarę jako moc życia. Istotnie, gdy 21 marca 547 r. Benedykt zakończył swe ziemskie życie, swą Regułą i założoną przez siebie rodziną benedyktyńską pozostawił dziedzictwo, które przyniosło w minionych stuleciach i nadal przynosi owoce na całym świecie.

    W całej drugiej księdze Dialogów Grzegorz opisuje nam, jak życie św. Benedykta zatopione było w atmosferze modlitwy, nośnym fundamencie jego istnienia. Bez modlitwy nie ma doświadczenia Boga. Jednakże duchowość Benedykta nie była życiem wewnętrznym oderwanym od rzeczywistości. Pośród niepokojów i zamętu swoich czasów żył on pod okiem Boga i właśnie dlatego nie utracił nigdy z pola widzenia obowiązków życia codziennego oraz człowieka z jego konkretnymi potrzebami. Widząc Boga, zrozumiał rzeczywistość człowieka i jego misję. W swej Regule nazywa on życie monastyczne „szkołą służby Pańskiej” (Prolog, 45) i żąda od swoich mnichów, aby „nic nie było ważniejsze od Służby Bożej [to jest od Oficjum Pańskiego czyli Liturgii Godzin] (43,3). Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania (Prolog 9-11), który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia” (Prolog 35). Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (57,9). W przeciwieństwie do łatwej i egocentrycznej samorealizacji, która jest dziś często wysławiana, pierwszorzędnym i niezbywalnym zadaniem ucznia św. Benedykta jest szczere poszukiwanie Boga (58,7) na wytyczonej przez pokornego i posłusznego Chrystusa (5,13) drodze do miłości, nad którą nie może niczego przedkładać (4,21; 72,11) i właśnie tak, służąc drugiemu, staje się mężem służby i pokoju. Ćwicząc się w posłuszeństwie, podejmowanym z wiary ożywionej miłością (5,2), mnich osiąga pokorę (5,1), której Reguła poświęca cały rozdział (7). W ten sposób człowiek staje się coraz bardziej podobny do Chrystusa i osiąga prawdziwą samorealizację jako stworzenie na obraz i podobieństwo Boga.

    Posłuszeństwu ucznia powinna odpowiadać mądrość opata, który w klasztorze jest „zastępcą Chrystusa” (2,2; 63,13). Postać tę, zarysowaną przede wszystkim w drugim rozdziale Reguły, nacechowaną duchową urodą i wymagającym zaangażowaniem, można uważać za autoportret Benedykta, ponieważ – jak pisze Grzegorz Wielki – „święty nie mógł żadną miarą nauczać inaczej, jak żył” (Dialogi II, 36). Opat musi być zarazem czułym ojcem a także surowym nauczycielem (2,24), prawdziwym wychowawcą. Nieustępliwy wobec przywar, ma jednak przede wszystkim naśladować czułość Dobrego Pasterza (27,8), „ma raczej pomagać niż przewodzić” (64,8), „wszystko, co dobre i święte, okazywać raczej swoim postępowaniem niż słowami” i „własnym życiem uczyć Bożych przykazań” (2, 12). Aby być w stanie podejmować odpowiedzialne decyzje, opat musi także być tym, który „słucha rady braci” (3,2), „gdyż Pan często właśnie komuś młodszemu objawia to, co jest lepsze” (3,3). Polecenie to czyni zaskakująco nowoczesną Regułę spisaną niemal piętnaście wieków temu! Człowiek, na którym spoczywa odpowiedzialność publiczna, nawet w małym środowisku, musi być również zawsze człowiekiem umiejącym słuchać i wyciągającym naukę z tego, co usłyszy.

    Benedykt określa Regułę jako „maleńką, pisaną dla początkujących” (73,8); w rzeczywistości jednak przynosi ona wskazania przydatne nie tylko mnichom, ale także tym wszystkim, którzy szukają przewodnika w swej drodze do Boga. Ze względu na swój umiar, na swoje człowieczeństwo i swoje trzeźwe rozeznanie między tym, co istotne a tym, co drugorzędne, mogła ona zachować do dzisiaj swoją oświecającą moc. Paweł VI, ogłaszając 24 października 1964 r. św. Benedykta Patronem Europy, uznawał w ten sposób cudowny wkład dzieła tego Świętego przez Regułę w tworzenie cywilizacji i kultury europejskiej. Dziś Europa, która wyszła właśnie ze stulecia głęboko zranionego przez dwie wojny światowe i po upadku wielkich ideologii, które okazały się tragicznymi utopiami, poszukuje własnej tożsamości. Dla stworzenia nowej i trwałej jedności istotne są niewątpliwie narzędzia polityczne, gospodarcze i prawne, ale trzeba również wzbudzić odnowę etyczną i duchową, czerpiącą z chrześcijańskich korzeni kontynentu, w przeciwnym razie nie sposób odbudować Europy. Bez tych życiodajnych soków człowiek pozostanie wystawiony na niebezpieczeństwo, że ulegnie prastarej pokusie zbawienia się samemu – utopii, która na różne sposoby przyniosła Europie XX wieku, jak to podkreślił papież Jan Paweł II, „bezprecedensowy regres w burzliwej historii ludzkości” (Nauczanie, XIII/1, 1990, str. 58). Poszukując prawdziwego postępu wsłuchajmy się także dziś w Regułę św. Benedykta jako światło na naszej drodze. Wielki mnich pozostaje prawdziwym nauczycielem, w którego szkole możemy nauczyć się sztuki życia prawdziwym humanizmem.

    wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Św. Benedykt z Nursji

    Wybrał Boga – całkowicie i wyłącznie

    Św. Benedykt z Nursji. Wybrał Boga - całkowicie i wyłącznie

    św. Benedykt (fot. zatletic/depositphotos.com)

    ***

    “Żył nadal, chociaż słabł coraz bardziej. Braciom, którzy zbierali się przy nim po ostatnie rady, mówił już tylko o chwale Jedynego, a mówił tak jak nigdy przedtem, ponieważ jeden jej promyk już zobaczył. Zgadywali, że dlatego właśnie umiera: ponieważ niemożliwe jest Boga oglądać i żyć. A on nie czuł już nawet, że choruje, zajęty jedynym palącym pragnieniem: uwielbić. Oddać cześć. Jak? Jak złożyć Przedwiecznemu hołd, którego jest On godzien?” – o św. Benedykcie z Nursji pisze s. Małgorzat (Anna) Borkowska OSB.

    Benedykt miał od dziecka serce mnicha, dla którego jest zawsze „wszystko albo nic”

    Około roku 480 urodziła się w Nursji, w środkowych Włoszech, para bliźniąt.

    Oczywiście, informacje o nich, ze względu na późniejsze wypadki, przecedzono przez sitko warsztatowe historyków tak dokładnie, że w końcu nic już nie zostało – nawet pewność, że oboje naprawdę istnieli. Pisząc o nich, trzeba więc albo z góry założyć, że się będzie traktowało zapisy o nich jako źródła historyczne zawierające przynajmniej jakiś ogólny zarys prawdy, albo też po prostu przestać pisać. Wybieram to pierwsze, nie narzucając jednak tego wyboru nikomu.

    Rodzina była zamożna i pobożna. Mogła to być decyzja ojca, że Scholastykę od początku wychowywano na mniszkę; zapis dokładnie brzmi, że była wszechmogącemu Panu poświęcona już od najwcześniejszego dzieciństwa. Może dlatego dano jej imię, które znaczy „uczennica”. Jej brata posłano na inne studia, na tzw. sztuki wyzwolone (obejmujące gramatykę, retorykę i prawo); posłano go na nie do Rzymu, ze służbą, nie szczędząc wydatków. Zapewne rodzice przeznaczali go do kariery świeckiej: to kobiecie wystarczy miłość, ale mężczyzna musi być wodzem, zdobywcą, prawodawcą, ojcem rodziny… Benedykt niewątpliwie oddał się tej nauce i planom przyszłej kariery z całym zapałem; widać to choćby po tym, z jaką mocą i radykalizmem te plany później odrzucił. Będąc już bowiem w Rzymie, jako chłopiec przypuszczalnie kilkunastoletni, przeżył wyjątkowo silnie konieczność wyboru moralnego: kontynuować naukę znaczyłoby pozostać w środowisku, w którym wszystkie siedem grzechów głównych było na porządku dziennym, a więc prawdopodobnie w końcu przejąć jego postawę. Wyzwolenie od tych zagrożeń przedstawiało mu się jako nieuchronnie związane z rezygnacją z dalszej nauki. Nikt go na mnicha nie wychował, ale Benedykt miał chyba od dziecka serce mnicha, dla którego jest zawsze „wszystko albo nic”; toteż postawiony między wyborem „Bóg czy świat”, wybrał Boga, i to całkowicie i wyłącznie. Uciekł więc z Rzymu w niedalekie, ale dzikie góry i tam rozpoczął życie pustelnika. Czy pomyślał przy tej okazji, że droga jego siostry do tego samego celu okazała się prostsza? Scholastyka jako początkująca mniszka prowadziła wtedy życie modlitwy i cichej pracy w domu rodzinnym; on obszedł kawał świata, żeby w końcu dojść do wniosku, że w głębi duszy niczego tak nie pragnie, jak robić to samo, co ona.

    Podkreślmy, że wybrał właśnie pustelnię, nie cenobium, chociaż klasztorów nie brakowało, i to nawet w bezpośredniej bliskości. Trochę mogła na tę decyzję wpłynąć chęć zachowania tajemnicy, gdyż odchodząc z Rzymu, przekroczył wolę swego ojca, który miałby prawo w każdej chwili sprowadzić go siłą z powrotem. Niemniej i w jakimś cenobium można się było całkiem skutecznie schować, widocznie więc wybór podyktowany był przekonaniem, czerpanym z silnej tradycji, że pustelnia jest doskonalsza od cenobium. Przypadkowo spotkany na drodze mnich Roman, należący do jednej z okolicznych wspólnot, dał mu habit i zapewne parę wstępnych pouczeń; ale nie był dla niego mistrzem duchowym, gdyż potem tylko (w wielkiej tajemnicy nawet przed własnym opatem) spuszczał żywność na długiej linie do rozpadliny, w której Benedykt zamieszkał. Trudno byłoby w takich warunkach głosić „uczniowi” konferencje! Benedykt jako mnich był więc samoukiem; w przyszłości uzna tę drogę za niewłaściwą, a życie we wspólnocie za najlepsze…

    Ile lat spędził w jaskini nad Subiaco, nie jest jasne, ale w końcu znaleźli go tam okoliczni pasterze i zaczęli schodzić się po to, co dzisiaj nazwalibyśmy katechezą; w końcu na całą okolicę rozeszła się wiadomość o jakimś młodym jeszcze, ale już doskonałym pustelniku… Doskonały mógł być, ale doświadczony jeszcze być nie mógł, i to się wkrótce okazało w dość dramatycznych okolicznościach. Jedna z pobliskich wspólnot monastycznych poprosiła Benedykta, by został jej opatem, ale wkrótce przeraziła się jego surowej gorliwości. Ludzie byli tam słabi, nieprzywykli do bohaterstwa; im trzeba było stopniowej zachęty, a on od razu wziął ich w garść tak mocno jak siebie samego. Doprowadzeni do ostateczności, spróbowali go otruć. Odszedł zdrowy i wrócił do swojej jaskini, gdzie wkrótce znów zaczęli się zbierać przy nim uczniowie. Ale po tym doświadczeniu zrozumiał zapewne przypowieść o zaginionej owcy; a także, iż prawo Boga jest wprawdzie jedno dla wszystkich, ale Jego miłosierdzie prowadzi każdego człowieka według jego sił. I nie pogania.

    Prawo… Kiedy potem zakładał swe pierwsze, małe wspólnoty i kiedy w końcu odszedł z Subiaco z powodu prześladowań wzniecanych przez tamtejszego kapłana, i z wielką gromadą uczniów osiedlił się na stałe na szczycie Monte Cassino – widział swe główne zadanie w ustanowieniu dla nich trwałego prawa, które by tłumaczyło na język ich codzienności zarówno Bożą świętość, jak i Bożą litość. On sam, Dominus Abbas, pan i opat, starał się pozostawać w cieniu tego prawa, bo bał się, że braciom szukającym Boga jego osoba przysłoni ten jedyny cel. Za jego życia czy po jego śmierci wzorem i nauczycielem ma być dla nich prawo, on zaś, jak ewangeliczny przyjaciel Oblubieńca, cieszył się, że stoi na uboczu. Ale musiało to być prawo trwałe, reguła wypróbowana i pewna. Przez długie lata sprawdzał je więc w życiu, zbierał reguły wcześniejszych mistrzów, zmieniał, uzupełniał, wyjaśniał. Mnóstwo szczegółowych postanowień w końcu wykreślił: były niepotrzebne, zbyt mocno związane z dniem bieżącym i z jego przemijającą postacią. Albo zbyt nastawione na jeden rodzaj człowieka czy jedno tempo rozwoju. A on chciał takiego prawa, które nie stawiałoby tamy dążeniom gorliwych ani nie odstraszało małodusznych i które by jednych i drugich przygarniało do miłości Chrystusa. To ta miłość i służba były od początku celem tych, którzy wybierali życie monastyczne; rzecz była tak oczywista, że nikt jej nigdy nie musiał formułować, jednak Benedykt (chociaż to poczucie oczywistości dziedziczy po Ojcach) uznał za stosowne podeprzeć je jakąś krótką, wpadającą w ucho zasadą. Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony – to jest streszczenie, cel i ideał życia mnicha. (Nigdy natomiast nie sformułował zasady: Ora et labora; potomni przypisali mu ją tylko dlatego, że w jego regule mowa jest o modlitwie i o pracy…)

    Dokonał kilku bardzo wyraźnych wyborów z wcześniejszej tradycji. Postawił na ascezę wewnętrzną, pokorę i posłuszeństwo, wyznaczając ascezie zewnętrznej miejsce podrzędne i służebne. Postawił na rozwój całościowy życia duchowego, nie zaś na jednostronne ćwiczenie się w pojedynczej cnocie. Postawił na życie wspólne, w którym posłuszeństwo i wzajemna miłość mają największe szanse realizacji. Życie pustelnicze (on, były pustelnik) chwali wprawdzie, ale tak, że ma się wrażenie, iż woli je chwalić z daleka. Więcej: wprowadził w życie wspólne stałość, i to ślubowaną, wiążącą mnicha z konkretną wspólnotą. Wśród nauk Ojców są wprawdzie takie, które krytykują monastyczne włóczęgostwo, ale dopiero Benedykt wystąpił przeciw tej praktyce z całą mocą, mimo że sam uznał kiedyś za stosowne zmienić miejsce zamieszkania z powodu lokalnych trudności. Przełożeństwo oraz związaną z nim władzę sądzenia – niezbędne w życiu wspólnym, choć przez tradycję pustyni traktowane bardzo nieufnie – przyjął, ale obwarował mnóstwem warunków i upomnień, podkreślając zwłaszcza odziedziczoną po Ojcach zasadę, iż nauczać należy w pierwszym rzędzie przykładem, a dopiero potem słowami i nakazem. Niewątpliwie nie uważał się za reformatora, tylko za kontynuatora tradycji monastycznej, niemniej dokonane przez niego wybory miały już wkrótce ukształtować cały monastycyzm Zachodu, razem z jego sposobem myślenia, opcjami i zwyczajami, w dalszej zaś przyszłości – całe życie zakonne i prawo kanoniczne Kościoła rzymskiego dotyczące zakonów. Ten, który uciekł niegdyś przed karierą wodza i prawodawcy, stał się więc ostatecznie jednym z najbardziej znaczących prawodawców w dziejach świata.

    Tymczasem Scholastyka i kilka innych dziewic zamieszkały w domku, który bracia zbudowali dla nich u stóp góry, i także przyjęły prawo Benedykta. Kiedy Scholastyka spotykała się z bratem, po wysłuchaniu kilku koniecznych wyjaśnień dotyczących sposobu życia, zmieniała zwykle temat rozmowy na Boga samego i na szczęście widzenia Go w niebie. Kiedyś przy takiej rozmowie zrozumiał, dlaczego przez jego ręce – ku jego wielkiemu utrapieniu – działo się tyle cudów, a przez jej ręce nigdy. On, wódz i ojciec, żeby móc prowadzić innych, potrzebował czasem dla nich (a dawniej i dla siebie) widzialnych znaków. Ona była tylko oblubienicą; tylko kochała, i znaki nie były jej potrzebne.

    A jednak ich ostatniej rozmowie towarzyszył znak przeznaczony wyraźnie dla niego. Przy blasku pogodnego, zimowego zachodu Benedykt żegnał się już z siostrą, chcąc wrócić do klasztoru przed nocą. Bo takie było prawo, prawo wiodące do Boga. I właśnie temu prawu Scholastyka nagle – po raz pierwszy – przeciwstawiła swoją wolę, a Bóg sam stanął po jej stronie, zsyłając nagłą burzę, tak gwałtowną, że uniemożliwiła rozstanie. I Dominus Abbas pokornie usiadł znowu, i mówił jej przez całą noc o Bogu, gdyż tylko tego chciała słuchać i ciągle nie było jej dosyć. I tak prawo wiodące do Boga zostało złamane po to, by ulżyć tęsknocie serca, które kochało tak bardzo, że już nie potrzebowało prawa.

    Rano Dominus Abbas wrócił do klasztoru z poczuciem, że właściwie powinien by zacząć wszystko od nowa. Ofiarował więc Panu raz jeszcze, do rozporządzenia według Jego woli, siebie i całe dzieło swego życia. Przez wąskie okno wpadł promień słońca, a jemu się wydawało, że w tym jednym promieniu widzi cały świat i wszystkich ludzi, i wszystkie ich dobre dzieła – razem wzięte, nie zajmujące więcej miejsca niż jeden jedyny promyk chwały. I widział, że wszystko, co Bóg uczynił, jest bardzo dobre; i wszystko, co ludzie robią z Jego natchnienia i w Jego służbie, jest bardzo dobre, ale razem wzięte – i tak jeszcze jest jak nic wobec chwały Jedynego. Zobaczył także, jak dusza jego siostry wznosi się do tej chwały niby gołąb, którego skrzydła lśnią coraz bliżej słońca; i jak osiąga to, co jedynie warte jest pragnienia. A jego własna dusza wyrywała się za nią, i może byłaby uleciała, gdyby nie był ojcem i wodzem i nie musiał się troszczyć o braci.

    Przywołał więc brata sekretarza i podyktował mu ostatni rozdział swego prawa. Bo było ono bardzo dobre i wiodło do Boga, i słusznie, bardzo słusznie przestrzegał zawsze braci, że odejście od prawa na pewno sprowadziłoby ich na niebezpieczne drogi. Ale teraz trzeba ich było jeszcze przestrzec przed zrobieniem sobie celu z tego, co jest tylko środkiem: przed zgubną myślą, że na wypełnieniu przepisanych zasad świat się kończy i że na tym polega cała świętość. One są tylko początkiem, dopiero świtem; kto bierze świt za samo słońce, łudzi się i schodzi na manowce.

    Kiedy napisał ten rozdział (dając mu tytuł: O tym, że ta reguła nie zawiera pełni doskonałości), dzieło jego życia było skończone, a on sam niepotrzebny na ziemi. Ale żył nadal, chociaż słabł coraz bardziej. Braciom, którzy zbierali się przy nim po ostatnie rady, mówił już tylko o chwale Jedynego, a mówił tak jak nigdy przedtem, ponieważ jeden jej promyk już zobaczył. Zgadywali, że dlatego właśnie umiera: ponieważ niemożliwe jest Boga oglądać i żyć. A on nie czuł już nawet, że choruje, zajęty jedynym palącym pragnieniem: uwielbić. Oddać cześć. Jak? Jak złożyć Przedwiecznemu hołd, którego jest On godzien? Bo choćby nawet martwiejące ciało poszło za pragnieniem duszy i w proch na twarz upadło, wyznałoby przez to tylko, że Go uznaje za wyższego od siebie. A to niewiele. Składa się także cześć Panu przez pełnienie Jego woli, ale umierający opat, chociaż starał się ją pełnić przez całe życie, teraz boleśnie rozumiał niewystarczalność także i takiego hołdu. Bo jest on tylko jakby przyznaniem, że Pan ma prawo nami rządzić; a to znów nic szczególnego. Wszystko to jest konieczne, należne i słuszne, ale jakże jeszcze niepełne! Czym bowiem jest wobec blasku chwały Przedwiecznego ten drobny szczegół, ze jest On władcą swoich stworzeń?

    – Dopiero tam nauczysz mnie, Panie, jak Cię uwielbiać – modlił się umierający. – Oto idę do Ciebie jak ktoś, kto nawet jeszcze nie zaczął Ci służyć…

    I pomyślał o Scholastyce, która go i tam wyprzedziła, a wtedy jakby w testamencie od niej przyszło zrozumienie. Nie na próżno ostatnim jej przesłaniem był znak gołębicy! Chciała mu jeszcze powiedzieć to, co on wprawdzie wiedział już z Pisma od dawna, ale teraz dopiero zrozumiał: że Pan po to zostawił Ducha Świętego w sercach swoich uczniów, żeby ta sama chwała, którą odwiecznie składa Ojcu, płynęła także z ziemi. Złudzeniem największym ze złudzeń jest podświadome przekonanie, że działamy sami. To On, Duch Święty, chwalił w nas Boga od początku, a to, co się nam wydawało naszą nieporadną służbą, było całe prześwietlone Jego działaniem. I uwielbiłem, i jeszcze uwielbię! To ogarnąwszy wiarą, Benedykt zobaczył, że także i w jego życiu Bóg uwielbił Imię swoje od początku.

    Bracia śpiewali właśnie w chórze klasztornym, a ich umierający opat zapragnął nagle przyłączyć się do nich raz jeszcze, by móc wejść prosto z ziemskiej liturgii w niebieską, wejść w niebieską wspólnotę prosto z ziemskiej, jakby na znak, że kiedyś oni wszyscy wejdą tam za nim. Przerwali antyfonę, widząc go w drzwiach; powstało zamieszanie, kilku podjęło śpiew, kilku rzuciło się, by go podtrzymać. Nie zdołał już dojść na swoje miejsce; stojąc na środku, a raczej wisząc na ich ramionach, podniósł jeszcze ręce, jak zwykle je podnosił do modlitwy, i odśpiewał z nimi pochwalny hymn Zachariasza:

    – Błogosławiony Pan…!

    A kiedy na Chwała Ojcu bracia schylili się w głębokim pokłonie, jego ciało osunęło się jeszcze niżej w akcie ostatecznego, najpełniejszego uwielbienia.

    s. Małgorzata Borkowska OSB/Deon.pl

    fragment książki „Twarze Ojców Pustyni”

    Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.

    _____________________________________________________________________________________

    Z medalikiem św. Benedykta w życie

    Awers i rewers medalika św. Benedykta

     Archiwum autorki

    ***

    Awers i rewers medalika św. Benedykta

    W miesiącu lipcu teksty liturgiczne przypominają głównego patrona Europy św. Benedykta. Jego święto obchodzone jest w Kościele katolickim, anglikańskim i ewangelickim w dniu 11 lipca na pamiątkę przeniesienia relikwii świętego z Monte Cassino do opactwa Fleury (11 lipca 673 r.). To doroczne święto ustanowił papież Paweł VI, gdy w 1964 r. w trakcie Soboru Watykańskiego II ogłosił św. Benedykta patronem Europy, podkreślając w ten sposób rolę, jaką zakony oparte na jego regule odegrały w łączeniu tradycji Wschodu i Zachodu oraz w cywilizowaniu Europy.

    Główny patron Europy

    Św. Benedykt urodził się ok. 480 r. w Nursji we Włoszech, jako brat bliźniak św. Scholastyki. Jego życie znamy dzięki II Księdze Dialogów św. Grzegorza Wielkiego, który napisał je w formie opowiadań, pełnych cudownych i budujących wydarzeń. Św. Benedykt podjął w Rzymie studia literackie i prawnicze. Jednak niespokojne i rozwiązłe życie młodzieży skłoniło go do schronienia się na pustkowiu. Mając więc dwadzieścia lat został pustelnikiem w Subiaco, gdzie pozyskał sobie wielu uczniów. Na prośbę pobliskiej wspólnoty mnichów, został przełożonym ich monasteru.

    W roku 529 założył klasztor na Monte Cassino – w miejscu dawnej świątyni pogańskiej, gdzie opracował nową regułę monastyczną. Od jego imienia zakon żyjący według tej reguły nosi nazwę benedyktynów. Reguła została następnie przyjęta przez wiele zachodnich klasztorów (do 1595 r. przyjęło ją ponad 100 zakonów).

    Jako mnich św. Benedykt był człowiekiem praktycznym, szczerym i prostym. Łączył w sobie wymagania dyscypliny z szacunkiem dla osoby ludzkiej. Katolicy wierzą, że miał dar przepowiadania przyszłości, czynienia cudów i uzdrawiania za pomocą modlitwy. Święty zmarł w założonej przez siebie wspólnocie i pochowano go we wspólnym grobie z jego siostrą św. Scholastyką.

    Św. Benedykta uważa się za wielkiego organizatora życia zakonnego, a zakony oparte na regule przez niego ułożonej wyniosły na ołtarze ok. 5500 świętych i błogosławionych. Z nich też wywodzi się 24 papieży i 5000 biskupów. W tradycji zachodniej święty uważany jest nie tylko za patrona wielu zakonów, ale też zawodów, w tym: architektów, górników, inżynierów, nauczycieli, uczniów, wydawców oraz ludzi konających. Czczony jest także jako patron pokoju i pracy, a od 1964 r. jest głównym patronem Europy.

    Dzieje medalika św. Benedykta

    Z osobą św. Benedykta kojarzy się nierozłącznie medalik, zwany medalikiem św. Benedykta, który w obecnych czasach nabywa niejako nowej popularności, zapewne dlatego, że obserwujemy odchodzenie Europy od jej pierwotnych wartości chrześcijańskich. Warto więc przypomnieć sobie dzieje i znaczenie tego medalika, którego symbolika jest obecnie wyjątkowo aktualna i dla wielu stanowi nieocenioną pomoc w praktykowaniu życia pobożnego.

    Medalik stał się ogólnie znany w XI wieku dzięki cudownemu uzdrowieniu młodego człowieka ukąszonego przez węża. Gdy żadne leki nie skutkowały i chory był już w agonii, we śnie ujrzał starca. Rozpoznał w nim św. Benedykta, który dotknął jego rany trzymanym w ręce krzyżem i choroba ustąpiła. Wkrótce człowiek ten został mnichem, a niedługo potem wstąpił na tron papieski jako Leon IX (późniejszy święty) i gorliwie krzewił kult św. Benedykta.

    W XII wieku w Bawarii odbywał się proces kobiet zajmujących się czarami. Oznajmiły one, że nie mogły szkodzić klasztorowi, gdyż na jego murach mnisi umieścili medal św. Benedykta. W wyniku tego procesu wzrósł kult medalika, na którym przedstawiony jest na awersie św. Benedykt z krzyżem w ręce. Wokół postaci świętego widnieje prośba o jego wstawiennictwo przy śmierci: „Niech jego obecność broni nas w chwili śmierci”. Na rewersie widnieje szereg liter, z których każda jest początkiem wyrazu łacińskiego. Medalik łączy więc w sobie kult krzyża Zbawiciela i św. Benedykta. Krzyż, który jest znakiem miłości, zwycięża śmierć i grzech – dokładnie to, co niszczy nas na co dzień. Z prawej strony świętego widzimy pęknięty kielich, z którego wypełza wąż, z lewej stoi kruk. Oba te symbole nawiązują do wydarzeń z życia św. Benedykta.

    Symbolika medalika św. Benedykta

    Na drugiej stronie medalika pośrodku znajduje się znak krzyża. Ponad nim widnieje najważniejszy przekaz i dewiza zakonu św. Benedykta – słowo „pax”, czyli pokój. W czterech częściach wyznaczonych ramionami krzyża mamy litery CSPB, które stanowią skrót: „Krzyż św. Ojca Benedykta”. Na krzyżu, pionowo znajdują się litery CSSML, co oznacza: „Krzyż święty niech będzie mi światłem”. Skrót na poziomej belce NDSMD mówi: „Diabeł niech nie będzie mi przewodnikiem”. Na obrzeżu medalika znajduje się napis: VRSNSMV – SMQLIVB, co znaczy „Idź precz szatanie, nie kuś mnie do próżności. Złe jest to, co podsuwasz, sam pij swoją truciznę”. Już z samego opisu łatwo się domyślać, że zawiera on modlitwę o odpędzenie diabła, czyli ma moc egzorcyzmu. To właśnie liczne świadectwa o skuteczności modlitwy przypisanej do tego medalika i autorytet Kościoła sprawiły, że cieszy się on tak dużą popularnością.

    Wszystkie myśli wypisane po obu stronach medalika przypominają, jak żyć, jak patrzeć na krzyż i cierpienie, na trudności i codzienne pokusy. Medalik św. Benedykta to nie tyle wizerunek świętego, ile drogowskaz, który prowadzi drogą pokoju przez codzienne zawirowania życia. Moc znaku Krzyża świętego jest tak wielka i straszna dla szatana, że stanowi on tarczę, poza którą możemy się czuć bezpieczni. Aprobata Kościoła, wydana w Rzymie w roku 1857, jest dowodem na to, że używając tego medalika i modląc się przez wstawiennictwo św. Benedykta, można uprosić u Pana Boga wiele łask.

    Zastosowanie medalika św. Benedykta

    Medalik św. Benedykta jest skuteczny w następujących przypadkach: niweczy zabobony i wpływy złego ducha, broni człowieka przed diabłem, nawraca grzeszników, chroni przed pokusami nieczystymi, niweczy siłę trucizny, oddala zarazę, przywraca zdrowie, a matkom zapewnia szczęśliwy poród, chroni przed piorunami i nawałnicami.

    Używany jest zazwyczaj w formie małego medalika, przeznaczonego głównie do noszenia na szyi, ale czasami też spotyka się większe medale i medaliony, umieszczane na ścianach, bądź w różnych miejscach, jako przedmiot kultu religijnego lub zawieszane na ścianach czy drzwiach w razie epidemii i zaraźliwych chorób. Przy budowie domów, kościołów itp. jest zwyczaj wmurowywania medalika w fundamenty. Dla zabezpieczenia przeciw robactwu na polach, w ogrodach, sadach, medalik zakopuje się w ziemi. W domostwach, gdzie jest studnia, umieszcza się poświęcony medalik w studni. Taka woda używana z wiarą pomaga ludziom i zwierzętom zachować zdrowie.

    Wiernym pragnącym otrzymać szczególną pomoc zaleca się odmawianie modlitwy „Zdrowaś Maryjo” i „Chwała Ojcu” oraz słowa modlitwy umieszczone na medaliku: „Niech święty Krzyż będzie moim światłem, a smok niech nie będzie mym panem. Odejdź szatanie i nie skłaniaj mnie nigdy do marności. Napój, który wlewasz jest zatruty, wypij sam swoją truciznę”. Łaski duchowe i doczesne, otrzymane za pośrednictwem poświęconego medalika św. Benedykta, są niezliczone. Oczywiście nie ma tu mowy o jego roli jako talizmanu i nie można traktować medalika zabobonnie. Jest to zawsze działanie Bożego miłosierdzia, którego wzywamy z ufnością poprzez zasługi św. Benedykta.

    Zachęta do stosowania medalika św. Benedykta

    Używanie medalika św. Benedykta poleca jabłonowska patronka – bł. Matka Maria Karłowska, która darzyła tego świętego wielką czcią za jego stałą i zwycięską walkę z szatanem. Rozumiejąc, że cały jej apostolat polegał na wyrywaniu dusz złemu duchowi, u św. Benedykta szukała skutecznej pomocy dla siebie i dla swego dzieła. Dlatego rozdawała i zachęcała do noszenia medalika św. Benedykta i zwracania się do świętego z modlitwą. Osoby, które to czyniły zaświadczają, że doznawały wyjątkowej opieki i pomocy Bożej. W modlitewniku swego zgromadzenia zakonnego od jego początków bł. Maria umieściła wezwanie do św. Benedykta: „Św. Benedykcie, zwalcz szatana”, ponieważ w charyzmacie Zgromadzenia Sióstr Pasterek leży walka ze złym duchem. Siostry pasterki do chwili obecnej każdego dnia właśnie tak przyzywają pomocy tego świętego patrona. Dla ochrony domów razem z cudownymi medalikami Niepokalanej, bł. Matka Maria do fundamentów wkładała medaliki św. Benedykta.

    Dziś dzięki rozwojowi techniki medalik św. Benedykta stał się jeszcze łatwiej dostępny i przybiera rozmaite formy, stanowiąc także element innych dewocjonaliów, np. krzyżyków, różańców. Siostry pasterki przy dużych różańcach zakonnych noszą krzyżyk św. Benedykta. Niemniej jednak medalik zawsze pozostaje i, co warto podkreślić, wciąż stanowi formę modlitwy ukierunkowaną na Jezusa Chrystusa i Jego Krzyż. Warto więc identyfikować się z takim symbolem i dzięki niemu pokazywać, jakimi kierujemy się ideałami i zasadami. Oby Europa powróciła do swego świętego Patrona i na nowo podjęła kierunek, jaki on jej wskazał.

     s. Gaudiosa Dobrska CSDP/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________________________________________

    Ora et labora,

    czyli umiar we wszystkim – św. Benedykt z Nursji

    Ora et labora, czyli umiar we wszystkim – św. Benedykt z Nursji

    Gloria św. Benedykta – Johann Jakob Zeiller, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Jest głównym patronem Europy. Uznawany jest za ojca życia monastycznego w Kościele Zachodnim. Przez swoją regułę zakonną stał się punktem odniesienia dla wielu późniejszych zakonodawców. Do końca XVI wieku ponad 100 zakonów na niej się wzorowało. Przez wieki ponad 20 jego duchowych synów zostało papieżami, ponad 5 tysięcy biskupami. Kościół wyniósł do chwały ołtarzy prawie 6 tysięcy jego braci i sióstr. 11 lipca Kościół wspomina św. Benedykta z Nursji.

    Urodził się około roku 480. Jego ojciec był właścicielem posiadłości ziemskiej. Benedykt miał siostrę bliźniaczkę, św. Scholastykę.
    Naukę rozpoczął w rodzinnej miejscowości. Na dalsze studia literatury i prawa rodzina wysłała go do Rzymu, ale nie zabawił tam długo. Pragnął poświęcić swoje życie Bogu. Opuścił Rzym i osiadł na jakiś czas w okolicach Tivoli, u podnóża wzgórz Prenestini. Niedługo potem udał się do Subiaco, gdzie znalazł odpowiednią grotę i wiódł tam życie pustelnicze.

    Jego obecność została zauważona i szybko zaczęli się pojawiać uczniowie. Dlatego też Benedykt utworzył 12 małych klasztorów, każdy dla 12 uczniów. Mianował przełożonych, którzy mu bezpośrednio podlegali. W ten sposób z pustelnika przerodził się w cenobitę.

    Po jakimś czasie pojawiły się trudności. Św. Grzegorz I Wielki, duchowy syn św. Benedykta, pierwszy papież zakonnik i benedyktyn, od którego czerpiemy informacje o życiu i duchowej sylwetce Świętego, wskazuje, że powodem opuszczenia Subiaco była niechęć miejscowego duchowieństwa. Między innymi z tego powodu Benedykt, zabrał ze sobą najbardziej gorliwych i oddanych uczniów i udał się na Monte Cassino. Tam znajdowały się ruiny starożytnej rzymskiej fortecy, a także pogańska świątynia Jowisza i Apollina.

    Benedykt rozpoczął budowanie klasztoru w roku 529 od wyburzenia pogańskiej świątyni. Szybko powstał klasztor i kościół i zaczęli pojawiać się nowi uczniowie. Benedykt postanowił wtedy spisać regułę, która miała określać ramy życia duchowego i materialnego zakonników.

    Wydarzenia z życia św. Benedykta - Lorenzo Monaco, Public domain, via Wikimedia Commons

    wydarzenia z życia św. Benedykta – Lorenzo Monaco, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Naczelną zasadą reguły zakonnej opracowanej prze św. Benedykta jest poszukiwanie ‘złotego środka’. We wszystkim trzeba zachować umiar. On sam uważał, że te zalecenia spisane dla jego uczniów i naśladowców prowadzą do służby Bogu, „w której nie pragniemy narzucać niczego, co byłoby zbyt ostre lub surowe”. Reguła odchodziła od skrajnej ascezy mnichów wschodnich. Nie koncentrowała się także na formacji intelektualnej. Zarówno w modlitwie, w praktykach pokutnych, w pracy i odpoczynku, w codziennym życiu, nawet jedzeniu i piciu, zalecała umiar.

    Celem była służba Bogu. Wszystko było jej podporządkowane. Odzwierciedliła to dewiza św. Benedykta – Ora et labora – módl się i pracuj. Jego reguła zakonna miała wielki wpływ na rozwój życia monastycznego w Europie i na całym świecie.

    Najprawdopodobniej Benedykt nie przyjął święceń kapłańskich. Zmarł 21 marca 547 roku. Został pochowany na Monte Cassino we wspólnym grobie ze swoją siostrą bliźniaczką, św. Scholastyką. Po najeździe i zniszczeniu klasztoru przez Longobardów, ich relikwie przeniesiono 11 lipca 673 roku do Fleur we Francji. Na pamiątkę tego wydarzenia, Paweł VI ustanowił doroczne święto i liturgiczne obchody św. Benedykta, jako głównego patrona Europy.

    W ikonografii św. Benedykt ukazywany jest w habicie benedyktyńskim, w kukulli, czyli wierzchnim okryciu z szerokimi rękawami i kapturem, z krzyżem w dłoni. Jego atrybuty to anioł, kruk z chlebem w dziobie, księga reguły w ręce, infuła u nóg z napisem ‘Synu, bądź posłuszny’.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 lipca

    Święty Antoni Peczerski, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Gwalbert, opat
    ***
    Święty Antoni Peczerski

    Jego pierwotne imię to Antypas. Pochodził z grodu Lubecz nad Dnieprem, leżącego na północ od Kijowa (obecnie miasto w obwodzie czernihowskim na Ukrainie, przy granicy z Białorusią). Urodził się w roku 963 (lub 983). Jako młody człowiek zapoznał się z życiem zakonnym na górze Athos. Tam złożył śluby zakonne i przyjął imię Antoni. Po powrocie na Ruś zajął pieczarę w pobliżu Kijowa, w której wiódł surowe życie pustelnika. Od tego miejsca otrzymał przydomek “Peczerski” (lub “Kijowsko-Peczerski”).
    Mnich stał się sławny w okolicy. Po pewnym czasie zaczęli gromadzić się wokół niego uczniowie. Z ich pomocą powiększył pieczarę i urządził w niej cerkiew. Wokół wydrążono groty-cele. Dał tym samym początek Ławrze Pieczerskiej (Peczorskiej), najsłynniejszemu klasztorowi na Rusi, zwanemu matką monasterów. Początkowo Antoni sam kierował życiem mnichów, które wypełniała praca, czuwanie i modlitwa; zakonnicy troszczyli się o wstrzemięźliwość, umartwiali swoje ciała. Kiedy życie wspólnoty było w miarę zorganizowane, mianował igumena, a sam usunął się do osobnej groty, której nie opuszczał przez 40 lat. Po radę przychodzili tam nie tylko mnisi, ale przybywała licznie także ludność ziem ruskich, prosząc o modlitwę, dzięki której chorzy odzyskiwali zdrowie. Za wstawiennictwem Antoniego działy się liczne cuda.
    Zmarł 10 lipca (lub 27 maja) 1073, mając prawdopodobnie 90 lat. Ruś widziała w nim ojca życia monastycznego, związanego z tradycją wschodnią. Ławra Peczerska była przez lata rozbudowywana i przez wieki trwało tu życie monastyczne. Obecnie mieści się w niej siedziba zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego. Obiekt został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1990 r., a po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości (1991 r.) gruntownie odnowiony i ponownie konsekrowany w 2000 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 lipca

    Święci męczennicy
    Augustyn Zhao Rong i Leon Mangin, prezbiterzy,
    i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Weronika Giuliani, dziewica
      •  Błogosławiona Joanna Scopelli, zakonnica
      •  Święci męczennicy z Gorkum
      •  Święty Hadrian III, papież
      •  Błogosławiony Adrian Fortescue, męczennik
      •  Błogosławiony Fidelis Chojnacki, zakonnik i męczennik
    ***
    Święci Augustyn Zhao Rong i Towarzysze

    Początki ewangelizacji Chin sięgają V w., ale misje europejskie w tym kraju rozwinęły się szczególnie w czasach nowożytnych, poczynając od XVI w. W ciągu minionych stuleci Kościół katolicki w Chinach wzrastał nieprzerwanie, choć w niektórych okresach i regionach bywał prześladowany. Za pierwszego męczennika uznawany jest o. Franciszek Fernandez de Capillas, hiszpański dominikanin, umęczony w 1648 r., beatyfikowany w 1909 r. Wchodzi on w skład 120-osobowej grupy męczenników kanonizowanych 1 października 2000 r., której przewodzi Augustyn Zhao Rong, pierwszy chiński kapłan umęczony za wiarę. Pozostali męczennicy to w części europejscy zakonnicy – członkowie zgromadzeń, którym Stolica Apostolska powierzyła prowadzenie misji w różnych regionach Chin (jezuici, franciszkanie, dominikanie, salezjanie i członkowie Paryskich Misji Zagranicznych) – a w części rodowici Chińczycy – biskupi, kapłani i świeccy, mężczyźni i kobiety. Najmłodszy z nich miał zaledwie 9 lat.
    Augustyn Zhao Rong pochodził z prowincji Syczuan. W wieku 20 lat zaciągnął się do wojska i wchodził w skład oddziału, który eskortował do Pekinu grupę chrześcijańskich więźniów. Uderzyła go ich cierpliwość i odwaga. Ponownie zetknął się z chrześcijanami w prowincji Wuczuan, gdzie poznał uwięzionego o. Marcina Moye. Przykład wiary i miłości tego kapłana oraz jego katecheza skłoniły Augustyna do przyjęcia chrześcijaństwa. Otrzymał chrzest z rąk o. Moye w wieku 30 lat. Przez następnych pięć lat przygotowywał się do kapłaństwa i przyjął święcenia w 1781 r. Przez wiele lat pełnił posługę kapłańską. W okresie prześladowań wszczętych za panowania cesarza Jiaqinga został aresztowany, gdy udzielał sakramentów choremu. Uwięziony w Chengdu, został skazany na dotkliwą karę cielesną, choć miał już 69 lat. Otrzymał 60 uderzeń bambusowym kijem w kostki i 80 policzków zadanych skórzaną podeszwą. Zmarł w więzieniu kilka dni później, 27 stycznia 1815 r. Jest pierwszym kapłanem-męczennikiem pochodzącym z Chin.Pod koniec XIX w. prześladowania katolików w Chinach nasiliły się. Nieporadna cesarzowa-wdowa Cixi szukała oparcia w stronnictwie staromandżurskim, które dla swych celów zmobilizowało wojowników fanatycznej sekty, nazywanych bokserami. Swoją nienawiść do obcych ześrodkowali oni na chrześcijanach. Zaczęli więc napadać na kościoły, palić je, potem masowo mordować wiernych. W okręgu Xiangchenggen pierwszym znakiem nadciągających pogromów była śmierć dwóch jezuitów francuskich. Ojcowie Remigiusz Isoré i Modest Andlauer zginęli przy ołtarzu skromnej kaplicy w On-Y. Było to wyraźne ostrzeżenie dla licznych chrześcijan z tych okolic. Pod kierownictwem ojca Mangin schronili się oni w Czu-Kia-cho, bo istniała tam szansa obrony i ocalenia. W obwarowanym miasteczku odparli kilka ataków, kiedy jednak bokserów wsparły oddziały regularnej armii, obrona nie miała już żadnych szans. Ostatniego ratunku szukali w kościele. Zginęli wszyscy. Ojcowie Mangin i Den ponieśli śmierć przy ołtarzu, inni znaleźli ją w płomieniach podpalonej świątyni lub w jej pobliżu, jeszcze inni wtedy, gdy próbowali ratować się ucieczką. Śmierć poniosło wówczas około 1800 chrześcijan, ponadto około 1200 zginęło w okolicach miasteczka. Nikt nie zdołał wówczas spisać ich imion i nazwisk. Ustalono je znacznie później, i to jedynie w pięćdziesięciu sześciu wypadkach. Tych też pięćdziesięciu sześciu Pius XII beatyfikował w roku 1955, a kanonizował – wraz z innymi męczennikami chińskimi – papież św. Jan Paweł II w 2000 r. Duchowymi przywódcami męczenników z okresu powstania bokserów byli jezuiccy kapłani: Leon Ignacy Mangin, Paweł Denn, Remigiusz Isoré i Modest Andlauer.

    Święty Leon Mangin

    Leon Ignacy Mangin urodził się 31 lipca 1857 r. w Verny, w Lotaryngii, jako jedenaste z dzieci miejscowego sędziego pokoju. Nauki pobierał w kolegiach w Metzu i Amiens. W roku 1875 wstąpił do jezuitów. Pod koniec studiów filozoficznych, odbywanych w Liége, wezwano go do wyruszenia na misje. W Tien-Tsinie ukończył teologię i w lipcu 1886 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Pracował potem na wielu stacjach misyjnych w prowincji Hopej, poważany przez władze cywilne i ceniony dla swej energii w działaniu i pogodnego usposobienia. Gdy nadeszło prześladowanie, wszystkich podtrzymywał na duchu. Potem zachęcał wiernych, by pozostali w kościele. Gdy padł pierwszy strzał, Maria Czu-Ou-Czen osłoniła go własnym ciałem. Potem zapaliła mu się sutanna. Padł przeszyty drugą serią pocisków.Z nim razem zginął ks. Paweł Denn. Urodził się 1 kwietnia 1847 w Lille. W 1872 wstąpił do jezuitów i tego samego roku wysłany został do Chin. W osiem lat później otrzymał tam święcenia kapłańskie. Pracował w kilku ośrodkach, a w Tcian-Kia-Tcioang był rektorem. Pod koniec dołączył do wspólnoty kierowanej przez o. Mangin. Zginął u jego stóp, gdy ukląkł, by przyjąć absolucję.
    Remigiusz Isoré urodził się 22 kwietnia 1852 r. w Bambecque, na terenie francuskiej Flandrii. Studiował w Cambrai, a przez jakiś czas był prefektem w Roubaix. W roku 1875 wstąpił do zakonu. Studia kończył już w Chinach, gdzie też w roku 1886 otrzymał święcenia kapłańskie. Przez jakiś czas uczył w kolegium w Tcian-Kia-Tcioang, potem obsługiwał stację i szkołę w On-Y. Tam też zginął, stojąc przy ołtarzu.
    Modest Andlauer był Alzatczykiem. Urodził się w Strasburgu. W roku 1877 wstąpił do jezuitów. Nauczał w Amiens, Lille i Brescii, ale marzył o misjach i męczeństwie. Wreszcie w roku 1882 mógł wyjechać do Chin. Zginął tam razem z o. Isoré, miesiąc przed innymi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 lipca

    Święty Jan z Dukli, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Edgar Spokojny, król
      •  Święty Eugeniusz III, papież
      •  Święty Kilian, biskup i męczennik
      •  Błogosławiony Piotr Eremita, zakonnik
      •  Święci Akwila i Pryscylla
    ***
    Wspomnienie św. Jana z Dukli zostało przeniesione na dzień 8 lipca po jego kanonizacji – wcześniej obchodzono je 3 października

    .Święty Jan z Dukli

    Jan urodził się w Dukli około roku 1414. O jego rodzicach wiemy tylko tyle, że byli mieszczanami. Nie możemy także nic konkretnego powiedzieć o młodości Jana. Zapewne uczęszczał do miejscowej szkoły, potem udał się do Krakowa. Legenda głosi, że tam studiował, jednak brak źródeł historycznych, które potwierdzałyby ten fakt.
    Według miejscowej tradycji Jan miał już od młodości prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach u stóp góry zwanej Cergową. Do dziś w odległości kilku kilometrów od Dukli znajduje się pustelnia i kościółek drewniany, wystawiony pod wezwaniem św. Jana z Dukli na miejscu, gdzie miał on samotnie prowadzić bogobojne życie.
    Nie znamy przyczyn, dla których Jan opuścił pustelnię i wstąpił do franciszkanów konwentualnych, zapewne w pobliskim Krośnie, w latach 1434-1440. Po nowicjacie i złożeniu profesji zakonnej odbył studia kanoniczne i został wyświęcony na kapłana. Musiały to być studia solidne, skoro Jan został od razu powołany na urząd kaznodziei. Urząd ten bowiem powierzano w klasztorach franciszkańskich kapłanom wyjątkowo uzdolnionym i wewnętrznie uformowanym. Tego wymagał w regule św. Franciszek, założyciel zakonu.
    Jan przez szereg lat piastował także obowiązki gwardiana, czyli przełożonego klasztoru: w Krośnie i we Lwowie. Wreszcie powierzono mu urząd kustosza kustodii, czyli całego okręgu lwowskiego. Po złożeniu tego urzędu ponownie zlecono mu urząd kaznodziei we Lwowie.
    W latach 1453-1454, na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka i biskupa krakowskiego, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, przebywał w Polsce św. Jan Kapistran, reformator franciszkańskiego życia zakonnego. Założył klasztory obserwantów, czyli franciszkanów reguły obostrzonej, w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). W roku 1461 obserwanci założyli również konwent we Lwowie. Od krakowskiego klasztoru pw. św. Bernardyna zaczęto powszechnie nazywać polskich obserwantów bernardynami.
    Jan z Dukli obserwował życie bernardynów i umacniał się ich gorliwością. Postanowił do nich wstąpić. Do roku 1517 franciszkanie konwentualni i obserwanci mieli wspólnego przełożonego generalnego. Jednak przejście z jednego zakonu do drugiego poczytywano zawsze za rodzaj dezercji. Istniały ponadto przepisy w zakonie obserwantów, utrudniające przyjęcie zakonników konwentualnych w obawie o zaniżenie karności i ducha zakonnego. Ojciec Jan musiał więc być dobrze znany, skoro przyjęto go bez wahania. Nadarzyła się zresztą ku temu okazja. Z Czech przybył prowincjał franciszkanów konwentualnych, któremu podlegał Jan. Poprosił prowincjała, by zezwolił mu wstąpić do obserwantów. Według relacji miejscowej tradycji prowincjał, sądząc, że Jan chce odwiedzić kogoś w konwencie obserwantów, chętnie się zgodził. Kiedy zaś spostrzegł swoją pomyłkę, nie mógł już zmusić o. Jana do powrotu. Było to prawdopodobnie w roku 1463.
    Chociaż o. Jan był wtedy już starszy, przeżył u obserwantów jeszcze 21 lat. Krótki czas przebywał w Poznaniu, by następnie powrócić do ukochanego Lwowa i tam spędzić resztę życia. Tu powierzono mu funkcję kaznodziei i spowiednika. Pod koniec życia miał utracić wzrok. Jako dorobek wielu lat pracy kaznodziejskiej zostawił zbiór kazań, które jednak zaginęły. Rozmiłowany w modlitwie, poświęcał na nią długie godziny. Dla dokładnego zapoznania się z konstytucjami nowego zakonu wczytywał się w nie pilnie, a gdy utracił wzrok, prosił, by odczytywał mu je kleryk, bo chciał się ich wyuczyć na pamięć. Do ślepoty dołączyła się ponadto choroba bezwładu nóg.
    Jan oddał Bogu ducha w konwencie lwowskim 29 września 1484 roku. Pochowano go w kościele klasztornym, w chórze zakonnym, za wielkim ołtarzem. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że zaraz po jego śmierci wierni zaczęli gromadzić się w pobliżu jego grobu i modlić się do niego o łaski. W roku 1487 obserwanci wystarali się u papieża, Innocentego VIII, o zezwolenie na “podniesienie ciała”, co równało się pozwoleniu na oddawanie mu czci publicznej. Zezwolenie przywiózł ze sobą z Rzymu komisarz generała zakonu, o. Ludwik de la Torre, ale sam akt przeniesienia odbył się dopiero w roku 1521. Nowy grób umieszczono nad posadzką w prezbiterium po prawej stronie. W roku 1608 z racji budowy nowego kościoła wystawiono marmurowy sarkofag, przeniesiony w roku 1740 za wielki ołtarz.
    Do roku 1946 trumienka z relikwiami Jana znajdowała się we Lwowie, w latach 1946-1974 w kościele bernardynów w Rzeszowie, obecnie zaś jest w Dukli.
    Liczne łaski, otrzymywane za pośrednictwem sługi Bożego, ściągały do jego grobu nie tylko katolików, ale także prawosławnych i Ormian. Mnożyły się także wota dziękczynne. Kiedy w roku 1648 Lwów został ocalony w czasie oblężenia przez Bohdana Chmielnickiego, przypisywano to wstawiennictwu Jana z Dukli, gdyż gorąco modlono się do niego. Proces kanoniczny rozpoczął się w roku 1615. Prośbę o beatyfikację przesłał do Rzymu król Zygmunt III Waza i biskupi polscy, jak też wielu senatorów. Proces, wiele razy przerywany, został wreszcie ukończony szczęśliwie w roku 1731. Na podstawie nieprzerwanego kultu, jakim sługa Boży się cieszył, papież Klemens XII w roku 1733 ogłosił ojca Jana błogosławionym, wyznaczając na dzień jego święta 19 lipca. Termin ten, kilka razy przenoszony, reforma kalendarza liturgicznego w Polsce w roku 1974 ustaliła na 3 października. Po kanonizacji jednak przesunięto go na dzień 8 lipca.
    W roku 1739 na prośbę króla Augusta III Sasa, biskupów i kapituł katedralnych oraz magistratu lwowskiego papież Klemens XII ogłosił bł. Jana z Dukli patronem Korony oraz Litwy. Papież Benedykt XIV nadał odpust zupełny na doroczną uroczystość bł. Jana dla kościołów obserwantów w Polsce (1742). Już w roku 1754 król August III Sas wniósł prośbę do Rzymu o kanonizację bł. Jana z Dukli. Prośbę ponowił król Stanisław August Poniatowski w roku 1764, uczynił to również sejm polski. Niewola jednak przerwała zabiegi. Dopiero w roku 1957 Episkopat Polski wystąpił do Stolicy Świętej z ponowną prośbą. Kanonizacji dokonał w Krośnie papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w dniu 10 czerwca 1997 r.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie zakonnika, czasami jako niewidomy. Jego atrybutem są promienie światła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Święty Jan z Dukli

    Krótka biografia świętego

    autor: Maciej Górnicki, LICENCJA: 0

    ***

    Urodził się w Dukli (archidiecezja przemyska) w rodzinie mieszczańskiej około 1414 r. Uczył się w rodzinnym mieście, jak też później w Krakowie. Jako młodzieniec przez pewien czas przebywał na pustelni w pobliskich Dukli lasach pod górą Cergową. Przez modlitwę i samotność zapewne chciał wyrobić sobie właściwe spojrzenie na sprawy otaczającego go świata oraz być bardziej blisko Boga. Po opuszczeniu pustelni (1433-1440) postanowił zostać kapłanem zakonnym i wstąpił do franciszkanów konwentualnych (noszą czarne habity, jak obecnie w Niepokalanowie). Po odbyciu nowicjatu i złożeniu profesji zakonnej, nasz Patron odbył wymagane prawem studia i otrzymał święcenia kapłańskie. Z pewnością św. Jan należał do zdolnych studentów, skoro od razu po święceniach powierzono mu urząd kaznodziei. Warto wiedzieć, że dawniej, nie tak jak dzisiaj, nie wszyscy nowo wyświęceni mogli głosić kazania. Zdarzało się, że byli księża wyświęcani do sprawowania jedynie Mszy Świętej (ad solam Missam). W klasztorach franciszkańskich, zgodnie z poleceniem założyciela św. Franciszka z Asyżu, kaznodziejami mogli być tylko wybitnie zdolni i urobieni wewnętrznie kapłani. Oprócz głoszenia słowa Bożego św. Jan przez wiele lat pełnił funkcję gwardiana, czyli przełożonego klasztoru w pobliskim Dukli Krośnie oraz we Lwowie. Także powierzono mu urząd kustosza kustodii, tzn. przełożonego franciszkańskiego okręgu lwowskiego. Po zakończeniu tego ostatniego ważnego urzędu, św. Jan znów był kaznodzieją we Lwowie.

    Franciszkanie w wieku XV przeżywali pewien kryzys, gdy chodzi o zachowanie pierwotnej reguły zakonnej. Z tego powodu doszło do reformy części zakonu św. Franciszka z Asyżu. Na czele tego ruchu zmierzającego do obostrzenia reguły zakonnej stał św. Bernardyn ze Sieny (+1444) i jego duchowy uczeń św. Jan Kapistran (+1456). Zreformowani przez św. Bernardyna zakonnicy nazywani byli obserwantami (obostrzona reguła), a w Polsce bernardynami od krakowskiego klasztoru pod wezwaniem św. Bernardyna. Św. Jan Kapistran przebywał na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka przez osiem miesięcy w Polsce, głosząc w Krakowie i we Wrocławiu płomienne kazania, wskutek których wielu świeckich i duchownych nawracało się do bardziej gorliwego sposobu życia. Św. Jan Kapistran założył w Krakowie i w Warszawie (1453-1454) klasztory bernardyńskie. Wkrótce taki klasztor powstał również i we Lwowie. Św. Jan obserwował gorliwe życie bernardynów doszedł do przekonania, że powinien być w ich gronie. Uczynił tak w roku 1463, mając blisko 60 lat. U bernardynów przebywał 21 lat, przez krótki okres w Poznaniu, a następnie aż do śmierci we Lwowie. Przełożeni znów polecili św. Janowi pełnić funkcję kaznodziei i spowiednika. Wówczas zasłynął jako wybitny mówca (głosił także kazania po niemiecku do Niemców, mieszkańców Lwowa) i spowiednik. Nawet po utracie wzroku oraz cierpiąc na niedowład nóg z wielką gorliwością spełniał posługę kapłańską, szczególnie z wielką miłością traktował penitentów w konfesjonale. Św. Jan pragnął być gorliwym zakonnikiem, starał się na pamięć przyswoić regułę swojego zakonu, po utracie wzroku prosił kleryka, aby czytał mu poszczególne jej punkty w celu lepszego ich zapamiętania. Święty długie godziny spędzał na modlitwie. Pełen zasług, w opinii świętości odszedł do Pana we Lwowie 29 IX 1484 r. Przy grobie św. Jana modlili się nie tylko katolicy, ale także prawosławni i Ormianie, otrzymując liczne łaski. Wstawiennictwu św. Jana przypisuje się cudowne ocalenie Lwowa w roku 1648 podczas oblężenia przez wojska Bohdana Chmielnickiego.

    Papież Klemens XII ogłosił Jana z Dukli błogosławionym w roku 1733, a Jan Paweł II kanonizował błogosławionego w Dukli 10 VI 1997 r. Relikwie św. Jana przebywają w Dukli w Kościele Ojców Bernardynów. Wspomniany papież Klemens XII na prośbę króla, biskupów i kapituł katedralnych ogłosił w roku 1739 bł. Jana patronem Korony i Litwy. Św. Jan jest patronem Archidiecezji Przemyskiej, Lwowa, rycerstwa polskiego, jego postać widnieje w herbie Dukli. W ikonografii przedstawia się św. Jana jako niewidomego, w habicie franciszkańskim, padają na niego promienie światła.

    Liturgiczny obchód ku czci św. Jana z Dukli przypada na dzień 8 lipca i ma rangę wspomnienia obowiązkowego. W kolekcie mszalnej wspomina się, że Bóg obdarzył św. Jana cnotami: pokory i cierpliwości, o co też Pana prosimy. Modlitwa nad darami zawiera prośbę, abyśmy nie mieli ducha wyniosłości, ale zostali wywyższeni w wiecznej chwale dzięki wstawiennictwu naszego Patrona, człowieka pokornego i cierpliwego dzięki ofierze mszalnej. Po Komunii zanosimy do Boga błaganie, abyśmy za przykładem św. Jana z Dukli zawsze przede wszystkim szukali Boga i wobec świata nosili w sobie obraz zmartwychwstałego Chrystusa.

    Szczególnie w dzień 8 lipca polecajmy św. Janowi z Dukli sprawy naszej Ojczyzny.

    Stanisław Hołoduk

    Czas Miłosierdzia/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 lipca

    Błogosławiona
    Maria Romero Meneses, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Benedykt XI, papież
      •  Święci męczennicy Grzegorz Grassi, biskup, Herminia, dziewica, i Towarzysze
      •  Błogosławiony Piotr To Rot, męczennik
      •  Święty Firmin z Amiens, biskup i męczennik
    ***
    Błogosławiona Maria Romero Meneses

    Maria urodziła się 13 stycznia 1902 roku w Granadzie w Nikaragui. Była jedenastym z trzynaściorga rodzeństwa. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła w pięknym domu, odizolowanym od ubogich przedmieść. Od ojca, Feliksa Romero Menesesa, który był ministrem rządu, a równocześnie człowiekiem wrażliwym na ludzką nędzę, Maria nauczyła się miłości do potrzebujących. Rodzice starali się zapewnić swoim dzieciom dostatnie życie i dobre wykształcenie. Liczyli na to, że córka wybierze drogę kariery. Ona jednak odkryła w sobie powołanie do życia zakonnego i w 1923 r. wstąpiła do zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki, popularnie zwanych salezjankami. Po odbyciu nowicjatu złożyła czasowe śluby zakonne w San Salwador, a profesję wieczystą w Nikaragui.
    Pierwszą placówką, na której przyszło jej pracować, była szkoła żeńska w San Jose, w Kostaryce. Maria łączyła pracę wychowawczą w szkole z działalnością charytatywną. Idąc za przykładem św. Jana Bosko, zajmowała się biednymi i opuszczonymi dziewczętami w mieście i w okolicznych wioskach. Gromadziła je w oratorium, a do pomocy angażowała uczennice. Grupę tych pomocnic nazwała “małymi misjonarkami”. Razem z nimi modliła się i sprawowała opiekę nad ubogimi dziewczętami. Praca przynosiła wspaniałe owoce. Wkrótce Maria zrezygnowała z posady nauczycielki i poświęciła się katechizowaniu dzieci i dorosłych oraz opiece nad potrzebującymi. Założyła specjalną wioskę dla najuboższych rodzin, zapewniając każdej z nich własny dom. Siłę do pracy charytatywnej czerpała z nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. W 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa, wraz ze swymi siostrami otworzyła “małą misję”. Zachęcała je słowami: “Pójdziemy do domów, pomożemy je wyczyścić, wymyć, uporządkować. Zaniesiemy tam ubrania i coś do zjedzenia. Pamiętajmy jednak, że jeżeli zaniesiemy tym biednym tylko mleko i ubrania, a nie zaniesiemy im Jezusa – staną się jeszcze biedniejsi niż przedtem”.
    Dzięki jej staraniom w centrum San Jose został zbudowany kościół poświęcony Najświętszej Maryi Pannie. Z czasem powstało 36 oratoriów, w których zbierały się dziewczęta, dzieląc się z siostrami troskami i marzeniami. Pod kierunkiem s. Marii uczyły się katechizmu i otrzymywały pomoc materialną. W 1955 roku około sto rodzin otrzymywało regularnie pomoc, a ponad pięć tysięcy dzieci uczęszczało na katechezę. Widząc tłumy chorych i cierpiących, Maria poprosiła Matkę Bożą o łaskę cudownej wody: “Daj mi tę łaskę i uzdrów chorych biedaków także i tą wodą. Jest zbyt daleko, by pielgrzymować do Lourdes. Chorych na to nie stać”. Wtedy zaczęły się dokonywać cudowne uzdrowienia. Woda z kranu w jej domu cudownie leczyła potrzebujących. Biedacy przychodzili do s. Marii po “wodę Madonny”. Jednak za radą przełożonej, kierowana roztropnością, s. Maria zaprzestała jej rozdawania.
    Zmarła na zawał serca 7 lipca 1977 roku w Nikaragui. Rząd Kostaryki ogłosił ją honorową obywatelką swego kraju, a rada miasta San Jose jej imieniem nazwała jedną z ulic. Do grona błogosławionych zaliczył ją papież św. Jan Paweł II w dniu 14 kwietnia 2002 roku. Jak mówił wówczas: “Córka Maryi Wspomożycielki, potrafiła ukazywać oblicze Chrystusa, który daje się rozpoznać przy łamaniu chleba (…). Kochając Boga żarliwą miłością i bezgranicznie ufając w pomoc Maryi Panny, (…) była wzorową zakonnicą, apostołem i matką ubogich, którym okazywała szczególną troskę, nie wykluczając nikogo”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 lipca

    Błogosławiona
    Maria Teresa Ledóchowska, dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Dominika, dziewica i męczennica
    ***
    Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska

    Maria Teresa urodziła się 29 kwietnia 1863 r. (w czasie powstania styczniowego) w Loosdorf w Austrii, dokąd jej rodzina wyemigrowała po powstaniu listopadowym. 21 grudnia 1873 r. została dopuszczona do pierwszej spowiedzi, a 12 maja 1874 r. do pierwszej Komunii świętej. Sakrament bierzmowania przyjęła w pałacu biskupim 15 lipca 1878 roku. Od najmłodszych lat wykazywała wybitne uzdolnienia literackie, muzyczne i aktorskie. Mając 5 lat napisała mały utwór dla domowników, a jako 9-letnia dziewczynka układała wiersze. Rodzina każdy dzień kończyła wspólnym pacierzem, a w niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej. Matka – niezwykle czuła na niedolę bliźnich, bardzo towarzyska i pogodna – umiała wychować dzieci w karności i sumienności. Ojciec pogłębiał wiedzę dzieci, zapoznając je z historią malarstwa i sztuki, z historią Polski i ojczystą mową.
    W roku 1873 rodzice stracili po raz drugi majątek (pierwszy raz dziadek stracił go za udział w powstaniu listopadowym), na skutek bankructwa instytucji, której akcje wykupili. Ojciec sprzedał więc dobra w Loosdorf i wynajął mieszkanie w St. Polten. Tu dzieci uczęszczały do szkoły Pań Angielskich. Z tej okazji Maria Teresa zapoznała się z dziełem Marii Ward, założycielki tej instytucji. Dokumentem z tych lat jest świadectwo szkolne Marii Teresy Ledóchowskiej, wystawione w 1875 roku, gdy miała lat 12, na którym widnieją same oceny bardzo dobre. Wielkim przeżyciem dla niej była wiadomość o uwięzieniu w Ostrowie Wielkopolskim jej stryja, arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. Posłała do więzienia napisany przez siebie wiersz ku jego czci. W dwa lata potem witała go radośnie w Wiedniu (1875), gdy jako kardynał zatrzymał się tam w drodze do Rzymu. Pierwszą swoją książkę – Mein Polen – jemu właśnie zadedykowała. Było to sprawozdanie z podróży, jaką odbyła po Polsce ze swoim ojcem (1879). Miała wtedy zaledwie 16 lat.
    W 1883 r. Ledóchowscy przenieśli się z Austrii na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej koło Bochni (miejsce urodzenia św. Szymona z Lipnicy), gdzie ojciec wykupił mocno zaniedbany majątek. Powitali ich chlebem i solą burmistrz miasta i ludność w strojach krakowskich. Maria ucieszyła się z powrotu do Polski. Miała wtedy 20 lat. Rychło jednak zaznała, jakie są kłopoty w prowadzeniu gospodarstwa. W porze zimowej chętnie zwiedzała pobliski Kraków i brała udział w towarzyskich zebraniach i zabawach. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dlatego rychło zdobyła sobie wzięcie.
    W zimie 1885 r. zachorowała na ospę i przez wiele tygodni leżała walcząc o życie. Choroba zostawiła ślady na jej twarzy. Organizm był osłabiony, bowiem sześć lat wcześniej Maria Teresa przebyła ciężki tyfus. Ta właśnie choroba uczyniła ją dojrzałą duchowo. Poznała marność tego życia i rozkoszy świata. Zrodziło się w niej postanowienie oddania się na służbę Panu Bogu, jeśli tylko dojdzie do zdrowia. Na ospę zachorował także jej ojciec i zaopatrzony sakramentami zmarł. Pochowany został w Lipnicy. Maria Teresa, sama osłabiona po ciężkiej chorobie, nie była zdolna do prowadzenia majątku. W wyniku starań rodziny, cesarz Franciszek Józef I mianował ją damą dworu wielkich książąt toskańskich – Marii i Ferdynanda IV, którzy po wygnaniu z Włoch rezydowali w zamku cesarskim w Salzburgu. Mimo życia na dworze, Maria Teresa prowadziła życie pełne wewnętrznego skupienia.
    W 1886 r. po raz pierwszy zetknęła się z zakonnicami, które przybyły na dwór arcyksiężnej po datki na misje. Wtedy po raz pierwszy spotkała się z ideą misyjną Kościoła. Jedną z owych sióstr była dawna dama tegoż dworu, hrabina Gelin. Właśnie w tym czasie kardynał Karol Marcial Lavigerie (+ 1892), arcybiskup Algieru, rozwijał ożywioną akcję na rzecz Afryki. Pewnego dnia Maria Teresa dostała do ręki broszurę kardynała, gdzie przeczytała słowa: “Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej”. To było dla niej światłem z nieba. Znalazła cel swojego życia. Postanowiła skończyć z pisaniem dramatów dworskich, a wszystkie swoje siły obrócić dla misji afrykańskiej. W tej sprawie napisała też do stryja, kardynała Ledóchowskiego, który pochwalił jej postanowienie.
    Jej pierwszym krokiem był dramat Zaida Murzynka, wystawiony w teatrze salzburskim i w innych miastach. Ponieważ obowiązki damy dworu zabierały jej zbyt wiele cennego czasu, zwolniła się z nich. Stanęła na czele komitetów antyniewolniczych. Te jednak rychło ją zwolniły, gdyż chciała, aby były to komitety katolickie. Opozycja zaś nalegała, by komitetom nadać charakter międzywyznaniowy. Maria zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek (1890). Zerwała stosunki towarzyskie i oddała się wyłącznie sprawie Afryki. Na własną rękę zaczęła wydawać Echo z Afryki (1890). Nawiązała kontakt korespondencyjny z misjonarzami. Wkrótce korespondencja wzrosła tak dalece, że musiała zaangażować sekretarkę i ekspedientkę. Jednak widząc, że dzieło się rozrasta, w roku 1893 w numerze wrześniowym Echa Afryki rzuciła apel o pomoc. Z pomocą jednego z ojców jezuitów opracowała statut Sodalicji św. Piotra Klawera. 29 kwietnia 1894 r., w swoje 31. urodziny, przedstawiła go na prywatnej audiencji Leonowi XIII do zatwierdzenia. Papież dzieło pochwalił i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Siedzibą sodalicji były początkowo dwa pokoje przy kościele Świętej Trójcy w Salzburgu. Tam też założyła muzeum afrykańskie.

    Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska

    Od roku 1892 Echo z Afryki wychodziło także w języku polskim. Administrację Maria Teresa umieściła przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie zakonnicą była wtedy jej młodsza siostra, Urszula (przyszła założycielka urszulanek szarych Serca Jezusa Konającego, kanonizowana w 2003 r. przez św. Jana Pawła II). W 1894 r. Maria Teresa miała już własną drukarnię. Jako napędową siłę dla maszyn drukarskich wykorzystywała wodę rzeki płynącej w majątku, który zakupiła w Salzburgu. Nową placówkę oddała pod opiekę Maryi Wspomożycielki. Echo z Afryki, a od 1911 roku także Murzynek, zaczęły wychodzić w 12 językach. Tu drukowano nadto broszury misyjne, kalendarze, odezwy itp., a potem katechizmy i książeczki religijne w językach Afryki. W roku 1921 utworzyła akcję Prasy afrykańskiej jako pomoc dla misjonarzy w Afryce. Chodziło o druk książek religijnych w językach tubylczych.
    9 września 1896 r. Maria Teresa złożyła śluby zakonne na ręce kardynała Hellera, biskupa Salzburga. W 1897 r. kardynał zatwierdził konstytucję przez nią ułożoną dla nowego zgromadzenia zakonnego. Dzieło miało trzy stopnie: 1) członkowie zewnętrzni, wspomagający sodalicję; 2) zelatorzy uiszczający ofiary; 3) same zakonnice jako człon wewnętrzny i zasadniczy – prowadzący całe dzieło. W tym samym roku Maria Teresa założyła w Salzburgu drukarnię misyjną. W roku 1899 Święta Kongregacja Rozkrzewiania Wiary, na której czele stał kardynał Ledóchowski, wydała pismo pochwalne, a następnie przyjęła Sodalicję pod swoją bezpośrednią jurysdykcję. 10 czerwca 1904 r. św. Pius X osobnym breve pochwalił dzieło, a w roku 1910 Stolica Apostolska udzieliła mu definitywnej aprobaty.
    W roku 1904 Maria Ledóchowska przeniosła swoją stałą siedzibę do Rzymu. W cztery lata potem udała się osobiście do Polski, aby szerzyć tam ideę misyjną. Na wiadomość o powstaniu Polski niepodległej, Maria Teresa poleciła zatknąć polskie sztandary na domach swego zgromadzenia (1918). W roku 1920 wysłała zapomogę do Polski. Pod koniec jej życia Echo z Afryki miało ok. 100 000 egzemplarzy nakładu. W roku 1901 Maria Teresa założyła przy domu głównym Sodalicji w Rzymie międzynarodowy nowicjat. Także i biura Sodalicji były rozsiane niemal po wszystkich krajach Europy. Przy każdej filii założono muzeum Afryki. Nadto Maria wyjeżdżała do różnych miast z wykładami i odczytami o misjach w Afryce.
    Maria Teresa zmarła 6 lipca 1922 r. w obecności swoich duchowych córek. 10 lipca złożono jej ciało na głównym cmentarzu rzymskim przy bazylice św. Wawrzyńca. Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w roku 1945. Paweł VI w świętym roku jubileuszowym, w niedzielę misyjną 19 października 1975 r., wyniósł ją do chwały ołtarzy. Ciało jej od roku 1934 znajduje się w domu generalnym Sodalicji. W czasie Soboru Watykańskiego II biskupi Afryki licznie nawiedzali grób tej, która całe swoje życie i wszystkie swoje siły poświęciła dla ich ojczystej ziemi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie się sprawom Afryki Maria Teresa zdobyła zaszczytny przydomek Matki Afryki. Jest patronką dzieł misyjnych w Polsce.
    W ikonografii bł. Maria Teresa przedstawiana jest w habicie Sodalicji św. Piotra Klawera, czasami z murzyńskimi dziećmi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________

    FOT. WIKIMEDIACOMMONS/ AUTOR NIEZNANY – TWÓJ PATRON. MARIA TERESA LEDÓCHOWSKA, DOMENA PUBLICZNA, HTTPS://COMMONS.WIKIMEDIA.ORG/W/INDEX.PHP?CURID=36254725 / AI

      

    Kim była bł. Maria Teresa Ledóchowska, patronka dnia dzisiejszego? Odpowiadamy

    „Z rzeczy boskich najbardziej boską jest współpraca nad zbawieniem dusz”. To hasło przyświeca Zgromadzeniu Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera, popularnie zwanego klaweriankami. Założyła je urodzona 160 lat temu bł. Maria Teresa Ledóchowska, którą Kościół katolicki wspomina 6 lipca. Należy ona do najwybitniejszych postaci w Kościele w dziedzinie pracy misyjnej. Dziś przypada 101. rocznica jej śmierci.

    Teresa Ledóchowska ożywiła ducha misyjnego, odkryła nowe drogi współpracy misyjnej, zainteresowała swoją ideą rzesze ludzi. Nawiązała też żywy kontakt z misjami katolickimi w Afryce. W swej działalności była prekursorką soborowej odnowy życia apostolskiego głoszącej, że „Kościół pielgrzymujący jest misyjny ze swej natury” (Dekret Soboru Watykańskiego II o misyjnej działalności Kościoła „Ad gentes divinitus”).

    Urodziła się 29 kwietnia 1863 w Loosdorf w Dolnej Austrii. Jej ojcem był hrabia Antoni Ledóchowski, a matką – pochodząca ze Szwajcarii Józefina Salis-Zizers. Rodzina była głęboko religijna i silnie związana z Polską. Młodszą siostrą Marii Teresy była Julia, założycielka Zgromadzenia szarych urszulanek – św. Urszula Ledóchowska, brat Włodzimierz był w późniejszych latach generałem jezuitów, a stryj Mieczysław – arcybiskupem gnieźnieńsko-poznańskim, a następnie kardynałem i prefektem Kongregacji Rozkrzewiania Wiary (obecnie Ewangelizacji Narodów).

    Dzieciństwo

    Maria Teresa była dzieckiem bardzo zdolnym. Swoje wrażenia z podróży z ojcem do Polski i na Litwę opisała w książce „Mein Polen”, dedykowanej ukochanemu stryjowi, kard. Mieczysławowi Ledóchowskiemu. „Dla Boga i mojej ukochanej Ojczyzny!” – oto hasło, które powinno mi towarzyszyć” – napisała 16-letnia wówczas dziewczyna.

    W 1883 r. rodzina przeniosła się na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej. W dwa lata później Maria Teresa zachorowała na ospę i zaraziła ojca, który wkrótce zmarł. To przeżycie oraz wiadomość, że jej siostra zamierza wstąpić do sióstr urszulanek w Krakowie spowodowały, że ona także chciała „uczynić coś wielkiego dla Pana Boga”.

    fot. youtube zrzut ekranu

    ***

    W latach 1885-89 była damą dworu toskańskiego w Salzburgu. Tam zetknęła się z franciszkankami misjonarkami Maryi, od których po raz pierwszy usłyszała o misjach. Bolała nad tym, że wychowana w domu głęboko religijnym, nie słyszała o działalności misyjnej Kościoła. Również w Salzburgu zapoznała się z działalnością kardynała Charlesa Martiala Allemanda Lavigerie (1825-92), założyciela Zgromadzeń: Misjonarzy Afryki, zwanego (od koloru habitu) „ojcami białymi” i Misjonarek Afryki.

    Spotkanie z prymasem Afryki (taki tytuł nosił kardynał od 1884) latem 1889 w Szwajcarii wywarło decydujący wpływ na jej dalszą działalność. Ona również pragnęła poświęcić się całkowicie misjom afrykańskim i walce z niewolnictwem. Zrezygnowała więc ze stanowiska damy dworu i zamieszkała u szarytek w Salzburgu. W 1897 r. hrabina kupiła od misjonarzy z Lieferinga posiadłość w Lengfelden koło Salzburga, gdzie wybudowała Dom Misyjny Maria Sorg (Maryi Wspomożycielki) i założyła Sodalicję św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich. Ten hiszpański jezuita (1580-1654), zmarły na terenie dzisiejszej Kolumbii, był wielkim misjonarzem, opiekunem i apostołem niewolników i Murzynów amerykańskich.

    Sodalicja św. Piotra Klawera

    Sodalicja św. Piotra Klawera została ostatecznie zatwierdzona w 1910 jako nowe Zgromadzenie Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich. Jej członkinie były misjonarkami, choć nie udawały się na misje.

    Sodalicja klaweriańska dała impuls do założenia wielu drukarni, muzeów etnograficznych i grup wsparcia religijnego w całej Europie . Zgromadzenie nie podlegało nie Kongregacji dla Spraw Zakonnych, lecz Kongregacji Rozkrzewiania Wiary.

    Założycielka opracowała statuty dla swego stowarzyszenia oparte na konstytucjach św. Ignacego, wedle których m.in. jałmużna miała się łączyć z modlitwą o nawrócenie Afryki oraz wypraszać łaski dla misjonarzy. Nawiązała kontakt z misjonarzami i pod pseudonimem Aleksander Halka zaczęła wydawać czasopismo „Echo z Afryki” z podtytułem: „Pismo miesięczne ilustrowane dla popierania zniesienia niewolnictwa i dla rozszerzenia misji katolickich w Afryce”. Wydawała też „Murzynka” i kilka innych pism w kilkunastu językach. Obecnie w Maria Sorg koło Bergheim mieszka sześć misjonarek klawerianek, które nadal wydają „Echo z Afryki”. Przełożoną domu zakonnego Maria Sorg jest pochodząca z Polski s. Urszula Lorek.

    „Misjonarze i misjonarki mogą być porównywani do pięknej palmy, której owocami są ochrzczone murzyńskie dzieci: korzenie jednak, które tkwią głęboko w ziemi, których nikt nie widzi, a z których drzewo czerpie swe soki – to jest Sodalicja ze swą ukrytą, nieprzerwaną pracą” – napisała Maria Teresa Ledóchowska. I odnosiła sukcesy, tworząc dzięki misji klaweriańskiej nowe dzieła, np. Związek Mszalny, Chleb św. Antoniego dla Afryki, Wykup dziecka murzyńskiego z niewoli, Kształcenie seminarzysty itp. Zbierano też okruchy szlachetnych metali, staniol, zużyte znaczki pocztowe, które potem sprzedawano, a pieniądze wysyłano misjonarzom. Przez wiele lat przetrwały też skarbonki z figurką Murzynka, kłaniającego się po wrzuceniu datku do skarbonki.

    fot. youtube zrzut ekranu

    ***

    Walka z niewolnictwem

    Założycielka organizowała również w Polsce i Austrii kongresy poświęcone walce z niewolnictwem i wydawała książki religijne w różnych językach afrykańskich; w tym celu powołała Dzieło Prasy Afrykańskiej. Grupy skupione wokół Sodalicji były niekiedy bardzo liczne, np. w Wilnie 1300 dzieci należało do 40 grup Ligi Dzieci dla Afryki. Liczne zasługi na polu misji i walki z niewolnictwem zjednały jej miano „Matki Afryki”.

    Po śmierci M.T.Ledóchowskiej jej kongregacja rozprzestrzeniła się na wszystkie kontynenty, w 1928 roku w Ameryce Północnej i Południowej, w 1920 w Australii, w 1955 – w Afryce i 1972 – w Indiach.

    Maria Teresa Ledóchowska zmarła w Rzymie 6 lipca 1922. Paweł VI beatyfikował ją 19 października 1975, w Niedzielę Misyjną a 20 stycznia 1976 – na prośbę biskupów polskich – ogłosił ją patronką Dzieła Współpracy Misyjnej w Polsce. Od 2021 roku św. Jan Paweł II, św. Urszula Ledóchowska oraz bł. MariaTeresa Ledóchowska są patronami Polonii w Austrii. Ich relikwie znajdują się w kościele św. Józefa na wiedeńskim Kahlenbergu.

    W związku z 100. rocznicę śmierci M.T. Ledóchowskiej i przypadającą w 2025 roku 50. rocznicą jej beatyfikacji archidiecezja w Salzburgu przygotowała trzyletni program poświęcony tej niezwykłej postaci. W czerwcu br. archiwum miasta Salzburg we współpracy z archidiecezją salzburską zorganizowało sympozjum poświęcone bł. Marii Teresie Ledóchowskiej. W archiwach zachowały się historyczne diapozytywy z Afryki, na których utrwalono Marię Teresę głoszącą wykłady pozyskując w ten sposób ludzi dla swojej misji wyzwalania z niewolnictwa.

    Talenty artystyczne

    Ledóchowska wykorzystywała także swoje talenty artystyczne, pisała sztuki teatralne, komponowała i rozbudzała swoją twórczością misyjnego ducha. Salzburska dyrygentka Elisabeth Fuchs zaprezentowała w czerwcu spektakl „Słowa, które zrywają okowy” z muzyką i literaturą Błogosławionej. Przygotowano też film dokumentalny, warsztaty o tematyce politycznej i konkursy plastyczne w szkołach mające na celu przypomnienie tej ważnej postaci Kościoła.

    Bł. Maria Teresa Ledóchowska żyła i działała w duchu Ewangelii, wierna swojemu mottu: „Zawsze radośnie, Bóg nadal pomaga!”, uważa arcybiskup Salzburga, Franz Lackner. Podczas Mszy św. w 100. rocznicę jej śmierci zwrócił uwagę, że „mimo trudnych wymagań, jakie stawiał przed nią Bóg, nigdy nie straciła radości wiary, radości z tego, że może pomagać przygnębionym i strapionym”.

    „Aktualność Marii Teresy Ledóchowskiej trwa w sto lat po jej śmierci”, przypomniała Elisabeth Meyer. – Ona jest ‘patronką’ podnoszenia świadomości, korzystania z nowych mediów, budowania sieci współdziałania, a także działań artystycznych, którymi zachęcała do swoich inicjatyw”, podkreśliła przewodnicząca Akcji Katolickiej w Salzburgu i jedna z współorganizatorek jubileuszowych wydarzeń. „Choć oficjalnie niewolnictwo zostało zniesione, żyją nadal na świecie miliony zniewolonych, którzy czekają na „Ewangelię wolności”, a także na ludzi, którzy – podobnie jak Ledóchowska – wykorzystują wszystkie swoje możliwości na rzecz ich uwolnienia”.

    Kai/Misyjne drogi.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Kaprys hrabianki – bł. Maria Teresa Ledóchowska

    Bł. Maria Teresa Ledóchowska

    bł. Maria Teresa Ledóchowska/

    ***

    Nigdy nie była na Czarnym Lądzie, ale wielu czci ją jako Matkę Afrykanów.

    Nikt nie rozumiał, dlaczego młoda, świetnie zapowiadająca się hrabianka opuściła dwór, by zamieszkać w małym pokoiku obok domu starców. Sam cesarz uczynił ją damą dworu, a teraz zbiegła z salonów i poświęciła się ratowaniu czarnych afrykańskich niewolników? Dlaczego zdobyła się na tak szalony krok? To wariactwo? Albo inaczej: świętość.

    Hrabia Antoni Ledóchowski po śmierci żony był kompletnie załamany. Nigdzie nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Pewnego dnia spotkał hrabinę Józefinę Salis Zizers. Stali się sobie bardzo bliscy. Dwoje nieszczęśliwych ludzi zaczęło z dnia na dzień odkrywać szczęście. Pobrali się, a Pan Bóg obdarzył ich aż dziewięciorgiem dzieci. Dwie córki, Maria Teresa i Urszula, zostały ogłoszone błogosławionymi, syn Włodzimierz jest kandydatem na ołtarze.

    Maria Teresa wychowywała się w Austrii, w domu starannie pielęgnowano jednak tradycje narodowe. Gdy jako nastolatka po raz pierwszy odwiedziła Polskę, oczarowana ojczyzną napisała o niej książkę… po niemiecku. Była niesamowicie zdolna. Już jako pięcioletni brzdąc napisała krótki utwór dla najbliższej rodziny, a kilka lat później jej pasją było pisanie wierszy. Była ambitna. Na profesorze botaniki wymogła, by napisał jej 300 łacińskich nazw rozmaitych roślin, a potem wyuczyła się ich na pamięć.

    Gdy rodzina przeniosła się do Polski, jak grom z jasnego nieba spadła na nią ospa. Ojciec zmarł, Maria Teresa cudem wyzdrowiała. Potraktowała to jak dotknięcie Boga. Ciągle szukała swego miejsca w życiu. Nieustannie pisała. Literatura pochłonęła ją na dobre.

    Została damą dworu wielkiej księżnej Toskanii, a jednak, ku zdumieniu znajomych, opuściła salony Salzburga. „Czuję, że Jezus chce mnie coraz więcej dla siebie” – pisała. Otoczenie drwiło: „Hrabina opuściła dwór i poświęciła się całkowicie zwariowanej idei”. Jakiej? Afryce. Pochłonęła ją na dobre. Ogromne cierpienia niewolników Czarnego Lądu spędzały jej sen z powiek. Zaczęła wydawać pismo „Echo z Afryki”. Po kilku latach nakład wynosił już 100 tysięcy egzemplarzy!

    Powstała drukarnia. Maria Teresa napisała setki listów, artykułów, założyła Sodalicję św. Piotra Klawera, niosącą pomoc misjonarzom na Czarnym Lądzie. Rocznie wysyłali do Afryki kilkadziesiąt tysięcy paczek z pomocą. Po śmierci Ledóchowskiej praca trwała nadal. Wydano ponad 40 milionów książek w 189 afrykańskich narzeczach, przesłano niezliczoną liczbę paczek, wykupiono z niewoli ogromną liczbę murzyńskich dzieci. Hmmm, a gdyby hrabianka pozostała na austriackim dworze?

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 lipca

    Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Maria Zaccaria, prezbiter i zakonnik
      •  Święty Atanazy z góry Athos, opat
    ***


    Maria urodziła się w Corinaldo koło Ankony 16 października 1890 r. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako sześcioletnie dziecko otrzymała sakrament bierzmowania z rąk kardynała Juliusza Boschi (1896), a 29 maja 1902 r. przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Kiedy miała 10 lat, umarł jej ojciec. Marysia pocieszała mamę: “Odwagi, mamusiu! Bóg nas nie opuści!” Pobożne dziewczę brało często różaniec do rąk, modląc się o spokój duszy ojca. Maria pomagała matce i opiekowała się rodzeństwem.
    Dom Gorettich zajmowała także rodzina Serenellich – ojciec z synem. Chłopiec Aleksander Serenelli miał 18 lat, kiedy zapłonął ku Marii przewrotną żądzą. Zaczął ją też coraz mocniej napastować, grożąc jej nawet śmiercią. Dziewczę umiało się zawsze skutecznie uwolnić od napastnika, ratując się ucieczką i omijając go. Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie, by nie pogłębiać przepaści niechęci Serenellich do Gorettich.
    5 lipca 1902 r. rodzina Gorettich i Serenellich była zajęta zbieraniem bobu. Maria została w domu i obserwowała pracowników. Zauważył ją Aleksander. Pod pretekstem, że musi wyjść na chwilę, udał się do domu i siłą wciągnął dziewczę do kuchni, która była przy drzwiach. Usiłował ją zmusić do grzechu. Kiedy zaś Maria stawiła mu gwałtowny opór, rozjuszony wyrostek chwycił nóż i zaczął nim atakować dziewczynę. Szczegóły te podał sam morderca przed sądem. Powracająca z pracy rodzina znalazła Marię już w stanie agonii. Natychmiast odwieziono ją do szpitala, gdzie zaopatrzona świętymi Sakramentami zmarła 6 lipca. Przed śmiercią darowała winę swojemu zabójcy. Lekarze stwierdzili, że miała na ciele 14 ran.
    Zbrodnią poruszona była cała okolica. Dziewczę miało królewski pogrzeb. Wzięło w nim udział wiele tysięcy ludzi, setki kapłanów i biskup. Z balkonów i z okien na białą trumienkę padał deszcz róż i innych kwiatów. Zaczęto ją nazywać “świętą Agnieszką XX wieku”. Dzięki staraniom pasjonistów w 1935 r. rozpoczął się proces kanoniczny Marii Goretti. 27 kwietnia 1947 roku Pius XII zaliczył ją uroczyście w poczet błogosławionych, a 24 czerwca 1950 r. tenże papież zaliczył ją do chwały świętych. Zarówno w beatyfikacji, jak i w kanonizacji własnej córki miała szczęście uczestniczyć matka.
    W uroczystościach brał także udział zabójca – Aleksander Serenelli, który w czasie 27-letniego pobytu w więzieniu przeżył całkowite nawrócenie. Nie miał wątpliwości, że wiarę zawdzięczał wstawiennictwu Marii. Po wyjściu z więzienia przeprosił matkę Marii, wyznał swoją winę przed cała parafią, a po pewnym czasie został tercjarzem franciszkańskim. Do końca życia pracował jako ogrodnik u kapucynów w Macerata, gdzie zmarł w 1970 r. Duchową przemianę zabójcy opisał Jean du Parc w książce, która w Polsce została wydana pod tytułem “Niebo nad moczarami”.
    Św. Maria Goretti jest patronką młodzieży, dziewcząt, dziewic i bielanek. Jej relikwie spoczywają w kościele Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. Jej grób nawiedził św. Jan Paweł II w pierwszym roku swojego pontyfikatu (1 września 1979 r.). W stulecie śmierci Marii Goretti ten sam papież skierował do biskupa diecezji Albano, Agostino Valliniego, specjalny list.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica

    Dziewczynka, która uczy ekstremalnego przebaczania

    ŚWIĘTA MARIA GORETTI
    Sharon Mollerus/Flickr | CC BY 2.0

    ***

    Przed śmiercią 11-letnia Maria powiedziała o swoim zabójcy, który zadał jej 14 ciosów nożem: „Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju”…

    Śmierć pięknej Marii Goretii

    Środkowa Italia w lipcu to miejsce spalone słońcem. Mieszkańcy Rzymu uciekają do letnich kurortów, żeby złapać oddech. Jeszcze trudniej znieść upadł sześćdziesiąt kilometrów dalej, na bagiennych terenach Pól Pontyjskich.

    Jednak dwie rodziny pracują ciężko w polu. W Ferriere di Conca to czas zbiorów bobu. Marietta spogląda przez okno domu – matka prosiła ją, aby dziś została w cieniu. Lekki podmuch wiatru rozwiewa firanki. Wtedy jej sylwetkę w oknie zauważa Aleksander i prosi o chwilę przerwy, starając się o pretekst do samotnego spotkania z Marią. Falujące loki, wielkie czarne oczy, delikatność i ta nieśmiałość, gdy spuszcza wzrok i odchodzi do matki, gdy tylko spotka ją na korytarzu ich domostwa. 

    Assunta postawiła na kuchennym stole ciężki kosz pełen bobu. Zaraz przygotuje posiłek, tylko odpocznie chwilę po tym upalnym dniu. „Gdzie jest Marietta? Mam nadzieję, że nie wychodziła dziś z domu” – wzrok matki pada na podłogę, gdzie dostrzega krople krwi. Już po chwili trzyma w ramionach swoją 11-letnią córkę, ranioną nożem na całym ciele. 

    Alessandro Serenelli: historia nawrócenia

    Jeszcze przed śmiercią Maria wyznała kapelanowi szpitala: „Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju”.

    20-letni Alessandro Serenelli został skazany na 30 lat więzienia. Po latach opowiada swój sen:

    (…) widziałem przed sobą ogród. W pewnym zakątku pełnym białych kwiatów zobaczyłem Mariettinę przepięknie ubraną w białe, długie szaty. Zrywała lilie, dawała mi je mówiąc: „Weź!”. Uśmiechała się przy tym do mnie jak anioł. A ja na ten uśmiech, na ten gest pełen życzliwości przyklęknąłem i błagałem o przebaczenie za to moje okrutne przestępstwo i przyjmowałem te lilie, jedna po drugiej, aż miałem pełne naręcze. Lecz spostrzegłem zaraz, że te lilie w mych rękach przemieniają się w płomienie. Marietta uśmiechnęła się po raz drugi i zniknęła.

    Maria, anioł i opiekunka, jak określa ją Aleksander, dzięki wstawiennictwu z nieba wyjednała mu dar nawrócenia i pokoju serca. Po wyjściu z więzienia mężczyzna został tercjarzem franciszkańskim i pracował jako ogrodnik w klasztorze kapucynów. W duchowym testamencie odnalezionym w jego celi potwierdza się głęboka przemiana, jaka dokonała się w zabójcy Marietty, kiedy otrzymał przebaczenie. 

    Maria Goretti – święta przebaczenia

    Kim była dziewczyna, która tak szybko sięgnęła po palmę męczeństwa? Urodzona w 1890 r. w ubogiej włoskiej rodzinie, wychowywała się razem z siedmiorgiem rodzeństwa. Po przeprowadzce z powodu poszukiwania zarobku Goretti dzielili dom z rodziną Sernellich. Kiedy Maria miała 10 lat, zmarł jej ojciec. Mieszkając w małej miejscowości, pomagała przy pracach w domu i gospodarstwie. Dwa lata później została zamordowana przez swojego sąsiada, który zadał jej 14 ciosów nożem. 

    Przesłanie życia Marii Goretti podkreślił papież Franciszek w liście do biskupów diecezji, które obrały ją za swoją patronkę, określając ją „świętą przebaczenia”:

    Przebaczenie staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, od którego nie możemy się uchylać. Jakże trudne wydaje się nieraz przebaczanie! A przecież przebaczanie jest narzędziem złożonym w nasze słabe ręce, abyśmy mogli osiągnąć spokój serca.

    Karolina Berka Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Maria Goretti – wzór przebaczenia, które nawraca

     

    Św. Maria Goretti

    Marię Goretti jako świętą przebaczenia przypomniał Papież w liście do biskupów dwóch podrzymskich diecezji, które czczą ją jako swoją patronkę. W miejscowości Le Ferriere w diecezji Latina-Terracina-Sezze-Priverno ta niespełna 12-letnia dziewczynka została 5 lipca 1902 r. ciężko zraniona nożem przez młodego sąsiada, który usiłował ją zgwałcić. Następnego dnia zmarła w Nettuno w sąsiedniej diecezji Albano i tam przechowywane jest jej ciało.

    W obecnym Roku Jubileuszowym Miłosierdzia oba Kościoły lokalne przygotowują się na przypadające 6 lipca wspomnienie liturgiczne św. Marii Goretti diecezjalnymi pielgrzymkami do miejsca jej męczeństwa. W sobotę 25 czerwca nocna pielgrzymka piesza udała się tam z Borgo Piave w diecezji Latina, a w następną sobotę 2 lipca podobna wyruszy z sanktuarium z w Nettuno w diecezji Albano, gdzie spoczywają jej relikwie.

    W liście do biskupów Latiny Mariana Crociaty i Albano Marcella Semeraro Franciszek przypomina, że rodzina św. Marii Goretti z powodu biedy i w poszukiwaniu pracy zmuszona była opuścić rodzinne Corinaldo koło Ancony. Osiedliła się na malarycznych Błotach Pontyjskich na wybrzeżu tyrreńskim pod Rzymem. „Łzy towarzyszyły wczoraj, tak jak dramatycznie również dzisiaj, rodzinom i ludom na ich drogach mających przeróżne przyczyny, w tym też ubóstwo – pisze Ojciec Święty. – To sprawia, że ta dziewczynka jest nam jeszcze bliższa. Jej rodzina przeżywała z godnością tę sytuację. Matka zajmowała się pracą, a ona sama troszczyła się o rodzeństwo i dom”.

    Papież podkreśla, że przyszła święta, śmiertelnie zraniona, nie dbała o siebie samą, ale myślała o zbawieniu swego mordercy, ostrzegając go, że grozi mu piekło. „Znamy też jej słowa przebaczenia dla niego – czytamy w liście. – Na łożu śmierci powiedziała kapelanowi szpitala w Nettuno: «Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju»”. Franciszek przytacza słowa ze swej bulli „Misericordiae Vultus” o Roku Miłosierdzia: „Przebaczenie staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, od którego nie możemy się uchylać. Jakże trudne wydaje się nieraz przebaczanie! A przecież przebaczanie jest narzędziem złożonym w nasze słabe ręce, abyśmy mogli osiągnąć spokój serca” (9).

    Ojciec Święty zwraca uwagę, że właśnie wielkoduszne przebaczenie, z którym Maria Goretti zmarła w pokoju ducha, dało początek drodze szczerego nawrócenia jej zabójcy. Zachęca diecezjan Latiny i Albano pielgrzymujących w tych dniach do miejsc, które upamiętniają jej męczeństwo, by stawali się świadkami przebaczenia. Cytuje tu raz jeszcze swą bullę „Misericordiae Vultus”: „Nadszedł znowu dla Kościoła czas, aby z radością głosić przebaczenie. To jest czas powrotu do tego, co istotne, aby poczuć odpowiedzialność za słabości i trudności naszych braci. Przebaczenie to siła, która budzi do nowego życia i dodaje odwagi, aby patrzeć w przyszłość z nadzieją” (10).

    RV / Watykan / KAI

    ___________________________________________________________________________________________

    Męczennica ziemi i anioł w niebie

    Św. Maria Goretti

      Archiwum autora

    ***

    Ze śmiercią kończy się zwykle pamięć o człowieku. U Marii Goretti było odwrotnie – napisał przed wielu laty ks. dr Stanisław Jezierski. – Okrutna jej śmierć rozsławiła jej imię, wywołała podziw, uwielbienie. Wszyscy mówili, pisali o niej jako o bohaterce. Mnożyły się oznaki czci wobec niej. Stała się istotą pociągającą duchowo, przewodniczką wielu chłopców i dziewcząt, rozdawała łaski, pomoce duchowe, rozsiewała radość”.

    Początki opinii świętości

    Męczeństwo tej 12-latki z włoskich Błot Pontyjskich, które nastąpiło w dniach 5-6 lipca 1902 r., szybko stawało się coraz bardziej znane w całej Italii. Sama Maria przez coraz większą liczbę ludzi uważana była za prawdziwie świętą orędowniczkę. Minęły zaledwie 2 lata od dnia narodzin dziewczynki dla nieba, gdy przy ołtarzu w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Nettuno postawiono dużą figurę przedstawiającą jej postać.

    W 1910 r. życiem Marii zainteresował się papież – św. Pius X. Za jego zgodą 26 stycznia 1929 r., w obecności mamy Assunty i zaprzyjaźnionej rodziny Cimarellich, na cmentarzu w Nettuno dokonano ekshumacji ciała małej bohaterki. W lipcu tego samego roku jej doczesne szczątki umieszczono w sanktuarium w Nettuno, powierzonym Ojcom Pasjonistom.

    Gdy mama Assunta wybierała się w podróż do Nettuno na tę okazję, córka ukazała się jej we śnie i powiedziała: „Mamo! Przed wyjazdem każ odprawić Mszę św., abyś była wolna od nieprzyjemności w czasie jazdy”. Rzeczywiście, zaistniały nieprzyjemności: podczas drogi zderzyły się 2 autobusy, a w jednym z nich byli mama Marii i inni pielgrzymi z Corinaldo – im nic się nie stało, podczas gdy liczni z podróżujących drugim pojazdem odnieśli poważne obrażenia.

    Proces beatyfikacyjny

    Ojcowie pasjoniści z Nettuno z wielką energią i gorliwością rozpoczęli starania o beatyfikację Marii Goretti. Proces beatyfikacyjny został oficjalnie zainaugurowany przez Świętą Kongregację 1 czerwca 1938 r. Nie było łatwo do tego doprowadzić… Wielu bowiem miało poważne wątpliwości, czy za świętego męczennika można uznać osobę, która nie poniosła śmierci bezpośrednio w obronie wiary, lecz oddała życie w konfrontacji z zagrożeniem dla osobistej moralności. Tym bardziej że sprawa dotyczyła dziecka nie mającego nawet 12 lat. Liczni teologowie i hierarchowie Kościoła dyskutowali na ten temat, zeznawało wielu świadków. Wśród nich był także Alessandro Serenelli – zabójca Marii, nawrócony w cudowny sposób przez swą ofiarę. Właśnie jego zeznania oraz fakt nadzwyczajnej przemiany jego życia najbardziej przyczyniły się do pomyślnego rozwoju procesu, wbrew początkowym – słusznym ze swej strony – wątpliwościom kardynałów, biskupów i teologów.

    Beatyfikacja i kanonizacja

    Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się 27 kwietnia 1947 r., 2 lata po kanonicznym zatwierdzeniu męczeństwa. W dniu tym na placu przed Bazyliką św. Piotra zgromadziła się ogromna liczba pielgrzymów z całych Włoch i z innych krajów, którzy pragnęli uczcić małą męczenniczkę. Obecna była także jej mama – Assunta wraz z rodzeństwem dziewczynki, która dostępowała chwały ołtarzy. Gdy tylko mama ukazała się obok Ojca Świętego, tłum zaczął wołać: „Viva la Mamma!” – Niech żyje Mama! Tylko sam Pan Bóg wie, jak wielka radość zapanowała w sercu pokornej, ubogiej staruszki, której ogromne matczyne cierpienie ukoronowane zostało wywyższeniem jej córki…

    Pius XII wraz z kardynałami i biskupami wzniósł po raz pierwszy publiczną modlitwę liturgiczną Kościoła powszechnego do nowej błogosławionej: „Beata Maria, ora pro nobis!” – Błogosławiona Mario, módl się za nami!

    Dzień później, 28 kwietnia, Ojciec Święty na audiencji przyjął rodzinę Gorettich wraz z liczną młodzieżą włoską. Wygłosił wówczas piękne, płomienne przemówienie. Powiedział m.in.: „Dzień wczorajszy stał się naprawdę Waszym świętem, Waszym dniem. (…) Stał się świętem młodych, (…) dniem szlachetnych, pobożnych, tych wszystkich, dla których wiara katolicka jest rzeczywistością, bezcennym skarbem, najlepszym dobrem. (…) Dzień ten stał się także świętem rodziny chrześcijańskiej. (…) Maria jest dojrzałym owocem ogniska domowego, gdzie dzieci są wychowywane w bojaźni Bożej, w posłuszeństwie wobec rodziców, w miłości do prawdy, w skromności i nieskazitelności, gdzie dzieci od dzieciństwa przyzwyczajają się (…) być gotowymi do pomocy w domu, w gospodarstwie (…). Agnieszka…, Alojzy Gonzaga…, Maria Goretti… – wobec żądz osób bezwstydnych nie byli nieświadomymi, nieczułymi, lecz byli mocnego ducha. Byli mężni tą siłą nadprzyrodzoną, której nasienie przyjęli wszyscy chrześcijanie w czasie chrztu, a która poprzez stałe i pilne wychowywanie, przy czułej współpracy rodziców i dzieci, przynosi stokrotne owoce cnót i dobra. Taką była Maria Goretti! (…)”.

    24 czerwca 1950 r. ten sam papież Pius XII ogłosił bł. Marię Goretti świętą. W dniu kanonizacji, w której podobnie jak w beatyfikacji wzięła udział matka św. Marii, papież wypowiedział aktualne także dzisiaj słowa: „Życie tego prostego dziewczęcia (…) godne jest nie tylko nieba, ale też godne, aby z podziwem i czcią spojrzeli na nie ludzie nam współcześni. Niech uczą się ojcowie i matki, jak starannie w prawości, świętości i męstwie należy wychowywać powierzone im przez Boga dzieci; jak kształtować je według zasad religii katolickiej, aby gdy staną kiedyś wobec próby, potrafiły z Bożą pomocą wyjść z niej zwycięskie, nietknięte i nieskażone. Niechaj uczą się wesołe dzieci, niech uczy się odważna młodzież, że nie wolno haniebnie ulegać urokom zwodniczych wad, złudnym i krótkotrwałym przyjemnościom, ale raczej, choćby w trudach i wyrzeczeniu, wytrwale zmierzać ku doskonałości chrześcijańskiego życia”.

     Marek Paweł Tomaszewski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 lipca

    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati, tercjarz

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta Portugalska, królowa
      •  Błogosławiona Maria od Ukrzyżowanego (Curcio), zakonnica
    ***
    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati

    Piotr Jerzy przyszedł na świat 6 kwietnia 1901 roku w Turynie. Wychowywał się w zamożnym domu razem z młodszą o półtora roku siostrą Lucianą (która jeszcze za życia brata wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, Jana Gawrońskiego). Jego ojciec, Alfredo Frassati, był założycielem i właścicielem dziennika La Stampa, senatorem, przez pewien czas także ambasadorem Włoch w Niemczech. Matka, Adelaide Ametis Frassati, była malarką. Swoje wychowanie religijne Piotr Jerzy zawdzięczał przede wszystkim wychowawcom, nauczycielom i spowiednikom, ponieważ rodzice byli raczej obojętni wobec wiary. Tymczasem dla niego wiara bardzo szybko stała się wartością podstawową. Czasami wywoływało to bolesne nieporozumienia rodzinne, które starał się znosić – tak jak wszelkie życiowe niepowodzenia – pogodnie.
    Już jako uczeń Piotr Jerzy należał do wielu szkolnych stowarzyszeń religijnych, m.in. do Sodalicji Mariańskiej, do Koła Różańcowego, Apostolstwa Modlitwy, Stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i przyjmował Komunię świętą.
    W 1919 roku rozpoczął studia na wydziale inżynierii górniczej na politechnice w Turynie. 28 maja 1922 r. – myśląc o apostolstwie wśród górników – został tercjarzem Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Girolamo (czyli Hieronim – na cześć Savonaroli). Uczestniczył również z entuzjazmem w działalności różnych ruchów katolickich. Akcja Katolicka była dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i polem dla apostolatu. Miłował Jezusa w braciach, zwłaszcza tych cierpiących, zepchniętych na margines i opuszczonych. Poświęcał się ubogim i potrzebującym. W jego życiu mocna wiara łączyła się w jedno z miłością.
    Był człowiekiem ascezy i modlitwy, w której osiągnął wysoki stopień doskonałości. Jego duchowość kształtowały zwłaszcza Listy św. Pawła Apostoła oraz dzieła św. Augustyna, św. Katarzyny ze Sieny i św. Tomasza z Akwinu, nieustanna – także nocna – adoracja Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo do Matki Bożej i Słowo Boże.
    Warto wiedzieć, że w 1922 r. Piotr Jerzy Frassati odwiedził Polskę. Był w Gdańsku i Katowicach. Jako przyszły inżynier interesował się górnictwem i planował zwiedzić jedną z kopalni na Śląsku. Do zjazdu pod ziemię prawdopodobnie nie doszło, ponieważ miał problem z ważnością paszportu.

    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati

    Jego zaangażowanie społeczne i polityczne opierało się na zasadach wiary; był zdecydowanym przeciwnikiem rodzącego się wówczas faszyzmu. Z tego powodu nieraz zatrzymywała go policja. Zafascynowanie pięknem i sztuką, a zwłaszcza malarstwem, zamiłowanie do sportu i górskich wypraw ani zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowiło dla niego przeszkody w stałym zjednoczeniu z Chrystusem. W tajemnicy przed najbliższymi opiekował się i spieszył z pomocą, tak duchową, jak i materialną, ubogim swojego miasta. Był znany i bardzo lubiany w dzielnicach, w których nie bywał nikt z jego bliskich.
    Umarł nagle, w wieku 24 lat, 4 lipca 1925 roku, krótko przed ukończeniem studiów, na skutek infekcji chorobą Heinego-Medina, którą zaraził się od podopiecznych. Pogrzeb Frassatiego ujawnił jego popularność w Turynie, zwłaszcza wśród ubogich. Opinia społeczna szybko uznała go – mimo młodego wieku – za świętego. Pod jego patronatem powstało wiele stowarzyszeń religijnych.
    Św. Jan Paweł II podczas Mszy świętej beatyfikacyjnej odprawionej na placu św. Piotra 20 maja 1990 r. wyniósł go na ołtarze, stawiając za wzór współczesnej młodzieży świata.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Co bł. Frassati mówi dziś młodym?

    O. Dariusz Kantypowicz OP podkreślił w rozmowie z KAI, że Pier Giorgio był człowiekiem odważnym i bardzo szczerym. Tego, zdaniem dominikanina, młodzi mogą się od niego uczyć. “My często zastanawiamy się, co inni powiedzą, jak coś zostanie odebrane, a w Pier Giorgiu nie było zupełnie takiego podejścia. On robił rzeczywiście to, co uważał, że jest wolą Bożą i co, według niego, powinien był robić. Nie patrzył na to, że ktoś to może wyśmiać, że ktoś jest temu przeciwny – po prostu to robił” – wskazuje o. Kantypowicz.

    ***

    Frassati był człowiekiem bardzo aktywnym – działał nie tylko w Kościele, ale także w różnych studenckich organizacjach. “Wszystko, co robił, robił z Chrystusem” – mówi tercjarka dominikańska, Marta Bizacka, której przygoda z Frassatim trwa już od 20 lat.

    Przyznaje, że na przestrzeni lat jej spojrzenie na tego błogosławionego zmieniało się. “Na początku byłam zdziwiona, że osoba tak zwyczajna. Mnie świętość zawsze kojarzyła się z zakonnikami, a on pokazuje, że jest dostępna dla każdego. To dla mnie przykład, jak żyć Ewangelią będąc osobą świecką” – mówi Marta Bizacka dodając, że to dla niej najbardziej pociągający przykład świętości, jaki zna.

    Piotr Górski, także świecki dominikanin, podkreśla, że źródłem świętości Frassatiego była jego relacja z Panem Bogiem i to powinno być wskazówką dla młodych.

    “On bardzo ukochał Eucharystię, codziennie starał się przyjmować Komunię św. w kościele, a w tamtych czasach to nie było łatwe, bo post Eucharystyczny trwał od północy. To oznaczało, że np. gdy wybierał się ze znajomymi na wycieczkę górską, prosił kapłanów, by jak najwcześniej odprawili Mszę św., żeby mógł w niej uczestniczyć. To był wręcz warunek uczestnictwa w wycieczce” – mówi Górski.

    Frassatiego często widywano także na nocnych adoracjach Najświętszego Sakramentu. Troszczył się też o swój rozwój duchowy, przystępując regularnie do spowiedzi. “Robił to naturalnie i spontanicznie, potrafił np. poprosić o spowiedź znajomego księdza na schodach kościoła, jeśli widział taką potrzebę. To jest taki element, który może być ważny dla młodych dzisiaj, też w kontekście Światowych Dni Młodzieży” – mówi Piotr Górski.

    Małgorzatę Korzeniewską w Pier Giorgiu fascynuje prostota i podejmowanie dzieł miłosierdzia. “Nie mógł obojętnie przejść obok biedy ludzkiej, czy to była bieda materialna czy duchowa. Nie ograniczał się, miał nieustannie wypchane kieszenie karteczkami, na których zapisywał, kto czego potrzebuje i gdzie trzeba jeszcze pójść. Był z tymi ludźmi, nie tylko im pomagał – to jest coś, czego możemy się od niego uczyć” – mówi tercjarka dominikańska.

    Frassati był świeckim dominikaninem – do III zakonu św. Dominika wstąpił trzy lata przed śmiercią.

    Urodził się w 1901 roku w zamożnej włoskiej rodzinie. Jego ojciec, Alfredo, był założycielem i właścicielem turyńskiej “La Stampy”. Pier Giorgio swoje krótkie, 24-letnie życie poświęcił czynieniu miłosierdzia.

    Opiekował się biedakami, chorymi i opuszczonymi. Był człowiekiem głębokiej modlitwy. Mając 13 lat podjął praktykę codziennej Komunii św., co w tamtym czasie było wciąż jeszcze nowością w Kościele. Miał duże poczucie humoru, dystans do siebie i niezwykłą skromność. Mimo, że fałszował jak mało kto, śpiewał często i głośno.

    Był wysportowany – najbardziej lubił górskie wspinaczki i regularnie organizował z przyjaciółmi wyprawy na alpejskie szczyty. Świadomie wybrał życie osoby świeckiej, bo chciał w ten sposób być bliżej ludzi, którzy nie spotkali jeszcze Chrystusa.

    Zmarł w wieku 24 lat. Zaraził się od jednego ze swoich podopiecznych chorobą Heinego-Medina. Jan Paweł II nazwał Frassatiego “człowiekiem ośmiu błogosławieństw”, stawiając go młodym za wzór. To on beatyfikował go w 1990 roku. Jak stwierdzono podczas procesu beatyfikacyjnego, ciało Per Giorgia mimo upływu lat nie uległo rozkładowi.

    Kai/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 lipca

    Święty Tomasz Apostoł

    Dzisiejszego dnia wspominamy również:
      świętego Leona II, papieża,
      świętego Rajmunda Gayrarda, prezbitera
    ***
    Święty Tomasz Apostoł

    Teksty ewangeliczne w siedmiu miejscach poświęcają Tomaszowi Apostołowi łącznie 13 wierszy. Z innych ksiąg Pisma świętego, jedynie Dzieje Apostolskie wspominają o nim jeden raz.
    Tomasz, zwany także Didymos (tzn. bliźniak), należał do ścisłego grona Dwunastu Apostołów. Ewangelie wspominają go, kiedy jest gotów pójść z Jezusem na śmierć (J 11, 16); w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 5); osiem dni po zmartwychwstaniu, kiedy ze sceptycyzmem wkłada rękę w bok Jezusa (J 20, 19-29); nad Jeziorem Genezaret, gdy jest świadkiem cudownego połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa (J 21, 2).

    Niewierny Tomasz

    Osobą św. Tomasza Apostoła wyjątkowo zainteresowała się tradycja chrześcijańska. Pisze o nim wiele Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła, Rufin z Akwilei, św. Grzegorz z Nazjanzu, św. Ambroży, św. Hieronim i św. Paulin z Noli. Według ich relacji św. Tomasz miał głosić Ewangelię najpierw Partom (obecny Iran), a następnie w Indiach, gdzie miał ponieść śmierć męczeńską w Calamina w 67 r. Piszą o tym wspomniani wyżej autorzy. Tak też podaje Martyrologium Rzymskie. Jako miejsce pochówku podawany jest Mailapur (przedmieście dzisiejszego Madrasu). Jednak już w III wieku jego relikwie przeniesiono do Edessy, potem na wyspę Chios, a w roku 1258 do Ortony w Italii.
    O zainteresowaniu osobą św. Tomasza Apostoła świadczą także liczne apokryfy: Historia Abgara, Apokalipsa Tomasza, Dzieje Tomasza i Ewangelia Tomasza. Pierwszy apokryf znamy jedynie z relacji Euzebiusza (+ ok. 340). Apokalipsa św. Tomasza, zwana także Listem Pana naszego Jezusa Chrystusa do Tomasza lub Słowami Zbawiciela do Tomasza opisuje koniec świata. Ciekawsza jest Ewangelia św. Tomasza. Na jej treść składają się logia, czyli słowa Chrystusa. Zdań tych jest 114. Według Euzebiusza zbiór ten miał posiadać biskup św. Papiasz (+ ok. 130) i miał nawet do nich napisać komentarz. Część tych słów odkryto w roku 1897 i 1903 w Egipcie w Oxyrhynchos. Od tej “ewangelii” należy odróżnić jeszcze jedną, zupełnie inną, także przypisywaną św. Tomaszowi. Zawiera ona opis życia lat dziecięcych Pana Jezusa. Stąd właśnie wzięły się średniowieczne legendy o ptaszkach, klejonych z gliny i ożywianych przez Pana Jezusa w zabawie z rówieśnikami itp.

    Święty Tomasz Apostoł

    Interesujący i oryginalny jest ostatni wymieniony wyżej apokryf – Dzieje Tomasza. Powstał on dopiero w wieku IV/V. Opisuje on podróż św. Tomasza do Indii w roli architekta na zaproszenie tamtejszego króla Gondafora. Zamiast jednak budować pałac królewski, św. Tomasz głosił Ewangelię, a pieniądze przeznaczone na budowę pałacu wydawał na ubogich. Na skutek jego nauk i cudów nawrócił się król i jego rodzina.
    Katolickie Indie czczą św. Tomasza jako swojego Apostoła. Około roku 52 po Chrystusie miał on wylądować na zachodnim wybrzeżu Malabaru i założyć tam siedem kościołów. Kiedy w roku 1517 Portugalczycy wylądowali w Mylapore, miano im pokazać grób Apostoła. Pamięć o Apostole zachowali tamtejsi chrześcijanie nestoriańscy. W Indiach jest również najgłośniejsze sanktuarium św. Tomasza Apostoła. Znajduje się ono na miejscu, gdzie według miejscowej tradycji Tomasz miał ponieść śmierć męczeńską. Miejsce to ma różne nazwy: Calamina (najczęściej spotykana), Thomas Mount (Góra Św. Tomasza), Madras, Maabar i Meliapore. Wszystkie te nazwy oznaczają jedną miejscowość: “Górę Św. Tomasza”, położoną na jednym z przedmieść Madrasu.
    Św. Tomasz jest patronem Indii, Portugalii, Urbino, Parmy, Rygi, Zamościa; architektów, budowniczych, cieśli, geodetów, kamieniarzy, murarzy, stolarzy, małżeństw i teologów.

    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest jako młodzieniec (do XIII w. na Zachodzie, do XVIII w. na Wschodzie), później jako starszy mężczyzna w tunice i płaszczu. W prezentacji ikonograficznej powraca wątek “niewiernego” Tomasza. Atrybutami Świętego są: kątownica, kielich, księga, miecz, serce, włócznia, którą go przeszyto, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    *******

    Św. Tomasz Apostoł: czy na pewno był „niewierny”?

    ŚWIĘTY TOMASZ APOSTOŁ

    Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Według tradycji moc wiary, która zrodziła się w Wieczerniku, zaprowadziła Tomasza aż do Indii. Podobno apostoł zbudował tam piękny, pełen przepychu i… niewidzialny pałac.

    Jego imię brzmi raczej jak przydomek, gdyż po hebrajsku „Thoma” to po prostu „bliźniak”. Takie rozumienie wydaje się potwierdzać podane przez św. Jana greckie imię „Didymos”, znaczące to samo. W Ewangeliach, szczególnie Jana, jego postać pojawia się na tyle często, że z grubsza potrafimy określić, jakie cechy posiadał ten z apostołów.

    Co o św. Tomaszu Apostole mówią Ewangelie?

    Kiedy niewiele przed męką nasila się poczucie zagrożenia, a Jezus mimo to postanawia iść do Jerozolimy, Tomasz mówi: „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć” (J 11,16). Dobrze rozpoznaje sytuację, ale, podobnie jak większość pozostałych apostołów, przecenia swoje możliwości dania świadectwa w tamtym momencie. Z pewnością jednak chce być gotów na męczeństwo i przynajmniej w tamtej chwili woli je od odejścia od Mistrza.

    Podczas Ostatniej Wieczerzy Pan zapowiada, że odchodzi przygotować miejsce w domu Ojca, a potem powróci, by zabrać ze sobą uczniów. Mówi wtedy też, że znają drogę, którą On idzie. Tomasz wtedy zauważa, że uczniowie nie wiedzą, dokąd idzie Jezus, więc jak mogą znać drogę (zob. J 14,5). Myśli, podobnie zresztą jak pozostali obecni w Wieczerniku w kategoriach tego, co dosłowne i namacalne. Będzie potrzebował dużego szoku, aby zmienić swoje podejście.

    Następuje on po zmartwychwstaniu. Tomasz najpierw nie przyjmuje świadectwa pozostałych apostołów, że widzieli Zmartwychwstałego. Domaga się możliwości dotknięcia Jezusa, nawet więcej – włożenia palców w Jego rany, a dłoni w Jego bok. Prośba dość makabryczna, jednak kiedy Jezus znów się objawia uczniom, wśród których tym razem już jest Tomasz, jest gotów pozwolić apostołowi na tę wiwisekcję. Ten jednak od razu odpowiada, wyznając jednocześnie wiarę: „Pan mój i Bóg mój!” (zob. J 20,24–29).

    Misja Tomasza Apostoła

    Według tradycji moc wiary, która zrodziła się w Wieczerniku i została wzmocniona zesłaniem Ducha Świętego, zaprowadziła Tomasza bardzo daleko, bo najpierw do Mezopotamii, a potem aż do Indii.

    Kiedy w XVI w. dotarli na ten subkontynent portugalscy misjonarze, ze zdziwieniem odkryli, że są tam już chrześcijanie. Rodowici Hindusi, wierzący w Chrystusa, powoływali się na tradycję wywodzącą się właśnie od św. Tomasza Apostoła.

    Z jego misją na tamtym terenie związana jest piękna legenda o budowie pałacu króla Gudnafara. Jako że Tomasz był z zawodu cieślą i budowniczym, król zlecił mu budowę pałacu. Sam odjechał i tylko co jakiś czas przesyłał potrzebne materiały, kruszce i klejnoty. Jakie było jego zdziwienie, kiedy w wyznaczonym czasie przyjechał i okazało się, że na placu budowy nic nie ma!

    Wtedy apostoł odparł, że zbudował władcy pałac, ale żeby go ujrzeć, król musi przejść do innego świata. Tomasz bowiem wybrał bardzo nowatorski sposób budowy, mianowicie rozdał otrzymywane bogactwa potrzebującym, dodając do tego Boże słowo i często uzdrowienie od siebie.

    Gudnafar oczywiście wpadł we wściekłość i kazał uwięzić Judejczyka. W tym samym czasie zmarł brat królewski, Gad. Kiedy przyszedł do nieba, zobaczył tam cudownej urody pałac, a aniołowie mu powiedzieli, że rzeczywiście należy on do Gudnafara i stanowią go dawane przez niego jałmużny. Gad wrócił więc we śnie do brata i poprosił, czy nie mógłby dostać od niego tej nieziemskiej (dosłownie i w przenośni) posiadłości. Sen ten przekonał króla o prawdomówności Tomasza oraz o prawdzie głoszonej przez niego Ewangelii.

    Męczeństwo

    Zgodnie z legendami apostoł zginął ok. 72 r. w Ramapuram. Najpierw go torturowano, a potem przebito włóczniami. Z jego świadectwa i krwi narodził się Kościół malabarski. Do XVI w. chrześcijanie św. Tomasza mieli kontakt jedynie z Kościołami wschodnimi i nie brali udziału w sporach, jakie dzieliły chrześcijaństwo w basenie Morza Śródziemnego.

    Ich wiara karmiła się otrzymaną Ewangelią, sprawowaniem kultu, podtrzymywali sukcesję apostolską i wypracowali własne tradycje pobożnościowe. Doświadczali prześladowań, stanowiąc w indyjskim społeczeństwie jedynie drobną jego cząstkę o wyraźnie odmiennych normach postępowania. Jak na wspólnotę założoną przez apostoła o przydomku „Niewierny” okazywali i nadal okazują wyjątkową żywotność wiary.

    Elżbieta Wiater  /Aleteia.pl

    *****************

    Jezus miał pięć ran, a jednak wskazał św. Tomaszowi tę pod swoim Sercem

    ŚWIĘTY TOMASZ APOSTOŁ
    fr. Lawrence Lew OP/flickr

    ***

    Życiorys św. Tomasza Apostoła imponuje: trzy lata z Jezusem, osiem wzmianek w czterech Ewangeliach, jedna w Dziejach Apostolskich, liczne apokryfy i zainteresowanie pierwszych historyków Kościoła. Jeszcze przekaz, że dotarł do Indii zanim zrobił to Vasco da Gama. A jednak większość z nas pamięta z jego życiorysu tylko tę scenę, w której wkłada rękę w bok Jezusa. Skąd się wzięło Tomaszowe pragnienie? I czy można pójść w jego ślady?

    Podobno gdy w 1517 r. portugalscy żeglarze zeszli na ląd, dowiedzieli się, że mieszkają tam chrześcijanie, którzy poznanie Chrystusa zawdzięczają apostołowi Tomaszowi. Pokazano im nawet jego grób. Szósty z dwunastu – patrząc na kolejność zapisaną przez św. Mateusza – miał głosić Dobrą Nowinę najpierw Partom, czyli mieszkańcom terenów dzisiejszego Iranu, a potem Hindusom, za co zapłacił życiem. Jego męczeńska śmierć odnotowana jest w Martyrologium Rzymskim, a jako miejsce pochówku wskazano Mailapur, dzisiejsze przedmieścia Madrasu.

    „I nie bądź niedowiarkiem…”

    A jednak apostolskie sukcesy Tomasza mniej się przebiły do powszechnej świadomości, niż pamiętna scena z Wieczernika, gdy Jezus wszedł do środka mimo zamkniętych na wszystkie spusty drzwi. I chociaż kilka dni wcześniej w rozmowie z innymi apostołami nie brał fizycznie udziału, od razu po przywitaniu nawiązał do Tomaszowego pragnienia włożenia ręki w rany po gwoździach.

    Tomasz włożył rękę pod Serce Boga… W to samo miejsce, które dziesięć dni wcześniej rozpruła żołnierska włócznia i z którego wypłynęła krew i woda. Nie wiemy, czy propozycję Jezusa przyjął z wahaniem. Św. Jan zanotował tylko Tomaszową odpowiedź: Pan mój i Bóg mój! I to wszystko.

    Każdego roku, gdy przygotowujemy się do świąt Wielkiej Nocy, jesteśmy w takiej samej sytuacji jak Tomasz. W czasie Triduum – od Wielkiego Czwartku do Soboty – przeżywamy dni wielkiej obecności i… nieobecności Jezusa. Najpierw tajemnicę ustanowienia Eucharystii i kapłaństwa, potem uwięzienie Pana, które wciąga nas w przepastną noc ciemnicy. Wielki Piątek, po straszliwej Męce, zostawia nas nagle samych, jakby na środku drogi. Zapada cisza, która gęstnieje. Mrok, w którym nie ma Światła. W Wielką Sobotę, gdy już Go nie ma, bo umarł i leży w grobie, serce nabrzmiewa od strachu, oczekiwanie zadaje ból wręcz fizyczny. Wróci? Przyjdzie? Czy dobrze to wszystko zrozumieliśmy?

    Ukryty Bóg

    Te same pytania musiał zadawać sobie Tomasz. Był przecież w grupie apostołów, która uciekła. Wiedział, że Pana torturowano i zabito. Wiedział, że złożono Go w grobie, a przy kamieniu postawiono straże. Ale co się działo za wielkim kamieniem? Tego Tomasz nie rozumiał. „Wielka Sobota jest dniem ukrycia Boga” – mówił papież Benedykt XVI w 2010 r. Tomasz tego ukrycia doświadczył. Po tym, gdy „zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać, groby się otworzyły”, a świat ogarnęła ciemność, chmura zwątpienia zasłoniła i jego serce. Zwątpił, bo nie rozumiał, a wiara wymaga uznania, że nie wszystko zrozumiemy. Jej istnienie zaczyna się tam, gdzie argumenty rozumowe się kończą.

    Ale nie był jedyny. Przez kolejne wieki stają wobec tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa całe rzesze nowych Tomaszów. Cisza i ciemność „ukrycia Boga” dotykają serc coraz większej rzeszy ludzi i to, czego im brakuje, to bycie Tomaszem do końca, czyli uczciwe postawienie sprawy wobec Jezusa. On jest tym, któremu śmiało możemy powiedzieć: Nie wierzę. Nie wierzę, dopóki mi nie pokażeszNiewiara jest dobrym początkiem naprawy swojego życia, pod warunkiem, że jest uczciwa, nie zamieniona w pogardę i hardy gniew wobec Stwórcy. Tu też działają proste zasady. Nie wiesz? Spytaj. Nie rozumiesz? Spytaj jeszcze raz. Nie wierzysz, że umarł, zmartwychwstał i wciąż troszczy się o ciebie i świat? Powiedz Mu o tym.

    Pójdź na pustą łąkę i wykrzycz: Nie wierzę! Nie rozumiem! Gdzie jesteś?!Przedrzyj się przez nagłówki współczesnych mediów, które wieszczą, że Bóg o nas zapomniał. Żyjemy w świecie, który najpierw wepchnął Boga na krzyż, potem zamknął w grobie, a teraz krzyczy, że to On nas opuścił i przestał się interesować naszym losem. Pomyśl o apostole Tomaszu, który włożył rękę pod samo Serce Boga. To nie było bluźnierstwo, to nie była profanacja. Jezus miał pięć ran, a jednak sam zaproponował mu tę pod Sercem…

    W Jego Sercu jest miejsce dla wszystkich Tomaszów, jacy kiedykolwiek przyszli na świat. Dla ciebie też.

    Agnieszka Bugała/Aleteia24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lipca

    Najświętsza Maryja Panna Kodeńska, Matka jedności

    Dzisiejszego dnia wspominamy również:
      świętego Bernardyna Realino, prezbitera,
      Najświętszą Maryję Pannę Tuchowską,
      Najświętszą Maryję Pannę Licheńską
    ***



     
    W Kodniu nad Bugiem (północno-wschodnia część województwa lubelskiego) znajduje się sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Kodeńskiej, Matki jedności. Opiekują się nim obecnie misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej.
    W głównym ołtarzu kościoła znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, który według tradycji został namalowany w VI w. przez św. Augustyna z Canterbury na prośbę papieża Grzegorza I jako kopia rzeźby Matki Bożej, która znajdowała się w jego prywatnej kaplicy. Papież postanowił podarować rzeźbę Leanderowi, arcybiskupowi Sewilli, który umieścił ją w sanktuarium w Guadalupe w Hiszpanii. Obraz natomiast pozostał w papieskiej kaplicy aż do czasów papieża Urbana VIII, gdy w 1630 roku miał go wykraść z Rzymu książę Mikołaj Sapieha, zwany Pobożnym. Skradziony obraz umieścił w kościele św. Anny w Kodniu, gdzie znajduje się do dziś.
    Te informacje nie znajdują jednak potwierdzenia w źródłach historycznych. Obraz został prawdopodobnie zakupiony w Hiszpanii przez Mikołaja Sapiehę podczas pielgrzymki. Wskazuje na to styl, typowy dla malarstwa hiszpańskiego XVII w.
    Obraz został ukoronowany 15 sierpnia 1723 roku przez biskupa łuckiego Stefana Rupniewskiego jako trzeci z kolei obraz Matki Bożej na prawie papieskim na ziemiach Rzeczypospolitej (po obrazie Matki Bożej Częstochowskiej i Matki Bożej Trockiej). W kwietniu 1875 r. kościół w Kodniu trafił w ręce prawosławnych, co sprawiło, że od sierpnia 1875 do września 1927 r. obraz znajdował się na Jasnej Górze, skąd przez Warszawę wrócił w dniach 3-4 września 1927 r. do Kodnia. W 1973 roku Paweł VI nadał świątyni w Kodniu tytuł bazyliki mniejszej. Rocznie pielgrzymuje tutaj ponad 200 tys. pielgrzymów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________

    Obraz Matki Bożej Kodeńskiej: ukradziony papieżowi, a dziś słynący łaskami

    MATKA BOŻA KODEŃSKA
    Wikipedia/Domena publiczna

    ***

    2 lipca liturgia Kościoła wspomina Najświętszą Maryję Pannę Kodeńską. Historia tego wizerunku jest niezwykła. Było w niej i uzdrowienie polskiego magnata, i ekskomunika…

    Historia wizerunku NMP Kodeńskiej

    Historycy nie są pewni, kiedy dokładnie powstał wizerunek maryjny, otaczany dzisiaj w Kodniu czcią nie tylko przez wiernych Kościoła rzymskokatolickiego, ale również przez grekokatolików i prawosławnych. Najprawdopodobniej jego korzenie tkwią jeszcze w I tysiącleciu chrześcijaństwa.

    Według rozpowszechnionej hipotezy ten wizerunek Maryi pochodzi od rzeźby znajdującej się pierwotnie w Konstantynopolu. Przedstawiała ona Bogurodzicę w szatach królewskich, z Dzieciątkiem Jezus na lewej ręce i berłem w prawej dłoni. Ujrzał ją mnich benedyktyński, późniejszy papież Grzegorz Wielki (znany m.in. jako twórca liturgii rzymskiej), pełniący wówczas funkcję posła na dworze cesarskim.

    Gdy został papieżem, postanowił sprowadzić figurę do Rzymu, gdzie zaczęto nazywać ją Matką Bożą Gregoriańską. Niedługo potem papież podarował ją jednemu z biskupów. Figura trafiła do opactwa benedyktyńskiego na Półwyspie Iberyjskim. To właśnie stamtąd wywodzi się jej drugi tytuł – Matka Boża z Guadalupe (nie należy go mylić z wizerunkiem Matki Bożej z Meksyku, pochodzącym z XVI w.).

    Przed wyjazdem figury do Hiszpanii miał na jej podstawie powstać obraz, namalowany przez mnicha Augustyna, późniejszego arcybiskupa Canterbury. Do XVII w. znajdował się w prywatnej kaplicy papieskiej w Watykanie. Jednak nie ma stuprocentowej pewności, czy nie była to wierna kopia wizerunku stworzonego przez Augustyna pod koniec VI w.

    Ale to jeszcze nie koniec naszej historii. Jak bowiem obraz znalazł się w Polsce?

    MATKA BOŻA KODEŃSKA

    Watykański skok księcia Sapiehy

    W 1631 r. Wieczne Miasto odwiedził właściciel podlaskiego miasta Kodeń, książę Mikołaj Sapieha. Intencją pielgrzymki było wyleczenie z ciężkiej choroby – postępującego paraliżu.

    Papież Urban VIII zaprosił magnata na mszę do swojej kaplicy. Już w trakcie Eucharystii Sapieha został uzdrowiony. Tego samego wieczoru zapragnął przywieźć obraz na rodzinne Podlasie, do budowanego w Kodniu kościoła, jednak papież odmówił przekazania wizerunku.

    Książę miał nie dać za wygraną. Dużą sumą pieniędzy przekupił papieskiego zakrystiana i w nocy, wraz ze swoim orszakiem dokonał zwyczajnej kradzieży obrazu. I rzucił się do ucieczki.

    Oburzony papież, który rankiem zobaczył w ołtarzu puste ramy po obrazie, zarządził pościg za złodziejami. Sapieha okazał się szybszy. W Polsce, z powodu wciąż trwającej budowy świątyni w Kodniu, obraz trafił najpierw na zamek magnata.

    Urban VIII ogłosił ekskomunikę polskiego księcia za zuchwałe świętokradztwo. Po kilku latach Sapieha udał się jednak z pielgrzymką pokutną do Rzymu (podobno aby zyskać względy papieża na sejmie sprzeciwił się planowanemu małżeństwu króla Władysława IV Wazy z anglikańską księżną Elżbietą, siostrzenicą Karola I Stuarta).

    Papież zdjął karę kościelną z magnata i co więcej… zgodził się na pozostawienie obrazu w Kodniu. Jako wotum dziękczynne za uzdrowienie i powrót do jedności z Kościołem Sapieha wraz z małżonką Anną ufundował wizerunkowi złotą koronę, berło oraz imitację słońca, księżyca i gwiazd.

    Gdy wreszcie kodeński kościół pod wezwaniem świętej Anny został wybudowany, magnat umieścił w nim również przywiezione z Rzymu już w „normalnym” trybie relikwie – m.in. fragmenty czaszki św. Feliksa, papieża i męczennika z II w. Przez wieki przy obrazie i relikwiach miały miejsce liczne uzdrowienia i nawrócenia.

    Matka, która jednoczy

    Po koronacji obrazu w XVIII w. kult Matki Bożej Kodeńskiej rozwijał się dynamicznie na wschodnich obszarach Rzeczpospolitej, niewolnych od sporów religijnych. Do wizerunku Bogurodzicy, mimo różnic i konfliktów pielgrzymowali wszyscy: Polacy, Litwini oraz Rusini, wierni rzymskokatoliccy, grekokatolicy i prawosławni.

    Tego wspólnego szacunku nie zniszczyły nawet ciężkie okoliczności po powstaniu styczniowym, kiedy władze carskie zadecydowały o przewiezieniu obrazu na Jasną Górę i przejściowym zamienieniu kościoła św. Anny na cerkiew prawosławną.

    Obraz powrócił do Kodnia już w czasach Polski międzywojennej, w 1927 r. W latach 70. XX w. Paweł VI nadał kościołowi tytuł bazyliki mniejszej. Jan Paweł II zatwierdził z kolei tytuł Matki Bożej Kodeńskiej jako Matki Jedności.

    Burzliwe losy obrazu Matki Bożej Kodeńskiej ilustrują, jak kręte i skomplikowane drogi prowadzić mogą do pojednania ludzi z Bogiem i pomiędzy sobą.

    Łukasz Kobeszko/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________

    Niezwykła historia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej

    Zrządzeniem Bożej Opatrzności w kilku oblackich klasztorach można odczuć szczególną łączność z dziejami dawnej Rzeczypospolitej. Jednym z nich jest Kodeń nad Bugiem.

    W XVI w. siedzibę rodową założyli tam wywodzący się ze Smoleńszczyzny Sapiehowie herbu Lis, a ich potomkowie zyskali miano „linii kodeńskiej”, w odróżnieniu od „linii czerejskiej” (później „różańskiej” – od dawnych miast Czereja oraz Różana na dzisiejszej Białorusi). Wywodząca się z linii kodeńskiej gałąź krasiczyńska (od Krasiczyna na Podkarpaciu) wydała m.in. abp krakowskiego, kard. Adama Stefana Sapiehę.

    Królowa Podlasia

    W pierwszej połowie XVII w. Mikołaj Pius Sapieha sprowadził do Kodnia przepiękny obraz Marki Bożej, czczony do dzisiaj pod zaszczytnym tytułem Królowej Podlasia. Sto lat później Jan Fryderyk Sapieha uzyskał zgodę na koronację tego wizerunku Maryi. Uroczystość odbyła się 15 sierpnia 1723 r., zaledwie sześć lat po pamiętnej koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie spodziewano się wówczas, że obraz kodeński pewnego dnia będzie musiał szukać schronienia w jasnogórskim sanktuarium. Na razie Jan Fryderyk był zatroskany o rozwój czci dla Matki Bożej Kodeńskiej. W opublikowanym w 1721 r. dziele „Monumenta Antiquitatum Marianarium” opisał niezwykłe dzieje swego krewnego z minionego stulecia, Mikołaja Piusa. Wedle owej sensacyjnej relacji, Mikołaj Sapieha miał udać się z pielgrzymką do Rzymu, aby prosić świętych Apostołów Piotra i Pawła o łaskę uzdrowienia z ciężkiej choroby. W czasie Mszy św. sprawowanej w prywatnej kaplicy przez papieża Urbana VIII uzdrowienia rzeczywiście dostąpił. Urzeczony pięknem obrazu Matki Bożej, zdobiącego papieską kaplicę, prosił o możliwość przewiezienia go w rodzinne strony, a po otrzymaniu odmownej odpowiedzi Ojca Św., obraz wykradł i potajemnie przewiózł do Kodnia.

    Początek sanktuarium

    Po tym wydarzeniu nastąpiła jeszcze papieska ekskomunika, a następnie ułaskawienie w uznaniu zasług dla Kościoła katolickiego w czasie burzliwych sporów toczonych w Polsce z protestantami. Trudno się oprzeć wizji tak fantastycznych przygód, którą za Janem Fryderykiem Sapiehą spopularyzowała Zofia Kossak-Szczucka w świetnej skądinąd powieści pt. „Błogosławiona wina”. Chociaż historycy nie znajdują stosownych dokumentów na potwierdzenie tej wersji wydarzeń, jedno nie ulega wątpliwości: Mikołaj Pius Sapieha naprawdę sprowadził do Kodnia piękny obraz Matki Bożej i dał początek sanktuarium, które odtąd zaczęły nawiedzać rzesze wiernych, zdążających do kodeńskiego tronu Maryi z Podlasia, Polesia i całej Rzeczypospolitej.

    Jasna Góra i Kodeń

    Pielgrzymi znajdowali tu pociechę w smutnych czasach niewoli. Nawet tego było za wiele rosyjskiemu zaborcy, więc w 1875 r. carska administracja nakazała usunięcie z Kodnia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej i przewiezienie go do Częstochowy. Na Jasnej Górze obraz był przechowywany do 1926 r. Jak wykazał to niedawno o. Leonard Głowacki OMI, m.in. po przebadaniu jasnogórskiego archiwum, ojcowie paulini nie potraktowali kodeńskiego obrazu jako zwykłego depozytu, lecz – świadomi jego znaczenia religijnego – umieścili ze czcią w bocznej kaplicy jasnogórskiej bazyliki i po 1875 r. uczynili wiele dla podtrzymania i rozwoju nabożeństwa do Królowej Podlasia. W czasie nieludzkich prześladowań, jakie spadły ziemie zaboru rosyjskiego w drugiej połowie XIX w., Matka Boża Kodeńska, czczona na Jasnej Górze, nieustannie odradzała w sercach ludzkich ufność do swego Syna oraz nadzieję na odmianę losu. To niezwykłe połączenie dziejów Jasnej Góry i sanktuarium kodeńskiego jest równie, albo nawet bardziej fascynujące niż opowieści Jana Fryderyka Sapiehy o rzekomym wykradzeniu obrazu z rzymskiej kaplicy.

    Represje wobec katolików

    Wywiezienie obrazu Matki Bożej z Kodnia było jedną z wielu form represji zastosowanych przez Rosjan wobec katolików po powstaniu styczniowym. Kodeń, jak wiele innych miasteczek Królestwa Polskiego, stracił prawa miejskie, kościoły zamieniano na cerkwie prawosławne, systematycznie wyniszczano wspólnoty unitów, zlikwidowano diecezję janowską czyli podlaską, wcielając ją bez oglądania się na zgodę papieża do diecezji lubelskiej. Sapiehowie rozstali się z Kodniem znacznie wcześniej. Po śmierci Kazimierza Nestora Sapiehy w 1798 r., sapieżyńskie dobra rodowe w Kodniu i okolicy przeszły w ręce dalszych spadkobierców i utraciły bezpośredni związek z możnym rodem. Dopiero odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. dało nadzieję na uleczenie głębokich ran zadanych mieszkańcom Podlasia i Polesia przez carską administrację oraz podtrzymanie sapieżyńskich tradycji, z których najważniejsza dotyczyła szczególnego umiłowania Matki Bożej Kodeńskiej.

    Powrót obrazu do Kodnia

    Jeszcze w 1918 r. Ojciec Święty Benedykt XV zdecydował o odbudowie struktur diecezji janowskiej czyli podlaskiej, zwanej od 1925 r. diecezją siedlecką. W swym pierwszym liście pasterskim bp Henryk Przeździecki nawiązał do przemocy zaborców, którzy wywieźli z terenu diecezji m.in. obraz Matki Bożej Kodeńskiej. Prosił: „dopomóż, błagam, abym Twe święte wizerunki na dawnych miejscach mógł umieścić, a Ty, Matko, byś dawnemi łaskami wśród nas napowrót zajaśniała”. Pragnienie biskupa spełniło się w latach 1926–1927. Obraz kodeński przewieziono najpierw z Jasnej Góry do Warszawy i poddano gruntownej konserwacji. Przed obrazem tym, umieszczonym na pewien czas w Zamku Królewskim, birety kardynalskie odebrali nuncjusz apostolski w Polsce, Lorenzo Lauri oraz prymas August Hlond. Ostatni etap drogi powrotnej obrazu do Kodnia przybrał charakter pielgrzymki. Biskup Przeździecki towarzyszył wizerunkowi Maryi na całej trasie z Siedlec do Kodnia, idąc pieszo wraz z rzeszami wiernych. U swego boku miał misjonarzy oblatów, których zaprosił do przejęcia troski o sanktuarium i parafię kodeńską. Dokonało się to oficjalnie 4 września 1927 r., w dzień powrotu obrazu Matki Bożej Kodeńskiej na swe dawne miejsce w kościele (dziś bazylice) św. Anny w Kodniu, po 52 latach wygnania.

    Przyjmując zaproszenie biskupa siedleckiego do podjęcia pracy w Kodniu oblaci mieli poczucie, iż zaledwie siedem lat po utworzeniu pierwszej wspólnoty Polskiej Prowincji, kolejny raz dane im będzie w pełni urzeczywistnić oblacki charyzmat. Wzorem św. Eugeniusza de Mazenoda mieli poświęcić swe siły i zdolności dla odbudowy struktur Kościoła, zniszczonych przez okrucieństwo rosyjskiego zaborcy.

    o.Paweł Zając OMI /zdjęcia:Koden.com.pl/MISYJNE DROGI

    _________________________________________________________________

    Ślady Boga nad Bugiem – NMP Kodeńskiej

    Ślady Boga nad Bugiem - NMP Kodeńskiej
    NMP Kodeńska

    ***

    Sanktuarium Matki Bożej Jedności, Królowej Podlasia w Kodniu.

    Po przejechaniu ponad 500 km bez błądzenia, na ostatnim odcinku, szczęśliwym trafem, pomyliliśmy drogę. Szczęśliwym, bo dojeżdżając do Kodnia od strony Tucznej, można zobaczyć bazylikę św. Anny już z daleka. Choć znużeni podróżą, odzyskujemy siły. Przygotowujemy się na spotkanie z Matką Bożą Jedności w cudownym obrazie, ukradzionym kiedyś z Rzymu. Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej prowadzą w Kodniu dom pielgrzyma.

    Godzina nie wystarczy
    — Specyfiką tego miejsca jest moim zdaniem to, iż nikt nie przybywa tu po drodze, przypadkiem — mówi proboszcz parafii św. Anny i kustosz sanktuarium Matki Bożej Jedności w Kodniu o. Stanisław Wódz. — Tu trzeba się wybrać, chcieć zobaczyć sanktuarium, bo przez Kodeń nie prowadzą dziś żadne szlaki. Mimo to, co roku odwiedza nas spora grupa pielgrzymów. Zapewne przyciąga ich tajemnica obrazu i jego nietypowa historia, ale na pewno również nienaruszona dzikość krajobrazu.

    Myli się, kto zamierza zwiedzić to miejsce nie zatrzymując się na dłużej. Proboszcz opowiada o ludziach, którzy podróżowali na Białoruś i zajrzeli do Kodnia wiedzeni ciekawością. Kiedy dowiedział się, że mają tylko godzinę, zapytał po prostu: „Po coście w ogóle skręcali?”.

    To tereny ludzi wschodu
    Dla nich czas płynie wciąż jeszcze inaczej, powoli, bez przymusu. Zapytani o drogę, mogą przez kwadrans opowiadać nie tylko o tym, jak dojechać do celu, ale także o ludziach, którzy wcześniej w tym miejscu pobłądzili, o stanie nawierzchni dróg, o okolicznych odpustach, a nawet o tym, że córka wychodzi jesienią za mąż, a jej narzeczony pochodzi z wioski, przez którą będziemy przejeżdżać.

    Niestety, dokonujące się w Polsce przemiany dotknęły te tereny chyba najboleśniej. Pozamykano PGR-y, a ludzie zostali bez pracy. Dziś w Kodniu, gminie liczącej około 5 tys. mieszkańców, niewiele osób ma pracę. Oblaci stali się więc ważnym pracodawcą — w sezonie zatrudniają około 20 osób — przewodników, recepcjonistów, pracownice kawiarenki, sprzątaczki…

    — Mamy fajną pracę, spotykamy się z ludźmi z całej Polski — mówi pani Teresa. — Oblaci płacą ubezpieczenie i składkę na ZUS. Wszystkie jesteśmy bardzo zadowolone, bo o pracę u nas ciężko.

    — Wciąż nie mogę przekonać parafian do zarabiania na pielgrzymach, nie mogą tego zrozumieć — skarży się ojciec proboszcz. — Proponowałem, by przygotowali bryczki i wozili pielgrzymów do letniej rezydencji Sapiehów, ale mnie wyśmiali. Powoli jednak ich przekonam. Już dwie rodziny zajęły się produkowaniem pamiątek i dewocjonaliów.

    Od 1999 roku w Kodniu istnieje Muzeum Misyjne i Ornitologiczne. Przewodnik Alina Hordyjewicz, emerytowana nauczycielka, bardzo lubi opowiadać o jego skarbach. Gdy tylko dojrzy swymi piwnymi oczami spod szkieł okularów zainteresowanego słuchacza, przestaje zwracać uwagę na czas. Opowiada o o. Kazimierzu Kozickim, który jeszcze niedawno przemierzał bezkresne pola wokół sanktuarium w śmiesznej czapeczce na głowie i zbierał gniazda i jaja ptaków. Wspomina historie, jakie usłyszała od misjonarzy. Jeden przekazał do muzeum komplet łyżeczek ozdobionych herbami portowych miast. Łyżeczki te zbierał pewien marynarz z zamiarem ofiarowania narzeczonej w dniu ślubu. Niestety, dziewczyna utonęła, a marynarz również chciał popełnić samobójstwo. Spotkał jednak na swej drodze owego misjonarza i po długiej, serdecznej rozmowie odstąpił od tego zamiaru. W dowód wdzięczności przekazał oblatowi pieczołowicie zbierane łyżeczki.

    W muzeum są też skóry pytonów, murzyńskie stroje i maski, naczynia i najprzeróżniejsze pamiątki z całego niemal świata. A pani Alina o każdym przedmiocie może opowiedzieć barwną historię. Na Madagaskarze na przykład, jak opowiadał pewien misjonarz, są dwie tylko pory roku — jedna kiedy pada i druga, kiedy leje…

    Papież rzucił klątwę
    Legendę dotyczącą cudownego obrazu Matki Bożej Jedności opisała Zofia Kossak w powieści „Błogosławiona wina”. Czy ta wersja wydarzeń jest prawdziwa, czy nie — dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć. Jedno jest pewne: obraz przywiózł z Rzymu do Kodnia Mikołaj Sapieha, a ówczesnemu papieżowi Urbanowi VIII nie spodobało się to tak bardzo, że rzucił klątwę na Mikołaja. Dopiero po trzech latach Urban VIII zdjął klątwę i odstąpił od żądania zwrotu obrazu do Rzymu.

    Kolejne wieki historii obrazu również obfitują w wydarzenia niezwykłe i niewytłumaczalne. Ziemia podlaska była wszak sceną niejednej wojny, a najazdy, zniszczenia, rabunki i pożary nie omijały również Kodnia i sanktuarium. Obraz jednak ocalał nienaruszony. Nawet wtedy, kiedy w 1875 roku Rosjanie plądrowali Kodeń, wywozili lub palili obrazy z kościoła, niespodzianie i nie wiadomo dlaczego przyszedł nagle rozkaz od cara, aby obraz Matki Bożej przewieźć na Jasną Górę. Na swoje miejsce powrócił dopiero w 1927 roku wraz z przybyciem oblatów…

    — Cuda? Największe są wtedy, gdy ktoś przeżyje duchowe uzdrowienie, jak spowiada się na przykład z całego życia po dwudziestu, trzydziestu czy czterdziestu latach — o. Stanisław zamyślił się i dodał — zdarzają się i inne cuda, ale nikt tego nie bada, ani nie zapisuje…

    Oblackie uroczysko
    Plany ojców oblatów są imponujące. Zamierzają stworzyć przy sanktuarium ośrodek sportowo-rekreacyjny z polem namiotowym, amfiteatrem, boiskami do piłki nożnej i tenisa. Może uda się również zorganizować spływ łodziami po Bugu. Niedawno odzyskano ziemię, zagarniętą po II wojnie światowej, a o. Wódz już ma pomysł, jak ją zagospodarować.

    — „Uroczysko oblackie” — tak się będzie nazywało to miejsce — wyjaśnia. — To kilka kilometrów stąd. Jest tam las, duża polana i bobrowe żeremie.

    Warunki do modlitwy i wypoczynku są w okolicach Kodnia rzeczywiście wyjątkowe. Rozległe tereny nad Bugiem pozwalają spacerować do woli.

    Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej są w Kodniu od 1927 roku. Dzięki ich staraniom powstała tu kalwaria ze stacjami Drogi Krzyżowej oplatająca zabytkowy kościół Świętego Ducha i ruiny zamku Sapiehów, ale przede wszystkim stworzyli oni zaplecze dla pielgrzymów: dom pielgrzyma, kawiarenkę z kuchnią, wydającą posiłki oraz Muzeum Misyjne i Ornitologiczne. W pobliskich Kostomłotach można obejrzeć jedyny w Polsce kościół parafialny neounitów pw. św. Nikity, w nieodległej Jabłecznej — prawosławny monastyr św. Onufrego Pustelnika z bogatym ikonostasem, w Pratulinie można zadumać się nad historią tych terenów przy grobach męczenników unickich, których Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi podczas ostatniej pielgrzymki do Polski.

    Mirosław Rzepka/wiara.pl/tekst z 2001 roku

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lipca

    Matka Boża Królowa Tatr. Orędowniczka górali i turystów 

    Przed laty 14-letniej dziewczynce w Tatrach ukazała się Matka Boża. I choć sekret zdradziła tylko jednej osobie, dziś miejsce to jest znane wszystkim turystom i mieszkańcom Podhala. 2 lipca obchodzimy uroczystość Matki Bożej Królowej Tatr.

    Był rok 1860. Albo 1861. Wynajęta przez bogatszego gospodarza do pasania jego owiec na Polanie Rusinowej 14-letnia dziewczynka, Marysia Murzańska jest przerażona – powierzone jej stado zniknęło, a zaczęło się zmierzchać i w górach nagle zapanowała mgła. Gdy tak chodziła, płakała i szukała, ciągle modliła się na Różańcu. W pewnym momencie przy jednym ze smereków widzi wielką światłość a w niej Matkę Bożą, która zapewnia ją, że owieczki się znajdą, ale prosi, by Marysia szybko opuściła to miejsce, bo grozi jej tu duchowe niebezpieczeństwo. Chce również, by dziewczynka przekazała ludziom by lepiej dbali o swoją modlitwę, pokutowali za grzechy i nawracali się.

    Rzeczywiście, po chwili stado się odnajduje, a Marysia posłusznie schodzi z gór.
    O swoim niezwykłym spotkaniu nie rozpowiada wszystkim. Pod obowiązkiem dochowania tajemnicy opowieść przekazuje tylko jednemu pasterzowi, który zresztą później umieszcza w miejscu spotkania Marysi z Matką Bożą – Jej obrazek. Wiadomość o prywatnym objawieniu szerzy się dopiero po śmierci Marysi.
    To są właśnie początki niezwykłej kaplicy, którą mijają wszyscy turyści wspinający się na Rusinową Polanę, aby podziwiać panoramę Tatr Wysokich.

    Na smereku wskazanym jako miejsce objawienia niepozorny obrazek Matki Bożej wisiał dość długo, bowiem początkowo proboszcz, któremu podlegało to miejsce był sceptycznie nastawiony do opowieści małej pasterki. Okoliczna ludność jednak, już po śmierci dziewczynki, regularnie odwiedzała to miejsce, prosząc Matkę Bożą o opiekę, o pomoc. W pewnym momencie proboszcz zmienia zdanie i z przeciwnika staje się gorliwym obrońcą niezwykłego charakteru tego miejsca. Zleca wybudowanie kapliczki i wyrzeźbienie do niej figurki, którą zawieszają na drzewie wskazanym przez pasterza, który rozmawiał z Marysią Murzańską.
    W pierwszych latach znali to miejsce i przychodzili na modlitwę tylko okoliczni pasterze i robotnicy leśni. Kult rozszerza się w pierwszych latach XX w. W latach ’30 wielkim zwolennikiem i promotorem tego miejsca stał się proboszcz z Bukowiny Tatrzańskiej, który początkowo był wrogo nastawiony. Za jego staraniem powstała tam najpierw większa nadrzewna kapliczka, a potem już prowizoryczna kapliczka naziemna. Wprawdzie ta wątła konstrukcja była raz za razem niszczona przez wiatr halny lub pożar, jednak wciąż ją odbudowywano, za każdym razem większą, solidniejszą i piękniejszą. W 1932 r. odprawiono tam po raz pierwszy mszę świętą.

    Wielki rozkwit następuję jednak w latach 50., gdy Wiktorówki rozbudowują się znacznie: najpierw poszerzana jest szopa, potem dobudowane do niej krużganki, następnie zakrystia. Tak powstaje najwyżej położone w Polsce sanktuarium Maryjne – to aż 1150 m. nad poziomem morza.

    Najpierw przez rok duszpasterstwo prowadzą tu ojcowie marianie, ale gdy rezygnują w 1958 r. biskup krakowski Karol Wojtyła powierza opiekę nad tym miejscem krakowskim dominikanom. Tak z Wiktorówkami związuje się historyk Kościoła, o. Paweł Kielar OP, który każdą wolną chwilę poświęca, aby tu przybywać: służyć jako spowiednik, odprawiać Msze św., głosić kazania.

    Wiktorówki początkowo działają sezonowo, głównie w okresie letnim. Chodziło o wsparcie opieką duszpasterską wędrujących po Tatrach turystów, ale również służyć miejscowym góralom, którzy opieki Matki Bożej Jaworzyńskiej, jak nazwali Maryję ukazującą się pasterce, przyzywają we wszystkich swoich potrzebach. W 1971 r., gdy umiera o. Kielar opiekę nad Wiktorówkami przejmuje pochodzący z gór o. Leonard Węgrzyniak OP, który – pomimo trudnych warunków bytowych w 1974 r. osiada tu na stałe. Zamieszkuje w piwnicy pod kaplicą, bez bieżącej wody i prądu.
    To on wymyśla, aby na Wiktorówkach oprócz wsparcia duchowego turyści otrzymywali też wsparcie ciała – uruchamia funkcjonującą do dziś „instytucję” gorącej herbaty dla każdego wędrowca, który dotrze aż tutaj.

    Nieraz korzysta z niej oddany czciciel Królowej Tatr biskup Karol Wojtyła. W 1961 r. oficjalnie wizytuje to miejsce jako biskup, a ostatni raz jest tu prawdopodobnie tuż przed wyborem na Stolicę Piotrową w 1978 r. Podczas pielgrzymki w 1997 r. miał przybyć do sanktuarium z prywatną wizytą, ale kiedy papieski śmigłowiec przyleciał nad Rusinową Polanę, było tam już tyle ludzi, że nie dało się bezpiecznie wylądować. Pobłogosławił zebranych i poleciał dalej. Natomiast o. Leonard wielokrotnie organizował pielgrzymki do Rzymu i za każdym razem były to niesłychanie serdeczne spotkania Papieża z góralami.

    Od 1981 roku o. Węgrzyniak przebywa w sanktuarium cały rok, gdzie oprócz nieustannego rozbudowywania i cywilizowania tego miejsca posługuje także jako ratownik TOPR (wtedy jeszcze GOPR). To z jego inicjatywy przy sanktuarium powstaje dyżurka górskiego Pogotowia.
    On też był głównym promotorem koronacji figurki Matki Bożej, do której doszło w 1992 roku.
    Ojciec Węgrzyniak posługuje tu aż do 2007 r. Wtedy też dominikanie posyłają do posługi u Matki Bożej Jaworzyńskiej więcej braci. W 2012 r. miejsce staje się oficjalnie domem zakonnym dominikanów i przyjmuje za patrona… św. Jana Pawła II.

    Od początku do dnia dzisiejszego Wiktorówki funkcjonują w dwóch wymiarach: jako sanktuarium Maryjne, przyjmujące głównie pielgrzymów-górali oraz jako ośrodek duszpasterstwa tatrzańskiego dla wędrujących po górach turystów. – Nie brakuje świadectw osób, które trafiły tu przypadkowo, przechodząc na Rusinową Polanę, a zatrzymały się na dłużej, poprosiły o rozmowę duchową lub spowiedź – mówi o. Cyprian Klahs, dominikanin, który przez kilka lat pracował na Wiktorówkach. Wspomina świadectwo pewnej kobiety, która znalazła się tu przypadkowo, podczas nabożeństwa usłyszała wezwanie: „Matko szczęśliwych powrotów – módl się za nami”, co odczytała jako boże wezwanie, by powróciła do wiary i do Kościoła.

    Ojcowie z Wiktorówek odprawiają nie tylko tutaj Msze św. (codziennie!), ale również chodzą odprawiać niedzielną Eucharystię w schroniskach górskich: na Włosienicy, w Dolinie Roztoki, Dolinie Pięciu Stawów Polskich oraz nad Morskim Okiem. W większość miejsc dojeżdżają samochodem (ze specjalnym wstępem do TPN), ale do Doliny Pięciu Stawów idą piechotą i tam zwykle zostają na noc.
    Mieszkanie na Wiktorówkach jest dla ojców wyzwaniem nie tylko duszpasterskim, ale również zwykłym, bytowym. Prąd dostarcza tu jedynie agregat. Za mieszkanie służy niewielki stryszek nad kaplicą oraz piwnica pod nią. Ogrzewają się sami za pomocą opalanego drewnem pieca, lecz w mrozy, z uwagi na brak odpowiedniej izolacji termicznej w ich celach nieraz trzeba zadowolić się ledwie 15 stopniami ciepła.
    – Każdy z nas nosi w kieszeni latarkę czołówkę jako jedno z niezbędnych urządzeń – mówi o. Cyprian.
    Jedną ze specyfik tego miejsca jest jego jedynie okresowa popularność. Są godziny, gdy tłoczno tu jak w ulu – wystarczy, że zatrzyma się wycieczka 100 dzieciaków. Innym razem za jedyne towarzystwo służą im zaglądające tu czasem dzikie zwierzęta z gór. Najbardziej ciche miesiące w roku to marzec i listopad, gdy zdarza się, że nawet w ciągu 5 dni nikt do nich nie zajrzy.

    Istnieje jeszcze jeden wymiar tego miejsca – to symboliczny „cmentarz” ludzi, którzy stracili życie w górach, a których ciał nigdy nie odnaleziono. Swoje tabliczki mają tu zmarli tragicznie ratownicy górscy, taternicy czy zwykli turyści, na zawsze pozostający wśród szczytów. – Często sprawowane są Msze w ich intencji, niemal ciągle palą się tu znicze w miejscu, gdzie są tabliczki z ich imionami – mówi o. Cyprian Klahs.

    Anna Drus/stacja7pl.

    ****************

    Wiktorówki
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
    *** 

    Modlitwa do NMP Królowej Tatr

    Cudowna Jaworzyńska Pani.

    Tyś po Bogu największą pociechą.

    Biegnę do Ciebie, staję przed Tobą i błagam o pomoc Maryjo.

    Tyle cudów uczyniłaś w tym górskim zakątku.

    Tak wielu nieszczęśliwych uleczyłaś z chorób duszy i ciała.

    I niejednemu otarłaś łzy z oczu.

    Matko leśnej ciszy,

    Dostojna Królowo Tatr, hal, baców i potoków huczących srebrzystą wodą.

    Opiekunko zwierząt i górskiej przyrody.

    Matko najmilsza spośród wszystkich matek.

    Ty z różańcem w ręku, wiesz dobrze i znasz troski, każdego kto do Ciebie się ucieka.

    Dziękujemy Ci Panno Święta za szlak wiodący do Ciebie,

    Choć to czasem zasnuty śniegiem, wyścielony błotem… ale idziemy.

    Jakoś lżejsze to powietrze czym bliżej do Ciebie.

    Matko, która wspierasz nie tylko nas górali, ale i turystom dajesz swoje duchowe wzmocnienie.

    Prosimy Cię prowadź nas tą drogą, która zawsze pewna.

    A kiedy Matko zapadnie mrok i ciemność życia naszego, oddal mgłę i burzę

    I zaprowadź nas do domu wiecznego szczęścia. Amen.

    wersja góralska:

    Cudowno Jaworzyńsko Pani.

    Tyś po Bogu najwięksom pociechom.

    Lecem ku Tobie, stajym przed Tobom i błagom o pomoc Maryjo.

    Telo cudów zrobiyałaś w tym górskim zakontku, tylo niescenśliwyk

    Ulycyłaś z chorob dusy i ciała

    I niejednemu otarłaś świyrcki z ocu.

    Matko leśnej cisy.

    Honorno Gaździno Tater, hol, baców, potocków dudnioncyk śrybelnom wodom.

    Opiekunko zwierzont i górskiej przyrody.

    Matuchno Nomilso spośród syćkik Matek.

    Ty z Rozancym w ronckak wiys dobrze i znos zole kazdego, fto ku Tobiy siy garniy.

    Dzienkujemy Ci Panno Świynto za ślak ku Tobiy,

    Choć to casym zaduty śniezycom, wyścielony błotym… ale idziymy.

    Jakosi lzyjse to powietrze cym blizyj ku Tobiy.

    Matuchno ftoro ozywios nie ino nos goroli, ba i turystom dajes swoje duchowe zmocniynie,

    Pytomy Ciy, prowodz nos tom dozkom, ftoro zawse pewno.

    A kiedy Matuś zapadniy mrok i ciymność zycio naskiego

    Łozezyn mgłe i dujawice i zaprowodz do sałasa wiecystego scynscio. Amen.

    Błogosławieństwo

    Bóg Ojciec niech nas błogosławi,

    Niech strzeże nas Bóg Syn,

    Duch Święty niech nas oświeca

    I da nam

    Oczy, abyśmy patrzyli

    Uszy, abyśmy słyszeli

    I ręce dla Bożej pracy,

    Stopy, abyśmy szli

    I usta, abyśmy głosili słowo zbawienia

    I Anioła Pokoju, by czuwał nad nami

    Iż łaski naszego Pana prowadził nas do Królestwa. Amen.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 lipca

    Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa

    Zobacz także:
      •  Święty Otton z Bambergu, biskup
      •  Święty Teobald z Provins, pustelnik
      •  Błogosławiony Jan Nepomucen Chrzan, prezbiter i męczennik
    ***
    Do czasu reformy kalendarza liturgicznego po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Obecnie obchód ten został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem), zachował się jedynie – na zasadzie pewnego przywileju – w zgromadzeniach Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa.


    Najdroższa Krew Chrystusa

    Do dziś istnieją kościoły pod wezwaniem Najdroższej Krwi Chrystusa. Jak Boże Ciało jest rozwinięciem treści Wielkiego Czwartku, tak uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa była jakby przedłużeniem Wielkiego Piątku. Ustanowił ją dekretem Redempti sumus w roku 1849 papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały miesiąc był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł święto na dzień 1 lipca. Papież Pius XI podniósł je do rangi świąt pierwszej klasy (1933) na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi.
    Szczególnym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Pana Jezusa wyróżniał się św. Kasper de Buffalo, założyciel osobnej rodziny zakonnej pod wezwaniem Najdroższej Krwi Pana Jezusa (+ 1837). Misjonarze Krwi Chrystusa mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce także siostry Adoratorki Krwi Chrystusa, założone przez św. Marię de Mattias. Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi wyróżniał się także papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście Inde a primis z 1960 r. zachęcał do tego kultu.
    Nabożeństwo ku czci Krwi Pańskiej ma uzasadnienie w Piśmie świętym, gdzie wychwalana jest krew męczenników, a przede wszystkim krew Jezusa Chrystusa. Po raz pierwszy Pan Jezus przelał ją przy obrzezaniu. W niektórych kodeksach w tekście Ewangelii według świętego Łukasza można znaleźć informację, że podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym pot Jezusa był jak krople krwi (zob. Łk 22, 44). Nader obficie płynęła ona przy biczowaniu i koronowaniu cierniem, a także przy ukrzyżowaniu. Kiedy żołnierz przebił Jego bok, “natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19, 24).
    Serdeczne nabożeństwo do Krwi Pana Jezusa mieli święci średniowiecza. Połączone ono było z nabożeństwem do Ran Pana Jezusa, a zwłaszcza do Rany Jego boku. Wyróżniali się tym nabożeństwem: św. Bernard (+ 1153), św. Anzelm (+ 1109), bł. Gueryk d’Igny (+ 1160) i św. Bonawentura (+ 1270). Dominikanie w piątek po oktawie Bożego Ciała, chociaż nikt nie spodziewał się jeszcze, że na ten dzień zostanie kiedyś ustanowione święto Serca Pana Jezusa, odmawiali oficjum o Ranie boku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – czerwiec 2023

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 czerwca

    Święty Justyn, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Inigo z Oña, opat
    ***
    Święty Justyn
    Justyn urodził się na początku II w. we Flavia Neapolis (dzisiejszy Nablus w Samarii), w pogańskiej rodzinie. Po upadku Jerozolimy w 70 r. miasto było jednym z ważniejszych centrów kultury greckiej i rzymskiej na terenie Palestyny. Od młodości pasjonował się filozofią i problemami ogólnoludzkimi. Przebadał systemy Platona, Arystotelesa, Pitagorasa, epikurejczyków i modnych wówczas stoików. Jeszcze bardziej nurtowały go problemy religijne. W ten sposób zainteresował się judaizmem i chrześcijaństwem. Czytał Pismo św. i przyglądał się życiu chrześcijan. Badał ich naukę, obserwował ich obyczaje. Około roku 130 przyjął chrzest w Efezie. Stał się gorliwym wyznawcą.
    Justyn to najważniejszy apologeta chrześcijaństwa w II wieku. Wykorzystując autorytet, jaki sobie zdobył prawością charakteru i posiadaną wiedzą, zgromadził koło siebie uczniów i chętnie prowadził z nimi dyskusje na tematy filozoficzne, etyczne i religijne. Sam przekonany o tym, że tylko w chrześcijaństwie jest pełna prawda, dążył do tego, by i jego uczniowie byli o tym przekonani. Jednym z jego uczniów był Tacjan, późniejszy apologeta. Chętnie też spotykał się z filozofami pogańskimi i żydowskimi, aby żarliwie z nimi dyskutować na wspomniane tematy. W roku 135 spotkał się w Efezie z pewnym rabinem żydowskim, Tryfonem, i odbył z nim wielogodzinną dyskusję. Pamiątką tej rozmowy jest dzieło św. Justyna pod tytułem Dialog z Żydem Tryfonem.
    W tym czasie Justyn wydał też dwie apologie. Pierwszą z nich skierował do Rzymian, drugą zaś – formalnie do senatu rzymskiego. Wykazywał w nich odważnie, jak mylne poglądy mieli poganie o chrześcijanach i obalał zarzuty, stawiane wyznawcom Chrystusa przez pogan. Była to niemała odwaga. Od 100 lat wiara w Chrystusa była na państwowym indeksie. Od czasów Nerona chrześcijanie byli uważani za głównego wroga cesarstwa; należało ich tępić wszelkimi dostępnymi środkami. Nie odwołano krwawych edyktów, wydanych przez Nerona (54-68) i Domicjana (81-96). Za czasów Justyna panował wprawdzie raczej łagodny cesarz Antoninus Pius (138-161), wszakże za panowania cesarza-filozofa, Marka Aureliusza, prześladowanie wybuchło ponownie (161-180). Ofiarą właśnie tego prześladowania padł Justyn.

    Święty Justyn
    Justyn kilkakrotnie toczył dysputy z filozofem Krescensem, zwalczając jego błędne teorie. Z tego powodu został oskarżony przez Krescensa wraz z sześcioma uczniami Charitonem, jego żoną Charytą, Euelpistem, Hieraksem, Peonem i Walerianem o wyznawanie chrześcijaństwa. Został aresztowany. Akta sądowe, które Rzymianie bardzo skrupulatnie prowadzili, zaginęły. Według podania wyrokiem sędziego Juniusza Rustyka został Justyn – jako obywatel rzymski – skazany na śmierć przez ścięcie głowy mieczem. Wyrok wykonano ok. 165 r. w Rzymie.
    Nie wiadomo, gdzie znajdują się relikwie Męczennika. Te, które są w Rzymie (w bazylice św. Wawrzyńca za Murami), w Kolonii oraz w Namur wydają się niepewne.
    Na Soborze Watykańskim I biskupi wnieśli prośbę, aby papież wprowadził Mszę świętą i teksty brewiarzowe na dzień święta św. Justyna, które obchodzono wówczas (do roku 1969) 14 kwietnia. Papież Pius IX przychylił się do ich prośby. Leon XIII w roku 1874 rozszerzył święto na cały Kościół. Kościół grecki obchodzi jego pamiątkę 1 czerwca. Tak jest i dzisiaj w Kościele łacińskim.
    W swoich pismach św. Justyn podjął pierwsze próby zbliżenia nauki chrześcijańskiej i filozofii greckiej. Justyn żył zaledwie ok. 100 lat po śmierci świętych Apostołów Piotra i Pawła, dlatego też jego dzieła są fundamentalnymi źródłami dla zapoznania się z ówczesną sytuacją Kościoła, jego organizacją i wewnętrzną strukturą, z obrzędami i liturgią. Warto podkreślić, że Justyn był człowiekiem świeckim, który wykorzystał swoją wiedzę dla obrony wiary chrześcijańskiej.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w chwili, gdy wręcza swoją “Apologię” cesarzowi Hadrianowi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Świecki apologeta

    Taką osobą był św. Justyn, który żył w II stuleciu i bronił chrześcijaństwa. 1 czerwca obchodzimy jego wspomnienie.

    Jego imię wywodzi się od łacińskiego przymiotnika iustus, czyli sprawiedliwy. Oddaje ono bardzo dobrze osobowość tego obrońcy wiary w Chrystusa. Musiał jej bowiem bronić zarówno przed przedstawicielami narodu wybranego, jak i przed poganami.

    Justyn z pochodzenia był prawdopodobnie Grekiem bądź Rzymianinem. Sam siebie nazywał Samarytaninem, ponieważ urodził się w Ziemi Świętej, w dzisiejszym Nablus w Samarii. Przyszedł na świat w pogańskiej rodzinie. Był osobą wszechstronnie wykształconą. Studiował dostępne mu dzieła filozoficzne i teologiczne. Zapoznał się z ideami epikurejskimi oraz stoickimi. Był filozofem, który miał swoich uczniów. Zaznajomił się również z przesłaniem religii Mojżeszowej, a potem rodzącego się chrześcijaństwa. Czytał Biblię. Poznawał wyznawców Pańskich i ich styl życia. Mając ok. 30 lat, przyjął chrzest św. w Efezie.

    Pozostawił po sobie teologiczne dzieła, z których najbardziej znane to Dialog z Żydem Tryfonem. Czytamy tam m.in.: „Ojciec niewysłowiony i Pan wszech rzeczy nigdzie nie przychodzi ani się nie przechadza, ani sypia, ani ze snu powstaje; nie, on trwa w swym miejscu, gdziekolwiek by ono było. Wzrok jego przenikliwy i słuch Jego bystry, a jednak nie widzi oczyma ani słyszy uszami, ale mocą niewysłowioną. Jest nieporuszony, a żadne miejsce, nawet świat cały objąć Go nie może, jako że był, zanim świat został stworzony”.

    Warto wiedzieć, że dzięki św. Justynowi zachowały się opisy pierwszych chrześcijańskich rytów liturgicznych, m.in. chrztu św. i Eucharystii. Ponadto można go uznać za protoplastę mariologii.

    Świętego Justyna uważa się też za pioniera w łączeniu filozofii świata hellenistycznego z chrześcijańską wizją rzeczywistości, gdzie Jezus z Nazaretu jest Panem dziejów. Dlatego też św. Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio (Wiara i rozum) napisał: „Jako pioniera konstruktywnego dialogu z myślą filozoficzną, nacechowanego co prawda ostrożnością i rozwagą, należy wymienić św. Justyna: chociaż zachował on wielkie uznanie dla filozofii greckiej nawet po nawróceniu, twierdził stanowczo i jednoznacznie, że znalazł w chrześcijaństwie «jedyną niezawodną i przydatną filozofię»”.

    Bez cienia wątpliwości odważnie wyznawał Chrystusa. W licznych dyskusjach demaskował błędy innowierców. Podczas prześladowań chrześcijan za cesarza Marka Aureliusza w połowie lat 60. II wieku w Rzymie poniósł śmierć za wiarę przez ścięcie mieczem.

    Św. Justyn, męczennik
    ur. ok. 100 r., zm. ok. 165 r.

    ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Krzeszowska
    Matka Łaski Bożej

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Marcelin i Piotr
      •  Błogosławiony Sadok i jego Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Feliks z Nikozji, zakonnik
    ***
    Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Krzeszowie

    W Krzeszowie na Dolnym Śląsku znajduje się kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zwany był Domus aurea (Złotym domem) ze względu na niesłychany przepych wnętrza. W jego powstawaniu uczestniczyli najwybitniejsi przedstawiciele sztuki śląskiej. Kościół zbudowano w latach 1728-1735. Jego wnętrze zdobi dekoracja malarska autorstwa Jerzego Wilhelma Neunhertza. Tworzy ona wielki cykl malowideł sklepiennych; ich tematyka została zaczerpnięta z biblijnych zapowiedzi proroka Izajasza, odnoszących się do Chrystusa. Wiele wątków na malowidłach odwołuje się także do wydarzeń z dziejów zakonu bernardynów, pierwszych opiekunów sanktuarium krzeszowskiego (1242-1292). Po nich opiekę nad opactwem krzeszowskim objęli cystersi.
    W głównym ołtarzu kościoła znajduje się obraz Piotra Brandla, przedstawiający Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Szczególnym kultem otoczony jest także znajdujący się w ołtarzu wizerunek Matki Bożej Łaskawej. Zaginął on podczas wojen husyckich w wieku XV, a odnaleziony został 18 grudnia 1622 r. To wówczas z wielką siłą odrodził się jego kult. Na pamiątkę tego wydarzenia każdego roku 18 grudnia obchodzone jest Święto Światła.

    Obraz Matki Bożej Łaskawej (Krzeszowskiej), Królowej Sudetów

    Obraz Matki Bożej Łaskawej, czczonej także jako Królowa Sudetów, znajduje się w Krzeszowie od XIII w. Ikona ta należy prawdopodobnie do najstarszych obrazów maryjnych w Europie. Według jednego z przekazów, pochodzi z Bizancjum. Mieli ją przywieźć rycerze uczestniczący w wyprawach krzyżowych. Najpierw trafiła do Rimini we Włoszech, następnie do Bawarii, w rodzinne strony św. Jadwigi. Przyszła żona Henryka Brodatego przywiozła ją na Dolny Śląsk w wianie ślubnym.
    Wizerunek Maryi namalowany jest farbami temperowymi na modrzewiowej desce o rozmiarach 60 x 37 centymetrów. Zamyślona Maryja, w purpurowym maforionie i zielonej sukni, lewą dłoń wspiera na piersi, a na prawej trzyma Jezusa okrytego zieloną szatką, spod której widać Jego bose stopy. Jezus podnosi prawą rączkę do góry w geście błogosławieństwa, w lewej trzyma zwinięty w rulon pergamin. Swą twarz kieruje w stronę Matki. Tło ikony jest złote. Ikonę otaczają piękne barokowe ramy wraz z napisem: Gratia Sanctae Mariae (Łaska Świętej Maryi). Ani twórca, ani dokładna data powstania obrazu nie są znane.
    Pomiędzy 25 marca 1996 r. a 10 września 1997 r. na terenie diecezji legnickiej miała miejsce peregrynacja kopii wizerunku Madonny Krzeszowskiej. Obraz nawiedził wówczas ponad 500 kościołów i kaplic zakonnych. 2 czerwca 1997 r. papież św. Jan Paweł II dokonał koronacji słynnego wizerunku krzeszowskiego złotymi koronami. Powiedział wtedy:Sanktuarium krzeszowskie ufundowała Anna, wdowa po Henryku Pobożnym, w rok po bitwie legnickiej. Już w wieku XIII przed obrazem Bogarodzicy gromadziły się rzesze pielgrzymów. I już wówczas nosiło ono nazwę Domus Gratiae Mariae. Rzeczywiście był to Dom Łaski hojnie rozdzielanej przez Bogurodzicę, do którego licznie przybywali pielgrzymi z różnych krajów, zwłaszcza Czesi, Niemcy, Serbołużyczanie i Polacy. Cieszymy się, że dziś także Boża Matka zgromadziła licznych pielgrzymów z tych po sąsiedzku żyjących narodów.
    Niech ten znak włożenia koron na głowę Maryi i Dzieciątka Jezus będzie wyrazem naszej wdzięczności za dobrodziejstwa Boże, których tak wiele otrzymywali i stale otrzymują czciciele Maryi, spieszący do krzeszowskiego Domu Łaski. Niech będzie również znakiem zaproszenia Jezusa i Maryi do królowania w naszych sercach i w życiu naszego narodu. Abyśmy wszyscy stawali się świątynią Boga i mężnymi świadkami Jego miłości do ludzi.
    Uroczysta intronizacja obrazu odbyła się w Krzeszowie 17 sierpnia 1997 r. Biskup legnicki ustanowił w Krzeszowie pierwsze sanktuarium na terenie diecezji, a w 1998 r. kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie został ogłoszony bazyliką mniejszą. Corocznie, 15 sierpnia, w dniu odpustu obraz jest wyjmowany z głównego ołtarza i niesiony w uroczystej procesji przez przedstawicieli kapłanów, ojców, matek, młodzieży męskiej i żeńskiej, górników i dzieci. Z kolei 2 czerwca obchodzi się uroczystość odpustową w rocznicę koronacji obrazu przez św. Jana Pawła II.Różnymi tytułami chrześcijańska pobożność wzywała w ciągu wieków Matkę Bożą. Należy do nich określenie “Matka Łaski Bożej” lub inaczej Matka Boża Łaskawa. Pierwsze sformułowanie zaczerpnięte jest z litanii loretańskiej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.
    Zarówno u boku pierwszego człowieka – Adama, jak i u boku Chrystusa pojawia się niewiasta: Ewa i Maryja. Jak Ewa współdziałała w grzechu pierworodnym, tak Maryja ma swój czynny udział w zbawczej działalności Syna; działalności, przez którą otrzymujemy “obfitość łaski i dar sprawiedliwości”.
    Ojcowie Soboru Watykańskiego II tak nas pouczają: “Maryja, córka Adama, zgadzając się na słowo Boże, stała się Matką Jezusa, i przyjmując zbawczą wolę Bożą całym sercem, nie powstrzymana żadnym grzechem, całkowicie poświęciła samą siebie, jako służebnicę Pańską, osobie i dziełu Syna swego, pod Jego zwierzchnictwem i wespół z Nim z łaski Boga wszechmogącego służąc tajemnicy odkupienia. Maryja… z wolną wiarą i posłuszeństwem czynnie współpracowała w dziele zbawienia ludzkiego” (Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium, nr 56).
    To włączenie się Maryi w dzieło zbawienia człowieka ma swoje określone następstwo. Stała się ona naszą Matką w porządku łaski: “To zaś macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wypełniła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi swojego Syna, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny” (Lumen gentium, nr 62).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 czerwca

    Święci Karol Lwanga
    i jego Towarzysze, męczennicy

    Zobacz także:
      •  Święta Klotylda
      •  Święty Jan Grande, zakonnik
    ***
    Święci Karol Lwanga i Towarzysze

    Do VIII wieku Afryka Północna wydała wielu świętych. Afryka Czarna – Środkowa i Południowa – zetknęła się z Kościołem dopiero wiele wieków później. Do Ugandy chrześcijaństwo dotarło w latach dziewięćdziesiątych XIX w. W 1879 r. przybyli tam Ojcowie Biali, którzy spotkali się z przychylnością mieszkańców. Jednak w kilka lat później razem z misjonarzami anglikańskimi zostali zmuszeni przez króla Mtera do opuszczenia kraju. Kiedy po jego śmierci na tron wstąpił Mwanga, rozpoczęło się krwawe prześladowanie chrześcijan. Pierwsze prześladowanie dotknęło misję anglikańską. W Natebe nieopodal stolicy kraju, Kampali, wbito na pale i żywcem spalono trzech uczniów szkockiego misjonarza Mackaya, który uczył Murzynów czytać, pisać i wierzyć. Z rozkazu króla zginął następnie pierwszy biskup anglikański, Hannigton.
    Wkrótce ofiarą nienawiści padli także neofici katoliccy – wśród nich dworzanie króla. Przez wiele dni na uwięzionych wywierano wszelkiego rodzaju naciski. Wśród męczenników było dwóch chłopców, liczących zaledwie 12 lat. Dnia 3 czerwca 1886 roku w Namugongo zapłonął stos. Zawiniętych w trzcinowe maty misjonarzy kolejno wrzucano w płomienie. Było to w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Męczenników było bardzo wielu. 6 czerwca 1920 roku beatyfikował ich Benedykt XV. Karol Lwanga został wyróżniony dlatego, że nie tylko z uśmiechem poniósł śmierć, ale zachęcał innych do wytrwania. Wraz z nim zginęło jednego dnia na tym samym miejscu 13 męczenników. Dlatego 3 czerwca papież wyznaczył na ich doroczne wspomnienie. 18 października 1964 roku (w niedzielę misyjną) Paweł VI wyniósł wspomnianych męczenników do chwały świętych.

    Święty Karol Lwanga

    Karol Lwanga był wodzem plemienia Nagweya i przełożonym królewskich paziów. W momencie śmierci miał 25 lat. Jego ciało palono wolno na ogniu, zaczynając od stóp. Zgodnie z decyzją Piusa XI z 1934 r. Karol Lwanga jest patronem młodzieży i Akcji Katolickiej w Afryce.
    Balikudembe, Józef Mukasa, był pierwszym ministrem króla. Dla Chrystusa zdołał pozyskać 150 pogan. Banabakintu był naczelnikiem kilku wiosek murzyńskich. Zginął, kiedy miał lat 35. Andrzej Kaggwa, lat 30, był kapelmistrzem królewskim. Został ścięty, potem porąbany w kawałki. Szczególne męki zastosowano wobec Macieja Kalemby, który był sędzią i namiestnikiem okręgu; zginął mając lat 50. Obcięto mu ręce i nogi, wycinano mu żywcem kawały ciała, palono go, a potem wrzucono w sitowie w nadziei, że się po tylu mękach załamie. Tam od ran skonał. Pozyskał dla Chrystusa ok. 200 współziomków. Mwaggali Noe był garncarzem i garbarzem. 31 maja 1886 roku powieszono go, przebito włócznią, a jego wnętrzności dano na pożarcie wygłodniałym psom.Krew męczeńska wylana w Ugandzie nie poszła na marne, ale użyźniła czarną glebę afrykańską. Zaraz po ustaniu prześladowania w roku 1890 w Ugandzie było już 2197 katolików i ok. 10 000 katechumenów, którzy przygotowywali się do przyjęcia chrztu. W roku 1906 ich liczba wzrosła do ok. 100 000 katolików i ok. 150 000 katechumenów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________-

    „KATONDA!”, CZYLI „MÓJ BOŻE!”

    Św. Karol Lwanga, Maciej Kalemba Mulumba i 20 towarzyszy

    (Wulman83, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)

    ***

    Było ich 22. Wielu z nich miało zaledwie kilkanaście lat. Zostali zamordowani w Ugandzie w latach 1886–1887. Wielu z nich zginęło, także dlatego, że jako chrześcijańscy neofici nie chcieli zgodzić się na niemoralne propozycje czynione im przez króla. Do uznania ich za świętych przyczyniły się uzdrowienia z… dżumy. Męczennicy z Ugandy wydają się zatem doskonałymi orędownikami w przypadku dwóch wielkich współczesnych plag – nadużyć seksualnych i seksualnej deprawacji oraz epidemii bakteryjnych lub wirusowych takich jak COVID-19.

    „Choroba nie objawiała się u nas tak jak na Wschodzie, gdzie zwykłym znamieniem niechybnej śmierci był upływ krwi z nosa. Zaczynała się ona równie u mężczyzn, jak u kobiet od tego, że w pachwinach i pod pachą pojawiały się nabrzmienia, przyjmujące kształt jabłka albo jajka i zwane przez lud szyszkami. Wkrótce te śmiertelne opuchliny pojawiały się i na innych częściach ciała; od tej chwili zmieniał się charakter choroby: na rękach, biodrach i indziej występowały czarne albo sine plamy; u jednych były one wielkie i rzadkie, u drugich skupione i drobne. Na chorobę tę nie miała środka sztuka medyczna; bezsilni byli też wszyscy lekarze”1 – pisał Giovanni Boccaccio. „Śmierci towarzyszyły niezwykłe objawy – kurcze, drgawki, zapadanie w letarg, maligna; występowały przy tym złowróżbne sińce i guzy, a śmierć przychodziła szybko, gwałtownie, czasem zupełnie nagle, nie poprzedzona żadnymi objawami choroby”2 – wtórował mu kilka wieków później Alessandro Manzoni.

    To były opisy jednej z najstraszniejszych chorób epidemicznych, jaką zna ludzkość – dżumy. Czy tak właśnie wyglądały zmiany, jakie 21 listopada 1941 roku pojawiły się na ciele – skarżącej się na problemy z płucami i inne dziwne grypopodobne niedomagania – siostry Filotei ze Zgromadzenia Córek Maryi (sióstr Munnabikira) z klasztoru Bannabikira w Ugandzie? Być może podobnie. Nie wiedząc pewnie jeszcze zbyt dobrze, co jej dolega, odesłano zakonnicę do jej brata Andrzeja Ziryawulamu z parafii Kisubi. Mężczyzna zabrał ją następnie do doktora Ahmeda, który był muzułmaninem. Doktor zdiagnozował… dżumę (w języku kisuahili zwaną kawumpuli). Siostra – skierowana na kwarantannę do klasztoru w Rubadze (archidiecezja Kampala) – walczyła przez dwa dni, ale nie udało się jej uratować, a analiza bakteriologiczna potwierdziła, że była to dżuma – i to ponoć dżuma dymienicza.

    Pochówkiem siostry Filotei zajęły się siostry Richilda Buck i Maria Alojza Aloisia Criblét ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki (siostry białe). Niedługo później zaczęły mieć takie same objawy co zmarła. Diagnoza przeprowadzona w Kampali potwierdziła najgorsze obawy: zaraziły się.

    Dwaj lekarze, muzułmanin doktor Ahmed i anglikanin doktor Reynolds, skierowali je na kwarantannę. Choć uważano wówczas, że na tę chorobę nie ma lekarstwa, podobno starali się je wyleczyć sulfonamidami. Tak jak się jednak spodziewano – leki nie skutkowały. Wydawało się, że prawie na pewno zakonnice podzielą los siostry Filotei.

    W tak krytycznej sytuacji w katedrze NMP w Rubadze zainicjowano nowennę ku czci błogosławionych męczenników ugandyjskich w intencji uzdrowienia zakonnic, a na ciałach umierających umieszczono ich relikwie. Modlili się biskup, proboszcz z Rubagi, zakonnice i wierni i… stało się. Trzy dni później, ku ogromnemu zaskoczeniu lekarzy, obie chore zostały nagle i całkowicie uzdrowione.

    Uzdrowienie dwóch sióstr białych zaproponowano jako cud do kanonizacji. Jak zawsze w takich przypadkach pod lupę wzięli je lekarze watykańscy, którzy przesłuchali medyków opiekujących się siostrami i przejrzeli zgromadzoną dokumentację. Długo debatowali, czy do wyleczenia mógł przyczynić się zastosowany wówczas lek, i doszli do wniosku, że po pierwsze: lek był sam w sobie nieskuteczny, a po drugie: nawet gdyby zadziałał, nie mógłby przynieść tak natychmiastowych rezultatów.

    Ugandyjskie prześladowania

    Pierwszymi chrześcijanami, którzy pojawili się w Ugandzie, byli misjonarze anglikańscy. Dwa lata później – w 1879 roku – do tego afrykańskiego kraju dotarli pierwsi katolicy – ojcowie biali. Przyjęto ich z należytymi honorami, ale król Mutesa, nie chcąc rezygnować z wielożeństwa, wolał pozostać przy tradycyjnych, miejscowych wierzeniach. Niedługo po osiedleniu się w Ugandzie chrześcijańscy misjonarze zostali zmuszeni do opuszczenia kraju. Pozostawili jednak garstkę gorliwych neofitów. Po śmierci króla Mutesy w 1884 roku tron objął jego – przychylny do tej pory chrześcijanom – syn Mwanga. Wyglądało na to, że dla wyznawców Chrystusa nastaną lepsze czasy, jednak chimeryczny władca w krótkim czasie stał się – tak jak jego poprzednicy – wielkim okrutnikiem. Wzorował się na swym ojcu, który – aby utrwalić swoją władzę – kazał zakopać żywcem swoich 60 (sic!) braci. Kilka miesięcy po wstąpieniu na tron Mwanga zainicjował zakrojone na szeroką skalę prześladowania chrześcijan, porównywalne z tymi, jakich dopuszczali się władcy starożytnego Rzymu. Zamordowano 40 anglikanów, a po nich – w dniach 22 maja 1886 do 27 stycznia 1887 roku – 22 neofitów katolickich.

    Ścinani, ćwiartowani, paleni żywcem

    Dlaczego musieli zginąć? Na pewno z nienawiści do wiary i z obawy króla przed rosnącymi wpływami białych, którzy mogli pozbawić go władzy. Choć część z nich także – tak jak 14-letni Kizito – dlatego, że oparli się zalotom Mwangi, że śmieli przeciwstawić się jego niemoralnym, sprzecznym z katolicką etyką, seksualnym propozycjom. Kiedy zgromadzeni na dworze Mwangi paziowie – wyznawcy katolicyzmu – zaczęli odrzucać jego niemoralne propozycje, wpadł we wściekłość.

    Pierwszą jego ofiarą spośród katolików był jednak marszałek dworu Józef Mukasa Balikuddembé – człowiek mający pod swą władzą 500 paziów. Na swoje nieszczęście Mukasa wstawił się także za anglikanami, których król polecił wymordować, a co więcej, zaciekle krytykował jego obyczaje – łupiestwo, wielożeństwo i rozpustę. Został ścięty 15 listopada 1885 roku. „Powiedz królowi, że umieram niewinny. Przebaczam mu z całego serca. Niech jednak żałuje za grzechy i niech się poprawi, gdyż spotkamy się przed trybunałem boskim” – powiedział tuż przed śmiercią do wykonującego wyrok kata. Został zasztyletowany, a jego ciało spalono na stosie.

    Kolejnymi ofiarami króla byli: 16-letni Dionizy Ssebbugwawo i rówieśnik króla, ok. 30-letni Andrzej Kaggwa. Za nauczanie katechizmu pierwszy z nich został przebity włócznią, a drugiemu odcięto rękę, a następnie go ścięto. Działo się to 26 maja 1886 roku.

    W międzyczasie król nakazał zgromadzić i uwięzić pozostałych chrześcijan. Karol Lwanga zajmował wśród nich miejsce szczególne. Miał 25 lat i był przełożonym i wychowawcą kilkusetosobowej grupy paziów. Pouczał ich, umacniał w wierze, a przede wszystkim bronił przed niemoralnymi amorami króla. W więzieniu ochrzcił proszącego go o to małego 14-letniego Kizito.

    Przed skazaniem chrześcijan na śmierć Mwanga kazał przyprowadzić wszystkich przed swoje oblicze i nakazał tym, którzy się modlą, odejść pod palisadę. Wśród tych, którzy odeszli, znajdowali się: Karol Lwanga, 14-letni Kizito i 16 innych paziów. „Więc wy wszyscy przyznajecie się do tego, że jesteście chrześcijanami?” – zapytał król. „Tak” – odrzekli zgodnie i potwierdzili, że mają zamiar wytrwać w wierze aż do śmierci. „Zatem idźcie na ucztę do waszego Ojca Niebieskiego! Zabić ich!” – rozkazał władca. Postanowiono jednocześnie, że wyrok zostanie wykonany w miejscowości Namugongo leżącej 60 kilometrów od stolicy Ugandy. Pognano ich tam.

    Podczas odpoczynku oraz noclegu śmierć ponieśli: znużony drogą i wycieńczony na skutek utraty krwi z przetartych powrozem ran na nogach Atanazy Bazzekuketta, niebędący w stanie wyruszyć w dalszą drogą 24-letni Gonzaga Gonza i niewidzący sensu dalszej wędrówki – najstarszy pośród męczenników – liczący ok. 50 lat Maciej Kalemba Mulumba. Pierwszego zakłuto włóczniami, poćwiartowano i porzucono na pastwę dzikich zwierząt, drugiemu ścięto głowę, trzeciemu odcięto ręce i nogi, a po to, by dłużej się męczył, podwiązano żyły i tętnice (Mulumba żył jeszcze przez wiele godzin).

    Po dwóch dniach pochód męczenników dotarł do Namugongo. Skazańców rozlokowano w oddzielnych chatach.

    3 czerwca 1886 roku, w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, przystąpiono do wykonania wyroku na tych, którzy jeszcze żyli. Chrześcijan zaprowadzono na przygotowany uprzednio stos, zdarto z nich odzież i zarzucono im na ramiona ubiory wykonane z kory drzewnej. Szczególnie okrutnie potraktowano Karola Lwangę. Palono go na wolnym ogniu, poczynając od stóp. „Wołajże teraz do swego Boga – drwił kat. – Niech cię ratuje!”. „Nie wiesz, co mówisz – odpowiedział męczennik – nie czuję bólu. Ale strzeż się, aby Bóg, którego obrażasz, nie wtrącił cię kiedyś w ogień nigdy niegasnący”. „Katonda! (Mój Boże!) – powiedział zanim skonał.

    Męczennikom podano przed śmiercią nieco wina bananowego. Obwiązano potem każdego z nich pękami suchej trzciny i ułożono na stosie. Wśród skazanych na śmierć paziów był też syn wykonującego wyrok kata. Odrzucił jednak prośbę ojca, by wyrzekł się wiary. Jedyne, co ojciec dla niego zrobił, to to, że zamiast spalić go żywcem, spalono go dopiero po śmierci, wcześniej roztrzaskując mu głowę maczugą. Oprócz Lwangi spłonęli: 17-letni Mbaga Tuzindé, ok. 30-letni Bruno Sérunkuma, ok. 30-letni Jakub Buzabaliawo, najmłodszy ok. 14-letni Kizito, 18-letni Ambroży Kibuka, 17-letni Mugagga, 17-letni Gyavira, 17-letni Achilles Kiwanuka, ok. 25-letni Adolf Mukasa Ludigo, ok. 25-letni Makasa Kiriwawanwu, 20-letni Anatol Kiriggwajjo, ok. 35-letni Łukasz Banabakintu. Oprawcy zamordowali również 38-letniego Poncjana Ngondwé (przebito go włócznią) i 35-letniego Noègo Mawaggali. Jako ostatni śmierć za wiarę poniósł ok. 33-letni Jan Maria Muzeyi. Został zamordowany 27 stycznia 1887 roku.

    Stanął na nogi

    Za cud wymodlony za przyczyną ugandyjskich męczenników uznaje się także inny przypadek (ale nie został on przytoczony jako cud kanonizacyjny w oficjalnych dokumentach watykańskich). Chodzi o nadzwyczajne uzdrowienie, jakiego doznał Sudańczyk Salongo Revocato Kalema. Chłopiec urodził się w 1959 roku z potwornie zdeformowanymi, pokrzywionymi nogami, które uniemożliwiały mu chodzenie. Kiedy miał roczek, był już sierotą. Początkowo zajęła się nim babcia, a potem trafił do klasztoru Sióstr Dobrego Samarytanina z Bwandy w Bigada. W tym właśnie czasie – w 1961 roku – modlono się o cud potrzebny do kanonizacji Ugandyjskich Męczenników. Proszono o to również przed ich relikwiami podczas nowenny odprawianej w Bigada. Siostry i dzieci z ich placówki modliły się o zdrowie dla umieszczonego przy ołtarzu Kalemy. I wymodliły. Jak w wygłaszanych publicznie świadectwach opowiadał Kalema – cud wydarzył się szóstego dnia nowenny. Tego dnia dziewczyna, która była odpowiedzialna za noszenie chłopca z kościoła do domu, nie zastała go w miejscu, gdzie go zostawiła. Zrobiła raban. Zguba znalazła się między ławkami. Chłopiec… stał i trzymając się ławek, stawiał pierwsze kroki. Stał się lokalną sensacją. Jego stopy – jak się okazało – wyprostowały się na tyle, że mogły już podtrzymywać całe ciało. Mógł chodzić! Później – w szpitalu – naprostowano mu nogi jeszcze bardziej i od tej pory mógł już chodzić bez problemów i prosto stać. I tak już zostało.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda/PCh24.pl

    4 czerwca

    Święty Piotr z Werony, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Franciszek Caracciolo, prezbiter
    ***
    Święty Piotr z Werony

    Piotr urodził się w Weronie pod koniec XII stulecia, w rodzinie dotkniętej wpływami katarów. Studiując w Bolonii, zetknął się z dominikanami. Postanowił do nich dołączyć; stało się to być może jeszcze za życia św. Dominika Guzmana. Jako dominikański kaznodzieja Piotr działał w Mediolanie (1232-1234), Vercelli (1238), Rzymie (1244) i Florencji (1245). W tej ostatniej kontaktował się z siedmioma założycielami serwitów. Konfraternie mariańskie z Mediolanu, Florencji i Perugii uważały go za swojego założyciela.
    Głosząc kazania przeciw innowiercom, Piotr działał następnie w Mantui, Pawii, Cesenie i Bergamo. W 1236 r. został przeorem w Como. Podobne urzędy piastował w Asti (1248-1249) i Piacenzie (1249-1250). Podczas pobytu w Asti zajął się założeniem klasztoru dominikanek w Mediolanie. W czerwcu 1251 r. papież Innocenty IV, przebywając w Lombardii, opowiedział Piotrowi, jak wielkie jest zagrożenie herezją. Mianował Piotra inkwizytorem dla okręgów Mediolanu i Como. Jako taki dominikanin nigdy nie uczestniczył w procesach. W Niedzielę Palmową 1252 r. obwieścił publicznie, że podejrzani o herezję mają w określonym czasie wyraźnie zadeklarować swe posłuszeństwo wobec Kościoła. W czasie, gdy powracał z Como do Mediolanu, został napadnięty na drodze przez dwóch heretyków i zamordowany przez jednego z nich. Nie mogąc mówić, w chwili śmierci wypisał swą krwią na ziemi pierwsze słowa symbolu wiary – Credo. Jego zabójca, Karino, nawrócił się, wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego i został bratem konwersem; umarł w opinii świętości.
    Innocenty IV ogłosił Piotra świętym już w rok po jego męczeńskiej śmierci. Jego ciało znajduje się w bazylice Santo Eustorgio w Mediolanie. Początkowo jego wspomnienie przypadało na 29 kwietnia; obecnie obchodzone jest 4 czerwca, w rocznicę przeniesienia jego relikwii (w 1340 r.). Piotr z Werony to pierwszy męczennik Zakonu Dominikańskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 czerwca


    Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk, dziewica


    Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk

    Małgorzata urodziła się w 1828 r. w głęboko religijnej rodzinie polskiej w Szepetówce na Wołyniu (obecnie Ukraina). Wcześnie osierocona, znalazła duchowe oparcie w Bogu i Matce Najświętszej. Mając 20 lat wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka i złożyła prywatne śluby rad ewangelicznych. Jako tercjarka odważnie świadczyła miłosierdzie w trudnym okresie niewoli narodowej. Około 1880 r. udała się do Zakroczymia, odprawiła rekolekcje pod kierunkiem bł. Honorata Koźmińskiego i powierzyła się jego kierownictwu duchowemu. Odtąd w wynajętym mieszkaniu zaczęła gromadzić opuszczone i chore staruszki, którymi opiekowała się z wielką miłością. Gdy przyłączyły się do niej pierwsze towarzyszki, z pomocą bł. Honorata założyła zgromadzenie, które z czasem przyjęło nazwę Córek Matki Bożej Bolesnej, znane jako siostry serafitki.
    W 1891 r. przeniosła się do Galicji. W Oświęcimiu wybudowała klasztor, który stał się domem macierzystym zgromadzenia, ukierunkowanego na służbę opuszczonym i chorym oraz religijne wychowanie dzieci w otwieranych sierocińcach i ochronkach. Była dla sióstr wzorem żywej wiary, bezgranicznego zaufania Bożej Opatrzności i szczególnej czci wobec Matki Bożej Bolesnej. Eucharystia stanowiła centrum i źródło jej zapału apostolskiego, gorliwości o chwałę Bożą i ofiarnej miłości.
    Zmarła w opinii świętości 5 czerwca 1905 roku. Została zaliczona w poczet błogosławionych dnia 9 czerwca 2013 r. w bazylice Bożego Miłosierdzia w Krakowie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________



    5 czerwca

    Święty Bonifacy, biskup i męczennik


    Święty Bonifacy

    Bonifacy urodził się około 673 r. w Dewonshire, w Anglii (Wessex). Na chrzcie otrzymał imię Winfryd. Jako młodzieniec, czując wezwanie do służby Bożej, został benedyktynem w opactwie Exeter, następnie w opactwie w Nursling. Przyjął imię Bonifacy. Święcenia kapłańskie otrzymał około 30. roku życia. Zaraz po święceniach opat wyznaczył mu funkcję kierownika szkoły w Nursling.
    Po pewnym czasie udał się na misje do Fryzji, dzisiejszych północnych Niemiec i Holandii. Szybko musiał jednak powrócić do swojego klasztoru. Wybuchła bowiem wojna między księciem Fryzów a Frankami. Po śmierci opata Winbrecha mnisi wybrali Bonifacego. Nie pozostał jednak długo na tym zaszczytnym stanowisku, gdyż w roku 718 wybrał się ponownie do Niemiec. Dla pozyskania poparcia misji udał się najpierw do Rzymu. Papież św. Grzegorz II dał mu listy polecające do króla Franków i do niektórych biskupów. 14 maja 719 roku Bonifacy opuścił Rzym i udał się do Niemiec. W drodze zatrzymał się w Pawii, gdzie odwiedził króla Longobardów. Stąd ruszył przez Bawarię, Turyngię i Hesję do Fryzji. Spotkał się ze św. Willibrordem. Pod kierunkiem tego doświadczonego misjonarza pracował około 3 lat. Trud misyjny Bonifacego wydawał niezwykłe owoce. W krótkim czasie miał ochrzcić kilka tysięcy germańskich pogan. Bonifacy udał się potem ponownie do Hesji, gdzie w roku 722 założył klasztor benedyktyński w Amoneburgu.
    W celu omówienia z papieżem organizacji stałej administracji kościelnej na terenie Niemiec, Bonifacy udał się ponownie do Rzymu. Wyjaśnił papieżowi stan misji i jej potrzeby. Grzegorz II udzielił Bonifacemu święceń biskupich i dał mu pełnomocnictwa, konieczne dla sprawniejszej akcji misyjnej. Wręczył mu również ponownie list polecający do króla Franków, Karola Martela. Ponieważ zapotrzebowanie na misjonarzy rosło, Bonifacy zwrócił się z apelem do klasztorów w Anglii o pomoc. Benedyktyni przysłali mu licznych i gorliwych misjonarzy. W roku 723 Bonifacy przybył na dwór Karola Martela. Ten dał biskupowi listy polecające do wszystkich urzędników frankońskich, by mu służyli wszelką dostępną pomocą. Korzystając z uprawnień metropolity misyjnego, Bonifacy mianował biskupów w Moguncji i w Würzburgu. Założył wiele placówek stałych, zależnych od tych biskupów, a także szereg klasztorów benedyktynów i benedyktynek.
    Uradowany tak pomyślnymi wynikami papież św. Grzegorz III wezwał Bonifacego do Rzymu i nałożył mu uroczyście paliusz metropolity-arcybiskupa z władzą mianowania i konsekrowania biskupów na terytorium Niemiec na wschód od Renu. Ponadto mianował go swoim legatem na Frankonię i Niemcy. Na mocy tak rozległej władzy Bonifacy zwołał do Bawarii synod, aby do administracji kościelnej wprowadzić ład, gdyż dotychczasowa akcja miała charakter okazjonalny i chaotyczny. Dzięki poparciu księcia Odilona zdołał przywrócić karność kościelną. Ustanowił biskupstwa w Passawie, Freising, Ratyzbonie (Regensburgu) i w Eichstätt. W Salzburgu mianował biskupem mnicha benedyktyńskiego, Jana. Posuwając się w głąb Niemiec, założył nadto biskupstwo w Fuldzie, które uznał za centrum i ośrodek swojej działalności misyjnej.
    W tym samym czasie we Francji nie zwoływano żadnych synodów. Wiele stolic biskupich było nieobsadzonych. Wśród duchowieństwa i wiernych upadek karności kościelnej był jaskrawo widoczny. Raport o tej sytuacji Bonifacy przesłał do Rzymu, do nowego papieża, św. Zachariasza. Otrzymał od niego polecenie, by jako legat papieski zabrał się do koniecznej reformy. Przeprowadził ją na synodzie generalnym w roku 743. Uchwały tam podjęte potwierdziły synody miejscowe. Nadto biskupi Galii wysłali do papieża list hołdowniczy i wspólne wyznanie wiary. Radując się z tak obiecującej reformy w Galii, Bonifacy chciał zaproponować podobną reformę w Anglii. W tej sprawie napisał do prymasa Anglii, Kutberta, który podobne reformy także przeprowadził. W roku 745 dzięki interwencji Bonifacego papież podniósł biskupstwo w Kolonii do godności metropolii. Podobnie uczynił z biskupstwem w Salzburgu i Moguncji (747).
    Mając 80 lat, po raz trzeci udał się na misje do Fryzji. Kiedy jednak dotarł do miasta Dokkum, został napadnięty przez pogan i wraz z 52 Towarzyszami 5 czerwca 754 roku zamordowany. Jego ciało przewieziono do Utrechtu, by je pochować w miejscowej katedrze. Jednak uczeń Bonifacego, św. Luli, zabrał je do Fuldy. Tam bowiem Bonifacy chciał być pogrzebany – i tam spoczywa do dziś. Co roku przy grobie św. Bonifacego zbiera się episkopat niemiecki na swoje narady. Ku czci św. Bonifacego wystawiono w Niemczech wiele kościołów. Jest on także bardzo czczony w Anglii. Już w roku 756 na synodzie plenarnym episkopat angielski ogłosił św. Bonifacego swoim patronem obok św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, i św. Augustyna z Canterbury, pierwszego prymasa Anglii.
    Św. Bonifacy jest patronem Niemiec, diecezji w Fuldzie, Erfurcie, Moguncji oraz diecezji łomżyńskiej i archidiecezji warmińskiej, a także kasjerów, krawców, księgarzy i piwowarów.

    W ikonografii św. Bonifacy jest przedstawiany w biskupim stroju – w ornacie, paliuszu, mitrze lub jako benedyktyński mnich. Jego atrybutami są: kruk, lis, krzyż z podwójnym ramieniem – symbolizujący legata papieskiego, księga Ewangelii przebita mieczem (taką bowiem znaleziono przy nim po męczeńskiej śmierci).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 czerwca
    Błogosławiona Maria Karłowska, zakonnica

    Zobacz także:

      •  Święty Norbert, biskup
      •  Święty Marcelin Józef Champagnat, prezbiter
      •  Święty Filip, diakon

    Błogosławiona Maria Karłowska
    Maria Karłowska urodziła się 4 września 1865 r. we Słupówce w Wielkopolsce jako jedenaste dziecko rodziny ziemiańskiej. Wychowywała się w atmosferze głębokiej pobożności, karności i szczerego patriotyzmu. Dzieciństwo i młodość spędziła w Poznaniu, gdzie w roku 1882, mając 17 lat, na ręce swego spowiednika złożyła ślub dozgonnej czystości. Po śmierci obojga rodziców w 1882 r. Maria odbyła kurs kroju i szycia w Berlinie i podjęła pracę w prowadzonej przez swą siostrę pracowni haftu i szycia jako instruktorka zatrudnionych tam dziewcząt. Oddawała się też z zapałem działalności dobroczynnej wśród chorych, ubogich i potrzebujących, wśród wielodzietnych rodzin i rozbitych małżeństw w najnędzniejszych dzielnicach miasta.

    Od 1892 r. poświęciła się opiece nad dziewczętami słabymi i zagubionymi moralnie. Miejscem ewangelizacji były dla niej bramy kamienic, cmentarz, ulica, dom publiczny, więzienie, oddział w szpitalu miejskim przeznaczony dla kobiet z chorobami wenerycznymi. Dzięki Bożej pomocy udało się jej otworzyć 9 ośrodków wychowawczych, wyposażonych w różnorodne warsztaty pracy, gdzie wychowanki miały możliwość rehabilitacji społecznej i religijnej.
    W roku 1894 Maria Karłowska założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej, którego zawołanie brzmi: “Szukać i zbawiać to, co zginęło”. Zmarła w opinii świętości 24 marca 1935 r. w Pniewitem na Pomorzu. Proces diecezjalny zmierzający do jej beatyfikacji rozpoczęto w Pelplinie w dniu 17 marca 1965 roku. 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Zakopanem ogłosił ją błogosławioną. Mówił wtedy:

    Maria Karłowska prowadziła prawdziwie samarytańską działalność pośród kobiet, które doznały wszelakiej nędzy materialnej i moralnej. Jej święta gorliwość szybko pociągnęła za sobą grono uczennic Chrystusa, z którymi założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej. Sobie i swym siostrom taki wyznaczała cel: “Mamy oznajmiać Serce Jezusa, to jest tak z Niego żyć i w Nim, i dla Niego, abyśmy się stawały do Niego podobne i aby w życiu naszym On był widoczniejszy, aniżeli my same”.
    Jej oddanie Najświętszemu Sercu Zbawiciela zaowocowało wielką miłością do ludzi. Odczuwała ciągle nienasycony głód miłości. Taka miłość, według błogosławionej Marii, nigdy nie powie dosyć, nigdy nie zatrzyma się na drodze. Unoszona jest bowiem prądem miłości Boskiego Parakleta. Przez tę miłość wielu duszom przywróciła światło Chrystusa i pomogła odzyskać utraconą godność.


      Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia
    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 czerwca
    Błogosławiona Maria Teresa de Soubiran, dziewica

    Zobacz także:

      •  Święty Robert z Newminster, opat
      •  Święty Antoni Maria Gianelli, biskup
      •  Błogosławiona Anna od św. Bartłomieja, dziewica

    Błogosławiona Maria Teresa de Soubiran

    Zofia Teresa Augustyna Maria de Soubiran La Louvière urodziła się 16 maja 1834 r. w Castelnaudary, w pobliżu Carcassonne, w rodzinie, z której pochodził papież Urban V. Wcześnie otrzymała dar modlitwy. Wcześnie też zamieszkała u sióstr, którymi kierował jej wuj, Ludwik de Soubiran. To on zapoznał ją z zasadami życia wewnętrznego i podsunął jej myśl, aby inspiracji do życia wspólnotowego i działalności charytatywnej poszukała u beginek. Zofia wyprawiła się więc do Gandawy, potem zaś w Castelnaudary założyła beginaż, którego głównym celem stała się opieka nad ubogimi dziećmi. Z tej wspólnoty wyłoniło się z czasem nowe zgromadzenie zakonne pod wezwaniem Maryi Wspomożycielki. Aprobatę otrzymało ono w roku 1869. Opiekę nad dziećmi siostry miały łączyć z nieustanną adoracją Najświętszego Sakramentu, wokół której miało koncentrować się ich całe życie wewnętrzne. Główny dom zgromadzenia otwarto w Tuluzie.
    W 1886 r. nastąpił kryzys rozwoju zgromadzenia. Pewna ambitna intrygantka oskarżyła założycielkę o to, że wyrządza zgromadzeniu szkody. Maria musiała ustąpić. Przez siedem miesięcy przebywała w szpitalu, potem przyjęły ją w Paryżu siostry ze zgromadzenia eudystek. Jednak również tam nie wszyscy obdarzali ją zaufaniem. Zmarła poza zgromadzeniem 7 czerwca 1889 r. W rok później w założonym przez nią zgromadzeniu nastąpiła radykalna zmiana. Dokonano rehabilitacji Marii; potwierdziła ją beatyfikacja, której w 1946 r. dokonał papież Pius XII.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wspomnienie liturgiczne błogosławionych ojców Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka

    7 czerwca obchodzimy wspomnienie liturgiczne błogosławionych ojców Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka, franciszkańskich misjonarzy męczenników z Peru. Zakonnicy zostali wyniesieni na ołtarze 5 grudnia 2015 roku.

     meczennicy.franciszkanie.pl

    ***

    7 czerwca jest dniem przyjęcia święceń przez misjonarzy-męczenników: Michała – diakonatu, a Zbigniewa – prezbiteratu.

    Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przychyliła się do prośby krakowskich franciszkanów i wyraziła zgodę na ten dzień w kalendarzu liturgicznym, ponieważ w dniu ich śmierci – 9 sierpnia – w Polsce obchodzone jest już święto Edyty Stein.

    Ranga celebracji to memoria ad libitum (wspomnienie dowolne). W miejscu ich śmierci i pochówku (Pariacoto w Peru) wspomnienie będzie obchodzone jako memoria (wspomnienie obowiązkowe). Jedynie w kościołach pod ich wezwaniem (za wyraźną zgodą Kongregacji) celebracja może mieć rangę festum (święta) – poinformował w marcu br. o. Angelo Paleri, postulator generalny franciszkanów.

    Zbigniew Strzałkowski urodził się w Tarnowie w 1958 r. Złożył pierwsze śluby w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych w 1980 r., a w 1986 przyjął święcenia kapłańskie. Po okresie pracy wychowawcy w niższym seminarium w Legnicy rozpoczął pracę misyjną w Peru.

    Michał Tomaszek urodził się w Łękawicy w 1960 r. Złożył pierwsze śluby w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych w 1981 r., a w 1987 przyjął święcenia kapłańskie. Był duszpasterzem w Pieńsku, następnie wyjechał na misję do Peru.

    W rozległej parafii Pariacoto (diecezja Chimbote), powierzonej Zakonowi, przebywali niemal dwa lata, starając się realizować wspólnotę franciszkańską i służyć ludowi, odwiedzając wioski andyjskie oraz oddając się ofiarnie posłudze pastoralnej i charytatywnej.

    O. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek 9 sierpnia 1991 r. w Pariacoto w Peru ponieśli śmierć męczeńską z rąk partyzantów organizacji komunistycznej „Świetlisty Szlak”. Po doraźnym “procesie” zostali zamordowani niedaleko wioski.

    Decyzją papieża Franciszka krakowscy franciszkanie zostali wyniesieni na ołtarze i ogłoszeni błogosławionymi.

    Do Peru

    Franciszkanie konwentualni z krakowskiej prowincji pw. św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię pracują w Peru od 1988 r.
    Pod koniec listopada tegoż roku ojcowie Zbigniew Strzałkowski i Jarosław Wysoczański przybyli na placówkę misyjną w Pariacoto. Po sześciu miesiącach, w lipcu następnego roku, dołączył do nich o. Michał Tomaszek.
    Pariacoto znajduje się w departamencie Ancash, w paśmie Cordillera Negra (Andy), ok. 600 km na północ od stolicy Peru – Limy. Misja obejmuje pięć parafii z siedemdziesięcioma wioskami, położonymi na wysokości od 600 do 4000 m n. p. m., rozsianymi na przestrzeni ponad tysiąca kilometrów kwadratowych. Do parafii należy ok. 10 tys. wiernych – potomków Inków. Indianie ci trudnią się rolnictwem. Poniżej 1400 m n. p. m., gdzie panuje klimat subtropikalny, uprawiają banany, mango i pomarańcze. Powyżej tej wysokości rozciąga się już górzysta pustynia z bardzo skomplikowanym systemem pozyskiwania pól i ich nawadniania, gdzie na dużych wysokościach wykorzystuje się wilgoć pochodzącą z chmur. Częste susze niszczą uprawy, pada bydło, a ludzie cierpią głód.
    Oprócz trudnych warunków klimatycznych mieszkańcy wiosek i misjonarze od 1980 r. byli narażeni na częste ataki ukrywających się w górach terrorystów wspomnianej maoistycznej organizacji założonej przez Abimaela Guzmana, doktora filozofii i wykładowcę uniwersyteckiego, fanatyka ideologii Marksa, Lenina i Mao, który kreując się na wysłannika inkaskiego bóstwa Inkarri, jako Czerwone Słońce w latach 80. pojawił się w peruwiańskich Andach i zapoczątkował siejącą terror krwawą rewolucję.
    Bojówkarze „Świetlistego Szlaku” zmuszali do współpracy w tym krwawym dziele andyjskich Indian. Uzbrojeni bandyci napadali na wioski, urządzali „sądy ludowe” nad upatrzonymi wcześniej ofiarami – „kontrrewolucjonistami”, rozprawiając się z nimi w niezwykle okrutny sposób przez rozstrzeliwanie, krzyżowanie, podpalanie czy zakopywanie żywcem w ziemi na oczach zastraszonych mieszkańców. W sumie wymordowali ponad 20 tys. Peruwiańczyków i obcokrajowców. Rok po śmierci polskich misjonarzy schwytano i osądzono Guzmana, a w następnych latach wojsko rozprawiło się z bandytami grasującymi w górach.

    W Pariacoto

    Misjonarze zastali w Pariacoto opuszczony mały kościół wraz z zabudowaniami. W pierwszej kolejności wykonali ich remont, aby stworzyć warunki do zamieszkania i prowadzenia pracy duszpasterskiej. Oprócz posługi religijnej angażowali się w niesienie pomocy materialnej i oświaty.
    Ojcowie Zbigniew i Michał do swoich wiernych docierali pieszo, na koniu lub osiołku, a później samochodami ofiarowanymi przez generała Zakonu. Wędrówki te trwały nieraz kilka dni i były niezmiernie uciążliwe, a i tak w ciągu roku nie byli w stanie odwiedzić wszystkich wiosek. W samym Pariacoto zbudowali instalacje wodne, kanalizację oraz uruchomili agregat prądotwórczy. Organizowali kursy z różnych dziedzin w celu poprawienia higieny życia, walki z zarazami, głodem i suszą. Pielęgniarki i lekarze angażowani przez misjonarzy uczyli miejscowych Indian profilaktyki związanej z dręczącymi ich chorobami. Organizowano brygady miejscowej ludności do naprawy dróg oraz budowy obiektów użyteczności publicznej itp.
    9 sierpnia 1991 r. ok. godz. 21.00, tuż po Mszy św., gdy w kościele odbywało się spotkanie z młodzieżą, w wiosce pojawili się zamaskowani bandyci z ugrupowania „Świetlisty Szlak”. 20 uzbrojonych terrorystów otoczyło i splądrowało klasztor. Po 40-minutowej dyskusji bandytów z zakonnikami na temat marksistowskiej dialektyki, podczas której terroryści chcieli udowodnić, że religia jest „opium dla ludu”, oskarżyli misjonarzy o prowadzenie działalności usypiającej świadomość rewolucyjną Indian przez Różaniec, kult świętych i Mszę św. oraz głoszenie pokoju, a przez rozdawanie żywności – o upokarzanie ich. Świadkiem tej rozmowy była s. Berta ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Serca Jezusa, której pozwolono odejść. Bandyci związali ojców Zbigniewa i Michała i wywieźli dwoma zabranymi z misji samochodami poza wioskę. W odległości ok. 10 minut drogi od wioski w Pueblo Viejo, w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się kaplica kolonialna pw. Chrystusa Wywyższonego na Krzyżu, zamordowali zakonników strzałami w tył głowy. Wraz z nimi zginęli dwaj alcade (wójtowie) z Pariacoto i Cochiabamba. Na zwłokach o. Zbigniewa terroryści zostawili kartkę z narysowanym sierpem i młotem i napisem: „Tak giną kapusie imperializmu” oraz podpisem: „Ludowe Związki Zbrojne” (najbardziej radykalny odłam „Świetlistego Szlaku”). Młodzież i mieszkańcy, usłyszawszy strzały, natychmiast pobiegli na miejsce zbrodni. Ciała misjonarzy zabrano i umieszczono w kościele w Pariacoto, a przebywający w misji postulanci do zakonu wraz z wiernymi rozpoczęli przy nich modlitwę i nocne czuwanie.
    Pogrzeb, który odbył się 12 sierpnia 1991 r., stał się manifestacją wiary, ogromnego przywiązania, szacunku i miłości Indian do misjonarzy. Zostali pochowani w kościele w Pariacoto, a ich groby stały się miejscem stałej modlitwy i kultu. Na miejscu zbrodni mieszkańcy postawili krzyż z napisem: „Zbigniew, Michał. Pokój i Dobro”. Dzisiaj w tym miejscu stoi niewielka kapliczka.
    Informacja o męczeństwie szybko dotarła do ojczyzny i obiegła świat. Jeszcze w tym samym miesiącu – w sierpniu 1991 r. – rząd Peru uhonorował pośmiertnie ojców Zbigniewa i Michała najwyższym odznaczeniem państwowym – Wielkim Oficerskim Orderem „El Sol del Peru” (Słońce Peru). W Peru ojców Michała i Zbigniewa, którzy ponieśli śmierć męczeńską w 50. rocznicę śmierci św. Maksymiliana Marii Kolbego i w przededniu 500. rocznicy ewangelizacji Ameryki Południowej, nazywa się „męczennikami miłości”.
    O. Zbigniew uważany jest za patrona chorych i cierpiących, a o. Michał za patrona dzieci i młodzieży. W pięć lat po ich męczeńskiej śmierci Episkopat Peru rozpoczął ich proces beatyfikacyjny.

    Pamięć

    Od 1994 r., czyli od powrotu franciszkanów na misję w Pariacoto, co roku, w rocznicę męczeńskiej śmierci polskich misjonarzy odprawiana jest uroczysta Eucharystia, a następnie ma miejsce Droga Krzyżowa do Pueblo Viejo. W uroczystościach uczestniczą biskupi oraz kapłani misjonarze z innych krajów Ameryki Południowej, dyplomaci, miejscowe władze i wierni. Szczególnie uroczyście obchodzono 10. rocznicę śmierci franciszkańskich misjonarzy. Wśród wielu gości w uroczystościach uczestniczyły rodziny zamordowanych. Mszy św. przewodniczył o. bp Stanisław Dowlaszewicz z diecezji Santa Cruz w Boliwii. W wygłoszonej homilii, nawiązując do męczeństwa Polaków, powiedział, że obecnie jest to już ich nie Wielki Piątek, ale raczej Wielka Sobota z nadzieją na Zmartwychwstanie.
    Pod koniec 2000 r. bp Bambarén odwiedził przebywającego w więzieniu Abimaela Guzmana, który przyznał, że wyrok na misjonarzy zapadł na najwyższym szczeblu organizacji, a ojcowie Zbigniew i Michał zginęli „za wiarę”, i prosił Kościół o przebaczenie. Zeznania Guzmana pozwoliły na zamknięcie procesu beatyfikacyjnego misjonarzy męczenników na szczeblu diecezjalnym i przekazanie dokumentacji do Rzymu.

    Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak możesz uciec od tych, których kochasz?

    Michał Tomaszek miał 31 lat, a Zbigniew Strzałkowski – 33 lata. Byli misjonarzami. Mówili o Bogu, sensie życia i o tym, że trzeba czynić dobro. Zostali brutalnie zamordowani w Pariacoto w Peru w 1991 r. Zastrzelili ich terroryści z ugrupowania „Świetlisty Szlak”.
    W 2015 r. ci polscy zakonnicy, franciszkanie konwentualni, zostali beatyfikowani. W sierpniu br. minęła kolejna, 27. rocznica ich śmierci. Dzisiaj powracamy do tych dramatycznych wydarzeń. O tym, co się działo po śmierci polskich kapłanów, w rozmowie z dziennikarzem TVP Krzysztofem Tadejem opowiadają o. Szymon Chapiński i o. Józef Cydejko. Obaj pracowali na misjach w Ameryce Południowej. Obecnie mieszkają w klasztorze franciszkańskim w Legnicy. 

    O. Michał Tomaszek OFMConv z młodzieżą w Peru

    Archiwum rodziny o. Michała Tomaszka

    O. Michał Tomaszek OFMConv z młodzieżą w Peru

    ***

    Krzysztof Tadej: – W jakich okolicznościach dowiedzieli się ojcowie o śmierci o. Michała i o. Zbigniewa?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Byłem proboszczem parafii w Limie. 10 sierpnia 1991 r. o godz. 3.40 zadzwoniła s. Berta, która na co dzień mieszkała w Pariacoto. Dziwny to był telefon. Zaczęła od słów: „Ojcze, jak się masz?”. Spytałem: „Chyba nie dzwonisz o 3.40 nad ranem po to, żeby spytać, jak się czuję?”. „Nie, ojcze, terroryści byli w wiosce” – odpowiedziała. Zdenerwowałem się: „No przecież nieraz pojawiali się w Pariacoto. To chyba nic nadzwyczajnego!”. Po chwili dodała: „Zabrali ojców”. Dalej musiałem wyciągać informacje. „Co z nimi?!” – pytam. „Nie żyją…”. Spytałem jeszcze: „Czy to pewne?”. Potwierdziła i dodała, że dzwoni z Casmy, czyli miasta odległego o 55 km od Pariacoto, i że zawiadomiła biskupa diecezji – Luisa Bambaréna. Zakończyliśmy rozmowę. Po tej wstrząsającej wiadomości obudziłem br. Grzegorza Brożynę, z którym razem mieszkaliśmy w parafii. Następnie zacząłem dzwonić do Kurii Generalnej naszego zakonu i prowincjała w Polsce, potem miałem jechać na pogrzeb. Ustaliliśmy z br. Grzegorzem, że zostanie w parafii. Wiedzieliśmy, że będzie dużo telefonów, pytań i że to na niego spadnie obowiązek przekazywania informacji. Byliśmy w Peru jedynymi Polakami z naszego zakonu.

    – Trudno się było Ojcu dodzwonić do Polski?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – To były zupełnie inne czasy. Rozmowy łączyły centrale telefoniczne. Telekomunikacja bardzo źle działała. Kilka dni wcześniej, gdy dzwoniłem do klasztoru w Krakowie, połączono mnie z mieszkaniem prywatnym w Szczecinie. W tym dniu wreszcie jakoś się dodzwoniłem, ale ktoś, kto odebrał telefon, powiedział, że jest zamieszanie, bo trwa pielgrzymka papieska, i nie wiadomo, gdzie jest prowincjał. Powiedziałem, żeby poprosił jakiegokolwiek zakonnika, który może zrozumieć bardzo ważną wiadomość. Po chwili odezwał się jeden z ojców. Przekazałem krótko informację o tym, że zostali zabici nasi zakonnicy. To było kilka zdań – kto został zamordowany, gdzie i kiedy.

    O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Byłem wtedy w Krakowie. Chodziłem na kurs języka hiszpańskiego. Razem z ojcami Markiem Wilkiem i Andrzejem Pasiukiem przygotowywaliśmy się do wyjazdu na misje do Peru. Mieliśmy wylecieć we wrześniu. 10 sierpnia, w przerwie między lekcjami, ktoś powiedział, że nasi ojcowie zostali zastrzeleni. Szokująca wiadomość, wszyscy byliśmy poruszeni. Przerwano zajęcia. Podczas obiadu w klasztorze nasz prowincjał – o. Zdzisław Gogola powiedział, że ta informacja nie jest jeszcze potwierdzona. „Daj Boże, żeby nie była prawdziwa” – dodał.

    – W tym czasie o. Szymon był już w drodze z Limy do Casma.

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Jechałem z dwoma moimi parafianami. Kiedy wsiadaliśmy do samochodu, oni zobaczyli, że jestem zdenerwowany. Don José zaproponował, że tym razem to on poprowadzi samochód. Za nami jechały siostry zakonne ze zgromadzenia, które pracowało w Pariacoto. Po kilku godzinach dojechaliśmy do Casmy. Ciała ojców Zbigniewa i Michała znajdowały się w prosektorium. Lekarze zakończyli już ich oględziny. Około godz. 15 razem z biskupem, w procesji, przenieśliśmy dwie trumny do miejscowego kościoła. Po krótkim czasie trafiły tam również trumny z ciałami zastrzelonego wójta Pariacoto i wójta miejscowości Cochabamba. Do kościoła przychodziło wiele osób, bo od rana media informowały o tym, co się stało. Kościół był otwarty całą noc, ludzie modlili się przy zmarłych. Na godz. 22 bp Bambarén zaprosił całe duchowieństwo diecezji i osoby zakonne na Msze św. za zamordowanych. Następnego dnia, w niedzielę 11 sierpnia rano, zorganizowano przewiezienie ciał zmarłych do Pariacoto, żeby ich tam pochować.

    – Kto zdecydował, że zostaną pochowani w Pariacoto w Peru, a nie np. w Polsce?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Bp Bambarén spytał: „Gdzie chowamy?”. Byłem tam jedynym Polakiem z zakonu, który mógł podjąć decyzję. Nie miałem możliwości prowadzenia konsultacji w tej sprawie z Polską, bo kontakt telefoniczny był utrudniony. Powiedziałem: „Nas, franciszkanów konwentualnych, chowa się tam, gdzie umieramy”. Dodałem, że mam wątpliwości, czy można ich pochować w Pariacoto, bo zwykle terroryści po dokonaniu zamachu próbowali opanowywać miejscowość i w niej rządzić. Rozważałem pogrzeb w sąsiedniej miejscowości Yautan, gdzie był posterunek policji, lub w Casmie. Biskup jednak wiedział, że policja w Pariacoto utworzy silny posterunek. Zapadła decyzja, że właśnie tam odbędzie się pogrzeb. Spytałem, czy możemy pochować ciała w kościele, i biskup się zgodził. W takich chwilach pojawia się wiele problemów do rozwiązania. Pytano, czy w kościele ojcowie mają być pochowani pod posadzką. Poszukaliśmy człowieka, który budował ten kościół. Okazało się, że został on wybudowany na rumowisku skalnym, dlatego budowniczy odradzał kopanie grobów w ziemi. Podjęliśmy decyzję, że sarkofagi będą umieszczone na posadzce kościoła.

    – W niedzielę o godz. 9 wyjechaliście z ciałami zakonników do Pariacoto.

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Policja zorganizowała ochronę konduktu. Trumny położono na jednej ciężarówce, a ja jechałem przed nią w innym samochodzie. W kabinie jechał ze mną szef policji. Jak ruszyliśmy, odbezpieczył broń. Obawiał się, że może nas spotkać coś złego.

    – Ale wydarzyło się coś zupełnie innego…

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Już w pierwszej mijanej miejscowości zatrzymali nas ludzie. Wyszli na ulicę z kwiatami i plakatami. Zobaczyłem napisy: „Ojcowie nie umarli, są z nami”, „Ojcowie dla nas żyją!”. To było bardzo wzruszające. Terroryści ze „Świetlistego Szlaku” tego nie przewidzieli. Do tych chwil ludzie żyli w strachu, nie wychylali się. Pogrzeby często były anonimowe, odbywały się w ciszy. Tym razem ludzie wyszli na ulice. Pokazywali, że to, co się wydarzyło, jest wielką niesprawiedliwością. W kilku miejscach droga była usłana kwiatami i wystawiono bramy powitalne.

    – Zatrzymali was ludzie i…

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – …poprosili, żebyśmy trumny przenieśli do kaplicy, bo chcą się pomodlić. Powtórzyło się to w Cachipampie i Yautan. W Cachipampie do konduktu dołączył asystent generała zakonu – Argentyńczyk o. Michael Lopez. Jak zobaczył, co się dzieje, to się rozpłakał.

    – A Ojciec?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Chwilami płakałem. Trasę z Casmy do Pariacoto pokonuje się normalnie w godzinę, ale w każdej kolejnej miejscowości sytuacja się powtarzała – ludzie wychodzili na ulicę i nas zatrzymywali. Śpiewali, modlili się. Mieliśmy być w Pariacoto o godz. 10, a dojechaliśmy dopiero o godz. 15.

    – Jaki widok ukazał się Ojcu w Pariacoto?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Ulice były wypełnione ludźmi. Pamiętam tłum dzieci. Byli też, oczywiście, dorośli, ale te dzieci zapamiętałem szczególnie. Pomyślałem, że to zasługa Michała. On troszczył się o dzieci i młodzież – wyświetlał im różne programy na ekranie, uczył je śpiewu, wyjeżdżał z nimi na wycieczki. Jak się zatrzymaliśmy, ludzie zaczęli śpiewać. I nagle zapadła cisza, głos im się załamał, z płaczu i ze wzruszenia. Zanim przeniesiono trumny do kościoła, poszedłem zobaczyć, czy wszystko już jest gotowe. Sarkofagi jeszcze wykańczano. Po wniesieniu trumien rozpoczęła się Msza św. pod przewodnictwem biskupa, a potem zaczęliśmy czuwanie modlitewne, które trwało do następnego dnia.

    – Ciche czuwanie modlitewne?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Modlitewne, ale nie ciche. W tamtejszej kulturze ludzie zjeżdżają się ze wszystkich stron i przy zmarłych śpiewają, modlą się, po chwili idą coś zjeść, nieraz piją, potem znowu śpiewają przy trumnach. Czuwanie trwało przez całą noc w wielkim skupieniu. Byłem zaskoczony, że wszystko jest doskonale zorganizowane. Kiedy się pojawiłem, od razu ktoś powiedział, gdzie mogę coś zjeść i się przespać. Wszystko zorganizowali postulanci i siostry zakonne z Pariacoto oraz katechiści. Pamiętam, jak ktoś zażartował: „Szybko zaczęli rządzić!”. Myślę, że ta sytuacja spowodowała, iż szybko dorośli i spisali się znakomicie. Pamiętam, że co chwila ktoś przyjeżdżał. W nocy chciałem się trochę przespać. Poszedłem do pokoju Zbyszka Strzałkowskiego i położyłem się w ubraniu na jego łóżku. Po kilku minutach ktoś mnie obudził. „Przyszli ewangelicy” – usłyszałem. „Co robią?” – pytam. „Modlą się” – odpowiedziano. Poszedłem ich przywitać i podziękować za to, że są z nami. W takich chwilach człowiek uświadamia sobie, jak bardzo nasi ojcowie byli szanowani przez innych.

    – Co w tym czasie działo się w Krakowie?

    O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Nie mieliśmy precyzyjnych informacji z Pariacoto. W dniu pogrzebu ojców dużo się modliliśmy. Był z nami o. Jarosław Wysoczański, proboszcz z Pariacoto, który w tym czasie przyjechał na urlop. Już po pogrzebie w naszej bazylice w Krakowie doszło do wzruszającego spotkania rodziny zamordowanych kapłanów i o. Jarka Wysoczańskiego z Janem Pawłem II. Dla mnie były to szczególne dni, ponieważ znałem Zbyszka i Michała. Zbyszka Strzałkowskiego spotkałem pierwszy raz w 1985 r., gdy byłem na spływie kajakowym. Drugi raz spotkaliśmy się, gdy zawiozłem dokumenty, aby wstąpić do zakonu, czyli odbyć pierwszy okres życia we wspólnocie zakonnej – tzw. nowicjat. Rektor – o. Roman Banasik zobowiązał Zbyszka, żeby odprowadził mnie na dworzec. A z Michałem byłem w seminarium. On uczył się na szóstym, a ja na pierwszym roku. Widziałem jego pobożność, skupienie. Zbyszek natomiast był człowiekiem bardzo praktycznym, myślał rzeczowo, logicznie i konkretnie.

    – W poniedziałek 12 sierpnia 1991 r. w Pariacoto odbył się pogrzeb.

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Przybyło bardzo dużo ludzi. Wiele osób schodziło z gór. Po pogrzebie niektórzy mieli do nas pretensje. Wszystko przez sabotaż.

    – Sabotaż?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Tak. Od momentu przyjazdu wszystkim mówiliśmy, że ojcowie zostaną pochowani w kościele w Pariacoto, ale w lokalnych rozgłośniach podawano informacje, że ciała zostaną wywiezione do Polski. Komuś zależało, żeby na pogrzebie było jak najmniej ludzi. Ale i tak przyszli. Mszę św. koncelebrowało dwóch biskupów: Luis Bambarén z Chimbote i José Gurruchaga z Huaraz. Na tych biskupów szczególnie byli „uczuleni” terroryści. Jednego chętnie wysłaliby na tamten świat, a na życie drugiego – bp. Bambaréna już wcześniej zorganizowali kilka nieskutecznych zamachów. Do Pariacoto przyjechało też ok. 50 kapłanów. To bardzo dużo, bo w całej diecezji Chimbote, do której należy Pariacoto, jest ich może 30. Ceremonia pogrzebowa była długa, piękna, wzruszająca. Po niej rozdzielono trumny. Zastrzelonych wójtów pochowano na cmentarzu w starej części miejscowości, a my wynieśliśmy trumny z ciałami Zbyszka i Michała i odbyła się procesja wokół kościoła. Potem złożono trumny w sarkofagach i je zamurowano.

    – I wydawało się, że misja polskich franciszkanów konwentualnych została definitywnie zakończona w tym miejscu świata.

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Nie miał kto tam zostać. Byłem przecież z br. Grzegorzem w Limie, a inni nasi zakonnicy jeszcze nie przyjechali. Umówiliśmy się z miejscowymi katechistami, że dalej będą prowadzili katechezy. Zadeklarowaliśmy, że będziemy systematycznie odwiedzali parafię. Po pogrzebie do Limy przyjechał jeden z niemieckich franciszkanów, który już wcześniej pracował w Ameryce Łacińskiej. Był świetnie przygotowany. Co jakiś czas ktoś dojeżdżał, żeby pomóc. Po roku zgodził się prowadzić parafię jeden z księży diecezjalnych. Po dwóch latach, w 1993 r., do parafii przyjechał nasz ojciec – Stanisław Olbrycht. I wtedy można powiedzieć, że wróciliśmy. O. Stanisław jest tam zresztą do dzisiaj.

    – O. Józef, gdy wyjechał na misje, zamiast do Peru trafił do Kolumbii.

    O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Przed wyjazdem na misje prowincjał pytał naszą trójkę zakonników: „Chcecie lecieć?”, „Nie boicie się?”, „Chcecie zostać w Polsce?”. Nikt się nie wycofał. Celem misjonarzy jest niesienie Ewangelii aż na krańce świata, nawet gdyby to dużo kosztowało, więc nie mogliśmy podjąć innej decyzji. W Ameryce Południowej przekonałem się zresztą, jak bardzo potrzebni są misjonarze. Tam wiara miejscowych często miesza się z przyjętymi zwyczajami pogańskimi. Dlatego praca kapłańska, katechizacja są niezbędne. Po dramacie w Pariacoto, żeby nas chronić przed terrorystami, zostaliśmy wysłani nie do Peru, ale do Kolumbii. Mieliśmy mieszkać w seminarium w najspokojniejszej dzielnicy Medellín. Muszę przyznać, że nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Przekonaliśmy się o tym kilka dni po przyjeździe. Pod seminarium podjechał samochód, z którego wyrzucono człowieka i po chwili go zastrzelono. Pierwszy raz poczuliśmy zapach prochu…

    – Ojciec trzykrotnie odwiedził Pariacoto.

    O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – 24 kwietnia 1992 r. pierwszy raz przyleciałem do Peru. Nie czułem jakiegoś wielkiego zagrożenia, choć ostrzegano mnie, żebym nikomu nie mówił, kiedy i jaką drogą będę szedł. 9 sierpnia, w pierwszą rocznicę zamordowania Zbyszka i Michała, pojechałem do Pariacoto. Nastrój był podniosły, przez całą noc trwały modlitwy. Ale nad ranem dowiedzieliśmy się, że w miejscu zabójstwa naszych zakonników terroryści ze „Świetlistego Szlaku” oddawali strzały i zostawili plakat swojej organizacji. Jak tam przyjeżdżałem, to zawsze widziałem ludzi modlących się przy grobach. Przy grobie o. Michała obecne były dzieci, a przy grobie o. Zbyszka – ludzie starsi i chorzy.

    – A u Ojca pozostał w sercu żal, że winni tej zbrodni nie zostali złapani i ukarani?

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Z tym wiąże się kilka kwestii. Po pierwsze, strach ludzi. Nawet jak rozmawialiśmy z nimi przed złożeniem świadectw do procesu beatyfikacyjnego, to bali się wypowiadać niektóre nazwiska. Wśród porządnych mieszkańców Pariacoto byli również zwolennicy rewolucji i nauczyciele ideologii maoizmu. Dla wyznawców tej ideologii autorytetami byli Marks, Lenin i Mao, a celem – prowadzenie walki zbrojnej aż do zbudowania komunizmu na całym świecie. Wiedzieliśmy, że w Pariacoto było miejsce, gdzie śpiewano rewolucyjne pieśni, i że ludzie po prostu się boją. Po drugie, my, zakonnicy, nie prowadziliśmy jakiegoś osobnego śledztwa. Docierały do nas różne informacje – np. że osoba, która uczestniczyła w pogrzebie Zbyszka i Michała, została zidentyfikowana jako ta, która brała udział w zabójstwie. Potem zresztą ją osądzono. Pytaliśmy też gospodarza, który mieszkał przy miejscu zbrodni, czy coś widział. Mówił, że nic, co wydaje się nieprawdopodobne. Spotkałem też człowieka, który był bardzo przestraszony. Bał się mówić, ale anonimowo przekazał nam informacje o ostatnich chwilach ojców. Powiedział, że Michał przed śmiercią prosił terrorystów: „Nie róbcie tego!”. Zbyszek go uspokajał. Zastrzelili najpierw wójta, potem Michała, a na końcu Zbyszka… Potem terroryści wsiedli do jeepów i odjechali. Jeden z terrorystów został i ponownie strzelił do o. Zbigniewa. Prawdopodobnie to on zostawił na ciele o. Zbigniewa kartkę z rysunkiem sierpa i młota i napisem w j. hiszpańskim: „Tak umierają lizusy imperializmu”.

    – Kiedy dzisiaj myśli Ojciec o Zbigniewie Strzałkowskim i Michale Tomaszku, to…

    O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – …to myślę o ich normalności. Byli porządni, pobożni. Michał nieco inaczej się modlił. Nocami. Jeszcze jako mały chłopiec miał taki zwyczaj. Zbyszek był bardzo praktyczny. Planował, jak wybudować gdzieś kaplicę, kupił dwa konie, wierzchowce, żeby dojechać do najdalszych wiosek w górach. Bardzo szybko podejmował decyzje. Oni byli bardzo blisko ludzi. Jak jedzie się na misję, do jakiegokolwiek kraju, to trzeba właśnie tak postępować. Iść do ludzi, poznać ich problemy, które są takie same jak u nas. Ktoś jest stary, ktoś inny chory, ktoś ma problemy z wiarą lub chce zadać jakieś nurtujące go pytanie. Trzeba wtedy pomóc. Zbyszek Strzałkowski np. kiedyś zawiózł chorą do szpitala w Casmie. Gdy miał wyjeżdżać z Pariacoto, to 2-3 osoby, krewne chorej, zapytały, czy mogą mu towarzyszyć w podróży. Zgodził się. Potem w szpitalu wszystko opłacił i załatwił formalności. Gdy chciał wyjeżdżać, zabrane osoby spytały, czy mogą zostać przy chorej. „Oczywiście” – odpowiedział. Ale gdy się z nimi żegnał, to usłyszał: „Ojcze, chyba nas tu tak nie zostawisz. A co będziemy jedli? Nie mamy żadnych pieniędzy”. I dał im pieniądze. To są właśnie sytuacje życiowe, które spotykają misjonarza. Nieraz jestem pytany, dlaczego nie uciekli. Odpowiadam szczerze: byli wśród tych ludzi, żyli, pracowali, znali ich problemy, marzenia, radości. Bawili się z ich dziećmi, pocieszali osoby starsze. Jak możesz uciec od tych, których kochasz? Im to nawet do głowy nie przyszło! I to jest ta normalność i świętość zarazem.

    z o. Szymonem Chapińskim i o. Józefem Cydejko rozmawiał Krzysztof Tadej, dziennikarz TVP

    Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 czerwca

    Święta Jadwiga Królowa

    Zobacz także:
      •  Święty Medard, biskup
      •  Święty Wilhelm z Yorku, biskup
      •  Błogosławione Diana i Cecylia, dziewice
      •  Święty Jakub Berthieu, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Maria od Bożego Serca (Droste zu Vischering), dziewica
    ***
    Wspomnienie św. Jadwigi zostało przeniesione na 8 czerwca z dnia 17 lipca.

    Święta Jadwiga Królowa

    Jadwiga była trzecią i najmłodszą po Katarzynie (+ 1378) i Marii (+ 1395) córką króla Węgier i Polski, Ludwika Andegaweńskiego, i Elżbiety, księżniczki bośniackiej. Urodziła się prawdopodobnie 18 lutego 1374 roku. Rodzice planowali dla Jadwigi małżeństwo z Wilhelmem Habsburgiem. Dzieci połączono warunkowym ślubem (1378), by go dopełnić w ich wieku dojrzałym. W chwili zawarcia ślubu warunkowego Jadwiga miała zaledwie 4 lata. W nadziei na przyszły ślub wysłano Jadwigę do Wiednia. W tym jednak roku zmarła najstarsza córka Ludwika Węgierskiego, Katarzyna. W tej sytuacji odwołano Jadwigę na Węgry.
    Po śmierci Ludwika Węgierskiego (1382) Węgrzy ogłosili królową siostrę Jadwigi, Marię. Natomiast Polacy zaprosili na swój tron Jadwigę. W wieku 10 lat została koronowana 16 października 1384 r. W związku z zaistniałą sytuacją polityczną, a także wobec dalekosiężnych planów polskich rozważano możliwość unii Polski z Litwą. Stała się ona faktem dzięki małżeństwu królowej Jadwigi z Władysławem Jagiełłą, wielkim księciem Litwy. Ceremonia zaślubin, poprzedzona chrztem Jagiełły (15 lutego 1386 r.), odbyła się w katedrze królewskiej 18 lutego 1386 r. Tam również 4 marca odbyła się koronacja Jagiełły na króla polskiego. Jagiełło miał wówczas 35 lat, Jadwiga – 12.
    Wiosną tego samego roku para królewska udała się do Wielkopolski, gdzie król uspokoił tamtejszych panów, mianując na wojewodę wielkopolskiego ich kandydata, Bartosza z Odolanowa. Rok później panowie polscy zdołali przekonać Jadwigę, by stanęła na czele wojsk i na nowo przyłączyła Ruś do granic Polski. Starosta węgierski oddał Ruś bez oporu. 8 marca 1387 roku Jadwiga wjechała do Lwowa.
    Jan Długosz (+ 1480) oddaje Jadwidze najwyższe pochwały. Gdy była małoletnia, pozwoliła, by rządzili za nią wytrawni i całą duszą oddani polskiej racji stanu doradcy. Kiedy wraz z Jagiełłą została współrządczynią kraju, miała na celu jedynie dobro narodu polskiego. Z Krzyżakami wiodła ożywioną korespondencję: m.in. interpelowała w sprawie ich zbrojnych wypraw na Litwę, jak też w sprawie przywłaszczonych sobie dóbr Opolczyka w Ziemi Dobrzyńskiej i na Kujawach. We Włocławku spotkała się osobiście z wielkim mistrzem krzyżackim, Konradem von Jungingen, by omówić problemy, dotyczące obu stron (1397). Doprowadziła do zgody między Władysławem Jagiełłą a jego rywalem, Witoldem (1393). Odtąd wszelkie porachunki dynastyczno-polityczne książęta litewscy zobowiązali się załatwiać z udziałem Jadwigi. W 1392 roku udała się na Węgry, gdzie w spotkaniu ze swoją siostrą, Marią, omawiała w Lubowli i w Kezmarku sprawy obu państw. Nawiązała ścisły kontakt z papieżem Urbanem VI (+ 1392) i Bonifacym IX (+ 1404), skutecznie likwidując intrygi Krzyżaków, Opolczyka i Zygmunta Luksemburczyka.
    Serca poddanych pozyskała sobie jednak przede wszystkim niezwykłą dobrocią. Kiedy żołnierze królewscy spustoszyli wieśniakom pola, urządzając sobie na nich lekkomyślnie polowanie, zażądała od męża ukarania winnych i wynagrodzenia wyrządzonych szkód. Kiedy Jagiełło zapytał, czy jest już zadowolona, otrzymał odpowiedź: “A kto im łzy powróci?” Przy budowie kościoła Najświętszej Maryi Panny “na Piasku” w Krakowie, istniejącego do dziś, sama doglądała robót. Pewnego dnia jej czujne oko dojrzało kamieniarza, który był smutny. Kiedy zapytała, co mu jest, dowiedziała się, że ten ma w domu ciężko chorą żonę i boi się, że go zostawi samego z drobnymi dziećmi. Królowa, nie namyślając się, wyrwała ze swego bucika złotą klamerkę, obsadzoną drogimi kamieniami, i oddała ją robotnikowi, by opłacił lekarza. Nie zauważyła wówczas, że bosą stopę położyła na kamieniu oblanym wapnem. Odbity ślad wdzięczny kamieniarz obkuł dokoła i wraz z kamieniem wmurował w zewnętrzną ścianę świątyni. Do dzisiaj można ją oglądać. Bardzo wiele kościołów chlubi się, że je fundowała, odnawiała i uposażyła Jadwiga.

    Święta Jadwiga Królowa

    Do najpilniejszych trosk Jadwigi należało odnowienie Akademii Krakowskiej. Założył ją Kazimierz Wielki w 1364 roku, jednak za rządów Ludwika Węgierskiego Akademia podupadła. Jadwiga oddała wszystkie swoje klejnoty na jej odnowienie. Wystarała się także u Stolicy Apostolskiej o zezwolenie na jej dalsze prowadzenie i rozbudowę. Akademię otwarto po jej śmierci w 1400 roku.


    Jagiełło bardzo pragnął mieć potomka, który zapewniłby ciągłość jego rodu na tronie polskim. Kiedy więc Jadwiga została matką, na dworze królewskim zapanowała wielka radość. Niestety, trwała krótko, bo zakończyła się podwójną tragedią: śmiercią dziecka i matki. Dnia 22 marca 1399 roku Jadwiga urodziła córkę, której na chrzcie dano imię matki oraz (na cześć papieża) imiona: Elżbieta, Bonifacja. Jednak po trzech tygodniach dziewczynka zmarła, a niebawem zmarła też matka. Zasnęła w Panu 17 lipca 1399 roku, w wieku 25 lat, okrywając naród polski żałobą. Jako królowa rządziła Polską sama przez 2 lata (1384-1386), natomiast razem z Jagiełłą – przez 13 lat (1386-1399).

    Grobowiec św. Jadwigi

    Opłakiwaną przez wszystkich królowę pochowano w podziemiach katedry krakowskiej na Wawelu. W 1887 roku odnaleziono tam jej śmiertelne szczątki pod posadzką katedry. W 1949 roku jej grób otwarto ponownie i przeprowadzono badania naukowe. Zachowane kości pochowano w nowej trumnie, którą umieszczono w artystycznym sarkofagu z białego marmuru. Spoczywa w nim dotąd.
    Z pamiątek po św. Jadwidze warto wymienić krzyż, który znajduje się w katedrze wawelskiej, uważany za cudowny, nazywany także “krzyżem Jadwigi”, gdyż przed nim królowa miała się często modlić. Według podania z tego krzyża Chrystus miał do niej przemówić. Tu wreszcie miała zapaść decyzja Jadwigi o rezygnacji ze szczęścia osobistego (i małżeństwa z Wilhelmem) na rzecz pozyskania dla Chrystusa Litwy.
    Od razu po śmierci Jadwigę uważano za świętą, chociaż lud często mieszał ją ze św. Jadwigą Śląską (+ 1243). W 1426 roku arcybiskup gnieźnieński, Wojciech Jastrzębiec, rozpoczął formalny proces kanoniczny. W swoim dekrecie napisał m.in.: “Z doświadczenia wiemy, że spełniała przeróżne uczynki miłosierdzia, cierpliwości, postów, czuwań oraz innych niezliczonych dzieł pobożnych”. Arcybiskup polecił także zbierać fundusze na proces kanonizacyjny Jadwigi. Niestety, Kazimierz Jagiellończyk przeznaczył je na wojnę z Krzyżakami. Starania Jagiellonów o kanonizację św. Kazimierza, pochodzącego z ich rodu, ponownie odsunęły na dalszy plan kanonizację Jadwigi. Potem nastał czas nieustannych wojen i wewnętrznych zamieszek, wreszcie 150 lat trwająca niewola. Dopiero w XX w. starania o beatyfikację Jadwigi podjęli na nowo arcybiskup krakowski kardynał Adam Stefan Sapieha (+ 1951) i kardynał Karol Wojtyła.
    Z polecenia św. Jana Pawła II jego następca na stolicy arcybiskupów krakowskich, kardynał Franciszek Macharski, w roku 1979 przesłał do Rzymu formalną prośbę o beatyfikację, do której dołączył liczącą ponad 350 stron dokumentację nieprzerwanego kultu Jadwigi, trwającego po dzień dzisiejszy. Kongregacja do Spraw Kanonizacji na tej podstawie przygotowała relację o kulcie. Na polecenie papieża Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przygotowała teksty liturgiczne i wyznaczyła dzień 17 lipca na doroczne wspomnienie Jadwigi. Dokumenty tych kongregacji św. Jan Paweł II osobiście przywiózł do Polski i 8 czerwca 1979 r. na zamknięcie synodu archidiecezji krakowskiej odprawił Mszę świętą ku czci bł. Jadwigi.
    W 1996 roku został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Jadwigi, w którym napisano: “Kobietą dla Kościoła i dla Ojczyzny najbardziej zasłużoną była błogosławiona Jadwiga, królowa Polski, która sprawiedliwością i troskliwą miłością rządziła swoim narodem, popierała rozszerzanie wiary i kultury chrześcijańskiej i jak światło postawione na świeczniku świętością życia i dziełami ozdobiła wspólnotę kościelną i świecką. […] Wraz z mężem, który dochował obietnic złożonych przed zaślubinami, Jadwiga czynnie uczestniczyła w życiu Królestwa polsko-litewskiego; miała własny dwór i kancelarię, i podejmowała obowiązki administracyjne, popierając sprawiedliwość i pokój tak w sprawach wewnętrznych, jak i w załatwianiu spraw z innymi państwami. Prawo Boże było w jej życiu i działalności najwyższą wartością. […] Dla chorych założyła wiele szpitali i nie szczędziła pomocy biednym. Mimo młodego wieku zawsze działała z roztropnością, męstwem i łagodnością, mając na uwadze chwałę Boga, dobro Kościoła i swojego ludu. «Była zwierciadłem czystości, pokory i prostoty». Praktykowała umiarkowanie w używaniu dóbr ziemskich i post, unikała próżnej chwały i przepychu, swoją nadzieję złożyła w Bogu i pragnęła wiecznej nagrody”.
    Kanonizacji Jadwigi dokonał również św. Jan Paweł II – na krakowskich Błoniach, 8 czerwca 1997 r., w obecności ponad miliona ludzi, w 18. rocznicę pierwszej Mszy o bł. Jadwidze odprawionej w Krakowie. Z tej racji obchód ku czci św. Jadwigi przeniesiono z pierwotnego terminu (17 lipca, dies natalis Świętej) na dzień 8 czerwca. Była to pierwsza w dziejach kanonizacja na ziemi polskiej. W homilii Papież-Polak mówił m.in.: “Najgłębszym rysem jej krótkiego życia, a zarazem miarą jej wielkości, jest duch służby. Swoją pozycję społeczną, swoje talenty, całe swoje życie prywatne całkowicie oddała na służbę Chrystusa, a gdy przypadło jej w udziale zadanie królowania, oddała swe życie również na służbę powierzonego jej ludu”.
    W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest w stroju królewskim. Jej atrybutem są buciki.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________________


    MATKA CHRZESTNA LITWY

    Święta Jadwiga królowa

    obraz św. Jadwigi, królowej Piotra Stachiewicza

    ***

    Była królem Polski! Królem, nie królową. Żarliwie czcząc Najwyższego Pana, z poświęceniem służyła bliźnim i swojej ziemskiej ojczyźnie. Urodziła się na Węgrzech, ale serce oddała Polsce. Umarła w wieku zaledwie 25 lat i już wtedy uznawano ją za świętą, opowiadając o cudach i łaskach, jakie Bóg raczył zesłać na ludzi poprzez jej miłosierne dłonie.

    Józef Haller (1873–1960) był zasłużonym dla Polski generałem. Dowódca słynnej Błękitnej Armii był przy tym człowiekiem głębokiej i żarliwej wiary, a także wielkim czcicielem królowej Jadwigi (1374–1399). Generał wierzył w świętość królowej w czasach, kiedy nie nosiła ona jeszcze tytułu błogosławionej.

    To właśnie do niej uciekł się po pomoc w 1939 roku, kiedy jego ukochana matka Olga zachorowała i doznała paraliżu oraz zapalenia płuc. Prosząc o zdrowie dla chorej, generał wraz z żoną modlił się w swoim domu w Warszawie, a następnie pojechał do Krakowa. Po wizycie w klinice, w której leżała jego matka, generał udał się do katedry na Wawelu, gdzie znajdowały się doczesne szczątki królowej. Modlił się przy Czarnym Krzyżu, przy którym ona lubiła się modlić, uczestniczył w mszy świętej, przyjął Komunię, a także złożył kwiaty u stóp głównego ołtarza. Z całą rodziną błagał o łaskę dla matki słowami ułożonej przez siebie litanii: „Święta Królowo Jadwigo… Wierna córo Boża… Z Bogiem w modlitwie złączona… Wzorowa małżonko królewska… Dbająca o biednych poddanych… Fundująca kościoły i klasztory… Apostołko wiary Chrystusowej… itd”1. Po każdym takim wezwaniu – jak to w litanii – powtarzano, oczywiście, słowa „módl się za nami” i… wymodlono.

    Następnego dnia okazało się, że – ku zdziwieniu lekarza – zarówno paraliż, jak i towarzyszące mu zaflegmienie płuc całkowicie ustąpiły, a cudownie uzdrowiona matka generała jeszcze tego samego dnia mogła wrócić do domu w podkrakowskich Jurczycach.

    Czyń, co widzisz!

    Ukochana tak bardzo przez polskiego generała królowa Jadwiga przyszła na świat w Budzie na Węgrzech (Buda jest obecnie częścią Budapesztu). Jej rodzicami byli król Węgier i Polski Ludwik Andegaweński oraz bośniacka księżniczka Elżbieta. Była ich trzecią, najmłodszą córką.

    Jadwiga miała zaledwie 10 lat, kiedy przybyła do Krakowa – ówczesnej stolicy Polski – i została koronowana na króla Polski.

    Była bardzo pobożna, uczestniczyła w mszach świętych i innych nabożeństwach, czytała Biblię (upodobała sobie zwłaszcza Księgę Psalmów), oddawała się surowym postom, wiele czasu spędzała na modlitwie, zwłaszcza przed znajdującym się do dziś w katedrze na Wawelu obok królewskiego zamku, tzw. Czarnym Krzyżem zwanym dziś cudownym krucyfiksem królowej Jadwigi. Do drewnianego gotyckiego krzyża przychodziła w dzień i w nocy, powierzając Zbawicielowi swoje radości i troski i zawsze znajdowała tu ukojenie dla duszy. Legenda głosi, że Ukrzyżowany przemówił kiedyś do niej i, jak pisano w starych foliałach, „rękę do Jadwigi ściągał iakoby na błogosławieństwo, gdy się modliła przed nim”. Ponoć ukrzyżowany Chrystus radził wtedy 12-latce, by poślubiła starszego o 24 lata litewskiego księcia Jagiełłę, co umożliwiło chrystianizację Litwy i połączenie jej z Polską (Koroną) w jedno państwo. Fac quod vides – Czyń, co widzisz – miał powiedzieć.

    Mądra i dobra władczyni

    Uczynione dla dobra Polski i chrześcijaństwa oddanie ręki Jagielle było dla Jadwigi wielkim wyrzeczeniem (w dzieciństwie została bowiem zaręczona z Wilhelmem Habsburgiem – młodym i prawdopodobnie także kochanym przez nią księciem austriackim). Nastoletnia królowa dała się wtedy poznać jako prawdziwy mąż stanu przedkładający dobro naszego kraju nad własne interesy.

    Dzięki temu mariażowi Litwa przyjęła chrzest (o co bezskutecznie od ponad 100 lat zabiegali papież, królowie, Krzyżacy i prawosławni!), a Jagiełło stał się jednym z najwybitniejszych polskich władców, „księciem najbardziej chrześcijańskim” i słynnym pogromcą Krzyżaków – niemieckich zakonników, którzy pod płaszczykiem działalności misyjnej dopuszczali się przeróżnych niegodziwości.

    Jadwiga, choć bardzo młoda, aktywnie uczestniczyła w życiu politycznym. Była zdecydowaną zwolenniczką rozwiązań pokojowych. Przyczyniła się do umocnienia Polski i wzrostu jej znaczenia w Europie. To właśnie dzięki jej usilnym zabiegom papież Bonifacy IX zgodził się na utworzenie na Akademii Krakowskiej prestiżowego Wydziału Teologicznego. Dzięki Jadwidze i Jagielle odnowiono tę szacowną – jedną z najstarszych w Europie – akademię i dlatego nosi ona dziś nazwę Uniwersytetu Jagiellońskiego.

    Wykształcona i mądra, piękna i dobra, pokorna i łagodna królowa dbała o dobro Kościoła i wiernych, wsłuchiwała się w ludzkie problemy i z miłością oraz miłosierdziem je rozwiązywała. Opiekowała się szpitalami, troszczyła o biednych. Na jej polecenie w katedrze utworzono Kolegium Szesnastu Psałterzystów, którzy dniem i nocą śpiewali Bogu hymny. Popierała misjonarzy ewangelizujących Litwę i Ruś. Obdarzała Kościół hojnymi darami.

    Kolumna Kościoła, kotwica słabych

    Niestety, długie życie nie było jej dane. Zmarła 17 lipca 1399 roku kilka dni po urodzeniu i śmierci jedynej córki królewskiej pary – Elżbiety Bonifacji (drugie imię otrzymała na cześć papieża!). Przyczyną zgonu Jadwigi było najprawdopodobniej zakażenie połogowe.

    Żegnano Jadwigę jak świętą i przez wieki zawsze ją za taką uznawano. Jej życie, czyny, a nawet zdziałane za życia cuda (wskrzeszenie topielca) opiewano w licznych legendach i przekazach historycznych. Pisano, iż:. „Była ozdobą kleru, rosą dla biednego, kolumną Kościoła, łaskawością dla dostojników, czułą opiekunką obywateli, matką biednych, ucieczką nędzarzy, obrończynią sierot, kotwicą słabych, opiekunką wszystkich poddanych”, „zwierciadłem czystości, pokory i prostoty”.

    Choć starania o wyniesienie jej na ołtarze podejmowano już w 1426 roku, oficjalna beatyfikacja (a właściwie zatwierdzenie publicznego kultu) nastąpiła dopiero w 1979 roku. Dokonał jej inny wielki czciciel królowej – Jan Paweł II. Jadwiga została uznana za błogosławioną, ale żeby można było nazywać ją świętą, musiał wydarzyć się cud.

    Chore ucho

    W grudniu 1949 roku 26-letnia warszawianka Anna Rostafińska-Romiszowska przechodziła anginę, po której na skutek powikłań zaczęło ją boleć prawe ucho. Początkowo stosowano penicylinę w zastrzykach, ale nie przyniosła ona poprawy, wręcz przeciwnie.

    Pod koniec lipca następnego roku choroba się zaostrzyła. Wywiązało się ostre zapalenie prawego ucha środkowego. Chorobie towarzyszyły obrzęk i ból ucha, zawroty głowy połączone z utratą równowagi, nudności i złe samopoczucie, a także częściowa utrata słuchu. Po kilkumiesięcznej bezskutecznej próbie leczenia ucha w domu, a następnie w warszawskim szpitalu, i po owym dalszym pogorszeniu, podejrzewając przejście stanu chorobowego na ucho wewnętrzne (a trzeba się było także liczyć z procesem niszczenia tkanki kostnej), dziewczynę skierowano na leczenie operacyjne do renomowanej kliniki otolaryngologicznej w Krakowie.

    10 sierpnia 1950 roku Anna Romiszowska zgłosiła się do kliniki i została zbadana przez profesora Jana Miodońskiego, wybitnego specjalistę, konsultanta krajowego w zakresie otolaryngologii. Doktor uznał, że kobietę trzeba przyjąć na oddział, ale ze względu na brak miejsc musiała poczekać.

    Tak się złożyło, że 14 sierpnia pani Anna miała wziąć udział w odbywających się w Krakowie – m.in. w uniwersyteckiej kolegiacie św. Anny – uroczystych obchodach 100. rocznicy urodzin swojego dziadka, Jana Rostafińskiego, znanego profesora botaniki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po uroczystej mszy świętej ojciec pani Anny opowiedział o jej problemach księdzu prałatowi Rudolfowi van Royowi, ówczesnemu prepozytowi kolegiaty. Kapłan, który od 1934 roku był postulatorem w procesie beatyfikacyjnym królowej Jadwigi i szerzył jej kult, wręczył Panu Rostafińskiemu relikwię  – skrawek całunu, w który zawinięte były szczątki Jadwigi w czasie przenosin z sarkofagu do trumny w 1949 roku. Ksiądz Roy zalecił też, aby chora córka z wiarą przykładała relikwię do bolącego ucha. Jednocześnie zainicjowano nowennę o uzdrowienie dziewczyny.

    Relikwia Jadwigi z pewnością ucieszyła zarówno ojca, jak i córkę, bowiem w rodzinie od lat otaczano królową kultem. Pani Anna – tak jak jej matka – czytała książkę biskupa Władysława Bandurskiego Jadwiga, święta królowa na tronie polskim i czerpała z niej wzór postępowania (nazwała ją zresztą swoim „życiowym katechizmem”).

    W czasie modlitw i postępowania – zgodnie z zaleceniem kapłana – do chorego ucha, 16 sierpnia, pani Anna została przyjęta do szpitala. Już następnego dnia rano, w czwartym dniu nowenny i przykładania relikwii, po miesiącach bezskutecznego leczenia chora poczuła się o niebo lepiej. Ból ucha i miejsca za uchem minął jak ręką odjął, a co więcej, dobrze już słyszała. Powiedziała o tym lekarzowi.

    Przeprowadzone dokładne badania i zdjęcie rentgenowskie ujawniły wówczas, że… stan zapalny nie wykroczył poza granice ucha środkowego, a słuch powrócił już do normy. Od planowanej operacji odstąpiono, a dzień później panią Annę wypuszczono ze szpitala. Wypis brzmiał: „stan po przebytym ostrym zapaleniu ucha środkowego prawego”. Od tej pory kobieta już nigdy nie miała kłopotów z uchem i słuchem.

    Cudowne!

    Do tej niezwykłej historii powrócono 44 lata później, kiedy szukano cudownego uzdrowienia, które mogłoby przyczynić się do kanonizacji królowej Jadwigi. Cudem odnaleziono wtedy historię choroby pani Anny, poproszono też trzech niezależnych specjalistów o ponowne zbadanie tej sprawy. Był wśród nich także syn profesora Jana Miodońskiego, doktor habilitowany Adam Miodoński – wybitny neuroanatom i laryngolog, profesor Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

    „Jako lekarz mogę stwierdzić, że wyleczenie w podobnych przypadkach można uzyskać dzięki troskliwemu leczeniu miejscowemu, to jest dzięki częstemu oczyszczaniu przewodu słuchowego zewnętrznego z gromadzącej się w nim wydzieliny wraz z miejscem perforacji w błonie bębenkowej (o ile jest to tylko możliwe) z jednoczesnym stosowaniem leków przeciwbakteryjnych (…), przeciwzapalnych oraz przeciwobrzękowych, przy jednocześnie prowadzonej wnikliwej obserwacji chorego (…). Jednak, aby objawy ogólne i miejscowe cofnęły się zupełnie przy równoczesnym powrocie słuchu do granic normy, musi (!) upłynąć około kilku tygodni (…). Wobec tego tak nagłe wyzdrowienie pani Anny Romiszowskiej, jako wierzący, uważam za nadające się do ocenienia jako cudowne (!)”2 – mówił prof. Adam Miodoński w wywiadzie udzielonym krakowskiemu dziennikarzowi Zbigniewowi Święchowi. Co więcej, profesor dodał, że „jeśli dziś spotkalibyśmy się z przypadkiem choroby ucha środkowego, podobnego w swoim przebiegu do przypadku pani Anny Romiszowskiej, również i obecnie musiałoby upłynąć kilka tygodni, może dwa – trzy, aby uzyskać całkowite wyleczenie. Zatem i dziś nie jest możliwe wyleczenie natychmiastowe, nagłe, tak jak to miało miejsce w przypadku pani Anny Romiszowskiej”.

    Obiekcji nie mieli też inni specjaliści oraz eksperci watykańscy i cud zatwierdzono. 8 czerwca 1997 roku w Krakowie Jan Paweł II kanonizował królową Jadwigę.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    1  https://www.sodalicja.org/modlitwy/wezwania-generala-hallera/ (dostęp 30.09.2020)

    2  Ostatni cud Królowej Jadwigi. Z wybitnym neuroanatomem i laryngologiem, dr. hab. Adamem Miodońskim (…) rozmawia Zbigniew Święch, [w: ] „Alma Mater” – kwartalnik Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiosna 1997, Nr 4, s. 26.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 czerwca

    Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona), opat

    Zobacz także:
      •  Święty Efrem Syryjczyk, diakon i doktor Kościoła
      •  Błogosławiona Anna Maria Taigi, tercjarka
      •  Święty Józef de Anchieta, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj z Gesturi, zakonnik
    ***
    Prawdziwe imię Kolumby brzmi Columcille (irlandzkie imię – Colum Cille), czyli “gołąb Kościoła”. Na chrzcie otrzymał imię Crimthann (czyli “lis”). Znany jest przede wszystkim pod łacińską wersją swego imienia Columba. W wersji polskiej występuje jako Kolumba lub Kolumban. Nazwany został Starszym dla odróżnienia od Kolumbana Młodszego, także świętego (+ 615), wspominanego w liturgii 23 listopada. Z tego samego powodu bywa też określany mianem Kolumba opata z Hy (Iona). Analogicznie Kolumban Młodszy zwany jest wtedy Kolumbanem z Luxeuil/Bobbio.

    Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona)

    Urodził się około r. 521 w królewskiej rodzinie Conall Gulbana; kilku bliskich z jego rodziny należało do grona panujących. Sam został szybko mnichem. Wówczas właśnie otrzymał imię Kolumba, pod którym przeszedł do historii. Wykształcenie i zmysł zakonny zdobywał w kilku klasztorach: w Cill-Enna, w Clonard oraz Moville. Potem sam założył wiele ośrodków mniszych. W roku 563, już jako kapłan i opat, opuścił Irlandię – pro Christo peregrinari volens (pragnąc pielgrzymować dla Chrystusa), jak przekazał Adamnan. Osiadł na opustoszałej wysepce Iona i tam utworzył nowy ośrodek, który miał promieniować przez kolejne stulecia. Podjął też pracę ewangelizacyjną, prowadzoną wcześniej bez trwałych rezultatów przez św. Niniana. Działał również pośród Irlandczyków osiadłych na południe od terenów Piktów. Oni to utworzyli podstawę dla ukształtowania narodowości szkockiej.
    Na małej skalistej wysepce Kolumba spędził trzydzieści cztery lata. Bez ustanku napływali do niego uczniowie, dlatego ośrodek stał się początkiem kilku innych klasztorów, które utworzyły rodzaj konfederacji mniszej. Formowano w nich misjonarzy dla Piktów i Anglosasów. Sam Kolumba nawrócił króla Piktów, a w 574 roku namaścił na króla władcę Irlandczyków w południowej Szkocji. Biskupem nie był, mimo to posiadał pewną jurysdykcję nad klasztorami w Szkocji i Irlandii. Zmarł 8 lub 9 czerwca 597 r., wtedy gdy św. Augustyn z Canterbury, wysłany przez Grzegorza Wielkiego, stawiał stopę na ziemi angielskiej. Szczątki patriarchy przeniesiono w czasie napadów skandynawskich. Przetrwała dużo późniejsza legenda o tym, że złożono je razem z relikwiami św. Patryka i św. Brygidy.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutem jest: księga, zwój, model klasztoru, statek, gołąb.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 czerwca

    Błogosławiony Eustachy Kugler, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Bogumił-Piotr, biskup
      •  Błogosławiony Jan Dominici, biskup
    ***
    Błogosławiony Eustachy Kugler

    Józef urodził się 15 stycznia 1867 roku w Neu-Haus w Bawarii. Kiedy miał 7 lat, zmarł jego ojciec. Od wczesnego dzieciństwa Józef doświadczył biedy i niedostatku. Już jako trzynastoletni chłopiec uczył się ślusarstwa. Pracował ciężko po 12 godzin dziennie, będąc bitym przez majstra. Uległ poważnemu wypadkowi i choć podjęto leczenie szpitalne, pozostał inwalidą. Po wyjściu ze szpitala powrócił do domu rodzinnego. Wkrótce umarła mu matka.
    Rozpoczął pracę jako ślusarz w zakładzie szwagra w Reichenbachu. Tam często odwiedzał klasztor bonifratrów oraz szpital, który bracia prowadzili. W 1894 roku został przyjęty do zakonu i otrzymał imię Eustachy. Tak rozpoczęła się jego ofiarna, ponad 50-letnia służba Bogu. Pomimo swojego kalectwa pracował gorliwie wśród chorych i niepełnosprawnych: w szpitalach, sanatoriach oraz domach opieki. Pełnił także wielokrotnie funkcję przełożonego wspólnoty zakonnej. Ostatecznie został wybrany prowincjałem i urząd ten sprawował aż do śmierci, przez 21 lat. Jego posługa przypadła na ciężkie lata reżimu hitlerowskiego, który prowadził walkę z Kościołem. Brat Eustachy przeszedł 30 przesłuchań gestapo, jednak nie odstąpił od wiary. Zwyciężał przeciwników świętością i wielkością swego ducha. To, co najbardziej uderzało w jego postawie, to duch modlitwy i bezgranicznego zaufania Bogu. Bardzo głęboka była również jego relacja do Maryi, którą umiłował jak Matkę. Często w modlitwie różańcowej oddawał Jej swoje sprawy.
    Zmarł 10 czerwca 1946 roku w Ratyzbonie, w opinii świętości. Beatyfikowany został przez Benedykta XVI w dniu 4 października 2009 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 czerwca

    Święty Barnaba, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Paryzjusz, pustelnik
      •  Święta Paula Angela Maria Frassinetti, zakonnica
    ***
    Święty Barnaba Apostoł

    Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).
    O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).

    .Święci Apostołowie Barnaba i Paweł

    Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).
    Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.
    Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.
    Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.
    Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.
    W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Święty Barnaba, Apostoł – To on przygarnął św. Pawła po nawróceniu

    fot. via via Wikimedia Commons, domena publiczna

    ***

    Święty Barnaba, Apostoł – To on przygarnął św. Pawła po nawróceniu

    Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).

    O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).

    Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).

    Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.

    Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.

    Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.

    Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.

    W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła.

    mp/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 czerwca

    Błogosławionych 108 męczenników
    z czasów II wojny światowej

    Zobacz także:
      •  Święty Onufry Wielki, pustelnik
      •  Święty Leon III, papież
      •  Święty Kasper Bertoni, prezbiter
      •  Święty Benedykt Menni, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Kandyda od Eucharystii, zakonnica
      •  Błogosławiony Stefan Bandelli, prezbiter
    ***
    108 męczenników z czasów II wojny światowej

    13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.
    Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie.
    Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.
    Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.Listę wszystkich 108 męczenników można znaleźć tutaj.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    108 męczenników, którzy oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”

    108 męczenników, którzy oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    …spośród tych, którzy mieli jedno marzenie: przeżyć. Za wszelką cenę. Oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”.

    Na co patrzą? Na chłopaków kopiących piłkę? Na „chopów” pchających po ulicach Rudy Śląskiej wózki ze złomem? Na rozklekotany tramwaj? Oparte o miękkie poduszki, wkomponowane w jaskrawoczerwone okiennice, starsze kobiety w oknach. Zastygłe w bezruchu, godzinami patrzące w dal. Charakterystyczny obrazek Górnego Śląska.

    Po tych uliczkach chodził błogosławiony Józef Czempiel (1883–1942). Wikary rudzki nie siedział na probostwie. Krążył po familokach, rozmawiał z ludźmi. Doprowadził do tego, że skutecznie, bez żadnej poradni, wyleczył z alkoholizmu aż 400 osób! Wielu ludzi prowadzących meliny musiało zwinąć interes. Nieprawdopodobna statystyka.

    Gdy 13 kwietnia 1940 r. aresztowano tego charyzmatycznego duszpasterza trzeźwości, żegnał się z najbliższymi: „Zostańcie z Bogiem. Pozdrówcie moich parafian. Ja idę na śmierć, jeżeli jest taka wola Boża”. Współwięźniowie z obozu Mauthausen wspominali, że „w swej niezłomnej wierze heroicznie, z niezwykłą cierpliwością naśladował swojego Mistrza w niesieniu krzyża”. 19 czerwca 1942 roku wywieziono go na zagazowanie w tzw. transporcie inwalidzkim.

    A ks. Emil Szramek (1887–1942) – kanclerz katowickiej kurii biskupiej i proboszcz parafii mariackiej w samym sercu tętniących życiem Katowic? Człowiek wielkiej kultury, pasjonat historii Górnego Śląska, doskonale rozumiejący jego złożoność i wielobarwność. Pracował w Miechowicach i Tychach (gdzie ukończył pisanie doktoratu „Das Kollegiatstift zum heiligen Kreuz in Oppeln”), Zaborzu i Mikołowie. Wydawał „Głosy znad Odry”, broniąc prawa Ślązaków do używania języka polskiego. Od 1927 r. z polecenia bp. Arkadiusza Lisieckiego zajmował się organizacją budowy potężnej katowickiej katedry. Był jednym z inicjatorów założenia Biblioteki Śląskiej i przewodniczącym Rady Muzeum Śląskiego.

    Aresztowano go pięć dni wcześniej niż ks. Czempiela, a w obozach w Gusen, Mauthausen i Dachau doświadczył tego, jak może wyglądać piekło. Osadzono go z ludźmi, którzy mieli jedno marzenie: przeżyć. Za wszelką cenę. Starali się żyć do ostatniego oddechu, wyrywali sobie to życie z gardeł, marząc o kolejnej kromce chleba. W Dachau ks. Szramek stał się niekwestionowanym przywódcą księży. Podnosił więźniów na duchu, a na upokorzenia odpowiadał z ogromną godnością. Doprowadzało to jego oprawców do furii. Zginął wyczerpany 13 stycznia 1942 r., polewany w łaźni przez pielęgniarza strumieniami lodowatej wody.

    To jedynie dwóch ze 108 męczenników, którzy w czasie II wojny światowej oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”. Na ołtarze wyniósł ich 13 czerwca 1999 r. w Warszawie Jan Paweł II. Byli wśród nich księża (52 diecezjalnych i 26 zakonnych) oraz klerycy, którzy wykazali się niezwykłym heroizmem wiary, trzej biskupi, którzy woleli zginąć, niż zostawić swą owczarnię; zakonnicy i siostry zakonne ukrywające Żydów; mnich, którego wina polegała na tym, że nosił różaniec, i teściowa, która poświęciła życie za synową w ciąży.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________

    Wspominamy błogosławionych 108 męczenników z okresu II wojny światowej

    fot. via Pixabay

    ***

    Wspominamy błogosławionych 108 męczenników z okresu II wojny światowej

    13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.

    Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie.

    Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.

    Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.

    Lista wszystkich 108 męczenników:

    • o. Achilles Puchała OFMConv.
    • ks. Adam Bargielski
    • ks. Aleksy Sobaszek
    • o. Alfons Maria Mazurek OCD
    • s. Alicja Maria Jadwiga Kotowska CR
    • o. Alojzy Liguda SVD
    • o. Anastazy Jakub Pankiewicz OFM
    • o. Anicet Adalbert Kopliński OFMCap.
    • ks. Antoni Beszta-Borowski
    • abp Antoni Julian Nowowiejski
    • ks. Antoni Leszczewicz MIC
    • ks. Antoni Rewera
    • ks. Antoni Świadek
    • ks. Antoni Zawistowski
    • ks. Bolesław Strzelecki
    • ks. Bronisław Komorowski
    • al. Bronisław Kostkowski
    • br. Brunon Zembol OFM
    • Czesław Jóźwiak
    • ks. Dominik Jędrzejewski
    • ks. Edward Detkens
    • ks. Edward Grzymała
    • Edward Kaźmierski
    • Edward Klinik
    • ks. Emil Szramek
    • br. Fidelis Chojnacki OFMCap.
    • o. Florian Stępniak OFMCap.
    • ks. Franciszek Dachtera
    • ks. Franciszek Drzewiecki FDP
    • Franciszek Kęsy
    • ks. Franciszek Rogaczewski
    • ks. Franciszek Rosłaniec
    • Franciszek Stryjas
    • br. Grzegorz Frąckowiak SVD
    • ks. Henryk Hlebowicz
    • ks. Henryk Kaczorowski
    • o. Henryk Krzysztofik OFMCap.
    • o. Hilary Januszewski OCarm.
    • o. Jan Antonin Bajewski OFMConv.
    • ks. Jan Nepomucen Chrzan
    • Jarogniew Wojciechowski
    • ks. Jerzy Kaszyra MIC
    • ks. Józef Cebula OMI
    • ks. Józef Czempiel
    • ks. Józef Innocenty Guz
    • ks. Józef Jankowski SAC
    • ks. Józef Kowalski SDB
    • ks. Józef Kurzawa
    • ks. Józef Kut
    • ks. Józef Pawłowski
    • ks. Józef Stanek SAC
    • ks. Józef Straszewski
    • br. Józef Zapłata CFCI
    • s. Julia Rodzińska OP
    • o. Karol Herman Stępień OFMConv.
    • s. Katarzyna Celestyna Faron
    • ks. Kazimierz Gostyński
    • ks. Kazimierz Grelewski
    • ks. Kazimierz Sykulski
    • o. Krystyn Gondek OFM
    • ks. Leon Nowakowski
    • bp Leon Wetmański
    • o. Ludwik Mzyk SVD
    • o. Ludwik Pius Bartosik OFMConv.
    • ks. Ludwik Roch Gietyngier
    • ks. Maksymilian Binkiewicz
    • br. Marcin Oprządek OFM
    • s. Maria Antonina Kratochwil SSND
    • s. Maria Ewa od Opatrzności CSIC
    • s. Maria Klemensa Staszewska OSU
    • s. Maria Marta od Jezusa CSIC
    • ks. Marian Górecki
    • ks. Marian Konopiński
    • ks. Marian Skrzypczak
    • Marianna Biernacka
    • o. Michał Czartoryski OP
    • ks. Michał Oziębłowski
    • ks. Michał Piaszczyński
    • ks. Michał Woźniak
    • ks. Mieczysław Bohatkiewicz
    • s. Mieczysława Kowalska
    • ks. Narcyz Putz
    • o. Narcyz Turchan OFM
    • Natalia Tułasiewicz
    • br. Piotr Bonifacy Żukowski OFMConv.
    • ks. Piotr Edward Dańkowski
    • ks. Roman Archutowski
    • ks. Roman Sitko
    • o. Stanisław Kubista SVD
    • ks. Stanisław Kubski
    • ks. Stanisław Mysakowski
    • ks. Stanisław Pyrtek
    • Stanisław Kostka Starowieyski
    • br. Stanisław Tymoteusz Trojanowski OFMConv.
    • ks. Stefan Grelewski
    • br. Symforian Ducki OFMCap.
    • al. Tadeusz Dulny
    • ks. Wincenty Matuszewski
    • ks. Władysław Błądziński CSMA
    • ks. Władysław Demski
    • bp Władysław Goral
    • ks. Władysław Maćkowiak
    • ks. Władysław Mączkowski
    • ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń
    • ks. Włodzimierz Laskowski
    • ks. Wojciech Nierychlewski CSMA
    • ks. Zygmunt Pisarski
    • ks. Zygmunt Sajna

    -/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 czerwca

    Święty Antoni z Padwy,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Święty Antoni z Padwy

    Ferdynand Bulonne urodził się w Lizbonie w 1195 r. Pomiędzy 15. a 20. rokiem życia wstąpił do Kanoników Regularnych św. Augustyna, którzy mieli swój klasztor na przedmieściu Lizbony. Spędził tam dwa lata, po czym przeniósł się do klasztoru w Coimbrze, które to miasto, obok Lizbony, było drugim, najważniejszym ośrodkiem życia religijnego i kulturalnego kraju. Tam zdobył gruntowne wykształcenie teologiczne i w roku 1219 otrzymał święcenia kapłańskie.
    W rok potem Ferdynand był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Przy tej okazji po raz pierwszy usłyszał o duchowych synach św. Franciszka z Asyżu i natychmiast wstąpił do nich w Olivanez, gdzie osiedlili się przy kościółku św. Antoniego Pustelnika. Z tej okazji Ferdynand zmienił swoje imię na Antoni. Zapalony duchem męczeńskiej ofiary, postanowił udać się do Afryki, by tam oddać swoje życie dla Chrystusa. Jednak plany Boże były inne. Antoni zachorował śmiertelnie i musiał wracać do ojczyzny. Jednakże na Morzu Śródziemnym zastała go burza i zapędziła jego statek na Sycylię. W roku 1221 odbywała się w Asyżu kapituła generalna nowego zakonu. Antoni udał się tam i spotkał się ze św. Franciszkiem (+ 1226). Po skończonej kapitule oddał się pod władzę brata Gracjana, prowincjała Emilii i Romanii, który mu wyznaczył erem w Montepaolo w pobliżu Forli. Czas tam spędzony Antoni wykorzystał na pogłębienie życia wewnętrznego i dla swoich studiów. Ze szczególnym zamiłowaniem zagłębiał się w Pismo święte. Równocześnie udzielał pomocy duszpasterskiej i kaznodziejskiej. Sława jego kazań dotarła niebawem do brata Eliasza, następcy św. Franciszka. Ten ustanowił go generalnym kaznodzieją zakonu.
    Odtąd Antoni przemierzał miasta i wioski, nawołując do poprawy życia i pokuty. Dar wymowy, jego niezwykle obrazowy i plastyczny język, ascetyczna postawa, żar i towarzyszące mu cuda gromadziły przy nim tak wielkie tłumy, że musiał głosić kazania na placach, gdyż żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. W latach 1225-1227 udał się z kazaniami do południowej Francji, gdzie z całą mocą zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Kiedy powrócił do Italii, na kapitule generalnej został wybrany ministrem (prowincjałem) Emilii i Mediolanu. W tym czasie napisał Kazania niedzielne. W roku 1228 udał się do Rzymu, by załatwić pilne sprawy swojej prowincji. Z tej okazji papież Grzegorz IX zaprosił go z okolicznościowym kazaniem. Wywarło ono na papieżu tak silne wrażenie, że nazwał Antoniego “Arką Testamentu”. Papież polecił mu wówczas, by wygłaszał kazania do tłumów pielgrzymów, którzy przybywali do Rzymu. Na prośbę kardynała Ostii Antoni napisał Kazania na święta. Wygłosił tam także kazania wielkopostne.
    Po powrocie do swojej prowincji udał się do Werony, gdzie władcą był znany z okrucieństw i tyranii książę Ezelin III. Był on zwolennikiem cesarza i w sposób szczególnie okrutny mścił się na zwolennikach papieża. Do niego wtedy należała także Padwa. Antoni wiedział, że naraża własne życie, miał jednak odwagę powiedzieć władcy prawdę. Ku zdumieniu wszystkich tyran nie śmiał go tknąć i wypuścił cało.

    Święty Antoni z Padwy

    Antoni obdarzony był wieloma charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa. Wykładał filozofię na uniwersytecie w Bolonii. W roku 1230 na kapitule generalnej zrzekł się urzędu prowincjała (ministra) i udał się do Padwy. Był zupełnie wycieńczony, zachorował na wodną puchlinę. Opadając z sił, zatrzymał się w klasztorku w Arcella, gdzie przy śpiewie O gloriosa Virginum wieczorem w piątek, 13 czerwca 1231 roku, oddał Bogu ducha mając zaledwie 36 lat.
    Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Pochowano go w Padwie w kościółku Matki Bożej. W niecały rok później, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych. O tak rychłej kanonizacji zadecydowały rozliczne cuda i łaski, jakich wierni doznawali na grobie św. Antoniego. Komisja papieska stwierdziła w tak krótkim czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy, uzdrowienie 2 epileptyków i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła.
    Św. Antoni Padewski jest patronem zakonów: franciszkanów, antoninek oraz wielu bractw; Padwy, Lizbony, Padeborn, Splitu; dzieci, górników, małżeństw, narzeczonych, położnic, ubogich, podróżnych, ludzi i rzeczy zaginionych. Na miejscu grobu św. Antoniego – Il Santo – wznosi się potężna bazylika, jedno z najbardziej popularnych sanktuariów w Europie. Przeprowadzone w 1981 r. badania szczątków Świętego ustaliły, że miał 190 cm wzrostu, pociągłą twarz i ciemnobrązowe włosy. Na kolanach wykryto cienkie pęknięcia, spowodowane zapewne długim klęczeniem.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest w habicie franciszkańskim; nieraz głosi kazanie, czasami trzyma Dziecię Jezus, które mu się według legendy ukazało (podobnie jedynie legendą jest jego kazanie do ryb czy zniewolenie muła, żeby oddał cześć Najświętszemu Sakramentowi, by w ten sposób zawstydzić heretyka). Jego atrybutami są: księga, lilia, serce, ogień – symbol gorliwości, bochen chleba, osioł, ryba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Antoni z Padwy

    Figura św. Antoniego, w tle bazylika/Fot.: Bazylika św. Antoniego w Padwie


    Figura św. Antoniego, w tle bazylika/Fot.: Bazylika św. Antoniego w Padwie

    ***

    Katecheza podczas audiencji generalnej 10.02.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać św. Franciszka z Asyżu. Dziś chciałbym omówić postać innego świętego, który należy do pierwszego pokolenia braci mniejszych: Antoniego z Padwy lub — jak również jest nazywany — z Lizbony, bo w tym mieście się urodził. Jest to jeden z najbardziej popularnych świętych w całym Kościele katolickim, czczony nie tylko w Padwie, gdzie została wzniesiona wspaniała bazylika, w której są przechowywane jego śmiertelne szczątki, ale w całym świecie. Wierni otaczają miłością obrazy i figury przedstawiające go z lilią, symbolem czystości, albo z Dzieciątkiem Jezus na ręku — na pamiątkę cudownego objawienia, o którym mówią pewne źródła pisane.

    Antoni przyczynił się znacznie do rozwoju duchowości franciszkańskiej dzięki swojej wyjątkowej inteligencji, równowadze, gorliwości apostolskiej, a głównie mistycznej żarliwości.

    Urodził się w Lizbonie w rodzinie szlacheckiej ok. 1195 r. Na chrzcie otrzymał imię Fernando. Wstąpił do zakonu kanoników żyjących według reguły monastycznej św. Augustyna, przebywał najpierw w klasztorze św. Wincentego w Lizbonie, a następnie Świętego Krzyża w Coimbrze, słynnym portugalskim ośrodku kulturalnym. Z zainteresowaniem i zaangażowaniem oddawał się studiowaniu Biblii oraz ojców Kościoła, zdobywając wiedzę teologiczną, którą wykorzystał w nauczaniu i przepowiadaniu Słowa. W Coimbrze miało miejsce wydarzenie, które wywarło decydujący wpływ na jego życie: w 1220 r. wystawiono tam relikwie pierwszych pięciu misjonarzy franciszkańskich, którzy udali się do Maroka i ponieśli śmierć męczeńską. Na młodym Fernandzie fakt ten wywarł tak silne wrażenie, że zapragnął pójść w ich ślady na drodze doskonałości chrześcijańskiej. Poprosił wówczas o pozwolenie na opuszczenie kanoników augustiańskich, by wstąpić do braci mniejszych. Jego prośba została spełniona, przyjął imię Antoni i wyruszył w podróż do Maroka, ale Opatrzność Boża rozporządziła inaczej. Zachorował i musiał wrócić do Włoch. W 1221 r. uczestniczył w wielkiej «kapitule namiotów» w Asyżu, gdzie spotkał się także ze św. Franciszkiem. Następnie przez pewien czas przebywał w całkowitym ukryciu w klasztorze w pobliżu Forlě w północnych Włoszech, gdzie Pan powołał go do innej misji. Gdy zbiegiem okoliczności poproszono go o wygłoszenie kazania z okazji święceń kapłańskich, wykazał się taką wiedzą i elokwencją, że przełożeni polecili mu zająć się kaznodziejstwem. Działalność apostolska, jaką rozpoczął wówczas we Włoszech i Francji, była tak intensywna i skuteczna, że powróciło do Kościoła wiele osób, które od niego przedtem się oddaliły. Antoni był także jeśli nie pierwszym, to jednym z pierwszych nauczycieli teologii zakonu braci mniejszych. Zaczął nauczać w Bolonii z błogosławieństwem św. Franciszka, który w uznaniu cnót Antoniego wysłał mu krótki list, rozpoczynający się od słów: «Chcę, byś nauczał braci teologii». Antoni stworzył podstawy teologii franciszkańskiej, którą rozwijali następnie inni wybitni myśliciele, a osiągnęła ona najwyższe szczyty w św. Bonawenturze z Bagnoregio i bł. Dunsie Szkocie.

    Po wyborze na przełożonego prowincji braci mniejszych we Włoszech nadal pełnił posługę kaznodziei, łącząc ją ze sprawowaniem nowego urzędu. Po złożeniu urzędu prowincjała zamieszkał pod Padwą, którą znał z poprzednich pobytów. Niespełna rok później, 14 czerwca 1231 r., zmarł w pobliżu tego miasta. Padwa, która za życia przyjęła go serdecznie i z czcią, nadal otacza go miłością i nabożeństwem. Papież Grzegorz ix, który po wysłuchaniu jego kazania nazwał go «Arką Testamentu», kanonizował go w 1232 r., rok po śmierci, również dzięki licznym cudom, do jakich doszło za jego wstawiennictwem.

    W ostatnim okresie swego życia Antoni napisał dwa cykle «Kazań», zatytułowanych Kazania niedzielne (Sermones dominicales) oraz Kazania o Świętych (Sermones in solemnitatibus seu sanctorales), przeznaczone dla kaznodziejów oraz dla wykładowców studiów teologicznych zakonu franciszkańskiego. W Kazaniach tych komentuje fragmenty Pisma Świętego przedstawiane w liturgii, posługując się patrystyczno-średniowieczną interpretacją czterech znaczeń: literackiego bądź historycznego, alegorycznego bądź chrystologicznego, tropologicznego bądź moralnego oraz anagogicznego, które ukazuje (jako cel) życie wieczne. Dzisiaj odkrywamy na nowo, że owe znaczenia są wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego i że słuszna jest interpretacja Pisma Świętego poprzez badanie czterech wymiarów jego słowa. Kazania św. Antoniego są tekstami teologiczno-homiletycznymi, odzwierciedlającymi żywe przepowiadanie, w którym św. Antoni przedstawia autentyczną drogę życia chrześcijańskiego. Kazania zawierają takie bogactwo nauki duchowej, że czcigodny papież Pius xii w 1946 r. ogłosił Antoniego doktorem Kościoła, nadając mu tytuł doctor evangelicus, ponieważ pisma te ukazują świeżość i piękno Ewangelii; jeszcze dzisiaj możemy je czytać z wielkim pożytkiem duchowym.

    Kazaniach św. Antoni mówi o modlitwie jako związku miłosnym, w którym człowiek pragnie ze słodyczą rozmawiać z Panem, a to rodzi niewymowną radość, która łagodnie ogarnia modlącą się duszę. Antoni przypomina nam, że do modlitwy potrzebna jest cisza, której nie należy utożsamiać z odcięciem się od zewnętrznych hałasów, lecz stanowi wewnętrzne doświadczenie, w którym przez usunięcie tego, co rodzą troski duszy i co rozprasza, dąży się do uzyskania ciszy w samej duszy. Zgodnie z nauczaniem tego wybitnego doktora franciszkańskiego, na modlitwę składają się cztery nieodzowne postawy, które łacina Antoniego definiuje w następujący sposób: obsecratio, oratio, postulatio, gratiarum actio. Można by je przetłumaczyć następująco: ufne otwarcie serca przed Bogiem, to pierwszy krok — nie wystarczy po prostu pojąć Słowo, ale w modlitwie trzeba otworzyć serce na obecność Boga; następnie powinienem rozmawiać z Nim serdecznie, dostrzegając Jego obecność we mnie; a następnie — co jest rzeczą bardzo naturalną — należy przedstawić Mu nasze potrzeby; w końcu wielbić Go i Mu dziękować.

    W tej nauce św. Antoniego o modlitwie dostrzegamy jeden z charakterystycznych rysów teologii franciszkańskiej, której był twórcą: ważną rolę odgrywa w niej miłość Boża, która przenika sferę uczuć, woli, serca i jest również źródłem duchowego poznania, przewyższającego wszystkie inne. Miłując bowiem, poznajemy.

    Pisze Antoni: «Miłość jest duszą wiary, czyni ją żywą; bez miłości wiara umiera» (Sermones dominicales et festivi II, Messaggero, Padova 1979, s. 37).

    Jedynie dusza, która się modli, może czynić postępy w życiu duchowym: oto ulubiony temat kazań św. Antoniego. Zna on dobrze ułomności ludzkiej natury, naszą podatność na grzech, dlatego nieustannie nawołuje do walki ze skłonnościami do chciwości, pychy, nieczystości i do praktykowania cnót ubóstwa i ofiarności, pokory i posłuszeństwa oraz czystości. Na początku xiii w., gdy rozwijały się miasta i rozkwitał handel, wzrastała też liczba osób niewrażliwych na potrzeby bliźnich. Z tego powodu Antoni wielokrotnie napominał wiernych, by myśleli o prawdziwym bogactwie, bogactwie serca, które sprawiając, że człowiek staje się dobry i sprawiedliwy, pozwala gromadzić to, co jest skarbem w niebie. «O bogacze — wzywa — stańcie się przyjaciółmi (…) biednych, przyjmijcie ich do swoich domów: to oni, ubodzy, przyjmą was później do wiecznych mieszkań, gdzie panuje pokój ze swoim pięknem, ufność i bezpieczeństwo, obfitość i spokój wiecznej sytości» (tamże, s. 29).

    Drodzy przyjaciele, czyż nie jest to bardzo ważne nauczanie również dzisiaj, kiedy kryzys finansowy i głębokie nierówności ekonomiczne powodują zubożenie wielu osób, co prowadzi do nędzy? W mojej encyklice Caritas in veritate przypominam: «Ekonomia (…) potrzebuje etyki dla swego poprawnego funkcjonowania; nie jakiejkolwiek etyki, lecz etyki przyjaznej osobie» (n. 45).

    Dla Antoniego, ucznia Franciszka, w centrum życia i myśli, działalności i przepowiadania jest zawsze Chrystus. Jest to drugi typowy rys teologii franciszkańskiej — chrystocentryzm. Z zapałem kontempluje ona i zachęca do kontemplowania tajemnic człowieczeństwa Pana, Jezusa Człowieka, a szczególnie tajemnicy narodzenia, Boga, który stał się Dziecięciem, oddał się w nasze ręce: tajemnicy budzącej miłość do Boga i wdzięczność za Jego dobroć.

    Boże Narodzenie, główny moment w dziejach miłości Chrystusa do ludzkości, z jednej strony, ale także wizja Ukrzyżowanego budzą w Antonim wdzięczność wobec Boga oraz szacunek dla godności osoby ludzkiej, wszyscy bowiem, wierzący i niewierzący, mogą odnaleźć w Ukrzyżowanym i Jego obrazie sens, który wzbogaca życie. Pisze św. Antoni: «Chrystus, który jest twoim życiem, wisi przed tobą, byś patrzył w krzyż jak w zwierciadło. Tam możesz poznać, jak śmiertelne były twoje rany, których żadne lekarstwo nie mogło uleczyć, a tylko krew Syna Bożego. Jeśli popatrzysz dobrze, będziesz sobie mógł zdać sprawę, jak wielka jest twoja ludzka godność i wartość. (…) W żadnym innym miejscu człowiek nie może sobie lepiej zdać sprawy ze swojej wartości niż w zwierciadle krzyża» (Sermones dominicales et festivi III, Messaggero, Padova 1979, ss. 213-214).

    Rozważając te słowa, możemy lepiej zrozumieć, jak ważny jest obraz Ukrzyżowanego w naszej kulturze, w naszym humanizmie, zrodzonym z wiary chrześcijańskiej. Właśnie wtedy, gdy patrzymy na krzyż, widzimy — jak mówi św. Antoni — wielkość godności ludzkiej i wartości człowieka. W żaden inny sposób nie można zrozumieć, ile wart jest człowiek, ponieważ to właśnie Bóg sprawia, że jesteśmy tacy ważni, widzi, że jesteśmy tak ważni, że zasługujemy na Jego cierpienie. Tym samym cała godność ludzka widoczna jest w zwierciadle Ukrzyżowanego, a z patrzenia na Niego zawsze rodzi się uznanie ludzkiej godności.

    Drodzy przyjaciele, oby św. Antoni z Padwy, tak bardzo czczony przez wiernych, wstawiał się za całym Kościołem, a zwłaszcza za tymi, którzy oddają się kaznodziejstwu. Prośmy Pana, aby pomógł nam nauczyć się nieco tej sztuki od św. Antoniego. Niech kaznodzieje, natchnieni jego przykładem, starają się łączyć rzetelną i zdrową naukę, szczerą i żarliwą pobożność ze skutecznym przekazem. W tym Roku Kapłańskim módlmy się, aby kapłani i diakoni skrupulatnie pełnili tę posługę głoszenia i przybliżania Słowa Bożego wiernym, zwłaszcza poprzez homilie wygłaszane podczas liturgii. Niech skutecznie ukazują one odwieczne piękno Chrystusa, jak zaleca Antoni: «Jeśli głosisz Jezusa, On przemienia twarde serca; jeśli Go wzywasz, osładza gorzkie pokusy; jeśli o Nim myślisz, oświeca ci serce; jeśli Go czytasz, syci twój umysł» (Sermones dominicales et festivi III, s. 59).

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano/opoka.pl/opr. mg/mg

    _______________________________________________________________________________________

    Najpopularniejszy – św. Antoni z Padwy

    Najpopularniejszy - św. Antoni z Padwy

    Św. Antoni Padewski/Francisco de Zurbaràn(PD)

    ***

    Jest bardziej popularny we Włoszech niż Matka Boża i Jezus Chrystus – opowiadają księża z Italii. Skąd o tym wiadomo?

    Bo jego figury zasypane są mnóstwem listów. Często spod tej sterty korespondencji nie widać nawet uśmiechniętej twarzy Świętego. W Polsce zaszufladkowaliśmy go jako „patrona rzeczy zagubionych”. Jest skuteczny, to prawda. Do dziś pamiętam formułkę „Święty Antoni ratuj”, którą szeptała moja babcia, szukając jakiejś rzeczy, która jak na złość wsiąkła jak kamień w wodę. „Święty od znajdowania” pomagał. Kiedyś słowa babci brzmiały jak magiczne zaklęcie. Dziś widzę w nich raczej bezradny krzyk o pomoc.

    Urodził się w Lizbonie w 1195 r. Jako młodziutki chłopak wstąpił do Zakonu Kanoników Regularnych św. Augustyna. Pilnie studiował dzieła Ojców Kościoła. Nieźle się zapowiadał, wróżono mu wielką karierę. Wszystko zmieniło się, gdy młody mnich poznał pięciu braci mniejszych. Szli do Maroka, by… głosić Ewangelię muzułmanom. To było kompletne szaleństwo. Zdumiewało również to, że nie mieli przy sobie ani grosza. Ich prosty, pogodny styl życia zrobił na nim ogromne wrażenie. Gdy rok później do klasztoru dotarła wieść, że owi bracia zginęli śmiercią męczeńską, porwany ich przykładem Antoni wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Rozpoczął studiowanie myśli Biedaczyny z Asyżu. „Zaraził się” misją głoszenia Słowa wyznawcom islamu i ruszył do Maroka. Choroba przykuła go jednak do łóżka i był zmuszony zawrócić. Płynął Morzem Śródziemnym, gdy nagle jego plany pokrzyżowała burza. Okręt, ratując się przed sztormem, zawinął na Sycylię. Stąd Antoni ruszył do Asyżu na kapitułę generalną zakonu. Tu spotkał samego św. Franciszka.

    Ruszył w drogę. Jego płomienne kazania porywały tłumy. Żar, z jakim opowiadał o niebie, i liczne cuda, którymi Bóg potwierdzał te słowa, gromadziły przy nim ogromne tłumy. Musiał głosić kazania na placach, bo żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. Pracował w Lombardii, wykładał na uniwersytetach w Montpellier i Tuluzie. Zmarł 13 czerwca 1231 r. w Padwie. Już rok później został ogłoszony świętym. To był najszybszy proces kanonizacyjny w historii Kościoła! Nic dziwnego, skoro komisja papieska stwierdziła w tym czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Gdy po 30 latach otwarto trumnę Świętego, okazało się, że ciało uległo całkowitemu rozkładowi, ale język i struny głosowe ocalały.

    Franciszkański mnich na pewno nie chciałby wyprzedzać w rankingach Świętej Rodziny, zdumiewa go też pewnie traktowanie jego misji jako biura rzeczy znalezionych.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ***

    Św. Antoniego prośmy o pomoc nie tylko wtedy, gdy zgubi się nam portfel czy klucze, ale i wtedy, gdy gubią się nam „rzeczy” o wiele cenniejsze, takie jak wiara, sens, miłość, nadzieja… Na tych sprawach święci znają się najlepiej.

    Kiedy coś zgubimy, to kogo prosimy o pomoc? Oczywiście… św. Antoniego. Mówi się o nim Antoni z Padwy, choć urodził się w Lizbonie, a w Padwie spędził tylko ostatni rok życia. Żył zaledwie 36 lat. Zasłynął jako wybitny kaznodzieja. Stał się jednym z najbardziej popularnych świętych. Nie ma chyba kościoła w Polsce, w którym nie byłoby ołtarza, figury albo obrazu św. Antoniego. Przedstawiany jest najczęściej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. To echo legendy, która głosi, że pewnego dnia, gdy czytał Pismo Święte, pojawiło się na nim uśmiechnięte Dzieciątko Jezus. Pod figurami św. Antoniego można spotkać skarbonki z napisem „Chleb św. Antoniego”. To z kolei zwyczaj, który pojawił się po raz pierwszy w Tuluzie w 1886 roku. Jałmużnę dla ubogich zaczęto łączyć z prośbą do świętego lub podziękowaniem za uproszoną łaskę.

    Św. Antoni przychodzi na świat w 1195 roku w Lizbonie jako Ferdynand Bulonne. Pomiędzy 15 a 20 rokiem życia wstępuje do Kanoników Regularnych św. Augustyna. Studiuje teologię w Coimbrze i tam, w roku 1219, przyjmuje święcenia kapłańskie. Jest świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych w Maroku. W tym wydarzeniu odczytuje Boże wezwanie. Wstępuje do franciszkanów, przybierając imię Antoni. Chce udać się do Maroka, aby głosić Ewangelię poganom nawet za cenę utraty życia. Ciężka choroba krzyżuje jego plany. Wraca z Maroka, ale zamiast do ojczyzny trafia do Italii. Dociera do Asyżu, gdzie spotyka się ze św. Franciszkiem. Bracia, odkrywszy jego kaznodziejski talent, mianują go generalnym kaznodzieją zakonu. Antoni przemierza miasta i wioski, głosząc Ewangelię i nawołując do poprawy życia i pokuty.

    Głosi kazania we Francji, gdzie skutecznie przeciwdziała albigensom. Dar wymowy, świętość i nadzwyczajne dary (uzdrowienia, czytanie w sumieniach, bilokacja) gromadzą przy nim tak wielkie tłumy, że kazania głosi na placach, bo kościoły nie mieszczą słuchaczy. Pod wielkim wrażeniem kazań Antoniego jest sam papież Grzegorz IX, który słucha go w Rzymie. W roku 1230 Antoni zrzeka się wszelkich urzędów zakonnych i udaje się do Padwy. Jest już wtedy zupełnie wycieńczony pracą. Umiera 13 czerwca 1231 roku. Przy jego grobie w Padwie dzieją się cuda. W niecały rok po jego śmierci, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zalicza go w poczet świętych.

    W Padwie wyrasta ogromna bazylika, która do dziś gromadzi pielgrzymów wzywających jego wstawiennictwa. Trudno dociec, skąd wziął się zwyczaj proszenia św. Antoniego o pomoc w odnalezieniu cennej zguby. Może dlatego, że jako wytrawny kaznodzieja pomagał odnajdywać ludziom utracone duchowe wartości. W każdym razie słuszną rzeczą jest wzywać świętych na pomoc, pamiętając tylko, że źródłem każdej łaski jest zawsze sam Bóg. A św. Antoniego prośmy o pomoc nie tylko wtedy, gdy zgubi się nam portfel czy klucze, ale i wtedy, gdy gubią się nam „rzeczy” o wiele cenniejsze, takie jak wiara, sens, miłość, nadzieja… Na tych sprawach święci znają się najlepiej.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    _____________________________________________________________________________________
    Ten święty może pomóc Europie odnaleźć zagubioną wiarę. 6 rzeczy o św. Antonim Padewskim

    (flickr.com/ Lawrence OP)

    ***

    Św. Antoni Padewski jest jednym z najbardziej popularnych świętych w Kościele katolickim. Jego grób odwiedza rocznie około 5 milionów osób. Pomimo upływu wieków sława Antoniego nie maleje, a kolejne pokolenia wierzących, gdy coś zgubią, proszą „Święty Antoni jak twoje imię słynie, tak moja zguba niech nigdy nie zginie”. W Polsce jest aż 177 parafii pod wezwaniem św. Antoniego.  

    1.Nie od razu został Antonim

    Pochodził z zamożnej portugalskiej rodziny Bulonne. Jego imię chrzestne brzmiało Ferdynand. Już jako nastolatek zapragnął prowadzić życie zakonne. Wybrał zakon Kanoników Regularnych św. Augustyna, a dokładnie jego siedzibę w rodzinnej Lizbonie. Tam rozpoczął naukę od studiowania teologii, dzieł świętych ojców Kościoła oraz dzieł łacińskich klasyków.

    Miał jednak problem z rodzicami, rodzeństwem i krewnymi, którzy bardzo często go odwiedzali w zakonie. Mieli blisko, więc ciągle ktoś z bliskich Antoniego nawiedzał. Nie służyło to jednak jego rozwojowi duchowemu i intelektualnemu jako zakonnika. Dlatego też poprosił przełożonych, żeby go przenieśli do innego domu zakonnego.

    W ten sposób trafił do Opactwa Świętego Krzyża w mieście Coimbra, które wówczas było stolicą Portugalii. Dopiero tu mógł skupić się na nauce seminaryjnej i w roku 1219 przyjął upragnione święcenia kapłańskie. Niedługo potem opactwo, w którym mieszkał, gościło noclegiem i posiłkiem pięciu braci Franciszkanów. Podążali oni na misję do muzułmańskiego Maroka. Antoni zapoznał się z nimi i bardzo go ujął ich prosty, ubogi a jednocześnie radosny styl życia. Tak się złożyło, ze rok później brał udział w pogrzebie pięciu Franciszkanów, którzy w Maroko zginęli, z rąk muzułmanów, męczeńską śmiercią.

    Ta informacja tak mocno wstrząsnęła Antonim, iż postanowił on pójść w ślady franciszkańskich misjonarzy. W roku 1220 opuścił zakon Kanoników św. Augustyna i wstąpił w szeregi Franciszkanów. Dopiero tu przybrał zakonne imię Antoni. Chciał ewangelizować w Maroku, jednak najwyraźniej Bóg miał co do niego inne plany. Antoni zachorował. Ostatecznie trafił do Asyżu, gdzie poznał św. Franciszka.

    2.Jego płomienne kazania gromadziły tłumy

    W Asyżu okazało się, że Antoni jest doskonałym kaznodzieją. Jego kazania, również spisywane w księgi, stały się sławne. W pracy nad nimi posługiwał się tzw. „metodą konkordancji tematycznej” łącząc ze sobą cztery rodzaje tematyki: historię Starego Testamentu oraz trzy części Mszy św. – introit (pieśń na wejście), epistołę (czytanie z listów apostolskich) i Ewangelię. Miał niezwykły dar wymowy. Operował językiem bardzo obrazowym i plastycznym. Do tego żył jak prawdziwy asceta. To wszystko sprawiało, że gromadziły się przy nim tak wielkie tłumy, iż musiał głosić kazania na placach. Żaden kościół nie mógł pomieścić ogromu słuchaczy.

    Przełożeni doceniając talent kaznodziejski Antoniego, mianowali go generalnym kaznodzieją zakonu franciszkanów. Od tego czasu Antoni przemierzał rozległe rejony północnych Włoch głosząc kazania w miastach i wsiach. Najdłużej głosił w Rzymie, gdyż papież Grzegorz IX, będący pod wrażeniem kazań Antoniego, uprosił go, aby ten przemawiał do tłumów pielgrzymów, przybywających do Rzymu, a także pisał kazania papieskie. Antoni obdarzony był nie tylko darem wymowy, ale też wieloma innymi charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa.     

    3.Gdy heretycy nie chcieli słuchać, czyniły to… ryby

    W latach 1225-1227 Antoni głosił kazania w południowej Francji, gdzie z całą mocą i bardzo skutecznie zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Znana jest związana z tym opowieść, często przedstawiana na obrazach przez malarzy. Kiedy heretycy nie chcieli słuchać słów Antoniego, wówczas kaznodzieja przemówił do ryb. Ryby miały wychylić głowy z wody i uważnie słuchać kazania Antoniego. Poruszeni tym heretycy, również zaczęli słuchać kaznodziei, a wskutek tego nawrócili się.  

    4.Patron wielu kościołów i ołtarzy

    Święty Antoni Padewski (ważny jest przymiotnik Padewski, bo w Kościele czczonych jest aż 16 świętych o imieniu Antoni) przedstawiany jest na obrazach w franciszkańskim, zgrzebnym habicie, z białą lilią w dłoni (symbol czystości) i dzieciątkiem Jezus na ręku (doznał objawienia Dzieciątka Jezus podczas przebywania na pustelni). Taki wizerunek świętego Antoniego (obrazy lub rzeźby) znajdziemy praktycznie w każdym starym kościele. Przeważnie jest on patronem któregoś z bocznych ołtarzy. Bardzo wiele jest również świątyń noszących imię św. Antoniego Padewskiego – w Polsce jest aż 177 takich kościołów. Obecnie najbardziej znany to kolegiata św. Antoniego Padewskiego w Sokółce, gdzie w roku 2008 miał miejsce głośny na całym świecie Cud Eucharystyczny.

    5.Jak św. Antoni stał się patronem rzeczy zagubionych?

    Stało się to wskutek pewnego legendarnego zdarzenia, o którym oficjalne życiorysy Antoniego raczej nie informują. Otóż Antoni, jako duchowny gruntownie wykształcony,  pracował jako profesor teologii na kilku uniwersytetach. Do pełnienia roli wykładowcy rzetelnie się przygotowywał i za każdym razem spisywał swoje wykłady, by potem móc je wygłaszać przed studentami. Wedle dawnego zwyczaju każdemu profesorowi towarzyszył młody brat, który miał za zadanie pomagać w przygotowaniach do zajęć. Pewnego razu nowicjusz współpracujący ze świętym Antonim uległ złej pokusie i ukradł spisane na kartach wykłady Antoniego, z niecnym zamiarem opublikowania ich w formie książki pod swoim nazwiskiem. Antoni gorąco modlił się o odnalezienie utraconych wykładów, by móc dalej na ich podstawie uczyć. Wskutek tych modlitw jego pomocnik – złodziejaszek, poczuł tak silne wyrzuty sumienia, że oddał notatki swojemu mistrzowi i go przeprosił. I tak oto Antoni stał się patronem rzeczy zagubionych. 

    6.Santo Subito

    Antoni zmarł w wieku zaledwie 36 lat z powodu choroby zwanej wodną puchliną. Pochowano go w kościele pw. Matki Bożej w Padwie (stąd Antoni Padewski). W mieście tym przebywał przez ostatni rok życia, sprawując tam funkcję ministra prowincji Północnych Włoch zakonu franciszkańskiego. Zaraz po jego pogrzebie, pielgrzymi przybywający na grób Antoniego, doznawali cudownych uzdrowień. Z powodu dużej ich liczby papież ogłosił Antoniego, zaledwie niecały rok po śmierci, świętym Kościoła. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V papież Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła. Grób św. Antoniego w Padwie odwiedza 5 mln osób rocznie.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________

    Św. Antoni Padewski. Największy franciszkański cudotwórca

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Ferdynand Bulonne, czyli Święty Antoni z Padwy, zalicza się do największych cudotwórców w historii Kościoła. Liczba cudów, do jakich się przyczynił jest imponująca. „Jeśli cudów szukasz, idź do Antoniego! Wszelkich łask dowody odbierzesz od niego” – śpiewamy w pieśni będącej przeróbką średniowiecznego responsorium ku czci tego świętego. Nie ma na świecie katolika, który – poszukując zguby – chociażby raz się do niego nie zwrócił o pomoc.

    Nazywamy go powszechnie Antonim z Padwy, ale nie był wcale Włochem, lecz Portugalczykiem. Przyszedł na świat w Lizbonie i już w młodości wstąpił do Kanoników Regularnych Świętego Augustyna. Przebywał w Lizbonie, a następnie w Coimbrze. Został teologiem, a w 1219 roku przyjął święcenia kapłańskie. W 1220 roku był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Wstrząśnięty tym wydarzeniem wstąpił do franciszkanów i w misjonarskim zapale próbował udać się do Afryki. Bóg miał jednak wobec niego inne plany. Po spotkaniu ze Świętym Franciszkiem wiodący do tej pory pustelnicze życie Antoni został generalnym kaznodzieją zakonu (a potem także prowincjałem). Kazania Antoniego – głoszone w całych Włoszech, a także we Francji – zaczęły przyciągać tłumy słuchaczy. Mając niewątpliwy oratorski talent, a do tego fenomenalną pamięć, stał się rychło najznamienitszym kaznodzieją Kościoła, pokornym i charyzmatycznym misjonarzem, mającym dar docierania do ludzkich serc. I cudotwórcą…

    Zasłuchane ryby

    Na jego kazania spieszyli wszyscy. W Padwie gromadził ogromne, kilkudziesięciotysięczne tłumy. Wystarczyła wieść, że się pojawi i będzie je głosił, a nawykli do wygód rycerze i szlachcianki – jak pisał średniowieczny kronikarz – „wstawszy o północy, usiłowali ubiec się wzajemnie, i zapaliwszy pochodnie, z pośpiechem dążyli na miejsce, gdzie miał przemawiać”. Nie wszędzie jednak było tak różowo. Pewnego roku – jak głosi legenda – franciszkanin przybył do Rimini nad Adriatykiem. Rybackie miasto było centrum szerzącej się wówczas herezji katarów. Nie tylko nikt nie chciał tu słuchać jego kazań, ale – co więcej – szydzono z niego.

    Ludzie nie chcieli go słuchać, więc Antoni znalazł innych słuchaczy… Udał się na brzeg morza i zaczął mówić. „Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać” – zaczął i… nagle gładka tafla morza zaczęła się marszczyć i bulgotać. Z Adriatyku wyłoniło się mnóstwo rybich pyszczków. Rybki zastygły w bezruchu, chciwie łowiąc każde słowo wypowiadane przez złotoustego kaznodzieję. Odpłynęły dopiero wtedy, gdy ten skończył i je pobłogosławił. Katarzy – którzy to widzieli – nie mogli w to uwierzyć.

    Mulica uczciła swego Stwórcę

    Heretyccy katarzy i pokrewni im albigensi oprócz potępiania świata materialnego i ludzkiej płciowości odrzucali również sakramenty Kościoła. Szła za tym oczywiście niewiara w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. W Tuluzie jeden z butnych katarów (prawdopodobnie Bononillus) wyzwał Antoniego na swoisty „teologiczno-zoologiczny” pojedynek. Twierdził, że konsekrowana Hostia to zwykły chleb, a nie Ciało Chrystusa, i chciał dowieść franciszkaninowi, że niczym się ona nie różni od zwykłego pożywienia. Tę kwestię miała rozstrzygnąć mulica. „Jeśli wygłodniałe zwierzę pominie obrok, a pośpieszy oddać hołd swemu Bogu, to prawdziwie uwierzę wiarą katolicką” – oświadczył katar. Przez trzy dni zwierzę nie dostawało nic do jedzenia, by – jak sądził heretyk – tym łacniej i z większym apetytem rzucić się na podaną paszę, ignorując Najświętszy Sakrament. Antoni liczył jednak, że Bóg dopomoże mu wykazać, że tak się jednak nie stanie i nawet zwierzę uszanuje Ciało swego Pana i Stwórcy. Prosząc Boga o wsparcie, spędził ten czas na modlitwie i pokucie. Nadszedł dzień próby. Wygłodniałą mulicę wyprowadzono ze stajni i postawiono pomiędzy żłobem pełnym paszy a Antonim – trzymającym w dłoniach Ciało Chrystusa. „Mocą i imieniem Stworzyciela twojego, którego – mimo że jestem niegodny – trzymam w rękach, mówię ci, o istoto zwierzęca, i nakazuję, byś szybko pokornie przyszedłszy, oddała Mu należną cześć, ażeby z tego złość heretycka łatwo poznała, że wszelkie stworzenie podlega swemu stwórcy, którego godność kapłańska trzyma w rękach na ołtarzu” – przemówił do bydlęcia Antoni. I choć heretyk usilnie nakłaniał wygłodzone zwierzę do jedzenia obroku, mulica zignorowała jego zachęty, podeszła do Antoniego, spojrzała na Przenajświętszy Sakrament, skłoniła łeb i… uklękła. Zdziwiony takim obrotem sprawy heretyk uznał swoją porażkę i nawrócił się.

    Nie był to bynajmniej jedyny cud i znak zdziałany przez Antoniego wobec odstępców. Udało mu się nawrócić tak wielu z nich, że kronikarze nadali mu miano „młota na heretyków”.

    Krewki penitent

    Kazania głoszone przez Antoniego – jak to kazania – nie były zwykłymi popisami krasomówstwa. Nie to miały na celu. Ich zadaniem było prowadzenie ludzi do Boga – skłanianie ich do nawrócenia. I tak się działo. Antoni był w tym niedoścignionym mistrzem. Po każdym swoim wystąpieniu zbierał obfite żniwo w postaci spowiedzi. Radował się tym niezmiernie, ale radość ta okupiona była ogromnymi wyrzeczeniami. Bywało bowiem, że spędzał w konfesjonale całe dnie, nie jedząc i nie pijąc.

    A spowiednikiem był także nie lada – potrafił bowiem czytać w ludzkich sercach i prorokować. Bywało, że przemawiał do ludzkich sumień z taką siłą, że musiał później… uzdrawiać swoich penitentów. Pewnego razu spowiadał się u niego młody Leonard z Padwy. – Kopnąłem swoją matkę, a ta upadła na ziemię – wyznał. – Stopa, która uderza ojca lub matkę, zasługuje, by ją obcięto! – wykrzyknął oburzony franciszkanin. Porywczy Leonard wrócił do domu i w akcie pokuty… obciął sobie stopę. Antoniemu nie o to jednak chodziło. Nie chciał przecież okaleczać młodzieńca, ale wstrząsnąć jego sumieniem. Usłyszawszy o tym, co się stało, franciszkanin udał się do jego domu, przyłożył obciętą stopę do nogi, nakreślił na niej znak krzyża i stopa natychmiast przyrosła do kikuta. A pewnie i sam Antoni zrozumiał wtedy, że powinien nieco ostrożniej podchodzić do swoich penitentów.

    Mało tego. „Kiedy jeszcze święty żył na ziemi, niektórzy przychodzili do braci i twierdzili z całym przekonaniem, że także im śpiącym w swych łóżkach, w środku nocy ukazywał się błogosławiony ojciec, mówiąc: «Wstawaj, Marcinie! Wstawaj, Agnieszko! I idź do takiego a takiego brata lub kapłana i wyznaj mu ten a ten grzech, w takim czasie i w takim miejscu przez ciebie popełniony», którego nikt nie znał, tylko Bóg. I tak, tą drogą, wiele grzechów ukrytych zostało w sakramentalnej spowiedzi odpuszczonych”1 – czytamy w Benignitas– jednym z najstarszych żywotów świętego.

    Serce wśród monet

    Kościół tamtych czasów zdecydowanie potępiał ludzi żerujących na ludzkiej biedzie – zdzierców pożyczających na wysoki procent. Także Antoni zażarcie zwalczał wszelkiej maści lichwiarzy. „Bogactwa to kolce, które kłują i ranią do krwi; przebiegli lichwiarze to drapieżne bestie, które łupią i pożerają” – grzmiał w jednym z kazań. „Kiedy pewnego dnia święty wygłaszał kazanie, wśród ludności rozeszła się wieść o nagłej śmierci cieszącego się złą sławą lichwiarza. Antoni, widząc poruszenie tłumu i słysząc szepty, zapytał, co się stało. Dowiedziawszy się zaś, zadrżał i zawołał: spójrzcie, jak sprawdziło się słowo Boże, które ostrzega: gdzie jest twój skarb, tam jest i serce twoje. Otwórzcie jego skrzynie, a znajdziecie wśród pieniędzy jego serce! Otwarto zwłoki złoczyńcy, lecz na próżno, gdyż nie było w nich serca, które odnaleziono wśród ukochanych monet w jego kufrze”2 – napisał w biografii świętego Vergilio Gamboso. W taki to niezwykły sposób Pan Bóg „wizualizował” nauki swojego wiernego sługi.

    „On jest moim ojcem”

    Dokonując cudów, które można by nazwać… „cudami społecznymi”, padewski franciszkanin troszczył się także o dobro życia rodzinnego i społecznego. Pewien człowiek z Ferrary nie chciał uznać za swoje niemowlęcia, które niedawno urodziła jego żona. Podejrzewając żonę o niewierność, uważał, że maleństwo nie jest jego dzieckiem. W czasach, kiedy nie było jeszcze badań genetycznych, tylko cud mógł skłonić go do uznania, że się mylił. I taki cud się zdarzył. Wezwany na pomoc Antoni stanął przed niemowlęciem i… wezwał je do wyznania prawdy. „Poprzysięgam cię, w imię Jezusa Chrystusa, powiedz mi głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, kto jest twoim ojcem” – rozkazał. I niemowlę… przemówiło. „On jest moim ojcem” – powiedziało, spoglądając na zaskoczonego mężczyznę.

    Poskromienie tyrana

    Za podobny „cud społeczny” uznać możemy także odważne wystąpienie Antoniego przeciwko krwawemu tyranowi Werony Ezzelino da Romano. Ponoć niegodziwiec mający na sumieniu wiele ludzkich istnień „skarcony (…) słowami męża Bożego, zaniechał wszelkiej srogości, stał się bardzo łagodnym barankiem i zawiesiwszy sobie wnet sznur na szyję, rzuciwszy się na ziemię wobec męża Bożego, pokornie wyznał swoją winę, przyrzekając naprawić wszelkie zło wyrządzone, według jego życzenia”. Tyran opowiadał później, że widział „boski płomień” wychodzący z twarzy Antoniego, który tak bardzo go przeraził, że na jego straszny widok myślał, że zaraz spadnie w piekielne czeluści.

    Nieboszczyk przemówił

    Zdarzało się, że Antoni za pomocą cudów pomagał także własnej rodzinie, a konkretnie swojemu ojcu Marcinowi. Zdarzyło się bowiem pewnego dnia, że przed lizbońską katedrą zabito młodego arystokratę. Jego zwłoki znaleziono w ogrodzie Marcina. Podrzucił je tam morderca, ale – jak można się było spodziewać – o zabójstwo oskarżono Bogu ducha winnego właściciela posesji. Niewinnego Marcina osadzono w więzieniu. Antoni mieszkający wówczas w Padwie w cudowny sposób się o tym dowiedział. Natychmiast wyruszył na ratunek. Jak to franciszkanin, poszedł… pieszo. Miał do przebycia – bagatela! – ponad 2200 km (Google Maps wyliczyły, że piechur potrzebowałby na to… 463 godzin). Ale dla Boga – jeśli tylko chce komuś pomóc – nie ma rzeczy niemożliwych. Po przebyciu zaledwie kilku kilometrów Antoni nagle i ku własnemu zaskoczeniu – znalazł się… na rozprawie w Lizbonie. Stanąwszy przed wysokim sądem, oświadczył, że jego ojciec jest niewinny. No tak, ale takie oświadczenie to jednak tylko słowa. Antoni był wprawdzie duchownym, ale jako syn oskarżonego nie miał zbyt wielkiej siły przekonywania. Nie dowierzano mu. Potrzebne były mocne dowody, jakieś niezbite alibi. „Sam zamordowany zaświadczy o prawdzie moich słów!” – stwierdził franciszkanin. Dziwna to była mowa, no ale zakonnik cieszył się już wtedy opinią cudotwórcy, zaintrygowany sędzia – pewnie w licznym towarzystwie ciekawskich – udał się zatem na cmentarz. Grobowiec zamordowanego otwarto, a Antoni… wezwał nieboszczyka do złożenia zeznań. Możemy sobie wyobrazić ogromne zdziwienie obserwujących to ludzi, kiedy nagle trup uniósł się, usiadł i… zaświadczył o niewinności oskarżonego. Po złożeniu świadectwa zamordowany poprosił Antoniego o uwolnienie z ekskomuniki, którą został objęty, a kiedy takie ułaskawienie otrzymał, znów zapadł w wiekuisty sen. Zaskoczony sędzia – a może sędziowie – chcieli, żeby Antoni wyjawił im, kto był winien tej zbrodni. Byli przekonani, że dobrze to wie, i oczekiwali dalszych wyjaśnień. Spotkali się jednak ze zdecydowaną odmową. „Przyszedłem, żeby oczyścić niewinnego, a nie demaskować winnych” – miał powiedzieć zakonnik. Później okazało się coś jeszcze dziwniejszego. Ustalono, że Antoniego nie było w Padwie zaledwie przez dwie noce i jeden dzień. Zakonnicy nie mieli wątpliwości: w grę mogła wchodzić jedynie bilokacja – niezwykły dar, dzięki któremu człowiek może być jednocześnie w dwóch różnych miejscach.

    W dwóch miejscach naraz

    O tym, że Antoni otrzymał od Boga zdolność bilokacji, świadczył także inny cud. We francuskim mieście Montpellier Antoni wygłaszał właśnie kazanie, gdy nagle przypomniał sobie, że czegoś zaniedbał. Dokładnie o tej porze powinien być wśród swoich współbraci i śpiewać „Alleluja” na mszy świętej konwentualnej. Zmartwił się bardzo, bo nikomu nie zlecił zastępstwa. I wtedy – świadomie czy nie – przerwał na chwilę kazanie, nakrywszy głowę kapturem, schylił się nad pulpitem i… w jednej chwili znalazł się tam, gdzie być powinien. Zakonnicy widzieli go śpiewającego w chórze braci. Kiedy wypełnił swój obowiązek, podniósł głowę i jak gdyby nigdy nic dokończył wygłaszane kazanie.

    Uzdrowienia i wskrzeszenia

    Wśród wielu przypisywanych Antoniemu cudów było oczywiście wiele uzdrowień. Do najbardziej spektakularnych należało uzdrowienie cierpiącej na bezwład nóg i padaczkę trzy –, a może czteroletniej Padovany. Pewnego razu Antoni spotkał na swej drodze człowieka, który niósł ją na rękach. Ojciec dziecka – bo to właśnie on ją dźwigał – dobrze wiedział, z kim ma do czynienia. Ze łzami w oczach zaczął błagać franciszkanina, żeby pobłogosławił jego córeczkę. Widząc jego prostą, silną, pełną nadziei wiarę, Antoni spełnił jego prośbę. Mężczyzna wrócił z Padovaną do domu, postawił ją na ziemi, a ta… stanęła. Co więcej – od chwili spotkania z Antonim nie doznała już ani jednego ataku padaczki.

    Oprócz uzdrowień z cielesnych niedomagań, kalectwa i rozmaitych chorób Antoni – mocą Bożą – dokonywał również wskrzeszeń. Opisywano m.in., jak wskrzesił utopioną w beczce dziewczynkę, ożywił dziecko zmarłe podczas snu, uzdrowił chłopca paralityka.

    Z malutkim Jezuskiem

    Jeden z ostatnich cudów za sprawą padewskiego franciszkanina zdarzył się pod koniec jego życia, kiedy przebywał on w swojej celi na posesji hrabiego Tiso w Camposampiero pod Padwą. Pewnego dnia przechodzący obok celi hrabia zauważył wydobywającą się stamtąd dziwną jasność. Zajrzał do wnętrza i zobaczył niezwykłą scenę. Pogrążony w ekstatycznej kontemplacji zakonnik tulił w ramionach „dziecię niezrównanej piękności, przepełnione radością i szczęściem”. Dzieciątkiem tym był oczywiście maleńki Jezus. Antoni doszedłszy do siebie po ekstazie, zakazał hrabiemu mówić o tym wydarzeniu. Dopiero po jego śmierci arystokrata poczuł się zwolniony ze złożonej wtedy obietnicy. Motyw ten stał się potem bardzo popularny w sztuce.

    Cuda przy grobie

    Ogromna liczba zdziałanych przez Antoniego cudów może dziwić nas jeszcze z innego względu. Antoni żył bowiem zaledwie 36 lat. Faktem jest też, że po jego śmierci fala cudów jeszcze się wzmogła.

    Za pierwszy cud wyproszony przy grobie Antoniego uznaje się uzdrowienie Cunizzy. Od roku kobieta cierpiała na skutek guza, który wytworzył się jej na ramieniu. Na dodatek – przykurczona – mogła chodzić jedynie z pomocą kul. W dniu pogrzebu uklękła przy grobie zmarłego franciszkanina i zatopiła się w modlitwie. Po chwili poczuła, że guz zniknął. Mało tego – wstała i… wyprostowała się, a kule przestały już być jej potrzebne. Płacząc z radości, poszła do domu, dziękując Bogu i Antoniemu.

    Od tej pory upowszechniła się też praktyka pielgrzymowania do jego grobu. Wielu, dotykając grobowej płyty i żarliwie się modląc, odzyskało zdrowie. Już w kilka miesięcy po śmierci Antoniego zgłoszono papieżowi 53 cuda.

    Biorąc te wszystkie cuda pod uwagę, już 30 maja 1232 roku – niespełna rok po śmierci w Spoleto, papież Grzegorz IX kanonizował Antoniego. W 1263 roku uroczyście odkopano ciało świętego. Znaleziono wówczas jego nienaruszony język. Obecny przy tym późniejszy Święty Bonawentura kazał umieścić go w osobnym relikwiarzu, w którym znajduje się do dziś. W 1946 roku papież Pius XII ogłosił Antoniego Doktorem Kościoła z tytułem „doktora ewangelicznego”.

    Minęło już ponad 800 lat od chwili jego urodzin, a święty nadal nie przestaje nas wspierać i wysłuchiwać naszych próśb. Przed grobem „Il Santo” w bazylice w Padwie nadal modli się około 5 milionów osób rocznie. Wiele zostaje wysłuchanych.

    Wskrzeszony Parrisio

    Wśród licznych cudów zdarzały się także te największe: wskrzeszenia. Pewnego razu w Lizbonie mały Parrisio, nie mówiąc nic rodzicom, wybrał się z innymi chłopcami, by popływać łódką. Niestety, niedługo po wypłynięciu rozpętała się burza. Łódź przewróciła się. Starsi chłopcy zdołali dopłynąć do brzegu, Parrisio nie umiał jednak pływać i poszedł pod wodę. Wnet na brzeg przybiegła zaalarmowana matka. Zrozpaczona kobieta błagała rybaków, by pospieszyli na ratunek.

    Mężczyznom udało się wyłowić chłopca, ale, niestety, reanimacja na nic się zdała – był już martwy. Matka Parrisia nie dała jednak za wygraną – w tragicznej chwili zaczęła się modlić do Boga za wstawiennictwem Świętego Antoniego. Obiecała, że jeśli chłopiec ożyje, nakłoni go, by wstąpił do franciszkanów. Tak bardzo zaufała świętemu, że kiedy następnego dnia chciano pochować chłopca, nie pozwoliła tego uczynić. Dobrze zrobiła, bo trzeciego dnia nieustannej modlitwy chłopiec nagle i niespodziewanie powrócił do życia. Obudził się, jakby tylko spał. Kiedy dorósł – zgodnie z obietnicą matki – został franciszkaninem.

    Uczciwy znalazca

    Świętego Antoniego nazywa się dziś powszechnie „świętym od zgub”. Katolicy na całym świecie proszą go bowiem o pomoc, kiedy zgubią jakąś rzecz. Skąd wzięło się jednak przekonanie o nadzwyczajnych zdolnościach świętego w odnajdywaniu zagubionych przedmiotów? Opowiada się na ten temat dwie historie. Jedni wiążą to z cudem, który wydarzył się we francuskim Montpellier. Zdarzyło się bowiem pewnego dnia, że młody zakonnik uciekł z klasztoru, zabierając ze sobą księgę służącą Antoniemu do nauczania. Ponoć jakaś piekielna zjawa zastąpiła mu wówczas drogę i pokrzyżowała jego niecne plany. Skruszony franciszkanin powrócił do klasztoru i oddał książkę.

    Inni źródeł tej tradycji upatrują w cudzie, który wydarzył się w Portugalii już po śmierci świętego. Pewien strudzony pracą wielki czciciel Świętego Antoniego z miasteczka Alcácer do Sal zapragnął odświeżyć się w studni. Zanim jednak zanurzył dłonie w chłodnej wodzie, zdjął z palca złoty pierścień i położył go na ocembrowaniu. Kiedy po umyciu się chciał włożyć go z powrotem, cennego przedmiotu już tam nie było. Kiedy poszukiwania spełzły na niczym, mężczyzna zwrócił się w modlitwie do Świętego Antoniego, by pomógł mu odnaleźć zgubę. Kilka miesięcy później, kiedy we wspomnienie świętego mężczyzna modlił się w kościele, podszedł do niego jeden z jego służących i… podał mu zagubiony pierścień. Okazało się, że odnalazł go, kiedy wyciągał wiadro ze studni. Pierścień przyczepił się do kija, którego do tego celu używał.

    Chleb dla ubogich

    Antoni patronuje ubogim. Powszechną katolicką tradycją jest tzw. chleb Świętego Antoniego. Do niedawana nie było kościoła, w którym nie znajdowałaby się jego figura z nieodłączną skarbonką, do której wrzucano datki na ów „chleb” – będący niczym innym jak materialną pomocą dla ubogich. Legenda głosi, że ma to związek ze wskrzeszeniem małego chłopca – 20-miesięcznego Tommasina, który bawiąc się w kuchni, wpadł do wielkiego gara z wrzącą wodą. Wyłowiony z niego przez matkę nie dawał najmniejszych oznak życia. Zrozpaczona kobieta poprosiła wtedy o pomoc Świętego Antoniego. Obiecała, że jeśli przywróci jej synka do życia, ofiaruje mu tyle chleba (lub pszenicy), ile dziecko ważyło. Dziecko cudem ożyło, a matka spełniła swoją obietnicę. I tak właśnie narodziła się praktyka przekazywania ubogim chleba – a dziś ofiarowywania pieniędzy na pomoc dla nich – jako formy wdzięczności za łaski otrzymane za wstawiennictwem Świętego Antoniego.

    Święty od panien

    Antoni – podobnie jak Święty Mikołaj – ma pod swoją opieką również panny na wydaniu. Wiele z nich od wieków aż do dziś prosi go o pomoc w znalezieniu dobrego męża. Zdarzyło się kiedyś, że pewna wysoko urodzona, ale niezamożna włoska panienka nakłaniana była przez swoją matkę do znalezienia sobie majętnego kochanka, który pomógłby finansowo całej zubożałej rodzinie. Pobożnej dziewczynie nie w smak było jednak niemoralne – ale pewnie idące z duchem czasu – polecenie rodzicielki. Udała się pod figurkę czczonego przez siebie Świętego Antoniego, prosząc Boga, by za jego przyczyną pomógł jej wybrnąć z trudnej sytuacji. I nagle posąg Świętego Antoniego… ożył i wyciągając do dziewczęcia rękę, wręczył jej skrawek papieru z zapisanym na nim poleceniem: „Idź do najbogatszego kupca w miasteczku i powiedz mu, żeby dał ci tyle złota, ile waży ten papier”. Dziewczyna skwapliwie spełniła polecenie. Kupiec, śmiejąc się, zapewnił, że spełni tę prośbę. „No przecież ileż ważyć może taki karteluszek” – pomyślał pewnie. Położył kartkę na wadze i oniemiał. Papier okazał się ciężki jak ołów. Po zważaniu karteczki kupiec przypomniał sobie wtedy, że przecież dokładnie tyle złota obiecał Świętemu Antoniemu na pozłocenie jego ołtarza. Sęk w tym, że nigdy tej obietnicy nie spełnił. Zawstydzony bez wahania wręczył dziewczynie pokaźną ilość złota. W tak przedziwny sposób panna zyskała posag i mogła wyjść za mąż za tego, do kogo skłaniało się jej serce. A święty pewnie dobrze wiedział, co robi, bo wybranek okazał się nie tylko dobrym, lecz także niebiednym człowiekiem.

    Nie tylko Padwa

    Święty Antoni jest też znany z wielu objawień. Wiele sanktuariów na całym świecie powstało w miejscach, w których – w cudowny sposób – ukazywał się wiernym. Tak było między innymi w leżącej w Polsce niewielkiej miejscowości Radecznica koło Zamościa. „Jam jest Antoni Święty, mam to z woli Najwyższego Pana, abym tobie opowiedział, iż na tym miejscu Chwała Boga Najwyższego odprawiać się będzie – oświadczył tam ŚwiętyAntoni Szymonowi Tkaczowi 8 maja 1664 roku. I zapewnił, że przez niego „chorzy, ślepi, chromi i różnymi dolegliwościami utrapieni znajdować i otrzymywać będą pociechy swoje, chorzy zdrowie, ślepi widok, chromi chód, zgoła wszyscy uciekający się na to miejsce bez zysku łaski nie pójdą”. Podczas objawienia padewski święty pobłogosławił również wodę ze źródełka tryskającego na zboczu wzgórza. Ludzie wierzą do dziś, że woda ta ma cudowne właściwości. Niewielka Radecznica niemal natychmiast po objawieniach zasłynęła cudami i łaskami i słynie z nich do dziś.

    Wyprowadził mnie za druty…

    Właśnie z radecznickim sanktuarium związane jest świadectwo o tym, że Święty Antoni nigdy nie zostawia swoich czcicieli bez pomocy. Doświadczył tego w czasie II wojny światowej Polak Władysław Wypych, nieżyjący już mieszkaniec wsi Podborcze, leżącej niespełna pięć kilometrów od  Radecznicy.

    W uroczystość świętych Piotra i Pawła 23-letni Władysław poszedł do spowiedzi, a następnego dnia wybrał się w odwiedziny do ojca, który wraz z innymi pięcioma mężczyznami pracował przy obróbce drewna.

    Nagle zajęci pracą robotnicy spostrzegli nadlatujące nisko niemieckie samoloty. Za samolotami drogą nadciągało wojsko. Mężczyźni doszli do wniosku, że trzeba wziąć nogi za pas. – Najlepiej byłoby schować się w domu, baliśmy się jednak, że go podpalą3 – opowiadał pan Władysław. Ustalili, że trzeba iść w pole. – Uciekłem w zboże, ale mnie dostrzegli. Pognali za mną miedzami, strzelając z karabinów maszynowych. Kulki gwizdały mi nad głową, strącały kłosy zboża.

    Pan Władysław uciekł na pole lnu i właśnie tam go schwytano, a potem razem z czwórką innych nieszczęśników pognano do wsi – do Czarnego Stoku. – Eskortowało nas trzech żołnierzy, popychając karabinami – relacjonował po latach mężczyzna. – Przygnali nas na wygon, tam gdzie stoi remiza. Kazali stanąć w rowie. Podeszła do mnie wówczas moja ośmioletnia siostra. Nie odgonili jej. Podała mi różaniec. Wziąłem ten różaniec i zacząłem się modlić. „Moje życie się kończy” – pomyślałem.

    Od śmierci uratował ich pewien człowiek, który wytłumaczył Niemcom, że to nie bandyci, ale młodzi chłopcy zbierający tytoń, a uciekali, bo się bali.

    Baliśmy się, że pojedziemy do obozu koncentracyjnego na Majdanku, tymczasem pojechaliśmy do obozu w Zwierzyńcu.

    W Zwierzyńcu wpędzili aresztantów za druty, a potem do baraków.

    W domu wszyscy bardzo się o mnie niepokoili. Żona poszła do Radecznicy dać na mszę w mojej intencji. Tej nocy miałem kolejny sen. Śniłem, że przyszedł do mnie za druty Święty Antoni. Obudził mnie. „Wstawaj, ubierz się i chodź ze mną” – powiedział. Wyprowadził mnie za druty, przez bramę w las, kazał iść do domu i zniknął. Rano wstałem i pomodliłem się. Zacząłem rozmyślać nad tym swoim snem.

    Pan Władysław postanowił wtedy, że ucieknie i razem z drugim chłopakiem podszedł do bramy, przy której stał żołnierz. – Zobaczyliśmy, że furman wiezie beczkę, jadąc po wodę do rzeki. Uczepiliśmy się tej beczki. Kiedy wydostaliśmy się już za pierwsze druty, beczka pojechała w stronę rzeki, a my ruszyliśmy w prawo. Żołnierz poszedł za nami. W pewnym momencie na szosie rozległy się strzały. Żołnierz zszedł ze stanowiska obserwacyjnego i poszedł zobaczyć, co się dzieje. Szybko podszedłem do drutów. Skoczyłem przez druty i pobiegłem w las. Kolega za mną. Przebiegliśmy może ze 200 metrów i stanęliśmy. Byliśmy osłabieni i głodni, ale wolni.

    Myślę, że to Święty Antoni mnie wyprowadził, że pomógł mi poprzez ten sen. Święty Antoni był u mnie tamtej nocy. Mocno w to wierzę – podsumował.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    1 
    Cytaty z Benignitas w tłum. Cecyliana Niezgody OFMConv., za: Niezgoda, Cecylian, OFMConv, Cudotwórca z Padwy: Żywoty św. Antoniego „Assidua”, „Benignitas” i Raymundina”, Kraków, Bratni Zew, 1995 (s. 85–86, s. 93, s. 95), a cytaty z Żywota pierwszego św. Antoniego „Assidua” w tłum. Józefa Korpantego za: Nauczyciel Ewangelii. Św. Antoni z Padwy, wyd. Franciszkanie, Kraków–Asyż 1998.

    2 
    Gamboso, Virgilio, OFMConv, Życie świętego Antoniego, Wrocław, Wydawnictwo św. Antoniego, 1995, s. 110.

    3 
    Fragmenty opowieści p. Władysława Wypycha za: „Miesięcznik Rodzin Katolickich. Cuda i Łaski Boże” nr 6/2006, s. 12–14.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 czerwca

    Błogosławiony Michał Kozal, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Metody Wyznawca, patriarcha
      •  Błogosławiony Gerard z Clairvaux, mnich
      •  Elizeusz, prorok
    ***
    Błogosławiony Michał Kozal

    Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Był synem Jana, oficjalisty dworskiego, i Marianny z Płaczków. Po ukończeniu szkoły podstawowej, a później gimnazjum w Krotoszynie, wstąpił w 1914 roku do seminarium duchownego w Poznaniu, gdzie ukończył tzw. kurs teoretyczny. Ostatni rok studiów, zwany praktycznym, ukończył w Gnieźnie. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 23 lutego 1918 roku. Planował, że podejmie studia specjalistyczne, ale po nagłej śmierci ojca musiał zapewnić utrzymanie matce i siostrze. Był wikariuszem w różnych parafiach. Odznaczał się gorliwością w prowadzeniu katechizacji, wiele godzin spędzał w konfesjonale, z radością głosił Słowo Boże, dużo się modlił. Był wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych.
    W uznaniu dla jego gorliwej posługi kapłańskiej i wiedzy zdobytej dzięki samokształceniu, kardynał August Hlond mianował go w 1927 ojcem duchownym seminarium w Gnieźnie. Okazał się doskonałym przewodnikiem sumień przyszłych kapłanów. Alumni powszechnie uważali go za świętego męża. Dwa lata później został powołany na stanowisko rektora seminarium. Obowiązki pełnił do roku 1939, kiedy Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej i biskupem tytularnym Lappy (na Krecie). Konsekrację biskupią otrzymał 13 sierpnia 1939 roku z rąk księdza biskupa Karola Radońskiego w katedrze włocławskiej.
    We wrześniu 1939 roku nie opuścił swojej diecezji, którą zarządzał po wyjeździe z kraju biskupa diecezjalnego. Jego nieustraszona, pełna poświęcenia postawa stała się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Niemcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Najpierw wraz z alumnami seminarium i kapłanami został osadzony w więzieniu we Włocławku. Od stycznia 1940 r. do 3 kwietnia 1941 r. internowano go w klasztorze księży salezjanów w Lądzie nad Wartą. Po wywiezieniu z Lądu, więziony był w obozach w Inowrocławiu, Poznaniu, Berlinie, Halle, Weimarze i Norymberdze. Wszędzie ze względu na swoją niezłomną postawę, rozmodlenie i gorliwość kapłańską doznawał szczególnych upokorzeń i prześladowań.
    Od lipca 1941 roku był więźniem obozu w Dachau, gdzie tak jak inni kapłani pracował ponad siły. Doświadczał tu wyrafinowanych szykan, ciesząc się w duchu, że “stał się godnym cierpieć zelżywości dla imienia Jezusowego”. Chociaż sam był głodny i nieraz opuszczały go siły, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi od siebie, potrafił oddać ostatni kęs chleba klerykom. Odważnie niósł posługę duchową chorym i umierającym, a zwłaszcza kapłanom. W styczniu 1943 roku ciężko zachorował na tyfus; gdy był już zupełnie wycieńczony, przeniesiono go na osobny “rewir”.
    26 stycznia 1943 roku został uśmiercony zastrzykiem z fenolu. Umarł w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym. Mimo prób ocalenia jego ciała przez więźniów, zostało ono spalone w krematorium. Po bohaterskiej śmierci sława świętości biskupa Kozala utrwaliła się wśród duchowieństwa i wiernych, którzy prosili Boga o łaski za jego wstawiennictwem. Zaraz po wojnie zaczęto zabiegać o beatyfikację. Św. Jan Paweł II podczas uroczystej Mszy świętej 14 czerwca 1987 roku w Warszawie przed Pałacem Kultury i Nauki – zamykającej II Krajowy Kongres Eucharystyczny – dokonał beatyfikacji biskupa Michała Kozala. Papież powiedział w homilii: “Tę miłość, którą Chrystus mu objawił, biskup Kozal przyjął w całej pełni jej wymagań. Nie cofnął się nawet przed tym najtrudniejszym: «Miłujcie waszych nieprzyjaciół» (Mt 5, 44). Niech będzie jednym jeszcze patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który «do końca umiłował»”.
    W ikonografii bł. Michał przedstawiany jest w stroju biskupim lub w pasiaku więziennym. Jego atrybutami są: mitra, fioletowy trójkąt i numer obozowy 24544.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 czerwca

    Święty Bernard z Menthon, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Jolenta, księżna, zakonnica
      •  Święty Wit, męczennik
      •  Święta Maria Michalina od Najświętszego Sakramentu, dziewica
    ***
    Święty Bernard z Menthon

    Bernard (nazywany Bernardem z Menthon, z Aosty lub z Mont-Joux) urodził się około roku 996 w Menthon w Sabaudii (południowo-wschodnia Francja), w rodzinie szlacheckiej. Był krewnym burgundzkiej królowej Ermengardy. Po studiach w Paryżu, gdzie zgłębiał filozofię i prawo, przybył do doliny Aosty w diecezji Novara (Piemont w północno-zachodnich Włoszech). Był archidiakonem. Podejmował działalność charytatywną wśród górali oraz pielgrzymów. W Alpach założył dwa schroniska na przełęczach, zwane od jego imienia Wielkim i Małym Bernardem (około roku 1050). Schroniska w tych niebezpiecznych miejscach służyły przedostającym się przez Alpy w pobliżu Mont Joux podróżnym, wśród których było wielu pielgrzymów. Zakonnicy otoczyli wędrowców opieką. Pomagały im specjalnie szkolone psy, nazwane od opiekunów bernardynami.
    Wiosną 1081 r. Bernard udał się do Pawii, by podjąć się mediacji między cesarzem Henrykiem IV a papieżem Grzegorzem VII. W drodze powrotnej zmarł w Novara 15 czerwca 1081 r. Jego relikwie spoczywają w katedrze w Novara. Jest patronem alpinistów i górali alpejskich, turystów, narciarzy i ratowników górskich.
    Czczony był w Piemoncie już w XII w. Został ogłoszony świętym w 1123 r. przez biskupa Ryszarda z Novary. Oficjalnie do martyrologium rzymskiego wpisał go papież Innocenty XI w 1681 r. Pius XI w roku 1923 wydał list apostolski o kulcie św. Bernarda.
    W ikonografii przedstawia się św. Bernarda w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutami są: krzyż w kształcie laski, laska alpejska, pies bernardyński, narty, toporek, szatan w łańcuchach lub o czterech głowach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    św. BERNARD z MENTHON
    (ok. 923, Menthon – 1008, Novara)
    prezbiter i kaznodzieja

    patron: turystów

    wspomnienie: 15 czerwca

    Urodził się ok. 923 r. w Menthon nad jeziorem Annecy w Sabaudii w rodzinie szlacheckiej.

    Studiował w Paryżu filozofię i prawo. Odrzucił propozycję małżeństwa odpowiadającego jego stanowi, aranżowanego przez ojca, i poświęcił się służbie kościoła. Został wędrownym kaznodzieją w dolinie Aosty (niektóre źródła podają, że stamtąd też pochodził) i diecezji Novara. W 966 r. został archidiakonem diecezji Aosta, w praktyce nią, w imieniu biskupa, zarządzając.

    Dostrzegając idolatrię i ślady kultów pogańskich przez 42 lata duszpasterzował i ewangelizował wśród alpejskich górali, szerząc światło Chrystusa i doprowadzając do wielu konwersji i nawróceń.

    W 962 r. założył schronisko i hospicjum dla wędrowców, wśród których było wielu pielgrzymów, przechodzących niebezpiecznym szlakiem przez Alpy koło Mont Joux, między Wallis a doliną Aosty, na pokrytej śniegiem przez 7 miesięcy w roku, nawiedzanej śnieżycami i huraganowymi wiatrami, przełęczy – w najwyższym punkcie drogi – zwanej dziś jego imieniem: Wielkiej Przełęczy św. Bernarda (2473 m n.p.m.).

    Drugie schronisko założył na Małej Przełęczy (2188 m n.p.m.), również jego imienia.

    Opieką miejsc odpoczynku zajęli się, za zgodą Stolicy Apostolskiej, i zajmują do dnia dzisiejszego, mnisi augustiańscy.

    W regule klasztornej zapisano, że od połowy listopada do maja, zakonnicy mają wychodzić „na przeciw podróżnym w kierunku północnym i południowym”.

    W ten sposób Bernard stał się protoplastą górskiego ratownictwa.

    W 1008 r. w Pawii Bernard usiłował zapobiec konfliktowi lokalnych notabli. W drodze powrotnej zmarł w Novarze.

    Pochowany został w tamtejszym klasztorze św. Wawrzyńca. Dziś jego grób i relikwie znajdują się w tamtejszej katedrze.

    Acz już od XI w. uznawany za świętego oficjalnie do Martyrologium Rzymskiego został wpisany w 1681 r. przez Innocentego XI.

    Pius XI w 1923 r. ogłosił go patronem mieszkańców Alp i alpinistów, mówiąc: „Podczas oglądania nieskończoności i piękna co rusz otwierających się zaczarowanych widoków nasza dusza unosi się ku Bogu, Stwórcy i panu Natury”…

    Do dziś jest bardzo popularnym świętym w dolinie Aosty, w swej rodzinnej miejscowości Menthon nad jeziorem Annency w Sabaudii i wielu regionach najwyższych Alp.

    Imieniem Bernarda nazwano też rasę psów – bernardynów – szkolonych przez mnichów augustiańskich…

    ze strony: Rzymskokatolicka Parafia pod wezwaniem św. Zygmunta

    ________________________________________________________________________________________

    Św. Bernard z Aosty

    Góry pociągały ludzi od zawsze, ale o górskiej turystyce, czyli o rekreacyjnym zdobywaniu szczytów i przełęczy, możemy mówić dopiero od 200 lat

     

    Góry pociągały ludzi od zawsze, ale o górskiej turystyce, czyli o rekreacyjnym zdobywaniu szczytów i przełęczy, możemy mówić dopiero od 200 lat. A wcześniej co? Wcześniej góry stanowiły poważną przeszkodę na drodze z jednego miejsca do drugiego. Tak poważną, że choć w XI wieku nie było jeszcze mowy o turystach w górach, to za sprawą dzisiejszego patrona pojawiło się górskie ratownictwo. Św. Bernard z Aosty, krewny burgundzkiej królowej Ermengardy, najpierw musiał jednak skończyć naukę w Paryżu, by wraz z przybyciem do doliny Aosty w diecezji Novara przekonać się, że jego wierni są tam. Tam, czyli rozsiani po górskich dolinach, do których trudno się dostać. A ponieważ Alpy w tym miejscu bywają wyjątkowo wysokie i niezmiennie zbierały śmiertelne żniwo wśród podróżujących, św. Bernard postanowił na tamtejszych górskich przełęczach wybudować domy. W domach mieli mieszkać zakonnicy, ale nie miały być to klasztory, tylko schroniska. Miejsca, gdzie pielgrzymi i podróżni mogli znaleźć schronienie w obliczu potęg natury: wiatru, deszczu, śniegu, burzy z piorunami czy zapadającej nocy. A jeśli ktoś na czas tego schronienia nie znalazł, tego zakonnicy mieli obowiązek znaleźć z pomocą tresowanych w tym celu psów, które od inicjatora całego tego przedsięwzięcia nazwano – a jakże – bernardynami. Zresztą i przełęcze na których powstały te schroniska doczekały się stosownej nazwy: Wielka i Mała Przełęcz Świętego Bernarda z Aosty.

    Radio eM 107,6 FM

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Bernard z Menthon

    Z regionem najwyższych pasm alpejskich związana jest postać Św. Bernarda z Menthon, zwanego także Bernardem z Aosty. O jego życiu wiemy niewiele. Jak w przypadku wielu świętych z dawnych epok, fakty historyczne wiążą się z legendarnymi opowiadaniami. Pamięć o św. Bernardzie, żyje do dziś nie tylko na wyżynach i w dolinach alpejskich. Urodził się w XI wieku. Jedna tradycja mówi, iż było to w sabaudzkim Menthon. Inna, bardziej przekonująca, wskazuje na drugą stronę Alp – dolinę Aosty, w północnych Włoszech.

    Wiemy o nim, iż był archidiakonem w regionie Aosty. Rozwijał tam działalność duszpasterską, a zwłaszcza charytatywną. Wędrował po trudno dostępnych alpejskich miejscowościach i halach, niosąc Ewangelię zaniedbanym duchowo góralom. Opiekował się dość licznymi podróżnymi i pielgrzymami, których drogi wiodły w poprzek Alp. Zmarł w 1081 roku. Jego relikwie spoczywają w Novarze (płn.-wsch. Piemont), ale można je także znaleźć w innych miejscach np. katedrach w Aoście i Turynie.

    Podczas alpejskich wypraw warto udać się szlakami patrona wędrujących. Papież Pius XI (sam znakomity alpinista) w roku 1923 ogłosił go oficjalnie patronem górali alpejskich i alpinistów. Ale Bernard czczony jest także jako patron wszystkich turystów, narciarzy, szczególnie zaś górskich ratowników.

    Nad malowniczym jeziorem Annency we Francji leży miejscowość Menthon-Saint- Bernard. Można z tej okolicy podziwiać łańcuchy Alp. Powyżej miasteczka, na wzgórzu, wznosi się stary średniowieczny zamek, dziś starannie odrestaurowany, który według tradycji stanowił własność bogatej rycerskiej rodziny Bernarda. W centrum miasteczka znajduje się parafialny kościół poświęcony Świętemu. Zewnętrzna bryła przypomina średniowieczne romańskie bądź wczesnogotyckie budowle. Wnętrze, niezbyt interesujące architektonicznie, mieści główny ołtarz z przełomu ostatnich wieków, łączący rozmaite style, bogato złocony. W samym jego centrum góruje posąg św. Bernarda, ubranego w białą komżę kaznodziei, z zakonnym płaszczem na ramionach i laską – symbolem duszpasterza – w ręku. Po bokach w ozdobnych relikwiarzach umieszczono relikwie Świętego.

    Najbardziej jednak znana jest przełęcz Wielki Święty Bernard (2469 m), jedno z najwyżej położonych starych przejść łączących Północ z Południem. Miejsce zwano niegdyś Montjoux (Mons Jovis). Dziś pod przełęczą przebiega sześciokilometrowy drogowy tunel. Jednakże letnią porą można na nią wjechać bardzo krętą i przepaścistą szosą, gdzie przebiega granica włosko-szwajcarska. Tu na wysokiej morenie, powyżej połodowcowego jeziora, św. Bernard założył hospicjum dla podróżnych. Wędrowców i pielgrzymów nierzadko napadali rozbójnicy. Jeszcze częściej dotykały ich nagłe załamania pogody i górskie wypadki. Toteż Święty założył schronisko, które było miejscem opieki, odpoczynku i noclegu, a zarazem bazą dla ratowania zagubionych wędrowców. Tradycja przypisuje Bernardowi założenie drugiego hospicjum o podobnych celach na przełęczy Colonne-Joux (Columna Jovis), zwanej dziś Małym Świętym Bernardem (2189 m), dzielącej Francję i Włochy.

    Hospicjum na Wielkim Świętym Bernardzie opiekują się zakonnicy reguły św. Augustyna. Wcześniej było to częściowo świeckie bractwo, które przyjęło następnie reguły kanonickie, a w XVII wieku przyłączyło się do kanoników lateraneńskich. We wnętrzu hospicjum znajduje się kaplica, a w niej w głównym ołtarzu podobizna patrona. Św. Bernard trzyma w ręku laskę, a pod jego stopami usytuowany jest szatan spętany łańcuchem. Na niektórych przedstawieniach św. Bernarda można zobaczyć szatana w postaci smoka. Święty natomiast trzyma w ręku lampę na długim trzonku. To znak światła wiary niesionego ludziom. Można w lampie tej widzieć inny symbol. Otóż, zakonnicy na górskich przełęczach zapalali nocą światła wskazujące drogę bądź sami wychodzili naprzeciw zagubionym wędrowcom, nierzadko przecierając drogę w śniegu. Stąd św. Bernard jest dziś uważany za protoplastę górskiego ratownictwa. Tę tradycję potwierdza znajdujące się dziś obok hospicjum muzeum psów zwanych bernardynami. Na straganach z pamiątkami można kupić rozmaitej wielkości psie maskotki z beczułką sznapsa zawieszoną u szyi. Miały one ponoć same docierać do osłabionych podróżnych i poić ich rozgrzewającym napojem. Jest to jednak tradycja nie bardzo odpowiadająca rzeczywistości. Ta rasa psów, jak wskazuje doświadczenie, nie nadaje się do ratownictwa górskiego. Można niekiedy spotkać podobiznę św. Bernarda z psem pod stopami. Być może, co wydaje się bardziej prawdopodobne, interpretatorzy postaci bądź artyści mylili smoka z psem.

    Wracając do hospicyjnej kaplicy: polski pielgrzym jest mile zaskoczony obecnością w bocznym ołtarzu obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. W roku 1956 malarz Kosmoski podarował kopię dla kaplicy na znak przyjaźni z Polską, kojarząc najwyższy punkt Polski – tatrzańskie Rysy (2499 m) z wysokością przełęczy Wielkiego Świętego Bernarda.

    Już z daleka, po stronie włoskiej można dojrzeć dużych rozmiarów, wykonaną z brązu rzeźbę św. Bernarda, stojącą na wysokim kamiennym postumencie. Podobne rzeźby, choć znacznie mniejsze, stojące na wysokich słupach, znaczą obydwie strony przełęczy Mały Święty Bernard. Przypominają o żywym kulcie patrona towarzyszącego górskim wędrówkom. Na tej ostatniej przełęczy napotykamy wspomniane już drugie mniejsze hospicjum, które w swej zewnętrznej substancji okazuje się starsze, sięgające być może średnich wieków. Surowe alpejskie warunki i ząb czasu zaznaczyły swój ślad. Nieco poniżej, przy szosie biegnącej z doliny Izery, można zresztą napotkać ciekawy pomnik czterech wiatrów wiejących tu przecież z wielką silą. Przy dobrej pogodzie z przełęczy dobrze widać ośnieżony masyw Mont Blanc, który od tej strony wcale nie wygląda na „dach Europy”. Miejsce to polubił bł. Piotr Jerzy Frassati, który spędził w turystycznym gronie na Małym Świętym Bernardzie wiele dni, zarówno latem jak i zimą na nartach. Stąd chyba można mówić o jakimś duchowym pokrewieństwie obu Świętych – turystycznych patronów.

    Na zakończenie warto wspomnieć fakty z okolic nieco bliższych. Otóż, w czerwcu 1997 roku w górskiej kaplicy na Groniu Jana Pawła II, nieopodal Wadowic, w paśmie Beskidu Małego, ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR-u umieścili podobiznę swego patrona. Płaskorzeźba św. Bernarda wykonana przez rzeźbiarza z podkrakowskich Świątnik Górnych, Zdzisława Słoninę, naśladuje inne podobizny Świętego. Akcentem miejscowym jest parzenica z okolic Babiej Góry, tworząca tło dla wizerunku. Poniżej umieszczono znak GOPR-u. W następnym roku w tej samej kaplicy poświęcono wykonaną w podobnym stylu płaskorzeźbę bł. Piotra Jerzego Frasattiego. Górskie sanktuarium na Groniu Jana Pawła II, mieszczące obok innych pamiątek podobizny dwóch turystycznych patronów, jest świadkiem coraz liczniejszych pielgrzymek i zlotów.

    Św. Bernard z Menthon (z Aosty) jest czczony 16 maja lub 15 czerwca.

    ks. Maciej Ostrowski/Pallotyńskie Biuro Pielgrzymkowo-Turystyczne
    „PEREGRINUS”

    _____________________________________________________________________________

    Przepraw się przez Alpy ze św. Bernardem!

    ST BERNARD PASS

    Shutterstock

    ***

    Św. Bernarda pamiętamy z opieki, jaką otaczał podróżnych próbujących przeprawić się przez pokryte śniegiem Alpy. Obecność świętego żyjącego tysiąc lat temu nadal czuć w górach!
     

    Urodzony pod koniec X wieku święty Bernard poświęcił życie społecznościom alpejskim. Tworzył schroniska górskie, które pomogły niezliczonym podróżnikom w trudnej przeprawie przez Alpy. Zima to dla wielu z nas czas podziwiania górskich cudów. Wierzący narciarze, wędrowcy czy wielbiciele innych zimowych sportów mogą być szczęśliwi, wiedząc, że czuwa nad nimi św. Bernard.

    ST BERNARD OF MENTON
    Św. Bernard z Menthon, patron Alp, stworzył dwa najważniejsze schroniska w Alpach.

    Alexander Goetiers – University Library of Antwerp: Special Collections|Wikipedia|CC0

    ***

    Św. Bernard, patron Alp

    Św. Bernard z Menthon urodził się około 996 roku na terenie dzisiejszego hrabstwa Sabaudii. Miał wieść szlacheckie życie. Uważano go za dobrego partnera w najwyższych kręgach społecznych. Ale zdecydował się wstąpić do klasztoru. Przyjął go Piotr, archidiakon Aosty (północne Włochy), który udzielił mu święceń oraz mianował swoim następcą.

    Bernard latami głosił Ewangelię w górskich wspólnotach. Wkrótce został mianowany archidiakonem katedry w Aoście. Pracował pod kierunkiem biskupa.

    W swoim długim życiu (św. Bernard zmarł w 1081 r. w Novarze we Włoszech) dokonywał cudów. Zawdzięczano mu wiele nawróceń, pomagał też w rozwiązywaniu konfliktów między szlachtą.

    Schroniska dla podróżnych

    Ale przede wszystkim św. Bernarda pamiętamy z opieki, jaką otaczał podróżnych próbujących przeprawić się przez Alpy. Jedynym sposobem w tamtych czasach była piesza przeprawa w głębokich na kilka metry zaspach śniegu.

    Około 1050 r. św. Bernard założył schronisko w najwyższym punkcie alpejskiego przejścia między Wallis (Szwajcaria) a doliną Aosty koło Mont Joux. Dziś to przejście znane jest jako Wielka Przełęcz św. Bernarda.

    Kolejne schronisko powstało kilka lat później na przesmyku w Alpach Graickich, znanym dziś jako Mała Przełęcz św. Bernarda. Obydwoma schroniskami zarządzali kanonicy regularni, pod patronatem św. Mikołaja z Miry (patrona podróżników) i aprobowani przez papieża.

    GREAT ST BERNARD HOSPICE
    Schronisko na Wielkiej Przełęczy św. Bernarda/Shutterstock

    ***

    Bernardyny ratują ludzi

    Schroniska pomogły niezliczonym podróżnikom. Zapewniały schronienie, żywność i pomoc medyczną rannym podczas przeprawy przez Alpy. Kanonicy, których utrzymanie zależało od datków, pracowali u boku swoich wiernych pomocników, psów bernardynów.

    Te wielkie, specjalnie wyhodowane, by stawić czoła trudnym warunkom pogodowym w Alpach psy były doskonałą pomocą dla kanoników próbujących ratować wędrowników.Niektóre zwierzęta w ciągu swego życia uratowały spod lawin nawet 40 osób!

    Pierwsza wzmianka o bernardynach pochodzi z około 1690 roku. Można je zobaczyć na obrazie włoskiego malarza Salvatora Rosy. Dzisiejsze bernardyny wyglądają nieco inaczej niż te, które pomagały kanonikom setki lat temu. Rasa została „udoskonalona” przez skrzyżowanie jej z innymi rasami (np. typu Molosser).

    ST BERNARD DOG

    Public Domain

    ***

    Tunel św. Bernarda

    Dzisiaj schroniska św. Bernarda nie odgrywają już tak ogromnej roli jak w przeszłości. Osoby, które chcą dostać się z Włoch do Szwajcarii, mogą bezpiecznie przejechać przez długi na ponad 6,5 tys. metrów tunel św. Bernarda. To cud nowoczesnej inżynierii, wyposażony w ochronę lawinową zarówno przy wjeździe, jak i wyjeździe.

    Ale w Alpach nadal czuć silną obecność św. Bernarda. Po kanonizacji w 1681 r. został uznany przez Piusa XI patronem Alp (1923 r.) Dziś patronuje też narciarzom alpejskim, snowboardzistom i alpinistom. Małe kapliczki noszące jego imię można znaleźć w całych Alpach, od Francji po Włochy. Hospicjum św. Bernarda (Szwajcaria) pozostaje zarządzane przez około 35 kanoników. Jest jednym z najstarszych schronisk górskich w Europie!

    By odwiedzić Hospicjum św. Bernarda należy napisać pod adres hospice@gsbernard.net lub skontaktować się telefonicznie (+41 27 787 12 36). Więcej informacji można znaleźć tutaj.

    Vittoria Traverso /Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Bp Turzyński: przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej w Szwajcarii oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę i Polaków

    Udaliśmy się do obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Tam oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę całą i Polaków, gdziekolwiek mieszkają. To bardzo piękny i wzruszający moment – powiedział portalowi polskifr.fr delegat KEP ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej bp Piotr Turzyński, który w miniony weekend przewodniczył Ogólnoszwajcarskiej Pielgrzymce Polonii na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda.

    archiwum bp. Turzyńskiego

    ***

    Od 2008 r. Polacy mieszkający w Szwajcarii pielgrzymują na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda, która ma 2469 m n.p.m. Zlokalizowana jest na granicy szwajcarsko-włoskiej. „Jest tam kaplica i schronisko, hospicjum prowadzone przez Kanoników Regularnych św. Bernarda. W tym kościółku w kaplicy bocznej jest umieszczony obraz Matki Bożej Jasnogórskiej” – poinformował bp Turzyński.

    Ciekawa jest historia tego obrazu. Namalował go legionista, który walczył w Legionach Piłsudskiego – Edmund Ernest-Kosmowski. Obraz ten został umieszczony po wojnie na tej Przełęczy. Jak przypomniał delegat KEP, Przełęcz jest bardzo ważnym miejscem komunikacyjnym na trasie pielgrzymkowej z Canterbury do Rzymu. To jest tzw. Via Francigena czyli Droga Franków, którą wędrowali pielgrzymi z Europy do Rzymu, do Grobu Apostołów. „Pięknie, że Polacy mają tu swoje miejsce” – dodał bp Turzyński.

    archiwum bp. Turzyńskiego

    ***

    Pielgrzymka Polonii jest organizowana rokrocznie w ostatni weekend sierpnia, w okolicach uroczystości Matki Bożej Częstochowskiej.. „Polacy chcą oddać cześć Maryi i prosić o łaski. Słyszałem, że wielu pielgrzymów w tym miejscu otrzymało łaski od Matki Bożej. Ich modlitwy zostały wysłuchane. Podjęliśmy również i w tym roku tę piękną tradycję” – podkreślił delegat KEP ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej.

    W tegorocznej pielgrzymce uczestniczyło ponad 200 pielgrzymów. Część z nich wędrowała pieszo. Wśród pielgrzymujących byli także Wojownicy Maryi, którzy nieśli figurę Matki Bożej Fatimskiej. „To było dla nich wielkie wydarzenie. Przyjechali też tacy pielgrzymi, którzy nie mogli wędrować pod górę. Była także grupa sześciorga młodych ludzi, którzy przyjęli sakrament bierzmowania. Uroczystość była bardzo podniosła” – poinformował bp Turzyński.

    W kazaniu delegat KEP zwrócił uwagę na trzy kwestie. Maryja jest Królową Polski, która wybrała sobie Polaków. Polacy obrali ją na Królową w uroczystych Ślubach Jana Kazimierza. Maryja opiekuje się polskim narodem w ciągu jego niełatwych dziejów. Biskup mówił również, że chrześcijanin jest człowiekiem, który wie skąd wychodzi i dokąd zmierza. „Nie jesteśmy włóczęgami, ale wyszliśmy od Boga Stwórcy i zmierzamy do wieczności. Ważne jest, żebyśmy pamiętali o celu naszego życia” – mówił biskup. Delegat KEP przypomniał, że bierzmowanie jest potwierdzeniem tego, co otrzymaliśmy na chrzcie św. Ducha Święty umacnia bierzmowanych, aby odważnie świadczyli o wierze.

    Pielgrzymi po Mszy św. udali się do obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. „Tam oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę całą i Polaków, gdziekolwiek mieszkają. To bardzo piękny i wzruszający moment. Bierzmowani przynieśli Matce Bożej w imieniu nas wszystkich kosz biało-czerwonych róż. To był dar naszych serc. Zakończyliśmy apelem” – podsumował bp Turzyński.

    Po zakończonych uroczystościach odbył się piknik.

    Bp Turzyński zatrzymał się w Marly, niedaleko Fryburga, w Polskiej Misji Katolickiej założonej przez o. Józefa Marię Bocheńskiego, który wiele lat pracował na uniwersytecie we Fryburgu, gdzie był rektorem. On wykupił ziemię i wybudował miejsce dla Polaków – dom z kaplicą. Koordynatorem PMK w Szwajcarii jest ks. prof. Krzysztof Wojtkiewicz. Bp Piotr wyraził wdzięczność koordynatorowi szwajcarskiej PMK za gościnę i wzorową organizację.

    „W tym roku jak zawsze dopisała pogoda. Przybyło wiele osób, z czego bardzo się cieszymy. Szczególnym wydarzeniem było też udzielenie sakramentu bierzmowania przez ks. bp. Piotra Turzyńskiego. Myślę, że wszyscy byli zadowoleni. Pielgrzymka skończyła się piknikiem. Chcemy w przyszłym roku również wyruszyć na tę trasę” – powiedział ks. prof. Wojtkiewicz.

    „Bardzo się cieszę, że mogłem uczestniczyć w dorocznej pielgrzymce Polaków na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda. Byłem zaskoczony liczbą uczestników, którzy pieszo pokonali dystans przez góry, ale także wiarą w czasie tej pielgrzymki. Pielgrzymi nieśli wielką figurę Matki Bożej Fatimskiej. Z wieloma miałem okazję porozmawiać. Prawie cały czas spowiadałem. To było dla mnie także wielką radością. Oprócz pięknych duchowych uniesień nie zabrakło oczywiście niezapomnianych widoków; pogoda była wspaniała i przede wszystkim było to piękne doświadczenie: coś dla ciała, coś dla ducha.. Serdecznie polecam wszystkim, którzy może myślą o takiej pielgrzymce w przyszłości” – zachęcił ks. Kordian Broniarczyk, uczestnik pielgrzymki.

    „Dla nas Polaków mieszkających w Szwajcarii jest to miejsce szczególne, bardzo ważne, takie nasze. Znajduje się tam obraz naszej Matki Bożej Częstochowskiej. Pojechaliśmy tam z mężem, aby podziękować Matce Bożej za otrzymane łaski, za wsparcie, za łaskę zdrowia, ale też prosić o dalsze wsparcie, dalsze błogosławieństwo dla naszej rodziny. Byliśmy tam też po to, aby swoją modlitwą, swoją obecnością dać świadectwo łączności ze wspólnotą, z innymi Polakami, świadectwo wiary i miłości do Matki Bożej. Mocno zachęcam do pielgrzymowania fizycznego i duchowego. Z serca polecam naszą pielgrzymkę. Zapraszam serdecznie do Szwajcarii na Przełęcz w przyszłym roku” – powiedziała Ewa Lenart ze Szwajcarii.

    „Pochodzę z Radomia. Przyjechałem tu pierwszy raz, aby uczestniczyć w pielgrzymce do Wielkiej Przełęczy Świętego Bernarda do obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Jestem przeszczęśliwy, zbudowany postawą Polonii szwajcarskiej, która krzewi tu polskość i pokazuje, że jesteśmy jako naród katolikami. Pomimo wieku udało mi się przejść całą drogę pielgrzymki, bo miałem różne intencje. Dziękuję Panu Bogu, że tu jestem. Widziałem też prześliczne widoki. Poznałem wspaniałych Polaków tu mieszkających” – podkreślił inny z uczestników, Wojciech Danisz z Radomia.

    polskifr.fr/Family Service News/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 czerwca

    Święty Jan Franciszek Régis, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Benon, biskup
      •  Święta Lutgarda, dziewica
      •  Błogosławiona Florida Cevoli, dziewica
    ***
    Święty Jan Franciszek Régis

    Jan urodził się 31 stycznia 1597 r. we Fontcouvert, w dzisiejszym departamencie Aude (Francja). Kształcił się u jezuitów, do których w 1616 r. wstąpił. Po nowicjacie w Tuluzie przez trzy lata nauczał w Billom, a potem w Tournon studiował filozofię. Następnie znów odbywał praktykę pedagogiczną w Puy i w Auch. Teologię studiował w Tuluzie. W 1630 r. otrzymał wreszcie święcenia kapłańskie.
    Oddał się wówczas gorliwemu apostołowaniu, najpierw w Montpellier, potem w okręgu Vaunage. W 1634 r. biskup z Viviers zażądał pomocy przy wizytowaniu diecezji, zrujnowanej wojnami domowymi. Do tego zadania wyznaczono Jana Franciszka. Poirytowani jego gorliwością, niektórzy proboszczowie oskarżyli go wówczas o sianie niepokoju. Biskup, którego chwilowo udało im się zwieść tymi zarzutami, przekonał się ostatecznie o prawdzie i ponownie obdarzył Jana zaufaniem. Sam misjonarz kilkakrotnie zabiegał o wyjazd do Kanady, ale przełożeni niezmiennie odpowiadali, że jego Kanadą jest okręg Vivarais.
    Począwszy od roku 1636, w lecie Jan Franciszek głosił nauki katechizmowe w Puy; w zimie natomiast, gdy wieśniacy dysponowali wolnym czasem, przebiegał najodleglejsze górskie sioła. Na jego nauki ściągały rzesze, w górach podziwiano go i kochano za oddanie i rozmodlenie. Noce często spędzał przed tabernakulum. Wobec zarzucanego mu braku roztropności, w jego obronie stawał ówczesny generał jezuitów.
    Wieczorem 23 grudnia 1640 r., zdążając w czasie śnieżycy do małego górskiego sioła La Louvesc, Jan zgubił drogę. Noc spędził w kolebie, przez co nabawił się zapalenia płuc. Mimo to następnego dnia pracował do upadłego. Wyczerpany chorobą i trudami, zmarł około północy 31 grudnia. Klemens XI beatyfikował go w roku 1716. Kanonizowano go razem z Wincentym a Paulo w roku 1737.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 czerwca

    Święty Brat Albert Chmielowski, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święta Alina z Forest, męczennica
      •  Święty Grzegorz Barbarigo, biskup
    ***
    Święty Albert ChmielowskiA

    Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomii pod Krakowem. Sześć dni później na chrzcie św. z wody dano mu imiona Adam Bernard. W czasie uroczystego chrztu św. 17 czerwca 1847 roku w warszawskim kościele Matki Bożej na Nowym Mieście dodano jeszcze imię Hilary. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jako sześcioletni chłopiec został przez matkę poświęcony Bogu w czasie pielgrzymki do Mogiły. Kiedy miał 8 lat, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.
    Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a w latach 1861-1863 studiował w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy 18 lat.
    Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię w Gandawie, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał, wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie. Po ogłoszeniu amnestii w 1874 r. powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, czego wyrazem stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych.

    Obraz Ecce Homo autorstwa św. Brata Alberta Chmielowskiego

    Jeden z jego najlepszych obrazów Ecce Homo jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka (obraz ten znajduje się obecnie w ołtarzu sanktuarium Brata Alberta w Krakowie przy ulicy Woronicza 10). Religijne obrazy Adama Chmielowskiego przyniosły mu miano “polskiego Fra Angelico”. Bez wątpienia duże znaczenie w życiu duchowym Adama Chmielowskiego miały rekolekcje, które odbył u jezuitów w Tarnopolu.
    W 1880 r. nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie i mając 35 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych w Kulparkowie koło Lwowa. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej. Zafascynowała go duchowość św. Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą III zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola.
    W 1884 r. przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych. Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tzw. ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza. Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy nie tylko materialnej, ale i moralnej.
    25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce kard. Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie “albertynami”. Przejęło ono od zarządu miasta opiekę nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem “albertynek”.
    Formacja dla kandydatów i kandydatek do obu zgromadzeń organizowana była w domach pustelniczych; najbardziej znanym stała się tzw. samotnia na Kalatówkach pod Zakopanem. Nowicjat był surowy, aby zawczasu z życia w tych zgromadzeniach mogły wycofać się osoby słabsze. Do trudnej pracy potrzeba bowiem było ludzi wyjątkowo zahartowanych zarówno fizycznie, jak i moralnie. Przytuliska znajdujące się pod opieką albertynów i albertynek były otwarte dla wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość czy wyznanie, zapewniano pomoc materialną i moralną, stwarzano chętnym możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania.
    Albert był człowiekiem rozmodlonym, pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tzw. kuchnie ludowe. Za jego życia powstało 21 takich domów, gdzie potrzebujący otaczani byli opieką 40 braci i 120 sióstr. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być “dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem.
    Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim 28 grudnia 1916 roku stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Św. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 r. na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 r. w Watykanie. Jest patronem zakonów albertynek i albertynów, a w Polsce także artystów plastyków.
    Postacią brata Alberta, artysty, który porzucił sztukę dla służby Bogu, był zafascynowany Karol Wojtyła już w latach swojej młodości. Tej postaci poświęcił dramat “Brat naszego Boga”, napisany w latach 1944-1950. Sztukę zaczęto wystawiać w polskich teatrach zaraz po wyborze kard. Wojtyły na papieża. W 1997 r. na jej podstawie powstał film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego pod tym samym tytułem.
    W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w szarobrązowym płaszczu zakonnym. Ramieniem otacza ubogiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    św. Brat Albert:

    Od depresji do kanonizacji

    Św. Brat Albert: Od depresji do kanonizacji

    św. Brat Albert Chmielowski/Józef Wolny/GN

    ***

    Przyszły święty wylądował w szpitalu psychiatrycznym z depresją w stopniu głębokim i nerwicą natręctw na tle religijnym. Miał myśli potępieńcze – i to bardzo silne. Niektórzy zastanawiają się, czy nie szedł już w stronę schizofrenii. O sylwetce psychologicznej i duchowej Brata Alberta mówi ks. dr Krzysztof Matuszewski, teolog i psycholog, nowy rektor Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Katowicach.

    Jarosław Dudała: Jest Ksiądz psychologiem, psychoterapeutą. Wyobraźmy sobie, że jest rok 1880. Ma ksiądz przed sobą 37-letniego Adama Chmielowskiego – jeszcze nie świętego Brata Alberta, ale początkującego jezuitę, który niedawno doznał załamania psychicznego. Ma Ksiądz przed sobą jego dossier psychiatryczne. Jaka jest Księdza diagnoza?

    Ks. dr Krzysztof Matuszewski: Widzę znaczące życiowe straty oraz sporo czynników urazowych, które go obciążyły: śmierć ojca w 8. roku życia, śmierć matki w 14. roku życia. Jeszcze w 12. roku życia widzę chłopca w szkole kadetów w Petersburgu – za dnia pośród wojskowego drylu, a w nocy pogrążonego w smutku, płaczącego do poduszki, tęskniącego za matką. Potem widzę jego idealizm podsycony romantyzmem epoki, patriotycznymi nastrojami narodowowyzwoleńczymi, a po powstaniu styczniowym – wielki upadek wzniosłych romantycznych idei. Podczas walk powstańczych widzę rannego osiemnastolatka z amputowaną nogą, potem jego emigrację do Francji. Kolejno są jeszcze studia w Monachium, gdzie w zasadzie klepał biedę.

    Widać jednocześnie bogatą młodą osobowość – wrażliwą, z rozbudowaną wyobraźnią, skłonnością do idealistycznych rozmyślań, sumienność, wręcz perfekcjonizm. Warto pamiętać, że wówczas w sztuce w Monachium dominował akademizm – malowano w odwołaniu do określonego wzorca według ideałów i reguł sztuki antycznej renesansowej oraz naśladowano dzieła uznane za doskonałe. Adam miał problem, by trzymać się sztywnych ram akademizmu, potrafił bawić się kolorem, ale jego rysunek był słabszy. Dlatego malował i niszczył, malował i niszczył, poszukując obrazu idealnego. Jeden z przyjaciół-artystów mówił o nim, że wymagał od siebie więcej niż mu natura pozwalała. Do tego doszła kolejna strata przyjaciela – w zasadzie to na jego rękach umierał wzięty już artysta malarz – Maksymilian Gierymski.

    Jak się to wszystko pozbiera, to strat, obciążeń psychicznych oraz fizycznych jest naprawdę sporo.

    Do czego one doprowadziły?

    Wstąpił do jezuitów, co było nieco ucieczkowe – chciał wycofać się ze świata i sztuki świeckiej, obserwując, jak wyniszczające bywa poświęcenie się jej.  Złożył tam ślub, że nie będzie palił [tytoniu]. Nie udało się, znalazł gdzieś na ziemi tlący się niedopałek, zaciągnął się, poczuł wtedy, że złamał przyrzeczenie, co zadziałało jak naciśnięcie spustu. Ruszyła lawina skrupułów. Dziś nazywamy to dekompensacją w formie depresji i zaburzeń nerwicowych.

    Wylądował w szpitalu psychiatrycznym we Lwowie z depresją w stopniu głębokim i zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, inaczej nerwicą natręctw na tle religijnym. Miał myśli potępieńcze, silne poczucie winy, poczucie niegodności należenia do jezuitów. Niektórzy badacze jego historii zastanawiają się, czy to nie była już psychoza – schizofrenia. Prof. Brzezicki z Akademii Medycznej w Krakowie twierdził, że był schizofrenikiem. Inni z kolei profesorowie psychiatrii – A. Kępiński, Z. Ryn twierdzą, że nie.

    Po wyjściu ze szpitala, ciągle jeszcze w stanie depresyjnym, Chmielowski zamieszkał w zacisznych warunkach u brata na Podolu.
    W sierpniu 1882 r. miała miejsce słynna scena, w której jego brat rozmawiał z ks. Pogorzelskim…

    Rozmawiali celowo w taki sposób, żeby Adam to słyszał…

    Ta była rozmowa o Miłosierdziu Bożym. Ona spowodowała, że jeszcze tego samego dnia Adam wsiadł na konia i pojechał do spowiedzi. W jej trakcie doświadczył Boga czułego, bliskiego, pełnego miłosierdzia. W zasadzie z dnia na dzień puściły jego skrupuły, poprawił się nastrój.

    Pisał potem: “Ten święty prałat był tak dobry i łaskawy dla mnie, jak nikt więcej być nie może”.

    Rola tego spowiednika wydaje się nieoceniona. Poza tym samo doświadczenie miłosierdzia w spowiedzi, być może generalnej, było przemieniające. Z kolei warunki zewnętrzne do przyjęcia łaski były sprzyjające. Czas letni – sierpniowy, bezpieczne, wyrozumiałe i cierpliwe środowisko rodzinne. Chmielowski będzie tu widział przede wszystkim zrządzenie Bożej opatrzności, a zatem cud przemiany, coś nadprzyrodzonego.

    Cud?

    Tak, cud przemiany zdrowia psychicznego po doświadczeniu spotkania z Bogiem dobrym i bliskim w spowiedzi.

    Zdaję sobie sprawę, że ktoś, kto czyta tę słowa i ma podobne problemy, np. z depresją, może uznać, że skoro ta droga zadziałała u Brata Alberta, to może nie trzeba przy dolegliwościach psychicznych korzystać z pomocy lekarskiej, a sakrament leczy wszystko. Nie! Wiara w Boże działanie nadzwyczajne, jak w przypadku Chmielowskiego, nie oznacza pomijania zwyczajnych środków wsparcia, w tym medycznych i psychologicznych. Pomijanie tego drugiego, z założeniem, że Bóg jak zechce, to uzdrowi, jest błędem, niezgodnym z chrześcijańską tradycją właściwego rozumienia współpracy człowieka z łaską. Poza tym, to co jawi się nam jako zwykłe i naturalne, również jest włączone w Boże działanie, skoro On jest Panem czasu i historii. Późniejszy Brat Albert to rozumiał. Ufając głęboko w Boże prowadzenie, współpracował z lekarzami, w tym psychiatrami. Gdy miał problemy z jedną z albertynek zmagającą się m.in. z histerią, rozmawiał i korzystał z rad krakowskich psychiatrów.

    Pytałem o Księdza o diagnozę psychologiczną, bo – jak mówi zdrowa katolicka teologia – łaska buduje na naturze. Jeżeli natura Adama Chmielowskiego była tak silnie pokaleczona, to jak doszło do zbudowania na niej świętości – i to potwierdzonej oficjalną kanonizacją?

    Kiedy mówimy o świętości, jako owocu współpracy człowieka z łaską, to uchwytną dla nas jest ekspresja tej świętości – efekt pracy, który widzimy, np. w postawie i zachowania człowieka. 

    Tylko Bóg widzi w całości heroiczny wysiłek. Dlatego możemy o kimś negatywnie powiedzieć, że słaby u niego postęp w wierze i cnotach, nie widać dużych efektów – tyle zauważamy. A w rzeczywistości jest inaczej – mamy człowieka pełnego wewnętrznych ran, obciążeń życiowych, a ten zaobserwowany przez nas „mały” postęp to efekt ciężkiej, pełnej wyrzeczeń pracy nad sobą.

    U Brata Alberta dostrzegamy zarówno siłę obciążeń, jak i trud włożony w pracę nad sobą. Po ludzku, zgodnie z prognostyczną diagnozą, rokowania dotyczące jego zdrowia psychicznego były słabe. Tym bardziej zadziwia, że się udało. To skłania do stwierdzenia, że mamy do czynienia z pięknym dziełem łaski Bożej.

    A pytanie, czy schizofrenik może być kanonizowany, wymaga poważnej dyskusji teologicznej i indywidualnej oceny przypadku. Żeby mówić o heroizmie cnót, potrzeba poczytalności – świadomości i dobrowolności działania, a w aktywnej psychozie bywa to istotnie albo nawet całkowicie zaburzone. 

    Może, by nie wywoływać zamieszania, w biografiach Brata Alberta epizod psychiatryczny bywał dawniej pomijany albo od razu sprowadzany do zaawansowanego etapu życia duchowego – biernych oczyszczeń, w ramach mistycznej nocy ciemnej duszy, opisywanej przez św. Jana od Krzyża.

    Może rzeczywiście lwowscy psychiatrzy się pomylili? Może to nie była patologia? Może przyszły święty był zupełnie zdrowy psychicznie, ale jako mistyk przechodził przez bardzo silne cierpienia duchowe?

    Nie rozstrzygniemy tego jednoznacznie. Ja jednak bronię tezy, że doświadczenia par excellence mistyczne miały miejsce u Brata Alberta długo po wspomnianym kryzysie i duchowej przemianie w 1882 r. Wcześniej mało tu mistyki, więcej religijności skojarzonej z praktykami pobożnymi, tradycyjnymi, bez odczucia głębi.  Przykładem jest list z 1869 r. opisujący wigilię i święta Bożego Narodzenia, w którym Chmielowski zapisał: „Rano zjadłem opłatek com go od Pani dostał, a wieczór piliśmy w kilku wino i jedli orzechy i daktyle w dość nudny sposób. W niedziele jeszcze gorzej, malować nie można było dla wielkiego święta, z nudów poszliśmy do teatru, a znudzeni i źli na widowisko – spać do domów”. Raczej brak tu śladów radości z celebracji tajemnicy Wcielenia Syna Bożego.

    Czy po przełomie w 1882 r. nie było już śladów problemów psychicznych?

    Nic na to nie wskazuje. Pozostały szczególne cechy osobowości: wysoka wrażliwość, twórczość, wysoka sumienność wyrażona w wymagania wobec siebie – ale to nie było już ponad  możliwości natury. Jakiś ekscentryzm, charakterystyczny dla artysty, również pozostał. Brat Albert miał w sobie dużo wyrozumiałości wobec słabych, z kolei wymagał dużo od swoich współbraci. Jest na ten temat kilka anegdot i listów.

    Na przykład?

    Dwa przykłady zarówno wymagań wobec swoich, jak i ekscentryzmu: do jednego z braci albertynów pisał: „Złotych zębów nie wolno Braciom ani Siostrom nosić (…) Złote zęby noszą tylko bogaci ludzie, ale chodzić w nędznym samodziale, boso i opasywać się powrozem, a w gębie nosić złoto, to jest bezwstyd i brak wszelkiej delikatności albo jakaś bezgraniczna ciemnota i głupota”.
    Albo historia o tym, jak pewien woźnica rzucił się na Brata Alberta i zaczął okładać go batem. Na pomoc ruszył jego współbrat. Próbował wyrywać woźnicy bat i sam chciał go pobić. Chmielowski miał odpowiedzieć: „Daj spokój! Takiś prędki! Widać, że mało jeszcze bratu zimnej wody za kołnierz nalano”.

    Na przełomie 1869/1870 r. Adam Chmielowski pisał: “Sztuka na bardzo nudnych ludzi wykierowywa swoich adeptów. (…) Co tu dziwnego, że między malarzami tak dużo głupich ludzi, albo pijaków. (…) Ja myślę, że służyć sztuce, to zawsze wyjdzie na bałwochwalstwo”. Czy po duchowym przełomie zmienił zdanie? Docenił sztukę?

    Nie ma jego późniejszych wypowiedzi na ten temat. Widział, że sztuka może stać się bożkiem dla człowieka. Nie przestał jej cenić, ale umieścił ją zdecydowanie niżej w hierarchii wartości.

    Nie ma wypowiedzi werbalnych, ale może jest jakaś późniejsza twórczość? Wydaje mi się, że słynny obraz “Ecce homo” powstał już po tym duchowym przełomie.

    Ten obraz był rozpoczęty wcześniej, malowany przez lata i niedokończony, zwłaszcza dół obrazu. Generalnie Brat Albert porzucił już wtedy sztalugi. Ale wrażliwość na piękno w nim pozostała – zwłaszcza jako wrażliwość na ukryte piękno ludzi społecznie wykluczonych, zepchniętych na margines.

    Jak Ksiądz odczytuje “Ecce homo”? Chodzi o same słowa i obraz namalowany przez świętego. To synteza jego duchowości?

    Ten obraz jest niezwykłym świadkiem duchowej drogi Chmielowskiego. Możemy powiedzieć, że to rodzaj projekcji jego przeżyć. Brat Albert w scenie z pretorium najpierw zobaczył, a później pokochał Chrystusa uniżonego – to było jego centralne doświadczenie. Dalej w uniżonym Zbawicielu zobaczył samego siebie – zrozumiał siebie, swoją burzliwą i pełną ran drogę życiową. Można powiedzieć, że poprzez Jezusa znieważonego pokochał samego siebie. Na obrazie widać, że Chmielowski, malując Chrystusa, malował siebie – człowieka przeoranego przez cierpienie. To zaś doprowadziło go do kolejnego odkrycia – znieważone oblicze Jezusa zobaczył w ludziach zmarginalizowanych, zwłaszcza bezdomnych Krakowa, ale także w innych pogrążonych w ciemnościach psychicznych. Widzę to w kluczu Bóg-ja-bliźni. Od miłości Boga przez miłość siebie do miłości braci.

    Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________

    Artysta ‘dobry jak chleb’ – św. Brat Albert

    Artysta ‘dobry jak chleb’ – św. Brat Albert

    św. Brat Albert; obraz “Ecce Homo” – Unknown author; Albert Chmielowski / Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    17 czerwca wspominamy świętego, który był artystą, ale swój talent malarski wymienił na inny. Tworzenie obrazów przemienił w „tworzenie” ludzi. Święty Brat Albert (Adam Chmielowski), wybrał tych „najmniejszych” odrzuconych, ubogich, kalekich. Tych, którym świat zabrał godność, zepchnął gdzieś na margines. To oni stali się jego tworzywem. Jest jednym z ulubionych polskich świętych. Przemawia do wyobraźni i serca wielu.

    Urodził się w Igołomi pod Krakowem w sierpniu 1845 roku. Wywodził się ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jego rodzice szybko odeszli. Uczył się w Szkole Kadetów w Petersburgu, następnie była Warszawa, a ostatecznie Puławy. Oddalenie od stolicy – pobyt w Szkole Rolniczo – Leśniej miał go uchronić przed angażowaniem się w działalność konspiracyjną.

    Ale, jak się z czasem okazało, to właśnie z kolegami ze szkolnej ławy ruszył do powstania styczniowego. Ranny Adam dostał się do niewoli rosyjskiej. Miał zaledwie 18 lat, kiedy w prymitywnych warunkach, bez znieczulenia amputowano mu nogę.

    Aby uniknąć represji, powstaniec udał się do Paryża. Następnie była Gandawa, gdzie studiował inżynierię. Ostatecznie wracając do malarstwa, w zakresie którego zaczął się kształcić we Francji, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium.

    W kraju pojawił się w 1874 roku. I coraz ważniejsze było szukanie życiowej drogi. W obrazach częściej zaczęły pojawiać się treści religijne. W 1879 roku Chmielowski rozpoczął pracę nad słynnym wizerunkiem Chrystusa – dziełem zatytułowanym „Ecce Homo”.

    W roku 1880, 35 letni malarz trafił do Starej Wsi, do nowicjatu jezuitów, ale to nie była jeszcze ta właściwa droga. Przyszła depresja i Chmielowski trafił nawet na pewien czas do zakładu dla nerwowo chorych. Dopiero daleko od wielkiego świata, na Podolu, u brata, wrócił spokój. Tam też zafascynował się Biedaczyną z Asyżu. Zaznajomiony z regułą III Zakonu, zaczął działalność tercjarską.

    Tryptyk

    Tryptyk “Katastrofa” (Czarne chmury; Śmierć; Zaraza) – Albert Chmielowski / Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Z czasem wrócił do Krakowa, a kiedy nadszedł karnawał 1887 roku, wówczas jeszcze Adam Chmielowski prosto z balu w restauracji „Pod Baranami” trafi z kolegami do ogrzewalni na Kazimierzu. Oni wyszli, a on został z bezrobotnymi, kalekami, ubogimi. Został z nimi i dla nich już na zawsze.

    Nie porzucił sztuki zupełnie, bo obrazy można było sprzedać, a za uzyskane pieniądze wspomagać różnorodne dzieła miłosierdzia. Malował także dla siebie, ale zaczął patrzeć już inaczej. Zrozumiał, „że jest to tylko wymysł ludzkiej wyobraźni, a raczej straszne widmo, które nam rzeczywistego Boga zasłania. Sztuka to tylko wyraz i nic innego…

    Jeszcze w tym samym roku przywdział zgrzebny habit zakonu tercjarskiego, po pewnym czasie złożył ślub czystości. I tak właśnie pojawiło się Zgromadzenie Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, określanego popularnie “albertynami”. Później pojawiły się także siostry “albertynki”.

    Ich dzieła to przytuliska, sierocińce, domy starców, kuchnie ludowe, pomoc materialna i moralna, szukanie pracy, a wszystko wykonywane z myślą, że trzeba być „dobrym jak chleb” – jak mawiał brat Albert.

    Zmarł 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Odchodził w opinii świętości. Beatyfikował go, a następnie kanonizował w 1989 r. Jan Paweł II. Papież, dla którego postać i wybory życiowe Chmielowskiego były inspiracją, znakiem czego jest z pewnością dramat „Brat naszego Boga”.

    Święty brat Albert, ukazywany na obrazach w szarobrązowym płaszczu i otaczający ramieniem ubogiego, jest patronem m.in. artystów plastyków.

    o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 czerwca

    Błogosławiona Hosanna z Mantui, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta z Schönau, dziewica, zakonnica
    ***
    Błogosławiona Hosanna z Mantui

    Hosanna Andreasi urodziła się 17 stycznia 1449 r. w Mantui, w rodzinie Mikołaja Andreasi i jego żony Agnieszki z Gonzagów, którzy rządzili w tym czasie miastem. Mając piętnaście lat, wyrzekłszy się małżeństwa, przywdziała habit tercjarek dominikańskich. Nie przeszkodziło jej to w podtrzymywaniu kontaktów z dworem Gonzagów i w zabieraniu głosu w sprawach politycznych. Kontakty takie ułatwiały jej działalność charytatywną, a nie przeszkodziły w prowadzeniu życia umartwionego, bogatego w uczynki pokutne.
    Korzystała z roztropnego kierownictwa duchowego sławnego teologa Franciszka de Silvestri (z Ferrary), który został potem generałem zakonu dominikańskiego i spisał jej żywot. Świadectwem pobożnego i świątobliwego życia Hosanny są jej listy.
    Otrzymawszy niezwykłe łaski mistyczne (ekstazy, wizje, jasnowidzenie, stygmaty), zmarła 18 czerwca 1505 r. Hieronim z Mantui, oliwetanin i duchowy syn Osanny, napisał życiorys swej mistrzyni. Kult mistyczki w 1515 r. dla diecezji Mantui zaaprobował Leon X, a 27 listopada 1694 r. dla całego Kościoła zatwierdził Innocenty XII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 czerwca

    Święty Romuald z Camaldoli, opat

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Gerwazy i Protazy
      •  Błogosławiony Tomasz Woodhouse, męczennik
      •  Święta Juliana Falconieri, dziewica
    ***
    Święty Romuald z Camaldoli

    Romuald pochodził z Rawenny z możnej rodziny diuków Onesti. Urodził się ok. 951 r. Dla zadośćuczynienia za grzech ojca, który w pojedynku zabił swojego krewnego, miał według podania wstąpić do benedyktynów, którzy mieli swoje opactwo przy kościele św. Apolinarego. Jednak życie wspólne mu nie odpowiadało. Tęsknił za życiem samotnym. Dlatego po trzech latach opuścił ów klasztor. Spragniony doskonalszego skupienia, podjął życie pustelnicze. Wraz ze swym przyjacielem, Marynem, udał się na pogranicze Francji i Hiszpanii i wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Cuxa. Do nich przyłączyli się wkrótce patrycjusze weneccy: Jan Gradenigo i Jan Morosini. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły św. Benedykta, zakonnicy ci żyli w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się tylko na wspólny posiłek i pacierze. Po śmierci św. Piotra Orseolo (988) Romuald wraz z towarzyszami, Gradenigo i Marynem, opuścili gościnne opactwo w Cuxa i udali się na Monte Cassino. Stąd rozeszły się ich drogi: Maryno udał się do Apulii, gdzie wkrótce poniósł śmierć męczeńską z rąk Saracenów; Gradenigo założył własny klasztor w pobliżu Monte Cassino; Romuald natomiast wrócił do Rawenny, gdzie w pobliżu opactwa benedyktyńskiego założył sobie pustelnię.
    Wkrótce zaczął zakładać podobne pustelnie w całej Italii. Takich eremów-pustelni Romuald miał założyć kilkanaście. Uczniów i naśladowców nie brakowało. Zgłaszało się ich coraz więcej. Do największej sławy doszły opactwa w Pereum koło Rawenny oraz w Camaldoli (Campo di Maldoli) w Toskanii, od którego zakon otrzymał swoją popularną nazwę “kamedułów”. Godłem zakonu zostały dwa gołąbki, pijące z jednego kielicha – jako symbol połączenia życia wspólnotowego z pustelniczym, ducha anachoreckiego z monastycznym. Do najgłośniejszych uczniów św. Romualda należeli: św. Bruno z Kwerfurtu (Bonifacy), kapelan cesarza Ottona III, św. Benedykt z Benewentu i św. Jan z Wenecji, których św. Bruno zabrał ze sobą do Polski, gdzie też obaj ponieśli śmierć męczeńską (+ 1003), oraz św. Piotr Damiani (+ 1072).
    Romuald zmarł w klasztorze Val di Castro, niedaleko Ankony, 19 czerwca 1027 r., mając 75 lat. Jego relikwie były do roku 1480 własnością tegoż opactwa. Obecnie znajdują się w Fabriano w kościele św. Błażeja, który dotąd jest pod zarządem kamedułów. Eremy kamedulskie składają się z szeregu domków-cel, w których pojedynczo mieszkają mnisi, zbierając się tylko razem na wspólną modlitwę, a kilka razy w roku, w największe święta, na wspólny posiłek i rekreację. Kameduli zachowują prawie stałe milczenie i nie wolno im przyjmować potraw mięsnych. Święty Romuald jest patronem kamedułów.
    W ikonografii św. Romuald przedstawiany jest jako stary człowiek w białym, długim habicie kamedulskim, czasami w stroju opata. Często pokazuje się go, jak we śnie widzi tajemniczą drabinę, sięgającą nieba, po której białe postacie jego duchowych synów opuszczają ziemię. Jego atrybutami są: czaszka, otwarta księga, kij podróżny, laska. Wizerunek św. Romualda widnieje w herbie Suwałk (obok św. Rocha).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 czerwca

    Święta Wincenta Geroza, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Benigna, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Jan Gavan, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Wincenta Geroza

    Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się w Lovere (diecezja Brescia we Włoszech) 29 października 1784 roku. Była najstarszą spośród 3 sióstr i 3 braci. Jej rodzicami byli Jan Antoni Gerosa i Jakubowa Macario. Zajmowali się oni garbowaniem i sprzedażą skór, co było wówczas zajęciem większości tamtejszych mieszkańców. Rodzina cieszyła się powszechnym szacunkiem z racji swojej uczciwości, pobożności i miłosierdzia dla ubogich.
    Katarzyna jako najstarsza w rodzeństwie zajmowała się gospodarką domową. Kiedy zachorował jej ojciec, oddała się z całym poświęceniem posłudze względem niego. Na jej rękach ojciec pożegnał świat, niebawem zmarła także matka. Katarzyna miała wówczas 30 lat. Cały ciężar utrzymania domu i rodzeństwa spadł więc na jej barki (1814).
    W tym samym roku do Lombardii weszły wojska austriackie, grabiąc i pustosząc wszystko. Po ich odejściu nastała nędza, głód i epidemie. Tłumy nędzarzy nawiedzały również Lovere, błagając o kawałek chleba. Katarzyna chętnie dzieliła się z potrzebującymi czym tylko mogła. Umiała również zdobyć się na słowa ufności i nadziei w Bogu.
    Prawdziwą ręką Opatrzności Bożej dla potrzebujących był także w owym czasie miejscowy proboszcz, Rustycjan Barboglio. Wystawił on szpital dla chorych i opuszczonych. Do jego obsługi wybrał pobożne dziewczęta swojej parafii, z których utworzył nową rodzinę zakonną sióstr miłosierdzia z Lovere. Do współpracy zaprosił również Katarzynę. Oddała ona ojcowiznę rodzeństwu, a sama wstąpiła do zgromadzenia i tu złożyła śluby, przyjmując imię Wincenta ku czci św. Wincentego a Paulo. Przełożoną dzieła od kilku lat była św. Bartłomieja Capitanio. Oprócz szpitala siostry prowadziły także “oratorium” dla ubogich dziewcząt, wkrótce powstała także szkoła. Wincenta z całym zapałem pomagała współzałożycielce w tej pięknej pracy.
    26 lipca 1833 roku Bartłomieja zmarła w wieku zaledwie 26 lat. Wincenta miała wówczas 49 lat. Została wybrana przełożoną młodej rodziny zakonnej. Najpierw postarała się o ułożenie reguł i regulaminów (1835). Następnie musiała zatroszczyć się o zatwierdzenie tych reguł. Otrzymała je w stosunkowo krótkim czasie w Rzymie (1839) i w Wiedniu (1841), ponieważ Lombardia należała wówczas do Austrii. Za rządów Wincenty młode zgromadzenie otworzyło 23 nowe placówki, w tym 12 szpitali, dwa sierocińce i jeden ośrodek dla nawróconych ze złej drogi dziewcząt. Przyjęła do zgromadzenia 243 siostry.
    Kiedy w maju 1847 roku dotknęła ją ciężka choroba, była pewna, że zbliża się jej ostatni dzień. Z całą przytomnością umysłu wydała ostatnie rozporządzenia, mające na celu zapewnienie dziełu stabilizację i rozwój. Do ostatniej chwili dawała siostrom rady i życzliwe napomnienia. Zmarła 20 czerwca 1847 roku w wieku 63 lat. Jej beatyfikacji dokonał papież Pius XI w roku świętym 1933, a kanonizował ją wraz ze św. Bartłomieją Capitanio również w roku świętym 1950 papież Pius XII. Ciała obu Świętych spoczywają w kościele sióstr miłosierdzia w Lovero tuż przed prezbiterium, w kryształowych trumnach. Leżą zwrócone do siebie głowami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 czerwca

    Święty Alojzy Gonzaga, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Opolska
      •  Najświętsza Maryja Panna z Góry Iglicznej, Przyczyna naszej radości
      •  Święty Rajmund z Barbastro, biskup
    ***
    Święty Alojzy Gonzaga

    Alojzy urodził się 9 marca 1568 r. koło Mantui jako najstarszy z ośmiu synów margrabiego Ferdynanda di Castiglione. Ojciec pokładał w nim duże nadzieje. Chłopiec urodził się jednak bardzo wątły, a matce groziła przy porodzie śmierć. Rodzice uczynili więc ślub odbycia pielgrzymki do Loreto, jeśli matka i syn wyzdrowieją. Tak się też stało. Ojciec marzył o ostrogach rycerskich dla syna. W tym właśnie czasie flota chrześcijańska odniosła świetne zwycięstwo nad Turkami pod Lepanto (1571). Ojciec Alojzego brał udział w wyprawie. Dumny ze zwycięstwa ubrał swojego trzyletniego syna w strój rycerza i paradował z nim w fortecy nad rzeką Padem ku radości żołnierzy. Kiedy ojciec podążył na wyprawę wojenną do Tunisu (1573), pięcioletni Alojzy wrócił pod opiekę matki.
    Kiedy Alojzy miał 7 lat, przeżył swoje “nawrócenie”, jak sam twierdził. Poczuł nicość ponęt tego świata i wielką tęsknotę za Panem Bogiem. Odtąd duch modlitwy, otrzymany od matki, wzrósł w nim jeszcze silniej. Codziennie z budującą pobożnością odmawiał na klęczkach oprócz normalnych pacierzy rannych i wieczornych siedem psalmów pokutnych i oficjum do Matki Bożej. Ojciec był z tego niezadowolony. Po swoim powrocie z wyprawy wziął syna do Florencji na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by tam nabrał manier dworskich. Alojzy jednak najlepiej czuł się w słynnym sanktuarium, obsługiwanym we Florencji przez serwitów, w kościele Annuntiata. Tu też przed ołtarzem Bożej Matki złożył ślub dozgonnej czystości. Jak głoszą jego żywoty, w nagrodę miał otrzymać przywilej, że nie odczuwał pokus przeciw anielskiej cnocie czystości.
    W 1579 r. ojciec Alojzego został mianowany gubernatorem Monferrato w Piemoncie. Przenosząc się na tamtejszy zamek, zabrał ze sobą Alojzego. W następnym roku, z polecenia papieża Grzegorza XIII, wizytację kanoniczną diecezji Brescia odbywał św. Karol Boromeusz. Z tej okazji udzielił Alojzemu pierwszej Komunii świętej. Jesienią tegoż roku (Alojzy miał wówczas 12 lat) rodzice chłopca przenieśli się do Madrytu, gdzie na dworze królewskim spędzili wraz z Alojzym dwa lata. Alojzy nadal pogłębiał życie wewnętrzne przez odpowiednią lekturę. Rozczytywał się w dziełach św. Piotra Kanizego i w Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego z Loyoli. Modlitwę swoją przedłużał do pięciu godzin dziennie. Równocześnie kontynuował studia.Wreszcie zdecydował się na wstąpienie do zakonu jezuitów. Kiedy wyjawił swoje postanowienie ojcu, ten wpadł w gniew, ale stanowczy Alojzy nie ustąpił. Na korzyść swego brata, Rudolfa, zrzekł się prawa do dziedzictwa i udał się do Rzymu. W drodze zatrzymał się kilka dni w Loreto. 25 listopada 1585 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Jak sam wyznał, praktyki pokutne, które zastał w zakonie, były znacznie lżejsze od tych, jakie sam sobie nakładał. Cieszył się jednak bardzo, że miał okazję do ćwiczenia się w wielu innych cnotach, do jakich zakon dawał mu okazję.
    Jesienią 1585 r. Alojzy uczestniczył w publicznej dyspucie filozoficznej w słynnym Kolegium Rzymskim, gdzie olśnił wszystkich subtelnością i siłą argumentacji. Zaraz potem otrzymał święcenia niższe i został skierowany przez przełożonych na studia teologiczne. Był na trzecim roku studiów, kiedy we wrześniu 1589 roku przybył do Kolegium Rzymskiego św. Robert Bellarmin; wezwał on Alojzego, by powrócił do Castiglione i pojednał swojego brata Rudolfa z ojcem, który chciał wydziedziczyć syna tylko za to, że ten odważył się wejść w związek małżeński z osobą niższego stanu. Po załagodzeniu sporu Alojzy wrócił do Rzymu na czwarty rok studiów teologicznych, który miał zakończyć święceniami kapłańskimi (1590).
    Wyroki Boże były jednak inne. W latach 1590-1591 Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by zezwolili mu posługiwać zarażonym. Wraz z innymi klerykami udał się na ochotnika do szpitala św. Sykstusa oraz do szpitala Matki Bożej Pocieszenia. Wyczerpany studiami i umartwieniami organizm kleryka uległ zarazie. Alojzy zmarł jako kleryk, bez święceń kapłańskich, 21 czerwca 1591 r. w wieku zaledwie 23 lat.
    Sława świętego Alojzego była tak wielka, że już w roku 1605 papież Paweł V ogłosił go błogosławionym. Kanonizacja odbyła się jednak dopiero w roku 1726. Dokonał jej papież Benedykt XIII jednocześnie z kanonizacją św. Stanisława Kostki. Ten sam papież ogłosił w 1729 św. Alojzego patronem młodzieży, szczególnie młodzieży studiującej. W 1926 roku papież Pius XI ogłosił św. Alojzego patronem młodzieży katolickiej. Jego relikwie spoczywają w kościele św. Ignacego w Rzymie.
    Szczególnym nabożeństwem do świętych Stanisława Kostki i Alojzego Gonzagi wyróżniał się św. Robert Bellarmin. Miał on ich wizerunki w swoim pokoju. Niemniej serdecznym nabożeństwem do św. Alojzego wyróżniał się św. Jan Bosko. Ku jego czci obchodził nabożeństwo 6 niedziel, przygotowujących do dnia św. Alojzego, który obchodził bardzo uroczyście. Swoje drugie z kolei oratorium, w Turynie, nazwał właśnie jego imieniem.
    W ikonografii św. Alojzy przedstawiany jest w sutannie jezuickiej, w białej komży z szerokimi rękawami. Jego atrybutami są: czaszka, Dziecię Jezus w ramionach, mitra książęca u stóp, krzyż, lilia, czaszka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 czerwca

    Święci męczennicy
    Jan Fisher, biskup, i Tomasz More

    Zobacz także:
      •  Święty Paulin z Noli, biskup
      •  Błogosławiony Innocenty V, papież
    ***
    Święci Jan Fisher i Tomasz More

    Tomasz More (Morus) urodził się w Londynie 7 lutego 1478 r. jako syn poważanego mieszczanina. Kiedy miał lat 12, umieszczono go na dworze kardynała Mortona, który sprawował równocześnie urząd królewskiego kanclerza. Później zapisał się na studia na uniwersytecie w Oksfordzie. Jednak ojciec wolał mieć syna prawnika. To bowiem otwierało przed nim drogę do kariery urzędniczej. Dlatego szesnastoletni Tomasz został umieszczony w Inns of Law w Londynie. Kiedy w 1499 roku Erazm z Rotterdamu nawiedził po raz pierwszy Anglię, zaprzyjaźnił się serdecznie z młodszym od siebie o 11 lat Tomaszem. Po ukończeniu studiów Tomasz został biegłym i wziętym adwokatem.
    Wkrótce wybrano go posłem do parlamentu. Tutaj zaraz na początku naraził się królowi Henrykowi VIII tym, że przeforsował w parlamencie sprzeciw wobec wniosku króla postulującego nałożenie osobnego podatku na poddanych. Dla poznania świata wyjechał do Francji, gdzie zwiedził uniwersytety: w Paryżu i w Lowanium. Kiedy powrócił do Anglii, zrzekł się wszelkich stanowisk i wstąpił do kartuzów. Po czterech latach pobytu w klasztorze przekonał się, że to jednak nie jest jego droga. Ożenił się z siedemnastoletnią Jane Colt i zamieszkał z nią w wiejskim domku w Bucklersbury pod Londynem. Były to najszczęśliwsze lata w jego życiu. Sielanka trwała krótko. Ukochana żona zmarła niebawem, zostawiając Tomaszowi czworo drobnych dzieci. Był zmuszony ożenić się po raz drugi. Alicja Middleton była od niego o siedem lat starsza. Nie miał z nią potomstwa, ale wspólnie wychowywali dzieci Tomasza z pierwszego związku.
    W 1510 roku Tomasz objął urząd sędziego do spraw cywilnych. Jako specjalista został wysłany do Flandrii dla zawarcia traktatu pokojowego. W 1521 roku pełen sławy ze swojej pracy i dzieł został przez króla podniesiony do godności szlacheckiej. Król upodobał sobie w zręcznym urzędniku. W 1521 roku nobilitował Tomasza (nadal mu tytuł szlachecki), a także pasował go na rycerza. Następnie mianował go przewodniczącym sądu oraz tajnym radcą. Szybko zaczęły sypać się na Tomasza kolejne wyróżnienia i godności: zarządcy uniwersytetu oksfordzkiego i łowczego królewskiego, wreszcie godność najwyższa w Anglii (po królu) – kanclerza państwa (1529-1532).

    Święty Tomasz More

    Tomasz stanowić może doskonały wzór do naśladowania dla świata urzędniczego. Był w pracy swojej zdecydowanie sumienny. Powiedziano o nim, że gdyby pewnego dnia stawił się przed nim własny ojciec i diabeł, przyznałby rację szatanowi, jeśliby na nią zasługiwał. Kiedy otrzymał nominację na sędziego, zastał całe sterty zakurzonych teczek z aktami, które od lat czekały na rozpatrzenie. Rychło je załatwił, aby sprawy szły odtąd na bieżąco. Wszystkich traktował życzliwie. Przekupstwo czy kumoterstwo nie miały do niego przystępu. Nosił włosiennicę. Na modlitwę poświęcał dziennie po kilka godzin. Przy stole czytał Pismo święte i książki ascetyczne. Unikał pokut dawnych ascetów, wiedząc, że siły są mu potrzebne do wykonywania codziennych obowiązków. Rekompensował to cierpliwym znoszeniem kłopotów, rzetelnym wypełnianiem swoich zadań, zachowaniem przykazań Bożych i kościelnych. Nawet jako kanclerz państwa chętnie usługiwał do Mszy świętej i śpiewał w chórze kościelnym.
    Kiedy Henryk VIII w roku 1531 ogłosił się najwyższym zwierzchnikiem Kościoła katolickiego w Anglii, Tomasz na znak protestu zrzekł się urzędu kanclerza. Pomimo nalegań, nie wziął udziału ani w ślubie, ani też w koronacji kochanki króla, Anny Boleyn. Wreszcie nie podpisał aktu supremacji, ani też nie złożył królowi przysięgi jako głowie Kościoła w Anglii. Uznano to za zdradę stanu. 1 lipca 1535 roku nad aresztowanym odbył się sąd. Kiedy sędziowie zapytali Tomasza, czy ma jeszcze coś do powiedzenia, ten odparł żartobliwie: “Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy”. Tego dnia sąd najwyższy skazał Tomasza na śmierć. Egzekucję wykonano publicznie na jednym z pagórków, otaczających Londyn. Zanim Tomasz położył głowę pod topór kata, powiedział do otaczającego go w milczeniu tłumu: “Módlcie się, abym umarł wierny wierze katolickiej. Aby także król wierny tej wierze umarł”. Kiedy zaś kat zawiązywał mu oczy, prosił go, by swój obowiązek odważnie wypełnił.
    Egzekucja odbyła się 6 lipca 1535 roku. Podobnie jak św. Jana Fishera, tak i głowę św. Tomasza More’a wystawiono na widok publiczny, wbitą na pal na moście Tamizy. Sterczała tam miesiąc, aż ją potem wrzucono do morza. Jednak jego córka, Małgorzata, wydobyła ją i pochowała w krypcie kościoła św. Dunstana w Canterbury. Ciało zaginęło – straż więzienna zakopała je w nieznanym miejscu. Wieść o ohydnym mordzie, dokonanym na Tomaszu, obiegła lotem błyskawicy cały cywilizowany świat, wywołując powszechne oburzenie. Aby jednak nie drażnić Kościoła anglikańskiego, proces kanoniczny św. Tomasza odbył się późno. Do chwały błogosławionych wyniósł go bowiem dopiero papież Leon XIII w roku 1886. Uroczystej kanonizacji dokonał papież Pius XI w 1935 roku. 31 października 2000 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił św. Tomasza Morusa patronem mężów stanu i polityków.
    Tomasz pozostawił po sobie szereg pism. Wśród nich największą sławę zdobyła mu Utopia, w której usiłował nakreślić projekt idealnego państwa i systemu społecznego. Cenny jest jego Dialog o pociesze w ciężkiej próbie. Zostawił także poematy łacińskie i piękne listy, pozwalające wejść w głąb jego duszy i rzucające też światło na wypadki publiczne. Jest patronem prawników. O historii konfliktu z królem opowiada znany film “Oto jest głowa zdrajcy”, a także telewizyjny serial “Dynastia Tudorów”.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju lorda. Jego atrybuty to czaszka, krzyż, łańcuch.

    _________________________________________________________________



    Święty Jan Fisher

    Jan Fisher urodził się w 1469 r. w Beverley, w hrabstwie York. Po ukończeniu studiów teologiczno-filozoficznych w Cambridge przyjął święcenia kapłańskie. W Oksfordzie skończył studia prawnicze; tu poznał Małgorzatę Beaufort, matkę króla Henryka VII, i został jej spowiednikiem i kierownikiem duchowym. W 1503 r. objął ufundowaną przez nią katedrę teologii na uniwersytecie Cambridge i od 1504 r. do końca życia był kanclerzem tej uczelni.
    Jako biskup Rochester odznaczał się duchem pokuty oraz gorliwością w obronie wiary katolickiej. Prowadził życie w ubóstwie. Był uczniem Erazma z Rotterdamu. Napisał dzieła przeciwko ówczesnym błędom teologicznym, rozpowszechnianym przez Lutra i jego zwolenników. Stosunki Jana Fishera z królem Henrykiem VIII były początkowo dobre. Ich gwałtowne pogorszenie nastąpiło w 1529 r., kiedy biskup wystąpił w obronie ważności małżeństwa króla z Katarzyną Aragońską.
    Został uwięziony przez króla w 1534 r., gdy odmówił uznania zwierzchnictwa Henryka VIII nad Kościołem w Anglii. Aktywnie przeciwstawiał się małżeństwu króla z Anną Boleyn. Nie złożył wymaganej przez króla przysięgi wierności. W więzieniu został mianowany kardynałem przez papieża Pawła III. Ścięty został z rozkazu królewskiego i w obecności samego króla w dniu 22 czerwca 1535 r. Beatyfikował go w 1886 r. Leon XIII, a kanonizował Pius XI w 1935 r., w 400 lat po jego męczeńskiej śmierci. Jest patronem prawników.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Stracili głowy, zachowali twarze – święci męczennicy Jan Fisher i Tomasz More

    Stracili głowy, zachowali twarze - święci męczennicy Jan Fisher i Tomasz More

    św. Thomas More (L) i św. Jan Fisher (P)/Hans Holbein Młodszy/Wikimedia(PD)

    ***

    Jan Fisher i Tomasz More postawili wierność prawdzie ponad wiernością wobec swojego króla. Byli u szczytu kariery, ale nie utracili moralnej orientacji, pozostali posłuszni sumieniu. Rzecz rzadka i godna naśladowania.

    Tower, dziś turystyczna atrakcja Londynu, kiedyś budziła trwogę. Ta królewska twierdza zasłynęła jako więzienie oraz miejsce tortur i straceń tych, którzy popadli w niełaskę króla. Kto przekroczył tzw. bramę zdrajców, rzadko wychodził stamtąd żywy. W roku 1535 twierdza Tower stała się miejscem uwięzienia, a następnie egzekucji biskupa Jana Fishera i królewskiego kanclerza Tomasza More’a. Łączyło ich wiele. Obaj byli wszechstronnie wykształconymi humanistami, a jednocześnie ludźmi głębokiej wiary: pierwszy związany z Cambridge, drugi z Oksfordem.

    Obaj przyjaźnili się i korespondowali z Erazmem z Rotterdamu. Biskup Jan został spowiednikiem matki Henryka VII, a później wychowawcą młodego następcy tronu, przyszłego Henryka VIII. Tomasz More był najważniejszym królewskim urzędnikiem: lordem kanclerzem. Obaj wiernie służyli królowi… do czasu. Do chwili, gdy Henryk VIII zażądał od Kościoła rozwodu ze swoją prawowitą małżonką Katarzyną i zgody na małżeństwo z Anną Boleyn.

    Wtedy zarówno Jan, jak i Tomasz powiedzieli: nie. Wiedzieli, co im za to grozi. Bezpośrednim powodem ich skazania była odmowa podpisania tzw. aktu supremacji (1534), w którym król uznał siebie za jedynego zwierzchnika Kościoła w Anglii. Była to jedna z najbardziej brutalnych ingerencji świeckiej władzy w życie Kościoła na przestrzeni wieków. Doprowadziła do trwałego podziału – do oderwania Kościoła angielskiego od wspólnoty z Kościołem powszechnym. Anna Boleyn, druga żona Henryka VIII, parę lat później została także stracona w Tower, a jej miejsce zajmowały kolejne królewskie wybranki.

    Angielskich męczenników, którzy oddali życie za wierność Kościołowi za rządów Henryka VIII, a także później, było znacznie więcej. Król doprowadził do całkowitego zniszczenia życia zakonnego. Zakonników, którzy nie chcieli uznać nowego porządku mordował. Dobra klasztorne rozdawał swoim poplecznikom. Próba powrotu do jedności z Kościołem katolickim za czasów królowej Marii, córki Henryka VIII, zakończyła się fiaskiem. Trzeba wspomnieć, że Maria, niestety, także używała argumentów siły. Przez długie lata katolicy w królestwie brytyjskim mieli status zdrajców. Dopiero w 1829 r. przywrócono im pełne prawa obywatelskie.

    Jan Fisher i Tomasz More postawili wierność prawdzie ponad wiernością wobec swojego króla. Byli u szczytu kariery, a przecież nie utracili moralnej orientacji, pozostali posłuszni sumieniu. Rzecz rzadka i godna naśladowania! Stracili głowy na szafocie, ale uratowali twarze. Dziś także Kościół anglikański obchodzi ich święto. Może kiedyś wyproszą u Boga łaskę zjednoczenia podzielonego Kościoła.

    Patron polityków – św. Tomasz More

    Jego życie poucza nas, że rządzenie jest przede wszystkim praktykowaniem cnoty (Jan Paweł II)

    Nie możemy być przekonującymi świadkami Ewangelii, jeżeli nie mieszka w nas niewytłumaczalna odwaga. Strach może uczynić nas służalczymi, ale odwaga pozwala naszej wolności czynić to, co słuszne, mimo ryzyka – pisał o. Timothy Radcliffe, były generał dominikanów. Jego rodak, św. Tomasz More, kilka wieków wcześniej potwierdził te słowa swoim życiem. Miał odwagę słuchać bardziej swojego sumienia niż króla Henryka VIII – jednego z najokrutniejszych prześladowców wiary katolickiej, któremu jak na ironię papież przyznał wcześniej tytuł „Obrońcy wiary”. Nawiasem mówiąc, prawda o skali prześladowań angielskich katolików trwających do końca XVIII wieku jest dość skutecznie przemilczana.

    Święty Tomasz More stał się symbolem człowieka władzy, który w publicznej służbie kieruje się zasadami. Urodził się 7 marca 1478 r. w Londynie. Studiował prawo w Oksfordzie. Był humanistą i głęboko wierzącym katolikiem. Przyjaźnił się z Erazmem z Rotterdamu. Przez 4 lata przebywał w klasztorze kartuzów. Potem jednak ożenił się, miał czworo dzieci. Jako zdolny i sumienny prawnik zaczął robić karierę polityczną. Był posłem i królewskim urzędnikiem. Król Henryk VIII mianował go kanclerzem, czyli najwyższym królewskim dostojnikiem. Kiedy w roku 1531 Henryk VIII ogłosił się zwierzchnikiem Kościoła w Anglii, Tomasz zrzekł się urzędów i usunął się w cień. W 1534 r. odmówił podpisania aktu supremacji uznającego króla głową angielskiego Kościoła. Za to został osądzony, uwięziony i ścięty 6 lipca 1535 r. w londyńskiej twierdzy Tower. Głowę zdrajcy wystawiono na widok publiczny.

    Tomasza More’a cechował typowy angielski humor, nawet w obliczu śmierci. W więzieniu powiedział do strażnika: „Gdybym się uskarżał na mieszkanie i jedzenie, to mnie spokojnie stąd wyrzućcie”. Kata prosił, by nie uszkodził jego brody, bo przecież ona nie dopuściła się zdrady. Jan Paweł II ogłosił go patronem polityków i rządzących. W tym samym czasie co Tomasz, życie za wierność Kościołowi oddał biskup Rochester św. Jan Fisher i wielu innych. Ciała zamordowanych okrutnie kartuzów król kazał poćwiartować i porozsyłać do duchownych, którzy jeszcze wahali się między lojalnością wobec króla a posłuszeństwem papieżowi. Kościół beatyfikował 161, a kanonizował 41 angielskich męczenników.

    Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________

    Św. Tomasz Morus – męczennik sumienia

    Św. Tomasz Morus - męczennik sumienia

    Św. Tomasz Morus (1478-1535) (mal. H. Holbein, 1527)

    ***

    Tomasz Morus był uznanym w całej Europie wybitnym humanistą. Zaprzyjaźnił się z Erazmem z Rotterdamu, którego poglądy nie do końca podzielał. Zrobił bardzo szybką i błyskotliwą karierę. Przez trzy lata był kanclerzem, ale zrzekł się tego urzędu, gdy król Henryk VIII pojął za żonę swoją kochankę, Annę Boleyn. Pomimo gróźb ze strony króla Tomasz nie zgodził się na podpisanie tzw. aktu supremacji, co równałoby się z uznaniem króla za głowę Kościoła katolickiego w Anglii. Do końca pozostał wierny Bogu, uznając, że sprzeciwiłby się swojemu sumieniu, gdyby wbrew sobie podpisał dokument. Oskarżony o zdradę stanu został skazany na śmierć przez ścięcie. W październiku w 2000 roku Jan Paweł II napisał list apostolski, w którym ogłosił go “patronem mężów stanu i polityków”.

    Tomasz Morus urodził się w Londynie 7 lutego 1478 roku w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Choć interesowały go nauki humanistyczne, które studiował w Oksfordzie, ojciec skłonił go, by je przerwał i podjął studia prawnicze. Po ich ukończeniu przed Tomaszem stała otworem droga do najwyższych urzędów w państwie. Najpierw był biegłym i uznanym adwokatem, a następnie posłem do parlamentu.

    Po odwiedzeniu Francji przerwał swoją karierę urzędnika, wstępując na cztery lata do kartuzów. Odkrył jednak, że to nie jest jego droga i po opuszczeniu zakonu wkrótce założył rodzinę. Jego żona, Jane Colt, urodziła czwórkę dzieci, niestety wcześnie zmarła. Jego drugą żoną była Alicja Middleten.

    W roku 1521 król obdarzył Tomasza Morusa godnością szlachecką, powierzając mu kolejno szereg ważnych urzędów, włącznie z tym najwyższym, kiedy powołał go na urząd kanclerza. Jak już wspomniałem, Tomasz Morus zrzekł się tej funkcji, by wyrazić swoją dezaprobatę wobec poczynań króla. Był człowiekiem głęboko religijnym i dlatego nie mógł sprzeciwić się głosowi własnego sumienia. Pragnął do końca, pomimo zachęt i gróźb, pozostać wierny papieżowi, następcy św. Piotra, zachowując w ten sposób jedność wiary katolickiej. Uznał, że sprzeciwiłby się Bogu, gdyby uległ, jak to uczyniło wielu zalęknionych o swoją głowę poddanych bezwzględnego monarchy.

    Po aresztowaniu 1 lipca 1535 roku, został osądzony i uwięziony w Tower. Stamtąd pisał listy do swoich krewnych, zwłaszcza do córki Małgorzaty. Świadczą one o jego wielkim pokoju serca, który był darem Boga, a także o jego niezwykłym męstwie. Tuż przed wykonaniem wyroku, 6 lipca 1535 roku, wstępując na szafot, powiedział: “Kiedy obejmowałem urząd kanclerza, prosiłeś mnie królu, bym wpierw słuchał Boga, a potem Ciebie, a dziś ginę za to, że wpierw słuchałem Boga, a potem Ciebie…”.

    Tomasz Morus został kanonizowany przez papieża Piusa XI w 1935 roku, niedługo przed rozpoczęciem II wojny światowej, która dla całego świata była wielką próbą ludzkich sumień. Dzisiaj prawość życia świętego i wierność własnemu sumieniu, ukształtowanemu według Bożego Prawa, może być inspiracją dla współczesnych polityków i mężów stanu, dla których tak kusząca jest postawa “politycznej poprawności”, która nie liczy się z Głosem Boga rozbrzmiewającym w sercu każdego człowieka, polityka też.

    Oto fragment modlitwy napisanej przez Tomasza Morusa po ogłoszeniu wyroku śmierci:

    Wszechmogący Boże, zabierz ode mnie wszelkie pyszne myśli, wszelkie pragnienia mojej własnej chwały, wszelką zazdrość, wszelką chciwość, obżarstwo, lenistwo i lubieżność, wszelkie uczucia gniewu, wszelką żądzę zemsty, wszelkie pragnienie albo radość z nieszczęścia innych, wszelką przyjemność z doprowadzania ich do złości i gniewu, wszelkie zadowolenie z zarzutów lub ze znieważania kogokolwiek będącego w nieszczęściu i niedoli.

    A we wszystkich moich czynach i we wszystkich moich słowach, i we wszystkich moich myślach obdarz mnie, dobry Boże, sercem pokornym, skromnym, cichym, zgodnym, cierpliwym, miłosiernym, łaskawym, czułym i litościwym, tak abym zakosztował Ducha Świętego.

    Daj mi, dobry Boże, prawdziwą wiarę, mocną nadzieję i żarliwą miłość; taką miłość do Ciebie, dobry Boże, która przewyższałaby nieporównanie miłość siebie samego, abym nie kochał niczego co mogłoby Ci się nie podobać, lecz wszystko co kocham, abym kochał w Tobie.

    o. Marek Wójtowicz SJDeon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Modlitwa o dobry humor

    św. Tomasza Morusa

    Nysa OFM

    Panie, daj mi dobre trawienie i także coś do przetrawienia. Daj mi zdrowie ciała i pogodę ducha, bym mógł je zachować.
    Panie, daj mi prosty umysł, bym umiał gromadzić skarby ze wszystkiego, co dobre, i abym się nie przerażał na widok zła, ale raczej bym potrafił wszystko dobrze zrozumieć.
    Daj mi takiego ducha, który by nie znał znużenia, szemrania, wzdychania, skargi, i nie pozwól, bym się zbytnio zadręczał tą rzeczą tak zawadzającą, która się nazywa moim „ja”.
    Panie, daj mi poczucie humoru. Udziel mi łaski rozumienia żartów, abym potrafił odkryć w życiu odrobinę radości i mógł sprawiać radość innym.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 czerwca

    Święty Józef Cafasso, prezbiter

    Święty Józef Cafasso

    Józef Cafasso urodził się w Castelnuovo d’Asti w Piemoncie 15 stycznia 1811 r. Wychowany w duchu żywej wiary, po ukończeniu szkoły średniej w Chieri udał się do miejscowego niższego seminarium, a potem na studia teologiczne do Turynu. 22 września 1833 r. został wyświęcony na kapłana, mając wówczas zaledwie 22 lata. Nie piastował żadnych urzędów, był zawsze kapłanem cichym, a jednak miał wpływ na cały kler piemoncki. Zdrowie miał wątłe (cierpiał na chorobę kręgosłupa), ale w jego czarnych oczach bił żar apostolski.
    Józef wstąpił po święceniach do Instytutu Teologii Moralnej, niedawno powstałego w Turynie. Młodzi kapłani prowadzili w nim wspólne życie razem z profesorami. Równocześnie założyciel Instytutu, ks. Alojzy Guala, zaprawiał młodych kapłanów do działalności duszpasterskiej. Uczyli oni opuszczoną młodzież prawd wiary, chodzili do więzień dla nieletnich i dla dorosłych, nawiedzali szpitale, a także towarzyszyli skazanym na śmierć w ostatnich chwilach ich życia. Po śmierci założyciela Instytutu, Józef objął stanowisko rektora. W swojej pracy spotkał ludzi, w przyszłości wyniesionych na ołtarze. Był przewodnikiem duchowym św. ks. Jana Bosko i wspierał w powołaniu swojego siostrzeńca, bł. Józefa Allamano, założyciela Misjonarzy Consolata. W gorących czasach (rewolucja Garibaldiego, koronacja Wiktora Emanuela) Józef Cafasso nie dał się ponieść wirowi politycznemu. Zachęcał kapłanów, aby pilnowali swojego posłannictwa, a nie angażowali się w ruch rewolucyjny.
    Z własnej woli nawiedzał więzienia, które w tamtych czasach były miejscami strasznymi. Opowiadał więźniom o Bożej miłości i miłosierdziu. Przez ponad 20 lat towarzyszył skazańcom w drodze na szafot (egzekucje wykonywano publicznie), nazywając ich czule “szubienicznymi świętymi”, ponieważ byli wieszani bezpośrednio po spowiedzi. Mieszkańcy Turynu nadali mu przydomek kapelana szafotu.
    Po krótkiej chorobie Józef pożegnał ziemię 23 czerwca 1860 r. w wieku zaledwie 49 lat. Najlepiej scharakteryzował go Jan Bosko w jednym z przemówień po jego śmierci: “Był modelem życia kapłańskiego, nauczycielem kapłanów, ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiącym, pociechą konającym, dźwignią dla więźniów, zbawieniem dla skazanych, przyjacielem wszystkich, wielkim dobroczyńcą ludzkości”. Pius XI z okazji beatyfikacji w 1925 r. nazwał Józefa Cafasso “perłą kleru Italii”. Pius XII dokonał jego uroczystej kanonizacji w 1947 roku. W roku 1948 tenże papież ogłosił św. Józefa Cafasso patronem więzień i więźniów oraz współpatronem Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Bolesnej Pocieszenia (Consolata).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 czerwca

    Święty Jan Chrzciciel

    Święty Jan ChrzcicielI

    mię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36).
    Św. Łukasz przekazuje nam w Ewangelii następującą informację: “Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1, 80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumran swoją wspólnotę. Kiedy miał już lat 30, wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Podjął to dzieło nad Jordanem, nad brodem w pobliżu Jerycha. Czasem przenosił się do innych miejsc, np. Betanii (J 1, 28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (J 3, 23). Swoje nauczenie rozpoczął w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3, 1), czyli w 30 r. naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.

    Święty Jan Chrzciciel

    Jako herold Mesjasza Jan podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy przynależność do potomstwa Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał chrztu pokuty (Łk 3, 7-14; Mt 3, 7-10; Mk 1, 8). Garnęła się do niego “Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3, 5; Mk 1, 5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że “Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów” (Mt 3, 11). Na prośbę Chrystusa, który przybył nad Jordan, Jan udzielił Mu chrztu. Potem niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: “Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29. 36). Na skutek tego wyznania, przy Chrystusie Panu zjawili się dwaj pierwsi uczniowie – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1, 37-40).
    Na działalność Jana szybko zwrócili uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1, 19; Mt 3, 7). Osobą Jana zainteresował się także władca Galilei, Herod II Antypas (+ 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Można się domyślać, że Herod wezwał Jana do swojego zamku, Macherontu. Gorzko jednak pożałował swojej ciekawości. Jan bowiem skorzystał z tej okazji, aby rzucić mu prosto w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6, 18). Rozgniewany król, z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał Jana aresztować. W dniu swoich urodzin wydał ucztę, w czasie której, pijany, pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, czegokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14, 1-12). Jan miał wtedy trzydzieści kilka lat.

    Święty Jan Chrzciciel

    Jezus wystawił Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: “Coście wyszli oglądać na pustyni? (…) Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 7-11; Łk 7, 24-27).Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia.
    W Janie Chrzcicielu uderza jego świętość, życie pełne ascezy i pokuty, siła charakteru, bezkompromisowość. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele. Jemu dedykowana jest bazylika rzymska św. Jana na Lateranie, będąca katedrą papieża. Jan Chrzciciel jest patronem Austrii, Francji, Holandii, Malty, Niemiec, Prowansji, Węgier; Akwitanii, Aragonii; archidiecezji warszawskiej i wrocławskiej; Amiens, Awinionu, Bonn, Florencji, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Lipska, Lyonu, Neapolu, Norymbergi, Nysy, Wiednia, Wrocławia; jest patronem wielu zakonów, m. in. joannitów (Kawalerów Maltańskich), mnichów, dziewic, pasterzy i stad, kowali, krawców, kuśnierzy, rymarzy; abstynentów, niezamężnych matek, skazanych na śmierć. Jest orędownikiem podczas gradobicia i w epilepsji.

    Święty Jan Chrzciciel

    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako dziecko, młodzieniec lub mąż ascetyczny, ubrany w skórę zwierzęcą albo płaszcz z sierści wielbłąda. Jego atrybutami są: Baranek Boży, baranek na ramieniu, na księdze lub u stóp, baranek z kielichem, chłopiec bawiący się z barankiem, głowa na misie, krzyż. W tradycji wschodniej, zwłaszcza w ikonach, ukazywany jest jako zwiastun ze skrzydłami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Świętogórska
    z Gostynia

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Dorota z Mątowów, wdowa
      •  Błogosławiona Maria Lhuilier, dziewica i męczennica
      •  Święty Wilhelm z Vercelli, opat
    ***
    Najświętsza Maryja Panna Świętogórska z Gostynia

    Cudowny obraz Matki Bożej Świętogórskiej, Róży Duchownej, znajdujący się w sanktuarium w Gostyniu, jest dziełem nieznanego wielkopolskiego artysty. Namalowany został prawdopodobnie na cyprysowej desce (145×107 cm), pochodzi z 1540 r. i posiada dużą wartość artystyczną. Przedstawia Matkę Bożą piastującą Dzieciątko Jezus na lewym ramieniu. W prawej ręce Maryja trzyma kwiat białej róży. Matkę i Dzieciątko artysta umieścił jakby na balkonie, z którego roztacza się widok na dawniejszy kościółek na Świętej Górze i na miasteczko Gostyń z połowy XVI wieku. Suknia Matki Bożej i płaszcz są bogato pofałdowane i obszyte ozdobnymi złocistymi bortami. Około bioder widoczna jest ciemnozielona przepaska z napisem: “Witaj Boża Rodzicielko”. Twarz i szyję Maryi okala delikatna, biała materia, wychylająca się spod fałdy płaszcza. W obrazie zwraca uwagę korona na głowie Madonny i druga, uniesiona przez aniołów. Wyraz twarzy i oczu Maryi jest pełen troski i miłosiernego pytania. Dziecię Jezus, poważne i pełne majestatu, trzyma w lewej ręce księgę – symbol nauczycielskiego posłannictwa, drugą rękę opiera na kuli z krzyżem – symbolu władzy i panowania nad światem.
    Łaskami słynący obraz znajduje się obecnie w pięknej bazylice, zbudowanej według planów włoskiego architekta Baltazara Longhena, twórcy weneckiej świątyni Santa Maria della Salute w XVIII wieku. Duchem i racją bytu tej pięknej świątyni jest kult Najświętszej Maryi Panny, który istniał od niepamiętnych czasów. Prawdopodobnie dawniej była czczona tu gotycka, polichromowana pieta, znajdująca się do dziś w jednym z bocznych ołtarzy.
    W czasie potopu szwedzkiego obraz MB Świętogórskiej wywieziono na Śląsk. W okresie Kulturkampfu w roku 1876, z rozkazu władz pruskich, wypędzono z Gostynia księży filipinów, a kościół zamknięto. Po 12 latach kościół otwarto, zabroniono jednak przybywać pielgrzymkom. Zakaz trwał do odzyskania niepodległości, czyli do 1918 roku. W rok później powrócili filipini, a kult Matki Bożej tak się rozwijał, że 24 czerwca 1928 r. kardynał August Hlond dokonał uroczystej koronacji obrazu Matki Bożej.
    Dzisiaj Święta Góra jest istotnym ośrodkiem życia religijnego Wielkopolski. Odbywają się tu przez cały rok zamknięte rekolekcje stanowe, niedzielne dni skupienia, spotkania różnych grup pracujących aktywnie w Kościele. Święta Góra jest ośrodkiem walki o trzeźwość narodu. Księża filipini z wielką troską i odpowiedzialnością przyjmują też grupy pielgrzymkowe, zarówno wielotysięczne w dniach odpustowych , jak i małe, przybywające przez cały rok.
    Matka Boża, niezależnie od miejsca, w którym gromadzi swoje dzieci, jest zawsze ta sama. Niewątpliwie pragnie przedstawiać swojemu Synowi nasze prośby i dlatego możemy je zanosić w różnych sprawach i potrzebach. Ale nigdy nie wolno zapominać o tym, że jako nasza troskliwa Matka chce nam przede wszystkim wskazywać drogę do Syna. Ona, Stolica Mądrości, Matka Dobrej Rady, zawsze podpowiada nam to, co służy naszemu zbawieniu; mówi przeto ustawicznie: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam (Syn) powie” (J 2, 5). Co więcej, przykładem swego życia uczy nas praktycznie, jak w życiu codziennym mamy pełnić wolę Bożą. W całym swoim życiu występuje w roli pokornej służebnicy Pańskiej: “Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 czerwca

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Jan i Paweł
      •  Błogosławiony Andrzej Jacek Longhin, biskup
      •  Błogosławiony Jakub z Ghaziru, prezbiter
    ***
    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    Josemaría Escrivá urodził się w Barbastro (w Hiszpanii) 9 stycznia 1902 roku. Rodzice – pobożni i przykładni katolicy – ochrzcili go cztery dni po narodzinach. Był drugim z sześciorga rodzeństwa, radosnym, żywym i szczerym dzieckiem oraz dobrym, bystrym i inteligentnym uczniem. Bóg bardzo szybko zaczął hartować duszę Josemaríi w kuźni bólu: w latach 1910-1913 umierają trzy jego młodsze siostry, w 1914 r. rodzina zostaje zrujnowana ekonomicznie.
    Zimą, na przełomie 1917-1918 roku, zdarzyło się coś, co wpłynęło decydująco na przyszłe losy Josemaríi Escrivy: w czasie Bożego Narodzenia w miasteczku spadł śnieg. Niedługo potem Josemaría spostrzegł na nim ślady bosych stóp. Dostrzegłszy wielkie poświęcenie karmelity bosego, do którego należały te ślady, Josemaría postanowił zostać kapłanem, aby stać się bardziej dyspozycyjnym dla Boga. 27 listopada 1924 roku nagle umarł jego ojciec. 28 marca 1925 r. Josemaría został wyświęcony na kapłana. W kwietniu 1927 r. przeniósł się do Madrytu, aby tam doktoryzować się w prawie cywilnym. Tutaj, 2 października 1928 roku, podczas rekolekcji przeżywa wizję dzieła, do którego Bóg go powołuje. Ten dzień przyjmuje się za datę założenia Opus Dei (Dzieła Bożego), w którym świeccy mężczyźni i kobiety uczą się dążyć do świętości na drodze zwykłej codzienności i zajęć. Od tej chwili zaczyna pracować nad tym dziełem, a jednocześnie kontynuuje posługę kapłańską, zwłaszcza wśród ubogich i chorych. Ponadto studiuje w Madrycie i udziela lekcji, by utrzymać matkę i rodzeństwo.

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    W 1946 roku na stałe przenosi się do Rzymu, gdzie broni doktoratu z teologii. Tam też zostaje mianowany konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Ojca Świętego. Z Rzymu wyjeżdża do różnych krajów Europy, a w 1970 roku do Meksyku, by tam umacniać Opus Dei. Umiera w Rzymie na zawał serca 26 czerwca 1975 r.
    Napisany przez niego zbiór medytacji zatytułowany Droga zalicza się do klasyki duchowości. W chwili jego śmierci Opus Dei jest już obecne na pięciu kontynentach, liczy ponad 60 tysięcy wiernych z osiemdziesięciu narodowości. Obecnie liczy ponad 80 tys. członków: duchownych i świeckich na całym świecie. Ma wielkie zasługi dla ożywienia Kościoła i jego obecności w różnych środowiskach zawodowych na wszystkich kontynentach. Członkami Opus Dei są m.in. prymas Peru, kard. Juan Luis Cipriani Thorne z Limy i były rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls.Po śmierci Josemaríi Escrivy tysiące wiernych zwróciło się do papieża z prośbą o otwarcie procesu kanonizacyjnego. 17 maja 1992 r. w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych przybyłych z całego świata, św. Jan Paweł II wyniósł Josemaríę Escrivę na ołtarze. 21 września 2001 r. Zgromadzenie Zwyczajne Kardynałów i Biskupów, członków Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, jednogłośnie stwierdziło cudowny charakter uzdrowienia przypisywanego bł. Josemaríi. Dekret uznający cud odczytany został w obecności papieża 20 grudnia 2001 r. Kanonizacja odbyła się 6 października 2002 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    26 czerwca

    Święty Zygmunt Gorazdowski, prezbiter

    Święty Zygmunt Gorazdowski, «ksiądz dziadów»

    Zygmunt Karol Gorazdowski z Gorazdowa, herbu Prawdzic, urodził się w Sanoku 1 listopada 1845 r. Był drugim z siedmiorga dzieci Feliksa i Aleksandry z Łazowskich h. Łada. Pierwsze miesiące życia spędził w majątku swojej babki, cudem unikając śmierci w czasie rzezi galicyjskiej (powstanie chłopów zachodniej Galicji w lutym i marcu 1846 r. przeciwko ziemianom, sterowane przez austriackiego zaborcę). Przebywając w ukryciu, zachorował na gruźlicę, która towarzyszyła mu przez całe późniejsze życie. Szkołę elementarną i gimnazjum ukończył w Przemyślu, dokąd przeniosła się jego rodzina. W 1863 r. uciekł z gimnazjum, by wziąć udział w powstaniu styczniowym. Po jego klęsce wrócił do rodzinnego domu, by kontynuować naukę. Po ukończeniu gimnazjum podjął studia prawnicze na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie.
    W 1865 r. postanowił zostać kapłanem. Przerwał studia na drugim roku i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie. Po jego ukończeniu przez dwa lata leczył nawrót gruźlicy. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1871 r. w katedrze lwowskiej. Pracował jako wikariusz m.in. w Tartakowie, Wojniłowie, Bukaczowce, Gródku Jagiellońskim i Żydaczowie. W tym czasie dał się poznać jako autor pism i opracowań religijno-katechetycznych, adresowanych głównie do dzieci i młodzieży. Były one wysoko cenione przez przełożonych, a jego Katechizm dla szkół ludowych był zalecany w diecezji przemyskiej jako “najodpowiedniejszy podręcznik przy nauce religii”. Młody kapłan ujmował wszystkich otwartością i wrażliwością na potrzeby człowieka.
    W 1877 r. ks. Gorazdowski został przeniesiony do Lwowa, gdzie pracował w kilku parafiach i prowadził działalność charytatywną. Zakładał liczne towarzystwa miłosierdzia, a w 1882 r. sprowadził z Tarnopola Siostrzyczki Ubogich, które podjęły się prowadzenia “taniej kuchni ludowej”. Dały one początek założonemu w 1884 r. Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia św. Józefa, zwanemu popularnie józefitkami, prowadzącemu kolejne dzieła dobroczynne. Oprócz Domu Pracy i Zakładu dla Nieuleczalnie Chorych i Rekonwalescentów ks. Gorazdowski założył także internat dla studentów Seminarium Nauczycielskiego i Zakład Dzieciątka Jezus, w którym, jako pierwszym w kraju, opiekę znajdowały porzucone niemowlęta (do końca życia założyciela znalazło tam opiekę około 3 tysięcy dzieci). Stworzył również Towarzystwo Opieki nad Niemowlętami, które objęło opieką ubogie matki wychodzące z lwowskiego zakładu położniczego i ich dzieci. W Zakładzie Dzieciątka Jezus bezpłatny dach nad głową, wyżywienie oraz opiekę duchową, a czasem i pomoc w resocjalizacji znajdowały także kobiety z małymi dziećmi. Niemowlęta porzucone, po ukończeniu pierwszego roku życia były odsyłane na koszt zakładu do rodzin zastępczych mieszkających na wsi. Przebywały tam do szóstego roku życia, a jeśli było to możliwe, mogły pozostać w takiej rodzinie na stałe. W przeciwnym razie o ich dalszy los troszczyły się siostry, umieszczając je w zakładach wychowawczych. System ten mógł funkcjonować wyłącznie dzięki ks. Gorazdowskiemu, który nie ustawał w zjednywaniu dobroczyńców i zdobywaniu niezbędnych środków.
    Z jego inicjatywy powstał we Lwowie Związek Katolickich Towarzystw Dobroczynnych, którego został wiceprezesem. W miarę rozwoju zgromadzenia zakonnego ks. Gorazdowski uruchamiał kolejne jego placówki w różnych miastach Galicji, m.in. w Sokalu, Krośnie, Kaliszu, Czortkowie, Dolinie i Tarnowie. Jako proboszcz parafii św. Mikołaja we Lwowie prowadził też działalność charytatywną na własną rękę. Jego plebania zawsze była otwarta dla lwowskiej biedoty. Żebracy ściągali tu z całego miasta, bo wiedzieli, że “ksiądz dziadów”, jak go powszechnie nazywano, nie przegoni ich, mimo że sam żył ubogo. Jadał niezwykle skromnie. Chodził w starej, zniszczonej bieliźnie, sutannie i płaszczu. Józefitki starały się dbać o swojego założyciela, ale otrzymane od nich odzienie rozdawał ubogim.
    Jego konfesjonał był zawsze oblężony. Penitenci mogli się do niego zgłaszać o każdej porze, a i on odwiedzał w domach najbardziej zatwardziałych grzeszników, zachęcając ich do skorzystania z sakramentu pojednania. Ks. Gorazdowski założył także katolicką szkołę polsko-niemiecką i sprowadził do pracy w niej Braci Szkół Chrześcijańskich. Odpowiadając na wezwanie Ojca Świętego, by wydawać tanie dzienniki i pisma dla ludu, założył “Gazetę Codzienną”. Za obie te inicjatywy wiele wycierpiał od tych, którzy sprzeciwiali się takiej aktywności duchownych. Na szczęście miał wsparcie ze strony arcybiskupa lwowskiego, Józefa Bilczewskiego (który w przyszłości zostanie jednocześnie z ks. Gorazdowskim beatyfikowany i kanonizowany).
    Pod koniec życia ks. Gorazdowski cierpiał na niebezpieczną chorobę oczu, grożącą całkowitą utratą wzroku.
    Ks. Zygmunt Gorazdowski zmarł 1 stycznia 1920 r. we Lwowie, w domu generalnym zgromadzenia i został pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się w archidiecezji lwowskiej 29 czerwca 1989 r. 26 czerwca 2001 r. św. Jan Paweł II dokonał we Lwowie jego beatyfikacji. Dlatego w Polsce jego wspomnienie obchodzi się właśnie 26 czerwca (w innych krajach 1 stycznia, w rocznicę śmierci). 23 października 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI. Kanonizacja ta odbyła się na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., jako zwieńczenie Roku Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Nieustającej Pomocy

    Zobacz także:
      •  Święty Cyryl Aleksandryjski, biskup, patriarcha i doktor Kościoła
      •  Święta Emma z Gurk, wdowa
    ***
    Ikona NMP Nieustającej Pomocy

    Tytuł Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest na trwałe związany z dostojnym wizerunkiem Maryi, czczonym w Rzymie. Obraz namalowany na desce o wymiarach 54×41,5 cm, pochodzenia bizantyńskiego, przypomina niektóre stare ikony ruskie nazywane Strastnaja. Jego autorstwo jest przypisywane jednemu z najbardziej znanych malarzy prawosławnych wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro.
    Kiedy i w jakich okolicznościach obraz powstał, a potem dotarł do Rzymu – nie wiemy. Według niektórych źródeł został namalowany na Krecie w IX w.; inne dane mówią o wieku XII i pochodzeniu z Bizancjum lub z klasztoru na świętej Górze Athos. Według legendy, do Europy obraz został przywieziony przez bogatego kupca. Kiedy podczas podróży statkiem na morzu rozszalał się sztorm, kupiec ten pokazał obraz przerażonym współtowarzyszom. Ich wspólna modlitwa do Matki Bożej ocaliła statek. Po szczęśliwym przybyciu do Wiecznego Miasta ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, obsługiwanym przez augustianów. Z dokumentu z roku 1503 wynika, że w ostatnich latach XV w. wizerunek był już w Wiecznym Mieście czczony i uważany za łaskami słynący. Zwano go Madonna miracolosissima. Gdy w roku 1812 wojska francuskie zniszczyły kościół, mnisi wywędrowali do Irlandii. Po powrocie objęli kościół św. Euzebiusza. Kult cudownego obrazu uległ wówczas pewnemu zaniedbaniu, na co wielu się skarżyło.
    W grudniu 1866 r. Pius IX powierzył obraz redemptorystom, którzy umieścili go w głównym ołtarzu kościoła św. Alfonsa przy via Merulana. Od tego czasu datuje się niebywały rozkwit kultu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, propagowanego przez duchowych synów św. Alfonsa Marii Liguoriego. 23 czerwca 1867 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu. W roku 1876 powstało arcybractwo Maryi Nieustającej Pomocy i św. Alfonsa. Równocześnie mnożyły się kopie, które redemptoryści umieszczali w swoich kościołach w wielu krajach, w tym także na ziemiach polskich. Dla propagowania kultu ponad 100 autorów wydało rozmaite opracowania, powstały różnojęzyczne periodyki, poświęcone temu samemu celowi. Ogromne powodzenie miały także małe obrazki z odpowiednimi wezwaniami. Rozchodziły się one w wielomilionowych nakładach. W 1876 r. ustanowiono święto Maryi Nieustającej Pomocy na dzień 26 kwietnia, z czasem przeniesione na 27 czerwca.
    Sam obraz przedstawia cztery postacie: Maryję z Dzieciątkiem oraz świętych Archaniołów Michała (po lewej stronie obrazu) i Gabriela (po stronie prawej). Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice, granatowym płaszczu (zielonym po spodniej stronie) i w niebieskim nakryciu głowy, które przykrywa czoło i włosy. Na środkowej części welonu znajduje się złota gwiazda z ośmioma prostymi promieniami. Głowę Maryi otacza, charakterystyczny dla szkoły kreteńskiej, kolisty nimb. Oblicze Maryi jest lekko pochylone w stronę Dzieciątka Jezus trzymanego na lewej ręce. Prawą, dużą dłonią, o nieco dłuższych palcach, charakterystycznych dla obrazów typu Hodegetria (“wskazująca drogę”), Maryja obejmuje ręce Jezusa. Jej spojrzenie charakteryzuje czuły smutek, ale nie patrzy na swojego Syna, lecz wydaje się przemawiać do patrzącego na obraz. Miodowego koloru oczy i mocno podkreślone brwi dodają obliczu piękna i wyniosłości.
    Dzieciątko Jezus przedstawione jest w całości. Spoczywając na lewym ramieniu Matki, rączkami ujmuje mocno Jej prawą dłoń. Przyodziane jest w zieloną tunikę z czerwonym pasem i okryte czerwonym płaszczem. Opadający z nóżki prawy sandał pozwala dostrzec spód stopy, co może symbolizować prawdę, że będąc Bogiem, Jezus jest także prawdziwym człowiekiem. Ma kasztanowe włosy, a rysy Jego twarzy są bardzo dziecięce. Stopy i szyja Dzieciątka wyrażają jakby odruch nagłego lęku przed czymś, co ma niechybnie nadejść. Tym natomiast, co wydaje się przerażać małego Jezusa, jest wizja męki i cierpienia, wyrażona poprzez krzyż i gwoździe niesione przez Archanioła Gabriela. Po drugiej stronie obrazu Archanioł Michał ukazuje inne narzędzia męki krzyżowej: włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem.
    Maryja, pomimo że jest największą postacią obrazu, nie stanowi jego centralnego punktu. W geometrycznym środku ikony znajdują się połączone ręce Matki i Dziecięcia, przedstawione w taki sposób, że Maryja wskazuje na swojego Syna, Zbawiciela.Maryja jest Matką Kościoła, ludu Bożego, który Jej Syn nabył swoją najdroższą Krwią. Jest Matką każdego z nas. Niewątpliwie jest jeden nasz Pośrednik, według słów Apostoła: “Bo jeden jest Bóg; jeden też pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał samego siebie na okup za wszystkich” (1 Tm 2, 5-6). Nie przeszkadza to jednak bynajmniej, byśmy mogli mówić o macierzyńskiej roli Maryi w stosunku do wszystkich. Nie przyćmiewa ona żadną miarą i nie pomniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc: “Cały bowiem wpływ zbawienny Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego, i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusowych, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa całkowicie jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją. Nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia je” (KK, nr 60).
    “Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo zjednuje nam dary wiecznego zbawienia. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny. Dlatego to do Błogosławionej Dziewicy stosuje się w Kościele tytuły: Orędowniczki, Wspomożycielki, Pomocnicy, Pośredniczki. Rozumie się jednak te tytuły w taki sposób, że niczego nie ujmują one ani nie przydają godności i skuteczności działania Chrystusa jedynego Pośrednika… Kościół nie waha się jawnie wyznawać taką podporządkowaną rolę Maryi; ciągle jej doświadcza i zaleca ją sercu wiernych, aby oni wsparci tą macierzyńską opieką, jeszcze silniej przylgnęli do Pośrednika i Zbawiciela” (KK, nr 62).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 czerwca

    Święty Ireneusz, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Paweł I, papież
    ***
    Św. Ireneusz. Gorliwy obrońca czystości wiary
    fot. via Wikipedia, CC 0
    ***
    Ireneusz urodził się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir w Turcji) około 130 r. (chociaż podawane są też daty między 115 a 125 rokiem albo między rokiem 130 a 142). Był uczniem tamtejszego biskupa, św. Polikarpa – ucznia św. Jana Apostoła. W swoim dziele Przeciw herezjom Ireneusz pisze, że gdy był uczniem św. Polikarpa, ten był już starcem. Apostołował w Galii (teren dzisiejszej Francji). Stamtąd w 177 r. został wysłany przez chrześcijan do papieża Eleuteriusza z misją. Kiedy Ireneusz był w drodze do Rzymu, w mieście nastało krwawe prześladowanie, którego ofiarą padli św. Potyn, biskup Lyonu, i jego 47 towarzyszy. Kiedy Ireneusz powrócił do Lyonu (łac. Lugdunum), został powołany na biskupa tegoż miasta po św. Potynie. Jako wybitny teolog zwalczał w swoich pismach gnostyków, wykazując, że tylko Kościół przechował wiernie tradycję otrzymaną od Apostołów.
    Nie wiemy nic o działalności duszpasterskiej Ireneusza. Pozostawił jednak dzieło, które stanowi prawdziwy jego pomnik i wydaje najwymowniejsze świadectwo o wiedzy teologicznej autora, jak też o żarliwości apostolskiej o czystość wiary. Ireneusz używał greki. W swoim dziele Przeciw herezjom (które zachowało się w jednej z łacińskich kopii) przedstawił wszystkie błędy, jakie nękały pierwotne chrześcijaństwo. Jest to więc niezmiernie ważny dokument. Zbija on błędy i daje wykład autentycznej wiary. Zawiera nie tylko indeks herezji, ale także sumę tradycji apostolskiej i pierwszych Ojców Kościoła. Drugie dzieło, Dowód prawdziwości nauki apostolskiej, zachowało się w przekładzie na język ormiański. Ireneuszowi zawdzięczamy pojęcie Tradycji i sukcesji apostolskiej, a także spis papieży od św. Piotra do Eleuteriusza. Euzebiusz z Cezarei (pisarz i historyk Kościoła żyjący na przełomie III i IV w.) nie podaje, jaką śmiercią pożegnał życie doczesne w 202 r. Ireneusz, ale wyraźnie o jego męczeńskiej śmierci w czasach prześladowań Septymiusza Sewera piszą św. Hieronim (w. V) i św. Grzegorz z Tours (w. VI). Pochowany został w Lyonie, w kościele św. Jana, który później otrzymał jego imię. Relikwie zostały zniszczone przez hugenotów w 1562 r.

    Święty Ireneusz z Lyonu

    Kościół w Lyonie oddaje cześć św. Ireneuszowi jako doktorowi Kościoła i swemu głównemu patronowi. Dopiero jednak papież Benedykt XV w roku 1922 doroczną pamiątkę św. Ireneusza rozszerzył na cały Kościół.
    W ikonografii jest przedstawiany w stroju biskupa rytu rzymskiego z mitrą i pastorałem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 czerwca

    Święci Apostołowie Piotr i Paweł

    Święci Piotr i Paweł - książęta Kościoła

    Kościół umieszcza w jednym dniu uroczystość św. Pawła wraz ze św. Piotrem nie dlatego, aby równał go w prymacie z pierwszym zastępcą Chrystusa. Chodzi jedynie o podkreślenie, że obaj Apostołowie byli współzałożycielami gminy chrześcijańskiej w Rzymie, obaj w tym mieście oddali dla Chrystusa życie swoje oraz że w Rzymie są ich relikwie i sanktuaria. Najwięcej jednak zaważyła na połączeniu pamiątki obu Apostołów w jednym dniu opinia, dzisiaj uznawana za mylną, że obaj Apostołowie ponieśli śmierć męczeńską tego samego dnia. Już w roku 258 obchodzono święto obu Apostołów razem dnia 29 czerwca, tak na Zachodzie, jak też i na Wschodzie, co wskazywałoby na powszechne przekonanie, że był to dzień śmierci obu Apostołów. Taki bowiem był bardzo dawny zwyczaj, że święta liturgiczne obchodzono w dniu śmierci męczenników, a potem także (od w. IV) – wyznawców. Inna ze współczesnych teorii mówi, że 29 czerwca miało miejsce przeniesienie relikwii obu Apostołów do katakumb Kaliksta podczas prześladowań za cesarza Waleriana w celu schowania ich i uchronienia przed zniszczeniem.

    Święty Piotr Apostoł

    Właściwe imię Piotra to Szymon (Symeon). Pan Jezus zmienił mu imię na Piotr przy pierwszym spotkaniu, gdyż miało ono symbolizować jego przyszłe powołanie. Pochodził z Betsaidy, miejscowości położonej nad Jeziorem Genezaret (Galilejskim). Był bratem św. Andrzeja, Apostoła, który Szymona przyprowadził do Pana Jezusa niedługo po chrzcie w rzece Jordan, jaki Chrystus Pan otrzymał z rąk Jana Chrzciciela (Mt 10, 2; J 1, 41). To, że Chrystus Pan zetknął się z Andrzejem i Szymonem w pobliżu rzeki Jordan, wskazywałoby, że obaj bracia byli uczniami św. Jana (J 1, 40-42). Ojcem Szymona Piotra był Jona (lub Jan), rybak galilejski. Kiedy Chrystus Pan włączył Piotra do grona swoich uczniów, ten nie od razu przystał do Pana Jezusa, ale nadal trudnił się pracą rybaka. Dopiero po cudownym połowie ryb definitywnie został przy Chrystusie w charakterze Jego ucznia wraz ze swoim bratem, Andrzejem (por. Łk 5, 1-11).
    Kiedy Piotr przystąpił do grona uczniów Pana Jezusa, był już człowiekiem żonatym i mieszkał w Kafarnaum u teściowej, którą Pan Jezus uzdrowił (Mk 1, 29-31; Łk 4, 38-39). Tradycja wczesnochrześcijańska wydaje się potwierdzać, że miał dzieci, gdyż wymienia jako jego córkę św. Petronelę. Nie jest to jednak pewne.

    Święty Piotr Apostoł

    Jezus bardzo wyraźnie wyróżniał Piotra wśród Apostołów. Piotr był świadkiem – wraz z Janem i Jakubem – wskrzeszenia córki Jaira (Mt 9, 23-26; Mk 5, 35-43; Łk 8, 49-56), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1-13; Mk 9, 2-13; Łk 9, 28-36) i modlitwy w Getsemani (Mt 26, 37-46; Mk 14, 33-42; Łk 22, 41-46). Kiedy Jezus zapytał Apostołów, za kogo uważają Go ludzie, otrzymał na to różne odpowiedzi. Kiedy zaś rzucił im pytanie: “A wy za kogo Mnie uważacie?” – usłyszał z ust Piotra wyznanie: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Za to otrzymał w nagrodę obietnicę prymatu nad Kościołem Chrystusa: “Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).
    Można byłoby wymienić jeszcze inne historie związane z Piotrem. Jezus ratuje Piotra, kiedy tonął w Jeziorze Galilejskim (Mt 14, 28-31). Piotr płaci podatek za Jezusa i za siebie monetą, wydobytą z pyszczka ryby (Mt 17, 24-27); od Piotra Pan Jezus zaczyna mycie nóg Apostołom przy Ostatniej Wieczerzy (J 13, 6-11). Przed pojmaniem Mistrza Piotr zapewnia Go o swojej dla Niego wierności (Mt 26, 33). W Getsemani występuje w obronie Jezusa i ucina ucho słudze arcykapłana, Malchusowi (Mt 26, 51-54; Mk 14, 47; Łk 22, 49-50; J 18, 10-11). On jeden, wraz z Janem, idzie za Chrystusem aż na podwórze arcykapłana. Jednak tu, rozpoznany, trzykrotnie wyrzeka się ze strachu Jezusa, dwukrotnie potwierdzając to zaparcie się Chrystusa przysięgą. Kiedy zapiał kogut, przypomniał sobie przepowiednię Mistrza i gorzko zapłakał (Mt 26, 69-75; Mk 14, 66-72; Łk 22, 54-62; J 18, 15-27).

    Święty Piotr otrzymuje klucze Królestwa

    Przed odejściem do nieba Pan Jezus zlecił Piotrowi najwyższą władzę pasterzowania nad Jego Apostołami i pozostałymi wiernymi wyznawcami (J 21, 15-19). Apostołowie od początku podjęli te słowa i uznali w Piotrze pierwszego spośród siebie. We wszystkich wykazach apostolskich Piotr jest zawsze stawiany na pierwszym miejscu (Mt 10, 2; Mk 3, 16; Łk 6, 14; Dz 1, 13). Pisma Nowego Testamentu wymieniają go 150 razy. Piotr proponuje Apostołom przyłączenie do ich grona jeszcze jednego w miejsce Judasza (Dz 1, 15-26). Piotr pierwszy przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego i pozyskuje sporą liczbę pierwszych wyznawców (Dz 2, 14-36). Uzdrawia chromego od urodzenia i nawraca kilka tysięcy ludzi (Dz 3, 1-26). Zakłada pierwszą gminę chrześcijańską w Jerozolimie i sprawuje nad nią władzę sądowniczą (Dz 5, 1-11). To jego Chrystus poucza w tajemniczym widzeniu, że ma także przyjmować pogan i nakazuje mu udać się do domu oficera rzymskiego, Korneliusza (Dz 10, 1-48). Na Soborze apostolskim Piotr jako pierwszy przemawia i decyduje, że należy iść także do pogan, a od nawróconych z pogaństwa nie należy żądać wypełniania nakazów judaizmu, obowiązujących Żydów (Dz 15, 1-12). W myśl zasady postawionej przez Pana Jezusa: “Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada” (Mt 26, 31) – właśnie Piotr stał się głównym przedmiotem nienawiści i pierwszym obiektem prześladowań. Został nawet pojmany i miał być wydany przez króla Heroda Agryppę I Żydom na stracenie. Jednak anioł Pański wybawił go cudownie od niechybnej śmierci (Dz 12, 1-17).
    Niebawem po uwolnieniu Piotr udał się do Antiochii, gdzie założył swoją stolicę (Ga 2, 11-14). Stamtąd podążył do Małej Azji i Koryntu (2 P 1, 1), aby wreszcie osiąść na stałe w Rzymie. Tu także poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona ok. 64 roku, umierając na krzyżu, jak mu to zapowiedział Chrystus (J 21, 18-19). O pobycie Piotra w Rzymie i jego śmierci piszą między innymi: św. Klemens Rzymski (+ ok. 97), List do Koryntian, 5; św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 117), List do Rzymian 4, 3; św. Dionizy z Koryntu (+ 160); św. Ireneusz (+ 202); Euzebiusz – Historia Kościoła 2, 25, 8; św. Kajus Rzymski (+ 296) i wielu innych.

    Święty Piotr Apostoł

    Św. Piotr zostawił dwa listy, które należą do ksiąg Pisma świętego Nowego Testamentu. Dyktował je swojemu uczniowi Sylwanowi (1 P 5, 12). Wyróżniają się one niezwykłą plastyką i ekspresją. Jako zwierzchnik Kościoła Piotr ma odwagę przestrzec wiernych przed zbyt dowolnym tłumaczeniem pism Pawła Apostoła (2 P 3, 14-16). Pierwszy list Piotr pisał ok. 63 r., przed prześladowaniem wznieconym przez Nerona. Pisał go z Rzymu. Drugi list, pisany również z Rzymu, prawdopodobnie został zredagowany w więzieniu, gdyż Piotr pisze o swojej rychłej śmierci. Tak więc list powstał w 64 lub 67 roku (2 P 1, 14).
    O wielkiej popularności św. Piotra świadczą liczne apokryfy. Na pierwszym miejscu należy do nich Ewangelia Piotra, której fragment udało się przypadkowo odnaleźć w roku 1887 w Achmin w Górnym Egipcie. Mogła powstać już w latach 120-130 po Chrystusie. Kerygma Piotra – to rodzaj homilii. Powstała ona również ok. roku 130 i ma zabarwienie gnostyckie. Apokalipsa św. Piotra należała kiedyś do najbardziej znanych apokryfów. Pochodzi ona również z początków chrześcijaństwa, odnaleziona została w roku 1887 wraz z Ewangelią Piotra. Zawiera opis sądu i losu dusz po śmierci. Wreszcie apokryf już znacznie późniejszy, z V w., Dzieje Piotra i Pawła. Autor tak niepodzielnie łączy losy obu Apostołów, że oznacza datę ich śmierci nie tylko w jednym roku, ale nawet w jednym dniu. Nadto według autora obydwaj Apostołowie zostali pochowani w jednym miejscu. Wyznaczoną przez autora tego apokryfu datę śmierci przyjęło Martyrologium Rzymskie.

    Śmierć św. Piotra Apostoła

    Św. Piotr poniósł śmierć męczeńską według podania na wzgórzu watykańskim. Miał być ukrzyżowany według świadectwa Orygenesa głową w dół na własną prośbę, gdyż czuł się niegodnym umierać na krzyżu jak Chrystus. Cesarz Konstantyn Wielki wystawił ku czci św. Piotra nad jego grobem bazylikę. Obecna bazylika Św. Piotra w Rzymie pochodzi z wieku XVI-XVII, zbudowana została w latach 1506-1629. Teren wokół bazyliki należy do Państwa Watykańskiego, istniejącego w obecnym kształcie od roku 1929 jako pozostałość dawnego państwa papieży. Liczy ono 0,44 km2 powierzchni i zamieszkuje je ok. 1000 ludzi. Bazylika wystawiona na grobie św. Piotra jest symbolem całego Kościoła Chrystusa. Rocznie nawiedza ją kilkanaście milionów pielgrzymów i turystów z całego świata. W czasie prac archeologicznych przeprowadzonych w podziemiach bazyliki św. Piotra w latach 1940-1949 znaleziono pod konfesją (pod głównym ołtarzem bazyliki) grób św. Piotra.
    Oprócz tej najsłynniejszej świątyni, wystawionej ku czci św. Piotra Apostoła, w samym Rzymie istnieją ponadto: kościół św. Piotra na Górze Złotej (Montorio), czyli na Janikulum, zbudowany na miejscu, gdzie Apostoł miał ponieść śmierć męczeńską; kościół św. Piotra w Okowach, wystawiony na miejscu, gdzie św. Piotr miał być więziony; kościół świętych Piotra i Pawła; kościółek “Quo vadis” przy Via Appia, wystawiony na miejscu, gdzie Chrystus według podania miał zatrzymać Piotra, usiłującego opuścić Rzym.Św. Piotr, pierwszy papież, jest patronem m. in. diecezji w Rzymie, Berlinie, Lozannie; miast: Awinionu, Biecza, Duszników Zdroju, Frankfurtu nad Menem, Genewy, Hamburga, Nantes, Poznania, Rygi, Rzymu, Trzebnicy; a także blacharzy, budowniczych mostów, kowali, kamieniarzy, marynarzy, rybaków, zegarmistrzów. Wzywany jako orędownik podczas epilepsji, gorączki, febry, ukąszenia przez węże.W ikonografii św. Piotr ukazywany jest w stroju apostoła, jako biskup lub papież w pontyfikalnych szatach. Od IV w. (medalion z brązu – Watykan, mozaika w S. Clemente) ustalił się typ ikonograficzny św. Piotra – szerokie rysy twarzy, łysina lub lok nad czołem, krótka, gęsta broda. Od XII wieku przedstawiany jest jako siedzący na tronie. Atrybutami Księcia Apostołów są: anioł, kajdany, dwa klucze symbolizujące klucze Królestwa Bożego, kogut, odwrócony krzyż, księga, łódź, zwój, pastorał, ryba, sieci, skała – stanowiące aluzje do wydarzeń w jego życiu, tiara w rękach.

    Święty Paweł Apostoł

    Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji – Mała Azja (Dz 21, 39; 22, 3). Urodził się jako obywatel rzymski, co dawało mu pewne wyróżnienie i przywileje. W naglących wypadkach umiał z tego korzystać (Dz 16, 35-40; 25, 11). Nie wiemy, jaką drogą Paweł to obywatelstwo otrzymał: być może, że całe miasto rodzinne cieszyło się tym przywilejem; możliwe, że rodzina Apostoła nabyła lub po prostu kupiła sobie ten przywilej, bowiem i tą drogą także można było otrzymać obywatelstwo rzymskie w owych czasach (Dz 22, 28).
    Szaweł urodził się w Tarsie ok. 8 roku po narodzeniu Chrystusa (niektórzy badacze podają czas między 5 a 10 rokiem). Jego rodzina chlubiła się, że pochodziła z rodu Beniamina, co także i Paweł podkreślał z dumą (Rz 11, 1). Dlatego otrzymał imię Szaweł (spolszczona wersja hebrajskiego Saul) od pierwszego i jedynego króla Izraela z tego rodu (panował w wieku XI przed Chrystusem). Rodzina Szawła należała do faryzeuszów – najgorliwszych patriotów i wykonawców prawa mojżeszowego (Dz 23, 6). Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Po ukończeniu miejscowych szkół – a trzeba przyznać, że Paweł zdradza duże oczytanie (por. Tt 1, 12) – w wieku ok. 20 lat udał się Apostoł do Palestyny, aby w Jerozolimie “u stóp Gamaliela” pogłębiać swoją wiedzę skrypturystyczną i rabinistyczną (Dz 22, 3). Nie znał Jezusa. Wiedział jednak o chrześcijanach i szczerze ich nienawidził, uważając ich za odstępców i odszczepieńców. Dlatego z całą satysfakcją asystował przy męczeńskiej śmierci św. Szczepana (Dz 7, 58). Nie mając jednak pełnych lat 30, nie mógł wykonywać wyroku śmierci na diakonie. Pilnował więc szat oprawców i zapewne pilnie ich zachęcał, aby dokonali egzekucji (Dz 7, 58-60).

    Nawrócenie pod Damaszkiem

    Kiedy tylko Szaweł doszedł do wymaganej pełnoletności, udał się do najwyższych kapłanów i Sanhedrynu, aby otrzymać listy polecające do Damaszku. Dowiedział się bowiem, że uciekła tam spora liczba chrześcijan, chroniąc się przed prześladowaniem, jakie wybuchło w Jerozolimie (Dz 9, 1-3). Gdy Szaweł był blisko murów Damaszku, spotkał go Chrystus, powalił na ziemię, oślepił i w jednej chwili objawił mu, że jest w błędzie; że nauka, którą on tak zaciekle zwalczał, jest prawdziwą; że chrześcijaństwo jest wypełnieniem obietnic Starego Przymierza; że Chrystus nie jest bynajmniej zwodzicielem, ale właśnie tak długo oczekiwanym i zapowiadanym Mesjaszem. Było to w ok. 35 roku po narodzeniu Chrystusa, a więc drugim po Jego śmierci.
    Po swoim nawróceniu Szaweł został ochrzczony przez Ananiasza, któremu Chrystus polecił to w widzeniu (Dz 9, 10-18). Po chrzcie Szaweł rozpoczął nową erę życia: głoszenia Chrystusa. Najpierw udał się na pustkowie, gdzie przebywał prawdopodobnie kilka miesięcy. Tam Chrystus bezpośrednio wtajemniczył go w swoją naukę (Ga 1, 11-12). Paweł przestudiował i przeanalizował na nowo Stare Przymierze. Następnie, po powrocie do Damaszku, przez 3 lata nawracał jego mieszkańców. Zawiedzeni Żydzi postanowili zemścić się na renegacie i czyhali na jego zgubę. Zażądali więc od króla Damaszku Aretasa, by wydał im Szawła. Szaweł jednak uciekł w koszu spuszczonym z okna pewnej kamienicy przylegającej do muru miasta. Udał się następnie do Jerozolimy i przedstawił się Apostołom. Powitano go ze zrozumiałą rezerwą. Tylko dzięki interwencji Barnaby, który wśród Apostołów zażywał wielkiej powagi, udało się przychylnie nastawić Apostołów do Pawła. Ponieważ jednak także w Jerozolimie przygotowywano na Apostoła zasadzki, musiał chronić się ucieczką do rodzinnego Tarsu.

    Święty Paweł Apostoł

    Stamtąd wyprowadził Pawła na szerokie pola Barnaba. Razem udali się do Antiochii, gdzie chrześcijaństwo zapuściło już korzenie. Tamtejszej gminie nadali niezwykły rozwój przez to, że kiedy wzgardzili nimi Żydzi, oni udali się do pogan. Ci z radością przyjmowali Ewangelię tym chętniej, że Paweł i Barnaba zwalniali ich od obrzezania i prawa żydowskiego, a żądali jedynie wiary w Chrystusa i odpowiednich obyczajów. Zostali jednak oskarżeni przed Apostołami, że wprowadzają nowatorstwo. Doszło do konfliktu, gdyż obie strony i tendencje miały licznych zwolenników. Zachodziła obawa, że Apostołowie w Jerozolimie przychylą się raczej do zdania konserwatystów. Sami przecież pochodzili z narodu żydowskiego i skrupulatnie zachowywali prawo mojżeszowe.
    Na soborze apostolskim jednakże (49-50 r.) miał miejsce przełom. Apostołowie, dzięki stanowczej interwencji św. Piotra, orzekli, że należy pozyskiwać dla Chrystusa także pogan, że na nawróconych z pogaństwa nie należy nakładać ciężarów prawa mojżeszowego (Dz 15, 6-12). Było to wielkie zwycięstwo Pawła i Barnaby. Od tej pory Paweł rozpoczyna swoje cztery wielkie podróże. Wśród niesłychanych przeszkód tak natury fizycznej, jak i moralnej, prześladowany i męczony, przemierza obszary Syrii, Małej Azji, Grecji, Macedonii, Italii i prawdopodobnie Hiszpanii, zakładając wszędzie gminy chrześcijańskie i wyznaczając w nich swoich zastępców. Oblicza się, że w swoich czterech podróżach, wówczas tak bardzo wyczerpujących i niebezpiecznych, Paweł pokonał ok. 10 tys. km dróg morskich i lądowych. Pierwsza wyprawa miała miejsce w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; druga – w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecia – w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Aresztowany został w Jerozolimie w 60 r. Kiedy namiestnik zamierzał wydać Pawła Żydom, ten odwołał się do cesarza. Przebywał jednak w więzieniu w Cezarei Palestyńskiej ponad dwa lata, głosząc i tam Chrystusa. W drodze do Rzymu statek wiozący więźniów rozbił się u wybrzeży Malty. Na wyspie Paweł spędził trzy zimowe miesiące, w czasie których nawrócił mieszkańców. W Rzymie także jakiś czas spędził jako więzień, aż dla braku dowodów winy (Żydzi z Jerozolimy się nie stawili) został wypuszczony na wolność. Ze swojego więzienia w Rzymie Paweł wysłał szereg listów do poszczególnych gmin i osób. Po wypuszczeniu na wolność zapewne udał się do Hiszpanii (Rz 15, 24-25), a stamtąd powrócił do Achai. Nie wiemy, gdzie został ponownie aresztowany. Jednak sam fakt, że go tak pilnie poszukiwano, wskazuje, jak wielką powagą się cieszył.

    Święty Paweł Apostoł

    Ok. 67 (lub 66) roku Paweł poniósł śmierć męczeńską. Według bardzo starożytnego podania św. Paweł miał ponieść śmierć od miecza (jako obywatel rzymski). Nie jest znany dzień jego śmierci, za to dobrze zachowano w pamięci miejsce jego męczeństwa: Aquae Silviae za Bramą Ostyjską w Rzymie. Ciało Męczennika złożono najpierw w posiadłości św. Lucyny przy drodze Ostyjskiej. W roku 284 za czasów prześladowania, wznieconego przez cesarza Waleriana, przeniesiono relikwie Apostoła do katakumb, zwanych dzisiaj katakumbami św. Sebastiana przy drodze Apijskiej. Być może na krótki czas spoczęły tu także relikwie św. Piotra. Po edykcie cesarza Konstantyna Wielkiego (313) ciało św. Piotra przeniesiono do Watykanu, a ciało św. Pawła na miejsce jego męczeństwa, gdzie cesarz wystawił ku jego czci bazylikę pod wezwaniem św. Pawła.
    Z pism apokryficznych o św. Pawle można wymienić: Nauczanie Pawła o zabarwieniu gnostyckim. Dzieje Pawła w przekładzie koptyjskim odnalazł i opublikował C. Schmidt w roku 1905. Autor opisuje w nim wydarzenie znane z Dziejów Apostolskich, dołącza na pół fantastyczne dzieje św. Tekli oraz apokryficzną korespondencję św. Pawła z Koryntianami, wreszcie opis męczeństwa Apostoła. Według Tertuliana dzieje te napisał pewien kapłan z Małej Azji około roku 160-170. Autor za podszywanie się pod imię Apostoła został kanonicznie ukarany. Apokalipsa św. Pawła to opis podróży Pawła pod przewodnictwem anioła w zaświaty. Opisuje spotkanie w niebie z osobami, znanymi z Pisma świętego Starego i Nowego Przymierza, oraz w piekle – z osobami przewrotnymi. Dzieło to odnalazł Konstantyn Tischendorf w roku 1843 na Górze Synaj w tamtejszym klasztorze prawosławnym. Wreszcie dużą wrzawę wywołał kiedyś spór o Korespondencję św. Pawła z Seneką. Nawet św. Hieronim i św. Augustyn błędnie opowiedzieli się za autentycznością tego dzieła.

    Święty Paweł Apostoł

    Paweł jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.W czasie pontyfikatu papieża Benedykta XVI Kościół obchodził Rok św. Pawła w związku z jubileuszem 2000 lat od narodzin Apostoła Narodów (2008-2009).W ikonografii przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Uroczystość świętych apostołów Piotra i Pawła

    Uroczystość świętych apostołów Piotra i Pawła

    Św. Piotr i św. Paweł (fot. zatletic/depositphotos.com)

    ***

    Nie można sobie wyobrazić Kościoła bez tych dwóch gigantów wiary. Oni są na początku wspólnoty chrześcijańskiej w Rzymie. Choć różni wiekiem, statusem społecznym, to jednak oni wypełnili polecenie Chrystusa, aby zanieść Ewangelię aż po krańce ziemi. 29 czerwca Kościół we wspólnej uroczystości oddaje cześć świętym apostołom Piotrowi i Pawłowi.

    Szymon był rybakiem. Mieszkał z rodziną w Kafarnaum. W Ewangelii mamy wzmiankę o uzdrowieniu jego teściowej. Wczesnochrześcijańska tradycja podaje, że jego żoną była św. Perpetua, a córką św. Petronela.

    Imię Piotr, które Szymonowi nadał Jezus, oznacza jego misję. Usłyszał on bowiem: „Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).

    Jezus wyróżniał Piotra spośród innych apostołów. Jemu też powierzył specjalną misję utwierdzania braci w wierze i przewodzenia wspólnocie wierzących.

    Po Wniebowstąpieniu Jezusa i Zesłaniu Ducha Świętego Piotr faktycznie przewodzi wspólnocie Apostołów. Zakłada wspólnotę jerozolimską. Udaje się do Antiochii, którą obiera za swoją stolicę. Apostołuje w Azji Mniejszej i Grecji. Osiada w Rzymie, gdzie ponosi śmierć męczeńską w latach sześćdziesiątych pierwszego wieku.

    Św. Piotr jest autorem dwóch listów, które weszły do kanonu pism Nowego Testamentu. Badacze wskazują także na to, że Ewangelia św. Marka jest zapisem katechezy głoszonej przez Piotra.

    Jezus wyróżniał Piotra spośród innych apostołów. Jemu też powierzył specjalną misję utwierdzania braci w wierze i przewodzenia wspólnocie wierzących.

    Piotr poniósł śmierć męczeńską w Rzymie na wzgórzu watykańskim. Tam jest jego grób, na którym została zbudowana słynna bazylika jego imienia. Św. Piotr w ikonografii ukazywany jest w stroju apostoła lub w stroju pontyfikalnym. Jego atrybuty to między innymi anioł, kajdany, dwa klucze, kogut, sieci i skała, które są aluzją do wydarzeń z jego życia.

    Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji. Urodził się około roku 8 po Chrystusie. Był gorliwym faryzeuszem z pokolenia Beniamina. Był też obywatelem rzymskim. Zdobył solidne wykształcenie religijne.

    Nie spotkał Chrystusa w ziemskim życiu. W Jerozolimie pojawił się po Jego śmierci. Jako gorliwy faryzeusz uważał chrześcijan za odstępców od wiary i chciał ich zniszczyć. Po nawróceniu w słynnym spotkaniu z Jezusem pod Damaszkiem, przyjął chrzest i stał się apostołem nowej wiary.

    Paweł przemierzył ponad 10 tys. km po Morzu Śródziemnym i drogach lądowych ówczesnego cesarstwa rzymskiego. Był prześladowany, biczowany, kamieniowany. Głosił ewangelię w Syrii, w Małej Azji, w Grecji, Macedonii oraz Italii. Zakładał gminy chrześcijańskie i wyznaczał swoich zastępców.

    Został aresztowany w Jerozolimie około roku 60. Po odwołaniu się do wyroku cezara, został przewieziony do Rzymu. Tam poniósł śmierć męczeńską od miecza, jako obywatel rzymski, około roku 67.

    Paweł nie spotkał Chrystusa w ziemskim życiu. W Jerozolimie pojawił się po Jego śmierci. Jako gorliwy faryzeusz uważał chrześcijan za odstępców od wiary i chciał ich zniszczyć. Po nawróceniu w słynnym spotkaniu z Jezusem pod Damaszkiem, przyjął chrzest i stał się apostołem nowej wiary.

    Paweł jest autorem 13 pism Nowego Testamentu. W ikonografii ukazywany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybuty to koń, kość słoniowa i miecz.

    Już w połowie trzeciego wieku uroczystość obu Apostołów obchodzona była wspólnie. Piotr i Paweł są u początków chrześcijańskiej gminy w Rzymie. Tam zginęli śmiercią męczeńską, tam są ich groby i relikwie. Choć różni ich wiele, to jednak oni zanieśli Słowo Życia do centrum ówczesnego świata. Ich krew użyźniła glebę do wzrostu ziarna wiary. Dlatego Kościół czci w nich tradycję, sukcesję apostolską i charyzmat, prowadzenie przez Ducha Świętego, jako swoje fundamenty.

    o. Paweł Kosiński SJDEON.PL

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 czerwca

    Święci Pierwsi Męczennicy
    Świętego Kościoła Rzymskiego

    Zobacz także:
      •  Święty Władysław, król
      •  Błogosławiony Rajmund Lull, męczennik
      •  Błogosławiony January Maria Sarnelli, prezbiter
    ***
    Ostatnia modlitwa pierwszych chrześcijan

    Ze wszystkich miast, najwięcej męczenników poniosło śmierć i pochowano w Rzymie. Przez pierwszych 300 lat chrześcijaństwa to tu powstawały dekrety prześladowcze i tu je skwapliwie wykonywano. Kościoły i kaplice Rzymu kryją w swoim cieniu setki ich relikwii. Samych papieży, którzy za wiarę oddali swoje życie, jest około trzydziestu.
    Pierwsze prześladowanie, rozpętane przez cesarza Nerona w latach 64-67, było dużym zaskoczeniem – i nie ma żadnego rejestru osób, które oddały wtedy życie za Chrystusa. Liczba tych męczenników była ogromna, oblicza się ją na kilka tysięcy. Wyrafinowanymi mękami i torturami Neron chciał zrzucić na chrześcijan winę za podpalenie Rzymu, którego się dopuścił, aby na jego zgliszczach wystawić nowe, piękniejsze miasto. Przez masowe egzekucje chciał odwrócić od siebie całą nienawiść ludu rzymskiego. Dla oddania – tym po większej części bezimiennym – bohaterom wiary należnej czci w nowym kalendarzu liturgicznym zostało ustanowione w roku 1969 wspomnienie świętych Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Nawiązuje ono do uroczystości wczorajszej, kiedy to ofiarą tego właśnie prześladowania stali się książęta apostolscy, św. Piotr i św. Paweł. Najwybitniejszy historyk rzymski, Tacyt (+ 120), który uważał chrześcijan za sektę i jawnie okazywał wobec nich swoją niechęć i pogardę, pisał tak:”Zdarzyło się potem (rok 64) nieszczęście – nie wiadomo, czy z przypadku, czy przez złośliwość cezara (Nerona), bo obydwie wersje podają pisarze – ale cięższe i okropniejsze od wszystkich, jakie temu miastu gwałtowność pożarów wyrządziła. Ogień powstał w tej części cyrku, która przylegała do palatyńskiego i celijskiego wzgórza (…). I nikt nie śmiał pożarowi zapobiec wobec częstych pogróżek wielu, którzy gasić zabraniali, i ponieważ inni jawnie ciskali głownie, i głośno wołali, że są do tego upoważnieni – czy też chcąc swobodniej uprawiać grabież, czy też istotnie taki mieli rozkaz (…). Te zabiegi (zrzucenia ze siebie winy) chybiały celu, ponieważ rozeszła się pogłoska, że właśnie w chwili, gdy miasto stało w płomieniach, Neron wstąpił na scenę domowego teatru i opiewał zagładę Troi (…). Atoli ani pod wpływem zabiegów ludzkich, ani darowizn cezara (…) nie ustępowała hańbiąca pogłoska, lecz wierzono, że pożar był nakazany.
    Aby ją usunąć, podstawił Neron winowajców, najbardziej wyszukanymi kaźniami tych (…), których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza był na śmierć skazany przez prokuratora, Poncjusza Piłata; a przytłumiony na razie zabobon zgubny znowu wybuchnął nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy (…).
    Schwytano więc najpierw tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali (…). A śmierci im przydano urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów. Gdy zabrakło dnia, płonęli, służąc za nocne pochodnie” (…).Tacyt pisze także, że aresztowanych było “ogromne mnóstwo”, tak że “budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni” (Roczniki, XV, s. 38-45).Kościół pochyla się dzisiaj nad tymi, którzy w jego początkach, podczas prześladowań rzymskich, złożyli za wiarę ofiarę z życia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Pierwsze latorośle

    Kandyda, męczennica rzymska była żoną męczennika
Artemiusza, z którym miała córkę Paulinę, także
umęczoną za wiarę – jedna z pierwszych męczenniczek
chrześcijańskich w Rzymie

    Kandyda, męczennica rzymska była żoną męczennika Artemiusza, z którym miała córkę Paulinę, także umęczoną za wiarę – jedna z pierwszych męczenniczek chrześcijańskich w Rzymie

    ***

    30 czerwca Kościół wspomina Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Ich odwaga w wyznawaniu wiary była naprawdę imponująca. Wielu z tych zwykłych ludzi, najczęściej skazywanych na wymyślne męki, to bezimienni bohaterowie, o których nie znajdziemy nawet wzmianek w pokrytych kurzem aktach cesarskich

    W pierwszych wspólnotach chrześcijańskich w Rzymie męczennicy za wiarę cieszyli się ogromnym autorytetem, a nad ich symbolicznymi grobami czy miejscami pamięci wznoszono martyria, grobowce i bazyliki; tak było np. w przypadku Wawrzyńca, Sebastiana, Agnieszki i innych świętych.

    W naszych kościołach

    Pierwsi chrześcijanie z pietyzmem zabierali doczesne szczątki swoich współwyznawców składając je w katakumbach, a daty ich śmierci zapisywali w specjalnych katalogach jako dzień narodzin dla nieba. Za aprobatą papieży coraz częściej ciała męczenników przenoszono z należną im czcią ze zrujnowanych podziemnych katakumb do kościołów Rzymu i innych miast. Kiedy w VII wieku papież Bonifacy IV konsekrował rzymski Panteon zamieniając na kościół Matki Bożej od Męczenników, wszystkich zmarłych męczenników wspominano 13 maja.

    Relikwie pierwszych męczenników rozsyłano w darze lokalnym Kościołom „ku pokrzepienu serc”. Do dzisiaj zachowały się niektóre ich relikwiarze. W łańcuckiej farze znajdujemy umieszczone na ołtarzach bocznych nawy północnej szafkowe relikwiarze pochodzące z 1848 r., z czasów sprawowania opieki w parafii przez ojców jezuitów. Znajdują się w nich m.in. relikwie papieża Klemensa oraz Krescencjusza (chłopca, który nie chciał oddawać w Rzymie czci obcym bogom i dla postrachu został ścięty). W późnogotyckiej przeworskiej bazylice Ducha Świętego w głównym ołtarzu umieszczono relikwie świętych Marcina i Benedykta, Sewery i Lukundy, Maurycjusza i Prymitywy, św. Pawła. Pokaźną kolekcją relikwii świętych męczenników może poszczycić się bazylika kolegiacka w Brzozowie. W ołtarzu głównym znajdziemy relikwie ponad stu świętych. Ponad dwieście relikwii, w tym wielu z pierwszych wieków (m.in. męczennicy Kandydy oraz św. Marcelego) posiada ołtarz z bazyliki Ojców Dominikanów w Jarosławiu.

    Prześladowania cesarskie

    Pierwsze źródłowo potwierdzone prześladowania chrześcijan miały miejsce za panowania cesarza Nerona, który to oskarżyć ich miał o celowe podpalenie Rzymu. Wydaje się jednak, że rzeczywistym sprawcą podpalenia miasta był sam Neron, gdyż powodowany swoistą manią wielkości chciał wybudować nowe, wspaniałe miasto zostawiając po sobie pamiątkę „ku potomności”. W tym czasie zginęli dwaj apostołowie św. Piotr i św. Paweł. Kolejne wielkie prześladowania nastąpiły za cesarza Decjusza, który to w III stuleciu nakazał, aby wszyscy mieszkańcy Rzymu udowodnili wierność bogom rzymskim. Okrucieństwo stosował wobec duchownych, ekwitów i senatorów chrześcijańskich kolejny cesarz – Walerian. I wreszcie ostatnie tzw. Wielkie Prześladowanie miało miejsce za cesarza Dioklecjana, który na początku IV wieku kazał zburzyć chrześcijańskie domy spotkań, spalić święte księgi oraz odebrać chrześcijanom przywileje. Nakazywał także pod karą śmierci złożenie ofiar bogom rzymskim, sam oddając się pod protekcję Jowisza.

    Akta Męczenników

    Przesłuchania pierwszych chrześcijan prowadzone przed urzędnikami protokołowano, a ich wersje składane w archiwach posłużyły następnie pisarzom chrześcijańskim do stworzenia tzw. Akt Męczenników. Ale ta „literatura ku pokrzepieniu serc” pierwszych wspólnot chrześcijan była niebezpieczna dla rzymskich urzędników i władze zaczęły dokumenty niszczyć. Pisarze chrześcijańscy próbowali odtwarzać brakujące elementy nierzadko dopisując legendarne fakty. W XVII stuleciu badacze benedyktyńscy za kompletne uznali 120 opisy męczeńskich śmierci. W XX wieku za w pełni autentyczne uznano około 30 relacji z bezpośredniego męczeństwa. Pojawiały się też listy męczenników (tzw. Depositio martyrum) pisane przez sekretarza papieża Damazego I w IV stuleciu (zawarte w tzw. Chronografie rzymskim), a w V stuleciu pojawiło się pierwsze Martyrologium zawierające dane o każdym męczenniku pod danym dniem, przypisywane św. Hieronimowi. Udoskonaloną i uzupełnioną wersję Martyrologium Rzymskiego zatwierdził Sobór Trydencki w XVI stuleciu.

     Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – maj 2023

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 maja

    Święty Józef, Rzemieślnik

    Zobacz także:
      •  Święty August Schoeffler, męczennik
      •  Jeremiasz, prorok
    ***

    jozefrzemieslnik

    Święty Józef był mężem Maryi. Jego postać znamy z przekazów Ewangelii. Czcimy go dwukrotnie w ciągu roku: 19 marca – jako Oblubieńca Matki Bożej, a dzisiaj – jako wzór i patrona ludzi pracujących. 1 maja 1955 roku zwracając się do Katolickiego Stowarzyszenia Robotników Włoskich papież Pius XII proklamował ten dzień świętem Józefa rzemieślnika, nadając w ten sposób religijne znaczenie świeckiemu, obchodzonemu na całym świecie od 1892 r., świętu pracy. Odtąd tego dnia także Kościół akcentuje szczególną godność i znaczenie pracy. To wspomnienie jest wyrazem zrozumienia i poszanowania jej roli w duchowym rozwoju człowieka, a także okazją do złożenia hołdu tym jej wartościom, które pozwalają stosunki między ludźmi ją wykonującymi oprzeć na zasadach pokoju społecznego, dalekich od niezgody, gwałtu i nienawiści.
    Całe swoje życie św. Józef spędził jako rękodzielnik i wyrobnik w ciężkiej zarobkowej pracy. Ewangelie określają go mianem tektōn (łac. faber), przez co rozumiano wyrobnika – rzemieślnika od naprawy narzędzi rolniczych, przedmiotów drewnianych itp. Były to więc prace związane z budownictwem, z robotą w drewnie i w żelazie. Józef wykonywał je na zamówienie i w ten sposób utrzymywał Najświętszą Rodzinę. Ta właśnie praca stała się równocześnie dla niego źródłem uświęcenia. Był mistykiem nie przez kontemplację, przez uczynki pokutne czy przez dzieła miłosierdzia, ale właśnie przez codzienną pracę. Praca go uświęciła, gdyż wykonywał ją rzetelnie, wypełniał ją cicho i pokornie jako zleconą sobie od Boga misję na ziemi. Spełniał ją zapatrzony w Jezusa i Maryję. Dla nich żył, dla nich się trudził, dla nich był gotów do najwyższych ofiar. Taki powinien być styl pracy każdego chrześcijańskiego pracownika. Praca ma go uświęcać, ma być źródłem gromadzenia zasług dla nieba, podobnie jak to było w życiu św. Józefa.Pismo Święte nie tylko nie potępia pracy, ale ją zaleca i nakazuje, i to we wszelkich odmianach, także gdy chodzi o pracę fizyczną. Już pierwsi rodzice w raju pracowali: “Jahwe Bóg wziął człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2, 15). Księga Przysłów oddaje najwyższe pochwały kobiecie pracowitej i wylicza, jakie pożytki i dobrodziejstwa ma z tego mąż i cały dom (Prz 31, 10-31). Pismo święte natomiast gromi leniwych i ostrzega przed nimi: “Do mrówki udaj się, leniwcze, patrz na jej drogi… w lesie gromadzi swą żywność i zbiera swój pokarm za życia. Jak długo, leniwcze, chcesz leżeć? A kiedyż ze snu powstaniesz?” (Prz 6, 6-9). “Ręka leniwa sprowadza ubóstwo, ręka zaś pilnych wzbogaca” (Prz 10, 4). “Kto ziemię uprawia, nasyci się chlebem” (Prz 12, 11). “Lenistwo nie złowi zwierzyny, ludzka pilność cennym bogactwem” (Prz 12, 27). Św. Paweł wprost pisze: “Gdy byliśmy u was, nakazaliśmy wam tak: kto nie chce pracować, niech też nie je” (2 Tes 3, 10). Przypowieść Pana Jezusa o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-16) i o talentach (Mt 25, 14-30; Łk 19, 11-28) akcentuje, że człowiek za swoją pracę odpowiada nie tylko wobec społeczeństwa, ale także w sumieniu wobec Pana Boga.Praca wyzwala z człowieka najpełniej jego uzdolnienia, energię, inicjatywę. Jest szkołą wielu cnót osobistych i społecznych, takich jak na przykład wytrzymałość, solidarność, cierpliwość, męstwo, odwaga i ład, współpraca, współzawodnictwo. Praca bogaci i łączy ludzi. Wyrównuje także nierówność społeczną. Jeśli człowiek traktuje pracę jako swoje posłannictwo, jako zleconą sobie od Boga misję, staje się ona wówczas dla niego środkiem uświęcenia i gromadzenia zasług dla nieba. Kościół wyniósł na ołtarze nie tylko władców, biskupów, papieży i zakonników, ale także zapobiegliwych ojców, dzielne matki, rzemieślników, żołnierzy i rolników.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Święty Józef w Biblii i Tradycji Kościoła

    john-everett-millais-chrystus-w-domu-swoich-rodzicow-wikimedia.jpg

    Jeżeli chcemy odkryć osobę św. Józefa, musimy najpierw sięgnąć do Starego Testamentu. Warto na wstępie wyjaśnić etymologię jego imienia. W Biblii imię Józef nosiło sześciu mężczyzn. Pierwszy to syn Racheli i Jakuba (zob. Rdz. 30,24). Rachela, córka Labana, była ukochaną żoną Jakuba. Długo jednak pozostawała niepłodna. Kiedy po wielu modlitwach urodziła pierwszego syna, nadała mu imię Jōseph, co się tłumaczy: „Oby Pan dał mi jeszcze drugiego syna”. Imię Józef oznacza więc wdzięczność i pragnienie czegoś więcej.

    Kolejną osobą, która nosiła to imię w Piśmie Świętym, jest Józef z Nazaretu, mąż Maryi. Został on wspomniany w Nowym Testamencie 12 razy. Następny był Józef – krewny Jezusa (np. Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Mt 13,55). Dalej imię to nosił Józef z Arymatei, człowiek cieszący się powagą, uczeń Jezusa. Następna postać to Józef zwany Barsabas (syn Saby), noszący przydomek Justus (Postawiono dwóch: Józefa, zwanego Barsabą, z przydomkiem Justus, i Macieja Dz 1,23). Ostatni, który nosił to imię, to Józef lewita z Cypru, nazwany przez Apostołów Barsabas – Synem Pocieszenia.
    Widzimy jasno – cały kontekst biblijny wskazuje, że imię to nosili ludzie wierni Bogu, związani z Chrystusem, noszący znamię Bożego wybrania.

    W kilkunastu wierszach, które Ewangeliści poświęcili Józefowi z Nazaretu, pada jedno zasadnicze określenie jego osoby jako człowieka sprawiedliwego ( hebr. sdq; gr. dikaios). Pojawia się ono w kontekście relacji Józefa do Maryi: Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie (Mt 1,19). Przymiotnik ten nie był jednak przez Ewangelistę użyty przypadkowo, lecz – jak zauważył Jan Paweł II w Redemptoris Custos – określa głęboki rys duchowy postaci Józefa. Odniesienie tego atrybutu do osoby Józefa staje się wymownym znakiem uznania go za godnego powierzenia mu misji przyjęcia w pełni obietnic Boga, czyli przyjęcia Mesjasza.

    W długiej historii Kościoła Józef pozostawał jednak jakby w cieniu. Dopiero z czasem coraz częściej zaczęło się pojawiać, najpierw oddolnie, to wyjątkowe nabożeństwo, które w sposób dojrzały dostrzegało w nim męża Maryi, patrona osób konsekrowanych, wzór dla kapłanów itd. Można by wymienić wiele aspektów duchowości, które zostały odkryte w tym niezwykłym świętym, a które pociągnęły ludzi do pogłębienia wiary. Kościół z czasem zaczął coraz bardziej dostrzegać rolę Józefa w tej szczególnej misji uobecniania zbawienia, jaka została powierzona opiekunowi Jezusa.

    Wiara w opiekę św. Józefa także nad Kościołem istniała od samego początku we wspólnocie chrześcijan. Kult ten rozwijał się oddolnie, był obecny w prywatnej pobożności i nasilał się w pewnych okresach. Powoli powstawały różne ruchy i stowarzyszenia, jednak kult Józefa dość późno doczekał się oficjalnych deklaracji Kościoła.

    Wyjątkowe znaczenie św. Józefa zostało od początku dostrzeżone przez Ojców Kościoła. Jako wyjątkowego teologa i świadka nauczania Ojców Kościoła o św. Józefie przedstawia się Bedę Czcigodnego. Dla tego Doktora Kościoła Józef był „sumą łask”. Beda w swoich rozważaniach bardzo szybko przeszedł od Rodziny z Nazaretu do Kościoła. Wyjaśniał, że małżeństwo Maryi i Józefa jest symbolem związku Chrystusa z Kościołem. W widzialny sposób Kościół jest związany z papieżem, który jest jego głową. Beda ostrożnie sugerował ideę obecności Józefa w Kościele w osobie papieża, ale bez wahania określał ideę patronowania przez niego światu.

    Kolejnym świadkiem rozwoju teologii o św. Józefie był żyjący w IX w. Raban Maur. Ukazał on Józefa jako antytezę Szatana. Maur uważał, że na początku zagubienia świata potrzebne były 4 elementy: kobieta, mężczyzna, drzewo i wąż. Tak samo dzieło Odkupienia potrzebuje czterech elementów, którymi są: Maryja, Chrystus, Krzyż i Józef.

    Kolejnym teologiem, który mówił o naszym świętym, jest Bernard z Clairvaux. Podobnie jak Beda Czcigodny, dostrzegał on związek między Józefem i papieżem. Chrystus żyje w swoim Kościele; to Jego prześladują ci, którzy atakują Kościół. Kiedy król Francji splądrował ziemię arcybiskupa Senes, św. Bernard napisał do papieża, wskazując na Józefa jako obrońcę Maryi i Jezusa.

    Pierwsza formalna wypowiedź na temat Józefa jako patrona Kościoła miała miejsce na soborze w Konstancji w 1416 r. Jan Gerson wystosował wówczas mowę dotyczącą zatwierdzenia święta zaślubin Józefa z Maryją. Według niego to małżeństwo jest dla Józefa źródłem wszystkich przywilejów. Ten związek wymagał uprzedniego przygotowania przez Boga. Został wybrany przez Boga, aby m.in. być pomocą i ochraniać Maryję i Jezusa. Nie mógł więc być stary, ale był mężczyzną w sile wieku. W zachowaniu czystości o wiele bardziej skuteczna jest łaska Ducha Świętego niż sędziwy wiek. Następnie Józef otrzymał uprzywilejowane miejsce w niebie wraz z możliwością wstawiennictwa za cały Kościół.

    Po wspomnianym Gersonie warto zauważyć jeszcze Izydora z Isolani. Ten dominikanin w 1522 r. opracował krótki traktat teologiczny pod tytułem Summa de donis Sancti Joseph (Zarys nauki o św. Józefie). Opisuje w nim wyjątkowe zaszczyty, jakie powinny być przypisane Józefowi: „Dla czci swego Imienia wybrał Bóg św. Józefa jako głowę i szczególnego patrona Kościoła wojującego. Poprzez cześć, oddawaną temu Świętemu, Kościół otrzymał z niebios wielką moc. A kiedy Kościół odzyska pokój, będzie mógł rozlewać wody Chrztu św. na narody barbarzyńskie i głosić wszystkim imię Chrystusa”. Od tego okresu wyraźnie zarysował się wybór Józefa na obrońcę i pośrednika. Było to związane z daną epoką – naznaczoną kryzysem spowodowanym sporami, w której nastąpił rozłam protestantyzmu, ale także dokonano zamorskich odkryć otwierających potrzebę ewangelizacji.

    W kontekście obecności Józefa w tradycji Kościoła trzeba przywołać również św. Teresę z Avili. Ta mistyczka z XVI w. uczyniła bardzo wiele dla rozpowszechnienia kultu Józefa z Nazaretu. Warto przytoczyć chociażby jedną myśl tej świętej: „Innym świętym, rzec można, dał Bóg łaskę wspomagania nas w tej lub owej potrzebie, temu zaś chwalebnemu Świętemu, jak o tym wiem z własnego doświadczenia, dał władzę wspomagania nas we wszystkim”.

    Odkrywając obecność Józefa w tradycji Kościoła, nie sposób nie odnieść się do oficjalnych wypowiedzi Magisterium. Na pierwszym miejscu trzeba wymienić dekret Świętej Kongregacji Obrzędów Quemadmodum Deus z 8 grudnia 1870 r. Dekret ten pierwszy raz publicznie ogłosił Józefa patronem Kościoła powszechnego. Ten szczególny akt został potwierdzony jeszcze raz przez Piusa IX w Liście Apostolskim Inclytum Patriarcham z 7 lipca 1871 r.

    Kolejną wypowiedzią Kościoła była encyklika Quamquam pluries Leona XIII z 1889 r., a po niej List apostolski Jana XXIII O odnowieniu nabożeństwa do niebiańskiego Patrona Kościoła „Le voci”, powierzający Sobór Watykański II opiece św. Józefa.

    Warto sięgnąć również w tym miejscu do homilii i przemówień Pawła VI, które obfitują w cenne myśli na temat św. Józefa. Jedna z nich, z 19 marca 1969 r., bardzo jasno ujmuje rolę tego świętego wobec Kościoła: „Kościół pragnie mieć w nim swego orędownika, dzięki niezłomnej wierze w tego, któremu Chrystus zechciał powierzyć opiekę nad swym delikatnym ludzkim dzieciństwem, i który nadal będzie pragnął od nieba swej misji opiekuna, przewodnika i obrońcy mistycznego Ciała samego Chrystusa, zawsze słabego, zawsze prześladowanego, zawsze dramatycznie chwiejnego”.

    Ostatnim i najważniejszym dokumentem jest oczywiście adhortacja Jana Pawła II Redemptoris Custos. Cały jej ostatni, VI punkt jest poświęcony obecności Józefa w Kościele.

    Omawiając obecność Józefa w tradycji Kościoła, warto wspomnieć o niektórych próbach podejmowanych tak w historii, jak i dzisiaj, aby wprowadzić Józefa szerzej do modlitw liturgicznych. Dotyczy to zarówno konkretnych świąt roku liturgicznego, modlitw mszalnych, jak i zwykłych nabożeństw. Jedna z najważniejszych to wprowadzenie przez Jana XXIII imienia Józefa do kanonu rzymskiego. Wcześniej Pius X w 1909 r. zatwierdził Litanię do św. Józefa, podając ją do użytku publicznego, dając w ten sposób dowód szczególnego wyróżnienia Józefa. Pius umieścił tę litanię obok pięciu najważniejszych, którymi posługuje się Kościół. Od 1815 r. Stolica Apostolska otrzymywała wiele petycji, by przyznać św. Józefowi szczególne miejsce w liturgii. Dotyczyły one przede wszystkim Mszy św., a zwłaszcza następujących modlitw: Confiteor; Suscipe, Sancta Trinitas; Communicantes i Libero nos. O dokonanie zmiany proszono również w Litanii do Wszystkich Świętych, a także domagano się przyznania Józefowi kultu protodulie. Kościół wobec tych próśb i żądań, zamiast teologicznych oświadczeń, zaczął oddawać cześć Józefowi zaraz po Maryi, czego dowodem są wspomniane już dokumenty Piusa IX, Leona XIII i Jana XXIII.

    Ostateczną odpowiedzią na prośby był dekret Jana XXIII z 13 listopada 1962 r., który włączył imię Józefa do kanonu rzymskiego. Papież chciał to uczynić na dowód, że Sobór Watykański II tak właśnie uczcił swojego patrona. Papież powziął tę decyzję w imieniu Ojców soboru, ponieważ tego aktu pragnęło wielu. Dzisiaj możemy się cieszyć również tym, że osoba Józefa została włączona do pozostałych modlitw eucharystycznych.

    ks. dr Piotr Górski/Civitas Christiana

    (na podstawie: Święty Józef w dziele zbawczym Boga. Kalisz 2014

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 maja

    Święty Atanazy Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Zygmunt, król i męczennik
    ***
    Święty Atanazy Wielki

    Atanazy urodził się w 295 r. w Aleksandrii. Jak można wnosić z jego pism oraz z imienia jego brata, Piotra, który po nim zasiadł na stolicy aleksandryjskiej, Atanazy był z pochodzenia Grekiem. Posiadał wszechstronne wykształcenie. Jego młodość przypadła na krwawe prześladowanie Dioklecjana i Galeriusza. Miał dosyć okazji podziwiać męstwo męczenników oddających swoje życie za Chrystusa nieraz wśród najwyszukańszych tortur.
    W młodym wieku podjął życie w odosobnieniu na pustyni egipskiej, gdzie spotkał św. Antoniego Pustelnika, swego mistrza. Za rządów św. Aleksandra Atanazy w 319 r. został wyświęcony na diakona i pełnił przy biskupie urząd jego sekretarza. Jako autor listu św. Aleksandra do biskupów, w którym błędy Ariusza poddał szczegółowej analizie i krytyce, został zaproszony na Sobór Nicejski (325), na którym zajaśniał niezwykłą wymową i wiedzą teologiczną tak dalece, że można powiedzieć, iż przyczynił się w głównej mierze do potępienia przez ojców soboru Ariusza. Cesarz Konstantyn I Wielki skazał herezjarchę na wygnanie.
    Po śmierci biskupa Aleksandra jego następcą został wybrany Atanazy (328). Od samego początku jego pasterzowaniu towarzyszyły wielkie wyzwania. Cesarz Konstantyn odwołał bowiem z wygnania Ariusza i jawnie zaczął sprzyjać jego zwolennikom. Dla umocnienia wiernych swojej diecezji Atanazy rozpoczął uciążliwą wizytację od Assuanu po Tebaidę. W Tabennesi powitał go serdecznie św. Pachomiusz. W tym czasie przeciwnicy Atanazego oskarżyli go przed cesarzem, że objął stolicę aleksandryjską, nie mając jeszcze wieku kanonicznego, a ponadto że popiera przeciwników politycznych cesarza. Atanazy udał się więc do Nikomedii, gdzie wtedy urzędował cesarz, i zbił wszystkie zarzuty przeciwników. Cesarz żegnał go z wielkimi honorami (332).
    Przeciwnicy ponownie oskarżyli Atanazego, tym razem o to, że przyczynił się do potajemnego zamordowania ariańskiego biskupa Arseniusza. Kiedy Atanazy zażądał kategorycznie sądu, zorganizowano go na synodzie w Cezarei Palestyńskiej, gdzie została wykazana niewinność Atanazego. Z tej okazji cesarz Konstantyn wystosował nawet do Atanazego list pochwalny.
    Ariusz dzięki poparciu cesarza zdołał w tym czasie pozyskać bardzo wielu biskupów na Wschodzie. Sześćdziesięciu z nich zebrało się na synodzie w Tyrze (335). Atanazy omalże nie został na miejscu zabity. Ratował się ucieczką, ale cesarz skazał Atanazego na banicję do Trewiru w Galii. Daremnie w obronie Atanazego pisał do cesarza listy św. Antoni Pustelnik. Dopiero śmierć cesarza w 337 r. przywróciła udręczonemu obrońcy Kościoła wolność.
    Wrogowie ponownie wnieśli przeciwko Atanazemu skargę, tym razem do papieża, św. Juliusza I, o to, że nieprawnie objął stolicę biskupią. Atanazy zwołał wówczas synod do Aleksandrii, który wykazał jego niewinność. Przeciwnicy, korzystając z poparcia cesarza ariańskiego, Konstansa I (337-350), wymogli depozycję Atanazego; na jego miejsce wszedł biskup ariański, Grzegorz. Atanazy ponownie musiał ratować się ucieczką (338). Udał się wówczas do Rzymu. Papież św. Juliusz I zwołał dla rozpatrzenia sprawy synod do Rzymu. Wobec zebranych 50 biskupów została ponownie wykazana niewinność Atanazego. Papież wystosował list do biskupów Egiptu, Grzegorza obłożył klątwą i zdjął z urzędu (340). Cesarz poparł papieża i wydał zarządzenie namiestnikowi Egiptu, aby Atanazego przyjął z należnymi mu honorami. Kiedy ten powrócił na swoją stolicę, witały go takie tłumy, że – jak pisze św. Grzegorz z Nazjanzu – przypominało to wylew Nilu. Czterdziestu biskupów Egiptu złożyło mu homagium (346).
    Znów niestety Atanazy nie zaznał pokoju. Cesarz Konstancjusz II przeszedł jawnie na stronę arian. Zwołał synody w roku 353 do Arles (Francja), a w roku 355 do Mediolanu (Włochy), na którym potępiono uchwały Soboru Nicejskiego I z roku 325 i potępiono również Atanazego. Cesarz nalegał, by papież, św. Liberiusz I, uczynił to samo. Kiedy zaś ten wyraził stanowczy sprzeciw, także papieża skazał na wygnanie jako heretyka. Atanazy był właśnie wraz ze swoim klerem w katedrze, kiedy wszedł do niej wysłannik cesarski i ogłosił jego depozycję. Atanazy usunięty siłą przez 6 lat ukrywał się wśród znajomych i mnichów na pustyni. W miejsce Atanazego wybrano ariańskiego biskupa Jerzego. W czasie pobytu na pustkowiu wśród oddanych mu mnichów Atanazy napisał dwie apologie do cesarza Konstansa II: jedną w obronie Kościoła przeciwko arianom, drugą zaś w obronie własnej. Napisał także Historię arian.

    Święty Atanazy Wielki

    Po śmierci Konstancjusza II tron objął Julian Apostata. Na początku swoich rządów wydał dekret o uwolnieniu z więzień i banicji wszystkich prawowitych biskupów. Atanazy powrócił więc na swoją stolicę. Niebawem jednak cesarz zaczął jawnie sprzyjać poganom, a prześladować chrześcijan. Zachował się list Juliana Apostaty do namiestnika Egiptu, Egicjusza, z nakazem usunięcia Atanazego nie tylko ze stolicy biskupiej, ale i z Egiptu. Ponownie więc biskup musiał ratować się ucieczką. Cesarz jednak uwikłał się w wojnę z Persami. Przegrał ją i podczas niej zginął. Jego następca, Jan, był szczerze oddany katolikom. Atanazy po raz czwarty wrócił do Aleksandrii. Niestety, po roku umarł cesarz Jan. Po raz piąty Atanazy dekretem cesarskim został zmuszony opuścić swoją owczarnię. Tym razem jednak lud stanowczo opowiedział się za swoim pasterzem i zmusił cesarza do odwołania wyroku banicji. Cztery lata później, w nocy z 2 na 3 maja 373 r. Atanazy zmarł. Św. Grzegorz z Nazjanzu wygłosił ku jego czci wspaniałą mowę. Św. Bazyli nazwał go jedynym obrońcą Kościoła w czasach, kiedy szalał arianizm. Na Soborze Konstantynopolitańskim II (553) wobec papieża św. Wigiliusza zaliczono św. Atanazego do nauczycieli Kościoła. We wszystkich obrządkach obchodzi się jego doroczne święto, chociaż w różnych dniach. Atanazy pozostawił po sobie traktaty. W “Żywocie św. Antoniego” dał podwaliny pod koncepcje życia zakonnego.
    Św. German I (VII/VIII w.) przeniósł ciało św. Atanazego do kościoła Mądrości Bożej (Hagia Sofia) w Konstantynopolu w czasie najazdu Arabów. Król Baldwin w XII w. podarował ramię Świętego mnichom z Monte Cassino, a jego ciało przeniesiono do kościoła benedyktynek w Wenecji. Od 1806 roku relikwie Atanazego znajdują się w kościele św. Zachariasza. Jego czaszka znajduje się w opactwie benedyktynów w Valvanera, natomiast w rzymskim kościele pw. św. Atanazego znajduje się część jego ramienia.W ikonografii (zachodniej) św. Atanazy przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub ortodoksyjnego. Czasami jako kardynał albo mnich. Jego atrybutami są: łódka, rylec, zwój. Na Wschodzie przedstawiany jest w bizantyjskich szatach biskupich z dużymi krzyżami. W obu dłoniach trzyma Ewangelię. Ma szeroką, siwą brodę i łysinę czołową. Często towarzyszy mu św. Cyryl, arcybiskup aleksandryjski.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________________

    Św. Atanazy

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 20.06.2007

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Kontynuując przedstawianie wielkich nauczycieli starożytnego Kościoła, chcemy dziś poświęcić uwagę św. Atanazemu z Aleksandrii. Jest on w istocie jedną z najważniejszych postaci w tradycji chrześcijańskiej: zaledwie kilka lat po jego śmierci Grzegorz z Nazjanzu, wielki teolog i biskup Konstantynopola, nazwał go «filarem Kościoła» (Mowy, 21, 26), i zawsze, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, uznawano go za wzór prawowierności. Nie przypadkiem zatem w grupie czterech świętych doktorów Kościoła wschodniego i zachodniego, którzy we wspaniałej absydzie Bazyliki Watykańskiej otaczają katedrę św. Piotra, Gian Lorenzo Bernini obok Ambrożego, Jana Chryzostoma i Augustyna umieścił jego statuę.

    Atanazy był niewątpliwie jednym z najważniejszych i najbardziej czczonych Ojców starożytnego Kościoła. Lecz przede wszystkim ten wielki święty był zagorzałym teologiem wcielenia Logosu, Słowa Bożego, które — jak mówi prolog czwartej Ewangelii — «stało się ciałem i zamieszkało wśród nas» (J 1, 14). Właśnie z tego powodu Atanazy był również najważniejszym i najbardziej nieprzejednanym przeciwnikiem herezji ariańskiej, która zagrażała wówczas wierze w Chrystusa, umniejszając Go do poziomu stworzenia pośredniego między Bogiem i człowiekiem, zgodnie z pewną powracającą co pewien czas w historii tendencją, przejawiającą się na różne sposoby również dzisiaj. Atanazy urodził się prawdopodobnie w Aleksandrii w Egipcie około r. 300. Otrzymał solidne wykształcenie, a następnie został diakonem i sekretarzem biskupa egipskiej metropolii Aleksandra. Jako bliski współpracownik biskupa młody duchowny wziął wraz z nim udział w Soborze Nicejskim, pierwszym soborze powszechnym, zwołanym przez cesarza Konstantyna w maju 325 r., aby zapewnić Kościołowi jedność. Ojcowie Soboru Nicejskiego mogli zająć się wieloma różnymi sprawami, a przede wszystkim ważnym problemem, jaki powstał w związku z naukami głoszonymi przez aleksandryjskiego kapłana Ariusza.

    Jego teoria stanowiła zagrożenie dla prawdziwej wiary w Chrystusa, ponieważ twierdził on, że Logos nie był prawdziwym Bogiem, lecz Bogiem stworzonym, bytem «pośrednim» między Bogiem i człowiekiem, toteż prawdziwy Bóg pozostawał dla nas na zawsze niedostępny. Biskupi zgromadzeni w Nicei ustosunkowali się do tej teorii, uściślając i ustalając «Symbol wiary», który po późniejszym uzupełnieniu przez Sobór Konstantynopolitański pozostał w tradycji różnych wyznań chrześcijańskich oraz w liturgii jako nicejsko-konstantynopolitańskie wyznanie wiary. W tym bardzo ważnym tekście — który wyraża wiarę niepodzielonego Kościoła i który odmawiamy również dziś w każdą niedzielę podczas Mszy św. — użyto greckiego terminu homooúsios, po łacinie consubstantialis, aby wskazać, że Syn, Logos, jest «współistotny» Ojcu, jest Bogiem z Boga, jest Jego istotą. W ten sposób ukazano pełne Bóstwo Syna, które negowali arianie.

    Po śmierci biskupa Aleksandra w 328 r. Atanazy został jego następcą, biskupem Aleksandrii, i od razu dał się poznać jako stanowczy przeciwnik jakichkolwiek ustępstw na rzecz teorii ariańskich, potępionych przez Sobór Nicejski. Swą nieprzejednaną, stanowczą i niekiedy bardzo surową — nawet jeśli konieczną — postawą wobec tych, którzy sprzeciwili się jego wyborowi na biskupa, a przede wszystkim wobec przeciwników symbolu nicejskiego, przysporzył sobie zaciekłych wrogów wśród arianów i filoarianów. Pomimo jednoznacznego orzeczenia Soboru, który jasno potwierdził, że Syn jest współistotny Ojcu, błędne idee wkrótce znowu stały się popularne — tak dalece, że Ariusz został zrehabilitowany — i ze względów politycznych zyskały poparcie samego cesarza Konstantyna, a następnie jego syna Konstancjusza II. Cesarz zresztą, którego interesowała nie tyle prawda teologiczna, co jedność cesarstwa i jego problemy polityczne, chciał upolitycznić wiarę, czyniąc ją bardziej przystępną — w jego mniemaniu — dla wszystkich poddanych cesarstwa.

    Kryzys ariański, który w Nicei wydawał się przezwyciężony, trwał jeszcze przez kilkadziesiąt lat, a Kościół czekało wiele trudnych doświadczeń i bolesnych podziałów. W przeciągu 30 lat, od 336 do 366 r., aż pięć razy Atanazy był zmuszony opuścić swą diecezję, 17 lat spędził na wygnaniu i wiele wycierpiał dla wiary. Jednakże w okresie swego przymusowego oddalenia od Aleksandrii, biskup mógł umacniać i szerzyć na Zachodzie, najpierw w Trewirze, a następnie w Rzymie, wiarę nicejską oraz ideały życia monastycznego, które urzeczywistniał w Egipcie wielki eremita Antoni i które zawsze były Atanazemu bardzo bliskie. Św. Antoni, ze względu na swą duchową siłę, był najważniejszą postacią popierającą wiarę św. Atanazego. Powróciwszy na stałe do diecezji, biskup Aleksandrii mógł się poświęcić przywracaniu pokoju religijnego i reorganizacji wspólnot chrześcijańskich. Zmarł 2 maja 373 r. i tego właśnie dnia obchodzimy jego liturgiczne wspomnienie.

    Najbardziej znanym dziełem doktrynalnym św. biskupa Aleksandrii jest traktat O Wcieleniu Słowa Bożego, boskiego Logosu, który stawszy się ciałem, stał się do nas podobny dla naszego zbawienia. W tym dziele Atanazy zawarł słowa, które nieprzypadkowo stały się bardzo znane: Słowo Boże «stało się człowiekiem, abyśmy my stali się Bogiem; On stał się widzialny w ciele, abyśmy mieli wyobrażenie o Ojcu niewidzialnym, i zniósł od ludzi przemoc, abyśmy odziedziczyli niezniszczalność» (54, 3). Przez swe zmartwychwstanie Pan zniweczył bowiem śmierć, niczym «słomę w ogniu» (8, 4). Główną ideą, która przyświecała wszystkim teologicznym zmaganiom św. Atanazego było właśnie przekonanie, że Bóg jest dostępny. I to nie Bóg drugiej kategorii, ale Bóg prawdziwy. A my poprzez komunię z Chrystusem możemy rzeczywiście zjednoczyć się Bogiem. On rzeczywiście stał się «Bogiem z nami».

    Spośród innych dzieł tego wielkiego Ojca Kościoła — które w dużej mierze są związane z dziejami kryzysu ariańskiego — warto wspomnieć cztery listy napisane do jego przyjaciela Serapiona, biskupa Thmuis, o Bóstwie Ducha Świętego, które zostało przez niego wyraźnie potwierdzone, oraz trzydzieści listów «świątecznych», pisanych na początku każdego roku do Kościołów i klasztorów w Egipcie, aby je poinformować o dacie Wielkanocy, a przede wszystkim, by umocnić relacje między wiernymi, utwierdzić w nich wiarę i przygotować ich do tej wielkiej uroczystości.

    Atanazy jest też autorem medytacji o Psalmach, które zyskały z czasem wielki rozgłos, a przede wszystkim dzieła, które stało się swoistym bestsellerem starożytnej literatury chrześcijańskiej, a mianowicie Żywota Antoniego, czyli biografii św. Antoniego opata, napisanej tuż po śmierci świętego, kiedy biskup Aleksandrii przebywał wśród mnichów na pustyni w Egipcie na wygnaniu. Atanazy był przyjacielem wielkiego eremity, i to tak bliskim, że w spadku po nim otrzymał jedną z dwóch pozostawionych przez niego owczych skór oraz płaszcz, który sam mu niegdyś podarował. Dzieło to szybko stało się bardzo popularne, dwukrotnie zostało przetłumaczone na łacinę oraz na różne języki wschodnie. Ta wzorcowa biografia tej tak ważnej w tradycji chrześcijańskiej postaci przyczyniła się do rozwoju życia monastycznego na Wschodzie i na Zachodzie. To nie przypadek, że właśnie lektura tego tekstu w Trewirze jest głównym momentem pasjonującego opowiadania o nawróceniu dwóch urzędników cesarskich, które Augustyn zamieścił w Wyznaniach (VIII, 6, 15) jako wprowadzenie do opisu swego nawrócenia.

    Sam Atanazy jasno zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ na lud chrześcijański może mieć przykład św. Antoniego. W zakończeniu do tego dzieła napisał: «To, że wszędzie będzie znany, przez wszystkich podziwiany i upragniony, również przez tych, którzy nigdy go nie widzieli, będzie świadectwem jego cnoty i duszy zaprzyjaźnionej z Bogiem. Bowiem nie ze swych pism, mądrości ludzkiej czy jakichkolwiek innych umiejętności znany jest Antoni, lecz jedynie ze swej pobożności. I nikt nie będzie mógł zaprzeczyć, że jest to dar Boga. Czyż bowiem mówiłoby się w Hiszpanii, Galii, Rzymie i Afryce o tym człowieku, który żył w odosobnieniu pośród gór, gdyby Bóg sam nie sprawił, że wszędzie jest znany? Tak bowiem postępuje On z tymi, którzy do Niego należą i już na początku zapowiedział to Antoniemu. Bo choć ludzie tacy żyją w ukryciu i chcą pozostać nieznani, Pan ukazuje ich wszystkim niczym lampę, aby ci, którzy o nich usłyszą, wiedzieli, że można żyć według przykazań i nabrali odwagi do pójścia drogą cnoty» (Żywot Antoniego, 93, 5-6).

    Tak, bracia i siostry! Tak wiele zawdzięczamy św. Atanazemu! Jego życie, tak jak życie Antoniego i niezliczonej rzeszy świętych, ukazuje nam, że ten «kto zmierza ku Bogu, nie oddala się od ludzi, ale staje się im prawdziwie bliski» (Deus caritas est, 42).

    Opoka/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 maja

    Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski
    główna Patronka Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Cudotwórca, biskup
      •  Święty Teodozy Peczerski, opat
    ***


    Tytuł Matki Bożej jako Królowej narodu polskiego sięga drugiej połowy XVI wieku. Grzegorz z Sambora, renesansowy poeta, nazywa Maryję Królową Polski i Polaków. Teologiczne uzasadnienie tytułu “Królowej” pojawi się w XVII wieku po zwycięstwie odniesionym nad Szwedami i cudownej obronie Jasnej Góry, które przypisywano wstawiennictwu Maryi
    Wyrazicielem tego przekonania Polaków stał się król Jan Kazimierz, który 1 kwietnia 1656 roku w katedrze lwowskiej przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej obrał Maryję za Królową swoich państw, a Królestwo Polskie polecił jej szczególnej obronie. W czasie podniesienia król zszedł z tronu, złożył berło i koronę, i padł na kolana przed wielkim ołtarzem. Zaczynając swoją modlitwę od słów: “Wielka Boga-Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico”, ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Królestwa Polskiego. Przyrzekł szerzyć Jej cześć, ślubował wystarać się u Stolicy Apostolskiej o pozwolenie na obchodzenie Jej święta jako Królowej Korony Polskiej, zająć się losem ciemiężonych pańszczyzną chłopów i zaprowadzić w kraju sprawiedliwość społeczną. Po Mszy świętej, w czasie której król przyjął również Komunię świętą z rąk nuncjusza papieskiego, przy wystawionym Najświętszym Sakramencie odśpiewano Litanię do Najświętszej Maryi Panny, a przedstawiciel papieża odśpiewał trzykroć, entuzjastycznie powtórzone przez wszystkich obecnych nowe wezwanie: “Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”.
    Warto dodać, że Jan Kazimierz nie był pierwszym, który oddał swoje państwo w szczególną opiekę Bożej Matki. W roku 1512 gubernator hiszpański ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Florydy. W roku 1638 król francuski, Ludwik XIII, osobiście i uroczyście ogłosił Matkę Bożą Wniebowziętą Patronką Francji, a Jej święto 15 sierpnia ustanowił świętem narodowym.
    Choć ślubowanie Jana Kazimierza odbyło się przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie, to jednak szybko przyjęło się przekonanie, że najlepszym typem obrazu Królowej Polski jest obraz Pani Częstochowskiej. Koronacja obrazu papieskimi koronami 8 września 1717 roku ugruntowała przekonanie o królewskości Maryi. Była to pierwsza koronacja wizerunku Matki Bożej, która odbyła się poza Rzymem.
    Niestety śluby króla Jana Kazimierza nie zostały od razu spełnione. Dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. Episkopat Polski zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o wprowadzenie święta dla Polski pod wezwaniem “Królowej Polski”. Papież Benedykt XV chętnie przychylił się do tej prośby (1920). Biskupi umyślnie zaproponowali Ojcu świętemu dzień 3 maja, aby podkreślić nierozerwalną łączność tego święta z Sejmem Czteroletnim, a zwłaszcza z uchwaloną 3 maja 1791 roku pierwszą Konstytucją polską.
    Dnia 31 października 1943 roku papież Pius XII dokonał poświęcenia całej rodziny ludzkiej Niepokalanemu Sercu Maryi. Zachęcił równocześnie, aby aktu oddania się dopełniły wszystkie chrześcijańskie narody. Episkopat Polski uchwalił, że w niedzielę 7 lipca 1946 roku aktu poświęcenia dokonają wszystkie katolickie rodziny polskie; 15 sierpnia – wszystkie diecezje, a 8 września – cały naród polski. Na Jasnej Górze zebrało się ok. miliona pątników z całej Polski. W imieniu całego narodu i Episkopatu Polski akt ślubów odczytał uroczyście kardynał August Hlond.
    Wcześniej, zaraz po wojnie w roku 1945, Episkopat Polski pod przewodnictwem kardynała Augusta Hlonda odnowił na Jasnej Górze akt poświęcenia się i oddania Bożej Matce. Ponowił też złożone przez króla Jana Kazimierza śluby. W uroczystości tej brała udział milionowa rzesza wiernych. W przygotowaniu do tysięcznej rocznicy chrztu Polski (966-1966), w czasie uroczystej “Wielkiej Nowenny”, na apel prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego, cała Polska ponownie oddała się pod opiekę Najświętszej Maryi, Dziewicy-Wspomożycielki. 26 sierpnia 1956 roku Episkopat Polski dokonał aktu odnowienia ślubów jasnogórskich, które przed trzystu laty złożył król Jan Kazimierz. Prymas Polski był wtedy w więzieniu. Symbolizował go pusty tron i wiązanka biało-czerwonych kwiatów. Po sumie pontyfikalnej odczytano ułożony przez prymasa akt odnowienia ślubów narodu. W odróżnieniu od ślubowań międzywojennych, akt ślubowania dotykał bolączek narodu, które uznał za szczególnie niebezpieczne dla jego chrześcijańskiego życia. 5 maja 1957 r. wszystkie diecezje i parafie oddały się pod opiekę Maryi. Finałem Wielkiej Nowenny było oddanie się w święte niewolnictwo całego narodu polskiego, diecezji, parafii, rodzin i każdego z osobna (w roku 1965), tak aby Maryja mogła rozporządzać swoimi czcicielami dowolnie ku ich większemu uświęceniu, dla chwały Bożej i dla królestwa Chrystusowego na ziemi.
    Dnia 3 maja 1966 roku prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński, w obecności Episkopatu Polski i tysięcznych rzesz oddał w macierzyńską niewolę Maryi, za wolność Kościoła, rozpoczynające się nowe tysiąclecie Polski.
    W 1962 r. Jan XXIII ogłosił Maryję Królowę Polski główną patronką kraju i niebieską Opiekunką naszego narodu.Naród polski od wieków wyjątkowo czcił Maryję jako swoją Matkę i Królową. Bolesław Chrobry miał wystawić w Sandomierzu kościół pod wezwaniem Matki Bożej. Władysław Herman, uleczony cudownie, jak twierdził, przez Matkę Bożą, ku Jej czci wystawił okazałą świątynię w Krakowie “na Piasku”. Król Zygmunt I Stary przy katedrze krakowskiej wystawił ku czci Najświętszej Maryi Panny kaplicę (zwaną Zygmuntowską), która jest zaliczana do pereł architektury renesansu. Bolesław Wstydliwy wprowadził zwyczaj odprawiania Rorat w Adwencie. Jan Sobieski jako zawołanie do boju pod Wiedniem dał wojskom imię Maryi. Na tę pamiątkę papież bł. Innocenty XI ustanowił święto Imienia Maryi (obchodzone do dziś 12 września w rocznicę wiktorii wiedeńskiej). Maryja była także Patronką polskiego rycerstwa. Stefan Czarniecki przed każdą bitwą odmawiał Zdrowaś Maryja. Tadeusz Kościuszko swoją szablę poświęcił w kościele Matki Bożej Loretańskiej w Krakowie. Na palcu hetmana Stanisława Żółkiewskiego w czasie badania grobu znaleziono po wielu latach pierścień z napisem: Mancipium Mariae (własność Maryi).
    Bardzo często także mieszczanie zdobili swoje kamienice wizerunkami Matki Bożej, by mieć w Niej obronę. Figury i obrazy ustawiano na murach obronnych, jak to jeszcze dzisiaj można oglądać w Barbakanie Krakowskim. Pod figurą Matki Bożej Niepokalanej, która stała we Lwowie nad Bramą Krakowską, był napis: Haec praeside tutus (pod Jej opieką bezpieczny). Bardzo wiele przydrożnych kapliczek poświęcano Maryi. Święto Zwiastowania lud polski nazywał Matką Bożą Wiosenną; na nabożeństwach majowych wypełniał kościoły; Matkę Bożą Wniebowziętą nazywał Zielną, bo niósł wtedy do poświęcenia dożynkowe wieńce ziela; siewy rozpoczynał z Matką Bożą Siewną (Narodzenie Matki Bożej obchodzone 8 września). W wigilie, poprzedzające święta Matki Bożej – pościł. Na piersiach noszono szkaplerz lub medalik Matki Bożej. Pieśni religijnych ku czci Matki Bożej nie ma tyle żaden naród w świecie, co naród polski.
    Także polscy święci uznawali Maryję za swą szczególną Opiekunkę. Św. Wojciech uratowany jako dziecko z ciężkiej choroby za przyczyną Matki Bożej został ofiarowany na służbę Panu Bogu. Znana jest legenda o św. Jacku (+ 1257), jak wynosząc z Kijowa Najświętszy Sakrament przed Tatarami usłyszał głos z figury: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?”. Figurę tę pokazują dzisiaj w kościele dominikanów w Krakowie. Ze śpiewem na ustach Salve Regina zginęli z rąk Tatarów bł. Sadok i jego 48 towarzyszy (1260). Bł. Władysław z Gielniowa napisał Godzinki o Niepokalanym Poczęciu i kilka pieśni ku czci Matki Bożej. Św. Szymon z Lipnicy miał według podania umieścić w swojej celi napis: “Mieszkańcze tej celi, pamiętaj, byś zawsze był czcicielem Maryi”. W grobie św. Kazimierza znaleziono kartkę z własnoręcznie przez niego napisanym hymnem nieznanego autora Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję). Św. Stanisław Kostka, zapytany z nagła, czy kocha Matkę Bożą, zawołał: “Wszak to Matka moja!”. Chętnie o Niej mówił, Ona to zjawiła mu się w Wiedniu, dała mu na ręce Dziecię Boże i uzdrowiła go cudownie. Jego śmierć poznano po tym, że nie uśmiechnął się, kiedy wetknięto mu w ręce obrazek Matki Bożej. Uprosił sobie u Matki Bożej, że przeszedł do nieba z ziemi w samą Jej uroczystość (15 sierpnia 1568 r.), podobnie jak św. Jacek (15 sierpnia 1257 r.).
    Na terenie Polski znajduje się kilkadziesiąt dużych i znanych sanktuariów maryjnych. Bardzo często Maryi poświęcano utwory literackie. Jako pierwszy utwór w języku polskim podaje się hymn Bogarodzica, napisany według większej części krytyków w wieku XIII, a według niektórych wywodzący się nawet z czasów św. Wojciecha. Od wieku XIV pojawiają się także w muzyce polskiej tłumaczenia sekwencji, hymnów i innych utworów gregoriańskich, liturgicznych. Powstają pierwsze pieśni w języku polskim. Od wieku XV pojawia się w Polsce muzyka wielogłosowa (polifonia). Od tego też wieku znamy kompozytorów, którzy pisali utwory ku czci Matki Bożej. Najdawniejsze polskie wizerunki Matki Bożej spotykamy już od wieku XI (Ewangeliarz Emmeriański, Ewangeliarz Pułtuski i Sakramentarium Tynieckie; figury i płaskorzeźby w kościołach romańskich). Największym i szczytowym arcydziełem rzeźby poświęconym Maryi jest ołtarz Wita Stwosza z lat 1477-1489, wykonany dla głównego ołtarza kościoła Mariackiego w Krakowie, zatytułowany Zaśnięcie Matki Bożej. Jest to arcydzieło na miarę światową, należące do unikalnych. W wielu polskich miastach istnieją kościoły zwane mariackimi – a więc poświęcone w sposób szczególny Maryi.


    “Śluby Jana Kazimierza”, obraz Jana Matejki/Elżbieta Sobolewska-Farbotko (Radio BOBOLA)
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 maja

    Święty Florian, żołnierz, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Maria Rubio, prezbiter
    ***


    ***

    Według żywotu z VIII w., Florian z Lauriacum urodził się ok. 250 roku w Zeiselmauer (Dolna Austria). W młodym wieku został dowódcą wojsk rzymskich, stacjonujących w Mantem, w pobliżu Krems (obecnie w północno-wschodniej Austrii). Podczas prześladowania chrześcijan przez Dioklecjana został aresztowany wraz z 40 żołnierzami i przymuszony do złożenia ofiary bogom. Wobec stanowczej odmowy wychłostano go i poddano torturom. Przywiedziono go do obozu rzymskiego w Lorch koło Wiednia. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się groźbami i obietnicami zmusić oficera rzymskiego do odstępstwa od wiary. Kiedy jednak te zawiodły, kazał go biczować, potem szarpać jego ciało żelaznymi hakami, wreszcie uwiązano kamień u jego szyi i zatopiono go w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku. Jego ciało odnalazła Waleria i ze czcią je pochowała. Nad jego grobem wystawiono z czasem klasztor i kościół benedyktynów, objęty potem przez kanoników laterańskich. Do dnia dzisiejszego St. Florian jest ośrodkiem życia religijnego w Górnej Austrii. Św. Florian jest patronem archidiecezji wiedeńskiej.
    W roku 1184 na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego, syna Bolesława Krzywoustego, Kraków otrzymał znaczną część relikwii św. Floriana. W delegacji odbierającej relikwie miał się znajdować także bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski. Ku ich czci wystawiono w dzielnicy miasta, zwanej Kleparzem, okazałą świątynię. Kiedy w 1528 r. pożar strawił tę część Krakowa, ocalała jedynie ta świątynia. Odtąd zaczęto św. Floriana czcić w całej Polsce jako patrona podczas klęsk pożaru, powodzi i sztormów. Kraków jeszcze dzisiaj obchodzi pamiątkę św. Floriana jako święto. Florian jest patronem Austrii i Bolonii oraz Chorzowa; ponadto hutników, strażaków i kominiarzy, a także garncarzy i piekarzy. W Warszawie pod wezwaniem św. Floriana jest katedra warszawsko-praska.
    W ikonografii św. Florian przedstawiany jest jako gaszący pożar oficer rzymski z naczyniem. Czasami jako książę. Bywa, że w ręku trzyma chorągiew. Jego atrybutami są: kamień młyński u szyi, kolczuga, krzyż, czerwony i biały krzyż, miecz, palma męczeńska, płonący dom, orzeł, tarcza, zbroja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 maja

    Święty Stanisław Kazimierczyk, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Katarzyna Troiani, dziewica
      •  Św. Anioł, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Sulprycjusz Nuncjusz
    ***
    Święty Stanisław Kazimierczyk

    Stanisław Sołtys urodził się 27 września 1433 r. w Kazimierzu, wówczas miasteczku pod Krakowem. Jego ojciec, Maciej, był tkaczem, a zarazem rajcą miejskim. Stanisław ukończył teologię na Akademii Krakowskiej. W 1456 r. wstąpił do klasztoru Kanoników Regularnych Laterańskich przy kościele Bożego Ciała w Krakowie. Klasztor ów został założony na specjalne życzenie świętej królowej Jadwigi. Po przyjęciu święceń kapłańskich (prawdopodobnie ok. 1458 r., można też spotkać datę 1462/1463), przełożeni zlecili mu pełnienie urzędu oficjalnego kaznodziei i spowiednika, a w klasztorze – funkcji mistrza nowicjatu, lektora i zastępcy przełożonego. Powierzonym obowiązkom poświęcił się bez reszty. Był przy tym wierny regule i przepisom zakonnym. “Dla wielu był przewodnikiem na drogach życia duchowego” – powiedział o nim św. Jan Paweł II. Prowadził intensywne życie kontemplacyjne, a zarazem jako znakomity kaznodzieja skutecznie oddziaływał na swoich słuchaczy. Zbliżał ich do Pana Boga nie tylko słowami prawdy, ale również przykładem życia i miłosierdziem wobec bliźnich. Bardzo troszczył się o chorych i biednych, usługiwał im z miłością. Często oddawał część własnego pożywienia potrzebującym. Wiele czasu spędzał na modlitwie, żywił gorące nabożeństwo do Męki Pana Jezusa, czcił Matkę Najświętszą i uważał się za Jej “wybranego” syna. Szczególną pobożnością otaczał swojego patrona, pielgrzymował do jego grobu w katedrze wawelskiej raz w tygodniu.
    W klasztorze przeżył 33 lata. Zmarł 3 maja 1489 r. w opinii świętości. Pochowano go pod posadzką kościoła Bożego Ciała, zgodnie z jego pokorną prośbą, aby wszyscy go deptali. Już w rok po śmierci Stanisława sporządzono spis 176 nadzwyczajnych łask uzyskanych dzięki jego orędownictwu. Elewacja relikwii odbyła się w 1632 r. 18 kwietnia 1993 roku podczas uroczystej Mszy świętej beatyfikacyjnej na placu św. Piotra w Rzymie św. Jan Paweł II dokonał potwierdzenia kultu księdza Stanisława Kazimierczyka i zaliczył go do grona błogosławionych. Także w Rzymie 17 października 2010 r. papież Benedykt XVI wpisał go do katalogu świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 maja

    Święci Apostołowie Filip i Jakub

    Święty Filip Apostoł

    Filip pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim. Był uczniem Jana Chrzciciela. Powołany przez Jezusa, został jednym z dwunastu Jego uczniów:Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: “Pójdź za Mną”. Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: “Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu”. Rzekł do niego Natanael: “Czyż może być coś dobrego z Nazaretu?”. Odpowiedział mu Filip: “Chodź i zobacz” (J 1, 43-46).Wzmianka, że Filip pochodził z miasta Andrzeja i Piotra, wskazuje, że wszyscy trzej Apostołowie musieli się znać poprzednio, że znał go dobrze także św. Jan Apostoł, który te szczegóły przekazał. O powołaniu Filipa na Apostoła upewniają nas także katalogi, czyli trzy wykazy Apostołów, jakie nam pozostawiły Ewangelie (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14), gdzie Filip jest zawsze wymieniany na piątym miejscu.
    Filip jest czynnym świadkiem cudownego nakarmienia rzeszy przez Pana Jezusa:Potem Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. (…) Kiedy Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?”. A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział mu Filip: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać” (J 6, 1. 5-7).Filip musiał się cieszyć specjalnym zaufaniem Pana Jezusa, skoro poganie proszą go, aby im dopomógł w skontaktowaniu się z Chrystusem:A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: “Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi. A Jezus dał im taką odpowiedź: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy” (J 12, 20-23).W czasie ostatniej wieczerzy Filip prosi Pana Jezusa, aby pokazał Apostołom swojego niebieskiego Ojca:Rzekł do Niego Filip: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czyż nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec jest we Mnie?” (J 14, 8-10a).Postawione przez Filipa pytanie dało Jezusowi okazję wytłumaczenia Apostołom najintymniejszego związku, jaki w tajemnicy Trójcy Przenajświętszej istnieje pomiędzy Ojcem i Synem.Tyle informacji podaje Pismo święte. Za Klemensem Aleksandryjskim pierwszy historyk Kościoła, Euzebiusz, podaje, że św. Filip był w związku małżeńskim i miał dzieci. On też przytacza informację Polikratosa, biskupa Efezu, o córkach Filipa. Według tej relacji miał Apostoł zostawić trzy córki, które żyły bogobojnie w panieństwie. Euzebiusz pisze, że Filip miał cztery córki, które nazywa “prorokiniami”, a które miały zażywać wielkiej czci w Kościele pierwotnym. Papiasz, biskup Hierapolis, znał je osobiście. Wspomniane informacje o córkach św. Filipa Apostoła są wszakże tak fragmentaryczne, że niektórzy współcześni hagiografowie są skłonni przypuszczać, że w tym wypadku tradycja pomieszała dwie osoby: św. Filipa Apostoła i św. Filipa diakona z Dziejów Apostolskich (Dz 6, 1-6; 8, 4-40), który miał być żonaty i mieć cztery córki.
    Istnieją także dwa apokryfy: Dzieje Filipa i Ewangelia Filipa. Ze św. Filipem nie mają one żadnego związku, chociaż podszywają się pod jego autorstwo oraz świadków naocznych jego męki. Powstały one dopiero w wieku IV. Piszą one o wędrówkach apostolskich Filipa po krainie Partów i Helladzie oraz o różnych przygodach Apostoła, a wreszcie o jego męczeńskiej śmierci w Hierapolis. Opierały się one również na tym, co podawała pierwotna tradycja chrześcijańska, zatem mogą zawierać elementy prawdy. Ewangelia Filipa jest dziełem gnostyków, którzy pod imieniem Apostoła chcieli rozpowszechnić swoje heretyckie błędy.

    Filip miał apostołować również w Scytii – a więc w okolicach Donu i Dniepru. Byłby to więc pierwszy Apostoł Słowian. Potem miał przenieść się do Frygii (Mała Azja) i w jej stolicy, Hierapolis, ponieść męczeńską śmierć za panowania Domicjana (81-96) przez ukrzyżowanie, a potem ukamienowanie. Według świadectw greckich wraz ze św. Filipem miała być pochowana w Hierapolis również jego siostra Marianna i dwie córki Apostoła.
    Filip jest patronem Antwerpii oraz pilśniarzy i czapników.W ikonografii św. Filip przedstawiany jest z krzyżem, z pastorałem, ze zwojem. Czasami trzyma w ręku kamienie – znak męczeństwa. Towarzyszy
    mu anioł.

    El Greco: Święty Jakub Młodszy, olej na płótnie, 1602-1607

    Jakub, zwany Młodszym lub Mniejszym (dla odróżnienia od drugiego Apostoła Jakuba, zwanego także Starszym – przy czym starszeństwo oznacza tu kolejność włączenia do grona Apostołów), był synem Kleofasa i Marii (Mk 15, 40), rodzonym bratem św. Judy Tadeusza, krewnym Jezusa. W katalogach Apostołów jest wymieniany na jednym z ostatnich miejsc – co oznacza, że przyłączył się do grona Apostołów najpóźniej. Pochodził z Nazaretu. Jego matka miała na imię Maria (była spokrewniona ze św. Józefem), a jego ojcem był Alfeusz, zwany również Kleofasem (Mk 3, 18; Łk 6, 15; Mt 10, 3; J 19, 25). Jakub był rodzonym bratem św. Judy Tadeusza. Pisze o tym wyraźnie w swoim Liście i tym się chlubi: “Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba” (Jud 1). Także Łukasz nazywa Judę “Jakubowym”, czyli bratem Jakuba (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Jakub Młodszy i św. Juda mieli jeszcze jednego brata, Józefa. Pisze jasno o tym św. Marek: “Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa” (Mk 15, 40). Tak więc braćmi byli dla siebie: Jakub, Juda i Józef.
    Po zmartwychwstaniu Jezusa Jakub wyróżniał się wśród Apostołów jako przewodniczący gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie. Kiedy św. Piotr został cudownie uwolniony przez anioła z więzienia, każe o tym oznajmić Jakubowi (Dz 12, 17). Na soborze apostolskim św. Jakub zaraz po Piotrze zabrał głos i wpłynął na to, że św. Paweł mógł spokojnie pełnić swoją misję wśród pogan i nie narzucać im przepisów prawa Mojżeszowego (Dz 15, 13-21). Gdy św. Paweł po raz ostatni na Zielone Święta przybył do Jerozolimy (rok 57), św. Jakub przyjął go życzliwie (Dz 21, 17-26) i wyraził radość z jego sukcesów. Dla jego wszakże bezpieczeństwa proponuje św. Pawłowi, aby poddał się pewnym przepisom, które go obowiązywały jako Żyda.
    O tym, jak wielkiej powagi zażywał św. Jakub wśród Apostołów, świadczą Listy św. Pawła. Apostoł Narodów pisze w Liście do Koryntian, że Chrystus po swoim zmartwychwstaniu pokazał się również Jakubowi (1 Kor 15, 7). W Liście do Galatów szczyci się św. Paweł, że widział Jakuba, brata Pańskiego (Ga 1, 19). Jakub miał jednak żal do Pawła, że od nawróconych Żydów nie żądał zachowania obrzezania i innych nakazów prawa Mojżeszowego. Był bowiem przekonany, że ono nadal obowiązuje Żydów (Ga 2, 1-6). Także Paweł miał żal do Jakuba, że wpływał na Piotra, aby ten nadal przestrzegał Prawa Mojżeszowego (Ga 2, 11-14). Mimo tych różnic Paweł nie wahał się nazwać Jakuba filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jakub zostawił list do wiernych Kościoła narodowości żydowskiej. Napisał go w latach 45-49. List był pisany pięknym językiem greckim, co wskazuje, że św. Jakub go dyktował, a pisał doskonały stylista. Na wstępie Listu Apostoł przedstawia się i podaje tytuł, który go uprawnia do pisania, oraz podaje adresatów: “Jakub, sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa, śle pozdrowienie dwunastu pokoleniom w rozproszeniu” (Jk 1, 1-2). Na samym początku zachęca, aby wierni byli wobec pokus odważni. Pokusy rodzą się w samym człowieku. Z kolei jakby polemizował ze św. Pawłem, który w podkreśleniu konieczności wiary w Chrystusa mniej uwzględniał potrzebę dobrych uczynków. Jakub napomina, że wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2, 26). Podkreśla następnie, że wśród chrześcijan nie powinno się wyróżniać bogatych, a gardzić ubogimi, bo wszyscy są równi wobec Pana Boga. W bardzo obrazowym stylu akcentuje złość, jaką może wyrządzić język ludzki. Apostoł kończy swój list różnymi przestrogami i zachętą.
    O śmierci św. Jakuba Apostoła pisze Józef Flawiusz, współczesny mu historyk żydowski:Cesarz otrzymawszy wiadomość o śmierci Festusa, wysłał do Judei jako prokuratora Albinusa. Król (Agryppa II) natomiast pozbawił godności arcykapłańskiej Józefa i następcą jego na tym urzędzie mianował Ananosa (Annasza) o tym samym, co ojciec, imieniu. Młodszy Ananos… był z usposobienia człowiekiem hardym i niezwykle zuchwałym… Otóż Ananos… sądząc, że nadarzyła się dogodna sposobność, ponieważ umarł Festus, a Albinus był jeszcze w drodze, zwołał Sanhedryn i stawił przed sądem Jakuba, brata Jezusa, zwanego Chrystusem, oraz kilku innych. Oskarżył ich o naruszenie prawa i skazał na ukamienowanie (Dawne dzieje Izraela, 20, 9, 1).Panował wówczas cesarz Neron (54-68). Właśnie w Judei zmarł gubernator rzymski Porcjusz Festus (62). Tegoż więc roku 62 został ukamienowany św. Jakub Młodszy. Hegezyp, który żył w czasach po Apostołach ok. roku 160, pisał w swoich Pamiętnikach, że podczas kamienowania pewien folusznik (rzemieślnik produkujący tkaniny) doskoczył do Apostoła i uderzył Jakuba w głowę pałką. Euzebiusz dodaje, że przedtem strącono Jakuba ze szczytu świątyni.
    1 grudnia 351 r. na skutek objawienia, jakie miał mieć św. Epifaniusz, i poszukiwań zarządzonych przez św. Cyryla, patriarchę Jerozolimy, relikwie św. Jakuba Apostoła miały zostać znalezione razem z relikwiami Zachariasza i Symeona. Na tym miejscu wystawiono małą świątynię. Za czasów cesarza Justyna II (565-578) przeniesiono je do Konstantynopola, do kościoła wystawionego ku jego czci.
    Jakub już za życia doznawał wielkiej czci i to nie tylko wśród wyznawców Chrystusa, ale również wśród Żydów. Józef Flawiusz przytacza, że arcykapłan Annasz został po zaledwie 3 miesiącach sprawowania funkcji arcykapłana deponowany przez Heroda Agryppę właśnie za morderstwo, dokonane na Jakubie. I do Heroda, i do namiestnika doszły bowiem skargi, że Annasz nadużył swoich praw. Hegezyp, Klemens Aleksandryjski i Euzebiusz potwierdzają, że Jakub cieszył się wśród Żydów powagą ascety.
    Wśród apokryfów, czyli pism przypisywanych św. Jakubowi, chociaż autorem ich nie był, istnieje tak zwana Ewangelia Jakuba, zwana także Protoewangelią Jakuba. Apokryf pochodzi z wieku II. Zna go już Klemens Aleksandryjski, św. Justyn i Orygenes. Zawiera on wiele ciekawych szczegółów z życia Najświętszej Maryi Panny, które zapewne przekazała pierwotna tradycja chrześcijańska. Apokryf ten jest cenny i bardzo ciekawy.
    Św. Jakub jest patronem dekarzy.
    W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest w tunice i płaszczu, z mieczem oraz z księgą. Czasami jako biskup rytu wschodniego. Jego atrybutami są także: halabarda, kamienie, korona w rękach, torba podróżna, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Filip

    Święty Filip Apostoł

    Katecheza podczas audiencji generalnej, 6.09.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Kontynuując rozpoczętą przed kilkoma tygodniami prezentację postaci poszczególnych apostołów, dochodzimy dzisiaj do Filipa. W szeregu Dwunastu wymieniany jest on zawsze na piątym miejscu (tak jest np. u Mt, 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14; Dz 1, 13), a więc zasadniczo pośród pierwszych. Chociaż Filip był pochodzenia żydowskiego, nosił imię greckie, podobnie jak Andrzej, co stanowi przejaw pewnego otwarcia kulturowego, którego nie należy bagatelizować. Wiadomości o nim, jakimi dysponujemy, dostarcza Ewangelia św. Jana. Pochodził on z tego samego miejsca co Piotr i Andrzej, czyli z Betsaidy (por. J 1, 44), małego miasteczka należącego do tetrarchii jednego z synów Heroda Wielkiego, również noszącego imię Filip (por. Łk 3, 1).

    Czwarta Ewangelia opowiada, że po powołaniu go przez Jezusa Filip spotyka Natanaela i mówi mu: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy — Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu» (J 1, 45). Słysząc raczej sceptyczną odpowiedź Natanaela: «Czy może być co dobrego z Nazaretu?», Filip nie poddaje się i odpowiada zdecydowanie: «Chodź i zobacz» (J 1, 46). W tej odpowiedzi, lakonicznej, lecz jasnej, Filip ujawnia cechy prawdziwego świadka: nie zadowala się podaniem wiadomości jako teorii, lecz zwraca się wprost do rozmówcy, sugerując mu, by osobiście przekonał się o tym, co zostało mu przekazane. Tych samych dwóch słów używa Jezus, gdy dwaj uczniowie Jana Chrzciciela zbliżają się do Niego, by zapytać, gdzie mieszka. Jezus odpowiada: «Chodźcie, a zobaczycie» (por. J 1, 38-39).

    Możemy sądzić, że Filip zwraca się także do nas w tych dwóch słowach, zakładających osobiste zaangażowanie. Również i do nas mówi to, co powiedział Natanaelowi: «Chodź i zobacz». Apostoł mobilizuje nas, byśmy poznali Jezusa z bliska. Istotnie, przyjaźń, prawdziwe poznanie drugiego człowieka wymaga przebywania w bliskości, co więcej, po części z niego się rodzi. Zresztą, nie należy zapominać, że zgodnie z tym, co pisze Marek, Jezus wybiera Dwunastu przede wszystkim w tym celu, «aby Mu towarzyszyli» (Mk 3, 14), to znaczy dzielili z Nim życie i uczyli się bezpośrednio od Niego nie tylko stylu Jego postępowania, ale przede wszystkim tego, kim On jest naprawdę. Bowiem tylko w ten sposób, uczestnicząc w Jego życiu, mogli Go poznać i następnie głosić. Później św. Paweł w Liście do Efezjan napisze, że ważną rzeczą jest «nauczyć się Chrystusa» (por. 4, 20), a więc nie tylko i nie tyle słuchać Jego nauk, Jego słów, lecz coraz lepiej poznawać Go osobiście — czyli Jego człowieczeństwo i Boskość, Jego tajemnicę oraz Jego piękno. Jest On bowiem nie tylko Nauczycielem, ale Przyjacielem, a nawet Bratem. Jak moglibyśmy Go dobrze poznać, pozostając z dala od Niego? Bliskość, zażyłość i obcowanie z Nim pozwalają odkryć prawdziwą tożsamość Jezusa Chrystusa. O tym właśnie przypomina nam apostoł Filip. Zachęca nas, byśmy «przyszli» i «zobaczyli», czyli nawiązali relację poprzez słuchanie, dawanie odpowiedzi i komunię życia z Jezusem, dzień po dniu.

    Następnie, przy okazji rozmnożenia chlebów, Jezus zwraca się do niego z wyraźnym, choć zaskakującym pytaniem: mianowicie, gdzie można kupić chleba, by nakarmić tak wielki tłum, który szedł za Nim (por. J 6, 5). Filip odpowiedział wtedy z wielkim realizmem: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać» (J 6, 7). Dostrzegamy tu rzeczowość i realizm apostoła, który potrafi ocenić prawdziwe aspekty danej sytuacji. Wiemy, co nastąpiło później. Wiemy, że Jezus wziął chleby i po odmówieniu modlitwy rozdzielił je. Tak dokonało się rozmnożenie chleba. Interesujące jest jednak to, że Jezus zwrócił się właśnie do Filipa, by usłyszeć pierwszą wskazówkę co do tego, jak rozwiązać problem: jest to ewidentny znak, że należał on do ścisłej grupy z otoczenia Jezusa. Kiedy indziej, w chwili bardzo ważnej dla przyszłych dziejów, przed męką, niektórzy Grecy, przebywający w Jerozolimie w czasie Paschy, «przystąpili do Filipa, (…) i prosili go: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział o tym Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli to Jezusowi» (J 12, 20-22). Jeszcze raz znajdujemy potwierdzenie szczególnego prestiżu, jakim cieszył się w łonie kolegium apostolskiego. Zwłaszcza w tym wypadku występuje on jako pośrednik przekazujący Jezusowi prośbę niektórych Greków — prawdopodobnie mówił po grecku i mógł posłużyć za tłumacza. Choć występuje razem z Andrzejem, innym apostołem noszącym imię greckie, to jednak do niego zwracają się ci obcokrajowcy. Uczy nas to, że również i my powinniśmy być zawsze gotowi przyjmować pytania i prośby, niezależnie od tego, skąd pochodzą, i kierować je do Pana, który jako jedyny może w pełni na nie odpowiedzieć. Ważne jest bowiem, abyśmy wiedzieli, że to nie my jesteśmy ostatecznymi adresatami próśb ludzi, którzy do nas przychodzą, lecz Pan: to do Niego powinniśmy kierować wszystkich znajdujących się w potrzebie. Każdy z nas powinien być drogą prowadzącą do Niego!

    Filip występuje jeszcze przy innej, bardzo szczególnej okazji. Podczas Ostatniej Wieczerzy, po słowach Jezusa, że poznanie Jego oznacza również poznanie Ojca (por. J 14, 7), Filip niemal naiwnie prosi Go: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy» (J 14, 8). Jezus odpowiedział mu tonem dobrotliwej nagany: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: ‘Pokaż nam Ojca?’ Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? (…) Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie» (J 14, 9-11). Te słowa należą do najważniejszych słów w Janowej Ewangelii. Zawierają one prawdziwe objawienie. Na końcu Prologu swojej Ewangelii Jan stwierdza: «Boga nikt nigdy nie widział; ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył» (J 1, 18). Otóż to stwierdzenie, pochodzące od ewangelisty, pojawia się również i jest potwierdzone w słowach samego Jezusa. Ale zawiera pewien nowy aspekt. Podczas gdy Janowy Prolog mówi o pouczeniu Jezusa zawartym w słowach Jego nauczania, w odpowiedzi udzielonej Filipowi Jezus odsyła do swojej osoby, dając do zrozumienia, że można Go pojąć nie tylko na podstawie tego, co mówi, ale jeszcze bardziej na podstawie tego, kim po prostu jest. Chcąc wyrazić to w świetle paradoksu wcielenia, możemy powiedzieć, że Bóg przyjął ludzkie oblicze — oblicze Jezusa, dlatego też odtąd, jeżeli naprawdę chcemy poznać oblicze Boga, powinniśmy kontemplować oblicze Jezusa! W Jego obliczu widzimy rzeczywiście, kim jest Bóg i jaki jest Bóg!

    Ewangelista nie mówi nam, czy Filip pojął w pełni słowa Jezusa. Jest pewne, że poświęcił Mu całkowicie swoje życie. Według niektórych późniejszych opowiadań (Dzieje Filipa i inne), apostoł ten miał najpierw ewangelizować Grecję, a potem Frygię i tam, w Hierapolis, poniósł śmierć męczeńską, według jednych opisów przez ukrzyżowanie, według innych — przez ukamienowanie. Zakończę tę refleksję, przypominając, co powinno być celem naszego życia: spotkać Jezusa, tak jak Go spotkał Filip, starając się zobaczyć w Nim samego Boga, Ojca niebieskiego. Gdyby zabrakło tego dążenia, widzielibyśmy zawsze tylko samych siebie, niczym odbicie w zwierciadle, i bylibyśmy coraz bardziej samotni! Natomiast Filip uczy nas, że powinniśmy pozwolić, by Jezus nas zdobył, przebywać z Nim i zachęcać również innych, by przystali do tego nieodzownego towarzystwa. I byśmy, widząc i znajdując Boga, znajdowali prawdziwe życie.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Dzisiejsza katecheza poświęcona jest postaci apostoła Filipa. Jak czytamy w Ewangelii, Filip pochodził z Betsaidy. Tuż po powołaniu wykazał się apostolskim zapałem, gdy przyprowadził do Jezusa Natanaela, zachęciwszy go świadectwem: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy — Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu». Podczas cudownego rozmnożenia chleba dał się poznać jako ten, kto trzeźwo ocenia rzeczywistość: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać». Równocześnie jednak wykazywał zainteresowanie Bożymi tajemnicami: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy». Tą prośbą sprowokował Jezusa do objawienia prawdy o Jego jedności z Ojcem: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca». Według tradycji, po zesłaniu Ducha Świętego Filip apostołował w Grecji i Frygii, gdzie poniósł śmierć męczeńską.

    Słowo Ojca Świętego do Polaków:

    Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Apostoł Filip, który w Jezusie rozpoznał zapowiedzianego przez proroków Mesjasza, zaprasza i nas do spotkania z Nim. Mówi: «Chodź i zobacz!» (J 1, 46). Jest to wezwanie do naśladowania i kontemplacji, do poznawania Chrystusa i do odpowiadania na Jego miłość przez życie wierne miłości. Przyjmijmy to zaproszenie. Niech wam Bóg błogosławi.

    Papież Benedykt XVI

    Opoka.pl/opr. mg/mg

    __________________________________________________________________________________________

    Św. Jakub Młodszy

    Obok postaci Jakuba Starszego, syna Zebedeusza, o którym mówiliśmy w ubiegłą środę, w Ewangeliach pojawia się inny Jakub, nazywany Młodszym. Również jego widzimy na liście dwunastu Apostołów wybranych osobiście przez Jezusa.

    El Greco/pl.wikipedia.org

    ***

    Jakub wymieniany jest zawsze jako „syn Alfeusza” (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Często był utożsamiany z innym Jakubem, nazywanym Mniejszym (por. Mk 15, 40), synem Marii (por. tamże), którą mogła być „Maria, żona Kleofasa”, obecna, według czwartej Ewangelii, u stóp krzyża razem z Maryją, Matką Jezusa (por. J 19, 25). Również on pochodził z Nazaretu i prawdopodobnie był krewnym Jezusa (por. Mt 13, 55; Mk 6, 3), na sposób semicki nazywanym bratem (por. Mk 6, 3; Ga 1, 19).

    O tym ostatnim Jakubie księga Dziejów Apostolskich mówi, że odgrywał doniosłą rolę w Kościele w Jerozolimie. Podczas soboru apostolskiego zwołanego po śmierci Jakuba Starszego razem z innymi stwierdził, iż poganie mogą być przyjęci do Kościoła bez poddawania się wcześniej obrzezaniu (por. Dz 15, 13). Św. Paweł, który przypisuje mu szczególne ukazanie się Zmartwychwstałego (por. 1 Kor 15, 7), przy okazji swej podróży do Jerozolimy wymienia go nawet przed Kefasem – Piotrem, nazywając kolumną tego Kościoła, na równi z nim (por. Ga 2, 9). Później judeochrześcijanie uznawali go za swój główny punkt odniesienia. Jemu też został nawet przypisany list, który nosi imię Jakubowego, zawarty w nowotestamentalnym kanonie. Nie występuje on w nim jako „brat Pana”, ale jako „sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa” (Jk 1, 1).

    Wśród uczonych rozważa się kwestię identyfikacji tych dwóch osób o tym samym imieniu – Jakuba, „syna Alfeusza”, i Jakuba, „brata Pańskiego”. W tradycji ewangelicznej nie zachowała się żadna opowieść ani o jednym, ani o drugim w odniesieniu do ziemskiego życia Jezusa. Dzieje Apostolskie natomiast pokazują nam, że jeden Jakub odegrał doniosłą rolę, jak już wcześniej wspomnieliśmy, po zmartwychwstaniu Jezusa, będąc pośrodku Kościoła pierwotnego (por. Dz 12, 17; 15, 13-21; 21, 18). Najdonioślejszym aktem jego działalności była interwencja w kwestii trudnej relacji między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego: przyczynił się on, razem z Piotrem, do przezwyciężenia, albo lepiej – do zintegrowania oryginalnego wymiaru chrześcijaństwa z wymaganiami nienakładania na nawróconych pogan konieczności poddania się wszystkim normom Prawa Mojżeszowego.

    Księga Dziejów Apostolskich przechowała dla nas rozwiązanie kompromisowe, zaproponowane właśnie przez Jakuba i zaakceptowane przez wszystkich obecnych Apostołów, zgodnie z którym poganom, którzy uwierzą w Jezusa Chrystusa, stawia się jako warunek tylko powstrzymanie się od zwyczaju jedzenia mięsa zwierząt, które były ofiarowane bożkom, oraz od „nierządu”, który prawdopodobnie nawiązuje do niedozwolonego współżycia seksualnego. W praktyce chodziło o przylgnięcie tylko do nielicznych zakazów, które były uważane za bardzo ważne w prawodawstwie Mojżeszowym.

    W ten sposób otrzymano dwa znaczące i uzupełniające się rozwiązania, ważne do dzisiaj: z jednej strony uznaje się ścisły związek, jaki łączy chrześcijaństwo z religią żydowską, jako swym żywym i ważnym na zawsze źródłem; z drugiej zaś pozwala się chrześcijanom pochodzenia pogańskiego na zachowanie własnej identyczności socjologicznej, którą by utracili, gdyby zostali zmuszeni do zachowywania tzw. przykazań ceremonialnych Prawa Mojżeszowego. Nie muszą już one być uważane za obowiązujące dla nawróconych pogan. W ten sposób zapoczątkowano praktykę wzajemnego poszanowania i uznania, która – pomimo późniejszych różnych nieporozumień – ze swej natury dążyła do zachowania tego, co było charakterystyczne dla Żydów i pogan.

    Najstarsza informacja o śmierci tego Jakuba została nam przekazana przez historyka żydowskiego Józefa Flawiusza. W swoich Dawnych dziejach Izraela (20, 201n), zredagowanych w Rzymie pod koniec I wieku, mówi on, że śmierć Jakuba była przesądzona w sposób nielegalny przez najwyższego kapłana Ananiasza, syna Annasza, opisanego w Ewangeliach, który wykorzystał przerwę między obaleniem prokuratora rzymskiego Festusa a przybyciem jego następcy Albinusa, żeby zadekretować jego ukamienowanie w roku 62.

    Z imieniem tego Jakuba, oprócz apokryficznej Protoewangelii Jakuba, który wysławia świętość i dziewictwo Maryi, Matki Jezusa, jest w sposób szczególny związany list, który nosi jego imię. W kanonie Nowego Testamentu zajmuje on pierwsze miejsce wśród tzw. listów katolickich, czyli skierowanych nie tylko do konkretnego Kościoła, np. w Rzymie czy Efezie, ale do wielu Kościołów. Chodzi o list o szczególnej doniosłości, który bardzo mocno podkreśla konieczność nieograniczania własnej wiary do czystej deklaracji słownej czy abstrakcyjnej, ale o wyrażenie jej konkretnymi dobrymi czynami. Zachęca nas m.in. do wytrwałości w próbach radośnie przyjętych oraz do ufnej modlitwy, by otrzymać od Boga dar mądrości, dzięki któremu dojdziemy do zrozumienia, że prawdziwe wartości życia nie polegają na przemijających bogactwach, lecz na umiejętności podzielenia własnych zasobów z biednymi i potrzebującymi (por. Jk 1, 27).

    W ten sposób List św. Jakuba ukazuje nam chrześcijaństwo bardzo konkretne i praktyczne.

    Wiara musi realizować się w życiu, przede wszystkim w miłości bliźniego, szczególnie zaś w zaangażowaniu na rzecz ubogich. W tym kontekście trzeba czytać również słynne zdanie: „Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków” (Jk 2, 26). Czasem ta deklaracja Jakuba była stawiana jako przeciwieństwo stwierdzeń św. Pawła, według którego zostaliśmy usprawiedliwieni przez Boga nie na mocy naszych czynów, ale dzięki naszej wierze (por. Ga 2, 16; Rz 3, 28). Jednakże oba te zdania, pozornie przeciwstawne w swoich odmiennych perspektywach, w rzeczywistości, jeżeli są dobrze interpretowane, uzupełniają się wzajemnie. Św. Paweł sprzeciwia się pysze człowieka, który myśli, że nie potrzebuje miłości Boga, uprzedzającego nas; sprzeciwia się pysze ludzkiej wystarczalności, bez łaski danej i niezasłużonej. Św. Jakub natomiast mówi o dziełach jako naturalnym owocu wiary. „Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce” – mówi Pan (Mt 7, 17). Św. Jakub powtarza to i mówi to do nas.

    List św. Jakuba napomina nas, abyśmy zdali się na dłonie Boga we wszystkim, co czynimy, powtarzając zawsze słowa: „Jeżeli Pan zechce” (Jk 4, 15). Uczy nas w ten sposób, abyśmy nie ustawiali naszego życia w sposób automatyczny i interesowny, ale zostawili przestrzeń dla niepojętej woli Boga, który zna rzeczywiste dobro dla nas. W ten sposób św. Jakub pozostaje aktualnym na zawsze mistrzem życia dla każdego z nas.

    Papież Benedykt XVI/Audiencja generalna, 28 czerwca 2006 r.

    Z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 maja

    Najświętsza Maryja Panna, Matka Łaski Bożej

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Gizela, ksieni
    ***

    (Obraz Matki Bożej Łaskawej)
    ***

    Różne są tytuły, które chrześcijańska pobożność nadała w ciągu wieków Matce Najświętszej i pod którymi wzywamy Ją w różnych sytuacjach naszego życia, a także oddajemy cześć. Dziś wspominamy “Matkę Łaski Bożej” lub inaczej Matkę Bożą Łaskawą. Pierwsze sformułowanie jest dobrze znane z Litanii Loretańskiej do Matki Najświętszej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, Sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.W 1921 r. papież Benedykt XV, na prośbę kard. Dezyderego-Józefa Merciera, zezwolił na odprawianie w Belgii oficjum i Mszy o Najświętszej Maryi Pannie, Pośredniczce wszystkich łask, w dniu 31 maja. Stolica Apostolska pozwoliła odprawiać to oficjum i Mszę wielu innym diecezjom i rodzinom zakonnym zgodnie z ich prośbami. Dzięki temu wspomnienie o Najświętszej Maryi Pannie Pośredniczce stało się niemal powszechne.
    Sobór Watykański II w 1964 r. obszernie wyłożył rolę Maryi w misterium Chrystusa i Kościoła oraz dokładnie wyjaśnił sens i znaczenie pośrednictwa Najświętszej Dziewicy: “Macierzyńska rola Maryi w stosunku do ludzi żadną miarą nie przyćmiewa i nie umniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc. Cały bowiem zbawienny wpływ Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusa, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją; nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia ją” (KK 60).
    Wreszcie w roku 1971 Święta Kongregacja do spraw Kultu Bożego zatwierdziła Mszę pod tytułem “Najświętsza Maryja Panna, Matka i Pośredniczka łaski”. Ta Msza, zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II, równocześnie wspomina o roli macierzyńskiej i o funkcjach pośrednictwa Najświętszej Panny.Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, jest jedynym Pośrednikiem, który zawsze żyje, aby wstawiać się za nami. Błogosławiona Dziewica, Matka i Pośredniczka łaski, została przez Boga w przedziwnym zamyśle Jego miłości ustanowiona Matką i pomocnicą Odkupiciela. Jest Ona Matką łaski, ponieważ nosiła w swym czystym łonie prawdziwego Boga i człowieka, a potem wydała dla nas samego Twórcę łaski. Jest Pośredniczką łaski, ponieważ była pomocnicą Chrystusa w uzyskaniu dla nas największej łaski – odkupienia i zbawienia, życia Bożego i chwały bez końca.Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie i bardzo często jest związane z określonym miejscem, figurą, obrazem, doznającym szczególnej czci ze strony wiernych. W Polsce w wielu kościołach i sanktuariach znajdują się obrazy Matki Bożej Łaskawej. Do najbardziej znanych i otoczonych kultem należą wizerunki w bazylice katedralnej w Kielcach i w kościele jezuitów na Starym Mieście w Warszawie.

    NMP Łaskawa - Kielce

    Dawniejsza kolegiata (od 1171 r.), a obecnie bazylika katedralna w Kielcach, została wzniesiona pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Bożej, a szczególnej czci doznaje w niej obraz Matki Bożej Łaskawej. Znalazł się on tutaj z fundacji Wojciecha Piotrowskiego, audytora sądu biskupiego w 1602 r., umieszczony w południowej nawie kościoła, gdzie znajduje się do dziś. Wkrótce obraz zasłynął jako cudowny i ściągał wiernych z całej okolicy, głównie na uroczystość Matki Bożej Różańcowej. Obok ołtarza pojawiło się wiele widomych znaków wysłuchania próśb (wota). Ks. kan. Stanisław Panceriusz sprawił w 1636 r. srebrno-pozłacaną sukienkę z klejnotami, która skradziona została wraz z wotami. W jej miejsce umieszczono w 1872 r. metalową suknię ufundowaną przez Ignacego Smolenia, miejscowego kupca. Obraz Matki Bożej odnowił w 1858 r. ks. Antoni Brygierski. Bazylika katedralna stanowi centralne sanktuarium diecezji kieleckiej.

    NMP Łaskawa - Kielce

    Obraz Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy, znajduje się obecnie na Starym Mieście w kościele jezuitów. Do Polski przybył w 1651 roku jak dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, przywieziony do Warszawy przez nuncjusza apostolskiego arcybiskupa Jana de Torres. Początkowo był przechowywany w kościele pijarów przy ul. Długiej. Umieszczono go tutaj niezwykle uroczyście dnia 24 marca 1651 roku. Jego koronacji dokonał wspomniany nuncjusz papieski. Złota korona wysadzana perłami była darem Warszawy. Uroczystość odbyła się z udziałem pary królewskiej i licznie zgromadzonych mieszkańców stolicy.
    W 1664 roku magistrat miasta, wobec szerzącej się zarazy, zarządził szczególne modlitwy przebłagalne przed wizerunkiem Matki Bożej. Urządzono uroczystą procesję z obrazem, który niesiono do murów miasta i do bramy Nowomiejskiej, chcąc jakby zagrodzić zarazie wstęp do stolicy. Epidemia rzeczywiście ustała, obwołano więc Maryję Patronką Warszawy. Był to jednocześnie akt wdzięczności za opiekę Najświętszej Panny nad miastem w latach grozy wojennej i klęsk spowodowanych “potopem szwedzkim”.
    Udział pijarów wraz ze starszymi uczniami w powstaniu 1794 roku spowodował w stosunku do nich akcje odwetowe. Po upadku Warszawy gen. Suworow zajął sanktuarium na polową cerkiew prawosławną. Zaborcy zakazali tradycyjnych procesji majowych. W zamian za utracony kościół władze carskie przekazały pijarom w 1834 r. zrujnowany kościół pojezuicki przy ul. Świętojańskiej, w którym mieścił się magazyn wełny. Pijarzy dźwignęli kościół z ruin i do roku 1866 królowała w nim Matka Łaskawa. W ramach represji za udział w powstaniu styczniowym nastąpiła kasata pijarów. Kult Matki Bożej zachował charakter tylko lokalny. Po I wojnie światowej kościół przejęli jezuici. Oni to ukryli wizerunek Matki Bożej w czasie powstania warszawskiego w podziemiach kościoła, a po zakończeniu II wojny światowej odbudowali kościół i odnowili kult Łaskawej Patronki.
    W roku 1970 Paweł VI zatwierdził tytuł “Patronki Warszawy”. Dla ożywienia i upowszechnienia kultu postanowiono ponowić akt koronacji. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia dnia 7 października 1973 r., w obecności biskupów i tysięcy mieszkańców Warszawy. Dnia 2 czerwca 1979 r., w pierwszy dzień swej pielgrzymki, św. Jan Paweł II złożył hołd Patronce Warszawy. W bolesnym i trudnym dla polskiego Narodu grudniu 1981 r., prymas Polski arcybiskup Józef Glemp modlił się przed Jej cudownym obrazem z całym ludem Bożym Warszawy za udręczoną Ojczyznę. Św. Jan Paweł II nawiedził obraz Matki Bożej Łaskawej również podczas swojej drugiej pielgrzymki do Ojczyzny (16 czerwca 1983 r.).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 maja

    Święty Stanisław, biskup i męczennik
    główny patron Polski

    Zobacz także:
      •  Święta Magdalena z Canossy, dziewica
      •  Święty Bonifacy IV, papież
      •  Święty Benedykt II, papież
    ***
    Święty Stanisław ze Szczepanowa

    Najdawniejszym i pierwszym źródłem do żywotu św. Stanisława są roczniki, czyli notatki według kolejności lat o najdawniejszych wydarzeniach, które za czasów arcybiskupa Arona (+ 1059) zostały przywiezione do Krakowa i które dalej uzupełniano, oraz Katalog biskupów krakowskich. W obu tych dokumentach znajdują się daty rządów św. Stanisława i wiadomość o translacji (przeniesieniu) jego ciała. O św. Stanisławie pisze pierwszy historyk polski, Anonim, zwany potocznie Gallem (ok. 1112), i – obszernie – bł. Wincenty Kadłubek (+ 1223), który jako biskup krakowski mógł mieć szersze informacje o swoim poprzedniku. Pierwszy, właściwy żywot św. Stanisława napisał dominikanin, Wincenty z Kielc, ok. 1240 roku. Żywot ten posłużył jako podstawa do kanonizacji męczennika.Stanisław urodził się w Szczepanowie prawdopodobnie około 1030 r. Podawane imiona rodziców: Wielisław i Małgorzata lub Bogna nie są pewne. Stanisław miał pochodzić z rodu Turzynów, mieszkających we wsi Raba i Szczepanów koło Bochni w ziemi krakowskiej. Wioska Szczepanów miała być własnością jego rodziny. Swoje pierwsze studia Stanisław odbył zapewne w domu rodzinnym, potem być może w Tyńcu w klasztorze benedyktyńskim. Nie jest wykluczone, że dalsze studia odbywał zgodnie z ówczesnym zwyczajem za granicą. Wskazuje się najczęściej na słynną wówczas szkołę katedralną w Leodium (Liege w Belgii) lub Paryż. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. roku 1060.
    Biskup krakowski, Lambert Suła, mianował Stanisława kanonikiem katedry. Na zlecenie biskupa Stanisław założył, jak się przypuszcza, Rocznik krakowski, czyli rodzaj kroniki katedralnej, w której notował ważniejsze wydarzenia z życia diecezji. Po śmierci Lamberta (1070) Stanisław został wybrany jego następcą. Wybór ten zatwierdził papież Aleksander II. Konsekracja odbyła się jednak dopiero w roku 1072. Dwa lata przerwy wskazywałyby, że mogło chodzić w tym wypadku o jakieś przetargi, których okoliczności bliżej nie znamy.
    O samej działalności duszpasterskiej Stanisława wiemy niewiele. Dał się poznać jako pasterz gorliwy, ale i bezkompromisowy. Pewnym jest, że w swojej rodzinnej wiosce wystawił drewniany kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, który dotrwał do XVIII wieku. Dla biskupstwa nabył wieś Piotrawin na prawym brzegu Wisły. Jest bardzo prawdopodobne, że wygrał przed sądem książęcym spór o tę wieś ze spadkobiercami jej zmarłego właściciela. Opowieść o wskrzeszeniu Piotra jest legendą.
    Na pierwszym miejscu jednak największą zasługą Stanisława było to, że dzięki poparciu króla Bolesława Śmiałego, który go protegował na stolicę krakowską, udał się do papieża Grzegorza VII wyjednać wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej. W ten sposób raz na zawsze ustały automatycznie pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. Św. Grzegorz VII przysłał do Polski 25 kwietnia 1075 r. swoich legatów, którzy orzekli prawomocność erygowania metropolii gnieźnieńskiej z roku 999/1000 oraz jej praw. Prawdopodobnie ustanowili też oni na stolicy arcybiskupiej św. Wojciecha nowego metropolitę, którego jednak imienia nie znamy.
    W centrum zainteresowania kronikarzy znalazł się przede wszystkim fakt zatargu Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, który zadecydował o chwale pierwszego, a tragicznym końcu drugiego. Trzeba bowiem przyznać, że Bolesław Śmiały, zwany również Szczodrym, należał do postaci wybitnych. Popierał gorliwie reformy Grzegorza VII. Po zawierusze pogańskiej odbudował wiele kościołów i klasztorów. Sprowadzał chętnie nowych duchownych do kraju. Koronował się na króla i przywrócił Polsce suwerenną powagę.
    Gall Anonim tak opisuje morderstwo Stanisława: “Jak zaś król Bolesław został z Polski wyrzucony, długo byłoby opowiadać. Lecz to wolno powiedzieć, że nie powinien pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. Tym bowiem sobie wiele zaszkodził, że do grzechu grzech dodał; że za bunt skazał biskupa na obcięcie członków. Ani więc biskupa-buntownika nie uniewinniamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy”. Z tekstu wynika, że Gall sympatyzuje z królem, a biskupowi krakowskiemu przypisuje wyraźnie zdradę. Nie można się temu dziwić, skoro kronikarz żył z łaski książęcej. Pisał bowiem swoją historię na dworze Bolesława Krzywoustego, bratanka Bolesława Śmiałego.
    Mamy jeszcze jedną kronikę, napisaną przez bł. Wincentego Kadłubka, który był kolejnym biskupem krakowskim – a więc miał dostęp do źródeł bezpośrednich, których my dziś nie posiadamy. Według jego relacji sprawy miały przedstawiać się w sposób następujący: “Bolesław był prawie zawsze w kraju nieobecny, gdyż nieustannie brał udział w zbrojnych wyprawach. Historia to potwierdza faktycznie. I tak zaraz na początku swoich rządów (1058) udaje się do Czech, gdzie ponosi klęskę. Z kolei dwa razy wyrusza na Węgry, aby poprzeć króla Belę I przeciwko Niemcom (1060 i 1063). W roku 1069 wyruszył do Kijowa, aby tam poprzeć księcia Izasława, swojego krewnego, w zatargu z jego braćmi. W latach 1070-1072 widzimy znowu króla Bolesława w Czechach. Podobnie w latach 1075-1076. Po śmierci Beli I w roku 1077 Bolesław wprowadza na tron węgierski jego brata, św. Władysława. Wreszcie wyprawa druga do Kijowa (1077) przypieczętowała wszystko”. Wincenty Kadłubek pisze, że te wyprawy były powodem, że w kraju szerzył się rozbój i wiarołomstwo żon, a przez to rozbicie małżeństw i zamęt. Kiedy podczas ostatniej wyprawy na Ruś rycerze błagali króla, aby powracał do kraju, ten w najlepsze całymi tygodniami się bawił. Wtedy rycerze zaczęli go potajemnie opuszczać. Kiedy Bolesław wrócił do kraju, zaczął się okrutnie na nich mścić. Fakt targnięcia się na św. Stanisława w kościele, w czasie odprawiania Mszy świętej, świadczy najlepiej o tym, jak nieopanowany był jego tyrański charakter. Wincenty Kadłubek przytacza ponadto, że Bolesław nakazywał wiarołomnym żonom karmić piersiami swymi szczenięta.
    Kiedy król szalał, aby złamać opór, Stanisław jako jedyny – według kroniki Kadłubka – miał odwagę upomnieć króla. Kiedy zaś ten nic sobie z upomnienia nie czynił i dalej szalał, biskup rzucił na niego klątwę, czyli wyłączył króla ze społeczności Kościoła, a przez to samo zwolnił od posłuszeństwa poddanych. To zapewne Gall nazywa buntem i zdradą. Ze strony Stanisława był to akt niezwykłej odwagi pasterza, ujmującego się za swoją owczarnią, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą go za to spotkać. Autorytet Stanisława musiał być w Polsce ogromny, skoro według podania nawet najbliżsi stronnicy króla Bolesława nie śmieli targnąć się na jego życie. Król miał to uczynić sam. 11 kwietnia 1079 roku Bolesław udał się na Skałkę i w czasie Mszy świętej zarąbał biskupa uderzeniem w głowę. Potem kazał poćwiartować jego ciało. Ówczesnym zwyczajem bowiem ciało skazańca niszczono. Duchowni ze czcią pochowali je w kościele św. Michała na Skałce. Fakt ten jest dowodem czci, jakiej wtedy męczennik zażywał. Czaszka Stanisława posiada wszystkie zęby. To by świadczyło, że biskup zginął w pełni sił męskich. Mógł mieć ok. 40 lat. Na czaszce widać ślady 7 uderzeń ostrego żelaza, co potwierdza rodzaj śmierci, przekazany przez tradycję. Największe cięcie ma 45 mm długości i ok. 6 mm głębokości. Stanisław został uderzony z tyłu czaszki.
    Na wiadomość o dokonanym w tak ohydny sposób mordzie na biskupie, przy ołtarzu, w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary, cały naród stanął przeciwko królowi. Opuszczony przez wszystkich, musiał udać się na banicję. Bolesław Śmiały usiłował jeszcze szukać dla siebie poparcia na Węgrzech u św. Władysława. Ten mu jednak odmówił. Zmarł tamże zapewne w 1081 roku. Istnieje podanie, że dwa ostatnie lata król spędził na ostrej pokucie w klasztorze benedyktyńskim w Osjaku, gdzie też miał być pochowany.
    W 1088 roku dokonano przeniesienia relikwii św. Stanisława do katedry krakowskiej. Kadłubek przytacza legendę, że ciała strzegły orły, wspomina też o cudownym zrośnięciu się porąbanych części ciała.Pierwsze starania o kanonizację św. Stanisława podjął już św. Grzegorz VII. Sam jednak papież musiał wkrótce opuścić Rzym i iść na dobrowolną banicję. Potem Polska została podzielona na dzielnice (1138). Tak więc chociaż kult św. Stanisława istniał od dawna, to jego kanonizacją zajął się formalnie dopiero biskup krakowski Iwo Odrowąż w 1229 r. On to polecił dominikaninowi Wincentemu z Kielc, aby napisał żywot Stanisława. Tego bowiem przede wszystkim żądał Rzym do kanonizacji. Sam biskup, bawiąc w Rzymie, gdzie starał się o wznowienie metropolii krakowskiej, poczynił pierwsze starania w sprawie kanonizacji Stanisława.
    Nie mniej energicznie sprawą kanonizacji zajął się kolejny biskup krakowski, Prandota. Zaprowadzono wówczas księgę cudów. W roku 1250 papież Innocenty IV wyznaczył do przeprowadzenia procesu specjalną komisję. Wynikiem jej pracy był sporządzony protokół, z którym w roku 1251 zostali wysłani do Rzymu mistrz Jakub ze Skarszewa, doktor dekretów, i mistrz Gerard, w towarzystwie franciszkanów i dominikanów. Wyniki komisji nie zadowoliły papieża. Wysłał do Polski franciszkanina, Jakuba z Velletri, aby ponownie zbadał księgę cudów i sprawdził, czy Świętemu cześć była oddawana nieprzerwanie. Po dokonaniu rewizji procesu w roku 1253 wyruszyło do Rzymu nowe poselstwo, do którego dołączono świadków cudów, zdziałanych za przyczyną św. Stanisława. Z nieznanych nam bliżej przyczyn stanowczy opór stawił kardynał Rinaldo Conti, późniejszy papież Aleksander IV (1254-1261). Właśnie od procesu Stanisława wprowadzona została praktyka “adwokata diabła” (łac. advocatus diaboli), którego zadaniem było wyciąganie na jaw wszystkich niejasności i zarzutów przeciw kanonizacji.
    Opór kardynała ostatecznie przełamano i dnia 8 września 1253 roku w kościele św. Franciszka z Asyżu papież Innocenty IV dokonał kanonizacji. Na ręce dostojników Kościoła w Polsce papież wręczył bullę kanonizacyjną. Wracających z Italii posłów Kraków powitał uroczystą procesją ze wszystkich kościołów. Na następny rok biskup Prandota wyznaczył uroczystość podniesienia relikwii Stanisława i ogłoszenia jego kanonizacji w Polsce. Uroczystość odbyła się dnia 8 maja 1254 roku. Stąd liturgiczny obchód ku czci Stanisława w Polsce przypada właśnie na 8 maja (w Kościele powszechnym na 11 kwietnia – dzień męczeńskiej śmierci).
    Św. Stanisław jest głównym patronem Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Wojciecha, biskupa i męczennika); ponadto także archidiecezji gdańskiej, gnieźnieńskiej, krakowskiej, poznańskiej i warszawskiej oraz diecezji: lubelskiej, płockiej, sandomierskiej i tarnowskiej. Św. Jan Paweł II nazwał go “patronem chrześcijańskiego ładu moralnego”. W ciągu wieków przywoływano legendę o zrośnięciu się rozsieczonego ciała św. Stanisława. Kult Świętego odegrał w XIII i XIV wieku ważną rolę historyczną jako czynnik kształtowania się myśli o zjednoczeniu Polski. Wierzono, że w ten sam sposób – jak ciało św. Stanisława – połączy się i zjednoczy podzielone wówczas na księstwa dzielnicowe Królestwo Polskie.

    Relikwie św. Stanisława w Krakowie

    W ikonografii św. Stanisław przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są: miecz, palma męczeńska, u stóp wskrzeszony Piotrowin. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________



    Czcić tobie zacnej krainy patronie,
    Ziomku nas; święty, synu zacnej zielni!
    Gdy Kościół w smutku, a lud we łzach tonie,
    Módl się do Boga za ziomkami swymi.

    8. maja św. StanisławaPatron Królestwa Polskiego
    Żywot świętego Stanisława, biskupa i Męczennika
    św. Stanisław, biskupPatron Polski
    Cześć św. Stanisława Szczepanowskiego w Polsce
    Święty Stanisław biskup i męczennik, główny patron Polski
    Św. Stanisław Biskup i Męczennik
    Św. Stanisławie Biskupie!
    Czy Ty faktycznie chciałeś być sławny?
    Królewska zbrodnia
    Śmierć przy ołtarzu

    8 majaŻywot świętego Stanisława,biskupa i Męczennika (Żył około roku Pańskiego 1079)

    LEKCJA (z listu świętego Pawła do Żydów, rozdział 5, wiersz 1-6)
    Bracia! Każdy najwyższy kapłan z ludzi wzięty, dla ludzi postanowiony bywa w tym, co do Boga należy, aby ofiarował dary i ofiary za grzechy. I żeby umiał być wyrozumiałym dla nieświadomych i błądzących, ponieważ i on sam obłożony jest słabością. I dlatego, jak za lud, tak i za samego siebie powinien ofiarować za grzechy. A nikt sobie sam czci nie bierze, jeno ten, co wezwany jest przez Boga, jak Aaron. To też Chrystus nie sam siebie wywyższył, gdy stał się Najwyższym kapłanem, ale który doń powiedział: Synem Moim jesteś ty, Jam ciebie dziś urodził. Jak i na innym miejscu mówi: Ty jesteś kapłanem na wieki wedle porządku Melchizedeka.

    EWANGELIA (Jan rozdz. 10, wiersz 11-16)
    Onego czasu rzekł Jezus do faryzeuszów: Jam jest pasterz dobry: dobry pasterz duszę swą daje za owce swoje. Lecz najemnik, i ten, co nie jest pasterzem, którego owce nie są własne, widzi wilka przychodzącego i opuszcza owce i ucieka; a wilk porywa i rozprasza owce. A najemnik ucieka, bo jest najemnikiem i nie obchodzą go owce. Jam jest pasterz dobry i znam moje, i znają Mnie moje. Jak mnie zna Ojciec, tak i Ja znam Ojca, a duszę Moją kładę za owce Moje. I inne owce mam, które nie są z tej owczarni, i trzeba, abym je przyprowadził: i posłuchają głosu Mego, i stanie się jedna owczarnia i jeden pasterz.

    Wielki ten i szerokiej sławy Męczennik Chrystusa, patron nasz, pociągnąć powinien każdego rodaka przede wszystkim do rozpamiętywania jego żywota, bo jak na własnej, przyrodzonej ziemi osadzony szczep prędzej się krzewi, bujniej rośnie i cenniejszy owoc wydaje, tak ten żywot świętego Stanisława na tobie, Czytelniku, rodaku, prędzej i głębsze wywrzeć winien wrażenie.Bardzo często zdarza się bowiem, że królowie i książęta, obałamuceni podłym pochlebstwem, lub dumni ze swej potęgi, puszczają się na życie wyuzdane, wyrzekają się prawideł i zasad moralności i cnoty, uciskają poddanych i dają im najgorszy przykład życiem swoim. Atoli z drugiej strony Kościół święty wytwarza mężów, którzy nie bacząc na żadne względy światowe, tym potężnym władcom bez bojaźni mówią słowa prawdy.Takim mężem nieustraszonej odwagi był św. Stanisław, syn Wielisława i Bogny Szczepanowskich, szlachetnych w cnocie i bojaźni Bożej. Przyszedł, on na świat w roku 1030 we wsi Szczepanowie pod miastem Bochnią, o mil pięć od Krakowa odległej. Ojciec jego, człowiek wielkiego znaczenia i niemałych dostatków, ufundował w Szczepanowie kościół pod opieką świętej Magdaleny, do której małżonkowie szczególniejsze mieli nabożeństwo. Gdy długo byli bezdzietnymi, ofiarowali Bogu, że jeżeli im pozwoli doczekać się potomstwa, dziecko to poświęcą chwale Bożej. Pan Bóg wysłuchał ich modlitwy, albowiem Bogna po trzydziestoletnim pożyciu małżeńskim porodziła syna, któremu nadali imię Stanisław, jakby mówili: Stań się sława z niego Bogu i Kościołowi świętemu! Stanisław, od młodości skromny, wstydliwy, stateczny, do nauk i do nabożeństwa pochopny, iścił w sobie wszystko, czego rodzice po nim się spodziewali, nie mieli przeto żadnej potrzeby pobudzać go do cnót. Kiedy podrósł, oddali go do Gniezna, gdzie kwitnęły naówczas nauki, po czym posłali go na dalsze nauki do Francji. Tam, w Paryżu, przykładał się Stanisław pilnie do nauk, a szczególniej do prawa duchownego.Wróciwszy do Polski, wykształceniem i postępkami pełnymi cnót zwrócił na siebie powszechną uwagę. Biskup krakowski Lambert, poznawszy Stanisława, zaczął go namawiać do stanu kapłańskiego. Stanisław ociągał się zrazu, albowiem postanowił wstąpić do zakonu, ale potem uległ namowom biskupa i z jego rąk przyjął święcenia kapłańskie. Gdy biskup Lambert przeniósł się do wieczności, jego następcą zgodnie wybrano Stanisława. Pokorny kapłan długo się wahał przyjąć to dostojeństwo, wymawiając się nieudolnością, ale w końcu, jakkolwiek pełen bojaźni przed odpowiedzialnością, jaka go na tej godności czekała, przyjął rządy diecezji mając lat trzydzieści sześć. Wysoki stan, który wielu pychą nadyma, Stanisława skłaniał do tym większej pokory, bo widząc, że więcej przykładem własnym zdziała, niźli mową, całe życie swoje do tego zastosował. Przydał sobie postów, przywdział włosiennicę jako śmiertelną koszulę, umartwiał ciało i coraz pilniej modlitwy odmawiał. Pałał też miłością wielką ku zbawiennemu nawracaniu błądzących dusz do Boga. Okazywał wielkie miłosierdzie i politowanie nad nędzą bliźniego i nie mógł patrzeć suchym okiem ani z próżną ręką na cudzą nędzę, dopóki mu dochodów starczyło. Kwitnęły w nim wielkie cnoty i zdobiły skronie jego jakby korona z drogich kamieni zrobiona. Wiara mocna, pokora uprzejma, czystość anielska, łaskawość wdzięczna, sprawiedliwość nieodmienna, męstwo nieustraszone, karność baczna, wzgarda tego świata, wypełniały całe jego serce.Sam odwiedzał plebanie i doglądał służby Bożej dla pożytku dusz ludzkich, a zarazem gorliwie czuwał nad kapłanami, aby czyste i pobożne życie wiedli. Co mu czasu od prac kościelnych zbywało, to spędzał na modlitwie. Spisane miał wszystkie wdowy, ile ich miał w diecezji, i radził o ich potrzebach oraz o sieroctwie dziatek, i nic mu milsze nie było, jak wstawiać się za nimi i bronić ich przed niesprawiedliwością, jeżeli były godne tej obrony i wiodły życie podług przykazań Bożych. Dochodami kościelnymi ani domu swego, ani krewnych nie bogacił, ażeby chleba ubogim nie ujmować. Krzywdy swojej długo nie pamiętał i z serca ją bliźniemu odpuszczał.
    Te wysokie cnoty chrześcijańskie i kapłańskie Stanisława, przy których stał jak opoka twardy i nieustraszony, naraziły go na wielkie przykrości ze strony ówczesnego króla polskiego, Bolesława Śmiałego. Bolesław ów był czwartym z kolei następcą Bolesława Chrobrego. Wielki miłośnik ojczyzny, odznaczał się nie tylko cnotami żołnierza, lecz był kiedyś i nabożny, dbały o szerzenie chwały Bożej, atoli do cnót owych przymieszały się wady i grzechy bardzo szkodliwe. W karaniu był okrutny, w szczęściu hardy, w uporze niepohamowany, a co najgorsza nie znał miary w rozkoszach cielesnych i wielkie wywoływał zgorszenie.Widząc to święty Stanisław, udawał się do niego i słowami Boskimi zaklinał, przedstawiając mu gniew Boga, utratę zbawienia, hańbę majestatu królewskiego, zgorszenie poddanych i ze łzami go błagał, aby się upamiętał.Król pięknymi słowy za upomnienia dziękował, udawał wstyd za niecne postępki, ale w sercu był tym, czym dawniej.Pewnego razu, dowiedziawszy się o wielkiej urodzie Krystyny, żony Mścisława z Bużenina, nie mogąc jej darami skłonić do niewierności wobec męża, nasłał na jej dom żołnierzy, kazał ją porwać ku zgorszeniu wszystkich poddanych, uwięził u siebie i żył z nią, a potem i potomstwo z nią miał, ale Pan Bóg karał jego niemoralność, bo każde dziecko, które się rodziło, było słabe, szpetne i gdy dorastało, szalone.Jawne to cudzołóstwo oburzyło wszystkich w narodzie, nikt jednak nie śmiał otwarcie wystąpić. Oczy wszystkich zwrócone były na św. Stanisława, jego też uproszono, aby króla o to cudzołóstwo jawnie skarcił.Święty Stanisław nie wymówił się od tego obowiązku i upatrzywszy czas, pojechał do Wrocławia, gdzie Bolesław rad przemieszkiwał (cały Śląsk był podówczas nieoddzielną częścią państwa polskiego) i tam jawnie go upomniał przed dworzanami, mówiąc: “Królu, nie godzi się tobie mieć żony brata twego! Długoż jeszcze takie zgorszenie dawać będziesz twemu ludowi? Czemuż nie pomnisz na Boga, na duszę swoją, na majestat królestwa swego? Nie boisz się, królu, pomsty Bożej, która może spaść na ciebie, na potomstwo i królestwo twoje?” Król nie chciał słuchać tych upomnień, a potem, zniecierpliwiony, z gniewem odprawił biskupa i zaczął przemyśliwać, jak by go mógł zelżyć i skrzywdzić. Sposobność ku temu wkrótce się nadarzyła.Święty Stanisław kupił był dla Kościoła wieś Piotrowin nad Wisłą, w ziemi lubelskiej, od dziedzica Piotra. Ten wziął pieniądze, nie dał jednak biskupowi żadnego poświadczenia i wkrótce potem umarł. Skorzystał z tego król i namówił synowców zmarłego Piotra, Jakuba i Sulisława, aby się upomnieli o wieś, jako nieprawnie nabytą. Jakub i Sulisław zgodzili się na to i pozwali świętego Stanisława przed sąd królewski, który się odbywał pod niedaleką od Piotrowina wsią Solcem nad Wisłą.Święty Stanisław zawezwał wprawdzie świadków sprzedaży Piotrowina, ale żaden z nich z obawy przed królem świadczyć nie chciał. Świątobliwy biskup uciekł się wówczas do Pana Boga i po gorącej modlitwie oświadczył, że samego Piotra z grobu wydobędzie i stawi na świadka. Król i dworzanie śmiać się zaczęli i nazwali świętego Stanisława szalonym, on jednak, pełen ufności w Bogu, udał się w uroczystej procesji do Piotrowina, gdzie leżał zmarły dziedzic Piotr, kazał otworzyć grób i odkryć spróchniałe już ciało i pomodliwszy się, rzekł do umarłego: “Piotrze, w imię Trójcy świętej rozkazuję ci: wstań, pójdź do sądu i daj świadectwo prawdzie!” Piotr powstał z grobu i przybrał dawne ciało, a święty Stanisław zawiódł go przed króla i rzekł: “Oto masz królu samego Piotra, od którego wieś kupiłem! Przekonaj się, że to nie ułuda, ale ten sam człowiek, mocą Bożą z grobu wskrzeszony!”Król, dwór i lud wszystek oniemiał z podziwu nad tym cudem, Piotr zaś potwierdził wobec wszystkich kupno, a potem obróciwszy się do synowców, zgromił ich i nakłaniał do pokuty za niegodziwy postępek wobec biskupa.Król, skruszony, przysądził wieś świętemu Stanisławowi i Kościołowi, po czym Święty odprowadził Piotra do grobu, w którym wskrzeszony znowu w proch się obrócił.Ucichł teraz nieco gniew króla przeciw biskupowi, ale po niedługim czasie odnowił się z następujących powodów: W roku 1078 doszło do wojny między Polską a Rusią. Bolesław pokonał księcia ruskiego i zabrał Kijów, który go tak usidlał swoją świetnością, że zapomniał o wszystkim i oddał się próżnowaniu, zbytkom i rozkoszy, a tym czasem w kraju wszczął się nieład. Na domiar złego wiele niewiast zaparło się cnót domowych, a niektóre, mniemając, że ich małżonkowie poginęli na wojnie, wchodziły w nowe związki. Gdy wieść o tym doszła do Kijowa, zatrwożone rycerstwo porzuciło chorągwie królewskie i pospieszyło do kraju. Za nimi ze wzburzonym sercem ruszył król Bolesław.Teraz spadła na zbiegłe spod chorągwi rycerstwo straszliwa zemsta królewska. Król dał się porwać swemu pierwotnemu, gwałtownemu i dzikiemu charakterowi i nie dość, że w okrutny sposób zaczął karać samych zbiegów, ale i na ich żonach szukał srogiej zemsty. Przed biskupem Stanisławem otwierały się teraz dwie drogi: milczeć, albo wzorem prawdziwych sług Chrystusowych otwarcie stanąć w obronie prawa chrześcijańskiego i uciśnionych. Biskup wiedział, że wystąpienie przeciw szalejącemu z gniewu królowi grozi mu wielkim niebezpieczeństwem, mimo to jednak, wierny swoim ideałom, tym samym, które święty papież Grzegorz VII wyraził słowami: “Lepiej jest cielesną śmierć z rąk tyrańskiego władcy ponieść, niż milcząco przyzwolić na deptanie chrześcijańskiego prawa”, bez wahania kilkakrotnie go upominał, a gdy upomnienia nie odniosły żadnego skutku, rzucił na niego klątwę.Klątwa była dla panujących katastrofą, gdyż wykluczając ich ze społeczności kościelnej i zabraniając innym wszelkiego z nimi obcowania, wyrywała im poprostu władzę z rąk, choćby nawet Kościół nie połączył z nią dodatkowego obostrzenia w postaci zwolnienia poddanych od posłuszeństwa. Nie dziw więc, że i panujący i bezwzględni zwolennicy władzy państwowej uważali ją przez długi czas za zbrodnię, a biskupa, który kiedyś przysięgał władcy wierność, a później ośmielił się rzucić na niego klątwę, za zdrajcę, zasługującego na surową karę. Całkiem innym zasadom hołdowali reformatorzy kościelni XI wieku. Według nich opozycja przeciw niesłusznym żądaniom władzy lub niezgodnemu z prawami chrześcijańskimi postępowaniu nie była przeniewierstwem, lecz prostym obowiązkiem chrześcijańskim. “Jak zaś poddanie niewolników względem życzeń pana, – pisał w roku 1085 jeden z najszlachetniejszych i najwięcej stanowczych zwolenników Grzegorza VII, Bernard z Konstancji – jak posłuszeństwo dzieci względem rodziców, a żony względem męża tylko tak daleko sięgać winno, jak daleko z nim nie łączy się pogwałcenie praw bożych, tak samo wierność poddanych względem władcy nie jest bezwzględną. Gdyby się te granice zapoznawało i chciało okazywać posłuszeństwo nawet wtedy, gdy ono się staje nieposłuszeństwem względem Boga, tedy byłoby ono już nie wiernością, lecz przeniewierstwem i krzywoprzysięstwem. W takim bowiem wypadku nie może być mowy o tym, że się dba o istotne dobro władzy, co przecież przysięgający swym panom w pierwszej linii obiecują”.Stanisław wiedział, czym jest klątwa dla panującego, i wiedział, jakie skutki może ona wywołać, boć przecież właśnie w tym czasie szarpała cesarstwem rewolucyjna burza, którą wywołała klątwa rzucona przez Grzegorza VII na cesarza Henryka IV, jak również, znając charakter Bolesława, niewątpliwie przeczuwał, jakie gromy ściągnie na swą głowę, mimo to jednak, gotów bronić prawa bożego i kościelnego przeciw każdemu, kto ośmieliłby się je pogwałcić, nie cofnął się przed tą ostatecznością, i gdy nie pomogły ostrzeżenia, wyklął srożącego się władcę.Biskup, ujmujący się za pokrzywdzonymi, których król uważał za swoich wrogów, nawołujący króla do poprawy i pohamowania okrucieństwa, które zaczynało w kraju wywoływać bunt, musiał się wydać jemu i jego zwolennikom zdrajcą i wspólnikiem buntowników. I to wywołało katastrofę, która sprowadziła zgubę nie tylko na biskupa ale i na szukającego nierozumnej pomsty króla.



    Święty Stanisław
    ***

    Było to dnia 7 kwietnia roku 1079. Biskup Stanisław odprawiał właśnie mszę św. w kościele św. Michała na Skałce, gdy pod kościół przybył król Bolesław i kazał go swej drużynie porwać sprzed ołtarza. Być może, że chciał, aby wykonano na nim karę obcięcia członków, na tę bowiem karę skazał go jako rzekomego zdrajcę stosownie do ówczesnych zwyczajów. Spotkawszy się z oporem swych ludzi, którzy bali się zbezcześcić świętość kościoła i targnąć się na biskupa przy ołtarzu, porwany dzikim gniewem sam wpadł do świątyni i zabił go uderzeniem miecza w głowę, po czym kazał żołnierzom wynieść ciało i posiekać na drobne części. Tak przeleżały święte szczątki kilka dni, bo nikt nie miał odwagi zbliżyć się do nich z obawy przed zemstą królewską, gdyż mniemano, że wedle zwyczaju zostały oddane na pastwę dzikim zwierzętom, aż wreszcie kilku kanoników pochowało je pod gołym niebem przy wejściu do kościoła św. Michała.Straszliwa zbrodnia króla wywołała w całej Polsce głębokie oburzenie, pod wpływem którego wybuchł bunt, tak nagły i powszechny, że Bolesław niemal przez wszystkich opuszczony, musiał uchodzić wraz z żoną i synem na Węgry, gdzie wkrótce potem został zamordowany. Późniejsza legenda głosi, że schronił się do klasztoru benedyktynów w Osjaku w Karyntii i przez osiem lat spełniał z pokorą najniższe posługi w obrębie murów klasztornych; imię swoje wyjawił dopiero przed śmiercią, składając pierścień z królewską pieczęcią w ręce opata.Zwłoki św. Stanisława leżały w ziemi koło kościoła św. Michała do roku 1089, po czym zostały uroczyście przeniesione do kościoła katedralnego na Wawelu i pochowane w kamiennym grobowcu, na znak szczególnej czci wzniesionym nieco nad posadzkę. Wkrótce potem zaczęły się przy nim dziać rozliczne cuda, które utrwaliły powszechną opinię o świątobliwości Męczennika, mimo to jednak, wskutek zamieszek wewnętrznych, jakie wstrząsały Polską przez długie lata, starania o kanonizację podjęto dopiero z początkiem wieku XIII. Przyczynił się do tego przede wszystkim błogosławiony Wincenty Kadłubek, którego opis życia i męczeńskiej śmierci św. Stanisława oraz cudów wzbudził w społeczeństwie polskim pragnienie uzyskania narodowego świętego. Pierwszym też biskupem, który zaczął myśleć o kanonizacji Stanisława, był bezpośredni następca błogosławionego Wincentego na katedrze krakowskiej, Iwon Odrowąż, a doprowadził ją do skutku trzeci po nim biskup krakowski, Prandota z Białaczowa, przy gorącym poparciu błogosławionej Kingi, małżonki ówczesnego księcia krakowskiego i sandomierskiego, Bolesława Wstydliwego.Prandota podniósł z grobu zwłoki męczennika i kazał spisać cuda zdziałane za jego przyczyną, po czym zwrócił się do papieża Innocentego IV z prośbą o wyznaczenie komisji w celu ich sprawdzenia. Papież przychylił się do prośby i wyznaczył komisję w osobach arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki, biskupa wrocławskiego Tomasza i opata lubuskiego Henryka. Kronika błogosławionego Wincentego Kadłubka i w tym wypadku odegrała znakomitą rolę, bo jak wynika z brzmienia bulli kanonizacyjnej, komisja papieska dociekała właśnie prawdziwości jego opisu życia i cudów św. Stanisława. Gdy komisja ukończyła pracę i przysłała sprawozdanie, co nastąpiło w r. 1250, papież wysłał do Polski franciszkanina Jakuba z Velletri celem ostatecznego zbadania życia i cudów św. Stanisława, a gdy i jego orzeczenie wypadło pomyślnie, w roku 1253 wysłał Prandota na dwór papieski posłów, którzy mieli się starać o doprowadzenie sprawy do końca. Akt kanonizacji odbył się dnia 8 września roku 1253, w kościele św. Franciszka w Asyżu, w obecności tysięcznych tłumów wiernych. Wieść o zatwierdzeniu czci św. Stanisława przez Kościół napełniła całą Polskę niewypowiedzianą radością. W niecały rok później, w dniu 8 maja, odbyła się w Krakowie uroczystość podniesienia relikwii Świętego i wystawienia ich ku czci publicznej.Przybyło na nią oprócz arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki i legata apostolskiego Opizona pięciu biskupów polskich, wielu opatów, prałatów, kanoników i mnóstwo kleru niższego, z książąt – oprócz pana ziemi krakowskiej i sandomierskiej, Bolesława Wstydliwego – Przemysław wielkopolski, Kazimierz kujawski i łęczycki, Ziemowit mazowiecki i Władysław opolski w towarzystwie mnóstwa panów i szlachty, oraz ogromne tłumy ludu z wszystkich stron Polski. Za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej szczątki św. Stanisława wydobywała z trumny błogosławiona Kinga i obmywszy je w winie wkładała do relikwiarzy, z których największy, w kształcie trumienki, sprawiła własnym kosztem. Ten właśnie relikwiarz złożono na ołtarzu w pośrodku kościoła, tym samym, w którym od roku 1184 spoczywały relikwie św. Floriana; inne rozdano różnym kościołom polskim, a katedrze gnieźnieńskiej dostał się biskupi pierścień św. Stanisława.Kanonizacja św. Stanisława miała dla Polski niezmiernie doniosłe znaczenie, ponieważ nie tylko podniosła ducha religijnego w narodzie, ale także przypomniała wszystkim dawną jedność i potęgę polityczną Polski.Były to czasy zupełnego rozbicia politycznego Polski, spowodowanego podziałem, którego dokonał drugi z kolei następca Bolesława Śmiałego, Bolesław Krzywousty. Nie był to podział polityczny w właściwym znaczeniu tego słowa, gdyż Bolesław podzielił Polskę na pięć dzielnic, z których cztery miały być dziedziczne w rodach jego czterech synów, a piąta, mianowicie krakowska, miała być w rękach najstarszego członka rodu (seniora), jako pana zwierzchniego całej Polski – ale po jego śmierci synowie obalili jego rozporządzenie i zupełnie uniezależnili się od siebie, wskutek czego w miarę rozradzania się dynastii zaczęła się Polska rozpadać na coraz mniejsze cząstki. Za czasów kanonizacji św. Stanisława było tych dzielnicowych księstw już kilkanaście, zupełnie niezależnych od siebie i ustawicznie toczących z sobą wojny. I oto – jak pisze jeden z naszych uczonych – gdy u grobu św. Stanisława stanęła cała Polska, cały naród, “otrzymując patrona, poruszył się jednym uczuciem, w którym tkwił poważny kapitał poczucia jedności narodowej także pod względem politycznym, tym bardziej, że już opowieść o życiu Świętego uczyła, iż za jego czasów Polska była cała i niepodzielna pod jednym władcą. Otwarcie też dodawano do opisu cudów, które się działy przy śmierci św. Stanisława, że na podobieństwo jego posiekanych członków (które zrosły się cudownym sposobem) złączy się cała Polska, rozbita na dzielnice”. I to był skutek kanonizacji św. Stanisława równie ważny, jak jej skutek kościelno-religijny.Św. Stanisław był wyjątkową postacią w ówczesnym polskim episkopacie – nie cudzoziemiec, lecz potomek jednego z swojskich rodów, pierwszy Polak, którego Kościół zaliczył w poczet świętych, przedmiot czci siedmiu wieków i u nas i u obcych. Na przestrzeni siedmiu stuleci, od początków kultu św. Stanisława aż do czasów dzisiejszych, pośmiertne dzieje biskupa męczennika są wiernym odbiciem nastrojów polskiej duszy na tle poszczególnych epok. Ostatniemu królowi Polski, który na chrzcie otrzymał imię Stanisława, zabrakło męstwa i mocy charakteru, zato polscy biskupi szli do więzienia i na wygnanie z modlitwą o dar męstwa na wzór świętego patrona Polski, a grób męczennika, ściągając bez przerwy liczne pielgrzymki z Górnego Śląska, przez sześć stuleci podtrzymywał na Górnym Śląsku Iskrę polskości. Przy grobie św. Stanisława jest o czym pomyśleć!Cześć św. Stanisława w narodzie polskim utrzymywała się przez wieki bez żadnego uszczerbku. Pod jego wezwaniem zbudowano w Polsce około 300 kościołów, młodzież polska udająca się na naukę za granicę brała go sobie za patrona, a królowie polscy w wigilię koronacji udawali się w uroczystym pochodzie na Skałkę, aby polecić się jego opiece. Modlitwy ich nie były daremne, doznawali jej bowiem – zarówno jak cały naród – w chwilach nieszczęść i niebezpieczeństw, których moc ludzka nie byłaby zdołała odwrócić. Tak było np. w roku 1410, podczas bitwy pod Grunwaldem, gdy wojskom polsko-litewskim, zmagającym się z Krzyżakami, ukazał się św. Stanisław, błogosławiąc im, i w roku 1605 pod Kircholmem, gdy hetman Karol Chodkiewicz z garstką wojska stawił czoło potężnej armii szwedzkiej.Cudowna opieka, którą święty Stanisław Szczepanowski stale otaczał Polskę i Polaków, sprawiła, że mijały wieki, czyny wielkich i maluczkich ginęły w zapomnieniu, a postać tego wielkiego męczennika trwała w pamięci narodu tak żywa i niczym niezatarta, jakby świadkiem jego świątobliwego żywota było każde żyjące pokolenie. Przed srebrną trumną w katedrze wawelskiej, kryjącą jego relikwie, modlą się dziś wierni tak samo żarliwie, jak przed wiekami ich przodkowie, zanosząc przez niego prośby i dziękczynienia do Stwórcy wszechrzeczy.Nauka moralnaIleż to złego przynosi nieposkromiona namiętność! Gdyby król Bolesław Śmiały był czuwał nad poskromieniem swoich namiętności, gdyby był przynajmniej pokornie przyjął napomnienia świętego Stanisława, nie byłby się naraził na tyle zbrodni, które później straszną karę z Nieba na cały kraj sprowadziły.Podziwiając w św. Stanisławie nieustraszoną odwagę, z jaką gromił otwarcie króla i wytykał mu jego błędy, widzimy zarazem, jak występek i niemoralność prowadzi człowieka do coraz większego rozbratu z Bogiem. Człowiek, który się poddał namiętnościom, głuchy jest na upomnienia i na wszelkie wskazówki, jak ma wrócić na drogę cnoty. Stan tego obałamucenia trwa przez pewien czas, ale w końcu nastaje przebudzenie. Jakże jest okropne, jeśli już za późno żałować za grzechy! Przeto unikajmy występku, a szczególnie strzeżmy się pierwszego kroku na tej śliskiej drodze, abyśmy nie wpadli w głębinę wiodącą do zupełnego potępienia, z której już bardzo trudno się wydostać.ModlitwaBoże, za cześć którego święty biskup Stanisław poległ z ręki bezbożników, spraw, prosimy, aby wszyscy jego pośrednictwa wzywający, próśb swoich zbawiennego dostąpili skutku. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    św. Stanisław, biskup i Męczennik
    urodzony dla świata 1030 roku,
    urodzony dla nieba 8.05.1079 roku,
    kanonizowany 8.09.1253 roku (lub 17 września ???)
    wspomnienie 8 maja

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Stanisław - natchnienie polskiej ziemi

    fot. Stanisław Samostrzelnik via: Wikipedia (domena publiczna)/Pixabay – joaoaugustof

    ***

    Św. Stanisław – natchnienie polskiej ziemi

    List Jana Pawła II z okazji 750-lecia kanonizacji św. Stanisława Biskupa

    Do Archidiecezji Krakowskiej i Kościoła w Polsce

    «Beatum Stanislaum episcopum digne Sanctorum Catalogo duximus ascribendum». «Uznaliśmy za godne onego błogosławionego biskupa Stanisława wpisać do Katalogu Świętych» — tymi słowami, 17 września 1253 roku, mój czcigodny poprzednik, papież Innocenty IV potwierdzał akt kanonizacji krakowskiego Męczennika, nakazując równocześnie, aby jego pamięć była czczona każdego roku w dniu 8 maja. Kościół w Polsce z niegasnącą radością i pobożnością wypełniał ten nakaz, oddając cześć świętemu Patronowi całego Narodu. W tym roku, w którym przypada 750-lecie jego kanonizacji, czyni to w sposób szczególnie uroczysty. Z całego serca pragnę zatem przyłączyć się do obchodów tego jubileuszu i dać wyraz mojej jedności z duchowieństwem i wiernymi Kościoła w Krakowie i w całej Polsce, którzy gromadzą się u grobu św. Stanisława, aby wielbić Boga za wszelkie łaski, jakich na przestrzeni wieków zaznawał Naród polski za jego przyczyną.

    Pamięć pasterzowania św. Stanisława na stolicy krakowskiej, które trwało zaledwie siedem lat, a zwłaszcza pamięć jego śmierci, nieustannie towarzyszyła w ciągu wieków dziejom Narodu i Kościoła w Polsce. A w tej zbiorowej pamięci święty Biskup Krakowa pozostawał jako patron ładu moralnego i ładu społecznego w naszej Ojczyźnie.

    Jako Biskup i Pasterz głosił naszym praojcom wiarę w Boga, zaszczepiał w nich zbawczą moc Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa przez Chrzest święty, Bierzmowanie, Pokutę i Eucharystię. Uczył ładu moralnego w rodzinie opartej na sakramentalnym małżeństwie. Uczył ładu moralnego w Państwie, przypominając nawet królowi, że w swym postępowaniu musi się liczyć z niezmiennym Prawem Boga samego. Bronił wolności, która jest podstawowym prawem każdego człowieka i którego bez przyczyny żadna władza nie może nikomu odbierać bez pogwałcenia porządku ustanowionego przez samego Boga. U początku naszych dziejów Bóg, Ojciec ludów i narodów, ukazał nam przez tego świętego Patrona, że ład moralny, poszanowanie Bożego Prawa oraz słusznych praw każdego człowieka, jest podstawowym warunkiem bytu i rozwoju każdego społeczeństwa.

    Historia uczyniła św. Stanisława również patronem narodowej jedności. Kiedy w 1253 roku Polacy doczekali się kanonizacji pierwszego syna swojej ziemi, Polska boleśnie doświadczała podziału dzielnicowego. I właśnie ta kanonizacja wzbudziła w książętach z pozostającego u władzy rodu Piastów potrzebę zgromadzenia się w Krakowie, aby przy grobie św. Stanisława i w miejscu jego męczeństwa dzielić wspólną radość z wyniesienia Rodaka na ołtarze Kościoła powszechnego. Wszyscy widzieli w nim swego patrona i pośrednika przed Bogiem. Wiązali z nim nadzieje na lepszą przyszłość Ojczyzny. Z legendy, która głosiła, że posiekane podczas zabójstwa ciało Stanisława miało się na nowo zrosnąć, rodziła się nadzieja, że Polska piastowska przezwycięży dynastyczne rozbicie i wróci jako państwo do trwałej jedności. W tej nadziei od czasu kanonizacji obrano świętego Biskupa Krakowa na głównego Patrona Polski i Ojca Ojczyzny.

    Jego relikwie złożone w katedrze wawelskiej doznawały religijnej czci ze strony całego Narodu. Cześć ta nabrała nowego znaczenia w czasach rozbiorów, kiedy spoza kordonów, zwłaszcza ze Śląska, przybywali tutaj Polacy, aby zbliżyć się do tych relikwii, które przypominały o chrześcijańskiej przeszłości niepodległej Polski. Jego męczeństwo stało się świadectwem duchowej dojrzałości naszych praojców i nabrało szczególnej wymowy w dziejach Narodu. Jego postać była symbolem jedności budowanej już nie w oparciu o terytorium niepodległego państwa, ale o nieprzemijalne wartości i duchową tradycję stanowiącą fundament narodowej tożsamości.

    Patronował św. Stanisław również zmaganiom między życiem a śmiercią Ojczyzny w czasie II wojny światowej, której koniec na naszej ziemi łączy się z jego majowym świętem. Z wyżyn nieba uczestniczył w doświadczeniach Narodu, w jego cierpieniach i nadziei. W trudnych czasach powojennej odbudowy Kraju i ucisku ze strony wrogich ideologii Naród, wsparty jego wstawiennictwem, odnosił zwycięstwa i podejmował wysiłki w kierunku społecznej, kulturalnej i politycznej odnowy. Św. Stanisław od wieków był uznawany za rzecznika prawdziwej wolności i nauczyciela twórczego łączenia lojalności w stosunku do Ojczyzny ziemskiej i wierności Bogu i Jego Prawu — tej syntezy, jaka dokonuje się w duszy każdego wierzącego.

    W liście na 700-lecie kanonizacji Papież Pius XII napisał o nim: «Ludowi waszemu został dany Pasterz, który oddał życie za owce, broniąc chrześcijańskiej wiary i obyczajów, a w ten sposób posiane ziarna Ewangelii przez swoją krew uczynił jeszcze bardziej urodzajnymi. Tym wyróżnił się Biskup Krakowski, że oddając się Boskiej Opatrzności, ukazał świetlany przykład chrześcijańskiej mocy. Św. Stanisław, odznaczający się głęboką pobożnością względem Boga i miłością względem bliźniego, nie miał nic słodszego nad sprawowanie troski o powierzoną sobie owczarnię i niczego bardziej nie pragnął do końca swego żywota, jak tego, by jak najdoskonalej odtworzyć w sobie obraz Boskiego Pasterza». Przytaczam te słowa, aby wskazać dzisiejszym Pasterzom — Biskupom i Kapłanom — wzór do naśladowania. I dziś bowiem potrzeba odwagi w przekazywaniu i obronie świętego depozytu wiary, a równocześnie tej miłości Boga, która objawia się w nieustannej trosce o człowieka, o każde dziecko Boże narażone na przeciwności, które zdają się gasić światło nadziei na zwycięstwo prawdy, dobra i piękna, na lepszą przyszłość w doczesnej rzeczywistości i na wieczne szczęście w Bożym królestwie. Niech przykład ofiarnej miłości św. Stanisława zawsze przyświeca Pasterzom Kościoła w Polsce.

    Stanisław ze Szczepanowa stał się natchnieniem dla wielu świętych i błogosławionych na naszej polskiej ziemi. Istnieje głęboka więź duchowa pomiędzy postacią tego wielkiego Patrona Polski i tyloma świętymi i błogosławionymi, którzy tak wiele dobra i świętości wnieśli w dzieje naszej Ojczyzny. Znakiem tej więzi jest zwyczaj niesienia relikwii polskich świętych podczas procesji na Skałkę. W krakowskim Biskupie odnajdywali oni przykład heroizmu wiary, nadziei i miłości, który jest realizowany na co dzień i przybiera kształt heroizmu dnia powszedniego. Ten łańcuch świętości, którego pierwszym ogniwem na polskiej ziemi jest św. Stanisław, nie może zostać przerwany. Trzeba, abyśmy wszyscy, synowie polskiej ziemi, poczuli się odpowiedzialni za jego przedłużanie i byśmy przekazali go przyszłym pokoleniom jako najcenniejszy skarb. Oto wyzwanie, jakie dziś stawia św. Stanisław wszystkim wiernym: wzrastajcie w świętości! Budujcie dom własnego życia w oparciu o skałę łaski Bożej, nie szczędząc wysiłków, aby jego trwałość zasadzała się na wierności Bogu i Jego przykazaniom.

    Św. Stanisław świadczy wymownie, że w Jezusie Chrystusie człowiek powołany jest do zwycięstwa. Niech to zwycięstwo dobra nad złem, miłości nad nienawiścią, jedności nad podziałami stanie się udziałem wszystkich Polaków. Modlę się, aby duchowni i wierni świeccy w Polsce coraz bardziej stawali się świętymi i by przekazywali dziedzictwo świętości nowym pokoleniom w trzecim tysiącleciu.

    Cały ten rok Kościół w Polsce pragnie przeżywać jako rok św. Stanisława. Dlatego też postanowiłem, aby jubileusz 750-lecia jego kanonizacji związać z możliwością uzyskania łaski odpustu zupełnego na zwyczajnych warunkach podczas nawiedzenia jego grobu w katedrze na Wawelu oraz miejsca śmierci w kościele na Skałce.

    Tym, którzy z tego daru zechcą skorzystać i wszystkim czcicielom św. Stanisława w Polsce i na świecie z serca udzielam mojego Apostolskiego Błogosławieństwa.

    Watykan, 8 maja 2003 r.

    ____________________________________________________________________________________

    „Zdrada” św. Stanisława, czyli jak się tworzy antykatolickie mity

    (Zabójstwo św. Stanisława, I połowa XVI wieku, malarz nieznany. Repr. FoKa/Forum)

    ***

    Dramat jaki wydarzył się w Krakowie w 1079 r. na długo zaważył na losach Polski. Stała się rzecz bezprecedensowa w historii naszego kraju. Z rozkazu króla Bolesława Szczodrego zginął hierarcha Kościoła, biskup krakowski Stanisław. Niedługo potem polski władca udał się na wygnanie, a jego kraj podupadł.

    W następnych stuleciach postać św. Stanisława Szczepanowskiego, Patrona Polski, długo nie wzbudzała żadnych kontrowersji. Dynamicznie szerzył się jego kult, źródła kościelne dokumentowały liczne przypadki cudów dokonanych za jego wstawiennictwem, w 1253 r. miała miejsce kanonizacja. Osobę i czyny męczennika opiewała sztuka, pod jego opiekę uciekało się polskie rycerstwo wyruszające do boju (prawdopodobnie jako pierwsi uczynili tak synowie Bolesława Krzywoustego w 1146 r. – ponad sto lat przed kanonizacją!).

    Dopiero na początku XIX w. nastąpił pierwszy niemiły zgrzyt. W 1803 r. Tadeusz Czacki (m.in. członek Komisji Edukacji Narodowej, współzałożyciel Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie, współtwórca Konstytucji 3 Maja) oskarżył św. Stanisława o zdradę. Czacki powołał się na Kronikę Galla Anonima, który rzekomo „(…) wyraźnie mówi,  że Stanisław biskup miał zmowy z Czechami”. Trudno dociec po ponad dwóch wiekach, czym kierował się Czacki – czy zełgał z premedytacją, czy jedynie powtórzył czyjąś opinię nie sprawdziwszy sensacyjnego „niusa” u źródła? Pewne jest tylko jedno – że Gall nic takiego nie napisał!

    Kolejne ataki na pamięć świętego przypuścili: Aleksander Skorski (1873), Franciszek Stefczyk (1885) i Maksymilian Gumplowicz (1898). Rozpisywali się oni o zdradzie biskupa rzekomo wysługującego się Czechom i Niemcom. Gumplowicz dołożył do tego wymyśloną przez siebie historyjkę sporu o… celibat księży (jakoby św. Stanisław miał być przeciwnikiem celibatu, co z kolei wzburzyło króla). Poziom tych dywagacji sprawiał, że nikt nie traktował poważnie antystanisławowskich pamflecistów.

    Prawdziwy wstrząs wywołały dopiero Szkice historyczne XI wieku Tadeusza Wojciechowskiego (1904), znanego historyka galicyjskiego. Przedstawił on rozbudowaną hipotezę o spisku możnowładców przeciw królowi. Przywódcami tajnego sprzysiężenia mieli być: biskup Stanisław, brat króla Władysław Herman oraz wielmoża Sieciech. Spiskowcy pozostawali rzekomo w ścisłych kontaktach z cesarzem Henrykiem IV i księciem czeskim Wratysławem. Hipoteza wzbudziła uznanie w kręgach liberalnej, antyklerykalnej inteligencji, gdzie z czasem zyskała rangę dogmatu. Po latach natrętnie nawiązywali do niej komuniści, demaskujący „wrogie knowania Kościoła przeciw Polsce”.

    „Zdrajca” czy „buntownik”?

    Oskarżyciele biskupa Stanisława domagali się oparcia w trakcie badań wyłącznie na Kronice polskiej Galla Anonima, przy równoczesnym odrzuceniu późniejszej Kroniki bł. Wincentego Kadłubka oraz tradycji kościelnej. Tak też uczynię w niniejszym tekście. Jak sądzę, pozwoli to dobitniej pokazać kruchość „aktu oskarżenia”. 

    Jakie są więc dowody „agenturalnej” zdrady biskupa Stanisława? Co właściwie napisał Gall, na którego powołują się jak jeden mąż anystanisławowscy linczownicy?

    Kroniki nie dowiadujemy się wiele o przebiegu konfliktu. Gall, szeroko i bardzo życzliwie opisujący panowanie króla, z zapałem referujący jego dokonania, tutaj nagle staje się dziwnie lakoniczny. Poświęca całemu zdarzeniu zaledwie trzy zdania: „Jakim zaś sposobem król Bolesław został z Polski wypędzony, długo byłoby opowiadać, lecz to powiedzieć wolno, że pomazaniec na pomazańcu nie powinien cieleśnie mścić się za jakikolwiek grzech. To bowiem bardzo mu zaszkodziło, gdy do grzechu dodał grzech, gdy za bunt wydał biskupa na obcięcie członków. Ani bowiem buntownika biskupa nie uniewinniamy, ani też króla mszczącego się tak haniebnie, nie pochwalamy, lecz tu w środku pozostawmy i wyłóżmy, jak na Węgrzech został przyjęty” (przekł. T. Grudziński).

    I… to wszystko. Gall nie podaje, jaką formę przybrał „bunt” ani jaki był jego powód. Nie poznajemy nawet przyczyny śmierci biskupa Stanisława (kara „obcięcia członków” polegała raczej na okaleczeniu skazańca – na ogół amputacji stopy i dłoni).

    Cały „akt oskarżenia” autorstwa Wojciechowskiego i jemu podobnych opiera się na interpretacji dwóch słów użytych przez Gallatraditio (w tym kontekście: bunt) oraz traditor (buntownik), które samozwańczy prokuratorzy tłumaczą jako: „zdrada” i „zdrajca”.

    To prawda, że są to słowa wieloznaczne. W Kronice Galla zostały użyte ogółem 13 razy, z tego tylko w 3 przypadkach na określenie zdrady polegającej na konszachtach z wrogiem zewnętrznym, w 6 przypadkach na określenie buntu, w 2 na niedotrzymanie umów między państwami, 2 przypadki są niejasne.

    Jeśli nawet ktoś zakwestionowałby zacytowany tu przekład prof. Grudzińskiego, to pozadyskusyjna wieloznaczność słów traditio i traditor, jak również prosty rachunek prawdopodobieństwa (3 przypadki na 13) nakazywałyby uczciwym badaczom ogromną ostrożność w formułowaniu oskarżeń.

    Oto jest głowa zdrajcy!

    Prawdę mówiąc nawet nazwanie św. Stanisława „zdrajcą” przez kronikarza nadwornego nie wyjaśniłoby wiele bez przedstawienia okoliczności zdarzenia. W owym czasie (i nie tylko wtedy!) mianem „buntu” czy „zdrady” etykietkowano jakikolwiek sprzeciw wobec władcy.

    Trzy lata przed zamordowaniem biskupa krakowskiego, stronnicy cesarza  Henryka IV okrzyknęli „zdrajcą” i „buntownikiem” papieża Grzegorza VII (którego Bolesław Szczodry chwalebnie poparł w tym sporze). W 1170 r. wasale króla Anglii Henryka II wdarli się do katedry  w Canterbury i wrzeszcząc „Śmierć zdrajcy!” zarąbali przy ołtarzu prymasa Anglii, arcybiskupa św. Tomasza Becketa. Trzy i pół wieku potem, podczas schizmy Henryka VIII, parlament angielski uchwalił prawo, na mocy którego każdy, kto nie uznawał nowej pozycji króla jako głowy Kościoła anglikańskiego, winien był „zdrady stanu”. W następnych latach zginęła z tego powodu ogromna liczba męczenników. Po egzekucji św. Tomasza More’a (1535) kat uniósł jego odrąbaną głowę, by oznajmić donośnie widzom: „Oto jest głowa zdrajcy!”.

    Również współcześnie męczennicy katoliccy, w tym hierarchowie, ginęli oskarżani „zdradę”, o „podżeganie do buntu”, o „szpiegostwo”„dywersję”, „agenturalność” itp., jak np. biskupi ormiańscy straceni przez władze tureckie w 1915 r. pod fałszywym zarzutem „zdrady stanu”; jak biskupi oskarżani o „szpiegostwo” podczas podbojów japońskich w Azji; jak niezliczone ofiary terroru komunistycznego i inni Świadkowie Wiary.

    Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy epigoni Wojciechowskiego zaczną opisywać dzieje Kościoła w okresie PRL na podstawie sentencji wyroków sądów komunistycznych i roczników „Trybuny Ludu”…

    Znacząca powściągliwość

    Zastanawiające, że Gall stale wynoszący pod niebiosa „wieloraką zacność” króla Bolesława, wcale nie próbuje bronić go ani usprawiedliwiać sposobu rozprawienia się z biskupem krakowskim. Przeciwnie, surowo gani władcę, przeciwstawiając „grzechowi” nieposłusznego hierarchy „grzech” Bolesława „mszczącego się tak haniebnie”.

    Widać, że postępek monarchy wzburzył kronikarza. Skąd jednak ta nagła lakoniczność, tak znacząca w tych okolicznościach? Czego obawiał się powiedzieć Gall? Komu nie chciał się narazić?

    Trzeba pamiętać, że Gall był nadwornym kronikarzem księcia Bolesława Krzywoustego (bratanka Bolesława Szczodrego). Pisał swą Kronikę pod okiem kanclerza Michała Awdańca (Awdańcy zdobyli znaczenie właśnie w czasach Szczodrego, tworząc wówczas jego zaplecze polityczne). Czyżby tutaj leżało wytłumaczenie powściągliwości nadwornego skryby?

    Wypada powiedzieć uczciwie – to tylko przypuszczenie. Natomiast zdumiewa fakt, że choć z gallowej Kroniki wyzierają tak skąpe informacje o konflikcie, współczesne antystanisławowskie mowy oskarżycielskie roją się od barwnych szczegółów, podawanych jako pewniki, które po analizie okazują się być wymysłami (czy jak kto woli niepotwierdzonymi hipotezami) XIX- i XX-wiecznych autorów.

    Fakty i mity

    Opisanie mitów, jakimi obrosła sprawa „zdrady” świętego, zajęłoby opasłą księgę.

    Ostatecznie nie potwierdziła się teza Czackiego i Wojciechowskiego o ówczesnej czeskiej interwencji w Polsce. Historycy nie znaleźli o niej najmniejszej wzmianki w źródłach.

    Wymysłem jest również ówczesna interwencja niemiecka. Cesarz Henryk IV zaangażowany był wtedy w zaciekłą walkę z niemieckim antykrólem Rudolfem Szwabskim i ani mu było w głowie otwierać „drugi front” w Polsce.

    Nie ma żadnych dowodów na udział w spisku (o ile takowy miał miejsce) Władysława Hermana. Ten schorowany człowiek wcale nie kwapił się do objęcia władzy, potem nie uczynił nic, aby pozbawić brata korony, sprawował rządy jako regent, zaś jego syn otrzymał imię po stryju – Bolesław.

    Nie odpowiada rzeczywistości sugestia Wojciechowskiego, że św. Stanisław mógł zostać pojmany w czasie bitwy, walcząc przeciw królowi, być może dowodząc wojskiem rebeliantów. XI-wieczny biskup polski jeszcze nie dysponował siłą militarną i był całkowicie uzależniony materialnie od monarchy (inaczej było wówczas w Niemczech, a i w Polsce owe realia uległy zmianie, tyle że dopiero w następnym stuleciu).

    Nieprawdziwe są opisy armii rebelianckiej szturmującej Kraków wraz z Czechami i Niemcami. Nie znaleziono śladów wojny domowej. Okoliczności usunięcia króla z tronu są zagadkowe. Możemy jedynie „gdybać”, czy opuszczony przez stronników władca ratował się ucieczką do granicy, czy został wypędzony, czy też… sam zrezygnował z tronu w akcie pokuty.

    W arsenale antybiskupich oskarżeń, poza powyższymi „nadinterpretacjami”, nie brak również ewidentnych kłamstw, jak wspomniane wyżej powoływanie się na Kronikę Galla, rzekomo „wyraźnie mówiącego o zmowach Stanisława biskupa z Czechami” (czego u Galla próżno szukać).

    Natomiast sprawą drugorzędną jest, czy biskup zginął z wyroku sądu królewskiego, czy też król wziął „sprawiedliwość” we własne ręce (bądź zlecił egzekucję dworzanom). Do XIV w. władca Polski miał prawo karania poddanych bez sądu. Niewiele wnosi też do sprawy hipoteza o skazaniu Stanisława przez sąd arcybiskupi (jeżeli pamiętać, że wcześniej sam papież Grzegorz VII potępiony był jako „buntownik” i „zdrajca” przez stronników cesarza, w tym również przez 26 biskupów posłusznych cesarzowi).

    „Dowód pośredni”

    Kiedy nie staje twardych dowodów, oskarżyciele św. Stanisława imają się poszlak. Najważniejszy „dowód pośredni” brzmi: Stanisław „musiał być” zdrajcą, albowiem… król Bolesław był władcą wybitnym i prowadził politykę korzystną dla kraju. Wszak pod rządami Bolesława Polska stała się lokalnym mocarstwem; po jego odejściu szybko popadła w zależność od cesarstwa…

    Ten iście bizantyjski styl rozumowania (władza ma zawsze rację, jeżeli tylko jest skuteczna) jako żywo przypomina dzisiejsze deklaracje komunistów postsowieckich, którzy głoszą wszem i wobec, że ludzie represjonowani pod rządami Józefa Stalina „musieli być” prawdziwymi zdrajcami, skoro Związek Sowiecki stanowił wtedy potęgę, z którą liczył się cały świat…

    Zostawiając na boku Stalina (jako przykład może zbyt skrajny), nie sposób nie zauważyć, że władcom i wodzom bez wątpienia wybitnym również przytrafiały się błędy, grzechy, a nawet zbrodnie. Trudno przecenić zasługi Bolesława Chrobrego, ale nikt nie pochwala przecież gwałtu dokonanego przezeń na księżniczce kijowskiej. Król Kazimierz Wielki w pełni zasłużył na swój przydomek, a mimo to nie można usprawiedliwić zleconego przez niego mordu na osobie księdza Marcina Baryczki. Hetman Jan Tarnowski, zwycięzca spod Obertyna, był wspaniałym wodzem, wszakże nikogo nie zachwycają dokonane z jego rozkazu rzezie jeńców mołdawskich pod Gwoźdźcem oraz moskiewskich w Starodubie…

    Pewnik czy tylko „tak być mogło”?

    Oczywiście każdy ma prawo do tworzenia własnych hipotez oraz do ich obrony. Jednak czym innym jest przyjęcie wymyślonej tezy jako hipotetycznego scenariusza („tak być mogło”), jednego z wielu możliwych – a czym innym bezpodstawne reklamowanie jej jako dowiedzionego pewnika.

    Po przeanalizowaniu antystanisławowskiego „aktu oskarżenia” okazuje się, że jedynym namacalnym „dowodem” pozostaje niejasny i pobieżny opis sporu w Kronice Galla. Nawet po dopasowaniu znaczenia słów „traditio” i „traditor” do z góry założonej tezy o zdradzie, pozyskaną informację należałoby potwierdzić z innych źródeł. Tymczasem w innych dokumentach nie znaleziono jakiejkolwiek wzmianki uwiarygodniającej zdradę św. Stanisława.

    Prof. Tadeusz Grudziński, podsumowując w latach 80. XX wieku aktualny stan wiedzy na temat konfliktu między św. Stanisławem a Bolesławem Szczodrym, stwierdził: „(…) kto zechce wysunąć twierdzenie, iż biskup był zdrajcą, który w powiązaniu z wrogami zewnętrznymi spiskował przeciw królowi, ten musi je udowodnić w oparciu o inne źródła niż Kronika Anonima, i przy pomocy innych przesłanek. Tadeusz Wojciechowski takiej tezy nie zdołał udowodnić i dziwić się można, że jego konstrukcja zyskała na kilka dziesiątków lat takie szerokie uznanie w nauce”.

    Lęk niegodziwej władzy

    Deklarowane zdziwienie prof. Grudzińskiego podszyte było ironią – dla nikogo nie stanowiło tajemnicy, że popularność oskarżeń biskupa Stanisława o zdradę nie miała wiele wspólnego z rzeczywistymi ustaleniami naukowców; że spór o tę postać został zideologizowany przez środowiska antykościelne, wpierw liberalne, potem marksistowskie.

    Przed laty ks. Władysław Bielatowcz, długoletni proboszcz parafii w Szczepanowie i kustosz tamtejszego Sanktuarium św. Stanisława, stwierdził w rozmowie ze mną: „Trzeba pamiętać o klimacie politycznym, w jakim Wojciechowski ogłaszał swe tezy. Koniec XIX wieku to czasy ostrej walki z religią, czas ofensywy liberalizmu. W niektórych kręgach towarzyskich, tak jak dzisiaj, do dobrego tonu należało atakowanie Kościoła, wyśmiewanie religii katolickiej. Już wtedy można mówić o modzie na antykatolicyzm, zwany antyklerykalizmem.”

    Odnosząc się do sytuacji pod rządami komunistów ks. Bielatowicz oświadczył: „Komuniści dążyli do ujarzmienia narodu i zniszczenia Kościoła. Ich ataki propagandowe na pamięć Patrona Ojczyzny były więc elementem tej strategii. Dodatkowo nasz święty, a ściślej jego odważny, bezkompromisowy znak sprzeciwu wobec niesprawiedliwości rządzących, musiał budzić oczywiste skojarzenia – być źródłem lęku dla każdej niegodziwej władzy.”.

    Andrzej Solak/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________________


    Święty Stanisław – patron Polski na trudne czasy

    św. Stanisław ze Szczepanowa, mal. Stanisław Samostrzelnik

    ***

    Jeden z głównych Patronów Polski obok świętego Wojciecha i samej Królowej Wszystkich Świętych, jest postacią tak znaczącą dla naszej historii, że nie sposób przecenić jego roli – zarówno jako orędownika w niebie jak i hierarchy zasłużonego za życia i po śmierci dla polskiej jedności i niepodległości.

    Stanisław ze Szczepanowa, jak każdy prawdziwy naśladowca Jezusa Chrystusa ceniący prawdę ponad względy ziemskie, równocześnie wzbudził przeciwko sobie wrogość tych, którym z różnych powodów chrześcijański porządek broniony przez świętego biskupa był nie na rękę. W ogniu tej walki powstały dwie tradycje dotyczące okoliczności męczeńskiej śmierci polskiego Patrona. Jedna dworska – przedstawiająca Stanisława jako buntownika, druga związana ze środowiskiem kapituły krakowskiej – akcentująca moralny charakter biskupiego sprzeciwu wobec poczynań Bolesława Szczodrego odpowiedzialnego za jego zabójstwo.

    Stanisław przyszedł na świat w rodzinie posiadającej włości w Szczepanowie niedaleko Bochni. Odebrał katolickie wychowanie w domu, a następnie edukację w kraju i zagranicą. Jeszcze jako świecki kanonik kapituły katedralnej w Krakowie pełnił obowiązki sekretarza biskupa Lamberta Suły. Hierarcha nakłonił go do przyjęcia święceń kapłańskich, co też uczynił Stanisław około trzydziestego roku życia. Biskup Lambert wytypował go na swego następcę. Za zgodą księcia Bolesława ksiądz Stanisław ze Szczepanowa zasiadł na stolicy krakowskiej diecezji w roku 1072.

    Pierwszym wielkim i ważnym dla Polski dokonaniem Świętego było wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej, która została obalona i spustoszona podczas powstania pogańskich żywiołów w latach trzydziestych. Krok ten stanowił kontynuację programu pierwszych Piastów, którego patronem był święty Wojciech. Kiedy bowiem zabrakło niezależnej archidiecezji, arcybiskupstwo magdeburskie wznowiło roszczenia podporządkowania piastowskiego państwa jurysdykcji Kościoła w Niemczech. Zabiegi, jakie biskup Stanisław podjął w Stolicy Świętej doprowadziły do odebrania ważnego atutu w rękach ekspansyjnej polityki cesarstwa.

    Od początku swych rządów zasłynął Stanisław jako pasterz pełen miłosierdzia i sprawiedliwości, niosący pomoc ubogim, a możnych nieprzyjaciół zjednujący skromnością i wielkoduszną miłością, wszystkich zaś na równi gromiący z powodu grzechów zabijających dusze zarówno małych jak i wielkich. Znał i osobiście zabiegał o pomoc dla każdej wdowy i sieroty w okolicy, a przy wizytacjach parafii nie wysługiwał się swym duchowieństwem, lecz osobiście pilnował porządku i duchowego dobra wśród powierzonej mu owczarni.

    Pewnego razu Biskup udał się do niejakiego Jana Brzeźnickiego, aby poświęcić wystawiony przezeń kościół w Brzeźnicy. Pan rozgniewał się o coś na hierarchę i przepędził go, poturbowawszy jego służbę. Pasterz nie bacząc nawet na godność biskupiego stroju, a pragnąc jedynie dobra duszy tego człowieka, całą noc spędził na łące pod gołym niebem modląc się za porywczego wielmoża – gdy zaś ten opamiętał się nazajutrz i przyszedł do Stanisława, Święty wybaczył mu od razu i poszedł konsekrować dom Boży.

    Początkowo współpraca Biskupa krakowskiego i panującego księcia Bolesława układała się nader pomyślnie. Hierarcha zabiegał w Rzymie o koronację dla władcy, ten zaś łożył środki na rozwój życia kościelnego. W pewnym momencie miał jednak zaistnieć spór, który wpłynął na dzieje młodego państwa, a którego okoliczności pozostają niewyjaśnione. Wiadomo jedynie, że niezgoda między biskupem i królem doprowadziła do ekskomuniki rzuconej na władcę i doraźnego wyroku skazującego świętego Stanisława na karę obcięcia członków (truncatio membrorum). Istnieją różne hipotezy na temat tła tego sporu, wszystkie są natomiast zgodne, iż biskup krakowski strofował publicznie króla (z powodu rozpusty bądź złego traktowania poddanych), ten zaś nie mogąc pohamować gniewu nakazał zabić bądź sam zabił świętego biskupa. U Wincentego Kadłubka znajdziemy wersję, iż miało to miejsce po wyprawie kijowskiej Bolesława, który tak długo trzymał swych żołnierzy na kampaniach wojenny, że ich żony dopuściły się wiarołomstwa. Król miał wówczas tak bezlitośnie i w zapamiętaniu karać niewierne małżonki, że sprowadził na siebie gniew i klątwę krakowskiego hierarchy.

    Jedynym źródłem pisanym pobieżnie wspominającym o tych wydarzeniach jest kronika Anonimowego Benedyktyna (zwanego Gallem), piszącego w ponad trzydzieści lat później i nie będącego naocznym świadkiem. Winę umieszcza on po obu stronach, biskupa jednak nazywa zdrajcą (traditor). To jedno słowo występujące w kronice dało początek nie kończącemu się pasmu pomówień oskarżających Świętego o konszachty ze spiskowcami w kraju i wrogami zagranicą. Tymczasem słowo to występuje w dziele Anonimowego Benedyktyna kilkanaście razy i bynajmniej nie zachowuje jednakowego znaczenia odnoszącego się do tak rozumianej zdrady. Prawdopodobnie owe traditio oznacza po prostu odstąpienie od obowiązków feudalnych, którymi związany był biskup Stanisław jako poddany króla. Nie od wczoraj jednakże wiadomo było, że władca nie jest ponad Kościołem, ale w Kościele (tak pouczał święty Ambroży cesarza Teodozjusza), chociaż w praktyce panujący nie chcieli uznawać tej zależności. Święty papież Grzegorz VII, gdy ekskomunikował Henryka IV został okrzyknięty zdrajcą cesarstwa (traditor Imperii). Stanisława oskarżono zaś o przyłączenie się do spisku przeciwko panowania Bolesława Szczodrego, którego przywódcą był prawdopodobnie palatyn Władysława Hermana Sieciech.

    Żadnemu historykowi nie udało się jak dotąd znaleźć faktograficznych podstaw tego zarzutu, jego powtarzanie należy zatem przypisać niewiedzy bądź chęci nadszarpnięcia sławy świętego sługi Kościoła. Pomimo tylu niejasności wiadomo, iż mord dokonany na świętym Stanisławie niemało przyczynił się do powstania zamętu w kraju, król bowiem był zmuszony uchodzić i trudno nawet stwierdzić, gdzie złożył swe doczesne szczątki, zaś państwo Piastów utraciło na długie lata wypracowaną przez kilka pokoleń koronę.

    Przy okazji procesu kanonizacyjnego rozpoczętego oficjalnie przez Innocentego IV w 1250 udowodniono, że kult Męczennika trwał nieprzerwanie od jego chwalebnej śmierci. Stwierdzono też cuda za wstawiennictwem Świętego. Dla historii Polski ważna jest pośmiertna rola, jaką odegrał on w stronnictwie dążącym do zjednoczenia piastowskich ziem w czasie rozbicia dzielnicowego. Powstała głośna metafora, że tak jak obcięte członki Męczennika zrosły się w sposób cudowny, tak za jego wstawiennictwem zjednoczą się ziemie dzielone wciąż małostkową niezgodą książąt. Ideał świętego Stanisława podjął i propagował chociażby arcybiskup Jakub Świnka, duchowy przywódca obozu zjednoczeniowego, który koronował w 1295 roku Przemysła II na króla Polski. Na inny ważny aspekt męczeństwa świętego Stanisława zwraca uwagę krakowski historyk konserwatywny Walerian Kalinka. Otóż święty biskup miał według niego swoją niezłomną postawą nie tylko bronić chrześcijańskiego ładu w państwie, ale również złamać na swej piersi absolutną władzę dzierżoną przez pierwszych Piastów i pośrednio przyczynić się do rozwinięcia ducha obywatelskiego wśród tworzącego się narodu politycznego.

    Kościół świętego Michała Archanioła na Skałce w Krakowie, gdzie zamordowano Świętego stał się miejscem pielgrzymek. To tam większość królów polskich odbywała nabożeństwo ekspiacyjne przed koronacją i tam od setek lat aż po dziś dzień wyrusza uroczysta procesja z katedry wawelskiej. Ósmy maja 1254 roku, kiedy ogłoszono w Polsce kanonizację Biskupa krakowskiego był symbolicznym dniem chwilowego pojednania zwaśnionych książąt, którzy zjechali się na uroczystości do Krakowa. Orędownictwo w niebie świętego Stanisława towarzyszy odtąd dziejom polskim – choćby przy okazji bitwy pod Grunwaldem, kiedy miano widzieć jego postać nad polskimi hufcami, a sam Władysław Jagiełło twierdził, iż zawdzięcza zwycięstwo właśnie temu Świętemu.

    Filip Obara/PCh24.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Patron moralnego i społecznego ładu

    św. Stanisław ze Szczepanowa

    (PCh24TV)

    ***

    Zamordowany przez króla polski biskup Stanisław ze Szczepanowa (ok. 1040–1079) jest dziś uznawany za patrona moralnego i społecznego ładu. Jest pierwszym kanonizowanym Polakiem i patronem Polski. Jego grób w królewskiej katedrze na Wawelu w Krakowie – obok obrazu Madonny z Jasnej Góry – jest jedną z największych polskich „świętości”. Na wielu obrazach święty ukazywany jest w towarzystwie wychodzącego z grobu wychudzonego nieboszczyka. Czy wiesz dlaczego?

    Wspomnianym nieboszczykiem jest rycerz Piotr Strzemieńczyk z Janiszewa zwany Piotrowinem. Legenda o spektakularnym cudzie, którego był bohaterem zaczyna się od tego, że biskup Stanisław nabył od niego wieś. Tak po przyjacielsku, bez żadnych formalności, „na gębę”. Zapłacił srebrem. Kiedy Piotr niespodziewanie umarł, przyjaciele zmarłego zażądali jednak od biskupa zwrotu nieruchomości. Twierdzili, że Piotr nie otrzymał za nią żadnych pieniędzy. Sprawą trafiła przed – zebrany na spornej ziemi – królewski trybunał. Na nieszczęście biskup nie był w stanie dowieść swojej racji – nie miał ani kwitów potwierdzenia ani świadków. I z pewnością przegrałby sprawę, gdyby nie powierzył jej samemu Bogu. Udał się do grobu rycerza Piotra i przez trzy dni poszcząc, wraz z innymi duchownymi i wiernymi prosił Boga o… wskrzeszenie zmarłego, by ten osobiście mógł zaświadczyć o prawdziwości jego słów. Choć od śmierci Piotra minęło już kilka lat (ponoć trzy albo nawet cztery), ufny w Bożą pomoc hierarcha nakazał swoim sługom, by wydobyli jego zwłoki z grobu. Wielu ludzi zbiegło się, by to obserwować. Kiedy grób otwarto, biskup stanął nad zwłokami, tknął je pastorałem a następnie podał im rękę. „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Pietrze wstań, a rzecz sprawiedliwą zeznaj” – rzekł. Ku przerażeniu i zdziwieniu gawiedzi, z grobu wyszedł przywrócony do życia zmarły rycerz. Przywiedziono go przed królewski sąd, gdzie zeznał, że biskup mówił prawdę! „Tamże karał przed królem przyjaciele słowy, iż się upominają tego, do czego im nic: a iż też temu świętemu mężowi trudności zadawają niewinne” – czytamy w kronikach.

    Słysząc te zeznania król wydał korzystny dla Stanisława wyrok, a Piotr… Rycerz z Janiszewa mógł jeszcze pożyć, ale – na własną prośbę – powrócił do grobu, by dopełnić – czego spodziewał się niebawem – czyśćcowej pokuty i odejść do wieczności.

    I nawet jeśli byłaby to tylko legenda, to kryjące się za nią przesłanie o mocy modlitwy i sile wiary, o zwycięstwie sprawiedliwości nad niesprawiedliwością z całą pewnością jest prawdą.

    Miejsce tego cudu znane jest zresztą do dziś. Znajduje się ono w Piotrawinie na Lubelszczyźnie. W 1440 r. wzniesiono tu kościół ku czci św. Stanisława, który w 2001 r. ogłoszono jego Sanktuarium.

    Kult św. Stanisława trwa tutaj nieprzerwanie przez stuleci, a dzięki jego wstawiennictwu wierni doznają wielu łask. Ich świadectwem są liczne obrazki wotywne, które można oglądać w miejscowym muzeum.

    Ze Szczepanowa na biskupi tron

    Według zebranych przez kronikarzy i historyków informacji, Stanisław przyszedł na świat w rodzinie rycerza ze Szczepanowa k. Brzeska. Był prawdopodobnie ich jedynym, wymodlonym dzieckiem, poczętym, kiedy żona rycerza była już starszą kobietą. Być może – jako wotum za wysłuchanie modlitw – rodzice ofiarowali go wtedy na służbę Bożą. Stanisław uczył się prawdopodobnie w Krakowie a następnie w jednej ze szkół w zachodniej Europie (niewykluczone, że w Leodium czyli Liege – jednym z najznamienitszych ośrodków naukowych ówczesnego świata). Po powrocie do Krakowa został kanonikiem a następnie – w 1072 r. – biskupem rozległej diecezji krakowskiej zostając bliskim współpracownikiem księcia Bolesława Śmiałego, wspierając go w jego – uwieńczonych sukcesem – staraniach o królewską koronę.

    Pamiętne męczeństwo

    Bywa jednak, że kto z królem się przyjaźni, z ręki króla… ginie. Często bowiem ambicje i duma władców nie znosi napomnień i ograniczeń. Tak też było i w tym przypadku.

    W 1079 r. doszło do słynnego zatargu biskupa Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym – jednego z najbardziej znamiennych wydarzeń w historii Polski. O co poszło? Historycy do dziś się o to spierają, ale główną przyczyną sporu było najprawdopdobniej niechrześcijańskie postępowanie króla z poddanymi. Waleczny, ale i porywczy król Bolesław Śmiały – przybywszy do kraju po długotrwałej i nieudanej wyprawie na Ruś – zastał Polskę w nieładzie. Bunty chłopstwa, dezercja i samowola rycerzy, złe prowadzenie się ich żon sprawiły, że wpadł we wściekłość. Pałając żądzą zemsty karał wszystkich bez umiaru i miłosierdzia. Zdecydowanie przesadził.

    Biskup Stanisław wziął wtedy ludzi w obronę, napomniał króla a może nawet obłożył go ekskomuniką. Rozzłoszczony władca nie mógł mu tego darować. Potraktował to jako zdradę i przestępstwo, wrogi akt przeciwko jego władzy. 11 kwietnia 1079 r. wysłannicy króla (a może – jak głosi stara tradycja – on sam osobiście) wtargnęli do kościoła na krakowskiej Skałce i zamordowali odprawiającego Mszę Świętą biskupa.

    Biskup Stanisław – po niezwykle skrupulatnym procesie – został kanonizowany w 1253 r. Kiedy w XX w. zbadano jego doczesne szczątki odkryto na czaszce wyraźny ślad po cięciu mieczem.

    Zrośnięte ciało

    Legenda głosi, że z rozkazu nie znającego litości króla, martwe ciało św. Stanisława poćwiartowano i pozostawiono nie pochowane. Na Skałkę przylecieć miały wówczas cztery potężne orły. Ptaki pilnowały szczątków i nie dopuściły żadnych innych zwierząt mogących je zbezcześcić. Mało tego, z fragmentów ciała wydobywały się ponoć promienie. Po trzech dniach kapłani i wierni złamali jednak królewski zakaz i przybyli na Skałkę, by pochować hierarchę. Podeszli i… oniemieli. Okazało się, że poćwiartowane zwłoki w cudowny sposób się zrosły i nie było też na nich żadnych śladów ran. Brakowało jedynie jednego – palca wskazującego prawej ręki. Podczas ćwiartowania palec ów wpadł ponoć do pobliskiego stawu. Ale koniec końców odnaleziono go i odzyskano, bowiem ryba, która go połknęła zaczęła świecić niezwykłym blaskiem. Po umieszczeniu palca przy ciele zrósł się z on z całą resztą. W legendzie tej dopatrywano się proroctw dla rozbitej na dzielnice a wiele wieków później – rozgrabionej przez zaborców Polski. Tak jak ciało św. Stanisława zrosło się w jeden organizm tak podzielona, Polska miała ponownie zrosnąć się kiedyś w jedno państwo.

    Znajdujący się przed krakowskim kościołem na Skałce staw istnieje do dziś. Otoczony kamiennym obramowaniem nosi wielce znamienną nazwę “Chrzcielnicy Narodu”. Istnieje również szereg świadectw, że dzięki zaczerpniętej z niego wodzie, używanej z wiarą, popartą żarliwą modlitwą do Boga za wstawiennictwem św. Stanisława, wielu ludzi uleczonych zostało z różnorakich chorób (zwłaszcza z niedomagań dotyczących oczu i skóry).

    Powrócił zdrów

    Jedno ze świadectw przekazała do Archiwum na Skałce polska hrabianka, właścicielka licznych dóbr, filantropka i działaczka społeczna Anna z Działyńskich Potocka, żona hrabiego Stanisława Potockiego. Czytamy w nim: „Na chwałę Bogu i cześć św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Opisuję tu rzecz, której byłam świadkiem; pisząc to spełniam wolę i prośbę cudownie wyleczonego na Skałce Alexandra Frączka z Rymanowa w ziemi sanockiej.

    Roku pańskiego tysiąc dziewięćsetnego po wystawie lekarskiej we Lwowie, na którą zjechali się lekarze ze wszystkich stron Polski, dwudziestu pięciu doktorów ruszyło na wycieczkę po zdrojowiskach. Przyjechali więc i do Rymanowa, gdzie jako ówczesna właścicielka ich przyjmowałam. Po obiedzie, na którym było też około dwadzieścia osób gości kąpielowych, wprowadziłam Alexandra Frączka, obywatela miasta Rymanowa, uznanego jako nieuleczalnie chorego na wadę serca. Razem z nim weszła młodziutka jego żona, której łzy serdeczne każdego mogły rozrzewnić. Prosiłam tych zgromadzonych lekarzy, aby pozostawili po sobie pamiątkę w Rymanowie, obmyślając ratunek dla tego nieszczęśliwego. Jak było tych panów doktorów 25, tak każdy z nich przyłożył ucho do tego biednego, chorego serca.

    Gdy pacjent wyszedł, zbliżył się do mnie jeden ze starszych lekarzy, powiedział, że mu niezmiernie przykro, że mi zawód uczynić muszą, jednakże stan chorego jest taki, że życie jego liczyć można już tylko na tygodnie, a najwyżej na miesiące i ostatnie słowa tej przemowy były: »Gdyby nas tu było jeszcze drugich trzydziestu pięciu, nic byśmy tu poradzić nie mogli!«. Gdy wyszłam do chorego, z uśmiechem, którego nigdy nie zapomnę powiedział mi: »Ja zgaduję, co lekarze powiedzieli! Ale niech się Pani nie martwi. Jutro pojadę do Krakowa na Skałkę, wykąpię się w sadzawce, w której leżało ciało Świętego Męczennika Stanisława Biskupa i zobaczy Pani, że powrócę zdrów!«. Nie umiałam wznieść się na wyżyny tak silnej wiary i z niepokojem czekałam powrotu biedaka!

    Powrócił do Rymanowa zdrów i żył tam jeszcze lat osiemnaście! Pięcioro zdrowych dzieci wychował z własnego zarobku. Na tydzień przed śmiercią zdrów będąc, kazał mi obiecać sobie, że opiszę to całe zdarzenie do Archiwum na Skałce. Prowadził życie wzorowe i świętobliwe, a i śmierć była niezwykła i opisu godna. Nastał w Rymanowie nowy proboszcz ks. Józef Wolski. Frączek jeden z pierwszych poszedł do niego do spowiedzi. Gdy do domu wrócił, powiedział do żony: »Wiesz co, spowiedź odprawiłem z całego życia i tak się czuję po tej spowiedzi szczęśliwy, że nie żal by mi było dziś umrzeć po tej spowiedzi!«.

    Istotnie, gdy żona jego poszła na chwilę do miasta, powróciwszy zastała go już nieżywego!”

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 maja

    Święty Jerzy Preca, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Pachomiusz Starszy, pustelnik
      •  Święta Katarzyna Mammolini, dziewica
      •  Błogosławiony Alojzy Rabata, prezbiter
      •  Błogosławiony Jeremiasz z Wołoszczyzny, zakonnik
    ***
    Święty Jerzy Preca

    Jerzy Preca urodził się w roku 1880 w Valletcie na Malcie w wielodzietnej rodzinie. W 1888 r. jego rodzina przeniosła się do Hamrun, handlowego miasta położonego niedaleko Valletty. Tam w kościele parafialnym Jerzy Preca przyjął I komunię św. i sakrament bierzmowania. Po skończeniu liceum humanistycznego zaczął studiować na uniwersytecie teologię, aby zostać kapłanem. Już jako kleryk (w latach 1905-1906) organizował spotkania formacyjne dla młodzieży. W rok po święceniach kapłańskich w 1907 r. założył Towarzystwo Nauki Chrześcijańskiej dla młodych ludzi świeckich, którym po odpowiedniej formacji ascetyczno-teologicznej powierzał prowadzenie katechezy dzieci i dorosłych. Poza Maltą jest dziś ono obecne w Australii, Anglii, Albanii, Kenii, Sudanie i Peru. Organizację tę z czasem zaczęto nazywać “museum”. Do tej nazwy ks. Preca ułożył łaciński akrostych, który stał się hasłem Towarzystwa: Magister utinam sequatur Evangelium universus mundus – “Panie, spraw, aby cały świat podążał za Ewangelią”. W 1910 r. powstała żeńska gałąź Towarzystwa. Życie jego członków, którzy na co dzień pracowali zawodowo, znamionowała wielka dyscyplina; ubierali się skromnie, co kwadrans odmawiali krótką modlitwę, godzinę dziennie poświęcali na katechizowanie dzieci i dorosłych, a drugą godzinę na własną formację. Po przezwyciężeniu początkowych przeszkód i trudności, 12 kwietnia 1932 r. Towarzystwo zostało erygowane kanonicznie.
    Ks. Preca szerzył znajomość Pisma Świętego w przekładzie na język maltański. Był znanym kaznodzieją i spowiednikiem oraz wielkim czcicielem i apostołem miłości Boga objawionej w tajemnicy Wcielenia. Propagował różne formy pogłębionej pobożności. Trudne sprawy swego posługiwania zawierzał opiece Najświętszej Maryi Panny. 21 lipca 1918 r. wstąpił do Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego i przyjął imię Franciszek. Zachęcał także wszystkich członków i podopiecznych M.U.S.E.U.M. do noszenia szkaplerza karmelitańskiego. Wielkim nabożeństwem otaczał Matkę Bożą Dobrej Rady.
    W roku 1957 członkom założonego przez siebie Towarzystwa zaproponował do prywatnego odmawiania 5 nowych tajemnic różańcowych, które nazwał “tajemnicami światła”. W 2002 r. tę nazwę i niemal niezmienione tematy tajemnic przejął św. Jan Paweł II, wprowadzając je w całym Kościele listem apostolskim Rosarium Virginis Mariae.
    Ks. Preca zmarł w opinii świętości w Santa Venera na Malcie 26 lipca 1962 r., mając 82 lata. Św. Jan Paweł II wyniósł go do chwały ołtarzy w roku 2001, przebywając na Malcie podczas swej podróży apostolskiej. 3 czerwca 2007 r. jego kanonizacji dokonał w Rzymie papież Benedykt XVI. Jerzy Preca jest pierwszym kanonizowanym Maltańczykiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Żeglarz ocalił chłopca, ten został księdzem (oraz świętym) i odwdzięczył się żeglarzowi w najlepszy sposób

    Święty Jerzy Preca z Malty

    fot. tristan tan, Martin Mecnarowski | Shutterstock

    *****

    Chłopiec został świętym, wielkim orędownikiem Matki Bożej z Góry Karmel, która – jak uważał – dała mu życie i obdarzyła powołaniem kapłańskim.

    Jerzy Preca, żeglarz i Matka Boża z Góry Karmel

    Najświętsza Maryja Panna z Góry Karmel jest czczona w całej Europie, jednak nabożeństwo do Niej jest od wieków szczególnie popularne na Malcie. Istnieje bardzo znana historia dotycząca sanktuarium Matki Bożej z Góry Karmel w Valletcie na Malcie i pochodzącego z tej wyspy świętego: był nim Jerzy Preca.

    16 lipca, w dniu święta Matki Bożej z Góry Karmel, kiedy Jerzy był chłopcem, podczas spaceru brzegiem morza przypadkowo wpadł do wody. Najprawdopodobniej utonąłby, gdyby nie żeglarz, który płynął wówczas w pobliżu z grupą muzyków mających wziąć udział w uroczystościach odbywających się ku czci Matki Bożej w kościele oo. karmelitów.

    Żeglarz wskoczył do wody i uratował chłopca. Po latach, gdy Jerzy był młodym księdzem, przechodząc obok domu opieki usłyszał od zakonnicy, że umiera jeden z pensjonariuszy i potrzebny jest ksiądz do udzielenia namaszczenia chorych.

    Tym umierającym mieszkańcem domu był nie kto inny jak żeglarz, który uratował małego Jerzego wiele lat wcześniej…

    Jerzy Preca został tercjarzem karmelitańskim i wielkim propagatorem szkaplerza. Ciekawostką jest fakt, że zainspirował św. Jana Pawła II do stworzenia różańcowych tajemnic światła, ponieważ kilkadziesiąt lat wcześniej promował pięć niemal identycznych tajemnic różańcowych.

    Kathleen N. Hattrup/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Święty, który wymyślił

    różańcowe tajemnice światła

    The Blessed Virgin Mary and San Ġorġ Preca

    Courtesy of the Archdiocese of Malta

    *****

    To jego pomysłem zainspirował się św. Jan Paweł II i wprowadził je 45 lat później Listem apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” w całym Kościele.

    Ks. Jerzy Preca – pierwszy święty pochodzący z Malty, kapłan i wielki czciciel Matki Bożej Dobrej Rady. Autor ponad 150 książek i tłumacz Biblii na język maltański. Człowiek, który w 1957 r. zaproponował pięć dodatkowych tajemnic modlitwy różańcowej, nazywając je tajemnicami światła.

    Modlitwa różańcowa: kontemplacja życia Jezusa

    W 1957 r. robotnikom w Valletcie, członkom założonego przez siebie Stowarzyszenia, zaproponował, do prywatnego odmawiania, pięć nowych tajemnic różańcowych, które nazwał tajemnicami światła.

    Modlitwa różańcowa była dla niego prawdziwą kontemplacją życia Jezusa, omawianiem etapów tego życia z Maryją. To dlatego uznał za zasadne rozszerzenie różańcowej medytacji – po tajemnicach radosnych – o kolejne fakty z życiorysu Zbawiciela. Śmiało praktykował tę metodę i proponował ją duchowym podopiecznym. Treść tajemnic rozpisana przez św. Jerzego brzmiała tak:

    1. Jezus po chrzcie w Jordanie zostaje wyprowadzony na pustynię.
    2. Jezus objawia się słowami i cudami jako prawdziwy Bóg.
    3. Jezus wygłasza błogosławieństwa na górze.
    4. Jezus przemienia się na górze.
    5. Jezus na ostatniej wieczerzy z Apostołami.

    Św. Jerzy w skarbcu Kościoła

    To podejście do modlitwy różańcowej spodobało się papieżowi. Rok po beatyfikacji Jerzego Precy, w 2002 r. nazwę i niemal niezmienione tematy tajemnic Jan Paweł II przejął i wprowadził w całym Kościele ogłaszając list Rosarium Virginis Mariae.

    „Przechodząc od dzieciństwa i życia w Nazarecie do życia publicznego Jezusa kontemplacja prowadzi nas do tych tajemnic, które ze specjalnego tytułu nazwać można tajemnicami światła. W rzeczywistości całe misterium Chrystusa jest światłem. On jest «światłością świata» (J 8,12). Jednak ten wymiar wyłania się szczególnie w latach życia publicznego, kiedy głosi On Ewangelię Królestwa.

    Pragnąc wskazać wspólnocie chrześcijańskiej pięć znamiennych momentów – tajemnic pełnych światłości – tej fazy życia Chrystusa, uważam, że słusznie można by za nie uznać: 1. Jego chrzest w Jordanie; 2. Objawienie siebie na weselu w Kanie; 3. Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia; 4. Przemienienie na górze Tabor; 5. Ustanowienie Eucharystii, będącej sakramentalnym wyrazem misterium paschalnego” – pisał w liście apostolskim papież, zalecając włączenie nowych pięciu tajemnic do modlitwy i odmawianie ich po tajemnicach radosnych, tak, jak praktykował święty z Malty.

    Worek Ewangelii

    Ksiądz Jerzy, choć nie był zakonnikiem, odważnie czerpał z duchowości zakonnych i wzorców pozostawionych przez katolickich świętych. Szczególną atencją darzył duchowość karmelitańską. Był wielkim propagatorem przyjmowania szkaplerza. Sam otrzymał go jako kilkuletnie dziecko i zachęcał do tego kroku duchownych i świeckich.

    21 lipca 1918 r. wstąpił do trzeciego zakonu karmelitańskiego i przyjął imię Franciszek. Wzorowanie się na świętych i czerpanie z ich doświadczeń opisywał krótko: „Chleb robię z mąki, którą biorę z worka innych, ale w końcu wszyscy musimy czerpać z jednego worka: Ewangelii”.

    Dziedzic św. Pawła

    Jednak osobą, która wywarła na niego największy wpływ był św. Paweł Apostoł, patron Malty. Przez wiele lat rozważał jego słowa z listu do Tymoteusza: „Co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2,2).

    Wziął je na serio i w 1907 r. założył Stowarzyszenie Doktryny Chrześcijańskiej, które na Malcie nazywane jest skrótem: MUSEUM. Nazwa ta powstała w pierwszych latach istnienia Stowarzyszenia. Młody chłopak zaproponował, aby ich działalność nazwać muzeum, czyli miejscem, w którym przechowuje się skarby. Pomysł przypadł do gustu ks. Jerzemu, a kilka lat później spróbował każdą z liter rozwinąć w niosące znaczenie słowo tak, aby razem były przesłaniem.

    I tak hasło MUSEUM rozwinęło się w łacińskie: Magister utinam sequatur Evangelium universus mundus, czyli Nauczycielu, oby cały świat podążył za EwangeliąStowarzyszenie działa do dziś, przekroczyło granice Malty. Należą do niego świeccy mężczyźni i kobiety w wielu miastach świata. Ci, którzy należą do stowarzyszenia, decydują się, z pełnym zaangażowaniem, głosić Ewangelię modlitwą, pracą i wzorowym życiem. MUSEUM jest też sukcesem posługi ks. Jerzego, uznawanego za pioniera w przyznaniu ważnej roli ludziom świeckim.

    Św. Jan Paweł II twierdził nawet, że maltański kapłan wyprzedził w swych działaniach Sobór Watykański II. „Ks. Jerzy odegrał pionierską rolę w dziedzinie katechezy, a także popierał udział laikatu w apostolstwie, którego znaczenie tak bardzo podkreślił Sobór. Stał się dla Malty jak gdyby drugim ojcem w wierze” – mówił papież.

    Ks. Jerzy Preca zmarł 26 lipca 1962 r. w wieku 82 lat, w Santa Venera na Malcie, gdzie spędzał ostatnie miesiące życia.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Kto wymyślił różańcowe tajemnice światła?

    Trop wiedzie na Maltę

    web3-goerge-preca-rosary-saint-vectorfusionart-shutterstock

    Kiedy Jan Paweł II dodał do różańca tajemnice światła, prawdopodobnie zainspirował się rozważaniami, które pół wieku wcześniej ułożył święty ksiądz z Malty.

    Propozycje poszerzenia różańca padały wcześniej z ust różnych osób, np. w Polsce wspominał o tym dominikanin o. prof. Jacek Salij OP. Mówiono, że skoro na różańcu modlimy się razem z Maryją do Boga, to warto by go uzupełnić o wydarzenia z publicznej działalności Jezusa.

    „Tak naprawdę tylko św. Jan Paweł II wie, co go zainspirowało do ogłoszenia tajemnic światła” – mówi Anton Grima, Maltańczyk, który należy do założonego przez ks. Precę Stowarzyszenia Doktryny Chrześcijańskiej i od sześciu lat mieszka w Poznaniu. Jednak przyznaje, że ks. Jerzy (malt. Ġorġ) Preca w 1957 r. wydał dla członków stowarzyszenia broszurę z rozważaniami różańcowymi do prywatnego odmawiania, w której dodał do tej modlitwy nową część i nazwał ją właśnie tajemnicami światła.

    W 2002 r. papież Jan Paweł II w liście apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” zaproponował to samo całemu Kościołowi w niemal niezmienionej formie i pod identyczną nazwą. Pośrednikiem był zapewne Maltańczyk ks. Charles Scicluna, ówczesny pracownik Kongregacji Nauki Wiary i postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Preki, a obecnie arcybiskup Malty.

    Tajemnice światła według św. Jerzego Preki:

    1. Jezus po chrzcie w Jordanie zostaje wyprowadzony na pustynię.
    2. Jezus objawia się słowami i cudami jako prawdziwy Bóg.
    3. Jezus wygłasza błogosławieństwa na górze.
    4. Jezus przemienia się na górze.
    5. Jezus na ostatniej wieczerzy z Apostołami.

    Tajemnice światła według św. Jana Pawła II:

    1. Chrzest Jezusa w Jordanie.
    2. Objawienie siebie na weselu w Kanie.
    3. Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia.
    4. Przemienienie na górze Tabor.
    5. Ustanowienie Eucharystii.

    Ks. Jerzy Preca (1880-1962) to bardzo ciekawa postać, praktycznie nieznana w Polsce. 9 maja przypada jego wspomnienie liturgiczne. Uważał, że świeccy, których życie jest wypełnione pracą i obowiązkami domowymi, też mogą być bezkompromisowo oddani Bogu. I że potrzebują nie tylko liturgii, sakramentów i osobistej modlitwy, ale także konkretnej wiedzy religijnej.

    Jeszcze jako kleryk zaczął gromadzić wokół siebie młodych ludzi (na początku byli to głównie pracownicy stoczni), którym mówił o Bogu i zachęcał ich, żeby formowali swoich znajomych. Ponieważ większość osób świeckich nie ma czasu na długie modlitwy, zaproponował swoim duchowym dzieciom praktykę pobożną, którą nazwał zegarkiem – krótkie modlitwy co 15 minut. „Chodzi o to, żeby sobie przypominać o Bogu, bo to pomaga żyć w Jego obecności i pamiętać o tym, że jesteśmy w Nim zanurzeni tak jak ryby w wodzie” – tłumaczy Anton Grima.

    To głównie dzięki ks. Prece i jego współpracownikom maleńka Malta (nieco ponad 400 tys. mieszkańców) dużo lepiej oparła się laicyzacji niż inne kraje europejskie. 95% maltańskiego społeczeństwa deklaruje się jako katolicy. Do 2011 r. prawo nie przewidywało rozwodów, a do dzisiaj chroni życie wszystkich nienarodzonych dzieci.

    Stowarzyszenie Doktryny Chrześcijańskiej, znane na Malcie głównie pod nazwą MUSEUM (łac. Magister Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, niech cały świat pójdzie za Dobrą Nowiną), działa w każdej parafii w tym kraju. Przygotowuje dzieci i młodzież do przyjęcia sakramentów i organizuje dla nich codziennie zajęcia pozaszkolne. Dla dorosłych organizuje co kilka lat bardzo solidne misje parafialne.

    Do stowarzyszenia należy kilkuset celibatariuszy – mężczyzn i kobiet. Ma ono placówki w kilku krajach, m.in. w Australii, Anglii, Kenii, Albanii, Peru i na Kubie. W 2010 roku pojawiło się również w Polsce, w Poznaniu.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ____________________________________________________________________________________

    św. Jerzy Preca

    Biografia Jerzego Precy (1880-1962) – beatyfikacja 9.05.2001 na Malcie – oraz informacje na temat założonego przez niego Stowarzyszenia Nauki Chrześcijańskiej

    Sługa Boży Jerzy Preca (na Malcie znany pod zdrobniałym imieniem “Dun Gorg”) urodził się w Vallettcie na Malcie 12.02.1880 jako siódme z dziewięciorga dzieci w głęboko chrześcijańskiej rodzinie. W dzieciństwie był chorowity, uczył się w liceum, następnie w seminarium. Niestety kilka tygodni przed święceniami zachorował poważnie, tak że utracono wszelką nadzieję poprawy. Okazało się jednak, że ozdrowiał, został więc wyświęcony 22.12.1906. Swoje uzdrowienie przypisywał później wstawiennictwu św. Józefa.

    Jeszcze przed święceniami odczuwał, że Bóg daje mu szczególne powołanie do pracy nad kształceniem ludu Bożego, któremu bardzo brakowało nauki katolickiej. Ok. 1906 Preca zaczął pisać po łacinie regułę, którą miał zamiar przesłać papieżowi Piusowi X, z prośbą o ustanowienie stowarzyszenia diakonów stałych, którzy mieliby się zajmować wspieraniem biskupów w formacji chrześcijańskiej wiernych.

    Niedługo potem zmodyfikował swoje plany, zakładając grupę młodych ludzi, którzy przygotowywali się do kształcenia innych. Szczególnie dbał o pewnego młodego robotnika portowego, Sługę Bożego Eugenio Borga, który został potem przełożonym generalnym Stowarzyszenia. Początki Societas Doctrinae Christianae (Stowarzyszenie Nauki Chrześcijańskiej lub Towarzystwo Nauczania Chrześcijańskiego) datują się na pierwsze miesiące 1907 r. – mottem stowarzyszenia było M.U.S.E.U.M. (Magister, Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, oby cały świat postępował za Ewangelią).

    Nie wszyscy podzielali wizję Precy – studiowanie Biblii i teologii razem z robotnikami i świeckimi było w tym czasie czymś zupełnie nowym. Jeszcze bardziej śmiała wydawała się idea formacji świeckich mężczyzn i kobiet, w celu wysyłania ich do głoszenia słowa Bożego wszystkim ludziom. Dopiero 12.04.1932, 25 lat po założeniu Stowarzyszenia zatwierdził je biskup Malty, Dom Maurus Caruana OSB.

    W czasie, gdy szkół rządowych było niewiele, a uczęszczanie do nich nieobowiązkowe, centra kształcenia katolickiego prowadzone przez Stowarzyszenie zaczęły pojawiać się w licznych parafiach. Chrześcijańskie nauczanie ludu było potrzebą chwili, gdyż poza przystępowaniem do sakramentów i aktami ludowej pobożności, świadomość chrześcijańska była bardzo słaba. Oprócz kształcenia typowo religijnego, katechiści zajmowali się także działalnością wychowawczą, organizując m.in. wspólne zabawy i wycieczki dla dzieci i młodzieży.

    Od początku ks. Preca chciał kształcić zarówno młodzież, jak i dorosłych, osobiście jednak na pierwszym miejscu dbał o formację swoich katechistów (żyjących w celibacie). Po pracy mieli oni zawsze poświęcać godzinę na wspólną formację w każdym z centrów Stowarzyszenia.

    Ks. Preca zajmował się także nauczaniem za pośrednictwem słowa drukowanego – omijając ścierające się wówczas tendencje do posługiwania się językiem włoskim lub angielskim, pisał w prostym języku maltańskim, tak by każdy mógł go zrozumieć. W sumie na jego dorobek pisarski składa się około 150 publikacji.

    Liczne zachowane modlitwy wskazują na mistyczną więź z Bogiem, którego starał się odnaleźć we wszystkich sferach życia. Ks. Preca był też cenionym spowiednikiem. Znane są ponadto przypadki skutecznej modlitwy Sługi Bożego o uzdrowienie.

    Charyzmat ks. Precy podtrzymywany jest dziś w dalszym ciągu przez Stowarzyszenie. Już w latach 50-tych ks. Preca osobiście wysłał 6 członków do pracy ewangelizacyjnej w Australii. Obecnie centra Stowarzyszenia znajdują się także w Sudanie, Kenii, Peru, Wielkiej Brytanii i Albanii. Członkowie Stowarzyszenia to kobiety i mężczyzni żyjący w celibacie, ich podstawowym zadaniem jest formacja dzieci i młodzieży.

    Ks. Jerzy Preca zmarł w St Venera 26.07.1962. Jego doczesne szczątki znajdują się przy domu macierzystym Stowarzyszenia w Blata l-Bajda. Proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1975 r. W czerwcu 1999 Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zezwoliła na określanie go mianem Czcigodny Sługa Boży. 27.01.2000 papież potwierdził także dekret o cudzie dokonanym za pośrednictwem Sługi Bożego. Jerzy Preca ma zostać beatyfikowany przez Jana Pawła II podczas jego wizyty na Malcie 9.05.2001.

    Opracował M.G. na podstawie oficjalnych danych archidiecezji Maltańskiej.

    Opoka.pl/opr. mg/mg

    ________________________________________________________________________________________

    A life for the Gospel

    “You have heard everything that I teach in public; hand it on to reliable people so that they in turn will be able to teach others” (2 Tim 2, 2).
    This sentence, written by the apostle Paul to his disciple Timothy, inspired Fr George Preca

    Fr Preca meant such a life solely for lay people. Lay people do not live in monasteries, convents or exclusive residences meant for prayer, study or manual work, but rather in what Jesus termed “the world” (Jn 17, 16). This entails living among other people who may not only be indifferent to the Gospel, but also in opposition to it. Fr Preca meant such a life for people who work in highly diverse workplaces, be it factory, office, shipyard, business or anywhere else. Fr Preca wanted the members of the Society to live in the world, without belonging to it. He wanted their mind and heart to be committed to the Lord.

    Fr Preca wanted these people to be “reliable”, as Paul described them in his letter to Timothy. Their reliability is essential because their mission is to pass on a significant and divine message to the world, a message dependant not only on the way of its expression but also on their way of living it. If possible, they have to be outstanding messengers of God’s Word which has to be both announced and lived.

    How did Fr Preca envisage ‘his’ lay people to be outstanding messengers? First of all, he meant them to take the Gospel seriously keeping as their sole model for life Jesus in his hour of glory – Christ Crucified, whom he used to refer to as “The Great Book of Wisdom”. Fr Preca asked his followers to live in the presence of God, on the example of Jesus.

    Such a life means that the people who want to endorse it must live the Gospel values of meekness, humility, love, mercy, poverty in spirit and purity of heart. Fr Preca wanted the Members of his Society to daily promise to live according to these qualities, although he especially emphasised the virtues of meekness and humility since they are the sentiments which Jesus invited us to imitate and learn from him.

    Such a life must be sustained by prayer, for a life meant for God cannot be devoid of God. Fr Preca knew that in their daily busy and hectic routine, an SDC Member cannot have the luxury of long stretches of time in prayer. Thus he designated for them short prayers which can be recited at short regular intervals wherever they may be. He helped them turn their workplaces, homes and wherever they were into places of worship. This life of prayer can help one to grow into a regular and unceasing contemplator of God and his Word.

    The Members of the Society founded by Fr Preca regularly meet in the Society’s centre. These centres serve a two-fold mission. Here the Members educate children, young people and adults in faith, they offer time for sports and recreation and then they themselves spend time together where they can study theological instruction and prayer. Such instruction is delivered by the members themselves.

    So our centres are of extreme importance for the on-going formation of the Members. They provide the space where Members daily spend some hours as a community. Fr Preca meant for these communities to evoke true Christian charity.
    The SDC have centres for men and centres for women. Most of our centres are in the Maltese Islands where the society began in 1907. Today the Society is also present in Australia, and a centre in each of the countries of Kenya, England, Albania and Peru.

    Życie Ewangelią

    “To, co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy też będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2, 2).

    To zdanie napisane przez apostoła Pawła do jego ucznia Tymoteusza natchnęło ojca Jerzego Preca, który przedstawił Kościołowi ewangeliczny i apostolski sposób życia dla ludzi świeckich. Ewangeliczny, ponieważ ma motywować ludzi, by stać się jak Chrystus i natchnąć ich do życia Ewangelią w sposób bezkompromisowy. Apostolski, ponieważ sposób ten ma przekształcać ludzi w apostołów, czyli ludzi posłanych, by głosić Dobrą Nowinę zarówno przykładem, jak i słowem wszędzie tam, gdzie się znajdą.

    Ojciec Jerzy Preca wyznaczył takie życie właśnie ludziom świeckim. Tacy ludzie nie żyją w klasztorach, zakonach, czy miejscach odosobnionych, gdzie czas wypełniony jest wyłącznie modlitwa, nauką lub ręczną pracą. Oni żyją w “świecie”, który Jezus określił (J 17, 16) jako miejsce miedzy innymi ludźmi, często nie tylko obojętnymi względem Ewangelii, ale nawet tymi, którzy się jej sprzeciwiają. Ojciec Jerzy Preca wyznaczył takie życie ludziom świeckim żyjącym samotnie lub z rodzinami we własnych domach, którzy pracują w różnych miejscach, np. fabryce, biurze, stoczni, firmie… Ojciec Preca zamierzał, aby ci ludzie żyli w świecie, ale on nigdy nie oczekiwał, aby do tego świata należeli. Chciał, aby ich umysły i serca były całkowicie oddane Panu.

    Ojciec Preca pragnął, aby ludzie świeccy byli “godni zaufania”, tak jak opisał to Paweł w swoim liście do Tymoteusza. Oni muszą być godni zaufania, ponieważ ich misją jest przekazywanie ważnych, boskich treści światu. Treści, których sposób przekazania jest ważny, ale również ważne jest życie z nimi na co dzień. Jeżeli to możliwe ci ludzie powinni być wspaniałymi posłańcami Słowa Bożego, które ma być zarówno głoszone, jak i przeżywane.

    Jak Ojciec Preca wyobrażał sobie “swoich” świeckich ludzi jako tych wspaniałych posłańców? Przede wszystkim chciał, aby traktowali Ewangelie poważnie stawiając sobie na wzór Jezusa w Jego godzinie chwały, czyli Chrystusa Ukrzyżowanego, którego zwykł nazywać Wielką Księgą Mądrości. Ojciec Preca prosił swych zwolenników, żeby żyli całkowicie dla Boga, wspierając się przykładem Jezusa. Właśnie dlatego chciał, aby żyli w celibacie dla Królestwa Niebieskiego. Celibat jest znakiem całkowitego zaangażowania osoby dla Boga i misji otrzymanej od Niego.

    Ludzie, którzy chcą podążać taką drogą muszą żyć wartościami Ewangelii: łagodnością, pokorą, miłością, ubóstwem ducha i czystością serca. Ojciec Preca chciał, by członkowie jego stowarzyszenia obiecali codziennie żyć zgodnie z tymi wartościami, ale w szczególności położył nacisk na cichość i pokorę, ponieważ do nich najbardziej zachęcał nas sam Jezus.

    Takie życie musi być wspierane modlitwą, ponieważ życie dla Boga nie może być Jego pozbawione. Ojciec Preca wiedział, że w ich codziennym, zajętym życiu, nie ma możliwości poświęcać wiele czasu na długie modlitwy, więc wyznaczył im krótkie modlitwy, które mogą recytować w regularnych odstępach czasu, gdziekolwiek się znajdują. W ten sposób ich miejsca pracy i domy mogą przemieniać się w miejsca uwielbienia. Takie życie modlitwą może pomóc im stać się regularnymi i nieustającymi wyznawcami Boga i Jego Słowa.

    Członkowie Stowarzyszenia założonego przez ojca Jerzego Preca spotykają się codziennie w jednym z ośrodków, do którego każdy z nich jest przypisany. Te ośrodki mają podwójną misję. Tutaj członkowie kształcą dzieci, młodych ludzi i dorosłych w wierze. Następnie sami spędzają godzinę dziennie na studiowaniu teologicznej nauki i modlitwie. Taka nauka jest przekazywana przez członków Stowarzyszenia. Tutaj sami są wspierani we własnej formacji, aby nabrać siły to formowania innych.

    W taki oto sposób nasze ośrodki mają wielkie znaczenie dla trwającej formacji i kształcenia jej członków. W tych miejscach spędzają oni kilka godzin dziennie jako wspólnota. Ojciec Preca pragnął, aby te wspólnoty doświadczały prawdziwego chrześcijańskiego dobra i w ten sposób tworzyły atmosferę, gdzie wszyscy jej uczestnicy byliby wspierani i zachęcani do życia zgodnego z wartościami Ewangelii całkowicie dla Boga.

    SDC prowadzi ośrodki dla mężczyzn oraz kobiet. Większość naszych ośrodków znajduje się na wyspach maltańskich, gdzie Stowarzyszenie rozpoczęło się w 1907. Dzisiaj stowarzyszenie ma ośrodki również w Australii, Kenii, Anglii, Albanii i Peru.

    Malta u św. Łukasza po raz drugi

    ***

    W listopadzie w naszej parafii zamieszkali Anton Grima i Ivan Grixti, członkowie Stowarzyszenia SDC z Malty. Gości z Malty przyjmowaliśmy już wcześniej – latem 2009 roku – tym razem przyjechali jednak na dłużej. W „Ewangeliście” piszą o swoim kraju, Stowarzyszeniu SDC, przyjeździe do Polski oraz planach.

    „Bądźcie więc dobrej myśli, bo ufam Bogu, że będzie tak, jak mi powiedziano. Musimy przecież dopłynąć do jakiejś wyspy” (Dz 27,25-26)

    Są to słowa św. Pawła, zapisane przez św. Łukasza w Dziejach Apostolskich. Św. Paweł był transportowany jako wiezień i płynął wraz z 275 innymi pasażerami statkiem do Rzymu. W drodze złapał ich sztorm – po 14 dniach potężnej burzy, „kiedy przez wiele dni ani słońce się nie pokazało, ani gwiazdy” (Dz 27,20), wszyscy stracili nadzieję na ocalenie. Jednak anioł wysłany przez Boga napełnił Pawła odwaga i nadzieją mówiąc mu, że wszyscy ocaleją, docierając na ląd, gdyż okręt musi rozbić się u brzegów wyspy. Tak też się stało: „Po ocaleniu dowiedzieliśmy się, że wyspa nazywa się Malta” (Dz 28,1).

    Wyspa na Morzu Śródziemnym

    Malta jest niewielką wyspą na Morzu Śródziemnym, położoną 100 km na południe od Sycylii i 300 km na północ od wybrzeży Libii; ma 44 km długości i 14 km szerokości, mieszka na niej ok. 400 000 osób. Od 1964 Malta jest niepodległym krajem, a od 1 maja 2004 r. członkiem Unii Europejskiej. Językiem jest język maltański, należący do języków semickich, z naleciałościami łacińskimi i anglosaksońskimi; drugim oficjalnym językiem jest angielski. Religią od czasów św. Pawła, czyli od roku 60, jest katolicyzm.

    Św. Jerzy Preca

    Mimo tak długiej tradycji katolickiej, sięgającej czasów apostolskich, pierwszego świętego Malta doczekała się dopiero w 2007 r. Św. Jerzy Preca (1880-1962), katolicki duchowny i założyciel Stowarzyszenia Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej (Society of Christian Doctrine), został beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II 9 maja 2001 r. na Malcie i kanonizowany przez papieża Benedykta XVI w dniu 3 czerwca 2007 r. w Rzymie.

    Zainspirowany słowami św. Pawła napisanymi do Tymoteusza: „co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2,2), ks. Preca założył w 1907 r. Stowarzyszenie Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej (SDC) – jako Stowarzyszenie dla świeckich mężczyzn i kobiet, pragnących żyć wartościami Ewangelii i włączać się w apostolstwo.

    Apostolstwo i ewangelizacja

    Jednym z priorytetów Stowarzyszenia jest praca katechetyczna w parafiach. Każdego wieczoru w centrach Stowarzyszenie odbywają się katechezy i spotkania formacyjne dla dzieci i młodzieży oraz spotkania dla dorosłych. Członkowie Stowarzyszenia prowadzą te zajęcia po zakończeniu swojego normalnego dnia pracy. Oprócz prowadzenia zajęć katechetycznych członkowie Stowarzyszenia biorą też codziennie udział we własnych, godzinnych spotkaniach formacyjnych, studiując nauki teologiczne, historię Kościoła, pedagogikę, filozofię i psychologię oraz wspólnie się modląc. Spotkania te odbywają się codziennie, przez cały tydzień, także w soboty i niedziele. W każdą środę jako element stalej formacji członków SDC na Malcie odbywa się spotkanie w Domu Generalnym.

    Stowarzyszenie organizuje też regularnie różne zajęcia sportowe i kulturalne dla dzieci i młodzieży. Prowadzi również specjalistyczne kursy duchowe dla rodziców oraz ogólniejsze, skierowane do szerokiej publiczności, zarówno na szczeblu lokalnym, jak i krajowym.

    Życie w Stowarzyszeniu

    Członkowie Stowarzyszenia zobowiązani są do zachowania celibatu oraz prowadzenia chrześcijańskiego życia poprzez modlitwę i częste przyjmowanie sakramentów. Oprócz uczestnictwa we Mszy św. i przyjmowania Komunii św. od członków wymagane jest codzienne odmawianie modlitw zebranych w modlitewniku spisanym przez ks. Prece, zatytułowanym „The Watch” (Zegarek). Zawiera on krótkie formuły przeznaczone do recytacji w ciagu całego dnia, jeśli to możliwe, w regularnych odstępach czasu co 15 minut.

    Osoby należące do SDC utrzymują się z własnej pracy, prowadząc życie świeckie. Choć początkowo większość członków stanowili pracownicy fizyczni, robotnicy i rzemieślnicy, to dziś członkowie Stowarzyszenia reprezentują bardzo różne zawody. Każdego dnia po pracy udają się do Centrum Stowarzyszenia, do którego są przypisani, by tam uczestniczyć w prowadzonym przez Stowarzyszenie apostolstwie.

    SDC M.U.S.E.U.M.

    Stowarzyszenie Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej to oficjalna nazwa nadana mu w lokalnym Kościele na Malcie w momencie zatwierdzenia Stowarzyszenia w 1932 r. Powszechnie znane jest też jako M.U.S.E.U.M. Ta nazwa powstała w początkowych latach istnienia Stowarzyszenia, kiedy to młody jego członek, Saviour Muscat, zaproponował, by Stowarzyszenie nazwać MUSEUM. W każdym bowiem kraju najcenniejsze skarby przechowuje się w muzeach, a Stowarzyszenie przechowuje dwa najcenniejsze skarby wiary: Biblie i nauczanie. Ks. Preca dodał pózniej nową wykładnie tej nazwy, interpretując każdą jej literę i rozwijając je w łacinskie: Magister Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, niech cały świat pójdzie za Twoją Dobrą Nowiną.

    Na Malcie SDC posiada 46 centrów dla mężczyzn, po 1 w prawie każdej parafii. Sekcja żeńska ma 43 centrów. Na pobliskiej wyspie Gozo jest 9 centrów męskich i 7 żeńskich. Świadom misyjnego wymiaru charyzmatu Stowarzyszenia, ks. Preca w 1956 r. wysłał pierwszych jego członków do Australii – dziś istnieje tam 9 centrów SDC w pięciu różnych stanach. W ostatnich 25 latach SDC założyło centra także w innych częściach świata – w Anglii, Albanii, Kenii i Peru. W listopadzie 2010 r. Stowarzyszenie przysłało nas, Antona Grime i Ivana Grixti, do Polski, a w marcu tego roku 3 członków SDC wyrusza na Kubę, by również tam uruchomić centrum.

    SDC w Polsce

    Kontakty Stowarzyszenia z Polską trwają od około dwudziestu lat, a rozpoczęły się od znajomosci, która należący do SDC Philip Agius, pochodzący z Malty, nawiązał z dwójką Polaków, Ewa i Maciejem, podczas spotkania Taize we Wrocławiu w 1990 r. Ewa i Maciej kilkakrotnie odwiedzali Maltę i poprzez Philipa zapoznali się z SDC. Bardzo ich zainteresował charyzmat i działalność SDC. W ten sposób zrodził się pomysł, by Stowarzyszenie zaoferowało swą służbę polskiemu Kościołowi, pragnąc także tu dzielić się swą duchowością.

    Oficjalne kontakty z Archidiecezją Poznańską rozpoczeły się w 2008 r. Jego Ekscelencja Arcybiskup Metropolita Poznański Stanisław Gądecki przychylny temu, aby w archidiecezji pojawiły się osoby żyjące nowym charyzmatem i duchowością, zaaprobował inicjatywę Stowarzyszenia, a opiekę nad jego działalnością powierzył bp. Grzegorzowi Balcerkowi. Bp Balcerek wskazał kilka poznańskich parafii, w których SDC mogłoby być pomocne. Śród nich Stowarzyszenie wybraŁo parafiĘ pw. św. Łukasza Ewangelisty na oś. Rusa.

    Na oś. Rusa

    W ten oto sposób jesteśmy dwoma pierwszymi osobami z SDC w Polsce. Na Malcie obaj ukończyliśmy studia pedagogiczne na Uniwersytecie Maltańskim i byliśmy nauczycielami w szkole średniej. Anton uczył chemii i biologii, Ivan prowadził zajęcia plastyczne i z techniki. Obecnie mieszkamy na oś. Rusa w domu parafialnym, poznając parafie, miasto, a także ucząc się języka polskiego w Studium Języka i Kultury Polskiej dla Studentów Zagranicznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Zamierzamy pozostać w Polsce na dłużej, a SDC myśli o przysłaniu w najbliższych latach kolejnych dwóch osób z Malty, by móc lepiej wypełniać i realizować w parafii swe powołanie i charyzmat, dzieląc się swą duchowością z tymi, którzy pragną się o niej więcej dowiedzieć.

    Zgodnie z tradycją św. Łukasz towarzyszył św. Pawłowi podczas pobytu na Malcie. W swej relacji z lądowania rozbitków na wyspie stwierdził, że „miejscowi okazywali nam niespotykaną życzliwość” (Dz 28,2). To samo my możemy stwierdzić tutaj, w parafii św. Łukasza Ewangelisty na oś. Rusa: ks. Proboszcz, ks. wikariusz oraz ludzie, których spotykamy okazują nam niezwykłą życzliwość. To budzi w nas wdzięczność Bogu, że nas tu skierował i pogłębia nasze przekonanie, że my także musimy tu być.

    Wiecej informacji o SDC można znaleźć na stronie Stowarzyszenia: www.sdcmuseum.org;

    Informacje w języku polskim znajdują się w zakładce: Where are we (Gdzie jesteśmy), w odnośniku: Countries – Poland (Kraje – Polska)

    poznan@sdcmuseum.org

    Anton Grima, Ivan Grixti/z ang. tlum. Malgorzata Piechorowska

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 maja

    Błogosławiony Iwan Merz

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Beatrycze d’Este, mniszka
      •  Święty Antonin z Florencji, biskup
      •  Święty Jan z Avili, prezbiter i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławiony Iwan Merz

    Iwan przyszedł na świat w Banja Luce w dniu 16 grudnia 1896 roku. W rodzinie panował duch liberalizmu z przełomu wieków, nacechowany dystansem do religii i Kościoła. Szkołę średnią Iwan ukończył w rodzinnym mieście w 1914 roku. Po maturze przez trzy miesiące studiował na Akademii Wojskowej, a potem na uniwersytecie w Wiedniu. W marcu 1916 roku został wcielony do armii, a następnie wysłany na front włoski w trakcie I wojny światowej.
    Doświadczenia wojenne bardzo wyraźnie wpłynęły na jego życie. W dniu 5 lutego 1918 roku w swoim dzienniku notował: “Nigdy nie zapomnę o Bogu. Pragnę zawsze być z Nim zjednoczony. To byłoby straszne, gdyby ta wojna niczego mnie nie nauczyła. Muszę rozpocząć życie odnowione w duchu pogłębionego katolicyzmu. Oby tylko Pan zechciał mi pomóc, ponieważ człowiek nic nie może uczynić o własnych siłach”. Dokonał się przełom w jego życiu wewnętrznym; Iwan oddał się całkowicie na służbę Chrystusowi, składając ślub dozgonnej czystości.
    Po zakończeniu wojny kontynuował studia, najpierw w Wiedniu, a następnie w Paryżu. W 1922 roku został nauczycielem języka i literatury francuskiej w arcybiskupim gimnazjum klasycznym w Zagrzebiu. W 1923 roku uzyskał stopień doktora na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Zagrzebskiego.

    Błogosławiony Iwan Merz

    Swój wolny czas Iwan całkowicie poświęcał wychowaniu młodzieży. Założył Związek Orła Chorwackiego, organizację, której przyświecała dewiza: Ofiara – Eucharystia – Apostolstwo. Był jednym z pionierów ruchu liturgicznego w Chorwacji. Z głębokim zaangażowaniem wprowadzał w swej ojczyźnie Akcję Katolicką. Wielu uważało go za jeden z filarów chorwackiego Kościoła. Zamierzał stworzyć świecki instytut, który poświęciłby się pogłębianiu wiary wśród prostych ludzi, ale tego planu nie udało mu się zrealizować. Z uczestnictwa we Mszy świętej czerpał zapał do prowadzenia apostolatu wśród młodzieży. Jego życie było ewangelicznym “biegiem ku świętości”.
    Cichy, pracowity apostoł codziennej służby zmarł 10 maja 1928 roku w Zagrzebiu. Ofiarował swoje życie za młodzież. Św. Jan Paweł II wprowadzając go do grona błogosławionych, podczas podróży apostolskiej do Bośni i Hercegowiny, powiedział w Banja Luce w dniu 22 czerwca 2003 roku: “Błyskotliwy młodzieniec potrafił pomnożyć bogate talenty naturalne, którymi był obdarzony, i odniósł liczne sukcesy ludzkie. O jego życiu można powiedzieć, że było udane. Jednak nie to jest powodem, dla którego zostaje on dziś wpisany w poczet błogosławionych. Tym, co go łączy z innymi błogosławionymi, jest jego sukces w oczach Boga. Wielkim pragnieniem całego jego życia było bowiem «nigdy nie zapominać o Bogu, zawsze pragnąć z Nim się zjednoczyć». W każdym swoim działaniu dążył do doskonałego poznania Jezusa Chrystusa i Jemu pozwalał się zdobyć”. Był człowiekiem żywej wiary, modlitwy i Eucharystii. Pozostawił cenny testament duchowy oraz bogatą spuściznę dzienników, artykułów i rozważań. Jest jednym z najwybitniejszych przedstawicieli Kościoła chorwackiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 maja

    Święty Franciszek de Hieronimo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Mamert, biskup
      •  Święty Ignacy z Laconi, zakonnik
      •  Święci Odon, Majol, Odylon i Hugon oraz błogosławiony Piotr, opaci kluniaccy
    ***
    Święty Franciszek de Hieronimo

    Franciszek de Hieronimo urodził się w Grottaglie, w diecezji Taranto, 17 grudnia 1642 roku. Był najstarszym z dwunastu synów, z których trzech poświęciło się służbie ołtarza. Przez pierwszych 17 lat życia Franciszek przebywał w domu rodzinnym, pomagając rodzicom w utrzymaniu domu. Naukę pobierał w miejscowej szkole, którą prowadzili zakonnicy, oddani nauczaniu chrześcijańskiemu. Studia wyższe odbywał w miejscowym kolegium jezuickim, gdzie uczył się retoryki i filozofii. W roku 1664 został wyświęcony na subdiakona, a w roku 1665 jako diakon zaczął studiować na uniwersytecie w Neapolu prawo cywilne i kanoniczne oraz teologię. Studia te zakończył w roku 1668. Dwa lata wcześniej przyjął święcenia kapłańskie (1666). Po ukończeniu studiów wstąpił do jezuitów.
    Przełożeni, znając jego gorliwość, wysłali go na misje ludowe do diecezji Lecce w Apulii. Nie zawiedli się na nim. Jego praca wydała piękne owoce w licznych nawróceniach. Wobec tego przełożeni zlecili mu tę samą pracę, ale już w samym Neapolu i w jego okolicy. Równocześnie polecili mu kontynuowanie studiów. W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi 8 grudnia 1682 roku Franciszek złożył uroczystą profesję.
    Jego kazania wywierały ogromny wpływ na słuchaczy. Mimo że Neapol posiada obszerne kościoły, Franciszek musiał często głosić kazania na placach, gdyż kościoły nie mogły pomieścić tłumów. By zachęcić wiernych do częstej Komunii świętej (zwyczaj wówczas nader rzadki), wprowadził generalną Komunię świętą w każdą trzecią niedzielę miesiąca. Poprzedzała ją nauka oraz Msza święta. Spowiednicy spowiadali w najbliższym kościele i na pobliskich placach.
    Czas wolny od pracy apostolskiej Franciszek poświęcał odwiedzaniu ubogich i chorych. Szedł z pomocą wszędzie tam, gdzie była nędza materialna czy moralna. Zdobył sobie również zaszczytny tytuł “apostoła Neapolu” i “ojca ubogich”. Miał także szczególny dar nawracania kobiet upadłych. Zdobywał je dla Chrystusa nie tylko żarliwym, kruszącym serca słowem i pomocą, ale przede wszystkim własną pokutą.
    W owych latach trwała wojna pomiędzy Austrią a Hiszpanią o Neapol i cały obszar południowych Włoch. Franciszek dokładał wszelkich wysiłków, by pojednać w Italii zwaśnione strony i zapobiec bratobójczej wojnie. Nie tylko interweniował u obu stron, ale wspierał najbardziej dotkniętych wojną, jak tylko mógł, by ulżyć ich doli. Miał szczególne nabożeństwo do św. Syrusa, lekarza i męczennika. Cuda, jakie sam czynił, osłaniał wstawiennictwem tego właśnie Świętego, którego relikwie zawsze ze sobą nosił.
    Zmarł w Neapolu 11 maja 1716 roku. Beatyfikował go papież Pius VII w roku 1806, kanonizował zaś go papież Grzegorz XVI w 1839 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 maja

    Święty Leopold Mandić z Hercegnovi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci Nereusz i Achilles, męczennicy
      •  Święty Pankracy, męczennik
      •  Błogosławiona Juta z Bielczyn
      •  Święty German, patriarcha Konstantynopola
      •  Błogosławiona Imelda Lambertini, dziewica
    ***
    Święty Leopold Mandić

    Bogdan Mandić urodził się 12 maja 1866 r. w Herceg Novi (Castelnuovo) w Dalmacji (obecnie Czarnogóra nieopodal granicy z Chorwacją). Był ostatnim z dwanaściorga dzieci w ubogiej chorwackiej rodzinie Piotra i Karoliny z domu Zarević. Wychował się w dużej biedzie materialnej, ale w atmosferze głębokiej miłości i pobożności. W 1884 roku wstąpił do kapucynów, przyjmując imię Leopold. Cztery lata później złożył śluby wieczyste. 20 września 1890 roku w Wenecji został wyświęcony na kapłana.
    Był bardzo niewielkiego wzrostu – liczył zaledwie 135 centymetrów, utykał. Mówił na tyle niewyraźnie, że przełożeni odsuwali go od głoszenia kazań. Leopold pragnął wrócić do swojej ojczyzny, aby tam propagować jedność między chrześcijanami różnych Kościołów oraz prowadzić dialog z muzułmanami i żydami. Przełożeni powierzyli mu jednak inne zadanie. Uznali, że jego “terenem misyjnym” będzie konfesjonał. Przebywając w ciasnej celi zakonnej, Leopold był po kilkanaście godzin dziennie do dyspozycji wiernych. Służył wszystkim, którzy prosili o pojednanie z Bogiem. Nie tylko udzielał rad i służył jako spowiednik, ale za penitentów ofiarował także swoje cierpienia. Posiadał charyzmat czytania w sumieniach tych, którzy przychodzili do niego po radę i pojednanie z Bogiem.

    Święty Leopold Mandić

    W 1906 r. został skierowany do pracy w klasztorze Świętego Krzyża w Padwie. W trakcie I wojny światowej trafił do więzienia, bo nie chciał się wyrzec chorwackiego obywatelstwa. Zakładał sierocińce, opiekował się ubogimi. Przez całe życie zmagał się ze słabościami i chorobami. Zmarł w wieku 76 lat 30 lipca 1942 r. w Padwie z powodu choroby nowotworowej.
    Jego beatyfikacja nastąpiła 2 maja 1976 r. i dokonał jej papież Paweł VI; św. Jan Paweł II rozciągnął jego kult na cały Kościół i wpisał go do katalogu świętych w siedem lat później, w piątą rocznicę inauguracji swego pontyfikatu – 16 października 1983 r. Nazwał go “Apostołem sakramentu pojednania”, ustanawiając go orędownikiem zarówno penitentów, jak i spowiedników. Obecnie jego wspomnienie przypada w rocznicę jego narodzin dla ziemi (12 maja).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Ojciec Pio ze wschodu. Św. Leopold Mandić

    W jednej epoce żyło dwóch spowiedników, a obaj należeli do tego samego zakonu – byli kapucynami. Klasztory, w których mieszkali, znajdowały się w tym samym kraju. Jeden zakonnik był ostry jak skalpel przecinający wrzody, drugi – łagodny jak balsam wylewany na rany. Ten ostatni odprawiał ciężkie pokuty za swych penitentów i skarżył się, że nie jest tak miłosierny, jak powinien być uczeń Jezusa.

    Leopold Mandić

    św. Leopold Mandić/en.wikipedia.org

    ***

    Gdy pierwszy umiał odprawić od konfesjonału i odmówić rozgrzeszenia, a nawet krzyczeć na penitentów, drugi był zdolny tylko do jednego – do okazywania miłosierdzia. Jednym z nich jest Ojciec Pio, drugim – Leopold Mandić. Obaj mieli ten sam charyzmat rozpoznawania dusz, to samo powołanie do wprowadzania ludzi na ścieżkę nawrócenia, ale ich metody były zupełnie inne. Jakby Jezus, w imieniu którego obaj udzielali rozgrzeszenia, był różny. Zbawiciel bez cienia litości traktował faryzeuszów i potrafił biczem uczynionym ze sznurów bić handlarzy rozstawiających stragany w świątyni jerozolimskiej. Jednocześnie bezwarunkowo przebaczył celnikowi Mateuszowi, zapomniał też grzechy Marii Magdalenie, wprowadził do nieba łotra, który razem z Nim konał w męczarniach na krzyżu. Dwie Jezusowe drogi. Bywało, że pierwszą szedł znany nam Francesco Forgione z San Giovanni Rotondo. Drugi – Leopold Mandić z Padwy – nigdy nie postawił na niej swej stopy.

    Może byli różni… Ale stygmatyk z Pietrelciny niezwykle wysoko cenił swego padewskiego współbrata. Do tego stopnia, że pytał przybywających do niego pielgrzymów z północnych Włoch: „Po co przyjeżdżacie do mnie? Przecież macie u siebie świętego spowiednika”.

    WSCHODNIA MISJA

    Przychodzi na świat 12 maja 1866 roku. W maryjnym kalendarzu pod tą datą widnieje wspomnienie Matki Bożej Cudownej. Może to nie przypadek. Przyszły święty jest dowodem, że to, co maryjne, ma być chrześcijańskie, ma stać się cechą każdego ucznia Jezusa. Bo Mandić będzie „cudowny”, a jego życie będzie pełne obecności Boga i Jego znaków. Jednak nie tych spektakularnych, widocznych dla oczu, lecz tych najważniejszych i najpiękniejszych, bo dziejących się w sferze ducha. Mandić nie jest „jawnym cudotwórcą”, cały jest ukryty. Jest cudowny w ten sam sposób, co ukryta przed światem Matka Najświętsza. Na chrzcie otrzymuje imiona Bogdan Iwan, ale niebawem ukryją się one pod nowym imieniem, które przyjmie w 1884 roku. Nałożywszy habit franciszkański, stanie się Leopoldem – a słowo to znaczy „dzielny lud”. Całe życie będzie śnić o powrocie na wschód, do swojego „dzielnego ludu”. I będzie Leopoldem dzielnie realizującym swoją misję.

    Skąd takie marzenie? Jest 12. dzieckiem Karoliny Zarević i Piotra Mandicia. Ich ubogi dom znajduje się w Hercegu Novim (dziś Czarnogóra). W tamtym czasie rodzinne miasto, pozostające od 1797 roku we władaniu Habsburgów, nosi włoską nazwę Castelnuovo. Dużo tam włoskiego? Raczej nie. To położone w Dalmacji miasto jest wewnętrznie rozdarte: żyją w nim skłóceni ze sobą katoliccy Chorwaci i prawosławni Serbowie. Ludzie są wobec siebie nieufni, uprzedzeni. Nawet wiara chrześcijańska jest dla nich narzędziem do wzbudzania waśni. W oczach katolików prawosławni to heretycy, w oczach prawosławnych katolicy to zdrajcy Chrystusa. Ten obraz wniknie głęboko w serce przyszłego świętego. Znak podziału rodzinnego miasta stanie się dla niego „głosem”. Młody Mandić zrozumie, że Bóg powołuje go do zaprowadzania jedności między wschodem i zachodem.

    KIERUNEK: ZAKON

    Musiał wcześnie słyszeć jakiś wewnętrzny głos (którego nie uznał jednak za objawienie), skoro – rozeznawszy w ten sposób swe powołanie – wyrusza jako 16-latek z rodzinnych stron na zachód. Przejdzie 800 kilometrów, by zapukać do seminarium ojców kapucynów w Udine. Chce zostać kapucynem właśnie po to, by w zakonie przygotować się do podjęcia swej misji. Być może pewność, że takie jest właśnie jego powołanie, to owoc nieznanego nam nadprzyrodzonego objawienia. A może to tylko duchowa pewność, którą Mandić zawsze będzie uważał za równoznaczną z głosem Pana?

    Bo sam wspomina, że głos Boga po raz pierwszy usłyszał (dopiero) 18 czerwca 1887 roku i że wówczas Pan mówił mu o powrocie odłączonego Kościoła wschodniego do katolickiej jedności. Podana data okazuje się późniejsza niż decyzja o wstąpieniu do kapucynów. A przecież wiemy, że jego powołanie zakonne zrodziło się z ogromnego pragnienia apostolatu na wschodzie. Czyli dopiero w 1887 roku sam Bóg potwierdzi tę misję.

    RODZI SIĘ LEOPOLD

    Młody Mandić wyjeżdża, aby powrócić do „swojego dzielnego ludu” jako misjonarz. Jest pewny, że niebawem znowu zawita w swe ojczyste strony. Na razie pilnie przygotowuje się do swej misji. Uczy się języków i niebawem poza chorwackim zna serbski, słoweński, włoski, łacinę i grekę. Studiuje też okres historii niepodzielonego jeszcze Kościoła i jego teologię. To również ma mu pomóc przywrócić chrześcijańską jedność, utraconą w 1053 roku.

    Kiedy 20 września 1890 roku otrzymuje święcenia kapłańskie, jest przekonany, iż jego marzenie jest bliskie spełnienia. Od razu prosi przełożonych, aby wysłali go jako misjonarza do krajów Orientu. Odpowiedź jest negatywna. Władze zakonne uważają, że Mandić nie nadaje do wypełnienia swego życiowego powołania! 24-letni kapłan jest wątłej postury, niskiego wzrostu (135 cm), jest chorowity, do tego ma wyraźną wadę wymowy. I choć Leopold – pewny, że prosi o możliwość wypełnienia woli Bożej – nie poddaje się i jeszcze kilkakrotnie próbuje uzgodnić wolę władz zakonnych z wolą nieba, zgody nigdy nie otrzyma.

    Przyjmuje ten wyrok posłusznie i zgodnie z wolą przełożonych osiada w Italii. W 1906 roku trafi do klasztoru Świętego Krzyża w Padwie i pozostanie w nim już do śmierci. Ma wadę wymowy i nie jest wybitnym kaznodzieją, przełożeni wyznaczają mu więc pracę w konfesjonale. Posługa spowiednika staje się jego nowym powołaniem: powołaniem, będącym narzędziem do realizowania jego największego – misyjnego – powołania. Leopold odkrywa głębszy wymiar swej misji: „Całym sensem mojego życia – pisze – winien być Boży plan, to znaczy abym i ja na swój sposób uczynił coś, by pewnego dnia zgodnie z Bożą Mądrością, która decyduje o wszystkim z mocą i łagodnością, oddzieleni ze wschodu powrócili do katolickiej jedności. Muszę być zawsze gotowy pracować. Urodziliśmy się do trudu, a odpoczniemy w raju. Zostałem powołany dla zbawienia mojego narodu, to znaczy narodu Słowian, a zarazem zostałem powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania”. Mandić wspomina już o dwóch powołaniach. Jego misja na wschodzie będzie realizowała się przez posługę w konfesjonale.

    OBJAWIENIE UDZIELONE PENITENTOWI

    Serce ojca Leopolda pozostaje na wschodzie. Z tego powodu nigdy nie przyjmie włoskiego obywatelstwa. Nie zrobi tego nawet wtedy, gdy podczas pierwszej wojny światowej będzie się to wiązać z koniecznością przenoszenia się z klasztoru do klasztoru po całych południowych Włoszech. W końcu jest obywatelem imperium habsburskiego pozostającego z Włochami w stanie wojny. Przez rok przebywa nawet w więzieniu za odmowę zrzeczenia się swojej przynależności narodowej. Mówi, że jest ze wschodu, wróci na wschód.

    Nie opuszcza go głęboka pewność, że jego powołaniem jest misja pojednania rozbitego Kościoła. Czy się myli? Spoglądając na fakty, można sądzić, że nie rozeznał dobrze woli Bożej. On jest jednak innego zdania. Wie, że musi spojrzeć na wszystko z większej perspektywy. Przecież powołanie, jakie otrzymał od Boga, i zadania, jakie dają mu przełożeni, muszą mieć wspólny mianownik. Jaki? Odpowiedzi udziela mu sam Jezus. „Miałem sposobność spotkać pewną świętą duszę i dać jej Komunię – wspomina Leopold. – Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: »Ojcze, Pan Jezus kazał mi powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi, jest twoim wschodem«”.

    Otrzymuje łaskę pośredniego objawienia: Jezus objawia się komuś, prosząc o przekazanie swoich słów Leopoldowi. I Mandić już wie, że jego misja wschodnia ma być realizowana w konfesjonale! Wówczas w swych notatkach zapisze: „Każda dusza, która będzie potrzebowała mojej posługi, stanie się dla mnie wschodem”.

    Rozumie już, że został „powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania” i że właśnie realizacja tego zadania jest środkiem pozwalającym mu wypełniać jego pierwsze powołanie. Każda spowiedź, każda chwila poświęcona dla przychodzących do niego ludzi, jest narzędziem jednania podzielonego Kościoła.

    To zupełnie inne narzędzie, niż się spodziewał. Nie daje ono przywileju naocznego oglądania owoców. Ale dla Mandicia najważniejsze jest to, że odnajduje harmonię woli Bożej i woli przełożonych. Te wole są takie same. Są one tylko pozornie różne: przecież jedna mówi o celu, a druga o środku.

    „SALONIK GOŚCINNOŚCI”

    Mandić zaczyna swoją posługę spowiednika nie w kościelnym konfesjonale, lecz w niewielkiej przyklasztornej celi. Sam nazywa ją „salonikiem gościnności”. To pomieszczenie liczące zaledwie sześć metrów kwadratowych, z maleńkim oknem wychodzącym na niewielki, duszny dziedziniec. Tu słucha spowiedzi, a każda z nich jest jego „ukrytym działaniem na wschodzie”. Spowiada nawet po kilkanaście godzin dziennie, dzień w dzień przez niemal 40 lat. Do jego drzwi pukają najróżniejsi ludzie, każda spowiedź jest inna. Jest nawet taka, podczas której spowiednik i penitent zamieniają się rolami. Gdy bowiem do „saloniku gościnności” wchodzi niejaki Giovanni Chivato, który przez lata omijał konfesjonały szerokim łukiem, jest pewien, że ma usiąść na miejscu spowiednika. Wówczas Leopold klęka przy konfesjonale i na kolanach wysłuchuje spowiedzi.

    „Każdego traktował tak, jakby od jego nawrócenia zależało zbawienie ludzkości” – opowiadają jego współbracia. Po wyczerpujących godzinach spędzonych w konfesjonale zawsze kieruje swe kroki do kaplicy. „Penitentom daję lekkie pokuty, dlatego sam muszę za nich resztę pokuty odprawić” – tłumaczy. „Proszę być spokojnym – mówi im – proszę złożyć wszystko na moje barki, a ja się tym zajmę”. I nakładał na siebie pokuty, modlitwy, nocne czuwania, posty i biczowanie do krwi.

    ZŁOŻENIE W OFIERZE

    Nie jest ulubieńcem innych spowiedników. Księża oskarżają go, że ma „zbyt szeroki rękaw” – jest ich zdaniem zbyt łagodny i skory do rozgrzeszenia.

    To dlatego – twierdzą – do jego pokoiku ustawiają się tak długie kolejki. Na zarzuty Leopold ma zawsze tę samą odpowiedź: „Ja łagodny? Przecież nie umarłem za grzechy jak Jezus. Czy można być bardziej łagodnym niż On dla łotra? Jeśli Ukrzyżowany wypomniałby mi »szeroki rękaw«, powiedziałbym Mu: »Taki przykład, Panie, dałeś mi Ty, a ja jeszcze nie doszedłem do szaleństwa umierania za dusze!«”.

    JEZUS OBJAWIA LOSY PADWY

    Może miał jakieś objawienie we wczesnej młodości, może spotykał się z Jezusem w latach swego kapłaństwa. Nic nie wiemy na pewno. Ale na pewno miał widzenie Jezusa w dniu 18 czerwca 1887 roku. I jeszcze pół wieku później – 23 marca 1932 roku. Skąd wiemy o drugim objawieniu? Po otrzymanej wizji jest przejmująco smutny. Współbracia, którzy znają go jako zawsze radosnego zakonnika, pytają go o przyczynę jego głębokiego zatroskania. W odpowiedzi słyszą: „Pan otworzył mi oczy i zobaczyłem Włochy w morzu ognia i krwi”. Kiedy dopytują, czy i Padwa będzie zbombardowana, ojciec Leopold odpowiada: „Tak. I to bardzo. Również ten kościół i klasztor ucierpią, lecz nie ta cela. W niej bowiem okazał Bóg duszom ludzkim tak wiele miłosierdzia, że pozostanie nietknięta, jako widomy znak Jego dobroci”. Słowa Jezusa spełniły się w dniu 14 maja 1944 roku podczas nalotu bombowego. Na klasztor spada pięć bomb, jednak „salonik gościnności” pozostaje nienaruszony.

    ŚMIERĆ

    Mijają lata, coraz bardziej schorowany Mandić wie, że zbliża się jego kres. Ale pracuje tak samo jak zawsze – nie ma nic ważniejszego niż Eucharystia i konfesjonał. Jeszcze w ostatnim dniu swego czynnego życia wyspowiada niemal 50 grzeszników. Rankiem 30 lipca 1942 roku, podczas przygotowania do odprawienia mszy, pada zemdlony. Zostaje przeniesiony do łóżka, przyjmuje sakrament chorych i zaczyna się modlić. Umiera w chwili, gdy kończy odmawiać Witaj Królowo. Odchodzi ze wzniesionymi rękami, jakby szedł na upragnione spotkanie. W procesie kanonizacyjnym ojciec Benjamin, jego ówczesny przełożony, zeznaje: „Ja, który towarzyszyłem mu w jego ostatnich chwilach, jestem przekonany, że w jego przejściu do wieczności towarzyszyła mu Matka Boża. Umarł, powtarzając modlitwę Salve Regina. Kiedy doszedł do słów: O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!, podniósł się i z radością wyciągając ręce ku górze, jakby chciał dotknąć czegoś przedziwnego, odszedł”. Czy zgodnie z prośbą zanoszoną w tej antyfonie Maryja ukazała mu Jezusa, błogosławiony owoc swojego żywota? Byłoby to ostatnie i najpiękniejsze objawienie, jakie stało się jego udziałem.

    DEFINICJA ŚWIĘTOŚCI

    Jan Paweł II – podczas kanonizacji 16 października 1983 roku – mówi: „Życie jego upłynęło bez wielkich wydarzeń: kilkakrotnie, zwyczajem kapucynów, był przenoszony z klasztoru do klasztoru, i nic poza tym. Ostatni przydział otrzymał do klasztoru w Padwie, gdzie pozostał aż do śmierci. A przecież właśnie w to ubogie, na zewnątrz niepozorne życie zstąpił Duch Święty i wzniecił nową wielkość, heroiczną wierność Chrystusowi, franciszkańskim ideałom, kapłańskiej służbie braciom. Święty Leopold nie pozostawił dzieł teologicznych czy literackich, nie był erudytą czy twórcą dzieł społecznych. Dla tych wszystkich, którzy go znali, był tylko ubogim bratem zakonnym, niepozornym i chorowitym. O jego wielkości stanowi co innego: poświęcenie się, oddanie siebie samego, dzień po dniu, przez cały okres kapłańskiego życia, to znaczy przez 52 lata spędzone w ciszy, w ukryciu, w ubóstwie maleńkiej celi konfesjonału. Był tam zawsze: gotów służyć, uśmiechnięty, ostrożny i skromny, dyskretny powiernik i wierny ojciec dusz, pełen szacunku mistrz i doradca duchowy, wyrozumiały i cierpliwy. Jedyną rzeczą, którą umiał, było spowiadanie. I w tym leży jego wielkość”.

    “Świat objawień Jezusa”, Wincenty Łaszewski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 maja

    Najświętsza Maryja Panna Fatimska

    Zobacz także:
      •  Święty Serwacy, biskup
      •  Święta Maria Dominika Mazzarello, dziewica
    ***
    Trójka dzieci z Fatimy: Hiacynta, Franciszek i Łucja
    W 1916 r. w niewielkiej portugalskiej miejscowości o nazwie Fatima trójce pobożnych dzieci: sześcioletniej Hiacyncie, jej o dwa lata starszemu bratu Franciszkowi oraz ich ciotecznej siostrze, dziewięcioletniej Łucji, ukazał się Anioł Pokoju. Miał on przygotować dzieci na przyjście Maryi.
    Pierwsze objawienie Matki Najświętszej dokonało się 13 maja 1917 r. Cudowna Pani powiedziała dzieciom: “Nie bójcie się, nic złego wam nie zrobię. Jestem z Nieba. Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie różaniec, aby wyprosić pokój dla świata”. Podczas drugiego objawienia, 13 czerwca, Maryja obiecała zabrać wkrótce do nieba Franciszka i Hiacyntę. Łucji powiedziała, że Pan Jezus pragnie posłużyć się jej osobą, by Maryja była bardziej znana i kochana, by ustanowić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca. Dusze, które ofiarują się Niepokalanemu Sercu Maryi, otrzymają ratunek, a Bóg obdarzy je szczególną łaską. Trzecie objawienie z 13 lipca przedstawiało wizję piekła i zawierało prośbę o odmawianie różańca.
    Następnego objawienia 13 sierpnia nie było z powodu aresztowania dzieci. Piąte objawienie 13 września było ponowieniem prośby o odmawianie różańca. Ostatnie, szóste objawienie dokonało się 13 października. Mimo deszczu i zimna w dolinie zgromadziło się 70 tys. ludzi oczekujących na cud. Cudem słońca Matka Boża potwierdziła prawdziwość swoich objawień. Podczas tego objawienia powiedziała: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniała życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają różaniec i pokutują za grzechy”.

    Św. Jan Paweł II przed figurą Matki Bożej Fatimskiej

    Chociaż objawienia Matki Bożej z Fatimy, jak wszystkie objawienia prywatne, nie należą do depozytu wiary, są przez wielu wierzących otaczane szczególnym szacunkiem. Zostały one uznane przez Kościół za zgodne z Objawieniem. Dlatego możemy, chociaż nie musimy, czerpać ze wskazówek i zachęt przekazanych nam przez Maryję.
    Z objawieniami w Fatimie wiążą się tzw. trzy tajemnice fatimskie. Pierwsze dwie ujawniono już kilkadziesiąt lat temu; ostatnią, trzecią tajemnicę, wokół której narosło wiele kontrowersji i legend, św. Jan Paweł II przedstawił światu dopiero podczas swojej wizyty w Fatimie w maju 2000 r. Sam Ojciec Święty wielokrotnie podkreślał, że opiece Matki Bożej z Fatimy zawdzięcza uratowanie podczas zamachu dokonanego na jego życie właśnie 13 maja 1981 r. na Placu Świętego Piotra w Rzymie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________-

    Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia i przemiany życia

    Homilia podczas Mszy św. i beatyfikacji Franciszka i Hiacynty Marto – pielgrzymka do Fatimy

    12-13.05.2000


    Jan Paweł II

    Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia i przemiany życia

    13 maja — Fatima. Msza św. i beatyfikacja Franciszka i Hiacynty

    W sobotę 13 maja, w 83. rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie, Jan Paweł II na rozległym placu przed sanktuarium przewodniczył Mszy św., podczas której wyniósł do chwały ołtarzy dwoje dzieci — Franciszka i Hiacyntę — świadków wydarzeń z 1917 r. W homilii podziękował Matce Bożej za orędzie fatimskie oraz za opiekę, jaką otoczyła go 13 maja 1981 r., w dniu zamachu na jego życie na placu św. Piotra. Ojciec Święty wyraził również życzenie, aby orędzie przekazane światu przez nowych błogosławionych oświecało drogi ludzkości.

    1. «Wysławiam Cię, Ojcze, (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom» (Mt 11, 25).

    Drodzy Bracia i Siostry, tymi słowami Jezus wysławia zamysły niebieskiego Ojca; wie, że nikt nie może przyjść do Niego, jeśli go nie pociągnie Ojciec (por. J 6, 44), i dlatego wielbi Go za ten zamysł i po synowsku go przyjmuje: «Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie» (Mt 11, 26). Zechciałeś otworzyć królestwo maluczkim.

    Na mocy Bożego zamysłu zstąpiła z nieba na ziemię, poszukując maluczkich wybranych przez Ojca, «Niewiasta obleczona w słońce» (Ap 12, 1). Przemawia do nich matczynym głosem i sercem: wzywa ich, aby złożyli samych siebie w ofierze zadośćuczynienia, sama zaś obiecuje doprowadzić ich bezpiecznie do Boga. Z Jej macierzyńskich dłoni promieniuje światłość, która przenika ich do głębi, tak że czują się zanurzeni w Bogu, niczym człowiek, który — jak sami powiedzą — przegląda się w lustrze.

    Franciszek, jeden z trojga wybranych, opowiadał później: «Płonęliśmy w tej światłości, którą jest Bóg, ale nie spalaliśmy się. Jaki jest Bóg? Nie można tego powiedzieć. Tego naprawdę ludzie nigdy nie mogą powiedzieć». Bóg: światłość, która płonie, ale nie spala. Tego samego doświadczył Mojżesz, gdy ujrzał Boga w krzewie gorejącym; Bóg powiedział mu wtedy, że boleje nad zniewoleniem swojego ludu i postanowił go wyzwolić za pośrednictwem Mojżesza: «Ja będę z tobą» (por. Wj 3, 2-12). Ci, którzy przyjmują tę obecność, stają się przybytkiem, a w konsekwencji «krzewem gorejącym» Najwyższego.

    2. Tym, co najbardziej zdumiewało bł. Franciszka i co pochłaniało jego uwagę, był Bóg, ukryty w owej niezmiernej światłości, która przeniknęła do głębi ich troje. Ale tylko jemu Bóg objawił się «bardzo smutny», jak opowiadał sam Franciszek. Którejś nocy jego ojciec usłyszał szloch chłopca i zapytał go, dlaczego płacze. Syn odpowiedział: «Myślałem o Jezusie, który jest bardzo smutny z powodu grzechów popełnianych przeciw Niemu». Ożywiało go jedno pragnienie, bardzo znamienne dla dziecięcego sposobu myślenia: chciał «pocieszyć i rozweselić Jezusa».

    W jegu życiu dokonuje się przemiana, którą moglibyśmy nazwać radykalną; przemiana z pewnością niezwykła u dziecka w jego wieku. Franciszek podejmuje głębokie życie duchowe, które wyraża się w wytrwałej i żarliwej modlitwie, osiągającej szczyt prawdziwego zjednoczenia mistycznego z Bogiem. To ona też prowadzi go do stopniowego oczyszczenia duchowego poprzez wyrzekanie się przyjemności, a nawet niewinnych zabaw dziecięcych.

    Zniósł bez jednej skargi dotkliwe cierpienia spowodowane przez chorobę, która doprowadziła go do śmierci. Zdawało mu się, że to wszystko za mało, aby pocieszyć Jezusa; umarł z uśmiechem na ustach. W małym Franciszku wielkie było pragnienie wynagrodzenia za winy grzeszników, dlatego starał się być dobry i ofiarowywał swoje wyrzeczenia i modlitwy. Również jego siostra Hiacynta, prawie dwa lata młodsza od niego, żywiła takie same pragnienia.

    3. «I inny znak się ukazał na niebie: (…) wielki Smok» (Ap 12, 3).

    Te słowa z pierwszego czytania mszalnego przywodzą nam na myśl wielki bój, jaki toczy się między dobrem a złem, a jednocześnie uświadamiają, że spychając Boga na ubocze, człowiek nie może osiągnąć szczęścia, ale przeciwnie — zmierza do samozniszczenia.

    Ileż ofiar przyniósł ostatni wiek drugiego tysiąclecia! Przychodzą na myśl okropności obydwu wojen światowych i innych konfliktów w wielu częściach świata, obozy koncentracyjne i obozy zagłady, gułagi, czystki etniczne i prześladowania, terroryzm, uprowadzenia osób, narkomania, zamachy na życie nie narodzonych i na rodzinę.

    Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia, ostrzega ludzkość, aby nie stawała po stronie smoka, który «ogonem zmiata trzecią część gwiazd niebieskich i rzuca je na ziemię» (por. Ap 12, 4). Ostatecznym celem człowieka jest niebo, jego prawdziwy dom, gdzie Ojciec niebieski oczekuje wszystkich z miłosierną miłością.

    Bóg nie chce, aby ktokolwiek zaginął; dlatego dwa tysiące lat temu posłał na ziemię swojego Syna, aby «szukał i zbawił to, co zginęło» (por. Łk 19, 10). On zbawił nas przez swoją śmierć na krzyżu. Niech nikt nie udaremnia tego krzyża! Jezus umarł i zmartwychwstał, aby być «pierworodnym między wielu braćmi» (Rz 8, 29).

    Powodowana macierzyńską troską, Najświętsza Panna przybyła tutaj, do Fatimy, ażeby zażądać od ludzi, by «nie znieważali więcej Boga, naszego Pana, który dosyć już został znieważony». Przemawia, bo jako Matka boleje, kiedy zagrożony jest los Jej dzieci. Dlatego wzywa pastuszków: «Módlcie się, wiele się módlcie i umartwiajcie się w intencji grzeszników; wiele dusz idzie do piekła, bo nikt nie modli się za nie ani nie umartwia».

    4. Mała Hiacynta głęboko odczuwała i przeżywała tę boleść Matki Bożej, heroicznie składając samą siebie w ofierze za grzeszników. Pewnego dnia, kiedy zapadła już razem z Franciszkiem na chorobę, która przykuła ich do łóżka, Maryja Panna odwiedziła ich w domu, jak opowiada sama Hiacynta: «Matka Boża przyszła nas odwiedzić i powiedziała, że już wkrótce wróci, aby zabrać Franciszka do nieba. Mnie zaś zapytała, czy chcę nawrócić jeszcze więcej grzeszników. Odpowiedziałam, że tak». A gdy zbliżała się chwila odejścia Franciszka, Hiacynta poleca mu: «Pozdrów ode mnie serdecznie Naszego Pana i Naszą Panią i powiedz im, że będę cierpiała tyle, ile zechcą, aby nawrócić grzeszników». Hiacynta była tak głęboko poruszona wizją piekła, jaką ujrzała podczas objawienia 13 lipca, że żadne umartwienie ani pokuta nie wydawały się jej zbyt wysoką ceną za zbawienie grzeszników.

    Słusznie mogła wołać razem ze św. Pawłem: «Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół» (Kol 1, 24).

    W ubiegłą niedzielę przy rzymskim Koloseum sprawowaliśmy ekumeniczne wspomnienie licznych świadków wiary XX w., wspominając prześladowania, jakich zaznali, o których mówią pozostawione przez nich przejmujące świadectwa. Niezliczona rzesza mężnych świadków wiary przekazała nam cenne dziedzictwo, które musi pozostać żywe w trzecim tysiącleciu. Tutaj, w Fatimie, gdzie Maryja zapowiedziała nadejście tych czasów próby, prosząc o modlitwę i pokutę, aby je skrócić, pragnę dziś złożyć dzięki Niebu za moc świadectwa, jaka objawiła się w życiu ich wszystkich. Raz jeszcze pragnę też uwielbić Boga za dobroć, jaką okazał mi 13 maja 1981 r., gdy zostałem poważnie raniony, ale ocalony od śmierci. Wyrażam wdzięczność także bł. Hiacyncie za umartwienia i modlitwy w intencji Ojca Świętego, którego wielkie cierpienie widziała.

    5. «Wysławiam Cię, Ojcze, że objawiłeś te rzeczy prostaczkom». Wysławianie Jezusa przybiera dziś uroczystą formę beatyfikacji dwojga pastuszków — Franciszka i Hiacynty. Przez ten obrzęd Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju. Niech rozjaśniają one drogę tej niezmierzonej rzeszy pielgrzymów i wszystkich, którzy towarzyszą nam za pośrednictwem radia i telewizji. Niech tych dwoje będzie przyjaznym światłem, oświetlającym całą Portugalię, a w szczególny sposób tutejszą diecezję Leiria-Fatima.

    Dziękuję bpowi Serafimowi, ordynariuszowi tego czcigodnego Kościoła partykularnego, za słowa powitania, i z wielką radością pozdrawiam wszystkich biskupów Portugalii i ich wspólnoty, które darzę wielką miłością i zachęcam, aby naśladowały swoich świętych. Braterskie pozdrowienie kieruję do obecnych tu kardynałów i biskupów, wspominając w szczególny sposób pasterzy wspólnot w krajach języka portugalskiego: Maryja Panna niech wyjedna pojednanie narodowi angolańskiemu; niech pocieszy ofiary powodzi w Mozambiku; niech czuwa nad losem Timoru Lorosae [Wschodniego], Gwinei Bissau, Republiki Zielonego Przylądka i Wysp św. Tomasza i Książęcej; niech zachowa w jedności wiary swoich synów i córki w Brazylii.

    Pozdrawiam z szacunkiem pana prezydenta Republiki i innych przedstawicieli władz, którzy zechcieli uczestniczyć w tej liturgii. Korzystam ze sposobności, aby za jego pośrednictwem wyrazić wszystkim wdzięczność za współpracę, dzięki której moja obecna pielgrzymka stała się możliwa. Serdeczne pozdrowienie i szczególne błogosławieństwo przekazuję parafii i miastu Fatimie, która raduje się z wyniesienia swoich dzieci do chwały ołtarzy.

    6. Ostatnie słowo kieruję do dzieci. Drodzy chłopcy i dziewczęta, widzę, że wielu z was ma na sobie podobne stroje jak Franciszek i Hiacynta. Bardzo ładnie w nich wyglądacie! Ale już dzisiaj albo jutro zdejmiecie je i pastuszkowie nagle znikną. Czy nie sądzicie, że nie powinni zniknąć? Matka Boża bardzo was potrzebuje, aby pocieszać Jezusa, który jest smutny z powodu wyrządzanych Mu zniewag; potrzebuje waszych modlitw i ofiar za grzeszników.

    Poproście swoich rodziców i wychowawców, aby oddali was do «szkoły» Matki Bożej, aby nauczyła was być takimi, jak pastuszkowie, którzy starali się czynić wszystko, czego Ona od nich żądała. Zapewniam was, że «większy czyni się postęp przez krótki czas posłuszeństwa i uległości wobec Maryi, niż przez całe lata osobistych wysiłków, podejmowanych wyłącznie własnymi siłami» (św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, n. 155). Właśnie w taki sposób pastuszkowie rychło stali się świętymi. Pewna kobieta, która gościła Hiacyntę w Lizbonie, słysząc dobre i roztropne rady, jakich udzielała jej dziewczynka, zapytała, kto ją tego nauczył. «Matka Boża» — odparła Hiacynta. Poddając się wielkodusznie kierownictwu tak dobrej Nauczycielki, Hiacynta i Franciszek rychło osiągnęli szczyty doskonałości.

    7. «Wysławiam Cię, Ojcze, (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom».

    Wysławiam Cię, Ojcze, za wszystkich twoich maluczkich, poczynając od Maryi Panny, Twojej pokornej Służebnicy, aż po pastuszków Franciszka i Hiacyntę.

    Niech orędzie ich życia pozostanie na zawsze żywe, aby oświecać drogę ludzkości!

    L’Osservatore Romano/opoka/opr. mg/mg

    _____________________________________________________________________________________

    Prorocka misja Fatimy dla zbawienia świata

    Homilia podczas Mszy św. przed sanktuarium w Fatimie 13.05.2010 – podróż apostolska Benedykta XVI do Portugalii 11-14.05.2010


    Benedykt XVI

    Prorocka misja Fatimy dla zbawienia świata

    Msza św. na placu przed sanktuarium maryjnym 13 maja 2010 — Fatima

    Drodzy pielgrzymi!

    «Plemię ich będzie znane wśród narodów (…) oni są błogosławionym szczepem Pana» (Iz 61, 9). Tak zaczyna się pierwsze czytanie tej Eucharystii, a jego słowa w zadziwiający sposób urzeczywistniają się w tym pobożnym zgromadzeniu wiernych u stóp Matki Boskiej Fatimskiej. Wielce umiłowani bracia i siostry, ja też przybyłem jako pielgrzym do Fatimy, do tego «domu», który Maryja wybrała, aby do nas przemówić we współczesnych czasach. Przybyłem do Fatimy, by radować się obecnością Maryi i Jej macierzyńską opieką. Przybyłem do Fatimy, bo do niej zdąża dzisiaj Kościół pielgrzymujący, który z woli Jej Syna jest narzędziem ewangelizacji i sakramentem zbawienia. Przybyłem do Fatimy, żeby się modlić z Maryją i tak licznymi pielgrzymami za współczesną ludzkość, udręczoną nędzą i cierpieniami. I wreszcie, przybyłem do Fatimy z tymi samymi uczuciami, jakie żywili błogosławieni Franciszek i Hiacynta oraz służebnica Boża Łucja, by z głębi serca wyznać Matce Bożej, że «miłuję», że Kościół i kapłani «miłują» Jezusa i w Niego pragną się wpatrywać, gdy dobiega końca ten Rok Kapłański, a także aby polecić macierzyńskiej opiece Maryi kapłanów, osoby konsekrowane, misjonarzy i wszystkich czyniących dobro, dzięki którym Dom Boży staje się gościnny i dobroczynny.

    Oni są błogosławionym szczepem Pana… Błogosławionym szczepem Pana jesteś ty, umiłowana diecezjo Leirii-Fatimy, z twoim pasterzem biskupem Antoniem Marto, któremu dziękuję za pozdrowienia skierowane do mnie na początku i za wszelką opiekę, jaką mnie otoczył, także za pośrednictwem swoich współpracowników w tym sanktuarium. Witam pana prezydenta Republiki i innych przedstawicieli władz, służących temu chlubnemu narodowi. Myślą obejmuję wszystkie diecezje Portugalii, reprezentowane tutaj przez swoich biskupów, i polecam niebiosom wszystkie ludy i narody ziemi. W Bogu przygarniam do serca wszystkich Jego synów i córki, zwłaszcza tych, którzy cierpią lub żyją w opuszczeniu; pragnę przekazać im tę wielką nadzieję, która płonie w moim sercu, a którą tutaj, w Fatimie odczuwa się w sposób bardziej wyraźny. Niech nasza wielka nadzieja zapuści korzenie w życiu każdego z was, umiłowani pielgrzymi tutaj obecni, oraz wszystkich, którzy łączą się z nami za pośrednictwem środków społecznego przekazu.

    Tak! Pan, nasza wielka nadzieja, jest z nami; w swej miłosiernej miłości obdarza swój lud przyszłością, przyszłością w jedności z Nim. Lud Boży, doświadczywszy miłosierdzia i pociechy od Boga, który nie opuścił go podczas uciążliwego powrotu z wygnania w Babilonii, woła: «Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim» (Iz 61, 10). Najznamienitszą córką tego ludu jest Dziewica Matka z Nazaretu, która napełniona łaską i mile zaskoczona poczęciem Boga, które dokonało się w Jej łonie — również wyraża tę swoją radość i nadzieję w hymnie Magnificat: «Raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy». Jednocześnie nie uważa się za uprzywilejowaną wśród bezpłodnego ludu, a wręcz przepowiada mu słodkie radości cudownego macierzyństwa Bożego, albowiem «miłosierdzie Jego z pokoleń na pokolenia dla tych, co się Go boją» (Łk 1, 47. 50).

    Dowodem tego jest to błogosławione miejsce. Za siedem lat wrócicie tutaj, żeby świętować setną rocznicę pierwszych odwiedzin Pani «przybyłej z nieba» jako Nauczycielka, która wdraża małych widzących do głębokiego poznania Miłości trynitarnej i prowadzi ich do zakosztowania samego Boga — jako tego, co najpiękniejsze w życiu ludzkim. To doświadczenie łaski sprawiło, że w Jezusie zakochali się w Bogu tak bardzo, że Hiacynta zawołała: «Tak bardzo chcę powiedzieć Jezusowi, że Go kocham. Kiedy Mu to mówię wiele razy, czuję ogień w piersi, ale mnie nie pali». Franciszek zaś mówił: «Najbardziej mnie ucieszyło zobaczenie Naszego Pana w tym świetle, które mamy w piersi, bo dała nam je Nasza Pani. Tak bardzo kocham Boga!» (Wspomnienia siostry Łucji, I, 40 i 127).

    Bracia, słuchając tych szczerych i głębokich mistycznych wyznań pastuszków, ktoś mógłby trochę pozazdrościć im ich wizji albo poczuć rozczarowanie i rezygnację, że nie było mu to dane, a bardzo pragnął zobaczyć. Takim osobom Papież mówi słowami Jezusa: «Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej?» (Mk 12, 24). Pismo Święte zachęca nas do wiary: «Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli» (J 20, 29), ale Bóg, bliższy mi niż ja sam sobie jestem (por. św. Augustyn, Wyznania, III, 6, 11), ma możliwość dotarcia do nas, zwłaszcza poprzez wewnętrzne odczucia, tak że dusza odczuwa łagodny dotyk czegoś rzeczywistego, co jest poza zasięgiem zmysłów, i dzięki temu staje się zdolna do postrzegania tego, co niewyczuwalne, niewidoczne dla zmysłów. Do tego potrzebna jest wewnętrzna czujność serca, której zwykle brakuje, bo zbyt silna jest presja zewnętrznej rzeczywistości, obrazów i trosk wypełniających duszę (por. kard. Joseph Ratzinger, Komentarz teologiczny do Orędzia fatimskiego, 2000 r.). Tak! Bóg może do nas dotrzeć, dając się nam w naszym wewnętrznym widzeniu.

    Co więcej, owo światło w sercach pastuszków, pochodzące z Bożej przyszłości, jest tym samym, które objawiło się w pełni czasów i przyszło do wszystkich: to jest Syn Boga, który stał się człowiekiem. To, że może On rozpalać najzimniejsze i najsmutniejsze serca, widzimy na przykładzie uczniów z Emaus (por. Łk 24, 32). Dlatego nasza nadzieja ma realne podstawy, opiera się na wydarzeniu, które umiejscowione jest w historii, a jednocześnie wykracza poza nią — to Jezus z Nazaretu. Entuzjazm, jaki budziła Jego mądrość i zbawcza moc w ówczesnych ludziach, był tak wielki, że — jak słyszeliśmy w Ewangelii — pewna kobieta z tłumu zawołała do Niego: «Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś». Jednakże Jezus powiedział na to: «Tak, błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i [go] przestrzegają» (Łk 11, 27, 28). Ale kto ma czas, żeby słuchać Jego słów, kto może pozwolić się porwać Jego miłości? Kto czuwa w noc zwątpienia i niepewności z sercem rozbudzonym w modlitwie? Kto czeka na świt nowego dnia z zapalonym płomieniem wiary? Wiara w Boga otwiera przed człowiekiem horyzont pewnej nadziei, która nie zawodzi; wskazuje trwały fundament, na którym można bez obaw oprzeć własne życie; wymaga ufnego oddania się w ręce Miłości, która podtrzymuje świat.

    «Plemię ich będzie znane wśród narodów (…) oni są błogosławionym szczepem Pana» (Iz 61, 9), dzięki niezachwianej nadziei, która wydaje owoce w postaci miłości poświęcającej się dla innych, ale nie poświęcającej innych; przeciwnie — jak słyszeliśmy w drugim czytaniu — ta miłość «wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma» (1 Kor 13, 7). Przykładem tego i zachętą są pastuszkowie, którzy swoje życie ofiarowali Bogu i dzielili się nim z innymi z miłości do Boga. Matka Boża pomogła im otworzyć serca na uniwersalność miłości. Szczególnie bł. Hiacynta okazała się niestrudzona w dzieleniu się z ubogimi i ofiarowywaniu za nawrócenie grzeszników. Tylko dzięki takiej braterskiej i wielkodusznej miłości zbudujemy cywilizację miłości i pokoju.

    Łudzi się ten, kto sądzi, że prorocka misja Fatimy się zakończyła. Tutaj odżywa plan Boga, który zadaje ludzkości od zarania jej dziejów pytanie: «Gdzie jest brat twój, Abel? (…) Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!» (Rdz 4, 9). Człowiek potrafił zapoczątkować cykl śmierci i terroru, ale nie jest w stanie go przerwać… W Piśmie Świętym Bóg często jest opisywany jako Ten, który poszukuje sprawiedliwych, by ocalić miasto ludzkie, i to samo czyni tutaj, w Fatimie, kiedy Matka Boża pyta: «Czy chcecie ofiarować się Bogu i znosić wszelkie cierpienia, jakie zechce na was zesłać, w akcie wynagrodzenia za grzechy, które Go obrażają, i jako przebłaganie za nawrócenie grzeszników? (Wspomnienia siostry Łucji, I, 162).

    Do rodziny ludzkiej, gotowej poświęcić swoje najświętsze więzi na ołtarzu małostkowych egoizmów narodowych, rasowych, ideologicznych, grupowych i jednostkowych, przybyła z niebios nasza błogosławiona Matka, proponując, że zaszczepi w sercach tych, którzy Jej się zawierzą, miłość Bożą, płonącą w Jej sercu. Wtedy było ich tylko troje, ale przykład ich życia promieniował na całą ziemię i szerzył się, zwłaszcza w wyniku peregrynacji Pielgrzymującej Pani Fatimskiej, w niezliczonych grupach, poświęcających się sprawie braterskiej solidarności. Oby te siedem lat, które dzielą nas od setnej rocznicy objawień, przyspieszyło zapowiedziany triumf Niepokalanego Serca Maryi na chwałę Najświętszej Trójcy.


    Pozdrowienia skierowane do pielgrzymów po Mszy św.

    po francusku:

    Drodzy pielgrzymi francuskojęzyczni, którzy przybyliście tutaj, do Fatimy, by tutaj, blisko serca Maryi, Matki Jezusa, szukać dodatkowej nadziei, która będzie dla was i dla waszego otoczenia źródłem pociechy i pokrzepienia na drogach świata: niech Matka Boża opiekuje się wami i wstawia się za tymi, których kochacie! Niech będzie z wami moje błogosławieństwo!

    po angielsku:

    Witam pielgrzymów angielskojęzycznych, którzy tu przybyli z bliska i z daleka. Zachęcam was, byście modląc się tutaj gorąco do Matki Bożej Fatimskiej, prosili Ją o wstawianie się za Kościołem i jego potrzebami na całym świecie. Z całego serca proszę Boga, by błogosławił wam, a szczególnie młodzieży i chorym.

    po niemiecku:

    Z całego serca pozdrawiam pielgrzymów niemieckojęzycznych. Dziś również tu, w Fatimie, Matka Boża wzywa nas do modlitwy o nawrócenie grzeszników i o pokój na świecie. Was i wasze rodziny zawierzam Jej Niepokalanemu Sercu. Niech Maryja prowadzi was do swego Syna, Jezusa Chrystusa.

    po hiszpańsku:

    Drodzy pielgrzymi hiszpańskojęzyczni, którzy z entuzjazmem wzięliście udział w tym spotkaniu przed obliczem Dziewicy z Fatimy, by dzielić się z innymi wiernymi zaufaniem i nabożeństwem do naszej niebieskiej Matki, Najświętszej Maryi Panny, niech Ona was prowadzi z miłością i pewną ręką do Chrystusa, swojego Syna, i będzie źródłem radosnej nadziei i wytrwałej wiary. Dziękuję.

    po włosku:

    Z gorącymi uczuciami zwracam się teraz do pielgrzymów włoskich i do osób, które we Włoszech duchowo łączą się z nami. Drodzy bracia i siostry, w Fatimie, gdzie Dziewica Maryja pozostawiła niezatarty znak swojej macierzyńskiej miłości, proszę Ją o opiekę nad wami, nad waszymi rodzinami, a zwłaszcza nad tymi, którzy przechodzą trudne próby. Z serca was błogosławię!

    po polsku:

    Pozdrawiam polskich pielgrzymów. Gromadzi nas tu Niepokalana Matka Boga, która w tym miejscu zechciała pozostawić ludzkości przesłanie pokoju. Wiąże się ono z wezwaniem do zawierzenia i pełnej nadziei modlitwy, abyśmy mogli przyjąć łaskę miłosierdzia, którą Ona nieustannie wyprasza u swego Syna dla kolejnych pokoleń. W tym duchu polecam Jej opiece was, wasze rodziny i wspólnoty i z serca wam błogosławię.

    po portugalsku:

    Drodzy pielgrzymi portugalskojęzyczni, pod macierzyńskim spojrzeniem Matki Bożej z Fatimy pozdrawiam was wszystkich, przybyłych tutaj w poszukiwaniu pokrzepienia i nadziei z różnych krajów, gdzie mówi się po portugalsku. Maryja dała nam Jezusa, jest więc dla nas prawdziwym źródłem nadziei. Jej was zawierzam i niech z wami będzie moje błogosławieństwo.

    L’Osservatore Romano /opoka/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 maja

    Święty Maciej, Apostoł

    Święty Maciej, Apostoł. Ile o nim wiemy?
    Święty Maciej, Apostoł. Ile o nim wiemy?/fot. via Wikipedia.org, domena publiczna
    ***

    Z Dziejów Apostolskich wynika, że Maciej był jednym z pierwszych uczniów Jezusa. Wybrany został przez Apostołów do ich grona na miejsce Judasza, po jego zdradzie i samobójstwie (Dz 1, 15-26). Maciejowi udzielono święceń biskupich i władzy apostolskiej przez nałożenie rąk.
    Piotr był przekonany, że tak jak Stary Testament opierał się na 12 synach Jakuba patriarchy, tak i Nowy Testament miał się opierać na 12 Apostołach. Skoro zaś liczba ta została zdekompletowana, należało ją uzupełnić. Tego samego zdania byli także inni Apostołowie. Rozstrzyganie spornych spraw przez losowanie było wówczas zwyczajem powszechnie przyjętym. Nie decydowała tu jednak przypadkowość czy jakiś inny wzgląd, ale głęboka wiara w nadprzyrodzoną interwencję Ducha Świętego. Wyraźnie wskazują na to słowa Księcia Apostołów: “Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś” (Dz 1, 24).
    Poza opisem powołania nie ma o nim pewnych informacji. Według Euzebiusza z Cezarei, św. Maciej był jednym z 72 uczniów Pana Jezusa. Był pochodzenia żydowskiego, jak na to wskazuje pochodzenie wszystkich Apostołów, a także uczniów Chrystusa. Także hebrajskie imię teoforyczne Mattatyah (greckie Theodoros lub łacińskie Adeodatus – dar Jahwe) wskazuje na żydowskie pochodzenie Apostoła.
    O pracy apostolskiej św. Macieja nie możemy wiele powiedzieć, chociaż w starożytności chrześcijańskiej krążyło wiele legend na jej temat. Według nich miał on głosić najpierw Ewangelię w Judei, potem w Etiopii, wreszcie w Kolchidzie, a więc na rubieżach Słowian. Miał jednak ponieść śmierć męczeńską w Jerozolimie, ukamienowany jako wróg narodu żydowskiego i jego zdrajca. Natomiast Klemens Aleksandryjski (+ 215), najbliższy czasom św. Macieja, wyraża opinię, że Maciej zmarł śmiercią naturalną ok. roku 50 (inni podają rok 80). Wśród pism apokryficznych o św. Macieju zachowały się jedynie fragmenty tak zwanej Ewangelii św. Macieja oraz fragmenty Dziejów św. Macieja. Oba pisma powstały w wieku III i mają wyraźnie zabarwienie gnostyckie. Po prostu imieniem Apostoła chcieli posłużyć się jako szyldem heretycy, aby swoim błędom dać większą powagę i pozory prawdy.
    Relikwie św. Macieja miała odnaleźć według podania św. Helena, cesarzowa, matka Konstantyna Wielkiego. W czasach późniejszych miały zostać rozdzielone dla wielu kościołów. Są one obecnie w Rzymie w bazylice Matki Bożej Większej, w Trewirze w Niemczech i w kościele św. Justyny w Padwie. W Trewirze kult św. Macieja był kiedyś bardzo rozwinięty. Św. Maciej jest patronem Hanoweru oraz m.in. budowniczych, kowali, cieśli, stolarzy, cukierników i rzeźników oraz alkoholików i chorych na ospę. Wzywają go niepłodne małżeństwa oraz chłopcy rozpoczynający szkołę.

    W ikonografii przedstawiany jest św. Maciej w długiej, przepasanej tunice i w płaszczu. Jego atrybuty: halabarda, księga, krzyż; kamienie, miecz, topór, włócznia – którymi miał być dobity.

    mp/Brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Judasz Iskariota i Maciej

    Katecheza podczas audiencji generalnej, 18.10.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W galerii portretów apostołów, powołanych bezpośrednio przez Jezusa w czasie Jego ziemskiego życia, których przedstawianie kończymy dzisiaj, nie możemy pominąć tego, który wymieniany jest zawsze na ostatnim miejscu pośród Dwunastu. Chodzi o Judasza Iskariotę. Wraz z nim chcemy ukazać tego, który został wybrany, aby go zastąpić — Macieja.

    Już samo imię Judasz wywołuje u chrześcijan instynktowną reakcję nagany i potępienia. Istnieją różne opinie co do znaczenia przydomku «Iskariota». Najwięcej zwolenników ma tłumaczenie go jako «człowiek z Keriot», nawiązujące do wioski, z której pochodził, położonej w pobliżu Hebronu i dwukrotnie wspominanej w Piśmie Świętym (Joz 15, 25; Am 2, 2). Inni interpretują go jako odmianę słowa sicarius, wskazującego na wojownika uzbrojonego w sztylet, zwany po łacinie sica. Jeszcze inni dopatrują się w tym przydomku zwykłej transkrypcji hebrajsko-aramejskiego rdzenia, oznaczającego: «ten, który miał Go wydać». To określenie występuje dwukrotnie w czwartej Ewangelii — po wyznaniu wiary przez Piotra (por. J 6, 71), a następnie podczas namaszczenia w Betanii (por. J 12, 4). Inne fragmenty mówią o mającej dokonać się zdradzie: «ten, który Go zdradzał». Na przykład, podczas Ostatniej Wieczerzy, po zapowiedzi zdrady (por. Mt 26, 25), a potem w chwili pojmania Jezusa (por. Mt 26, 46. 48; J 18, 2. 5). Natomiast przy wymienianiu Dwunastu mowa jest o zdradzie jako fakcie dokonanym: «Judasz Iskariota, który właśnie Go wydał» — tak mówi Marek (por. 3, 19); Mateusz (10, 4) i Łukasz (6, 16) posługują się podobnymi określeniami. Zdrada jako taka dokonała się w dwóch etapach: przede wszystkim w fazie przygotowania planu, kiedy to Judasz uzgadnia z nieprzyjaciółmi Jezusa cenę — trzydzieści srebrników (por. Mt 26, 14-16), a następnie podczas jego realizacji — pocałowanie Mistrza w Getsemani (por. Mt 26, 46- -50). W każdym razie Ewangeliści podkreślają wyraźnie, że Judaszowi przysługiwał w pełni tytuł apostoła: wielokrotnie jest o nim mowa jako o «jednym z Dwunastu» (Mt 26, 14. 47; Mk 14, 10. 20; Łk 22, 3; J 6, 71). Co więcej, Jezus zwracając się do apostołów i mówiąc właśnie o nim, dwa razy wyraża się «jeden z was» (Mt 26, 21; Mk 14, 18; J 6, 70; 13, 21). A Piotr powie o Judaszu: «zaliczał się do nas i miał udział w naszym posługiwaniu» (Dz 1, 17).

    Chodzi więc o postać należącą do grupy tych, których Jezus wybrał sobie jako najbliższych towarzyszy i współpracowników. Rodzi to dwa pytania, gdy próbuje się wyjaśnić, co się wydarzyło. Po pierwsze, pytamy się, jak Jezus mógł wybrać tego człowieka i obdarzyć go zaufaniem. W istocie, pomijając wszystko inne, chociaż Judasz był faktycznie skarbnikiem grupy (por. J 12, 6 b; 13, 29 a), w rzeczywistości nazwany jest również «złodziejem» (J 12, 6 a). Wybór pozostaje tajemnicą, tym bardziej że Jezus wypowiada odnośnie do niego bardzo surowy sąd: «biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany» (Mt 26, 24). Tajemnica staje się jeszcze bardziej nieprzenikniona co do jego wiecznego przeznaczenia, bo wiemy, że Judasz «opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: ‘Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną’» (Mt 27, 3-4). I chociaż później oddalił się, poszedł i się powiesił (por. Mt 27, 5), nie do nas należy ocena jego czynu, ale do Boga nieskończenie miłosiernego i sprawiedliwego.

    Drugie pytanie dotyczy przyczyny takiego postępowania Judasza: dlaczego zdradził Jezusa? Istnieją w tej kwestii różne hipotezy. Niektórzy uważają za przyczynę jego zachłanność na pieniądze. Inni opowiadają się za wyjaśnieniami o charakterze mesjańskim: Judasz rozczarował się widząc, że Jezus nie włączał do swojego programu wyzwolenia politycznego i zbrojnego swego kraju. W rzeczywistości teksty ewangeliczne zwracają uwagę na inny aspekt: Jan mówi wyraźnie, że «diabeł (…) nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydał» (13, 2). Podobnie pisze Łukasz: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3). W ten sposób wykracza się poza uzasadnienia historyczne i za podstawę wyjaśnień przyjmuje się osobistą odpowiedzialność Judasza, który nieszczęśliwie uległ pokusie Złego. W każdym razie zdrada Judasza pozostaje tajemnicą. Jezus traktował go jako przyjaciela (por. Mt 26, 50), jednak zachęcając, by szedł za Nim drogą błogosławieństw, nie naruszał jego woli, nie chronił przed pokusami szatańskimi, szanując ludzką wolność.

    Naprawdę wiele jest niegodziwości ludzkiego serca. Jedyny sposób zapobieżenia im polega na tym, by nie patrzeć na rzeczywistość w sposób tylko indywidualistyczny, autonomiczny, ale przeciwnie — by wciąż na nowo opowiadać się po stronie Jezusa, przyjmując Jego punkt widzenia. Powinniśmy się starać dzień po dniu żyć w pełnej komunii z Nim. Przypomnijmy sobie, że również Piotr chciał się Mu sprzeciwić, i temu, co Go czekało w Jerozolimie, ale otrzymał za to surową naganę: «nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku» (por. Mk 8, 32-33). Po swoim upadku Piotr wyraził skruchę i uzyskał przebaczenie oraz łaskę. Również Judasz żałował, ale jego żal przerodził się w rozpacz, i tak doszło do samounicestwienia. Jest to dla nas zachęta, by mieć zawsze na uwadze to, co mówi św. Benedykt na końcu zasadniczego, V rozdziału swojej Reguły: «Nigdy nie wątpić w Boże miłosierdzie». W rzeczywistości Bóg «jest większy niż nasze serca», jak mówi św. Jan (1 J 3, 20). Pamiętajmy więc o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Jezus szanuje naszą wolność. Po drugie: Jezus oczekuje naszej gotowości do skruchy i nawrócenia. Jest pełen miłosierdzia i przebaczenia. Zresztą, gdy zastanawiamy się nad negatywną rolą, jaką odegrał Judasz, musimy postrzegać ją w szerszym kontekście wydarzeń, którymi kieruje Bóg. Zdrada Judasza doprowadziła do śmierci Jezusa, który przemienił straszliwą mękę w przestrzeń zbawczej miłości i ofiary złożonej z siebie Ojcu (por. Ga 2, 20; Ef 5, 2. 25). Słowo «zdradzić» jest odpowiednikiem greckiego słowa, które znaczy «wydać». Czasem jego podmiotem jest wręcz sam Bóg: to On z miłości «wydał» Jezusa za nas wszystkich (por. Rz 8, 32). W swym tajemniczym planie zbawczym Bóg traktuje niewybaczalny czyn Judasza jako okazję do całkowitego daru z Syna dla odkupienia świata.

    Kończąc pragniemy wspomnieć również tego, który po Passze został wybrany w miejsce zdrajcy. W Kościele jerozolimskim było dwóch kandydatów, zaproponowanych przez wspólnotę, z których miano wybrać przez losowanie: «Józef, zwany Barsabą, z przydomkiem Justus, i Maciej» (por. Dz 1, 23). Właśnie ten ostatni został wybrany i «został dołączony do jedenastu Apostołów» (Dz 1, 26). O nim wiemy tylko tyle, że był świadkiem całej ziemskiej działalności Jezusa (por. Dz 1, 21-22), dochowując Mu wierności do końca. Do tej wielkiej wierności dołączyło się później Boże powołanie, by zajął miejsce Judasza, jakby dla zrekompensowania jego zdrady. Wyciągamy stąd ostatnią naukę: nawet jeśli w Kościele nie brakuje chrześcijan niegodnych i zdrajców, każdy z nas musi być przeciwwagą dla popełnianego przez nich zła przez składanie przejrzystego świadectwa Jezusowi Chrystusowi, naszemu Panu i Zbawicielowi.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Wspominamy dzisiaj postaci apostołów Judasza Iskarioty i Macieja. Judasz to ten, który zdradził Chrystusa. Za trzydzieści srebrników pocałunkiem w Getsemani wskazał Go arcykapłanom i starszym. Przez Chrystusa i pozostałych apostołów był zawsze traktowany jako jeden z ich grona. Chrystus powie wyraźnie: «jeden z was Mnie wyda» (Mt 26, 21). Rodzą się pytania: Dlaczego Pan Jezus, wiedząc o tym, wybrał tego człowieka i mu zaufał? Dlaczego Judasz zdradził swego Mistrza? Jedni odpowiadają, że był chciwy na pieniądze, inni, że był rozczarowany brakiem działań polityczno-militarnych ze strony Chrystusa na rzecz wyzwolenia ojczyzny. Św. Jan napisał, że było to działanie zła: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza (…), który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3).

    Romano Guardini stwierdza, że Chrystus, cierpiąc na krzyżu, uczynił zdradę Judasza przestrzenią zbawczej miłości i oddania siebie Ojcu. Po zmartwychwstaniu Pana Jezusa na miejsce Judasza, poprzez losowanie, do grona apostołów włączono św. Macieja. Niewiele o nim wiemy oprócz tego, co mówią Dzieje Apostolskie, że był jednym z tych, którzy przez cały czas towarzyszyli Jezusowi w okresie Jego publicznej działalności. Niech doświadczenie apostołów, o których dzisiaj mówimy, uwrażliwia nas na potrzebę świadczenia o Chrystusie w świecie, w którym także współcześnie zdarzają się zdrady i niegodziwe czyny chrześcijan.

    Benedykt XVI

    Opoka/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 maja

    Święta Zofia, wdowa, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Izydor Oracz
      •  Święta Małgorzata z Kortony
      •  Błogosławiona Zofia Maciejowska Czeska, zakonnica
    ***
    Święta Zofia z trzema córkami

    Greckie imię Zofia znaczy tyle, co “mądrość”. W IV w. Konstantyn I Wielki wystawił w Konstantynopolu bazylikę ku czci “Mądrości Bożej”, którą w wieku VI cesarz Justynian (+ 565) rozbudował i upiększył tak dalece, iż należała do najwspanialszych świątyń chrześcijaństwa. Być może, że właśnie ta świątynia Hagia Sophia (Świętej Mądrości Bożej) spopularyzowała imię Zofii.
    Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo jej kult był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne (wiek VII i VIII) i podają tak nieraz sprzeczne informacje, że trudno z nich coś pewnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki: Pistis, Elpis i Agape (Wiarę, Nadzieję i Miłość). Dziewczynki miały mieć odpowiednio 12, 10 i 9 lat. Namiestnik Antioch wezwał Świętą, by złożyła ofiarę kadzidła na ołtarzu bogini Diany. Kiedy Zofia stanowczo odmówiła, wyprowadzono jej nieletnie dzieci i poddano na oczach matki wyszukanym torturom. Nie załamało to wszakże bohaterskiej matki. Owszem, zdobyła się na to, że zachęcała swoje dzieci do wytrwania. Namiestnik, zdumiony takim męstwem, miał pozostawić Zofię przy życiu. Ta jednak zmarła z boleści za córkami na ich grobie.
    Inna wersja wspomina, że Zofia miała pochodzić z Mediolanu. Tam też miała ponieść wraz z córkami męczeńską śmierć. Papież Paweł I (756-767) sprowadził jej relikwie do kościoła S. Silvestro in Capite w Rzymie. Ze wszystkich opisów jedno wydaje się pewne: że taka Święta żyła, miała trzy córki i została umęczona za wiarę. Utwierdza nas w tym kult Zofii, bardzo wczesny i powszechny zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dalszy rozwój jej kultu miał miejsce w połowie VII w. z chwilą sprowadzenia jej relikwii do alzackiego klasztoru w Eschau oraz za pontyfikatu papieża Sylwestra II. Obecnie relikwie wszystkich męczennic znajdują się w krypcie kościoła św. Pankracego w Rzymie. Zofia jest patronką matek, wdów, wzywana bywa w niedoli i w przypadku szkód wyrządzonych przez przymrozki.
    W ikonografii św. Zofia przedstawiana jest w otoczeniu trzech córek: Wiary, Nadziei i Miłości, trzymających w dłoniach krzyże. Mają często korony na głowach, a także miecze w dłoniach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Święta Zofia i jej trzy córki-męczennice: Wiara, Nadzieja i Miłość

    fot. via Wikipedia, CC 0 [https://commons.wikimedia.org/wiki/Category:Icon

    ***

    Święta Zofia i jej trzy córki-męczennice:

    Wiara, Nadzieja i Miłość

    Greckie imię Zofia znaczy tyle, co “mądrość”. W IV w. Konstantyn I Wielki wystawił w Konstantynopolu bazylikę ku czci “Mądrości Bożej”, którą w wieku VI cesarz Justynian (+ 565) rozbudował i upiększył tak dalece, iż należała do najwspanialszych świątyń chrześcijaństwa. Być może, że właśnie ta świątynia Hagia Sophia (Świętej Mądrości Bożej) spopularyzowała imię Zofii.

    Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo jej kult był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne (wiek VII i VIII) i podają tak nieraz sprzeczne informacje, że trudno z nich coś pewnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki: Pistis, Elpis i Agape (Wiarę, Nadzieję i Miłość). Dziewczynki miały mieć odpowiednio 12, 10 i 9 lat. Namiestnik Antioch wezwał Świętą, by złożyła ofiarę kadzidła na ołtarzu bogini Diany. Kiedy Zofia stanowczo odmówiła, wyprowadzono jej nieletnie dzieci i poddano na oczach matki wyszukanym torturom. Nie załamało to wszakże bohaterskiej matki. Owszem, zdobyła się na to, że zachęcała swoje dzieci do wytrwania. Namiestnik, zdumiony takim męstwem, miał pozostawić Zofię przy życiu. Ta jednak zmarła z boleści za córkami na ich grobie.

    Inna wersja wspomina, że Zofia miała pochodzić z Mediolanu. Tam też miała ponieść wraz z córkami męczeńską śmierć. Papież Paweł I (756-767) sprowadził jej relikwie do kościoła S. Silvestro in Capite w Rzymie. Ze wszystkich opisów jedno wydaje się pewne: że taka Święta żyła, miała trzy córki i została umęczona za wiarę. Utwierdza nas w tym kult Zofii, bardzo wczesny i powszechny zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dalszy rozwój jej kultu miał miejsce w połowie VII w. z chwilą sprowadzenia jej relikwii do alzackiego klasztoru w Eschau oraz za pontyfikatu papieża Sylwestra II. Obecnie relikwie wszystkich męczennic znajdują się w krypcie kościoła św. Pankracego w Rzymie. Zofia jest patronką matek, wdów, wzywana bywa w niedoli i w przypadku szkód wyrządzonych przez przymrozki.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________

    15 maja

    Żywot św. Zofii, Wdowy,
    i trzech jej córek
    Wiary, Nadziei i Miłości,
    Męczenniczek

    (Żyły około roku Pańskiego 122)

    Święta Zofia, żyjąca pod koniec pierwszego wieku, była jedną ze znakomitszych pań rzymskich. Mając trzy córki, nadała im na chrzcie świętym imiona cnót chrześcijańskich: Wiary, Nadziei i Miłości, i wychowywała je jak najpobożniej. Tak matka jak i córki odznaczały się pięknością ciała i duszy, i w całym Rzymie były znane pomiędzy wiernymi z wielkiej świątobliwości.

    Panował podówczas cesarz Hadrian, zapamiętały obrońca zabobonów pogańskich, a srogi prześladowca wyznawców Chrystusa, których coraz więcej przybywało. Gdy już wielką ich liczbę w najsroższych mękach pomordował, przyszła kolej i na Zofię z jej trzema córkami. Wielkorządca rzymski nazwiskiem Antioch posłał z rozkazu Hadriana po Zofię, aby wraz z dziećmi niezwłocznie stawiła się przed nim, gdyż została oskarżona, że wbrew woli cesarza wyznaje wiarę chrześcijańską. Usłyszawszy ten rozkaz, pobożna matka i córki upadły na kolana i pomodliły się, po czym opatrzyły się znakiem Krzyża świętego i udały się do wielkorządcy z mężnym sercem, gotowe znieść wszelkie męki, a wiary św. się nie zaprzeć.

    Antioch zaczął od zwykłego pytania o nazwisko, ojczyznę i wiarę. “Jestem sługą Chrystusa – odpowiedziała Święta – wychowaną w wierze chrześcijańskiej. Temu Bogu mojemu poświęciłam nawet ten oto owoc żywota mojego, te trzy córki, chcąc z nimi aż do śmierci pozostać wierną Jezusowi, a potem obiecanych dóbr niebieskich dostąpić”. Wielkorządca zdziwiony śmiałą odpowiedzią, przypuszczał, że nagle zawezwana Zofia nie wie co ją czeka, jeżeli będzie trwać w wierze świętej, odesłał ją przeto wraz z córkami do pewnej zacnej pani nazwiskiem Paladia, aby po trzech dniach trzymania ich tam pod strażą, powtórnie wezwać je przed siebie.

    Czasu tego użyła Zofia na utwierdzanie córek swoich w wierze świętej i przygotowanie ich na ciężką próbę, jaka je niechybnie czekała. “Pomnijcie, najmilsze dzieci moje – mówiła do nich – żem was nie tylko w ciężkich boleściach na świat wydała, ale także uczyłam was bojaźni Bożej i wszystkiego, co się naszej świętej wiary tyczy. Teraz nadchodzi chwila, W której okaże się, czy moja praca około waszych dusz przyniosła pożądane owoce. Pamiętajcie, abyście ani groźbą, ani ułudną obietnicą, ani mękami od Chrystusa odwieść się nie dały. Widząc, jak jeszcze młode jesteście (najstarsza z nich miała lat dwanaście), niewiele bym na was liczyć powinna; lecz ufna w pomoc, jakiej wam udzieli Chrystus, który będzie z wami, niczego się nie obawiam. On da wam moc niezwyciężoną; stańcie się przeto najwyższą pociechą waszej matki, a sobie wysłużcie niewiędnący wieniec nieśmiertelności i radości wiekuistej, których dostąpicie po śmierci i których nikt nie będzie wam mógł nigdy odjąć. Bądźcie mądrymi dziewicami (Mat. 25,4), nie przekładajcie chwilowej doczesnej korzyści nad dobra wiekuiste. Wielkie to szczęście i nie każdemu dane, za trochę krwi dostąpić Królestwa niebieskiego!” Słowa Zofii trafiły do serc jej córek, które od kolebki w takim duchu wychowywała. Święte dzieweczki upadły do nóg matce i dziękując jej za święte upomnienie, prosiły ją o błogosławieństwo, i polecały się jej modlitwom, po czym rzekły: “Nasz niebieski Oblubieniec Jezus ziści na nas obietnicę swoją, przez którą przyrzekł wspierać dusze ufające w Nim, i okaże moc swoją, żebyśmy nie uległy bezbożności pogańskiej i trwając przy wierze mogły otrzymać zwycięstwo”.

    Święta Zofia i jej córki

    ***

    Gdy minęły trzy dni, wielkorządca ponownie wezwał oskarżone przed siebie i zwrócił się nie do Zofii, lecz do jej córek, próbując je sobie ująć łagodnymi słowy: “Patrząc na wasze młode lata i na waszą urodę, ojcowskim was sercem upominam, abyście oddały pokłon bogom cesarskim, bo inaczej i matkę waszą na męki wydacie i same poginiecie w wieku, w którym dopiero zaczynacie używać uciech i rozkoszy tego świata”. Spotkał go zawód, gdyż święte dzieweczki odpowiedziały: “My, miłując dobra wieczne i Oblubieńca nieśmiertelnego, za nic sobie poczytujemy wszystko, co byśmy tu na ziemi stracić mogły i co byśmy wycierpieć miały. Matce naszej ani nam samym nie wyrządzisz żadnej krzywdy, gdy nas będziesz mordować, bo nic dla nas milsze być nie może jak cierpieć za Tego, który nas stworzył i który nam za to sowitą po śmierci nagrodę przyrzekł! Nie możemy lepiej użyć naszej młodości, jak na to właśnie, aby krótką boleścią zdobyć sobie wieczną i niewysłowioną radość”. Zdumiony tą odpowiedzią Antioch, spytał Zofię o imiona jej córek i o ich lata. Święta odrzekła, że starsza ma imię Wiara i lat dwanaście, druga po niej Nadzieja lat dziesięć, a najmłodsza Miłość zaczęła rok dziewiąty. Wtedy sędzia, zwracając się do Wiary, zażądał, aby złożyła ofiarę bogini Dianie. Gdy tego uczynić nie chciała, kazał ją osmagać rózgami, a widząc, że to nie osłabiło jej męstwa, kazał jej odciąć piersi, a potem rzucić ją na rozpalone węgle; ale jak on wymyślał katusze, tak Pan Bóg przymnażał świętej dzieweczce swej cudownej pomocy, tak iż żadnego bólu od ognia nie czuła, a gdy ją potem wrzucono w kocioł wrzącego oleju ze smołą, głośno wzywała Chrystusa i wyszła z tej męki bez szkody. Wywarło to wielkie wrażenie na zgromadzonych, wskutek czego wielkorządca skazał ją na ścięcie. Święta, uradowana, że korona męczeńska ją nie minie, poprosiła matki, aby się do końca modliła za nią o łaskę wytrwania, a do sióstr rzekła: “Wiecie, żeśmy się Jezusowi poślubiły; wiecie, żeśmy idąc tu uzbroiły się znakiem Krzyża św., wytrwajmy więc do końca. Jedna nas matka zrodziła, jedna w wierze świętej wychowała, jedną też wolę i jeden koniec miejmy, jak na rodzone siostry przystało. Ja wam za wzór się podam, abyście obie za mną poszły”. Zofia, słysząc to, nie tylko nie smuciła się, że jedno dziecię zaraz utraci, a drugie ten sam las czeka, lecz troszcząc się jedynie o to, aby wszystkie wytrwały w wierze św. i dostały się do Nieba, rzekła do Wiary: “Ja, rodząc cię i wychowując, córko moja, wiele cierpiałam, lecz teraz wynagrodzisz mi to wszystko. Aczkolwiek dzieci rodzicom nigdy dostatecznie z tego, co im winne, wypłacić się nie mogą, ja jednak poczytam, żeś mi się zupełnie wywdzięczyła, gdy mężnie wylejesz krew za Chrystusa, do którego cię posyłam, najmilsze dziecię moje. Idź do Niego, a krwią męczeńską oblana, okaż się Mu piękną i przybraną najmilej dla twego Oblubieńca niebieskiego”. Po tych słowach matki Wiara spokojnie poszła na śmierć i przez ścięcie zyskała koronę męczeńską.

    Wielkorządca, widząc się zwyciężonym przez najstarszą z świętych dzieweczek, chciał przynajmniej na młodszych dokazać swego, zaczął więc Nadziei obiecywać najświetniejsze nagrody, byle się Dianie pokłoniła. Dzieweczka odpowiedziała: “Mniemasz, że ja nie jestem siostrą tej, którąś zabił!? Nie sądź, abym inaczej od niej postąpiła!” Wtedy kazał ją tyran srodze biczować, a widząc jej przedziwną cierpliwość wśród tej katuszy, kazał ją wrzucić w piec ognisty, jednakże Nadzieja, jak owi trzej pacholęta w Babilonii, o których wspomina Pismo święte, nic nie ucierpiała i głośno opiewała chwałę Chrystusową. Potem zawieszono ją w powietrzu i szarpano żelaznymi hakami, a ona mówiła: “Nieszczęsny krwi ludzkiej żarłoku, chociażem tak młoda i słaba, śmieję się z twojej niemocy, a ufam Bogu mojemu”. Rozgniewany tym jeszcze więcej Antioch kazał ją zanurzyć w kotle wrzącego tłuszczu, lecz Pan Bóg i tu wielki cud okazać raczył. Święta bowiem nie doznała żadnej szkody, a wrzący tłuszcz, wypryskując z kotła, wielu pogan poparzył. Antioch, ślepy na tyle dowodów mocy Boga chrześcijańskiego, kazał Nadzieję ściąć. Święta dzieweczka, odebrawszy ostatnie upomnienie i błogosławieństwo od matki, z radością podała głowę pod miecz katowski.

    Wielkorządca miał jeszcze nadzieję, że przynajmniej najmłodszą z tych świętych dziewic, prawie dziecko, nakłoni do oddania czci bożkom, ale i od tej usłyszał godną jej sióstr odpowiedź: “Na próżno tracisz czas, namawiając mnie do odstępstwa od wiary. Nie będę wyrodną siostrą tych, któreś pomordował, o czym zaraz się przekonasz”. Wtedy tyran kazał ją tak okrutnie katować, że kości powychodziły jej ze stawów, a kiedy ujrzał, że najmniejszej nawet boleści nie okazała, kazał rozniecić wielki ogień i zawołał: “Powiedz: “Diana jest wielka”, a puszczę cię wolno, w przeciwnym razie zostaniesz wrzucona w ten ogień”. I tym razem jednak spotkało go upokorzenie, gdyż dzieweczka odrzekła: “Nie daj Boże, abym to uczynić miała” – i nie czekając aż ją w ogień wrzucą, sama weń wskoczyła, ale nie poniosła żadnej szkody. Wtedy i ją wielkorządca skazał na ścięcie.

    Trzeciego dnia po ich przejściu do Nieba, Zofia poszła na grób swoich córek, i uklęknąwszy na nim zaczęła się modlić: “Najmilsze dzieci moje, o drogie Bogu ofiary, przyjmijcie też i matkę waszą do tych przybytków niebieskich, w których mieszkacie!” Wymówiwszy to, zaraz zasnęła w Panu, po czym pobożne niewiasty złożyły jej ciało w grobie córek.

    Nauka moralna

    Szczęśliwi rodzice, którzy podobnie jak święta Zofia w dziatkach swoich zaszczepiają zasady naszej świętej wiary tak silnie, aby wystawione na różne pokusy, jakich ten świat jest pełny, umiały za łaską Bożą oprzeć się im i odnieść nad nimi zwycięstwo. Niech rodzice pamiętają, że zwykle ten tylko jest dobrym chrześcijaninem, kogo od dzieciństwa do tego wdrożono. Jakże szczęśliwymi czuły się owe święte panienki, że mogły młodość swoją złożyć w ofierze Chrystusowi Panu, a jakże godna pożałowania jest owa młodzież, która najpiękniejsze lata życia swego spędza na próżności, na służbie świata, obiecując sobie, że na starość zabierze się do służby Bożej i szczerej pobożności. Tym czasem od początku świata sprawdza się to, że czym skorupa nasiąknie za młodu, tym trąci na starość. Kto się za młodu nie nauczył gardzić marnościami świata, ten się i w starości tego nie nauczy. Namiętności, które w młodości poskromione i umorzone nie zostały, rosną z latami i nie dadzą się w starości ujarzmić.

    Modlitwa

    Boże, któryś świętą Zofię przedziwnym męstwem matki chrześcijanki obdarzył, a święte jej córki Wiarę, Nadzieję i Miłość cnotami, których imiona nosiły, w najwyższym stopniu wzbogacił, daj nam za ich wstawieniem się nie z imienia tylko, lecz z uczynków i z wiernej Tobie służby być chrześcijanami. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 maja

    Święty Andrzej Bobola, prezbiter i męczennik
    patron Polski

    Święty Andrzej Bobola
    Andrzej urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka. Pochodził ze szlacheckiej rodziny, bardzo przywiązanej do religii katolickiej. Nauki humanistyczne wstępne i średnie wraz z retoryką Andrzej pobierał w jednej ze szkół jezuickich, prawdopodobnie w Wilnie, w latach 1606-1611. Tu zdobył sztukę wymowy i doskonałą znajomość języka greckiego, co ułatwiło mu w przyszłości rozczytywanie się w greckich ojcach Kościoła i dyskusje z teologami prawosławnymi.
    31 lipca 1611 r., w wieku 20 lat, wstąpił do jezuitów w Wilnie. Po dwóch latach nowicjatu złożył w 1613 r. śluby proste. W latach 1613-1616 studiował filozofię na Akademii Wileńskiej, kończąc studia z wynikiem dobrym. Ówczesnym zwyczajem jako kleryk został przeznaczony do jednego z kolegiów do pracy pedagogicznej. Po dwóch latach nauczania młodzieży (1616-1618), najpierw w Brunsberdze (Braniewie), w stolicy Warmii, a potem w Pułtusku, wrócił na Akademię Wileńską na dalsze studia teologiczne (1618-1622), które ukończył święceniami kapłańskimi (12 marca 1622 r.). Rok później dopuszczony został do tak zwanej “trzeciej probacji” w Nieświeżu.
    W latach 1623-1624 był rektorem kościoła, kaznodzieją, spowiednikiem, misjonarzem ludowym i prefektem bursy dla ubogiej młodzieży w Nieświeżu. Jako misjonarz, Andrzej obchodził zaniedbane wioski, chrzcił, łączył sakramentem pary małżeńskie, wielu grzeszników skłonił do spowiedzi, nawracał prawosławnych. W latach 1624-1630 kierował Sodalicją Mariańską mieszczan, prowadził konferencje z Pisma świętego i dogmatyki. Wreszcie został mianowany rektorem kościoła w Wilnie. W latach 1630-1633 był przełożonym nowo założonego domu zakonnego w Bobrujsku. Następnie przebywał w Połocku w charakterze moderatora Sodalicji Mariańskiej wśród młodzieży tamtejszego kolegium (1633-1635). W roku 1636 był kaznodzieją w Warszawie. W roku 1637 pracował ponownie w Połocku jako kaznodzieja i dyrektor studiów młodzieży. W latach 1638-1642 pełnił w Łomży urząd kaznodziei i dyrektora w szkole kolegiackiej. W latach 1642-1643 ponownie w Wilnie pełnił funkcję moderatora Sodalicji Mariańskiej i kaznodziei. Podobne obowiązki spełniał w Pińsku (1643-1646), a potem ponownie w Wilnie (1646-1652). Od roku 1652 pełnił w Pińsku urząd kaznodziei w kościele św. Stanisława. W tym czasie oddawał się pracy misyjnej nad ludem w okolicach Pińska.
    Z relacji mu współczesnych wynika, że Andrzej był skłonny do gniewu i zapalczywości, do uporu we własnym zdaniu, niecierpliwy. Jednak zostawione na piśmie świadectwa przełożonych podkreślają, że o. Andrzej pracował nad sobą, że miał wybitne zdolności, był dobrym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi. Dowodem tego były usilne starania ówczesnego prowincjała zakonu w Polsce u generalnego przełożonego, aby o. Andrzeja dopuścić do “profesji uroczystej”, co było przywilejem tylko jezuitów najzdolniejszych i moralnie stojących najwyżej. Wytrwałą pracą nad sobą o. Andrzej doszedł do takiego stopnia doskonałości chrześcijańskiej i zakonnej, że pod koniec życia powszechnie nazywano go świętym. Dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu.
    Andrzej wyróżniał się żarliwością o zbawienie dusz. Dlatego był niezmordowany w głoszeniu kazań i w spowiadaniu. Mieszkańcy Polesia żyli w wielkim zaniedbaniu religijnym. Szerzyła się ciemnota, zabobony, pijaństwo. Andrzej chodził po wioskach od domu do domu i nauczał. Nazwano go apostołem Pińszczyzny i Polesia. Pod wpływem jego kazań wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jego gorliwość, którą określa nadany mu przydomek “łowca dusz – duszochwat”, była powodem wrogości ortodoksów. W czasie wojen kozackich przerodziła się w nienawiść i miała tragiczny finał.
    Pińsk jako miasto pogranicza Rusi i prawosławia był w tamtym okresie często miejscem walk i zatargów. Zniszczony w roku 1648, odbity przez wojska polskie, w roku 1655 zostaje ponownie zajęty przez wojska carskie, które wśród ludności miejscowej urządziły rzeź. W roku 1657 Pińsk jest w rękach polskich i jezuici mogą wrócić tu do normalnej pracy. Ale jeszcze w tym samym roku Kozacy ponownie najeżdżają Polskę. W maju roku 1657 Pińsk zajmuje oddział kozacki pod dowództwem Jana Lichego. Najbardziej zagrożeni jezuici: Maffon i Bobola opuszczają miasto i chronią się ucieczką. Muszą kryć się po okolicznych wioskach. Dnia 15 maja o. Maffon zostaje ujęty w Horodcu przez oddział Zielenieckiego i Popeńki i na miejscu ponosi śmierć męczeńską.
    Andrzej Bobola schronił się do Janowa, odległego od Pińska około 30 kilometrów. Stamtąd udał się do wsi Peredił. 16 maja do Janowa wpadły oddziały i zaczęły mordować Polaków i Żydów. Wypytywano, gdzie jest o. Andrzej. Na wiadomość, że jest w Peredilu, wzięli ze sobą jako przewodnika Jakuba Czetwerynkę. Andrzej na prośbę mieszkańców wsi, którzy dowiedzieli się, że jest poszukiwany, chciał użyczonym wozem ratować się ucieczką. Kiedy dojeżdżali do wsi Mogilno, napotkali oddział żołnierzy.
    Z Andrzeja zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano go do słupa i zaczęto bić nahajami. Kiedy ani namowy, ani krwawe bicie nie złamało kapłana, aby się wyrzekł wiary, oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z niej koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę tak, aby jednak nie pękła czaszka. Zaczęto go policzkować, aż wybito mu zęby, wyrywano mu paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Odwiązali go wreszcie oprawcy i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc. W Janowie przyprowadzono go przed dowódcę. Ten zapytał: “Jesteś ty ksiądz?”. “Tak”, padła odpowiedź, “moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”. Na te słowa dowódca zamierzył się szablą i byłby zabił Andrzeja, gdyby ten nie zasłonił się ręką, która została zraniona.
    Kapłana zawleczono więc do rzeźni miejskiej, rozłożono go na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało do kości na głowie, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypywano sieczką, odcięto mu nos, wargi, wykłuto mu jedno oko. Kiedy z bólu i jęku wzywał stale imienia Jezus, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język u nasady. Potem powieszono go twarzą do dołu. Uderzeniem szabli w głowę dowódca zakończył nieludzkie męczarnie Andrzeja Boboli dnia 16 maja 1657 roku.
    Kozacy wkrótce wycofali się do miasta. Ciało Męczennika przeniesiono do miejscowego kościoła. Jezuici przenieśli je potem do Pińska i pochowali w podziemiach kościoła klasztornego. Po latach o miejscu pochowania Andrzeja zapomniano. Dnia 16 kwietnia 1702 roku Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego i wskazał, gdzie w krypcie kościoła pod ołtarzem głównym znajduje się jego grób. Ciało znaleziono nietknięte, mimo że spoczywało w wilgotnej ziemi. Było nawet giętkie, jakby niedawno zmarłego człowieka. Zaczęły się mnożyć łaski i cuda. Od roku 1712 podjęto starania o beatyfikację. Niestety, kasata jezuitów i wojny, a potem rozbiory przerwały te starania. Ponownie Andrzej miał ukazać się w Wilnie w 1819 r. dominikaninowi, o. Korzenieckiemu, któremu przepowiedział wskrzeszenie Polski (będącej wówczas pod zaborami) i to, że zostanie jej patronem. Ku wielkiej radości Polaków beatyfikacja miała miejsce dnia 30 października 1853 roku.
    W roku 1820 jezuici zostali usunięci z Rosji, a opiekę nad ciałem Świętego objęli pijarzy (1820-1830). Relikwie przeniesiono potem do kościoła dominikanów. Wreszcie po wydaleniu dominikanów (1864) przejęli straż nad kościołem i relikwiami kapłani diecezjalni. W roku 1917 przy udziale metropolity mohylewskiego Edwarda von Roppa dokonano przełożenia relikwii. W roku 1922, po wybuchu rewolucji, ciało zostało przeniesione do Moskwy do muzeum medycznego. W roku 1923 rząd rewolucyjny na prośbę Stolicy Apostolskiej zwrócił śmiertelne szczątki bł. Andrzeja. Przewieziono je do Watykanu do kaplicy św. Matyldy, a w roku 1924 do kościoła jezuitów w Rzymie Il Gesu. 17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, Pius XI dokonał uroczystej kanonizacji bł. Andrzeja (wraz z bł. Janem Leonardim i bł. Salvatorem de Horta). W roku 1938 relikwie św. Andrzeja zostały uroczyście przewiezione do kraju. Przejazd relikwii specjalnym pociągiem przez Lublianę, Budapeszt do Polski, a następnie przez wiele polskich miast (w tym Kraków, Poznań, Łódź aż do Warszawy) był wielkim wydarzeniem. W każdym mieście na trasie organizowano uroczystości z oddaniem czci świętemu Męczennikowi. W Warszawie, po powitaniu w katedrze, relikwie spoczęły w srebrno-kryształowej trumnie-relikwiarzu w kaplicy jezuitów przy ul. Rakowieckiej. W roku 1939 relikwie zostały przeniesione do kościoła jezuitów na Starym Mieście. Podczas pożaru tego kościoła trumnę przeniesiono do dominikańskiego kościoła św. Jacka, by w roku 1945 przenieść ją ponownie do kaplicy przy ul. Rakowieckiej. Tam do dziś szczątki doznają czci w nowo wybudowanym kościele św. Andrzeja Boboli, podniesionym do rangi narodowego sanktuarium. Warto jeszcze dodać, że z okazji 300-letniej rocznicy śmierci św. Andrzeja papież Pius XII wydał osobną encyklikę (16 V 1957), wychwalając wielkiego Męczennika.
    W kwietniu 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przychylając się do prośby Prymasa Polski kard. Józefa Glempa, nadała św. Andrzejowi Boboli tytuł drugorzędnego patrona Polski. Od tej pory obchód ku jego czci podniesiony został w całym kraju do rangi święta. Uroczystego ogłoszenia św. Andrzeja Boboli patronem Polski dokonał kard. Józef Glemp w Warszawie podczas Mszy świętej w sanktuarium ojców jezuitów, w którym są przechowywanie relikwie Świętego, 16 maja 2002 r. Święty jest ponadto patronem metropolii warszawskiej, archidiecezji białostockiej i warmińskiej, diecezji drohiczyńskiej, łomżyńskiej, pińskiej i płockiej. Jest czczony także jako patron kolejarzy.W ikonografii św. Andrzej Bobola przedstawiany jest w stroju jezuity z szablami wbitymi w jego kark i prawą rękę lub jako wędrowiec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Katowany wciąż próbował nawracać.

    7 rzeczy warte zapamiętania o św. Andrzeju Boboli

    Śmierć nie zdołała zatrzymać świętego Andrzeja Bobolę w dziele nawracania grzeszników i niesienia pomocy Polsce. To za jego przyczyną uratowany został kościół w Pińsku, pokonaliśmy bolszewików, a wielu Polaków doznało cudów uzdrowienia fizycznego i duchowego. Kiedy w ciągu wieków o nim zapominano, niejednokrotnie przychodził, aby się rodakom przypomnieć. Dziś także ma dla nas ważne orędzie.

    1. Andrzej za młodu nie był święty

    Andrzej Bobola jak każdy człowiek posiadał zalety, ale i słabości. Był typowym szlachcicem z połowy XVII wieku z jego wadami. W młodym wieku miał porywczy charakter, był skłonny do gniewu, uparty i niecierpliwy. Kiedy wstąpił do nowicjatu Jezuitów w Wilnie, jego przełożeni stwierdzili, że z powodu porywczego usposobienia Andrzej nie będzie mógł w przyszłości prowadzić zajęć dydaktycznych z młodzieżą. Na szczęście ich przywidywania się nie sprawdziły. Ksiądz Andrzej w dojrzałym wieku doskonale spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Kiedy jednak studiował na Akademii Wileńskiej, którą założyli Jezuici, nie przykładał się zbytnio do nauki, dlatego zawalił najważniejszy egzamin. To sprawiło, że nie zrobił kariery naukowej, ani kaznodziejskiej na dworze królewskim. Nieustannie jednak pracował nad sobą, co w końcu doprowadziło go do osiągnięcia najwyższego stopnia doskonałości chrześcijańskiej. Dzięki temu już za życia nazywano go świętym.

    2. Szaleńcza odwaga

    Ksiądz Andrzej Bobola prowadził intensywną działalność misyjną na Polesiu. Kiedy to się działo, trwała wojna Rzeczypospolitej z Kozakami i Rosją. Rosja zajęła Wilno i Lwów. Car siłą przymuszał mieszkańców tych ziem do przechodzenia na prawosławie. Rosja skierowała oddziały Kozaków na północno – wschodnie obszary Rzeczypospolitej. Ksiądz Andrzej Bobola podejmując się, można powiedzieć szaleńczej, misji na Polesiu, gdzie grasowali Kozacy, miał świadomość wielkiego niebezpieczeństwa jakie mu z ich strony grozi. Nie przeląkł się jednak i ewangelizował. Siła z jaką przemawiał ksiądz Andrzej Bobola była tak duża, że do Kościoła wracali wierni, wcześniej przymuszeni do zmiany wyznania. Nawet prawosławni przyjmowali wiarę katolicką. To wzburzyło władze cerkiewne i Kozaków, którzy 16 maja 1657 roku w Janowie Poleskim pojmali księdza Andrzeja Bobolę i okrutnie zamęczyli. Ksiądz Andrzej pomimo zadawanych mu katuszy, nie wyrzekł się swojej wiary i aż do ostatniego tchu prowadził misję. Na pytanie dowódcy Kozaków „Jesteś Ty ksiądz?” odpowiedział: „Tak, moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”.

    3. Przed bohaterską śmiercią było piękne życie

    Ksiądz Andrzej Bobola zawsze starał się dbać o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Będąc w Braniewie opiekował się biednymi, mieszkając z nimi. W czasach, w których żył święty, wielu było opuszczonych chrześcijan, którzy byli jak owce nie mające pasterza. Ksiądz Andrzej do nich wychodził. Współbracia Boboli podkreślali jego codzienną troskę o modlitwę, dobroć i pogodę ducha. Z uwagi na swój dar nawracania grzeszników i skłaniania ich do spowiedzi, w konfesjonale spędzał wiele godzin. Dlatego też mówiono o nim „łowca dusz”. Był niesamowicie skutecznym kaznodzieją. Jego przepowiadanie Ewangelii pociągało rzesze ludzi.

    4. Po śmierci nie dał o sobie zapomnieć – przychodził jako duch

    Świętego Andrzeja Bobolę czcimy dziś także dlatego, że po śmierci nie pozwolił zapomnieć o sobie i swojej misji – bycia patronem Polski. Trumnę z ciałem męczennika złożono w podziemiach kościoła jezuitów w Pińsku. Po latach jednak zapomniano o miejscu pochówku księdza Andrzeja Boboli. 45 lat później – 16 kwietnia 1702 roku, ks. Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego wskazując, w którym miejscu w krypcie kościoła jest jego grób. Po znalezieniu owego miejsca okazało się, iż ciało świętego zostało w niezwykły sposób zachowane, przez co można było poznać jak okrutną śmiercią męczeńską zginął. Później osoby, które modliły się za jego wstawiennictwem doznawały cudownych łask, dlatego ks. Andrzej Bobola został beatyfikowany, a potem kanonizowany.

    W 1819 r. miała miejsce kolejna interwencja z nieba – o. Bobola ukazał się dominikaninowi o. Alojzemu Korzeniewskiemu w Wilnie i zapowiedział mu, że Polska odzyska wolność, a on zostanie ogłoszony jej patronem. Pamięć o Boboli, wówczas przygasła, znowu się odrodziła. Po latach znów jednak o nim zapomniano, głównie po wojnie za sprawą komunistów, dlatego od roku 1983, zaczął się objawiać księdzu Józefowi Niżnikowi, proboszczowi parafii w Strachocinie, miejscu urodzenia i chrztu Andrzeja Boboli. Święty Andrzej Bobola, który przedstawił się z imienia i nazwiska, poprosił księdza Niżnika, o budowę sanktuarium i aby ten czynił zabiegi o ogłoszenie św. Andrzeja Boboli patronem Polski. Tak się stało, w Strachocinie zbudowano Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, a w roku 2002 św. Andrzeja Bobolę ogłoszono patronem Polski. Obecnie w miejsce kultu św. Andrzeja, czyli do jego sanktuarium w Strachocinie, przybywają liczne pielgrzymki, a świadectwa uzdrowień, wyproszonych łask zdrowia, nawrócenia i wielu innych, potwierdzają jedynie jak wielkim i skutecznym orędownikiem jest św. Andrzej Bobola. W sanktuarium odbywają się spotkania modlitewne ze św. Andrzejem Bobolą 16 dnia każdego miesiąca.

    5. Obrońca Warszawy

    Kiedy w sierpniu 1920 roku wojska bolszewickie zbliżały się do Warszawy, mieszkańcy stolicy sprowadzili do miasta cząstkę relikwii błogosławionego Andrzeja Boboli. Tłumy modliły się w obliczu tej relikwii o ratunek dla stolicy i całej Polski. Andrzej Bobola nie zawiódł. Tak skutecznie wstawiał się za swoimi rodakami do Boga i Maryi, że Sowieci zostali całkowicie pobici. Ówczesny nuncjusz apostolski Achille Ratti, później papież Pius XI, wspominał po latach, że Józef Piłsudski, był tak wdzięczny błogosławionemu Boboli, że rozważał nawet zbrojny rajd na zajęty przez bolszewików Połock, żeby odzyskać znajdującą się tam trumnę z ciałem męczennika.

    6. Wyrwał się z sowieckiej niewoli

    Po rozbiorach Rzeczypospolitej Pińsk, a więc i kościół, w którym spoczywały szczątki księdza Andrzeja Boboli, znalazły się w zaborze rosyjskim. Kościół zajęli prawosławni, a trumnę z ciałem męczennika przewieźli do Połocka. Sowieccy barbarzyńcy, chcąc pokazać ludności, że ich wiara w cudowne zachowanie szczątek Andrzeja Boboli jest nieprawdziwa, wyrzucili je z trumny na posadzkę kościoła, sądząc że się rozsypią. Jednak cudownie zachowane ciało Andrzeja Boboli pozostało w całości. Cały ten bolszewicki „eksperyment”  wzmocnił tylko wiarę mieszkańców Połocka, dlatego komuniści przewieźli trumnę z ciałem Boboli do Moskwy i umieścili na wystawie higienicznej w Ludowym Komisariacie Zdrowia, gdzie miały być eksponatem ilustrującym religijny fanatyzm. Pracownicy muzeum zauważyli jednak, że zwiedzający modlą się przy relikwiach, więc schowali je magazynu.

    Władze Polski i Kościół nie zapomnieli o błogosławionym Andrzeju Boboli i jego pomocy w roku 1920 do Moskwy skierowano dwóch ojców jezuitów. Po prowadzonych przez nich długich negocjacjach z Sowietami, trumnę z ciałem męczennika udało się odzyskać. Bolszewicy jednak, zgadzając się na to, zastrzegli, że nie może ona trafić do Polski. Dotrzymano tego warunku umowy i doczesne szczątki męczennika trafiły do Rzymu. Dopiero po kanonizacji księdza Andrzeja Boboli w roku 1938, jego ciało, w sposób bardzo uroczysty, przewieziono do Warszawy, gdzie do dziś spoczywa ono w Sanktuarium św. Andrzeja Boboli przy ulicy Rakowieckiej na Mokotowie.  

    7. Co obecnie ma nam do powiedzenia św. Andrzej Bobola

    Ksiądz Józef Niżnik, kustosz Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, mówi że podczas ostatniej wizyty u niego patron Polski przekazał mu ważne przesłania. Mówił o wielkiej roli jaką w życiu Polski ma Matka Boża – Królowa Polski „Żaden święty dla narodu polskiego nie może być ważniejszy nad Maryję. Ona z woli Boga jest Królową narodu. Zajmuje najważniejsze miejsce w tym narodzie. Ona jest najważniejsza i nikt od Niej ważniejszy być nie może. Ten tytuł zapewnia Jej w narodzie cześć i szacunek, miłość i wdzięczność. Ona nie jest Patronką narodu, ale Królową i Panią. Nikt nie ma takiej godności, jak Maryja. Ja jestem tylko Jej sługą” – zaznaczył św. Andrzej Bobola.

    Drugie orędzie jest przestrogą, a jednocześnie zapewnieniem o czuwaniu św. Andrzeja nad Polską: „Powiedz ludziom, że grożą im straszne rzeczy za to, że zaniedbują sprawy wewnętrznego życia. Możesz mnie zawsze prosić, a wysłucham cię. Będą wam pomagał” – przekazał księdzu Józefowi w maju 2020 roku polski patron.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić

    Sposób w jaki Andrzej Bobola upomniał się o swoją cześć, powinien stanowić mocne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zechcą dokonywać politycznie poprawnych i wpisujących się w określoną „mądrość etapu” manipulacji postacią oraz życiorysem świętego.

    Usłyszałem pukanie, a później poczułem mocne uderzenie w prawe ramie. Zobaczyłem nad sobą zwalistą postać w czarnej sutannie. Była druga w nocy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to napad na plebanii – tak wspomina swoje pierwsze „spotkanie” z Andrzejem Bobolą ks. Stanisław Niźnik. Trudno się dziwić, że znany z porywczego charakteru święty w ten nietuzinkowy sposób postanowił przypomnieć o sobie pracującemu w Strachocinie księdzu proboszczowi. Czego można było się spodziewać po jezuicie, którego jeden z przełożonych uznał, ze względu na gwałtowność charakteru, za „za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego”?

    Pojawienie się w Strachocinie to nie był pierwszy przypadek, gdy święty Andrzej „interweniował” w swojej sprawie. Dopominał się bowiem o należną mu cześć wielokrotnie i w sposób bardzo intensywny.

    Odnajdźcie moje ciało!

    Już 40 lat po swojej męczeńskiej śmierci, kiedy niemal zupełnie o nim zapomniano, święty ukazał się rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku. Kiedy 16 kwietnia 1702 roku ksiądz ks. Marcin Godebski modlił się o pomyślność dla przeżywającej trudności szkoły ukazał mu się nieznany jezuita, przedstawił jako Andrzej Bobola, i zapewnił, iż będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało zostanie odnalezione  i otoczone odpowiednią czcią. Aby ułatwić spełnienie tego żądania zakonnik dwukrotnie wskazał miejsce swojego spoczynku. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumny z łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Jak wielkie musiało być zaskoczenie kiedy po otwarciu trumny ujrzano zwłoki, zachowujące świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. A należy pamiętać, że męki jakim poddano Andrzeja Bobolę należały do szczególnie okrutnych. Dla schizmatyckich kozaków jezuita był bowiem wrogiem najgorszego sortu – jako znany „duszochwat” przywracający ruską ludność na łono Kościoła Świętego.

    Bicie nahajami, kopanie i wielokilometrowy bieg z rękami przywiązanymi do pary koni stanowiły jedynie preludium do okrutnej kaźni, która miała czekać jezuitę. Jej najokrutniejsza część rozegrała się w miejskiej rzeźni w Janowie Poleskim. Rządni krwi oprawcy wcisnęli męczonemu duchownemu na głowę uplecioną z gałązek dębowych koronę. Policzkowanie szybko przerodziło się w zadawanie brutalnych, wybijających zęby uderzeń pięścią. Udręczone ciało wylądowało na stole, na którym przypalano je żywym ogniem. Na miejscu tonsury kozacy wycięli mu ciało do kości, zaś z pleców zdjęli skórę wykrajając na nich krwawy „ornat”. Rany posypali sieczką, a następnie odcięli męczonemu nos, uszy i wargi, a pod paznokcie wbili drzazgi. Nie mogąc już dłużej znieść niezłomnej postawy męczonego kapłana, który mimo straszliwego bólu nieustannie trwał przy świętej wierze, powtarzając „jestem księdzem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje” okrutni oprawcy wyrwali Andrzejowi Boboli język wycinając w karku otwór. Ciało szarpane drgawkami powieszono głową w dół. Po dwóch godzinach dalszych tortur odcięto je, a dowódca oddziału około godziny trzeciej po południu, uderzeniem szabli zakończył te nieludzkie męczarnie dobijając zakonnika.

    Odnalezione dzięki nadprzyrodzonej interwencji udręczone ciało, owinięto w nowe prześcieradło, okryto sutanną, czarnym ornatem i prze­łożono do nowej trumny, którą umieszczono na rusztowaniu w środku krypty. Wieść o cudzie szybko rozeszła się po Polesiu. Ludność chcąca oddać hołd Andrzejowi Boboli przypominała sobie opowieści snute przez ojców o  heroizmie jezuickiego kapłana. Niezłomny kapłan potrafił także odwdzięczyć się współbraciom za spełnienie jego prośby. Szwedzi grabiący Rzeczpospolitą nie zniszczyli Pińska, a epidemia, która pochłonęła w tym czasie wiele tysięcy istnień ludzkich ominęła tę ziemię.

    Zostanę w Królestwie Polskim za głównego patrona

    Interwencja Andrzeja Boboli zakończona odnalezieniem jego ciała nie była ostatnia. Po stu latach trwania lokalnego kultu zamordowanego przez kozaków kapłana, jezuita ponownie przypomniał się Polakom.

    W 1819 objawił się dominikaninowi Alojzemu Korzeniewskiemu. Zakonnik po dłuższych modlitwach zanoszonych w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości ujrzał postać, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Ojciec Korzeniewski otrzymał polecenie spojrzenia przez okno, wówczas jego oczom ukazała się – zamiast znajomego widoku wirydarza wileńskiego klasztoru – rozległa równina. Widok ten miał przedstawiać, jak powiedział Andrzej Bobola, ziemię pińską, gdzie dostąpił „chwały cierpień męczeństwa za wiarę Chrystusową”. Wkrótce widok uległ gwałtownej zmianie – równinę pokryło walczące zaciekle wojsko. „Gdy skończy się wojna, którą widzisz, wtedy, królestwo Polski zostanie przywrócone przez miłosierdzie Boże, a ja zostanę w nim uznany jako główny patron” – usłyszał o. Korzeniewski.

    Zadanie uczynienia z Andrzeja Boboli patrona do najłatwiejszych nie należało, nie był on bowiem wówczas nawet beatyfikowany. Do zakończenia przedłużającego się m. in. z powodu kasaty Jezuitów i rozbiorów Polski procesu doszło dopiero 24 czerwca 1853 r.

    Sprawa patronatu nad Polską powracała wielokrotnie podczas dramatycznych wydarzeń, których nie brakowało w historii naszej Ojczyzny. Pojawiła się m.in. po sierpniowym Cudzie nas Wisłą w 1920 roku. Ponownie zaistniała po kanonizacji, która miała miejsce w Rzymie 17 kwietnia 1938 roku. 

    O potrzebie uznania świętego za Patrona Polski przypomniano również po ogłoszeniu w 1957 r. przez papieża Piusa XII w „trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli” encykliki Invicti athletae Christi (Niezwyciężony Atleta Chrystusa). W papieskim dokumencie zawarto m. in. odezwę do narodu polskiego z wezwaniem do nieugiętego trwania przy religii i Kościele:

    Niechże więc idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, […] jako świadek czasów, światło prawdy […] i nauczycielka życia”, że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków z najwyższą wiernością i gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

    Starania biskupów polskich przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Ognik nadziei na szczęśliwe doprowadzenie sprawy do końca tlił się przez niemal cały okres komunistycznego zniewolenia jakiemu po 1945 roku uległa Polska. Trzeba było jednak czekać, aż do 2002 roku kiedy to święty Andrzej został drugorzędnym Patronem Polski (oznacza to m. in. iż w kościelnej liturgii nie przysługuje mu „uroczystość”, a „święto”).

    Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie

    Choć do kanonizacji pochodzącego z niedużej wsi koło Sanoka Andrzeja Boboli doszło w 1938 roku, to do lat osiemdziesiątych XX wieku w jego rodzinnej Strachocinie mało, lub z goła nikt nie upominał się o należyte upamiętnienie świętego. I znów święty Andrzej musiał wziąć sprawy w swoje ręce.

    Przez lata kolejni lokatorzy starchocińskiej plebanii byli świadkami niepokojących zdarzeń. Wspominali o nich m. in. Wiesław Kielar, siostrzeniec ks. Władysława Barcikowskiego, proboszcza w Strachocinie w latach 1912-1942, oraz ks. Ryszard Mucha, proboszcz w latach 1970-1984. Ten ostatni szczególnie dotkliwie przeżył potkania z „nieznanym przybyszem zza światów”.

    Jak relacjonował – obejmujący w niecodziennych okolicznościach probostwo – ks. Stanisław Niźnik „przyjmuje się, że to z powodu wydarzeń na plebanii, ks. Ryszard podupadł na zdrowiu. Pojawiająca się i znikająca postać nigdy nie czyniła krzywdy ks. Ryszardowi. Jedynie przypominała, że czegoś oczekuje. Problem  sprowadzał się do odkrycia prawdy, o nieznanej postaci, której strój sugerował, że jest kapłanem. Długa czarna sukmana, ciemna broda i smukła sylwetka – oto charakterystyczne cechy pojawiającej się osoby. To wszystko wiemy z przekazów ks. Ryszarda. Ludzie nie bardzo wierzyli w to, co przeżywał proboszcz, a odwiedzający go koledzy, nie zawsze z uwagą słuchali jego opowiadań. Stan zdrowia kapłana ulegał pogorszeniu, aż przyszła poważna choroba i ks. Ryszard znalazł się w szpitalu”.

    Także i księdzu Józefowi święty Andrzej nie zamierzał dać spokoju. Opisane na początku gwałtowne interwencje powtarzały się przez następne cztery lata. W nocy 16 na 17 maja 1987, zjawiająca się postać na jego pytanie duchownego: „kim jesteś? i czego chcesz?” – odpowiedziała: „Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Kiedy ksiądz Niżnik podjął się realizacji tego wezwania nękające go wizje ustąpiły. Relikwie świętego Andrzeja Boboli trafiły do Strachociny 16 maja 1988 roku.

    Opisana historia ukazuje trudną do zaakceptowania dla wielu prawdę, że Niebiosa ingerują w naszą rzeczywistość. „Upartość” świętego Andrzeja Boboli w dążeniu do objęcia jego osoby należytą czcią powinna być wyraźnym ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby – jak niestety stało się z wieloma wielkimi postaciami Kościoła, ze św. Franciszkiem na czele – zafałszować jego prawdziwą tożsamość. Można domniemywać, że jest to ostrzeżenie skuteczne. Andrzej Bobola wciąż pozostaje bowiem świętym bardzo niewygodnym. Trudno się dziwić – jego radykalizm i zapał w niesieniu wszystkim bez wyjątku Świętej Wiary Katolickiej kłócą się z tak silnie promowaną dziś dialogicznością i sztuką zawierania kompromisów.

    A przecież Andrzej Bobola został bestialsko zamordowany właśnie dlatego, że na żadną ugodę iść nie chciał, a dialog uznawał za słuszny jedynie wtedy, gdy mógł w jego ramach bez skrępowania głosić prawdy Wiary. Dlaczego więc wciąż nie doczekał się spełnienia prośby i nie dołączył do grona głównych patronów naszej ojczyzny, ale nadal mówimy o nim jako o „drugorzędnym patronie”? Czy znów będzie się musiał o to upomnieć osobiście?

    Łukasz Karpiel/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________

    Niesamowita postać i porażająca historia.

    Cała prawda o św. Andrzeju Boboli.

    (Raport PCh24)

    Rozgrzane głowy władców i dowódców, płonąca Rzeczypospolita i jeszcze gorętsza wiara w sercu Andrzeja Boboli. Powiedzieć, że polskiemu jezuicie herbu Leliwa przyszło żyć w niespokojnych czasach, to nic nie powiedzieć. Podobnie z jego męczeńską śmiercią – stwierdzenie, że przed śmiercią wiele wycierpiał, nie mówi niczego o jego losach.

    Św. Andrzej Bobola (1591 – 16 maja 1657)

    Zasługi świętego Andrzeja Boboli można ująć w postaci trzech filarów na planie walki człowieka z nieprzyjaciółmi zbawienia – własną grzeszną naturą, światem i szatanem. Po pierwsze z zeznań jego przełożonych zakonnych dowiadujemy się, iż był on obdarzony cholerycznym i porywczym charakterem, tutaj więc pojawia się pierwsze pole walki Świętego – o ujarzmienie miłości własnej i swoich wad. Po drugie przez całe życie przykładał się on najgorliwiej do rozszerzenia wiary świętej na terenach ogarniętych schizmą, a jak wiadomo spór religijny między Kościołem katolickim a schizmą wschodnią dotyczył w znacznej mierze również politycznej przynależności do Moskwy bądź Rzeczypospolitej. Po trzecie polski Męczennik występuje jako szermierz wiary w zmaganiu z iście diabelskim prześladowaniem Chrystusowej religii, jakie miało miejsce w czasie rebelii kozackiej w połowie XVII stulecia.

    Andrzej Bobola herbu Leliwa przyszedł na świat w Strachocinie koło Sanoka. Jego rodzina była bardzo przywiązana do religii ojców, co jest szczególnie ważne, jeśli przypomnimy, iż był to czas szerzenia się w Rzeczypospolitej herezji protestanckiej w najróżniejszych odmianach, której hersztami zostawali najmożniejsi magnaci na Litwie, sąsiedzi dóbr państwa Bobolów. Nauki pobierał w szkole księży jezuitów w Wilnie. Zdobył tam biegłą znajomość greki, dzięki czemu mógł czytać w oryginale pisma wschodnich Ojców Kościoła, co dostarczyło mu wielu argumentów w późniejszych potyczkach ze schizmą. W 1611 roku wstąpił do nowicjatu Societatis Iesu w Wilnie i rozpoczął gruntowną formację według zasad świętego Ignacego. W roku 1622 został dopuszczony do święceń kapłańskich pomimo niezdania egzaminu z teologii, z którym kilkukrotnie nie mógł sobie poradzić… Przełożeni jednak widząc jego wybitne zdolności kaznodziejskie i niebywały zapał do zdobywania dusz dla Chrystusa Pana zezwolili na namaszczenie diakona świętymi olejami.

    Przez ponad trzydzieści lat swej posługi kapłańskiej pracował jako kaznodzieja i misjonarz ludowy, najprzód jako rektor kościoła w Nieświeżu i w Wilnie, następnie w różnych miejscowościach Litwy i Korony (Bobrujsk, Płock, Warszawa, Łomża). Miejscem zaś, w którym spędził z przerwami dziesięć lat i z którym szczególnie kojarzony jest jako misjonarz stał się Pińsk na Polesiu. Andrzej Bobola wsławił się też jako gorliwy czciciel Niepokalanej Dziewicy Maryi, będąc kierownikiem Sodalicji Mariańskiej i wpływając wraz z Albrechtem Stanisławem Radziwiłłem na decyzję króla Jana Kazimierza, który ogłosił Matkę Bożą Królową Korony Polskiej.

    Akurat, gdy Święty stacjonował ponownie w Pińsku jako misjonarz ludowy, głosząc Ewangelię, nawracając i szafując święte sakramenty w pobliskich miejscowościach, dotarła i tam pożoga buntu kozactwa i ruskiego chłopstwa powstającego pod przewodem zdrajcy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Bohdana Chmielnickiego. Ksiądz Bobola przebywał akurat w Pieredile, gdy oddział kozacki dotarł do Janowa Poleskiego. Nie chciał ruszać się z miejsca, jednak nakłoniony przez ludność zatroskaną o życie świętego kapłana postanowił uchodzić. Kozactwo nie zaspokoiło się bowiem krwią świeckich katolików, lecz postanowiło znaleźć ujście swej nienawiści do katolicyzmu i polskości w pojmaniu słynnego misjonarza, który całe wsie i rzesze ludności odrywał od schizmy i przyprowadzał na łono Chrystusowego Kościoła. Ruszyli w pogoń i dopadli Świętego we wsi Mogilno. Wcześniej zmusili Rusina niejakiego Czetwerynkę, aby został ich przewodnikiem. Był on też świadkiem męczeństwa świętego Andrzeja Boboli i jemu właśnie zawdzięczamy szereg szczegółów, o jakich zaświadczył pod przysięgą w obliczu zwołanej później komisji kościelnej.

    Pierwszym pytaniem, jakie kozacy zadali Świętemu było, czy jest kapłanem łacińskim. Odpowiedź była naturalnie twierdząca. Następnie zaczęli oni, z początku pokojowo, przekonywać go do porzucenia wiary prawdziwej i przystania do schizmy. Wówczas sługa Boży odpowiedział: „raczej wy nawróćcie się, bo w tych błędach waszych nie zbawicie się; czyńcie pokutę”. Słowa te, powtórzone później parokrotnie, rozsierdziły  kozackich bandytów i natychmiast przystąpili oni do wykonania „wyroku” wydanego samowolnie na katolickiego kapłana. Rozpoczęła się kilkugodzinna męka Świętego, podczas której dzicz kozacka pokazała całe niepojęte dla cywilizowanego człowieka okrucieństwo ruskiej natury.

    Na początku przywiązano pojmanego apostoła Pińszczyzny do słupa i tam zadawano mu razy kułakami i lżono. Następnie oprawcy, nie wiedząc jak wiele zasług w wieczności ich fanatyczna fantazja zaskarbi wiernemu wyznawcy Chrystusa, przystąpili do parodiowania Męki Pańskiej. Ze świeżych i poprzycinanych gałązek dębowych upletli koronę na wzór korony cierniowej i wtłoczyli ją na jego głowę, zaciskając niemiłosiernie. Tak teraz, jak i do końca tego posępnego przedstawienia dbali, by zadać jak najwięcej cierpienia swej ofierze, ale nie zabić przedwcześnie. Tam też wyrwano Świętemu paznokcie u rąk i zerwano część skóry na rękach, czego dokończono w „drugiej odsłonie” męczeństwa świętego Boboli. Kiedy okazało się, że jezuita pozostaje nieugięty, kozacy postanowili przekazać zakonnika swej starszyźnie stacjonującej w Janowie. Powlekli go więc boso, ociekającego krwią, do miasteczka, gdzie miał ostatecznie zdobyć palmę męczeństwa.

    Postawiony przed dowódcą rebeliantów Święty ponownie usłyszał pogardliwy głos zapytujący, czy jest kapłanem rzymskokatolickim. Według zeznań świadków miał wówczas odpowiedzieć: „Jestem kapłanem katolickim, urodziłem się w tej wierze i chcę w tej wierze umierać. Moja wiara jest prawdziwą i dobrą wiarą; jest tą, która prowadzi do zbawienia, nie mogę zaprzeć się mojej świętej wiary. Raczej wy się nawróćcie i czyńcie pokutę, bo nie zbawicie się w waszych błędach… Jeżeli wytrwale będziecie gardzić waszymi błędami schizmatyckimi i przyjmiecie tę samą wiarę, którą ja wyznaję, rozpoczniecie poznawać Boga i zbawicie swe dusze”. Po takim responsie Bobola nie musiał długo czekać na wybuch kozaczego gniewu i dokończenie krwawego dzieła unicestwienia prawego sługi Bożego.

    Dalsza „akcja” przeniosła się do miejscowej rzeźni. Zawleczono tam świętego wyznawcę i rzucono na stół rzeźniczy. Cały czas towarzyszył im Rusin Czetwertynka, który przez okno mógł przyglądać się okrucieństwom swych pobratymców, choć sam był tam wbrew własnej woli. Dołączyło też kilku innych świadków, którzy później zeznawali przed komisją. Schizmatycy zaczęli naprzód przypalać rozżarzonymi węglami ciało Męczennika i nakłaniać go znów do porzucenia „wiary Lachów”. On ponownie wezwał ich do opamiętania i pokuty. Usłyszał wtenczas złowieszcze słowa jednego z oprawców: „Zaraz ci wytłumaczymy, co ty robisz w rzymskim kościele”. Dobył on noża i w tym momencie rozpoczęła się najpotworniejsza część katorgi dokonanej na świętym Andrzeju Boboli. Dzikie, fanatyczne i niepohamowane okrucieństwo – żywioł kozackiej czerni – osiągnęło wówczas szczyt barbarzyństwa i profanacji… Po kolei ściągano żywcem skórę z tych miejsc na ciele Świętego, które związane były z jego urzędem kapłańskim, a więc z pleców, na których przy odprawianiu Mszy Świętej spoczywa ornat, z rąk dokonujących cudu Przeistoczenia i z głowy, na której zakonnik miał wygoloną tonsurę. Otwarte rany zasypywano plewą z orkiszu.

    Ojciec Bobola znosił te męki z heroizmem godnym najbardziej bohaterskich męczenników Pańskich. Przez cały czas wśród jęków boleści wzywał imion Pana Jezusa i Maryi oraz składał wyznania wiary, nadziei i miłości – jedno z nich miało brzmieć następująco: „Wierzę i wyznaję, że jest jeden Bóg prawdziwy, tak jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów, za nią tak jak Apostołowie i wielu Męczenników, także ja chętnie cierpię i umieram”. Niedługo zaś przed śmiercią Święty miał się odezwać do swych oprawców następującymi słowami: „Moje drogie dzieci, co wy robicie? Oby Pan Bóg był z wami i z waszej złości dał wam wejść w samych siebie! Jezus! Maryja! bądźcie przy mnie! Oświećcie tych ciemnych Waszym światłem!… Jezus! Maryja! Panie, w ręce Twoje oddaję duszę moją!”. Do śmierci zachował, jak widać, nie tylko wierność Synowi Bożemu i Jego Kościołowi, ale także prawdziwą miłość Chrystusową, która nakazuje miłować nawet nieprzyjaciół.

    W takich okolicznościach ojciec Andrzej Bobola narodził się dla wiekuistej chwały i szczęśliwości niebieskiej dnia 16 maja 1657 roku, poświadczając własną krwią i wytrwałością do końca prawdziwość głoszonych przez siebie nauk o ukrzyżowanym Odkupicieli i jedynej Arce Zbawienia, którą jest święty Kościół katolicki.

    |
    Osobną historię można by spisać na temat pośmiertnych losów świętego apostoła. Dość wspomnieć, że samo odnalezienie jego szczątek odbyło się w nadprzyrodzonych okolicznościach. Zostały one bowiem złożone w kościele kolegium jezuitów w Pińsku i zapomniane na czterdzieści lat. Dopiero w roku 1702 przełożony ojciec Marcin Godebski, zafrasowany podupadłym stanem kolegium, szukał sposobów na jego podźwignięcie. Pewnej nocy ukazał mu się jakiś jezuita, który obiecał, że weźmie instytucję w swą opiekę, jeśli ojciec Godebski odnajdzie jego ciało i uczci należycie. Przedstawił się jako Andrzej Bobola. Po trzech dniach bezowocnych poszukiwań Święty ukazał się ponownie i powiedział, że jego doczesne szczątki spoczywają pod głównym ołtarzem obok paru innych zakonników.

    Po odnalezieniu ciało zostało poddane badaniom komisji duchownej i przysięgłych lekarzy. Okazało się, że pozostaje w stanie nienaruszonym. Wówczas rozpoczęto starania o kanonizację polskiego Męczennika. Czekała go jednak długa droga na ołtarze. Przygotowania do procesu beatyfikacyjnego podjął w połowie XVIII wieku Benedykt XIV. Wznowił go Leon XII w roku 1820, po przywróceniu zlikwidowanego na jakiś czas Towarzystwa Jezusowego. Sama kanonizacja ma zaś związek z osobą Piusa XI, który przez jakiś czas pracował jako nuncjusz apostolski w II Rzeczypospolitej (Achilles Ratti), a także z odparciem barbarzyńskiego naporu rewolucji bolszewickiej w 1920 roku. Podczas bitwy warszawskiej kardynał Kakowski nakazał obnosić po Warszawie relikwie błogosławionego Boboli i zanosić modły do niebieskiego orędownika Polaków.

    W roku 1922 bolszewicy ukradli z Połocka cudownie zachowane ciało Męczennika i umieścili w… moskiewskim Muzeum Higieny jako osobliwość. Natomiast już rok później zadeklarowali papieżowi jego zwrócenie w zamian za wcześniejszą zapomogę żywnościową dla rosyjskiej ludności – ale pod warunkiem, że nie trafi ono do Polski.

    Bezcenne relikwie pińskiego apostoła przebywały w Watykanie aż do roku 1938, w którym Pius XI uroczyście zaliczył go w poczet świętych. W tym samym roku odbył się tryumfalny pośmiertny wjazd świętego Andrzeja Boboli do stolicy wolnej jeszcze Rzeczypospolitej Polskiej. Został on  ogłoszony drugorzędnym patronem Polski obok świętego Stanisława Kostki. Zaś od roku 1945  ciało Świętego można uczcić w kościele pod jego wezwaniem na ulicy Rakowieckiej. W roku 2002 polscy biskupi za zgodą Watykanu ogłosili Andrzeja Bobolę patronem ewangelizacji w trudnych czasach.

    Kościół wspomina św. Andrzeja Bobolę 16 maja.

    Św. Andrzej Bobola – niezłomny obrońca Kościoła

    16 maja Kościół Katolicki wspomina św. Andrzeja Bobolę, męczennika za wiarę, mężnego żołnierza Chrystusa, który nieustannie walczył pod Sztandarem Krzyża.

    Andrzej Bobola urodził się w 1591 r. w Strachocinie, nieopodal Sanoka. Jego ród jest jednym z najstarszych w Polsce. Już w XIII w. Bobolowie pieczętowali się herbem Leliwa. Od XV w. ród przyszłego świętego za swe rodzinne strony uważał ziemię sandomierską. Nauki humanistyczne i retorykę młody Bobola zgłębiał w Wilnie. To właśnie tutaj 31 lipca 1611 r. mając 20 lat, wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. W 1613 r. po okresie nowicjatu przyjął śluby proste. Następnie studiował filozofię na Akademii Wileńskiej. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1622 r. Początkowo pracował w Nieświeżu. Później często był przenoszony w różne strony kraju. Swą kapłańską posługą służył w Wilnie, Bobrujsku, Warszawie, Łomży, Płocku i Pińsku.

    Już w 1625 r. odznaczył się niezwykłą odwagą i poświęceniem. Gdy w czerwcu Wilno nawiedziła epidemia, wielu mieszkańców w obawie przed śmiercią zbiegło z miasta. Proponowano to również Boboli, lecz ten niewzruszony, pospieszył z pomocą chorym. Dzięki jego pomocy wysłuchano około 8 tysięcy spowiedzi oraz nawrócono 26 innowierców.

    W 1630 r., po złożeniu uroczystej profesji zakonnej, został przełożonym nowopowstałego domu w Bobrujsku. Prowincjał Mikołaj Łęczycki jego trzyletni okres pracy ocenił słowami: „U Boboli widać zdrowy rozsądek, dobre wykształcenie, łatwość obcowania z ludźmi oraz wywieranie dodatniego wpływu na otoczenie” Po wielu podróżach, wpisanych w trud życia misjonarza, w 1652 r. o. Andrzej Bobola osiadł w Pińsku, gdzie głosił kazania w kościele św. Stanisława. Okres misjonarski na Pińszczyźnie jest szczególny. Warunki, w jakich żyli mieszkańcy, ich poziom intelektualny, brak obycia i trudna sytuacja polityczna Polesia powodowały, iż praca duszpasterska na tych terenach była arcytrudna. Kozacy, nazwani przez króla Zygmunta III Wazę „szumowinami ludzkimi zebranymi z łotrów rozmaitych narodowości”, nieustannie zagrażali mieszkańcom Pińska i okolic.

    Bobola apostołował chodząc „od domu do domu”. Otrzymał przydomek „łowcy dusz – duchochwata”, gdyż pod jego wpływem wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jednym z jego największych sukcesów było przyjęcie na łono Kościoła Katolickiego dwóch wiosek: Udrożyn oraz Balandycze. Uwielbiał cytować św. Pawła: „W życiu i w śmierci należę do Pana”. Ogień Bożej miłości, który palił się w jego sercu, promieniował i zapalał innych.

    W 1657 r. nadszedł kres jego działalności apostolskiej na ziemi. W maju tegoż roku Pińsk został zajęty przez oddziały Kozaków pod dowództwem Jana Lichego. Andrzej Bobola przebywał wówczas na jednej ze swych apostolskich misji. Dowiadując się o grożącym mu niebezpieczeństwie wsiadł do wozu powożonego przez prawosławnego – Jana Domanowskiego. Liczył na dotarcie do leśnej kryjówki, którą przygotowali dla niego przyjaciele, jednakże w pobliżu folwarku Predyła, wóz napotkał Kozaków. Woźnica zbiegł, lecz sam jezuita nie skorzystał z szansy ucieczki i został pojmany.

    Kozacy podjęli próbę „nawrócenia” polskiego misjonarza zadając mu okropne tortury. Przywiązawszy do drzewa, bili po twarzy wybijając zęby, wyrywali paznokcie i przypalali ogniem. Gdy namowy i bolesne tortury nie przyniosły efektu w postaci zaparcia się wiary katolickiej, Kozacy przystąpili do najgorszego. Na jego skórze wycięto ornat, a rękę odarto ze skóry. Rany pozasypywano odpadkami z orkiszu. Odcięto mu nos i wargi. Gdy przyszły święty pomimo nieludzkich cierpień, powiedział do oprawców: „Moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”, natychmiast odcięto mu język i powieszono głową w dół. Wybito mu również oko. Po dwóch godzinach konania, gdy o. Andrzej nadal wzywał imienia Jezus, jeden z katów uderzył dwukrotnie szablą w jego głowę i zakończył nieludzkie męczarnie. Był 16 maja 1657r.

    Po latach, w roztargnieniu zapomniano gdzie dokładnie złożono ciało o. Andrzeja, ale wielki misjonarz przypomniał o sobie w objawieniu, którego dostąpił rektor jezuickiego kolegium – Marcin Godebski. Bobola prosił o odnalezienie swego ciała, a w zamian obiecał szczególną opiekę nad całym kolegium. Rektor po odnalezieniu trumny, stwierdził, że pomimo upływu wielu lat, ciało męczennika jest w stanie nienaruszonym. Już w 1712 r. podjęto starania o beatyfikację zamordowanego jezuity, lecz ówczesne problemy polityczne i kasata zakonu nie pozwoliły na to. Kościół mając na względzie zasługi o. Boboli cały czas gromadził świadectwa o świętości niezłomnego apostoła. Poza tym, Andrzej Bobola nie pozwolił o sobie tak łatwo zapomnieć. W 1819 r. ukazał się dominikaninowi, o. Korzenieckiemu. Zapowiedział, że Polska zostanie wskrzeszona, a on sam zostanie jej patronem.

    Do chwały ołtarzy wyniósł go w 1853 r. papież Pius IX. W dokumencie beatyfikacyjnym napisał: „Pragnąc, aby w tak ciężkich czasach: wobec wielkiej liczby nieprzyjaciół wierni Chrystusa otrzymali nowy wzór, który wzmógłby ich odwagę w walce, pozwalamy sługę bożego Andrzeja Bobolę, kapłana profesora Towarzystwa Jezusowego, który za wiarę katolicką i dusz zbawienie poniósł męczeństwo, nazywać odtąd mianem błogosławionego”.

    Po odzyskaniu niepodległości, Episkopat Polski podjął starania mające na celu kanonizację bł. Andrzeja. Ogrom otrzymanych łask i cudów, które miały miejsce za przyczyną polskiego „łowcy dusz” spowodował, że w 1938 r. papież Pius XII kanonizował go w uroczystość Zmartwychwstania. Dzięki niezwykłej pracy Watykanu udało się odzyskać relikwie św. Andrzeja i sprowadzić je do Polski. Natychmiast zostały otoczone wielką czcią. Tryumfalny powrót do Polski odbił się szerokim echem. Apostoł po bardzo długiej i męczącej tułaczce w końcu wrócił do Ojczyzny i spoczął w Warszawie. Dziś trumna ze szczątkami znajduje się w Sanktuarium nazwanym jego imieniem.

    W 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów ustanowiła św. Andrzeja Bobolę, drugorzędnym patronem Polski. Niech święty męczennik, który nigdy nie zaparł się Chrystusa, wyprasza nam łaskę żywej wiary w moc Zmartwychwstałego Pana.

    Paweł Ozdoba

    ____________________________________________________________________________________________

    Św. Andrzej Bobola

    męczennik za wierność Rzymowi

    (Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

     Gdy z bólu powtarzał wciąż Imię Jezus, w karku zrobiono mu otwór i wycięto język nożem. Wreszcie powieszono go nogami do góry i cięciem szabli skrócono straszne męczarnie – mówi dla portalu PCh24.pl o. dr Marek Wójtowicz SJ.

    Jak wyglądała kapłańska posługa św. Andrzeja?

    Apostołował w Wilnie, Pułtusku, Nieświeżu, Płocku, Warszawie, Łomży, a następnie przez wiele lat w Pińsku. Spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Głównym motywem jego niezwykłej gorliwości była miłość do Chrystusa oraz „troska o dusze”, do której zachęcał w Konstytucjach zakonu św. Ignacy. Zawsze starał się dbać o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Będąc w Braniewie opiekował się biednymi. Naśladował Pana Jezusa litującego się nad prostym ludem. W tych odległych czasach wielu było opuszczonych jak owce nie mające pasterza! Ci, którzy mieszkali pod jednym dachem ze św. Andrzejem, podkreślali jego głęboką modlitwę, dobroć i pogodę ducha. Nasz święty na co dzień doświadczał trudów misjonarskiego znoju. W ostatnim okresie swojego życia był zawsze w drodze. Spieszył się, jakby świadomy rychłej śmierci. Cały pochłonięty był misją głoszenia Ewangelii. Trwał w Chrystusie jak latorośl w winnym krzewie. Codziennie odprawiał Eucharystię uczestnicząc w tajemnicy Jezusowego Krzyża. Już w nowicjacie, podczas rekolekcji prosił Pana, aby go przyłączył pod sztandar Krzyża. Dla Jezusa pragnął być ubogim, dla Niego chciał znosić chętnie zniewagi i prześladowania.

    Niekiedy zarzuca się, że św. Andrzej Bobola jest jak na współczesne czasy „zbyt mało ekumeniczny”.

    Tak, pojawiają się takie opinie. Jednak nic bardziej błędnego. On jest świadkiem całej Ewangelii. Dlatego przypominał, że Pan założył jeden Kościół na Skale, na Piotrze. Ta miłość do papieża sprawiła, że relikwie naszego męczennika po wiekach dotarły do dalekiego Rzymu, tak bardzo bliskiemu sercu świętego Andrzeja. Andrzej Bobola to po prostu święty niewygodny. Trud nawrócenia polega na codziennym poznawaniu Chrystusa w Jego Słowie i Eucharystii. Jesteśmy zaproszeni, by od Niego uczyć się miłości nieprzyjaciół. Św. Andrzej straszliwie męczony, modlił się o dar wewnętrznej przemiany dla swoich dręczycieli. Oto najlepsza metoda dialogu ekumenicznego: modlitwa i nawrócenie serca.

    16 maja 1657 r. doszło do męczeństwa Andrzeja Boboli. Jaki był przebieg wydarzeń?

    Kozacy po schwytaniu św. Andrzeja zdarli z niego kapłańskie szaty i bili go nahajkami. Był potem okrutnie męczony: wybito mu zęby, wyrywano paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Następnie okręcono go sznurem, który przywiązali do koni. I tak męczennika wleczono drogą do Janowa. Zmuszano go potem, by wyparł się katolickiej wiary, a gdy tego nie uczynił, zaprowadzono go do miejskiej rzeźni. Tam Kozacy podpalali go ogniem, wycięli skórę na plecach w formie ornatu, zaś rany posypywali sieczką. Następnie odcięto mu nos i wargi, potem wykłuto jedno oko. Gdy z bólu powtarzał wciąż Imię Jezus, w karku zrobiono mu otwór i wycięto język nożem. Wreszcie powieszono go nogami do góry i cięciem szabli skrócono straszne męczarnie.

    Jakie były losy relikwii dzisiejszego Patrona?

    Zmaltretowane ciało św. Andrzeja jezuici zabrali do Pińska i pochowali w podziemiach ich kościoła i pamięć o nim zaginęła. Dopiero gdy 16 kwietnia 1702 roku św. Andrzej przyśnił się Rektorowi kolegium pińskiego i zachęcił go, by do niego zwracano się o pomoc w różnych trudnych sprawach, pamięć o dzisiejszym Patronie odżyła. Odnaleziono ciało męczennika całkowicie zachowane, pomimo że miejsce było wilgotne. A gdy zaczęły się cuda uzdrowień, jezuici zaczęli starania o beatyfikację Andrzeja Boboli. Kasata zakonu w 1773 r. bardzo opóźniła proces. Dopiero w 1853 r. beatyfikował Andrzeja Bobolę papież Pius IX. Potem, w 1808 r., relikwie przeniesiono do Połocka. Zaś w 1922 r. relikwie św. Andrzeja przekazane zostały do muzeum medycznego w Moskwie. Przekazano je następnie Stolicy Świętej w 1923 r. Zostały umieszczone w kościele Del Gesù w Rzymie. Dnia 17 kwietnia 1938 r. Pius XI dokonał kanonizacji męczennika, a jego relikwie uroczyście zostały przewiezione do kościoła jezuitów w Warszawie, gdzie pozostają do dzisiaj.

    Jak może Ojciec scharakteryzować postać św. Andrzeja Boboli?

    Św. Andrzej był świadkiem Zmartwychwstałego Pana. Jemu ufał powierzając każdy kolejny dzień życia wypełniony głoszeniem Słowa i udzielaniem sakramentów. Troszczył się o wychowanie młodzieży, pocieszał strapionych, niósł ulgę chorym. Zmartwychwstały Pan był jego mocą i źródłem nadziei. Dlatego nie zniechęcał się trudnościami podejmując coraz to bardziej odważne misje, nie bacząc na czekające go niebezpieczeństwa i przeciwności. Pozostał „duszochwatem” pomimo zacieśniającego się wokół niego kręgu nieprzyjaciół i wciąż narastającego zagrożenia dla życia. Wiele modlił się, a wtedy Pan Jezus zapewniał go o swojej łasce przypominając, że miłość silniejsza jest od zła, mocniejsza jest od śmierci. Dlatego za świętym Pawłem, pełen ufności, powtarzał: i w życiu i w śmierci należę do Pana! Święty Andrzej był rozpalony ogniem miłości, od którego zapalali się inni, aż spłonął całkowicie oddany Bogu w ofiarnej żertwie.

    Czy człowiek XXI wieku może choć trochę dorównać św. Andrzejowi Boboli w apostolskim zapale?

    Jeśli my sami, ludzie XXI wieku, nie spotykamy się ze sprzeciwem ze strony „świata”, znaczy to, że nasza wiara stygnie, a my stajemy się coraz bardziej obojętni, duchowo bierni! Dlatego potrzebni są znowu świeci, ci kanonizowani i ci żyjący w ukryciu. Ukryci święci to matki i ojcowie wychowujący swoje dzieci w duchu wiary, to osoby opiekujące się ciężko chorymi, to młodzi pięknie przeżywający swoją miłość. To wreszcie kapłani bez reszty oddani Chrystusowi i Jego Owczarni. Spotkanie ze świętym męczennikiem przemienia! Powinno nas ono wyrywać z postawy ospałości i zniechęcenia. Także dzisiaj św. Andrzej Bobola powtarza za św. Pawłem słowa: „Obudź się ty, który śpisz, a zajaśnieje ci Chrystus!”. On, pewna Droga do wiecznej radości, Prawda, która wyzwala i Życie napełniające nas radością.

    Jakie zadanie przed Polakami stawia św. Andrzej Bobola?

    Benedykt XVI podczas swojej pielgrzymki do naszej Ojczyzny w 2006 roku zachęcał nas, by Polska stawała się krajem „odpowiedzialnego chrześcijańskiego świadectwa” w zlaicyzowanej Europie, która zapomina o Bogu, odrzuca Jego przykazania i sprawia wrażenie „milczącej apostazji”. To właśnie dlatego głoszenie Ewangelii jest przynaglającym obowiązkiem wynikającym z miłości. Nie mogę mieć Jezusa tylko dla siebie. Jeśli Go naprawdę spotkałem, poznałem i pokochałem, to zapragnę dzielić się radością ze spotkania z Nim także z moimi bliskimi, w rodzinie, w miejscu pracy czy w szkole.

    Chciałbym zaproponować, by Czytelnicy portalu PCh24.pl zwrócili się w ufnej modlitwie do św. Andrzeja Boboli: Święty Andrzeju, mężny żołnierzu Pana, któryś niestrudzenie walczył pod Sztandarem Krzyża, uproś nam łaskę wiernego pod nim trwania, razem z Maryją, Matką Kościoła. Wypraszaj nam także łaskę żywej wiary w moc Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana, byśmy naśladowali Twoją gorliwość i z większym niż dotąd zapałem głosili Ewangelię. Pragniemy jak Ty, święty męczenniku, być wiarygodnymi świadkami Jezusa na początku XXI wieku. Amen.

    Bóg zapłać za rozmowę!

    Rozmawiał Kajetan Rajski

    _______________________________________________________________________________________

    Męczeństwo świętego Andrzeja Boboli

    (Piotr Mecik/FORUM )

    ***

    Ojciec Andrzej mógł łatwo uratować życie. Gdy znalazł się w rękach oprawców, po wielokroć dawano mu szansę ocalenia. Jednak on uznał proponowaną mu cenę za zbyt wysoką.

    Misja

    Andrzej Bobola herbu Leliwa przyszedł na świat w podsanockiej Strachocinie 30 listopada 1591 roku.

     W wieku niespełna 20 lat wstąpił w szeregi jezuitów, by dwa lata później złożyć śluby zakonne, a po kolejnych 9 latach przyjąć święcenia kapłańskie. Pełnił m.in. godność rektora kościoła w Nieświeżu oraz kościoła św. Kazimierza w Wilnie, przełożonego domu zakonnego w Bobrujsku. Sprawował posługę kapłańską w Płocku, Warszawie, Łomży, wreszcie w Pińsku. Przeszedł do historii jako autor tesktu Ślubów lwowskich złożonych 1 kwietnia 1656 roku przez króla Jana Kazimierza. Polski monarcha oddał wówczas Rzeczpospolitą pod opiekę Matki Bożej, którą ogłosił Królową Korony Polskiej.

    Ojciec Andrzej zrazu nie był osobą łatwą w obcowaniu. Przełożeni mocno krytykowali go za zapalczywość, za brak cierpliwości i upór. Jednakże przyszły święty wytrwale pracował nad swym charakterem. Rzesza wiernych, którą los postawił na drodze jezuity, wspominała jego pokorę i anielską dobroć. Zapewne żadnemu z nich nie przyszło na myśl, że zdolność tego kapłana do przyjaznej współpracy z ludźmi niegdyś bywała poddawana w wątpliwość.

    Bobola zdobył zasłużoną sławę Apostoła Pińszczyzny i Apostoła Polesia. Niestrudzenie przemierzał tamtejsze bezdroża, wstępował do zapomnianych chutorów, w których dawno nie widziano kapłana. Nawracał kogo mógł. Katolików utwierdzał w wierze, a jego kaznodziejskie przewagi uznawali również lutrowie, kalwini i szczególnie prawosławni. Wśród ludności rusińskiej stał się głośny jako duszochwat – łowca dusz. Wielu wielbiło go za nieugiętą wierność Kościołowi. Inni – z tego samego powodu – darzyli go szczerą nienawiścią.

    Pościg

    Ojciec Andrzej śmiało zaglądał śmierci w oczy.

    Kiedy w roku 1628 Wilno nawiedziła zaraza, gdy wokół masowo umierali ludzie, on wraz z innymi zakonnikami niósł pomoc potrzebującym, nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Epidemia zabiła ośmiu jego zakonnych braci, on przeżył. Bóg wciąż go potrzebował.

    W następnych dekadach na jego ojczyznę przyszły ciężkie terminy. W roku 1648 i późniejszych rebelia kozacka Bohdana Chmielnickiego rozdarła kraj i podpaliła województwa wschodnie. Rebelianci ze szczególną zaciekłością mordowali duchowieństwo katolickie. Krew lała się coraz większym strumieniem, do buntów kozackich doszły obce najazdy – moskiewski, szwedzki i siedmiogrodzki.

    W roku 1657 oddział Kozaków zajął Pińsk. Przebywający w mieście jezuici Andrzej Bobola i Szymon Maffon znaleźli schronienie w okolicznych wioskach. 15 maja w Horodku o. Maffon wpadł w ręce wroga.  Oprawcy przybili go gwoździami do ławy i ściskali mu głowę powrozami, zdzierali zeń skórę, polewali wrzątkiem, wreszcie zarąbali szablami.

    O. Bobola schronił się w Janowie Poleskim, potem we wsi Pieredił. Nie marnował tam czasu. Głosił kazania, udzielał spowiedzi, przygotowując wiernych do uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego. Znaleźli się judasze, którzy wskazali miejsce jego ukrycia wrogowi. Ostrzeżony przez dobrych ludzi, udał się chłopskim wozem do Mohilna. Jego śladami pomknął kozacki pościg.

    Uciekinierów dopędzono przed Mohilnem. Woźnica salwował się ucieczką. Ojciec Andrzej, wbrew namowom, pozostał na miejscu. Postanowił wydać nieprzyjacielowi otwartą bitwę.

    Credo

    Kozacy pochwycili zakonnika. Z okolicznych pól nadbiegli włościanie, pilnie obserwując dramat.

    Ponoć wpierw zwracano się do jeńca przyjaźnie. Kiedy nie okazał zainteresowania propozycją przejścia na prawosławie, oprawcy pokazali swe prawdziwe oblicze.

    Ojca Andrzeja odarto z szat kapłańskich, zawleczono do pobliskiego płotu, przywiązano doń, a następnie biczowano nahajami. Kułaki rezunów grzmociły więźnia po twarzy, wybijając część uzębienia. Wyrwano mu część paznokci,  zdarto nożem skórę z ramienia. Z pobliskiego dębu ucięto gałęzie, które skręcano na skroniach jezuity, tworząc prawdziwą męczeńską koronę.

    Któryś z Kozaków przypomniał, że mają rozkaz odstawienia „Lacha” żywego przed oblicze starszyzny. Obwiązano go więc sznurami przytroczonymi do końskich kulbak i pognano w stronę Janowa. 66-letni zakonnik biegł dobre cztery kilometry, przynaglany ukłuciami spis i szabel. Gdy stanął przed oczami starszyzny kozackiej, był cały pokryty krwią. To nie wzbudziło jednak litości. Ataman zwrócił się doń szyderczo:

    – Toś ty jest księdzem łacińskim?

    Zakonnik wiedział, co go czeka, jednak nie zawahał się ani chwili:

    – Jestem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć.

    Wokół kłębił się tłum. Oprócz Kozaków i ich zwolenników na głównym placu Janowa stłoczyli się również sterroryzowani mieszkańcy – katolicy, prawosławni, żydzi. Ojciec Andrzej zapewne postanowił wlać otuchę w serca uciśnionym, gdy zwrócił się do zbrojnej gromady tymczasowych panów miasteczka:

    – Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze wasze.

    Rozwścieczony wódz rebeliantów porwał za szablę i ciął na oślep. Andrzej odruchowo zasłonił się prawą ręką, ostrze pokiereszowało mu palce. Kozak uderzył ponownie, tym razem mierząc w lewą stopę kapłana. Żelazo zazgrzytało o kość, męczennik runął na ziemię. Gdy leżał, ujrzał nad sobą ostrza i wykrzywione nienawiścią twarze ich właścicieli. Wiedział, że śmierć jest blisko, złożył więc głośno wyznanie wiary. Świadkowie zapamiętali je następująco:

    – Wierzę i wyznaję, że jest jeden Bóg prawdziwy, tak jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów. Za nią tak, jak apostołowie i wielu męczenników, także ja chętnie cierpię i umieram.

    Wedle świadków wypowiadał te słowa „łagodnie”„z dobrocią serca”. Odpowiedź ze strony oprawców przyszła szybko. Jeden dźgnął go szablą w twarz, ostrzem wydłubując prawe oko. Tłuszcza ryknęła z aprobatą.

    Światło

    Porwali go za pokaleczone nogi i powlekli do miejskiej rzeźni – niewielkiej drewnianej szopy, stojącej w centrum Janowa. Tam cisnęli go na stół służący do ćwiartowania zwierząt.

    W ciągu dwóch najbliższych godzin rezuni wykazywali się inwencją. Liczna publika oglądała widowisko przez okna i szpary w ścianach rzeźni.

    Znów poszły w ruch nahaje. Głowę kapłana ściskano młodymi gałęziami dębowymi. Przypalano go żywym ogniem. Wbijano drzazgi pod paznokcie, zdzierano skórę z piersi i z rąk.  Oskalpowano mu głowę, wycinając na czaszce krwawą „tonsurę”. Skórę zdarto mu też z pleców, tworząc ociekający posoką „ornat”. Noże katów odcinały palce, nos, uszy i wargi. Rany przypalano i wcierano w nie sieczkę. Co jakiś czas ponawiano propozycję przerwania mąk, w zamian za akt apostazji.

    Zaś on modlił się nieustannie, wołał do Boga, wzywał imion Jezusa, Maryi i świętych. Błagał o łaskę nawrócenia dla swych katów. W końcu zniecierpliwiony dręczyciel wydrążył dziurę w karku Andrzeja, wyciął u podstawy język.

    Potem jezuitę powieszono głową w dół. Towarzyszył temu radosny okrzyk gawiedzi:

    – Patrzcie, jak Lach tańczy!

    Wiszącemu ktoś wbił grube szydło w lewy bok.

    Była już trzecia po południu, gdy kozacki dowódca uznał, że pora zakończyć kaźń. Więźnia odcięto, a on runął w kałużę krwi. Jeden z rezunów dobył szabli, przystąpił do zmasakrowanego, drgającego w konwulsjach  ciała. A jednak życie wciąż tliło się w kapłanie, bo na widok nadchodzącej śmierci wzniósł ręce. Nie, nie zasłaniał się przed oprawcą. W ostatniej chwili ziemskiego żywota ojciec Andrzej wyciągnął okaleczone dłonie ku niebu.

    Ostrze opadło na szyję. Trysnęła krew, jednakże kozacka szabla nie zdołała odrąbać głowy. Zabójca uderzył ponownie, z podobnym rezultatem. Mordercy dali za wygraną, odeszli pozostawiając za sobą znieruchomiałe zwłoki.

    Świadkowie zeznali, że po zgonie Andrzeja Boboli ukazało się na niebie jakoweś dziwne światło. Był 16 maja 1657 roku, wigilia Wniebowstąpienia Pańskiego.

    Znaki

    Ojciec Andrzej Bobola był osiemdziesiątym czwartym polskim jezuitą, który dostąpił zaszczytu męczeńskiej śmierci. Tylko w latach 1648-1667 z rąk samych tylko rebeliantów kozackich zginęła setka kapłanów katolickich, w tej liczbie 40 jezuitów.

    Mogło się wydawać, że pamięć o męczeństwie ojca Andrzeja rychło zaniknie. Wszak takie i podobne okrucieństwa były niemal codziennością w Rzeczypospolitej przez ogromną część XVII stulecia.  Istotnie, po jakimś czasie w ludzkich sercach zatarło się nawet wspomnienie o dokładnym miejscu pochówku zakonnika. O męczenniku przypomniano sobie w okolicznościach, które trudno uznać za typowe. Ściślej, przypomniał on o sobie sam.

    16 kwietnia 1702 roku rektor kolegium pińskiego o. Marcin Godebski kończył wieczorne modlitwy. Miasto spowijał już mrok. Nagle przed obliczem rektora pojawiła się na chwilę nieznana postać. Przybysz przedstawił się jako Andrzej Bobola. Zażądał odnalezienia swej trumny, podając wskazówki co do jej lokalizacji.

    Całkowicie zrozumiały wstrząs u ojca rektora jeszcze się pogłębił, gdy dwa dni później zgłosił się doń zakrystianin  Prokop Łukaszewicz, by zeznać pod przysięgą o podobnym widzeniu. Wszczęto poszukiwania wedle pouczeń zostawionych przez niecodziennego gościa. W krypcie kościoła, pod ołtarzem, wśród wielu innych trumien odkryto tę właściwą, opatrzoną łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity.” Po otwarciu wieka obecni stwierdzili ze zdumieniem, że mimo upływu czasu i panującej w piwnicy wilgoci zwłoki męczennika nie wykazywały oznak rozkładu. Krew pokrywająca rany wyglądała na ledwie co zakrzepłą.

    Wieść o znalezisku zaczęła obiegać bliższą i dalszą okolicę. Rychło pojawiły się doniesienia o cudach, w tym o uzdrowieniach niewytłumaczalnych z medycznego punktu widzenia. Straszliwa epidemia z lat 1709-1710 zabrała z tego świata tysiące dusz, jednak osobliwym trafem ominęła Pińszczyznę.

    Rychło podjęto starania o kanonizację ojca Andrzeja. Nie sprzyjała temu sytuacja polityczna – kasata zakonu jezuitów, rozbiory, wojny. A wieści o nadnaturalnych zdarzeniach z udziałem męczennika mnożyły się. W roku 1819 w Wilnie widzenie miał uznany fizyk, a przy tym gorący patriota, dominikanin o. Alojzy Korzeniewski. Św. Andrzej miał ukazać mu ogromną równinę pokrytą walczącymi żołnierzami różnych narodowości i zapowiedzieć, że Polska zmartwychwstanie po wielkiej powszechnej wojnie. Informację o wizji przedrukowała zagraniczna prasa, zapewne wywołując drwiące uśmieszki niedowiarków. Kiedy sto lat po tym objawieniu traktat wersalski uprawomocnił istnienie niepodległej Rzeczypospolitej, wówczas nie śmiał się już nikt.

    Z Pińska do Rzymu

    30 października 1853 roku papież Pius IX dokonał beatyfikacji Andrzeja Boboli.

    O owocach pracy duszochwata zaświadczało i to, że cieszył się kultem także wśród ludności prawosławnej. Dowódcy wojsk rosyjskich stacjonujących wokół Pińska chronili glejtami katolickie kolegium. Oczywiście owa sytuacja nie wywoływała entuzjazmu zwierzchników Cerkwi Prawosławnej.

    Kiedy kościół w Pińsku przekazano prawosławnym bazylianom, trumna ze zwłokami męczennika powędrowała do Połocka (1808). W roku 1866 władze rosyjskie przysłały tam komisję, która miała zbadać zasięg kultu błogosławionego. Ledwie urzędnicy przekroczyli próg połockiego kościoła, gdy spod sklepienia oderwała się cegła, by grzmotnąć w głowę jednego z inspektorów. Pokiereszowany kontroler pospiesznie opuścił świątynię, a pozostali zaraz poszli w jego ślady. Komisja szybko wyniosła się z Połocka. Carska władza wolała nie zadzierać z duszochwatem.

    Nie czuli tego respektu bolszewicy, którzy po roku 1917 podjęli w całej Rosji walkę z „religijnym zabobonem”. W 1922 roku czerwoni barbarzyńcy usiłowali demonstracyjnie zniszczyć ciało ojca Andrzeja. Choć od jego śmierci upłynęło już 265 lat, zwłoki wciąż znajdowały się w dobrym stanie. Wydarto je z trumny i ciśnięto nimi o posadzkę kościoła. Ku powszechnemu zdumieniu, nie rozsypały się. Przetransportowano je do Moskwy jako „osobliwość”, skąd po wielu staraniach watykańskiej dyplomacji udało się je wydostać i przewieźć do Rzymu. Tymczasem w ojczyźnie Boboli jego kult stale potężniał.

    Patron

    Latem 1920 roku na Warszawę szły armie bolszewickie. Bój toczył się również na płaszczyźnie duchowej.

    28 lipca biskupi polscy zwrócili się do papieża Benedykta XV z prośbą o kanonizację ojca Andrzeja. Kardynał Aleksander Kakowski zalecił odprawienie nowenny na terenie archidiecezji warszawskiej. 8 sierpnia, gdy na horyzoncie grzmiały działa, ulicami stolicy ruszyła olbrzymia, stutysięczna procesja wiernych. Niesiono relikwie błogosławionych Andrzeja Boboli i Władysława z Gielniowa, wznosząc modły o odparcie bolszewickich hord. Tydzień później, w dniu święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny natarcie wroga został powstrzymane, Polacy odzyskali utracony wcześniej Radzymin. Nazajutrz Wojsko Polskie przeszło do kontrofensywy.

    Wiele lat później, 17 kwietnia 1938 roku, w Święto Zmartwychwstania Pańskiego, Andrzej Bobola został uroczyście zaliczony w poczet świętych Kościoła. Kanonizacji dokonał papież Pius XI, który latem 1920 roku, jako nuncjusz apostolski, modlił się w oblężonej Warszawie o sukces polskiego oręża.

    16 maja 2002 roku św. Andrzej został ogłoszony patronem Polski. Dziś, gdy obowiązek nawracania na wiarę Chrystusową bywa zastępowany gładkim i niezobowiązującym „dialogowaniem” z innowiercami, opieka duszochwata i pamięć o jego niezłomnym świadectwie są nam potrzebne bardziej niż kiedykolwiek.

    Andrzej Solak

    _______________________________________________________________________________

    Andrzej Bobola: szkoła cierpienia

    (Relikwie św. Andrzeja Boboli. fot.Filip Blazejowski/Gazeta Polska/FORUM)

    ***

    Bóg uczy Polaków cierpienia. Od wielu pokoleń szkoli nas w tej trudnej sztuce. Nie powinniśmy się przeciw temu buntować, ani naszym zwątpieniem obrażać Bożej Mądrości. Albowiem posiadłszy umiejętność cierpienia doskonałego – będziemy niezwyciężeni.

    Świętemu Andrzejowi Boboli wyrwano język przez otwór wycięty w karku. Jego oprawców irytowało wzywanie przezeń Jezusa i Maryi, gdy mu wybijali zęby i wyrywali paznokcie, gdy mu na kształt tonsury i ornatu zdzierali skórę z głowy i pleców, gdy mu wybijali oko, odcinali nos i uszy, gdy go przypalali żywym ogniem. A przecież z ich szyj zwisały krzyże – drewniane, srebrne, nawet złote, zdejmowane ze szlacheckich karków razem z głowami – kołysały się nad umęczoną twarzą, gdy pochylali się nad nim, by szydzić z jego poniżenia. I zdarzało się, że rzeźbiony Zbawiciel musnął rozedrgane ciało, a on czuł wówczas nie chłodny dotyk metalu, lecz ciepło przyjaznej dłoni niosące pokrzepienie:

    – Wytrzymaj, już niedługo. Wiem, co mówię. Znam to.

    Wtedy bezgłośnie powtarzał za Mistrzem, którego wszak nade wszystko i we wszystkim pragnął naśladować:

    – Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią.

    Zaiste, nie wiedzieli Kozacy, co czynią, kiedy dziewięć lat wcześniej wnieśli w granice Rzeczypospolitej ogień i miecz. Jaki dur ich opętał, że wespół z poganami zaczęli szerzyć w spokojnych krainach krzywdę i gwałt, zniszczenie i śmierć? Skąd wzięli się 16 maja 1657 roku w Janowie Poleskim – tysiąc bez mała kilometrów od Zaporoża? „Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”.

    A przecież zaledwie trzy i pół dekady wcześniej, pod Chocimiem, gdy „husaria pod Lubomirskim szła do ataku na janczarów, to mołojcy w swoim okopie rzucali czapki w górę i krzyczeli do Sahajdacznego aż ziemia drżała: „Puskaj bat’ku z Lachami umiraty!” Cóż to jest trzydzieści sześć lat? W gronie katów Andrzeja Boboli mogli znaleźć się uczestnicy tamtych wydarzeń…

    Lepiej wierzyć, że ich tam nie było. Że polegli w szlachetniejszych bojach: czy to własnymi piersiami zastawiając islamowi drogę do cywilizowanego świata, czy na poły bandycko świecąc pożogą pod murami Carogrodu, czy choćby nawet na beresteckim polu. A Janów Poleski najechała dzika banda, jakich wiele generuje długotrwała wojna. Samozwańczy obrońcy prawosławia przynieśli prawosławiu tylko wstyd i hańbę.

    „Cóż to za rany masz na twoim ciele? (…) Tak mnie pobito w domu moich najmilszych” (Za 13, 6). Choć przyszedł na świat w odległej Strachocinie, nieopodal Sanoka, pokochał ziemię pińską, jak swoją, tym bardziej więc rozpalało go pragnienie, by zamieszkujący ją lud przywieść do jedności ze świętym, apostolskim Kościołem katolickim. Za każdą cenę – gdy przyszło płacić, nie targował się…

    Aż trzech z pięciorga patronów Polski było męczennikami. To daje do myślenia. Święty patron bowiem – jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego – „jest wzorem miłości i zapewnia wstawiennictwo u Boga” (KKK 2156). Za jego przykładem mamy podążać śladami Chrystusa, a jego charyzmat ma nam pomagać w uświęceniu. Czyżby więc nasza ojczyzna miała z Bożego nadania kroczyć drogą męczeństwa? Miałżeby to być plan Opatrzności dla narodu polskiego? A przecież nie tego zgoła sobie życzymy. Stanowczo wolelibyśmy, aby nas „otaczał blaskiem potęgi i chwały”. A Rzeczpospolitą „ochraniał tarczą swej opieki od nieszczęść, które pognębić ją miały”. Czy nie dość się nacierpieliśmy? Od dwóch i pół stulecia nic innego nie robimy…

    A jednak Pan tak właśnie traktuje swoich przyjaciół – co osobiście wyjaśnił świętej Teresie z Avili, przez całe życie dręczonej rozlicznymi dolegliwościami. Krewka Hiszpanka nie powstrzymała się wówczas od ciętej riposty:

    – Teraz rozumiem, dlaczego masz ich tak niewielu!

    Zaiste nieliczne jest grono przyjaciół Pańskich – zawsze zresztą takie było. Bo przyjaźń Jezusowa, choć darmo dana, nie jest bezwarunkowa. „Jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję” (J 15, 14).

    „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9, 23-24).

    A jeżeli jesteśmy ostatnimi z przyjaciół Pana? Czy poskąpimy mu przyjaźni?

    Jerzy Wolak

    _______________________________________________________________________________

    Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić

    Sposób w jaki Andrzej Bobola upomniał się o swoją cześć, powinien stanowić mocne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zechcą dokonywać politycznie poprawnych i wpisujących się w określoną „mądrość etapu” manipulacji postacią oraz życiorysem świętego.

    Usłyszałem pukanie, a później poczułem mocne uderzenie w prawe ramie. Zobaczyłem nad sobą zwalistą postać w czarnej sutannie. Była druga w nocy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to napad na plebanii – tak wspomina swoje pierwsze „spotkanie” z Andrzejem Bobolą ks. Stanisław Niźnik. Trudno się dziwić, że znany z porywczego charakteru święty w ten nietuzinkowy sposób postanowił przypomnieć o sobie pracującemu w Strachocinie księdzu proboszczowi. Czego można było się spodziewać po jezuicie, którego jeden z przełożonych uznał, ze względu na gwałtowność charakteru, za „za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego”?

    Pojawienie się w Strachocinie to nie był pierwszy przypadek, gdy święty Andrzej „interweniował” w swojej sprawie. Dopominał się bowiem o należną mu cześć wielokrotnie i w sposób bardzo intensywny.

    Odnajdźcie moje ciało!

    Już 40 lat po swojej męczeńskiej śmierci, kiedy niemal zupełnie o nim zapomniano, święty ukazał się rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku. Kiedy 16 kwietnia 1702 roku ksiądz ks. Marcin Godebski modlił się o pomyślność dla przeżywającej trudności szkoły ukazał mu się nieznany jezuita, przedstawił jako Andrzej Bobola, i zapewnił, iż będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało zostanie odnalezione  i otoczone odpowiednią czcią. Aby ułatwić spełnienie tego żądania zakonnik dwukrotnie wskazał miejsce swojego spoczynku. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumny z łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Jak wielkie musiało być zaskoczenie kiedy po otwarciu trumny ujrzano zwłoki, zachowujące świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. A należy pamiętać, że męki jakim poddano Andrzeja Bobolę należały do szczególnie okrutnych. Dla schizmatyckich kozaków jezuita był bowiem wrogiem najgorszego sortu – jako znany „duszochwat” przywracający ruską ludność na łono Kościoła Świętego.

    Bicie nahajami, kopanie i wielokilometrowy bieg z rękami przywiązanymi do pary koni stanowiły jedynie preludium do okrutnej kaźni, która miała czekać jezuitę. Jej najokrutniejsza część rozegrała się w miejskiej rzeźni w Janowie Poleskim. Rządni krwi oprawcy wcisnęli męczonemu duchownemu na głowę uplecioną z gałązek dębowych koronę. Policzkowanie szybko przerodziło się w zadawanie brutalnych, wybijających zęby uderzeń pięścią. Udręczone ciało wylądowało na stole, na którym przypalano je żywym ogniem. Na miejscu tonsury kozacy wycięli mu ciało do kości, zaś z pleców zdjęli skórę wykrajając na nich krwawy „ornat”. Rany posypali sieczką, a następnie odcięli męczonemu nos, uszy i wargi, a pod paznokcie wbili drzazgi. Nie mogąc już dłużej znieść niezłomnej postawy męczonego kapłana, który mimo straszliwego bólu nieustannie trwał przy świętej wierze, powtarzając „jestem księdzem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje” okrutni oprawcy wyrwali Andrzejowi Boboli język wycinając w karku otwór. Ciało szarpane drgawkami powieszono głową w dół. Po dwóch godzinach dalszych tortur odcięto je, a dowódca oddziału około godziny trzeciej po południu, uderzeniem szabli zakończył te nieludzkie męczarnie dobijając zakonnika.

    Odnalezione dzięki nadprzyrodzonej interwencji udręczone ciało, owinięto w nowe prześcieradło, okryto sutanną, czarnym ornatem i prze­łożono do nowej trumny, którą umieszczono na rusztowaniu w środku krypty. Wieść o cudzie szybko rozeszła się po Polesiu. Ludność chcąca oddać hołd Andrzejowi Boboli przypominała sobie opowieści snute przez ojców o  heroizmie jezuickiego kapłana. Niezłomny kapłan potrafił także odwdzięczyć się współbraciom za spełnienie jego prośby. Szwedzi grabiący Rzeczpospolitą nie zniszczyli Pińska, a epidemia, która pochłonęła w tym czasie wiele tysięcy istnień ludzkich ominęła tę ziemię.

    Zostanę w Królestwie Polskim za głównego patrona

    Interwencja Andrzeja Boboli zakończona odnalezieniem jego ciała nie była ostatnia. Po stu latach trwania lokalnego kultu zamordowanego przez kozaków kapłana, jezuita ponownie przypomniał się Polakom.

    W 1819 objawił się dominikaninowi Alojzemu Korzeniewskiemu. Zakonnik po dłuższych modlitwach zanoszonych w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości ujrzał postać, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Ojciec Korzeniewski otrzymał polecenie spojrzenia przez okno, wówczas jego oczom ukazała się – zamiast znajomego widoku wirydarza wileńskiego klasztoru – rozległa równina. Widok ten miał przedstawiać, jak powiedział Andrzej Bobola, ziemię pińską, gdzie dostąpił „chwały cierpień męczeństwa za wiarę Chrystusową”. Wkrótce widok uległ gwałtownej zmianie – równinę pokryło walczące zaciekle wojsko. „Gdy skończy się wojna, którą widzisz, wtedy, królestwo Polski zostanie przywrócone przez miłosierdzie Boże, a ja zostanę w nim uznany jako główny patron” – usłyszał o. Korzeniewski.

    Zadanie uczynienia z Andrzeja Boboli patrona do najłatwiejszych nie należało, nie był on bowiem wówczas nawet beatyfikowany. Do zakończenia przedłużającego się m. in. z powodu kasaty Jezuitów i rozbiorów Polski procesu doszło dopiero 24 czerwca 1853 r.

    Sprawa patronatu nad Polską powracała wielokrotnie podczas dramatycznych wydarzeń, których nie brakowało w historii naszej Ojczyzny. Pojawiła się m.in. po sierpniowym Cudzie nas Wisłą w 1920 roku. Ponownie zaistniała po kanonizacji, która miała miejsce w Rzymie 17 kwietnia 1938 roku. 

    O potrzebie uznania świętego za Patrona Polski przypomniano również po ogłoszeniu w 1957 r. przez papieża Piusa XII w „trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli” encykliki Invicti athletae Christi (Niezwyciężony Atleta Chrystusa). W papieskim dokumencie zawarto m. in. odezwę do narodu polskiego z wezwaniem do nieugiętego trwania przy religii i Kościele:

    Niechże więc idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, […] jako świadek czasów, światło prawdy […] i nauczycielka życia”, że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków z najwyższą wiernością i gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

    Starania biskupów polskich przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Ognik nadziei na szczęśliwe doprowadzenie sprawy do końca tlił się przez niemal cały okres komunistycznego zniewolenia jakiemu po 1945 roku uległa Polska. Trzeba było jednak czekać, aż do 2002 roku kiedy to święty Andrzej został drugorzędnym Patronem Polski (oznacza to m. in. iż w kościelnej liturgii nie przysługuje mu „uroczystość”, a „święto”).

    Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie

    Choć do kanonizacji pochodzącego z niedużej wsi koło Sanoka Andrzeja Boboli doszło w 1938 roku, to do lat osiemdziesiątych XX wieku w jego rodzinnej Strachocinie mało, lub z goła nikt nie upominał się o należyte upamiętnienie świętego. I znów święty Andrzej musiał wziąć sprawy w swoje ręce.

    Przez lata kolejni lokatorzy starchocińskiej plebanii byli świadkami niepokojących zdarzeń. Wspominali o nich m. in. Wiesław Kielar, siostrzeniec ks. Władysława Barcikowskiego, proboszcza w Strachocinie w latach 1912-1942, oraz ks. Ryszard Mucha, proboszcz w latach 1970-1984. Ten ostatni szczególnie dotkliwie przeżył potkania z „nieznanym przybyszem zza światów”.

    Jak relacjonował – obejmujący w niecodziennych okolicznościach probostwo – ks. Stanisław Niźnik „przyjmuje się, że to z powodu wydarzeń na plebanii, ks. Ryszard podupadł na zdrowiu. Pojawiająca się i znikająca postać nigdy nie czyniła krzywdy ks. Ryszardowi. Jedynie przypominała, że czegoś oczekuje. Problem  sprowadzał się do odkrycia prawdy, o nieznanej postaci, której strój sugerował, że jest kapłanem. Długa czarna sukmana, ciemna broda i smukła sylwetka – oto charakterystyczne cechy pojawiającej się osoby. To wszystko wiemy z przekazów ks. Ryszarda. Ludzie nie bardzo wierzyli w to, co przeżywał proboszcz, a odwiedzający go koledzy, nie zawsze z uwagą słuchali jego opowiadań. Stan zdrowia kapłana ulegał pogorszeniu, aż przyszła poważna choroba i ks. Ryszard znalazł się w szpitalu”.

    Także i księdzu Józefowi święty Andrzej nie zamierzał dać spokoju. Opisane na początku gwałtowne interwencje powtarzały się przez następne cztery lata. W nocy 16 na 17 maja 1987, zjawiająca się postać na jego pytanie duchownego: „kim jesteś? i czego chcesz?” – odpowiedziała: „Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Kiedy ksiądz Niżnik podjął się realizacji tego wezwania nękające go wizje ustąpiły. Relikwie świętego Andrzeja Boboli trafiły do Strachociny 16 maja 1988 roku.

    Opisana historia ukazuje trudną do zaakceptowania dla wielu prawdę, że Niebiosa ingerują w naszą rzeczywistość. „Upartość” świętego Andrzeja Boboli w dążeniu do objęcia jego osoby należytą czcią powinna być wyraźnym ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby – jak niestety stało się z wieloma wielkimi postaciami Kościoła, ze św. Franciszkiem na czele – zafałszować jego prawdziwą tożsamość. Można domniemywać, że jest to ostrzeżenie skuteczne. Andrzej Bobola wciąż pozostaje bowiem świętym bardzo niewygodnym. Trudno się dziwić – jego radykalizm i zapał w niesieniu wszystkim bez wyjątku Świętej Wiary Katolickiej kłócą się z tak silnie promowaną dziś dialogicznością i sztuką zawierania kompromisów.

    A przecież Andrzej Bobola został bestialsko zamordowany właśnie dlatego, że na żadną ugodę iść nie chciał, a dialog uznawał za słuszny jedynie wtedy, gdy mógł w jego ramach bez skrępowania głosić prawdy Wiary. Dlaczego więc wciąż nie doczekał się spełnienia prośby i nie dołączył do grona głównych patronów naszej ojczyzny, ale nadal mówimy o nim jako o „drugorzędnym patronie”? Czy znów będzie się musiał o to upomnieć osobiście?

    Łukasz Karpiel

    ________________________________________________________________________________

    Odnaleziono relikwie św. Andrzeja Boboli, które zaginęły przed II wojną światową

    (Piotr Mecik/FORUM)

    ***

    W piwnicy jednego z domów w Ostrowie Wielkopolskim odnaleziono relikwie św. Andrzeja Boboli. To niezwykła historia, ponieważ relikwiarz zawierający fragment kości Patrona Polski odnalazł się po 80 latach.

    O sprawie informuje „Kurier Ostrowski”, który dotarł do znalazcy cennych relikwii. Jak się okazało, w jednej z piwnic domu zlokalizowanego przy ul. Wrocławskiej w Ostrowie Wielkopolskim, odnaleziono autentyczne relikwie św. Andrzeja Boboli, które zostały przekazane miejscowej parafii w 1938 roku. Miały one następnie zostać przeniesione do kościoła budowanego na terenie wojskowych koszar. Niestety ze względu na wybuch II wojny światowej, kościół nigdy nie powstał, a los relikwii pozostawał nieznany przez ponad 80 lat.

    Relikwie zidentyfikował Jerzy Sówka, lokalny kolekcjoner i regionalista, który jak podkreśla, w przeszłości miewał do czynienia ze starymi relikwiarzami. Dlatego teraz nie miał problemu z rozpoznaniem zawartości metalowego przedmiotu, który w momencie odnalezienia miał przypominać „zbitkę metalu”. „To była zbitka metalu, z której wystawało okienko z kością. Wiedziałem, że to relikwie, bo już niejednokrotnie miałem okazję relikwie oglądać” – powiedział.

    „Ktoś poodłamywał części relikwiarza myśląc, że jest to metal szlachetny. Chciał na tym zarobić, ale nie zarobił, bo to nie było wcale srebro. Na szczęście nie uszkodził centralnej części z kością. Z tyłu została natomiast mosiężna pasyjka. Może ktoś zorientował się po czasie i obawiając się konsekwencji ukrył całość na piwnicznej półce, głęboko za słoikami. Właśnie podczas porządkowania starej piwnicy w budynku przy ulicy Wrocławskiej relikwiarz został znaleziony przez osobę, która dostarczyła go w moje ręce. Rozmawiałem już z długoletnim przełożonym kaliskiej wspólnoty jezuitów ojcem Aleksandrem Jacyniakiem. Stwierdził, że na 99 procent są to właśnie zaginione relikwie św. Andrzeja Boboli” – tłumaczy w rozmowie z „Kurierem Ostrowskim” Jerzy Sówka.

    Cenne relikwie Patrona Polski zostały zabezpieczone i tymczasowo przekazane do kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej w Ostrowie Wielkopolskim. Teraz poczekają na przeniesienie do nowego relikwiarza, który zastąpi dotychczasowy, zniszczony przez zawirowania historyczne.  

    źródło: kurierostowski.pl, tvp.info/WMa

    _____________________________________________________________________________________

    Invictus Athletae Christi

    (Męczeństwo św. Andrzeja Boboli)

    ***

    W dniu, w którym Kościół wspomina św. Andrzeja Bobolę, przypominamy encyklikę wydaną przez Ojca Świętego Piusa XII w 300-letnią rocznicę męczeńskiej śmierci polskiego jezuity.

    Czcigodnym Braciom, Patriarchom, Prymasom, Arcybiskupom, Biskupom i innym Zwierzchnikom Diecezji żyjącym ze Stolicą Apostolska w pokoju i jedności. Pius Papież XII przesyła pozdrowienie i błogosławieństwo Apostolskie.

    Jest naszym gorącym pragnieniem, żeby wszyscy po całym świecie uczestnicy chlubnego miana katolików, a zwłaszcza ci synowie ukochanej przez nas polskiej ziemi, dla których Niezwyciężony Bohater Chrystusowy Andrzej Bobola jest chlubą i wspaniałym wzorem chrześcijańskiego męstwa w trzechsetletnią rocznicę jego zgonu, pobożnym sercem i umysłem rozważyli jego męczeństwo i jego świętość.

    Nie chcemy więc pominąć tej pamiętnej chwili, która złotymi zgłoskami zapisana jest w rocznikach Kościoła, żeby nie powiedzieć czegoś o jego życiu i cnocie i żeby, tak Wam, Czcigodni Bracia, jak wiernym waszej pasterskiej pieczy zwierzonym przez to okólne pismo nie wskazać w nim przykładu, który by każdy wedle swojego stanu i zawodu mógł obrać za przedmiot naśladowania.

    Wśród innych chlubnych przymiotów przede wszystkim błyszczy w Andrzeju Boboli cnota wiary, której moc, zasilana łaską Bożą, z biegiem lat tak w jego duszy zakorzeniła się i rozrosła, że nadała życiu jego osobliwą cechę i dodała mu odwagi do mężnego podjęcia męczeństwa.

    W życiu jego całkiem osobliwie święci ta prawda, którą Apostoł narodów ujął w słowa: „Sprawiedliwy z wiary żyje” (Żyd. 10, 38). Cokolwiek bowiem, czy to do wierzenia czy do pełnienia uczynkiem podaje Katolicki Kościół, on całą siłą brał sobie do serca i jak najochotniej starał się wykonać. Dlatego to od samego początku usiłował poskromić i do ładu doprowadzić te nieporządne skłonności, które po smutnym upadku pierwszego rodzica zwykły mącić naszą naturę i do złego ją pociągać a obok tego pracował nad tym z niesłabnącym nigdy zapałem, żeby duszę swoją przyozdobić we wszystkie chrześcijańskie cnoty.


    I

    Urodził się w roku 1591 w Sandomierskiej ziemi z rodziców wybitnych szlachetnością rodu, ale, znamienitszych jeszcze cnotą i stałością katolickiej wiary. Obdarzony bystrym i skłonnym do dobrego umysłem odebrawszy już w domu od najwcześniejszego dzieciństwa zacne i chrześcijańskie wychowanie, oddany został do szkół Towarzystwa Jezusowego, gdzie wnet zabłysnął niewinnością i serdeczną pobożnością.

    Że dla blasków i próżności światowych miał w sercu tylko pogardę, zapragnął gorąco „lepszych darów” (1 Kor. 12, 31) i niezadługo, jako dziewiętnastoletni młodzieniec, wstąpił jak najochotniej w Wilnie do nowicjatu Towarzystwa, by móc bezpieczniej postępować drogą doskonałości ewangelicznej.

    Mając w pamięci to tak ważne upomnienie Chrystusowe: „Kto chce iść za mną, niech zaprze samego siebie i biorąc krzyż swój na każdy dzień, niech naśladuje mnie” (Łuk. 9, 23) zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę. Przez tę walkę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory, przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości chrześcijańskiej. Nosił bowiem w sercu to przemądre zdanie św. Bernarda, że „budowa duchowna nie może dźwignąć się inaczej, jak na mocnym fundamencie pokory” (Kaz. 36 o Pieśni np. nr 5; ML 183, 969-D). Ponadto płonął najgorętsza miłością Boga i bliźnich, toteż nie było dla niego większej rozkoszy, jak spędzać, o ile tylko mógł, długie godziny przed Najśw. Sakramentem i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwym przychodzić z pomocą. Boga a nie siebie miłował nade wszystko i w myśl ustaw Założyciela swego zakonu, starał się wszystko wyłącznie kierować do Jego chwały. Pojął on więc gorąco i w życie wprowadził zalecenie wspomnianego wyżej świętego Doktora: „Tego tylko pragnijmy, który sam jeden pragnienia zaspokaja” (Na pośw. kość. kaz. IV nr 4; ML 183, 528-D).

    Nic więc dziwnego, że ten szermierz Chrystusowy, tylu darami niebieskimi ubogacony tak wielkie położył zasługi na polu apostolskiej pracy i tak obfite a zbawienne zbierał z niej owoce. A ponieważ wysiłki jego zmierzały przede wszystkim do utrzymania, wzmocnienia i zabezpieczenia katolickiej wiary, już jako wychowawca młodzieży w Wilnie i potem w innych miastach oddawał się cały nauczaniu podstaw wiary, przy czym rozbudzał w młodych sercach kult Eucharystii i gorące nabożeństwo do Najśw. Panny.

    Kiedy zaś po kilku latach, w dzień uroczystej kanonizacji świętego Ignacego i Franciszka Ksawerego, otrzymał godność kapłańską, to sobie przede wszystkim wziął do serca, żeby nie szczędząc żadnych trudów, przez kazania i misyjne wyprawy wszędzie szerzyć katolicką wiarę, i to wiarę żywą, w dobre uczynki bogatą.

    A że we wschodnich zwłaszcza częściach kraju, zagrażało wierze wielkie niebezpieczeństwo od odszczepieńców, którzy usiłowali na wszelki sposób oderwać wiernych od jedności Kościoła i swoimi błędami ich zarazić, na rozkaz swoich przełożonych, udał się Andrzej w te właśnie strony i tam po miastach, miasteczkach i wioskach, już to przez kazania, już to przez prywatne rozmowy, a zwłaszcza przez urok swej świętości i przez płomienny zapał apostolski zachwianą u wielu katolików wiarę od błędnych naleciałości oczyścił, na mocnych podstawach oparł i na powrót doprowadził do jedynej Chrystusowej owczarni. A nie poprzestając na samym podźwignięciu i umocnieniu słabnącej lub upadłej wiary, wszędzie gdzie tylko mógł rozbudzał żal za grzechy, łagodził niezgody i rozterki, wprowadzał na powrót dobre obyczaje tak, że miejsca, przez które, wzorem Boskiego Mistrza „czyniąc dobrze” przechodził, zaczynały jakby pod tchnieniem wiosny niebiańskiej wydawać śliczne kwiaty i owoce cnoty. Dlatego też, jak to przechowało się w pamięć, zarówno wierni, jak i schizmatycy nadali mu charakterystyczną nazwę „duszochwata”, czyli łowcy dusz nieśmiertelnych.

    Jak więc ten niestrudzony apostoł Chrystusowy sam żył wiarą i jak najgorliwiej szerzeniu wiary się oddawał, tak nie zawahał się dla obrony tej wiary ojczystej życie swoje oddać.

    Wśród niezliczonych prześladowań, z jakimi spotykała się zawsze katolicka wiara, na szczególne wspomnienie zasługuje ten gwałtowny a nieludzki ucisk prawdziwego Kościoła, jaki zapanował koło połowy XVII wieku we wschodnich stronach kraju nawiedzonych najazdem kozackim. Cała wściekłość najeźdźców zwróciła, się głównie na katolików i ich pasterzy oraz na misyjnych pracowników, tak dalece, że w całym kraju można było widzieć rozwalone kościoły, popalone klasztory, ciała pomordowanych kapłanów i wiernych, ogólną ruiną i rozbicie wszystkiego co święte.

    Andrzej Bobola, który mógł przyznać się śmiało do tego wyznania św. Bernarda: „Nic mi nie jest obce z tego, co jest Boże” (List 20 do Kard. Haimer; ML 182, 123 – B), nie lękając się ani śmierci ani katuszy, zapalony miłością Bożą i bliźnich wszedł dobrowolnie w te groźne stosunki, aby na wszelki sposób ratować przed wyrzeczeniem się wiary tych, których odszczepieńcy błędami swoimi starali się usidlić, oraz by niezmordowanie umacniać wszystkich w wyznaniu Chrystusowej prawdy. Stało się jednak, że 16 maja 1657 roku, w samo święto Wniebowstąpienia Pańskiego, został pochwycony w okolicy Janowa przez wrogów katolickiego imienia. Pojmanie to, jak domyślać się można, nie wywołało w nim trwogi, ale raczej niebiańską radość, wiemy bowiem, że zawsze męczeństwa pragnął i nigdy nie tracił z pamięci tych słów Boskiego Zbawiciela: „Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamiąc, dla mnie. Radujcie się i weselcie się, bo zapłata wasza obfita w niebiesiech, boć tak prześladowali proroków, którzy byli przed wami (Mat. 5, 11 n.).

    Wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał. „Po obiciu kijami i dotkliwych policzkach, przywiązany sznurem do konia, ciągniony był przez jeźdźca na powrozie męczącą i krwawa drogą aż do Janowa, gdzie czekała go ostatnia katusza”. W tej męce dorówna Męczennik polski najchlubniejszym zwycięzcom, jakich czci katolicki Kościół. Zapytany, czy jest łacińskim księdzem, odparł Andrzej: „jestem katolickim kapłanem; w tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi: wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze wasze” (z listu Piusa XI Ex aperto Christi latere; AAS 30 (1938) 359).

    Te słowa nie tylko nie pobudziły zbrodniarzy do litości, ale wprawiły ich w taką wściekłość, że z niesłychanym okrucieństwem zaczęli stosować do żołnierza Chrystusowego najsroższe męki. „Powtórnie obity biczami, na wzór Chrystusa uwieńczony został dotkliwym spowiciem głowy, policzkami straszliwie sponiewierany i zakrzywioną szablą zraniony, upadł. Niebawem wyrwano mu prawe oko, w różnych miejscach zdarto mu skórę, okrutnie przypiekając rany ogniem i nacierając je szorstką plecionką, I na tym nie koniec: obcięto mu uszy, nos i wargi, a język wyrwano przez otwór zrobiony w karku, ostrym szydłem ugodzono go w serce. Aż nareszcie niezłomny bohater około godziny trzeciej po południu, dobity cięciem miecza doszedł do palmy męczeńskiej, zostawiając wspaniały obraz chrześcijańskiego męstwa” (Homilia Piusa XI, miana przy kanonizacji św. Andrzeja w r. 1938; AAS 30, 1938, 152 – 153).

    Jak niezwyciężony Męczennik w purpurze krwi własnej z wielkim triumfem przyjęty został w niebie, tak i na ziemi podany został przez Kościół do czci i naśladowania wszystkim wiernym, tak dla osobistego blasku jego świętości, jak dla zadziwiających znaków, którym Bóg tę świętość zaświadczał i stwierdzał. W roku bowiem 1853 czcigodnej pamięci Poprzednik Nasz Pius IX zaliczył go w poczet Błogosławionych, a w roku 1938 bezpośredni Nasz Poprzednik Pius XI uroczyście pomiędzy Świętych go wprowadził.


    II

    Uważaliśmy za wskazane krótko i treściwie przedstawić w tej encyklice główne zarysy świętości Andrzeja Boboli, by wszystkie po całym świecie dzieci Kościoła, nie tylko spoglądały na niego z podziwem, ale z podobną wiernością starały się naśladować czystość jego nauki katolickiej, niezłomną jego wiarę i to męstwo, z jakim aż do męczeńskiego końca walczył o cześć i chwałę Chrystusową. Niech wszyscy wedle waszych Czcigodni Bracia, poleceń i wskazówek, wśród tych zwłaszcza obchodów z trójwiekowa rocznicą męczeństwa związanych, rozważają głęboko wzniosie jego cnoty i budzą w sobie poczucie obowiązku wstępowania w jego święte ślady.

    Dziś, co jest dla Nas powodem wielkiego bólu, w niejednym kraju wiara katolicka już to omdlewa i podupada, już to prawie zupełnie wygasa. Nauka Ewangelii niemałej liczbie ludzi jest nieznana, u innych zaś, co gorsza, spotyka się z zupełnym odrzuceniem, pod pozorem, że jest całkowicie obca tym, którzy idąc z postępem czasu, urabiają sobie przekonanie, że na ziemi, bez Boga tj. przez własny rozum i przez własne siły wszystko, czym żyją i przez co działają posiąść mogą, swoją mocą podbijając pod swoją wolą i władzę, dla pożytku i rozwoju ludzkości, wszystkie pierwiastki i żywioły tej ziemi. Inni znów do tego dążą, żeby z dusz ludzi prostych i nieuczonych, albo też takich, którzy już dotknięci są zarazą błędów, wyrwać do ostatka tę wiarą chrześcijańską, która dla rozmaitych biedaków jest w tym śmiertelnym życiu jedyną pociechą i w tym celu zwodzą ich obietnicami jakiegoś nadzwyczajnego szczęścia, które w tym ziemskim wygnaniu jest dla nas zupełnie niedostępne. Dokądkolwiek bowiem oczy obróci i dążyć zaczyna ludzka społeczność, jeżeli od Boga odchodzi, nie tylko nie osiąga upragnionego spokoju i zgody, ale wpada w taką rozterkę i niepokój, jak człowiek trawiony gorączką; oddając się pogoni za bogactwem, za wygodnym i przyjemnym życiem, które wyłącznie sobie ceni, chce pochwycić coś, co przed nią ciągle ucieka i buduje na tym, co się zapada. Albowiem bez uznania Najwyższego Boga i Jego świętego prawa nie może istnieć wśród ludzi żaden ład ani żadne prawdziwe szczęście, brakuje bowiem podstawy zarówno do prywatnego, jak i do należycie prowadzonego społecznego życia. A ponadto, jak Wam dobrze wiadomo Czcigodni Bracia, tylko niebieskie wiekuiste a nie znikome i przemijające dobra tej ziemi mogą duszy przynieść pełne nasycenie.

    I tego też twierdzić nie można, co wielu zuchwale i lekkomyślnie rozpowiada, że nauka chrześcijańska przygasza światło naturalnego ludzkiego rozumu, kiedy przeciwnie dodaje mu blasku i siły, bo go od pozorów prawdy odwraca a kieruje na pole szerszych i wyższych rozumień. Nie można więc mieć Boskiej ewangelii, tj. nauki Chrystusowej, którą Kościół Katolicki z powołania i obowiązku swego wykłada, za coś wstecznego i pokonanego dzisiejszym postępem, ale za coś żywego i żywotnego, co samo jedno może wskazać ludziom pewną i prostą drogę do sprawiedliwości, do prawdy i do wszelkiej cnoty oraz zabezpieczyć ich spokój i zgodę wzajemną, dając ich prawom i instytucjom społecznym silne i nienaruszalne podpory.

    Kto to wszystko roztropnie rozważy, łatwo zda sobie sprawę, czemu Andrzej Bobola chętnie i mężnie podjął tyle prac, tyle cierpień, żeby wśród swoich ziomków zachować nienaruszoną wiarę a obyczaje ich na takie pokusy i niebezpieczeństwa narażone, od zgubnych podstępów obronić i niezmordowanie według zasad chrześcijańskiej cnoty urobić.

    Skoro zaś, jak powiedzieliśmy już Czcigodni Bracia, wiara katolicka i dzisiaj w wielu stronach wystawiona jest na poważne niebezpieczeństwa, należy ją wszelkimi siłami bronić, wykładać i szerzyć. W tej wielkiej i tak doniosłej pracy powinni Wam być pomocą nie tylko słudzy ołtarza, którzy to z obowiązku usilnie czynić mają, ale i świeccy katolicy, na tyle szlachetni i ofiarni, żeby nie lękali się stanąć do pokojowej walki o Boża chwałę. Im zuchwałej ludzie nienawidzący Boga i nauki chrześcijańskiej występują przeciw Chrystusowi i założonemu przezeń Kościołowi, tym gorliwiej powinni nie tylko kapłan ale wszyscy katolicy i żywym słowem i przez pisma rozrzucane wśród ludu a najbardziej, przez świetlany przykład życia swego im się przeciwstawiać, zachowując zawsze poszanowanie dla osób, ale stając mężnie w obronie prawdy. A choćby w tej pracy spotkać ich miały różne przeciwności, oraz utrata czasu i mienia, niech nigdy nie cofają się wstecz, chowając zawsze w pamięci to słowo: mężne działanie i znoszenie cierpienia jest dziełem tej cnoty chrześcijańskiej, której sam Bóg najwyższą zapłatę, tj. wiekuiste szczęście obiecuje. A pamiętać trzeba, że w tej cnocie, jeśli rzeczywiście chcemy ją coraz to bardziej ku doskonałości kierować, zawsze znajdzie się odrobina męczeństwa. Nie tylko bowiem krwi rozlewem wydajemy Bogu świadectwo naszej wiary, ale i mężnym a wytrwałym opieraniem się pokusom, oraz wielkoduszna ofiarą ze siebie i ze wszystkiego co mamy, złożona Temu, który tu jest naszym Stwórcą i Odkupicielem, a w niebie będzie kiedyś nie kończącą się radością.

    Niechże więc wszyscy jako we wzór wpatrują się w męstwo świętego Męczennika Andrzeja Boboli, niech nieugiętą jego wiarę i sami zachowują i na wszelki sposób bronią, niech tak naśladują jego apostolską gorliwość, żeby starali się najusilniej stosownie do swego stanu Królestwo Chrystusowe na ziemi umacniać i we wszystkich kierunkach rozszerzać.

    Jeżeli zaś te ojcowskie Nasze zlecenia i pragnienia kierujemy do wszystkich Pasterzy świętego Kościoła i do ich owczarni, najbardziej zwraca się myśl nasza do tych, co w polskich stronach życie pędzą. Skoro bowiem Andrzej Bobola z ich narodu wyszedł i ich ziemię nie tylko blaskiem rozlicznych cnót, ale i krwią męczeńską uświetnił, jest on dla nich wspaniałą ozdobą i chlubą. Niechże wiec idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę, swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną; żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, jako świadek czasów, światło prawdy i nauczycielka życia” (Cic. De Or. 2, 9, 36), że Bóg te właśnie role narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech podnoszą oczy w górę ku tej nagrodzie, jaka Bóg obiecuje tym wszystkim, co z zupełną wiernością, z ochotnym sercem, z gorącą miłością żyją, działając i walcząc dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

    Przy tej sposobności nie możemy sobie tego odmówić, żeby przez to okólne pismo zwrócić się wprost do wszystkich, bardzo nam drogich synów Polski, zwłaszcza do tych Zwierzchników diecezji, którzy dla imienia Jezusa Chrystusa cierpienia i utrapienia ponieśli. Postępujcie nadal mężnie, ale z tą odwagą chrześcijańska, która idzie w parze z roztropnością i z tą mądrością, która umie bystro patrzeć i przewidywać. Wiarę katolicką i jedność zachowujcie. Wiara niech będzie „przepasaniem biódr waszych” (por. Iz. 11,5); niech ona głoszona będzie po całym świecie (por. Rzym. 1,8), niech wam będzie tym „zwycięstwem, które zwycięża świat” (1. Jan. 4,4). A czyńcie to wszystko patrząc na Jezusa, przodka i kończyciela wiary, który mając przed sobą wesele, podjął krzyż, wzgardziwszy sromotą i siedzi na prawicy Stolicy Bożej” (Żyd. 12,2).

    Tak postępując i to osiągniecie, żeby wszyscy Święci, osobliwie ci, co z waszego rodu wyszli, z tego wiekuistego szczęścia jakim się obecnie cieszą, wraz z Królową Polski, Bożą Rodzicielką Maryją, na was i na ukochaną Ojczyznę waszą łaskawie spoglądali, by opiekować się nią i jej bronić.

    Żeby się to szczęśliwie ziściło, pragniemy gorąco. Czcigodni Bracia, byście wszyscy ze wszystkimi wiernymi całego świata, zwłaszcza w czasie obchodu tej wiekowej rocznicy, gorące do Boga zanosili prośby, by raczył łaskawie obfitsze dary i pociechy osobliwie tym zsyłać, którzy w większych niebezpieczeństwach żyć muszą i cięższych na drodze Bożej doznają trudności.

    Przez te same jednomyślne prośby starajmy się i to u miłosierdzia Bożego wybłagać, żeby wreszcie zapanował wśród wszystkich narodów upragniony pokój i żeby święte prawa oraz zadania Kościoła, które też prawdziwemu dobru ludzkiego społeczeństwa jak najbardziej służą, znalazły u wszystkich należne uznanie i na prawnej drodze wszędzie a szczęśliwie weszły w życie.

    By do tego wszystkiego jak najrychlej doszło, z waszymi modłami łączymy nasze najgorętsze prośby i udzielamy Wam, Czcigodni Bracia oraz całemu chrześcijańskiemu ludowi, na zadatek łask Bożych i na znak życzliwości Ojcowskiej, płynącego z głębi serca Apostolskiego błogosławieństwa.

    Dan w Rzymie, u św. Piotra 16 maja – tj. w rocznicę tego dnia, w którym przed trzema wiekami św. Andrzej Bobola palmę męczeństwa otrzymał – w roku 1957 a Pontyfikatu Naszego dziewiętnastym.

    PIUS PP. XII

    źródło: opoka.org.pl

    _______________________________________________________________________________

    Obdarty ze skóry na rzeźnickim stole

    „Wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał” – pisał o męczeńskiej śmierci św. Andrzeja Boboli, papież Pius XII w encyklice „Invictus Athleta Christi”. O wynikach śledztwa w sprawie zabójstwa patrona Polski i jego politycznych kulisach rozmawiamy z Gabrielem Maciejewskim, pisarzem i blogerem.

    Co jeszcze nowego można powiedzieć o śmierci św. Andrzeja, literatura poświęcona świętemu wydaje się być dość obszerna?

    Tak naprawdę to nic nie zostało powiedziane. Św. Andrzej Bobola to postać, której się odmawia istnienia w życiu publicznym. Jeśli przyjrzymy się popularnym publikacjom, takim jak książki Pawła Jasienicy, do których ciągle wracamy, to przekonamy się, że święty jest tam nieobecny. Książki wydawane przez środowiska katolickie nie grzeszą z kolei zbytnią świeżością spojrzenia, są to zazwyczaj hagiografie należne osobom tej klasy co św. Andrzej, jednak niewiele wyjaśniające. Skupiają się one głównie na straszliwym końcu życia świętego i zadanej mu w sposób okrutny śmierci, której okoliczności pozostają wciąż niejasne. Sprowadza się je do intrygującej afery kryminalnej. Czyni tak Jan Dobraczyński w „Mocarzu” i Feliks Koneczny. Wygląda to mniej więcej tak: oto na rubieżach Rzeczpospolitej bardzo źli ludzie mordują wspaniałego człowieka. Nie ma tam analizy i prób wyjaśnienia przyczyn tej bardzo złożonej historii, jaką jest śmierć św. Andrzeja.

    A może mamy do czynienia z tragicznym, ale jednak przypadkiem?

    Okrutny sposób zadania śmierci ewidentnie wskazuje, że nie. Pamiętajmy także, że święty pochodził z rodziny o dużym znaczeniu politycznym, jego stryj był doradcą króla Zygmunta III. Boboli przypisuje się autorstwo ślubów lwowskich, o czym się rzadko wspomina. Widać, że ta postać była znacząca nie tylko przez swoją drogę pobożności osobistej, ale także ze względu na polityczne zaangażowanie rodziny. Zdarza się, że autorzy piszący o św. Andrzeju skupiają się na analizie cech jego charakteru św. Andrzeja, takich czy innych jego wadach i zaletach. Nie przybliża nas to do wyjaśnienia okoliczności śmierci św. Andrzeja Boboli.

    Jak postać św. Andrzeja wygląda na tle otaczającej go historii i polityki?

    Wątpliwe jest, że wysyłający świętego w teren Jezuici nie zdawali sobie sprawy z tego co się dzieje i grożącego rozpadu państwa. Pytanie, czy znali plany polityczne jakie wobec terenów, na których zakon prowadził swoje misje miały europejskie mocarstwa.

    Znali je?

    Tego nie wiemy, ja przypuszczam, że raczej tak. Śmierć Boboli łączy się z wydarzeniami bardzo odległymi. Kozacy, którzy zamordowali św. Andrzeja nie wzięli się znikąd, przyszli z armią Rakoczego, księcia Siedmiogrodzkiego.

    Czyli za śmiercią świętego kryje się polityka i to na wielką skalę?

    Zdecydowanie tak. Dowodem na to jest także fakt, że współczesna historia „nie widzi” św. Andrzeja. Dzieje się tak właśnie dlatego, że wyjaśnienie jego losów odkrywałoby prawdziwe karty i faktyczny obraz tamtych czasów. Zdecydowanie Bobola został zlikwidowany w imię intrygi politycznej.

    Wiemy czyjej?

    Uświadommy sobie, że istniał układ między Bohdanem Chmielnickim a księciem Rakoczym ze Szwecją w tle, na mocy którego książę miał się ogłosić w Krakowie królem Polski. Tereny, na których przebywali ojcowie jezuici i działał św. Andrzej, miały być księstwem przekazanym synowi Bohdana Chmielnickiego, Jerzemu we władanie dziedziczne. Jeśli więc wyznacza się granice i przyznaje księstwo władcy prawosławnemu, to  musi on brutalnie rzecz ujmując „oczyścić”. W przeciwnym razie czekają go kłopoty. Te postanowienia zostają natychmiast wprowadzone w życie. W styczniu 1657 roku armia Rakoczego przekracza granicę polską. Zwróćmy uwagę, że książę nie liczy się  zupełnie z otaczającymi warunkami atmosferycznymi, jest bowiem środek zimy. Armia siedmiogrodzka maszeruje mimo zasypanych i zawianych przełęczy, nie ma mowy by się zatrzymała.

    Wygląda to na czyste szaleństwo

    Tak. Jednak to zdecydowanie nie jest szaleństwo. Ta wyprawa jest doskonale przygotowana przede wszystkim dlatego, że ktoś ją finansuje. Samuel Pufendorf pisze, że wozy taborowe księcia były osłaniane przez oddział składający się z dwóch i pół tysiąca Kozaków. Z pewnością nie wieziono na tych wozach jedynie rzeczy osobistych księcia. Postanowienie o wyprawie nie było z pewnością przejawem obłędu księcia siedmiogrodzkiego wyruszającego do kraju ogarniętego wojną domową. Bez wątpienia ta armia dostała na tę eskapadę militarną pieniądze. Z odziałem Rakoczego, osłanianym przez Kozaków poruszają się niewielkie grupy Szwedów. Ten „potwór” podtacza się pod Brześć, który w niewyjaśnianych do końća okolicznościach zostaje zdobyty. Najprawdopodobniej zaś po prostu kupiony. Plan polityczny jest realizowany, jego elementem jest „pokazowa” śmierć św. Andrzeja. Jego zabójcy są zwykłymi gangsterami realizującymi wytyczne od przełożonych.

    Kto  miał się wystraszyć tej pokazowej śmierci?

    Ojcowie Jezuici. Moi zdaniem sprawa wygląda tak. Polska jak każde państwo istnieje dzięki administracji królewskiej, dzięki różnym organizacjom i budżetom rozmieszczonym w kluczowych miejscach: Wilnie, Krakowie, Warszawie, na dworach magnackich, biskupich i w klasztorach. Organizacja kościelna spajają bowiem obszar naszego kraju bardzo silnie. Zatem nie ma mowy o trwałym podziale terytorium póki ta organizacja istnieje i działa. Największy kłopot dla planujących podział stanowią wchodzące w skład instytucji kościelnych zgromadzenia zakonne. Po pierwsze zakonnicy mogą się nie przestraszyć wojny, mogą nie chcieć uciekać. Co więcej Jezuici są doskonałymi dyplomatami, co „grozi” próbą dogadania się i rozpoczęcia nowych negocjacji i targów oraz wplątania w nie poważnych graczy z zagranicy, którzy mogą uznać lokalne ustalenia Rakoczego z Chmielnickim za nieważne, szkodliwe czy po prostu niekorzystne dla nich. Szczególnie, że sytuacja międzynarodowa w roku 1657 zaczęła się rozwijać bardzo dynamicznie.  Pamiętajmy też, że Jezuici byli zgromadzeniem wpływowym, mającym kontakty na całym świecie. A tego planujący podział zdecydowanie nie chcieli.

    Czy Rakoczy i Chmielnicki byli na tyle silni, by takie dalekosiężne plany snuć? Czy stało za nimi poważne zaplecze polityczne?

    Teoretycznie stanowił je król Szwecji. Był on jednak marionetką realizującą politykę Paryża, a pewnie i nie tylko. By to zrozumieć musimy wrócić do bardzo znamiennego początku. Cały ten kryzys środkowo-europejski, który się zaczął wyrzucenie posłów cesarskich z okna zamku na Hradczanach, a zakończył buntem Lubomirskiego i bitwą pod Mątwami ma swoje źródło w chęci umieszczenia przez Londyn swojego człowieka na tronie w Pradze. Bankierzy Londynu chcą ożenić palatyna reńskiego Fryderyka z córką króla Anglii Jakuba I, Elżbietą Stuart. Co ciekawe Jakub I był temu przeciwny, jednak nie miało to większego znaczenia, gdyż jego głos został zupełnie zignorowany. Do małżeństwa dochodzi, panowanie córki Jakuba I trwa krótko, po czym cesarscy przepędzają Fryderyka z żona z Pragi i tak rozpoczyna się wojna trzydziestoletnia. Przez długi czas, po niesławnej ucieczce z Pragi, trwają podchody wokół dzieci Elżbiety i Fryderyka. Ta progenitura daję bowiem możliwość zgłaszania pretensji do brytyjskiego tronu, a Londynowi pozwala na mieszanie się w politykę innych dworów. Powstaje plan ożenienia księcia Siedmiogrodu Zygmunta z jedną z córek Elżbiety Stuart. Łączy się on z planem osadzenia tegoż księcia będącego protestantem na tronie polskim. W przypadku braku zgody szlachty na tego władcę, awaryjny plan stanowiła ewentualność rozczłonkowania terytorium Rzeczypospolitej. Ślub zostaje zawarty, małżeństwo skonsumowane, ale dwa miesiące po ceremonii oboje małżonkowie umierają w okolicznościach niejasnych. Myślę, że zostali po prostu otruci z polecenia Habsburgów. Kolejnym po Zygmuncie protestanckim kandydatem do korony polskiej jest Jerzy Rakoczy.

    Protestant na tronie katolickiej Polski?

    Taki był plan. I właśnie ten czynnik religijny odegrał przemożną rolę. Pamiętajmy, że cała ta koncepcja stanowiła próbę rozbicia cesarstwa i tym samym pozbawienia Rzymu zaplecza politycznego. Polska stała na drodze realizacji tego konceptu. Choć w samej Rzeczypospolitej są magnaci i szlachta wyznania protestanckiego domagający się „kalwina na tronie”, to istnieje także bardzo silny Kościół katolicki, są wpływowi biskupi oraz katolicka szlachta. Tu dochodzimy do sprawy bardzo istotnej, o której literatura nieomal milczy. Po śmierci Władysława IV do korony polskiej pretendują Jan Kazimierz oraz jego brat Karol Ferdynand, biskup i książę Wrocławia. Był on człowiekiem niezwykle dynamicznym i co ważne majętnym, cieszący się poparciem księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Kandydaturze Ferdynanda przeciwstawiają się Radziwiłłowie – kalwini, grożący zerwaniem unii polsko-litewskiej, jest jej wysoce nieprzychylny także Bohdan Chmielnicki. To on właśnie, ten buntownik przyczynił się do utrącenia tej kandydatury do korony. To jest coś niesamowitego i wręcz niemożliwego do wyobrażenia! Podkreślę jeszcze raz, iż wybór między Janem Kazimierzem a Karolem Ferdynandem, był w rzeczywistości wyborem między księciem Rakoczym-protestantem, a biskupem Karolem Ferdynandem.

    Czyli albo Rzym albo protestantyzacja całego kraju?

    Tak, trwanie przy katolicyzmie lub jego odrzucenie. Wybrano „trzecią drogę”, drogę zgniłego kompromisu. Na tronie zasiadł Jan Kazimierz. Na tym wyborze skorzystali, z resztą sami do niego doprowadzając Francuzi. Osoba, na której skroniach spoczęła polska korona zupełnie się do tej roli nie nadawała. Mało tego Jana Kazimierza zmuszono do ślubu z wdową po swoim bracie. Sama postać wdowy, czyli Marii Ludwiki Gonzagi jest także warta uwagi. Ma ona doskonałe dossier w polskiej historiografii na skutek jej zdecydowanego oporu przeciwko Szwedom, co wpisywało się  – nie przypadkowo rzecz jasna – w politykę Paryża. Była ona realizowana w Polsce już to orężem szwedzkim już to intrygami królowej Szwedom nieprzychylnej, ale zawsze była to ta sama polityka.

    Co się stało z niedoszłym królem Polski, księciem Karolem Ferdynandem?

    Dość szybko umarł, w 1655 roku już nie żył.

    Przypadek?

    To trudna sprawa, poważnej i wyczerpującej biografii księcia nie ma. Istniejąca praca napisana w latach pięćdziesiątych a wydana dopiero w 2010 roku to raczej zbiór luźnych refleksji na temat okoliczności w jakich przyszło żyć i rządzić królewiczowi na Śląsku. Ta postać wciąż czeka na swojego biografa.

    Wróćmy do św. Andrzeja. Czy Jezuici wysyłający go w tak niebezpieczne tereny nie zdają sobie sprawy jaki los może spotkać ich brata?

    Myślę, że tak. Ważna jest odpowiedź na inne pytanie: po co św. Andrzej tam szedł? Być może wyszedł z Pińska do Brześcia, by sprawdzić z kim się można porozumieć. Być może ojcowie Jezuici stwierdzili, że skoro jest możliwość negocjacji z siłami Rakoczego to warto ich spróbować. W tym momencie często pojawia się zarzut kierowany wobec zakonu Jezuitów o dość powszechne „trzymanie z władzą”. Jednak warto sobie uzmysłowić, że takie podejście do władzy, umożliwiało im prowadzenie  misji i realizowanie założonych celów.

    Ludzie zbyt często zapominają, że jeśli ktoś występuje przeciwko władzy panującej na danym terenie, to głównie dlatego, że za plecami ma inną władzę, chętną do przejęcia schedy po rządzących obecnie. Oczywiście może być też wariatem. Tertrium non datur. Skoro ojcowie wysyłają najlepszego z pośród siebie po to by szedł, czasem jechał w kierunku Brześcia, to nie może być to przypadkowe. Jednak okazało się, że nie ma żadnych możliwości negocjacji, których spodziewali się Jezuici. Zdobycie tej wiadomości św. Andrzej przypłacił życiem.

    Rozmawiał Łukasz Karpiel

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 maja

    Święty Szymon Stock, zakonnik

    Święty Szymon otrzymuje od Maryi szkaplerz
    Szymon urodził się w 1175 r. w hrabstwie Kentu, w Anglii. Jako młodzieniec opuścił dom rodzinny i udał się na pustkowie, by tam poświęcić się wyłącznie życiu bogomyślnemu. Celę urządził sobie w pniu starego dębu. Stąd jego drugie imię: Szymon Pień (ang. stock – pień). Kiedy Turcy zmusili karmelitów do opuszczenia Ziemi Świętej, ci przybyli do Anglii (1237). Szymon wkrótce wstąpił do tego kontemplacyjnego zakonu, a w roku 1245 na kapitule w Aylesford wybrano go jego generałem. Podczas jego kadencji karmelici stali się popularnym zakonem w całej Europie. Mieszkając dotychczas zazwyczaj na pustkowiu w eremach, swoje obowiązki duszpasterskie podjęli teraz (po zmianach w regule wprowadzonych przez Szymona Stocka) także w miastach.
    Szymon jest jednak znany przede wszystkim w związku z nabożeństwem szkaplerza. W roku 1251 miał wizję, podczas której Maryja miała mu wręczyć szkaplerz i zapewnić, że wszyscy, którzy będą go nosić, cieszyć się będą szczególnym błogosławieństwem, a po śmierci unikną wiecznej kary. Szkaplerz – to długi, rozcięty po bokach płaszcz bez rękawów. Noszą go zakonnicy. Ma różne kolory, w zależności od zakonu: biały, czarny, brązowy. Szkaplerz karmelitański przybrał okrojoną formę dwóch płócienek zawieszonych na szyi lub medalika, na którym jest przedstawiony.
    Szymon Stock zmarł 16 maja 1265 r. w Bordeaux podczas wizytacji jednego z francuskich klasztorów. Oprócz nabożeństwa szkaplerznego pozostawił po sobie kilka pism, m.in. O pokucie chrześcijańskiej, kilka homilii, kilka listów oraz dwie antyfony ku czci Najświętszej Maryi Panny.
    W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako mnich w habicie karmelitów, czasami w scenach z Matką Bożą, która wręcza mu szkaplerz lub wraz ze Świętym wyprowadza z czyśćca cierpiących. Jego atrybutem jest pies przynoszący chleb.
    nternetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Szymon Stock – sama Maryja miała podać mu szkaplerz

    Święty Szymon Stock – sama Maryja miała podać mu szkaplerz

    WIKIPEDIA

    ***

    Gdy śpiewał ułożony przez siebie hymn: „Kwiecie Karmelu/ Płodna winnico/ Ozdobo niebios”, sama Maryja miała podarować mu szkaplerz.

    Ojciec Joachim Badeni mawiał: „Lepiej trzymać się pewników, płaszcza Matki Bożej. My, dominikanie, mamy opowieść, że ktoś poszedł do nieba i nie znalazł tam ani jednego dominikanina. Okazało się, że wszyscy schowani byli pod płaszczem Matki Bożej, nawet bardzo gruby św. Tomasz, do którego Matka Boża powiedziała: »Tomaszu, mówiłam ci: nie jedz tyle spaghetti«. Trzymać się płaszcza Matki – to najpewniejsza droga do nieba!”.

    Czy to nie obrazowa opowieść o szkaplerzu, który jest materialnym potwierdzeniem słów: „Pod Twój płaszcz się uciekamy”? Słowo scaphulae oznacza nie tylko „wierzchnią szatę”, ale i „skrzydła, pióra”. Oba te znaczenia są trafne i wiele mówią o szkaplerzu. Nie działa on jak talizman i nie jest żadnym karmelitańskim amuletem. Katechizm wyjaśnia: „Sakramentalia to znaki święte, które z pewnym podobieństwem do sakramentów oznaczają skutki, przede wszystkim duchowe, a osiągają je przez modlitwę Kościoła”. Działają ex opera operantis, to znaczy, że łaska jest zawsze, ale możemy z niej nie skorzystać. Ich moc wypływa z wiary osoby, która je nosi.

    Mówimy: szkaplerz, myślimy: Karmel. Ta monastyczna rodzina narodziła się na górze Karmel na przełomie XII i XIII wieku. Gdy opuszczający Ziemię Świętą karmelici dotarli w 1215 roku do zachodniej Europy (najpierw na Sycylię, a później do Francji i Anglii), na Soborze Laterańskim IV wydano dekret zabraniający zakładania nowych zakonów. Nie uznawał on również istnienia tych zgromadzeń, które nie były oparte na jednej z klasycznych, oficjalnie zaaprobowanych przez Kościół reguł. Co teraz? Karmelici mieli twardy orzech do zgryzienia.

    Święty Szymon Stock (przyszedł na świat w 1175 r. w hrabstwie Kent, w Anglii) już jako młodzieniec został eremitą i zamieszkał w pniu ogromnego dębu (ang. stock – pień). Gdy Turcy zmusili karmelitów do opuszczenia Ziemi Świętej, ci przybyli do Anglii (1237 r.), a Szymon wstąpił do tego zakonu. Po ośmiu latach na kapitule w Aylesford wybrano go na jego generała. Wedle tradycji, gdy w nocy z 15 na 16 lipca 1251 roku śpiewał ułożoną przez siebie modlitwę: „Kwiecie Karmelu/ Płodna winnico/ Ozdobo niebios/ Matko Dziewico/ O Najwybrańsza/ Czysta i wierna/ Dzieciom Karmelu/ Bądź miłosierna/ O Gwiazdo morza”, miał widzenie Maryi, która podała mu szkaplerz, zapowiadając: „Przyjmij, najmilszy synu, szkaplerz twego zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”. Interwencja okazała się skuteczna. Szymon zaopatrzony w listy polecające papieża mógł bez przeszkód zakładać nowe klasztory: w Brukseli, w Liege, w Malines, w Gandawie, w Utrechcie, w Szkocji i Irlandii. Zmarł 16 maja 1265 r. w Bordeaux podczas wizytacji jednego z klasztorów.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny 19.2023/tytuł w tygodniku:Pod Twój płaszcz się uciekamy

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 maja

    Błogosławiona Antonia Mesina, męczennica

    Błogosławiona Antonia Mesina

    Antonia przyszła na świat 21 czerwca 1919 roku w Orgosolo, w pobliżu Nuoro, na Sardynii. Była drugim z dziesięciorga dzieci skromnego pracownika lokalnej administracji. Jej dzieciństwo wypełnione było pokorną służbą, ubóstwem i modlitwą. Bóg już w pierwszych latach jej życia przygotowywał dziewczynkę na przyjęcie łaski męczeństwa. Swym dziecięcym sercem gorąco służyła rodzicom i Bogu.
    Nie znamy zbyt wielu faktów z jej życia. W latach szkolnych zaangażowała się w działalność Akcji Katolickiej. Już wtedy bezgranicznie chciała służyć potrzebującym i ubogim. Jej życie rozpoczęło się zaraz po wielkiej burzy I wojny światowej. Pozostało po nim świadectwo dziewiczej miłości do Boga i Matki Przenajświętszej. W ciszy radości, na uboczu, przyszła na świat. W ciszy cierpienia, na uboczu, odeszła do nieba. Był dzień 17 maja 1935 roku w Orgosolo. Zakończyła życie ziemskie w wieku 16 lat, gdy podczas zbierania chrustu, w lesie, została zamordowana przez chcącego ją zgwałcić młodzieńca. Umarła, wybaczając swemu prześladowcy. Uroczysty pogrzeb Antonii stał się pierwszym aktem czci, oddanej jej przez wszystkich mieszkańców parafii.
    Do grona błogosławionych wprowadził ją papież św. Jan Paweł II w dniu 4 października 1987 roku.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    17 maja

    Św. Paschalis Baylon. Zakonnik, który czytał w ludzkich sercach

    fot. wikipedia domena publiczna

    ***

    Św. Paschalis Baylon

    Zakonnik, który czytał w ludzkich sercach

    Paschalis Baylon Yubero (znany także jako Pascal Bailon, nazywany niekiedy Serafinem Eucharystii) urodził się w Torre Hermoza w Aragonii (północna Hiszpania) 16 maja 1540 r. Jego rodzice, Marcin Baylon i Elżbieta Yubero, byli pobożnymi, drobnymi rolnikami. Nie stać ich było na kształcenie dzieci. Paschalis jako pasterz, najpierw trzody rodzinnej, a potem u obcych, miał wiele czasu na czytanie żywotów Świętych i innych pobożnych książek (sztuki czytania podobno nauczył się sam, prosząc o pomoc przygodnych podróżnych). Nie obserwowany przez nikogo, oddawał się modlitwie i praktykom pokutnym, aż do krwawych biczowań.

    Kiedy miał 24 lata, wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych (alkantarzystów, franciszkanów ściślejszej obserwancji), którzy mieli swój konwent w Montfort w pobliżu Walencji. Z powodu zaniedbanego wyglądu nie chciano go przyjąć do klasztoru. Jednak wkrótce po przyjęciu przełożeni przekonali się o jego zaletach i chcieli doprowadzić go do kapłaństwa. Paschalis jednak błagał, by mógł pozostać bratem zakonnym – i tak też się stało. Uświęcenie swoje widział w zjednoczeniu z Bogiem i w sumiennym wypełnianiu najniższych obowiązków w klasztorze. Najbardziej cenił sobie zajęcie furtiana. Dawało mu to bowiem wiele okazji do znoszenia przykrości, do upokorzeń, a równocześnie do pełnienia posługi wobec potrzebujących. Jego dewizą życiową były słowa: “Dla Boga i Zbawiciela potrzeba mieć serce dziecka, dla bliźniego serce matki, dla siebie – serce sędziego”.
    Paschalis miał szczególną cześć dla Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. W zamian za bezgraniczne oddanie Pan Bóg obdarzył go darem kontemplacji, czytania w sercach i sumieniach ludzkich oraz charyzmatem proroczym. Te właśnie nadprzyrodzone dary i zalety były przyczyną wezwania brata Paschalisa przez przełożonego generalnego do klasztoru w Paryżu. Długą drogę z Walencji do Paryża Paschalis odbył pieszo. We Francji panoszyli się wtedy hugenoci-kalwini. Zakonnik często prowadził z nimi dyskusje i odpowiadał na ich zarzuty. Ze szczególnym żarem bronił prawdy o realnej obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. To ściągało na niego gniew jego przeciwników tak dalece, że pewnego dnia w pobliżu Orleanu rozjuszony tłum omalże go nie ukamienował (1576).

    Po nieco dłuższym pobycie w klasztorze paryskim, gdzie budował wszystkich obserwancją zakonną, Paschalis został ponownie przeniesiony do klasztoru w okolice Walencji, w Hiszpanii. Tam ciężko zachorował. Zmarł 17 maja 1592 roku, w dniu, który sam przepowiedział. Dzień śmierci, tak jak i dzień jego urodzin, były uroczystością Zesłania Ducha Świętego. Legenda głosi, że w czasie Mszy świętej pogrzebowej, odprawianej za spokój jego duszy, Paschalis miał dwa razy otworzyć oczy: w czasie podniesienia Hostii i kielicha, by po raz ostatni uczcić ukochanego Zbawiciela pod postaciami chleba i wina. Miała to być nagroda za to, że tak często i żarliwie przy każdej okazji uczestniczył w ofierze Mszy świętej i że często nawiedzał Pana Jezusa w mijanych kościołach.

    Paschalis pozostawił po sobie około 20 niewielkich traktatów dogmatycznych i ascetycznych. Ich treść wskazuje, że napisał je nie prosty brat zakonny, prawie analfabeta, ale wytrawny teolog.
    Tak liczne cuda działy się za wstawiennictwem sługi Bożego, że już w kilkanaście lat po śmierci doczekał się wyniesienia do chwały ołtarzy: 29 października 1618 r. Paweł V beatyfikował go, a Aleksander VIII wpisał go uroczyście do katalogu świętych 16 października 1690 r. W nagrodę za szczególne nabożeństwo do Eucharystii Leon XIII (tercjarz franciszkański) ogłosił w roku 1897 prostego brata zakonnego patronem stowarzyszeń i kongresów eucharystycznych. Patronuje też kucharzom i pasterzom oraz kobietom poszukującym męża (które proszą, zwłaszcza w Hiszpanii i we Włoszech, żeby był tak dobry i przystojny jak św. Paschalis).

    Grób Paschalisa w Villareal (prowincja Castellón w Hiszpanii) został zbezczeszczony w czasie hiszpańskiej wojny domowej 1936-1939; relikwie spalono.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 maja

    Święty Stanisław Papczyński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Jan I, papież i męczennik
      •  Święty Eryk IX Jedvardsson, król
      •  Święty Feliks z Cantalice, zakonnik
    ***
    Święty Stanisław Papczyński

    Stanisław Papczyński urodził się 18 maja 1631 r. w Podegrodziu. Był synem Tomasza Papki, kowala, i Zofii z domu Tacikowskiej. Ochrzczony został imieniem Jan, które później zmienił. Już jako dziecko bawił się inaczej niż inne dzieci. Sporządzał małe “ołtarzyki”, organizował procesje podobne do kościelnych. Od wczesnej młodości wyróżniał się wielkim nabożeństwem do Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Maryi Panny, był też gorącym orędownikiem modlitwy za dusze czyśćcowe. Naukę zaczął w szkole parafialnej w rodzinnym Podegrodziu, kontynuował ją natomiast w Nowym Sączu. Kształcił się też krótko w kolegium jezuickim w Jarosławiu, potem udał się do kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie jednak nie został przyjęty. Przez pewien czas był korepetytorem, ale zapadł na ciężką chorobę i cudownie uleczony w 1649 r., wrócił do Podegrodzia. Dalszą naukę podjął kolejno w kolegium pijarów w Podolińcu i w kolegium jezuitów we Lwowie; musiał to miasto opuścić z powodu wojny; trafił także do kolegium jezuitów w Rawie Mazowieckiej.
    Po ukończeniu nauki zdecydował się wstąpić do zakonu pijarów z powodu maryjnego charakteru tego zgromadzenia. W 1656 r. złożył śluby zakonne, a 12 marca 1661 r. przyjął w Brzozowie k. Rzeszowa święcenia kapłańskie z rąk biskupa przemyskiego Stanisława Tarnowskiego. Pracował jako kaznodzieja, moderator bractwa Matki Bożej Łaskawej, prefekt w kolegium, dwukrotnie był czasowym zastępcą rektora w domu zakonnym w Warszawie. Był też cenionym spowiednikiem. Wiadomo, że spowiadał m.in. nuncjusza papieskiego w Polsce Antonio Pignatellego (przebywającego w Polsce w latach 1660-1668), który później został papieżem Innocentym XII.
    27 września 1667 r. wyjechał do Rzymu na wezwanie przełożonego generalnego. W 1668 r. został wysłany przez generała do Nikolsburga (Mikulov, Czechy), a rok później we wrześniu przyjechał do rezydencji pijarów na Kazimierzu w Krakowie. W styczniu 1670 r. został uwięziony, najpierw w domu zakonnym w Podolińcu, a później w Prievidzy (Słowacja). Po 3 miesiącach został zwolniony i wrócił na Kazimierz i oddał się pod opiekę biskupa. Zrażony panującą wśród pijarów tendencją do łagodzenia reguły, w 1670 r. poprosił o zwolnienie ze ślubów i przystąpił do zakładania nowego dzieła apostolskiego. 11 grudnia tego roku z rąk wiceprowincjała M. Krausa otrzymał dyspensę papieską i jednocześnie w obecności tych samych osób dokonał aktu oblatio z zamiarem założenia Zakonu Marianów od Niepokalanego Poczęcia NMP.
    Od 1671 r. przez dwa lata był kapelanem u Karskich w Luboczy, tu przyjął biały habit na cześć Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. 30 września 1673 r. za radą o. Franciszka Wilgi, kameduły, i za zgodą biskupa Stefana Wierzbowskiego, o. Papczyński przybył do Puszczy Korabiewskiej (zwanej potem Maryjańską, obecnie – Mariańską), gdzie został przełożonym wspólnoty pustelników. Biskup Jacek Święcicki, archidiakon i oficjał warszawski, podczas wizytacji 24 października 1673 r. zatwierdził dekretem pierwszy klasztor zakonu marianów. Ten moment uważa się za początek historii Zgromadzenia Księży Marianów. W 1677 r. fundacja instytutu Księży Eremitów Marianów w Puszczy Korabiewskiej została zaaprobowana przez Sejm Rzeczypospolitej. W tym samym roku biskup poznański Stefan Wierzbowski zaprosił marianów do tworzonej właśnie Nowej Jerozolimy (obecnie Góra Kalwaria). Stanisław Papczyński wraz ze swoją wspólnotą roztoczył tam opiekę duszpasterską nad pielgrzymami.
    W czerwcu 1684 r. Założyciel zwołał w Puszczy Korabiewskiej pierwszą kapitułę generalną, a sześć lat później pojechał do Rzymu, by uzyskać aprobatę papieską dla mariańskiego instytutu. Jednak choroba pokrzyżowała jego plany i musiał wrócić, nie osiągnąwszy celu. Jesienią 1698 r. wysłał do Rzymu w tej samej sprawie o. Joachima Kozłowskiego. 21 września 1699 r. zakon marianów uzyskał aprobatę od Stolicy Apostolskiej; po przyjęciu “Reguły Dziesięciu Cnót Najświętszej Maryi Panny” i agregacji do zakonu Braci Mniejszych zakon marianów stał się zakonem o ślubach uroczystych. 15 października tego roku powstała trzecia fundacja w Goźlinie.
    6 czerwca 1701 r. o. Stanisław Papczyński złożył w Warszawie uroczyste śluby na ręce nuncjusza apostolskiego Franciszka Pignatellego (w Polsce w latach 1700-1703). Miesiąc później przyjął profesję zakonną swoich współbraci. Przez ostatnie lata założyciel marianów stopniowo zapadał na zdrowiu i 17 września 1701 r. umarł w Górze Kalwarii, gdzie też w kościele Wieczerzy Pańskiej został pochowany. Do dziś jego doczesne szczątki doznają czci w tym maleńkim kościele na Mariankach w Górze Kalwarii.
    Beatyfikacji o. Stanisława dokonał 16 września 2007 r. w Licheniu kard. Tarcisio Bertone, legat papieski. Wspomnienie liturgiczne obchodzone jest 18 maja – w dniu urodzin.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________


    Ratownik dusz czyśćcowych i nienarodzonych dzieci.

    Ojciec Stanisław od Jezusa i Maryi – Św. Stanisław Papczyński

    (oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Polak Stanisław Papczyński (1631–1701) był wielkim kaznodzieją, doradcą duchowym, żarliwym czcicielem Niepokalanej i orędownikiem dusz w czyśćcu cierpiących. Spowiadał króla i przyszłego papieża. Założył istniejące do dziś zgromadzenie Marianów, a z uwagi na cud, jakiego sam doświadczył, i cudowne uzdrowienie, dzięki któremu został beatyfikowany, uznawany jest dziś za szczególnego patrona dzieci nienarodzonych – rodziców mających problemy z poczęciem lub donoszeniem ciąży.

    Mało brakowało, a w ogóle nie ujrzałby Bożego świata. Był jeszcze w łonie swojej mamy Zofii, kiedy przyszło jej przeprawić się wodą przez wezbrany Dunajec – rzekę płynącą przez rodzinne Podegrodzie na Sądecczyźnie. Kiedy łódź, którą płynęła, znalazła się na środku rzeki, nagle zerwała się mocniejszy, burzowy wiatr i kobieta wpadła do wody. Cudem ocalała. Najprawdopodobniej to właśnie wtedy ofiarowała swoje nienarodzone jeszcze dziecko Matce Bożej.

    Od pijarów do marianów

    Jan Papka – bo tak się wtedy nazywał – urodził się w wielodzietnej włościańskiej rodzinie. Jego ojciec Tomasz był kowalem, sołtysem wsi i zarządcą dóbr parafialnych. Jako dziecko Jan był chorowity i często zmieniał szkoły. Uczył się m.in. u jezuitów i pijarów.

    W 1654 roku wstąpił do zakonu pijarów a w 1661 roku otrzymał w tym zakonie święcenia kapłańskie. Został wybitnym retorem, kaznodzieją, cenionym spowiednikiem (spowiadali się u niego król Jan III Sobieski i nuncjusz apostolski Antonio Pignatelli, późniejszy papież Innocenty XII) i autorem kilku wybitnych dzieł z dziedziny chrześcijańskiej duchowości. Tęskniąc jednak za surowszą regułą zakonną, założył – nie bez konieczności pokonania ogromnych problemów – nowe zgromadzenie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, zwane popularnie marianami, którego najważniejszymi zadaniami – oprócz duszpasterstwa – stało się szerzenie kultu Niepokalanej i pomoc zmarłym cierpiącym w czyśćcu. Ta ostatnia posługa – w czasach licznych w XVI wieku wojen i epidemii – była szczególnie potrzebna.

    Był wielkim czcicielem Matki Bożej. Jej cudownej opiece przypisywał kilkukrotne uratowanie od utonięcia, cudowne zagojenie się ran po oblaniu wrzącym rosołem, uniknięcie śmierci z ręki szwedzkiego żołnierza, przeżycie ciężkiej epidemii i wielu trapiących go chorób, przezwyciężenie trudności z nauką. Dwa wieki przed ustanowieniem stosownego dogmatu stał się niestrudzonym krzewicielem kultu Niepokalanego Poczęcia NMP. Ze szczególnym oddaniem szerzył również m.in. kult Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, a także św. Michała Archanioła i Aniołów Stróżów. Dostrzegając zgubne skutki nadużywania alkoholu, był również zagorzałym apostołem trzeźwości.

    Pełen cudownych darów

    Ojciec Papczyński – uznawany za świętego jeszcze za życia, zasłynął wieloma uzdrowieniami i cudami – jego orędownictwu przypisuje się np. wskrzeszenie zmarłego dziecka, uwolnienia spod władzy szatana. Doświadczał przeżyć mistycznych (m.in. otrzymał dar poznania tajemnicy Trójcy Świętej), miał dar przewidywania przyszłości (przewidział m.in. zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Chocimiem), zatopiony w modlitwie unosił się nad ziemią. W swoich ekstazach i mistycznych wizjach ukazywali mu się zmarli, widział cierpienia ludzi w czyśćcu i bywał tam „porywany”.

    Odszedł do Pana w opinii świętości w założonym przez siebie klasztorze w Nowej Jerozolimie (obecnie Góra Kalwaria). Już wtedy zaczęto spisywać łaski otrzymywane przez wiernych za jego wstawiennictwem i starać się o wyniesienie go na ołtarze. Niestety, na przeszkodzie zakończenia procesu stanęły wówczas uwarunkowania historyczne.

    Ożywione w matczynym łonie

    „Uznaje się cud, dokonany przez Boga za wstawiennictwem Czcigodnego Sługi Bożego Stanisława od Jezusa i Maryi (w świecie Jana Papczyńskiego) (…), mianowicie nieoczekiwane ożywienie (w oryginale napisano: „ripresa inaspettata”) ciąży (…) w 7–8 jej tygodniu, po samoistnym jej przerwaniu przez «poronienie wewnętrzne» udokumentowane ultrasonograficznie, z postępującym jej rozwojem aż do prawidłowego zakończenia porodem, bez negatywnych następstw dla płodu, który urodził się żywy i zdrowy 17 października 2001 roku”.
    Tak brzmi kluczowa sentencja dekretu o cudzie podpisanego 16 grudnia 2006 roku przez Ojca Świętego Benedykta XVI. Cud ten wydarzył się w Polsce, w Ełku, i chociaż w dokumencie watykańskim użyto sformułowania „nieoczekiwane ożywienie”, dawniej – to, co się wydarzyło – nie wahano by się nazwać wskrzeszeniem (więcej szczegółów na temat tego cudu we wkładce „Cudowni wskrzesiciele”).

    Wiara, która zrodziła nadzieję

    Kolejny cud wydarzył się w 2008 roku, w tej samej parafii co poprzedni i niedługo po beatyfikacji o. Papczyńskiego. Był luty 2008 roku kiedy Barbara Rudzik – młoda, dwudziestoletnia kobieta źle się poczuła. Początkowo wyglądało to na zwykłe przeziębienie i taką diagnozę postawił lekarz rodzinny, ale kiedy trzy dni później doszły duszności i ból w klatce piersiowej, narzeczony odwiózł ją do szpitala. Stan kobiety w błyskawicznym tempie zaczął się jednak pogarszać, aż w końcu był bardzo zły. Już następnego dnia dwudziestolatkę umieszczono na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii, zaintubowano i podpięto do aparatury podtrzymującej życie. Nietypowe obustronne zapalenie płuc doprowadziło do kompletnego „zniszczenia” tego narządu (na zdjęciach RTG widoczne były rozległe zacienienia – a potem zagęszczenia miąższowe – najprawdopodobniej zwłóknienia – ponad trzech czwartych powierzchni obu płuc), a niebawem do ostrej niewydolności oddechowej doszła niewydolność innych narządów wewnętrznych – serca, nerek oraz ostra sepsa. Towarzyszyła temu wysoka gorączka.

    Po niemal czterech tygodniach leczenia w śpiączce, stosowania kilku różnych antybiotyków i wielu dodatkowych leków lekarze uznali, że wyczerpali już wszystkie możliwości leczenia, że chora jest już w stanie agonalnym, a zgon nastąpi w ciągu kilku godzin. Poinformowano rodzinę i ówczesnego chłopaka, że muszą przygotować się na najgorsze i… pozostała już tylko modlitwa. „Módlcie się o cud” – usłyszała matka chorej. Była środa Wielkiego Tygodnia – 19 marca 2008 roku. Zrozpaczona i rozżalona matka dziewczyny poszła tego dnia do kościoła. Ze łzami w oczach i nikłą nadzieją w sercu modliła się do Boga o cud. Od organistki otrzymała wtedy książeczkę z nowenną za wstawiennictwem błogosławionego ojca Papczyńskiego. Zachęcona przez nią do modlitwy mama dwudziestolatki niezwłocznie rozpoczęła nowennę, w którą włączył się także jej mąż i pozostali członkowie rodziny. O zdrowie dla dziewczyny modlono się też w parafii. I wtedy zaczęły dziać się bardzo dziwne rzeczy. 22 marca nastąpiła nieznaczna poprawa. Następnego dnia dziewczyna była już wydolna krążeniowo, a jej stan… z godziny na godzinę, z minuty na minutę – ku ogromnemu zdziwieniu lekarzy – zaczął się poprawiać. Dziewiątego dnia nowenny stan dwudziestolatki był już rewelacyjny. To był prawdziwy szok. Ekstubowano ją i odłączono od respiratora, a jej płuca… podjęły pracę. Mało tego – ostatnie z całej serii prześwietleń RTG  płuc wykazało, że na narządzie tym nie ma już najmniejszych śladów po chorobie, ba! – są czyściutkie i zdrowe jak u dziecka. To było coś niesamowitego, bowiem, zdaniem lekarzy zwłóknienie płuc jest uszkodzeniem nieodwracalnym, nie wychodzi się z niego, ba! doprowadza ono do śmierci. Lekarze spodziewali się też, że – jeśli w ogóle dziewczyna przezwycięży chorobę (a na to początkowo w ogóle się nie zanosiło) – będzie miała poważnie uszkodzony jeden lub kilka narządów – w grę wchodziły przede wszystkim płuca, mózg, serce, a nic takiego nie nastąpiło! Po zakończeniu intensywnej terapii pani Barbara była w nadzwyczaj dobrym stanie psychofizycznym, kilka dni później podjęto rehabilitację i pod koniec kwietnia młoda kobieta – kompletnie zdrowa, bez żadnych zaburzeń! – została wypisana ze szpitala, wkrótce wyszła za mąż (i trzeba wspomnieć, że przez cały czas trwania choroby jej chłopak troskliwie się nią opiekował, codziennie dowiadywał się o jej zdrowie) i urodziła dwoje dzieci. „To po prostu było cudowne uzdrowienie, bo medycyną nie można tego wytłumaczyć” – stwierdziła lekarka wypowiadająca się w – opisującym ten
    przypadek – filmie Święty ojciec Stanisław Papczyński przyszedł z pomocą!, zamieszczonym na portalu marianów papczynski.pl oraz na YouTube (producent: Marianum Media 2016). Takiego samego zdania był ordynator. W 2015 roku po dogłębnym rozpatrzeniu sprawy przez lekarzy i teologów powołanych przez Watykan uzdrowienie to uznano za cud za wstawiennictwem błogosławionego Stanisława.

    Niezwykłe w tej historii było jeszcze coś. Czytania na niedzielę 5 czerwca 2016 roku kiedy celebrowano Mszę Świętą kanonizacyjną (błogosławionego Stanisława wyniesiono do świętości wraz z błogosławioną Marią Elżbietą Hesselblad) dotyczyły… zmarłych przywróconych przez Boga do życia (1 Król 17:17–24 i Łukasza 7:11–17). Wiele osób odczytało to jako kolejny niezwykły znak – świadectwo Bożej Opatrzności.

    Uratowane życie

    Jeszcze przed beatyfikacją marianie opublikowali dwie książki pełne nadzwyczajnych łask uzyskanych za wstawiennictwem wtedy jeszcze Czcigodnego Sługi Bożego o. Stanisława Papczyńskiego. Wiele z nich dotyczyło nadzwyczajnej pomocy w poczęciu dziecka, w utrzymaniu ciąży, w porodzie lub połogu. „Jestem matką czworga dzieci. Ostatnie tygodnie ciąży leżałam w szpitalu i wtedy moja mama przyniosła mi książeczkę Owoce modlitwy – pisała pani Renata, która w trudnych chwilach czytała pierwszą z tych publikacji. Natychmiast zaczęłam odmawiać nowennę do Matki Bożej Niepokalanej za przyczyną Czcigodnego Sługi Bożego Ojca Stanisława Papczyńskiego. Nastąpił poród i ogromne komplikacje spowodowały, że moje szanse na przeżycie były żadne. Istniała groźba śmierci mojej i moich nienarodzonych synów bliźniaków. Ale wszystko skończyło się dobrze… Lekarz przeprowadzający cięcie cesarskie stwierdził, że to nie zasługa lekarzy, ale cud Boży. Jestem przekonana, że to moja wiara w Matkę Boską i opieka Ojca Stanisława Papczyńskiego uratowała nam życie”1.

    Świadectwo parlamentarzysty

    W zakonnych archiwach znajduje się też list, jaki jeszcze przed II wojną światową – w 1937 roku – przesłał do marianów wielki czciciel ojca Stanisława – Jan Potoczek, poseł na Sejm II Rzeczypospolitej z ziemi sądeckiej (rodzinnej ziemi o. Papczyńskiego). Poseł opisał w nim dwa przypadki uzdrowień dzieci, których był świadkiem, a które zostały wyproszone „przy pomocy chwalebnego Stanisława Papczyńskiego”.

    Obydwa uzdrowienia wydarzyły się we wsi Świniarsko (powiat Nowy Sącz) – w miejscu zamieszkania posła. Pierwszy z nich dotyczył dziewięcioletniej dziewczynki, która zachorowała na zapalenie mózgu. Dziecko zawieziono do szpitala w Nowym Sączu. Choroba była bardzo poważna – zwłaszcza że – jak wiemy – działo się to niemal 100 lat temu. Rodzice dziewczynki zamówili Mszę Świętą przed cudownym obrazem Przemienienia Pańskiego w kościele farnym w Nowym Sączu. „Ja dałem im obrazek chwalebnego Stanisława Papczyńskiego i poleciłem modlić się do niego o zdrowie dziewczyny. Obrazek przyłożono na głowę dziewczyny, który złożył się w ten sposób. Następnie przyłożono obrazek chwalebnego Stanisława na drugą stronę głowy, lecz i teraz obrazek zwinął się jak poprzednio. Dziewczyna cierpiała jeszcze, ale na drugi dzień czuła się już zdrowa, mogła chodzić, zaś na trzeci dzień już pracowała. Lekarz dr Amaizen (Żyd), który ją badał z początku, powiedział, że to uzdrowienie tylko Pan Bóg mógł zrobić, bo choroba była ciężka”2 – opisywał poseł Potoczek.

    Kolejne uzdrowienie dotyczyło chłopca – syna sąsiada posła – który zachorował na zapalenie mózgu. Dziecko bardzo cierpiało, a żadne lekarstwa nie pomagały. „Wieczorem przyłożono temu dziecku ten sam obrazek chwalebnego Stanisława Papczyńskiego do głowy, zaś rodzice modlili się gorąco do chwalebnego Stanisława Papczyńskiego o zdrowie dziecka. Obrazek zgiął się znowu.

    Nad ranem około godz. 4 dziecko roześmiało się do matki, a rano już było zdrowe, tak że ojciec mógł odjechać do pracy. Od tego czasu dziecko jest zupełnie zdrowe” – czytamy w świadectwie  Jana Potoczka.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. Publikacja za zgodą Wydawnictwa Fronda

    1 Świadectwo pani Renaty za: Owoce modlitwy, cz. 2, Świadectwa o doznanych łaskach za przyczyną Ojca Stanisława Papczyńskiego, (pdf) na http://www.stanislawpapczynski.org/

    2 Świadectwo Jana Potoczka z: archiwum ojców marianów (wersja rozszerzona artykułu zamieszczonego w MRK Cuda i łaski Boże 9/2007, s. 11, oprac. Małgorzata Pabis).

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Oto WZÓR Polaka - i wzór mężczyzny. Ojciec Stanisław Papczyński

    fot. Macpach1234 via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Oto wzór Polaka – i wzór mężczyzny.

    Ojciec Stanisław Papczyński

    Stanisław Papczyński urodził się 18 maja 1631 r. w Podegrodziu. Był synem Tomasza Papki, kowala, i Zofii z domu Tacikowskiej. Ochrzczony został imieniem Jan, które później zmienił. Już jako dziecko bawił się inaczej niż inne dzieci. Sporządzał małe “ołtarzyki”, organizował procesje podobne do kościelnych. Od wczesnej młodości wyróżniał się wielkim nabożeństwem do Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Maryi Panny, był też gorącym orędownikiem modlitwy za dusze czyśćcowe. Naukę zaczął w szkole parafialnej w rodzinnym Podegrodziu, kontynuował ją natomiast w Nowym Sączu. Kształcił się też krótko w kolegium jezuickim w Jarosławiu, potem udał się do kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie jednak nie został przyjęty. Przez pewien czas był korepetytorem, ale zapadł na ciężką chorobę i cudownie uleczony w 1649 r., wrócił do Podegrodzia. Dalszą naukę podjął kolejno w kolegium pijarów w Podolińcu i w kolegium jezuitów we Lwowie; musiał to miasto opuścić z powodu wojny; trafił także do kolegium jezuitów w Rawie Mazowieckiej.

    Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie Ojczyźnie Polaków, nie pachołków, to jest dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do brania udziału w naradach. Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się Ojczyzna.(Ojciec Stanisław Papczyński) 

    Kryzys męskości to jeden z problemów współczesności oraz wyzwanie dla Kościoła. Słabość, kosmopolityzm, brak zaangażowania, odwagi i wiary w podejmowane działania dotyczą wielu mężczyzn. Apele o męskość pozostają wciąż aktualne. Wczoraj i dziś. W popularnej piosence i dziele teologicznym Świętego Kościoła. Słowa Jana Pietrzaka Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, orły, sokoły, herosy? Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów? Gdzie te chłopy?! brawurowo zaśpiewała w 1974 roku Danuta Rinn. Trzysta lat temu wybitny teolog i kaznodzieja Ojciec Stanisław Papczyński wołał: Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych.

    Prawdziwa męskość wypływa z miłości Boga, człowieka i ojczyzny. Święty Stanisław Papczyński z XVII wieku w licznych dziełach porusza problemy aktualne we współczesnej rzeczywistości. Kreśli dla każdego z nas wzór postępowania do naśladowania w życiu społecznym, religijnym i politycznym. Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie Ojczyźnie Polaków, nie pachołków, to jest dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do brania udziału w naradach. Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się Ojczyzna. (Ojciec Stanisław Papczyński, Zwiastun Królowej sztuk)

    Myślenie wspólnotowe i odpowiedzialność za siebie, innych oraz Ojczyznę świadczy o dojrzałości człowieka. Prawdziwego mężczyznę cechuje roztropność, odpowiedzialność za ludzi i Ojczyznę. A więc zaangażowanie społeczne, odwaga do walki o lepsze jutro, wbrew zobojętnieniu, poczuciu braku wpływu na otaczającą rzeczywistość. Nie samowola, a wolność wewnętrzna i prawdziwa… Oparta na wypełnianiu woli Boga, a nie ludzkich pragnień. Prawdziwa wolność polega na przestrzeganiu praw, i to bardziej praw Boskich niż ludzkich. Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla Ojczyzny. (Ojciec Stanisław Papczyński). Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla ojczyzny. Nie jest obywatelem państwa ten, kto żyje tylko dla siebie, chociaż z trudem da się powiedzieć o kimś, że żyje dla siebie, jeśli nie żyje dla nikogo innego. Czymś hańbiącym jest nie wyrosnąć przez tyle lat z kołyski, zawsze się na nią oglądać, zawsze się w niej układać do snu. (…) Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się ojczyzna. Takim zaczyna się cieszyć. Idź dalej śladem, którego się trzymasz, i bierz na siebie coraz większe obowiązki, a osiągniesz jeszcze większą nagrodę chwały i godności. (Zwiastun Królowej sztuk, Mowa (elocutio) pkt. 14 oraz 18).

    Narastający konsumpcjonizm, walka o wyższą pozycję społeczną i powszechność dóbr są spowodowane brakiem panowania nad wewnętrznym światem potrzeb wedle Ojca Stanisława. Trudno jest rozpoznać u siebie chciwość, a jeszcze trudniej powściągnąć ją, kiedy brak sił do tego. W jaki zatem sposób mogę okiełznać swój umysł, kiedy – moim zdaniem – w sposób całkiem usprawiedliwiony pragnie zdobywać liczne zaszczyty, sławę, tytuły, stanowiska, obce kraje. Ty, który chcesz zapanować nad całym światem, musisz przyznać, że nad samym sobą panować nie potrafisz! Czy jeszcze nie dopuszczasz myśli, jeszcze się nie domyślasz, że ty w ogóle nie odczuwasz potrzeby utrzymywania w ryzach swego umysłu, i jeszcze narzekasz na brak sił, by to osiągnąć.

    Konferencja Episkopatu Polski skierowała do wiernych List pasterski przed kanonizacją Ojca Stanisława Papczyńskiego odczytany w kościołach w niedzielę 29 maja 2016 roku. Treść została opracowana podczas 372. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski w Gnieźnie i Poznaniu w dniu 15 kwietnia 2016 r. Punkt czwarty Listu pasterskiego pt. Ojciec Stanisław Papczyński − orędownik godności i świętości życiapoświęcony został umiłowaniu człowieka i Ojczyzny: Ojciec Papczyński powtarzał, że pragnąc Bożego miłosierdzia, mamy je świadczyć wobec drugiego człowieka. Pisał: Miłość jest duszą, światłem, życiem zakonów oraz każdej ludzkiej społeczności. Sam nie pozwolił żadnemu potrzebującemu odejść bez wsparcia. Troszczył się o ubogich, chorych i umierających, wspierał przytułki i szpitale, pocieszał strapionych, upominał się o odrzuconych i traktowanych niesprawiedliwie. Świadom rosnącej wówczas plagi alkoholizmu, słowem i własnym przykładem uczył trzeźwości i wskazywał drogę do wewnętrznej wolności. Wszelkie dzieła miłosierdzia podejmował z miłości do Boga i człowieka, ale też z miłości do Ojczyzny. Pisał, że przez Rzeczpospolitą należy rozumieć coś, czemu warto całkowicie się oddać i poświęcić. Jego miłość do Polski była na tyle znana, że Sejm Koronacyjny Rzeczypospolitej z1764 r. zwrócił się do Stolicy Apostolskiej z prośbą o beatyfikację cudami słynącego Polaka Stanisława Papczyńskiego. Senat Rzeczypospolitej Polskiej w 2011 r. uznał go za godny naśladowania wzór Polaka oddanego sprawom Ojczyzny.

    Anna Kryszczuk

    * Wszystkie cytaty pochodzą ze Zwiastuna Królowej Sztuk Ojca Stanisława Papczyńskiego

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 maja

    Święty Piotr Celestyn, papież i pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święty Iwo Helory, prezbiter
      •  Święty Kryspin z Viterbo, zakonnik
    ***
    Święty Piotr Celestyn

    Piotr, urodzony około roku 1215 jako przedostatni z dwunastki rodzeństwa, od najmłodszych lat kosztował chleba ubóstwa. Jego rodzicom, ubogim rolnikom w Abruzzach, trudno było utrzymać tak liczną rodzinę na skrawku jałowej ziemi. Jednak ubóstwo wynagradzali sobie religijnym wychowaniem i przywiązaniem do wiary.
    Kiedy Piotr miał 20 lat, wstąpił do pobliskiego klasztoru. Opuścił go jednak niebawem i udał się na pustkowie, by tam wieść samotne życie. W grocie na górze Pelleno założył pustelnię. Aby jednak móc oddziaływać duszpastersko na okolicznych mieszkańców, udał się do Rzymu i przyjął święcenia kapłańskie. Po powrocie (1238) na górze Murrone (Morrone), w pobliżu Sulmony, założył erem. Kiedy sława pustelnika zaczęła gromadzić przy nim coraz więcej uczniów, założył w okolicy kilka podobnych eremów. W roku 1263 nowy zakon zatwierdził papież Urban IV w oparciu o regułę św. Benedykta. W roku 1274 Piotr uczestniczył w Soborze Lyońskim II, aby dla swojego zakonu otrzymać przywileje. Papież Grzegorz X raz jeszcze uroczyście bullą Religiosam vitam zatwierdził nową rodzinę zakonną (1275). Rozwijała się ona tak pięknie, że jeszcze za życia Piotra liczyła około 600 członków i 40 eremów.
    Zatroskanie o tak wiele fundacji nakazało Świętemu zrzec się przełożeństwa. Powierzył więc opiekę nad nimi wybranemu przez siebie następcy (1286), sam zaś usunął się na pustkowie, by poświęcić czas własnemu uświęceniu.
    Tymczasem po śmierci papieża Mikołaja IV (+ 1292) kardynałowie przez dwa lata nie mogli uzgodnić kandydata na Stolicę Apostolską. W tej sytuacji zebrani na konklawe w Perugii zgodzili się na wybór Piotra, pustelnika, którego sława świętości znana była wszystkim. W taki to sposób Piotr, jako niezaangażowany po żadnej stronie, 5 lipca 1294 roku został powołany na Stolicę Apostolską. Jako 190. z kolei papież obrał sobie imię Celestyn V. Kardynałowie znaleźli go w pustelni. Naglony przez nich, przyjął wreszcie ofiarowaną sobie godność. W Rzymie zjawił się na osiołku w swoim codziennym, wytartym odzieniu. Jednakże wybór 80-letniego starca, zupełnie nie obeznanego ze sprawami rządów Kościołem, okazał się niepomyślny. Liczono na to, że zakonodawca wykaże więcej zmysłu organizacyjnego. Tymczasem nowy papież zawiódł wszelkie nadzieje. Po tak skromnym ingresie do Rzymu i po dokonanej intronizacji więcej nie pojawił się w Wiecznym Mieście. Rządził Kościołem z klasztoru w Collemaggio koło Aquila. Zadbał jedynie o swój zakon i wzbogacił go w przywileje. Poparł również reformę zakonu franciszkańskiego. Dał się uwikłać królowi Neapolu, Karolowi d’Anjou, i na dwunastu nowych kreowanych przez siebie kardynałów wybrał aż sześciu Francuzów. Przeniósł się nawet do Castelnuovo w Kampanii, gdzie władcą był Karol. Nie znając sytuacji, dawał łatwo posłuch ludziom przebiegłym przy obsadzaniu urzędów kościelnych.

    Święty Piotr Celestyn

    Celestyn V był jednak na tyle krytyczny wobec siebie, że rychło spostrzegł się, że do rządów Kościołem Chrystusa się nie nadaje. Czując więc ogrom odpowiedzialności, jeszcze tego samego roku, dnia 13 grudnia 1294 roku, zrzekł się urzędu. Złożył przed kardynałami insygnia papieskie i udał się na pustelnię na górę Murrone.
    Następca Celestyna V, papież Bonifacy VIII (1294-1303), jeden z najwybitniejszych na stolicy Piotrowej, kazał przenieść siłą swojego poprzednika na zameczek w Castello di Fumone i pilnie go strzec w obawie, aby Karol nie wykorzystał sytuacji i nie chciał na starca wywierać dalszej presji. Tam też Celestyn V zmarł 19 maja 1296 roku. Pomimo błędów, jakie poczynił, potomność uznała heroiczny akt jego zrzeczenia się urzędu papieskiego. Uznała także jego osobistą świętość, którą wyróżniał się od najmłodszych lat. Dlatego zaraz po śmierci zaczęto oddawać mu cześć. Dnia 5 maja 1313 roku papież Klemens V uroczyście zaliczył Celestyna V do katalogu świętych. Papież Klemens IX w roku 1668 jego doroczną pamiątkę, wyznaczoną na 19 maja, rozszerzył na cały Kościół.
    Relikwie Świętego przechodziły różne koleje. W roku 1972 papież Paweł VI poświęcił nową, kryształową urnę ze szczątkami Świętego, które umieszczono w Collemaggio. Wcześniej, w roku 1966, odwiedził klasztor we Fumone, gdzie św. Celestyn spędził ostatnie dwa lata swojego życia. Można tam zobaczyć celę Świętego i kaplicę, a w niej drewniany krzyż, przed którym się modlił. Jego skromny tron papieski znajduje się w krypcie katedry w Sulmonie. Zakon celestynów dzisiaj nie istnieje. Miał do niego należeć także papież Eugeniusz IV (+ 1447).
    Św. Celestyn V zostawił po sobie kilka pism: O cudach, O występkach, O marności ludzkiej, O wyjętych (zakonach), Zdania Ojców i Autobiografię. Utwory te napisane są językiem wytwornym, literackim.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Święty Urban I. Papież i męczennik, którego ścięto za nawrócenie tysięcy Rzymian

    fot. Leszko20 via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Święty Urban I. Papież i męczennik, którego ścięto za nawrócenie tysięcy Rzymian

    Urban był synem Rzymianina Poncjana. Został wybrany po męczeńskiej śmierci św. Kaliksta I. Był siedemnastym papieżem. Jego pontyfikat przypadał na lata 222-230, czyli okres schizmy, kiedy antypapieżem był Hipolit.

    Urban miał być dobrym kaznodzieją, jego naukom przypisywano nawrócenie 400 legionistów rzymskich. Hagiografowie przypisują mu udział w nawróceniu męczenników: św. Cecylii, jej męża św. Waleriana oraz jego brata św. Tyburcjusza. Według podania to Urban wydał instrukcję, aby kler do Mszy św. używał kielicha i pateny ze złota lub srebra. W dniu 23 maja 230 roku papież Urban zginął śmiercią męczeńską przez ścięcie, oskarżony o nawrócenie 5 tysięcy Rzymian. 25 maja został pochowany w katakumbach św. Kaliksta przy Via Appia, co potwierdza znaleziona tam tablica nagrobna w języku greckim.

    W średniowieczu był jednym z najbardziej popularnych świętych. Wymienia go Dante w “Boskiej Komedii” (Raj, Pieśń XXVII). W jego dzień błogosławiono pola. Patron właścicieli winnic, winnej latorośli, ogrodników, rolników i dobrych urodzajów. Święty Urban jest wzywany w czasie błyskawic i burz. Jest także patronem Maastricht, Toledo, Troyes, Walencji, a w Polsce – Zielonej Góry, Gogolina, Wodzisławia Śląskiego, Raciborza i Pszczyny, a także gminy Kobiór oraz wsi Cieszowa.

    W ikonografii ukazuje się Świętego w pontyfikalnych szatach i w tiarze. Jego atrybutami są: kielich, krucyfiks, księga, miecz, winne grono, winne grono na księdze.

    Brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 maja

    Święty Bernardyn ze Sieny, prezbiter

    Święty Bernardyn ze Sieny

    Bernardyn urodził się w rodzinie szlacheckiej 8 września 1380 r. w Massa Marittima (nieopodal Sieny w Toskanii), kilka miesięcy po śmierci najsłynniejszej sienenki, św. Katarzyny, tercjarki dominikańskiej. Kiedy miał zaledwie 3 lata, stracił matkę, trzy lata później został osierocony także przez ojca, który był gubernatorem miasteczka. Na wychowanie wziął go do siebie zamożny stryj, zamieszkały w Sienie, który opłacił mu naukę. W szkole parafialnej ukończył nauki podstawowe, a w latach 1396-1399 studiował prawo na uniwersytecie w Sienie. Równocześnie studiował Pismo święte i teologię. Po otrzymaniu licencjatu z prawa kanonicznego zapisał się do Konfraterni Najświętszej Maryi. Celem tego bractwa było wewnętrzne doskonalenie się oraz posługiwanie chorym w czasie zarazy. W czasie epidemii dżumy Bernardyn, wspomagając innych, sam się zaraził i cudem wyszedł z choroby. Później opiekował się swoją niewidomą 90-letnią stryjenką.
    W 1402 r. wstąpił do franciszkanów w Sienie. W rok potem (8 września) złożył śluby zakonne, a po kolejnym roku (8 września 1404 r.) otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni przeznaczyli go do małego klasztoru, położonego na wzgórzu w pobliżu Sieny, w Capiola. Tu spędził 12 lat. Korzystając z wolnego czasu, pilnie studiował Pismo święte i ojców Kościoła oraz dzieła teologiczne, zwłaszcza św. Bonawentury. Równocześnie dał się poznać jako dobry kaznodzieja, dlatego chętnie go zapraszano z kazaniami do okolicznych kościołów. Te właśnie kazania wyrobiły mu tak wielką sławę, że w roku 1417 mianowano go kaznodzieją na całą Italię.
    Bernardyn przemierzał Włochy, nawołując do pokuty i zmiany życia. Więcej jednak od słów działały na słuchaczy i widzów jego cnoty: duch zaparcia, pokuty i modlitwy. Sławę jego imienia roznosiły nadto działane przez niego cuda. Według świadectw naocznych świadków na jego kazania garnęły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić. Musiał głosić słowo Boże na placach. Kapłani wręcz omdlewali od długich godzin spowiadania, tysiącami rozdawano Komunię świętą. Bernardyn nawracał, godził skłócone małżeństwa, wzbudzał powołania kapłańskie i zakonne. W Piemoncie spotkał się ze św. Wincentym Ferreriuszem. Wielki dominikanin udzielił mu swego błogosławieństwa i zachęcił go do dalszej apostolskiej pracy dla zbawienia dusz.
    Bernardyn wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Imienia Jezus. Nosił je wypisane barwnie na tabliczce, aby było z dala widoczne. Każde kazanie rozpoczynał od wezwania tego najsłodszego Imienia. Raz po raz przerywał przemówienie i podnosił tabliczkę w górę, a wszyscy padając na kolana oddawali hołd Imieniu Jezusa. W tym jednak nowym nabożeństwie niektórzy zaczęli dopatrywać się herezji. Oskarżono więc go przed papieżem Marcinem V (1426), a potem także przed papieżem Eugeniuszem IV (1431) i przed ojcami soboru w Bazylei (1438). Bernardyn jednak odniósł wszędzie zwycięstwo nad swoimi przeciwnikami. Papieże darzyli go tak wielkim zaufaniem, że proponowali mu nawet trzykrotnie biskupstwo: w Sienie, w Ferrarze i w Urbino. Zakonnik jednak w swojej pokorze zdołał zawsze od tego zaszczytu się wymówić. Bernardyn w latach 1438-1442 pełnił urząd wikariusza generalnego zakonu. Brał udział w Soborze Florenckim (1439), gdzie działał na rzecz zjednoczenia greckiego Kościoła ortodoksyjnego z katolickim.
    W swoim życiu zakonnym Bernardyn bardzo bolał nad tym, że bracia mniejsi tak daleko odeszli od pierwotnej reguły św. Franciszka. Postanowił za wszelką cenę dokonać w swoim zakonie reformy. Zaczął zakładać nowe konwenty w duchu zaplanowanej przez siebie obserwy – stąd jego duchowych synów nazwano obserwantami (Ordo Fratrum Minorum Regularis Observantiae, OFMRegObs). W tej pracy pozyskał sobie uczniów, którzy rozpowszechniali jego ideę. Należeli do nich m.in.: św. Jan Kapistran (+ 1456), św. Jakub z Marchii (+ 1476), bł. Mateusz z Agrigento (+ 1450), bł. Bernardyn z Feltre (+ 1494) i bł. Bernardyn z Fossa (+ 1503). Wkrótce liczba obserwantów przewyższała liczbę franciszkanów konwentualnych.
    Zmarł w Aquili (środkowe Włochy) 20 maja 1444 r. i tam go pochowano. W 6 lat po śmierci Bernardyna, 24 maja 1450 roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, papież Mikołaj V wobec niezliczonych tłumów dokonał jego kanonizacji. W uroczystości tej wzięło udział około 4000 obserwantów. Bernardyn jest twórcą cennych dzieł teologicznych. Jest patronem bernardynów, Sieny, rodzinnej miejscowości Massa Marittima oraz tkaczy, a także orędownikiem cierpiących na choroby płuc i gardła oraz cierpiących na krwotoki. Wśród bernardynów, sprowadzonych do Polski w 1452 r. przez św. Jana Kapistrana, są także polscy błogosławieni i święci: Szymon z Lipnicy (+ 1482), Jan z Dukli (+ 1481) i Władysław z Gielniowa (+ 1505). Wywarli oni poważny wpływ na życie religijne w Polsce.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie bernardyńskim; czasem jako kaznodzieja. Jego atrybutami są: u nóg trzy infuły, których odmówił; otwarta księga; krzyż z monogramem IHS; w ręku monogram IHS w promieniach.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 maja

    Święty Jan Nepomucen, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci Krzysztof Magallanes, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Eugeniusz de Mazenod, biskup
      •  Błogosławiony Jacek Cormier, zakonnik
      •  Święty Iwo z Chartres, biskup
    ***
    Święty Jan Nepomucen
    Jan urodził się w 1348 r. w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi. Pierwsza pewna i ścisła wiadomość o jego życiu pochodzi z roku 1370. Wówczas, będąc jeszcze klerykiem, Jan figurował w dokumentach kurii biskupiej w Pradze w charakterze notariusza. W roku 1380 został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Galla (Gawła) w Pradze. Równocześnie pełnił obowiązki notariusza przy arcybiskupie Janie Jenzensteinie. W roku 1381 studiował prawo na uniwersytecie w Pradze. W latach 1382-1387 studiował także w Padwie. W roku 1387 jako doktor prawa powrócił do Pragi. Został mianowany kanonikiem przy kolegiacie św. Idziego, a w dwa lata potem również kanonikiem przy kościele świętych Piotra i Pawła w Wyszehradzie. W roku 1390 został archidiakonem i proboszczem w Zatoc (Saaz). Stąd jednak rychło arcybiskup Pragi powołał Jana na swojego wikariusza generalnego. Był to wielki zaszczyt, bowiem urząd ten dawał Janowi pierwsze miejsce po metropolicie w diecezji.
    Podczas trwającego sporu między Wacławem IV Luksemburczykiem a arcybiskupem Pragi Jan, będąc mediatorem, został uwięziony przez porywczego króla (razem z dwoma prałatami) 20 marca 1393 r. i poddany torturom. Według relacji brał w nich udział sam król. Potem na pół żywego Jana zrzucono w nocy z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy, która przepływa przez Pragę. Ludowa legenda dodała do żywotu, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się; że niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi; że król, widząc poruszenie ludu, odbył pokutę i tym podobne opowieści. Według “Kroniki” Tomasza Ebendorfera z Haselbach z 1450 r. Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi małżonki królewskiej – królowej Zofii. Uważany jest za pierwszego męczennika tajemnicy spowiedzi. Ciało Męczennika znaleziono dopiero po pewnym czasie (17 kwietnia) i pochowano w kościele Świętego Krzyża, położonym blisko rzeki. Z czasem przeniesiono je do grobowca pod katedrą z napisem: Johannes de Pomuk.
    Po śmierci Wacława IV (+ 1419) kult Męczennika zaczął się szerzyć spontanicznie. Szybko pojawiły się jego pierwsze życiorysy, a nawet była mu oddawana liturgiczna cześć. W wieku XVII jest już nazywany “błogosławionym” i wymieniany wśród patronów Pragi i Czech. Oficjalny proces rozpoczęto jednak dopiero w roku 1710 z polecenia cesarza Józefa I. Innocenty XIII w 1720 roku potwierdził tytuł błogosławionego. Ten sam papież zatwierdził tekst Mszy świętej i Liturgii Godzin ku czci Błogosławionego na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. Dnia 19 marca 1729 roku papież Benedykt XII ogłosił go formalnie świętym. Podobnie jak język św. Antoniego w Padwie, tak też język św. Jana Nepomucena jest zachowany cało w artystycznym, osobnym relikwiarzu katedry praskiej.
    Święty Jan jest patronem zakonu jezuitów, Pragi, spowiedników, szczerej spowiedzi, dobrej sławy i tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów. Śladami niegdyś bardzo żywego kultu św. Jana Nepomucena są liczne figury stawiane zazwyczaj na rozstajach dróg i w okolicy przepraw rzecznych. Wiele takich figur można spotkać w całej Polsce. Jest także popularnym patronem kościołów i parafii.W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju kapłańskim, w sutannie, rokiecie, birecie. W ręku palma męczeńska. Niekiedy trzyma palec na ustach (symbol zachowanej tajemnicy). Jego atrybutami są: klucz, książka, kłódka, krzyż w ręce, zapieczętowany list, most, z którego został zrzucony, pieczęć, wieniec z pięciu gwiazd, wieniec z gwiazd – w środku napis TACUI – “milczałem”; woda, zamek.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Święty Jan Nepomucen

    Św. Jan Nepomucen z kościoła w Lutczy

    św. Jan Nepomucen z kościoła w Lutczy/fot.  Arkadiusz Bednarczyk

    ***

    Św. Jan Nepomucen urodził się w Pomuku (Nepomuku) koło Pragi. Jako młody człowiek odznaczał się wielką pobożnością i religijnością. Pierwsze zapiski o drodze powołania kapłańskiego Jana pochodzą z roku 1370, w których figuruje jako kleryk, zatrudniony na stanowisku notariusza w kurii biskupiej w Pradze. W 1380 r. z rąk abp. Jana Jenzensteina otrzymał święcenia kapłańskie i probostwo przy kościele św. Galla w Pradze. Z biegiem lat św. Jan wspinał się po stopniach i godnościach kościelnych, aż w 1390 r. został mianowany wikariuszem generalnym przy arcybiskupie Janie. Lata życia kapłańskiego św. Jana przypadły na burzliwy okres panowania w Czechach Wacława IV Luksemburczyka. Król Wacław słynął z hulaszczego stylu życia i jawnej niechęci do Rzymu. Pragnieniem króla było zawładnąć dobrami kościelnymi i mianować nowego biskupa. Na drodze jednak stanęła mu lojalność i posłuszeństwo św. Jana Nepomucena.

    Pod koniec swego życia pełnił funkcję spowiednika królowej Zofii na dworze czeskim. Zazdrosny król bezskutecznie usiłował wydobyć od Świętego szczegóły jej spowiedzi. Zachowującego milczenie kapłana ukarał śmiercią. Zginął on śmiercią męczeńską z rąk króla Wacława IV Luksemburczyka w 1393 r. Po bestialskich torturach, w których król osobiście brał udział, na pół żywego męczennika zrzucono z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy. Ciało znaleziono dopiero po kilku dniach i pochowano w kościele w pobliżu rzeki. Spoczywa ono w katedrze św. Wita w bardzo bogatym grobowcu po prawej stronie ołtarza głównego. Kulisy i motyw śmierci Świętego przez wiele lat nie był znany, jednak historyk Tomasz Ebendorfer około 1450 r. pisze, że bezpośrednią przyczyną śmierci było dochowanie przez Jana tajemnicy spowiedzi. Dzień jego święta obchodzono zawsze 16 maja. Tylko w Polsce, w diecezji katowickiej i opolskiej obowiązuje wspomnienie 21 maja, gdyż 16 maja przypada św. Andrzeja Boboli. Jest bardzo ciekawą kwestią to, że kult św. Jana Nepomucena bardzo szybko rozprzestrzenił się na całą praktycznie Europę.

    W wieku XVII kult jego rozpowszechnił się daleko poza granice Pragi i Czech. Oficjalny jednak proces rozpoczęto dopiero z polecenia cesarza Józefa II w roku 1710. Papież Innocenty XII potwierdził oddawany mu powszechnie tytuł błogosławionego. Zatwierdził także teksty liturgiczne do Mszału i Brewiarza: na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. W kilka lat potem w roku 1729 papież Benedykt XIII zaliczył go uroczyście w poczet świętych.

    Postać św. Jana Nepomucena jest w Polsce dobrze znana. Kult tego Świętego należy do najpospolitszych. Znajduje się w naszej Ojczyźnie ponad kilkaset jego figur, które można spotkać na polnych drogach, we wsiach i miastach. Często jest ukazywany w sutannie, komży, czasem w pelerynie z gronostajowego futra i birecie na głowie. Najczęściej spotykanym atrybutem św. Jana Nepomucena jest krzyż odpustowy na godzinę śmierci, przyciskany do piersi jedną ręką, podczas gdy druga trzyma gałązkę palmową lub książkę, niekiedy zamkniętą na kłódkę. Ikonografia przedstawia go zawsze w stroju kapłańskim, z palmą męczeńską w ręku i z palcem na ustach na znak milczenia. Również w licznych kościołach znajdują się obrazy św. Jana przedstawiające go w podobnych ujęciach. Jest on patronem spowiedników i powodzian, opiekunem ludzi biednych, strażnikiem tajemnicy pocztowej.

    W Polsce kult św. Jana Nepomucena należy do najpospolitszych. Ponad kilkaset jego figur można spotkać na drogach polnych. Są one pamiątkami po dziś dzień, dawniej bardzo żywego, dziś już jednak zanikającego kultu św. Jana Nepomucena.

    Nie ma kościoła ani dawnej kaplicy, by Święty nie miał swojego ołtarza, figury, obrazu, feretronu, sztandaru. Był czczony też jako patron mostów i orędownik chroniący od powodzi. W Polsce jest on popularny jako męczennik sakramentu pokuty, jako patron dobrej sławy i szczerej spowiedzi.

    Diakon Krzysztof Dobrogowski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 maja

    Święta Rita z Cascia, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Joachima de Vedruna, zakonnica
    ***
    Święta Rita z Cascia

    Rita należy do najbardziej popularnych świętych na świecie. Urodziła się około 1380 r. w rodzinie ubogich górali w Rocca Porena, niedaleko Cascii (Umbria) jako jedyne dziecko. Według podania miała być dzieckiem wymodlonym przez pobożnych rodziców. Na chrzcie otrzymała imię Małgorzata (Rita jest jego zdrobnieniem). Na życzenie rodziców wyszła za mąż. Związek ten był jednak bardzo nieudany. Porywczy, brutalny mąż był powodem wielu jej dramatów. Rita znosiła swój los z anielską cierpliwością. Mąż Rity zginął zabity w porachunkach zwaśnionych rodów.
    Rita była matką dwóch synów, z którymi miała kłopoty wychowawcze. Bojąc się, by nie kontynuowali wendety, prosiła Boga, aby raczej zabrał ich ze świata niż mieliby stać się zabójcami. Bóg wysłuchał tej prośby. Obaj młodzieńcy, którzy planowali pomścić ojca, zmarli podczas epidemii. Rita jako trzydziestokilkuletnia wdowa wstąpiła do zakonu augustianek, które miały swój klasztor w Cascii. Ponieważ była analfabetką, została przyjęta do sióstr “konwersek”, które były przeznaczone do codziennej posługi w klasztorze. Z całą radością, z miłości dla Oblubieńca, spełniała najniższe posługi w klasztorze. Często w ciągu dnia i nocy całowała z miłością obrączkę zakonną, która symbolizowała jej mistyczne zaślubiny z Jezusem.
    Miała szczególne nabożeństwo do Bożej męki. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami. Kiedy pewnego dnia kaznodzieja miał kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by dał jej zakosztować męki chociaż jednego ciernia, który ranił Jego przenajświętszą głowę. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle w głowie silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rita odznaczała się posłuszeństwem, duchem modlitwy i cierpliwości. Będąc prostą i niewykształconą osobą, osiągnęła szczyty kontemplacji.
    Zmarła na gruźlicę 22 maja 1457 r. w Cascii. Tam jej nienaruszone ciało spoczywa do dziś. Sanktuarium Świętej, obejmujące jej rodzinny dom w Rocca Porena oraz klasztor i kościół w Cascii, w którym została pochowana, jest miejscem tłumnych pielgrzymek. Sława świętości zaczęła ściągać do Cascii wielu pielgrzymów. Przy grobie Rity działy się nadzwyczajne rzeczy, które napełniły sławą tamtejszy klasztor. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do służebnicy Bożej. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 r. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę “drogocenną perłą Umbrii”.
    Św. Rita jest patronką w sprawach trudnych i beznadziejnych. Jest opiekunką wielu dzieł charytatywnych i bractw. W Polsce kult św. Rity jest bardzo żywy. Szczególnym jego miejscem jest klasztor sióstr augustianek w Krakowie, gdzie w kościele św. Katarzyny przechowywane są relikwie św. Rity.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju zakonnym – w czarnym habicie i w białym welonie, z cierniem na czole. Jej atrybutami są: dwoje dzieci, krucyfiks, cierń, figa, pszczoły, róża.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________-

    Św. Rita z Cascia

    Figura św. Rity z kościoła 
św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie


    Figura św. Rity z kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie
/

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Rita fascynuje tym, że zrealizowała wszystkie powołania, stojące przed kobietą. Była żoną i matką, wdową, siostrą zakonną, mistyczką.

    Jan Paweł II nazwał ją „perłą Umbri”, odnosząc się nie tylko do jej niewysokiego wzrostu i szczupłej budowy, ale do tego, kim jest dla Kościoła. Św. Rita z Cascia, niczym perła, drogocenna i wspaniała, w dalszym ciągu pozostaje kimś nieznanym, ukrytym.

    Rita fascynuje tym, że zrealizowała wszystkie powołania, stojące przed kobietą. Była żoną i matką, wdową, siostrą zakonną, mistyczką. Angażowała się w życie swej wspólnoty, wspierała ubogich i chorych, a jednocześnie mistrzowsko opanowała trudną sztukę modlitwy oraz kontemplacji. Sława, która ją otaczała za życia, nie zrobiła z niej „gwiazdy”, nie pozbawiła też krytycznego i pełnego realizmu podejścia do siebie i życia. Żyła nie tylko długo, ale barwnie, ciekawie, wielowątkowo. Pomimo upływu lat jej postać nie blaknie, a zdaje się, że jest wręcz odwrotnie: powraca z orędziem, które wielu współczesnym pomaga odnaleźć wewnętrzny pokój, a w nim Boga.

    Także w Polsce św. Rita staje się coraz bardziej znana. Przybywa jej figur, obrazów, kościołów i kaplic. Ukazuje się coraz więcej książek i modlitewników. Jej kult rozwija się spontanicznie. Nie trzeba go nakazywać, organizować, „wspierać”. Rita łatwo dociera do ludzkich serc. Wystarczy tylko poznać jej życie. Wniknąć w głębinę miłości, którą ofiarowała Chrystusowi Ukrzyżowanemu.

    Nazywana jest „świętą od rzeczy niemożliwych”, „beznadziejnych”. Bóg uczynił ją patronką cierpiących aż do granic wytrzymałości, tych, których życie zdaje się być przegrane, stracone. Pomaga w kryzysach rodzinnych, godzi skłóconych. Do niej uciekają się coraz częściej chorzy na raka i inne poważne choroby. Pomaga.

    Miłość do Ukrzyżowanego

    W swoim życiu Rita wiele przecierpiała. Najpierw cierpienie pochodziło od innych. Została wbrew swej woli wydana za mąż, za człowieka, który chociaż był w głębi duszy dobry, to jednak nieokrzesany i gwałtowny. Zanim zmieniła go swą miłością, trzeba było kilku lat, wielu modlitw, łez i pokut. Gdy udało się jej ustawić życie małżeńskie i rodzinne na właściwe tory, gdy mogła cieszyć się miłością męża i dwoma wspaniałymi synami, znów przyszło cierpienie.

    Mąż został okrutnie zasztyletowany przez dawnych swych kompanów. Rita najprawdopodobniej znała ich nazwiska. Wiedziała, kim są, ale nie chciała ich wyjawić rodzinie, która domagała się zemsty. W tym samym roku doszło jeszcze drugie doświadczenie krzyża. Rita modliła się, aby Bóg prędzej zabrał jej synów z tego świata, aniżeli mieliby stać się zabójcami, mścicielami swego ojca. I wkrótce Rita – wdowa opłakiwała śmierć swoich nastoletnich dzieci. Przyszła zaraza, chłopcy umarli. Serce Rity wypełnione zostało cierpieniem, które jeszcze zwiększały natrętne i uporczywe żądania rodziny męża, by wyjawiła nazwiska jego zabójców i umożliwiła zemstę. Rita przez trzy lata pokutowała i modliła się samotnie, najchętniej na szczycie wysokiego wzgórza – Scoglio, nieopodal rodzinnej wioski. Prosiła Boga o cud pojednania rodzin i o to, by mogła zrealizować marzenie swego dzieciństwa: wstąpić do klasztoru.

    Tak też się stało. Doczekała dnia, w którym rodzina męża przebaczyła publicznie zabójcom i to zamknęło sprawę morderstwa. Wydawać by się mogło, że teraz będzie jej łatwiej. Siostry augustianki w Cascia przyjęły ją do klasztoru, gdzie w ciszy konwentu może przebywać w bliskości Chrystusa, którego ukochała ponad wszystko. Rzeczywiście: Rita w zakonie była szczęśliwa. Mogła oddać się modlitwie, wręcz kontemplacji najświętszych Bożych tajemnic. Ponadto wiele czasu poświęcała ubogim i chorym. Znali ją wszyscy biedacy w okolicznych miasteczkach i wioskach. Przynosiła nie tylko chleb i zioła, ale dobre słowo i radość, którą bezwiednie promieniowała.

    Upragnione cierpienie

    Św. Ricie nieobce stało się cierpienie zadawane przez innych. Było go dużo. Bolało mocno. Ale więcej w jej życiu było cierpienia chcianego przez nią i upragnionego. Rita, rozkochana w tajemnicy krzyża, wielkodusznie pragnęła zjednoczyć się z Ukrzyżowanym. Dlatego prosiła Chrystusa, by mogła cierpieć jak On i w ten sposób pomagać Mu w zbawianiu świata. Chciała być ofiarą, dopełniać udręki Chrystusa, jak powiedział św. Paweł, by wypraszać światu pokój i pojednanie. Chrystus wysłuchał jej gorących próśb. Otrzymała dar niezwykły: stygmat ciernia z Jego korony. Na czole powstała głęboka rana w kształcie ciernia, która powodowała ogromny ból. Siostry musiały, z powodu przykrego zapachu wydzielanego przez ranę, izolować Ritę. Zamknięta w swej celi, odizolowana od innych, cierpiała i modliła się, pościła i umartwiała się.

    Św. Rita nie pragnęła cierpienia dla niego samego. Chciała zjednoczyć się z Chrystusem Ukrzyżowanym pociągana Jego miłością i gorącym pragnieniem uczestnictwa w dziele zbawiania dusz. To cierpienie Rity miało sens ofiarniczy. Chciała go nie dla siebie, ale dla innych. Znamienne jest to, że Rita nie pragnęła niczego dla siebie. Nawet w życiu duchowym nie chciała darów i dóbr duchowych dla siebie. Zachwycił ją Chrystus, który „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać Sługi”, obdarty z szat, wyszydzany, ukrzyżowany. Chrystus, który na ołtarzu krzyża siebie samego złożył w ofierze Ojcu. Rita chciała z Nim współpracować. Pomagać Mu. Dołożyć swą cząstkę, by w ten sposób odpowiedzieć na Jego miłość.

    Pamiętajmy o Ricie

    Dzisiaj Cascia jest niewielkim miasteczkiem, tętniącym życiem zwłaszcza wiosną i latem. Przybywają tu pielgrzymi z całego świata, pragnący zobaczyć świętą i pomodlić się w swoich najtrudniejszych sprawach. Ciało świętej Rity spoczywa w kryształowej urnie w bazylice. Przetrwało do dzisiaj nietknięte upływem czasu. Wokół urny siostry umieściły wota. Jest ich wiele. Przeważają złote strzykawki, zostawione przez młodych narkomanów wdzięcznych patronce za pomoc w wyjściu z nałogu. Są tutaj zdjęcia zniszczonych samochodów i osób ocalałych w wypadkach drogowych. Jest też mnóstwo zdjęć małych dzieci, niemowląt lub starszych. Siostry opowiadają, że od momentu śmierci św. Rity do dzisiaj, zawsze, gdy dokonują się cuda za jej przyczyną, nawet daleko od Cascia, ciało świętej wydaje przyjemną, intensywną woń, jakby zapach róż. Wtedy siostry wiedzą: Rita znów pomogła.

    Wśród uzdrowionych i wysłuchanych przez św. Ritę są także Polacy. Sanktuarium w Cascia jest coraz częściej odwiedzane przez pielgrzymów udających się do Rzymu. Po drodze blisko jest przecież do Asyżu. A same okolice Cascia są doprawdy przepiękne. Nic dziwnego, że te okolice zrodziły tak wielu świętych i poetów.

    Postać św. Rity nie traci na blasku także dlatego, że przypomina o jednym z największych pragnień naszego serca: o pokoju. Rita jest patronką zwaśnionych. Godzi małżonków i rodziny. Do niej modlą się ludzie, których serca przepełnione są żalem z powodu doznanej krzywdy. Ci, którzy chcą, a nie mają siły, by przebaczyć. Rita pomaga w szczerym wypowiedzeniu słów: „Odpuść nam nasze winy, jako my odpuszczamy naszym winowajcom”. Orędzie, jakie wybrzmiewa w Cascia, jest przywołaniem serc niespokojnych, skłóconych wewnętrznie, rozdartych, obolałych z powodu doznanych krzywd, do pokonywania zła dobrem.

    ks. Zbigniew Sobolewski/Opoka.pl

    _________________________________________


    Pragnęła przyjąć mękę choćby od jednego ciernia. Rita – święta od zadań specjalnych

    Święta Rita jest dziś jedną z najbardziej znanych świętych Kościoła katolickiego. W poświęconych jej sanktuariach tłumy wiernych proszą ją o wstawiennictwo w trudnych sprawach bezdzietności, chorób, kłótni w małżeństwach, rodzinach, czy pracy. Święta Rita nigdy swojej pomocy nikomu nie odmawia. Wie co to znaczy cierpienie, bo choć na obrazach przedstawia się ją z naręczem róż, jej życie nie było usłane różami. 

    1.Rita pochowała męża i dwóch synów

    W czasach kiedy żyła Rita (a urodziła się około roku 1380) dziewczęta wydawane były za mąż przez rodziców. Choć Rita już młodzieńczym wieku pragnęła służyć Bogu jako mniszka, jej rodzice postanowili ją wydać za sporo od niej starszego mężczyznę – Fernanda Maciniego. Pierwsze lata ich małżeństwa były bardzo trudne z powodu porywczego charakteru męża. Złych nawyków nabawił się on w wojsku. Był skory do bójek, miał napady agresji. W domu też urządzał awantury. Uspokoił się na czas, kiedy na świat przychodzili jego dwaj synowie. Lecz później znów zaczął szaleć. Rita nie jedną noc płakała i modliła się za męża. Wskutek tych modlitw Fernando zaczął się nawracać.

    Czasy były wówczas niespokojne. Cascia, prowincja w której mieszkała Rita z rodziną, szykowała się do wojny. Odżyły dawne zatargi rodowe. Fernando chciał ostrzec swojego dawnego dowódcę i kuzyna, że szykuje się na niego zamach. Ruszył w drogę, jednak nie dotarł na miejsce, gdyż został zasztyletowany. Przed śmiercią Fernando prosił, aby przekazano jego żonie, iż wybaczył swoim mordercom. Pomimo to dwaj młodociani synowie Rity postanowili pomścić ojca. W tamtych czasach praktykowano krwawą wendettę czyli zemstę rodową. Rita była tym przerażona, gdyż wiedziała, że jedna zbrodnia ciągnie następną, a za morderstwo grozi synom kara piekła. Prosiła więc Boga, żeby ratował synów przed wiecznym potępieniem. Tajemniczym zrządzeniem losu w Casci (włoski region Umbria) wybuchła zaraza i zachorowali obaj synowie Rity. Przed śmiercią przebaczyli mordercom ojca, wyspowiadali się i odeszli do Boga w stanie łaski uświęcającej.   

    2.Bóg spełnił jej pragnienie bycia mniszką

    Po stracie męża i synów Rita postanowiła wstąpić do zakonu augustianek eremitek im. św. Marii Magdaleny w Cascii. Chciała to zrobić kiedyś, zanim rodzice kazali jej wyjść za mąż. Teraz jej dziewczęce marzenie o przywdzianiu zakonnej sukni stało się możliwe. Zanim jednak do tego doszło, minęło 6 długich lat starań, aby Ritę do augustianek przyjęto.

    Przełożona domu zakonnego wielokrotnie odmawiała przyjęcia Rity, gdyż obawiała się, że wendetta zwyczajowo nadal obowiązująca pomiędzy rodziną Rity, a rodziną zabójców jej męża, zakłóci zakonne życie. Dopiero kiedy Rita nawiązała relacje z rodzina zabójców jej małżonka Ferdynanda, przebaczyła im, a obie rodziny podpisały pojednawcze pismo, które anulowało wendettę.

    Rita mogła nareszcie przekroczyć próg klasztoru. Rita do końca życia, przez 40 lat, była mniszką, za co nieraz dziękowała Bogu. W zakonie nie pełniła kierowniczych funkcji. Jako, że pochodziła z rodziny chłopskiej, przydzielono jej fizyczne prace w ogrodzie, co zresztą bardzo jej pasowało. Znów mogła uprawiać swoje ukochane róże. Było to życie ciche i ukryte, życie modlitwy i pokuty, pełne uczynków miłosierdzia wobec bliźnich, zwłaszcza ubogich, chorych i cierpiących, którym z miłością służyła. Ponieważ matka nauczyła Ritę jak opiekować się chorymi i rannymi, mieszkańcy Cascii chętnie korzystali z pomocy tej czułej i pracowitej zakonnicy.  

    3.Otrzyała stygmat kolca cierniowej korony

    Rita miała szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami, płacząc z powodu cierpień zadawanych Chrystusowi przez ludzkie grzechy. Kiedy pewnego dnia klasztorny kaznodzieja głosił kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by pozwolił je przyjąć mękę chociaż jednego ciernia, który ranił przenajświętszą głowę Jezusa. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle na czole silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rana zniknęła tylko na krótki czas, gdy Rita pragnęła wraz z innymi siostrami wziąć udział w uroczystościach kanonizacyjnych św. Mikołaja z Tolentino.

    Rita miała szczególne nabożeństwo do św. Mikołaja, był on jednym z jej patronów, których wstawiennictwu przypisywała przyjęcie do klasztoru. Cztery lata przed śmiercią Rita leżała, obłożnie chora na gruźlicę. Wszystkie cierpienia związane z chorobą przyjmowała z pogodą ducha. Wówczas rana na czole zadana cierniem była widoczna.

    4.Jej ciało nie uległo zniszczeniu

    Kiedy Rita wydała ostatni oddech ziemskiego życia, rana w cudowny sposób momentalnie zagoiła się, a całą zakonną celę wypełnił wspaniały zapach róż. Ciało Rity przybrało młodzieńczą postać i cudownie zachowane jest do dziś. Wkrótce po pochówku, przy grobie Rity zaczęły dziać się nadzwyczajne uzdrowienia, które napełniły sławą klasztor w Cascii. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do Służebnicy Bożej Rity. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 roku. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę „drogocenną perłą Umbrii”.   

    5.Dlaczego świętą Ritę  przedstawia się z różami?

    Czerwone Róże były ulubionymi kwiatami Rity. Już jako panna uprawiła te szlachetne kwiaty na zboczu jednej z gór, których w jej rodzinnej wsi Roccaporena niedaleko Cascii nie brakowało. Podczas jej małżeństwa, które trwało 18 lat, do tragicznej śmierci męża, w rodzinnym ogrodzie, letnią porą zawsze można było podziwiać róże Rity, które były najpiękniejsze w całej Cascii. Tak się złożyło, że również żyjąc życiem mniszki, jednym z jej głównych zadań była praca w klasztornym ogrodzie, gdzie oczywiście nie mogło zabraknąć róż.

    Czerwona róża była towarzyszką ostatnich ziemskich chwil Rity. Kronikarze odnotowali to wydarzenie jako cudowne. Bowiem Rita na kilka miesięcy przed śmiercią, nie mając już siły wstawać łóżka, poprosiła swoją przyjaciółkę, aby ta przyniosła jej różę z ogródka, znajdującego się koło jej dawnego rodzinnego domu. Było to dziwne życzenie z tego względu, że działo się to w lutym. Przyjaciółka nie chcąc sprawiać przykrości chorej, pomimo że była zima, poszła do tego ogródka i o dziwo – znalazła w śniegu jedną, piękną czerwoną różę. Dziś istnieje tradycja, że idąc do św. Rity, czyli do świątyń gdzie jest czczona, kupuje się jej w prezencie jedną różę.

    6.Tak pomaga św. Rita

    Święta Rita jest dziś jedną z najbardziej znanych świętych. Uważa się ją za patronkę od spraw trudnych. O pomoc proszą ją m.in. małżeństwa zagrożone rozpadem. Najbardziej znane sanktuarium św. Rity znajduje się w miejscowości Cascia, w którym święta jest pochowana. Jej ciało od chwili śmierci w roku 1457 zachowane jest w idealnym stanie. Kościół ten nosi tytuł bazyliki. Obok niej zbudowano szkołę, hospicjum i dom dla sierot. We Włoszech św. Rita jest jeszcze czczona m.in. w sanktuarium w Turynie. Najważniejszym miejscem kultu św. Rity we Francji jest Kaplica Zwiastowania w Nicei, gdzie siedzibę ma również „Fundacja świętej Rity”. Zakonnica odbiera też cześć na północy Francji, w Vendeville, w Curgis. Wszystkie sanktuaria św. Rity, rozsiane po całym świecie, są bardzo licznie odwiedzane przez pielgrzymów.

    W Polsce kult świętej Rity rozwija się przede wszystkim na południu Polski, a głównym jego ośrodkiem jest kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej na krakowskim Kazimierzu, gdzie znajdują się relikwie świętej Rity. To właśnie w tej świątyni na początku XX wieku augustianki zaczęły krzewić nabożeństwo ku jej czci. Obecnie każdego 22 dnia miesiąca odbywa się tutaj Msza św. i nabożeństwo ku czci św. Rity. Gromadzą one tłumy wiernych. Według relacji krakowskich augustianek ostatnie lata najbardziej obfitują w modlitwy młodych małżonków, o dar rodzicielstwa oraz młodych rodziców, o uzdrowienie dla ich dziecka.

    7.Św. Rita i media społecznościowe

    Święta Rita jest „na czasie”, ma nawet swój profil na Facebooku. Na profilu tym możemy znaleźć różne modlitwy i nabożeństwa do świętej. Są tam też umieszczane prośby do niej skierowane. „Św. Rito proszę módl się za mną i moimi bliskimi. Proszę uproś dla nas u Pana Naszego Jezusa Chrystusa łaskę zdrowia. Proszę czuwaj nad nami i chroń przed wszelkim złem i chorobami. Amen” – napisała jedna z czcicielek św. Rity. Inna czcicielka zachęca wszystkich gorąco:  – „Ludzie kochani, jeżeli macie jakiś wielki problem, módlcie się do Świętej Rity. Ona zawsze pomoże, naprawdę!”   

    Adam Białous/PCh24.pl

    __________________________________________________________________________________

    Święta Rita

    Święta Rita

    św. Rita z Cascii. Figura wykonana przez Wojciecha Maciejowskiego w 1942 r. znajduje się w parafii św. Katarzyny w Krakowie/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Historia pachnąca miłością. Ale dopiero na końcu.

    W filmie „Jasminum” mnisi pachną czeremchą, wiśnią i śliwą. A w Cascia? Siostry zatykały nosy.

    Przeorysza miała problem. Papież ogłosił rok 1450 rokiem jubileuszowym i augustianki z Cascia wybierały się do Rzymu. – Jadę z wami – zawołała jedna z nich. Hmm, przeorysza chętnie wysłałaby i Ritę, gdyby nie jedna delikatna rzecz: stygmat. Pojawił się przed siedmiu laty, w czasie wielkopiątkowych rekolekcji. Rita błagała Pana, by mogła odczuć ból choć jednego z cierni Jego korony, gdy nagle jeden z gipsowych kolców krucyfiksu odłamał się i uderzył ją w sam środek czoła. Ból był potworny. Mniszka straciła przytomność.

    Nazajutrz rana zaczęła ropieć i wydzielać odrażającą woń. W filmie „Jasminum” mnisi pachną czeremchą, wiśnią i śliwą. A w Cascia? Siostry zatykały nosy. Samotna stygmatyczka zamieszkała na końcu korytarza.

    I co począć z wyjazdem do Rzymu? – przeorysza podrapała się po głowie. – Rita była uparta: pojadę, Bóg zainterweniuje. Przełożona bała się jej sprzeciwić. Zbyt dużo już widziała. Pamiętała świetnie, jak Rita zapukała tu po raz pierwszy. Odeszła z kwitkiem. Nie chciano jej w klasztorze. Odsyłano jeszcze wiele razy, aż nagle zaskoczone siostry znalazły ją… w środku klasztornej kaplicy. – Przyprowadzili mnie tu święci Jan Chrzciciel, Augustyn i Mikołaj – powiedziała. Zdumione mniszki nie wiedziały, co odpowiedzieć.

    Albo ta historia z kawałkiem suchego jak wiór drewna. Przeorysza, chcąc upokorzyć nową mniszkę, kazała jej podlewać go rano i wieczorem. Rita była posłuszna. Siostry do dziś pamiętają zdumienie i wstyd, jaki przeżyły, widząc, że kawałek drewna wypuścił pączki, zakwitł i wydał wspaniałe winogrona. A teraz ten Rzym… Mniszki już zbierały się do drogi, gdy nagle zdarzył się cud (który? – przestały już liczyć). Stygmat zniknął. Pozostał tylko ból, ale ten nie sprawiał przecież siostrom kłopotu. Przeorysza umieściła Ritę na czele delegacji. A ta, gdy zakonnice martwiły się, czy starczy im pieniędzy na drogę, dziwiąc się ich brakowi wiary, wyrzuciła wszystkie pieniądze do potoku. Wprawdzie po drodze niczego im nie zabrakło, ale powiedzcie szczerze: jak tu wytrzymać z taką siostrą?

    Po powrocie rana odnowiła się. Siostra pielęgniarka bała się wejść do jej celi. Odpychała ją straszna woń. Gdy stygmatyczkę odwiedziła kiedyś kuzynka, Rita poprosiła: Przynieś mi z ogrodu różę. – Teraz? W środku grudnia? Kuzynko, ty majaczysz – przeraziła się kobieta. Po chwili jednak wyszła do zasypanego śniegiem ogrodu. Wróciła, ściskając w ręku pachnący kwiat. Gdy 22 maja 1457 roku Rita zmarła (o dacie śmierci powiedział jej Jezus), jej cela, omijana dotąd na odległość, napełniła się cudownym zapachem. To, co było dla wielu przekleństwem, stało się prawdziwą perłą! Do dziś ciało świętej zachowało się w doskonałym stanie.

    Kilka razy w życiu spotkałem ludzi, którzy kompletnie zaufali Opatrzności. Pamiętam opowieści członków Wspólnoty Błogosławieństw: siadali przy pustym stole (w domu nie było akurat ani grosza) i zaczynali szaloną modlitwę… błogosławieństwa przed posiłkiem. I niespodziewanie rozlegał się dzwonek u drzwi, a nieznajoma kobieta wręczała im ciepłą pizzę. Pan prosił, bym ją tu dostarczyła – mówiła. Zawsze podczas takich opowieści czułem się jak niewierzący. Jak wyglądałbym przy świętej stygmatyczce? Beznadziejnie. Rito, módl się za mną.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ___________________________________________________________________________________


    Święta Rita – kobieta o silnym charakterze

    „Trzonem modelu świętości Rity były oczywiście wiara i zaufanie Bogu, i równocześnie naturalna wiara i zaufanie sobie w to, że zrealizuje swoje cele. Można powiedzieć w skrócie – parafrazując słynne zdanie św. Ignacego: Rita robiła co w jej mocy, Bóg organizował okoliczności”, mówi Dorota Niedźwiecka, autorka książki pt. „Święta Rita. Wspomożycielka w sprawach trudnych i beznadziejnych”.

    Święta Rita to kobieta, która w swoim życiu wycierpiała naprawdę wiele, jednak nigdy się temu cierpieniu nie poddała i nigdy nie dała mu się złamać. Jak to się stało, że była tak „silną” i potrafiła się przeciwstawić męczarniom, jakie zgotowało jej życie?

    Tak, św. Rita w swoim życiu doświadczyła wielu trudnych, dramatycznych sytuacji. I obserwując jej reakcje – w aspekcie psychicznym, duchowym, i pod kątem modeli, jakie stosowała – myślę, że możemy się od niej wiele nauczyć. Rita, mimo bolesnych doświadczeń, nigdy nie stała się cierpiętnicą. To, co trudne wykorzystywała, by efektywne zrealizować swój życiowy cel: świętość.

    Rozumiem, że podobnie jak św. Maksymilian czy św. Teresa od Dzieciątka Jezus jasno powiedziała sobie, po co chce żyć?

    Dokładnie tak. Już jako dziecko zdecydowała, że wszystko w Jej życiu ma prowadzić do jednego celu: świętości. Ten cel mógł brzmieć mniej więcej tak: „Jestem  Świętą – czyli po śmierci żyję wiecznie z Chrystusem”.

    W jaki sposób go realizowała?

    Po pierwsze: pozostawała w dobrej relacji z Bogiem – poprzez modlitwę, sakramenty i inne środki, dane nam przez Kościół. Po drugie: w każdej sytuacji, na ile umiała, „promieniowała” miłością, czyli: patrzyła na ludzi z miłością i robiła rzeczy z postawą miłości. Po trzecie: w pełni realizowała swoje człowieczeństwo, czyli rozwijała talenty i kształtowała cnoty.

    Co fascynujące: Rita nie poddawała się problemom – lecz wychodziła naprzeciw nim. Traktowała je jako  wyzwania, podejmowała je, znajdowała jak najskuteczniejsze i najlepsze moralnie rozwiązania.

    Życie duchowe rozpoczęła już jako dziecko.

    Tak, wiemy z przekazów ustnych, że w dzieciństwie dużo czasu spędzała na modlitwie. Dbała o głębię życia duchowego, korzystając z kierownictwa duchowego i rozmów z siostrami z klasztorów Cascii.

    Mimo to Bóg nie uchronił jej przed trudnościami…

    Myślę, że rolą Boga jest nie tylko chronienie nas. I że często to przecież nie Bóg – lecz my sami urządzamy naszym bliźnim z życia piekło. A Pan Bóg niekiedy pozwala na takie sytuacje – po to, byśmy jako ludzie brali coraz większą odpowiedzialność za organizowanie świata. Byśmy żyli z coraz większy zrozumieniem tego co dzieje się w nas i wokół nas, coraz większą mądrością i coraz bardziej kształtując swój charakter tak – by każdy z nas pomnażał na świecie dobro.

    Wróćmy do życia świętej i jej cierpienia.

    Rita od dziecka marzyła o tym, że wstąpi do klasztoru. Rodzice nie zgodzili się na to. Nakazali jej wyjść za mąż. To według tamtejszych realiów była najlepsza decyzja: w czasach gdy nie było świadczeń socjalnych ani zwyczaju, by zaopiekować się rodzicami na starość w klasztorze, w ten sposób zabezpieczali sobie schyłek życia, a Ricie zapewniali bezpieczeństwo i opiekę po ich śmierci. Bez względu na zasadność racji, dla Rity to musiało być bardzo trudne. Oznaczało, że nie zrealizuje decyzji dotyczącej bardzo głębokiej, duchowej sfery i którą rozeznała za najlepszą drogę dla swojego życia.

    Co wówczas zrobiła św. Rita?

    W tym, co robi potem bardzo wyraźnie widać jakie stanowisko zajmuje wobec problemu. Traktuje je jako zadanie. W głowie ma nadal jasno wyznaczony cel: świętość, zmienił się tylko środek do jej realizowania. Rita postanawia realizować ją poprzez bycie dobrą żoną i czyni to konsekwentnie. Na poziomie duchowym realizuje ją przez modlitwę, sakramenty, posty.

    Kolejny problem: mąż okazuje się gwałtowny.

    Tak: Paolo należał do jednego ze stronnictw politycznych – gibelinów, które walcząc z gwelfami posuwało się do rozbojów, brutalnego znęcania się nad ofiarami, morderstw. Układy pomiędzy tamtejszymi stronnictwami i rodzinami przypominały dzisiejsze układy we włoskiej mafii: mordowano więc skrycie, by uniknąć kary, i chroniono się nawzajem. Ten, kto odmówiłby współpracy byłby automatycznie wykluczony z rodziny.

    W tym kontekście pragnienie Rity, by Paolo się nawrócił można by śmiało uznać za nierealne. Gdyby nie to, ze ta dzielna kobieta modlitwą i czynami do niego doprowadziła.

    Niestety nie trwało to długo…

    Gdy już wydaje się, że małżonkowie mogą wieść szczęśliwe życie – Paolo zostaje zabity, a dwaj synowie umierają. Trudno opisać ból kobiety, która nagle traci wszystkich bliskich. Trudno pewnie wejść we współodczuwanie, i to sobie wyobrazić.

    Rita, po okresie żałoby, powraca do życia. Na poziomie duchowym odnajduje rozwiązanie w przebaczeniu. Na poziomie naturalnym szuka nowego sensu. I to, co nie zależało od niej zaczyna postrzegać w nowy sposób – jako szansę, by zrealizować dawno porzucone pragnienie wstąpienia do zakonu. Znów nie pada pod ciosami cierpienia – lecz znajduje rozwiązania.

    A gdy przeorysza odmawia przyjęcia, obawiając się zemsty ze strony morderców i niepokojów w klasztorze, w którym zakonnicami były kobiety z obu walczących ze sobą rodów: dokonuje rzeczy niemożliwej: doprowadza do pojednania obu stron.

    To chyba najtrudniejsze zadanie w życiu Rity?

    Myślę, że tak. Chodziło już nie tylko o zmianę siebie samej czy przekonanie jednej czy kilka najbliższych osób, ale o przekonanie kilkunastu osób z obu zwaśnionych stron. W dodatku takich, które ukrywają swój czyn – czyli de facto chodziło o to, by najpierw skłoniła morderców do ujawnienia się wobec świadków. Nakłonić ich do podpisania dokumentu – przysięgą pokoju, który – gdyby został złamany – ich nazwiska zostałyby ujawnione a oni w społeczności ogłoszeni zdrajcami.

    Rita miała więc za zadanie przekonać kilkanaście osób o różnym charakterze, w różny sposób usprawiedliwiający swój czyn, uciekających od przyznania się i odpowiedzialności. Trudno powiedzieć ile razy musiała ich odwiedzać, ile rozmawiać, jakich umiejętności negocjacyjnych (jej ojciec był negocjatorem) użyć. I  z jakim zaufaniem się modlić.

    Jej działanie we współdziałaniu z Bogiem który zorganizował okoliczności, przyniosło efekt św. Rita została zakonnicą.

    Czy działalność świętej Rity stanowi „model klasycznej duchowości”?

    Na pewno możemy potraktować go jako jeden z wielu modeli, dostępnych nam jako inspiracja w Kościele katolickim.  Każdy Święty proponuje swój model, a my korzystając z inspiracji, i na bazie naszych specyficznych cech i doświadczeń, jesteśmy powołani do kształtowania właściwy dla mnie modelu świętości. Trzonem „modelu” świętości Rity były oczywiście wiara i zaufanie Bogu, i równocześnie naturalna wiara i zaufanie sobie w to, że zrealizuje swoje cele. Można powiedzieć w skrócie – parafrazując słynne zdanie św. Ignacego: Rita robiła co w jej mocy, Bóg organizował okoliczności.

    Czy można zatem powiedzieć, że święta Rita wyszła na przeciw średniowiecznemu „wzorowi świętego”, nie dążąc do zbawienie przez cierpienie, tylko pomimo cierpienia?

    Na pewno w modelu zakonnym podejścia do świętości, realizowała to, jak teologia średniowiecza postrzegała cierpienie. Natomiast doskonale także rozumiała, że świeccy mają inne zadania i inaczej realizują świętość niż osoby duchowne. Uważam, że Rita w mądry sposób realizowała „świecką świętość”: jak Hiob nie generowała cierpienia, nie zamykała się, w cierpiętnictwie, nie brała na ramiona krzyża – którego niesienie nie należało do niej. Natomiast podejmowała te trudności – które spotykała na drodze swojego życia i których uniknąć się nie dało. Podejmowała jak Hiob z wiarą i zaufaniem – że Bóg wie, co robi i że te wydarzenia czemuś dobremu służą. A z czasem – świadomie odkrywając jaki może być ich pozytywny cel.

    Który cud uzyskany za wstawiennictwem świętej Rity uważa Pani za najpiękniejszy?

    Może odpowiem bardziej na pytanie: który mi osobiście jest najbliższy. Opowiem o cudzie, którego dwa lata temu doświadczyli moi dobrzy znajomi: Kasia i Piotr. Kasia była w połowie ciąży (4,5 mies.), gdy lekarz powiedział jej, że mięsień macicy w miejscu, gdzie miała robione cesarki rozchodzi się. Tam, gdzie tkanka powinna mieć kilka cm, on podczas USG zmierzył, że ma zaledwie 1 mm. „Może być tak, że macica nie wytrzyma ciśnienia i pęknie. Wtedy będzie potrzebna jest jak najszybsza interwencja: żeby ratować życie matki. Dziecka prawie na pewno nie da się uratować” – taki był najgorszy scenariusz. Kasia mogła osierocić pozostałą trójkę dzieci…

    Wspomina, że gdy tylko po tej wizycie wsiadła do samochodu, na myśl przyszło jej, aby modlić się do św. Rity. Do dziś zastanawia się, dlaczego nie do św. Judy Tadeusza, którego znała bardziej ani do żadnego innego świętego. „Jestem przekonana – chociaż trudno to wyjaśnić racjonalnie – że to była inicjatywa św. Rity” – mówi.

    Kasia donosiła ciążę do terminu. Urodziła na początku listopada 2015 roku. Na początku grudnia ochrzcili dziewczynkę – dając jej imię Rita.

    Dziękuję za rozmowę.

    Rozmawiał Tomasz Kolanek/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 maja

    Święty Jan Chrzciciel de Rossi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Leoncjusz z Rostowa, biskup i męczennik
      •  Święta Joanna-Antyda Thouret, dziewica
    ***
    Święty Jan Chrzciciel de Rossi

    Jan Chrzciciel de Rossi urodził się w Voltaggio koło Genui (Włochy) 22 lutego 1698 roku. Kiedy miał 13 lat, pod swoją opiekę w Rzymie wziął go krewny, który pełnił obowiązki proboszcza przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Ksiądz kanonik Wawrzyniec de Rossi pomógł swojemu bratankowi w studiach, a potem wysłał go na studia filozoficzne do słynnego Kolegium Rzymskiego. Młodzieniec po uwieńczeniu tych studiów doktoratem poszedł za przykładem stryja i wstąpił do seminarium duchownego. W trosce o swoje uświęcenie oddał się tak intensywnie modlitwie i praktykom pokutnym, że zapadł poważnie na zdrowiu i musiał przerwać studia. W tym okresie wystąpiły u niego pierwsze objawy epilepsji, które miały go już nigdy nie opuścić. Ta choroba stanie się też bezpośrednią przyczyną jego śmierci.
    Po roku przerwy Jan de Rossi rozpoczął studia teologiczne na akademii papieskiej, prowadzonej przez dominikanów w Rzymie. Równocześnie wolny czas poświęcał młodym studentom, którzy gromadzili się przy poszczególnych kościołach w tak zwanych “oratoriach” dla swojego religijnego dokształcenia i postępu w cnotach.
    Dnia 8 marca 1721 roku Jan de Rossi otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwszą Mszę świętą odprawił w kościele jezuitów św. Ignacego przy ołtarzu św. Alojzego, którego obrał sobie za szczególnego patrona. Pokrzepiał się widokiem tysięcy pielgrzymów, nawiedzających miejsca święte w Rzymie. Ze smutkiem jednak patrzył, jak pielgrzymi ci byli zdani na własny los i jak nikt nie troszczył się o opiekę duchową nad nimi. Postanowił oddać się bez reszty posłudze wobec nich. Służył im dobrą radą, często pomocą także materialną, a najwięcej – pomocą duchową w konfesjonale. Pan Bóg nagrodził gorliwego kapłana, bo do jego konfesjonału garnęli się grzesznicy, by pojednać się z Bogiem. Po śmierci stryja ksiądz Jan de Rossi został na jego miejsce przyjęty do grona kanoników przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Z powodu choroby oczu został zwolniony z obowiązku wspólnego czytania brewiarza, dzięki temu mógł dłużej spowiadać. Zmęczony, robił wypady na pobliskie place, zbierał dzieci i ludzi przygodnych, by pouczać ich o prawdach wiary. W wolnych chwilach, jeśli się zdarzyły, odwiedzał ubogich i chorych w przytułkach, pocieszał ich, pouczał i zaopatrywał darami sakramentalnymi. Żył tak bardzo ubogo, że nie posiadał nawet najniezbędniejszych rzeczy, dzieląc się nimi z uboższymi od siebie.
    Tak wyczerpująca praca nie tylko wyniszczała jego siły i zdrowie, ale przyczyniła się do różnych dolegliwości głowy i żołądka, które znosił z heroiczną cierpliwością. Pomimo to dożył 66 lat. Pożegnał ziemię dla nieba 23 maja 1764 roku. Jego beatyfikacji dokonał papież Pius IX (+ 1878), a do chwały świętych wyniósł go papież Leon XIII dnia 8 grudnia 1881 roku. Wtedy też jego relikwie przeniesiono z kościoła Matki Bożej in Cosmedin do kościoła Świętej Trójcy i złożono je u stóp ołtarza, poświęconego jego czci. Ku czci Świętego również we wspomnianym kościele Matki Bożej, gdzie spędził niemal całe swoje kapłańskie życie, poświęcono mu piękną kaplicę. Wreszcie w roku 1940 pod jego imieniem wystawiono w Rzymie nowy kościół i założono nową parafię pod jego patronatem. Tam też przeniesiono jego śmiertelne szczątki w 1965 roku.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 maja

    Najświętsza Maryja Panna
    Wspomożycielka Wiernych

    Zobacz także:
      •  Święci Donacjan i Rogacjan, męczennicy
      •  Rocznica przeniesienia relikwii św. Dominika
    ***
    Turyński wizerunek Maryi Wspomożycielki Wiernych

    Nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki sięga początków chrześcijaństwa. Gdy tylko zaczął rozwijać się wśród wiernych kult Matki Zbawiciela, równocześnie ufność w Jej przemożną przyczynę u Syna nakazywała uciekać się do Niej we wszystkich potrzebach. Tytuł Wspomożycielki Wiernych zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół wyrażał Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci.
    Pierwszym, który w historii Kościoła użył słowa “Wspomożycielka”, jest św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski, doktor Kościoła (+ 373). Pisze on wprost, że “Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych”. W tym samym czasie Wspomożycielką rodzaju ludzkiego nazywa Maryję św. Grzegorz z Nazjanzu, patriarcha Konstantynopola, doktor Kościoła (+ ok. 390), kiedy pisze, że jest Ona “nieustanną i potężną Wspomożycielką”. Z treści pism doktorów Kościoła wynika, że przez słowo “Wspomożycielka” rozumieli oni wszelkie formy pomocy, jakich Matka Boża nam udziela i udzielić może.
    Miejscem najżywiej rozwiniętego kiedyś kultu Wspomożycielki była Bawaria. Pierwszy kościół pod wezwaniem Wspomożycielki w Bawarii stanął w Pasawie w roku 1624. Zasłynęła w nim rychło figura Matki Bożej, kopia obrazu Cranacha – pątnicy witają Ją okrzykiem: Maria hilf! (Maryjo, wspomagaj).7 października 1571 r. oręż chrześcijański odniósł decydujące zwycięstwo nad flotą turecką, która zagrażała bezpośrednio desantem Italii. Na pamiątkę tego zwycięstwa papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie “Wspomożenie wiernych, módl się za nami”.12 września 1683 r. król Jan III Sobieski rozgromił pod Wiedniem Turków. Jako podziękowanie Matce Bożej za to zwycięstwo papież bł. Innocenty XI w roku 1684 zatwierdził w Monachium, przy kościele św. Piotra, bractwo Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, rychło podniesione do rangi arcybractwa.W roku 1816 tytuł Matki Bożej Wspomożenia Wiernych wszedł do liturgii Kościoła, gdy papież Pius VII ustanowił święto Matki Bożej pod tym wezwaniem na dzień 24 maja jako podziękowanie Matce Bożej za to, że właśnie tego dnia, uwolniony z niewoli Napoleona, mógł szczęśliwie powrócić na osieroconą przez szereg lat stolicę rzymską.Wielu świętych miało szczególne nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Jej słynny wizerunek w Turynie został namalowany na zamówienie św. Jana Bosko, który oprócz salezjanów założył także zgromadzenie sióstr Córek Matki Bożej Wspomożenia Wiernych.
    Wielkim czcicielem Matki Bożej Wspomożycielki był salezjanin, prymas Polski, kardynał August Hlond. Nie mniej żarliwym apostołem Maryi Wspomożycielki był jego następca, kardynał Stefan Wyszyński. 5 września 1958 roku dzięki jego staraniom Episkopat Polski wniósł do Stolicy Apostolskiej prośbę o wprowadzenie święta Maryi Wspomożycielki Wiernych w liturgicznym kalendarzu polskim. Episkopat Polski chciał w ten sposób podkreślić, że naród polski nie tylko wyróżniał się wśród innych narodów wielkim nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny, ale że może wymienić wiele dat, kiedy doznał Jej szczególniejszej opieki. Polskie sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych zostało ustanowione w 2013 r. w salezjańskiej parafii w Rumii na Kaszubach.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Kto zaufa Maryi, pozna co to cuda.

    Poznaj 6 faktów o Wspomożycielce Wiernych

    źródło: Facebook/ Basílica de María Auxiliadora y San Carlos

    ******

    Tytuł Matki Bożej – Wspomożenie Wiernych został włączony do Litanii Loretańskiej jako dziękczynienie za wielką wiktorię chrześcijańskiego oręża w bitwie pod Lepanto. Do liturgii Kościoła wprowadził go papież wyrwany przez Maryję z niewoli Napoleona. Matka Boża Wspomożycielka jest szczególną patronką Kościoła w Chinach. Ten Jej piękny tytuł  zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół wyraża Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci.

    1.To św. Efrem po raz pierwszy określił Matkę Bożą przymiotem „Wspomożycielka”

    Pierwszym, który w historii Kościoła, mówiąc o Matce Bożej, użył słowa „Wspomożycielka”, był żyjący w IV wieku św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski, doktor Kościoła. W swoich pismach zaznaczył, że „Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych”. Podobnie nazywał Maryję inny starożytny doktor Kościoła – Grzegorz z Nazjanzu. Pisał on „Jest Ona nieustanną i potężną Wspomożycielką”. Z treści pism doktorów Kościoła wynika, że przez słowo „Wspomożycielka” rozumieli oni wszelkie formy pomocy, jakich nam Matka Boża udziela. Tak więc pierwotne nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny jako do Wspomożycielki zawierało w sobie przekonanie wiernych o wszechpośrednictwie łaski, to znaczy, że Maryja jest Szafarką Bożych łask.

    2.Najsłynniejszy kościół pw. Matki Bożej Wspomożycielki znajduje się w Pasawie

    Od czasów pierwszych wieków chrześcijaństwa powstało w Europie wiele świątyń pod wezwaniem Wspomożycielki. Jednak najsłynniejszą jest barokowy kościół pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożycielki w Bawarii w Pasawie. Konsekrowano go w roku 1624. W tym kościele znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. Jest to kopia dzieła, jednego z najwybitniejszych niemieckich malarzy, Łukasza Cranacha starszego, tworzącego w wieku XVI. Pielgrzymi licznie przybywający do świątyni w Pasawie, którą wzniesiono na wzgórzu nad rzeką Inn, mają zwyczaj, przed obrazem mówić „Maria hilf”, co znaczy „Maryjo wspomóż”. Od tego pozdrowienia imieniem Mariahilf nazwano górę i stojące na niej sanktuarium w Pasawie. W roku 1627 papież Urban VIII zatwierdził przy sanktuarium arcybractwa Matki Bożej Wspomożycielki. Sanktuarium, po dziś dzień, opiekują się ojcowie kapucyni. Sanktuarium Mariahilf stało się istotną częścią kwitnącego kultu maryjnego okresu baroku. W całej Europie, na jego wzór, powstały setki siostrzanych sanktuariów m.in. w Innsbrucku, Wiedniu czy Monachium.

    3.Lepanto – tak wezwanie Wspomożenie Wiernych trafiło do Litanii Loretańskiej

    Historia ta związana jest ściśle z bitwą morską pod Lepanto, która rozegrała się 7 października 1571 roku. Jak doszło do tej batalii – pięknie opisuje to papież Leon XIII „Gdy olbrzymie zastępy Turków usiłowały narzucić prawie całej Europie jarzmo przesądu i barbarzyństwa, wtedy to Najświętszy Pasterz św. Pius V, pozyskawszy chrześcijańskich władców do wspólnej obrony, jak najusilniej starał się przede wszystkim, by najpełniejsza mocy Matka Boża, zjednana modlitwą różańcową, przybyła łaskawie z pomocą imieniu chrześcijańskiemu”.  

    W niedzielę 7 października 1571 r., nad ranem, w Zatoce Korynckiej, nieopodal miasta Lepanto, dwie ogromne floty szykowały się do stoczenia największej w dziejach bitwy morskiej. Okręty Ligi Świętej – połączone siły Państwa Kościelnego, Królestwa Hiszpanii, Republik Wenecji i Genuy, Księstwa Sabaudii oraz Zakonu Kawalerów Maltańskich, dowodzone przez zaledwie 24-letniego księcia Juana de Austria, miały naprzeciw siebie turecką armadę pod wodzą Alego Paszy, wiernego sługi sułtana Selima II. W tym samym czasie w Rzymie, w kościele Santa Maria Sopra Minerwa, grupa mężczyzn trwała zatopiona w modlitwie. Ojciec Święty Pius V, głowa Kościoła katolickiego, otoczony przez licznych księży i zakonników, błagał Maryję Różańcową o pomoc w powstrzymaniu muzułmańskiej nawały. W tej modlitwie zjednoczył się niemal cały chrześcijański świat. Maryja pomogła i zwyciężyli chrześcijanie. Na pamiątkę tej wspaniałej wiktorii papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie „Wspomożenie wiernych, módl się za nami”.

    4.NMP Wspomożenie Wiernych ma swoje święto

    Święto Matki Bożej Wspomożenia Wiernych ustanowił w roku 1816 papież Pius VII. Zrobił to jako podziękowanie za uwolnienie z niewoli. Trafił do niej w roku 1809 za sprawą Napoleona, cesarza Francji. Kiedy Napoleon zajął Rzym i zażądał od papieża, aby ten oddał pod jego władanie Watykan, ojciec święty nie zgodził się na to świętokradztwo, odpowiadając cesarzowi „My nie możemy oddać nic, co do nas nie należy. Władza nad państwem kościelnym należy do Kościoła rzymskiego, a my tylko jesteśmy jego zarządcami”. Wówczas z nakazu Napoleona uprowadzono papieża i osadzono go w więzieniu w Savonie.    Napoleon, dziecko rewolucji francuskiej, nie pozwolił dopuszczać do papieża nawet spowiednika. Ojcu świętemu odebrano wszystkie książki, nawet brewiarz i morzono go głodem. Napoleon zmiękł dopiero wtedy, gdy zaczął przegrywać na bitewnych polach. Najpierw zlecił przewiezienie papieża do Paryża, a w roku 1814 uwolnił go zupełnie. Papież Pius VII po powrocie do Watykanu, po prawie pięciu latach uwięzienia, uznał że jest wolny dzięki wstawiennictwu Matki Bożej. Na pamiątkę swego powrotu do Rzymu ustanowił święto Najświętszej Maryi Panny Wspomożenia Wiernych. Wezwanie „Wspomożenie wiernych” upowszechniło się w Kościele w nieco zmienionej wersji jako Matka Boża Nieustającej Pomocy. 

    5.Św. Jan Bosko i inni wielcy czciciele Maryi Wspomożycielki Wiernych

    Wielkim czcicielem Maryi Wspomożycielki Wiernych był św. Jan Bosko. To według jego wskazówek włoski artysta Lorenzone namalował słynny obraz Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Ksiądz Bosko tak oto instruował malarza w jednym z listów do niego skierowanym “Na górze znajduje się Najświętsza Maryja pośród anielskich chórów, następnie – chóry proroków, dziewic, wyznawców. Na dole, na ziemi: emblematy wielkich zwycięstw Maryi oraz narody świata wznoszące do Niej swoje ręce, błagające Ją o pomoc”. Tworzenie obrazu, wielkich rozmiarów, zajęło artyście 3 lata. Został on umieszczony w kościele pw. Matki Bożej Wspomożycielki w Turynie. Według pomysłu księdza Bosko powstał też medalik Matki Bożej Wspomożycielki. Święty chętnie go rozdawał, mówiąc przy tym  „Zaufaj Maryi Wspomożycielce, a zobaczysz, co to są cuda!”

    Znanymi polskimi czcicielami Matki Bożej Wspomożycielki byli kardynał August Hlond, a po nim kardynał Stefan Wyszyński. Episkopat Polski wiedząc, jak wiele dobra naród Polski doświadczył przez orędownictwo Maryi, w 1958 roku zwrócił się do Stolicy Apostolskiej, aby wprowadzić do polskiego kalendarza liturgicznego święto Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych.

    6.Matka Boża Wspomożycielka jest patronką Chin
    Maryja Wspomożycielka jest także czczona jako patronka Chin, szczególnie w sanktuarium w Sheshan, niedaleko Szanghaju. Na miejscu, gdzie dziś znajduje się Bazylika Matki Bożej, czczono niegdyś, jak podają źródła historyczne, m.in. buddyjską boginię miłosierdzia Guanyin. Znajdował się tu również klasztor buddyjski oraz tradycyjne chińskie groby. W raportach misjonarze stwierdzają, że poganie uważali górę She za świętą. W połowie XX wieku ten teren powierzono duszpasterskiej opiece ojców Jezuitów, w okolicach góry Sheshan podjęto regularną ewangelizację. 24 maja 1863 roku, we wspomnienie Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, poświęcono nowo wybudowaną kaplicę ku Jej czci. Czczono w niej wizerunek Maryi namalowany w 1864 roku przez chińskiego brata zakonnego. Tak rozpoczął się kult Madonny z Sheshan. Ponieważ pielgrzymów było coraz więcej, w 1871 podjęto budowę kościoła pw. Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, który nosi dziś tytuł bazyliki. Z powodu, ciągle trwającego, wielkiego ruchu pielgrzymkowego do tego maryjnego sanktuarium  Benedykt XVI w „Liście do chińskich katolików” z 2007 roku, ustanowił 24 maja Dniem Modlitw za Kościół w Chinach.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 maja

    Święta Maria Magdalena de Pazzi, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Beda Czcigodny, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Święty Grzegorz VII, papież
      •  Święta Magdalena Zofia Barat, dziewica
    ***
    Święta Maria Magdalena de Pazzi

    Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się 2 kwietnia 1566 r. w możnej patrycjuszowskiej rodzinie Pazzi we Florencji. Wykształcenie i wychowanie otrzymała od sióstr, które miały we Florencji szkołę i pensjonat dla dziewcząt z lepszych rodzin. W dziesiątym roku życia przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przystępowała do niej w każdą niedzielę i w święta, co w owych czasach wywoływało zdziwienie, a nawet zastrzeżenia. W tym samym roku, w uroczystość św. Józefa, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jako dziecko wyróżniała się pobożnością, tak że już w wieku 12 lat miała szczęście rozmawiać z Matką Bożą. Odtąd podobne objawienia zdarzały się w jej życiu częściej. Kiedy miała 16 lat, wstąpiła do klasztoru karmelitańskiego Matki Bożej Anielskiej (1582 r.). Klasztor ten stoi do dzisiaj na wzgórzu na przedmieściu Florencji. Tu otrzymała imię zakonne Marii Magdaleny.
    W rok później podczas choroby złożyła śluby. Pełniła obowiązki kolejno zakrystianki, furtianki, mistrzyni nowicjatu i przełożonej domu. Wiodła życie pełne umartwień i przeniknięte modlitwą. Wyróżniała się wiernością w zachowaniu reguły, bardzo przecież surowej. Doświadczała wielu cierpień. Od niebieskiego Oblubieńca otrzymała koronę cierniową, która powodowała bardzo silne bóle głowy. 25 marca 1585 roku otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia na swoim ciele ran Pana Jezusa; stygmaty te były na zewnątrz niewidoczne. W kilka dni potem otrzymała od Chrystusa mistyczną obrączkę jako znak duchowych zaślubin. 17 maja 1585 roku wpadła w ekstazę, która trwała bez przerwy 40 godzin. W czasie jej trwania otrzymała polecenie od Pana Jezusa, by odtąd codziennie przyjmowała tylko chleb i wodę, a jedynie w dni świąteczne – trochę pokarmu postnego. Otrzymała również polecenie, by sypiała odtąd tylko pięć godzin i to na wiązce siana, by w ten sposób wynagrodzić Panu Bogu za grzechy rodzaju ludzkiego. 8 czerwca 1585 roku rozpoczęła się nowa seria ekstaz, która trwała z krótkimi przerwami osiem dni.
    Chrystus doświadczył Marię Magdalenę także falą długotrwałych i uporczywych oschłości oraz duchowego opuszczenia. Objaśnił jej, że ta męka była konieczna dla dobra Kościoła, a także dla odnowienia ducha zakonnego w klasztorach. Kiedy w roku 1587 zmarł jej brat, Alamanno, Maria Magdalena ujrzała jego duszę w płomieniach czyśćcowych. Kiedy w roku 1590 przeszła do wieczności jej matka, ujrzała również jej duszę w czyśćcu. Otrzymała równocześnie obietnicę, że czyściec matki będzie krótki – ze względu na wiele uczynków miłosierdzia, które wyświadczyła w swoim życiu.
    W ostatnich latach życia s. Maria Magdalena przechodziła wielkie cierpienia fizyczne i duchowe. Do tego dołączyły się prześladowania z zewnątrz od postronnych osób, do których wysyłała w imieniu Chrystusa listy z napomnieniami. Odpowiedzią z ich strony były szykany, a nawet groźby. W swoich wizjach otrzymała m.in. zrozumienie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej i Wcielenia Jezusa. Pozostawiła po sobie pisma ukazujące głębokie doświadczenia duchowości chrześcijańskiej.
    Zmarła 25 maja 1607 r. W 19 lat po śmierci, w 1626 roku papież Urban VIII dokonał jej beatyfikacji. Papież Klemens IX zaliczył ją uroczyście w poczet świętych w 1669 r. Jest patronką Florencji i Neapolu.
    W ikonografii św. Maria Magdalena ukazywana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, dyscyplina, gołębica, korona cierniowa, krzyż, lilia, serce trzymane w prawej dłoni, stygmaty.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    25 maja

    Święty Beda Czcigodny,
    prezbiter i doktor Kościoła




    Beda urodził się w 673 r. w Anglii, w hrabstwie Northumbria. Kiedy miał 7 lat, powierzono jego wychowanie i wykształcenie opactwu benedyktyńskiemu św. Piotra w Weartmouth. Był bowiem wówczas zwyczaj, że rodzice chętnie posyłali swoje dzieci do klasztoru na naukę i na wychowanie w charakterze oblatów, czyli przyszłych kandydatów. Dwa lata później Beda przeniósł się do nowo powstałego opactwa św. Pawła w Jarrow. Z biegiem lat oba opactwa zasłynęły nie tylko w Anglii, ale nawet daleko poza jej granicami jako niezwykle ważne ośrodki życia kulturalnego i religijnego. O założeniu tych dwóch opactw Beda napisał osobną historię, w której przekazał garść wiadomości również o sobie. W Jarrow Beda wstąpił do klasztoru i jako mnich spędził tu ponad 50 lat.
    W wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie (703). Odtąd swoje życie dzielił między modlitwę i studia. Znał język łaciński, grecki i hebrajski, co ułatwiało mu studia nad Pismem świętym i dziełami ojców Kościoła. Słusznie nazwano go najbardziej uczonym wśród świętych i najświętszym wśród uczonych Kościoła w Anglii, co kiedyś powtórzą o św. Tomaszu z Akwinu w skali całego Kościoła. Beda zostawił po sobie wiele pism. Wśród nich na pierwszym miejscu stawia się napisaną przez niego historię Anglii. Zostawił także żywot św. Kutberta (+ 678), św. Feliksa z Noli (+ ok. 260) i św. Atanazego (+ 373). Dziełem wyjątkowej wagi jest Martyrologium Bedy, które posłużyło później do przygotowania wykazów świętych Kościoła.
    Zdumiewają wszechstronne zainteresowania Bedy. Pisał bowiem również o poezji, o gramatyce, ortografii, o naturze rzeczy, o czasie itp. Swoje dzieła i rozprawy ilustrował często odpowiednimi rysunkami. Był także uzdolnionym poetą. Zostawił hymny i pieśni poetyckie. Komentarze do ksiąg Starego i Nowego Testamentu czynią św. Bedę największym egzegetą średniowiecza. Ciekawe są jego homilie, których ocalało 50, i bardzo obfita korespondencja, która rzuca światło nie tylko na osobisty charakter Świętego, ale także na stosunki polityczne i religijne, jakie za jego czasów panowały w Anglii.
    Zmarł 26 maja 735 r. Jego ciało złożono w Jarrow, w kościele opackim. W roku 1030 przeniesiono je jednak wraz z relikwiami św. Kutberta do katedry w Durham. W roku 1155 wydzielono je i relikwie św. Bedy złożono w nowym relikwiarzu wysadzanym drogimi kamieniami, a w roku 1373, w 700-lecie jego urodzin, wystawiono mu wspaniały grobowiec w katedrze w Durham. W czasie odstępstwa od wiary króla Henryka VIII sprofanowano śmiertelne szczątki św. Bedy i rozsypano je. Udało się jednak ich część uratować.
    “Zachód mądrością swoją oświecił” – powiedział o nim św. Robert Bellarmin. U współczesnych i potomnych Beda zażywał takiej sławy, że porównywano go do świętych Ambrożego, Augustyna, Hieronima i Izydora z Sewilii. Synod w Akwizgranie (836) nadał mu przydomek Venerabilis – Czcigodny. Leon XIII ogłosił go w 1899 roku doktorem Kościoła. Jest patronem lektorów, angielskich pisarzy i historyków oraz miasta Jarrow.
    Warto wiedzieć, że papież Franciszek po wyborze zachował swoje biskupie zawołanie Miserando atque eligendo, które zaczerpnął z 21. Homilii św. Bedy Czcigodnego o powołaniu celnika Mateusza.
    W ikonografii św. Beda występuje rzadko. Jest przedstawiany w benedyktyńskim habicie. Atrybutami Świętego są: księga, pióro, zwój pergaminu.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Beda Czcigodny

    (Katecheza podczas audiencji generalnej 18.02.2009)

    Święty Beda Czcigodny

    św. Beda Czcigodny/JAMES DOYLE PENROSE (PD)

    ***

    (…) Charakterystyczne rysy Kościoła, które Beda podkreśla, to (…) katolickość jako wierność tradycji i zarazem otwarcie na historyczny rozwój i jako poszukiwanie jedności w wielości, w różnorodności dziejów i kultur, zgodnie ze wskazaniami, jakich papież Grzegorz Wielki udzielił apostołowi Anglii, Augustynowi z Canterbury (…)

    Drodzy bracia i siostry!

    Święty, którego postać dzisiaj sobie przybliżymy, nazywa się Beda i urodził się w północno-wschodniej Anglii, dokładnie w Northumbrii, w 672/673 r. On sam pisze, że kiedy miał siedem lat, rodzice powierzyli jego wychowanie opatowi pobliskiego klasztoru benedyktyńskiego. «Odtąd wszystek czas życia swego spędziłem mieszkając w tymże klasztorze — wspomina — z wielką pilnością oddawałem się rozmyślaniom nad Pismem Świętym, a przy zachowaniu dyscypliny zakonnej i przy pilnym śpiewaniu codziennie w kościele, uważałem sobie za przyjemność zawsze się uczyć albo nauczać, albo pisać» (Historia ecclesiastica gentis Anglorum, v, 24). Rzeczywiście, Beda stał się jednym z największych erudytów wczesnego średniowiecza dzięki temu, że miał dostęp do wielu cennych manuskryptów, które przywozili mu opaci wracający z częstych podróży na kontynent oraz do Rzymu. Nauczanie oraz sława, jaką cieszyły się jego pisma, zjednały mu przyjaźń wielu wybitnych ludzi epoki, którzy zachęcali go do kontynuowania pracy, z której tak licznie korzystali. Gdy zachorował, nie przestał pracować, a wewnętrzna radość, wyrażająca się w modlitwie i śpiewie, nigdy go nie opuściła. Swoje najważniejsze dzieło — Historia ecclesiastica gentis Anglorum — zakończył następującym wezwaniem: «Proszę Cię, o dobry Jezu, który łaskawie zezwoliłeś mi czerpać słodkie słowa z Twej mądrości, pozwól mi w swej łaskawości pewnego dnia dotrzeć do Ciebie — źródła wszelkiej mądrości — i stać zawsze przed Twoim obliczem». Zmarł 26 maja 735 r. w dniu Wniebowstąpienia.

    Pismo Święte było stałym źródłem refleksji teologicznej Bedy. Po wnikliwym studium krytycznym tekstu (zachowała się kopia monumentalnego Codex Amiatinus Wulgaty, na którym Beda się opierał) komentuje Biblię, interpretując ją w ujęciu chrystologicznym, czyli łączy dwie rzeczy: z jednej strony słucha, co dokładnie mówi tekst, chce rzeczywiście słuchać, zrozumieć sam tekst, a z drugiej strony jest przekonany, że kluczem do zrozumienia Pisma Świętego jako jedynego Słowa Bożego jest Chrystus i że z Chrystusem, w Jego świetle, Stary i Nowy Testament stają się zrozumiałe jako «jedno» Pismo Święte. Wydarzenia Starego i Nowego Testamentu łączą się ze sobą, stanowią drogę do Chrystusa, chociaż wyrażają je odmienne znaki i struktury (nazywa on to concordia sacramentorum). Na przykład, namiot przymierza postawiony przez Mojżesza na pustyni oraz pierwsza i druga świątynia jerozolimska są obrazami Kościoła, nowej świątyni zbudowanej na Chrystusie i na apostołach z żywych kamieni, zespolonych miłością Ducha. I tak jak w budowaniu starożytnej świątyni uczestniczyły również narody pogańskie, dostarczając cennych materiałów oraz służąc umiejętnościami technicznymi swoich mistrzów, podobnie w budowę Kościoła wnieśli wkład apostołowie i nauczyciele pochodzący nie tylko ze starożytnych plemion żydowskich, greckich oraz łacińskich, ale także z nowych ludów, spośród których Beda wymienia z upodobaniem Iroceltów oraz Anglosasów. Św. Beda widzi, jak wzrasta uniwersalność Kościoła, który nie ogranicza się do jednej określonej kultury, ale gromadzi wszystkie kultury świata, które powinny się otworzyć na Chrystusa i do Niego dążyć.

    Innym tematem, który interesuje Bedę, jest historia Kościoła. Najpierw zajął się epoką opisaną w Dziejach Apostolskich, a potem dokonał przeglądu historii Ojców oraz Soborów, w przekonaniu, że dzieło Ducha Świętego nadal trwa w historii. W Chronica Maiora Beda sporządza spis chronologiczny, który stanie się podstawą kalendarza powszechnego ab incarnatione Domini. Już w tamtej epoce liczono czas od założenia miasta Rzymu. Widząc, że prawdziwym punktem odniesienia, ośrodkiem dziejów jest narodzenie Chrystusa, Beda podarował nam kalendarz, w którym punktem wyjścia interpretacji dziejów jest Wcielenie Pana. Opisuje sześć pierwszych soborów powszechnych oraz ich przebieg, przedstawiając wiernie doktrynę chrystologiczną, mariologiczną i soteriologiczną oraz piętnując herezje monofizycką i monoteletycką, ikonoklastyczną i neopelagiańską. W końcu redaguje opartą na dokumentach i napisaną językiem literackim Historia ecclesiastica gentis Anglorum, dzięki której zasłużył sobie na miano «ojca historiografii angielskiej». Charakterystycznymi rysami Kościoła, na które Beda często zwraca uwagę, są: a) katolickość jako wierność tradycji i jednocześnie otwarcie na zmiany historyczne oraz jako poszukiwanie jedności w wielości, w różnorodności dziejów i kultur, zgodnie z wytycznymi, jakie otrzymał od papieża Grzegorza Wielkiego apostoł Anglii Augustyn z Canterbury; b) apostolskość i rzymskość: w związku z tym uważa, że należy koniecznie przekonać Kościoły iroceltyckie oraz Piktów, by Wielkanoc obchodzili wspólnie według kalendarza rzymskiego. Opracowany przez niego metodą naukową sposób obliczania czasu, pozwalający ustalić dokładną datę obchodów świąt wielkanocnych, a więc całego cyklu roku liturgicznego, stał się podstawowym punktem odniesienia dla całego Kościoła katolickiego.

    Beda był również wybitnym mistrzem teologii liturgicznej. W homiliach opartych na ewangeliach niedzielnych i świątecznych zawiera prawdziwą mistagogię, wychowując wiernych do radosnego celebrowania tajemnic wiary i do konsekwentnego wcielania ich w życie, w oczekiwaniu na ich pełne objawienie, gdy Chrystus przyjdzie ponownie i z naszymi ciałami wyniesionymi do chwały w ofiarnej procesji weźmiemy udział w wieczystej liturgii Bożej w niebie. Nawiązując do «realizmu» katechez Cyryla, Ambrożego i Augustyna, Beda naucza, że sakramenty inicjacji chrześcijańskiej czynią z każdego wiernego «nie tylko chrześcijanina, lecz Chrystusa». Ilekroć bowiem wierna dusza przyjmuje i z miłością zachowuje Słowo Boże, na wzór Maryi poczyna i rodzi na nowo Chrystusa. I za każdym razem, kiedy grupa neofitów przyjmuje sakramenty paschalne, Kościół «sam rodzi siebie» albo — używając jeszcze śmielszego wyrażenia — Kościół staje się «matką Boga», uczestnicząc za sprawą Ducha Świętego w rodzeniu Jego dzieci.

    Ta jego metoda uprawiania teologii, w której przeplata Biblię, liturgię i historię, pozwala Bedzie formułować odpowiednie przesłania do różnych «stanów życia»: a) uczonym (doctores ac doctrices) przypomina o dwóch zasadniczych zadaniach: zgłębiania wspaniałości Słowa Bożego, by ukazywać je w atrakcyjnej formie wiernym; wykładania prawd dogmatycznych, unikając heretyckich powikłań i dążąc do «katolickiej prostoty», poprzez przyjmowanie postawy maluczkich i pokornych, którym Bóg chętnie objawia tajemnice Królestwa; b) duszpasterze powinni dawać pierwszeństwo przepowiadaniu, nie tylko słowem lub poprzez hagiografię, ale wykorzystując także wizerunki, procesje i pielgrzymki. Beda zaleca im, by posługiwali się językiem ludu, tak jak on sam, gdy objaśnia w języku Northumbrii «Ojcze nasz», Credo oraz komentuje w tymże języku Ewangelię św. Jana do ostatniego dnia swego życia; c) osobom konsekrowanym, które odprawiają Liturgię Godzin, czerpiąc radość z życia we wspólnocie braterskiej i czyniąc postępy w życiu duchowym dzięki ascezie i kontemplacji, Beda zaleca troskę o apostolat — nikt nie ma Ewangelii tylko dla siebie, ale musi być świadomy, że jest ona również darem dla innych — zarówno poprzez współpracę z biskupami w różnego rodzaju działalności duszpasterskiej dla dobra młodych wspólnot chrześcijańskich, jak i poprzez gotowość do podjęcia misji ewangelizacyjnej wśród pogan, poza granicami własnego kraju, jako peregrini pro amore Dei.

    W tej perspektywie Beda w komentarzu do Pieśni nad pieśniami przedstawia Synagogę i Kościół we współpracy w szerzeniu Słowa Bożego. Chrystus Oblubieniec pragnie, by Kościół był skrzętny, «czarny od trudów ewangelizacji» — widzimy tu wyraźne odniesienie do słów Pieśni nad pieśniami (1, 5), gdzie oblubienica mówi: Nigra sum sed formosa («Czarna jestem, lecz piękna») — gotowy uprawiać inne pola lub winnice oraz wznosić wśród nowych ludów «nie tymczasową chatę, lecz stałe mieszkanie», to znaczy przepajać Ewangelią tkankę społeczną oraz ośrodki kulturalne. W tej perspektywie święty Doktor zachęca wiernych świeckich, by pilnie zdobywali wiedzę religijną, naśladując «nienasycone rzesze ewangeliczne, które tak oblegały apostołów, że nawet na posiłek nie mieli czasu». Uczy ich, jak stale się modlić, «wprowadzając w życie to, co dokonuje się w liturgii», składając ze wszystkich działań duchową ofiarę w jedności z Chrystusem. Rodzicom wyjaśnia, że również w małym środowisku, jakim jest dom, mogą sprawować «kapłański urząd pasterzy i przewodników», wychowując po chrześcijańsku dzieci, i twierdzi, że zna wielu wiernych (mężczyzn i kobiet, żyjących w małżeństwie lub nie) «zdolnych do postępowania w sposób nienaganny, którzy — pod odpowiednim kierownictwem — mogliby przystępować codziennie do komunii eucharystycznej» (Epist. ad Ecgberctum, wyd. Plummer, s. 419).

    Sława świętości i mądrości, jaką Beda cieszył się za życia, sprawiła, że nadano mu tytuł «Czcigodnego». Nazywa go tak również papież Sergiusz I, gdy w 701 r. pisze do jego opata z prośbą o przysłanie go na jakiś czas do Rzymu, aby mógł zasięgnąć u niego konsultacji w sprawach powszechnej wagi. Po śmierci Bedy jego pisma szeroko się rozpowszechniły w ojczyźnie i na kontynencie europejskim. Wielki misjonarz Niemiec, biskup św. Bonifacy (zm. 754 r.), wielokrotnie prosił arcybiskupa Yorku oraz opata z Wearmouth, by zlecili przepisanie niektórych jego dzieł i mu je wysłali, by razem ze swymi towarzyszami mógł czerpać z nich duchowe światło. Sto lat później Notker Balbulus, opat z Sankt Gallen (zm. 912 r.), uznając nadzwyczajny wpływ Bedy, przyrównał go do nowego słońca, któremu Bóg pozwolił wzejść nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie, aby oświecić świat. Mówiąc bez retorycznej emfazy, jest faktem, że swoimi dziełami Beda skutecznie przyczynił się do budowy chrześcijańskiej Europy, w której z wymieszania różnych ludów i kultur, inspirowanych wiarą chrześcijańską, powstało jej jednolite oblicze. Módlmy się, aby również dzisiaj nie zabrakło osobowości tej miary, co Beda, by można było utrzymać w jedności cały kontynent. Módlmy się, abyśmy wszyscy byli gotowi na nowo odkrywać nasze wspólne korzenie, by być budowniczymi Europy głęboko ludzkiej i prawdziwie chrześcijańskiej.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano/Opoka.pl

    ________________________________________________________________________________


    Święty Beda Czcigodny – wykształcony mnich

    Święty Beda Czcigodny - wykształcony mnich

    święty Beda Czcigodny (673-735) (mal. J. D. Penrose, 1902 r.)

    ***

    Święty Beda należy do najbardziej znanych angielskich świętych. Był świadkiem bujnie rozwijającego się chrześcijaństwa na Wyspach Brytyjskich na przełomie VII i VIII w. Przez 56 lat benedyktyńskiego życia tylko dwa razy opuścił swój klasztor. Za to inni chętnie go odwiedzali szukając rady i wsparcia. Znał dobrze języki łaciński, hebrajski i grecki , dlatego należy do grona największych egzegetów wczesnego średniowiecza. Jego rozważania o Piśmie Świętym znajdujemy w brewiarzu. Tchną one świeżością i oryginalnością myśli nasyconej wiarą i wielką prostotą. Zrealizował w swoim życiu benedyktyński ideał: ora et labora, modlitwy i pracy.

    Beda urodził się w 673 r. w Northumbrii. W wieku 7 lat został oddany na wychowanie do klasztoru benedyktynów w Weartmouth, by otrzymać solidne wykształcenie. Po dwóch latach znalazł się w klasztorze św. Pawła w Jarrow. „Od tamtej pory – wspomina – zawsze mieszkałem w tym klasztorze, oddając się intensywnym studiom nad Pismem, a przestrzegając dyscypliny Reguły i codziennego obowiązku śpiewania w kościele, zawsze przyjemność sprawiało mi uczenie się albo nauczanie, albo pisanie”. Zawsze, także w chorobie, starał się zachowywać wewnętrzną radość. Bardzo lubił śpiewać.

    W wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie. Całe jego życie wypełnione było modlitwą i studium. To, co było owocem modlitwy, przekazywał w formie mówionej i pisanej dla swojej wspólnoty. Zachowało się po nim ok. 50 homilii. Jego teologia szybko przekroczyła mury zakonne w Anglii stając się własnością Kościoła powszechnego.  Był prawdziwym mistrzem, jeśli chodzi o chrystologię, mariologię i soteriologię.  

    Bogata twórczość filozoficzna i teologiczna Bedy Czcigodnego może być dla nas przykładem dialogu wiary z kulturą, jaki trzeba prowadzić dzisiaj. Dzięki znajomości greki i łaciny Beda miał dostęp do pism Ojców Kościoła. On sam pozostawił po sobie wiele dzieł, m.in. historię Anglii i Martyrologium poświęcone męczennikom i świętym. Na końcu dzieła „Historia ecclesiastica gentis Anglorum” zamieścił modlitwę: „Proszę Cię, dobry Jezu, który łaskawie pozwoliłeś mi zaczerpnąć słodkie słowa z Twej mądrości, dotrzeć któregoś dnia do Ciebie, źródła wszelkiej mądrości i stać zawsze przed Twoim obliczem”. Beda był też utalentowanym poetą, zgłębiał gramatykę i ortografię, pisał rozprawy filozoficzne na temat czasu i natury rzeczy. Jego hymny i pieśni tchną duchem, są piękne. Benedyktyn napisał też wiele komentarzy do Ksiąg Starego i Nowego Testamentu.

    Beda pozostawił po sobie bogatą korespondencję świadczącą o żywym zainteresowaniu się ważnymi wydarzeniami religijnymi i politycznymi Anglii i całej Europy. Beda zmarł 26 maja 735 r. w Jarrow, gdzie go pochowano. Następnie jego ciało przeniesiono do katedry w Durham, gdzie jego szczątki zostały sprofanowane w czasie schizmy dokonanej przez Henryka VIII, króla Anglii. Tylko część relikwii udało się wtedy uratować.

    Papież Benedykt XVI wspominał go podczas audiencji środowej 18 lutego 2009 r. Powiedział wtedy o tym wielkim doktorze Kościoła: „W Chronica Maiora Beda kreśli chronologię, która stanie się podstawą powszechnego kalendarza ab incarnatione Domini. Dotychczas liczono czas od założenia miasta Rzymu. Beda, widząc, że prawdziwym punktem odniesienia, centrum historii są narodziny Chrystusa, obdarzył nas tym kalendarzem, który odczytuje historię, poczynając od Wcielenia Pana. Ojciec święty podkreśla, że: „Idąc za „realizmem” katechez Cyryla, Ambrożego i Augustyna, Beda naucza, że sakramenty inicjacji chrześcijańskiej czynią z każdego wiernego „nie tylko chrześcijanina, ale Chrystusa”. Za każdym bowiem razem, gdy wierna dusza przyjmuje i strzeże z miłością Słowa Bożego, na wzór Maryi poczyna się i rodzi na nowo Chrystus. I za każdym razem, gdy grupa neofitów otrzymuje sakramenty paschalne, Kościół się „ samo-odradza” lub – używając jeszcze śmielszego wyrażenia – Kościół staje się „matką Boga”, uczestnicząc w rodzeniu swoich dzieci za sprawą Ducha Świętego”.

    Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    O czasach Antychrysta – Św. Beda Czcigodny, Doktor Kościoła

    Sława świętości i mądrości, jaką Beda cieszył się za życia, sprawiła, że nadano mu tytuł «Czcigodnego». Nazywa go tak również papież Sergiusz I, gdy w 701 r. pisze do jego opata z prośbą o przysłanie go na jakiś czas do Rzymu, aby mógł zasięgnąć u niego konsultacji w sprawach powszechnej wagi. Po śmierci Bedy jego pisma szeroko się rozpowszechniły w ojczyźnie i na kontynencie europejskim. Wielki misjonarz Niemiec, biskup św. Bonifacy (zm. 754 r.), wielokrotnie prosił arcybiskupa Yorku oraz opata z Wearmouth, by zlecili przepisanie niektórych jego dzieł i mu je wysłali, by razem ze swymi towarzyszami mógł czerpać z nich duchowe światło. Sto lat później Notker Balbulus, opat z Sankt Gallen (zm. 912 r.), uznając nadzwyczajny wpływ Bedy, przyrównał go do nowego słońca, któremu Bóg pozwolił wzejść nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie, aby oświecić świat. Mówiąc bez retorycznej emfazy, jest faktem, że swoimi dziełami Beda skutecznie przyczynił się do budowy chrześcijańskiej Europy, w której z wymieszania różnych ludów i kultur, inspirowanych wiarą chrześcijańską, powstało jej jednolite oblicze. Módlmy się, aby również dzisiaj nie zabrakło osobowości tej miary, co Beda, by można było utrzymać w jedności cały kontynent. Módlmy się, abyśmy wszyscy byli gotowi na nowo odkrywać nasze wspólne korzenie, by być budowniczymi Europy głęboko ludzkiej i prawdziwie chrześcijańskiej.

    Benedykt XVI, Audiencja generalna 18 lutego 2009

     

    O rachowaniu czasu Rozdział 69, O czasach antychrysta

    Dwie rzeczywiście mamy najpewniejsze wskazówki, co do jeszcze nie bliskiego  dnia sądu, to znaczy wiarę narodu izraelskiego, oraz panowanie i prześladowanie Antychrysta, które to prześladowanie wiara Kościoła uważa oczywiście za trwające w przyszłości trzy i pół roku. Lecz, aby to nadchodząc niespodziewanie, nie pochłonęło wszędzie wszystkich, których znajdzie nieprzygotowanych, przed początkiem tego przybędą na świat najwięksi prorocy i nauczyciele, Enoch i Eliasz, którzy to nawrócą lud izrael­ski i podczas ucisku tak wielkich tłumów, przywrócą nie­zwyciężoną część wybranych do łaski wiary. Którzy, sami najpierw głosiliby trzy i pół roku, i jak przepowiedział jednym z nich – Eliaszu, prorok Malachiasz: nawracali­by serca ojców do synów (Ml 3, 24), to znaczy zasadzili­by wiarę przodków i umiłowanie świętych w tych, którzy wówczas mieliby zwyciężyć kłamstwo. Wtedy zapewne owo straszne prześladowanie i ich samych pierwszych ukoronuje cnotą męczenników. Następnie pozostałych wiernych porwie i uczyni albo najchwalebniejszymi mę­czennikami Chrystusa, albo potępionymi odstępcami. Co zdaje się wskazywać Jan Apostoł, tak pisząc w Apo­kalipsie: Dziedziniec zaś, który jest na zewnątrz świątyni, odrzuć poza i nie mierz go, ponieważ został dany poganom, będą deptali Miasto Święte 42 miesiące (Ap 11, 2), to znaczy tych, którzy noszone imię wiernych miłują jedynie zewnętrznie, ukazuje (jako) oddzielonych od dziedzictwa wybranych, gdyż i sami (ci fałszywi wierni) zwrócą się do prześladowania Kościoła (w czasie) owego przyszłego prześladowania (trwającego) trzy i pół roku.

    I dam — mówi — dwóch Moich świadków, i będą proro­kowali 1260 dni, obleczeni w wory (Ap 11, 3), to znaczy będą przepowiadali przepasani (tj. uzbrojeni) w najostrzejszą czystość i w uciski trudów. I trochę dalej: A gdy dokończą — mówi — swego świadectwa, bestia, która wychodzi z otchłani, uczyni przeciw nim wojnę, zwycięży ich, i zabije (Ap 11, 7).

    A słudzy tejże bestii, to znaczy Antychrysta, cieszący się z zabicia tych dwóch świadków, czyli męczenni­ków, tych samych także (już) umarłych będą znieważali. Wspomina także ten sam (św. Jan Apostoł) w innym miejscu: I zobaczyłem — mówi – wychodzącą z morza bestię, a smok dał jej swą moc i wielką władzę (Ap 13, 1-3), to znaczy zobaczyłem najwścieklejszego człowieka, zrodzonego z niespokojnego rodu bezbożnych przodków, którego zrodzonego i wyuczonego w sztukach magicznych przez najgorszych nauczycieli, pozyska sobie diabeł, i pomoże (mu ten) nieodłączny towarzysz całą mocą swej potęgi, przez którą (Antychryst) dokona czarów większych od wszystkich pozostałych (jego poprzedników).

    I została jej (tj. bestii) dana — mówi — moc przetrwania czterdziestu dwu miesięcy (Ap 13, 5), to znaczy trzy i pół roku. Po zabiciu zaś owego syna zatracenia, czy to przez samego Pana, czy też przez Michała Archanioła, jak niektórzy nauczają, i potępieniu (go) karą wieczną, nie będzie natychmiast, jak się wierzy, następował dzień sądu. Inaczej mogliby poznać ludzie ten okres czasu sądu, jeżeli po trzech i pół roku prześladowań Antychrysta, natychmiast byłby następujący jego początek. To zaś, że ten dzień sądu nie nadejdzie przed dokonaniem (najpierw) czasu prześladowań, wolno wiedzieć wszystkim. Po jakim zaś czasie po dokonanych jego prześladowaniach nadszedłby, nikt zupełnie wiedzieć nie jest zdolny. Nawet prorok Daniel, które panowanie Antychrysta będzie ustalał na przyszłe 1290 dni, tak kończy: Błogosławiony, który wytrwa i doczeka do 1335 dni (Dn 12,12). Co Hieronim tak wykłada: Błogosławiony – mówi – kto po zabiciu Antychrysta i po 1290 dniach, to znaczy trzech i pół roku, doczeka 45 dni, w których Pan i Zbawiciel nadejdzie w Swoim Majestacie. Dlatego tez po zabiciu Antychrysta zostałoby 45 dni spokoju, to jest Domena Bożej Wiedzy, niemniej jako możliwe mówimy: opóźnienie panowania świętych jest próba cierpliwości.”

    wobroniewiaryitradycji

    ______________________________________________________________________


    ŚW. BEDA CZCIGODNY NA MOZAICE/fot. YouTube.com

    ***

    Justyna Sprutta: celtycki historiograf 

    Na rodzimym gruncie święty Beda Czcigodny jest dopiero „odkrywany”. Ten żyjący w VII-VIII wieku mnich benedyktyn zasłynął, dzięki swoim dziełom historycznym, jako „ojciec” angielskiej historiografii. 

    Nie wiadomo, kiedy dokładnie urodził się święty Beda Czcigodny. Przyszedł na świat w 673 lub 678 roku w Wearmouth, w pobliżu Durham, lub w Jarrow (Northumbria).  

    Praeceptor Angliae 

    Gdy miał siedem lat, oddano go na wychowanie do benedyktyńskiego opactwa świętego Piotra w Wearmouth, pod opiekę Benedykta Biscopa, opata w Wearmouth i Jarrow. Po trzech latach pobytu w Wearmouth święty Beda Czcigodny wyruszył wraz z Ceolfrydem, założycielem opactwa w Jarrow, właśnie do Jarrow, gdzie pozostał do swej śmierci. W Jarrow zapoznał się z grecką kulturą. Uczył go między innymi Jan z Beverley, biskup Yorku oraz uczeń Teodora z Tarsu, pochodzącego z Bizancjum i kształconego w Atenach biskupa Canterbury. W Jarrow święty Beda Czcigodny zawarł przyjaźnie z nauczycielami i uczniami, wśród których znaleźli się: Vertbert, Kutbert, Nothelm (późniejszy biskup Canterbury), Albinus (opat w Jarrow) i Akkon (biskup w Hexham), którzy sprezentowali mu przydatne w jego pracy naukowej liczne manuskrypty. Ich czytanie nie sprawiało świętemu trudności, gdyż biegle władał językiem łacińskim, greckim i hebrajskim. W 734 roku święty Beda Czcigodny udał się do Egberta, biskupa Yorku, by pod jego pieczą, mimo choroby, pracować nad przekładem Ewangelii według świętego Jana i fragmentów dzieł świętego Izydora z Sewilli. Tej pracy święty jednak nie ukończył: zmarł w dniu 25 lub 26 marca 735 roku w Jarrow. Spoczął w katedrze w Durham. Przydomkiem – Czcigodny – obdarzono świętego (z powodu jego zasług i autorytetu) oficjalnie na synodzie obradującym w 836 roku w Akwizgranie, choć nazywano go tak jeszcze za życia lub wkrótce po jego śmierci. Legenda natomiast mówi (nieznane jest bowiem pochodzenie tego pomysłu), że kiedy rzeźbiarz pracujący nad sarkofagiem świętego zbyt długo rozmyślał nad wyborem odpowiedniej inskrypcji na nagrobną płytę, zamiast niego anioł umieścił, pod nieobecność artysty, przydomek Venerabilis (Czcigodny) przy imieniu zmarłego.       

    Wdzięczne wieki 

    Wpływ myśli świętego Bedy Czcigodnego sięgał poza granice Brytanii. Najdobitniej ową myśl reprezentowała, dzięki Alkuinowi, szkoła z Yorku, przeszczepiwszy anglosaską naukę na grunt karoliński i dalej na grunt całej cywilizacji zachodnioeuropejskiej. 

    Szereg znaczących dzieł zawdzięcza świat świętemu Bedzie Czcigodnemu. Należą do nich na przykład De temporibus liber i De temporum ratione, w których między innymi objaśnił on duchowe i religijne znaczenie Wielkanocy oraz przybliżył metody obliczania czasu. Dzięki De natura rerum święty dał się poznać jako współtwórca zachodniej, średniowiecznej kosmologii chrześcijańskiej. W traktacie tym omówił chociażby zaćmienie Słońca, Księżyc, Drogę Mleczną, komety i planety, trzęsienia ziemi, błyskawice i grzmoty, Morze Czerwone i Nil. Traktatem De arte metrica lub jeszcze inaczej: De metrica ratione zapoczątkował cytowanie poetów chrześcijańskich zamiast pogańskich, w traktacie De ortographia zawarł naukę poprawności języka łacińskiego i greckie odpowiedniki łacińskich słów, a w trakcie De schematibus et tropis Sacrae Scripturae wykorzystał gramatykę do studium Pisma Świętego. Z komentarzy świętego Bedy Czcigodnego do Biblii wymienić można między innymi De tabernaculo, w którym mowa jest o historycznym, alegorycznym i typologicznym znaczeniu przybytku, kapłańskich szat i naczyń. W De locis sanctisi święty Beda Czcigodny zajął się geografią nowotestamentową.

    Był on również autorem Księgi hymnów i Księgi o Epigramach. Jednak najbardziej zasłynął dzięki składającej się z pięciu ksiąg Historia ecclesiastica gentis Anglorum, stanowiącej i dzisiaj fundamentalne źródło do poznania wczesnych dziejów Wielkiej Brytanii i pierwszą próbę ich całościowego ujęcia. Ową kronikę rozpoczął od podboju wyspy przez Juliusza Cezara, a zakończył na 731 roku. Zastosował w niej liczenie lat według ery Chrystusowej, przybliżył misję między innymi świętego Patryka i świętego Kolumbana, a także wspomniał Caedmona, pierwszego angielskiego, znanego z imienia poetę, autora hymnu ku czci Boga Stwórcy. Napisał również Historia abbatum, dzieło o benedyktyńskich opatach z Wearmouth i Jarrow. To tylko niektóre z pism świętego Bedy Czcigodnego. Kilka z nich ukazało się w języku polskim, mianowicie: Dzieje Kościoła Anglów i Komentarz do Apokalipsy świętego Jana.          

    Czczonego od IX wieku świętego Bedę Czcigodnego wyniesiono na ołtarze dopiero w 1899 roku. Dokonał tego aktu papież Leon XIII, który ogłosił go także Doktorem Kościoła. 

    Misyjne Drogi.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 maja

    Święty Filip Nereusz, prezbiter

    Święty Filip Nereusz

    Filip urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. jako syn Franciszka i Lukrecji Mosciano. Na chrzcie otrzymał imiona Filip Romulus. Był bardzo pociągający w swojej zewnętrznej postaci, jak też w obejściu. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem jednania sobie ludzi. Początkowo nauki pobierał we florenckiej szkole S. Giorgio. Duchowo kształtowali go dominikanie z konwentu San Marco (przez cale życie był wielbicielem Girolamo Savonaroli). Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do swojego bezdzietnego stryja w San Germano (dziś miasto Cassino) pod Monte Cassino, by wyręczyć go w zawodzie kupca i odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas 17 lat. W czasie pobytu u stryja odwiedzał często opactwo benedyktynów, a jego kierownikiem duchowym był Euzebiusz z Eboli. Przyjął wówczas za swoją dewizę benedyktynów: Nihil amori Christi praeponere (Nic nie przedkładać ponad miłość do Chrystusa).
    Wkrótce Filip zrezygnował z pomyślnej dla siebie okazji zdobycia zawodu i majątku i udał się do Gaety. Po krótkim pobycie w tym mieście skierował swoje kroki do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc przez ponad 60 lat (1534-1595).
    Tam rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego florentczyka, dzięki czemu miał zapewniony byt. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. Kiedy w roku 1544 w Zielone Święta znalazł się w katakumbach św. Sebastiana, które były ulubionym miejscem jego wypraw, wpadł w ekstatyczny zachwyt: poczuł, jak tajemnicza ręka wyciąga mu z boku dwa żebra, a jego serce, podobne do ognistej kuli, groziło rozsadzeniem piersi. W tym czasie Filip założył towarzystwo religijne pod nazwą “Bractwa Trójcy Świętej” do obsługi pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano “Apostoła Rzymu”.
    Momentem przełomowym w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy 36 lat. Jako kapłan musiał być jednak przydzielony do jakiegoś kościoła. Zamieszkał więc w konwikcie św. Hieronima della Carità w centrum Rzymu. Tu właśnie dojrzało wielkie dzieło jego apostolskiego serca, Oratorium. Zrodziło się ono z troski Filipa o poziom wiedzy religijnej penitentów, który w owych czasach był bardzo niski. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy konwiktu, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy osobiste, spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na aktualne tematy, rekolekcje – to program tych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli. Filip organizował także koncerty muzyczne oraz nabożeństwa, w czasie których śpiewane były pieśni pochwalne w formie dialogów. Ta forma muzyczna (wokalno-instrumentalna) przyjęła nazwę od miejsca pierwszych wykonań i do dziś znana jest jako oratorium (szczególnym rodzajem oratorium jest pasja).

    Święty Filip Nereusz

    Z czasem zebrała się pewna liczba uczniów, którzy chcieli być bliżej Chrystusa. Filip zaprawiał ich więc do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. Tu właśnie rodziły się plany reform. Do grona przyjaciół Filipa należeli m.in.: św. Kamil de Lellis, św. Feliks z Cantalice, św. Jan Leonardi, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola i wielu innych.
    W roku 1564 florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół pw. św. Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani potem oratorianami czy też filipinami. Prowadzili życie wspólne, nie związani wszakże żadnymi ślubami. Ta swoboda pozostała do dzisiaj cechą charakterystyczną oratorianów. Filip umiał swych duchowych synów zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W jego domu odbywały się więc koncerty muzyczne, prelekcje o sztuce, archeologii i historii. Za datę założenia oratorianów przyjmuje się rok 1565. Zatwierdził ich papież Grzegorz XIII już w roku 1575. Regułę dla nowego zgromadzenia Filip napisał jednak dopiero w roku 1583, na podstawie wielu lat doświadczenia i praktyki. Nadawała ona poszczególnym kapłanom dużo swobody. Każdy dom jest do dziś niezależny. Dopiero od roku 1942 Stolica Apostolska połączyła wszystkie placówki w jeden, wspólny, ale bardzo luźny organizm.
    Wkrótce pojawili się przeciwnicy poczynań Filipa. Oskarżyli oni go o to, że sprzyja “nowinkom” niebezpiecznym dla wiary. Doszło do tego, że surowy papież Paweł IV (+ 1559) zakazał mu na czas pewien działalności. Kuria Rzymska odebrała mu nawet prawo do spowiadania, co równało się z karą kościelnej suspensy. Kolejni papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali ten zakaz.
    Filip Neri był doradcą papieży i kierownikiem duchowym wielu dostojników. Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. w noc święta Bożego Ciała. Miał wcześniej podać godzinę swojej śmierci. Pochowany został w kościele Santa Maria Chiesa Nuova w Rzymie. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że chociaż w owych czasach zaczęto wprowadzać do procesów kanonizacyjnych coraz surowsze wymagania, beatyfikacja sługi Bożego odbyła się już w 15 lat po jego śmierci. Dokonał jej 11 maja 1610 r. papież Paweł V. W dwanaście lat później papież Grzegorz XV dokonał jego kanonizacji (12 marca 1622 r.).
    W ikonografii św. Filip przedstawiany jest jako mężczyzna w średnim wieku, z krótką brodą, w sutannie i birecie. Jego atrybutem jest lilia, serce i księga.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________


    Św. Filip Neri

    Święty Filippo Neri, Apostoł Wiecznego Miasta, zapisał się w pamięci mieszkańców Rzymu jako człowiek rozjaśniający ulice i domostwa swym niegasnącym uśmiechem, pokonujący wszelką siłę grzechu i przeciwności radosnym przekonaniem o niewyczerpanym miłosierdziu dobrego Boga. Sposób bycia wesołego apostoła był tak ujmujący, że nawet najbardziej zatwardziali wieloletni grzesznicy i wyniośli władcy tego świata nie zdołali mu się oprzeć. Sprawiał wrażenie człowieka bezwzględnie szczęśliwego niezależnie od okoliczności, w najcięższych doświadczeniach można było być pewnym, iż nie zabraknie w jego sercu iskierki pocieszenia wykrzesanej z pełnym dystansu poczuciem humoru. Jego życie było właściwie niepozorne, a jednak był postacią powszechnie rozpoznawaną w mieście, w którym spełniał swój apostolat. Po części sprawiła to jego barwna i pełna uroku osobowość, ale tajemnica jego sławy i świętości tkwi znacznie głębiej – w życiu ukrytym, jakie pędził jedynie w obliczu najświętszego Boga – był to bowiem sługa Pański, o którym można powiedzieć, iż miał duszę na ramieniu, lecz serce całkowicie zanurzone w ofiarnym ogniu Bożej miłości.

    Przyszedł na świat w dobrej, szlacheckiej rodzinie zamieszkałej w sercu Italii – we Florencji. Narodził się na styku dwóch epok – hołdującego Boskiemu porządkowi średniowiecza i humanizmu, w ramach którego pojawiły się postulaty „wyzwolenia” człowieka spod panowania Króla królów i Pana panów. Filippo został osierocony przez matkę i z powodu słabej kondycji finansowej ojca w wieku osiemnastu lat udał się do majątku swego wuja w San Germano nieopodal Monte Cassino, który zlecił mu wykonywanie pewnych prac. Po śmierci zamożnego krewnego młodzieniec został jedynym spadkobiercą jego dóbr. Zdawałoby się, iż perspektywa dostatniego życia i ożenku z panną z dobrego domu jest w zasięgu ręki dziedzica majętności w San Germano. On jednak nie poprzestał na tym prostym szczęściu, dostrzegł bowiem na innych drogach światło swego powołania. Nie zwlekając oddał wszystko, co posiadał, na rzecz ubogich i uwolniwszy się od ziemskich przywiązań, wyruszył do Rzymu.

    Znalazł dach nad głową u bogatego szlachcica Gaetano Caccia, który powierzył nowemu domownikowi naukę swych dzieci. Równocześnie Filippo rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne. Ulubionym miejscem, w którym Święty szukał wytchnienia dla spokojnej, intymnej rozmowy z Bogiem stały się katakumby Świętego Sebastiana. Odnalazł tam ciszę, w której Pan Bóg najwyraźniej przemawiał do niego wewnętrznymi natchnieniami, tam też przeżył swe pierwsze mistyczne doświadczenia miłości Bożej tak silnej, że aż wypalającej wnętrzności i stawiającej człowieka u progu cierpienia, jakie może znosić serce, nim połączy się z Bogiem w wieczności.

    Po kilku latach guwerner i student dochodzi do wniosku, iż modlitwa, której ustawicznie oddawał się z niezrównaną gorliwością, a do tego dzieła miłosierdzia, do których czuł się wezwany, są polem, na którym może lepiej służyć Bogu, niż kontynuując edukację. Przerywa zatem studia i rozpoczyna apostolat wśród ludzi ogołoconych z dóbr duchowych, moralnych i materialnych. W roku 1548 zakłada Bractwo Przenajświętszej Trójcy dla Pielgrzymów i Ozdrowieńców. Chodzi po szpitalach i przytułkach, a w napotkanych żebrakach i w ludziach dotkniętych przez nędzę i grzech zawsze dostrzega wołanie o pomoc samego Pana Jezusa. Poddając się we wszystkim woli Bożej, stara się przede wszystkim spełniać wszelkie powierzane mu przez Opatrzność posługi. W końcu w roku 1551 za poradą kierownika duchowego decyduje się przyjąć święcenia kapłańskie.

    Filip Nereusz był przede wszystkim człowiekiem modlitwy i głębokiego zjednoczenia z Bogiem. Często przeżywał stany mistyczne, widziano też jak unosił się w powietrzu podczas modlitwy, gdy wpadał w zachwycenie, a na jego twarzy widniał błogi uśmiech duszy, która na chwilę spoczęła w zaciszu Jezusowego Serca. Don Filippo był człowiekiem niezwykle czułego serca – podczas odprawiania Mszy Świętej, gdy przychodziło do ofertorium i nalewał on do kielicha wino, które zaraz miało przemienić się w Najdroższą Krew Pańską, ręce tak mu drżały ze wzruszenia, iż musiał zapierać się łokciami o ołtarz, by ukończyć ofiarowanie. Miłość Trójcy Przenajświętszej napełniała go ogniem w sposób tak dosłowny, iż pewnego razu podczas zachwycenia poczuł jak serce powiększa mu się tak bardzo, że aż rozpycha kości klatki piersiowej, zadając przy tym niewypowiedziane boleści duchowe i fizyczne. Nadnaturalne powiększenie serca potwierdziła później komisja lekarska powołana do zbadania ciała Świętego.

    Był prawdziwą kometą niosącą Boże zmiłowanie i dobrą radę we wszystkich środowiskach XVI-wiecznego Rzymu i okolic. Pojawiał się na dworach książąt, których odrywał od przywiązań do złudnych dóbr tego świata, doradzał samym papieżom, ale tak naprawdę najbardziej umiłował swą codzienną prostą pracę z ludźmi różnych klas, którzy gromadzili się w towarzystwie radosnego nauczyciela. Był wszędzie, gdzie tylko jakaś dusza potrzebowała ożywienia w sakramencie pokuty, a znękane serce szukało pocieszenia. Jeszcze za życia dokonywał cudów, do sprawienia których jego prawdziwie chrześcijańska litość nad cierpiącymi skłaniała wszechmogącego Boga (na przykład wskrzeszając córkę rodziców, którym zmarło po porodzie już trzecie dziecko). Bawił się z dziećmi na ulicach, potem zaś prowadził je do salki przy kościele i przekazywał nauki wiary.

    Osobliwością jak na surowe zapatrywania tamtych czasów było to, że don Filippo pozwalał wszystkim, świeckim i duchownym, dobrze urodzonym i bez rodowodu, mówić o Bogu, rozważać, dyskutować, polemizować, a wszystko w atmosferze, w której łączył pożytek duchowy z dobrą zabawą. Bywał on z tego powodu nieraz oskarżany o bycie hersztem jakiejś niezdyscyplinowanej sekty, na jakiś czas miał nawet zakaz spowiadania, ale na szczęście potrafił na posłuchaniu u samej Głowy Kościoła obronić swą dobrą sławę, szarganą przez zawistnych lub nierozumiejących jego szczególnego charyzmatu.

    W roku 1551 Święty powołał do życia nieformalną kongregację zwaną oratorium (późniejszy zakon filipinów czy oratorian – Congregatio Oratorii Sancti Philippi Neri) działającą przy kościele Świętego Hieronima della Carità. Kontynuowano tam naukę wiary i chwalono Pana Zastępów pobożną i wesołą pieśnią. Przez oratorium przewinęły się różne znakomite osobistości ówczesnego Rzymu, między innymi znany kardynał Baroniusz. Panowało tam wzajemne poszanowanie, a jednocześnie osobliwa równość wobec Boga, dzięki której każdy, prostaczek obok pana czy artysty, miał prawo wypowiadać się w dyskusji o sprawach Bożych.

    Słysząc o sukcesach misyjnych ojców jezuitów w Indiach, gdzie pracował między innymi znajomy księdza Filipa święty Franciszek Salezy, postanowił dołączyć do misjonarzy w odległym kraju. Widać nie rozumiał jeszcze wówczas, do jakiego zadania Pan Bóg powołał go w mieście, w którym miał spędzić wszystkie dni swej apostolskiej działalności. Opatrzność Boża posłużyła się w tym wypadku pewnym cysterskim mnichem dla oznajmienia swej woli Filipowi – gdy radził się ojca Agostina Ghettiniego, czy powinien opuścić stolicę chrześcijaństwa i udać się na posługę do Indii, usłyszał w odpowiedzi jedno zdanie, które określiło jego dalszą ścieżkę: „Twoimi Indiami jest Rzym!” – rzekł po prostu cysters. Został więc posłusznie i kontynuował swoje codzienne obowiązki.

    Wśród takich zatrudnień i zmagań święty Filip spędził resztę swych dni. Pod koniec życia przeniósł się do kościoła Santa Maria Chiesa Nuova, gdzie mieściła się nowa siedziba oratorium. Tam też zmarł otoczony gronem wiernych uczniów. Do samej śmierci zachował poczucie humoru i dystans, a ludzie, którzy mieli szczęście się z nim zetknąć, z jednej strony smucili się z odejścia ukochanego Apostoła, z drugiej zaś, pojąwszy dobrze ducha głoszonych przez niego nauk, rozumieli, iż odszedł on do lepszej rzeczywistości, do której tęskniło jego serce przez całe ziemskie życie. Apostoł Rzymu został beatyfikowany w roku 1615, kanonizowany zaś w roku 1622 razem z czwórką hiszpańskich świętych – Ignacym z Loyoli, Franciszkiem Ksawerym, Izydorem oraczem i Teresą z Ávila.

    Co było istotną przyczyną wyjątkowości świętego Filipa Nereusza? Całą tę tajemnicę można wyrazić słowami świętego Pawła z pierwszego listu do Koryntian: „Albowiem będąc wolnym od wszystkich, uczyniłem się niewolnikiem wszystkich, abym ich więcej pozyskał” (IX, 19). Wszystko stanie się jasne, gdy zwrócimy szczególną uwagę na pierwszy człon zdania Apostoła Narodów – „będąc wolnym od wszystkich” („nie zależąc od nikogo” – w nowym tłumaczeniu), co oznacza wolność od ziemskich zależności, dającą prawdziwą podstawę świętości, duchowego ubóstwa i szczęścia z posiadania Boga przez łaskę już tu, na ziemi. Taką też postawę zachowywał Święty każdego dnia, zjednując serca swoim nieodpartym urokiem, ale jednocześnie pozostając nieugiętym w głoszeniu autentyczności Boskiego objawienia i nie ustając w nawracaniu zbłąkanych dusz do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego, poza którym nie ma zbawienia.

    Kościół wspomina św. Filipa Neri 26 maja.

    FO/PCh24.pl

    __________________________________________________________________________________

    Święty nienadęty

     Święty nienadęty

    św. Filip Nereusz/Guido Reni(PD)

    ***

    Świętość Filipa Nereusza to lekcja duszpasterskiej pasji, uzdrawiającego humoru, dystansu do siebie i miłości do ludzi, którym się służy.

    Życie św. Filipa Neri (1515–1595) jest zaprzeczeniem smutnych, poważnych, urzędowych hagiografii. Już za życia uważano go za świętego, czym nie był zachwycony. Na przekór udawał nieraz kogoś… mniej świętego. Na przykład przebierał się w dziwne stroje albo golił sobie tylko jedną stronę twarzy, i tak chodził po mieście. Uwielbiał anegdoty. „Bóg jest pełen radości, dlatego diabeł ucieka przed prawdziwą radością” – mawiał.

    Czasem dawał komuś szturchańca i szeptał: „To nie dla ciebie, ale dla Złego, którego chcę z ciebie wypędzić”. Łączył w sobie ogromną radość i miłość do ludzi z mistyczną pobożnością. Jedna z jego ulubionych modlitw brzmiała: „Panie, nie ufaj Filipowi”. Kochali go papieże i prosty lud. Urodzony we Florencji, 60 lat spędził w Rzymie, stając się najsłynniejszym duszpasterzem Wiecznego Miasta.

    Przyjechał do Rzymu, aby studiować filozofię i teologię. Ulubionym miejscem jego wypraw stały się Katakumby św. Sebastiana. Tam właśnie doznał ekstatycznego przeżycia, które jego biografowie porównywali do poszerzenia serca przez Ducha Świętego. Filip widział, że wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej i materialnej. Aby zaradzić tej biedzie, założył Bractwo Trójcy Świętej dla Opieki nad Pielgrzymami. Za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał wtedy 36 lat.

    Duszpasterzował przy kościele św. Hieronima w centrum Rzymu. Wokół niego zaczęli gromadzić się ludzie szukający żywej wiary: kapłani, zakonnicy, mieszczanie, kupcy, artyści, dzieci. Filip modlił się z nimi, rozmawiał, głosił katechezy połączone ze śpiewem pieśni. Początkowo wszystko to działo się w jego pokoju, potem w specjalnej kaplicy, którą nazwał oratorium. Spotkania w oratorium przyciągały tłumy dochodzące do kilkunastu tysięcy. Filip zorganizował grupę stałych współpracowników świeckich i duchownych. Ta wspólnota dała początek zgromadzeniu oratorianów.

    Filip wprowadził Kościół w zaułki miasta, łączył religijność z dniem powszednim w myśl zasady „do tańca i do różańca”. Jednakowo przyjmował kardynała i żebraka. Nie potępiał, w grzechu widział raczej nieszczęście grzesznika. To był zupełnie nowy styl duszpasterstwa. Pokazał pogodne oblicze Kościoła pełnego radości, modlitwy, żywej wspólnoty. Do grona przyjaciół Filipa należeli św. Karol Boromeusz, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola. Doradzał papieżom, był kierownikiem duchowym wielu dostojników.

    Każde dobre dzieło napotyka przeszkody. Św. Filipa oskarżono, że sprzyja nowinkom niebezpiecznym dla wiary. Papież Paweł IV zakazał mu na jakiś czas działalności. Na szczęście nie trwało to długo. Kolejny papież, Grzegorz XIV, próbował zrobić go kardynałem, ale Filip wybronił się od tego zaszczytu.

    Żywot rzymskiego Sokratesa (tak go nazywano) to wciąż aktualny podręcznik odważnego, żywego duszpasterstwa, które wychodzi do ludzi, a nie tylko na nich czeka. To także lekarstwo przeciwko nadętej celebracji własnej osoby, do której niestety my, duchowni, mamy skłonności.

    Diabeł ucieka przed prawdziwą radością- mówił św. Filip Nereusz. Bardzo lubię tego świętego. Był istnym wulkanem duszpasterskich pomysłów. Ewangelizował na wszelkie sposoby: ucząc na placach katechizmu, śpiewając pieśni religijne, organizując koncerty, teatr, pielgrzymki, ćwiczenia duchowe… Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Pochodził z Florencji, ale całe swoje dorosłe życie przeżył w Rzymie. W tym świętym mieście zawsze było sporo duchownych, ale brakowało duszpasterzy.

    Filip Nereusz (1515–1595) już za życia uchodził za świętego. Nie był tym zachwycony, dlatego czasem na przekór udawał kogoś mniej świętego. Przebierał się w dziwne stroje albo golił sobie pół twarzy i tak chodził po mieście. Uwielbiał anegdoty. „Bóg jest pełen radości, dlatego diabeł ucieka przed prawdziwą radością” – mawiał. „Panie, nie ufaj Filipowi” – taką modlitwę powtarzał. Przy czym jego pobożność miała znamiona mistyczne. Przyjechał do Rzymu, aby studiować filozofię i teologię. Kiedy zobaczył, że wielkie rzesze pątników potrzebują pomocy duchowej i materialnej, skoncentrował się na nich.

    Założył Bractwo Trójcy Świętej dla Opieki nad Pielgrzymami. Za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Wkrótce wokół niego zaczęli gromadzić się ludzie szukający żywej wiary: kapłani, zakonnicy, mieszczanie, kupcy, artyści, dzieci. Filip modlił się z nimi, rozmawiał, głosił katechezy połączone ze śpiewem pieśni. Z biegiem lat spotkania w jego słynnym oratorium przyciągały kilkunastotysięczne tłumy. Filip zorganizował grupę stałych współpracowników świeckich i duchownych. Ta wspólnota dała początek zgromadzeniu oratorianów.

    Nereusz łączył religijność z dniem powszednim w myśl zasady „do tańca i do różańca”. Jednakowo przyjmował kardynała i żebraka. Pokazywał pogodne oblicze Kościoła – pełne radości, modlitwy, żywej wspólnoty. Do grona jego przyjaciół należeli św. Karol Boromeusz, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola. Doradzał papieżom, był kierownikiem duchowym wielu dostojników. I jego, jak prawie każdego świętego, spotkało niezrozumienie. Surowy papież Paweł IV zakazał mu działalności. Ale już kolejny papież, Grzegorz XIV, próbował bezskutecznie zrobić go kardynałem. Nazywano Filipa rzymskim Sokratesem. Jego życie to niezwykła lekcja żywego, pogodnego duszpasterstwa i cudownego dystansu do siebie samego.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    __________________________________________________________________________________

    Filip Nereusz (św.):

    Zamieszkany przez Ducha Świętego

    Filip Nereusz przeżył w oderwaniu od ziemskich więzów,  po tym jak  opuścił wszystko ze względu na Jezusa, jedenaście lat. Pomimo upływu tak długiego czasu, wciąż jeszcze nie wydawało się, żeby doprowadziło go to do jakiegoś konkretnego czy znaczącego celu. Ktoś mniej miłujący, czy mniej niż on umarły dla siebie samego, mógłby z tego powodu doznawać pokusy zwątpienia: „Czy nie pomyliłem się i nie rozeznałem błędnie woli Bożej?”. Nie stanowi najmniejszego zarzutu względem Filipa przypuszczenie, że ta długa zwłoka była dla niego próbą.

    W końcu jednak, po jedenastu długich latach cierpliwej nadziei i oczekiwań, otrzymał swoją nagrodę. Przez całe swoje życie Filip żywił szczególne nabożeństwo do Trzeciej Osoby Trójcy Przenajświętszej. Jako osoba świecka modlił się codziennie o dary i łaski Ducha Świętego. W roku 1544, krótko przed Uroczystością Zesłania Ducha Świętego – jak miał to w zwyczaju — przebywał w katakumbach. Z wyjątkową żarliwością prosił o napełnienie Duchem Świętym. Wtem ukazała się mu świetlista sfera, niczym kula ognia, która wchodząc przez usta przeszła do piersi Filipa. W tym samym momencie odczuł w sobie płomień gwałtownej miłości. Wydawała się żarzyć niczym materialny ogień i to do tego stopnia, że, nie będąc w stanie znieść trawiącego go gorąca, Filip rzucił się na ziemię i rozdarł swoje ubranie. Po jakimś czasie gorąco zaczęło ustępować. Gdy Filip podniósł się z ziemi nadzwyczajna radość uniosła jego duszę, a całe ciało zostało wstrząśnięte jakimś niepojętym drżeniem. Kiedy położył swoją rękę na boku, na wysokości serca, zauważył, że miejsce to było nabrzmiałe, nie powodując przy tym jednak najmniejszego nawet bólu.

    Przez pozostałą część życia powtarzały się  u Filipa palpitacje serca, a na jego piersi widoczny był guz. Najlepsi rzymscy lekarze próbowali go leczyć, jednak bezskutecznie. Ostatecznie doszli oni do wniosku, że owe palpitacje miały ponadnaturalne pochodzenie. Po śmierci Filipa odkryto również powód opuchlizny na klatce piersiowej – okazało się, że dwa jego żebra były złamane i uniesione, tworząc tym sposobem dodatkową, otwartą przestrzeń dla serca świętego.

    Owe palpitacje nadprzyrodzonego pochodzenia nie trwały nieustannie – miały one miejsce wtedy, kiedy Filip był zaangażowany w czynności duchowe, takie jak odprawianie Mszy św., udzielanie rozgrzeszenia lub Komunii, modlitwa czy rozmowy o Bogu. Były one przy tym tak gwałtowne, iż mogło się wydawać, że jego serce za chwilę wyskoczy z piersi; wstrząsało krzesłem na którym siedział lub łóżkiem na którym leżał a nawet stopniami ołtarza na którym odprawiał Mszę św.; czasem nawet cały pokój w którym przebywał wibrował tak, jak ma to na ogół miejsce podczas trzęsienia ziemi. Niektórzy z jego penitentów zaświadczyli, że gdy przyciskał ich do piersi, jak to miał w zwyczaju, odczuwali bicie jego serca jakby uderzenia młota, w tym samym czasie doświadczając wielkiej duchowej pociechy.

    Palpitacjom tym towarzyszyło tak wielkie odczucie gorąca, że nawet nocą, w najchłodniejsze dni, Filip był zmuszony otwierać okna swojego pokoju i używać każdego dostępnego środka aby się ochłodzić. Zazwyczaj nosił habit odpięty aż do pasa, a kiedy zimą przyjaciele wymawiali mu  taką nieroztropność, odpowiadał, że nie może postępować inaczej, gdyż bardzo cierpi z gorąca.

    Pewnego razu, gdy był już bardzo posunięty w latach, zdarzyło się, że spacerował po Rzymie z kilkoma swoimi młodymi penitentami. Na około panowała śnieżyca. Gdy on, jak zazwyczaj, paradował radośnie z rozpiętym habitem, jego towarzysze z ledwością znosili dotkliwe zimno. Nagle zaczął się z nich śmiać mówiąc: —„Wstyd! wstyd! że tak młodzi ludzie kulą się z zimna gdy starzec tak dzielnie je znosi”.

    Papież Grzegorz XIII wydał w tym czasie zarządzenie, aby spowiednicy udający się do konfesjonału zakładali na siebie komże. Filip poszedł więc na audiencję do jego Świątobliwości, oczywiście z rozpiętym habitem; gdy Papież wyraził swoje zdziwienie faktem pojawienia się u niego Filipa w takim stroju, święty odpowiedział: —„Nie mogę nawet zapiąć mego habitu, a wasza Świątobliwość nakazuje mi nakładać dodatkowo komżę”. —„Nie, nie – odpowiedział Papież – to zarządzenie jest przeznaczone dla innych, nie dla ciebie”. Tym sposobem uzyskał sobie Nereusz specjalną dyspensę od tego przepisu.

    Najbardziej niezwykłymi okolicznościami, związanymi z jego palpitacjami, było to, że nie sprawiały mu one żadnego bólu i że był w stanie je kontrolować. Na krótko przed śmiercią powiedział do kard. Fryderyka Boromeusza, bratanka św. Karola: —„Nie myśl, że to sprawia mi jakiś ból, czy kiedykolwiek sprawiło – zawsze byłem tak wolny od bólu związanego z tym jak jestem teraz. Co więcej, mogę zahamować to kiedy chcę. Nigdy jednak nie robię tego w czasie gdy się modlę, ponieważ nie chcę żeby takie myśli mnie rozpraszały”.

    Po tym jak otrzymał Ducha Świętego w widzialnej postaci, Filip doświadczył wielkiego pomnożenia odczuwalnej pobożności. Jego gorliwość często zwiększała się do takiego stopnia, że, nie mogąc znieść ognia miłości wewnątrz siebie, rzucał się na ziemię i tarzając się po niej wykrzykiwał: —„Dość już, Panie, dość!”. Wreszcie któregoś dnia, będąc owładniętym tym sposobem, rzucił się na ziemię, a wielka potrzeba zadośćuczynienia doprowadziła do tego, że zawołał: —„Mój Boże, nie mogę tyle znieść; mój Panie, nie mogę tego znieść. Przestań, Panie, albo umrę!” Jego modlitwa została najpewniej wysłuchana, gdyż od tego czasu odczucie pobożności zaczęło stopniowo w nim zanikać, tak że będąc już starcem zwykł mawiać: „Będąc młodym byłem bardziej duchowy niż jestem teraz”.

    Nie ma w tym nic dziwnego, że będąc tak wypełnionym Bogiem, często mawiał: „Dla tego, kto prawdziwie kocha Boga, nie ma nic bardziej dokuczliwego niż życie”, czy: „Prawdziwi słudzy Boga spoglądają na życie z cierpliwością i pragną śmierci”.

    Filip nigdy nie zatrzymywał się na tym nadprzyrodzonym darze i ze zwykłą sobie pokorą czynił wszystko co mógł, aby go ukryć. Mówił o palpitacji jako o naturalnej chorobie lub złym nawyku, którego nabawił się w młodości. Nosił też na piersi chustkę w celu ukrycia guza nad sercem.

    ze strony: Skarby Kościoła

    _________________________________________________________________________________

    Radość świętych

    Św. Filip Nereusz

    Święty Filip Nereusz
    Czyżby ta wymalowana powaga była zemstą potomnych?

    ***

    Paradoks: nazywany jest najradośniejszym świętym, a na obrazach przedstawiany jest jako człowiek wielkiej powagi. Jego humor urósł do rangi powtarzanych anegdot, a niemalże wszystkie teksty o nim są “nabuzowane” powagą. Jednak przy odrobinie wysiłku udało się znaleźć w Sieci kilka cytatów i anegdot, z których wyłania się człowiek tryskający autentycznym humorem. 

    Cytaty:

    Diabeł ucieka przed prawdziwą radością.

    Radość umacnia serca i pomaga wytrwać w dobru. Jest drogą do doskonałości – najkrótszą i najpewniejszą. (…) Im więcej w nas radości, tym bliżej nam do świętości.

    Humor jest rzeczą zbyt ważną, by go traktować niepoważnie.

    Anegdoty:

    Mimo, iż był kapłanem, bardzo lubił przebierać się publicznie w przedziwne, śmieszne stroje, aby siebie ośmieszać. Mimo, iż wielu oburzało to jako “gorszenie” innych. W podobny sposób Święty ćwiczył też swoich uczniów, każąc im wykonywać różne dziwne i często bardzo zabawne rzeczy. W każdym razie nigdy nie bał się “zgorszenia”, a najzacieklej walczył z miłością własną. Jedna z anegdot o świętym podaje: “Te osobliwe sposoby przyjmowania przez Filipa gości [np. w starej kurtce z czerwoną mycką na głowie i białych pantoflach na nogach] nie mogły z pewnością podobać się jego uczniom, którzy obawiali się, iż utraci poważanie, jakim wszyscy Świętego darzyli. Jeden z nich ośmielił się powiedzieć mu:

    – Ojcze, byłoby dobrze, gdyby Ojciec wobec niektórych szacownych osób przyjmował poważniejszą postawę, ponieważ ktoś, kto Ojca nie zna, mógłby się przecież zgorszyć!

    A on, poderwawszy się, odpowiedział:

    – Chciałbyś, aby inni mówili, że jestem człowiekiem, który potrafi wypowiadać piękne słowa, co! Nie widzisz, naiwniaku, że wtedy mówiliby: Filip jest świętym? – Niech tylko przyjdą do mnie szlachcice i arystokraci – dodał – niech tylko przyjdą, a ja postąpię jeszcze gorzej!

    W tym momencie nieroztropny doradca oberwał głośne uderzenie w tył głowy, które nauczyło go nie wtrącać się w sprawy, które go nie dotyczą.

    Kiedyś przechadzał się ów Święty ze swym gościem, pewnym dostojnym kapłanem. Wtedy przeleciał mały ptaszek i potraktował tego kapłana jako “WC”. Kapłan nieco się oburzył (plama na sutannie). Na to odezwał się św. Filip: “Niech ksiądz się cieszy, że krowy nie latają”.
     
    Pewnego razu, gdy odwiedził więzienie, szedł od celi do celi i pytał po kolei wszystkich więźniów za co jest skazany i dlaczego się tutaj znajduje. Wszyscy po kolei mówili, że są niewinni. Gdy doszedł do ostatniej celi i spytał więźnia dlaczego się tutaj znajduje, ów odpowiedział mu, że popełnił wiele złych czynów i słusznie się tu znajduje, bo zasłużył na karę. Zwrócił się wtedy do strażników – “tego tutaj proszę wypuścić bo zepsuje tych pozostałych niewinnych”.

    Krążyła plotka, że pewna zakonnica dokonuje niewiarogodnych cudów. Papież zlecił zbadanie tej sprawy św. Filipowi Neri. Po długiej podróży Święty dotarł wreszcie do odległego klasztoru i poprosił o widzenie z zakonnicą. Kiedy weszła do izby, ściągnął swe zabłocone buty i poprosił by je wyczyściła. Zakonnica fuknęła wyniośle i obróciła się na pięcie. Św. Filip założył buty i wrócił zdać sprawę papieżowi.
    – Niech Wasza Świątobliwość nie wierzy tym plotkom – powiedział. – Gdzie nie ma pokory nie może być cudów.

    Św. Filip Nereusz pewnej hrabinie, która nie mogła sobie poradzić z grzechami języka, kazał za pokutę rozrzucić na wietrze worek pierza. Po jakimś czasie dama przyszła znowu z tym samym wyznaniem. Święty zadał jej wtedy odwrotną pokutę: zebrać rozrzucone pióra.

    Podobno gdy kardynałowie zastanawiali się, czy taki niepoważny człowiek może zostać ogłoszony świętym, miał ożyć na obrazie i zagrać na nosie.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________

    Św. Filip Neri

    Filip urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. jako syn Franciszka i Lukrecji Mosciano. Na chrzcie otrzymał imiona Filip Romulus. Zgodnie z najstarszymi zapiskami od dziecka miał niezwykły talent do zjednywania sobie ludzi – nazywano go Pippo buono – dobrym Filipkiem. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem do żartów.

    Początkowo nauki pobierał we florenckiej szkole S. Giorgio. Duchowo kształtowany był pod okiem wspólnoty dominikańskiej z rodzinnego miasta z konwentu San Marco. Przez cale życie był wielbicielem Girolamo Savonaroli – nazywanego prorokiem z Ferrary – dominikańskiego kaznodziei spalonego na stosie pod zarzutem herezji. Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do swojego bezdzietnego stryja w San Germano (dziś miasto Cassino) pod Monte Cassino, by uczyć się zawodu kupca i odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas 17 lat.

    Początkowo wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, jednakże bardziej od handlu interesowało go wręcz pustelnicze życie; często udawał się stąd do klasztoru benedyktynów, od których prawdopodobnie przejął wiele cech swej przyszłej wspólnoty – stałość miejsca czy umiłowanie liturgii. To właśnie tutaj, pod okiem kierownika duchowego Euzebiusza z Eboli, dokonywała się w Filipie wewnętrzna przemiana i to tu postanowił poświęcić swe życie Bogu. W czasie pobytu w San Germano Filip udawał się także do portowego miasteczka nad morzem Tyrreńskim – Gaety, gdzie spędzał czas na medytacji w kaplicy Świętej Trójcy położonej na Monte Spaccata – potężnej, rozłamanej na dwie części skale, gdzie w jednej ze szczelin utknął ogromny głaz, na którym wzniesiono później kaplicę, do której dostać się można było wyłącznie po drabinie. Samotność, cisza i natura – bliskość Boga – to te cechy wypracował w sobie Filip spędzając tu czas, wpatrzony w bezkresne morze. Po zaledwie roku nauki w domu wuja Filip zrezygnował z pomyślnej dla siebie okazji zdobycia zawodu i majątku i skierował swoje kroki do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc przez ponad 60 lat (1534-1595).

    W „wiecznym mieście” rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego florentczyka, dzięki czemu miał zapewniony byt. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. Kiedy w roku 1544 w przeddzień Święta Zesłania Ducha Świętego znalazł się w katakumbach św. Sebastiana, które były ulubionym miejscem jego modlitwy, wpadł w ekstatyczny zachwyt: ujrzał ognistą kulę wnikającą do serca, która wyłamała dwa żebra i na zawsze pozostawiła ślad w postaci nienaturalnego wybrzuszenia. To był moment przełomowy, o którym Filip niechętnie mówił. Wstydził się ognia Ducha Świętego i swego apostolskiego stygmatu. W tym czasie zakłada towarzystwo religijne pod nazwą „Bractwa Trójcy Świętej” do posługi wśród rzesz pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie grupy pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano „Apostoła Rzymu”.

    Kolejnym niezwykłym momentem w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika – Persiano Rosy – przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy 36 lat Zamieszkał w konwikcie św. Hieronima della Carità w centrum Rzymu. Tu właśnie dojrzewało wielkie dzieło jego apostolskiego serca – Oratorium. Zrodziło się ono z troski Filipa o poziom wiedzy religijnej penitentów, który w owych czasach był bardzo niski. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy, a później na placach miasta, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy, spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na aktualne tematy – to program stałych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli.

    Filip pragnął ukazać ludziom, że wiara może być oparta na różnych płaszczyznach i żyć nią może każdy. Dlatego też organizował koncerty muzyczne oraz nabożeństwa, w czasie których śpiewane były pieśni pochwalne w formie dialogów. Ta forma muzyczna (wokalno-instrumentalna) przyjęła nazwę od miejsca pierwszych wykonań i do dziś znana jest jako oratorium.

    Z czasem zebrała się wokół Filipa pewna liczba uczniów, którzy chcieli być bliżej Chrystusa. Filip zaprawiał ich więc do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. Tu właśnie rodziły się plany reform. Do grona przyjaciół Filipa należeli m.in.: św. Karol Boromeusz, św. Kamil de Lellis, św. Feliks z Cantalice, św. Jan Leonardi, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola i wielu innych.

    W roku 1564 florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół pw. św. Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani od jego imienia filipinami czy też oratorianami. Prowadzili życie wspólne, nie związani jednak żadnymi ślubami. Filip umiał swych duchowych synów zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W nowym kościele kontynuowano i rozwijano idee Oratorium – regularnie odbywały się koncerty, prelekcje o sztuce i historii, a kultura stała się narzędziem działalności nowej wspólnoty.

    Za datę założenia Kongregacji Oratorium przyjmuje się rok 1565. Zatwierdził ich papież Grzegorz XIII już w roku 1575. Regułę dla swej wspólnoty Filip pisał do końca swego życia… na podstawie wielu lat doświadczeń i praktyki.

    Jak to zwykle bywa, gdzie dzieje się dużo dobra, zło zawsze będzie próbowało ingerować i niszczyć. Tak było i w przypadku Filipa. Wielokrotnie pojawiali się przeciwnicy Jego poczynań. Oskarżali oni go o to, że sprzyja „nowinkom” niebezpiecznym dla wiary, że spowiada na niepoświęconej ziemi, że pozwala świeckim mówić o Piśmie Świętym. Doszło do tego, że papież Paweł IV
    (+ 1559) zakazał mu na czas pewien działalności. Kuria Rzymska odbierała mu nawet prawo do spowiadania i głoszenia słowa. Kolejni papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali zakazy. Doceniali go do tego stopnia, że kilkakrotnie przyznawali Filipowi kapelusz kardynalski, którego jednak nie przyjął, argumentując, że nie jest go godny. Po latach walki o swoje racje Filip Neri stał się doradcą i kierownikiem duchowym wielu dostojników Kościoła. Nawet kolejni papieże zasięgali u niego porad.

    Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Uważał, że tylko poprzez uśmiech można dotrzeć do drugiego człowieka. Mawiał, że „smutny święty to żaden święty”. Znany był ze swych często żartobliwych pokut-zadań nakładanych przy spowiedziach, ze swych żartów, a nawet z ubierania się w stroje, które nie przystawały do kapłana – wszystko po to by nie mówiono o nim jako o świętym.

    Znane są przypadki licznych uzdrowień, których dokonał za swego życia oraz przypadki wskrzeszeń zmarłych. Zapiski i kroniki mówią także o darze bilokacji, lewitacji w czasie modlitwy i celebrowania Eucharystii, a także o darze wnikania w dusze penitentów.

    Filip Neri zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. w noc święta Bożego Ciała. Na łożu śmierci ukazała mu się Matka Boża, która zabrała go do wieczności. Pochowany został w kościele Chiesa Nuova – Santa Maria in Vallicella w Rzymie (zdj. po prawej). Przekonanie o Jego świętości było tak powszechne, że beatyfikacja sługi Bożego odbyła się już w 15 lat po jego śmierci. Dokonał jej 11 maja 1610 r. papież Paweł V, a dwanaście lat później papież Grzegorz XV dokonał jego kanonizacji (12 marca 1622 r.). Ojciec Święty w czasie jednej uroczystości wyniósł na ołtarze aż 5 wielkich świętych: Ignacego Loyole, Teresę z Avila, Franciszka Ksawerego i Izydora Oracza.

    Mieszkańcy Rzymu powtarzali między sobą wtedy takie ironiczne zdanie:

    Papież kanonizował dzisiaj 4 Hiszpanów i TYLKO JEDNEGO ŚWIĘTEGO!!!


    Stygmat Ducha Świętego

    STYGMAT – określenie znane i stosowane do określenia ran będących symbolem szczególnego związku człowieka z Bogiem. Rany na ciele stygmatyka odpowiadają ranom Chrystusa, jakie zadane mu zostały podczas męki krzyżowej i występują na dłoniach, stopach i boku, czasami także na czole.

    Rany takie mogą cały czas krwawić, nie goją się, ale także nie jątrzą się, mimo braku sterylności, a po śmierci stygmatyka często znikają. Stygmatykami byli między innymi św. Franciszek z Asyżu (rycina obok) oraz św. Pio z Pietrelciny.

    Co ciekawe większość stygmatyków w historii Kościoła (około 80%) stanowiły kobiety.

    Niekiedy mówi się także o innym rodzaju stygmatów, które nie objawiają się w  sposób widoczny na ciele. W tym wypadku mamy do czynienia z działaniem  Ducha Świętego, który wyciska znamię duchowe.

    Zgodnie z przekazem Dziejów Apostolskich zostali tak naznaczeni uczniowie  Chrystusa w dniu Pięćdziesiątnicy. Stygmat objawiał się m.in. umiejętnością  komunikacji różnych językach czy darem przebywania w wielu miejscach jednocześnie. Znak ten najczęściej bywa przedstawiany jako język ognia ponad głową naznaczonego lub w formie rozpalonego serca.

    Właśnie taki znak duchowy stał się udziałem św. Filipa Neri w 1544 roku.

    Stygmat miał otrzymać w przeddzień uroczystości Zesłania Ducha św., modląc się w katakumbach św. Sebastiana w Rzymie.

    Według świadectwa przyjaciela, Piotra Consoliniego, miał ujrzeć wnikającą do ust ognistą kulę i poczuć, że rozszerza się wskutek tego klatka piersiowa po stronie serca.   Odczucie palącego ognia miało być tak silne, że Filip rzucił się na ziemię i wołał: Dosyć Panie, dosyć, nie mogę  znieść więcej!

    Po jego śmierci stwierdzono złamanie i uniesienie żeber w okolicy serca. Przez całe życie Filip mówił o gwałtownym biciu swego serca, zwłaszcza w czasie sprawowania Eucharystii. Mówiło  się także o permanentnie podwyższonej temperaturze jego ciała i uderzeniach gorąca, do tego stopnia, że nawet zimą chodził w rozpiętej sutannie, i spał przy otwartych na oścież oknach.

    Stąd na większości wizerunków przedstawiany jest z płonącym sercem lub z płomieniem na piersi.


    Kalendarium życia św. Filipa

    21 lipca 1515 – we Florencji przychodzi na świat mały Filip Romulus Neri – syn Lukrecji i notariusza Franciszka Neri.

    Prócz Filipa państwo Neri mieli jeszcze jednego syna – Antoniego, który zmarł w dzieciństwie i dwie córki – Katarzynę i Elżbietę.

    Teresa z Avilla ma wówczas cztery miesiące a późniejszy przyjaciel Ignacy Loyola 24 lata. Za dwa lata Marcin Luter przybije na drzwiach katedry w Wittemberdze swoje tezy, rozpoczynając tym samym reformację.

    1533 – w początkach roku Filip opuszcza rodzinny dom i udaje się do stryjecznego brata swego ojca, Romola Neri, bogatego kupca z San Germano, nieopodal Monte Casino, by wspomóc go w interesach a kiedyś przejąć majątek.

    1534 – w końcu roku, Filip Neri, zdecydowawszy się na poświęcenie służbie Bożej, opuszcza stryja i udaje się do Rzymu. Mieszka w domu bogatego florenckiego szlachcica, Gaetano Caccia nieopodal Panteonu. Podejmuje studia filozofii i teologii, ale po kilku latach je porzuca i sprzedaje podręczniki a pieniądze rozdaje ubogim.

    Od początku pobytu w Rzymie wiele czasu – niemalże każdą noc spędza w katakumbach św. Sebastiana, gdzie oddaje się modlitwie.

    ok. 1538 – Filip zaczyna pracę wśród ludu rzymskiego: nawiedza szpitale opiekując się chorymi i pielgrzymami, głosi słowo Boże w miejscach publicznych, bardzo szybko zdobywając szacunek i popularność.

    Rozpoczyna praktykę nawiedzania siedmiu kościołów rzymskich rozpoczynając od bazyliki św. Piotra, następnie idąc do św. Pawła za Murami, stamtąd do św. Sebastiana, dalej do św. Jana na Lateranie, do kościoła Krzyża Jerozolimskiego by skończyć nawiedzeniem św. Wawrzyńca i bazyliki Santa Maria Maggiore. Nie zaprzestaje modlitw w katakumbach.

    1544 – tuż przed uroczystością Zesłania Ducha św., modląc się tradycyjnie w katakumbach św. Sebastiana, Filip doznaje niezwykłego doświadczenia bliskości Ducha Świętego: według świadectwa najbliższego mu przed śmiercią przyjaciela, Piotra Consoliniego, miał on ujrzeć wnikającą do swoich ust ognistą kulę i poczuć, że rozszerza się wskutek tego klatka piersiowa. Odczuwanie wewnętrznego ognia miało być tak silne, że Filip rzucił się na ziemię i wołał: „Dosyć Panie, dosyć, nie mogę znieść więcej!”.

    Już po jego śmierci stwierdzono złamanie i uniesienie żeber w okolicy serca; przez całe życie nękało Filipa gwałtowne bicie serca, także stan permanentnego podwyższenia temperatury, tak że nawet zimą chadzał z rozpiętą sutanną, i spał przy otwartych na oścież oknach.

    16 sierpnia 1548 – wraz ze swym spowiednikiem Persiano Rosą, Filip zakłada „Bractwo Przenajświętszej Trójcy dla Pielgrzymów i Ozdrowieńców”, opiekujące się rzeszami pielgrzymów przybywających do Rzymu.

    23 maja 1551 – w wieku 36 lat Filip przyjmuje święcenia kapłańskie i zamieszkuje przy kościele San Girolamo (św. Hieronima), który staje się centrum jego apostolstwa. W jego mieszkaniu co dzień po południu gromadzi się grupa młodych ludzi praktykujących „dyskusję nad Księgą”, najczęściej nad tekstami z Pisma św. Z czasem z powodu tłoku Filip musi kierować dyskusją siedząc na łóżku.

    Coraz więcej czasu zabiera mu słuchanie spowiedzi, zwykle spowiada w swoim pokoju. Przyjmuje dziennie po kilkudziesięciu penitentów, by im ułatwić dostęp do siebie w dzień i w nocy ma zwyczaj pozostawiać klucze pod drzwiami swego pokoju, by penitenci mogli wejść swobodnie kiedy zechcą: jest jednym z największych spowiedników tamtego czasu.

    1557 – pod wpływem sukcesów misyjnych jezuitów Filip chce opuścić Rzym i udać się na misje. Udawszy się po radę do zaufanego mnicha usłyszał odpowiedź: „Twoimi Indiami jest Rzym!”

    1558 – Filip ze swoją wspólnotą urządza większe pomieszczenie na miejsce spotkań, nazywane odtąd oratorium. Rozbudowuje się program codziennych spotkań, wielcy kompozytorzy Giovanni Animuccia i Giovanni Pierluigi da Palestrina komponują muzykę do śpiewanych w czasie spotkań pieśni.

    Tradycją staje się pielgrzymowanie do siedmiu kościołów, w czym bierze udział niekiedy nawet kilka tysięcy osób.

    1559 – Filip, który rozczytuje się w pismach spalonego we Florencji Savonaroli i nie waha się utrzymywać kontaktów z oskarżonymi o herezję, wzbudza podejrzenia władz kościelnych. Śledztwo przeciw Filipowi przynosi całkowite uwolnienie go z jakichkolwiek zarzutów. Filip wzbudza kontrowersje także i dlatego, że daleki jest od wytwornego i wyniosłego życia ówczesnego kleru, a znany jest z wesołości, opowiadania dowcipów itp., zgodnie z zasadą „Duch wesoły łatwiej dojdzie do doskonałości, niż melancholijny”. Stąd czasami gorszy to przybywających do niego gości oczekujących, że będzie „wyglądał na świętego”.

    1564 – na prośbę mieszkających w Rzymie florentczyków Filip obejmuje pieczę  duszpasterską nad ich wspólnotą skupioną przy kościele San Giovanni. Ponieważ sam nie chce opuścić San Girolamo, wysyła tam kilku swoich uczniów, m.in. Cezarego Baroniusza. Ta kilkuosobowa wspólnota związanych z Filipem księży staje się prototypem późniejszej kongregacji.

    1569 – ponowne wszczęcie inkwizycyjnego śledztwa przeciw Filipowi i jego wspólnocie: dwaj dominikanie wysłani dla wysłuchania kazań Filipa tak się nimi zachwycili, że stali się stałymi bywalcami spotkań oratoryjnych.

    15 lipca 1575 – papież Grzegorz XIII przekazuje Filipowi mały walący się kościółek Santa Maria in Valicella (w dolinie). Jednocześnie swą bullą powołuje do życia „Kongregację kapłanów świeckich i kleryków pod nazwą Oratorium”.

    Rozpoczyna się budowa nowego kościoła (Chiesa Nuova), mająca trwać ponad dwadzieścia lat.

    1577 – z wyjątkiem Filipa… członkowie Kongregacji zamieszkują wspólnie w nowym domu przy Chiesa Nuova. Filip jednak, pozostaje przy San Girolamo. Wspólnota staje się miejscem licznie odwiedzanym przez kardynałów i samego papieża.

    1583 – na wyraźne polecenie Ojca Świętego Filip przenosi się do Chiesa Nuova i stąd kieruje Oratorium.

    26 maja  1595 – nad ranem, w obecności wspólnoty Filip umiera, błogosławiąc przed śmiercią swych uczniów. Ciało ojca Filipa zostało pochowane w kościele na Valicelli, gdzie znajduje się w przeszklonej trumnie do dziś.

    1615 – Filip Neri zostaje beatyfikowany.

    1622 – błogosławiony Filip Neri zostaje kanonizowany razem z czterema Hiszpanami: Izydorem Oraczem, Ignacym z Loyoli, Franciszkiem Ksawerym i Teresą z Avilla. Rzymianie, znani z niechęci do wszystkiego co hiszpańskie, komentowali ten fakt w słowach: „Kanonizowano czterech Hiszpanów I JEDNEGO ŚWIĘTEGO„.

    Kongregacja Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu

    ___________________________________________________________________________

    Pomódl się dziś do św. Filipa Neri o radość w życiu

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Pomódl się do św. Filipa Neri o radość w życiu

    Św. Filipie, pełen chwały Orędowniku mój – który zawsze według wskazań i przykładu św. Pawła Apostoła radowałeś się, wyjednaj mi łaskę doskonałego poddania się woli Bożej, obojętność wobec spraw tego świata i spoglądania ku niebu, abym nigdy nie wątpił w Opatrzność Bożą, nigdy nie rozpaczał, nigdy nie był smutny, ani niecierpliwy, aby oblicze moje zawsze było radosne, a moje słowa życzliwe i uprzejme. Chociaż bowiem losy życia układają się różnie, przystoi nam, którzy mamy największe ze wszystkich dóbr, łaskę Bożą i obietnicę wiekuistego szczęścia, aby promieniować radością. Amen

    źródło: Grupa modlitewna Jezus naszym Panem

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 maja

    Święty Augustyn z Canterbury, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Fryderyk, biskup
    ***
    Święty Augustyn z Canterbury
    Augustyn, nazywany apostołem Anglii, żył w VI w. Będąc opatem benedyktyńskiego klasztoru św. Andrzeja w Rzymie, został wysłany przez Grzegorza Wielkiego wraz z 40 mnichami do Brytanii (596). Sakrę biskupią Augustyn otrzymał za zezwoleniem papieża z rąk biskupa Arles w Galii, prawdopodobnie jeszcze w drodze do Anglii. Król Kentu, św. Etelbert, wraz z małżonką Bertą (córką chrześcijańskiego władcy Paryża), przyjął ich życzliwie w Wielkanoc 597 r. Dzięki pomocy króla w jego stolicy, Canterbury, zaistniało biskupstwo i opactwo benedyktyńskie pw. świętych Piotra i Pawła. Wraz z królem i jego dworem chrzest przyjęło w Anglii około 10 tys. Sasów.Praca ewangelizacyjna postępowała tak szybko, że już w roku 601 papież przysłał na pomoc nową grupę zakonników. Równocześnie ustanowił 2 metropolie i 24 sufraganie. Jako pierwszy prymas Anglii i metropolita Canterbury Augustyn otrzymał od papieża paliusz arcybiskupi. Druga metropolia na ziemiach angielskich powstała w Yorku dopiero po śmierci Augustyna. W 602 r. Augustyn ufundował pierwszą w Anglii katedrę w Canterbury, która obecnie znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.Augustyn zmarł 26 maja 604 lub 605 r. Został pochowany obok św. Etelberta w ufundowanym przez siebie opactwie benedyktyńskim w Canterbury. W roku 1091 jego relikwie zostały przeniesione do rozbudowanej świątyni opactwa. Miały wtedy miejsce liczne cuda, podobnie jak za życia biskupa. Wspomnienie przeniesienia relikwii obchodzone jest w Anglii 6 września. Na miejscu, gdzie św. Augustyn miał, wraz ze swoimi towarzyszami, po raz pierwszy stanąć na ziemi angielskiej w Ebbsfleet, wystawiono na pamiątkę oryginalny, do dziś stojący obelisk-krzyż. Canterbury było stolicą katolickich prymasów przez prawie 1000 lat – do czasu, kiedy król Henryk VIII wprowadził anglikanizm. Odtąd katedra w Canterbury jest stolicą tego właśnie Kościoła (od roku 1534), a katedra prymasów katolickich przeniosła się do Londynu (w wieku XIX).
    W ikonografii Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim lub jako benedyktyn.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________________

    Apostoł Anglii

    Apostoł Anglii

    św. Augustyn z Canterbury głosi nauki królowi Etelbertowi z Kentu (również świętemu)

    JAMES WILLIAM EDMUND DOYLE (PD)

    ***

    Nie wiemy, kiedy się urodził św. Augustyn z Canterbury. Gdy papież Grzegorz Wielki w roku 596 zdecydował się wysłać wyprawę misyjną do Anglosasów, był najprawdopodobniej przeorem w benedyktyńskim klasztorze na Monte Celio w Rzymie.

    Na polecenie Ojca Świętego Augustyn wyruszył na czele dziesięcioosobowej grupy w drogę. Podczas podróży otrzymał sakrę biskupią. Został bardzo życzliwie przyjęty przez króla Kentu Etelberta, który z jego rąk przyjął chrzest. Wprowadził go do swej stolicy Canterbury i ofiarował mu teren pod budowę opactwa świętych Piotra i Pawła.

    Praca misjonarzy, którym przewodził św. Augustyn, okazała się skuteczna. Święty założył stolicę arcybiskupią w Canterbury i dwa biskupstwa – w Londynie i w Yorku.

    Zadowolony papież Grzegorz Wielki tak pisał do św. Augustyna: “Ktoż zdoła opowiedzieć, jak wielka tutaj radość zrodziła się w sercach wiernych, kiedy lud Anglów, dzięki łasce wszechmogącego Boga i twoim, Czcigodny Bracie, wysiłkom, porzuciwszy mroki błędów oświecony został światłem wiary świętej. Z odnowionym umysłem wielbi teraz Boga czystym sercem i depcze bożków, przed którymi korzył się niegdyś w niedorzecznym lęku. Zasady świętego przepowiadania chronią go przed upadkiem, serce swe nakłania do przykazań, a umysł do ich rozumienia; w modlitwie uniża się aż do ziemi, aby duchem nie tkwić na ziemi…

    Wiem dobrze, iż dzięki twej gorliwości Bóg wszechmogący okazał wielkie rzeczy wśród ludzi, których postanowił wybrać. Dlatego trzeba, abyś owym darem niebieskim cieszył się z bojaźnią i lękał z radością. Abyś się cieszył, albowiem zewnętrzne znaki pociągnęły dusze Anglów do wewnętrznej łaski…”.

    Święty Augustyn zmarł w roku 605 lub 606. Jego wspomnienie w kalendarzu liturgicznym przypada 27 maja.

    wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn z Canterbury

    św. Augustyn podczas misji wśród Brytów

    ***

    Święty Augustyn był prawdopodobnie opatem benedyktyńskiego klasztoru na Monte Celio w Rzymie, gdy Najwyższy Pasterz chrześcijaństwa, wybitny papież święty Grzegorz Wielki przedsięwziął akcję ożywienia wiary apostolskiej na Wyspach Brytyjskich. Od jakiegoś czasu nie docierali tam misjonarze, a pozostałe struktury kościelne były oderwane od Stolicy Apostolskiej, co spowodowało liczne wypaczenia praktyki wiary i rozpanoszenie żywiołów pogańskich, które wypierały wyznawców chrześcijaństwa. Pierwsza wyprawa wyruszyła w roku 596, w tym też roku ojciec Augustyn otrzymał sakrę biskupią. Zastęp duchowych wojowników złożony z czterdziestu zakonników i biskupa nie od razu dotarł do celu, ponieważ wśród biskupów galijskich spotkał się ze złym przyjęciem, a do tego powstrzymały misjonarzy wieści o agresywnym zachowaniu Brytów w stosunku do chrześcijan. Wówczas Ojciec Święty zapewnił ich o przychylnym przyjęciu w Brytanii, ponieważ żona króla Kentu (późniejszego świętego Ethelberta) Berta była chrześcijanką.

    Ostatecznie wyprawa wyruszyła w zimę na przełomie 596 i 597 roku, a misjonarze zostali przyjęci ze wszystkimi honorami na dworze królewskim. Augustyn i jego towarzysze nawrócili wielu spośród ludności miejskiej, ale na wsi sytuacja okazała trudniejsza. Prosty lud był bardziej przywiązany do pogańskich wierzeń, świąt i symboli. Rozumiał to zarówno święty papież, jak i jego wysłannik biskup Augustyn. Dlatego podczas drugiej wyprawy w roku 601 głosiciele Ewangelii zachowywali pełne roztropności poszanowanie dla miejscowych zwyczajów, wsparci w tym koncepcją propagowaną przez Grzegorza Wielkiego, wedle której należy nawracać własnym przykładem świętości, a nie siłą, tak jak często czyniły to wyprawy wysyłane przez władców świeckich. Ustanawiano więc wspomnienia świętych patronów w dni dawniej przeznaczone na pogańskie obchody, a dawne świątynie rodzimych kultów konsekrowano i aranżowano pod odprawianie Najświętszej Ofiary.

    Święty Grzegorz I miał ambitne plany związane z apostolską działalnością na ziemiach Brytów. Zamierzał stworzyć organizację kościelną na wzór tej z czasów rzymskich, z dwiema stolicami metropolitalnymi (w Canterbury i Yorku) i podległymi im biskupstwami. W ostatnich czasach nastąpiły jednak zmiany administracyjne, a światło prawdziwej wiary znacznie zagasło wśród miejscowej ludności, przez co nie udało się zrealizować tych zamierzeń. Niemniej jednak święty Augustyn został pierwszym arcybiskupem Canterbury i szczególnie pod koniec życia jego ożywiona działalność zaczęła przynosić owoce w postaci kolejnych klasztorów i kościołów. Przez cały czas zadziwiał on zarówno chrześcijan, jak i pogan stałością swych cnót i sławą cudów czynionych na dowód prawdziwości rzymskiej Wiary.

    Jednym z możnych tej ziemi nawróconych za sprawą Augustyna był król Ethelbert. Jemu to Święty zawdzięcza pomoc w skutecznym i szerokim krzewieniu wiary w ostatnich latach swego życia. Jego wyprawa była ważna również ze względu na ugruntowanie pozycji Stolicy Świętej jako głównego ośrodka misyjnego. Święty zmarł w stolicy swej metropolii i został pochowany w ufundowanej przez siebie katedrze świętych Piotra i Pawła w Canterbury.

    Kościół wspomina św. Augustyna z Canterbury 27 maja.

    FO/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 maja

    Święta Maria Anna
    od Pana Jezusa z Paredes, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty German z Paryża, biskup
      •  Błogosławiony Lanfranck, biskup
    ***
    Święta Maria Anna od Pana Jezusa z Paredes

    Maria urodziła się 31 października 1618 r. w Quito, w dzisiejszym Ekwadorze. Była ósmym dzieckiem Hieronima, hiszpańskiego oficera, i kreolki Anny. Bardzo wcześnie straciła rodziców. Zabrała ją wówczas do siebie jej starsza siostra Hieronima, która miała już córkę Joannę, rówieśnicę Marii. W wieku lat siedmiu dopuszczono ją do pierwszej Komunii św. Było to wówczas czymś wyjątkowym. Wyjątkową jednak była też jej wczesna i bardzo intensywnie rozwijająca się pobożność. Patrząc na nią, bliscy nalegali, aby wstąpiła do zakonu. Na miejscu do wyboru miała dominikanki i franciszkanki. Skłaniała się ku franciszkankom, ale w ostatniej chwili cofnęła się przed decyzją i pozostała u siostry. W jej domu urządziła sobie małą celę i w niej wiodła odtąd życie na modłę klasztorną. Dużo się modliła, surowo pościła, usługiwała rodzinie, zajmowała się nieszczęśliwymi, leczyła chorych, godziła małżeństwa, pocieszała biedotę indiańską. Niektóre z jej uczynków miłosierdzia miały charakter cudów.
    Nie ominęły jej cierpienia, które zapewne po części wypływały ze stosowanych przez nią umartwień. Gdy w 1645 r. Quito nawiedziło najpierw trzęsienie ziemi, a potem epidemia, ofiarowała się za jego mieszkańców. Zmarła w dwa miesiące później, w dniu 26 maja 1647 r. Już wówczas nazwano ją “lilią Quito”. Pius IX beatyfikował ją w 1850 r., a sto lat później kanonizował ją Pius XII.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 maja

    Święta Urszula Ledóchowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Józef Kowalski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Eliasza od św. Klemensa, dziewica
      •  Święty Paweł VI, papież
    ***
    Święta Urszula Ledóchowska

    Julia Maria urodziła się w wielodzietnej rodzinie hrabiowskiej 17 kwietnia 1865 r. w Loosdorf koło Wiednia. Była rodzoną siostrą bł. Marii Teresy Ledóchowskiej, powszechnie nazywanej matką czarnej Afryki, założycielki sióstr klawerianek, beatyfikowanej przez Pawła VI w 1975 roku. W latach 1874-1883 Julia Maria kształciła się w Instytucie Najświętszej Maryi Panny prowadzonym przez Panie Angielskie w austriackim Sankt Polten. W roku ukończenia nauki przybyła wraz z rodziną do nabytego przez ojca majątku w Lipnicy Murowanej koło Bochni.
    Jako 21-letnia dziewczyna wstąpiła do klasztoru urszulanek w Krakowie i w dniu obłóczyn, 17 kwietnia 1887 r., przyjęła zakonne imię Maria Urszula. Wyróżniała się gorliwością w modlitwie i umartwieniach. Pierwszą profesję zakonną złożyła 28 kwietnia 1889 roku. Następnie pracowała w krakowskim internacie sióstr. W 1904 roku jako przełożona domu kierowała internatem. Dwa lata później założyła pierwszy na ziemiach polskich internat dla studentek szkół wyższych. Swoje powołanie do wychowania młodzieży i opieki nad nią odkryła jeszcze w nowicjacie.
    W 1907 r., mając błogosławieństwo papieża Piusa X, z dwiema siostrami wyjechała w świeckim stroju do pracy dydaktycznej w Petersburgu. Objęła tam kierownictwo zaniedbanego polskiego internatu i liceum św. Katarzyny. Już w rok później została erygowana w Petersburgu autonomiczna placówka urszulańska. Następnie s. Urszula przeniosła się do Finlandii, gdzie otworzyła gimnazjum dla dziewcząt. Podczas I wojny światowej apostołowała w krajach skandynawskich, wygłaszając odczyty o Polsce, organizowała pomoc dla osieroconych polskich dzieci. Jednocześnie nie zaniedbywała swego zgromadzenia – rozrastał się nowicjat i dom zakonny w Szwecji. Pod koniec wojny przeniosła go do Danii, gdzie założyła również szkołę i dom opieki dla dzieci polskich.
    W roku 1920 Urszula wróciła do Polski. Osiedliła się w Pniewach koło Poznania, gdzie – z myślą o pracy apostolskiej w nowych warunkach – założyła zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwane urszulankami szarymi. Kiedy poprosiła papieża Benedykta XV o zatwierdzenie nowego zgromadzenia, otrzymała je od razu, w dniu 7 czerwca 1920 r. Włodzimierz Ledóchowski – rodzony brat Urszuli, ówczesny generał jezuitów – był rzecznikiem dzieła swojej siostry wobec Stolicy Apostolskiej. Całe życie s. Urszuli było ofiarną służbą Bogu, ludziom, Kościołowi i ojczyźnie. Wiele podróżowała, wizytowała poszczególne domy, kształtowała w siostrach ducha ewangelicznej radosnej służby. “Naszą polityką jest miłość. I dla tej polityki jesteśmy gotowe poświęcić nasze siły, nasz czas i nasze życie” – powtarzała często.
    Umarła 29 maja 1939 r. w Rzymie. Tam też została pochowana w domu generalnym mieszczącym się przy via del Casaletto. Beatyfikowana została przez św. Jana Pawła II 20 czerwca 1983 roku w Poznaniu. W 1989 r. jej zachowane od zniszczenia ciało zostało przewiezione z Rzymu do Pniew i złożone w kaplicy domu macierzystego. 18 maja 2003 roku, w dniu swoich 83. urodzin, św. Jan Paweł II ogłosił ją w Rzymie świętą.
    Założone przez św. Urszulę Ledóchowską zgromadzenie Urszulanek Serca Jezusa Konającego realizuje swe zadania apostolskie przede wszystkim w dziedzinie wychowania i nauczania dzieci i młodzieży oraz służąc potrzebującym i pokrzywdzonym. Siostry prowadzą kilkadziesiąt dzieł w Polsce, kilkanaście we Włoszech i pojedyncze w 12 innych krajach.
    Ze zgromadzeniem zaprzyjaźniony był św. Jan Paweł II, który jako biskup krakowski spędzał nieliczne wolne chwile w gościnnym domu sióstr na Jaszczurówce w Zakopanem. Także będąc w Warszawie nocował często w domu zgromadzenia na Wiślanej. Tam spędził swoją ostatnią noc przed wylotem do Rzymu na konklawe w październiku 1978 r. Już jako papież odwiedzał domy urszulanek w Rzymie (1986 r.), w Zakopanem (1997 r.) i w Warszawie (1999 r.).
    W ikonografii św. Urszula przedstawiana jest w szarym zakonnym habicie.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 maja

    Święty Jan Sarkander, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Zdzisława Czeska
      •  Święta Joanna d’Arc, dziewica
      •  Święty Ferdynand III, król
      •  Błogosławiona Marta Wiecka, dziewica
    ***
    Święty Jan Sarkander

    Jan urodził się 20 grudnia 1576 r. w Skoczowie nad Wisłą (na Śląsku Cieszyńskim), skąd pochodził jego ojciec, Grzegorz Maciej Sarkander. Matka natomiast, Helena z Góreckich, była szlachcianką, która po śmierci pierwszego męża przybyła z Moraw. Jan miał czterech braci: przyrodniego Mateusza oraz rodzonych Wacława, Pawła i Mikołaja. Był z nich najmłodszy. Ochrzczony został w Skoczowie. Kiedy miał 12 lat, stracił ojca (1589) i cały trud utrzymania rodziny spadł na matkę. Rodzina przeniosła się do Przybora na Morawach, gdzie mieszkał Mateusz Welczowski, syn matki Jana z pierwszego małżeństwa. Jan uczęszczał tam do katolickiej szkoły parafialnej, skąd udał się do jezuickiego kolegium w Ołomuńcu (1593). Następnie na akademii w Ołomuńcu rozpoczął studia filozoficzne, by kontynuować je na uniwersytecie w Pradze. Studia uniwersyteckie uwieńczył stopniem doktora (1603). W latach 1604-1608 odbył studia teologiczne w Grazu, już z wyraźnym zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Ukończył je również zdobyciem stopnia doktora. Prawdopodobnie decyzję o wstąpieniu do stanu duchownego podjął po śmierci narzeczonej, Anny Płaheckiej. W roku 1607 przyjął niższe święcenia kapłańskie, a w roku 1609 otrzymał święcenia prezbiteratu. Miał wówczas 33 lata.
    Biskup przeznaczył młodego kapłana na wikariusza do Jaktaru koło Orawy. Następnie powierzono mu podobne stanowisko w Uszczowie, gdzie został aresztowany pod zarzutem udzielania bratu, Mikołajowi, pomocy w ucieczce z więzienia. W więzieniu w Kromieryżu Jan spędził 8 miesięcy. Po uwolnieniu wędrował po różnych parafiach jako wikariusz, wreszcie w roku 1616 został mianowany proboszczem w Holeszowie, oddalonym 10 km od Ołomuńca. Wielkorządca Moraw odebrał właśnie kościół parafialny husytom i jako katolik oddał go jezuitom. Ci zaproponowali na proboszcza Jana Sarkandra. Znany był on już bowiem wtedy jako niezłomny obrońca wiary. Gorliwy proboszcz z pomocą nie mniej gorliwych jezuitów zabrał się do odzyskania utraconych owieczek. W ciągu jednego roku zdołał przywrócić Kościołowi katolickiemu 250 odstępców. To ściągnęło na niego prześladowania ze strony husytów i protestantów. Doszło do tego, że urządzano na niego zamachy. Przez pewien czas nie mógł nawet odprawiać Mszy świętej, musiał się ukrywać.
    Kiedy w 1618 r. wybuchła wojna trzydziestoletnia, przynaglony przez swoich parafian opuścił Holeszów. Jako pielgrzym udał się do Częstochowy. Spędził tam miesiąc. Kiedy wracał, w Rybniku dowiedział się, że luteranie zajęli kościół w Holeszowie. Udał się przeto do Krakowa, gdzie zamieszkał w jednym z klasztorów. Ponieważ nie przyjęto jego rezygnacji z urzędu proboszcza, wrócił na swoją placówkę.
    W 1620 r. uchronił miasto przed grabieżą i spaleniem, wychodząc procesjonalnie naprzeciw nadciągającym wojskom lisowczyków (była to lekka jazda polska, która nie otrzymywała żołdu, a utrzymywała się z łupów wojennych). Posądzony przez protestantów o ich sprowadzenie, 13 lutego 1620 r. został aresztowany i uwięziony; był okrutnie torturowany. Wśród obelżywych słów usiłowano wymusić na proboszczu przyznanie się do zdrady stanu i narodu przez sprowadzenie najeźdźców. Chciano w ten sposób ukuć powód do powszechnego prześladowania katolików. Kiedy zaś kapłan nie chciał się przyznać do winy, której nie popełnił, zastosowano wobec niego tortury. Wyciągnięto go “na skrzypcach”, tak że pękały na nim ścięgna, a kości wychodziły ze stawów. Potem zaczęto mu palić piersi zapalonymi pochodniami. Po czwartym przesłuchaniu (17 lutego) zarzucono mu wprost, że spowiadał się u niego wielkorządca Moraw, dlatego Jan powinien powiedzieć, jakie tajemnice mu on zawierzył. Ponieważ męczennik stanowczo odmówił, ponownie zaczęto rozciągać jego ciało, przypalać ogniem, głowę ściskać żelazną obręczą, do nóg przywiązywać kamień, by mięśnie i ścięgna naciągnąć aż do zerwania. Co pewien czas zdejmowano ofiarę i grożono nowymi katuszami, byle zmusić ją do obciążających zeznań. Tortury te trwały 3 godziny. Kiedy odniesiono kapłana do więzienia, był już tylko na pół żywy. Miał jednak zdumiewająco odporny organizm. W więzieniu męczył się jeszcze miesiąc; oddał Bogu ducha 17 marca 1620 roku wskutek odniesionych obrażeń.
    Dopiero po 7 dniach udało się katolikom wydobyć ciało Męczennika z więzienia. Ubrano je w szaty liturgiczne i urządzono pogrzeb. Protestanci jednak rozbili pochód. Po długich zabiegach udało się uzyskać zezwolenie na pochowanie Jana Sarkandra w kościele Najświętszej Maryi Panny w Ołomuńcu, w kaplicy św. Wawrzyńca. Do grobu zaczęły napływać pielgrzymki. Po upływie 100 lat kardynał Wolfgang Schrattenbach rozpoczął proces kanoniczny ks. Jana. Jego ciało znaleziono wówczas w takim samym stanie, w jakim zostało pochowane. Grób Męczennika nawiedzili m.in.: król Jan III Sobieski, cesarz Karol VI i Franciszek I oraz cesarzowa Maria Teresa. Z chwilą rozpoczęcia procesu kościelnego przy jego grobie było już ok. 1200 złożonych darów wotywnych. Był czczony jako patron dobrej spowiedzi i tajemnicy spowiedzi. Papież Pius IX zaliczył Jana Sarkandra w poczet błogosławionych 6 maja 1859 r. Św. Jan Paweł II kanonizował go 21 maja 1995 r. w Ołomuńcu w Czechach – mieście męczeńskiej śmierci Jana. Następnego dnia papież odprawił Mszę dziękczynną za kanonizację w Skoczowie, miejscu urodzenia Świętego.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 maja

    Nawiedzenie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Święta Kamila Baptysta Varano, dziewica i zakonnica
    ***

    fot.radio Niepokalanów
    ***
    Święto Nawiedzenia wywodzi się z religijności chrześcijańskiego Wschodu. Uroczystość tę wprowadził do zakonu franciszkańskiego św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, święto to rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei (1441) to święto zatwierdził.
    Święto Nawiedzenia obchodzimy w okresie między uroczystościami Zwiastowania Pańskiego i narodzenia św. Jana Chrzciciela. W ten sposób wspominamy przede wszystkim spotkanie Mesjasza ze swoim poprzednikiem – Janem Chrzcicielem. Jest to także spotkanie dwóch matek. Dokładny opis Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii (Łk 1, 39-56). Według tradycji miało ono miejsce w Ain Karim, około 7 km na zachód od Jerozolimy, gdzie dwa kościoły upamiętniają dwa wydarzenia – radosne spotkanie matek (kościół nawiedzenia św. Elżbiety, położony na zboczu wzgórza za miastem) i narodzenie Jana Chrzciciela (kościół położony w samym mieście). Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim – czy jak chcą niektórzy bibliści może nawet do Hebronu – pieszo. Być może przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Pragnęła podzielić się ze swoją krewną wiadomością o Zwiastowaniu, jednocześnie gratulując jej tak długo oczekiwanego potomstwa.
    Maryja po przybyciu dowiaduje się ze zdziwieniem, że Elżbieta już wszystko wie – tak dalece, że nawet zwraca się do niej słowami anioła: “Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Elżbieta wyraża równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Zadziwiająca jest pokora Maryi. Przychodzi z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy ta będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: “A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”
    Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym. Poruszenie św. Jana często zestawia się z tańcem radości króla Dawida, idącego przed Arką.
    Słowa Elżbiety przywołujemy zawsze, ilekroć odmawiamy Pozdrowienie Anielskie. Krewna Maryi powtórzyła część pozdrowienia Gabriela: “Błogosławiona jesteś między niewiastami”, wyraźnie czyniąc aluzję, że za sprawą Ducha Świętego została we wszystko wtajemniczona. Zaraz potem dodała własne słowa: “i błogosławiony jest owoc Twojego łona”. Wydarzenie to rozważamy jako jedną z radosnych tajemnic różańca.
    Istnieją zakony żeńskie, które za główną patronkę obrały sobie Matkę Bożą w tej tajemnicy, co więcej, od tej tajemnicy otrzymały nawet swoją nazwę. Chodzi głównie o zakon wizytek, czyli sióstr nawiedzenia. Założył je w roku 1610 – wspólnie ze św. Joanną de Chantal – św. Franciszek Salezy.
    internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Święto Nawiedzenia NMP

    Święto Nawiedzenia NMP

    Andrzej Macuraw – Ein Kerem po dwóch tysiącach lat o spotkaniu dwóch Matek przypomina nowoczesna rzeźba…

    ***

    Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy może nawet do Hebronu, zapewne pieszo.

    Historia tego święta

    Uroczystość Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny wprowadził do swojego zakonu św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, wtedy to święto rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei to święto zatwierdził, a papież Pius IX podniósł je do rzędu świąt drugiej klasy (w roku 1850). Dotąd święto Nawiedzenia obowiązywało dnia 2 lipca. Obecnie (1969) zostało przeniesione na dzień ostatniego maja. Tak więc, jak święto Matki Bożej Królowej Polski rozpoczyna miesiąc maj, poświęcony Królowej nieba i ziemi, tak święto Nawiedzenia Matki Bożej zamyka jakby złotą klamrą ten najpiękniejszy w roku miesiąc maryjny. W Kościele Wschodnim święto to obchodzono wcześniej również dnia 2 lipca.

    Opis wydarzenia

    Dokładny opis wydarzenia Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii: „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w (pokoleniu) Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydala ona okrzyk i powiedziała: «Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana».

    Wtedy Maryja rzekła: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej. Oto błogosławić mnie będę wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił Mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię — a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia (zachowuje) dla tych, co się Go boją. On przejawia moc ramienia swego, rozprasza (ludzi) pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia. Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na miłosierdzie swoje — jak przyobiecał naszym ojcom — na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki».

    Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy; potem powróciła do domu”.

    Tradycja wskazuje, że całe to wydarzenie miało miejsce w Ain Karim, w osadzie odległej na zachód od Jerozolimy ok. 7 kilometrów. Miejsce położone w kotlinie jest pełne zieleni, tak iż wśród pustkowia gór stanowi prawdziwą oazę. Są tu dzisiaj dwa sanktuaria: nawiedzenia św. Elżbiety i narodzenia św. Jana Chrzciciela. Pierwsze znajduje się na zboczu wzgórza za miastem i ma kształt krypty, która była kiedyś zapewne częścią większego sanktuarium. Obok są ruiny kościoła z czasów krzyżowców. Kościół narodzenia św. Jana jest w samym mieście i pochodzi z wieku XIII. Jednak był tu poprzednio inny kościół z wieku V, po którym został napis mozaikowy: „Bądźcie pozdrowieni męczennicy Boga”. W pobliżu Ain Karim jest nadto grota — kaplica na pamiątkę pobytu św. Jana na pustyni, kiedy opuścił dom rodzinny. W roku 1924 Franciszkanie zbudowali tu mały klasztor.

    Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy jak chcą niektórzy bibliści, może nawet do Hebronu, zapewne pieszo. Omijać musiała Samarię. Być może, że przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Spieszy Maryja, aby podzielić się z Elżbietą, swoją krewną, wiadomością, otrzymaną od anioła w chwili zwiastowania, że została wybraną na matkę Zbawiciela świata. Chciała także pogratulować Elżbiecie, że poczęła w starości swojej tak długo oczekiwanego syna. Zachariasz był jeszcze niemową.

    I oto dowiaduje się, że Elżbieta wie wszystko tak dalece, że nawet powtarza do niej część słów anioła: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Wyraża Elżbieta równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Wyraźna to aluzja do niewiary, jaką okazał obietnicy anioła Zachariasz, i jak został za to ukarany.

    Zadziwia nas pokora, jaką Maryja się wyróżnia. Przychodzi bowiem równocześnie z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”.

    Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym.

    Zastanawia hymn, który na poczekaniu Maryja Bogu wypowiedziała: „Magnificat — Wielbi dusza moja Pana”. Kościół nakazuje go swoim kapłanom codziennie odmawiać. Hymnu tego nie należy rozumieć jako stenogramu wiernego wypowiedzi Maryi. Zapewne św. Łukasz oddał jedynie główne myśli, które mu Maryja po latach przekazała podobnie jak wiele innych szczegółów z lat dziecięcych Chrystusa Pana. W literaturze biblijnej spotykamy niejeden przykład kantyków, wypowiedzianych przez niewiasty w uniesieniu serca. Podobny kantyk wygłasza np. Maria (Miriam), siostra Mojżesza, prorokini Debora, Anna, matka Samuela, czy też Judyta. Kantyk Maryi zawiera wiele reminiscencji biblijnych i bardzo przypomina nawet całe frazy z kantyku Anny oraz Psalmów Dawida. Wskazywałoby to najwyraźniej, że Maryja była z Pismem świętym dobrze obeznana, a przynajmniej z Psalmami i hymnami, które śpiewano wówczas. Kantyk Maryi jest wierszowany. Strofy bowiem utworów poetyckich czy też pieśni hebrajskich polegały na paralelizmie członów, na układzie strof wzajemnie się uzupełniających albo sobie przeciwstawnych. Nadto jest to utwór wybitnie proroczy. Maryja zdaje sobie doskonale sprawę z niezwykłej i jedynej w swoim rodzaju godności, do której została wyniesioną. Mówi o tym wyraźnie: „Oto błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. A jednak wyznaje Maryja, że wszystko zawdzięcza Panu Bogu, że ona jest jedynie Jego służebnicą: „Wielbi dusza moja Pana… bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy… gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Tak więc kantyk Maryi to równocześnie odsłonięcie nam rąbka tajemnicy wnętrza Maryi, Jej myśli i uczuć, skarbów Jej serca; wynurzenie tego, co tkwiło w głębiach Jej duszy.

    Na temat „Magnificat” napisano wiele. Z całą pewnością hymn ten należy do najpiękniejszych strof ksiąg Nowego Testamentu. A. Nicolas upatruje w nim „całą głębię natchnienia, potężny oddech wieszczy i poetycki Dawidowych Psalmów, ale pogłębiony i spotęgowany świadomością posiadania przedmiotu swej wizji”.

    Nawiedzenie św. Elżbiety należy do najradośniejszych scen z życia Maryi. Dlatego słusznie Kościół to wydarzenie przypomina co roku w osobnym święcie. Na ponad 305 zgromadzeń zakonnych żeńskich pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny kilka obrało sobie właśnie tytuł Nawiedzenia.

    Powiedzieli o Nawiedzeniu

    Św. Ambroży: „Rozważ, że wyżsi z pomocą przychodzą do niższych — Maryja do Elżbiety, Chrystus do Jana, w swoim zaś czasie dla uświęcenia chrztu Jana Pan sam przyjmie chrzest. Wyjaśnijmy pokrótce, jakie to dobrodziejstwa sprowadziło Nawiedzenie Maryi i przyjście Boże. Rozważ znaczenie poszczególnych słów. Najpierw odezwała się Elżbieta, ale Jan przed nią wyczuł łaskę. Ta z natury rzeczy słyszy, on zaś uradował się ze względu na tajemnicę. Ta Maryi, on zaś Jezusa wyczuł przyjście… Matki z podwójnego tytułu cudu prorokują w duchu. Uradowało się niemowlę, napełniona została łaską matka. I nie wcześniej ona została napełniona Duchem Świętym, zanim nie został Duchem Świętym napełniony syn, i on to, gdy został napełniony Duchem Świętym, napełnił również Nim swoją matkę… Namaszczony został (Jan) i w łonie matki przygotowany jak atleta do swojej misji proroka. Dla jego przyszłej misji daną mu została większa łaska”.

    Św. Jan Złotousty: „Zanim do was przyszedł Zbawiciel rodzaju ludzkiego, nawiedziła (Maryja) najpierw swojego przyjaciela, Jana gdy ten jeszcze był w łonie matki. Skoro zaś z łona (matki) ujrzał go Jan w łonie (Maryi), przekraczając prawa natury, zawołał: «Widzę Pana, który naturze nałożył granice, i nie czekam na Jego narodzenie. Nie potrzebne mi są dziewięć miesięcy, jest bowiem już we mnie Nieśmiertelny. Skoro tylko wyjdę z tego ciemnego mieszkania, będę głosił te dziwy niepojęte. Znakiem jestem, gdyż zwiastuję przyjście Chrystusa. Trąbą jestem, która zwiastuje przyjście w ciele Syna Bożego… Widzisz ukochany? Jak nowe to i przedziwne misterium (tajemnica): jeszcze się nie narodził, a już poruszeniem (w łonie matki) przemawia; jeszcze się nie ukazał, a już daje o sobie znać… sam jeszcze nie ujrzał światła, a wskazuje na Światłość; jeszcze się nie narodził, a już się przygotowuje do swojej misji… przychodzi Słowo, a ja będę obojętny? Wyjdę, ubiegnę Go i będę zwiastował wszystkim: «Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata».

    Św. Alfons Liguori: „Odwiedziny osoby należącej do dworu królewskiego uważa się za wielkie szczęście. Jakże szczęśliwą czuła się Elżbieta z takich odwiedzin. Szczęśliwy był Obededon, kiedy w dom jego wstąpiła Arka Przymierza: “Błogosławił Bóg domowi jego…». «Pierwociny Odkupienia przeszły przez ręce Maryi: Jan otrzymuje uświęcenie w żywocie matki… Duch Święty schodzi na Elżbietę, dar proroctwa na Zachariasza”).

    Piotr Skarga: „O dziwne cuda, które czynisz, Chryste, przez głos swojej Matki. Nawiedźcie też nas dzisiaj i czasu śmierci naszej, miła Matko i Gospodo nasza! Niech głos Twój zabrzmi w uszach naszych, byśmy się z ciemności tych pokwapili do światłości i służby Syna Twego, którego nosisz, którego rodzisz, który w żywocie Twoim spoczywa. Szczęśliwi jesteśmy, że Cię mamy w domu Kościoła świętego powszechnego, któregoś Ty, przeczysta, jest wszystką okrasą! Szczęśliwe nasze Jeruzalem, które się w takiej Królowej weseli. Córki syjońskie, patrząc na Cię, błogosławią Ciebie i wszystkie królowe Ciebie sławią. Lecz szczęśliwsi będziemy, gdy słowa Pańskie przenikną aż do wnętrzności naszych a dusze nasze umarłe zbudzą łaską Tego, którego nosisz, abyśmy się z tej ciemnicy świata wyrwali… i Ciebie w królestwie Syna Twego w chwale Trójcy świętej oglądali…”.

    wiara.pl

    _________________________________________________________________________________

    Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny

    Witraż Nawiedzenie NMP

    „Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”(Łk 2,19).

    ***

    Historia i dzień dzisiejszy święta Nawiedzenia NMP

    Obchodzi się je obecnie w Kościele 31 maja, tzn. między uroczystościami: Zwiastowania Pańskiego (25 III) i Narodzenia św. Jana Chrzciciela (24 VI). Święto Nawiedzenia NMP powstało w zakonie franciszkańskim z inspiracji św. Bonawentury w roku 1263 i wyznaczono wówczas termin 2 lipca, czyli w dzień po zakończeniu oktawy Narodzenia św. Jana i tak było do roku 1969. Papież Bonifacy IX polecił nowe święto obchodzić w całym Kościele katolickim od roku 1389, a Sobór w Bazylei to potwierdził w 1441 r.

    Święto powstało z rozważań pięknej tajemnicy życia Maryi, mianowicie Jej spotkania ze św. Elżbietą przed narodzeniem św. Jana Chrzciciela. Teksty liturgiczne przybliżają nam to zbawcze wydarzenie. W kolekcie mszalnej wspomina się, że za natchnieniem Ducha Świętego Maryja w swoim łonienosiła Bożego Syna i nawiedziła św. Elżbietę. Prosimy, abyśmy posłuszni Duchowi Świętemu zawsze wraz z Maryją mogli wielbić Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Tekst modlitwy nad darami wyraża prośbę, aby nasza ofiara została przyjęta przez Pana i dała nam zbawienie, jak miła była Bogu posługa miłości Maryi wobec św. Elżbiety. Modlitwa po Komunii jest wyrazem uwielbienia Boga wypowiadanego przez Kościół. Prosimy, abyśmy odczuwali zawsze obecność Pana Jezusa w Eucharystii, jak niegdyś dane to było św. Janowi, gdy do jego Matki przyszła Maryja, niosąc pod swoim sercem Zbawiciela. Specjalna prefacja o Nawiedzeniu przypomina, że sam Bóg przez prorocze słowa św. Elżbiety, wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego, ukazuje nam wielkość Maryi, ponieważ Ona uwierzyła w obiecane zbawienie. Matka św. Jana nazwała Maryję błogosławioną i Matką Pana, Matką Bożą, która przybyła do domu Zachariasza, aby pełnić posługę miłości. Pierwsze czytanie mszalne jest fragmentem proroctwa Sofoniasza (3, 14-18) i wzywa do radości oraz nadziei, ponieważ Pan naprawdę jest pośród swojego ludu, pośród nas. Św. Łukasz (1, 39-56) w Ewangelii opisuje scenę spotkania Maryi z Elżbietą, następnie podaje hymn Uwielbiaj duszo moja Pana, w którym Maryja wysławia Boga za wielkie Jego miłosierdzie i za wybranie Jej do wielkich rzeczy w dziele zbawienia. Ewangelista przy końcu swojej relacji informuje, że Maryja około trzech miesięcy pozostała u św. Elżbiety, pomagając jej, jak można przypuszczać, w domowych zajęciach. Piękne są także teksty brewiarzowe na święto Nawiedzenia NMP. Cenny jest fragment homilii św.Bedy Czcigodnego, kapłana, benedyktyna (+735) poświęcony rozważaniu treści Magnificat. Autor zachęca nas do częstego wypowiadania tego świętego tekstu: “(…) piękny zaprawdę i wielce użyteczny powstał w Kościele zwyczaj śpiewania przez wszystkich hymnu Maryi każdego dnia w wieczornej modlitwie chwały, by częstym wspominaniem Wcielenia Pańskiego umysły do pobożności zapalić oraz utwierdzić je w cnotach wielokrotnym rozważaniem przykładu życia Bożej Rodzicielki. I bardzo dobrze jest odmawiać ten hymn wieczorem, albowiem utrudzona całym dniem i pochłonięta jego kłopotami dusza potrzebuje wraz z nadchodzącym czasem spoczynku wewnętrznego w sobie skupienia” (Liturgia Godzin, t. II). W archidiecezji białostockiej jeden tylko kościół parafialny nosi tytuł Nawiedzenia NMP, mianowicie w Giełczynie.

    Lud polski w swojej ludowej religijności nazywał Maryję w tajemnicy Nawiedzenia Matką Bożą Jagodną. W tym bowiem czasie (2 VII) znajdowały się w naszych lasach jagody. Według legendy Maryja szła sama do Elżbiety odludnymi ścieżkami. Na rozgrzanych słońcem skałach można było spotkać jaszczurki, a jadowite skorpiony nieraz wychodziły na drogę, po której wędrowała Matka Boża. Nic nie mogły jednak złego uczynić Maryi, gdyż potraciły wzrok. Matka Boża zatrzymywała się w drodze, aby pożywić się rosnącymi tam jagodami. Tradycja ludowa zakazywała w dniu 2 lipca zrywania jagód i innych owoców. Nie wolno było więc jeść wiśni, czereśni, malin, poziomek, jeżyn, porzeczek, agrestu, jagód ani żadnych innych leśnych owoców. Powinno być tego dnia dużo jagód, którymi żywiła się Najświętsza Maryja. Ten kto złamie to ludowe prawo, nie uczci Maryi, ale też może narazić siebie na bolesne ukąszenie żmii lub innych gadów (E. Ferenc).

    Niech to piękne święto skłoni nas do uwielbienia Boga za dar Maryi i Jej Syna, naszego Zbawiciela. Dziękujmy też za łaskę wiary i prośmy o jej umocnienie. Za przykładem Maryi spieszmy z pomocą potrzebującym, szczególnie w okresie nasilających się prac polowych. Będąc częściej wśród pięknej naszej polskiej przyrody, umiejmy w niej dostrzec ślady dobrego Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Zanośmy też do Pana nasze gorące prośby:

    "(...) Ty, coś do domu Elżbiety
    Przyniosła radość bezmierną. 
    Przyjdź, opiekunko ludzkości, 
    I obmyj z brudu sumienia (...)
    Ukaż nam drogę właściwą
    I życiem obdarz niewinnym."
    (LG, t. II)

    Tadeusz Kasabuła/Czas Miłosierdzia/opoka.pl

    fot. cathopic

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – kwiecień 2023

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 kwietnia

    Święta Maria Egipcjanka, pustelnica

    Zobacz także:
      •  Święty Noniusz Alwarez Pereira, zakonnik
      •  Święty Hugo, biskup
    ***
    Święta Maria Egipcjanka

    Imię Marii Egipcjanki było niegdyś głośne na Wschodzie. Pisali o niej św. Cyryl Aleksandryjski (+ 444), św. Zozym (w. VI) i św. Sofroniusz (+ 638). Niestety, opisując jej życie pokutne, nie podali bliższych danych biograficznych.
    Kiedy miała zaledwie 12 lat, uciekła z domu rodzinnego i udała się do Aleksandrii, aby tam wieść życie rozpustne. Przez 17 lat uwodziła mężczyzn, nie dla zarobku, ale dla zaspokojenia swojej żądzy. Pewnego dnia udała się wraz z pielgrzymami egipskimi do Jerozolimy. Kiedy statek przywiózł pątników do Ziemi Świętej, Maria i tam kontynuowała swoje grzeszne życie. Przyszła jednak godzina opamiętania. W uroczystość Znalezienia Krzyża Świętego udała się do Jerozolimy, by przypatrzeć się obrzędom kościelnym. Kiedy zamierzała wejść do bazyliki Grobu Pańskiego, została jakąś niewytłumaczalną siłą odepchnięta. Miało się to powtórzyć kilka razy. Przerażona, ujrzała nad wejściem do bazyliki wizerunek Matki Bożej. Wtedy zawołała: “Matko miłosierdzia! Skoro odrzuca mnie Twój Syn, Ty mnie nie odrzucaj! Pozwól mi ujrzeć drzewo, na którym dokonało się także moje zbawienie”.
    Usłyszała wtedy wewnętrzny nakaz, by iść na pustynię, nad rzekę Jordan i tam spędzić na pokucie resztę swojego życia. Przyrzekła to uczynić – i odtąd bez żadnej przeszkody mogła wejść do bazyliki, by uczestniczyć w nabożeństwie.
    Żywoty Świętej nie podają, ile lat Maria Egipcjanka spędziła na pokucie nad Jordanem. Miał ją przypadkowo odnaleźć kapłan, św. Zozym, który przyniósł jej po odbytej spowiedzi Komunię świętą. Zawołała wówczas słowami starca Symeona: “Teraz, o Władco, pozwól odejść służebnicy Twojej w pokoju według słowa Twego, bo oczy moje ujrzały Twoje zbawienie” (por. Łk 2, 29-30). Kiedy Zozym przyszedł do niej na drugi rok, by pokrzepić ją Ciałem Pańskim, Maria już nie żyła. Legenda głosi, że podobnie jak ciało św. Pawła Pustelnika pochowały w ziemi lwy, tak i Marii miały tę przysługę wyświadczyć.
    Ikonografia upodobała sobie naszą Świętą. Jej wizerunki utrwalili na płótnie artyści tej klasy, co: Tintoretto, Ribera, Hans Memling i inni. Św. Maria Egipcjanka jest patronką nawróconych jawnogrzesznic i rozpustnic.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    2 kwietnia

    Święty Franciszek z Paoli, pustelnik

    Święty Franciszek z Paoli

    Franciszek urodził się 27 marca 1416 r. w Paoli (Kalabria we Włoszech). Pochodził z ubogiej, ale głęboko religijnej rodziny. Rodzice wyprosili sobie syna żarliwą modlitwą do św. Franciszka z Asyżu. W podzięce dali więc synowi imię Franciszek. Spełniając uczyniony ślub, oddali go do klasztoru franciszkanów, kiedy Franciszek miał zaledwie 12 lat.
    Nie wiadomo, dlaczego Franciszek już po roku opuścił klasztor w S. Marco Argentano i wrócił do domu. Gdy miał 13 lat, odbył ze swymi rodzicami pielgrzymkę po najsławniejszych wówczas sanktuariach Włoch: Asyżu, Monte Cassino, Loreto, Monte Luco koło Spoleto i Rzymie. W Wiecznym Mieście pełen smutku patrzył na przepych duchowieństwa. Kiedy pewnego dnia ujrzał przejeżdżającego we wspaniałej karocy w otoczeniu licznej służby kard. Juliana Cezarini, zawołał na głos oburzony, że nie ma w tym ani śladu ewangelicznego ubóstwa. Wtedy kardynał zatrzymał się i odpowiedział chłopcu, że nie czyni tego z pychy, ale że taki jest powszechny zwyczaj, iż dygnitarze świeccy i kościelni jadą w odpowiedniej dla ich godności oprawie.
    Po powrocie do Paoli Franciszek założył w pobliżu miasta pustelnię i oddał się w niej bardzo surowemu życiu. Powoli zaczęli do niego dołączać uczniowie i tak powstała nowa rodzina zakonna braci “najmniejszych” – “minimitów” (Ordo Fratrum Minimorum – OM). Do trzech ślubów zakonnych dołączył Franciszek ślub czwarty: zachowania przez całe życie postu od mięsa i nabiału. Obecnie do rodziny zakonnej eremitów św. Franciszka należą minimici, minimitki oraz tercjarze minimiccy.
    Pan Bóg obdarzył Franciszka darem czynienia cudów. Miał m.in. wskrzesić Mikołaja, syna swojej siostry Brygidy. Podanie głosi, że kiedy statek nie chciał zabrać go na Sycylię, gdzie miał założyć nowy klasztor, przepłynął z Italii na tę wyspę na swoim płaszczu. W ikonografii, związanej z Franciszkiem, legenda ta ma silne odbicie. Dzięki sławie świętości życia i cudów mnożyły się także fundacje nowych klasztorów w Europie. O wielkim mężu dowiedział się także król francuski, Ludwik XI, kiedy był ciężko chory, i zaprosił go do siebie w nadziei, że Franciszek go uzdrowi. Na żądanie papieża Sykstusa IV Franciszek udał się do Paryża. Nie uzdrowił wprawdzie króla, ale przysposobił go do chrześcijańskiej śmierci, tak że na jego ręku spokojnie oddał ducha Bogu (1483). Z tej okazji skorzystał Franciszek i także na ziemi francuskiej założył kilka klasztorów swojego zakonu. Regułę, którą ułożył, w roku 1493 zatwierdził papież Aleksander VI. Franciszek został doradcą Karola VIII. Jako asceta wzorował się na doświadczeniach ojców pustyni.
    Zmarł 2 kwietnia 1507 r. w Plessis-les-Tours we Francji. Tam też został pochowany. Jego beatyfikacji dokonał w roku 1513 papież Leon X. Ten sam papież w sześć lat później wyniósł go również do chwały świętych (1519). Wiele miast ogłosiło św. Franciszka z Paoli za swojego patrona i orędownika, między innymi Tours, Frejus, Turyn, Genua i Neapol. Królestwo Neapolu, Sycylii i Kalabrii ogłosiło go jako swojego głównego patrona. W 1943 roku papież Pius XII proklamował św. Franciszka z Paoli patronem marynarzy włoskich. Uważany jest także za patrona grzeszników powracających do Pana Boga, skazanych na śmierć i umierających. Dzień jego dorocznej pamiątki bywa bardzo uroczyście obchodzony w południowej Italii. Na pamiątkę tego, że na płaszczu miał przedostać się z Włoch na Sycylię, urządza się nad morzem barwną procesję z figurą Świętego.
    W ikonografii św. Franciszek z Paoli przedstawiany jest w mniszych szatach; częstym motywem jest legenda o przebyciu morza na płaszczu. Przedstawiany jest na obrazach wielu słynnych malarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 kwietnia

    Święty Ryszard de Wyche, biskup

    Święty Ryszard de Wyche
    Ryszard urodził się w 1197 r. w Wych (obecnie Droitwich w pobliżu Worcester w Anglii). Jako młodzieniec musiał zająć się administracją majątku rodzinnego. Odrzucił propozycje małżeńskie i po uporządkowaniu stanu majątkowego rodziny udał się na studia uniwersyteckie do Oxfordu. Po ukończeniu studiów swoją wiedzę pogłębiał na uniwersytetach w Paryżu i Bolonii. Miał 38 lat, kiedy wybrano go rektorem uniwersytetu w Oksfordzie. Wkrótce potem, w 1237 r., został mianowany kanclerzem prymasa Anglii, św. Edmunda.
    Na stanowisku rektora Ryszard zasłużył się pracą nad podniesieniem poziomu uniwersytetu w Oxfordzie tak, że wśród wszystkich uniwersytetów Europy zajmował on odtąd czołowe miejsce. Jako prawa ręka prymasa Anglii przyczynił się natomiast do przeprowadzenia koniecznych reform. Bronił także odważnie praw Kościoła wobec króla, Henryka III. Towarzyszył swemu ukochanemu pasterzowi w podróży do Pontigny, we Francji, gdzie też św. Edmund na jego rękach umarł. Przed śmiercią nakłonił jednak Ryszarda do przyjęcia święceń kapłańskich. Podarował mu także na pamiątkę drogocenny kielich. Po powrocie do Anglii Ryszard porzucił dotychczasowe stanowiska i objął skromne probostwo w Charing, a potem w Deal. Jednakże nowy prymas Anglii, Bonifacy, powołał Ryszarda ponownie na swojego kanclerza.
    W 1244 r. został wybrany biskupem Chichester. Król Henryk III, znając nieustępliwość biskupa w obronie praw Kościoła, na wybór Ryszarda nie zgodził się. Mimo tego prymas potwierdził wybór. Wtedy Henryk III zajął dobra biskupie. Ryszard był zmuszony udać się do Rzymu, by papież rozstrzygnął sprawę. Papież Innocenty IV potwierdził w Lyonie wybór Ryszarda, a nawet osobiście udzielił mu sakry biskupiej. Na wiadomość o tym król z zemsty zagarnął biskupowi wszystkie dobra, nawet jego własne mieszkanie. Biskup zamieszkał więc po powrocie u jednego z proboszczów, w Tarring. By jednak nie być gospodarzowi ciężarem, w wolnej chwili pomagał mu przy uprawie roli. Trwało to dwa pełne lata, aż król, zagrożony klątwą papieską, oddał biskupowi dom i dobra biskupie.
    Zarządzenia, jakie pozostawił Ryszard, świadczą o jego gorliwości pasterskiej. Nakazał udzielać sakramentów bezpłatnie. Kapłanów zobowiązał do zachowania celibatu i do przebywania na miejscu, aby byli zawsze do dyspozycji swoich wiernych. Wymagał także, aby nosili strój kościelny. Wiernych zobowiązywał do uczęszczania na Mszę świętą w niedziele i w święta. Szczególnie troskliwą opieką otaczał św. Ryszard kapłanów steranych wiekiem i chorobą. Starał się zapewnić im możliwie najlepszą pomoc.
    Umarł niespodziewanie podczas wizytacji pasterskiej budującego się kościoła pw. św. Edmunda w Dover 3 kwietnia 1253 r. Kanonizacji dokonał papież Urban IV w 1262 roku. 16 czerwca 1276 roku w obecności króla Anglii, Edwarda I, wielu biskupów i dygnitarzy państwa, odbyło się uroczyste przeniesienie śmiertelnych szczątków Ryszarda do katedry w Chichester. Umieszczono je w bogatym sarkofagu pod głównym ołtarzem. W średniowieczu grób św. Ryszarda należał do najliczniej uczęszczanych miejsc pielgrzymkowych w Anglii. Niestety, Henryk VIII nakazał zniszczyć grobowiec św. Ryszarda jako bojownika o niezależność Kościoła od władzy świeckiej.
    Ikonografia przedstawia Świętego w stroju biskupim. Trzyma w dłoni kielich – przypominający pewne wydarzenie z jego życia. Według starej opowieści, kiedy św. Ryszard odprawiał Mszę świętą, wypadł mu z ręki kielich, ale cudownie Krew Chrystusa nie wylała się z niego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 kwietnia

    Święty Izydor z Sewilli,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Izydor z Sewilli

    Izydor urodził się około 560 r. w Nowej Kartaginie, w prowincji Murcji. Pochodził z rodziny, która dała Kościołowi dzieci wyniesione do chwały ołtarzy – św. Leonarda i św. Fulgencjusza, braci św. Izydora, oraz św. Florentynę – ich siostrę. Legenda głosi, że przy jego narodzinach rój pszczół osiadł mu na ustach i zostawił na nich słodki miód. Miała to być zapowiedź daru niezwykłej wymowy, jaką szczycił się Izydor. Po rychłej śmierci rodziców wychowaniem młodszego rodzeństwa zajął się najstarszy brat, św. Leonard, który był wówczas arcybiskupem w Sewilli. Przy boku brata Izydor miał okazję przypatrzeć się z bliska burzliwym wydarzeniom, jakie przeżywała wtedy Hiszpania. Po jego śmierci Izydor objął biskupstwo i podjął wysiłek odnowy Kościoła.
    Zwołał i kierował synodami w Sewilli (619) i w Toledo (633), które m.in. ułożyły symbol wiary odmawiany w Hiszpanii, oraz ujednolicił liturgię. Fundator kościołów, klasztorów, szkół i bibliotek. Zabiegał o podniesienie poziomu intelektualnego i duchowego kleru. Zapamiętano go jako człowieka wyjątkowego miłosierdzia. Był znakomitym pisarzem. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Św. Braulion, jego uczeń i sekretarz, wymienia ponad 20 zostawionych przez Izydora dzieł. Zwalczał w nich arianizm, zostawił wykład prawd wiary i moralności, pisał o dziejach Gotów i Wandali, którzy opanowali jego kraj. Święty zadziwia rozległością tematyki i podejmowanych problemów. Jego największym dziełem jest dwudziestotomowy Codex etimologiarum – pierwsza próba naukowej encyklopedii, syntezy wiedzy, jaką posiadano za jego czasów.
    Wyjątkowa była jego śmierć. Kazał zanieść się do katedry i w obecności biskupów pomocniczych, kapłanów i ludu zdjął swoje szaty biskupie, a wdział pokutny wór, głowę posypał popiołem i zalany łzami odbył spowiedź publiczną. Błagał, by mu odpuszczono jego przewiny i zaniedbania, i by się za niego modlono. Potem przyjął Komunię świętą pod dwoma postaciami i pożegnał się ze wszystkimi pocałunkiem pokoju. Zaniesiony do swojej ubogiej izby po 4 dniach oddał Bogu ducha 4 kwietnia 636 roku, gdy miał 82 lata. Pochowano go obok św. Leonarda i św. Florentyny. W roku 1063 jego śmiertelne szczątki przeniesiono do Lyonu, gdzie spoczywają dotąd. Formalna kanonizacja Izydora odbyła się dopiero w 1598 roku. Papież Innocenty XIII ogłosił św. Izydora doktorem Kościoła (1722). Jest patronem Hiszpanii i Sewilli.
    W ikonografii św. Izydor przedstawiany jest w stroju biskupim. Ma paliusz. Czasami ukazywany jako jeździec na koniu. Jego atrybutem jest miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 kwietnia

    Święty Wincenty Ferreriusz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Krescencja Höss, dziewica
      •  Święta Katarzyna Thomas, dziewica
      •  Błogosławiona Julianna z Mont Cornillon, pustelnica
    ***
    Święty Wincenty Ferreriusz

    Wincenty urodził się ok. 1350 r. w Walencji (Hiszpania) w rodzinie notariusza. W roku 1367 wstąpił do dominikanów. W rok potem złożył śluby zakonne. Studiował filozofię, teologię i logikę w Walencji, Barcelonie i Leridzie, gdzie zdobył tytuł doktora. Otrzymał święcenia kapłańskie w wieku 25 lat. Podjął surową dyscyplinę życia duchowego, którego piękne świadectwo pozostawił w traktacie De vita spirituali. Oddał się najpierw nauczaniu filozofii i teologii, zajmując się również (w latach 1380-1390) wieloma sprawami państwowymi i kościelnymi na polecenie kardynała legata Piotra de Luna oraz Jana I, króla Aragonii. W tym czasie oddawał się także kaznodziejstwu, najpierw na dworze papieża w Awinionie, a później w południowej Francji i we Włoszech. Posługę tę pełnił aż do roku 1399. Wtedy nastąpił nagły zwrot w życiu Wincentego. W czasie choroby, która wydawała się beznadziejna, miał wizję św. Dominika i św. Franciszka, którzy uzdrowili go i polecili głosić Ewangelię na całym świecie. Napisał natychmiast list do Benedykta XIII z prośbą o upoważnienia konieczne do nowej misji.
    Po ich otrzymaniu oddał się wyłącznie kaznodziejstwu wędrownemu. Podjął w ten sposób wielką misję, przemierzając Europę i wzywając do pokuty. Obdarzony darami Ducha Świętego oraz zaopatrzony w apostolskie pełnomocnictwa, przemawiał na placach, bo żadne kościoły nie mogły pomieścić gromadzących się tłumów. Swoją charyzmą budził zachwyt, ale i sprzeciw. Pracował na rzecz jedności podzielonego przez schizmę Kościoła. Szła za nim sława wielkich cudów. Obok rzesz wielbicieli miał Wincenty także swoich zawziętych wrogów. Zarzucano mu demagogię, ogłupianie ludu, wprost nawet opętanie. Zarzuty przeciwko wielkiemu kaznodziei wysuwano nawet na tzw. “soborze” w Pizie (1409) i na soborze w Konstancji (1415).

    Święty Wincenty Ferreriusz

    Wincenty był również spowiednikiem antypapieża Benedykta XIII, ale opuścił go, kiedy nie udało mu się nakłonić go do rezygnacji. Zmarł w Wielką Środę, 5 kwietnia 1419 r. w Vannes we Francji, wracając z misji podjętej w Anglii, gdzie przebywał na zaproszenie króla. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Przez trzy dni jego ciało było wystawione w katedrze, zanim je złożono między chórem a głównym ołtarzem. Niebawem też odbył się proces kanoniczny sługi Bożego. Komisja papieska przebadała 873 cuda. Papież Kalikst III 29 czerwca 1455 zezwolił na jego kult, a papież Pius II w trzy lata potem dokonał jego formalnej kanonizacji (1458). Jego relikwie zostały w czasie rewolucji francuskiej (1789-1794) sprofanowane, ale nie zniszczone. Znajdują się w katedrze w Vannes, a część również w Walencji.
    Wincenty Ferreriusz zostawił po sobie kilka drobnych pism, m.in. Traktat przeciwko schizmie, Traktat przeciwko Żydom, Traktat dla tych, którzy cierpią pokusy przeciwko wierze. Jest patronem Walencji, Vannes, dobrego małżeństwa, dobrej śmierci, ceglarzy, budowniczych, murarzy, hydraulików, przetwórców ołowiu, producentów dachówek i kafli. Wzywany bywa także w obronie przed epilepsją, bólami głowy i gorączką, w bezpłodności.
    W zakonie dominikańskim w imię św. Wincentego udzielało się specjalnego błogosławieństwa chorym i poświęcało się dla nich wodę. Ku czci Świętego odprawiano przed jego świętem nabożeństwo siedmiu piątków, podczas których należało przyjąć Komunię św.
    W ikonografii św. Wincenty bywa przedstawiany w habicie dominikańskim, jako anioł Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Jego atrybutami są koń, błyskawice, chrzcielnica, infuła, kapelusz kardynalski u stóp, osioł, krzyż, sztandar, skrzydła, turban turecki lub muzułmanin u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________

    Św. Wincenty Ferreriusz. Przemierzał Europę wzywając do pokuty

    fot. XIIIfromTOKYO via Wikipedia, CC BY-SA 3.0

    ***

    Św. Wincenty Ferreriusz. Przemierzał Europę wzywając do pokuty

    Wincenty urodził się ok. 1350 r. w Walencji (Hiszpania) w rodzinie notariusza. W roku 1367 wstąpił do dominikanów. W rok potem złożył śluby zakonne. Studiował filozofię, teologię i logikę w Walencji, Barcelonie i Leridzie, gdzie zdobył tytuł doktora.

    Otrzymał święcenia kapłańskie w wieku 25 lat. Podjął surową dyscyplinę życia duchowego, którego piękne świadectwo pozostawił w traktacie De vita spirituali. Oddał się najpierw nauczaniu filozofii i teologii, zajmując się również (w latach 1380-1390) wieloma sprawami państwowymi i kościelnymi na polecenie kardynała legata Piotra de Luna oraz Jana I, króla Aragonii. W tym czasie oddawał się także kaznodziejstwu, najpierw na dworze papieża w Awinionie, a później w południowej Francji i we Włoszech. Posługę tę pełnił aż do roku 1399. Wtedy nastąpił nagły zwrot w życiu Wincentego. W czasie choroby, która wydawała się beznadziejna, miał wizję św. Dominika i św. Franciszka, którzy uzdrowili go i polecili głosić Ewangelię na całym świecie. Napisał natychmiast list do Benedykta XIII z prośbą o upoważnienia konieczne do nowej misji.

    Po ich otrzymaniu oddał się wyłącznie kaznodziejstwu wędrownemu. Podjął w ten sposób wielką misję, przemierzając Europę i wzywając do pokuty. Obdarzony darami Ducha Świętego oraz zaopatrzony w apostolskie pełnomocnictwa, przemawiał na placach, bo żadne kościoły nie mogły pomieścić gromadzących się tłumów. Swoją charyzmą budził zachwyt, ale i sprzeciw. Pracował na rzecz jedności podzielonego przez schizmę Kościoła. Szła za nim sława wielkich cudów. Obok rzesz wielbicieli miał Wincenty także swoich zawziętych wrogów. Zarzucano mu demagogię, ogłupianie ludu, wprost nawet opętanie. Zarzuty przeciwko wielkiemu kaznodziei wysuwano nawet na tzw. “soborze” w Pizie (1409) i na soborze w Konstancji (1415).

    Wincenty był również spowiednikiem antypapieża Benedykta XIII, ale opuścił go, kiedy nie udało mu się nakłonić go do rezygnacji. Zmarł w Wielką Środę, 5 kwietnia 1419 r. w Vannes we Francji, wracając z misji podjętej w Anglii, gdzie przebywał na zaproszenie króla. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Przez trzy dni jego ciało było wystawione w katedrze, zanim je złożono między chórem a głównym ołtarzem. Niebawem też odbył się proces kanoniczny sługi Bożego. Komisja papieska przebadała 873 cuda. Papież Kalikst III 29 czerwca 1455 zezwolił na jego kult, a papież Pius II w trzy lata potem dokonał jego formalnej kanonizacji (1458). Jego relikwie zostały w czasie rewolucji francuskiej (1789-1794) sprofanowane, ale nie zniszczone. Znajdują się w katedrze w Vannes, a część również w Walencji.

    Wincenty Ferreriusz zostawił po sobie kilka drobnych pism, m.in. Traktat przeciwko schizmie, Traktat przeciwko Żydom, Traktat dla tych, którzy cierpią pokusy przeciwko wierze. Jest patronem Walencji, Vannes, dobrego małżeństwa, dobrej śmierci, ceglarzy, budowniczych, murarzy, hydraulików, przetwórców ołowiu, producentów dachówek i kafli. Wzywany bywa także w obronie przed epilepsją, bólami głowy i gorączką, w bezpłodności.

    W zakonie dominikańskim w imię św. Wincentego udzielało się specjalnego błogosławieństwa chorym i poświęcało się dla nich wodę. Ku czci Świętego odprawiano przed jego świętem nabożeństwo siedmiu piątków, podczas których należało przyjąć Komunię św.

    W ikonografii św. Wincenty bywa przedstawiany w habicie dominikańskim, jako anioł Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Jego atrybutami są koń, błyskawice, chrzcielnica, infuła, kapelusz kardynalski u stóp, osioł, krzyż, sztandar, skrzydła, turban turecki lub muzułmanin u stóp.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 kwietnia

    Błogosławiona Pierina Morosini,
    dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Paryża, opat
      •  Święty Prudencjusz, biskup
    ***
    Błogosławiona Pierina Morosini

    Pierina przyszła na świat w dniu 7 stycznia 1931 roku w Fiobbio koło Albino, w Lombardii. Nazajutrz po urodzeniu rodzice zanieśli ją do chrztu. Jej ojciec, Rocco Morosini, był nocnym stróżem w jednej z miejscowych fabryk, a matka, Sara Noris, zajmowała się rodziną liczącą dziewięcioro dzieci. Pierina była pierworodną córką. Rodzina była pełna modlitwy, której dzieci nauczyły się od bardzo religijnych rodziców. Często modliły się o łaskę, by raczej umrzeć niż obrazić Pana Boga.
    Pierina, gdy ukończyła 6 lat, codziennie chodziła do kościoła, choć dopiero po roku przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Wstawała codziennie rano, około godz. 5.00, i ścieżką dla mułów, wijącą się w górach, poprzez las kasztanowy, około pół godziny szła do kościółka parafialnego, by uczestniczyć we Mszy świętej. Wówczas celebrowano ją o 6.00 rano. Wracała do domu na śniadanie, a potem znowu szła do wioski, by od 9.00 brać udział w zajęciach szkolnych.
    W miarę jak dzieci podrosły, mama zabierała wszystkie dzieci rano do kościoła. Trzeba było mieć wiele odwagi, aby to uczynić w tamtym czasie. Pierina, podobnie jak św. Maria Goretti, na której przez większość życia będzie się wzorować, stała się dla sióstr i braci drugą mamą. Brała udział w pracach domowych, pomagała w kuchni, szyła lub robiła na drutach ubranka dla rodzeństwa. Jej mama opowiadała później, że nie pamięta, by Pierina była kiedykolwiek nieposłuszna lub żeby krytykowała otrzymane polecenie. Mawiała o niej: “Mieć taką córkę – to łaska od Pana!”
    Pierina była także najlepszą uczennicą w klasie, nie tylko na lekcjach religii, lecz we wszystkich innych przedmiotach. Miała wyjątkowe uzdolnienia. Bardzo chciała się uczyć, będąc jednak najstarszym dzieckiem w rodzinie wielodzietnej i z powodu ubóstwa zrezygnowała z tego marzenia. To poświęcenie wiele ją kosztowało. Kiedy miała 11 lat, mama wysłała ją na naukę do krawcowej w sąsiedztwie. Bardzo szybko nauczyła się tego fachu.
    W wieku 15 lat Pierina zaczęła zarabiać na życie. Pomagała rodzicom utrzymać rodzinę. Wkrótce ojciec, z powodu słabego zdrowia, musiał zrezygnować z pracy. Pierina podjęła pracę w przędzalni bawełny w Albino, w odległości kilku kilometrów od Fiobbio. Pracowała na dwie zmiany – jeden tydzień od 6.00 do 14.00, a następny od 14.00 do 22.00. Droga do domu zajmowała jej około godziny pieszo. Wstawała około 4.00, żeby uczestniczyć choćby w części Mszy świętej, bo tylko gdy rozpoczynała pracę o 14.00, mogła uczestniczyć w całej Eucharystii. Gdy ktoś jej radził, by zrezygnowała z takiego trybu życia, odpowiadała, że “nie może żyć bez Mszy świętej”.
    Nieliczne wolne chwile poświęcała na czytanie pobożnych lektur i żywotów świętych. Najczęściej czytała o życiu Marii Goretti. Jej dzieje znała na pamięć. W parafii była podporą miejscowej Akcji Katolickiej. Udzielała lekcji katechizmu, zajmowała się dziełem powołań i zbierała ofiary na seminarium duchowne. W niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej, popołudniowych Nieszporach i wykładach z religii. Znajdowała jeszcze czas na odwiedzenie chorych. Z umiłowania pokuty i ubóstwa wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Poświęciła się też całkowicie Panu, składając trzy śluby: dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Śluby te odnawiała dwukrotnie w ciągu roku: w święto Niepokalanego Poczęcia oraz w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
    Jedną z wielkich radości jej życia była pielgrzymka do Rzymu w 1947 roku, na beatyfikację małej męczennicy z Nettuno. Pierina miała wtedy 16 lat. Po usłyszeniu słów papieża Piusa XII powiedziała do swoich przyjaciółek: “Jaka by to była radość dla mnie umrzeć jak Maria Goretti!”
    Potrafiła cierpieć i przyjmowała każde cierpienie jako dar od Boga. Raz zraniła się w nogę przy warsztacie tkackim. Kiedy rana uległa zakażeniu, cierpiała ogromnie, musząc pozostać w szpitalu przez miesiąc. Nie skarżyła się. Innym razem zraniła rękę, przecinając ścięgno kciuka. Z tego powodu cierpiała aż do śmierci, ale i z tej przyczyny nigdy się nie żaliła. Pewnego wieczora wracała do domu w czasie gołoledzi. Jej matka powiedziała, że z powodu uciążliwej pogody musiałaby pójść jeszcze raz na zakupy do wioski. Mimo zmęczenia Pierina zaraz wyszła, by zrobić zakupy.
    Nadszedł dzień 4 kwietnia 1957 roku. Pierina pracowała wtedy od 6.00 do 14.00. Jak co dnia rano przyjęła Komunię świętą i uczestniczyła w części Mszy świętej. Zatrzymała się w wiosce zaledwie na chwilę, by zrobić zakupy, potem wyszła na drogę prowadzącą do domu. Zazwyczaj przychodziła do domu między 15.00 a 15.10. Kiedy minęła godzina 15.30, a jej jeszcze nie było w domu, jej brat Santo zaczął się niepokoić. Poszedł w stronę wioski. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok. Znalazł siostrę leżącą na środku ścieżki.
    Nie było świadków tego zdarzenia. Zbrodnię odtworzono stopniowo. Niektóre szczegóły podał zabójca, zatrzymany 20 dni później. Był nim dwudziestoletni chłopak. Przyznał, że od roku obserwował Pierinę. Ponieważ tego dnia podążał za nią z tak wielką natarczywością, że nie pozostawiała ona wątpliwości co do natury jego zamiarów, dziewczyna podniosła kamień, by się bronić. On odebrał jej kamień i uderzył ją w głowę. Dziewczyna zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym upadła na ziemię. W tym stanie znalazł ją brat. Wydawała się rozumieć, co do niej mówił, lecz aż do śmierci nie potrafiła już wypowiedzieć ani słowa. Wezwany natychmiast proboszcz, przekonawszy się, że Pierina była przytomna, udzielił jej sakramentów. Potem zawieziono ją do szpitala w Benewencie. Rany głowy były tak poważne, że nie udało się jej uratować. Młoda męczennica odeszła na spotkanie ze swą świętą przyjaciółką, Marią Goretti, w dniu 6 kwietnia 1957 roku.
    Trzy dni później pochowano ją w obecności wielu okolicznych mieszkańców. Już wtedy uważano ją za świętą. Jeden z duchownych powiedział wtedy: “Niech śmiały przykład Pieriny Morosini natchnie naszych młodych chłopców i nasze dziewczęta. Niech wybierają roztropnie jako ideał swego życia życie promieniujące pięknem, radością i czystością dla czci naszych rodzin, Kościoła i ojczyzny”. W dniu 9 kwietnia 1983 roku przeniesiono ciało Pieriny z cmentarza do kościoła parafialnego. Przy tej okazji stwierdzono, że jej ciało zachowało się w doskonałym stanie. W dniu 4 października 1987 roku, w 30 lat po dniu narodzin na nieba, papież św. Jan Paweł II ogłosił Pierinę Morosini błogosławioną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 kwietnia

    Święty Jan Chrzciciel de la Salle, prezbiter

    Święty Jan de la Salle

    Jan urodził się w Reims 30 kwietnia 1651 r. w podupadłej rodzinie książęcej jako najstarszy z jedenaściorga rodzeństwa. Straciwszy rodziców, przerwał studia na paryskim uniwersytecie i w seminarium, aby zająć się najbliższą rodziną. Po pewnym czasie kontynuował naukę. W wieku 27 lat przyjął święcenia kapłańskie. W trzy lata potem na uniwersytecie w Reims zdobył doktorat z teologii (1680). Zaraz po święceniach otrzymał probostwo. Powierzono mu także kierownictwo duchowe nad szkołą i sierocińcem, prowadzonym przez Siostry od Dzieciątka Jezus (terezjanki). Jan postarał się w Rzymie o zatwierdzenie zgromadzenia zakonnego tych sióstr. Bardzo bolał na widok setek sierot, pozbawionych zupełnie pomocy materialnej i duchowej. Gromadził ich na swej plebanii, której część zamienił na internat. Następnie na użytek biednych dzieci oddał swój rodzinny pałac.
    Ponieważ sam był zajęty duszpasterstwem, dlatego musiał szukać ochotników, by mu w tej pracy dopomogli. Oni to, pod kierunkiem Jana, zajmowali się wychowaniem i kształceniem dziatwy. Pobożne panie zajmowały się ich żywieniem. Kiedy ani plebania, ani dom rodzinny nie mogły pomieścić przygarniętych, ks. Jan za pieniądze parafialne i otrzymane od pewnej zamożnej kobiety zakupił osobny obszerny dom. Napisał też regulamin, by praca mogła iść sprawnie.
    Z tych ofiarnych pomocników wyłoniło się z czasem zgromadzenie zakonne pod nazwą Braci Szkół Chrześcijańskich (braci szkolnych). Za jego początek przyjmuje się dzień 24 czerwca 1684 roku. Jan miał wówczas zaledwie 31 lat. Stworzył wiele typów szkół – podstawowe, wieczorowe, niedzielne, zawodowe, średnie, seminaria nauczycielskie. Nauka w nich była bezpłatna. Na polu pedagogiki Jan zajmuje więc poczesne miejsce. W swoich szkołach wprowadził na pierwszym miejscu język ojczysty, podczas gdy dotychczas powszechnie uczono w języku łacińskim. Zniósł kary fizyczne, tak często stosowane w szkołach w tamtych czasach, a kary moralne ograniczył do minimum. Pierwszeństwo dał wychowaniu religijnemu, które oparł na chrześcijańskiej miłości i poszanowaniu godności człowieka, także dziecka.
    W roku 1681 powstała pierwsza szkoła założona przez Jana w Reims (1681), kolejna powstała w Paryżu (1688), potem także m.in. w Lyonie i w Rouen. W sto lat potem cała Francja była pokryta szkołami lasaleńskimi. Do rewolucji francuskiej (1789) w samej Francji zgromadzenie posiadało 126 szkół i ponad 1000 członków. Dzisiaj Bracia Szkolni mają swe szkoły w prawie 90 krajach.
    Jan de la Salle zostawił po sobie bezcenne pisma. Najwybitniejsze z nich to Zasady dobrego wychowania, które doczekało się ponad 200 wydań; nadto Rozmyślania, Wskazania, jak prowadzić szkoły i Obowiązki chrześcijanina. Bezcenne dla poznania ducha lasaleńskiego są także jego listy.
    Jan zmarł po krótkiej chorobie 7 kwietnia 1719 r. Pozostawił po sobie pisma, które przez długi okres należały do kanonu dydaktyki. Beatyfikował go Leon XIII w 1888 roku. On też wyniósł go uroczyście do chwały świętych w roku 1900. Pius XII ogłosił św. Jana de La Salle patronem nauczycieli katolickich (1950). Ciało św. Jana, zbezczeszczone w czasie rewolucji francuskiej w roku 1793, dla bezpieczeństwa przeniesiono do Belgii, a w roku 1937 złożono przy domu generalnym zakonu w Rzymie. Można tu również zobaczyć katedrę, z której wykładał Święty, jego strój, paramenty liturgiczne, przedmioty pokutnicze i rzeczy codziennego użytku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 kwietnia

    Święty Dionizy, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Walter z S. Martino di Pontoise, opat
    ***
     
    kul.pl
    ***
    Dionizy był w II w. biskupem w Koryncie. Informacje o nim czerpiemy z pism św. Hieronima i Euzebiusza z Cezarei. Ten ostatni wychwala wielką gorliwość pasterską św. Dionizego. Według niego Dionizy miał zostawić 8 cennych listów do różnych biskupów. W Liście do Rzymian wysławia papieża, św. Sotera: “Rzymianie utrzymują zwyczaje ojców: wasz błogosławiony biskup Soter je nie tylko utrzymał, ale i poszerzył, dzieląc się z braćmi [ze wszystkich stron] dostatkiem, którym sam był obdarzony, i błogosławiąc słowem tych, którzy się do niego zwracają, jak ojciec do dzieci…”. W pozostałych listach zwraca się m.in. do Lacedemończyków, Ateńczyków, Nikomedyjczyków, Rzymian, mieszkańców Krety. Są one źródłem wiedzy o zasadach wiary i moralności wczesnego chrześcijaństwa.
    Na Wschodzie Dionizy odbiera cześć jako męczennik. Krzyżowcy za czasów Innocentego IV (+ 1254) przewieźli ciało św. Dionizego do Rzymu i oddali pod opiekę klasztoru pod wezwaniem Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 kwietnia

    Święta Maria, żona Kleofasa

    Zobacz także:
      •  Święty Gaucheriusz, prezbiter
    ***
    Święta Maria Kleofasowa

    Maria należała do rodziny Maryi. Być może była rodzoną siostrą św. Józefa. Św. Hegezyp (+ ok. 180), który żył w początkach chrześcijaństwa i któremu była dobrze znana tradycja apostolska, nazywa Kleofasa (Klopasa, zwanego także Alfeuszem) – bratem św. Józefa, Oblubieńca Maryi. Synami Marii Kleofasowej byli: św. Jakub Młodszy, Józef i Juda Tadeusz (Mt 27, 55-56; Łk 24, 10; Mk 15, 40-41), których Ewangelie nazywają “braćmi”, czyli krewnymi Jezusa.
    Maria należała do najbliższego grona Pana Jezusa. Towarzyszyła Mu podczas wędrówek apostolskich i razem z innymi pobożnymi niewiastami troszczyła się o doczesne potrzeby Pana Jezusa, takie jak pożywienie, pranie, a nawet dach nad głową. Trwała przy Nim aż do śmierci. “Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra matki Jego, Maria, żona Kleofasa” – potwierdza w swojej Ewangelii bezpośredni świadek, św. Jan Apostoł (J 19, 25). Kiedy udała się razem z Marią Magdaleną i Joanną w poranek wielkanocny do grobu Pana Jezusa, aby namaścić Jego ciało olejkami, pierwsza ujrzała anioła – świadka zmartwychwstania – i rozmawiała z nim (Mt 28, 1-8; Mk 16, 1-8). Jej też pojawił się w powrotnej drodze Pan Jezus Zmartwychwstały (Mt 28, 9-10). O dalszych losach św. Marii Kleofasowej nic nie wiemy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 kwietnia

    Święty Fulbert z Chartres, biskup




    Fulbert urodził się w 960 r. w ubogiej rodzinie. Przypuszcza się, że pochodził z Poitiers. Uczył się w szkole katedralnej w Reims. Jego mistrzem był Gerbert, późniejszy papież Sylwester II. Około 990 r. Fulbert przybył do Chartres, by podjąć pracę nauczyciela w szkole katedralnej, którą wkrótce uczynił ośrodkiem kulturalnym Francji. Został mianowany kanonikiem i kanclerzem tamtejszej kurii biskupiej. Po śmierci biskupa Raula wybrano Fulberta jego następcą (1006).
    Był aktywny w wielu dziedzinach życia publicznego, kulturalnego i kościelnego. Swoją wiedzą, gorliwością, a przede wszystkim umiejętnością obcowania z ludźmi rychło pozyskał sobie serca wiernych i duchowieństwa. Król francuski, Robert II Pobożny, nieraz zasięgał jego rady. Fulbert dbał o administrację kościelną i wyróżniał się jako doskonały gospodarz diecezji. Był wnikliwym teologiem, łączył mądrość ze świętością. Po pożarze, jaki nawiedził katedrę, odnowił ją tak okazale, że dzisiaj należy do podziwianych arcydzieł budownictwa sakralnego.
    Dbał także o podniesienie poziomu szkolnictwa, z którego na pierwszym miejscu korzystali przyszli kandydaci do stanu duchownego. Odnowił w tym celu szkołę katedralną i postawił ją na tak wysokim poziomie, że przewyższała sławą nawet szkołę w Reims. Zwalczał symonię (handel godnościami kościelnymi i dobrami duchowymi) oraz inne nadużycia, jakie od lat występowały w Kościele. Wyróżniał się szczególnym darem jednania zwaśnionych. Dlatego często w różnych sporach brano go za rozjemcę. Miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, która przywróciła mu zdrowie w ciężkiej chorobie.
    Fulbert zostawił po sobie także szereg cennych pism. Wśród nich wyróżniają się kazania i traktaty teologiczne. Był również uzdolnionym poetą łacińskim, autorem pięknych hymnów. Najcenniejsze jednak są listy, które pozwalają poznać głębiej jego osobowość, ideały i działanie. Równocześnie dają nam wgląd w ówczesną, ciekawą epokę.
    Fulbert zmarł 10 kwietnia 1028 r. w wieku ok. 68 lat.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 kwietnia

    Święta Gemma Galgani, dziewica

    Święta Gemma Galgani

    Gemma przyszła na świat 12 marca 1878 roku w Lucce (Włochy) jako piąte z ośmiorga dzieci aptekarza Henryka Galgani i Aurelii z domu Landi. Chrzest otrzymała następnego dnia po urodzeniu wraz z imionami: Gemma Humberta Pia. Jeszcze jako dziecko została oddana do szkoły sióstr Oblatek Ducha Świętego. Przełożoną tej szkoły była bł. Helena Guerra (+ 1914), założycielka tego zgromadzenia. W ósmym roku życia dziewczynka została dopuszczona do I Komunii świętej i do sakramentu Bierzmowania. W wigilię przyjęcia Pana Jezusa napisała w swoim dzienniczku: “Postaram się, aby każdą spowiedź odprawiać i Komunię świętą przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona”.
    Bóg nie oszczędzał jej cierpień. Mając 8 lat straciła matkę. Potem na gruźlicę zachorował jej ukochany brat. Gemma opuściła szkołę i internat sióstr, by oddać się pielęgnacji brata-kleryka, Eugeniusza, czuwając przy nim dzień i noc. Wyczerpana, zupełnie tak osłabła, że odchorowała to przez trzy miesiące. Do pełnego zdrowia nigdy już nie mogła powrócić. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg. W czasie operacji, nader bolesnej, ściskała w rękach krzyż. To był dopiero początek doświadczeń. Wkrótce nadeszła śmierć ojca, zupełny krach majątkowy, gruźlica kręgosłupa, zapalenie nerek. Cały rok Gemma przeleżała w łóżku, unieruchomiona gipsowym gorsetem. Wreszcie musiała opuścić własny dom, gdyż było w nim zbyt ciasno. Na prośbę spowiednika przyjęła ją do siebie pewna pobożna niewiasta z rodziny Gianninich. Był moment, że jej stan był już beznadziejny. Poddała się ponownie operacji. Wpatrzona w wizerunek Chrystusa Pana na krzyżu, zniosła ją bez słowa skargi i jęku.
    8 czerwca 1899 r., w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia ran Pana Jezusa. Sama tak o tym napisała: “Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: «Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?» Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”. Odtąd stygmaty odnawiały się u Gemmy regularnie, co tydzień. Rany krwawiły od wieczoru w czwartek, kiedy przeżywała mękę Zbawiciela, aż do godz. 15 w piątek. Wtedy przestawały krwawić i natychmiast zasklepiały się. Dwa lata później Gemma została naznaczona kolejnymi stygmatami: korony cierniowej i śladów biczowania.
    W roku 1902, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, Gemma zachorowała śmiertelnie. Po chwilowym polepszeniu się zdrowia, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Wezwany spowiednik udzielił jej ostatnich sakramentów. Agonia miała jednak trwać jeszcze przez szereg długich miesięcy, bo aż do 11 kwietnia 1903 roku. W Wielką Środę Gemma przyjęła wiatyk, a w Wielką Sobotę koło południa, mając zaledwie 25 lat, zmarła. Na kilka lat przed śmiercią Gemma zapoznała się z zakonem pasjonistów, któremu założyciel, św. Paweł od Krzyża, wyznaczył jako pierwszy cel słodkie rozważanie męki Pana Jezusa i rozpowszechnianie tego nabożeństwa wśród wiernych Kościoła. Spowiednikami i kierownikami duchowymi św. Gemmy byli pasjoniści. Na ręce jednego z nich złożyła także cztery śluby, właściwe zakonowi.
    Papież Pius XI zaliczył Gemmę do chwały błogosławionych w 1933 roku, a papież Pius XII w roku 1940 dokonał jej kanonizacji. Powodem uznania jej świętości stało się świadome, milczące przyjęcie cierpienia. Atrybutem świętej jest lilia. Jest patronką studentów i aptekarzy. W Lucca, w klasztorze pasjonistów, można oglądać skromne sprzęty, których używała św. Gemma, oraz narzędzia pokuty, lekturę, fotografie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani. „Kto się karmi Jezusem, będzie żył Jego życiem”

    św. Gemma Galgani/Vox Domini

    *****

    „Będziesz córką mojej męki” – zapowiedział jej pod słońcem Toskanii Jezus.

    Jej imię można przetłumaczyć jako klejnot, drogocenny kamień, perła,

    Urodziła się 12 marca 1878 roku w Borgonuovo, nieopodal prześlicznej toskańskiej Lukki. Już jako dziecko zafascynowała się Pasją. Przylgnęła do krzyża, godzinami rozważała mękę Chrystusa. „Kto się karmi Jezusem, będzie żył Jego życiem” – mawiała. W piątek 17 czerwca 1887 roku, w święto Najświętszego Serca Pana Jezusa, dziewięciolatka miała doświadczyć mistycznego spotkania z Oblubieńcem. „Rozkosze nieba nie są takie jak te ziemskie. Ogarnęło mnie pragnienie ustawicznego trwania w zjednoczeniu z moim Bogiem. Czułam się coraz bardziej oderwana od świata i coraz bardziej gotowa do skupienia” – wspominała.

    Ogromnie przeżyła śmierć brata. Osiemnastolatek Gino, który miał niebawem przyjąć święcenia kapłańskie, zmarł na gruźlicę 11 września 1894 roku.

    Sama toskańska mistyczka, którą po latach okrzyknięto Oblubienicą Króla Ukrzyżowanego, wspominała: „Czułam, jak wzrasta we mnie ogromne pragnienie umiłowania Jezusa, a zarazem wielka chęć cierpienia i wspierania Go w Jego bólu”. Dziewczyna ślubowała czystość i odrzuciła dwie propozycje małżeństwa. „Chcę być cała dla Boga” – wyjaśniała. Ciężko chorowała. Straciła władzę w nogach, a u progu 1899 roku do paraliżu doszedł „nieznośny ból głowy spowodowany ropnym zapaleniem ucha środkowego”. Gdy schorowana otrzymała Wiatyk, usłyszała rozmowę lekarzy, pewnych tego, że nie przeżyje do północy. „Jestem owocem męki Jezusa, młodym pędem Jego ran” – pisała. „Chciałabym, by moje serce biło, żyło, wzdychało jedynie dla Jezusa. Chciałabym, by mój język umiał wypowiadać jedynie imię Jezusa, a moje oczy patrzyły tylko na Niego. Jezu, pozwól mi czerpać z Twojej męki aż do ostatniej kropli”.

    Wielokrotnie operowana, ściskała w ręku krzyż. O przełomowym w jej życiu dniu 8 czerwca 1899 roku pisała: „Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie dla mego zbawienia poniósł Pan Jezus. Ukazał mi się. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczę na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, ​​zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią”.

    O nieprzypadkowych datach śmierci osób wyniesionych na ołtarze można napisać książkę. Gdy odchodziła Matka Teresa – „święta od ciemności” – w Kalkucie wysiadł prąd i miasto pogrążyło się mroku. Ksiądz Sopoćko zmarł w imieniny Faustyny, a do Łucji z Fatimy przylgnęła „trzynastka”. Jan Paweł II, który kanonizował Faustynę i ustanowił w 2000 roku święto Miłosierdzia Bożego, zmarł, gdy Kościół rozpoczynał celebrację tego święta. A Gemma? Odeszła w rozpalonej słońcem Lukce w Wielką Sobotę, 11 kwietnia 1903 roku.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________________

    GEMMA GALGANI

    Ukochana Święta Ojca Pio

    https://www.niedziela.pl/gifs/portaln/624x400/1507023786.jpg

    To do niej św. Ojciec Pio modlił się każdego dnia. Historia młodej dziewczyny, która swoje życie oddała Jezusowi, zadziwia do dzisiaj.

    San Giovanni Rotondo, Ojciec Pio właśnie zakończył odprawianie Mszy św. Nagle pada jak rażony piorunem. Leży tak dłuższą chwilę nieruchomo przed ołtarzem. Widzi to przerażony brat zakrystian i biegnie po proboszcza. „Zakonnik nie żyje” – niemal krzyczy, trzęsąc się z emocji. Proboszcz jednak uspokaja go. „Spokojnie. Zostaw klucze, by ojciec mógł zamknąć kościół, gdy skończy się modlić” – mówi.

    Scena z leżącym u stóp ołtarza Ojcem Pio powtarzała się wielokrotnie. Zakonnik, po zakończeniu Eucharystii, zatapiał się w ten sposób w krwawym misterium męki Pańskiej, Chrystus pozwolił mu bowiem zbliżyć się do tajemnicy swojej śmierci, obdarzył Ojca Pio stygmatami. Pogrążony w modlitwie zakonnik przyjmował w ten sposób Boży dar, by poświęcić siebie w intencji odkupienia kolejnych dusz.

    Wzór św. Gemmy

    Cierpienie Ojca Pio dla wielu było zagadką. Nie w pełni pojmowały je nawet osoby z jego otoczenia. Kapłan z Pietrelciny przyjął stygmaty – bolesny dar od Chrystusa. W dodatku Bóg dopuszczał w jego przypadku również udręki duchowe, jak chociażby spotkania z osobowym złem, nieznośne pokusy, a czasem wręcz fizyczne walki z szatanem.

    Jednym ze wzorów życia dla Ojca Pio była Gemma Galgani – włoska mistyczka, która jako młoda dziewczyna oddała swoje życie Jezusowi. Bóg powołał ją do cierpienia. Była stygmatyczką, a jej krótkie życie naznaczone było wieloma smutkami i trudami.

    Gemma urodziła się 12 marca 1878 r. w miejscowości Borgonuovo di Camigliano we włoskiej Toskanii. Od dziecka odznaczała się wyjątkową religijnością. Poznawała brewiarz, wiele czasu poświęcała modlitwie. Matka – Aurelia, dostrzegłszy niezwykle pobożną postawę córki, postanowiła pomóc jej w rozwijaniu duchowości. Objaśniała jej brzydotę grzechu oraz poświęcała wiele czasu na kształtowanie jej charakteru. Mówiła także o wielkim szczęściu płynącym z przynależności do Boga. Silna więź Gemmy z matką została zerwana, gdy przyszła święta miała 8 lat – Aurelia zmarła na gruźlicę.

    Poznać Chrystusa Ukrzyżowanego

    Gemma uchodziła za niezwykle wrażliwą dziewczynkę, a cierpienie Chrystusa od dziecka wywierało na niej nieprzeciętne wrażenie. Gdy po raz pierwszy usłyszała od sióstr zakonnych całą opowieść o Pasji, rozchorowała się na kilka dni.

    Cierpienie Chrystusa stało się od tej chwili bardzo bliskie małej Gemmie. To zainteresowanie pogłębiało się tym bardziej, im bardziej cierpiała ona sama i jej bliscy. Gdy miała 18 lat, zmarł jej ukochany brat Gino. Wydarzenie to wstrząsnęło nią tak bardzo, że niemal otarła się o śmierć. Zapewne żarliwa modlitwa ojca sprawiła, że Gemma odzyskała zdrowie.

    Od tego momentu jednak nie tylko coraz bardziej wnikała w misterium męki Chrystusa, ale także coraz bardziej pragnęła nieba. To pragnienie wzmagało się, gdy – podobnie jak w przyszłości św. Ojciec Pio – przeżywała wewnętrzne lokucje. Po przyjęciu Komunii św. słyszała głos Chrystusa. Objawiał się jej także Anioł Stróż, który udzielał jej wskazówek duchowych. Wreszcie, w wieku 18 lat, Gemma zapragnęła cierpieć jak Chrystus. Na wzór św. Pawła chciała poznać Jezusa Ukrzyżowanego. Pewnego dnia, gdy klęczała przed krzyżem, osunęła się ebie. Była to jednak zapowiedź jej cierpienia. Chrystus spełnił jej prośbę: dopuścił ją do tajemnicy swojej męki.

    Słodkie cierpienie

    Niedługo po tym wydarzeniu okazało się, że Gemma choruje na raka kości. Jej stan wymagał szybkiej operacji. Należało jak najszybciej pozbyć się nowotworu, w przeciwnym razie groziła jej amputacja. Zabieg przebiegał w okrutnych, ale typowych dla tamtych czasów warunkach. Chirurdzy bez znieczulenia zeskrobywali z kości stopy Gemmy guza. Świadkowie tego zdarzenia wspominają, że dziewczyna cierpiała z nadzwyczajną wręcz wytrwałością. Niemal nie krzyczała, tylko płakała i cicho pojękiwała. Jak sama napisała w swojej autobiografii, cierpienie oddała Jezusowi.

    Jej cierpienie było potworne. Nie była w stanie sama wykonać żadnego ruchu. By zmienić choćby położenie ręki, musiała prosić o pomoc członków rodziny. W chwilach, gdy była bliska załamania, Jezus przypominał jej o sobie. Pewnego wieczoru, gdy Gemma podupadała na duchu, ukazał jej się Anioł Stróż. „Jeżeli Jezus umartwia twoje ciało, to zawsze po to, żeby oczyścić duszę. Bądź posłuszna”.

    Wkrótce Gemma przeżyła kolejny bolesny zabieg – na kręgosłupie. Przy okazji lekarze wykryli u niej raka mózgu. Dziewczyna nie ustawała jednak w modlitwie. Odmawiała intensywnie m.in. nowennę do błogosławionej Marii Małgorzaty Alacoque. Wreszcie przyszedł do niej sam Pan Jezus. Zapytał wprost: „Gemmo, czy chcesz wyzdrowieć?”. Ostatniego dnia nowenny dziewczyna po prostu… wstała z łóżka, ku zdumieniu wszystkich.

    Dla św. Ojca Pio Gemma Galgani była wzorem oddania Bogu oraz pracy nad sobą, dziewczyna bowiem dążyła do ascezy, okiełznania swojego nie zawsze łatwego charakteru. Ćwiczyła się w posłuszeństwie, odrzucała zbytki tego świata, np. troskę o ładny wygląd. W jej życiu liczył się tylko Chrystus, Jego męka oraz pragnienie nieba.

    BĄDŹ DOMEM ULGI W CIERPIENIU/ Grupa Modlitwy Ojca Pio w Polsce

    Modlitwy ułożone przez Świętą Gemmę

    Oto ja, u Twych najświętszych stóp, drogi Jezu, trwam, aby w każdej chwili okazywać Ci moją wdzięczność za wszystkie znaki łaskawości, których mi udzieliłeś i których jeszcze chcesz mi udzielać. Ile razy Cię wzywałam,
    o Jezu, zawsze mnie pocieszałeś, ilekroć uciekałam się do Ciebie, zawsze doznawałam pokrzepienia. Jak mam Ci dziękować, drogi Jezu? Dziękuję Ci, lecz pragnę jeszcze innej łaski. O mój Boże, jeśli taka Twoja wola… (wymienić prośbę). Gdybyś nie był wszechmogący, nie zwracałabym się do Ciebie z tym błaganiem. O Jezu, zmiłuj się nade mną! Niech we wszystkim spełni się Twoja najświętsza wola. Amen.

    Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    O mój Boże ukrzyżowany, oto ja trwam u Twych stóp, nie odrzucaj mnie teraz, bo przyznaję, że jestem grzeszna. W przeszłości bardzo Cię obrażałam, mój Jezu, ale obiecuję nie czynić tego więcej. Przed Tobą, mój Boże, wyznaję wszystkie moje winy… wiem, że nie zasługują na odpuszczenie, ale proszę… miej wzgląd na Twoje cierpienia i spójrz, jak wielką wartość ma ta krew, która wypłynęła z Twoich żył.


    Mój Boże, zamknij oczy na moje występki i otwórz je na Twoje nieskończone zasługi, a skoro chciałeś umrzeć za moje grzechy, przebacz mi je wszystkie, abym nigdy więcej nie czuła ich ciężaru, którego nie dam rady dźwigać. Pomóż mi, mój Jezu, bo pragnę za wszelką cenę stać się dobrą: zgładź, wyniszcz, zniwecz wszystko, co jest we mnie niezgodne z Twoją wolą. Proszę Cię, abyś mnie oświecił, bym mogła żyć w Twoim świętym świetle.

    Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    ________________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani. 5 rzeczy, których nauczył się od niej ojciec Pio

    GEMMA GALGANI, OJCIEC PIO

    Domena publiczna

    *****

    Ojciec Pio codziennie modlił się o wstawiennictwo niezwykłej świętej Gemmy Galgani. Jej życie głęboko go poruszało, a na wielu etapach swojej drogi duchowej odkrywał w jej biografii bezcenną naukę.

    Włoska święta Gemma Galgani jest jedną z najbardziej niezwykłych postaci Kościoła. Obrazki z jej wizerunkiem miało na biurkach wielu herosów duchowych, jak ojciec Pio czy Dolindo Ruotolo. O jej wstawiennictwo modlił się także Maksymilian M. Kolbe. Jednak największą czcią otaczał ją właśnie święty z Pietrelciny. Czego się od niej uczył?

    1. Pokora

    Gemma nigdy nie była zmuszana do życia w pokorze. Wręcz przeciwnie – jej ojciec Enrico był stosunkowo zamożnym człowiekiem i nie w pełni akceptował fascynacje duchowe ukochanej córki. Nie podobało mu się, że Gemma każdego dnia udaje się do kościoła, wiele godzin poświęcając na modlitwę. Uważał, że powinna korzystać z życia. I choć sam był wierzącym człowiekiem, autentycznie martwił się o córkę. Dziewczyna tymczasem sama wybrała drogę absolutnego poświęcenia Bogu. Złożyła śluby czystości i starała się wstąpić na drogę zakonną.

    Ojciec Pio niewątpliwie nauczył się od Gemmy odrzucania licznych pokus materialnych. Gemma marzyła o życiu zakonnym i podporządkowała mu bardzo wiele. Z kolei święty z Pietrelciny został zakonnikiem, jednak przez lata wystawiany był na ciężką próbę. Badany przez Święte Oficjum, wielokrotnie był karany. Musiał wówczas bardzo cierpieć, jednak pokora wobec decyzji Kościoła okazała się ostatecznie nie do przełamania.

    2. Walka o zbawienie człowieka.

    Święta Gemma, mimo kruchego zdrowia i młodego wieku, była prawdziwą wojowniczką. Liczne cierpienia przyjmowała w pokorze, ofiarowując je za zbawienie dusz i nawrócenie trwających w grzechu.

    Słynęła przy tym z niezwykle zawziętego temperamentu. Niejednokrotnie wręcz targowała się z Panem Jezusem! Pewnego razu postanowiła ofiarować wyjątkowo bolesne cierpienie fizyczne w intencji nawrócenia jednej ze znanych jej osób. Żarliwie modliła się, błagając Boga o cud. Doświadczyła wówczas lokucji wewnętrznej, podczas której Jezus wyznał ze smutkiem, iż niemal nie dostrzega nadziei dla tego człowieka. Ten bowiem lekceważył dotąd wiele znaków oraz napomnień.

    Usłyszawszy te słowa od samego Jezusa, Gemma jeszcze mocniej się zawzięła. Zaczęła żarliwiej modlić się o wstawiennictwo Matki Bożej, wiedząc, iż Jezus nie odmówi prośbom swojej Matki. W pewnej chwili do drzwi jej izby zapukał ów grzesznik. Otworzyła mu, zaś on ze łzami w oczach zawołał: „Muszę się wyspowiadać. Pomóż mi”.

    Święty Ojciec Pio toczył równie zawzięte boje o każdego grzesznika. Nie tylko tego zatwardziałego, ale o każdą duszę, która zdawała się być daleko od Boga. Słynne są historie o świętym z Pietrelciny ciskającym gromy na penitentów w konfesjonale, napominającym, by nie zatajali grzechów.

    Uchodził na niezwykle surowego spowiednika, ale nie zmieniało to faktu, że do jego konfesjonału zawsze ustawiały się tłumy ludzi. On zaś spędzał w nim długie godziny. Zapytany kiedyś przez jednego ze współbraci, dlaczego jest taki surowy dla spowiadających się, odparł z rozbrajającą szczerością: „Wiem, że lepiej być zganionym przez człowieka, tu, na ziemi, niż przez Pana Boga po śmierci”.

    3. Modlitwa

    Włoska święta od dziecka uchodziła za bardzo pobożną dziewczynę. Pragnęła zgłębiać teologię, Pismo Święte, niezwykle rezolutnie potrafiła odpowiadać na wiele trudnych pytań dotyczących wiary. Uwielbiała się modlić. Każdego dnia odczuwała głęboki głód Boga. Głód – dodajmy – fizyczny.

    Dlatego przystępowała regularnie do Komunii Świętej. Odmawiała często różaniec. Jej relacja z Panem Jezusem była głęboka do tego stopnia, że wielokrotnie prowadziła dialogi z Panem Jezusem, Matką Bożą czy Aniołem Stróżem.

    Święty ojciec Pio również uchodził za niezwykle rozmodlonego kapłana. Po mszy świętej potrafił przez wiele godzin leżeć krzyżem i modlić się. Jeden z nowych współbraci świętego zakonnika zobaczywszy tę scenę, pobiegł do przełożonego ile sił w nogach, wołając o pomoc dla Pio, który – jego zdaniem – zasłabł, ponieważ leżał nieruchomo przed ołtarzem. Starszy zakonnik wysłuchał młodego ze stoickim spokojem, po czym wyciągnął pęk kluczy i wręczając mu je powiedział: „Bracie, zostaw klucze w zakrystii. Gdy Ojciec Pio skończy się modlić, zamknie kościół”.

    4. Sens cierpienia

    To chyba najtrudniejsze zagadnienie, które dręczy wielu, w tym wierzących. Gemma przez większość swojego niedługiego życia zgłębiała sens cierpienia. Rozważała pasję Chrystusa, przeżywając ją niezwykle intensywnie. Gdy po raz pierwszy, jako dziecko, usłyszała o cierpieniu Jezusa, zobaczyła tamte wydarzenia na własne oczy, po czym zemdlała.

    Modliła się przed Ukrzyżowanym Chrystusem, by Ten dopuścił ją do udziału w Jego cierpieniu jako zadośćuczynienie za grzechy świata. Nosiła stygmaty, głęboko przeżywała – także fizycznie – Triduum Paschalne. Umierając, wyznała, że wszystko, co miała oddała Bogu. Całe życie Gemmy stanowiło usilną próbę zrozumienia istoty cierpienia człowieka.

    Ojciec Pio również cierpiał – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Bolała go zatwardziałość penitentów, którzy zatajali grzechy, doświadczał także bólu związanego z krwawiącymi stygmatami. Obrazek Gemmy przypominał mu o oddaniu się Bogu tej pięknej i młodej dziewczyny, pragnącej mieć swój udział w Chrystusowej pasji.

    5. Gra Miłości

    Jest to jedna z największych tajemnic relacji człowieka z Bogiem. Poczucie opuszczenia przez Boga. Nie chodzi o tzw. ciemną noc, gdy wierzącym targają wątpliwości, obawa przed duchową pustką. To znacznie bardziej zaawansowane duchowo doświadczenie, gdy w bliskiej relacji z Jezusem człowiek odczuwa w pewnym momencie brak Boga.

    W Ewangelii Chrystus doświadczył tego na krzyżu, gdy toczyła się ostateczna rozgrywka między dobrem a złem. Gemma, która przeszła z Chrystusem w fizycznym cierpieniu niemal całą drogę krzyżową, poczucie braku obecności Boga określiła, jako najstraszniejsze cierpienie.

    A trzeba pamiętać, że przez wiele miesięcy była unieruchomiona przez chorobę, operowana bez znieczulenia, przeżyła także śmierć wyjątkowo bliskiej jej matki. Gdy ponownie odczuła obecność Boga – nie posiadała się ze szczęścia.

    Ojciec Pio stan uczucia braku Boga nazywał właśnie „grą Miłości”. Niewątpliwie doświadczenie Gemmy wzmacniało go w takich sytuacjach. Zdawał sobie sprawę, iż jest to rodzaj duchowego treningu, mającego pomóc człowiekowi silniej związać się z Bogiem. „Usuwam się po to jedynie, aby następnie silniej cię objąć” – mówił Jezus do Gemmy w trakcie wewnętrznych lokucji, gdy po długich chwilach pustki poczuła jego obecność.

    *Tekst powstał w oparciu o książkę ks. Bernarda Galizzi „Gemma Galgani. Święta, do której modlił się ojciec Pio”, Esprit, Kraków 2017

    Krzysztof Gędłek/Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Żywa ikona Ukrzyżowanego. Św. Gemma Galgani

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Włoska mistyczka z toskańskiej Lukki, uznawana za najbardziej urodziwą spośród świętych, przemknęła przez ten świat jak meteor. Odeszła do Pana, mając zaledwie 25 lat. Otrzymała od Boga dar stygmatów oraz prorokowania, miewała mistyczne ekstazy, co tydzień – doświadczając ogromnych cierpień – przeżywała Mękę Pańską, rozmawiała z Aniołem Stróżem i ze świętymi, bardzo często była dręczona przez szatana. Nazywano ją najpiękniejszą reprodukcją Ecce Homo, córką Bożej boleści, kwiatem Męki Pańskiej i żywą ikoną Ukrzyżowanego.

    Gemma, czyli klejnot, była piątym z ośmiorga dzieci Henryka Galganiego, aptekarza z Borgonuovo, oraz jego żony Aurelii. Matka i pierwsze nauczycielki – oblatki Ducha Świętego – wszczepiły w serce dziewczynki żarliwą pobożność, głęboką miłość do Jezusa i Maryi, umiłowanie krzyża, pragnienie dogłębnego poznania Męki Pańskiej oraz nieba.

    Kiedy Gemma miała siedem lat, podczas mszy świętej przemówił do niej Pan Jezus prosząc,  by oddała Mu swoją chorą mamę. Wkrótce po tej wizji 39-letnia, chora na gruźlicę Aurelia, zmarła. Potem nastąpiła cała seria dramatów: choroba i śmierć ojca, utrata przez rodzinę całego majątku, śmierć ukochanego brata, a także tułaczka po domach – na szczęście bardzo życzliwie  do niej usposobionych – krewnych i obcych ludzi.

    Od dzieciństwa Gemma często chorowała. Przeszła m.in. zapalenie opon mózgowych, paraliż rąk i nóg, gruźlicę, miała skrzywienie kręgosłupa, doznała całkowitej głuchoty. Z czasem stała się prawdziwą mistrzynią cierpienia. Ofiarowywała je Bogu jako zadośćuczynienie za wyrządzane mu przykrości, za grzeszników (wielu dzięki niej się nawróciło) i dusze czyśćcowe.

    Od młodości czuła powołanie zakonne. Odrzucając dwie propozycje matrymonialne, próbowała wstąpić do różnych zakonów, ale nigdzie jej nie przyjęto z uwagi na słabe zdrowie. Postanowiła wtedy żyć jak zakonnica w świecie, składając prywatne śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa. Bóg obdarował ją licznymi mistycznymi darami: doznawała licznych ekstaz, podczas których widziała i rozmawiała z Panem Jezusem i Matką Bożą, miała dar przepowiadania, objawiali się jej święci oraz Anioł Stróż, który stał się jej najlepszym przyjacielem, listonoszem i posłańcem. Często dręczył ją szatan.

    Na przełomie lat 1898 i 1899 zapadła na zapalenie kręgów odcinka lędźwiowego kręgosłupa oraz ropień w pachwinach (dzisiaj rozpoznano by pewnie gruźlicę kostno-stawową, czyli chorobę Potta). W wymodleniu powrotu do zdrowia dopomógł jej wówczas objawiający się jej święty – a wtedy jeszcze Sługa Boży, pasjonista Gabriel od Matki Bożej Bolesnej (Francesco Possenti) (więcej o tym uzdrowieniu w tekście poświęconym Świętemu Gabrielowi).

    8 czerwca 1899 roku, w wieku 21 lat, doznała ekstazy, a na jej ciele pojawiły się stygmaty.  Od tej pory – przez rok – stygmaty (także korony cierniowej, rany po biczowaniu) powracały w każdy czwartkowy wieczór, kiedy wchodziła w stan ekstazy, by przeżywać Mękę Pańską. Po wielkich cierpieniach Gemma odeszła do Pana w Wielką Sobotę 1903 roku.

    Chore nogi

    Za przyczyną zmarłej w opinii świętości Gemmy wyproszono u Boga bardzo wiele mniejszych lub większych łask.

    Maria Menicucci z Vitorchiano (prowincja Viterbo) od wielu lat cierpiała z powodu silnego bólu prawego kolana. Robiła sobie okłady, smarowała kolano różnymi maściami,  jeździła do włoskich uzdrowisk, by moczyć je w leczniczych wodach. Na próżno. Lekarze stwierdzili, że przyczyną bólu jest reumatyczne lub artretyczne zapalenie błony maziowej. Długotrwałe zapalenie może pociągać  za sobą zwyrodnienie całego stawu. I tak było najprawdopodobniej w tym przypadku. Maria borykała się bowiem z tym problemem przez 19 lat, aż lekarze orzekli, że zapalnie nie jest reumatyczne, ale pourazowe (a może powodem był – jak pisał postulator ojciec Germano Ruoppolo – wysięk gruźliczy). Tak czy inaczej orzekli, że schorzenie było w zasadzie nieuleczalne, a jeśli już udałoby się je uleczyć, to po bardzo długiej kuracji. Lekarz z Pistoi  – gdzie w 1907 roku Maria przebywała u krewnych – radził poddać się operacji.

    Chora zwróciła się wtedy o pomoc do Służebnicy Bożej Gemmy Galgani. „Czy ta nowa służebnica Boża nie mogłaby wyjednać mi cudu?” – pytała samą siebie. Prośbę o zdrowie zawarła w odmawianej do niej nowennie. Wystarała się też o relikwię, którą przykładała do chorego miejsca. Dziewiątego dnia kobieta poczuła, że z kolanem jest już dobrze, a ona bez problemu może wchodzić po schodach i z nich schodzić. Wymodlone, niezwykłe i natychmiastowe wyleczenie, które wydarzyło się w 1909 roku, potwierdziło dwóch lekarzy osobiście zajmujących się leczeniem chorej, jak również trzech innych, którzy badali ten przypadek z ramienia Świętej Kongregacji.

    Problemy z nogami – ale innej natury – miał także 75-letni ksiądz Ufyxes (Ulises) Fabrizi. Kapłan miał problemy z żylakami. Doszło do tego, że w chorych miejscach schodziła mu skóra, powstały owrzodzenia, które były oporne na podejmowane leczenie. Z czasem było coraz gorzej, rana zaczęła się zaogniać, bardzo boleć i zaczęto mieć obawy, że schorzenie – spore owrzodzenie żylaków o wymiarach dwanaście na siedem centymetrów, umiejscowione na prawej piszczeli – może zagrozić życiu kapłana. Skierowano go do Rzymu, gdzie miały zostać  podjąć bardziej radykalne środki. Ksiądz był tym zaniepokojony. Po południu 26 listopada  1919 roku rana nadal wyglądała bardzo źle, coraz gorsze były także rokowania co do możliwości jej wyleczenia. „Moja Gemmo, ulecz tę ranę; przed śmiercią chciałbym zobaczyć cię na ołtarzach, a potem umrę szczęśliwy” – wyszeptał zatrwożony kapłan. Noc minęła mu spokojnie, jak nigdy dotąd, a rano następnego dnia zauważono, że rana zniknęła. Miejsce, w którym się wcześniej znajdowała, pokryte było nieuszkodzoną cienką skórą, a jedynym po niej śladem było lekkie zaczerwienienie. Ksiądz Fabrizi był pewien, że stało się tak za sprawą Gemmy, odmówił dziękczynne Te Deum i poszedł odprawić mszę świętą, Medyczni eksperci jednogłośnie  orzekli później, że to był cud.

    Dzięki uznaniu tych dwóch uzdrowień za cuda, jeszcze w tym samym roku Gemma Galgani została uznana za błogosławioną. Na wpisanie w poczet świętych nie czekała zbyt długo.

    Uzdrowiona z wilka

    Dwa konieczne do kanonizacji cuda zatwierdzone zostały w 1939 roku. Wydarzyły się one w tej samej miejscowości – w kalabryjskim Lappano (diecezja Cosenza), a dostąpiły ich  dwie osoby o tym samym nazwisku. Co ciekawe, ludzie ci nie byli ze sobą spokrewnieni.

    Wilk – tak właśnie tłumaczy się łaciński  termin lupus vulgaris – chorobę, na którą  we wrześniu 1932 roku zapadła Elisa Scarpelli. Schorzenie to – znane już od średniowiecza – wiązano z gruźlicą i określano również mianem gruźlicy skóry lub gruźlicy toczniowej skóry  (dziś lupusem, a konkretnie systemic lupus erythematosus, SLE, określa się najczęściej nie mający podłoża gruźliczego i atakujący nie tylko skórę toczeń rumieniowaty układowy). Cierpiący na wilka chorzy mieli ciężkie, niegojące się, wrzodziejące zmiany skórne. Takie zmiany – guzy, owrzodzenia i przetoki – dziesięcioletnia Elisa miała na twarzy i szyi. Od lewego policzka rozciągały się one aż do szyi, obejmując jej górną część. Liczni lekarze dwoili się i troili, żeby pomóc zeszpeconej przez chorobę dziewczynce, ale nic nie wskórali. Na nic się zdało stosowanie łagodząco-ściągających okładów, maści;  nie powiodła się także chirurgiczna próba zlikwidowania wrzodów.

    Wszystko to – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – zmieniło się  14 maja 1933 roku – w dniu, kiedy Gemma została błogosławioną. Rano zmiany wciąż były obecne, ale około godziny 11.00 Elisa zdjęła bandaże i przyłożyła do twarzy wizerunek Gemmy. „Gemmo, spójrz na mnie i ulituj się nade mną. Wylecz mnie, proszę” – powiedziała zdesperowana, ale równocześnie pełna wiary i nadziei. Mówią, że wiara góry przenosi. W tym przypadku stało się coś równie spektakularnego – w jednej chwili rany się zagoiły, guzy i owrzodzenia zniknęły. Elisa dotknęła twarzy, spojrzała do lustra i aż krzyknęła z wrażenia. Zaniepokojona jej krzykiem, przybiegła matka. Oniemiała! To było coś niewiarygodnego! A jednak to była prawda. Cudowne, natychmiastowe uzdrowienie z choroby, z którą nie poradzili sobie lekarze, przypisano samemu Bogu, który dokonał tego za wstawiennictwem nowej błogosławionej.

    Wyleczy także ciebie!

    Uzdrowienie, jakiego doznała Eliza, wywarło wielkie wrażenie na mieszkańcach Lappano i okolic. „Ojcze, poprośmy o pomoc bł. Gemmę. Wyleczyła naszą sąsiadkę Elisę, dlaczego miałaby nie wyleczyć także ciebie?” – tymi właśnie słowami – dwa lata później – do swojego ojca Natale Scarpellego zwróciła się jego pobożna jedyna córka Maria. Obydwie rodziny Scarpellich, choć nosiły to samo nazwisko, nie były ze sobą spokrewnione.

    Natale Scarpelli był rolnikiem i już od 1918 roku miał problemy zdrowotne. Podobnie jak cudownie uzdrowionemu księdzu Fabriziemu, doskwierały mu żylaki w nogach. W końcu zoperowano je z sukcesem i rolnikowi nie sprawiały już większych problemów. Sytuacja uległa zmianie 3 kwietnia 1935 roku, kiedy w wypadku zranił się w lewą nogę. Noga pokryła się sinymi, bolesnymi, ropiejącymi ranami i wrzodami. Nie mogąc wytrzymać z powodu bólu, który z dnia na dzień narastał, 18 maja  1935 roku rolnik udał się do lekarza. Lekarz zaordynował przyjmowanie lekarstw,  które – niestety – nie pomogły. Mało tego,  rana i owrzodzenie zaczęły się rozprzestrzeniać (w efekcie zajęły powierzchnię około  9 centymetrów kwadratowych).

    Rodzina znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, bo Natale – jedyny ich żywiciel – nie mogąc chodzić i pracować, zaległ w łóżku. To właśnie wtedy Maria Scarpelli uznała, że najwyższy czas poprosić o pomoc bł. Gemmę. Scarpelli postarali się o jej relikwię i zaczęli modlić się za jej wstawiennictwem o uzdrowienie chorego. W trakcie tych modłów Maria 30 maja wzięła relikwię do ręki i uczyniła nią znak krzyża nad zabandażowanymi owrzodzeniami. Jej ojciec poczuł wtedy zmęczenie i zapadł w sen. Następnego dnia rano okazało się, że noga mężczyzny jest już zdrowa. Ból ustał, a po zdjęciu suchych – niepokrytych ropą ani krwią – bandaży, na miejscu rozległych owrzodzeń była nowa, różowawa skóra. Co ciekawe – nogi mężczyzny nadal pokrywała sieć żylaków, ale nie przysparzały mu już one dotkliwszych cierpień. Jak się można było spodziewać, rozradowany rolnik natychmiast wstał z łóżka. Od tej pory mógł już normalnie chodzić i wrócić do pracy.

    Kanonizacji Gemmy dokonał Pius XII 2 maja 1940 roku.

    Nawrócił się  i oddał Bogu duszę

    Wśród cudów i łask, jakie doznawane są za przyczyną Świętej Gemmy, znajdujemy także przemiany duchowe. Święta jest bowiem niezwykle skuteczną specjalistką w doprowadzaniu do Boga zatwardziałych grzeszników. Choć często są to cuda większe niż uzdrowienia, jako naukowo niemierzalne nie są brane pod uwagę podczas procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych.

    Oto jeden ze szczególnych przypadków nawrócenia, który wywarł wielkie wrażenie na samym papieżu – Świętym Piusie X. Opisała go w wydanej jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w książce Św. Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej siostra Gesualda. Oto jej opis: „W roku 1907, w szpitalu w Lucca, znajdował się chory, który nie tylko był wielkim grzesznikiem, lecz człowiekiem zupełnie pozbawionym wiary i usposobionym wrogo do religii.

    Siostry szpitalne i ojcowie kapucyni próbowali wszelkich sposobów, aby poruszyć jego serce,  ale na próżno; wreszcie, aby uniknąć zgorszenia, zaprzestali dalszych usiłowań. Nie mogli jednak pogodzić się z myślą, że ta dusza miałaby być zgubioną. Jednemu z nich przyszło na myśl wezwać proboszcza do chorego. Był to bardzo zacny kapłan, ksiądz Benassini. Świadkowie  brutalnego zachowania się chorego wobec sióstr i kapucynów radzili kapłanowi,  by się nie narażał; on jednak nie cofnął się  i śmiało przemówił. To jeszcze bardziej rozjątrzyło chorego.

    – Ja tam nigdy nie wierzyłem w te bajdy i pogróżki – rzekł ze złością – a o tym waszym Chrystusie nie wiem, kto to taki! Co za gadanie o jakiejś tam duszy, o niebie, o piekle! Proszę mi dać spokój i niech mnie tu nikt więcej nie nudzi tymi śmiesznymi gadaniami!

    To mówiąc, chciał plunąć w twarz kapłanowi, który usunął się zasmucony. Gdy powrócił do domu, wzrok jego padł na Żywot Gemmy, którego czytanie niedawno rozpoczął. Ten widok ożywił na nowo jego nadzieję; ukląkł i ze łzami w oczach wzywał pomocy Służebnicy Bożej.

    Potem wezwał swego kapelana i polecił mu udać się do szpitala z pewną kobietą, znajomą chorego. Działo się to około godziny 23.00 wieczorem; (o tej porze dostanie się do szpitala jest bardzo utrudnione; uzyskali jednak pozwolenie).Kobieta weszła, ksiądz zaś został przed szpitalem. Ksiądz Benassini zaś w swoim domu modlił się gorąco przez cały czas.

    To, co teraz nastąpiło, było dziełem jednej chwili. Gdy tylko grzesznik ujrzał swoją znajomą, począł prosić, aby mu przyprowadziła księdza. Wyspowiadał się z najgłębszą skruchą; z oczu kapłana płynęły łzy wzruszenia, gdy podniósł rękę, by skruszonego rozgrzeszyć i oddać Jezusowi. Następnie pospieszył po wiatyk i oleje święte. Gdy chory przyjął te dwa sakramenty, rozpoczęła się agonia i około 4.00 nad ranem nawrócony grzesznik oddał Bogu swą duszę”1.

    Warto nadmienić, że wielu chorych nawróciło się po tym, jak pod ich poduszką umieszczono wizerunek Święty Gemmy.

    (tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda)

    1  S. Gesualda, Święta Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej, Wyd. Zgromadzenie Świętego Pawła; Rzym – Częstochowa – Paryż 1938, s. 181–182.

    PCh24.pl

    _____________________________________________________________________________

    Święta Miss – Gemma Galgani

     wikipedia.org

    Na Papieskim Instytucie “Teresianum” w Rzymie studenci przeprowadzili niedawno głosowanie i wybrali najpiękniejszą spośród świętych niewiast. Została nią 25-letnia włoska dziewczyna – św. Gemma Galgani (zm. w 1903 r.)
    Gemma w tłumaczeniu na język polski oznacza klejnot. I rzeczywiście, w gronie świętych jaśnieje ona jak drogocenny klejnot. Obdarzona niezwykłą inteligencją, już w pierwszych latach nauki w szkole otrzymywała odznaczenia jako najzdolniejsza uczennica. Świetnie zdawała wszystkie egzaminy, ale najdoskonalej zdała ten najtrudniejszy – egzamin z życia. Życie to było ciężkie, bardzo ciężkie. Nazwano ją “córką boleści”. Wcześnie osierociła ją matka, a gdy zmarł ojciec, tak przeżyła jego odejście, że z bólu zemdlała. Potem przyszły choroby: gruźlica, próchnica kości, skrzywienie kręgosłupa, zapalenie ucha, paraliż i całkowita głuchota. Bolesne operacje czyszczenia kości znosiła bez znieczulenia z heroiczną cierpliwością, wpatrując się w stojący przy niej wizerunek Jezusa Ukrzyżowanego.
    Gemma nie uciekała przed cierpieniem, a przez otrzymanie stygmatów upodobniła się do Chrystusa Ukrzyżowanego. Stało się to 8 czerwca 1899 r. Na polecenie kierownika duszy – o. Germana, pasjonisty, opisała to zdarzenie: “Był wieczór. Ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jak nigdy dotąd uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Najświętszej Matki. Po Jej prawej ręce stał mój Anioł Stróż. Kochająca Matka poleciła mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie: «Córko, w imię Jezusa zapewniam cię, że grzechy masz odpuszczone. Mój Syn Jezus bardzo cię umiłował i pragnie obdarzyć cię szczególną łaską. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja będę ci Matką, a ty czy okażesz się prawdziwą moją córką?». Następnie rozchyliła swój płaszcz i mnie okryła. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Wszystkie Jego Rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie, które natychmiast dotknęły mych dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby Matka Boża nie podtrzymywała mnie, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból, a miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawiły. Okryłam je jak mogłam i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka. Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”. Odtąd stygmaty odnawiały się u Gemmy w każdy piątek.
    Gdy Jezus dopuszcza kogoś do szczególnego udziału w swoich cierpieniach, czyni to nie tylko na użytek tej jednej osoby, lecz dla dobra wielu dusz. Serce Gemmy było pełne litości dla biednych grzeszników. Oto dla ilustracji jeden fakt. Kiedy o. German po raz pierwszy odwiedził dom, w którym mieszkała Gemma, był świadkiem niezwykłego zdarzenia, które zostało opublikowane.
    W pewnym momencie Gemma oddaliła się od stołu, przy którym znajdowała się wraz z rodziną i o. Germanem. Domownicy domyślili się, że stanie się coś niezwykłego, więc wraz z kapłanem dyskretnie zbliżyli się do otwartych drzwi i byli świadkami istnej walki, jaką Święta toczyła z Jezusem o zbawienie pewnego grzesznika. Zwrócona ku miejscu, w którym ukazał się jej Zbawiciel, mówiła spokojnym, lecz stanowczym głosem: “Jezu, skoro tu jesteś, ponownie błagam Cię o nawrócenie mojego grzesznika” (tu wymieniła jego nazwisko). Jezus zdawał się odrzucać jej prośbę, ale nie ustępowała: “Zbaw go, o Jezu! Nie mów, że tego nie uczynisz, przecież jesteś samym Miłosierdziem, za niego przelałeś Swoją Krew tak samo jak za mnie! On się poprawi i nie będzie już grzeszył. Za niego ja siebie ofiaruję”. W tym momencie Zbawiciel począł wyliczać jego bardzo ciężkie grzechy. Westchnęło biedne dziewczę przejęte grozą i zdawało się, że już traci nadzieję. Nagle olśniła ją nowa myśl i zawołała: “Jezu, Twoja Matka wstawia się za nim, czy możesz Jej odmówić?”. Chrystus natychmiast ustąpił i Gemma w uniesieniu radości zawołała: “O Jezu, uratowałeś go! Będzie zbawiony!”.
    Po tym wydarzeniu Gemma powróciła do zwykłego stanu. Wśród domowników będących pod wrażeniem tego, co się zdarzyło, zapanowało chwilowe milczenie. Później o. German zaczął przygotowywać się do wyjazdu. Wtem niespodzianie otworzyły się drzwi i wszedł ten, o którego zbawienie walczyła Gemma z Jezusem. Padł na kolana przed kapłanem i ze łzami błagał o wysłuchanie spowiedzi. Kapłan znał jego grzechy, więc pomógł mu, przypominając zapomniane. Pojednany z Bogiem grzesznik wyraził zgodę na ujawnienie tego zdarzenia.
    W 1902 r., wkrótce po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, Gemma ciężko zachorowała. Bardzo cierpiała, wychudła. Zawiadomiono o. Germana, który przybył i udzielił jej sakramentów świętych. Cierpienia trwały do kwietnia 1903 r. W Wielką Środę przyjęła Wiatyk, a w Wielką Sobotę – kiedy dzwony zaczęły obwieszczać tryumf Chrystusa Zmartwychwstałego – Gemma kończyła życie. Zwróciła się do Maryi ze słowami: “Mamo moja, Tobie powierzam moją duszę. Powiedz Jezusowi, aby mi okazał miłosierdzie”. Ucałowała krzyżyk, położyła go na sercu i już go nie wypuściła z rąk. Tak połączyła się z Chrystusem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej pięknej twarzy.
    Za życia Gemma pragnęła wstąpić do Zgromadzenia Sióstr Pasjonistek, ale nie została przyjęta. Siostry przyjęły ją po śmierci. Spoczywa w ich kościele pod wielkim ołtarzem, a pasjoniści zajęli się jej procesem kanonizacyjnym. Pius XI w 1933 r. ogłosił ją błogosławioną, a Pius XII w 1940 r. kanonizował tę dziewczynę, uznaną za najpiękniejszą spośród świętych niewiast.
    Św. Gemma Galgani – stygmatyczka XX wieku – należy do najbardziej czczonych świętych. Jej życiorys przetłumaczono na wszystkie główne języki. W języku polskim jej biografia ukazała się jeszcze przed beatyfikacją – w 1925 r. pt. Córka Boleści, następnie, w 1934 r., wydana została książka pt. Dziewica z Lukki – bł. Gemma Galgani, w 1938 r. ukazała się pozycja pt. Św. Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej i w 1988 r. – książka pt. Święta Gemma Galgani. Krótki życiorys Świętej zamieszczono też w Echu Ojca Bernarda (nr 25/2001), które można zamówić pod adresem: Ojcowie Pasjoniści, Sadowie-Golgota, 63-400 Ostrów Wlkp.

    o. Dominik Buszta CP/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________

    Pamiętniki św. Gemmy Galgani. Mistyczka opisuje spotkania z Jezusem, Maryją i „nieprzyjacielem”

    ŚWIĘTA GEMMA GALGANI

    EAST NEWS

    *****

    Zapiski włoskiej stygmatyczki zawarte w „Autobiografii” i „Dzienniku” to pasjonująca lektura duchowa. Święta opisuje tam na przykład, jak przeżywała tzw. „mistyczne porwanie serca”.

    „Autobiografia” i „Dziennik” św. Gemmy Galgani to opisy jej życia i zachęta do przeżywania codzienności w komunii z Bogiem. Działanie zgodne z nauką Jezusa jest trudne i wymaga wyrzeczeń. Nie jest jednak niemożliwe. Jak czytamy w przedmowie do jej dzieła: „Tylko przez krzyż można dojść do światła”.

    Spisane świadectwo św. Gemmy Galgani

    Św. Gemma Galgani budzi współcześnie coraz większe zainteresowanie. Wiele napisano już o jej życiu. Świętą poznajemy z szerszej perspektywy jej zapisków. Pokazują one, jak silna więź łączyła ją z Jezusem i w jak piękny sposób ją wyrażała.

    Książkę rozpoczyna „Autobiografia”. Spisana jest w formie listu, spowiedzi generalnej. Zainspirowała ją do tego rozmowa z jej kierownikiem duchowym – ojcem Germano Ruopollo z Rzymu. „Autobiografia” powstała później niż „Dziennik” (inicjatywa bp. Volpiego, biskupa pomocniczego Lukki, u którego Gemma odbyła pierwszą spowiedź).

    Dzięki tym tekstom możemy ją bliżej poznać i zobaczyć jej postawę wobec Jezusa, Maryi, ale i drugiego człowieka. Widać w nich niezwykłą pokorę i ufność. Gemma wspomina m.in. swoją mamę, przyjęcie Pierwszej Komunii Świętej, sakramentu bierzmowania, poszukiwanie swojego powołania i rozpoczęcie nowego życia, które powierzyła Jezusowi i Jego świętej woli.

    W oryginale pewne części zapisków miały być podobno okopcone i nadpalone przez demona.

    Łaska stygmatów

    Z woli Jezusa Ukrzyżowanego Gemma Galgani 8 czerwca 1899 roku otrzymała stygmaty. Każde cierpienie przyjmowała z wdzięcznością i dziękowała za nie: ból nogi, operacje itp. Trzymała wówczas w ręku krzyż.

    Gdy w czerwcu 1899 roku uczestniczyła w misjach odbywających się w katedrze lukkijskiej, ukazywał się jej sługa Boży Gabriel od Matki Bożej Bolesnej. Był odziany w strój zakonny: czarny habit, skórzany pas, na którym wisiał różaniec oraz symbol pasjonistów – serce, z którego wychodzi krzyż, a w sercu napis: Jesu Christi Passio (Męka Jezusa Chrystusa).

    Spotkania z Jezusem i cierpienie Gemmy

    Święta miała dar widzenia Jezusa Ukrzyżowanego, mogła ujrzeć Jego oblicze pokryte krwią. Wówczas pragnęła więcej cierpieć, by zadośćuczynić męce Zbawiciela.

    Jezus był dla niej powiernikiem, mistrzem. Utwierdzał ją w jej postawie: „Naucz się najpierw cierpieć. Cierpienie uczy kochać” – uspokajał ją.

    Cierpienia jej nie opuszczały: śmierć mamy, śmierć ojca, choroby, utrata dóbr materialnych. W 1901 roku otrzymała kolejne stygmaty: korony cierniowej i biczowania. Na jej ciele widać było pręgi identyczne jak u Jezusa. Świadkowie potwierdzali, że nie były to złudzenia.

    Cierpienia nasilały się w piątek, wówczas czuła w głowie ciernie. Pisze: „Ciernie wbijają się w mózg, a kropelki krwi spływają na czoło”. Na każdy czwartek, gdy rozpoczynały się stygmaty męki, Gemma starannie się przygotowywała. Były to spotkania z Oblubieńcem. W „Dzienniku”liczącym 104 stronyczęsto pojawia się graficzny znak krzyża, zazwyczaj na początku zapisków lub na ich końcu.

    Ataki szatana

    Podczas modlitwy wielokrotnie nawiedzał ją „nieprzyjaciel”. W taki sposób określany jest diabeł. Przyjmował postaci karła, potwora, czarnego psa, a nawet anioła stróża. Św. Gemma opisuje, że zadawał jej dotkliwe ciosy w plecy i bił.

    Wtedy też Gemma wzywała pomocy swojego anioła stróża. Diabeł powalał ją na ziemię: „Bardzo mnie poturbował. Tak mocno wykręcił mi ramię, że runęłam na ziemię z wielkiego bólu, wyrwał mi wtedy kość ze stawu, ale zaraz wróciła na swoje miejsce, bo Jezus dotknął jej i wszystko naprawił” („Dziennik”, 22.07.1900 r.).

    Szatan próbował ją wpędzić w stan rozpaczy i opuszczenia przez Boga.

    Spotkania z Maryją i duszami czyścowymi

    Soboty to był czas na spotkania z Matką Bożą Bolesną. Gemma nazywa ją ciepło i serdecznie „mamą”. Święta znosiła także cierpienia za dusze w czyśćcu. Namawiał ją do tego także jej anioł stróż: „Każde, nawet najmniejsze cierpienie jest dla nich pociechą”.

    Opisuje, że przeżywała także tzw. „mistyczne porwanie serca”. Jezus je wyjmował z piersi, po czym po spowiedzi powracało na swoje miejsce.

    Papież Benedykt XIV określił tę wymianę serca największą próbą miłości. I taką, pełną miłości młodą kobietą była św. Gemma Galgani. Rozważając Mękę Jezusa, robiła to z radością w sercu. Czułość i Boża obecność w jej życiu są namacalne, szczególnie zaś widać to po lekturze „Autobiografii” i „Dziennika”.

    Św. Gemma Galgani, „Autobiografia. Dziennik”. Warszawa 2017

    Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 kwietnia

    Święty Juliusz I, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Zenon z Werony, biskup
    ***
    Święty Juliusz I

    Juliusz pochodził z Rzymu, był synem Rustyka (Rustykusa). Wstąpił na tron Piotrowy 6 lutego 337 r. po czterech miesiącach sediswakancji (poprzedni papież, św. Marek, zmarł 7 października 336 r.). Podczas jego pontyfikatu zmarł cesarz Konstantyn I Wielki, co zakończyło jedność cesarstwa i jedność polityki wobec papieża. Nastąpił podział cesarstwa i podział Kościoła na wschodni i zachodni. Kościół zachodni popierał nicejskie wyznanie wiary, a Kościół wschodni – wyznanie ariańskie. Między innymi na tym tle doszło do zatargu między biskupami. Juliusz I wystosował wówczas list do biskupów Wschodu, w którym przypomniał o autorytecie i prymacie stolicy rzymskiej, do której należało się zwracać o rozstrzygnięcie sporów. W ten sposób pragnął załagodzić narastające konflikty.
    W 343 r. zwołał synod ekumeniczny w Sadyce (dzisiejsza Sofia). Synod ten ogłosił szereg praw odnoszących się do zwierzchniej władzy biskupa rzymskiego i stworzył możliwość złożonemu z urzędu biskupowi odwołania się do biskupa rzymskiego, który miał potwierdzić wyrok lub zarządzić nowe dochodzenie. W przypadku ponownego odwołania się pokrzywdzonego biskupa zagwarantowano papieżowi głos ostateczny. Juliuszowi I przypisuje się także wydanie dekretów o archiwum i kancelarii w Kościele rzymskim, na wzór ówczesnego cesarstwa, co zapoczątkowało Archiwum Watykańskie. Po raz pierwszy za pontyfikatu Juliusza I wspomina się o urzędzie primicerius notariorum, czyli starszego notariusza Kościoła.
    Papież Juliusz I zbudował dwa kościoły: bazylikę Dwunastu Apostołów (jeden z kościołów stacyjnych Rzymu) i bazylikę Santa Maria in Trastevere (Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu – kościół tytularny trzech polskich kardynałów: w XVI w. Stanisława Hozjusza, który jest w nim pochowany, a w czasach współczesnych Stefana Wyszyńskiego i Józefa Glempa), jak również salę przyjęć w pałacu laterańskim. Zmarł w Rzymie 12 kwietnia 352 r. i został pochowany na cmentarzu Kalepodiusza przy Via Aurelia. W 790 roku papież Hadrian I przeniósł doczesne szczątki św. Juliusza I, razem z relikwiami św. Kaliksta I, do bazyliki Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu.
    W ikonografii św. Juliusz I jest ukazywany z kościołem lub rulonem pergaminu w dłoni. Jego atrybutami są: paliusz, mitra, katedra, zwój, księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 kwietnia

    Święty Marcin I, papież i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Hermenegild, królewicz i męczennik
    ***
    Święty Marcin I
    Marcin pochodził z włoskiego miasta Todi (w Umbrii). Był synem kapłana Fabrycjusza. Od młodości przebywał w Rzymie i należał do jego hierarchii duchownej. Wyświęcony na diakona, pełnił przez pewien czas funkcję apokryzariusza, czyli jakby nuncjusza papieskiego na dworze cesarza wschodnio-rzymskiego w Konstantynopolu. Po śmierci Teodora I w 649 r. został wybrany papieżem i konsekrowany bez zatwierdzenia cesarza. Otrzymał wówczas święcenia kapłańskie i sakrę biskupią. Konstanty II, dotknięty takim obrotem spraw, odmówił uznania Marcina I za prawowitego papieża.
    Marcin I pragnął wyraźnie określić stanowisko Kościoła rzymskiego wobec monoteletów, którzy utrzymywali, że Pan Jezus posiadał tylko jedną wolę – Bożą, a nie miał woli ludzkiej. Zwołał więc – znów bez pytania cesarza – synod w kościele Zbawiciela na Lateranie, w którym wzięło udział 105 biskupów łacińskich i 30 wschodnich z terenów, które zajęli Arabowie. W 20 anatemach potępiono tam uroczyście błędy monoteletów. Wydano równocześnie pismo wyjaśniające, jaka jest prawdziwa nauka katolicka. Dokumenty synodu zostały rozesłane do wszystkich biskupów i całego duchowieństwa chrześcijańskiego, a także do cesarza Konstantyna II.
    Cesarz poczytał to jako osobisty atak papieża na jego autorytet i zareagował bardzo gwałtownie. W 650 r. wysłał swojego przedstawiciela, Olimpiusza, egzarchę Rawenny, do Rzymu, by aresztował papieża, a biskupów zmusił do odwołania dekretów synodu. Olimpiusz widząc jednak poparcie, jakim cieszył się papież, zbuntował się przeciw cesarzowi i ratował się ucieczką na Sycylię. Podanie głosi, że gdy Olimpiusz zamierzał w czasie Mszy świętej osobiście dokonać na św. Marcinie porwania, nagle oślepł. Konstantyn II wysłał wówczas z wojskiem drugiego apokryzariusza w osobie Teodora Kalliopy. Aresztował on papieża Marcina 17 czerwca 653 r. i w bardzo ciężkiej i upokarzającej podróży zawiódł go na Naksos, gdzie chory papież spędził w nędzy cały rok. Następnie Marcin został wywieziony do Konstantynopola, gdzie stanął przed sądem senatu. Został oskarżony nie o obronę ortodoksyjności i potępienie Typos (edykt Konstansa II zakazujący dyskusji na temat liczby woli Chrystusa), ale o podżeganie do buntu egzarchy Olimpiusza, wzniecenie rozruchów i bezprawne ogłoszenie się papieżem.
    Sąd cesarski skazał papieża na “degradację” ze wszystkich święceń duchownych i funkcji. Skazany na śmierć, został publicznie odarty z szat pontyfikalnych, zakuty w kajdany i poprowadzony przez miasto na miejsce kaźni. Za wstawiennictwem patriarchy Konstantynopola Pawła II karę śmierci zamieniono Marcinowi na dożywotnie zesłanie do Chersonezu na Krym. Zdołał on stamtąd napisać list, w którym skarży się, że nie ma nawet kawałka chleba, ale modli się, by na Stolicy Apostolskiej nie znalazł się heretyk-monoteleta, narzucony przez cesarza. Z powodu nieludzkich warunków papież zmarł z biedy i udręczenia 13 kwietnia 655 r. Pochowano go w miejscowym kościele pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Jego grób stał się nawet celem pielgrzymek. Marcin I był ostatnim, którego Kościół wpisał do katalogu świętych papieży i męczenników.
    W ikonografii św. Marcin ukazywany jest w papieskim stroju pontyfikalnym z księgą w dłoni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 kwietnia

    Święta Ludwina, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Walerian, męczennik
    ***
    Święta Ludwina

    Ludwina (Ludmiła) urodziła się w Holandii w miasteczku Schiedam koło Rotterdamu 18 marca 1380 roku. Jej rodzice, Piotr i Petronela, pochodzili ze zubożałej szlachty. Ludwina była dziewiątym dzieckiem. Należała do najurodziwszych dziewcząt miasta. O jej rękę ubiegało się wielu. Chrystus chciał ją jednak mieć wyłącznie dla siebie. Kiedy dziecko miało zaledwie 7 lat, złożyło ślub dozgonnej czystości. Kiedy miała 15 lat, w czasie zabawy na lodzie, upadła tak nieszczęśliwie, że uszkodziła sobie kość pacierzową. To był początek jej Golgoty, trwającej długich 38 lat. Przez tak długi czas Ludwina nie opuszczała łóżka, a życie jej było jednym, powolnym konaniem. Od leżenia powstały bolesne odleżyny. Ciało pokryło się jedną raną. Gnijąca i cuchnąca flegma, wydobywająca się z ran, odstraszyła od chorej nawet najodważniejszych. Lekarze nie mogli rozeznać się w chorobie. Stosowali eksperymentalne zabiegi, które nie tylko nie pomagały i nie przynosiły żadnej ulgi, ale wręcz przeciwnie – zaostrzały sytuację.
    Początkowo nieszczęśliwa Ludwina usiłowała jeszcze chodzić, czołgając się na rękach i kolanach po ziemi. Potem i na to zabrakło sił. Paraliż tak ją obezwładnił, że poruszała tylko głową i lewą ręką. Zgangrenowane wnętrzności wydawały ustami, uszami i nosem cuchnącą ropę z krwią. W ranach zalęgło się robactwo. Na domiar złego nie było komu koło chorej chodzić, a przecież potrzebowała stałej opieki. Najęto wreszcie do posługi kobietę, która nie tylko nie była pomocą dla Ludwiny, ale często lżyła ją, pluła na jej twarz, a nawet posuwała się do rękoczynów.
    To morze cierpienia fizycznego i duchowego początkowo doprowadzało Ludwinę do rozpaczy. Buntowała się, narzekała na swój los, pragnęła śmierci jako wybawienia. Dopiero gdy pewnego dnia odwiedził ją spowiednik i przypomniał mękę i śmierć Pana Jezusa, otworzył jej oczy na wartość i sens cierpienia. Odtąd cicho i bohatersko zaczęła znosić swój los. W swoim cierpieniu jednoczyła się z męką Pana Jezusa tak, że powoli nawet pokochała swoje cierpienia. Uznała w nich szczególny rodzaj swojego apostolstwa. Już nie błagała ani o zdrowie, ani o śmierć, ale by cierpieniem mogła nawrócić jak najwięcej grzeszników, przynieść ulgę duszom w czyśćcu cierpiącym, być ofiarną żertwą dla umęczonego Oblubieńca.
    W tej długiej agonii Bóg nawiedzał ją duchowymi pociechami, wizjami, a nawet ekstazą. W ostatnich latach żyła podobnie jak św. Mikołaj z Flüe – wyłącznie Komunią świętą. Rychło też sława jej świętości obiegła okolicę. Przychodzono do niej tłumnie, polecano się jej modlitwie, proszono o rady. Dary, jakie jej składano, oddawała ubogim. Tomasz a Kempis pisze w jej żywocie, że na wiadomość o pewnej ubogiej wdowie posłała jej przez znajomą osobę 8 franków. Okazało się jednak, że te franki mimo robionych wydatków zawsze pozostawały nieuszczuplone. Dzięki temu wdowa mogła zaopatrzyć swój dom i spłacić wszystkie długi. Na pamiątkę przechowywano ten woreczek, zwany “sakiewką Bożą”. Ludwina miała także dar przepowiadania. Tuż przed śmiercią zjawił się jej Pan Jezus z piękną koroną, w której jednak brakowało kilka klejnotów. Rzekł do niej: “Córko, potrzeba je jeszcze dopełnić”. W kilka dni potem na Ludwinę napadli bandyci, ograbili ją doszczętnie i pobili.
    14 kwietnia 1433 roku, po 53 latach życia, Ludwina przeniosła się do szczęśliwej wieczności. Gdy ubierano ją do trumny, zauważono na jej ciele zamiast koszuli ostrą włosiennicę. Papież Leon XIII w roku 1890 zatwierdził jej kult.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 kwietnia

    Błogosławiony Cezary Bus, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święte Anastazja i Bazylissa, męczennice
    ***
    Błogosławiony Cezary Bus

    Cezary Bus urodził się w Cavaillon, we Francji, w roku 1544. Pochodził z rodziny włoskiej, która przed stu laty osiedliła się we Francji. Jako młodzieniec poszedł w ślady starszego brata, kapitana gwardii króla Karola IX, i wstąpił do wojska. Prowadził życie światowe, jak jego towarzysze.
    Zapadł jednak na ciężką chorobę. To zbliżyło go do Pana Boga. Zaczął myśleć poważniej o życiu i jego celu. Opatrzność pomogła mu w tym również przez prostych, ale szlachetnych i głęboko religijnych ludzi. Należeli do nich: krawiec Ludwik Guyot, który został potem zakrystianem katedry w Cavaillon, oraz cicha, oddana dobroczynności niewiasta, Antonina Reveillade. Ta ostatnia była analfabetką, dlatego prosiła często Busa, by czytał jej żywoty Świętych. W miarę rozczytywania się w nich, Bus odkrywał nowy świat. Reszty dokonał jego spowiednik, jezuita Piotr Peguet.
    Dzięki nim Bus rozpoczął studia teologiczne i został kapłanem. Był to rok 1582. Cezar wtedy miał 42 lata. Gorliwy kapłan przekonał się na sobie, że główną przyczyną obojętności religijnej wśród wielu katolików jest ignorancja religijna, posunięta zbyt często do religijnego analfabetyzmu. Postanowił więc oddać się cały na służbę nauczania prawd wiary zarówno dzieci, jak i młodzieży i starszych. Za zezwoleniem biskupów Aix i Awinionu chodził od wioski do wioski, przemierzał ulice miast, uczył z ambon i podczas długich godzin spowiadania.
    Z czasem przyłączyli się do niego współpracownicy. Założył z nimi nową rodzinę zakonną pod nazwą “Kapłanów Nauki Chrześcijańskiej”. Zwano ich powszechnie doktrynariuszami. Niestety, Cezary przeżył bolesny rozłam w tej nowej rodzinie. Jego towarzysz, Romillon, nie był za składaniem ślubów, chciał, by była to wspólnota bardziej luźna. Przeciągnął na swoją stronę pewną liczbę zwolenników. W ten sposób powstały dwa odłamy: jeden z główną siedzibą w Awinionie (Bus), drugi w Aix (Romillon).
    Powstało równocześnie zgromadzenie sióstr dla nauczania prawd wiary kobiet i dziewcząt. Przybrały nazwę “Sióstr Nauki Chrześcijańskiej”. Instytut istnieje do dziś, liczy kilkadziesiąt sióstr.
    Cezary zmarł 15 kwietnia 1607 roku w wieku 63 lat. W Awinionie jest jego grób. Dnia 27 kwietnia 1975 roku papież Paweł VI ogłosił uroczyście go błogosławionym. W uroczystości wziął udział episkopat francuski, przedstawiciele rządu, przełożeni wyżsi zakonu i dalsi krewni sługi Bożego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 kwietnia

    Święta Maria Bernadetta Soubirous,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Benedykt Józef Labre, wyznawca
    ***



    Maria Bernadetta urodziła się 7 stycznia 1844 r. w Lourdes jako najstarsza z rodzeństwa. Była córką ubogiego młynarza. W dwa dni po urodzeniu otrzymała chrzest. Kiedy miała 11 lat, przyjęła ją do siebie krewna, u której pasała owce. Po trzech latach wróciła do rodzinnego Lourdes, aby przygotować się do I Komunii Świętej. I wtedy – 11 lutego 1858 r. – po raz pierwszy Bernadecie objawiła się Matka Boża nad rzeką Gave, w pobliżu groty Massabielle. Wezwała ją do modlitwy różańcowej oraz do czynów pokutnych w intencji nawrócenia grzeszników. W ciągu pół roku Matka Boża objawiła się Świętej 18 razy. Wizje te dały początek słynnemu sanktuarium w Lourdes. W roku 1862 biskup diecezji Tarbes, Laurence, do której należało Lourdes, ogłosił dekret o prawdziwości objawień.
    W tym samym roku Bernadetta zapadła na obustronne zapalenie płuc. Wyzdrowiała, ale postanowiła wstąpić do zakonu. Chciała się po prostu ukryć, by ujść oczu ciekawych. Dzięki pośrednictwu biskupa z Nevers, Forcade, wstąpiła tamże do sióstr “od miłości i nauczania chrześcijańskiego”. Pożegnała się więc z rodziną i z ukochaną grotą massabielską. Schorowanej, powierzono funkcję infirmerki i zakrystianki. Dopiero 22 września 1878 roku złożyła śluby wieczyste. Zmarła 16 kwietnia 1879 r., mając 35 lat.
    Kościół nie wyniósł Bernadetty na ołtarze ze względu na głośne objawienia Maryi, ale ze względu na osobistą świętość Bernadetty. Wiele cierpiała z powodu astmy. Doświadczały ją bardzo siostry, gdyż znacznie różniła się od nich wykształceniem i prostymi obyczajami. Sławna w świecie – w klasztorze chciała być ostatnia i cieszyła się z wszelkich upokorzeń. Zwykła powtarzać: “O Jezu, daj mi swój krzyż… Skoro nie mogę przelać swojej krwi za grzeszników, chciałabym cierpieć dla ich zbawienia”. Na najwyższą pochwałę zasługuje to, że podczas gdy Lourdes i jej imię było na ustach całego świata, kiedy tysięczne tłumy codziennie nawiedzały to święte miejsce, sama Bernadetta żyła w ukryciu, nie dawała żadnych wywiadów, uważając po prostu, że jej misja się skończyła, a rozpoczęła swoją misję Matka Boża.
    W czasie procesu kanonizacyjnego (1919) stwierdzono, że ciało Bernadetty mimo upływu czasu pozostało nienaruszone. W 1925 roku (rok święty) papież Pius XI ogłosił Marię Bernadettę błogosławioną w obecności ostatniego z jej braci, a w roku 1933 zaliczył ją uroczyście w poczet świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    „Głupia prostaczka”, której objawiła się Maryja. Poruszająca historia Bernadety Soubirous

    ŚWIĘTA BERNADETTA SOUBIROUS

    Bernadeta wciąż trwała przy danej jej przez Maryję słodko-gorzkiej obietnicy: „Obiecuję ci szczęście, ale nie na tej ziemi” i to pewnie z niej czerpała siły do przyjmowania z dziękczynieniem cierpienia i upokorzeń.

    Od pierwszego objawienia w Lourdes w lutym 1858 roku ludzie traktowali małą wizjonerkę jak dzikie zwierzątko. Zresztą, po pewnym czasie Bernadeta sama czuła się zaszczuta. Ciągle ktoś chciał z nią rozmawiać, dyskutować albo przynajmniej na nią popatrzeć.

    Bernadeta Soubirous schowała się w… klasztorze

    Nie chciała sobą przesłaniać treści samych objawień – była świadoma, że teraz przyszedł czas działania Maryi. Rozwiązanie wkrótce przyszło samo: niewiele po ostatniej wizji zachorowała na zapalenie płuc. Leczyła się w szpitaliku Sióstr Miłosierdzia z Nevers i musiało to być dobre doświadczenie, bo postanowiła wstąpić do tego zgromadzenia i tak uciec przed ciekawskimi.

    Nie miała wykształcenia i była prosta w obejściu, więc nadawała się tylko do tzw. drugiego chóru, czyli sióstr pracujących fizycznie. Jednak równocześnie była chora na astmę i ogólnie słabego zdrowia, co wykluczało ciężkie prace. Przyjęto ją dzięki protekcji biskupa miejsca. Próg klasztoru przekroczyła 7 lipca 1866 roku wraz z dwiema innymi aspirantkami, mając 22 lata.

    Na drugi dzień przełożone zebrały całą wspólnotę (trzysta sióstr) w głównej sali i Bernadeta po raz pierwszy i ostatni opowiedziała im historię objawień. Od tego momentu miała być jedną z sióstr, a do tematu wizji nie wolno było wracać. Przynajmniej w gronie sióstr, bo do furty wciąż pukali dziennikarze (ci byli odsyłani) i osoby duchowne, w tym historycy, którzy „przesłuchiwali” s. Marię Bernardę. Cierpliwie odpowiadała na wciąż te same pytania i opowiadała wciąż i wciąż swoją historię.

    Dlaczego Maryja nie objawiła się komuś wykształconemu?

    Jednocześnie była w formacji. Jej bezpośrednią przełożoną była siostra ze szlacheckiej rodziny. Nie potrafiła zrozumieć, czemu Maryja objawiła się właśnie takiej „głupiej prostaczce”, a nie komuś z wysokiego rodu lub przynajmniej dobrze wykształconemu. Prawie do końca życia odrzucała prawdziwość tych wizji, a samą wizjonerkę uważała za małą spryciarkę, która chciała zwrócić na siebie uwagę i coś zyskać na twierdzeniu, że widziała Matkę Boga.

    Dlatego wyłapywała jej najmniejsze potknięcia, nie dawała zwolnień od obowiązków i do granic nerwicy natręctw pilnowała, czy Bernadeta wypełnia regułę. Wizjonerka przyjmowała to w pokorze, nawet fakt, że wciąż odkładano jej śluby wieczyste. Złożyła je prawie cudem – ponieważ przy kolejnym ataku choroby obawiano się, że umrze, dano jej zezwolenie na nie. Bernadeta tym razem jeszcze nie zmarła, ale śluby były już ważne.

    Praca św. Bernadety w szpitalu

    Wcześniej jednak było kilkanaście lat pracy w szpitalu, najpierw jako pomoc pielęgniarki, a potem jako siostra odpowiedzialna za szpital. Sama schorowana – do astmy wkrótce dołączył nowotwór kolana i gruźlica – doskonale rozumiała słabość innych. Chorzy byli zachwyceni jej delikatnością i wyczuciem. Miała w sobie wiele naturalnej radości i przyjazny sposób bycia. Siostry do niej lgnęły, szczególnie aspirantki i postulantki.

    Uważała się za ograniczoną i mało zdolną intelektualnie. Nie szukała wielkości. Świadczy o tym choćby następująca historia: ktoś przyniósł do klasztoru w Nevers informację, że w Lourdes można kupić zdjęcia Bernadety. Opłata za ich nabycie była śmiesznie mała. Wizjonerka skwitowała to słowami: „Widocznie tyle jestem warta”.

    Modlitwa – najważniejsze zadanie Bernadety

    Jednocześnie wciąż trwała przy danej jej przez Maryję słodko-gorzkiej obietnicy: „Obiecuję ci szczęście, ale nie na tej ziemi” i to pewnie z niej czerpała siły do przyjmowania w pokoju i z dziękczynieniem cierpienia fizycznego i upokorzeń.

    Jednym z ostatnich była chwila przydzielania nowym profeskom wieczystym ich miejsca w zgromadzeniu. Była wtedy wśród nich i s. Soubirous, jednak przełożone jakby o niej zapomniały. Dopiero biskup zwrócił uwagę, że jej nie dano żadnego miejsca. Zapytał więc, co umie. Odparła, że nic, tylko się modlić. Więc ordynariusz wyznaczył jej jako zadanie w zakonie modlitwę.

    Zmarła 16 kwietnia 1879 roku w wieku zaledwie 33 lat. Został po niej malutki notatnik duchowy, a w nim piękny duchowy „testament” – spisany niewiele przed śmiercią hymn dziękczynienia. Za wszystko.

    Testament Bernadety Soubirous*

    Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałam pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie… dziękuje Ci, Jezu.

    Za dni, w który przychodziłaś, Maryjo, i za te, w które nie przyszłaś – nie będę Ci się umiała odwdzięczyć, jak tylko w raju. Ale i za otrzymany policzek, za drwiny, za obelgi, za tych, co mnie mieli za pomyloną, za tych, co mnie posądzali o oszustwo, za tych, co mnie posądzali o robienie interesu… dziękuje Ci, Matko.

    Za ortografię, której nie umiałam nigdy, za to, że pamięci nigdy nie miałam, za moją ignorancję i za moją głupotę, dziękuję Ci.

    Dziękuję Ci, ponieważ gdyby było na ziemi dziecko o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś je wybrała…

    Za to, że moja mama umarła daleko, za ból, który odczuwałam, kiedy mój ojciec, zamiast uścisnąć swoją małą Bernadetę, nazwał mnie „siostro Mario Bernardo” … dziękuję Ci, Jezu. Dziękuję Ci za to serce, które mi dałeś, tak delikatne i wrażliwe, a które przepełniłeś goryczą…

    Za to, że matka Józefa obwieściła, że się nie nadaję do niczego, dziękuję…, za sarkazmy matki mistrzyni, jej głos twardy, jej niesprawiedliwości, jej ironię i za chleb upokorzenia… dziękuję.

    Dziękuję za to, że byłam tą uprzywilejowaną w wytykaniu mi wad, tak że inne siostry mówiły: „Jak to dobrze, że nie jestem Bernadetą”.

    Dziękuję, za to, że byłam Bernadetą, której grożono więzieniem, ponieważ widziałam Ciebie, Matko… tą Bernadetą tak nędzną i marną, że widząc ją, mówili sobie: „To ta ma być Bernadeta, którą ludzie oglądali jak rzadkie zwierzę?”.

    Za to ciało, które mi dałeś, godne politowania, gnijące…, za tę chorobę, piekącą jak ogień i dym, za moje spróchniałe kości, za pocenie się i gorączkę, za tępe ostre bóle… dziękuję Ci, mój Boże.

    I za tę duszę, którą mi dałeś, za pustynię wewnętrznej oschłości, za Twoje noce i Twoje błyskawice, za Twoje milczenie i Twe pioruny, za wszystko. Za Ciebie – i gdy byłeś obecny, i gdy Cię brakowało… dziękuje Ci, Jezu.

    Elżbieta Wiater/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 kwietnia

    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Baptysta Spagnoli, prezbiter
    ***
    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Katarzyna Tekakwitha, zwana także “Genowefą Nowej Francji”, urodziła się na początku kwietnia 1656 r. w osadzie wiejskiej Osserneon (obecnie Auresville w stanie Nowy Jork), należącej do jednego z najbardziej wojowniczych plemion irokeskich. Tekakwitha jest imieniem, które Katarzyna otrzymała od swojego ludu, gdy się urodziła. W języków Mohawków oznacza ono: “ona porządkuje sprawy” albo “ta, która wszystko czyni w należytym ładzie”. Ojciec Katarzyny był naczelnikiem osady, poganinem. Matka pochodziła z plemienia Algonkinów znad Zatoki św. Wawrzyńca i była chrześcijanką. Została porwana przez Irokezów i uratowana od losu branki przez ojca Tekakwithy, któremu później również urodziła syna. Swe praktyki religijne spełniała potajemnie, ale dzieciom opowiadała o Bogu.
    Gdy Katarzyna miała cztery lata, jej rodzice i brat zachorowali na ospę i zmarli. Po mamie został jej różaniec. Ona co prawda przeżyła tę chorobę, ale pozostały jej blizny na twarzy i poważnie uszkodzony wzrok. Sierotę adoptowała ciotka Karitha i jej mąż Jowanero, który został wodzem Żółwi. W 1666 r. pięć plemion irokeskich zawarło pokój z Francuzami. Mohawkowie do układów nie przystąpili, dlatego dowódca wojsk kolonialnych, hrabia de Tracy, zorganizował przeciw nim ekspedycję karną. Plemię ukryło się w puszczy.
    W roku 1667 misjonarze z zakonu jezuitów – Bruyas, Fremin i Pierron – dotarli do plemienia z misją pokojową. To właśnie dzięki nim Katarzyna zetknęła się po raz pierwszy z chrześcijaństwem i przyjęła jego prawdy z wielkim entuzjazmem. Usiłowano ją wydać za mąż. Dzielnie opierała się tym próbom, a w końcu wyznała, że pragnie przyjąć chrzest.
    Kiedy ukończyła 18 lat, poprosiła o to o. Jacquesa de Lamberville, chociaż żyła wśród ludzi wrogo nastawionych do wiary chrześcijańskiej. Mimo protestów opiekunów, przyjęła chrzest w dniu 5 kwietnia 1667 r., biorąc za patronkę Katarzynę ze Sieny. Odtąd nazywano ją Kateri. Indiańska dziewczyna stała się nieustraszoną chrześcijanką, chociaż była obiektem narastającej pogardy i kpin niechrześcijańskiej ludności ze swojej wioski. Szydzono z jej nawrócenia, odmowy pracy w niedziele i niechęci do zawarcia małżeństwa. Ale to nie osłabiło jej wiary. Pewnego dnia młody wojownik postanowił przestraszyć Katarzynę i nakłonić ją do porzucenia nowej wiary. Ozdobiony barwami wojennymi, podniósł maczugę i zamachnął się, tak jakby chciał ją zabić. Dziewczyna myślała, że wkrótce umrze, ale zamknęła oczy i nie poruszyła się z miejsca. Jej odwaga spowodowała, że młody wojownik opuścił maczugę i odszedł.
    Katarzyna mieszkała w zajeździe swojego wuja tak długo, jak było to bezpieczne. W październiku 1677 r. została zmuszona do ucieczki do Kahnawake (dziś La-Prairie-de-la-Madelaine) nad rzeką św. Wawrzyńca na południe od Montrealu. Mieszkała tam z Anastazją Tegonhatsihonga, chrześcijan
    ką pochodzenia indiańskiego. W 1677 w Boże Narodzenie przyjęła pierwszą Komunię Świętą, a w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w 1679 r. złożyła ślub czystości.

    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Lubiła strugać drewniane krzyżyki, których wystrugała tysiące, by w ten sposób Jezus stał się bardziej znany wśród Indian. Rozdawała je potem ludziom, wieszała na drzewach, zostawiała przy jeziorach i na polach. Podczas zimowego sezonu łowieckiego, gdy wraz z mieszkańcami wioski znalazła się z dala od niej, zrobiła na drzewie małą, drewnianą kapliczkę z wyrzeźbionym krzyżem i tam spędzała czas na modlitwie, klęcząc na śniegu. Katarzyna kochała różaniec i zawsze nosiła go na szyi. Nazywana była lilią plemienia Mohawków.
    Indianie, Francuzi i misjonarze podziwiali jej wyjątkową pobożność. Zajmowała się uczeniem dzieci modlitwy i religii, opieką nad chorymi i starcami, aż do momentu, gdy sama śmiertelnie zachorowała.
    Zmarła mając zaledwie 24 lata w Kahnawake, 17 kwietnia 1680 r. Była to Wielka Środa. “Jesos konoronkwa”, czyli “Kocham Cię, Jezu” – to były jej ostatnie słowa. Piętnaście minut po jej śmierci – na oczach dwóch jezuitów i tubylców, zgromadzonych w jej pokoju – blizny z jej twarzy zniknęły bez śladu.
    Zaczęto modlić się za jej wstawiennictwem tuż po jej śmierci. W 1884 r. w Kahnawake wybudowano pomnik dla uczczenia jej pamięci. 3 stycznia 1943 roku papież Pius XII ogłosił, że córkę wodza Mohawków można nazywać sługą Bożą. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 22 czerwca 1980 roku. Papież Benedykt XVI kanonizował Katarzynę na początku Roku Wiary dnia 21 października 2012 r. w Rzymie.
    Do dziś wielu pielgrzymów odwiedza jej grób w kościele pw. św. Franciszka Ksawerego w Kahnawake (w pobliżu Montrealu w Kanadzie) i oddaje cześć jej relikwiom. Patronuje ekologom, działaczom ochrony środowiska, wygnańcom, ludziom, którzy utracili rodziców, ludziom mieszkającym na obczyźnie i ludziom wyśmiewanym z powodu pobożności. W 2002 r. patronowała także Światowym Dniom Młodzieży odbywającym się w Toronto w Kanadzie.
    W ikonografii jest przedstawiana z lilią w ręku – symbolem czystości, z krzyżem jako wyrazem jej miłości do Chrystusa, i żółwiem, symbolem jej klanu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna Tekakwitha. Indianie nazywali ją lilią

    Św. Katarzyna Tekakwitha. Indianie nazywali ją lilią

    Wizerunek św. Katarzyny przed katedrą w Santa Fe./autor / CC-SA 4.0

    ***

    Gdy jeden z wojowników, chcąc nastraszyć chrześcijankę, podniósł na nią dłoń z maczugą, Katarzyna, choć była pewna, że to jej ostatnie chwile, nie ruszyła się z miejsca.

    Żyjemy w czasach podniesionej do granic absurdu poprawności politycznej. Znajomy, który niedawno wrócił z Kanady, opowiadał, że w przestrzeni publicznej nie wolno już używać słowa „Indianin”, ale należy do języka wprowadzać formę „rdzenny mieszkaniec Ameryki”. Czy niebawem z życiorysów świętej, zwanej „lilią plemienia Mohawków”, zniknie określenie Indianka?

    Słowem, które najpiękniej wyraża jej życie, jest prostota. Tak bardzo chciała, by inni Indianie (przepraszam, „rdzenni mieszkańcy Ameryki”) odkryli w Jezusie kogoś najbliższego z najbliższych, że własnoręcznie wykonała tysiące malutkich drewnianych krzyżyków. Jej imię – Tekakwitha ­– w języku Mohawków znaczy: „ta, która porządkuje sprawy” lub „…wszystko czyni w należytym ładzie”. Sami Indianie nazywali ją lilią.

    Katarzyna Tekakwitha przyszła na świat w kwietniu 1656 r. w Osserneon (dziś Aures­ville). Osada należała do jednego z najbardziej wojowniczych plemion irokeskich. Jej ojciec nie był chrześcijaninem, a należąca do Algonkinów (plemię zamieszkujące tereny nad rzeką Ottawą) matka, uprowadzona przez Irokezów, wyznawała wiarę w Jezusa potajemnie. To ona pierwsza opowiedziała córce o Jezusie. Czy Katarzyna to pamiętała? Prawdopodobnie nie, bo jej rodzice zmarli, gdy miała zaledwie cztery latka. O ospie, która zabiła jej najbliższych, przypominały blizny, które pozostały na jej twarzy.

    Gdy w 1666 r. wybuchły walki między Mohawkami a wojskami kolonialnymi, plemię ukryło się w puszczy. Po roku dotarli tu trzej ­jezuici. ­Ojcowie Bruyas, Fremin i Pierron przyszli z misją pokojową, a ich pokorna i odważna postawa oraz opowieść o Zmartwychwstałym do tego stopnia zachwyciły Indiankę, że nie zważając na ostre, nieprzychylne komentarze współplemieńców, postanowiła przyjąć chrzest.

    Uczyniła to 5 kwietnia 1667 r., za patronkę obierając Katarzynę ze skąpanej w słońcu Sieny. Jej decyzję otoczenie przyjęło z nieukrywaną pogardą i odtąd Kateri (tak zaczęto ją nazywać) stała się obiektem kpin. Nie podcięło jej to skrzydeł. Co więcej: choć pod adresem neofitki padały kąśliwe i szydercze słowa, jej wiara wzrastała. Gdy jeden z naznaczonych barwami wojennymi wojowników, chcąc nastraszyć chrześcijankę, podniósł na nią dłoń z maczugą, Kateri, choć była pewna, że to jej ostatnie chwile, nie poruszyła się z miejsca. O jej odwadze zaczęto szeptać w całej osadzie.

    W październiku 1677 r. zmuszono ją do ucieczki do Kahnawake, gdzie zamieszkała z inną chrześcijanką indiańskiego pochodzenia – Anastazją Tegonhatsihonga. Tego roku w Boże Narodzenie przyjęła Pierwszą Komunię Świętą, a w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w 1679 r. złożyła ślub czystości. Zmarła 17 kwietnia 1680 roku z szeptem „Jesos konoronkwa” („Jezu, kocham Cię”) na ustach. Była pierwszą Indianką wyniesioną na ołtarze. Beatyfikował ją 22 czerwca 1980 r. Jan Paweł II, a po 32 latach Benedykt XVI ogłosił świętą. Miejsce jej spoczynku jest celem wielu pielgrzymek.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 kwietnia

    Święty Ryszard Pampuri, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria od Wcielenia, zakonnica
      •  Święty Galdin, biskup
    ***
    Święty Ryszard Pampuri

    Hieronim Filip urodził się 2 sierpnia 1897 r. w Trivolzio niedaleko Pawii. Był dziesiątym z jedenaściorga dzieci Angeli Campari i Innocenta Pampuriego. Osierocony jako dziecko, był wychowywany przez krewnych – rodzinę wiejskiego lekarza. W czasie studiów medycznych odbył służbę wojskową w armii włoskiej. Był to okres I wojny światowej. Przerażał go bezsens działań wojennych. Pisał wtedy: “Co za marnowanie ludzkiego życia. Tylu rannych, tylu połamanych…”. Z wielkim poświęceniem pielęgnował rannych. Za tę służbę został odznaczony brązowym medalem odwagi. W okresie pobytu w wojsku poważnie chorował. Po ukończeniu studiów i stażu podjął pracę jako lekarz. Jego jedynym marzeniem było służyć Chrystusowi, pomagając chorym i cierpiącym. Do misjonarki w Egipcie pisał: “Módl się, aby pycha, egoizm lub jakakolwiek zła namiętność nie zdołała mnie powstrzymać przed tym, aby widzieć zawsze w moich chorych cierpiącego Jezusa, Jego pielęgnować i Jego pocieszać. Dopóty ta myśl we mnie żyje, jakże piękna i owocna będzie dla mnie praktyka mojego zawodu”.
    Jeszcze w czasie studiów został tercjarzem franciszkańskim, jednak do I zakonu nie został przyjęty z powodu problemów zdrowotnych. Odmówili mu także jezuici. W stanie świeckim żył radami ewangelicznymi. Aktywnie udzielał się w swojej parafii, opiekując się młodzieżą i organizując rekolekcje. Przez chorych był bardzo ceniony. Wielu pacjentom pomagał też materialnie. Siły czerpał z codziennej Eucharystii i częstej adoracji. W wieku 30 lat, odpowiadając na wewnętrzne przynaglenie, wstąpił do zakonu braci św. Jana Bożego – bonifratrów. Przyjął imię Ryszard, z wdzięczności dla kapłana, którym Pan Bóg posłużył się dla wskazania mu tej drogi, ks. Riccardo Beretty. Mediolańskie gazety odnotowały, że pacjenci żałowali bardzo porzucenia praktyki przez “świętego doktora”, jak go nazywano.
    Ryszard jednak również jako zakonnik kontynuował pełną miłosierdzia i cierpliwości posługę lekarską. W 1930 r., mając zaledwie 33 lata, zmarł na gruźlicę. W roku 1951 w związku z procesem beatyfikacyjnym doczesne szczątki Ryszarda zostały przeniesione do kościoła parafialnego w rodzinnej miejscowości Trivolzio, gdzie spoczywają do dziś. Św. Jan Paweł II beatyfikował go w 1981 r., a kanonizował osiem lat później. Jest patronem lekarzy.
    Pod wezwaniem św. Ryszarda Pampuri jest warszawski klasztor bonifratrów. Imię Świętego nosi też znajdująca się przy klasztorze jadłodajnia dla ubogich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 kwietnia

    Święty Leon IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Ekspedyt, męczennik
    ***
    Święty Leon IX

    Bruno, hrabia Egisheim-Dagsburg, urodził się w Egisheim (Alzacja) 21 czerwca 1002 r. Był krewnym cesarza Konrada II i cesarza Henryka III. Miał zaledwie 5 lat, gdy matka oddała go do szkoły i na wychowanie biskupowi z Toul, Bertoldowi. Tu ukończył chlubnie trivium i quadrivium – a więc wszystko, co szkoła katedralna mogła mu dać. W osiemnastym roku życia został mianowany kanonikiem w Saint-Etienne. Taki bowiem był wtedy zwyczaj. W kilka lat potem otrzymał święcenia kapłańskie. Pełnił obowiązki kapelana cesarskiego na dworze Konrada II. Mając 24 lata został biskupem w Toul. Od razu zabrał się do reformy kleru diecezjalnego i zakonnego. Nie była to sprawa łatwa. Przełożeni byli wtedy mianowani przez cesarzy i panów świeckich, którzy nie zawsze liczyli się z przydatnością kandydatów, dbając o to, by mieć na tych stanowiskach ludzi sobie oddanych. Bruno swoim taktem i zabiegami umiał jednak tak pokierować sprawami, by urzędy duchowne były obsadzane ludźmi godnymi. Zwoływał synody, na których dokonywał zbawiennych reform. Zagrabione przez księcia Vaucouleurs dobra biskupie, kiedy zawiodły wszystkie inne środki, odebrał siłą. W roku 1046 interweniował u cesarza Henryka III za biskupem Lyonu, kiedy ten wpadł w zatarg z cesarzem.
    Po śmierci papieża Damazego II w 1048 r. wysłano z Rzymu poselstwo do cesarza Henryka III, by wyraził zgodę na wybór Halinarda, arcybiskupa Lyonu, na papieża. Halinard jednak odmówił przyjęcia godności. W tej sytuacji Bruno w obecności legatów rzymskich został desygnowany na papieża przez Henryka III w grudniu 1048 r. Bruno oświadczył, że przyjmie urząd papieski, jeśli rzymianie i duchowieństwo jednogłośnie zaakceptują jego wybór. Podkreślił tym samym konieczność wyboru, a nie mianowania. Przybył do Rzymu w stroju pątnika, zdjął sandały i boso udał się do grobu św. Piotra, a rzymianie i duchowieństwo jednogłośnie – przez aklamację – wybrali go na papieża. Jako biskup Rzymu zatrzymał równocześnie urząd biskupa Toul. Przyjął imię Leon IX i został koronowany w bazylice św. Piotra.
    Jego pontyfikat trwał zaledwie 5 lat. Były to jednak lata prawdziwie błogosławione. W tym czasie zreformował życie duchownych oraz kurię rzymską i papieską. Zapoczątkował trwałe reformy, które miały uniezależnić Kościół od cesarzy niemieckich, a także usunąć symonię (handel godnościami) i nikolaityzm (małżeństwa i konkubinaty kleru). Na duchownych, którzy otrzymali urzędy drogą przekupstwa lub symonii, nałożono wysokie kary. Biskupów symoniackich złożono z urzędu. Takie reformistyczne synody przeprowadził papież w Rzymie, Pawii, w Liege, w Trewirze, w Toul, w Reims, uczestnicząc w nich osobiście. W latach 1050-1051 uczestniczył w synodach m.in. w Moguncji, w Vercelli, w Salerno i w Benevento. Łącznie odbył 12 synodów: w Italii, we Francji i w Niemczech. Przez swoje podróże poza granice Italii manifestował uniwersalny charakter papiestwa i uświadomił, że papież jest zwierzchnikiem wszystkich Kościołów.
    Leon IX utworzył także kolegium kardynalskie i wyznaczył mu zadanie – wspomaganie biskupa Rzymu w jego posłudze Kościołowi. Uważał, że papież powinien osobiście głosić wiarę Kościoła i brać udział w uroczystościach kościelnych.
    Synod w Rzymie (9-15 kwietnia 1049 r.) zaostrzył kary nakładane na kapłanów nie zachowujących celibatu, a wiernym odradzał korzystania z posług żonatych księży. Na synodzie w Reims (3-4 października 1049 r.) dla papieża zastrzeżono tytuł universalis Ecclesiae primas apostolicus. Na synodzie w Siponto w 1050 r. Leon IX wydał szereg dokumentów skierowanych przeciwko zwyczajom Kościoła wschodniego. Zamiast trójporozumienia między papiestwem, Bizancjum i Niemcami, wymierzonemu przeciwko Normanom, doszło do rozłamu między Kościołem wschodnim a zachodnim (wielka schizma wschodnia w roku 1054 dokonała się ostatecznie tuż po śmierci tego papieża). Obawa przed Normanami skłoniła Leona IX do tego, by z częścią wojsk niemieckich, italskich i wspierających go powstańców apulijskich, słabo uzbrojonych i niedostatecznie wyćwiczonych, wyruszyć przeciwko Normanom. Leon IX, dowodząc osobiście wojskami, przegrał bitwę z Normanami pod Civitate i dostał się do niewoli. Po kilkumiesięcznej niewoli ciężko chory papież powrócił do Rzymu. Zmarł niedługo później, 19 kwietnia 1054 r.
    Papież Wiktor III w roku 1087 nakazał relikwie św. Leona IX umieścić w podziemiach bazyliki św. Piotra, w osobnej kaplicy. Kiedy zaś w wieku XVI została wystawiona nowa, obecna bazylika, relikwie św. Leona IX umieszczono pod ołtarzem świętych męczenników Marcjalisa i Waleriusza.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 kwietnia

    Święta Agnieszka z Montepulciano,
    dziewica i zakonnica

    Święta Agnieszka z Montepulciano

    Agnieszka urodziła się w 1268 r. w toskańskim Gracciano Vecchio, leżącym w pobliżu Montepulciano. Pochodziła ze szlacheckiej rodziny Lorenza i Marii Segni. Legenda głosi, że jej narodziny poprzedziła niezwykła światłość. Miała być bardzo pobożnym dzieckiem; od najwcześniejszych lat pragnęła wstąpić do klasztoru, czemu rodzice byli przeciwni. Dopiero niezwykłe wydarzenie skłoniło ich do oddania 9-letniej córki do szkoły klasztornej. Tym wydarzeniem był atak kruków, które nadleciały do dziewczynki znad domu schadzek w Montepulciano. Agnieszka miała wtedy zapowiedzieć, że w tym miejscu powstanie kiedyś klasztor. Szkołę klasztorną, do której oddano Agnieszkę, prowadziły franciszkanki zwane del Sacco – od workowatych habitów. Jako czternastoletnia dziewczyna Agnieszka postanowiła zostać zakonnicą.
    Za zezwoleniem Stolicy Świętej w wieku lat 15 stanęła na czele grupy zakonnic i założyła z nimi nowy klasztor w Procero (Viterbo). Wybrana wbrew własnej woli na przełożoną tego klasztoru, wsławiła go swoją mądrością, pobożnością i darami nadprzyrodzonymi. Pod kierownictwo duchowe przeoryszy, młodej wiekiem, ale dojrzałej doskonałością chrześcijańską, zaczęły zgłaszać się licznie nowe kandydatki.
    Na wiadomość o tym mieszkańcy Montepulciano zaprosili ją do siebie. Powróciła więc i stała się matką nowej gałęzi dominikańskiej. Magistrat miasta z wdzięczności ofiarował siostrom w 1306 r. nowy lokal i uposażenie. Nowy klasztor Santa Maria Novella stanął w tym samym miejscu, gdzie niegdyś istniał dom schadzek. Matka Agnieszka nadała mu regułę św. Augustyna, a później przyłączyła klasztor do rodziny dominikańskiej. Pan Bóg obdarzył ksienię darem wizji, proroctw i ekstaz. Św. Katarzyna ze Sieny będzie widziała w niej dla siebie wzór do naśladowania. Kiedy w roku 1377 przybyła do jej relikwii z pielgrzymką, zawołała: “Matko nasza, Agnieszko, chwalebna!” Wielkim uczuciem miłości Agnieszka otaczała Dzieciątko Jezus oraz Dziewicę Maryję. Umocniona darami Ducha Świętego, stała się jasną lampą modlitwy i miłości, a dzięki swojemu męstwu oraz autorytetowi podtrzymywała ducha obywateli w dążeniu do jedności i pokoju.
    Zmarła w rodzinnym mieście 20 kwietnia 1317 r., otoczona współsiostrami. Papież Klemens VII wyniósł ją do chwały błogosławionych w roku 1532, a papież Benedykt XIII 10 grudnia 1726 r. zaliczył ją uroczyście w poczet świętych. Jej nienaruszone ciało w 1435 r. zostało sprowadzone do kościoła dominikańskiego w Orvieto, gdzie przechowywane jest do dnia dzisiejszego. Przez ponad 300 lat pozostawało ono nienaruszone. Później umieszczono jej doczesne szczątki w woskowej figurze, pozostawiając na widoku tylko jej ręce i stopy, z których wypływał pachnący olejek.
    Pierwszą i najwcześniejszą biografię św. Agnieszki (Legenda s. Agnetis) napisał po pięćdziesięciu latach od jej śmierci bł. Rajmund z Kapui, generał dominikanów, kierownik duchowy św. Katarzyny ze Sieny, a wcześniej spowiednik sióstr w Montepulciano.
    Ikonografia przedstawia św. Agnieszkę najczęściej z lilią w ręku prawym, a w lewej ręce trzymającą założony przez siebie klasztor. Bywa także przedstawiana w towarzystwie św. Katarzyny ze Sieny i św. Róży z Limy – dwóch innych wielkich dominikanek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 kwietnia

    Święty Konrad z Parzham, zakonnik

    Święty Konrad z Parzham
    Jan Birndorfer urodził się 12 grudnia 1818 r. w Parzham w Bawarii (diecezja passawska) w wielodzietnej rodzinie rolniczej. Od najmłodszych lat ujawniała się jego przyszła świętość, głównie poprzez skromność i umiłowanie samotności. Mimo dużej odległości do kościoła, często się do niego udawał, nawet w niesprzyjającą pogodę. Codziennie odmawiał różaniec; miał głębokie nabożeństwo do Matki Bożej. W święta odbywał często krótkie pielgrzymki do różnych Jej sanktuariów. Zawsze szedł boso, a dopóki nie wrócił do domu – pościł.
    Swoją młodość spędził w gospodarstwie, w którym się urodził. W wieku 31 lat postanowił opuścić życie świeckie. Po rozdzieleniu odziedziczonego majątku, otrzymał zgodę na wstąpienie jako brat do kapucynów. Po profesji przyjął imię Konrad.
    Wkrótce został wysłany do klasztoru św. Anny w Altötting. Miejsce to jest znane jako sanktuarium Matki Miłosierdzia, Królowej Bawarii. Konradowi powierzono funkcję furtiana, którą pełnił przez resztę życia. Z racji dużej liczby przybywających do tego klasztoru osób, posługa ta była dość wyczerpująca. Konrad jednak dał się poznać jako człowiek bardzo sumienny, oszczędny w słowach, hojny dla ubogich, chętny do pomocy i przyjmowania nieznajomych. Przez ponad 40 lat towarzyszył mieszkańcom miasta i odpowiadał na ich potrzeby materialne i duchowe. Od czasu, kiedy zachorował zakrystian, przejął dodatkowo jego obowiązki. Otwierał kościół o godz. 3.30 nad ranem i do rozpoczęcia pracy na furcie o 6.00 służył do dwóch Mszy św. Pracę kończył o 21.00, ale po niej zostawał jeszcze na modlitwę.
    Konrad umiłował milczenie. W wolnych chwilach w ciągu dnia lubił udawać się do kącika przy drzwiach, gdzie mógł widzieć i adorować Najświętszy Sakrament. Często w ciągu nocy poświęcał kilka godzin na modlitwę w kaplicy braci albo w kościele.
    Zmarł 21 kwietnia 1894 r. Heroiczność jego cnót i cuda, które dokonały się za jego wstawiennictwem, wysłużyły mu w 1930 r. tytuł błogosławionego, przyznany mu przez Piusa XI. Ten sam papież 4 lata później, po potwierdzeniu kolejnych cudów, zaliczył go do grona świętych.
    Jest patronem diecezji pasawskiej, prowincji kapucynów w Środkowej Ameryce, odźwiernych, furtianów i portierów.
    W ikonografii przedstawiany w habicie kapucyńskim, czasami otoczony dziećmi lub biednymi. Jego atrybutem jest: krzyż, różaniec, bochen chleba.Benedykt XVI, pochodzący z Marktl am Inn (kilka kilometrów od Altötting), tak pisał o św. Konradzie: “Może jest on znakiem, że jasne rozumienie tego, co istotne, również dzisiaj, powierzane jest (…) małym, obdarzonym spojrzeniem, którego często brakuje mądrym i inteligentnym. Myślę, że właśnie ci mali święci są wielkim znakiem naszych czasów…” (kard. Joseph Ratzinger, “Moje życie”).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    21 kwietnia

    ,,Ojciec scholastyki''. Wspominamy św. Anzelma z Canterbury

    fot. via Wikipedia.org, domena publiczna

    ***

    ,,Ojciec scholastyki”. Wspominamy św. Anzelma z Canterbury

    Anzelm urodził się w możnej rodzinie w miasteczku Aosta (Piemont) w 1033 r. Zatroskana o duszę dziecka głęboko religijna matka oddała Anzelma do klasztoru benedyktynów w tym samym mieście. Kiedy chłopiec miał 15 lat, tak dalece zasmakował w życiu mnichów, że postanowił z nimi pozostać do końca życia. Opat jednak chłopca nie przyjął, by nie narazić się ojcu, który miał wobec syna zupełnie inne zamiary. Po śmierci matki Anzelm poszedł śladami ojca. Miał przecież dopiero 20 lat i życie mu się uśmiechało. Opuścił więc dom rodzinny i przez trzy lata wędrował po świecie, żądny przygód.

    Odczuł całą gorycz, jak też zwodniczość przyjemności tego świata. Tęsknota za życiem zakonnym zaczęła brać stopniowo górę nad chęcią użycia. Kiedy więc miał już 27 lat, w roku 1060 wstąpił do benedyktynów w Le Bec, w północnej Francji, gdzie opatem był słynny uczony, bł. Lanfrank. Kiedy w roku 1063 Lanfrank został opatem w Caen, jego następca, Herluin, mianował Anzelma przeorem w Le Bec. Młody przełożony rychło pozyskał sobie serca współbraci troską o ich potrzeby materialne i duchowe, a także przykładem zakonnego życia. Nie wynosił się nad współbraci, chciał być raczej ich sługą. Szczególny entuzjazm wzbudził wykładami wśród młodzieży zakonnej oraz niezwykłą wiedzą, erudycją, nowoczesnym ujmowaniem problemów, traktowaniem uczniów. Toteż po śmierci Herluina (1078) wszyscy na jego następcę wybrali Anzelma. Ten zgodził się, ale sprawy administracyjne oddał komuś innemu, by mieć wolny czas dla współbraci i na studia. Tak więc rządził szczęśliwie klasztorem przez 14 lat jako przeor, a przez lat 15 jako opat. W tym czasie w Le Bec powstały jego dzieła: Monolog, Wprowadzenie, O dziewictwie, O wolnej woli, O gramatyce i O przypadku diabła. Jako opat nawiązał kontakty z najwybitniejszymi osobistościami – świeckimi i duchownymi: składał wizyty, udzielał rad, brał żywy udział w zjazdach i synodach. To zjednywało mu powszechny szacunek.

    Dlatego po śmierci arcybiskupa Canterbury, kiedy Lanfrank w 1070 r. został prymasem Anglii, zaprosił Anzelma na Wyspy. Przedstawił mu sytuację Anglii po niedawnych najazdach pogańskich Normanów. W 1093 r. bł. Lanfrank umarł. Przed śmiercią na swego następcę zaproponował właśnie Anzelma. Król Anglii, Wilhelm II, wyraził na to zgodę. Opór stawiali mnisi opactwa w Le Bec. W końcu jednak musieli ustąpić. Anzelm opuścił gościnną Francję i udał się do Anglii.

    Królowie angielscy, Wilhelm I Zdobywca (+ 1087) i Wilhelm II Rudy (+ 1100), byli przyzwyczajeni do sprawowania wyłącznej opieki nad Kościołem w Anglii. Jakąkolwiek ingerencję z zewnątrz, nawet z Rzymu, traktowali zazdrośnie, uważając, że godzi w ich suwerenność. Lanfrank miał tak ogromny autorytet, że trudno było z nim walczyć, ale po jego śmierci król chciał utracone wpływy nad Kościołem na nowo odzyskać. Dlatego usiłował uzależnić Anzelma od siebie. Prymas musiał wyjechać na kontynent. Prosił Urbana II, aby zwolnił go z urzędu arcybiskupa, ale bezskutecznie. Przez pewien czas wiódł życie tułacze.

    Kiedy po śmierci Wilhelma II na tron wstąpił Henryk I, na jego zaproszenie prymas Anzelm powrócił do Anglii. Realizując wytyczne papieskie dotyczące inwestytury, wszedł w ponowny konflikt z władcą. Został skazany na wygnanie. Porozumienie między Rzymem i królem, który zrzekł się władzy mianowania biskupów i obsadzania urzędów kościelnych, umożliwiło Anzelmowi powrót do Canterbury. Witany radośnie przez kler i lud, powrócił na swoją stolicę. W ostatnich latach rządów musiał zwalczać pretensje metropolity Yorku do tytułu prymasa Anglii. Nawiązał serdeczne stosunki z hierarchią Szkocji i Irlandii. Zajął się także reformą klasztorów i popierał ich rozwój. Powstały wtedy jego dzieła teologiczne i filozoficzne, m.in. List o wcieleniu Słowa, O pochodzeniu Ducha Świętego, Dlaczego Bóg stał się człowiekiem, O dziewiczym poczęciu, O grzechu pierworodnym. Dzieła te utorowały drogę do syntezy scholastycznej – stąd nazywany jest “ojcem scholastyki”. Stworzył podstawę do rozważań wzajemnego stosunku wiary i rozumu, które nie wykluczają się, ale uzupełniają. Według biskupa Anzelma wiara uprzedza rozum, a ten wyjaśnia jej tajemnice. Anzelm daje pierwszeństwo wierze. Głośne stało się jego zdanie: “Nie pragnę wiedzieć, aby móc wierzyć, ale wierzę, aby móc rozumieć”.

    Zmarł w roku 1109 i został pochowany w katedrze w Canterbury. O jego kanonizację zabiegał jeden z kolejnych prymasów Anglii, św. Tomasz Becket (+ 1170), ale dopiero papież Aleksander VI w roku 1492 zezwolił na jego kult, a papież Aleksander VIII w roku 1690 wpisał go uroczyście do katalogu świętych. W roku 1720 Klemens XI ogłosił go doktorem Kościoła. Relikwie św. Anzelma do dziś spoczywają w katedrze w Canterbury, mimo że jest ona obecnie w ręku prymasów anglikańskich.

    mp/brewiarz.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Przekonywał niedowiarków

    Przeszedł do historii jako ojciec scholastyki. Jego argument rozumowy, dowodzący istnienia Boga, wielu ludziom otworzył oczy na prawdę. Dzisiaj również przybliża on wątpiących do wiary.

    Św. Anzelm z Canterbury

    Święty Anzelm nie miał łatwej młodości. Choć urodził się w zamożnej i szanowanej rodzinie, to jego oschły ojciec nie potrafił otoczyć go troską i miłością. Podczas gdy trwonił on majątek i używał życia, matka Anzelma wzięła na siebie ciężar moralnej i religijnej formacji chłopca. By zapewnić mu należyte wykształcenie, oddała go na nauki do klasztoru Benedyktynów w Aoście. Anzelmowi już wtedy spodobało się mnisze życie, jednak sprzeciw ojca uniemożliwił mu wstąpienie do zakonu. Śmierć matki i nieporozumienia z rozrzutnym ojcem sprawiły, że 20-letni Anzelm opuścił rodzinną Aostę. Wędrował po świecie i przeżywał najróżniejsze przygody. Mimo to stale pociągało go życie zakonne. W wieku 27 lat wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru w Le Bec.

    Opactwo w Le Bec dzięki działalności jego opata Lanfranka, wielkiego uczonego, było ważnym centrum życia naukowego i kulturalnego. Anzelm pod jego kierownictwem wzrastał intelektualnie i duchowo; ujawnił wówczas całą głębię swojego umysłu. Okazał się wytrawnym naukowcem, gorliwym mnichem i sprawnym zarządcą, dlatego zaledwie po 3 latach został przeorem, a w 1078 r. jednogłośnie wybrano go na opata w Le Bec.

    W 1070 r. Lanfrank został arcybiskupem Canterbury. Stanął przed trudnym zadaniem odbudowania Kościoła w Anglii po najeździe Normanów. Dla realizacji tego celu sprowadzał na wyspy mnichów z Le Bec. Na jego zaproszenie odpowiedział także Anzelm. Szybko zaskarbił sobie szacunek i sympatię tamtejszego duchowieństwa oraz laikatu. Po śmierci Lanfranka został nowym arcybiskupem Canterbury i prymasem Anglii. W tej roli musiał się zmierzyć z zakusami angielskich monarchów, którzy rościli sobie prawo do obsadzania stanowisk kościelnych. Dwukrotnie przebywał na wygnaniu. Zdołał jednak wygasić spór, wypracowując kompromis z władzą świecką.

    Anzelm zasłynął jako wielki uczony. Właściwie jako pierwszy postawił problem wzajemnego stosunku wiary i rozumu. Mawiał: „Nie zamierzam bowiem pojąć, by wierzyć, ale wierzę, by zrozumieć”. Ten wybitny teolog i filozof pozostawił po sobie spuściznę intelektualną, do której odnosiły się kolejne pokolenia. Jego argumenty rozumowe na istnienie Boga pobudzały wyobraźnię myślicieli, którzy z czasem nazwali je dowodem ontologicznym lub anzelmiańskim. To jego pisma wpłynęły na filozofię i teologię katolicką. Święty Anzelm modlił się i pracował dla Kościoła. Jego roli nie da się przecenić. Trafnie wyraził ją Benedykt XVI: „Miłość do prawdy i nieustanne pragnienie Boga, które naznaczyły całe życie św. Anzelma, niech będą dla każdego chrześcijanina bodźcem do niezmordowanego poszukiwania coraz głębszej jedności z Chrystusem”.

    Ireneusz Korpyś/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 kwietnia

    Błogosławiony Idzi z Asyżu, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Agapit I, papież
      •  Święty Kajus, papież
    ***
    Błogosławiony Idzi z Asyżu

    Idzi (Egidiusz) urodził się w Asyżu. O jego młodych latach nie wiadomo niczego pewnego. 23 kwietnia 1208 r., poruszony przykładem pierwszych towarzyszy św. Franciszka z Asyżu, poprosił go o przyjęcie do grona jego uczniów. Wkrótce potem wyruszył z Franciszkiem na głoszenie Ewangelii. Razem z nim udał się także do Rzymu, gdzie papież Innocenty III ustnie zatwierdził pierwszą Regułę Franciszka. Prawdopodobnie też wtedy Idzi otrzymał tonsurę. Około 1212 r. udał się z pielgrzymką do Santiago de Compostella. Po powrocie do Asyżu wyruszył do Ziemi Świętej. Odwiedził po drodze sanktuarium św. Michała Archanioła na Monte Gargano i św. Mikołaja w Bari. Zatrzymał się także w Tunezji, by nawracać tamtejszych Saracenów. Podczas pielgrzymek zawsze zarabiał na swoje wyżywienie i nocleg własną pracą, np. pomagając w noszeniu wody i grzebaniu zmarłych, zbieraniu orzechów, rąbaniu drwa.
    Jako uważny obserwator, zdobył wiele cennych doświadczeń i informacji, które umiał potem skutecznie wykorzystać. Nie przegapił żadnej okazji do głoszenia Ewangelii. Jego kazania zawsze były krótkie, ale pełne serdecznej mądrości. Był analfabetą, ale zyskał przydomek “nieuczonego teologa”. Niektóre jego wypowiedzi zostały spisane i zebrane jako tzw. Dicta aura, stanowiąc cenne świadectwo wczesnej mistyki franciszkańskiej. Po kilku latach Idzi został skierowany przez Franciszka do pustelni w Fabriano, gdzie oddał się kontemplacji. Doświadczał też ekstaz.
    Zmarł w Perugii w 1262 r., po 52 latach życia franciszkańskiego. Jego niewątpliwy kult jako świętego potwierdził Pius VI w roku 1777, wyznaczając na dzień liturgicznego obchodu ku jego czci 23 kwietnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 kwietnia

    Święty Wojciech, biskup i męczennik
    główny patron Polski

    Święty Wojciech

    Wojciech urodził się ok. 956 roku w możnej rodzinie Sławnikowiców w Lubicach (Czechy). Jego ojciec, Sławnik, był głową możnego rodu, spokrewnionego z dynastią saską, panującą wówczas w Niemczech. Matka Wojciecha, Strzeżysława, również pochodziła ze znakomitej rodziny, być może z Przemyślidów, którzy rządzili wówczas państwem czeskim. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów Sławnika. W najstarszym rękopisie jego imię brzmi Wojetech. Wedle pierwotnych planów ojca Wojciech miał zostać rycerzem. Ostatecznie o jego przeznaczeniu do stanu duchownego według biografów zdecydowała choroba. Rodzice złożyli ślub, że gdy syn wyzdrowieje, będzie oddany Bogu na służbę. Nie można tego wykluczyć. Wydaje się jednak, że przyczyna była inna: taki był po prostu zwyczaj w owych czasach, że gdy można rodzina miała więcej synów czy córek, przeznaczała ich do stanu duchownego na opatów, ksienie czy biskupów.
    W 968 roku papież Jan XIII, dzięki inicjatywie cesarza Ottona I, ustanowił w Magdeburgu metropolię jako biskupstwo misyjne dla nawracania zachodnich Słowian. Pierwszym arcybiskupem tego miasta został św. Adalbert (+ 981), który poprzednio był opatem benedyktyńskim w Weissenburgu (Alzacja). Pod jego opiekę Wojciech został wysłany jako 16-letni młodzieniec w 972 roku. Na dworze metropolity kształcił się w szkole katedralnej, pod czujnym okiem znanego uczonego, Otryka. Tu także przygotowywał się przez prawie 10 lat (972-981) do swoich przyszłych duchownych obowiązków. Z wdzięczności dla metropolity przybrał sobie jego imię i jako Adalbert figuruje we wszystkich późniejszych dokumentach. Pod tym imieniem jest znany i czczony w Europie.

    Święty Wojciech

    Biografie wspominają, że do Wojciecha dołączył się również później jego młodszy, przyrodni brat, Radzim. Mieli do dyspozycji własną służbę. Ojciec hojnie zaradzał wszystkim potrzebom synów.
    Po śmierci metropolity Adalberta 25-letni Wojciech wrócił do Pragi. Zastał tam pierwszego biskupa łacińskiego Pragi i Czech, Dytmara, który od roku 973 rządził diecezją. Był Niemcem i zależał od metropolii w Moguncji. Wojciech był już wtedy subdiakonem. W Pradze przyjął pozostałe święcenia (981).
    W styczniu 982 r. biskup Dytmar zmarł. Wojciech był świadkiem jego śmierci i kajania się, że był pasterzem złym, chociaż kronikarze piszą, że był pobożny i gorliwy. Zjazd w Lewym Hradcu pod przewodnictwem księcia Bolesława wytypował na następcę Dytmara Wojciecha. Nominację jednak musiał zatwierdzić cesarz. Otton II był zajęty właśnie wyprawą wojenną na południe Italii. Dopiero w roku 983 zwołał sejm Rzeszy do Werony i tam zatwierdził Wojciecha. W tym samym roku dnia 29 czerwca odbyła się także konsekracja Wojciecha na biskupa, której dokonał metropolita Moguncji, św. Willigis (+ 1011). Tak więc Wojciech był pierwszym biskupem narodowości czeskiej w Czechach.
    Wojciech wszedł do swojej biskupiej stolicy, Pragi, boso. Miał wtedy zaledwie 27 lat. Jego hagiografowie są zgodni, że jego dobra biskupie nie były zbyt wielkie. Przeznaczał je na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na potrzeby kleru katedralnego i diecezjalnego, na potrzeby własne, które były w tych wydatkach najmniejsze, i na ubogich. Zaopatrywał ich potrzeby i sam ich odwiedzał, słuchał pilnie ich skarg i potrzeb, odwiedzał więzienia, a przede wszystkim targi niewolników. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód. Handlem ludźmi zajmowali się Żydzi, dostarczając krajom mahometańskim niewolników. Biograf pisze, że Wojciech miał mieć pewnej nocy sen, w którym usłyszał skargę Chrystusa: “Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”. Scenę tę przedstawia jeden z obrazów drzwi gnieźnieńskich, które powstały ok. 1127 r.

    Święty Wojciech

    Sytuacja Kościoła w Czechach w owym czasie nie była łatwa. Był on uzależniony od kaprysu możnych i władcy. Nie mniejsze kłopoty miał Wojciech z duchownymi. Wprowadzenie zasad życia wspólnego szło opornie wśród duchowieństwa katedralnego. Św. Bruno z Kwerfurtu stwierdza, że “duchowni żenili się jawnie”. Możnych zraził sobie Wojciech przypomnieniem zakazu wielożeństwa, gromieniem za wiarołomność oraz za związki małżeńskie z krewnymi. Nie liczono się ze świętami, łamano posty. Kiedy Wojciech zobaczył, że jego napomnienia są daremne, a złe obyczaje dalej się szerzą, po pięciu latach rządów (983-988) postanowił opuścić swą stolicę. Najpierw udał się do Moguncji, po poradę do metropolity Willigisa. Następnie skierował swoje kroki, za jego zgodą, do Rzymu, aby u papieża szukać rady i prosić o zwolnienie z obowiązków. Od cesarzowej Konstantynopola Wojciech otrzymał znaczny zasiłek w srebrze, by po zrzeczeniu się biskupstwa mieć środki na swoje utrzymanie. Wojciech rozdał jednak srebro między ubogich, a orszak biskupi odprawił do Czech.
    Papież Jan XV przyjął z miłością udręczonego biskupa Pragi. Nie zwolnił go wprawdzie z obowiązków, ale pozwolił mu na pewien czas oddalić się od nich. Wojciech postanowił więc udać się pieszo z bratem Radzimem do Ziemi Świętej jako pielgrzym. Kiedy po drodze znalazł się na Monte Cassino, tamtejsi mnisi chcieli go zatrzymać u siebie, aby wyświęcał ich kościoły i mnichów na kapłanów. Byli bowiem wtedy w zatargu z miejscowym biskupem. Wojciech jednak nie zgodził się na to. Udał się dalej na południe do Gaety. W pobliżu miasta zatrzymał się i spotkał się ze słynnym mnichem bazyliańskim, św. Nilem. Ten poradził mu, aby wstąpił do benedyktynów w Rzymie. Tak też św. Wojciech uczynił. Przyjął go w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego na Awentynie jego przełożony, Leon. Wraz ze swoim bratem, bł. Radzimem, w Wielką Sobotę w roku 990 Wojciech złożył profesję zakonną. Jego żywoty podają, że z wielką pokorą wypełniał wszystkie obowiązki zakonne, jakby od dawna był jednym z mnichów. W tym czasie w rządach diecezją praską zastępował go biskup Miśni, Falkold. W charakterze mnicha Wojciech przebywał w Rzymie w latach 989-992 (w wieku 33-36 lat).

    Święty Wojciech

    W 992 r. zmarł Falkold. Czesi udali się do metropolity w Moguncji, aby zmusić Wojciecha do powrotu. Ten natychmiast przez posłów wysłał dwa listy: do Wojciecha i do papieża. Papież zwołał synod i po naradzie nakazał Wojciechowi wracać do Pragi. Po trzech i pół roku Wojciech opuścił klasztor, zabrał ze sobą kilkunastu zakonników z opactwa i założył nowy klasztor w Brzewnowie pod Pragą. Potem zabrał się do budowy kościołów tam, gdzie były osady ludzkie. Dotąd bowiem kościoły były w zasadzie jedynie przy grodach możnych panów. W porozumieniu z księciem wprowadzono dziesięciny, aby Kościołowi w Czechach zapewnić stałe dochody. Wojciech wysłał misjonarzy na Węgry. Sam też tam się udał. Stąd powstała opowieść, że udzielił chrztu (według innych źródeł – bierzmowania) św. Stefanowi, przyszłemu władcy Węgier.
    Te obiecujące poczynania zakończyły się jednak niebawem zupełną klęską. Zaważył na tym bezpośrednio następujący wypadek: na dworze książęcym w Pradze pochwycono na cudzołóstwie kobietę z możnego rodu Werszowców. Urażony śmiertelnie mąż zamierzał ją zabić. Ta jednak schroniła się do Wojciecha. Biskup udzielił jej azylu w klasztorze benedyktynek, który stał w pobliżu zamku przy kościele św. Jerzego. Wpadli tam siepacze, wywlekli ofiarę i zamordowali ją na miejscu. Wojciech rzucił na nich klątwę. W akcie zemsty Werszowcowie napadli na rodzinny gród Wojciecha. Gród spalono, ludność zapędzono w niewolę, wymordowano także czterech braci Wojciecha wraz z ich żonami i dziećmi. Działo się to 28 września 995 roku. Ocalał tylko najstarszy brat Wojciecha, Sobiebór, który w tym czasie był poza granicami Czech. Sytuacja była tak gorąca, że Wojciech nie był pewny nawet swojego życia. Złamany tymi wydarzeniami, po zaledwie niecałych trzech latach udał się potajemnie ponownie do Rzymu. Na Awentynie przyjęto go serdecznie. Papież również okazał mu dużo życzliwości.
    Niestety, w 996 r. Jan XV umarł. W maju 996 r. odbył się w Rzymie synod, na którym metropolita Moguncji, św. Willigis, oskarżył Wojciecha, że ten bezprawnie opuścił swoją stolicę. Synod nakazał Wojciechowi pod groźbą klątwy powrót. Wojciech udał się więc do Moguncji, czekając na decyzję cesarza, gdyż tylko on mógł siłą wprowadzić Wojciecha do Pragi, zbuntowanej przeciwko swojemu pasterzowi. Ponieważ cesarz zwlekał jednak z wyprawą orężną, czekając, aż Czesi sami uznają swoją winę, Wojciech skorzystał z okazji i odwiedził Francję, a w niej – jako pielgrzym – nawiedził grób św. Marcina w Tours, św. Benedykta we Fleury i św. Dionizego w Saint-Denis pod Paryżem. Kiedy zaś nadal powrót św. Wojciecha był niemożliwy, biskup udał się do Polski z postanowieniem oddania się pracy misyjnej wśród pogan. Było to późną jesienią 996 roku. Otton III wyraził na to zgodę, gdy Czesi przysłali Wojciechowi ostateczną odpowiedź, że nie godzą się na jego powrót.
    Bolesław Chrobry bardzo ucieszył się na wiadomość, że do Polski ma przybyć biskup Wojciech. Słyszał o nim wiele od jego rodzonego brata, Sobiebora, któremu wcześniej udzielił schronienia. Król chciał zatrzymać Wojciecha u siebie jako pośrednika w misjach dyplomatycznych. Kiedy jednak Wojciech stanowczo odmówił i wyraził chęć pracy wśród pogan, powstała myśl nawrócenia Wieletów na zachodzie. Z powodu jednak trwającej tam wówczas wojny ostatecznie urządzono wyprawę misyjną do Prus. Bolesław Chrobry dał Wojciechowi do osłony 30 wojów. Biskupowi towarzyszył tylko jego brat, bł. Radzim, i subdiakon Benedykt Bogusza, który znał język pruski i mógł służyć za tłumacza. Działo się to wczesną wiosną 997 roku. Wojciechowi przypisuje się ufundowanie pierwszych klasztorów benedyktyńskich na ziemiach polskich. Za swojego fundatora uważają Wojciecha opactwa w Międzyrzeczu, Trzemesznie i w Łęczycy (Tum).
    Wisłą udał się Wojciech do Gdańska, gdzie przez kilka dni głosił Ewangelię tamtejszym Pomorzanom. Stąd udał się w dalszą drogę. Aby nie nadawać swojej misji charakteru wyprawy wojennej, Wojciech oddalił żołnierzy. Niedługo potem dziki tłum otoczył misjonarzy i zaczął im złorzeczyć. Jeden z pogan uderzył biskupa wiosłem w plecy, aż mu brewiarz wypadł z rąk. Kiedy Wojciech zorientował się, że Prusy nie chcą nawrócenia, postanowił zakończyć misję powrotem do Polski. Prusowie poszli za nim. Miejsca męczeńskiej śmierci nie udało się uczonym dotąd zidentyfikować. Mogło to być w okolicy Elbląga lub Tękit (Tenkitten). 23 kwietnia 997 roku w piątek o świcie zbrojny tłum Prusów otoczył trzech misjonarzy: św. Wojciecha, bł. Radzima i subdiakona Benedykta Boguszę. Ledwie skończyła się odprawiana przez biskupa Wojciecha Msza św., rzucono się na nich i związano ich. Zaczęto bić Wojciecha, ubranego jeszcze w szaty liturgiczne, i zawleczono go na pobliski pagórek. Tam pogański kapłan zadał mu pierwszy śmiertelny cios. Potem 6 włóczni przebiło mu ciało. Odcięto mu głowę i wbito ją na żerdź. Przy martwym ciele pozostawiono straż. W chwili zgonu Wojciech miał 41 lat.

    Wykupienie ciała św. Wojciecha

    Po pewnym czasie wypuszczono na wolność bł. Radzima i kapłana Benedykta ze skierowaną do króla Polski propozycją oddania ciała św. Wojciecha za odpowiednim okupem. Król Polski sprowadził je najpierw do Trzemeszna, a potem uroczyście do Gniezna. Cesarz Otto III na wiadomość o śmierci męczeńskiej przyjaciela natychmiast zawiadomił o niej papieża z prośbą o kanonizację. Była to pierwsza w dziejach Kościoła kanonizacja, ogłoszona przez papieża, gdyż dotąd ogłaszali ją biskupi miejscowi. Na żądanie papieża sporządzono najpierw żywot Wojciecha na podstawie zeznań naocznych świadków: bł. Radzima i Benedykta. W oparciu o ten żywot papież Sylwester II jeszcze przed rokiem 999 dokonał uroczystego ogłoszenia Wojciecha świętym. Dzień święta wyznaczył papież zgodnie ze zwyczajem na dzień jego śmierci, czyli na 23 kwietnia. Wtedy także zapadła decyzja utworzenia w Polsce nowej, niezależnej metropolii w Gnieźnie, której patronem został ogłoszony św. Wojciech.
    W marcu roku 1000 Otto III odbył pielgrzymkę do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. Wtedy – podczas spotkania z Bolesławem Chrobrym – została uroczyście proklamowana metropolia gnieźnieńska z podległymi jej diecezjami w Krakowie, Kołobrzegu i Wrocławiu. Otto III opuścił Polskę obdarowany relikwią ramienia św. Wojciecha. Jej część umieścił w Akwizgranie, a część na wysepce Tybru w Rzymie, w obu miejscach fundując kościoły pod wezwaniem św. Wojciecha.

    Grób św. Wojciecha w katedrze w Gnieźnie

    Św. Wojciech stał się patronem Kościoła w Polsce. Jego kult szybko ogarnął Węgry, Czechy oraz kolejne kraje Europy. Wojciech jest jednym z trzech głównych patronów Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Stanisława ze Szczepanowa, biskupa i męczennika). Jest też patronem archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej, warmińskiej i diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej oraz miast, m.in. Gniezna, Trzemeszna, Serocka. Ku czci św. Wojciecha zostały zrobione słynne drzwi gnieźnieńskie, na których w 18 obrazach-płaskorzeźbach, wykonanych w brązie, są przedstawione sceny z życia św. Wojciecha. Św. Bruno Bonifacy z Kwerfurtu, również benedyktyn, biskup i przyszły męczennik, napisał około 1004 r. zachowany do dzisiaj “Żywot św. Wojciecha”.
    W ikonografii Święty występuje w stroju biskupim, w paliuszu, z pastorałem. Jego atrybuty to także orzeł, wiosło oraz włócznie, od których zginął.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 kwietnia

    Nawrócenie św. Augustyna,
    biskupa i doktora Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Jerzy, męczennik
      •  Święty Fidelis z Sigmaringen, prezbiter i męczennik
      •  Święta Franka, dziewica
      •  Błogosławiona Teresa Maria od Krzyża (Manetti), dziewica
    ***
    Nawrócenie św. Augustyna

    Augustyn z Hippony, dorastając, wybrał hedonistyczny styl życia. Związał się z sektą manicheistyczną i zaczął wierzyć w naukę przez nią głoszoną. Jego matka, św. Monika, nie zrażając się trudnościami, modliła się o nawrócenie syna. Obawiając się o niego, jeździła za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Pewien biskup prorokował: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”.
    W wyzwoleniu z wiary w astrologię pomogła Augustynowi rozmowa w 386 r. z Firminusem, jednym z jego przyjaciół. Ponieważ czytał dużo dzieł filozoficznych platońskich i neoplatońskich, przełożonych z greki na łacinę przez Gajusza Mariusza Wiktoryna, sławnego retora i filozofa, który nawrócił się w 355 r., Augustyn zaczął studiować Pismo Święte, przede wszystkim listy św. Pawła. Pod koniec sierpnia 386 r. odwiedził go Pontycjan, wysoki urzędnik cesarski z Afryki – głęboko wierzący katolik. Opowiedział mu o swoich dwóch współtowarzyszach, którzy w Trewirze wstąpili do zakonu założonego przez św. Antoniego Wielkiego. Augustyna opanowało silne pragnienie, by uczynić na wzór owych nieuczonych ludzi: “To, co oni mogą, czyż nie powinieneś móc także i ty?” Augustyn na dobre postanowił porzucić dotychczasowe zajęcie, wypełnił ostatnie obowiązki profesora retoryki i wyjechał na podalpejską wieś, aby nabrać sił i przygotować się do przyjęcia chrztu.
    Na wsi zaczął pisać Soliloquia i inne dialogi o duszy. Ostatecznym powodem do całkowitej przemiany było pewne wydarzenie. Pewnego dnia, płacząc pod wpływem wewnętrznego wzburzenia, wybiegł do ogrodu, by w odległym kącie położyć się pod drzewem i się modlić. Wtedy usłyszał z sąsiedniego ogrodu śpiew dziecka, które powtarzało słowa: “Tolle, lege! – Weź, czytaj!” Augustyn odniósł te słowa do siebie, odczytując je jako znak Opatrzności Bożej. Powrócił do domu, sięgnął do Listu do Rzymian. Jego oczy trafiły na przypadkowe słowa: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości, ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14). Doznał przy tym wyzwolenia z przywiązania do seksu, a w jego sercu zrodziła się chęć zachowania celibatu. Przeżycie to na trwałe zmieniło jego życie. Wkrótce powiedział o tym swojej matce, która tak długo modliła się o jego nawrócenie. Na początku marca 387 r. wrócił do Mediolanu, gdzie w Wigilię Wielkanocy przyjął chrzest z rąk biskupa Ambrożego wraz z synem Adeodatem i przyjacielem Alipiuszem. Rodzina i przyjaciele postanowili wrócić do ojczystej Afryki. Jednakże po przybyciu do portowej Ostii św. Monika ciężko zachorowała na febrę i zmarła.
    Augustyn zawsze uważał swoje nawrócenie za niezasłużony dar Boży. W “Wyznaniach” ustosunkował się do błędów swej młodości i opisał doświadczenia, które były powodem całkowitej odmiany jego życia. Zamierzeniem tego dzieła było uwielbienie Boga i podziękowanie Mu za prowadzenie go przez życie. Święto nawrócenia św. Augustyna powinno być dniem radości i dziękczynienia za to, że Bóg potrafi dla każdego w mrokach ciemności niewiary i zagubienia zapalić jasne światło wiary, nadziei i miłości.
    Więcej informacji o św. Augustynie – pod datą 28 sierpnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 kwietnia

    Święty Marek, Ewangelista

    Święty Marek Ewangelista

    Marek w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan. Dzieje Apostolskie (Dz 12, 12) wspominają go jako “Jana zwanego Markiem”. Pochodził z Palestyny. Imienia jego ojca nie znamy. Zapewne w czasach publicznej działalności Pana Jezusa jego matka, Maria, była wdową; pochodziła z Cypru. Jest bardzo prawdopodobne, że była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami ostatnią wieczerzę. “Człowiek niosący dzban wody” (Mk 14, 13) – to prawdopodobnie Marek. Jest również bardzo możliwe, że matka Marka była właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Marek bowiem w swojej Ewangelii podaje ciekawy szczegół, o którym żaden z Ewangelistów nie wspomina: że w czasie modlitwy Pana Jezusa w Ogrójcu znalazł się w nim (zapewne w budce czy też w małym domku, jaki się tam znajdował) pewien młodzieniec. Kiedy usłyszał krzyki zgrai żydowskiej, obudził się i owinięty jedynie prześcieradłem, wybiegł na zewnątrz. Kiedy zobaczył, że Jezusa zabierają oprawcy, zaczął krzyczeć. Wtedy ktoś ze służby świątyni podbiegł do niego, aby go pochwycić, ale on uciekł, zostawiając prześcieradło w rękach pachołka (Mk 14, 15).
    Marek był uczniem św. Piotra. Prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotr udzielił Markowi chrztu, dlatego nazywa go swoim synem (1 P 5, 13). Wieczernik służył Apostołom za dom schronienia po śmierci Chrystusa Pana. Tam właśnie udał się książę Apostołów zaraz po swoim cudownym uwolnieniu przez anioła z więzienia (Dz 12, 11-17).
    Kiedy w roku 44 św. Paweł i św. Barnaba przybyli do św. Piotra z jałmużną dla Kościoła w Jerozolimie, znaleźli św. Piotra i św. Jakuba w Wieczerniku. Barnaba był krewnym Marka. Marek towarzyszył Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Kiedy zaś Paweł chciał iść w głąb Małej Azji przez wysokie góry Tauru, Marek się sprzeciwił, co bardzo rozgniewało Apostoła narodów. Marek nie czuł się zdolny ponosić trudów tak uciążliwej pieszej wyprawy i dlatego w roku 49 w Perge zawrócił (Dz 12, 25; 13, 13).
    Kiedy Paweł wybierał się z Barnabą w swą drugą podróż apostolską, Barnaba chciał zabrać ze sobą Marka, ale Apostoł narodów nie zgodził się na to. Wtedy Barnaba opuścił Pawła. Razem z Markiem udali się wówczas razem na Cypr. Była to wyspa rodzinna Barnaby, a może także i Marka (Dz 15, 35-40). W kilkanaście lat potem, w roku 61, widzimy ponownie Marka przy Pawle w Rzymie. Pisze o tym sam Apostoł w Liście do Kolosan i do Filemona (Kol 4, 10; Flm 24). Możliwe, że Marek wybierał się wtedy, wysłany przez św. Pawła, do wspomnianych adresatów, gdyż Apostoł narodów żąda dla niego gościnnego przyjęcia.
    W Liście do Tymoteusza, który pisze z więzienia, Paweł prosi, aby przybył do niego także Marek, jest mu bowiem “przydatny do posługiwania” (2 Tm 4, 1).
    Na tym urywają się wszelkie historyczne wiadomości o św. Marku. Nie wiemy nic pewnego o jego dalszych losach. Według tradycji miał być założycielem gminy chrześcijańskiej w Aleksandrii i jej pierwszym biskupem. Tam również miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona. Inni przesuwają datę jego śmierci do czasów cesarza Trajana (98-117). Odnośnie męczeństwa św. Marka nie mamy żadnych danych. Zastanawia to, że o męczeńskiej śmierci Marka nic nie wie św. Hieronim. Tym większe zastrzeżenie budzi legenda, według której Marek miał głosić Ewangelię w Akwilei, a nawet w Lorch (Austria).Największą zasługą św. Marka jest to, że zostawił nam napisany zwięzły opis życia i nauki Pana Jezusa. Jego Ewangelia miała być wiernym echem katechezy św. Piotra. Marek napisał ją przed rokiem 62, w którym ukazała się Ewangelia według św. Łukasza. Tekst Markowy mógł więc powstać w latach 50-60. Autor zaczyna swoją relację od chrztu Pana Jezusa i powołania Piotra na Apostoła. Podaje on jako charakterystyczny szczegół pobyt Pana Jezusa w domu św. Piotra i uzdrowienie jego teściowej (Mk 1, 29-31).
    Święty Marek znał doskonale język aramejski i grecki. Ewangelię swoją pisał nie dla Żydów, gdyż często tłumaczy słowa aramejskie na język grecki (Mk 5, 4; 14, 36; 15, 22). Tłumaczy również zwyczaje żydowskie (Mk 7, 1-23; 14, 12). Ewangelię swoją pisał zapewne w Rzymie, gdyż przypomina znanych w Rzymie gminie chrześcijańskiej: Aleksandra i Rufusa (Mk 15, 21) jako pośrednich świadków męki Pańskiej.
    Święty Marek jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy i szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody.

    Święty Marek

    W ikonografii św. Marek ukazywany jest w stroju arcybiskupa, w paliuszu albo jako biskup wschodniego rytu. Trzyma w dłoni zamkniętą lub otwartą księgę. Symbolizuje go m.in. lew ze skrzydłami – jedno z ewangelicznych zwierząt, lew u stóp, drzewo figowe, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Śladami świętego Marka

    25 kwietnia Kościół wspomina św. Marka Ewangelistę. Marek jest nam znany przede wszystkim ze swojej Ewangelii, którą ułożyć miał na podstawie świadectw św. Piotra Apostoła, z którym przebywał w Rzymie.

    Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

    Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

    ****

    Ewangelia wg św. Marka to najwcześniej spisana Ewangelia – pochodzi z ok. 70 r. n.e. Powstała w Rzymie i przeznaczona była dla nawróconych na chrześcijaństwo Greków i Rzymian. Szczególnie dużo jest w niej scen z udziałem Piotra Apostoła; zwłaszcza scen niekorzystnych. Dlaczego? Egzegeci uważają, że Piotrowa skromność oddziaływała na stworzenie tej Ewangelii, a on sam świadomie pomijał swoje zasługi. Ale też w tej Ewangelii dużo jest opisów, które mówią o nastrojach Jezusa – to przykład, że przekazywał to człowiek szczególnie blisko związany z osobą Zbawiciela; kimś takim mógł być jedynie Piotr Apostoł. Biskup Lyonu św. Ireneusz, który spotkał biskupa Polikarpa ze Smyrny (ob. Izmir w Turcji), który z kolei słuchał nauk św. Jana Apostoła, również przekazuje nam, że to św. Marek był sekretarzem św. Piotra, a po jego śmierci przekazał nam „Piotrowe świadectwo”.

    Być może to Marek był obecny podczas pojmania Jezusa, uciekając potem w obawie przed schwytaniem. Matka Marka była właścicielką domu, w którym odbyła się doskonale znana wszystkim chrześcijanom Ostatnia Wieczerza. Z czasem Marek został zwierzchnikiem gminy w Aleksandrii (Egipt), tam też zginął śmiercią męczeńską ok. 67 r.: napadnięto go przy ołtarzu, wokół szyi zaciągnięto powróz i wleczono końmi, aż do utraty życia.

    Św. Marek jest orędownikiem w cierpieniach, w czasie śmierci, sprzyja dobrej pogodzie, dobrym żniwom, chroni także przed burzą. Jest patronem notariuszy, pisarzy, robotników budowlanych, murarzy, szklarzy. W średniowieczu w dzień św. Marka obchodzono w procesjach pola, by wyprosić pomyślność dla rolników. Symbolem św. Marka w ikonografii chrześcijańskiej jest lew: zaczyna on bowiem swoją wersję Ewangelii od św. Jana Chrzciciela na pustyni, a lew kojarzył się w dawnych czasach z pustynią. Lew symbolizuje także boską moc i królewskość Chrystusa oraz Jego zwycięstwo nad śmiercią. Podobiznę św. Marka znajdziemy np. w kościele w Tyczynie. Obraz namalował szkocki malarz Augustyn Mirys. Od 1750 r. pracował na dworze Jana Klemensa Branickiego – jednego z najbogatszych magnatów polskich, kandydata do korony polskiej. Na dworze Branickiego powstały obrazy przeznaczone dla kościoła w Tyczynie, w tym portrety czterech ewangelistów. Mirys pieczętował się herbem, który przywiózł ze sobą ze Szkocji (trzy snopy zboża, a nad nimi trzy gwiazdy). W 1770 r. nobilitowano go w Polsce, a nawet nadano tytuł barona. Mówiono, że Augustyn był wiecznym malkontentem i wszystko postrzegał w czarnych barwach.

    Na portrecie w kościele w Tyczynie św. Marek opiera się na głowie lwa, zaś w drugiej ręce trzyma otwartą księgę – fragment Ewangelii swojego autorstwa. Artysta przedstawił go zamyślonego nad słowami Ewangelii, którą właśnie ukończył…

    Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 kwietnia

    Najświętsza Maryja Panna, Matka Dobrej Rady

    Zobacz także:
      •  Święty Klet, papież
      •  Święty Piotr Betancur, zakonnik
      •  Błogosławeni Bonifacy i Emeryk, biskupi
      •  Święty Marcelin, papież i męczennik
    ***
    Maryja, Matka Dobrej Rady

    Kiedy Jezus został ukrzyżowany, mimo niepokoju, jaki zapanował w przyrodzie, w sercach tych, którzy ufali Jezusowi, zapanował pokój. Wielki wewnętrzny pokój, napełniający Maryję, udzielał się Jej najbliższemu otoczeniu. Ona wiedziała, że ta Ofiara była potrzebna. Maryja z pełną ufnością poddała się woli Ojca i Syna.
    Kult Matki Bożej Dobrej Rady związany jest nierozerwalnie z obrazem Maryi pod tym samym tytułem, który znajduje się w kościele augustianów w Genazzano w Umbrii we Włoszech. Pochodzi on z pierwszej połowy XV wieku. Związana jest z nim pewna opowieść. Kiedy w Genazzano kończono budowę kościoła dla Matki Bożej, na jednej z jego ścian pojawił się wizerunek Maryi z Dzieciątkiem. Wiadomość o tym szybko się rozeszła. Gdy któregoś dnia przyszli do Genazzano dwaj pielgrzymi z Albanii, rozpoznali w obrazie wizerunek Matki Bożej Dobrej Rady ze Szkodry, miejscowości leżącej w ich ojczyźnie.
    Już w XV i XVI wieku obraz zasłynął wieloma łaskami, dlatego w 1682 r. za zgodą papieża Innocentego XI został ukoronowany.
    Do rozszerzenia kultu Matki Bożej Dobrej Rady przyczynił się augustianin o. Andrzej Bacci. Podczas ciężkiej choroby złożył on ślub, że jeżeli Maryja uzdrowi go, zajmie się rozpowszechnianiem kopii tego obrazu. Wypełnił swój ślub, dzięki czemu prawie 70 000 kopii tego obrazu zostało rozwiezionych po całym świecie. W XVIII w. kapituła generalna Zakonu Augustianów podjęła uchwałę, aby kult Matki Bożej Dobrej Rady jeszcze bardziej rozszerzać.
    Matkę Dobrej Rady można prosić o orędownictwo, zwłaszcza wtedy, gdy stajemy na rozstaju dróg, gdy musimy podjąć ważne życiowe decyzje. Czcząc Maryję pod tym wezwaniem uznajemy, że może Ona wyprosić nam dar dobrej rady u Ducha Świętego. W chwilach zagubienia i w chwilach ważnych decyzji może nam pomóc. “W wątpliwościach myśl o Maryi, wzywaj Maryi! Jeżeli bowiem o niej myślisz, nigdy nie zejdziesz na manowce” – powtarzał św. Bernard z Clairvaux (XII w.). Do Maryi można odnieść słowa proroka Izajasza: “I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej” (Iz 11, 2). To samo powiedział do Maryi Archanioł Gabriel: “Duch Święty zstąpi na Ciebie” (Łk 1, 35).
    W innych miejscach Biblia wspomina: “Moja jest rada i stałość, moja – rozwaga” (Prz 8, 14); “Rada jej rozlewać się będzie jak żywe źródło” (Syr 21, 13); “Słuchaj, synu, przyjmij me zasady, a rady mojej nie odrzucaj” (Syr 6, 23).
    Wśród wielu tytułów, jakimi Kościół obdarza Matkę Bożą, ten jest szczególny. Dlatego doczekał się osobnego wspomnienia, a w zakonach augustiańskich nawet święta.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 kwietnia

    Święty Józef Moscati

    Zobacz także:
      •  Święta Zyta, dziewica
      •  Błogosławiony Aszard, biskup
    ***
    Święty Józef Moscati

    Józef urodził się w Benevento (Włochy) 25 lipca 1880 roku. Jego ojciec, Franciszek, był urzędnikiem miejskim, a matka, Róża de Luca, pochodziła z markizów di Rosato. Chrzest otrzymał 31 lipca w kościele parafialnym św. Marka. Przyjął wówczas imiona Józef, Maria, Karol, Alfons. Kiedy chłopiec miał zaledwie rok, ojciec został przeniesiony do Ankony. Tam więc Józef spędził swoje dzieciństwo (1881-1888). Następnie ojciec przeniósł się do Neapolu. Tu jego syn, Józef, przyjął pierwszą Komunię świętą w kaplicy Służebnic Świętego Serca.
    Młodzieniec okazywał niezwykłe zdolności i rzetelność w studiowaniu. Wszystkie stopnie szkół przeszedł celująco. Po śmierci ojca (1897) zapisał się na uniwersytet w Neapolu, na wydział medycyny. Wykładali wtedy na nim profesorowie, cieszący się światową sławą, ale deklarujący się jako ateiści: Vogt, Moleschott, Büchner i Feuerbach. Nie zdołali oni jednak osłabić wiary w młodzieńcu; wręcz przeciwnie: ich wystąpienia antykościelne skłaniały go do pogłębiania wiedzy religijnej.
    Studia uniwersyteckie Józef ukończył celująco w roku 1903 i przyjął posadę w jednym ze szpitali miasta. Od roku 1904 przeniósł się do szpitala S. Maria del Popolo, przeznaczonego dla nieuleczalnie chorych. W roku 1911 został prymariuszem tego szpitala po zdaniu bardzo trudnego egzaminu. Równocześnie prowadził wykłady na uniwersytecie neapolitańskim, gdzie uczył chemii fizjologicznej. Z tej dziedziny wydał 32 prace. Brał także czynny udział w międzynarodowych kongresach lekarskich: w Budapeszcie (1911) i w Edynburgu (1923).
    Chociaż jako specjalista cieszył się zasłużoną sławą, życie wewnętrzne wśród swoich rozlicznych zajęć stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Codziennie przystępował do Komunii świętej. Zawód lekarski traktował jako powierzoną sobie od Pana Boga specjalną misję. Dlatego udzielał pomocy lekarskiej darmo, zadowalając się pensją, jaką otrzymywał miesięcznie. Chorych zachęcał do ufności w Bogu, a błądzących – do powrotu do Boga. Kiedy sławny profesor L. Bianchi doznał nagle w czasie wykładu ataku serca, Moscati zbliżył się do umierającego i pomógł mu wzbudzić żal doskonały za grzechy, zanim przybył kapłan.
    Bywało, że wolnomyślni koledzy pokpiwali sobie z profesora, nazywając go bigotem i fanatykiem. Kiedy radzono profesorowi, by się bronił, odpowiadał: “Dajcie spokój! Jesteśmy przecież chrześcijanami! Pozwólmy działać Panu Bogu”.
    Gdy 4 kwietnia 1906 roku Neapol przeżywał grozę wybuchu Wezuwiusza, profesor z narażeniem życia wynosił chorych z pobliskiego szpitala w bezpieczne miejsce. Kiedy w roku 1911 wybuchła epidemia cholery, niestrudzenie pielęgnował chorych z narażeniem własnego życia.
    Dla wiedzy medycznej przysłużył się redagowaniem pisma Riforma medica, w którym publikował najnowsze osiągnięcia z dziedziny medycyny. Zostawił także osobisty dziennik duchowy, który pozwala wejść w jego życie wewnętrzne. Oto kilka jego refleksji: “Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa. Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my, lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje miłować, jak siebie samego”. Zapewne dla tej idei: całkowitego poświęcenia się służbie bliźnim, profesor nie założył własnej rodziny, żył sam.
    Zmarł 12 kwietnia 1927 r. Jak każdego dnia, rano uczestniczył w Mszy świętej i przystąpił do Komunii; później pracował w szpitalu. Po powrocie do domu i posiłku przyjmował pacjentów. Po południu źle się poczuł i zmarł w fotelu w swoim gabinecie. Jego śmierć poruszyła wiele osób, w sposób szczególny najuboższych pacjentów, którzy wielokrotnie doświadczyli jego troskliwości. Został pochowany na cmentarzu Poggio Reale, ale trzy lata później jego szczątki zostały ekshumowane i spoczęły w kościele Gesù Nuovo.
    W czasie uroczystości beatyfikacyjnych w 1975 r. papież Paweł VI powiedział: “Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich. Ten człowiek uczynił ze swego życia dzieło ewangeliczne. Był profesorem uniwersytetu. Zostawił wśród swoich uczniów pamięć niezwykłej wiedzy, ale przede wszystkim prawości moralnej, czystości wewnętrznej i ducha ofiary”. Jego kanonizacji dokonał 25 października 1987 r. papież św. Jan Paweł II. Do gabinetu “świętego lekarza” i do jego grobu w kościele dominikanów udają się nieustannie pielgrzymi w nadziei, że skoro za życia Józef służył w potrzebach ciała i duszy, tym skuteczniej czynić to może przed tronem Boga po śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 kwietnia

    Święty
    Ludwik Maria Grignon de Montfort, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Chanel, prezbiter i męczennik
      •  Święta Joanna Beretta Molla
      •  Błogosławieni Luchezjusz i Buonadonna z Poggibonsi
      •  Błogosławiona Hanna Chrzanowska
    ***
    Święty Ludwik Grignon de Montfort

    Ludwik pochodził ze starego francuskiego rodu. Urodził się 31 stycznia 1673 r. w Montfort-la-Cane (obecnie Montfort-sur-Meu w Bretanii, Francja) jako drugi z osiemnaściorga dzieci adwokata Jana Chrzciciela Grignon i Joanny Robert, córki urzędnika miejskiego. Rodzina była bardzo pobożna. Jego dwóch braci zostało kapłanami, jeden dominikaninem, a dwie siostry wstąpiły do klasztoru. Po ukończeniu miejscowej szkoły Ludwik pobierał naukę w kolegium jezuitów w Rennes (1685-1693). Potem udał się do Paryża, gdzie u sulpicjanów studiował teologię (1693-1700). W liście do swojego przełożonego nakreślił taki program swojego działania: “Odczuwam wielkie pragnienie umiłowania Pana naszego i Jego świętej Matki. Chciałbym jako prosty i ubogi kapłan uczyć biednych wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”.
    Po przyjęciu święceń kapłańskich (5 czerwca 1700 r.) pracował jako kapelan szpitala w Poitiers (1701-1703). W listopadzie 1700 r. wstąpił do tercjarzy dominikańskich, prosząc o zgodę nie tylko na naukę odmawiania różańca, ale i na zakładanie bractw różańcowych. Założył z Marią Ludwiką Trichet zgromadzenie żeńskie pod wezwaniem Bożej Mądrości dla pielęgnowania chorych. Następnie z woli przełożonych został misjonarzem. Wędrował od wioski do wioski, od miasteczka do miasteczka i głosił Boże słowo. Natrafił jednak niespodziewanie na opór miejscowych duszpasterzy, którzy widzieli w misjonarzu intruza, który wchodzi w ich kompetencje. Udał się więc do Rzymu i u papieża Klemensa XI wyprosił sobie przywilej głoszenia kazań w całej Francji. Zwalczał szczególnie szerzący się jansenizm, w którym widział głównego wroga pobożności chrześcijańskiej (przedstawiciele tego ruchu zaprzeczali wolnej woli uważając, że bez specjalnej łaski Bożej człowiek nie jest w stanie zachować przykazań; ograniczali też możliwość przystępowania do Komunii św.). W czasie swoich wędrówek Ludwik wygłosił około 200 rekolekcji i misji. Każda misja trwała do 5 tygodni: uczył religijnych śpiewów, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół krzyża. Aby swojemu słowu nadać skuteczność, podejmował w intencji nawrócenia grzeszników wiele pokut, co tym więcej wzruszało i kruszyło serca.
    Ludwik miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. Oddał się Jej w “niewolę miłości” i na wyłączną własność. W Jej ręce złożył nawet wszystkie swoje zasługi, modlitwy, posty, uczynki pokutne, prace apostolskie, całą swoją osobę. Napisał Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Matki Najświętszej, w którym szeroko rozwinął i uzasadnił korzyści, jakie daje to całkowite oddanie się Maryi. Zostawił także regulaminy wspomnianych wcześniej bractw, które zakładał, oraz teksty pobożnych pieśni, które ułożył. Zostawił wreszcie kilka traktatów teologicznych i ascetycznych, z których najciekawszy to traktat Miłość Jezusa – odwieczna Mądrość.
    Zbyt intensywna apostolska praca wyczerpała siły Świętego. Pożegnał ziemię dla nieba 28 kwietnia 1716 roku, mając zaledwie 43 lata. Pozostawił po sobie dwa zakony: “Towarzystwo Maryi” i “Zgromadzenie Córek Mądrości (Bożej)”. Jako cel wyznaczył swoim synom i córkom duchowym nauczanie ubogiej młodzieży, nawiedzanie i doglądanie chorych w szpitalach, przytułkach i domach prywatnych, oraz służenie pomocą wszystkim, którzy się do nich o nią zwrócą. Akt oddania siebie Maryi podejmowali później papieże, teologowie, m.in. św. Pius X, Benedykt XV i Pius XI, Stefan kardynał Wyszyński oraz św. Jan Paweł II, który w swoim herbie umieścił zawierzenie Bogurodzicy: “Totus Tuus” – “Cały Twój”. On też w uroczystym akcie powierzył NMP Kościół i świat.
    Ludwika beatyfikował w roku 1888 papież Leon XIII, a kanonizował w roku 1947 papież Pius XII. Relikwie św. Ludwika znajdują się w kościele w St. Lament-sur-Serve, gdzie zmarł.
    Dzieła św. Ludwika Marii Grignon de Montfort zostały początkowo zapomniane, ale odkryte na nowo w XIX w. – do dziś są wydawane.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Ludwik Maria Grignon de Montfort. Oddał się w „niewolę miłości" Matce Bożej

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Ludwik Maria Grignon de Montfort. Oddał się w „niewolę miłości” Matce Bożej

    Ludwik pochodził ze starego francuskiego rodu. Urodził się 31 stycznia 1673 r. w Montfort-la-Cane (obecnie Montfort-sur-Meu w Bretanii, Francja) jako drugi z osiemnaściorga dzieci adwokata Jana Chrzciciela Grignon i Joanny Robert, córki urzędnika miejskiego. Rodzina była bardzo pobożna. Jego dwóch braci zostało kapłanami, jeden dominikaninem, a dwie siostry wstąpiły do klasztoru. Po ukończeniu miejscowej szkoły Ludwik pobierał naukę w kolegium jezuitów w Rennes (1685-1693). Potem udał się do Paryża, gdzie u sulpicjanów studiował teologię (1693-1700). W liście do swojego przełożonego nakreślił taki program swojego działania: “Odczuwam wielkie pragnienie umiłowania Pana naszego i Jego świętej Matki. Chciałbym jako prosty i ubogi kapłan uczyć biednych wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”.

    Po przyjęciu święceń kapłańskich (5 czerwca 1700 r.) pracował jako kapelan szpitala w Poitiers (1701-1703). W listopadzie 1700 r. wstąpił do tercjarzy dominikańskich, prosząc o zgodę nie tylko na naukę odmawiania różańca, ale i na zakładanie bractw różańcowych. Założył z Marią Ludwiką Trichet zgromadzenie żeńskie pod wezwaniem Bożej Mądrości dla pielęgnowania chorych. Następnie z woli przełożonych został misjonarzem. Wędrował od wioski do wioski, od miasteczka do miasteczka i głosił Boże słowo. Natrafił jednak niespodziewanie na opór miejscowych duszpasterzy, którzy widzieli w misjonarzu intruza, który wchodzi w ich kompetencje. Udał się więc do Rzymu i u papieża Klemensa XI wyprosił sobie przywilej głoszenia kazań w całej Francji. Zwalczał szczególnie szerzący się jansenizm, w którym widział głównego wroga pobożności chrześcijańskiej (przedstawiciele tego ruchu zaprzeczali wolnej woli uważając, że bez specjalnej łaski Bożej człowiek nie jest w stanie zachować przykazań; ograniczali też możliwość przystępowania do Komunii św.). W czasie swoich wędrówek Ludwik wygłosił około 200 rekolekcji i misji. Każda misja trwała do 5 tygodni: uczył religijnych śpiewów, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół krzyża. Aby swojemu słowu nadać skuteczność, podejmował w intencji nawrócenia grzeszników wiele pokut, co tym więcej wzruszało i kruszyło serca.

    Ludwik miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. Oddał się Jej w “niewolę miłości” i na wyłączną własność. W Jej ręce złożył nawet wszystkie swoje zasługi, modlitwy, posty, uczynki pokutne, prace apostolskie, całą swoją osobę. Napisał Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Matki Najświętszej, w którym szeroko rozwinął i uzasadnił korzyści, jakie daje to całkowite oddanie się Maryi. Zostawił także regulaminy wspomnianych wcześniej bractw, które zakładał, oraz teksty pobożnych pieśni, które ułożył. Zostawił wreszcie kilka traktatów teologicznych i ascetycznych, z których najciekawszy to traktat Miłość Jezusa – odwieczna Mądrość.

    Zbyt intensywna apostolska praca wyczerpała siły Świętego. Pożegnał ziemię dla nieba 28 kwietnia 1716 roku, mając zaledwie 43 lata. Pozostawił po sobie dwa zakony: “Towarzystwo Maryi” i “Zgromadzenie Córek Mądrości (Bożej)”. Jako cel wyznaczył swoim synom i córkom duchowym nauczanie ubogiej młodzieży, nawiedzanie i doglądanie chorych w szpitalach, przytułkach i domach prywatnych, oraz służenie pomocą wszystkim, którzy się do nich o nią zwrócą. Akt oddania siebie Maryi podejmowali później papieże, teologowie, m.in. św. Pius X, Benedykt XV i Pius XI, Stefan kardynał Wyszyński oraz św. Jan Paweł II, który w swoim herbie umieścił zawierzenie Bogurodzicy: “Totus Tuus” – “Cały Twój”. On też w uroczystym akcie powierzył NMP Kościół i świat.

    Ludwika beatyfikował w roku 1888 papież Leon XIII, a kanonizował w roku 1947 papież Pius XII. Relikwie św. Ludwika znajdują się w kościele w St. Lament-sur-Serve, gdzie zmarł.

    Dzieła św. Ludwika Marii Grignon de Montfort zostały początkowo zapomniane, ale odkryte na nowo w XIX w. – do dziś są wydawane.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________


    Czciciel Maryi, przyjaciel Krzyża.

    Św. Ludwik Grignion de Montfort

    (Wikimedia Commons)

    ***

    Francuz Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort (1673–1716) – autor Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny – był jednym z największych czcicieli Maryi w historii Kościoła. Wyniesienie go na ołtarze umożliwiły cudowne uzdrowienia pięciu zakonnic z założonego przezeń Zgromadzenia Córek Mądrości. Szóstym potrzebnym do tego cudem był nagły i niewytłumaczalny powrót do zdrowia ich dziesięcioletniej uczennicy.

    Obydwa cuda kanonizacyjne związane były z bardzo ciężkimi powikłaniami gruźliczymi. Jedno z nich dotyczyło siostry Gerardy od Kalwarii z klasztoru Córek Mądrości w angielskiej miejscowości Romsey. Zakonnica cierpiała na ciężką gruźlicę wrzodowo- -serowaciejącą. Choroba objęła otrzewną w okolicach miednicy, wytworzyła dwie przetoki, z których sączyła się ropa, a także zaatakowała obydwa płuca (gravissima tuberculosi ulcero- -caseosa pelviperitonaeali cum duabus fistulis sanie manantibus nec non pulmonari bilaterali fuit attacta). Stan chorej był bardzo ciężki, a lekarze nie mieli pomysłu, jak ją z tego wyleczyć. Siostra Gerarda przyjęła namaszczenie chorych i czekała na śmierć. W trudnej sytuacji ona sama i zapewne także jej współsiostry wezwały na pomoc swojego duchowego ojca i założyciela – bł. Grigniona de Montfort. Lekarz badający chorą rankiem 8 kwietnia 1927 roku stwierdził, że jest umierająca. Wieczorem stało się jednak coś niebywałego – chora nagle wyzdrowiała, a dwa dni później mogła wrócić do zakonnych zajęć. Ba! Czuła się ponoć nawet lepiej niż… przed zachorowaniem. Badający ją trzy lata później lekarze, będący nie tylko katolikami, potwierdzili, że była już całkiem zdrowa.

    Nie było już nadziei

    W czerwcu 1934 roku zachorowała inna siostra z tego zgromadzenia – Maria Teresa od Nawiedzenia z klasztoru w Saint Laurent-sur-‑Sevre (Francja). Zapadła na ciężkie gruźlicze zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. To choroba, która nieleczona, w każdym przypadku kończy się śmiercią, a leczona często pozostawia po sobie paskudne pamiątki. Pacjentka była obciążona genetycznie, bowiem z gruźlicą zmagała się już od wczesnego dzieciństwa. To, że choroba zaatakowała jej układ nerwowy, potwierdziło trzech lekarzy. Wszyscy byli też jednomyślni – siostry nie da się już uratować. Nie dawali absolutnie żadnej nadziei. I tym razem siostry wzięły sprawy w swoje ręce. Padły na kolana, by prosić Boga za przyczyną bł. Ludwika Marii o uzdrowienie cierpiącej. Cud wydarzył się wieczorem 24 czerwca – siostra Maria Teresa nagle dołączyła do modlących się – przemówiła normalnym, mocnym głosem, a dolegliwości zaczęły znikać. Dwa dni później siostra Maria Teresa czuła się już całkowicie zdrowa.

    Dzięki tym właśnie cudownym uzdrowieniom możliwa była kanonizacja bł. Ludwika Grigniona de Montfort, której (choć cuda zatwierdzono już w 1939 roku) dopiero po II wojnie światowej, w 1947 roku, dokonał Pius XII.

    Cztery cuda do beatyfikacji

    Wcześniej – w przypadku procesu, który zakończył się w 1888 roku beatyfikacją francuskiego kapłana przez Leona XIII – wzięto pod uwagę cztery inne cuda. W 1845 roku siostra Emmanuela została uzdrowiona z paraliżu kręgosłupa; w lipcu 1869 roku – siostra Saint-Lin z przewlekłej choroby szpiku kostnego; w marcu 1870 roku Reine Mallé, dziesięcioletnia uczennica Córek Mądrości – z gruźliczego zapalenia stawów biodrowych, którego efektem było zwichnięcie prawej nogi, a w kwietniu 1873 roku, siostra St-Gabriel, która miała zniszczone płuca, torbielowaty guz w brzuchu, a na dodatek chore serce.

    Wielki cudotwórca

    W tym, że pod uwagę wzięto cuda, jakich doświadczyły zakonnice i wychowanka zgromadzenia, nie ma bynajmniej żadnego kruczka. Najprawdopodobniej powodem było po prostu to, że – w tych trudnych dla francuskiego Kościoła czasach – w klasztorach znacznie łatwiej je było udokumentować i zweryfikować. Wertując biografie Świętego Grigniona de Montfort, napotykamy zresztą całe mnóstwo opisów innych nadzwyczajnych łask i uzdrowień doznawanych w większości przypadków przez ludzi świeckich. Niektórych uzdrowień doznano jeszcze za życia maryjnego apostoła (co w sposób oczywisty wykluczało je jako cuda brane pod uwagę w procesach beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym), a wielu innych niedługo po jego śmierci, a przed rewolucją francuską, która zatarła wiele śladów i uniemożliwiła dokładniejsze ich zbadanie. Tak było pewnie między innymi z niewidomym, który odzyskał wzrok po tym, jak kapłan – wzorem samego Chrystusa – przetarł mu oczy poślinionym palcem, i dzieckiem uzdrowionym po nałożeniu przezeń rąk.

    W XVIII i XIX wieku Grignion de Montfort uznawany był bowiem za wielkiego cudotwórcę, a wyproszone za jego przyczyną uzdrowienia obejmowały całą gamę schorzeń. Niewidomi odzyskiwali wzrok, głusi słuch, niemi mowę. Sensacją było odzyskanie zdolności mówienia przez dziesięcioletnią Marie Greslard z Bretanii, której język zniszczyła ospa. Stało się to, po odprawieniu nowenny, w 1763 roku. Równie spektakularne było uzdrowienie Madaleine Langlois z diecezji Angers z trwającej osiem lat ciężkiej i bolesnej choroby skóry, które wydarzyło się 25 marca 1806 roku, kiedy wraz z rodzicami dziewczyna modliła się, a potem dotknęła grobowca księdza Ludwika Marii. Licznych uzdrowień doznawali paralitycy, epileptycy, chorzy psychicznie i opętani.

    Sutanna, drzazga, but

    Wypraszając łaski za wstawiennictwem Grigniona de Montfort, posługiwano się często najrozmaitszymi należącymi do niego i mającymi z nim styczność przedmiotami, m.in. kawałkiem sutanny, fragmentem jego… buta, drzazgami z trumny, mlekiem, w którym moczono… pył zebrany z grobowca, wodą, w której trzymano jego… ząb. Jedna z łask wydarzyła się, kiedy w czasie odmawiania nowenny ubrano dziecko w koszulkę, którą dotknięto grobu księdza Grigniona, inna po użyciu wody, w której wymoczono należącą do kapłana bieliznę. Dobrze ukazuje to obecną w tamtych czasach wielką wiarę w moc relikwii, które stosowano jednak prawie zawsze w połączeniu z żarliwymi modlitwami.

    Mało tego, opisywano także cuda niezwiązane z uzdrowieniami. Było wśród nich także – dokonane jeszcze za życia Grigniona pomnożenie mąki. Przytaczano również dowody na to, że francuski czciciel Maryi był obdarowany wieloma nadzwyczajnymi charyzmatami: ekstazami, darem przewidywania przyszłości, wiedzą o rzeczach ukrytych i tajemnicach ludzkich serc.

    Narodzony, by sławić Maryję

    „Przez Najświętszą Maryję Pannę przyszedł Chrystus na świat, przez Nią też chce On panować w świecie” – pisał Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort we wstępie do swego słynnego, ukrytego – jak twierdzi wielu – przez samego szatana na długie lata i odkrytego dopiero w 1842 roku, Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny. A kilka zdań później dodawał: „Zaprawdę musimy zawołać ze świętymi: De Maria nunquam satis! Maryję nie dość sławiono, nie dość wychwalano, czczono, kochano. Nie dość Jej służymy. Należy się Jej więcej chwały, czci, miłości i nabożeństwa”.

    Autor tych słów – jeden z największych mariologów i czcicieli Maryi, oddany Jej w niewolę miłości, urodził się w Montfort we francuskiej Bretanii. Był drugim z 18 (!) dzieci adwokata. Po zakończeniu podstawowej edukacji 12-letni chłopiec podjął naukę u jezuitów w Rennes, a następnie studiował teologię w słynnym seminarium Saint-Sulpice w Paryżu.

    Pragnął uczyć wieśniaków

    Wyprawiając go do Paryża, rodzice chcieli ofiarować mu konia, żeby odbył na nim tę podróż. Odmówił. Matka dała mu wówczas nowe ubranie, a ojciec sporą sumę pieniędzy. Młody człowiek wykorzystał jednak pierwszą nadarzającą się sposobność, żeby pozbyć się tego balastu – rozdał pieniądze potrzebującym i wymienił się z pewnym nędzarzem posiadaną odzieżą.

    Już wtedy pałał wielką miłością do Chrystusa – a zwłaszcza do jego Najświętszej Matki Maryi. Chciał się jej poświęcić, by – jak pisał w liście do przełożonego – „jako prosty kapłan uczyć wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”. Mając 27 lat – w cudowny sposób uzdrowiony z chorób, na które cierpiał – został kapłanem i kapelanem szpitala-przytułku w Poitiers. Kierowany jednak przemożnym pragnieniem uczenia wieśniaków katechizmu, wierząc, że jest to szczególna misja, którą powierzył mu sam Bóg, przezwyciężając przeciwności i kłody rzucane mu pod nogi przez wielu biskupów, za papieską aprobatą został misjonarzem ludowym przemierzającym północno-zachodnie diecezje Francji (okolice Poitiers, Bretanię, okolice Nantes, Wandeę). Podczas misji głosił budujące kazania, zwalczał jansenizm, nawoływał do odnawiania przyrzeczeń chrzcielnych, do uczestnictwa w procesjach i liturgii, wznosił kalwarie, a także zapisywał chętnych do założonych przez siebie pobożnych bractw (Bractwa Różańca Świętego, Milicji Świętego Michała, Przyjaciół Krzyża, 44 Dziewic oraz Bractwa Pokutników). Wspomagał biednych i nawracał. Dawał również wiernym dobry przykład ascetycznym stylem życia i podejmowanymi surowymi pokutami w intencji nawrócenia grzeszników. Zwano go „dobrym ojcem z Montfort”.

    Wiele lat później święty nazwany został także „ojcem wojennej Wandei”. Wywarł bowiem ogromny wpływ na mieszkańców tej francuskiej prowincji, którzy niezwykle bohatersko bronili swej wiary przed barbarzyńskimi antykatolickimi poplecznikami rewolucji francuskiej.

    Montfortianie i Córki Mądrości

    Święty Ludwik był założycielem misjonarskiego zgromadzenia montfortianów, czyli Towarzystwa Maryi (Societas Mariana Montfortiana) i – w 1703 roku wraz z Marią Ludwiką Trichet, później siostrą Marią Ludwiką od Jezusa – Córek Mądrości (według planów siostry miały się opiekować chorymi oraz nauczać na poziomie szkolnym, zwłaszcza  osoby ubogie).

    Przez Maryję do Jezusa

    Święty Ludwik Maria był nie tylko wielkim propagatorem nabożeństw do Najświętszej Maryi Panny (m.in. modlitwy różańcowej), lecz także do Najświętszego Serca Jezusa. Pragnął, aby wszyscy „oddawali się Jezusowi Chrystusowi, wcielonej Mądrości, przez ręce Maryi”.

    Nawoływał ludzi, by stawali się prawdziwymi chrześcijanami – „przyjaciółmi Krzyża”, których można rozpoznać po czterech znakach – właściwościach chrześcijańskiej doskonałości: mocnej woli stania się świętym, wyrzeczeniu („niech zaprze się samego siebie”), cierpieniu („niech weźmie swój krzyż”) i działaniu („…i naśladuje mnie”).

    Maryjny apostoł zmarł wyczerpany intensywną działalnością apostolską i dręczącymi go chorobami. W chwili śmierci miał zaledwie 43 lata.

    Inspirował papieży

    Duchowość Świętego Ludwika Marii Grigniona de Montfort, a szczególnie nauka zawarta w jego Traktacie… wywarła wielki wpływ na wielu papieży, m.in. Leona XIII (zainspirowany nią napisał 12 encyklik o różańcu) i Jana Pawła II. Podobnie jak żyjący ponad 400 lat wcześniej francuski święty, Karol Wojtyła zawsze podkreślał wielką rolę Maryi w Bożym planie zbawienia świata. Słynne Totuus Tuus (Cały Twój) Montforta stało się jego biskupim i papieskim mottem. W encyklice Redemptoris Mater Ojciec Święty wspomniał Świętego Ludwika Marię Grigniona de Montfort, „który zachęca chrześcijan do poświęcenia się Chrystusowi przez Maryję, widząc w nim skuteczny sposób wiernego realizowania w życiu zobowiązań chrztu świętego”.

    Święty Ludwik Maria został kanonizowany w 1947 roku przez Piusa XII, ale dopiero w 1996 roku wpisano go do powszechnego kalendarza Kościoła. Obecnie podejmowane są starania o ogłoszenie go Doktorem Kościoła. Relikwie Świętego Grigniona de Montfort znajdują się obecnie w miejscu jego śmierci – w kościele w Saint-Laurent-sur-Serve.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.

    PCh24.pl

    _____________________________________________________________________________

    Św. Ludwik od Totus Tuus

    Św. Ludwik od Totus Tuus

    św. Ludwik Maria Grignion de Montfort/WIKIPEDIA

    ***

    Spotkał na ulicy trędowatego i zaniósł do klasztoru, w którym wtedy mieszkał. Gdy drzwi były zamknięte, do skutku wołał: “Otwórzcie drzwi Jezusowi Chrystusowi!”.

    Najsłynniejsze dzieło św. Ludwika Marii Grignion de Montfort (1673–1716) „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, było nieznane przez ponad sto lat. Manuskrypt odkryto dopiero w roku 1842. Po opublikowaniu w 1843 r., traktat okazał się dziełem niezwykle popularnym. To z tej książeczki Jan Paweł II zaczerpnął swoją dewizę Totus Tuus (Cały Twój). W „Darze i tajemnicy” wyznaje: „Był taki moment, kiedy poniekąd zakwestionowałem swoją pobożność maryjną uważając, że posiada ona w sposób przesadny pierwszeństwo przed nabożeństwem do samego Chrystusa. Muszę przyznać, że wówczas z pomocą przyszła mi książeczka św. Ludwika (…). W niej znalazłem poniekąd gotową odpowiedź na moje pytania. Tak, Maryja prowadzi nas, przybliża do Jezusa, prowadzi nas do Niego, ale pod warunkiem, że przeżyjemy Jej tajemnicę w Chrystusie”.

    Kim był św. Ludwik? Przede wszystkim gorliwym duszpasterzem francuskiej biedoty. Sam pochodził z ubogiej bretońskiej rodziny, liczącej 18 dzieci. Kształcił się u jezuitów w Rennes. Skończył seminarium duchowne w Paryżu. Przez 16 lat wędrował jako misjonarz w zachodniej Francji. Zmarł z wycieńczenia w 43. roku życia.

    Słynął z ewangelicznego radykalizmu. Miał coś z gwałtowności Savonaroli. Jego pasją było ratowanie dusz z niewoli grzechu. Nie rozstawał się z różańcem, gdy mówił do tłumów, podnosił ponad głową wielki krucyfiks. Gromił grzech, słuchaczy pobudzał do płaczu nad Jezusem ukrzyżowanym i nad własnymi nędzami. Wdarł się nawet siłą do spelunki, w której błagał grzeszników, by się nawrócili i ratowali swe dusze. Podróżował pieszo, wygłosił około 200 rekolekcji i misji. Swoim radykalizmem ściągnął na siebie niechęć niektórych biskupów. Pewnego dnia spotkał na ulicy trędowatego biedaka, wziął go na ramiona i zaniósł do klasztoru, w którym wtedy mieszkał. Gdy drzwi były zamknięte, do skutku wołał: „Otwórzcie drzwi Jezusowi Chrystusowi!”. Czyżby słowa Jana Pawła II z inauguracji pontyfikatu: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi” były także nawiązaniem do tego Bożego szaleńca?

    Św. Ludwik dzięki swoim żarliwym pismom maryjnym stał się klasykiem maryjnej pobożności. W całym świecie można usłyszeć: „Poświęciłem się Maryi, tak jak nauczał św. Ludwik z Montfortu”. Sławnymi uczniami św. Ludwika byli m.in. św. Maksymilian Kolbe i Prymas Tysiąclecia. To z jego pism zaczerpnęli ideę niewolnictwa z miłości i oddania Maryi. Jan Paweł II zwracał uwagę, że „naukę montfortiańską należy dziś odczytywać i interpretować w świetle nauczania Soboru, przez co nie traci ona bynajmniej swej istotnej wartości”. W pismach św. Ludwika pojawia się nieraz pobożna przesada. Można chwilami odnieść wrażenie, że Maryja przesłania Chrystusa. A jednak sam św. Ludwik zapewnia: „Gdyby nabożeństwo do Najświętszej Panny oddalało nas od Chrystusa Pana, należałoby je odrzucić jako poduszczenie diabelskie. (…) Nabożeństwo to jest nam tylko i wyłącznie po to potrzebne, abyśmy mogli Chrystusa tym doskonalej znaleźć, tym czulej ukochać i tym wierniej Mu służyć”.

    ks. Tomasz Jaklewicz /Gość Niedzielny

    __________________________________________________________________________________

    Boży szaleniec, który uczy nas, jak zawierzyć się Maryi

    Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort jako człowiek oddany Duchowi Świętemu wzrastał w osobistej świętości, „od dobrego ku lepszemu”. Wiemy jednakże, że do tej przygody zaprasza każdego.

     

     

    wikipedia.org

    ***

    Oto o jakich misjonarzy prosi Pana w ekstatycznej Modlitwie płomiennej: „o kapłanów wolnych Twoją wolnością, oderwanych od wszystkiego, bez ojca i matki, bez braci i sióstr, bez krewnych według ciała, przyjaciół według świata, dóbr doczesnych, bez więzów i trosk, a nawet własnej woli. (…), o niewolników Twojej miłości i Twojej woli, o ludzi według Serca Twego, którzy oderwani od własnej woli, która ich zagłusza i hamuje, aby spełniali wyłącznie Twoją wolę i pokonali wszystkich Twoich nieprzyjaciół, jako nowi Dawidowie z laską Krzyża i procą Różańca świętego w rękach (…), o ludzi podobnych do obłoków wzniesionych ponad ziemię, nasyconych niebiańską rosą, którzy bez przeszkód będą pędzić na wszystkie strony świata przynagleni tchnieniem Ducha Świętego.

    O takich ludzi proszę wraz z Prorokami Twoimi (…), o ludzi zawsze gotowych do Twojej dyspozycji, gotowych służyć Ci na głos swoich przełożonych, za przykładem Samuela mówiącego: Oto jestem (1 Sm 3,16). Zawsze gotowych iść i wszystko wycierpieć z Tobą i dla Ciebie, tak jak Apostołowie mówiący: Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć (J 11,16) (…), o prawdziwe dzieci Maryi, Twojej Świętej Matki, z Jej miłości poczęte i zrodzone, w Jej łonie noszone, Jej piersią karmione, Jej matczynym staraniem wychowane, Jej ramieniem podtrzymywane i łaskami Jej ubogacone (…), o prawdziwe sługi Najświętszej Maryi Panny, którzy by na podobieństwo św. Dominika szli wszędzie, niosąc w ustach gorejącą pochodnię Ewangelii, a w ręce Różaniec święty”.

    W tej modlitwie Ludwik zaznacza wyraźnie, że to Duch Święty wraz z Maryją ukształtują przyszłe sługi Boże – ludzi wolnych wewnętrznie (także od ludzkich względów czy zabezpieczeń finansowych), gotowych pójść za Słowem Pana, dokądkolwiek On ich pośle, bez zastrzeżeń. Co więcej, uzdolni On ich do głoszenia Słowa z mocą i do miłości heroicznej: „Ci naśladowcy Apostołów będą głosili virtute multa (por. Mt 24,30; Mk 13,16), virtute magna (por. Ag 4,33; Bar 2,11), z tak wielką mocą i czystością, tak wzniośle i wspaniale, że w miejscach, gdzie będą przemawiać, poruszą umysły i serca wszystkich. Im to, Panie, dasz Twoje słowo, Twoje usta, a nawet Twoją mądrość, której nie będą mogli oprzeć się wasi nieprzyjaciele (Łk 21,15) (…). Ich całkowite zdanie się na Twoją Opatrzność i nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny uskrzydli ich srebrnymi pióry gołębicy, czyli czystością nauki i obyczajów; uczyni ich grzbiet pozłacanym, czyli ozdobi doskonałą miłością bliźniego zdolną znosić jego wady i napełnić ich wielkim umiłowaniem Chrystusa Pana, dającym moc niesienia swego krzyża”.

    Zadanie apostolstwa nie należy tylko do kapłanów. Pisząc w Traktacie o apostołach czasów ostatecznych, Ludwik nie ogranicza zadania głoszenia Dobrej Nowiny tylko dla osób duchownych (zresztą sam przez lata współpracował ze świeckimi).

    Ich zadaniem ma być posłuszeństwo Duchowi Świętemu i głoszenie Królestwa Bożego za pomocą znaków, cudów, ale i miłości wzajemnej: „Będą to prawdziwi apostołowie czasów ostatecznych, którym Pan Zastępów da słowo i moc, aby czynili cuda i odnosili wspaniałe zwycięstwa nad Jego nieprzyjaciółmi; spoczywać będą bez złota i srebra i, co więcej, bez opieki, pośród innych kapłanów, duchownych i uczonych (Ps 67,14), a jednak będą mieli posrebrzane skrzydła gołębicy, aby z czystą intencją chwały Bożej i zbawienia dusz iść tam, gdzie ich wezwie Duch Święty, a w miejscach głoszenia słowa zostawią po sobie tylko złoto miłości, będącej wypełnieniem całego prawa”.

    Podobnie Ludwik zaznacza w Tajemnicy Maryi: przyszli święci będą mocni dzięki Duchowi Świętemu oraz macierzyńskiej opiece Matki Bożej.

    Poddając się Im, wprowadzą Boże królestwo: „Trzeba wierzyć także, że na końcu czasów, a może wcześniej niż myślimy, Bóg wzbudzi ludzi wielkich, pełnych Ducha Świętego i ducha Maryi, przez których ta Najświętsza Władczyni dokona wielkich cudów w świecie, by zniszczyć grzech i nad królestwem zepsutego świata ustanowić królestwo swojego Syna Jezusa Chrystusa (…). Przez to nabożeństwo (…) ci święci ludzie osiągną wszystko”.

    Przyjmijmy te ostatnie słowa jako życzenia świętego Ludwika Marii Grignion de Montforta dla każdego z nas.

     “Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort. Boży szaleniec, który uczy nas, jak zawierzyć się Maryi” 

    Renata Czerwińska/e-SPe/Tygodnik Niedziela

     

    ___________________________________________________________________________

    Wizja św Ludwika de Montfort: Apostołowie czasów ostatecznych

    fot. Kevin Rhese via Flickr, CC BY 2.0

    ***

    Wizja św Ludwika de Montfort:

    Apostołowie czasów ostatecznych

    Lecz któż to będę owi słudzy, niewolnicy i dzieci Maryi? To będą kapłani Pańscy, co jak ogień gorejący rozpalać będę wszędzie żar miłości Bożej. 14 Będą „jako strzały w ręku mocarnej” [Ps 127,4] Maryi, by przebić Jej nieprzyjaciół. Będę jako synowie pokolenia Lewi, którzy dobrze oczyszczeni ogniem wielkich utrapień, a ściśle zjednoczeni z Bogiem, nosić będą złoto miłości w sercu, kadzidło modlitwy w duchu i mirrę umartwienia w ciele. Dla biednych i maluczkich będą oni wszędzie dobrą wonią Chrystusową [2 Kor 2,15]; dla „wielkich” zaś tego świata, dla bogaczy i pysznych, będę wonią śmierci.

    Apostołowie czasów ostatecznych

    Lecz któż to będę owi słudzy, niewolnicy i dzieci Maryi? To będą kapłani Pańscy, co jak ogień gorejący rozpalać będę wszędzie żar miłości Bożej. Będą „jako strzały w ręku mocarnej” [Ps 127,4] Maryi, by przebić Jej nieprzyjaciół. Będę jako synowie pokolenia Lewi, którzy dobrze oczyszczeni ogniem wielkich utrapień, a ściśle zjednoczeni z Bogiem, nosić będą złoto miłości w sercu, kadzidło modlitwy w duchu i mirrę umartwienia w ciele. Dla biednych i maluczkich będą oni wszędzie dobrą wonią Chrystusową [2 Kor 2,15]; dla „wielkich” zaś tego świata, dla bogaczy i pysznych, będę wonią śmierci.

     Będą jakoby chmury gromonośne, które za najmniejszym powiewem Ducha Św. polecą hen, by rozsiewać słowo Boże i nieść życie wieczne, nie przywiązując się do niczego, nie dziwiąc się niczemu, nie smucąc się niczym. Grzmieć będą przeciw grzechowi, huczeć przeciwko światu, uderzą na diabła i jego wspólników i przeszyją obosiecznym mieczem słowa Bożego [Ef 6,17] na życie lub śmierć wszystkich, do których Najwyższy ich pośle. Będą to prawdziwi apostołowie czasów ostatecznych, którym Pan Zastępów da słowo i siłę działania cudów i odnoszenia świetnych zwycięstw nad Jego nieprzyjaciółmi. Będą spoczywali bez złota i srebra, a co ważniejsza, bez troski pośród innych kapłanów i duchownych, „inter medios cleros” [Ps 68,14, a jednak będą mieli „srebrzące się skrzydła gołębicy”, by z czystą intencją chwały Bożej i zbawienia dusz pójść wszędy, dokąd Duch Św. zawoła. A wszędzie, gdzie głosić będą słowo Boże, pozostawią po sobie tylko złoto miłości, będącej dopełnieniem wszelakiego prawa [Rz 13,10]. Wiemy wreszcie, że będą to prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa, idący śladami Jego ubóstwa, pokory, wzgardy dla świata, a pełni miłości bliźniego.

     Będą nauczali jak iść wąską drogą do Boga, w świetle czystej prawdy, tj. wedle Ewangelii, a nie według zasad świata, bez względu na osobę, nie oszczędzając nikogo, bez obawy przed kimkolwiek ze śmiertelnych choćby najpotężniejszym. Będą mieli w ustach obosieczny miecz słowa Bożego; na ramionach nieść będą zakrwawiony proporzec krzyża, w prawej ręce krucyfiks, różaniec w lewej, święte imiona Jezusa i Maryi na sercu, a skromność i umartwienie Jezusa Chrystusa zajaśnieje w całym ich postępowaniu. Takimi oto będą owi wielcy mężowie, którzy się pojawią a których Maryja ukształtuje i wyposaży na rozkaz Najwyższego, by Królestwo Jego rozprzestrzeniali nad krainą bezbożnych, bałwochwalców i mahometan. Kiedy i jak to się stanie?… Bogu to Jedynemu wiadomo. Co do nas, milczmy, módlmy się, prośmy, wyczekujmy; „Exspectans exspectavi: Z upragnieniem wyglądałem” [Ps 40,2]

    Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny louisgrignion.pl

    oprac.MP/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 kwietnia

    Święta Katarzyna ze Sieny,
    dziewica i doktor Kościoła
    patronka Europy

    Święta Katarzyna ze Sieny

    Katarzyna Benincasa urodziła się 25 marca 1347 r. w Sienie (Włochy). Była przedostatnim z dwudziestu pięciu dzieci mieszczańskiej rodziny Jakuba Benincasy i Lapy Piangenti – córki poety Nuccio Piangenti. Przyszła na świat jako bliźniaczka, ale jej siostra, Janina, zaraz po urodzeniu zmarła. Rodzina nie cierpiała biedy, skoro stać ją było na to, by przyjąć do swego grona sierotę po starszym bracie, Tomasza Fonte, który, po wstąpieniu do dominikanów, był pierwszym spowiednikiem Katarzyny.
    Katarzyna już jako kilkuletnia dziewczynka była przeniknięta duchem pobożności. Wspierana Bożą łaską w wieku 7 lat (w 1354 r.) złożyła Bogu w ofierze swoje dziewictwo. Kiedy miała 12 lat, doszło po raz pierwszy do konfrontacji z matką, która chciała, by Katarzyna wiodła życie jak wszystkie jej koleżanki, by korzystała z przyjemności, jakich dostarcza młodość. Katarzyna jednak już od wczesnej młodości marzyła o całkowitym oddaniu się Panu Bogu. Dlatego wbrew woli rodziców obcięła sobie włosy i zaczęła prowadzić życie pokutne. Zamierzała najpierw we własnym domu uczynić sobie pustelnię. Kiedy jednak okazało się to niemożliwe, własne serce zamieniła na zakonną celę. Tu była jej Betania, w której spotykała się na słodkiej rozmowie z Boskim Oblubieńcem. Z miłości dla Chrystusa pracowała nad swoim charakterem, okazując się dla wszystkich życzliwą i łagodną, skłonną do usług. W woli rodziców zaczęła upatrywać wolę ukochanego Zbawcy.
    Pomimo wielu trudności ze strony rodziny, w 1363 roku wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika (tercjarek dominikańskich) w Sienie i prowadziła tam surowe życie. Modlitwa, pokuta i posługiwanie trędowatym wypełniały jej dni. Jadła skąpo, spała bardzo mało, gdyż żal jej było godzin nie spędzonych na modlitwie. Często biczowała się do krwi. W wieku 20 lat była już osobą w pełni ukształtowaną, wielką mistyczką. Pan Jezus często ją nawiedzał sam lub ze swoją Matką. Pod koniec karnawału 1367 roku, gdy Katarzyna spędzała czas na nocnej modlitwie, Chrystus Pan dokonał z nią mistycznych zaślubin, zostawiając jej jako trwały znak obrączkę. Odtąd Katarzyna stała się posłanką Chrystusa. Przemawiała odtąd i pisała listy w imieniu Chrystusa do najznakomitszych osób ówczesnej Europy, tak duchownych, jak i świeckich. Skupiła ponadto przy sobie spore grono uczniów – elitę Sieny – dla których była duchową mistrzynią i przewodniczką. Wspierana nadzwyczajnymi darami Ducha Świętego i posłuszna Jego natchnieniom, łączyła w swoim życiu głęboką kontemplację tajemnic Bożych w “celi swojego serca” z różnorodną działalnością apostolską. Z jej przemyśleń i duchowych przeżyć zrodziło się zaangażowanie w sprawy Kościoła i świata.
    Katarzyna miała wielu wrogów. Uważano za rzecz niespotykaną, by kobieta mogła tak odważnie przemawiać do kapłanów, biskupów, a nawet do papieży w imieniu Chrystusa, ogłaszać się publicznie Jego posłanką. Pod naciskiem opinii wezwano więc przed trybunał inkwizycji do Florencji. Kościelny przewód sądowy odbył się w klasztorze dominikanów przy kościele S. Maria Novella. Było to w samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 21 maja 1374 roku. Katarzyna miała jednak przy sobie nie tylko oskarżycieli, ale również obrońców. Sąd inkwizycyjny nie dopatrzył się żadnej herezji ani błędu, tak w jej wypowiedziach, jak też w jej pismach.
    Zaledwie Katarzyna wróciła do Sieny, miasto nawiedziła dżuma. Katarzyna oddała się posłudze zarażonym z heroicznym oddaniem. W nagrodę za to 1 kwietnia 1375 roku otrzymała od Chrystusa stygmaty (jednak nie w postaci ran, lecz krwawych promieni).
    Podczas licznych konfliktów na terenie Italii i w samym Kościele była orędowniczką pokoju i mediatorem. Domagała się od kolejnych papieży (najpierw od bł. Urbana V, a potem od Grzegorza XI) powrotu z Awinionu do Rzymu. Wobec nieskuteczności wysyłanych listów udała się do Awinionu, by skłonić Grzegorza XI do zamieszkania w Wiecznym Mieście. Kiedy papież zdecydował się powrócić, jej pośrednictwu przypisywano to ważne wydarzenie. Po śmierci papieża Grzegorza XI kardynałowie wybrali arcybiskupa z Bari, który przyjął imię Urbana VI (1378-1389). Ten jednak swoją surowością zraził sobie kardynałów, dlatego część z nich zbuntowała się i wybrała antypapieża w osobie Klemensa VII (1378-1394). Kościół został podzielony. Kilka lat później, w 1409 r., miał pojawić się jeszcze drugi antypapież, co wywołało prawdziwy chaos. Rozłam trwał 39 lat. Kiedy wysiłki Katarzyny nie dały rezultatu, gdyż antypapież nie chciał ustąpić, Katarzyna robiła wszystko, by jak najwięcej zwolenników skupić koło osoby prawowitego papieża. Nawoływała do modlitw w jego intencji. Popierała też usilnie reformy, jakie Urban VI wprowadził. Na jego życzenie udała się do Rzymu, by tam pracować dla dobra Kościoła. Wielu mężczyznom i kobietom, pochodzącym z różnych warstw społecznych, pomogła wejść na drogę cnoty lub osiągnąć pokój.
    Umarła z wyczerpania 29 kwietnia 1380 r. w Rzymie w wieku 33 lat. Pozostawiła po sobie trzy dzieła, które zawierają jej naukę: “Dialog o Bożej Opatrzności”, “Listy” oraz “Modlitwy”. Jej kult rozpoczął się zaraz po jej śmierci. Nikt już nie wątpił, że była wybranką Bożą i niewiastą opatrznościową dla Kościoła. Pan Bóg wsławił też jej grób wielu cudami. Już w roku 1383 bł. Rajmund z Kapui, ówczesny generał dominikanów, za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej przeniósł jej ciało do kaplicy kościoła dominikanów S. Maria della Minerva w Rzymie i wybudował dla niej okazały grobowiec. Jemu zawdzięczamy obszerny “Żywot świętej Katarzyny ze Sieny”, wydany również po polsku. Bł. Rajmund napisał go na podstawie osobistych kontaktów ze św. Katarzyną (był jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym) oraz korzystając ze świadectwa innych bliskich jej osób, z którymi przeprowadził wiele rozmów. Pius II 26 czerwca 1461 roku w bazylice św. Piotra dokonał uroczystej kanonizacji sługi Bożej. W nagrodę za poniesione trudy w obronie Kościoła Pius IX w roku 1866 ogłosił św. Katarzynę drugą, po św. Piotrze, patronką Rzymu. W roku 1939 papież Pius XII proklamował św. Katarzynę ze Sieny drugą, obok św. Franciszka z Asyżu, patronką Italii, a Paweł VI w 1970 roku ogłosił ją doktorem Kościoła. Papież św. Jan Paweł II ogłosił ją w 1999 roku współpatronką Europy. Jest także patronką Sieny oraz pielęgniarek, strażników, strażaków.W ikonografii Święta przedstawiana jest w habicie dominikanki, w koronie cierniowej, z krzyżem w dłoniach, z różańcem. Niekiedy trzyma tiarę. Ukazywana jest także z Dzieciątkiem Jezus, które podaje jej pierścień – znak mistycznych zaślubin, których dostąpiła. Jej atrybutami są także: czaszka, diabeł u stóp, krucyfiks, lilia, serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Święta Katarzyna ze Sieny

    Bądź tym, kim Bóg chce żebyś był, a rozpalisz cały świat

    (List do Stefano di Corrado Maconi)

    Święta Katarzyna ze Sieny i jej biograf, Rajmund z Kapui

    “Powiedziałam ci, drogi bracie, że jesteśmy zobowiązani do miłowania Boga, a teraz ci mówię, że ten, kto kocha, musi być użyteczny temu, kogo kocha, i musi mu służyć. Widzę jednak, że nie możemy uczynić nic pożytecznego dla Boga, gdyż nie przysłużymy się Mu naszym dobrem, ani też nie zaszkodzimy Mu naszym złem. Co powinniśmy zatem robić? Powinniśmy oddawać cześć i uwielbienie Jego Imieniu oraz prowadzić bardzo cnotliwe życie, powinniśmy ofiarować naszemu bliźniemu owoc i trud, to znaczy – uczynić coś pożytecznego dla niego oraz służyć mu w sposób miły Bogu, a jego wady znosić i dźwigać z prawdziwą, uporządkowaną miłością.(…)

    Pamiętasz, bracie, jak Chrystus pytał świętego Piotra: – „Piotrze, czy Mnie miłujesz?”. A Piotr odpowiedział Chrystusowi, że przecież On wie, że Go miłuje. Gdy tak odpowiedział trzy razy, Chrystus powiedział: – „Skoro Mnie kochasz, paś owce moje” (por. J 21,15-17). To tak jakby powiedział:  „Po tym, jak będziesz pasł moje owce, poznam, czy mnie miłujesz. Skoro bowiem nie możesz nic zrobić dla Mnie, pomagaj bliźniemu twemu, ofiarując mu trud oraz karmiąc go świętą i prawdziwą nauką”.

    Powinniśmy wspierać bliźniego według naszych możliwości, a więc jeden – nauką, inny

    Święta Katarzyna ze Sieny 

    – modlitwą, a jeszcze inny – materialną pomocą. Kto zaś nie może udzielić bliźniemu materialnej pomocy, niechaj go wspiera przyjaźnią. Powinniśmy zawsze okazywać miłość bliźniemu, czyniąc coś pożytecznego i dobrego temu, kogo Bóg postawił na naszej drodze. Bracie mój jeszcze raz cię proszę i wzywam cię do życia w łasce i do miłosiernych czynów. Przypominam ci słowa Chrystusa w taki oto sposób: „Piotrze, czy miłujesz swego Stwórcę i mnie? Służ mi zatem, pomagając bliźniemu twemu, który jest w potrzebie. Służ mu według twoich sił i możliwości, mając zawsze na względzie chwałę, a nie obrazę Boga”.

    List do Piotra Tolomei, św. Katarzyna ze Sieny

    Sanctus.pl

    _________________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna ze Sieny

    “Katarzyna była zaskakująco czuła i tolerancyjna w stosunku do innych… Lubiła się śmiać, znajdowała przyjemność w śpiewie i kochała rozmawiać… Miała dar zjednywania sobie ludzi… Katarzyna akceptowała wszystkich takimi, jakimi byli…” (Don Brophy).

    “Miłość i pokora są to dwa skrzydła, konieczne do lotu w krainę życia wiecznego!”

    ***

    REKOLEKCJE ZE ŚW. KATARZYNĄ

    Zuchwała prośba w dniu łaski 

    Katarzyna urodziła się w święto Zwiastowaia, 25 marca 1347 roku. Jej życie jest jakby kształtowane przez wielką tajemnicę Zwiastowania Pańskiego. Tak jak Maryję, zachowując wszelkie proporcje, Bóg pociągnął ją do Siebie szczególną miłością i uniżył się, by wejść w jej wnętrze. W ślad za Maryją, Katarzyna stała się rzecznikiem Słowa, niosącą ogień, rozdawczynią pokoju, urodzajną glebą i świątynią Trójcy Świętej. 25 marca 1379 roku jej bliscy zapisali jej modlitwę, która jest czymś w rodzaju jej Magnificat za dzieło zbawienia. Było to na rok przed jej odejściem pełnego życia w Bogu, gdzie nadal wstawia się za nami.

    Katarzyna zuchwale błaga Maryję, pomimo — albo z powodu — swej niegodności i jej grzesznej natury. „Dzisiaj Boga” jest ważniejsze od przeszłości. Czyż nie dzisiaj, Maryjo, w Twojej urodzajnej ziemi zakiełkowało dla nas ziarno, z którego wyrośnie Zbawiciel? Proszę Cię (o to) zuchwale: jest to dzień wielkich łask.

    W Maryi wszystko jest przygotowane na przyjęcie: Świątynio Trójcy Świętej, ziemio urodzajna, naczynie pokory, jesteś tabliczką, na której jest napisane… I wszystko jest przygotowane na dawanie. Nosicielko ognia, Szafarko miłosierdzia, w Tobie dojrzewa owoc; Szafarko pokoju, ognisty Wozie, niosłaś ukryty ogień, dałaś nam chleb z Twojej mąki. Wszystkie te wyrażenia mają znaczenie służebne, aktywne, dynamiczne.

    Maryja, świątynia Trójcy Świętej

    Patrzymy na Maryję nie dla niej samej. Kontemplujemy Ją w relacji do Trójcy Świętej i do całej ludzkości. W świetle nauki Soboru Watykańskiego II. Maryja nie jest centrum modlitwy. Nie jest słońcem. Ona otrzymuje światło od Słońca. Jest na swoim ulubionym miejscu: służebnicy Pana. Katarzyna widzi Ją jako antenę satelitarną, skierowaną na Boga i na ludzi: najważniejsze, to zamiar Trójcy Świętej… i niezwykła godność istoty ludzkiej.

    Ta modlitwa prowadzi nas prosto do serca Boga. W Bogu nie brak niczego, a jednak: Wiekuista Trójco, miłość zmusiła Cię do tego, by z Twego łona wydobyć człowieka.

    Katarzyna zachwyca się transcendencją człowieka wydobytego z łona Trójcy Świętej i łaskawością Boga, który ukształtował ciało Słowa w łonie swojego stworzenia.

    Oczarowanie sobą

    W oczach Boga Maryja ma w sobie urok nieodparty. Katarzyna nie mówi tak, jak św. Łukasz: Znalazłaś łaskę u Boga. Pan z Tobą. Co odpowiada językowi powołania i misji. Ona mówi’. Bóg Cię porwał… Twoja pokora i Twoja miłość przyciągnęły Boga i skłoniły Go do tego, by wejść w Ciebie. Dlatego właśnie kończy: Wiem, że Tobie Bóg nic nie odmówi. W tej grze wzajemnego przyciągania, Bóg rozkochał się w swoim stworzeniu. I, można powiedzieć, „został schwytany ten, który myślał, że złapał”. Bowiem, przyciągając ku sobie swoje stworzenie — pociągnął Ją samą tylko miłością — Bóg sam został pociągnięty przez Nią. Lepiej: zmuszony do tego, by wejść w Nią. Rzeczywiście, ma do Niej słabość…

    Zażyłość ponownie zawiązana

    Zażyłość Boga z człowiekiem, rozbita przez grzech, jest ponownie zawiązana w Maryi. W Niej, Słowo wcielone otrzymało mąkę na chleb, aby natura boska została zmieszana i wygnieciona razem z naturą ludzką, tak by nic, ani śmierć, ani nasza niewdzięczność nie mogła rozbić jedności… Wstydź się, moja duszo, widząc to wspaniałe pokrewieństwo, bo dzisiaj zostały za¬wiązane więzy pokrewieństwa z Bogiem, które odtąd pozostaną nierozerwalne na wieki.

    Maryja przyjęła Słowo bez cienia wątpliwości w to, że dla Boga wszystko jest możliwe. Była zachwycona jego wielką dobrocią. Katarzyna również się zachwyca i podziwia w Maryi „podpis” zadziwiającej godności człowieka: Jesteś księgą, Maryjo… Dzisiaj w Tobie została zapisana mądrość Ojca Przedwiecznego. Tak, objawiła się godność człowieka, bo gdy rozmyślam o Tobie, to widzę, że ręka Ducha Świętego wpisała w nią Trójcę Świętą. Kiedy rozważam Twój wielki zamysł, Wiekuista Trójco, wówczas pojmuję, że w Twojej Światłości widziałaś godność i szlachetność rodzaju ludzkiego, i jak wielka miłość zmusiła Cię do tego, by wydobyć człowieka z Twego łona, ta sama miłość, która zmusiła Cię jeszcze do tego, by go odkupić, kiedy zaginął.

    Uczestnictwo Maryi i… delikatność Boga

    Maryjo, Odkupicielko, w pewnym sensie, rodzaju ludzkiego. Oczywiście, jedynie Chrystus jest Odkupicielem, ale współpraca z Maryją pojawia się w kluczowych momentach historii zbawienia: Zwiastowanie, Wcielenie i Odkupienie ludzi przez Chrystusa. Chrystus był Odkupicielem przez Swą Mękę; Ty — przez boleść ciała i duszy.

    Święty Łukasz mówi wyraźnie, że Bóg nie dokonał niczego bez przyzwolenia Dziewicy. Katarzyna zachwyca się delikatnością Wszechmogącego wobec tajemnicy naszej wolności: Pukał do drzwi Twojej woli, Maryjo, Ojciec Przedwieczny, i gdybyś nie zechciała otworzyć, nie wcieliłby się w Ciebie. Przyzwolenie, zwłaszcza w trudnych chwilach, jest ogólnie widziane jako objaw słabości. I rzeczywiście tak jest, kiedy uginamy się pod presją mocniejszego. Ale jakąż ma moc, kiedy otwiera drzwi z autentyczną wewnętrzną wolnością?

    Przyzwolenie Dziewicy wyraża współpracę wolności skończonej stworzenia z wolnością nieskończoną swego Stwórcy: W tych oto znakach objawia się godność człowieka… W Tobie, Maryjo, objawia się dzisiaj jego moc i wolność. Bowiem… Bóg schodzi do Ciebie tylko wtedy, jeśli Ty wyrażasz dobrowolnie zgodę; [anioł] czeka u drzwi Twojej woli aż zechcesz otworzyć Temu, który pragnie wejść do Ciebie. W tym jest dobitny dowód mocy i wolności ludzkiej, której nic nie może zmusić ani do dobra ani do zła bez jego przyzwolenia.

    „Tak” wypowiedziane dobrowolnie

    Czyżby Maryja była bierna w dziele zbawienia? Absolutnie nie: [Słowo] nie weszłoby wcale, gdybyś Mu nie otworzyła drzwi Twoją odpowiedzią. Klucze ma Maryja! Ta, która na obrazach pokazywana jest jako „Brama Nieba . Katarzyna patrzy na Nią jak na bramę ludzkości, przed którą stoi Bóg. Bóg puka do drzwi swojej służebnicy! „Tak” wypowiedziane przy Zwiastowaniu bierze swój początek w „Tak” Chrystusa na pra¬gnienie Ojca. A pragnieniem Ojca jest okazanie nam miłosierdzia.

    Do Ciebie się uciekam, Maryjo, i proszę za miłą Oblubienicę Twego umiłowanego Syna i za Jego namiestnika na ziemi, „za tych, ku którym rozpaliłaś moją szczególną miłość” i „za tych, których mi dałaś”.

    Maryjo, Nosicielko ognia…, Wozie ognisty…, Rozpal ich serca, uczyń z nich rozżarzone węgle płonące ogniem Twojej miłości do Boga i do bliźnich.

    ze strony o św. Katarzynie ze Sieny – Listy, modlitwy i teksty o Świętej

    źródło: Chantal van der Plancke, André Knockaert, Rekolekcje z … Święta Katarzyna ze Sieny, Wydawnictwo M, Kraków 1997

    ______________________________________________________________________________________________________________

    o. Jacek Salij OP

    Legendy dominikańskie – św. Katarzyna

    * Boskie pochodzenie jej mądrości

    * Zaślubiny Katarzyny z Boskim Ukochanym

    * Jej upodobnienie do Ukrzyżowanego

    * Tłumy nawracających się za sprawą świętej dziewicy

    Są ludzie i wydarzenia, w których istnienie trudno uwierzyć. Tak bardzo wyrastają nie tylko ponad przeciętność, ale nawet ponad tę niezwykłość, którą skłonni jesteśmy jeszcze uznać. Któż na przykład, czytając dzieje wyzwolenia Francji przez św. Joannę d’Arc, nie odnosi wrażenia jakiegoś nieprawdopodobieństwa? A jednak tak było naprawdę.

    Podobnie trudno uwierzyć w prawdziwość dokonań św. Katarzyny ze Sieny. Ta prosta dominikanka, znana ze swoich przeżyć mistycznych i obdarzona stygmatami, całe godziny spędzała na modlitwie, ale drugie tyle poświęcała dziełom miłosierdzia. To oczywiście jeszcze mieści się w granicach naszej wyobraźni. Ale ona przecież ponadto przyciągała do siebie jak magnes całe tłumy grzeszników i miała dar tworzenia duchowej atmosfery, w której nawet najzatwardzialsi jednali się z Bogiem. Mało tego, fascynowała swoją osobowością wielkich tego świata, począwszy od kolejnych papieży, a skończywszy na książętach i patrycjuszach. Wypełniała misje pokojowe, starała się o powrót papieża z Awinionu do Rzymu, próbowała jednoczyć skłóconą Europę przeciw Turkom, aktywnie popierała prawowitego papieża w związku z wybuchem wielkiej schizmy. Jej obszerne epistolarium zawiera listy do największych tego świata. Ta na pół analfabetka jest zarazem autorką klasycznych dzieł mistycznych, tak znakomitych, że Paweł VI uznał za stosowne ogłosić ją w roku 1970 Doktorem Kościoła. A przecież żyła zaledwie 33 lata.

    Każdego, kto czyta jej listy, jakie rozsyłała po całym świecie do chrześcijan różnych stanów i zajmujących różne stanowiska, ogarnia zdumienie wobec głębi stylu, dojrzałości myśli oraz nadzwyczajnej ich użyteczności dla zbawienia dusz. Choć pisała w swoim ludowym języku – nie miała bowiem wykształcenia — moc Pańska obdarzyła ją taką głębią, że to, co pisała, przypominało pióro raczej Pawła niż Katarzyny, raczej któregoś z Apostołów niż jakiejś tam dziewczyny.

    Boskie pochodzenie jej mądrości

    Listy zaś swoje dyktowała tak szybko i bez śladu nawet zastanawiania się, jak gdyby czytała je z jakiejś książki. Sam widziałem wielokrotnie, jak dwom skrybom dyktowała równocześnie dwa różne listy, adresowane do różnych osób i dotyczące różnych spraw. Żaden ze skrybów nie siedział bezczynnie ani chwili, a ona nie myliła się w dyktowaniu. Kiedy się temu dziwiłem, wielu z tych, którzy ją znali dłużej ode mnie, odpowiadało mi, że niekiedy dyktowała równocześnie trzem i czterem skrybom, równocześnie szybko i nie plącząc poszczególnych wątków. Nie sądzę, aby natura mogła w jakikolwiek sposób uzdolnić do tego kobiece ciało, tak wyniszczone czuwaniem i postem. Był to raczej cud i dar z nieba.

    Zaślubiny Katarzyny z Boskim Ukochanym

    Zbliżał się Wielki Post. Wierni w tych dniach odprawiali niemądre święta jakby ku czci brzucha. Święta dziewica skupiała się w swojej pustelni, w modlitwach i postach szukała oblicza Ukochanego, modlitwę zaś wzmacniała ogromną żarliwością. Wówczas Pan tak do niej przemówił: “Ponieważ dla Mnie odrzucasz wszelką próżność i nie masz upodobania w rozkoszach ciała, ale całą swą rozkosz we Mnie złożyłaś, postanowiłem odbyć z tobą uroczyste zaślubiny — w tym czasie, kiedy twoi bliscy cieszą się w ucztowaniu i wyprawiają święta cielesne”.

    Pan jeszcze to mówił, kiedy ukazała się Najświętsza Dziewica, Jego Matka, błogosławiony Jan Ewangelista, chwalebny Apostoł Paweł oraz św. Dominik, ojciec jej zakonu, a wraz z nimi prorok Dawid, trzymający harfę w ręku. Dziewica Boża Rodzicielka, przy niewyobrażalnie słodkich dźwiękach muzyki Dawida, ujęła swą najświętszą dłonią prawicę dziewicy i wyciągnęła ją do Syna, prosząc, aby raczył ją sobie poślubić w wierze. Jednorodzony Bóg łaskawie wyraził zgodę i podał Katarzynie złoty pierścień, ozdobiony wokół czterema perłami, zaś na samym środku pierścienia błyszczał przepiękny diament. Wkładając pierścień na serdeczny palec dziewicy, Pan powiada: “Oto Ja, twój Stwórca i Zbawiciel, poślubiam cię w wierze. Zachowaj ją nieskażoną aż do czasu, kiedy w niebie będziesz ze mną święciła zaślubiny wiekuiste. Bądź odtąd dzielna, córko; bez ociągania się spełniaj wszystko, co zleci ci moja Opatrzność. Zostałaś uzbrojona w moc wiary, dlatego zwyciężysz wszystkich wrogów”.

    Widzenie zniknęło, ale pierścień na jej palcu pozostał już na zawsze. Jednak inni go nie widzieli, sama tylko dziewica go widziała. Wyznała mi, zresztą z zażenowaniem, że zawsze widzi go na swym palcu i że nigdy nie zdarza się, aby go nie widziała.

    Jej upodobnienie do Ukrzyżowanego

    Modliła się kiedyś żarliwie wraz z Prorokiem: “Stwórz we mnie, Boże, serce czyste i odnów w moim wnętrzu ducha prawości” (Ps 51, 12). Szczególnie prosiła Pana o to, aby zabrał jej własne serce i jej wolę.

    Wówczas Pan pocieszył ją takim oto widzeniem. Mianowicie jej Boski Ukochany tak jak zwykle przyszedł do niej, otworzył w niej lewy bok, wyjął stamtąd serce i odszedł. Ona zaś pozostała zupełnie bez własnego serca.

    Żeby dopełnić tego opisu, muszę ci, czytelniku, opowiedzieć wydarzenie znacznie późniejsze, które miało miejsce w Pizie. W jedną z niedziel odprawiłem tam na jej prośbę mszę i udzieliłem jej Komunii. Jak jej się to zwykle po przyjęciu Komunii zdarzało, przez dłuższy czas trwała bez zmysłów. Nagle zauważyliśmy, że się nieco podniosła (dotychczas bowiem leżała krzyżem na ziemi), uklękła i rozłożyła ramiona i ręce, twarz zaś jej jaśniała. Ciało jej było zupełnie zesztywniałe, oczy zaś przymknięte. W pewnym momencie zostało jakby śmiertelnie zranione, widzieliśmy, jak zachwiało się, wreszcie po chwili dusza wróciła do cielesnych zmysłów.

    Niedługo potem poprosiła mnie do siebie i powiedziała w tajemnicy: “Ojcze, z miłosierdzia Pana Jezusa noszę na swoim ciele Jego znaki”. Zapytałem ją, jak Pan to uczynił. Odpowiedziała: “Zobaczyłam Pana przybitego do krzyża, jak schodził do mnie otoczony wielkim światłem. Dusza, pragnąca wyjść naprzeciw swojemu Stwórcy, sprawiła, że ciało się podniosło. Wówczas zobaczyłam, że z najświętszych Jego ran spływa na mnie pięć krwawych promieni i kieruje się do moich rąk, nóg i serca. Zrozumiawszy, o co chodzi w tej tajemnicy, od razu zawołałam: Błagam Cię, Panie Boże mój, aby rany te nie były w moim ciele widoczne! Jeszcze to mówiłam, jak promienie te, nim jeszcze do mnie doszły, zmieniły barwę krwawą na świetlistą i w postaci czystego światła weszły w pięć miejsc mojego ciała, mianowicie w ręce, nogi i serce…”.

    Zapytałem ją: “Czy w miejscach tych odczuwasz ból?” Ona głęboko westchnęła i powiedziała: “Odczuwam tak wielki ból we wszystkich pięciu miejscach, a zwłaszcza w okolicach serca, że bez szczególnego cudu nie ostałabym się prawdopodobnie przy życiu”.

    Tłumy nawracających się za sprawą świętej dziewicy

    Sam niejednokrotnie byłem świadkiem, jak tłum tysiąca i więcej ludzi, zwołany przez jakąś niewidzialną trąbę, zbiegał się z gór i innych okolic Sieny, aby zobaczyć Katarzynę i jej słuchać. Nawet jej słów nie potrzeba było, sam jej widok wystarczał, aby ludzie kruszyli się ze swoich zbrodni. Płakali i żałowali za swoje grzechy, i biegli do spowiedników (wśród których i ja byłem). Spowiadali się zaś z taką skruchą, że nie było wątpliwości, iż wielka obfitość łaski została wylana z góry w ich serca. Zdarzało się to nie jeden czy dwa razy, ale bardzo często.

    Z tego względu świętej pamięci papież Grzegorz XI, uradowany i szczęśliwy z takiego pożytku dusz, upoważnił mnie oraz dwóch moich towarzyszy do odpuszczania takich grzechów, które rozwiązać mogą tylko biskupi. Ten, co jest Prawdą, która nie oszukuje i nie da się oszukać, wie, jak wielu zbrodniarzy i obciążonych wielkimi grzechami przychodziło wówczas do nas. Przychodzili tacy, którzy nigdy jeszcze się nie spowiadali, oraz tacy, którzy nigdy jeszcze ważnie nie przyjęli sakramentu pokuty. Często na czczo staliśmy aż do samego wieczora i nie byliśmy w stanie wysłuchać wszystkich, którzy chcieli się spowiadać.

    Żeby zaś wyznać własną niedoskonałość oraz płodność tej świętej dziewicy, tak się cisnęli ludzie do spowiedzi, że wielokrotnie byłem zmęczony i prawie nieprzytomny od tej pracy ponad siłę. Ona zaś nieustannie się modliła i jak zwyciężczyni zagarniając łup, tym bardziej radowała się w Panu. Pozostałym zaś synom i córkom nakazywała, aby usługiwali nam, pracującym przy sieciach, które ona zarzuciła.

    ze strony o św. Katarzynie ze Sieny – Listy, modlitwy i teksty o Świętej

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna ze Sieny

    Św. Katarzyna ze Sieny
    Autor tego XVIII-wiecznego obrazu: Giovanni Battista Tiepolo
    / Museum Wien

    ***

    Moją naturą jest ogień

    Młoda kobieta doradzająca papieżowi? Żeby to była chociaż zakonnica albo mężatka – ale nie! W dodatku dziś czcimy ją jako współpatronkę Europy.

    Późne lato w Awinionie. Szczupła kobieta o delikatnych rysach, ubrana w białą suknię, siedzi naprzeciw papieża. Grzegorzem XI targają wątpliwości. Już 67 lat kolejni następcy św. Piotra rezydują we francuskim mieście. Zerwać wreszcie sieć uzależnień od Paryża i wrócić do Rzymu? Grzegorz jest chwiejny, ale ma przed sobą Katarzynę ze Sieny, które stanowczości nigdy nie brakuje. W pewnej chwili papież pyta wprost: “Mam wracać czy nie?”. Zapada długa chwila milczenia. Kobieta modli się. Wreszcie podnosi głowę i mówi: “Kto zna lepiej wolę Boga niż Wasza Świątobliwość, który na początku panowania uczynił ślub, że powróci do Rzymu?”. Skutek jest piorunujący. Papież złożył ślub w tajemnicy, nikt o tym nie wiedział!

    Decyzja zapada. 3 września 1376 roku kawalkada pojazdów opuszcza Awinion, kierując się do portu, a stamtąd drogą morską do Wiecznego Miasta.

    Chcę żyć, jak mi się podoba

    Katarzyna od dzieciństwa wiedziała, czego chce. Jako dwudzieste trzecie dziecko (!) sieneńskiego farbiarza Jacopo de Benincasy i jego żony Monny Lapy, była szczególnie ukochaną córkę swojej matki. Monna chciała zabezpieczyć jej los, więc gdy Katarzyna miała 12 lat, próbowała wydać ją za mąż. Nie wiedziała, że już w wieku 7 lat córka ślubowała Bogu życie w dziewictwie. Stało się to po tym, jak pewnego dnia Katarzyna ujrzała Jezusa. Od tamtej pory nie potrafiła myśleć o niczym innym. Dużo modliła się i pościła. I oczywiście sprzeciwiała się planom matrymonialnym matki. Gdy ta nie dawała za wygraną, Katarzyna… ścięła swoje długie blond włosy i ogoliła się na łyso.

    To był niebywały skandal. Monna Lapa była wściekła, córka jednak nie ustąpiła. “Pozwólcie mi żyć tak, jak mi się podoba” – zażądała twardo. Dopięła swego. Gdy miała 16 lat, związała się ze świeckim ruchem dominikańskim tzw. mantellatek (od “mantella”, długiego czarnego płaszcza noszonego na białej lnianej sukni). Tercjarki, będąc pod duchową opieką dominikanów, mieszkały w swoich domach, ale spotykały się na modlitwach.

    Katarzyna zaszyła się w swoim pokoju. Żyła ascetycznie, biczując się i poszcząc. Zbyt ascetycznie. Wyniszczyła swój organizm, co przyznała przed śmiercią. Ale już wtedy dawała się zauważyć jej szczególna relacja z Bogiem. Miała uniesienia i stany mistyczne. Każdego rana wychodziła na Mszę do Kościoła, gdzie przyjmowała Komunię. To wyjątkowy przywilej – nie zdarzało się wtedy, a i długo później, żeby ktoś codziennie  przyjmował Ciało Pańskie. “Moją naturą jest ogień” – wyszeptała kiedyś, trwając w żarliwej kontemplacji Chrystusa w Eucharystii.

    I co wam po wiedzy?

    Gdy miała 20 lat, ujrzała Chrystusa, który wręczył jej pierścień. “Ponieważ pogardziłaś próżnymi przyjemnościami, oddając całe serce Mnie, twemu Stwórcy i Zbawicielowi, poślubiam cię w wierze. Bądź mężna. Mocą twej wiary zwyciężysz!” – usłyszała. Trzy lata później Jezus nakazał jej poświęcić się pracy apostolskiej. Zapewnił ją, że zajmowanie się braćmi nie oddali jej od Niego, lecz jeszcze ściślej ją z Nim zjednoczy.

    Katarzyna więc zaczęła pojawiać się w mieście. Zajmowała się pielęgnowaniem chorych i umierających z powodu panującej zarazy. Czasem spotykała się z niewdzięcznością, ale nie zniechęcało jej to – działała przecież ze względu na Jezusa. Z tego samego powodu znosiła spokojnie oszczerstwa zawistników, którzy opowiadali, że jej związki z dominikanami są nie tylko duchowe.

    Wokół Katarzyny zaczęli się gromadzić uczniowie i naśladowcy. Byli w tym gronie duchowni i świeccy, ludzie prości, patrycjusze i artyści, kobiety i mężczyźni. Wszyscy oni nazywali ją swoją… mamą. I to pomimo tego, że była spośród nich najmłodsza!

    Ta zdumiewająca sytuacja przykuła uwagę Inkwizycji. Pewnego dnia Katarzynę odwiedził, wraz z innym zakonnikiem, Gabriel de Volterra, franciszkanin, były wielki inkwizytor. Zamierzał udowodnić jej herezję. Gdyby mu się udało, dziewczyna mogłaby trafić na stos. Uczony zakonnik rozpoczął przesłuchanie, lecz Katarzyna na żadne z zarzutów i pytań nie odpowiedziała. Gdy wreszcie duchowni się zmęczyli, spojrzała na nich bez lęku. “I co wam po wiedzy, z którą się tak obnosicie, skoro nie czyni was ona ani lepszymi, ani mądrzejszymi? W czach Boga fałszywa wiedza jest głupotą! – wypaliła. Świadkowie tej sceny oniemieli. Jeszcze większe było zdumienie, gdy mistrz Gabriel… pokornie przyznał jej rację. Nie poprzestał na słowach – tego samego dnia rozdał swoje majętności i powrócił do właściwego franciszkaninowi ubóstwa.

    Zobacz, jaka brudna

    Gorliwość Katarzyny raziła bezdusznych oficjeli kościelnych. A tych było wielu. Nepotyzm powodował, że najwyższe urzędy kościelne obejmowali ludzie niegodni. Normą była symonia, czyli proceder kupowania godności, z którymi wiązały się wielkie dochody z przypisanych im beneficjów.

    “Spójrz i zobacz, jak oblubienica moja zabrudziła sobie twarz, jak zarażona jest trądem nieczystości i miłości własnej, jak nadęta jest pychą i chciwością. Ciało powszechne, to jest religia chrześcijańska, i nawet ciało mistyczne świętego Kościoła, to jest słudzy moi, tuczą się jej grzechem” – żalił się Jezus Katarzynie w jednej z wizji.

    Już wtedy zalęgła się w Kościele skandaliczna praktyka sprzedaży odpustów, która półtora wieku później zaowocowała wybuchem reformacji i kolejnym podziałem chrześcijaństwa. Do tego doszły klęski żywiołowe, a nade wszystko zarazy. Czarna śmierć dziesiątkowała Europę, a lud, obserwując te rzeczy, zaczął oskarżać papiestwo o ściągnięcie gniewu Bożego.

    W Katarzynie narastała determinacja w walce o Kościół. Zjednoczenie z Bogiem wzmocniło jej wolę tak bardzo, że jej “chcę” nikt nie ośmielał się sprzeciwić. “Musisz uczynić wszystko, co w twej mocy, aby wyrzucić z Kościoła tych pasterzy, którzy stali się wilkami i wcielonymi diabłami, dbającymi tylko o dobre jedzenie, piękne pałace i dorodne konie. O Boże mój, co za hańba! To, co Chrystus zdobył na drzewie Krzyża, trwoni się teraz z metresami” – pisała do nuncjusza apostolskiego we Włoszech. Tego samego domagała się od papieża. W jednym z listów wypominała mu chwiejność w sprawie reformy Kościoła. Pisała, że kocha on tylko samego siebie i dlatego wszystko chce załatwić ugodowo. “Ja zaś mówię, że to jest największe okrucieństwo. Jeżeli bowiem nie wypali się rany rozpalonym żelazem, kiedy trzeba (…), lecz posmaruje maścią, to nie tylko rana się nie zagoi, ale zanieczyści cały organizm, często powodując śmierć” – przekonywała. Na płynące z Awinionu ostrzeżenia, że Rzymianie otrują papieża, gdy tam wróci, odpowiadała stwierdzeniem, że apteki Awinionu także pełne są trucizn. “Prawdziwą trucizną dla Kościoła jest rada fałszywych doradców” – odpowiadała.

    Oj, głupcy, głupcy!

    Mimo tak ostrych sformułowań miała wielki szacunek do papieża. W listach do innych osób nazywała go “dobrotliwym i łagodnym ojcem, Chrystusem na ziemi”.

    Równie bezpośrednio zwracała się do Urbana VI, który nastał po Grzegorzu XI. Ten, w odróżnieniu od poprzednika, był aż nazbyt stanowczy. Zapowiedział natychmiastowe oczyszczenie Kościoła, ale zrobił to w takim stylu, że zraził do siebie część kardynałów. Ci wybrali antypapieża, co wpędziło Kościół w jeszcze większy chaos, nazwany później schizmą zachodnią. Katarzyna wpadła w gniew. “Oj głupcy, głupcy, po tysiąckroć zasłużyliście sobie na śmierć! Jak ślepcy nie widzicie własnego zła. Przez was zapanowało wielkie zamieszanie, a w dodatku sami z siebie robicie oszustów i bałwochwalców” – burzyła się w liście do trzech włoskich kardynałów, którzy najpierw wybrali Urbana, a potem jego konkurenta.

    Papieża Urbana zachęcała do wytrwania, choć jednocześnie doradzała mu pracę nad zbyt porywczym charakterem. W 1380 roku przyjechała do Rzymu, aby go umocnić. Wysyłała do władców chrześcijańskich listy z naleganiem o uznanie go za prawowitego następcę św. Piotra.

    Życie Katarzyny się wypalało. W “Dialogu o Bożej Opatrzności”, który podyktowała przed śmiercią, zawarła przejmujące napomnienia skierowane do kapłanów. “Gdyby zastanowili się nad stanem swoim, nie popadliby w takie nieszczęścia; byliby tym, czym winni być i czym nie są” – mówiła, zauważając, że duchowni swoimi grzechami wywołują u świeckich pogardę i nieposłuszeństwo Kościołowi. Zaraz jednak dodała, że “pogarda ta i to nieposłuszeństwo jest rzeczą godną potępienia i grzech kapłanów nie usprawiedliwia błędu ludzi świeckich”.

    Na łożu śmierci powiedziała: “Zachowajcie przekonanie, że oddałam życia dla świętego Kościoła”. Zmarła 29 kwietnia 1380 roku. Miała 33 lata. Tuż po śmierci ukazały się na jej ciele stygmaty, które wcześniej odczuwała w sposób duchowy.

    Patronka Europy

    Przypadek Katarzyny ze Sieny dowodzi jednego: kto wiernie słucha Boga, nie hamuje zaufania do Niego lękliwymi kalkulacjami, zadziwi świat. Katarzyna wciąż zadziwia, czego świadectwem są jej kolejne “patronaty” i tytuły. Została kanonizowana w 1461 roku, cztery wieki później ogłoszono ją patronką Rzymu – obok św. Piotra. W 1939 roku została patronką Italii, a w roku 1970 Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła. Wreszcie Jan Paweł II u progu roku 2000 włączył św. Katarzynę Sieneńską, wraz ze św. Brygidę Szwedzką i św. Teresą Benedyktą od Krzyża, do grona patronów Europy. Te “trzy wielkie święte (…) wyróżniły się czynną miłością do Kościoła Chrystusowego i świadectwem o Jego Krzyżu” – napisał w liście apostolskim.

    Papież podkreślił dążenie Katarzyny do zachowania jedności w Kościele i rozwiązywania konfliktów między państwami. “Ukazując zwaśnionym stronom “Chrystusa ukrzyżowanego i słodką Maryję”, Katarzyna dowodziła, że w społeczeństwie kierującym się wartościami chrześcijańskimi żaden przedmiot sporu nie jest na tyle poważny, aby wolno było stawiać prawo siły ponad racjami rozumu” – napisał Jana Paweł II.

    źródło: Franciszek Kucharczak, Moją naturą jest ogień, w: Gość Niedzielny nr 17/2020, s. 28-30.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 kwietnia

    Święty Pius V, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Benedykt Cottolengo, prezbiter
      •  Święta Maria od Wcielenia Guyard-Martin, zakonnica
      •  Święty Gualfard
      •  Święty Aldobrand, biskup
      •  Święty Józef Marello, biskup
    ***
    Święty Pius V

    Antonio Ghislieri (znany także jako Aleksandrinus) urodził się 17 stycznia 1504 r. w Bosco Marengo, w Piemoncie (Włochy). Drogowskazem jego całego życia była najdoskonalsza pobożność chrześcijańska. Rodziców nie było stać na kształcenie syna. Dlatego Antonio zajmował się wypasem owiec. W wieku 14 lat dzięki pomocy jednego z sąsiadów dostał się na studia do konwentu dominikanów. Mając zaledwie piętnaście lat, w 1520 r., przywdział habit dominikański. Otrzymał zakonne imię Michał. W 1521 r. złożył śluby. W zakonie stał się wzorem doskonałości religijnej. Studia teologiczne odbywał kolejno w Bolonii i w Genui. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1528 roku, gdy miał 24 lata. Po uzyskaniu tytułu lektora teologii wykładał w klasztorach w Vigevano, w Soncino i w Alba. Praca ta zajęła mu szesnaście lat; prócz tego pełnił w zakonie inne ważne funkcje. Wielokrotnie wybierano go na przeora, ponieważ wyróżniał się szlachetnymi obyczajami i prowadził surowe życie.
    Dla zażegnania szerzących się herezji papież Paweł III w roku 1542 wyznaczył w każdej diecezji inkwizytorów rzymskich. Ojciec Michał musiał wyróżniać się niezwykłą gorliwością, skoro został wyznaczony na wikariusza inkwizytora papieskiego na Padwę. Niedługo potem został mianowany inkwizytorem Pawii, a w roku 1546 – na diecezję Como i Bergamo. Wreszcie na propozycję kardynała Piotra Carafy papież mianował o. Michała inkwizytorem na okręg rzymski (1551). W roku 1555 na tron papieski wstąpił kard. Piotr Carafa pod imieniem Pawła IV. Jako zwolennik generalnych reform w Kościele w roku 1556 zaprosił o. Michała do Rzymu dla przeprowadzenia reform w kurii rzymskiej. W tymże roku Paweł IV mianował o. Michała biskupem Nepi i Sutri. W roku zaś 1557 wyniósł go do godności kardynała. Wreszcie w roku 1558 powierzył mu urząd naczelnego inkwizytora na cały Kościół powszechny.
    Pomimo tylu tak zaszczytnych godności kardynał Michał Ghislieri wyróżniał się nadal niezwykłą prostotą i stylem życia. Po pewnym czasie jednak naraził się papieżowi. Paweł IV był bowiem zwolennikiem rządów twardych i na punkcie prawowierności był nieubłagany. Polecił inkwizytorom, by wobec podejrzanych o sprzyjanie nowinkom byli bezwzględni. Nie można się temu dziwić, gdyż głoszone błędy znajdowały wielu zwolenników także wśród hierarchii kościelnej. Kardynał Ghislieri był natomiast zwolennikiem taktyki przekonywania, upominania i jak najłagodniejszych kar. Dzięki temu uwolnił od podejrzenia o herezję kardynała Morone i uwolnił z więzienia arcybiskupa Toledo, Bartłomieja Carranza, podejrzanego również o sprzyjanie herezji. Na wiadomość o tym surowy papież wypominał kard. Ghislieri, że przez swą zbytnią łagodność rozzuchwala błędnowierców. Doszło do tego, że wyrzucał mu wprost, że jest niegodnym kardynalskiej purpury, groził mu nawet uwięzieniem w Zamku Anioła (1559).
    Następca Pawła IV, Pius IV zwolnił kard. Ghislieri z urzędu naczelnego inkwizytora i przeniósł go z Rzymu na biskupstwo Mondovi w Piemoncie (1560). Okazało się, że także do jego diecezji dotarły “nowinki” heretyckie. Gorliwy biskup starał się wszelkimi sposobami pozyskać odpadłych od Kościoła. Unikał przy tym środków represyjnych.
    9 grudnia 1565 roku zmarł papież Pius IV. Kardynałowie, na wniosek św. Karola Boromeusza, 7 stycznia 1566 roku wybrali jego następcą kardynała Ghislieri. Nowy papież przybrał sobie imię Piusa V. Koronacja odbyła się 17 stycznia, w sam dzień urodzin papieża. Miał on wtedy 62 lata.
    Pius V od razu przystąpił do wprowadzania w życie uchwał zakończonego 3 lata wcześniej Soboru Trydenckiego. Zwracał baczną uwagę, by do urzędów kościelnych dopuszczać tylko najgodniejszych. Odrzucał stanowczo względy rodzinne, dyplomatyczne czy też polityczne. Przeprowadził do końca reformę w kurii rzymskiej: w Datarii, Sygnaturze, w Kamerze i w Kancelarii Papieskiej. Zaprowadził także ład w poszczególnych kongregacjach rzymskich i wprowadził kongregacje nowe, jak na przykład kongregację interpretacji uchwał Soboru Trydenckiego i kongregację indeksu. Wprowadził zakaz opuszczania na dłuższy czas przez biskupów diecezji i parafii przez proboszczów. Nakazał biskupom odbywanie regularnych wizytacji parafii. Dla podniesienia studiów i poziomu moralnego kleru państwa watykańskiego nakazał, by klerycy odbywali studia w Kolegium Rzymskim, które zostało powierzone jezuitom. Nalegał niemniej stanowczo, by każda diecezja miała seminarium dla swoich kleryków. Wyznaczył wizytatorów apostolskich, którzy mieli dopilnować, aby uchwały Soboru były przeprowadzone we wszystkich krajach. Jednym z pierwszych posunięć nowego papieża było uzupełnienie kolegium kardynalskiego o ludzi prawych i całkowicie oddanych sprawie Kościoła.
    W swoich wysiłkach dla przeprowadzenia reformy nie pominął papież także zakonów. Kiedy humiliaci nie chcieli poddać się zarządzeniom papieskim, zostali zniesieni dekretem w 1571 roku.
    Dla pozyskania prawosławnych Greków Pius V wyniósł do godności doktorów Kościoła czterech przedstawicieli Kościoła wschodniego: św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanu, św. Grzegorza z Nyssy i św. Jana Złotoustego. Wprowadził też ich imiona do liturgii łacińskiej na wzór czterech wielkich doktorów w Kościele zachodnim, którymi byli: św. Ambroży, św. Hieronim, św. Augustyn i św. Grzegorz I Wielki. Do grona doktorów, czyli nauczycieli Kościoła, dołączył w 1567 r. także swojego współbrata zakonnego, św. Tomasza z Akwinu (z tytułem Doktora Anielskiego) i zarządził wydanie drukiem jego dzieł, a także wprowadził je do programów seminaryjnych.
    Katechezie katolickiej przysłużył się przez zainicjowanie i ogłoszenie Katechizmu Rzymskiego (1566), który miał być dla proboszczów podstawą do wykładu wiary. Zasługą Piusa V była także reforma brewiarza (1568) i mszału (1570). Dla ujednolicenia liturgii łacińskiej papież zniósł zbyt daleko idące na tym polu przywileje liturgii partykularnych kościołów czy też zakonów. Inkwizytorom nakazał stosować wielką roztropność i umiar. Wystąpił stanowczo przeciwko inkwizycji hiszpańskiej, która nie miała nic wspólnego z obroną wiary, a służyła wyłącznie celom politycznym króla Filipa II.
    Tak wszechstronnie zaplanowana i konsekwentnie przeprowadzona reforma Kościoła zaczęła bardzo szybko wydawać błogosławione owoce religijnego odrodzenia.

    Święty Pius V

    Papież starał się zaprowadzić ład także w państwie kościelnym. Raz w miesiącu osobiście przyjmował zażalenia na wyroki sądów i urzędników papieskich i rozstrzygał je na korzyść poszkodowanych. Dwa razy w tygodniu przyjmował skargi ubogich. W owym czasie rozwinął się bardzo w państwie kościelnym bandytyzm. Pius V ścigał przestępców z całą surowością, aż zaprowadził wreszcie upragniony spokój. Wystawił wiele szkół, szpitali i przytułków. Uzdrowił administrację w państwie kościelnym i rozkładał sprawiedliwie podatki. Cenił bardzo modlitwę różańcową i propagował ją wśród duchowieństwa i ludu. W 1569 r. specjalnym dokumentem nadał różańcowi formę, która przetrwała aż do naszych czasów.
    Za jego pontyfikatu książę Juan de Austria, nieślubny syn cesarza Karola V, wystąpił przeciwko Turkom podczas jednej z najkrwawszych bitew morskich pod Lepanto. Zjednoczona flota chrześcijańska odniosła 7 października 1571 roku wspaniałe zwycięstwo. Z 250 galer tureckich 60 zostało zatopionych lub dostało się do niewoli. Z armii tureckiej, liczącej 75 tys. doborowego żołnierza 27 tys. zatonęło, a 5 tys. dostało się do niewoli. Straty chrześcijańskie wyniosły: 12 zatopionych galer i 8 tys. zabitych. Na wieść o zbliżającej się wojnie papież, dominikanin i wielki czciciel Matki Bożej, rozpoczął żarliwe odmawianie modlitwy różańcowej w intencji powstrzymania islamizacji Starego Kontynentu. Po zwycięstwie przypisał je wstawiennictwu Najświętszej Marii Panny Różańcowej i ustanowił w tym dniu jej święto (początkowo obchodzone tylko w kościołach, przy których były Bractwa Różańcowe).
    W rok po tym zwycięstwie ciężko zachorował na nerki. Zaopatrzony ostatnimi sakramentami świętymi, ubrany w habit dominikański modlił się: “Panie, powiększaj moje cierpienia, ale z nimi powiększaj cierpliwość”. Zmarł 1 maja 1572 roku w wieku 68 lat. Zaraz po śmierci otoczyła go cześć ludu. Na ołtarze wyniósł go w chwale błogosławionych dopiero papież Klemens X w roku 1672. Kanonizował go zaś papież Klemens XI 22 maja 1712 r. Jego ciało spoczywa w Rzymie, w bazylice Santa Maria Maggiore. Jest patronem Kongregacji Nauki Wiary. Pontyfikat Piusa V to początek białej sutanny papieży. Zaczerpnięty z dominikańskiego habitu kolor sutanny do dziś używany jest przez biskupów Rzymu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – marzec 2023

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 marca

    Święty Albin, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Feliks III, papież
    ***
    Uzdrowił paralityka, wskrzesił dziecko. Święty Albin
    fot. Bibar via Wikipedia, CC BY-SA 3.0

    ***

    Uzdrowił paralityka, wskrzesił dziecko. Święty Albin

    Albin urodził się w 469 roku w okolicy Vannes, we Francji. Pochodził ze znakomitej rodziny. Miał zapewnioną dostatnią przyszłość. Odrzucił jednak wszelkie ponęty świata i wstąpił do klasztoru o regule św. Augustyna w Tincillac (Cincillac), gdzie potem został opatem (504). Przez 25 lat sprawował ten zaszczytny urząd z wielką korzyścią i zbudowaniem braci. Wyróżniał się dokładnością w zachowaniu reguły, umartwionym życiem i wielką miłością dla podwładnych. Tak ich traktował, jakby oni byli jego panami, a on ich sługą. Umiał jednak być stanowczy w sprawach ważnych.

    W roku 529 zmarł biskup miasta Angers. Ówczesnym zwyczajem zgromadzeni przy metropolicie biskupi, kapłani i wierni na następcę upatrzyli Albina. Wybór okazał się dla diecezji nader szczęśliwy. Albin oddał się z całą żarliwością swojej diecezji. Przewodniczył synodom, które miały za cel przywrócić pierwotną karność kościelną (w latach 538 i 541). Piętnował małżeństwa kazirodcze, które w owym czasie we Francji stały się zwyczajem wśród rodzin arystokratycznych. Jego gorliwość zyskała mu wielu wielbicieli. Należał do nich św. Cezary, biskup Arles. Nie brakowało jednak i wrogów. Doszło do tego, że na Albina urządzano nawet zasadzki i zamachy na jego życie.

    Pan Bóg dał mu dar czynienia cudów. Albin uzdrowił pewnego paralityka, wskrzesił dziecko rodzicom, kilku niewidomym przywrócił wzrok. Jednało mu to wśród ludu powszechną cześć i miłość.

    Po 21 latach utrudzonego pasterzowania zmarł 1 marca 550 roku. Jego śmiertelne szczątki pochowano ze czcią w kościele św. Piotra w Angers. Już w roku 556 ku jego czci wystawiono nowy kościół i tam przeniesiono jego relikwie. Przy tym kościele z biegiem lat powstało opactwo.

    Brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 marca

    Święta Agnieszka z Pragi, ksieni

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Karol, męczennik
    ***
    Święta Agnieszka z Pragi

    Agnieszka urodziła się w 1205 r. w Pradze jako córka króla Czech, Przemysława Ottokara I. Przez matkę Konstancję spokrewniona była z rodem Arpadów (z którego wywodziło się wielu świętych). Gdy miała trzy lata, postanowiono wydać ją za mąż za jednego z synów Henryka Brodatego, dlatego w 1216 r. wyjechała razem ze starszą siostrą Anną na dwór polski. Przebywała głównie w Trzebnicy, gdzie najprawdopodobniej powierzona była opiece św. Jadwigi, której zawdzięczała solidne podstawy życia religijnego. Kiedy dwóch synów króla umarło bardzo młodo, a trzeci poślubił jej siostrę – Annę, Agnieszka powróciła do ojczyzny. Jednak wkrótce znów została wyprawiona z domu, gdyż obiecano jej rękę synowi cesarza Fryderyka II. To małżeństwo również nie doszło do skutku. Agnieszka stanowczo postanowiła być wierną złożonemu przez siebie ślubowi czystości. Po interwencji u papieża Grzegorza IX uzyskała swobodę decyzji. Wówczas całkowicie poświęciła się działalności charytatywnej i pobożnym praktykom.
    Zatroszczyła się o dokończenie fundacji swego brata Wacława I dla franciszkanów. Kiedy dowiedziała się od przybyłych do Pragi braci mniejszych o duchowych przeżyciach Klary z Asyżu, zapragnęła gorąco iść za jej przykładem, praktykując franciszkańskie ubóstwo.
    Około 1233 roku ufundowała w Pradze szpital oraz klasztor klarysek, zwany czeskim Asyżem, do którego rok później wstąpiła. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 1234 roku złożyła śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Jej decyzja była głośna w ówczesnej Europie. Klasztor przez nią ufundowany stał się ośrodkiem odnowy religijnej, promieniującym na całą Europę Środkową. Utrzymywała stały kontakt listowny ze św. Klarą z Asyżu i z ówczesnym papieżem. Święta Klara nie szczędziła jej słów zachęty do wytrwania na raz wybranej drodze. Tak zrodziła się ich duchowa przyjaźń trwająca przez blisko dwadzieścia lat – chociaż obie święte nigdy nie spotkały się osobiście. Agnieszka Czeska angażowała się w różne akcje mediacyjne. Przypisywano jej także dar proroctwa i umiejętność czytania w ludzkich sercach.
    W swoim dosyć długim życiu, naznaczonym chorobami i cierpieniami, Agnieszka z miłości do Boga i z ogromnym poświęceniem wypełniała posługi miłosierne wobec wszystkich potrzebujących – bez względu na ich przekonania, pochodzenie i sposób myślenia. Jednocześnie służyła duchową pomocą młodym ludziom, którzy pragnęli poświęcić się Bogu poprzez życie zakonne. Prowadziła życie pełne wyrzeczenia i dzieł miłosierdzia.
    Zmarła w opinii świętości jako ksieni klarysek 2 lub 6 marca 1282 r. Św. Jan Paweł II kanonizował ją razem z Albertem Chmielowskim 12 listopada 1989 roku w Rzymie.
    W ikonografii św. Agnieszka z Pragi (zwana też Agnieszką Przemyślidką) przedstawiana jest w habicie franciszkańskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 marca

    Święta Maria Katarzyna Drexel, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Kunegunda, zakonnica
    ***
    Święta Maria Katarzyna Drexel

    Katarzyna przyszła na świat w Filadelfii (Stany Zjednoczone) w dniu 26 listopada 1858 roku jako druga córka Franciszka Antoniego Drexela i Hannah Langstroth, należącej do protestanckiej wspólnoty kwakrów. Dwa miesiące później zmarła jej matka. Jej tata po upływie dwóch lat ożenił się z Emmą M. Bouvier, katoliczką, która otoczyła pasierbicę macierzyńską miłością.
    Ojciec był bankierem, współwłaścicielem międzynarodowego imperium bankowego, ale i filantropem. Rodzice uczyli córki, na czym polega prawdziwa wartość bogactwa, i wpajali im przekonanie, że należy je dzielić z innymi ludźmi. Nad jej wykształceniem czuwali najlepsi nauczyciele. Każdego dnia cała rodzina uczestniczyła w Mszy świętej. Gdy Katarzyna ukończyła 11 lat, przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Za namową mamy poprowadziła wraz siostrą niedzielną szkółkę dla dzieci osób zatrudnionych na farmie. Wielkim wydarzeniem w jej życiu była choroba i śmierć ukochanej macochy w 1882 roku. Katarzyna uświadomiła sobie wówczas, że nawet cały rodzinny majątek nie mógł ulżyć mamie, ani tym bardziej uchronić jej przed śmiercią. Coraz częściej zaczęła się zastanawiać nad sensem życia. Wahała się jeszcze co do swojej przyszłości. Każdego roku składała ślub czystości i wciąż modliła się o dar odczytania swego powołania.
    Tymczasem minęły dwa lata od śmierci matki, gdy Pan Bóg wezwał do siebie ojca Katarzyny. W testamencie jedną dziesiątą swego majątku przeznaczył on na natychmiastowe rozdanie ubogim, a resztę podzielił między swoje trzy córki. Gdyby one zmarły nie pozostawiwszy potomstwa, reszta majątku miała być przekazana na cele charytatywne.
    Po kilku latach, w 1886 roku, ze względu na chorobę i za radą lekarzy, Katarzyna udała się do Europy. Po odzyskaniu sił z całego serca werbowała, wraz siostrami, europejskich kapłanów i zakonnice do pracy wśród Indian. Udała się także do Rzymu i podczas audiencji poprosiła papieża Leona XIII o przysłanie misjonarzy do jednej z placówek, którą wspierała materialnie. W odpowiedzi papież zasugerował jej, by sama została misjonarką. Po rozważeniu tej rady razem ze swoim kierownikiem duchowym, biskupem Jamesem O’Connorem, postanowiła poświęcić się służbie Bogu i założyć zgromadzenie zakonne. Pod koniec 1887 roku siostra Drexel, na zaproszenie misjonarza ojca Stephena, udała się w podróż na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Zetknęła się wtedy po raz pierwszy z Indianami. Ogromne wrażenie wywarło na niej ich ubóstwo oraz uwłaczające ludzkiej godności warunki, w jakich zmuszeni byli żyć. Zapragnęła wówczas zrobić coś więcej, by zmienić ich sytuację. Od tej chwili poświęcała wszystkie swoje siły i majątek na wspieranie misji i misjonarzy w ojczyźnie.
    W ciągu trzynastu lat wybudowała szkoły misyjne w obu Dakotach, Montanie, Wyoming, Kalifornii, Oregonie i Nowym Meksyku. W 1889 roku ostatecznie postanowiła oddać się na służbę Bogu. Rozpoczęła nowicjat u szarytek w Pittsburgu. Gazety amerykańskie zareagowały w przewidywany sposób, nagłówki donosiły: “Panna Drexel wstępuje do klasztoru katolickiego odrzucając siedem milionów!” Dwa lata później, dnia 12 lutego 1891 roku, złożyła śluby zakonne jako pierwsza siostra Zgromadzeniu Najświętszego Sakramentu od Indian i Ludności Kolorowej, które poświęciło się głoszeniu Ewangelii Indianom i Afroamerykanom. Potem ufundowała pierwszy klasztor w Cornwells Heights koło Filadelfii. Następnie założyła szkołę dla ubogich dzieci. Kolejnym dziełem była szkoła dla Indian pod wezwaniem św. Katarzyny w Santa Fe (Nowy Meksyk). Jej dwie siostry, które wyszły za mąż, pomagały Katarzynie w tych działaniach. Otwierała szkoły i internaty dla dzieci. Gdy spotykała na swej drodze ludzi uprzedzonych rasowo, potrafiła pokornie znosić wszelkie upokorzenia i niesprawiedliwe osądy. Jej dzieło rozwijało się coraz bardziej. W 1907 roku papież św. Pius X wstępnie zatwierdził regułę nowego zgromadzenia.
    Katarzyna była kobietą modlitwy. Z niej i z Eucharystii czerpała inspirację do działania na rzecz ubogich i pokrzywdzonych. Walczyła z uprzedzeniami społecznymi i rozpowszechnioną wówczas w Ameryce dyskryminacją rasową. Troszczyła się także o formację nauczycieli. Jej wielkim osiągnięciem było powstanie w 1925 roku Xavier University w Luizjanie, pierwszej w Stanach Zjednoczonych wyższej uczelni przeznaczonej głównie dla katolików należących do mniejszości rasowych.
    Ciężka choroba tyfusu, jakiego się nabawiła podczas wizytacji misji w Nowym Meksyku, spowodowała, że przez ostatnie 18 lat swego życia pozostała przykuta do łóżka (w 1937 roku z powodu choroby zrezygnowała z urzędu przełożonej generalnej). Lata te poświęciła modlitwie i kontemplacji. Odeszła do Domu Ojca w dniu 3 marca 1955 roku w Cornwells Heights.
    Ukoronowaniem jej ofiarnego życia było włączenie jej do grona błogosławionych przez papieża św. Jana Pawła II, w dniu 20 listopada 1988 roku, a następnie ogłoszenie jej świętą w dniu 1 października 2000 roku na placu św. Piotra.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 marca

    Święty Kazimierz, królewicz

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Antoni Farina, biskup
    ***
    Święty Kazimierz

    Kazimierz urodził się 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu. Był drugim z kolei spośród sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Pod jej opieką Kazimierz pozostawał do dziewiątego roku życia. W 1467 r. król powołał na pierwszego wychowawcę i nauczyciela swoich synów księdza Jana Długosza, kanonika krakowskiego, który aż do XIX w. był najwybitniejszym historykiem Polski. “Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu” – zapisał Długosz o Kazimierzu. W 1475 r. do grona nauczycieli synów królewskich dołączył znany humanista, Kallimach (Filip Buonacorsi). Król bowiem chciał, by jego synowie otrzymali wszechstronne wykształcenie. Ochmistrz królewski zaprawiał ich również w sztuce wojennej.
    W 1471 r. brat Kazimierza, Władysław, został koronowany na króla czeskiego. W tym samym czasie na Węgrzech wybuchł bunt przeciwko tamtejszemu królowi Marcinowi Korwinowi. Na tron zaproszono Kazimierza. Jego ojciec chętnie przystał na tę propozycję. Kazimierz wyruszył razem z 12 tysiącami wojska, by poprzeć zbuntowanych magnatów. Ci jednak ostatecznie wycofali swe poparcie i Kazimierz wrócił do Polski bez korony węgierskiej. Ten zawód dał mu wiele do myślenia.
    Po powrocie do kraju królewicz nie przestał interesować się sprawami publicznymi, wręcz przeciwnie, został prawą ręką ojca, który upatrywał w nim swego następcę i wciągał go powoli do współrządzenia. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Obowiązki państwowe umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Wezwany przez ojca w 1483 r. do Wilna, umarł w drodze z powodu trapiącej go gruźlicy. Na wieść o pogorszeniu się zdrowia Kazimierza, król przybył do Grodna. Właśnie tam, “opowiedziawszy dzień śmierci swej tym, którzy mu w niemocy służyli […], ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26” – napisał ks. Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, która od tej pory stała się miejscem pielgrzymek. W 1518 król Zygmunt I Stary, rodzony brat Kazimierza, wysłał przez prymasa do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza. Leon X na początku 1520 r. wysłał w tej sprawie do Polski swojego legata. Ten, ujęty kultem, jaki tu zastał, sam ułożył ku czci Kazimierza łaciński hymn i napisał jego żywot. Na podstawie zeznań legata Leon X w 1521 r. wydał bullę kanonizacyjną i wręczył ją przebywającemu wówczas w Rzymie biskupowi płockiemu, Erazmowi Ciołkowi. Ten jednak zmarł jeszcze we Włoszech i wszystkie jego dokumenty w 1522 r. zaginęły. Król Zygmunt III wznowił więc starania, uwieńczone nową bullą wydaną przez Klemensa VIII 7 listopada 1602 r. w oparciu o poprzedni dokument Leona X, którego kopia zachowała się w watykańskim archiwum.

    Święty Kazimierz

    Kiedy w 1602 r. z okazji kanonizacji otwarto grób Kazimierza, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariæ (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (+ 1153). Wydaje się prawdopodobne, że Kazimierz złożył ślub dozgonnej czystości. Miał też odrzucić proponowane mu zaszczytne małżeństwo z córką cesarza niemieckiego, Fryderyka III.
    Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej. W 1636 r. przeniesiono uroczyście relikwie Kazimierza do nowej kaplicy, ufundowanej przez Zygmunta III i Władysława IV. W 1953 r. przeniesiono je z katedry wileńskiej do kościoła świętych Piotra i Pawła. Obecnie czczony jest ponownie w katedrze.
    Św. Kazimierz jest jednym z najbardziej popularnych polskich świętych. Jest także głównym patronem Litwy. W diecezji wileńskiej do dziś zachował się zwyczaj, że w dniu św. Kazimierza sprzedaje się obwarzanki, pierniki i palmy; niegdyś sprzedawano także lecznicze zioła (odpustowy jarmark zwany Kaziukami). W 1948 r. w Rzymie powstało Kolegium Litewskie pod wezwaniem św. Kazimierza. W tym samym roku Pius XII ogłosił św. Kazimierza głównym patronem młodzieży litewskiej. W 1960 r. Kawalerowie Maltańscy obrali św. Kazimierza za swojego głównego patrona; otrzymali wówczas część relikwii Świętego.

    Święty Kazimierz

    W ikonografii atrybutem Świętego jest mitra książęca. Przedstawiany także ze zwojem w dłoni, na którym są słowa łacińskiego hymnu Omni die dic Mariæ – ku czci Matki Bożej, do której św. Kazimierz miał wielkie nabożeństwo. Często przedstawia się go w stroju książęcym z lilią w ręku lub klęczącego nocą przed drzwiami katedry – dla podkreślenia jego gorącego nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Święty Kazimierz Królewicz

    „Młodzieniec rzadkich zdolności”

    Święty Kazimierz Królewicz. „Młodzieniec rzadkich zdolności”
    Jan Długosz świadkiem modlitwy Kazimierza. Obraz Floriana Cynka./Wikipedia

    ***

    Był dowodem na to, że władza nie musi deprawować. Nieprzypadkowo Wyczółkowski namalował go przed wileńską katedrą.

    Wspinam się na przypominającą górę ognia Rossę. Falujący cmentarz leży na czterech wzniesieniach. Przystaję przy nagrobku Władysława Syrokomli. Związany z Wilnem poeta tak pisał o Kazimierzu Królewiczu: „Dostojny patronie Litwy, pokrewny z ciała i ducha! Przygarnij nasze modlitwy, niech je Pan niebios wysłucha/ Módl się za nami do Boga, niech grunt nie chybia swych plonów, niech głód, pomór i pożoga nie dotknie ziem Palemonów”.

    Leon Wyczółkowski, malując patrona Rzeczypospolitej Obojga Narodów, umieścił go przed katedrą wileńską, w której Kazimierz często się modlił. Tu też w 1484 roku został pochowany i tu 120 lat później odbyła się jego kanonizacja.

    Podobno dworzanom zdarzało się znaleźć królewicza drzemiącego przed wejściem do świątyni. Wstawał bladym świtem i nie mógł się doczekać otwarcia kościoła. Czy to jedynie pobożna metafora? Być może. Pokazuje ona jednak najważniejszą cechę Kazimierza: jego wierność i determinację.

    Urodził się 3 października 1458 roku na Wawelu. Był drugim z sześciu synów króla Kazimierza Jagiellończyka, najmłodszego syna Jagiełły. Jego matką była Elżbieta, córka niemieckiego cesarza Albrechta II. Powszechnie znano jego pobożność, a cały dwór szeptał o postach i ascetycznych praktykach, jakim się oddawał. Jego nauczycielem i wychowawcą był kanonik krakowski Jan Długosz, a później urodzony wśród wież San Gimignano włoski humanista, poeta i prozaik Filip Kallimach. Twórca słynnej kroniki Królestwa Polskiego o swym wychowanku pisał, że „był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu”.

    W 1471 r. brat Kazimierza został królem Czech, a jego samego przymierzano do tronu węgierskiego. Ponieważ jednak tamtejsi magnaci w ostatniej chwili wycofali swe poparcie, królewicz wrócił nad Wisłę. Kontynuował naukę i był powoli wprowadzany przez ojca w arkana władzy. Podczas dwuletniego pobytu Kazimierza Jagiellończyka na Litwie jako namiestnik rządził w Koronie, rezydując w Radomiu. Wezwany przez ojca ruszył w 1483 roku do Wilna. Nie dotarł jednak na miejsce, bo zmarł w drodze, cierpiąc na gruźlicę. Król przybył do Grodna, a Kazimierz, „ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26” – pisał Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej. Już w 1518 roku jego brat Zygmunt I Stary wysłał do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza, a legat Leona X, który trafił znad Tybru do Wilna, był pod ogromnym wrażeniem kultu, jakim obdarzano kandydata na ołtarze. Sam ułożył ku czci Kazimierza hymn.

    Tuż przed uroczystą kanonizacją, gdy w 1602 r. ekshumowano ciało, przy głowie królewicza znaleziono pergamin z wypisanym jego ukochanym hymnem: „Omni die dic Mariae, mea laudes anima” („Dnia każdego sław Maryję”).

    Kazimierz jest głównym patronem Litwy, a w dniu jego śmierci, 4 marca, organizowane są słynne Kaziuki, czyli jarmark, na którym tłum zajada smaczne obwarzanki i piernikowe serca.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________

    Maryjny królewicz

    „Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu” – napisał o Kazimierzu królewiczu ks. Jan Długosz. Kazimierz odznaczał się kultem maryjnym, należał do konfraterni paulińskiej.

    Wikipedia.org

    ***

    Był synem Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Jednym z jego wychowawców i nauczycieli był ks. Jan Długosz, kanonik krakowski. Na wychowanie królewicza mieli też wpływ dwaj późniejsi święci: profesor filozofii i teologii Jan z Kęt, który przygotowywał młodzieńca do sakramentu bierzmowania, oraz Szymon z Lipnicy, bernardyn, spowiednik przyszłego świętego Jagiellona.

    Ojciec upatrywał w Kazimierzu swego następcę. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Jednak trudne, państwowe obowiązki umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Od wczesnej młodości królewicz był gorliwym wyznawcą maryjnego kultu. Jego ulubioną modlitwą był hymn ku czci Maryi Omni die dic Mariae (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (zm. 1153).

    Kiedy w 1602 r. otwarto grób Kazimierza w katedrze wileńskiej św. Stanisława, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariae.

    Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej.

    Pochodząca z Wilna tradycja podkreśla, że królewicz zdobył miłość przez obronę ubogich i hojne jałmużny. Odznaczał się żarliwą pobożnością. Podania mówią o modłach królewicza przed świtem – klęczał przed zamkniętymi drzwiami wileńskiego kościoła, co mieli widywać strażnicy zamkowi.

    Dom Jagiellonów miał znaczące związki z Jasną Górą. Przystąpienie domu królewskiego w 1472 r. do konfraterni paulińskiej było aktem znacznej wagi.

    „Kolejne pokolenia rozpoznawały w Kazimierzu sprawiedliwego władcę, odznaczającego się takimi cnotami jak: sprawiedliwość, umiłowanie Ojczyzny i poddanego ludu, mądrość, długomyślność i duch służby. Dlatego chętnie stawiały go za wzór dla piastujących rządy w państwie, a ci brali go sobie za patrona. Właśnie przez wzgląd na tę miłość do swego narodu dostrzegały w nim również wielkiego opiekuna, także tych, którzy podlegają władzy. Dziś, na początku XXI wieku, mimo że tak bardzo zmieniły się społeczne realia, ten wzór i ten patronat nie tracą swej aktualności. Dałby Bóg, aby sprawujący władzę byli wpatrzeni na wzór św. Kazimierza, a wierni szukali w nim oparcia!” – powiedział o nim w 2002 r. św. Jan Paweł II.

    Św. Kazimierz
    ur. 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu, zm. 4 marca 1484 r. w Grodnie

    ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 marca

    Święty Jan Józef od Krzyża, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Wirgiliusz z Arles, biskup
    ***
    Święty Jan Józef od Krzyża

    Karol Kajetan (Carlo Gaetano) urodził się 15 sierpnia 1654 r. na wyspie Ischia koło Neapolu, w szlacheckiej rodzinie, jako trzeci syn Giuseppe (Józefa) i Laury Gargiulo. Uczył się w szkole augustianów. W 1669 r., mając 15 lat, wstąpił do zakonu franciszkańskiego o najsurowszej regule (alkantarzyści – franciszkanie bosi zreformowani przez św. Piotra z Alkantary). Przyjął wówczas imię Jan Józef od Krzyża. Prowadził szalenie ascetyczny tryb życia: nieustannie pościł, nie pił wina, spał trzy godziny na dobę. Już w okresie formacji był wysoko oceniany przez przełożonych. Chociaż pragnął pozostać skromnym bratem zakonnym, w duchu posłuszeństwa 18 września 1677 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Na polecenie władz zakonnych zajął się zakładaniem nowych fundacji. Przyczynił się do powstania klasztorów w Hiszpanii i we Włoszech. Był reformatorem zakonu, mistrzem nowicjatu, a następnie prowincjałem. Człowiek wielkiej pokory, umartwienia i roztropności, obdarzony darem kontemplacji, prorokowania i bilokacji. Był kierownikiem duchowym i spowiednikiem wielu znanych ludzi, także świętych. Z jego rad korzystali kardynałowie, biskupi i osoby świeckie, często zajmujące wysokie stanowiska.
    Zmarł w Neapolu 5 marca 1734 roku w klasztorze św. Łucji (Santa Lucia al Monte); tam do dziś znajduje się jego grób. Kanonizowany został przez papieża Grzegorza XVI 26 maja 1839 r. Jest patronem wyspy Ischia. Doroczne obchody ku jego czci odbywają się na początku września i trwają przez 4 dni. Jedną z celebracji jest uroczysta procesja z relikwiami św. Jana Józefa od Krzyża wzdłuż portowych nabrzeży.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 marca

    Święta Róża z Viterbo,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Olegariusz, biskup
    ***
    Święta Róża z Viterbo

    Róża urodziła się w 1233 r. Jej rodzice zajmowali się rolnictwem. Legenda głosi, że dlatego nadano dziecku takie imię, gdyż było tak piękne, iż miało twarz podobną do róży. Mając 12 lat Róża wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Już wtedy musiała być bardzo dojrzała w wierze.
    Datą przełomową w jej życiu był rok 1250. Zachorowała wtedy śmiertelnie. Spokojna o swoje losy, modliła się żarliwie o powodzenie wyprawy krzyżowej w obronie Ziemi Świętej, na której czele stał św. Ludwik IX, król francuski (również tercjarz franciszkański). Kiedy cudownie wyzdrowiała, postanowiła całkowicie poświęcić się nawracaniu dusz do Boga. Przywdziała habit zakonny, zaczęła oddawać się surowym praktykom pokutnym w intencji nawrócenia grzeszników, a potem z krzyżem w ręku przebiegała ulice miasta, nawołując do pokuty. Swymi wystąpieniami wzbudziła gniew mieszkających w Viterbo patarynów i katarów (ruchy religijne, których idee w znacznej części zostały uznane za heretyckie), którzy zmusili ją i jej rodzinę do opuszczenia miasta. Już po opuszczeniu Viterbo, przebywając w Soriano, Róża otrzymała dar wizji, z której dowiedziała się o rychłym zakończeniu prześladowań Kościoła, wraz ze śmiercią cesarza Fryderyka II. Po jego śmierci, kiedy miasto zajęły wojska papieskie, Róża rzeczywiście mogła powrócić do rodzinnego domu, który przetrwał do dziś.
    Pod koniec życia Święta prosiła, by przyjęto ją do klasztoru klarysek w Viterbo. Odmówiono jej ze względu na stan zdrowia. Za radą spowiednika zamieniła swoje mieszkanie na osobisty “klasztor”, gdzie wraz z kilkorgiem przyjaciół poświęcała się modlitwie o uświęcenie ludzkich dusz. Wyczerpana pokutą i apostolstwem, zmarła w wieku niespełna 20 lat, 6 marca 1252 roku. Jej śmierć napełniła bólem mieszkańców całego miasta.
    Pan Bóg wsławił Różę za życia i po śmierci tak licznymi cudami, że jej grób stał się miejscem masowych pielgrzymek. Już w roku 1257 w obecności papieża Aleksandra IV odbyło się uroczyste przeniesienie relikwii Świętej do kościoła klarysek, gdzie do dzisiaj przechowywane są w szklanej trumnie. Mimo upływu czasu pozostały one w nienaruszonym stanie. Na wiadomość o cudownym uzdrowieniu jednego z kardynałów papież Kalikst III (+ 1458) przysłał na grób Świętej złotą różę. Równocześnie wyznaczył kanoniczną komisję dla zbadania jej życia i cudów. On też wpisał św. Różę do katalogu świętych (1458). Do dziś zachował się zwyczaj, że co roku w nocy z 3 na 4 września, w rocznicę przeniesienia jej szczątków (zachowanych w stanie nienaruszonym) z cmentarza do kościoła, przychodzi do jej grobu całe miasto i turyści, by wziąć udział w procesji z relikwiami, niesionymi w wysokiej wieży-relikwiarzu (tzw. macchina di Santa Rosa, niesiona przez 100 mężczyzn nazywanych facchini di Santa Rosa). Kiedyś starano się, by “wieża św. Róży” była jak najwyższa i jak najpiękniejsza. Dziś można oglądać wystawę tych wież-relikwiarzy. Benedykt XV ogłosił św. Różę patronką młodzieży żeńskiej Akcji Katolickiej. Patronuje ona także Viterbo, andaluzyjskiej Alcolei, kolumbijskiemu Santa Rosa de Viterbo, tercjarkom i emigrantom.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w sukni tercjarskiej, opasanej sznurem, najczęściej z krzyżem w dłoni lub z Matką Bożą z Dzieciątkiem. Jej atrybutem są róże, korona z róż, dyscyplina.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 marca

    Święte męczennice Perpetua i Felicyta


     pl.wikipedia.org
    Najświętsza Maria Panna z Dzieciątkiem oraz święte Felicyta i Perpetua

    Maria z Dzieciątkiem oraz święte Felicyta i Perpetua

    Perpetua i Felicyta żyły w II w. w starożytnym Thuburbo Minus, mieście położonym około 30 km od Kartaginy (dziś Teburbo w Tunisie). Perpetua w tajemnicy przed ojcem poganinem przyjęła wiarę chrześcijańską i zaczęła do niej przekonywać swych bliskich: brata Saturusa oraz niewolników – Felicytę, Rewokatusa, Sekundulusa i Saturninusa. Obie z Felicytą były młodymi mężatkami. Mąż Felicyty prawdopodobnie zginął razem z nią. Natomiast o mężu Perpetuy informacje są sprzeczne: raz czytamy, że był chrześcijaninem, w innych źródłach, że tak jak jej ojciec – poganinem.
    Oskarżone o bycie chrześcijankami, zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Perpetua miała malutkiego synka, w wieku niemowlęcym, którego przynoszono jej do karmienia. W tym samym czasie, będąca w ósmym miesiącu ciąży Felicyta, po ciężkim porodzie, przy wtórze grubiańskich uwag więziennego strażnika, powiła dziewczynkę, którą zaadoptował jeden z chrześcijan. Zgodnie bowiem z prawem rzymskim, matka, mająca w swoim łonie dziecię, nie mogła być stracona przed jego urodzeniem. Zachowały się autentyczne dokumenty, opisujące powyższe wydarzenia – pamiętnik pisany w więzieniu przez św. Perpetuę oraz relacja naocznego świadka. Mimo próśb ojca, który odwiedzał Perpetuę w więzieniu, kobieta nie wyrzekła się swojej wiary.

    Święte Perpetua i Felicyta
    Po krótkim procesie wszystkich więźniów skazano na rozszarpanie przez zwierzęta. Chwili triumfalnego wejścia na arenę nie dożył jedynie Sekundulus, który zmarł w więzieniu. Tuż przed męczeństwem Perpetua i Felicyta otrzymały chrzest, bowiem w czasie aresztowania były jeszcze katechumenkami. Męczennicy wymienili między sobą pocałunek pokoju. Na arenie wypuszczono na nie dzikie zwierzęta, które nie okazały się zbyt drapieżne. Jedynie dotkliwie poraniły kobiety. Gladiatorzy dobili je więc mieczami.
    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Do dzisiaj liturgia przypomina imiona świętych “bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w Kanonie Rzymskim (pierwszej Modlitwie Eucharystycznej), który jako jedyny był stosowany w każdej Mszy św. aż do 1969 r. (obecnie jest kilka modlitw eucharystycznych do wyboru). Imiona obu męczennic wymieniane są także w Litanii do Wszystkich Świętych. Późniejsza legenda uczyniła ze św. Felicyty matkę siedmiu synów, z którymi miała ponieść męczeństwo. Legenda ta wyraźnie nawiązuje do śmierci siedmiu braci machabejskich i ich bohaterskiej matki. Męczeńska śmierć miała miejsce 7 marca 202 lub 203 r.
    Perpetua i Felicyta są patronkami bezpłodnych kobiet.
    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________

    Niesłychane męstwo kobiet

    Niesłychane męstwo kobiet
    Ołtarz świętych i Felicyty w bazylice Niepokalanego Poczęcia w Waszyngtonie/fot. David Shane/CC 2.0

    ***

    Patronkami dnia są dziś święte Perpetua i Felicyta, męczennice.

    Obie były młodymi mężatkami. Oskarżone jako chrześcijanki zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Święta Perpetua miała malutkiego synka, a św. Felicyta była w 8. miesiącu ciąży. 

    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Liturgia przypominała imiona świętych „bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w każdej Mszy św. aż do reformy liturgicznej w 1969 roku. 

    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.

    o. Stanisław Tasiemski, dominikanin/Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 marca

    Święty Jan Boży, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan z Obazine, opat
      •  Święta Beata, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Jan Boży

    Jan Cidade urodził się w Portugalii w roku 1495. Ojciec Jana, Andrzej Ciudad, miał swój dom i mały warsztat rzemieślniczy. W pracy pomagała mu małżonka, Teresa Duarte. Gdy Jan miał 8 lat, zjawił się w jego domu jakiś pielgrzym wędrujący do Hiszpanii, prosząc o nocleg. Przy wieczerzy gość opowiadał o krajach, które zwiedził. Kiedy następnego dnia opuścił dom, zauważył przy sobie chłopca, który postanowił towarzyszyć kapłanowi w drodze. Uczynił to potajemnie przed rodzicami. Ci, pełni smutku, daremnie poszukiwali go po całej okolicy. Matka niebawem zmarła ze smutku, a ojciec wstąpił do franciszkanów. Nie wiemy, dlaczego kapłan nie odesłał chłopca do domu. Może myślał, że jest mu w domu bardzo źle, a może chłopiec nie chciał wrócić. Po 20 dniach forsownej drogi chłopiec nie mógł już iść dalej. Kapłan więc zostawił chłopca w mieście Oropesa u niejakiego Franciszka Mayorala, zarządcy owczarni pewnego hrabiego. Ten przyjął Jana jak syna i nazwał małego chłopca “Janem otrzymanym od Boga – a Deo“.
    Chłopiec przeżył w domu opiekuna kilkanaście lat. Przybrani rodzice tak pokochali młodzieńca, że chcieli go uczynić spadkobiercą swojego majątku i zamierzali mu oddać za żonę swoją jedyną córkę. Mając dwadzieścia kilka lat Jan opuścił dom opiekunów. Zaciągnął się do wojska. Zaczęło się typowe życie najemnego żołnierza: włóczęga, zawadiactwo, kieliszek, dziewczęta. Jan był zbyt uczciwy i religijny, by pozwalać sobie na wszystkie wybryki. Niemniej życie jego było w tym okresie bardzo dalekie od doskonałości chrześcijańskiej.
    Pewnego dnia Jan został posłany przez oficera z misją zaopatrzenia oddziału w konieczne wiktuały. Pobliski dwór zajmowali jednak Francuzi. Jan postanowił zaskoczyć ich brawurową szarżą. Koń zrzucił go jednak z siodła, tak iż cudem tylko uszedł niechybnej śmierci. Był to pierwszy głos napomnienia z nieba. Innym razem dowódca powierzył Janowi kasę oddziału. Niestety, w nocy Jana ktoś okradł. Podejrzenie padło na Jana. Został skazany na rozstrzelanie. Już zabierano się do egzekucji, kiedy nadjechał dowódca pułku i po zapoznaniu się z całą sprawą nakazał Jana uwolnić, ale wydalił go z wojska. Do końca życia Jan nie mógł sobie wytłumaczyć, jak się to stało, że tak cudownie został uwolniony, dosłownie w ostatnim momencie. W planach Opatrzności miał jeszcze żyć.

    Święty Jan Boży

    Jan powrócił do Oropesy. Opiekun przyjął go serdecznie, ale i teraz Jan nie zagrzał tu długo miejsca. Wybuchła wojna na wschodzie Europy. Jan ponownie zgłosił się do wojska. Po zawarciu pokoju przez obie strony Jan powrócił, jednak już nie do swojego opiekuna, ale w rodzinne strony. Tu dowiedział się o losie swoich rodziców. Uczyniło to na nim ogromne wrażenie. Z wielką skruchą odbył spowiedź z całego życia i udał się z pielgrzymką do Compostelli, do grobu św. Jakuba Apostoła. Pchany żarliwością o zbawienie duszy i chęcią poniesienia męczeńskiej śmierci udał się do Afryki, gdzie naprzeciw Gibraltaru była portugalska twierdza Ceuta. Przez kilka lat pracował tu ciężko przy fortyfikacji Ceuty, wspierając równocześnie pewnego szlachcica, skazanego przez króla na banicję w te strony wraz z rodziną (1533-1535). Okazji jednak do męczeństwa nie było. Arabowie nie byli też skłonni do przyjęcia wiary Chrystusa. Jan wrócił więc do Hiszpanii i przez krótki czas pracował w Gibraltarze. Za zaoszczędzone pieniądze kupił pobożne książki i założył małą księgarnię, by w ten sposób propagować dobrą prasę (1535-1536). Stąd udał się do Grenady. Założył tu księgarnię książek i obrazów religijnych (1538).
    20 stycznia 1538 r. odbywał się w Grenadzie odpust ku czci św. Sebastiana. Przybyło mnóstwo ludzi. Kazanie głosił słynny kaznodzieja, św. Jan z Avili. Kazanie wywarło na Janie wrażenie piorunujące. Ogarnął go ból za stracone dla wieczności lata. Wydał głośny jęk, rzucił się na ziemię, zaczął targać włosy i ubranie na sobie. Drapał sobie twarz, wołając: “Boże! Miłosierdzia!”. W takim też stanie wybiegł na ulicę. Otoczenie myślało, że postradał zmysły. Kilkunastu ludzi pobiegło za nim i rzuciło się na niego jako na szaleńca; związano go, wychłostano dotkliwie i zamknięto w domu dla obłąkanych. Dla Jana zaczęły się dni straszliwej katorgi fizycznej i duchowej. Metoda ówczesnego leczenia tego rodzaju zaburzeń psychicznych polegała bowiem na zamknięciu pacjenta w wilgotnym i zimnym lochu. Przykutego do ściany łańcuchem, bito do utraty przytomności i sił. Tak obchodzono się z Janem przez 40 dni. Jednak ku zdumieniu oprawców Jan nie tylko się nie bronił, ale zachęcał ich jeszcze: “Bijcie, bijcie to przeniewiercze ciało! Niech ponosi karę za swoje winy!” Stawał jednocześnie bardzo stanowczo w obronie swoich towarzyszy. Kiedy więc wypuszczono go na wolność, zaczął usługiwać nieszczęśliwym, by chociaż w części złagodzić ich dolę.Szybko Jan przekonał się, że sam niewiele zdziała. Za użebrane pieniądze zakupił własny dom, w którym mógł postawić 47 łóżek. W miarę napływu ofiar powiększał szpital i lepiej go zaopatrywał, by chorzy mieli jak największe wygody. Szczególną troską otaczał psychicznie chorych, których traktował z wielką łagodnością i dla których przeznaczył wydzieloną część szpitala. Sam każdego dnia odwiedzał swoich podopiecznych, chorych i ubogich, przewiązywał ich rany, pocieszał, leczył. Nie mniejszą troskliwość okazywał o potrzeby duchowe swoich podopiecznych, zapraszając kapłanów w każdą niedzielę ze Mszą świętą i kazaniem, a nawet z codzienną Komunią świętą. W ciągu dnia przewidział czas na wspólne modlitwy – poranne i wieczorne. Dla uniknięcia zarazy podzielił swój szpital na sektory. Za poradą św. Jana z Avili w szpitalu leczyli się wyłącznie mężczyźni. Na parterze były miejsca przeznaczone dla bezdomnych i ubogich wędrowców.
    Troska o leki, bieliznę, bandaże, łóżka, opłata służby i wyżywienie całej załogi wymagało od Świętego heroicznego poświęcenia. Codziennie udawał się na miasto i na umówionym placu zbierał żywność i ofiary pieniężne. Najczęściej one nie wystarczały. Wtedy udawał się do domów możnych, błagając o pomoc tymi znamiennymi słowy: “Pomóżcie sobie, wspomagając ubogich i chorych, bowiem błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Kiedy wyczerpał już wszystkie środki i zadłużył się, udał się do miasta Valladolid, gdzie był wtedy dwór królewski. Nie zawiódł się, dostał szczodry zasiłek od najprzedniejszych pań i panów dworu.
    W swojej żarliwości apostolskiej nie zapomniał o kobietach. Zajął się losem kobiet upadłych. Nawiedzał je osobiście i błagał o zmianę życia. Starał się o uczciwe zabezpieczenie ich losu, by nie musiały utrzymywać się z nierządu. Staruszki i samotne wdowy polecał poszczególnym rodzinom pod opiekę. Niemniej czuły był na los sierot, których wówczas nie brakowało, powierzając je rodzinom, które zapewniały im bezpieczny los. Wszyscy, którzy pomagali Janowi, zarówno kapłani, jak i świeccy (także lekarze), za swoją posługę nie żądali zapłaty.
    Jan wiedział jednak, że ciężaru, który na siebie nałożył, sam nie udźwignie. Nadto trapiła go troska o przyszłość dzieła. Zebrał więc koło siebie gromadkę podobnych szaleńców Bożych i tak założył nową rodzinę zakonną dla obsługi chorych i opuszczonych. Tak powstał zakon Braci Miłosierdzia, zwany u nas bonifratrami. Założycielowi zaś nadał miejscowy arcybiskup przydomek “Jana Bożego” i takim go znamy.

    Święty Jan Boży

    Zmarł na klęczkach 8 marca 1550 r. w wieku 55 lat. W poczet błogosławionych zaliczył Jana papież Urban VIII w 1630 roku, a papież Aleksander VIII wpisał jego imię do katalogu świętych (1690). Papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego wraz ze św. Kamilem de Lellis patronem szpitali i chorych (1886). Papież Pius XI wyznaczył go na patrona pielęgniarzy i służby zdrowia. Relikwie Świętego znajdują się w kościele zakonu w Grenadzie. Jest ponadto patronem Grenady i księgarzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w prostym habicie bonifratra. W ręku trzyma przekrojony owoc granatu, z którego wyrasta krzyż. Jego atrybutami są: cierniowa korona, żebrak na plecach, żebrak u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Święty Jan Boży. Swoje życie poświęcił opiece nad chorymi

    Święty Jan Boży. Swoje życie poświęcił opiece nad chorymi
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Jan Ciudad, urodzony 8 marca 1495 roku, syn Andrzeja Ciudad i Teresy Duarte, bogobojnej rodziny rzemieślniczej z Montemor o Novo w Portugalii, mając lat dziesięć uciekł z domu, wiedziony żądzą poznania szerokiego świata i jego dziwów, o których opowiadał przygodny wędrowiec, przygarnięty na nocleg. W hiszpańskim miasteczku Oropeza wyczerpanym i chorym chłopcem zajął się zacny obywatel Mayoral. Tu znalazł św. Jan jakby drugi dom rodzicielski.

    Ukończył naukę w szkole parafialnej, pomagał w pracy, pasał owce, został wreszcie zarządcą dóbr hrabiego Feruz y Navas. Szczera pobożność, uczciwość i roztropność jednały mu serca opiekunów i przełożonych.

    Przyszedł jednak w jego życiu okres próby. Cichy, oddany młodzieniec ni stąd ni zowąd zgłosił się do wojska. Uczestniczył w kampanii francuskiej, pełnej przygód i niebezpieczeństw, potem w wojnie tureckiej na ziemi węgierskiej, wreszcie zniechęcony do awanturniczego życia powrócił do rodzinnego Montenor, ale rodziców nie zastał już przy życiu. Matka umarła ze zgryzoty wkrótce po jego ucieczce, ojciec w kilka lat później zgasł świątobliwie jako brat zakonny.

    Jan został teraz wędrownym księgarzem: sprzedawał książki religijne, niosąc towar na plecach od wsi do wsi. Z tego czasu datuje się widzenie, które wskazało mu drogę życia i nadało nowe imię. Gdy znużony wędrówką, zniechęcony i przygnębiony upadł na ziemię, ujrzał Dziecię Jezus i usłyszał głos: “Janie Boży, w Granadzie będzie twój krzyż”. Przybył więc do Granady, sprzedawał dalej swój towar, a równocześnie publicznie, na ulicach oddawał tak niezwykłym uczynkom pokutnym, że poczytano go za wariata i zamknięto w więzieniu. Tu poznał św. Jan, w jak strasznym położeniu znajdowali się umysłowo chorzy, których trzymano w lochach podziemnych i krwawo biczowano w mniemaniu, że ich w ten sposób się uleczy.

    Uwolniony po kilku miesiącach katuszy, postanowił resztę życia poświęcić chorym. Za radą spowiednika, błogosławionego Jana z Avilla, założył szpital w Granadzie i z heroicznym poświęceniem opiekował się chorymi. Znalazł współpracowników. Z nimi obsługiwał chorych w szpitalu, nawiedzał ubogich po zaułkach, żywił wdowy i sieroty, przyprowadzał zbłąkanych do pojednania z Bogiem.

    8 marca 1550 roku przeszedł do wieczności, w dniu swych urodzin, przeżywszy lat 55, z których 42 upłynęły mu w poszukiwaniu drogi Bożej, ostatnie 13 – w twardej, pełnej całkowitego oddania służbie miłości i nieszczęśliwych bliźnich.

    Gromadka jego synów duchowych dopiero w 1586 roku otrzymała konstytucję i zatwierdzenie Stolicy Apostolskiej jako zakon braci miłosierdzia (bonifratrzy). Kanonizowano go w 1690 roku; papież Leon XII ogłosił go patronem szpitali i chorych i polecił wzywać go w litanii za konających. W dziejach szpitalnictwa polskiego zapisali nasi bonifratrzy piękne karty; przybyli do Polski już w 1609 roku.

    W ikonografii przedstawiany jest w prostym habicie bonifratra. W ręku trzyma przekrojony owoc granatu, z którego wyrasta krzyż. Jego atrybutami są: cierniowa korona, żebrak na plecach, żebrak u stóp.

    adonai.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 marca

    Święta Franciszka Rzymianka

    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż

    Franciszka urodziła się w patrycjuszowskiej rodzinie w Perrione koło Rzymu w 1384 r. W bardzo młodym wieku wydano ją za Wawrzyńca di Ponziani. Z domu rodzicielskiego przeniosła się więc Franciszka do domu męża, na Zatybrze, w pobliże bazyliki św. Cecylii. Pan Bóg dał małżonkom troje dzieci, których wychowaniem zajęła się Franciszka osobiście, nie wyręczając się kobietami obcymi, jak to było wówczas zwyczajem w rodzinach magnackich. Dbała o dom i o służbę, zabiegając nie tylko o ich potrzeby doczesne, ale także wieczne. Troskliwa i zapobiegliwa żona i matka miała jeszcze czas, aby pomyśleć o ubogich w mieście. Zasłynęła z dobroczynności. Zaopatrywała także sąsiednie kościoły w szaty i naczynia liturgiczne. Zadziwiała również dobrocią, życzliwością i pomocą sąsiedzką. Zagoniona w ciągu całego dnia, umiała niejedną godzinę nocy poświęcić na słodką rozmowę z Bogiem.
    Z trojga dzieci Franciszki syn, Ewangelista, odszedł z tej ziemi w siódmym roku życia; jej jedyna córka, Agnieszka, zmarła w szóstym roku życia. Podczas wojny króla Neapolu z papieżem pałac Franciszki zrabowano, ponieważ wspomagała papieża, przez co straciła środki do życia i pozostała sama – męża i syna skazano na wygnanie. W czasie epidemii, jaka nawiedziła Rzym w latach 1413-1414, z narażeniem własnego życia usługiwała zarażonym. Po powrocie męża i syna z wygnania zachęciła Wawrzyńca do złożenia ślubu czystości. Odtąd Franciszka oddała się jeszcze gorliwiej modlitwie i posłudze ubogim. Rychło znalazły się szlachetne panie, które zapragnęły wieść podobny tryb życia. W taki sposób powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej, które wzięło sobie za cel uświęcenie członkiń przez modlitwę, uczynki pokutne i miłosierdzie. Franciszka osiadła z nimi przy kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum i Colosseum.

    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż

    Po śmierci ostatniego syna, a następnie męża, Franciszka przyjęła habit i zamieszkała przy tym kościele. W nim ją pochowano; zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie Pan Bóg nawiedził Franciszkę wizjami i darem ekstaz, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Największym jednak przywilejem, jakim miała się cieszyć Franciszka, w hagiografii nader rzadkim, to częste oglądanie przy sobie Anioła Stróża. Do katalogu świętych wpisał ją uroczyście Paweł V w 1609 roku.
    W ikonografii św. Franciszka przedstawiana jest w czarnej sukni i białym welonie, towarzyszy jej anioł. Na niektórych obrazach jej atrybutem jest osioł – symbol pracowitości, wytrwałości, cierpliwości, zdrowego rozsądku – oraz otwarta księga.
    nternetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Święta Franciszka Rzymianka: Kawa z Aniołem Stróżem

    Święta Franciszka Rzymianka: Kawa z Aniołem Stróżem
    św. Franciszka Rzymianka/Orazio Gentileschi

    ***

    Ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych.

    U ludzi to niemożliwe, u Boga na wszystko jest czas, zaświaty przyszły na świat i kręcą się wokół nas. I piją z nami herbatę, i sadzą cynie po wsiach – z głośników sączy się piosenka Budzyńskiego. Hmm.

    Jak uwierzyć, że zaświaty są na wyciągnięcie ręki? Jak zaprzyjaźnić się ze swoim aniołem? Wyjść poza dziecinną rymowankę: „Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój” i rozmawiać z nim jak z konkretną, pełną ognia istotą? Franciszka Rzymianka miała ten niezwykły dar. Często rozmawiała ze swoim Aniołem Stróżem. W jej życiu było wiele cudowności, ale ona, jak to zazwyczaj bywa, wcale ich nie szukała. Modliła się, a znaki i cuda były tylko potwierdzeniem trafności wyboru jej drogi.

    Urodziła się w 1384 roku w arystokratycznej rodzinie. Młodo wydano ją za mąż za Wawrzyńca di Ponziani. Miała z nim troje dzieci. I choć sąsiedzkie patrycjuszowskie rodziny zatrudniały do wychowania obce kobiety, Franciszka sama wychowywała swe pociechy. Mimo że od rana do wieczora miała ręce pełne roboty, jej dom na rzymskim Zatybrzu słynął z dobroczynności. Zaopatrywała kościoły w szaty i naczynia liturgiczne, karmiła i ubierała biedaków. Modliła się nocami, gdy jej dzieci już słodko spały. Dwoje z nich, siedmioletni synek Ewangelista i sześcioletnia córka Agnieszka, wcześnie zmarło.

    Gdy wybuchła wojna króla Neapolu z papieżem, pałac Franciszki obrabowano, a jej męża i syna skazano na wygnanie. Została sama, bez środków do życia. Większość na jej miejscu rozpaczałaby, ona była jednak pełna ufności. Gdy w Wiecznym Mieście wybuchła epidemia, na rzymskich placach często widziano ją, jak z narażeniem życia usługiwała zarażonym. Zamieniła swój pałac w szpital. „Zabierała zużyte łachmany i zabrudzoną odzież biedaków. Po oczyszczeniu i dokładnym naprawieniu, składała starannie, skrapiając wonnościami, jak gdyby miały służyć samemu Panu” – pisali świadkowie.

    Gdy mąż wrócił z wygnania, zachęciła go do złożenia ślubu czystości. Pełna życia Franciszka zarażała ufnością wszystkich dookoła. Nic dziwnego, że niebawem znalazły się kobiety, które zapragnęły żyć jak ona. Powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej. Siostry osiadły przy kościele tuż przy Koloseum. Po śmierci syna i męża Franciszka ubrała habit. Zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat.

    Jeszcze za jej życia ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych. Największym jednak przywilejem było częste widzenie Anioła Stróża. Jego obecność była dla niej tak naturalna jak rozmowa z najbliższymi. Teraz, gdy piszę te słowa, stoi przy mnie anioł. Panie, wierzę, ale proszę, zaradź memu niedowiarstwu. Franciszko z Rzymu, módl się za nami.

    Ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych.

    Żona, matka, zakonnica

    Żona, matka i zakonnica. Połączenie tych powołań wydaje się niemożliwe. A jednak św. Franciszce Rzymskiej to się udało. Przez czterdzieści lat łączyła życie małżeńskie z życiem ascezy, modlitwy i służby ubogim. Najoryginalniejszym z licznych mistycznych darów, było widzenie z własnym Aniołem Stróżem.

    Franciszka urodziła się w 1384 r. Jako 11-letnia dziewczynka postanowiła wstąpić do zakonu. Jednak posłuszna swoim zamożnym rodzicom wyszła z mąż za rzymskiego patrycjusza Wawrzyńca di Ponziani.

    Żyła w zgodnym związku, ponoć nigdy nie pokłóciła się z mężem. Wydała na świat trójkę dzieci, z których dwoje zmarło w dzieciństwie. Zajęta prowadzeniem domu znajdowała czas na modlitwę i pomaganie nędzarzom i chorym. Kiedy tylko ktoś z domowników potrzebował jej pomocy, przerywała modlitwę. Mówiła: „Mężatka musi, jeśli wzywają ją rodzinne obowiązki, zostawić Boga przed ołtarzem i znaleźć Go w domowej krzątaninie”. Legenda mówi, że kiedyś cztery razy przerywano jej modlitwę przy tym samym wersie psalmu, który odmawiała. Kiedy za piątym razem powróciła do modlitwy, znalazła ten wers zapisany złotymi literami. Mieszkała w pałacu na Zatybrzu.

    Gdy wybuchła wojna króla Neapolu z papieżem, pałac obrabowano, a jej męża i syna skazano na wygnanie. Franciszka została bez środków do życia, ale nie straciła ufności i doczekała się ich powrotu. Kiedy miasto ogarnęła epidemia dżumy, na ulicach rozdawała żywność i ubrania. Wokół niej gromadziły się kobiety, które tak jak ona chciały podjąć życie ascetyczne i działalność charytatywną. W 1425 roku Franciszka utworzyła kongregację oblatek benedyktyńskich. Sama przyjęła habit i zamieszkała w klasztorze dopiero po śmierci syna i męża. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi: wizjami, ekstazami, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Pochowano ją w kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum. Świętą ogłosił ją Paweł V w 1609 roku.

    Św. Franciszka chciała być zakonnicą, a prawie całe życie była żoną i matką, zakonnicą jedynie „półetatową”. Jej życie pokazuje, że nie każde pobożne pragnienie musi być koniecznie wolą Boga. Cała rzecz w tym, aby umieć to mądrze rozróżniać. Pomocą może być dobra rozmowa, a aniołem stróżem może okazać się mąż, żona, brat, siostra, przyjaciel czy spowiednik.

    Myśl: Nie każde pobożne pragnienie musi być koniecznie wolą Boga.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 marca

    Święty Dominik Savio


    Dominik urodził się w wiosce Riva di Chieri w Piemoncie w 1842 r. Jego ojciec był rzemieślnikiem, a matka krawcową. Rodzice wychowywali dzieci w głębokim poszanowaniu religii. Dominik już jako pięcioletni chłopiec służył do Mszy św., co wymagało od niego dużego samozaparcia, bo Eucharystię sprawowano wówczas tylko rano. Podobno, nie mając zegarka, wiele razy przychodził za wcześnie i modlił się klęcząc przed zamkniętymi drzwiami kościoła. Po Mszy uczył się w szkole prowadzonej przez proboszcza. Gdy zakończył w niej edukację, przeniósł się do kolejnej szkoły, do której musiał codziennie chodzić 8 km pieszo. Mawiał, że w drodze towarzyszą mu Jezus, Maryja i Anioł Stróż.
    Dnia 8 kwietnia 1849 roku, w Wielkanoc, przyjął pierwszą Komunię świętą. Ze strony księdza proboszcza był to akt wielkiej odwagi, gdyż w owych czasach panowało przekonanie, że do sakramentów należy dopuszczać w wieku znacznie późniejszym. O dojrzałości duchowej Dominika świadczą postanowienia, jakie napisał z okazji tej uroczystości w swojej książeczce do nabożeństwa:1) będę często spowiadał się i komunikował, ilekroć mi na to zezwoli mój spowiednik,
    2) będę święcił dzień święty,
    3) moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja,
    4) raczej umrę aniżeli zgrzeszę.Mając 12 lat, Dominik spotkał św. Jana Bosko, który przyjął go do swego oratorium w Turynie. Nawiązała się między nimi szczególna duchowa więź.Pewnego dnia Jan Bosko miał do chłopców kazanie, w którym rozwinął trzy myśli:1) jest wolą Bożą, byśmy się stali świętymi;
    2) łatwo to można osiągnąć;
    3) w niebie czeka wielka nagroda dla tego, kto zostanie świętym.Dominik zwrócił się wtedy do księdza Bosko z tymi słowami: “Czuję potrzebę i pragnienie, aby zostać świętym. Nie myślałem nigdy, że jest to takie łatwe. Muszę zostać świętym. Niech mi ksiądz w tym dopomoże”. Na to wielki pedagog dał chłopcu taką odpowiedź: “Bądź zawsze wesoły, spełniaj dobrze swoje obowiązki i pomagaj kolegom”.
    Dominik swoją postawą dawał przykład innym chłopcom. Podejmował wiele inicjatyw, żeby pomagać tym, którzy gorzej uczyli się i robili mniejsze postępy na drodze duchowej. Był “prawą ręką” ks. Bosko. W bardzo młodym wieku otrzymał dar kontemplacji, ekstazy i inne nadprzyrodzone dary. Pewnego dnia zapukał do pokoju Jana Bosko błagając go, by natychmiast szedł z nim. Zaprowadził go do mieszkania umierającego protestanta, który pragnął pojednać się z Bogiem. Odległość od oratorium była znaczna. Dla św. Jana Bosko pozostało na zawsze zagadką, skąd Dominik dowiedział się o tym protestancie i o miejscu jego zamieszkania, skoro tu nigdy nie bywał. Nie wypadało zaś chłopca o to pytać. Kiedy indziej Dominik stanął przed bramą jednego domu i zadzwonił. Gdy mu otwarto, zapytał, kto tu umiera. Zaprzeczono, a gdy na jego naleganie zaczęto wypytywać po mieszkaniach, znaleziono samotną, umierającą staruszkę.
    Późną jesienią roku 1856 r. Dominik zaczął odczuwać wysoką gorączkę, gnębił go silny, uporczywy kaszel. Jan Bosko wezwał lekarza. Ten orzekł chorobę płuc, bardzo już zaawansowaną, i polecił, by chłopca natychmiast odesłać do rodzinnych stron. Kiedy Dominik żegnał św. Jana Bosko i kolegów, ze łzami w oczach powiedział: “Ja już tu nie wrócę”.
    Dominik zmarł 9 marca 1857 roku, w wieku zaledwie 15 lat, zaopatrzony sakramentami świętymi. W chwili śmierci miał powiedzieć do swojego ojca, który modlił się z nim, że widzi “piękne rzeczy”. Jego relikwie są w Turynie, w bazylice Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych w pobliżu relikwii św. Jana Bosko. Śmierć nie rozłączyła duchowego ojca i syna.
    Mimo bardzo młodego wieku, pośród zwyczajnych obowiązków codzienności, przebywając między rówieśnikami, Dominik Savio osiągnął świętość. Jej rozumienie zawarł w liście do przyjaciela: “Tu, na ziemi, świętość polega na tym, aby stale być rados
    nym i wiernie wypełniać nasze obowiązki”. Pius XI powiedział o nim: “Mały święty, ale gigant ducha”. Beatyfikowany w 1950 roku, kanonizowany w 1954. Dominik Savio to najmłodszy wyznawca, jakiego kanonizował Kościół. Jest patronem ministrantów i młodzieży.Ikonografia ukazuje Świętego z lilią lub z krzyżem w dłoni. Czasami stoi przed statuą Matki Bożej. Bywa przedstawiany z aniołem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Św. Dominik Savio – mały wielki gigant

    Św. Dominik Savio – mały wielki gigant
    Istockphoto

    ***

    Gdy zapukał do turyńskiego Oratoriom, z miejsca poprosił Jana Bosko: „Pomóż mi stać się świętym”.

    Zbyt młodzi na świętość – słyszę czasem. Naprawdę? – drapię się po głowie, zerkając na biografie najmłodszych świętych i błogosławionych Kościoła. Są wśród nich: trzynastoletnia Laura Vicuña, José Sanchez del Río, piętnastoletni Meksykanin, który 10 lutego 1928 roku oddał życie za wiarę, mały Faustino, zagorzały kibic CF Valencia (nie przepuszczał żadnego meczu!), który chorował na chorobę Hodgkina i któregoś dnia napisał: „Będę mówił »tak« wszystkiemu, co dobre”. Z Jezusem rozmawiał o wszystkim. 17.10.1960 roku zanotował: „Odmówiłem Różaniec. Odpowiadałem z biologii, poszło dobrze. Rozmawiałem dziesięć minut z Chrystusem, również o remisowym meczu Saragossa–Walencja, jak i o misjach…”. Papież Pius XII, gdy kanonizował w 1954 r. czternastoletniego Dominika Savio, powiedział: „Nie należy wierzyć w to, że młody wiek jest przeszkodą w drodze do świętości. Jest zapewne wielu świętych wśród dzieci, jak stwierdził mój poprzednik – Pius X”. A Pius X to ten papież, który w 1910 roku dopuścił do Komunii siedmiolatków.

    Dominik Savio urodził się 2 kwietnia 1842 roku w San Giovanni di Riva w piętrowym ceglanym domu rzemieślnika i krawcowej w wiosce oddalonej o 25 kilometrów od Turynu. Od wczesnego dzieciństwa zadziwiał rodzinę pobożnością. Już jako siedmiolatek, przed przyjęciem po raz pierwszy Komunii Świętej, nakreślił plan na życie: „Będę często przystępował do spowiedzi i tak często, jak mi mój spowiednik pozwoli, również do Komunii Świętej. Pragnę uczynić świętymi każdą niedzielę i uroczystości. Moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja. Raczej umrzeć, niż zgrzeszyć”.

    W stolicy Piemontu dwunastolatek spotkał księdza, który nie tylko spacerował po linie, wdrapywał się na drzewa i miewał prorocze sny, ale stworzył nowy model wychowania, dotąd opartego przede wszystkim na systemie surowych kar. Jan Bosko zakazał wszelkiego rodzaju kar cielesnych i wprowadził rewolucyjną zasadę, że wychowawca ma być przyjacielem młodych. To on przyjął Dominika do swego Oratorium. Jaki był nastolatek? Uprzejmy, chętny do pomocy, radosny, łagodny, koleżeński, spokojny, obowiązkowy. Opiekował się chorymi i rozdzielał wojujących kolegów. Jeden z nich usłyszał od niego: „W tym miejscu produkujemy świętość. Głównym składnikiem jest codzienna radość”.

    Gdy 8 grudnia 1854 roku Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, nastolatek oddał się całkowicie Maryi, a po dwóch latach, na rok przed śmiercią, z ekipą chłopaków stworzył Towarzystwo Niepokalanej.

    „Widzę go zawsze rozmodlonego. Nawet kiedy wszyscy opuszczą kaplicę, on pozostaje na osobistej modlitwie. Codziennie idzie podczas rekreacji na nawiedzenie Najświętszego Sakramentu” – opowiadali ci, którzy odwiedzali Oratorium.

    Zmarł 9 marca 1857 roku, a jego szczątki złożono w turyńskiej bazylice Maryi Wspomożycielki Wiernych. Nieprzypadkowo Pius XI nazwał go „małym, a raczej wielkim duchowym gigantem”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 marca

    Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty

    Zobacz także:
      •  Święty Symplicjusz I, papież
      •  Święty Makary, biskup
    ***
    Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty

    Do najsilniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego w dawnej Armenii należała Sebasta. Dlatego też po wybuchu prześladowania Dioklecjana (+ 313) miasto to musiało złożyć szczególnie krwawe ofiary. Sam Dioklecjan był synem niewolnika w Dalmacji. Jednak dzięki wybitnym zdolnościom uzyskał wolność, w karierze wojskowej pokonywał kolejne stopnie aż został komendantem gwardii cesarskiej, a wreszcie cesarzem rzymskim. W roku 286 przybrał sobie do pomocy i do współrządów jako współcesarza Maksymiliana Herkulesa, a potem jeszcze dwóch innych – Galeriusza (305-311) i Konstancjusza Chlora. Maksymian i Galeriusz wykazywali szczególne okrucieństwo w stosunku do wyznawców Chrystusa. Ten sam kurs kontynuował na Wschodzie następca, cesarz Licyniusz (306-323).
    Właśnie za jego czasów poniosło śmierć męczeńską 40 Męczenników z Sebasty. Legion rzymski, do którego należeli, nosił zaszczytny przydomek Fulminatus, czyli Błyskawica. Namiestnik cesarza nakazał legionistom tego garnizonu złożyć ofiarę kadzidła na ołtarzu rzymskiego bożka. Żołnierze chrześcijańscy w liczbie 40 stanowczo odmówili. Jeden z nich, Cyrion, tak się odezwał do namiestnika, Agrykolanusa, gdy wychwalał męstwo tego legionu i jego zasługi: “Jeśli tak mężnie, jak mówisz, walczyliśmy za cesarza ziemskiego, jakże możesz przypuszczać, że postąpimy inaczej wobec naszego najwyższego Pana, jakim jest Bóg?” Aresztowano wszystkich, zaprowadzono do Sebasty, tam w więzieniu bito ich tak, aż powybijano im zęby, a w końcu skazano ich na zamrożenie.
    Bohaterscy żołnierze uczynili wówczas wspólny testament, w którym pożegnali się ze swoimi rodzinami i prosili, aby byli pochowani wszyscy razem. Tradycja chrześcijańska zachowała imiona owych 40 żołnierzy. Dnia 4 maja 320 roku zaprowadzono ich do Sebasty (dzisiaj Siwas), kazano im się rozebrać i tak nagich wystawiono na całą noc na trzaskający mróz. Zima wtedy była długa i mroźna. Męczennicy błagali Pana Boga tylko o jedno: aby wszyscy, tak jak czterdziestu ich rozpoczęło mękę, tak zdołali ją razem szczęśliwie zakończyć. Oprawcy mieli dla siebie przygotowane ciepłe miejsce. Równocześnie zachęcali skazanych, by ratowali swoje życie przez poddanie się woli cesarza. Podanie głosi, że jeden z legionistów faktycznie się załamał i złożył nakazaną ofiarę. Ale w jego miejsce poniósł męczeństwo jeden ze strażników, zachęcony koronami chwały, jakie ujrzał nad głowami męczenników. Tak więc wszyscy 40 ponieśli śmierć dla Chrystusa.
    Późniejsza wersja głosi, że męczennicy ponieśli śmierć przez zanurzenie każdego w przerębli jeziora. Kiedy wynoszono martwe już ciała, matka jednego z nich, Melitona, zauważyła, że on jeszcze żyje. Wówczas żołnierze odsunęli go na bok. Jednak bohaterska matka w obawie, by nie załamał się, sama wzięła syna na ręce i rzuciła na wóz, gdzie były ciała męczenników.
    Życzenie bohaterskich żołnierzy spełniono tylko częściowo. Pochowano bowiem ich ciała razem, ale niebawem rozdzielono ich relikwie i rozdano po wielu kościołach tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Męczeństwo legionistów wychwalali: św. Bazyli (+ 379), św. Grzegorz z Nyssy (+ 394), św. Efrem (+ 373), św. Gaudencjusz z Brescii (+ 410), św. Grzegorz z Tours (+ 594) i wielu innych. Miejsce ich wspólnego grobu nosi dzisiaj jeszcze turecką nazwę Kyrklar, co oznacza “Czterdzieści”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 marca

    Święty Konstantyn, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Sofroniusz, biskup
    ***
    Święty Konstantyn

    Konstantyn był królem Szkocji (inne źródla podają, że Kornwalii). Urodzony około 520 r., wstąpił na tron w 537 r., prawdopodobnie po śmierci swojego ojca. Prowadził życie występne. Jednak opamiętał się i rozpoczął żarliwą pokutę. W roku 587 abdykował. Wstąpił do klasztoru irlandzkiego w Offaly. Po otrzymaniu święceń kapłańskich udał się do rodzinnego kraju, aby nieść Ewangelię. Poniósł śmierć męczeńską w 598 r.
    Święty Konstantyn jest czczony w dniu 9 marca w Walii i Kornwalii, 11 marca w Szkocji i 18 marca w Irlandii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 marca

    Święty Alojzy Orione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Maksymilian, męczennik
    ***
    Święty Alojzy Orione

    Alojzy urodził się 23 czerwca 1872 r. jako syn kamieniarza w Pontecurone, w pobliżu Tortony (Włochy). Był najmłodszym z czterech braci. Imię Alojzy otrzymał na chrzcie dla upamiętnienia przedwcześnie zmarłego brata. Matka chciała chłopcu dać w św. Alojzym najpiękniejszy wzór do naśladowania. Orione otrzymał jeszcze jedno imię, Jan, gdyż właśnie 24 czerwca odbył się jego chrzest. W wieku 6 lat Alojzy rozpoczął naukę w szkole prywatnej w stopniu podstawowym. W wolnych godzinach pomagał w domu. W trzynastym roku życia zgłosił się do franciszkanów. Pozostał tam jednak niecały rok – musiał wracać do domu, gdyż rozchorował się na zapalenie płuc. Po powrocie do zdrowia pomagał ojcu w brukowaniu ulic i dróg.
    Miejscowy proboszcz poznał się na niezwykłych zaletach chłopca – zarówno moralnych, jak i duchowych. Dlatego umieścił go w internacie, który założył i prowadził św. Jan Bosko w Turynie (wrzesień 1886 r.). Orione miał wówczas 14 lat. Ponieważ należał do najlepszych uczniów, przełożeni mieli nadzieję, że młodzieniec zgłosi się do nowicjatu, by w szeregach salezjanów pracować dalej. Orione jednak po wewnętrznej walce uznał, że jego droga jest gdzie indziej. Wstąpił do diecezjalnego seminarium duchownego w Tortonie (październik 1889 roku). Miał wówczas 17 lat. Ponieważ rodziców nie było stać na opłacanie kosztów nauki w seminarium, mieszkał wraz z klerykami-kolegami w małej przybudówce, należącej do katedry, i usługiwał do Mszy świętej kanonikom. Równocześnie był stróżem katedry. 13 kwietnia 1895 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 23 lata.
    Jako kleryk seminarium biskupiego Alojzy zbierał w swojej izdebce ubogich chłopców i uczył ich prawd wiary. Wspierał ich także materialnie, o ile tylko pozwalały na to jego skromne możliwości. Biskup, widząc wcześniej u Alojzego jako kleryka tę pracę apostolską, przeznaczył go już jako neoprezbitera do konwentu św. Klary, powierzając mu duchowe kierownictwo wobec tamtejszej młodzieży. Równocześnie młody kapłan udzielał się chętnie z kazaniami i rekolekcjami w okolicznych parafiach. Nawiedzał szpitale, więzienia, domy ubogich, by nieść pomoc duchową.
    Alojzy zdawał sobie wszakże sprawę z tego, że zadanie jest ponad siły i że należy zapewnić trwałość rozwiniętemu dziełu. Dlatego, podobnie jak św. Jan Bosko, zaczął sobie dobierać wśród wychowanków przyszłych kapłanów i wychowawców. Tak powstała w roku 1903 nowa rodzina zakonna pod nazwą Synów Bożej Opatrzności, zwana popularnie orionistami. Z czasem powstała także gałąź żeńska. Następnie Alojzy założył zakon kontemplacyjny, który miał stanowić duchowe i modlitewne zaplecze dla podejmowanej działalności.
    Alojzy zakładał szkoły, uczył w nich rzemiosła, przygotowywał do pracy na roli, tworzył internaty. Pełen troskliwości o zbawienie dusz nie zapomniał Don Orione także o misjach zagranicznych, zakładając placówki m.in. w Argentynie, Brazylii, Chile i Urugwaju, by nieść pomoc włoskim emigrantom.

    Święty Alojzy Orione

    Don Orione łączył aktywność z kontemplacją. Przeprowadził akcje ratunkowe po trzęsieniu ziemi w okolicach Mesyny oraz Reggio di Calabria w 1908 r. Na własnych rękach wynosił rannych, dostarczał żywność głodnym, starał się o dach nad głową dla bezdomnych, przygarniał do swoich domów sieroty. W rejonie klęski pozostał trzy lata, mobilizując wszelkie dostępne sobie środki do niesienia pomocy. Podobną pomoc niósł w mieście Marsica (Marsi) w Abruzzach, nawiedzonych trzęsieniem ziemi w roku 1915.
    Szczególnie ciepły stosunek żywił Alojzy do Polski. Mimo że nigdy w niej nie był, ukochał ją za jej szczególną wierność Bogu, za jej umiłowanie wolności i za szczególne nabożeństwo polskiego narodu do Najświętszej Maryi Panny. Zwykł był mawiać, że gdyby nie był Włochem, chciałby być Polakiem. Gdy 1 września 1939 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, kazał odprawić w intencji naszej Ojczyzny nabożeństwo błagalne o ratunek dla niej. Przy ołtarzu kazał umieścić biało-czerwoną flagę. Orioniści rozpoczęli pracę w Polsce jeszcze za życia Założyciela, w 1923 r.
    Alojzy Orione zmarł na zawał serca 12 marca 1940 r. w San Remo, powtarzając szeptem: “Jezu! Jezu! Idę!”. Jego ciało spoczywa w Tortonie, w założonym przez niego w 1931 r. sanktuarium Madonna della Guardia (Matki Bożej Czuwającej), najważniejszym kościele orionistów. Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 1980 r. Jego kanonizacji dokonał 16 maja 2004 r. w Rzymie.
    Dziś Małe Dzieło Opatrzności Bożej to duża rodzina zakonna, do której należą księża i bracia – Synowie Bożej Opatrzności, Pustelnicy Bożej Opatrzności (zajmujący się ewangelizacją wsi), czynne Małe Siostry Misjonarki Miłosierdzia, siostry Sakramentki Niewidome, Siostry Kontemplatywne od Jezusa Ukrzyżowanego, Orioński Instytut Świecki oraz Ruch Świecki. Ich szczególnym charyzmatem jest praca wychowawcza wśród dzieci, młodzieży i dorosłych, ubogich i odtrąconych przez społeczeństwo. Pracę tę prowadzą orioniści na 4 kontynentach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 marca

    Święta Krystyna, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Patrycja z Nikomedii, męczennica
      •  Święty Nicefor, biskup
    ***
    Święta Krystyna
    Krystyna urodziła się w Persji. Kiedy pogański król perski, Chozroes I, rozpoczął krwawe prześladowanie, św. Krystyna miała należeć do pierwszych osób, które padły jego ofiarą. Jej męczeńska śmierć miała nastąpić 13 marca 559 roku. Z dekretem prześladowczym Chozroesa łączył się pogrom, jaki poganie urządzili ludności chrześcijańskiej w Persji. Św. Krystyna musiała należeć do znakomitszych wśród nich, skoro tak prędko padła ofiarą prześladowania. Perskie imię Świętej miało brzmieć Jazdin. Święta ma nadto jeszcze imiona: Sira i Sirin.
    W ikonografii św. Krystyna przedstawiana jest w szacie matrony z palmą męczeńską w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 marca

    Święta Matylda

    Święta Matylda, patronka fałszywie oskarżonych

    Święta Matylda, patronka fałszywie oskarżonych
    fot. G.Freihalter via Wikipedia, CC BY-SA 3.0
    ***
    św. Matylda von Ringelheim (Matylda Westfalska) urodziła się w 895 r. w Westfalii. Była córką księcia saskiego Teodoryka (Dietricha) i Reinhildy – pochodzącej z duńskiego rodu królewskiego. Matylda kształciła się i młode lata spędziła w klasztorze benedyktynek w Herford pod okiem babki ze strony ojca, także Matyldy – ksieni klasztoru. Lata tu spędzone będzie zawsze zaliczać do najpiękniejszych w życiu. Tu także zasmakowała w modlitwie i w służbie Bożej.
    Mając 14 lat, w 909 r., poślubiła Henryka Ptasznika, który w trzy lata potem został księciem Saksonii, a w roku 919 królem Niemiec. Znany jest w historii pod imieniem Henryka I (919-936). Życie królowej upływało w spokoju. Mąż dał jej zupełnie wolną rękę w czynieniu dobra. Dla Bożej chwały i dla dobra ubogich nie żałowała pieniędzy. Św. Matylda dała Henrykowi I pięcioro dzieci: Jadwigę, przyszłą żonę księcia Paryża Hugona Wielkiego, matkę Hugona Kapeta; następcę tronu Ottona, późniejszego cesarza Niemiec (Otton I Wielki, 962-973); Gerbergę, która wyszła za księcia Lotaryngii, a potem za króla Francji, Ludwika IV; Henryka I, późniejszego księcia Bawarii oraz św. Brunona I, od roku 953 arcybiskupa Kolonii.
    Z mężem swoim Matylda przeżyła jako wzorowa małżonka 25 lat. Po śmierci męża (2 lipca 936 r.) musiała patrzeć na wojnę domową, jaka wybuchła o tron królewski pomiędzy jej synami: Ottonem i Henrykiem. Zwycięzcą został Otton, a Henryk jako rekompensatę otrzymał księstwo bawarskie. Nowy władca wiele przykrości wyrządził matce, oskarżając ją o to, że jest zbyt rozrzutna na cele religijne. Sam jednak szafował państwowym majątkiem bez miary, gdyż prowadził stale wojny: najpierw ze swoim bratem, Henrykiem, potem z papieżem, z królem Czech i ze Słowianami na Wschodzie.
    Matylda cierpiała nad tym wszystkim. Popierała jednak syna w założeniu metropolii w Magdeburgu w roku 960 i zależnych od niej biskupstw: w Braniborze (Brandenburg), w Hobolinie (Hawelbergu) i w Oldenburgu, które były położone między Łabą a Odrą na terenach słowiańskich. Cesarzowi przyświecała myśl polityczna, by po prostu biskupstwa te były ośrodkami germanizacji. Królowej natomiast przyświecała myśl pozyskania Słowian dla wiary.
    W 955 r. królowa Matylda przeżyła śmierć swojego najstarszego syna, Henryka, a dziesięć lat później – najmłodszego, św. Brunona, arcybiskupa. Pod koniec życia dotknęło ją jeszcze jedno bolesne przeżycie – śmierć wnuka, biskupa Wilhelma z Moguncji, którą sama przewidziała.
    W ostatnich latach życia Matylda oddała się wyłącznie modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Codziennie przy swoim stole gościła ubogich, widząc w nich samego Pana Jezusa. Hojnie wspomagała kościoły i klasztory ze swoich osobistych majętności. Wystawiła dwa duże opactwa: benedyktynów w Northausen i benedyktynek w Kwedlinburgu. Dlatego ikonografia często przedstawia Świętą z kościołem i klasztorem w ręce. W opactwie w Kwedlinburgu spędziła końcowe lata życia. Tam też przeszła do wieczności 14 marca 968 roku w wieku 73 lat. Pochowano ją obok męża w Kwedlinburgu w kaplicy zamkowej. Od roku 1539 kościół ten jest w ręku protestantów. W roku 1858 katolicy wystawili ku czci św. Matyldy nowy kościół. Pierwszy życiorys królowej ukazał się już w wieku X – a więc tuż po śmierci Świętej. Drugi życiorys polecił napisać św. Henryk II, cesarz niemiecki. Jest patronką fałszywie oskarżonych, wdów, dużych rodzin, rodziców, którym zmarły dzieci.
    W ikonografii przedstawiana w stroju królowej. Jej atrybutami są: korona, budynek klasztoru, jałmużniczka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Święta Matylda – matka cesarza

    Święta Matylda - matka cesarza
    św. Matylda z Ringelheim/autor nieznany(PD)

    ***

    Źródła podają, że święta Matylda, znana także, jako Matylda von Ringelheim urodziła się w roku 895 w Engler, w Westfalii. Była córką księcia Teodoryka oraz Reihildy, wywodzącej się z duńskiej rodziny królewskiej.

    Młodość spędziła w klasztorze w Herford, nieopodal dzisiejszego miasta Bielefeld. W 909 roku wyszła za mąż za Henryka Ptasznika, króla Niemiec, zwanego także Henrykiem I. Spośród pięciorga ich dzieci, najbardziej znani są nam dziś późniejszy cesarz, Otton I oraz święty Brunon. Po śmierci Henryka doszło do sporu między synami o to, który z nich ma zostać następcą tronu, w wyniku czego, rozpętała się między nimi wojna domowa.

    Ówczesna napięta atmosfera oraz narastające konflikty, uderzyły także w samą Matyldę, którą doradcy Ottona mieli oskarżyć o defraudację dóbr z królewskiego skarbca, które ta przeznaczyła na cele charytatywne. Wygnano ją nawet w związku z tym z dworu, ale dzięki staraniom synowej Edyty, wkrótce na niego powróciła.

    Matylda ufundowała między innymi kapitułę w Kwedlinburgu, czy też klasztory w Duderstadt, Pöhlde, Grone i Nordhausen – dlatego też w ikonografii często ukazuje się ja z modelem kościoła. Codziennie miała też przy swym stole gościć osoby ubogie, dopatrując się w nich Chrystusa, stąd też przedstawia się ją również, jako królową rozdającą biednym jałmużnę, lub w towarzystwie świętego Brunona, w chwili, gdy dochodzi między nimi do pojednania z Ottonem I, z którym to, w 962 roku udała się nawet do Rzymu, gdzie otrzymał on cesarską koronę.

    Zmarła w Kwedlinburgu 14 marca 968 roku, gdzie pochowano ją w zamkowej kaplicy u boku męża. Szczególnym kultem otaczana jest w Bawarii i Saksonii.

    Najwięcej dowiadujemy się o niej z dzieła „Res Gestae Saxonicae” Widukinda z Korbei, benedyktyńskiego mnicha i kronikarza. Ów przebywający wówczas w klasztorze nieopodal miasta Höxter nad Wezerą zakonnik, jest autorem jednego z najważniejszych dokumentów historycznych traktujących o dziejach Europy w X wieku. Opisywał w nim m. in. walki Sasów z Frankami, ale też jako pierwszy wspomniał o państwie Mieszka I.

    Piotr Drzyzga/wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Żywot świętej Matyldy, cesarzowej

    (Żyła około roku Pańskiego 968)

    Rzadko wielkość świecka tak szczerze jednoczy się z pokorną służbą Bożą, jak tego dała nam przykład święta Matylda. Była ona córką hrabiego Teodoryka w Westfalii, a wychowanie odebrała w klasztorze w Herfordzie, gdzie jej babka była przełożoną. W klasztorze nie tylko nauczyła się modlić, ale i wszelkich robót ręcznych, albowiem w owych czasach nawet córki wielkich domów musiały się zajmować ręczną pracą.

    Doszedłszy wieku panieńskiego, oddała rękę księciu saskiemu Henrykowi, który później wstąpił na tron jako cesarz, im więcej jednakże postępowała w świeckiej godności, tym więcej uniżała się przed Bogiem. Królewski swój pałac zamieniła na klasztor, w którym podwładnych swych ćwiczyła w pobożności. Uważała się za matkę strapionych i zasmuconych. Jałmużny dawała obfite, ale nigdy bez obroku duchownego; słowa zaś jej wywierały wielki wpływ, tak że niejeden nędzarz poprawiwszy się, bogobojne odtąd prowadził życie. Większą część nocy spędzała na modlitwie, rano zaś budowała wszystkich nabożnym słuchaniem Mszy świętej, po czym własnoręcznie rozdawała biednym jałmużny. Prawie codziennie zanosiła chorym pomoc tak cielesną, jak i duchowną, odwiedzała zbrodniarzy w ciemnych więzieniach często wstawieniem się swoim wyjednywała im ułaskawienie.

    Cesarz, będąc sam pobożnym, nie sprzeciwiał się małżonce we wykonywaniu dobrych uczynków, owszem zachęcał do nich. Henryk był z urodzenia popędliwy, żyli jednak w miłej zgodzie, albowiem Matylda anielską łagodnością umiała sobie pozyskać małżonka. Póki był rozgniewany, nic z nim nie mówiła, dopiero, gdy gniew ochłonął, rozpoczynała rozmowę i sprawy swoje przedkładała.

    Małżeństwo to pobłogosławił Bóg trzema synami i dwiema córkami. Najstarszy syn Otto został cesarzem, średni – ulubieniec Matyldy, – księciem bawarskim, a najmłodszy Bruno, który później w poczet Świętych został zaliczony, arcybiskupem kolońskim.

    Po dwudziestu trzech latach szczęśliwego pożycia Henryk wpadł w śmiertelną chorobę i przeznaczył Ottona na swego następcę. Żegnając żonę, rzekł: “Zaiste nikt nie miał żony wierniejszej i troskliwszej o wszystko dobre, niż ja. Dziękuję ci, żeś mnie hamowała w popędliwości, niejednokrotnie wspierała radą, odwracała od złego i zachęcała do sprawiedliwości i litości dla uciśnionych. Wszechmogącemu Bogu i przyczynie Świętych Pańskich polecam ciebie, dzieci i duszę moją”. Słowa umierającego cesarza wprawiły Matyldę w głęboki żal i smutek, więc natychmiast pospieszyła do kościoła, by się modlić za duszę umierającego małżonka.

    Król umarł w samo południe, a że jeden z kapłanów był jeszcze na czczo, przeto królowa dala odprawić za zmarłego Mszę św., po czym wziąwszy synów, zaprowadziła ich do włok i rzekła: “Zaklinam was, bójcie się Boga i służcie Mu jako najwyższemu królowi całego świata. Bądźcie zgodni i nie sprzeczajcie się o marne honory. Spojrzyjcie na ojca i uczcie się, jaki koniec bierze wszelka wielkość ziemska. Szczęśliwy, kto się sam poniża, a szuka tylko dóbr wiecznych. Nie troszczcie się o to, kto z was odbierze światową lub duchowną drogę, Pamiętajcie zawsze na słowa mądrości Bożej, że kto się poniża, będzie wywyższon, a kto się wywyższa, będzie poniżon”.

    Potem pochowała męża w Kwedlinburgu z królewską wspaniałością i ustanowiła zakład, w którym niewiasty obowiązane były modlić się za zmarłego cesarza. Wszystko, co Matylda mówiła jako matka swym dzieciom, to sama chciała wykonywać. Niebawem złożyła z siebie złociste szaty i zamknęła się w swoich pokojach, by się modlić i pokutować w samotności. Często w nocy wstawała z łoża, budziła sługę i udawała się z nią do kościoła, gdzie klęcząc przed Przenajświętszym Sakramentem przebywała na gorącej modlitwie aż do rana, po czym tajemnie wracała do komnaty.

    św. Matylda

    ***

    Zebrała się wreszcie rada panów krajowych celem wybrania nowego cesarza. Jedni głosowali za Ottonem jako pierworodnym, drudzy, na których wpływała Matylda, chcieli Henryka, z tej racji, że zmarły był ojcem Ottona nie jako król, lecz jako książę, Henryk zaś był pierwszym królewiczem. To wywołało zaciętą wojnę między braćmi, która skończyła się klęską Henryka.

    Matylda nie była bez winy w tej sprawie, za co ciężko musiała odpokutować, bo bracia, chociaż się wzajemnie nienawidzili, wspólnie zaczęli matkę prześladować. Pod pozorem, że przez jałmużny trwoni skarb państwa, odebrali jej wszelkie dochody, chcąc ją zmusić do wstąpienia do klasztoru. Matylda, wyzuta w ten sposób z własności, udała się do Westfalii, gdzie z pokorą znosiła ubóstwo.

    Tym czasem biskupi i panowie, których ta niezgoda braci i niesprawiedliwość wyrządzona matce wielce niepokoiły, zaczęli nalegać, aby położyli koniec temu zgorszeniu. Pierwszy upamiętał się Otto. Wyprawił po matkę świetne poselstwo i wezwał ją do siebie, wyjechał naprzeciw niej i padłszy przed nią na kolana, ze łzami błagał o przebaczenie. Matylda uściskała go i ucałowała, mówiąc: “Bądź spokojny, mój synu. Gdybym na to grzechami mymi nie zasłużyła, nie byłoby mnie to spotkało”. Niedługo też i Henryk przeprosił matkę, po czym obaj zwrócili jej dochody, dzięki czemu znowu mogła wspierać kościoły i ubogich.

    Pan Bóg objawił jej godzinę śmierci, na którą się też pilnie gotowała. Zwiedziła założone przez siebie klasztory, ubogich i chorych karmiła u swego stołu, zwiedzała domy nędzarzy, pielęgnowała chorych, nie omieszkując napominać ich do cnotliwego życia i pokuty. Budowała domy dla chorych, kazała opalać izby, gdzie by się nędzarze mogli ogrzać. Potem udała się do Kwedlinburga do klasztoru, gdzie spoczywał jej mąż. Tu chciała umrzeć, aby spocząć obok niego. Wkrótce potem przybył do Kwedlinburga arcybiskup koloński, jej krewniak, by ją wyspowiadać. Po spowiedzi chciała mu Matylda dać coś na pamiątkę, zapytała więc przełożonej, co by jeszcze miała własnego. “Nic – odpowiedziała przełożona – jak tylko kilka śmiertelnych prześcieradeł do owinięcia własnego ciała”. “Dać mu te prześcieradła – rzekła Matylda – on ich prędzej będzie potrzebował niż ja”.

    Przepowiednia ta sprawdziła się, gdyż arcybiskup w drodze powrotnej nagle zachorował i umarł, a Matylda dopiero w dwanaście dni później. W dniu śmierci kazała się położyć na włosiennicy, a głowę posypać popiołem. “Tak się godzi – rzekła – aby chrześcijanin umierał w włosiennicy i popiele!” Przeżegnawszy się, oddała Bogu ducha 14 marca 968 roku, tej samej godziny, w której zwykle rozdzielała jałmużny.

    Nauka moralna

    Wielu mniema, że żyjąc w świecie nie można się zastosować do ostrych przepisów ewangelicznych, jako też nie można dojść do doskonałości, a tym bardziej zostać Świętym. Rozumowanie to jest niedorzeczne, w każdym bowiem stanie, czy wysokim, czy niskim można dojść do możliwej dla śmiertelnych doskonałości. Mamy Świętych z najuboższych chatek i z warsztatów rzemieślniczych; są Święci, którzy nosili tiary papieskie, mitry biskupie lub korony królewskie i cesarskie, jak święta Matylda. Są Święci wojskowi, jak św. Sebastian i Czterdziestu Męczenników, lub delikatne niewiasty. Mamy więc Świętych każdego stanu, każdego wieku i każdej płci. Nie sądźmy również, aby liczba Świętych ograniczała się tylko do tych, których imiona znamy i których cześć publiczna przez Kościół święty jest zalecona; przeciwnie, jest ich o wiele, wiele więcej. Przeznaczeniem bowiem każdego człowieka jest osiągnięcie Nieba czyli zostania Świętym; gdyby to dla wszystkich ludzi nie było możliwe, Pan Bóg nie wymagałby tego, gdyż nie pozwoliłaby na to Jego dobroć i mądrość. Łaska Boska każdemu dopomaga, trzeba tylko z nią pracować, korzystać z środków, jakie podaje Kościół święty, a mianowicie pamiętać na słowa Zbawiciela: “Czuwajcie, a módlcie się, abyście nie weszli w pokusę” (Mat, 26,41).

    Modlitwa

    Boże, któryś serce świętej Matyldy cesarzowej, od zamiłowania marności tego świata odwracając, udarować raczył miłością Twoją i wielką nad biednymi litością; spraw miłościwie za jej pośrednictwem, prosimy, abyśmy serca nasze od znikomych dóbr ziemskich odwracając, a wedle możności naszej wspierając cierpiących bliźnich, dostąpili przyobiecanych przez Ciebie owoców najobfitszego miłosierdzia Twego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    św. Matylda, cesarzowa
    urodzona dla nieba 14.03.968 roku,
    wspomnienie 14 marca

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 marca

    Błogosławiony Artemides Zatti, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Klemens Maria Hofbauer, prezbiter
      •  Święta Ludwika de Marillac, zakonnica
    ***
    Błogosławiony Artemides Zatti

    Artemides urodził się w Boretto, w prowincji Reggio Emilia, we Włoszech, w dniu 12 października 1880 roku. Już jako dziewięcioletni chłopiec podjął pracę zarobkową, aby ulżyć rodzinie w ubóstwie. Pracował na gospodarstwie. Wstawał codziennie około godz. 3 w nocy i ruszał na pole. W końcu bieda przemogła i gdy miał 17 lat, cała rodzina wyemigrowała do Bahia Blanca w Argentynie, do wujka obiecującego pomoc w znalezieniu pracy.
    Artemides podejmował się różnych prac, by zarobić na chleb. Pomagał też swemu proboszczowi, ks. Carlo Cayallemu, salezjaninowi, w pracach duszpasterskich, zwłaszcza zaś w opiece nad chorymi. Od niego otrzymał książkę o życiu św. Jana Bosko. Po jej przeczytaniu obudziło się w nim pragnienie zostania salezjaninem. Edukację zakonną rozpoczął w Bernal, koło Buenos Aires. Tam też przybył pewnego dnia młody salezjanin chory na gruźlicę. Artemides zgłosił się do jego pielęgnacji. W niedługim czasie zakonnik zmarł, ale przebywanie przy łóżku chorego pozostawiło swoje ślady.
    Artemides zachorował i musiał przerwać studia. Lekarz poradził, aby wysłać chorego do domu leżącego wysoko w górach. Udał się na leczenie do domu salezjańskiego w Viedma (Rio Negro), gdzie Matce Bożej Nieustającej Pomocy złożył obietnicę, że całe swe życie poświęci trosce o chorych. Mieścił się tam szpital dla biedaków i bezdomnych. Wkrótce też za Jej wstawiennictwem odzyskał zdrowie i wstąpił do nowicjatu salezjanów. Złożył śluby czasowe brata zakonnego w dniu 11 stycznia 1908 roku, a trzy lata później śluby wieczyste.
    Przez 40 lat pracował z heroiczną gorliwością. Był kierownikiem szpitala św. Józefa, jednego z pierwszych w Patagonii, aptekarzem, asystentem na sali operacyjnej, pielęgniarzem, administratorem. Uważano go za prawdziwego “dobrego samarytanina”. Jego działalność nie ograniczała się do szpitala. Nie szczędząc trudu pomagał także z wielkim poświęceniem ubogim. Gdy potrzebował pomocy, zwracał się do znajomych mówiąc: “Nie chcielibyście pożyczyć Panu Bogu jakiegoś ubrania?” A innym razem: “Nie moglibyście pożyczyć Panu Bogu pieniędzy na szpital?” A gdy przybył ubogi Indianin, Artemides wołał: “Siostro, proszę przygotować łóżko Panu Bogu!” Jego prostota i ufność Bogu przełamywały wszelkie ludzkie trudności.
    Odznaczał się ewangeliczną miłością, będącą świadectwem niezwykłej stałości w wierze, a także cierpliwością i ofiarnością. Był bezwzględnie posłuszny przełożonym, choć niekiedy dostosowanie się do ich woli kosztowało go wiele wyrzeczeń. Gdy powierzono mu budowę kurii biskupiej, w wolnych chwilach zajmował się chorymi i ubogimi. Nazywano go “krewnym wszystkich biedaków”. W jego życiu przedziwnie przenikały się i uzupełniały życie czynne i kontemplacja, miłość bliźnich i dar z siebie, służba Kościołowi i własnemu zgromadzeniu.
    Zmarł po długim, oddanym służbie Bogu i bliźnim życiu, w dniu 15 marca 1951 roku w Viedmie. W uznaniu jego wielkich zasług tamtejsi mieszkańcy nazwali jego imieniem szpital i główną ulicę swego miasta oraz postawili ku jego czci pomnik. Do grona błogosławionych zaliczył go św. Jan Paweł II w dniu 14 kwietnia 2002 roku. Jak mówił podczas uroczystej homilii, “salezjański brat zakonny wraz ze swą rodziną opuścił diecezję Reggio Emilia, aby szukać lepszych warunków życia w Argentynie, kraju, o którym marzył ks. Bosko. Tam odkrył swe powołanie i wstąpił do zgromadzenia salezjanów, w którym oddał się gorliwej, profesjonalnej i pełnej miłości posłudze chorym. Prawie pięćdziesiąt lat przeżytych przez niego w Viedmie to historia wzorowego zakonnika, sumiennie wypełniającego swe obowiązki względem wspólnoty i bez reszty oddanego służbie potrzebującym”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________________________________


    16 marca

    Święty Gabriel Lalemant,
    zakonnik i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Renat Goupil, prezbiter i męczennik
    ***
    Gabriel Lalemant był jednym z francuskich misjonarzy jezuickich, pracujących w latach 1642-1649 wśród Indian Huronów i Irokezów w Ameryce Północnej, przede wszystkim w Kanadzie. Pracował i zginął razem z Janem de Brebeuf, który razem z Towarzyszami jest wspominany 19 października.

    Święty Gabriel Lalemant

    Gabriel urodził się w 1610 roku w Paryżu. Był synem adwokata. Mając 20 lat wstąpił do jezuitów. Studiował teologię w Bourges. Przyjąwszy świecenia kapłańskie w 1638 r., uczył w La Feche, Moulins i Bourges. W 1646 roku przybył do Quebecu, gdzie prowadził działalność ewangelizacyjną. W 1648 roku razem z Janem de Brebeuf podjął pracę misyjną wśród Indian w Kanadzie.
    Wielkie zasługi jako misjonarze w Kanadzie położyli jezuici, sulpicjanie i urszulanki (tzw. czarne). Największą przeszkodę dla ich pracy stanowiły odległości – olbrzymie, puste przestrzenie oraz dzikie szczepy Indian. Traktowali oni misjonarzy jako białych kolonizatorów, którzy przybyli tu jedynie w tym celu, by wydrzeć im ojczystą ziemię. Okrucieństwa, jakich dopuszczali się Europejczycy na Indianach, jeszcze bardziej zwiększały ich wrogość.
    Jednak praca misyjna powoli przynosiła owoce. W 1649 r. było już 7 tys. ochrzczonych Indian. Niestety, dzieło misjonarzy zostało zniszczone przez dzikich Irokezów. 16 marca 1649 r. napadli oni na wioski Huronów i wymordowali większość mieszkańców. Ze szczególną zawziętością dręczyli misjonarzy. Zachował się opis okrutnego męczeństwa o. Jana de Brebeuf. Prawdopodobnie w taki sam sposób zginął także o. Gabriel Lalemant. Razem z innymi jezuickimi męczennikami został beatyfikowany przez Piusa XI w 1925 roku, a kanonizowany w 1930 r.
    Następcy męczenników kontynuowali dzieło ewangelizacyjne. W 1674 r. udało się założyć pierwszą diecezję kanadyjską w Quebecu. Biskup Laval założył w tym mieście pierwsze seminarium duchowne, które dało początek francuskojęzycznemu uniwersytetowi, istniejącemu do dzisiaj pod nazwą Uniwersytet Laval.
    Od 1926 r. w Midland (w prowincji Ontario), w miejscu, gdzie odkryto grób Jana de Brebeuf i Gabriela Lalementa, istnieje sanktuarium Jezuickich Męczenników Kanadyjskich. Modlą się tam miejscowi Indianie oraz liczni przedstawiciele kanadyjskich imigrantów. Do tego miejsca od ponad 50 lat na uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej pielgrzymuje kanadyjska Polonia (od ok. 30 lat również w pieszej pielgrzymce, której towarzyszą co roku polscy biskupi).
    Sanktuarium to nawiedził w 1984 r. papież św. Jan Paweł II, który powiedział wówczas: “Przywołajmy na chwilę tych heroicznych świętych, których w tym miejscu czcimy, a którzy zostawili nam tak wspaniałe dziedzictwo”, a później dodał: “To sanktuarium męczenników jest miejscem pielgrzymek i modlitw, monumentem Bożego błogosławieństwa dla przeszłości, inspiracją dla nas, spoglądających w przyszłość”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 marca

    Święty Patryk, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Gertruda, ksieni
    ***
    Święty Patryk

    Patryk urodził się w Brytanii w 385 roku, w rodzinie chrześcijańskiej. Nosił celtyckie imię Sucat. Kiedy miał 16 lat, korsarze porwali go do Irlandii. Przez 6 lat był tam pasterzem owiec. W tym czasie nauczył się języka irlandzkiego. Na przypadkowym statku udało mu się zbiec do północnej Francji. Tam kształcił się w dwóch najgłośniejszych wówczas szkołach misyjnych: w Erinsi i w Auxerre. Podjął studium przygotowujące go do pracy na misjach. Był uczniem św. Germana z Auxerre. Przez jakiś czas przebywał w Italii i w koloniach mniszych na wyspach Morza Tyrreńskiego.
    W tym czasie zmarł w Irlandii, wysłany tam na misje przez papieża św. Celestyna I, biskup św. Palladiusz. Postanowiono na jego miejsce wysłać Patryka. Na biskupa wyświęcił go papież w roku 432 i wysłał go do Irlandii. Patryk zastał tam małe grupy chrześcijan, ale stanowiły one wyspy w morzu pogaństwa. Krajem rządzili naczelnicy szczepów i znakomitych rodzin. Kapłani pogańscy zażywali wielkiej powagi. Patryk swoim umiarem i podarkami zdołał większość z nich pozyskać dla wiary. Obchodził poszczególne rejony Zielonej Wyspy, wstępując najpierw do ich władców i prosząc o zezwolenie na głoszenie Ewangelii. W Armagh założył swoją stolicę, skąd czynił wypady na cały kraj.
    Nie jeden raz przeszkadzano mu w jego misji; zdarzały się zamachy na jego życie. Na ogół jednak praca jego miała ton spokojny. Spotykał się z życzliwością tak poszczególnych władców, jak i miejscowej ludności. Aby sobie nie zrażać władców niektórych grup etnicznych, dla poszczególnych szczepów ustanawiał biskupów. Kapłanów, których zadaniem było niesienie im pomocy, podobnie jak to uczynił św. Augustyn i św. German, zobowiązał do życia wspólnego na wzór klasztorów. Do liturgii wprowadził obrządek, jaki wówczas był powszechnie przyjęty w Galii (we Francji).
    Do nawrócenia całej wyspy św. Patryk potrzebował wielu ludzi. Misjonarze na jego apele zgłaszali się tłumnie. Największą wszakże pomocą byli dla niego mnisi. Z nich to tworzył ośrodki duszpasterskie. Tak więc w Irlandii powstał jedyny w swoim rodzaju zwyczaj, że opaci byli biskupami, a mnisi w klasztorach – ich wikariuszami. W tej pracy okazał się dla Patryka mężem opatrznościowym św. Kieran. Według podania Patryk miał wręczyć Kieranowi dzwon, którym tenże zwoływał mnichów i wiernych na wspólne pacierze liturgiczne. To było także osobliwością Irlandii. Zwyczaj dzwonienia rozpowszechnili mnisi irlandzcy po całej Europie. Patryk upowszechnił także zwyczaj usznej spowiedzi.
    Ostatnie dni swojego życia spędził Patryk w zaciszu klasztornym, oddany modlitwie i ascezie. Utrudzony pracą apostolską, oddał duszę Panu 17 marca 461 w Armagh (dziś Ulster, Północna Irlandia), które to miasto stało się odtąd stolicą prymasów irlandzkich. Patryk przeżył ok. 76 lat, w tym ok. 40 lat w Irlandii, która czci go jako swojego apostoła, ojca i patrona. Jest on również patronem Nigerii (nawróconej przez irlandzkich misjonarzy) oraz Montserrat, archidiecezji nowojorskiej, bostońskiej, Ottawy, Armagh, Cape Town, Adelajdy i Melbourne, a także inżynierów, fryzjerów, kowali, górników, upadłych na duchu oraz dusz w czyśćcu cierpiących. Czczony także jako opiekun wiosennych siewów i zwierząt domowych. Zwracają się do niego lękający się węży i ukąszeni przez nie.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w biskupim stroju. Jego atrybutem jest liść koniczyny – dla podkreślenia, że Patryk rozpoczynał ewangelizowanie od wykładania prawdy o Trójcy Przenajświętszej, a także wąż. Inne atrybuty to mitra, pastorał, krzyż, księga, chrzcielnica, węże, harfa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wspomnienie św. Patryka –

    wielkiego Europejczyka i patrona Irlandii

    17 marca Kościół powszechny wspomina w liturgii św. Patryka, niewolnika piratów, pasterza owiec, mnicha i biskupa, apostoła i patrona Irlandii. Dzień św. Patryka jest w Irlandii i wszędzie, gdzie żyją Irlandczycy wielkim świętem religijnym i narodowym. Wierni przypinają sobie tego dnia trójlistną koniczynę, symbol Trójcy Świętej, o której św. Patryk miał mówić na początku każdej swojej misji. Koniczynka jest też wyrazem nadziei na zjednoczenie Irlandii.

    św. Patryk/www,wikipedia.org

    ***

    Św. Patryk urodził się w rzymskiej Brytanii ok. 385 r. Był synem podoficera i diakona. Rodzina była chrześcijańska, ale odebrał świeckie wychowanie. Gdy miał 16 lat został uprowadzony przez irlandzkich piratów i przez sześć lat w niewoli pasł owce. W tym czasie nastąpił jego powrót do chrześcijaństwa. Na przypadkowym statku udało mu się uciec do Francji, gdzie kształcił się później w najsłynniejszych szkołach w Erinsi i w Auxerre.

    Gdy w Irlandii zmarł wysłannik papieski św. Palladiusz, papież Celestyn I wyświęcił Patryka w 432 r. na biskupa. Święty zastał tam tylko małe wspólnoty chrześcijan, otoczone i nękane przez pogańskie szczepy irlandzkie. Potrafił jednak zdobyć przychylność lokalnych władców, dla wybranych plemion ustanowił biskupów, którym dodał grono pomocników, żyjących wspólnie na sposób klasztorny. W ten sposób opaci klasztorów byli zarazem biskupami. Właśnie od św. Patryka wywodzi się rozpowszechniony później w całym świecie zwyczaj zwoływania na modlitwę za pomocą dzwonu. Według tradycji św. Patryk wręczył dzwon swojemu najbliższemu pomocnikowi, św. Kieranowi, który zwoływał na modlitwy mnichów i wiernych.

    Prawdopodobnie w 444 r. Patryk zbudował swój kościół biskupi w Armagh (Ulster, Północna Irlandia) a miasto to stało się stolicą prymasów Irlandii. Św. Patryk spędził w Irlandii 40 lat na intensywnym głoszeniu Ewangelii, modlitwie i ascezie. Do dziś miejscem kultu św. Patryka jest Croah Patrick, góra na której często spędzał on Wielki Post. Pod koniec życia św. Patryk z przerażeniem obserwował podbój Irlandii przez pogan, którzy wzięli do niewoli ogromne rzesze chrześcijan. Wydawało się, że efekt jego kilkudziesięcioletniej pracy ewangelizacyjnej zostanie zniszczony. Okazało się jednak, że chrześcijaństwo zapuściło wśród Irlandczyków bardzo głębokie korzenie i ocalało. Wielu mnichów irlandzkich było później misjonarzami kontynentu europejskiego.

    Apostoł Irlandii pozostawił po sobie kilka dzieł, z których najbardziej znane są „Wyznania” oraz „List do chrześcijańskich poddanych tyrana Korotyna”, który jest zachętą do wytrwania w wierze dla chrześcijan uwięzionych przez wojska pogańskiego władcy. Zmarł prawdopodobnie 17 marca 461 r. w Armagh.

    Saint Patrick’s Day (Dzień św. Patryka) jest jednym z największych świąt w katolickiej Irlandii. Tego dnia auta, domy, a nawet całe ciągi ulic udekorowane są w narodowe barwy zielono-biało-pomarańczowe. Tradycyjnie też Irlandczycy starają się tego dnia ubrać w zielone stroje, do których przypinają trójlistną koniczynkę, narodowy symbol Irlandii. Dzień św. Patryka obchodzony jest też uroczyście w USA I Australii, przeniesiony tam przez irlandzkich migrantów.

    Legenda mówi, że przy pomocy trójlistnej koniczyny Patryk starał się tłumaczyć pogańskim Irlandczykom tajemnicę Trójcy Świętej. W ikonografii jest często przedstawiany w szacie biskupiej z listkiem koniczyny w ręce i wężem u stóp. Legenda mówi, że swoim pastorałem wypędził węże z Irlandii. Patryk jest patronem ludzi gór, kowali, bednarzy, fryzjerów i pasterzy.

    W 2017 r. św. Patryk został wpisany do kalendarza liturgicznego Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego.

    Kai/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Stróż Zielonej Wyspy, Patryk

    Fragment książki “Współtwórcy Europy”

    AUTOR/ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA COMMONS, SICARR, LICENCJA: 0

    ***

    Mirewicz Jerzy SJ

    WSPÓŁTWÓRCY EUROPY

    Wydawnictwo WAM 2003


    Stróż Zielonej Wyspy

    Patryk

    ur. ok. 389, zm. 461

    Święty Patryk nie urodził się w Irlandii. Przywieźli go tam i sprzedali jako niewolnika Irowie po jednym z pirackich napadów na Brytanię. Miał wówczas lat szesnaście. Było to jego jedyne bogactwo. Chociaż bowiem pochodził z chrześcijańskiej, rzymsko-brytyjskiej rodziny, klerykalnej nawet, ponieważ jego ojciec był diakonem a dziadek kapłanem, to jednak jego uświadomienie religijne obejmowało zaledwie niejasne pojęcie Boga prawdziwego, a wykształcenie ogólne ograniczało się do początków języka łacińskiego. Zdobywał — zwłaszcza to pierwsze — własnym trudem myśli i serca przez sześć długich i samotnych lat, gdy na zielonych pastwiskach przymusowej ojczyzny pasł bydło swego pana. Pasterska służba, samotność i absolutna zależność od drugiego człowieka wiele go nauczyły. Wprawdzie sam będzie się później oskarżał o „wiejskość” swojej teologii oraz metody katechetycznej, a inni zarzucą mu wprost niedouczenie w tych dziedzinach, ale to właśnie on potrafił schrystianizować Irlandię, dla której mieszkańców był najpierw tylko niewolnikiem.

    W tym niewolniku jednak rosło pragnienie apostolstwa i wizja królestwa Bożego o tak szerokich horyzontach, że widział się w nim dalej sługą, ale już dobra duchowego swych panów. By zrealizować tę wizję, ucieka z Irlandii do Galii. Jak był ciekawy wszelkich informacji z zakresu życia duchowego w obcym kraju i jak je umiał zbierać, świadczy fakt, że trafia do świeżo założonej wspólnoty zakonnej w Lérins (Południowa Francja), a później do Auxerre, gdzie przyjął kapłaństwo i przez prawie dziesięć lat odbywał studia. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, w jak odmiennym świecie dotąd się wychowywał i dojrzewał psychicznie — w świecie odciętym od krystalizującej się cywilizacji europejskiej. Irlandia, podobnie jak Szkocja, nie zaznała okupacji rzymskiej z jej ujemnymi i dodatnimi skutkami. Zamknięta w swojej kulturze celtyckiej, oddzielona wodami oceanu od innych ośrodków myśli i działania, broniąca się przed obcymi wpływami oryginalnym kultem religijnym, w którym druidzi odgrywali ważną rolę, pozostawała na uboczu, podczas gdy przez dawne posiadłości Rzymu przeciągało nowe życie z całym bogactwem spraw i problemów. Żeby w Irlandii zaszczepić chrześcijaństwo, należało uwzględnić podstawowe cechy jej kultury oraz zapoznać się z duchem religii jej mieszkańców, nazywanych wówczas także Szkotami. Do nich to wysyła papież Celestyn I biskupa Palladiusza w 431 roku, by zorganizował tam rozproszonych chrześcijan w prawną jednostkę kościelną. Podając ten fakt, Prosper z Akwitanii używa określenia: ad Scottos in Christum credentes. Musiał więc ktoś przed 431 rokiem głosić w Hibernii naukę chrześcijańską, przyjmowaną jednak z wielkimi oporami, co może nam wytłumaczyć i niepowodzenie misji Palladiusza. Irlandia czekała jeszcze na prawdziwego apostoła.

    Honor ten i trud przypadły Patrykowi, który — jak sam wyznaje — we śnie usłyszał wzywający go głos Irów. Władze kościelne bez entuzjazmu potraktowały ofiarowanie się Patryka na pójście za tym głosem. Główną przeszkodą były braki w jego wykształceniu. Dobrze to świadczy o ludziach, od których zależał Patryk, że tak dbali, by misjonarze prawdziwej wiary byli wszechstronnie przygotowani do spełnienia swego obowiązku. W wypadku byłego niewolnika odgrywało rolę jeszcze i to, że posiadał bardzo nikłą znajomość języka łacińskiego — oficjalnego wówczas języka Kościoła. Do końca życia władał nim nieporadnie. Bano się więc, że nawet jego ceniona już wtedy gorliwość nie wystarczy, by przeważyć wpływ druidów na zwartą społeczność celtycką. Pisał o niej ówczesny kronikarz, że jest loricata — opancerzona przeciwko prawdzie i nie kruchym słowem, lecz taranem rozbijać ją trzeba.

    W bardzo kruche słowo uzbrojony, wybrał się jednak z otrzymanym od władz pozwoleniem i błogosławieństwem Patryk jako biskup do ziemi swojej niewoli. Może nie zdawali sobie sprawy jego zwierzchnicy z tego, z jaką mocą miał na tej ziemi stanąć i podbić ją Chrystusowi. A było nią zbierane doświadczeniem osobistym rozpoznanie charakteru ludu irlandzkiego połączone z wielką ku niemu miłością. Prawda zawsze jest najlepiej przekazywana w otoczce miłości. Tę tajemnicę odkrył „niedouczony” biskup i posłużył się nią jak kluczem. Nie był mu potrzebny taran.

    Był to prawdopodobnie rok 432, gdy Patryk rozpoczął pracę apostolską w Irlandii, przede wszystkim na jej zachodnich i północnych krańcach. Zdobył sobie uznanie i przyjaźń króla Loegaira, który wraz z innymi potentatami otoczył opieką jego duszpasterskie wysiłki. Najtrudniejsze — jak można się było spodziewać — miał przeprawy z druidami, nosicielami tradycji religijnej i kulturalnej Celtów. Korzystali ze swojego wpływu na jednolite pod względem kultu i wiary masy, by nawet władcom podsuwać rozwiązania w dziedzinie polityki. „Człowiek ze złotym sierpem” był symbolem siły ponadziemskiej, hierarchicznie zorganizowanej i nieubłaganie łamiącej wszelkie przeszkody. Przeciwstawił jej Patryk krzyż i słowo prawdy.

    Nie posiadamy szczegółowej i pewnej kroniki jego działalności. Pozostawił nam wprawdzie coś w rodzaju autobiografii Confessio (Wyznanie), ale ona nie daje pełnego obrazu przekształcania Irlandii z wyspy pogańskiej w wyspę świętych i uczonych. Tak bowiem (Insula sanctorumInsula doctorum) mówiono o niej w średniowieczu. Dla Patryka była ona najpierw wyspą trudu i niebezpieczeństw. A może trochę i rozczarowań, gdy jego styl apostołowania spotkał się z krytyką.

    Wprowadził bowiem w Irlandii odmienną od kontynentalnej, a nawet brytyjskiej, strukturę administracji kościelnej. Nie mógł jej oprzeć, jak w reszcie Europy, na ośrodkach miejskich, w których rezydowałby biskup, Pater et defensor civitatis. Miast w znaczeniu grecko-rzymskim tam nie było. Korzystając więc z tego, że wielu neofitów z najprzedniejszych również rodów pragnęło całkowicie poświęcić się doskonałości chrześcijańskiej, zakładał klasztory, naokoło których powstawały osiedla, zalążki przyszłych miast. Przełożony klasztoru, obdarzony zwykle sakrą i władzą biskupią, był odpowiedzialny nie tylko za swoją społeczność zakonną, ale i za wszystkich mieszkających w zasięgu jego misjonarskiej działalności. Mnisi irlandzcy odznaczali się od początku wielkim dynamizmem apostolskim i jednocześnie doskonałą taktyką zdobywania zwolenników dla nowej wiary. Przedstawiali bowiem chrystianizm jako naukę i system życia przyjęty przez wszystkie ówczesne cywilizowane narody, do których grona warto należeć, nie tracąc jednak nic z własnej kultury. Chrześcijanie Zielonej Wyspy, przyjmując w administracji kościelnej, studiach i liturgii język łaciński, wiedzieli, że łączą się nim z całością Kościoła jak mostem, a nie jak w krajach podległych kiedyś władzy rzymskiej — kajdanami. Ta ich postawa pewnej niezależności sprawiała, że potrafili walczyć o niektóre formy zewnętrzne rodzimego pochodzenia w praktykach religijnych (specjalny kształt tonsury kleryckiej, odmienny system obliczania daty Świąt Wielkanocnych itp.). Chrześcijaństwo zostało tutaj wszczepione w dobre drzewo celtyckiej kultury.

    Irlandczycy uważają to za dzieło Patryka. Dzieło tym cenniejsze, że dokonane przez „obcego człowieka”, człowieka z kręgu kultury Brytów, przybysza ze Wschodu, który mógł słusznie kierować się osobistymi pretensjami do narodu swoich krzywdzicieli. A tymczasem właśnie on występuje w ich obronie i to przeciwko swym pobratymcom z Brytanii, którzy pod wodzą plemiennych władców najeżdżali Irlandię, grabiąc, mordując i uprowadzając ludność w niewolę. Takim władcą był Korotyk, chrześcijanin, „niegodny tego imienia”, źródło cierpień wielu niewinnych Irów. Zaklinał go Patryk i błagał o pozostawienie w spokoju ludzi, którzy niedawno przyjęli wiarę w Chrystusa, a oto teraz prześladowani są przez Jego wyznawców. Gdy to nie pomogło, pisze list otwarty do żołnierzy Korotyka (Epistula ad Milites Corotici), przeważnie chrześcijan, ostro ich napominając, by nie brali udziału w grzesznych czynach tyrana. Chyba nie łatwo mu było zwracać się do nich w ten sposób: „Ułożyłem i własnoręcznie napisałem te słowa do przekazania i rozszerzenia wśród żołnierzy Korotyka, już nie moich współobywateli ani współobywateli świętych Rzymu, lecz obywateli miejsca zatracenia”. Ponad związki krwi, kultury i języka cenił on sobie bardziej wspólnotę wiary — jak przystało na prawdziwego apostoła — ale to nie pozbawiało go świadomości, że Irlandia nie jest jego domem rodzinnym, a jej mieszkańcy powołują się na inne drzewo genealogiczne. Przypomina nawet w tym liście krzywdy wyrządzone jemu oraz jego rodzinie przez Irów, którym on teraz, ze względu na Chrystusa, służy i służyć pragnie do końca swego życia. W takim bolesnym konkrecie stosunków międzynarodowych krystalizowało się pojęcie „rzeczpospolitej chrześcijaństwa”. Imponowało to prawdopodobnie podopiecznym Patryka. A pociągnięci przezeń i wychowani mnisi naśladowali jego szlachetny gest nakładania na wszelkie granice prawdy Chrystusowej.

    Stał się ten gest cechą charakterystyczną mnichów celtyckich. Peregrinari pro Christo, peregrinari pro amore Dei (pielgrzymować dla sprawy Chrystusowej i Bożej) było motywem wielkiej wędrówki irlandzkich zakonników, którzy uważali za jedną z zasad ascetycznych oderwanie się od najbliższych, od własnego kraju, by w środowisku obcym, często nieprzyjaznym głosić Ewangelię. Powoływali się na przykład Abrahama, o którym czytali w Księdze Rodzaju: „Jahwe rzekł do Abrahama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę… Abraham udał się w drogę, jak mu Jahwe rozkazał”. Ta mistyka dalekich dróg i odległych krajów wychowywała ludzi o szerokim spojrzeniu na sprawy całego świata, ludzi ofiarnych, ludzi rozkochanych w wielkich przygodach duchowych własnych i cudzych. Szukając tej przygody po mało wówczas znanych ziemiach Europy, scalali je przez wierność Kościołowi w jeden organizm. Tutaj więc również działał duch świętego Patryka. Ożywiony nim Kolumban (540—615) opuszcza Irlandię, udaje się do Francji, gdzie w Wogezach zakłada klasztor Luxeuil, stamtąd wyrusza do Nadrenii, by wreszcie po bardzo urozmaiconym życiu misjonarskim osiąść w Bobbio (północne Włochy), ostatnim etapie swojej wędrówki. Europa — jak każde ważne dzieło w historii — rosła ofiarami jednostek, które formującemu się jej organizmowi nadają duchową treść.

    Jednym z elementów tej treści jest świadomość własnych win i konieczności ich odpokutowania. Patryk wspominając swoją młodość, nazywa się peccator rusticissimus (grzeszny nieuk lub nieokrzesany grzesznik), by tym usprawiedliwić podejmowane przez siebie praktyki pokutne. Podpatrzyli dobrze tę postawę mnisi irlandzcy. Można powiedzieć, że w znacznej mierze oni nauczyli Europejczyków spowiadać się i zdobywać się na jasno określony gest zadośćuczynienia. Służyły do tego „katalogi grzechów z odpowiednimi za nie pokutami”, układane przez surowych, ale sprawiedliwych zakonników, odgrywających wówczas rolę sumienia społeczności wiernych. Kultura jednostkowa i zbiorowa otwarta na pojęcia winy, odpowiedzialności, kary i wyrównania rachunków jest kulturą zdrową. Wychowuje bowiem człowieka, który mówiąc o sobie: jestem grzesznikiem i szukam zmiłowania Pańskiego — zdaje sobie równocześnie sprawę z tego, że do źródła miłosierdzia prowadzi trudna droga naznaczona zawsze jakąś ofiarą i przypomnieniem o cenie ładu. Bohaterem średniowiecza był człowiek „o sercu skruszonym”. Istnieli oczywiście wówczas publiczni grzesznicy, wielcy zbrodniarze, którzy jednak, tknięci łaską i przyjmujący ją, przekształcali się w publicznych również pokutników. Biegła więc poprzez wszystkie klasy społeczne wyraźna linia podziału postaw i czynów ludzkich na złe i dobre. Przy tej granicy czuwali mnisi, którzy — jak ich wzór: Patryk — swoje sądy etyczne formowali przy najważniejszej i świętej relacji: stworzenie i Stwórca. Stosunek do Boga na pierwszym miejscu decydował o wartości moralnej czynów jednostki, wszystkie inne stosunki musiały mu być podporządkowane. Zakonnik miał obowiązek całą duszą przylgnąć do prawd Bożych przede wszystkim i światłem z nich czerpanym posługiwać się w rozwiązywaniu własnych i cudzych problemów. Z tych właśnie czasów pochodzi powiedzenie: Monachus canem agit in fide custodiens bona Domini (mnich w sprawach wiary czuwa jak pies przy dobrach Pana). Potrzebni byli tacy ludzie dbający o to, by w różnych miejscach i odmiennych kulturach chrześcijaństwo wrastało prawidłowo w każdą rzeczywistość, przekształcaną w dobrą naturalną pożywkę dla nadprzyrodzonych cnót. Nic dziwnego, że w tych czasach serca przepełnione radością i nadzieją przypadały do słów Psalmu 23: „Pan jest moim pasterzem; nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, orzeźwia mą duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”.

    Dla świętego Patryka „zielonym pastwiskiem” stała się cała Irlandia. Sam Bóg oprowadzał go po niej, każąc mu głosić prawdę jej mieszkańcom, by z nich znowu wielu wyruszyło na rozległe pastwiska Europy w poszukiwaniu zagubionych w pogaństwie lub herezji dusz. Obraz ten używany bardzo często w ówczesnym słownictwie ascetycznym i duszpasterskim doskonale charakteryzuje epokę nabrzmiałą dynamizmem apostolskim. Pięknie odwdzięczyła się Zielona Wyspa swemu Pasterzowi, rozgłaszając jego chwałę, a jeszcze bardziej sprawdzając trafność jego metody polegającej na indywidualnym działaniu wędrownych mnichów iroszkockich. Ilu ich było, trudno dociec. Pamięć o nich, nie związana z żadnym stałym miejscem pobytu, szybko wygasła. Zapisani w kronice macierzystego klasztoru jako pielgrzymi sprawy Chrystusowej, więcej już na jej karty nie wracali, chyba tylko jakąś legendą lub wyolbrzymioną przekazywaniem z ust do ust pogłoską o ich sukcesach apostolskich w krajach bez nazw, bez historii i bez określonego rzekami czy górami miejsca. Niektórzy badacze początków chrześcijaństwa w Polsce chcą ją widzieć w rzędzie tych krajów objętych działalnością pionierską misjonarzy irlandzkich na długo przed chrztem Mieszka. Hipotezy te odrzuca Aleksander Brückner w Dziejach kultury polskiej dwoma zdaniami: „Mnichom iryjskim przypisywano walny udział w tej mniemanej misji. Że jeden i drugi mnich iryjski między r. 966 a 1066 i do Polski trafił, nie myślimy przeczyć; są po nekrologach najdawniejszych klasztorów dwa, trzy najwyżej nazwiska iryjskie, ależ nic nas nie upoważnia odnachodzić tych misjonarzy i przed r. 966”. Nie tutaj miejsce na rozstrzyganie sporu między historykami. Wolno nam jednak przypuszczać, że gorliwa praca tych bezimiennych misjonarzy docierała przynajmniej pośrednio falami rozszerzającego się chrześcijaństwa do brzegów naszej prehistorii. Działało tutaj również prawo osmozy. Zasięg wpływów chociażby anonimowego apostoła prawdy Chrystusowej jest zawsze szerszy i trwalszy od tych, które się łączy z wielkimi imionami wodzów, filozofów, uczonych i artystów. Dlatego też i Polskę można w pewnej mierze uważać za dłużniczkę świętego Patryka. Przypominają to nam nawet dzwony, które zwołują z wież polskich kościołów na służbę Bożą wierzących, a niewierzącym i walczącym z Bogiem głoszą Jego miłosierną i sprawiedliwą obecność. Patryk bowiem rozpowszechnił zwyczaj posługiwania się dzwonami wzywającymi do uczczenia tajemnic zbawienia, miłosierdzia i sprawiedliwości.

    Takim również dzwonem — oczywiście w przenośni — była jego autobiografia zatytułowana Confessio (Wyznanie). Przerasta ona nawet intencje autora, który prawdopodobnie zamierzał objawić wobec Boga i ludzi swoją postawę wewnętrzną — źródło i wytłumaczenie misjonarskiego gestu. Ale dla uważnego czytelnika będzie zawsze głosem prawdy o człowieku wszystkich czasów, ponieważ mówi o zasadniczych relacjach stworzenia do Stwórcy — jest w niej bowiem wyznanie winy, wyznanie wiary i wyznanie chwały. Cały człowiek w sakralnej perspektywie. Pisał ją Patryk pod koniec życia, spiesząc się, by zdążyć opowiedzieć siebie Bogu i ludziom przed śmiercią. Et haec est confessio mea anteguam moriar — oto moje wyznanie zanim umrę.

    Nie ma w tym wyznaniu głębokiej filozofii ani subtelnych dociekań teologicznych. Treść jego nie została skojarzona z elegancją stylu. Autor używał łaciny ubogiej, od której Cycero, Hieronim i Augustyn odwróciliby się z zażenowaniem i z żalem, że z wykwintnych cesarskich pałaców klasyczny język przeprowadzono do stajenki. Widzieliby w tym upokorzenie pięknej mowy powstałej z natchnienia poetów, trudu prawników i sztuki retorów. Patryk nie zamierzał niczego i nikogo upokarzać poza sobą. Miał świadomość swojej nieporadności w posługiwaniu się łaciną, ale nie to było jego głównym zmartwieniem. Dopiero gdy zestawił grzechy swojej młodości z dobrocią i miłosierdziem Bożym, poczuł lęk a jednocześnie wdzięczność, że oto on, „prostak”, wciągnięty w wielkie sprawy królestwa Chrystusowego, ma swój udział w dziele zbawienia świata. Mógł więc śmiało nazwać się „kamieniem, który tkwił głęboko w błotnistej drodze, aż przyszedł potężny Pan i w miłosierdziu swoim podniósł go i umieścił na szczycie ściany domu swego”. W tym zdaniu jest cały Patryk, pokorny, ale zarazem rozradowany, że ma swoje miejsce w szeregu sług Bożych, tak jak on myślących o uczciwym spełnianiu obowiązku wobec Stwórcy i ludzkości.

    Przewidywał, jak bardzo będzie potrzebna cnota pokory nadchodzącej epoce. Oto bowiem chrześcijaństwu zaczęli się kłaniać królowie. Według świętego Augustyna tkwi w tym niebezpieczeństwo dla jego wyznawców. Zbyt łatwo przywyknąć by mogli do przypisywania sobie owoców łaski i mocy Bożej oraz cierpień i pracy tych męczenników i wyznawców, których dziedzictwo przejęli. Triumfalizm jest zwykle dzieckiem łatwizny. Patryk przyjmował wszystko na kolanach, z wdzięcznością i zdumiewaniem się, że aż tak wiele od Chrystusa, Kościoła i ludzi otrzymał. Zwraca się więc do swoich czytelników ze słowami: „Bądźcie przekonani i wierzcie niezachwianie, że to wszystko było darem Bożym”.

    Średniowiecze dało się przekonać Patrykowi i tym, którzy podobnie określali stosunek Stwórcy do stworzeń. Rozpoczynało swoje dzieje na kolanach, upatrując we wszystkim dar Boży. Była to mądra epoka. Sprawiedliwie oceniała człowieka z jego cnotami i wadami, ponieważ stawiała go zawsze przed trybunałem jedynego Sędziego i powoływała się stale na prawo najwyższe. Była to też epoka uczulona na obecność Boga jako Pana wszechrzeczy, od którego wszystko pochodzi i do którego wszystko wrócić musi. Tylko takiemu Panu służyć całą myślą i każdym czynem warto i trzeba, żeby w sobie ukształtować prawdziwą godność stworzenia rozumnego i wolnego.

    A gdy zbliżał się już zmierzch średniowiecza, człowiek, który łączył w sobie wszystkie jego dobre cechy — Joanna d’Arc — żegnał je, żegnając równocześnie swoje życie, wyznaniem: „Pan Bóg musi być pierwszy obsłużony”. Bóg pierwszy obsłużony to obsłużony też pięknie człowiek i kosmos. Z takiego bowiem gestu służby wyrosła sztuka, filozofia, literatura religijna i świecka średniowiecza. Wszystkie objawy życia zawierały w sobie dostojność i powagę liturgiczną, a liturgia znowu wypełniona była po brzegi żywą oraz głośno wyznawaną prawdą o wierzącym człowieku — o człowieku zachowującym jedność wewnętrzną dzięki zapatrzeniu się w blask królestwa Chrystusowego. Użyte wyżej określenia miały wówczas pełną wartość. Nie zamykano ich tylko w dziełkach ascetycznych i komentarzach Ewangelii. Zrośnięte nawet z szarą codziennością, potrafiły ją tak rozjaśniać, jak złoto-błękitne i purpurowe iluminacje ozdabiające karty ówczesnych manuskryptów opromieniały monotonne szeregi słów i zdań tekstu.

    Używając porównania dziejów chrześcijaństwa w Irlandii do sporządzonego pracowicie manuskryptu, możemy śmiało nazywać Patryka wspaniałym inicjałem, który te dzieje rozpoczyna. Inicjałem bogatym w treść wewnętrzną, w świętość, przy równoczesnej prostocie i nawet ubóstwie opowieści o zewnętrznych losach apostoła Irlandii. Wszystko, co o nim wiemy, znajduje się w jego autobiografii, bardzo oszczędnej, jeśli chodzi o zapis przygód życiowych. Może dlatego zbiegły się do jego postaci legendy, by dodać jej koloru i tak ją wprowadzić w wyobraźnię rodzącej się Europy chrześcijańskiej na równi z innymi bohaterami wiary, myśli i czynu. Widzimy więc w tych legendach Patryka wyrzucającego węże z Zielonej Wyspy albo trzymającego delikatnie w palcach trójlistną koniczynkę jako symbol tajemnicy Trójcy Świętej, albo jeszcze chroniącego przed burzą miejsce wspólnych modlitw. Legendy dorzucane do życia świętych są zwykle znakiem wdzięczności za ich ofiarowanie się na przewodników po trudnych drogach doskonałości chrześcijańskiej. Prawda jednak o nich będzie zawsze piękniejsza od najpiękniejszej legendy.

    Prawda o świętości Patryka da się streścić jego własnymi słowami, że „wszystko jest darem Bożym”. A więc i on jest darem, który czyni historię ludzkości milszą w oczach naszych, bardziej zrozumiałą i bliższą Chrystusa.

    opoka.pl/opr. ab/ab

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 marca

    Święty Cyryl Jerozolimski,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Edward, męczennik
    ***
    Święty Cyryl JerozolimskiCyryl urodził się około 315 roku w Jerozolimie. Pochodził z rodziny chrześcijańskiej, bardzo przywiązanej do wiary. Zwyczajem pobożnych rodzin od młodości zaprawiał się w ascezie chrześcijańskiej w jednym z klasztorów Palestyny. Z rąk biskupa Jerozolimy, św. Makarego, przyjął święcenia diakonatu (334), a z rąk jego następcy, św. Maksyma, otrzymał święcenia kapłańskie (344).
    Po śmierci Maksyma na stolicę jerozolimską został wybrany właśnie Cyryl. Ze względu na rangę pierwszej w świecie stolicy biskupiej wybór musiał zatwierdzić synod w Konstantynopolu, cesarz i papież. Cyryl z takim zapałem zabrał się do pasterzowania, że współczesny mu św. Bazyli Wielki (+ 379) nie szczędził mu najwyższych pochwał.
    Trzykrotnie był zsyłany na wygnanie z powodu zdecydowanej postawy wobec arian. Najpierw wystąpił przeciwko niemu ariański metropolita Cezarei Palestyńskiej, Akacjusz. Skłonił on ariańskiego cesarza Konstancjusza, żeby ten skazał Cyryla jako “heretyka” na wygnanie (351). Święty został zesłany do Tarsu, rodzinnego miasta św. Pawła Apostoła. Tamtejszy biskup przyjął go z wielką czcią. Synod w Seleucji potępił arianizm, Akacjusza skazał na wygnanie, a Cyryla odwołał z banicji. Po 9 latach Cyryl mógł wreszcie powrócić do swojej owczarni.
    Akacjusz jednak nie myślał bynajmniej ustąpić. Korzystając z ponownej życzliwości cesarza wymógł na nim, by na synodzie w Konstantynopolu Cyryl został ponownie potępiony i skazany na wygnanie. Tym razem tułaczka biskupa nie trwała długo, bo w kilka miesięcy potem kolejny cesarz, Julian Apostata, pozwolił mu powrócić.
    Żył spokojnie przez 19 lat. W tym czasie rozwinął pełną działalność, aby przywrócić jedność Kościołowi w Jerozolimie. Wtedy powstała większość jego katechez, czyli mów, w których wyjaśnił całokształt prawd wiary Chrystusowej.
    Po rychłej śmierci Juliana Apostaty panowanie objął znowu cesarz ariański, Walens (364-378). Cyryl musiał po raz trzeci opuścić swoją owczarnię. Pozostał na banicji przez 8 lat, aż do swojej śmierci, bowiem następca cesarza Walensa, Walentynian, także arianin, nie pozwolił mu wrócić.
    Cyryl pożegnał ziemię dla nieba daleko od diecezji 18 marca 386 roku, gdy miał ok. 71 lat życia, w tym 38 lat pasterzowania za sobą.
    Brał udział w Soborze Konstantynopolitańskim I w roku 381, który biskupom Konstantynopola przyznał pierwsze miejsce po Rzymie. W swojej spuściźnie literackiej zostawił dwie serie katechez: dla katechumenów i dla ochrzczonych. Jest to bodajże pierwszy systematyczny wykład nauki katolickiej i jeden z pierwszych traktatów o Najświętszym Sakramencie. Dzieje Chrystusa Pana św. Cyryl przedstawia jako dzieje zbawienia rodzaju ludzkiego. Tak też pojmuje historię biblijną. Od nawróconych żąda odmiany życia. Do najcenniejszych katechez zalicza się pięć katechez mistagogicznych, w których wykłada naukę Kościoła o chrzcie świętym, bierzmowaniu i Eucharystii. W katechezie o Najświętszym Sakramencie Cyryl wyraża głęboką wiarę w realną obecność Pana Jezusa, a Komunię świętą nazywa “wcieleniem z Chrystusem”.
    Leon XIII ogłosił w 1882 r. św. Cyryla Jerozolimskiego doktorem Kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 marca

    Święty Józef
    Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Marceli Callo, męczennik
    ***
    Święty Józef zaślubia Maryję

    W sprawie szczegółów życia św. Józefa musimy polegać na tym, co przekazały o nim Ewangelie. Poświęcają mu one łącznie 26 wierszy, a jego imię wymieniają 14 razy. Osobą św. Józefa zajmują się wprawdzie bardzo żywo także apokryfy: Protoewangelia Jakuba (z w. II), Ewangelia Pseudo-Mateusza (w. VI), Ewangelia Narodzenia Maryi (w. IX), Ewangelia Tomasza (w. II) i Historia Józefa Cieśli (w. IV), opowiadając o rodzinie Józefa, jego małżeństwie, pracy i śmierci; zbyt wiele w nich jednak legend, by można je było traktować poważnie. Niewiele mówią one także o latach dzieciństwa i wczesnej młodości Józefa.
    Józef pochodził z rodu króla Dawida. Wykazuje to św. Mateusz w genealogii przodków św. Józefa. Genealogię przytacza również św. Łukasz. Ta jednak różni się zasadniczo od tej, którą nam przekazuje św. Mateusz. Już Julian Afrykański (w. III) wyraża zdanie, że jest to genealogia Najświętszej Maryi Panny. Św. Łukasz, który podał nam tak wiele szczegółów z Jej życia, mógł nam przekazać i Jej rodowód. Na mocy prawa lewiratu św. Józef mógł być synem Jakuba, a równocześnie adoptowanym synem Helego, noszącego także w tradycji chrześcijańskiej imię Joachima, który był ojcem Najświętszej Panny. Tak więc genealogia przytoczona przez św. Łukasza wyliczałaby przodków Maryi rzeczywistych, a odnośnie do Józefa – jego przodków zalegalizowanych. Taka jest dzisiaj opinia przyjęta przez wielu biblistów.
    Mimo wysokiego pochodzenia Józef nie posiadał żadnego majątku. Na życie zarabiał stolarstwem i pracą jako cieśla. Zdaniem św. Justyna (ok. 100 – ok. 166), który żył bardzo blisko czasów Apostołów, Józef wykonywał sochy drewniane i jarzma na woły. Przygotowywał więc narzędzia gospodarcze i rolnicze. Autor Pseudoewangelii Filipa (w. III) nazywa Józefa stolarzem.
    Zaręczony z Maryją, Józef stanął przed tajemnicą cudownego poczęcia. Nie był według ciała ojcem Chrystusa. Był nim jednak według prawa żydowskiego jako prawomocny małżonek Maryi. Chociaż więc Maryja porodziła Pana Jezusa dziewiczo, to jednak wobec prawa żydowskiego i otoczenia Józef był uważany za ojca Pana Jezusa. Tak go też nazywają Ewangelie. W takiej sytuacji trzeba było wykazać, że Józef pochodził w prostej linii od króla Dawida, jak to zapowiadali prorocy.

    Święty Józef, oblubieniec Maryi

    Kiedy Józef dowiedział się, że Maryja oczekuje dziecka, wiedząc, że nie jest to jego potomek, postanowił dyskretnie usunąć się z życia Maryi, by nie narazić Jej na zhańbienie i obmowy. Wprowadzony jednak przez anioła w tajemnicę, wziął Maryję do siebie, do domu (Mt 1-2; 13, 55; Łk 1-2). Podporządkowując się dekretowi o spisie ludności, udał się z Nią do Betlejem, gdzie urodził się Jezus. Po nadaniu Dziecku imienia i przedstawieniu Go w świątyni, w obliczu prześladowania, ucieka z Matką i Dzieckiem do Egiptu. Po śmierci Heroda udaje się do Nazaretu. Po raz ostatni Józef pojawia się na kartach Pisma Świętego podczas pielgrzymki z dwunastoletnim Jezusem do Jerozolimy. Przy wystąpieniu Jezusa w roli Nauczyciela nie ma już żadnej wzmianki o Józefie. Prawdopodobnie wtedy już nie żył. Miał najpiękniejszą śmierć i pogrzeb, jaki sobie można na ziemi wyobrazić, gdyż byli przy św. Józefie w ostatnich chwilach jego życia: Jezus i Maryja. Oni też urządzili mu pogrzeb. Może dlatego tradycja nazwała go patronem dobrej śmierci.
    Ikonografia zwykła przedstawiać Józefa jako starca. W rzeczywistości był on młodzieńcem w pełni męskiej urody i sił. Sztuka chrześcijańska zostawiła wiele tysięcy wizerunków Józefa w rzeźbie i w malarstwie.Ojcowie i pisarze Kościoła podkreślają, że do tak bliskiego życia z Jezusem i Maryją Opatrzność wybrała męża o niezwykłej cnocie. Dlatego Kościół słusznie stawia św. Józefa na czele wszystkich świętych i daje mu tak wyróżnione miejsce w hagiografii. O św. Józefie pierwszy pisał Orygenes, chwaląc go jako “męża sprawiedliwego”. Św. Jan Złotousty wspomina jego łzy i radości; św. Augustyn pisze o legalności jego małżeństwa z Maryją i o jego prawach ojcowskich; św. Grzegorz z Nazjanzu wynosi godność Józefa ponad wszystkich świętych; św. Hieronim wychwala jego dziewictwo. Z pisarzy późniejszych, piszących o Józefie, wypada wymienić: św. Damiana, św. Alberta Wielkiego, św. Tomasza z Akwinu, św. Bonawenturę, bł. Jana Dunsa Szkota i innych. Pierwszy specjalny Traktat o 12 wyróżnieniach św. Józefa zostawił słynny kanclerz Sorbony paryskiej, Jan Gerson (1416). Izydor z Isolani napisał o św. Józefie pierwszą Summę (ok. 1528). Godność św. Józefa wysławiali w kazaniach św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), bł. Bernardyn z Faltre (+ 1494), bł. Bernardyn z Busto (+ 1500). Św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) wprost wyrażał przekonanie, że Józef osobnym przywilejem Bożym, jak Matka Najświętsza, został wskrzeszony i z ciałem wzięty do nieba oraz że w łonie matki został oczyszczony z grzechu pierworodnego. Podobną opinię wyraża św. Franciszek Salezy. O dozgonnej dziewiczości św. Józefa piszą: św. Hieronim, Teodoret, św. Augustyn, św. Beda, św. Rupert, św. Piotr Damiani, Piotr Lombard, św. Albert Wielki, św. Tomasz z Akwinu i wielu innych. Największą jednak czcią do św. Józefa wyróżniała się św. Teresa z Avila, wielka reformatorka Karmelu (+ 1582). Twierdziła ona wprost, że o cokolwiek prosiła Pana Boga za jego przyczyną, zawsze otrzymała i nie była nigdy zawiedziona. Wszystkie swoje klasztory fundowała pod jego imieniem. Jego też obrała za głównego patrona swoich dzieł. Doroczną uroczystość św. Józefa obchodziła bardzo bogato, zapraszając najwybitniejszych kaznodziejów, orkiestrę i chóry, dekorując świątynię, wystawiając najbogatsze paramenty liturgiczne. Podobnie św. Wincenty a Paulo ustanowił św. Józefa patronem swojej kongregacji misyjnej, przed nim zaś uczynił to św. Franciszek Salezy.
    Do szczególnych czcicieli św. Józefa zaliczał się również św. Jan Bosko. Stawiał on Józefa za wzór swojej młodzieży rzemieślniczej. W roku 1859 do modlitewnika, który ułożył dla swoich synów duchowych i chłopców, dodał nabożeństwo do 7 boleści i do 7 radości św. Józefa; dodał również modlitwę do św. Józefa o łaskę cnoty czystości i dobrej śmierci; wreszcie dołączył pieśń do św. Józefa. Propagował nabożeństwo 7 niedzieli do uroczystości św. Józefa. W tym samym roku Jan Bosko założył wśród swojej młodzieży Stowarzyszenie pod wezwaniem św. Józefa. W roku 1868 wydał drukiem czytanki o św. Józefie. Miesiąc marzec co roku obchodził jako miesiąc św. Józefa, czcząc Go osobnym, codziennym nabożeństwem i specjalnymi czytankami. Św. Leonard Murialdo, przyjaciel św. Jana Bosko, założył zgromadzenie zakonne pod wezwaniem św. Józefa (józefici).
    Jan XXIII (Józef Roncalli) wpisał imię św. Józefa do Kanonu Rzymskiego (Pierwsza Modlitwa Eucharystyczna). Wydał także osobny list apostolski o odnowieniu nabożeństwa do niebiańskiego Patrona (1961). Św. Józefa uczynił patronem II Soboru Watykańskiego (1962-1965). Decyzją Benedykta XVI, ogłoszoną już za pontyfikatu papieża Franciszka, w 2013 r. imię św. Józefa włączono także do pozostałych modlitw eucharystycznych.Na Wschodzie po raz pierwszy spotykamy się ze wspomnieniem liturgicznym św. Józefa już w IV wieku w klasztorze św. Saby pod Jerozolimą. Na Zachodzie spotykamy się ze świętem znacznie później, bo dopiero w wieku VIII. W pewnym manuskrypcie z VIII wieku, znalezionym w Centralnej Bibliotece Zurichu, znajduje się wzmianka o pamiątce św. Józefa obchodzonej 20 marca. W martyrologiach z wieku X: z Fuldy, Ratisbony, Stavelot, Werden nad Ruhrą, w Raichenau i w Weronie jest wzmianka o święcie św. Józefa dnia 19 marca. Pierwsze pełne oficjum kanoniczne spotykamy w wieku XIII w klasztorze benedyktyńskim: w Liege i w Austrii w klasztorze św. Floriana (w. XIII). Z tego samego wieku również pochodzi pełny tekst Mszy świętej. Serwici na kapitule generalnej ustanowili w 1324 roku, że co roku będą obchodzić pamiątkę św. Józefa. Podobnie uchwalili franciszkanie (1399) i karmelici (koniec w. XIV). O święcie tym wspomina Jan Gerson w 1416 roku na soborze w Konstancji. Do brewiarza i mszału rzymskiego wprowadził to święto papież Sykstus IV w 1479 roku. Papież Grzegorz XV w 1621 roku rozszerzył je na cały Kościół. Potwierdził je papież Urban VIII w 1642 roku. W wieku XIX przełożeni generalni 43 zakonów wystosowali prośbę do papieża i ojców soboru o ogłoszenie św. Józefa patronem Kościoła. Papież Pius IX przychylił się do prośby i dekretem Quaemadmodum Deus z dnia 10 września 1847 roku wprowadził odrębne święto liturgiczne Opieki świętego Józefa. Wysłał też list do biskupów świata z wyjaśnieniem i uzasadnieniem, jakie pobudki skłoniły go do ustanowienia tego święta.

    Święty Józef, Opiekun Zbawiciela

    Papież wyznaczył to nowe święto na III Niedzielę Wielkanocy. To święto obchodzili już przedtem karmelici (od roku 1680), augustianie (od 1700), a potem dominikanie z oktawą (1721). Papież Pius X przeniósł to święto na drugą środę po Wielkanocy i podniósł ją do rangi pierwszej klasy. Zmienił jednocześnie nazwę święta na: świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny, Wyznawcy, Patrona Kościoła Powszechnego. Na dzień uroczystości wyznaczył tenże papież środę po drugiej niedzieli Wielkanocy. Papież Pius XII zniósł to święto, ale w jego miejsce w roku 1956 wprowadził nowe święto tej samej klasy: św. Józefa Pracownika (1 maja). Tak pozostało dotąd, z tym jednak, że ranga tego drugiego święta została obniżona do wspomnienia (1969). Tytuł zaś Patrona Kościoła Świętego Pius XII dołączył do święta 19 marca.
    Papież Benedykt XIII w roku 1726 włączył imię św. Józefa do litanii do Wszystkich Świętych. Benedykt XV włączył również wezwanie o św. Józefie do modlitw zaczynających się od słów: “Niech będzie Bóg uwielbiony” oraz włączył do Mszału osobną prefację o św. Józefie (1919). Papież Leon XIII wydał pierwszą w dziejach Kościoła encyklikę o św. Józefie: Quamquam pluries. Papież św. Pius X zatwierdził litanię do św. Józefa do publicznego odmawiania i dodał do niej wezwanie: “Święty Józefie, Opiekunie Kościoła Świętego”. Papież Leon XIII wprowadził do modlitw po Mszy świętej osobną modlitwę do św. Józefa (1884). Do dziś lokalnie bywa także obchodzone (w niektórych zakonach i miejscach) święto Zaślubin Maryi ze św. Józefem (23 stycznia).
    Apokryfy i pisma Ojców Kościoła wysławiają jego cnoty i niewysłowione powołanie – oblubieńca Maryi, żywiciela i wychowawcy Jezusa. Jest patronem Kościoła powszechnego, licznych zakonów, krajów, m.in. Austrii, Czech, Filipin, Hiszpanii, Kanady, Portugalii, Peru, wielu diecezji i miast oraz patronem małżonków i rodzin chrześcijańskich, ojców, sierot, a także cieśli, drwali, rękodzielników, robotników, rzemieślników, wszystkich pracujących i uciekinierów. Wzywany jest także jako patron dobrej śmierci.
    W ikonografii św. Józef przedstawiany jest z Dziecięciem Jezus na ręku, z lilią w dłoni. Jego atrybutami są m. in. narzędzia ciesielskie: piła, siekiera, warsztat stolarski; bukłak na wodę, kij wędrowca, kwitnąca różdżka (Jessego), miska z kaszą, lampa, winorośl.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Cudowna ikona św. Józefa!

    Karmelitanki z Islandii zachęcają do medytacji

    KARMELITANKI BOSE ISLANDIA, YOUTUBE.COM

    ***

    Karmelitanki z Islandii zapraszają do modlitewnego spotkania z ikoną św. Józefa, która została napisana przez s. Miriam. „Ukazana na ikonie rzeczywistość materialna i duchowa mówi, kim św. Józef jest dla nas i kim może stać się dla każdego, kto zapragnie obrać go sobie za szczególnego patrona” – piszą siostry.

    „Św. Józef, mąż sprawiedliwy, człowiek prześwietlony Jezusem… Zapraszamy do otwarcia drzwi i serc św. Józefowi, który pragnie spotkać się z każdym z Was poprzez medytację Jego oddanego Jezusowi i Maryi życia ukazanego w ikonie napisanej w naszym klasztorze” – piszą siostry karmelitanki bose z Islandii.

    Siostry przygotowały niespodziankę. 19 marca 2021 roku nagrały medytację ikony św. Józefa. Ikona została napisana w klasztorze sióstr w 2009 roku przez s. Miriam. Poprzez tę ikonę siostry zapragnęły uczcić św. Józefa, jak również podziękować mu za jego nieustanną opiekę w ciągu dziejów klasztoru. Dlatego św. Józef z ikony nosi tytuł Patrona Karmelu w Hafnarfjordur na Islandii i Potężnego Wspomożyciela w każdej potrzebie.

    „Ukazana na ikonie rzeczywistość materialna i duchowa mówi, kim św. Józef jest dla nas i kim może stać się dla każdego, kto zapragnie obrać go sobie za szczególnego patrona i opiekuna. Jemu powierzamy intencje każdego z Was” – piszą siostry z Islandii.

    opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „O, jakże go kocham!”

    Święci, którym objawił się św. Józef

    Papież ogłasza "Rok św. Józefa"
    fot. Vatican News

    ***

    Opiekun Jezusa i oblubieniec Maryi ma swoje niekwestionowane miejsce w teologii i życiu Kościoła już od początków wspólnoty. Najwyraźniej nie zakończył swojej misji niecałe dwa tysiące lat temu, bo wciąż się objawia, w tym innym świętym.

    Poniżej kilka przykładów jego wizyt.

    Średniowieczne mistyczki

    Miejsca św. Józefa wśród niebian dotyczy wizja, którą miała trzynastowieczna cysterka, św. Gertruda z Helfty. W uroczystość Zwiastowania Pańskiego, podczas jutrzni, ujrzała ona Matkę Bożą tronującą w niebie, otoczoną świętymi.

    Kiedy chór mniszek śpiewał kolejne antyfony do psalmów, Gertruda widziała niebiańską liturgię. Jak zapisuje w Zwiastunie Bożej miłości: „Kiedy wymieniano imię św. Józefa, któremu była poślubiona dziewicza Matka, wszyscy święci z szacunkiem pochylali głowy, aby go uczcić, i spoglądali ku niemu życzliwie i przyjaźnie, wraz z nim radując się jego godnością”.

    Obraz ten podkreśla szczególne miejsce nazaretańskiego cieśli w niebie. Pośrednio też wskazuje na to, jak mocnym jest wstawiennikiem.

    O tym, jak dobrze i z jakim oddaniem opiekował się swoją rodziną, mogła zaświadczyć bł. Małgorzata z Citta di Castello. Mimo że urodziła się niewidoma, Pan udzielił jej tej łaski, że miała wizje Świętej Rodziny. Opowiadała o nich bliskim sobie osobom i z tych opowieści wiemy, iż widziała w nich także rolę, jaką odgrywał św. Józef: opiekuńczy, obecny, służący z miłością swoim Najbliższym. Obraz tego świętego mocno wrył się w duchowość Małgorzaty. Kiedy po śmierci otworzono podczas balsamowania jej serce, okazało się, że są w nim trzy klejnoty z wyrytymi na nich trzema „ikonami”: Dzieciątka, Maryi i właśnie św. Józefa.

    Techniczne wsparcie reformatorki

    Opiekun Jezusa był ukochanym świętym Teresy z Avili, a w jej pismach znajdziemy radosne wyznanie: „A dobry św. Józef? O, jakże go kocham!”. Ten zachwyt miał zresztą świetne podstawy. Nie bez powodu właśnie ta święta upowszechniła w Europie Zachodniej kult cieśli z Nazaretu.

    Wielka karmelitanka miała okazję poznać go osobiście, kiedy objawił się jej w towarzystwie Matki Bożej. Oboje nałożyli na nią świetlistą, białą szatę, w której zakonnica rozpoznała cnotę czystości. Następnie Maryja włożyła dłonie świętej w ręce swojego oblubieńca, zapowiadając, że będzie on jej szczególnym opiekunem.

    Święty Józef przyszedł do Teresy także podczas zmagań z jedną z fundacji. Nie było na nią pieniędzy i wydawało się, że nie będzie. Kiedy fundatorka mierzyła się z decyzją o rezygnacji, objawił się jej św. Józef i polecił, żeby bez obaw podjęła się tego dzieła, a środki się znajdą. Jak przyznaje sama wizjonerka, tak się stało, a pieniądze oraz pomoc przychodziła zawsze na czas, bywało, że z najbardziej zaskakujących stron.

    Fatimscy pastuszkowie

    Jednym z najbardziej znanych wydarzeń związanych z objawieniami w Fatimie jest cud słońca. Nasza gwiazda dzienna na oczach tysięcy zgromadzonych ludzi zadrżała i czym prędzej zaczęła wirować wokół swojej osi, po czym wydawało się, ze spada na ziemię.

    Kiedy słońce zaczęło powoli wracać na nieboskłon, trójka wizjonerów doświadczyła dodatkowej wizji. Zobaczyli w niej, obok słońca, Maryję i św. Józefa z Dzieciątkiem na ręku. Obaj wykonali nad przerażonym tłumem w geście błogosławieństwa znak krzyża. Po chwili widzenie się zmieniło – Józef znikł, a zamiast Dzieciątka pojawił się dorosły Pan, który powtórzył to błogosławieństwo. 

    W literaturze jest to interpretowane jako znak tego, jak ważną rolę w rodzinie odgrywa ojciec – mimo że Józef nie był ani wcielonym Bogiem, ani nie urodził się jako niepokalanie poczęty, to z racji swojej roli w rodzinie po ludzku był tym, który był jej głową. Był odbiciem Bożego ojcostwa.

    Opiekun sekretarki miłosierdzia

    Opis wizji św. Józefa znajdziemy także w Dzienniczku św. Faustyny Kowalskiej. W punkcie 1203 opisuje ona, że święty polecił jej, by nieustannie zachowywała do niego żywe nabożeństwo. Wskazał nawet właściwą formę – otóż każdego dnia miała odmówić Ojcze naszZdrowaś, MarioChwała Ojcu oraz Pomnij, o najczystszy Oblubieńcze. Następnie spojrzał na wizjonerkę z wielką czułością, dając w ten sposób poznać, jak bardzo wspiera powierzone jej dzieło miłosierdzia. Zapewnił też, że będzie się nią szczególnie opiekował i pomagał w potrzebie.

    Dalej św. Faustyna zapisuje, że odmawiała wskazane modlitwy, a te nigdy nie pozostały bezowocne – św. Józef był przy niej i służył swoim wsparciem.

    Modlitwa wskazana świętej przez św. Józefa

    Pomnij, o najczystszy Oblubieńcze Błogosławionej Dziewicy Maryi, mój najmilszy Opiekunie, święty Józefie, że nigdy nie słyszano, aby ktokolwiek, kto ucieka się pod Twoją opiekę i błaga o Twą pomoc, pozostał bez pociechy. Tą ufnością ożywiony przychodzę do Ciebie i z całą gorącością ducha Tobie się polecam. Nie odrzucaj mojej modlitwy, przybrany Ojcze Odkupiciela, ale racz ją przyjąć łaskawie i wysłuchać. Amen.

    Elżbieta Wiater /Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Musimy na nowo odkryć osobę św. Józefa:

    Paweł Ozdoba

    (fot. Lawrence OP/Flickr)

    ***

    Św. Józef może stać na straży naszego życia duchowego, na straży nas samych, wspierać naszą drogę do zbawienia, umacniać nas, być faktycznym opiekunem i wychowawcą. My powinniśmy wpatrywać się w św. Józefa i kroczyć jego śladami. To droga do świętości – mówi prezes Centrum Życia i Rodziny, Paweł Ozdoba. 

    PCh24.pl: Jan XXIII włączył św. Józefa do Kanonu Rzymskiego, Benedykt XVI do wszystkich modlitw eucharystycznych. Można powiedzieć, że obserwujemy pewien pozorny zbieg okoliczności: z jednej strony obserwujemy od lat 60. Bezprecedensowy kryzys rodziny, z drugiej Kościół właśnie w tym czasie „podaje” nam św. Józefa.

    Paweł Ozdoba: Kult św. Józefa w ostatnich latach nieustannie się rozwija. Myślę też, że rozkwit wielu męskich wspólnot jest zasługą orędownictwa św. Józefa. Nie jest to przypadek: od dawna narzekamy na szeroko pojmowaną abdykację mężczyzn z ról społecznych i rodzinnych, kryzys męskości jest ewidentny. Wstawiennictwo św. Józefa sprawia, że odbudowujemy swoje męstwo. Stąd, jak sądzę, Kościół w swojej mądrości zachęca wiernych, żeby poświęcali się św. Józefowi, poznawali jego świętość i cechy, niezwykle potrzebne współczesnym mężczyznom.

    W Polsce istnieje jedno z najstarszych na świecie sanktuariów św. Józefa – Narodowe Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Jaki jest „status” tego miejsca w polskim krajobrazie religijnym?

    Narodowe sanktuarium pozostaje wciąż nie do końca odkryte. Owszem, wiele osób je zna, odwiedziło je, pielgrzymowało do tego miejsca – przecież regularnie odbywają się pielgrzymki z całej Polski. Mimo wszystko można wciąż mówić o potrzebie dalszego informowania o tym miejscu – jak i w ogóle o św. Józefie. Wciąż zbyt mało osób zna św. Józefa w takim wymiarze, w jakim powinniśmy znać go jako wierni Kościoła. Samo sanktuarium może zaoferować każdemu pielgrzymowi wielkie dobra duchowe. Znajduje się tam cudowny obraz Świętej Rodziny. Modlitwa przed nim to wielka łaska dla każdego mężczyzny, męża, ojca – czy po prostu dla całej rodziny.

    Wśród wielu cnót św. Józefa na szczególne miejsce wybija się zwłaszcza w naszych czasach cnota czystości. O niej współczesne społeczeństwo w ogóle nie chce pamiętać…

    Rzeczywiście, św. Józef posiadał wiele cnót i wspaniałych cech, którymi powinien móc pochwalić się każdy mężczyzna. W dzisiejszym świecie pełnym rozwiązłości i nieczystości, świat może czerpać od św. Józefa, naśladować go, aby móc się oczyszczać z grzechu nieczystości, który jest tak powszechny i który – jak mówiła Matka Boża – tak mocno ciągnie ludzi do piekła.

    Polskim czcicielom św. Józefa dobrze znana jest historia ocalenia księży z niemieckiego obozu w Dachau. To właśnie dzięki wstawiennictwu św. Józefa wielu z nich uniknęło śmierci, przewidzianej dla nich przez oprawców zaledwie na kilka godzin po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów. Także dzisiaj wielu Polaków ucieka się do św. Józefa ze swoimi prośbami w różnych trudnych sytuacjach życiowych.

    Polska jest krajem maryjnym i to właśnie kult Najświętszej Maryi Panny jest szczególnie rozbudowany. To bardzo dobrze. Myślę jednak, że również Jej opiekun, mąż, ziemski towarzyszy – również on może stać na straży naszego życia duchowego, na straży nas samych, wspierać naszą drogę do zbawienia, umacniać nas, być faktycznym opiekunem i wychowawcą. Choćby rozwój duchowy w zakresie odpowiedzialności mężczyzn może postępować zwłaszcza wówczas, gdy będziemy iść do Józefa, wpatrywać się w jego postać, we wszystkie sceny ewangeliczne. Nigdy nie słyszymy jego głosu w Piśmie Świętym, ale jednocześnie możemy obserwować jego zachowanie. Przecież już w początkach dziejów Świętej Rodziny znalazł się św. Józef w bardzo trudnej sytuacji; potrafił jednak się w niej odnaleźć, opanować ją, co pozwoliło bezpiecznie narodzić się naszemu Zbawicielowi. Współczesny świat może wpatrywać się w św. Józefa i kroczyć jego śladami; to droga do świętości.

    Centrum Życia i Rodziny pragnie przenieść na uroczystość św. Józefa w dniu 19 marca Dzień Ojca. Podpisy pod petycją w tej sprawie zostały już złożone w Sejmie. Jak wygląda obecnie ta sprawa?

    Zakończyliśmy pewien etap kampanii „Dzień Ojca na nowo”. Łącznie pod inicjatywą ustanowienia Dnia Ojca na 19 marca, na uroczystość św. Józefa, podpisało się ponad 74 tys. osób. Podpisy trafiły do Pani Marszałek Sejmu Elżbiety Witek. Oczekujemy teraz na wiadomości z sejmowej komisji petycji, bo tam trafiła nasza petycja. Jeżeli komisja zaopiniuje ją pozytywnie, to w kolejnym kroku petycja trafi pod obrady sejmu. Mamy nadzieję, że wówczas uchwała zostanie przegłosowana i Dzień Ojca zostanie ustanowiony na 19 marca. Wielu polityków wyrażało się pozytywnie o tej kampanii stąd mamy nadzieję, że tak się rzeczywiście stanie.

    Not. Pach/PCh.24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 marca

    Święta Aleksandra, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Maurycy Csak, zakonnik
      •  Święty Herbert, pustelnik
      •  Święty Wolfram, biskup
    ***
    Święta Aleksandra

    Aleksandra pochodziła z Ancyry w Galacji (dzisiejsza Ankara). Miała odmówić udziału w procesji z posążkami Artemidy i Ateny. Podczas wyznania wiary w Chrystusa została skazana na śmierć. Utopiono ją w bagnach, w pobliżu rodzinnego miasta, ok. 300 lub 310 r. wraz z sześcioma innymi kobietami, które wcześniej ślubowały dziewictwo i żyły poszcząc i pełniąc dobre uczynki. Były to: Klaudia, Eufrazja, Matrona, Julianna, Eutymia oraz najstarsza z nich, Teodozja. Przed utopieniem miały być wydane młodym mężczyznom na pohańbienie. Jednak ci uciekli, kiedy Teodozja pokazała im swoje siwe włosy. Wtedy wszystkie zostały w okrutny sposób torturowane: obnażono je, bito pałkami, obcinano piersi, ich ciała strugano ostrymi narzędziami aż do kości. Żadna z nich nie wyparła się Chrystusa.
    Ciała męczennic miał wydobyć z grzęzawisk, by je po chrześcijańsku pochować, Teodat (Teodot), siostrzeniec Teodozji (Tekusy), który od dawna pomagał chrześcijanom: odwiedzał ich w więzieniach, podnosił na duchu, ofiarował swój hotel na miejsce sprawowania liturgii. Po pochowaniu ciotki z Towarzyszkami został zdradzony przez sąsiadów i poniósł karę śmierci przez ścięcie. Jego ciało wraz z wydobytymi z grobu ciałami 7 męczennic spalono.
    Według innych hagiografów Aleksandra z Towarzyszkami po mękach została spalona żywcem w rozpalonym piecu.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest zawsze w towarzystwie innych męczennic, z którymi poniosła śmierć. Między sobą różnią się praktycznie tylko kolorem szat. Aleksandra ma czerwony płaszcz i białą chustę na głowie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 marca

    Święty Mikołaj z Flüe, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święta Benedykta od Bożej Opatrzności Cambiagio Frassinello
    ***
    Święty Mikołaj z Flüe

    Mikołaj (znany również jako brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche) urodził się w 1417 r. w Flüe, w pobliżu Sachseln (w kantonie Unterwalden w Szwajcarii), nad Jeziorem Czterech Kantonów. Jego ojciec, Henryk, był skromnym i prostym góralem, ale miał taki autorytet, że piastował różne stanowiska, tak w sądownictwie, jak i w zarządzie i sejmiku lokalnym.
    Mikołaj początkowo zamierzał poświęcić się wyłącznie służbie Bogu. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg. Ostatecznie jednak wrócił do świata, a nawet za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Z Dorotą Wyss miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Najmłodszy syn po zdobyciu stopnia akademickiego został proboszczem w Sachseln. Mieszkańcy kantonu mieli tak wielkie zaufanie do Mikołaja, że wybrali go na radcę i kantonalnego sędziego oraz deputowanego do federacji kantonów szwajcarskich. W latach 1433-1460 Mikołaj pełnił służbę wojskową w randze oficera. Wyróżniał się łagodnością w traktowaniu jeńców, opieką nad kościołami i nad ubogimi. To wszystko zyskiwało mu powszechny szacunek i miłość.
    Po kampanii wojennej, za zezwoleniem małżonki i zabezpieczywszy odpowiednio rodzinę, ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów nazywających się “Przyjaciółmi Boga” (1467); miał już wtedy 50 lat. We śnie otrzymał jednak napomnienie, że wolą Bożą jest, aby w rodzinnych stronach jako pustelnik budował i zachęcał do bogobojnego życia swoich współziomków. Dlatego założył w Ranft w pobliżu Flüe mały domek i kapliczkę, gdzie modlitwę łączył z uczynkami pokutnymi. Sława pustelnika zaczęła ściągać do niego ciekawych i pobożnych. Korzystał z każdej okazji, by mówić o Panu Bogu i o konieczności zbawienia swojej duszy. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka, gdzie księdzem był jego syn.
    Kiedy w roku 1473 nieomal ponownie nie doszło do wojny z Austrią, Mikołaj podjął się trudu, by załagodzić zaogniony spór. W roku 1481 wybuchła wojna domowa między kantonami Szwajcarii. Wówczas Mikołaj uratował jedność Szwajcarii. Przez proboszcza Stans, Heimo am Grund, który przybył do niego po radę, przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw. Dzięki temu podpisano tzw. “umowy ze Stans” i utworzono Związek Szwajcarski. Wdzięczni mieszkańcy tego kraju nadali mu tytuł “Ojca Ojczyzny”. Popularnie zaś zwano go z niemiecka “Bratem Klausem” (Bruder Klaus).

    Święty Mikołaj z Flüe

    Był jednym z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków u schyłku średniowiecza. Obdarowany został niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia. Fakt ten został potwierdzony kanonicznym procesem. Uciekano się do niego we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę. Nawrócił wiele zbłąkanych dusz.
    Zmarł 21 marca 1487 roku po krótkiej, ale bolesnej chorobie (spotyka się też datę 18 marca tego roku). Pan Bóg wsławił jego grób licznymi cudami, które zostały spisane w osobnej księdze. W roku 1501 powstał jego pierwszy żywot.
    Proces kanoniczny mógł się jednak rozpocząć dopiero w roku 1587, ze względu na okres wojen religijno-politycznych w Szwajcarii. 8 marca 1669 r. papież Klemens IX beatyfikował Mikołaja i zezwolił na jego kult, a papież Klemens X rozszerzył ten kult na całą Szwajcarię, a przede wszystkim na diecezję w Konstancji, na której terenie znajduje się Flüe i Sachseln. 15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jego ciało doznaje czci w kościele parafialnym w Sachseln, najbliższym miejsca urodzenia. Jest ponadto patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w długiej pokutnej szacie, boso. Jego atrybutami są: kij wędrowca, wieniec z róż, krzak cierniowy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Mikołaj z Flüe

    Święty pustelnik i mistyk (1417-1487).

    Znany również pod imieniem: brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche.

    Kaplica grobowa w Sachseln

    Urodził się 21 marca 1417 roku w rodzinie zamożnego chłopstwa – Henryka z Flüe
    i Emmy Ruobert, w kantonie Unterwalden. Jego rodzice byli bardzo pobożnymi ludźmi, którzy starali się dać swemu synowi jak najlepsze wykształcenie, jednocześnie pilnie dbając o naukę wiary. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg, ale nie zdecydował się zostać mnichem i powrócił do rodzinnej miejscowości. W wieku trzydziestu lat Mikołaj ożenił się z Dorotą Wyss, spełniając wolę rodziców, mimo swoich skłonności do życia kontemplacyjnego i pełnego umartwień. Mieli dziesięcioro dzieci: pięciu synów i pięć córek. Był sędzią grodzkim i radcą. Miał zwyczaj budzić się każdej nocy i czytać Psałterz Najświętszej Maryi Panny.

    Dom we Flueli-Ranft w którym mieszkał św. Mikołaj

    Gdy miał pięćdziesiąt lat, św. Mikołaj miał wizję konia pożerającego lilię i zrozumiał, że była to alegoria zakłócania jego modlitw przez ziemskie troski. Długo rozważał to co usłyszał, aż w końcu za zgodą żony, zabezpieczywszy rodzinę, opuścił swój dom w habicie uszytym przez żonę, zabierając ze sobą jedynie różaniec i kij. Udał się do doliny Ranft, tam wybudował małą chatę i kapliczkę, gdzie żył modlitwą, postami i umartwieniami, sypiał na podłodze, nie miał nawet stołu.

    Kaplica i cela św. Mikołaja w Ranft

    Pewnej nocy niezwykłe światło przeniknęło celę św. Mikołaja, od tego momentu nie czuł głodu ani zimna, a przez następne dziewiętnaście lat przyjmował Komunię Świętą, która była jego jedynym pokarmem. Lokalne władze chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście św. Mikołaj nie je ani nie pije, przez miesiąc blokowali możliwość kontaktowania się z pustelnikiem. Swego lekarza wysłał arcyksiążę Zygmunt, w pustelni zjawili się również wysłannicy cesarza Fryderyka III. Wszyscy stwierdzili, że Święty rzeczywiście przestrzega postu i odeszli pod wielkim wrażeniem jego pobożności i skromności. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka.

    Ludzie pielgrzymowali do niego z odległych stron, aby prosić go o modlitwę i radę.  Św. Mikołaj korzystał z każdej okazji, aby mówić o Panu Bogu i konieczności zbawienia swojej duszy. Wielu nawróciło się dzięki niemu.

    Proboszcz Heimo prosi św. Mikołaja o radę

    “Kroniki luzerneńskie”, Diebold Schilling, 1513r.

    Uznawany za ojca duchowego Szwajcarii i starej konstytucji (obowiązującej aż do rewolucji francuskiej). Gdy w 1481 roku Szwajcarii zagroziła wojna domowa między kantonami, proboszcz Stans, Heimo am Grund, udał się do św. Mikołaja i poprosił o radę. Ten przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw, pozwoliło to na podpisanie umowy ze Stans i utworzenie Związku Szwajcarskiego.

    Zmarł 21 marca 1487 roku, po bolesnej chorobie, która go zaatakowała krótko przed śmiercią. Został pochowany w Sachseln, niedaleko miejscowości gdzie się urodził.

    Do lat siedemdziesiątych XX wieku bogato zdobiony relikwiarz znajdował się w ołtarzu głównym, został zastąpiony prostym sarkofagiem umieszczonym pod stołem ołtarzowym.

    Płyta nagrobna św. Mikołaja w Sachseln

    Dnia 1 lutego 1648 roku papież Innocenty X zatwierdził kult św. Mikołaja,
    8 marca 1669 roku został beatyfikowany przez papieża Klemensa IX, a 15 maja 1947 roku został kanonizowany przez papieża Piusa XII i ogłoszony głównym patronem Szwajcarii.

    Patron:
    Szwajcarii, papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.

    Ikonografia:
    Przedstawiany jako bosy pustelnik z Jezusem Chrystusem, lub aniołem podającym mu Komunię, czasami z diabłem. Jego atrybutami są: krzak cierniowy, laska, kij, różaniec.

    Varia:
    Najmłodszy syn Doroty i św. Mikołaja został księdzem i doktorem teologii, wśród ich potomków było ponad trzydziestu kapłanów, a wnuk Świętego – Konrad Scheuber – został pustelnikiem, tak jak on.

    Lektura:
    Jacek Okoń “Pustelnik z Unterwalden. Święty Mikołaj z Flue”

    ze strony: Święci Pańscy

    ______________________________________________________________________

    Św. Mikołaj z Flue - przez 19 lat odżywiał się tylko Eucharystią
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Mikołaj z Flue – przez 19 lat odżywiał się tylko Eucharystią

    Mikołaj (znany również jako brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche) urodził się w 1417 r. w Flüe, w pobliżu Sachseln (w kantonie Unterwalden w Szwajcarii), nad Jeziorem Czterech Kantonów. Jego ojciec, Henryk, był skromnym i prostym góralem, ale miał taki autorytet, że piastował różne stanowiska, tak w sądownictwie, jak i w zarządzie i sejmiku lokalnym.

    Mikołaj początkowo zamierzał poświęcić się wyłącznie służbie Bogu. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg. Ostatecznie jednak wrócił do świata, a nawet za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Z Dorotą Wyss miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Najmłodszy syn po zdobyciu stopnia akademickiego został proboszczem w Sachseln. Mieszkańcy kantonu mieli tak wielkie zaufanie do Mikołaja, że wybrali go na radcę i kantonalnego sędziego oraz deputowanego do federacji kantonów szwajcarskich. W latach 1433-1460 Mikołaj pełnił służbę wojskową w randze oficera. Wyróżniał się łagodnością w traktowaniu jeńców, opieką nad kościołami i nad ubogimi. To wszystko zyskiwało mu powszechny szacunek i miłość.

    Po kampanii wojennej, za zezwoleniem małżonki i zabezpieczywszy odpowiednio rodzinę, ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów nazywających się “Przyjaciółmi Boga” (1467); miał już wtedy 50 lat. We śnie otrzymał jednak napomnienie, że wolą Bożą jest, aby w rodzinnych stronach jako pustelnik budował i zachęcał do bogobojnego życia swoich współziomków. Dlatego założył w Ranft w pobliżu Flüe mały domek i kapliczkę, gdzie modlitwę łączył z uczynkami pokutnymi. Sława pustelnika zaczęła ściągać do niego ciekawych i pobożnych. Korzystał z każdej okazji, by mówić o Panu Bogu i o konieczności zbawienia swojej duszy. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka, gdzie księdzem był jego syn.

    Kiedy w roku 1473 nieomal ponownie nie doszło do wojny z Austrią, Mikołaj podjął się trudu, by załagodzić zaogniony spór. W roku 1481 wybuchła wojna domowa między kantonami Szwajcarii. Wówczas Mikołaj uratował jedność Szwajcarii. Przez proboszcza Stans, Heimo am Grund, który przybył do niego po radę, przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw. Dzięki temu podpisano tzw. “umowy ze Stans” i utworzono Związek Szwajcarski. Wdzięczni mieszkańcy tego kraju nadali mu tytuł “Ojca Ojczyzny”. Popularnie zaś zwano go z niemiecka “Bratem Klausem” (Bruder Klaus).

    Był jednym z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków u schyłku średniowiecza. Obdarowany został niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia. Fakt ten został potwierdzony kanonicznym procesem. Uciekano się do niego we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę. Nawrócił wiele zbłąkanych dusz.

    Zmarł 21 marca 1487 roku po krótkiej, ale bolesnej chorobie (spotyka się też datę 18 marca tego roku). Pan Bóg wsławił jego grób licznymi cudami, które zostały spisane w osobnej księdze. W roku 1501 powstał jego pierwszy żywot.

    Proces kanoniczny mógł się jednak rozpocząć dopiero w roku 1587, ze względu na okres wojen religijno-politycznych w Szwajcarii. 8 marca 1669 r. papież Klemens IX beatyfikował Mikołaja i zezwolił na jego kult, a papież Klemens X rozszerzył ten kult na całą Szwajcarię, a przede wszystkim na diecezję w Konstancji, na której terenie znajduje się Flüe i Sachseln. 15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jego ciało doznaje czci w kościele parafialnym w Sachseln, najbliższym miejsca urodzenia. Jest ponadto patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.

    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w długiej pokutnej szacie, boso. Jego atrybutami są: kij wędrowca, wieniec z róż, krzak cierniowy.

    Brewiarz.pl

    ___________________________________________________________________________

    Mikołaj z Flüe – niezwykły święty na czas wojny

    Mikołaj z Flüe - niezwykły święty na czas wojny

    ***

    Kiedy docierają do nas przerażające doniesieniami z Ukrainy, trudno oprzeć się przekonaniu, że dziś jedynie baterie rakiet HIMARS i eskadry F-16 mogą odeprzeć barbarzyńskich najeźdźców lub udaremnić potencjalne konflikty w przyszłości. Ale czy potrafimy jeszcze uwierzyć, że autentyczna świętość może zapobiegać krwawym konfliktom? A przecież tak bywało w historii. Dziś, 21 marca, przypada wspomnienie św. Mikołaja z Flüe – Szwajcara, który wybrał zaskakującą drogę uświęcenia, a jego kluczowy udział w zażegnaniu bratobójczego konfliktu został dobrze udokumentowany.

    Cofnijmy się do jesieni średniowiecza. Jest początek XV w. – między Anglią a Francją toczy się wojna stuletnia, trwa Sobór w Konstancji, kończy się też Wielka Schizma Zachodnia, a papieżem zostaje Marcin V. Arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Trąba otrzymuje dla siebie i swych następców tytuł Prymasa Polski. W małej osadzie, zagubionej gdzieś wśród alpejskich hal kantonu Unterwalden, w dolinie potoku Melchaa, 21 marca 1417 r. przychodzi na świat syn zamożnych gospodarzy – Heiniego i Emmy von Flüe. Na chrzcie w kościele Krens nadano mu imię Mikołaj, prawdopodobnie po dziadku ze strony matki.

    Różaniec i halabarda

    Szwajcaria w tamtych czasach jest młodą, bo założoną w 1291 r. , konfederacją nielicznych jeszcze kantonów. Trzon społeczeństwa stanowią wolni chłopi, żyjący najczęściej z wypasu bydła na górskich połoninach. Ludzie zahartowani przez surową alpejską naturę, mocno stąpający po ziemi – są pracowici, wytrwali i waleczni. Wielu z nich bierze udział w walkach o interesy młodej i niewielkiej jeszcze ojczyzny, ale też w celach zarobkowych najmuje się do obcych armii. Oddziały szwajcarskich górali zbrojnych w halabardy lub długie piki o drzewcu z górskiej jodły sieją postrach na polach bitew XV – wiecznej Europy.

    Młodość Mikołaja upływała wśród rówieśników tak samo jak on przyswajających sobie pasterskie umiejętności – doglądanie bydła, dojenie krów, warzenie serów, ale też pracę w lesie. Chłopcy w wolnych chwilach wprawiali się w żołnierskim rzemiośle i brali udział w świętach strzeleckich. Młody Szwajcar zapewne wędrował też niekiedy ze stadami bydła na sprzedaż i to nie tylko do pobliskich miast, ale również za granicę, co wiązało się z przekraczaniem wielkich alpejskich przełęczy. Prawie na pewno Mikołaj nie uczęszczał do szkół i do końca życia pozostał niepiśmiennym.

    Z ustnych relacji przyjaciół, spisanych już po jego śmierci, dowiadujemy się, że Klaus często w odosobnieniu oddawał się modlitwie, od samego początku towarzyszyły mu też wizje mistyczne. Wizji gwiazdy jaśniejszej niż wszystkie inne miał doświadczyć już w łonie matki. Pełne symboli, nieraz malownicze obrazy, które widzi tylko przyszły święty, potwierdzają jego głęboko duchowe życie – biała wieża wyrastająca na alpejskiej łące, koń zjadający lilię, a później wizje niczym z obrazów Hieronima Boscha: ludzkie mrowie na otwartej przestrzeni zajęte budową ogrodzeń i mostów, pobierające przy tym myto, nie zwraca uwagi na strumienie oliwy, wina oraz miodu wypływające po dziesięciu stopniach ze wspaniałego pałacu.

    Pasterz z Unterwalden zaczyna też pościć o chlebie, wodzie i paru suszonych gruszkach, najpierw w piątki, a potem już cztery razy w tygodniu.

    Skomplikowana polityka młodej Konfederacji Szwajcarskiej wkracza w życie młodego Mikołaja – w spór pomiędzy Zurychem a Tyrolem włączają się też obywatele kantonu Unterwalden. Młody Klaus wyrusza na swoją pierwszą wojnę. Przyszło mu walczyć z brutalnymi najemnikami, przysłanymi przez króla francuskiego, zwanych Armagnacami. Syn gospodarzy von Flüe wykazuje się walecznością i odwagą, awansuje do stopnia kapitana. Z drugiej strony, według relacji towarzyszy broni, jak też jego biografów, wykazuje zdumiewającą w tamtych czasach łagodność, napominając żołnierzy: Przyjaciele, jeśli z Bożą pomocą pokonaliście nieprzyjaciela, oszczędźcie go i uhonorujcie swoje zwycięstwo wstrzemięźliwością i wielkością ducha.

    Mąż, ojciec, gospodarz i obywatel

    Mikołaj z Flüe wraca po wojnie do domu i przez chwilę myśli o przywdzianiu benedyktyńskiego habitu w najbliższym mu klasztorze, w Engelberg. Jednak za namową rodziców, po zasięgnięciu rady u miejscowego proboszcza i przemodleniu powołania decyduje się na małżeństwo – poślubia młodszą od siebie o 14 lat Dorotę Wyss.

    Odtąd prowadzi żywot przykładnego obywatela, gospodarza, męża i ojca dziesięciorga dzieci. Pan Bóg błogosławi jego sprawom, na farmie panuje dostatek. Do dziś we Flüeli-Ranft można podziwiać okazałe domostwo, które zaradny gospodarz wybudował dla swojej rodziny.

    Gospodarz na Flüeli-Ranft cieszył się zasłużonym mirem w okolicy – pobożny, zamożny, znany ze swojej mądrości. Nic dziwnego, że społeczność lokalna obdarzyła go zaufaniem, powierzając mu funkcję pełnomocnika w sporze o tzw. mokrą dziesięcinę (z jabłek i gruszek) z… miejscowym proboszczem, u którego niegdyś Mikołaj radził się w sprawie powołania. Kilka lat później przyszły święty został delegatem mieszkańców Obwalden w procesie z klasztorem w Engelberg. Głęboka pobożność nie przeszkadzała mu wejść w spór z duchownymi, gdy w grę wchodziły sprawy świeckie, a proces toczył się zgodnie z literą prawa. Wkrótce też mieszkańcy gminy powierzają mu urząd sędziego.

    Lecz oto już 40-letni, szanowany gospodarz z Flüeli-Ranft, znów rusza na wyprawę wojenną, której celem jest odbicie miasta Thurgau z rąk austriackiego księcia Zygmunta. Podczas tamtej wyprawy, Mikołaj wsławia się ocaleniem klasztoru św. Katarzyny w Diessenhofen. Kapitan von Flüe najpierw modli się żarliwie pod krzyżem nieopodal opactwa. Kiedy zyskuje pokój w sercu, nie pomny, że po ludzku ryzykuje swoją reputację oficera, a może i głowę, wyprasza u dowódców wyprawy, by nie puszczać z dymem murów konwentu, w których bronią się niedobitki wroga. Po uzyskaniu zgody w dowództwie, w ostaniej chwili wyrywa z rąk żołnierzy płonące żagwie. Wkrótce też zwolennicy księcia Zygmunta poddają się i opuszczają mury klasztoru, a wieść o chwalebnym czynie Mikołaja roznosi się w szeregach wojsk, wśród okolicznej ludności i zaskarbia mu wdzięczność Kościoła.

    Niedługo po powrocie z wyprawy wojennej wydaje się, że Unterwaldczyk osiąga szczyt swojego ziemskiego życia. Miejscowi postanawiają powierzyć mu godność landammanna – najwyższe stanowisko w kantonie. Lecz Mikołaj rezygnuje z propozycji zaszczytnego tytułu, a kiedy na jaw wychodzą korupcyjne praktyki wśród otaczających go radnych – o czym przekonuje go kolejna wizja mistyczna – rezygnuje również z funkcji sędziego.

    Święta decyzja

    W tym czasie rodzi się pragnienie jeszcze większego przylgnięcia do Boga. Coraz silniej dociera do Mikołaja przekonanie, że sumienna praca i służba na rzecz rodziny oraz społeczności lokalnej nie jest wystarczającą drogą do świętości. Pogrąża się w rozterkach, bezradnej modlitwie, atakują go pokusy. W Kerns probostwo obejmuje ks. Heimo am Grund, któremu Mikołaj powierza trudności duchowe, a ten zachęca go do codziennego rozważania Męki Pańskiej. To przynosi Szwajcarowi pokój ducha ale też pewność, żeby obrać drogę pustelnika Macieja Hattingera, którego poznał jeszcze w dzieciństwie. Wzmagają się wizje, stają się wręcz namacalne, kiedy np. spotyka trzy tajemnicze osoby, co do złudzenia przypomina nawiedzenie Abrahama pod dębami Mamre.

    W pięćdziesiątym roku życia Mikołaj z Flüe, podejmuje decyzję, która nawet w tamtych czasach wydaje się drastyczna. Po wielu błaganiach, uprosiwszy żonę, zostawia rodzinę i gospodarstwo. Po krótkim epizodzie wędrówki do Alzacji, wraca w rodzinne strony i zakłada pustelnię niedaleko rodzinnego domu. Odtąd przez kolejne 20 lat prowadzi żywot ascety – nic już nie odrywa go od głębokiej modlitwy i praktyk pokutnych.

    Godzinami medytuje też tajemniczy święty obraz, składający się z siedmiu medalionów. Miejscowi nazywają go odtąd Bratem Klausem. Potwierdzeniem właściwie wybranej przezeń drogi jest gruntownie udokumentowany (i sprawdzony przez biskupa Konstancji!) fakt, że pustelnik obywa się bez jedzenia i picia żyjąc tylko Eucharystią. Nie długo przyszło mu też cieszyć się odosobnieniem. Z całej Europy przybywają doń zarówno prostaczkowie jak i wielmoże, a przed jego pustelnią koczują nieraz tłumy. Brat Mikołaj ma bowiem charyzmat uzdrawiania i jasnowidzenia – za jego przyczyną dzieją się cuda. Eremita okazuje się też doskonałym rozjemcą w nawet najbardziej zapiekłych sporach. Pod koniec swojego pustelniczego życia charyzmatyk dokonuje cudu na skalę państwową.

    Ojciec Ojczyzny

    W latach 70. XV w. Konfederacja Szwajcarska składała się z ośmiu kantonów – Schwyz, Uri, Unterwalden, Luzern, do których dołączyły też Zug, Glurns oraz miasta Berno i Zurych z przyległymi ziemiami. Interesy i styl życia zamożnych miast coraz bardziej odróżniają się od życia w kantonach wiejskich. Lucerna zaś, otoczona murami z wieloma basztami, coraz mniej czuła związek z „leśnymi” kantonami, a coraz bardziej trzymała stronę miast.

    Kiedy Brat Klaus wiódł pustelnicze życie Szwajcaria prowadziła wojny z potężnym w owych czasach księstwem Burgundii. Dzielna piechota szwajcarska znów pokazała co potrafi rozbijając wojska Burgundów pod Murten i Nancy. Jednak podczas wojny kantony miejskie poprosiły o pomoc frankofońskie miasta Solura i Fryburg, nie będące wówczas w Konfederacji.

    To wszystko spowodowało poważne napięcie między kantonami wiejskimi a miejskimi. Osią sporu były: status Lucerny, „Związek w Związku wychodzący poza Związek” z miastami Solura i Fryburg oraz podział łupów wojennych.

    W lutym 1481 r. zwołano w mieście Stans zjazd przedstawicieli kantonów. Obrady trwały niemal rok. W grudniu wydawało się, że osiągnięto zgodę, wystarczyło tylko podpisać dokumenty. Lecz nagle, tuż przed świętami Bożego Narodzenia pojawiło się nieporozumienie, które urosło do niebotycznych rozmiarów, stawiając obradujące strony w stan jawnej wrogości – wszyscy mieli świadomość, że oznacza to krwawą i bratobójczą wojnę, a w efekcie rozpad Konfederacji!

    Obradom przysłuchiwał się miejscowy proboszcz z Kerns – Heimo am Grund. Widząc, że posłowie w bojowych nastrojach zbierają się do wyjazdu, ruszył z misją ostatniej szansy. Nie zważając na mróz i głęboki śnieg dotarł do oddalonej o kilkanaście kilometrów pustelni Mikołaja z Flüe. W nocy asceta podyktował duchownemu list do skonfliktowanych posłów. Po nieprzespanej nocy ksiądz ruszył w drogę powrotną.

    Było już po obiedzie, a przedstawiciel kantonów siodłali już konie. Niemal ze łzami w oczach proboszcz wybłagał u posłów ostatnie posiedzenie.

    List został odczytany. I nagle… cud! Już po chwili strony wróciły do rozmów i osiągnięto porozumienie – Das Verkommnis. Nikt już nie myślał o wojnie, Szwajcaria została ocalona! Z pewnością zadziałała tu sława, charyzma i opinia świętości otaczające pustelnika z Unterwalden. Lecz tylko Bóg wie, jak żarliwa była modlitwa Mikołaja i jak ciężka ofiara złożona z życia pełnego umartwień.

    Mikołaj z Flüe odchodzi w bolesnej agonii dokładnie w 70. roku życia, 21 marca 1487 r. Cuda za jego przyczyną nie ustają.

    W 1671 r. papież Klemens X zatwierdza kult błogosławionego na całą Szwajcarię.

    W 1947 r. papież Pius XII kanonizuje Brata Klausa.

    Kai/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 marca

    Święty Zachariasz, papież

    Święty Zachariasz

    Zachariasz był synem Polychroniusza z Kalabrii. Był Grekiem, ale urodzonym we Włoszech. Nie znamy szczegółów z jego lat młodzieńczych. Możliwe, że współpracował ze św. Grzegorzem III i był diakonem, którego podpis figuruje na synodzie rzymskim w roku 732.
    3 grudnia 741 roku został wybrany na stolicę Piotrową. Wybór Zachariasza na papieża nie wymagał już cesarskiego zatwierdzenia, niemniej jednak Zachariasz natychmiast po wyborze wysłał legatów do cesarza Konstantyna V Kopronyma (719-775), zawiadamiając go o wstąpieniu na tron św. Piotra i prosząc o przywrócenie kultu obrazów. Zachariasz był ostatnim z papieży tzw. wschodnich, który zwrócił się do cesarza o zatwierdzenie swojego wyboru.
    Łagodnością i życzliwością zjednał sobie lud Italii, cesarza i sąsiadów. Utrzymywał dobre stosunki z Konstantynopolem. Zawarł pokój z Longobardami, odzyskując część ziem i jeńców. Kiedy zaprzyjaźniony król Ratchis utracił tron, przyjął go do siebie. Zawarł sojusz z Frankami oraz udzielił poparcia Pepinowi Małemu. Zachariasz odrestaurował i upiększył wiele kościołów. Przeniósł swoją siedzibę z Palatynu do Lateranu i powiększył tamtejszy pałac.
    Zmarł w Rzymie po 11 latach pontyfikatu 15 marca 752 roku. Został pochowany w bazylice św. Piotra. Wszedł do literatury chrześcijańskiej jako tłumacz na język grecki łacińskich Dialogów św. Grzegorza Wielkiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 marca

    Święta Rafka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Turybiusz z Mongrovejo, biskup
      •  Święty Józef Oriol, prezbiter
      •  Błogosławiony Metody Dominik Trćka, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Rafka
    Pietra Choboq Ar-Rayes przyszła na świat w dniu 29 czerwca 1832 roku w Himlaya, w libańskim regionie Metn. Wychowała się w rodzinie katolickiej. Na chrzcie otrzymała imię Boutroussyeh (Pietra). Jej rodzina po śmierci matki w 1839 roku znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Dlatego w 1843 roku jej ojciec wysłał córkę do pracy, jako służącą w domu zamożnego Libańczyka w Damaszku. Kiedy po czterech latach wróciła do domu, okazało się, że ojciec ożenił się po raz drugi. Zarówno macocha, jak jedna z ciotek chciały wydać ją za mąż, ale Boutroussyeh postanowiła swe życie poświęcić Bogu.
    Wstąpiła do Zgromadzenia Córek Maryi w Bikfaya. Rodzice próbowali przekonać ją do zmiany zdania, ale ona pozostała niewzruszona w swym postanowieniu. Po zakończeniu nowicjatu, w dniu 10 lutego 1856 roku, złożyła śluby zakonne. Dwa lata później skierowano ją do pracy w seminarium w Ghazir, które prowadzili jezuici. Pracowała w kuchni, uczyła się ortografii i arytmetyki, a w wolnym czasie pogłębiała znajomość języka arabskiego.
    Od 1860 roku była nauczycielką katechizmu i wychowawczynią w szkołach swojego zgromadzenia. Cztery lata później przeniesiono ją do Maad, gdzie razem z inną zakonnicą założyła szkołę dla dziewcząt. W tym okresie jej macierzyste zgromadzenie przechodziło poważny wewnętrzny kryzys. Siostra Boutroussyeh modliła się żarliwie, prosząc Boga o pomoc w podjęciu decyzji zgodnej z Jego wolą. Pewnego dnia w śnie ukazali się jej św. Jerzy, św. Szymon Słupnik i św. Antoni Pustelnik, który powiedział do niej: “Wstąp do Zakonu Libańskich Mniszek Maronickich”. Tak też uczyniła.
    Jeden z dobroczyńców Zgromadzenia Córek Maryi pomógł jej dostać się do klasztoru św. Szymona al-Qarn w Ad’tou. Rozpoczęła w nim nowicjat w dniu 12 lipca 1871 roku, a już w dniu 25 sierpnia następnego roku złożyła uroczyste śluby zakonne i przyjęła imię Rafka, na pamiątkę swojej matki. Przeżyła w tym klasztorze 26 lat, dając przykład posłuszeństwa, gorliwości w modlitwie, ascezy, poświęcenia i pracowitości.
    W październiku 1885 roku podczas modlitwy prosiła Boga, by dał jej udział w zbawczej męce Chrystusa. Kierowana łaską Bożą, cierpiała z powodu wielu dolegliwości, znosząc je z cierpliwością i pokorą. Jej modlitwy zostały wysłuchane. Z każdym rokiem Chrystus otaczał ją swym cierpieniem. W 1899 roku Rafka całkowicie straciła wzrok, a wkrótce także została sparaliżowana. Nieustannie dziękowała Bogu za wszystko, szczególnie za dar cierpienia. Zmarła w dniu 23 marca 1914 roku.
    Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w dniu 17 listopada 1985 roku, a w dniu 10 czerwca 2001 roku włączył ją do grona świętych. Był to dzień uroczystości Trójcy Przenajświętszej. Do Watykanu przybyło kilkadziesiąt tysięcy rzymian i pielgrzymów z Włoch oraz z innych krajów i kontynentów, wśród nich m.in. 12 tysięcy Libańczyków. Papież powiedział wówczas: “Na Bliskim Wschodzie, tak ciężko doświadczonym przez liczne krwawe konflikty i tyle niezawinionych cierpień, świadectwo tej libańskiej zakonnicy pozostaje źródłem ufności dla wszystkich skrzywdzonych. Żyła ona zawsze w ścisłej więzi z Chrystusem i tak jak On nigdy nie zwątpiła w człowieka. Dlatego właśnie jej przykład jest wiarygodnym znakiem, ukazującym, że tajemnica paschalna Chrystusa wciąż przemienia świat, aby zakiełkowała w nim nadzieja nowego życia, ofiarowana wszystkim ludziom dobrej woli”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 marca

    Święty Oskar Romero, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Szwedzka, zakonnica
    ***
    Święty Oskar Romero

    Oskar Arnulf Romero Galdámez urodził się 15 sierpnia 1917 w Ciudad Barrios (departament San Miguel w południowo-wschodnim Salwadorze). Po studiach teologicznych w San Salvadorze i Rzymie przyjął 4 kwietnia 1942 r. w stolicy Włoch święcenia kapłańskie, po czym pracował duszpastersko do 1967 r. w parafiach diecezji San Miguel oraz jako wykładowca w seminarium duchownym i na uniwersytecie w stolicy kraju.
    W latach 1967-1974 był sekretarzem generalnym episkopatu Salwadoru, od 1970 do 1974 r. – biskupem pomocniczym stołecznej archidiecezji, w latach 1974-1977 biskupem Santiago de Maria, a w lutym 1977 został arcybiskupem metropolitą San Salvadoru. Zdobył szybko popularność wśród szerokich rzesz ludzi dzięki swemu zaangażowaniu społecznemu i kazaniom, które głosił w stołecznej katedrze. Arcybiskup walczył o prawa człowieka w ojczystym Salwadorze, odważnie krytykował przejawy niesprawiedliwości, potępiał akty przemocy obu stron rozdzierającej kraj wojny domowej. W latach 1978 i 1979 był dwukrotnie zgłaszany do Pokojowej Nagrody Nobla. W styczniu 1979 r. i w styczniu 1980 r. dwukrotnie spotkał się z Janem Pawłem II.

    Święty Oskar Romero i święty Jan Paweł II

    Jego zaangażowanie społeczne ściągnęło na niego niezadowolenie wojskowych, rządzących wtedy krajem. Zginął zastrzelony w dniu 24 marca 1980 r. podczas odprawiania Mszy św. w kaplicy stołecznego szpitala Opatrzności Bożej. O zlecenie tej zbrodni są podejrzani wysokiej rangi wojskowi, jednakże jej okoliczności nie zostały dotychczas wyjaśnione. Pogrzeb arcybiskupa stał się manifestacją ogromnej sympatii do niego, a jednocześnie stał się wyrazem protestu przeciw krwawym zbrodniom rządzącej krajem junty wojskowej.
    Jan Paweł II na wieść o śmierci arcybiskupa Romero nazwał go “gorliwym pasterzem” i dwukrotnie modlił się przy jego grobie w katedrze w San Salvadorze: w latach 1983 i 1990.3 lutego 2015 r. papież Franciszek zgodził się na promulgowanie dekretu o uznaniu męczeństwa arcybiskupa. Uroczysta beatyfikacja abp. Oscara Romero odbyła się 23 maja 2015 r. w San Salvadorze; ceremonii w imieniu papieża Franciszka przewodniczył kard. Angelo Amato SDB.
    W październiku 2016 r. Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie zostały zgłoszone trzy cuda przez wstawiennictwo bł. Oscara Romero, jednak każdy z nich po szczegółowym zbadaniu został odrzucony. 31 stycznia 2017 r. został przyjęty do rozpatrzenia czwarty cud uzdrowienia kobiety w ciąży Cecilii Maribel Flores w procesie diecezjalnym w San Salvadorze. Po uważnym zbadaniu sprawy 6 lutego 2018 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zatwierdziła to uzdrowienie jako cud. Miesiąc później papież Franciszek podpisał dekret uznający cud za wstawiennictwem bł. Oscara Romero, co otworzyło drogę do jego kanonizacji, której papież dokonał 14 października 2018 r. w Rzymie podczas trwającego wtedy Synodu Biskupów na temat młodzieży.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 marca

    Zwiastowanie Pańskie

    Zobacz także:
      •  Święty Prokop, prezbiter
      •  Błogosławiona Jozafata Michalina Hordaszewska, dziewica
    ***
    Zwiastowanie - Albani

    Dzisiejsza uroczystość przypomina nam o tym wielkim zdarzeniu, od którego rozpoczęła się nowa era w dziejach ludzkości. Archanioł Gabriel przyszedł do Maryi, niewiasty z Nazaretu, by zwiastować Jej, że to na Niej spełnią się obietnice proroków, a Jej Syn, którego pocznie w cudowny i dziewiczy sposób za sprawą Ducha Świętego, będzie Synem samego Boga. Fakt, że uroczystość ta przypada często w trakcie Wielkiego Postu uzmysławia nam, że tajemnica Wcielenia jest nierozerwalnie związana z tajemnicą śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.Początki tej uroczystości są nadal przedmiotem dociekań. Najprawdopodobniej nie została ona wprowadzona jakimś formalnym dekretem władzy kościelnej, ale wyrosła z refleksji nad wydarzeniem tak szczegółowo przedstawionym na kartach Ewangelii.
    Uroczystość Zwiastowania zaczął najpierw wprowadzać Kościół Wschodni już od wieku V. Na Zachodzie przyjęło się to święto od czasów papieża św. Grzegorza Wielkiego (+ 604). Najstarszym świadectwem tego święta na Wschodzie jest homilia Abrahama z Efezu, wygłoszona najprawdopodobniej w Konstantynopolu między 530 a 550 r. Święto w Konstantynopolu potwierdzone jest w VI w., w Antiochii pod koniec VI w., w Jerozolimie w I połowie VII w. Na Zachodzie natomiast potwierdzenie znajdujemy w VII w. (Rzym i Hiszpania). W swoich początkach uroczystość ta miała wysoką rangę, gdyż była uważana za święto Pańskie. Akcentowano nie tyle moment zwiastowania, co wcielenia się Chrystusa Pana, czyli pierwszy akt Jego przyjścia na ziemię i rozpoczęcia dzieła naszego zbawienia. Tak jest i dotąd. Z czasem lud nadał temu świętu charakter maryjny, pierwszą osobą czyniąc Maryję jako “błogosławioną między niewiastami”, wybraną w planach Boga na Matkę Zbawiciela rodzaju ludzkiego. Liber Pontificalis papieża św. Sergiusza I (687-701) poleca, aby w święto Zwiastowania, podobnie jak w święto Ofiarowania Pana Jezusa, Narodzenia i Zaśnięcia Maryi wychodziła procesja z litanią z kościoła św. Hadriana do bazyliki Matki Bożej Większej. O święcie Zwiastowania wspominają synody w Toledo (656) i w Trullo (692). We Francji na ten dzień była przeznaczona osobna, bardzo piękna procesja.
    Wiadomo także, że już w IV wieku w Nazarecie powstała bazylika Zwiastowania. Wystawił ją bogacz żydowski, Józef z Tyberiady, który przeszedł na chrześcijaństwo. Wybudował on kościół na miejscu, gdzie według podania miał stać domek Świętej Rodziny. W roku 570 nawiedza tę bazylikę i opisuje pielgrzym, Antoni z Piacenzy. Przetrwała ona do wieku XI. Krzyżowcy na jej miejscu wystawili o wiele większą i bardziej okazałą. Ta z kolei przetrwała aż do roku 1955, kiedy to franciszkanie wystawili nową, obecnie istniejącą świątynię. W odległości ok. 200 metrów od niej znajduje się kościół św. Józefa. W wieku VI stał na tym miejscu kościół Matki Bożej Karmiącej. W pobliżu niego znajduje się także synagoga, zbudowana na miejscu tej, w której Chrystus często przebywał i nauczał. Pamiątką najpewniejszą z czasów Maryi jest jej studnia, jedyna zresztą w Nazarecie. Na tym miejscu stał kiedyś kościół poświęcony świętemu archaniołowi Gabrielowi.

    Zwiastowanie - Fra Angelico

    Nie mamy także pewności, dlaczego na obchód tajemnicy Zwiastowania wybrano właśnie dzisiejszy dzień. Najczęściej podaje się wyjaśnienie wiążące 25 marca z dniem, w którym celebrujemy Narodzenie Pańskie – 25 grudnia, a zatem datami, które dzieli dokładnie 9 miesięcy. Współcześni badacze genezy święta Zwiastowania wykluczają jednak ten element. Chrześcijanie pierwszych wieków przywiązywali wielką wagę do ostatnich dni marca i początku kwietnia. Związane to było z datą 14 Nizan w Starym Testamencie – ze świętem Paschy. Prawdopodobnie dlatego właśnie w ostatnich dniach marca wspominano moment Zwiastowania – początku Życia, które przez mękę, śmierć i z martwych powstanie odnowiło wszechświat.
    Powszechnie posługujemy się dwiema modlitwami, które upamiętniają moment Zwiastowania. Są to “Zdrowaś Maryjo” i “Anioł Pański”.Pozdrowienie Anielskie. Modlitwa ta składa się z pozdrowienia archanioła, z radosnego okrzyku św. Elżbiety i z modlitwy Kościoła. Na słowach pozdrowienia Gabriela – “łaski pełna” – Kościół oparł wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi. Skoro bowiem Maryja była pełna łaski, to nie mogła jej nigdy być pozbawiona. Słowa św. Elżbiety: “Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego” zawierają część pozdrowienia anioła (Błogosławionaś Ty między niewiastami). W ten sposób św. Elżbieta jakby chciała podkreślić, że znana jest jej tajemnica Zwiastowania, że w imieniu wszystkich niewiast świata winszuje Maryi tak wielkiej godności.
    Do wieku XVI odmawiano w Kościele tylko słowa anioła i Elżbiety. Papież św. Pius V oficjalnie wprowadził resztę słów, które do dnia dzisiejszego odmawiamy. Modlitwę Pozdrowienia Anielskiego odmawiały miliony wiernych i wielu świętych wielekroć na dzień. Do jej rozpowszechnienia przyczyniło się również “nabożeństwo trzech Zdrowaś”. Propagowało je wielu świętych, jak np. św. Leonard z Porto Maurizio (+ 1751), św. Alfons Liguori (+ 1787) i św. Jan Bosko (+ 1888). Jedni rozpowszechniali to nabożeństwo dla uproszenia sobie trzech cnót: wiary, nadziei i miłości; inni dla zachowania potrójnej czystości – niewinności, czystości, celibatu; inni wreszcie dla uproszenia sobie łaski dobrej śmierci i zbawienia duszy.
    Do liturgii Pozdrowienie Anielskie zostało wprowadzone w formie antyfony do Mszy świętej w IV Niedzielę Adwentu w wieku XII. Najwięcej jednak do rozpowszechnienia Zdrowaś Maryjo przyczyniła się praktyka odmawiania różańca świętego, gdzie tę modlitwę powtarza się obecnie aż 200 razy.Anioł Pański. Historia tej modlitwy sięga wieków średnich, kiedy to biciem dzwonów wyznaczano trzy pory dnia: rano, południe i wieczór. Z powodu braku zegarów był to zwyczaj bardzo praktyczny. Przez pobożne odmawianie tej modlitwy przypominamy sobie scenę Zwiastowania i to, co się w niej dokonało.
    Paweł VI w Adhortacji apostolskiej Marialis cultus tak zachęca do odmawiania tej modlitwy: “Gdy chodzi o modlitwę Anioł Pański, to chcemy jedynie powtórzyć naszą zachętę, prostą, lecz gorącą, aby zwyczajowe odmawianie tej modlitwy zostało zachowane. Mimo bowiem upływu wieków zachowuje ono swoją siłę i blask. Jest to modlitwa prosta, zaczerpnięta z Pisma świętego”. Papież sam tę modlitwę codziennie odmawia, często spotykając się przy tej okazji z wiernymi gromadzącymi się na placu św. Piotra, którym po modlitwie udziela błogosławieństwa.Scena Zwiastowania to jeden z ulubionych tematów malarstwa religijnego. Najdawniejszy wizerunek Maryi – z II w. – zachował się w katakumbach świętej Pryscylli. Maryja siedzi na krześle, przed Nią zaś stoi anioł w postaci młodzieńca, bez skrzydeł, za to w tunice i w paliuszu, który gestem ręki wyraża rozmowę. Podobne malowidło spotykamy z wieku III w katakumbach św. Piotra i Marcelina. Od wieku IV spotykamy Gabriela ze skrzydłami. Ma on w ręku laskę podróżną albo lilię. Na łuku tęczowym w bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie wśród dziewięciu obrazów – barwnych mozaik – jest również scena Zwiastowania (z wieku IV). Maryja jest ubrana w bogate szaty i siedzi na tronie w świątyni jerozolimskiej w chwili, kiedy haftuje purpurową zasłonę dla świątyni. Na głowie ma królewski diadem. Nad Maryją unosi się Duch Święty w postaci gołębicy. W pobliżu jest archanioł Gabriel. Podobne ujęcie Zwiastowania w mozaice spotykamy w Parenze (w. IV).
    W jednym z kościołów Rawenny spotykamy mozaikę z wieku VI, na której Maryja jest przedstawiona, jak siedzi przed swoim domem i w ręku trzyma wrzeciono. Anioł stoi przed Nią z berłem. Podobną mozaikę spotkamy w bazylice świętych Nereusza i Achillesa w Rzymie (w. IX). Na Ewangeliarzu cesarza Ottona I (w. X) i w Sakramentarzu św. Grzegorza (w. X) spotykamy pięknie namalowane barwne sceny Zwiastowania. Podobnie piękne sceny Zwiastowania spotykamy w wieku XII w Ewangeliarzu z Gegenbach, z Hardhausen, św. Hildegardy i w rzeźbie w katedrze w Chartres. Tam również widzimy tę scenę na witrażu. Z wieku XIII pochodzi wspaniała mozaika w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu w Rzymie. Scenę Zwiastowania unieśmiertelnili ponadto m.in.: Giotto, Szymon Marcin ze Sieny, Fra Angelico, Simone Martini, Taddeo Bartoli, Masaccio.
    Pierwsze wizerunki przedstawiają Maryję na tronie (do w. XII). Sztuka romańska (od w. XII) wprowadza ruch i usiłuje nawet oddać uczucia Maryi. Od wieku XIV Maryja otrzymuje często gałązkę oliwną. Anioł zaś trzyma prawie zawsze laskę podróżną, lilię, berło lub gałązkę oliwną. Maryja bywa przedstawiana w czasie modlitwy (klęcznik), z przędziwem, w domu lub koło domu, rzadko przy studni czy świątyni.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 marca

    Święty Dobry Łotr

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Tomasz z Costacciaro
      •  Święty Ludger, biskup
      •  Święty Braulion, biskup
    ***
    Święty Dobry Łotr
    Święty Dyzmas (w prawosławiu Rach) to jeden z dwóch łotrów, powieszonych na krzyżu obok Jezusa. Informację o nim przekazuje św. Łukasz w swojej Ewangelii. Kiedy drugi z ukrzyżowanych z Jezusem łotrów urągał Mu, Dyzmas skarcił go mówiąc, że oni umierają słusznie, za swe zbrodnie, ale Jezus nic złego nie uczynił. Zwrócił się do Jezusa, prosząc, żeby wspomniał na niego, kiedy już przyjdzie do swego królestwa. A Jezus obiecał Dobremu Łotrowi – bo tak go od tego czasu nazywamy – że jeszcze dziś będzie z Nim w raju. Był to pierwszy swoisty akt kanonizacji, którego jeszcze na Krzyżu dokonał Chrystus.O Dobrym Łotrze pisało wielu Ojców Kościoła i świętych. Jego imię – Dyzmas – pochodzi z pism apokryficznych. Kościół wschodni czci go nawet jako męczennika. W Bolonii, w kościele św. Witalisa i w bazylice św. Stefana, oddawano cześć częściom krzyża, na którym Dobry Łotr miał ponieść śmierć. Pielgrzymi, udający się do Ziemi Świętej, chętnie nawiedzali miejscowość Latrum w pobliżu Emaus, która im przypominała postać Dobrego Łotra.Dobry Łotr jest symbolem Bożego Miłosierdzia; pokazuje, że nawet w ostatniej chwili życia można jeszcze powrócić do Boga. Św. Dyzmas jest patronem Gallipoli (Apulii), skruszonych złodziejów, więźniów, umierających, skazanych na śmierć i dobrej śmierci oraz kapelanów więziennych, pokutujących i nawróconych grzeszników. Stanowi wzór doskonałego żalu za grzechy.W ikonografii przedstawiany jest jako młodzieniec, również w wieku dojrzałym, a nieraz też jako starzec. Jego strojem jest opaska na biodrach lub krótka tunika. Atrybutami św. Dyzmy są krzyż, łańcuch, maczuga, miecz lub nóż.Warto wiedzieć, że dolna (trzecia) ukośna belka prawosławnego krzyża symbolizuje skazańców ukrzyżowanych z Chrystusem. Jej prawy kraniec, uniesiony do góry, wskazuje niebo, do którego poszedł Dobry Łotr. Lewy kraniec wskazuje piekło, do którego trafił ten, który nie wyraził skruchy.Episkopat Polski zdecydował w 2009 r, że dzień wspomnienia św. Dobrego Łotra obchodzony jest w Polsce jako Dzień Modlitw za Więźniów.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 marca

    Święty Rupert, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Ernest, opat i męczennik
    ***
    Święty Rupert

    Rupert był pierwszym biskupem Salzburga. Należał do możnej rodziny franko-niemieckiej Robertynów, spokrewnionej z Karolingami. O pierwszych latach jego życia wiemy niewiele. Kształcił się w Niemczech, w klasztorze irlandzkim. Od roku 700 jako biskup misyjny przechodził obszary Bawarii, po Regensburg (Ratysbonę) i Lorch. Cieszył się sympatią księcia Bawarii, który udzielał mu pomocy koniecznej do jego pracy apostolskiej. Na ruinach rzymskiego miasta Juvanum (Salzburg) założył opactwo benedyktyńskie i wystawił pierwszy w Austrii kościół pod wezwaniem św. Piotra. Jako opat i biskup rządził nowo powstałą diecezją salzburską. Dla swojej krewnej, Erentrudy, Rupert wystawił benedyktyńskie opactwo żeńskie w Nonenberg, gdzie wkrótce Erentruda została opatką. Te dwa opactwa stały się prawdziwym błogosławieństwem dla Austrii.
    Rupert głosił niezmordowanie słowo Boże, gromadził koło siebie kapłanów i obsadzał nimi ważniejsze miejsca dla głoszenia Ewangelii i dla potrzeb duszpasterstwa. Słusznie też zasłużył sobie na tytuł apostoła Bawarii i Austrii.
    Data jego śmierci nie jest pewna. Przyjmuje się 27 marca ok. 720 roku. Został pochowany w założonym przez siebie opactwie w Salzburgu, w kościele św. Piotra. Św. Wigiliusz, jeden z uczniów Ruperta, przeniósł ciało Świętego do katedry (774). Równało się to z pozwoleniem na oddawanie czci publicznej. Zanim bowiem papieże nie zarezerwowali dla siebie prawa kanonizacji, czynił to miejscowy metropolita z biskupami, duchowieństwem i ludem. Św. Wigiliusz został także biskupem Salzburga, podniesionego niebawem do godności metropolii. O popularności Ruperta w Europie środkowej świadczy to, że ku jego czci wystawiono aż 125 kościołów.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 marca

    Błogosławiona Joanna Maria de Maille, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święty Guntram, król
    ***
    Błogosławiona Joanna Maria de Maille

    Joanna urodziła się w 1331 r. w szlacheckiej rodzinie na zamku La Roche, niedaleko Tours, we Francji. W młodym wieku wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka z Asyżu. W 1347 r. poślubiła młodego barona Roberta de Silly. Wkrótce po zawarciu małżeństwa oboje złożyli dozgonny ślub czystości. Małżonkowie pełnili dzieła miłosierdzia – wspierali ubogich, opiekowali się chorymi w czasie epidemii dżumy. W czasie wojny francusko-angielskiej baron de Silly dostał się do niewoli. Po wykupieniu wrócił do żony, ale wkrótce zmarł z trudów i wyczerpania.
    Joanna została zmuszona do opuszczenia posiadłości rodziny zmarłego małżonka i osiadła w Tours, w skromnym mieszkaniu przylegającym do klasztoru franciszkanów. Przed biskupem ponowiła ślub czystości. Wiodła życie pełne umartwienia, modlitwy i poświęcenia. Przez pewien czas przebywała w pustelni w Planche de Vaux, oddając się kontemplacji. Umartwiając się, włożyła na głowę koronę cierniową. Wróciła później do Tours i pracowała jako posługaczka w miejscowym szpitalu. Przypisuje się jej dar czynienia cudów.
    Umarła mając 82 lata w dniu 28 marca 1414 r. Została pochowana w habicie klarysek. Papież Pius IX (franciszkański tercjarz) beatyfikował ją w 1871 r. Jest patronką wdów, wygnańców, emigrantów, ludzi, którzy stracili rodziców, ofiar przemocy, ludzi wyśmiewanych dla ich pobożności i osób mających problemy rodzinne.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 marca

    Święty Stefan IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm Temperiusz, biskup
      •  Święty Bertold, prezbiter
    ***
    Święty Stefan IX

    Stefan był synem Gozelona, diuka Lotaryngii, wnukiem ostatniego króla Italii. Wykształcenie uzyskał w Liège, w kościele św. Lamberta. W latach 1041-1048 był biskupem Liège. Papież Leon IX (jego kuzyn) zabrał go ze sobą do Rzymu, kiedy wracał z pielgrzymki do Niemiec i Francji. Piastował stanowisko kanclerza i bibliotekarza Kościoła rzymskiego. W tej roli towarzyszył papieżowi w jego wędrówkach po Europie. Pod koniec życia Leon IX wysłał go z poselstwem do Konstantynopola, ale misja nie przyniosła owoców; odwrotnie, przypieczętowała podział Kościoła.
    Po śmierci papieża Stefan udał się na Monte Cassino. Tam został 36. opatem. Wkrótce następca Leona IX, papież Wiktor II, mianował go kardynałem, prezbiterem kościoła św. Chryzogonusa. W roku 1057 wybrano go na stolicę Piotrową. Znany jest jako Stefan IX albo Stefan X – ze względu na błąd w numeracji, który sprostowano dopiero na Soborze Watykańskim II. Jako papież kontynuował reformy i zmiany zainicjowane przez św. Leona IX. Podjął wewnętrzną reformę Kościoła. Zwołał kilka synodów, na których potępiono symonię i małżeństwa kleru. Kapłani, którzy żyli w konkubinacie, mieli być usuwani z urzędu.
    Nie zdążył zrealizować planowanego wznowienia rozmów z Kościołem bizantyjskim, by zakończyć schizmę. Uniemożliwiła mu to choroba, z którą zmagał się niemal od wyboru na Stolicę Piotrową. Jego pontyfikat trwał niecały rok. Zmarł w 1058 r. we Florencji. Pochowany został w kościele św. Reparaty (na którego miejscu wznosi się dziś katedra Santa Maria del Fiore).
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 marca

    Święty Leonard Murialdo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Amadeusz IX Sabaudzki, książę
    ***
    Święty Leonard Murialdo

    Leonard urodził się w Turynie i tam też dokonał swojego żywota. Pochodził z rodziny szlacheckiej, która kiedyś założyła osadę pod Turynem, Murialdo. Do dziś zachowały się ruiny zamku w Murialdo, siedziba pierwotnych właścicieli okolicy. Leonard przyszedł na świat 26 października 1828 roku. W następnym dniu został ochrzczony w kościele parafialnym S. Dalmazzo i otrzymał imiona Leonard Jan Chrzciciel Donat i Maria. Miał jednego brata i siedem sióstr.
    Kiedy miał 8 lat, rodzice oddali go do prywatnej szkoły, prowadzonej przez pijarów w Savonie. Po powrocie do Turynu studiował filozofię w kolegium św. Franciszka z Pauli, akredytowanym do tamtejszego uniwersytetu. Rozpoczął studia teologiczne, wieńcząc je doktoratem (1850). W rok potem otrzymał święcenia kapłańskie. Za zezwoleniem biskupa oddał się pracy duszpasterskiej na peryferiach Turynu, bardzo wówczas religijnie i materialnie zaniedbanych. Głosił słowo Boże, spowiadał, nawiedzał domy ubogich, szpitale, domy poprawcze i więzienia. W pracy tej zetknął się bezpośrednio ze św. Józefem Cafasso i ze św. Janem Bosko. Zakładał komitety do budowy nowych kościołów, których brak dawał się dotkliwie wtedy odczuwać w mieście. Popierał także konferencje św. Wincentego a Paulo, których celem było niesienie pomocy ubogim i opuszczonym. W latach 1857-1865 objął kierownictwo oratorium św. Alojzego, które założył św. Jan Bosko. Prowadził tam równocześnie szkołę świąteczną i codzienną wieczorową dla młodzieży pracującej; zorganizował także chór i orkiestrę. W roku 1858 miał szczęście towarzyszyć św. Janowi Bosko i bł. Michałowi Rua w pielgrzymce do Rzymu i brać udział w ich prywatnej audiencji u papieża Piusa IX. Należał bowiem do ich najbliższych współpracowników.
    W roku 1861 dołączył do szeroko wówczas zakrojonej wśród katolików akcji “uświęconej niedzieli”. W tym samym roku zorganizował akcję “świętopietrza”, by przyjść papieżowi z pomocą materialną, gdyż ten był w trudnej sytuacji. Wojska Garibaldiego zajmowały coraz to nowe obszary Państwa Kościelnego dla nowo rodzącego się państwa włoskiego. W tym czasie powstał w Europie wielki ruch, usiłujący skupić w swoich szeregach robotników katolickich i wywalczyć dla nich należne prawa. Na czele tego ruchu stanęli najwybitniejsi społecznicy katoliccy Niemiec, Francji i Anglii. Leonard udał się do tych krajów, by zetknąć się u samych źródeł z tym ruchem i przeszczepić go na ziemię włoską. Po dwóch latach (1865-1866) wrócił do Turynu i objął prowadzenie “Kolegium Rzemiosł”, które ufundował ks. Jan Cocchi. Przy tym kolegium pozostał już do śmierci, rozwijając stąd wszechstronną działalność społeczną i charytatywną przez 34 lata.Dla utrwalenia rozpoczętych dzieł założył nową rodzinę zakonną pod wezwaniem św. Józefa (józefitów). Był to rok 1867. Swoich synów duchowych zobowiązywał osobnym ślubem do obrony nieomylności papieża aż do gotowości przelania za tę prawdę krwi. Prawda o papieskiej nieomylności została zdefiniowana jako dogmat na Soborze Watykańskim I w 1869 roku. W roku 1870 założył “Stowarzyszenie Młodzieży św. Józefa” o nastawieniu wybitnie apostolskim, a w roku następnym (1871) “Stowarzyszenie Promotorów Katolickich w Turynie”. Za nimi poszły inne inicjatywy: “Związek Promotorów Katolickiego Laikatu”, “Dzieło Bibliotek Czytanek Katolickich”, “Unia Robotników Katolickich” itp. Jak bardzo na czasie było jego zgromadzenie, dowodzi tego fakt, że po zaledwie 3 latach liczyło ono już w Italii ok. 30 placówek.
    W roku 1872 Leonard wybrał się ponownie w podróż do Francji, gdzie uczestniczył w Kongresie Robotników Katolickich. Dnia 19 marca 1873 r. doszło do ostatecznego powstania józefitów. Stolica Apostolska zatwierdziła zgromadzenie w latach 1890 i 1897. Tak wielkim autorytetem cieszył się Leonard wśród rzeszy robotniczej, że został zaproszony do Rady Związków Robotników Katolickich w Turynie oraz jako członek Komisji od Spraw Kongresów i Zjazdów Katolickich.
    Umęczony tak różnorodną apostolską pracą, zmarł w wieku 72 lat na rękach współbraci i wychowanków w dniu 30 marca 1900 roku. Jego beatyfikacji w 1963 r. dokonał Paweł VI; on też ogłosił go świętym w 1970 r.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ______________________________________________________________________________________________________________


    31 marca

    Święta Balbina, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Beniamin, diakon i męczennik
    ***
    Święta Balbina

    Posiadamy dwa dokumenty, które opisują życie i męczeństwo Balbiny. Niestety, pochodzą one z wieku VI i zawierają wiele legend, w których tak bardzo rozmiłowało się średniowiecze. Jeden z tych dokumentów to opis męczeńskiej śmierci papieża, św. Aleksandra, a drugi to opis męczeńskiej śmierci św. Balbiny i św. Hermeta.
    Balbina miała być córką św. Kwiryna, który na dworze cesarza Hadriana (117-138) piastował wysoki urząd trybuna wojskowego. Sam cesarz nie był początkowo nastawiony wrogo do chrześcijan, jak przed nim Neron i Domicjan. Pod wpływem apologii, jaką skierowali do niego w obronie chrześcijaństwa św. Arystydes i św. Kwadratus, zakazał on samosądów na chrześcijanach. Niestety, wydał dekret zezwalający na skazywanie na śmierć tych chrześcijan, którzy zostaną oskarżeni o wyznawanie wiary w Chrystusa i w sądzie nie wyrzekną się jej. Tak więc właśnie za panowania cesarza Hadriana ponieśli śmierć męczeńską papieże: św. Sykstus I (+ 125) i św. Telesfor (+ 136). Być może w tym czasie zginęli także św. Kwiryn, ojciec Balbiny, wraz z córką i wielu innych. Nie jest jednak pewne, czy św. Kwiryn i jego córka ponieśli śmierć męczeńską za cesarza Hadriana, czy też później, za panowania cesarza Marka Aureliusza (161-180), jak przypuszczają niektórzy hagiografowie. Jeżeli tak, dane o ich męczeństwie trzeba by przenieść na czas nieco późniejszy.
    Balbina miała przyjąć chrzest wraz ze swoim ojcem i z całą rodziną z rąk św. Aleksandra I, papieża (+ ok. 115). Przyczyną nawrócenia się całej rodziny miało być nagłe, cudowne uzdrowienie Balbiny, którą umierającą zaniesiono przed św. Aleksandra. Według podanych źródeł wielu młodzieńców z najszlachetniejszych rodzin rzymskich ubiegało się o rękę Balbiny. Jej ojciec zajmował wszak wysokie stanowisko i posiadał spory majątek. Balbina odrzuciła kategorycznie wszystkie oferty. To właśnie miało stać się przyczyną jej śmierci, gdyż zawiedzeni pogańscy konkurenci o jej rękę oskarżyli ją przed cesarzem, że jest chrześcijanką. Wraz z ojcem wtrącono ją do więzienia. Kiedy zaś nie załamała się na widok tortur, zadawanych jej ojcu, została ścięta mieczem.
    O kulcie św. Balbiny świadczy wystawiony w Rzymie w wieku VI kościół ku jej czci. W ołtarzu głównym znajduje się duży sarkofag, widoczny pod mensą, zawierający jej relikwie. Istniał także w Wiecznym Mieście cmentarz św. Balbiny.
    Online Liturgy of the Hours/Reading Room

    ____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________

  • MATKA BOŻA I ŚWIĘCI PAŃSCY – luty 2023

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI


    1 lutego

    Święta Brygida z Kildare, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Rajmund z Fitero, opat
      •  Święta Weridiana
    ***
    Święta Brygida z Kildare

    Brygida z Kildare (nazywana także Irlandzką) urodziła się między rokiem 452 a 456 w Irlandii (w okolicach dzisiejszego Kildare albo Faughart w hrabstwie Louth). Była pogodna i hojna, energiczna i przedsiębiorcza, dobra i sprawiedliwa. Już od dzieciństwa tęskniła za życiem poświęconym Bogu. Od nieznanego z imienia biskupa otrzymała welon, symbol dozgonnego dziewictwa. Zaczęła gromadzić przy sobie dziewice o podobnych ideałach. Założyła dla nich w Kildare, na zachód od Dublina, pierwszy klasztor w Irlandii (nazwa Kildare pochodzi od iryjskiego Cill dara – kościół dębu). Klasztor ten niebawem zasłynął i dał początek wielu innym. Brygida niosła pomoc cierpiącym i ubogim, przemierzając wzdłuż i wszerz Zieloną Wyspę. Stale była w podróży.
    Zmarła w Kildare 1 lutego 523 lub 524 r. i została pochowana w istniejącej do dziś katedrze. Jednak w IX wieku, w okresie najazdu wojsk duńskich, relikwie ukryto. Zostały one odnalezione dopiero w XI w., a w roku 1185 biskup św. Malachiasz przeniósł je razem z relikwiami św. Patryka i św. Kolumbana do katedry w Downpatric. Niestety, król Henryk VIII kazał je zniszczyć. Część udało się uratować. Obecnie doznają czci w pięknym, kamiennym sarkofagu w Kildare (dzisiaj Cell Dara). Natomiast inna cząstka (prawdopodobnie relikwie głowy) znajdują się w kaplicy kościoła p.w. św. Jana Chrzciciela w Lumiar, niedaleko Lizbony.
    Święta Brygida z Kildare jest uważana za współapostołkę i patronkę Irlandii (obok św. Patryka i św. Kolumbana Starszego) oraz za matkę życia zakonnego na tej wyspie. Czczona jest jako opiekunka pracujących na roli. Jej kult szybko rozpowszechnił się w Irlandii, Anglii i krajach skandynawskich. Podobno już w średniowieczu dotarł nawet do Polski.
    Z VII w. zachował się staroirlandzki hymn ku czci św. Brygidy – najstarszy pomnik rodzimej literatury hagiograficznej Irlandii. Do dzisiaj żywa jest w Irlandii tradycja plecenia na 1 lutego wiklinowych krzyży świętej Brygidy, które mają chronić domy, a zwłaszcza zawartość spiżarni. Kultywowane są dawne zwyczaje nakazujące w wigilię św. Brygidy wysprzątać dom, upiec ciasto, przyjąć gości, w żadnym wypadku nie odmawiać potrzebującym. Domy i drzewa przy nich ozdabiane są wstążkami, które – według podań – dotyka Patronka wędrująca tego dnia po Irlandii.
    W ikonografii – św. Brygida przedstawiana jest w stroju opatki, w białym habicie i czarnym welonie, z pastorałem w ręku i księgą reguły zakonnej. Czasami rozdaje osełki masła. Jej atrybutami są: otwarta księga, u jej stóp krowa, pastorał ksieni, płomień nad głową, świeca w dłoni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lutego

    Ofiarowanie Pańskie

    Fra Angelico: Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

    Nazwa obchodzonego 2 lutego święta wywodzi się od dwóch terminów greckich: Hypapante oraz Heorte tou Katharismou, co oznacza święto spotkania i oczyszczenia. Oba te święta były głęboko zakorzenione w tradycji Starego Testamentu.
    Na pamiątkę ocalenia pierworodnych synów Izraela podczas niewoli egipskiej każdy pierworodny syn u Żydów był uważany za własność Boga. Dlatego czterdziestego dnia po jego urodzeniu należało zanieść syna do świątyni w Jerozolimie, złożyć go w ręce kapłana, a następnie wykupić za symboliczną opłatą 5 syklów. Równało się to zarobkowi 20 dni (1 sykl albo szekel to 4 denary lub drachmy, czyli zapłata za 4 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego). Równocześnie z obrzędem ofiarowania i wykupu pierworodnego syna łączyła się ceremonia oczyszczenia matki dziecka. Z tej okazji matka była zobowiązana złożyć ofiarę z baranka, a jeśli jej na to nie pozwalało zbyt wielkie ubóstwo – przynajmniej ofiarę z dwóch synogarlic lub gołębi. Fakt, że Maryja i Józef złożyli synogarlicę, świadczy, że byli bardzo ubodzy.Święto Ofiarowania Pańskiego przypada czterdziestego dnia po Bożym Narodzeniu. Jest to pamiątka ofiarowania Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej i dokonania przez Matkę Bożą obrzędu oczyszczenia.
    Kościół wszystkim ważniejszym wydarzeniom z życia Chrystusa daje w liturgii szczególnie uroczysty charakter. Święto Ofiarowania Pana Jezusa należy do najdawniejszych, gdyż było obchodzone w Jerozolimie już w IV w., a więc zaraz po ustaniu prześladowań. Dwa wieki później pojawiło się również w Kościele zachodnim.
    Tradycyjnie dzisiejszy dzień nazywa się dniem Matki Bożej Gromnicznej. W ten sposób uwypukla się fakt przyniesienia przez Maryję małego Jezusa do świątyni. Obchodom towarzyszyła procesja ze świecami. W czasie Ofiarowania starzec Symeon wziął na ręce swoje Pana Jezusa i wypowiedział prorocze słowa: “Światłość na oświecenie pogan i na chwałę Izraela” (Łk 2, 32). Według podania procesja z zapalonymi świecami była znana w Rzymie już w czasach papieża św. Gelazego w 492 r. Od X w. upowszechnił się obrzęd poświęcania świec, których płomień symbolizuje Jezusa – Światłość świata, Chrystusa, który uciszał burze, był, jest i na zawsze pozostanie Panem wszystkich praw natury. Momentem najuroczystszym apoteozy Chrystusa jako światła, który oświeca narody, jest podniosły obrzęd Wigilii Paschalnej – poświęcenie paschału i przepiękny hymn Exultet.
    W Kościele Wschodnim dzisiejsze święto (należące do 12 najważniejszych świąt) nazywane jest Spotkaniem Pańskim (Hypapante), co uwypukla jego wybitnie chrystologiczny charakter. Prawosławie zachowało również, przejęty z religii mojżeszowej, zwyczaj oczyszczenia matki po urodzeniu dziecka – po upływie 40 dni od porodu (czyli po okresie połogu) matka po raz pierwszy przychodzi do cerkwi, by w pełni uczestniczyć w Eucharystii. Ślad tej tradycji był kultywowany w Kościele przedsoborowym – matka przychodziła “do wywodu” i otrzymywała specjalne błogosławieństwo; było to praktykowane zazwyczaj w dniu chrztu dziecka i – tak jak wówczas także chrzest – poza Mszą św. Zwyczaj ten opisał Reymont w “Chłopach”.
    W Polsce święto Ofiarowania Pana Jezusa ma nadal charakter wybitnie maryjny (do czasów posoborowej reformy Mszału w 1969 r. święto to nosiło nazwę “Oczyszczenia Maryi Panny” – “In purificatione Beatae Mariae Virginis”). Polacy widzą w Maryi Tę, która sprowadziła na ziemię niebiańskie Światło i która nas tym Światłem broni i osłania od wszelkiego zła. Dlatego często brano do ręki gromnice, zwłaszcza w niebezpieczeństwach wielkich klęsk i grożącej śmierci. Niegdyś wielkim wrogiem domów w Polsce były burze, a zwłaszcza pioruny, które zapalały i niszczyły domostwa, przeważnie wówczas drewniane. Właśnie od nich miała strzec domy świeca poświęcona w święto Ofiarowania Chrystusa. Zwykle była ona pięknie przystrajana i malowana. W czasie burzy zapalano ją i stawiano w oknach, by prosić Maryję o ochronę. Gromnicę wręczano również konającym, aby ochronić ich przed napaścią złych duchów.
    Ze świętem Matki Bożej Gromnicznej kończy się w Polsce okres śpiewania kolęd, trzymania żłóbków i choinek – kończy się tradycyjny (a nie liturgiczny – ten skończył się świętem Chrztu Pańskiego) okres Bożego Narodzenia. Dzisiejsze święto zamyka więc cykl uroczystości związanych z objawieniem się światu Słowa Wcielonego. Liturgia po raz ostatni w tym roku ukazuje nam Chrystusa-Dziecię.

    Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

    Od 1997 r. 2 lutego Kościół powszechny obchodzi ustanowiony przez św. Jana Pawła II Dzień Życia Konsekrowanego, poświęcony modlitwie za osoby, które oddały swoje życie na służbę Bogu i ludziom w niezliczonych zakonach, zgromadzeniach zakonnych, stowarzyszeniach życia apostolskiego i instytutach świeckich. Pamiętajmy o nich w podczas naszej dzisiejszej modlitwy na Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 lutego

    Święty Błażej, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Oskar, biskup
      •  Święta Maria Klaudyna od św. Ignacego Thevenet, dziewica
    ***
    Święty Błażej

    Błażej pochodził z Cezarei Kapadockiej, ojczyzny św. Bazylego Wielkiego, św. Grzegorza z Nazjanzu, św. Grzegorza z Nyssy, św. Piotra z Sebasty, św. Cezarego i wielu innych. Był to niegdyś jeden z najbujniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego. Błażej studiował filozofię, został jednak lekarzem. Po pewnym czasie porzucił swój zawód i podjął życie na pustyni. Stamtąd wezwano go na stolicę biskupią w położonej nieopodal Sebaście (wcześniej w Armenii, dziś Sivas w Turcji). Podczas prześladowań za cesarza Licyniusza uciekł do jednej z pieczar górskich, skąd nadal rządził swoją diecezją. Ktoś jednak doniósł o miejscu jego pobytu. Został aresztowany i uwięziony. W lochu więziennym umacniał swój lud w wierności Chrystusowi. Tam właśnie miał cudownie uleczyć syna pewnej kobiety, któremu gardło przebiła ość, uniemożliwiając oddychanie. Chłopcu groziło uduszenie. Dla upamiętnienia tego wydarzenia Kościół do dziś w dniu św. Błażeja błogosławi gardła. W niektórych stronach Polski na dzień św. Błażeja robiono małe świece, zwane “błażejkami”, które niesiono do poświęcenia i dotykano nimi gardła. W innych stronach poświęcano jabłka i dawano je do spożycia cierpiącym na ból gardła.
    Kiedy daremne okazały się wobec niezłomnego biskupa namowy i groźby, zastosowano wobec niego najokrutniejsze tortury, by zmusić go do odstępstwa od wiary, a za jego przykładem skłonić do apostazji innych. Ścięto go mieczem prawdopodobnie w 316 roku. Jest patronem m.in. kamieniarzy i gręplarzy, mówców, śpiewaków oraz wszystkich innych osób, które muszą dbać o swoje gardło i struny głosowe; jest także patronem chorwackiego miasta Dubrownik. Jego kult był znany na całym Wschodzie i Zachodzie. Przyzywany podczas chorób gardła, opiekun zwierząt, jeden z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Błażej przedstawiany jest jako biskup, który błogosławi. Atrybutami jego są: jeleń, pastorał, ptaki z pożywieniem w dziobie, dwie skrzyżowane świece, zgrzebło – narzędzie tortur.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Błażej – na ból gardła

    Św. Błażej - na ból gardła
    św. Błażej z Sebasty/ autor nieznany (PD)

    ***

    Raz w roku podczas Eucharystii ma miejsce jeden z ciekawszych obrzędów. Po końcowej modlitwie kapłan zapala dwie specjalne świece. Następnie przygotowuje wiernych do udziału w specjalnym błogosławieństwie przemawiając: Prośmy Boga, który jest źródłem życia, o zdrowie gardła i o właściwe korzystanie z daru mowy, abyśmy go umieli używać na chwałę Bożą i pożytek ludzi.

    Św. Błażej, biskup Sebasty – miasta położonego na terenie dzisiejszej Turcji – umarł około 316 roku. Kościół wspomina tego męczennika 3 lutego. Tradycja sięgająca wczesnego średniowiecza przekazała pamięć o nim jako orędowniku i opiekunie wiernych, zwłaszcza w chorobach gardła. Za jego wstawiennictwem prosimy Boga o zdrowie gardła i o łaskę dobrego korzystania z daru mowy. Pod koniec Mszy świętej wierni otrzymują błogosławieństwo połączone z prośbą o zachowanie od chorób gardła i języka.

    Po błogosławieństwo wierni najczęściej podchodzą do stopni ołtarza. Kapłan nie tylko wypowiada stosowne słowa, ale i dotyka gardeł dwiema świecami. Warto sobie w tym dniu szczególnie uświadomić moc wiary. To ona decyduje o skuteczności sakramentaliów, do których Kościół zalicza błogosławienie gardeł. Są to znaki umacniające w nas łaski otrzymane w sakramentach i lepiej przygotowujące do ich przyjęcia. Tak więc nie ma żadnej magii w tym obrzędzie, bo nie dotyk ma moc uzdrawiania. Jest on jedynie zewnętrznym znakiem naszej wewnętrznej ufności we wstawiennictwo św. Błażeja.

    Modlitwa błogosławieństwa świec i wiernych:

    Wszechmogący, wieczny Boże, Ty stworzyłeś cały świat. Z miłości zesłałeś nam swojego Syna, Jezusa Chrystusa, narodzonego z Maryi Dziewicy, aby leczył nasze choroby duszy i ciała. Dając świadectwo wiary, święty Błażej, chwalebny biskup, zdobył palmę męczeństwa. Ty, Panie, udzieliłeś mu łaski leczenia chorób gardła. Prosimy Cię, pobłogosław te świece i spraw, aby wszyscy wierzący za wstawiennictwem świętego Błażeja zostali uwolnieni od chorób gardła i wszelkiego innego niebezpieczeństwa i zawsze mogli Tobie składać dziękczynienie. Przez Chrystusa, Pana naszego.

    Kapłan kropi wodą święconą zgromadzonych oraz świece. Następnie wierni proszący o błogosławieństwo podchodzą do celebransa, który – posługując się świecami zgodnie z miejscowym zwyczajem – błogosławi ich mówiąc:

    Za wstawiennictwem świętego Błażeja, biskupa i męczennika, niech Bóg zachowa cię od choroby gardła i wszelkiej innej dolegliwości. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 lutego

    Święta Maria de Mattias, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna de Valois
      •  Święta Weronika
      •  Święta Katarzyna Ricci, dziewica
      •  Święty Jan de Brito, prezbiter i męczennik
      •  Święty Gilbert z Sempringham, prezbiter
      •  Święty Józef z Leonissy, prezbiter
    ***
    Święta Maria de Mattias

    Maria de Mattias urodziła się 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa (Włochy), na pograniczu Państwa Kościelnego, w zamożnej i głęboko religijnej rodzinie. Jej dzieciństwo było szczęśliwe, pełne radości i beztroskie. Zgodnie ze zwyczajem epoki, nie chodziła do żadnej szkoły. Podczas częstych i długich rozmów ojciec zaszczepiał w niej miłość do Boga i podziw dla dzieła stworzenia. Niezatarte wspomnienia pozostawił w niej tragiczny okres walk bratobójczych, które w latach 1810-1825 toczyły się w okolicach jej rodzinnej miejscowości.
    Głębsze zainteresowanie religią i życiem duchowym zrodziło się w niej w 1822 r. pod wpływem misji ludowych głoszonych przez św. Kaspra Del Bufalo, wielkiego krzewiciela kultu Najświętszej Krwi Jezusa. Maria stała się poniekąd spadkobierczynią jego przesłania i kontynuatorką jego dzieła. Mając zaledwie 29 lat, za radą swego kierownika duchowego ks. Giovanniego Merliniego założyła w Acuto, niedaleko Rzymu, Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Nowa wspólnota zakonna rozpoczęła swą działalność w szkole, która została jej powierzona przez administratora apostolskiego diecezji Anagni.
    Maria, która sama nauczyła się czytać i pisać, nie ograniczała się do pracy w szkole, ale po lekcjach zbierała dziewczęta i kobiety, by uczyć je miłości do Jezusa i zasad życia chrześcijańskiego. Jej katechezy przyciągały wielu ludzi, a mężczyźni – głównie pasterze, którym ówczesna obyczajowość nie pozwalała uczestniczyć w organizowanych przez nią spotkaniach – słuchali jej w ukryciu. Z czasem stała się wielką i znaną kaznodziejką, cenioną przez dzieci i dorosłych, ludzi prostych i wykształconych. Niestrudzenie szerzyła kult Najświętszej Krwi, głosiła miłosierdzie i zabiegała o pokój i jedność między ludźmi. Nowe zgromadzenie rozwijało się bardzo szybko. Dzięki swej charyzmatycznej osobowości Maria założyła niemal 70 placówek we Włoszech, w Anglii i Niemczech.
    Beatyfikował ją papież Pius XII 1 października 1950 r., a kanonizował św. Jan Paweł II w Rzymie 18 maja 2003 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 lutego

    Święta Agata, dziewica i męczennica

    Święta Agata

    Agata (etymologicznie: “dobra”) zwana Sycylijską jest jedną z najbardziej czczonych w chrześcijaństwie świętych. Wiadomości o niej mamy przede wszystkim w aktach jej męczeństwa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa istniał bowiem zwyczaj, że sporządzano akta męczenników; większość z nich nie doczekała do naszych czasów. Akta męczeństwa Agaty pochodzą dopiero z V wieku.
    Według opisu męczeństwa Agata urodziła się w Katanii na Sycylii ok. 235 r. Po przyjęciu chrztu postanowiła poświęcić się Chrystusowi i żyć w dziewictwie. Jej wyjątkowa uroda zwróciła uwagę Kwincjana, namiestnika Sycylii. Zaproponował jej małżeństwo. Agata odmówiła, wzbudzając w odrzuconym senatorze nienawiść i pragnienie zemsty. Trwały wówczas prześladowania chrześcijan, zarządzone przez cesarza Decjusza. Kwincjan aresztował Agatę. Próbował ją zniesławić przez pozbawienie jej dziewiczej niewinności, dlatego oddał ją pod opiekę pewnej rozpustnej kobiety, imieniem Afrodyssa. Kiedy te zabiegi spełzły na niczym, namiestnik skazał Agatę na tortury, podczas których odcięto jej piersi. W tym czasie miasto nawiedziło trzęsienie ziemi, w którym zginęło wielu pogan. Przerażony namiestnik nakazał zaprzestać mąk, gdyż dostrzegł w tym karę Bożą. Ostatecznie Agata poniosła śmierć, rzucona na rozżarzone węgle, 5 lutego 251 r.
    Jej ciało chrześcijanie złożyli w bezpiecznym miejscu poza miastem. Papież Symmachus (+ 514) wystawił ku jej czci w Rzymie przy Via Aurelia okazałą bazylikę. Kolejną świątynię w Rzymie poświęcił jej św. Grzegorz Wielki w roku 593. Wreszcie papież Grzegorz II (+ 731) przy bazylice św. Chryzogona na Zatybrzu wystawił ku jej czci trzeci rzymski kościół. Dowodzi to wielkiej czci, jaką otaczano ją w owych czasach. Obecnie ciało Agaty znajduje się w katedrze w Katanii. Wielkiej czci doznają jej relikwie, m.in. welon, dzięki któremu, jak niesie podanie, Katania niejeden raz miała doznać ocalenia.
    W dzień św. Agaty w niektórych okolicach poświęca się pieczywo, sól i wodę, które mają chronić ludność od pożarów i piorunów. Poświęcone kawałki chleba wrzucano do ognia, by wiatr odwrócił pożar w kierunku przeciwnym. W dniu jej pamięci karmiono bydło poświęconą solą i chlebem, by je uchronić od zarazy. Św. Agata jest patronką Sycylii, miasta Katanii oraz ludwisarzy. Wzywana przez kobiety karmiące oraz w chorobach piersi.
    W ikonografii św. Agata przedstawiana jest w długiej sukni, z kleszczami, którymi ją szarpano. Atrybutami są: chleb, dom w płomieniach, korona w rękach, kość słoniowa – symbol czystości i niewinności oraz siły moralnej, palma męczeńska, obcięte piersi na misie, pochodnia, płonąca świeca – symbol Chrystusa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 lutego

    Święci męczennicy
    Paweł Miki i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Dorota, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Paweł Miki i Towarzysze
    Na początku XVI wieku chrześcijaństwo w Japonii rozwijało się bardzo dynamicznie. Pierwszym misjonarzem w tym kraju był św. Franciszek Ksawery w latach 1549-1551. Niestety, pięknie zapowiadające się dzieło zostało prędko zatrzymane przez fanatyzm władców. Wybuchło nagłe, bardzo krwawe prześladowanie. Na te właśnie czasy przypada bohaterska śmierć św. Pawła Miki i jego 25 Towarzyszy. Wśród tych męczenników było 3 jezuitów, 6 franciszkanów i 17 tercjarzy franciszkańskich.
    Paweł Miki urodził się koło Kioto w zamożnej rodzinie w roku 1565. Miał zaledwie 5 lat, kiedy otrzymał chrzest – w Japonii w XVI w. zdarzało się to niezwykle rzadko. Kształcił się u jezuitów, do których w wieku 22 lat wstąpił. Będąc klerykiem, pomagał misjonarzom jako katechista. Po nowicjacie i studiach przemierzył niemal całą Japonię, głosząc naukę Chrystusa. Kiedy miał już otrzymać święcenia kapłańskie, w 1597 r. wybuchło prześladowanie. Aresztowano go i poddano torturom, aby wyrzekł się wiary. W więzieniu spotkał się z 23 Towarzyszami. Po torturach obwożono ich po mieście z wypisanym wyrokiem śmierci. Paweł wykorzystał okazję, by zebranym tłumom głosić Chrystusa. Więźniów umieszczono w więzieniu w pobliżu miasta Nagasaki. Dołączono do nich jeszcze dwóch chrześcijan, których aresztowano za to, że usiłowali nieść pomoc więźniom. Na naleganie prowincjała władze zgodziły się dopuścić do skazanych kapłana z sakramentami. Tę okazję wykorzystali dwaj nowicjusze, by na jego ręce złożyć śluby zakonne.
    Poza miastem ustawiono 26 krzyży, na których zawieszono aresztowanych chrześcijan. Paweł Miki jeszcze z krzyża głosił zebranym poganom Chrystusa, dając wyraz swojej radości z tego, że ginie tak zaszczytną dla siebie śmiercią. Zachęcał do wytrwania także swoich Towarzyszy. Męczennicy przeszyci lancami żołnierzy dopełnili swej ofiary 5 lutego 1597 r. Są to pierwsi męczennicy Dalekiego Wschodu. Do chwały błogosławionych wyniósł ich Urban VIII w roku 1627, a do chwały świętych – Pius IX w roku 1862. Ten sam papież doprowadził ponadto do beatyfikacji kolejnych 205 męczenników japońskich, którzy ponieśli śmierć w wieku XVII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 lutego

    Błogosławiony Pius IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Ryszard, król
      •  Święty Teodor, żołnierz, męczennik
      •  Święta Koleta z Corbie, dziewica
      •  Święty Gwaryn, biskup
      •  Święty Jan z Triory, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Pius IX

    Jan Maria Mastai Ferretti przyszedł na świat w dniu 13 maja 1792 roku w Senigalii, we Włoszech, w rodzinie hrabiowskiej jako drugie dziecko Hieronima i Katarzyny Sollazi. Matka troszczyła się o religijne wychowanie i wrażliwość na potrzeby bliźnich. Rodzina głęboko przeżyła śmierć papieża Piusa VI, który umarł na wygnaniu w Walencji. Katolicy obawiali się o przyszłość Kościoła. Kościoły zamykano, mordowano biskupów, księży i świeckich wiernych Chrystusowi. Ale Opatrzność Boża czuwała nad Kościołem. Nowym papieżem został Pius VII.
    Tymczasem Jana Marię oddano na naukę do kolegium w Volterra w Toskanii. W młodości cierpiał na chorobę (prawdopodobnie epilepsję), z której został uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Loretańskiej. Wciąż głęboko przeżywał prześladowania Kościoła i jego pasterzy. Jego wujek, biskup Pesaro, został porwany i uwięziony za wierność nowemu papieżowi. Stryj, kanonik u Św. Piotra, za to samo został wypędzony z Rzymu. W końcu podniesiono rękę na papieża – uwięziono Piusa VII: najpierw w Sawonie, potem w Fontainebleau. Wydawało się, że władza doczesna papieży upadła pod ciężką ręką cesarza Napoleona I Bonaparte. Przyszłość przyniosła odmianę losu.
    W 1819 r. Jan Maria przyjął święcenia kapłańskie. Został wkrótce mianowany rektorem instytutu wychowawczego “Tata Giovanni”. W latach 1823-1825 towarzyszył nuncjuszowi apostolskiemu w Chile. Pełnił potem funkcję dyrektora rzymskiego hospicjum św. Michała.
    W 1827 roku, mając 35 lat, został biskupem Spoleto, a po pięciu latach – Imoli. Jako ordynariusz wyróżniał się wielką troską o dobro wiernych, otaczał opieką duchowieństwo i seminarzystów, popierał przedsięwzięcia wychowawcze i oświatowe. Przy tak wielu obowiązkach potrafił prowadzić głębokie życie duchowe. Wiele czasu poświęcał na modlitwę i kontemplację, ożywiany żarliwą pobożnością maryjną i kultem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Godność kardynalską otrzymał w 1840 roku. Sześć lat później, w dniu 1 czerwca 1846 roku, zmarł papież Grzegorz XVI. Świat katolicki czekał na wybór Ojca świętego.
    Nadeszła noc 14 czerwca 1846 roku. Dochodziła północ, kiedy za kilkudziesięcioma kardynałami zamknęła się brama konklawe. Zaczęło się pełne niepokoju oczekiwanie. Wszyscy zadawali sobie pytanie, kto przejmie stery Kościoła w obliczu nadchodzących politycznych zmian. Państwo Kościelne, od tysiąca lat przypisane następcom świętego Piotra, zaczynało chylić się ku upadkowi. Świecka władza papieży stawała się nieznośnym obciążeniem dla nich samych, jak i dla ich poddanych. Wiecznym Miastem coraz częściej wstrząsały bunty niezadowolonej ludności.
    Dwa dni później, w dniu 16 czerwca 1846 roku, Jan Mastai został wybrany na papieża. Przyjął imię Piusa IX – z wdzięczności dla Piusa VII, który wiele lat wcześniej zezwolił na udzielenie mu święceń. Tamta dyspensa była konieczna, w młodości bowiem Jan cierpiał na epilepsję, co w zwykłych warunkach zamykało drogę do kapłaństwa. Z tej samej zresztą przyczyny nie został wcześniej przyjęty do gwardii papieskiej. Po święceniach już nigdy ataki nie powtórzyły się. Teraz miał 54 lata.
    Pius IX był wielkim papieżem na trudne czasy. Jego uwagę pochłaniały w dużej mierze sprawy Państwa Kościelnego, którego integralność starał się zachować, zarazem reformując je od wewnątrz. Zreorganizował administrację, dopuścił do udziału w rządzie centralnym przedstawicieli prowincji, a wreszcie ogłosił konstytucję. Były to jednak półśrodki, które zadowalały tylko na krótki czas. Ponieważ droga do zjednoczenia Włoch wiodła przez uwolnienie się od zwierzchnictwa Austrii, większość Włochów spodziewała się, że wojska papieskie razem z nimi zaatakują Austrię. Pius IX, mimo wielkiej sympatii do ruchu narodowego, stanowczo odmówił.

    Błogosławiony Pius IX

    W listopadzie 1848 roku mianowany przez niego nowy premier, Pellegrino Rossi, został zamordowany. To był cios i dla papieża. Uznał, że nie może dłużej pozostać w Rzymie, bo to oznaczałoby zgodę na rewolucyjne zmiany. W jesienny poranek, w czarnej sutannie i w ciemnych okularach, wyjechał potajemnie z miasta. Udał się do Gaety, a potem do Neapolu. W tym czasie Rzym ogłosił się republiką i pozbawił papieża jego świeckiej władzy. Prawie nikt z ludzi Kościoła nie wyobrażał sobie wtedy, żeby papiestwo mogło skutecznie funkcjonować bez własnego państwa. Dlatego też Pius IX zdecydował się poprosić o zbrojną interwencję Francję, Austrię, Hiszpanię i Neapol.
    Udręczony sytuacją Pius IX, po powrocie do stolicy, całą administracją i polityką państwa obarczył konserwatywnego kardynała Antonellego. Sam chciał być przede wszystkim pasterzem Kościoła. Nie było to jednak do końca możliwe. Jego konserwatywne przekonania i wrogość do tendencji rewolucyjnych siłą rzeczy odbijały się na polityce państwa. To powodowało niepokoje społeczne i w efekcie trzeba było angażować coraz więcej sił policyjnych. Mimo wszystko udało się względnie ustabilizować gospodarkę. Wiele zostało też zrobione w dziedzinie architektury i sztuki: restaurowano zabytki, prowadzono wykopaliska, otwarto liczne zakłady dobroczynne. Wszystkie te zmiany mogły jednak tylko opóźnić nadejście nieuchronnego końca. Lecz dla papieża i wielu katolików ta nieuchronność była niemożliwa do przyjęcia.
    W 1860 roku wojsko Zjednoczonego Królestwa Włoskiego opanowało większość terytorium Państwa Kościelnego. Pius IX nie ustępował. Odrzucił propozycję rezygnacji z państwa za cenę suwerenności Rzymu. Sądził, że uderzy to w Kościół i uważał za swój obowiązek sprzeciwianie się temu bez względu na koszty. Osobom ze swego otoczenia powtarzał: “W ludzkich sprawach trzeba robić tyle, ile można, i tym się zadowolić, a resztę zawierzyć Opatrzności, która uleczy wady i niedostatki człowieka”. W 1864 roku ogłosił encyklikę Quanta cum, w której potępił między innymi racjonalizm, socjalizm, wolność prasy, równość kultów wobec prawa i nieskrępowaną wolność sumienia. Do encykliki dołączono Syllabus – wykaz 80 błędów nauk epoki, wśród których znalazły się socjalizm i komunizm, wolnomularstwo, nowoczesny liberalizm i odrzucanie władzy papieskiej.
    Nadchodził rok 1869. Od dłuższego czasu dojrzewała myśl zwołania soboru. Pius IX liczył, że dzięki niemu możliwe będzie przeciwstawienie się racjonalizmowi i wszystkiemu, co on ze sobą niesie. W grudniu zgromadzenie biskupów zostało otwarte. Ojcowie soboru pracowali z pośpiechem. Im też udzieliło się napięcie, które ogarnęło Europę. W powietrzu wisiała wojna Francji z Prusami, co musiało się odbić na losach Państwa Kościelnego. Rankiem dnia 18 lipca nad Rzymem przeszła ciężka burza, jakby zwiastując zbliżające się wydarzenia. Zebrani w auli soborowej biskupi, w blasku błyskawic i huku przewalających się nad miastem gromów, głosowali właśnie nad przyjęciem konstytucji Pastor aeternus, która formułowała dogmat o nieomylności papieskiej. Miażdżąca większość biskupów oddała głosy na “tak”.
    “Ten dogmat przyszedł w momencie, kiedy był najbardziej potrzebny” – mówiono później. Rzeczywiście, wzmacniał on autorytet następcy świętego Piotra właśnie wtedy, gdy bezpowrotnie tracił on oparcie w strukturach doczesnych. Po miesiącu, w związku z wybuchem wojny, Rzym opuścił korpus francuski. W dniu 15 września kilkutysięczny oddział papieski bez walki złożył broń przed nadchodzącymi wojskami włoskimi. Obszar świeckiej władzy papieża ograniczył się już tylko do murów Wiecznego Miasta. Pius IX kazał ich bronić, aż powstanie w nich wyłom. Działa oblegających dokonały tego wkrótce. W dniu 15 września, o godzinie dziesiątej, do Rzymu wkroczył generał wojsk włoskich Cadorna. Tak zakończył się tysiącletni etap dziejów Państwa Kościelnego.
    Ostatnie lata życia papież spędził w murach pałacu papieskiego, nie opuszczając ich ani razu. Na znak protestu ogłosił się “więźniem Watykanu”. Ten swoisty tytuł na ponad pół wieku miał przylgnąć do papieży, aż do czasu, kiedy państwo włoskie pojednało się z papiestwem i potwierdziło suwerenność państwa Watykan (w 1929 roku, gdy papież Pius XI podpisał traktaty laterańskie). Szczerze oddany Chrystusowi, uważał, że dla dobra Kościoła musi działać nawet wbrew swoim naturalnym cechom. Był bowiem człowiekiem o niezwykłym uroku osobistym, pełnym prostoty i zarazem wewnętrznej godności. Każdy, kto znał go bliżej, stawał się jego przyjacielem. Pod wrażeniem jego osobowości byli nawet niekatolicy. Kiedy jednak w grę wchodziły sprawy wiary, stawał się nieustępliwy.
    Papież odnowił hierarchię kościelną w Anglii i Holandii, popierał rozwój katolicyzmu w Ameryce Północnej, zawarł konkordaty z kilkunastoma krajami, czynnie występował w obronie praw Kościoła w Niemczech w okresie Kulturkampfu. Miało to szczególne znaczenie na terenach zaboru pruskiego, w Polsce, gdzie walka władz niemieckich z Kościołem katolickim zmierzała do osłabienia tożsamości religijno-narodowej polskiego narodu. Uwięzionego wówczas arcybiskupa gnieźnieńskiego Mieczysława Ledóchowskiego Pius IX mianował kardynałem. Występował w obronie unitów na Podlasiu, siłą zmuszanych przez carat do przejścia na prawosławie. Beatyfikował Andrzeja Bobolę i kanonizował Jozafata Kuncewicza. Przeciwstawiał się rusyfikacji nabożeństw na ziemiach polskich, poparł utworzenie w Rzymie przez zmartwychwstańców Kolegium Polskiego, w czasie powstania styczniowego apelował do Austrii i Francji, by pospieszyły Polsce z pomocą, a cara wzywał do zaprzestania represji.
    W 1854 r. Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP.
    Pius IX był jednym z tych papieży, którzy wytrwale pracowali nad podniesieniem do chwały ołtarzy wiernych synów i córki Kościoła. Podjął i daleko posunął wielką liczbę procesów kanonizacyjnych. Franciszka Salezego i Alfonsa Liguoriego, po skrupulatnym zbadaniu ich dzieł, ogłosił doktorami Kościoła.
    Zmarł w dniu 7 lutego 1878 roku w wieku 86 lat. Pozostawił po sobie dobrą pamięć i szczery żal katolików na całym świecie. Pontyfikat tego papieża, tercjarza franciszkańskiego, był – po św. Piotrze Apostole – najdłuższym w dziejach Kościoła katolickiego. Trwał 32 lata.
    Św. Jan Paweł II wprowadził go do grona błogosławionych w dniu 3 września 2000 roku. Jak mówił, Pius IX “pośród burzliwych wydarzeń swojej epoki był wzorem bezwarunkowej wierności wobec niezmiennego depozytu prawd objawionych. Wypełniając w każdych okolicznościach powinności swojej posługi, potrafił przyznać absolutne pierwszeństwo Bogu i wartościom duchowym (…) Był otoczony miłością wielu, ale także nienawidzony i oczerniany. Postawa Piusa IX (…) i podejmowane przezeń doraźne decyzje były wówczas i pozostają do dziś przedmiotem polemik, ale beatyfikując któregoś ze swoich synów, Kościół nie wyraża przez to uznania dla dokonanych przezeń wyborów historycznych, ale wskazuje go jako godnego naśladowania i czci ze względu na jego cnoty, ku chwale łaski Bożej, która w nich jaśnieje”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________


    7 lutego

    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna, dziewica

    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna

    Ludwika Szczęsna urodziła się 18 lipca 1863 r. w Cieszkach w ubogiej rodzinie. Została ochrzczona w kościele parafialnym w Lubowidzu. Była szóstym z siedmiorga dzieci Antoniego i Franciszki z domu Skorupskiej. W dzieciństwie nie otrzymała żadnego wykształcenia. Jako dwunastolatka straciła matkę, której zawdzięczała wychowanie religijne oraz przygotowanie do życia. To doświadczenie zbliżyło ją do Boga, przyspieszając proces jej duchowego dojrzewania. Przez kolejnych 5 lat mieszkała z ojcem i rodzeństwem oraz drugą żoną ojca. Ojciec usilnie namawiał ją do wyjścia za mąż, dlatego w 1880 r. Ludwika zdecydowała się na ucieczkę z rodzinnego domu, pragnąc swoje życie poświęcić Panu Bogu. Wyjechała do Mławy, gdzie przez pięć lat utrzymywała się z krawiectwa.
    Trafiła pod duchową opieką bł. o. Honorata Koźmińskiego. Dzięki jego prowadzeniu w 1885 r. wstąpiła do ukrytego Zgromadzenia Sług Jezusa, w którym m.in. apostołowała wśród służących. W Lublinie prowadziła pracownię krawiecką i pełniła funkcję przełożonej wspólnoty sióstr. Na prośbę ks. kan. Józefa Sebastiana Pelczara, profesora i rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Zgromadzenie Sług Jezusa wysłało s. Ludwikę do Krakowa, gdzie prowadziła przytulisko dla służących. Rok później s. Ludwika podjęła trudną decyzję opuszczenia zgromadzenia i – po głębokim rozeznaniu – w dniu 15 kwietnia 1894 r. wraz z bł. Józefem Pelczarem założyła nowe zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
    W zgromadzeniu, w którym przyjęła imię Klara, została wybrana jego pierwszą przełożoną generalną. Współpracując z ks. Józefem Sebastianem, późniejszym biskupem przemyskim, wraz z nim otworzyła ok. 30 domów zakonnych, posyłając siostry do pracy wśród chorych i wśród dziewcząt, dla których tworzyła przytuliska i szkoły praktyczne na terenie Galicji i Alzacji.

    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna

    Siostra Klara odznaczała się duchem ubóstwa, pokory oraz szacunkiem i miłością do drugiego człowieka. Cechowała ją miłość do Serca Bożego oraz szczególne nabożeństwo do Matki Bożej i św. Józefa. Dla sióstr była kochającą i wymagającą matką, uczyła umiłowania Serca Jezusowego nade wszystko i ofiarnej miłości bliźniego. Na drodze duchowego rozwoju miała w swoim życiu wspaniałych przewodników, m.in.: św. Józefa Sebastiana Pelczara, bł. Honorata Koźmińskiego oraz ks. Antoniego Nojszewskiego (rektora seminarium w Lublinie). Dewizą życia Klary Szczęsnej były słowa: “Wszystko dla Serca Jezusowego!”Matka Klara Szczęsna zmarła w Krakowie w opinii świętości w dniu 7 lutego 1916 r., w wieku 53 lat. Przez 22 lata, aż do śmierci, była przełożoną zgromadzenia, które w 1916 r. liczyło już ponad 120 sióstr i było zatwierdzone przez Stolicę Apostolską.W dniu 25 marca 1994 r. kard. Franciszek Macharski otworzył w Krakowie proces beatyfikacyjny Matki Klary. 20 grudnia 2012 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret heroiczności jej cnót, a 5 czerwca 2015 r. papież Franciszek promulgował dekret o cudzie przypisywanym jej wstawiennictwu. Jej beatyfikacja odbyła się w sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie 27 września 2015 r. Przewodniczył jej ówczesny prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, kard. Angelo Amato.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 lutego

    Święta Józefina Bakhita, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Hieronim Emiliani
      •  Święty Idzi Maria od św. Józefa, zakonnik
    ***


    Józefina Bakhita urodziła się w 1868 r. w Sudanie. W wieku około 10 lat została porwana i stała się niewolnicą. Wielokrotnie sprzedawana kolejnym właścicielom, doświadczyła niemal wszystkich fizycznych i duchowych cierpień wynikających z niewolnictwa. Gdy ostatecznie znalazła się w rękach Callisto Legnani’ego, włoskiego konsula, odzyskała wolność. Wraz z nim udała się do Włoch, by zajmować się jego rodziną. Tam zetknęła się ze zgromadzeniem Córek Miłosierdzia, które podjęło trud jej religijnego wykształcenia. Po kilku miesiącach przygotowań Bakhita przyjęła chrzest i bierzmowanie. Otrzymała wówczas imię Józefina – jako znak nowego życia. Kilka lat później wstąpiła do zgromadzenia Córek Miłosierdzia w Wenecji. Przez następnych 50 lat służyła Bogu i współsiostrom, podejmując najprostsze prace: gotowanie, sprzątanie, szycie. Jej przyjemny wygląd i ciepły głos pomagał wielu biednym i opuszczonym, którzy przychodzili do klasztoru, w którym mieszkała. Po długotrwałej chorobie zmarła w 1947 r.
    W 1992 r. beatyfikował ją św. Jan Paweł II. W następnym roku, podczas swej podróży apostolskiej do Afryki, mówił: “Ciesz się, Afryko! Bakhita wróciła do ciebie: córka Sudanu, sprzedana w niewolę, cieszy się już wolnością – wolnością wiekuistą, wolnością świętych!” W październiku 2000 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefinę Bakhitę. Benedykt XVI w encyklice Spe salvi przytoczył natomiast jej życiorys jako przykład nierozerwalnej i determinującej relacji wiary i nadziei w życiu chrześcijan.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________

    Łzy św. Józefiny Bakhita

    1 października 2000 r., w strugach deszczu, na Placu św. Piotra w Rzymie Jan Paweł II kanonizował sudańską dziewczynę.

    flickr.com

    ***

    Była niewolnicą. Zabrano jej wszystko. Cały dziecięcy świat. Zapomniała nawet swojego imienia, bo przeżycia związane z niewolą były silniejsze niż pamięć o sobie. “Bakhitą”, tzn. “Szczęśliwą”, nazwali ją łowcy niewolników. Aż do śmierci pamiętała ciężar łańcuchów na nogach. Dlaczego została nazwana “Szczęśliwą”? Może szczęściem okazało się dla niej to, że żyła w dobie, gdy kończył się czas czarnego niewolnictwa?

    Przechodziła jak towar z rąk do rąk. Sprzedawano ją, licząc wartość jej ciała i sił do pracy. Kiedy pod koniec XX wieku Papież-Słowianin (slavus znaczy “niewolnik”) uczyni z niej wzór świętości, dostrzeże w niej chwałę dziewictwa. Jakby chciał przez to powiedzieć światu: nie ma takiej niewoli, w której nie można pozostać człowiekiem. Godności nie traci się wraz z zewnętrzną wolnością. Bakhita nie znała filozoficznych dystynkcji. Niebo otworzyło się nad nią, gdy pewnego dnia znalazła się jako pomoc domowa u włoskiego konsula. Wraz z nim wyjechała do Włoch, gdzie ostatecznie trafiła pod opiekę sióstr kanosjanek w Wenecji.

    Zbliżał się koniec XIX wieku. Europa oczekiwała przełomu stuleci: secesyjnie, arystokratycznie, balowo i bogato. Bakhita w tym czasie zagospodarowywała swoją wolność. Od lat nosiła w sercu pokorne uwielbienie dla nieznanego z imienia Stwórcy nieba i ziemi – także jej sudańskiego świata i świata, którego się uczyła we Włoszech. Tu Go poznała. Nie wahała się oddać Mu w niewolę. W 1890 r. przyjęła chrzest i ciągle potem wracała do tego wydarzenia. Całując chrzcielnicę, wyznawała: “Tu stałam się dzieckiem Bożym”. Tak samo wiek później czcił swoją chrzcielnicę Papież z Wadowic.

    Sześć lat po chrzcie Bakhita wypowiedziała Chrystusowi słowa zakonnych ślubów. Nazwała Go swoim Panem. Tota Tua. Jak to blisko papieskiego Totus Tuus.

    W zgromadzeniu przybrała imię Józefiny, by jak Opiekun Jezusa żyć w Jego cieniu i służyć Mu całą sobą. Czy wszystkie siostry pracujące jak Bakhita – w kuchni, pralni, jako krawcowe czy furtianki świadomie tkają z prozaicznych czynności szatę świętości? O czym wiedziała, co czuła ta sudańska niewolnica, gdy w zakonnym posłuszeństwie odkrywała przestrzeń wolności, czyli swą autentyczną świętość?

    W dniu kanonizacji Bakhity rzymskie niebo, zwykle słoneczne, zasnuło się ciężkimi od deszczu chmurami. Płakało. Równie przepełnione łzami były oczy św. Józefiny na kanonizacyjnym portrecie zwisającym z Bazyliki św. Piotra. W tych łzach i tych oczach zastygło doświadczenie ciężkiego życia. Mówią, że w chwili śmierci widzi się całe życie. Ona na łożu śmierci błagała: “Poluzujcie mi kajdany. Ciążą”. A potem z radością wołała: “Maryjo, Maryjo” – i przeszła na stronę Światłości.

    Na Placu św. Piotra sudańska młodzież tańczyła podczas procesji z darami. Jak w buszu na wioskowym placu. To był taniec radości i wyzwolenia za cenę świętego życia Bakhity. To był taniec zapoczątkowany w Adwencie, gdy podczas otwarcia Drzwi Świętych zabrzmiały afrykańskie trombity. Nadchodzi wiek zbratania na gruzach rzymskiego cyrku Nerona niewolników z Afryki, Europy, Azji, w domu świętych niewolników Chrystusa. “Nie ma już niewolnika… wszyscy jesteśmy jedno w Chrystusie”.

    Zagrały trombity Czarnego Lądu, czarna Święta spogląda na wielojęzyczny tłum u stóp najważniejszej Bazyliki Kościoła. Jaki będzie następny krok?

    Św. Bakhito – naucz nas odkrywać naszą drogę przez łzy i zniewolenia XXI wieku.

    Karol Klauza/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 lutego

    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Apolonia, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Marian Szkot, opat
      •  Błogosławiona Euzebia Palomina Yenes, dziewica
      •  Błogosławiony Leopold z Alpandeire, zakonnik
    ***
    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich

    Anna przyszła na świat w dniu 8 września 1774 roku w Flamschen, w Westfalii. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako dziecko razem z rodzeństwem (było ich dziewięcioro) wiele pracowała w domu i na gospodarstwie. Do szkoły chodziła tylko przez 4 miesiące. Nauczyła się jednak szyć i zarabiała na utrzymanie jako krawcowa. W dzieciństwie wyróżniała ją wielka i szczera pobożność. Już wtedy miała pierwsze wizje. Nie uważała ich za coś nadzwyczajnego. Była przekonana, że podobne wizje mają również inne dzieci. Wielokrotnie chciała wstąpić do klasztoru, ale było to trudne, bo nie miała posagu. Była zbyt uboga.
    Klaryski z Münster obiecały, że przyjmą ją, jeśli nauczy się grać na organach. W tym celu Anna Katarzyna zamieszkała u organisty Söntgena w Coesfeld. Nie znalazła jednak czasu na naukę, ponieważ opiekowała się jego liczną i biedną rodziną. Pomagała im we wszystkim, a w końcu oddała im nawet swoje oszczędności.
    Gdy miała 24 lata, ujrzała Chrystusa niosącego jej dwa wieńce – jeden z kwiatów, drugi cierniowy. Wtedy na jej głowie pojawiły się bolesne, krwawe rany. Od tego dnia, niczego nie wyjaśniając, zaczęła nosić na głowie opaskę. Potem, po wielu trudach, w 1802 roku, przyjęły ją augustianki w Agnetenbergu. Rok później złożyła śluby zakonne.
    Wszystkie swoje obowiązki wypełniała z wielką gorliwością. Dobrowolnie podejmowała się najcięższych i upokarzających zajęć. Jej gorliwość w przestrzeganiu reguły budziła podejrzliwość innych sióstr, które posądzały ją o hipokryzję. W klasztorze bardzo wiele wycierpiała, zarówno ze względu na otaczającą ją wrogość, jak i z powodu słabego zdrowia.

    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich

    W okresie wojen napoleońskich, w 1811 roku, klasztor został zamknięty. Przeprowadzano wtedy przymusową laicyzację. Anna Katarzyna znalazła schronienie w Dülmen, w domu francuskiego kapłana J.M. Lamberta, który uciekł z Francji w czasach rewolucyjnych prześladowań Kościoła. Wkrótce po opuszczeniu klasztoru bardzo poważnie zachorowała i do końca życia nie podniosła się już z łóżka. W tym czasie otrzymała stygmaty – widzialny znak cierpień, które jednoczyły ją z ukrzyżowanym Chrystusem.
    Od tej pory zaczęło ją odwiedzać wielu ludzi i zyskała szczerych przyjaciół, takich jak jej lekarz doktor Franz Wesener czy Klemens Brentano, niemiecki poeta i prozaik, który przez 5 lat, począwszy od 1818 roku, codziennie spisywał jej mistyczne wizje, dotyczące szczegółów z życia Jezusa i Maryi. Zostały one opublikowane już po jej śmierci, w 1833 roku.
    Anna Katarzyna swoje cierpienia ofiarowywała za nawrócenie grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące, które często prosiły ją o modlitwę. Była przy tym kobietą całkiem naturalną, nawet wesołą, ale mającą w sobie coś nieokreślonego. “Ona jakby widziała człowieka od środka” – mówili ci, którzy z nią rozmawiali. Miała dar rozpoznawania stanu ducha ludzkiego. Przez lata nie przyjmowała żadnych pokarmów, z wyjątkiem Komunii świętej.
    Zmarła w Dülmen w dniu 9 lutego 1824 roku.
    Od 2005 roku możemy w Polsce oglądać film “Pasja”, wybitnego reżysera i aktora Mela Gibsona. Obrazy tam przedstawione wiernie oddają wizje Błogosławionej. Są w swym wyrazie mocne, ale prawdziwe. Jest to pierwszy w historii film tak uczciwie i rzetelnie ukazujący wielkość cierpienia i ofiary Chrystusa.
    Podczas beatyfikacji Anny Katarzyny Emmerich, w dniu 3 października 2004 roku, św. Jan Paweł II powiedział: “Kontemplowała bolesną Mękę naszego Pana Jezusa Chrystusa i doświadczała jej w swoim ciele. Dziełem Bożej łaski jest to, że córka ubogich rolników, żarliwie szukająca bliskości Boga, stała się znaną mistyczką z landu Münster. Jej ubóstwo materialne stanowi kontrast z bogactwem życia wewnętrznego. Zdumiewa nas cierpliwość, z jaką znosiła dolegliwości fizyczne, a także wywiera na nas wrażenie siła charakteru nowej błogosławionej oraz jej wytrwałość w wierze. Siłę czerpała z Najświętszej Eucharystii. Jej przykład sprawił, że serca ubogich i bogatych, ludzi prostych i wykształconych otwierały się i z całą miłością oddawały Jezusowi Chrystusowi. Do dziś głosi wszystkim zbawcze orędzie: dzięki Chrystusowym ranom zostaliśmy uzdrowieni”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 lutego

    Święta Scholastyka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Alojzy Wiktor Stepinac, biskup
    ***
    Święta Scholastyka i jej rodzony brat, św. Benedykt z Nursji
    Scholastyka pochodziła z Nursji (w środkowych Włoszech) i była siostrą bliźniaczką św. Benedykta. Na miejscu ich urodzenia stoi skromny kościół pw. św. Benedykta. W podziemiach kościoła pokazują część muru, który stanowił dom rodzinny Scholastyki i Benedykta.
    Scholastyka była niewątpliwie od dziecka pod urokiem św. Benedykta. Towarzyszyła też mu w jego podróżach i naśladowała jego tryb życia, poświęcony Panu Bogu. Kiedy Benedykt założył pierwszy klasztor w Subiaco, ona założyła podobny klasztor dla niewiast. Do dnia dzisiejszego istnieją tam dwa klasztory na pobliskich wzgórzach: w Subiaco męski klasztor św. Benedykta, a w Plombariola – żeński klasztor św. Scholastyki. Można także oglądać grotę, gdzie się spotykali na świętych rozmowach. Podobnie działo się na Monte Cassino.
    Kiedy spotkali się po raz ostatni na tej ziemi, ich rozmowa przedłużyła się do nocy. Benedykt chciał już odejść wraz ze swymi towarzyszami, ale siostra błagała go, by jeszcze pozostał. Kiedy ten jednak stanowczo się temu oparł i już zamierzał odejść, na prośbę Scholastyki zaczął padać tak silny deszcz, że zmusił go do pozostania całą noc. Święty brat uczynił swojej siostrze łagodną wymówkę: “Coś uczyniła, siostro moja? Nie mogę wrócić do braci, którzy dziwić się będą, że tak długo nie wracam”. Na to Święta: “Prosiłam cię, a ty mnie nie chciałeś wysłuchać. Zwróciłam się przeto do Boga i zostałam wysłuchana”. A potem ze słodką przekorą dodała: “Jeśli ci tak spieszno, to idź teraz”. Wypowiadała te słowa w czasie, kiedy ulewa szalała na zewnątrz.
    Scholastyka umarła trzy dni później, 10 lutego 547 r. Według relacji św. Grzegorza Wielkiego, zapisanej w jego “Dialogach”, trzeciego dnia po ostatnim spotkaniu, kiedy św. Benedykt patrzył ze swojej celi na świat i na klasztor, w którym żyła św. Scholastyka, ujrzał jej duszę w postaci białej gołąbki, unoszącej się do nieba. Posłał natychmiast braci po jej ciało i złożył je w grobie, który w kościele swego klasztoru przygotował dla siebie. Jej relikwie znajdowały się we Fleury, dokąd zostały przeniesione po najeździe Longobardów na klasztor na Monte Cassino i zniszczeniu go w roku 587. Obecnie są w Le Mans. Ich część otrzymało Monte Cassino.
    Scholastyka uważana jest za matkę duchową rodzin wszystkich benedyktynek. Czczona jest także jako patronka Le Mans i Subiaco.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest z gołębiem. Sztuka religijna ukazuje św. Scholastykę w habicie benedyktyńskim. Jej atrybutami są: krzyż, księga, pastorał ksieni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________

    Bardziej umiłowała

    To siostra bliźniaczka św. Benedykta z Nursji i matka duchowa wszystkich benedyktynek.


    św. Scholastyka z Nursji /Adobe.Stock.pl

    ***

    Życie Scholastyki nierozerwanie splotło się z życiem jej brata. Rodzeństwo przyszło na świat w rodzinie zamożnych i pobożnych patrycjuszy. Rodzice przewidzieli dla dzieci odmienne drogi życiowe, lecz wbrew ich planom przed rodzeństwem stała wspólna przyszłość. Scholastyka od najmłodszych lat pragnęła poświęcić się wyłącznie życiu dla Boga, co przed nią uczynił św. Benedykt. Podziwiała brata za jego żarliwą wiarę, determinację oraz troskę o dobro duchowe mnichów, którymi się opiekował.

    Po tym, jak św. Benedykt, wbrew oczekiwaniom rodziców, udał się na pustelnię, cały majątek, który miał odziedziczyć, przypadł Scholastyce. Jej jednak nie zależało na rzeczach materialnych, więc gdy umarli rodzice rodzeństwa, podążyła śladami brata. Gdy Benedykt założył męski klasztor w Subiaco, ona w pobliskim Plombariola powołała podobny klasztor dla kobiet i stała się matką duchową benedyktynek. Towarzyszyła bratu w podróżach, za nim podążyła na Monte Cassino.

    Pomimo silnej więzi Benedykt i Scholastyka widywali się tylko raz w roku, a ten czas spędzali na rozmowach o tym, co najbardziej ich fascynowało: o religii i Bogu. Ostatnią z takich rozmów opisał św. Grzegorz Wielki – papież nazwał ją tą, „która bardziej umiłowała”. Po tym spotkaniu Scholastyka zmarła; wkrótce Benedykt dołączył do niej w domu Pana.

    Św. Scholastyka ur. ok. 480 r. w Nursji zm. 10 lutego 542 r. lub 547 r. na Monte Cassino

     Ireneusz Korpyś/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________

    Uczona siostra

    Dziś pomódl się do św. Scholastyki
    fot. Own work, Wolfgang Sauber, 2011-06-04 via Wikipedia, CC 3.0

    ***

    Dlaczego? Ponieważ imię św. Scholastyki wywodzi się z łacińskiego słowa scholasticus, które oznacza osobę uczoną, studenta bądź nauczyciela. Ponadto Scholastyka była bliźniaczą siostrą św. Benedykta z Nursji, jednej z bardziej znanych kościelnych postaci.
    Św. Scholastyka z Nursji ur. 2 marca 480 r. zm. 10 lutego 543 r.

    Scholastyka żyła na przełomie V i VI stulecia w Italii, a konkretnie w Umbrii. Wzorując się na bracie Benedykcie, który założył pierwszy męski klasztor, uczyniła podobnie wobec kobiet. Tak powstały zakony benedyktynów i benedyktynek, a najbardziej znane związane z nimi miejsce to Monte Cassino.

    Święta Scholastyka odbiera szczególną cześć we francuskim Le Mans i włoskim Subiaco. W sztuce przedstawiana jest z gołębiem, ponieważ św. Benedykt miał ujrzeć jej duszę zaraz po jej śmierci w postaci białej gołębicy, która unosiła się do nieba. W ikonografii zobaczymy ją w habicie benedyktyńskim, a jej wyróżnikami są: krzyż, księga czy pastorał ksieni.

    Święta Scholastyka uchodziła za niezwykle skromną osobę. Można powiedzieć, że żyła w cieniu swego mądrego brata. Innymi słowy, medialna sława nie była jej do niczego potrzebna. Dlatego też może stanowić wzór cichego i pobożnego życia, zawsze w zgodzie z Bożą wolą.

    ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________

    Żywot świętej Scholastyki, dziewicy

    (żyła około roku Pańskiego 540)

    W połowie piątego wieku żyła we Włoszech uczciwa, szlachetna rodzina. Długi czas małżeństwo było bezdzietni aż wreszcie Pan Bóg pobłogosławił im i urodziło się im dwoje dzieci – bliźnięta, które w Kościele świętym położyły fundament pod gmachy zakonne. Byli to święci Benedykt i Scholastyka. Święty Benedykt jest patriarchą zakonników na Zachodzie, a siostra jego matką zakonów żeńskich reguły św. Benedykta czyli Benedyktynek. Św. Benedykt, w młodym wieku udając się na pustynię, zrzekł się majątku na rzecz siostry, ale ta po śmierci rodziców również zapragnęła służyć tylko Bogu. Wówczas miał już święty Benedykt klasztor na górze zwanej Monte Cassino. Scholastyka udała się do brata po radę, a ten zbudował jej mieszkanie o 4 mile drogi od Monte Cassino i przepisał jej prawie taką samą regułę, jaką nadał swoim zakonnikom. Scholastyka ściśle zastosowała się do tych przepisów. Niezadługo przyłączyło się do niej kilka pobożnych panien i tak powstał pierwszy klasztor żeński, który później stał się kolebką przeszło 14.000 klasztorów. Czym święty Benedykt był dla klasztorów męskich, tym Scholastyka dla klasztorów żeńskich, to jest wzorem cnoty i pobożności. Przykładem swym prowadziła zakonnice do coraz większej doskonałości; wszystkie widziały w niej swą matkę, jak ona w nich swe córki duchowne.

    święta Scholastyka

    Żywot świętej Scholastyki upłynął w takim odosobnieniu od świata, że mało co doszło o nim do potomności. O jednym szczególe wspomina święty Grzegorz. Otóż święty Benedykt i święta Scholastyka widywali się raz do roku w pewnym miejscu u stóp góry Monte Cassino, spędzając czas na pobożnych rozmowach. Wieczorem dopiero posilali się skromną wieczerzą i wracali do swych klasztorów. Jednego razu – a było to ostatnie ich spotkanie – prosiła św. Scholastyka brata, aby z nią czuwał aż do rana. Benedykt odpowiedział, że reguła klasztorna nie pozwala nocować poza obrębem klasztoru, i że on, jako przełożony klasztoru, tym bardziej powinien jej przestrzegać. Św. Scholastyka nic na to nie odpowiedziała, lecz zaczęła się po cichu modlić. Nagle zachmurzyło się pogodne dotąd niebo, rozległ się grzmot straszliwy i zaczął padać tak gwałtowny deszcz, że w krótkiej chwili wszystkie drogi i ścieżki zostały zupełnie zalane wodą. Św. Benedykt rzekł z łagodnym wyrzutem: “Siostro, siostro, coś mi uczyniła! Niech ci to Bóg przebaczy!” Scholastyka odpowiedziała na to z uśmiechem: “Tyś mnie nie chciał wysłuchać, a oto Bóg zaraz mnie wysłuchał. Jeśli możesz, wracaj teraz do swego klasztoru!” I tak św. Benedykt musiał całą noc przebyć przy siostrze, której już żywej nie miał oglądać. W trzy dni później widział jej duszę wzlatującą do Nieba w postaci białej gołębicy. Ciało jej kazał sprowadzić na Monte Cassino i umieścić w grobie dla siebie przygotowanym. Śmierć świętej Scholastyki przypada na rok 542. Relikwie znajdują się w Le Mons we Francji.

    Nauka moralna

    Między przepisami, jakie święty Benedykt nadał świętej Scholastyce, znajdują się także następujące: “Miłuj Boga z całego serca twego, z całej duszy twojej i ze wszystkich sił twoich, a bliźniego twego, jak siebie samego. Nie czyń drugiemu tego, czego byś nie chciała, aby tobie uczyniono. Zaprzyj się sama siebie, a naśladuj Chrystusa. Poskramiaj namiętności ciała. Bądź przyjaciółką postu. Wykonuj uczynki miłosierdzia. Wystrzegaj się zwodniczego świata, a pamiętaj zawsze o sądzie ostatecznym”. – Nie są to reguły tylko dla samych zakonników i zakonnic, gdyż Zbawiciel nadał je wszystkim ludziom. Każdy chrześcijanin nie tylko może, ale powinien stosować się do tych przepisów. Żyjąc w czystości serca i duszy, miłując Boga nadewszystko, a bliźniego swego jak siebie samego, będziemy się podobać Bogu i możemy być pewni wiecznej szczęśliwości. “Błogosławieni niepokalani w drodze, którzy chodzą w zakonie Pańskim” (Ps. 118,1).

    Modlitwa

    Boże, któryś duszę świętej dziewicy Twojej, Scholastyki, dla okazania niewinności jej życia, w kształcie gołębicy do Nieba uniósł, daj nam za jej zasługami i wstawieniem się żyć tak niewinnie, ażebyśmy do wiecznej radości dojść zasłużyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa.

    św. Scholastyka
    urodzona dla świata 480 roku,
    urodzona dla nieba 542 roku,
    wspomnienie 10 lutego

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

    .

    Więcej osiągnęła, albowiem więcej umiłowała

    Zakładki: 1.2.3.4.

    Scholastyka, siostra świętego Benedykta, od samego dzieciństwa poświęcona wszechmogącemu Bogu, miała zwyczaj raz w roku odwiedzać swojego brata. Mąż Boży przyjmował ją niedaleko poza bramą, w pomieszczeniu należącym do klasztoru.

    Pewnego dnia przybyła według zwyczaju, a czcigodny brat wyszedł ku niej ze swymi uczniami. Cały dzień spędzili na modlitwie i świętych rozmowach, a kiedy zapadł zmrok, spożyli wspólnie posiłek.

    Ponieważ do późnych godzin przeciągnęły się ich święte rozmowy, Scholastyka zwróciła się do brata ze słowami: “Proszę cię, nie odchodź ode mnie tej nocy. Aż do świtu rozmawiajmy o radościach nieba”. On jednak odparł: “Siostro, o czym ty mówisz? Żadną miarą nie mogę przebywać poza klasztorem”.

    Świątobliwa niewiasta, skoro usłyszała odmowę brata, oparła na stole złożone ręce i modląc się do wszechmogącego Boga pochyliła głowę. Kiedy zaś uniosła ją znad stołu, rozszalała się tak wielka burza z grzmotami i błyskawicami, zerwała się tak gwałtowna ulewa, iż ani Benedykt, ani towarzyszący mu bracia nawet na krok nie mogli odejść z miejsca, w którym przebywali.

    Wtedy to zmartwiony mąż Boży zaczął narzekać: “Niech Bóg wszechmogący wybaczy ci twój czyn, Siostro”. Lecz ona odpowiedziała: “Oto prosiłam cię, a nie chciałeś mnie wysłuchać. Poprosiłam więc Boga mego, i zostałam wysłuchana. Teraz więc odejdź, jeśli zdołasz. Pozostaw mnie i wracaj do klasztoru”.

    Tak więc ten, który nie chciał pozostać dobrowolnie, pozostał wbrew swojej woli. Cały czas czuwali przeto razem, znajdując pokrzepienie we wzajemnej wymianie świętych myśli.

    A nic w tym dziwnego, iż owej godziny Scholastyka przemogła brata. Albowiem zgodnie ze słowami świętego Jana: “Bóg jest miłością” było rzeczą zupełnie słuszną, aby więcej potrafiła ta, która więcej umiłowała.

    A kiedy w trzy dni później mąż Boży, znajdując się w swojej celi, podniósł oczy ku niebu, zobaczył, jak dusza jego siostry, opuściwszy ciało, ulatuje pod postacią gołębicy ku wyżynom nieba. Ciesząc się tak wielką jej chwałą, złożył Bogu dzięki hymnami i modlitwami. Posłał też braci, aby przynieśli jej ciało do klasztoru i złożyli w grobie, który przygotował dla siebie.

    Tak się stało, iż nawet grób nie rozdzielił tych, których umysły zawsze były zjednoczone w Bogu.

    Módlmy się. Obchodząc wspomnienie świętej Scholastyki, dziewicy, prosimy Cię, Boże, + abyśmy za jej przykładem służyli Tobie z wierną miłością * i osiągnęli szczęście przebywania z Tobą. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, + który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.

    Z Dialogów św. Grzegorza Wielkiego, papieża (księga 2,33)

    źródło: https://brewiarz.pl/ii_20/1002p/godzczyt.php3

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 lutego

    Najświętsza Maryja Panna z Lourdes

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz II, papież
      •  Święty Benedykt z Anianu, opat
      •  Święta Teodora II, cesarzowa
    ***
    Maryja Niepokalana objawia się św. Bernardecie w Lourdes
    W 1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św. Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego – 16 lipca) Maryja wzywała do modlitwy i pokuty.
    11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.
    Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice strofowali Bernadettę, że rozpowiada plotki; zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że dziecko gaśnie na ich oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za radą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: “Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.
    18 lutego Bernadetta udała się w pobliże groty z dwiema znajomymi rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Pani odpowiedziała: “Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne”. Matka Boża poleciła dziewczynce, aby przychodziła przez kolejnych 15 dni. Wiadomość o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku Matka Boża zachęcała Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tego dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji i poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego dziewczynka udała się do szkoły, uczące ją siostry zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami.
    23 lutego Matka Boża ponownie zjawiła się i poleciła Bernadecie, aby udała się do miejscowego proboszcza i poprosiła go, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: “Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani, w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć”. Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: “Pokuty, pokuty, pokuty”.
    25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta usłyszała polecenie: “A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”. Dziewczę skierowało swoje kroki do pobliskiej rzeki, ale usłyszało wtedy głos: “Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu”. Na kolanach Bernadetta podążyła więc ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach śledzącego wszystko uważnie tłumu ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Następnego dnia posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. Natychmiast odzyskał wzrok. Cud ten zapoczątkował cały szereg innych – tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich.
    27 lutego Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleciła Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 2 marca Matka Boża wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiedział, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa. 4 marca na oczach ok. 20 tysięcy ludzi został cudownie uleczony przy źródle miejscowy restaurator, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę w wodzie bijącej ze źródła i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez ropiejącej narośli. Poprzedniego dnia pewna matka doznała łaski nagłego uzdrowienia swojego dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone.
    Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero 25 marca, w uroczystość Zwiastowania, Bernadetta ponownie ujrzała Matkę Bożą. Kiedy zapytała Ją o imię, otrzymała odpowiedź: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Były to bardzo ważne słowa, ponieważ mijały zaledwie 4 lata od ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, który budził pewne kontrowersje. Warto zauważyć, że pojęcie to dla wiejskiej dziewczynki nie było ani zrozumiałe, ani nawet jej znane.
    Po dłuższej przerwie 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, Matka Boża ponownie objawiła się Bernadecie. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszczała tam nadal i klękając opodal modliła się. 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, Matka Boża pojawiła się po raz ostatni.
    18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Targes po wielu badaniach ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystąpił do budowy świątyni. W roku 1875 poświęcił ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział: 35 arcybiskupów i biskupów, 3 tys. kapłanów i 100 tys. wiernych. W roku 1891 Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X w 1907 r. rozciągnął na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.
    Bernadetta wstąpiła w 1866 roku do klasztoru Notre Dame de Nevers i tam zmarła na gruźlicę w 1879 r. w wieku 35 lat. Pius XI w roku 1925 uroczyście ją beatyfikował, a w roku 1933 – kanonizował. Jej wspomnienie obchodzone jest 16 kwietnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    W tym roku mija 165. rocznica

    objawień Matki Bożej w Lourdes

    W tym roku mija 165. rocznica objawień Matki Bożej w Lourdes. Za pośrednictwem czternastoletniej Bernadetty Soubirous Maryja prosiła o modlitwę za grzeszników, wzywała do pokuty oraz chciała, aby wybudowano na miejscu objawień kaplicę. Obecnie stoi tam sanktuarium gromadzące rokrocznie miliony pielgrzymów z całego świata.

    Adobe.stock.pl

    ***

    Uznane przez Kościół katolicki objawienia Matki Bożej w Lourdes we francuskich Pirenejach miały miejsce między 11 lutego a 16 lipca 1858 r. Zgodnie z nimi Maryja 18 razy ukazała się ubogiej czternastoletniej dziewczynie Bernadecie Soubirous, która nie umiała czytać ani pisać i mówiła tylko miejscowym dialektem.

    18 lutego “Biała Pani” powiedziała Bernadecie: “Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie, ale w przyszłym”. W czasie ósmego objawienia poprosiła o modlitwę różańcową i pokutę za grzeszników mówiąc: “Pokutujcie i módlcie się do Boga o nawrócenie grzeszników”. Następnego dnia, 25 lutego Maryja wskazała dziewczynie miejsce na ziemi w grocie i kazała jej “napić się z tego zdroju, a potem się w nim obmyć”. Wkrótce z tego miejsca zaczął płynąć wartki strumień krystalicznej wody.

    Woda ze źródła w grocie Massabielle stała się znakiem Bożego działania. W pobliżu pobudowano specjalne baseny, w których każdego roku, po modlitwie, zanurza się setki tysięcy chorych. Kościół uznał oficjalnie 70 cudów i ok. 7 tys. uzdrowień, które nie dają się wyjaśnić naukowo. Siedem pierwszych cudów odegrało ważną rolę w uznaniu objawień za prawdziwe.

    27 lutego 1858 r. Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu Jej objawień powstała kaplica. Następnie 2 marca tego samego roku wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje.

    W święto Zwiastowania Pańskiego, 25 marca, podczas szesnastego objawienia, “Piękna Pani” wyznała Bernadecie swoje imię mówiąc: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Sytuacja miała miejsce cztery lata po ogłoszeniu przez papieża bł. Piusa IX, 8 grudnia 1854 r. dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Podając dziewczynie swoje imię, Maryja odpowiedziała na żądanie miejscowego proboszcza, dla którego miał to być znak potwierdzający prawdziwość prośby o wybudowanie w miejscu objawień kaplicy.

    Po raz ostatni Maryja ukazała się w Lourdes 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej. Bernadetta wstąpiła w 1866 r. do zakonu Sióstr Miłosierdzia z Nevers, w którym w 1879 r. w wieku 35 lat zmarła na gruźlicę.

    Po wielu badaniach komisja biskupa z Targes 18 stycznia 1862 r. ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. “Uważamy za pewne, że Maryja Niepokalana, Matka Boża, rzeczywiście ukazała się Bernadecie Soubirous 11 lutego 1858 r. i w dniach następnych osiemnaście razy w Grocie Massabielskiej, na peryferiach Lourdes, i że wszystkie te objawienia były prawdziwe. Wierni zatem mogą w nie wierzyć” – czytamy w dekrecie biskupa.

    W pobliżu groty Massabielskiej 1871 r. wzniesiono bazylikę pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Jednak, ze względu na stale powiększający się ruch pielgrzymkowy, wybudowano także bazylikę pw. Matki Bożej Różańcowej, którą poświęcono w 1887 r. Natomiast z okazji setnej rocznicy objawień, wybudowano trzecią bazylikę pw. Piusa X, zdolną pomieścić 25 tys. wiernych.

    W 1891 r. papież Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które papież św. Pius X w 1907 r. rozciągnął je na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.

    Od 1908 r. w Lourdes odbywają się procesje ze świecami z modlitwą w kilku językach, w których uczestniczą chorzy na wózkach. Ludzie idą od groty, w której Bernadecie objawiła się Piękna Pani, wzdłuż rzeki Gave na plac Różańcowy.

    Papież Pius XI w 1925 r. beatyfikował Bernadette Soubirous, a w roku 1933 odbyła się jej kanonizacja.

    Przed pandemią Covid-19 liczące 16 tys. mieszkańców miasto Lourdes co roku przyjmowało około 3,5 mln pielgrzymów i turystów rocznie.

    Papież Jan Paweł II do sanktuarium w Lourdes pielgrzymował dwukrotnie. Pierwszy raz był w dniach 14-15 sierpnia 1983 r., kiedy przypadała 125. rocznica objawień i 50. rocznica kanonizacji Bernadety. Po raz drugi przybył do Lourdes 14 sierpnia 2004 r. na dwudniową pielgrzymkę, w 150. rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu NMP. Była to jego ostatnia podróż zagraniczna.

    Modląc się 14 sierpnia 2004 r. przed Grotą Massabielską Jan Paweł II wyznał, że przeżywa “okres życia naznaczony cierpieniem fizycznym, jednak nie mniej owocny w przedziwnym zamyśle Boga”. Jak zaznaczył, “w swojej posłudze apostolskiej zawsze pokładałem wielką ufność w ofierze, modlitwie i poświęceniu osób cierpiących”.

    “Kiedy klękam tu przy Grocie Massabielskiej, ze wzruszeniem odczuwam, że dotarłem do kresu mojej pielgrzymki. Ta grota, w której objawiła się Maryja, jest sercem Lourdes” – powiedział w czasie przemówienia do chorych podczas procesji różańcowej.

    Papież Benedykt XVI podczas pielgrzymki w Lourdes, 13 września 2008 r. zwrócił uwagę, że w czasie objawień Bernadetta odmawiała różaniec w obecności Maryi, która dołącza się do jej modlitwy na doksologię, czyli modlitwę “Chwiała Ojcu i Synowi…”.

    “Ten zdumiewający w pierwszej chwili fakt w rzeczywistości potwierdza głęboko teocentryczny charakter modlitwy różańcowej. Kiedy odmawiamy różaniec, Maryja niejako użycza nam swojego serca i spojrzenia, byśmy kontemplowali życie Jej Syna, Jezusa Chrystusa” – wskazał Benedykt XVI.

    Papież zwrócił uwagę, że procesja z zapalonymi świecami ukazuje “cielesnym tajemnicę modlitwy – we wspólnocie Kościoła, która łączy wybranych w niebie i pielgrzymujących po ziem. (…) Intencje, z którymi przychodzimy, wskazują na naszą głęboką jedność ze wszystkimi ludźmi cierpiącymi”.

    Z tarasu bazyliki Matki Bożej Różańcowej Benedykt XVI powiedział, że każdy wezwany jest do “odkrycia prostoty naszego powołania: wystarczy kochać”.

    W czerwcu 2019 r. papież Franciszek mianował delegata “ad nutum Sactae Sedis” ds. sanktuarium w Lourdes (podległego bezpośrednio Stolicy Apostolskiej). Został nim biskup pomocniczy w Lille, Antoine Hérouard. W liście do biskupa wyjaśnił, że jest to wyraz troski o duszpasterstwo pielgrzymów.

    18 stycznia 2022 r. minęła 160. rocznica uznania przez Kościół objawień Matki Bożej w Lourdes. W związku z tym, na lata 2022-2024 przygotowano program duszpasterski pod hasłem “Idź powiedzieć księżom, aby zbudowano tu kaplicę i niech tu przychodzą w procesji”. Zaczerpnięto je ze słów Maryi, wypowiedzianych do św. Bernadety 2 marca 1858 r. Podzielono je na trzy części. W roku 2022: “Idź powiedzieć księżom”; w roku 2023: “aby zbudowano tu kaplicę”, a w roku 2024 “Niech tu przychodzą w procesji”.

    Tygodnik Niedziela/PAP

    _________________________________________________________________________________

    "Pokuty, pokuty, pokuty". Objawienia Matki Bożej w Lourdes

    “Pokuty, pokuty, pokuty”

    Objawienia Matki Bożej w Lourdes

    11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku.

    W 1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św. Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego – 16 lipca) Maryja wzywała do modlitwy i pokuty.

    11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.

    Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice strofowali Bernadettę, że rozpowiada plotki; zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że dziecko gaśnie na ich oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za radą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: “Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.

    18 lutego Bernadetta udała się w pobliże groty z dwiema znajomymi rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Pani odpowiedziała: “Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne”. Matka Boża poleciła dziewczynce, aby przychodziła przez kolejnych 15 dni. Wiadomość o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku Matka Boża zachęcała Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tego dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji i poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego dziewczynka udała się do szkoły, uczące ją siostry zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami.

    23 lutego Matka Boża ponownie zjawiła się i poleciła Bernadecie, aby udała się do miejscowego proboszcza i poprosiła go, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: “Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani, w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć”. Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: “Pokuty, pokuty, pokuty”.

    25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta usłyszała polecenie: “A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”. Dziewczę skierowało swoje kroki do pobliskiej rzeki, ale usłyszało wtedy głos: “Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu”. Na kolanach Bernadetta podążyła więc ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach śledzącego wszystko uważnie tłumu ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Następnego dnia posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. Natychmiast odzyskał wzrok. Cud ten zapoczątkował cały szereg innych – tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich.

    27 lutego Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleciła Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 2 marca Matka Boża wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiedział, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa. 4 marca na oczach ok. 20 tysięcy ludzi został cudownie uleczony przy źródle miejscowy restaurator, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę w wodzie bijącej ze źródła i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez ropiejącej narośli. Poprzedniego dnia pewna matka doznała łaski nagłego uzdrowienia swojego dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone.

    Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero 25 marca, w uroczystość Zwiastowania, Bernadetta ponownie ujrzała Matkę Bożą. Kiedy zapytała Ją o imię, otrzymała odpowiedź: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Były to bardzo ważne słowa, ponieważ mijały zaledwie 4 lata od ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, który budził pewne kontrowersje. Warto zauważyć, że pojęcie to dla wiejskiej dziewczynki nie było ani zrozumiałe, ani nawet jej znane.

    Po dłuższej przerwie 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, Matka Boża ponownie objawiła się Bernadecie. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszczała tam nadal i klękając opodal modliła się. 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, Matka Boża pojawiła się po raz ostatni.

    18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Targes po wielu badaniach ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystąpił do budowy świątyni. W roku 1875 poświęcił ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział: 35 arcybiskupów i biskupów, 3 tys. kapłanów i 100 tys. wiernych. W roku 1891 Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X w 1907 r. rozciągnął na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.

    Bernadetta wstąpiła w 1866 roku do klasztoru Notre Dame de Nevers i tam zmarła na gruźlicę w 1879 r. w wieku 35 lat. Pius XI w roku 1925 uroczyście ją beatyfikował, a w roku 1933 – kanonizował. Jej wspomnienie obchodzone jest 16 kwietnia.

    za brewiarz.pl/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 lutego

    Błogosławiony Józef Eulalio Valdés, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Reginald z Orleanu, prezbiter
      •  Błogosławiona Humbelina, mniszka
      •  Święty Melecjusz, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Józef Eulalio Valdés

    Józef urodził się 12 lutego 1820 roku na Kubie. Miesiąc później został oddany do sierocińca. Wychowany w surowych warunkach, zachował pogodę ducha i serdeczność dla innych. Jako bardzo młody chłopiec oddawał się opiece nad chorymi, ofiarami epidemii cholery, która miała miejsce w 1835 roku.
    Odczytawszy w głębi swojego serca głos powołania, wstąpił do Zakonu Szpitalnego – bonifratrów. Przez kolejne 54 lata życia, aż do chwili śmierci, posługiwał w szpitalu jako usłużny i życzliwy pielęgniarz, później jako lekarz-chirurg. Zawsze z oddaniem wykonywał swoją pracę. Zajmował się biednymi i osobami z marginesu, troszcząc się o ich stan zdrowia, zapewniając wsparcie i pomoc materialną oraz duchową.
    Brat Józef Eulalio udowodnił swoje wielkie oddanie chorym, kiedy kubańscy przywódcy wydali dekrety delegalizujące działalność zakonów w całym kraju. Pomimo tych wydarzeń pozostał wierny swoim przekonaniom i głosowi powołania, nie pozostawiając szpitala i nie opuszczając chorych, których nazywał swoimi braćmi i siostrami. Posiadał szczególny dar rozwiązywania problemów i sporów rodzinnych.
    Zmarł 7 marca 1889 roku w Camaguey. Beatyfikowany został na Kubie w Camaguey przez kard. José Saraiva Martinsa w dniu 29 listopada 2008 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 lutego

    Błogosławiony Jordan z Saksonii
    zakonnik, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Eulogiusz, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Jordan z Saksonii

    Jordan urodził się pod koniec XII w. w Borberge koło Paderborn (Westfalia w Niemczech). Studiował w Paryżu. Kiedy do stolicy Francji przybył św. Dominik Guzman, wywarł na Jordanie tak silne wrażenie, że ten odbył przed nim spowiedź z całego życia i 12 lutego 1220 r. przyjął z rąk bł. Reginalda z Orleanu habit zakonny. W dwa miesiące później jako jeden z czterech braci z klasztoru paryskiego uczestniczył w kapitule w Bolonii. Rok później, po kolejnej kapitule, został prowincjałem Lombardii. Natychmiast udał się do Bolonii, by stamtąd kierować powierzonymi sobie konwentami prowincji. W rok potem pożegnał ziemię św. Dominik (1221) i kapituła generalna w 1222 r. wybrała Jordana przełożonym generalnym całego zakonu. W rządzeniu zakonem był zatem pierwszym następcą św. Dominika, z którym łączyły go serdeczne stosunki.
    Przez 15 lat służył braciom i siostrom słowem, przykładem, listami i częstymi wizytacjami. W całej pełni ukazał się talent organizacyjny Jordana. Domy, a nawet całe prowincje szybko się mnożyły. Jordan niestrudzenie podróżował, wizytował placówki, odbywał kapituły generalne i prowincjalne, otwierał nowe domy. W ciągu 15 lat swoich rządów z 30 konwentów pomnożył liczbę domów zakonnych do 300, a liczbę współbraci z 300 powiększył do 4000! W samym Paryżu nałożył suknię zakonną 70 studentom tamtejszego uniwersytetu. Podobnie działo się na uniwersytetach w Bolonii, Kolonii i w Oksfordzie. Jednym z obłóczonych przez Jordana był św. Albert Wielki.
    Zredagował i opublikował konstytucje zakonne. Papież Grzegorz IX miał tak wielkie zaufanie do zakonu, że z jego właśnie szeregów mianował pierwszych inkwizytorów dla krajów i państw Europy celem obrony wiary. Bł. Jordan pozostawił pierwszy żywot św. Dominika Guzmana. Libellus de principiis Ordinis Praedicatorum (wydany po polsku jako Książeczka o początkach Zakonu Kaznodziejów) jest niezwykłym źródłem wiedzy o powstaniu i pierwszych latach Zakonu Kaznodziejskiego oraz o jego Założycielu.
    Jordan kierował zakonem z wielką łagodnością, a dzięki świętości swojego życia i szczególnemu darowi słowa, ogromnie go rozszerzył. Troszczył się także o wykształcenie zakonników. Był świetnym kaznodzieją. Miał poważny udział w misji dominikanów do Maroka i do Pieczyngów.
    Podczas podróży z wizytacji klasztorów w Prowincji Ziemi Świętej okręt, którym płynął, rozbił się na wybrzeżu syryjskim, w zatoce Pamfilii w Małej Azji. Jordan utonął 12/13 (?) lutego 1237 roku. Papież Leon XII zatwierdził kult, oddawany mu od dawna w Zakonie Kaznodziejskim (1826). Jego śmiertelne szczątki zdołano odnaleźć i pochowano je w konwencie św. Jana w Akce (Izrael).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    „O Diano, Ty smucisz się i cierpisz. Ja ginę z niepokoju”.

    Listy bł. Jordana do bł. Diany

    JORDAN Z SAKSONII
    Fr Lawrence Lew OP/Flickr

    ***

    W rok po wstąpieniu do zakonu kaznodziejskiego został prowincjałem. Po dwóch latach generałem. W czasie jego posługi liczba klasztorów wzrosła dziesięciokrotnie, a braci ponad trzynastokrotnie. Następca św. Dominika ujmuje swoją wrażliwością, kiedy zwraca się do kobiety. Poznajcie bł. Jordana z Saksonii.

    „Umiłowanej córce, najdroższej w Chrystusie siostrze”

    Średniowieczne historie o miłości to nie tylko rycerskie romanse, ale także apokryfy i epistolografie świętych. Znana jest przyjaźń między św. Klarą i św. Franciszkiem. Podobna relacja opisana jest na kartach listów bł. Jordana do bł. Diany, mniszki z Bolonii. Sama historia kilkunastoletniej dziewczyny, która ucieka z domu, zostaje siłą wyciągnięta z klasztoru przez swojego ojca, co przypłaca załamanym żebrem, aby po kilku latach ufundować klasztor dominikańskich mniszek zasługuje na uwagę. Błogosławieni spotykają się, kiedy Jordan sprawuje urząd prowincjała Lombardii. Z jego rąk Diana przyjmuje dominikański habit. Jordan staje się duchowym ojcem wspólnoty mniszek z Bolonii. Pisze do nich listy, dzięki którym poznajemy także niezwykłą relację z samą Dianą.

    O Diano, jakże nieszczęsny jest los nasz, który teraz znosimy: iż nie możemy obdarzać się wzajem miłością bez bólu i lęku. Ty smucisz się i cierpisz, bo nie dane Ci jest widzieć mnie bezustannie. Ja ginę z niepokoju, gdyż nieczęsto zdarza mi się mieć Cię przy sobie.

    Po listach generała do klasztoru mniszek moglibyśmy spodziewać się formalizmu. Nie znajdziemy go w tej osobistej korespondencji, pełnej słów zatroskania, wyrażających tęsknotę i zapewniających o dobrym stanie zdrowia nadawcy. Adresowane do „umiłowanej córki”, „najdroższej w Chrystusie siostry” listy ukazują relację ojcowską, gdy czytamy pouczenia odnośnie do modlitwy czy reguł życia zakonnego, ale także braterską, gdzie równie ważne są pytania o skręconą kostkę.

    Czy to jest przyjaźń czy to jest…?

    Przez piętnaście lat swojej pracy nieustannie był w podróży, odwiedzając osobiście klasztory i zakładając nowe fundacje w Niemczech, Szwajcarii i Danii. Odwiedzał Bolonię, kiedy tylko nadarzała się okazja. Jednak często jego plany były pokrzyżowane. Mimo ogromnej chęci spotkania z przyjaciółką, bł. Jordan zostawił świadectwo dojrzałego przyjmowania takich sytuacji:

    Jeśli zaś taka jest wola Boża, to nam nie pozostaje nic innego, jak tylko skłonić przed nią naszą własną wolę.

    Znajdujemy za to napomnienia kierowane do Diany, której gwałtownych uczuć możemy się domyślić:

    To, czego brakuje Ci z powodu naszej rozłąki, staraj się odszukać i pozyskać u najlepszego Twojego Przyjaciela, Jezusa Chrystusa.

    Relacja bł. Jordana i bł. Diany to przykład zakochanych ludzi, którzy pozostali wierni swojemu powołaniu. Ta niezwykła przyjaźń zaowocowała życiem, które w Kościele zostało potwierdzone jako święte, nadając Dianie i Jordanowi miano błogosławionych.

    Razem w niebie

    Życie Jordana zakończyło się nagle podczas powrotu z wizytacji klasztoru w Ziemi Świętej, kiedy jego statek rozbił się na Morzu Śródziemnym 12 lub 13 lutego 1237 r. Odnalezione ciało Błogosławionego zostało złożone w klasztorze w Akce. Niestety wraz ze statkiem na dno poszły także listy Diany do Jordana. Nie wiemy, czy bł. Jordan wiedział już wtedy o śmierci swojej przyjaciółki, która odeszła ponad pół roku wcześniej. W każdym liście błogosławiony zachęcał Dianę do coraz większego pragnienia nieba. Ich życie zakończyło się w podobnym czasie i razem stanęli przed tronem Boga:

    Miłujmy się w Chrystusie (…). Biegnijmy ku sobie, przynaglani miłością Jezusa, który jako Prawda prowadzi nas po tej drodze. Biegnijmy, abyśmy doszli do Tego, który, gdy życie nasze przemija, żyje i króluje w pełni życia w królestwie chwały.

    Dorota Szumotalska/Aleteial.pl

    Cytaty pochodzą z książki Najdroższej Dianie, bł. Jordan z Saksonii, wydawnictwo „W drodze”, Poznań 1998

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 lutego

    Święci Cyryl, mnich, i Metody, biskup
    patroni Europy

    Zobacz także:
      •  Święty Walenty, biskup i męczennik
    ***
    Święci Cyryl i Metody

    Cyryl urodził się w Tesalonikach w 826 r. jako siódme dziecko w rodzinie Leona, który był wyższym oficerem miejscowego garnizonu. Jego właściwe imię to Konstanty, imię Cyryl przyjął pod koniec życia, wstępując do zakonu. Po studiach w Konstantynopolu został bibliotekarzem przy kościele Hagia Sophia. Później usunął się na ubocze. Z czasem podjął w szkole cesarskiej wykłady z filozofii. Wkrótce potem, w 855 r. udał się na górę Olimp do klasztoru w Bitynii, gdzie przebywał już jego starszy brat – św. Metody.
    Na żądanie cesarza Michała III obaj wyruszyli do kraju Chazarów na Krym, aby rozwiązać spory religijne między chrześcijanami, Żydami i Saracenami. Cyryl przygotował się do tej misji bardzo starannie – nauczył się języka hebrajskiego (by dyskutować z Żydami) i syryjskiego (by prowadzić dialog z Arabami, przybyłymi z okolic Syrii). Po udanej misji został wysłany z bratem przez patriarchę św. Ignacego, aby nieść chrześcijaństwo Bułgarom. Pośród nich pracowali pięć lat. Następnie, na prośbę księcia Rościsława udali się z podobną misją na Morawy, gdzie wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). Potem jeden z uczniów św. Metodego wprowadził do tego pisma majuskuły (duże litery) alfabetu greckiego. Pismo to nazwano cyrylicą. Cyryl przetłumaczył Pismo Święte na język starocerkiewno-słowiański. Inkulturacja chrześcijaństwa stała się przyczyną ich cierpień, a nawet prześladowań.
    Z Panonii (Węgier) bracia udali się do Wenecji, by tam dla swoich uczniów uzyskać święcenia kapłańskie. Jednak duchowieństwo tamtejsze przyjęło ich wrogo. Daremnie Cyryl przekonywał swoich przeciwników, że język nie powinien odgrywać warunku istotnego dla przyjęcia chrześcijaństwa. Bracia zostali oskarżeni w Rzymie przed papieżem św. Mikołajem I niemal o herezję. Posłuszni wezwaniu namiestnika Chrystusowego na ziemi, udali się do Rzymu. W tym jednak czasie zmarł papież św. Mikołaj I (+ 867), a po nim został wybrany Hadrian II. Ku radości misjonarzy nowy papież przyjął ich bardzo serdecznie, kazał wyświęcić ich uczniów na kapłanów, a ich słowiańskie księgi liturgiczne kazał uroczyście złożyć na ołtarzu w kościele Matki Bożej, zwanym Fatne.
    Wkrótce potem Cyryl wstąpił do jednego z greckich klasztorów, gdzie zmarł na rękach swego brata 14 lutego 869 r. Papież Hadrian (Adrian) urządził Cyrylowi uroczysty pogrzeb.Metody (jego imię chrzcielne – Michał) urodził się między 815 a 820 r. Ponieważ posiadał uzdolnienia wybitnie prawnicze, wstąpił na drogę kariery urzędniczej. W młodym wieku został archontem – zarządcą cesarskim w jednej ze słowiańskich prowincji. Zrezygnował z urzędu, wstępując do klasztoru w Bitynii, gdzie został przełożonym. Tam też przyjął imię Metody. Około 855 roku dołączył do niego jego młodszy brat, św. Cyryl. Odtąd bracia dzielą razem swój los w ziemi Chazarów, Bułgarów i na Morawach.
    Po śmierci Cyryla (w 869 r.) Hadrian II konsekrował Metodego na arcybiskupa Moraw i Panonii (Węgier) oraz dał mu uprawnienia legata. Jako biskup, Metody kontynuował rozpoczęte dzieło. Z powodu wprowadzenia obrządku słowiańskiego, mimo aprobaty Rzymu, był atakowany przez arcybiskupa Salzburga, który podczas synodu w Ratyzbonie uwięził go w jednym z bawarskich klasztorów. Spędził tam dwa lata (870-872). Interwencja papieża Jana VII przyniosła Metodemu utraconą wolność.
    Nękany przez kler niemiecki, Metody udał się ponownie do Rzymu. Papież Jan VIII przyjął go bardzo życzliwie i potwierdził wszystkie nadane mu przywileje. Aby jednak uspokoić kler niemiecki, dał Metodemu za sufragana biskupa Wickinga, który miał urzędować w Nitrze. W tym czasie doszło do pojednania Rzymu z Konstantynopolem. Metody udał się więc do patriarchy Focjusza, by mu zdać sprawę ze swojej działalności (881 lub 882). Został przyjęty uroczyście przez cesarza. Kiedy powracał, przyprowadził ze sobą liczny zastęp kapłanów. Powróciwszy na Morawy, umarł w Welehradzie 6 kwietnia 885 r.W roku 907 rozpadło się państwo wielkomorawskie, a z jego rozpadem został usunięty obrządek słowiański na rzecz łacińskiego. Mimo tego dzieło św. Cyryla i św. Metodego nie upadło. Ich językiem w liturgii nadal posługuje się kilkadziesiąt milionów prawosławnych i kilka milionów grekokatolików. Obaj święci (nazywani Braćmi Sołuńskimi – od Sołunia, czyli obecnych Salonik w Grecji) są uważani za apostołów Słowian. W roku 1980 papież św. Jan Paweł II ogłosił ich – obok św. Benedykta – współpatronami Europy, tym samym podnosząc dotychczas obowiązujące wspomnienie do rangi święta.
    W ikonografii Bracia Sołuńscy przedstawiani są w stroju pontyfikalnym jako biskupi greccy lub łacińscy. Czasami trzymają w rękach model kościoła. Św. Cyryl ukazywany jest w todze profesora, w ręce ma księgę pisaną cyrylicą. Ich atrybutami są: krzyż, księga i kielich, rozwinięty zwój z alfabetem słowiańskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________

    Do Słowian!

    Do Słowian!
    Cyryl i Metody na płótnie Jana Matejki

    ***

    Głosili Ewangelię wśród usianych winnicami, ociekających moszczem morawskich wzgórz nieprzypadkowo okrzykniętych „Toskanią północy”.

    Państwo Wielkomorawskie powstało wcześniej od czeskiego! – powiedzą przy kieliszku słodkawej palavy Morawianie. Pielęgnują swe korzenie, tradycję i wiarę. To prawda, że Republika Czeska jest jednym z najbardziej ateistycznych krajów Europy (mniej religijni są jedynie Estończycy i Niemcy z byłej NRD), ale same Morawy są wyjątkiem. Przed laty w regionie trwała wielka akcja przepisywania Biblii, która była przypomnieniem misji ewangelizacyjnej wśród Słowian. „To do nas trafili w 863 r. sprowadzeni przez księcia Rościsława greccy misjonarze Cyryl i Metody – opowiadali Morawianie – a swą misję rozpoczęli w Velehradzie”. Nic dziwnego, że miasto to jest kolebką słowiańskiego chrześcijaństwa. Ogłoszeni patronami Europy Święci Cyryl i Metody czczeni są przez chrześcijan Wschodu i Zachodu, a Morawy mają naturalne predyspozycje do tego, by stać się mostem łączącym duchowe imperia.

    Cyryl (imię to przyjął pod koniec życia, wstępując do zakonu) urodził się w Tesalonice w 826 r. jako siódme dziecko w rodzinie wyższego oficera miejscowego garnizonu. W szkole cesarskiej wykładał filozofię. W 855 r. w klasztorze w Bitynii na górze Olimp dołączył do starszego brata – Metodego.

    Cesarz Michał III wysłał braci do kraju Chazarów na Krym, gdzie mieli być rozjemcami w sporze między chrześcijanami, Żydami i Saracenami. Potem ruszyli, by głosić Dobrą Nowinę Bułgarom, a po pięciu latach, na prośbę księcia Rościsława, udali się na Morawy. Wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). – W pierwszych pokoleniach wszyscy, i rzymscy, i zachodni chrześcijanie, modlili się po grecku i w tym języku uprawiali teologię, jak choćby Ireneusz, biskup Lyonu – wyjaśnia abp Grzegorz Ryś. – Po dramacie wędrówki ludów w VII, VIII, a nawet IX stuleciu Rzym wydawał się bardziej wschodni niż zachodni. W latach 650–750 na siedemnastu papieży tylko pięciu było Rzymianami, jeden pochodził z Italii, pozostałych jedenastu związanych było z grecką tradycją kościelną (pięciu Syryjczyków, trzech Sycylijczyków i trzech Greków). A przecież to ciągle był czas, kiedy biskupa Rzymu wybierali sobie kler i lud miasta! Kiedy 14 lutego 869 r. w Rzymie umarł Cyryl, papież „rozkazał wszystkim Grekom, którzy byli Rzymie, a także i Rzymianom, zejść się ze świecami w ręku i śpiewać nad nim, i pogrzeb mu odprawić, jakby się odprawiało dla samego papieża”. A przecież grzebano greckiego mnicha, który w sam środek Europy przeszczepił wschodnią liturgię, tłumacząc greckie księgi na język słowiański! Gdy Cyryl i Metody przyszli do środkowej Europy z Konstantynopola, biskupi niemieccy leczyli ich ze wschodniej pobożności w ten sposób, że Metodego wsadzili do więzienia i prali od świtu do nocy, tak że sam papież musiał go z tego więzienia wyciągać i ratować najpierw jego życie, a potem misję na Morawach. Niemieckim biskupom wydawało się, że jeśli Kościół nie będzie łaciński, to nie będzie chrześcijański.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________

    św. Cyryl i św. Metody

    święci Apostołowie Słowian, trwają bardzo mocno w pamięci Kościoła

    Budowali Europę Chrystusa

    pl.wikipedia
    ***

    Urodzili się w bogobojnej rodzinie w Tesalonikach (Słowianie znali to miasto pod nazwą Sołuń) leżących na pograniczu Słowiańszczyzny, ważnym ośrodku handlu i polityki Cesarstwa Bizantyjskiego. Wydarzeniem, które zmieniło ich życie, była prośba księcia Moraw o wysłanie misji ewangelizacyjnej dla jego ludu. Misja Cyryla i Metodego szybko przyniosła ogromny sukces, m.in. za sprawą przekładu liturgii na język słowiański, którego dokonali. Na prośbę księcia Rościsława wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). Potem jeden z uczniów św. Metodego wprowadził do tego pisma majuskuły (duże litery) alfabetu greckiego. Pismo to nazwano cyrylicą. Ponadto Cyryl przetłumaczył Pismo Święte na język staro-cerkiewno-słowiański.

    Misja św. Metodego i św. Cyryla jest prototypem inkulturacji, jest wcieleniem Ewangelii w rodzime kultury, a także wprowadzeniem tych kultur w życie Kościoła. Wszystkie kultury narodów słowiańskich zawdzięczają swój rozwój dziełu Braci Sołuńskich, o czym przypominał w swojej encyklice Slavorum apostoli św. Jan Paweł II. Święci Apostołowie Słowian, tworząc oryginalny alfabet języka słowiańskiego, „wnieśli zasadniczy wkład w kulturę i literaturę wszystkich narodów słowiańskich” (n. 21).

    Św. Cyryl ur. w 826 r. zm. 14 lutego 869 r. Św. Metody ur. między 815 a 820 r. zm. 6 kwietnia 885 r.

    ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________

    Rzesza słowiańska zgaszona przed świtaniem. Dzieje Cyryla i Metodego

    ***

    Od roku 1985 z rozporządzenia papieża Jana Pawła II kontynentowi europejskiemu patronują w Niebie święci Cyryl i Metody, którzy – jak czytamy w poświęconej im encyklice „Slavorum apostoli” tegoż papieża – „trwają w pamięci Kościoła razem z wielkim dziełem ewangelizacji, jakiego dokonali”. Ciśnie się na usta uwaga, iż dzieło to byłoby bez porównania większe i owocniejsze, gdyby nie stanęła mu na przeszkodzie zakompleksiona germańska buta.

    Przykro patrzeć, jak giną narody. Niemiło nawet wspominać te, które zmiotły z powierzchni ziemi bezlitosne wichry historii. Smutkiem napawa na przykład myśl o licznym ludzie słowiańskim żyjącym w wieku IX na wielkim obszarze od Donu po granice Jutlandii i od Jeziora Ładoga aż po wybrzeże Dalmacji, któremu nie dane było rozwinąć się z luźnej rodziny pokrewnych plemion w jeden naród. Choć posiadali większość cech definiujących narody, jak wspólny język, spójne terytorium i zbliżone modele życia społeczno-gospodarczego, zabrakło im jednego – świadomości narodowej. Zabrakło im spoiwa kulturowego, które może się skutecznie rozwinąć jedynie na bazie religii.

    We wczesnym średniowieczu pomiędzy chrześcijańskim od dawna Wschodem a chrześcijańskim od niedawna Zachodem rozlewało się ogromne morze pogaństwa etni słowiańskiej. Była to duchowa próżnia, gotowa na wypełnienie duchem nie tylko Chrystusowym, ale też islamskim (wszak Arabowie czaili się u wschodnich wybrzeży Morza Czarnego), a nawet judaistycznym (z Chazarami przecież żyła Słowiańszczyzna po sąsiedzku). Kościół nie mógł sobie pozwolić na pozostawienie tego pola misyjnego w stanie nieobsianym ziarnem prawdziwej wiary.

    Toteż z wolna przenikali na owe tereny misjonarze zarówno z Konstantynopola, jak i z Akwizgranu. Słowianie rychło nauczyli się bać tych przychodzących z Zachodu. Sasi bowiem zanadto przejęli się zewnętrznym podobieństwem, jakie łączy krzyż z mieczem. Zasadniczo trudno się temu dziwić – sami zostali ochrzczeni żelazną pięścią Karola Wielkiego i wychowani na prostym kodeksie śmierci za wszystko: ofiarę złożoną bożkom, morderstwo, niedotrzymanie postu…

    „Augustyński ideał państwa Bożego został przekształcony drogą prymitywnego uproszczenia w coś, co niebezpiecznie przypominało chrześcijańską wersję islamu z Karolem jako wodzem wiernych. Było to takie samo utożsamienie religii i polityki, taka sama próba narzucenia moralności drogą prawa i rozszerzania wiary przy pomocy wojny” – zauważa wybitny historyk katolicki Christopher Dawson.

    Ewentualny zarzut o anachroniczność powyższej obserwacji obalają świadectwa współczesnych Karolowi, którzy już wówczas podnosili krytykę jego metod chrystianizacyjnych. Nawet Alkuin – twórca podstaw cezaropapizmu zachodniego – z przerażeniem i odrazą komentował poczynania Franków w Saksonii: „Według świętego Augustyna, wiara przychodzi z woli, nie z przymusu. Jak można zmusić człowieka do wiary, skoro nie wierzy? Można go przymusić do chrztu, nigdy do wiary”.

    „Okrutny naród saski przyjął wiarę w prawdziwego Boga” – triumfalnie donosił Karol Wielki w liście do papieża Hadriana. Ale też dobrze przyswoił sobie lekcję chociażby z Verden, gdzie jednego dnia frankijscy woje ścięli lekką ręką – bagatela – cztery i pół tysiąca saskich jeńców. Sam przymuszony do chrztu przez przedstawicieli wyższej cywilizacji, nauczył się, że na tym właśnie ma polegać niesienie wiary poganom.

    Apostołowie Słowian

    Władca słowiańskiego państwa wielkomorawskiego, książę Rościsław, wyniesiony na tron przez króla wschodniofrankijskiego Ludwika Niemca w roku 846, cztery lata później postanowił uniezależnić się od swego protektora. W celu osłabienia frankijskich wpływów na swym terytorium wygnał zeń łacińskich księży, przybyłych głównie z Ratyznony, Passawy i Regensburga. Pragnąc jednak zachować chrześcijański charakter państwa poprosił papieża o przysłanie w ich miejsce innych księży, którzy poprowadzą dalej dzieło chrystianizacji. Wobec braku odpowiedzi ze Stolicy Apostolskiej Rościsław skierował taką samą prośbę do Konstantynopola: „Dla ludzi naszych, którzy wyrzekli się pogaństwa i trzymają się zakonu chrześcijańskiego, nie mamy nauczyciela takiego, który by w naszym własnym języku prawdziwą wiarę chrześcijańską wykładał. Poślij więc nam biskupa i nauczyciela takiego”.

    Patriarcha Konstantynopola wybrał do tego zadania profesora uniwersytetu konstantynopolskiego Konstantyna (powszechniej znanego pod imieniem Cyryl, przybranym po wstąpieniu do zakonu na krótko przed śmiercią). Ten zaś wraz ze swym starszym bratem Metodym, który miał mu towarzyszyć w wyprawie, z miejsca zabrał się za jej przygotowanie. Podchodząc do sprawy z pełnym profesjonalizmem, zaczął od przetłumaczenia na język Słowian, którym się biegle posługiwał, niezbędnych do pracy misyjnej tekstów ewangelicznych. W tym celu stworzył alfabet oddający cechy charakterystyczne mowy słowiańskiej, który nazwał gałgolicą (od słowiańskiego słowa głagol, czyli „słowo” lub „litera”). Warto zwrócić uwagę na fakt, iż alfabet oparty na fonetyce dialektu sołuńskiego, czyli używanego w okolicach Tesaloniki (nazywanej przez Słowian Sołuniem), skąd pochodzili Konstantyn i Metody, zostanie bez trudu zrozumiany na Morawach i w Panonii, co dowodzi, iż cała Słowiańszczyzna mówiła wówczas jednym językiem.

    W roku 863 Konstantyn-Cyryl i Metody wyruszyli do Wielkich Moraw, gdzie książę Rościsław przyjął ich z wielką radością i szacunkiem. Nie przeszkodziło im to jednak dostrzec, że chrześcijaństwo nie zawsze bywa mile widziane przez miejscową ludność. Przyczynę tego stanowiło zachowanie misjonarzy niemieckich, którzy – jak czytamy w „Żywocie Metodego” – „nie sprzyjali jej, ale podstępy knuli”. Niebagatelną rolę w rozdźwięku słowiańsko-germańskim odgrywała wzajemna obcość kulturowa, na której szczególnie cierpiało głoszenie kerygmatu. A przecież Słowo Boże musi dotrzeć do każdego w sposób dlań zrozumiały – i nie ma na świecie języka szczególnie predestynowanego do tego zadania. Bracia sołuńscy poszli więc „za ciosem” i przełożyli na słowiański liturgię kościelną.

    Ułatwiło to niepomiernie pracę misyjną – odbiór Dobrej Nowiny znacząco się poprawił. Jednakowoż – jak wskazuje „Żywot Konstantyna” – „gdy rozrastała się nauka Boża, od początku zazdrosny, przeklęty diabeł, nie mógł znieść tego dobra, ale wszedłszy w naczynia swoje zaczął podburzać wielu.” Przeciwko poczynaniom Cyryla i Metodego bowiem ostro zaprotestowali misjonarze niemieccy, zdaniem których w trzech tylko językach: łacinie, grece i hebrajskim wypada w piśmie chwalić Pana Boga. Oskarżyli więc braci o herezję.

    – Samiście heretycy! – grzmiał na to Konstantyn-Cyryl, który górował nad swymi adwersarzami wiedzą i szerokością horyzontów myślowych. – Toż to czysty pilacjanizm! Czyż to nie Piłat tak „wywyższył” te trzy języki umieszczając je na tabliczce przybitej do Chrystusowego krzyża?!

    „Czyż deszcz od Boga nie pada na wszystkich równo? A słońce czyż nie tak samo na wszystkich świeci? Czyż nie oddychamy wszyscy powietrzem jednakowo? Jakżeż więc nie wstydzicie się uznawać tylko trzy języki, a wszystkim innym ludom i językom kazać być ślepymi i głuchymi? Powiedzcie mi, czy Boga uważacie za tak słabego, że tego dać nie może, czy za tak zawistnego, że nie chce? My przecież znamy wiele ludów, które znają pismo i Bogu chwałę oddają, każdy w swoim własnym języku; wiadomo, że są to Ormianie, Persowie, Abazgowie, Iberowie, Sugdowie, Gotowie, Awarowie, Tursowie, Chazarowie, Arabowie, Egipcjanie, Syryjczycy i wiele innych” (czytamy w „Żywocie Konstantyna”).

    Nur für Deutsche

    Miał rację Konstantyn-Cyryl – łacina (która notabene weszła do oficjalnego kultu Kościoła dopiero w III wieku po Chrystusie i w której ani jedna jota, ani jedna kreska nie została napisana w oryginalnym tekście Pisma Świętego), ani też greka nie były jedynymi językami uznanymi przez Kościół w jego liturgii. Ówczesny Kościół katolicki pełnił przecież służbę Bożą w języku syryjskim, koptyjskim, ormiańskim, etiopskim, celtyckim, a nawet germańskim. Dlaczego nie mogłaby do tego grona dołączyć mowa Słowian, skoro święty Paweł w liście do Filipian wyraźnie naucza, „aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 11)? Wszelki, a zatem i słowiański. Tak rozumował równie uczony co świątobliwy apostoł z Tesaloniki.

    Niestety racjonalne rozumowanie Konstantyna zderzyło się z niedouczeniem jego germańskich adwersarzy. Niedouczeniem – dodajmy – wzmocnionym charakterystyczną dla przedstawicieli tego ludu butą, która nie pozwalała im pogodzić się z faktem, iż z ówczesnej Tesaloniki widać było nieporównanie szerszy horyzont niż z ówczesnego Frankfurtu. Za pozorną żarliwością niemieckiego duchowieństwa kryły się najzwyklejsze kompleksy marnych neofitów. Niemcy bowiem, przekonani do chrześcijaństwa bardziej młotkiem niż Słowem, ani w ząb nie rozumieli uniwersalizmu katolickiego, za to doskonale dostrzegli możliwość wprzęgnięcia struktur Kościoła we własne ekspansywne plany. Zresztą historia wkrótce wykaże dowodnie ich wszystkie próby tworzenia świata nur für Deutsche.

    Objawi się to chociażby w niechęci do ich własnego cesarza Ottona III, który będąc bardziej Grekiem niż Niemcem daleko wykraczał mentalnie poza ich ciasny nacjonalizm i zamyślił sobie – Gott bewahre! – w swój imperialny projekt włączyć na równych prawach słowiańskich podludzi. Z ulgą więc wrócą po jego przedwczesnej śmierci (czy aby na pewno naturalnej…?) do swego ulubionego Drang nach Osten. Po czym zawłaszczą cesarstwo, nazywając go – prawem kaduka – Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego, i skalają ideały zakonów rycerskich, formując szeregi Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego. A to wszystko w rozkwicie średniowiecza, któremu przekonanie, że naród jest najwyższą wartością i najważniejszą formą uspołecznienia, było krańcowo obce! Później zresztą wcale nie będzie lepiej: od luterańskiej rewolty po deklarację, iż nie są filią Rzymu…

    Triumf sołuńskich braci

    Ale wróćmy do braci sołuńskich, na których tymczasem spadła prawdziwa lawina oskarżeń i intryg ze strony duchowieństwa frankońskiego, wobec czego postanowili oni odwołać się do papieża. Cyryl i Metody bowiem, choć pochodzili z Bizancjum, nie żywili najmniejszej wątpliwości, gdzie bije serce Kościoła i gdzie pracuje jego głowa. Zabrawszy więc ze sobą grupę uczniów ruszyli do Rzymu. Po drodze jednak zatrzymali się w Panonii, w Księstwie Błatneńskim rządzonym przez księcia Kocela, który przyjął ich tak życzliwie, iż postanowili zatrzymać się tam na pół roku, podczas którego to okresu zdołali zdziałać na polu ewangelizacyjnym jeszcze więcej niż podczas swego trzyletniego pobytu w państwie wielkomorawskim.

    Misja chrystianizacyjna Słowian nabierała przyspieszenia, gdy bracia sołuńscy zawitali do Stolicy Świętej. Oddali słowiańskie księgi liturgiczne w ręce papieża Hadriana II, który poświęcił je i złożył w bazylice Matki Bożej Większej, gdzie odśpiewano nad nimi liturgię świętą. „Potem zaś kazał papież dwu biskupom, Formozjuszowi i Gondrychowi, wyświęcić uczniów słowiańskich. Jakoż zostali wyświęceni i zaraz odprawili liturgię w kościele świętego apostoła Piotra w języku słowiańskim, a na drugi dzień w kościele świętej Petroneli, na trzeci w kościele świętego Andrzeja, a następnie w kościele wielkiego nauczyciela całego świata, apostoła Pawła, gdzie całą noc śpiewali sławiąc Boga po słowiańsku” („Żywot Konstantyna”).

    Rzym udzielił Cyrylowi i Metodemu pełnej aprobaty. „Ten jeden zwyczaj zachowujcie” – zastrzegł Ojciec Święty – „aby przy Mszy Świętej czytać najpierw lekcję i Ewangelię po łacinie, a potem po słowiańsku, aby się spełniło słowo Pana, że chwalić będą Pana wszystkie narody, a w innym miejscu, że wszyscy głosić będą różnymi językami wielkie dzieła Boże” („Żywot Konstantyna”).

    Z rzymskiej perspektywy widać było najszerzej. Widać było chociażby zbierającą się na wschodnim horyzoncie chrześcijaństwa burzę w postaci schizmy Focjusza. W takiej sytuacji jakże potrzebny był pewny sojusznik na Wschodzie, który by skutecznie przeciwdziałał rozłamowym poczynaniom zarozumiałych Bizantyjczyków patrzących z rosnącą niechęcią na Kościół rzymski. Rolę owego sojusznika, równoważącego wpływ Bizancjum na całość Christianitas mógłby z powodzeniem odegrać „trzeci świat” słowiański. Tym bardziej że ryt słowiański powstał w znacznej mierze na bazie liturgii zachodniej, a jego twórcy, choć wywodzili się z greckiego kręgu kulturowego, wyraźnie ciążyli ku Rzymowi.

    Teutońska furia

    Papież Hadrian II zatem powołał do życia nową prowincję kościelną z liturgią słowiańską poprzez wyłączenie Wielkich Moraw i Panonii spod jurysdykcji frankońskiej i wyświęcenie Metodego na arcybiskupa tych ziem z siedzibą w Sirmium (Konstantyn bowiem podczas pobytu w Rzymie nagle zachorował i wkrótce zmarł). Diecezja sirmeńska została nie tyle utworzona ex nihilo, co odtworzona – stanowiła bowiem, do chwili zdobycia Sirmium przez Awarów w roku 582, część wikariatu Ilirii bezpośrednio podległego papieżowi. A jej nowy włodarz – starszy brat sołuński, do tej pory pozostający jakby w cieniu młodszego – wkrótce dał się poznać jako człowiek nie mniej wielkiego ducha i nieustępliwej woli. Z wykształcenia prawnik, przed wstąpieniem do klasztoru, skąd go na wyprawę misyjną zabrał młodszy brat, zarządca jednej ze słowiańskich prowincji Imperium Romanum, w klasztorze opat, nie bał się stanąć do otwartej konfrontacji z knującymi przeciw niemu biskupami bawarskimi. Wściekle przez nich zaatakowany na synodzie w Ratyzbonie, że bezprawnie naucza na podległym im terenie, odparował śmiało:

    – Gdyby to był wasz teren, to bym go z daleka omijał, ale ta ziemia należy do świętego Piotra! To wy powodowani pychą i chciwością wychodzicie poza swoje granice wbrew prawu kościelnemu! 

    Nie mieli na to kontrargumentów, więc odwołali się do niezawodnego ultimae rationis – trybunał biskupów skazał Metodego na uwięzienie. Przesiedział na wyspie Reichenau na Jeziorze Bodeńskim sprawie trzy lata, zanim z wielkim trudem udało się papieżowi Janowi VIII (następcy Hadriana II) uwolnić go stamtąd.

    „Zuchwalstwo twoje przewyższa srogość i dzikość każdego tyrana” – pisał Ojciec Święty w liście do biskupa salzburskiego Adalwina. „Dręcząc naszego współbrata Metodego kaźnią więzienia, znęcając się nad nim przez to, iżeś go trzymał pod gołym niebem wystawionego na ostrość dokuczliwej zimy i słoty, odrywając go od rządzenia Kościołem jemu powierzonym, posunąłeś się do tego szaleństwa, że go kazałeś zawlec przed sąd biskupów i chłostać nawet chciałeś biczem, gdyby cię inni nie byli od tego odciągnęli. Czyż to, na Boga, są uczynki godne biskupa?!”

    Podobnie rugał papież biskupa fryzyjskiego Annona: „Na brata twego, Metodego, z ramienia Stolicy Apostolskiej pełniącego u pogan funkcję arcybiskupa wydałeś pseudowyrok i wtrąciłeś go do więzienia, odciągając go od pełnienia służby Bożej. Nadto, nie tylko nie doniosłeś o prześladowaniu i uwięzieniu twego brata w biskupstwie, lecz w Rzymie, gdy byłeś o niego przez naszych pytany, kłamliwie powiedziałeś, że los jego jest ci nieznany, chociaż wszystkich zadanych mu przez was udręczeń tyś był podżegaczem”.

    Ale ani stanowcze papieskie nakazy, ani suspensy spadające na niemieckich hierarchów nie skłoniły ich do uwolnienia Metodego. Doprowadziła do tego dopiero osobista interwencja wysłanego w tym celu do Niemiec legata papieskiego Pawła z Ankony.

    Zmaganie i klęska

    Metody powrócił więc na Morawy, gdzie zastał niekorzystny klimat polityczny. Książę Świętopełk, który obalił Rościsława, sprzyjał duchowieństwu niemieckiemu, nie rozumiejąc, że uniezależnienie się od niemieckiego protektoratu na niewiele się w dłuższej perspektywie zda, jeżeli Kościół w jego państwie pozostanie niemiecki. Duchowieństwo niemieckie z miejsca zaczęło intrygować przeciwko arcybiskupowi Sirmium. Mnożyły się oskarżenia, donosy, fałszywe listy, oszczerstwa, nawet usiłowania fizycznych ataków. Starszy brat sołuński nie dawał się jednak zastraszyć i niestrudzenie kontynuował dzieło misyjne wśród Słowian, dodatkowo pokrzepiony bullą Jana VIII, potwierdzającą wszystkie postanowienia Hadriana II. Czytamy w niej, iż „nie jest na pewno przeciwne wierze lub nauce Kościoła śpiewać Mszę w języku słowiańskim albo czytać Ewangelię i lekcję z Nowego i Starego Testamentu dokładnie przełożone i wyjaśnione oraz śpiewać oficjum, ponieważ Ten, kto jest Stwórcą trzech głównych języków: hebrajskiego, greckiego i łacińskiego, stworzył też wszystkie inne języki dla czci i chwały”.

    Nieustanne zmagania wyczerpywały jednak z wolna siły apostoła, który spodziewając się rychłej śmierci mianował swoim następcą jednego ze swych najdawniejszych uczniów imieniem Gorazd. Kiedy zmarł (w roku 885), odprawiono nad nim nabożeństwo żałobne w trzech językach: łacińskim, greckim i słowiańskim, i – jak napisał wybitny polski slawista Tadeusz Lehr-Spławiński – „był to ostatni bodaj moment, kiedy te trzy języki rozbrzmiewały w kościele morawskim jako równouprawnione. Śmierć Metodego rozpętała bowiem burzę, która zmiotła w krótkim czasie liturgię słowiańską z obszaru państwa wielkomorawskiego. Niemiecko-łacińskie duchowieństwo pod przewodem Wichinga [narzuconego Metodemu przez Niemców biskupa pomocniczego – przyp. JW.] podniosło zaraz głowę i rzuciło się do zajadłej walki przeciwko idei Metodego. Gorazd nie zdołał wcale objąć tronu arcybiskupiego”.

    Zabrakło wiernego sojusznika i opiekuna Słowian w osobie papieża Jana VIII, który umarł trzy lata wcześniej, otruty i dobity młotem przez swego krewniaka. Zaczynało się „ciemne stulecie” i wiek pornokracji w Kościele. Dla Kościoła słowiańskiego czas był szczególnie ciemny. Papież Stefan V, który zasiadł na Stolicy Apostolskiej niespełna pół roku po śmierci Metodego, potępił liturgię słowiańską i zakazał jej sprawowania pod karą ekskomuniki. W konsekwencji tego aktu uczniowie Cyryla i Metodego opuścili Wielkie Morawy i powędrowali do Bułgarii, gdzie za ich sprawą doszło wkrótce do wielkiego rozkwitu życia zakonnego i ostatecznej chrystianizacji państwa bułgarskiego. Niestety jednak pozbawiony wsparcia papieskiego Kościół słowiański wkrótce rozpłynie się tam w morzu prawosławia, i w roku 1054 wskutek wielkiej schizmy wschodniej na zawsze oderwie się od Kościoła katolickiego. Na Zachodzie zaś ulegnie latynizacji, czyli de facto germanizacji.

    Co by było, gdyby…?

    Warto sobie dobrze uświadomić, jakie owoce mogłaby przynieść misja Cyryla i Metodego, kontynuowana niestrudzenie przez ich uczniów, gdyby nie została stłamszona w zarodku? Bezkresny obszar Słowiańszczyzny od morza Czarnego i Adriatyku po Bałtyk i Morze Północne wyznający wiarę Chrystusową pod przewodnictwem Rzymu. „Gdyby zwyciężyła polityka Mikołaja I i jego następców Hadriana i Jana VIII – zauważa Christopher Dawson – „powstałaby zapewne na Bałkanach i w krajach naddunajskich nowa słowiańska prowincja chrześcijańska, niezależna od państwowych Kościołów cesarstwa bizantyjskiego i cesarstwa karolińskiego”. Prowincja jakże potrzebna papiestwu jako siła, na której mogłoby się ono oprzeć w narastającym konflikcie z coraz bardziej schizmatyckim Konstantynopolem, jak również w przyszłym zmaganiu o prymat z zachodnim cesarstwem. Kościół Zachodu przyjąłby oblicze nie germańskie lecz romańsko-słowiańskie. Tymczasem – jak pisze czeski bizantynolog, ksiądz František Dvorník – „dzieło Metodego stworzone na terenie patriarchatu rzymskiego, które miało być środkiem związania Słowian ze Stolicą Apostolską, przysłużyło się Kościołowi bizantyjskiemu i związało Słowian nie z Rzymem ale z Bizancjum”. Taki był skutek poczynań niemieckich biskupów, którzy uważali się za bardziej rzymskich niż sam papież.

    Ale nie skupiajmy się wyłącznie na Wschodzie. Pomyślmy również o zachodnich rubieżach Słowiańszczyzny – o zamieszkujących je Połabianach, którzy uporczywie trwali w pogaństwie praktycznie aż do XII wieku, z nieprzejednaną wrogością odnosząc się do wiary Chrystusowej, która w ich doświadczeniu przybierała twarz Henryka Lwa czy Albrechta Niedźwiedzia. O ileż łatwiej byłoby ich ochrzcić i przekonać do Ewangelii, gdyby nieśli ją im pobratymcy mówiący tym samym językiem, a nie bezduszni zdobywcy zainteresowani nie ich dobrem duchowym, lecz możliwością ich zniewolenia. Można beztrosko zawyrokować, że sami sobie winni, iż nie pojęli na czas (jak nasz Mieszko I), że dla chrześcijaństwa nie ma w Europie alternatywy, że czas pogaństwa definitywnie się skończył, że w ostateczności kto nie posłucha Słowa Bożego, ten posłucha miecza, ale nie będzie to sąd sprawiedliwy, bo obraz chrześcijaństwa, jaki im nieśli niemieccy margrafowie, zraziłby najżarliwszego entuzjastę.

    Gdyby więc przetrwał Kościół słowiański, jego misjonarze prędzej czy później (w rzeczy samej raczej prędzej niż później) dotarliby nad Łabę i Hawelę, a wówczas sprawy najprawdopodobniej potoczyłyby się analogicznie jak na Morawach, w Panonii czy w Bułgarii i wkrótce od Warny aż po Hamburg rozciągałaby się Wielka Rzesza Słowiańska. I to ona rozdawałaby karty w tym regionie starego kontynentu. A może i szerzej.

    Jerzy Wolak/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 lutego

    Błogosławiony Michał Sopoćko, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Klaudiusz de la Colombiere, prezbiter
      •  Święty Zygfryd, biskup
    ***
    Błogosławiony Michał Sopoćko

    Michał Sopoćko urodził się 1 listopada 1888 roku w Juszewszczyźnie (zwanej też Nowosadami) w powiecie oszmiańskim na Wileńszczyźnie w ubogiej rodzinie szlacheckiej, pielęgnującej tradycje patriotyczne. Mimo problemów materialnych rodzice zadbali o podstawowe wykształcenie dzieci. Wybór drogi życiowej i wczesne odczytanie powołania Michał zawdzięcza moralnej postawie rodziców, ich głębokiej pobożności i miłości rodzicielskiej. Rodzina wspólnie modliła się i razem regularnie dojeżdżała wozem konnym na nabożeństwa do odległego o 18 km kościoła parafialnego.
    Po ukończeniu szkoły miejskiej w Oszmianie, w 1910 r. Sopoćko rozpoczął czteroletnie studia w seminarium duchownym w Wilnie. Naukę mógł kontynuować dzięki zapomodze przyznanej mu przez rektora. Święcenia kapłańskie otrzymał 15 czerwca 1914 r. Kapłańską posługę rozpoczął jako wikariusz w parafii Taboryszki koło Wilna.
    W 1918 r. otrzymał pozwolenie na wyjazd do Warszawy, na studia na Wydziale Teologicznym UW. Jednak choroba, a później działania wojenne uniemożliwiły mu podjęcie studiów. Zgłosił się na ochotnika do duszpasterstwa wojskowego. Prowadził działalność duszpasterską w szpitalu polowym i wśród walczących na froncie żołnierzy. Starał się wykonywać swoją posługę jak najlepiej mimo kolejnych kłopotów zdrowotnych. W 1919 r. Uniwersytet Warszawski wznowił działalność i ks. Sopoćko zapisał się na sekcję teologii moralnej oraz na wykłady z prawa i filozofii, które ukończył magisterium w 1923 r.; trzy lata później uzyskał tam tytuł doktora teologii. W latach 1922-1924 studiował także w Wyższym Instytucie Pedagogicznym. W czasie studiów był nadal kapelanem wojskowym (aż do roku 1929).
    W 1924 roku powrócił do rodzimej diecezji; w 1927 roku został mianowany ojcem duchownym, a rok potem – wykładowcą w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.
    Po 1932 r. poświęcił się głównie pracy naukowej. Podjął naukę języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego, których znajomość ułatwiła mu studiowanie. Habilitował się w 1934 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Pracy dydaktyczno-naukowej oddawał się aż do II wojny światowej. Pozostawił po sobie liczne publikacje z tego okresu.
    Od 1932 r. był spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Tam spotkał siostrę Faustynę Kowalską, która od maja 1933 r. została jego penitentką. Spotkanie to okazało się ważne dla obojga. Ona znalazła w nim mądrego spowiednika, który był inspiratorem powstania jej Dzienniczka Duchowego, a on za jej przyczyną stał się czcicielem Miłosierdzia Bożego i stworzył podstawy teologiczne tego kultu. W Dzienniczku siostra Faustyna zapisała obietnicę Pana Jezusa, dotyczącą jej spowiednika, ks. Michała Sopoćki, który pomagał jej przekazać prawdę o Miłosierdziu Bożym:Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to.
    Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam (Dzienniczek, 90).W czasie okupacji niemieckiej, aby uniknąć aresztowania, musiał ukrywać się w okolicach Wilna. Był założycielem zgromadzenia zakonnego Sióstr Jezusa Miłosiernego (1941). Od 1944 r., gdy Seminarium Duchowne w Wilnie wznowiło działalność, wykładał w nim aż do jego zamknięcia przez władze radzieckie. Ponieważ groziło mu aresztowanie, wyjechał w 1947 roku do Białegostoku, gdzie w seminarium wykładał pedagogikę, katechetykę, homiletykę, teologię pastoralną i ascetyczną. Uczył też języków łacińskiego i rosyjskiego.
    Jeszcze przed wojną zaczął prowadzić intensywną akcję trzeźwościową w ramach Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. W latach 50. zorganizował szereg kursów katechetycznych dla zakonnic i osób świeckich, a także wykłady otwarte o tematyce religijnej przy parafii farnej w Białymstoku. W 1962 r. przeszedł na emeryturę, ale do końca swych dni uczestniczył aktywnie w życiu diecezji, pracował naukowo i publikował. Zmarł w domu Sióstr Misjonarek przy ul. Poleskiej 15 lutego 1975 r., w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona siostry Faustyny Kowalskiej. Został pochowany na cmentarzu w Białymstoku.
    30 listopada 1988 r. dokonano ekshumacji jego doczesnych szczątków w celu przeniesienia ich do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. 28 września 2008 r. w tym właśnie sanktuarium miała miejsce uroczysta beatyfikacja ks. Michała.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Nigdy się nie skarżył

    O nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego, wielkiej pokorze i cierpieniu ks. Michała Sopoćki opowiada s. Bogdana Łasocha, misjonarka Świętej Rodziny.

    Ks. Michał Sopoćko był kapłanem rozmodlonym, ale mocno stąpającym po ziemi
     Archiwum Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego/faustyna.pl

    Ks. Michał Sopoćko był kapłanem rozmodlonym, ale mocno stąpającym po ziemi

    ***

    O. Sebastian Wiśniewski, oblat Maryi Niepokalanej: Towarzyszyła Siostra bł. Michałowi Sopoćce, spowiednikowi św. Siostry Faustyny, w jego ostatnim roku życia. Jak Siostra wspomina ks. Sopoćkę?

    S. Bogdana Łasocha: W 1974 r. zostałam skierowana przez matkę generalną do domu zakonnego przy ul. Poleskiej w Białymstoku. Miałam opiekować się ks. Michałem Sopoćką, który był wtedy kapelanem naszej kaplicy i mieszkał w naszym domu. Miał już 86 lat i był bardzo schorowany. Warunki były u nas bardzo skromne. Przełożona oddała swój pokój księdzu kapelanowi i mieszkała razem ze mną w pokoju obok. Miała ze mną jedno wielkie utrapienie, bo ciągle ćwiczyłam grę na pianinie. Ksiądz Sopoćko też na pewno mnie słyszał, bo mieszkał za ścianą. Musiałam w tym czasie ćwiczyć i zdawać kolejne egzaminy w Warszawie, a poza tym miałam opiekować się ks. Sopoćką.

    Czy ks. Sopoćko dał się Siostrze poznać jako szczególny czciciel Miłosierdzia Bożego?

    Przypominam sobie, że zawsze podczas kazań ks. Sopoćko nawiązywał do Miłosierdzia Bożego. Pamiętam, że w niedzielę po Wielkanocy – która według Dzienniczka św. Siostry Faustyny miała być Niedzielą Miłosierdzia, a kult Bożego Miłosierdzia był ciągle wstrzymywany – ks. Sopoćko, mówiąc o Miłosierdziu Bożym podczas Mszy św. rozpłakał się. Nie dokończył tego kazania… Pamiętam też, że kiedy, jako uczennica Studium Muzycznego, wyjeżdżałam na zajęcia czy egzaminy, prosiłam go o modlitwę. Błogosławił mnie i mówił, żebym się modliła do Miłosierdzia Bożego, a kiedy wracałam, to zawsze pytał mnie, jak było, jak mi poszło…

    W 1959 r. kult Miłosierdzia Bożego został wstrzymany przez Stolicę Apostolską. To musiało być wyjątkowo trudne dla ks. Sopoćki…

    Prymas Stefan Wyszyński wrócił z Rzymu i chciał przekazać decyzję Kongregacji Świętego Oficjum ks. Sopoćce, który przyjął ją bardzo spokojnie. Później jednemu z zaprzyjaźnionych księży opowiedział: „Upokorzyłem się przed księdzem prymasem i powiedziałem: «Księże prymasie, proszę mi zadać pokutę za tyle zamieszania przeze mnie»”. Był bardzo pokorny… Kiedy rozmowa się kończyła, to prymas dodał mu otuchy i powiedział: „Życzę zwycięstwa, jeśli to będzie wolą Bożą, żeby wypłynęło to nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego”. Gdy wrócił od prymasa, to szybko pozbierał wszystkie obrazki z modlitwą do Miłosierdzia Bożego z kaplicy, przyniósł je do pokoju i powiedział: „Jest to dla mnie ból, ale jestem posłuszny Kościołowi”, a następnie włożył je do biurka.

    Wiemy, że stanowisko Rzymu w tej sprawie zmieniło się dopiero 3 lata po śmierci ks. Sopoćki. On jednak – chociaż sam był przekonany co do teologicznych podstaw kultu – przyjął ostrożność Stolicy Apostolskiej, jak Siostra wspomniała, ze spokojem. Czy wobec tego można powiedzieć, że ks. Sopoćko bardzo dużo od siebie wymagał? Czy był bardzo zasadniczy?

    To był naprawdę konkretny człowiek, wykształcony, jako jedyny w Białymstoku miał habilitację. W seminarium wykładał homiletykę i katechetykę. Był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi. Poza tym to był bardzo rozmodlony kapłan. U niego było: „Tak, tak; nie, nie”. Nie było w ogóle niepotrzebnych słów. Kiedy go poznałam, był już bardzo zbolały i wychudzony. Myślę, że bolało go wszystko, przyjmował dużo lekarstw, ale nigdy się nie skarżył. Nigdy nie słyszałam, żeby się nad sobą użalał, heroicznie znosił cierpienie. Był bardzo umartwiony, taki człowiek dawnej ascezy. Ograniczał swoje potrzeby do minimum. Gdy kupiłyśmy mu buty, to on je komuś oddał, a sam chodził w starych kamaszach. W tych butach został też pochowany. Żył bardzo ubogo. Jeśli miał jakieś oszczędności, to oddawał je na założone przez siebie Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego. Siostry budowały wtedy dom generalny i on wszystko im oddawał. W swoim pokoju nie miał nawet nic do jedzenia. Wystarczały mu posiłki, które dostawał od sióstr. Czasami proponowałam mu herbatę, bo przyjmował tyle lekarstw, ale on za wszystko dziękował. Nie chciał niczego więcej. To był naprawdę zapracowany człowiek. Codziennie wstawał o czwartej rano. Przed Mszą św. spowiadał, a po niej zostawał jeszcze długo na dziękczynieniu. Po śniadaniu pisał na maszynie i dużo czytał, a miał już 86 lat.

    Siostra towarzyszyła ks. Sopoćce również w ostatnich jego godzinach…

    Tak. Pamiętam, że 11 lutego 1975 r. ks. Sopoćko, idąc na Mszę św., zasłabł. Zaprowadzono go do pokoju, a siostry wezwały lekarza, który powiedział, że to już jest początek agonii. Powiadomiłyśmy Kurię Diecezjalną i wtedy przyszło dwóch księży, którzy udzielili ks. Sopoćce sakramentu namaszczenia. Ksiądz Sopoćko bardzo cierpiał. Czuwałyśmy przy nim przez 3 czy 4 dni i noce. W pokoju u księdza była na szafie walizka. Ksiądz Sopoćko spojrzał na mnie i po chwili na tę walizkę. Zapytałam, czy ją podać. Odpowiedział, że tak, więc chwyciłam tę walizkę i ją otworzyłam, a tam była alba i fioletowy ornat. Przygotował sobie wcześniej na pogrzeb… W ostatnich dniach życia ks. Sopoćko wyraźnie przeżywał walkę duchową. On – zazwyczaj delikatny, spokojny, bardzo taktowny – sprawiał wrażenie, jakby walczył z jakimś niewidzialnym wrogiem. Jeden z kapłanów udzielił mu absolucji i odprawił Mszę św. o szczęśliwą śmierć, a my klęczałyśmy przy ks. Sopoćce i odmawiałyśmy chwalebną część Różańca. Gdy skończyłyśmy ostatnią tajemnicę – była to godz. 19.55 – ks. Sopoćko oddał ducha Panu. Był to dzień 15 lutego 1975 r.

    S. Bogdana Łasocha
    należy do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Opiekowała się schorowanym bł. ks. Michałem Sopoćką do jego śmierci w 1975 r. Obecnie mieszka w klasztorze przy sanktuarium bł. Bolesławy Lament w Białymstoku.

    Świadectwo Rafała Dudzińskiego – męża i ojca czworga dzieci, członka Wspólnoty Bożego Ojcostwa, wojownika Maryi:
    Rok 2001 był przełomowy w moim życiu duchowym. Otrzymałem łaskę „nawrócenia”, wszystko nabrało nowego sensu i znaczenia. Pamiętam jak dziś rozmowę z siostrą zakonną, której tłumaczyłem, że księża powinni „to i tamto” zmienić w swoim życiu. Była to bardzo mądra osoba, która nie tłumaczyła mi wiele, tylko powiedziała: „Rafał, to nie ten kierunek, ty potrzebujesz rekolekcji, czyli spotkania z Bogiem Miłosiernym”. Zaproponowała mi rekolekcje u salwatorianów w Krakowie. Zanim jednak na nie dotarłem, zawitałem do Łagiewnik, ponieważ jako pokutę podczas spowiedzi dostałem do odmówienia Koronkę do Miłosierdzia Bożego. To miejsce, ta modlitwa, tak prosta i tak głęboka, poruszyły moje serce. Pamiętam do dziś prośbę, a raczej modlitwę, którą wówczas napisałem: „Dziękuję za wszystko i proszę o wszystko”. W dzieciństwie nie miałem kochającej się rodziny, ale podziękowałem za wszystko, jakby to, co złe, nie mogło przysłonić dobra, którego tak wiele doświadczyłem w moim życiu. Było to dla mnie jak nowe życie, wróciłem inny. Nie osądzałem księży, wybaczyłem rodzicom, odnowiłem relacje ze znajomymi, miałem inne serce, zagościło w nim miłosierdzie. W czasie rekolekcji wyspowiadałem się ze wszystkiego, dosłownie ze wszystkiego. W sercu miałem przekonanie, że Bóg o tym wszystkim wiedział, o całym moim życiu po ciemnej stronie i jednocześnie poczułem Jego ogromną miłość, która jest większa niż mój grzech. Zrozumiałem, że skoro jestem kochany, to też chcę się nauczyć kochać. Od tamtego momentu minęło 20 lat, w moim życiu wiele się zmieniło. Mam szczęśliwą rodzinę, czworo dzieci, mamy dom, który wyremontowaliśmy, byłem na Światowych Letnich Igrzyskach Olimpiad Specjalnych w Los Angeles jako trener Reprezentacji Polski w Bowlingu, ponieważ na co dzień pracuję z dziećmi i młodzieżą z niepełnosprawnością intelektualną. A to, co najważniejsze, mam do dziś – doświadczenie bezwarunkowej miłości Boga Ojca i wolne serce. Serce bez uzależnień, które zabijały we mnie radość życia i poczucie mojej wartości.

    Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Błogosławiony ks. Sopoćko – spowiednik św. Faustyny Kowalskiej

    Błogosławiony ks. Sopoćko - spowiednik Św. Faustyny Kowalskiej
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Na potwierdzenie tego zdania można przywołać zdarzenie opisane w Dzienniczku, kiedy to pewna starsza zakonnica zwierzyła się siostrze Faustynie, że od paru lat cierpi wewnętrznie, ponieważ zdaje się jej, że wszystkie spowiedzi źle odprawiła, i ma wątpliwości, czy Pan Jezus jej przebaczył. Nie wierzyła też spowiednikowi, który był pewien ważności sakramentu pojednania.

    „Płacząc gorzko, nie chciała mnie puścić – relacjonuje apostołka miłosierdzia – i mówi mi:

    »Ja wiem, że Pan Jezus do siostry mówi«.

    A nie mogąc się od niej wyrwać, bo mnie chwyciła za ręce, więc przyrzekłam jej, że się za nią pomodlę. Wieczorem w czasie benedykcji usłyszałam w duszy te słowa:

    »Powiedz jej, że więcej rani moje serce jej niedowierzanie, aniżeli grzechy, które popełniła«

    Kiedy jej o tym powiedziałam, rozpłakała się jak dziecko i radość wielka wstąpiła w jej duszę. Zrozumiałam, że Bóg pragnął tę duszę pocieszyć przeze mnie, a więc chociaż mnie to wiele kosztowało, spełniłam życzenie Boże” (Dz. 628).

    UFNOŚĆ POMIMO GRZECHU

    Ksiądz Sopoćko przestrzegał, ażeby widzenie własnych braków i słabości nie zniechęcało nikogo do ufności. Wręcz przeciwnie: świadomość popełnianych grzechów powinna mobilizować do opierania się na Jezusie w ich usuwaniu, a więc do oddania ich w „trybunale miłosierdzia”, jakim jest konfesjonał.

    ADVERTISEMENT

    Osobom, które przygniecione są ciężarem popełnionych grzechów, trudno jest nieraz zaufać. A tymczasem – jak powtarzał wielokrotnie Pan Jezus św. Faustynie – te dusze mają szczególny dostęp do Jego serca.

    W Dzienniczku znajdziemy przejmującą rozmowę miłosiernego Boga z duszą w rozpaczy:

    „– Dusza […]: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? – pyta pełna trwogi.

    – Jezus: Właśnie ty, dziecię moje, masz wyłączne prawo do mojego miłosierdzia. Pozwól mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie. […]

    – Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie…

    – Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy, i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły w okamgnieniu, miłości żar zniszczył je.

    – Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba. […] Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w moje serce pełne dobroci i przejmij się moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako Ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze” (Dz. 1486).

    Niezależnie od tego, na jakim etapie drogi życia jesteśmy, troszczmy się o wzrost zażyłości z Panem Bogiem, szczególnie w sakramencie pojednania i Eucharystii. A kiedy przyjdą na nas ciężkie dni i niecodzienne wyzwania, nie zapominajmy o radzie bł. ks. Michała Sopoćki:

    „Gdy tedy mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrowa (por. Mk 5,25-34)”.

    źródła: ks. Michał Sopoćko, Jezus Król Miłosierdzia. Artykuły z lat 1936-1975, Warszawa 2005; tenże: Dar Miłosierdzia. Listy z Czarnego Boru, Częstochowa 2008.

    ____________________________________________________________________________

    Bł. ks. Michał Sopoćko: Jak zwalczać diabelskie pokusy

    Bł. ks. Michał Sopoćko: Jak zwalczać diabelskie pokusy
    fot. via Pixabay

    ***

    “Jeśli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę na doświadczenia”(Syr 2,1)

    Ktokolwiek chce być prawym chrześcijaninem i nabyć prawdziwą cnotę, winien się przygotować na różnorakie pokusy, od których nawet Chrystus nie był wolny. (…) Wszyscy na ziemi pozostajemy jakby między dwoma biegunami: nad nami Bóg Miłosierny i najrozkoszniejsze niebo, a pod nami szatan złośliwy i piekło. Bóg nas wzywa ku sobie, zaszczepiając w nas wiarę, nadzieję i miłość, a szatan ciągnie ku sobie przez “pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pychę tego życia”(1J 2,16). Winniśmy zrobić wybór i przechylić się ku jednemu lub drugiemu biegunowi; neutralność tu jest niemożliwa: albo ulegniemy wezwaniu Miłosierdzia i cnoty, albo damy się porwać powabom występku. (…)

     Pokusy często powstają z naszej winy, z braku umartwienia i czuwania, z powodu niestałości umysłu i braku ufności w Miłosierdzie Boże. Jak łodzią bez steru rzucają bałwany, tak człowiek niestały i wylany na zewnątrz bywa miotany różnymi pokusami. Czasami pokusy przychodzą bez naszej winy i wówczas nie należy się niepokoić. Walka bowiem z pokusami nie jest wprawdzie przyjemną, ale nader pożyteczną. Dlatego Bóg pokusy dopuszcza i posługuje się nimi jak nieraz lekarz trucizną dla większego dobra duszy.

    Pokusa uczy pokory. Wielu ludzi żyje w złudzeniu, ukrywając przed sobą swą nędzę, jaką odkrywa pokusa, by nauczyć nas pogardzać sobą, a ufać Bogu. Piotr w wieczerniku był zuchwały mówiąc, że nigdy nie zdradzi Mistrza, a po upadku stał się nad wyraz pokorny i na pytanie Mistrza, czy miłuje Go, odpowiada, że “Ty wiesz, że Cię kocham”(J 21,17). Jak okręt winien być nieco zanurzony w wodzie, by się nie przewrócił, tak Bóg dopuszcza nam zanurzyć się w nędzy pokusy, by nas utrzymać w pokorze.

     Pokusa oczyszcza duszę i wyrywa ją ze złudnego niedbalstwa, czyniąc ją czujną i ostrożną. Jak morze wyrzuca męty i brudy, tak dusza miotana pokusą uwalnia się od złudzeń co do swej doskonałości. (…)

     Pokusa utwierdza duszę w cnotach i ułatwia postęp w doskonałościach. Bez walki nie ma zwycięstwa, a bez zwycięstwa nie ma cnoty, która się nabywa przez ustawiczne ćwiczenie. Jak drzewo narażone na wichry zapuszcza głęboko korzenie, tak dusza miotana pokusami umacnia się w cnocie. (…)

     Godność istoty rozumnej wykwita przede wszystkim z wolnej woli. Zasługą i chwałą istoty wolnej jest opór stawiany złym popędom, jaki się uwalnia przy zwalczaniu pokusy. Bóg pozostawił nas wolnymi, byśmy przy jego łasce samorzutnie czynili wybór. Dlatego dzierżymy w swym ręku wagę życia i śmierci, zła i dobra. Celem naszym ma być zjednoczenie z Bogiem, które możemy osiągnąć tylko aktami wolnymi. W ten sposób przez pokusy pomnażają się nasze zasługi i nagroda. “Błogosławiony mąż, który oprze się pokusie”(Jk 1,12).

    Wreszcie pokusa przyczynia się do pomnożenia chwały Boga i naszej. Po każdym naszym zwycięstwie nad szatanem Bóg jest uwielbiony, bo Jego żołnierz odniósł tryumf nad wrogiem orężem łaski. (…)

     Nie smućmy się, gdy na nas uderzają pokusy, bo Ten pozwala nas kusić, który chce nas udekorować koroną i nie pozwoli kusić nas nad to, co możemy. “Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać”(1Kor 10,13). (…)

     Aby odnieść pożytek z pokus, należy im zapobiegać, zwalczać je energicznie i po odniesionym zwycięstwie dziękować Bogu za pomoc. Znana jest zasada, że lepiej chorobie zapobiec, niż z niej się leczyć. (…) Tym bardziej doradza to nam chrześcijańska przezorność. Nie trzeba pokus się lękać, ale należy im raczej zapobiegać. Gdy zaś pokusa naciera, nie dowierzajmy sobie, a raczej ufnie prośmy Boga o pomoc i unikajmy okazji. (…)

     Modlitwa ufna stawia nas obok Boga i czyni nas niezwyciężonymi. Mamy się modlić z wielką ufnością w Miłosierdzie Boże, które nigdy nas nie zawiedzie. Módlmy się ustnie i myślą, prywatnie i publicznie, w chwilach spokoju, by się uzbroić przed atakiem przyszłych pokus, a gdy one nadejdą wzbudzajmy krótkie akty strzeliste, np. “Okaż mi, Panie, Miłosierdzie swoje”, “Jezu, ufam Tobie!”, “Zmiłuj się nade mną, Panie!” itp. (…)

     Fronda.pl/sł. B. ks. M. Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O pokusach, AAB, T. LVII, mps, s. 288-293

    ____________________________________________________________________________

    Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie
    bł. ks. Michał Sopoćko/fot. F. Czarnowski, CC BY SA 3.0, Wikimedia Commons

    ***

    Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie

    POTRZEBA UFNOŚCI

    Istnieje legenda, że wszystkie cnoty, na czele ze sprawiedliwością, postanowiły opuścić ziemię, splamioną tylu występkami, a odejść do ojczyzny swojej, skąd przyszły – do nieba. Zebrały się wszystkie razem i ruszyły do bram niebieskich. Bramy jednak były zamknięte i odźwierny nie chciał ich do przybytku szczerości wpuścić, zapytując, dlaczego tak szybko z ziemi wracają. “Nie można już dłużej na ziemi wytrzymać – odrzekły – każda cnota jest tam poniewierana i prześladowana, a grzechy jak powódź świat zalewają”. “Wejdźcie – odrzekł odźwierny – tylko ty, ufność, wracaj na ziemię, by biedny człowiek nie popadł w rozpacz wśród tylu pokus i cierpień”. Na te słowa ufność wróciła, a z nią powróciły potem i wszystkie inne cnoty.

    W tej starej legendzie zawiera się głęboka myśl, że kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie, choćby wpadł w największe grzechy, albowiem z ufnością mogą wrócić do niego i inne cnoty. Dlatego ufność przyrównują do gołębicy Noego, która, wypuszczona z arki w czasie potopu, przyniosła mu gałązkę zieloną na znak, że wody opadły. Tak ufność zwiastuje, że Bóg jest miłosiernym Ojcem. Przyrównują ją również do latarni morskiej, która wskazuje rozbitkowi, że brzeg jest blisko, i że może do niego przy wysiłku dopłynąć. Tak ufność przyświeca ziemskiemu wędrowcowi w jego nieraz trudnej drodze życia, a błogie jej światło pociesza go, ożywia i wskazuje drogę do celu. (…) Ufność – jako spodziewanie się pomocy obiecanej – jest koniecznym warunkiem cnoty teologicznej nadziei, którą można przyrównać do kotwicy. Jak bowiem kotwica utrzymuje okręt na morzu i chroni go w czasie burzy od rozbicia się o skały ukryte, tak nadzieja w żegludze życia ludzkiego – niby kotwica o dwóch zębach – podtrzymuje w nas pragnienie [aby] posiąść w całej pełni dobro najwyższe – Boga i Jego dary, i ufa, czyli się spodziewa obiecanej w tym celu i wysłużonej przez Jezusa Chrystusa pomocy, czyli łaski potrzebnej.

    A jak konieczną jest ta łaska do zbawienia, tak konieczną rzeczą jest spodziewanie się jej, albo ufność, że Najmiłosierniejszy Zbawiciel tej łaski nie poskąpi, a udzieli jej hojnie. Przedmiotem nadziei jest sam Bóg, a przedmiotem ufności jest obietnica Boga, że udzieli nam potrzebnej pomocy. Najmiłosierniejszy Zbawiciel wielokrotnie obiecał nam swoją pomoc, gdy np. powiedział: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”(Mt 11,28). (…) To jest niedwuznaczna obietnica, uczyniona przez Tego, który nigdy nikogo nie zawiódł. Bóg w raju obiecał prarodzicom Mesjasza i zesłał Go wreszcie jako Syna swojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa. Ten zaś Jezus z jednej strony powiada, że “beze Mnie nic nie możecie uczynić”(J 15,5), czyli żąda uznania naszej słabości, niemocy i nieudolności w sprawie naszego zbawienia. Z drugiej zaś strony zapewnia: “Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie”(Mk 11,24), – wierzcie to znaczy ufajcie, jak wynika z kontekstu. Do tej ufności nawołuje Apostoł: “Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili”(Hbr 4,16).

    Czyli, że ufność jest koniecznym warunkiem Miłosierdzia Bożego. (…) Ufność przebija niebiosa i wraca stamtąd z błogosławieństwem, podczas gdy brak ufności powoduje oziębłość i przekształca się w zarozumiałość, a nawet ściąga karę.(…) Zdarzyć się może, że człowiek wśród burz tego życia straci wszystko, co stanowiło jego piękno i wartość: wiarę swą nadwyręży, porwie liny miłości, zbruka swe sumienie różnymi ciężkimi grzechami, ale jeżeli ma jeszcze kotwicę nadziei, której koniecznym warunkiem jest ufność, zaczepi się o dno Miłosierdzia Bożego i uniknie zupełnej zguby. (…) Ufność w Miłosierdzie Boże jest składową częścią żalu za grzechy, dlatego tylko ufający może się spodziewać odpuszczenia grzechów swoich w sakramencie pokuty. Toteż przygotowując się do spowiedzi (…)wzbudzajmy często akt ufności i patrząc na obraz Najmiłosierniejszego Zbawiciela, który Go nam przedstawia w momencie ustanowienia sakramentu pokuty, powtarzajmy często ten akt strzelisty, którego nauczył nas Zbawiciel: “Jezu, ufam Tobie!”.

    SKUTKI UFNOŚCI

    “A ja zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem”(Ps 13,6)

    Ufność w Miłosierdzie Boże jest uznaniem wszechmocy, dobroci i litości Stwórcy. Przez takie uznanie składamy Bogu hołd najwyższy, który otwiera bramy nieba i sprowadza na duszę liczne łaski Boże. Dlatego Psalmista powiada: “łaska ogarnia ufających Panu”(Ps 32,10). Kto zaś ufa nie Bogu, lecz sobie, swemu rozumowi, bogactwom, stosunkom, ten stawia tamę Miłosierdziu Bożemu.(…) Ufność daje męstwo i siłę do wytrwania w najtrudniejszych okolicznościach życia. Dlatego św. Jan Chryzostom nazywa ufność hełmem, który zasłania duszę przed pociskami nieprzyjaciół. Dowodem tego jest Dawid, który bez broni wystąpił przeciwko uzbrojonemu Goliatowi i w imię Boga Najwyższego zwyciężył.

    Ufność w Miłosierdzie Boże chroni nas przed atakami piekła. Wszystkie pokusy najłatwiej zwyciężamy przez krótki akt strzelisty, skierowany do Najmiłosierniejszego Chrystusa: “Jezu, ufam Tobie!”(…). Ufność usuwa smutek i przygnębienie, a wlewa do duszy nadprzyrodzoną pociechę i radość. (…) Radość jest jedną z największych potrzeb życia. Czym światło dla rośliny, powietrze dla zwierząt, a woda dla ryby, tym jest radość dla człowieka. (…) Otóż ufność w Miłosierdzie Boże jest źródłem takiej radości, albowiem podnosi duszę znękaną, a krzyż życia czyni lżejszym i milszym. Dlatego św. Paweł raduje się wśród trudów apostolskich: “Raduję się w cierpieniach za was”(Kol 1,24). (…) Ufność czyni cuda, bo ma na usługi wszechmoc Boga i nieskończone Jego Miłosierdzie. (…) Mojżesz z ufnością uderza laską o skałę, a ze skały wytryska potok. Piotr i Jan z ufnością mówią do spotkanego kaleki: wstań i chodź, a ten natychmiast odzyskuje władzę w nogach (por. Dz 3,7). Gdy więc mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do Miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrową.

    Ufność w Miłosierdzie Serca Jezusowego daje pokój wewnętrzny, jak to mówi Psalmista: “Gdy się położę zasypiam spokojnie, bo tylko Ty, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie”(Ps 4,9). Jak dziecię spokojnie zasypia na ręku matki, nie obawiając się niczego, tak dusza ufająca Miłosierdziu Bożemu pozostaje zawsze zrównoważona, niczego się nie obawia, przed niczym się nie trwoży, bo wie, iż prędzej matka zapomni o dziecięciu swoim, niż Bóg o tych, którzy Mu zaufali. Dlatego Chrystus Pan ukazując się Apostołom po Zmartwychwstaniu pozdrawiał ich słowami: “Pokój wam”, albowiem Mu bardzo ufali. Znany obraz Miłosierdzia Bożego przedstawia nam Jezusa w tym właśnie momencie ukazania się Apostołom w Wieczerniku w dniu Zmartwychwstania wieczorem, a kto będzie czcić ten obraz i ufać Zbawicielowi, dozna niezamąconego pokoju. Ufność wreszcie zapewnia świetną nagrodę po śmierci, jak tego dowodzą liczne przykłady Świętych Pańskich.

    Oto św. Szczepan ufa Chrystusowi w dysputach z faryzeuszami, a gdy ci zaczęli na niego rzucać kamienie, on woła padając na ziemię: “Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga”(Dz 7,56), – i dla tej ufności nie lęka się pocisków. (…) Przypominajmy często umierającym ufność w Miłosierdzie Boże, co uchroni ich od trwogi i rozpaczy, a sprowadzi na ich łoże śmiertelne Anioła pokoju. Wobec tak błogich skutków ufności, każdy z nas winien ją w sobie często wzbudzać, szczególnie w czasie pokusy, w niepowodzeniach i nieszczęściach, w samotności i opuszczeniu przez ludzi, w cierpieniach i chorobach, a nawet i wówczas, gdy się nam będzie wydawać, że nawet Bóg nas opuścił. Tym bardziej wówczas garnijmy się do Najmiłosierniejszego Serca Zbawiciela, gdy nam odmawia swych pociech i nie wysłuchuje próśb naszych, gdy przygniata nas ciężkim krzyżem doświadczeń, jakich doznawali wszyscy święci. (…)

    W JAKI SPOSÓB UTWIERDZIĆ SIĘ W STAŁEJ UFNOŚCI BOGU?

    Pan Jezus w najrzewniejszych słowach i obrazach wzywa człowieka, by szedł za Nim drogą dziecięcej ufności i prostoty. “Ja jestem dobrym pasterzem”(J 10,11) – mówi, a ten jeden tytuł winien wzbudzać w sercu każdego chrześcijanina bezgraniczne zaufanie. W stosunku do Ojca Zbawiciel podaje siebie za Baranka, złożonego na całopalenie za grzechy całego świata, a w stosunku do nas jest to Pasterz dobry: On zna i miłuje swe owce, karmi je swą nauka i łaską, a nawet oddaje Ciało i Krew swoją na pokarm. (…) Dlaczego Bóg tak zaleca ufność? Dlatego, że ona jest hołdem złożonym Miłosierdziu Bożemu. Ufność to odpoczynek naszego umysłu, pogrążonego w stałej myśli o obecności Wszechmocnego i Miłosiernego Boga, pojmowanego raczej jako Ojca i Zbawiciela niż jako Pana.

    Ufność to zachęta i otucha zawsze dająca się pogodzić ze wszystkimi klęskami i próbami życia. Jakkolwiek głęboka w sercu byłaby boleść, jest jeszcze coś głębszego w nas samych: To Bóg obecny w duszy z całą swą potęgą, dobrocią i miłosierdziem. A ta zachęta w duszy chrześcijańskiej rośnie w miarę, jak się wzmagają cierpienia. Im bardziej dusza czuje się przytłoczoną i niemocną, tym więcej pojmuje, że ma liczyć tylko na pomoc Boga. (…) W jaki sposób utwierdzić się w stałej ufności Bogu? Trzeba przede wszystkim chcieć służyć Bogu, a chcieć szczerze, żyjąc prawdziwie po chrześcijańsku. Dusza nasza ma jedną słabą stronę, a jest nią główna namiętność. Bóg wymaga od nas tej jednej ofiary, a której od dawna Mu odmawiamy, albo przynajmniej złożenie jej odkładamy. Wobec ostatecznych naszych przeznaczeń, musimy w gorącej modlitwie Bogu przyrzec, że chcemy ofiarować Mu wszystko, czego od nas wymaga dla uświęcenia naszego.

    Taka stanowcza wola wytworzy w duszy pokój i ufność. Wszelkie wahanie przytłumia ufność, dlatego trzeba raz stanowczo się zdecydować. Po co te płonne wysiłki, by pogodzić wymagania Ewangelii z żądaniami świata? To się nigdy nie uda, bo kto się przywiązuje do świata, ogłasza się przeciwnikiem Jezusa. Cóż zyskamy stawiając opór łasce? Niepokój. Bóg jest naszą ostoją i naszym Wodzem w bojach naszych. On potrafi zawsze obrócić wszystko na dobro: nasze pokusy, przykrości, boleści, choroby, oschłości itp. tak, że nie ma dnia, godziny, chwili, w której nie moglibyśmy mówić z Prorokiem: “Oto Bóg jest zbawieniem moim! Będę miał ufność i nie ulęknę się, bo mocą moją i pieśnią moją jest Pan. On stał się dla mnie zbawieniem!”(Iz 12,2). (…) Ufność to klucz do Miłosierdzia Bożego, to naczynie, jakim czerpiemy ze skarbca litości Bożej.. “Jezu, ufam Tobie!”. (…) Jeszcze są dwie rady, jakie podaje Pismo św. dla utwierdzenia się w ufności – “Miej ufność w Panu i postępuj dobrze”(Ps 37,3), mówi Psalmista, byśmy nie roztrząsali, czy Bóg jest z nas zadowolony, ale raczej przypuszczali, że tak jest. Weźmy to za punkt wyjścia i czyńmy dobrze, pokładając w Bogu całą ufność.

    Drugą radę podaje Apostoł: “Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!(…) Pan jest blisko”(Flp 4,4). Radość ma być tak silna i serdeczna, by nic nie mogło jej nadwyrężyć i zmienić. Niech to uczucie będzie nieodmienne, jak jego pobudka – Bóg. Wszystko niech się zmienia, prócz naszego względem Boga usposobienia.. (…) Bóg nam towarzyszy wszędzie, uśmierza burze, dodaje odwagi, leczy ułomności. Ręka Jego jest zawsze blisko nas, możemy ją chwycić ufną modlitwą. Nie traćmy odwagi, gdy wbrew naszym oczekiwaniom dotkną nas cierpienia, które wyleczą nas z wad ukrytych, jakie może przyniosłyby nam zgubę. Jak garncarz trzyma w piecu glinę, dopóki się nie stanie dobrą, tak Bóg każe nam pozostawać w piecu doświadczeń, dopóki nie wyćwiczymy się w cnocie. (…) Wreszcie ufność ma być połączona z tęsknotą, czyli pragnienie oglądania obietnic Bożych. (…) Tęsknota za Bogiem ma zagrzewać nas do ustawicznej pracy i zupełnego ofiarowania się Jemu. (…) Nie możemy dosyć ufać Bogu, ale nie wolno nam kusić Go, gdyż ufność prawdziwa nie jest ani zarozumiałością, ani bezwładnością.

    “Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich”(1Kor 15,10), mówi św. Paweł, czyli że jest dział dla łaski i dział dla naszej działalności. Nie jesteśmy zdolni do wszystkiego, więc i nie wymagajmy od siebie wszystkiego. Możemy mało, toteż i Bóg od nas nie żąda dużo, ale domaga się, byśmy z Jego łaską współpracowali. Jeżeli chcemy, chciejmy szczerze i czyńmy, co możemy, a modlitwa dopełni czynu, jak łaską dopełni naturę.

    bł. ks. Michał Sopoćko/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 lutego

    Święta Juliana, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Daniel, męczennik
      •  Błogosławiony Piotr z Castelnau, mnich i męczennik
    ***
    Święta Juliana

    Juliana żyła w III w. w Nikomedii. Była jedyną chrześcijanką w rodzinie. Ojciec, zaciekły poganin, zamierzał wydać córkę za prefekta miasta, Eleuzjusza. Dziewczyna jednak stanowczo oświadczyła, że za poganina za żadną cenę nie wyjdzie. Wobec odmowy ojciec kazał przyprowadzić ją przed sąd, któremu przewodniczył. Kiedy zachęty i groźby nie odnosiły skutku – nie mogąc pojąć, jak może odrzucać zaszczytną dla siebie ofertę małżeńską – poddał ją torturom, które sam jej wymierzył, a następnie skazał na śmierć przez ścięcie mieczem w 305 r.
    Śmiertelne szczątki męczennicy z Nikomedii przeniesiono do Pozzuoli we Włoszech, w czasie najazdu Longobardów wywieziono je do Kumy pod Neapolem (ok. 567), by w roku 1207 umieścić je w jednym z kościołów Neapolu. Tak wielka troska o relikwie Świętej świadczy, jak dużą czcią cieszyła się zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Niebawem relikwie św. Juliany, męczennicy, rozdzielono pomiędzy wiele kościołów Włoch, Hiszpanii i Holandii.
    W ikonografii św. Juliana przedstawiana jest w długiej szacie. Jej atrybutami są: u stóp diabeł w łańcuchach, korona, księga, krzyż, lilia, miecz, palma męczeńska.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 lutego

    Siedmiu Świętych Założycieli
    Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny

    Święci Założyciele Zakonu Serwitów NMP

    Do grona czczonych dziś Założycieli należeli: Aleksy Falconieri, Bartłomiej Amidei, Benedykt Antella, Buonfiglio Monaldi, Gerardino Sostegni, Hugo Lippi-Uguccioni oraz Jan Buonagiunta Monetti.
    Najbardziej znanym z nich jest św. Aleksy Falconieri. Był kupcem i mieszkał we Florencji w czasach, kiedy kraj przeżywał rozdarcie i bratobójcze walki. W 1215 roku w samą Wielkanoc przy Ponte Vecchio we Florencji miała pojawić się Matka Boża cała we łzach, opłakująca to, że Jej dzieci są między sobą rozdarte nienawiścią i wojną. Dnia 15 sierpnia 1233 roku Matka Boża miała pojawić się po raz drugi, okryta żałobą, pełna boleści. Reakcją na te objawienia było to, że wraz z sześcioma rówieśnikami, również florenckimi kupcami, Aleksy porzucił zajęcia i usunął się na ubocze, gdzie żył w ubóstwie i pokucie. Założył z nimi pobożną konfraternię, która podejmowała zadośćuczynienie za życie i grzechy współziomków. Z czasem przeniosła się ona na Monte Senario, gdzie powstał skromny dom i kaplica Matki Bożej. Członkowie konfraterni rozważali Mękę Pańską i mieli żywą cześć do Matki Bożej Bolesnej. Tak powstał nowy zakon, tzw. serwitów, czyli sług Maryi. Wspólnota przyjęła regułę św. Augustyna, a część konstytucji przejęła od dominikanów.
    Jako wędrowni kaznodzieje serwici przemierzyli Italię, Francję, Niemcy i Węgry. Dotarli nawet do Polski. W 1304 r. Stolica Apostolska zatwierdziła ich Zakon. Istnieje on do dzisiaj. Największą sławą okrył zakon św. Filip Benicjusz (+ 1285), który stał się prawodawcą tej rodziny zakonnej i najbardziej przyczynił się do jej rozpowszechnienia. Innym znanym serwitą był św. Peregryn Laziosi (+ 1345), patron chorych na raka. Niebawem powstał także zakon żeński, serwitek, którego założycielką była św. Juliana Falconieri (1270-1341), bratanica Aleksego.
    Aleksy zmarł 17 lutego 1310 r., dożywszy 100 lat. Papież Benedykt XIII wszystkich siedmiu pierwszych serwitów wyniósł do chwały ołtarzy w latach 1717-1725, a papież Leon XIII zaliczył ich w poczet świętych 15 stycznia 1888 roku jako Siedmiu Świętych Założycieli Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny (nazywanych także Braćmi z Monte Senario). Ich relikwie przechowywane są w sanktuarium na Monte Senario.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 lutego

    Błogosławiony Jan z Fiesole
    – Fra Angelico, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Teotoniusz, zakonnik
      •  Święta Konstancja
      •  Święty Flawian, patriarcha
    ***
    Fra Angelico: Noli me tangere

    Guido (lub Guidolino) da Pietro urodził się około 1400 roku w Castello Vecchio w Mugello (Toskania). W młodym wieku uczył się malarstwa we Florencji. Kiedy mając 20 lat odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego, wstąpił do zreformowanego konwentu dominikanów w Fiesole, który niedawno wybudował bł. Jan Dominici. Około 1420 roku otrzymał od niego habit oraz to samo imię. Śluby złożył około 1425 roku.
    Po otrzymaniu święceń kapłańskich był dwa razy wikariuszem swojego konwentu, a następnie jego przeorem. Wiernie wypełniał swoje obowiązki zakonne, a w swoich dziełach malarskich przekazywał braciom i wiernym Boże tajemnice, które kontemplował na modlitwie i w czasie studium świętej prawdy. Wezwany do Rzymu przez papieża Eugeniusza IV, wymalował dwie kaplice w kościele św. Piotra i w Pałacu Watykańskim. Na polecenie papieża Mikołaja V przyozdobił jego prywatną kaplicę i prywatny apartament (1445-1449). Pracował także w Kortonie, w konwencie św. Dominika (1438 r.) i w katedrze w Orvieto (1447 r.). Najbardziej znane są freski w konwencie San Marco we Florencji (dziś część klasztoru wydzielona jako Muzeum św. Marka).

    Fra Angelico: Św. Dominik adorujący Krzyż

    Gdy zwolniło się biskupstwo florenckie, Eugeniusz IV zaproponował jego objęcie Janowi. Brat Jan błagał papieża, aby nie musiał przyjmować tego obowiązku. “Był nie mniej znakomitym malarzem, jak i miniaturzystą, i niezwykle przykładnym mnichem” – zapisał Giorgio Vasari. Głównym źródłem jego natchnienia było Pismo Święte. Był człowiekiem prostym i uczciwym, ubogim i pokornym. Także jego malarstwo jest pełne kontemplacji Bożego piękna, a zarazem proste. Ze względu na to, że umiał połączyć cnotliwe życie ze sztuką, otrzymał przydomek Beato Angelico – anielski. Najczęściej jest nazywany Fra Angelico (Braciszek Anielski). Szeroko rozeszła się sława jego świętości i talentu.
    Zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 roku, w konwencie Santa Maria sopra Minerva, gdzie do dzisiaj nad posadzką bazyliki znajduje się jego grób z marmurową podobizną. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1982 roku listem apostolskim motu proprio Qui res Christi gerit. W Polsce jest patronem historyków sztuki.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 lutego

    Święty Konrad z Piacenzy, pustelnik

    Święty Konrad z Piacenzy
    Konrad Confalonieri urodził się około roku 1290 w zamożnej, włoskiej rodzinie. Za młodu obrał sobie zawód rycerski. W roku 1313 w czasie polowania rozpalił ognisko dla wypłoszenia zwierzyny i wywołał pożar. Nie zdawał sobie sprawy, jaką klęskę żywiołową wywoła tym czynem. Namiestnik Piacenzy, Galeazzo Visconti, skazał na śmierć przypadkowo przyłapanego w lesie człowieka, podejrzanego o umyślny pożar lasu. Gdy Konrad się o tym dowiedział, natychmiast zgłosił się do namiestnika i wyznał swoją winę. Wynagrodził też pieniężnie wyrządzoną miastu szkodę. Oddał na ten cel cały swój majątek. Wydarzenie to stało się przełomem religijnym w życiu jego i małżonki, która wstąpiła do klasztoru klarysek w Piacenzy.
    Konrad natomiast zaczął prowadzić żywot wędrownego ascety. Wstąpił w 1315 r. do III zakonu św. Franciszka. Jako pielgrzym pokutny nawiedził wiele sanktuariów Italii. Osiadł w 1343 r. jako pustelnik w dolinie Noto koło Syrakuz na Sycylii, gdzie wiódł życie pełne wyrzeczenia. Miał dar prorokowania.
    Zmarł 19 lutego 1351 r. Pochowano go w Noto, w kościele św. Mikołaja. W roku 1485 jego śmiertelne szczątki umieszczono w srebrnej trumnie. Papież Urban VIII jego kult zatwierdzony dla diecezji syrakuskiej w roku 1515, potem rozszerzony na całą Sycylię (1544), rozciągnął także na zakony franciszkańskie (1625). Jest patronem osób cierpiących z powodu przepukliny.
    W ikonografii przedstawiany jako franciszkański pustelnik lub starzec z jeleniami i innymi zwierzętami. Jego atrybutami są: krzyż, dyscyplina, czaszka i księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lutego

    Święci Franciszek i Hiacynta Marto, dzieci fatimskie

    Zobacz także:
      •  Święty Zenobiusz, prezbiter i męczennik
      •  Święty Eleuteriusz, biskup
    ***
    Franciszek i Hiacynta Marto, kanonizowani przez papieża Franciszka w Fatimie 13 maja 2017 r., to pierwsze wyniesione na ołtarze dzieci, które nie są męczennikami.

    Święty Franciszek Marto

    Franciszek Marto urodził się 11 czerwca 1908 r. w Aljustrel w parafii Fatima, należącej do diecezji Leiria-Fatima, jako szóste z siedmiorga dzieci ubogiego małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olímpii de Jesus. 20 czerwca został ochrzczony w parafialnym kościele w Fatimie.
    Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. W wieku 8 lat rozpoczął pracę jako pastuszek, wypasając – wraz ze swoją siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos – owce należące do rodziców. W 1916 roku był świadkiem trzech objawień Anioła Pokoju, który poprosił dzieci o modlitwę do Trójcy Przenajświętszej, Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Wiosną i jesienią Anioł ukazał mu się na wzgórzu Cabeço, a latem – w pobliżu studni zwanej Arneiro.
    W 1917 r. Franciszek wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją, byli świadkami sześciu objawień maryjnych, które miały miejsce 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Podczas objawień, Franciszek widział postać Anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów.
    Wkrótce po objawieniu z 13 lipca, kiedy Maryja powierzyła dzieciom tajemnice, rodzeństwo zostało aresztowane przez władze gminy Vila Nova de Ourém, lecz pomimo dwudniowego przetrzymywania w więzieniu i zastraszania dzieci nie wyjawiły treści orędzia przekazanego im przez Matkę Bożą.
    W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę “hiszpankę”, której epidemia panowała wówczas na Półwyspie Iberyjskim. Jego choroba trwała do wiosny 1919 r. 2 kwietnia Franciszek przystąpił do pierwszej spowiedzi, a następnego dnia przyjął Pierwszą Komunię Świętą, będącą zarazem wiatykiem. Zmarł 4 kwietnia 1919 r. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie. 17 lutego 1952 r. nastąpiła ekshumacja jego ciała, które 13 marca przeniesiono do bazyliki fatimskiej.

    Święta Hiacynta Marto

    Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie.
    W 1916 r. wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją dos Santos zaczęła wypasać owce należące do rodziców i wraz rodzeństwem była świadkiem trzech objawień Anioła: wiosną i jesienią na wzgórzu Cabeço, a latem w pobliżu studni Arneiro.
    W 1917 r. wraz z bratem i kuzynką doświadczyła także sześciu objawień Matki Bożej. W przeciwieństwie do Franciszka, Hiacynta słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, choć rozmawiała z Nią jedynie Łucja.
    W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą “hiszpanką”, której powikłania doprowadziły do śmierci dziewczynki. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki w Lizbonie, a stamtąd do szpitala. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber, która przyniosła bolesne komplikacje. 16 lutego 1920 r. po raz siódmy objawiła jej się Matka Boża. Po tym widzeniu Hiacynta przestała cierpieć.
    Zmarła wieczorem 20 lutego 1920 r., a przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Cztery dni później została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i złożono obok ciała Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki.

    Święta Hiacynta Marto

    Jak pisała w swoich “Wspomnieniach” s. Łucja dos Santos, Franciszek i Hiacynta po objawieniach, pomimo dziecięcego wieku, skoncentrowali swoje życie na Bogu, modlitwie i podejmowaniu różnorodnych ofiar i cierpień w intencji grzeszników. Oprócz modlitwy i wyrzeczeń, odwiedzali i pocieszali potrzebujących, a niekiedy udzielali im także rad. O ich duchowej dojrzałości świadczy także postawa wobec własnej śmierci, przed którą dzieci pocieszały bliskich i o której mówiły, że jest przejściem do nieba i spotkaniem z Bogiem. Podczas objawień Matka Boża zapowiedziała dwójce rodzeństwa, że wkrótce zabierze ich do nieba.Proces beatyfikacyjny rodzeństwa Marto toczył się w latach 1952-1979 i zakończył się promulgacją dekretu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o heroiczności ich cnót. W 1999 r. została uznana autentyczność pierwszego z cudów za ich przyczyną, dotyczącego uzdrowienia franciszkańskiej tercjarki Marii Emilii Santos, która przez 20 lat pozostawała unieruchomiona z powodu choroby kości. Jan Paweł II beatyfikował Franciszka i Hiacyntę Marto 13 maja 2000 r. w Fatimie podczas swojej wizyty w Jubileuszowym Roku 2000.
    Następny cud uznany w procesie kanonizacyjnym dotyczył uzdrowienia brazylijskiego chłopca, do którego doszło w 2007 r. Wówczas, w trzy dni po tragicznym wypadku, podczas którego chłopiec wypadł z okna i doznał poważnych uszkodzeń mózgu, które groziły utratą życia lub głęboką niepełnosprawnością, dziecko w niewytłumaczalny sposób odzyskało zdrowie i sprawność. W marcu 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret uznający ten cud. Kanonizacji Franciszka i Hiacynty dokonał w Fatimie w 100. rocznicę objawień maryjnych papież Franciszek.
    Obecnie trwa proces beatyfikacyjny trzeciej uczestniczki objawień maryjnych, s. Łucji Dos Santos (1907-2005)
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Dzień, który zmienił ich życie

    Dzieci fatimskie, którym objawiła się Matka Boża – Hiacynta, Łucja i Franciszek
    Archiwum sanktuarium w Fatimie
    Dzieci fatimskie, którym objawiła się Matka Boża – Hiacynta, Łucja i Franciszek

    ***

    Mówi s. Maria dos Anjos – siostrzenica s. Łucji, kuzynka Franciszka i Hiacynty. Każdego dnia na krzesełku przed rodzinnym domem s. Łucji w Aljustrel, w parafii Fatima, siada kobieta w czarnej chustce na głowie. Jej ubiór tak bardzo oddaje styl mieszkańców Fatimy z okresu objawień fatimskich, że spoglądając na nią, trudno uwierzyć, iż od pamiętnego 13 maja 1917 r. dzieli nas stulecie… Kobieta siedząca na krzesełku to Maria dos Anjos – siostrzenica s. Łucji dos Santos i kuzynka Franciszka i Hiacynty Marto. – Moja ciocia Łucja opowiadała, że Matka Boża była przepiękna. Miała kasztanowe włosy, Jej postać iskrzyła niby słońce; do tego stopnia, że w świetle tym trudno było odróżnić jej kontury. Ciotka na ziemi nigdy nie widziała tak pięknej kobiety – powtarza Maria dos Anjos dziennikarzom i pielgrzymom. – Pewnego dnia deszcz padał jak z cebra – opowiada. – W południe Łucja poprosiła, aby zwinąć wszystkie parasole, ponieważ Matka Boża się zbliża. Natychmiast się przejaśniło, zniknęły chmury. W tym samym momencie słońce zaczęło się obracać i przybierać tysiąc kolorów. Ludzie bali się, że zaraz na nich spadnie. Wielu więc na ten widok uklękło i zaczęło się modlić, myśląc, że to koniec świata…

    Tamtego dnia na wzgórzu Cova da Iria, co oznacza: Dolina Pokoju, trojgu dzieciom, portugalskim pastuszkom niepotrafiącym czytać ani pisać, zostały powierzone tajemnice i przesłanie cenne dla Kościoła. Łucja dos Santos miała wówczas 10 lat. Jej kuzyni: 9-letni Franciszek i 7-letnia Hiacynta Marto są dzisiaj najmłodszymi w historii Kościoła dziećmi niemęczennikami beatyfikowanymi, a wkrótce kanonizowanymi. Ale w 1917 r. nikt nie wierzył w widzenia pastuszków. Więzione przez lokalne władze dzieci zanosiły do Maryi modły o znak dla świata…

    Podczas objawień Franciszek Matkę Bożą tylko widział, Hiacynta Ją także słyszała, a jedynie Łucja z Nią rozmawiała.

    João Marto – brat Franciszka i Hiacynty miał wówczas 11 lat. Gdy stał przy swoim rodzeństwie, któremu objawiała się Matka Boża, nie widział Jej, ale zauważał, że kępka zarośli – zielone liście dębu – na których miała stać Maryja, po zakończeniu objawienia była wygnieciona…

    Majowy dzień zupełnie zmienił życie pastuszków. W objawieniach Matka Boża przepowiedziała im także przyszłość ich samych. Hiacynta i Franciszek mieli umrzeć bardzo szybko. Łucja dożyła 98 lat i to jej powierzone zostało niezwykłe zadanie… Któż nie zna fatimskiego przesłania i orędzia zostawionego przez „Panią jaśniejszą niż słońce”.

    W chwili swojej śmierci s. Łucja miała wypowiedzieć słowa: „Z Franciszkiem, Hiacyntą i Ojcem Świętym idziemy, idziemy, idziemy”… Być może w chwili śmierci dostąpiła ostatniego objawienia.

    Franciszek urodził się 11 czerwca 1908 r., Hiacynta – 11 marca 1910 r. Byli dziećmi Manuela i Olimpii. Od najmłodszych lat pomagali rodzicom w gospodarstwie, pasąc owce. Byli dziećmi rozumnymi i pobożnymi, a objawienia wpłynęły szczególnie na ich życie duchowe. Zmarli z powodu wirusa hiszpańskiej grypy, bardzo groźnego w tamtych czasach. U Franciszka spowodował on zapalenie płuc, przez co 4 kwietnia 1919 r. chłopczyk zmarł, Hiacynta natomiast zmarła po zapaleniu opłucnej 20 lutego 1920 r., niespełna rok po śmierci brata. Dzieci umierały w opinii świętości, ofiarowując swoje cierpienie za grzeszników, Hiacynta dodatkowo za papieża. Groby rodzeństwa znajdują się w bazylice Matki Bożej Różańcowej w Fatimie; w 2006 r. spoczęła przy nich s. Łucja. Proces beatyfikacyjny Hiacynty i Franciszka rozpoczął się w 1946 r. Uzdrowienie Marii Emilii dos Santos cierpiącej na gruźlicę kości, sparaliżowanej przez 22 lata, zostało rozpoznane jako trwałe i naukowo niewytłumaczalne za sprawą dzieci, które widziały Matkę Bożą. 13 maja 2000 r. w Fatimie Jan Paweł II dokonał ich beatyfikacji. 23 marca br., 17 lat później, papież Franciszek zatwierdził kolejny cud dokonany za sprawą fatimskich pastuszków.

    Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej jest jednym z najważniejszych miejsc pielgrzymowania, a objawienia fatimskie nie odnoszą się tylko do przeszłości. Wezwanie do nawrócenia, zmiany życia, pokuty i modlitwy nie traci na aktualności. Kanonizacja dwojga dzieci niesie ze sobą potwierdzenie wiarygodności objawień fatimskich przez Kościół.

    Aleksandra Zapotoczny/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________

    Zakochane dzieci

    Zakochane dzieci
    Paulo Cunha/EPA/PAP

    ***

    Kanonizacja 10-letniej Hiacynty i 11-letniego Franciszka to najlepszy prezent papieża i Kościoła na Dzień Dziecka. Czego mogą nas nauczyć mali mistycy?

    Lubię to słynne zdjęcie, z którego trójka pastuszków spogląda z powagą i skupieniem. Franciszek – z lekko rozmarzonym wzrokiem, a najmłodsza Hiacynta – z jedną ręką pod bokiem – patrząca tak, jakby chciała powiedzieć światu: „Sprawa jest poważna, ale damy radę”. Zostali świętymi nie dlatego, że widzieli Maryję, ale dlatego, że z tak wielką gorliwością odpowiedzieli na wezwanie z nieba – podkreślano w procesie. Znamy sporo szczegółów z ich krótkiego, ale mocnego życia dzięki fenomenalnej pamięci kuzynki Łucji.

    Najmłodsi wyznawcy

    Na czym polegała ich świętość? Benedykt XVI akcentował, że Maryja przybyła do małych wizjonerów jak nauczycielka, która wprowadziła ich w dogłębne poznanie miłości Bożej, zapraszając „do zakosztowania samego Boga jako najpiękniejszej rzeczy ludzkiego istnienia”. Tak, święci to ludzie, którzy odkryli, że nie ma sprawy ważniejszej, cenniejszej, piękniejszej niż ta – poznać Boga, zasmakować w Jego miłości, zanurzyć się w Nim. Fatimskie dzieci, choć doświadczyły tak niezwykłej łaski, pozostały zwyczajnymi dziećmi. Lubiły się bawić, jak to dzieci. „Co mogliśmy innego robić, jeśli nie właśnie to?” – pytała Łucja. „Powinniśmy znieruchomieć jak nasza Założycielka (zgromadzenia, do którego wstąpiła) na ołtarzu?”. Zwyczajne dzieci, a jednak nadzwyczajne. Franciszek w chwili objawień miał 9 lat, Hiacynta – 7. Chłopak zmarł, gdy miał niecałe 11 lat, jego siostra – 10 lat. Nigdy Kościół nie kanonizował dzieci w tak młodym wieku. Wyjątkiem byli męczennicy. Święci młodziankowie zabici przez Heroda mieli mniej niż dwa lata.

    Benedykt XVI podkreślał w Fatimie w 2010 roku, że doświadczenie łaski uczyniło fatimskie dzieci „zakochanymi w Bogu, w Jezusie”. Papież zacytował słowa Hiacynty: „Tak się cieszę, że mogę powiedzieć Jezusowi, że Go kocham! Kiedy Mu to mówię wiele razy, wydaje się, że mam ogień w piersi, który mnie jednak nie pali”. Mały Franciszek mówił podobnie: „To, co mi się najbardziej podobało, to było widzenie Naszego Pana w tym świetle, które Nasza Pani umieściła nam na piersi. Tak bardzo kocham Boga”. Benedykt XVI stwierdził, że są to „niewinne i głębokie wyznania mistyczne”. Przekonywał też tych, którzy chcieliby zazdrościć pastuszkom ich wizji, że Bóg mieszka w każdym z nas głębiej, niż my sami żyjemy. Dlatego dusza każdego z nas może „poczuć dotyk Boga”. Potrzebna jest tylko „wewnętrzna czujność serca”, której niestety nam brakuje. Każdy z nas jest potencjalnym mistykiem, nie trzeba mieć prywatnego objawienia, aby doświadczyć ognia Bożej miłości – podpowiada nam papież senior.

    Chcę pocieszać Jezusa

    Franciszek i Hiacynta byli najmłodszymi dziećmi małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olimpii de Jesus Dos Santos, prostych rolników z wioski Aljustrel należącej do parafii Fatima.

    Franciszek był chłopakiem spokojnym, delikatnym, mniej żywym niż jego młodsza siostra. „Zawsze uśmiechnięty, zawsze uprzejmy i ustępliwy. Bawił się ze wszystkimi dziećmi. Nigdy nie zwracał nikomu uwagi. Nieraz wycofywał się, gdy coś nie grało” – relacjonuje Łucja, którą początkowo irytował spokojny charakter kuzyna. Grywał często na piszczałce, którą zawsze przy sobie nosił. Lubił podziwiać gwiazdy, wschód Księżyca na niebie czy zachody Słońca. Kochał ptaki, często im się przyglądał i wołał na nie. Miał poetyczną duszę, ale był odważny i pomocny. Nie bał się nocy, bawił się z jaszczurkami i wężami, które znosił często do domu. Kiedy wraz z siostrą i kuzynką 13 sierpnia został zatrzymany przez starostę, przesłuchiwany i zamknięty w więzieniu, dodawał siostrzyczce odwagi. „Kiedyśmy odmawiali Różaniec w więzieniu – wspomina Łucja – zauważył, że jeden z więźniów klęczy w berecie na głowie. Podszedł do niego i powiedział mu: »Jeśli pan chce się modlić, to proszę zdjąć beret«. Ten biedny człowiek oddał mu go bez sprzeciwu, a Franciszek położył go na ławce. Podczas gdy badano Hiacyntę, Franciszek powiedział do mnie z największym spokojem i radością: »Jeśli nas naprawdę zabiją, będziemy niedługo w niebie! Wspaniale! Mnie nie zależy na niczym innym«”.

    Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. Od 1916 r. wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos chodził paść owce należące do rodziców. W tym właśnie roku dzieci były świadkami trzech objawień anioła. W 1917 r. natomiast sześć razy ukazała się Piękna Pani: 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Franciszek widział postać anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów.

    Te niezwykłe spotkania pogłębiły we Franciszku naturalne zamiłowanie do modlitwy, wręcz do kontemplacji. Chłopak nieraz oddalał się od siostry i kuzynki, aby modlić się w samotności. Lubił modlić się przed Najświętszym Sakramentem. Kiedy Łucja pytała go, dlaczego nie zawołał jej ani Hiacynty, aby razem się pomodlić, odpowiadał: „Wolę modlić się sam, aby rozmyślać i pocieszać Pana Jezusa, który jest taki smutny”. To zdanie stało się czymś w rodzaju motta Franciszka – chciał przede wszystkim pocieszać Jezusa, pocieszać Boga. „Ja bym chciał pocieszyć Pana Jezusa, a potem nawracać grzeszników, żeby Go już nie obrażali”. Ta koncentracja na Bogu, poczucie, że trzeba i można swoją modlitwą nieść Mu pociechę. To jest niezwykła lekcja. Zwykle bowiem raczej sami szukamy pociechy u Boga. I słusznie. Ale Franciszek uczy nas innej wrażliwości, wskazuje, że w Bogu jest ból odtrąconej miłości. To daje do myślenia, a jeszcze więcej – do nawrócenia.

    Dzieci w związku z objawieniami nie miały łatwego życia. Wciąż były pytane przez ludzi (w dobrej i złej wierze) o tajemnice przekazane przez Maryję. Ani Franciszek, ani Łucja nie doczekali uznania autentyczności objawień, więc żyli w ciągłym stanie podejrzenia o konfabulację. To było cierpienie. Dzieci znosiły to dzielnie, co więcej, same szukały umartwień dla siebie, aby pokutować za grzeszników. Nieraz odmawiały sobie jedzenia, które sprawiało im przyjemność (np. owoców, a czasem i wody w upalne dni). Kiedy znalazły kawałek sznura na drodze, podzieliły go na trzy części i obwiązały sobie wokół bioder.

    W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę hiszpankę, której epidemia zabiła kilkadziesiąt milionów ludzi na świecie. Chłopak miał wciąż w głowie zapowiedź Maryi z 13 maja, że pójdzie szybko do nieba, ale „musi jeszcze odmówić wiele Różańców”. Gdy był już bardzo chory, nie uskarżał się na ból, tylko na to, że nie ma już dość siły, by dokończyć modlitwę. „Franciszku, czy bardzo cierpisz?” – zapytała go kiedyś Łucja. Odpowiedział: „Tak, ale znoszę wszystko z miłości do Pana Jezusa i Matki Boskiej”. A innym razem: „Dosyć, ale nic nie szkodzi. Cierpię, żeby pocieszać Naszego Pana. Już niedługo pójdę do nieba!”. Franciszek chciał bardzo przyjąć Pierwszą Komunię, ale nie miał jeszcze 12 lat (wymaganego wówczas w Kościele wieku). Kiedy stan zdrowia bardzo się pogorszył, 2 kwietnia 1919 r. ksiądz przyszedł i wysłuchał jego pierwszej spowiedzi, następnego dnia przyniósł mu Pierwszą Komunię Świętą, która okazała się także jego ostatnią. Po przyjęciu Komunii św. Franek wyszeptał do Hiacynty: „Dzisiaj jestem szczęśliwszy od ciebie, dlatego, że mam w moim sercu Jezusa ukrytego. Idę do nieba, ale tam będę bardzo prosił Pana Jezusa i Naszą Panią, żeby was także zabrali niedługo do siebie”.

    Zmarł 4 kwietnia 1919 r. około 22.00. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie.

    Kocham tak bardzo

    Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie. Jej kuzynka Łucja wspomina, że mała Hiacynta lubiła bawić się z nią na podwórku: „Jej ulubioną grą była prawie zawsze zabawa w kamyczki lub guziki”. Inną jej ulubioną grą była zabawa w fanty: „Ten, który wygrywa, każe coś zrobić temu, który przegrał”. Uwielbiała tańczyć. Mała pasterka „bardzo chętnie brała białe baranki na kolana i siadała z nimi, ściskała je i całowała, a wieczorem przynosiła je na rękach do domu, aby się nie męczyły”. Była szczera, delikatna, bardzo wrażliwa. „Słysząc o cierpieniu Pana Jezusa, mała Hiacynta wzruszyła się i rozpłakała. Później wiele razy prosiła, aby jej powtórzyć historię męki Pańskiej. Płakała ze współczucia i mówiła: »Biedny Pan Jezus! Ja nigdy nie popełnię żadnego grzechu, bo nie chcę, aby Pan Jezus cierpiał jeszcze więcej«”. Bardzo chciała przyjąć Pierwszą Komunię Świętą. Hiacynta miała też drobne wady. Łucja wspomina, że miała drażliwy charakter, szybko się obrażała, gdy coś poszło nie po jej myśli, i siadała w kącie nadąsana. Lubiła wygrywać i przywiązywała się do rzeczy, np. do guzików wygranych w zabawie. Jako najmłodsze dziecko była nieco rozpieszczona przez rodziców. Dzieci bardzo lubiły jej towarzystwo.

    Hiacynta wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją była świadkiem trzech objawień anioła w 1916 r., a w następnym roku sześciu objawień Matki Bożej. Słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, ale rozmawiała z Nią jedynie Łucja.

    Łucja wspomina, że Hiacynta po tych przeżyciach zwracała uwagę dzieciom i dorosłym, jeśli zrobili coś nieodpowiedniego. Mówiła: „Nie róbcie tego, obrażacie Boga, Pana naszego, który i tak jest już bardzo obrażany!”. Szła się bawić z dziećmi, jeśli obiecały jej, że będą grzeczne. „Pewnego dnia spotkała nas biedna kobieta, która uklękła przed Hiacyntą z płaczem i prosiła nas, abyśmy wstawili się do Matki Bożej o uleczenie z ciężkiej choroby. Hiacynta widząc przed sobą kobietę, zasmuciła się i wzięła ja za drżące ręce, aby jej pomóc wstać. Kiedy zauważyła, że nie potrafi, uklęknęła również i zmówiła z tą kobietą jedno „Zdrowaś”. Poprosiła kobietę, aby wstała, i powiedziała jej, że Matka Boża ją wyleczy. Hiacynta nie przestawała się modlić codziennie za tę kobietę, aż po jakimś czasie ta kobieta przyszła podziękować Matce Bożej za wyleczenie”. Łucja przytacza kilka innych przykładów łask, które przypisuje wstawiennictwu Hiacynty jeszcze za jej życia.

    Cała trójka szukała okazji do umartwień. Hiacynta pewnego dnia zerwała przypadkiem kilka pokrzyw. „Czując ból, ścisnęła je jeszcze bardziej w rękach i powiedziała do nas: »Patrzcie! Znowu coś, aby czynić pokutę!«. Od tej pory przyzwyczajaliśmy się do tego, by chłostać się czasem po nogach pokrzywami, aby Bogu jeszcze jedną złożyć ofiarę” – wspomina Łucja.

    W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą hiszpanką. Pamiętała o obietnicy Maryi z czerwca 1917 r., że zostanie zabrana do nieba, dlatego ze spokojem przyjęła początki choroby. Bardzo pragnęła przyjąć Komunię Świętą. To pragnienie nasilało się podczas choroby. Spytała kiedyś Łucję: „Czy w niebie też przyjmuje się Komunię św.? Jeśli tam się dostaje Komunię św., to ja będę ją przyjmować codziennie. Gdyby tak anioł przyszedł do szpitala, aby mi przynieść Komunię św.! Jakbym się cieszyła!”. Wiele wyznań wiary i miłości śmiertelnie chorej Hiacynty wyciska łzy z oczu: „Tak bardzo kocham Pana Jezusa i Matkę Bożą, że mi się nigdy nie sprzykrzy powtarzać Im, że ich kocham”. Tuż przed pójściem do szpitala powiedziała do Łucji: „Już niedługo pójdę do nieba. Ty tu zostaniesz, aby ludziom powiedzieć, że Bóg chce wprowadzić nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. Kiedy nadejdzie czas, aby o tym mówić, nie kryj się. (…) Ach, gdybym mogła włożyć w serca wszystkich ludzi ogień, który płonie w głębi mojego serca i który sprawia, że kocham tak bardzo Serce Jezusa i Serce Maryi!”.

    Cierpiała bardzo, ale nie chciała mówić o tym rodzicom. Każdy ból chciała zamieniać w modlitwę zgodnie z poleceniem anioła z 1916 r.: „Ze wszystkiego, co możecie, składajcie Bogu ofiary jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, oraz za nawrócenie grzeszników”. Kiedy Hiacyncie trochę się polepszyło, siadała obok łóżka chorego Franciszka. Bardzo przeżyła jego śmierć. W chorobie miała kilka wizji Matki Bożej. Podczas jednej z nich Maryja dała jej wybór: albo szybko pójdzie do nieba, albo choroba potrwa dłużej, tak, by mogła ofiarować swoje cierpienia za innych. Hiacynta zgodziła się na tę dłuższą, bardziej wymagającą drogę. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém, ale jej stan zdrowia nie uległ poprawie. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki Matki Bożej Cudownej w Lizbonie, a stamtąd do szpitala Dona Estefania. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber. Zabieg, zamiast poprawy, przyniósł bolesne komplikacje. Dodatkowym cierpieniem psychicznym była dla niej niemożność zobaczenia się z Łucją. Cztery dni przed śmiercią ujrzała Maryję, która zapowiedziała kres jej cierpień. Tuż przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Proboszcz obiecał, że następnego dnia udzieli jej Komunii Świętej. Nie zdążył. Dziewczynka zmarła samotnie, z dala od rodziców, wieczorem 20 lutego 1920 r. w szpitalu w Lizbonie. Jej ciało ubrano w komunijną sukienkę i złożono do trumny. Została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i pochowano obok grobu Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki.

    Kanonizacja Franciszka i Hiacynty uczy tego, że świętość nie zależy od wieku. Ich gorliwość w modlitwie, miłość do Boga, Jezusa i Jego Matki, ich poczucie odpowiedzialności za innych, zwłaszcza pogrążonych w grzechach, mogą nas zawstydzać. Ale, jak kiedyś powiedział św. Jan Paweł II, święci są także po to, by nas zawstydzać. Ku naszemu nawróceniu.

    Święci Pastuszkowie z Fatimy, módlcie się za nami! Upraszajcie nam, letnim, choć trochę tego ognia, który płonął w was! 

    ks.Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny nr 21/2017

    ___________________________________________________________________________________

    Świece w godzinie mroku.

    Św. Franciszek i św. Hiacynta Marto

    oprac. GS/PCh24.pl

    ***

    Nie licząc tzw. świętych młodzianków, z chwilą kiedy papież dokonał ich kanonizacji, dzieci z Fatimy stały się najmłodszymi świętymi Kościoła. Oboje zasnęły w Panu, nie będąc jeszcze nastolatkami. „Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju” – mówił Jan Paweł II 13 maja 2000 roku, dokonując ich beatyfikacji. Uzdrowioną osobą, dzięki której rodzeństwo oficjalnie uznane zostało za święte, był mały chłopiec – tylko trochę mniejszy od nich…

    Dziecko wiszące nad przepaścią, próbujące sforsować parapet okna lub barierkę balkonu – skąd my to znamy? Jeśli macie dzieci, być może też tego kiedyś doświadczyliście albo śni wam się to w nocnych koszmarach. Taki właśnie przypadek wydarzył się brazylijskim małżonkom João Batiście i Lucilii Yurie. Około 20 wieczorem 3 marca 2013 roku ich mały pięcioletni synek Lucas bawił się z młodszą siostrą Eduardą w domu swojego dziadka w mieście Juranda, leżącym w północno- -wschodniej Brazylii.

    Co mu strzeliło do głowy, żeby zbyt niebezpiecznie zbliżyć się do okna? Nie wiadomo. W jego przypadku zabawy przy oknie zakończyły się jednak najgorzej, jak tylko mogły – wypadł. Niestety, okno znajdowało się wysoko – sześć i pół metra nad ziemią, a właściwie nad betonem. Uderzywszy z impetem o twarde podłoże, malec pogruchotał sobie czaszkę, a część tkanki mózgowej wypłynęła na zewnątrz. Nieprzytomnego chłopca zabrała karetka. Jego stan był krytyczny, zapadł w śpiączkę. Z placówki w Jurandzie wysłano dziecko w niemal godzinną drogę do szpitala w Campo Mourao. Po drodze jego serce dwa razy przestawało bić. Dawano mu niewielkie szanse na przeżycie – minimalne, prawie żadne.

    Lekarze walczyli jednak dzielnie o życie chłopca, zoperowali go w trybie pilnym i przewieźli na intensywną terapię. Zapowiedzieli jednak rodzicom, że nawet jeśli Lukas przeżyje, czeka go długa i żmudna rehabilitacja, być może do końca życia zostanie „roślinką”, a w najlepszym razie będzie miał poważne zaburzenia. Możemy sobie tylko wyobrażać, jak taka informacja musiała wstrzasnąć jego rodzicami. Jeszcze tak niedawno ich synek był kompletnie zdrowy, a teraz… Dramat!

    Jako osoby wierzące João i Lucilia upadli na kolana i wznieśli ręce do Jezusa i Matki Bożej Fatimskiej. Wiedzieli, że tylko cud może uratować ich synka. Poprosili też o modlitewną pomoc siostry z klasztoru sióstr karmelitanek bosych w Campo Mourao. Przejęte ich prośbą zakonnice rozpoczęły modlitewny szturm przed relikwiami fatimskich pastuszków. Wkrótce o pomoc pastuszków zaczęła modlić się cała rodzina – nie tylko rodzice, lecz także inni krewni i bliscy dziecka.

    Po operacji stan dziecka jednak pogarszał się i rozważano przeniesienie go do jeszcze bardziej specjalistycznej placówki.

    9 marca – sześć dni po wypadku, a dwa po rozpoczęciu modlitwy do Boga za przyczyną pastuszków – wydarzyło się jednak coś niesamowitego. Chłopiec nagle wybudził się ze śpiączki i… jakby nigdy nic mu się nie stało, nawiązał kontakt z otoczeniem! Mało tego – normalnie mówił, był sprawny psychicznie, umysłowo i fizycznie i nie wykazywał żadnych oznak jakiejkolwiek niepełnosprawności. Lekarze byli zszokowani, rodzice wniebowzięci. W ciągu kolejnych dni malca badano jeszcze wielokrotnie, obserwowano, by w końcu 15 marca – kompletnie zdrowego – wypuścić do domu. Cud był ewidentny. Chłopiec nie tylko przeżył i zachował pełną sprawność, lecz także utracony fragment jego mózgu dosłownie… odrósł.

    Niemal dokładnie cztery lata później – 23 marca 2017 roku – uzdrowienie małego Lukasa zostało oficjalnie zatwierdzone przez papieża Franciszka jako cud do kanonizacji błogosławionych Franciszka i Hiacynty Marto. W stulecie słynnych objawień maryjnych – 13 maja tego samego roku – w Fatimie papież kanonizował rodzeństwo Marto. Na uroczystości nie mogło zabraknąć uzdrowionego chłopca i jego rodziców, którzy nie kryjąc łez, opowiedzieli o tym, co ich spotkało podczas zorganizowanej w sanktuarium konferencji prasowej.

    Wyznali wówczas, że karmelitanki nie od razu zaczęły modlić się o uzdrowienie ich dziecka. Kiedy następnego dnia po wypadku zadzwonili do klasztoru, siostra, która odebrała telefon, nie przekazała wiadomości wspólnocie. Karmelitanki miały właśnie godzinę skupienia, a zakonnica ze słów dzwoniącego wywnioskowała, że dziecko i tak umrze, i postanowiła modlić się nie za chłopca, ale za rodzinę. Wspólnotową modlitwę przed relikwiami błogosławionych Franciszka i Hiacynty w intencji zdrowia dziecka siostry rozpoczęły dopiero po kolejnym telefonie – 7 marca. Zainicjowała ją jedna z karmelitanek, która usłyszawszy o rodzinnym dramacie, pobiegła przed stojące przy tabernakulum relikwie. „Pastuszkowie, ocalcie to dziecko, które jest dzieckiem takim jak wy” – pomodliła się, ulegając nagłemu natchnieniu. I pomogli.

    Wynagradzali za grzechy i zniewagi

    Franciszek i Hiacynta Marto byly zwykłymi dziećmi, pastuszkami owiec, z biednej pasterskiej, wielodzietnej, pobożnej rodziny. Lubiły się bawić, śpiewać i tańczyć. Kochały Jezusa i Maryję, z wypiekami na twarzy i przestrachem słuchały opowieści o Męce Zbawiciela.

    Franciszek (1908–1919) był spokojnym, poważnym chłopcem, uprzejmym i ustępliwym, cechowało go to, że nigdy niczym się nie przejmował. Jeśli chodzi o charakter, jego siostra Hiacynta (1910–1920) była jego przeciwieństwem. Żywa, uparta, swawolna i kapryśna dziewczynka często bywała nadąsana. Mówiono o niej wtedy, że „udaje osiołka”. Oboje wzdragali się jednak przed kłamstwem, a ich grzechy i grzeszki ograniczały się zasadniczo do nieposłuszeństwa rodzicom i drobnych dziecięcych „łobuzerstw”.

    Wydarzeniem ich życia były spotkania z Matką Bożą – objawienia doznawane w Fatimie w latach 1916 i 1917 roku. Towarzyszyła im wtedy kuzynka Łucja dos Santos. Objawienia zupełnie ich odmieniły. Zachęcone przez anioła i Matkę Bożą zaczęły się niezwykle gorliwie modlić i ponosić ofiary. Zmieniły się. Hiacynta stała się poważna, skromna i miła, a Frankowi w końcu zaczęło na czymś zależeć. Dziewczynka napominała inne dzieci, żeby nie obrażały Boga grzechami. Chłopiec często krył się w kościele, by adorować eucharystycznego Jezusa. Jego „specjalnością” stało się pocieszanie i rozweselanie Pana Jezusa za zniewagi, jakich doświadczał od ludzi, wynagradzanie mu za grzechy świata. Gotów był ponieść dla Niego każdą ofiarę. Hiacynta przejęła się zwłaszcza wizją piekła – losem zaślepionych grzeszników, którzy tłumnie idą na wieczne potępienie, bo nikt nie modli się za nich ani nie umartwia. Modliła się zatem i niestrudzona w wymyślaniu mniejszych i większych ofiar pokutowała „ile się tylko da”, aby ich nawrócić i wybawić od piekła; pragnęła wynagradzać za zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi i cierpieć za Ojca Świętego.

    Cała trójka wizjonerów cierpiała na skutek oskarżeń o kłamstwo. Nie szczędziły im ich świeckie władze, ich właśni rodzice, a nawet proboszcz ich parafii. Dzieci nie ugięły się jednak. To, co widzieli i opowiadali, było prawdą i – mimo próśb i gróźb – nie mieli najmniejszego zamiaru przyznać, że było inaczej. Przecież właśnie wtedy skłamałyby. Maryja powierzyła im także tajemnicę, której nie wolno im było zdradzić i chociaż na różne sposoby próbowano nakłonić dzieci do jej wyjawienia, nie pisnęły ani słówka.

    Franciszek i Hiacynta nie pożyli zbyt długo. Dobrowolnie zgadzając się na przyjęcie cierpień zesłanych nań przez Boga, niemal w tym samym czasie zachorowali na pogrypowe powikłania – zapalenie płuc (Franciszek) i opłucnej (Hiacynta). Wtedy też, podczas jednego z objawień Matka Boża powiedziała im, że wkrótce umrą i pójdą do nieba. I tak się stało.

    Jeszcze za ich życia wielu ludzi dzięki ich gorącej modlitwie doświadczyło nadzwyczajnych łask. Nie inaczej było po śmierci fatimskich dzieci.

    Usiądź! Możesz!

    Przypadek, który wzięto pod lupę przy beatyfikacji dzieci z Fatimy, dotyczył Marii Emilii Santos z Leirii (Portugalia). W 1946 roku 16-letnia Maria Emilia trafiła do szpitala z powodu wysokiej gorączki. Sądzono początkowo, że to grypa, a w końcu stwierdzono, że chodzi raczej o gorączkę reumatyczną. Dziewczynę wypisano wprawdzie ze szpitala, ale nadal źle się czuła.

    Dwa lata później doszły silne bóle nóg, przestała chodzić. W szpitalu i sanatorium spędziła kolejne długie lata – niemal cztery! Podejrzewano stan zapalny kręgów i rdzenia kręgowego, prawdopodobnie o podłożu gruźliczym. Zoperowano kręgosłup i kolana. Na próżno. Wypisano ją w końcu o domu, ale z powodu dotkliwych bólów dziewczyna nadal nie była w stanie chodzić. Nie było żadnej poprawy.

    Dziesięć lat później Maria Emilia nie mogła już nawet się czołgać. Ból, który odczuwała, był nieznośny. Obejrzał ją kolejny ortopeda i chciał ją nawet leczyć w Coimbrze lub Lizbonie, ale kobieta – czemu doprawdy trudno się dziwić – miała już dość lekarzy. Niestety, osiem dni po tej wizycie znów musiała się z nimi spotkać. Jej stan się pogorszył, wymagała kolejnej hospitalizacji. Trafiła do Szpitala Uniwersyteckiego w Coimbrze, gdzie przeszła drugą operację kręgosłupa. Z fatalnym skutkiem! Została paraplegiczką. Twierdząc, że na jej chorobę nie ma żadnego lekarstwa, odesłano ją do domu.

    8 stycznia 1978 roku na skutek gorączki kobieta po raz kolejny znalazła się w szpitalu w Leirii. Tym razem spędziła w nim kolejnych sześć lat! Po tym czasie przeniesiono ją do domu opieki pw. Świętego Franciszka. „Od tej pory do 1987 roku nie skonsultowała się z żadnym lekarzem, nie brała żadnych specjalnych leków, tylko środki przeciwbólowe, gdy ból był bardzo silny. Zawsze leżała na boku na łóżku, całkowicie zdrętwiała od pasa w dół. Mogła tylko poruszać rękami i głową. Modliła się, śpiewała i płakała, ale zniechęcenie, cierpienia i wielka trudność z zaakceptowaniem swojej sytuacji doprowadziły ją, jak sama przyznaje, do irytacji i protestów wobec tych, którzy jej służyli i chcieli tylko czynić jej dobro” – opisywał jej stan ojciec Fabrice Delestre.

    Pewnego dnia sanitarką przetransportowano kobietę do Fatimy. Właśnie od tego czasu Maria Emilia Santos zaczęła szczególną czcią otaczać Franciszka i Hiacyntę. Z nadzieją na polepszenie stanu zdrowia zaczęła odmawiać nowenny – jedną za drugą.

    Nadszedł 25 marca 1987 roku – uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Maria Emilia była w swoim pokoju. Odmówiła różaniec i zaczynając kolejny dzień nowenny, westchnęła z wyrzutem: „Hiacynto, został tylko jeden dzień, aby skończyć kolejną nowennę i wciąż nic…?”. I właśnie wtedy spostrzegła, że z jej stopami dzieje się coś dziwnego. Poczuła silne ciepło i mrowienie. Przestraszyła się. Objawy narastały. „Usiądź! Możesz!” – mówił jakiś dziecięcy głosik. Kiedy usłyszała te słowa po raz trzeci, zdobyła się wreszcie na odwagę – odrzuciła kołdrę i… usiadła na łóżku. Usiadła! Mogła!

    Zadzwoniła zaraz potem po kogoś z personelu domu opieki, a gdy wreszcie przyszedł, poprosiła o zapalenie światła. Kiedy rozbłysło, pielęgniarka przeraziła się i zaczęła krzyczeć. Przestraszyła się siedzącej na łóżku kobiety. Wezwano dyrektorkę domu i resztę pracowników i mieszkańców. Nie mogli wyjść ze zdziwienia. Przecież dopiero co podczas mycia wyła z bólu. Od tej pory Maria Emilia zaczęła jeździć na wózku inwalidzkim. Na siedząco.

    Ale to nie był koniec tej historii. Kobieta modliła się nadal, tym razem prosząc pastuszków, by pomogli jej wstać.

    20 lutego 1989 roku przypadała 69. rocznica śmierci Hiacynty. „Jeśli zmusisz mnie dzisiaj do chodzenia, czy będę najszczęśliwszą kobietą na świecie?” – zapytała podczas modlitwy. A potem… wstała z wózka. Spróbowała zgiąć kolana i… nie poczuła bólu. Postawiła pierwsze kroki, a chwilę później, podpierając się laską… zaczęła chodzić. Po ponad 20 latach! Kiedy 10 lat później rozpatrywano to uzdrowienie w Watykanie, Maria Emilia poruszała się bez trudności.

    Także konsultorzy Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych uznali to za cud i w sposób oczywisty przypisali go wstawiennictwu Franciszka i Hiacynty. Na tej podstawie 13 maja 2000 roku Jan Paweł II beatyfikował Hiacyntę i Franciszka w Fatimie. Fatimscy pastuszkowie stali się tym samym najmłodszymi błogosławionymi w historii Kościoła, dystansując Dominika Savio, który zmarł na krótko przed swoimi 15. urodzinami.

    Wspólne cuda

    Ciekawostką jest, że w przypadku rodzeństwa Marto zastosowano nowe rozwiązanie proceduralne. Jan Paweł II zdecydował bowiem, że Hiacynta i Franciszek, z uwagi na to, że najważniejsze wydarzenia z ich życia – objawienia, cierpienia, jakich doświadczyli od władz, młody wiek, w którym zostali zabrani do nieba, dotyczyły ich obojga – nie potrzebują do swojej beatyfikacji i kanonizacji cudów zdziałanych osobno, ale wspólnie. Warunkiem było tylko to, by wyproszono je, przyzywając rodzeństwo. Swoją drogą – do tego, żeby tak małe dzieci zostały uznane za świętych, też potrzebne było specjalne papieskie zezwolenie.

    PCh24.pl./tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 lutego

    Święty Piotr Damiani, biskup i doktor Kościoła

    Święty Piotr Damian

    Piotr urodził się w 1007 roku w Rawennie, w licznej i niezamożnej rodzinie. Matka, zniechęcona licznym potomstwem, porzuciła niemowlę. Ledwie żywe odnalazła je służąca i oddała rodzinie. Po przedwczesnej śmierci rodziców Piotr znalazł drugą, lepszą matkę, w ukochanej siostrze, Rozelinie. Zaopiekował się nim starszy brat, Damian, od którego przyjął przydomek Damiani (czyli “od Damiana”). Początkowo brat obchodził się z Piotrem surowo. Święty musiał paść u niego świnie. Kiedy jednak Damian poznał się na niezwykłych zdolnościach brata, za radą siostry oddał go na studia do Rawenny, a następnie do Faenzy i Parmy.
    Po przyjęciu święceń kapłańskich Piotr został wykładowcą w jednej ze szkół parafialnych. Po pewnym czasie zrezygnował z czynnego życia. Udał się na pustkowie, a potem do klasztoru benedyktynów-eremitów. Został mnichem, a następnie w 1043 r. opatem eremu kamedulskiego w Fonte Avellana. Odnowił życie zakonne. Stał się doradcą wielu klasztorów i kierownikiem duchowym wielu uczniów, którzy garnęli się do niego. Ponieważ opactwo, w którym przebywał, nie było zdolne ich wszystkich pomieścić, założył dwa inne i ułożył dla nich osobną regułę. Z biegiem lat powstały dalsze ośrodki pustelnicze: w Marchii, Umbrii, Romanii i w Abruzzach. Piotr Damiani był przyjacielem kolejnych cesarzy: Henryka III i Henryka IV, doradcą papieży: Klemensa II, Damazego II, Leona IX i Stefana II. Ten ostatni mianował go w 1057 r. biskupem Ostii i kardynałem.
    Piotr Damiani pracował nad wewnętrzną odnową Kościoła. Bolał bardzo nad Kościołem Chrystusowym, dręczonym wówczas chorobą symonii i inwestytury. Władcy i możni panowie świeccy pod pozorem zasług, jakie położyli dla Kościołów lokalnych, żądali dla siebie w zamian przywilejów mianowania duchownych na stanowiska proboszczów, przełożonych klasztorów, rektorów świątyń, a nawet biskupów. Panowie ci ponadto, jako fundatorzy i opiekunowie kościołów, rezerwowali sobie także kontrolę nad majątkami, które do tych kościołów przydzielili, i mieszali się w wewnętrzne sprawy Kościoła. Piotr Damiani szeregiem pism zwalczał te nadużycia.
    Wielokrotnie bywał legatem papieskim na synodach i często pełnił funkcję mediatora. Mikołaj II wysłał go do Mediolanu, by w diecezji tamtejszej zaprowadził konieczne reformy. Papież Aleksander II trzymał Piotra stale przy sobie jako doradcę. W roku 1062 zlecił mu misję we Francji, by załagodził spór między biskupem Macon a słynnym opactwem benedyktyńskim w Cluny. Z tej okazji Piotr załatwił także sporne sprawy wśród biskupów: Reims, Sens, Tours, Bourges i Bordeaux. Po drodze odbył pielgrzymkę do grobów św. Majola i św. Odylona w Souvigny.
    Przez cały czas tęsknił za życiem mniszym. W 1067 r. otrzymał pozwolenie na powrót do Fonte Avellana i zrzekł się diecezji Ostii. Jednak nadal w razie konieczności służył papieżowi pomocą. W roku 1069 udał się do Frankfurtu nad Menem, gdzie zdołał przekonać cesarza Henryka IV, by nie opuszczał swojej prawowitej małżonki, Berty. W roku 1071 jako legat papieski współuczestniczył w konsekracji kościoła benedyktynów na Monte Cassino, a w roku następnym przybył do Rawenny, by tamtejszego biskupa, Henryka, pojednać ze Stolicą Apostolską.
    W drodze powrotnej zachorował i w nocy z 22 na 23 lutego 1072 r. zmarł niespodziewanie w klasztorze benedyktynów w Faenzy i w ich kościele został pochowany. W roku 1354 jego relikwie przeniesiono do wspaniałego grobowca, wystawionego ku jego czci w tymże kościele. Od roku 1898 jego śmiertelne szczątki spoczywają w katedrze, w osobnej kaplicy.
    Piotr Damiani był wielkim znawcą Biblii i Ojców Kościoła oraz znakomitym prawnikiem kanonistą. Należał także do najpłodniejszych pisarzy swoich czasów. Zostawił po sobie ok. 240 utworów poetyckich, 170 listów, 53 kazania, 7 życiorysów i kilka innych tekstów. Pisał rozprawy o stanie Kościoła i jego naprawie. Piętnował w nich zakorzenione nadużycia, symonię i nieobyczajność kleru. Zachował się wśród jego licznej korespondencji także list do antypapieża, Honoriusza, z pogróżkami kar Bożych. Napisał osobną rozprawę w obronie praw papieża i jego absolutnej niezawisłości od cesarza w sprawach kościelnych. Z dzieł ascetycznych wymienić należy piękną rozprawę o życiu pustelniczym. Święty przedstawił je w tak ponętnych barwach, że pociągnął nim bardzo wielu ludzi do zakonu kamedułów, któremu on właśnie zapewnił największy rozwój. Jedyny to w obecnych czasach istniejący jeszcze zakon pustelników. Papież Leon XII zatwierdził w roku 1821 kult św. Piotra Damiani i ogłosił go doktorem Kościoła. Jest wzywany przy bólach głowy.
    W ikonografii św. Piotr przedstawiany jest jako biskup w mitrze, jako kardynał w cappa magna lub jako mnich w habicie. Atrybuty: anioł trzymający kapelusz kardynalski, cappa magna, czaszka, krucyfiks.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 lutego

    Katedry świętego Piotra, Apostoła



    Ilustracja
    św. Piotr, obraz Petera Rubensa
    ***

    Do roku 1969 Kościół łaciński obchodził dwa święta związane ze Stolicą Piotrową: Katedry św. Piotra w Rzymie (18 I) i Katedry św. Piotra w Antiochii (22 II). Po reformie liturgii oba te święta zostały połączone w jedno pod wspólną nazwą: Katedry św. Piotra.
    Od IV w. chrześcijanie rzymscy znali i obchodzili święto Katedry świętego Piotra, wspominając, że Apostoł był biskupem tego miasta. W ten sposób składali hołd św. Piotrowi za to, że właśnie w Rzymie założył gminę chrześcijańską i miasto to obrał za stolicę chrześcijaństwa. Ponieważ jednak święto wypadało dawniej często podczas postu, dlatego w wielu stronach, np. w Galii, zaczęto je obchodzić 18 stycznia. Z biegiem lat ustaliły się zwyczajowo dwa święta: 18 stycznia Katedry św. Piotra w Rzymie, a 22 lutego Katedry św. Piotra w Antiochii. Według bowiem bardzo dawnej tradycji św. Piotr miał najpierw założyć swoją stolicę prymasa Kościoła Chrystusowego w Antiochii, gdzie przebywał kilka lat, zanim udał się ok. 42 roku do Rzymu i tam poniósł śmierć męczeńską. W 1558 roku papież Paweł IV ustalił ostatecznie 18 stycznia jako pamiątkę wstąpienia na tron rzymski św. Piotra, a 22 lutego na obchód święta objęcia stolicy w Antiochii. Oba święta obchodzone początkowo w Rzymie Paweł IV rozszerzył obowiązkowo na cały Kościół łaciński.
    W bazylice św. Piotra w Rzymie za głównym ołtarzem, w absydzie, jest tron (katedra), na którym miał zasiadać św. Piotr. Do V w. znajdował się on w baptysterium bazyliki św. Piotra. Drogocenna relikwia składa się jedynie z wielu kawałków drewna, spojonych od dawna bogato zdobionymi płytami z kości słoniowej. Słynny budowniczy bazyliki św. Piotra, Jan Wawrzyniec Bernini (+ 1680), zamknął ów tron w potężnej, marmurowej budowli. Ta właśnie katedra stała się symbolem władzy zwierzchniej w Kościele Chrystusa tak w osobie świętego Piotra, jak również jego następców. Święto to jest więc z jednej strony aktem wdzięczności Rzymian za to, że św. Piotr tak bardzo wyróżnił ich miasto, z drugiej zaś strony – jest okazją dla wiernych Kościoła okazania następcom św. Piotra wyrazu czci. Tron, na którym zasiadał św. Piotr, obecny stale w kościele, gdzie papież odprawia nabożeństwa i sprawuje liturgię dnia, jest nieustannym świadectwem, że biskupi rzymscy mają tę samą władzę nad Kościołem Chrystusa, jaką miał Piotr; że następcami Piotra mogą być tylko biskupi rzymscy.Teksty ewangeliczne podają nam wiele przykładów, że Chrystus Pan spomiędzy wszystkich Apostołów wyróżniał w sposób szczególniejszy św. Piotra. Warto przypomnieć w tym miejscu dwa: obietnicę prymatu i jej wypełnienie:”[…] I ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).Wspomniany tekst znajduje się we wszystkich starożytnych kodeksach i przekładach. W jego autentyczność nie można więc naukowo wątpić. Słowa obietnicy są skierowane jasno i wyraźnie tylko do św. Piotra. Skierował zaś je Pan Jezus publicznie, wobec wszystkich Apostołów. Obrazy: opoka, klucze, władza związywania i rozwiązywania – to wszystko są znane powszechnie symbole władzy.
    Pan Jezus faktycznie oddał św. Piotrowi najwyższą władzę w swoim Kościele:”Gdy spożywali śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: «Szymonie, synu Jana, czy Mnie miłujesz więcej aniżeli ci?» Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje». I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?» Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje». Powiedział mu po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?» Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz Mnie?» I rzekł do Niego: «Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje».” (J 21, 15-17)Chrystus w przekazaniu władzy posłużył się znanym powszechnie symbolem owczarni i pasterza. W słowach jednoznacznych, wobec świadków – Apostołów, uczynił Piotra pasterzem swojej owczarni. Ojcowie Kościoła przez termin “baranki” rozumieją wiernych, a przez wyraz “owce” – matki tychże baranków, czyli biskupów i kapłanów Kościoła.
    Piotr faktycznie sprawował najwyższą władzę w Kościele po wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Mamy na to wiele dowodów, które nam przekazał św. Łukasz w Dziejach Apostolskich. To Piotr proponuje w miejsce Judasza wybór następcy (Dz 1, 15-26). Jego propozycja zostaje przyjęta. Piotr przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego (Dz 2, 5-38) i do najwyższej Rady żydowskiej (Dz 4, 5-12). Piotr został aresztowany przez Heroda jako głowa Kościoła (Dz 12, 1-19). To w końcu Piotr rozstrzyga na soborze apostolskim, żeby ewangelizację rozszerzyć także na pogan i że neofitów nawróconych z pogaństwa należy zwolnić z nakazów judaizmu (Dz 15, 1-12).
    O pobycie św. Piotra w Rzymie piszą Ojcowie apostolscy. Św. Klemens I Rzymski (koniec wieku I) pisze o męczeńskiej śmierci św. Piotra i Pawła w Rzymie. Św. Ignacy (+ 107) mówi w Liście do Rzymian: “Nie jak Piotr i Paweł rozkazuję wam”. Św. Papiasz (I-II w.) podaje, że Marek napisał Ewangelię wtedy, gdy Piotr był w Rzymie (Euzebiusz, Historia Kościoła, III, 39). Św. Ireneusz (+ 202) relacjonuje: “Mateusz wydał między Żydami w ich języku Ewangelię wtedy, gdy Piotr i Paweł w Rzymie głosili Ewangelię i zakładali Kościół” (Adversus haereses, III 1, c. 1). Tertulian (+ ok. 240) zapisał: “Jeśli przybędziesz do Italii, masz Rzym… O, jak szczęśliwy to Kościół, któremu całą naukę wraz ze swoją krwią przekazali Apostołowie, gdzie Piotr rodzajem męki zrównany z męką Pańską, gdzie Paweł ukoronowany śmiercią Jana” (De praescripto, c. 36). Wreszcie świadectwo św. Kajusa, kapłana rzymskiego (ok. 210): “Mogę pokazać ci groby Apostołów Piotra i Pawła. Bo gdy pójdziesz do Watykanu albo w kierunku Ostii, znajdziesz groby tych, którzy ten Kościół założyli” (Euzebiusz, Historia Kościoła, II, 25).
    Dowodem najwymowniejszym, że św. Piotr był w Rzymie i że tam poniósł śmierć męczeńską, jest jego grób. Według podania miał on znajdować się w bazylice św. Piotra pod konfesją. Badania przeprowadzone przed rokiem 1950 potwierdziły głos tradycji. Znaleziono tam śmiertelne szczątki Apostoła.Współcześnie wśród chrześcijan istnieją jednak spory dotyczące zakresu władzy papieża. Z tego powodu Sobór Watykański I (1870) wydał następujące orzeczenie dogmatyczne: “Nauczamy przeto i orzekamy, według świadectw Ewangelii, że Chrystus Pan bezpośrednio i wprost św. Piotrowi Apostołowi obiecał i powierzył prymat władzy nad całym Kościołem Bożym… Jeśliby tedy kto powiedział, że św. Piotr Apostoł nie jest przez Chrystusa Pana ustanowiony księciem wszystkich Apostołów i głową widzialną całego Kościoła walczącego, albo że otrzymał on od tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa wprost i bezpośrednio tylko honorowy a nie prawdziwy prymat władzy, niech będzie wyklęty”.Biskupi rzymscy zawsze uważali się i byli uważani za bezpośrednich następców św. Piotra Apostoła. Warto podać przynajmniej kilka przykładów:
    W latach 93-96 wybuchł w Koryncie spór gwałtowny pomiędzy wiernymi a tamtejszą hierarchią. Pomimo że żył jeszcze w Efezie św. Jan Apostoł, hierarchia Koryntu odwołuje się do biskupa Rzymu, którym był wówczas św. Klemens I. Ten wystosował do chrześcijan w Koryncie bardzo autorytatywny list.
    Św. Wiktor I ok. 190 roku wysyła do wszystkich biskupów list, wzywający ich, aby zwołali synody i rozpatrzyli sprawę daty Wielkanocy. Kiedy synod w Efezie uchwalił datę przeciwną tej, jaką wprowadził papież, św. Wiktor rzucił na tamtejszych biskupów klątwę.
    Św. Stefan I (+ 267) pod groźbą klątwy nakazał biskupom Afryki ze św. Cyprianem na czele uznać chrzest udzielony przez heretyków za ważny. Mimo oporu jednostek wszyscy biskupi opowiedzieli się wówczas za papieżem.
    Św. Juliusz I (+ 352) w liście do biskupów Afryki użala się, że bez jego wiedzy złożono ze stolicy biskupiej św. Atanazego, patriarchę Aleksandrii, a przecież powinni wiedzieć, “że jest zwyczajem naprzód pisać do nas, aby stąd według sprawiedliwości wszystko było rozstrzygnięte”. Tak więc papieże rozciągali władzę nawet nad patriarchami.
    Św. Syrycjusz (+ 399) uzasadnia troskę o czystość wiary tym, że “nosi ją w nas Apostoł Piotr, który nas, dziedziców swych, strzeże”.
    Na Soborze Efeskim (431) legat papieski zasiadał na honorowym miejscu zaraz obok cesarza. A oto fragment jego przemówienia: “Nikomu to nie jest wątpliwym, owszem wszystkim wiekom jest znane, że św. Piotr, Książę i Głowa Apostołów, kolumna wiary i fundament katolickiego Kościoła, otrzymał od Pana naszego Jezusa Chrystusa… klucze królestwa niebieskiego. Dana mu została władza związywania i rozwiązywania, który aż do tego czasu i zawsze w swych następcach żyje i sądzi. Tegoż tedy według kolejności następca, najświątobliwszy Ojciec nasz, biskup Celestyn, nas, zastępców swoich, na ten synod posłał”. Na ponad 200 biskupów tam zebranych nikt nie zaprotestował.
    Podobnie nikt nie wyraził sprzeciwu, kiedy na Soborze Chalcedońskim (451) przemówił legat papieski, nazywając papieża wprost “Głową wszystkich Kościołów”, chociaż było wówczas zgromadzonych ok. 600 biskupów. Kiedy odczytano na tymże soborze list papieża św. Leona, potępiający błędy Eutychesa, zgromadzeni ojcowie zawołali: “Piotr przez Leona przemówił!”.
    Stąd też Sobór Watykański I miał prawo orzec: “Nauczamy przeto i oświadczamy, że Kościół Rzymski z ustanowienia Pana posiada naczelną władzę nad wszystkimi Kościołami. Władza ta Kościołowi Rzymskiemu przysługuje na mocy zwykłego porządku rzeczy. Tę władzę biskup rzymski otrzymał bez niczyjego pośrednictwa… Względem niej mają też obowiązek hierarchicznej uległości i posłuszeństwa pasterze każdego obrządku i każdego stopnia godności oraz wierni, tak każdy z osobna, jako też wszyscy razem wzięci, nie tylko w sprawach wiary i obyczajów, ale również w tych, które należą do karności i rządów Kościoła na całym świecie… Jeśliby więc kto mówił, że papież ma tylko obowiązek nadzorowania lub kierowania, a nie najwyższą i pełną władzę rządzenia całym Kościołem… niech będzie wyklęty”.Dzisiejsze święto przypomina, że Stolica Piotrowa jest podstawą jedności Kościoła. Kościół modli się, aby “pośród zamętu świata nasza wiara pozostała nienaruszona”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 lutego

    Święty Polikarp, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Izabela Francuska, dziewica
      •  Błogosławiony Stefan Wincenty Frelichowski, prezbiter i męczennik
    ***
    Polikarp należy do Ojców Apostolskich. Mianem tym od XVII w. określa się świętych pisarzy kościelnych, którzy żyli jeszcze w czasach apostolskich i przekazali nam pewne treści pochodzące od Apostołów. Ojcowie ci są bezpośrednim łącznikiem pomiędzy uczniami Chrystusa a chrześcijaństwem lat późniejszych. Do Ojców tych zwykło się zaliczać wśród innych: św. Klemensa I Rzymskiego, papieża (+ 97), św. Ignacego z Antiochii (+ 110-117), św. Papiasza (w. II) i św. Polikarpa (+ ok. 156). Od Ojców Apostolskich należy odróżnić Ojców Kościoła, czyli tych świętych, którzy żyli w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, a swoją wiedzą i pismami przyczynili się do wyjaśnienia wiary i jej obrony przeciwko błędom. Jako datę graniczną dla Ojców Kościoła na Zachodzie zwykło się podawać rok 636, czyli śmierć św. Izydora z Sewilli, a na Wschodzie rok ok. 749, czyli śmierć św. Jana Damasceńskiego. Od Ojców Kościoła odróżniamy wreszcie doktorów Kościoła, którzy żyli w różnych czasach, a wyróżniali się niezwykłą wiedzą i obroną wiary.

    Święty Polikarp

    Według św. Ireneusza (+ 202), Polikarp był uczniem św. Jana Ewangelisty. Tertulian i św. Hieronim przekazali nam informację, że św. Jan Apostoł ustanowił swojego ucznia, Polikarpa, biskupem w Smyrnie (dzisiejszy Izmir), w Małej Azji. Około roku 107 św. Ignacy z Antiochii napisał piękny list do Polikarpa, kiedy był wieziony okrętem do Rzymu, by tam ponieść śmierć męczeńską, i zatrzymał się w Troadzie. W liście tym Ignacy oddaje Polikarpowi najwyższe pochwały, kiedy go nazywa dobrym pasterzem, niezłomnym w wierze i mężnym atletą Chrystusa. Takim przedstawiają go wszystkie świadectwa. Wiemy, że ok. 155 r. Polikarp przybył do Rzymu, by z papieżem Anicetem prowadzić rozmowy ustalające termin obchodzenia Wielkanocy. Świadczy to o wysokiej pozycji biskupa Smyrny.
    Według relacji pierwszego historyka Kościoła, Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej, Polikarp miał rządzić Kościołem w Smyrnie przez około 60 lat i ukoronować życie śmiercią męczeńską. Miał ponad 86 lat, kiedy oskarżono go o lekceważenie pogańskiej religii i jej obrzędów, jak też zwyczajów. Oskarżono go przed namiestnikiem (prokonsulem) rzymskim, Stacjuszem Kodratosem. Na oskarżenia Polikarp odpowiedział: “Osiemdziesiąt sześć lat służę Chrystusowi, nigdy nie wyrządził mi krzywdy, jakżebym mógł bluźnić memu Królowi i Zbawcy?” Kiedy zaś sędzia groził Świętemu, że go każe spalić żywcem, Polikarp odparł: “Ogniem grozisz, który płonie przez chwilę i wkrótce zgaśnie, bo nie znasz ognia sądu, który przyjdzie, i kary wiecznej”. Stacjusz skazał Polikarpa na śmierć przez spalenie na stosie. Gdy zaś płomienie nie chciały się imać męczennika, zginął od pchnięcia puginałem. Działo się to na stadionie w Smyrnie 22 lutego, najprawdopodobniej w 156 r., choć podaje się okres pomiędzy rokiem 155 a 169. Polikarp pozostawił po sobie cenny list do Filipian – świadectwo tradycji apostolskiej. Innym ważnym pomnikiem literatury starochrześcijańskiej jest opis jego męki (Martyrium Policarpi).W ikonografii św. Polikarp przedstawiany jest jako męczennik lub jako biskup. Wzywany do obrony przed czerwonką i bólem ucha.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________________-

    23 lutego

    Błogosławiony
    Stefan Wincenty Frelichowski,
    prezbiter i męczennik

    Błogosławiony Stefan Wincenty Frelichowski

    Wincenty przyszedł na świat 22 stycznia 1913 roku w Chełmży. Wzrastał w rodzinie, w której panowała atmosfera wzajemnej życzliwości, wzajemnego wspierania, sumiennej pracowitości. Panowały tam staropolskie zwyczaje, szczera i niezakłamana miłość, duch wyważonej pobożności, głęboki patriotyzm. Siedmioletni Wicek był świadkiem wkroczenia do Chełmży wojska polskiego, które 20 stycznia 1920 roku przyniosło miastu i jego mieszkańcom wolność. Od tego momentu rozpoczął się nowy etap jego życia.
    W cieniu dawnej katedry Wicek, jak go wszyscy nazywali, spędził swoją młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami, odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi, działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: “Taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba”.
    Będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej. W 1930 roku został jej prezesem. Decyzja wstąpienia na drogę kapłaństwa nie przyszła mu łatwo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. Chciał oddać się na służbę Bogu. “Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie”. Jako diakon został kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. W dniu 14 marca 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie.
    Rok później został wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Był gorliwym apostołem dzieci i chorych, pełniąc funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej ZHP i redaktora “Wiadomości Kościelnych”. Wciąż były w nim żywe młodzieńcze ideały.
    Gdy 7 września 1939 r. oddziały niemieckiego Wermachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. W dniu 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII, realizował nadal swoje ideały harcerskie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ksiądz sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych. Odtąd realizował powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych, w kolejnych niemieckich obozach koncentracyjnych w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau. Organizował wspólne modlitwy, wyszukiwał najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Jeden z nich, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak go wspominał: “Nikt nie zapomni owego Wielkiego Czwartku 1940 roku, gdyśmy mogli dzięki jego staraniom i zapobiegliwości – wprawdzie w sposób katakumbowy – odprawić pierwszą, od chwili aresztowania, Mszę świętą. W Sachsenhausen pełni dalej obowiązki kapelana nie tylko naszego, lecz również i rodaków. Wspomnę choćby słuchanie wychodzących z obozu transportów spowiedzi, które on organizował”.
    W Dachau Wincenty opiekował się chorymi na tyfus, przekradał się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ksiądz Wincenty już wcześniej zaraził się tyfusem – zmarł w opinii świętości w dniu 23 lutego 1945 roku, na około dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet hitlerowcy, pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami. Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium.
    Św. Jan Paweł II ogłosił ks. Frelichowskiego błogosławionym 7 czerwca 1999 roku w Toruniu podczas pielgrzymki do Ojczyzny. 22 lutego 2003 roku bł. Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 lutego

    Święty Etelbert, król

    Zobacz także:
      •  Święty Marek Marconi, zakonnik
    ***
    [St+Ethelbert+2.jpg]
    Kościół p.w. św. Etelberta w Berkshire
    ***
    Etelbert I rozpoczął panowanie w Anglii jako ośmioletnie dziecko po śmierci ojca (560). W rządach wyręczała go początkowo przyboczna rada królewska. Długoletnie, bo trwające przez 50 lat rządy Etelberta, były dla Anglii wprost opatrznościowe. Nie tylko bowiem roztropnie rządził własnym małym królestwem, ale przyczynił się do zjednoczenia prawie wszystkich królestw Anglii, dotąd ze sobą skłóconych i będących w stanie nieustannej wojny. Udało mu się utworzyć coś w rodzaju konfederacji, unii królów angielskich.
    Był poganinem przez pierwszych 36 lat życia. Około 588 udał się do Paryża, gdzie za małżonkę pojął Bertę – córkę króla Merowingów frankońskich, Chariberta. Postawiono wszak warunek, że Etelbert zostawi całkowitą swobodę Bercie i jej kapelanowi, Letardowi, biskupowi z Senlis. Pobożna królowa tak wpłynęła na męża, że zgodził się nawiązać kontakt z Rzymem. Co więcej, nakłonił papieża św. Grzegorza I Wielkiego, aby ten przysłał misjonarzy do jego królestwa w Anglii. Na czele wyprawy stanął św. Augustyn z Canterbury. Przywiódł on ze sobą 40 mnichów-kapłanów benedyktyńskich. Przybyli oni do Kentu w samą Wielkanoc 597 roku. Król wyszedł św. Augustynowi i jego misjonarzom na spotkanie i zezwolił im swobodnie głosić nową wiarę.
    Sam też po kilku latach przyjął chrzest. Zachował się list św. Grzegorza do Etelberta i jego małżonki, w którym papież czyni wyrzut, że król tak późno zdecydował się na przyjęcie wiary. Etelbert jednak wolał tak ważny krok uczynić po poważnym namyśle i dokładnym zapoznaniu się z całokształtem wiary i moralności chrześcijańskiej. Był zresztą pierwszym władcą Anglii, który się na to zdobył. Z czasem i inni królowie poszli w jego ślady. Wśród nich niedługo wprowadził do siebie katolickich misjonarzy siostrzeniec Etelberta, Sebert, król Sussexu, który też przyjął chrzest. Córka Etelberta, św. Etelburda, wydana za króla Northumbrii (środkowowschodnia część Anglii), pozyskała go również dla Kościoła katolickiego.
    Etelbert ze wszystkich sił dopomagał misjonarzom w szerzeniu wiary. Dzięki jego pomocy i hojności wystawiono świątynie, zamienione niebawem na katedry: w Canterbury, Londynie i Rochester. Kiedy zaś utworzona została metropolia w Canterbury, przydzielono do niej biskupstwa w Rochester, w Londynie i w innych miastach, które król szczodrze uposażył.
    Etelbert nie tylko poszerzył granice swojego królestwa i zabezpieczył je od napaści wrogów, ale wyróżniał się jako doskonały administrator i prawodawca. Do naszych czasów zachował się szczęśliwie zbiór praw, które wydał. Zdradzają one pokrewieństwo z prawem salickim, skodyfikowanym przez króla Francji, Chlodwika. Świadczy to o żywym kontakcie między Galią a Anglią.
    Po około 64 latach życia i 56 latach rządów Etelbert zmarł 24 lutego 616 roku. Jego śmiertelne szczątki złożono w kościele świętych Piotra i Pawła w Canterbury przy jego małżonce, Bercie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Etelbert, król Kentu

    W 601 roku przybyła do Stolicy Apostolskiej grupa mnichów-misjonarzy z Wysp Brytyjskich, ogłaszając radosną wiadomość. Oto władca jednego z walczących ze sobą państewek pod wpływem swej świątobliwej małżonki i kapłana Augustyna pochylił głowę pod zbawienny strumień wody chrztu świętego i stał się członkiem Chrystusowego Kościoła. Nie od razu wszakże król Etelbert sprawił tę radość Namiestnikowi Chrystusa – miał za sobą prawie pięćdziesiąt lat rządów, zanim skosztował ze Zdroju Życia.

    Ówczesne tereny angielskie były podzielone na mnóstwo różnych władztw, które walczyły ze sobą o hegemonię, a ich liczba zmieniała się w zależności od wyników tych walk. Na południowym wschodzie znajdowało się państwo (obecnie hrabstwo) Kentu, którym rządził Etelbert. Pierwszym historycznym faktem jego biografii, jakiego jesteśmy pewni, jest ślub z córką króla Franków Childeberta – Bertą. Miało to miejsce około roku 588.

    Był to pierwszy wyraźny ruch, jaki Opatrzność Boża wykonała w ramach chrystianizacji królestwa – Childebert bowiem postawił warunek: wyda córkę za Etelberta, ale ona przyjedzie na jego dwór wraz ze swoim kapelanem. Tak pierwszy głosiciel Królestwa Bożego znalazł się w królestwie Kentu.

    Następnym krokiem było przysłanie przez papieża św. Grzegorza Wielkiego misjonarza św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury). Przykład jego na wskroś chrześcijańskiego życia uwieńczył dzieło, które rozpoczęła pobożna Berta. Władca przyjął chrzest i szczerze przejął się misją rozszerzenia chrześcijaństwa na podległych mu ziemiach. Wkrótce za jego przykładem poszli inni władcy brytyjscy i tak prawdziwa religia ponownie zapuściła korzenie na terenach późniejszej zjednoczonej Anglii.

    Etelbert prowadził odtąd działalność fundacyjną, budując świątynie w Canterbury, Londynie i Rochester, które zostały wkrótce podniesione do godności katedralnej. Już w 598 roku praca misjonarzy przynosiła duże, odnotowane w korespondencji ze Stolicą Świętą owoce, wszelako po nawróceniu władcy stała się niezmiernie skuteczniejsza. Mądry monarcha, który sam poznał dogłębnie świętą wiarę, zanim przyjął chrzest, był świadom, że powinno być to aktem wolnej woli. Dlatego nakłaniał, a nie zmuszał poddanych, a mimo to liczbę nawróconych można liczyć w dziesiątkach tysięcy.

    Ojciec Święty Grzegorz I, wielki animator działalności misyjnej i niezłomny sternik łodzi Piotrowej, zachęcał władcę do zachowania i krzewienia wiary: „Chwalebny Synu, pilnie strzeż łaski, jaką otrzymałeś od Boga; staraj się w poddanych ci narodach szerzyć wiarę chrześcijańską” i zwracał się słowami świadczącymi o prawdziwym uznaniu dla króla Kentu: „Ten bowiem, którego czci szukacie i w narodach ją zachowujecie, rozsławi również imię Waszej Chwalebności nawet u przyszłych pokoleń. Bo tak niegdyś najpobożniejszy cesarz Konstantyn, odwodząc rzeczpospolitą rzymską od przewrotnych kultów bałwochwalczych, poddał ją i siebie Bogu wszechmocnemu, Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, i sam z podległymi narodami całą duszą nawrócił się do niego. Skutek tego był taki, że mąż ów przyćmił swą chwałą imię władców starożytnych i tak w opinii, jak i dobrym działaniu przewyższył swych poprzedników. Niechże więc i teraz Wasza Chwalebność stara się wpoić królom i narodom jej poddanym znajomość jednego Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego.”

    Św. Beda Czcigodny odnotował, iż Etelbert sprawował rządy przez pięćdziesiąt sześć lat. Po tak długich rządach, odznaczywszy się nie tylko gorliwością religijną, ale także działalnością administracyjną i prawodawczą (jest autorem pierwszego zachowanego anglo-saskiego kodeksu prawnego), po wielu latach szczęśliwego pożycia z królową Bertą, oddał ducha Panu Bogu i został pochowany u boku ukochanej małżonki w kościele św. Marcina w Canterbury.

    Kościół wspomina św. Etelberta króla Kentu 24 lutego.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 lutego

    Święci męczennicy
    Alojzy Versiglia, biskup, i Kalikst Caravario, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Cezary z Nazjanzu, pustelnik
      •  Błogosławiony Dominik Lentini, prezbiter
      •  Święty Tarazjusz, patriarcha
    ***
    Święty Alojzy Versiglia

    Alojzy Versiglia urodził się 5 czerwca 1873 r. w Olivia Gessi koło Turynu. Wzrastał w pobożnej atmosferze domu rodzinnego. W wieku 12 lat rozpoczął naukę w turyńskim oratorium salezjańskim. Z czasem uległ wpływowi ks. Bosko i klimatowi niezwykłej pobożności oratorium. Wstąpił więc do bardzo młodego jeszcze zgromadzenia w roku śmierci jego Założyciela. Ukończył nowicjat w Foglizzo, a 11 października 1889 r. złożył uroczyste śluby zakonne. Widząc jego wielką gorliwość, wyznaczano mu coraz trudniejsze zadania. Po ukończeniu filozofii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, zaczął uczyć kleryków w Foglizzo.
    Święcenia kapłańskie przyjął 21 grudnia 1895 r. Przez kolejnych 9 lat był dyrektorem nowo utworzonego nowicjatu w Genzano, niedaleko Rzymu. Ze swoich obowiązków wywiązywał się doskonale, wyróżniał się pracowitością i dobrocią. Żywił głębokie nabożeństwo do Maryi.
    W roku 1906 powierzono mu misje w Makao. Salezjanie mieli tam objąć portugalski sierociniec. Alojzy był kierownikiem pierwszej wyprawy do Chin, aby zapoczątkować tam dzieło ks. Bosko. Obowiązki przełożonego wspólnoty chrześcijańskiej wypełniał z wrodzoną gorliwością i zapałem. Prace budowlane, sprawy organizacyjne, niezliczone podróże apostolskie do misji porozrzucanych na wielkim obszarze – to wszystko kosztowało go wiele wysiłku, osłabiając siły już uszczuplone latami ascezy.
    W 1920 r. został mianowany wikariuszem apostolskim okręgu Schiu Chow, a rok później – biskupem tytularnym Cariste. Jego dzieło misyjne rozwijało się mimo politycznych zamieszek i nienawiści do obcokrajowców. Podczas podróży wizytacyjnej do Lin Chow, którą odbywał wraz z młodszym współbratem, ks. Kalikstem Caravario, który pracował na tutejszej placówce, zostali obydwaj napadnięci przez uzbrojonych żołdaków. Sprzeciwili się uprowadzeniu dziewcząt chińskich, które wraz z nimi podróżowały wynajętą barką do Lin Chow. To rozwścieczyło napastników, którzy żywili wielką nienawiść do wyznawców obcej im wiary.
    Biskup Versiglia był duchowo przygotowany do męczeństwa; uważał nawet, że jest ono potrzebne dla owocnego rozwoju misji. Przed śmiercią prosił tylko napastników, aby darowali życie młodemu ks. Caravario, którego sam niegdyś zachęcił do wyjazdu na misje. Jego prośba nie została wysłuchana: obaj salezjanie zostali zamordowani bestialsko 25 lutego 1930 r. Szczątki ciała biskupa Alojzego umieszczono w krypcie prokatedry w Schiu Chow.

    Święty Kalikst Caravario

    Kalikst Jakub Caravario urodził się w Courgne koło Turynu 8 czerwca 1903 r. Gdy miał pięć lat, jego rodzice przenieśli się do Turynu, gdzie zaczął uczęszczać do salezjańskiego oratorium św. Józefa. Kontynuował naukę w kolegium św. Jana. Wyróżniał się posłuszeństwem, pobożnością i działaniami apostolskimi podejmowanymi wśród kolegów. Mając 15 lat, postanowił wstąpić do salezjanów.
    19 września 1919 r. złożył śluby zakonne w Foglizzo i wyraził chęć podjęcia pracy misyjnej. Trzy lata później spotkał się z biskupem Alojzym Versiglia, który przyjechał, by wziąć udział w obradach kapituły generalnej. Zachęcony jego opowiadaniami o misjach, Kalikst poprosił przełożonych o zgodę na wyjazd do Chin.
    W kilka tygodni po złożeniu ślubów wieczystych (24 września 1924 r.) opuścił Włochy i ruszył na Daleki Wschód. Jego pierwszą placówką stał się sierociniec w Szanghaju: opiekował się tu chłopcami, ucząc się jednocześnie języka i studiując teologię. Gdy w 1927 r. miasto zostało zdobyte przez wojska Chang Kai Sheka, wyjechał najpierw do Makao, a potem przez dwa lata przebywał na wyspie Timor u brzegów Australii, gdzie wypędzeni z Chin salezjanie otrzymali parafię.
    Po powrocie do Chin znalazł się w Schiu Chow. Tutaj 18 maja 1929 r. przyjął z rąk biskupa Alojzego święcenia kapłańskie. Mimo młodego wieku był już wówczas skutecznym misjonarzem. Doskonale znał język, wykazywał się odwagą i zapałem w działaniach i pracy. W 1930 r., objeżdżając stacje misyjne, gorliwie przygotowywał wiernych do zapowiedzianej wizytacji biskupa. W drodze na miejsce zginął męczeńsko razem z biskupem Alojzym Versiglia w dniu 25 lutego 1930 r., stając w obronie niewinnych dziewcząt.

    Święci Alojzy i Kalikst

    Pogrzeb męczenników przekształcił się w wielką manifestację religijną. Powszechna cześć dla nich sprawiła, że już 6 lat po pogrzebie rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji obu salezjańskich męczenników w dniu 15 maja 1983 r. na placu św. Piotra w Rzymie. 1 października 2000 r. kanonizował 120 męczenników chińskich, a wśród nich biskupa Versiglia i ks. Caravario. Tym samym dzieło salezjańskie w Chinach zyskało patronów i orędowników w niebie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 lutego

    Święta Paula Montal, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksander, biskup
    ***
    Święta Paula Montal

    Paula Montal Fornés urodziła się 11 października 1799 r. niedaleko Barcelony w Hiszpanii. Otrzymała staranne i głębokie wychowanie religijne. W wieku 10 lat straciła ojca. Aby pomóc w utrzymaniu rodziny, zaczęła pracować jako hafciarka. Pomagała w swojej parafii w katechizacji dzieci i młodzieży. Przez to doświadczenie zobaczyła, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie intelektualne i zawodowe młodych kobiet.
    W 1829 r., pokonując rozliczne trudności, udała się do Figueras i założyła tam pierwszą szkołę dla dziewcząt. Dbała w niej o formację chrześcijańską i ogólnoludzką. Wkrótce zaczęły powstawać kolejne szkoły. W 1847 r. założyła Zgromadzenie Córek Maryi Sióstr Szkół Pobożnych (pijarki). Od 1859 r. aż do śmierci przebywała w Olesa de Montserrat. Poprzez trud wychowawczy, a także przez ufną modlitwę uczestniczyła w przeżywaniu losów nowego zgromadzenia. W chwili jej śmierci liczyło ono 19 domów, w których mieszkało ponad 300 sióstr.
    Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego zmarła 26 lutego 1889 r. w Olesa de Montserrat. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w kwietniu 1983 r.; w listopadzie 2001 r. włączył ją do grona świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 lutego

    Święty Gabriel od Matki Bożej Bolesnej, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Leander, biskup
    ***
    Święty Gabriel od Matki Bożej Bolesnej

    Franciszek Possenti urodził się w Asyżu 1 marca 1838 r. Gdy miał 4 lata, zmarła jego matka. Jego ojciec piastował urząd gubernatora tego miasta i okolic z ramienia Stolicy Apostolskiej, gdyż obszar ten należał wówczas do Państwa Kościelnego.
    Pierwsze lata swojego życia Franciszek spędził w różnych miejscach, a to dlatego, że jego ojciec nie zdecydował się jeszcze, gdzie obrać sobie stałą rezydencję. W roku 1856 osiadł na stałe w Spoleto.
    Franciszek odbywał studia najpierw u Braci Szkół Chrześcijańskich, którzy pogłębili w nim zasady religijne, wyniesione już z domu. Od roku 1850 uczęszczał do kolegium jezuitów. Należał do najlepszych uczniów. Miał wówczas 12 lat. Sakrament bierzmowania przyjął z rąk arcybiskupa Jana Sabbioni. Dbał aż do przesady o swój wygląd zewnętrzny, lubił grę w karty, tańce, imprezy artystyczne, wieczorki towarzyskie, polowania.
    Po krótkim okresie zbyt swobodnej młodości 22 sierpnia 1856 r. wstąpił do klasztoru pasjonistów w Morovalle, gdzie przyjął imię zakonne Gabriel. Ojciec, który myślał o ożenieniu go z pewną panienką z dobrej rodziny, był stanowczo przeciwny, by jego syn szedł do zakonu – i to jednego z wówczas najsurowszych. Franciszek zdołał jednak przełamać opór ojca; jako 18-letni młodzieniec pożegnał bliskich i zapukał do bram nowicjatu. Obrał sobie zakon, którego celem było pogłębianie w sobie i szerzenie wśród otoczenia nabożeństwa do męki Pańskiej i do Matki Bożej Bolesnej. Te dwa nabożeństwa szczególnie przypadły mu bowiem do serca. One też uświęciły go tak dalece, że po niewielu latach wzniósł się aż na stopień heroiczny doskonałości chrześcijańskiej. Zachował się jego notatnik, w którym zapisywał postanowienia podejmowania coraz to nowych ofiar w duchu pokuty. Był gotów przyjąć wszystkie, choćby największe męki, byle tylko pocieszyć Serce Boże i Jego Matki.
    Zmarł na gruźlicę 27 lutego 1862 r., mając 24 lata, nie doczekawszy święceń kapłańskich. Włosi nazywają św. Gabriela Santo del sorriso – “Świętym uśmiechu”. Jest patronem kleryków i młodych zakonników. Papież św. Pius X ogłosił Gabriela błogosławionym (1908), a papież Benedykt XV wpisał go do katalogu świętych (1920). Papież Pius XI obrał św. Gabriela za patrona młodzieży włoskiej Akcji Katolickiej (1926). W roku 1953 papież Pius XII wyznaczył św. Gabriela na patrona diecezji Teramo i Atri na równi ze św. Bernardynem i św. Reparatą. Jego relikwie znajdują się w Sanktuarium św. Gabriela w Isola del Gran Sasso. Jest patronem studentów, działaczy Akcji Katolickiej oraz księży.
    Ksiądz Jan Twardowski napisał o nim krótki wiersz:

    O Gabrielu bledziutki,
    z bolesnym w ręku obrazkiem;
    jesteś mi cały – gdy kocham –
    Szczęśliwym wynalazkiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 lutego

    Święty Hilary I, papież



    Obrońca Trójcy Świętej i pierwszy ekumenista – św. Hilary z Poitiers
    Witraż: w centrum św. Hilary, po lewej św. Mikołaj, po prawej św. Piotr – Rodhullandemu,
    CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons
    ***

    Hilary pochodził z Sardynii. Był w Rzymie archidiakonem za czasów papieża Leona Wielkiego. Jako legat papieski uczestniczył w synodzie w Efezie (449). W aktach synodalnych zapisano, że zaprotestował przeciwko usunięciu patriarchy Konstantynopola, Flawiana, sprzeciwiającego się herezji monofizytów. Patriarcha bowiem został w okrutny sposób pobity i wtrącony do więzienia, w którym zmarł; synod ten nazywano później “zbójeckim”.
    Po śmierci Leona Wielkiego Hilary został wybrany na stolicę Piotrową 19 listopada 461 roku. Próbował uporządkować Kościół od strony administracyjnej, zwłaszcza na terenie Galii. W Rzymie wybudował m.in. klasztor i bazylikę św. Wawrzyńca za Murami, w której został pochowany. Był wielkim czcicielem św. Jana Ewangelisty, którego uczcił budując kaplicę przy baptysterium na Lateranie. Zbudował także kaplicę św. Jana Chrzciciela. Zmarł 29 lutego 468 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • MATKA BOŻA i ŚWIĘCI PAŃSCY – styczeń 2023

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    ojciec święty Benedykt XVI



    1 stycznia

    Święta Boża Rodzicielka Maryja

    Bogarodzica Maryja
    Pierwszy dzień Nowego Roku to ósmy dzień od Narodzenia Jezusa. Według prawa żydowskiego każdy chłopiec miał być tego dnia obrzezany. W oktawę Bożego Narodzenia, dziękując Bogu za przyjście na świat Chrystusa, Kościół obchodzi uroczystość Maryi jako Matki Bożej, przez którą spełniły się obietnice dane całej ludzkości, związane z tajemnicą Odkupienia. Tego dnia z wszystkich przymiotów Maryi czcimy szczególnie Jej macierzyństwo. Dziękujemy Jej także za to, że swą macierzyńską opieką otacza cały Lud Boży.Poświęcenie Maryi pierwszego dnia rozpoczynającego się roku ma także inne znaczenie. Matka Jezusa zostaje ukazana ludziom jako najdoskonalsze stworzenie, a zarazem jako pierwsza z tych, którzy skorzystali z darów Chrystusa. Pragnienie zaakcentowania specjalnego wspomnienia Matki Bożej zrodziło się już w starożytności chrześcijańskiej. Kościół zachodni już w VII wieku wyznaczył w tym celu dzień 1 stycznia.Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi to najstarsze maryjne święto. Do liturgii Kościoła wprowadził je dość późno papież Pius XI w roku 1931 na pamiątkę 1500. rocznicy soboru w Efezie (431). Pius XI wyznaczył na coroczną pamiątkę tego święta dzień 11 października. Reforma liturgiczna w roku 1969 nie zniosła tego święta, ale podniosła je do rangi uroczystości nakazanych i przeniosła na 1 stycznia.
    W Starym Testamencie jest wiele szczegółowych proroctw, zapowiadających Zbawiciela świata. Pośrednio dotyczą one także osoby Jego Matki. Niektóre z nich są nawet wyraźną aluzją do Rodzicielki Zbawiciela, np. zapowiedź dotycząca Niewiasty, która zetrze głowę węża-szatana (Rdz 3, 15). Jeszcze wyraźniej o Matce Mesjasza wspomina prorok Micheasz (Mi 5, 1-2). Jako proroctwo dotyczące Maryi traktuje się także zapowiedź Izajasza:Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel (Iz 7, 14).Poza tymi tekstami tradycja chrześcijańska uznaje wiele innych w znaczeniu typicznym (stanowiącym wzór, pra-obraz), jak np. królowa stojąca po prawicy króla (Ps 45, 10), oblubienica z Pieśni nad Pieśniami, zwycięska Judyta czy ratująca swój naród od niechybnej zguby bohaterska Estera.Maryja była córką świętych Joachima i Anny (tak przekazuje nam apokryf Protoewangelia Jakuba, pochodzący z roku ok. 150). To oni oddali ją do Świątyni (to także przekaz apokryficzny – wspomnienie tego wydarzenia obchodzimy w liturgii 21 listopada). Przez Boga została wybrana na Matkę Jezusa Chrystusa. Jej postać jest obecna na kartach Nowego Testamentu od chwili Zwiastowania po Zesłanie Ducha Świętego.
    Anioł Gabriel zwiastuje Jej narodzenie Syna, który będzie “Synem Najwyższego” (Łk 1, 26-38). Od tej chwili Maryja całkowicie oddaje się Bogu. Za wskazaniem anioła odwiedza swoją krewną, św. Elżbietę, matkę Jana Chrzciciela (Łk 1, 39-56). Wraz ze swym oblubieńcem, św. Józefem, w związku ze spisem ludności udaje się do Betlejem, miasta, z którego wywodzi się Jej ród (a także ród Józefa, Jej męża). Tutaj przychodzi na świat Jezus (Łk 2, 1-20). Zgodnie z żydowskim obyczajem ofiarowuje Syna w świątyni (Łk 2, 21-38). Wobec zagrożenia ze strony Heroda ucieka z Jezusem i św. Józefem do Egiptu (Mt 2, 13-18). Po śmierci króla wraca do Nazaretu (Mt 2, 19-23). Podczas pobytu w Jerozolimie przeżywa niepokój z powodu zagubienia swego Syna (Łk 2, 41-49). Na godach weselnych w Kanie poprzez Jej wstawiennictwo Jezus czyni swój pierwszy cud (J 2, 1-11).
    Synoptycy (św. Mateusz, św. Łukasz i św. Marek) wspominają, że Maryja towarzyszyła Panu Jezusowi w Jego wędrówkach apostolskich (Mt 12, 46-50; Mk 3, 31-35; Łk 8, 19-21). Maryja jest także świadkiem śmierci Chrystusa. Stoi pod krzyżem Jezusa, gdy Ten powierza Ją opiece swego umiłowanego ucznia Jana (J 19, 25-27). Pod krzyżem zostaje Matką Kościoła i ludzkości. Po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu pozostaje wśród Apostołów w Jerozolimie.
    Maryja niewątpliwie jest osobą najbliższą Jezusowi ze względu na szczególną rolę w dziele zbawienia. Jej niezwykłe posłannictwo i miejsce w chrześcijaństwie odsłania tekst Apokalipsy.
    Według tradycji po wniebowstąpieniu Jezusa żyła jeszcze 12 lat. Niektóre dokumenty mówią, że mieszkała ze św. Janem w Efezie, inne – że nie opuszczała Jerozolimy. Pusty grób Maryi znajduje się obok Ogrodu Oliwnego w dolinie Cedron. Fakty z Jej życia, tytuły i wezwania modlitewne oraz cudowne wydarzenia, które miały miejsce za Jej przyczyną, Kościół rozważa w ciągu wielu świąt podczas całego roku liturgicznego.Spośród szczególnych przywilejów Maryi na pierwszym miejscu trzeba wymienić Jej Boskie macierzyństwo, które w dzisiejszej uroczystości czcimy. Kiedy Nestoriusz, patriarcha Konstantynopola, odważył się odróżniać w Jezusie Chrystusie dwie natury i dwie osoby, wtedy Maryję zaczął nazywać Matką Chrystusa-Człowieka i odmówił Jej przywileju Boskiego macierzyństwa. Jednak biskupi zebrani na soborze w Efezie (431) stanowczo odrzucili i potępili naukę Nestoriusza, wykazując, że Jezus miał tylko jedną osobę, której własnością były dwie natury: Boska i ludzka. Dlatego Maryja była Matką Osoby Jezusa Chrystusa w Jego ludzkiej naturze – była więc Matką Bożą. Prawda ta została ogłoszona jako dogmat. Zebrani na tym soborze biskupi Kościoła pod przewodnictwem legatów papieskich orzekli jednogłośnie, że nie tylko można, ale należy Maryję nazywać Matką Bożą, Bogurodzicą (greckie Theotokos). Maryja nie zrodziła Bóstwa, nie dała Panu Jezusowi natury Boskiej, którą On już posiadał odwiecznie od Ojca. Dała Chrystusowi Panu w czasie naturę ludzką – ciało ludzkie. Ale dała je Boskiej Osobie Pana Jezusa. Jest więc Matką Syna Bożego według ciała i w czasie, jak według natury Bożej i odwiecznie Pan Jezus jest Synem Bożym. Ta godność i ten przywilej wynosi Maryję ponad wszystkie stworzenia i jest źródłem wszystkich innych Jej przywilejów.
    Prawdę o Boskim macierzyństwie Maryi potwierdzono na soborach w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553 i 680), w konstytucji Pawła IV przeciwko arianom (socynianom) w roku 1555, w wyznaniu wiary Benedykta XIV (1743) oraz w encyklice Piusa XI Lux veritatis w 1931 roku.
    Kościół właściwie przez cały rok wysławia ten wielki przywilej Maryi. W codziennej Komplecie w antyfonie końcowej spotykamy słowa: “Witaj, Matko Zbawiciela!”, “Witaj, Królowo nieba, Pani aniołów!”, “Witaj korzeniu i bramo święta, z której Światło zeszło na ziemię!”, “Królowo nieba, wesel się, alleluja, albowiem, którego zasłużyłaś nosić, zmartwychwstał, jak przepowiedział, alleluja!”, “Witaj, Królowo… a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż”.Macierzyństwo Maryi wobec Jezusa jest wyjątkowe, ponieważ jest dziewicze. Maryja była Dziewicą zawsze: przed porodzeniem Jezusa i po Jego urodzeniu, aż do śmierci. Kościół nie ustanowił osobnego święta dla podkreślenia tego tytułu. Łączy go jednak bezpośrednio z Boskim macierzyństwem. Prawdę o dziewiczym macierzyństwie ogłosił jako dogmat na Soborze Laterańskim I w roku 649. Jednak wiarę w tę prawdę Kościół wyraził również na soborach poprzednich, np. w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553). Nadto prawdę tę akcentuje w wyznaniach wiary, w orzeczeniach papieży, w pismach Ojców Kościoła i w liturgii.Pan Bóg godnością przewyższa wszystko, co tylko istnieje. Dlatego kult najwyższy, tak prywatny, jak i publiczny, należy się Panu Bogu. Maryja jest tylko stworzeniem, ale wśród stworzeń wyróżniona została najwyższą godnością. Dlatego Kościół oddaje Jej cześć szczególną, większą niż innym Świętym, co w liturgii nazywa się kultem hyperduliae – czcią wyjątkową. Kult Świętych jest zawsze względny i pośredni. Czcimy ich bowiem, ponieważ są przyjaciółmi Boga, a całą swoją godność i chwałę zawdzięczają Panu Bogu. To samo odnosi się również do Matki Bożej.
    W swoich początkach chrześcijaństwo na pierwszy plan wysuwało kult Pana Jezusa jako Wcielonego Słowa i Zbawiciela świata. W miarę jednak, jak nauka Chrystusa ogarniała coraz to nowe obszary, powiększało się też zainteresowanie osobą Matki Zbawiciela. Dlatego wspomnienie o Niej spotykamy u pierwszych Ojców Kościoła oraz w apokryfach. Kiedy zaczął rozwijać się kult męczenników, a zaraz potem wyznawców, kult Matki Bożej zyskiwał na znaczeniu. Od wieku IV można już mówić o powszechnym kulcie Maryi w Kościele. Wzrósł on po Soborze Efeskim (431), kiedy zaczęto stawiać ku czci Matki Bożej kościoły, otaczać kultem Jej obrazy, układać modlitwy, wygłaszać homilie i obchodzić Jej święta. Dzisiaj kult Matki Bożej w Kościele katolickim jest tak powszechny i żywy, że stanowi jedną z jego cech charakterystycznych. Do jego najważniejszych elementów należą:
    Dni i święta Maryi. W roku liturgicznym mamy kilkanaście obchodów maryjnych, co jest sytuacją wyjątkową – nikt inny nie jest tak często w liturgii wspominany. Niektórym z tych obchodów Kościół nadaje rangę najwyższą – uroczystości: Boskiego macierzyństwa Maryi (1 stycznia), Jej Wniebowzięcia (15 sierpnia) i Niepokalanego Poczęcia (8 grudnia). Dwa miesiące: maj i październik są miesiącami Maryi, w których Maryja odbiera szczególną cześć u wiernych. Są także święta lokalne, np. w Polsce – Królowej Polski (3 maja) czy Matki Bożej Częstochowskiej (26 sierpnia). Także poszczególne miejscowości czy zakony mają swoje święta. Sobota każdego tygodnia już od wczesnego średniowiecza była obchodzona jako dzień Maryi. W Okresie Zwykłym Kościół dozwala na odprawianie w soboty Mszy św. według specjalnego formularza o Matce Bożej.
    Świątynie pod wezwaniem Matki Bożej. Zaczęto je stawiać już od wieku IV. Dzisiaj są ich tysiące na całym świecie. Najdostojnieszą z nich jest bazylika Matki Bożej Większej w Rzymie.
    Obrazy i rzeźby Matki Bożej. Ikonografia w tej dziedzinie jest niezmiernie bogata. Obejmuje setki tysięcy obrazów i rzeźb. Pierwsze wizerunki Maryi spotykamy już w katakumbach w II w. – w katakumbach Pryscylli w Rzymie umieszczono literę M z krzyżem. Nadto na suficie jednej z krypt tych katakumb widzimy Maryję siedzącą na wysokim krześle niby na tronie albo na katedrze biskupiej. Jest ubrana w białą tunikę i ma welon dziewiczy na głowie. Na kolanach trzyma Dziecię Jezus. Powstały całe szkoły ikonografii maryjnej. Wiele obrazów i figur zasłynęło niezwykłymi łaskami, tak że zostały uznane za cudowne (jest ich ok. 3000, w tym kilkaset koronowano koronami papieskimi). Do sanktuariów maryjnych podążają milionowe rzesze pielgrzymów.
    Figury Maryi, stawiane na placach. W samym Awinionie we Francji jest ich 158. Wiele z nich przedstawia wysoką wartość artystyczną. W Rzymie znana jest kolumna Matki Bożej Niepokalanej na Placu Hiszpańskim, przed którą papież co roku zwyczajowo w każde święto Niepokalanej (8 grudnia) składa wiązankę kwiatów.
    Pisma teologów. Nie było pisarza kościelnego, który by nie podejmował tematyki maryjnej. Rocznie wychodzi kilkaset prac na temat Matki Bożej. Istnieją specjalne biblioteki, czasopisma i encyklopedie mariologiczne.
    Kongresy mariologiczne: miejscowe, diecezjalne, prowincjalne, krajowe, międzynarodowe. Rocznie przypada ich w różnych krajach kilka do dziesięciu, z okazji specjalnych – więcej. Pierwszy międzynarodowy kongres mariologiczny odbył się w Lyonie w dniach 5-8 września 1900 roku.Rozmaite nabożeństwa. Wystarczy wymienić najgłośniejsze: nabożeństwo 3 Zdrowaś Maryjo, koronki, różaniec, szkaplerze, medaliki, małe oficjum brewiarzowe (czyli Godzinki), nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, nowenny, pielgrzymki, peregrynacje obrazów i figur Matki Bożej, prywatne i publiczne akty poświęcenia się Matce Bożej, Święte Niewolnictwo, Dzieło Pomocników Maryi.Maryja jest patronką Kościoła powszechnego, wielu diecezji, zakonów, krajów, miast oraz asysty kościelnej, lotników, matek, motocyklistów, panien, piekarzy, prządek, studentów i szkół katolickich.

    Maryja - Święta Boża Rodzicielka
    W ikonografii Najświętsza Maryja Panna jest – obok Jezusa – najczęściej występującą postacią. Sztuka chrześcijańska rozwinęła szereg typów Madonny: z Dzieciątkiem, Matki Bożej tkliwej, majestatycznej (w sztuce bizantyjskiej), tronującej, opiekuńczej, orędującej, dziewczęcej, surowej władczyni, królowej, mieszczki, wieśniaczki, wytwornej damy. Ukazywana jest jako Bogurodzica, Niepokalana, Bolesna, Wniebowzięta, Niewiasta z Apokalipsy, Różańcowa, Wspomożycielka, Królowa, Matka Kościoła.
    Jej atrybutami są m.in.: gołąb – symbol Ducha Świętego, siedem gołębi – oznaczających siedem darów Ducha Świętego, jagnię, jaskółka, jednorożec; ciała niebieskie: gwiazdy, księżyc, półksiężyc, słońce i gwiazdy; kwiaty: anemon, fiołek, irys, lilia, lilia w ręku – symbol Niepokalanej, róża, różany szpaler; drzewa: cedr, dąb, drzewo figowe; owoce: cytryna – znak cierpienia, goździk, jabłko – symbol Odkupienia, truskawka, winorośl, winogrono jako symbol Jezusa zrodzonego ze szlachetnego winnego szczepu; ciernie, łza, mały krzyż, krucyfiks, miecz, miecz w piersi, siedem mieczów, narzędzia męki w dłoniach anioła; Boskie Miasto, kielich, kielich z hostią, korona, księga, otwarta księga, naszyjnik, naszyjnik z korali, perła, różaniec, smok u stóp, studnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 stycznia

    Święty Bazyli Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz z Nazjanzu, biskup i doktor Kościoła
    ***
    Święty Bazyli Wielki
    Bazyli urodził się w rodzinie zamożnej i głęboko religijnej w Cezarei Kapadockiej (obecnie Kayseri w środkowej Turcji) w 329 r. Wszyscy członkowie jego rodziny dostąpili chwały ołtarzy: św. Makryna – jego babka, św. Bazyli i Emelia (Emilia) – rodzice, jego bracia – św. Grzegorz z Nyssy i św. Piotr z Sebasty, oraz siostra – św. Makryna Młodsza. Jest to wyjątkowy fakt w dziejach Kościoła.
    Ojciec Bazylego był retorem. Jako taki miał prawo prowadzić własną szkołę. Młody Bazyli uczęszczał do tej szkoły, a następnie udał się na dalsze studia do Konstantynopola i Aten. Tu spotkał się ze św. Grzegorzem z Nazjanzu, z którym odtąd pozostawał w dozgonnej przyjaźni. W ławie szkolnej zasiadał z nimi także Julian, późniejszy cesarz rzymski (panował w latach 361-363, przez potomnych nazwany Apostatą ze względu na powrót do kultów pogańskich). W 356 r. Bazyli objął katedrę retoryki w Cezarei po swoim zmarłym ojcu. Tu przyjął chrzest w roku 358, mając 29 lat. Taki bowiem był wówczas zwyczaj, że chrzest przyjmowano w wieku dorosłym, w pełni rozeznania obowiązków chrześcijańskich.
    Przeżycia po śmierci brata poważnie wpłynęły na jego życie. W latach 357-359 odbył wielką podróż po ośrodkach życia pustelniczego i mniszego na Wschodzie: Egipcie, Palestynie, Syrii i Mezopotamii. Po powrocie postanowił poświęcić się życiu zakonnemu: rozdał swoją majętność ubogim i założył pustelnię w Neocezarei (obecnie Niksar w Turcji) nad brzegami rzeki Iris. Niebawem przyłączył się do niego św. Grzegorz z Nazjanzu. Razem sporządzili wówczas zestaw najcenniejszych fragmentów pism Orygenesa (Filokalia). Tam również Bazyli zaczął pisać swoje Moralia i zarys Asceticon, czyli przyszłej reguły bazyliańskiej, która miała ogromne znaczenie dla rozwoju wspólnotowej formy życia zakonnego na Wschodzie.
    Bazyli jest jednym z głównych kodyfikatorów życia zakonnego zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie chrześcijaństwa (miał ogromny wpływ na św. Benedykta z Nursji). Ideałem życia monastycznego Bazylego była braterska wspólnota, która poświęca się ascezie, medytacji oraz służy Kościołowi zarówno poprzez naukę wiary (poznawanie tajemnic Objawienia i obronę przeciw herezjom), jak i w działalności duszpasterskiej i charytatywnej.

    Święty Bazyli Wielki
    W 360 roku Bazyli wziął udział w synodzie, który odbył się w Konstantynopolu, a w dwa lata potem był świadkiem śmierci metropolity Cezarei Kapadockiej, Dioniusa. Jego następca, Euzebiusz, udzielił mu w 364 r. święceń kapłańskich. Po śmierci tegoż metropolity Bazyli został wybrany jego następcą (370). Jako arcybiskup Cezarei wykazał talent męża stanu, wyróżniał się także jako doskonały administrator i duszpasterz, dbały o dobro swojej owczarni. Bronił jej też niezmordowanie żywym słowem i pismem przed skażeniem herezji ariańskiej. Rozwinął w swojej diecezji szeroką działalność dobroczynną, budując na przedmieściach Cezarei kompleks budynków na potrzeby biednych i podróżujących (tzw. Bazyliada). Był człowiekiem szerokiej wiedzy, znakomitym mówcą, pracowitym i miłosiernym pasterzem.Zmarł 1 stycznia 379 r. Jego relikwie przeniesiono wkrótce do Konstantynopola wraz z relikwiami św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Jana Chryzostoma. Obecnie znajdują się one w Brugii (Belgia), przewiezione tam przez Roberta II Jerozolimskiego (1065-1111), hrabiego Flandrii, uczestnika wypraw krzyżowych. Część relikwii znajduje się we Włoszech: głowa w Amalfi koło Neapolu, a ramię w kościele S. Giorgio dei Greci w Wenecji.
    Św. Bazyli razem z pozostałymi ojcami kapadockimi (Grzegorzem z Nazjanzu i Grzegorzem z Nyssy) gorliwie zwalczał herezję ariańską i ustalił treść dogmatu o Trójcy Świętej (“jedna natura, trzy hipostazy” – jeden Bóg w trzech Osobach). Pozostawił bogatą spuściznę literacką: szereg pism dogmatyczno-ascetycznych, homilii i 350 listów. Poprzez swój Asceticon stał się ojcem i prawodawcą monastycyzmu wschodniego. Jest twórcą liturgii wschodniej (tzw. bizantyńskiej). W Kościele Wschodnim doznaje czci jako jeden z czterech wielkich Ojców Kościoła. Na 1600-lecie śmierci św. Bazylego w dniu 2 stycznia 1980 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił list apostolski Patres Ecclesiae. Bazyli jest patronem bazylianów i sióstr św. Krzyża.
    W ikonografii św. Bazyli przedstawiany jest jako biskup w pontyfikalnych szatach rytu łacińskiego, a także ortodoksyjnego, jako mnich w benedyktyńskiej kukulli, eremita. Ma krótkie, czarne, przyprószone siwizną włosy, długą, szpiczastą brodę, wysokie czoło i garbaty nos. W lewej ręce trzyma Ewangelię, prawą błogosławi lub przytrzymuje Świętą Księgę. Jego atrybutami są: czaszka, gołąb nad głową, księga, model kościoła, paliusz, rylec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 stycznia

    Najświętsze Imię Jezus

    Zobacz także:
      •  Święta Genowefa, dziewica
      •  Błogosławiony Alan de Solminihac, biskup
      •  Święty Józef Maria Tomasi, kardynał
    ***
    Jezus Chrystus
    Istnieje wiele imion, którymi określano Syna Bożego. Już prorok Izajasz wymienia ich cały szereg: Emmanuel (Iz 7, 14), Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju (Iz 9, 6). Prorocy: Daniel i Ezechiel nazywają Mesjasza “Synem człowieczym” (Dn 7, 13), a Zachariasz powie o Nim: “a imię Jego Odrośl” (Za 6, 12). W Nowym Testamencie św. Jan Apostoł nazwie Syna Bożego “Słowem” (J 1, 1). Sam Jezus Chrystus da sobie nazwy: Syn człowieczy (Mt 24, 27. 30. 37. 39. 44), Światłość świata (J 8, 12), Droga, Prawda i Życie, Dobry Pasterz (J 10, 11; 14, 6) itp. Jednak imieniem własnym Wcielonego Słowa jest Imię Jezus. Ono bowiem zostało nadane Mu przez samego niebieskiego Ojca jako imię własne:W szóstym miesiącu (od zwiastowania Zachariaszowi narodzenia św. Jana Chrzciciela) posłał Bóg anioła Gabriela do miasta zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef (…). Anioł rzekł do Niej: “Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna i nadasz Mu imię Jezus” (Łk 1, 26-31).Św. Mateusz przypomina, że to samo polecenie otrzymał również św. Józef:Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: “Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów” (Mt 1, 20-21).Pod tym też imieniem Słowo Wcielone odbiera największą cześć. Etymologicznie hebrajskie imię Jezus znaczy tyle, co “Jahwe zbawia”. Tak więc imię było synonimem posłannictwa, celu, dla którego Syn Boży przyszedł na ziemię. Imię to nadano Synowi Bożemu w ósmym dniu po narodzeniu, który liturgicznie przypada dnia 1 stycznia. Św. Łukasz tak nam krótko opisuje to wydarzenie:Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie (Matki) (Łk 2, 21).

    Jezus Chrystus
    Sam Jezus powiedział o swoim Imieniu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 23-24).Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego pili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (Mk 16, 17-18).Apostołowie zawierzyli Chrystusowej obietnicy i spełniła się ona na nich w całej pełni. W imię Chrystusa czynili cuda. Św. Piotr do napotkanego kaleki od urodzenia mówi:Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź! (Dz 3, 6).Do zdumionego tym cudem tłumu Apostoł mówi:Przez wiarę w Jego Imię temu człowiekowi, którego widzicie i którego znacie, Imię to przywróciło siły (Dz 3, 16).To samo wyznanie powtórzy także przed najwyższą Radą żydowską:Jeżeli przesłuchujecie nas w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka – którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych – że przez Niego ten człowiek stanął zdrowy… I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 10-12).Św. Paweł Imieniu Jezusa oddaje najwyższe pochwały:Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezus zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych (Flp 1, 8-10).Wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko (czyńcie) w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego (Kol 3, 17).Jako cel swojej całej niezmordowanej działalności apostolskiej św. Paweł wskazuje:Aby w was zostało uwielbione imię Pana naszego Jezusa Chrystusa (Dz 16, 18).Także św. Paweł w imię Jezusa czynił cuda. Do szatana, który opętał pewną dziewczynę, woła:Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, abyś z niej wyszedł! (Dz 3, 6-7).Kult Imienia Jezus ma więc głębokie uzasadnienie w Piśmie Świętym. Tekstów to potwierdzających można by przytoczyć znacznie więcej (J 14, 13-14; Dz 5, 40-41; 9, 15-16; Hbr 1, 4; Rz 10, 13; 2 Kor 5, 20; Ap 7, 1-11). Św. Paweł tak się rozmiłował w tym Najświętszym Imieniu, że w swoich pismach wymienia je aż 254 razy.Kult Imienia Jezus jest żywy także w tradycji Kościoła. Św. Efrem, ilekroć napotkał to imię wypisane czy wyryte, całował je ze czcią. Orygenes o tym Imieniu pisze: “Imię Jezus – to imię Wszechmocnego… To imię Pańskie niech będzie błogosławione na wieki”. Św. Jan Złotousty mówi: “Imię Jezusa Chrystusa, gdy je uważnie rozważymy, oznajmia nam całe jego dobrodziejstwo. Nie bez przyczyny bowiem zostało nam dane. Jest ono skarbcem tysiąca dóbr”.
    Przepiękny hymn ku czci Imienia Jezus ułożył św. Bernard z Clairvaux: “Wszystkie Boże przymioty dają się słyszeć uszom moim na dźwięk Imienia Jezus. Czczym jest wszelki pokarm, gdy tym olejem nie jest namaszczony… Gdy piszesz, nie rozumiem, gdy tam nie czytam Jezusa. Gdy dyskusję wiedziesz i rozmawiasz, nie pojmuję, gdy nie dźwięczy w niej Imię Jezus… Jezus jest miodem w ustach moich, słodką melodią w uszach, radosną uciechą w sercu… Smuci się kto z was? Niech tylko Jezus przyjdzie do jego serca, niech wypłynie na jego usta – a oto wobec światłości Jego Imienia pierzchnie każda chmura i powróci wesele” (Sermo 15 super Cantica).
    Św. Bernardyn ze Sieny nosił ze sobą tablicę, na której złotymi głoskami był wypisany monogram Pana Jezusa; w każdym kazaniu Bernardyn adorował to Imię: “O Imię Jezusa, wyniesione ponad wszelkie imię! O Imię zwycięskie! Radości aniołów, szczęście sprawiedliwych, przerażenie potępionych… Umysł się miesza, język drętwieje, wargi niezdolne są wyrzec słowo, gdy się ma sławić Najświętsze Imię Jezusa”.
    Syn duchowy św. Bernardyna, bł. Władysław z Gielniowa, każde swoje kazanie rozpoczynał od Imienia Jezusa. W znanym wierszu o Męce Pańskiej każdą nową strofę rozpoczyna tym Najświętszym Imieniem. Kiedy w Wielki Piątek 1505 r. wymawiał Imię Jezus, wpadł w zachwyt i został porwany na oczach słuchaczy nad ambonę.
    Św. Wawrzyniec Justynian pisze: “W przeciwnościach, w niebezpieczeństwach, w lęku – w domu, na drodze, na pustkowiu, na falach – gdziekolwiek się znajdziesz, wszędzie wzywaj Imienia Zbawiciela”.
    Św. Redegunda, bł. Henryk Suzo i św. Joanna de Chantal na swoich piersiach wyryli Imię Jezusa. Św. Ignacy Loyola umieścił w herbie założonego przez siebie zakonu jezuitów monogram imienia Jezus.
    W wieku XV powstała litania do Imienia Jezus, co dowodzi powszechności kultu tegoż Imienia. Zwyczajem powszechnym we wszystkich niemal językach świata stało się pozdrowienie chrześcijańskie: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.Pan Jezus ma jeszcze imię drugie, nadane Mu przez proroków i Jego wiernych wyznawców. Jest nim greckie imię Chrystus (hebrajskie – Mesjasz). Oznacza ono tyle, co “namaszczony” lub “Pomazaniec Pański”. Namaszczano w Starym Testamencie królów i arcykapłanów, a Duchem Świętym byli namaszczeni prorocy. Chrystus Pan jest Królem; jest Kapłanem (por. Hbr 4, 14 – 12, 2); jest także Prorokiem – On bowiem był celem wszystkich proroctw. On również wiele rzeczy przepowiedział: o sobie, jak też odnośnie losów ludzkości i świata. Od imienia Chrystusa otrzymali także imię Jego wyznawcy, najpierw w Antiochii, potem niedługo w całym świecie:W Antiochii po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami (Dz 11, 26).Ojcowie Kościoła i święci wiele razy podkreślali wagę tego Imienia. Tertulian pisze: “Chrześcijanin – to drugi Chrystus”. Św. Pacjanowi przypisuje się piękne wyznanie: “Imię moje – chrześcijanin, nazwisko – katolik”. Św. Grzegorz z Nyssy napomina: “Jesteś chrześcijaninem, naśladuj Chrystusa… Nie noś tego Imienia na próżno”. Podobnie pisze św. Leon I Wielki: “Poznaj, chrześcijaninie, godność twoją… Pamiętaj, jakiego Ciała jesteś członkiem”. A św. Bernard przypomina: “Od Chrystusa nazywamy się chrześcijanami… Czyż przeto nie tą drogą, którą podążał Chrystus, i my powinniśmy podążać? Chrześcijanie otrzymali imię od Chrystusa. To zaś zobowiązuje do czynu chrześcijańskiego – byśmy, będąc spadkobiercami imienia, byli również spadkobiercami Jego cnót”.Do pierwszych i najpowszechniej spotykanych jeszcze dzisiaj symboli Jezusa Chrystusa należą Jego monogramy. W sztuce starożytnej były one wyrazem osoby. Najdawniejsze pochodzą już z wieku III. Do najdawniejszych należą: I X, co oznacza Jezus Chrystus; X P, co znaczy Chrystus; wreszcie najczęściej spotykane monogramy IHS lub grecką literę X (chi) i wpisaną w nią grecką literę P (ro) – są to dwie pierwsze litery od greckiego słowa XPISTOS, czyli Pomazaniec, Mesjasz. Ostatni symbol ma o tyle jeszcze wymowę, że wyraźnie określa, iż Chrystus stał się naszym Zbawicielem przez ofiarę krzyża. Symbol przedostatni natomiast wywodzi się od czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego, kiedy to ów władca kazał na sztandarach swoich wojsk umieścić ten symbol (po roku 313). Najwięcej rozpowszechnił się też on w świecie. Często do tego symbolu dodawano inne, wieniec laurowy jako znak zwycięstwa, litery alfa i omega, co oznacza wieczność i bóstwo Jezusa Chrystusa itp.
    Od wieku XV bardzo popularny stał się monogram Pana Jezusa, złożony z trzech liter: IHS. Jest to “zlatynizowany” skrót grecki trzech pierwszych liter greckich od imienia Jezus (wielkimi literami: IHSOYS). Wreszcie symbolem Pana Jezusa najdawniejszym, bo sięgającym wieku II, jest słowo greckie Ichthys (“ryba”). Był to umowny znak rozpoznawczy dla chrześcijan w czasie prześladowań. W literach tego słowa chrześcijanie odczytywali skrót greckich słów: Jesous Christos Theou Yios Soter, co znaczy: Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel.W Starym Testamencie tak wielką czcią otaczano imię Boga, że nie wolno go było wymawiać nawet kapłanom. Przy czytaniu publicznym zamieniano imię Jahwe na określenia zastępcze: Pan, Władca itp. Cześć Imienia Bożego wymaga, aby i dziś nie wymawiać go bez potrzeby. Drugie przykazanie Dekalogu mówi wyraźnie: “Nie będziesz brał Imienia Pana Boga twego nadaremnie”.Papież Klemens XII (+ 1534) pozwolił na osobne oficjum i Mszę świętą o Imieniu Jezus. Papież Innocenty XIII rozciągnął to święto na cały Kościół (1721), a papież św. Pius X wyznaczył je na niedzielę po Nowym Roku lub – gdy tej zabraknie – na 2 stycznia. Najnowsze, trzecie wydanie Mszału Rzymskiego, przypisało je jako wspomnienie dowolne na dzień 3 stycznia.Warto dodać, że chrześcijanie Wschodu praktykują Modlitwę Jezusową, polegającą na wielokrotnym powtarzaniu imienia Jezus, znaną od pierwszych wieków.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 stycznia

    Święta Elżbieta Seton, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela z Foligno, zakonnica
      •  Święty Cyriak Eliasz Chavara, prezbiter
      •  Święta Genowefa Torres Morales, dziewica
    ***
    Święta Elżbieta Seton
    Elżbieta urodziła się w Nowym Jorku 28 sierpnia 1774 roku. Stany Zjednoczone stawały się wówczas na skutek walk niepodległościowych (1773-1783) z kolonii angielskiej – nowym, niepodległym państwem. Elżbieta była córką protestanckich rodziców. Miała zaledwie trzy lata, kiedy zmarła jej matka. Wtedy ojciec dziecka, Ryszard Bayley, dyrektor nowojorskiego szpitala, wszedł po raz drugi w związek małżeński. Jednak ciągłe konflikty córki z macochą doprowadziły do tego, że Elżbieta została zmuszona opuścić dom w wieku 16 lat. W dwudziestym roku życia wyszła za nowojorskiego kupca, Wiliama Magee Setona (1794), z którym miała pięcioro dzieci. Niestety, mąż zbyt ryzykował w swoich transakcjach kupieckich. Niebawem doprowadził swoje przedsiębiorstwo do bankructwa. Dopóki żył zamożny ojciec Elżbiety, wspierał młodych małżonków finansowo. Jednak po jego śmierci musieli borykać się z biedą. Na domiar złego mąż zachorował na gruźlicę. Dla ratowania go oboje wybrali się do Włoch, do Livorno, w nadziei, że klimat przywróci zdrowie ukochanemu mężowi. Stało się jednak inaczej. Wiliam zmarł niebawem w tamtejszym szpitalu (1803).
    Po śmierci męża Elżbieta zatrzymała się jeszcze jakiś czas u przyjaciół. Atmosfera głęboko religijna i bezinteresowna miłość, jaką otoczono młodą wdowę, sprawiły, że Elżbieta zainteresowała się bliżej Kościołem katolickim. Odbyła pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej w Montenero. To tam, w czasie Mszy świętej, powzięła stanowcze postanowienie przejścia na katolicyzm. Formalnie uczyniła to po swoim powrocie do Stanów Zjednoczonych 14 marca 1805 roku. Naraziło to ją na nowe trudności, gdyż traktowano ją jako “zdrajczynię” swojej wiary i całkowicie odsunięto się od niej. Elżbieta nie tylko się tym nie załamała, ale doprowadziła nawet do tego, że i jej dzieci przeszły na katolicyzm.
    W Baltimore sulpicjanie zaproponowali jej kierowanie szkołą parafialną. W roku 1809 Elżbieta przeniosła się jednak do Emmitsburga, gdzie powstało centrum jej dzieł. Założyła zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Józefa. Regułę nowej rodziny zakonnej oparła na ustawach, jakie napisał św. Wincenty a Paulo dla swoich duchowych córek. Wprowadziła jedynie te zmiany, które okazały się konieczne dla jej czasów i w jej kraju.
    Elżbieta zakończyła swoje ziemskie życie wcześnie, bo w 47. roku życia, 4 stycznia 1821 r. Do grona błogosławionych włączył ją papież Jan XXIII 17 marca 1963 roku, a do chwały świętych wyniósł ją Paweł VI 14 września 1975 roku. W jej kanonizacji jako pierwszej obywatelki Stanów Zjednoczonych wzięło udział ok. 15 tys. pielgrzymów z USA wraz z przedstawicielami episkopatu i rządu. Jej relikwie znajdują się w kościele domu macierzystego w Emmitsburgu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 stycznia

    Święty Jan Nepomucen Neumann, biskup

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Dydak Józef z Kadyksu, prezbiter
      •  Święty Edward Wyznawca, król
      •  Święty Szymon Słupnik
      •  Święty Karol Houben, prezbiter
    ***
    Święty Jan Nepomucen Neumann
    Jan Nepomucen Neumann urodził się 28 marca 1811 r. w Prochatyczach w ówczesnym Cesarstwie Austriackim (obecnie Czechy). Uczęszczał do szkoły prowadzonej przez pijarów w Budziejowicach. W 1831 r. wstąpił do seminarium duchownego, a dwa lata później podjął studia teologiczne w Pradze. Oprócz teologii, interesowały go także botanika i astronomia. Po ukończeniu studiów miał przyjąć święcenia kapłańskie. Miejscowy ordynariusz odmówił jednak udzielenia mu tego sakramentu ze względu na zbyt dużą ilość kapłanów w diecezji. Jan, za radą biskupa Federica Baragi, zwrócił się do biskupów w Ameryce, aby przyjęli go i wyświęcili na kapłana. Było to o tyle łatwiejsze, że już wówczas Jan znał osiem języków obcych.
    Tak też się stało. W 1836 r. przybył do USA z niewielką kwotą pieniędzy. Święceń udzielił mu biskup Nowego Jorku. Jan Nepomucen podjął pracę duszpasterską wśród niemieckich imigrantów zamieszkujących okolice Nowego Jorku. Odwiedzał chorych, uczył katechizmu, kształcił przyszłych nauczycieli i katechetów. Po czterech latach takiej pracy poczuł potrzebę życia bardziej wspólnego. Wstąpił więc do redemptorystów w Pitsburgu. W styczniu 1842 r. złożył pierwsze śluby i tym samym został pierwszym redemptorystą w Ameryce. Pracował w Ohio, Pensylwanii i Marylandzie.
    Po sześciu latach wytężonej, ale bardzo owocnej pracy, został mianowany wizytatorem, czyli przełożonym zakonu w Stanach Zjednoczonych. 10 lutego 1848 r. otrzymał obywatelstwo amerykańskie.
    Jego pracowitość i zaangażowanie zostały dostrzeżone. W marcu 1852 r. Jan Nepomucen Neumann otrzymał w Baltimore sakrę biskupią. Został ordynariuszem Filadelfii. Zorganizował system oświaty w diecezji, zwiększając liczbę szkół katolickich z jednej do dwustu. Dbał o poprawę warunków w parafiach. Wprowadził też – co było nowością w całym kraju – nabożeństwo czterdziestogodzinne. Pisał artykuły do wielu gazet i czasopism katolickich, opublikował także dwa katechizmy.
    Zmarł w wyniku udaru mózgu podczas spaceru jedną z ulic Filadelfii 5 stycznia 1860 roku. Został beatyfikowany w 1963 r. – podczas trwania II Soboru Watykańskiego – przez Pawła VI. Czternaście lat później, 19 czerwca 1977 r., ten sam papież ogłosił go świętym. W ten sposób Jan Neumann stał się pierwszym kanonizowanym Stanów Zjednoczonych. Jego relikwie spoczywają w narodowym sanktuarium w parafii św. Piotra Apostoła w Filadelfii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    5 stycznia

    Błogosławiona
    Marcelina Darowska, zakonnica

    Błogosławiona Marcelina Darowska
    Marcelina urodziła się 16 stycznia 1827 r. w Szulakach, w rodzinie ziemiańskiej. W młodości pracowała w majątku, a także uczyła wiejskie dzieci. Często też odwiedzała chorych. Od dzieciństwa myślała o życiu zakonnym; jednak zgodnie z wolą ojca w wieku 22 lat wyszła za mąż za Karola Darowskiego. Wkrótce urodziła syna i córkę. Obowiązki żony i matki wypełniała wzorowo, nie pamiętając o sobie. Po trzech latach małżeństwa jej mąż zmarł nagle na tyfus, w rok później zmarł ich maleńki synek.
    W celach leczniczych wyjechała za granicę. W Rzymie w czasie modlitwy zrozumiała, że jest wezwana do stworzenia zgromadzenia o charakterze wychowawczym. Jej ojcem duchowym był o. Hieronim Kajsiewicz. To on zapoznał ją z Józefą Karską, która także myślała o założeniu nowego zgromadzenia. Niestety, choroba córki Marceliny zmusiła ją do powrotu na Podole. Podjęła tu pracę społeczno-oświatową, pomagała chłopom w usamodzielnieniu się po uwłaszczeniu.
    Mając 27 lat związała się w Rzymie prywatnymi ślubami ze zgromadzeniem tworzącym się wokół o. Hieronima i Józefy Karskiej. W 1863 r., po śmierci Józefy, została przełożoną nowej wspólnoty. Pius IX, błogosławiąc temu dziełu, powiedział: “To zgromadzenie jest dla Polski”.
    W tym samym roku matka Marcelina przeniosła Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (niepokalanek) do Jazłowca (obecnie Ukraina). Otworzyła tam zakład naukowo-wychowawczy dla dziewcząt, który wkrótce stał się ośrodkiem polskości na terenie zaborów. Sercem pracy Zgromadzenia miało być wychowywanie dzieci i młodzieży. Wprowadziła nowatorską wówczas zasadę indywidualizacji w nauczaniu. Starała się nie tylko uczyć, ale przede wszystkim kształtować młode dziewczęta, aby mogły potem stać się dojrzałymi kobietami, żonami i matkami, zaangażowanymi w sprawy narodu i Kościoła.
    Po kilku latach otwarto kolejny zakład, w Jarosławiu. Z czasem powstały też placówki w Niżnowie, Nowym Sączu i Słonimie. W 1907 r. Marcelina wysłała siostry do nowego zakładu w Szymanowie, niedaleko Warszawy. Uzyskanie od rządu carskiego pozwolenia na otwartą pracę u wrót stolicy graniczyło z cudem. Zgoda jednak nadeszła. Obecnie w Szymanowie znajduje się dom generalny zgromadzenia.
    Marcelina zmarła 5 stycznia 1911 r. w Jazłowcu. Pozostawiła po sobie 144 tomy maszynopisów; stworzyła polską terminologię mistyczno-ascetyczną o zabarwieniu romantycznym. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w Rzymie 6 października 1996 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 stycznia

    Objawienie Pańskie – Trzej Królowie

    Pokłon Trzech Króli

    Pokłon Mędrców ze Wschodu złożony Dziecięciu Jezus, opisywany w Ewangelii przez św. Mateusza (Mt 2, 1-12), symbolizuje pokłon świata pogan, wszystkich ludzi, którzy klękają przed Bogiem Wcielonym. To jedno z najstarszych świąt w Kościele.Trzej królowie być może byli astrologami, którzy ujrzeli gwiazdę – znak narodzin Króla. Jednak pozostanie tajemnicą, w jaki sposób stała się ona dla nich czytelnym znakiem, który wyprowadził ich w daleką i niebezpieczną podróż do Jerozolimy. Herod, podejmując ich, dowiaduje się o celu podróży. Podejrzewa, że narodził się rywal. Na podstawie proroctwa w księdze Micheasza (Mi 5, 1) kapłani jako miejsce narodzenia Mesjasza wymieniają Betlejem. Tam wyruszają Mędrcy. Odnajdując Dziecię Jezus, ofiarowują Mu swe dary. Otrzymawszy we śnie wskazówkę, aby nie wracali do Heroda, udają się do swoich krajów inną drogą.Uroczystość Objawienia Pańskiego należy do pierwszych, które uświęcił Kościół. Na Wschodzie pierwsze jej ślady spotykamy już w III w. Tego właśnie dnia obchodził Kościół grecki święto Bożego Narodzenia, ale w treści znacznie poszerzonej: jako uroczystość Epifanii, czyli zjawienia się Boga na ziemi w tajemnicy wcielenia. Na Zachodzie uroczystość Objawienia Pańskiego datuje się od końca IV w. (oddzielnie od Bożego Narodzenia).
    W Trzech Magach pierwotny Kościół widzi siebie, świat pogański, całą rodzinę ludzką, wśród której zjawił się Chrystus, a która w swoich przedstawicielach przychodzi z krańców świata złożyć Mu pokłon. Uniwersalność zbawienia akcentują także: sama nazwa święta, jego wysoka ranga i wszystkie teksty liturgii dzisiejszego dnia.

    Pokłon Trzech Króli

    Ewangelista nie pisze o królach, ale o Magach. Ze słowem tym dość często spotykamy się w Starym Testamencie (Kpł 19, 21; 20, 6; 2 Krn 33, 6; Dn 1, 20; 2, 2. 10. 27; 4, 4; 5, 7. 11). Oznaczano tym wyrażeniem astrologów. Herodot, historyk grecki, przez Magów rozumie szczep irański. Ksantos, Kermodoros i Arystoteles przez Magów rozumieją uczniów Zaratustry.
    Św. Mateusz krainę Magów nazywa ogólnym mianem Wschód. Za czasów Chrystusa Pana przez Wschód rozumiano cały obszar na wschód od rzeki Jordanu – a więc Arabię, Babilonię, Persję. Legenda, że jeden z Magów pochodził z murzyńskiej Afryki, wywodzi się zapewne z proroctwa Psalmu 71: “Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary. Królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie… Przeto będzie żył i dadzą Mu złoto z Saby”. Przez królestwo Szeby rozumiano Abisynię (dawna nazwa Etiopii). Na podstawie tego tekstu powstała także tradycja, że Magowie byli królami. Tak ich też powszechnie przedstawia ikonografia.
    Prorok Izajasz nie pisze wprost o królach, którzy mają przybyć do Mesjasza, ale przytacza dary, jakie Mu mają złożyć: “Zaleje cię mnogość wielbłądów, dromadery z Madianu i Efy. Wszyscy oni przybędą ze Saby, ofiarują złoto i kadzidło” (Iz 60, 6). Kadzidło i mirra były wówczas na wagę złota. Należały bowiem do najkosztowniejszych darów.
    Św. Mateusz nie podaje także liczby Magów. Malowidła w katakumbach rzymskich z wieku II i III pokazują ich dwóch, czterech lub sześciu. U Syryjczyków i Ormian występuje ich nawet dwunastu. Przeważa jednak w tradycji Kościoła stanowczo liczba trzy ze względu na opis, że złożyli trzy dary. Tę liczbę np. spotykamy we wspaniałej mozaice w bazylice św. Apolinarego w Rawennie z wieku VI. Także Orygenes podaje tę liczbę jako pierwszy wśród pisarzy chrześcijańskich. Dopiero od wieku VIII pojawiają się imiona Trzech Magów: Kacper, Melchior i Baltazar. Są one zupełnie dowolne, nie potwierdzone niczym.Kepler usiłował wytłumaczyć gwiazdę betlejemską przez zbliżenie Jowisza i Saturna, jakie zdarzyło się w 7 roku przed narodzeniem Chrystusa (trzeba w tym miejscu przypomnieć, że liczenie lat od urodzenia Jezusa wprowadził dopiero w VI w. Dionizy Exiguus; przy obliczeniach pomylił się jednak o 7 lat – Jezus faktycznie urodził się w 7 roku przed naszą erą). Inni przypuszczają, że była to kometa Halleya, która także w owym czasie się ukazała. Jednak z całego opisu Ewangelii wynika, że była to gwiazda cudowna. Ona bowiem zawiodła Magów aż do Jerozolimy, potem do Betlejem. Stanęła też nad miejscem, w którym mieszkała Święta Rodzina. Św. Mateusz nie tłumaczy nam, czy tę gwiazdę widzieli także inni ludzie.
    Żydzi przebywali na Wschodzie, w Babilonii i Persji, przez wiele lat w niewoli (606-538 przed Chr.). Znane więc mogło być Magom proroctwo Balaama: “Wschodzi gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło” (Lb 24, 17). U ludów Wschodu panowało wówczas powszechne przekonanie, że każdy człowiek ma swoją gwiazdę.

    Pokłon Trzech Króli

    Kiedy Magowie przybyli do Syna Bożego? Z całą pewnością po ofiarowaniu Go w świątyni. Według relacji Ewangelisty, że Herod kazał wymordować dzieci do dwóch lat, wynika, iż Magowie przybyli do Betlejem, kiedy Chrystus miał co najmniej kilka miesięcy, a może nawet ponad rok. Magowie nie zastali Jezusa w stajni; św. Mateusz pisze wyraźnie, że gwiazda stanęła nad “domem” (Mt 2, 11). Było w nim jednak bardzo ubogo. A jednak Mędrcy “upadli przed Nim na twarz i oddali Mu pokłon”. Padano na twarz w owych czasach tylko przed władcami albo w świątyni przed bóstwami. Magowie byli przekonani, że Dziecię jest przyszłym królem Izraela.
    Według podania, które jednak trudno potwierdzić historycznie, Magowie mieli powrócić do swojej krainy, a kiedy jeden z Apostołów głosił tam Ewangelię, mieli przyjąć chrzest. Legenda głosi, że nawet zostali wyświęceni na biskupów i mieli ponieść śmierć męczeńską. Pobożność średniowieczna, która chciała posiadać relikwie po świętych i pilnie je zbierała, głosi, że ciała Trzech Magów miały znajdować się w mieście Savah (Seuva). Marco Polo w podróży na Daleki Wschód (wiek XIII) pisze w swym pamiętniku: “Jest w Persji miasto Savah, z którego wyszli trzej Magowie, kiedy udali się, aby pokłon złożyć Jezusowi Chrystusowi. W mieście tym znajdują się trzy wspaniałe i potężne grobowce, w których zostali złożeni Trzej Magowie. Ciała ich są aż dotąd pięknie zachowane cało tak, że nawet można oglądać ich włosy i brody”.
    Identyczny opis zostawił także bł. Oderyk z Pordenone w roku 1320. Jednak legenda z wieku XII głosi, że w wieku VI relikwie Trzech Magów miał otrzymać od cesarza z Konstantynopola biskup Mediolanu, św. Eustorgiusz. Do Konstantynopola zaś miała je przewieźć św. Helena cesarzowa. W roku 1164 Fryderyk I Barbarossa po zajęciu Mediolanu za poradą biskupa Rajnolda z Daszel zabrał je z Mediolanu do Kolonii, gdzie umieścił je w kościele św. Piotra. Do dziś w katedrze kolońskiej za głównym ołtarzem znajduje się relikwiarz Trzech Króli, arcydzieło sztuki złotniczej.

    Pokłon Trzech Króli

    Od XV/XVI w. w kościołach poświęca się dziś kadzidło i kredę. Kredą oznaczamy drzwi na znak, że w naszym mieszkaniu przyjęliśmy Wcielonego Syna Bożego. Piszemy na drzwiach litery K+M+B, które mają oznaczać imiona Mędrców lub też mogą być pierwszymi literami łacińskiego zdania:
    (Niech) Chrystus mieszkanie błogosławi – po łacinie:
    Christus mansionem benedicat. Zwykle dodajemy jeszcze aktualny rok. Król Jan Kazimierz miał zwyczaj, że w uroczystość Objawienia Pańskiego składał na ołtarzu jako ofiarę wszystkie monety bite w roku ubiegłym. Święconym złotem dotykano całej szyi, by uchronić ją od choroby. Kadzidłem okadzano domy i obory, a w nich chore zwierzęta. Przy każdym kościele stały od świtu stragany, na których sprzedawano kadzidło i kredę. Zwyczaj okadzania ołtarzy spotykamy u wielu narodów starożytnych, także wśród Żydów (Wj 30, 1. 7-9; Łk 1). W Biblii jest mowa o kadzidle i mirze 22 razy. Mirra to żywica drzewa Commiphore, a kadzidło – to żywica z różnych drzew, z domieszką aromatów wszystkich ziół. Drzew wonnych, balsamów jest ponad 10 gatunków. Rosną głównie w Afryce (Somalia i Etiopia) i w Arabii Saudyjskiej.
    W dawnej Polsce w domach pod koniec obiadu świątecznego roznoszono ciasto. Kto otrzymał ciasto z migdałem, był królem migdałowym. Dzieci chodziły po domach z gwiazdą i śpiewem kolęd, otrzymując od gospodyni “szczodraki”, czyli rogale. Śpiewało się kolędy o Trzech Królach. Czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli uważano tak dalece za święty, że nie wykonywano w nim żadnych ciężkich prac, jak np.: młocki, mielenia ziarna na żarnach, kobiety przerywały przędzenie.
    W ikonografii od czasów wczesnochrześcijańskich Trzej Królowie są przedstawiani jako ludzie Wschodu w barwnych, częstokroć perskich szatach. W X wieku otrzymują korony. Z czasem w malarstwie i rzeźbie rozwijają się różne typy ikonograficzne Mędrców.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 stycznia

    Święty Rajmund z Peñafort, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Lucjan, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Rajmund z Peñafort

    Rajmund, urodzony między 1170 a 1175 r. w Villafranca del Panades w pobliżu Barcelony (Hiszpania), w starej szlacheckiej rodzinie katalońskiej Peñafort, był spokrewniony z królem Aragonii. W szkole katedralnej ukończył trivium i quadrivium. Już jako dwudziestoletni młodzieniec wykładał filozofię w Barcelonie, nie otrzymując za swoją pracę wynagrodzenia. W tym też czasie wydał swoje pierwsze monumentalne dzieło: Summę prawa, podręcznik dla studentów prawa.
    U swoich uczniów starał się formować zarówno serce, jak i intelekt. Obdarzony głęboką wiedzą i osobistą kulturą, odznaczał się gorliwością w formowaniu przyszłych kapłanów, dla których napisał Summę nauki, pełną duszpasterskiej mądrości. W trzydziestym roku życia wyjechał do Bolonii, aby kontynuować studia nad prawem kanonicznym i cywilnym, tam też uzyskał stopień doktora. W 1218 roku biskup Barcelony, Berengariusz IV z Palou, zakładając wyższą szkołę dla kształcenia kleru swojej diecezji, zaprosił do współpracy Rajmunda jako wykładowcę. Po powrocie do Barcelony w roku 1219 Rajmund został mianowany kanonikiem, archidiakonem i wikariuszem generalnym. Berengariusz równocześnie zaprosił dominikanów, których w 1220 roku przysłał św. Dominik. Rajmund rychło zaprzyjaźnił się z nimi tak dalece, że wstąpił do nich w 1222 roku. Było to osiem miesięcy po śmierci świętego założyciela tego Zakonu.

    Święty Rajmund z Peñafort

    Rajmund pracował żarliwie nad nawróceniem Maurów i Żydów, a równocześnie opracowywał dzieło zawierające wskazówki dla spowiedników. Papież Grzegorz IX w 1230 r. wezwał go do Rzymu i mianował kapelanem pałacu apostolskiego, penitencjariuszem i swoim osobistym spowiednikiem. Jako doradca papieski Rajmund rozwinął szeroką i owocną działalność. To, co uznawał, że sprawie Bożej wyjdzie na lepsze, podsuwał Ojcu świętemu. Na dworze papieskim zapoznał się z najznakomitszymi osobistościami Kościoła owych czasów. Miał więc okazję również za ich pośrednictwem rozwijać działalność apostolską.
    W tym czasie napisał pracę z prawa kanonicznego, znaną jako “Pięć dekretów”. Była ona zbiorem dekretów biskupów rzymskich. W ciągu wieków nagromadziło się tak wiele zarządzeń i ustaw papieskich, także soborowych, że trudno było nawet znawcom rozeznać się w ich gąszczu. Papież Grzegorz IX bullą Rex Pacificus promulgował opracowany przez Rajmunda zestaw obowiązujących odtąd praw kanonicznych pod nazwą Decretales Gregorii IX.

    Święty Rajmund z Peñafort

    W 1236 r. Rajmund wrócił do Hiszpanii. Dwa lata później, w 1238 r., został na kapitule generalnej w Barcelonie wybrany generałem zakonu dominikanów, obejmując ten urząd po bł. Jordanie z Saksonii, który był bezpośrednim następcą św. Dominika. Miał wówczas ok. 60 lat. Natychmiast z właściwą sobie energią zabrał się najpierw – jako wytrawny jurysta – do przeredagowania konstytucji zakonnych. Zatwierdzono je na kapitułach w latach 1239-1241. Okazał się wspaniałym administratorem i organizatorem zakonu, który rozszerzał się po Europie błyskawicznie, ale któremu groziło rozluźnienie. Po dwóch latach zrezygnował z funkcji i ponownie poświęcił się apostolatowi.Napisał dzieła prawnicze: Summę pastoralną i Traktat o małżeństwie. Był spowiednikiem i doradcą króla Aragonii, Jakuba I, a także wielu mężów stanu. Pomimo bardzo czynnego życia i praktyk pokutnych, którymi trapił swoje ciało, dożył 100 lat. Umarł w Barcelonie 6 stycznia 1275 r. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją. Wziął w nim udział sam król ze swoim dworem. Jego wspomnienie doroczne przypadało zawsze 23 stycznia; obecnie przeniesiono je na 7 stycznia, gdyż dzień ten jest najbliższy dnia jego zgonu. Relikwie jego spoczywają w Barcelonie, w katedrze św. Eulalii, w jednej z bocznych kaplic. 29 kwietnia 1601 roku został zaliczony do grona świętych przez papieża Klemensa VIII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 stycznia

    Święty Daniel Comboni, biskup

    Święty Daniel Comboni
    Daniel Comboni urodził się 15 marca 1831 r. w Limone nad jeziorem Garda (północne Włochy). Jego rodzice byli prostymi rolnikami, mieli ośmioro dzieci, ale wszystkie – oprócz Daniela – zmarły w dzieciństwie lub młodości. Daniel już w latach szkolnych wykazywał talenty organizacyjne i przywódcze. Chętnie spotykał się z kolegami na wspólne odrabianie lekcji i modlitwę. Wysłano go do szkoły dla zdolnych, ale ubogich dzieci w Weronie. Szkoła miała charakter misyjny; co pewien czas przybywali do niej na odpoczynek misjonarze z Afryki.
    Daniel chętnie słuchał opowieści z dalekich krajów. To zrodziło w nim powołanie misyjne. Zorganizował Koło Przyjaciół Misji Afrykańskich. Wraz z czterema towarzyszami, po przyjęciu święceń kapłańskich, wyjechał do Afryki. Wcześniej jednak przeżywał poważny dylemat – jego wyjazd oznaczał pozostawienie bez opieki starych rodziców. Ostatecznie jednak podjął decyzję i opuścił kraj, podejmując pracę głównie wśród niewolników.
    Walczył gorliwie o to, by mieszkańcy Afryki mogli cieszyć się szacunkiem dla ich ludzkiej i chrześcijańskiej godności. 15 września 1864 roku, klęcząc u grobu świętego Piotra, Daniel otrzymał natchnienie Planu Odnowienia Afryki. Plan został zaaprobowany i poparty przez papieża Piusa IX. W 1867 r. ks. Comboni założył w Weronie Instytut Misyjny dla Afryki (w roku 1885, cztery lata po śmierci Daniela, Instytut przekształcono w zgromadzenie misjonarzy kombonianów) i koło przyjaciół “Dzieło Dobrego Pasterza” (dziś Dzieło Zbawiciela), a w 1872 r. – zgromadzenie sióstr dla misji w Afryce. W 1877 r. został wikariuszem apostolskim Afryki Środkowej i konsekrowany na jej pierwszego biskupa z siedzibą w Chartumie.
    Daniel zmarł 10 października 1881 r. w Chartumie w wieku tylko 50 lat. Zaledwie kilka dni przed śmiercią napisał w jednym z listów: “Naprawdę obchodzi mnie tylko, czy Nigeria się nawróci i czy Bóg mi da i zachowa te pomocne narzędzia, które mi dał i jeszcze zechce mi dać”. Został pochowany obok swojego polskiego poprzednika, o. Maksymiliana Ryłły. Proces beatyfikacyjny Daniela Comboniego rozpoczęto w Weronie w 1928 r. Do grona błogosławionych biskupa Daniela zaliczył św. Jan Paweł II 17 marca 1996 roku; on też ogłosił go świętym w dniu 5 października 2003 roku.Dziś w Afryce działa ponad 150 wspólnot komboniańskich. W wielu krajach tego kontynentu panuje wojna – praca misjonarzy polega tam na codziennym towarzyszeniu ludziom. W innych miejscach z kolei kombonianie starają się dotrzeć do najuboższych, np. na przedmieściach wielkich miast, w szpitalach i leprozoriach. Działają także poza Czarnym Lądem – m.in. w Brazylii, Peru, Meksyku czy na Filipinach. Do Polski kombonianie przybyli w 1986 toku, zakładając w Warszawie dom formacyjny i centrum duszpasterstwa powołaniowego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 stycznia

    Błogosławiona Eurozja Barban

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Tomasz, biskup
      •  Święty Wawrzyniec Iustiniani, biskup
      •  Święty Seweryn z Noricum
    ***
    Błogosławiona Eurozja Barban

    Eurozja urodziła się w 1866 roku w Quinto Vicentino, w rodzinie Luigi i Marii Fabris. Gdy miała 4 lata, cała rodzina przeniosła się do Maroli koło Torri di Quartesolo, gdzie Eurozja spędziła resztę swego życia. Tylko przez dwa lata mogła chodzić do szkoły podstawowej; potem musiała przerwać naukę, by pomagać rodzicom w gospodarstwie. W wolnych chwilach chętnie czytała Pismo święte, katechizm, Filoteę św. Franciszka Salezego i Duchowe wskazówki św. Alfonsa Marii Liguoriego. W wieku 12 lat przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Od tej chwili codziennie przyjmowała Chrystusa w Komunii świętej; to sytuacja wyjątkowa, bo dopiero w 1905 roku Pius X zalecił oficjalnie w całym Kościele praktykowanie codziennej Komunii świętej.
    Eurozja wstąpiła do Stowarzyszenia Córek Maryi, które działało w jej rodzinnej parafii. Tam mogła służyć potrzebującym, ofiarować swe modlitwy osobom wymagającym opieki.
    5 maja 1886 roku wyszła za mąż za wdowca Carlo Barbana, ojca dwóch malutkich córeczek (trzecia zmarła krótko po urodzeniu). Jedna miała dwa miesiące, a druga około półtora roku. W małżeństwie tym przyszło na świat jeszcze dziewięcioro dzieci. Rodzina zaadoptowała też kolejnych czworo dzieci. Eurozja zdołała swą cierpliwością i łagodnością powoli zmienić konfliktowy charakter męża. W 1916 r. wstąpiła do tercjarzy franciszkańskich. Częsta modlitwa indywidualna i we wspólnocie, cierpliwe wykonywanie swych obowiązków, nieustanna troska o najbliższych – stały się jej całym życiem. Powszechnie nazywana była “Mamą Różą” (Mamma Rosa). Pomagała swym dzieciom odnaleźć Boże powołanie. Trzech synów przyjęło święcenia kapłańskie, w tym jeden – w zakonie franciszkańskim. Najmłodszy wstąpił do niższego seminarium w Vicenzy, lecz zmarł w 14. roku życia. Jedna z córek obrała życie konsekrowane w zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia, zaś jeden z adoptowanych synów wstąpił do zakonu franciszkańskiego.
    W 1930 r. Eurozja została wdową; przyjęła to z pokorą, poddając się woli Bożej. Zmarła 8 stycznia 1932 roku. Święty Jan Calabria, który znał Eurozję, tak w 1947 roku pisał do jednego z jej synów: “Przykład świętej matki byłby dziś bardzo skuteczny i opatrznościowy. W obecnych czasach powszechnego zagubienia trzeba jak nigdy przedtem takich przykładów, żeby powstrzymać szerzące się zepsucie i ocalić rodzinę, stanowiącą jedyny środek na uzdrowienie tak bardzo dziś chorego społeczeństwa”.
    Beatyfikacji Eurozji dokonał 6 listopada 2005 roku w Vincenzy, w imieniu Benedykta XVI, prefekt Kongregacji Sprawa Kanonizacyjnych, kardynał Jose Saraiva Martins.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 stycznia

    Święty Adrian z Canterbury, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Julian z Antiochii, męczennik
      •  Święty Andrzej Corsini, biskup
      •  Błogosławiona Alicja le Clerc, dziewica
    ***
    Święty Adrian

    Adrian (znany także jako Hadrian) urodził się w VII w. w północnej Afryce. W wieku ok. 10 lat przybył z rodziną do Neapolu, uciekając przed arabską inwazją. Wstąpił do klasztoru benedyktynów niedaleko Monte Cassino. Został z czasem opatem Niridanum, klasztoru na wyspie Nisida w Zatoce Neapolitańskiej. Papież św. Witalian (pontyfikat 657-672) nominował go dwukrotnie na arcybiskupa Canterbury. Adrian odmówił przyjęcia tego zaszczytu, gdyż uważał się za niegodnego. Na to miejsce zaproponował św. Teodora z Tarsu. Witalian zgodził się, ale mianował Adriana asystentem nowego arcybiskupa Canterbury. Obaj przez Francję wyruszyli w 668 r. do Brytanii.
    Podczas podróży Adrian został uwięziony przez Ebroina, burmistrza Neustrii we Francji, który podejrzewał, że Święty udaje się do angielskich królów z tajną misją od cesarza Konstansa II. Teodor musiał pojechać dalej sam. Kiedy Adrian został uwolniony, pojechał do Brytanii i tam został mianowany opatem w klasztorze świętych Piotra i Pawła w Canterbury (późniejsze opactwo św. Augustyna z Canterbury). Adrian wspierał biskupa Teodora w umacnianiu rzymskiego Kościoła w Anglii. Jemu przypisuje się zasługę utrwalenia chorału gregoriańskiego w angielskich kościołach.
    Opat Adrian przekształcił szkołę klasztorną w Canterbury w prężny ośrodek naukowy, w którym wiedzę pobierało wielu studentów, także z zagranicy. Oprócz prowadzenia studiów biblijnych, nauczał tam greki i łaciny, matematyki, poezji i astronomii. Tłumaczył też na staroangielski.
    Zmarł 9 stycznia 710 roku i został pochowany w klasztornym kościele. Jego grób stał się miejscem licznych pielgrzymek za sprawą cudów. Kiedy nastąpiło otwarcie grobu w roku 1091, ciało znaleziono w nienaruszonym stanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 stycznia

    Święty Grzegorz z Nyssy, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Bourges, biskup
    Święty Grzegorz z Nyssy

    Grzegorz urodził się w 335 r. w Cezarei Kapadockiej. Jego ojciec był retorem w szkole wymowy. Był młodszym bratem św. Bazylego, którego przypominał wyglądem zewnętrznym. Chrzest przyjął jako młodzieniec. Po ojcu obrał sobie zawód retora i wstąpił w związek małżeński.
    Po śmierci małżonki poświęcił się ascezie. Za namową św. Bazylego przyjął święcenia kapłańskie i wstąpił do założonego przez niego klasztoru położonego nad Morzem Czarnym. Stamtąd powołano go w roku 371 na biskupa Nyssy (obecnie Nevsehir w Turcji). W 380 roku został wybrany metropolitą Sebasty (współcześnie Sivas).
    Grzegorz znany był jako żarliwy kaznodzieja i interpretator Słowa Bożego. Uczestniczył w Soborze w Konstantynopolu (381 r.), gdzie był głównym autorem słów uzupełniających Nicejski Symbol Wiary, dotyczących nauki o Duchu Świętym. Sobór ten nazwał Grzegorza “filarem Kościoła”. Dla potomnych pozostał w pamięci jako człowiek otwarty i miłujący pokój, współczujący biednym i chorym. Był jednym z najwybitniejszych teologów Kościoła Wschodniego. Jego pisma wyróżniają się subtelnością filozoficzną. Od Orygenesa zapożyczył alegoryczną metodę w interpretacji Pisma świętego. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę pism religijnych, m.in. ascetycznych i mistycznych, oraz komentarzy biblijnych. Papież św. Pius V (+ 1572) zaliczał go do doktorów Kościoła wschodniego, choć na żadnej oficjalnej liście doktorów Kościoła Grzegorz nie figuruje. Św. Grzegorz z Nyssy razem z bratem św. Bazylim i przyjacielem św. Grzegorzem z Nazjanzu nazywani są ojcami kapadockimi.
    Zmarł w wieku ok. 60 lat w dniu 10 stycznia ok. 395 roku.
    W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako grecki biskup. Trzyma ewangeliarz w lewej ręce, a prawą ma wyciągniętą w geście błogosławieństwa. Zazwyczaj jest przedstawiany ze św. Bazylim, od którego ma krótszą brodę i bardziej siwe włosy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 stycznia

    Święty Teodozy, opat

    Zobacz także:
      •  Święta Honorata, dziewica
    ***
    Święty Teodozy

    Teodozy urodził się ok. roku 424 w Mogariassos, w Małej Azji, w Kapadocji (obecna Turcja). Po św. Bazylim, św. Grzegorzu z Nazjanzu i św. Grzegorzu z Nyssy to już kolejny Święty, który pochodził z Kapadocji, gdzie kiedyś Kościół był w stanie swego najpełniejszego rozwoju.
    Tęskniąc za życiem bogobojnym, Teodozy opuścił rodzinne strony i udał się w podróż do Syrii, gdzie spotkał się ze św. Symeonem Słupnikiem. Nawiedził też w Ziemi Świętej miejsca uświęcone działalnością i męką Chrystusa. Osiadł tam jako pustelnik w jaskini położonej na szlaku z Jerozolimy do Betlejem. Niedługo zaczęli gromadzić się przy nim uczniowie. Mnisi zaadoptowali na swoje mieszkania okoliczne pieczary skalne. Święty wystawił w pobliżu nich domy dla pielgrzymów oraz warsztaty, by mnisi mieli zajęcie. Tak powstało miasteczko mnichów. Z czasem Teodozy miał tak wielu uczniów, że musiał wystawić oddzielne pawilony dla pielgrzymów o różnych narodowościach: Palestyńczyków, Greków, Syryjczyków, Ormian. W roku 494 patriarcha Jerozolimy, Salustiusz, powierzył Teodozemu (Teodozjuszowi) opiekę nad wszystkimi eremami Ziemi Świętej. Nad pustelnikami Palestyny powierzył zaś pieczę św. Sabie. Obaj święci żyli ze sobą w wielkiej przyjaźni.
    W owym czasie wybuchła herezja monofizytów, którzy twierdzili, że Pan Jezus miał tylko jedną naturę, Boską, nie posiadał natomiast, jak to głosi Kościół, oddzielnej natury ludzkiej. Sobór powszechny, zwołany przez papieża św. Leona I Wielkiego do Chalcedonu w 451 roku, potępił błędy monofizytów. Ci mieli jednak potężnego sprzymierzeńca w cesarzu Anastazym, który rozpoczął prześladowanie wyznawców prawowiernej wiary. Ofiarą prześladowań padł także ówczesny patriarcha Konstantynopola, Eliasz. Cesarz chciał dla nowej herezji pozyskać klasztory palestyńskie, licząc się z ich liczbą i znaczeniem. Przeciwstawił się temu jednak stanowczo Teodozy. Jako już 90-letni starzec osobiście obchodził wszystkie klasztory, by przestrzec je przed herezją i zachęcić do wierności orzeczeniom soboru. Cesarz skazał go za to na wygnanie. Po śmierci cesarza Teodozy powrócił jednak do swoich synów duchownych. Zmarł w wieku 105 lat.
    Jego ciało pochowano ze czcią w grocie Trzech Króli, gdzie według podania Święta Rodzina miała przyjąć Magów. Arabowie do dziś nazywają to miejsce Deir Dosi, czyli “Klasztorem św. Teodozego”. Klasztor przetrwał szczęśliwie do wieku XV. W stanie ruiny przejął go od beduinów w roku 1900 prawosławny patriarcha Jerozolimy i osadził tam mnichów prawosławnych.
    Teodozy otrzymał zaszczytny tytuł i przydomek Cenobiarchy, czyli “ojca wielu klasztorów”. Jego żywot zostawił potomnym jego uczeń, Teodor, biskup miasta Petra.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 stycznia

    Święta Tacjana, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Elred z Rievaulx, opat
      •  Święty Bernard z Corleone, zakonnik
      •  Święty Marcin z León, prezbiter
      •  Święty Arkadiusz, męczennik
      •  Święty Antoni Maria Pucci, prezbiter
      •  Święta Małgorzata Bourgeoys, dziewica
    ***
    Święta Tacjana
    Martyrologium Rzymskie podaje, że Tacjana (Tatiana) była rzymianką i poniosła śmierć za cesarza Aleksandra. Martyrologium poszło za późnym pismem (VII w.), które zostało niemal w całości skopiowane z pasji męczennicy Martyny oraz z pasji Pryski. Zresztą wspomniane pasje także nie wzbudzają jakiegokolwiek zaufania i trudno byłoby je uznać za historyczne źródło. Trudno także na podstawie tych literackich pokrewieństw utożsamiać wspomniane męczennice, chociaż tak chcieli niektórzy badacze.
    Nie do odrzucenia jest natomiast hipoteza wybitnego znawcy Franchiego de’Cavalieri, który przypuszcza, że Tacjana rzymska jest identyczna z Tacjaną z Amasei, którą Breviarium Syriacum wspomina pod dniem 18 sierpnia. Tę ostatnią wymienia się wśród innych męczennic: Filancji, Eliany i Marcjany. Są to niemal pura nomina, imiona, które być może zostały przypadkowo zgrupowane w jedno, a wcześniej sygnalizowały wspomnienia odrębne, może nawet inaczej lokalizowane.
    Stosunkowo wczesny kult Tacjany w Rzymie jest dobrze zaświadczony.Tacjana urodziła się w rzymskiej rodzinie. Jej ojciec, chrześcijanin, wychowywał ją w miłości do Boga i Kościoła. Służyła w świątyni jako diakonisa.
    Według legendy, za panowania cesarza Aleksandra Sewera (+ 235), podczas jednego z chrześcijańskich nabożeństw Tatianę wraz z ojcem pojmano i zaprowadzono do świątyni Apolla. Tacjana miała tam zostać złożona w ofierze bożkowi. Gdy Tacjana pomodliła się za swych oprawców, nastąpiło trzęsienie ziemi i posąg bożka rozpadł się na części. Tacjanę poddano więc torturom: bito ją, wyłupiono jej oczy, ale jej rany bardzo szybko goiły się. Lew, mający rozszarpać Tacjanę, nie zrobił jej krzywdy, a ogień, do którego była wrzucana, nie spowodował oparzeń ani śmierci.
    Około roku 225-228 została ścięta mieczem. Jej ojciec również został skazany na śmierć, gdyż nie chciał porzucić wyznawanej przez siebie wiary.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 stycznia

    Błogosławiona Weronika Nagroni, mniszka

    Zobacz także:
      •  Święty Hilary z Poitiers, biskup i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławiona Weronika Nagroni

    Weronika urodziła się w 1445 r. w Binasco (Lombardia we Włoszech). Pochodziła z bardzo ubogiej, wieśniaczej rodziny. W 1466 r. jako 22-letnia dziewczyna wstąpiła do surowego klasztoru sióstr augustianek św. Marty w Mediolanie, gdzie pozostała do śmierci. W tym klasztorze nauczyła się czytać i pisać, a przede wszystkim poznawać i kochać Boga. Była mistyczką. W kontemplacji była tak zaawansowana, że otrzymała dar łez, a nawet ekstaz. Duch Święty obdarzył ją szczególnymi darami i Bożą mądrością. Radzono się jej nawet w bardzo trudnych i zawiłych sprawach. Otrzymała dar proroctwa i czytania w sercach ludzkich. Naglona natchnieniem Bożym, udała się do Rzymu, aby błagać o zmianę postępowania papieża Aleksandra VI, który złym przykładem swojego prywatnego życia wiele zła wyrządził Kościołowi Chrystusowemu.
    Weronika zmarła w klasztorze 13 stycznia 1497 r. w wieku 52 lat. Pochowano ją w kościele zakonnym, a kiedy klasztor został zlikwidowany, relikwie przeniesiono do jej rodzinnej wioski – Binasco. Papież Leon X zezwolił na jej kult (1518), a potwierdził go papież Aleksander VIII w 1690 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 stycznia

    Błogosławiony Piotr Donders, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Odoryk z Pordenone, prezbiter
      •  Święty Feliks z Noli, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Piotr Donders
    Piotr Donders (po niderlandzku: Peerke Norbertus Donders) urodził się 27 października 1809 roku w Tilburgu w Holandii w rodzinie Arnolda Denis Dondersa i Petronili von den Brekel. Ze względu na trudną sytuację materialną, nie mógł chodzić do szkoły – musiał pracować w fabryce. Jednak dzięki pomocy duchownych z parafii, Piotr w wieku 20 lat mógł rozpocząć naukę w seminarium. 5 czerwca 1841 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Przełożeni skierowali go do pracy na misjach w holenderskiej kolonii w Surinamie (Ameryka Południowa). Piotr przybył tam we wrześniu 1842 r. i niezwłocznie podjął pracę duszpasterską. Jego praca polegała na docieraniu do pracowników plantacji położonych wzdłuż rzek, głoszeniu im Ewangelii i sprawowaniu sakramentów. W swoich listach wielokrotnie dawał wyraz oburzeniu z powodu brutalnego traktowania ludności afrykańskiej, zmuszanej do niewolniczej pracy. W ciągu ośmiu lat ochrzcił około 1200 osób.
    Podczas epidemii w 1851 r., angażując się w pomoc cierpiącym, sam padł ofiarą choroby. Zanim wrócił do zdrowia, podjął na nowo wysiłki duszpasterskie. W 1856 r. został przeniesiony do Batavi, gdzie mieszkało około 600 trędowatych. Z krótkimi przerwami pracował wśród nich do końca życia. Sam próbował ich leczyć, nie mogąc liczyć na pomoc ze strony władz. Dzięki nieustannym wysiłkom udało mu się poprawić warunki życia swoich podopiecznych. Kiedy w 1866 r. do Surinamu przybyli na misje redemptoryści, Piotr Donders poprosił o przyjęcie do Zgromadzenia.
    Rok później złożył pierwsze śluby zakonne. Swą uwagę skierował odtąd w stronę Indian Surinamu. Nauczył się ich języków, a potem zaczął przekazywać im prawdy wiary. W roku 1883 wikariusz apostolski, chcąc mu ulżyć w ciężkich obowiązkach, przeniósł go do Paramirabo, a następnie do Coronie. Jednak dwa lata później Piotr wrócił do Batavi. W grudniu 1886 r. zaczął chorować.
    Zmarł 14 stycznia 1887 r. w Batavi (obecnie Dżakarta) w Indonezji. Został pochowany w katedrze świętych Piotra i Pawła w Paramaribo (stolica Republiki Surinamu w Ameryce Południowej, dawniej Gujany Holenderskiej). Kiedy sława jego świętości rozeszła się poza granice Surinamu i rodzinnej Holandii, rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Do grona błogosławionych włączył go św. Jan Paweł II 23 maja 1982 r. Obecnie trwa proces kanonizacyjny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 stycznia

    Błogosławiony Alojzy Variara, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Paweł z Teb, pustelnik
      •  Święci Maur i Placyd, uczniowie św. Benedykta
      •  Święty Arnold Janssen, prezbiter
      •  Święci Franciszek de Capillas, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy chińscy
    ***
    Błogosławiony Alojzy Variara

    Alojzy urodził się 15 stycznia 1875 roku w Viarigi w Piemoncie. Dzięki swemu tacie poznał oratorium na Valdocco, kierowane przez św. Jana Bosko. Przebywanie w tym środowisku wzbudziło w nim pragnienie zostania salezjaninem. Mając 12 lat, zamieszkał w macierzystym domu salezjanów w Turynie, jeszcze za życia św. Jana Bosko. Tu ostatecznie narodziło się i ugruntowało jego powołanie kapłańskie.
    Po ukończeniu nowicjatu w Foglizzo, w Turynie, 2 października 1892 roku złożył pierwsze śluby zakonne. Na kursie filozofii w Valsalice zetknął się z salezjaninem Michelem Unią, który odwiedził tamtejszą wspólnotę i opowiadał o swojej działalności wśród trędowatych w Kolumbii. Alojzy zapragnął udać się na misje. Został wybrany przez księdza Unię jako jedyny spośród 188 kandydatów. Do Kolumbii wyjechał jeszcze jako kleryk w 1894 roku. Salezjanie prowadzili szpital w Agua de Dios. Żyło tam 620 trędowatych i mniej więcej tyle samo zdrowych członków ich rodzin.
    Podczas studiów teologicznych Alojzy poświęcał wolny czas chorym. Bardzo szybko spostrzegł, że w leprozoriach nie ma dobrowolnych mieszkańców. Wszystkich sprowadzono tam siłą. Przybywali tam jak na zesłanie. Wcześniej pijaństwo i samobójstwa były rzeczą powszechną. Salezjanie wprowadzili porządek i przede wszystkim podchodzili do tych ludzi z miłością chrześcijańską. Aby ulżyć ich ciężkiej doli, Alojzy zorganizował najpierw grupę grajków, a potem założył dla nich szkołę muzyczną, teatr i stowarzyszenia religijne. Arcybiskup Bogoty Herrera y Restrepo, który udzielił mu święceń kapłańskich w dniu 17 kwietnia 1898 roku, był pełen podziwu dla jego zaangażowania apostolskiego. Wszyscy byli zdumieni, że wciąż był zdrowy. Trędowaci tak o nim mówili: “Jest wzorem cnoty, aniołem, człowiekiem niezwykłym, godnym podziwu i szacunku u wszystkich”.
    Już jako kapłan Alojzy zajął się przede wszystkim młodymi ludźmi. Wybudował dla nich w Agua de Dios schronisko nazwane na cześć Apostoła trędowatych “Michele Unia”. Założył także Zgromadzenie Córek Najświętszych Serc Jezusa i Maryi, które miało na celu opiekę nad młodzieżą. Reguła zgromadzenia przewidywała przyjmowanie do nowicjatu także dziewcząt trędowatych. Alojzy zachęcał siostry, “by uczynić ze swojej choroby rodzaj apostolstwa, oddać własne życie Bogu do dyspozycji”. Jednak nad nowym zgromadzeniem zebrały się ciemne chmury. Działalność ks. Alojzego spotkała się z niezrozumieniem i oporami ze strony miejscowych przełożonych, którzy uważali, że ten rodzaj pracy odbiega zbytnio od charyzmatu salezjańskiego. W związku z tym władze zgromadzenia wyznaczyły mu inne zadania. Został m.in. mistrzem nowicjuszy w Mosquerze, następnie kierownikiem oratorium w Bogocie, duszpasterzem w Baranquilli i Taribie.
    Cechował go nadzwyczajny zapał apostolski i heroizm w posłudze trędowatym. Odznaczał się wielką pokorą i posłuszeństwem wobec przełożonych. Poświęcił się Bogu jako ofiara miłości i wynagrodzenia Najświętszemu Sercu Jezusa. Duchem tej wynagradzającej ofiary przepoił założone przez siebie zgromadzenie. Potrafił rozpoznać żywą obecność Pana w Kościele. Przybliżał swym życiem Jezusa chorym, ubogim i potrzebującym. Zgromadzenie przez niego założone otrzymało prawa papieskie dopiero w 1964 roku. Liczyło wówczas setki członkiń, posługujących chorym i cierpiącym na całym świecie.
    Zmarł dnia 1 lutego 1923 roku w Cucucie. Św. Jan Paweł II podczas jego beatyfikacji w dniu 14 kwietnia 2002 roku w Rzymie mówił: “Z Włoch (…) przybył do Kolumbii salezjanin, wierny naśladowca Jezusa miłosiernego i opiekun udręczonych. Od pierwszych chwil pobytu w tym kraju swe młode siły i liczne talenty poświęcił służbie trędowatym. Pierwszy salezjanin wyświęcony na kapłana w Kolumbii, zdołał skupić wokół siebie grupę konsekrowanych niewiast, a wśród nich trędowate albo córki trędowatych, które z powodu choroby nie zostały przyjęte do zgromadzeń zakonnych”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 stycznia

    Święty Marceli I, papież i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna z Balneo, dziewica
      •  Święci Berard i Towarzysze, pierwsi męczennicy franciszkańscy
      •  Święty Honorat, biskup
    ***
    Święty Marceli I
    Marceli był synem Benedykta. Jako archiprezbiter odgrywał kluczową rolę w Kościele po śmierci papieża Marcelina, kiedy to przez trzy i pół roku na skutek prześladowań chrześcijan nie wybierano nowego biskupa Rzymu. Pontyfikat Marcelego I trwał krótko – od maja 306 roku do 16 stycznia 307 roku. Korzystając z chwilowej przerwy w dręczeniu Kościoła, związanej ze zmianą rządów w cesarstwie rzymskim, zreorganizował rozbitą w wyniku prześladowań administrację kościelną. Dużo przykrości doznał ze strony tzw. lapsi – chrześcijan, którzy w czasie prześladowań wyrzekli się wiary, a potem powracając do Kościoła nie chcieli poddać się wymaganym warunkom pokuty.
    Większość wspólnoty Kościoła rzymskiego wypowiedziała posłuszeństwo Marcelemu I z powodu rozbieżności w kwestii prawa do cofania lub przedłużania pokuty. Doszło do przelewu krwi i cesarz Maksencjusz (ok. 279-312) oskarżył papieża Marcelego I o wywołanie publicznych niepokojów. Obito go rózgami, a następnie zesłano na wygnanie. Zmuszono go, by został pasterzem bydła. Po wielu udrękach zakończył swoje życie w nędzy.
    Marceli jest patronem Raciborza oraz stajennych. Według panującej opowieści, w dzień Świętego – 16 stycznia 1241 roku – Tatarzy oblegli miasto Racibórz. Wówczas pojawił się na obłokach św. Marceli. Oddziały przelękły się tego niezwykłego widoku i odstąpiły od miasta. Wdzięczni mieszkańcy ufundowali figurę świętego papieża w kaplicy i na miejskim placu. Aż do roku 1871 dzień 16 stycznia obchodziło miasto jako swoją patronalną uroczystość z procesją po ulicach miasta. Obecnie, od 2010 r., w czasie obchodzonych w czerwcu Dni Raciborza, na Placu Dominikańskim odbywa się Jarmark św. Marcelego.
    W ikonografii św. Marceli przedstawiany jest w stroju papieskim. Jego atrybutami są: dyscyplina, konie przy żłobie, osioł.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 stycznia

    Święty Antoni, opat

    Święty Antoni i św. Paweł z Teb

    Antoni (zwany później Wielkim) urodził się w Środkowym Egipcie w 251 r. Miał zamożnych i religijnych rodziców, których jednak wcześnie stracił (w wieku 20 lat). Po ich śmierci, kierując się wskazaniem Ewangelii, sprzedał ojcowiznę, a pieniądze rozdał ubogim. Młodszą siostrę oddał pod opiekę szlachetnym paniom, zabezpieczając jej byt materialny. Sam zaś udał się na pustynię w pobliżu rodzinnego miasta. Tam oddał się pracy fizycznej, modlitwie i uczynkom pokutnym. Podjął życie pełne umartwienia i milczenia. Nagła zmiana trybu życia kosztowała go wiele wyrzeczeń, a nawet trudu. Jego żywot, spisany przez św. Atanazego, głosi, że Antoni musiał znosić wiele jawnych ataków ze strony szatana, który go nękał, jawiąc mu się w różnych postaciach. Doznawał wtedy umacniających go wizji nadprzyrodzonych.
    Początkowo Antoni mieszkał w grocie. Około 275 r. przeniósł się na Pustynię Libijską. Dziesięć lat później osiadł w ruinach opuszczonej fortecy Pispir na prawym brzegu Nilu. Miał dar widzenia rzeczy przyszłych. Słynął ze świętości i mądrości. Walki wewnętrzne, jakie ze sobą stoczył, stały się później ulubionym tematem malarzy (H. Bosch, M. Grünewald) i pisarzy (G. Flaubert, A. France).

    Święty Antoni Pustelnik

    Jego postawa znalazła wielu naśladowców. Sława i cuda sprawiły, że zaczęli ściągać uczniowie, pragnący poddać się jego duchowemu kierownictwu. Po wielu sprzeciwach zdecydował się ich przyjąć i odtąd oaza Faium na pustyni zaczęła zapełniać się rozrzuconymi wokół celami eremitów (miało ich być około 6000). Owe wspólnoty pustelników nazwano laurami. Wśród pierwszych uczniów Antoniego znalazł się św. Hilarion.
    W 311 r. Antoni gościł w Aleksandrii, wspierając duchowo prześladowanych przez cesarza Maksymiana chrześcijan. Spotkał się wówczas ze św. Aleksandrem, biskupem tego miasta i męczennikiem. Następnie, ok. 312 roku, udał się do Tebaidy, gdzie w grocie w okolicy Celzum, w górach odległych ok. 30 km od Nilu, spędził ostatnie lata życia. Stąd właśnie wybrał się do Teb, gdzie odwiedził św. Pawła Pustelnika. W latach 334-335 ponownie udał się do Aleksandrii. W roku 318 wystąpił tam bowiem z błędną nauką kapłan Ariusz. Znalazł on wielu zwolenników. Zatroskany o czystość wiary, żyjący jeszcze św. Aleksander zwołał synod, na którym około stu biskupów potępiło naukę Ariusza. Znalazł on jednak potężnych protektorów, nawet w samym cesarzu Konstantynie Wielkim, a przede wszystkim w jego następcy – Konstancjuszu, który rozpoczął bezwzględną walkę z przeciwnikami arianizmu. Dla ustalenia, po czyjej stronie jest prawda, Antoni udał się do Aleksandrii, gdzie biskupem był wówczas św. Atanazy. Po rozmowach z nim stał się żarliwym obrońcą czystości wiary wśród swoich uczniów.
    Cieszył się wielkim poważaniem. Korespondował m.in. z cesarzem Konstantynem Wielkim i jego synami. Zachowane listy Antoniego do mnichów zawierają głównie nauki moralne – szczególny nacisk kładzie w nich na poszukiwanie indywidualnej drogi do doskonałości, wsparte lekturą Pisma św.

    Święty Antoni Pustelnik

    Według podania św. Antoni zmarł 17 stycznia 356 roku w wieku 105 lat. Życie św. Antoniego było przykładem dla wielu nie tylko w Egipcie, ale i w innych stronach chrześcijańskiego świata. Jego kult rychło rozprzestrzenił się na całym Wschodzie. W roku 561 cesarz Justynian I przeniósł uroczyście jego relikwie do Aleksandrii. W roku 635 przeniesiono je do Konstantynopola. W wieku XII krzyżowcy zabrali je stamtąd do Francji do Monte-Saint-Didier, a w roku 1491 do Saint Julien koło Arles. Antoni jest patronem zakonu antoninów (powstałego w XII w. dla obsługi pielgrzymów przybywających do grobu św. Antoniego), dzwonników, chorych, hodowców trzody chlewnej (według legendy uzdrowił niewidome prosię), koszykarzy, rzeźników, szczotkarzy i ubogich. Orędownik w czasie pożarów. W ciągu wieków wzywano go podczas epidemii oraz chorób skórnych. Ku czci św. Antoniego Pustelnika wyrabiano krzyżyki w formie tau. Ku jego czci poświęcano również ogień, by chronił bydło od zarazy zwanej “ogniem”.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest jako pustelnik, czasami w długiej szacie mnicha. Szczególne zainteresowanie artystów budził temat kuszenia św. Antoniego. Jego atrybutami są: jeden, dwa lub trzy diabły, diabeł z pucharem, dzwonek, dzwonek i laska, krzyż egipski w kształcie litery tau, księga reguły monastycznej, lampa, lampka oliwna, laska, lew kopiący grób, pochodnia, świnia, pod postacią której kusił go szatan, źródło.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Antoni Wielki. Stawił opór legionom demonów

    The Torment of Saint Anthony /Wikimedia Commons

    ***

    Żyjący ponad sto lat – od połowy III do połowy IV wieku – pustelnik Antoni, nazywany Wielkim, Pustelnikiem albo Opatem, był jednym z bliskowschodnich Ojców Pustyni i uważany jest za twórcę anachoretyzmu. Anachoretami nazywano pustelników, którzy w samotnym życiu poszukiwali drogi zbawiennej – inaczej niż cenobici, którzy żyli we wspólnotach klasztornych. Abba Antoni jest postacią dość popularną, co znalazło swój wyraz chociażby w dużej ilości dzieł sztuki przedstawiających sceny z jego życia (takich jak kuszenie św. Antoniego).

    Rodem Egipcjanin, przyszedł na świat w miejscowości Keman w środkowej części kraju nad Nilem. Wywodził się z koptyjskiej rodziny, a więc był wychowany w wierze chrześcijańskiej. Od najmłodszych lat z wielką skwapliwością poszukiwał towarzystwa ludzi żyjących Wiarą, o czym pięknie pisze ks. Skarga w żywocie Świętego: „O kimkolwiek pobożnym, i świątobliwość jaką żywota prowadzącym, usłyszał, tam bieżał, jako pszczoła, miód cnót rozmaitych z każdego kwiecia zbierając”.

    W wieku dwudziestu lat został osierocony wraz z młodszą siostrą przez zamożnych rodziców. Pozostał jedynym opiekunem dziewczynki i zarządcą majątku. Sytuacja ta przysparzała mu niemałego zmartwienia, gdyż od jakiegoś czasu zamyślał o obraniu drogi pustelniczego żywota. Pewnego razu, gdy przyszedł na Mszę, był akurat odczytywany fragment Ewangelii o bogatym młodzieńcu poszukującym drogi doskonałości. Zrozumiał ten znak Boży. Dla swej siostry odnalazł opiekunów odpowiedniejszych niż młody samotny człowiek, jakim był, uposażył ją, a resztę majętności rozdał ubogim.

    Przeciwko legionom demonów

    Antoni ukrył się przed światem w ruinach nieopodal rodzinnej miejscowości. Wkrótce zgromadziło się wokół niego mnóstwo uczniów, on jednak uciekł przed sławą na Pustynię Libijską, gdzie ćwiczył się w bogomyślności i zaparciu samego siebie. Gdy tak postępował w dobrym, diabeł począł dręczyć go licznymi pokusami, chcąc koniecznie odwieść od kroczenia tą drogą. Naprzód próbował omamić go tym, co pozostawił w życiu świeckim, a więc majątkiem, wspomnieniem małej siostrzyczki i dostatkiem smakowitych pokarmów, a gdy to nie odniosło skutku, nieprzyjaciel ludzkiego zbawienia uderzył w punkt najczulszy męskiej natury, podsuwając nasilone pokusy przeciwko czystości. Poradził sobie Święty sposobami, jakie Kościół zalecał zawsze w podobnych przypadkach, mianowicie umartwieniem i rozważaniem rzeczywistości piekła oraz kar, jakie czekają tych chrześcijan, którzy ulegają grzechowi i nie chcą pokutować.

    Wciąż deptany przez dzielnego chrześcijanina przebiegły wąż zdecydował się przystąpić do otwartej walki, podobnie jak czynił to wiele wieków później z opierającym się jego zakusom świętym ojcem Pio. Napadł na młodzieńca z legionem demonów i tak dotkliwie pobił go, iż Antoni utracił przytomność. Na człowieku, który nosił mu regularnie jedzenie zrobił wrażenie umarłego. Ów dobry przybysz zaniósł go do miasta i już myślał o pogrzebie, gdy eremita przebudził się i poprosił o zaniesienie go z powrotem na pustynię. W żadnym wypadku nie chciał bowiem dezerterować z pola walki o wieczność i honor sługi Bożego.

    Wówczas szatan podjął ostatnią próbę złamania mężnego wyznawcy Chrystusowego. Zebrał „wojsko” ze wszystkich dzikich zwierząt, jakie zamieszkiwały tamte strony i przyprowadził je pod szałas Antoniego. Okryty ranami, pozbawiony możliwości ruchu Święty usłyszał złowrogie ryki wygłodniałych bestii. W tej chwili odczuł dobitnie, iż jedyną bronią, jaką posiada jest moc ducha ożywionego wiarą. Wykrzyczał pod adresem księcia ciemności i jego wysłanników, iż bez woli Bożej nic się nie dzieje i zakończył słowami: „Próżno się kusicie, znak krzyża świętego, a wiara w Pana naszego Jezusa Chrystusa mocnym mi a niezdobytym przeciw wam murem jest”. Trzykrotnie pokonany diabeł musiał ustąpić, co we właściwym sobie poetycznym stylu opisuje Skarga: „Zatem jako ćma od słońca i proch od wiatru nieprzyjaciele się rozproszyli i uciekli, a światłość go wielka z nieba nawiedziła”.

    Światło Wiary ze Wschodu

    W wielokilometrowym oddaleniu od wszelkich osad ludzkich św. Antoni odnosił tak spektakularne zwycięstwa nad mocami ciemności. Pan Bóg jednakże zechciał powołać go także do zewnętrznych czynności. Heroiczne cnoty egipskiego anachorety stawały się bronią w walce z pogaństwem i herezją – po dwakroć bowiem udawał się on do Aleksandrii, po raz pierwszy jeszcze w roku 311, gdy trwały ostatnie przed tak zwanym edyktem mediolańskim prześladowania, za drugim razem zaś w roku 335, aby wesprzeć św. Atanazego Wielkiego przeciwko błędom Ariusza. Po niesprawiedliwym wygnaniu świętego patriarchy z Aleksandrii obaj mężowie udali się wspólnie na pustynię, a Atanazy został na jakiś czas uczniem Antoniego. Jemu właśnie zawdzięczamy pierwszy i zawierający najpewniejsze informacje żywot słynnego anachorety.

    Ze swej lepianki na pustkowiu Święty wyruszał do pobliskich miast i wsi, aby nieść sprawiedliwość i pokrzepienie pokrzywdzonym. Prowadził także korespondencję z Konstantynem Wielkim i z jego synami, ułatwiając tym samym dostęp łaski Bożej do cesarskiego dworu, którego wrota otworzył dla prawdziwej religii właśnie Konstantyn. Wkład egipskiego świętego w życie Kościoła jest nie do przecenienia, kiedy bowiem ustały prześladowania wydające wspaniałe owoce męczeństwa, chrześcijaństwo potrzebowało nowych dróg świętości. Jedną z nich stało się właśnie radykalne zaprzeczenie własnych potrzeb w imię miłości Bożej, którego wzorem stał się św. Antoni.

    W obecnym miejscu odosobnienia również odnalazły go rzesze naśladowców, których tym razem przyjął za uczniów. Anachoreta z Pustyni Libijskiej nazywany jest opatem, choć nigdy formalnie tej funkcji nie pełnił, ale patronował tak wielkiej liczbie uciekinierów z duchowej pustyni świata (podobno było ich około sześciu tysięcy), że miano to wydaje się odpowiednie. Liczne rady duchowe kierował w listach do swych współbraci. Na podstawie jego nauk i stylu życia sporządzono regułę, która przekroczyła granice Bliskiego Wschodu, docierając nawet do Rzymu.

    Abba Antoni zmarł w wieku ponad stu lat i od razu został otoczony gorącym kultem. W VI wieku z polecenia cesarza Justyniana dokonano translacji jego relikwii do Aleksandrii, skąd w VII wieku trafiły do Konstantynopola podczas najazdu Arabów na Egipt. W XII wieku Krzyżowcy przenieśli je do Monte-Saint-Didier, w końcu zaś spoczęły w Saint Julien koło Arles.

    Kościół wspomina św. Antoniego Wielkiego 17 stycznia.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 stycznia

    Święta Małgorzata Węgierska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Regina Protmann, dziewica
    ***
    Święta Małgorzata Węgierska

    Małgorzata urodziła się 27 stycznia 1242 r. w twierdzy Klis. Była ósmym dzieckiem króla Węgier Beli IV i Marii Laskaris. Pochodziła z rodziny Arpadów, z której wywodzili się także: św. Stefan (+ 1038), jego syn św. Emeryk (+ 1031) i św. Władysław (+ 1095). Jej rodzonymi siostrami były: św. Kinga (+ 1292) i bł. Jolenta (+ 1298), a ciotkami – św. Elżbieta z Turyngii (+ 1231) i bł. Salomea (+ 1268). Jej dziadek po kądzieli był cesarzem bizantyjskim.
    Jeszcze przed swoim narodzeniem (w 1242 r.) została przez rodziców ofiarowana Bogu za ocalenie ojczyzny od najazdu Tatarów. W wieku około czterech lat powierzona została opiece mniszek Zakonu Kaznodziejskiego (dominikanek) w Veszprem (czyt.: Vesprem). Gdy chciano ją później zwolnić ze zobowiązań, aby mogła wyjść za mąż, odmówiła. Rodzina usiłowała ją bowiem za wszelką cenę wydobyć z zakonu i wydać za księcia kaliskiego, Bolesława Pobożnego, następnie za Ottokara II, króla czeskiego, wreszcie za króla Neapolu, Karola Andegaweńskiego. Wszystkie te ponętne propozycje stanowczo odrzuciła. Co więcej, w obecności prymasa Węgier i innych dostojników państwa uroczyście potwierdziła stanowczą wolę pozostania w zakonie, korony ziemskie oddając za koronę niebieską.
    Kiedy miała 10 lat, przeniosła się do klasztoru dominikanek na wyspie Lepri na Dunaju jako internistka, a niebawem jako zakonnica. Chociaż pochodziła z tak znakomitej rodziny, Małgorzata nie wstydziła się prac fizycznych, służebnych. Budowała wszystkich umiłowaniem ubóstwa, rezygnując chętnie nawet z rzeczy najpotrzebniejszych, czyniąc to z miłości do Chrystusa. Pan Bóg wyróżnił ją darem kontemplacji, wizji i charyzmatem proroczym. W wieku dwunastu lat, w Budzie, w klasztorze zbudowanym dla niej przez króla, złożyła śluby zakonne na ręce generała Zakonu Dominikańskiego, bł. Humberta z Romans. Doszła do godnej podziwu gorliwości i bez reszty odda się Chrystusowi Ukrzyżowanemu. Prowadziła życie surowe.

    Święta Małgorzata Węgierska

    Trwając w ascezie monastycznej i pełnieniu dzieł miłosierdzia, potrafiła połączyć ze sobą gorliwe starania o przywrócenie pokoju i niezwykłe męstwo w znoszeniu niesprawiedliwych podejrzeń z wielką miłością w stosunku do sióstr, dla których pragnęła spełniać najniższe posługi. Pełniła oficjum infirmerki – z wielkim oddaniem opiekowała się chorymi. Płonęła ogromną miłością do tajemnicy Eucharystii oraz męki Odkupiciela. Wyróżniała się również nabożeństwem do Ducha Świętego i Najświętszej Maryi Panny.
    Zmarła 18 stycznia 1270 roku w wieku 28 lat. Wyspę Lepri nazwano wyspą św. Małgorzaty i tak do dzisiaj się ona nazywa. Do grobu Małgorzaty spieszyły tłumy Węgrów. Obecnie grób ten jest zachowany, ale pusty, ponieważ szczątki Małgorzaty przeniesiono w 1782 r. do klasztoru klarysek w Pozsony (obecnie Bratysława), po kasacie klasztoru w Budapeszcie. Relikwie częściowo zniszczono w 1789 roku, a ocalałe części znajdują się w Esztergomie (Ostrzyhomiu), Gyor i Pannonhalmie.
    Proces beatyfikacyjny wymienia ok. 300 niezwykłych łask, otrzymanych za wstawiennictwem Małgorzaty. 28 lipca 1789 papież Pius VI zaliczył ją w poczet błogosławionych, a w poczet świętych włączył ją Pius XII 19 listopada 1943 roku.
    W ikonografii przedstawia się św. Małgorzatę w habicie dominikańskim, z królewską koroną złożoną u jej stóp, z lilią i księgą w ręce. Atrybutem jej są także stygmaty.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 stycznia

    Święty Józef Sebastian Pelczar, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk z Uppsali, biskup i męczennik
      •  Święty Mariusz, męczennik
      •  Błogosławieni Jakub Sales, Wilhelm Saltemouche i inni, męczennicy jezuiccy
      •  Święty Makary Wielki, opat
      •  Święty Kanut Leward, król i męczennik
    ***
    Święty Józef Sebastian Pelczar

    Józef urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie koło Krosna, w rodzinie Wojciecha i Marianny, średniozamożnych rolników. Jeszcze przed urodzeniem został ofiarowany Najświętszej Maryi Pannie przez swoją pobożną matkę. Ochrzczony został w dwa dni po urodzeniu. Wzrastał w głęboko religijnej atmosferze. Od szóstego roku życia był ministrantem w kościele parafialnym. Po ukończeniu szkoły w Korczynie kontynuował naukę w Rzeszowie. Zdał egzamin dojrzałości w 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu. 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Podjął pracę jako wikariusz w Samborze. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. Oddawał się w tym czasie głębokiemu życiu wewnętrznemu i zgłębiał dzieła ascetyków. Zaowocowało to jego pracą zatytułowaną Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska. Przez dziesiątki lat służyła ona zarówno kapłanom, jak i osobom świeckim.
    Po powrocie do kraju w październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obok zajęć uniwersyteckich był również znakomitym kaznodzieją, zajmował się też działalnością kościelno-społeczną. Odznaczał się gorliwością i szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, do Serca Bożego i Najświętszej Maryi Panny, czemu dawał wyraz w swej bogatej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. Podczas pobytu w Krakowie blisko związany był z franciszkanami konwentualnymi, mieszkał przez siedem lat w klasztorze przy ul. Franciszkańskiej. Wówczas wstąpił do III Zakonu św. Franciszka, a profesję zakonną złożył w Asyżu, przy grobie Biedaczyny.
    W trosce o najbardziej potrzebujących oraz o rozszerzenie Królestwa Serca Bożego w świecie założył w Krakowie w 1894 r. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
    W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Jako gorliwy arcypasterz dbał o świętość diecezji. Był mężem modlitwy, z której czerpał natchnienie i moc do pracy apostolskiej. Ubodzy i chorzy byli zawsze przedmiotem jego szczególnej troski. Jego rządy były czasem wielkiej troski o podniesienie poziomu wiedzy duchowieństwa i wiernych. W tym celu często gromadził księży na zebrania i konferencje oraz pisał wiele listów pasterskich. Popierał bractwa i sodalicję mariańską. Przeprowadził także reformę nauczania religii w szkołach podstawowych. Z jego inicjatywy powstał w diecezji Związek Katolicko-Społeczny. Zwiększył o 57 liczbę placówek duszpasterskich. Dzięki pomocy biskupa sufragana Karola Fischera dokonywał często wizytacji kanonicznych w parafiach.
    W 1901 roku powołał do życia redakcję miesięcznika Kronika Diecezji Przemyskiej. W 1902 roku urządził bibliotekę i muzeum diecezjalne, założył Małe Seminarium i odnowił katedrę przemyską. Jako jedyny biskup w tamtych czasach, pomimo zaborów, odważył się w 1902 roku zwołać synod diecezjalny po 179 latach przerwy, aby oprzeć działalność duszpasterską na mocnym fundamencie prawa kościelnego. Wśród tych wszechstronnych zajęć przez cały czas prowadził także działalność pisarską. Posiadał rzadką umiejętność doskonałego wykorzystywania czasu. Każdą chwilę umiał poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Był ogromnie pracowity, systematyczny i roztropny w podejmowaniu ważnych przedsięwzięć, miał doskonałą pamięć. Oszczędny dla siebie, hojnie wspierał wszelkie dobre i potrzebne inicjatywy.
    Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. Beatyfikowany został w Rzeszowie 2 czerwca 1991 roku przez św. Jana Pawła II. Papież podczas homilii mówił wtedy m.in.: Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie – tacy jak każdy z nas – którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31, 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach. Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana.

    18 maja 2003 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefa Sebastiana Pelczara razem z bł. Urszulą Ledóchowską. Powiedział wtedy:

    Święty Józef Sebastian Pelczar - obraz kanonizacyjny

    Dewizą życia biskupa Pelczara było zawołanie: “Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez niepokalane ręce Najświętszej Maryi Panny”. To ono kształtowało jego duchową sylwetkę, której charakterystycznym rysem jest zawierzenie siebie, całego życia i posługi Chrystusowi przez Maryję.
    Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. “Zdumienie – mówił – musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament”. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która “w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła”; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się Ciałem, w pewnym sensie była “tabernakulum” – pierwszym “tabernakulum” w historii (por. encyklika Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: “Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza Jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża, i wiodła ich do Serca Boskiego”.
    Relikwie św. Józefa Sebastiana Pelczara znajdują się w przemyskiej katedrze. W szczególny sposób święty biskup jest czczony w krakowskim kościele sercanek, gdzie znajduje się poświęcona mu kaplica.
    W ikonografii św. Józef Pelczar przedstawiany jest w stroju biskupim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 stycznia

    Święty Sebastian, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Fabian, papież i męczennik
      •  Święta Eustachia Calafato, dziewica
      •  Błogosławiony Euzebiusz z Ostrzyhomia, prezbiter
      •  Błogosławiony Angelo Paoli, prezbiter
    ***
    Święty Sebastian

    Informacji o Sebastianie dostarcza nam Opis męczeństwa nieznanego autora z roku 354 oraz komentarz św. Ambrożego do Psalmu 118. Według tych dokumentów ojciec Sebastiana miał pochodzić ze znakomitej rodziny urzędniczej w Narbonne (Galia), matka zaś miała pochodzić z Mediolanu. Staranne wychowanie i stanowisko ojca miało synowi utorować drogę na dwór cesarski. Miał być przywódcą gwardii cesarza Marka Aurelego Probusa (276-282).
    Według św. Ambrożego Sebastian był dowódcą przybocznej straży samego Dioklecjana. Za to, że mu wypomniał okrucieństwo wobec niewinnych chrześcijan, miał zostać przeszyty strzałami. “Dioklecjan kazał żołnierzom przywiązać go na środku pola do drzewa i zabić strzałami z łuków. Tyle strzał tedy utkwiło w nim, że podobny był do jeża, a żołnierze przypuszczając, że już nie żyje, odeszli” – zapisał bł. Jakub de Voragine OP w swojej średniowiecznej “Złotej legendzie”.
    Na pół umarłego odnalazła go pewna niewiasta, Irena, i swoją opieką przywróciła mu zdrowie. Sebastian, gdy tylko powrócił do sił, miał ponownie udać się do cesarza i zwrócić mu uwagę na krzywdę, jaką wyrządzał niewinnym wyznawcom Chrystusa. Wtedy Dioklecjan kazał go zatłuc pałkami, a jego ciało wrzucić do Cloaca Maxima. Wydobyła je stamtąd i pochowała ze czcią w rzymskich katakumbach niewiasta Lucyna. Był to prawdopodobnie rok 287 lub 288.
    Św. Sebastian cieszył się tak wielką czcią w całym Kościele, że należał do najbardziej znanych świętych. Rzym uczynił go jednym ze swoich głównych patronów. Papież Eugeniusz II (824-827) podarował znaczną część relikwii św. Sebastiana św. Medardowi do Soissons (biskupowi z terenów obecnej Francji). Relikwię głowy Świętego papież Leon IV (+ 855) podarował dla bazyliki w Rzymie pod wezwaniem “Czterech Koronatów”, która znajduje się w pobliżu Koloseum. Św. Sebastiana zaliczano do grona Czternastu Wspomożycieli. Nad grobem męczennika wybudowano kościół pod jego wezwaniem – to obecna bazylika św. Sebastiana za Murami (San Sebastiano fuori le Mura), gdzie spoczywają jego relikwie. W miejscu męczeństwa powstał drugi kościół, bazylika św. Sebastiana na Palatynie (San Sebastiano al Palatino). W bazylice św. Piotra w Watykanie znajduje się kaplica św. Sebastiana, która obecnie jest miejscem spoczynku św. Jana Pawła II.
    Sebastian jest patronem Niemiec, inwalidów wojennych, chorych na choroby zakaźne, kamieniarzy, łuczników, myśliwych, ogrodników, rusznikarzy, strażników, strzelców, rannych i żołnierzy. Poświęcono mu liczne i wspaniale dzieła. Jego męczeństwo natchnęło wielu artystów – malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy i muzyków tej miary, co Messina, Rubens, Veronese, Ribera, Guido Reni, Giorgetti, Debussy.
    W ikonografii przedstawiany jest w białej tunice lub jako piękny obnażony młodzieniec, przywiązany do słupa albo drzewa, przeszyty strzałami. Czasami u jego nóg leży zbroja. Na starochrześcijańskiej mozaice w kościele św. Piotra w Okowach w Rzymie ukazany jest jako człowiek stary z białą brodą, w uroczystym dworskim stroju. Atrybuty Świętego: krucyfiks, palma męczeństwa, włócznia, miecz, tarcza, dwie strzały w dłoniach, przybity wyrok śmierci nad głową.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lutego

    Święci Franciszek i Hiacynta Marto, dzieci fatimskie

    Zobacz także:
      •  Święty Zenobiusz, prezbiter i męczennik
      •  Święty Eleuteriusz, biskup
    ***
    Franciszek i Hiacynta Marto, kanonizowani przez papieża Franciszka w Fatimie 13 maja 2017 r., to pierwsze wyniesione na ołtarze dzieci, które nie są męczennikami.

    Święty Franciszek Marto

    Franciszek Marto urodził się 11 czerwca 1908 r. w Aljustrel w parafii Fatima, należącej do diecezji Leiria-Fatima, jako szóste z siedmiorga dzieci ubogiego małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olímpii de Jesus. 20 czerwca został ochrzczony w parafialnym kościele w Fatimie.
    Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. W wieku 8 lat rozpoczął pracę jako pastuszek, wypasając – wraz ze swoją siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos – owce należące do rodziców. W 1916 roku był świadkiem trzech objawień Anioła Pokoju, który poprosił dzieci o modlitwę do Trójcy Przenajświętszej, Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Wiosną i jesienią Anioł ukazał mu się na wzgórzu Cabeço, a latem – w pobliżu studni zwanej Arneiro.
    W 1917 r. Franciszek wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją, byli świadkami sześciu objawień maryjnych, które miały miejsce 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Podczas objawień, Franciszek widział postać Anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów.
    Wkrótce po objawieniu z 13 lipca, kiedy Maryja powierzyła dzieciom tajemnice, rodzeństwo zostało aresztowane przez władze gminy Vila Nova de Ourém, lecz pomimo dwudniowego przetrzymywania w więzieniu i zastraszania dzieci nie wyjawiły treści orędzia przekazanego im przez Matkę Bożą.
    W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę “hiszpankę”, której epidemia panowała wówczas na Półwyspie Iberyjskim. Jego choroba trwała do wiosny 1919 r. 2 kwietnia Franciszek przystąpił do pierwszej spowiedzi, a następnego dnia przyjął Pierwszą Komunię Świętą, będącą zarazem wiatykiem. Zmarł 4 kwietnia 1919 r. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie. 17 lutego 1952 r. nastąpiła ekshumacja jego ciała, które 13 marca przeniesiono do bazyliki fatimskiej.

    Święta Hiacynta Marto

    Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie.
    W 1916 r. wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją dos Santos zaczęła wypasać owce należące do rodziców i wraz rodzeństwem była świadkiem trzech objawień Anioła: wiosną i jesienią na wzgórzu Cabeço, a latem w pobliżu studni Arneiro.
    W 1917 r. wraz z bratem i kuzynką doświadczyła także sześciu objawień Matki Bożej. W przeciwieństwie do Franciszka, Hiacynta słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, choć rozmawiała z Nią jedynie Łucja.
    W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą “hiszpanką”, której powikłania doprowadziły do śmierci dziewczynki. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki w Lizbonie, a stamtąd do szpitala. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber, która przyniosła bolesne komplikacje. 16 lutego 1920 r. po raz siódmy objawiła jej się Matka Boża. Po tym widzeniu Hiacynta przestała cierpieć.
    Zmarła wieczorem 20 lutego 1920 r., a przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Cztery dni później została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i złożono obok ciała Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki.

    Święta Hiacynta Marto

    Jak pisała w swoich “Wspomnieniach” s. Łucja dos Santos, Franciszek i Hiacynta po objawieniach, pomimo dziecięcego wieku, skoncentrowali swoje życie na Bogu, modlitwie i podejmowaniu różnorodnych ofiar i cierpień w intencji grzeszników. Oprócz modlitwy i wyrzeczeń, odwiedzali i pocieszali potrzebujących, a niekiedy udzielali im także rad. O ich duchowej dojrzałości świadczy także postawa wobec własnej śmierci, przed którą dzieci pocieszały bliskich i o której mówiły, że jest przejściem do nieba i spotkaniem z Bogiem. Podczas objawień Matka Boża zapowiedziała dwójce rodzeństwa, że wkrótce zabierze ich do nieba.Proces beatyfikacyjny rodzeństwa Marto toczył się w latach 1952-1979 i zakończył się promulgacją dekretu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o heroiczności ich cnót. W 1999 r. została uznana autentyczność pierwszego z cudów za ich przyczyną, dotyczącego uzdrowienia franciszkańskiej tercjarki Marii Emilii Santos, która przez 20 lat pozostawała unieruchomiona z powodu choroby kości. Jan Paweł II beatyfikował Franciszka i Hiacyntę Marto 13 maja 2000 r. w Fatimie podczas swojej wizyty w Jubileuszowym Roku 2000.
    Następny cud uznany w procesie kanonizacyjnym dotyczył uzdrowienia brazylijskiego chłopca, do którego doszło w 2007 r. Wówczas, w trzy dni po tragicznym wypadku, podczas którego chłopiec wypadł z okna i doznał poważnych uszkodzeń mózgu, które groziły utratą życia lub głęboką niepełnosprawnością, dziecko w niewytłumaczalny sposób odzyskało zdrowie i sprawność. W marcu 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret uznający ten cud. Kanonizacji Franciszka i Hiacynty dokonał w Fatimie w 100. rocznicę objawień maryjnych papież Franciszek.Obecnie trwa proces beatyfikacyjny trzeciej uczestniczki objawień maryjnych, s. Łucji Dos Santos (1907-2005).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lutego

    Św. Agnieszka. Piękność nieskalana
    fot. Screenshot YouTube (Duszpasterstwo Niesłyszących Sandomierz)

    ***

    Św. Agnieszka. Piękność nieskalana

    Agnieszka była w starożytności jedną z najbardziej popularnych świętych. Piszą o niej św. Ambroży, św. Hieronim, papież św. Damazy, papież św. Grzegorz I Wielki i wielu innych. Jako 12-letnia dziewczynka, pochodząca ze starego rodu, miała ponieść męczeńską śmierć na stadionie Domicjana około 305 roku.

    Na miejscu “świadectwa krwi” dzisiaj jest Piazza Navona – jedno z najpiękniejszych i najbardziej uczęszczanych miejsc Rzymu. Tuż obok, nad grobem męczennicy, wzniesiono bazylikę pod jej wezwaniem, w której 21 stycznia – zgodnie ze starym zwyczajem – poświęca się dwa białe baranki.

    Według przekazów o rękę Agnieszki, która złożyć miała wcześniej ślub czystości, rywalizowało wielu zalotników, a wśród nich pewien młody rzymski szlachcic oczarowany jej urodą. Ona jednak odrzuciła wszystkich, mówiąc, że wybrała Małżonka, którego nie potrafią zobaczyć oczy śmiertelnika. Zalotnicy, chcąc złamać jej upór, oskarżyli ją, że jest chrześcijanką. Doprowadzona przed sędziego nie uległa ani łagodnym namowom, ani groźbom. Rozniecono ogień, przyniesiono narzędzia tortur, ale ona przyglądała się temu z niewzruszonym spokojem.

    Wobec tego odesłano ją do domu publicznego, ale jej postać budziła taki szacunek, że żaden z grzesznych młodzieńców odwiedzających to miejsce nie śmiał się zbliżyć do niej. Jeden, odważniejszy niż inni, został nagle porażony ślepotą i upadł w konwulsjach. Młoda Agnieszka wyszła z domu rozpusty niepokalana i nadal była czystą małżonką Chrystusa.

    Zalotnicy znów zaczęli podburzać sędziego. Bohaterska dziewica została wtedy rzucona w ogień, ale kiedy wyszła z niego nietknięta, skazano ją na ścięcie. “Udała się na miejsce kaźni – mówi św. Ambroży – szczęśliwsza niż inne, które szły na swój ślub”. Wśród powszechnego płaczu ścięto jej głowę. Poszła na spotkanie Nieśmiertelnego małżonka, którego ukochała bardziej niż życie.

    Agnieszka jest patronką dzieci, panien i ogrodników. Według legendy św. Agnieszka, całkowicie obnażona na stadionie, została rzucona na pastwę spojrzeń tłumu. Za sprawą cudu okryła się płaszczem włosów. Imię Agnieszki jest wymieniane w I Modlitwie Eucharystycznej – Kanonie rzymskim. Artyści przedstawiają Agnieszkę z barankiem, gdyż łacińskie imię Agnes wywodzi się zapewne od łacińskiego wyrazu agnus – baranek. Dlatego powstał zwyczaj, że w dzień św. Agnieszki poświęca się baranki hodowane przez trapistów w rzymskim opactwie Tre Fontane (znajdującym się w miejscu ścięcia św. Pawła), a następnie przekazuje się je siostrom benedyktynkom z klasztoru przy kościele św. Cecylii na Zatybrzu. Z ich wełny zakonnice wyrabiają paliusze, które papież nakłada co roku 29 czerwca (w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła) świeżo mianowanym metropolitom Kościoła katolickiego.

    W ikonografii św. Agnieszkę przedstawia się z barankiem mającym nimb lub z dwiema koronami – dziewictwa i męczeństwa. Nieraz obok płonie stos, na którym próbowano ją spalić. Jej atrybutami są ponadto: gałązka palmowa, kość słoniowa, lampka oliwna, lilia, miecz, zwój. W sztuce wschodniej św. Agnieszka przedstawiana jest w szatach żółtych (a nie czerwonych, jak męczennicy) i z krzyżem męczeńskim w ręce.

    za brewiarz.pl/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 stycznia

    Święty Wincenty Pallotti, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wincenty, diakon i męczennik
      •  Błogosławiona Laura Vicuña, dziewica
      •  Błogosławiony Wilhelm Józef Chaminade, prezbiter
    ***
    Święty Wincenty Pallotti

    Wincenty Pallotti urodził się 21 kwietnia 1795 r. i pracował przez całe życie w Rzymie. Matka Wincentego, Magdalena de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, a ojciec, Piotr Pallotti – zamożnym kupcem i żarliwym miłośnikiem różańca; po latach Wincenty dziękował Bogu za “świętych rodziców”. Został ochrzczony następnego dnia po narodzeniu. Otrzymał wówczas imiona: Wincenty, Alojzy, Franciszek. Był trzecim z dziesięciorga dzieci. Po ukończeniu szkoły podstawowej i gimnazjalnej Wincenty zapisał się na studia filozoficzne, a potem teologiczne na papieskim uniwersytecie “Sapienza”, które uwieńczył podwójnym doktoratem. W czasie studiów zapoznał się ze św. Kasprem del Bufalo (+ 1837). Święcenia kapłańskie otrzymał w Rzymie 16 maja 1818 roku. Jako doktor filozofii i teologii, a także magister filologii greckiej, w latach 1819-1829 wykładał na uniwersytecie. W latach 1827-1840 był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim. Przez pewien czas pełnił funkcję duszpasterza wojskowego w państwie kościelnym (1842). Tworzył szkoły wieczorowe, stowarzyszenia cechowe dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt.
    4 kwietnia 1835 roku założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, charakteryzujące się nowatorskim programem duszpasterskim, który opiera się na współpracy świeckich i duchownych. Na czele Zjednoczenia miała stać nowa rodzina zakonna, Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego (SAC), która miała spełniać zadanie animatora wszystkich dzieł katolickiego apostolatu. Nową rodzinę zakonną związał jedynie przyrzeczeniem i profesją. Do dziś centralną część tego dzieła stanowią księża i bracia pallotyni oraz siostry pallotynki. Pallotyni zatwierdzeni zostali przez Stolicę Apostolską w roku 1904. Na ziemiach polskich pallotyni pojawili się w 1907 roku, już trzy lata po zatwierdzeniu Stowarzyszenia.
    Jeszcze za swojego życia Wincenty Pallotti otrzymał zaszczytny tytuł “apostoła Rzymu” i “drugiego św. Filipa Nereusza”. Nazywa się go również prekursorem Akcji Katolickiej, która swoje apogeum osiągnęła za rządów papieża Piusa XI (1922-1939). Święty może być uważany także za ojca współczesnego ruchu ekumenicznego – zapoczątkował Oktawę Modlitw o jedność po uroczystości Objawienia Pańskiego (obecnie jest ona obchodzona w dniach 18-25 stycznia). Pozostawił po sobie wiele pism.
    Zmarł 22 stycznia 1850 r. z powodu choroby, której nabawił się spowiadając w zimnym kościele, oddawszy swój płaszcz żebrakowi. Chociaż jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się bardzo wcześnie, bo w dwa lata po jego śmierci, trwał długo właśnie z powodu rozległej działalności, jaką sługa Boży prowadził. Błogosławionym ogłosił Wincentego papież Pius XII 22 stycznia 1950 r. (dokładnie w setną rocznicę śmierci Wincentego), a do chwały świętych wyniósł go 20 stycznia 1963 r. Jan XXIII. Jest patronem hodowców winorośli.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 stycznia

    Błogosławieni
    Wincenty Lewoniuk i Towarzysze,
    męczennicy z Pratulina

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Henryk Suzo, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj Gross, męczennik
      •  Święty Ildefons, biskup
    ***
    Męczennicy z Pratulina

    Męczennicy z Pratulina byli prostymi chłopami z Podlasia. Zasłynęli niezwykłym męstwem i przywiązaniem do swej wiary podczas prześladowań Kościoła katolickiego, które miało miejsce na terenie zaboru rosyjskiego.
    Kościół unicki, będący w jedności z Rzymem, powstał na mocy Unii Brzeskiej z 1596 roku. Doprowadziła ona do zjednoczenia Kościoła prawosławnego na terenach Rzeczpospolitej z Kościołem katolickim i papieżem. Wyznawcy tego Kościoła, po zjednoczeniu, nazywani są powszechnie unitami.
    Prześladowania rosyjskie były wyjątkowo krwawe i dobrze zorganizowane. Carowie zaczynali likwidację Kościoła katolickiego od zniszczenia właśnie Kościoła unickiego. Czynili to planowo i systematycznie. W roku 1794 caryca Katarzyna II zlikwidowała Kościół unicki na podległych sobie ziemiach. W roku 1839 car Mikołaj I dokonał urzędowej likwidacji Kościoła unickiego na Białorusi i Litwie. W drugiej połowie XIX w. na terenach zajętych przez Rosję Kościół unicki istniał już tylko w diecezji chełmskiej, w Królestwie Polskim. Administracja carska zaplanowała likwidację także tego Kościoła. Car Aleksander II zaaprobował program prześladowań.
    Na styczeń 1874 roku zaplanowano wprowadzenie obrzędów prawosławnych do liturgii unickiej. Następnie mieli to zaakceptować wierni, a rząd rosyjski oficjalnie potwierdzał przystąpienie danej parafii do Kościoła prawosławnego. Wcześniej usunięto biskupa i kapłanów, którzy nie zgadzali się na reformy prowadzące do zerwania jedności z papieżem. Za swoją wierność zapłacili oni zsyłkami na Sybir, więzieniem lub usunięciem z parafii. Wierni świeccy, pozbawieni pasterzy, sami ofiarnie bronili swojego Kościoła, jego liturgii i jedności z papieżem, często nawet za cenę życia.
    W Pratulinie doszło do starcia z Kutaninem, carskim naczelnikiem powiatu. Żądał on, aby miejscowi parafianie oddali kościół nowemu duszpasterzowi. Ludność nie zgodziła się na oddanie świątyni. Mieszkańcy otrzymali kilka dni do namysłu. Kutanin powrócił do Pratulina w dniu 24 stycznia 1874 roku, ale nie sam, lecz z kozakami. Żołnierzami dowodził pułkownik Stein. Na wieść o tym przy cerkwi zebrała się niemal cała parafia. Naczelnik zażądał kluczy cerkiewnych. Straszył zgromadzonych wojskiem. Otoczył kościół, zajmując pozycje za parkanem przykościelnym.
    Unici wiedzieli, że obrona świątyni może ich kosztować utratę życia. Szli do kościoła, aby bronić wiary i byli gotowi na wszystko. Żegnali się z bliskimi w rodzinach, ubierali się odświętnie, ponieważ, jak mówili, szło o najświętsze sprawy. Nie mogąc nakłonić unitów do rozejścia się ani groźbami, ani obietnicami łask carskich, dowódca dał rozkaz strzelania do zebranych. Widząc, że wojsko ma nakaz zabijania stawiających opór, wierni uniccy uklękli na cmentarzu świątynnym i śpiewem przygotowywali się do złożenia życia w ofierze. Umierali pełni pokoju, z modlitwą na ustach, śpiewając “Święty Boże” i “Kto się w opiekę”. Nie złorzeczyli prześladowcom, gdyż jak mówili: “słodko jest umierać za wiarę”.
    Pułkownik Stein wydał rozkaz, aby żołnierze się przegrupowali, a następnie ustawili bagnety na karabinach i przygotowali do odebrania cerkwi przemocą. Wśród obrońców byli dawni żołnierze carskiej armii, którzy znali zasady wojskowego rzemiosła. Wiedzieli, że żołnierze nie mogą postępować brutalnie wobec ludności cywilnej. Wojsko przekroczyło parkan i bijąc ludzi kolbami karabinów i kłując bagnetami, torowało sobie drogę do cerkwi.Przy świątyni w Pratulinie w dniu 24 stycznia 1874 roku poniosło śmierć za wiarę i jedność Kościoła 13 unitów. Byli to:
    Wincenty Lewoniuk, lat 25, żonaty, pochodził z Woroblina. Był człowiekiem pobożnym i cieszył się uznaniem u ludzi. Jako pierwszy oddał życie w obronie świątyni.
    Daniel Karmasz, lat 48, żonaty, pochodził z Lęgów. Jego syn mówił, że ojciec był człowiekiem religijnym. Jako przewodniczący bractwa podczas obrony kościoła stanął na czele z krzyżem, który do dzisiaj jest przechowywany w Pratulinie.
    Łukasz Bojko, lat 22, kawaler, pochodził z Lęgów. Brat zaświadczył, że Łukasz był człowiekiem szlachetnym, religijnym i cieszył się dobrą opinią wśród ludzi. W czasie obrony świątyni bił w dzwony.
    Konstanty Bojko, lat 49, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był ubogim rolnikiem i sprawiedliwym człowiekiem.
    Konstanty Łukaszuk, lat 45, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był sprawiedliwym i uczciwym człowiekiem, szanowanym przez ludzi. W wyniku otrzymanych ran zmarł następnego dnia, zostawiając żonę i siedmioro dzieci.
    Bartłomiej Osypiuk, lat 30, pochodził z Bohukal. Był żonaty z Natalią i miał dwoje dzieci. Cieszył się szacunkiem mieszkańców. Był uczciwy, roztropny i pobożny. Śmiertelnie ranionego przewieziono go do domu, gdzie zmarł modląc się za prześladowców.
    Anicet Hryciuk, lat 19, kawaler, pochodził z Zaczopek. Był młodzieńcem dobrym, pobożnym i kochającym Kościół. Idąc do Pratulina z żywnością dla obrońców, powiedział do matki: “Może i ja będę godny, że mnie zabiją za wiarę”. Zginął przy świątyni 24 stycznia w godzinach popołudniowych.
    Filip Kiryluk, lat 44, żonaty, pochodził z Zaczopek. Wnuk zaświadczył, że miał opinię troskliwego ojca, dobrego i pobożnego człowieka. Zachęcał innych do wytrwania przy świątyni i sam oddał życie za wiarę.
    Ignacy Frańczuk, lat 50, pochodził z Derła. Był żonaty z Heleną. Miał siedmioro dzieci. Syn mówił, że ojciec starał się wychowywać dzieci w bojaźni Bożej. Wierność Bogu przedkładał nad wszystko. Idąc do Pratulina założył odświętne ubranie i ze wszystkimi się pożegnał, przeczuwając, że już nie wróci. Po śmierci Daniela podniósł krzyż i stanął na czele broniących świątyni.
    Jan Andrzejuk, lat 26, pochodził z Derła. Był żonaty z Mariną, miał dwóch synów. Uważany był za człowieka bardzo dobrego i roztropnego. Pełnił funkcję kantora w parafii. Odchodząc do Pratulina żegnał się ze wszystkimi, jakby to miało być ostatnie pożegnanie. Ciężko ranny przy kościele, został przewieziony do domu, gdzie niebawem zasnął w Panu.
    Maksym Gawryluk, lat 34, pochodził z Derła. Był żonaty z Dominiką. Cieszył się opinią dobrego i uczciwego człowieka. Ciężko ranny przy świątyni, umarł w domu dnia następnego.Onufry Wasyluk, lat 21, pochodził z Zaczopek. Był praktykującym katolikiem, uczciwym i szanowanym w miejscowości człowiekiem.
    Michał Wawryszuk, lat 21, pochodził z Derła. Pracował w majątku Pawła Pikuły w Derle. Cieszył się dobrą opinią. Ciężko ranny przy kościele, zmarł następnego dnia w domu.
    Męczeństwo w Pratulinie nie było faktem odosobnionym. Szczególnie od stycznia 1874 roku każda parafia unicka na Podlasiu pisała swoje męczeńskie dzieje. Car oficjalnie zlikwidował unicką diecezję chełmską w 1875 roku, a unitów zapisał wbrew ich woli do Kościoła prawosławnego. Wierni tego nie przyjęli i za swoją wierność Kościołowi katolickiemu płacili wielokrotnie śmiercią, zsyłkami na Sybir, więzieniem, karami. Pozostawionym bez pasterzy unitom z tajną posługą kapłańską śpieszyli księża katoliccy z Podlasia oraz misjonarze z Galicji i regionu poznańskiego. Mocna wiara unitów i solidarna pomoc Kościoła katolickiego pozwoliły przetrwać czas prześladowań i doczekać dekretu o wolności religijnej cara Mikołaja II z kwietnia 1905 roku. W tym właśnie roku większość unitów z Podlasia i lubelszczyzny przepisała się do parafii rzymskokatolickich, gdyż struktury Kościoła unickiego jeszcze wtedy nie istniały.
    Ponieważ o męczeństwie unitów z Pratulina zachowało się najwięcej dokumentów, biskup podlaski Henryk Przeździecki wybrał ich jako kandydatów na ołtarze i przedstawicieli wszystkich męczenników, którzy na Podlasiu oddawali życie za wiarę i jedność Kościoła.
    Unici z Pratulina i innych parafii zostali od samego początku uznani za męczenników przez swoje rodziny, przez parafian, przez lud na Podlasiu, a także przez Kościół powszechny. Hołd dla męczeńskiej śmierci unitów złożyli papieże Pius IX, Leon XIII i Pius XII. Ich ofiara pomogła mieszkańcom Podlasia zachować wiarę i tożsamość narodową w ciężkich czasach panowania ateistycznego komunizmu.
    Błogosławiony Wincenty Lewoniuk i 12 Towarzyszy byli mężczyznami w wieku od 19 do 50 lat. Z zeznań świadków i dokumentów historycznych wynika, że byli ludźmi dojrzałej wiary. Masakra przy kościele zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia żołnierza przez innego kozaka. Przerwano więc ogień i żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które otworzyli siekierą. Do świątyni wprowadzono rządowego proboszcza. Rozproszony lud zbierał swoich rannych, których było około 180 osób. Ciała zabitych leżały na cmentarzu kościelnym przez całą dobę. Potem pogrzebano je bezładnie, wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównano z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce. Zostali pogrzebani przez wojsko rosyjskie bez szacunku i bez udziału najbliższej rodziny. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku grób męczenników został należycie upamiętniony. 18 maja 1990 roku szczątki Męczenników zostały przewiezione z grobu do świątyni parafialnej.
    Obrona świątyni otoczonej uzbrojonym wojskiem nie była skutkiem chwilowego przypływu gorliwości, ale konsekwencją głębokiej wiary mieszkańców Pratulina. Męczennicy uniccy pod wieloma względami są podobni do męczenników z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy to prości wierni ginęli za odważne wyznawanie wiary w Chrystusa.
    Do grona błogosławionych męczennicy pratulińscy zostali wprowadzeni przez św. Jana Pawła II w dniu 6 października 1996 roku, w rocznicę 400-lecia zawarcia Unii Brzeskiej. Trzy lata później, w czerwcu 1999 r. w homilii podczas Mszy św. odprawianej w Siedlcach papież mówił m.in.:
    Męczennicy z Pratulina bronili Kościoła, który jest winnicą Pana. Oni tej winnicy pozostali wierni aż do końca i nie ulegli naciskom ówczesnego świata, który ich za to znienawidził. W ich życiu i śmierci wypełniła się prośba Chrystusa z modlitwy arcykapłańskiej: “Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził (…). Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. (…) Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 14-15. 17-19). Dali świadectwo swej wierności Chrystusowi w Jego świętym Kościele. W świecie, w którym żyli, z odwagą starali się prawdą i dobrem zwyciężać szerzące się zło, a miłością chcieli pokonywać szalejącą nienawiść. Tak jak Chrystus, który za nich w ofierze oddał samego siebie, by byli uświęceni w prawdzie – tak też oni za wierność prawdzie Chrystusowej i w obronie jedności Kościoła złożyli swoje życie. Ci prości ludzie, ojcowie rodzin, w krytycznym momencie woleli ponieść śmierć, aniżeli ulec naciskom niezgodnym z ich sumieniem. “Jak słodko jest umierać za wiarę” – były to ostatnie ich słowa.

    MĘCZENNICY Z PRATULINA
    Walery Eljasz-Radzikowski/Wikipedia | Domena publiczna
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 stycznia

    Święty Franciszek Salezy,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Paula Gambara Costa, tercjarka
    ***
    Św. Franciszek Salezy

    Franciszek urodził się pod Thorens (w Alpach Wysokich) 21 sierpnia 1567 r. Jego ojciec, także Franciszek, był kasztelanem w Nouvelles i miał tytuł pana di Boisy. Matka, Franciszka, pochodziła również ze znakomitego rodu Sionnaz. Spośród licznego rodzeństwa Franciszek był najstarszy.
    W domu otrzymał wychowanie głęboko katolickie. Duży wpływ na jego późniejsze życie wywarła mamka Puthod i kapelan Deage. Jednak wpływ decydujący na wychowanie syna miała matka. Wyszła za pana di Boisy, gdy miała zaledwie 15 lat. On miał wówczas 45 lat, mógł być zatem dla niej raczej ojcem niż mężem. Wychowała 13 dzieci. Jej opiece było zlecone ponadto całe gospodarstwo i służba. Franciszka umiała znaleźć czas na wszystko, była bardzo pracowita, systematyczna, spokojna i zapobiegliwa. Właśnie przykład matki będzie dla Franciszka wzorem, jaki poleci osobom żyjącym w świecie, by nawet wśród najliczniejszych zajęć umiały jednoczyć się z Panem Bogiem.
    W roku 1573 jako sześcioletni chłopiec Franciszek rozpoczął regularną naukę w kolegium w La Roche-sur-Foron. W dwa lata później został przeniesiony do kolegium w Annecy, gdzie przebywał trzy lata. W tym też czasie przyjął pierwszą Komunię świętą i sakrament bierzmowania (1577). Kiedy miał 11 lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu duchownego. Kiedy miał zaledwie 15 lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym uniwersytecie. Ponadto w kolegium jezuitów studiował klasykę. W czasie tych studiów owładnęły nim wątpliwości, czy się zbawi, czy nie jest przeznaczony na potępienie. Właśnie wtedy wystąpił we Francji Kalwin ze swoją nauką o przeznaczeniu. Franciszek odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy oddał się w niepodzielną opiekę Matki Bożej w kościele św. Stefana des Gres. Franciszek studiował ponadto na Sorbonie teologię i zagadnienia biblijne. Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się dodatkowo przez naukę języka hebrajskiego i greckiego.
    Posłuszny woli ojca, który chciał, by syn rozpoczął studia prawnicze, które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej, Franciszek udał się z Sorbony do Padwy. Studia na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem. Wybrał się następnie do Loreto, gdzie złożył ślub dozgonnej czystości (1591). Potem odbył pielgrzymkę do Rzymu (1592). Kiedy syn powrócił do domu, ojciec miał już gotowy plan: zamierzał go wprowadzić jako adwokata i prawnika do senatu w Chambery i czynił starania, by go ożenić z bogatą dziedziczką, Franciszką Suchet de Mirabel. Franciszek jednak ku wielkiemu niezadowoleniu ojca obie propozycje stanowczo odrzucił. Natomiast zgłosił się do swojego biskupa, by ten go przyjął w poczet swoich duchownych. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1593 przy niechętnej zgodzie rodziców. Jednocześnie został prepozytem kolegiaty św. Piotra, co uczyniło go drugą osobą po miejscowym biskupie.

    Święty Franciszek Salezy

    W rok potem (1594) za zezwoleniem biskupa Franciszek udał się w charakterze misjonarza do okręgu Chablais, by umocnić w wierze katolików i aby próbować odzyskać dla Chrystusa tych, którzy odpadli od wiary i przeszli na kalwinizm. Właśnie ten rejon Szwajcarii został wówczas przyłączony do Sabaudii (1593). Wśród niesłychanych trudów Franciszek musiał przełęczami pokonywać wysokości Alp, dochodzące w owych stronach do ponad 4000 m. Odwiedzał wioski i poszczególne zagrody wieśniaków. Miał dar nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi, umiał ich przekonywać, swoje spotkania okraszał złotym humorem. Na murach i parkanach rozlepiał ulotki – zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Może dlatego właśnie Kościół ogłosił św. Franciszka Salezego patronem katolickich dziennikarzy. Wśród jego cnót na pierwszy plan wybijała się niezwykła łagodność. Był z natury popędliwy i skory do wybuchów. Jednakże długoletnią pracą nad sobą potrafił zdobyć się na tyle słodyczy i dobroci, że przyrównywano go do samego Chrystusa.
    W epoce fanatyzmu i zaciekłych sporów Franciszek objawiał wprost wyjątkowy umiar i łagodność. Jego ujmująca uprzejmość i takt spowodowały, iż nazwano go “światowcem pośród świętych”. W kontaktach między ludźmi wyznawał zasadę: “Więcej much się złapie na kroplę miodu aniżeli na całą beczkę octu”. Według podania miał on w ten sposób odzyskać dla Kościoła kilkadziesiąt tysięcy kalwinów. W swojej żarliwości apostolskiej Franciszek posunął się do tego, że w przebraniu udał się do Genewy i złożył wizytę głowie Kościoła kalwińskiego, Teodorowi Beze, usiłując nakłonić go do powrotu na łono Kościoła katolickiego. Wizytę ponowił Franciszek aż trzy razy, chociaż nie dała ona konkretnych wyników.
    Misja w Chablais trwała 4 lata. W roku 1599 papież Klemens VIII mianował Franciszka biskupem pomocniczym. Po otrzymaniu sakry biskupiej Franciszek udał się ponownie do Chablais, by dokończyć tam swoją misję (1601).
    W 1602 r. został biskupem Genewy po śmierci biskupa Graniera. Z właściwą sobie żarliwością zabrał się natychmiast do dzieła. Rozpoczął od wizytacji 450 parafii swojej diecezji, położonej po większej części w Alpach. Niestrudzenie przemawiał, spowiadał, udzielał sakramentów świętych, rozmawiał z księżmi, nawiązywał bezpośrednie kontakty z wiernymi. Wizytował także klasztory. Zreformował kapitułę katedralną. Zdając sobie sprawę, jak wielkie spustoszenia może sprawić ignorancja religijna, popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Za podstawę nauczania wiary służył katechizm, ułożony niedawno przez kardynała św. Roberta Bellarmina. Sam także cały wolny czas poświęcał nauczaniu. Stworzył nowy ideał pobożności – wydobył z ukrycia życie duchowe, wewnętrzne, praktykowane w klasztorach, aby “wskazywało drogę tym, którzy żyją wśród świata”. W roku 1604 zapoznał się Franciszek ze św. Joanną Franciszką de Chantal i przy jej współpracy założył nową rodzinę zakonną sióstr Nawiedzenia NMP (wizytek). Uzyskała ona zatwierdzenie papieskie w 1618 r. W 1654 r. przybyły one do Polski i zamieszkały w Warszawie. Zaproszony do Paryża w celu odbycia konferencji (1618-1619), Franciszek zapoznał się tu ze św. Wincentym a Paulo.
    Zmarł nagle w Lyonie, w drodze powrotnej ze spotkania z królem Francji, w dniu 28 grudnia 1622 r. Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele macierzystym Sióstr Nawiedzenia. Jego serce zatrzymały jednak wizytki w Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a kanonizacja już w roku 1665. Papież Pius IX ogłosił św. Franciszka Salezego doktorem Kościoła (1877), a papież Pius XI patronem dziennikarzy i katolickiej prasy (1923). Ponadto czczony jest jako patron wizytek, salezjanów i salezjanek (Towarzystwa św. Franciszka Salezego, założonego przez św. Jana Bosko); Annecy, Chabery i Genewy.
    Jego pisma wyróżniają się tak pięknym językiem i stylem, że do dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej. Do najbardziej znanych należą: Kontrowersje, Filotea, czyli wprowadzenie do życia pobożnego (1608) i Teotym, czyli traktat o miłości Bożej (1616). Zostało także sporo jego listów (ok. 1000).
    Co roku w dzień wspomnienia św. Franciszka Salezego papież ogłasza orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. W Polsce ten dzień obchodzony jest w III niedzielę września.
    Ikonografia przedstawia św. Franciszka Salezego w stroju biskupim – w rokiecie i mantolecie lub w stroju pontyfikalnym z mitrą na głowie. Jego atrybutami są: gorejąca kula ośmiopłomienna, księga, pióro, serce przeszyte strzałą i otoczone cierniową koroną trzymane w dłoni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Św. Franciszek Salezy

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 2.03.2011

    foto: Fr Lawrence Lew OP/Flickr

    ***

    Drodzy bracia i siostry!

    «Dieu est le Dieu du coeur humain» — «Bóg jest Bogiem ludzkiego serca» (Traktat o miłości Bożej, I, XV): w tych pozornie prostych słowach odzwierciedla się duchowość św. Franciszka Salezego, wielkiego mistrza, biskupa i doktora Kościoła, o którym chciałbym wam dzisiaj mówić. Urodził się w 1567 r. w przygranicznym regionie Francji. Był synem hrabiego Boisy, ze starej szlacheckiej rodziny sabaudzkiej. Żył na przełomie XVI i XVII w., toteż przyswoił sobie najlepsze elementy nauki i zdobycze kultury kończącego się stulecia, łącząc z dziedzictwem humanizmu charakterystyczne dla prądów mistycznych otwarcie na absolut. Staranne wykształcenie otrzymał w szkole średniej w Paryżu, gdzie studiował również teologię, a potem w Padwie spełnił pragnienie swego ojca i ukończył celująco studia prawnicze, uzyskując doktorat in utroque iure — w zakresie prawa kanonicznego oraz prawa cywilnego. Gdy w pogodnym okresie młodości zaczął zastanawiać się nad myślą św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu, wpadł w głęboki kryzys i zaczął zadawać sobie pytania o swoje zbawienie wieczne i o to, co mu przeznaczy Bóg, a główne kwestie teologiczne swojej epoki przeżywał jako prawdziwy dramat duchowy. Modlił się gorąco, ale dręczyły go tak głębokie wątpliwości, że przez kilka tygodni nie mógł prawie nic jeść ani spać. W najtrudniejszym momencie próby udał się do kościoła dominikanów w Paryżu, otworzył serce i tak się modlił: «Cokolwiek się zdarzy, Panie, który masz wszystko w swoim ręku, i którego drogami są sprawiedliwość i prawda, cokolwiek rozporządziłeś w stosunku do mnie (…); Ty, który jesteś zawsze sprawiedliwym Sędzią i miłosiernym Ojcem, będę Cię miłował, Panie (…), będę Cię miłował tutaj, o mój Boże, i będę zawsze pokładał nadzieję w Twoim miłosierdziu, i zawsze będę Cię na nowo wielbił (…). O Panie Jezu, Ty będziesz zawsze moją nadzieją i moim zbawieniem w krainie żyjących» (I Proc. Canon., vol. I, art. IV). Dwudziestoletni Franciszek odnalazł pokój w radykalnej i wyzwalającej miłości Boga, która pozwala miłować Go nie prosząc o nic w zamian i ufać w miłość Bożą; nie pytać więcej, co Bóg ze mną pocznie: miłuję Go po prostu, niezależnie od tego, jak wiele mi daje lub nie daje. W ten sposób znalazł pokój, a problem predestynacji — który był przedmiotem dyskusji w tamtych czasach — rozwiązał się, ponieważ nie szukał niczego więcej niż to, co mógł mieć od Boga: po prostu Go miłował, zdawał się na Jego dobroć. Na tym polegał będzie sekret jego życia, który znalazł wyraz w jego głównym dziele, zatytułowanym: Traktat o miłości Bożej.

    Pokonując opór ojca, Franciszek poszedł za głosem Bożego powołania i 18 grudnia 1593 r. przyjął święcenia kapłańskie. W 1602 r. został biskupem Genewy, która była tak silnym ośrodkiem kalwinizmu, że siedziba biskupa znalazła się «na wygnaniu» w Annecy. Jako pasterz ubogiej i niespokojnej diecezji, znający zarówno surowość, jak i jej piękno, pisze: «Spotkałem Go [Boga] pełnego słodyczy i łagodności, pośród naszych wysokich i niedostępnych gór, gdzie wiele prostych dusz miłowało Go i adorowało prawdziwie i szczerze; a sarny i kozice biegały wśród groźnych lodów, by głosić Jego chwałę» (List do Matki de Chantal, październik 1606, w: Oeuvres, éd. Mackey, t. XIII, s.223). Oddziaływanie jego życia i nauczania na Europę tamtej epoki i w następnych stuleciach było jednakże ogromne. Był apostołem, kaznodzieją, pisarzem, człowiekiem czynu i modlitwy, z zaangażowaniem wprowadzał w życie ideały Soboru Trydenckiego; był uczestnikiem sporu i dialogu z protestantami, doświadczając coraz bardziej, że choć teologiczna dyskusja jest konieczna, to bardzo skuteczne są osobiste stosunki i miłość. Były mu powierzane misje dyplomatyczne na szczeblu europejskim, a także społeczne misje mediacyjne i pojednawcze. Św. Franciszek był jednak przede wszystkim przewodnikiem dusz: spotkanie z młodą kobietą, panią Charmoisy, natchnęło go do napisania jednej z najbardziej poczytnych książek epoki nowożytnej: Filotea, czyli droga do życia pobożnego; z jego głębokiej komunii duchowej z obdarzoną nadzwyczajną osobowością św. Joanną Franciszką de Chantal zrodziła się nowa rodzina zakonna, Zakon Nawiedzenia, nacechowany — tak jak pragnął tego Święty — przez całkowite poświęcenie się Bogu w prostocie i pokorze, w czynieniu nadzwyczajnie dobrych rzeczy zwyczajnych: «pragnę, by jedynym ideałem moich córek — pisze — było wielbienie [Naszego Pana] swoją pokorą» (List do Mgr de Marquemond, czerwiec 1615). W 1622 r., w wieku 55 lat, zakończył wypełnione apostolskimi trudami w ciężkich czasach życie.

    Franciszek Salezy żył stosunkowo krótko, ale bardzo intensywnie. Życie tego świętego jest wyrazem rzadko spotykanej pełni, przejawiającej się w spokojnych poszukiwaniach intelektualnych, ale także w bogactwie jego uczuć, w «słodyczy» jego nauczania, które wywarło wielki wpływ na świadomość chrześcijańską. W jego postępowaniu widoczne były różne aspekty, jakie pojęcie humanitas może przyjmować tak dzisiaj, jak w przeszłości: kultura i uprzejmość, wolność i delikatność, szlachetność i solidarność. W jego wyglądzie było coś z majestatu środowiska, w którym żył, z całą prostotą i naturalnością. Dawne słowa i obrazy, którymi się posługiwał, nieoczekiwanie mają w uszach dzisiejszego człowieka brzmienie ojczystego i swojskiego języka.

    Do Filotei, idealnego odbiorcy swojej Drogi do życia pobożnego (1607 r.), Franciszek Salezy kieruje wezwanie, które w tamtych czasach mogło sprawiać wrażenie rewolucyjnego. Jest to zachęta, by całkowicie oddać się Bogu, w pełni żyjąc w świecie oraz wykonując zadania związane z własnym stanem. «Moim zamiarem jest pouczyć tych, którzy żyją w mieście, w stanie małżeńskim, na dworze» (Wstępdo Drogi do życia pobożnego). Dokument, którym papież Pius IX ponad dwieście lat później ogłosi go doktorem Kościoła, kładzie nacisk na to rozszerzenie powołania do doskonałości, do świętości. Czytamy w nim: «[prawdziwa pobożność] dotarła aż do tronu królów, do namiotu dowódców wojsk, do sali, w której zasiadają sędziowie, do urzędów, sklepów, a nawet do szałasów pasterzy» (brewe Dives in misericordia, 16 listopada 1877 r.). Tak rodziło się dowartościowanie roli świeckich, troska o poświęcenie rzeczy doczesnych i uświęcenie spraw codziennych, na które położy nacisk Sobór Watykański II oraz duchowość naszych czasów. Powstawał ideał człowieczeństwa pojednanego, łączącego harmonijnie działalność w świecie i modlitwę, stan świecki i szukanie doskonałości, z pomocą łaski Bożej, która przenika człowieka i oczyszcza go, nie niszcząc, a wynosząc na Boże wyżyny. Teotymowi, dorosłemu chrześcijaninowi, dojrzałemu duchowo, dla którego kilka lat później przeznacza Traktat o miłości Bożej (1616 r.), św.Franciszek Salezy daje bardziej złożoną lekcję. Zakłada ona, na początku, precyzyjną wizję człowieka, pewną antropologię: «rozum» człowieka, co więcej — «dusza rozumna» przedstawiona w niej jest jako harmonijna budowla, świątynia, składająca się z wielu pomieszczeń rozmieszczonych wokół centrum, nazywana przez niego — i wielkich mistyków — «szczytem», «wyżyną» ducha lub «głębią» duszy. To punkt, w którym rozum, pokonawszy wszystkie stopnie, «zamyka oczy», a poznanie i miłość stają się jednym (por. księga I, rozdz. XII). W słynnym zdaniu św.Franciszek zawarł prawdę, że w swoim wymiarze teologalnym, Bożym, miłość stanowi rację istnienia wszystkich rzeczy, we wznoszeniu się ku górze bez pęknięć i przepaści: «Człowiek jest doskonałością wszechświata; duch jest doskonałością człowieka; miłość jest doskonałością ducha, a miłość chrześcijańska jest doskonałością miłości» (tamże, księga X, rozdz. I).

    W okresie bujnego rozwoju mistyki Traktat o miłości Bożej stanowi prawdziwą summę i jednocześnie fascynujące dzieło literackie. Jego opis drogi do Boga zaczyna się od tego, że uznaje on «naturalną skłonność» (tamże, księga I, rozdz. XVI), wpisaną w serce człowieka, choć jest on grzesznikiem, do umiłowania Boga ponad wszystko. Posługując się Pismem Świętym jako wzorcem, św.Franciszek Salezy mówi o zjednoczeniu Boga z człowiekiem, poprzez całą serię obrazów przedstawiających relację międzyosobową. Jego Bóg jest ojcem i panem, oblubieńcem i przyjacielem, ma cechy matki i karmicielki, jest słońcem, którego tajemniczym objawieniem jest nawet noc. Taki Bóg przyciąga do siebie człowieka więzią miłości, czyli prawdziwej wolności: «w miłości nie ma skazanych na ciężkie roboty ani niewolników, lecz wszystko sobie podporządkowuje w posłuszeństwie z tak rozkoszną siłą, że choć nic nie jest równie mocne jak miłość, to nic nie jest równie miłe jak jej siła» (tamże, księga I, rozdz. VI). W traktacie omawianego przez nas świętego znajdujemy głęboką medytację o ludzkiej woli oraz opis tego, jak ona się rodzi, przemija, umiera, aby żyć (por. tamże, księga IX, rozdz. XIII), całkowicie zdając się nie tylko na wolę Boga, ale na to, co Jemu się podoba, Jego bon plaisir — Jego upodobanie (por. tamże, księga IX, rozdz. I). W szczytowym punkcie zjednoczenia z Bogiem, oprócz porywów ekstazy kontemplacyjnej są też konkretne przejawy miłości, która staje się wrażliwa na wszystkie potrzeby innych i którą on nazywa «ekstazą życia i uczynków» (tamże, księga VII, rozdz. VI).

    Lektura książki o miłości Bożej, a zwłaszcza licznych listów, związanych z kierownictwem i przyjaźnią duchową, pozwala zauważyć, jak wielkim znawcą ludzkiego serca był św. Franciszek Salezy. Pisze w liście do św. Joanny de Chantal: «Oto reguła naszego posłuszeństwa, którą piszę wam wielkimi literami: Należy czynić wszystko z miłości, nic na siłę — bardziej kochać posłuszeństwo niż lękać się nieposłuszeństwa. Zostawiam wam ducha wolności, ale nie tego, który wyklucza posłuszeństwo, bo taka jest wolność świata, ale tego, który wyklucza przemoc, pochopność i nadmierne skrupuły» (List z 14 października 1604 r.). Nieprzypadkowo u źródeł wielu nurtów w pedagogice i duchowości naszych czasów odnajdujemy ślady tego właśnie mistrza, bez którego nie byłoby św. Jana Bosko ani heroicznej «małej drogi» św.Teresy z Lisieux.

    Drodzy bracia i siostry, w naszych czasach, gdy szukamy wolności, również w sposób burzliwy i pełen niepokoju, nie powinna nam umknąć aktualność tego wielkiego mistrza duchowości i pokoju, wpajającego swoim uczniom «ducha wolności», prawdziwej wolności, który jest uwieńczeniem fascynującego i wyczerpującego nauczania o tym, czym jest miłość. Św. Franciszek Salezy jest wzorem świadka chrześcijańskiego humanizmu; właściwym sobie stylem w często poetyckich przypowieściach przypomina, że we wnętrze człowieka wpisana jest głęboko tęsknota za Bogiem i że tylko w Nim znajduje on prawdziwą radość i najpełniejszą samorealizację.

    po polsku:

    Witam serdecznie obecnych tu Polaków. Św.Franciszek Salezy nauczał, że każdy człowiek odczuwa w swojej duszy tęsknotę za Bogiem. Tylko w Nim może znaleźć prawdziwą radość i spełnienie samego siebie. Zachęcał wszystkich, by jednoczyli się z Bogiem, trwali na modlitwie nawet wśród najbardziej licznych obowiązków. Niech ta zachęta będzie i dla nas ważnym przypomnieniem. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    L’Osservatore Romano/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 stycznia

    Nawrócenie św. Pawła, Apostoła

    Nawrócenie św. Pawła

    Szaweł urodził się w Tarsie w Cylicji (obecnie Turcja) około 5-10 roku po Chrystusie. Pochodził z żydowskiej rodziny silnie przywiązanej do tradycji. Byli niewolnikami, którzy zostali wyzwoleni. Szaweł odziedziczył po nich obywatelstwo rzymskie. Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Później przybył do Jerozolimy, aby studiować Torę. Był uczniem Gamaliela (Dz 22, 3). Gorliwość w strzeżeniu tradycji religijnej sprawiła, że mając około 25 lat stał się zdecydowanym przeciwnikiem i prześladowcą Kościoła. Uczestniczył jako świadek w kamienowaniu św. Szczepana. Około 35 roku z własnej woli udał się z listami polecającymi do Damaszku (Dz 9, 1n; Ga 1, 15-16), aby tam ścigać chrześcijan. Jak podają Dzieje Apostolskie, u bram miasta “olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» – «Kto jesteś, Panie?» – powiedział. A On: «Jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić» (Dz 9, 3-6).
    Po tym nagłym, niespodziewanym i cudownym nawróceniu przyjął chrzest i zmienił imię na Paweł.
    Po trzech latach pobytu w Damaszku oraz krótkim pobycie w Jerozolimie odbył trzy misyjne podróże: pierwszą – w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; drugą w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecią w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Św. Paweł, nazywany Apostołem Narodów, jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu.
    W Palestynie Paweł został aresztowany i był przesłuchiwany przez prokuratorów Feliksa i Festusa. Dwa lata przebywał w więzieniu w Cezarei. Gdy odwołał się do cesarza, został deportowany drogą morską do Rzymu. Dwa lata przebywał w więzieniu o dość łagodnym regulaminie. Uwolniony, udał się do Efezu, Hiszpanii (prawdopodobnie; jak podaje Klemens, “dotarł do kresu Zachodu”, a tak określano tereny Półwyspu Iberyjskiego) i na Kretę. W Efezie albo w Troadzie aresztowano go po raz drugi (64 r.). W Rzymie oczekiwał na zakończenie procesu oraz wyrok.
    Zginął śmiercią męczeńską przez ścięcie mieczem w tym samym roku co św. Piotr Apostoł (67 r.). W Rzymie w IV wieku szczątki Pawła Apostoła złożono w grobowcu, nad którym wybudowano bazylikę św. Pawła za Murami. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.W ikonografii św. Paweł przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Tylko w spotkaniu z Chrystusem rozum otwiera się naprawdę

    Saint Paul
    Bartolomeo Montagna | Public Domain

    ***

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej (Temat: Nawrócenie św. Pawła) 3.09.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Dzisiejsza katecheza będzie poświęcona temu, co przeżył św. Paweł na drodze do Damaszku i co powszechnie nazywa się jego nawróceniem. Właśnie na drodze prowadzącej do Damaszku, na początku trzeciej dekady I w., po okresie, w którym Paweł prześladował Kościół, nastąpił decydujący moment w jego życiu. Sporo o tym pisano i, oczywiście, z różnych punktów widzenia. Pewne jest, że tam dokonał się przełom, całkowite odwrócenie perspektywy. Nieoczekiwanie zaczął on uważać za «stratę» i «śmieci» to wszystko, co wcześniej stanowiło dla niego najwyższy ideał, niemal rację jego istnienia (por. Flp 3, 7-8). Cóż się wydarzyło?

    Mówią o tym dwa rodzaje źródeł. Pierwsze, najbardziej znane, to opowiadania spisane przez Łukasza, który trzykrotnie opisuje to wydarzenie w Dziejach Apostolskich (por. 9, 1-19; 22, 3-21; 26, 4-23). Przeciętny czytelnik, być może, ma skłonność do zbytniego koncentrowania uwagi na niektórych szczegółach, jak światłość z nieba, upadek na ziemię, rozlegający się głos, nieoczekiwana ślepota, uzdrowienie jakby łuski spadły z oczu oraz post. Jednak wszystkie te szczegóły odnoszą się do tego, co najważniejsze w tym wydarzeniu: zmartwychwstały Chrystus ukazuje się jako wspaniała światłość i przemawia do Szawła, zmienia jego sposób myślenia i samo jego życie. Blask zmartwychwstałego oślepia go: w ten sposób również na zewnątrz ujawnia się to, co stanowiło jego wewnętrzną rzeczywistość — jego ślepota na prawdę, na światło, którym jest Chrystus. A potem jego definitywne «tak», powiedziane Chrystusowi podczas chrztu, na nowo otwiera mu oczy, sprawia, że rzeczywiście widzi.

    W starożytnym Kościele chrzest nazywano także «oświeceniem», ponieważ sakrament ten daje światło, pozwala naprawdę widzieć. To, o czym mówi teologia, w przypadku Pawła dokonuje się również fizycznie: po uzdrowieniu z wewnętrznej ślepoty naprawdę widzi. Tak więc św. Paweł został przemieniony nie przez jakąś ideę, lecz przez wydarzenie, przez przemożną obecność Zmartwychwstałego, w którą nigdy nie będzie już mógł powątpiewać, bo tak bardzo owo wydarzenie, spotkanie było oczywiste. Zmieniło ono w sposób zasadniczy życie Pawła. W tym sensie można i trzeba mówić o nawróceniu. Spotkanie to zajmuje centralne miejsce w relacji św. Łukasza. Mógł on wykorzystać opowiadanie, które narodziło się prawdopodobnie we wspólnocie w Damaszku. Wskazuje na to koloryt lokalny — obecność Ananiasza oraz nazwa ulicy i imię właściciela domu, gdzie Paweł się zatrzymał (por. Dz 9, 11).

    Drugim źródłem wiadomości o nawróceniu są Listy św. Pawła. On sam nie mówił nigdy szczegółowo o tym wydarzeniu. Zakładał bowiem, jak sądzę, iż wszyscy znali to, co istotne z tej jego historii. Wszyscy wiedzieli, że z prześladowcy stał się gorliwym apostołem Chrystusa. A stało się to nie dzięki własnym przemyśleniom, lecz w wyniku doniosłego wydarzenia, spotkania ze Zmartwychwstałym. Chociaż Paweł nie mówi o szczegółach, wielokrotnie wspomina o tym bardzo ważnym fakcie, a mianowicie, o tym, że także on jest świadkiem zmartwychwstania Jezusa, które zostało mu objawione bezpośrednio przez Jezusa, który jednocześnie powierzył mu misję apostolską. Najwyraźniej jest to ukazane w jego opowiadaniu o tym, co stanowi wydarzenie centralne historii zbawienia: o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa oraz ukazywaniu się świadkom (por. 1 Kor 15). Posługując się słowami najstarszej tradycji, którą również on przejął od Kościoła jerozolimskiego, mówi, że Jezus, ukrzyżowany, pogrzebany i zmartwychwstały, ukazał się po swoim zmartwychwstaniu najpierw Kefasowi, czyli Piotrowi, potem Dwunastu, następnie pięciuset braciom, którzy w większości żyli jeszcze w tamtym czasie, po czym Jakubowi, a jeszcze później wszystkim apostołom. Do tego opowiadania, przejętego z tradycji, dodaje: «W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie» (1 Kor 15, 8). W ten sposób daje do zrozumienia, że to stanowi fundament jego apostolstwa i nowego życia. Mamy również inne teksty, które mówią o tym samym: «Przez Jezusa Chrystusa otrzymaliśmy łaskę apostolstwa» (por. Rz 1, 5); a także: «Czyż nie widziałem Jezusa, Pana naszego?» (1 Kor 9, 1). W tych słowach nawiązuje do czegoś, o czym wszyscy wiedzą. I wreszcie w Liście do Galatów czytamy najbardziej popularny fragment (1, 15-17): «Gdy jednak spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie, bym Ewangelię o Nim głosił poganom, natychmiast, nie radząc się ciała i krwi ani nie udając się do Jerozolimy, do tych, którzy apostołami stali się pierwej niż ja, skierowałem się do Arabii, a później znowu wróciłem do Damaszku». W tej «autoapologii» zdecydowanie podkreśla, że również on jest prawdziwym świadkiem Zmartwychwstałego, ma swoje posłannictwo, powierzone mu bezpośrednio przez Zmartwychwstałego.

    I tak możemy dostrzec, że obydwa źródła, Dzieje Apostolskie i Listy św. Pawła, są zbieżne i zgodne w podstawowym punkcie: Zmartwychwstały przemówił do Pawła, powołał go do apostolstwa, uczynił z niego prawdziwego apostoła, świadka zmartwychwstania, powierzył mu specyficzne zadanie głoszenia Ewangelii poganom, światu grecko-rzymskiemu. Jednocześnie Paweł pojął, że pomimo swej bezpośredniej relacji ze Zmartwychwstałym musi włączyć się we wspólnotę Kościoła, musi dać się ochrzcić, musi żyć w harmonii z innymi apostołami. Jedynie w tej wspólnocie ze wszystkimi będzie mógł być prawdziwym apostołem, jak pisze wyraźnie w Pierwszym Liście do Koryntian: «Tak więc czy to ja, czy inni, tak nauczamy i tak uwierzyliście» (15, 11). Istnieje tylko jedno głoszenie Zmartwychwstałego, ponieważ Chrystus jest jeden.

    Jak widać, w tych wszystkich tekstach Paweł nie interpretuje nigdy tego momentu jako nawrócenia. Dlaczego? Istnieje wiele hipotez, ale dla mnie powód jest oczywisty. Ten zwrot w jego życiu, ta przemiana całego jego istnienia nie była owocem procesu psychologicznego, dojrzewania albo intelektualnej i moralnej ewolucji, ale pochodzi z zewnątrz: nie była owocem jego myśli, lecz spotkania z Jezusem Chrystusem. W tym sensie nie było to po prostu nawrócenie, dojrzewanie jego «ja», lecz była to dla niego samego śmierć i zmartwychwstanie: obumarło jedno jego życie, a narodziło się z niego inne, nowe, z Chrystusem zmartwychwstałym. W żaden inny sposób nie można wytłumaczyć tej Pawłowej odnowy. Żadna analiza psychologiczna nie może wyjaśnić i rozwiązać tego problemu. Samo wydarzenie, decydujące spotkanie z Chrystusem stanowi klucz do zrozumienia tego, co się stało: śmierć i zmartwychwstanie, dokonane przez Tego, który się ukazał i rozmawiał z nim. W takim, głębszym sensie możemy i powinniśmy mówić o nawróceniu. To spotkanie stanowi rzeczywistą odnowę, która zmieniła wszystkie jego kryteria. Teraz może powiedzieć, że to, co wcześniej było dla niego istotne i zasadnicze, stało się dla niego «śmieciami»; nie jest już «zyskiem», lecz stratą, ponieważ teraz liczy się tylko życie w Chrystusie.

    Nie powinniśmy jednak myśleć, że było to dla Pawła wydarzenie odizolowane. Prawdą jest coś przeciwnego, ponieważ zmartwychwstały Chrystus jest światłem prawdy, światłem Boga samego. Poszerzyło to jego serce, uczyniło je otwartym na wszystkich. W tym momencie nie stracił nic z tego, co było dobre i prawdziwe w jego życiu, w jego dziedzictwie, ale pojął na nowo mądrość, prawdę, głębię prawa i proroków, przyswoił je w nowy sposób. Jednocześnie jego umysł otworzył się na mądrość pogan. Gdy całym sercem otworzył się na Chrystusa, zyskał zdolność do prowadzenia szerokiego dialogu ze wszystkimi, mógł stać się wszystkim dla wszystkich. Dzięki temu mógł rzeczywiście być apostołem pogan.

    A teraz zastanówmy się, co to oznacza dla nas? Znaczy to, że również dla nas chrześcijaństwo nie stanowi jakiejś nowej filozofii albo nowej moralności. Jesteśmy chrześcijanami tylko wówczas, gdy spotykamy Chrystusa. Oczywiście nie ukazuje się On nam w sposób tak przemożny, świetlany, jak Pawłowi, któremu ukazał się, by uczynić go apostołem wszystkich narodów. Ale również my możemy spotkać Chrystusa, czytając Pismo Święte, na modlitwie, w życiu liturgicznym Kościoła. Możemy dotknąć serca Chrystusa i poczuć, że On dotyka naszego. Jedynie dzięki osobistej relacji z Chrystusem, jedynie dzięki spotkaniu ze Zmartwychwstałym stajemy się naprawdę chrześcijanami. W ten sposób otwiera się nasz umysł, otwiera się cała mądrość Chrystusa i całe bogactwo prawdy. Tak więc prośmy Pana, by nas oświecił, by pozwolił nam w naszym świecie doświadczyć Jego obecności, i by w ten sposób obdarzył nas żywą wiarą, otwartym sercem, wielką miłością do wszystkich, miłością zdolną odnowić świat.

    Do Polaków:

    Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Św. Paweł u bram Damaszku przeżył spotkanie z Chrystusem. To doświadczenie dało początek jego apostolskiej misji. Za jego wstawiennictwem proszę Boga, abyśmy wszyscy umieli dostrzegać Chrystusa obecnego w naszym życiu i byśmy byli Jego świadkami. Niech Bóg wam błogosławi.

    L’Osservatore Romano/opoka.pl/ opr. mg/mg

    ___________________________________________________________________________________

    Nawrócenie jest drogą do jedności chrześcijan

    ze strony Księży Marianów

    ***

    Rozważanie papieża Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 25.01.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    W Ewangelii dzisiejszej niedzieli rozbrzmiewają słowa, którymi Jezus rozpoczął głoszenie nauki w Galilei: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15). I właśnie dziś, 25 stycznia, obchodzimy Wspomnienie Nawrócenia św. Pawła. Ten korzystny zbieg okoliczności — zwłaszcza w obecnym Roku św. Pawła — pozwala nam zrozumieć prawdziwe znaczenie ewangelicznego nawrócenia — metànoia — na podstawie doświadczenia Apostoła. Prawdę mówiąc w przypadku Pawła niektórzy wolą nie używać tego określenia, ponieważ — jak twierdzą — on już był wierzącym, wręcz gorliwym żydem, nie przeszedł zatem drogi od niewiary do wiary, od bożków do Boga, ani nie musiał porzucić wiary żydowskiej, by przylgnąć do Chrystusa. W rzeczywistości doświadczenie Apostoła może być wzorem każdego autentycznego nawrócenia chrześcijańskiego.

    Nawrócenie Pawła zrodziło się ze spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem; to spotkanie radykalnie zmieniło jego życie. Na drodze do Damaszku Szaweł przeżył to, do czego wzywa Jezus w dzisiejszej Ewangelii: nawrócił się, ponieważ dzięki Bożemu światłu «uwierzył w Ewangelię». Jego i nasze nawrócenie polega na tym, by uwierzyć w umarłego i zmartwychwstałego Jezusa i otworzyć się na światło Jego Bożej łaski. Szaweł zrozumiał wówczas, że jego zbawienie nie było uzależnione od dobrych uczynków, których spełnienie nakazywało prawo, ale od tego, że Jezus umarł również za niego — prześladowcę — i zmartwychwstał. Ta prawda, która dzięki chrztowi oświeca egzystencję każdego chrześcijanina, zmienia kompletnie sposób, w jaki żyjemy. Nawrócić się znaczy, również dla każdego z nas, uwierzyć, że Jezus «wydał za mnie samego siebie», umierając na krzyżu (por. Ga 2, 20), zmartwychwstał i żyje ze mną i we mnie. Zawierzając mocy Jego przebaczenia, pozwalając, by On wziął mnie za rękę, mogę wydostać się z ruchomych piasków pychy i grzechu, kłamstwa i smutku, egoizmu i wszelkich fałszywych pewników, by poznać bogactwo Jego miłości i nim żyć.

    Drodzy przyjaciele, wezwanie do nawrócenia, wzmocnione przez świadectwo św. Pawła, dziś, gdy kończy się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, ma szczególną wymowę, także w sensie ekumenicznym. Apostoł wskazuje nam, jaka powinna być nasza duchowa postawa, abyśmy mogli robić postępy na drodze do jedności. «Nie [mówię], że już [to] osiągnąłem i już się stałem doskonały, lecz pędzę, abym też [to] zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa» (Flp 3, 12). Naturalnie my, chrześcijanie, nie osiągnęliśmy jeszcze pełnej jedności, która jest naszym celem, lecz jeśli pozwolimy Panu Jezusowi, by nas nieustannie nawracał, z pewnością nam się to uda. Niech Błogosławiona Dziewica Maryja, Matka jednego i świętego Kościoła, wyprosi dla nas dar prawdziwego nawrócenia, aby jak najszybciej urzeczywistniło się pragnienie Chrystusa: ut unum sint. Jej zawierzmy modlitewne spotkanie, któremu będę przewodniczył dziś po południu w bazylice św. Pawła za Murami i w którym wezmą udział jak co roku przedstawiciele Kościołów i Wspólnot kościelnych, istniejących w Rzymie.

    Światowy Dzień Chorych na Trąd

    Dziś przypada Światowy Dzień Chorych na Trąd, wprowadzony 55 lat temu przez Raoula Follereau. Kościół, naśladując Jezusa, otaczał zawsze szczególną troską osoby dotknięte tą chorobą, o czym świadczy również przesłanie, rozpowszechnione kilka dni temu przez Papieską Radę ds. Duszpasterstwa Chorych i Służby Zdrowia. Cieszę się, że Organizacja Narodów Zjednoczonych poprzez niedawno ogłoszoną deklarację Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka wezwała państwa do opieki nad chorymi na trąd i ich krewnymi. Ze swej strony zapewniam ich o modlitwie i jeszcze raz zachęcam do dalszej pracy wszystkich, którzy wraz z nimi walczą o pełne odzyskanie zdrowia i udaną integrację społeczną.

    Nowy rok księżycowy

    W różnych krajach Azji Wschodniej trwają przygotowania do obchodów nowego roku księżycowego. Życzę ich mieszkańcom, by świętowali w radości. Radość jest wyrazem życia w harmonii z samym sobą, a można to osiągnąć tylko poprzez życie w harmonii z Bogiem i Jego stworzeniem. Oby żywa radość panowała zawsze w sercach wszystkich obywateli tych drogich mi krajów i promieniowała na świat!

    «Karawana Pokoju»

    A teraz bardzo serdecznie pozdrawiam dzieci z rzymskiej Akcji Katolickiej oraz kilku rzymskich parafii i szkół, które zorganizowały tradycyjną «Karawanę Pokoju». Pozdrawiam Kardynała Wikariusza, który im towarzyszy. Drogie dzieci, dziękuję wam za wierność, z jaką angażujecie się na rzecz pokoju, co wyraża się nie tylko w słowach, ale poprzez wybory i przedsięwzięcia, o czym opowie wasza przedstawicielka — Mariam, która pochodzi z Erytrei, ale teraz jest rzymianką i będzie do was mówić. Oddaję jej teraz głos.

    po polsku:

    Serdeczne pozdrowienie kieruję do Polaków. Obchodzimy dziś wspomnienie Nawrócenia św. Pawła Apostoła. W tym dniu szczególnie przemawia do nas wezwanie Chrystusa: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15). Na drodze realizacji tego wezwania niech towarzyszy wszystkim Boża łaska i błogosławieństwo.

    L’Osservatore Romano/opoka.pl opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 stycznia

    Święci biskupi Tymoteusz i Tytus

    Zobacz także:
      •  Święci Robert, Alberyk i Stefan, opaci
      •  Święta Paula, wdowa
    ***
    TIMOTHY
    Lawrence OP CC
    ***
    Tymoteusz był wiernym i oddanym uczniem oraz współpracownikiem św. Pawła. Św. Paweł nazywa go “najdroższym synem” (1 Kor 4, 17), “bratem” (1 Tes 3, 2), “pomocnikiem” (Rz 16, 21), którego wspomina ze łzami w oczach (2 Tm 1, 4).
    Kiedy Apostoł Narodów zatrzymał się w czasie swojej drugiej podróży w miasteczku Listra, nawrócił dwie Żydówki: kobietę imieniem Lois i jej córkę, Eunikę. Synem tejże Euniki, a wnukiem Lois był św. Tymoteusz. Jego ojcem był zamożny Grek, poganin, który jednak pozwolił babce i matce wychować Tymoteusza w wierze mojżeszowej. Tymoteusz był młodzieńcem wykształconym. Znał Pismo święte i często się w nim rozczytywał. Wyróżniał się dobrymi obyczajami. Chrzest przyjął z rąk św. Pawła. Dlatego słusznie Apostoł nazywał go swoim synem. Dla ułatwienia Tymoteuszowi pracy wśród rodaków św. Paweł poddał go obrzezaniu.
    Św. Paweł często wysyłał Tymoteusza w trudnych i poufnych sprawach do poszczególnych gmin, które założył, m.in. do Koryntu, Filippi i Tesalonik. Jego też wyznaczył na biskupa Efezu, ówczesnej metropolii Małej Azji i stolicy rzymskiej prowincji. W czasie swoich podróży po Małej Azji, Achai (Grecji) i do Jerozolimy św. Paweł zabierał ze sobą Tymoteusza do pomocy w posłudze apostolskiej. Święty uczeń dzielił także ze swoim mistrzem więzienie w Rzymie (Flp 2, 19-23). Dwa Pawłowe listy do Tymoteusza znajdują się w kanonie ksiąg Nowego Testamentu. Paweł wydaje mu najpiękniejsze świadectwo i daje pouczenia, jak ma rządzić Kościołem w Efezie.
    Według podania, kiedy św. Jan Apostoł przybył do Efezu, Tymoteusz oddał się do jego dyspozycji. Kiedy zaś Apostoł został skazany na banicję na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana, Tymoteusz miał na nowo objąć biskupstwo w tym mieście.
    Tradycja głosi, że Tymoteusz miał ponieść śmierć męczeńską za Trajana z rąk rozjuszonego tłumu pogańskiego, kiedy miał odwagę publicznie zaprotestować przeciwko krwawym igrzyskom. Tłum miał rzucić się na starca i tak go pobić, że ten niebawem wyzionął ducha. Martyrologium Rzymskie podaje jeszcze inną wersję, że biskup miał występować przeciwko czci pogańskiej bogini Diany, która w Efezie miała swoje centralne sanktuarium. Możliwe, że obie przyczyny były powodem jego śmierci około roku 97. Dlatego do roku 1969 św. Tymoteusz odbierał chwałę jako męczennik. Ostatnia reforma liturgii czci go jednak jako wyznawcę w przekonaniu, że ostatnie chwile życia Tymoteusz spędził nie jako męczennik, mimo że w latach swojego pasterzowania wiele musiał wycierpieć dla sprawy Chrystusa.
    Jego relikwie przeniesiono z Efezu do Konstantynopola (356 r.) i umieszczono w bazylice Dwunastu Apostołów. W XII w. krzyżowcy wywieźli je do włoskiego miasta Termoli. Zamurowane, zostały odnalezione przypadkiem 7 maja 1945 roku.
    W ikonografii św. Tymoteusz przedstawiany jest w tunice lub jako biskup w liturgicznych szatach. U jego stóp leżą kamienie.

    Tytus znany jest wyłącznie z listów św. Pawła. Pochodził z rodziny grecko-rzymskiej, zamieszkałej w okolicy Antiochii Syryjskiej. Stamtąd bowiem Apostoł zabrał go do Jerozolimy. Został ochrzczony przez św. Pawła przed soborem apostolskim w 49 r. Obok Tymoteusza i św. Łukasza Ewangelisty Tytus należał do najbliższych i najbardziej zaufanych uczniów św. Pawła Apostoła. Towarzyszył mu w podróżach i na soborze apostolskim w Jerozolimie. Dowodem wyjątkowego zaufania, jakim młodego człowieka darzył św. Paweł, były delikatne misje, jakie mu powierzał. Jego to właśnie wysłał do Koryntu. Nie pozwolił go też obrzezać w przekonaniu, że jego praca apostolska będzie rozwijać się nie wśród Żydów, ale wśród pogan. W swoich Listach Apostoł Narodów oddaje Tytusowi najwyższe pochwały. Jeden list skierował wyłącznie do niego – tekst ten został włączony do kanonu Nowego Testamentu. Około roku 63 Paweł ustanowił Tytusa biskupem gminy chrześcijańskiej na Krecie.
    Tytus zmarł mając 94 lata. Według podania miał ponieść śmierć męczeńską w mieście Gortyna na Krecie za panowania cesarza Domicjana (81-96). Od roku 1969 Kościół zachodni, rzymski, oddaje mu cześć jako wyznawcy. Jego śmiertelne szczątki złożono w miejscu jego śmierci. Św. Andrzej z Jerozolimy, metropolita Krety (712-740), wygłosił ku czci św. Tytusa płomienne kazanie, nazywając go fundatorem Kościoła na Krecie, jego pierwszym pasterzem, kolumną, bramą obronną i ojcem wyspy. Po najeździe Saracenów na Kretę odnaleziono tylko relikwię jego głowy i umieszczono ją w relikwiarzu (823). W roku 1662 Wenecjanie zabrali ją do swego miasta i umieścili w bazylice św. Marka. Paweł VI w ramach ducha ekumenicznego zbliżenia nakazał tę relikwię zwrócić Kościołowi prawosławnemu. Wśród wielkich uroczystości została przewieziona na Kretę (12 maja 1966 roku) i umieszczona w mieście Heraklion (Iraklion).
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutem jest księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Tymoteusz i Tytus – najbliżsi współpracownicy Pawła

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 13.12.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Po obszernym omówieniu postaci wielkiego apostoła św. Pawła dziś przyglądniemy się jego dwóm najbliższym współpracownikom: Tymoteuszowi i Tytusowi. Są oni adresatami trzech listów, które tradycja przypisuje Pawłowi — dwa z nich skierowane są do Tymoteusza, a jeden do Tytusa.

    Tymoteusz to imię greckie, oznacza ono: «ten, który czci Boga». Łukasz wymienia go sześć razy w Dziejach Apostolskich, natomiast Paweł w swoich listach aż siedemnaście (ponadto raz występuje w Liście do Hebrajczyków). Stąd wniosek, iż cieszył się on wielkim poważaniem św. Pawła, chociaż Łukasz nie uważa za konieczne opowiedzenie o wszystkim, co go dotyczy. Apostoł w istocie powierzał mu ważne misje i widział w nim niemal swoje alter ego, jak wynika z jego wielkiej pochwały tego współpracownika, zawartej w Liście do Filipian: «Nie mam bowiem nikogo równego mu duchem (isópsychon), kto by się szczerze zatroszczył o wasze sprawy» (2, 20).

    Tymoteusz urodził się w Listrze (ok. 200 km na północny zachód od Tarsu), jego matka była Żydówką, a ojciec poganinem (por. Dz 16, 1). Fakt, że matka żyła w mieszanym małżeństwie i syn nie został obrzezany, pozwala nam przypuszczać, że Tymoteusz wzrastał w rodzinie nie bardzo praktykującej, choć napisane jest, że od dzieciństwa znał Pisma (por. 2 Tm 3, 14). Znamy imię jego matki — Eunice, a także jego babki — Lois (2 Tm 1, 5). Gdy Paweł nawiedził Listrę na początku drugiej podróży misyjnej, wybrał Tymoteusza na towarzysza, ponieważ «bracia z Listry i Ikonium dawali o nim dobre świadectwo» (Dz 16, 2), lecz obrzezał go «ze względu na Żydów, którzy mieszkali w tamtejszych stronach» (Dz 16, 3). Wraz z Pawłem i Sylasem Tymoteusz przemierzył Azję Mniejszą aż do Troady, skąd udał się do Macedonii. Wiemy również, że w Filippi, gdzie Paweł i Sylas zostali oskarżeni o zakłócanie porządku publicznego i uwięzieni za to, że sprzeciwili się wykorzystywaniu młodej dziewczyny jako wieszczki przez pewne osoby pozbawione skrupułów (por. Dz 16, 16-40), Tymoteusz został oszczędzony. Kiedy następnie Paweł był zmuszony udać się aż do Aten, Tymoteusz dołączył do niego w tym mieście i stamtąd został posłany do młodego Kościoła w Tesalonice, aby uzyskał wiadomości i umocnił go w wierze (por. 1 Tes 3, 1-2). Spotkał się znów z Apostołem w Koryncie, gdzie przyniósł mu dobre wieści o Tesaloniczanach, i współpracował z nim w ewangelizowaniu tego miasta (por. 2 Kor 1, 19).

    Spotykamy na nowo Tymoteusza w Efezie podczas trzeciej podróży misyjnej Pawła. Prawdopodobnie stamtąd Apostoł pisał do Filemona oraz do Filipian, i w obydwu listach Tymoteusz występuje jako jeden z nadawców (por. Flm 1; Flp 1, 1). Z Efezu Paweł wysłał go do Macedonii wraz z niejakim Erastem (por. Dz 19, 22), a potem również do Koryntu z zadaniem zawiezienia tam listu, w którym polecił Koryntianom, by go dobrze przyjęli (por. 1 Kor 4, 17; 16, 10-11). Występuje również w Drugim Liście do Koryntian jako jeden z nadawców, a kiedy Paweł pisze z Koryntu List do Rzymian, załącza w nim — obok pozdrowień od innych, również od Tymoteusza (por. Rz 16, 21). Z Koryntu uczeń wyruszył do Troady, położonej na azjatyckim wybrzeżu Morza Egejskiego, i tam czekał na Apostoła zdążającego do Jerozolimy pod koniec trzeciej wyprawy misyjnej (por. Dz 20, 4). Od tego momentu starożytne źródła zamieszczają tylko jedną wzmiankę o życiu Tymoteusza w Liście do Hebrajczyków. Czytamy: «Wiedzcie, że brat nasz, Tymoteusz, został zwolniony. Jeśli tylko wnet przybędzie, z nim razem zobaczę was» (13, 23). Konkludując, możemy powiedzieć, że Tymoteusz jawi się jako pasterz wielkiego formatu. Według późniejszej Historii kościelnej Euzebiusza, Tymoteusz był pierwszym biskupem Efezu (por. 3, 4). Część jego relikwii od r. 1239 znajduje się we Włoszech w katedrze w Termoli, w regionie Molise, dokąd dotarły z Konstantynopola.

    Jeżeli chodzi o postać Tytusa, którego imię pochodzi z łaciny, wiemy, że z urodzenia był Grekiem, czyli poganinem (por. Ga 2, 3). Paweł zabrał go ze sobą do Jerozolimy na tak zwany sobór apostolski, na którym zostało uroczyście zaakceptowane głoszenie poganom Ewangelii wolnej od uwarunkowań prawa Mojżeszowego. W skierowanym do niego liście Apostoł wychwala go, nazywając «dzieckiem swym prawdziwym we wspólnej wierze» (por. Tt 1, 4). Po wyjeździe Tymoteusza z Koryntu Paweł wysłał tam Tytusa, powierzając mu zadanie nakłonienia tej krnąbrnej wspólnoty do posłuszeństwa. Tytus przywrócił pokój między Kościołem Koryntu i Apostołem, który napisał do tej wspólnoty następujące słowa: «Pocieszyciel pokornych, Bóg, podniósł i nas na duchu przybyciem Tytusa. Nie tylko zresztą jego przybyciem, ale i pociechą, jakiej doznał wśród was, gdy nam opowiadał o waszej tęsknocie, o waszych łzach, o waszym zabieganiu o mnie (…). Tak więc doznaliśmy pociechy. A radość nasza spotęgowała się jeszcze bardziej przez tę radość, jakiej doznał Tytus, przez was wszystkich podniesiony na duchu» (2 Kor 7, 6-7. 13). Tytus został później jeszcze raz posłany do Koryntu przez Pawła — który pisze o nim: «jest moim towarzyszem i trudzi się ze mną dla was» (2 Kor 8, 23) — aby zorganizował tam zbiórkę na rzecz chrześcijan w Jerozolimie (por. 2 Kor 8, 6). Dalsze wiadomości pochodzące z listów pasterskich podają, że był biskupem Krety (por. Tt 1, 5), skąd na zaproszenie Pawła dołączył do Apostoła w Nikopolis w Epirze (por. Tt 3, 12). Następnie udał się do Dalmacji (por. 2 Tm 4, 10). Nie posiadamy innych informacji o późniejszych podróżach Tytusa i o jego śmierci.

    Konkludując, jeśli rozpatrujemy łącznie te dwie postaci, Tymoteusza i Tytusa, uświadamiamy sobie pewne bardzo znaczące fakty. Najważniejszym jest ten, że Paweł miał współpracowników w wypełnianiu swoich misji. Niewątpliwie pozostaje on Apostołem przez antonomazję, założycielem i pasterzem wielu Kościołów. Widać jednak jasno, że nie czynił wszystkiego sam, ale opierał się na zaufanych osobach, dzielących jego trudy i odpowiedzialne zadania. Następna uwaga dotyczy dyspozycyjności tych współpracowników. Źródła dotyczące Tymoteusza i Tytusa wyraźnie ukazują ich gotowość do podejmowania różnych zadań, polegających często na reprezentowaniu Pawła, także w niełatwych sytuacjach. Jednym słowem, uczą nas oni służyć ofiarnie Ewangelii, ze świadomością, że oznacza to również służbę samemu Kościołowi. Na koniec przyjmijmy polecenie Apostoła Pawła, przeznaczone dla Tytusa w skierowanym do niego liście: «chcę, abyś z całą stanowczością o tym mówił, że ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o pełnienie dobrych czynów» (Tt 3, 8). Przez nasze konkretne zaangażowanie powinniśmy i możemy odkryć prawdę tych słów i właśnie w tym czasie Adwentu spełniać wiele dobrych uczynków, by w ten sposób otworzyć bramy świata Chrystusowi, naszemu Zbawicielowi.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Święci Tymoteusz i Tytus, których dzisiaj wspominamy, to dwaj najbliżsi współpracownicy św. Pawła, towarzysze jego podróży misyjnych. Tymoteusz urodził się w Listrze w Azji Mniejszej. Jego ojciec był poganinem, matka Eunice — Żydówką. Przy boku św. Pawła pełnił posługę misyjną w Troadzie, Macedonii, Atenach, Tesalonice, Koryncie. Był pierwszym biskupem Efezu. Cieszył się wielkim autorytetem. Jego relikwie znajdują się w katedrze w Termoli.

    Św. Tytus był chrześcijaninem nawróconym z pogaństwa. Szczególnie umiłowany przez św. Pawła, towarzyszył mu na Soborze Jerozolimskim. Współpracował z Apostołem Narodów w Efezie i Macedonii. Został przez niego posłany do niepokornej wspólnoty Kościoła w Koryncie, a także był jego następcą w pierwszej gminie chrześcijańskiej na Krecie. Obydwaj święci, Tymoteusz i Tytus, są dla nas przykładem odpowiedzialności apostolskiej, poświęcenia w posłudze Ewangelii i oddania Kościołowi.

    Słowo Benedykta XVI do Polaków:

    Witam i pozdrawiam serdecznie Polaków. Św. Paweł w Liście do Tytusa zachęca: «ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o pełnienie dobrych czynów. Jest to dobre i pożyteczne dla ludzi» (Tt 3, 8). Miejmy to na uwadze szczególnie teraz, w Adwencie, gdy myślimy o ostatecznym przyjściu Chrystusa. Niech w tym czasie nie zabraknie naszych dobrych czynów. Z serca wam błogosławię.

    L’Osservatore Romano/opoka.pl/ opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 stycznia

    Błogosławiony Jerzy Matulewicz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk de Ossó y Cervelló, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jerzy Matulewicz
    Jerzy urodził się 13 kwietnia 1871 roku w wielodzietnej rodzinie litewskiej, we wsi Lugine koło Mariampola na Litwie. Oboje rodzice umarli, gdy był małym dzieckiem. Był wychowywany przez swojego starszego brata Jana, niezwykle surowego i wymagającego człowieka. Pomimo kłopotów zdrowotnych i materialnych – często nie miał za co kupić podręczników – uczył się dobrze dzięki swojej niezwykłej pilności i pracowitości. Po kilku latach nauki na prawach eksternisty w gimnazjum (od 1883 r.) zachorował na gruźlicę kości. Musiał posługiwać się kulami. Choroba ta gnębiła go do końca życia. Już w gimnazjum pragnął zostać kapłanem. Jednakże dopiero w 1891 roku, jako dwudziestoletni młodzieniec, wstąpił do seminarium duchownego w Kielcach. Wówczas też zmienił swoje nazwisko z Matulaitis na Matulewicz. Zapamiętano go jako kleryka pełnego spokoju, wewnętrznej równowagi, otwartego i pracowitego. Gdy władze carskie zamknęły seminarium, kontynuował naukę w Warszawie, a następnie w Petersburgu. Tu przyjął święcenia kapłańskie 31 grudnia 1898 roku. W następnym roku ukończył Akademię Petersburską jako magister teologii. Doktorat uzyskał na uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim.
    Powrócił do Kielc, gdzie podjął zajęcia jako profesor seminarium (do 1904 r.). Postępująca gruźlica kości spowodowała, że musiał poddać się ciężkiej operacji w jednym z warszawskich szpitali. Po kuracji rozwinął działalność społeczną w Warszawie, zakładając m.in. Stowarzyszenie Robotników Katolickich oraz gimnazjum na Bielanach. W 1907 roku objął katedrę socjologii w Akademii Duchownej w Petersburgu. Dojrzał w nim wówczas zamiar odnowienia i zreformowania zakonu marianów, skazanego przez władze carskie na wymarcie. 29 sierpnia 1909 roku, w kaplicy biskupiej w Warszawie, złożył śluby zakonne na ręce ostatniego żyjącego marianina ojca Wincentego Senkusa. Rok później ułożył nowe konstytucje dla marianów, którzy odtąd mieli być zgromadzeniem ukrytym. Jeszcze w tym samym roku Pius X potwierdził regułę. Pierwszy nowicjat odnowionej wspólnoty złożony z 2 profesorów i jednego ucznia został utworzony w Petersburgu. W 1911 r. we Fryburgu Szwajcarskim powstał drugi nowicjat, następnie powstał dom zakonny w Chicago, a podczas I wojny światowej dom na Bielanach pod Warszawą. W 1911 roku Jerzy Matulewicz został generałem zakonu, którym kierował do śmierci.
    Po zakończeniu działań wojennych ojciec Jerzy powołał Zgromadzenie Sióstr Ubogich Niepokalanego Poczęcia NMP, które szybko rozprzestrzeniło się na Litwie i w Ameryce. Założył również Zgromadzenie Sióstr Służebnic Jezusa w Eucharystii oraz wspierał zgromadzenia założone przez bł. o. Honorata Koźmińskiego. W 1918 roku Benedykt XV mianował go biskupem wileńskim. Udało mu się umocnić katolicyzm w diecezji. Na własną prośbę został zwolniony z obowiązków biskupa w sierpniu 1925 roku. Pragnął poświęcić się całkowicie kierowaniu zgromadzeniem marianów, lecz już w grudniu tego samego roku został mianowany wizytatorem apostolskim na Litwie. W ciągu dwóch następnych lat nieludzkimi wprost wysiłkami udało mu się zorganizować życie katolickie w tym kraju i naprawić stosunki ze Stolicą Apostolską.
    W trakcie prac nad zatwierdzeniem konkordatu, ojciec Jerzy umarł nagle po nieudanej operacji 27 stycznia 1927 r. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1987 roku podczas uroczystości z okazji 600-lecia Chrztu Litwy. Jego relikwie spoczywają w kościele w Mariampolu. Jest jednym z patronów Litwy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 stycznia

    Święty Tomasz z Akwinu,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Święty Tomasz z Akwinu
    Tomasz urodził się na zamku Roccasecca niedaleko Akwinu (Włochy) w 1225 r. Jego ojciec, rycerz Landulf, był z pochodzenia Lombardczykiem, matka zaś była Normandką. Kiedy chłopiec miał 5 lat, rodzice oddali go w charakterze oblata do opactwa na Monte Cassino. Jednak Opatrzność miała inne zamiary wobec młodzieńca. Z niewyjaśnionych przyczyn opuścił on klasztor i udał się do Neapolu, gdzie studiował na tamtejszym uniwersytecie. Tam zapoznał się z niedawno założonym przez św. Dominika (+ 1221) Zakonem Kaznodziejskim. Rok wstąpienia do tego zakonu nie jest bliżej znany. Święty miał wtedy ok. 20 lat. Spotkało się to z dezaprobatą rodziny. Wszelkimi sposobami, włącznie z dwuletnim aresztem domowym, próbowano zmienić jego decyzję; bezskutecznie. Wysłano nawet jego własną siostrę, Marottę, by mu dominikanów “wybiła z głowy”. Tomasz jednak umiał tak do niej przemówić, że sama wstąpiła do benedyktynek.
    Przełożeni wysłali go na studia do Rzymu, a stamtąd około roku 1248 do Kolonii, gdzie wykładał na tamtejszym uniwersytecie głośny uczony dominikański, św. Albert Wielki (+ 1260), który miał wypowiedzieć prorocze słowa o Tomaszu: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”. W Kolonii Tomasz przyjął święcenia kapłańskie. Po chlubnym ukończeniu studiów przełożeni wysłali go do Paryża, by na tamtejszej Sorbonie wykładał teologię. Był najpierw bakałarzem nauk biblijnych (1252-1253), z kolei wykładał Sentencje Piotra Lombarda (1253-1255). Zadziwiał wszystkich jasnością wykładów, wymową i głębią. Stworzył własną metodę, w której najpierw wysuwał trudności i argumenty przeciw danej prawdzie, a potem je kolejno zbijał i dawał pełny wykład.
    Na skutek intryg, jakie przeciwnicy dominikanów rozbudzili na Sorbonie, Tomasz po siedmiu latach powrócił do Włoch. Na kapitule generalnej został mianowany kaznodzieją (1260). Przez pewien czas prowadził także wykłady na dworze papieskim Urbana IV (1261-1265). W latach 1265-1267 przebywał ponownie w domu generalnym Zakonu – w klasztorze św. Sabiny w Rzymie. W latach 1267-1268 przebywał w Viterbo jako kaznodzieja papieski.
    Kiedy ucichła burza w Paryżu, przełożeni ponownie wysłali swojego czołowego teologa do Paryża (1269-1272). Po trzech latach wrócił do Włoch i wykładał na uniwersytecie w Neapolu (1272-1274). W tym samym czasie kapituła generalna zobowiązała go, aby zorganizował teologiczne studium generale dla Zakonu. Tomasz upatrzył sobie na miejsce tychże studiów Neapol.
    W roku 1274 papież bł. Grzegorz X zwołał do Lyonu sobór powszechny. Zaprosił także Tomasza z Akwinu. Tomasz jednak, mając 48 lat, po krótkiej chorobie zmarł w drodze na sobór w opactwie cystersów w Fossanuova dnia 7 marca 1274 roku. Z tego właśnie powodu do roku 1969 doroczną pamiątkę św. Tomasza Kościół obchodził właśnie 7 marca, w dzień śmierci. Ten dzień przypada jednak prawie zawsze w Wielkim Poście. Dlatego reforma liturgiczna doroczne wspomnienie świętego przesunęła wyjątkowo na 28 stycznia – a więc na dzień przeniesienia jego relikwii do Tuluzy w 1369 r.Akwinata wsławił się szczególnie niewinnością życia oraz wiernością w zachowywaniu obserwancji zakonnych. Właściwe Zakonowi zadanie, jakim jest służba Słowu Bożemu w dobrowolnym ubóstwie, znalazło u niego wyraz w długoletniej pracy teologicznej: w gorliwym poszukiwaniu prawdy, którą należy nieustannie kontemplować i przekazywać innym. Dlatego wszystkie swoje zdolności oddał wyłącznie na służbę prawdy. Sam starał się ją posiąść, skądkolwiek by pochodziła, i ogromnie pragnął dzielić się nią z innymi. Odznaczał się pokorą oraz szlachetnym sposobem bycia.
    Kaznodzieja, poeta, ale przede wszystkim wielki myśliciel, człowiek niezwykłej wiedzy, którą umiał połączyć z niemniej wielką świętością. Powiedziano o nim, że “między uczonymi był największym świętym, a między świętymi największym uczonym”. W swej skromności kilkakrotnie odmawiał propozycji zostania biskupem.Stworzył zwarty system nauki filozoficznej i teologii katolickiej, zwany tomizmem. Wywarł głęboki wpływ na ukierunkowanie zachodniej myśli chrześcijańskiej. Spuścizna literacka św. Tomasza z Akwinu jest olbrzymia. Wprost wierzyć się nie chce, jak wśród tak wielu zajęć mógł napisać dziesiątki tomów. Wyróżniał się umysłem nie tylko analitycznym, ale także syntetycznym. On jedyny odważył się dać panoramę całej nauki filozofii i teologii katolickiej w systemie zdumiewająco zwartym. Do najważniejszych jego dzieł należą: Summa contra gentiles, czyli apologia wiary przeciwko poganom, Kwestie dysputowane, Komentarz do “Sentencji” Piotra LombardaSumma teologiczna i komentarze do niektórych ksiąg Pisma świętego. Szczególną czcią Tomasz otaczał Chrystusa Zbawiciela, zwłaszcza na krzyżu i w tajemnicy Eucharystii, co wyraził w tekstach liturgicznych do brewiarza i mszału na uroczystość Bożego Ciała, m.in. znany hymn Zbliżam się w pokorze. Płonął synowską miłością do Najświętszej Maryi Panny.
    Jest patronem dominikanów, księgarni, studentów i teologów; opiekun podczas sztormów. Papież Jan XXII zaliczył go do grona świętych 18 lipca 1323 roku. Papież św. Pius V ogłosił go 11 kwietnia 1567 roku piątym doktorem Kościoła zachodniego. Papież Leon XIII ustanowił go 4 sierpnia 1880 roku patronem wszystkich uniwersytetów i szkół katolickich.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w białym habicie dominikańskim, w czarnej kapie i białym szkaplerzu. Jego atrybutami są: anioł, gołąb; infuła u nóg, której nie przyjął; kielich, kielich z Hostią, księga, laska, model kościoła, monogram IHS, monstrancja, pióro pisarskie, różaniec, słońce na piersiach, które symbolizuje jego Boską inspirację. Jego znakiem jest także Chrystus w aureoli.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (I)

    Św. Tomasz z Akwinu i paulini

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 2.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Po kilku katechezach poświęconych kapłaństwu i moim ostatnim podróżom powracamy dziś do naszego zasadniczego tematu, czyli do rozważań o niektórych wielkich myślicielach średniowiecza. Ostatnio zajmowaliśmy się wielką postacią św. Bonawentury, franciszkanina, a dziś chciałbym mówić o św. Tomaszu z Akwinu, którego Kościół nazywa Doctor communis. Mój czcigodny poprzednik, Papież Jan Paweł II, w swojej encyklice Fides et ratio przypomniał, że «Kościół słusznie przedstawiał zawsze św. Tomasza jako mistrza sztuki myślenia i wzór właściwego uprawiania teologii» (n. 43). Nie dziwi zatem, że w Katechizmie Kościoła Katolickiego św. Tomasz jest po św. Augustynie najczęściej cytowanym pisarzem kościelnym: aż 61 razy! Nazwano go również Doctor Angelicus, prawdopodobnie ze względu na jego cnoty, w szczególności ze względu na wzniosłość myśli i czystość życia.

    Św. Tomasz urodził się w 1224 lub 1225 r. w zamku, który jego szlachecka i zamożna rodzina posiadała w miejscowości Roccasecca, w pobliżu Aquino, nieopodal słynnego opactwa Monte Cassino, do którego posłali go rodzice, by tam otrzymał podstawowe wykształcenie. Kilka lat później przeniósł się do Neapolu, stolicy Królestwa Sycylii, gdzie Fryderyk II założył prestiżowy uniwersytet. Wykładano tam — bez ograniczeń, jakie obowiązywały na innych uczelniach — myśl greckiego filozofa Arystotelesa, z którą młody Tomasz zaczął się zapoznawać i od razu uchwycił jej wielką wartość. A przede wszystkim w tych latach spędzonych w Neapolu zrodziło się jego powołanie dominikańskie. Tomasza pociągnęły bowiem ideały zakonu, założonego kilka lat wcześniej przez św. Dominika. Jednak gdy przywdział dominikański habit, rodzina wyraziła swój sprzeciw wobec tego wyboru i Tomasz musiał opuścić klasztor i powrócić na jakiś czas do rodzinnego domu.

    W 1245 r., gdy był już pełnoletni, mógł wrócić na drogę, która była odpowiedzią na Boże powołanie. Został wysłany do Paryża, gdzie studiował teologię pod kierunkiem innego świętego, Alberta Wielkiego, o którym niedawno mówiłem. Między Albertem a Tomaszem nawiązała się prawdziwa i głęboka przyjaźń, a nauczyli się wzajemnie szanować i troszczyć o siebie do tego stopnia, że Albert chciał, by jego uczeń udał się z nim również do Kolonii, gdzie posłali go przełożeni zakonu, by założył studium teologiczne. Wtedy właśnie Tomasz zapoznał się ze wszystkimi dziełami Arystotelesa i jego arabskich komentatorów, które przedstawiał i wyjaśniał Albert.

    W tamtym okresie głęboki wpływ na kulturę świata łacińskiego wywarły dzieła Arystotelesa, które przez długi czas pozostawały nieznane. Były to pisma dotyczące natury poznania, nauk przyrodniczych, metafizyki, duszy i etyki, obfitujące w wiadomości i hipotezy, które wydawały się słuszne i przekonujące. Dawały kompletną wizję świata, która została wypracowana przez sam rozum, bez Chrystusa i przed Chrystusem, i która wydawała się narzucać rozumowi jako «właściwa» interpretacja; dlatego też zetknięcie się z tą filozofią i poznanie jej niezwykle fascynowało młodych ludzi. Wielu przyjęło entuzjastycznie, wręcz bezkrytycznie to ogromne dziedzictwo wiedzy starożytnej, która — jak się wydawało — mogła korzystnie odświeżyć kulturę, całkowicie otworzyć nowe horyzonty. Jednakże inni obawiali się, że pogańska myśl Arystotelesa stoi w sprzeczności z wiarą chrześcijańską, i nie chcieli jej studiować. Doszło do spotkania dwóch kultur: przedchrześcijańskiej kultury Arystotelesa, z jej radykalną racjonalnością, i klasycznej kultury chrześcijańskiej. Niektóre środowiska odrzucały Arystotelesa, m.in. ze względu na sposób, w jaki przedstawiali go komentatorzy arabscy — Awicenna i Awerroes. To oni właśnie przekazali światu łacińskiemu filozofię arystotelesowską. Dla przykładu, komentatorzy ci nauczali, że ludzie nie posiadają własnego intelektu, lecz istnieje jeden rozum uniwersalny, wspólna wszystkim duchowa substancja, która działa we wszystkich jako «jedyna», co stanowi odpersonalizowanie człowieka. Inną dyskusyjną tezą, rozpowszechnianą przez komentatorów arabskich, było twierdzenie, że świat jest wieczny jak Bóg. Nic dziwnego zatem, że w świecie uniwersyteckim, a także kościelnym rozgorzały niekończące się dyskusje. Filozofia Arystotelesa zdobywała popularność nawet wśród prostych ludzi.

    Jako uczeń Alberta Wielkiego Tomasz z Akwinu dokonał rzeczy o zasadniczym znaczeniu dla historii filozofii i teologii, powiedziałbym — dla historii kultury: przestudiował dogłębnie Arystotelesa i jego komentatorów oraz postarał się o nowe przekłady łacińskie oryginalnych tekstów greckich. Dzięki temu nie opierał się już jedynie na komentatorach arabskich, lecz mógł sam czytać teksty oryginalne. Skomentował większość dzieł Arystotelesa, oddzielając w nich to, co było wartościowe, od tego, co budziło wątpliwości lub należało w całości odrzucić, wykazując zbieżności z faktami chrześcijańskiego Objawienia oraz wykorzystując myśl arystotelesowską szeroko i trafnie we własnych pismach teologicznych. Ostatecznie Tomasz z Akwinu pokazał, że między wiarą chrześcijańską a rozumem istnieje naturalna zgodność. Wielkim dokonaniem Tomasza było to, że w tym momencie zetknięcia się dwóch kultur — w chwili, kiedy wydawało się, że wiara powinna ustąpić miejsca rozumowi — pokazał on, że są one sobie potrzebne, bowiem to, co jawiło się jako rozumne, ale niezgodne z wiarą, w rzeczywistości nie jest rozumne, a to, co jawiło się jako wiara sprzeczna z prawdziwą racjonalnością, w rzeczywistości nie jest wiarą; i tak powstała nowa synteza, która ukształtowała kulturę następnych stuleci.

    Ze względu na niezwykłe przymioty umysłu Tomasz został wezwany do Paryża, by wykładał w dominikańskiej katedrze teologii. Tam rozpoczął także swoją fenomenalną twórczość pisarską, którą uprawiał aż do śmierci: komentarze do Pisma Świętego, ponieważ jako profesor teologii przede wszystkim je wykładał, komentarze do pism Arystotelesa, monumentalne dzieła systematyczne, a wśród nich znakomita Summa Theologiae, traktaty i dysputy na różne tematy. Przy redagowaniu pism pomagało mu kilku sekretarzy, m.in. współbrat Reginald z Piperno, który wiernie mu towarzyszył i z którym łączyła go szczera i braterska przyjaźń, oparta na zażyłości i ogromnym zaufaniu. Świętych cechuje właśnie to, że pielęgnują przyjaźń, gdyż jest ona jednym z najszlachetniejszych odruchów ludzkiego serca i ma w sobie coś boskiego, jak sam Tomasz wyjaśniał w niektórych quaestiones Summa Theologiae, pisząc: «Miłość jest zasadniczo przyjaźnią człowieka z Bogiem, a także z bytami, które do Niego należą» (ii-ii, q. 23, a. 1).

    W Paryżu przebywał na stałe niedługo. W 1259 r. uczestniczył w Kapitule Generalnej Dominikanów w Valenciennes, będąc członkiem komisji, która ułożyła program studiów w Zakonie. Następnie, w latach 1261-1265 Tomasz przebywał w Orvieto. Papież Urban IV, który darzył go wielkim szacunkiem, zlecił mu opracowanie tekstów liturgicznych na święto Bożego Ciała — które jutro będziemy obchodzić — ustanowione po cudzie eucharystycznym w Bolsenie. Tomasz miał duszę wybitnie eucharystyczną. Przepiękne hymny, które śpiewa liturgia Kościoła, sławiące tajemnicę rzeczywistej obecności Ciała i Krwi Pańskiej w Eucharystii, przypisywane są jego wierze i jego mądrości teologicznej. W latach 1265-1268 Tomasz przebywał w Rzymie, gdzie prawdopodobnie prowadził Studium, czyli zakonny dom studiów, i gdzie zaczął pisać swoją Summa Theologiae (por. Jean- -Pierre Torrell, Tommaso d’Aquino. L’uomo e il teologo, Casale Monf., 1994, ss. 118- -184). W 1269 r. został ponownie wezwany do Paryża na drugi cykl wykładów. Studenci, co zrozumiałe, byli jego wykładami zachwyceni. Jeden z jego byłych uczniów oświadczył, że rzesze studentów uczęszczających na wykłady Tomasza były tak wielkie, że sale wykładowe ledwo mogły ich pomieścić. Dodał jeszcze, że «słuchanie Tomasza było dla niego osobiście wielkim szczęściem». Interpretacja Arystotelesa, jaką proponował Tomasz, nie była akceptowana przez wszystkich, ale nawet jego przeciwnicy w świecie akademickim, tacy jak np. Goffredo di Fontaines, przyznawali, że użytecznością i wartością nauka brata Tomasza przewyższała inne i służyła za punkt odniesienia dla nauczania wszystkich pozostałych uczonych. Być może również po to, by oderwać go od toczących się wówczas żywiołowych dysput, przełożeni wysłali Tomasza ponownie do Neapolu, aby był do dyspozycji króla Karola i, który pragnął zreorganizować studia uniwersyteckie.

    Tomasz poświęcał się nie tylko pracy badawczej i nauczaniu, ale także głosił kazania ludowi. Prości ludzie słuchali go chętnie. Powiedziałbym, że to naprawdę wielka łaska, kiedy teolog umie mówić do wiernych z żarem i prostotą. Z drugiej strony, posługa głoszenia zapewnia uczonym teologom zdrowy duszpasterski realizm i dostarcza żywotnych bodźców ich naukowym poszukiwaniom.

    Ostatnie miesiące ziemskiego życia Tomasza spowija szczególna, powiedziałbym tajemnicza atmosfera. W grudniu 1273 r. przywołał on do siebie swojego przyjaciela i sekretarza Reginalda, żeby mu powiedzieć, że postanowił przerwać wszelkie prace, ponieważ w trakcie odprawiania Mszy św. zrozumiał, dzięki nadprzyrodzonemu objawieniu, że wszystko, co do tej pory napisał, to tylko «sterta słomy». Owo tajemnicze wydarzenie pomaga nam dostrzec nie tylko osobistą pokorę Tomasza, ale również to, że wszystko, co jesteśmy w stanie pomyśleć i powiedzieć na temat wiary, choćby było najwznioślejsze i najszlachetniejsze, jest niczym wobec wielkości i piękna Boga, które zostaną nam w pełni objawione w raju. Kilka miesięcy później Tomasz, pogrążony w głębokiej medytacji, umiera podczas podróży do Lyonu, dokąd udawał się na Sobór Ekumeniczny, zwołany przez papieża Grzegorza X. Zmarł w opactwie cystersów w Fossanova, przyjąwszy z wielką pobożnością wiatyk.

    Całe życie i nauczanie św. Tomasza z Akwinu można zilustrować pewnym wydarzeniem, przekazanym przez dawnych biografów. Kiedy święty, jak to było w jego zwyczaju, wczesnym rankiem trwał na modlitwie przed Ukrzyżowanym w kaplicy św. Mikołaja w Neapolu, Domenico da Caserta, zakrystian, usłyszał toczący się tam dialog. Tomasz pytał z niepokojem, czy to, co napisał o tajemnicach wiary chrześcijańskiej, było słuszne. Ukrzyżowany odpowiedział: «Dobrze o Mnie napisałeś, Tomaszu. Czego pragnąłbyś w nagrodę?». A odpowiedź Tomasza, którą i my, przyjaciele i uczniowie Jezusa, chcielibyśmy zawsze Mu dawać, brzmiała: «Nic prócz tylko Ciebie samego, Panie!» (tamże, s. 320).

    Tragiczne zajścia w pobliżu Strefy Gazy

    Z głębokim niepokojem śledzę tragiczne zajścia w pobliżu Strefy Gazy. Pragnę wyrazić głębokie współczucie, jakim napełnił mnie los ofiar tych bolesnych wydarzeń, napawających niepokojem wszystkich, którym leży na sercu pokój w tym regionie. Jeszcze raz powtarzam z sercem przepełnionym smutkiem, że przemoc nie rozwiązuje sporów, lecz pogłębia ich dramatyczne skutki i rodzi nową przemoc. Apeluję do osób odpowiedzialnych za politykę lokalną i międzynarodową, aby nieprzerwanie poszukiwały właściwych rozwiązań, na drodze dialogu, aby mieszkańcom tych ziem zapewnić warunki sprzyjające życiu w zgodzie i spokoju. Zachęcam was, byście przyłączyli się do mnie w modlitwie za ofiary, ich rodziny i wszystkich cierpiących. Niech Pan wspiera wysiłki tych, którzy niestrudzenie działają na rzecz pojednania i pokoju.

    do Polaków:

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Moi drodzy, rozpoczęliśmy czerwiec — miesiąc poświęcony szczególnej czci Najświętszego Serca Pana Jezusa. W tym kontekście niebawem zakończymy Rok Kapłański. Proszę was, abyście zawsze otaczali waszych duszpasterzy modlitwą. Niech napełnia ich ta miłość, której znakiem jest otwarte Serce Jezusa. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    ___________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (II)

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 16.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Chciałbym dziś kontynuować omawianie postaci św. Tomasza z Akwinu, który był tak wielkim teologiem, że studiowanie jego myśli zostało wyraźnie zalecone przez Sobór Watykański ii w dwóch dokumentach, w dekrecie Optatam totius o formacji kapłańskiej i w deklaracji Gravissimum educationis, poświęconej wychowaniu chrześcijańskiemu. Zresztą już w 1880 r. papież Leon XIII, jego wielki czciciel, który pobudził rozwój studiów tomistycznych, ogłosił św. Tomasza patronem szkół i uniwersytetów katolickich.

    Podstawowym powodem, dla którego jest on tak wysoko ceniony, jest nie tylko treść jego nauczania, ale także zastosowana przez niego metoda, zwłaszcza nowa synteza filozofii i teologii i rozróżnienie pomiędzy nimi. Ojcowie Kościoła mieli do czynienia z różnymi filozofiami o charakterze platońskim, które przedstawiały kompletną wizję świata i życia, a zatem obejmowały również kwestię Boga i religii. W konfrontacji z tymi filozofiami wypracowali oni całościową wizję rzeczywistości, wychodząc od wiary i korzystając z elementów platonizmu, by odpowiedzieć na zasadnicze pytania ludzi. Wizję tę, opartą na objawieniu biblijnym i opracowaną przy pomocy platonizmu poprawionego w świetle wiary, nazwali oni «naszą filozofią». Słowo «filozofia» nie odnosiło się zatem do systemu czysto rozumowego, i jako takiego odrębnego od wiary, lecz do kompleksowej wizji rzeczywistości, wypracowanej w świetle wiary, przyswojonej jednakże i pomyślanej przez rozum; wizji, która oczywiście przekraczała zdolności samego rozumu, ale która również dla niego była zadowalająca. Dla św. Tomasza spotkanie z przedchrześcijańską filozofią Arystotelesa (zmarłego ok. 322 p.n.e.) oznaczało otwarcie nowej perspektywy. Filozofia arystotelesowska była oczywiście filozofią wypracowaną bez znajomości Starego i Nowego Testamentu, była wyjaśnieniem świata bez Objawienia, odwołującym się wyłącznie do rozumu. I ta jej konsekwentna racjonalność była przekonująca. Stara forma «naszej filozofii» ojców straciła zatem rację bytu. Należało na nowo przemyśleć relację zachodzącą między filozofią i teologią, wiarą i rozumem. Pojawiła się bowiem «filozofia» kompletna i sama z siebie przekonująca, racjonalność uprzednia wobec wiary, a następnie obok niej była «teologia», czyli myślenie z wiarą i w wierze. Pytanie, które się narzucało, było następujące: czy świat racjonalności, filozofii pomyślanej bez Chrystusa i świat wiary są do pogodzenia? Czy też się wykluczają? Wiele elementów przemawiało za nieprzystawalnością tych dwóch światów, ale św. Tomasz był głęboko przekonany, że są one do pogodzenia — a nawet, że filozofia wypracowana bez znajomości Chrystusa niejako czekała na światło Jezusa, które ją mogło dopełnić. To była właśnie ta wielka «przygoda», jaka spotkała św. Tomasza i określiła jego drogę jako myśliciela. Wykazanie odrębności filozofii i teologii, a zarazem ich wzajemnych powiązań było historyczną misją wielkiego mistrza. Jest zatem zrozumiałe, że w XIX w., kiedy stanowczo twierdzono, że nowoczesny rozum i wiara są nie do pogodzenia, papież Leon XIII wskazał na św. Tomasza jako przewodnika w dialogu między nimi. W swojej pracy teologicznej św. Tomasz założył i opisał ich wzajemne relacje. Wiara konsoliduje, integruje i oświeca dziedzictwo prawdy, przyswojone przez ludzki rozum. Ufność, jaką pokłada św. Tomasz w tych dwóch narzędziach poznania — wierze i rozumie — można przypisać przekonaniu, że jedno i drugie wywodzą się z tego jedynego źródła wszelkiej prawdy, jakim jest Boski Logos, który przejawia się zarówno w dziele stworzenia, jak i odkupienia.

    Wraz z uznaniem przystawalności rozumu i wiary trzeba z drugiej strony przyznać, że posługują się one różnymi metodami poznawczymi. Rozum przyjmuje prawdę na mocy jej wewnętrznej oczywistości, pośredniej bądź bezpośredniej; wiara natomiast przyjmuje prawdę ze względu na autorytet Słowa Bożego, które się objawia. Pisze św. Tomasz na początku swojej Summa Theologiae: «Są dwa rodzaje wiedzy: pierwszy opiera się o zasady poznawane przyrodzonym światłem rozumu; np. arytmetyka, geometria itp. Drugi opiera się o zasady poznane światłem nadrzędnej wiedzy; tak to np. optyka opiera się o zasady podane przez geometrię, a muzyka o zasady zaczerpnięte z arytmetyki; i w ten to właśnie drugi sposób nauka święta jest wiedzą; wszak opiera się o zasady poznane światłem nadrzędnej wiedzy, jaką jest wiedza Boga i świętych» (I, q. 1, a. 2; tł. Pius Bełch op).

    To rozróżnienie zapewnia autonomię zarówno naukom opartym na poszukiwaniach rozumu, jak i naukom teologicznym. Nie wskazuje jednakże na niezgodności, lecz zakłada raczej wzajemną i korzystną współpracę. Wiara bowiem chroni rozum przed utratą zaufania do własnych możliwości, pobudza go do otwierania się na coraz szersze horyzonty, zachęca do szukania fundamentów, a kiedy rozum zgłębia nadprzyrodzoną sferę więzi Boga i człowieka, wzbogaca jego dzieło. Na przykład, według św. Tomasza, rozum ludzki może na pewno stwierdzić istnienie jednego Boga, ale tylko wiara, która przyjmuje Boże Objawienie, może zetknąć się z tajemnicą Miłości Boga trójjedynego.

    Z drugiej strony, to nie tylko wiara pomaga rozumowi. Również rozum, posługujący się swoimi środkami, może w czymś ważnym przysłużyć się wierze, oddając jej trojaką przysługę, którą św. Tomasz podsumował we wstępie do swojego komentarza do De Trinitate Boecjusza: «dowodzenie tych prawd, które stanowią wstęp do wiary, (…); ujawnianie dzięki pewnym podobieństwom tego, co właściwe wierze (…) za pomocą porównań prawd wiary; odpieranie zarzutów tych, którzy występują przeciwko wierze» (q. 2, a. 2; Św. Tomasz z Akwinu, O poznaniu Boga, wydanie łacińsko-polskie, tł. Piotr Lichacz op, Mateusz Przanowski op, Mikołaj Olszewski, Kraków, 2005, s. 131). Cała historia teologii to w gruncie rzeczy dzieje tych wysiłków intelektu, który wykazuje inteligibilność wiary, możność wyrażania jej oraz jej wewnętrzną harmonię, jej sensowność i zdolność promowania dobra człowieka. Poprawność teologicznego rozumowania i jego rzeczywiste znaczenie poznawcze opierają się na wartości języka teologicznego, który według św. Tomasza, jest przede wszystkim językiem analogicznym. Dystans między Bogiem, Stworzycielem, i bytem Jego stworzeń jest nieskończony: niepodobieństwo jest zawsze większe od podobieństwa (por. ds, 806). Jednak pomimo tego, przy całej różnicy między Stwórcą i stworzeniem, istnieje analogia pomiędzy bytem stworzonym i bytem Stworzyciela, która pozwala nam mówić ludzkimi słowami o Bogu.

    Św. Tomasz oparł naukę o analogii nie tylko na argumentach czysto filozoficznych, ale również na fakcie, że sam Bóg przemówił do nas w Objawieniu, a zatem upoważnił nas do mówienia o Nim. Uważam, że ważne jest przypomnienie tej nauki. Pomaga nam ona bowiem odeprzeć niektóre zarzuty, wysuwane przez współczesny ateizm, odmawiający językowi religijnemu obiektywnego znaczenia i utrzymujący, że ma on jedynie wartość subiektywną lub po prostu emocjonalną. Zarzut ten rodzi się z faktu, że umysł pozytywistyczny jest przekonany, że człowiek nie poznaje bytu, a jedynie doświadczalne funkcje rzeczywistości. Wraz ze św. Tomaszem i wielką tradycją filozoficzną jesteśmy przekonani, że w rzeczywistości człowiek nie poznaje jedynie funkcji będących przedmiotem nauk przyrodniczych, lecz poznaje coś z samego bytu — poznaje na przykład osobę, «ty» drugiego człowieka, a nie tylko fizyczny i biologiczny aspekt jego bytu.

    W świetle tego nauczania św. Tomasza teologia twierdzi, że choć język religijny jest ograniczony, to ma on sens — dotyczy bowiem bytu — niby strzała kierująca się w stronę rzeczywistości, którą oznacza. Tę podstawową zgodność rozumu ludzkiego i wiary chrześcijańskiej widzimy w innej fundamentalnej zasadzie, na której opiera się myśl Akwinaty: łaska Boża nie unicestwia, ale zakłada i udoskonala naturę ludzką. Ta ostatnia nawet po grzechu nie jest całkowicie zdeprawowana, lecz zraniona i osłabiona. Łaska, udzielona przez Boga i przekazana poprzez tajemnicę Słowa Wcielonego, jest darem danym absolutnie darmo, dzięki któremu natura zdrowieje, otrzymuje umocnienie i pomoc w dążeniu do zaspokojenia wpisanego w serce każdego człowieka pragnienia, którym jest szczęście. Wszystkie władze istoty ludzkiej zostają oczyszczone, przemienione i wywyższone przez łaskę Bożą. Ważne zastosownie tej zasady dotyczącej natury i łaski widzimy w teologii moralnej św. Tomasza z Akwinu, co nadaje jej aktualność. W centrum nauczania w tej dziedzinie stawia on prawo nowe, które jest prawem Ducha Świętego. W optyce głęboko ewangelicznej z naciskiem podkreśla on, że prawo to jest łaską Ducha Świętego, daną tym wszystkim, którzy wierzą w Chrystusa. Z tą łaską łączą się nauczanie przekazane pisemnie i ustnie przez Kościół o prawdach doktrynalnych i moralnych. Św. Tomasz, podkreślając podstawową rolę w życiu moralnym działania Ducha Świętego, łaski, z której rodzą się cnoty teologalne i moralne, pozwala zrozumieć, że każdy chrześcijanin może wznieść się na wyżyny wskazane przez Kazanie na Górze, jeśli żyje w autentycznej więzi z Chrystusem, jeśli otwiera się na działanie Jego Ducha Świętego. Jednakże — dodaje Akwinata — «wprawdzie łaska jest skuteczniejsza niż natura, to jednak natura jest bardziej istotna dla człowieka» (Summa Theologiae, I-II, q. 94, a. 6 ad 2), i dlatego w perspektywie moralności chrześcijańskiej jest też miejsce dla rozumu, który zdolny jest rozeznać naturalne prawo moralne. Rozum może je rozpoznać rozważając, co należy czynić i czego należy unikać, by osiągnąć szczęście, którego każdy w swoim sercu pragnie, z czym wiąże się również odpowiedzialność za innych, a zatem dążenie do wspólnego dobra. Innymi słowy, cnoty człowieka, teologalne i moralne, są zakorzenione w naturze ludzkiej. Łaska Boża towarzyszy zaangażowaniu etycznemu, wspiera je i pobudza, ale — według św. Tomasza — wszyscy ludzie, wierzący i niewierzący, są wezwani do uznania wymogów natury ludzkiej, wyrażonych w prawie naturalnym, i do czerpania z niego światła przy formułowaniu praw stanowionych, a zatem tych, które władze obywatelskie i polityczne wydają w celu regulowania ludzkiego współżycia.

    Negowanie prawa naturalnego i odpowiedzialności, która się z nim wiąże, w dramatyczny sposób otwiera drogę do relatywizmu etycznego na płaszczyźnie indywidualnej i do totalitaryzmu państwa na płaszczyźnie politycznej. Obrona powszechnych praw człowieka i afirmacja absolutnej wartości godności osoby zakładają istnienie fundamentu. Czyż tym fundamentem nie jest prawo naturalne wraz z niezbywalnymi wartościami, które wskazuje? Sługa Boży Jan Paweł ii w swojej encyklice Evangelium vitae napisał słowa, którą są wciąż bardzo aktualne: «trzeba pilnie odkryć na nowo istnienie wartości ludzkich i moralnych, należących do samej istoty i natury człowieka, które wynikają z prawdy o człowieku oraz wyrażają i chronią godność osoby: wartości zatem, których żadna jednostka, żadna większość ani żadne państwo nie mogą tworzyć, zmieniać ani niszczyć, ale które winny uznać, szanować i umacniać» (n. 71).

    A zatem, na zakończenie Tomasz przedstawia nam koncepcję rozumu szeroką i budzącą zaufanie: szeroką, bo nie ogranicza się ona do tzw. rozumu empiryczno-naukowego, ale jest otwarta na pełnię bytu, a więc również na podstawowe i niezbywalne kwestie ludzkiego życia; budzącą zaufanie, bo rozum ludzki, zwłaszcza jeśli przyjmuje natchnienia płynące z wiary chrześcijańskiej, propaguje cywilizację uznającą godność osoby, nienaruszalność jej praw i wiążący charakter jej obowiązków. Nie dziwi więc, że nauka o godności osoby, mająca podstawowe znaczenie dla uznania niepodważalności praw człowieka, powstała w środowiskach intelektualnych, które przejęły spuściznę św. Tomasza z Akwinu, gdyż miał on o ludzkim stworzeniu najwyższe pojęcie. Swoim ściśle filozoficznym językiem zdefiniował osobę jako «coś najdoskonalszego w całej naturze, mianowicie to, co bytuje samoistnie w rozumnej naturze» (Summa Theologiae, I a, q. 29, a. 3).

    Głębia myśli św. Tomasza z Akwinu rodzi się — nigdy o tym nie zapominajmy — z jego żywej wiary i żarliwej pobożności, wyrażanej w natchnionych modlitwach, takich jak ta, w której prosi Boga: «Panie, mój Boże, udziel mi rozumu, abym mógł Cię poznać, pilności, abym Cię szukał, mądrości, abym Cię znajdował, postępowania, abym Ci się podobał, wytrwałości, abym Cię wiernie oczekiwał, i ufności, abym w końcu mógł Cię objąć» (Modlitwy i myśli, wybrał i przełożył o. Mirosław Wylęgała op, Warszawa, 2005, s. 19).

    do Polaków:

    Drodzy pielgrzymi polscy, jutro przypada wspomnienie św. Alberta Chmielowskiego. Pamiętając o jego poświęceniu na rzecz biednych, bezdomnych, nieuleczalnie chorych, jak on, otwórzmy serca na potrzeby naszych braci najbardziej potrzebujących pomocy. Uczmy się od niego, że «trzeba być dobrym jak chleb». Naśladujmy go w dążeniu do świętości. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    _________________________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (III)

    Najstarszy fresk przedstawiający św. Tomasza w bazylice Santa Maria Novella we Florencji.

    Najstarszy fresk przedstawiający św. Tomasza w bazylice Santa Maria Novella we Florencji

    *** 

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 23.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dzisiejszą, trzecią częścią rozważań nad św. Tomaszem z Akwinu pragnę zakończyć katechezy poświęcone tej postaci. Również po upływie ponad 700 lat od jego śmierci możemy się od niego wiele nauczyć. Wspomniał o tym także mój poprzednik papież Paweł VI, który w przemówieniu wygłoszonym 14 września 1974 r. w Fossanovie zapytał: «Mistrzu Tomaszu, czego możesz nas nauczyć?» Po czym odpowiedział: «Ufności w prawdę katolickiej myśli religijnej, która przez niego była broniona, wyłożona i otwarta przed zdolnością poznawczą ludzkiego umysłu» (Insegnamenti di Paolo VI, XII [1974], ss. 833-834). W tym samym dniu w Akwinie, mówiąc wciąż o św. Tomaszu, stwierdził: «My wszyscy, którzy jesteśmy wiernymi synami Kościoła, możemy i musimy, przynajmniej w pewnej mierze, być jego uczniami!» (tamże, s. 836).

    Skorzystajmy więc z lekcji św. Tomasza i z jego arcydzieła, którym jest Summa Theologiae. Jest to dzieło niedokończone, a mimo to monumentalne: zawiera 512 kwestii i 2669 artykułów. W ścisłym wywodzie, w którym w jasny i głęboki sposób ludzki umysł przygląda się tajemnicom wiary, św. Tomasz, przeplatając pytania i odpowiedzi, pogłębił nauczanie pochodzące z Piśma Świętego i ojców Kościoła, zwłaszcza św. Augustyna. W tej refleksji, w zetknięciu z prawdziwymi pytaniami swojej epoki, które często są również naszymi pytaniami, św. Tomasz, wykorzystując także metody i myśl filozofów starożytności, a szczególnie Arystotelesa, w sposób dokładny, przejrzysty i trafny formułuje prawdy wiary, w których prawda jest darem wiary, jaśnieje i staje się dostępna dla nas, dla naszej refleksji. Jednakże ten wysiłek ludzkiego umysłu — przypomina Akwinata swoim życiem — zawsze będzie oświecany przez modlitwę, przez światło, które pochodzi z Góry. Tylko ten, kto żyje z Bogiem i tajemnicami, może również zrozumieć, co one mówią. W Summa Theologiae św. Tomasz wychodzi od faktu, że są trzy różne sposoby bytu i istoty Boga: Bóg istnieje sam w sobie, jest początkiem i końcem wszystkich rzeczy, dlatego wszystkie stworzenia pochodzą od Niego i od Niego zależą; następnie Bóg jest obecny poprzez swoją łaskę w życiu i w działaniu chrześcijanina, świętych; i w końcu, Bóg jest obecny w szczególny sposób w Osobie Chrystusa, zjednoczonego realnie z człowiekiem Jezusem, i działa w sakramentach, które wypływają z Jego zbawczego dzieła. Dlatego to monumentalne dzieło (por. Jean-Pierre Torrell, La «Summa» di San Tommaso, Milano 2003, ss. 29-75), poszukiwanie «okiem teologicznym» pełni Boga (por. Summa Theologiae I, q. 1, a. 7) składa się z trzech części i jest opatrzone przez samego Doctor Communis — św. Tomasza — następującym komentarzem: «Głównym zagadnieniem nauki świętej jest podawanie wiadomości o Bogu, i to nie tylko o Bogu samym w sobie, ale także jako o początku i celu rzeczy, a zwłaszcza stworzenia rozumnego. Mając to na uwadze, będziemy mówić: pierwsze, o Bogu; drugie, o dążeniu stworzenia rozumnego do Boga; trzecie, o Chrystusie, który jako człowiek — w naszym dążeniu do Boga — jest dla nas drogą» (tamże, i, q. 2). Jest to swoiste koło: Bóg sam w sobie, który wychodzi z siebie i bierze nas za rękę, tak że z Chrystusem wracamy do Boga, jesteśmy zjednoczeni z Bogiem, i Bóg będzie wszystkim we wszystkich.

    Pierwsza część Summa Theologiae zgłębia zatem Boga samego w sobie, tajemnicę Trójcy Świętej i stwórczą działalność Boga. W tej części znajdujemy również głęboką refleksję nad autentyczną rzeczywistością istoty ludzkiej jako dzieła stwórczych rąk Boga, owocu Jego miłości. Z jednej strony, jesteśmy bytem stworzonym, zależnym, nie pochodzimy od samych siebie; ale z drugiej strony, mamy prawdziwą autonomię, toteż nie jesteśmy tylko czymś pozornym — jak mówią niektórzy filozofowie platońscy — ale rzeczywistością chcianą przez Boga jako taka, będącą wartością samą w sobie. W drugiej części św. Tomasz zastanawia się nad człowiekiem, działającym pod wpływem łaski, w jego dążeniu do poznania i kochania Boga, by być szczęśliwy w doczesności i w wieczności. Najpierw autor przedstawia teologiczne zasady działania moralnego, dociekając, w jaki sposób w wolnym wyborze człowieka czyniącego dobro łączą się rozum, wola i uczucia, do których dochodzi siła Bożej łaski, dawana za pośrednictwem cnót i darów Ducha Świętego, a także pomoc, której udziela także prawo moralne. Istota ludzka jest zatem bytem dynamicznym, który szuka samego siebie, usiłuje stać się samym sobą i w tym sensie usiłuje dokonywać czynów, które go kształtują, sprawiają, że naprawdę staje się człowiekiem; i tu dochodzą do głosu prawo moralne, łaska i własny rozum, wola i uczucia. Na tym fundamencie św. Tomasz zarysowuje fizjonomię człowieka, który żyje mocą Ducha i tym samym staje się ikoną Boga. Następnie Akwinata omawia trzy cnoty teologalne: wiarę, nadzieję i miłość, a potem przenikliwie analizuje ponad pięćdziesiąt cnót moralnych, zgrupowanych wokół czterech cnót kardynalnych — roztropności, sprawiedliwości, umiarkowania i męstwa. Na koniec rozważa różne powołania w Kościele.

    W trzeciej części Summy św. Tomasz zgłębia tajemnicę Chrystusa — drogi i prawdy — za którego pośrednictwem możemy na nowo połączyć się z Bogiem Ojcem. W tej części w niedościgły niemal sposób pisze o tajemnicy wcielenia i męki Jezusa, dodając do tego rozległy wykład o siedmiu sakramentach, ponieważ w nich wcielone Słowo Boże kieruje dobrodziejstwa płynące z wcielenia ku naszemu zbawieniu, ku naszej pielgrzymce wiary ku Bogu i ku życiu wiecznemu, pozostając materialnie niemal obecne w rzeczywistości stworzenia, dotykając naszego wnętrza. Omawiając sakramenty, św. Tomasz szczególną uwagę poświęca tajemnicy Eucharystii, którą otaczał tak wielkim nabożeństwem, że jak piszą jego dawni biografowie, miał zwyczaj przystawiać głowę do tabernakulum, tak jakby chciał usłyszeć bicie Bożego i ludzkiego Serca Jezusa. W jednym ze swych komentarzy do Pisma Świętego św. Tomasz pomaga nam pojąć doskonałość sakramentu Eucharystii, gdy pisze, że «skoro ten sakrament jest sakramentem męki Pańskiej, to zawiera w sobie Chrystusa cierpiącego. Dlatego wszelki skutek męki Pańskiej w całości jest także skutkiem tego sakramentu. Sakrament ten bowiem nie jest niczym innym jak aplikacją do nas męki Pańskiej» (In Ioannem, c. 6, lect. 6, n. 963; Komentarz do Ewangelii Jana, tł. Tadeusz Bartoś op, Kęty, 2002, s. 450). Rozumiemy zatem, dlaczego św. Tomasz i inni święci odprawiali Mszę św., płacząc z litości nad Panem, który składa z siebie ofiarę za nas, roniąc łzy radości i wdzięczności.

    Drodzy bracia i siostry, ucząc się od świętych, rozmiłujmy się w tym sakramencie! Uczestniczmy w Mszy św. ze skupieniem, aby uzyskać duchowe owoce, pożywiajmy się Ciałem i Krwią Pana, by nieustannie karmiła nas Boża łaska! Często i chętnie rozmawiajmy sam na sam z Najświętszym Sakramentem!

    To co św. Tomasz z naukową ścisłością wyłożył w swoich największych dziełach teologicznych, takich jak właśnie Summa Theologiae, a także Summa contra Gentiles, wyraził on również w swoich kazaniach, głoszonych dla studentów i wiernych. W r. 1273, rok przed śmiercią, przez cały Wielki Post głosił kazania w kościele San Domenico Maggiore w Neapolu. Kazania te zostały zebrane i zachowane: są to Opuscula, w których wyjaśnia on Skład Apostolski, tłumaczy modlitwę Ojcze nasz, omawia Dekalog i komentuje Zdrowaś Maryjo. Treść kazań Doktora Anielskiego odpowiada niemal całkowicie strukturze Katechizmu Kościoła Katolickiego. I rzeczywiście, w czasach takich jak nasze, gdy ponownie podejmuje się dzieło ewangelizacji, nigdy nie powinno zabraknąć w katechezie i kaznodziejstwie tych podstawowych tematów: tego, w co wierzymy, a zatem Symbolu wiary; tego, o co się modlimy, a zatem Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo; oraz tego, czym żyjemy, jak nas poucza Objawienie biblijne, a zatem prawa miłości Boga i bliźniego oraz Dziesięciu przykazań, w których wyjaśnione jest owo przykazanie miłości.

    Chciałbym przytoczyć kilka przykładów tego prostego, zasadniczego i przekonującego nauczania św. Tomasza. W swoim Wykładzie Składu Apostolskiego wyjaśnia on wartość wiary. Za jej pośrednictwem — mówi — dusza jednoczy się z Bogiem i powstaje zalążek życia wiecznego; życie zostaje ukierunkowane w sposób pewny, a my z łatwością zwalczamy pokusy. Temu, kto wysuwa zarzut, że wiara jest głupotą, bo każe wierzyć w coś, czego nie da się doświadczyć zmysłami, św. Tomasz daje bardzo rozbudowaną odpowiedź i wskazuje, że jest to wątpliwość bezpodstawna, bo umysł ludzki jest ograniczony i nie może poznać wszystkiego. Gdybyśmy mogli doskonale poznać wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne, tylko wówczas byłoby autentyczną głupotą akceptowanie prawd czystą wiarą. Ponadto nie można żyć, zauważa św. Tomasz, nie ufając doświadczeniu innych ludzi w tym, czego sami nie wiemy. Jest zatem rzeczą rozsądną dawanie wiary Bogu, który się objawia, oraz świadectwu apostołów: byli oni nieliczni, prości i ubodzy, przygnębieni po ukrzyżowaniu swojego Mistrza; jednakże w krótkim czasie nawróciło się wiele osób mądrych, szlachetnych i bogatych, które słuchały ich przepowiadania. Jest to rzeczywiście niezwykłe zjawisko historyczne, któremu trudno dać inne rozsądne wytłumaczenie niż to, że apostołowie spotkali się ze zmartwychwstałym Panem.

    Komentując artykuł Symbolu, mówiący o wcieleniu Słowa Bożego, św. Tomasz czyni kilka uwag. Stwierdza, że rozważanie tajemnicy wcielenia umacnia wiarę chrześcijańską; nadzieja staje się bardziej ufna dzięki myśli, że Syn Boży przyszedł do nas, jako jeden z nas, aby udzielić ludziom swojej boskości; miłość ożywia się, bo nie ma bardziej oczywistego znaku miłości Boga do nas niż widok Stworzyciela wszechświata, który sam staje się stworzeniem, jednym z nas. Na koniec, gdy rozważamy tajemnicę wcielenia Boga, czujemy, jak rozpala się w nas pragnienie, by złączyć się z Chrystusem w chwale. Posługując się prostym i trafnym porównaniem, św. Tomasz zauważa: «Gdyby ktoś miał brata, posiadającego któlewską godność, to będąc od niego daleko, szukałby możliwości, by się z nim spotkać i u niego pozostać. Tak i my, mając w Chrystusie brata, chcemy z Nim się połączyć i u Niego przebywać» (Wykład Pacierza, Poznań, 2005, Wykład Składu Apostolskiego, czyli Wierzę w Boga, tł. Kalikst Suszyło op, a. 4, 50, s. 50).

    Wprowadzając do modlitwy Ojcze nasz, św. Tomasz wykazuje, że jest ona sama w sobie doskonała, ma bowiem wszystkie pięć cech, którymi powinna się odznaczać dobrze skonstruowana modlitwa. Są nimi: ufne i spokojne zawierzenie; stosowna treść, bo — zauważa św. Tomasz — «Jest (…) rzeczą bardo trudną wiedzieć, czego trzeba pragnąć. Tylko bowiem rzeczy, o które godzi się prosić w modlitwie, możemy godziwie pożądać» (tamże, Wykład Modlitwy Pańskiej, czyli Ojcze nasz, tł. Marek Starowiejski, 3); a następnie właściwy porządek próśb, żarliwa miłość i szczerość pokory.

    Św. Tomasz, jak wszyscy święci, otaczał wielkim nabożeństwem Matkę Bożą. Nadał Jej piękne imię: Triclinium totius Trinitas, co znaczy miejsce, gdzie Trójca znajduje swój spoczynek, bowiem ze względu na wcielenie w Niej, tak jak w żadnym innym stworzeniu, trzy Boskie Osoby mieszkają i zaznają przyjemności i radości z życia w Jej duszy pełnej łaski. Za Jej wstawiennictwem możemy otrzymać wszelką pomoc.

    Słowami modlitwy, która tradycyjnie przypisywana jest św. Tomaszowi, a która w każdym razie odzwierciedla elementy jego głębokiej pobożności maryjnej, my też mówimy: «O najświętsza i najsłodsza Dziewico Maryjo, Matko Boga (…). W objęciach Twojej miłości powierzam Ci dziś (…) całe moje życie (…). Wyproś mi także, o najsłodsza Pani, prawdziwą miłość, którą z całego serca kochałbym Twojego najświętszego Syna, a po Nim nade wszystko Ciebie i bliźniego w Bogu i (…) ze względu na Boga» (Modlitwy i Myśli, tł. Mirosław Wylęgała op, Warszawa, 2005, s. 25- -29).

    do Polaków:

    Serdecznie witam polskich pielgrzymów. W sposób szczególny zwracam się do diakonów z krakowskiego seminarium duchownego. Za waszym pośrednictwem przesyłam moje pozdrowienie i błogosławieństwo wszystkim klerykom w Polsce. Bądźcie wdzięczni Bogu za dar powołania, pielęgnujcie je i przykładnym życiem dodawajcie odwagi innym, których Pan wzywa, aby nie wahali się odpowiadać: «Oto ja, poślij mnie» (Iz 6, 8). Niech Bóg błogosławi wszystkim tu obecnym!

    L’Osservatore Romano/opoka.pl/opr. mg/mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 stycznia

    Błogosławiona Bolesława Lament, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela Merici, dziewica
      •  Święty Józef Freinademetz, prezbiter
      •  Błogosławiona Archaniela Girlani, dziewica
      •  Święty Walery, biskup
      •  Święty Sulpicjusz Sewer, biskup
    ***

    MARIA LAMENT


    Bolesława urodziła się 3 lipca 1862 roku w Łowiczu. Jej ojciec był rzemieślnikiem. Po niej w rodzinie przyszło na świat jeszcze siedmioro dzieci. Atmosfera domu, w którym się wychowała, przepojona była głęboką i prawdziwą religijnością, a Bolesława od dziecka kochała Boga i miała dar modlitwy.
    W 1880 roku ukończyła ze złotym medalem gimnazjum w Łowiczu. Tam też miała okazję poznać problemy religijne, narodowe i społeczne swojej epoki, co miało duże znaczenie dla jej duchowej formacji. Przez dwa lata uczyła się w Warszawie zawodu krawcowej, po czym otworzyła w Łowiczu własny zakład krawiecki, wykazując dużo inicjatywy, przedsiębiorczości i talentu organizacyjnego.
    Wkrótce zlikwidowała swoją pracownię i mając 22 lata razem z siostrą Stanisławą wstąpiła do zgromadzenia sióstr Rodziny Maryi w Warszawie. Jako postulantka wyróżniała się darem modlitwy, skupienia oraz wiernością obowiązkom. Po złożeniu pierwszej profesji była wychowawczynią dziewcząt w internatach zgromadzenia i instruktorką krawiectwa; uczyła także w szkołach podstawowych. Ujawnił się wtedy jej talent organizacyjny. Nie będąc pewna swego powołania, nie złożyła profesji wieczystej. W 1893 roku opuściła zgromadzenie. Rok później nagła śmierć ojca postawiła przed nią zadanie zapewnienia bytu matce i młodszemu rodzeństwu. Cała rodzina zamieszkała w Warszawie. Tu Bolesława odznaczyła się szczególną wrażliwością na ludzką biedę, rozwinęła działalność charytatywną wśród ubogich i bezdomnych, prowadząc dom noclegowy na Pradze.
    Ojciec Honorat Koźmiński – jej duchowy przewodnik polecił, aby objęła stanowisko przełożonej świeckiego III zakonu św. Franciszka przy jednej z warszawskich parafii. Przeżywając boleśnie rozdarcie jedności Kościoła przez podziały chrześcijan, dostrzegła w sobie powołanie do pracy nad zjednoczeniem Kościoła przez troskę o braci odłączonych. W 1903 roku poszła za radą ojca Honorata i wyjechała razem z dwiema ochotniczkami do Mohylewa nad Dnieprem (Białoruś), aby zająć się tam katolickim wychowaniem młodzieży.
    W 1905 roku wszystkie trzy rozpoczęły nowicjat zakonny. Z pomocą jezuity, ojca Józefa Wiercińskiego, Bolesława Lament napisała konstytucje nowego zgromadzenia zakonnego Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, którego celem było wspieranie zjednoczenia chrześcijan na Wschodzie z Kościołem katolickim i umocnienie wiary. Służyła gorliwie tej sprawie, przyczyniając się do wzajemnego zbliżenia katolików i prawosławnych. W 1906 roku wraz ze swymi dwoma towarzyszkami Bolesława Lament złożyła pierwsze śluby zakonne, a w rok później siostry przeniosły się do Petersburga, gdzie rozwinęły działalność wychowawczą wśród dzieci i młodzieży. W 1913 roku wszystkie trzy złożyły wieczyste śluby. W tym samym roku założyła internat dla młodzieży żeńskiej w Wyborgu, poszerzając działalność zgromadzenia na Finlandię.
    Stawiając siostrom i sobie wzór Świętej Rodziny, Bolesława naśladowała Ją w ubóstwie, umiłowaniu pracy, wytrwałości i delikatności. W jej duchowości uderza wierność woli Bożej, postawa wstawiennicza i wynagradzająca.
    Po wybuchu rewolucji październikowej zgromadzenie nie mogło prowadzić swojej działalności. Za naukę religii więziono siostry, jedna z nich została wywieziona na Syberię. Mężnie znosiły prześladowania i głód. Pozbawione domu i środków do życia, w 1921 r. wróciły do Polski. W 1922 roku w Chełmnie na Pomorzu siostry otoczyły opieką młode repatriantki z Rosji. Po raz pierwszy włożyły wówczas habity. W 1925 roku siostra Bolesława zorganizowała nowicjat w Piątnicy pod Łomżą, a w rok później przeniosła dom generalny do Ratowa w diecezji płockiej. W 1935 r. zrzekła się urzędu przełożonej generalnej zgromadzenia.
    Decyzją nowej przełożonej generalnej wysłana do Białegostoku, zorganizowała tam przedszkole, kursy kroju i szycia oraz gimnazjum. Z jej inicjatywy siostry podjęły pracę w dwóch internatach, domu noclegowym i stołówce dla bezrobotnej inteligencji. Otaczały też opieką więźniów. Jeden z domów zgromadzenia przeznaczyła na ośrodek opiekuńczy dla bezdomnych dzieci, utrzymując je ze skromnych zasobów zakonnych. Zorganizowała też, formalnie jako kursy do Pierwszej Komunii św., tajną szkołę, gdzie dzieci uczyły się przedmiotów zakazanych przez okupantów. Od 1941 r. Bolesława znosiła cierpliwie paraliż, zamieniając swe czynne apostolstwo na apostolstwo cierpienia i modlitwy. Przez całe życie była człowiekiem głębokiej modlitwy, umiała modlić się w każdej sytuacji, jednocząc się z Bogiem. Dała przykład życia ofiarnego i pełnego ufności do Boga.
    Zmarła 29 stycznia 1946 roku w Białymstoku w opinii świętości. Jej ciało przeniesiono do klasztoru w Ratowie i złożono w krypcie pod kościołem św. Antoniego. Beatyfikował ją w Białymstoku w 1991 roku św. Jan Paweł II. Mówił wtedy o niej:
    W głębokim poczuciu odpowiedzialności za cały Kościół, boleśnie przeżywała Bolesława rozdarcie jedności Kościoła. Sama doświadczyła wielorakich podziałów, a nawet nienawiści narodowych i wyznaniowych, pogłębionych jeszcze bardziej przez ówczesne stosunki polityczne. Dlatego też głównym celem jej życia oraz założonego przez nią zgromadzenia stała się jedność Kościoła, ta jedność, o którą modlił się w Wielki Czwartek w Wieczerniku Chrystus: “Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim Imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno” (J 17, 11). Służyła matka Lament sprawie zjednoczenia tam zwłaszcza, gdzie podział zaznaczał się ze szczególną ostrością. Nie szczędziła niczego, byleby umacniać wiarę i rozpalać miłość do Boga, byle tylko przyczynić się do wzajemnego zbliżenia katolików i prawosławnych: “Żebyśmy wszyscy – jak mówiła – miłowali się i stanowili jedno”. Pracę na rzecz jedności Kościoła, zwłaszcza na terenach wschodnich, uważała za szczególną łaskę Bożej Opatrzności. Długo przed Soborem Watykańskim II stała się inspiratorką ekumenizmu w życiu codziennym przez miłość.W ikonografii bł. Bolesława przedstawiana jest w habicie zgromadzenia. W dłoniach trzyma otwartą księgę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 stycznia

    Błogosławiony Bronisław Markiewicz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Hiacynta, dziewica
      •  Święty Teofil, męczennik
    ***
    Błogosławiony Bronisław Markiewicz

    Bronisław Markiewicz urodził się 13 lipca 1842 r. w Pruchniku koło Jarosławia. Otrzymał staranną formację religijną; nie uchroniło go to jednak przed pewnym załamaniem wiary podczas nauki w gimnazjum przemyskim. W 1863 r. wstąpił do seminarium duchownego. We wrześniu 1867 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do pracy duszpasterskiej w Harcie i w katedrze przemyskiej. Pragnął poświęcić się pracy z młodzieżą, dlatego podjął dodatkowe studia z pedagogiki, filozofii i historii na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie i na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1875 r. został proboszczem parafii Gać, a dwa lata później – w Błażowej. Od 1882 r. wykładał teologię pastoralną w seminarium duchownym w Przemyślu.
    Z czasem ks. Bronisław odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego. W listopadzie 1885 r. wyjechał do Włoch i tam wstąpił do salezjanów. W marcu 1887 r. złożył śluby na ręce św. Jana Bosko. Z oddaniem i gorliwością wypełniał powierzane mu zadania. Z powodu surowego trybu życia zachorował na gruźlicę; uważano go za bliskiego śmierci. Udało mu się jednak odzyskać zdrowie. W marcu 1892 r., za pozwoleniem przełożonych, powrócił do Polski i został proboszczem w Miejscu Piastowym (koło Krosna).
    Oddał się tutaj pracy z młodzieżą, głównie z ubogimi i sierotami. Otworzył Instytut Wychowawczy, przez który troszczył się o materialną i zawodową przyszłość podopiecznych. W 1897 r. założył dwa nowe zgromadzenia zakonne pod opieką św. Michała Archanioła, oparte na duchowości św. Jana Bosko. Zostały one zatwierdzone dopiero po śmierci założyciela – gałąź męska w 1921 r., a żeńska – siedem lat później.
    W Miejscu Piastowym w 1892 r. ksiądz Markiewicz stworzył dom, w którym wychowały się setki chłopców. Obecnie jest tam sanktuarium św. Michała Archanioła i bł. Bronisława, dom generalny michalitów z muzeum Założyciela, dom centralny michalitek z muzeum misyjnym oraz duży zespół szkół dla młodzieży. W 1903 r. powstała też nowa placówka w Pawlikowicach koło Krakowa.
    Bronisław Markiewicz, wyczerpany pracą, zmarł 29 stycznia 1912 r. W 1958 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Zakończył się on uroczystą beatyfikacją, dokonaną w Warszawie przez delegata papieskiego, kard. Józefa Glempa, w dniu 19 czerwca 2005 r.
    Obecnie michalici pracują w 15 krajach na całym świecie; podobnie michalitki, które mają kilkanaście domów w Polsce i 8 zagranicznych. Oba zgromadzenia należą do Rodziny Salezjańskiej. Znanym michalitą był tragicznie zmarły w 2001 r. bp Jan Chrapek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 stycznia

    Święty Jan Bosko, prezbiter

    Święty Jan Bosko - zdjęcie z 16 marca 1886 r.

    Jan Bosko urodził się 16 sierpnia 1815 r. w Becchi (ok. 40 km od Turynu). Był synem piemonckich wieśniaków. Gdy miał 2 lata, zmarł jego ojciec. Jego matka musiała zająć się utrzymaniem trzech synów. Młode lata spędził w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę zarobkową. Kiedy miał 9 lat, Pan Bóg w tajemniczym widzeniu sennym objawił mu jego przyszłą misję. Zaczął ją na swój sposób rozumieć i pełnić. Widząc, jak wielkim powodzeniem cieszą się przygodni kuglarze i cyrkowcy, za pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami, i zaczynał ich naśladować. W ten sposób zbierał mieszkańców swojego osiedla i zabawiał ich w niedziele i świąteczne popołudnia, przeplatając swoje popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i “kazaniem”, które wygłaszał. Było to zwykle kazanie, które tego dnia na porannej Mszy świętej zasłyszał w kościele parafialnym.
    Pierwszą Komunię świętą przyjął w wieku 11 lat (1826). Gdy miał lat 14, rozpoczął naukę u pewnego kapłana-emeryta. Musiał ją jednak po roku przerwać po jego nagłej śmierci. W latach 1831-1835 ukończył szkołę podstawową i średnią. Nie mając funduszów na naukę, Jan musiał pracować dodatkowo w różnych zawodach, by zdobyć konieczne podręczniki i opłacić nauczycieli. Musiał także pomyśleć o własnym utrzymaniu, mieszkając na stancji. Dorabiał nadto dawaniem korepetycji.

    Święty Jan Bosko

    Po ukończeniu szkół średnich Jan został przyjęty do wyższego seminarium duchownego w Turynie. Tutaj pod kierunkiem św. Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej (1835-1841). 5 czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Za poradą św. Józefa Jan wstąpił do Konwiktu Kościelnego dla pogłębienia swojej wiedzy religijnej i życia wewnętrznego.
    8 grudnia 1841 roku napotkał przypadkowo 15-letniego młodzieńca-sierotę, zupełnie opuszczonego materialnie i moralnie. Od tego dnia zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ją prawd wiary, szukać dla niej pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś dawał okazję do wysłuchania Mszy świętej i do przyjmowania sakramentów świętych, a później zajmował młodzież rozrywką. Ponieważ wielu z nich było bezdomnych, starał się dla nich o dach nad głową. Tak powstały szkoły elementarne, zawodowe i internaty, które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie. “Zaniósł wiarę, światło i pokój tam, gdzie samotność rodziła nędzę” (z hymnu Liturgii Godzin).
    Ten apostoł młodzieży uważany jest za jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła. Zdawał sobie wszakże sprawę, że sam jeden tak wielkiemu dziełu nie podoła. Aby zapewnić stałą pieczę nad młodzieżą, założył dwie rodziny zakonne: Pobożne Towarzystwo św. Franciszka Salezego dla młodzieży męskiej – salezjanów (1859) oraz zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt (1872). Będąc tak aktywnym, Jan potrafił odnajdywać czas na modlitwę i głębokie życie wewnętrzne. Obdarzony niezwykłymi charyzmatycznymi przymiotami, pozostawał człowiekiem pokornym i skromnym. Uważał siebie za liche narzędzie Boga.
    Rozwinął szeroko działalność misyjną, posyłając najlepszych swoich synów duchowych i córki do Ameryki Południowej. Dzisiaj członkowie Rodziny Salezjańskiej pracują na polu misyjnym na wszystkich kontynentach świata, zajmując jedno z pierwszych miejsc. W dziedzinie wychowania chrześcijańskiego św. Jan Bosko wyróżnił się nie tylko jako jeden z największych w dziejach Kościoła pedagogów, ale zostawił po sobie kierunek-szkołę pod nazwą “systemu uprzedzającego” (zachowawczego), który wprowadził prawdziwy przewrót w dotychczasowym wychowaniu. Ta metoda wychowawcza nie jest oparta na stosowaniu przymusu, lecz odwołuje się do potencjału dobra i rozumu, jakie wychowanek nosi w swoim wnętrzu. Wychowawca, w pełni szanując wolną wolę młodego człowieka, staje się mu bliski i towarzyszy mu na drodze autentycznego wzrastania. System zapobiegawczy polega na uprzedzaniu czynów podopiecznego tak, aby nie doprowadzić do zrobienia przez niego czegoś niewłaściwego.

    Święty Jan Bosko

    Nie mniejsze zasługi położył św. Jan Bosko na polu ascezy katolickiej, którą uwspółcześnił, uczynił dostępną dla najszerszych warstw wiernych Kościoła: uświęcenie się przez sumienne wypełnianie obowiązków stanu, doskonalenie się przez uświęconą pracę. Najświętsza Maryja Panna i św. Józef nie poszli w swoim życiu codziennym drogą nadzwyczajnych pokut czy też wielu godzin modlitwy. Wszystko jednak czynili dla wypełnienia woli Bożej, dla Jezusa. W ten sposób wszystkie ich czynności były aktem czci i miłości Bożej. Ta właśnie tak prosta i wszystkim dostępna asceza salezjańska wyniosła na ołtarze Jana Bosko, Michała Rua, jego następcę, Dominika Savio – jego wychowanka, Alojzego Orione – założyciela Małego Dzieła Boskiej Opatrzności (orionistów) oraz Marię Dominikę Mazzarello – współzałożycielkę Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, a także Alojzego Versiglia, biskupa, i Kaliksta Caravario, misjonarzy i męczenników w Chinach (+ 25 lutego 1930 r.).
    Cały wolny czas Jan poświęcał na pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek. Początkowo wydawał je w drukarniach turyńskich. Od roku 1861 posiadał już własną drukarnię. Rozpoczął od wydawania żywotów świątobliwych młodzieńców, by swoim chłopcom dać konkretne żywe przykłady i wzory do naśladowania. Od roku 1877 dla wszystkich przyjaciół swoich dzieł zaczął wydawać jako miesięcznik, do dziś istniejący, Biuletyn Salezjański. Wszystkie jego pisma wydane drukiem to 37 tomów. Ponadto pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję.
    W czasie kanonicznego procesu naoczni świadkowie w detalach opisywali wypadki uzdrowienia ślepych, głuchych, chromych, sparaliżowanych, nieuleczalnie chorych. Wiemy o wskrzeszeniu co najmniej jednego umarłego. Jan Bosko posiadał nader rzadki nawet wśród świętych dar bilokacji, rozmnażania orzechów czy kasztanów jadalnych. Zanotowano także przypadek rozmnożenia przez Jana Bosko konsekrowanych komunikantów. Najwięcej rozgłosu przyniosły mu jednak dar czytania w sumieniach ludzkich, którym posługiwał się niemal na co dzień, oraz dar przepowiadania przyszłości jednostek, swojego zgromadzenia, dziejów Italii i Kościoła.
    Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 r. Pius XI beatyfikował ks. Bosko 2 czerwca 1929 r., a kanonizował 1 kwietnia 1934 r., w Wielkanoc. Jest patronem młodzieży, młodych robotników i rzemieślników.W chwili śmierci Założyciela zgromadzenie salezjanów miało 58 domów i liczyło 1049 członków. Obecnie ponad 16 000 salezjanów prowadzi 1830 placówek w 128 krajach świata. Rodzina Salezjańska, do której należą zakonnicy i świeccy żyjący duchowością ks. Bosko, liczy ponad 400 000 członków.
    Duchowi synowie św. Jana Bosko, zwani najczęściej salezjanami, przybyli do Polski w 1898 roku. Córki Maryi Wspomożycielki przybyły do Polski w roku 1922. Ze zgromadzenia salezjańskiego wyszli m.in. prymas Polski, kardynał August Hlond (1881-1948) i metropolita poznański Antoni Baraniak (1904-1977). Salezjaninem był bł. Bronisław Markiewicz (+ 1912), który założył na ziemiach polskich zgromadzenie św. Michała Archanioła (michalitów). Z grona polskich salezjanów wywodzi się także bł. August Czartoryski, beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 25 kwietnia 2004 r.
    W ikonografii św. Jan Bosko przedstawiany jest jako kapłan w sutannie zakonnej. Najczęściej ukazywany jest w otoczeniu młodzieży, której poświęcił swoje życie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – grudzień

    Ku czci Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    ojciec święty Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 grudnia

    Święta Katarzyna Laboure,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Sylwester I, papież
    ***
    Święta Katarzyna Laboure

    Katarzyna urodziła się 2 maja 1806 r. w burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers, w licznej rodzinie chłopskiej (była dziewiąta z jedenaściorga rodzeństwa). Kiedy miała 9 lat, zmarła jej matka. Nigdy nie uczęszczała do szkoły. Po pogrzebie matki Katarzynę zabrała ciotka Małgorzata. W tym czasie starsza siostra Katarzyny wstąpiła do Sióstr Miłosierdzia (szarytek). Kiedy rodzeństwo rozeszło się, ojciec wezwał Katarzynę, by pomogła mu w prowadzeniu gospodarstwa. Miała wówczas zaledwie 12 lat. Z całą energią zabrała się do nowych obowiązków, zajmując się ponadto wychowaniem najmłodszego brata i siostry.
    Kiedy miała 20 lat i przekonała się, że w domu jej pomoc nie jest już nagląco potrzebna, wyznała ojcu, że pragnie wstąpić do szarytek. Ojciec stanowczo jednak odmówił i wysłał córkę do Paryża, do jej brata, Karola, żeby mu pomagała prowadzić tam skromną restaurację. Nie czuła się tam jednak dobrze i dlatego też, na własną rękę, przeniosła się do bratowej, by pomagać jej w prowadzeniu pensjonatu. Równocześnie nawiązała kontakt z siostrami miłosierdzia. Wstąpiła do nich w 24. roku życia. Po odbyciu postulatu i trzech miesięcy próby odbyła nowicjat w domu macierzystym zakonu w Paryżu. W domu na rue du Bac w Paryżu doznała mistycznych łask. Rzadki to wypadek, by już w nowicjacie, a więc na progu życia zakonnego, Pan Bóg obdarzał swoich wybrańców darem wysokiej kontemplacji aż do ekstaz i objawień. Katarzyna należała do tych szczęśliwych wybranek. Najgłośniejszym echem odbijały się po świecie objawienia dotyczące “cudownego medalika”. Było ich w sumie pięć. Najbardziej znane są dwa.
    W nocy z 18 na 19 lipca 1830 roku, kiedy Francja przeżywała rewolucję lipcową, w której został obalony król Karol X, podczas snu ukazał się Katarzynie anioł, zbudził ją i zaprowadził do kaplicy nowicjackiej. Tam zjawiła się jej Matka Boża, która skarżyła się na publiczne łamanie przykazań, zapowiedziała kary, jakie spadną na Francję i zachęciła Katarzynę do modlitwy i uczynków pokutnych.
    Kilka miesięcy później, w nocy z 26 na 27 listopada 1830 roku, ten sam anioł w podobny sposób obudził Katarzynę i zaprowadził ją do kaplicy. Szarytka ujrzała Najświętszą Maryję Pannę stojącą na kuli ziemskiej, depczącą stopą łeb piekielnego węża. W rękach trzymała kulę ziemską, jakby chciała ją ofiarować Panu Bogu. Równocześnie Katarzyna usłyszała głos: “Kula, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę z osobna”. Niebawem obraz zmienił się. Matka Boża miała ręce szeroko rozwarte i spuszczone do dołu, a z Jej dłoni tryskały strumienie promieni. Usłyszała ponownie głos: “Te promienie są symbolem łask, jakie zlewam na osoby, które Mnie o nie proszą”. Święta ujrzała następnie literę M z wystającym z niej krzyżem, dokoła 12 gwiazd, a pod literą M dwa Serca: Jezusa i Maryi. Dokoła postaci Maryi z rękami rozpostartymi ujrzała napis: “O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Pod koniec tego objawienia Katarzyna otrzymała polecenie: “Postaraj się, by wybito medale według tego wzoru”.
    Katarzyna o swoim objawieniu oraz o otrzymanym poleceniu zawiadomiła spowiednika, o. Aladela. Ten nie chciał sam decydować, ale poradził się arcybiskupa Paryża. Arcybiskup po wstępnym zbadaniu sprawy orzekł, że nie widzi w tym nic, co sprzeciwiałoby się nauce katolickiej. 30 czerwca 1832 roku wybito 1500 pierwszych medalików. Dla bardzo wielu łask zyskały one sobie tak wielką sławę, że zaczęto je szybko określać mianem “cudownego medalika”. W ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito w różnych wielkościach ponad 60 milionów jego egzemplarzy. W roku 1836 arcybiskup Paryża zarządził kanoniczne zbadanie objawień oraz łask, jakie wierni otrzymali przez cudowny medalik. Raport komisji stwierdził wiarygodność tak objawień, jak i cudów. Wtedy biskup wydał oficjalną aprobatę.
    Cudowny Medalik Niepokalanej nie był pierwszą w dziejach Kościoła katolickiego tego rodzaju formą czci Matki Bożej. Znaleziono już z wieku IV dwa medaliony z wizerunkiem Matki Bożej. Papieże w wiekach średnich podobne medale błogosławili i rozdzielali pomiędzy wiernych. Papież św. Pius V w 1566 roku udzielił nawet odpustu zupełnego dla tych, którzy będą go nosić. Z czasem jednak przestano je nosić. Cudowny medalik przywrócił ten chwalebny zwyczaj, a ponieważ współczesne medaliki są małe i bardzo lekkie, dlatego wiele osób bardzo chętnie je nosi. Nazwę “cudowny medalik” zatwierdziła Stolica Święta, a papież Leon XIII dekretem z dnia 23 lipca 1894 roku zezwolił na coroczne obchodzenie święta Objawienia Cudownego Medalika (dnia 27 listopada).

    Cudowny Medalik

    Mimo sławy objawień Katarzyna pozostała cicha i nieznana. Nie uczyniła bowiem ze swego objawienia sprawy publicznej – powiedziała o nim jedynie swojemu spowiednikowi. W 1831 r. Katarzyna znalazła się w hospicjum przy ulicy Picpus i tam, w ukryciu, dokończyła swego skromnego życia, wypełnionego uciążliwymi posługami około starców. Zmarła 31 grudnia 1876 r. Ciało Świętej spoczywa w kaplicy nowicjatu w domu macierzystym sióstr w Paryżu. W 24 lata po objawieniu medalika Niepokalanej papież Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi (1854), a w 4 lata potem Matka Boża objawiła się jako Niepokalane Poczęcie św. Bernadetcie Soubirous (1858). Beatyfikacji Katarzyny dokonał papież Pius XI 28 maja 1933 roku, a do chwały świętych wyniósł ją papież Pius XII w 1947 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 grudnia

    Święty Egwin, biskup

    Święty Egwin

    Egwin urodził się w VII w. Kształcił się u benedyktynów w Worcester. Tam został mnichem, a potem kapłanem. W 693 r. powołano go na biskupstwo w rodzinnym mieście. Stał się reformatorem życia kościelnego. Bronił świętości małżeństwa, stawał w obronie sierot i wdów. Był doradcą Eldera, króla Mercji, jego syna Kenreda oraz Offy I, króla wschodnich Sasów. Podczas pobytu w Rzymie otrzymał od papieża zgodę na rezygnację z biskupstwa. W ostatnich latach życia pełnił obowiązki opata w założonym przez siebie opactwie w Evesham. Osiedlenie się tam było poprzedzone objawieniem Maryi, która powiedziała Egwinowi, gdzie chce mieć swój klasztor.
    Zmarł 30 grudnia 717 r. Po śmierci dokonał wielu cudów: przywracał wzrok i słuch, uzdrawiał chorych. Jego relikwie były otaczane tak wielkim kultem, że w 1077 roku trzeba było przebudować opactwo w Evesham, by mogło pomieścić napływ pielgrzymów.
    W ikonografii św. Egwin przedstawiany jest w stroju biskupim, w ręku ma rybę, która w pyszczku trzyma klucz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 grudnia

    Święty Tomasz Becket, biskup i męczennik

    Święty Tomasz Becket

    Tomasz urodził się w 1118 r. w Londynie. Jego ojciec był zamożnym kupcem normandzkim w tym właśnie mieście. Również jego matka była Normandką.
    Pierwsze nauki Tomasz pobierał u kanoników regularnych w Merton, a na studia wyższe przeniósł się do Paryża. Po powrocie do Londynu pomagał ojcu w jego handlowych interesach, a równocześnie pełnił funkcję w skarbowym urzędzie miejskim. Udał się na dwór prymasa Anglii, Teobalda, do Canterbury. Prymas przyjął go do swojego kleru i wysłał na dalsze studia prawnicze do Bolonii i Auxerre; kiedy zaś po ich ukończeniu Tomasz powrócił, mianował go archidiakonem Canterbury (1154). W roku następnym (1155) król Henryk II obrał go swoim lordem kanclerzem, a po śmierci prymasa, 7 lat później, wybrał go jego następcą. Tomasz zmienił wtedy radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dotychczasowy dworak, ambitny karierowicz, nagle nawrócił się i stał się mężem Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jako prymas zrezygnował natychmiast z urzędu kanclerza królewskiego, chociaż godność ta dawała mu majątek i duże wpływy w państwie. Po przyjęciu święceń kapłańskich i sakry biskupiej przywdział włosiennicę, zaczął wieść życie ascetyczne, oddawać się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Stał się także nieustraszonym obrońcą praw Kościoła. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów.
    Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem sądów kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem. W roku 1164 król ogłosił tzw. Konstytucje Klarendońskie, ograniczające znacznie prawa Kościoła na rzecz króla. Prymas swojej pieczęci ani podpisu na znak zgody pod nimi nie położył. Gdy zaś papież Aleksander III potępił te regulacje, to samo uczynił i prymas Anglii. Król wezwał wówczas Tomasza przed swój sąd w Northampton. Zamierzał go aresztować, uwięzić i urządzić proces. Prymas odwołał się do papieża i wezwał biskupów, by nie brali w nim udziału. Sam zaś potajemnie, w przebraniu, opuścił Anglię i udał się do Francji, do Pontigny, a potem do Sens (1164). Po 6 latach, w 1170 r., dzięki interwencji papieża i króla Francji, Henryk II zgodził się na powrót Tomasza do kraju. Traktował go jednak jako niewdzięcznika i głowę opozycji.
    Spokój trwał niezbyt długo. Kiedy król przebywał w Normandii, usłużni dworacy donosili mu, co dzieje się w Anglii. Pewnego dnia Henryk II miał zawołać: “Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu”. Czterej rycerze z otoczenia króla za zezwoleniem monarchy jeszcze tej samej nocy udali się do Anglii i wpadli do Canterbury, do pałacu prymasa. Nie zastali go tam, gdyż właśnie w katedrze odprawiał Nieszpory. Dobiegli do ołtarza i z okrzykiem “Śmierć zdrajcy!” zarąbali go na śmierć. Ranili również kapelana arcybiskupa, który usiłował prymasa bronić. Działo się to 29 grudnia 1170 roku.
    Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu znaleziono na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady od biczowania się. Zbrodnia wywołała oburzenie w całej Anglii i w świecie. W zaledwie trzy lata po męczeńskiej śmierci papież Aleksander III ogłosił Tomasza świętym i męczennikiem Kościoła. Król dla uwolnienia się od kar kościelnych, które groziły mu nawet utratą tronu (jako wyklęty z Kościoła według średniowiecznego prawa nie mógł być królem wyznawców Chrystusa) rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu św. Tomasza i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, ale zamieniono mu ją na obowiązek wystawienia trzech kościołów (1174). Grób św. Tomasza stał się celem licznych pielgrzymek. Kazał go zniszczyć dopiero król Henryk VIII w 1538 roku.
    Św. Tomasz Becket jest obok św. Jerzego drugim patronem Anglii; jest także patronem duchownych.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są: model kościoła, krzyż, miecz, palma męczeńska.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 grudnia

    Święci Młodziankowie, męczennicy

    Rzeź świętych Młodzianków

    Dwuletnim, a nawet młodszym chłopcom zamordowanym w Betlejem i okolicy na rozkaz króla Heroda św. Ireneusz, św. Cyprian, św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła nadali tytuł męczenników. Ich kult datuje się od I wieku po narodzinach Chrystusa. W Kościele zachodnim Msza za świętych Młodzianków jest celebrowana – tak jak Msze święte Wielkiego Postu – bez radosnych śpiewów; kolor liturgiczny – czerwony.
    Wśród Ewangelistów jedynie św. Mateusz przekazał nam informację o tym wydarzeniu (Mt 2, 1-16). Dekret śmierci dla niemowląt wydał Herod Wielki, król żydowski, kiedy dowiedział się od mędrców, że narodził się Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski. W obawie, by Jezus nie odebrał jemu i jego potomkom panowania, chciał w podstępny sposób pozbyć się Pana Jezusa.
    Za czasów Heroda panowało przekonanie, że wszystko w państwie jest własnością władcy, także ludzie, nad którymi władca ma prawo życia i śmierci. Jeśli mu stoją na przeszkodzie, zagrażają jego życiu lub panowaniu, może bez skrupułów w sposób gwałtowny się ich pozbyć. Historia potwierdza, że Herod był wyjątkowo ambitny, żądny władzy i podejrzliwy. Sam bowiem doszedł do tronu po trupach i tylko dzięki terrorowi utrzymywał się u władzy. Był synem Antypatra, wodza Idumei. Za cel postawił sobie panowanie. Dlatego oddał się w całkowitą służbę Rzymianom. Dzięki nim jako poganin otrzymał panowanie nad Ziemią Świętą i narodem żydowskim z tytułem króla. Wymordował żydowską rodzinę królewską, która panowała nad narodem przed nim: Hirkana II, swojego teścia; Józefa, swojego szwagra; Mariam, swoją żonę; ponadto trzech swoich synów – Aleksandra, Arystobula i Antypatra; arcykapłana Arystobula; Aleksandrę, matkę Mariamme i wielu innych, jak to szczegółowo opisuje żyjący ok. 70 lat po nim historyk żydowski, Józef Flawiusz (Dawne dzieje Izraela). Jeszcze przed samą swoją śmiercią, by nie dać Żydom powodu do radości, ale by wycisnąć łzy z ich oczu i w ten sposób “upamiętnić” swój zgon, rozkazał dowódcy wojska zebrać na stadionie sportowym w Jerychu najprzedniejszych obywateli żydowskich i na wiadomość o jego śmierci wszystkich zgładzić. Na szczęście nie wykonano tego polecenia. Te i wiele innych faktów wskazuje, kim był Herod i czym było dla takiego okrutnika pozbawienie życia kilkudziesięciu niemowląt.
    Bibliści zastanawiają się nad tym, ile mogło być tych niemowląt? Betlejem w owych czasach mogło liczyć ok. 1000 mieszkańców. Niemowląt do dwóch lat w takiej sytuacji mogło być najwyżej ok. 100; chłopców zatem ok. 50. Jest to liczba raczej maksymalna i trzeba ją prawdopodobnie zaniżyć. Szczegół, że Herod oznaczył wiek niemowląt skazanych na śmierć, jest dla nas o tyle cenny, że pozwala nam w przybliżeniu określić czas narodzenia Pana Jezusa. Pan Jezus mógł mieć już ok. roku. Herod wolał dla “swego bezpieczeństwa” wiek ofiar zawyżyć.
    Czczeni jako flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, Młodziankowie nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, ale niewątpliwie oddali je z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana.
    Ikonografia podejmowała często ten tak dramatyczny temat dający wiele możliwości artystom. Dlatego wśród malarzy i rzeźbiarzy, którzy wykonali obrazy przedstawiające “Rzeź Niewiniątek”, figurują m.in.: Giovanni Francesco Baroto, Mikołaj Poussin, Guido Reni, Dürer, Romanino, Piotr Brueghel, Bartolomeo Schedoni, Rubens i wielu innych. W Padwie, w bazylice św. Justyny, a także w kilkunastu innych kościołach, można oglądać “relikwie” Młodzianków. Są one oczywiście nieprawdziwe, ale dowodzą, jak wielki w historii Kościoła był kult Świętych Młodzianków.
    Święci Młodziankowie są uważani za patronów chórów kościelnych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Święci Młodziankowie. Pierwiosnki męczeństwa skąpane we krwi

    Święto obchodzone 28 grudnia poświęcone zostało ofiarom rzezi niewiniątek (Mt 2,16), dokonanej na rozkaz namiestnika Galilei Heroda (73–4 r. p. n. e.). Św. Ireneusz i św. Cyprian  w swoich pismach otwarcie przyznawali im tytuł męczenników. Zgodnie z tradycją, ofiary Heroda otrzymały chrzest krwi, traktowani byli jako pierwiosnki męczeństwa. Chrześcijanie widzieli także w tym wydarzeniu spełnienie proroctwa Jeremiasza, który napisał: „Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich nie ma”.

    Święty Augustyn poświęcił małym męczennikom osobną homilię, w której tłumaczył: „Niech się raduje Kościół, płodna matka tylu bojowników niebieskich i tak wspaniałych dziwów. Oto ów wróg bezbożny nigdy nie byłby zdolny przez najtkliwszą życzliwość tyle pożytku przynieść tym błogosławionym Młodziankom, ile im przysporzył przez swoją nienawiść. Dzisiejsze święto nas poucza, że w jakiej mierze na błogosławione Niemowlęta rzuciło się zło, w takiej też obfitości spłynęło na nich błogosławieństwo”. Betlejem przyniosło Chrystusowi „zastęp niewinnych i nieletnich dzieci”. Z tego też powodu dzieci, „które bezbożność Heroda oderwała od piersi matek, słusznie są nazywane kwiatami męczenników. Są to pierwsze pąki Kościoła rozwinięte wśród niewiary, a przedwcześnie zwarzone mroźną zawiścią prześladowania”.

    Wśród Ewangelistów tylko św. Mateusz podał informację o rzezi dzieci mającej na celu zgładzenie Mesjasza. Jak szacowali bibliści, w Betlejem zamieszkanym wówczas przez około 1000 mieszkańców żyło wówczas najpewniej ok. 100 dzieci obojga płci poniżej drugiego roku życia. Liczba zgładzonych chłopców szacowana była na ok. 30-40.

    Sam Herod, co potwierdzają ówcześni historiografowie, słynął z okrucieństwa. Do władzy doszedł dzięki serii mordów, jego ofiarami padli m.in. poprzednia rodzina królewska, teść, szwagier, żona i trzech synów i wielu, wielu innych. Chcąc uczynić z końca własnej władzy powód smutku dla poddanych, rozkazał zgromadzić najznamienitszych spośród królestwa Judei i zgładzić ich wszystkich w chwili własnej śmierci. Panujący wówczas cesarz August miał stwierdzić, że „lepiej jest być wieprzem u Heroda niż jego synem”. Żydzi, pamiętając jego rządy, zniszczyli miejsce pochówku tyrana w trakcie powstania przeciwko Rzymianom.

    Cześć oddawaną świętym młodziankom potwierdzają już źródła z III wieku, kult rozpoczął się prawdopodobnie w wieku II . Do kalendarza liturgicznego ich święto wprowadzono w V wieku. Ku ich czci wznoszono liczne kaplice i świątynie, są uważani za patronów kościelnych chórów.

    oprac. mat/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 grudnia

    Święty Jan, Apostoł i Ewangelista

    Święty Jan Ewangelista

    Jan był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego (Mt 4, 21). Jeśli chodzi o zestaw tekstów ewangelicznych, w których jest mowa o św. Janie, to ich liczba stawia go zaraz po św. Piotrze na drugim miejscu. Łącznie we wszystkich Ewangeliach o św. Piotrze jest wzmianka aż na 68 miejscach (193 wiersze), a o św. Janie na 31 miejscach (90 wierszy).
    Początkowo Jan był uczniem Jana Chrzciciela, ale potem razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem (J 1, 35-40). Musiał należeć do najbardziej zaufanych uczniów, skoro św. Jan Chrzciciel z nimi tylko i ze św. Andrzejem przebywał właśnie wtedy nad rzeką Jordanem. Jan w Ewangelii nie podaje swojego imienia. Jednak jako naoczny świadek wymienia nawet dokładnie godzinę, kiedy ten wypadek miał miejsce. Rzymska godzina dziesiąta – to nasza godzina szesnasta. Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Panu Jezusie. Jaki był tego powód – nie wiemy. Być może musiał załatwić przedtem swoje sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11).
    Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy to, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu mógłby wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor (Mk 9, 2), przy wskrzeszeniu córki Jaira (Mk 5, 37) oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym (Mk 14, 33).
    Kiedy Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi złe duchy w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i Jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38).
    Pewnego dnia do Pana Jezusa przybyła matka Jana i Jakuba z prośbą, aby jej synowie zasiadali w Jego królestwie na pierwszych miejscach, po Jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, że matka nie uczyniła tego sama z siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Kiedy zaś ci odpowiedzieli: “Możemy”, otrzymali odpowiedź: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował” (Mt 20, 21-28; Mk 10, 41-52).
    Szczegół ten zdradza to, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze Jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by w tym królestwie mieć wpływowy urząd, być jednym z pierwszych ministrów u Jego boku. Samemu jednak wstydząc się o to prosić, wezwał interwencji swojej matki. Potem zrozumie, że chodzi o królestwo Boże, duchowe, o zbawienie ludzi – i odda się tej wielkiej sprawie aż do ostatniej godziny życia. Warto tu tylko uzupełnić, że według relacji Marka to oni sami: Jan i Jakub zwrócili się do Chrystusa z tą dziwną prośbą, nie wyręczając się przy tym matką.
    Chrystus nadał Janowi i Jakubowi, jego bratu, drugie imię – “Synowie gromu” (Łk 9, 51-56). Jan zostaje wyznaczony razem ze św. Piotrem, aby przygotowali Paschę wielkanocną. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jan spoczywał na piersi Zbawiciela. Tylko on pozostał do końca wierny Panu Jezusowi – wytrwał pod krzyżem. Dlatego Chrystus z krzyża powierza mu swoją Matkę, a Jej – Jana jako przybranego syna (J 19, 26-27).
    Po zmartwychwstaniu Chrystusa Jan przybywa razem ze św. Piotrem do grobu, gdzie “ujrzał i uwierzył” (J 20, 8), że Chrystus żyje. W Dziejach Apostolskich Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1 – 4, 21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów dla udzielenia Ducha Świętego w Samarii (Dz 8, 14-17). We dwóch przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4, 1-24). O Janie Apostole wspomina także św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie (Ga 2, 9), potem prawdopodobnie w Samarii, a następnie w Efezie. To tam napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea.
    Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się nawet, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam zaczerpnięte z tradycji niektóre wiadomości. Także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Jana okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą Chrystus powierzył mu opiekę. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Małej Azji, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku).
    W wieku II lub III powstał w Małej Azji apokryf Dzieje Jana. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Według tego pisma Domicjan wezwał najpierw Jana do Rzymu. Nie miał jednak odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego zesłał go na wygnanie na wyspę Patmos, by na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Główną treścią apokryfu są cuda, jakie Jan miał zdziałać w Rzymie i w Efezie. W opisach znajduje się tak wiele legendarnych motywów, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do roku 1909) 6 maja było nawet obchodzone osobne święto ku czci św. Jana w Oleju.
    Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. Euzebiusz z Cezarei pisze, że Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, a w Efezie miał wskrzesić zmarłego.
    Swoją Ewangelię napisał Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych nie powtarza tego, co już napisano, uzupełnia wypadki szczegółami bliższymi i faktami przez synoptyków opuszczonymi. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: “I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1, 14), zaś w swoim pierwszym liście napisze jeszcze dobitniej: “To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1, 1). Ewangelię św. Jana zna św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 107) i cytuje ją w swoich listach. Zna ją również św. Justyn (+ ok. 165), a Fragment Muratoriego (160-180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii.
    Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie z Małej Azji. Znali oni dobrze Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach rozpowszechniały się pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, a raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. Tradycja za symbol słusznie nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów.
    Według podania, cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Jako więc jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną. Dlatego podczas dzisiejszej liturgii celebrans nosi szaty białe, a nie – jak w przypadku wszystkich pozostałych Apostołów – czerwone. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie ok. 191 roku podaje w liście do papieża św. Wiktora Polikrates, biskup Efezu. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców soboru efeskiego z 8 maja 431 roku winszuje im, że mogą czcić relikwie św. Jana Apostoła. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się przy tym grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, jaką niegdyś był Efez, pozostały jedynie ruiny, a na nich powstała mała wioska turecka.

    Święty Jan Ewangelista

    Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej; ponadto aptekarzy, bednarzy, dziewic, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem: introligatorów, kopistów, kreślarzy, litografów, papierników, pisarzy oraz owczarzy, płatnerzy, skrybów, ślusarzy, teologów, uprawiających winorośl oraz wdów. Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Zbawiciela – matką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż jako pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+ 335) i dotąd jest katedrą papieską. Nadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (ante Portam Latinam), gdzie Apostoł miał być męczony w rozpalonym oleju. Do Jana Apostoła szczególne nabożeństwo miały św. Gertruda i św. Małgorzata Maria Alacoque. Właśnie w dniu dzisiejszym, w dniu jego święta miały objawienia dotyczące nabożeństw do Serca Pana Jezusa. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci.
    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak. Najczęściej występuje w scenach będących ilustracjami tekstów Pisma św.: jest jedną z centralnych postaci podczas Ostatniej Wieczerzy, Jan pod krzyżem obok Maryi, Jan podczas Zaśnięcia NMP, Jan na Patmos, Jan i jego wizje apokaliptyczne. Bywa – błędnie – przedstawiany w scenie męczeństwa, zanurzony w kotle z wrzącą oliwą. Czasem na obrazach towarzyszy mu diakon Prochor, któremu dyktuje tekst. Jego atrybutami są: gołębica, kielich z Hostią, kielich zatrutego wina z wężem (wąż jest symbolem zawartej w kielichu trucizny-jadu; na tę pamiątkę podaje się dzisiaj w wielu kościołach wiernym poświęcone wino do picia, by nie szkodziła im żadna trucizna), kocioł z oliwą, księga, orzeł w locie, na księdze lub u jego stóp, siedem apokaliptycznych plag, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    27 grudnia – wspomnienie św. Jana, Apostoła i Ewangelisty

    Dziś, 27 grudnia, Kościół obchodzi wspomnienie św. Jana, Apostoła i Ewangelisty. W tym dniu święci się wino, które podaje się wiernym do picia. Jest to bardzo stara tradycja Kościoła, sięgająca czasów średniowiecza.

     Adobe Stock

    ***

    Jan był prorokiem, teologiem i mistykiem. Był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego. Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy fakt, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu być może mógł wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor, przy wskrzeszeniu córki Jaira oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym.

    W Dziejach Apostolskich św. Jan występuje jako nieodłączny towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka.

    Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie, potem w Samarii, następnie w Efezie. Tam też napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy natomiast dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea.

    W dniu św. Jana święci się wino, które podaje się wiernym do picia. Jest to bardzo stara tradycja Kościoła, sięgająca czasów średniowiecza. Związana jest z pewną legendą, według której św. Jan miał pobłogosławić kielich zatrutego wina. Wersje tego przekazu są różne. Jedna mówi, że to cesarz Domicjan, który wezwał apostoła do Rzymu, by tam go zgładzić, podał mu kielich zatrutego wina. Św. Jan pobłogosławił go, a kielich się rozpadł.

    Dziś ta tradycja ma inną wymowę. Głównym przesłaniem Ewangelii według św. Jana jest miłość. Dlatego, gdy podaje się owo wino, mówi się „pij miłość św. Jana”. Bo wino – sięgając do biblijnych korzeni – oznacza szczęście, radość, ale również cierpienie i miłość. Czerwony, a taki był najczęstszy jego kolor, to barwa miłości.

    Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej, a także aptekarzy, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem.

    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak.

    brewiarz.pl/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 grudnia

    Święty Szczepan, diakon
    pierwszy męczennik

    Ukamienowanie świętego Szczepana

    Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co “wieniec” i jest tłumaczone na język polski jako Stefan lub Szczepan. Nie wiemy, ani kiedy, ani gdzie św. Szczepan się urodził. Jego greckie imię wskazywałoby na to, że był nawróconym hellenistą – Żydem z diaspory, zhellenizowanym, czyli posługującym się na co dzień językiem greckim. Nie są nam znane szczegóły jego wcześniejszego życia. Jego dzieje rozpoczynają się od czasu wybrania go na diakona Kościoła. Apostołowie w odpowiedzi na propozycję św. Piotra wybrali siedmiu diakonów dla posługi ubogim, aby w ten sposób odciążyć uczniów Chrystusa oraz dać im więcej czasu na głoszenie Ewangelii. W gronie tych siedmiu znalazł się Szczepan. Nie ograniczył się on jednak wyłącznie do posługi ubogim. Według Dziejów Apostolskich, “pełen łaski i mocy Ducha Świętego” głosił Ewangelię z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić.
    Został oskarżony przez Sanhedryn, że występuje przeciw Prawu i Świątyni. W mowie obrończej Szczepan ukazał dzieje Izraela z perspektywy chrześcijańskiej, konkludując, że naród ten stale lekceważył wolę Boga (Dz 6, 8 – 7, 53). Publicznie wyznał Chrystusa, za co został ukamienowany (Dz 7, 54-60). Jest określany mianem Protomartyr – pierwszy męczennik.
    Oskarżycielami Szczepana przed Sanhedrynem żydowskim byli inni zhelenizowani Żydzi, z wymienionych w tekście Dziejów Apostolskich synagog. Wynika stąd, że Szczepan zaczął od nawracania swoich rodaków, do których mógł przemawiać w ich własnym języku, czyli po grecku. Zadziwia znajomością dziejów narodu żydowskiego i wskazuje, że powołaniem narodu wybranego było przygotowanie świata na przyjście Zbawiciela. Żydzi nie tylko sprzeniewierzyli się temu wielkiemu posłannictwu, ale nawet zamordowali Chrystusa. Stąd oburzenie, jakie wyrywa się z ust Szczepana.
    Był to rok 36, a więc od śmierci Chrystusa Pana upłynęły zaledwie 3 lata. Prozelici musieli praktykować i wypełniać, podobnie jak Apostołowie i uczniowie Chrystusa, także prawo judaizmu z przyjęciem obrzezania, pogłębione jedynie o nakazy Ewangelii. Dopiero sobór w Jerozolimie w roku 49/50 zdecydował, że poganie nawróceni na chrześcijaństwo nie są zobowiązani do zachowania prawa mojżeszowego. Same niemal imiona greckie wskazują, jak wielkie były wpływy helleńskie w czasach apostolskich w narodzie żydowskim. Nadto wynika z tekstu, że pieczę nad ubogimi zlecono głównie nawróconym hellenistom, aby nie mieli żalu, że są krzywdzeni przez wiernych pochodzenia żydowskiego.
    Autor Dziejów Apostolskich podkreśla, że przy śmierci Szczepana był obecny Szaweł, późniejszy Apostoł Narodów, którego św. Łukasz stanie się potem uczniem. Pilnował szat oprawców. Był oficjalnym świadkiem kamienowania – reprezentował Sanhedryn.
    Bibliści zastanawiają się, jak mogło dojść do jawnego samosądu oraz morderstwa, skoro każdy wyrok śmierci był uzależniony od podpisu rzymskiego namiestnika, jak to widzimy przy śmierci Pana Jezusa. Właśnie wtedy, w 36 roku Piłat został odwołany ze swojego stanowiska, a nowy namiestnik jeszcze nie przybył. Żydzi wykorzystali ten moment, by dokonać samosądu na Szczepanie, co więcej, rozpoczęli na szeroką skalę akcję niszczenia chrześcijaństwa: “Wybuchło wówczas wielkie prześladowanie w Kościele jerozolimskim” (Dz 8, 1).
    Kult Szczepana rozwinął się natychmiast. Jednakże na skutek zawieruch, jakie nawiedzały Ziemię Świętą, w tym także Jerozolimę, zapomniano o jego grobie. Odkryto go dopiero w 415 roku. Skoro udało się go rozpoznać, to znaczy, że św. Szczepan musiał mieć grób wyróżniający się i z odpowiednim napisem. O znalezieniu tego grobu pisze kapłan Lucjan. Miał mu się zjawić pewnej nocy Gamaliel, nauczyciel św. Pawła, i wskazać grób swój i św. Szczepana w pobliżu Jerozolimy (Kfar Gamla, czyli Beit Jamal). Chrześcijanie, uciekając przed oblężeniem Jerozolimy i w obawie przed jej zburzeniem przez cesarza Hadriana, zabrali ze sobą śmiertelne szczątki tych dwóch czcigodnych mężów i we wspomnianej wiosce je pochowali. Gamaliel bowiem miał zakończyć życie jako chrześcijanin. Na miejscu odnalezienia ciał biskup Jerozolimy, Jan, wystawił murowaną bazylikę; drugą zbudował w miejscu, gdzie według podania Szczepan miał być ukamienowany. Bazylikę tę upiększyli św. Cyryl Jerozolimski (439) i cesarzowa św. Eudoksja (460).
    Imię Szczepana włączono do Kanonu rzymskiego. Jest patronem diecezji wiedeńskiej; kamieniarzy, kucharzy i tkaczy.
    Z dniem św. Szczepana łączono w Polsce wiele zwyczajów. Podczas gdy pierwszy dzień Świąt spędzano w zaciszu domowym, wśród najbliższej rodziny, w drugi dzień obchodzono z życzeniami świątecznymi sąsiadów, dalszą rodzinę i znajomych. W czasie Mszy świętej rzucano w kościele zboże na pamiątkę kamienowania Świętego. Wieczór 26 grudnia nazywano “szczodrym”, gdyż służba dworska składała panom życzenia i otrzymywała poczęstunek, a nawet prezenty. Po przyjęciu smarowano miodem pułap i rzucano ziarno. Jeśli zboże przylgnęło, było to dobrą wróżbą pomyślnych zbiorów.
    Zaskoczenie może budzić fakt, że Kościół w drugim dniu oktawy Świąt Bożego Narodzenia umieścił święto św. Szczepana. Być może stało się tak po to, byśmy zapatrzeni w żłóbek Chrystusa nie zapomnieli, że ofiara ze strony Boga dla człowieka pociąga konieczność także ofiary ze strony człowieka dla Boga, chociażby ona wymagała nawet krwi męczeństwa.

    Święty Szczepan

    W ikonografii św. Szczepan występuje jako młody diakon w białej tunice lub w bogato tkanej dalmatyce. Jego atrybutami są: księga Ewangelii, kamienie na księdze lub w jego rękach, gałązka palmowa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    O. Placyd Koń dla Frondy: Czy śmierć Szczepana zmieniła Szawła?
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    O. Placyd Koń dla Frondy: Czy śmierć Szczepana zmieniła Szawła?

    O. Placyd Koń dla Frondy: Czy śmierć Szczepana zmieniła Szawła?

    Tomasz Wandas, Fronda: Ukamienowanie św. Szczepana. Jaki jest związek pomiędzy zamordowaniem św. Szczepana, a tym, kim stał się później św. Paweł? Czy może nie ma takiego związku? Co na ten temat mówi Pismo? 

    o. Placyd Koń OFM: Jestem przekonany, że taki związek pomiędzy śmiercią diakona Szczepana, a przyszłym nawróceniem Szawła istnieje, ale w Piśmie św. nie mamy jego wyraźnego potwierdzenia. Tertulian sformułował sławne zdanie: „Krew męczenników nasieniem nowych chrześcijan”. Ten starożytny pisarz wyraził pewną ogólną zasadę uznawaną przez Kościół, natomiast św. Augustyn pójdzie jeszcze dalej, i w mowie na cześć pierwszego męczennika powie już bardzo konkretnie na temat interesującego nas związku: „Jeśli św. Szczepan nie modliłby się w ten sposób, Kościół nie miałby Pawła”. Chodzi tu oczywiście o jego modlitwę za jego morderców (Dz 7, 60).

    Zauważmy, że o ile Tertulian wskazuje na krew męczenników czyli ich ofiarę z życia, która rodzi chrześcijan, Doktor Kościoła podkreśla modlitwę Szczepana, jako istotny i decydujący element w śmierci męczeńskiej pierwszego męczennika. Czyżby chciał przez to powiedzieć, że modlitwa jest ważniejsza niż sama śmierć męczeńska? Nie, chodzi o coś innego. Cierpienie, choćby największe, a nawet śmierć, nie ma przed Bogiem znaczenia, jeśli cierpiący czy umierający nie ma w sobie Bożej miłości. Dopiero miłość, która jest owocem i znakiem obecności Ducha Świętego w człowieku, nadaje wartość ludzkiemu cierpieniu i śmierci; to ona sprawia, że „drogocenna jest w oczach Pana śmierć Jego czcicieli” (Ps 116, 15 BT).

    Jak wielka była miłość św. Szczepana?

    Miłość obecna w Szczepanie i wyrażona w jego modlitwie za prześladowców czyni go podobnym do jego Mistrza. Na to podobieństwo w śmierci pierwszego męczennika do Króla męczenników wskazuje św. Łukasz. Św. diakon w czasie kamienowania, na krótko przed śmiercią, woła: „Panie, nie licz im tego grzechu!” (Dz 7, 60 BT). Szczepan umierając modli się za swoich oprawców, podobnie jak Pan na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią“ (Łk 23, 34). Tych podobieństw jest więcej. Zarówno Pan, jak i Jego uczeń ponoszą śmierć poza miastem. Pan Jezus umierając powierza swego ducha w ręce Ojca (Łk 23, 46); św. Szczepan powierza swego ducha w ręce Jezusa: „Panie Jezu, przyjmij ducha mego!” (Dz 7, 59). W obu tych zdaniach św. Łukasz, autor trzeciej Ewangelii i Dziejów Apostolskich, używa tego samego wyrażenia: „donośnym głosem”. To dodatkowy element wskazujący na podobieństwo w śmierci św. Szczepana do boskiego Zbawiciela (jednak niezauważalny w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia, ponieważ grecki zwrot fone megale został przetłumaczony w Łk 23, 46: „donośnym głosem”, a w Dz 7, 59: „głośno”).

    Bezpośrednio przed rozpoczęciem kamienowania i po jego zakończeniu św. Łukasz wspomina Szawła. Pilnuje on szat tych, którzy rzucają kamienie (7, 58) i „zgadza się na zabicie go” (8, 1). Czy to ma jakieś znaczenie? Tak, jestem skłonny zobaczyć w tym delikatną aluzję natchnionego autora wskazującą na związek pomiędzy zachowaniem Szawła, a śmiercią Szczepana, oraz pomiędzy modlitwą pierwszego męczennika, a nawróceniem przyszłego Apostoła Narodów.

    Wśród tych wymienionych podobieństw jest też jedna różnica, jak się wydaje, zamierzona przez autora. Chodzi o przestawioną kolejność cytowanych powyżej zdań. O ile Pan Jezus najpierw modli się o przebaczenie dla swoich prześladowców, a dopiero później powierza swego ducha w ręce Ojca, co jest następstwem jak najbardziej zrozumiałym, czy wręcz naturalnym, Szczepan czyni dokładnie odwrotnie: najpierw wypowiada słowa o powierzeniu swego ducha Jezusowi, a następnie modli się za godzących na jego życie.

    Czy śmierć św. Szczepana wpłynęła bezpośrednio na nawrócenie Szawła?

    Trzeba tu zauważyć, że śmierć św. Szczepana nie przyniosła natychmiastowego nawrócenia Szawła. Wręcz przeciwnie, stała się początkiem prześladowań młodego Kościoła w Jerozolimie (Dz 8, 1). Urodzony w Tarsie, ale zdobywający wykształcenie w Jerozolimie uczeń Gamaliela bierze w nich aktywny udział: „A Szaweł niszczył Kościół, wchodząc do domów, porywał mężczyzn i kobiety i wtrącał do więzienia” (Dz 8, 3). Kiedy w Jerozolimie nie widział już pola do działania, udał się do arcykapłana z prośbą o „listy do synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jeruzalem mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł” (Dz 9, 2). I właśnie w czasie podróży do Damaszku zmartwychwstały Pan ukazuje się prześladowcy: „’Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?’ Kto jesteś, Panie?’ – powiedział. A On: ‘Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz’” (Dz 9, 4-5). Te słowa zapisał św. Łukasz. Natomiast św. Augustyn wkłada w usta Pana jeszcze inne: „Dlaczego powstałeś przeciwko Mnie dla swojej własnej zguby, zamiast upokorzyć się dla twojego dobra? Szawle, Szawle, co mam z tobą zrobić? Za tak wiele zła, które popełniłeś przeciwko Mnie, powinienem był cię skazać na zatracenie, ale Mój Szczepan modlił się za ciebie”.

    O czym to świadczy? 

    Tu widać kolejny element wskazujący na związek, a przynajmniej pewne podobieństwo pomiędzy męczeństwem pierwszego męczennika, a nawróceniem Szawła: obydwaj w tych decydujących momentach otrzymują widzenie Jezusa. Szczepan mówi o tym głośno: „Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga” (Dz 7, 56). Jego słowa zostały uznane przez żydów za bluźnierstwo i stały się bezpośrednim powodem ukamienowania diakona. Podobnie Szaweł na drodze do Damaszku widzi Pana (zob. Dz 26, 16. 19) i słyszy Jego głos, co staje się dla niego początkiem nowego życia. Dotąd w Jego uczniach prześladował Pana; teraz będzie cierpiał dla Jego imienia. Aż do tej pory usiłował zniszczyć Kościół; po spotkaniu z Panem z taką samą gorliwością będzie starał się zanieść Ewangelię o zbawieniu w Jezusie Chrystusie wszystkim narodom. Na drodze prowadzącej do Damaszku dokonuje się nawrócenie Szawła: prześladowca Jezusa staje się Jego apostołem. Jest to wydarzenie tak ważne dla historii zbawienia, że w Dziejach Apostolskich zostało zapisane aż trzykrotnie (9, 1-19; 22, 3-21; 26, 12-19).

    Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 grudnia

    Święty Piotr Nolasco, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Anastazja, męczennica
    ***
    Święty Piotr Nolasco

    Piotr Nolasco urodził się w Barcelonie; prawdopodobnie pochodził z rodziny irlandzkiej, która w XI wieku osiedliła się w Hiszpanii. W wieku 15 lat stracił ojca, a pięć lat później – także matkę. Przedwczesne sieroctwo uwrażliwiło go na ludzką niedolę. Jego żywoty głoszą, że po śmierci rodziców rozdał majątek pomiędzy biednych, a sam przystał do krucjaty przeciwko albigensom pod wodzą Szymona Montforta. Po odniesionym w 1209 r. zwycięstwie nad albigensami udał się do Nolasco, do sanktuarium Maryi w Montserrat, gdzie oddał się Jej pod szczególną opiekę.
    W tym czasie dowiedział się o wielkim ucisku, jakiego doznają chrześcijanie w niewoli muzułmańskich Arabów w południowej Hiszpanii. Udał się tam osobiście, by na miejscu zbadać sprawę. Wzruszony do głębi ich niedolą, postanowił zaapelować do rodaków, dobrać sobie towarzyszy i wykupywać z niewoli chrześcijan. Pierwsza akcja, jaką zorganizował, miała skutek nadzwyczajny. Zdołał wykupić 300 niewolników chrześcijańskich. Istniał wprawdzie w tym samym prawie czasie założony zakon trynitarzy, ale ci działali głównie na terenie Francji i Włoch, a ich głównym celem był wykup niewolników chrześcijańskich z północnej Afryki, dzisiejszego Maroka, Algieru i Tunisu.

    Matka Boża ukazuje się św. Piotrowi Nolasco

    W nocy z 1 na 2 sierpnia 1218 roku Piotrowi Nolasco objawiła się Matka Boża i poleciła mu założenie zakonu od wykupu niewolników. Król Aragonii, Jakub I, poparł inicjatywę i obiecał pomoc pieniężną. Św. Rajmund z Peñafort, wówczas jeszcze kanonik katedry w Barcelonie, przyrzekł napisać dla nowej rodziny zakonnej regułę. 10 sierpnia 1218 r. biskup Barcelony, Beranger, obłóczył w katedrze Piotra wraz z jego 12 towarzyszami w białe habity, by podkreślić, że właściwą założycielką nowej rodziny zakonnej jest sama Najświętsza Maryja Panna. Król darował zakonnikom szpital św. Eulalii w Barcelonie. Obok zakonu NMP od Wykupu Niewolników (mercedariuszy) powstał zakon rycerski, który osobnym ślubem zobowiązywał stowarzyszonych do walki z Maurami aż do uwolnienia z ich ręki całej Hiszpanii. Natomiast mercedariusze składali czwarty ślub: oddania się w razie konieczności w niewolę Arabów dla uwolnienia chrześcijan.
    Zakon zatwierdził papież Grzegorz IX bullą wydaną w 1235 roku. Na Soborze Lyońskim w 1245 roku papież Innocenty IV zakon potwierdził i ubogacił przywilejami. Dekret podpisało 12 kardynałów obecnych na soborze. W następnym roku papież wydał drugą bullę, w której powiększył przywileje. Przyczyniły się one znacznie do spopularyzowania i rozszerzenia zakonu. Krucjata podjęta przez króla Jakuba I powiodła się tak dalece, że Maurom odebrano Walencję i całą okolicę. Wówczas król przeznaczył jeden z meczetów arabskich w Walencji na kościół dla mercedariuszy. Założono tam również ich klasztor, aby łatwiej im było zajmować się niewolnikami chrześcijańskimi, będącymi jeszcze pod okupacją Maurów. Piotr wraz ze swoimi towarzyszami wykupił w ten sposób kilka tysięcy chrześcijan. Jako starzec towarzyszył jeszcze królowi św. Ferdynandowi III w zbrojnym zajęciu Sewilli w 1249 r. W tym samym roku wziął udział w kapitule generalnej swojego zakonu w Barcelonie.
    O ostatnich latach działalności Piotra wiemy mało. Jedni autorzy podają jako datę jego śmierci rok 1249, inni aż rok 1258. Pewny jest dzień jego zgonu – był to 25 grudnia. Relikwie św. Piotra z Nolasco, złożone w kościele zakonu, w ciągu burzliwych wieków zaginęły. Cześć oddawaną mu od dawna po starannym procesie kanonicznym zatwierdził papież Urban VIII w 1628 roku, w roku 1664 papież Aleksander VII rozciągnął ją na cały Kościół.
    Obecnie zakon mercedariuszy w swoich dwóch gałęziach liczy ponad 1000 zakonników i ponad 150 domów. W Hiszpanii, Ameryce Południowej i Środkowej znane są sanktuaria Matki Bożej de Mercedes, czyli od Wykupu Niewolników. Istnieją także siostry mercedariuszki, także w dwóch gałęziach. Razem jest ich ok. 300. Mają łącznie kilkanaście klasztorów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 grudnia

    Święci Adam i Ewa, pierwsi rodzice

    Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami. W Martyrologium Rzymskim nie ma o nich wzmianki. Jednakże Bibliotheca Sanctorum nazywa ich wprost świętymi. Nie ma też ani jednego wśród pisarzy kościelnych, który by miał odwagę umieszczać rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych.

    Święci Adam i Ewa

    Adam był pierwszym człowiekiem, praojcem ludzkości. Imię “Adam” wywodzi się od słowa hebrajskiego Adamah, co znaczy tyle, co ziemia, aby podkreślić myśl natchnionego autora, że ciało pierwszego człowieka powstało z materii i do niej powróci (Rdz 3, 19). Nie jest wykluczone, że wyraz “Adam” wywodzi się od słowa sumeryjskiego ada-mu, czyli “mój ojciec” – dla podkreślenia tego, że cały rodzaj ludzki wywodzi się ze wspólnego pnia. Według relacji biblijnej o stworzeniu, Bóg ulepił Adama “z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7), czyli ducha, czyniąc go zdolnym do samodzielnej egzystencji fizycznej i religijno-moralnej. Ukształtował go na swój “obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 26; 5, 1). Z Ewą, swą niewiastą, Adam cieszył się rajem – pełnią szczęścia. Po grzechu pierworodnym stracił szczególną i wyjątkową więź z Bogiem. Musiał pracować i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni. Był pierwszym rolnikiem.
    Będąc ojcem ziemskim, jest figurą Chrystusa, od którego pochodzimy według ducha (Rz 5, 12-21; Kol 1, 15; 3, 9-10; 1 Tm 2, 13-14).

    Święci Adam i Ewa

    Ewa to pierwsza kobieta, pramatka, małżonka Adama (Rdz 3, 20; 4, 1; Tb 8, 6; 2 Kor 11, 3; 1 Tm 2, 13). Jej imię oznacza “życie”, jak to tłumaczy Pismo święte: “bo stała się matką wszystkich żyjących” (ludzi) (Rdz 3, 20). Opis stworzenia jej “z żebra Adama” podkreśla tożsamość człowieczeństwa kobiety i mężczyzny. Zwiedziona przez szatana, popełniła grzech, powodując nieszczęście duchowe i egzystencjalne. Grzech i kara nie przekreśliły zawartego w błogosławieństwie Bożym daru przekazywania życia, choć sprowadziły cierpienia i trudy. Ewa urodziła Kaina, Abla, Seta i innych.
    Ewa jest figurą Maryi, przez którą przyszło na świat zbawienie.Z opisów biblijnych wynika, że pierwsi ludzie po stworzeniu byli święci. Ich ciała miały nie podlegać cierpieniom ani śmierci. Ich rozum był światły, a wola skłonna do dobrego. Byli szczęśliwi. Ich stan, jak też miejsce przebywania, Biblia nazywa “ogrodem”. Aby jednak te wszystkie dary nie były bez żadnej zasługi ze strony człowieka, Pan Bóg wystawił go na bliżej nam nieznaną próbę, którą Biblia w sposób obrazowy przedstawia jako zakaz spożywania owocu z drzewa zakazanego. Pierwsi rodzice, za namową szatana, nie wypełnili polecenia Bożego, dlatego utracili wszystkie przywileje otrzymane w raju. Pan Bóg w swoim miłosierdziu zapowiedział jednak Zbawiciela świata, który wyjdzie z rodzaju ludzkiego i pokona szatana: przywróci zakłócony przez grzech pierworodny ład – ludziom da zbawienie, a Panu Bogu pełne wynagrodzenie.
    Jak żywe było zainteresowanie losami pierwszych ludzi w pierwotnym chrześcijaństwie, świadczy apokryf z I wieku zatytułowany Życie Adama i Ewy. Do naszych czasów dochował się w kilku językach. W języku greckim ma on tytuł Apokalipsa Mojżesza. Według niego, losy naszych pierwszych rodziców miały być objawione Mojżeszowi na Górze Synaj, kiedy Pan Bóg przekazał mu Dekalog i rozmawiał z nim przez 40 dni. Po wypędzeniu z Edenu pierwsi rodzice postanowili pokutować, aby Pana Boga przebłagać za swój grzech. Ewa zanurzyła się w wodach Tygrysu na 37 dni, a Adam w Jordanie na dni 40. Po 18 dniach zjawił im się szatan i zwiastował im w postaci anioła, że ich pokuta jest już niepotrzebna, gdyż Pan Bóg przebaczył im grzech. Adam poznał wszakże złego ducha, który był sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkich, i uczynił mu z tego powodu gorzkie wyrzuty. Wtedy diabeł przyznał się, że skusił pierwszych rodziców z zazdrości i z nienawiści do rodzaju ludzkiego. Jedna z legend głosi, że Adam miał być pochowany w okolicach Hebronu, inna zaś podaje, że na Kalwarii, gdzie krople Krwi umierającego Chrystusa padły poprzez szczeliny spękanej trzęsieniem ziemi na czaszkę Adama.
    Powszechne jest przekonanie, że Adam i Ewa pokutą zadośćuczynili Bogu w tej mierze, w jakiej byli zdolni to uczynić. Zbawiciel zaś, Syn Boży, tak obficie zadośćuczynił za winę naszych prarodziców i tak wiele nam przyniósł dobra, że Kościół ma odwagę śpiewać w liturgii Wigilii Paschalnej: O szczęśliwa wino Adama!
    Autor Księgi Mądrości wychwala mądrość Bożą, że “ustrzegła Prarodzica (…) i wyprowadziła go z jego upadku” (Mdr 10, 1). Św. Augustyn w jednym ze swoich listów pisze o bogobojnym życiu Adama i Ewy. W Kościele wschodnim natrafiamy na ślady formalnego kultu Adama i Ewy. Pierwszą niedzielę Adwentu poświęca się przodkom Pana Jezusa. W kanonie na ten dzień kapłani modlą się słowami: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem, zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.
    Ikony greckie oraz obrazy łacińskie, kiedy przedstawiają tajemnicę zstąpienia Chrystusa do otchłani, niemal z reguły na pierwszym miejscu przedstawiają Adama i Ewę, wyprowadzanych przez Chrystusa z piekieł i prowadzonych do nieba. W niektórych ikonach wschodnich Chrystus wprost trzyma za ręce naszych prarodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. Apokryf grecki z V w. O zstąpieniu (Chrystusa) do otchłani wśród dusz oczekujących Zbawiciela Adamowi oddaje szczególne pochwały.
    W ikonografii ukazuje się Adama i Ewę w scenach biblijnych: stworzenie Ewy obok Adama leżącego na ziemi; scena w raju: Adam w przepasce z liści figowych stoi pod drzewem wraz z Ewą, która podaje mu owoc zerwany z drzewa (czasami winogrona); Adam i Ewa wypędzani z raju przez anioła. Atrybutami naszych prarodziców są: baranek, kłos i łopata – symbol troski o pożywienie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Święci prarodzice

    Adam i Ewa
    ADAM I EWA. WYGNANIE Z RAJU. SCENA Z DRZWI BAZYLIKI ŚW. PIOTRA W RZYMIE. fot. Henryk Przondziono

    ***

    Wieczorna Wigilia rozpoczynająca Boże Narodzenie nie jest jedynym powodem do świętowania w dniu 24 grudnia. Tego dnia wspominamy także Adama i Ewę – prarodziców wszystkich ludzi.

    Adam jest pierwszym człowiekiem stworzonym przez Boga. Kobieta, później dowiadujemy się o jej imieniu Ewa, jest towarzyszką życia Adama – mężczyzny. Oboje pochodzą od Boga, są zatem równi godnością, przewyższającą inne istoty żywe. Wedle biblijnego opisu pierwsi rodzice byli obdarzeni darem nieśmiertelności i szczególnej bliskości z Bogiem. Jednak w wyniku nieposłuszeństwa stan pierwotnej harmonii został zburzony. Adam i Ewa zaczęli podlegać cierpieniu i innym niedoskonałościom ludzkiej natury, zniekształconej przez grzech. Mieli 3 synów: Kaina, Abla i Seta. Adam miał żyć 930 lat.

    Kim byli Adam i Ewa i czy istnieli naprawdę? Pierwsze rozdziały księgi Rodzaju, a zarazem całego Pisma Świętego, przedstawiają prawdy dotyczące stworzenia świata i człowieka przez Boga. Pismo Święte nie jest traktatem przyrodniczym, lecz księgą religijną, przekazującą prawdę potrzebną do poznania Boga i osiągnięcia zbawienia. Biblijny opis nie zajmuje się prawdami przyrodniczymi o kolejności powstania różnych form materii oraz istot żywych, nie jest też zapisem kronikarskim. W tekście księgi Rodzaju odnajdziemy dwa opisy stworzenia. Nie jest to sprzeczność czy pomyłka redakcyjna. Oba w swej różnorodnej formie literackiej przekazują komplementarne prawdy o Bożym dziele.

    Pochodzenie słowa “Adam” z hebrajskiego sugeruje pewien związek z ziemią. W innych językach starożytnych Bliskiego Wschodu wyraża ojca czy narodzenie. Najpopularniejsze znaczenie tego słowa wskazuje na pierwszego człowieka, stworzonego przez Boga. Jednak “adamah” ma także znaczenie zbiorowe – oznacza rodzaj ludzki. Dlatego też można interpretować biblijny opis jako przedstawienie najważniejszych prawd o wszystkich ludziach, których “pierwowzorem” indywidualnym lub grupowym jest Adam.

    W związku z powstaniem hipotezy ewolucji niesłusznie zaczęto podważać opisy Księgi Rodzaju. Jednocześnie podejmowana jest uproszczona obrona dosłownej, literalnej interpretacji tych rozdziałów Biblii. Obecnie teologowie określają opis stworzenia jako mit o początkach. Nie oznacza to jednak zrównania przekazu natchnionego z bajką. Mit w tym przypadku jest rozumiany jako sposób przekazu objawionej prawdy za pomocą języka symbolicznego i alegorycznego. Hipoteza naturalnej ewolucji nie musi być interpretowana jako sprzeczna ze szczególną Bożą interwencją w dzieje stworzonego świata.

    Szóstego dnia, jako ukoronowanie dzieła stworzenia, Bóg powołał do istnienia człowieka: mężczyznę i kobietę. Obdarzył ich płodnością i powierzył im opiekę nad pozostałymi stworzeniami. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, obdarzony darem życia (podobnie jak inne żywe organizmy) i dodatkowym tchnieniem Bożym (często określanym jako dusza). Godność człowieka płynie też z tego, że Stwórca ulepił go (z gliny, mułu czy ziemi) własnymi rękoma. Ciało ludzkie utworzone z materii jest świętym dziełem Bożym.

    W swej godności Adam i Ewa są sobie równi. Małżeństwo kobiety i mężczyzny jest zgodne z Bożym planem i obdarzone błogosławieństwem Stwórcy. Można je nazwać pierwszym, “naturalnym” sakramentem.

    Imię Ewa najprawdopodobniej jest związane z życiem. Biblijna Ewa jest matką rodzaju ludzkiego. Upadek pierwszych rodziców – grzech, spowodował jednak konieczność odnowienia ludzkości. Powiązanie dnia 24 grudnia z pierwszymi rodzicami wskazuje równocześnie na odnowienie dzieła stworzenia, które dokonało się przez Wcielenie Syna Bożego. Maryja, Boża Rodzicielka, jest nazywana Nową Ewą, świętą i doskonałą. Jezus Chrystus jest Nowym Adamem, z którego odradza się skażona grzechem natura ludzka, obdarowana przez Niego zbawieniem.

    Różnice w opisie stworzenia mężczyzny i kobiety są źródłem licznych poważnych i humorystycznych komentarzy. Talmud, żydowski komentarz do Biblii, wyjaśnia rolę biblijnego żebra m.in. w ten sposób. Kobieta nie została utworzona ze nogi mężczyzny, aby mu nie służyła. Nie została stworzona z jego głowy, aby nim nie rządziła. Została utworzona z jego żebra, aby była bliska jego sercu.

    Niektórzy tłumaczą, że mężczyzna utworzony z mułu był skazany na przemijanie i powrót do ziemi. Dzięki kobiecie ludzkość może przekazywać dar życia kolejnym pokoleniom. Pięknie w staropolskiej formie grę hebrajskich słów “isz” – mężczyzna, “iszszah” – wzięta, utworzona z mężczyzny, oddał ks. Jakub Wujek, pisząc o: mężu i mężynie.

    Czy Adam i Ewa zostali potępieni i słusznie mogą być oskarżani o sprowadzenie grzechu na całą ludzkość? Pismo Święte odbiega od oskarżeń pierwszych rodziców. Należy im się szacunek. Rodowód Jezusa wedle św. Łukasza rozpoczyna się od “Adama, syna Bożego” (3, 38). Św. Paweł pisze co prawda, że przez Adama wszyscy zgrzeszyli, ale jednocześnie ukazuje, że przez Nowego Adama, Chrystusa, wszyscy dostępują usprawiedliwienia.

    W liturgii Wielkiej Soboty jedno z czytań opisuje wejście Chrystusa do Otchłani, w której ogłasza zbawienie czekającemu nań Adamowi. Adam i Ewa uczą, że w każdym z ludzi, stworzonych na obraz i podobieństwo Boga, a więc dobrych w głębi swej natury, tkwi także jakaś niepojęta skłonność do zła. Każdy dotknięty jest słabością i może ulegać namowom do grzechu.

    Wschodnie ikony, przedstawiające zstąpienie Zbawiciela do Otchłani, ukazują jak Chrystus wyprowadza stamtąd pierwszych rodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. W liturgii wschodniej słyszymy modlitwę: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.

    Według tradycji żydowskiej, grób Adama miał się znajdować na Kalwarii, Legenda starochrześcijańska głosi, że Krew Pana Jezusa na krzyżu spływała na czaszkę Adama. Dlatego dość często malowano u stóp krzyża czaszkę. Później widziano w tym symbol tajemnicy Odkupienia: Krew Chrystusa zmyła przede wszystkim grzech pierworodny, a z nim i nasze grzechy. Ufamy, że dzięki Chrystusowi dramat, który rozegrał się u początku czasów ma szczęśliwe wypełnienie.

    Nikt z pisarzy kościelnych nie odważył się umieścić rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych. Co prawda w Martyrologium Rzymskim brak wzmianki o Adamie i Ewie. Jednak w przygotowywanej nowej wersji przewidziano dla nich miejsce, a niektóre katalogi od dawna umieszczają ich wśród świętych. 

    wiara.pl/kai

    _____________________________________________________________________________

    Adam i Ewa

    Adam i Ewa - Adam et Eve, 1988
    Adam i Ewa/1988
    Jan LEBENSTEIN (1930-1999)

    ***

    Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia człowieka pochodzące z różnych tradycji. Zestawione one zostały obok siebie przez ostatniego redaktora tej Księgi.

    Bóg stworzył człowieka z miłości, bo chciał go kochać. Ale Księga Rodzaju mówi, że tak został stworzony tylko mężczyzna. Kobieta została stworzona „dla Adama”, żeby nie czuł się samotny. Czy Ewa jest tylko dodatkiem do mężczyzny? – zapytuje czytelnik ‘Gościa Niedzielnego’.
    Otóż Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia człowieka pochodzące z różnych tradycji. Zestawione one zostały obok siebie przez ostatniego redaktora tej księgi. Trzeba je czytać równolegle, ponieważ uzupełniają się nawzajem. Każdy z nich zwraca uwagę na inny aspekt tajemnicy stworzenia. W opisie pierwszym czytamy: „Stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). Jednym tchem wymienieni tutaj są i mężczyzna, i kobieta. Obydwoje stworzeni na obraz Boży, czyli – jak można wnioskować – tak samo kochani przez Boga, tak samo chciani przez Niego, obdarzeni równą godnością człowieczeństwa.

    Opis drugi (Rdz 2,4–25) opowiadający o stworzeniu Ewy z żebra Adama jest tak naprawdę próbą wyjaśnienia, skąd się wzięło małżeństwo. To nie jest przecież opis „jak było”, ale jest to mowa symboliczna. Proszę zwrócić uwagę na puentę tego fragmentu: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz, 2,24). To, że Ewa powstała z żebra Adama oznacza, że jest tej samej co on natury, podkreśla ich jednakową godność i uzasadnia, dlaczego, mówiąc prosto, mają się ku sobie. Adam i Ewa są nazwani w oryginale isz oraz iszsza.

    Mamy tu ten sam rdzeń (śladem tego jest w np. w języku angielskim: man i woman). To wymowny dowód na wzajemną równość. Tak więc proszę się nie obawiać: Bóg na pewno kocha kobiety tak samo mocno jak mężczyzn. A to, że kobieta ma być „pomocą” dla mężczyzny, czyli jego małżonką, to chyba nic poniżającego, no, chyba, że dla smutnych feministek.

    Inny z czytelników “Gościa” dzieli się następującą wątpliwością: “Wobec ludzi zastosowano zasadę zbiorowej odpowiedzialności, mam na myśli „naznaczenie” ludzi grzechem pierworodnym. To przeczy regułom sprawiedliwości”.

    Odpowiadam więc: prawda o grzechu pierworodnym ulega zbanalizowaniu, kiedy traktujemy ją tak: Adam zgrzeszył, Pan Bóg się pogniewał i wszystkich ukarał. Grzech pierworodny mówi o działaniu zła (grzechu), a nie o działaniu Boga. Zło ma to do siebie, że szkodzi innym. Skutki każdego grzechu nie ograniczają się osoby, która go popełniła. To nie Bóg naznaczył ludzi „grzechem pierworodnym”, ale to owoc grzechu człowieka.

    To jest jakaś tajemnica solidarności w złu, misterium nieprawości. Patrząc na historię ludzkości, widać jak grzech jednego człowieka zatruwa życie innym, nieraz na zawsze. Zgadza się, to niesprawiedliwość, ale nie Boga, ale człowieka, który popełnia zło. Na szczęście grzech ostatecznie nie ma przyszłości i historia dzięki Chrystusowi to nie tylko historia grzechu, ale także historia zbawienia.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ___________________________________________________________________________________________

    Stworzenie Adama

    Stworzenie Adama
    “Stworzenie Adama”, 1510, fresk/Kaplica Sykstyńska/Michelangelo (Michał Anioł)

    ***

    Twórca renesansowy
    Michał Anioł jest uważany za największego, obok Leonarda da Vinci, artystę w historii. Był architektem, rzeźbiarzem, rysownikiem i malarzem. We wszystkich tych dziedzinach stworzył wspaniałe arcydzieła. Pisał także wiersze.
    Jego twórczość łączy cechy dojrzałego renesansu z zapowiedziami nowego stylu: baroku. Odchodził on bowiem od spokoju kompozycji swych poprzedników. Jego dzieła są pełne dynamiki i dramatyzmu.
    Jego malarstwo uważa się za “rzeźbiarskie”. Artysta skupia się bowiem głównie na kompozycji, zagadnieniu formy w przestrzeni, nie przywiązując wagi do koloru i światłocienia. W jego obrazach dominuje bogactwo ekspresji i intensywność psychologiczna.
    Był uczniem malarza Domenico Ghirlandaio i rzeźbiarza Bertolda di Giovanni. Jego działalność artystyczna jest związana z Bolonią (1494-1495), Florencją (1501-1505, 1517-1534), a przede wszystkim z Rzymem (1496-1501, 1505-1517, 1534-1564), gdzie twórczość artysty objęta została mecenatem papieskim.
    Michał Anioł to polskie tłumaczenie imienia artysty: Michelangelo.

    Rzeźbiarz z pędzlem
    Najwspanialszym dziełem malarskim Michała Anioła są freski w watykańskiej Kaplicy Sykstyńskiej, wykonane w latach 1508-1512 na zamówienie papieża Juliusza II.
    Artysta długo nie chciał się podjąć tego zadania, twierdząc, że nie jest malarzem, lecz architektem i rzeźbiarzem. Nigdy wcześniej nie malował fresków. Praca specjalistów, których sprowadził do pomocy, nie zadowalała go jednak. Odprawił więc wszystkich i pracował sam, stopniowo poznając tajniki tej trudnej techniki. Sam nawet mieszał farbę.
    Pokrycie 800 metrów kwadratowych sklepienia zajęło mu cztery lata. Powstało jedno z najwybitniejszych dzieł w historii. Specjaliści uważają je za “syntezę wszystkich sztuk plastycznych”. Gładkie, spłaszczone sklepienie (tzw. zwierciadlane) Kaplicy artysta podzielił bogatym szkieletem malowanej “architektury” z ram i gzymsów, ożywionej “rzeźbiarskimi” (również malowanymi) figurami. W wyodrębnionych w ten sposób polach umieścił malowidła. Całość tworzy niezwykle spójną kompozycję.

    Prehistoria Odkupienia
    Tematem fresków jest zaczerpnięta z Księgi Rodzaju prehistoria Odkupienia ludzkości, od stworzenia świata, poprzez grzech pierworodny, aż po historię Noego. Cykl jest ideowym uzupełnieniem malowideł pokrywających ściany Kaplicy, przedstawiających historię Zbawienia, ukończonych wcześniej przez malarzy florenckich i umbryjskich.

    Akt stworzenia
    Stworzenie Adama jest najsławniejszym z fresków namalowanych przez Michała Anioła. Przedstawia chwilę, w której Bóg Ojciec daje życie pierwszemu człowiekowi.
    Z lewej strony widzimy Adama, leżącego na ziemi. Jego bezwładnie uniesiona ręka niemal styka się z pełną energii ręką Boga, niesionego przez aniołów z prawej strony. Dar życia w tym właśnie momencie “spływa” na Adama. Ciało Adama unosi się, jakby przyciągane przez Stwórcę. Z postaci Boga emanuje siła, Adam łagodnie poddaje się Jego woli.

    Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz…
    Fresk jest także ilustracją zdania z Księgi Rodzaju: “Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz” (Rdz 1,27).
    Postaci Boga i Adama są do siebie podobne. Aby podkreślić to wrażenie, artysta namalował obie sylwetki tak, że ułożone są niemal identycznie. Zapewnia to przy okazji symetrię całej kompozycji.

    Dzieło Michała Anioła jest tak sugestywne, że gesty stykających się rąk Boga i człowieka stały się od tego czasu alegorią aktu stworzenia.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 grudnia

    Święta Maria Małgorzata d’Youville

    Zobacz także:
      •  Święty Serwulus
    ***
    Święta Maria Małgorzata d'Youville

    Maria Małgorzata przyszła na świat w dniu 15 października 1701 roku w Varennes, w prowincji Quebec w Kanadzie. Była najstarszą spośród sześciorga dzieci Cristoforo Dufrost de Lajemmerais i Marii Renee Gaultier. Kiedy miała zaledwie siedem lat, umarł jej ojciec. Rodzina żyłaby w skrajnej nędzy, gdyby nie pomoc pradziadka, Pierre’a Voucher. To on sfinansował jej wyjazd do szkoły urszulanek w Quebec. Po powrocie do domu Małgorzata była nieocenioną pomocą dla matki, zajęła się też edukacją braci i sióstr. Wyrosła na piękną, młodą, wykształconą pannę i wszystko wskazywało na to, że dobrze wyjdzie za mąż.
    Tymczasem wszystko się skomplikowało, kiedy jej matka wyszła za mąż za irlandzkiego lekarza, którego społeczność małego Varennes nie zaakceptowała. Rodzina Małgorzaty przeniosła się do Montrealu, gdzie 21-letnia Małgorzata spotkała Francois’a d’Youville. Wkrótce, bo już w dniu 12 sierpnia 1722 roku, wyszła za niego za mąż. Niedługo po ślubie mąż przestał interesować się rodziną i coraz częściej znikał z domu. Okazało się, że zajmował się nielegalnym handlem alkoholem wśród Indian. Ta wiadomość stała się dla Małgorzaty wielkim ciężarem. Tymczasem po ośmiu latach małżeństwa, kiedy kolejne, szóste już dziecko miało przyjść na świat, mąż zachorował i zmarł, mając zaledwie 30 lat. Małgorzata została sama z dwojgiem dzieci (czworo zmarło w niemowlęctwie). Mimo tych tragedii Małgorzata nie załamała się. Jej wiara jeszcze bardziej się umocniła. Żeby spłacić ogromne długi, jakie zaciągnął mąż, i zarobić na utrzymanie siebie i synów, otworzyła niewielki sklepik. Choć jej samej nie było lekko, pomagała każdemu, kto potrzebował pomocy, wszystkim się dzieliła z biedniejszymi od siebie. Pewnego razu wzięła do domu biedną, bezdomną i niewidomą kobietę, żeby się nią opiekować. Wierzyła mocno, że to sam Bóg działa w jej życiu. Jej postawa wzbudzała podziw i pociągała innych do naśladowania. Jej dwaj synowie zostali kapłanami.
    Przykład jej zaufania do Boga i poświęcenia się dla ubogich spodobał się trzem młodym kobietom, które postanowiły jej pomóc. Początek 1737 roku był decydującym czasem dla Małgorzaty. Złożyła przysięgę Bogu, że w jego imię poświęci się ubogim. Zawsze walczyła o prawa biednych i pokrzywdzonych, narażając się na złośliwości i krytykę swoich krewnych i sąsiadów; teraz jeszcze bardziej oddała się tej posłudze. Robiła to mimo wielu przeszkód – nawet gdy była chora i jedna z jej towarzyszek umarła, a jej dom zniszczył pożar. Te przeciwności tylko ją wzmocniły.
    Dnia 2 lutego 1745 roku Małgorzata i jej dwie towarzyszki odnowiły przysięgę poświęcenia się całkowicie pomocy biednym i opuszczonym. Stało się to początkiem zgromadzenia szarych sióstr. Dwa lata później Małgorzacie – “Matce ubogich”, jak ją już zaczęto nazywać, zaproponowano objęcie kierownictwa szpitala Charon Brothers w Montrealu, któremu groziło zamknięcie. Małgorzata z siostrami odbudowała szpital i została jego dyrektorką. Z pomocą sióstr i świeckich współpracowników założyła fundację dla biednych i chorych. Pan Bóg wciąż doświadczał swą apostołkę. W 1765 roku pożar zniszczył doszczętnie szpital. Choć po ludzku rzecz biorąc wszystko runęło, wiara i męstwo Małgorzaty pozostały niewzruszone. W tym tragicznym zdarzeniu dostrzegła obecność Boga. Mając 64 lata podjęła się heroicznej pracy odbudowy budynku, z przeznaczeniem na dom opieki dla najuboższych. Otworzyła pierwszy w Ameryce Północnej dom dla porzuconych dzieci.
    Wyczerpana pracą na rzecz biednych, zmarła w dniu 23 grudnia 1771 roku. Jej ofiarność i miłość ubogich nie została zapomniana. 3 maja 1959 roku papież bł. Jan XXIII beatyfikował Małgorzatę, nazywając ją matką powszechnego miłosierdzia. W dniu 9 grudnia 1990 roku została ona uroczyście wprowadzona do grona świętych przez papieża św. Jana Pawła II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 grudnia

    Święta Franciszka Ksawera Cabrini,
    dziewica i zakonnica

    Święta Franciszka Cabrini

    Franciszka urodziła się jako ostatnia z trzynaściorga dzieci w dniu 15 lipca 1850 r. w Lombardii. Jej rodzicami byli Augustyn Cabrini i Stella Oldini. O religijności rodziny świadczy fakt, że wszyscy uczestniczyli codziennie we Mszy świętej, a pracę traktowali jako swojego rodzaju posłannictwo na ziemi. Wieczorami w domu czytano katolickie pisma.
    Kiedy Franciszka miała 20 lat, w jednym roku utraciła oboje rodziców. Po studiach nauczycielskich pracowała przez dwa lata w szkole. Próbowała poświęcić się na wyłączną służbę Bożą, ale z powodu słabego zdrowia nie przyjęto jej ani u sercanek, ani u kanonizjanek. Wstąpiła przeto do Sióstr Opatrzności (opatrznościanek), u których przebywała 6 lat (1874-1880). Zakon został założony do opieki nad sierotami. Po złożeniu ślubów została przez założyciela, biskupa Lodi, mianowana przełożoną zakonu. Miała wówczas 27 lat. Wtedy to obrała sobie imię Franciszki Ksawery, marzyła bowiem od dziecka, by zostać misjonarką.
    14 listopada 1880 r. założyła z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego celem była praca zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Napisała również regułę dla nowej rodziny zakonnej. Za cel postawiła zakonowi pracę wśród wiernych i niewiernych dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. W 1888 roku udała się do Rzymu, gdzie założyła dom zgromadzenia. Tu przy ołtarzu św. Franciszka Ksawerego złożyła ze swoimi towarzyszkami ślub pracy na Wschodzie.
    Potem zetknęła się z biskupem Placencji, Scalabrinim, a ten wskazał jej inne pole działania. Mówił o losie włoskich emigrantów za oceanem. Leon XIII zachęcił ją, by tam podjęła pracę ze swoimi siostrami. Papież zwolnił Franciszkę od ślubu pracy na Wschodzie. Siostry udały się więc do Stanów Zjednoczonych. Pracowały w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, posługiwały chorym. Za oceanem powstało wiele nowych domów, samo zaś zgromadzenie uzyskało w 1907 r. aprobatę Stolicy Apostolskiej. Franciszka przekazała mu duchowość ignacjańską, równocześnie wyryła jednak na nim rysy swej własnej osobowości, przenikniętej duchem wiary i gotowością misjonarską. Wkrótce powstały nowe domy w Chinach i Afryce.
    Franciszka Ksawera zmarła cicho, bez cierpień i agonii w Chicago 22 grudnia 1917 roku, w 67. roku życia. Zostawiła 66 placówek i 1300 sióstr. Za dyspensą papieża Piusa XI proces kanoniczny odbył się w trybie przyspieszonym, tak że już w roku 1938 tenże papież dokonał beatyfikacji Sługi Bożej, a w 8 lat potem papież Pius XII wyniósł ją uroczyście do chwały świętych. Franciszka jest patronką emigrantów.
    W ikonografii św. Franciszka Ksawera przedstawiana jest w stroju zakonnym, zgodnie z fotografią z 1914 r. Jej atrybutem jest Boże Serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 grudnia

    Święty Piotr Kanizjusz,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Piotr Friedhofen, zakonnik
    ***
    Święty Piotr Kanizjusz
    Piotr Kanizjusz urodził się 8 maja 1521 r. w Nijmegen (Holandia) jako syn Jakuba Kanijs, który pełnił w tym mieście urząd burmistrza. Młody Piotr już w dzieciństwie zdradzał oznaki swojego powołania, gdyż lubił służyć podczas nabożeństw liturgicznych i “odprawiać msze” – jak mawiał. Ojciec chciał skierować go na studia prawnicze, ale Piotr udał się do Kolonii na wydział teologii. Tutaj spędził 10 lat (1536-1546) z wyjątkiem jednego roku, kiedy to zatrzymał się na uniwersytecie w Lowanium (1539-1540). Już w czasie studiów nastawiał się Kanizy na apologetykę. Dlatego też ze szczególną pilnością studiował prawdy atakowane przez protestantów. W roku 1540 zdobył tytuł magistra nauk wyzwolonych.
    W 1543 r. wstąpił do jezuitów, których św. Ignacy Loyola założył zaledwie przed 9 laty, w 1534 r. Piotr szybko zaczął cieszyć się tak wielkim autorytetem, że nie będąc jeszcze kapłanem, trzykrotnie został wysłany do cesarza Karola V, wówczas władcy Hiszpanii, Niemiec i Niderlandów (Holandii i Belgii), aby ten usunął arcybiskupa Kolonii, elektora Hermana, jawnie sprzyjającego protestantyzmowi. W roku 1546 Piotr przyjął święcenia kapłańskie. Jako znakomity teolog został wezwany przez biskupa Augsburga, kardynała Ottona Truchsess, by mu towarzyszył na soborze w Trydencie w charakterze teologa-konsultora (1547). Na uniwersytecie w Bolonii uzyskał tytuł doktora teologii. Skierowano go do krajów germańskich, aby powstrzymał napór protestantyzmu.
    Przez 30 lat Piotr Kanizjusz niezmordowanie pracował, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez kapłana-apostatę, Marcina Lutra. Brał czynny udział we wszelkich zjazdach i obradach dotyczących tej sprawy. Prowadził misje dyplomatyczne między cesarzem, panami niemieckimi a papieżem. Ułatwiał nuncjuszom papieskim oraz legatom ich zadania. W wykładach na uniwersytecie w Ingolstadcie wyjaśniał ze szczególną troską zaatakowane prawdy, wykazywał błędy nowej wiary. Był wszędzie, gdzie uważał, że jego obecność jest potrzebna dla Kościoła. Jego misji sprzyjało to, że cesarzem był wówczas Ferdynand I (1566-1569), wychowanek jezuitów, któremu sprawa katolicka leżała bardzo na sercu.
    W 1556 roku św. Ignacy mianował Piotra pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji niemieckiej, która liczyła wówczas zaledwie 3 domy: w Ingolstadcie, w Wiedniu i w Pradze. Pod rządami Kanizego w latach 1566-1569 powstało 5 kolejnych konwentów: w Monachium, w Innsbrucku, w Dillingen, w Trynau i w Hali (Tyrol). Nadto powstała w północnych Niemczech druga prowincja. W 1558 r. Piotr odbył krótką podróż do Polski (Kraków, Łowicz, Piotrków Trybunalski), towarzysząc nuncjuszowi Kamilowi Mentuati. Cieszył się przyjaźnią kardynała Hozjusza.
    Największą wszakże sławę Piotr Kanizy zyskał sobie pismami. Do najcenniejszych należą te, które wyszły z jego praktycznego, apologetycznego nauczania. Są to Katechizm Mały, Katechizm Średni i Katechizm Wielki, przeznaczone dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania umysłowego. Katechizmy Piotra w ciągu 150 lat doczekały się ok. 400 wydań drukiem. Nie mniej wielkim wzięciem i popytem cieszyło się potężne dzieło św. Kanizego Summa nauki katolickiej, na którą złożyły się jego wykłady, dyskusje i kazania. Dzieło to stało się podstawą do wykładów teologii na katolickich uniwersytetach i do kazań.
    Ostatnie lata życia spędził Piotr Kanizy we Fryburgu Szwajcarskim (1580-1597). Zmarł tam 21 grudnia 1597 roku. Zaraz po jego śmierci Niemcy, Austria i Szwajcaria rozpoczęły starania o jego kanonizację. Jeszcze za jego życia ukazał się jego pierwszy żywot, napisany przez o. Jakuba Kellera. Aktu beatyfikacji dokonał dopiero w 1864 roku papież Pius IX, a do katalogu świętych i doktorów Kościoła wpisał go uroczyście papież Pius XI w 1925 roku. Relikwie św. Piotra Kanizego spoczywają w kościele jezuitów we Fryburgu szwajcarskim.
    Zachowały się szczęśliwie dwa portrety św. Piotra, wykonane jeszcze za jego życia. Jest nazywany “apostołem Niemiec”. Patronuje diecezji Brixen, czczą go także Innsbruck oraz szkolne organizacje katolickie w Niemczech.
    W ikonografii przedstawia się św. Piotra Kanizego w sutannie jezuity. Jego atrybutami są: katechizm, krucyfiks, młotek, pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 grudnia

    Święci Makary i Eugeniusz, prezbiterzy

    Zobacz także:
      •  Święty Dominik z Silos, opat
    ***
    Święty Makary

    Makary i Eugeniusz byli kapłanami w Antiochii. Publicznie wystąpili przeciw decyzjom i zachowaniu Juliana Odstępcy. Pochwycono ich i torturowano, a następnie zesłano do Mauretanii. Trudno ustalić, gdzie wówczas przebywali: w miejscowości o nazwie Gildona (Gildoba) czy też w oazie na pograniczu dzisiejszego Egiptu i Libii. Tam prowadzili działalność misyjną. Nie ma jednoznacznych dokumentów na temat ich męczeńskiej śmierci. Męczeństwo przypisuje się im zapewne w znaczeniu szerszym, obejmującym śmierć na wygnaniu. Pamięć o nich utrwaliło kilka utworów hagiograficznych, przy czym niektóre zlokalizowały wygnanie Makarego i Eugeniusza w Arabii. Wspominano ich w różnych dniach: Grecy 20 grudnia, Martyrologium Hieronimiańskie 23 stycznia, a grecka Passio 22 lutego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 grudnia

    Błogosławiony Urban V, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Anastazy I, papież
    Błogosławiony Urban V
    Wilhelm urodził się w 1310 roku w Grisac, we Francji (Langwedocja), jako syn Wilhelma Grimoarda, pana tejże miejscowości, oraz Anfelisy, hrabiny Montferrand. Jako chłopiec wstąpił do benedyktynów w Chirac. Po otrzymaniu na uniwersytecie doktoratu z obojga praw, wykładał jako profesor na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Następnie piastował urząd opata Saint-Germain w Auxerre i w opactwie św. Wiktora w Marsylii. Jako doskonały znawca prawa i dyplomata był nieraz wysyłany z różnymi misjami przez papieży awiniońskich.
    Wybrany został papieżem po śmierci Innocentego VI w dniu 28 września 1362 roku. Przyjął imię Urbana V. Koronacja odbyła się 6 listopada tegoż roku. Kierował Kościołem przez 8 lat. Od początku założył sobie dwa cele: krucjatę przeciwko Turkom i unię z Kościołem wschodnim. Pierwszy z nich skończył się niepowodzeniem. Państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko. Tylko Piotr z Lusignano poszedł za wołaniem papieża, zdobył nawet na krótko Aleksandrię egipską, ale – osamotniony – musiał się wycofać w 1363 r.
    Sprawa unii zapowiadała się pomyślniej. Drogą wielu zabiegów oraz dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, aby przybył osobiście do Rzymu i w obecności delegatów papieskich oraz kardynałów pojednał się z Kościołem łacińskim (1369). Cesarz wszakże zażądał w zamian za pojednanie pomocy politycznej przeciwko Turkom, którzy już bezpośrednio zaczęli zagrażać Konstantynopolowi. Sułtani Osman (1289-1362) i Orchan (1326-1359) zajęli już prawie całą Azję Mniejszą. W 1346 roku Turcy Osmańscy przeszli do Europy przez Dardanele. Po klęsce pod Nikopolis (Bułgaria) w 1396 roku, syn Jana V Paleologa, Manuel II (1391-1425), usiłował jeszcze na własną rękę werbować ochotników europejskich, jednak z nikłym powodzeniem. Wysłał również delegatów na sobór do Konstancji w 1417 r., ale sam się już na nim nie zjawił. Ostatecznie więc i ten cel nie został przez Urbana V urzeczywistniony. Wprawdzie na soborze we Florencji (5 lipca 1439 r.) doszło do pojednania, ale dość szybko unia rozpadła się.
    W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Wiele czasu poświęcał modlitwie. Sam wysoko wykształcony, popierał uniwersytety i pomagał w studiach ubogiej młodzieży. Nie mogąc wypełnić planów krucjaty i unii, zwrócił szczególną uwagę na karność kościelną, na rozbudzenie gorliwości u kapłanów.
    Urban V zapisał się w historii tym, że uniezależnił się od królów francuskich i, mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów francuskich, opuścił Awinion i powrócił do Rzymu. Do tego powrotu nagliły papieża św. Katarzyna Sieneńska (+ 1380) i św. Brygida (+ 1373), która papieżowi groziła w imieniu Chrystusa rychłą śmiercią, jeżeli do Rzymu nie powróci. Trzeba było zorganizować prawdziwą flotę, by przewieźć całą kurię papieską i jej dobra. Miało to miejsce 16 października 1367 roku. Niestety, papież nie pozostał w Rzymie długo. Po 58 latach nieobecności papieża w Rzymie możnowładcy rządzili się jak u siebie. Przyjazd papieża zapowiadał koniec ich panowania. Na tle powstałych zamieszek papież został zmuszony do powrotu do Awinionu w 1370 r. Dopiero następca Urbana V mógł już na stałe powrócić do Rzymu w 1377 r. W ten sposób zakończyła się tzw. “niewola awiniońska”, trwająca 68 lat (1309-1377).
    Przeżyte trudy i niepokoje wyczerpały siły papieża do tego stopnia, że zaraz po swoim powrocie do Awinionu rozchorował się ciężko i 19 grudnia 1370 roku przeniósł się do wieczności. Po śmierci Urbana jego ciało zabrał z Awinionu jego brat, kardynał Anioł Grimoard, i przewiózł je do Marsylii, do kościoła opactwa św. Wiktora. Grób papieża był licznie nawiedzany przez wiernych. Pius IX w 1870 roku zaliczył Urbana V w poczet błogosławionych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 grudnia

    Święci męczennicy
    Paweł Mi, Piotr Doung-Lac i Piotr Truat

    Zobacz także:
      •  Święty Auksencjusz, biskup
    ***
    Święci męczennicy wietnamscy

    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.Wspominani dziś trzej bracia: Paweł Mi, Piotr Doung-Lac oraz Piotr Truat byli katechumenami. Gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan w Wietnamie, aresztowano ich, wtrącono do więzienia i poddano torturom. Zamęczono ich przez uduszenie. Beatyfikowani zostali w 1900 r., a kanonizowani w 1988 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 grudnia

    Święty Łazarz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan z Mathy, prezbiter
      •  Święty Józef Manyanet y Vives, prezbiter
    ***
    Święty Łazarz

    Łazarz był bratem Marii i Marty. Mieszkali razem w Betanii, na wschodnim zboczu Góry Oliwnej. Chrystus darzył ich swoją przyjaźnią i bywał w ich domu. Kiedy Łazarz zmarł i został pochowany, Jezus przybył do Betanii i wskrzesił go (J 11, 1-44). Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11).
    Według starej tradycji wschodniej Łazarz po Zesłaniu Ducha Świętego udał się na Cypr i był tam biskupem. Średniowieczna legenda opowiada o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 grudnia

    Błogosławiony Sebastian Maggi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Adelajda, cesarzowa
      •  Błogosławiona Maria od Aniołów, dziewica
    ***
    Błogosławiony Sebastian Maggi

    Urodził się około 1414 r. w starym szlacheckim rodzie gwelfów – zwolenników władzy papieża. Mając piętnaście lat wstąpił w swym rodzinnym mieście do dominikanów i przyjął imię Sebastian. Wyróżniał się przywiązaniem do reguł życia zakonnego, gorliwością religijną i czystością życia. Studia ukończył w Padwie.
    Był jednym z największych dominikańskich kaznodziejów swoich czasów. Wygłaszał nauki w Weronie, Padwie, Brescii, Bolonii i Piacenzie. Wiele czasu i energii poświęcił też zreformowaniu lombardzkich klasztorów w Mantui, Brixen i Bolonii. Doprowadził do przeniesienia i przebudowy klasztoru w Mediolanie. W latach 1480-1483 oraz 1495-1496 był generalnym wikariuszem prowincji lombardzkiej. Wtedy to papież Aleksander VI polecił, by Sebastian wystąpił przeciwko reformatorskim działaniom Hieronima Savonaroli, skierowanym przeciwko kurii rzymskiej. Zadanie to było trudne dla Sebastiana, bo był spowiednikiem Hieronima. Stąd też zawsze świadczył na korzyść Savonaroli, gdy ktoś zaatakował go jako człowieka.
    Sebastian Maggi był dobrym przełożonym: surowym wobec siebie, a łagodnym i cierpliwym wobec innych. W drodze na wizytację do jednego z klasztorów zachorował i zmarł w Genui 16 grudnia 1496 r. Sława świętości i cudów przy jego grobie sprawiły, że proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1753 r., a siedem lat później, 15 kwietnia 1760 r., beatyfikował go papież Klemens XIII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 grudnia

    Święta Maria Crocifissa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Karol Steeb, prezbiter
    ***
    Święta Maria Crocifissa

    Paula di Rosa urodziła się 6 listopada 1813 roku w Brescii (Włochy) jako córka Klemensa i księżnej Kamili Albani z Bergamo. Rodzice dali jej wszechstronne wykształcenie oraz religijne wychowanie. Kiedy miała 11 lat, zapadła na ciężką chorobę, którą przeszła szczęśliwie. Wcześnie straciła matkę. Jako sierota obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. Oddana do szkoły i na wychowanie sióstr wizytek, uczyniła duże postępy w nauce i w cnotach chrześcijańskich. W wieku 17 lat wróciła do domu. Kiedy ojciec zaproponował jej małżeństwo, odmówiła i w 19. roku życia złożyła ślub dozgonnej czystości.
    Równocześnie podjęła się kierownictwa nad 70 pracownicami w przędzalni ojca w Acquafreddzie, rozwijając wśród nich prawdziwie misyjną i apostolską pracę w latach 1831-1836. Podobną chrześcijańską pracę rozwijała, ilekroć przebywała w wiejskiej, letniej posiadłości rodzinnej w Capriano (Brescia), zajmując się ze szczególną troskliwością biednymi i chorymi, dopomagając miejscowym kapłanom w pracy nad młodzieżą żeńską, w misjach, w rekolekcjach lub w różnych inicjatywach kościelno-społecznych. Jej bohaterstwo zabłysło w czasie epidemii cholery, kiedy to z całym poświęceniem usługiwała zarażonym. W latach 1836-1839 podjęła się pracy w dwóch szkołach dla głuchoniemych oraz w instytucjach przeznaczonych dla opuszczonych kobiet i dziewcząt narażonych na utratę niewinności.
    Pod kierownictwem wytrawnego kierownika duchowego, ks. Faustyna Pinzoni, postanowiła założyć stowarzyszenie pielęgniarek dla posługi chorym. Po otrzymaniu zezwolenia od władz państwowych w 1840 Paula zebrała 32 dziewczęta, przeszkoliła je i udała się z nimi do szpitala kobiecego w Brescii. Przekonała się bowiem, że oprócz pomocy lekarskiej chorzy potrzebują stałej opieki. Tak powstało zgromadzenie Służebnic Miłości. W rok potem Paula otworzyła drugi podobny szpital w Cremonie. Świątobliwy ojciec z radością wspierał te wszystkie wysiłki i inicjatywy swojej córki. Na dom centralny dla powstającej nowej rodziny zakonnej przeznaczył zakupiony pałac w Brescii. Starał się ponadto o poparcie władz. W 1844 roku Rzym wydał dekret pochwalny, a w roku 1847 papież Pius IX zatwierdził warunkowo na czas próby konstytucje, napisane przez ks. Pinzoni. W roku 1852 Paula w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego złożyła śluby i przybrała imię zakonne Maria Crocifissa (Maria od Chrystusa Ukrzyżowanego). Wraz ze swoją przełożoną przyjęło habit 18 sióstr.
    Siostry dały o sobie znać przede wszystkim w czasie zarazy, jaka kilkakrotnie nawiedziła północne Włochy. Ich bohaterskie poświęcenie zyskało im powszechne uznanie. Maria patrzyła z radością, jak mnożyły się nowe fundacje. W roku 1855 było ich już siedem. Pewna, że dzieło ma zapewnione trwanie, mogła spokojnie odejść. W czasie ćwiczeń duchowych w Mantui zasłabła (26 listopada), ukończyła je wszakże i udała się do macierzystego domu w Brescii, gdzie 15 grudnia 1855 roku oddała Bogu ducha w wieku zaledwie 42 lat. Jej ciało, pochowane początkowo w grobowcu rodzinnym, zostało umieszczone w kościele domu macierzystego w Brescii. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius XII w 1940 roku, a do chwały świętych – ten sam papież w roku 1954.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 grudnia

    Święty Jan od Krzyża,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Wenancjusz Fortunat, biskup
    ***
    Święty Jan od Krzyża

    Jan de Yepes był trzecim z kolei dzieckiem Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez. Przyszedł na świat w 1542 roku w Fontiveros, w pobliżu miasta Avila (Hiszpania). Miał dwóch braci: Ludwika i Franciszka, ale pierwszy z nich zmarł niedługo po urodzeniu. Warunki w domu były bardzo ciężkie, gdyż rodzina wyrzekła się Gonzaleza za to, że będąc szlachcicem śmiał wziąć za żonę dziewczynę z ludu. Jeszcze cięższe warunki nastały, kiedy zmarł ojciec. Jan miał wówczas dwa i pół roku. Matka przeniosła się z dziećmi do Arevalo (1548), a potem do Medina del Campo (1551). Jan został oddany do przytułku. Potem pracował w szpitalu, by następnie próbować różnych zawodów u kolejnych majstrów: w tkactwie, krawiectwie, snycerstwie, jako malarz, jako zakrystian, wreszcie jako pielęgniarz. Za zebrane z trudem pieniądze uczył się w kolegium jezuickim w Medinie (1559-1563), jednocześnie pracując na swoje utrzymanie. W roku 1563, mając 21 lat, wstąpił do karmelitów i wtedy obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał na znaczne rozluźnienie. Dlatego gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance, w 25. roku życia otrzymał święcenia kapłańskie (1567).
    W dniu swojej Mszy prymicyjnej spotkał św. Teresę z Avila, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. Te dwie bratnie dusze zrozumiały się i postanowiły wytężyć wszystkie siły dla reformy obu rodzin karmelitańskich. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których pozyskał dla reformy. 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jana od Krzyża. Postanowił pozostać wierny reformie, choćby “miał to przypłacić życiem”. Wkrótce okazało się, że będzie miał okazję dać dowód tej wierności. W latach 1569-1571 został wybrany na mistrza nowicjatu. W roku 1570 musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W roku 1571 został rektorem pierwszego klasztoru karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Avila (1572-1577).
    W postępowaniu Jana przełożeni dopatrzyli się niesubordynacji. Obawiali się rozkładu zakonu. Posypały się napomnienia i nakazy. Gdy Jan okazywał się na nie głuchy, został aresztowany w Avila w nocy z dnia 2 na 3 grudnia 1577 roku i siłą zabrany do Toledo. Wtrącony do więzienia klasztornego, był nie tylko pozbawiony wolności, ale skazany na głód i częstą chłostę. Nie załamał się jednak. Jak sam pisał, w “paszczy wieloryba” przebył 9 miesięcy. Pan Bóg w tych miesiącach udręki zalewał go potokami pociech mistycznych. “Noce ciemne” długiego więzienia wykorzystał dla doświadczenia nie mniej bolesnego stanu, kiedy Pan Bóg pozornie opuszcza swoich wybranych, by ich zupełnie oczyścić i ogołocić z niepożądanych pragnień, uczuć i przywiązań.
    15 sierpnia 1578 roku udało mu się uciec z zakonnego więzienia w Toledo po długich i żmudnych do tego przygotowaniach. Bracia z własnego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany przełożonym konwentu w Jaen, w Andaluzji. W roku następnym (1579) otworzył nowy dom reformy, w Baeza, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. W roku 1581 z domów zreformowanych karmelitów utworzona została osobna prowincja. Zezwolił na to papież Grzegorz XIII specjalnym breve z 22 lipca 1580 roku.
    Cierpienia Jana podjęte dla reformy zaczęły owocować. Gorliwi zakonnicy widzieli w nim męczennika sprawy i zaczęli przekonywać się do reformy. Mnożyły się także nowe fundacje dzięki hojności panów duchownych i świeckich. W roku 1582 Jan został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a trzy lata później kapituła wybrała go wikariuszem prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie.
    Kiedy liczba zreformowanych klasztorów zaczęła rosnąć i powstawały nowe prowincje, papież Sykstus V zezwolił na wybór osobnego wikariusza generalnego dla prowincji zreformowanych, ale generał miał być jeszcze wspólny dla obu rodzin karmelu. Papież miał bowiem nadzieję, że niebawem cały zakon przyjmie reformę. W roku 1588 odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych.
    Jednak stronnictwo złagodzonej reguły wzięło górę. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów i jako zwykły zakonnik zakończył niebawem życie w klasztorze w Ubedzie 14 grudnia 1591 roku w wieku zaledwie 49 lat. Umierał zupełnie osamotniony, bowiem św. Teresa z Avila dawno już nie żyła – przeszła do nieba 4 października 1582 roku.
    Najbardziej sławny stał się Jan od Krzyża dzięki swoim pismom. Było ich znacznie więcej, ale spalono je zaraz po śmierci w obawie, by nie dostały się do rąk wrogów zakonu jako materiał przeciwko złagodzonej regule. Pozostały 22 dzieła, w tym kilkanaście utworów poetyckich, które dla mistyki chrześcijańskiej mają wprost bezcenną wartość. Najważniejsze są dwa z nich: Noc ciemna i Pieśń duchowa. Są one perłą w światowej literaturze mistyki. Oba dzieła początek swój wywodzą z więzienia w Toledo. One też przysporzyły Janowi tytuł doktora Kościoła; dzięki nim zwany jest on także doktorem mistycznym. Dzisiaj jego dzieła są przełożone na wszystkie znane języki świata i należą do klasyki dzieł mistycznych.
    Nie mniejszym powodzeniem cieszą się dotąd Droga na Górę Karmel i Żywy płomień. Nikt dotąd nie poddał stanów mistyki tak subtelnej analizie, jak właśnie Jan od Krzyża. Św. Teresa z Avila zostawiła wprawdzie także poważne dzieła z zakresu mistyki chrześcijańskiej, ale podeszła ona do problemu raczej od strony praktycznej, podczas gdy Jan wskazał na podstawy teologiczne mistyki. Miał także wybitne zdolności plastyczne. Umiał rysunkiem, poglądowo, przedstawić nawet bardzo skomplikowane drogi mistyki (np. szkic Góra doskonałości). Chyba to jedyny wypadek w dziejach mistyki katolickiej. Najsłynniejszym rysunkiem, zachowanym do dziś (i przechowywanym jako relikwia) jest szkic Ukrzyżowanego Chrystusa, utrwalona na kartce wizja z objawienia w Avila (1572-1577). Rysunek ten stał się inspiracją dla współczesnych twórców (m.in. Salvadore Dali namalował obraz zatytułowany Chrystus św. Jana od Krzyża).
    Relikwie Doktora Mistycznego znajdują się w kościele karmelitów w Segovii. Beatyfikowany został przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany w 1726 r. przez Benedykta XIII. Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła w 1926 r. Jest patronem karmelitów bosych.
    W ikonografii św. Jan od Krzyża przedstawiany jest w habicie karmelitańskim. Jego atrybutami są: otwarta księga, krucyfiks, lilia, orzeł u jego stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    „Noc ciemna”.

    Czy św. Jan od Krzyża miał depresję?

    św. Jan od Krzyża. Źródło: wikimedia.org/ Francisco de Zurbarán / ze zbiorów Muzeum Archidiecezjalne w Katowicach

    ***

    Specyfika nocy ciemnej, którą opisuje św. Jan od Krzyża, oraz refleksja nad stanem nazywanym przez specjalistyczną literaturę psychologiczną depresją, skłania do szukania w tych dwóch fenomenach podobieństw. W oparciu o wiedzę i praktykę terapeutów, a także pracę kierowników duchowych, można wysnuć wniosek, iż zarówno noc wiary, jak i depresja są stanami, które przejawią się w podobny sposób. Przy założeniu, że oba fenomeny są dwiema odrębnymi rzeczywistościami, nie sposób nie zapytać, czy jest możliwe, aby się wzajemnie przenikały. Innymi słowy, czy jest możliwe, by komponentem duchowej nocy była choroba?

    Wysoko rozwinięte społeczeństwa określić można mianem społeczeństw depresyjnych ze względu na dotykający je problem depresji, która stała się chorobą społeczną. Zdaniem wielu filozofów, żyjemy w cywilizacji smutku. Coraz więcej ludzi nosi w sobie ból chaosu, do istoty którego należy wewnętrzna sprzeczność, rozbicie, zatracie granic, nieład. Najprostsze rzeczy stają się trudnymi. Człowiek w depresji przedstawia się niemal jako bezradne dziecko. W cięższych stanach bywa nawet niczym niemowlę, delikatne, nadwrażliwe, kompletnie zdane na pomoc innych.

    Smutek towarzyszący tej chorobie ogarnia cierpiącego na nią w ten sposób, iż każdy, nawet błahy, problem jawi się prawie jako nierozwiązywalny. Człowiek gubi się, nie wie, co wybrać, w którą stronę pójść. Wobec otaczającej rzeczywistości chory odczuwa bezsilność. Porusza się w niej z trudem, w spowolnionym tempie, czasem tkwi w jednej pozycji przez długi czas. Bywa, że nie może nawet płakać, choć chęć uzewnętrznienia się przez łzy jest wielkim jego pragnieniem. Świat traci kolory, gaśnie słońce codzienności, dominuje ciemność.

    Stan osoby chorej na depresję przypomina do pewnego stopnia położenie człowieka poddanego specyficznemu cierpieniu, o którym pisał św. Jan od Krzyża. Nazywane „nocą ciemną” doświadczenie hiszpańskiego karmelity to niezgłębione misterium ludzkiego cierpienia, a więc choroby, kruchość istnienia, brak sensu życia, samotność, bolesne doświadczenie grzechu, zanik żywotnych sił, odczucie pozornej nieobecności Boga, jakich doświadcza człowiek, gdy pragnie się z Nim zjednoczyć. Symbolika nocy nie jest tu przypadkowa. Wpisana w tę część doby ciemność przenika do wnętrza osoby, pochłaniając rzeczy widoczne w świetle dnia. Dostrzegalne dotychczas kształty zdają się ujawniać nieznane zarysy. Milknie gwar, ustaje pośpiech, dają się słyszeć dźwięki rozproszone w rytmie dnia.

    Realistyczne odniesienia nocy kosmicznej do doświadczenia ciemności duchowej jest bardziej zrozumiałe, gdy wnikliwiej wczyta się w dzieło mistyka. W tak zwanej biernej nocy zmysłów Bóg zaciemnia duszę do tego stopnia, że nie wie ona, w jaki sposób zwrócić się do Stwórcy. Odczuwanie w tym stanie cierpienie zdaje się być prawdziwym krzyżowaniem. Po nocy zmysłów przychodzi bierna noc ducha, która uśmierca człowieka zmysłowego. Ciemności są wówczas tak wielkie, że następuje oczyszczenie władz pamięci, rozumu i woli. W tym czasie możliwa jest kontemplacja, dzięki której dusza otrzymuje nowe poznanie. Umysł ludzki oślepiony jest Boskim światłem, które utrzymuje duszę w ciemności, dopóki nie zniszczony zostanie dawny, przyrodzony sposób poznania. Tak rozpalony Bożym światłem człowiek gotowy jest na przyjęcie darów Ducha Świętego, które pozwalają mu bezpiecznie zjednoczyć się z Bogiem.   

    To zjednoczenie jest możliwe dzięki gwałtownemu oczyszczeniu z wszelkiej niedoskonałości. Wiąże się to jednak z cierpieniem, w tym także z cierpieniem psychicznym, tak charakterystycznym dla depresji. Stąd rodzi się pytanie: czy noc ducha należy odczytywać jako przenikanie się stanów chorobowych i nadprzyrodzonych? Niewątpliwie procesu przyspieszonego rozwoju duchowego, jakiemu podlega osoba doświadczająca nocy ciemnej, nie można ujmować wyłącznie z perspektywy teologicznej. Człowieka należałoby postrzegać jako całość, stąd nie powinien nikogo nawet dziwić wpływ działania Ducha Bożego na zdrowie psychiczne i fizyczne ludzi. W świetle analiz znawców tematu nocy ciemnej w powiązaniu z depresją, zawartość treściowa, formalna i grafologiczna rękopisów Doktora Karmelu wskazuje na występujące u niego oznaki osobowości depresyjnej. Stosowana w opisie początkowych stanów mistycznych terminologia pozwala dostrzec stany, które sam mistyk nazywa melancholią. Z tego powodu decyduje się na wprowadzenie pewnych kryteriów, które określałyby podobieństwa i różnice pomiędzy chorobą a działaniem Boga. Hiszpański święty nie wyklucza współistnienia także obu tych rzeczywistości. Wprawdzie, według karmelity, noc ciemna jest stanem cięższym niż sama melancholia, to chory na nią dramatyczniej doświadcza duchowych ciemności ze względu na intensyfikację symptomów chorobowych, jakie wówczas występują. Tak więc, prowadzącego do zjednoczenia z Bogiem procesu duchowego wzrastania nie można utożsamiać z jednostką chorobową, mimo że choroba może stanowić jeden z jej aspektów.

    Do takich wniosków doszli badający problem nocy ciemnej niektórzy psychiatrzy. Przykładowo, Laigner-Levastine i Mardon-Robinsona opowiadają się za uznaniem depresji jako komponent doświadczenia, o którym pisze św. Jan od Krzyża. W kontekście zaburzeń natury psychicznej przejawem duchowej nocy może być: apatyczny nastrój, poczucie beznadziejności, spowolnienie ruchowe, rozmyślanie o śmierci, brak poczucia własnej wartości, samopotępienie. Stanowi temu towarzyszy głęboki smutek. Jednak zarówno depresja, jak i noc ciemna mogą się stać drogą z ciemności do światła, ze śmierci do życia. Wszystko zależy od postawy wobec doświadczanego cierpienia. Człowiek obdarzony łaską wiary w przeżywanych wydarzeniach widzi obecność miłującej ręki Opatrzności. Zatem wszystkie cierpienia, również te, które składają się na noc ciemną czy depresję, nie stanowią dla niego przekleństwa, ale są okazją, by przeżywać je na sposób Boży.

    Taką postawę zdaje się prezentować św. Matka Teresa z Kalkuty, której przeżycia sprawiają jednak badaczom problematyki nocy ciemnej niemały problem. Poczucie „straszliwej samotności” i odrzucenia przez Boga, jakich doświadczała, rodzą wątpliwości odnośnie jej mistycznej drogi. Zmagania świętej z ciemnością i samotnością wprowadzają inne niż u św. Jana od Krzyża odcienie doznania duchowej nocy. Mimo ewidentnych różnic, doświadczenie albańskiej zakonnicy jej kierownik duchowy, ojciec Joseph Nauner, identyfikuje z drogą hiszpańskiego karmelity. Jak pisał, Była to po prostu noc ciemna, którą znają wszyscy mistrzowie życia duchowego, choć nigdy nie zetknąłem się z tym, by była ona tak głęboka i by trwała przez tak wiele lat, jak to było u niej. Można to przetrwać jedynie w pewności ukrytej Bożej obecności i zjednoczenia z Jezusem. Sama założycielka zgromadzenia Misjonarek Miłości dobrze znała dzieła św. Jana od Krzyża. Świadczy o tym jej korespondencja, w której z uznaniem odnosiła się do twórczości mistyka. Właśnie czytam jego dzieła – wspomina. Jak cudownie pisze on o Bogudzieła św. Jana od Krzyża zdają się książkami, które jestem w stanie trochę zrozumieć, i czasami przynoszą mi radość – jego pisma wzbudzają we mnie głód Boga…

    Niezależnie od trudności w jednoznacznym wskazaniu charakteru przeżyć laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, warto zauważyć, iż optyka wiary pozwala dostrzec, że zarówno noc ciemna, jak i depresja poddane są Bożej logice działania i w dalszej perspektywie mogą służyć osiągnięciu celu, jakim jest Zjednoczenie z Bogiem. Takie podejście znakomicie oddają słowa Pauliny Hornik zawarte w artykule pt. „Mistyka czy depresja? Noc ciemna św. Jana od Krzyża a noc psyche”: Wiara daje człowiekowi przekonanie, że Bóg jest obecny w każdej chwili jego życia. Gdyby bowiem Ten, który podtrzymuje wszystko w istnieniu, opuścił jakiś moment ludzkiej egzystencji, wówczas tej chwili by nie było. Jeśli zatem Bóg jest obecny, to znaczy, że każda sekunda ludzkiego życia niesie w sobie boski sens. Boża miłość jest także blisko ludzi pogrążanych w depresji. Ten, który nie nadłamie trzciny ani nie zgasi tlącego się knotka świecy (por. Iz 42,3), nie opuszcza ludzi tak głęboko zranionych. A więc, dzięki Bożej obecności, również to wszystko, co dzieje w depresji, naznaczone jest sensem[1].

    Przywołana myśl wpisuje się w spostrzeżenie włoskiego duchownego, abp. Brunona Forte, który był zdania, że teologia może zaoferować psychologii ostateczną perspektywę sensu mającą swe źródło w Bogu. Ale by wypełnić to zadanie, teologia musi pozostać wierna swej najgłębszej tożsamości. Jedynie taka teologia, która będzie ściśle i rygorystycznie „teologiczna” – pisał – a zatem będzie miała na sercu Wiekuistego i będzie mówić o Bogu jako o wyłącznym Przedmiocie swego zainteresowania, uznając w nim zarazem żywy Podmiot, przemawiający do niej poprzez słowo i milczenie, na które usiłuje odpowiedzieć, będzie mogła nawiązać autentyczny i znaczący dialog z psychologią opierającą się na wizji człowieka otwartej na Tajemnicę.

    Wydaje się, że dzieło XVI-wiecznego mistyka pt. „Noc ciemna” stanowi szczególnie nośny obszar dialogu teologii z psychologią. 

    Anna Nowogrodzka – Patryarcha/PCh24.pl

    [1] Hornik Paulina. (2015). Mistyka czy depresja? „Noc ciemna” św. Jana od Krzyża a noc „psyche”. „Poznańskie Studia Teologiczne” (2015), T. 29, s. 265-282.

    opinie:

    • „Droga na górę Karmel”, „Noc ciemna”, „Pieśń duchowa”, „Żywy płomień miłości”, tworzą jedną całość. Nie można omawiać jedynie „Nocy ciemnej”, bez odniesienia się do pozostałych dzieł. Nie wystarczy tylko przeczytać (nawet kilka razy, tak jak ja), żeby dokładnie zrozumieć o czym pisze doktor Kościoła. Do tego potrzebny jest szczególny dar Ducha świętego i osobiste przeżycie tego fenomenu wiary.
    • Moim zdaniem to nieporozumienie. Człowiek cierpiący na depresję nie ma motywacji do niczego. W biografii św. Jana od Krzyża, znakomitej z resztą moim zdaniem, o. Jose Vincente Rodrigueza widać, ze przez cały czas św. Jan mimo tragicznych okoliczności uwięzienia w klasztorze Toledo, ogromnych cierpień fizycznych i psychicznych, codziennie mimo znikomej ilości światła odmawiał Brewiarz. Konia z rzędem temu, kto znajdzie przypadek podobnej determinacji u osoby chorej na depresję. Już sama karkołomna ucieczka z klasztoru sugeruje, że nie miał depresji, bo człowiek z depresją poddałby się losowi i nie zamierzałby wykonywać takiego wysiłku dla ratowania swojego, w jego mniemaniu, bezsensownego życia.
    • Kolejnym dowodem na brak depresji jest żywa miłość do Boga. Człowieka w depresji generalnie przestaje obchodzić cokolwiek, najczęściej towarzyszy temu utrata wiary. W przypadku św. Jana było wręcz przeciwnie, jego wiara był tym silniejsza im bardziej cierpiał. Podobna sytuacja ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus. W depresji człowiek jest skupiony na sobie i swoim cierpieniu, nic innego go nie obchodzi. W nocy duchowej wszystko odnosi się do Boga, a o sobie pamięta się tylko w kontekście grzechów i obrazy Boskiej. Głębie duszy pozostają nienaruszone, choć ciało i psychika doznaje cierpień, a nawet dusza trapiona wyrzutami wyjątkowo uwrażliwionego sumienia za swoje grzechy. Ale w głębi jest pokój.
    • Warto to też porównać z przeżyciami św. o. Pio. Jak to możliwe, żeby człowiek z depresją był osoba tak pogodną i ciepłą na zewnątrz tak jak o. Pio? Każdy psychiatra wie, że nie ma takiego przypadku. Depresja mocno się uzewnętrznia i tych cierpień nie da się ukryć, nie mówiąc już o tym, żeby to maskować serdecznym uśmiechem. A przecież jego cierpienia były ogromne, o czym świadczą jego listy do kierownika duchowego.
    • Mam wrażenie, że to pomieszanie pojęciowe wynika stąd, że dla człowieka czasów współczesnych tajniki wyższych stanów życia duchowego są zupełnie obce, bo nigdy nie doświadczone i dlatego psychiatrzy próbują ściągać je do poziomu czysto naturalnych doświadczeń. Moim zdaniem różnica jakościowa jest ogromna, choć z pozoru cierpienia nam laikom mogą się wydawać podobne.

    ______________________________________________________________________________

    5 rzeczy, których możesz się nauczyć od św. Jana od Krzyża

    © Ralph Hammann – Wikimedia Commons, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Święty Jan od Krzyża to jedna z wielkich postaci Kościoła, był człowiekiem kontemplacji i czynu, mistrzem życia duchowego i reformatorem życia zakonnego. Jego życie i pozostawione przez niego pisma duchowe wskazuje nam na Boga i drogę, jaką każdy z nas musi pokonać. Każdy z nas może wstąpić do szkoły św. Jana od Krzyża, skorzystać z jego Bożej mądrości, rad i doświadczeń.

    Nasze życie jest drogą ku Bogu, jej początkiem jest Chrzest, czyniący nas nowym stworzeniem, nowym człowiekiem. Pismo Święte i Tradycja Kościoła wskazują nam, jak powinniśmy na tej drodze postępować, pamiętając że – jak wskazuje „Didache” – „dwie są drogi, jedna życia i jedna śmierci. Przedział zaś wielki między dwiema tymi drogami”. Nic dziwnego więc w tym, że już w odległej przeszłości święci i pisarze chrześcijańscy analizowali reguły rządzące życiem wewnętrznym, badali etapy „drogi życia”, wewnętrzne poruszenia służące dążeniu do Boga i od Niego oddalające. Święty Augustyn wskazywał na postęp w miłości, święty Klemens Aleksandryjski rozróżniał wiarę świadomą, infantylną i nie w pełni świadomą, uczył o dojrzałości życia wewnętrznego polegającej na służbie Bogu w imię bezinteresownego umiłowania Boga, święty Bonawentura opisywał drogę duszy do Boga, święta Teresa z Lisieux pozostawiła nam swą małą drogę.

    Święty Jan od Krzyża pozostawił nam swoisty przewodnik dla tych, którzy kroczą drogą życia w szkole Karmelu, ofiarował nam wskazówki pozwalające określić, w jakim znajdujemy się miejscu, co powinniśmy czynić, czego unikać, z czym walczyć. Na tym polega bogactwo Kościoła: Chrystus uświęca i oświeca, Jego święci pozostawiają nam przeróżne pomoce, napomnienia i myśli, byśmy mogli z nich korzystać na drogach naszego postępowania, to „duchowy ekwipunek” pozostawiony nam przez wielkich minionych wieków, ekwipunek, z którego powinniśmy korzystać zgodnie z poleceniem „co szlachetne – zachowujcie!” (1 Tes 5, 21).

    Ktoś mógłby sądzić, że karmienie się dziełami mistyków jest rzeczą właściwą tylko i wyłącznie dla szczególnie wybranych – nic bardziej mylnego. Konieczne jest jedynie właściwe nastawienie, chęć szukania Boga, praktykowanie Bożych nakazów i… pokora. Musimy starać się rozumieć zalecenia tak, jak rozumiał je Autor – tu z pomocą przychodzi nam wielka tradycja Karmelu, łatwo możemy zaopatrzyć się w pomoce udzielające odpowiedzi na pytania, jak należy rozumieć poszczególne punkty tej nauki duchowej. Musimy zdać się na Boga, pozwolić Mu działać: niech On nas prowadzi i oczyszcza. Święty Paweł pozostawił każdemu z nas bardzo jasne wezwanie: „Weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa!” (2 Tm 2, 3). Święty Jan od Krzyża może nauczyć nas wielu rzeczy, a to jedynie kilka z nich:

    1.Naszym celem jest sam Bóg, to ku Niemu podążamy, On sam jest celem naszego życia, „naszych” postępów. Droga ta nie jest jednostajna, zmienia się towarzyszący jej krajobraz, zmieniają się trudności i doświadczenia; zmieniamy się także i my. Jej logika jest prosta, wyrażają ją słowa św. Jana Chrzciciela: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30), tak abyśmy u kresu naszej podróży mogli powiedzieć „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Celem drogi jest nasze zjednoczenie się z Bogiem, postęp polega na oczyszczaniu się ze wszystkiego, co Bogu niemiłe i upodabnianiu się do Boga. Postęp nie jest naszą zdobyczą, musimy pozwolić prowadzić się Bogu „drogą pewną i prostą”, zaangażować naszą wolę. Mamy oczyścić się ze wszystkiego, co Bogu niemiłe, zaprowadzić właściwy porządek tak w wymiarze cielesnym (zmysłowych relacji ze światem, działaniu naszych zmysłów wewnętrznych, wyobraźni i fantazji), jak i duchowym (pamięci, rozumu i woli…). Łatwo więc pojąć, że jest to rzeczą obcą duchowi tego świata, głupstwem w oczach pogan. A jednak: to nie tylko droga ku Bogu, to także droga… odzyskania samego siebie.

    2.Każdy posiada swą własną drogę do Boga, wiemy jednak w ogólności, co na tej drodze napotkamy, jakie są jej etapy i ich charakterystyczne cechy. Wiemy, że mamy dążyć do doskonałego pragnienie Boga, doskonałej miłości, ogołocenia się ze wszystkiego, co Bogu przeczy, ale także i tego… co nie jest Bogiem. To droga odrzucenia wszystkiego, co nie ma wartości, umartwienia zmysłów, wyrzeczenia się siebie, „ciemnych nocy” zmysłów i ducha, w trakcie których Bóg przekształca duszę. A równocześnie, to droga dziecka, o które troszczy się sam Bóg, zapewniając to, czego w danym momencie potrzebujemy.

    3.W życiu duchowym, w ruszeniu z miejsca, w którym właśnie się znajdujemy, natrafiamy na określone przeszkody. Lekarstwo może przynieść efekt tylko wówczas, gdy zostanie wybrane w sposób odpowiadający chorobie. Przeszkadzać nam mogą rzeczy doczesne, nawet te godziwe – kiedy zaczynają zajmować nienależne im miejsce, stają się zbyt ważne, przysłaniają ważniejsze, a w końcu i samego Boga. Jak o ludziach popadających w to nieszczęście uczył św. Jan, „pożądania ich raczej wzrastają ustawicznie w miarę, jak oddalają się od źródła, które jedno mogłoby ugasić ich pragnienie. Tym źródłem jest Bóg”. Inna przeszkoda wiązać się może z doznaniami zmysłowymi, przeszkodą może być także samo zawężenie naszej perspektywy, skupienie się na dobrach moralnych: dobre uczynki mogą prowadzić także i do pychy, przekonania o własnej doskonałości czy wyjątkowości – a czynić je powinniśmy wyłącznie dla Boga.

    4.Przeszkodą na naszej drodze ku Bogu może być także zbytnie poszukiwanie… dóbr nadprzyrodzonych. „Należą do nich dar mądrości i wiedzy, jakiego Bóg udzielił Salomonowi, jak również łaski, które wymienia św. Paweł (7 Kor 12, 9-11): wiara, łaska uzdrawiania, czynienie cudów, dar proroctwa, dar rozpoznawania duchów, tłumaczenie mów i rozmaitość języków” („Droga na Górę Karmel” III, 30, 1). Dlaczego? „Według zdrowej nauki teologicznej można by to wyrazić tak: weselcie się, jeśli wasze imiona zapisane są w księdze żywota. Jest więc jasne, że człowiek może się radować jedynie z postępowania drogą wiodącą do życia wiecznego, a tą drogą są czyny spełniane w miłości. Na co bowiem się przyda i jaką ma wartość wobec Boga to, co nie jest miłością Bożą?” („Droga na Górę Karmel” III, 30, 5). Postępowi ku Bogu przeszkadza nieuporządkowane poszukiwanie sensacji, darów proroctwa czy języków – wszystko powinno mieć miejsce w Bogu, dla Boga i dla dobra bliźnich. To wielka szkoła duchowego realizmu: święty Jan uczy nas że takie nieuporządkowana dążność do dóbr nadprzyrodzonych przynosi wielkie szkody: rodzi naiwność, tendencję oszukiwania samego siebie i podatność na bycie oszukiwanym przez innych, pomniejsza wiarę odciągając od Boga, rozbudza namiętność uniemożliwiającą traktowanie rzeczy takimi, jakimi są w Bożym świetle, a w końcu, prowadzi do wykorzystywania takich darów w sposób naganny. Wszystko u Boga ma swoją miarę i właściwe miejsce – to miara, którą i my powinniśmy posiąść.

    5.Bóg daje nam to, co potrzebujemy – daje nam to także i w czasie, kiedy tego potrzebujemy. A równocześnie, chce abyśmy ostatecznie byli od wszystkiego wolni, tak by pozostał sam Bóg i Jego miłość.

    Dziś, kiedy wspominamy wielkiego świętego Jana od Krzyża, Doktora Kościoła, sięgnijmy po pomoc, którą nam pozostawił, po jego pisma – duchowy ekwipunek na drogę chrześcijańskiego życia. Pisma te odnaleźć można w Internecie, warto je nabyć i prowadzić regularną lekturę duchową, pozwalając, by przemawiały one do nas stopniowo, na przestrzeni czasu. Każdy z nas został wezwany przez Boga do tego, by przebyć drogę na Górę Doskonałości, każdemu z nas Bóg ofiarowuje swoją łaską i pomoc.

    msf/PCh.pl

    ______________________________________________________________________________________________


    Doktryna św. Jana od Krzyża.

    Przepiękny traktat – skarb literatury duchowej

    „Jest dziesięć stopni miłości. Dusza pokonując kolejne stopnie, łączy się z Bogiem przez zjednoczenie miłości. Pierwszy stopień miłości sprawia, że dusza zaczyna chorować na swoją wielką korzyść. Jej choroba to  g o r ą c z k a   m i ł o ś c i, która sprawia, że traci smak i przywiązanie do wszystkich rzeczy ziemskich. Tak jak chory traci smak wobec wszelkiego pożywienia i napoju, tak dusza uderzona tą chorobą miłości traci smak wobec wszelkich rzeczy zmysłowych”.

    Portal PCh24.pl oraz pismo Polonia Christiana objęły patronat medialny nad polską edycją Doktryny św. Jana od Krzyża, autorstwa jezuity Scaramellego. Ten przepiękny trzyczęściowy traktat jest skarbem ukrytym w dziedzinie literatury duchowej.

    Ojciec Scaramelli SJ (1687–1752) w czasach świetności katolicyzmu we Włoszech był autorem powszechnie znanym i szanowanym. Swoją popularność zawdzięczał niezwykłej klarowności myśli, solidnej kulturze teologicznej i przede wszystkim – głębokiej duchowości.

    Kto kiedykolwiek czytał św. Jana od Krzyża, zapewne spotkał się z pewną trudnością odbioru myśli Doktora Mistycznego. W niniejszej książce Scaramelli dokonał wielkiego dzieła systematyzacji i syntezy nauczania Mistyka oraz przedstawienia go na sposób praktyczny.

    Zatem książka ta jest podręcznikiem życia duchowego. Cel ostateczny życia człowieczego może być tylko jeden, a jest nim: zjednoczenie z Bogiem. Zjednoczenie to zachodzi na dwa sposoby: pierwszym jest zjednoczenie upodobnienia; drugie jest mistycznym zjednoczeniem miłości. Na czym polegają te zjednoczenia, to już opowie sam Autor, wyjaśniając swoją intencję.

    Rozdział IX

    Przedstawia dziesięć stopni drabiny Boskiej miłości według nauczania św. Bernarda, św. Tomasza oraz św. Jana od Krzyża

                   Jest dziesięć stopni miłości. Dusza pokonując kolejne stopnie, łączy się z Bogiem przez zjednoczenie miłości.

                    Pierwszy stopień miłości sprawia, że dusza zaczyna chorować na swoją wielką korzyść. Jej choroba to  g o r ą c z k a   m i ł o ś c i, która sprawia, że traci smak i przywiązanie do wszystkich rzeczy ziemskich. Tak jak chory traci smak wobec wszelkiego pożywienia i napoju, tak dusza uderzona tą chorobą miłości traci smak wobec wszelkich rzeczy zmysłowych. Ta święta gorączka nie rozpali się we władzach duszy, jeżeli nie zejdzie ogień z wysoka: z wysoka spuścił ogień na kości moje[1]. Na tym pierwszym stopniu miłości dusza wstępuje natychmiast w oczyszczenie ducha, ponieważ – jak powiedzieliśmy – nie znajduje już przyjemności, smaku ani punktu oparcia w żadnej rzeczy stworzonej.

                    Kiedy już oderwie się od wszystkiego, wstępuje na drugi stopień, gdzie  s z u k a   s i ę  jedynego  B o g a. Szuka się Go intensywnie, bez ustanku czy odpoczynku, jak święta oblubienica: Wstanę… szukać będę tego, którego miłuje dusza moja[2]. Na tym stopniu cała dusza w utrapieniu i niepokoju wyrusza szukać swojego Ukochanego. Szuka Go w każdym miejscu i w każdym czasie. Kiedy mówi, kiedy rozmawia, kiedy milczy, kiedy pracuje – szuka swojego Oblubieńca. Kiedy śpi, kiedy czuwa, kiedy je – myśli cały czas, rozmyśla o Nim. Wszystkie myśli i pragnienia kieruje ku Niemu. Te są owymi utrapieniami miłości, które omówiliśmy w ostatnim oczyszczeniu.

                    Z tej miłosnej udręki i niepokoju na drugim stopniu zdobywa siłę miłości i przechodzi na trzeci stopień – czynienia  w i e l k i c h   r z e c z y  dla Boga bez zmęczenia i ustanku. Byłoby tu wielkim pocieszeniem dla duszy wyniszczyć się tysiące razy dla służby Bożej, jak widzieliśmy zapał w takich dusza w procesie ich oczyszczenia. W tym miejscu wielkie czyny duszy wydają się małe, a wiele prac – odrobiną. Mnóstwo czasu poświęcane na służbę Pańską wydaje się chwilą. Wszystko to dzieje się za sprawą wielkiego płomienia miłości, który wznieca pożądanie rzeczy nieporównywalnie większych.

                    Teraz dusza żyje w wielkim cierpieniu, ponieważ wszystko, co czyni dla Boga, wydaje się jej niczym, i sądzi, że jest leniwa. Dusza uważa się za gorszą od wszystkich innych, ponieważ z jednej strony widzi doskonale, na co zasługuje Bóg, z drugiej – widzi jak jej pobożność jest mała i niedoskonała. Dlatego nie może nic innego czynić, jak jedynie gardzić sobą i uważać się za mniejszą od wszystkich.

                    Z żarliwości uczynkowej tego trzeciego stopnia dusza przechodzi do silniejszej żarliwości –  c i e r p i e n i a   n i e u s t a n n e g o  dla Boga, bez męczenia się i bez nasycenia, na czym polega czwarty stopień. Na tym stopniu dusza nie szuka własnego pocieszenia ani przyjemności w żadnej rzeczy – ani w Bogu, ani poza Bogiem. Szuka jedynie upodobania Bożego za wszelką cenę. A ponieważ wie, że to polega na cierpieniu, dlatego rozpalony duch w tym silnym płomieniu miłości trzyma ciało w takim poddaństwie, że w ogóle nie zwraca na nie uwagi oraz szanuje je mniej niż drzewo swój liść. A to wszystko czyni nie ze względu na oczekiwaną zapłatę, lecz jedynie ze względu na to, że Bóg na to zasługuje, oraz na wynagrodzenie za to, co od Niego otrzymała. Pan Bóg jednak nie mogąc oglądać umiłowanej duszy w długich boleściach, często ją odwiedza z ogromną słodyczą.

                    W żarliwym pożądaniu cierpienia na tym piątym stopniu dusza rozpala się coraz bardziej i rozpala w sobie niecierpliwe  p r a g n i e n i e   z j e d n o c z e n i a   s i ę  z Bogiem. Każde miejsce zamieszkania sprawia jej cierpienie, wydaje się jej ciężkie i długie. Wciąż już wydaje jej się, że znalazła swoje Dobro i objęła je, lecz widząc, że to płonne nadzieje, popada w wielką boleść. Tutaj dusza musi otrzymać Tego, którego kocha, albo umrze, jak powiedziałem – zdarza się to takim duszom w procesie ich oczyszczenia.

                    W miłości niecierpliwej tego piątego stopnia dusza  z d o b y w a   ł a t w o ś ć  w biegu i locie w stronę Boga bez zmęczenia, na czym polega szósty stopień.

                    Jak tęskni jeleń do źródeł wód, tak tęskni dusza moja do ciebie, Boże[3]. Dusza na tym stopniu miłości jest prawie całkowicie oczyszczona. Przez to powiększa i potęguje się jej miłość, która sprawia, że z łatwością szybuje w stronę Boga. Na tym stopniu częste są duchowe uniesienia, w których dusza coraz bardziej przybliża się do Boga, często pociągając za sobą nawet ciało[4].

                    Lekkość w miłości na tym szóstym stopniu sprawia, że dusza staje się  m ę ż n a  i  w a l e c z n a  w przybliżaniu się do Boga w gwałtownej miłości, na czym polega siódmy stopień. Teraz dusza nie pozwala prowadzić się osądowi, aby spocząć. Żadna rada jej nie cofnie ani też żaden wstyd jej nie zatrzyma, ponieważ gorliwość, którą Bóg wewnątrz niej sprawił, czyni ją waleczną i zapalczywą. To jest miłość oblubienicy mówiącej: Niech mię pocałuje pocałunkiem ust swoich[5].

                    Tu należy przestrzec, aby dusza nie była zapalczywa z Bogiem, jeżeli nie odczuwa wewnętrznej łaski Boga, która ją ku temu pchnie, aby jej zapalczywość nie zmieniła się z cnotliwej w wadliwą i aby nie spadła ze stopnia miłości, na który wstąpiła. Królowa Estera nie może przystępować do Boga z gwałtownością, jeżeli wcześniej nie odczuwa łaski buławy Króla skłonionej ku niej.

                    Gorliwość oraz pomocna ręka, którą Bóg wyciąga do duszy, powodują, że dusza postanawia zaryzykować i rzucić się w Jego stronę w gorliwej miłości. W końcu obejmuje Go i jednoczy się z Nim w zjednoczeniu miłości, co jest ósmym stopniem, a przy tym mówi wraz z oblubienicą: Znalazłam tego, którego miłuje dusza moja. Pojmałam go i nie puszczę[6].

                    Tutaj dusza znajduje się na szczycie swojego szczęścia, lecz nie trwa w nim nieustannie. Inaczej cieszyłaby się rodzajem chwały[7] już na tym świecie. Wraca moment rozdzielenia się jedności miłości i krótkie są te okresy czasu, w których pozwala się na bycie oblubienicy przy Oblubieńcu. Zostało to nazwane stanem  n a r z e c z e ń s t w a   d u c h o w e g o, gdyż umiłowani muszą oddalać się od siebie.

                    Na dziewiątym stopniu dusza słodko gorzeje w Bogu. Jest to stopień  d o s k o n a ł y c h, którzy słodko płoną w Bogu. Ten płomień jest wynikiem działania Ducha Świętego w tym zjednoczeniu, które mają trwale z Bogiem. Pozostają oni zawsze zjednoczeni z Bogiem – albo aktualnie, albo habitualnie[8]. Dobra tego stanu, który nazywa się stanem  m a ł ż e ń s t w a   z   B o g i e m, są niezliczone i niewyrażalne. Jest to najwyższy stan, jaki można osiągnąć na tym świecie. W innym miejscu coś o nim jeszcze powiemy.

                    Dziesiąty i ostatni stopień w tej drabinie miłości jest to  z j e d n o c z e n i e  w świętej miłości, która powoduje upodobnienie duszy do Boga. Jest ona całkowicie uszczęśliwiona w chwale niebieskiej, do której wstępują ci nieliczni, którzy przeszli przez inne stopnie miłości w obecnym życiu i przez nie zostali doskonale oczyszczeni.

    +++

    Premiera: 25 marca 2022

    Liczba stron: 252

    Format: 140 x 208

    Sztywna oprawa, wstążka, złote tłoczenia

    [1] De excelso misit ignem in ossibus meis (Lm 1,13).

    [2] Surgam… et quaeram quem diligit anima mea (Pnp 3,2).

    [3] Quemadmodum desiderat cervus ad fontes aquarum ita desiderato anima mea ad te, Deus (Ps 41,2).

    [4] Myślę, że autor ma na myśli duchowe lewitacje spowodowane ogromną miłością. Występowały one np. u św. Józefa z Kupertynu, gdy słyszał imię Maryi, u św. Ignacego z Loyoli, gdy odmawiał brewiarz, czy u św. Wawrzyńca z Brindisi podczas Mszy świętej [przyp. tłum.].

    [5] Osculetur me osculo oris sui (Pnp 1,1).

    [6] Inveni quem diligit anima mea: tenui eum nec dimittam (Pnp 3,4).

    [7] Chwała – światło, które otrzymują błogosławieni w niebie, a które jest źródłem ich szczęścia [przyp. tłum.].

    [8] Wł. abituale [przyp. tłum.].

    __________________________________________________________________________________

    To jest coś bardziej subtelnego

    To jest coś bardziej subtelnego
    Słynny rysunek Chrystusa na krzyżu autorstwa św. Jana od Krzyża/fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny

    ***

    Wieczory uwielbienia czy różaniec są dobre, ale… istnieje droga prowadząca dalej. O. Serafin Maria Tyszko OCD mówi o jej opisie u św. Jana od Krzyża. Dziś jego liturgiczne wspomnienie.

    Jarosław Dudała: Załóżmy, że prowadzę jakieś życie wewnętrzne. Słyszałem, że św. Jan od Krzyża był wielkim mistrzem duchowości. Skąd mam wiedzieć, czy jego pisma to coś dla mnie?

    O. Serafin Tyszko OCD: Ścieżek na drodze, którą jest Jezus, jest wiele. Ale jeżeli coś we mnie iskrzy, jeśli budzą się jakieś pragnienia na wspomnienie o św. Janie, to dlaczego nie miałbym uważać, że Duch Pański mnie do tego zaprasza?

    Może dlatego, że św. Jan jest trudny? Nawet św. Teresa Wielka mówiła, że nie do końca go rozumie.

    To, o czym o pisze Jan (o przeobrażającym zjednoczeniu), a także Teresa – przynajmniej do piątych mieszkań “Zamku wewnętrznego” włącznie – jest absolutnie dla wszystkich chrześcijan! A że Teresa nie do końca rozumiała Jana, to nic dziwnego. Nie ma co tego dramatyzować. Każdy z nas idzie własną ścieżką i druga osoba nigdy nie staje się mną.

    Czyli nie trzeba być mnichem, mniszką czy zakonnikiem, żeby osiągać szczyty kontemplacji?

    Gdyby to ode mnie zależało, to spokojnie beatyfikowałbym brata św. Teresy od Jezusa (miał na imię Lorenzo), brata św. Jana od Krzyża (Francisco) czy siostrę św. Elżbiety od Trójcy Świętej – Małgorzatę. Małgorzata, mama 9 dzieci (jedno wcześnie zmarło), która w wieku 42 lat została wdową, osiągnęła szczyty życia kontemplacyjnego w życiu małżeńsko-rodzinnym. Wzrastała przy tym w życiu kontemplacji i miłości bez szczególnego nauczania ze strony innych, poza podpowiedziami jej klauzurowej siostry.

    Albo taka babcia Hala, która spotkałem w 1990 r. w Ukrainie. Dziś ma 91 lat. Przy niewielkim moim udziale poddała się pewnym Bożym działaniom, w tym intensywnej nocy ciemnej. Jestem przekonany, że prowadzi głębokie życie kontemplacyjne w ramach swojego świeckiego życia.

    Kwestią jest tylko to, czy dana osoba zgodzi się na prowadzenie Boże, czerpiąc z doświadczenia Jana czy Teresy.

    Zapytam więc przewrotnie: dla kogo nie jest św. Jan? Czego nie można u niego znaleźć?

    Początków życia duchowego. Sam zresztą pisał, że jest szereg dobrych książek o początkach medytacji, dlatego on nie będzie się tym zajmował. – Chcę pisać o punktach stycznych, kiedy Duch Pański przeprowadza duszę z jednego poziomu na drugi, czyli o nocach ciemnych – deklarował Jan. (Teresa w ramach tzw. próby miłości w trzecim mieszkaniu “Zamku wewnętrznego” mówi, że chce pisać o tym, jakie przeobrażenia i jakie oczyszczenia są potrzebne.) I wreszcie – w różnych momentach – Jan pisze o szczytach: w “Pieśni duchowej” czy “Żywym płomieniu miłości”.

    Jeżeli ktoś chce czerpać z Jana początki życia duchowego, to trochę u niego znajdzie, ale niewiele.

    Jeżeli ktoś chce pytać, na czym polega medytacja chrześcijańska, to też nie.

    Wątku ewangelizacyjnego – kerygmatycznego, pierwszej metanoi  – tam się nie znajdzie.

    Trochę można znaleźć w życiorysie św. Teresy, ale nie jest to opracowane w sposób systematyczny.

    Pisał Ojciec w książce “Geniusz św. Jana od Krzyża”, że droga, którą proponuje św. Jan, to droga bez atrakcji. I że jeżeli nie wyciszy się w sobie pewnego rodzaju pobożności, to w ogóle nie można wejść na tę drogę.

    Może tak być, może tak być…

    Pisałem to w 1988-1989 roku. Dziś bym tak tego nie nazwał. Nie mówiłbym o “braku atrakcji”. Ale tym kluczu układ podstawowy jest prosty: czy dana osoba szuka zjednoczenia ze sobą Ojca, Syna i Ducha Świętego przez wcielone Słowo Boga żywego, jakim jest Jezus, czy szuka Jego Osoby i zjednoczenia z Nim, czy raczej szuka wrażeń.

    Dziś napisałbym, że Jan nie zachęca do zatrzymywania się na wrażeniach – ale to też trzeba dobrze rozumieć. Jan mówił: – Proszę bardzo: jeśli interesują cię dary, przeżycia, doznania i jest ci to potrzebne, to ja nie będę dyskutować z Duchem Świętym. Ale podpowiadam ci: jeśli nie pójdziesz w ubóstwo ducha, nie oderwiesz się od tego, to to, co na pewnym etapie w życiu duchowym ci służyło, na innym etapie będzie ci przeszkadzać.

    Chce Ojciec powiedzieć, że aby pójść głębiej za św. Janem, trzeba przestać chodzić na wieczory uwielbienia, przestać odmawiać różaniec?

    Nie, to zła interpretacja.

    Główny problem jest taki: czy dana osoba chce zostać: niewolnikiem religijnym, strachliwym wobec Boga, czy chce – i to jest częstsze – zostać najemnikiem Boga, czyli osobą, która mówi o opłacalności (“co ja będę z tego miał, że będę odmawiał różaniec?”, “co ja będę z tego miał, że będę prowadził życie liturgiczne?” itd., itd.) Jeżeli dana osoba się na tym zatrzyma, to nie pójdzie dalej.

    To nierzadkie zjawisko. Mam kontakt z wieloma dawnymi znajomymi z ruchu oazowego czy odnowy charyzmatycznej, którzy z różnych powodów tak się przyzwyczaili do doznań, przeżyć czy nawet głębszych doświadczeń, tak się przyzwyczaili do modlitw ustnych w pewnym kluczu, że dalej nie mogą pójść. Bo nie chcą wejść w większą pustkę, świętą pustkę, noc ciemną, to, co Jan nazywa próżnią – czyli głębokie ubóstwo duchowe, które sprawia, że moja przestrzeń duchowa jest otwarta na dalsze działanie. Zatrzymują się na tym poziomie. I wtedy to przeszkadza.

    Natomiast to, co się dzieje po drodze, jest dobre, jeśli ta osoba daje się prowadzić dalej. Jeśli  nie prowadzi modlitw ustnych na kilometry i tony, paplając i próbując zakląć Boga, żeby jej coś dał – ze zbawieniem włącznie.

    Jak zaczniesz chodzić na modlitwę dla Niego, żeby to On “więcej z tego miał”, to dokonuje się jakieś pogłębienie. I wówczas rewidujesz swoje dotychczasowe zaangażowanie modlitewne – nie musisz go odrzucać. Stanowisko typu: “To ja już w ogóle nie będę uwielbiał” byłoby dziwaczne.

    A że mogę się na tej atrakcji, przeżyciu, wrażeniu zatrzymać – to zupełnie inna kwestia. To się zdarza: dana osoba nie chce wejść w świętą, pierwszą, błogosławioną, będącą darem Bożym noc ciemną – czyli przejście z poziomu sentido (poziomu płytko-emocjonalnego, płytko-racjonalistycznego, podstawowo-wyobrażeniowego, fantazyjnego, doznaniowego) na poziom espiritu. Wówczas rzeczy, o których pan wspomniał – które na pewnym etapie były potrzebne, bo wyprowadziły tę osobę ze śmierci duchowej albo z bylejakości czy przeciętności kościelnej –  te rzeczy zostają przywłaszczone i zaczynają przeszkadzać. To myślenie typu: “To ma być, a jak mi Pan Bóg tego nie da, to mogę się na Niego obrazić”. I  zaczyna się latanie po miejscach, w których “to” dają… A Bóg mówi: “Wcale nie musisz tam latać. Ja jestem w tobie, tylko na inny sposób. Czy jesteś gotów przejść przez błogosławioną ciemną noc? Czy jesteś gotów zostawić to, co było, na rzecz ubóstwa duchowego, czyli poddania się Duchowi Bożemu, w którym wchodzisz w darmowość, bezinteresowność, a nie atrakcyjność, wrażeniowość, doznaniowość itd.?”

    Wiele osób, które przyjeżdżają do nas na rekolekcje, wywodzi się z tego nurtu doznaniowego. Problem pojawia się, gdy proponuje im się coś idącego dalej. Wtedy zdarza się, że pojawia się lekkie przerażenie, bo człowiek do czegoś się przyzwyczaił, zna to, to jest jego. A kiedy wchodzi w noc ciemną, duchowe podpórki i częściowo ziemia trzęsą się, jakby nie było oparcia. Jan od Krzyża pisze o kimś takim: “oparty, a bez oparcia”. Bo nie odczuwa tego, ale jest oparty na samym Bogu. Do tej pory mógł być oparty na darach, doznaniach, wrażeniach, na przeżyciach, a Osoba była na drugim miejscu. Pytanie brzmi: czy pragnę za wszelką cenę Osoby i Jej prowadzenia, czy bardziej pragnę mieć coś dla siebie, np. doznania religijno-charyzmatyczne czy jakiekolwiek inne. I tutaj problem mają absolutnie wszyscy: czy są z różańca, czy z modlitwy ustnej, tzw. charyzmatycznej czy jakiejkolwiek innej.

    A wcześniej czy później każda taka osoba stanie przed propozycją nocy ciemnej. Zgodzi się – pójdzie dalej. Nie zgodzi się – będzie krążyć na jakimś poziomie. Bóg to będzie tolerował przez jakiś czas: “Dobrze, jeśli tak sobie życzysz, wrócę za jakiś czas i znów zaproponuję ci coś dalej”. To jest niezmiernie dyskretna historia!

    Załóżmy, że zgodzę się pójść dalej. Co będzie dalej?

    Dalej będzie większa prostota i głębsze zjednoczenie, ale bardziej z Osobą aniżeli z działaniami Osób Boskich, bynajmniej Ich nie odrzucając. Będzie głębsze doświadczenie, ale już niekoniecznie doznaniowe, przeżyciowe. Wtedy dokonuje się paschalne “odkręcenie się” od samego siebie, a kręcenie się wokół Niego. Silniejsze stają się wiara, nadzieja i miłość jako najistotniejsze elementy życia Bożego we mnie. I zaczynam bardziej prowadzić życie w Duchu Świętym (u Teresy to jest w czwartym mieszkaniu “Zamku wewnętrznego”) aniżeli religijno-pobożnościowe, religijno-moralne. Jestem gotów na dobre paschalne cierpienia. Jestem gotów na bardziej ofiarną, ale roztropną służbę. Jestem bardziej gotowy na całkowite wydanie się Jemu: “zdobądź mnie, przejmij mnie, ja nie chcę już należeć do siebie, chce należeć do Ciebie”. Jan mówi, że jeśli taka osoba pozwoli żeby ją przekroczyć, Bóg – żeby jej nie zniechęcić – przeważnie daje jej pewne doświadczenia, których nie można już nazwać odczuciami, wrażeniami, atrakcjami. To jest coś bardziej subtelnego. Opisuje to zarówno w “Pieśni duchowej”, jak i w “Żywym płomieniu miłości”. To jest nieporównywalne do tego, co się działo na poziomie sentido. On tamtego poziomu nie neguje, mówi tylko: “Idź na skróty. Dlaczego idziesz drogą zmysłowo-wyobrażeniową, zamiast iść drogą duchową?”

    Św. Paweł o tym samym pisze do Koryntian: nie neguję, stwierdzam, że macie wszystkie dary łaski”. Ale – mówi dalej – duchowi nie jesteście. Nie jesteście pneumatikoi. Podpowiedzieć wam, dlaczego nie jesteście pneumatikoi? Jesteście sarkikoi, czyli ludźmi starego człowieka, tyle że już z pierwszymi darami, pierwocinami Ducha. Ale duchowymi w sensie ścisłym (pneumatikoi ), poddanymi Duchowi jeszcze nie jesteście. Jesteście sarkikoi (my to tłumaczymy jako “cieleśni”, ale to nie jest do końca prawidłowe), bo zdarzają się u was takie a takie rzeczy. Ale nie neguję, że nie brak wam żadnych darów łaski.

    I dokonuje się wreszcie w niektórych przypadkach – nie we wszystkich – przeobrażające, oblubieńcze, zaślubiające zjednoczenie z Bogiem, gdy ta osoba jest do głębi wolna, jest uwolniona od opinii ludzkiej i uwolniona od przywłaszczania sobie rzeczy duchowych. Jest głęboko uboga i nic jej nie brakuje. Jest miłosierna wobec braci – nie potrafi osądzać. Jest służebna, ale mądrze – ponieważ łączy w sobie miłość miłosierną z prawdą i sprawiedliwością w rozumieniu biblijnym. Może mieć pewne doświadczenia duchowe i może ich nie mieć. Może być w głębokiej oschłości przez resztę życia, ale jest cała zjednoczona i nie odchodzi od Boga.

    Przeważnie ludziom towarzyszą przy tym pewne doświadczenia – niekoniecznie ekstatyczne, jak u Teresy; u Jana było tego prawdopodobnie mniej, przynajmniej nic o tym nie pisze.

    Taki człowiek jest przeobrażająco zjednoczony z Bogiem. Jest u celu tego, co może się wydarzyć po tej stronie.

    Potem jeszcze Jan opisuje rzeczy zupełnie niezwykłe: taka osoba jest na tyle poddana Duchowi Świętemu, że sama tchnie Ducha Świętego.

    Ponieważ w jej duszy jest niebo (już teraz, nie gdzieś daleko), ponieważ ma życie wieczne w Chrystusie, Duch Święty czasem podwiewa zasłonę i ta osoba jakby zaczyna widzieć Boga, chociaż nie w sensie absolutnym – nie tak, jak po drugiej stronie. Ma też prawdziwe owoce Ducha Świętego: miłość (agape), radość, pokój…

    Niektórzy są w tym kluczu widoczni, niektórzy bardzo ukryci. Taka babcia Hala… Niewiele osób odkryło, że to jest osoba prawdopodobnie głęboko zjednoczona z Bogiem. Jest uboga, prosta. Nie jest przeznaczona na świecznik.

    To są piękne rzeczy! Ale bez nocy ciemnej to jest niemożliwe.

    ***

    o. Serafin Maria Tyszko (ur. 1953) jest karmelitą bosym. Pochodzi ze Słupska. W Karmelu od 1979 r., kapłanem jest od roku 1985. Ponad 3 lata pracował w Ukrainie, 18 lat spędził w karmelitańskim eremickim domu modlitwy w Drzewinie koło Pruszcza Gdańskiego, obecnie (od 7 lat) w będącym w budowie klasztorze rekolekcyjnym na Zwoli koło Poznania.

    Gość Niedzielny

    _______________________________________________________________________________

    Mistyk i reformator

    Św. Jan od Krzyża
    św. Jan od Krzyża/wikipedia.org

    ***

    Święty Jan od Krzyża – Doktor Mistyczny, w świecie Jan de Yepes, urodził się w rodzinie Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez w 1542 r. w Fontiveros, w pobliżu miasta Ávila (Hiszpania). W 1563 r. wstąpił do karmelitów i obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał znaczne rozluźnienie. Gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance w 1567 r. – w 25. roku życia – otrzymał święcenia kapłańskie.

    W dniu swojej Mszy św. prymicyjnej spotkał św. Teresę z Ávili, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których dla tego celu pozyskał, i 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jan od Krzyża. W latach 1569-71 sprawował funkcję mistrza nowicjatu. W 1570 r. musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W 1571 r. został rektorem pierwszego klasztoru Karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Ávili (1572-77).

    Przełożeni Jana dopatrzyli się jednak jego niesubordynacji. Posypały się na niego napomnienia i nakazy. Gdy Jan na nie nie zareagował, został aresztowany w Ávili w nocy z 2 na 3 grudnia 1577 r. i siłą zabrany do Toledo, do zakonnego więzienia, gdzie przeżył „noc ciemną”. 15 sierpnia 1578 r. udało mu się uciec z Toledo. Bracia z jego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany na przełożonego konwentu w Jaen, w Andaluzji. W 1579 r. otworzył nowy dom reformy w Baezie, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. Następnie został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a 3 lata później kapituła wybrała go na wikariusza prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się jednak tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie.

    Przełomowy był rok 1588 – wówczas odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych. Podczas obrad kapituły górę wzięło stronnictwo złagodzonej reguły. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów, a niebawem – 14 grudnia 1591 r., w wieku zaledwie 49 lat, jako zwykły zakonnik zakończył życie w klasztorze w Úbedzie.

    Święty Jan od Krzyża zostawił po sobie ważne pisma z zakresu duchowości i mistyki, m.in. „Noc ciemna”, „Pieśń duchowa”, „Droga na Górę Karmel” i „Żywy płomień miłości”. Został beatyfikowany przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany przez Benedykta XIII w 1726 r. Pius XI w 1926 r. ogłosił go doktorem Kościoła.

    Pisma św. Jana od Krzyża miały wpływ m.in. na duchowość św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein) – to jemu poświęciła swoją ostatnią przed męczeńską śmiercią książkę pt. „Wiedza Krzyża”. Z doktryną mistyczną św. Jana od Krzyża jeszcze w czasie II wojny światowej zapoznał się Karol Wojtyła. Teologię mistyczną tego świętego późniejszy papież Jan Paweł II zgłębiał w czasie studiów seminaryjnych, a podczas studiów w Rzymie napisał pracę doktorską nt. „Zagadnienie wiary w dziełach św. Jana od Krzyża”.

    Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________________________________

    Czym jest doświadczenie „nocy ciemnej” w życiu duchowym?

    – Dogłębne wewnętrzne nawrócenie to proces, a zarazem jedno z ważniejszych zadań „nocy ciemnej”. Wymaga on gotowości do poświęcenia, zaparcia się samego siebie, ofiary. Jaka jest różnica pomiędzy duchową „ciemną nocą” – która jest okazją do wzrostu, a depresją, wymagającą specjalistycznego leczenia.

    fot. Karol Porwich/Niedziela

    ***

    A oto tekst rozmowy:

    – Kogo dotyczy „noc ciemna” w życiu duchowym?

    Piotr Słabek: Dotyczy wszystkich, którzy zakochali się w Bogu i chcą się z nim jak najściślej zjednoczyć. „Noc ciemna” pomoże im w oderwaniu się od rzeczy tego świata, które rozpraszają i oddalają od Stwórcy.

    Bo przecież noc ułatwia zwrócenie wzroku jedynie w kierunku Boga. Paradoksalnie to bliskość i intensywność światłości sprawia, że nic nie widzimy i postrzegamy nieskończoną jasność jako nieprzeniknioną ciemność.

    Natomiast każde szczere pragnienie bliskości Boga, wcześniej czy później nieodłącznie wiąże się z oczyszczeniem, odsunięciem od siebie wewnętrznych i zewnętrznych rzeczy, spraw, które rozpraszają i oddalają od Boga.

    Oczyszczanie jest głównie skierowane przeciw korzeniom namiętności, pożądań. Według Ewagriusza z Pontu są nim egoizm i miłość własna. Doświadczenie „nocy” pomaga pokonywać egoizm, lenistwo, niecierpliwość, zazdrość, osądzanie bliźnich, obmowę, szukanie siebie we wszelkich praktykach pobożnych. W procesie tym dokonuje się oczyszczenie z uzależnień, wyzwolenie się z ciasnych schematów myślowych oraz różnorakich przywiązań, przyzwyczajeń, uprzedzeń.

    – Czy w życiu codziennym można przeżywać „noc ciemną”?

    – W jakimś stopniu ”noc ciemna” wpisuje się w życie każdego chrześcijanina, a szczególnie w życie codzienne. Dlaczego tak jest? Przede wszystkim z tego powodu, że podczas nocy sam Bóg oczyszcza nas i przemienia na głębokim poziomie naszego serca. To poziom, do którego sami nie jesteśmy w stanie dotrzeć.

    To zasadnicza różnica między tzw. oczyszczeniem czynnym, (tym którego dokonujemy naszymi siłami) a biernym (którego dokonuje Bóg). Oczyszczenie bierne dotyczy głębi serca, podświadomości.

    W najskrytszych zakamarkach naszego serca – jak wyjaśniał św. Jan od Krzyża – jest „tron”. A na nim wygodnie siedzi nasze „ja” i nie zamierza nikomu ustąpić miejsca. Jeśli zaprosimy tam Boga, to doświadczenie Jego miłości zintegruje nas wewnętrznie i stopniowo pozwoli zdetronizować nasze „ja”. Jeśli Bóg jest na swoim miejscu tzn. na tronie naszego serca i życia, to wszystko inne jest również na swoim miejscu.

    Trzeba więc pozwolić „dać się przemieniać” przez Boga na Jego obraz. I to jest trudne bo nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Człowiek podświadomie nie chce oddać inicjatywy Bogu. Nie chce, by Bóg działał w jego wnętrzu i przemieniał go. Nasze “ja” chce wyznaczyć kierunek naszemu życiu, chce zawsze mieć inicjatywę.

    Dogłębne wewnętrzne nawrócenie to proces, a zarazem jedno z ważniejszych zadań „nocy ciemnej”. Wymaga on gotowości do poświęcenia, zaparcia się samego siebie, ofiary.

    – W jaki sposób możemy kroczyć poprzez „noc ciemną”? Kto jest naszym przewodnikiem na tej drodze?

    – Przewodnikami jest pragnienie, tęsknota za Bogiem i przede wszystkich wiara, ciągle oczyszczana w „nocy ciemnej”.

    Droga pozornej ciemności, pustki i nicości jest w istocie drogą poznania Boga. Jest to droga przebóstwienia dokonującego się w życiu codziennym – tu i teraz.

    Paradoksalnie noc ciemna jest jakąś formą kontemplacji Boga, można by powiedzieć „kontemplacji ciemnej”. Rozwinięta szczególnie w tradycji wschodniej teologia negatywna tzw. teologia apofatyczna, ciągle wskazuje na to, że Bóg jest nieskończoną tajemnicą, jest nieskończenie inny od nas i od tego co nas otacza. O wiele więcej o Nim nie wiemy niż wiemy. Na drogę modlitwy kontemplacyjnej wkraczamy przez zachwyt i zauroczenie się Bogiem.

    – Jak rozeznać czym jest „noc ciemna” a czym nie jest?

    – Doświadczeniu „nocy” towarzyszy oschłość, bezradność, brak pewności, pokusy, załamania. By przetrwać ten rodzaj biernego oczyszczenia, konieczna jest stałość, ufność, zawierzenie Bogu, cierpliwość, wytrwałość, pokorna nadzieja.

    Każdy człowiek przeżywa swój rodzaj nocy. Jest ona wcześniej czy później doświadczeniem każdego, kto pragnie pójść za Bogiem i prowadzić głębokie życie duchowe. Kto szuka bliskich relacji z Bogiem i tęskni za Nim, ten jej doświadczy.

    Człowieka wtedy otacza niezmierzona światłość, którą odbiera się jako nieprzenikniętą ciemność. Jest to czas, gdy trudno odczuć obecność Boga, która naznaczona jest przede wszystkim milczeniem. Mamy wówczas doświadczenie nieobecności Boga.

    – Czy istnieją różnice miedzy doświadczaniem „nocy ciemnej” a doświadczeniem depresji?

    – Zarówno w depresji jak i w „ciemnej nocy” ludzie doświadczają własnej bezsilności, bezbronności, samotności, opuszczenia i wyobcowania. Czują się bezwartościowi, wewnętrznie odwróceni, winni i grzeszni. Przeżycie to jest przesycone lękiem, beznadziejnością i bezsensownością. Na tym jednak kończą się podobieństwa.

    Lekką depresję można często pomylić z „acedią” (duchową depresją), nie z „nocą ciemną”. Istnieje zasadnicza różnica między depresją zwłaszcza głęboką, a „nocą ciemną”.

    „Noc ciemna” jest poprzedzona duchowym doświadczeniem. Jest to przede wszystkim religijne doświadczenie ludzi pragnących Boga, którzy idą w Jego kierunku. Ból i cierpienie jest spowodowane brakiem odczuwalnego doświadczenia Bożej obecności. Tam gdzie jest autentyczna „noc ciemna”, tam jest prawdziwe doświadczenia duchowe. W sytuacji tej, mimo bólu, cierpienia, człowiek stawia czoła swojemu codziennemu życiu, nie zaniedbuje swoich obowiązków. Głęboka depresja, często ze względu na swój przebieg jest w stanie tak osłabić cały organizm człowieka, że jakakolwiek aktywność zawodowa czy rodzinna jest w zasadzie wykluczona.

    Doświadczenie „nocy ciemnej” może osłabiać naszą aktywność zawodową, ale jej zupełnie nie wyklucza, jest to bowiem doświadczenie duchowe, a nie choroba łącząca objawy psychiczne z fizjologicznymi.

    Przykładem tego zjawiska było długotrwałe przeżywanie „nocy ciemnej” św. Matki Teresy, przy jednoczesnym, mocnym zaangażowaniu w pomoc potrzebującym i niezwykłą aktywność dotyczącą akcji charytatywnych jak i kierowania zgromadzeniem zakonnym.

    Duchowe doświadczenie ma psychologiczne podstawy. Depresja wpływa na ludzką psychikę, podobnie jak szereg innych chorób np. cukrzyca, niedoczynność tarczycy itp. Nie ma jednak powodu by przeakcentować jej wymiar duchowy. Na depresję mogą cierpieć osoby religijne, podobnie jak chorują na inne różne choroby w tym i choroby psychiczne.

    Depresję trzeba leczyć farmakologicznie i psychoterapeutycznie, bo prowadzi do zrujnowania psychiki i ciała, wyniszcza cały organizm, uniemożliwia radzenie sobie z codziennością.

    Natomiast „Noc ciemna” poddaje w wątpliwość obraz własnej osoby, obraz Boga. Oczyszcza duchowo z różnych iluzji religijnych, jednak nie eliminuje z życia codziennego i nie prowadzi do długiej hospitalizacji.

    Jednym z elementów, pozwalających odróżnić czy ktoś cierpi na depresję, czy przeżywa noc ciemną jest wewnętrzna wolność. Ciężkiej depresji towarzyszy apatia i wyczerpanie organizmu, pacjent opada z sił, czuje się wewnętrznie przymuszony czy zniewolony swym psychicznym stanem do smutku i beznadziei. Najbardziej niebezpieczny moment jest przy leczeniu farmakologicznym wtedy, gdy pacjent nabiera więcej sił fizycznych – pozostawiony bez opieki może zrealizować często występujące w tej chorobie myśli samobójcze.

    W „nocy ciemnej” cierpienie wiąże się z wewnętrzną pustką i brakiem doświadczenia Boga. Jest to noc próby wiary czy nawet jej okresowej utraty. Nie czuje się, że Bóg w ogóle istnieje. Z braku doświadczania Boga wynika doświadczenie małości, grzeszności i słabości. Ma ono jednak inny wymiar niż postawy depresyjne, gdzie człowiek całkowicie widzi wszystko w czarnych kolorach, jest odcięty od siebie i od obecności drugiego człowieka, pełen rozpaczy.

    Nawet pośrodku ciemnej nocy, można się czuć mimo wszystko wolnym. Pragnienie i tęsknota Boga są jednocześnie powodem olbrzymiego cierpienia jak i większej miłości.

    Tygodnik Niedziela/Kai

    _________________________________________________________________________________________

    Św. Jan od Krzyża narysował ten szkic po mistycznej wizji Ukrzyżowanego. Zobacz!

    Cristo_San_Juan_de_la_Cruz,_detalle_detalle
    Aleteia

    ***

    Niezwykły rysunek, będący esencją duchowości św. Jana od Krzyża, stał się inspiracją dla jednego z dzieł Salvadora Dalego.

    Lektura pism św. Jana od Krzyża, jednego z największych mistyków w dziejach, przybliżyła do Boga rzesze wiernych. Niewielu jednak zna przedstawienie ukrzyżowanego Chrystusa, które święty narysował po jednej ze swoich mistycznych wizji.

    Św. Jan od Krzyża wykonał ten mały szkic (o wymiarach zaledwie 6 x 5 cm) w trakcie pobytu w Avili. Przebywał tam na zaproszenie św. Teresy od Jezusa jako spowiednik karmelitanek w klasztorze pw. Wcielenia w latach 1572-1577.

    Św. Jan od Krzyża i jego rysunek

    Jak donosiły współczesne świętemu kroniki, św. Jan miał wizję ukrzyżowanego Chrystusa, którą przedstawił następnie na skrawku papieru. Święty podarował później rysunek jednej z miejscowych sióstr karmelitanek. Szkic ten przechowywany jest obecnie w tym samym klasztorze w prostym relikwiarzu z pozłacanego drewna i mogą go podziwiać odwiedzający klasztorne muzeum.

    Cristo_San_Juan_de_la_Cruz,_detalle_detalle

    Mistyczna wizja świętego

    Genialne dzieło ukazuje martwego Chrystusa w momencie, w którym oddał ducha na krzyżu. Choć szkic jest bardzo małych rozmiarów, nieodmiennie wywołuje w patrzącym wielkie wzruszenie. Porusza zwłaszcza widok rąk, rozdartych w miejscach wbitych w nie gwoździ oraz ramion, wyrwanych ze stawów pod ciężarem zwisającego z krzyża ciała.

    Olbrzymie wrażenie robi też obraz ciężko opadłej na pierś głowy Chrystusa, przez co niewidoczna staje się twarz Zbawiciela. Nogi, nie mogąc stanowić żadnego oparcia dla ciała, uginają się i zapadają pod jego ciężarem.

    Ukrzyżowany Jezus ukazany jest z prawej strony, z góry, jakby z perspektywy Boga Ojca, wzruszonego największą z możliwych ofiarą – z samego siebie – jaką złożył Jego własny Syn na odkupienie za grzechy całej ludzkości.

    Artyzm rysunku św. Jana od Krzyża

    Rysunek pomaga lepiej zrozumieć jeden z tekstów tego Doktora Kościoła pt. Droga na Górę Karmel. Autor opisuje w nim ścieżkę pokonywaną przez duszę do mistycznego zjednoczenia się z Bogiem.

    W tekście odnaleźć można słowa przypisywane Bogu, kierowane do kogoś poszukującego prywatnych objawień. Bóg Ojciec wyjaśnia: „Wszystko już powiedziałem przez Słowo, będące moim Synem i nie mam już innego słowa; czyż mogę ci więcej odpowiedzieć albo objawić coś więcej ponad to?” (2Dg 22, 5.7).

    „Patrz dobrze, a w Chrystusie odkryjesz spełnione i urzeczywistnione swoje pragnienia, a nadto jeszcze wiele więcej… Jeżeli szukasz u mnie słowa pociechy, spojrzyj na mego Syna, posłusznego z miłości ku mnie i uciśnionego, a znajdziesz prawdziwą pociechę” (2Dg 22, 5-6).

    Mistycyzm i artyzm rysunku św. Jana od Krzyża tak bardzo urzekły Salvadora Dalego, że ten w 1951 roku namalował swoje słynne dzieło pt. „Chrystus św. Jana od Krzyża”.

    Cristo_de_San_Juan_de_la_Cruz,_Dalí

    Jesús Colina/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 grudnia

    Święta Łucja, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Odylia (Otylia), opatka
    ***
     
    Wikipedia
    ***
    Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii. Najstarszy żywot św. Łucji pochodzi z V wieku. Według niego Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla pewnego młodzieńca z niemniej szlachetnej rodziny. Kiedy udała się z pielgrzymką na grób św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać sama św. Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską. Doradziła jej też, by przygotowała się na czekającą ją ofiarę. Kiedy więc Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła wolę wyjścia za mąż i rozdała majętność ubogim; złożyła także ślub dozgonnej czystości. Gdy wkrótce wybuchło prześladowanie chrześcijan, kandydat do jej ręki zadenuncjował ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury nie załamały bohaterskiej dziewicy, została ścięta mieczem. Działo się to 13 grudnia ok. 304 roku. Święta miała 23 lata (lub 28, bo w życiorysach można spotkać rok 286 jako datę urodzenia).
    Legenda ozdobiła heroiczną śmierć św. Łucji pewnymi szczegółami, których autentyczność trudno sprawdzić. Święta miała być m.in. wiedziona na pohańbienie do domu publicznego, ale żadną siłą nie mogli oprawcy ruszyć jej z miejsca, nawet parą wołów. Kiedy sędzia nakazał spalić ją na stosie, ogień jej nie tknął. Sędzia wtedy w obawie rokoszu skazał ją na ścięcie. Jednak i to przeżyła. Przyniesiona do domu, poprosiła jeszcze o Komunię świętą i dopiero po jej przyjęciu zmarła. Autor opisu jej męczeńskiej śmierci zostawił nadto przepiękny dialog Świętej z sędzią, swego rodzaju arcydzieło nauki moralnej ku zachęcie chrześcijan i ich podbudowaniu.
    Posiadamy tak mało informacji o św. Łucji, że niektórzy historycy byli skłonni wykreślić ją z Martyrologium Rzymskiego. W roku 1894 znaleziono jednak w Syrakuzach na cmentarzu św. Jana starożytny napis w języku greckim, który orzeka, że grób ten wystawiła swojej pani Łucji niejaka Euschia.
    Relikwie św. Łucji były między rokiem 1204 a 2004 przechowywane w Wenecji, która po 800 latach zdecydowała się je “wypożyczyć” Syrakuzom. Imię Łucji od czasów św. Grzegorza Wielkiego wymienia się w Kanonie rzymskim. Jest patronką Szwecji oraz Toledo; ponadto także krawców, ociemniałych, rolników, szwaczek, tkaczy; orędowniczką w chorobach oczu.
    W Skandynawii otoczona jest wielkim kultem. Jej wspomnienie jest świętem światła, kiedy to dzieci zgodnie z tradycja idą w pochodzie prowadzonym przez dziewczynę w wieńcu z zapalonymi świecami na głowie. Tradycja wróżb w dzień św. Łucji spotykana jest także w innych krajach, choćby u słowackich górali. Polscy górale także pamiętają o św. Łucji – od tego dnia przepowiadają pogodę na cały kolejny rok. Jest to również tradycyjny dzień rozpoczęcia przygotowań do Godów.

    W ikonografii przedstawia się św. Łucję w stroju rzymskiej niewiasty z palmą męczeństwa w ręce i z tacą, na której leży para oczu. Według bowiem dawnej legendy miała mieć tak duże i piękne oczy, że ściągała nimi na siebie powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała sobie oczy wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy “oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka od chorób oczu, że nawet Dante modlił się do niej, kiedy zaczął chorować na oczy (Raj, Pieśń 32, 136). Atrybutami św. Łucji są: lampa, miecz, palma męczeństwa, płomień u stóp; na tacy oczy, które jej wyłupiono; sztylet.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    fot. wikipedia.org

    ***

    Łucja z Syrakuz. Święta o pięknych oczach

    Miała tak piękne oczy, że zachwycali się nimi nawet jej oprawcy. Dlatego przez wieki chrześcijanie prosili ją o modlitwę w chorobach oczu. Dziś w liturgii wspominamy św. Łucję z Syrakuz, dziewicę i męczennicę.

    Syrakuzy – miasto kilkunastu świętych

    Życie i śmierć dziewicy i męczennicy, św. Łucji, związane są z Syrakuzami – miastem założonym w 734 r. przed narodzeniem Chrystusa. Syrakuzy były niegdyś najbogatszym i najludniejszym miastem na Sycylii, stolicą niezależnego państwa. W 212 r. przed Chrystusem zdobyli je Rzymianie. Zginął wtedy w obronie miasta największy w starożytności matematyk i fizyk świata, Archimedes. Miasto wydało kilkunastu świętych, ale wśród nich pierwsze miejsce zajmuje św. Łucja, która żyła na początku III wieku (być może w latach 286-304, jak piszą niektórzy jej hagiografowie).

    Oskarżona przez męża

    Według najstarszego przekazu datowanego na V w., święta pochodziła ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla równie zamożnego młodzieńca. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką do grobu św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić o zdrowie dla matki, miała jej się ukazać ta święta i przepowiedzieć męczeńską śmierć; radziła też przygotować się na czekającą ją ofiarę.

    Kiedy Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła obietnicę zamążpójścia, rozdała swoje majętności i złożyła ślub dozgonnej czystości. Niebawem wybuchło prześladowanie chrześcijan, najkrwawsze w dziejach chrześcijaństwa. Wtedy niedoszły małżonek oskarżył Łucję, że jest chrześcijanką i 13 grudnia ok. 304 r. została ścięta mieczem; miała 23 lata.

    Nieugięta chrześcijanka

    Została pochowana we wczesnochrześcijańskich katakumbach, nad którymi już w VI wieku, jak wspomina papież św. Grzegorz I Wielki, wznosił się kościół i klasztor jej imienia, w obecnych Nowych Syrakuzach. Tenże papież wprowadził imię św. Łucji do kanonu Mszy św.

    Początkowo czczono Łucję jako nieugiętą chrześcijankę, która została wpisana w poczet świętych za trwałość w wierze.

    Mieszkańcy jej rodzinnych Syrakuz, potomkowie cywilizacji greckiej, a nie bizantyjskiej czy arabskiej, są powściągliwi i mają wyczucie dobrego smaku, a obchody świętej Łucji nie mają tam w sobie nic z ludowego festynu. Wokół kultu „ich” świętej nie powstał żaden przemysł pamiątek czy dewocjonaliów.

    Santa Lucia

    W Rzymie pierwszy kościół ku czci świętej męczennicy wystawił papież Honoriusz I (625-638). Na mozaice bazyliki św. Apolinarego (Nuovo) w Rawennie znajduje się wizerunek świętej pochodzący z VI w. Kiedy w 718 r. z polecenia cesarza Leona III zaczęto niszczyć wizerunki świętych, relikwie św. Łucji przeniesiono do Corfino w Abruzzach, potem wróciły do Syrakuz. W 1204 r. krzyżowcy zabrali je do Wenecji, gdzie w 1313 r. wystawiono ku czci świętej osobny kościół i tam złożono jej doczesne szczątki.

    W 1860 r., ze względu na budowę dróg, kościół został rozebrany, a relikwie św. Łucji przeniesiono do kościoła św. Jeremiasza, gdzie przebywały do 7 października 1981 r., kiedy to zostały wykradzione. Obecny kościół pochodzi z XVIII w. Relikwie umieszczono w kaplicy nad jednym z kanałów weneckich, na której zewnętrznym szczycie wyświetla się widoczna z daleka postać św. Łucji, otaczana czcią przez weneckich gondolierów. Na całym świecie, również i w Polsce znana jest i chętnie śpiewana włoska piosenka „Santa Lucia”.

    W grudniu 2004 r., po dziesięciu stuleciach doczesne szczątki św. Łucji wróciły do rodzinnych Syrakuz. Wenecjanie zastrzegli, że „to tylko pożyczka”, obawiając się, by wierni Syrakuz nie potraktowali tego jako ostatecznego zwrotu.

    Patronka chorób oczu

    Św. Łucja ma trzy sanktuaria: w kościele św. Jeremiasza w Wenecji, w Syrakuzach oraz w kościele klaretynów w Rzymie. Według legendy, św. Łucja miała piękne, wielkie oczy, które przyciągały powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała je sobie wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy „oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka chorób oczu, że modlił się do niej m.in. Dante, gdy tracił wzrok.

    Aż do czasu wprowadzenia przez papieża Grzegorza XII reformy kalendarza w 1582 r. wspomnienie św. Łucji przypadało 25 grudnia, gdy była najciemniejsza i najdłuższa noc w roku. Z tą nocą wiązały się legendy o demonach pochodzące jeszcze z czasów przedchrześcijańskich. Tradycja ta „przeszła” na św. Łucję, którą straszono leniwe służące i niegrzeczne dzieci. Straszono też każdego, kto po odmówieniu wieczornej modlitwy „Anioł Pański” wychodził na dwór. Tego też dnia nie wolno było piec chleba, tkać ani szyć, a kto się odważył to robić, narażał się na gniew Łucji.

    Z czasem jednak zapomniano o tamtych zwyczajach i pojawiły się przyjemniejsze, np. nagradzanie drobnymi upominkami za dobre uczynki. Z czasów przedchrześcijańskich pozostało jedynie „powitanie światła”, a więc – pielęgnowane w wielu miejscach, zwłaszcza w regionie alpejskim i w Skandynawii – pochody ze światłami.

    Noc świętej Łucji

    Od kilku wieków znany jest zwyczaj wróżenia przyszłości: w dniu św. Łucji dziewczęta nacinają kawałek kory na gałązce wierzbowej i opasują to miejsce. Odkrywają je ponownie w Nowy Rok, szukając znaków, z których – podobnie jak z wosku lanego w andrzejki – przepowiadają sobie przyszłość. Szczególnie odważne dziewczęta wychodzą w noc św. Łucji na dwór, żeby zobaczyć cień świętej, który też wróży przyszłość.

    W austriackim Burgenlandzie sieje się 13 grudnia pszenicę w doniczkach. Jeśli ziarna wykiełkują do Bożego Narodzenia, zapowiada to dobre żniwa w nadchodzącym roku. Są też regiony, gdzie w dzień św. Łucji, podobnie jak w dzień św. Barbary, ścina się wiśniowe „gałązki św. Łucji”, które zakwitną na Boże Narodzenie. W dzień św. Łucji w niektórych regionach sprawiano prezenty małym dziewczynkom.

    Dzień, w którym obchodzone jest wspomnienie św. Łucji, jest także dniem astronomicznego „zatrzymania się Słońca”, po czym kilkanaście dni później – w Boże Narodzenie – następuje przełom czasu i zaczyna przybywać dnia. Nawiązuje do tego polskie przysłowie: „Święta Łuca dnia przyrzuca”.

    Stacja 7pl/KAI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Zobacz także:
      •  Święty Finian, opat
      •  Błogosławiony Hartmann, biskup
    ***
    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Jak głosi przekaz, 12 grudnia 1531 roku Matka Boża ukazała się Indianinowi, św. Juanowi Diego. Mówiła w jego ojczystym języku nahuatl. Ubrana była we wspaniały strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Zwróciła się ona do Juana Diego: “Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”.
    Początkowo biskup Meksyku Juan de Zumárraga nie dał wiary Indianinowi. Ten poprosił więc Maryję o jakiś znak, którym mógłby przekonać biskupa. W czasie kolejnego spotkania Maryja kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza. Chociaż w Meksyku w grudniu kwiaty nie kwitną, rosły tam przepiękne róże. Madonna poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan szybko spełnił to polecenie, a Maryja sama starannie poukładała zebrane kwiaty. Juan natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego płaszcza. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i wszyscy obecni uklękli w zachwycie. Na rozwiniętym płaszczu zobaczyli przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą o ciemnej karnacji, ubraną w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami, spod którego widać było starannie zaczesane włosy z przedziałkiem pośrodku. Maryja miała złożone ręce, a pod stopami półksiężyc oraz głowę serafina. Za Jej postacią widoczna była owalna tarcza promieni.
    Właśnie ów płaszcz Juana Diego, wiszący do dziś w sanktuarium wybudowanym w miejscu objawień, jest słynnym wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. Na obrazie nie ma znanych barwników ani śladów pędzla. Na materiale nie znać upływu czasu, kolory nie wypłowiały, nie ma na nim śladów po przypadkowym oblaniu żrącym kwasem. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. W źrenicy Madonny dostrzeżono niezwykle precyzyjny obraz dwunastu postaci.
    Płaszcz z wizerunkiem Maryi w dniu 24 grudnia 1531 r. w uroczystej procesji biskup przeniósł ze swojej rezydencji do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając tym samym życzenie Maryi. Obecnie jest to największe sanktuarium maryjne świata, gdzie przybywa co roku około 12 milionów pielgrzymów.

    Matka Boża z Guadalupe - Opiekunka nienarodzonych

    Największym cudem Maryi była pokojowa chrystianizacja meksykańskich Indian. Czas Jej objawień był bardzo trudnym okresem ewangelizacji tych terenów. Do czasu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci pierzastego węża. Wierzyli, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Według relacji Maryja miała poprosić Juana Diego w jego ojczystym języku nahuatl, aby nazwać Jej wizerunek “święta Maryja z Guadalupe”. Przypuszcza się, że “Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem “Coatlallope”, które w náhuatl znaczy “Ta, która depcze głowę węża”.
    Gdy rozeszła się wieść o objawieniach, o niezwykłym obrazie i o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Indianie zrozumieli, że pokonała Ona straszliwego boga Quetzalcoatla. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata. Pod wpływem objawień oraz wymowy obrazu Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. W ciągu zaledwie sześciu lat po objawieniach aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej.
    3 maja 1953 roku kardynał Miranda y Gomez, ówczesny prymas Meksyku, na prośbę polskiego Episkopatu oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Do dziś kopia obrazu z meksykańskiego sanktuarium znalazła się w ponad stu kościołach w Polsce. Polacy czczą Madonnę z Guadalupe jako Patronkę życia poczętego, ponieważ przedstawiona jest na obrazie w stanie błogosławionym.Opracowano na podstawie materiałów “Godziny Różańcowej” z 16.12.2001
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Guadalupe: Matka Indian

    Guadalupe: Matka Indian
    Matka Boża z Guadelupe/CUDOWNY WIZERUNEK (PD)

    ***

    Objawienia prywatne miały czasami ogromne konsekwencje dla życia całych społeczności. Powodowały nawrócenia i wzrost religijności. Największe konsekwencje miało chyba objawienie, do którego doszło 9 grudnia 1531 r. na wzgórzu Tepeyac w Meksyku. Indianin Juan Diego ujrzał wówczas Matkę Bożą. Okazało się to punktem zwrotnym w ewangelizacji Ameryki, dało początek masowym nawróceniom Indian.

    Wbrew temu co się często sądzi nawracanie rdzennych mieszkańców Ameryki w XVI wieku nie odbywało się pod przymusem. Indianie dobrowolnie przyjmowali nową wiarę. Jak trwałe i silne były te nawrócenia niech świadczy ogromna religijność panująca obecnie w Ameryce Łacińskiej. Katolicy stanowią we wszystkich krajach tego kontynentu przygniatającą większość. Jest ich procentowo znacznie więcej niż katolików w byłych europejskich koloniach azjatyckich i afrykańskich. A przecież misjonarze pracowali wszędzie z jednakowym zaangażowaniem!

    Jak dziś twierdzą uczeni, religia katolicka padła w Ameryce na podatny grunt. Choćby dlatego, że w ważniejszych miejscowych wierzeniach kluczowe było składanie bogom ofiar z ludzi. W miejscach kultowych ginęły co roku tysiące osób. Hiszpańscy misjonarze relacjonowali w XVI wieku jak wielkie wrażenie robiły na Indianach opowieści o Bogu, który nie tylko, że nie wymagał ofiar z ludzi, ale wręcz sam złożył siebie w ofierze. A do tego Bóg ten był tak potężny, że choć był jeden, to “pokonał” wszystkich bogów miejscowych.

    W poszukiwaniu pocieszenia

    W ciężkich dla pokonanych Indian czasach, gdy cały ich dotychczasowy świat zawalił się w gruzy i utracili wiarę w “starych” bogów, zaczęli więc szukać pocieszenia u “nowego” Boga, który był nie tylko potężny, ale także dobry. Przeszkadzało im jednak, że był to Bóg obcych najeźdźców, którzy zamienili ich w niewolników i dopuszczali się zbrodni. Jak więc mogli pokochać Boga białych ludzi?

    I wtedy w podbitej przez Hiszpanów Ameryce rozeszła się wieść, że Matka Syna Bożego, który oddał życie za ludzi, ukazała się Indianinowi, przygarnęła go i nazwała swym synem. Obiecała opiekować się nie tylko nim, ale wszystkimi Indianami, pocieszać ich i ocierać ich łzy.

    Św. Juan Diego Cuauhtlatoatzin

    W dodatku była nie tylko dobra, ale też święta, taka jaką wszyscy chcą widzieć matkę. Był to rok 1531. Europejczycy podbijali Amerykę już od prawie 40 lat. Wielu Indian nie miało rodzin. Mnóstwo było sierot, a także dzieci poczętych podczas gwałtów. I oto pojawia się Matka, której można zaufać i powierzyć swe troski. Indianie zawierzyli jej masowo. Doszło do nawróceń na skalę nie spotykaną nigdy wcześniej ani potem. Podbity lud odnalazł swoją matkę, która nie wahała się przygarnąć prostego indiańskiego rolnika, Juana Diego.

    Miliony prosiły o chrzest

    Franciszkański zakonnik Toribio de Benavente, który przybył do Meksyku w roku 1524 i zwany był przez Indian “Motolinia”, co znaczy “biedny i pokorny”, pisał, że: “bardzo liczni przychodzą się ochrzcić, nie tylko w niedziele i dni do tego naznaczone, ale każdego zwykłego dnia, dzieci i dorośli, zdrowi i chorzy, ze wszystkich powiatów; kiedy bracia odwiedzają ich osady, Indianie wychodzą na drogę z dziećmi w ramionach, dźwigają na plecach cierpiących i wyprowadzają nawet zgrzybiałych starców aby ich ochrzczono… Kiedy podchodzą do chrztu, czasem się modlą, choć niekiedy zachowują niewłaściwie; jedni proszą na kolanach albo wznoszą wyciągnięte ręce, kuląc się przy tym i jęcząc, drudzy przyjmują go wśród płaczu i westchnień”.

    Do końca lat trzydziestych XVI wieku ochrzczono ok. 8 milionów ludzi. Prawie wszyscy mieszkańcy Meksyku stali się chrześcijanami. Kościół uzyskał w Nowym Świecie dwa razy więcej wiernych niż stracił w Europie w wyniku Reformacji.

    wiara.pl

    _______________________________________________________________________________

    Matka Boża z Guadalupe i tajemnicze 23,5 stopnia nachylenia. Jej spojrzenie obejmuje całą ludzkość

    OUR LADY OF GUADALUPE

    Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia. Taki sam jest kąt nachylenia głowy Matki Bożej na wizerunku Matki Bożej z Guadalupe!

    Święto Matki Bożej z Guadalupe

    „Oczywiście. Pomodlę się za ciebie” – powiedziałem mojemu przyjacielowi, prawnikowi, który późno poczuł powołanie i został klerykiem, a następnego dnia czekał go egzamin. Miał problemy z metafizyką i ucząc się do egzaminu z tego przedmiotu, był kłębkiem nerwów.

    Następnego dnia było święto Matki Bożej z Guadalupe. Jadąc do pracy tego ranka, rutynowo robiłem w myślach mój plan dnia. Wtedy przypomniałem sobie, że obiecałem pomodlić się za mojego przyjaciela.

    Mógłbym zmówić krótką modlitwę właśnie tu, w samochodzie, pomyślałem, albo mógłbym pojechać w specjalne miejsce…

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w Des Plaines, w stanie Illinois, znajduje się tylko sześć mil od mojego biura, ale nigdy dotąd tam nie byłem. Postanowiłem więc pojechać tam podczas przerwy obiadowej i ofiarować Matce Najświętszej mojego przyjaciela kleryka.

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe

    Okazało się, że tego przedpołudnia w pracy miałem więcej do zrobienia niż się spodziewałem. Moja praca obejmuje różne obowiązki związane z programami nauczania dla szkół w Park Ridge w stanie Illinois.

    Jednym z nich jest zarządzanie programem nauczania przedmiotów ścisłych. Są wśród nich zajęcia z podstaw astronomii. Wspominam o tym tylko po to, żeby wyjaśnić to, co miało nastąpić w trakcie mojej wizyty w sanktuarium.

    Gdy tam dojechałem, było już za piętnaście pierwsza. Był lekki mróz, a niebo było jasne i intensywnie błękitne. Poprosiłem przechodnia, żeby wskazał mi drogę do sanktuarium. Wkrótce znalazłem się wśród kilku tysięcy pielgrzymów, którzy przybyli tam na obchody święta.

    Skąpane w słońcu sanktuarium pławiło się w świetle, a powietrze nagle zrobiło się ciepłe. Pielgrzymi przekazywali kolorowe bukiety pracownikom, którzy układali kwiaty wokół kapliczki z repliką tilmy.

    Modlitwa przed Maryją

    Miejsce wypełniała cisza i absolutny spokój. I nagle przypomniałem sobie, dlaczego się tam znalazłem. Spojrzałem w górę, na tilmę i złapałem się na tym, że otwieram swoje serce przed Maryją.

    Jak dziecko opowiedziałem jej o moim przyjacielu kleryku i jego niepokoju związanym z egzaminami. Potem mówiłem o innych sprawach, osobno wspominając moich bliskich.

    Kiedy skończyłem, rozejrzałem się. Tysiące pielgrzymów robiło to samo: otwierało swe serca przed jedną i tą samą Matką. Wszyscy byliśmy jej dziećmi i wszyscy przyszliśmy, by być tam z nią.

    Nachylenie głowy Matki Bożej

    Spojrzałem jeszcze raz na pelerynę. W szybie kapliczki, dokładnie tam gdzie zobaczyłbym głowę Maryi, odbijała się tarcza słońca. Zamiast jej lekko przechylonej na bok twarzy, widziałem tylko odbicie blasku słońca.

    Zauważyłem, że rozbłysk światła promieniującego ze szczytu odbitej tarczy słonecznej miał takie samo nachylenie jak głowa na tilmie. Zrobiłem zdjęcie tego, co widziałem, przypominając sobie podstawowy fakt astrofizyki. Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia.

    Wracając na parking, spojrzałem w stronę Słońca. Zobaczyłem ten sam pionowy blask nachylony w kierunku Ziemi. Zrobiłem kolejne zdjęcie. O ile stopni przechyla głowę Matka Boża na tilmie? –  zastanawiałem się.

    Zaproszenie dla wszystkich

    Następnego dnia postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej. Używając cyfrowej wersji obrazu Matki Bożej, jaki widać na oryginalnej tilmie, narysowałem jedną prostą, pionową linię, zaczynając od czubka Jej głowy.

    Potem pociągnąłem drugą linię, która szła pod kątem, pod którym pochylona jest głowa. Umieściłem kątomierz w punkcie, gdzie przecięły się te dwie linie. 23,5 stopnia!

    Mój rysunek był prosty, a moja znajomość astronomii zaledwie podstawowa. Nie wiedziałem wtedy, że ktoś inny, dr Juan Hernández Illescas, już dokonał tego odkrycia w 1981 roku. Ale z dziecięcą fascynacją zastanawiałem się, co to odkrycie może oznaczać.

    Wcześniej słyszałem spekulacje rozmaitych komentatorów, że pochylenie głowy Maryi oznacza jej pokorę. To bardzo możliwe. Ale teraz mam nowe spojrzenie na tę kwestię. Ze swojego miejsca w niebie, odziana w słońce, Matka Boża z Guadalupe kieruje swój wzrok pod kątem 23,5 stopnia, by objąć spojrzeniem całą ludzkość. Ludzkość, która odsunęła się od Boga.

    Widząc teraz wyraźnie wszystkie swoje dzieci, woła do każdego z nich: chrześcijanina i muzułmanina, protestanta i katolika, ateisty i deisty, wyznawcy new age, hindusa, buddysty i żyda. Ona zaprasza nas wszystkich, byśmy otworzyli przed Nią nasze serca.

    Przesłanie Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe

    Jeśli Najświętsza Maria Panna z Guadalupe ma dla nas jakieś zasadnicze przesłanie, to jest nim wieść, że cały świat ma matkę. A jeśli to prawda, to Dziecko, które Ona ma urodzić – jak to przedstawiono na tilmie – przychodzi do nas w tym czasie jako Zbawiciel całego świata. Wcielenie. Bóg staje się człowiekiem. Czy może być myśl bardziej pocieszająca?

    Jeśli o mnie chodzi, od tej pory będę zawsze pamiętać święto Matki Bożej z Guadalupe jako moje 23,5 stopnia pocieszenia.

    A.J. Clishem/Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Płaszcz św. Juana Diego i 4 tajemnice wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    GUADALUPE
    Public Domain

    ***

    „Ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś.

    Św. Juan Diego po raz pierwszy zobaczył tajemniczą postać Matki Bożej 9 grudnia 1531 roku. Przedstawiła mu się tak: „Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje”.

    Pamiątkę owego (najwcześniej zaakceptowanego przez Kościół) objawienia maryjnego stanowi dziś nie tylko wspomnienie liturgiczne Matki Bożej z Guadalupe (12 grudnia), lecz także coś innego. A mianowicie niezwykły wizerunek Maryi utrwalony na płaszczu Juana Diego. Wizerunek ów kryje liczne tajemnice. Przedstawimy tu 4 z nich.

    1. Tajemnica trwałości płaszcza

    Zacznijmy od tego, że płaszcz Juana Diego, na którym znajduje się podobizna Maryi, utkany jest z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa rosnącego w obu Amerykach). Jest to materiał bardzo nietrwały – maksymalnie może przetrwać 30 lat.

    Dodajmy, że w 1787 r. dr Jose Ignacio Bartolache namalował dwa obrazy omawianego wizerunku, właśnie na materiale identycznym, jak materiał płaszcza świętego. Jeden z nich zawiesił w kościele Matki Bożej z Guadalupe, drugi w pobliskim budynku nazwanym El Pocito. Oba obrazy rozpadły się z powodu wilgotnego miejscowego powietrza, jeszcze przed upływem 10 lat.

    Natomiast „ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś. Przyczyną może być to, że materiał „ayate” w tajemniczy sposób odpycha od siebie insekty, bakterie, grzyby i kurz.

    2. Tajemnica trwałości wizerunku

    Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.

    Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.

    3. Tajemnica odporności na uszkodzenia

    Kolejną tajemnicą jest odporność wizerunku z Guadalupe na uszkodzenia różnego pochodzenia. Odporności tej dowodzi historia.

    Najpierw, w 1795 r. niechcący oblano lewą stronę wizerunku kwasem azotowym, używanym do czyszczenia ramy, w którą był oprawiony. Kwas nie zniszczył obrazu, a powinien. Pojawiła się jedynie plama, która po jakimś czasie po prostu zniknęła (według innych źródeł mała plama jednak przetrwała).

    W 1921 r. miał miejsce drugi atak, tym razem zamierzony. Wtedy bowiem w bazylice podczas odprawiania mszy świętej wybuchła bomba zegarowa. Do wazonu na kwiaty, stojącego tuż przy podobiźnie Madonny, włożył ją urzędnik prywatnego sekretariatu antykatolickiego prezydenta Meksyku Alvara Obregona, któremu to urzędnikowi towarzyszyli ubrani po cywilnemu żołnierze. Wizerunek Maryi, mimo bliskości silnego ładunku wybuchowego, nie doznał żadnego uszkodzenia.

    4. Tajemnica braku farb

    Już w 1936 r. laureat nagrody Nobla Richard Kuhn stwierdził na „ayate” Juana Diego brak jakichkolwiek farb. Włókna płaszcza są więc prawie samą celulozą, z którą nie wiążą się żadne – właściwe farbom – składniki: pigmenty mineralne lub barwniki pochodzenia zwierzęcego albo roślinnego. Oczywiście nie ma też barwników syntetycznych.

    Z punktu widzenia chemii podobizna Maryi po prostu… nie istnieje! A wywieszony w meksykańskiej bazylice materiał jest zwykłym płaszczem.

    Wyjaśniły to trochę amerykańskie badania z 1979 r. Według nich kolorystyka Madonny z Guadalupe ma cechy ubarwienia ptaków i owadów. Nie jest – w związku z tym – do osiągnięcia sztuką malarską.

    Prześwietlenie podczerwienią wykazało zresztą, że powierzchnia pod badanym wizerunkiem nie była przygotowana do malowania farbami, czyli zagruntowana. Bez gruntowania zaś nie da się nic namalować na materiale z agawy. To samo prześwietlenie wskazało też na nieobecność szkicu ewentualnego obrazu oraz na brak werniksu – lakieru chroniącego dzieło przed kurzem i zmianą barw.

    Eryk Łażewski /Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Guadalupe: wszędzie tu są obrazy „Jezu ufam Tobie” i wizerunki św. Jana Pawła II

    OUR LADY OF GUADALUPE,SAINT JOHN PAUL
    Giancarlo Giuliani | CPP

    ***

    To taka Częstochowa razy dziesięć. Maryja przyszła tu do Azteków, bo byli biedni, najbiedniejsi, pozbawieni władzy. Nie do jezuitów ani nie do kolonizatorów.

    Z dr Annąmarią Orla-Bukowską, antropologiem społecznym i adiunktem w Instytucie Socjologii UJ, o jej wizycie w Guadalupe rozmawia Małgorzata Bilska.

    Małgorzata Bilska: Dużo podróżujesz. Niedawno w ramach wymiany uczelnianej byłaś w Meksyku i odwiedziłaś sanktuarium Maryjne w Guadalupe. Coś cię tam zaskoczyło?

    Annamaria Orla-Bukowska: Przystanek metra o nazwie Guadalupe, który jest przy sanktuarium. Znajduje się ono w mieście Meksyk, stolicy kraju, która ma 20 mln mieszkańców. Tyle, ile Nowy Jork.

    Guadalupe to największe sanktuarium katolickie świata. W Krakowie mamy przystanek Łagiewniki-Sanktuarium. Tyle, że tramwajowy. (śmiech)

    To prawda. Wykładałam gościnnie na UNAM, Universidad Nacional Autónoma de México. Dziekan, prof. badań historycznych Jorge Traslosheros, bardzo chciał oprowadzić mnie osobiście po Guadalupe. Jest ateistą, ale w swoim gabinecie ma na ścianie obrazek Matki Bożej z Guadalupe (prezent od byłej studentki), a na biurku obok komputera – Jej figurkę (kupił ją sam).

    Cały czas mówił mi o Janie Pawle II. Chwalił go, że jak zaczął pielgrzymować dookoła świata, to najpierw przyjechał do Meksyku. Polska była drugim krajem. Sprawdziłam i rzeczywiście – w styczniu 1979 r. Jan Paweł II był na Dominikanie i w Meksyku.

    Pierwsza pielgrzymka była do Ameryki Południowej, skąd pochodzi papież Franciszek. Symbolicznie. Prof. Traslosheros jego także podziwia?

    Ma mieszane uczucia, ponieważ Franciszek jest jezuitą…

    No tak, jezuici przybyli z konkwistadorami. Nawracać Indian.

    Tak. Sanktuarium to ogromny ośrodek, taka Częstochowa razy dziesięć. Zajechaliśmy na wielki, podziemny parking. Do klasztoru prowadzi szeroki bulwar. Mnóstwo ludzi. Jakaś kobieta poruszała się na klęczkach w stronę nowej bazyliki.

    Są dwie. Pierwotny kościół (barok meksykański) jest stary, chyli się do ziemi. Można go zwiedzać i byliśmy tam, ale z roku na rok przyjeżdża coraz więcej osób i nie byłoby to bezpieczne. W latach siedemdziesiątych XX w. postawiono nowy kościół i przeniesiono do niego ikonę. Jest okrągły, wielki i współczesny.

    Sanktuarium to cały kompleks budynków. Z prawej strony jest jeszcze kolejna kapliczka, nad bazyliką stoi następny kościół. Jest nawet kapliczka dla ludzi z ruchu Anonimowych Alkoholików. W każdej kapliczce i kościele znajduje się replika obrazu Matki Bożej z Guadalupe.

    Ale też – co mnie uderzyło – figura czy obraz Jana Pawła II. I wszędzie wisi obraz Jezusa Miłosiernego z napisem „Jesús, en Ti confio”. Na jednym znalazłam „Jezu ufam Tobie” po polsku, było to bardzo wzruszające! Widziałam osoby, które klęczały i modliły się przed tymi obrazami, więc kult Bożego Miłosierdzia jest tam żywy.

    Obraz Maryi nie został namalowany ludzką ręką, a płótno, na którym widnieje wizerunek, dawno powinno się rozpaść. Maryja przyszła do rdzennych mieszkańców Ameryki i przybrała postać podobną do nich. Ma indiańskie rysy twarzy i karnację. To najstarsze (1531), uznane objawienie Maryjne.

    Moment, w którym Matka Boża objawia się Indianinowi Juanowi Diego jest w sztuce ludowej przedstawiany w różny sposób. W jednym regionie robi się „drzewa życia”. Wyglądają tak, jak drzewo z Edenu, ale z mnóstwem figurek: Adama, Ewy, węża itd. Prawie zawsze jest też na drzewkach Matka Boska z Guadalupe i Juan Diego.

    Obraz natomiast jest cudowny. Mój przewodnik (niewierzący) opowiadał, że ktoś kiedyś podłożył bombę koło ikony. W gablocie, w nowej świątyni, jest krucyfiks z metalu – cały pogięty w wyniku wybuchu. Tak silny był ładunek, tak wysoka temperatura. Krzyż był blisko ikony i ona powinna była się spalić. Nic jej się nie stało.

    Obraz wisi bardzo wysoko, a między nim a ołtarzem jest otwarta przestrzeń. Jeżeli ktoś chce zrobić ikonie zdjęcie, musi zejść poniżej poziomu, gdzie odprawiają msze. I wejść na jeden z trzech równoległych, ruchomych chodników, którymi podjeżdża się równolegle do ściany z obrazem.

    Rodzaj taśmociągu?

    Z jednej strony to jest dobre, bo nie trzeba przepychać się łokciami. Wszyscy jadą razem, trzymając aparaty i telefony, co jest bardzo śmieszne. Ale i bardzo praktyczne. Moja mama narzekała, że na Jasnej Górze grupa zawsze przechodziła przed obrazem tak szybko, a wszyscy tak się pchali, że w ogóle nie mogła się skupić na obrazie.

    A ty miałaś czas, żeby pogawędzić z Maryją?

    Kiedy weszliśmy, trwała msza. Co najmniej 40 minut byłam z Maryją, siedziałam przed nią… Potem weszłam na ruchomy chodnik i zrobiłam zdjęcie. Czułam, że jestem przed „naszą” Matką Boską.

    Jezus wcielił się w konkretne ciało i naród, jednak nie ma w Nim Żyda ani poganina, kobiety ani mężczyzny itd. Wcielił się w człowieka. Maryja również jest wzorem człowieka. Może najbardziej to widać na obrazie w Guadalupe, który leczy nas z wyobrażeń o jej słowiańskiej urodzie. W Maryi nie ma Meksykanki, Polki, Amerykanki, Niemki, Japonki, Libanki czy Kenijki.

    Wydała mi się nasza w sensie „moja” – nas wszystkich. Nie – nasza polska. Maryja przyszła do Azteków, bo byli biedni, najbiedniejsi, pozbawieni władzy. Nie do jezuitów. Nie do kolonizatorów. Nie do Hiszpanów. Nie do inkwizytorów.

    Tak samo jak w Fatimie wybrała dzieci nie z bogatego domu, tylko ze wsi. Kiedyś Bóg wysłał do zwyczajnej dziewczyny Archanioła Gabriela. Ona też była uboga.

    Małgorzata Bilska/Aleteia.pl.

    ___________________________________________________________________________________

    Niech kontynent nadziei będzie także kontynentem życia

    Homilia w bazylice Matki Bożej z Guadalupe podczas podróży do Meksyku i Stanów Zjednoczonych (23.01.1999)


    św. Jan Paweł II

    ***

    Msza św. w bazylice Matki Bożej z Guadalupe. 23 stycznia 1999 – Meksyk

    Ponad 500 kardynałów, arcybiskupów i biskupów oraz ok. 5 tys. kapłanów, przybyłych z Meksyku i innych krajów Ameryki, sprawowało Eucharystię z Janem Pawłem II w środę 23 stycznia w bazylice Matki Bożej w Guadalupe. Uroczysta liturgia stanowiła uwieńczenie prac Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Ameryce, które obradowało w Watykanie na przełomie listopada i grudnia 1997 r. «Było to doświadczenie bratniego spotkania ze zmartwychwstałym Panem — powiedział w homilii Ojciec Święty — droga do nawrócenia, komunii i solidarności w Ameryce». Papież ogłosił, że święto Matki Bożej z Guadalupe, obchodzone w Meksyku 12 grudnia, będzie odtąd celebrowane we wszystkich Kościołach lokalnych całego kontynentu, a przedstawicielom tych Kościołów wręczył przed końcowym błogosławieństwem egzemplarze adhortacji apostolskiej «Ecclesia in America», zawierającej postulaty i sugestie duszpasterskie niedawnego Synodu.

    Drodzy Bracia w biskupstwie i w kapłaństwie, drodzy Bracia i Siostry w Panu!

    1. «Gdy (…) nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty» (Ga 4, 4). Czym jest pełnia czasów? Od strony ludzkiej historii pełnia czasu jest określoną datą: jest tą nocą betlejemską, w której przychodzi na świat Syn Boży, zgodnie z zapowiedziami proroków — jak dzisiaj słyszeliśmy w pierwszym czytaniu: «Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie go imieniem Emmanuel» (Iz 7, 14). Te słowa, wypowiedziane wiele wieków wcześniej, wypełniły się tej nocy, kiedy poczęty za sprawą Ducha Świętego w łonie Dziewicy Maryi Syn przyszedł na świat.

    Narodzenie Chrystusa poprzedzone zostało zwiastowaniem Gabriela. Później Maryja udała się z posługą do domu swojej krewnej Elżbiety. Przypomina o tym dzisiejsze czytanie z Ewangelii św. Łukasza, przytaczając niezwykłe i prorocze pozdrowienie Elżbiety i wspaniałą odpowiedź Maryi: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy» (Łk 1, 46-47). Liturgia dzisiejsza przypomina nam te wydarzenia.

    2. Czytanie z Listu do Galatów ukazuje nam z kolei Boży wymiar tej pełni czasu. Słowa apostoła Pawła zawierają syntezę całej teologii narodzin Jezusa, a wraz z tym odpowiedź na pytanie, czym jest pełnia czasu. Jest to fakt niezwykły: Bóg wszedł w dzieje człowieka. Bóg, który jest sam w sobie niezgłębioną tajemnicą życia; Bóg, który jest Ojcem i wyraża siebie przedwiecznie we współistotnym Synu, przez którego wszystko się stało (por. J 1, 1. 3); Bóg, który jest jednością Ojca i Syna, zespoloną tchnieniem przedwiecznej miłości, którą jest Duch Święty.

    Chociaż nasze ludzkie słowa są zbyt słabe, ażeby mówić o niezgłębionej tajemnicy Trójcy, prawdą jest, że człowiek ze swej doczesnej kondycji został powołany do udziału w tym Bożym życiu. Syn Boży narodził się z Maryi Dziewicy, ażeby podnieść nas do godności Bożego synostwa. Ojciec wysłał do serc naszych Ducha swego Syna, w którym wołamy: «Abba, Ojcze!» (por. Ga 4, 6). Oto więc jest pełnia czasu, która spełnia wszelkie oczekiwania historii i ludzkości: objawienie Bożej tajemnicy, udzielonej ludziom przez dar przybrania za synów.

    3. Pełnia czasu, o której mówi Apostoł, związana jest z dziejami człowieka. Stając się człowiekiem, Bóg przyjął jakby nasz ludzki czas, przeniknął dzieje człowieka historią zbawienia. Historia ta ogarnia poniekąd całe dzieje świata i ludzkości, od stworzenia do spełnienia, rozwija się jednak poprzez ważne daty i wydarzenia. Taką datą jest również zbliżający się rok 2000 od narodzenia Chrystusa, rok Wielkiego Jubileuszu, do którego Kościół przygotowuje się także poprzez nadzwyczajne zgromadzenia Synodów, poświęcone poszczególnym kontynentom. Jedno z tych zgromadzeń obradowało pod koniec 1997 r. w Watykanie.

    4. Dzisiaj w bazylice w Guadalupe, maryjnym sercu Ameryki, dziękujemy Bogu za Specjalne Zgromadzenie Synodu Biskupów poświęcone Ameryce, które stało się prawdziwym wieczernikiem eklezjalnej komunii i kolegialnej miłości pasterzy Kościoła z północy, centrum i południa kontynentu — komunii przeżywanej wraz z Biskupem Rzymu. Było to doświadczenie bratniego spotkania ze zmartwychwstałym Panem — droga do nawrócenia, komunii i solidarności w Ameryce.

    Dzisiaj, w rok po obradach tego zgromadzenia synodalnego, a zarazem w stulecie Synodu Plenarnego Ameryki Łacińskiej, który odbył się w Rzymie, przybywam tutaj, aby u stóp metyskiej Matki Bożej z Tepeyac, Gwiazdy Nowego Świata, złożyć adhortację apostolską Ecclesia in America, zawierającą postulaty i sugestie duszpasterskie niedawnego Synodu, oraz zawierzyć Matce i Królowej tego kontynentu przyszłość jego ewangelizacji.

    5. Pragnę wyrazić wdzięczność wszystkim, którzy swoją pracą i modlitwą sprawili, że zgromadzenie synodalne mogło się stać świadectwem żywotności wiary katolickiej w Ameryce. Dziękuję także archidiecezji prymasowskiej Meksyku i jej arcybiskupowi, kard. Norberto Rivera Carrera, za gościnne przyjęcie i ofiarną pomoc. Pozdrawiam serdecznie liczną grupę kardynałów i biskupów, przybyłych z wszystkich części kontynentu, obecnych tu kapłanów i seminarzystów, których wielka liczba napełnia serce Papieża radością i nadzieją. Moje pozdrowienie sięga poza mury tej bazyliki i ogarnia wszystkich, którzy pozostając na zewnątrz, uczestniczą w tej liturgii, a także wszystkich ludzi różnych kultur, grup etnicznych i narodowości, którzy tworzą bogatą i wielokształtną rzeczywistość Ameryki.

    6. «Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana» (Łk 1, 45). Te słowa, które Elżbieta kieruje do Maryi, noszącej w łonie Chrystusa, można zastosować także do Kościoła na tym kontynencie. Błogosławiony jesteś, Kościele w Ameryce, który przyjmując Dobrą Nowinę zrodziłeś do wiary wiele narodów. Błogosławiony jesteś, bo uwierzyłeś, błogosławiony jesteś, bo zachowałeś nadzieję, błogosławiony jesteś, bo umiłowałeś, gdyż obietnica Boża spełni się! Heroiczne wysiłki misjonarzy i godne podziwu dzieła ewangelizacyjne minionych pięciu stuleci nie okazały się daremne. Dzisiaj możemy powiedzieć, że dzięki temu Kościół w Ameryce jest Kościołem nadziei. Wystarczy wspomnieć o wielkiej żywotności bardzo licznej młodzieży, o wyjątkowym znaczeniu, jakie przypisuje się rodzinie, o rozkwicie powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego, a nade wszystko o głębokiej religijności ludu. Nie zapominajmy, że w przyszłym tysiącleciu, które rozpocznie się niebawem, Ameryka będzie kontynentem o największej liczbie katolików.

    7. Jak jednak podkreślili Ojcowie Synodalni, Kościół w Ameryce, choć ma powody do radości, musi też stawiać czoło poważnym problemom i trudnym wyzwaniom. Ale czyż to powinno nas zniechęcać? W żadnym wypadku, ponieważ «Jezus Chrystus jest PANEM» (Flp 2, 11). On zwyciężył świat i posłał swojego Ducha, aby wszystko uczynił nowe. Czy zatem zbyt śmiała jest nadzieja, że po tym zgromadzeniu synodalnym — pierwszym Synodzie amerykańskim w dziejach — na tym kontynencie w większości chrześcijańskim ukształtuje się bardziej ewangeliczny styl życia i dzielenia się dobrami? Istnieje wiele dziedzin, w których chrześcijańskie wspólnoty z północy, centrum i południa Ameryki mogą dawać świadectwo braterskich więzi, jakie je łączą, okazywać czynną solidarność i brać udział we wspólnych programach duszpasterskich, wnosząc w nie własne bogactwo duchowe i materialne.

    8. Apostoł Paweł uczy nas, że gdy nadeszła pełnia czasu, Bóg zesłał swojego Syna zrodzonego z niewiasty, aby odkupił nas od grzechu i uczynił nas Jego synami i córkami. Dlatego nie jesteśmy już sługami, ale dziećmi i dziedzicami Boga (por. Ga 4, 4-7). Kościół musi zatem głosić Ewangelię życia i z proroczą mocą występować otwarcie przeciw kulturze śmierci. Niech kontynent nadziei będzie także kontynentem życia! Tego się domagamy: życia i godności dla wszystkich! Dla wszystkich istot poczętych w łonach matek, dla dzieci ulicy, dla ludów indiańskich i dla Afroamerykanów, dla imigrantów i uchodźców, dla młodych pozbawionych perspektyw na przyszłość, dla ludzi starszych, dla tych, którzy doświadczają wszelkich form ubóstwa czy dyskryminacji.

    Drodzy bracia i siostry, nadszedł czas, aby na waszym kontynencie raz na zawsze położyć kres wszelkim atakom na życie. Nigdy więcej przemocy, terroryzmu i handlu narkotykami! Nigdy więcej tortur i innych form przemocy! Trzeba położyć kres nieuzasadnionemu stosowaniu kary śmierci! Nigdy więcej wyzysku słabszych, dyskryminacji rasowej i izolacji ubogich! Nigdy więcej! Nie można tolerować wszystkich tych przejawów zła, które wołają o sprawiedliwość do nieba, a dla chrześcijan są wezwaniem do zmiany stylu postępowania i do udziału w życiu społecznym bardziej zgodnego z ich wiarą. Musimy budzić sumienia ludzi Ewangelią, aby uświadomić im w pełni ich wzniosłe powołanie dzieci Bożych. Ta świadomość nakłoni ich do budowania lepszej Ameryki. Trzeba koniecznie przybliżyć nową wiosnę świętości na tym kontynencie, tak aby działanie szło w parze z kontemplacją.

    9. Pragnę zawierzyć i ofiarować przyszłość kontynentu Najświętszej Maryi Pannie, Matce Chrystusa i Kościoła. Dlatego z radością ogłaszam dziś, że postanowiłem, aby dzień 12 grudnia był obchodzony w całej Ameryce jako liturgiczne święto Matki Bożej z Guadalupe.

    O Matko, Ty znasz drogi, którymi podążali pierwsi głosiciele Ewangelii w Nowym Świecie, od wysp Guanahani i Espańola aż po puszcze Amazonii i szczyty Andów, docierając do Ziemi Ognistej na południu oraz do wielkich jezior i gór północy. Wspomagaj Kościół, który prowadzi swoje dzieło w krajach Ameryki, aby pozostał na zawsze Kościołem ewangelizującym i odnowił w sobie ducha misyjnego. Dodaj otuchy wszystkim, którzy poświęcają życie dla Jezusa i dla rozszerzenia Jego Królestwa.

    O słodka Pani z Tepeyac, Matko z Guadalupe! Przedstawiamy Ci tę niezliczoną rzeszę wiernych, którzy w Ameryce modlą się do Boga. Ty, która zamieszkałaś w ich sercach, nawiedzaj i umacniaj rodziny, parafie i diecezje całego kontynentu. Spraw, aby chrześcijańskie rodziny przykładnie wychowywały swoje dzieci w wierze Kościoła i w miłości do Ewangelii, tak aby były zasiewem powołań apostolskich. Wejrzyj dzisiaj na młodych i dodaj im sił, aby szli za Jezusem Chrystusem.

    O Pani i Matko Ameryki! Utwierdź wiarę naszych świeckich braci i sióstr, aby we wszystkich dziedzinach życia społecznego, zawodowego, kulturalnego i politycznego działali zgodnie z prawdą i nowym prawem, które Jezus przyniósł ludzkości. Spojrzyj litościwie na udrękę tych, którym dokucza głód, samotność, odrzucenie i brak wykształcenia. Spraw, abyśmy umieli dostrzec w nich Twoje umiłowane dzieci, i rozpal w nas miłość, abyśmy spieszyli im z pomocą w potrzebie.

    Święta Dziewico z Guadalupe, Królowo pokoju! Wybaw kraje i narody kontynentu. Spraw, aby wszyscy, rządzący i obywatele, nauczyli się żyć w prawdziwej wolności, działając zgodnie z wymogami sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka, tak aby pokój mógł zapanować na zawsze.

    Ku Tobie, Pani z Guadalupe, Matko Jezusa i Matko nasza, wszyscy Twoi synowie i córki w Ameryce zwracają się z miłością i czcią, chwaląc Cię nieustannie.

    Przed końcowym błogosławieństwem Ojciec Święty powiedział:

    Dziękuję za ten wspaniały dar, który stąd zabiorę. Raz jeszcze mogłem z radością sprawować liturgię w tej bazylice, umiłowanej przez wszystkich Meksykanów, wszystkich Amerykanów, synów pokoju. Dziękuję wam za modlitwy, które codziennie zanosicie za mnie i w intencji mojej posługi Piotrowej. Wiem, że będziecie dalej się modlić. Bardzo dziękuję.

    L’Osservatore Romano 4/99/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 grudnia

    Święta Maria Maravillas od Jezusa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Damazy I, papież
      •  Błogosławiony Dawid, mnich
      •  Święty Wicelin, biskup
    ***
    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Maria Maravillas Pidal y Chico de Guzmán urodziła się 4 listopada 1891 r. w Madrycie. Pochodziła z najwyższych sfer arystokracji hiszpańskiej. Była nawet spokrewniona z rodami królewskimi. Ojciec jej był działaczem Partii Konserwatywnej i z jej ramienia piastował wysokie stanowiska w administracji państwowej. Był ministrem robót publicznych, przewodniczącym Rady Państwa, a nawet ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Na miejsce urodzenia swojego trzeciego dziecka, Marii, rodzice wybrali Madryt, choć mieszkali wówczas w Rzymie.
    Dziewczynka początkowo był wychowywana przez babcię, która była równocześnie jej matką chrzestną. Na życzenie matki, pochodzącej z Cohedin, córeczka otrzymała imię Maria de las Maravillas (Maria od Cudów) na cześć patronki tej miejscowości.
    Nauką Marii zajmowali się prywatni nauczyciele zatrudnieni przez jej rodziców. Uczyła się języków francuskiego i angielskiego oraz gry na fortepianie. Babcia podsuwała jej do czytania żywoty świętych, a ona dużo i chętnie czytała. To, co w nich wyczytała, starała się praktykować w swoim życiu, np. modliła się z rozkrzyżowanymi rękami, narzucała sobie różnego rodzaju praktyki pokutne. Podczas wakacji w San Sebastian mała markiza namówiła brata i siostrę do zabawy w ubogich. Dzieci przebrały się za żebraków i na ulicach prosiły o jałmużnę, którą potem przekazywały naprawdę biednym.
    Gdy Maria zaczęła dorastać, jej opiekunem duchowym został o. López, jezuita. Od dziecka była bardzo gorliwą katoliczką. Codziennie rano uczestniczyła we Mszy św. Nie chciała też korzystać z przywilejów jej klasy. Za to z siostrą szarytką odwiedzała i udzielała pomocy materialnej ubogim rodzinom w dzielnicy nędzarzy, zwanej Las Injurias (krzywdy). Tam chętnie ubierała, karmiła i uczyła katechizmu zaniedbane dzieci.
    Z jej zachowania otoczenie szybko wywnioskowało, że myśli o pójściu do zakonu. Jej surowy ojciec był temu przeciwny, chociaż sam był postrzegany jako apostoł, bo chętnie pomagał zakonom i był człowiekiem głęboko wierzącym. Mimo to musiała poczekać. Gdy chorował przed śmiercią, która nastąpiła w grudniu 1913 r., przez kilka miesięcy Maria była jego pielęgniarką. Opiekowała się nim z oddaniem dniem i nocą.
    Po śmierci ojca nic nie stało już na przeszkodzie w realizacji powołania Marii. Dzięki lekturze dzieł św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa oraz osobistym kontaktom z karmelitankami postanowiła, że właśnie wśród nich jest jej miejsce. Wybrała karmelitański klasztor El Escorial w Madrycie. Uzyskała zgodę matki i kierownika duchowego, chociaż nie bez trudności.
    Do klasztoru wstąpiła 12 października 1919 r., a 21 kwietnia 1920 r. otrzymała habit zakonny. Jako nowicjuszka, ucząc się życia zakonnego, wiele godzin dziennie poświęcała modlitwie, ale też spełniała zwykle prace codzienne, jak karmienie drobiu, sprzątanie, szycie szkaplerzy. Pierwsze śluby zakonne złożyła 7 maja 1921 r. Wkrótce za swój spadek po ojcu postanowiła ufundować klasztor w Cerro de los Angeles (przedmieścia Madrytu) obok ogromnego pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Śluby wieczyste złożyła 30 maja 1924 r. w Getafe, gdzie zamieszkała w prowizorycznym klasztorze z kilkoma innymi siostrami w oczekiwaniu na dokończenie budowy. Otwarcie klasztoru nastąpiło 26 października 1926 r. w uroczystość Chrystusa Króla. Wyżej wspomniany pomnik stał w geograficznym centrum Hiszpanii. Przed nim 30 maja 1919 r. król Alfons XIII poświęcił naród hiszpański Sercu Jezusa, a ciągła modlitwa karmelitanek miała być przedłużeniem i potwierdzeniem tego aktu.

    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Zaledwie półtora roku po profesji Maria Maravillas została mistrzynią nowicjuszek, a w czerwcu 1926 r., z nominacji biskupa, również przeoryszą. Przeoryszą różnych klasztorów była już do końca życia, a obowiązki mistrzyni nowicjuszek pełniła do 1967 r. Maria Maravillas była niewątpliwie najaktywniejszą karmelitanką bosą XX w., porównywaną niekiedy do św. Teresy z Avila, wielkiej reformatorki Karmelu z XVI w. Była zwolenniczką powrotu do źródeł reformy terezjańskiej.
    Gdy wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w lipcu 1936 roku karmelitanki z Cerro de los Angeles musiały opuścić klasztor. Przez pewien czas mieszkały u urszulanek w Getafe, a potem w prywatnym domu w Madrycie. Dzięki zdolnościom dyplomatycznym matki Marii (być może odziedziczonym po jej ojcu), zgromadzenie uzyskało zgodę na wyjazd do Francji. Wkrótce jednak siostry powróciły do opanowanej przez reżim generała Franco Hiszpanii i zamieszkały w Las Batuecas. Były tam ruiny pierwszego klasztoru eremickiego karmelitów bosych, założonego przez o. Tomasza od Jezusa w 1602 r. W 1939 r. matka Maravillas z częścią zgromadzenia wróciła do zdewastowanego klasztoru w Cerro de los Angeles.
    Ponieważ klasztor w Cerro był przepełniony z powodu napływu nowych sióstr, przyciąganych sławą świętości Marii Maravillas, postanowiła ona założyć nowy klasztor w Mancera de Abajo. Sama kierowała budową klasztoru, dojeżdżając do niego pociągiem z Cerro. Kilka lat zajęły jej starania o zakupienie ruin klasztoru w Duruelo, gdzie jej mistrz, św. Jan od Krzyża, rozpoczynał życie zakonne według ducha św. Teresy od Jezusa. Początkowo żądania finansowe właściciela okazały się zbyt wygórowane; nawet ona, mimo że miała możliwość pozyskania bogatych dobrodziejów, nie mogła tyle zapłacić. W końcu przyszedł jednak czas na osiedlenie się karmelitanek w Duruelo, które to miejsce św. Teresa od Jezusa nazywała “stajenką betlejemską”. Ku radości matki Maravillas siostry wiodły tu bardzo ubogie życie.
    Przyszła święta rozumiała potrzeby robotników, budowała mieszkania dla bezdomnych, troszczyła się o opuszczone dzieci, a dla zakonnic klauzurowych, które źle czuły się w szpitalach ogólnodostępnych, otworzyła hospicjum, gdzie mogły korzystać z opieki lekarskiej.
    Od roku 1961 mieszkała w założonym przez siebie klasztorze w Aldehuela. Często chorowała na zapalenie płuc, zdarzały się jej też ataki serca; surowy tryb życia wyczerpywał jej siły fizyczne. Mimo to nie ustawała w działaniach, zwłaszcza że był to okres głębokich przemian w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Matka Maria troszczyła się bardzo, aby założone przez nią klasztory pozostałe wierne idei reformy św. Teresy, dlatego utworzyła z nich Stowarzyszenie św. Teresy, zatwierdzone w 1973 roku przez Stolicę Apostolską. W roku następnym została wybrana przewodniczącą Stowarzyszenia.
    Nigdy nie narzekała, lecz gdy jej córki pytały, jak się czuje, odpowiadała: “Córki, ja nigdy dobrze się nie czułam” – i aby umniejszyć znaczenie tych słów, dodawała: “W moim wieku to normalne”. Tak było aż do 5 grudnia 1974 r., gdy obudziła się z gorączką. 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanej, przyjęła Wiatyk i namaszczenie chorych. Powoli gasła. W nocy 9 grudnia matka Dolores od Jezusa, podprzeorysza z La Aldehuela, powiedziała do niej czułym głosem: “Odchodzisz do nieba, moja matko”, a ona, ze spojrzeniem promieniującym szczęściem, odpowiedziała: “Co za radość! Dlaczego nie powiedziała mi matka o tym wcześniej?”
    W czasie tych dni powtarzała łamiącym się głosem: “My naprawdę jesteśmy szczęśliwe. Jakie to szczęście umierać karmelitanką!” W środę, 11 grudnia, o godzinie 16.20, otoczona przez swą wspólnotę z La Aldehuela odeszła do domu Pana. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 10 maja 1998 r. w Rzymie, a kanonizował 4 maja 2003 r. w Madrycie. W uroczystościach kanonizacyjnych udział wzięło kilkuset kardynałów, arcybiskupów i biskupów hiszpańskich oraz wielu innych, przybyłych z całego świata, a także ponad 2 000 kapłanów. Ze strony Zakonu uczestniczył w nich przełożony generalny karmelitów bosych o. Luis Aróstegui. Obecna była również hiszpańska rodzina królewska i wielu przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Wzięła w nich udział spokrewniona z Marią Maravillas królowa Belgii Fabiola.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna Loretańska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz III, papież
    ***
    Figura Matki Bożej Loretańskiej z Dzieciątkiem

    Kult Matki Bożej Loretańskiej wywodzi się z sanktuarium domu Najświętszej Maryi Panny w Loreto. Jak podaje tradycja, jest to dom z Nazaretu, w którym Archanioł Gabriel pozdrowił przyszłą Matkę Boga i gdzie Słowo stało się Ciałem. Sanktuarium w Loreto koło Ankony (we Włoszech) jest pierwszym maryjnym sanktuarium o charakterze międzynarodowym i stało się miejscem modlitw wiernych. Wewnątrz Domku nad ołtarzem umieszczono figurę Matki Bożej Loretańskiej, przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem na lewej ręce. Rzeźba posiada dwie charakterystyczne cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie postacie, a twarze Matki Bożej i Dzieciątka mają ciemne oblicza. Pośród kaplic znajdujących się w bazylice warto wspomnieć Kaplicę Polską, ozdobioną freskami w latach 1920-1946, przedstawiającymi dwa wydarzenia z historii Polski: zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem oraz cud nad Wisłą.2000 lat temu w ciepłym klimacie Palestyny ludzie znajdowali schronienie w grotach wykuwanych w skałach. Czasem dobudowywano dodatkowe pomieszczenia. I tak pewnie postąpili Joachim i Anna, bo ich dom znajdował się obok groty, zbyt małej dla powiększającej się rodziny. Już pierwsi chrześcijanie otaczali to skromne domostwo opieką i szacunkiem. Między innymi cesarzowa Helena w IV w. zwiedziła je, pielgrzymując po Ziemi Świętej, i poleciła wznieść nad nim świątynię. Obudowany w ten sposób Święty Domek przetrwał do XIII w., chociaż chroniący go kościół był parokrotnie burzony i odbudowywany.
    Gdy muzułmanie zburzyli bazylikę chroniącą Święty Domek, sam Domek przetrwał, o czym świadczą wspomnienia pielgrzymów odwiedzających w tym czasie Nazaret. Jednak po 1291 r. brakuje już świadectw mówiących o murach tego Domku. Kilka lat później domek Maryi “pojawił się” we włoskim Loreto. Dało to pole do powstania legendy o cudownym przeniesieniu Świętego Domku przez anioły.
    Okazało się, że legenda ta wcale nie jest taka daleka od prawdy. W archiwach watykańskich znaleziono dokumenty świadczące o tym, że budynek z Nazaretu został przetransportowany drogą morską przez włoską rodzinę noszącą nazwisko Angeli, co po włosku znaczy aniołowie. Cała operacja przeprowadzona była w sekrecie ze względu na niespokojne czasy i strach o to, by cenny ładunek nie wpadł w niepowołane ręce. Była to na tyle skomplikowana akcja, że bez udziału Opatrzności i wojska anielskiego wydaje się, że była nie do przeprowadzenia. Nie od razu przewieziony budynek znalazł się w Loreto. Trafił najpierw do dzisiejszej Chorwacji, a dopiero po trzech latach pieczołowicie złożono go w całość w lesie laurowym, stąd późniejsza nazwa Loreto. Nie ulega też wątpliwości, że to ten sam Domek. W XIX w. prowadzono szczegółowe badania naukowe, które w pełni potwierdziły autentyczność tego bezcennego zabytku.
    Do Loreto przybywali sławni święci, m.in. Katarzyna ze Sieny, Franciszek z Pauli, Ignacy Loyola, Franciszek Ksawery, Franciszek Borgiasz, Ludwik Gonzaga, Karol Boromeusz, Benedykt Labre i Teresa Martin.
    Jest to miejsce szczególnych uzdrowień i nawróceń. Papież Leon X w swojej bulli wysławiał chwałę tego sanktuarium i proklamował wielkie, niezliczone i nieustające cuda, które za wstawiennictwem Maryi Bóg czyni w tym kościele.
    Ciekawa jest także historia papieża Piusa IX i jego uzdrowienia, które zawdzięcza właśnie Matce Bożej z Loreto. Według historyków, młody hrabia Giovanni Maria Mastai-Ferretti już od wczesnego dzieciństwa poświęcony był Dziewicy Maryi. Jego rodzice wraz z dziećmi każdego roku jeździli do Świętego Domu. Początkowo ich syn miał być żołnierzem broniącym Stolicy Apostolskiej. Zachorował jednak na epilepsję. Lekarze przepowiadali bliski koniec. Jednak za namową papieża Piusa VIII postanowił poświęcić się całkowicie służbie Bożej. Odbył pielgrzymkę do Loreto, aby błagać o uzdrowienie. Ślubował tam, że jeśli otrzyma tę łaskę, wstąpi w stan kapłański. Gdy Święta Dziewica wysłuchała go, po powrocie do Rzymu został księdzem, mając 21 lat.
    To właśnie papież Pius IX ogłosił światu dogmat o Niepokalanym Poczęciu. “Oprócz tego, że został mi przywrócony wzrok, to jeszcze ogarnęło mnie ogromne pragnienie modlitwy. To było największe wydarzenie w moim życiu, bo właśnie w tym miejscu narodziłem się z łaski i Maryja odrodziła mnie w Bogu, gdzie Ona poczęła Jezusa Chrystusa”.Warto pamietać, że rejon Marchii Ankońskiej, gdzie leży Loreto, był w lipcu 1944 r. wyzwolony spod władzy hitlerowców przez 2. Korpus Polski pod dowództwem gen. Andersa. Bitwa o Loreto i później bitwa o Ankonę to wielki sukces militarny Polaków w ramach tzw. Kampanii Adriatyckiej. Włosi byli wdzięczni Polakom za uchronienie najcenniejszych zabytków, w tym Domku Loretańskiego. W Loreto, u stóp bazyliki, znajduje się polski cmentarz wojenny, gdzie pochowanych jest ponad 1080 podkomendnych gen. Władysława Andersa. Natomiast wewnątrz bazyliki jest polska kaplica. W jej ołtarzu widać portrety polskich świętych: św. Jacka Odrowąża, św. Andrzeja Boboli i św. Kingi.Z Loreto związana jest też Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny, która rozbrzmiewa również w polskich kościołach i kapliczkach każdego roku, zwłaszcza podczas nabożeństw majowych. Mimo że w historii powstało wiele litanii maryjnych, to powszechnie i na stałe przyjęła się właśnie ta, którą odmawiano w Loreto. Została ona oficjalnie zatwierdzona przez papieża Sykstusa V w 1587 r.

    Wnętrze kościoła w polskim Loretto

    Święty Domek w Loreto stał się wzorem do urządzania podobnych miejsc kultu w całym chrześcijańskim świecie. Również w Polsce wybudowano kilka Domków Loretańskich (znane miejsca to Gołąb, Głogówek, Warszawa-Praga, Kraków, Piotrkowice, Bydgoszcz).
    Bardzo znane jest sanktuarium maryjne w Loretto niedaleko Wyszkowa. Jego początki sięgają 1928 roku. Wówczas bł. Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek i ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie, zakupił od dziedzica Ziatkowskiego duży majątek – Zenówkę nad Liwcem w pobliżu Warszawy. 27 marca 1929 roku zmieniono urzędową nazwę miejscowości na Loretto, nawiązując w ten sposób bezpośrednio do Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto.
    Na początku była tu tylko skromna kapliczka w lesie. Z uwagi na wzrastającą liczbę wiernych przychodzących na nabożeństwa, konieczne było wybudowanie dużej kaplicy poświęconej Matce Bożej Loretańskiej. Mimo utrudnień ze strony PRL-owskich władz, prace rozpoczęto w 1952 roku. Pierwsza Msza św. została odprawiona 19 marca 1960 roku. Prace nad wykończeniem kaplicy trwały przez wiele lat.
    Ostateczny wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19 lutego 1984 r. ks. bp Jerzy Modzelewski. Początkowo kaplica była pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej. W 1981 roku sprowadzono z Włoch wierną kopię figury Matki Bożej Loretańskiej. Od tej pory kaplica znana jest pod wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej. Obecnie w polskim Loretto mieści się klasztor sióstr loretanek i dom nowicjatu, dom dla osób starszych pod nazwą “Dzieło Miłości im. ks. Ignacego Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne, wypoczynkowe i kolonijne. Sanktuarium to jest celem pielgrzymek nie tylko z okolicznych dekanatów i parafii. Odpust w Loretto odbywa się w niedzielę po święcie Narodzenia Matki Bożej, czyli po 8 września. Wierni modlą się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej i przy grobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Loreto – sanktuarium Świętego Domku

    Loreto – sanktuarium Świętego Domku
    Sanktuarium w Loreto/MACERATESI OLIVIER (PD)

    ***

    Kyrie elejson, Chryste elejson – wciąż wpatrzony w prześliczną figurę Czarnej Madonny rozpoczynam litanię loretańską, która wypływa z głębi mojego serca.

    Matko Zbawiciela…, Matko dziewicza…, Bramo Niebieska…, Wspomożenie Wiernych…, Gwiazdo Zaranna…, Królowo Aniołów… Jakże piękna to modlitwa i zarazem jaka prosta. I jak pięknie brzmi w tym miejscu, w Świętym Domku, gdzie modlitwa zdaje się unosić do nieba z dymem świec zapalonych przez cudowną figurą. Święta Boża Rodzicielko… – wysłuchaj próśb naszych, okaż się Matką i pomóż nam stać się takimi, jak Ty. 

    W ujęciu chrześcijańskim ludzkie ciało nie jest postrzegane jako więzienie udręczonej duszy, nie jest też czymś złym, ani żadną rzeczą. Jest kimś, jest konkretną osobą. Należy jednak tutaj wspomnieć, że jednostka ludzka nie ogranicza się tylko do ciała, gdyż posiada również nieśmiertelną duszę. Sfera ducha i ciała są nierozłączne u każdego człowieka. Dusza aktywuje, ożywia ciało. Ciało zaś wyraża duszę. Tak więc człowiek nie zamieszkuje swojego ciała, on nim po prostu jest. Gdyby każdy z nas nie był ciałem, nie potrzebowałby ciała swoich rodziców, aby zaistnieć na świecie. Każdy człowiek jest niepowtarzalny, jest unikatowy. Każdy z nas posiada cechy tylko sobie charakterystyczne oraz zdolności i charyzmaty, którymi obdarzył nas Bóg. Wśród wszystkich istot ludzkich żyjących na naszej planecie, nie znajdzie się żadna taka druga osoba, która miałaby taką samą twarz jak my, taką samą strukturę kodu genetycznego czy nawet taką samą barwę głosu lub układ linii papilarnych.

    Każdy z nas jest prawdziwym arcydziełem, który wyszedł spod ręki Boga dzięki miłości naszych rodziców. Stwórca powołał nas do istnienia na długo przed tym, zanim zaczęliśmy istnieć w realiach naszego świata. Każdy z nas wezwany jest do poszanowania własnego ciała i ciała drugiego człowieka. Jednak przesadna troska o ciało oraz przedmiotowe traktowanie swojego ciała lub ciała drugiego człowieka zakłócają porządek ducha. We współczesnym świecie sfera ducha coraz częściej spychana jest na drugi plan, albo co gorsze zapomina się o niej w ogóle. Tam gdzie nie ma potrzeby wiary w Boga, sfera ducha już dawno została zapomniana. Wszystko co proponuje nam dzisiejszy świat jest ukierunkowane na wygodę ciała. Począwszy od reklam, którymi każdy z nas jest bombardowany i z których dowiadujemy się, że taki czy inny produkt zapewni nam fizyczne piękno, witalność i obdarzy nas szczęściem, wmawia się współczesnemu człowiekowi, że raj na ziemi może zagwarantować odpowiednie konto w banku, odpowiedni wygląd czy posiadanie rzeczy, dzięki którym będzie się w pełni realizował.

    Szkoda tylko, że wśród ludzi zamożnych coraz więcej jest takich, którzy odczuwają wewnętrzną frustrację, pustkę a nawet i brak samorealizacji, mimo iż posiadają więcej niż inni, mimo iż posiadają „cudowne” produkty i najlepsze rzeczy, którymi dzisiejszy rynek może się poszczycić. Czy aby na pewno świat może podarować człowiekowi nieprzemijające szczęście? Czy aby na pewno wystarczy zaspakajać tylko potrzeby ciała, aby odczuwać szczęście?

    Człowiek jest istotą religijną, posiada również sferę ducha. Nic i nikt nie jest w stanie zaspokoić jego duchowych potrzeb, jak tylko sam Bóg. Żaden magiczny produkt, żadne cudo technologiczne nie mogą zaspokoić łaknącego ducha. Biedni są ci, którzy postawili wszystko na zaspokojenie potrzeb ciała, a zapomnieli o Bogu. Ludzie, w których nie ma Bożego światła, są chodzącymi trupami. Ludzkie ciało, jak mówi święty Paweł (1 Kor 6, 19-20), jest świątynią Ducha Świętego, który w nas zamieszkuje i dlatego trzeba nam chwalić Boga w naszym ciele. Świat, w którym nie respektuje się potrzeb duchowym, jest światem konsumpcyjnym, pozbawionym często moralnych norm.

    Jak to jest możliwe, że we współczesnej Europie, która bierze przecież swojej korzenie z chrześcijaństwa, trzeba zamykać kościoły, bo nie ma wiernych, którzy mogliby się nimi opiekować. Nie ma wiernych, którzy gromadziliby się w kościołach i dlatego w Holandii czy w Niemczech kościoły są sprzedawane i zamieniane na różnego typu hale targowe, sklepy czy miejsca, w których organizuje się pokazy mody. Coraz częściej zapominamy, że jesteśmy ciałem i duszą i że jesteśmy wezwani do troski zarówno o sferę ciała, jak i ducha. Jezus Chrystus, poprzez Swoje przyjście na świat w ludzkim ciele, w sposób nadzwyczajny uświęcił naturę każdego człowieka. To uświęcenie można odnieść również i do ciała, w którym mamy siebie zbawiać, gdyż nie zostało ono nam dane, aby je bezcześcić, poddawać rządzom czy rozpuście. Jezus, którego ponowną pamiątkę narodzin będziemy wkrótce przeżywać, wskazuje na świętość naszych ciał, które kiedyś – już jako uwielbione – na zawsze połączą się z naszą duszą. O prawdzie o Bożym Wcieleniu świadczymy za każdym razem, kiedy składamy wyznanie wiary, mówiąc: „(…) i przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”.

    Prawda o Bożym Wcieleniu od wieków głoszona jest również w jednym z największych sanktuariów maryjnych świata – w Loreto. Tutaj właśnie znajduje się Święty Domek (z włoskiego Santa Casa), w którym – według tradycji – Jezus, Wcielone Słowo, wychowywał się i dorastał podczas Swego życia w Nazarecie u boku Maryi i Józefa. Tutaj też nastąpiło spotkanie Maryi z Archaniołem Gabrielem. Stara tradycja głosi, a współczesne odkrycia historyczno – archeologiczne  potwierdzają, że w Loreto przechowuje się dom nazaretański Niepokalanej. Dziś wiemy, że ziemskie mieszkanie Maryi składało się z dwóch pomieszczeń: groty wykutej w skale, którą czci się po dzień dzisiejszy w Nazarecie oraz części dobudowanej z kamienia, przylegającej do skalnej ściany. Według tradycji, w XIII wieku, kiedy krzyżowcy zostali ostatecznie wyparci z Palestyny, domurowana część domu Maryi została przeniesiona do Loreto. Badania naukowe wykazały, że kamienie wykorzystane do budowy Świętego Domku zostały obrobione w sposób popularny w Galilei za czasów Chrystusa.

    Kiedy Jan XXIII przybył do Loreto jako pielgrzym 4 października 1962 roku, tak powiedział: „Wcielenie Słowa Bożego jest właściwym uzasadnieniem modlitwy Anioł Pański, którą wierni rozsiani po całym świecie z pobożnością odmawiają. Zagłębienie się w tę prawdę stwarza jakby rodzinną atmosferę, wprowadza ludzi w zachwyt rozważania tego powiązania nieba z ziemią jakie zaistniało przez Wcielenie i Odkupienie. Jest więc rzeczą uzasadnioną i jak najbardziej właściwą, by w Świętym Domku odmawiano Anioł Pański rozważając tajemnicę Zwiastowania i Wcielenia Bożego Słowa.”   

    Santa Casa

    Loreto, obok Fatimy i Lourdes, jest dzisiaj jednym z najbardziej znanych sanktuariów maryjnych Europy i świata. Leży ono nad Adriatykiem, w regionie Marche i jest oddalone od stolicy tego regionu, Ancony, ok. 27 km.. Wierni odwiedzają to niezwykłe miejsce od siedmiuset lat. Sanktuarium stało się sławne dzięki obecności figury Czarnej Madonny i Świętego Domku. Każdego roku ok. czterech milionów pielgrzymów nawiedza to święte miejsce. Wśród wielu pątników, którzy przybywali do tego sanktuarium na przestrzeni wieków, byli i papieże, wraz z Janem Pawłem II i Benedyktem XVI na czele, który spotkał się tutaj z młodymi na początku września tego roku. Sercem tego miejsca jest Święty Domek, który stoi w centralnej części bazyliki. Jego rozmiary nie są imponujące (9,5 na 4 metry) w stosunku do majestatycznej świątyni. Wnętrze Świętego Domku jest pełne prostoty, a jego kamienne ściany są surowe. Tylko gdzieniegdzie widać resztki starych fresków. Z pojawieniem się tej niezwykłej relikwii na włoskiej ziemi związana jest pewna legenda. Otóż, kiedy Turcy zajęli Ziemię Świętą, zamożna rodzina De Angelis (Aniołowie) postanowiła uratować z Nazarety domek, w którym mieszkała św. Rodzina. Dzięki ich staraniom przywieziono go w częściach na statku do Loreto. Nazwisko tej rodziny – Aniołowie – przyczyniło się do stworzenia legendy, która opowiada, że Santa Casa została przeniesiona przez anioły z nieba nad łąkami i morzami w bezpieczne miejsce, do Loreto. Od końca XV wieku nad Świętym Domkiem wznosi się późnogotycka – renesansowa bazylika  na planie krzyża łacińskiego, przed którą wznosi się 75 metrowa dzwonnica, skrywająca w swoim wnętrzu 9 dzwonów wygrywających melodię na cześć Czarnej Madonny.

    Od zewnątrz Święty Domek pokryty jest ścianami z marmuru według projektu Andrei Sansovino, na których przedstawiono sceny z życia Maryi i proroków. Na szczególną uwagę zasługuje scena przedstawiająca Narodzenie Maryi, Zwiastowanie i Narodzenie Jezusa.

    Loretańska Madonna

    Cudowna figura Matki Bożej z Loreto, która znajduje się w głównym ołtarzu Świętego Domku, została wykonana z drzewa cedrowego rosnącego w ogrodach watykańskich. Jest twórcą był artysta Celleni, który w roku 1922 wyrzeźbił nową figurę Matki Bożej, wzorując się na modelu Quattriniego. Współczesna figura jest kopią XIV – wiecznej figury, która uległa zniszczeniu na skutek pożaru w 1921 roku. Papież Jan XXIII podczas swej pielgrzymki do Loreto ukoronował figurę Madonny z Dzieciątkiem na lewym ramieniu. To właśnie tutaj modlił się o powodzenie rozpoczynającego się Soboru Watykańskiego II (1962-1965), którego był inicjatorem.

    Dzieciątko Jezus oprócz korony ma również inne insygnia królewskie: w lewej ręce trzyma jabłko: symbol władzy nad światem. Jego prawa ręka wskazuje na złoty krzyż umieszczony na czubku królewskiego jabłka. Cudowna figura ubierana jest w długą, zdobioną suknię, która nazywa się dalmatyką. Pierwotna figura Matki Bożej była niemal cała czarna od świec i lamp oliwnych palących się przed nią. Nowej figurze również nadano ciemną barwę. Kult Madonny z Loreto sięga XIV wieku. W 1387 roku małe sanktuarium zostało po raz pierwszy obdarzone przywilejem odpustowym. Stąd też pochodzi znana na całym świecie litania loretańska, którą w Loreto odmawiano już w okresie średniowiecza, a która dopiero w 1587 roku została oficjalnie zatwierdzona przez papieża Sykstusa VI.

    Kult Madonny z Loreto rozwijał się błyskawicznie. Właściwie od końca XV wieku, kiedy nad Świętym Domkiem wybudowano piękną bazylikę, ukształtowała się tradycja budowy podobnych domków w innych kościołach na całym świecie. Jednym  z najsłynniejszych Domków Loretańskich jest ten, który znajduje się w Pradze i jest potocznie nazywany praskim Loreto. Na terenie Europy najwięcej Domków Loretańskich znajduje się właśnie na terenie Czech. Jest ich aż 48. Matka Boża Loretańska w sposób szczególny została wybrana i ukochana przez lotników. Jest ich patronką.

    Polskie pamiątki w Loreto

    W bocznych nawach bazyliki loretańskiej znajduje się 25 kaplic. Jedną z nich jest kaplica polska, usytuowana tuż obok amerykańskiej i niemieckiej. W jej centralnej części znajduje się ołtarz Serca Jezusowego. Prace dekoratorskie w jej wnętrzu wykonał włoski artysta Arturo Gatti. Nad ołtarzem znajduje się witraż przedstawiający żołnierzy generała Andersa gaszących pożar, jaki ogarnął kopułę bazyliki w nocy z 5 na 6 lipca 1944 roku. W kaplicy znajduje się również tablica ufundowana w 1979 roku przez żołnierzy II Korpusu, na której można przeczytać: „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami” oraz „Na chwałę poległych z Pułku Ułanów Karpackich: Tobruk, Monte Cassino, Loreto, Ancona, Bolonia, 1940 – 1945”

    Natomiast na ścianach polskiej kaplicy znajdują się freski przedstawiające hołd, jaki różne stany składają Królowej Polski, scena Jana III Sobieskiego w zwycięskiej pozie na koniu po odsieczy wiedeńskiej oraz Cud nad Wisłą ukazujący bitwę wojsk polskich dowodzonych przez marszałka Józefa Piłsudskiego. Polacy, którzy tak tłumnie nawiedzają loretańskie sanktuarium, kierują swoje kroki również i na cmentarz, gdzie znajduje się aż 1080 grobów polskich żołnierzy, którzy brali udział w walkach na adriatyckiej linii frontu. To niezwykłe miejsce zostało poświęcone 6 maja 1946 roku.

    Przesłanie z Loreto

    Loreto jest jednym z najpiękniejszych sanktuariów, które kiedykolwiek było mi dane nawiedzić. Śmiało mogę powiedzieć, że „naraził” mnie nim mój przyjaciel. Atmosfera Świętego Domku i widok Czarnej Madonny jest czymś nadzwyczajnym. Pielgrzymi, którzy razem ze mną nawiedzali to miejsce, zawsze zachwycali się pięknem bazyliki i widokiem Czarnej Madonny. To miejsce nie przestaje przypominać, że Bóg z miłości ku nam przyjął ciało małego, słabego dziecka a Maryja Loretańska, nie przestaje ukazywać Go każdemu, kto na Nią spogląda. Jan Paweł II, który podczas swojego pontyfikatu nawiedził to miejsce aż 4 razy i zostawił tu również złotą różę,  tak mówił: „W Loreto tajemnica rzeczywistości Bożego Narodzenia i Świętej Rodziny staje się w pewnym sensie dotykalna, staje się doświadczeniem osobistym, wzruszającym i przemieniającym. Myśl o skromnym domku, w którym Słowo Wcielone żyło przez lata, przekonuje pielgrzyma, że Bóg naprawdę kocha człowieka takiego, jakim jest, że wzywa go, prowadzi, oświeca, przebacza mu i go zbawia.”    

    Loreto nieustannie przypomina, że święta Bożego Narodzenia nie mogą się tylko ograniczać do porządków domowych, robienia zakupów, pieczenia ciast czy strojenia choinki. Te święta mają bowiem głębokie przesłanie: Jezus stąpił na ziemię, aby podzielić się Swoją miłością z każdym człowiekiem, może i ty też dla tej prawdy porozmawiasz z kimś, z kim dawno już nie rozmawiałeś, nie rozmawiałaś, bo złość wtargnęła w twoje serce? Jezus przychodzi, by podźwignąć nas z naszych upadków i dać nam zbawienie. On przychodzi do nas podobnie jak do tego człowieka, co wpadł do studni, z której nie mógł się wydostać. Jakaś osoba o dobrym sercu, która przechodziła tamtędy powiedziała: „Bardzo mi przykro z twego powodu. Uczestniczę w twoim nieszczęściu.” Pewien polityk, zaangażowany w sprawy społeczne, przechodząc obok studni powiedział: „To logiczne, prędzej czy później ktoś musiał tam wpaść.” Człowiek pobożny powiedział: „Jedynie źli ludzie wpadają do studni.” Uczony zastanawiał się, w jaki sposób człowiek znalazł się w studni. Polityk opozycyjny postanowił złożyć oświadczenie przeciwko rządowi. Dziennikarz przyrzekł napisać artykuł polemiczny w gazecie w następną niedzielę. Smutna osoba stwierdziła: „Moja studnia jest gorsza.” Humorysta zaśmiał się: „Wypij kawę, to cię podniesie na duchu.” Optymista zaś powiedział: „Mógłbyś czuć się gorzej.” Pesymista dorzucił: „Osuniesz się jeszcze niżej.” A Jezus? Co zrobił? Jezus, widząc człowieka, podał mu rękę i wyciągnął ze studni.

    Wojciech Solosz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 grudnia

    Święty Juan Diego

    Zobacz także:
      •  Święta Leokadia, dziewica i męczennica
      •  Święty Piotr Fourier, prezbiter
    ***
    Święty Juan Diego

    Juan Diego urodził się w 1474 r. w wiosce Tlayacac, odległej o ok. 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy “Mówiący Orzeł”. Należał do najbiedniejszej, a zarazem najliczniejszej klasy społeczności Azteków. Ciężko pracował na roli i zajmował się wyrabianiem mat w zamieszkanym przez plemię Nahua mieście Cuautitlan, zdobytym przez Azteków w 1467 r. Gdy państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów (1519-1521), Juan Diego wraz z żoną Malitzin (Maria Łucja) przyjęli w 1524 r. chrzest, prawdopodobnie z rąk hiszpańskiego misjonarza, franciszkanina o. Torbio de Benavente. Otrzymał imię Juan Diego. Byli jednymi z pierwszych nawróconych Azteków. W kilka lat później, w 1529 roku, Maria Łucja zmarła, nie pozostawiając potomstwa. Po jej śmierci Juan Diego przeniósł się do swego wuja do Tolpetlac.
    Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo kilkanaście mil ze swojej wioski do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć we Mszy św. i katechizacji. Podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 r., na wzgórzu Tepeyac objawiła mu się Matka Boża. Zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu wkrótce wybudowano kaplicę, w której umieszczono Jej cudowny wizerunek odbity na płaszczu Indianina. Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac.
    6 maja 1990 r. św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 r., podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Juana Diego

    web-saint-dec-09-juan-diego-public-domain

    Św. Juan Diego Cuauhtlatoatzin – urodził się ok. 1474 r. w mieście Cuauhtitlán, należącym do Królestwa Texcoco (Meksyk). Jego pierwotne imię Cuauhtlatoatzin w języku Cziczimeków znaczyło: «Mówiący orzeł» lub «Ten, kto mówi jak orzeł». Był człowiekiem świeckim i ojcem rodziny. Został ochrzczony przez pierwszych misjonarzy franciszkańskich prawdopodobnie w 1524 r., gdy miał ok. 48 lat. W 1529 r. zmarła mu żona María Lucía.

    Życie Juana było proste i uczciwe. Był dobrym i bogobojnym chrześcijaninem. Pokorny, posłuszny i cierpliwy, postępował zgodnie z sumieniem i dawał przykład innym.

    Źródła historyczne podają, że po raz pierwszy Matka Boża ukazała mu się w sobotę 9 grudnia 1531 r., kiedy szedł wczesnym rankiem do Tlatelolco na Mszę św. i katechezę prowadzoną przez franciszkanów. Ujrzał wtedy piękną postać kobiecą, odzianą w różową tunikę i błękitny płaszcz, która przedstawiła mu się jako «Święta Maryja zawsze Dziewica, Matka prawdziwego Boga» i poprosiła, by na tym miejscu została zbudowana świątynia, w której będzie czczony Jej Syn. Poleciła Juanowi przekazać to życzenie władzom Kościoła w Meksyku.

    Początkowo misjonarze franciszkańscy, a także biskup Juan de Zumárraga odnieśli się do Juana Diego nieufnie. Maryja podczas następnych objawień — które trwały do 12 grudnia 1531 r. — nalegała, by Jej polecenie rychło zostało spełnione. Juan Diego poprosił Ją wówczas o znak, który pomógłby przekonać biskupa. Matka Boża powiedziała mu, by udał się na szczyt wzgórza Tepeyac i nazbierał dla Niej kwiatów. Choć było to miejsce jałowe i w dodatku pokryte lodem, Juan Diego rzeczywiście znalazł tam piękne, wielobarwne kwiaty, które zebrał i okrył swoim płaszczem.

    Gdy bp Zumárraga rozwinął płaszcz, zebrani zobaczyli na nim wizerunek Maryi. Wkrótce na wzgórzu Tepeyac powstał mały kościółek, który stał się celem licznych pielgrzymek Indian, Metysów i Hiszpanów. Szczególną czcią wiernych został otoczony wizerunek Matki Bożej — który w cudowny sposób pojawił się na płaszczu Juana Diego i zachował się do dziś — oraz Jej przesłanie pełne miłości i miłosierdzia skierowane nie tylko do ludności Meksyku, ale całego świata.

    Za zgodą biskupa Juan Diego zamieszkał w pobliżu kościoła i służył w nim Panu oraz Jego Matce. Zostawił wszystko, co miał, by poświęcić resztę życia modlitwie i głoszeniu Ewangelii. Zmarł w 1548 r. i został pochowany w kościele, przy którym pracował.

    Kult Juana Diego zaczął się szerzyć w Meksyku zaraz po jego śmierci. Jednym ze świadectw tego kultu jest świątynia, którą wzniesiono w Cuauhtitlán, miejscu urodzenia Juana Diego, a którą poświęcono Matce Bożej.

    6 maja 1990 r. Ojciec Święty wyniósł go do chwały ołtarzy podczas uroczystej Mszy św. sprawowanej w bazylice pw. Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe w stolicy Meksyku.

    z serwisu: Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    św. Juan Diego, (Cuanhtlatohua)

    (1474-1548r.)

    Meksyk

    Pierwszy czciciel Pani z Guadalupe

    ks. Lucjan Kamieński SDB

    Juan Diego, któremu objawiła się Matka Boża z Guadalupe


    Ojciec Święty Jan Paweł II
    podczas swej wizyty w Meksyku
    31 lipca 2002r. wyniósł Juana Diego do chwały ołtarzy.
    Został on pierwszym świętym Indianinem.

    Tereny dzisiejszego Meksyku od dawna zamieszkiwały różne plemiona, w tym również Majowie, którzy wówczas tworzyli silne państwo i charakteryzowali się wysoką kulturą. W XI stuleciu imperium Majów podbili Aztekowie, którzy przywędrowali z północy kontynentu i osiedlili się na tym terenie. Aztekowie stopniowo podporządkowywali sobie tubylcze plemiona oraz niweczyli kulturę Majów. Konkwista hiszpańska (1519-21r.) pod wodzą Hernána Cortésa położyła kres imperium Azteków.

    Ewangelizacja
    “Nowej Hiszpanii”, czyli Meksyku

    Kilka lat po konkwiście na tych terenach rozpoczęła się ewangelizacja. Dokładnie 12 czerwca 1524 r. w porcie Veracruz wysiadło na brzeg 12 franciszkanów i rozpoczęło swoją misję. Wśród pierwszych nawróconych był Indianin “Cuauhtlatohua”, znany później jako Juan Diego. Jego indiańskie imię znaczy “ten, który mówi jak orzeł”. Niewiele możemy powiedzieć o życiu nawróconego Indianina przed przyjęciem go na łono Kościoła. Wiemy tylko, że urodził się w 1474r. w indiańskiej wiosce w pobliżu dzisiejszej stolicy Meksyku. Wraz z żoną ciężko pracował na roli, a ponadto zajmował się wyrobem mat. Oboje z żoną w 1524r. zostali ochrzczeni, przyjmując imiona chrześcijańskie: Juan Diego i Maria Lucia.

    Objawienia “Ślicznej Pani”

    W sobotę 9 grudnia 1531r. Juan Diego szedł do kościoła na Mszę św., kiedy – przechodząc obok wzgórza Tepeyac – usłyszał przepiękny śpiew ptaków. Wiedziony ciekawością, wdrapał się na szczyt góry, ale wtedy śpiew ptaków zmienił się w słodki głos kobiecy. Juan Diego obok dawnej pogańskiej świątyni ujrzał niewiastę o rysach i w stroju kobiety meksykańskiej. Tajemnicza “Śliczna Pani”, jak ją nazywał Juan Diego, oznajmiła mu, że jest “Maryją Dziewicą Matką Boga”. Poleciła mu, aby udał się do bp. Juana de Zumárragi i przekazał mu Jej przesłanie, że pragnieniem Matki Bożej jest, aby na wzgórzu Tepeyac zbudować świątynię ku Jej czci.

    Spotkania z bp. Zumárragą

    Podczas spotkania w pałacu bp Zumárraga nie potraktował Juana Diego poważnie. Sądził bowiem, że to tylko urojenia pobożnego Indianina. Juan Diego znalazł się więc w sytuacji niezwykle trudnej: z jednej strony było życzenie Matki Bożej związane z budową świątyni, a z drugiej – sceptycyzm władz kościelnych. Podczas następnego spotkania z bp. Zumárragą w niedzielę 10 grudnia biskup zażądał od Juana Diego dowodu, że te objawienia są prawdziwe. Poniedziałek 11 grudnia Juan Diego spędził przy łożu ciężko chorego wuja Juana Bernardina. W ten sposób chciał niejako zapomnieć o zleceniu “Ślicznej Pani” oraz o żądaniu bp. Zumárragi.

    12 grudnia 1531r.

    Wczesnym rankiem 12 grudnia Juan Diego szedł do kościoła, aby sprowadzić księdza do umierającego wuja. Mimo że zmienił trasę, aby uniknąć ponownego spotkania ze “Śliczną Panią”, Matka Boża sama wyszła mu na spotkanie, polecając, aby wszedł na wzgórze i nazrywał świeżych kwiatów, które zaniesie do pałacu biskupiego jako dowód na prawdziwość objawień.

    Juan Diego, któremu objawiła się Matka Boża z Guadalupe

    ***

    Trzy dowody prawdziwości objawień

    Maryja zapewniła Juana Diego, że jego wuj powróci do zdrowia, i tak się stało. To był pierwszy znak.

    Kwiaty, w tym dorodne róże kastylijskie, które Indianin zebrał na wzgórzu Tepeyac, były drugim cudownym znakiem Maryi – na tym skalistym terenie, a na dodatek w porze zimowej, nie było mowy o jakiejkolwiek wegetacji, a tym bardziej o występowaniu tu dorodnych róż kiedykolwiek.

    Gdy Juan Diego w pałacu biskupim wysypał z indiańskiego płaszcza, (zwanego tilma), róże, obecni ujrzeli na suknie wizerunek Niewiasty o rysach Meksykanki, ubranej w płaszcz koloru turkusowego, którą okalały złociste promienie. Niewiasta – Matka Boża z Guadalupe wyglądała dokładnie tak, jak opisywał Ją Juan Diego. Był to trzeci dowód na prawdziwość objawień Matki Bożej.

    Podobizna Matki Bożej z Guadalupe, odbita na płaszczu Indianina, 26 grudnia 1531r. procesjonalnie została przeniesiona do prowizorycznej kaplicy na wzgórze Tepeyac. Kaplica była potem przebudowywana, aż w 1895r. wzniesiono na tym miejscu okazałą bazylikę, którą w 1976 r. zastąpiono nowoczesną budowlą sakralną.

    Tygodnik “niedziela” Nr 50 – 10 grudnia 2006r.

    * * *

    12 grudnia

    Najświętszej Matyi Panny z Guadalupe

    Objawiła się w 1531r. azteckiemu Indianinowi św. Juanowi Diego na wzgórzu Tepeyac, w okolicach dzisiejszego miasta Meksyk.

    Jest to najstarsze objawienie maryjne oficjalnie uznane przez Kościół katolicki. Juan Diego urodzony około 1474r. Przed chrztem, który przyjął w wieku lat 50, nosił azteckie imię Cuanhtlatohua co znaczy: “ten, który mówi jak orzeł”.

    Matka Boża ukazała się mu kilka razy. W ostatnim dniu objawień, 12 grudnia, w niewyjaśniony do dziś sposób na okryciu Indianina pojawił się obraz Matki Bożej. Obraz ten został następnie umieszczony w kaplicy wybudowanej na miejscu objawień.

    A obok kaplicy, w ofiarowanym przez biskupa domku, mieszkał przez 17 lat Juan Diego. Zmarł w 1548 r.

    Bazylika Matki Bożej z Guadalupe jest obecnie największym sanktuarium maryjnym na świecie – rocznie przybywa do Meksyku 12 min pielgrzymów.

    Kolejnymi co do wielkości ruchu pielgrzymkowego sanktuariami są:
    Lourdes – 6 min,
    Fatima – 5 min,
    Jasna Góra w Częstochowie – 4 min pielgrzymów rocznie.

    Tygodnik “niedziela” Nr 50 – 10 grudnia 2006r.

     góra

    * * *

    .

    Podróż apostolska Papieża Jana Pawła II
    do Gwatemali i Meksyku, 29.07 – 2.08.2002r.

    Msza św. i kanonizacja bł. Juana Diego. 31 lipca 2002r.

    Homilia Jana Paweła II

    Niech będzie waszym wzorem,
    niech wskazuje drogę do Maryi

    Zakładki: 1.2.3.4.5.6.

    1. {{Wysławiam Cię, Ojcze (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie}} (Mt 11,25).

    Drodzy bracia i siostry, te słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii są dla nas szczególną zachętą, byśmy wysławiali Boga i dziękowali Mu za dar pierwszego świętego wywodzącego się z rdzennej ludności kontynentu amerykańskiego.

    Z wielką radością przybyłem w pielgrzymce do tej bazyliki Matki Bożej z Guadalupe, serca kultu maryjnego Meksyku i Ameryki, aby ogłosić świętym Juana Diego Cuauhtlatoatzina, prostego i pokornego Indianina, który kontemplował słodkie i pogodne oblicze Dziewicy z Tepeyac, tak drogie mieszkańcom Meksyku.

    2. Dziękuję za miłe słowa, jakie skierował do mnie kard. Norberto Rivera Carrera, arcybiskup Meksyku, jak również za gorące przyjęcie przez wiernych z tej prymasowskiej archidiecezji; wszystkich serdecznie pozdrawiam. Z serca pozdrawiam także kard. Ernesto Corripio Ahumadę, emerytowanego arcybiskupa Meksyku, oraz pozostałych kardynałów, biskupów meksykańskich, z Ameryki, Filipin i innych miejsc świata. Dziękuję w szczególności panu prezydentowi i przedstawicielom władz cywilnych za obecność na tej uroczystości.

    Bardzo gorąco witam dziś ludność tubylczą, licznie przybyłą z różnych regionów kraju, reprezentującą rozmaite grupy etniczne i kultury, które tworzą bogatą i zróżnicowaną rzeczywistość Meksyku. Papież zapewnia was o swej bliskości, głębokim szacunku i podziwie i przyjmuje was po bratersku w imię Pana.

    3. Jaki był Juan Diego? Dlaczego Bóg zwrócił na niego uwagę? Księga Eklezjastyka, jak słyszeliśmy, poucza nas, że tylko Bóg {{jest potężny i przez pokornych bywa chwalony}} (por. 3,20). Podobnie słowa św. Pawła, odczytane podczas tej Liturgii, rzucają światło na ten Boży sposób dokonania zbawienia: {{Bóg wybrał (…) to, co nieszlachetnie urodzone według świata oraz wzgardzone (…), tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga}} (1Kor 1,27-29).

    Ze wzruszeniem czyta się relacje guadalupskie, napisane w sposób delikatny i z wielkim uczuciem. Według nich, Dziewica Maryja, Służebnica {{wielbiąca Pana}} (por. Łk 1,46), objawia się Juanowi Diego jako Matka prawdziwego Boga. Daje mu Ona jako znak wspaniałe róże, a gdy on pokazuje je biskupowi, odkrywa na swym płaszczu święty wizerunek Matki Bożej.
    {{Guadalupe – jak napisali biskupi Meksyku – naznaczyło początek ewangelizacji, której dynamika przeszła wszelkie oczekiwania. Orędzie Chrystusa, przekazane przez Jego Matkę, przenikało główne elementy kultury miejscowej, oczyszczało je i nadawało im ostateczny sens zbawczy}} (14 maja 2002, n. 8). Tak więc Guadalupe i Juan Diego mają głębokie znaczenie dla Kościoła oraz misji i stanowią wzór ewangelizacji doskonale osadzonej w kulturze.

    4. {{Pan patrzy z nieba, widzi wszystkich synów ludzkich}} (Ps 33[32],13) – powtarzaliśmy za psalmistą, raz jeszcze ponawiając wyznanie naszej wiary w Boga, który nie zważa na różnice rasy czy kultury. Juan Diego, przyjąwszy chrześcijańskie orędzie bez rezygnowania ze swej rdzennej tożsamości, odkrył głęboką prawdę o nowej ludzkości, w której wszyscy są powołani, by być dziećmi Bożymi w Chrystusie. Umożliwił tym samym owocne spotkanie dwóch światów i stał się protagonistą nowej tożsamości narodu meksykańskiego, głęboko związanego z Dziewicą z Guadalupe. Jej metyskie oblicze wyraża duchowe macierzyństwo, obejmujące wszystkich Meksykanów. Dlatego świadectwo jego życia winno nadal zachęcać do kształtowania narodu meksykańskiego, szerzenia braterstwa między jego synami i w coraz większym stopniu sprzyjać powrotowi Meksyku do jego źródeł, wartości i tradycji.

    To szlachetne zadanie budowania lepszego Meksyku, bardziej sprawiedliwego i solidarnego, wymaga współpracy wszystkich. W szczególności konieczne jest dziś popieranie słusznych dążeń rdzennej ludności, poszanowanie i obrona autentycznych wartości każdej grupy etnicznej. Meksyk potrzebuje swoich Indian, a Indianie potrzebują Meksyku!

    Umiłowani bracia i siostry ze wszystkich grup etnicznych Meksyku i Ameryki, wynosząc dziś do chwały ołtarzy Indianina Juana Diego, pragnę wam okazać, że Kościół i Papież są z wami wszystkimi, otaczają was miłością i zachęcają do stawiania czoła z nadzieją trudnym sytuacjom, w jakich żyjecie.

    5. W tym decydującym momencie historii Meksyku, już po przekroczeniu progu nowego tysiąclecia, polecam możnemu wstawiennictwu św. Juana Diego radości i nadzieje, obawy i troski umiłowanego narodu meksykańskiego, który jest tak bliski mojemu sercu.

    Bł. Juanie Diego, dobry Indianinie i chrześcijaninie, którego prosty lud zawsze uważał za świętego męża! Prosimy cię, towarzysz Kościołowi meksykańskiemu w jego pielgrzymowaniu, aby z każdym dniem stawał się coraz bardziej misyjny i coraz lepiej ewangelizował. Dodawaj otuchy biskupom, wspieraj kapłanów, wzbudzaj nowe i święte powołania, wspomagaj wszystkich, którzy swe życie oddają sprawie Chrystusa i szerzenia Jego królestwa.

    Bł. Juanie Diego, mężu prawy i wiarygodny! Polecamy ci naszych wiernych braci i siostry świeckich, aby czując się powołani do świętości, wnosili ducha Ewangelii we wszystkie środowiska życia społecznego. Błogosław rodziny, umacniaj małżonków w ich życiu małżeńskim, wspieraj wysiłki rodziców wychowujących po chrześcijańsku swe dzieci. Wejrzyj życzliwie na udrękę tych, którzy cierpią fizycznie i duchowo, których dotyka ubóstwo, samotność, którzy doświadczają zepchnięcia na margines społeczeństwa czy przykrych skutków ignorancji. Niech wszyscy – rządzący i podwładni – postępują zawsze zgodnie z wymogami sprawiedliwości i poszanowania godności każdego człowieka, przyczyniając się w ten sposób do utrwalania pokoju.

    Umiłowany Juanie Diego Cuauhtlatoatzin! Wskazuj nam drogę prowadzącą do Czarnej Madonny z Tepeyac, aby nas przyjęła do swego Serca, gdyż Ona jest Matką kochającą i litościwą, która prowadzi do prawdziwego Boga. Amen.

    Przed udzieleniem końcowego
    błogosławieństwa Papież powiedział:

    Na zakończenie uroczystości kanonizacyjnej Juana Diego pragnę jeszcze raz pozdrowić was wszystkich, którzy w niej uczestniczyliście – wielu w tej bazylice, inni na zewnątrz, a jeszcze inni za pośrednictwem radia i telewizji. Serdecznie dziękuję za uczucia, jakie okazywali mi ludzie spotykani na ulicach podczas mojego przejazdu. W osobie nowego świętego macie wspaniały przykład człowieka prawego, o nienagannych obyczajach, lojalnego syna Kościoła, posłusznego pasterzom, kochającego Maryję Dziewicę, dobrego ucznia Jezusa. Niech będzie on wzorem dla was, którzy tak go kochacie, i niech oręduje za Meksykiem, aby zawsze pozostał wierny. Zanieście wszystkim przesłanie tej uroczystości oraz pozdrowienie i wyrazy miłości Papieża dla wszystkich Meksykanów.

    opr. mg/mg

    Copyright C by L’Osservatore Romano (10-11/2002) and Polish Bishops Conference

    źródło http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/
    homilie/kanonizacja_jdiego_31072002.html

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 grudnia

    Niepokalane Poczęcie
    Najświętszej Maryi Panny

    Bartolome Esteban Murillo: Niepokalana Maryja

    Prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi jest dogmatem wiary. Ogłosił go uroczyście 8 grudnia 1854 r. bullą Ineffabilis Deus papież Pius IX w bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności 54 kardynałów i 140 arcybiskupów i biskupów. Papież pisał tak:Ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmocnego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć.Tym samym kto by tej prawdzie zaprzeczał, sam wyłączyłby się ze społeczności Kościoła, stałby się odstępcą i winnym herezji.Maryja od momentu swojego poczęcia została zachowana nie tylko od wszelkiego grzechu, którego mogłaby się dopuścić, ale również od dziedziczonego przez nas wszystkich grzechu pierworodnego. Stało się tak, chociaż jeszcze nie była wtedy Matką Boga. Bóg jednak, ze względu na przyszłe zbawcze wydarzenie Zwiastowania, uchronił Maryję przed grzesznością. Maryja była więc poczęta w łasce uświęcającej, wolna od wszelkich konsekwencji wynikających z grzechu pierworodnego (np. śmierci – stąd w Kościele obchodzimy uroczystość Jej Wniebowzięcia, a nie śmierci). Przywilej ten nie miał tylko charakteru negatywnego – braku grzechu pierworodnego; posiadał również charakter pozytywny, który wyrażał się pełnią łaski w życiu Maryi.Historia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu jest bardzo długa. Już od pierwszych wieków chrześcijaństwa liczni teologowie i pisarze wskazywali na szczególną rolę i szczególne wybranie Maryi spośród wszystkich ludzi. Ojcowie Kościoła nieraz nazywali Ją czystą, bez skazy, niewinną. W VII wieku w Kościele greckim, a w VIII w. w Kościele łacińskim ustanowiono święto Poczęcia Maryi. Późniejsi teologowie, szczególnie św. Bernard i św. Tomasz z Akwinu zakwestionowali wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi, ponieważ – według nich – przeczyłoby to dwóm innym dogmatom: powszechności grzechu pierworodnego oraz konieczności powszechnego odkupienia wszystkich ludzi, a więc także i Maryi. Ten problem rozwikłał w XIII w. Jan Duns Szkot, który wskazał, że uchronienie Bożej Rodzicielki od grzechu pierworodnego dokonało się już mocą odkupieńczego zwycięstwa Chrystusa. W 1477 papież Sykstus IV ustanowił w Rzymie święto Poczęcia Niepokalanej, które od czasów Piusa V (+ 1572 r.) zaczęto obchodzić w całym Kościele.
    W czasie objawień w Lourdes w 1858 r. Maryja potwierdziła ogłoszony zaledwie cztery lata wcześniej dogmat. Bernardecie Soubirous przedstawiła się mówiąc: “Jestem Niepokalane Poczęcie”.Kościół na Wschodzie nigdy prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi nie ogłaszał, gdyż była ona tam powszechnie wyznawana i praktycznie nie miała przeciwników.
    Warto zwrócić uwagę, że teologia rozróżnia niepokalane poczęcie i dziewicze poczęcie. Niepokalane poczęcie dotyczy ustrzeżenia Maryi od chwili Jej poczęcia od grzechu pierworodnego (przywilej, cud w porządku moralnym). Dziewicze poczęcie polega natomiast na tym, że Maryja poczęła w sposób dziewiczy “za sprawą Ducha Świętego” Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa (przywilej, cud w porządku natury).Kościół Wschodni ustalił tylko jeden typ ikonograficzny w X w. Obraz przedstawia spotkanie św. Joachima ze św. Anną przy Złotej Bramie w Jerozolimie. W tym bowiem momencie według tradycji wschodniej miał nastąpić moment poczęcia Maryi. Ikonografia zachodnia jest bogatsza i bardziej różnorodna. Do najdawniejszych typów Niepokalanej (XV w.) należy Niewiasta z Apokalipsy, “obleczona w słońce”. Od czasów Lourdes powstał nowy typ. Ostatnio bardzo często spotyka się także Niepokalaną z Fatimy. Dokoła obrazu Niepokalanej często umieszczano symbole biblijne: zamknięty ogród, lilię, zwierciadło bez skazy, cedr, arkę Noego.

    Niepokalana Maryja

    Zgodnie z kanonem 1246 Kodeksu Prawa Kanonicznego w dniu dzisiejszym mamy obowiązek uczestniczyć w Eucharystii. Jednakże na mocy dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 4 marca 2003 r. Polacy są zwolnieni z tego obowiązku (ze względu na fakt, że nie jest to dzień ustawowo wolny od pracy). Nie jesteśmy zatem zobowiązani do udziału we Mszy św. i powstrzymania się od prac niekoniecznych. Jeśli jednak mamy taką możliwość – powinniśmy wziąć udział w Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Niepokalane poczęcie

    Poznawać i czcić Niepokalaną jak św. Maksymilian Kolbe

    Dziś Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
    CEA. / CC 2.0

    ***

    Przed 150 laty, 8 grudnia 1854 r., bł. Pius IX ogłosił uroczyście dogmat Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
    Ta maryjna prawda stała się od początku dominantą życia św. Maksymiliana Kolbego, który poświęcił się służbie Niepokalanej, wcielaniu w życie dogmatu Niepokalanego Poczęcia.
    Nasz Święty może nas nadal uczyć poznawać i czcić Niepokalaną Matkę Chrystusa.
    Przywołajmy zatem jego świadectwo.

    Poznać Niepokalaną

    Św. Maksymilian często podkreślał, że po ogłoszeniu dogmatu Niepokalanego Poczęcia nie możemy się już zadowolić wiedzą, jaką o Niepokalanej miały poprzednie pokolenia. Naszemu Świętemu chodziło o odpowiedź na fundamentalne pytanie, które jak refren powracało w jego myślach: kim jesteś, o Niepokalana?; kim jesteś, o Pani?; kim jesteś, o Niepokalane Poczęcie? Na kształt tej odpowiedzi niewątpliwy wpływ wywarła tradycja franciszkańska. „Nasz zakon – pisał o. Kolbe – od początku swego istnienia przez siedem wieków nieustannie rozwijał złotą nić sprawy Niepokalanego Poczęcia – Najświętszej Maryi Panny”. Św. Maksymilian przy różnych okazjach będzie się odwoływał do tej franciszkańskiej tradycji na czele z nauczaniem bł. Jana Dunsa Szkota. Z drugiej strony – na ukształtowanie się myśli św. Maksymiliana w kwestii Niepokalanego Poczęcia wywarły wpływ objawienia maryjne w Lourdes, które miały miejsce cztery lata po ogłoszeniu dogmatu przez bł. Piusa IX. Św. Maksymilian będzie często nawiązywał do słów, jakie w Lourdes usłyszała Bernadetta: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”. O. Kolbe zestawi tę odpowiedź Pani z Groty Massabielskiej z odpowiedzią, jaką Bóg dał Mojżeszowi na Górze Horeb. W jednej ze swoich konferencji stwierdzi: „Pan Bóg, objawiając się Mojżeszowi, powiedział o sobie: «Jam jest, który jest» (Wj 3, 14) – to znaczy, że jest istnieniem samym. Matka Najświętsza zapytana przez Bernadettę, jak się nazywa, odpowiedziała: «Jam jest Niepokalane Poczęcie» – oto definicja Niepokalanej”. Dziewica Maryja różni się zatem zasadniczo od Boga, gdyż On istnieje od wieków, jest wieczny, a Ona zaczęła istnieć w czasie – jest poczęciem, jest stworzeniem. Jej poczęcie jest jednak poczęciem nieskalanym, bez zmazy, co odróżnia Maryję od pozostałych stworzeń. O. Kolbe stwierdza: „Niepokalana mówi o sobie: «Jam poczęcie», ale w przeciwieństwie do wszystkich innych ludzi «poczęcie niepokalane»”. Tak więc dla św. Maksymiliana słowa „poczęcie” i „niepokalane” stanowią niejako definicję Maryi.
    Na tym jednak nie kończy się refleksja naszego Świętego o Niepokalanej. Istotny i oryginalny wkład w tę refleksję wnoszą jego rozważania na temat relacji między Niepokalaną a Duchem Świętym.
    O. Kolbe nazywa Ducha Świętego – jako owoc miłości Ojca i Syna – poczęciem niestworzonym, wiecznym. Jest to poczęcie nieskończenie święte, niepokalane. Zauważa przy tym, że istnieje szczególna analogia, więź pomiędzy poczęciem Maryi i poczęciem Ducha Świętego. Podkreśla w tym kontekście, że Niepokalana to „najdoskonalsze podobieństwo Istoty Bożej w stworzeniu czysto ludzkim”. Swoje rozważania św. Maksymilian podsumowuje wnioskiem, że imię Maryi – Niepokalane Poczęcie jest w istocie imieniem Ducha Świętego, co stanowi oczywistą konsekwencję oblubieńczej więzi Ducha Świętego i Maryi. To Duch Święty dał własne imię Maryi. „Jeżeli w stworzeniach – czytamy w pismach św. Maksymiliana – oblubienica otrzymuje nazwę oblubieńca dlatego, że do niego należy, z nim się jednoczy, do niego się upodabnia i staje się w zjednoczeniu z nim czynnikiem twórczym życia, o ile bardziej nazwa Ducha Przenajświętszego – Poczęcie Niepokalane jest nazwą Tej, w której On żyje miłością płodną w całym porządku nadprzyrodzonym”.
    Można zatem przyjąć, że w swojej odpowiedzi na pytanie: „kim jesteś, Niepokalana?” św. Maksymilian poszedł dalej niż bł. Pius IX. Mówiąc o „zachowaniu Maryi od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego”, Papież ukazał bowiem niepokalane poczęcie od strony negatywnej, podczas gdy o. Kolbe ujmuje je bardziej od strony pozytywnej. Niepokalane poczęcie Maryi jest dla naszego Świętego nie tylko Jej wolnością od grzechu pierworodnego, ale także, i przede wszystkim, Jej doskonałością, Jej świętością. Z tego też względu św. Maksymiliana można nazwać prekursorem nauczania Soboru Watykańskiego II, a także nauczania Jana Pawła II. W dokumentach ostatniego Soboru czytamy, „że przyjął się u świętych Ojców zwyczaj nazywania Bogarodzicy całą świętą i wolną od wszelkiej zmazy grzechowej, jakby utworzoną przez Ducha Świętego i ukształtowaną jako nowe stworzenie” (KK 56). A z kolei Jan Paweł II podkreśla, że Anioł zwiastowania pozdrawiając Maryję słowami „pełna łaski” nazywa Ją tym samym jakby „nowym imieniem” (por. RM 8). Można w tym dostrzec, wyrażoną językiem Objawienia, analogię do rozważań św. Maksymiliana o Niepokalanym Poczęciu jako „definicji” czy też właśnie „imieniu” Maryi, odsłaniającym istotową prawdę Jej osoby.

    Żyć duchem oddania Niepokalanej

    Refleksja teologiczna św. Maksymiliana była ukierunkowana na działanie. Chodziło mu zaś ostatecznie o wcielenie w życie ludzi tego ideału, jaki stanowi Niepokalana. Jak wiadomo, o. Kolbe często powtarzał: „Niepokalana – oto nasz ideał”. Ona sama osiągnęła bowiem taki stopień identyfikacji z Bożym ideałem, że nie da się Jej oddzielić od Boga – jest zatem doskonałym wzorcem, ku któremu powinny być skierowane wszystkie ludzkie dążenia. Wszyscy – jak podkreślał nasz
    Święty – powinni tak kształtować swoją osobowość, aby jak najprędzej do Niej się upodobnili i niejako w Nią się zamienili. Tajemnica Niepokalanej jako ideału i wzorca tkwi w Jej doskonałym posłuszeństwie Bogu. Św. Maksymilian świadomy tego stwierdza: „Trzeba by więc powiedzieć duszom, co i jak Niepokalana w konkretnych okolicznościach by myślała, mówiła, czyniła, żeby najdoskonalsza miłość Niepokalanej ku Bożemu Sercu rozpłomieniała na ziemi (…) chodzi o bezgraniczne, coraz intensywniejsze potęgowanie miłości stworzenia ku Stwórcy”.
    Podstawowym warunkiem osiągnięcia jak najgłębszej identyfikacji z Niepokalaną jest zjednoczenie naszej woli z Jej wolą, a przez to z wolą Bożą. Maryja bowiem, jak wiadomo, w idealny sposób dostosowała swoją wolę do woli Boga, mówiąc w chwili zwiastowania: „niech mi się stanie” (por. Łk 1, 38). Stąd też o. Kolbe zachęcał do używania takich zwrotów, jak: „wola Niepokalanej”, „niech się dzieje wola Niepokalanej”, „Niepokalana tak zrządziła”. W owym „zbliżaniu się woli” – naszej i Niepokalanej – dochodzi z jednej strony do głosu prawda o naszym naśladowaniu Maryi, a z drugiej chodzi tutaj o rzeczywistość Jej pośrednictwa. „Bóg dał nam tę drabinę białą – pisał św. Maksymilian – i chce, byśmy po Niej do Niego aż doszli, a raczej, by Ona, przytuliwszy nas do swej matczynej piersi, aż do Boga nas przyniosła. Ale to są tylko różne obrazy, podobieństwa, analogie – dodawał nasz Święty. – Rzeczywistość jest bez porównania piękniejsza, wznioślejsza…”.
    Żeby wyrazić swoją zależność od Niepokalanej – podkreślał o. Kolbe – używano wielu różnorodnych określeń, jak np. „sługa Maryi”, „sługa Niepokalanej”, „dziecko Maryi”, a także „rzecz i własność Maryi”. „Wszystkie te nazwy i wszystkie inne w rzeczy samej jedno i to samo oznaczają, i wszyscy ci, co ich używają, pragną całkowitego oddania się Matce Bożej”. Jedną miarą tego oddania, jaką widzi o. Kolbe, jest to, by była „Niepokalana twoja – a ty Jej”. Mówiąc o owocach oddania się Niepokalanej, św. Maksymilian zauważa: „Jeśli my Jej, to i nasze wszystko jest Jej, i Pan Jezus przyjmuje wszystko od nas jak od Niej, jak rzeczy Jej. I Ona nie może wtedy pozostawić tych czynności niedoskonałych, ale czyni je godnymi siebie, to jest niepokalanymi bez najmniejszej zmazy (…). Tak więc dusza oddana Niepokalanej powinna swobodnie iść za natchnieniem serca i o wiele śmielej zbliżać się i do Tabernakulum, i do Krzyża, i do Trójcy Przenajświętszej, bo to już nie ona sama się zbliża, ale z Matką Niebieską, Niepokalaną…”.
    Przez takie bezgraniczne oddanie się Maryi, wyrastające i opierające się na dogmacie Niepokalanego Poczęcia, wzrasta poczucie odpowiedzialności za innych ludzi. Można powiedzieć, że oddanie proponowane przez naszego Świętego wprost ze swej istoty prowadzi do apostolstwa. Apostolstwo jest prostym i koniecznym następstwem oddania się Niepokalanej. Świadczy o tym przede wszystkim całe życie św. Maksymiliana. Podkreślał on, że oddani Niepokalanej mają działać „pod Jej opieką, to jest jako narzędzia w Jej niepokalanych rękach, i za Jej pośrednictwem, to jest używając środków przez Nią podanych”. Ojcu Maksymilianowi zależało bardzo na tym, by stać się „użytecznym narzędziem” w rękach Niepokalanej. Wymagał on od tych, którzy oddali się Matce Bożej, aby ciągle doskonalili się, okazując Jej całkowite posłuszeństwo. W tym miejscu można dostrzec swego rodzaju kontynuację ducha apostolatu maryjnego św. Maksymiliana, opartego na akcie oddania Matce Bożej, w papieskim nauczaniu Jana Pawła II. Ojciec Święty, zwłaszcza w swoich ostatnich dokumentach: liście Rosarium Virginis Mariae i encyklice Ecclesia de Eucharistia, zaprasza nas do „szkoły Maryi”, by w niej „uczyć się Chrystusa”, by móc Go skutecznie „głosić”. Zaprasza, by w kontekście celebracji Eucharystii „przyjmować” ciągle na nowo Chrystusowy dar Matki, wyrażając zgodę na to, „aby Ona nam towarzyszyła”.
    Św. Maksymilian Kolbe może być zatem i dzisiaj naszym mistrzem i przewodnikiem w poznawaniu i czci oddawanej Niepokalanej. Wsłuchajmy się raz jeszcze w jego słowa: „Niepokalana – oto nasz ideał. Samemu do Niej się zbliżyć, do Niej się upodobnić, pozwolić, by Ona opanowała nasze serce i całą naszą istotę, by Ona żyła i działała w nas i przez nas, by Ona miłowała Boga naszym sercem, byśmy do Niej należeli bezgranicznie – oto nasz ideał. Promieniować na otoczenie, zdobywać dla Niej dusze, by przed Nią także serca bliźnich się otwarły, by zakrólowała Ona w sercach wszystkich – oto nasz ideał”.

    ks. Teofil Siudy/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wąż pod stopami Niepokalanej. Dwa serca, obietnice, cuda i tajemnica Niepokalanego Poczęcia

    cudowny medalik z wizerunkiem Maryi
    Deloche Lissac | Godong

    ***

    Ojciec Kolbe próbował nawrócić młodego człowieka, nazywającego siebie dumnie heretykiem. „Wszelkie argumenty zawiodły, z grzeczności jednak przyjął Cudowny Medalik. Potem proponowałem mu spowiedź. – Nie jestem przygotowany, żadną miarą – brzmiała odpowiedź. Lecz w tym samym momencie padł na kolana…”.

    „Maryja dała Cudowny Medalik, więc to nasza kulka, by trafić w serca” – mówił św. Maksymilian Kolbe, który dla założonego w 1917 r. Rycerstwa Niepokalanej wybrał Cudowny Medalik jako znak rozpoznawczy. W medalu Niepokalanej widział symbol trwającej walki szatana z Kościołem, w której Kościół zawsze zwycięża, a także znak osobistej więzi, która rodzi się między Maryją a tym, kto go nosi.

    Ojciec Kolbe rozdawał Cudowne Medaliki do końca życia. Dbał, by bracia z Niepokalanowa też je rozdawali. Nosił w habicie specjalny, skórzany futeralik pełen medali Niepokalanej. Ile zawiesił ich na szyjach przygodnie spotkanych ludzi? To wie tylko Bóg.

    Dlaczego św. Maksymilian wybrał Cudowny Medalik?

    Rajmund Kolbe urodził się w 1894 r., a więc sześćdziesiąt cztery lata po objawieniu, w którym w paryskiej kaplicy św. Katarzyna Labouré zobaczyła Maryję i usłyszała od niej zapewnienie, że „wszyscy, którzy będą nosili medalik, dostąpią wielkich łask, szczególnie jeśli go będą nosili na szyi, a tych, którzy Jej ufają, obdarzy wieloma łaskami”.

    Kolbe po raz pierwszy usłyszał o Cudownym Medaliku Niepokalanej 20 stycznia 1917 r., w Rzymie. Przełożony franciszkańskiego domu opowiedział historię spektakularnego nawrócenia żyda Alfonsa Ratisbonne’a, które dokonało się, w sposób cudowny, za przyczyną Niepokalanej, 75 lat wcześniej.

    Ratisbonne aktywnie zwalczał katolicyzm, wywołując tym przede wszystkim lęk w sercach swoich przyjaciół. Jeden z nich, Teodor de Bussières, 16 stycznia 1842 r. ofiarował Alfonsowi Cudowny Medalik i zawiesił go na jego szyi. Sprawy potoczyły się błyskawicznie.

    Cztery dni później Ratisbonne brał udział w przygotowaniach do pogrzebu w rzymskim kościele Sant’Andrea delle Fratte. Nagle, w ekstatycznej i niespodziewanej wizji, zobaczył Maryję.

    „Ujrzałem stojącą na ołtarzu, żywą, dużą, majestatyczną, przepiękną i miłosierną Przenajświętszą Maryję Pannę, podobną w postawie i strukturze wizerunkowi z Cudownego Medalika Niepokalanej. Jakaś nieodparta siła popchnęła mnie ku Niej. Zdawała się mówić: «Tak jest dobrze». W obecności Przenajświętszej Maryi Panny, chociaż nie wyrzekła ani słowa, zrozumiałem ohydę stanu, w jakim tkwiłem, brzydotę grzechu, piękno religii katolickiej. Jednym słowem – zrozumiałem wszystko…” – wyznał później w świadectwie o swym nawróceniu.

    Nawrócenie Alfonsa Ratisbonne’a przyczyniło się do oficjalnego uznania medalika przez Stolicę Apostolską, a młody ojciec Maksymilian, porwany tą historią, bardzo często odwiedzał kościół Sant’Andrea delle Fratte. Zapragnął też odprawić swoją pierwszą mszę po przyjęciu święceń kapłańskich właśnie przy ołtarzu, gdzie nawrócił się Alfons. 16 października 1917 r., gdy założył Rycerstwo Niepokalanej, wybrał Cudowny Medalik jako jego emblemat i tarczę.

    Kaplica Cudownej Madonny w bazylice mniejszej św. Andrzeja della Fratte
    Kaplica Cudownej Madonny w bazylice św. Andrzeja della Fratte w Rzymie, gdzie Matka Boża ukazała się Alfonsowi Ratisbonne’owi

    fot.Marek Bazak/East News

    ***

    Uwierzył Niepokalanej w ciemno

    „Jej medalik rozdawać, gdzie tylko się da: dzieciom, by zawsze go na szyi nosiły, i starszym, i młodzieży zwłaszcza, by pod Jej opieką miała dosyć sił do odparcia tylu pokus i zasadzek czyhających na nią w naszych czasach. A już tym, co do kościoła nie zaglądają, do spowiedzi boją się przyjść, z praktyk religijnych szydzą, z prawd wiary się śmieją, zagrzęźli w błoto moralne, albo poza Kościołem w herezji przebywają – o, tym to już koniecznie medalik Niepokalanej ofiarować i prosić, by zechcieli go nosić, a tymczasem gorąco Niepokalaną błagać o ich nawrócenie.

    Wielu nawet wtedy radę znajduje, gdy kto nie chce w żaden sposób przyjąć medalika. Ot, po prostu wszywają go po kryjomu do ubrania i modlą się, a Niepokalana prędzej czy później okazuje, co potrafi” – radził ojciec Maksymilian.

    W ten sposób kontynuował zapoczątkowaną w Paryżu tradycję. Od 1832 r., gdy dwa lata po objawieniach medalik został wybity, niemal natychmiast zaczęli się po niego zgłaszać różni ludzie, nie tylko katolicy. Przychodzili protestanci, żydzi, niewierzący i żyjący jawnie w grzechu.

    Święta Katarzyna czasem pytała: „– Nie macie wiary, na co się wam medalik przyda? – To prawda, siostro, ale medalik ochronił tylu innych, to i nas ochroni” – padała odpowiedź. Siostry Miłosierdzia nikomu więc nie odmawiały daru. Powołano nawet specjalny urząd, który dbał o wybijanie i rozpowszechnianie medalu Niepokalanej.

    Jean Guitton, badacz objawień, pisał, że medalik objawiony przez Niepokalaną „mogą nosić mądrzy i szaleńcy, mądrzy i ignoranci, wierzący i niewierzący”. I co najważniejsze – to nie Ona nazwała go cudownym, ale ludzie, którzy przyjęli go z wiarą i zaczęli doświadczać cudów w swoim życiu.

    Obraz o. Maksymiliana Kolbego, który namalował br. Felicissimus Sztyk OFMConv.
    Obraz o. Maksymiliana Kolbego, który namalował br. Felicissimus Sztyk OFMConv.

    fot. Archiwum franciszkanów w Niepokalanowie

    ***

    Dar Maryi

    Ojciec Maksymilian często opowiadał o Cudownym Medaliku i niezwykłych wydarzeniach, w jakich brał udział, a które były z nim bezpośrednio związane. Jedną z nich jest historia z Zakopanego, gdy o. Kolbe próbował nawrócić młodego człowieka, nazywającego siebie dumnie heretykiem.

    „Wszelkie argumenty zawiodły, z grzeczności jednak przyjął Cudowny Medalik. Potem proponowałem mu spowiedź. – Nie jestem przygotowany, żadną miarą – brzmiała odpowiedź. Lecz w tym samym momencie padł na kolana, jakby wyższą siłą zmuszony. Spowiedź się zaczęła, młody człowiek płakał jak dziecko. Niepokalana zwyciężyła” – opowiadał.

    „Najświętsza Panna dała ludzkości Cudowny Medalik, który niezliczonymi cudami uzdrowień i szczególnie nawróceń potwierdził niebieskie swe pochodzenie. Sama Niepokalana objawiając go obiecała wszystkim, co go nosić będą, wiele łask; ponieważ zaś nawrócenie i uświęcenie jest Bożą łaską, Medalik Cudowny będzie najlepszym środkiem do osiągnięcia naszego celu. Dlatego też stanowi on pierwszorzędną broń Rycerstwa. Jest to kulka, którą godzi wierny Rycerz nieprzyjaciela, tj. zło, ratując tym sposobem złych” – mówił św. Maksymilian.

    Katecheza Cudownego Medalika

    „Wielu ludzi uciska zło moralne, którego symbolem jest wąż. Na Medaliku wąż jest pod stopami Niepokalanej, zgodnie z zapowiedzią Bożą, że Ona zetrze jego głowę. Obraz ten budzi u grzeszników ufność do najświętszej Panny, stąd modlą się: „O Maryjo bez grzechu poczęta…”, a Ona rozsiewa promienie łask, które oświecają umysły i rozpalają serca. Tą drogą następuje nawrócenie i uświęcenie.

    Druga strona medalika przedstawia dwa serca: Jezusa i Maryi, przypominając oddanym Niepokalanej, że głównym motywem ich działalności jest miłość Serca Jezusowego, która chcą też wszystkich zapalić przez Niepokalaną, przez kochające Ją serca” – mówił św. Maksymilian.

    O Cudownym Medaliku wypowiedział się Kościół oficjalnie w Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii. Uznał w nim natchnione streszczenie teologii maryjnej. Ze względu na jego bogatą symbolikę bywa nazywany „mikrokosmosem maryjnym”.

    Cudowne medaliki używane przez o. Maksymiliana Kolbego
    Cudowne medaliki używane przez o. Maksymiliana Kolbego

    fot. Archiwum franciszkanów w Niepokalanowie

    ***

    Wielka tajemnica Niepokalanego Poczęcia

    Wielki Rycerz Niepokalanej, św. Maksymilian, wyróżnił trzy aspekty mariologiczne wywodzące się z paryskich objawień i przesłania medalika: przywilej Niepokalanego Poczęcia, pośrednictwo i rozdawnictwo łask oraz zwycięstwo Maryi i Jej królowanie w duszach tych, którzy uwierzą w Jej orędownictwo.

    W medaliku, którego niebiańskie pochodzenie potwierdziła niezliczona ilość cudów i nawróceń, widział potężne narzędzie – również apostolskie i duszpasterskie – którym można wspomagać ludzi w dążeniu do dobra, nawrócenia i świętości.

    Według św. Maksymiliana objawienie medalika miało za zadanie przede wszystkim skierować nas nie tyle na same dary, ale na wielką tajemnicę Niepokalanego Poczęcia, którym sam Bóg, w Maryi, wywyższył człowieka przygotowując miejsce na akt wcielenia.

    Po co to wszystko? Aby przybliżyć każdego z nas do Serca Jezusa, które pod Jej Niepokalanym Sercem nabierało ludzkich kształtów. Niepokalane Poczęcie oznacza też możliwość i zdolność Maryi do pośredniczenia w rozdawaniu łask. Dlatego tytuły Pośredniczka, Szafarka, Rozdawczyni to nic innego, jak inne imiona Maryi.

    Medalik – znak miłości

    „Cudowny Medalik wyraża to, że motywem naszego działania jest miłość do Najświętszego Serca Jezusowego, to znaczy miłość Boga. Na tym polega doskonałość i uświęcenie, do których chcemy pociągnąć wszystkich teraz i w przyszłości za pośrednictwem Niepokalanej i Jej kochającego Serca (jak na medaliku), ponieważ imię Maryi ściśle złączone jest z krzyżem Jezusa” – uczył św. Maksymilian.

    Złoty, srebrny, albo tłoczony na cienkiej blaszce. Nie musi przedstawiać żadnej materialnej wartości. Nie jest amuletem, przedmiotem przynoszącym szczęście. Medalik jest tylko znakiem. Komunikuje o wierze w rzeczywistość niematerialną, nadprzyrodzoną, należącą do wymiaru ducha i objawienia.

    Dlaczego jest cudowny? Bo Maryja, w czasie objawienia w 1830 r. złożyła obietnicę, dała swoje słowo, że ci, którzy będą go nosić, doświadczą Jej pomocy. Ci, którzy będą to robić z ufnością, nigdy się nie zawiodą. I te rzesze potwierdziły, że mówiła prawdę – doświadczyli cudów.

    Źródła:

    Winowska M., „Szaleniec Niepokalanej: święty Maksymilian Maria Kolbe”.
    Katarzyna Labouré a Cudowny Medalik. Dokumenty autentyczne 1830-1876.
    Kolbe M. OFMConv, Pisma, cz.1, Niepokalanów 2007.
    J. Guitton, Odczytanie orędzia z Rue du Bac dla naszych dni.
    S.C. Napiórkowski, Niepokalana Wszechpośredniczka. Idea maryjna św. Maksymiliana.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cudowny medalik i związane z nim łaski. Jak wyglądała wizja św. Katarzyny Labouré?

    KAPLICA CUDOWNEGO MEDALIKA
    fot. REPORTER

    ***

    “W dniu 27 listopada 1830 r., który wypadł w sobotę przed pierwszą niedzielą Adwentu, o wpół do szóstej wieczorem, usłyszałam dźwięk, jakby szelest jedwabnej sukni. Odwróciłam się w tym kierunku i zobaczyłam Najświętszą Maryję Pannę na wysokości obrazu św. Józefa”.

    W1830 roku 24-letnia Zoe Labouré doznała niezwykłego objawienia. Odbywała wtedy nowicjat u sióstr szarytek, założonych przez św. Wincentego a Paulo. Doświadczyła ona już wcześniej objawień tego świętego, a innym razem zobaczyła (i nawet dotykała) samą Maryję.

    Matka Boża zapowiedziała wtedy powierzenie Katarzynie (to zakonne imię Zoe) niezwykłej misji, „która będzie ją kosztowała wiele trudu”. Słowa te spełniły się niebawem. Zacytujmy tu samą „widzącą”.

    Wizja św. Katarzyny Labouré

    W dniu 27 listopada 1830 r., który wypadł w sobotę przed pierwszą niedzielą Adwentu, o wpół do szóstej wieczorem, w czasie głębokiego milczenia po przeczytaniu tematu do medytacji, usłyszałam dźwięk, jakby szelest jedwabnej sukni, z balkonu koło obrazu św. Józefa.

    Odwróciłam się w tym kierunku i zobaczyłam Najświętszą Maryję Pannę na wysokości obrazu św. Józefa. Najświętsza Dziewica stała. Była wzrostu średniego, cała ubrana na biało. Biel jej sukni była bielą jutrzenki… takie sukienki nosiły zwykle panny. Zakrywały one szyję i miały proste rękawy. Jej głowę okrywał biały welon, który spadał po obu stronach aż do stóp. Pod welonem jej włosy skręcone były opaską ozdobioną koronką, która wystawała w górę na trzy centymetry, czyli na szerokość dwóch palców, bez fałd, lekko opierając się o włosy…

    Jej stopy spoczywały na białej kuli, a właściwie półkuli – w każdym razie ja widziałam tylko półkulę… Ręce miała lekko wzniesione i trzymała w nich bardzo swobodnie złotą kulę, jak gdyby ofiarowując ją Bogu. Na szczycie kuli znajdował się mały złoty krzyżyk. Kula ta przedstawiała kulę ziemską. Oczy Najświętszej Maryi Panny były teraz wzniesione ku niebu, a nie opuszczone. Twarz była tak piękna, że nie potrafię tego opisać…

    Nagle na Jej palcach zobaczyłam pierścienie, po trzy na każdym palcu. U nasady palców były największe, w środku średnie, a na końcach palców najmniejsze. Każdy pierścień był wysadzany drogimi kamieniami… Większe kamienie rzucały większe promienie, a mniejsze – mniejsze promienie. Promienie wychodzące ze wszystkich stron zalewały cały spód, tak że już nie widziałam stóp Najświętszej Maryi Panny.

    W chwili, kiedy się Jej przyglądałam Najświętsza Maryja Panna spuściła oczy i spojrzała na mnie. Usłyszałam głos mówiący te słowa: „Ta kula, którą tu widzisz, przedstawia cały świat, a szczególnie Francję, i każdego człowieka z osobna”. Chodziło oczywiście o złotą kulę z krzyżem, wspomnianą powyżej. Głos też powiedział: „Blask promieni jest symbolem łask, które Maryja wylewa na wszystkich, którzy Ją o nie proszą”.

    Polecenie wybicia cudownego medalika

    Objawienie trwało nadal. Blask promieni się wzmagał. Nagle, jak zapisała Katarzyna:

    Wokół Najświętszej Maryi Panny utworzyła się rama w kształcie nieco owalnym. Wewnątrz ramy widniał napis ze złotych liter: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”.

    Napis ten w kształcie półkola zaczynał się na wysokości prawej dłoni, przechodził ponad głową i kończył się na wysokości lewej dłoni. Złota kula znikła w potokach jasnego światła płynącego ze wszystkich stron. Dłonie odwróciły się, a ramiona ugięły w dół pod ciężarem bogactwa otrzymanych łask.

    Dodajmy, że zamiast białego półokręgu, pod stopami Maryi była wtedy kula ziemska z wężem.

    Widząc to wszystko, nowicjuszka usłyszała polecenie, aby starała się o wybicie medalika według wzoru, który stanowiła widziana przez nią postać Matki Bożej.

    Zobacz nasze wideo o cudownym medaliku:

    Obietnica związana z medalikiem

    Do nakazu dodana była obietnica wielkich łask dla noszących medalik „z ufnością”. Po tych słowach obraz zaczął się odwracać i wizjonerka ujrzała drugą stronę medalika:

    Duże M z poprzeczką i krzyżem. Pod literą M znajdowały się Serca Jezusa i Maryi – jedno z koroną cierniową, a drugie przebite mieczem.

    Spowiednik wizjonerki ks. Aladel na początku lekceważył jej doznania. W końcu jednak porozmawiał na ich temat z arcybiskupem Paryża. Ten okazał przychylność i nie miał nic przeciwko wybiciu pierwszych medalików.

    W latach 1832-1836 wybito ich w sumie około miliona. Przyniosły tak wielkie dary, że zaczęto je nazywać „cudownymi”. A nazwę „cudowny medalik” Stolica Apostolska zatwierdziła w 1838 r.

    Cytaty pochodzą z książek: E. Hanter, „Dar Niepokalanej. Cudowny Medalik”; W. Łaszewski, „Cudowny Medalik. Klucz do skarbnicy łask”.

    Eryk Łażewski/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 grudnia

    Święty Ambroży, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Józefa Rossello, dziewica
    ***

    web-saint-dec-07-ambrose-public-domain

    św. Ambroży i cesarz Teodozjusz
    Obraz Antoona van Dycka z XVII wieku
    /
    WIKIPEDIA (PD)
    ***

    Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.
    Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.
    Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dziś: Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
    Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.
    Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.
    Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.
    Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.

    Św. Ambroży
    fot.opoka.pl
    ***
    Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.
    W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.
    Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.
    W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.
    Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Św. Ambroży,  biskup i doktor Kościoła. Dzięki jego kazaniom nawrócił się św. Augustyn
    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Ambroży, biskup i doktor Kościoła. Dzięki jego kazaniom nawrócił się św. Augustyn

    Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.

    Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.

    Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dzisiejsze Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).

    Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.

    Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.

    Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.

    Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.

    Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.

    W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.

    Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.

    W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.

    Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.

    W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.

    dam/brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 grudnia

    Święty Mikołaj, biskup


    fot. Basphoto/radio Bobola
    ***
    Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie.
    Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej).
    Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II.
    Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg.
    O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy. Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu.
    W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach.



    Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Mikołaj jako biskup historia

    Pierwsze dary św. Mikołaja

    Opowiadanie pochodzi z książki “Szaleńcy Boży”.

    Dom ubogiego Symforiona kamieniarza stał przy głównym placu Myry, górującym wysoko nad piaskowzgórzem licyjskim. W oddali błękitniało morze. Białe żagle, podobne motylom, skupiały się wokoło błyszczących w słońcu portowych ramion Andriaku. Plac był duży, nieustannie wypełniony tłumem ruchliwym i gwarnym, wieczną radość dla oczu dziecięcych stanowiącym, przeto Prakseda, Sekundus i Ab-don, nędzne potomstwo ubogiego Symforiona, przesiadywali całe dnie przed domem, sycąc oczy, by oszukać głód żołądka. Nagie ich ciałka wystalizną kości jaskrawo wyrażały zadawnioną biedę. Zapadłe głęboko oczy wpierały się pożądliwie w nieosiągnięty nigdy przedmiot marzeń: gorące placki miodne, maczane w oliwie, grubego handlarza Gorgona, sąsiada. Gdy na cienkim trójzębie żelaznym rozdawał placki szczęśliwcom, mogącym zapłacić za nie ćwierć obola, oliwa kapała na gorącą blachę, przypalając się z sykiem, i rozkoszna woń dochodziła aż ku dzieciom, powodując łaskotanie w krzyżu i napływ śliny do wyschniętej grdyki.
    Tuż za Gorgonem stara jednooka Tryscylla sprzedawała gołębie. Powiązane za nóżki parami, podlatywały wkoło niej, trzepocąc. Prócz gołębi handlowała też dziewczętami, długie chwile trawiąc na szeptach z bogatą młodzieżą myreńską, do której szczerzyła bezzębne, krzywe usta. Wróżbiarz Thalesus zapraszał ręką przechodniów do wnętrza zasnutej oponą izby, w której smrodliwych ciemnościach ukazywał w wiadrze wody przyszłe losy. Rój much brzęczał opodal nad rozłożonym mięsiwem przed kramem rzeźnika. Psy bezpańskie płowe wałęsały się między nogami przechodniów. Środkiem placu przelewał się ruchliwy tłum, pstro i barwnie przyodziany. Filozofowie w białych tunikach szli poważnie, rozmyślnie nie widząc przechodniów. Za nimi śpieszyli skryby. Nieraz zdarzało się, że na jednym końcu placu stawał na kamiennym podwyższeniu retor, na przeciwnym zaś sofista, do zupełnego schrypnięcia głosu starając się przekrzyczeć wzajemnie i przyciągnąć tłum do siebie. Podjudzani przez rozbawionych słuchaczy, kończyli nieraz dysputę pięściami. W dnie świąteczne przesuwały się wśród modłów procesje diakonów i pobożnych diakonis w długich zasłonach na twarzach. Czasem wstrząsał miastem żelazny krok legij, dążących z Północy na Południe albo ze Wschodu na Zachód. Rzemienne skórznie zrudziałe były od śniegów lub popękane od gorących piasków. Drgały mocą stalowe golenie, kolana. Szczękały tarcze, władne wznieść Cezara, olśniewały w słońcu miecze, zdolne powalić wybrańca. Przed zwartym ich wężem rozstępował się z dala tłum i gród zalegała cisza. Oni zaś szli mimo, nie spoglądając na boki, zapatrzeni w daleką swą drogę, we własną rzymską nieodpartą moc. Gdy wieczór zapadał, do wygłodniałych dzieci powracał równie jak one wychudły ojciec Symforion, cały dzień pracujący w kopalniach marmuru, w twardym trudzie zdobywający prawo do nędznego życia. Przynosił dzieciom garść fig i suchy placek jęczmienny, po czym układali się na spoczynek przed drzwiami niskiego domostwa. Plac zalegała cisza. Czerwone latarnie błyskały u drzwi winiarni. Gdy i one zgasły, maleńkie samotne światło ponad bazyliką jak baczne oko czuwało nad uśpionym miastem. Każdy z mieszkańców spojrzawszy w tę stronę wiedział, że to płonie lampka zatlona ku czci Matki Bożej, przed której obrazem sędziwy biskup Myry, świątobliwy Epiphanes, trawi dnie i noce na nieustannej modlitwie. Z dawna pacierzami jeno dzielił sobie czas, niewidomym od lat będąc.
    Wiekowy był biskup, z łoża z trudem dźwigający się przy pomocy pilnych diakonów. Rozluźnione więzy starczego ciała z trudem przytrzymywały duszę, która lada dzień uleci. Uleciałaby już pewno, gdyby nie troska, do ziemi wiążąca. Podziela ją całe miasto: Nie masz biskupa następcy! Słusznie przypuszczają ludzie, że działają tu złe czary. Bo raz po raz diakom i Rada przywodzą przed starca kapłanów co najprzedniejszych, najświątobliwszych, uczonych, prosząc by ręce na którego z nich położył, następcą swoim mianując — na próżno, bo bezsilnie opadają starcze dłonie. Do zmartwiałego ucha Głosy tajemne, nieodparte, szepcą: Nie tego naznaczysz!… I próżno wypatruje starzec ślepe oczy, czekając na godniejszego. Stawali już przed nim z całej Licji ludzie godni wielkiego zaszczytu i urażeni odeszli. Wrócił do swojej pustelni, uśmiechając się wyrozumiale nad starczym dziwactwem biskupa, świątobliwy anachoreta Hierofanus. Odszedł uczony teolog Baladon. Lud szemrał niezadowolony. Lada dzień biskup zemrze i trza będzie chyba do dalekiej Aleksandrii słać, do tamtejszego kościoła. Skołatany, serdecznie bolejący nad tym stanem rzeczy Epiphanes czuwał nocami, w modlitewnym wysiłku daremnie starając się rozeznać, od kogo pochodził więżący dłoń jego Głos. Był to głos Boga? Nie byłże to — o udręko! — głos demona?! Wspierając utrudzone, rozeschłe ciało o klęcznik, modlił się starzec bezsenny.
    Z pięknego swego domu, na przeciwnym końcu placu tuż przy domku kamieniarza stojącego, patrzył uparcie w światełko migocące w komnatce biskupa — Mikołaj, syn Euzebiuszowy. Młody był, brzydki i nieśmiały. Dziwaczna nieśmiałość pętała go od dziecka niby sieć. Stronił od ludzi, których lękał się w cichym swym sercu. Bezpieczny byłby i wolny gdzieś na dalekiej pustyni, los zaś uczynił go dziedzicem wielkiego majątku, z którym nie wiedział, co począć. Noce jego były bezsenne i nużące ciężką troską. Nie chciał bogactwa, a jak by je rozdać, nie wiedział. Nieśmiałość kleiła mu wargi, gdy pragnął rozważnej porady starszyzny. Zawezwać ubogich, niech biorą? Ścierpnął i skulił się w sobie na myśl, że ogłoszono by go dobroczyńcą i wyniesiono w triumfie na plac. Zbierała ochota rzucić wszystko i nocą ujść z domu, lecz wstrzymywała myśl o chciwym krewniaku, który przyjdzie, dom opuszczony zajmie i twardą dłonią zacięży nad niewolnikami. Udarował ich wolnością — oni przedsię padli mu do nóg, błagając, by im pozostać pozwolił… I plątał się bezradnie wśród swych bezużytecznych dostatków, których podjąć i dobroczynnym potokiem między ludzkość skierować nie umiał.
    Świt błysnął, różowiąc góry. Ranny wiew odświeżył skołataną głowę. Stroskany młody bogacz spojrzał z ganku w dół, gdzie kamieniarz Symforion ziewał, powstając do pracy. Dzieci spały, nagie, skulone pod chłodem nocy, podobne do sinych trupków. Nagły ból ścisnął serce Mikołaja.
    Zaprawdę — pomyślał — wszystko na świecie jest lżejsze i do zniesienia łatwiejsze niż niedola małych dzieci. Współczującym okiem ogarnąć można każdy ból i pójść swoją drogą spokojnie, jeno nie cierpienie dziecka. Człek dojrzały zna przyczynę i powody swego bólu. Człek dojrzały zapaśnikiem jest świadomym — dzisiaj leży powalony, kto wie zaś, czyli sam nie tłoczył przeciwnika wczoraj? Któż odgadnie, jaki odwet gotuje mu jutro? Lecz krzywda dziecka cięższa jest niż świat. Niewinne oczy, zachodzące łzami z bolesnym zdziwieniem nad złem, palące są i niezapomniane jak wyrzut Boga samego. Niewinność Chrystusowa mieszka w drobnym ciałku nie znającym grzechu ni jego przyczyny. Kto miłuje Chrystusa, miłować musi ponad wszystko inne — dzieci. Przez nie dojdzie ku Niemu najłacniej. Biada życiu, które krzywdzi małych! Szczęśliwy, kto krzywdę dziecinną nagrodzi…
    Stukot oddalających się spiesznie sandałów obudził w nocy Praksedę córkę Symforiona. Ciemna postać w naciągniętym głęboko kapturze mignęła w zdziwionych oczach dziewczynki. Odwróciła się na drugi bok, by zasnąć ponownie, gdy zapach bliski, nęcący poderwał ją na nogi. Instynktem głodnego zwierzęcia wyczuła jadło w pobliżu. Sięgnęła ręką — znalazła. Ze zdławionym piskiem zdziwienia kopnęła w chude żebra braci. Na wpół przytomni ze snu, rzucili się na nią, na zdobycz. Nie mówili nic. W mroku nocnym węchem i dotykiem raczej niż oczami rozpoznawali, zachłystując się spazmem rozkoszy, z widzenia jeno znajome mięsiwo pieczone w szafranie, węgorze tłuste w oliwie i placki lepkie od miodu, wonne od korzeni. Jedli żarłocznie, pomrukując z rozkoszy, jak to czynią zwierzęta, aż gdy szczęki im ustały, a kałdunki po raz pierwszy w życiu stały się pełne i ciężkie, przebudzili śpiącego opodal ojca. Ubogi kamieniarz, ostrożnym człowiekiem będąc, nie zadowolił się samym faktem radosnym. Nasyciwszy głód, zapragnął wiedzieć, skąd spadły dary nieznane. Lecz Prakseda nie umiała nic powiedzieć. Obudziła się, bo nieznajomy człowiek biegł przez plac. Poczuła placki, bo leżały tuż obok… Zatliwszy olejny kaganek, Symforion podjął ostrożnie resztę zapasów, by skryć je w izbie przed okiem zawistnych sąsiadów — i radość odjęła mu mowę: oto jeszcze lniana szatka, w sam raz dla Praksedy, i opończe ciepłe, wielbłądzie dla chłopców, i woreczek dzwoniący, a w nim… Ach! ach! a!… Przyciskając go oburącz do piersi, nędzarz dygotał jak liść. Nie będą już nigdy głodni! Ukląkł, bijąc pokłony Stwórcy, a także i bogom, nie wiedział bowiem, kto mu ten dar zesłał. Dziękował więc we łzach Jezusowi i Jowiszowi zarazem. Najświętszej Pannie i Afrodycie. Naraz pomyślał, że niechybnie okradziono kogoś w mieście, i złodziej, spłoszony, zdobycz swą przy nich podrzucił. Wszakże dziewczyna uciekającego słyszała. Zgarnął oburącz skarb, przenosząc go w głąb ciemnej nory, zwanej domem, przykazując srogo dzieciom nic nikomu o zdarzeniu nie opowiadać, natomiast pilnie słuchać, gdy obwoływacz stratę ogłosi. Lecz obwoływacz nie ukazał się wcale na placu, na którym dwóch retorów potykało się na słowa od straży rannej do schyłku dnia — aż słuchacze, zakładający się o to, który przetrzyma, wodę im z winem podawali dla pokrzepienia.
    Ubogi dotychczas kamieniarz nie wiedział, co o tym myśleć. Nie wiedział również, że następnej zaraz nocy dzieci uboższego jeszcze niż on Nazariusza takiż sam skarb przy ubogim swoim posłaniu znalazły i że równie jak on ostrożny Nazariusz zalecił dzieciom milczenie. Z kolei bogatymi się zbudziły i małe córki starej Darii, wdowy niemocą ruszonej, potem Rustykus i Klemens, sieroty po Tymoteuszu tragarzu. Wtedy przestano się już ukrywać i wieść huknęła wśród ludzi, że dobroczynny demon nawiedza miasto w nocy, rozdaje królewskie dary. Zapewne obdzieli z kolei wszystkich mieszkańców?
    Z radosnym wzruszeniem myśleli bogaci kupcy, jakie skarby tajemniczy gość musi zachowywać dla nich, skoro tak hojnie obdziela nędzarzy, niewartych spojrzenia. Kimże był? Aniołem? Demonem dobrym? Gdy nie kwapił się iść z darami pomiędzy bogaczy, gotowi go byli ogłosić duchem piekieł, czartem, i dary na ogień skazać. Że znajdowały się jednak między nimi misternie z drzewa lub kamienia rzeźbione wyobrażenia Baranka albo Gołębicy, musiano uznać niebiańskie pochodzenie dobroczyńcy. Tymczasem nie mijała noc, by ktoś z ubogich, dzieci mających, obdarowany nie został. W mieście nie mówiono już o niczym innym, z grozą, zawiścią, uniesieniem i błogosławieństwem lub oczekiwaniem. Bądź co bądź podnosiło to ogromnie znaczenie grodu. Myra dotychczas szczyciła się, że wylądował w niej kiedyś Paweł z Tarsu, Apostoł narodów, a przejeżdżał cesarz Hadrian, obwożący po całym świecie frasobliwą, niespokojną duszę. Do tych odwiedzin przybywały nowe, nierównie wszakże znaczniejsze.

    Nikt dotąd nie widział tajemniczego przybysza. Zjawiał się, gdzie się go nie spodziewano, i rzuciwszy do wnętrza domu lub przed progiem tłumok z darami, znikał bez śladu. Niektórzy zaręczali, że widzieli świetlisty rąbek mknącej szaty i rozpoznawali Archanioła Gabriela. Inni stwierdzali, że pojawieniu się Geniusza towarzyszył nagły wicher, a wraz czar schodził na głowy mieszkańców, klejąc im oczy nieprzepartym snem. Więc grube przekupki, omijane dotychczas przez Ducha, kiwały frasobliwie głowami, zapewniając, że nieczyste to muszą być moce.
    Wśród ogólnego zaciekawienia prawie niepostrzeżenie przechodziła inna sprawa, zaszczytu miastu nie przynosząca, nie ogadana ani roztrząśnięta jak by należało przez gawiedź rynkową. Oto Mikołaj syn Euzebiuszowy, po którym słusznie spodziewać się było można statku i pobożnej obyczajności, zostawszy dziedzicem nie byle majątku, zamknął się przed ludźmi, by wieść życie gorszące i haniebne. Co dzień wieczorem (opowiadali z żalem niewolnicy) młody pan wymykał się z domu, by wrócić dopiero o świcie. Przepadał bez wieści i darmo próbowano go śledzić.
    Pozornie niezręczny, nabierał chytrości węża, gdy chodziło o zmylenie śladów. Raz wyzwoleńcowi imieniem Jonas udało się go dostrzec:
    w ciemnej opończy i kapturze szczelnie nasuniętym na głowę wałęsał się po najgorszej, odległej dzielnicy miasta. Czego tam szukał?… Co więcej, starszy wyzwoleniec Theobaldus, zaufany nieboszczyka Mikołajowego ojca, zajrzał kiedyś ukradkiem do skarbca domowego i z przerażeniem zauważył w nim znaczny ubytek. Mikołaj trwonił fortunę z trudem zbieraną przez pobożnego a zapobiegliwego Euzebiusza! Niewątpliwie hołdował grzesznym miłostkom greckim, przez Kościół najsurowiej potępionym.
    Starsi mężowie starali się nakłonić świątobliwego Epiphanesa, by grzesznika do siebie zawezwał i powagą biskupią poprawę życia nakazał, lecz starzec obojętny był na te namowy.
    — Zali kto go na grzechu zdybał? — zapytywał.
    Darmo było zdziecinniałemu ślepcowi tłumaczyć, iż niepotrzebny jest widok grzechu samego, tam gdzie ogólne, niezbite o winie trwa przekonanie. Na koniec więc dawni przyjaciele i towarzysze nieboszczyka Euzebiusza, Markus Ancilla, najbogatszy kupiec w mieście, zapalczywy Chrystofor, żeglarz i łagodny Lucjus, trzymający gospodę w Andriaku, zeszli się, by synowi przyjaciela sumienie roztrząsać. Dość długo stukali kołatką u wrót, zanim niewolnik otworzył i dostojników do atrium wprowadził. Markus trącił znacząco Chrystofora w bok i obaj smutnie pokiwali głowami, rozglądając się dokoła.
    Wykwintne niegdyś mieszkanie wiało opuszczeniem. Na zapylonym marmurze tabliczek nie zapisał się od dawien dawna żaden gość. Jedynie przed obrazem Najświętszej Dziewicy, umieszczonym w miejscu, gdzie pogańskimi czasy stał ołtarzyk bóstw domowych, płonęła lampka oliwna jak dawniej.
    Na odgłos kroków odwrócili głowy. Mikołaj stał przed nimi, schylając się w kornym ukłonie. Nieśmiała jego twarz wyrażała najwyższe zakłopotanie, szerokie usta uśmiechały się niepewnie, a z całej postawy bił lęk nieczystego sumienia. Obrzucili go surowo badawczym wejrzeniem, siadając wygodnie na ławie.
    — Mikołaju, synu Euzebiuszowy! — zagaił rzecz Markus Ancilla z powagą. — Jako przyjaciele ojca twego pobożnej pamięci przyszliśmy cię spytać, co czynisz…
    — Zgorszenie miastu dajesz, którego ścierpieć nie możemy! — przerwał porywczo Chrystofor.
    — Zbawienie duszy narażając — westchnął Lucjus, składając ręce na wydatnym brzuchu.
    — Noce poza domem spędzasz — podjął surowo Ancilla — majątek nikczemnie marnujesz. Nie po to ojciec twój zapobiegliwie go gromadził…
    — Hańbisz się! Tajnej rozpuście oddajesz!
    — Powiadają już, żeś wiary świętej odstąpił, do pogańskich praktyk bezecnych należąc… Mikołaj potrząsnął głową przecząco.
    — Oby tak nie było!… Dokąd zatem chodzisz nocami?
    — Gadaj zaraz, a szczerze!
    — W imieniu gminy żądamy!
    A gdy oskarżony milczał uparcie, mnąc kraj sukni w drżących palcach, w sercu poważnych mężów wezbrał słuszny gniew.
    — Biada ci, nieszczęśniku, który w szpony szatanów popadłeś! — zagrzmiał Chrystofor. — Biada ci! Ratować będziem twą duszę, z wolą czy bez woli, obaczysz!
    Wyszli wzburzeni, otrzepując na progu starannie sandały. Mikołaj stał bez ruchu. Wyzwoleniec odprowadził ich do drzwi.
    — Nie tak nas tu niegdyś przyjmowano — sapnął doń gniewnie Chrystofor. — Na taki żar nawet kropli wina nie podałeś, Symforionie!
    — Nie mamy wina w domu, dostojny panie! — szepnął wyzwoleniec.
    — Nie ma wina?! Cóż podajecie do stołu?
    — Mleko kozie — westchnął sługa. — Młody pan przaśnymi plackami, figami i mlekiem żyje, a my z nim — dokończył żałośnie.
    — Słyszeliście, szlachetni przyjaciele? — zagadnął za wrotami do towarzyszy Markus Ancilla. — W nocy fortunę trwoni na rozpustę, w domu zasię służbę głodzi…
    — Czary to pogańskie! Czary! Tesalijskie jędze go zmamiły. Widziały praczki onegdaj podle gaju, któren ku wybrzeżu schodzi, korowód owych czarownic, przy miesiącu tańce swoje sprawujących…
    — Uchowaj Boże! — wzdrygnął się z lękiem Lucjus.
    — Na świętego Walentego męczennika! W gaju?! Toż tam Mikołaja, rzekomo wracającego z Andriaku, widziano!
    — Baczycie?!
    — Nie tylko dla pamięci cnotliwego Euzebiusza, lecz dla spokoju całego miasta, które za sprawą jednego apostaty nawiedzone przez demony być może, należy swawolę Mikołaja grzesznika ukrócić — stwierdził uroczyście Chrystofor.
    Weszli do winiarni, gdzie znajomi zwartym kołem otaczali Serwiliusza owocarza. Geniusz dobroczynny nawiedził jego dom tej nocy. Mała Lucylla zdążyła zobaczyć, gdy znikał, długi szmat barwnej materii. Dziecko, jak to dziecko, upierało się, że była to sakwa z kwiecistego bławatu zeszyta, z której Geniusz wytrząsnął swe dary, niewątpliwie zaś musiał to być kraj szaty lub skrzydła.
    Lecz trzej mężowie słuchali tego obojętnie. Co tam Geniusz! Dotąd nie był u nich i u innych, co najprzedniejszych. Nierównie więcej pochłania ich uwagę sprawa Mikołaja. Obiecali sobie roztoczyć baczny nadzór nad grzesznikiem.
    Jakoż w parę dni później już go wykryli, przemykającego się nocą pod ścianami.
    — Mikołaju! Mikołaju! Stój!
    Słysząc wołanie porwał się uciekać. Skoczyli za nim. Wnet przyłączyli się do nich sąsiedzi, zwabieni hałasem. Mikołaj pędził jak jeleń, daremnie starając się zmylić pogoń w zawiłej plątaninie uliczek. Tłum, krzycząc i grożąc, biegł za nim. Gorliwsi kamieniami sięgali. Zbudziło się całe miasto.
    Nieczuły z dawna na gwary zewnętrzne, w rozmyślaniach dusznych zatopiony, sędziwy biskup Epiphanes roztworzył szeroko w ciemność niewidome oczy. Wrzawa rozbudzonego miasta biła w okna, nie dochodząc doń. Daleki o całe światy od wrzaskliwych ludzi z dołu, uniósł się, zasłuchany w Głosy tajemne, Boskie, zza krawędzi świata dochodzące, których dźwięk tak jest odległy, iż czterdzieści lat ciszy straszliwej pustyni zaledwie nieraz wystarczy, aby je uchem pochwycić. Nakaz, tyle lat oczekiwany, przyszedł nareszcie i bił weń rozkazująco, mocno, nieodparcie. Przyłożył dłonie do czoła, by uciszyć szum, wypełniający suchą czaszkę niby morską konchę, i treść nakazu rozeznać. Zapragnął wstać i pójść, choć nie wiedział jeszcze, dokąd. Nie było nikogo w pobliżu. Diakoni zbiegli na dół, zwabieni krzykiem na placu, przeto sam dźwignął z wysiłkiem zniedołężniałe ciało. Drżącymi rękoma zmacał biskupie swe szaty. Włożył na głowę infułę. Podpierając się laską-krzywulą, schodził po schodach, wiedziony czuciem nieomylnym.
    Głosy śpiewały wokoło i w nim. Rozeznawał je teraz wyraźnie: ptaszęcym chórem dzwoniły:
    Naznacz go! Naznacz go! Naznacz go i spocznij rad…
    Szedł ciemną nawą kościoła, szczęśliwy, wyciągając w ciemności ramiona ku temu, kogo głos zwiastował… Nareszcie będzie mógł spocząć!… Czuł już wieczną wiosnę duszy, ku której wyzwolić się osiągnie prawo. Odrzuci larwę cielesną starości jak łachman przykry, zetlały.
    Zachwiał się nagle, bo człowiek uciekający upadł mu do nóg bezwładnie. Rozświegotały się Głosy, rozjaśniła się twarz starca. Niezbicie czując, iż trzyma w ramionach następcę, nie pytał, kim był ów człowiek ani skąd się wziął. Nie wiedział, że równocześnie wtargnął do kościoła groźny i wzburzony tłum. Blask pochodni rozświecał głęboką noc bazyliki. W tym świetle ujrzano starca, jak radosnymi rękami zdejmował z głowy infułę, tyle lat na głowie ciążącą, i wciskał na głowę zbiega. Z szyi krzyż, z ręki laskę pasterza krzywulę. W gorączce szczęśliwej zsuwał z sękatego palca pierścień, drżącą ręką szukał dłoni, na którą ametyst nasunie. A ustroiwszy, odwrócił go twarzą ku wyjściu i wzniósł wysoko błogosławiące dłonie nad głową wybrańca. Nie słyszał gniewnego szemrania. Tłum, zaskoczony, nie chciał ustąpić bynajmniej. Omyłka świątobliwego ślepca była zbyt widoczna i gorsząca. Szacunek wstrzymywał, rozsądek nakazywał przeciwdziałać rychło. Ruszono naprzód stanowczo. A w tejże chwili, wpółprzytomny ze wstydu i przerażenia, Mikołaj upuścił zawiniątko, kurczowo dotąd przy piersi trzymane. Upadło z szelestem na ziemię. Okrągłe placuszki z miodu, radość dzieci, potoczyły się po stopniach aż pod nogi tłumu.
    — Sakwa Geniusza! — wykrzyknęła ze zdumieniem mała Lucylla, córka owocarza.

    ZOFIA KOSSAK-SZCZUCKA/wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Święty Mikołaj - biskup, nie ,,krasnal'' z reklamy Coca Coli!
    fot. Ilja Repin, Aleksa Pietrow, domena publiczna, Wikimedia Commons, edytowane

    ***

    Święty Mikołaj – biskup, nie ,,krasnal” z reklamy Coca Coli!

    6 grudnia to doskonała okazja, aby przypomnieć, że prawdziwy święty Mikołaj nie ma za wiele wspólnego z postacią w czerwonym szlafroku, która pojawiła się w kulturze masowej za sprawą reklamy Coca Coli. Dziś wspominamy Świętego Mikołaja- biskupa.

    Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie.

    Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej).
    Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II.

    Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg.

    O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy. Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu.
    W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach.

    Święty Mikołaj Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.

    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.

    brewiarz.pl, Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 grudnia

    Błogosławiony Narcyz Putz,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Saba Jerozolimski, prezbiter
      •  Błogosławiony Filip Rinaldi, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Narcyz Putz w seminarium

    Narcyz Putz urodził się 28 października 1877 r. w Sierakowie, w Wielkopolsce. Chrzest przyjął 25 listopada 1877 r. w sierakowskim kościele parafialnym pw. Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Uczęszczał do gimnazjum św. Marii Magdaleny (zwanego też “Marynką”) w Poznaniu, gdzie w 1898 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Następnie studiował filozofię i teologię w seminarium duchownym w Poznaniu.
    Święcenia kapłańskie przyjął w 1902 r. w Gnieźnie z rąk Prymasa Polski, arcybiskupa Floriana Stablewskiego. Został administratorem parafii św. Andrzeja Apostoła w Boruszynie; potem pracował także w Obrzycku, Szamotułach i Wronkach. Narcyz nie tylko wykonywał posługę kapłańską, ale udzielał się także w różnych polskich stowarzyszeniach działających w zaborze pruskim. Uczestniczył w ruchu spółdzielczym w Szamotułach. Pracował społecznie w bankach ludowych i instytucjach charytatywnych.
    Najbardziej zapamiętano jego odczyty z historii Polski. Występował przeciwko wywłaszczaniu polskiej ziemi, pomagał przy zakładaniu organizacji skupiającej polskich rolników. W jednym z przedwojennych czasopism pisano o nim: “Jako młody wikary pracuje przez szereg lat w parafii szamotulskiej i stacza sławne boje z początkującą naówczas w Wielkopolsce Polską Partią Socjalistyczną. Poza gorliwą pracą w kościele pracuje w organizacjach parafialnych, narodowych i oświatowych, jak również w ruchu spółdzielczym”.
    Tuż przed wybuchem I wojny światowej został proboszczem w parafii św. Jadwigi Śląskiej we wsi Mądre, w powiecie średzkim. W czasie wojny wspomagał stowarzyszenia i związki Polaków żyjących i pracujących w głębi ówczesnych Niemczech, zwłaszcza w Saksonii, gdzie corocznie bywał. Był też prezesem Towarzystwa Czytelni Ludowych na powiat średzki oraz prezesem Banku Ludowego w pobliskim Zaniemyślu.
    Cztery lata później, w 1918 r., tuż przed końcem wojny i odrodzeniem Rzeczpospolitej, został komendarzem (pełniącym obowiązki proboszcza) w parafii pw. św. Mikołaja w Ludzisku. Organizował powstańców, z którymi pośpieszył na pomoc w oswobodzeniu przez nich Inowrocławia w 1919 roku. Od 1920 r. był administratorem okręgu duszpasterskiego przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. W 1924 r. kościół ten stał się sercem nowo erygowanej bydgoskiej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jej pierwszym proboszczem został ks. Narcyz.

    Błogosławiony Narcyz Putz

    Był skutecznym polonizatorem okręgu i parafii, w owych latach zamieszkałych w dużej mierze przez Niemców – dopiero po 1920 r. zaczęła przybywać na te tereny ludność polska. Zapoczątkował odwiedzanie parafian w ich domach, organizował polskie duszpasterstwo. Gdy proporcja Polaków do Niemców na to pozwoliła, zlikwidował kazania po niemiecku (Niemców na Mszę św. przychodziło bowiem niewielu). Pomimo skarg mniejszości niemieckiej nie uległ ich presji.
    Szczególną uwagę przywiązywał do duszpasterstwa dzieci. Był współorganizatorem i jednym z najaktywniejszych członków Komitetu Kolonii Feryjnych, dla którego zakupił gospodarstwa w Jastrzębcu pod Bydgoszczą. W 1924 r. z wyjazdów wakacyjnych skorzystało ok. 200 dzieci. Oprócz spełniania rozlicznych obowiązków duszpasterskich, aktywnie uczestniczył w życiu społecznym miasta. Od 1920 r. zasiadał w radzie miejskiej. Wchodził w skład kilku deputacji: bibliotecznej, teatralnej, szkolnej oraz komisji gospodarczej.
    W 1925 r. otrzymał instytucję kanoniczną na beneficjum dużej parafii i kościoła pw. św. Wojciecha w Poznaniu. Jako proboszcz kontynuował prace restauratorskie i upiększające w świątyni. W 1930 r. został mianowany przez kard. Augusta Hlonda honorowym radcą duchownym, a w 1937 r. kanonikiem honorowym Kapituły Metropolitalnej w Poznaniu. Pełnił funkcję inspektora duchownego nauki religii. Podobnie jak w Bydgoszczy, i tu zajmował się dziećmi.
    Jednym z charakterystycznych rysów jego pasterzowania była umiejętność budowania kościołów i tworzenia wokół nich nowych parafii. W Poznaniu stało się tak w przypadku kościoła pw. św. Stanisława Kostki na Winiarach, kościoła pw. św. Jana Vianneya na Sołaczu i kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Naramowicach. Nie zaniedbywał biednych, z myślą o nich prowadził tanie kuchnie.
    Miał opinię dobrego kaznodziei i spowiednika. Bardzo aktywnie uczestniczył w pracach nad tworzeniem i rozwojem katolickich czasopism religijnych w Poznaniu. W końcu lat 20-tych i w latach 30-tych ubiegłego wieku był redaktorem wielu poznańskich pism parafialnych o treści wychowawczo-pastoralnej. Również w Poznaniu aktywnie uczestniczył w życiu politycznym i społecznym.
    Wybuch II wojny światowej zastał go w Warszawie. 4 października 1939 r. został aresztowany przez niemieckie gestapo i uwięziony na Pawiaku. Zwolniono go po dwóch tygodniach. Powrócił do Poznania, ale już 9 listopada 1939 r. Niemcy ponownie go aresztowali i tym razem już nie wypuścili. Osadzili go w osławionym Forcie VII, poznańskim obozie koncentracyjnym, gdzie przeszedł prawdziwą gehennę. Pijani niemieccy SS-mani nawet w nocy nie dawali mu spokoju, bili go i grozili bronią, pastwili się nad nim. Mimo różnego rodzaju szykan i tortur, zachowywał cierpliwość i wspierał współcierpiących nieszczęśników. Zachował pogodę ducha. W grypsie do siostry z 27 grudnia 1939 r. pisał: “Wilja była trochę smutna, ale Bóg pomoże. Zdrów jestem. Wspaniałą miałem brodę, ale ją we wilję zgoliłem […] Uściski. Z Bogiem. N.”.
    24 kwietnia 1940 r. przewieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Dachau. Był to pierwszy transport więźniów polskich do tego miejsca kaźni. 6 czerwca 1940 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym KL Mauthausen. Pracował tam niewolniczo w kamieniołomach i przy budowie obozu. Cierpiał na dławicę piersiową, nie miał jednej nerki, a mimo tego przetrwał skrajnie trudne warunki egzystencji obozowej. Nie tylko przetrwał – dalej sprawował, na ile warunki pozwalały, posługę kapłańską, po kryjomu organizując modlitwy i nabożeństwa oraz podnosząc współwięźniów na duchu.
    Po pół roku, 8 grudnia 1940 r., przewieziono go z powrotem do KL Dachau, gdzie otrzymał numer obozowy 22064. Tam pracował najpierw na plantacjach, a później w pończoszarni. Słynne były inicjowane przez niego Godzinki i Gorzkie Żale. Nazywano go “hetmanem duchowym”, który pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich polskich więźniów.
    Wyczerpany ciężkimi warunkami i zapaleniem płuc, zmarł 5 grudnia 1942 r. w baraku dla niezdolnych do pracy w Dachau. Świadek zeznał, że ostatnim zabiegiem w tym niemieckim “szpitalu” był dany ks. Narcyzowi zastrzyk benzyny. Jego ciało spalono w obozowym krematorium.
    13 czerwca 1999 r. ks. Narcyz Putz został beatyfikowany w Warszawie przez św. Jana Pawła II w gronie 108 męczenników, ofiar II wojny światowej. Dwa lata wcześniej, 3 czerwca 1997 r., w czasie Mszy św. w Poznaniu, papież przypominał czasy życia i posługi ks. Narcyza: “Ileż to razy wiara i nadzieja narodu polskiego była wystawiana na próbę, na bardzo ciężkie próby w tym XX wieku, który się kończy! Wystarczy przypomnieć pierwszą wojnę światową i związaną z nią determinację tych wszystkich, którzy podjęli zdecydowaną walkę o odzyskanie niepodległości. Wystarczy przypomnieć międzywojenne dwudziestolecie, w czasie którego trzeba było wszystko budować właściwie od początku. A potem przyszła druga wojna światowa i straszliwa okupacja w wyniku układu między Niemcami hitlerowskimi a Rosją sowiecką, który przesądził o wymazaniu Polski jako państwa z mapy Europy. Jakże radykalnym wyzwaniem był ten okres dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków! Rzeczywiście, pokolenie drugiej wojny światowej spalało się poniekąd na wielkim ołtarzu walki o utrzymanie i zapewnienie wolności Ojczyzny”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 grudnia

    Święta Barbara, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Damasceński, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Błogosławiony Archanioł Canetoli, prezbiter
      •  Błogosławiony Piotr ze Sieny, tercjarz
      •  Błogosławiony Adolf Kolping, prezbiter
      •  Święty Jan Calabria, prezbiter
    ***
    Święta Barbara

    Nie wiemy dokładnie ani kiedy, ani w jakich okolicznościach św. Barbara z Nikomedii poniosła śmierć. Przypuszcza się, że zapewne ok. roku 305, kiedy nasilenie prześladowań za panowania cesarza Maksymiana Galeriusza (305-311) było największe. Nie znamy również miejscowości, w której Święta żyła i oddała życie za Chrystusa. Późniejszy jej żywot jest utkany legendą.
    Według niej była piękną córką bogatego poganina Dioskura z Heliopolis w Bitynii (Azja Mniejsza). Ojciec wysłał ją na naukę do Nikomedii. Tam zetknęła się z chrześcijaństwem. Prowadziła korespondencję z wielkim filozofem i pisarzem Orygenesem z Aleksandrii. Pod jego wpływem przyjęła chrzest i złożyła ślub czystości. Ojciec dowiedziawszy się o tym, pragnąc wydać ją za mąż i złamać opór dziewczyny, uwięził ją w wieży. Jej zdecydowana postawa wywołała w nim wielki gniew. Przez pewien czas Barbara była głodzona i straszona, żeby wyrzec się wiary. Kiedy to nie poskutkowało, ojciec zaprowadził ją do sędziego i oskarżył. Sędzia rozkazał najpierw Barbarę ubiczować, jednak chłosta wydała się jej jakby muskaniem pawich piór. W nocy miał ją odwiedzić anioł, zaleczyć jej rany i udzielić Komunii św. Potem sędzia kazał Barbarę bić maczugami, przypalać pochodniami, a wreszcie obciąć jej piersi. Chciał ją w takim stanie pognać ulicami miasta, ale wtedy zjawił się anioł i okrył jej ciało białą szatą. Wreszcie sędzia zrozumiał, że torturami niczego nie osiągnie. Wydał więc wyrok, by ściąć Barbarę mieczem. Wykonawcą tego wyroku miał się stać ojciec Barbary, Dioskur. Podobno ledwie odłożył miecz, zginął rażony piorunem. Barbara poniosła męczeńską śmierć w Nikomedii (lub Heliopolis) ok. 305 roku.
    Być może tak nietypowa śmierć, zadana ręką własnego ojca, rozsławiła cześć św. Barbary na Wschodzie i na Zachodzie. Żywoty jej ukazały się w języku greckim, syryjskim, koptyjskim, ormiańskim, chaldejskim, a w wiekach średnich we wszystkich językach europejskich. W wieku VI cesarz Justynian sprowadził relikwie św. Barbary do Konstantynopola. Stąd zabrali je Wenecjanie w 1202 roku do swojego miasta, by przekazać je z kolei pobliskiemu Torcello, gdzie znajdują się w kościele św. Jana Ewangelisty.
    Również w Polsce kult św. Barbary był zawsze bardzo żywy. Już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II (XI w.), wspominana jest pod datą 4 grudnia. Pierwszy kościół ku jej czci wystawiono w 1262 r. w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. Poza Polską św. Barbara jest darzona wielką czcią także w Czechach, Saksonii, Lotaryngii, południowym Tyrolu, a także w Zagłębiu Ruhry. W Nadrenii uważana jest za towarzyszkę św. Mikołaja – warto wiedzieć, że w wielu miejscach to właśnie ona obdarowuje dzieci prezentami.

    Święta Barbara

    Jako patronkę dobrej śmierci czcili św. Barbarę przede wszystkim ci, którzy na śmierć nagłą i niespodziewaną są najbardziej narażeni: górnicy, hutnicy, marynarze, rybacy, żołnierze, kamieniarze, więźniowie itp. Polecali się jej wszyscy, którzy chcieli sobie uprosić u Pana Boga śmierć szczęśliwą. W Polsce istniało nawet bractwo św. Barbary, patronki dobrej śmierci. Należał do niego św. Stanisław Kostka. Nie zawiódł się. Kiedy znalazł się w śmiertelnej chorobie na łożu boleści, a właściciel wynajętego przez Kostków domu nie chciał jako zaciekły luteranin wpuścić kapłana z Wiatykiem, wtedy zjawiła mu się św. Barbara i przyniosła Komunię świętą. Barbara jest ponadto patronką archidiecezji katowickiej, Edessy, Kairu; architektów, cieśli, dzwonników, kowali, ludwisarzy, murarzy, szczotkarzy, tkaczy, wytwórców sztucznych ogni, żołnierzy (szczególnie artylerzystów i załóg twierdz). Jest jedną z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Barbara przedstawiana jest w długiej, pofałdowanej tunice i w płaszczu, z koroną na głowie, niekiedy w czepku. W ręku trzyma kielich i Hostię. Według legendy tuż przed śmiercią anioł przyniósł jej Komunię św. Czasami ukazywana jest z wieżą, w której była więziona (wieża ma zwykle 3 okienka, które miały przypominać Barbarze prawdę o Trójcy Świętej), oraz z mieczem, od którego zginęła. Atrybuty: anioł z gałązką palmową, dwa miecze u jej stóp, gałązka palmowa, kielich, księga, lew u stóp, miecz, monstrancja, pawie lub strusie pióro, wieża.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 grudnia

    Święty Franciszek Ksawery, prezbiter

    Święty Franciszek Ksawery

    Franciszek urodził się 7 kwietnia 1506 r. na zamku Xavier w kraju Basków (Hiszpania). Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii, prezydentem Rady Królewskiej Navarry. W 1525 r. Franciszek podjął studia teologiczne w Paryżu. Po uzyskaniu stopnia magistra przez jakiś czas wykładał w College Domans-Beauvais, gdzie zapoznał się z św. Piotrem Faberem (1526), zaś w kilka lat potem (1529) ze św. Ignacym Loyolą. Niebawem zamieszkali w jednej celi. Mieli więc dosyć okazji, by się poznać, by przedstawić swoje zamiary i ideały. Równocześnie Franciszek rozpoczął na Sorbonie studia teologiczne z zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Duszą całej trójki i duchowym wodzem był św. Ignacy. Razem też obmyślili utworzyć pod sztandarem Chrystusa nową rodzinę zakonną, oddaną bez reszty w służbę Kościoła Chrystusowego. Potrzeba nagliła, gdyż właśnie w tym czasie Marcin Luter rozwinął kampanię przeciwko Kościołowi, a obietnicą zagarnięcia majątków kościelnych pozyskał sporą część magnatów niemieckich i z innych krajów Europy.
    Dnia 15 sierpnia 1534 roku na Montmartre w kaplicy Męczenników wszyscy trzej przyjaciele oraz czterej inni towarzysze złożyli śluby zakonne, poprzedzone ćwiczeniami duchowymi pod kierunkiem św. Ignacego. W dwa lata potem wszyscy udali się do Wenecji, by drogą morską jechać do Ziemi Świętej. W oczekiwaniu na statek usługiwali w przytułkach i szpitalach miasta. Kiedy jednak nadzieja rychłego wyjazdu zbyt się wydłużała, gdyż Turcja spotęgowała wtedy swoją ekspansję na kraje Europy, a w jej ręku była ziemia Chrystusa, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego udali się do Rzymu. Tam Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie 24 czerwca 1537 roku; miał już 31 lat. W latach 1537-1538 Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej. Dnia 3 września 1540 r. papież Paweł III zatwierdził ustnie Towarzystwo Jezusowe, a 27 września tego samego roku osobną bullą dał ostateczną aprobatę nowemu dziełu, które niebawem miało zadziwić świat, a Kościołowi Bożemu przynieść tak wiele wsparcia.
    W tym samym czasie przychodziły do św. Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, Jana III, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Św. Ignacy wybrał grupę kapłanów z Szymonem Rodriguezem na czele. Ten jednak zachorował i musiał zrezygnować z tak dalekiej i męczącej podróży. Wówczas na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Oferta została przez św. Ignacego przyjęta i Franciszek z małą grupą oddanych sobie towarzyszy opuścił Rzym 15 marca 1540 roku, by go już więcej nie zobaczyć. Udał się zaraz do Lizbony, stolicy Portugalii, aby załatwić wszelkie formalności. Wolny czas w oczekiwaniu na okręt poświęcał posłudze wobec więźniów i chorych oraz głoszeniu słowa Bożego.

    Święty Franciszek Ksawery

    7 kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw (omalże nie wylądowali na brzegach Brazylii), przybyli do Mozambiku w Afryce, gdzie musieli czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorych. W czasie zaś długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Wszakże trudy podróży i zabójczy klimat rychło dały o sobie znać. Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony. Kiedy dotarli do wyspy Sokotry, leżącej na południe od Półwyspu Arabskiego, okręt musiał ponownie się zatrzymać. Tu Franciszek znalazł grupkę chrześcijan zupełnie pozbawioną opieki duszpasterskiej. Zajął się nimi, a na odjezdnym przyrzekł o nich pamiętać. Wreszcie po 13 miesiącach podróży 6 maja 1542 roku statek przybył do Goa, politycznej i religijnej wówczas stolicy portugalskiej kolonii w Indiach. Spora liczba Portugalczyków żyła dotąd bez stałej opieki kapłanów. Święty zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Następnie zostawił kapłana-towarzysza w Goa, a sam udał się na tak zwane “Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło około dwadzieścia tysięcy tubylców-rybaków, pozyskanych dla wiary świętej, lecz bez duchowej opieki. Pracował wśród nich gorliwie dwa lata (1543-1545).
    W 1547 roku Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Za płatnego tłumacza służył mu Japończyk Andziro, który znał język portugalski. Był on już ochrzczony i bardzo pragnął, aby także do jego ojczyzny zanieść światło wiary. Franciszek mógł jednak udać się do Japonii dopiero w dwa lata potem, gdy Ignacy przysłał mu więcej kapłanów do pomocy. Dzięki nim założył nawet dwa kolegia jezuickie w Indiach: w Kochin i w Bassein. W kwietniu 1549 roku z portu Goa Franciszek wyruszył do Japonii. Po 4 miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Tamtejszy książę wyspy przyjął go przychylnie, ale bonzowie stawili tak zaciekły opór, że musiał wyspę opuścić. Udał się na wyspę Miyako, wprost do cesarza – w nadziei, że gdy uzyska jego zezwolenie, będzie mógł na szeroką skalę rozwinąć działalność misyjną. Okazało się jednak, że cesarz był wtedy na wojnie z książętami, którzy chcieli pozbawić go tronu. Udał się więc na wyspę Yamaguchi, ubrał się w bogaty strój japoński i ofiarował tamtejszemu władcy bogate dary. Władca Ouchi-Yshitaka przyjął Franciszka z darami chętnie i dał mu zupełną swobodę w apostołowaniu. Wtedy udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pomyślnie pokierował akcją misyjną. Łącznie pozyskał dla wiary około 1000 Japończyków. Zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam powrócił do Indii (1551). Uporządkował sprawy diecezji i parafii, utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów.
    Postanowił także trafić do Chin. Daremnie jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy bowiem byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu właściciel statku odmówił posłowi i Franciszkowi dalszej żeglugi, przelękniony wiadomościami, że może zostać aresztowany. Wtedy Franciszek wynajął dżonkę i dojechał nią aż do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał płynąć dalej w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie czekały za przekroczenie granic Chin.
    Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku oddał Bogu ducha zaledwie w 46. roku życia. Ciało pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów i wilgoci panującej na wyspie. Przewieziono je potem do Goa, do kościoła jezuitów. Tam spoczywa do dnia dzisiejszego w pięknym mauzoleum – ołtarzu. Relikwię ramienia Świętego przesłano do Rzymu, gdzie znajduje się w jezuickim kościele Il Gesu we wspaniałym ołtarzu św. Franciszka Ksawerego.
    Z pism św. Franciszka pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem jego życia wewnętrznego, żaru apostolskiego, bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz. Już w roku 1545 ukazały się drukiem w języku francuskim, a w roku 1552 w języku niemieckim.
    Do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka Ksawerego papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata potem, w 1622 r., kanonizował go papież Grzegorz XV wraz z Ignacym Loyolą, Filipem Nereuszem, Teresą z Avila i Izydorem Oraczem. W roku 1910 papież św. Pius X ogłosił św. Franciszka Ksawerego patronem Dzieła Rozkrzewiania Wiary, a w roku 1927 papież Pius XI ogłosił go wraz ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus głównym patronem misji katolickich. Jest patronem Indii i Japonii oraz marynarzy. Orędownik w czasie zarazy i burz.
    W ikonografii św. Franciszek Ksawery przedstawiany jest w sukni jezuickiej obszytej muszlami lub w komży i stule. Niekiedy otoczony jest gronem tubylców. Jego atrybutami są: gorejące serce, krab, krzyż, laska pielgrzyma, stuła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    3 grudnia

    Żywot świętego
    Franciszka Ksawerego, jezuity

    (żył około roku Pańskiego 1552)

    Na akademii paryskiej zasłynął około roku 1533 jako profesor filozofii młody szlachcic Franciszek, rodem ze zamku Ksawier pod Pampeluną w Hiszpanii. Równocześnie z nim chodził do akademii szlachcic hiszpański Ignacy, którego serce dążyło do wyższego celu. Młody Ignacy odgadł w uczonym Franciszku Ksawerym narzędzie wybrane i nie szczędził starań i zabiegów, aby go pozyskać dla Chrystusa. Nie przestawał przypominać mu pamiętnych słów Zbawiciela: “Co pomoże człowiekowi, choćby cały świat zyskał, a szkodę by poniósł na duszy?” W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny ślubował Franciszek wraz z Ignacym i pięciu innymi poświęcić życie nawracaniu niewiernych i zbawieniu duszy, a ustąpiwszy z katedry profesorskiej, zajął się nauką teologii.

    Gdy w jakiś czas potem król portugalski Jan III zwrócił się do Ignacego z prośbą o kilku zakonników, którzy by mieli chęć udać się na misje do Indii Wschodnich, Ignacy wyznaczył na ten cel Franciszka Ksawerego i jeszcze drugiego kapłana.

    Otrzymawszy błogosławieństwo papieża Pawła III odbył Franciszek pielgrzymkę do obrazu Matki Boskiej w Lorecie, do której miał osobliwsze nabożeństwo, a potem wybrał się przez Alpy do Lizbony. W podróży przechodził około rodzinnego zamku, w którym żyła jeszcze ukochana matka, ale z tęsknoty oglądania jej uczynił ofiarę Bogu i kazał ją tylko przez drugich pożegnać tymi słowy: “Spodziewam się wkrótce i na wieki oglądać cię w Niebie”. W stolicy Portugalii mieszkał przed wybraniem się w drogę nie w pałacu królewskim, lecz w szpitalu, poświęcając cały czas pielęgnowaniu chorych. Podróż do Indii trwała trzynaście miesięcy. Po wylądowaniu w Goa poprosił o ciasną komórkę w szpitalu i torował sobie drogę do serc pogan w ten sposób, że nasamprzód starał się usunąć zgorszenia między tamtejszymi chrześcijanami. Rano pierwszym jego zajęciem było krzepienie ciała i duszy więźniów i chorych. Potem przechodził wszystkie place i ulice miasta z dzwonkiem w ręku i zapraszał dzieci i doroślejszych do kościoła na nauki katechizmowe. Za pośrednictwem dzieci zjednywał sobie zaufanie i wdzięczność rodziców. Wielka była ilość grzeszników, którzy wskutek jego zabiegów szczerze się nawrócili, i pogan, którzy prosili o chrzest święty. Założył także seminarium w celu wychowywania i kształcenia młodych współpracowników. Później udał się do szczepu Parawasów, którzy już dawniej byli przyjęli chrzest, ale dla braku nauki i kapłanów popadli znowu w pogaństwo. Po przybyciu zdziałał wiele cudów przy chorych i zmarłych, co na krajowcach uczyniło niesłychane wrażenie. Uprzejmością i gorliwością w nauczaniu pozyskał sobie wszystkich, a ziarno przez niego rzucone wydało tysiąckrotny plon. Aby ten plon nie zniszczał, budował Franciszek kościoły, uregulował nabożeństwo, a najzdatniejszych nowonawróconych mianował nauczycielami. Następnie udał się do Trawankoru, gdzie za widoczną przyczyną niewyczerpanej łaski Bożej zaraz w pierwszym miesiącu ochrzcił dziesięć tysięcy pogan i w krótkim czasie poświęcił 45 kościołów. Sława św. cudotwórcy rozeszła się po całych Indiach. Zewsząd go zapraszano, wszędzie z radością witano. Błogie skutki działalności spowodowały go do napisania prośby do świętego Ignacego, aby mu przysłał jeszcze więcej misjonarzy.

    Gdy na wyspie Terrate założył liczną parafię, doszła go wiadomość, że mieszkańcy Mory, nienawidzący Portugalczyków, zamordowali przyjaciela jego Simona, który ich nawrócił do chrześcijaństwa, i popadli znowu w bałwochwalstwo. Franciszek bez namysłu wybrał się do nich w drogę. Odradzano mu tę podróż, gdyż klimat tych stron był niezdrowy, mieszkańcy byli osławieni jako rozbójnicy, a skwary tamtejsze były dla cudzoziemców nieznośne. Na te przestrogi tak odpowiedział: “Gdyby to były kopalnie złota, srebra i drogich kamieni, gdyby tam można liczyć na obfity połów pereł, każdy by tam poszedł, nie pytając o niebezpieczeństwa. Czyż by kupiec miał okazywać więcej odwagi w nadziei obfitego zysku i zbogacenia, aniżeli misjonarz chrześcijański, któremu wiadomo, że może tam pozyskać dla Nieba dusze nieśmiertelne? Choćby mi się udało ocalić tylko jedną duszę, nie powinienem się ulęknąć nawet największego niebezpieczeństwa”.

    Pojechał więc, zdobył dla Chrystusa dwa największe miasta i zbawiennie wpłynął na poprawę obyczajów ich mieszkańców. Potem udał się do miasta Goa, powitał przybyłych z Europy misjonarzy i każdemu z nich wyznaczył teren działania.

    Zamiast wypocząć po mozolnej pracy, wsiadł na statek pogańskiego rozbójnika morskiego i puścił się do Japonii, leżącej na wschodnim krańcu Azji. Wylądował na brzegu wyspy bez broni, bez funduszów, bez znajomości języka krajowego, bez pomocy obcej, polegając jedynie na Bogu i nadziei, że Wszechmocny udzieli mu daru porozumienia się z rozmaitymi szczepami osiadłymi na wyspach, tworzących cesarstwo japońskie. Głoszenie Ewangelii było tu niesłychanie trudne, a nawet niebezpieczne, gdyż kapłani we wszystkim stawiali mu nieprzezwyciężone przeszkody, mimo to jednak zdołał w ciągu półtrzecia roku zasiać tyle ziarna Boskiego, że posiew ten w chwili jego odjazdu bujnie się rozkrzewił, bo po trzydziestu latach było w Japonii już około czterysta tysięcy chrześcijan.

    święty Franciszek Ksawery

    ***

    Ksawery przyszedł do przekonania, że nawrócenie Japonii pójdzie szybszym krokiem, jeśli przedtem przyjmą wiarę Chrystusową Chińczycy, którzy mieli u Japończyków wielkie znaczenie, pospieszył przeto do Goa, ażeby się przysposobić na tę ważną misję. Sprzysięgli się przeciw niemu ludzie i żywioły, aby zniweczyć jego usiłowania, ale mimo to dotarł aż do wyspy Sancian, skąd miał już niedaleko do Chin, celu swej tęsknoty. Wtem zapadł na ciężką febrę; leżąc w nędznej, słomianej chacie, pozbawiony pomocy, z cierpliwością znosił boleści przedśmiertne i skonał z obliczem niebieską radością rozjaśnionym dnia 2 grudnia 1552, licząc lat czterdzieści sześć. Święte jego zwłoki spuszczono do grobu w kościele jezuitów w Goa. Paweł V ogłosił go w roku 1619 Błogosławionym, a Grzegorz XV zaliczył w roku 1622 w poczet Świętych Pańskich; święte “Stowarzyszenie rozszerzania wiary” czci w nim swego patrona.

    Nauka moralna

    Podajemy na tym miejscu zdarzenie z życia świętego Franciszka, które jeszcze lepiej da nam poznać ducha, jaki ożywiał tego świętego apostoła.

    Będąc w Indiach zadał sobie Ksawery dużo pracy, aby nawrócić pewnego portugalskiego szlachcica, który chlubił się ze swego niedowiarstwa i bezbożności. Wesołą gawędką udało mu się pozyskać jego zaufanie i przychylność, po czym starał się przemówić mu do serca i wykazać konieczność pokuty i pojednania się z Bogiem. Szlachcic odpowiedział na napomnienia i przestrogi drwinkami i szyderczym uśmiechem. Nie zwątpił jednak Ksawery i nie poprzestał na tym, lecz przy każdej sposobności ponawiał prośby i przestrogi. Wszystkie usiłowania były nadaremne. Pewnego dnia wyszli razem na przechadzkę do pobliskiego zagajnika. Ksawery wznowił rozmowę o miłosierdziu i sprawiedliwości Bożej. Naraz ukląkł, obnażył plecy, wydobył spod habitu dyscyplinę i tak się nią osmagał, że krew zaczęła spływać mu po ciele, przy czym w te słowa odezwał się do szlachcica: “Czynię to dla twej duszy, a uczyniłbym daleko więcej, byle by ją uratować! Ale cóż by znaczyła ta drobnostka wobec tego, co Jezus Chrystus dla ciebie uczynił? Czyż by męka Jego i okrutna śmierć nie miały wzruszyć twego serca?” Po czym wzniósłszy oczy w Niebo westchnął: “O Jezu, nie patrz na to, czym ja biedny grzesznik chciałbym Cię przebłagać, lecz na własną Przenajświętszą Krew, i racz się nad nami zmiłować”. – Szlachcic stanął jakby w ziemię wryty. Nie mogąc pojąć ogromu takiej miłości bliźniego, ukląkł obok Ksawerego, prosząc, aby przestał się katować, obiecał poprawę i wiernie dotrzymał słowa.

    Modlitwa

    Boże, któryś ludy Indii chciał przez nauki i cuda świętego Franciszka Ksawerego wcielić do Twego Kościoła, spraw łaskawie, abyśmy naśladowali przykłady cnót jego, jak i wielbili jego wspaniałe cnoty. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r

    ***.

    św. Franciszek Ksawery
    urodzony dla świata 7.04.1506 roku
    urodzony dla nieba 2.12.1552 roku
    beatyfikowany 1619 roku
    kanonizowany 1622 roku
    wspomnienie 3 grudnia

    _________________________________________________________________________________

    Marzyciele

    tekst Sebastian Musioł

    W epoce powolnych statków żaglowych św. Franciszek Ksawery przemierzył pół świata w poszukiwaniu pogan, których chciał zdobyć dla Chrystusa. Spieszył się. W XVI wieku chrześcijańska pozostawała tylko Europa. Choć umierał, nie spełniwszy marzenia, jego duchowi uczniowie dokonali misyjnej rewolucji.

    Siódmego kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, Franciszek Ksawery wyrusza na misje do Indii. Jezuita, żołnierz Chrystusa, pragnie zdobywać dla Niego świat.

    Urodził się 34 lata wcześniej, 7 kwietnia 1506 roku, na zamku Xavier w Hiszpanii. Zdolny, ambitny i wysportowany młodzieniec studiuje filozofię w Paryżu. Dzieli pokój z Ignacym Loyolą. Kiedy powstaje Towarzystwo Jezusowe, przyłącza się do niego bez wahania.

    W poszukiwaniu “typowych pogan”

    Po 13 miesiącach podróży i męczących postojów, 6 maja 1542 roku, do Goa przybija statek z Franciszkiem Ksawerym na pokładzie. Goa to stolica portugalskiej kolonii w Indiach. Portugalczycy od pół wieku starają się zaszczepić tu własne obyczaje. Burzą świątynie hinduskie, a uczonych hinduistów zmuszają do niszczenia własnych ksiąg religijnych.

    Misyjny szlak św. Franciszka Ksawerego

    ***

    Franciszek Ksawery natychmiast zadziwia gorliwością ewangelizatora. Początkowo jego metody nie różnią się od kolonialnych. Dość szybko jednak zauważa, jak marne dają one efekty.

    Obraz B. E. Muriilo: “Franciszek Ksawery rozpoczyna swoją działalność misyjną”, olej na płótnie, muzeum w Hartford (USA)

    ***

    Przemyślawszy sprawę, Ksawery uznaje, że najważniejsze jest udzielanie chrztu. Po stosunkowo krótkiej katechezie włącza więc do Kościoła całe rzesze nawróconych. Podobno pewnego razu ochrzcił kilka tysięcy osób naraz. Aż do jego czasów nie znano działań misyjnych na tak wielką skalę.

    Szukając “typowych pogan”, którzy jeszcze nie słyszeli o Chrystusie, z wypiekami słucha opowieści o Japonii i Chinach-dopiero odkrywanych dla Europy. W 1549r. ląduje w Kraju Kwitnącej Wiśni. Władze japońskie zrazu nie stawiają mu przeszkód. Oporni są jednak bonzowie buddyjscy, ludzie są nieufni. Nie rozumieją, dlaczego mają słuchać ubogiego mnicha z obcego świata. Tu szacunek budzi człowiek o pewnym znaczeniu społecznym. Dlatego Ksawery wymaga, by jezuici nie ukrywali swej wiedzy i już samym dostojnym strojem zwracali na siebie uwagę, jako ludzie mający coś do przekazania. Kiedy stanie przed władcą, przywdzieje bogaty strój japoński i ofiaruje mu bogate dary.

    Dotrzeć do Państwa Środka

    Misja w Japonii powoli się rozwija, a Ksawery marzy o Chinach – najpotężniejszym państwie Dalekiego Wschodu. Zamkniętym i niezbadanym, o wspaniałej kulturze i historii. Daremnie jednak szuka kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Niespożyty Franciszek wsiada mimo to na okręt z posłem wicekróla Indii do cesarza Chin. Przybywa do Malakki, ale tu właściciel statku odmawia posłowi i Franciszkowi dalszej jazdy. Wtedy wynajmuje dżonkę, na której dociera aż do wyspy Sancian. Niemal widać wybrzeże Kraju Środka. Utrudzony podróżą i zabójczym klimatem choruje. Umiera w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku, w zaledwie 46. roku życia.

    Powyżej Matteo Ricci przygotowywał dla Chińczyków mapy z objaśnieniami w ich języku.

    ***

    Marzenie Ksawerego jednak nie umiera. W tym samym roku, kiedy umiera Franciszek, we włoskiej miejscowości Macerata przychodzi na świat Matteo Ricci. 31 lat później stanie na chińskiej ziemi, a nawet zaprzyjaźni się z cesarzem Chin. Ten gruntownie wykształcony w zakresie prawa, filozofii, fizyki, astronomii i matematyki jezuita dokonał prawdziwej rewolucji w dziele misyjnym. Metoda Ricciego, znana jako inkulturacja, nie od razu zyskała uznanie. Narodziła się zaś pod wpływem porażek, do jakich nieuchronnie prowadziły próby przeszczepiania mentalności europejskiej w krajach Wschodu.

    Portret Matteo Ricciego, namalowany w 1610r. przez chińskiego Jezuitę Yu Wen-hui

    ***

    Matteo Ricci zamierza postępować zgodnie z metodą apostołów, czyli “stać się Chińczykiem dla Chińczyków”. Dlatego początkowo ubiera się jak mnisi buddyjscy. Przyjmuje nazwisko Li Ma-tou. Nie spieszy się, by chrzcić i nie uznaje chrztów masowych. W pierwszym roku swego pobytu w Chinach sakramentu chrztu udziela tylko jednemu choremu biedakowi. I znowu okazuje się, że w kraju uczonych mandarynów w największej cenie jest wykształcenie. Ricci upodobnia się więc do mandarynów z brodami i długimi włosami. Poznaje niuanse prowadzenia dysputy, uczy się rytu picia herbaty. Opanowuje skomplikowany ceremoniał grzeczności i uprzejmości. A przy tym doskonale mówi w dialekcie mandaryńskim, kreśli precyzyjne mapy i zdumiewa fotograficzną pamięcią.

    Choć Mszę świętą odprawia tylko po domach i nie głosi kazań, wielu urzędników i uczonych zbliża się do Chrystusa. Matteo Ricci uważa, że nowi chińscy chrześcijanie nie powinni w żadnym wypadku rezygnować z lojalności wobec swego kraju; a po wtóre – chrześcijańskie objawienie tajemnicy Boga nie niszczy niczego, co piękne, dobre, prawdziwe i święte w starożytnej tradycji chińskiej; przeciwnie, dowartościowuje ją i udoskonala. Taka działalność misyjna nie jest nastawiona na szybkie sukcesy. Żniwo zostanie zebrane później.

    Guru z Włoch

    W Indiach misyjne dzieło św. Franciszka Ksawerego kontynuuje tymczasem Roberto de Nobili. W 1605 r. przybywa do Goa, gdzie obserwuje bezradność Portugalczyków. De Nobili nie rozumie, dlaczego misjonarze uzależniają udzielenie chrztu od wyrzeczenia się przynależności do kast, na które było podzielone społeczeństwo indyjskie. Przecież żaden Hindus z wyższej kasty nie pozwoli się ochrzcić europejskiemu księdzu, który obcował z niższymi kastami!

    Roberto de Nobili ubierał się i żył jak hinduski asceta. Wiedział, że tylko w ten sposób może pozyskiwać Hindusów dla Chrystusa

    ***

    De Nobili udaje się na południe kraju, do Maduraj, ponad-tysiącletniego ośrodka kultury hinduskiej. Zgodnie ze swym pochodzeniem ogłasza, że należy do kasty wojowników. Ubiera się i żyje jak hinduski asceta. Zamiast sutanny – widomego znaku obcości kulturowej – przywdziewa strój hinduskiego nauczyciela – guru. Goli głowę, nosi kij bambusowy w jednej ręce, a naczynie z wodą w drugiej, a także znak z pasty sandałowej na czole i święty sznur owinięty wokół szyi. Próbuje akomodacji, czyli dopasowania Dobrej Nowiny do zwyczajów i kultury indyjskiej. Włada sanskrytem, a święte księgi wedyjskie interpretuje w świetle Ewangelii.

    Braminów, członków najwyższej kasty w społeczności indyjskiej, nie zwalcza, ale pozyskuje dla Chrystusa. Nowo ochrzczonym pozwala zachowywać ich dotychczasowe zwyczaje: rytualną kąpiel poranną, używanie pasty sandałowej, noszenie świętego sznura i pęku włosów z tyłu głowy. Nie muszą nawet zmieniać imion.

    Kiedy umiera w 1656 roku, w misji madurajskiej żyje 40 tys. katolików należących do różnych kast.

    Ojciec Narodu

    Nowoczesne metody stosowane przez jezuitów w XVI wieku nie wszystkim się podobały. Zostały one nawet zakazane przez papieża Benedykta XIV. Dopiero Sobór Watykański II zaaprobował inkulturację i akomodację misyjną.

    Dzisiaj misjonarz starannie przygotowuje się do wyjazdu. Poznaje obyczaje, dzieje i kulturę ludu, któremu pojedzie głosić Ewangelię. Mówi o Jezusie w języku zrozumiałym dla słuchaczy. Misjonarz okazuje się często Ojcem Narodu. Bywa, że po raz pierwszy spisuje przysłowia, podania i opowieści. Tworzy słowniki i… tłumaczy Pismo Święte.

    POMOC DLA MISJONARZY
    Dzieło Pomocy “Ad Gentes” 12 marca rozpoczyna swoją działalność. Jego celem jest gromadzenie pomocy dla misjonarzy. Do jego powstania przyczyni! się apel Benedykta XVI do polskich biskupów: “…proszę Was, abyście zachęcali Waszych prezbiterów do podejmowania posługi misyjnej czy też pracy duszpasterskiej w krajach, w których brak duchowieństwa. Wydaje się, że jest to dziś szczególne zadanie, a nawet w pewnym sensie obowiązek Kościoła w Polsce. Posyłając jednak kapłanów za granicę, zwłaszcza na misje, pamiętajcie, aby zapewnić im oparcie duchowe i wystarczającą pomoc materialną”. Komisja Episkopatu ds. Misji przypomina też słowa Jana Pawła Wielkiego: “Dla każdego wierzącego, tak jak i dla całego Kościoła, sprawa misji winna być na pierwszym miejscu, ponieważ dotyczy wiecznego przeznaczenia ludzi i odpowiada miłosiernemu planowi Bożemu”.

    Tygodnik “Gość Niedzielny” Nr 11 – 12 marca 2006r.

    ***

    św. Franciszek Ksawery

    kapłan

    (3 grudnia, wspomnienie)

    KARTKA Z KALENDARZA

    św. Franciszek KsaweryMisje chrześcijańskie w ostatnim pięćsetleciu nie są do pomyślenia bez Franciszka Ksawerego. Urodził się 7 kwietnia 1506r., poznał Ignacego Loyolę i wspierał go przy zakładaniu Zakonu Jezuitów. W 1541 r. wyruszył do Indii, gdzie w Goa rozpoczął działalność misyjną w zupełnie nowym duchu. Dostosowywał się do zwyczajów i rytów miejscowej ludności, uczył się jej języka i poznawał jej religię. W ten sposób stał się “prekursorem nowożytnych misji”. Następnie udał się do Japonii i starał się dotrzeć do Chin. Zanim jednak spełniło się to jego życzenie, zmarł 10 listopada 1552r.
    Tygodnik PARAFIANIN nr 42(133) 30 listopada 2003r.

    ___________________________________________________________________________

    Człowiek ignacjański

    Człowiek ignacjański
    św. Franciszek Ksaweryportret ARCHIWUM JEZUITÓW / STUDIO GRAFICZNE GN

    ***

    Misjonarz wszech czasów św. Franciszek Ksawery był tak skuteczny w ewangelizacji, bo był wręcz modelowym przykładem człowieka ignacjańskiego – mówi jezuita o. Bartłomiej Hućko. Dziś wspomnienie liturgiczne św. Franciszka Ksawerego.

    Jarosław Dudała: Ludzie z czołówek portali internetowych ogłaszają swe apostazje, a proboszczowie martwią się, czy ktoś przyjdzie na roraty czy różaniec. Tymczasem św. Franciszek Ksawery w ciągu jednego dnia ochrzcił 200 osób, a w ciągu miesiąca – 10 tysięcy! Naturalnie rodzi się pytanie: jak on to zrobił?

    O. Bartłomiej Hućko SJ: Hm! Taki problem rodzi się wtedy, gdy nie zajmujemy się życiem duchowym, tylko życiem rytualno-pobożnościowym. Życie rytualno-pobożnościowe tak naprawdę nie wymaga relacji z Chrystusem. Tymczasem to, że działanie Franciszka Ksawerego miało taki rozmach i takie owoce, wynikało nie z tego, że pracował dla Jezusa, Kościoła i Ewangelii spektakularnie i na masową skalę, ale z tego, że było to w najgłębszym stopniu rozeznane wewnętrznie, pogłębione i zanurzone w szczerej relacji z Chrystusem. Dla niego Chrystus to była żywa osoba. A relacji z Nią, nauczył się od Ignacego z Loyoli.

    Franciszek, syn prezydenta Rady Królewskiej króla Nawarry, przestał marzyć o kościelnych zaszczytach w Pampelunie, po odbyciu ćwiczeń duchowych pod kierunkiem św. Ignacego.
    Tak! Stało się to w Paryżu. I nietypowo, bo… na raty. Ignacy potrafił wydobyć z Franciszka jego potencjał, ale był w tym bardzo cierpliwy. Franciszek jako jedyny z pierwszych jezuitów, którzy złożyli śluby zakonne na paryskim Montmartre, zrobił to, choć nie odbył  pełnego cyklu Ćwiczeń duchowych. Najpierw przeszedł z Ignacym jedynie ich część, odpowiadającą rekolekcjom nazywanym dziś “Fundamentem”. Ignacy czekał na ten moment ponad dwa i pół roku. Dopiero po tym rozciągniętym w czasie spotkaniu z człowiekiem, który jest wiarygodny, który żyje z Bogiem na co dzień, Franciszek osobiście zdecydował się na doświadczenie Ćwiczeń i to nie w całości. Dokończył je po złożeniu ślubów zakonnych. To ewenement, który pokazuje delikatność, łagodność i cierpliwość Ignacego. Zawsze bowiem dopasowywał metodę do osoby, jaką Pan stawiał mu na drodze. A ludzie mają o nim nieraz zupełnie inne wyobrażenie…

    Franciszek Ksawery też z początku nie lubił Ignacego. Może dlatego, że obaj byli Baskami, twardymi góralami?
    Obaj pochodzili z tego samego regionu, ale ich rodziny stawały po przeciwnych stronach ówczesnych konfliktów politycznych i społecznych. To przynajmniej na początku budowało pewną niechęć czy dystans. Ignacy potrafił jednak wydobyć z Franciszka jego potencjał, używając do tego świetnego narzędzia, jakim są Ćwiczenia duchowe.

    Czym one właściwie są?
    Pokażę to na osobie samego Franciszka Ksawerego. Bo on jest wręcz modelem człowieka ignacjańskiego. To jest model człowieka ćwiczeń duchowych. Wiemy to z akt jego procesu kanonizacyjnego. (A był kanonizowany razem ze św. Ignacym Loyolą i św. Teresą Wielką.) Z akt tych wynika, że Ignacy ukochał Franciszka, choć początki były trudne, bo zobaczył, jak wielkiej przemiany dokonały we Franciszku relacje z Ignacym oraz pojedyncze ćwiczenia duchowe.

    Jak to się dokonało?
    Franciszek stał się człowiekiem, który myśli po ignacjańsku, to znaczy: i globalnie, i lokalnie. Myśli całościowo o życiu, o Bogu, o relacji człowieka z Panem, o Kościele, a zarazem myśli bardzo punktowo: chrzcimy konkretne osoby, działamy w konkretnym kontekście, potrzebujemy konkretnych postaw. To jest myślenie niesamowicie ignacjańskie. Próbujemy ująć całość, a zarazem szukamy skutecznych sposobów jak zadziałać w detalach, żeby to było najskuteczniejsze, najwyższej jakości, a także skierowane na największą chwałę Bożą. Czyli, wymiar duchowy ma się łączyć z bardzo kompetentną działalnością praktyczną.
    Podkreślam, kompetentną i na wysokim poziomie świadomości sytuacyjnej! Franciszek Ksawery i Ignacy Loyola nie przez przypadek studiowali w Paryżu na Sorbonie. Bo to była najlepsza uczelnia w tamtym świecie, w tamtym czasie.

    Czyli: nie wystarczy być pobożnym.
    Dla własnego zbawienia – wystarczy. Dla pracy dla Kościoła, dla stania się narzędziem w ręku Pana Boga – to niekoniecznie wystarczy. Trzeba być jeszcze człowiekiem uformowanym, pogłębionym intelektualnie i duchowo.

    Jaka pamięć o Franciszku Ksawerym przetrwała w waszym zakonie?
    Najlepsza. To pamięć o człowieku, który jest modelem tego, do czego mogą doprowadzić dobrze odprawione Ćwiczenia duchowe.

    Mówi o tym Ojciec po raz kolejny. Co konkretnie zawiera w sobie ten model?
    Model ten zawiera – po pierwsze – nieprawdopodobne doświadczenie bycia ukochanym przez Boga. To ono sprawia, że nic innego nie ma już znaczenia. Znaczenie ma tylko człowiek i jego relacja z Panem Bogiem. Mówi się, że Franciszek pracował supra vires, czyli ponad zwykłe ludzkie siły i możliwości. A to było zbudowane właśnie na podstawie Fundamentu ignacjańskiego, w którym odkrył on magis, czyli “bardziej”, “więcej” – ale nie w sensie ilości, a większej miłości. W duchowości ignacjańskiej chodzi nie o robienie dużo, ale o kochanie bardzo.
    Kolejny element: kiedy Ignacy wysyłał Franciszka na misję życia na Dalekim Wschodzie, widział, że Franciszek zajmie się tam… wszystkim. Tak też się stało. Franciszek już na miejscu, w Azji zobaczył, jakie są tam istotne punkty odniesienia. Zobaczył, że państwem kluczowym dla regionu – uwaga, to jest XVI wiek! – są Chiny, a nie – jak wszyscy myśleli – Indie. Dlatego robił wszystko, by dostać się do Chin i od nich zacząć ewangelizację Azji. Początkowo pracował w Indiach, ale popłynął do Japonii, bo rozpoznawał, że kraj ten pozostawał w tamtym czasie, pod dużym wpływem kultury chińskiej. Na terenie misyjnym tworzył najpierw struktury – budował szpitale, seminaria, tworzył prowincje jezuickie, budował komunikację dla Europejczyków i ewangelizatorów pomiędzy tym regionami. To jest myślenie człowieka ignacjańskiego, który zajmuje się – właśnie – wszystkim.

    Jak to możliwe, że człowiek wychowany w chrześcijańskiej Europie był w stanie tak dobrze komunikować się ze starymi kulturami Indii czy Japonii, które są tak różne od jego własnej?
    Pomagała w tym zawarta w książeczce “Ćwiczenia duchowe” zasada praesupponendum (punkt 22). To jest tak naprawdę zasada komunikacji in genere. Mówi ona, że w spotkaniu z „innym” mamy wydobywać z niego to, co jest w nim najpiękniejsze, najlepsze – i na tym bazować, na tym pracować, to doceniać, ocalając tę inność. Jezuici odnosili tak wielkie sukcesy ewangelizacyjne i misjonarskie dlatego, że wchodzili w lokalną mentalność i kulturę.
    Poza tym, Franciszek Ksawery był człowiekiem wybitnej inteligencji. Nauczył się języka tamilskiego i malajskiego. Uczył się też języka japońskiego, choć w porównaniu z innymi językami regionu jest on bardzo trudny. Swoich współpracowników misjonarzy jezuitów uczył natomiast, by spisywali gramatyki poznawanych języków i uczyli się je formalizować, bo to posłuży do głębokiej penetracji środowisk i kultur, w które wchodzą.
    Franciszek był także naukowcem. Zajmował się m.in. kartografią, lingwistyką, prawem, naukami biblijnymi.
    To wszystko, co opisaliśmy powyżej, oznacza, że był osobą najgłębiej duchową – bo taka osoba najgłębiej wchodzi w realia, w których się porusza.
    Nie ma głębszego i bardziej syntetycznego zanurzenia w realia życia niż doświadczenie duchowe. Tego Franciszek nauczył się od Ignacego Loyoli.

    Znów wraca Ojciec do Ćwiczeń duchowych. Więc raz jeszcze spytam: o co chodzi w tych ćwiczeniach?
    Najkrócej mówiąc, chodzi o odnalezienie siebie w relacji do Pana Boga i nauczenie się rozeznawania duchowego. To jest klucz do rozumienia skuteczności i rozmachu Franciszka Ksawerego: on działał na wszystkich poziomach na zasadzie rozeznawania duchowego. Czyli: badał okoliczności, odnosił się do nich zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą i doświadczeniem, przedstawiał to wszystko Panu Bogu i dopiero potem podejmował działania. Tak rozpoznawał, w co najlepiej lokować swój potencjał i siły, żeby to wywarło skutek – jak mówił Ignacy – największy, powszechny i na chwałę Bożą.

    Czym to rozeznanie różni się od zwykłego, rozsądnego myślenia i planowania?
    Tym, że bazuje na doświadczeniu bycia absolutnie przyjętym przez Pana Boga. Na partnerstwie w relacjach z Panem Bogiem. I nie na szukaniu mojego – sukcesu, egoizmu, tego, co mnie się wydaje, tylko na szukaniu prawdziwego dobra, które pochodzi od Boga. Tu wszystko opiera się na wierze, że On jest głównym Podmiotem podtrzymującym i prowadzącym świat, a nie nasze chęci, pomysły, nasze nawet najciekawsze programy.

    Dziś też mamy całe – mentalne, cyfrowe – kontynenty, których języków trzeba się nauczyć.
    Ludzie o mentalności zbudowanej na Ćwiczeniach duchowych nie boją się świata, ale towarzyszą światu. Widzą w nim potencjał i szanse. Bo podobnie, jak sami zostali ukochani i przyjęci przez Boga, mogą kochać i przyjmować innych – nie rzadko ludzi o totalnie innej wrażliwości, innej antropologii, totalnie innej filozofii życia i totalnie innym doświadczeniu religijnym.

    Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 grudnia

    Błogosławiony Rafał Chyliński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Rusbroch, prezbiter
      •  Święta Blanka Kastylijska
      •  Błogosławiona Maria Aniela Astorch, dziewica
    ***
    Błogosławiony Rafał Chyliński

    Melchior Chyliński urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka (woj. poznańskie) w rodzinie szlacheckiej. Jego rodzice Arnold Jan i Marianna Kierska wychowali go w wierze chrześcijańskiej. Do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich, młody Melchior poznał trudny los ludzi ubogich. Ukończył szkołę parafialną w Buku, a następnie kolegium humanistyczne jezuitów w Poznaniu, założone przez ks. Jakuba Wujka, autora polskiego przekładu Biblii. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem).
    Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu “Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. 4 kwietnia 1715 r. został obłóczony i otrzymał imię zakonne Rafał. Śluby wieczyste złożył już 26 kwietnia następnego roku, a w czerwcu 1717 r. przyjął święcenia kapłańskie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Przebywał w klasztorach w Radziejowie, Poznaniu, Warszawie, Kaliszu, Gnieźnie i Warce nad Pilicą. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik. Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: “Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości.
    Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów.

    Grób bł. Rafała Chylińskiego

    Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie. Kult o. Rafała, podtrzymywany cudami, które dokumentowali współbracia, przetrwał 250 lat. Proces beatyfikacyjny, przerwany przez rozbiory Polski, został wznowiony w naszych czasach.
    Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: “To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce. Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”.
    W ikonografii bł. Rafał przedstawiany jest w habicie franciszkańskim i ze stułą. Jego atrybutami są: księga na stole, dyscyplina, krzyż. Wiele oddziałów Caritas przyjęło go za swojego patrona.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Bł. Rafał Chyliński – święty stąd

    Kiedyś opiekun ubogich, dziś orędownik w uleczeniu z choroby alkoholowej i nowotworowej. – Widać na te biedy teraz jest potrzebny – mówi o. Krzysztof Świderek, gwardian i proboszcz sanktuarium św. Antoniego i bł. Rafała Chylińskiego w Łodzi-Łagiewnikach.

    Grób bł. Rafała Chylińskiego
    Grób bł. Rafała Chylińskiego/Maria Niedziela

    ***

    Ojciec gwardian pokazuje księgi podziękowań i próśb kierowanych do bł. Rafała. Pisane na karteczkach, są od jakiegoś czasu kserowane i drukowane. Niektóre pisane drżącą ręką matki, żony, dzieci proszących o zdrowie rodzica, o wydobycie z nałogu… Na innych pewnie pozostały ślady łez, strach, ból ale też wielka nadzieja. Że on pomoże.

    – Niektóre są powielane, przynoszone kolejny raz, z taką ogromną determinacją – wyjaśnia o. Krzysztof. I z wiarą… Czasem w cud.

    Jego ślady

    To jedyne miejsce w naszej archidiecezji, gdzie pochowany jest błogosławiony. Święty stąd. Ten, który posłany był właśnie do tych ludzi. Czy jego ślady nadal tu są? W kaplicy stoi drewniana, prosta trumna, w której spoczywają jego doczesne szczątki. To już wielka łaska dla tego miejsca. Wiedzą o tym ci, którzy przychodzą, by się tu pomodlić. Czy ci, którzy w każdy czwartek uczestniczą w nabożeństwie do o. Rafała Chylińskiego.

    – Wiele osób przychodzi do niego w niedziele, zostaje po Mszach św. albo na dziękczynienie udaje się do jego kaplicy – tłumaczą franciszkanie. Ale idąc do łagiewnickiego sanktuarium, można spotkać go po drodze. Jest jadłodajnia jego imienia. Przypomina o posłudze, jaką pełnił „dziadowski biskup”. W XVIII wieku wszystko oddawał potrzebującym, ubogim, nieszczęśliwym i chorym. Prawie 300 lat później tu, ci ludzie, otrzymują pomoc – paczki, ciepłą zupę, dobre słowo.

    Pomoc

    Jest też płaskorzeźba na klasztornym murze – przedstawiająca Chrystusa na krzyżu. Zniszczona, czeka na renowację. To znak – stała tu kiedyś tzw. przybudówka, w której przyszły święty mieszkał razem ze swoją mamą. Dla tych, co wiedzą, jest więc i tu promyk świętości Rafała.

    Przy klasztorze działa, niedawno założona, fundacja bł. Rafała Chylińskiego. Ma to być wsparcie ubogich, rodzin, zwłaszcza tych z dysfunkcjami, ale też w planach jest działalność na polu edukacyjnym. Słyszę też o rondzie im. bł. Rafała – niedaleko od klasztoru, o patronowaniu zgierskiemu MOPS-owi czy dziecięcemu szpitalowi w Łagiewnikach. Pełno go tutaj, a przecież nie każdy o nim wie.

    – W środowisku łódzkiej pomocy jest dosyć znany – zauważa o. Krzysztof i mówi o relikwiach franciszkanina, jakie trafiły do kaplicy największego DPS-u w Łodzi. Przypomina też o relikwiach wydawanych parafiom – w ciągu 2,5 roku było ich ponad pięćdziesiąt – to relikwie I stopnia z kości. I potwierdza, że bł. Rafał na tyle, ile może, zaznacza się. – On ściąga tu ludzi i broni się na swoim lokalnym terenie – uważa gwardian. Nawet Franciszkański Zakon Świeckich w naszym regionie ma go za swojego patrona.

    Wymagający i serdeczny

    W biografiach można wiele o nim przeczytać. O jego działalności, o cudach, które działy się po śmierci. O tym, że był nie tylko oddany ubogim, ale że dał się poznać jako żarliwy spowiednik czy egzorcysta. Z namalowanych obrazów wyłania się postać zakonnika pewnie pełnego pokory i zaufania.

    Ale jak się dowiedzieć, jaki był? Teraz, po tych set latach? Pytam więc ojca gwardiana, jakim człowiekiem był bł. Rafał. – Z jednej strony to prosty, skromny kapłan. Z drugiej dosyć surowy, wymagający, dlatego też niezrozumiały w swoim środowisku – mówi o swoich odczuciach o. Krzysztof. – Był odsuwany na bok, niewygodny dla wspólnoty, ale ktoś, kto znał go blisko, widział jego wielką serdeczność do drugiego człowieka. Bardzo identyfikuję się z jego osobą i posługą – dodaje.

    I tłumaczy, jak kult o. Rafała żywy jest wśród kleryków franciszkańskiego seminarium. – Widzę ich często modlących się przy trumnie, jak tylko mają czas, to przychodzą tu do niego – mówi. I zaznacza, że jego postawa jest wzorem – bycia blisko ludzi, kierownictwa duchowego, pomocy drugiemu. A spuścizna, którą zostawił, choćby w postaci stałego konfesjonału – ciągle żyje. W sanktuarium można bowiem skorzystać z sakramentu pokuty każdego dnia.

    Pomaga i uzdrawia

    Idąc śladem o. Rafała, nie sposób nie pójść też do usytuowanych w lesie kapliczek. Także tej, którą Niemcy spalili – św. Walentego. To tu, według przekazywanych z pokolenia na pokolenie informacji, jest pochowana mama bł. Rafała, którą z taką miłością do końca się opiekował. Bł. Rafał jest też pewnie w uroku tego miejsca, jego ślady odciśnięte są na klasztornej posadzce, jego dłonie na skradzionym i odzyskanym kielichu, jego duch w świętości tego sanktuarium… Pomaga, uzdrawia, prowadzi.

    – Może to jego rola? – zastanawiają się osoby modlące się przy jego grobie. I czekają na jego formalną świętość. Choć przecież dla nich to prawdziwy wielki święty. Dlatego niektórzy ze wzruszeniem dotykają jego trumny.

    Anna Skopińska/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 grudnia

    święty Karol de Foucauld, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy jezuiccy Edmund Campion, prezbiter, i Towarzysze
      •  Święty Eligiusz, biskup
    ***
    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Karol de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. Dwa dni później przyjął sakrament chrztu świętego. 13 marca 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. 28 kwietnia 1872 r. przyszły błogosławiony przyjął pierwszą Komunię świętą.
    W sierpniu 1874 roku zdał maturę, a w październiku tego roku wstąpił do szkoły jezuitów w Paryżu na ulicy des Postes. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów.
    3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony. Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny.
    Owocem jego podróży była książki Reconnaissance au Maroc, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie.
    Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: “Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci.
    Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric).
    W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii.

    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie.

    Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku.
    W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję.
    W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1910 r. wysłał gotowe statuty do Rzymu, lecz odpowiedzi nigdy nie otrzymał. W czerwcu 1915 roku skończył po jedenastu latach prace nad słownikami.
    W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset. Gdy wieczorem 1 grudnia 1916 r. grupa uzbrojonych jeźdźców otoczyła fort, prawdopodobnie pilnujący go uzbrojony szesnastolatek wystrzelił ze strachu i przypadkowo zabił Karola. Pustelnia została splądrowana, a Najświętszy Sakrament wyrzucono w piasek pustyni. Gdy przybyli tam francuscy oficerowie, zobaczyli leżące obok Karola Ciało Jezusa. Jeden z nich ukląkł, podniósł Hostię i przyjął Komunię. Ciało brata Karola de Foucauld od 1929 r. złożone jest w El Goléa.
    Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym został zamknięty 4 marca 2003 roku w Mediolanie. Beatyfikacja odbyła się 13 listopada 2005 roku w Rzymie a
    kanonizacja 14 maja 2022.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Ostatni z ostatnich

    Wizerunek świętego przy wejściu do katedry w Viviers.
    Wizerunek świętego przy wejściu do katedry w Viviers.
    fot. Józef Wolny

    ***

    Czy w byciu niepotrzebnym można odnaleźć sposób na życie? To paradoks, ale tak. Na tym przecież polega życie każdego porządnego mnicha. Na tym też polegało życie Karola de Foucauld.

    Wysokie słońce i wysoka temperatura w porze poobiedniej drzemki nie motywują do pracy. Ale z okien diecezjalnego domu pielgrzymkowego machają dwie roześmiane Włoszki – siostra Silvia i siostra Francesca. Wołają głośno, żeby iść w kierunku bramy. A na równie głośne pytanie, czy to aby dobra pora i czy nie powinny właśnie mieć sjesty, odpowiadają ze śmiechem, że z tą sjestą to ściema i że we Włoszech tylko mężczyźni mają sjestę. To zapewne żart. Tym bardziej że nie jesteśmy we Włoszech, ale we Francji.

    Szczęśliwy człowiek

    Viviers. Niewielka miejscowość (160. miejsce w regionie Rodan-Alpy!), jakieś trzy i pół tysiąca mieszkańców, ale za to siedziba diecezji. W katedrze z ogromnego nagrobnego pomnika patrzy w pustą przestrzeń biskup o trzech imionach: Józef Michał Fryderyk Bonnet. Doskonale wyrzeźbione, grube fałdy szat przygniatają go niemal w całości, prawie jak dręczące go problemy z psychiką. Na nagrobku nie ma śladu tej fobii na punkcie tłumu zebranego w jednej przestrzeni, która sprawiła, że do wyświęcenia Karola de Foucauld potrzebował wsparcia w postaci biskupa seniora. Było to 9 czerwca 1901 roku. Dużo czasu musiało upłynąć, zanim po nawróceniu, pobycie w klasztorze trapistów i u sióstr klarysek w Nazarecie przyszły święty zrozumiał, że pragnienie absolutnego zjednoczenia z ofiarą Jezusa Chrystusa może realizować doskonalej, pomimo poczucia niegodności, jako kapłan.

    Silvia i Francesca mieszkają nieopodal katedry. Nieobecna akurat Christina to trzecia z bezhabitowych zakonnic, Uczennic Ewangelii. Jest ich około 50 – we Włoszech, w Albanii, we Francji i w Algierii. Ewidentnie zainspirowane duchowością Karola de Foucauld, kładą nacisk przede wszystkim na ewangelizację sposobem… nazaretańskim. Ukryte życie Jezusa, tłumaczą, to podstawa ich charyzmatu. Do tego słowo Boże i accoglienza – dość trudna do oddania w języku polskim postawa, bo oznaczająca zarówno gościnność, jak i przyjmowanie kogoś w sensie otwartości na niego, a to przecież znacznie więcej. Karol de Foucauld był w tej dziedzinie praktykiem. Czy był szczęśliwy, skoro całe życie jakby poszukiwał właściwego miejsca na ziemi? – Był – odpowiada zdecydowanie Francesca i dodaje, że jego poszukiwania okazały się właściwie poszukiwaniami Boga, a skoro tylko Go znalazł, doświadczył szczęścia. Silvia kiwa głową, przynosząc książkę, w której natychmiast odnajduje odpowiedź na zadane pytanie, z którym kolejni rozmówcy – opat klasztoru trapistów i biskup Viviers – będą mieli problem. Czyta fragment medytacji nad psalmami autorstwa Karola: „Tak więc ja, Boże, mimo tylu błędów, mimo nędzy, w jakiej jestem pogrążony, tylko dlatego, że moje serce nie jednoczy się z niezbożnymi, że nie trwam dobrowolnie w grzechu, a moja wola jest złączona z Twoim Prawem i rozważam je, by je wypełniać… jedynie dlatego, w Twojej nieskończonej dobroci (…) mówisz mi, że będę szczęśliwy, szczęśliwy szczęściem prawdziwym, szczęśliwy w dniu ostatecznym (…). Ty raczysz mnie pocieszać: przyniesiesz owoc w swoim czasie, mówisz mi” (polski przekład Aleksandry Frej, Warszawa 2007). Szczęśliwy, bo wierzący w obiecane szczęście przyniesionego owocu? Zapewne, a najlepsze owoce wydał po śmierci.

    Święty z fotografii

    Prowadząc do znajdującego się w tym samym budynku archiwum Karola de Foucauld, Silvia pokazuje tabliczki z nazwami poszczególnych pokojów, którymi są nazwy miejscowości związanych z kolejnymi etapami jego życia. Potrafi opowiadać o Karolu godzinami, z żarem w oczach i głosie, z doskonałą znajomością szczegółów i emocjami zdradzającymi autentyczną fascynację. Trudno ogarnąć to wszystko, co wraz z Danielem Gay, archiwistą diecezjalnym, przynosi i pokazuje. Dziesiątki listów, pamiątek, fotografii. – Lubił się fotografować – mówi o Karolu de Foucauld z uśmiechem Silvia. Nie do końca wiadomo, czy żartuje, czy nie. Do fotografii, znalezionej ostatnio przez blisko osiemdziesięcioletniego brata Xaviera Gufflet, dołączony jest jednak krótki opis: „Sfotografowano mnie, o czym nie wiedziałem, gdy błogosławiłem budowę kaplicy”. Opublikowano ją w najnowszym specjalnym wydaniu „Le Figaro”, w całości poświęconym nowemu świętemu. Na jego okładce Karol jak żywy patrzy przejmującym i jednocześnie łagodnym wzrokiem prosto w twarz czytelnika. Okładka jakby trochę w stylu glamour, błyszcząca, prześliczna, z pewnością by mu się nie spodobała. Za jego plecami sypie się złoty piasek i choć wielki tytuł uzupełnia całość obrazka komentarzem, że Karol to „głos na pustyni”, można odnieść wrażenie, że graficy prezentują tę pustynię w złocistej poświacie, w ramach niezwykłej przygody życia jakiegoś Indiany Jonesa, celebryty, który stara się podobać. A przecież wiele lat upłynęło od momentu, gdy Karol usłyszawszy kazanie swojego nowego duchowego przewodnika, księdza Huvelina, postanowił wygrać z Bogiem grę o ostatnie miejsce. „Tak bardzo ostatnie zajął miejsce, że nikt nie mógł Mu go odebrać…” – ksiądz Huvelin, który w kazaniu powiedział tak o Jezusie, miał prawdopodobnie ogromny dar oddawania prostymi słowami spraw najpoważniejszych. Te słowa tak bardzo trafiły do młodego Karola de Foucauld, że nie potrafił w życiu znaleźć miejsca, które byłoby wystarczająco „ostatnie”. Bracia w syryjskim klasztorze dodawali tłuszcz do zupy, a sałatę polewali oliwą. To znaczyło dla niego, że żyli „na bogato”. Za bogato. Siostry z Nazaretu, u których mieszkał w komórce jako robotnik, do dzisiaj opowiadają, że jedynym posiłkiem, który przyjmował, był kawałek suchego chleba i trochę wody. Ten kawałek łamał potem na tyle części, ile biednych nazaretańskich dzieciaków czekało na niego przed drzwiami.

    Zarówno w archiwum, jak i w kaplicy seminaryjnej, w której przyjmował święcenia kapłańskie, wiszą malowidła na płótnie, których autorem był Karol, a które w „Le Figaro” określono jako rodzaj malarstwa prymitywnego. Słusznie zresztą, bo to postaci Maryi i Jezusa czy ilustracje tajemnic różańcowych namalowane bardzo prostą kreską. – To kopie – wyjaśnia siostra, ale w pewnym momencie w sali, w której znajduje się wystawa o Karolu, pokazuje schowane w szufladach oryginały. Nietrwały materiał, na którym malował, sprawia, że farba blaknie. Trudno o lepszy symbol powolnego znikania w Bogu własnego „ja” człowieka, który za młodu bohatersko walczył, nieprzyzwoicie się prowadził i odważnie podejmował wyzwania egzotycznych podróży.

    Gotowy na wszystko

    „Ojcze, powierzam się Tobie…” – to najbardziej znana z modlitw Karola. Rozpoczął ją od słów: Je m’abandonne à Toi, co można by przetłumaczyć: „powierzam się”, „oddaję się Tobie” albo symbolicznie: „opuszczam siebie w Tobie”. Tego samego słowa użył we francuskim przekładzie Pisma Świętego Jezus na krzyżu, wołając: „Dlaczegoś Mnie opuścił?”. „Opuszczam siebie w Tobie” po polsku nie brzmi dobrze. A szkoda, bo faktycznie taka jest wymowa całej modlitwy. De Foucauld napisał dalej: „Uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko…”. Wszystkiego też spróbował, by w końcu zrozumieć, że opuścić siebie oznacza zrobić z siebie nikogo.

    Droga do klasztoru trapistów w Notre Dame des Neiges, do którego wstąpił Karol, jest, oględnie rzecz ujmując, dość wymagająca. Zwłaszcza dla tych, którym na ostrych zakrętach wąskiego pasa drogi, za którym znajduje się przepaść, robi się niedobrze. Ryzyko jest spore, a oczy trzeba mieć naokoło głowy i patrzeć zawsze we właściwym kierunku. Zupełnie jak w życiu mnicha, można by pomyśleć, a skojarzenie to jest całkiem właściwe, bo któż bardziej niż trapista podejmuje ryzyko życia… zmarnowanego? Czy komfort naszego życia zależy od tego, na ile czujemy się potrzebni? Zapewne, skoro tak sądzą psychologowie, a w miejscach, w których silne więzi społeczne powodują, że nawet bardzo podeszli wiekiem członkowie rodzin wciąż w jakiś sposób im się przysługują, żyje się dłużej. Czy w byciu niepotrzebnym można odnaleźć sposób na życie? A na tym przecież polega życie porządnego mnicha.

    Trochę ponad pół wieku dzieli śmierć dwóch podobnych pod tym względem zakonników. Pierwszy z nich zmarł w 1916 roku, 1 grudnia, trafiony kulą raczej przypadkowo wystrzeloną przez nastolatka. Drugi, w 1968 roku w Bangkoku, dokładnie 27 lat po tym, jak wstąpił do trapistów, zmarł porażony łazienkowym wentylatorem, zapewne równie przypadkowo popsutym. Karol de Foucauld i Tomasz Merton – szalenie popularni obecnie, a pierwszy z nich dodatkowo otoczony nimbem świętości, wynoszony właśnie na ołtarze. Merton podobno pod koniec życia uporczywie głosił „monastyczny niepokój” i – jak napisał Marcin Cielecki – było to sięgnięcie do samego rdzenia doświadczenia monastycyzmu, z „jego pierwotnym oddechem egipskich pustyń”. Mnich w takim ujęciu to człowiek „zbędny”, niekonieczny.

    Fundament Kościoła

    Opat trapistów Notre Dame des Neiges, ojciec Hugues, na strapionego nie wygląda, wręcz przeciwnie – tryska energią i humorem. Trapista z czterdziestoletnim stażem, od dwudziestego roku życia w klasztorze, jest – jak podkreśla – szczęśliwy. Choć moment to trudny, bo rozmowa toczy się w dniach, w których do klasztoru ściągają liczni dziennikarze, by udokumentować ostatnie dni trapistów w tym miejscu. Zostało ich pięciu, w tym dwóch chorych, więc postanowili je opuścić.

    Na pytanie, dlaczego akurat ten klasztor wybrał Karol de Foucauld, opat odpowiada bez namysłu: – Bo był najbiedniejszy, położony w górach i życie tutaj było bardzo trudne. – A czy był, zdaniem ojca, szczęśliwy, skoro wiecznie poszukiwał swojego miejsca? W tym klasztorze też za długo nie pobył… Opat kiwa głową, bo nikt go dotąd o to nie pytał. – To dobre pytanie – odpowiada. – Myślę, że w La Trappe był bardzo szczęśliwy i bardzo kochany – wszyscy bracia go lubili. Zależało mu na tym, żeby naśladować Jezusa jak najbardziej radykalnie, szukając ostatniego miejsca, i to dało się w klasztorze odczuć. Myślę, że wciąż poszukiwał najlepszego sposobu naśladowania Go – dodaje.

    Mała grupka mnichów w klasztornym kościele śpiewa psalmy, którym przysłuchuje się kilkoro ludzi. Pomiędzy opatem a młodym trapistą z Korei stoi prosty pastorał, obaj mnisi zwróceni są w kierunku krzyża. Z pewnością nie jest to ten sam krucyfiks, pod którym klękał Karol de Foucauld. Wśród klasztornych pamiątek znajdują się jego kapłański kielich i patena. Ojciec Hugues, wskazując na nie, opowiada o Karolu, a zapytany o to, co właściwie w jego współbracie powinno najbardziej przemówić do ludzi XXI wieku, w którym mówi się o kryzysie Kościoła, odpowiada: – Naśladowanie Chrystusa. Zorientowanie całego życia na Niego. To przecież jest jedyny fundament Kościoła.•

    KAROL DE FOUCAULD

    KALENDARIUM 15 września 1858 r. – przychodzi na świat w Strasburgu (Francja) 1864 r. – umierają jego rodzice 1876 r. – wstępuje do szkoły oficerskiej Saint-Cyr styczeń 1882 r. – opuszcza wojsko 1883–1884 – podróżuje po Maroku październik 1886 r. – przeżywa nawrócenie 16 stycznia 1890 r. – wstępuje do klasztoru Matki Bożej Śnieżnej (trapiści) w Masywie Centralnym 9 czerwca 1901 r. – przyjmuje święcenia kapłańskie 28 października 1901 r. – przybywa do Beni-Abbes w Algierii 1904 r. – przenosi się do Tamanrasset 1 grudnia 1916 r. – zostaje zastrzelony przez nastoletniego chłopca 13 listopada 2005 r. – beatyfikowany przez Benedykta XVI 15 maja 2022 r. – kanonizacja.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny 19/2022

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Sample

    Karol de Foucauld:

    Nasz brat jest niesprawiedliwy: pozwólmy mu dopełnić tej niesprawiedliwości

    “Trzeba być miłosiernym, nachylać swoje serce ku każdej nędzy, zarówno cielesnej, jak i przede wszystkim duchowej. Choroby duszy są bowiem nieskończenie poważniejsze niż choroby ciała, ponieważ zagrażają odkupionemu przez Chrystusa wiecznemu życiu i szczęściu człowieka, i to nie na kilka lat, ale na całą wieczność” – pisał Bł. Karol de Foucauld.

    /

    Dzięki uprzejmości Redakcji “Życia Duchowego”, przedstawiamy Państwu tekst Bł. Karola de Foucauld.

    Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje.

    (Mt 10, 40)

    Przyjąć bliźniego to przyjąć cząstkę Jezusa, cząstkę Jezusowego ciała; Jezus słucha tego, co mówimy do bliźniego, i przyjmuje to, co czynimy naszym braciom; do Niego mówimy i Jemu czynimy…

    Z jakąż więc miłością, szacunkiem i radością winniśmy pragnąć czynić jak najwięcej dobra dla duszy czy ciała tych, których spotykamy na swojej drodze, zgodnie z ich i naszymi możliwościami; z jakąż czułością winniśmy przyjąć każdą ludzką istotę, kimkolwiek by ona była!… Ubogiego, który nieśmiało puka do drzwi, przełożonego, który w imię Kościoła i Stolicy Apostolskiej przychodzi odwiedzić nas wszystkich, wszystkich, wszystkich; ubogiego i biskupa, wszystkich, wszystkich, bo przyjmując ich, przyjmujemy Jezusa!

    To na tym fundamencie sprawiedliwy, który “żyje w wierze”, buduje swoje zachowania, swoje związki z bliźnim, nie widząc w nich niczego innego jak tylko cząstkę ciała Jezusa.

    Byłem głodny, a daliście Mi jeść.

    (Mt 25, 35)

    Nasz Pan daje nam tu prawdziwy motyw jałmużny, najpotężniejszy ze wszystkich, choć są jeszcze inne motywy: trzeba dawać jałmużnę z posłuszeństwa dla nakazu, tylekroć przez Boga powtarzanego; trzeba być posłusznym, by Go naśladować, Jego, który tak hojnie nas obdarza, naśladować Jezusa, który tyle dał; trzeba dawać, ponieważ miłość Boga zobowiązuje nas do przenoszenia miłości, jaką mamy dla Niego, na ludzi – Jego ukochane dzieci; trzeba dawać przez dobroć, aby praktykować, kultywować tę cnotę, którą należy kochać dla niej samej, ponieważ jest ona jednym z atrybutów Boga, Jego piękna, doskonałości i, w rezultacie, samym Bogiem; wszelako choć każdy z motywów dawania jałmużny jest w zupełności wystarczający, to najbardziej porywające ze wszystkich jest to, że cokolwiek czynimy dla bliźniego, czynimy dla samego Jezusa; i tu właśnie znajdujemy kryterium, według którego winniśmy zmieniać i reformować nasze życie, kierować naszymi działaniami, słowami i myślami… Wszystko, co czynimy dla bliźniego, czynimy dla Jezusa…

    Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: “Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.

    (Mt 9, 13)

    Trzeba być miłosiernym, nachylać swoje serce ku każdej nędzy, zarówno cielesnej, jak i przede wszystkim duchowej. Choroby duszy są bowiem nieskończenie poważniejsze niż choroby ciała, ponieważ zagrażają odkupionemu przez Chrystusa wiecznemu życiu i szczęściu człowieka, i to nie na kilka lat, ale na całą wieczność… Troszczyć się nie tylko o owce łagodne i zadbane, pozostawiając “czarne owce” ich nieszczęsnemu losowi, lecz kochać należy wszystkich ze względu na Boga, Ojca i Zbawiciela, otaczając szczególną troską chorych i grzeszników, ponieważ oni tego najbardziej potrzebują.

    Jezus daje nam całe swoje ciało do kochania; wszystkie Jego członki zasługują z naszej strony na jednakową miłość, bo wszystkie do Niego należą: jedne są zdrowe, inne chore: jeśli wszystkie powinny być równo kochane, to chore członki wymagają szczególnej troski, tysiąc razy większej niż pozostałe: zanim będziemy skrapiać inne perfumami, zadbajmy o te zranione, posiniaczone, chore, to znaczy o tych wszystkich, którzy mają potrzeby ciała i duszy, a szczególnie o tych ostatnich, czyli grzeszników… Możemy czynić dobrze wszystkim ludziom za pomocą modlitwy, pokuty czy własnego uświęcenia.

    Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku?

    (Łk 6, 41)

    Miłość nie zważa na wady tego, którego kocha, lecz usiłuje je sobie wytłumaczyć, jeśli nie może ich nie widzieć, modli się, żeby znikły; gdy nie może ich usprawiedliwić, odwraca od nich oczy, by myśleć o pięknie i zaletach miłowanej osoby oraz o własnych brakach wyrażając w ten sposób swoją pokorę… Gdy się kocha, jest się tak małym, tak pokornym przed tym, którego się kocha, widzi się samego siebie tak nędznego i tak biednego, a tego, kogo się kocha, doskonałego i pięknego. Jeśli naszego bliźniego uważamy za pełnego wad, a siebie samych za dobrych, to zapłaczmy nad sobą, ponieważ upadliśmy bardzo nisko, jesteśmy pozbawieni miłości, zarozumiali i ślepi, nie ma w nas także ani pokory, ani prawdy: jesteśmy daleko od Boga, który jest miłością, od Boga, który jest prawdą, od Jezusa pokornego Serca; płaczmy, płaczmy nad sobą, módlmy się, prośmy w modlitwach, błagajmy Boga, byśmy się mogli nawrócić, błagajmy świętych, aniołów, ludzi, żeby nam wyprosili nawrócenie, i pracujmy ze wszystkich sił, by się poprawić, bo tkwimy w bardzo głębokiej przepaści.

    Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj.

    (Mt 5, 23-24)

    Zachowujmy pokój ze wszystkimi ludźmi i usiłujmy go przywracać, kiedy został zakłócony: wychodźmy zawsze naprzód, czyniąc pierwsze kroki przez miłość dla tych, którzy są naszymi braćmi w Bogu; gdy nie mamy racji, róbmy to z tym większym pośpiechem, bo zobowiązuje nas do tego sprawiedliwość; gdy racji nie ma nasz brat, róbmy to z zapałem, przez troskę o dobro jego duszy, dla jego nawrócenia; w każdym wypadku róbmy to śpiesznie i z całego serca, żeby między dziećmi Boga panowały miłość, pokój i jedność.

    Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą.

    (Łk 6, 27)

    Kochajmy nieprzyjaciół, kochajmy z całego serca te chore członki ciała Jezusa, tych obciążonych winą braci, którzy pozostają naszymi braćmi i mogą się w każdej chwili nawrócić, te istoty, za które Jezus przelał swoją krew i które wciąż woła do siebie, te dusze uczynione na obraz Boga, stworzone dla nieba, w którym będą królować być może w lepszym miejscu niż nasze… Czyńmy dobrze tym, którzy nas nienawidzą, wyświadczajmy wszelkie możliwe dobro ich duszom i ciałom, módlmy się za nich, ofiarujmy w ich intencji naszą pokutę (ponieważ Pismo Święte ukazuje nam wszędzie pokutę jako nieodłączną towarzyszkę modlitwy), wyświadczajmy im wszelkie dobro, na które nam pozwala Bóg i posłuszeństwo wobec Niego, okazujmy im dobrą wolę, usłużność, życzliwość, obdarzajmy ich jałmużną, jeśli są ubodzy, opieką, jeśli są chorzy, i wszystkim, co jest dla nich dobre; czyńmy to z posłuszeństwa słowu Jezusa i z chęci naśladowania Go, by wyświadczać wszelkie dobro Jego chorym członkom, by zyskiwać te dusze dla Boga, “gromadząc rozżarzone węgle miłości nad ich głowami” i zło dobrem zwyciężając, a ich nienawiść naszymi dobrymi uczynkami.

    Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty.

    (Łk 6, 29)

    Jakiż dobry jesteś, mój Boże!… Jak czuły Ojciec, pragnący trwałej miłości między wszystkimi swoimi dziećmi, który chce, by dla zachowania pokoju znosiły łagodnie, z cierpliwością i bez sprzeciwu jedne drugich, znosiły wszelki gwałt, zniewagi, a nawet śmierć, woląc raczej umrzeć niż zranić swego brata; tym bardziej chcesz, by między Twoimi dziećmi nie było nawet cienia kłótni o dobra materialne i żeby nigdy nie został między nimi zmącony pokój przez przywiązanie do dóbr doczesnych i przez słowa: “moje” i “twoje”…

    Uczysz także, byśmy raczej pozwolili sobie odebrać przez niesprawiedliwych braci wszystkie dobra, nawet te niezbędne, jak szaty okrywające ciało, niż przez stawianie oporu i protesty zburzyli miłość i pokój, które powinny panować w rodzinie. O Boże miłości, o dobry Ojcze, jakże chciałbyś widzieć między nami, Twoimi dziećmi, miłość, pokój i zgodę!

    /

    Pozwólmy się bez sprzeciwu ogołocić, okraść, obedrzeć ze wszystkiego, co mamy, chociaż zgoda na spoliczkowanie i wyrządzanie sobie krzywdy jest szczególnie przeciwna naszej zepsutej naturze i pogańskim ideom tego świata; nie ma jednak nic w tym dziwnego, że myśli Boże są różne od myśli ludzkich. One bowiem, jak mówi Bóg, są od siebie tak odległe jak wschód od zachodu. Nic zatem dziwnego, że natchnienia łaski są tak przeciwne podszeptom zepsutej natury. Pozwólmy więc sobie raczej zabierać, wyrywać nawet największe dobra i najbardziej potrzebne przedmioty, niż przez kłótnie i protesty, walki i potyczki zburzyć braterską miłość…

    Nasz brat jest niesprawiedliwy: pozwólmy mu dopełnić tej niesprawiedliwości, modląc się za niego, pozwólmy się ogołocić, odstąpmy wszystko, nie “sprzeciwiajmy się złu”, ograniczmy się do braterskiego napomnienia, jeśli zechce nas słuchać, i usiłujmy go nawrócić braterskim zwróceniem uwagi, tak jak uczy nas tego Jezus. Zresztą cóż my odstępujemy? Czymże są największe dobra, jeśli nie odrobiną błota. A to wszystko, co nam się zdaje, że posiadamy, jak długo będziemy mieć? Nasze życie tu, na ziemi, to tylko dwie chwile. Jeśli spojrzymy na przemijające dobra w świetle wieczności, zrozumiemy bez trudu to, o czym mówi Bóg, żebyśmy porzucili wszystko bez oporu, jakkolwiek wydawałoby się ważne i nieodzowne, gdyż wszystko, co ziemskie, jest nieskończenie małe, a niezbędna jest nam jedynie cnota…

    W tym świetle widać wyraźnie, że najmniejszy wzrost miłości między ludźmi, w rodzinie dzieci Bożych, ma tysiąc razy większą wartość i tysiące razy większe znaczenie niż wszystkie dobra materialne świata.

    “Kościół zwycięża, gdy zwycięża miłość”. “Bóg zwycięża, gdy zwycięża miłość”… Jeśli więc nasz brat, choćby najbardziej obciążony winami, niegodziwiec, łotr, chce zabrać naszą własność, cokolwiek by to było, wielki majątek czy noszona przez nas szata, strzeżmy się, by go nie wymyślać: obejmijmy go i dajmy mu, czego chce: jesteś moim bratem, to, co moje, jest i twoje; trochę marności nie odłączy mnie od mego brata; kocham cię, bierz wszystko, co chcesz, jeśli chcesz, bierz więcej, bierz wszystko, bo wszystko, co mam, jest twoje, umiłowany bracie, kocham cię, wszystko, co posiadam, jest twoje… To jest przykazanie Jezusa, to również przykład, jaki nam daje, pozwalając się ogołocić ze wszystkiego, umierając na krzyżu bez stawiania oporu i modląc się za tych, którzy Go ogołocili i przyprawili o śmierć.

    Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi.

    (Łk 6, 29)

    Jakiż dobry jesteś, Boże mój! W swojej miłości, jaką masz dla wszystkich ludzi, chcesz, by się zachowywali między sobą tak, jak czuły ojciec chce, by jego własne dzieci postępowały jedne z drugimi… Chcesz widzieć panujący między nimi pokój, taką uległość, taką wyrozumiałość, takiego ducha delikatności i czułości, że gdy jeden dopuści się jakiejś niesprawiedliwości, inni mu natychmiast ustępują, by nie zakłócać owego pokoju i jedności, bo uważają, że cokolwiek by się zdarzyło, zawsze zwyciężą, gdy tylko zwycięża miłość… Oto trwały pokój i wypróbowana miłość braterska, których pragniesz wśród swoich dzieci, i dlatego dajesz nam to przykazanie: Jeśli cię ktoś uderzy… i wiele innych.

    Jeśli nas ktoś uderzy w policzek, nadstawmy mu drugi, dosłownie i w przenośni: jeśli nas ktoś obraża, nie oddajmy mu zniewagą, jeśli nas uderzy, nie bijmy agresora, nadstawmy policzek albo grzbiet, czyniąc znak krzyża; jeśli nas kto zrani, nie brońmy się, nadstawmy szyję jak baranek, by nie sprowokować walki ze swoim bratem, ale go raczej zwyciężyć łagodnością, naśladując Bożego Baranka, który bez stawiania oporu pozwolił, by Go policzkowano, opluto, bito pięściami, zelżono, zasłonięto Mu oczy, biczowano, ukoronowano cierniem, obarczono krzyżem, poraniono i zabito, gdy jednym słowem, jednym aktem woli mógł powalić do swoich stóp wszystkich napastników i każdego z nich unicestwić.

    Znośmy więc wszystkie obelgi, krzywdy, drwiny, przemoc, ciosy, rany, więzy, śmierć, modląc się za tych, którzy nienawidzą… “Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Dziękując Bogu za to, że raczył pozwolić, byśmy my, tak niegodni, upodobnili się do naszego Pana, ofiarujmy Mu z miłością to wszystko, co musimy znosić… Jezus daje nam tu wyraziste świadectwo i nie mniej wyrazisty przykład. Idźmy krok w krok za naszym Umiłowanym, za wonią Jego pachnideł.

    bł. Karol de Foucauld, Miłość bliźniego, tłum. B. Dyduła SJ, “Życie Duchowe”, 53/2008, s. 93-96

    Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    O człowieku, któremu nic się nie udało

    Gapie na placu Broglie w Strasburgu zadzierają głowy do góry. Na ogromnym gmachu wiszą dwie solidne tablice. Napis na pierwszej głosi: “Tu wznosił się dom, gdzie 15 września 1858 roku narodził się Ojciec de Foucauld, dawny oficer kawalerii, badacz Maroka, zdradziecko zamordowany przez Senussów 1 grudnia 1916”. Na drugiej napisano: “W tym domu po raz pierwszy rozbrzmiał hymn Marsylianka ułożony dla armii przez Rougeta de Lisle w 1792 roku”. Hymn Francji? To jest coś! Kto by się przejmował jakimś badaczem Maroka…

    Karol de Foucauld przegrywa konkurencję już na starcie. I tak właściwie ułożyło się całe jego życie. Patrząc po ludzku: niczego nie osiągnął. Nic mu się nie udawało. Marzył o założeniu wspólnoty, zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: “Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Wkrótce zostanie ogłoszony błogosławionym.

    Planował, skrupulatnie rozrysowywał, przelewał marzenia na papier. Nie widział owoców swej pracy. Bóg wysłuchał jego gorących modlitw i zrealizował marzenia, ale uczynił to dopiero po jego śmierci. Jak grzyby po deszczu powstają malutkie wspólnoty zafascynowane drogą, którą szczegółowo opisał. Mali Bracia i Małe Siostry Jezusa adorują Boga na całym świecie, odnajdując Jego blask w najbłahszych sytuacjach dnia. Ich pustelniami są często wysokie mieszkalne bloki, na adorację jeżdżą windami, a zamiast podmuchu pustynnego wiatru ich twarze muskają spaliny samochodów. Nie zmieniło się tylko jedno: jak Karol de Foucauld szeptają: “Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko”.

    Bardziej świnia niż człowiek

    “Komu jeszcze pasztecik z gęsich wątróbek z truflami? A kto chce kawioru?” – Karol ogarnął wzrokiem rozbawione towarzystwo. Lgnęli do niego: miał suto zastawiony stół, świetne trunki, najlepsze cygara. “Szczęściarz! Dostać taki spadek, po dziadku!” – szeptali z zazdrością. Głośno zaś wołali: “Dolej nam jeszcze tego czerwonego wina, jest wyborne!”.

    “Liczą się jedynie przyjemności” – wyznaje młodzieniec. Jak wielu dokoła zafascynowany jest wiedzą i techniką. “A Bóg? Ani Go zmierzyć, ani zważyć…” – zniechęca się. Pogrąża się z dnia na dzień. W swych listach opowiada o tamtym czasie dosadnie: “Straciłem wiarę. Nigdy nie byłem w tak opłakanym stanie ducha. Byłem cały egoizmem, bezbożnością, pragnieniem zła. Byłem jak oszalały. Byłem bardziej świnią niż człowiekiem”. Miał być żołnierzem, porzuca jednak szybko karierę wojskową. Jest podekscytowany: wyrusza na niebezpieczną wyprawę badawczą do Maroka. Ryzyko jest ogromne, Afryka wrze.

    Dla jego rodaków sprawa jest jasna: muzułmanin to wróg. Myślący w podobny sposób młodziutki podróżnik przeciera oczy ze zdumienia: jest poruszony ogromną gościnnością marokańskich muzułmanów. Widząc, z jaką czcią padają na kolana, by na kolorowych dywanikach oddać cześć Bogu, nieśmiało pyta: “Czyżby On istniał?”. Później napisze nawet: “Myślałem o tym, by zostać muzułmaninem”. Zaczyna z pasją uczyć się arabskiego, czyta Koran. Widząc opłakane skutki niewolnictwa, pisze oburzony: “Biada wam obłudnicy, którzy na znaczkach umieszczacie »wolność, równość, braterstwo«, a zaciskacie kajdany niewolnikom. Karzecie kradzież kurczaka, a pozwalacie na kradzież człowieka”.

    Poruszony wraca do Francji. Jest czule przyjęty przez swą głęboko chrześcijańską rodzinę. Niczego nie narzucają, od czasu do czasu dyskretnie podrzucając jedynie książki o duchowości. Karol pochłania je, ale czuje się pusty. Coraz więcej czasu spędza jednak w kościele. Jest rozdarty: z jednej strony nie widzi w nim żadnych znaków Żyjącego, z drugiej nie może obok niego przejść obojętnie. Świątynia przyciąga go jak magnes. “Zacząłem chodzić do kościoła bez wiary, ale tylko tam czułem się dobrze i spędzałem długie godziny, powtarzając dziwną modlitwę »Mój Boże, jeśli istniejesz, daj się poznać!«” – opowiada po latach. W październiku 1886 roku długo rozmawia z poznanym w Paryżu ks. Huvelin: “Poprosiłem o lekcje religii, a on mi kazał uklęknąć i wyspowiadać się i natychmiast posłał mnie do Komunii”. Karol wychodzi z kościoła jako wierzący chrześcijanin. W twarz uderza go chłodny wiatr znad Sekwany. Jest październik 1886 r. Świeżo upieczony chrześcijanin ma 28 lat. Nic już nie będzie takie samo jak dawniej…

    Kamień pod głową łachmaniarza

    Nowa religia pochłania wszystkie jego zmysły. Pielgrzymuje konno przez Ziemię Świętą. “Oczy Jezusa spoczywały na tych samych wzgórzach, winnicach i horyzontach!” – gorączkuje się, patrząc na rosłą Górę Błogosławieństw. Pochyla się, dotyka ziemi Nazaretu. A więc tu żył w ukryciu Mesjasz? W głowie neofity rodzi się szalony pomysł: będzie żył jak On. Schowany, ukryty przed wzrokiem ciekawskich, służąc najbardziej odrzuconym. “Nie chcę przejechać przez moje życie w pierwszej klasie, podczas gdy Ten, którego kocham przebył je w ostatniej” – pisze. Nieustannie coś notuje. Jego drobniutkie pismo pokrywa zeszyty, karteczki, białe koperty.

    Chowa się w malutkim klasztorze w Syrii. Dwudziestu mnichów żyje w krytych słomą domkach z desek i gliny. Sześć godzin dziennie modlą się, sześć pracują. “Karol zawsze buduje, często cieszy, ale czasami przeraża” – szeptają o nim bracia. Jest radykalny, bardzo wymagający wobec siebie, surowy. Za wszelką cenę pragnie naśladować ubóstwo Mesjasza. Po kilku latach podejmuje karkołomną decyzję: zamieszka samotnie na pustyni. Jego lapidarna notatka zapowiada smak nowego wyzwania. Pisze: “A teraz nieznane”.

    Początkowo mieszka w Nazarecie. Przebiera się w proste robocze ubranie, podaje się za służącego. Siostry zakonne dyskretnie obserwują dziwaka: przychodzi i cały dzień spędza na modlitwie w małej kapliczce klasztoru. Domyślająca się jego przeszłości przeorysza podejmuje ryzyko: zatrudnia go jako ogrodnika. Karol śpi na deskach, pod głowę podkłada kamień. Mimo to pisze, że czuje się jak “pączek w maśle”. Wraca na krótko do Francji, ale w jego głowie już na dobre gości myśl: resztę życia spędzi na pustyni. Pod przeraźliwie prażącym słońcem, przy pięćdziesięciu stopniach w cieniu, będzie wiódł ukryte życie Mistrza z Nazaretu. Nie będzie Go głosił słowami, lecz życiem. Otoczony rozpalonym piachem i kamieniami.

    Małe jest piękne

    Odtąd całe jego życie związane jest z Saharą. Wyświęcony na kapłana w 1901 r. wyjeżdża najpierw do Beni-Abees, potem do Tamanrasset, gdzie próbuje być po prostu bratem Tuaregów – pustynnych koczowników. Uczy się ich języka, godzinami tłumaczy poezje, opowiadania, przysłowia. Jest konsekwentny: codziennie poświęca na to aż dziesięć godzin. Kocha ten prosty naród ze wzajemnością. “To okropne myśleć, że taki dobry człowiek pójdzie po śmierci do piekła, bo nie jest muzułmaninem” – załamują ręce proste wieśniaczki. Mimo wszystko uważają go za świętego. Karol nie stara się ich nawracać.

    Wobec islamu jest cichym świadkiem Jezusa. “Boże mój, polecam Ci z całej duszy ich nawrócenie. Ofiaruję Ci za nich moje życie, za nawrócenie Maroka, za ludy Sahary, za wszystkich niewiernych” – modli się na palącym stopy piasku pustyni. Jego słowa: “Odrzuć ducha podboju, który jest bardzo daleki od sposobu działania i mówienia Jezusa. Duch walczący jest w tych, co nie są chrześcijanami lub są złymi chrześcijanami i tylko widzą nieprzyjaciół, których należy zwalczać” – powinni wziąć sobie do serca katolicy między Odrą a Bugiem. “Chcę prowadzić w krajach niechrześcijańskich ciche życie Jezusa w Nazarecie” – zdradza pustelnik.

    Przebiega setki kilometrów pustyni, jada dziennie trzy daktyle popijane mlekiem, mieszka w trzcinowych szałasach. Marzy, by skupić wokół siebie braci, którzy porwani ideałem ubóstwa zamieszkają z nim na pustyni, siedząc w ciszy przed Panem. Narzuca sobie jednak tak surową dyscyplinę, że nikt nie ma odwagi przyłączyć się do niego. Nieśmiałe próby zwerbowania zakonników kończą się ucieczką niedoszłych pustelników. Karol pozostaje sam jak palec. Palec, który nieustannie wskazuje na niebo.

    Żyje blisko Pana, przez ostatnie lata śpi nawet tuż przy Najświętszym Sakramencie, a jednocześnie boleśnie doświadcza rozdarcia. Ucieka przed światem, a przez cały dzień przybiegają do niego miejscowi. Chcą pogadać, proszą o pomoc. Czarnoskórzy chłopcy zaglądają do ubogiej izdebki, w której ślęczy nad tłumaczeniami. Ma precyzyjny plan zorganizowania Sahary, nikt jednak nie chce go zrealizować. Patrząc po ludzku, przegrywa dzień po dniu.

    Ginie 1 grudnia 1916 r. zamordowany w czasie rozruchów w Hoggarze. Chce do końca pozostać wśród swoich czarnoskórych przyjaciół, ale dla wrogo nastawionego plemienia Senussów jest przede wszystkim “niewiernym” Francuzem. Piętnastoletni chłopak, który pilnuje pustelnika, zdezorientowany pociąga za spust. Pada strzał, a wychudzony mnich w przykrótkim białym habicie, opasany solidnym różańcem, w sandałach własnej roboty, osuwa się na ziemię. Na jego piersi wyhaftowane serce z napisem “Jesus – Caritas” wypełnia się prawdziwą krwią. Kilka kropel spada na rozrzucone na ziemi karteczki.

    Na jednej z nich zapisał kiedyś swe największe pragnienie: “O czym marzę w sekrecie, to coś bardzo prostego, małego liczebnie, przypominającego pierwsze wspólnoty pierwotnego Kościoła. Mała rodzina, małe ognisko monastyczne, maleńkie i bardzo proste”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________

    „Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko” – szeptał. I tak żył.

    Mnich jest człowiekiem nieużytecznym – pisał o. Michał Zioło, trapista. Wiśta wio, łatwo powiedzieć… Ilekroć odwiedzałem zakony kontemplacyjne i rzucałem to hasło, słyszałem: „Ależ nie! Nie jesteśmy nieużyteczne! A kto ugotuje, kto posprząta?”. Nawet u benedyktynek ukrytych przed światem w watykańskich ogrodach usłyszałem: „Robimy pyszną marmoladę morelową dla Ojca Świętego!”.

    „Nikt nie chce być nieużyteczny. Bo to jest śmierć dla człowieka” – wyjaśniał o. Zioło. „Ale jeśli się wybiera nieużyteczność, to w tym wyborze tkwi pytanie, które święty Benedykt kazał powtarzać kapłanom wchodzącym do wspólnoty: »Przyjacielu, po coś przyszedł?«. To bardzo oczyszcza intencje. Nieużyteczność to jest niezadowalanie się tym, co już mamy, ale pewna otwartość, bo może coś nowego się wydarzy”.

    „Przyjacielu, po coś przyszedł?” To pytanie musiał zadawać sobie Wielki Nieudacznik, samotny jak palec, zdesperowany Karol de Foucauld, wołający: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Choć ruszył na pustynię, by nawracać muzułmanów, pozostał na niej, by… żyć jako ich brat. „Boże mój, polecam Ci z całej duszy ich nawrócenie. Ofiaruję Ci za nich moje życie, za nawrócenie Maroka, za ludy Sahary, za wszystkich niewiernych” – pisał. „Oby każdy mógł powiedzieć w godzinie śmierci: »Płakałem z tymi, którzy płaczą«”.

    To przedziwne w chrześcijaństwie: będąc w miejscu ukrytym, wywieramy ogromny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Nie musimy stać na podium, w świetle reflektorów, na scenie. „Imponują nam zazwyczaj rzeczy okazałe i widowiskowe. Tymczasem życie święte ukryte jest w głębinach” – notował Abraham Joshua ­Heschel.

    Karol był człowiekiem paradoksów. Umierał samotnie. Nie domyślał się, że tysiące małych braci i sióstr ruszy jego pustynnym śladem.

    Nawrócił się dzięki muzułmanom, oddał im całe serce, a zastrzelił go jeden z nich. Na jego pogrzebie licznie zgromadzeni wyznawcy islamu płakali, że jako katolik nie trafi do nieba…

    Gdy przed laty w jednym z komentarzy zacytowałem jego zdanie: „Jestem bardziej świnią niż człowiekiem”, w sieci zawrzało. Rozpętała się gorąca dyskusja. „Jak można mieć tak niską samoocenę?” – pytali internauci. A sam de Foucauld w tak dosadny sposób opisywał styl hulaszczego życia hedonisty, jakie prowadził za młodu. „Liczą się jedynie przyjemności” – opowiadał bez zbędnego owijania w bawełnę. „Straciłem wiarę. Nigdy nie byłem w tak opłakanym stanie ducha. Byłem cały egoizmem, bezbożnością, pragnieniem zła. Byłem jak oszalały”.

    Pytanie o Boga spędzało mu sen z powiek. Godzinami przesiadywał w kościołach („Chodziłem tam bez wiary, powtarzając dziwną modlitwę: »Mój Boże, jeśli istniejesz, daj się poznać!«”). Duchowe poszukiwania doprowadziły go do odkrycia, że Jezus aż przez 30 lat żył w ukryciu Nazaretu, a publicznie działał „jedynie” przez 3 lata. Francuz podjął decyzję: chcę być jak On – mały, pokorny, niezauważony.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________